|
|
|
|
Poll :: Czy mam pisać dalej? |
TAK |
|
95% |
[ 128 ] |
NIE |
|
4% |
[ 6 ] |
|
Wszystkich Głosów : 134 |
|
Autor |
Wiadomość |
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Pon 16:00, 23 Lut 2009 |
|
Mam nadzieję, że mój styl pisania i pomysły Wam się spodobają. Miłej lektury :P
Rozdział 1
A więc stało się. Zgodziłam się. Chyba mi odbiło. A może… Może udałoby się to jeszcze odwołać… „Uspokój się!- zganiłam się w duchu- on jest Ci przeznaczony, wiesz to.” Wiedziałam... Czułam to, chciałam z nim być przez całe życie… a może raczej.. no cóż egzystencję… Za miesiąc już nie będę żyć. No tak, jestem śmieszna. Nie boję się tego, że moje serce przestanie bić, ale boję się ślubu. Od małego mama wmawiała mi swoje poglądy o ślubie:
-Nie rób nic pochopnie.
-Najwcześniej gdy skończysz studia, w innym wypadku to czysta głupota.
Mogłabym się tym nie przejmować, niby mówiła na swoim przykładzie… Ale jednak ja i Edward to co innego. Mój narzeczony… O Boże, nawet w myślach dziwnie wypowiada mi się tą nazwę. No cóż on jest wampirem. Czegoś takiego mama nie przeżyła więc jak mogę wzorować się jej radami? Jednak miałam w sobie niewytłumaczalny lęk przed tym wydarzeniem… „Spokojnie-odezwał się głos w mojej głowie- Po tym wydarzeniu Edward będzie twój już na zawsze.” No tak… W dodatku tym irracjonalnym lękiem sprawiałam przykrość ukochanemu. Myślał, że nie chce się związać bo nie jestem pewna czy chcę z nim żyć. Większej głupoty wymyśleć nie mógł. Czasami bardzo żałuję, że jestem jedyną osobą, w której umyśle nie potrafi grzebać. Jednak wspierał mnie. Zawsze mnie wspiera… Jest za dobry dla mnie. Jednak on oczywiście tak nie myśli. Naprawdę nie wiem dlaczego on uważa się za potwora. Dla mnie jest jak cud. Najpiękniejsza rzecz na świecie, sens mojego życia… Dobrze dosyć… Pomyśl o czymś innym- nakazałam sobie. Przed oczami ukazała mi się twarz Jacoba, jednak szybko ją przegoniłam.
-To na pewno nie jest temat, o którym powinnam rozmyślać teraz, gdy zgodziłam się wyjść za Edwarda.-powiedziałam do siebie
-Jaki to temat?- Ciepły baryton wyrwał mnie z zamyślenia. Oczywiście mnie wystraszył, zresztą jak zawsze gdy pojawia się znikąd.
-Przestraszyłem Cię?- po tonie jego głosu wywnioskowałam, że jest zmartwiony
-Nie, skąd.- odpowiedziałam szybko odwracając się przodem do niego
-Marny z Ciebie kłamca. Wiesz o tym.- powiedział uśmiechając się łobuzersko
Też się uśmiechnęłam. No bo w końcu co innego miałam zrobić? Popatrzyłam mu odważnie w oczy. Były koloru płynnego złota. Zawsze rozpływam się pod tym spojrzeniem. Jest niesamowite. A w szczególności uczucia, które wyrażają te oczy. Miłość, czułość, uwielbienie. Nie chce się wierzyć, że wszystkie skierowane są w moją stronę. Zaczęłam myśleć o tym wszystkim, rozpływając się nad zaletami ukochanego. On jednak znów przerwał moje rozmyślania.
-Chyba powinnaś zadzwonić do Renee. Nie uważasz, że powinna wiedzieć, że jej córka wychodzi za mąż?
-Chyba już najwyższy czas.-powiedziałam głosem męczennicy
Tego bałam się najbardziej. Reakcji mamy. To ona jest wielką przeciwniczką ślubów. Szczególnie w tak młodym wieku. Zastanawiam się czy po tym się jeszcze do mnie odezwie. A może będzie to dla niej zbyt wielkie rozczarowanie, może postanowi w ogóle nie zjawić się na ślubie? Ta opcja mnie przeraziła.
-Przyjedzie. Będzie cieszyć się twoim szczęściem. –W takich momentach zastanawiałam się czy na pewno nie potrafi czytać mi w myślach. Przyjrzałam się mu uważnie. „Nie, chyba jednak nie”- odpowiedziałam sama sobie. Na jego twarzy malowało się zdezorientowanie i irytacja. Pewnie dlatego, że tak długo nic nie mówiłam.
-Nie możesz tego wiedzieć. Nie możesz czytać jej w myślach. Jest za daleko! Więc jak możesz być pewny??!!- wykrzyczałam.
Zaskoczyłam go. Mnie samą zdziwił ten nagły wybuch
-Po pierwsze- zaczął- wtedy, gdy byliśmy u niej na Florydzie mogłem czytać jej w myślach. Była z Ciebie dumna. Jestem pewny, że teraz też będzie. A po drugie, co byłaby z niej za matka gdyby nie cieszyła się szczęściem dziecka? No i…
-Nie znasz jej. Nie znasz jej tak jak ja. Ja wiem, że nie będzie zadowolona. Wiem to!
-Bello…-przytulił mnie- Wszystko będzie dobrze- powiedział miękkim głosem
Poczułam się całkowicie rozluźniona. Cała panika uciekła. Jego dotyk działał na mnie tak jak sztuczki Jaspera… Tak, to jest to czego chcę. Chcę być blisko niego. Chce być z nim… Do końca.
-No dobrze.- wydukałam
Nagle w mojej ręce znalazł się telefon.
-Lepiej będzie jak załatwisz to od razu.
Odetchnęłam głęboko. Oto moja chwila prawdy. Wykręciłam numer.
Co jak co ale takiej reakcji się nie spodziewałam. Renee zaczęła krzyczeć, piszczeć. Nie, wcale nie ze złości. Ona była w siódmym niebie! Dlaczego, tego chyba nigdy nie zrozumiem. Jednak ma przyjechać za tydzień- dwa tygodnie przed ślubem aby pomóc Esme i Alice. Wątpię, żeby Alice potrzebowała pomocy. Jednak musimy zachować pozory. A co do Alice, cóż… Niby jest moją najlepszą przyjaciółką, jednak ostatnimi czasy zaczynam w to wątpić. Robi wszystko czego nie chcę ja… No dobra wiem, sama powierzyłam jej organizację ślubu (i pluję sobie za to w brodę… 100 razy bardziej wolę szybki ślub Vegas aniżeli to!), ale to już przesada. 200 gości?! Skąd ona tylu wytrzasnęła! Nie znam tylu ludzi. Ani ja, ani Edward. Ona jednak stwierdziła, że to przyjaciele rodziny i muszą być na ślubie. No i po moim prawie veta do listy gości…. A do tego takie bzdury jak wystrój wnętrza, kreacje, menu. Byłabym dużo spokojniejsza, jeśli dopuściłaby mnie do czegokolwiek. Jednak gdy o tym wspominam mówi:
-Niech się już twoja piękna główka tym nie martwi.
Wredny chochlik… No i jak ja mam być spokojna skoro nawet nie wiem co się dzieje!!
No i w dodatku Edward znikał co chwilę, bo musiał pomagać. I dlaczego jego dopuścili a mnie nie?! No tak niby on i tak by o wszystkim wiedział… Ale mimo wszystko! To nie jest sprawiedliwe!
Siedziałam tak w kuchni rozmyślając nad swoim losem, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Pobiegłam otworzyć szczęśliwa, że ktoś odrywa mnie od tych rozmyślań. Nie zdążyłam dobiec gdy drzwi otwarły się i z hukiem uderzyły o ścianę.
-Szybko, mamy mało czasu.- powiedział i pociągnął mnie za sobą
Natręt ciągnął mnie podjazdem w kierunku mojego auta. Uścisk był tak silny, że niemożliwym było, żebym się z niego wyswobodziła. Jednak mnie nie obchodziło jego chamskie zachowanie. Po prostu cieszyłam się, że jest. Tak długo go nie widziałam! Dopiero po jakiejś minucie, gdy siłą wcisnął mnie na siedzenie pasażera mojej starej furgonetki, do mojego mózgu dotarło, że coś jest nie tak. Spojrzałam na niego wzrokiem hmm… pełnym dezaprobaty? W głębi duszy wiedziałam jednak, że cieszę się z jego – nazwijmy rzecz po imieniu – wizyty dziwnej, acz pożądanej.
-Jacob, co ty robisz?- zapytałam spokojnym głosem, gładząc miejsce silnego uścisku przyjaciela.
Oczywiście żadnej odpowiedzi. Doszłam do wniosku, że z nim nie można po dobroci.
-Jacob!- wydarłam się na całe gardło.
Spojrzał na mnie. W końcu… Jego czarne oczy wyrażały szczęście? Złość? Sama nie mogłam bliżej tego sprecyzować.
-Co się dzieje? –dopytywałam się, nieco łagodząc swój tembr głosu.
Cóż… może w taki sposób uda mi się zmusić go do wyjaśnień.
-Zabieram Cię stąd.- Stwierdził krótko, po czym uruchomił silnik mojej staruszki. Zazgrzytała głośno i ruszyła. Uniemożliwiła nam jednak dalszą rozmowę.
Zastanawiałam się o co chodzi. Dlaczego Jacob pojawia się po miesiącu nieobecności i porywa mnie z domu… No bo w sumie można to tak nazwać.
Jechaliśmy w stronę La Push. Furgonetka rzęziła okropnie, ponieważ mój towarzysz usiłował zmusić ją do… popatrzyłam na licznik i aż sapnęłam z wrażenia - 120 km/h??!! Moje biedne autko… Po paru minutach minęliśmy ustaloną granicę „paktu” wilkołaków i wampirów. Jacob zwolnił. Gołym okiem było widać, że pojawiła się diametralna zmiana w jego zachowaniu. Uspokoił się nieco a jego mięśnie w końcu rozluźniły się. Po chwili parkowaliśmy już pod jego domem. Szybkim ruchem wyskoczyłam z auta.
-Jacob co się stało?- spytałam już lekko poirytowana. W końcu, ile można zwlekać z wyjaśnieniami? Co jak co, ale ja postanowiłam dowiedzieć się przyczyn mojego porwania -teraz, zaraz.
-Nic. Nic się nie stało. Stęskniłem się po prostu.- powiedział radośnie.
Spojrzałam na niego. Na jego twarzy widniał radosny uśmiech. Tak… To był mój Jacob. Na mojej jednak pojawiło się poirytowanie.
-Boże… To dlatego wtargnąłeś do mojego domu i wyciągnąłeś mnie z niego siłą? Nie mogłeś po prostu… zadzwonić?
Zawstydził się. Zrobił minę jak zbity pies. Cóż… w tym momencie jego twarz powalała na łopatki. Rozbawił mnie swoją skruchą i jeszcze trochę a parsknęłabym śmiechem.
-Tak… Jakoś… Nie przyszło mi to do głowy.
A jednak... Pojawił się atak śmiechu, którego nie mogłam powstrzymać. On po prostu tak na mnie działał.
Siedziałam u Blacków 2 godziny. Nawet nie zauważyłam, kiedy czas tak szybko minął. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się… Jak zawsze. Byłam szczęśliwa. Miałam cudownego narzeczonego i wspaniałego przyjaciela. Czego chcieć więcej? Może z wyjątkiem jednego małego szczegółu – do którego, jak się domyślałam – raczej nie dojdzie… A szkoda. Przyjaźń między wilkołakiem a wampirem nie jest raczej możliwa…
Szybko uciekłam myślami od tego feralnego tematu. Nawet nie zauważyłam, a nasza rozmowa zeszła na inne tory, A mianowicie… sport? Jacob pokazywał mi właśnie swój kij baseballowy, który jest podobno jedynym, który przetrwał mecz po przemianie. Od dłuższego czasu się nim bawiłam. Wolałam jednak nie używać go do celów, do których jest pierwotnie przeznaczony. To nie było bezpieczne ani dla mnie, ani dla mojego otoczenia.
Nagle zauważyłam, że Jacob siedzi niebezpiecznie blisko mnie. Widocznie tak się zagadaliśmy, że przestawał zauważyć dzielące nas centymetry. Popatrzyłam na niego. Chciałam go lekko odepchnąć ręką. On mnie jednak uprzedził. Nie… Nie ruszył się z miejsca. Złapał mnie i pocałował. Zastygłam w bezruchu nie oddając pieszczoty. Chciałam się wyrwać, ale nie dałam rady pod jego silnym uściskiem. Dawałam mu widoczne znaki, żeby przestał, ale jednak nic to nie dało. Zastanowiłam się jak się go pozbyć. Wtedy moją uwagę przykuł kij znajdujący się ciągle w moich rękach. Te rozmyślania trwały najwyżej sekundę. Uścisk Jacoba utrudniał trochę moje ruchy, jednak udało mi się zamachnąć iii… trzask. Dostał ode mnie po głowie. „Chyba nawet go zabolało – tak Swan! Jesteś świetna!” usłyszałam w swojej głowie i nie wiedzieć czemu wzbudziło to we mnie satysfakcję. A jednak nie jestem aż taka słaba… właśnie uderzyłam wilkołaka!
-Jak mogłeś?! Ostatnio coś ustaliliśmy prawda?! Myślałam, że chcesz być moim przyjacielem ale najwidoczniej nie potrafisz!!- wykrzyczałam, mocno poirytowana jego zachowaniem. Moja mina musiała wyrażać tyle samo emocji, co głos, który w tym momencie do cichych nie należał. Nie zamierzałam nic więcej mówić. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku drzwi porzucając po drodze kij. Nie patrzyłam nawet gdzie wylądował. Usłyszałam jedynie odgłos tłuczącego się szkła. Chyba będę musiała odkupić Bill’emu wazon…
Jednak nie tym teraz się przejmowałam. Zaczęły pojawiać się wyrzuty sumienia. „Sam ci to kiedyś podpowiadał” –uspokajał głos w mojej głowie „Na nim goi się jak na psie”- mówił. Jednak gdy przechodziłam przez drzwi odwróciłam lekko głowę, aby upewnić się, że nic mu nie jest. Stał tam ze zdezorientowaną miną pełną… skruchy. Tak, sądzę, że to była skrucha i poczucie winy. Ale ten jeden moment dezorientacji wystarczył aby moja niezdarność wzięła górę. Zbyt szybkie tempo, zbyt mało koncentracji, co w moim przypadku musiało się tak skończyć. Poleciałam ze schodów prosto na ziemię. Leciałam chwilę zanim wyczułam stały grunt pod… brzuchem? Tak, to na nim najczęściej lądowałam. W 65%. Oczywiście bez uszkodzeń i tym razem by się nie obeszło. Odarta ręka, z kolanem było gorzej bo trafiłam nim na kamień. Krew się polała. Byłam wściekła jak nigdy, a gniew dalej we mnie narastał. Czułam, że powinnam być zła na siebie, a raczej na swoja niezdarność. Jednak mój umysł nie pojmował, że to moja wina. Według niego to wszystko wina Jacoba. Tak, to on jest za to odpowiedzialny. W oczach pojawiły mi się łzy. Nie z powodu bólu – do niego byłam przyzwyczajona, siłą rzeczy - lecz wściekłości. Jake inaczej odczytał wyraz mojej twarzy…
Podbiegł do mnie i pomógł się podnieść. Zmierzył mnie wzrokiem. Chyba oceniał obrażenia a sądząc po odczuwanych bólu, było ich wiele. Ja miałam je gdzieś. Znów pojawiła się wściekłość. Moje oczy wyschnęły. Teraz ciskały z nich gromy. Nie trzeba było długo czekać, żeby to zauważył.
-Bella, przepraszam. – wydukał łamiącym się głosem.
-I myślisz, że to wystarczy?!- wykrzyczałam
-Przepraszam- powiedział cichym głosem- Ja po prostu…
-Co?
-Nie mogłem… się powstrzymać.- wyznał
Myślałam, że zaraz eksploduję z wściekłości.
-Jacob! Za 3 tygodnie wychodzę za mąż! Za Edwarda! To jego wybrałam! Doskonale zdawałeś sobie z tego sprawę! Sam postanowiłeś pozostać moim przyjacielem. Widzę jednak, że Ci to nie wystarcza.- pod koniec mój głos przybrał łzawy ton - Przykro mi, myślałam, że nam się uda.- po raz kolejny łzy pojawiły się w moich oczach
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku furgonetki. Gdy wsiadłam do środka spojrzałam na niego. Moje słowa bardzo go zraniły. Stał tam bez ruchu a ręce mu się trzęsły. „Oho, chyba czas się zbierać” - pomyślałam i ruszyłam do domu. Przed oczami wciąż miałam jego smutną twarz. Widziałam w jego oczach ogromny ból. To jeszcze wzmogło moje wyrzuty sumienia. Ciągle obwiniałam się, że kiedyś mogłam dać mu nieumyślnie jakiś niepotrzebny znak. Dla mnie mógł on być przyjacielskim gestem – dla niego nadzieją. Coś mnie jednak oderwało od tych mącących moją głową rozmyślań. Poczułam przeszywający ból w nodze. Spojrzałam w dół. Cała nogawka od kolana w dół była umazana w czymś ciepłym, ciemnym, pachnącym rdzą i żelazem… To z pewnością nie poprawiało mi humoru. Żołądek podniósł mi się do gardła, więc szybko otworzyłam okna aby mieć dostęp do świeżego powietrza. „Spokojnie, tylko spokojnie. Dojedź do domu i tam wymyślisz co dalej”- nakazałam sobie i skupiłam się na drodze.
Gdy dojechałam do domu Edward momentalnie zjawił się przy moich drzwiczkach - widocznie Alice przewidziała mój wypadek i szybko się zjawił. - Otworzył je i pomógł wysiąść mi z auta. Poczułam się dużo lepiej w jego silnych ramionach. Momentalnie zapomniałam o bólu. Teraz liczył się tylko on.
-Boże!- jęknął- Co ci się znowu stało?
-Uderzyłam wilkołaka kijem baseballowym.- powiedziałam z… no cóż… z satysfakcją w głosie.
Mój ukochany mimowolnie się uśmiechnął.
-I co? Zabolało go?- zapytał rozbawiony.
-Sądzę, że tak. –teraz już byłam po prostu z siebie dumna.
-I to on Cię tak urządził?- popatrzył znacząco na moją zakrwawioną nogę.
Uświadomiłam sobie, że musi być mu strasznie trudno. Pewnie właśnie walczył teraz ze swoją naturą.
- Nie działa to już na mnie. – powiedział widząc moją minę.
Faktycznie, od jakiegoś czasu niesamowicie nad sobą panuje. Byłam z niego dumna!
Nawet się nie obejrzałam, a znalazłam się w kuchni. Charli’ego na szczęście nie było w domu. Teraz nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć mu powodów moich obrażeń. Tym bardziej, jeśli chodziło o Jacoba. Mimo wszystko nadal uważałam go za swojego przyjaciela.
Patrzyłam się jak biała plama (bo tak dla mnie wyglądał, gdy się poruszał) przemieszcza się po kuchni. Za chwilę narzeczony pojawił się przede mną i nalewał coś na moją nogę.
-Nie… To ja… To chyba przez te nerwy. Auuuuć!!- zawyłam z bólu.
Spojrzał na mnie z troską.
-Masz dużo brudu w tej ranie. Muszę polać ją wodą utlenioną.
A więc to było to tajemnicze coś. Moja zmora… Przyrządy do jakiejkolwiek dezynfekcji ludzkiego ciała nie zaliczały się u mnie na liście rzeczy lubianych.
Edward obwiązywał moją nogę dokładnie bandażem. Gdy już wszystko było gotowe nakazał mi ściągnąć spodnie. Niestety bez żadnych podtekstów, na które liczyłam.
- Nie patrz tak na mnie. – powiedział rozbawionym głosem – Trzeba je wrzucić do prania, bo są brudne. – wymamrotał.
Po prostu chciał wrzucić je do prania… no tak.
Po chwili siedzieliśmy już objęci na moim łóżku.
-No więc czym Cię ten pies… -przerwał widząc mój wzrok. Niby byłam wściekła na Jacoba jednak nie mogłam pozwolić, żeby ktokolwiek poza mną go obrażał. –Wilkołak- poprawił się- Ci zrobił? Czym sprowokował Cię do użycia kija baseballowego?
-On… -zastanowiłam się, jeśli powiem mu prawdę może zrobić coś Jacobowi. Złamanie szczęki mu chyba nie zaszkodzi - podejrzewałam, że sama mu ją przestawiłam… Ale bałam się, że Edward zrobi coś gorszego… dużo gorszego.- Ale najpierw obiecaj mi, że nic mu nie zrobisz!
Spojrzał na mnie podejrzliwie. Widząc moje napięcie odparł:
-Obiecuję. Powiedz.
-On mnie… pocałował.
Mięśnie Edwarda napięły się. Spojrzałam na jego twarz, która zazwyczaj wyrażała anielski spokój. Teraz jednak widać było na niej gniew, a nawet wściekłość.
-Obiecałeś! Uspokój się!- nakazałam, jednak jego już nie było. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Swan dnia Nie 19:58, 01 Lis 2009, w całości zmieniany 16 razy
|
|
|
|
|
|
Swan2
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 22:36, 23 Lut 2009 |
|
No to wita się współwłaściciel bloga :P W mniejszej części opowiadania :) Napiszcie proszę co sądzicie o tym wytworze artystki, kora sie wypowiedziała nade mną )) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anabells
Zły wampir
Dołączył: 29 Gru 2008
Posty: 332 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ni stąd ni zowąd
|
Wysłany:
Pon 23:00, 23 Lut 2009 |
|
Umm... Nie jest źle.
Akcja troche naciągana. Nie sądze, żeby Jacob ją pocałował. Ale tak sobie to piszę, absolutnie się nie czepiam. To twoja (wasza?) historia...
No cóż tu jeszcze dodać...
Chyba tylko, że mam nadzieję, że pojawi się następny rozdział i życzyć WENA!!! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anabells dnia Pon 23:01, 23 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Sam-Cameron
Wilkołak
Dołączył: 11 Sty 2009
Posty: 106 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 11:30, 24 Lut 2009 |
|
Przyznaję- jest fajne =) Podoba mi się. Ładnie napisane, błędów jako takich nie znalazłam(tylko przecinki). Tylko jedna uwaga: z pewnością nie piszemy 'Charli’ego' możesz spolszczyć i napisać Charliego. On nazywa się Charlie nie 'Charli'. To mi się tak najbardziej rzuciło w oczy.
Akcja ciekawa. Ja tam lubię Jakoba, a już zwłaszcza, jak całuje Bellę xD. Ale chyba biedny Edek się troszkę zdenerwował. Niech uważa, żeby mu ciśnienie za bardzo nie podskoczyło xD. Czekam na następne części.
Pozdrawiam i natchnienia życzę!;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Wto 20:18, 24 Lut 2009 |
|
No cóż. Przyjmuję krytykę :) Chociaż cieszę się też, że niektórym z Was się podoba. A co do Jacoba to po prostu musiałam wykorzystać ten motyw z kijem baseballowym :P Za jakiekolwiek błędy przepraszam! A z przecinkami zawsze miałam problemy... A co do tego czyje są to notki... To jest tak, że (przynajmniej na razie) ja piszę, koleżanka... ulepsza :) Jest dla mnie ogromnym wsparciem :P gdy brakuje weny- zawsze pomoże. Jeśli według Was czegoś brakuje w tych opowiadaniach, coś dałoby się polepszyć, proszę piszcie!
Rozdział 2
Edward:
Biegłem między drzewami, jednak omijałem je instynktownie. Poruszałem się z taką prędkością, że wszystko powinno mi się rozmazywać tak jednak nie było. Zmierzałem w jednym kierunku. Wiedziałem, że to co teraz robię nie jest dobre. „Zranisz Bellę!”- krzyczał głos w mojej głowie. Nie, nawet ten argument, który przeważnie działał, nie sprawił, że zmieniłem zdanie. „Cała rodzina będzie w niebezpieczeństwie. Nie możesz złamać paktu!”- krzyczał dalej. Ten cienki głos zaczynał mnie irytować. Dziękowałem Bogu, że kiedy przekroczę granicę paktu ona nie pójdzie za mną. Nie będzie chciała być współwinna. Co prawda od czasu naszej wspólnej bitwy z nowonarodzonymi nie przestrzegano aż tak surowo granic paktu. Dlatego mogłem bezpiecznie dotrzeć aż do mojego celu. Alice jednak wolała nie zapuszczać się na tamte tereny. Wtedy czuła się bezsilna. Wszystkie jej wizje znikały, były zmazane. Przed jakąś minutą gdy podjąłem decyzję moja przyszłość zniknęła, tak samo zresztą jak Belli i reszty rodziny. Nie obchodziło mnie to. Może byłem teraz mniej przekonany do mojego planu… Musiałem jednak ukarać tego psa. Nie miał prawa dotknąć Belli, MOJEJ Belli… Nie chciałem go zabić… Może tylko lekko poturbować… „Obiecałeś jej!!!”- Alice była zdesperowana. Tak… Obiecałem… Jestem pewien, że mi wybaczy… Wiem to. Szczególnie, że nie mam zamiaru zabijać tego kundla… Głos Alice ucichł. Chyba pobiegła ostrzec rodzinę, Tak!! W końcu spokój. Zmniejszyłem lekko tempo. Rozglądałem się dookoła. Od 70 lat nie zmieniło się tu aż tak bardzo… Już prawie dotarłem do celu. Usłyszałem pierwsze myśli osobników… No bo przecież to też nie są ludzie!
„Boże, jak mogłem być taki głupi… Swoją drogą w życiu nie pomyślałbym, że ona ma tyle siły”- ten głos należał do Jacoba
Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy tego chcę. Czy chcę narazić całą rodzinę tylko dla tego, że ten kundel jest idiotą? Na moją decyzję ostatecznie wpłynęło coś innego. Gdy zbliżyłem się do domu wilkołaka na taką odległość, aby móc ją obserwować spostrzegłem długie czarne auto. W tym momencie usłyszałem także myśli właściciela:
„Taaak… Złamane… Ciekawe kto go tak urządził. Musiał mieć sporo siły. Dlaczego Jacob nie chce się przyznać?”- główkował Carlise
Wybuchnąłem śmiechem. Nie mogłem się powstrzymać. Dotarło do mnie, że moja wizyta tutaj była niepotrzebna. Obiecałem mu kiedyś, że jeśli pocałuje Bellę bez jej zgody, złamię mu szczękę. Niby tak… Jednak nie miałem tu nic do roboty. Bella uderzyła go kijem z takim impetem, że uszkodził szczękę. Nie ma co ukrywać… Byłem z niej dumny.
Bella:
-Boże, gdzie on jest?! Czemu jeszcze nie wrócił? Oby nie zrobił nic Jacobowi… Oby jemu nic się nie stało…- krzyczałam- Powiedz, że nic mu nie zrobi!- rozkazałam towarzyszce
-Bello, nie mogę Ci tego obiecać. Nie widzę jego przyszłości.- odparła spokojnie Alice
Przyciągnęła mnie do siebie i zaczęła uspokajać. Głaskała mnie po głowie i szeptała: „Wszystko będzie dobrze.” Niby pospolite, nigdy nie działające słowa… Tym razem jednak zadziałały, a może to dotyk tej zimnej skóry? Nie wiem. Najważniejsze, że podziałało. Musiałam po prostu w to uwierzyć. Nagle moja pocieszycielka znieruchomiała. Spojrzałam w jej oczy, były nieobecne. Odczekałam minutę. Nie chciałam jej przerywać. W pewnym momencie jej oczy znów rozbłysły radością. Spojrzała na mnie z tym swoim chochlikowatym uśmiechem.
-Ślub nadal aktualny.- oznajmiła
Pierwszy raz ucieszyłam się na tą wieść. Zauważyła mój entuzjazm.
-Dobrze, że w końcu zaczęłaś się cieszyć. –przerwała na chwilę- Muszę już iść. Nie chcę przeszkadzać.
-Ale…
-Wiem, że nie przeszkadzam Tobie. Edwardowi jednak tak. Chce Cię za coś wynagrodzić?- spojrzała na mnie pytająco
-Uderzyłam Jake’a kijem baseballowym.- wyznałam
Alice zachichotała i wyskoczyła przez okno. Powoli zaczynałam się przyzwyczajać, że od pewnego czasu to moje okno było głównym wejściem do domu… Parę sekund później na parapecie pojawił się mój ukochany. Już chciałam otworzyć usta aby zganić go za jego zachowanie on jednak był szybszy. Zmaterializował się obok mnie, objął i pocałował tak jak nigdy. Zamroczyło mnie. Znów zaczęłam ciężko oddychać. Przyciągnęłam go bliżej. „Jak wykorzystać sytuację to do końca” powiedziałam sobie
Po wszystkim spojrzałam na niego zdziwiona. Wciąż nie umiałam zebrać myśli gdy on był tak blisko.
-Wyręczyłaś mnie.- skwitował
-Jak to?- zapytałam, teraz już kompletnie go nie rozumiałam
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Nie chciałem go zabić. Za bardzo by Cię to zraniło. –tłumaczył- Chciałem go poturbować, mimo że złamało by to postanowienia paktu.- zmieszał się widząc moją minę
Byłam wściekła. Już przypomniałam sobie za co chciałam go ukarać.
-Chciałeś narazić swoją rodzinę BO JAKIŚ IDIOTA MNIE POCAŁOWAŁ??!!- wykrzyczałam
-Uspokój się, bo Charcie przyjdzie. Już zastanawia się co tu się dzieje.
-Nie zmieniaj tematu! Odbiło Ci?!!
-Nie.. I nie złamałem paktu. Jak już mówiłem wyręczyłaś mnie, więc nie musiałem.
-Tak a co ja takiego zrobiłam?- wciąż się we mnie gotowało
-Złamałaś mu szczękę. –oświadczył z łobuzerskim uśmiechem
Sapnęłam. Nie, to nie możliwe- myślałam- przecież uderzyłam go w tył głowy… A może jednak nie… W końcu byłam bardzo zdenerwowana… I to tego moje kalectwo… Tak to bardzo możliwe, że uderzyłam go gdzie indziej. Złamałam szczękę wilkołakowi- pomyślałam z dumą. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Zaraz jednak spoważniałam.
-Nigdy więcej mi tego nie rób!
-Obiecuję.- szepnął i znów przyciągnął do siebie
Edward:
No i znowu wstało słońce. Patrzyłem na Bellę śpiącą spokojnie u mego boku. Ten widok chyba nigdy mi się nie znudzi. Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Nie wiem czym zasłużyłem sobie na tę miłość w jej oczach… Dzisiaj mieliśmy jechać do mojego domu. Alice chciała aby Bella przymierzyła suknię. Chciała być w 100% pewna, że będzie wyglądała tak jak ona chce… No cóż Bella nie będzie zachwycona.
-Wstawaj, ubieraj się i wychodzimy.- oznajmiłem
Od razu się ożywiła.
-Wychodzimy? Gdzie?
-Niespodzianka.- powiedziałem krótko. Wolałem nie załamywać jej od razu. Z ociąganiem odsunęła się ode mnie i pobiegła do łazienki się ubrać. Wróciła po chwili. Zaraz podbiegła do mnie i się przytuliła.
-Możemy iść. –oznajmiła niepewnym tonem
Wiedziałem, że znaczy to: ok., możemy skakać przez to cholerne okno ale nie puść mnie!
Szybko chwyciłem ją na ręce skoczyliśmy i biegiem skierowałem się w kierunku mojego domu. Postawiłem ją przed schodami. Gdy zobaczyła gdzie jesteśmy jęknęła cicho:
-Przymiarka?
-Skąd wiedziałaś?- zapytałem
-Tylko do tego mnie miesza.
Nie musiała wymieniać imienia. Oboje wiedzieliśmy, że chodzi o Alice. Weszliśmy do domu. Alice od razu ją porwała do swojego pokoju. Ja tymczasem usiadłem na kanapie. Nagle przy mnie pojawił się Carlise. Zastanawiał się czy mi coś powiedzieć, czy nie. Z jego myśli nie mogłem jednak odczytać o co chodziło.
-„Edwardzie,- powiedział w myślach, wiedział, że usłyszę, a najwyraźniej nie chciał, aby reszta domu wiedziała o tym czymś- Tanya przyjeżdża za 3 dni.”
Szybko pokojarzyłem fakty. 3 dni. Za 2 dni wyjeżdżałem z całą rodziną na polowanie dwudniowe, aby gdy przyjedzie Renee nie doszło do wypadku.
-Czy wie o tym, że nas nie będzie?
-Tak, mam wrażenie, że chodzi jej o Bellę. Chyba… chyba chce zbadać konkurencję. Ale dokładnie nie wiemy o co jej chodzi. Alice zobaczyła ją w wizji… koło domu Belli. Nic więcej nie umie zobaczyć więc na nią nie naciskaj.
Zacząłem intensywnie myśleć. Wiedziałem, że ja muszę jechać na polowanie. Nie mogłem jednak zostawić Belli bez ochrony… Co to, to nie…
Bella:
Minęły 2 dni odkąd Edward zaniósł mnie do swojego domu, a Alice sterroryzowała. Nie lubiłam robić za lalkę Barbie. Z rozpaczą pomyślałam o tym, że będzie jeszcze minimum jedna przymiarka. Na szczęście Alice pojechała na polowanie. Na nieszczęście Edward też. Rozumiałam, że to dla dobra mojej matki. Nie wiedziałam jednak jak wytrzymam bez niego te 2 dni. Krzątałam się po kuchni przygotowując obiad dla Charliego. Musiałam się czymś zająć. Przez ostatnie dwie doby ukochany zachowywał się dziwnie. Jakby ciągle bardzo intensywnie nad czymś myślał. Jakby się martwił. Dopiero 10 minut temu gdy się ze mną żegnał był całkowicie rozluźniony. Jedyne co mu przeszkadzało to to, że się rozstajemy. On tęsknił za mną tak samo jak ja za nim.
Skończyłam obiad, więc skierowałam się do pokoju. Zauważyłam leżącą na moim biurku karteczkę. Szybko podeszłam i zobaczyłam równe, ładne pismo mówiące:
Bello,
Pojawiły się nieoczekiwane komplikacje. Możesz być zagrożona. Ze względu na Renee musiałem wyjechać na to polowanie. Spokojnie, mnie nic nie grozi. Bałem się jednak o Ciebie. Dlatego przez te 2 dni będziesz miała ochroniarzy.
Całuję, Edward.
-Ochroniarzy?- zapytałam sama siebie
-Do usług. –odpowiedziały mi dwa melodyjne głosy
Przerażona podskoczyłam. Odwróciłam się szybko i ujrzałam dwie piękne postacie. Jedna siedziała na moim fotelu natomiast druga rozwalała swoje wielkie umięśnione cielsko na moim łóżku. Nawiasem mówiąc, powstało niezłe wgniecenie dzięki temu delikwentowi.
-Cieszysz się? –zapytał Emmett z głupkowatym uśmieszkiem.
No tak, ten to się zawsze cieszył. A mnie uwielbiał. Byłam jego ulubionym zjawiskiem. Kochał gdy się potykałam, tłukłam coś lub gdy się rumieniłam. Czyli można stwierdzić, że podoba mu się mój sposób bycia. Moją uwagę przyciągnął jednak drugi ochroniarz - Jasper. Co jak co ale jego się nie spodziewałam. On sam zawsze trzymał się ode mnie na dystans. Nie był na tyle pewny siebie, żeby się do mnie zbliżać. Edward zresztą też by go do mnie pewnie nie dopuścił - ale teraz to zrobił. Tylko dlaczego? Nie bałam się Jaspera. Nawet po tym nieszczęsnym przyjęciu urodzinowym. Wciąż uważałam, że to była moja wina. Moja i tylko moja. Teraz będę musiała się po prostu nie skaleczyć (chociaż w moim przypadku graniczy to z cudem… cóż, będę się starała…). Chyba już wiem dlaczego Edward przysłał na dodatek Emmetta. On w razie wypadku powstrzymał by Jaspera. No tak, mimo wszystko osiłek ma większą siłę woli.
Przestałam o tym myśleć. Spojrzałam w oczy blondyna. On też na mnie patrzył. Miał jasno-miodowe źrenice. Zwróciłam głowę w kierunku Emmeta. On tak samo. Acha! Czyli dlatego nie widziałam ich przez ostatnie 2 dni! Musieli pojechać na polowanie we dwójkę.
Emmet obrzucił mnie wzrokiem z udawanym oburzeniem.
-Jest w szoku. –stwierdził blondyn, po czym uśmiechnął się do mnie – czym szczerze mnie zaskoczył. Jego emocje przeszły na mnie i w mig się rozluźniłam.
Poczułam ogromną wdzięczność do blondyna. Już wiem dlaczego Edward go wysłał. Musiał uspokajać Emmeta. „Będzie śmiesznie.”- skwitowałam w myślach
-Tia… To może wyjaśnicie mi dlaczego Edward zostawił mi ochroniarzy?- spojrzałam na nich podejrzliwie.
Emmet zarechotał.
-Gdybyśmy Ci powiedzieli Edward by się wściekł.- stwierdził spokojnie Jasper.
-I będziecie tu tak siedzieć przez całe 2 dni i łazić za mną krok w krok?- zapytałam
-Niezupełnie.- Jasper się zmieszał.
-Co to znaczy niezupełnie?
-Nie możesz stąd wyjść. Teraz jestem twoim królem. Ukłoń się przed swym panem niewiasto!- powiedział Emmet po czym zarechotał ze swojego żartu.
Chwila, chwila… miałam siedzieć 2 dni w domu. Sama, z tymi dwoma… To ja już wolę, żeby mnie zjedli.
-Super.- skwitowałam głosem wypranym emocji i poszłam do łazienki. Teraz tylko prysznic mógł mnie powstrzymać przed atakiem wewnętrznej frustracji.
Tak jak się spodziewałam, gorąca kąpiel ukoiła moje nerwy. Wyszłam całkowicie uspokojona na spotkanie moim prześladowcom. Gdy weszłam do pokoju zostałam w szoku. Stali po przeciwnych stronach pomieszczenia łypiąc na siebie złym wzrokiem.
-O co Wam poszło?- spytałam spokojnym głosem
-Nie wyobrażaj sobie tego nigdy więcej ty głąbie!- ryknął Jasper całkowicie ignorując moje pytanie.
-Odezwał się ten świętoszek! No proszę, powiedz, że nigdy nie myślałeś o Rosalie, hm?
Zaraz mieli na siebie skoczyć i rozwalić mój dom. Biorąc pod uwagę ich siłę, nie musieli się nawet starać, żeby meble wirowały nad naszymi głowami. A co ja zrobiłam? A co mogłam zrobić? Zaczęłam się śmiać. Już dawno nie miałam takiego ataku śmiechu. Spojrzeli na mnie zdezorientowani. Przez łzy powiedziałam:
-Proszę Was! N-n-nie macie się już o c-co kłócić? –dukałam
Wyprostowali się i spojrzeli po sobie zawstydzeni.
-Jak dzieci.- skwitowałam.
Minęła spora chwila, zanim zdołałam powstrzymać mój atak i wrócić do rzeczywistości, przypominając sobie jednocześnie o prośbie Alice. Ta kochana zaraza chciała, żebym poinformowała Angele i Jessice o szczegółach ślubu, bo to one są moimi druhnami – zaraz po Alice rzecz jasna. Powiedziała też, że przyjdą… jutro rano??
-Dobra, a zmieniając temat. Umowa jest taka, że ja nie mogę wyjść tak? – spojrzałam na nich pytająco, a moi ochroniarze kiwnęli głowami twierdząco– Więc ja mogę gości przyjmować tak? – ponownie się zgodzili. Swoją drogą, śmiesznie to wyglądało: dwa potulne wampirki w moim domu. Zaśmiałam się z zaistniałej sytuacji co nie umknęło uwadze moich towarzyszy…
Stwierdziłam, że niczym nie zaszkodzi mi dostosowanie się do ich woli. I tak nie miałam zamiaru się nigdzie wybierać.
Zapadła krępująca cisza, więc postanowiłam znaleźć sobie zajęcie. Całkiem niezłym pomysłem byłoby posprzątanie domu, gdy Charliego nie ma. Dzisiaj była piękna pogoda, więc pojechał na ryby. Nie zwlekając wzięłam się do roboty…
Po doprowadzeniu do porządku kuchni oraz salonu skierowałam się do góry. Zauważyłam, że Emmet siedzi z miną wyrażającą głęboką nudę.
-Naprawdę to ja muszę Wam znajdować zajęcie?- spytałam z niedowierzaniem.
Obaj spojrzeli na mnie z nadzieją.
-A masz jakiś pomysł?- zapytali równocześnie z iskierkami w oczach.
W mojej głowie uknuł się plan.
-Założę się, że nie zdołacie w ciągu… 10 minut umyć dokładnie, podkreślam dokładnie całej łazienki.- Hmm… chytry plan. Mnie nie chciało się już sprzątać łazienki, a widząc ich znudzonych… Cóż, można powiedzieć, że zrobiłam dobry uczynek.
Spojrzeli na mnie, potem po sobie, potem znowu na mnie i… rozpłynęli się w powietrzu. Zaczęłam czytać książkę. Po 5 minutach znów zmaterializowali się przede mną. Niechętnie podniosłam oczy znad książki. Ich miny wyrażały samozadowolenie. Westchnęłam.
-Chyba nawet nie muszę sprawdzać. Ludzkie oko nie zobaczy więcej niż wampirze prawda?
Uśmiechnęłam się zrezygnowana. Dlaczego tak szybko?
-Co powiecie na jakąś grę?
W ich oczach pojawił się błysk.
-Jaką?- zapytał Emmet
-No nie wiem… Karty?
-Zgoda. –powiedzieli szybko
Oddałam im moją talię kart święcie przekonana, że zajmie im to co najmniej godzinę. Po 10 minutach jednak znów przyjmowali pozycje obronne, gotowi zaatakować. Tym razem zarzucali sobie oszustwo. Wkroczyłam dzielnie między nich. Można powiedzieć, że jestem szczęściarą. Przecież nie każdy ma szanse stać między dwoma rozwścieczonymi drapieżnikami, prawda?
-Wykończycie mnie! Naprawdę nie umiecie ze sobą wytrzymać bez kłótni nawet 10 minut?
-No jakoś tak nam nie wychodzi.- przyznał Jasper. No tak… druga kłótnia w ciągu godziny.
Wzniosłam oczy ku niebu.
-Dobra to…-zastanowiłam się- Może Eurobusiness? Ciężko się tam oszukuje. Gra zajmuje dużo czasu i jest nieszkodliwa.- Tak, jednak jeszcze nie jest ze mną tak źle. Potrafię wymyślić grę, dzięki której sama odpocznę.
Podałam im pudełko. Szybko zmienili swoje pozycje i podeszli do mnie. Emmet złapał pudełko i powiedział do Jaspera:
-Zniszczę Cię. – odpowiedział z błyskiem w oku. Nie ma to jak Emmett i pole bitwy. Od razu było wiadomo, że ten entuzjazmu nie straci nawet na chwilkę. No… chyba, że przegrywa.
-To się jeszcze zobaczy.- powiedział Jasper
Zasiedli nad grą. To jednak też nie zajęło im dużo czasu. Non stop im się przyglądałam. W myślach nazwałam sobie to „Emmet i Jasper kontra reszta świata czyli gra w Eurobusiness” Po 20 minutach Emmet siedział na ziemi ze zrozpaczoną miną, natomiast Jasper rozciągał się wygodnie w fotelu z tryumfem wypisanym na twarzy.
Spojrzałam na nich pytająco.
-Już? –mój głos doskonale wyrażał zszokowanie. Jasper skinął głową.-Dobra, już naprawdę nie mam pomysłów. Musicie sami znaleźć sobie zajęcie.
Wstałam i skierowałam się do kuchni. Nie byłabym jednak sobą nie potykając się o własne nogi i nie wywracając się. Przed kontaktem twarz-podłoga uchroniła mnie jedynie kilkuletnia praktyka w upadaniu, co jak co ale to akurat wiedziałam jak robić. Chłopcy nie byli w stanie mi pomóc, ponieważ w tym czasie turlali się ze śmiechu po podłodze.
-Już wiem… dlaczego… Edward… kazał… nam z tobą… siedzieć cały czas. –wydukał Jasper
Wściekłam się.
-Właśnie po to abyście mnie złapali. Po to byście mnie chronili. P… -wciąż tarzali się po ziemi- Uuugh…
Wypadłam z pokoju wściekła jak osa. Dlaczego musieli się ze mnie śmiać? Nie… Pytanie było inne. Dlaczego jestem taką kaleką? I jak mogłam się tam potknąć? Chodziłam po kuchni starając się uspokoić. Po 10 minutach zrobiłam sobie kolację- nie zwracając większej uwagi na to, co jem. Po chwili po moich bokach pojawiły się te dwa osiłki. Zignorowałam ich wpatrując się tępo w telewizor. Nawet nie zauważyłam kiedy go włączyłam. Och! Edward, wracaj! Kątem oka obserwowałam jednak sytuację. Jasper posłał Emmetowi spojrzenie mówiące: Wciąż jest zła.
-Jak ty możesz to jeść?- Emmet wskazał na mój talerz. Leżały tam 2 jajka na twardo i kanapka z szynką. Zignorowałam go.
-Bella, przepraszamy.- powiedział błagalnym tonem chłopak, widząc, że odciągnięcie mojej uwagi nic nie da. Zrobił słodkie oczy jak kot ze shrek’a. Musiałam powstrzymać chichot. Jasper lekko się uśmiechnął. Zapomniałam, że potrafi wyczuwać moje emocje. Zmobilizowałam się aby znów się zdenerwować, co nie było proste. Emmet kiwnął na Jaspera i nagle oboje zniknęli. Wolałam nawet nie myśleć, co chcą zrobić. Cieszyłam się z nowo odzyskanej swobody. Wciąż jednak bałam się wstać z kanapy, może odczytali by to jako znak pokojowy? Bezmyślnie wpatrywałam się w ekran. Teraz leciała „Moda na sukces”. Tak, świetnie. Lepiej trafić nie mogłam. No ale cóż, prześledziłam losy bohaterów tej durnej telenoweli. Już się zaczynałam zatracać w wir wątków, kiedy poczułam smród spalenizny unoszący się z kuchni. Szybko podniosłam się z miejsca i po chwili wpadłam do kuchni spodziewając się najgorszego. No bo co mogły zrobić w kuchni dwie postacie, które nawet nie czuły smaku ludzkiego jedzenia?
-Co tu się dzieje?- zapytałam surowo dopadając piekarnika, bo to stamtąd unosił się swąd.
Wyciągałam właśnie blachę z czymś czarnym, bezkształtnym, gdy Emmet powiedział głosem skarconego dziecka:
-Pomyśleliśmy, -mówił ze smutną miną-że jeśli upieczemy Ci ciasto to może…
Wybuchnęłam śmiechem. Złość momentalnie przeszła w rozbawienie. Spojrzeli na mnie pytająco.
-Żałujcie, że się teraz nie widzicie- wydukałam.
Spojrzeli po sobie. Byli cali umorusani w mące i cieście. Też zaczęli się śmiać. W sumie, to ciężko byłoby nie parsknąć śmiechem na ich widok w tym momencie.
Wyrzuciłam bezkształtną masę i poszliśmy do mojego pokoju. Godziny mijały mi szybko. Długo rozmawialiśmy. O byciu wampirem, o Alice. „Ten mały chochlik potrafi zaleźć za skórę”- stwierdził Emmet. I na kilka innych tematów. Już dawno się tyle nie śmiałam. Zniknęli tylko na chwilkę, gdy Charlie przyszedł zobaczyć czy śpię. Całe szczęście, że wrócił tak późno, bo nie pytał mnie o zapach spalenizny. Do jutra pewnie zdąży zapomnieć. Tak w okolicach 2 w nocy zmógł mnie sen.
Obudził mnie rechot Emmeta. Była 10:00. Zerwałam się na równe nogi bo za pół godziny miały przyjść Angela i Jess. Popatrzyłam na nich. Oboje siedzieli bez bluzek, gdyż umorusali je wczoraj ciastem, a potem musieli wstrzymać się z włączeniem pralki aż Charlie pójdzie do siebie spać. Tak więc teraz czekali, aż ta skończy pracę. Ja – szczerze mówiąc, nie mam nic, do takich widoków zaraz po otworzeniu oczu…
Po powrocie z łazienki ponownie zmierzyłam mój „ruchomy budzik” pytającym spojrzeniem.
-Z czego tak cieszyłeś paszczę?- powiedziałam do niego i uśmiechnęłam się delikatnie, tak… jego brzuch to był całkiem niezły widok …
-Masz bardzo fajne sny, wiesz?- odparł nadal ze śmiechem na ustach.
Jęknęłam cicho. Teraz nawet Jasper, który do tej pory siedział cicho w fotelu zachichotał.
-Co znowu mówiłam?- zapytałam zrezygnowana
-Coś czego nie powinnaś.- powiedział poważnym tonem Jasper. Teraz to naprawdę się wystraszyłam.- Podpowiedziałaś Emmetowi jak Cię sterroryzować.
Obróciłam się szybko w kierunku mięśniaka. Ten uśmiechał się łobuzersko i powoli do mnie podchodził. Nie wiedziałam co szykuje. Nie chciałam się dowiedzieć.
-Idę zjeść śniadanie.- rzuciłam szybko i opuściłam pokój najszybciej jak umiałam.
Przy schodach mnie dopadł. Zastanawiałam się dlaczego tak długo mu to zajęło. Nie wiedziałam co chce mi zrobić i to mnie dezorientowało. Dezorientacja jednak nie trwała długo. Nagle poczułam po bokach jego zimne palce.
-Nie!- zdążyłam tylko sapnąć |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Swan dnia Pią 20:39, 27 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Anabells
Zły wampir
Dołączył: 29 Gru 2008
Posty: 332 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ni stąd ni zowąd
|
Wysłany:
Wto 20:47, 24 Lut 2009 |
|
O.M.G. Współczuje Belli.
Ciekawe jak dziewczyny zareagują ma Jaspera i Emmetta.
Z poczatku byłam średnio nastawiona do tego ffa ale dzieki chłopakom polubiłam go.
Duuużo WENA!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sam-Cameron
Wilkołak
Dołączył: 11 Sty 2009
Posty: 106 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 9:40, 25 Lut 2009 |
|
Jazz, Jazz, Jazz! *cieszy się jak małe dziecko*. No, pojawia się Jasperek i od razu jest zabawa xD. Fajny odcinek. Strasznie mnie rozbawił =).
"-Nie możesz stąd wyjść. Teraz jestem twoim królem. Ukłoń się przed swym panem niewiasto!- powiedział Emmet po czym zarechotał ze swojego żartu.
Chwila, chwila… miałam siedzieć 2 dni w domu. Sama, z tymi dwoma… To ja już wolę, żeby mnie zjedli. "- tu po prostu nastąpił zgon, zwł. po przeczytaniu ostatniego zdania xD
Emmett i Jazz piekący ciasto- bezcenne xD
Cieszę się, że jednak Edek nie zrobił nic Jakobowi =)
Naprawdę spodobał mi się ten odcinek. Czekam na następne.
Pozdrawiam i natchnienia życzę!;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Śro 14:51, 25 Lut 2009 |
|
Pierwsza część mnie nie zainteresowna, była tak mało wciągająca.... Czegoś jej brakowało... Ale jak przeczytałam drugą to odrazu się wciągnęłam! Rewelacyjny opis zniewolenia Belli !!! No i Jasper i Emmet jako ochroniarze! Tego się nie spodziewałam... Muszę się przyznać że z niecierpliwoscią czekam na dalszą akcję bo mnie zaintrygowałaś!
Cytat:
Wyciągałam właśnie blachę z czymś czarnym, bezkształtnym, gdy Emmet powiedział głosem skarconego dziecka:
-Pomyśleliśmy, -mówił ze smutną miną-że jeśli upieczemy Ci ciasto to może…
Śmiałam siędo łez wyobrażając to sobie! Takie chwile są bezcenne! :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan2
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 23:00, 25 Lut 2009 |
|
Cytat: |
A co do tego czyje są to notki... To jest tak, że (przynajmniej na razie) ja piszę, koleżanka... ulepsza :) Jest dla mnie ogromnym wsparciem :P gdy brakuje weny- zawsze pomoże. |
Jak miło przeczytać cos takiego pod koniec dnia!
Powiedz mi to jutro, na trzeźwo, w szkole hihi |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Czw 12:13, 26 Lut 2009 |
|
Cieszę się, że Wam się podobało :P No i mam nadzieję, że kolejna Was nie rozczaruje :P Dzisiaj troszkę krótsze, ale chyba rozumiecie... szkoła i te sprawy :P Miłego czytania :D
Rozdział 3
Moje protesty zdały się na nic. Zaczął mnie łaskotać. W duchu przeklinałam samą siebie. Jak mogłam zdradzić przez sen swój najbardziej skrywany sekret? Uciekałam przed nim piszcząc i śmiejąc się w niebogłosy. Teraz tylko zastanawiałam się, kiedy popękają szyby w oknach, albo kiedy przybiegną sąsiedzi! Gorączkowo zaczęłam przebierać nogami, co prawdopodobnie miało wyglądać jak zbiegnięcie ze schodów… No cóż, nie chciałabym tego widzieć jako osoba postronna …
Wróg wciąż mnie łaskotał. Zostało 5 schodków. Dalej Bells, dasz radę! 4 schodki. Jeszcze trochę. 3 schodki. Już prawie koniec! 2. Jeszcze trochę i przeżyjesz. 1. No… prawie ko… BUM! No tak… byłam zbyt zdekoncentrowana, żeby uważać na coś tak błahego jak kontrola nad kończynami. Źle stanęłam na schodku i chwilę później widziałam tylko zbliżającą się w szybkim tempie podłogę. Nie, nie wyjdę z tego cało. Swoją drogą ciekawe co tym razem uszkodzę? Zazwyczaj miejscem docelowym była ręka… zobaczymy która cześć mojego ciała stanie się tym razem kozłem ofiarnym. O nie! Wampiry są w pobliżu a jeśli poleci krew… Wszystkie te myśli kłębiły się w mojej głowie w trakcie lotu. Moje rozmyślania nie trwały dłużej niż sekundę. Zamknęłam oczy, żeby w przyszłości nie mieć traumy, chociaż powinnam się już przyzwyczaić do moich wypadków. Przygotowywałam się na uderzenie w coś twardego. Chwile potem tak się stało, jednak dużo szybciej niż się spodziewałam. Odruchowo owinęłam dookoła tego czegoś ręce i w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko otworzyłam oczy. Dla obserwatora z pewnością widok był komiczny. Ja byłam w ramionach Emmeta, natomiast Jasper z uśmieszkiem na ustach -pewnie znów śmiał się z mojego kalectwa- otwierał drzwi. Za nimi ukazały mi się zdziwione twarze Jess i Angeli. Najpierw zmierzyły wzrokiem blondyna, jego nagi tors, następnie wzrok skierowały na mnie i ze zdziwienia otwarły buzie. No cóż, nie dziwię się im. Musiało to wyglądać bosko- na wpół nagi anioł otwiera im drzwi kolejny przystojniak bez bluzki trzyma mnie w ramionach, jestem jeszcze rozczochrana po spaniu (czego nie wiedziały i mogły mylnie zinterpretować) i, co teraz sobie uświadomiłam, mam twarz na wysokości twarzy mięśniaka… Tak, to na pewno wyglądało dwuznacznie, szczególnie, że za dwa tygodnie wychodziłam za ich brata. O Boże, teraz będę tematem plotek w całym Forks!!! Cudownie…
-Ehm.. Cześć. –wydukałam po dłuższej chwili milczenia.
Dziewczyny nie ruszyły się. Nie dziwię im się. Widzą dwóch facetów o ciałach bogów bez bluzek. Mnie też by zatkało… Gdybym nie traktowała ich jak rodzinę, albo przynajmniej braci mojego przyszłego męża, tzn. mogę popodziwiać ich urodę ale po co skoro i tak najlepszy jest Edward?
-Emmet- szepnęłam do chłopaka, który nadal stał w miejscu trzymając mnie w ramionach.
-Ah… Przepraszam. –odparł tak cicho, że tylko ja i Jasper mogliśmy to usłyszeć i odstawił mnie na ziemię
Jasper zachował się jak porządny gospodarz. Zaprowadził oniemiałe dziewczyny do salonu i kazał im się rozgościć. Usiadłam koło nich. Zaskoczyło mnie jednak, że chłopcy wcale nie mieli zamiaru wyjść. Usiedli w fotelach i patrzyli na nas rozbawieni. Ja natomiast próbowałam ich zignorować i zwróciłam się do gości.
-Hm… Więc… Co do sukienek. Będą w kolorze lawendy. Nie przeszkadza Wam to, prawda?- spojrzałam na mnie.
Wciąż nie docierały do nich informacje z zewnątrz. Zachichotałam. Tak… Trzeba wyeliminować element rozkojarzający.
- Może pogralibyście w Eurobusiness?
- Graliśmy już 3 razy – odpowiedział Jasper.
- Pranie?
- Schnie na wieszaku.
- Karty?
- Emmet zniszczył – powiedział Jasper zwijając się ze śmiechu – Przegrał!
- To wcale nie jest śmieszne! Dałem ci fory, nie chciałem cię urazić.
- No to już nie mam mojej gry… - powiedziałam z udawanym oburzeniem - Czy moglibyście znaleźć sobie jakieś twórcze zajęcie? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Przykro mi, „Moda na sukces” leci dopiero za 2 godziny… - wtrącił Jasper. Ten to chyba dzisiaj w ogóle nie przestanie się śmiać.
Posłałam im karcące spojrzenie. Szybko chyba musieli to zauważyć.
-Mężczyźni idą zapolować.- powiedział Emmet z uśmiechem.
Dziewczyny zachichotały głupio. Ja zresztą też, lecz z całkiem innego powodu. One nie wiedziały, że chłopak mówi poważnie. Moi ochroniarze ubrali kurtki –skąd one się tu do cholery wzięły? Eh.. W towarzystwie wampirów już chyba nic nie powinno mnie dziwić…- i wyszli na zewnątrz.
-A…a… Gdzie Edward?- wydukała Jess
-On wyjechał z resztą rodziny. Musiał załatwić coś związanego ze ślubem…- wymyśliłam to na poczekaniu ale chyba (o cudzie!) nie zauważyły, że kłamię.
-Bello… Ale… to są jego bracia.- powiedziała zmieszana Jess.
Angela zgromiła ją wzrokiem. Zachichotałam.
-Bello to nie jest śmieszne. Słuchaj, co zrobisz gdy Edward się dowie?- ciągnęła.
Dzisiaj chyba się ode mnie nie odczepi- pomyślałam.
-On wie. W sumie to on ich tu przysłał.- powiedziałam starając się nie parsknąć śmiechem.
Spojrzały na mnie zszokowane. Teraz nawet Angela była zdziwiona.
-J… jak to przysłał?- dopytywała się Jessica- Boże, jak ja chciałabym być na twoim miejscu!!! I że ty potrafisz się normalnie zachowywać… Mnie brakuje przy nich słów… Rzadko kto tak na mnie działa.- O tak w to jestem w stanie uwierzyć, pomyślałam- Ale oni… Są boscy! Mogliby bez przerwy chodzić bez bluzek…
Roześmiałam się. Spojrzała na mnie pytająco.
-Są bez bluzek bo nie wzięli niczego na zmianę a wczoraj ubrudzili się ciastem i…- ooj… powiedziałam za dużo! Że też teraz zachciało Ci się dużo mówić- zganiłam się
-Wczoraj?- wyłapała Jess
Teraz to się wpakowałaś- pomyślałam.
-No taak… Pozwoliłam im zostać na noc.- stwierdziłam, że nic innego powiedzieć nie mogłam
Otworzyły buzie ze zdziwienia.
-Ale… Edward?- Jess była zszokowana
-Edward poprosił mnie abym przenocowała jego dwóch braci, ponieważ on i reszta rodziny jechali… Do Seattle.- łgałam jak najęta
-A oni nie mogli spać w domu?- Jessica spojrzała na mnie z powątpiewaniem
-Bo… Mają w domu dezynfekcję. Więc no… to niebezpieczne, żeby tam nocowali…
-A co takiego na…-przerwała
Czekałam na resztę wypowiedzi Jess, jednak się nie doczekałam. Jessica Stanley przerwała swoją wypowiedź! Niemożliwe! Ta jednak, intensywnie się w coś wpatrywała. Podążyłam za jej wzrokiem. Odwróciłam się dookoła własnej osi i o mało nie upadłam na podłogę. Za mną stała piękna, szczupła, wysoka kobieta. Miała oczy koloru płynnego złota, skórę białą jak ściana, włosy jakby żółte, prawie pomarańczowe. Zaraz, zaraz. Pomarańczowe… Tanya? Oj, no i gdzie teraz byli moi ochroniarze?! No tak, na polowaniu… Musieli być daleko od Forks, aby nie narażać ludzi. Ale mimo wszystko powinni tu być. No bo teraz ona stoi przede mną, są tu też Jessica i Angela! O Boże! Ona może je zabić… Nie zrobiłaby tego, przecież chce mnie. One zginęłyby przeze mnie!
-Cześć- odezwała się melodyjnym sopranem- Jestem Tanya. Znajoma Edwarda. Może opowiadał Ci o mnie?
-Cześć.- mnie samą zaskoczył spokój mojego głosu.- Oczywiście, że opowiadał.- dodałam z uśmiechem.
-Jestem tu tylko przejazdem.- też się uśmiechnęła- Mam mało czasu, ale nie wybaczyłabym sobie tego, że nie poznałam wybranki Edwarda. Musiałam z tobą porozmawiać. –podkreśliła wyraźnie „z tobą”
Angela spojrzała na mnie uważnie, chyba musiałam wyglądać jak ostoja spokoju, bo powiedziała:
-Jasne, my właśnie miałyśmy iść.
Jess spojrzała na nią z wyrzutem, ale powiedziała:
-No tak. No to pa.
I wyszły. Tak po prostu wyszły. Zostawiły mnie sam na sam z wampirem zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Zmierzyłam moją towarzyszkę wzrokiem. Tak jak się spodziewałam, była idealna. Dotkliwiej zaczęłam odczuwać swoje kompleksy. Ona też na mnie patrzyła. Byłam pewna, że mnie ocenia. Pewnie zastanawiała się w czym jestem od niej lepsza. Nie rozumiem, dlaczego zajęło jej to tyle czasu. Odpowiedź była prosta. W niczym. Dlaczego ona się nad tym tak głowiła?
-Więc?- zapytałam odważnie- O co chodzi?
-Tak jak mówiłam. Chciałam zobaczyć jaka jest wybranka Edwarda. Ciągle nie chce mi się wierzyć, że jedyny samotny Cullen, wreszcie kogoś sobie znalazł.
- Naprawdę przyszłaś mnie tylko poznać? Czy może przyjechałaś zobaczyć Edwarda? – dokładnie tak, ironia w moim glosie wyszła mi znakomicie. Powiało grozą… szczerze mówiąc, myślałam, że przyszła na obiadek…
Nie wiem skąd u mnie tyle odwagi. Naprawdę. Zazwyczaj nie było we mnie tyle gniewu, a teraz było aż za dużo. Dobrze wiedziałam, że Tanya chciała zdobyć mojego ukochanego, nigdy jednak nie znałam szczegółów. Przyjrzałam się jej uważnie. Patrzyła na mnie z oczami pełnymi zaskoczenia i… rezygnacji? A może tylko mi się zdawało…
-Naprawdę myślałaś, że przybyłam tu aby Cię zabić? –zapytała zmieszana, najwidoczniej wyczuwając mój lęk.
-Tak… Nie… To znaczy…- cała pewność siebie uciekła ze mnie
Roześmiała się.
-Nie mogę w to uwierzyć. A Cullenowie nie wiedzieli, że przyjadę? Naprawdę?
-W sumie to… Nie wiem. Naprawdę. Może wiedzieli.- zamyśliłam się
-Nic ci nie powiedzieli?- była… zmartwiona
Pokręciłam przecząco głową. Nawet nie zauważyłam kiedy się rozluźniłam.
Zaczęłyśmy rozmawiać. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że mogę zaufać tej osobie. Opowiedziałam jej o mojej planowanej przemianie. To znaczy o moich odczuciach z nią związanych, bo oczywiście o samej przemianie wiedziała. Carlise plotkuje jak stara baba normalnie. Poskarżyłam się o to, że mnie nie dopuszczają do przygotowań do ślubu. Doszła do wniosku, że Alice „potrafi człowieka zdenerwować”, jak dobrze mnie rozumiała! Gdyby nie Edward pewnie zostałybyśmy przyjaciółkami.
-Nie przeszkadza Ci, że Edward ciągle siedzi Ci w głowie?
Byłam naprawdę zdumiona. „Myślałam, że Carlise o tym też zdążył poplotkować…” pomyślałam z przekąsem
-Nie, on właściwie… Nie siedzi w niej.- uśmiechnęłam się
-Jak to nie siedzi?
-On… Ja… Jestem odporna na jego dar. Nie może czytać w moich myślach. Nawet gdyby bardzo chciał.
Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
-Tak, to wyjaśnia…- powiedziała cicho do siebie w szybkim tempie, nie wiem jakim cudem ale zrozumiałam co mówiła. Może to przez długie przebywanie z wampirami słuch mi się wyostrzył?
-Dlaczego zwrócił uwagę na zwykłą ludzką dziewczynę?- dokończyłam
Uśmiechnęła się przepraszająco.
-Wybacz. Po prostu byłam ciekawa jak to się stało.
-Rozumiem. –powiedziałam wesoło- Sama nie wiem jakim cudem on jest ze mną. Ze zwykłą, szarą dziewczyną….- dokończyłam cicho
Już chciała zaprzeczyć, ale chyba coś usłyszała, bo drgnęła i napięła wszystkie mięśnie. Zaczęła mówić w szybkim tempie:
-Poznanie Ciebie to nie jedyny powód, dla którego tutaj jestem. – „wiedziałam”, pomyślałam- Chodzi o moją siostrę. Irinę. Nie wiem czy o niej słyszałaś. Zresztą nieważne. Wilkołaki –wzdrygnęła się- zabiły Laurenta.
-Uratowały mi życie.- przerwałam chłodno
-No tak, ale zabiły jego. A Irina… No cóż, Irina go kochała. Teraz pała chęcią zemsty na wilkach. Uciekła z domu jakiś czas temu. Naprawdę dziwię się, że Alice jej nie widziała. Ale mniejsza z tym. Na pewno kręci się w okolicy Forks. Myślę, że jeśli stwierdzi, że nie zdoła pokonać wilków, swoją złość skieruje przeciw Tobie. Uzna, że jesteś łatwiejszym celem i że to Twoja wina. Ja tak nie uważam…
-Ale tak jest- powiedziałam
-Nie. To Laurent był głupi. Po prostu, wiem, że ona jest gdzieś w pobliżu. Uważaj na siebie. Do zobaczenia.
I znikła. Słyszałam tylko cicho zatrzaskujące się drzwi. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Swan dnia Pią 20:39, 27 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Wilga
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 12 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wielkopolska
|
Wysłany:
Czw 12:42, 26 Lut 2009 |
|
Hmmm ciekawe :)
Śmiałam się na głos czytając fragmenty o Jasperze i Emmecie, bardzo mnie rozbawiły :)
Jedyne, co mi się nie zgadza, to dlaczego chłopaki opuścili Bellę, skoro mięli jej pilnować? Coś tu nie gra.
Tak, czy inaczej czekam na ciąg dalszy, bo miło i lekko się czyta. :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sam-Cameron
Wilkołak
Dołączył: 11 Sty 2009
Posty: 106 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 12:57, 26 Lut 2009 |
|
No interesujące=) Śmiałam się jak nienormalna na niektórych momentach xD
"Najpierw zmierzyły wzrokiem blondyna, jego nagi tors, następnie wzrok skierowały na mnie i ze zdziwienia otwarły buzie. No cóż, nie dziwię się im. Musiało to wyglądać bosko- na wpół nagi anioł otwiera im drzwi kolejny przystojniak bez bluzki trzyma mnie w ramionach(...)Dziewczyny nie ruszyły się. Nie dziwię im się. Widzą dwóch facetów o ciałach bogów bez bluzek." na tym fragmencie po prostu padłam. Najpierw na pierwszym zdaniu, a potem na tym aniele mmmm.... Rozbudziłaś moją wyobraźnie, oj nie ma co xDD Czekam, co też się będzie diało w następnym odcinku. O ile będzie Jazz i takie akcje, to już jestem na tak xD
Pozdrawiam i dużo natchnienia życzę!;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wild Willy
Wilkołak
Dołączył: 26 Sie 2008
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Czw 13:48, 26 Lut 2009 |
|
No... coraz lepiej! teraz to mnie zaciekawiłaś! Edzio będzie zzzzły jak się dowie,że Jazzzzzz i Emm zostawili Belle samą w domu.. a jjakby ją Irina porwała ? byłoby6 bardzo ciekawie... a powiedzcie mi gdzie pojechał Edward ? prawdopodobnie nie doczytałam jak napisałyście poprzedni odcinek. przepraszam, ale bardzo dużo fajncyh FF i już mi się mylą... troche zadzwiajace jest zachowanie Jaspera,bo przeciez on zawsze trzymał się z daleka, a teraz jets taki...rozluźiony :) Ale podoba mi się to.
druga rzecz, która mnie dziwi to zdolność Emmeta do przetrwania bez Rosalie chociaż jednego dnia ;D
A trzecia rzecz, która mnie bulwersuje to krótkość tych rozdziałów! ja chce dłuzsze!:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Czw 20:13, 26 Lut 2009 |
|
Tak dla wyjaśnienia :P Chłopaki zostawili Bellę, bo uznali, że skoro są z nią Jess i Angela, Tanya nie zaatakuje- zbyt duże zamieszanie :) Zresztą będzie o tym wspomniane pewnie przy wyjaśnieniach Edziowi :D Po drugie Edward pojechał na polowanie, bo przyjeżdża Renee w związku ze ślubem. Co do Emmeta... No można uznać, że to duże dziecko i jeśli przez cały dzień ma zajęcie to raczej wytrzyma bez Rose :) No i postaram się pisać dłużej ale teraz jakoś czasu nie miałam a bardzo chciałam dodać kolejną notkę :P
PS. Też uwielbiam Jaspera i Emmeta więc postaram się ich jak najczęściej wciskać :D |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Swan dnia Czw 20:15, 26 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pon 13:48, 02 Mar 2009 |
|
Super :) Emmet jest boski A kiedy nastepny rozdział? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan
Zły wampir
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 406 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 40 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Forks, Phoenix... ok no... Śląsk :P
|
Wysłany:
Czw 21:14, 05 Mar 2009 |
|
Rozdział 4
Siedziałam w osłupieniu na krześle w kuchni. Starałam się przeanalizować spotkanie z Tanyą. No cóż, było co najmniej dziwne. No bo kto by się spodziewał, że będzie się nam tak dobrze rozmawiało? Na pewno nie ja…Boże, dlaczego ja działam na wampiry jak magnes? Chyba nigdy nie będzie mi dane się tego dowiedzieć.
Minęło 5 minut od wyjścia wampirzycy, ja natomiast nadal nie zmieniłam pozycji. Siedziałam jak posąg. Nagle do domu wpadły jakby dwa huragany. Jedno „coś” przywaliło mnie do ziemi, nie muszę chyba mówić - to bolało. Kolejne zjawisko przemknęło przez dom, aby zaraz ukazać się moim oczom.
-Emmet!- warknęłam, kiedy zorientowałam się, kim jest napastnik wgniatający mnie w podłogę.- Mógłbyś zwlec ze mnie swoje cielsko?- wychrypiałam- Brakuje mi powietrza…
W szybkim tempie stanął na nogach. Miał przepraszającą minę. Złapał mnie w pasie, podniósł i usadził na krześle.
-No dobra, teraz gdy już umiem oddychać, mogę Wam zadać kilka pytań. Po pierwsze: Emmet, czemu miało służyć wgniecenie mnie w podłogę?
Chłopak się zmieszał.
-Myśleliśmy, że jest tu obcy wampir, że grozi Ci niebezpieczeństwo.- mówił spokojnie Jasper- Natomiast Emmet, no cóż… On ma swoje specyficzne sposoby na ochronę.- zachichotał
No tak, wyczuli obcego wampira. Super. Coś tak troszkę za późno.
- Tak… Był tu wampir, a raczej wampirzyca. Tanya, może kojarzycie?- ich mięśnie się napięły, więc uznałam to za odpowiedź twierdzącą. - Tak myślałam. Ale gdyby chciała mnie zabić, zrobiłaby to… - spojrzałam na zegarek - pół godziny temu. A może któreś z Was wytłumaczy mi jak to się stało, że Alice jej nie widziała?
Uważnie się im przyglądałam. Zmieszali się. Chociaż, jak zwykle, Jasper był bardziej opanowany. Sapnęłam.
- Widziała?! I nikt mi nie powiedział?- krzyczałam.
Dalej się nie odzywali. Wzięłam kilka głębokich oddechów i odezwałam się już spokojniej.
- Czy to dlatego zostaliście ze mną?
- No cóż, tak… -Jasper nie dokończył, ponieważ przerwał mu Emmett.
- Edzio nas zabije!- jęknął.
- Emmett, nawaliliśmy na całej linii, ma prawo się wściekać! – powiedział smutno Jasper – A co do Alice, - zwrócił się do mnie - ona widziała Tanyę, która grasuje po okolicy. Szukała czegoś. W wizji była obok twojego domu. Wywnioskowaliśmy więc, że możesz być w niebezpieczeństwie…
Dalej go nie słuchałam. Oni nic nie wiedzą - dotarło do mnie. Nie mają pojęcia, że w okolicy grasuje Irina, że to ona jest zagrożeniem. Chyba, że to też przede mną ukrywają… Nie, wątpię. Czy podzielić się z nimi tą informacją? No cóż, póki co nie. Zostawię ją dla siebie. Och, jakie to przyjemne gdy w końcu ja wiem coś, czego oni nie wiedzą. Wyrwałam się z zamyślenia.
- Bello? Słuchasz mnie? - Jasper był chyba poirytowany.
- N-nie…- wyznałam szczerze.
Emmet zachichotał.
- Zamyśliłam się, przepraszam.- wyjaśniłam szybko- O co pytałeś?
- Co robiła tu Tanya? Czego chciała? – powtórzył.
- Ona… - zamyśliłam się - chciała poznać wybrankę Edwarda. – uśmiechnęłam się szeroko.
Nie było widać, że kłamię, ponieważ nie do końca kłamałam. Niby najważniejszym powodem przyjazdu tutaj było ostrzeżenie mnie, jednak ona też utrzymywała, że główną przyczyną było poznanie przyszłej żony Edwarda, prawda? No, więc nie kłamię.
Spojrzeli na mnie sceptycznie. No tak, ja też nie uwierzyłam w tą wymówkę, gdy Tanya mi ją przedstawiła, ale przecież ja to co innego! Ja nie umiem kłamać!!! Nie odezwali się więcej na ten temat. Może mi uwierzyli? Nie… sądząc po ich spojrzeniach – na pewno mi nie uwierzyli.
Przez resztę wieczoru słychać było tylko Emmeta który jęczał, że „to już koniec jego marnego żywota”.
Jasper przypatrywał mi się podejrzliwie. On na pewno wiedział, że nie mówię im całej prawdy. Nie naciskał jednak, chyba uznał, że jeśli chcę, to powiem sama. Zaczęłam pałać sympatią do tego chłopaka. Chyba najbardziej ze wszystkich Cullenów (niby miał na nazwisko Hale, jednak technicznie rzecz biorąc, należy do rodziny Cullenów) potrafił mnie zrozumieć. I chyba nie tylko ze względu na swój dar. On rozumiał mnie ot tak, po prostu. Chyba też był typem samotnika… Szkoda, że musiał trzymać się ode mnie na dystans. No tak, znowu to moje cholerne człowieczeństwo. Dla wszystkich było tylko utrudnieniem. Na szczęście potrwa to jeszcze tylko nieco ponad 2 tygodnie. Sama się sobie dziwiłam jak spokojnie potrafię myśleć o własnej śmierci.
Około 23 Jasper… uśpił mnie. Przywołał u mnie uczucie senności i bach! Obudziłam się nad ranem pewna, że spotkam moich ochroniarzy. Bałam się, że mogłam znowu coś palnąć przez sen. Dam sobie jeszcze chwilkę - pomyślałam. Chciałam odwrócić się na drugi bok, jednak coś mi przeszkodziło. Czyżbym przysunęła się aż tak blisko ściany? No to spróbujmy inaczej. Przesunęłam się trochę do przodu, poczułam pustkę - koniec łóżka. O co chodzi?! Łóżko mi się skurczyło, czy co? Ponowiłam próbę przesunięcia „ściany”. W tym momencie do mojego zaspanego umysłu dotarła myśl: wampir leży w moim łóżku. No ale jak na nieprzytomnego człowieka przystało, do głowy przyszła mi tylko myśl: Emmett.
-Boże, Emmett, posuń się.- mruknęłam – Chyba za bardzo się tu rozgościłeś, chłopie –pomyślałam.
-Czy ja o czymś nie wiem? - usłyszałam słodki baryton, który zawsze przyjemnie działał na moje uszy.
-Edward! - pisnęłam przytulając się do niego.
Zachichotał, potem odsunął mnie od siebie i z powagą spojrzał w oczy, które dopiero co otwarłam. Mogłam go obserwować. No, w końcu nie widziałam go 2 dni! Jego tęczówki miały swój najpiękniejszy, najjaśniejszy odcień - płynne złoto. Kompletnie się rozpłynęłam.
-Chyba jednak nie mnie chcesz tu widzieć, więc…- chciał się podnosić.
Oplotłam się wokół niego jak małpka.
-Po prostu myślałam, że Emmett stwierdził, że się położy. No bo kto inny by mógł? Nie widziałam, że wróciłeś z polowania i…-plątałam się ze zdenerwowania.
Edward uśmiechnął się łobuzersko.
-To wcale nie pomaga mi się skupić, albo choćby wypowiedzieć płynnego zdania.- skarciłam go i odwróciłam wzrok w inną stronę. Po chwili do głowy przyszła mi nowa myśl. Nie było go kilka dni, więc mi się należy. Spojrzałam na niego jeszcze raz. Szybko podjęłam decyzję. Jednym zwinnym, jak na mnie, ruchem przesunęłam się na wysokość jego twarzy. Chyba zrozumiał moje intencje. Szybko mnie pocałował. Tak jak nigdy. Czułam, że opuścił swoje granice bardzo daleko. Nie przeszkadzało mi to - wręcz przeciwnie, byłam zachwycona. Mocniej przycisnęłam się do niego. Po jakiś dwóch minutach odsunął mnie od siebie. Zrozumiałam dlaczego, znowu przestałam oddychać. „Jeszcze tylko 2 tygodnie”- pomyślałam
-Czyli mam rozumieć, że tęskniłaś?- powiedział ze śmiechem
-Oczywiście! Nie mam nic przeciwko Emmettowi i Jasperowi, ale dużo bardziej wolę Ciebie. - powiedziałam i przytuliłam się do niego mocno.
Był szczęśliwy, spokojny. Ups, chyba nie wiedział o Tanyi. Tylko jak to sprawdzić?
-Edwardzie… - spojrzał na mnie pytająco - widziałeś się z Jasperem i Emmettem?
Zdziwiło go moje pytanie, spostrzegłam to od razu.
-Nie… Odeszli chwilę przed moim pojawieniem się. Chyba chcieli zostawić nas samych.- wymruczał mi do ucha
Tak, jasne, samych. Co za tchórze. Ale dobrze, skoro oni unikali tego tematu ja nie mam zamiaru informować o tym Edwarda. Oj nie, nie ułatwię im sprawy. Jeśli ktoś ma zepsuć Edwardowi humor zaraz przed ślubem, na pewno nie będę to ja! Zamiast tego, postanowiłam sprawdzić jak daleko Edward jest gotów się posunąć. Tym razem nie zapomnę oddychać- obiecałam sobie. Odwróciłam się do niego. Jego twarz znajdowała się milimetry od mojej. Wpiłam się chciwie jego wargi. Wdech, wydech, wdech - powtarzałam sobie. Zadziałało! (o dziwo!) Zazwyczaj zapominałam nawet kim jestem. Po 10 minutach Edward był bez koszuli, a ja przytulałam się do jego torsu. Po takiej próbce nie mogłam się doczekać ślubu. I tak powinno być. - Pomyślałam sobie. Niestety musiałam się oddać normalnym przyziemnym czynnościom, takim jak jedzenie. Niechętnie poszłam (a raczej zostałam zmuszona do pójścia, po tym jak zaburczało mi w brzuchu) do kuchni. Nalałam mleko do miski, dodałam płatków i pochłonęłam z zadziwiającą prędkością. Mój ukochany ciągle mi się przyglądał. Postanowiłam coś dziś zrobić, ruszyć się z domu. W końcu siedziałam tu ponad dwa dni.
-Słuchaj…- zaczęłam niepewnie - stęskniłam się za Alice. Czy moglibyśmy…
-Jasne. Ubierz kurtkę.- powiedział.
Po sekundzie pojawił się koło mnie z moją ulubioną, brązową kurtką.
-Dzięki – wydukałam.
Pędziliśmy przez las. Oparłam podbródek na ramieniu Edwarda. To uczucie pędu już nie wywoływało u mnie mdłości. W pewnym sensie się od niego uzależniłam. Dotarliśmy na miejsce. Szybko wbiegłam po białych schodach. Drzwi otworzyła Alice. Ja byłam bardzo rozpędzona i wpadłam prosto w jej ramiona. Hmm… Nie ma to jak dobić do głazu. Uściskała mnie mocno a ja zastanawiałam się, jakim cudem mam jeszcze wszystkie żebra.
Weszliśmy we trójkę do domu. Rosalie siedziała z obojętną miną wpatrując się w ekran telewizora, Carlise i Esme stali jakieś 2 metry od nas i uśmiechali się promiennie. Zauważyłam jednak, że tych dwóch tchórzy nie było.
-Pojechali na polowanie. – powiedziała Alice, pewnie przewidując moje pytanie.
Skupiała się jednak na czymś innym. Nie mam pojęcia na czym. Na pewno nie była to wizja, co to, to nie. Spojrzałam na Edwarda. Również wpatrywał się w Alice, tyle że o wiele intensywniej. Domyśliłam się, że musiał próbować dostać się do jej myśli a ona mu to utrudniała. Jednym słowem - norma. Tylko czego ona tak usilnie broniła?
-Bello, kupiłam Ci parę nowych ciuchów. Chodź szybko musisz je zobaczyć!- powiedziała z entuzjazmem.
Uśmiechała się promiennie, za to Edward miał grymas na twarzy. Ciekawe o czym pomyślała… Jęknęłam cicho.
-Kiedy zdążyłaś zrobić te zakupy? W lesie?- mruknęłam zdenerwowana.
-Dzisiaj rano.- powiedziała dumnym głosem - No chodź! Są w pokoju Edwarda.
Ruszyłyśmy w kierunku schodów, Edward za nami. Alice odwróciła się gwałtownie.
-Daj jej odetchnąć! Mnie zresztą też. No już! Sio! I ani się waż podsłuchiwać!
Złapała mnie na ręce i szybko zaniosła do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
-Dzięki Bogu za dźwiękoszczelne ściany. - mruknęła do siebie, jednak usłyszałam to.
Otworzyłam szeroko oczy.
-No wiesz, Edward i ta jego muzyka… Po kilkunastu latach ma się dość. A poza tym on też wolał nie słyszeć… - zamyśliła się - co się dzieje na zewnątrz. Chyba rozumiesz.- uśmiechnęła się łobuzersko
-Tak, rozumiem.- westchnęłam- Więc, gdzie są te ubrania?- powiedziałam głosem męczennika
-Tutaj.
Podążyłam wzrokiem za nią. Nagle stanęła przed… hmm… Szafą? O Boże! Tak to była szafa!
-A-Alice, dlaczego dałaś mi… szafę? Ja mam szafę. Nawet bardzo ładną. Tutaj i tak nie nocuję, a nie widzę możliwości wciśnięcia tego czegoś przez moje drzwi…
Przerwała mi swoim perlistym śmiechem.
-Oj Bello, ty naprawdę nas nie doceniasz. A tak w ogóle, to przyda Ci się nowy mebel. – nadal uśmiechała się szeroko. – A teraz zajrzyj do środka!
Podeszłam do tego wielkiego monstrum. Drżącą ręką podążyłam do klamki. Pociągnęłam i…
-O mój Boże! Wcisnęłaś tu całe centrum handlowe?
Zachichotała. Ja dalej wpatrywałam się w wypchane po brzegi półki, niezliczoną ilość wieszaków. Sukienki, spodnie, bluzki, koszule, BUTY!!!
- Ale to nie o to tu chodziło. To znaczy, ubrania to była tylko wymówka.
- Dla wymówki wykupiłaś tonę ubrań?! – A mój ojciec uważał ją za jedynego, normalnego członka tej rodziny…
- No… tak. I wcale nie tonę. - wygięła usta w podkówkę.
Boże, co za marnotrawstwo. Tyle ubrań… Dla mnie? Ale zaraz, zaraz… Przykrywka? Czyli coś musiało być celem głównym.
-To o co chodziło?
-No wiesz, chodzi o Tanyę. Nawet nie wiesz jak Edward się wścieknie jak się dowie… To będzie mogło bardzo skomplikować sytuację w rodzinie. – tłumaczyła.
-Nic mu nie powiedziałam.
-Wiem, ale chcesz… To znaczy chciałaś. Teraz nie chcesz, ale boję się, że zmienisz zdanie.
-Nie zmienię. Nie ułatwię im sprawy. Nie wiem jednak jak macie zamiar ukryć to przed nim. – przerwałam - No dobra. Ty potrafisz ukrywać swoje myśli. Ale Jasper i Emmett? Nie słyszałam jakoś, żeby posiadali taką zdolność.
- Wystarczy, że pomyślą o czymś, czego Edward nie chce oglądać. I skupią się na tym. A nie jest to takie trudne… Jeśli domyślasz się co będą sobie wyobrażać.- zachichotała- No cóż. Teraz są na polowaniu, a poza tym próbują skupiać się nad…- zawahała się - czymś przez dłuższy czas. Sądzę, że dadzą radę.
Uśmiechnęłam się. Ja też wolałam nie wywoływać gniewu u Edwarda. Nigdy się to dobrze nie skończyło ani dla mnie, ani dla nikogo.
- Zaraz, zaraz… Czyli ta szafa… To łapówka?
- Coś w tym rodzaju. Ale i tak byś ją dostała. Nie możesz pokazać się mamie w takich ubraniach! - spojrzała sceptycznie na moje sprane dżinsy i zieloną bluzkę
Mama… Jutro przyjeżdża mama! Kompletnie o tym zapomniałam! Jutro o 15 samolot przylatuje i w końcu się z nią zobaczę! Ile to już czasu minęło… Kilka miesięcy! Zdecydowanie muszę to nadrobić! Będę miała ją dla siebie przez 2 tygodnie! Całe dwa tygodnie! Chwila, tylko dwa tygodnie… Żadnego dnia więcej… Nigdy. Zaczęłam panikować. Nigdy już mam nie zobaczyć mamy… Dobrze chociaż, że ma Phila. Przynajmniej nie będzie sama. Co innego Charlie.
Alice chyba zobaczyła smutek na mojej twarzy, bo uściskała mnie mocno.
- Wszystko będzie dobrze. Widzę to.
Jak dobrze mieć ją przy sobie. Z innej strony jednak, dziwne jest to, że nie widziała Iriny. Z kimś muszę o tym porozmawiać. No a komu jak komu, ale Alice zaufać można.
-Alice, czy ty widziałaś coś poza Tanyą? Czy miałaś wizje apropo kogoś jeszcze?
Spojrzała na mnie czujnie.
-Nie… Nie widziałam nikogo konkretnego… Tylko przebłyski, nic nieznaczące przebłyski.- skrzywiła się.
-A.. czy gdyby ktoś znał twój dar. Czy on wtedy mógłby powodować takie przebłyski?
Podejrzliwość w jej oczach jeszcze wzrosła.
-Tak, sądzę, że tak. Dlaczego pytasz? Bello, czy ty o czymś wiesz?
-Tak, ja chyba… Ja wiem kto to jest.
-No mów Bello. Szybko!
-Ale najpierw obiecaj, że nie powiesz nic Edwardowi. Przynajmniej nie przed ślubem. Potem… Po przemianie będę mogła go powstrzymać przed głupim działaniem. No, a poza tym, nie będzie musiał mnie przed niczym chronić. Proszę, Alice! - zrobiłam słodkie oczka.
-No…- zawahała się- No ale my też możemy go powstrzymać.
Teraz to ja zrobiłam naburmuszoną minę.
-Nie prawda! Zawsze potrafi Was przekabacić! Obiecaj!
-No cóż, racja. W sumie, ja też nie chcę problemów przed ślubem i twoją przemianą. Jakoś wytrzymamy ten miesiąc.
-To dobrze… Zaraz! Chwila! Miesiąc? Jaki miesiąc! 2 tygodnie!
-Bello, no chyba nie myślisz, że Edward pojedzie na podróż poślubną z nowonarodzoną?
-Podróż poślubna? No chyba żartujesz. Miałam być przemieniona zaraz po ślubie! Zaraz a nie 2 tygodnie później!
-Nie chcesz nocy poślubnej? - spojrzała na mnie z rozbawieniem - Ani miesiąca miodowego?
Zarumieniłam się.
-Ch…chcę… Alice! Nie bierz mnie pod włos! Wiesz, że chodziło mi o przemianę po nocy poślubnej…- Byłam czerwona jak burak
-Dobrze Bello uspokój się! I nie zmieniaj tematu! Powiedz mi kto to jest? Kto nawiedza moje wizje?
Ach, już zdążyłam o tym zapomnieć.
-No cóż, Irina.- powiedziałam spokojnie
Spojrzała na mnie… przerażona?
Mam nadzieję, że Wam się podobało. Postaram się jakoś bardziej rozwinąć akcję. Niestety, najprawdopodobniej rozkręci się dopiero po ślubie. No, ale póki co postaram się wtrącić jak najwięcej ciekawych wątków. Piszcie co myślicie. Naprawdę zależy mi na Waszych opiniach! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Swan dnia Pią 20:40, 27 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Kithira
Wilkołak
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 167 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Any Other World
|
Wysłany:
Czw 22:07, 05 Mar 2009 |
|
Swan napisał: |
-Boże, Emmett, posuń się.- mruknęłam – Chyba za bardzo się tu rozgościłeś, chłopie –pomyślałam.
-Czy ja o czymś nie wiem? - usłyszałam słodki baryton, który zawsze przyjemnie działał na moje uszy.
|
Haha niezłe, niezłe ;D Uwielbiam akcje związane z Emmettem, no cóż dziwnie by to mogło wyglądać gdy on tam rzeczywiście leżał :) Ajj ciekawy ff :) Jak widzę masz pomysły więc pisz :) Czekam na kolejne odcinki :) Weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
P1L34T
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Lut 2009
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Czw 22:07, 05 Mar 2009 |
|
Genialny rozdział.
Nazwać swojego narzeczonego imieniem jego brata - to mogło się przydarzyć tylko Belli. A Emmet i Jasper są niesamowici, jak małe dzieci. Przez cały czas miałam napady histerycznego śmiechu(dlaczego histreycznego?). Najbardziej podoba mi się, że umiesz stworzyć śmieszne sytuacje i jednocześnie zachować w miarę inteligntną akcję.
Pozdrawiam P1L34T |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 22:49, 06 Mar 2009 |
|
Wdech, wydech, wdech .... Padłam.. Rewelacyjny rozdział! Masz super styl pisania i kocham Ciebie za te wstawki Jedno „coś” przywaliło mnie do ziemi, nie muszę chyba mówić - to bolało. Kolejne zjawisko przemknęło przez dom, aby zaraz ukazać się moim oczom.
-Emmet!- warknęłam, kiedy zorientowałam się, kim jest napastnik wgniatający mnie w podłogę.- Mógłbyś zwlec ze mnie swoje cielsko?- wychrypiałam- Brakuje mi powietrza…
-No dobra, teraz gdy już umiem oddychać, mogę Wam zadać kilka pytań. Po pierwsze: Emmet, czemu miało służyć wgniecenie mnie w podłogę?
W 100% zgadzam się z przedmóczynią, umiesz pogodzić śmieszne sytuacje z interesującą fabułą!!!
:)
Kiedy następny odcinek??? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Swan2
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 35 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 23:29, 06 Mar 2009 |
|
ajaczek napisał: |
:)
Kiedy następny odcinek??? |
Karolina (Swan) ma postawiony warunek hihi :D I teraz będzie częściej pisać (Nie bij ) Ale pewnie się nad Wami trochę poznęca i nie będzie od razu dawać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|
|
|
|
|