|
Autor |
Wiadomość |
lovee
Człowiek
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 17:21, 24 Paź 2009 |
|
ekhem ekhem. <stuka> raz. dwa. trzy. raz. dwa trzy. próba mikrofonu....
Zgodnie z obietnicą- wrzucam pierwszy rozdział swojego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że spotka się z takim samym entuzjazmem, co poprzednie. Niestety muszę was uprzedzić - żadnych wampirów i wilkołaków. A mimo to nie do końca wszystko jest normalne :) Postacie sa niekonanoniczne, ale mam nadzieję, że mimo to spodobają wam się :) Narazie nie planuję żadnych scen +18. Prolog i Epilog są napisane oczami Edwarda, reszta z perpektywy Belli.
Opowiadanie jest również na moim chomiku, gdzie znajdziecie plakat, playlistę i wizerunki postaci:
[link widoczny dla zalogowanych]
krótki wstęp:
26 letnia Bella Swan w swoim krótkim życiu dosięgła już dna. Chcąc być bardziej samodzielną, wyprowadza się od swoich bogatych rodziców i próbuje zasmakować życia. Pracując niczym Syzyf, wtacza swoją przeszłość na górę i stara się wydać powieść pod własnym nazwiskiem. Poznaje wspaniałego mężczyznę, z którym wierzy, że w przyszłości będzie szczęśliwa i założy rodzinę. Jednak głaz ponownie spada w egzotyczne głębiny. Jeden wypadek sprawi, że życie Belli zmieni się na zawsze. Poznaje… swojego anioła stróża.
No więc zaczynamy :)
BETA: farbowana!
Beta od pomysłów: LaFleur
PROLOG
[link widoczny dla zalogowanych]
Szedłem przez bladoszary korytarz, pokryty nieskazitelnie czystymi, granitowymi kafelkami, prosto do biura szefa. Mijałem po kolei swoich kumpli z pracy, którzy wpatrując się w teczki papierów swoich podopiecznych, machali szybko ręką na powitanie. Każdego tygodnia, odbywałem z szefem prywatną rozmowę. Zawsze interesował się naszymi sprawami, jak nam się wiedzie, czy są jakieś postępy. W przypadku pogorszenia stanu, bywałem u niego częściej, by skonsultować z nim sytuację. Zdziwiło mnie więc bardzo, że zostałem do niego wezwany, mimo, że od naszej ostatniej rozmowy, minęły dopiero dwa dni.
Podszedłem pod wielkie, wysokie prawie na trzy metry, dębowe drzwi, które w porównaniu z szarym korytarzem, wręcz raziły swym kolorem. Zapukałem w nie kilka razy, a gdy usłyszałem ciche "proszę", pchnąłem je do przodu. Przekroczyłem próg najważniejszego miejsca w całej naszej instytucji. To tu, zapadały decyzje odnośnie losu całego świata. To tu, spotykały się dwa przeciwne krańce, by negocjować kolejne istnienia. To tu, wszystko się zaczęło.
Wszedłem dalej. Zawsze, dziwiła skromność wystroju tego pomieszczenia. Zarówno ściany, jak i podłogi, były w barwach ciepłego beżu, a na środku znajdowała się biała sofa. Obecnie, siedziała na niej pewna młoda dama. Był tam również fotel, w tym samym kolorze co kanapa. Żadnych biurek, regałów z historycznymi księgami. Nic. Nie było to potrzebne. Szef miał na tyle znakomitą pamięć, że nie potrzebował niczego zapisywać, niczego co musiałoby mu cokolwiek przypominać. Spojrzałem prosto w oczy dyrektora i zrozumiałem, że coś jest nie tak.
Ponownie zwróciłem uwagę, na siedzącą na sofie dziewczynę. Widziałem ją pierwszy raz, ale od razu wiedziałem, że nie jest tu za długo. Nie przypominała żadnego z nas. Jej długie, rude włosy opadały na wręcz śnieżnobiałe ramiona. Miała wielkie, szmaragdowe oczy, które wpatrywały się we mnie z mieszaniną strachu i wstydu. Tak, jakby chciała za coś przeprosić.
- Usiądź Edwardzie - usłyszałem głos szefa. Podszedłem w stronę białej sofy i usiadłem obok nowej. - Jak zapewne się domyślasz, Tanya jest tu od niedawna - kontynuował. - Niestety, jak na początek swojej kariery, dostała bardzo ciężki przypadek.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem, jednak wciąż nie wiedziałem, co ja mam z tym wspólnego.
- Dlatego dostanie Emmetta Cullena - dodał na koniec.
- Ale przecież Emmett jest mój! Pracuję nad nim od dwóch lat! - krzyknąłem. Od razu zorientowałem się co zrobiłem, więc pośpiesznie przeprosiłem.
- Wiem, że to Twój podopieczny, ale jesteś tu na tyle długo, że mógłbyś wziąć coś ambitniejszego. Coś, co pozwoli rozwinąć twoje możliwości i uodporni Cię na przyszłość. - Uśmiechnął się po ojcowsku, po czym zwrócił się w stronę dziewczyny. - A teraz Tanya, bądź tak miła i wtajemnicz Edwarda.
Zwróciłem twarz w stronę partnerki. Ponieważ, czuła się trochę niezręcznie, spuściła wzrok. Wziąłem do ręki brązową teczkę, którą trzymała na kolanach. Po chwili dodałem:
- No więc. Co my tu mamy?
- Pisarka, 26 lat. Pomimo odwyku, wciąż pije. Podejrzewam również początki depresji, a najgorsze, że Twoim przeciwnikiem...
- Jak jej na imię? - przerwałem koleżance w połowie zdania, gdy wyjąłem zdjęcie bladej brunetki.
- Isabella Swan.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
"Zanim marzenie się spełni, Dusza Świata pragnie poddać próbie to wszystko, czego nauczyłeś się w drodze. Jeśli tak czyni, to nie kieruje nią złośliwość, ale chęć, byś zgłębił nauki, których doświadczasz idąc tropem marzeń. I wtedy właśnie większość ludzi wycofuje się. W języku pustyni to tak, jakby umrzeć z pragnienia w chwili, gdy na widnokręgu widać już palmy oazy"
- Paulo Coelho
[link widoczny dla zalogowanych]
Wrzesień, North Devon
Siedziałam w taksówce, nerwowo obgryzając pozostałości po swoich paznokciach. Aktualnie, znajdowałam się w samym środku, niesamowicie wielkiego korku. Jednak czego mogłam się spodziewać? O tej porze dnia, korki były tak pewne jak to, że szef urwie mi łeb, jak tylko przekroczę próg jego biura. Pomyśleć, że jeszcze trzydzieści minut temu, leżałam w ciepłym łóżku...
- Cholera - mruknęłam do siebie, gdy otworzyłam oczy i zauważyłam, która jest godzina. Nie było dobrze. Równe dwadzieścia siedem minut temu, miałam być w wydawnictwie, wraz ze szkicem nowego bestsellera. Tak, tak...Miałam zaledwie 26 lat, a na swoim koncie miałam już dwa bestsellery, znajdujące się w pierwszej dziesiątce Timesa, pobyt na odwyku i trzy psy - w tym jednego martwego. Jak stwierdził mój wydawca, moje powieści są coraz lepsze, ale niestety na powieściach powinnam poprzestać swoją karierę, gdyż sporo dzięki temu zarobię. Tym razem, miałam jednak zamiar wydać coś ambitniejszego. Nie kolejne tanie romansidło dla nastolatek, o zakazanej miłości, która wszystko zło przezwycięży. Nie. W prawdziwym świecie, nic takiego się nie zdarza, nie ma poprostu miejsca.
Nie, żebym była jakoś z góry uprzedzona do miłości. Skądże znowu! Broń Boże! Byłam w życiu zakochana... W wieku siedemnastu lat, szaleńczo kochałam Jonnego Deepa, ale ponieważ ten nie odpisał na żaden z moich listów, zostałam pisarką.
Jednak teraz, moja kariera wisiała na włosku, przez jedną butelkę Brandy, która uśpiła mój umysł. Dosłownie. A zaczęło się tak niewinnie... Wczorajszego wieczora, potrzebowałam czegoś, co sprawiłoby, że znalazłabym się na miejscu mojej nowej bohaterki. I co? I udało się. Zawsze się udaje. Wystarczy jedna kropla z promilami, a mój umysł podsuwa mi sytuacje, o których w normalnym życiu nawet bym nie śniła. Piękne, trzy pierwsze rozdziały leżały w salonie, i czekały, aż grzecznie zabiorę je do wydawnictwa.
Otworzyłam szybko brudną szybę i zaczęłam przeszukiwać swoją ogromną torbę. Szminka? - nie. Komórka? - też nie. Resztki wczorajszego lunchu? - na pewno nie. Ale... Jest! Wyciągnęłam papierosa razem z zapalniczką, po czym energicznym ruchem odpaliłam zlepek tytoniu. Samochód wypełnił specyficzny dym, o którym mówiono "szkodliwy". Zupełnie nie wiem czemu. Oczywiście, słyszałam o ochronie środowiska i biernych palaczach. Ale to już nie moja wina! Ludzie powinni mieć na uwadze fakt, że mnie to pomaga. Teraz, każda komórka mojego ciała krzyczała: "O tak! Jak mi dobrze! Więcej". Oczywiście, pod wpływem rozluźnienia, jakie przynosił tytoń.
- Tu się nie pali! - krzyknął na mnie kierowca, po czym odwrócił się do tyłu i chwycił mojego papierosa, którego bezceremonialnie wyrzucił przez otwarte okno. Dopiero teraz zwróciłam na niego uwagę. Facet może lekko po pięćdziesiątce, nie ogolony, w koszuli bez rękawów, a do tego z lekką nadwagą i nieświeżym oddechem. Pięknie.
Wymamrotałam coś pod nosem o potrzebach konsumenta, zażądałam natychmiastowego zatrzymania i wręczyłam banknot pięciodolarowy w ręce kierowcy. Stwierdziłam, iż nie dość, że zaoszczędzę czas idąc pieszo, to jeszcze będę mogła swobodnie zapalić. Kolejnym plusem było to, że pozbędę się kalorii nabytych podczas śniadania. Ponownie odpaliłam papierosa i zwróciłam się - jak mi się wydawało - w stronę wydawnictwa. Jeszcze dziesięć minut i powinnam być na miejscu. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Cholera! Godzina spóźnienia.
Zaczęłam przeciskać się między ludźmi, torując sobie drogę łokciami. Prawie biegłam. Prawie, jest tu określeniem użytym umyślnie, biorąc pod uwagę, że bieganie jest ostatnią czynnością jaką wykonam w moim życiu. Szybkie przebieranie nogami, nie leżało w mojej naturze. Ba! Najnormalniej w świecie nienawidzę tego robić. Jeśli kiedykolwiek zobaczycie mnie biegającą, będzie to oznaczało, że jestem bardzo zdesperowana.
Kiedy minęłam zakręt schowany między wielkimi wieżowcami, od mojego celu dzieliło mnie już tylko pięćdziesiąt metrów. Chwyciłam swoją torebkę, która natarczywie spadała z ramienia i ruszyłam w stronę głównego wejścia.
Przechodząc przez obrotowe drzwi, które nawiasem mówiąc, były tandetnie ozdobione złotem, zauważyłam uśmiechającą się do mnie czarnowłosą recepcjonistkę, będącą jedyną przyjazną duszą w całym tym budynku. Odwzajemniłam uśmiech. Wpadłam do windy i trzykrotnie wcisnęłam biały guzik z cyfrą pięć. W końcu drzwi windy zamknęły się i poczułam nieprzyjemne szarpnięcie do góry. Jak na tak nowoczesny budynek, windy były zniszczone i do tego ledwo działające.
"No Bella. Przygotuj się. Teraz czeka Cię najgorsze" - cichy głosik w mojej głowie, niby mnie ostrzegał, ale tak naprawdę drwił z mojej osoby.
Kiedy drzwi ponownie się otworzyły, wzięłam głęboki wdech i z wysoko podniesioną głową, ruszyłam w stronę sekretarki pana Thomasa Brighta. Nie żebym jej nie lubiła, ale byłam pewna, że w łóżku jest zdecydowanie lepsza niż w pracy. I jej szef też to na pewno wiedział. Wysoka, rudowłosa piękność, z nieprzyzwoicie długimi nogami i wielkimi zielonymi oczami, wpatrywała się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Masz przekichane - powiedziała, po czym podniosła słuchawkę, wcisnęła jakiś guzik i dodała. - Już przyszła. Dobrze. Zaraz przekażę. – Odłożyła słuchawkę i ponownie na mnie spojrzała. -Masz przekichane.
- To kazał ci przekazać? - zapytałam z politowaniem. Sekretarka uśmiechnęła się szelmowsko i kiwnęła głową w stronę biura szefa, co chyba miało znaczyć, żebym wreszcie do niego poszła.
Podeszłam bliżej drzwi i nieśmiało zapukałam. Licząc wcześniej do trzech. Zawsze to robiłam, zanim wchodziłam do środka.
Po otwarciu drzwi, moim oczom ukazał się wielki gabinet pomalowany w odcieniach zgnitej zieleni i kontrastującym z nim beżem. Na podłodze, pokrytej dębowymi panelami, leżał wielki, okrągły, ciemnozielony dywan w jakieś śmieszne wzroki. Moim skromnym zdaniem, był po prostu z przeceny. Na ścianach wisiało mnóstwo nagród i dyplomów, ale były tam również plakaty książek, które przyniosły wydawnictwu największą sławę. Całe wyposażenie gabinetu stworzone było z tego samego surowca, co panele. Po prawej stronie, stał rząd regałów, z dotychczas wydanymi książkami, natomiast naprzeciwko mnie stało wielkie, prawie dwumetrowe biurko, za którym siedział nikt inny, jak mój wydawca. Thomas Bright.
Nienawidziłam go z całego serca. Samo patrzenie w jego kierunku sprawiało, że miałam ochotę rzucić się pod pociąg, byleby nie być zbyt blisko niego. Był typem mężczyzny, którego zawsze w swoich powieściach, osadziłabym jako zły charakter. Mimo, że miał dopiero koło czterdziestki, był obrzydliwie bogaty, przez co również i arogancki. Do jego cech należy dodać złośliwość, pruderyjność, wścibstwo i podejrzewam, że zamiłowanie do drogich trunków. Zapomniałabym, o dwudziesto kilogramowej nadwadze.
- Lepiej późno niż wcale! - krzyknął zza biurka.
- Przepraszam pana bardzo. - Powiedziałam. - Ciężka noc, korki, wie pan jak to jest...
- Do rzeczy - przerwał mi bezczelnie. - Co dla mnie masz? - Utkwił wzrok w jakiś papierach. Podeszłam bliżej i bez pozwolenia usiadłam naprzeciwko niego, na bardzo nie wygodnym, drewnianym krześle obrotowym.
- Pomyślałam sobie... To znaczy... Historia opowiada o kobiecie, która po jej osobistej klęsce staje na nogi i... - zaczęłam opowiadać, wyjmując równocześnie trzy pierwsze rozdziały. Moja ręka zatrzymała się w połowie drogi w powietrzu, gdy oczy zauważyły, jak pan Bright kiwa głową. Z niezadowolenia.
- Chcesz to wydać, jak zwykle, pod nazwiskiem Alice Cullen? - zapytał uśmiechając się z pogardą. Nie odpowiedziałam. Bo niby co mu miałam powiedzieć? Narzucanie mu swojego zdania nie wchodziło w rachubę. Teraz jedyne co musiałam, to wysłuchać jego głupiego kazania, by ewentualnie wtrącić swoje trzy grosze. - Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Alice - to znaczy ty- znana jest z powieści poczytnych, a nie ambitnych.
- A gdybym nie chciała jej wydać pod pseudonimem? - zapytałam z nadzieją.
- Chcesz uśmiercić Alice?
- Jakby nie było, nie żyje od dwóch lat - odparłam obojętnie, wzruszając przy tym ramionami.
Dwa lata temu, gdy zawzięcie poszukiwałam wydawcy i jak zwykle nic nie szło po mojej myśli, poszłam na cmentarz odwiedzić babcię. Nie mogłam jednak z nią spokojnie porozmawiać o swoich problemach, bo obok niej właśnie odbywał się pogrzeb. Niejaka dwudziesto-cztero letnia Alice Cullen, zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. Widziałam jak jej mama, ledwo trzymając się na nogach, wrzuciła białą różę do głębiny, w której na zawsze miała pozostać jej córka. Obok niej stał mężczyzna w długim czarnym płaszczu, którego twarz nie wyrażała zupełnie nic. Wydawałoby się, że nie jest świadomy tego, dlaczego się tu znalazł i co się wokół niego dzieje.
Wtedy, wyobraziłam sobie swój własny pogrzeb. Dół zapewne wykopałyby mi moje własne psy: Goofy i Sid. Przyszłaby Rose - moja sąsiadka oraz jedyna przyjaciółka - i zapewne jako jedyna szczerze zapłakałaby nad moim biednym, białym ciałem. Jest strasznie wrażliwa. Mój tata, ubrany w drogi garnitur, z czarnymi okularami na nosie, stałby tyłem do grobu, paląc papierosa. rozmawiałby przez komórkę - interesy są przecież najważniejsze. Moja matka udawałaby załamaną, by zwrócić na siebie uwagę - przecież nawet na własnym pogrzebie, to nie ja miałabym być w centrum zainteresowania. Ciekawa jestem, ile wydałaby w galerii z najdroższymi ubraniami, na taką niepowtarzalną okazję...
Nagle zaczęłam zazdrościć Alice. Może i zakończyła swoje życie szybko, ale przynajmniej przez te dwadzieścia cztery lata, była kochana przez swoich najbliższych. Nie była głupim dodatkiem do sukienki, czy też łapówką dla syna znajomego. Jej rodzice po prostu ją kochali. Jak matka czy ojciec, kochają swoją najdroższą córeczkę. Zapewne miała normalne dzieciństwo, w którym bawiła się lalkami i urządzała „herbatkowe spotkania- dla pań misiów i pań żyraf. Poznała na własnej skórze, a nie z durnych podręczników, czym tak naprawdę jest miłość. Uśmiechała się każdego wieczora, gdy tata czytał jej wieczorami i dawała buziaka mamie, za przygotowane rano śniadanie.
Od tamtego dnia, Alice Cullen wyryła mi się w pamięci i paradoksalnie stała się symbolem szczęścia. Pół roku później, w końcu udało mi się znaleźć wydawcę - idiotę Thomasa Brighta. Stwierdził, że mam potencjał, ale na początek powinnam napisać coś "lekkiego" czyt. banalnego i pustego. Oczywiście dla nastolatek, które nie mając w kogo wylewać swoich nagromadzonych uczuć, wywołanych przez buzujące hormony, zaczytują się w harlekinach. Ponieważ bardzo mi zależało na znalezieniu pracy, a miałam na uwadze swoje dobro własne, zaproponowałam coś w stylu pseudonimu artystycznego. Nigdy nie zależało mi na jakiejś tam sławie. Zresztą wtedy, nawet nie myślałam, że te banalne książki mogą w jakikolwiek sposób zostać docenione. Wolałam raczej wyjść z domu z podniesioną głową, nie wstydząc się tego, kim jestem.
Z początku rozbawiony i lekko podirytowany, zapytał mnie czy mam jakieś konkretne propozycje. Ponieważ nie miałam żadnej, palnęłam pierwszą lepszą jaką przyszła mi do głowy. Alice Cullen - mój "talizman" szczęścia. I tak oto, od półtora roku, byłam dwoma osobami w jednym ciele. Nigdy nie odebrałam osobiście żadnej swojej nagrody. Zdobyłam ich dwanaście, ale na każdej gali rozdań, zjawiał się tam albo wydawca, albo kolega. Raz nawet Rose.
Teraz jednak wszystko miało się zmienić. Miałam wyjść z cienia i pokazać światu prawdziwą siebie.
- Nie - odpowiedział bez namysłu, z ciągłym, denerwującym uśmiechem na twarzy. - Alice przynosi zbyt duży zysk, żeby ją odsunąć.
- Ale... - ponownie spróbowałam swoich sił, ale, jak przystało na mojego szefa, uciszył mnie jednym ruchem ręki.
- Czy myślisz, że Isabella Swan - tu zaakcentował moje nazwisko - dobrze się sprzeda? - kontynuował. - Jak dla mnie jest zbyt pospolita. Chyba nie chcesz by Twoje książki sprzedawano w kiosku za 2 funty?
Ścisnęłam pięści tak, aby zaczęły mnie boleć. Wszystko, żeby tylko nie uderzyć tego idiotę w twarz. "Błagam Cię Bells, proszę, powstrzymaj się." - powtarzałam sobie w głowie, po czym kiwnęłam głową na znak, że może on mieć rację. Jednak po chwili dodałam.
- Czy może pan wziąć te trzy rozdziały, przeczytać je, a dopiero później stwierdzić czy są warte te 2 funty?
- Wydaje mi się, że tyle mogę zrobić.
- Dziękuję - odparłam i wstałam z niewygodnego krzesła. Ruszyłam w stronę drzwi i energicznym ruchem, zamknęłam je z trzaskiem. Zawsze tak robiłam. Odkąd tylko podpisałam umowę z tym gościem, zawsze dawałam całemu budynkowi znać, że wychodzę. Było to swojego rodzaju "do widzenia" w stylu Belli. Sekretarka spojrzała na mnie zza swojego pilniczka i dodała swoje urocze "przekichane", po czym wróciła do przerwanej przed chwilą czynności.
~*~*~*~*~*~
Jak powiedział kiedyś Heraklit, by zobrazować główną myśl swojej filozofii: wszystko płynie. I nie miał raczej na myśli ruchu wody w oceanie, czy też rybki na obiad. Heraklit uważał, że wszystko na świecie jest w ciągłym ruchu i już nigdy nie pozostanie takie same. Czas. Przyroda. Pory roku. Może i powtarzają się, ale z pewnością w niczym nie przypominają tego, co było wcześniej. Rozwój nauk, wyprawy geograficzne, wojny, każdy nowy dzień, niesie coś ze sobą. Doświadczenie.
Wydawałoby się, że to wszystko to jakieś brednie. Przecież Heraklit żył dwa i pół tysiąca lat temu. A jednak, jego myśli są uniwersalne, ponadczasowe. Nawet teraz, idąc po plaży ze swoimi psami, znajduję niepodważalne dowody, że... wszystko płynie.
Ten mężczyzna trzymający mp3, biegnący - jak co dzień - w krótkich spodenkach i czerwonym podkoszulku. Biega tu już od dwóch miesięcy. Codziennie widzę go o minutę wcześniej. W końcu pobije swój rekord. W końcu pobije rekord światowy. Bo każdego dnia jest coraz lepszy. Bo każdy dzień, przynosi coś nowego.
Ta kobieta w zielonej spódnicy. Rękawy od flanelowej koszuli ma zawinięte do łokcia. W ręku jak zwykle trzyma wielką drewnianą deskę, na której spoczywa biała kartka. Jej kolejne dzieło. Mimo, że to znów bladoróżowy zachód słońca, ten jest inny niż ostatni. Jakby obszerniejszy. Kolejny dzień mija, a biała kartka jest coraz bardziej zapełniona.
To dziecko, które przyszło pobawić się razem ze swoim dziadkiem. Przydługawe jeansy teoretycznie mogłyby go zniechęcać, ale on wytrwale biega po piasku, znajdując najnowsze skarby, raz po raz uciekając przed falami lodowatej wody. Najprawdopodobniej, jest pierwszy raz na plaży, ale to mu nie przeszkadza. W końcu tak przyswaja się wiedzę. To przez obserwację, człowiek uczy się najwięcej. Dowiaduje się czegoś nowego.
Chwyciłam drewniany patyk i rzuciłam go daleko przed siebie. Goofy, jak zwykle wyrwał się pierwszy i pobiegł ile sił w nogach za swoim celem. Przez chwilę obserwowałam jak kremowe ciało mojego labradora wymija kolejnych przechodniów, aż w końcu dociera do upragnionego patyka. I wtedy zauważyłam coś jeszcze. Sid nie pobiegł za nim. Zawsze był wolniejszy, ale przynajmniej próbował rywalizować ze swoim przyjacielem. A teraz? Teraz leżał przy mojej nodze, obserwując jak zadowolony z siebie Goofy wraca do nas, niosąc w buzi długi kawałek drewna.
Kucnęłam przy ciemnym kłębku sierści i poklepałam go po głowie.
- Hej. Siduś... Co ci jest? - zapytałam, patrząc psu prosto w oczy. Ten, na potwierdzenie moich obaw pisnął, spuszczając łeb. Nie dobrze. Będę musiała z nim koniecznie jutro iść do weterynarza. Wiem, że to zmuszanie go do kolejnych katuszy, ale pan Black z pewnością mu pomoże.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. Muszę go koniecznie zmienić. Pierwsze nuty piosenki "My sweet Prince" Placebo doszły do mojego ucha. Złe wspomnienia...
- Czy wiesz, że Cię kocham? - zapytał James, podchodząc do mnie bliżej. W jednej ręce trzymał butelkę taniego wina, a w drugiej trzymał mój nadgarstek. - Me and the dragon
Can chase all the pain away. So before I end my day, remember.. My sweet Prince - You are the one - zaczął mi szeptać, przygryzając przy tym kawałek mojego ucha.
Wyrwałam mu butelkę wina i wzięłam duży łyk. Już i tak ledwo trzymałam się na nogach. Jutro nie idę do pracy. Ja nie mam pracy. Nic się nie stanie, jeśli nawalę się do nieprzytomności. Spać mogę bardzo długo.
Wtedy, do moich nozdrzy doszedł smród. Nie wiedziałam dokładnie, czy to ja tak cuchnę, czy ktoś po prostu zrzygał się w korytarzu. Szczerze mówiąc, było mi to obojętne. Do pedantów z pewnością nie należałam.
James popchnął mnie na łóżko. Wiedziałam co się zbliża. On i jego smok. Oparłam głowę na poduszce i czekałam. Minęło pięć minut, a ja wciąż czekałam. Podniosłam ciężkie powieki i spojrzałam w dół. Mój ukochany, nie dał rady już bliżej do mnie podejść. Spał na podłodze. Niech śpi. Jutro też jest dzień.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, gdzie czarne cyferki układały się w słowo: idiota. Szybko otworzyłam klapkę telefonu i nacisnęłam zielony guzik.
- Bella? - usłyszałam znienawidzony przez siebie głos.
- Nie.
- Jak to nie? Przecież słyszę, że to ty - zapytał zdezorientowany.
- To po co pan pyta? - odparłam z rozbawieniem.
- Zawsze tak zaczynam rozmowę.
- Zawsze dzwoniąc do innych ludzi, zaczyna pan rozmowę pytając o Bellę?
- Przestań już - najwidoczniej się zgubił. - Przeczytałem trzy pierwsze rozdziały.
Przez chwilę wydawało mi się, że nie słyszę bicia własnego serca. Pomyślałam nawet, że Heraklit jednak się pomylił i świat stoi w miejscu. Nie słyszałam szumu fal, ani hałasu, który stale towarzyszył North Devon. Było tak, jakbym nagle znalazła się w próżni.
- I? - zdołałam wymamrotać.
- Są warte nie 2 funty, a 2 miliony funtów - zaczął się śmiać. Tak jakby było z czego! Ja przed chwilą prawie połknęłam serce, a ten się cieszy! -Witamy na pokładzie... Isabello Swan.
Nie wiedziałam czy śnię, czy dzieje się to naprawdę. Nagle wszystko zaczęło dookoła wirować. Świat wrócił do swojego rytmu, przyśpieszając nawet swoje obroty. Widziałam wokół uśmiechające się twarze, biegających mężczyzn, paletę farb.
Przysiadłam na piasku, przez co zostałam obskoczona przez własne psy. Słońce powoli zaczęło układać się do snu, używając za kołdrę tafli morza.
- Dziękuję - wyjąkałam, po czym zamknęłam klapkę swojej komórki i ułożyłam głowę na chłodnym piasku.
_____________________
bardzo ładnie proszę o komentarze ;p |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez lovee dnia Sob 21:29, 13 Mar 2010, w całości zmieniany 19 razy
|
|
|
|
|
|
Take Me Out
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Maj 2009
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 18:14, 24 Paź 2009 |
|
ty wiesz Marta, że uwielbiam Twoje opowiadania. i Twoje pomysł na opowiadania, których jeszcze nie wykorzystałaś.
od bardzo dawna się nie logowałam. wchodziłam tylko na forum, poczytałam opowiadania i nie zostawiałam tam komentarzy. w zasadzie mi się nie chciało.
ale jak zobaczyłam, że wstawiłaś nowe opowiadanie i dodatkowo nikt go jeszcze nie skomentował, stwierdziłam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce ;p i oto jestem.
co do samego ff: Prolog jest naprawdę dobry. pierwszy rozdział jest przeciętny, ale liczę że jak zwykle nas zaskoczysz niesamowitymi wariacjami losów swoich bohaterów. zresztą sama zapowiedź na to wskazuje.
widzę też, że i betę masz dobrą bo błedu nie rzucają się w oczy. Twój styl przez te wakacje również znacznie się poprawił. oby tak dalej :)
pozdrawiam
Tmo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
potargany_kapeć
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 19:33, 24 Paź 2009 |
|
No dobra. przyznaje się. nie weszłam tu ze względu na ciekawy tytuł czy coś... weszłam tu tylko dlatego, że czytałam na chomiku twoje Portsmouth, które mi się spodobało i ciekawa byłam co nowego wymyślisz i dlatego, że to nowe opowiadanie i nie muszę poprostu nadrabiać zaległości ;p
na początek: dziwi mnie, że uśmierciłaś Alice. tak odrazu. jedną z moich ulubionych postaci z sagi. mam nadzieję, że miałaś ku temu jakiś powód i że wkrótce nam go wyjawisz ;p
czyta się lekko i przyjemnie. Bella jako alkoholiczka? tego jeszcze nie widziałam. ale jestem tu nowa- może dlatego ;p
wprowadziłaś całkiem nową postać pana Thomasa Brighta- tak, jakbyś miała mało postaci z książki. ale Polly i Pan Paleta tez były nowymi, ale bardzo udanymi postaciami, więc to Ci mige wybaczyć ;p
nie chciałam porównywać Twojego starego ff do tego, ale niestety mi nie wyszło.
W porównaniu z tamtym- to FF zapowiada się ciekawiej. ten anioł stróż- fiu fiu.
zobaczymy.
napewno czytać będe dalej bo ciekawa jestem czy mnie czymś zaskoczysz ;p |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Sob 19:45, 24 Paź 2009 |
|
Zasiadlam przed komputer i zaczelam sie nudzic, wiec postanowilam przeczytac to opowiadanie. Chyba przez tytul. Zaczelam czytac i kurcze, wciagnelam sie. Twoj pomysl strasznie mi sie spodobal.
Prolog bardzo ciekawi i zacheca, a nawet zmusza do czytania pierwszego rozdzialu. Edward jako aniol stroz, ktory ma jako swoja podopieczna Belle, zadziwil mnie, ale tez spodobal sie. Uwielbiam postacie sagi w roznych innych sytuacjach, ze zmienionymi charakterami. Bella jako alkoholiczka, szok. Jako pseudonim Alice Cullen, jeszcze wiekszy szok. Ciekawi mnie to, co napisalas w wstepie: "Poznaje wspaniałego mężczyznę, z którym wierzy, że w przyszłości będzie szczęśliwa i założy rodzinę.". Czy chodzi tu o Jamesa?? Jesli tak, to jaki wypadek byl?? Ciekawy bedzie proces wydawania ksiazki, a jeszcze z aniolem strozem, z pewnoscia jeszcze lepszy :)
Gratuluje Ci talentu, bo podoba mi sie Twoj styl pisania, potrafisz zaciekawic. To ty napisalas Portsmouth?? Kiedys je czytalam i strasznie mi sie spodobalo. Z checia poczytam to opowiadanie i poczekam na rozwoj akcji.
Pozdrawiam i zycze weeny,
Paramox22 :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Sob 19:51, 24 Paź 2009 |
|
ciekawie się zapowiada... prolog bardzo interesujący...
26letnia Bella palaczka, alkoholiczka i wogóle...
przyjemne opisy, które fajnie nakreślił rzeczywistość.. można się wczuć... a to w tym teksćie chyba będzie dość wazne..
zobaczymy co będzie w drugim rozdziale...
do zobaczenie do następnego :)
pozdrawia
kirke
pełna pozytywnych myśli |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aja
Wilkołak
Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;
|
Wysłany:
Nie 10:45, 25 Paź 2009 |
|
Kurczę, dlaczego tak jest? Ostatnio obiecywałam sobie, że nie zacznę czytać nowych ff, bo najnormalniej nie mam na to czasu, i przez Ciebie moja obietnica legła w gruzach. Bo ten prologi rozdział bardzo mi się spodobał i już wiem, iż będę Twoją wierną czytelniczką(: Zainteresował mnie tytuł, zazwyczaj pod tymi prostymi, małymi kryje się coś wielkiego i wartościowego, w tym przypadku chyba jest podobnie.
Bella jako pisarka, palaczka, alkoholiczka, z problemami wewnętrznymi spowodowanymi brakiem miłości, bez przyjaciół (nie licząc Rose), mająca dwa cudowne psy, spodobała mi się, jest prawdziwa.
I Prolog jest intrygujący. Po prostu zapowiada się ciekawie i jestem jak najbardziej na tak.
A po za tym podbiłaś moje serce podkładem muzycznym, wręcz kocham Kings'ów(:
Zastanawia mnie jedno:"Poznaje wspaniałego mężczyznę, z którym wierzy, że w przyszłości będzie szczęśliwa i założy rodzinę.", czy chodzi o Jamesa, czy może dopiero go spotka? Bo anioł stróż to raczej Edward, który wyciągnie ją z nałogu? Pożyjemy, zobaczymy(:
Czekam na następny rozdział.
Weny, CZASU, chęci i wytrwałości w tworzeniu(: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pani_jeziora
Nowonarodzony
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 18:16, 27 Paź 2009 |
|
no cóż.
po prologu i pierwszym rozdziale mogę śmiało powiedzieć, że zapowiada się ciekawie.
Bella jako pisarka- podobnie jak my wszystkie tutaj - próbuje odnaleźc szczęście i miłość. podejrzewam, że każda z nas coś będzie mogła znaleźc z siebie w Twoim ff i wpłynie na naszą wyobraźnie.
gorąco pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Larissa
Wilkołak
Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]
|
Wysłany:
Czw 19:12, 29 Paź 2009 |
|
Przeczytałam i myślę, że... bardzo ciekawie
się zapowiada. Na pewno będę czytać dalszy
ciąg.
O Belli - alkoholiczce jeszcze nigdy nie czytałam.
Pozdrawiam i życzę weny.
Larissa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
lovee
Człowiek
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Nie 9:18, 01 Lis 2009 |
|
ROZDZIAŁ 2
beta: frabowana!
beta od pomysłów: LaFleur
Gdybym spała i nagle obudziła się w wagoniku diabelskiego młyna, cóż bym czuła?
Najpierw czułabym się niczym więzień, bałabym się wysokości, serce podochodziłoby mi do
gardła, kręciłoby mi się w głowie i chciałabym czym prędzej wysiąść.
Lecz gdybym miała pewność, że tory są moim przeznaczeniem, a Bóg steruje tą maszynerią,
wtedy mój koszmar przerodziłby się w podniecającą przygodę. I diabelski młyn stałby się
bezpieczną i ciekawą rozrywką, która kiedyś się przecież kończy. Jednak dopóki młyn się kręci,
trzeba podziwiać roztaczający się wokół krajobraz i wrzeszczeć z radości.
— Paulo Coelho
[link widoczny dla zalogowanych]
Sid kręcił się po mieszkaniu przez całą noc. A ja, razem z nim. Z pewnością mu coś dolegało.
Rozumiem, że jedyne co względnie oświetlało pokój, były palące się latarnie, ale to w końcu
pies! Brak światła nie powinien mu przeszkadzać. Każdy zdrowy czworonóg, posiada
jakiekolwiek oznaki instynktu samozachowawczego, węchu czy ewentualnie szóstego
zmysłu. Tymczasem mój kochany zwierzak, przewrócił już wazon ze sztucznymi kwiatkami,
który dostałam kiedyś od swojej babci. Dodatkowo, dwa razy uderzył się pyskiem o drzwi.
O świcie zaparzyłam kawę w swoim ulubionym kubku z napisem: „Jeśli jeszcze nie
zwariowałeś, to znaczy, że jesteś niedoinformowany”. Potem wyszłam na balkon.
Uwielbiałam oglądać wschody słońca. Wtedy, całe miasto powoli budzi się do życia, a wraz z
nim, wszystko staje się głośniejsze i ruchliwsze. Postawiłam kubek na drobnym ratanowym
stoliku i usiadłam wygodnie na malutkim fotelu. Tylko tyle mieściło się na tym
kwadratowym, odstającym skrawku betonu. Zawsze mnie dziwiło, po co ludziom na balkonie
kwiatki. Ja posiadałam na nim swój mały wypoczynek, który jeśli namoknął - szybko
wysychał. Nigdy nie miałam ani chęci, ani czasu na pielęgnowanie zielska. Natomiast,
wszystkie moje sąsiadki, które miały tarasy naokoło mojego, urządzały sobie małe ogródki w
środku ruchliwego miasta. To nauczyło mnie, aby szybko zbierać suche pranie. Inaczej
zostanie ono podlane, wraz z kwiatkami pani Stanley.
Na niebo powoli wstępowała bladoróżowa poświata. Połknęłam łyk gorącej kawy i
obserwowałam przedzierające się przez ciemność pierwsze promienie słońca. Po chwili, dwaj
moi lokatorzy dołączyli do mnie, tyrpiąc mnie wilgotnymi nosami i prosząc o odrobinę
pieszczoty. Napój stawał się coraz chłodniejszy, ale nic na to nie mogłam poradzić. Nie
miałam go jak wypić, bo obie moje ręce, obecnie były zajęte głaskaniem najwierniejszych
kompanów na świecie.
Gdy po trzydziestu minutach, kawa i chłodne powietrze postawiły mnie już na nogi, udałam
się do łazienki, by tam odbyć poranny, jakże typowy dla każdej kobiety rytuał. Następnie
zapukałam do Rosalie, by miała oko na Goofiego, gdy będę z Sidem u lekarza. Zamknęłam
drzwi i udałam się w stronę klatki schodowej. Mój pies histerycznie bał się windy, więc za
każdym razem gdy wychodziłam z nim gdziekolwiek, musiałam nadwyrężać swoje nogi i
wspinać się po schodach. Miało to swoje plusy. Spalałam cały cukier, który pojawiał się w
mojej porannej dawce kofeiny.
Wyszłam na ulice i poczułam jak po moich policzkach biegają wstążki promieni. Będzie dziś
piękna pogoda. Włożyłam okulary przeciwsłoneczne i udałam się w stronę piekarni.
Zazwyczaj nigdy nie robiłam sobie śniadania. W zasadzie w ogóle nie gotowałam. Uważałam
to za zbędny wysiłek, mimo, że pracowałam zazwyczaj w domu, więc czasu z pewnością mi
nie brakowało. Jednak jeśli mam do wyboru – jedzenie w domu, wraz z brudnymi garami w
kuchni i monotonią, przeciwko wyszukanym potrawą, innymi każdego dnia – zdecydowanie
wybierałam tą drugą opcję.
Powoli dochodziłam do małej kawiarenko - piekarni na rogu. Można tam było wypić świeżo
zaparzoną kawę, zimny koktajl, sok z prawdziwych owoców, lub zjeść wypieki właścicielki
kawiarni.
- Dzień dobry pani Jane – uśmiechnęłam się do staruszki, która stała za ladą, nakładając
jakiemuś dziecku, pączka z ciepłym lukrem.
- Witaj Bello! – przywitała mnie radośnie. – To co zwykle?
- Tak. Poproszę.
Po chwili dostałam papierową torebeczkę z trzema muffinkami z czekoladą. Jedna dla mnie,
po połowie dla Sida i Goofiego oraz jedna dla Rosalie. Jak zawsze, zjemy je siedząc u mnie na
balkonie, gdy tylko wrócę w południe do domu. Grzecznie podziękowałam, zapłaciłam i z
przyklejonym uśmiechem na twarzy wyszłam ze sklepu. Co jak co, ale dla pani Jane zawsze
będę życzliwa. Przypominała tą ukochaną babcię z hollywoodzkich filmów. Coś na wzór pani
Mikołajowej, która piekła słodycze dla wszystkich dzieci na świecie.
- No Sid. A teraz idziemy do pana Blacka – zwróciłam się do mojego towarzysza. Mój pies na
samo słowo „Black”, zareagował automatycznie i odwrócił się w przeciwnym kierunku do
naszej trasy.
- Nie Sid! Stój! – próbowałam daremnie zatrzymać psa. Pomimo, że to on był na smyczy, to ja
byłam prowadzona. – Sid! Nie dostaniesz ciastka! – krzyknęłam do rozciągniętej smyczy.
Pies natychmiast się zatrzymał i spojrzał na mnie spod łba. Wiedziałam, że jest zły. W
najgorszym przypadku, znów naleje mi do buta, gdy wrócimy do domu.
- A teraz mój drogi, zachowuj się jak cywilizowany obywatel Anglii i grzecznie idź do lekarza.
– Czarny labrador nawet się nie ruszył, więc delikatnie szarpnęłam smyczą. Dopiero wtedy
zareagował i łaskawie zaniósł swoje cztery łapy w odpowiednim kierunku.
Po trzydziestu minutach byliśmy już na miejscu. Przychodnia lekarska doktora Billego Blacka,
to nic innego jak stary sklep przerobiony na potrzeby przedsiębiorstwa. Mały, zielony
budynek, skryty pomiędzy wielkimi budowlami, pałał spokojem i bezpieczeństwem. Sam Billy
Black był starym Indianinem, który przyjechał przed laty ze Stanów, co podkreślał swoim
akcentem za każdym razem, gdy tylko coś powiedział. Co jak co - ale na zwierzętach się znał.
Jego srebrne włosy, zawsze splecione w kucyka, opadały na umięśnione plecy. Wąskie,
brązowe oczy uśmiechały się za każdym razem, gdy na twarzy klienta pojawiał się niepokój.
Spod białego fartucha wystawała koszula w kratę i stare, przetarte jeansy. Można by
pomyśleć, że cała postawa doktora Blacka jest nieco niechlujna, ale to tylko błędny tok
myślenia. Pan Billy był mistrzem, w tym co robił.
Pchnęłam drzwi do przodu i usłyszałam małe dzwoneczki, informujące gospodarza o
przybyciu gościa. Usiadłam w poczekalni. Przede mną czekała jeszcze jedna osoba z
legwanem. W duchu błagałam Boga, żeby to zwierze przypadkiem nie zaczęło się nudzić i nie
wybrało się na spacer po poczekalni. Bałam się na nie nawet spojrzeć, nie mówiąc już o
Sidzie, który zapewne by go zjadł.
Gdy z gabinetu wyszła pani z chomikiem, legwan grzecznie pomaszerował do doktora.
Rozluźniłam się i wyłożyłam wygodnie na krześle.
- Nie patrz tak na mnie – powiedziałam do Sida. – Musisz tam iść – pies wciąż patrzył na mnie
błagalnym wzrokiem, więc dodałam po chwili. – Proszę?
Sid opuścił łeb na swoje łapy i nie zwracał już na mnie uwagi. Nawet wtedy, gdy zaczęłam go
ciągnąć w stronę gabinetu. Zaraz po tym, gdy ten został opuszczony przez panią z jaszczurą.
- Sid! No dalej! Nie denerwuj mnie! – zaczęłam krzyczeć do psa, równocześnie ciągnąc go za
smycz.
- Jakiś problem? – usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się natychmiast. To z pewnością
nie był Billy Black.
To był jeden z przystojniejszych facetów jakich widziałam w życiu. Wyglądał jak… No cóż…
Billy Black sprzed czterdziestu lat. Krótkie, kruczo czarne włosy, opadały na śniadą twarz
Indianina. Uwagę przykuwały jego usta, jak na mężczyznę dosyć duże. Jego brązowe oczy
wpatrywały się we mnie z nutką rozbawienia i poirytowania. Gdy opuściłam lekko wzrok,
odrywając go równocześnie od cudownej twarzy Indianina, zaczęłam pożerać wzrokiem jego
umięśnioną posturę.
- Nie – wyjąkałam. – Zaraz będziemy – dodałam. Doktor odwrócił się i wszedł do gabinetu.
No tak… Najlepsze zawsze zostawia się na koniec. Ta jego pupa…
Gdy w końcu doczołgałam się z psem do gabinetu, Indianin patrzył na mnie zza swojego
biurka.
- Pan chyba nie jest Billym Blackiem – odparłam. – Inaczej przychodziłabym tu częściej –
wypaliłam. Po chwili zorientowałam się co palnęłam i oblałam się rumieńcem.
- Trafna uwaga. – Uśmiechnął się do mnie. - Jestem synem Billego, ale proszę się nie
martwić, znam się na zwierzętach. Jacob Black, miło mi. – Wyciągnął rękę w moim kierunku.
- Isabella Swan – odpowiedziałam i uścisnęłam jego wielką i gorącą dłoń. – Czy coś się stało
Billemu? – zapytałam z troską w głosie.
- Nic strasznego. Tata ma już swoje lata. Musi trochę
odpocząć – odparł. – No i teraz ja muszę przejąć rodzinny biznes.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem i spojrzałam na swojego psa. Patrzył na doktora i…
machał ogonem! Pierwszy raz nie bał się lekarza! Trzykrotnie zamrugałam, by sprawdzić, czy
przypadkiem to wszystko mi się nie przewidziało. Jacob odchrząknął i pochylił się w stronę
Sida.
- No więc, co z panem nie tak? – zapytał nie mnie, a mojego psa, co było jak dla mnie trochę
dziwne. Sid jak zaczarowany, wpatrywał się prosto w oczy Jacoba i wciąż machał ogonem.
- Sama nie wiem – odparłam. – Od paru dni dziwnie się zachowuje. Jest bardzo senny, nie
chce mu się biegać, często piszczy bez powodu.
- Czy miał jakiś wypadek? Albo zjadł coś dziwnego?
Pokiwałam przecząco głową. Jacob, głaskał psa po łbie, badając jedną ręką jego uszy, a drugą
gardło i nos.
- Trzeba wykonać rutynowe badania - stwierdził po chwili. Spojrzałam niepewnie na pysk
mojej pociechy.
- To znaczy?
- To znaczy badania krwi i moczu. Nie ma żadnych objaw zewnętrznych, więc coś siedzi w
środku.
- Nie brzmi to dobrze.
- Bo i nie wygląda. – Westchnął. – Ale nie przejmuj się – zająkał się. – Niech się pani nie
przejmuje. Wykryjemy to.
Uśmiechnęłam się do Indianina i przygryzłam delikatnie wargę.
- Mów mi Bella.
- Uff. – Udał, że ściera ręką pot z czoła. – Myślałem, że pójdzie gorzej. Wyglądasz na
niedostępną.
- Czy wszystkie pacjentki tak podrywasz? – Uniosłam wysoko brew i spojrzałam na niego z
ukosa.
- Nie pacjentki, a ich właścicielki – uśmiechnął się zalotnie. W tej chwili wyglądał na młodego
łobuza, uwięzionego w białym fartuchu. Bardzo przystojnego łobuza, w białym fartuchu…
- Proponuję omówić plan jego leczenia przy kolacji. Najlepiej dziś wieczorem. – Jacob wyrwał
mnie z dziwnego otępienia. – Ósma może być?
Uśmiechnęłam się niewinnie i spuściłam wzrok. Następnie zwilżyłam dyskretnie usta
językiem.
- Myślę, że może być. Jesteś punktualny?
- Zazwyczaj nie.
- To się dobrze składa. – Był trochę zdziwiony, ale chyba mimo to zadowolony.
- Dasz mi swój numer? – zapytał.
- Masz w karcie mojego psa. Jeśli to wszystko, to pozwól, że wrócę do domu i zacznę odliczać
godziny do kolacji. – Zaczęłam się śmiać, a on mi zawtórował. Grzecznie się pożegnałam,
zapięłam Sida na smycz i z jeszcze ciepłymi muffinkami ruszyłam w stronę domu, by
opowiedzieć wszystko Rosalie.
~*~*~*~*~
- To jest zbyt seksowne! – krzyknęłam do Rosalie, która stała po drugiej stronie drzwi.
- Moja droga. Nigdy nic nie jest zbyt seksowne. Zwłaszcza na kolację.
- Ale to jest pierwsza randka! Ja nie chcę… - przerwałam w środku zdania, bo drzwi, które
przed chwilą chroniły moją nagość, obecnie zostały gwałtownie otwarte.
Moim oczom ukazała się długonoga blond piękność, o zielonych oczach. Wpatrywała się we
mnie z mieszaniną gniewu i poirytowania. Kiedy pierwszy raz ją spotkałam, dopytywałam się
czy przypadkiem nie ma wschodnioeuropejskich korzeni. Rosjanka albo Ukrainka. Podobno
najpiękniejsze blond piękności na świecie. Ona jednak mnie zapewniła, że jest Amerykanką z
krwi i kości. Tych pytań, jak i również tych o wybory miss, nie chciała już słuchać. Prawda jest
jednak taka, że Rosalie jest tym, kim zawsze ja chciałam być, a nie dano mi szansy. Byłyśmy
dwoma przeciwieństwami. Rosalie była życzliwą, zawsze pomocną dziewczyną z sąsiedztwa.
Ja byłam jak ta, przed którą chowano klucze, by przypadkiem nie podtruła twojego
zwierzaka, i ewentualnie dziecka.
- Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałam? Bella Swan się denerwuje? – zapytała z
niedowierzaniem.
- Dorastam? – odpowiedziałam pytaniem. Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Naprawdę bałam
się tego spotkania. Bałam się co on może o mnie pomyśleć. Jak będzie się zachowywał, czy
nie przerażę go przypadkiem swoim zachowaniem. Ja przecież nawet nie wiedziałam gdzie
on mnie zabiera! Nie wiedziałam czy idziemy na zwykłą pizzę, gdzie mogę ubrać po prostu
przetarte jeansy, czy raczej do wytwornej restauracji, gdzie zrobi mi się głupio, bo nie będę
umiała chwycić kraba jakimiś specjalnymi małymi widelczykami. – Może przynajmniej coś co
zakryje nogi? – zapytałam błagalnie.
- Bello! Ale ty masz piękne nogi! On musi o tym się dowiedzieć, a ty musisz dać mu szansę by
się dowiedział!
- Ale koniecznie na pierwszym spotkaniu?
- Pierwsze spotkanie macie za sobą. W przychodni. Teraz idziesz moja droga na randkę!
Pierwszy raz od… No wiesz.
- Wiem. I dlatego nie chcę się spieszyć.
- James! James co się dzieje!? – zaczęłam krzyczeć. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie
jestem w pokoju sama. Na około mnie kręciło się dwóch kolesi w garniturach. Moją dłoń
trzymał facet w białym fartuchu i dożylnie mi podawał jakiś lek. Najwidoczniej musiałam
zasnąć. Albo stracić przytomność. Zerwałam się szybko z łóżka. Ale na podłodze Jamesa już
nie było. Już najwidoczniej nie spał. Tylko czemu mnie też nie obudził? Zawsze mnie budził,
gdy on już nie spał. Czasem nawet boleśnie… A teraz? Teraz nagle pozwolił mi się wyspać?
Gdy po naszym mieszkaniu kręcili się jacyś obcy ludzie?
- James? Gdzie jesteś? – dopytywałam.
- Niech się pani uspokoi – usłyszałam głos za plecami. – Jest jeszcze pobudzona – dodał, ale
już najwidoczniej nie do mnie.
Poszłam do drugiego pokoju. Stwierdziłam, że może tam znajdę swojego chłopaka. A jeśli tak,
to będzie mi się musiał grubo tłumaczyć, co to wszystko znaczy. Kopnęłam dwie butelki by
ułatwić sobie przejście prowadzące do zielonego pokoju. I znalazłam go.
Panowie w białych fartuchach, zakrywali mu twarz białym prześcieradłem….
- Och dobra. Nie marudź już – uśmiechnęła się do mnie szeroko Rosalie. – Zaraz ci coś
przyniosę.
Po chwili dostałam zwykłe czarne spodnie i aksamitną zieloną koszulę z krótkim rękawem.
Otrzymałam też czarną marynarkę. Do tego zielone buty i czarną biżuteria – oczywiście nie
moją. Ja nie posiadałam takich rzeczy. Nawet nie wiedziałam, gdzie się kupuje takie rzeczy.
No ale od czego ma się przyjaciółki. One zawsze wiedzą, gdzie co jest.
Po nałożeniu bardzo delikatnego makijażu, sprawdzeniu świeżości swojego oddechu,
obejrzeniu reklamy proszku do prania i 139 sekundach, usłyszałam dzwonek. Podeszłam do
drzwi i zauważyłam jak drżą mi ręce. Cholera. Isabello Swan, nakazuję ci w tej chwili się
uspokoić!
Otworzyłam drzwi, ale wszystko co zobaczyłam to bukiet złocistych słoneczników. Po paru
sekundach, wychyliła się zza nich uśmiechnięta twarz Jacoba.
- Dobry wieczór pani.
- A myślałam, że przeszliśmy już na ty… |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez lovee dnia Nie 10:05, 01 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Larissa
Wilkołak
Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]
|
Wysłany:
Nie 11:18, 01 Lis 2009 |
|
lovee napisał: |
A ja, razem z nim. |
Bez przecinka.
lovee napisał: |
Każdy zdrowy czworonóg, posiada
jakiekolwiek oznaki instynktu samozachowawczego, węchu czy ewentualnie szóstego zmysłu. |
Niepotrzebny przecinek po słowie "czworonóg"
lovee napisał: |
Tymczasem mój kochany zwierzak, przewrócił już wazon ze sztucznymi kwiatkami,
który dostałam kiedyś od swojej babci. Dodatkowo, dwa razy uderzył się pyskiem o drzwi. |
Niepotrzebny przecinek po "zwierzak" i "dodatkowo".
lovee napisał: |
Wtedy, całe miasto powoli budzi się do życia, a wraz z
nim, wszystko staje się głośniejsze i ruchliwsze. |
Niepotrzebny przecinek po "wtedy" i po "nim".
lovee napisał: |
Natomiast, wszystkie moje sąsiadki, które miały tarasy naokoło mojego, urządzały sobie małe ogródki w
środku ruchliwego miasta. |
Niepotrzebny przecinek po "natomiast".
lovee napisał: |
Połknęłam łyk gorącej kawy i
obserwowałam przedzierające się przez ciemność pierwsze promienie słońca. |
"połknęłam łyk" ? No, trochę dziwnie sformułowane.
lovee napisał: |
Po chwili, dwaj moi lokatorzy dołączyli do mnie, tyrpiąc mnie wilgotnymi nosami i prosząc o odrobinę pieszczoty. |
Niepotrzebny przecinek po "po chwili".
lovee napisał: |
Nie miałam go jak wypić, bo obie moje ręce, obecnie były zajęte głaskaniem najwierniejszych kompanów na świecie. |
Niepotrzebny przecinek po "ręce".
Okej, nie chce mi się już wypisywać błędów. To bardzo męczące.
Co do treści:
Podobało mi się, jednak troszeczkę mniej niż poprzednio.
Belli podoba się Jacob? Hmm...
Jestem ciekawa, kiedy pojawi się Edward.
Czekam na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam,
Larissa |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Nie 11:19, 01 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aja
Wilkołak
Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;
|
Wysłany:
Nie 14:14, 01 Lis 2009 |
|
Podobało mi się, ale pierwszy rozdział był zdecydowanie lepszy.
Znów moje serce unosiło się gdy ujrzałam podkład muzyczny, jedna z moich ulubionych piosenek(:
Bella i Jacob, hmm. . . to on jest pewnie tym mężczyzną z którym myślała, że ułoży sobie życie. Ale tak szybko im poszło, widzieli się raptem 5min i już randka. No cóż zobaczymy jak to wszystko się rozwinie.
Tak więc weny, CZASU i chęci w tworzeniu(: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
potargany_kapeć
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 16:04, 01 Lis 2009 |
|
błędów się trochę porobiło, ale nie sprawiły one, że źle się czytało.
co do treści nie mam zastrzeżeń. powolutku wprowadzasz nas w życie codzienne Belli, robisz bardzo ładne opisy. akcja dzieje się powoli, ale nie ślimaczo :) bardzo dobrze.
a więc to o Jacoba choodziło! no no. w Portsmouth zupełnie zapomniałaś o tej postaci, więc fajnie, że tutaj odgrywa dość ważną rolę.
to ich spotkanie było troszkę dziwne, ale mimo wszystko przyjemne. i fajnie, że po 5 minutach już się umówili. nie owijają w bawełnę ;p myślę, że z tego może wyjść coś fajnego ;p
jeśli chodzi o retrospekcje, to... aaaa. czytałam ją sobie lekko, gładko i bum! białe prześcieradło. aż mi serce stanęło. bo opisałaś to tak, jakbyś sama była niczego nieświadomą Bellą. bardzo fajny chwyt ;p
i na koniec.... KIEDY BĘDZIE EDZIO?! juz się nie mogę doczekać. ;p
pozdrawiam
kapeć |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez potargany_kapeć dnia Nie 16:05, 01 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
pani_jeziora
Nowonarodzony
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 20:14, 01 Lis 2009 |
|
według mnie też pierwszy rozdział był lepszy co nie znaczy, że drugi jest zły.
bo był fajny. ze względu na Jacoba xDD
widzę, że znowu wprowadziłaś nową postać- panią Jane.
i jak czytałam o tych muffinkach to zgłodniałam ;p
Sid który uderze dziubem o drzwi xD jak sobie to wyobraziłam to zaczęłam chichotać jak głupia. mimo, że przecież nic w tym śmiesznego ;p
zastanawiam się czy Jacob zajmie się tym biednym psem, czy raczej jego właścicielką- no ale nic. dowiem się dopiero w następnym rozdziale.
pozdrawiam (: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Take Me Out
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Maj 2009
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:53, 02 Lis 2009 |
|
jak zwykle. oczywiście. normalne....
czy ty zdajesz sobie sprawę, że masz lekkie skłonności męczenia czytelnika? i nie mówię tu bynajmniej o ciężkim stylu czy nudnej fabułie.
poprostu jak zwykle zakończyłaś w najmniej odpowiednim momencie.
do lask powrócisz tylko za pomocą szybko dodanego nowego rozdziału.
z poważaniem
Tmo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
lovee
Człowiek
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pon 20:43, 02 Lis 2009 |
|
:DD
kolejny rozdział w weekend. ;p
błagam o wybaczenie pani Take Me Out ;p
a kiedy Edzio się pojawi? już niedługo :) cierpliwości moje drogie :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Take Me Out
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Maj 2009
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:25, 03 Lis 2009 |
|
wybaczam ;p
ale żeby to było przed ostatni raz! xD
dopiero w weekend? no cóż... to i tak szybko ;p
czasu i weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
LaFleur
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Mar 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Oahu
|
Wysłany:
Sob 13:17, 07 Lis 2009 |
|
Jako że sytuacja życiowa mnie do tego zmusiła skomentuję ten tekst. Proszę autora o nieprzywiązywanie zbyt dużej wagi do krytyki i potraktowanie komentarza z humorem.
Wiele osób porównuje tą historię z Portsmouth. Ja nie powinnam tego robić, gdyż zostało ono zakończone i przeniesione do biblioteki, ale nie potrafię się oprzeć. Sen jest nowy i zupełnie inny. Pomysł jest mniej błahy, poważniejszy. Jego język różni się znacząco od poprzedniego opowiadania.
Ostatnio coraz częściej ludzie odchodzą od historii o nastolatkach, a decydują się na nieco mniej przyjemne tematy. Molestowanie, narkotyki, nadmiar seksu, bezsensowne przekleństwa, trudne, nie spójne charaktery. Ty zaserwowałaś nam Bellę alkoholiczkę. Jako beta od pomysłów, wiem, że nie jest główny motyw historii i chwała ci za to. Niebiańskie klimaty też mogą być. Będziesz prekursorem tego rodzaju opowieści.
Moim zdaniem trochę za szybko połączyłaś Bellę z Jakiem. Sam pomysł na jego postać nieco mnie intryguję, a to dziwne, bo nie darzę go sympatią. Mam nadzieję, że Marta się na mnie nie obrazi jeśli zdradzę, że tak szybko nie pozbędziemy się Alice.
Zdania są zgrabnie ułożone, ale mam wrażenie, że brakuje im błyskotliwości, tej iskierki, która towarzyszyła ci przy poprzednim opowiadaniu. Nie jestem pewna czy można to zmienić, ponieważ możesz nie rozumieć o co mi chodzi. Nie mogę się doczekać kiedy wprowadzisz Edwarda, chcę zobaczyć na jaką postać, charakter go wykreujesz.
Życzę ci wolnego czasu i cierpliwości(także do mnie)
Namaste! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Sob 14:16, 07 Lis 2009 |
|
Trochę się zaniedbałam i dopiero teraz przeczytałam drugi rozdział.
Rozdział spodobał mi się. Ogólnie trochę mało akcji, ale czyta się przyjemnie.
Przez spotkanie z Jacobem coraz bardziej podnosisz mój apetyt na zobaczenie Edwarda (a przyjmuje, ze się pojawi). Jestem uradowana, bo w końcu wiem o co chodziło z Jamesem. Jeśli dobrze zrozumiałam, to jest jej pierwsza randka od spotkania Jamesa? Mam nadzieje, ze nie będzie miała oporów do zaprzyjaźnienia się, a może coś więcej z Jacobem.
Rozdział w ten weekend?? Skacze z radości na krześle.
Pozdrawiam i życzę weny,
Paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Take Me Out
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Maj 2009
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 8:58, 14 Lis 2009 |
|
nie chce być niemiła, nachalna czy wydać się napalona, ale kiedy można spodziewać się nowego rozdziału?
miał by tydzień temu, a tu ani widu, ani słychu;p |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
lovee
Człowiek
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Nie 10:20, 15 Lis 2009 |
|
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam.
i jeszcze raz przepraszam za opóźnienie. Nawał nauki i zaległości ze szkoły uniemożliwiły mi wstawienie rozdziału ;p ale już się poprawiam i mam nadzieję, że pomimo wszystko spodoba wam się rozdział ;p pozdrawiam :)
Rozdział 3
beta: farbowana!
Wrzesień, North Devon
[link widoczny dla zalogowanych]
Obudziłam się z głową na jego kolanach. Zamrugałam kilka razy by sprawdzić, czy to aby na pewno prawda. Zerknęłam w prawo, zerknęłam w lewo. Jednak nie śniłam. Ja po prostu się obudziłam. U niego w domu. Na jego kanapie. Na jego kolanach. Po prostu zasnęłam podczas, no cóż… Ciężko to było przyznać przed sobą, ale podczas naszej nocnej rozmowy.
- No więc, gdzie jedziemy? – zapytałam, gdy wyszliśmy z mojego mieszkania.
- Hmm…. – zamyślił się. – Wydaje mi się, że na kolację.
- Powinni przyznać ci medal za stwierdzenie rzeczy oczywistych.
- A tobie za ciętą ripostę – odparł z uśmiechem na twarzy. Widać było, że był podekscytowany, co przyznam szczerze, trochę mnie niepokoiło. Przez całą drogę łapałam go na ukradkowych spojrzeniach, rzucanych w moim kierunku. Gdy w końcu samochód się zatrzymał, wyjrzałam przez okno. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, kiedy pokonaliśmy całą trasę z mojego mieszkania do - jak mi się wydawało - domu Jacoba.
Zanim spostrzegłam co się dzieje, moje drzwi się otworzyły, by po chwili zauważyć wielką dłoń, oferującą pomoc przy wysiadaniu.
- No proszę… Gentelman – wyrwało mi się, po czym wysiadłam z samochodu, wsparta na ramieniu mojego towarzysza.
Nie zwracając na nic uwagi, bezceremonialnie spojrzałam w dół pod koc. Uff. Wciąż ubrana.
Poczułam jak moja głowa mimowolnie zaczyna się trząść. Jednak nic nie mogłam na to poradzić, bo brzuch mojej „poduszki” delikatnie wibrował, czemu towarzyszył cichy chichot.
- Witam, śpiąca królewno.
Wstałam szybko i przeczesałam palcami włosy, w obawie, że mogą sterczeć we wszystkie strony. Mój towarzysz przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Coś się zmieniło. Coś jakby w nim… pękło?
- Dzień dobry – wychrypiałam i ponownie rozejrzałam się po małym, ale bardzo przytulnym salonie. W dziennym świetle pokój był w pastelowym odcieniu ecriu.
- Zapraszam do środka - uśmiechnął się i zgięty w pół wskazał obiema dłońmi drzwi do salonu. W całym pokoju panowała ciemność, przetarta jedną świecą, stojącą na środku stołu. Poza stołem i czterema krzesłami stojącymi przy nim, w pomieszczeniu znajdował się kominek, który przykuł moją uwagę. Wyglądał jak z tych filmów kręconych na Alasce. Wielki, z owalnych, siwych kamieni. W środku poustawiane były cztery sztabki drewna, ogrodzone czarnymi prętami. Przed kominkiem znajdowała się brązowa kanapa, a obok niego wisiała niewielka plazma. Po przeciwnej stronie było wejście na taras, przesłonięte białymi firankami. Całość była przytulna i dawała poczucie bezpieczeństwa.
- Może wejdziemy do środka? – zapytał zniecierpliwiony.
- A co? Już jesteś głodny? – zapytałam, po czym przygryzłam dolną wargę. Jacob spojrzał na moje usta, przełknął głośno ślinę i szepnął:
- Bardzo…
- Może się czegoś napijesz? – Ze wspomnień wyrwał mnie jego głos. - Albo masz ochotę na naleśniki? Robię je naprawdę świetne.
- Chcę kawę. – Uśmiechnęłam się szeroko i wstałam z kanapy. – Czy mogę skorzystać z łazienki?
- Prosto i na lewo.
Ruszyłam we wskazanym kierunku. Mijałam korytarz na którym powieszone były zdjęcia Jacoba, Billego i jego żony. Gdy znalazłam się za drzwiami łazienki, przekręciłam zamek i spojrzałam przed siebie. Była on niewielkich rozmiarów. Pod oknem stała krótka, ale bardzo głęboka brązowa wanna. Tuż obok niej wisiała umywalka, przed którą stała muszla z drewnianą deską. Westchnęłam i obróciłam się do lustra. Koszmar. Sama dziwię się Jacobowi, że jeszcze nie wybiegł z krzykiem z domu, gdy zobaczył mnie rano.
Odkręciłam kran i przemyłam twarz zimną wodą. Od razu zrozumiałam, że nie był to najlepszy pomysł, gdyż czarny tusz do rzęs, spływał właśnie po moich policzkach. Zaczęłam rozglądać się po łazience za jakimiś wacikam, czy czymkolwiek. Po chwili zbeształam się w myślach. Przecież to łazienka faceta. Chwyciłam rolkę papieru toaletowego i nieudolnie próbowałam sprawić, by moja twarz była względnie czysta.
Chwyciłam za klamkę, ale drzwi nie odskoczyły. Głęboki wdech spróbowałam ponownie. I znów. Kolejny raz. Cholera! Zaczęłam szarpać klamkę ile sił w rękach, ale nic po tym się nie stało. Równie dobrze mogłam próbować zdmuchnąć drzwi, tak jak wilk w bajce o trzech świnkach.
- Bello, czy coś się stało? – usłyszałam głos po drugiej stronie drzwi.
- Nie nic. Emmm. Zaraz wyjdę.
- Czy ty przypadkiem nie zamknęłaś ich na zamek? – Usłyszałam poirytowanie w jego głosie.
- A to źle? – zapytałam niepewnie. Niepohamowany śmiech za drzwiami utwierdził mnie w przekonaniu, że miałam racje. – To nie jest śmieszne! – krzyknęłam.
- Jest!
- Nie prawda! – zaczęliśmy się przekomarzać jak dzieci.
- No cóż. Utknęłaś droga Bello – mogłam sobie wyobrazić ten jego ogromy uśmiech wiszący na gębie. Ugh.
- I co z tym zrobimy? Niedługo tlen mi się skończy.
- Pomęczę cię jeszcze z godzinę, a później za dobre sprawowanie może wypuszczę.
- Dzięki o łaskawy – zaczęłam chichotać. – Proszę?
- Już idę po narzędzia.
Po niecałej godzinie byłam wolna. Już nawet nie przeszkadzał mi mój rozmyty makijaż. Ani to, że zatrzasnęłam się w tej cholernej łazience. Gdy wrota mego więzienia zostały otwarte, ujrzałam twarz mego księcia na białym koniu. I wtedy zaparło mi dech w piersiach. Stał w samych jeansach – chyba nie zdążył włożyć czegoś na górę, bo usłyszał jak wyrywam drzwi. Trzymał w ręku narzędzia, uśmiechając się do mnie. Ten uśmiech, był skierowany tylko dla mnie. I zrozumiałam, że liczą się dla mnie tylko jego usta. Ciepłe, pełne wargi łączące się z moimi. Po raz pierwszy zaparło mi dech w piersiach. Pierwszy raz czułam się tak… Bezpiecznie w czyjś ramionach. Po prostu dobrze.
I całował tak… O Boże jak on całował! Z jednej strony gwałtownie, jakby się bał, że zaraz się odsunę, a z drugiej strony obchodził się ze mną delikatnie, jakbym była zrobiona z porcelany. Chwytał moje wargi, całował po szczęce, nosie… Swoją gorącą dłoń położył na policzku i kciukiem powoli mnie po nim pogłaskał. Gdy pocałował moją drugą powiekę, odsunął się delikatnie, by spojrzeć mi w oczy.
- Uwielbiam jak się zatrzaskujesz.
- Uwielbiam jak nic nie mówisz – odparłam i ponownie zbliżyłam swoje usta do niego.
Październik, North Devon
[link widoczny dla zalogowanych]
Podstawą do tego, aby nie zwariować, jest uporządkowanie swojego życia.
Wyzbycie się chaosu, niedokończonych spraw, niepewnych sytuacji,
poukładanie stosunków z ludźmi. Po prostu ułożenie sobie w główce wszystkiego,
nazwanie swoich uczuć, stanów, postanowienie co zrobić ze swoim życiem.
Kiedy tego brakuje, żyje się z dnia na dzień, pozwalając aby emocje brały górę nad rozumem, nie zadając sobie trudu, aby usiąść i przemyśleć to, co się stało. Ma się w sobie burzę uczuć, o których nikomu się nie mówi, które są tak silne, że nie pozwalają nawet na względny spokój.
Ważne jest, aby każdy dzień zaczynać od nowa. Na tym co było, postawić kropkę i popatrzeć świeżo na teraźniejszość. Bo w gruncie rzeczy przeszłość i przyszłość są naprawdę mało ważne.
Przeszłość ma znaczenie o tyle, że jest i zawsze będzie, niezmienną częścią naszego życia.
Jest rezultatem tych wszystkich małych wyborów, których dokonujemy w chwili teraźniejszej.
Należy zdać sobie sprawę, że właśnie chwila teraźniejsza jest tą najważniejszą i nie powinno się interpretować świata patrząc wstecz. Sentyment jest bardzo silny, oczywiste jest też, że nie można po prostu przekreślić tego, co było, ani co łączyło nas z innymi ludźmi, z jakimś wydarzeniem, czy nawet miejscem. Ale na to wszystko jest specjalne miejsce w sercu - takie głęboko ukryte, zamknięte, do którego nie wolno za często wchodzić, bo zniekształca ono nasze widzenie rzeczywistości. Trzeba spróbować wykreślić poprzednie lata swojego życia i spróbować spojrzeć TYLKO na chwilę obecną, obiektywnie, z boku. Czasami bolesna i zaskakująca może być odpowiedź na pytanie:
Co łączy mnie z ludźmi, których uważam za bliskich? Czy nasze stosunki nie opierają się tylko i wyłącznie na tym co było? Może są nowe osoby w naszym życiu, które dziś są dużo ważniejsze. Może to one dbają o to, czego potrzebujemy: poczucia, że jest się potrzebnym, radości, uśmiechu, zrozumienia. A my ich nie doceniamy, patrząc na tych, którzy kiedyś odgrywali ogromną rolę, a dziś zeszli na dalszy plan? Dlatego raz na jakiś czas, trzeba zastanowić się na nowo, kogo dołożyć do grupy osób zamkniętych w tym specjalnym miejscu... Do osób, z którymi łączy nas jedynie przeszłość.
Więc po co oglądać się za siebie, oszukiwać, że ktoś dziś znaczy więcej niż w
rzeczywistości znaczy? Bo choć długo się do tego dochodzi, to wreszcie staje się wiadome, że przyjaźń i miłość to OBECNOŚĆ.
~*~*~*~
- Co to jest? – krzyknęłam do telefonu powstrzymując śmiech.
- Mapa – odparł beztroskim głosem. Jak zwykle. Dla Jacoba życie to jedna wielka przygoda, której trzeba się po prostu podjąć. Bez jakiegoś większego przemyślenia czy refleksji. Skaczemy w ogień, jeśli mamy okazję i nie przejmujemy się poparzeniami, jakie ten ogień wywoła. Nie mamy czasu na zastanawianie się, czy chcemy żyć, czy też nie, bo inaczej wszystko nam umknie i nim się obejrzymy - będziemy już przykryci ziemią.
- I niby co ja mam z nią zrobić?
- Podejrzewam, że iść drogą którą pokazuje – rzekł, po czym bezceremonialnie rozłączył się. Ponownie spojrzałam na zwitek papieru i niechętnie go rozwinęłam. Zdecydowanie, było to jego własnoręczne arcydzieło.
Na białej kartce namalowano czarną linię, mój dom, drzewa, budynki, jakieś skały i morze. No cóż. Picassem to on nie był, ale nie będę wybrzydzać. Otworzyłam drzwi, krzyknęłam: „Wrócę późno”, do Sida i Goofiego, a następnie zamknęłam drzwi i wyskoczyłam z klatki.
Ruszyłam prosto w głąb miasteczka, tak jak wskazywała mapa. Minęłam kawiarenkę pani Jane i skierowałam się w stronę lasu. Jesień w North Devon to najpiękniejszy okres w roku. Złocista ściółka pachniała rosą i morzem, które znajdowało się jakieś 50 metrów w głąb lasu. O dziwo właśnie tam prowadziła trasa. Tam też się udałam.
Po drodze zaczęłam zastanawiać się, kiedy ostatnio byłam w lesie na spacerze. Zazwyczaj na plażę szłam przez miasto, bo tak szybciej i bezpieczniej. Mapa natomiast ewidentnie prowadziła okrężną drogą, przez co dziękowałam w duchu, że ubrałam stare, wygodne trampki.
Gdy dotarłam nad morze dech sam ugrzązł w klatce piersiowej*. Zapach morskich bałwanów, które co chwile uderzały o wzgórza, doleciał do mnie z taką intensywnością, że usiadłam by trochę go wchłonąć. Gdy przysiadłam na kolanach, zauważyłam małe różowe kwiatki, które ledwo przedostawały się przez żółtawą trawę, aby zaczerpnąć trochę słońca. To wszystko było tak piękne, że postanowiłam zamknąć oczy, by delektować się tą chwilą. W porę jednak się zorientowałam, że przecież nie po to tu przyszłam i że mam misję do wykonania.
Powoli podniosłam się i z powrotem rozwinęłam mapę. „ Gdy znajdziesz się przy wyjściu z lasu, idź dwadzieścia trzy kroki przed siebie”. Jak głupia próbowałam sobie przypomnieć, jakiej wielkości kroki, robił mniej więcej Jacob, a następnie na głos liczyłam odcinki, które niosły mnie do przodu. Tam znalazłam butelkę, w którą wsadzona była kolejna kartka. Złapałam butelkę, rozbiłam o najbliższy kamień i zaczęłam czytać.
„Liczbę naszych randek, (nie licząc tych w celach zdrowotnych twoich psów) podziel przez dwa, a następnie dodaj numer swojego mieszkania i obróć się w prawo.”
Zaczęłam liczyć. Dwadzieścia sześć podzielone na dwa daje trzynaście. Dodać piętnaście, daje dwadzieścia osiem.
Odliczając kolejne odcinki w końcu dotarłam do upragnionego miejsca. Obróciłam się w prawo i zauważyłam… Kasztanowe ludki. Pięć kasztanowych przyjaciół stało na baczność i czekało na mnie. Zaczęłam chichotać i podeszłam bliżej. Tuż obok nich leżała kartka przyciśnięta kamieniem, by przypadkiem nie odleciała. Chwyciłam ją i to co przeczytałam sprawiło, że zaczęłam się śmiać na całe gardło. „Twoja osobista armia, gdy mnie nie będzie w pobliżu”.
Pozbierałam całą swoją załogę i ruszyłam plażą w stronę miasteczka. Już trochę się ściemniało, więc postanowiłam przyspieszyć kroku. Cały czas przyglądając się swoim kumplom, po piętnastu minutach znalazłam się już na ulicy miasta. Jeden z nich miał narysowane ogromne oczy, a na głowie czapeczkę z łupiny kasztana. Drugi miał ogromne nogi, na których dorysowane były paznokcie. Trzeci z kolei miał doklejone złociste loki z trawy. Zzwarty kubraczek z płatków maków, a piąty przypominał Jacoba. Zapałki miał pomalowane na brązowo, narysowane markerem czarne włosy i wielkie usta. Chwyciłam mocniej „kasztanka Jacoba” i zaczęłam się do niego uśmiechać. W tym momencie usłyszałam krzyk. Obróciłam się szybko by zobaczyć co się dzieje.
Światło.
Samochód.
Klakson.
Krzyk.
I ciemność…
_______
*http://www.renal.org/unit/images/northdevon.jpg |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez lovee dnia Nie 10:21, 15 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|