|
Autor |
Wiadomość |
Ellentari
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Cze 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:14, 06 Lip 2009 |
|
Hmmmm...
Konstruktywny komentarz, to coś z czym mam zawsze wielki problem.
Ale może tak od początku.
Po pierwsze nie wiem czemu ta historia tak długo nigdzie nie zaistniała, ja wiem że może się bać opinii, ale kto nie ryzykuje nic nie ma.
Cieszę się że ryzyko zostało podjęte :)
Po drugie, mam bardzo duży dystans do opowiadań i par z poza kanonu, tutaj może coś takiego zaistnieć oczywiście pewności nie mam, ale przypuszczać mi wolno...
Ogólnie nie chodzi o to że lobię cukierkowate opowieści rodem z amerykańskich romansów, ale jakoś nie mogę się przełamać jak widzę opisana wielka love story Emmenta do Alice czy Jaspera do Belli.
Podejrzewam że tu może się pojawić coś innego, ale jak na razie przyjmuję to ze stoickim spokojem.
Naprawdę maksymalnie wielki plus za akcje, która dzieję się bardzo powoli, nic na siłę, i przede wszystkim ta nutka tajemniczości...
Jestem w stanie przełknąć wszelką niekanoniczność jeżeli wszystko dalej będzie opisane w tym samym stylu:)
Podsumowując inteligentnie, czekam na to, co będzie dalej, oczywiście mam nadzieje że będzie owe coś dalej.
Pozdrawiam.
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 21:23, 06 Lip 2009 |
|
Godzinę później? Ma ją zamiar wyprowadzić na dwór w czasie zmierzchu, czy jak?
Intrygujące :)
Rozdział świetny, tak jak poprzednie. Co tu dużo mówić, masz talent.
Masz coś tam jeszcze w tej szufladzie? Weź poszperaj, skoro jedna taka perełka się tam zapodziała, to może inne też są :D
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Wto 14:45, 07 Lip 2009 |
|
Powiem tak, a raczej napisze - to było bardzo dobre. Ten rozdział bardzo mi sie podobał. Jasper jako profesjonalista, udało mu się dotrzeć do Belli, wyjawiła mu swoje fobie. Punkt dla niego. Rozumiem że ta prośba z przesunięciem godziny nastepnej wizyty ma związek z próbą Belli zmierzenia się z jej fobią??? Trzymam kciuki za pozytywny efekt tej próby. A tak z innej beczki czy Jasper jest wampirem, bo tak tu mnie naprowadzają twoje wskazówki - złote oczy, sińce pod oczami ogarniający Bellę spokój Mam nadzieję że dobrze kombinuję bo uwielbiam ff gdzie występują wampiry:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 10:30, 14 Lip 2009 |
|
Piękne opowiadanie Mi. Ale kiedy kontynuacja? Jasper w roli psychologa - po prostu niebo! :D Ale czekam na news i doczekać się nie mogę... (ach ta wrodzona niecierpliwość... :P) Bardzo podoba mi się Twój styl i miałaś cudowny pomysł. Tylko mam tyle pytań i brak odpowiedzi... Czekam... :D
Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mi
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Kwi 2009
Posty: 17 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Sob 13:45, 18 Lip 2009 |
|
Przepraszam, że tak rzadko, ale wyjechałam podsmażyć pośladki nad morzem. Dziękuję za komentarze i pozdrawiam wszystkich czytających
Rozdział 4
- Musisz tam być.
Mike Newton, wysoki blondyn, którego poznałam kilka dni temu po pamiętnym lunchu w szkolnej stołówce, od kilku minut próbował namówić mnie na wspólny wypad za miasto.
- Będzie Angela, Jessica i Eric.
- Sama nie wiem, Mike. - Taka wycieczka z pewnością pomoże mi zacieśnić nowe znajomości. Pytanie, czy mam na to ochotę.
- Bello, nie daj się prosić. Po zmroku urządzimy na plaży wielkie ognisko. Rozumiesz, kiełbaski, pieczone ziemniaki i szum fal....
Och, w takim razie zdecydowanie nie mam ochoty.
- Bardzo chciałabym pojechać z wami, ale obawiam się, że to niestety niemożliwe. Obiecałam Charliemu, że spędzimy razem piątkowy wieczór. Tak w ramach odnawiania zerwanych więzi. - Spuściłam oczy dla dodania sytuacji nutki powagi.
Mike Newton wyraźnie posmutniał.
- Cóż, szkoda. Przykro mi.
- Może innym razem, Mike. - Uśmiechnęłam się promiennie w myśl zasady "staraj się być lubiana" i zajęłam swoje miejsce. Pan Banner wszedł minutę później, na ugiętych nogach, trzymając w ramionach plastikowe, wypełnione cieczą pudełko. Właśnie wtedy ogarnęło mnie uczucie podobne do ekscytacji i choć oczywistym jest, że nie cieszyłam się z widoku nauczyciela biologii, nie mogłam odnaleźć właściwego powodu. Nie dane było mi dłużej się nad tym zastanowić, ponieważ chwilę później stanęłam twarzą w pysk z wyprężoną, oślizgłą i z całą pewnością martwą żabą.
- Młodzieży! - Nauczyciel poprawił zamaszystym ruchem spodnie, które nie chciały się trzymać na pokaźnych rozmiarów brzuchu. - Kroimy wzdłuż, rozszerzamy na boki i patrzymy co jest w środku.
Spojrzałam nieufnie w stronę skalpela i odwróciłam się do tyłu. Lauren trzymała kurczowo żabę, jakby ta miała zamiar ożyć i czmychnąć na bok w rozpaczliwej próbie ucieczki. Mlasnęło. W powietrzu momentalnie uniósł się mdławy zapach substancji, której wolałabym nie nazywać.
- W porządku Bello? - Pan Banner poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu, a ja miałam wrażenie, że mój żołądek za moment objawi światu swoją tajemniczą zawartość.
- Niedobrze mi.
- Nic nowego, co roku ktoś źle reaguje na widok wnętrzności. Kto by pomyślał, że dzisiejsza młodzież jest taka wrażliwa. - Nauczyciel wydawał się być wyraźnie niepocieszony faktem mojego zasłabnięcia. - Newton, zaprowadź Bellę do szkolnej pielęgniarki.
Mike zerwał się ochoczo, o mało nie przewracając krzesła.
- Tak jest, proszę pana! - Z podekscytowania prawie zasalutował. Chwycił moją rękę i wyprowadził z sali. Chłód szkolnego korytarza podziałał na mnie łagodząco.
- Jesteś strasznie blada...
Młody odkrywca.
- Zawsze jestem blada. - Wysapałam między głębokimi oddechami.
Byleby nie zwymiotować, byleby nie zwymiotować.
- Teraz jesteś bledsza niż zwykle. - Ciągnął niezrażony i zdecydowanie spragniony konwersacji, Mike.
- W takim razie muszę być przeźroczysta.
Zatrzymałam się przy schodach prowadzących na pierwsze piętro.
- Usiądźmy.
Zapadła cisza, Mike przyglądał mi się w dość ostentacyjny sposób. Jak widać, nie w jego stylu były jakieś subtelności.
- Zauważyłeś coś ciekawego?
O dziwo zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu. Z dołu widziałam białe koronki jego siódemek.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że do tego małego miasteczka trafiła tak fajna dziewczyna jak ty, Bello.
Miałam wrażenie, że puścił mi oczko.
- Przesadzasz Mike. Na pewno jesteście podekscytowani samym pojawieniem się kogoś nowego. To nie ma wiele wspólnego z moją fajnością.
- Z jednej strony masz rację, rzadko ktoś się tu wprowadza. Powiedziałbym nawet, że z roku na rok zmniejsza się liczba uczniów w szkole. Mój tata mówi, że miasteczko umiera i za kilkanaście lat pozostaną tu tylko starzy ludzie. Rozumiesz, tak jak na tym westernie. Młodzi ciągną do większych miast...
Zmarszczył filozoficznie czoło i oparł się na poręczy.
Znowu nawiedziło mnie uczucie podobne ekscytacji. Coś o czym zapomniałam, a było warte uwagi. Myśl Bello...
- Naprawdę? To ciekawe. Kto ostatnio opuścił Forks?
- Och, trochę ich było. Nie pamiętam wszystkich... Na pewno państwo Brown. Kiedy ich córka dostała się na studia w Nowym Yorku, sprzedali dom i ruszyli za nią. Freemanowie przeprowadzili się do Seattle, podobno głowa rodziny znalazła lepszą pracę.
- Dwie rodziny to niezbyt wiele jak na ostatnie lata.
Mike wyraźnie się obruszył.
- Oczywiście, że jest ich więcej. Chodź pod tablicę pamiątkową, a pokaże ci uczniów, którzy musieli opuścić naszą szkołę tylko dlatego bo ich rodzice znudzili się małomiasteczkowym życiem.
Pomógł mi wstać i choć z pewnością nadal byłam blada, czułam się zdecydowanie lepiej. Mike przyjrzał mi się dokładnie.
- Wszystko w porządku. Już mi przeszło - posłałam mu niepewny uśmiech i ruszyłam schodami na pierwsze piętro.
Jeśli doktor Hale kończył tę szkołę to jego zdjęcie powinno wisieć na ogromnej tablicy z rocznikami, zdobiącej ścianę obok gabinetu dyrektora. Mike przyglądał się ze zmarszczonym czołem dziesiątkom małych, kwadratowych fotografii, wskazując od czasu do czasu jakąś i recytując datę ich wyjazdu. Potakiwałam głową, przesuwając wzrok po zmieniających się twarzach.
Jasper Hale tkwił między pucołowatą blondynką i szpakowatym brunetem, w roczniku '84. Wyglądał tak samo jak przed tygodniem. Filmowo i pięknie. Bynajmniej nie ze względu na otaczające go towarzystwo szkolnych przeciętniaków.
- Patrzysz na jednego z Cullenów?
Mike musiał podchwycić moje spojrzenie.
- Cullenów? - Zdziwiłam się. - Tu jest napisane "Jasper Hale".
- Owszem. Jasper był bratem Rosalie. Zostali adoptowani przez miejscowego lekarza i jego żonę. Wraz z trójką innych. Tyle, że ta dwójka zachowała własne nazwisko.
- Duża rodzina. Nie wydaje mi się jednak, żebyś ich lubił.
Mike po raz setny w dniu dzisiejszym zmarszczył czoło.
- Wiesz... nie miałem okazji ich poznać. Za wielka różnica wieku, nie chodziliśmy razem do liceum.
- Ale...?
- Ale moja starsza siostra opowiadała mi o nich. Byli dziwni.
Przewróciłam oczami. Bardzo wyczerpujące, Mike.
- Dziwni? Mdleli na widok rozkrojonej żaby?
- Daj spokój Belli, twój wypadek na biologii to nic strasznego. Takie rzeczy się zdarzają - uśmiechnął się do mnie przyjacielsko i ciągnął dalej. - Cullenowie byli po prostu inni. Zachowywali się tak jakby nikt inny nie istniał, podobno przez 4 lata nie zamienili z żadnym uczniem szkoły, ani słowa.
- Może byli nieśmiali? - Zaproponowałam.
- Nieśmiali? Bello! Widziałaś jak oni wyglądali? Popatrz to Alice, Rosalie, Emmett, Jasper i Edward - wskazał mi palcem poszczególne fotografie. - Nie można być równocześnie idealnym i nieśmiałym. Można być za to idealnym i cholernie zarozumiałym.
Przyjrzałam się zdjęciom. Siostry Cullen spokojnie mogły uchodzić za piękności. Blond włosa Rosalie patrzyła na mnie wzrokiem pełnym wyniosłości. Nie, ona na pewno nie miała kompleksów. Alice, krótkowłosa brunetka sprawiała wrażenie równie pewnej siebie co poprzedniczka. Na zdjęciu unosiła kąciki ust w uśmiechu pełnym politowania. Bracia Cullen, z kolei, mimo że różni pod względem szczegółów, wyglądali jak modele od D&G. Ich ojciec musiał zjeździć wszystkie sierocińce w kraju, żeby znaleźć piątkę tak idealnych ludzi.
- Oni również opuścili Forks? - Szepnęłam z lekkim żalem, nie mogąc oderwać oczu od pięknych rysów Rosalie Hale.
- Tak, dość niespodziewanie. To znaczy, w charakterystyczny dla nich sposób. Nikogo nie uprzedzali o przeprowadzce, dowiedzieliśmy się o niej przypadkiem. Po dwóch tygodniach.
Z rozmyślań na temat dziwnej rodziny wyrwał mnie dźwięk szkolnego dzwonka. Jak na zawołanie wszystkie drzwi okolicznych klas otworzyły się i wokół mnie zapanował chaos. Chaos podobny do potępieńczych krzyków jakie wydawały z siebie moje koleżanki podczas gry w koszykówkę. Tak, zdecydowanie nie mam zamiaru iść dzisiaj na wf.
- Dzięki za pomoc, Mike. - Zamachałam w powietrzu rękami by oddać ogrom wszystkiego co dla mnie zrobił podczas ostatnich trzydziestu minut. Gdyby nie temat Cullenów, zwijałabym się pewnie w mdłościach na podłodze w szkolnej łazience.
- Drobiazg, Bello. Jakbyś zmieniła zdanie odnośnie wyjazdu, daj znać. Będzie mi bardzo miło.
Pomachałam mu ręką na pożegnanie i skierowałam się w stronę parkingu. Nie wiem czym sobie zasłużyłam, ale Charlie pożyczył mi dzisiaj swoją czerwoną ciężarówkę. Ze szczęścia zaspałam i kiedy dotarłam na miejsce, minutę przed dzwonkiem na pierwsze lekcje, prawie wszystkie miejsca parkingowe były zajęte. Dziwne, że większość osób tego małego miasteczka jest tak dobrze zmotoryzowana.
Skręciłam za budynkiem szkolnym, gdzie kilka godzin temu pozostawiłam samochód. Moim krokom odpowiadały ciche mlaśnięcia namokniętej od deszczu ziemi. Mżyło.
Furgonetka stała samotnie w trochę oddalonym od parkingu miejscu. Jej czerwony, lekko wyblakły kolor odznaczał się wyraźnie na tle otaczającej mnie z jednej strony zieleni. Jeżeli pierwszym słowem jakie kojarzono z Forks był "deszcz" to "gęsty las" z pewnością zajmował drugie miejsce.
Otwierając drzwiczki, rzuciłam ostatnie spojrzenie na wznoszące się przede mną, zalesione wzgórze. Dopiero po chwili zauważyłam stojącą koło drzew postać. Była zbyt daleko ode mnie bym mogła ją rozpoznać, ale mimo tego odniosłam wrażenie, że mi się przygląda. Przekrzywiła powoli głowę z lewej na prawą stronę, w sposób jaki kojarzę z piątkowych sesji z doktorem Halem. Tak, jakby sprawdzała czy kąt widzenia robi jej różnicę. Gdy z wrażenia upadły mi kluczyki i schyliłam się by je podnieść, postać zniknęła. Nie umiałam wytłumaczyć sobie przyjemności płynącej ze spacerowania po mokrym lesie. Chociaż starałam się to zrozumieć przez całą drogę do domu. Pozwolę sobie spytać o to mojego osobistego psychologa, na jutrzejszej sesji.
---------
- co wymyśli doktor Hale?
- kto przyglądał się Belli?
- co stanie się gdy zgasną światła?
Wszystko w następnym odcinku.
Napisy końcowe.... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 14:16, 18 Lip 2009 |
|
Moja pierwsza myśl odnośnie rozdziału:
Żaby? Uhh!
Ale przejdźmy może do inteligentniejszej części komentarza.
Wiesz, że lubię Twoje opowiadanie? Ma jeden wielki plus: jest Bella, istnieje Edward, mamy czwartą część, a oni jeszcze się nie poznali. Dodatkowo piszesz w taki sposób, że trudno się domyśleć, czy w ogóle się spotkają.
Szczególnie przypadła mi do gustu część, w której Mike pokazywał Belli zdjęcia, a ona pomyślała: "Ich ojciec musiał zjeździć wszystkie sierocińce w kraju, żeby znaleźć piątkę tak idealnych ludzi. ". :D
Czekam na kolejne części :)
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Landryna
Zły wampir
Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 353 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Zawiercie/Ogrodzieniec / łóżko Pattinsona :D
|
Wysłany:
Sob 22:40, 18 Lip 2009 |
|
Dlaczego tak krótko?!
Ohhh dziewczyno, to jest całkowicie genialne. Duzo humoru , tajemnic i fajna histroia. Naprawdę, nie mogę doczekać się kolejnego odcinka. Mam nadzieję, że mnie zaskoczysz :)
Pozdrawiam, Landryna. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
yeans-girl
Wilkołak
Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 239 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z objęć Edwarda / Królewskie Wolne Miasto Sanok
|
Wysłany:
Sob 22:53, 18 Lip 2009 |
|
i ty to ukrywałaś? To jest... fenomenalne! Ta nutka tajemniczości nadaje temu opowiadaniu coś unikalnego. Podoba mi się. To, że Cullenowie nie mieszkają JUŻ w Forks jest takie inne. I ten wątek z Jasperem. Super. Tylko jeden minus, rozdziały są strasznie krótkie. Ledwo się wciągnę, a tu koniec. Z wieelkim utęslnieniem czekam na dlasze losy Belli.
ave vena :P |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez yeans-girl dnia Sob 22:54, 18 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 23:40, 18 Lip 2009 |
|
Dobre pytania... Już się nie mogę doczekać odpowiedzi. Zbudowałaś cudowny klimat w tym opowiadaniu Mi. Nutka grozy pomieszana z psychologiczno - obyczajową. Tak ja to odbieram. I bardzo mi się podoba. Jestem zachwycona Twoim stylem. Umiesz zainteresować i przyciągnąć czytelnika na dłużej. Na następną część będę czekać jeszcze bardziej niecierpliwie... :D Ale mam nadzieję, że nie każesz nam czekać wieczności
Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mi
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Kwi 2009
Posty: 17 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Nie 16:59, 19 Lip 2009 |
|
Oj, ja wiem, że krótko i mało, postaram się dodawać nowe odcinki dużo częściej niż zwykle. Mam nadzieję, że to trochę wynagrodzi braki w długości. Dziękuję za komentarze i pozdrawiam
Rozdział 5
Nie mogłam uwierzyć, mimo że starałam oswoić się z tym zjawiskiem od dobrej godziny. Wysiadłam powoli z samochodu i nadało patrząc w niebo, pozwoliłam porwać się tłumowi zmierzających do szkoły uczniów. Nade mną rozciągał się czysty błękit, nieskażony najmniejszą chmurką. Promienie wrześniowego słońca grzały przyjemnie spragnione ciepła policzki. Uznałam tę chwilę za niepowtarzalną i momentalnie pozazdrościłam Newtonowi dzisiejszego wypadu za miasto. Przy takiej pogodzie, spacer brzegiem plaży musiał graniczyć z wielką przyjemnością.
- Bello!
Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam machającą do mnie Jessice. Zaraz za nią, przez gęstniejący tłum przedzierali się Mike i Eric. Wszyscy wyglądali na niezdrowo podekscytowanych.
- Cześć - moje przywitanie zostało zagłuszone przez rosnący hałas.
Jess dopadła mnie z miną świadczącą o wielkiej tajemnicy, którą rzecz jasna, nie powinna się dzielić, a o której mi powie z uwagi na ogrom łączącej nas przyjaźni. Nie musiałam nawet pytać. Chwyciła mnie za łokieć i pochyliła się konspiracyjnie w stronę mojego ucha.
- Nie zgadniesz co się stało! - Wyszeptała przejęta.
Nie zdążyłam otworzyć ust.
- Tyler zniknął!
Zmrużyłam oczy, próbując dokładniej przypomnieć sobie wysokiego bruneta. Mimo dwóch tygodni w nowej szkole, nadal miałam problemy z dopasowywaniem imion do twarzy.
- To straszne, przecież wczoraj rozmawiałam z nim w stołówce. Miał jechać z nami do La Push! - Kontynuowała na bezdechu.
- Spokojnie Jess, na pewno się znajdzie. Ludzie tak po prostu nie znikają. - Czy naprawdę to powiedziałam?
- Dyrekcja organizuje apel, zaraz wszystko wyjaśnią. - Wtrącił się Mike. Ze ściągniętymi brwiami i uniesioną głową, wyglądał dużo poważniej niż zwykle.
Ruszyliśmy w milczeniu za powoli przesuwającą się grupą uczniów. Szkolna aula wypełniała się po brzegi.
- Proszę o ciszę! - Na drewnianym podium pojawiła się niska postać pana Feldmana. Dyrektor założył okulary i przesunął się do mikrofonu. Głośnik pisnął przeszywająco i niejeden zatkał z bólu uszy.
- Moi drodzy, jestem tutaj żeby poinformować was o przykrym wydarzeniu. - Odchrząknął i przesunął wzrokiem po twarzach w pierwszym rzędzie. - Wczoraj w godzinach popołudniowych zaginął wasz kolega, siedemnastoletni Tyler Harris. Po raz ostatni widziano go po zajęciach z matematyki.
Salę zalała fala szeptów.
- Uprzedzam wasze domysły, policja wykluczyła możliwość ucieczki. Samochód Tylera nadal stoi na parkingu.
Jessica jęknęła i ścisnęła mocniej moją rękę. Słuchałam słów dyrektora w milczeniu. Sytuacja wydawała się być bardzo dziwna. Jeszcze nigdy nie byłam tak bliskim świadkiem zaginięcia. Owszem, w Phoenix znikali ludzie, zdarzały się również morderstwa, ale w dzisiejszych czasach człowiek nauczył się nie reagować emocjonalnie na takie fakty. Chyba, że te fakty stają się z nim bezpośrednio powiązane.
- Wysłaliśmy powiadomienie do komendantów pobliskich miejscowości. Od rana ruszyły trzy ekipy przeszukujące lasy. Jeżeli ktokolwiek ma ochotę pomóc w akcji poszukiwawczej, proszę przyjść w ciągu następnych piętnastu minut w sali gimnastycznej.
Zauważyłam kątem oka jak Mike skinął znacząco do Erica i dwójki innych kolegów. Coś mi mówiło, że dzisiejszy wypad do La Push nie dojdzie do skutku.
- Ponad to - kontynuował dyrektor. - Z każdą, dodatkową informacją na temat Tylora należy niezwłocznie stawić się na posterunku. Próbujemy ustalić co mogło się zdarzyć po opuszczeniu przez niego budynku szkoły. Być może jest na sali ktoś, kto widział lub słyszał coś o czym jeszcze nie wiemy.
Mężczyzna zdjął okulary i odetchnął głęboko, zanim ponownie przemówił.
- W dniu dzisiejszym zajęcia się nie odbędą. Możecie się rozejść.
Czułam się jak po obejrzeniu filmu "Piknik pod wiszącą skałą". Podobieństwo polegało na tym, że cały czas, masochistycznie wręcz, próbowałam odtworzyć w myślach przebieg wydarzeń. Tylor nie rozpłynął się przecież w powietrzu. W Phoenix rozważałabym możliwość porwania. Tajemniczy samochód z grupą zamaskowanych mężczyzn, zamykających mojego kolegę w bagażniku nie wydał mi się jednak prawdopodobny na tutejsze realia. Forks jest dziurą. Potrzeba by było wielkich chęci i dobrego zamaskowania się, by zapuścić się w tak mało ciekawe rejony kraju i pozostając niezauważonym, uprowadzić w biały dzień niemałych rozmiarów siedemnastolatka. Najbardziej prawdopodobna wydawała się więc wersja, w której Tylor wybiera się na spacer do lasu i błądzi. Pytanie tylko po co spacerować po mokrych od deszczu chaszczach...
Stanęłam w miejscu.
- Bello? - Jessica patrzyła na mnie podejrzliwie. - Co się stało? Idziemy do sali gimnastycznej, chodź z nami.
Nie teraz.
- Zaraz do was dojdę, Jess. Zapomniałam czegoś. - I nie czekając na jej reakcję, zawróciłam.
Szkolny parking powoli pustoszał. Wszyscy którzy zdecydowali się pomóc, czekali pewnie na instrukcje wewnątrz budynku. Pozostali rozjechali się do domów.
Skręciłam w lewo, kierując się w miejsce gdzie wczoraj zaparkowałam ciężarówkę. Patrząc w kierunku porastających wzniesienie drzew, musiałam przysłonić oczy ręką. Słońce górowało nade mną, grzejąc coraz mocniej. Nie zastanawiając się długo ruszyłam przed siebie. Gęsta, wilgotna od porannej rosy trawa, która nie zdołała wyschnąć nawet pod wpływem tak wysokiej temperatury, moczyła moje nogawki. Chwytałam się kilka razy wyrośniętych badyli, kiedy ziemia osuwała mi się spod stóp i choć w rzeczywistości wspinałam się przez niecałe dwadzieścia metrów, miałam wrażenie, że zdobywam Mont Everest. Na miejscu nikogo nie było. Sama nie wiem czego się spodziewałam. Siedzącego na pniaku Tylora, który podziękuje mi, że go odnalazłam? A może strzałek i zadań, w ramach harcerskiej zabawy w podchody?
Sapiąc i postękując, oparłam się o pierwsze drzewo na skraju lasu. Spojrzałam w dół. Parking o dziwo nie przypominał pudełka od zapałek, ale z miejsca, w którym stałam widziałam nie tylko zaparkowane samochody i gmach szkoły, lecz również rozciągającą się za nią gęstwinę i ginącą wśród drzew główną drogę. Jeśli wczoraj obserwował mnie stąd Tylor, to musiałam mu pogratulować kompletnego braku gustu. Widok, w przeciwieństwie do czerwonej ciężarówki i roztrzepanej brunetki, zapierał dech w piersiach.
Spojrzałam pod nogi próbując znaleźć jakiekolwiek ślady obecności innej osoby. Moje trampki straciły kolor na rzecz sino brązowej, oblepiającej je brei, a nogawki stały się ciężkie od wody. Droga którą doszłam odznaczała się wyraźnie połamanymi łodygami i kładącą się ku ziemi trawą. Dookoła niej bujały się, poruszane lekko wiatrem, główki wyprostowanych, polnych kwiatów, które na pewno posiadały swoją nazwę, ale z uwagi na ich brzydotę nikt nie trudził się by ją zapamiętać. Docierało do mnie powoli, że jestem pierwszą osobą, jaka w ostatnim czasie podjęła trud dotarcia tutaj, tą z pozoru najprostszą drogą. Tylor nie mógł wspiąć się nie pozostawiając śladów w postaci pogiętej trawy. Jeśli nie to w takim razie jak...?
Odwróciłam powoli głowę w stronę znajdujących się po mojej prawej stronie drzew. Wśród nich panował całkowicie inny klimat niż na łące. Tak jakby na przyszkolnym wzniesieniu znajdowały się dwa różne światy. Może to tylko moja wyobraźnia, ale las pełen był szarości i ciemnej zieleni, nie docierały do niego promienie świecącego nade mną słońca. Pachniał wilgocią, bił od niego chłód.
Kto spacerowałby po tak nieprzyjemnym miejscu? I skąd musiałby wyruszyć, żeby przedzierając się przez drzewa, dotrzeć właśnie tutaj? Jeśli Tylor gdzieś tam jest to ma wielkiego pecha. Zaczynam mu współczuć.
Kiedy dostrzegłam, że na szkolny parking wjechał radiowóz z pewnością należący do mojego ojca, spoliczkowałam się w myślach w związku z poronionym pomysłem przyjścia tutaj i puściłam się pędem w dół wzniesienia.
Nie potrafię oddać dokładnie miny Charliego z jaką przywitał mnie, gdy stanęłam przed nim, obłocona, przemoczona, ze źdźbłem trawy zaplątanym między guziki swetra.
- Jezu... - szepnął.
- Tak, tato?
- Co robiłaś? Jak ty wyglądasz?! - Zaczął unosić głos. Niepotrzebnie.
- A jak myślisz? Kontemplowałam na łonie natury.
Zmarszczył brwi, a jego wąs drgnął niebezpiecznie.
- To nie pora na żarty, dobrze wiesz co się stało. - Przeczesał palcami włosy i dopiero wtedy zobaczyłam jak bardzo jest zaniepokojony.
- Nic? - Spytałam cicho.
- Nic. Ale szukamy dalej. Przyłączyli się do nas mieszkańcy rezerwatu, oni znają te lasy jak nikt inny.
- Na pewno go znajdziecie, Charlie. - Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu.
Bawił się bezwiednie kluczykami od samochodu.
- Wiesz, że dzisiaj nie będę w stanie zawieść cię na terapię? Nie mogę ich zostawić, przykro mi.
Taniec zwycięstwa to mało, na to co odstawiałam ze szczęścia w wyobraźni.
- Nic się nie stało, pojedziemy za tydzień.
- Rozmawiałem z doktorem Halem, prosił żebyś przyjechała sama.
Mam nadzieję, że w porę się powstrzymałam i nie otworzyłam ze zdziwienia ust.
- Charlie, nie wydaje mi się żeby to był dobry pomysł.
- Nalegał. - Ojciec uniósł wysoko brwi. - Czy twoja terapia idzie aby pomyślnie, moja droga?
Fantastycznie.
- Wszystko w porządku.
- W czym więc problem?
- Dobrze. Pojadę tam sama, żeby udowodnić ci jak dorosłe i samodzielne masz dziecko, ale zapamiętaj Charlie, jeśli całkiem przypadkowo uderzy we mnie dziesięciotonowa ciężarówka i kiedy będziesz pochylać się nad moim rozczłonkowanym, zwęglonym ciałem, żeby potwierdzić że ta kupa grillowanego mięsa, to twoja ukochana córka... to będzie jego wina.
- Skończyłaś?
Mój ojciec to prawdziwy twardziel.
- Tak sądzę.
- Wyjmuj więc kluczyki i wracaj do domu. Pamiętaj żeby coś zjeść - Pomachał mi na do widzenia.
Od piętnastu minut przerzucałam wszystkie wizytówki, notatki i zapiski, znajdujące się w domowym notesie, szukając bezskutecznie kontaktu do psychologa. Kiedy w końcu znalazłam numer, zapisany małymi cyferkami na boku strony dotyczącej kompletnie czegoś innego, przeklęłam w duchu bałaganiarstwo Charliego. Chwilę później siedziałam na schodach, ściskając nerwowo słuchawkę telefonu.
- Halo? - Głos z pewnością należał do jakiejś sekretarki.
- Z doktorem Halem, proszę.
- A kto mówi? - Czy on mi podał telefon domowy i właśnie rozmawiam z jego żoną?
- Pacjentka.
Cisza. Chrobotanie. Cisza.
- Słucham?
- Jak. Ty. To. Sobie. Wyobrażasz? - Warczałam niczym rasowy pitbul. Choć sama nie wiem skąd u mnie te porównania.
- Co konkretnie, Bello? - Jego głos, lekko przytłumiony przez mój nie najnowszy aparat, miał barwę pozwalającą udzielania terapii wyłącznie telefonicznych.
- Myślisz, że wsiądę w samochód, przejadę sto mil, żeby pouśmiechać się do ciebie przez czterdzieści pięć minut, wyjdę i będę cudownie ozdrowiała? Do tego stopnia żeby przez dwie godziny wracać w egipskich ciemnościach?
Cisza. Oddech.
- Nie wiem, w którym momencie dałem ci powód do uznania mnie za ignoranta. Mam tylko nadzieję, że w równie łatwy sposób zmienisz zdanie.
- To jest twoje wyjaśnienie?
- Nie. To był mój wyrzut. Wyjaśnienie jest krótsze. Hotel.
- Hotel? - Cieszyłam się, że nie prowadzę wideokonferencji. Moje oczy miały wielkości spodków kosmicznych.
- Zostaniesz na noc. Charlie opłacił ci hotel.
Cisza.
- Boże. Wy naprawdę myślicie, że to coś pomoże.
- Do zobaczenia, Bello. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mi dnia Nie 17:08, 19 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 22:57, 19 Lip 2009 |
|
Się ubawiłam. Normalnie bosko napisany post. Ja nie wiem, Ty masz cudowne zdolności Mi. Ale to pewnie też dlatego, że ubóstwiam postać Jaspera.
A ciekawość mnie zżera, kto odebrał telefon... Czyżby Alice? Ale chyba nie.
No i kurcze co będzie z Bellą? Jaki będzie wynik dzisiejszego spotkania...?
Mam nadzieję, że posty będą częściej, bo ciekawość mnie zeżre... xD
Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pon 14:23, 20 Lip 2009 |
|
Bardzo mi się podoba. Nadal nie jest do końca wszystko wyjasnione, nadal są tajemnice i pojawiają się kolejne. Zaciekawiłaś mnie tym zdarzeniem z Ericem, a wizją samodzielnej wyprawy Belli do Jaspera to już wogóle jestem zaskoczona! Twoja Bella posiada specyficzne poczucie humoru, które mam nadzieję że ją nie opuści. Ciekawi mnie jak dojdzie do spotkania Belli z Edwardem bo mam nadzieję że do niego dojdzie?! No i ciekawi mnie ta tajemnicza postać obserwująca Bellę z lasu. Bardzo intrygujący ff. Czekam na kolejny rozdział w którym ma nadzieję wyjawisz nam rozwiązanie kilku swoim tajemnic.
Bardzo dobry styl pisarski, ładne opisy przyrody i stanów emocjonalnych. Oby tak dalej:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mi
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Kwi 2009
Posty: 17 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Czw 22:10, 30 Lip 2009 |
|
Rozdział 6
Miałam wrażenie, że weszłam razem z drzwiami. Przez całą drogę z Forks, a trzeba dodać, że droga zdawała się być dłuższa niż zwykle, obmyślałam sposoby na umilenie dzisiejszej sesji. Nie miałam ochoty kompletnie na nic, ani na czekoladowe lody, od których jestem uzależniona, ani na leżenie w samotności, ani tym bardziej na rozmowy z doktorem Halem. Doktorem Jasperem Halem, którego nie było w pokoju kiedy widowiskowo trzasnęłam drzwiami. Gabinet jak zwykle pachniał czystością. W powietrzu unosił się zapach cytrynowych środków do mycia okien i czegoś jeszcze, co mogło być zarówno odświeżaczem do powietrza jak i męskimi perfumami. Nie tracąc okazji postanowiłam bliżej przyjrzeć się miejscu pracy mojego znachora. Na mahoniowym biurku zalegały sterty papierów, niektóre prawie w całości pokryte idealnie równym, lekko pochyłym pismem.
Nie zastanawiając się dłużej sięgnęłam ręką do szuflady. Jednej z sześciu. Cóż mogłam tam znaleźć poza stertą fruwających notatek. Spróbowałam poszukać szczęścia w kolejnych.
- Czego konkretnie szukasz, może jestem w stanie ci pomóc? - Tak jak w filmie, musiał się pojawić dokładnie w momencie, w którym zaczynałam knuć.
- Miałam nadzieję, że znajdę coś czym będę mogła ukrócić swój żywot. - Grunt to mieć odpowiedź. Jakkolwiek niedorzeczna miałaby być.
- Spróbuj w ostatniej.
Spojrzałam w jego kierunku podejrzliwie i pociągnęłam za uchwyt najniższej szuflady. Moim oczom ukazał się zarys rewolweru.
- Wow.
- Też mi się podoba.
Przejechałam palcem bo rdzewiejących detalach. Na podłużnej kolbie wygrawerowano napis "Smith and Wesson", lakier schodził miejscami z drewnianego uchwytu, sześcio-nabojowy bębenek był pusty. Całościowo, broń sprawiała wrażenie nie tylko mocno zasłużonej ale i bardzo starej. Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że nie spotkałam się z podobną nawet na powojennych westernach, które przed laty oglądałam z Charlim.
- To chyba nie jest legalne, doktorze Hale. - Ważyłam rewolwer w dłoni, zastanawiając się jak czymś równie ciężkim i trudnym do utrzymania można było trafić do celu.
- To antyk Bello. Jestem pewien, że jedyną krzywdą jaką może wyrządzić jest siniak po upuszczeniu go sobie na stopę.
- Skąd antyk w biurku psychologa?
Podtrzymał przez chwilę moje spojrzenie, po czym wyciągnął dłoń w kierunku broni.
- Rodzinna pamiątka, prawie stu pięćdziesięcioletnia. Lubię go mieć przy sobie. Przypomina mi o upływie czasu.
Zamykana szuflada trzasnęła cicho.
- Twoi krewni walczyli w wojnie secesyjnej?
Okrążył biurko i skierował się w stronę kanapy.
- Ojciec pradziada był majorem, ale to długa ...
- Poległ? - Weszłam mu w słowo.
Miałam niejasne wrażenie, że nie jest to ten rodzaj historii, do których chętnie wraca się przy kubku gorącej herbaty.
- Tak. - Jasper Hale zdawał się ważyć każde słowo. - W 1863, pod Houston.
Usiadłam po turecku na swoim stałym miejscu. Spojrzał na mnie z góry jakby sprawdzając moją reakcję. Nigdy nie byłam fanką współczucia, cóż mogłam powiedzieć na wieść o śmierci człowieka, którego nie widziałam ani ja, ani on, ani nawet jego ojciec?
- Co z tym hotelem? - Postanowiłam w najlepszy znany mi sposób zmienić temat.
Doktor Hale nie usiadł, jak sądziłam, w skórzanym fotelu. Stanął twarzą do okna, wpatrując się nieruchomo w punkt zawieszony gdzieś nad ginącą wśród betonowych budynków, linią horyzontu. Promienie zachodzącego słońca zdawały się załamywać na jego jasnych włosach, nadając im bardziej głębszy, bursztynowy kolor.
- Sheraton, pokój sto trzydzieści. Klucz odbierzesz w recepcji. - Odwrócił się do mnie zsuwając jednym ruchem ręki metalowe żaluzje. Widok za oknem momentalnie zniknął za szeregiem idealnie dopasowanych, nieprzepuszczających światła listewek. Spojrzał na zegarek i przesunął dłonią po oparciu pustego fotela.
- Zamknij oczy.
Wyprostowałam się momentalnie.
- Po co?
- Zamknij.
Kojarzyło mi się to z urodzinową niespodzianką, mamą wyłaniającą się zza zamkniętych drzwi z ogromną paczką, szeleszczącym, srebrnym papierem i wiśniowym zapachem ciasta.
Siedziałam tam, wyprężona jak struna, próbująca wyłapać najdrobniejszy dźwięk z otaczającej mnie ciszy. Dziwiłam się, że doktor Hale od dłuższego momentu stoi bez ruchu obok fotela. Kiedy miałam zamiar ponownie spytać o celowość tej całej maskarady usłyszałam to. Ciche kliknięcie gdzieś za moimi plecami. Choć w pokoju znajdowało się tysiąc przedmiotów mogących wydać podobny odgłos byłam pewna co właśnie nastąpiło. Z całej siły zacisnęłam powieki.
- Zapal je! - Wyrzuciłam z siebie histerycznie.
Starałam się walczyć z obezwładniającą mnie świadomością wszechobecnej ciemności. Nie jestem pewna czy doktor Hale zignorował moją prośbę, czy po prostu nie dosłyszałam jego odpowiedzi. Wokół mnie zrobiło się nagle głośno. Szumiało mi w uszach, w sposób jaki może wydawać pędzący rój pszczół, czułam zdecydowanie za wiele - bicie serca, urywany oddech, który mógł należeć zarówno do mnie jak i do setki ukrytych w ciemnościach postaci, powiew chłodu na policzku i skrzypienie podłogi. Wyciągnęłam ręce przed siebie i po omacku próbowałam dotrzeć do ściany. Ściany, która powinna znajdować się niecałe dwa metry ode mnie, a na którą nie mogły trafić moje drżące palce. Wydałam z siebie dźwięk niepodobny do niczego, zaschnięte gardło dało o sobie znać piekącym bólem, a zaciśnięte powieki drgały nerwowo. Bałam się w tym momencie trzech rzeczy: ciemności, tego co się stanie gdy otworzę oczy i możliwości nie znalezienia kontaktu. Kiedy przylgnęłam całym ciałem do zimnej, gładkiej powierzchni, moje myśli pochłonęła rozpaczliwa potrzeba tlenu.
Oddychać. Przełącznik. Ściana. Wdech.
Złapał mój lewy nadgarstek. To był w zasadzie tylko dotyk, nie musiał używać siły by mnie zatrzymać. Po raz kolejny sparaliżował mnie strach.
- Wracamy na kanapę. - Nie prosił. Kazał.
Zaparłam się nogami, miałam problem z rozprostowaniem zgiętych palców, a co dopiero z przemaszerowaniem przez pół pokoju.
Chwycił moją drugą rękę, jednocześnie odrywając mnie od ściany. Jedynego punktu zaczepienia.
Teraz nie wiedziałam gdzie jestem.
Nie wiedziałam czy wokół mnie jest cokolwiek.
Tonęłam.
- Proszę, nie... - wyszeptałam chrapliwie, gardło bolało mnie jak po godzinnym biegu.
Nie odpowiedział. Moje stopy oderwały się od ziemi by po chwili zatopić się w skrzypiącej miękkości, czegoś co w dzień mogło przypominać beżową sofę, a co w nocy nie było dla mnie niczym innym niż bezkształtną plamą czerni.
Oddychałam spazmatycznie, od zaciskania powiek, zaczęło kręcić mi się w głowie.
- Nie otwieraj oczu. - Mówił miękko, prawie beztrosko. Tak, jakby nie miał pojęcia co właśnie przeżywam.
- Pomyśl, że siedzisz w samo południe w zalanym słońcem salonie. - Kontynuował, nie zmieniając tonu głosu. - Słońce jest wysoko nad horyzontem, wpadając przez otwarte okno oświetla każdy, nawet najmniejszy zakamarek tego pomieszczenia. Znużona letnim dniem, wyciągasz się wygodnie na skórzanej kanapie i przymykasz powieki. Nie dlatego, że musisz, tylko dlatego bo tak chcesz.
Próbowałam sobie wyobrazić wszystko co mówił, przypomnieć kolor ścian pokoju, w którym się znajdowałam, rozluźnić palce kurczowo zaciśnięte na jego marynarce.
- Możesz w każdej chwili otworzyć oczy i zobaczysz, że nic się nie zmieniło. Słońce nadal góruje na niebie, wszystkie przedmioty są na swoim miejscu. Nie robisz tego jednak, bo wygodnie jest ci w pozycji jaką przyjęłaś. Czujesz senność. - Odgarnął mi pasemko opadających na czoło włosów. - Oddychasz głęboko. Sofa staje się jeszcze bardziej miękka niż przedtem. Zapadasz się w nią. To bardzo przyjemne uczucie. Prawda, Bello? Przyjemnie jest leżeć w letni dzień na wygodnej kanapie, wiedząc, że nie ma się żadnych obowiązków.
Nie zaciskałam powiek z tak wielką siłą jak na początku. Coś mokrego torowało sobie drogę przez mój policzek, ku zagłębieniu na szyi.
- Oddychaj. - Szepnął tuż przy moim uchu.
Rozluźniłam palce, puszczając z pewnością pogiętą część jego marynarki.
- Nie zasypiaj. Przypomnij sobie co dzisiaj robiłaś. Zacznij od rana.
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się nad początkiem mojego dnia. Towarzyszące mi odrętwienie nie ułatwiało myślenia.
- Rano świeciło słońce. - Po czasie gratuluję sobie elokwencji.
- Mów dalej.
- Ucieszyłam się. Miałam dosyć deszczu. Tam cały czas pada.
- Poszłaś do szkoły pieszo?
- Nie, Charlie pożyczył mi samochód. Czerwoną ciężarówkę. Tę samą, którą dzisiaj przyjechałam.
Zadrżałam gdy chwycił mnie za kostkę by rozprostować moje podkulone nogi. Miał zimne dłonie, a ich chłód zdecydowanie nie pasował do słonecznego pokoju, w którym rzekomo się znajdowaliśmy.
- Co było na biologii?
Nie miałam siły by spytać skąd zna mój plan zajęć. Potrafiłam tylko odpowiadać.
- Dzisiaj nie było zajęć. Zaginął mój kolega. Wszyscy go szukali.
- Ty również?
Odetchnęłam nieco głębiej niż wcześniej.
- Nie. Ja nie.
- Dlaczego?
- Nie lubię lasu. - Zastanowiłam się przez chwilę. - Często się potykam. Jestem niezdarna. Nie pomogłabym.
Nie zarejestrowałam kiedy wstawał. Po prostu w pewnym momencie jego głos dobiegł mnie z innej strony niż przedtem.
- Otwórz oczy, Bello.
Słoneczny pokój. Pastelowe ściany. Beżowa sofa. Czysto i przyjemnie. Ciepło.
Powoli uchyliłam powieki i choć w pierwszej chwili, porażona jasnością, musiałam je ponownie zacisnąć, odetchnęłam z ulgą na myśl o świetle.
Nadal mrużąc oczy, spojrzałam w górę na płaskie, podłużne żarówki, pokojowej lampy. Płakałam. Z całą pewnością. Czułam ciężar spuchniętych od wysiłku powiek, lekko spinające skórę na policzkach ślady wysychających łez. Jasper stał przy włączniku niecałe dwa metry ode mnie. Przyglądał się moim potarganym włosom. Dopiero w pokoju hotelowym miałam się przekonać jak nieszczęśliwie wyglądałam po czterdziestu pięciu minutach dzisiejszej sesji. Wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Pora na ciebie.
Powoli zwlokłam się z kanapy. Nie wiedziałam jak zacząć.
- Spokojnie, odwiozę cię.
Wyjął z kieszeni komplet kluczy, wybierając jeden, zamykający drzwi do gabinetu.
Czułam się chora. Nie zmęczona, nie przygnębiona. Po prostu chora. Nie miałam siły zapamiętać drogi do hotelu. Ograniczyłam się do patrzenia na profil prowadzącego moją starą ciężarówką, Jaspera. Mijane uliczne latarnie co chwilę oświetlały jego bladą twarz. Raz spojrzał na mnie, a ja odniosłam wrażenie, że ze złotych oczu bije lekko fosforyczny blask. Jak u kota. Kot i ptak. Przysypiałam.
Kolejne co pamiętam to zapach świeżej pościeli, odgłos upadających na ziemię butów i małą lampkę nocną, rzucającą na ścianę, ciepłą, pomarańczową poświatę. Śniłam o jasnym, pastelowym pokoju. Nie usłyszałam dźwięku przychodzącego sms'a. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mi dnia Czw 22:25, 30 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Czw 23:30, 30 Lip 2009 |
|
O Cię nie mogę... Rozwaliłaś mnie. Post przepiękny. Urzekający wręcz. Żałuję tylko tego, że taki krótki... Tak wiarygodnie opisałaś tą scenę, że poczułam się, jakbym była w tym gabinecie i obserwowała tą sytuację... Niesamowite uczucie :D Jestem zachwycona tym rozdziałem. Jasper normalnie podoba mi się w roli psychologa. Może to niekoniecznie konwencjonalne metody (wg moich wyobrażeń), ale ważne, że w jakiś sposób skuteczne...
Twoje opowiadanie cały czas mnie zaskakuje i nie umiem się w nim całkowicie połapać... Ale jest naprawdę świetne. Już niecierpliwie czekam na news! :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lennie Cullen
Wilkołak
Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Aberdeen. Nasze europejskie Forks. :) / Kwatera Linkin Parku.
|
Wysłany:
Pią 7:05, 31 Lip 2009 |
|
Ja wiedziałam! Że on jej coś takiego zrobi!
Ha, widze przyszłość
Albo to kobieca intuicja.
Zresztą nieważne.
Świetny rozdział. Wiesz ja też się boję ciemności, ale u mnie się to objawia bólem głowy i mdłościami.
A wiesz z kim mi się Jasper skojarzył Z doktorem Housem
No i ja się zastanawiam (jak zapewne połowa czytelniczek twojego ff) jak Edward pozna Belle. Mam pare opcji, ale mam nadzieje, że mnie zaskoczysz.
Cytat: |
- Czego konkretnie szukasz, może jestem w stanie ci pomóc? - Tak jak w filmie, musiał się pojawić dokładnie w momencie, w którym zaczynałam knuć.
- Miałam nadzieję, że znajdę coś czym będę mogła ukrócić swój żywot. - Grunt to mieć odpowiedź. Jakkolwiek niedorzeczna miałaby być.
- Spróbuj w ostatniej.
Spojrzałam w jego kierunku podejrzliwie i pociągnęłam za uchwyt najniższej szuflady. Moim oczom ukazał się zarys rewolweru.
- Wow.
- Też mi się podoba. |
Nie wiesz czym się zabić Idź do Jaspera
Świetny rozdział jak juz pisałam.
Życzę vena i czekam na dalsze rozdziały.
Pozdrawiam
Lennie Cullen |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 9:24, 31 Lip 2009 |
|
Przepiękny rozdział, urzekł mnie opis sesji Belli, jej stany lękowe i terapia Jaspera. To było fenomenalne. Tak dobrze to przedstawiłaś że poprostu dawało się odczuć strach Belli przed ciemnością i tą gładkość uspokającego głosu JAspera. JEstem pod mega wrażeniem. Gdy czytałam miałam wrazenie że tam jestem. Jedyny minus to to że rozdział był trochę krótki :(
No ale za to pozostaje nam czekać na kolejny rozdział tojego ff. Życzę weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pixie
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 3 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 10:18, 31 Lip 2009 |
|
Właśnie "połknęłam" twoje opowiadanie od początku.. Niedosyć, że wciągające to jeszcze świetnie napisane :D Fajnie, że stworzyłaś coś innego. Zastanawiam się tylko czy do akcji włączy się również reszta Cullen'ów czy pozostajemy jedynie przy Jasperze xD..
Potrafisz naprawdę dobrze opisywać sytuację i uczucia bohaterów.
Podobają mi się również nietypowe metody leczenia w ostatnim rozdziale
Jedym słowem.. z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;]
Pozdrawiam.. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ellentari
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Cze 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 11:11, 31 Lip 2009 |
|
Hmmmm....
To znów ja, cieszę się że jednak opowiadanie w dalszym ciągu wychodzi z szuflady i jest publikowane.
W dalszym ciągu nie mogę do końca rozgryźć relacji Jasper i Bella, niby pacjentka i doktor, ale jakoś tak to niekonwencjonalnie wypada...
" Nie zaciskałam powiek z tak wielką siłą jak na początku. Coś mokrego torowało sobie drogę przez mój policzek, ku zagłębieniu na szyi.
- Oddychaj. - Szepnął tuż przy moim uchu."
Nie do końca szczerze mówiąc wiem jak się ustosunkować do tego fragmentu, jakoś mnie tak totalnie zaskoczył.
Myślę że pomysł na opowiadanie na pewno dobry, fobia Belli jest bardzo rzeczywista i realistycznie przedstawiona.
Tak sobie myślę że jeżeli Jasper byłby człowiekiem w sadze na pewno został by psychologiem właśnie, on jest stworzony do tego zawodu :)
Z przyjemnością będę śledzić dalsze poczynania bohaterów, nie mam kompletnie pomysłu na to co może się dalej wydarzyć, a to bardzo dobrze świadczy o autorce, najgorzej to być przewidywalnym.
Pozdrawiam,
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Pią 11:56, 31 Lip 2009 |
|
Patrzę - jakiś ff, którego jeszcze nie czytałam, o całkiem ciekawym tytule... (Swoją drogą ciekawe, do czego tytuł się odnosi.. i czy będzie to wyjaśnione później ;P) Może przeczytam? I przeczytałam.
Początkowo stawiałam, że jest to coś podobnego do "Terapii" autorstwa Mercy. Z każdym zdaniem byłam coraz bardziej zaskoczona. Dopóki Bella nie spojrzała na tabliczkę z imieniem doktora, nie domyśliłam się o kogo chodzi. Ale fakt - Jasper byłby świetnym psychologiem. (prawdopodobnie w połączeniu z Edwardem byliby najlepsi). Zdziwiło mnie, że Culleni chodzili do szkoły kilka lat wcześniej - nie do tego przywykłam. Ale jest to zdecydowanie jakieś zaskoczenie - więc na plus. Ciekawi mnie, kiedy wprowadzisz resztę wampirów do tegoż świata. I kim był tajemniczy nieznajomy z lasu? Od kogo był sms?
Mam nadzieję, że szybko wstawisz nowe rozdziały i wszystkie zagadki się rozwiążą.
Co do stylu pisarskiego - nie mam do czgo się przyczepić. Czyta się lekko, łatwo wszystko zrozumieć. Błędów nie wyłapałam. Także brawo dla Ciebie, droga Mi i dla Twojej bety (o ile takową posiadasz, a tego nie widać ;P). Mimo wszystko, jeśli jej nie masz, to znajdź sobie takową, chociażby ze względu na regulamin. Sama mogę Ci pomóc, jeśli wyrażasz chęć. Także jak coś, to pisz na PW.
Serdecznie pozdrawiam,
Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mi
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Kwi 2009
Posty: 17 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Sob 19:49, 01 Sie 2009 |
|
Rozdział 7
Przeciągnęłam się leniwie, próbując wydostać nogi ze skotłowanej pościeli. Powoli moje zaspane oczy zaczęły dostrzegać coraz więcej obcych kształtów. Na stoliku obok łóżka nadal paliła się lampka, choć blask jaki dawała częściowo ginął w jasności poranka. Czułam się jakby od wczorajszego dnia minęły długie tygodnie. Coś na rodzaj amnezji wstecznej, nie pozwalało mi przypomnieć sobie żadnych konkretów z minionych wydarzeń.
Zgasiłam światło i sięgnęłam po torbę, przyglądając się po drodze moim równo ustawionym trampkom. To wyglądało co najmniej dziwnie. Od dawna jestem zwolenniczką artystycznego nieładu, a moje przekonanie nabiera mocy szczególnie wtedy kiedy jestem mocno zmęczona. Co niewątpliwie miało miejsce wczoraj. Rozmyślając o tym przez chwilę, ruszyłam w stronę łazienki. Duże, kryształowe lustro nie pękło na mój widok, co nie znaczy że wyglądałam ładnie. Potargane włosy wymagały długiego szczotkowania, z fioletowymi sińcami pod zaspanymi oczami nie dało się niczego zrobić. Gdy zadzwonił telefon byłam w trakcie szorowania zębów.
- Halo? - Wybełkotałam, próbując nie opluć się pastą.
- Mówi Jasper Hale. Zostawiłem twój samochód na rogu 8th Avenue.
Rzuciłam szczoteczką w sam środek marmurowej umywalki. Wspomnienia zalały mnie falą rozmiarów tsunami. Pominęłam w myślach wszystkie szczegóły związane z odprowadzeniem mnie do hotelu, ułożeniem do snu i pozostawieniem zapalonego światła, uznając je za mało ważne i skupiłam się na motywie przewodnim wczorajszej sesji.
- Bello? Jesteś tam?
- Ty... - rozpaczliwie szukałam w głowie odpowiedniego określenia, ale żadne nie wydawało mi się wystarczająco mocne.
Zaśmiał się, prychając, co nie zmieniało jednak faktu, że uznał moją osobistą tragedię za zabawną.
- Nigdy więcej tego nie rób.
- Czego konkretnie? - Jak widać pytania stanowiły nieodłączną część jego jestestwa.
- Nigdy więcej nie stosuj wobec mnie tych pogańskich, prymitywnych i absolutnie nieskutecznych metod!
- Nie mam zamiaru tego powtarzać. To był tylko test. - Powiedział to jakby mówił o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.
- Test!? Jestem twoim królikiem doświadczalnym?
Zapowietrzyłam się z przejęcia.
- Nie jesteś i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Nie rozumiem skąd u ciebie ta zdolność do przesady. Żeby podjąć jakąkolwiek decyzję, musiałem najpierw sprawdzić jak reagujesz na ciemność.
Siedziałam z otwartymi ustami.
- Po prostu sprawdzić... - powtórzyłam.
- Ludzie różnie reagują na lęki, mogę ci przytoczyć dziesiątki mniej lub bardziej ekspresywnych zachowań.
Głupia Bella.
- Gdzie się kwalifikuję?
- Co proszę? - Jego uprzejmość nie miała końca.
- No wiesz. Psychopatka, wielki świr, mały świr, dzikus...
- Przestań. Najważniejsze, że nie tracisz kontaktu z rzeczywistością. Mogłabyś mdleć, wpadać w szał, nie kontrolować swoich ruchów... - Przerwał na chwilę. - Pomogę ci, Bello.
- Już to słyszałam.
- Gdybyś chciała porozmawiać, możesz zawsze zadzwonić.
Uśmiechnęłam się na myśl o sobie zwracającej się dobrowolnie do kogokolwiek o pomoc.
- Zapamiętam.
- Jedź ostrożnie, zapowiadają burze.
Spojrzałam w lustro, zawieszając wzrok na ustach. Ich kształt przypominał teraz charakterystyczną dla pokrzywdzonych dzieci podkówkę.
- Do widzenia, doktorze.
Odłożyłam telefon od ucha i przyjrzałam się płynącym sekundom. Bez pośpiechu nacisnęłam czerwony symbol słuchawki kończąc rozmowę. Przed oczami mignęła mi koperta zaległego sms'a i jedno nieodebrane połączenie. Jessica pisała do mnie tylko wtedy gdy chciała się czymś pochwalić, lub by podzielić się ciężarem jakiejś nowej tajemnicy. Tym razem chodziło jednak o coś innego. Musiałam przeczytać treść dwukrotnie by upewnić się, że dobrze zrozumiałam sens kilku zdań.
Mike mówi, że przed chwilą znaleźli Tylora.
To straszne Bello, musisz podpytać ojca
o szczegóły. Nic nam nie chcą powiedzieć.
Zadzwoń do mnie od razu kiedy się czegoś dowiesz.
Jess
Natychmiast wybrałam numer Charliego. Zajęte.
Próbowałam jeszcze dwukrotnie zanim spakowałam wszystko do mojej podręcznej torby i opuściłam hotelowy pokój. Samochód stał tam gdzie mówił Jasper.
----------
- Tato?
Charlie siedział na kanapie, w pozycji w jakiej miał zwyczaj oglądać popołudniowe mecze. Telewizor był wyłączony. Rzuciłam torbę na podłogę i podeszłam bliżej. Ubrany w popielaty, miejscami obłocony, policyjny mundur, z brodą podpartą na jednej ręce i czapką w drugiej, wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle. Spał. Byłam bardzo wyrodną córką.
- Charlie! - Szturchnęłam jego ramię.
Poruszył wąsami niczym rasowy królik i otworzył oczy. Przez chwilę patrzył na mnie nieprzytomnie zanim wyprostował się i zaczął poprawiać wystającą koszulę.
- Która godzina? - Spytał lekko chrapliwym od zaspania głosem.
- Dochodzi trzynasta. - Spojrzałam na niego z góry. - Słyszałam, że znaleźliście Tylora.
Spuścił głowę, poświęcając uwagę wygładzaniu pogiętych nogawek spodni. To nie było podobne do mojego dumnego i zawsze patrzącego rozmówcy w oczy, ojca.
- Tato, co się dzieje?
Wziął głęboki wdech.
- Bello ja... nie wiem. Nie mam pojęcia.
Usiadłam obok chwytając jego dużą, ciepłą rękę.
- Pamiętaj, że możesz mi powiedzieć o wszystkim.
Momentalnie ściągnął brwi w geście dezaprobaty. Mogłam się spodziewać, że podobne teksty nie działają na policjantów.
- Co mam powiedzieć jego rodzicom? - Zapytał sam siebie.
- Żeby przestali się martwić, bo całonocne poszukiwania zakończyły się sukcesem? - Rzuciłam bezmyślnie.
To nie była właściwa odpowiedź. Utwierdziło mnie w tym spojrzenie zaczerwienionych oczu Charliego. Dopiero po chwili dotarła do mnie możliwość, że Jessica nie wyraziła się wczoraj dostatecznie jasno.
- Niepełnym sukcesem, Bello. - Powiedział powoli. - Nadal szukamy lewej ręki.
Zamroziło mnie.
- Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Nadgryziony, porozrywany... - Przerwał, zamykając oczy. - Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.
Skinęłam głową.
- Co mu się mogło stać?
- Podejrzewamy, że zgubił się w lesie. Najprawdopodobniej zaatakował go niedźwiedź.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tak bolesnej śmierci. Widziałam kiedyś program na Animal Planet o misiach. Tych samych, które podczas ataku stawały na dwóch tylnych łapach, rycząc przeraźliwie, rozrywały pazurami i przegryzały karki zbłąkanych turystów.
- Sądziłam, że w tutejszych lasach nie ma niedźwiedzi.
- Ja również, Bello. Ja również.
Wstał, zakładając policyjną czapkę i po raz kolejny poprawiając koszulę.
- Pojadę na posterunek, powinniśmy mieć już wyniki autopsji.
Odwrócił się na chwilę.
- Bello... - Zawahał się wyraźnie. - W razie potrzeby, dzwoń.
Pomachałam mu w odpowiedzi i na dźwięk zamykanych drzwi, klapnęłam z powrotem na kanapę. Nie chciałam dzwonić do Jessici. Jej podniesiony głos i spazmy, którymi z pewnością by się zaniosła na wieść o tragicznej śmierci, nie przywróciłyby życia Tylorowi.
Włączyłam telewizor. Zapowiadało się kolejne nudne sobotnie popołudnie.
----------
Kiedy poniedziałkowy poranek rozpoczął się od grzmotów i odgłosu bębniącego o parapet deszczu, pomyślałam, że być może wszystko zaczyna wracać do normy. Dzień wcześniej Charlie wydał oficjalne oświadczenie w sprawie śmierci Tylora. Zebrana komisja lekarska zgodnie ustaliła, że nieszczęśnik padł ofiarą wygłodniałego zwierzęcia. Czy był nim dwumetrowy niedźwiedź, czy wataha wilków nie robiło w tym przypadku żadnej różnicy. Liczył się sam fakt, tragedia rodziców, pogrzeb i ogólna żałoba. Wiedziałam, że jeszcze dzisiaj przerwy pełne będą szeptów i wzajemnych wyrazów ubolewania. Być może dyrektor zorganizuje apel, na którym minutą ciszy uczcimy pamięć biednego Tylora. Z biegiem czasu jednak, wszystko powoli ucichnie i Forks z powrotem stanie się spokojnym, deszczowym miasteczkiem.
Już w szkolnej stołówce okazało się, że moje poranne spostrzeżenia nie były dalekie od prawdy. Przy każdym stoliku dyskutowano na przemian o niedźwiedziach, wilkach i życiu po śmierci. W momencie, w którym siadałam obok Mike'a, Jessica kończyła swoją interpretację wydarzeń, sugerując że Tylor chciał uciec z domu, wybierając jednak mało fortunną drogę.
Mike zmarszczył czoło. Nigdy nie widziałam go w bardziej podłym nastroju niż dzisiaj.
- Przestań Jess. On by tego nie zrobił. - Wtrącił się, grzebiąc widelcem w niedojedzonej szarlotce.
Blondynka potrząsnęła burzą falujących loków.
- W takim razie, czego szukał w lesie? Może mi powiesz, że poszedł na grzyby!
Chłopak odchrząknął.
- Moim zdaniem, to było morderstwo.
Wszyscy znajdujący się w promieniu trzech metrów, spojrzeli w jego stronę.
- Mike, głuptasie, kiedy zwierzę zabija człowieka, to nazywamy to nieszczęśliwym wypadkiem, a nie morderstwem. - Jessica uwielbiała pouczać.
Newton nie sprawiał wrażenia speszonego. Pochylił się lekko ku środkowi stolika i wyszeptał.
- Uważam, że Tylor zginął z ręki człowieka.
Wymieniliśmy między sobą znaczące spojrzenia.
- W naszych lasach nie ma niedźwiedzi, a nawet gdyby były to proszę mi powiedzieć, jakie istnieje prawdopodobieństwo, że wchodząc między drzewa padnie się ofiarą ataku takiej wygłodniałej bestii. - Zawiesił głos, udając, że czeka na odpowiedź.
Nikt się nie odezwał.
- Wilki nie mogłyby tego zrobić. Od lat żyją w rezerwacie i z tego co mówią tamtejsi, nie wychodzą poza jego granicę. Tymczasem, Tylora znaleźli niecałe trzysta metrów od szkoły.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Charlie jak widać oszczędził mi pikantnych szczegółów.
- Czekaj, czekaj. - Przerwałam mu. - Trzysta metrów? Może źle usłyszałeś?
- Co do tego jestem akurat stuprocentowo pewny. Podsłuchałem rozmowę komendanta Swana z miejscowym lekarzem. Ten drugi był wyraźnie zszokowany stanem badanego ciała. Co więcej, na podstawie tego co otrzymał nie mógł stwierdzić co było przyczyną śmierci. Nie mamy więc pewności czy Tylor nie został na przykład zadźgany. Zwierzęta zrobiły sobie taką ucztę nad jego zwłokami, że musieli go identyfikować z kartą dentystyczną w ręku.
Kiedy skończył, zaległa cisza. Nie milczał jedynie nasz stolik, milczała cała stołówka. Dwie brunetki wpatrywały się w Mike'a z szeroko otwartymi oczami, chłopak, którego kojarzę z lekcji biologii zamarł z uniesionym widelcem.
Jessica była bledsza od ściany.
- Myślę, że trochę przesadzasz, Mike. - Szepnęłam konspiracyjnie. - Lepiej stąd chodźmy, zanim staniesz się sprawcą szkolnej paniki.
Opuściliśmy stołówkę, odprowadzani spojrzeniami większości uczniów. Podczas drogi na biologię, Mike zasypywał nas kolejnymi mniej lub bardziej przemawiającymi argumentami, upierając się przy swojej wersji wydarzeń. Jego monotematyczne wypowiedzi doprowadziły mnie do bólu głowy. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy Newton nie ma racji, a jeśli tak, kto byłby zdolny do tak odrażającej zbrodni. Nie znałam Tylora wystarczająco dobrze by wiedzieć, czy prowadził życie grzecznego chłopca, czy być może pakował się w towarzystwo i sytuacje, które w pewnym momencie go przerosły. Podobnymi myślami wspomogłam początkującą migrenę i tak, po zajęciach z profesorem Bannerem, czułam jakby w mojej głowie rozgrywała się wyjątkowo paskudna operetka. Podziękowałam Mike'owi za pomoc, której nie omieszkał mi zaoferować i pod pretekstem pilnego zajrzenia do biblioteki, umknęłam za rogiem szkolnego korytarza.
Chwilę później, stąpałam cicho po stopniach prowadzących na pierwsze piętro. Antypoślizgowe maty, naklejone na prośbę woźnego, tłumiły wszelkie odgłosy jakie mogłyby tylko wydawać buty. Pamiętam, że była godzina szesnasta. Na pewno nie później, bo niebo za oknem pokrywał ten rodzaj słodkich, zaróżowionych chmurek, jaki można obserwować przed wczesnojesiennymi zachodami słońca. Korytarz opustoszał zaraz po dzwonku, za co zdążyłam już dwukrotnie podziękować Bogu. Nigdy nie lubiłam tłumów. Tłum i migrena stanowili natomiast mieszankę, której mogłabym nie przeżyć.
Pchnęłam ciężkie drzwi damskiej toalety.
Pomieszczenie tonęło w mlecznym świetle, sączącym się leniwie z trzech, podłużnych jarzeniówek. Człowiek, który projektował tę szkołę z pewnością nie był wielkim architektem. Brak okien w miejscu tak potrzebującym światła jak łazienka, był rzeczą niewybaczalną. Nie naprawią tego ani duże, kryształowe lustra, ani pasujący do armatury kolor płytek podłogowych.
Odkręciłam niebieski kurek i nachyliłam się nad umywalką. Przyłożyłam zimne dłonie do pulsujących skroni, mając nadzieję, że ich chłód choć na chwilę ukoi rosnący ból.
Światło zgasło nagle.
Tak jak na filmach.
Instynktownie zacisnęłam powieki, nie otwierając ich nawet wtedy, gdy gwałtownie przyparł mnie do ściany, pozbawiając oddechu.
Podobno w sytuacjach zagrożenia, człowiek robi rzeczy, na które normalnie by się nie odważył. Podobno budzą się w nim drzemiące dotąd zdolności, jest odważniejszy i silniejszy. Serce bije szybciej, wydziela się adrenalina, wzrasta ciśnienie...
Znam te historie na pamięć z gazet i książek. Tak samo jak niekończące się opowieści o seryjnych mordercach, gwałcicielach i szkolnych gangach prześladujących słabszych.
Mimo tego, nie krzyczałam, nie miałam nawet siły na najmniejsze szarpnięcie. Czułam chłód ściany pod plecami, mocny ucisk jego dłoni na nadgarstkach i przelotny oddech, który omiatał mnie od czubka głowy po szyję.
Nie wiedziałam na czym się skupić. Ulec strachowi przed ciemnością czy lękowi przed czymś, co jeszcze nie nastąpiło, a co może przerosnąć moje najstraszniejsze domysły?
- Truskawki.
Szept. Mruczący i głęboki, ale nadal pozostający szeptem.
Nie rozumiałam.
Zimna pełznącego od nadgarstków, wzdłuż moich rąk, ciepła, które z podwójna siłą uderzało w skroniach, gęstości otaczającego mnie powietrza i fobii, schodzącej nagle na dalszy plan przed czymś co mogłabym nazwać chęcią przetrwania.
Poruszyłam bezdźwięcznie ustami.
- Hm? - Musiałby mieć noktowizor by to zarejestrować.
Zacisnęłam jeszcze mocniej powieki.
- Czuję zapach lasu. Nie truskawek.
Byłam pewna, że żaden dźwięk nie wydobył się z mojego ściśniętego strachem gardła.
On jednak zaśmiał się cicho w sposób, którego nie potrafię opisać. Trudno jest nadać nazwę czemuś z czym spotyka się po raz pierwszy w życiu.
- Mały człowieku... - puścił moją zziębniętą rękę i oplótł palcami szyję. Jego dłoń była zimna. Lodowata. - To nie ma znaczenia.
Trzęsły mi się nogi, do tego stopnia, że gdyby nie blokował mnie swoim ciałem, z pewnością osunęłabym się na ziemię. Kiedy nachylił się, zanurzając nos w moich włosach, przestałam oddychać. W nozdrzach ponownie zawirował słodkawo sosnowo-żywiczny zapach, zakręciło mi się w głowie.
- Krzycz. - Wyszeptał gdzieś w okolicach moje skroni.
Zemdlałam zanim w pełni dotarł do mnie sens jego słów. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mi dnia Sob 20:08, 01 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|