FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Taniec śmierci [NZ] Ósmy 29.03.2010 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
endorphines
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Sty 2009
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Sob 22:36, 19 Gru 2009 Powrót do góry

zacznę od: Ara ale masz fantastycznego ava! Słodki jest, tylko skąd ja go znam? ;p ma powalające spojrzenie!
Co do ff znów się powtórzę, ale podoba mi się. Nie przynudzasz, nawet jeśli masz rozbudowane opisy są one ciekawe. I nie omijam ich. Bo zwykle nie czytam czegoś w stylu: 'bladoniebieski kolor tapet przypominał zimowe niebo, a smugi śniedzi na srebrnej zbroi pradziadka Edwina, stojącej w prawym kącie komnaty, nabierały kształtu małych piesków rozhasanych na łące usianej stokrotkami' Mimo to liczę, że dla równowagi w następnych rozdziałach poświęcisz wiecej uwagi dialogom, co w moim mniemaniu nie jest sprawą łatwą.
Życzę weny i mam nadzieję post jest wystarczajaco na temat i wystarczająco długi aby nie dostać bana. Kocham! :* T.O.P Ciebie też kocham :* buzi,buzi


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Śro 11:19, 23 Gru 2009 Powrót do góry

Kolejna część "Tańca śmierci"

Ze specjalną dedykacją dla endorphines i Anex Swan
Beta: Mizuki


W wersji pdf
[link widoczny dla zalogowanych]



Piąty

Wampirzyca ponętnym krokiem szła ku ciągle cofającemu się Marco. Bawiły ją jego przerażenie oraz obłęd, który pojawił się na dnie oczu. Jad pożądania napłynął do ust. Był naprawdę przystojny. Twarz o regularnych, szlachetnych rysach otaczała burza półdługich, kasztanowych włosów. Jeden z kosmyków przykleił się do spoconego czoła chłopaka. Lecz najbardziej fascynowały ją oczy. Były takie same jak u nich wszystkich. Wyrazu tego spojrzenia nie można było pomylić z niczym innym.

Marco potknął się o kraniec dywanu, upadając z łoskotem na podłogę. Czołgał się tyłem po posadzce, chcąc jak najdalej uciec od potwora w ludzkim ciele. Kobieta, która z pogardliwym uśmieszkiem podążała za nim, krok w krok, mogła mieć dwadzieścia kilka lat. Była naprawdę piękna i gdyby nie okoliczności spotkania, na pewno by się w niej zadurzył. Nosiła na sobie suknię, o kroju, którego nigdy wcześniej nie widział. Przez głowę przemknęła mu myśl, że mógł pochodzić sprzed setek lat. Barwa tkaniny była niemal identyczna z kolorem krwistoczerwonych tęczówek, które wlepiała wprost w niego, śledząc każdy krok, każde uderzenie serca.

Wampirzyca przykucnęła, ręką dotykając zimnej podłogi. Przechyliła lekko głowę, obserwując reakcję Marco przy zetknięciu ze ścianą. Zdezorientowany chłopak, trzęsąc się niczym osika na wietrze, wstał z trudem, ciągle opierając się plecami o ścianę. Czuł, że gdyby nie ta podpora, ponownie runąłby z wrażenia na ziemię.

Przez kilak sekund patrzyli sobie w oczy. Ciszę pierwsza przerwała kobieta.

- I co teraz będzie? – powiedziała spokojnym głosem. Uwielbiała tę część zabawy, kiedy pogrywała z ofiarą w kotka i myszkę. Marco nie różnił się zachowaniem od innych. Wprawdzie większość uciekała od niej z krzykiem, biegnąc na oślep przed siebie, ale w końcu i tak kończyła w jej ramionach, pozbywając ją tylko przyjemności zabawy. Chłopak widocznie był w zbyt wielkim szoku, aby reagować w ten sposób. – Pokazać ci coś? - wyszeptała.

Podniosła aksamitną spódnicę , pokazując idealnie wyrzeźbione udo. Uwagę przyciągał mlecznobiały odcień skóry, gładkiej niczym marmur. Zdezorientowany Marco nie wiedział, jak się zachować. Pod wpływem impulsu pobiegł w kierunku drzwi.

Nim zdołał uczynić kilka kroków, drogę ku wyjściu zatarasowała wampirzyca.

- Nie podobam ci się – powiedziała z udawaną rozpaczą, słodko wyginając dolną wargę. Spoglądając mu prosto w oczy, zimnym palcem przejechała po śniadym policzku chłopaka. Wstrząsnął nim dreszcz chłodu i przerażenia.

Będąc tak blisko, poczuła słodkawy zapach krwi krążącej szybko w jego żyłach.

Oblizała wargi.

- Na co czekasz? Zabij mnie – wychrypiał chłopak.

- Pomęczę cię jeszcze chwileczkę. Tak prędko ci do piekła? – wyszeptała prosto w drgające w gniewie i strachu usta mężczyzny. Na co ten wzdrygnął się z obrzydzeniem. Zanim zdążył pomyśleć, co czyni, chwycił za sztylet schowany za skórzanym paskiem opinającym tułów. Szybkim pchnięciem wbił ostrze w pierś niespodziewającej się tego wampirzycy. Salę przeszył przeraźliwy wrzask wściekłości. Odepchnęła go od siebie z siłą. Marco przeleciał kilka metrów w powietrzu, po czym uderzył z łoskotem o przeciwległą ścianę z siłą tak dużą, że wiszące na niej lustro spadło z głuchym trzaskiem na ziemię, rozsiewając w koło setki skrzących drobinek.

Jedyne, co czuł, to wszechogarniający ból. Przy każdej próbie oddechu w jego piersi zatapiały się setki niewidzialnych igieł. Ręce i twarz miał poranione od kawałków rozbitego lustra. Przymknął powieki, słysząc powolne kroki wampirzycy. Echo obcasów odbijało się od marmurowej posadzki.

- Myślałeś, że uda ci się mnie… - przerwała, odwróciwszy się w kierunku drzwi. Syknęła wściekle, rzucając się w kierunku młodzieńca.
Ostatnim, co Marco mógł zobaczyć, była wampirzyca wbijająca kły w jego szyję. Poczuł nieznośny ból. Po chwili powietrze wypełnił tupot wielu stóp kierujących się do biblioteki. Gdy ktoś poruszył za klamkę, zapadła ciemność.

*

Czy tak się właśnie umiera? Chwila bólu, a potem przynosząca ukojenie ciemność? Marco przełkną ślinę, próbując zwilżyć spierzchnięte wargi.

- Mario, Mario! Idź przywołaj Lucjusza. Prędko! - usłyszał naglący kobiecy głos. Do uszu chłopaka dotarło skrzypienie źle naoliwionych drzwi.

- Czy jestem już w niebie? - zdołał wyszeptać. Kobieta dotknęła jego twarzy.

- Jeszcze nie zdążyłeś umrzeć.

Umysł Marco spowiła gęsta ciemność.

*
Sam nie wiedział, jak długo spał. Dzień, tydzień, a może całą wieczność? Niekiedy do jego zmysły wyłapywały szepty i ciche rozmowy. Kobiece dłonie codziennie starały się go poić oraz zmieniać opatrunki. Lecz powieki wydawały się zbyt ciężkie, aby był w stanie je unieść. Z gardła nie wydostawały się żadne słowa, czy jęki. Był niczym roślina - pozbawiony władzy nad własnym ciałem.

Pewnej nocy wszystko uległo diametralnej zmianie.

Poczuł silny ból w klatce piersiowej, który potęgował się z każda mijającą minutą. Nie mogąc już go dłużej znieść, zaczął wiercić się na posłaniu, głośno pojękując. Ktoś szybko do niego podbiegł, drżącą ręką odgarniając mokre włosy przylegające do czoła.

- Spokojnie. Już spokojnie. Zaraz zaznasz ulgi – wyszeptał ten sam głos, który już wcześniej słyszał.

Po kilku przepełnionych cierpieniem minutach, do pokoju wbiegło kilka osób. Ściągnięto z niego przykrycie. Silne dłonie złapały mężczyznę za przeguby oraz kostki, przygważdżając do łóżka.

Jęki przerodziły się w charczenie. Ból był na tyle silny, że uniemożliwiał oddychanie. Oczy Marco zaczerwieniły się od popękanych naczynek.

- Szybko, szybko! Podajcie mi czarkę, on już długo tego nie wytrzyma! – wykrzyknęła kobieta.

Usłyszał brzdęk szklanego naczynia.

- Otwórz mu usta.

Gęsta ciecz zalała mu krtań. Zaczął się dusić, niezdolny do jej przełknięcia.

- Pij! – Rozpoznał ten naglący głos.

*

Otworzył oczy. Przez krótką chwilę nie widział nic. Jego wzrok przyzwyczajał się do natężenia światła panującego w pokoju.
Pomieszczenie było bardzo surowe. Gołe, otynkowane ściany, małe zakratowane okno wysoko pod sufitem oraz prosta, drewniana komoda, na której stał dzban oraz misa.

Jęknął głośno.

- Obudziłeś się nareszcie. Widocznie Bóg ci nie pozwala umrzeć.

Spojrzał w kierunku, z którego dochodził głos. Nie zauważył wcześniej nieznajomej stojącej w kącie pomieszczenia. Mogła mieć pięćdziesiąt lat. Jej, lekko już naznaczona czasem twarz, wyrażała wszelkie wyobrażenia o miłości. Nosiła zakonny habit, okrywający tułów i głowę. Z szarym kolorem materiału, kontrastował czarny drewniany krzyż zwisający na wysokości piersi.

Nie był wstanie wypowiedzieć słowa, tak bardzo paliło go gardło. Z krtani wydobył się jedynie niezrozumiały dźwięk.

- Chcesz pić? – spytała, wstając.

Marco nie mógł tego zobaczyć, ale wyraźnie słyszał, że utykała na jedną nogę. Kobieta podeszła do komody, aby nalać trochę wody. Podniosła mu głowę, aby mógł przełknąć płyn.

Gdy ból nieco zelżał, ruchem dłoni kazał się jej zbliżyć. Gdy wyczuł w nozdrzach zapach kadzideł bijący od skóry zakonnicy, wyszeptał ledwie dosłyszalnie:

- Gdzie ja jestem?

Kobieta usiadła na krawędzi łóżka.

- Jesteś w klasztorze Sióstr Miłosierdzia Bożego. Jestem przeoryszą zakonu.

Marco nie będąc wstanie nic więcej powiedzieć, spojrzał na nią błagalnie. Z wyrazu jego oczu wyczytała, ilość pytań, jakie cisnęły mu się na usta, a które nie mogły opuścić warg.

- Nie czuję się upoważniona do wyjawienia ci prawdy. Za chwilę powiadomię Lucjusza, że jesteś już wystarczająco świadom. Mogę powiedzieć jedynie, że leżałeś w śpiączce blisko dwa tygodnie. Martwiliśmy się wszyscy od ciebie. Otarłeś się chłopcze o śmierć. Bóg musi cię wyjątkowo kochać, skoro tutaj jesteś. Mało brakowało, a zszedłbyś z padołu ziemskiego, albo, co najgorsze… stałbyś się tacy jak oni – ściszyła głos niemalże do szeptu.

Odwróciła od niego spojrzenie. Patrząc się w małe okienko pod sufitem, powiedziała:

- Widzisz, czasem to los za nas decyduje. Tak naprawdę nie mamy wpływu na swoje życie. Ważne jest tylko jedno. Musisz zawsze znać odpowiedź na pytanie, czy pragniesz dobra, czy zła. Wtedy wszystko staje się prostsze. Zło pokonuj dobrocią, a siła tego czynu wróci do ciebie ze zdwojoną siłą.

Ramy łoża zatrzeszczały, gdy wstawała.

- Lucjusz będzie zadowolony, gdy przekażę mu nowinę o twoim stanie zdrowia. A teraz postaraj się zasnąć. Sen to twoje najlepsze lekarstwo.
W powietrzu nakreśliła znak krzyża.

- Śpij.

Lecz on nie mógł zmrużyć powiek. Nic niewidzącymi oczyma wpatrywał się w sufit.

Zwariował. A to wszystko dzieje się tylko i wyłącznie w jego imaginacji. Lidia i rodzice żyją, nigdy nie spotkał łowców, ani nie widział pięknej wampirzycy. To był tylko koszmarny sen. Bał się zamknąć oczy, aby znów nie widzieć jej krwistych tęczówek wpatrzonych prosto w niego.

*

Nadchodził zmrok, gdy usłyszał kroki na korytarzu. Drzwi do jego komnaty cicho zaskrzypiały, gdy Lucjusz wraz z towarzyszącym mu Joachimem przekroczyli próg pokoju. Starszy mężczyzna miał na sobie popielatą, sięgającą kolan tunikę opinająca masywny tors. Jego wzrok przepełniony był współczuciem, ale na dnie oczu bardzo wyraźnie migotały ogniki nadziei.

Joachim stanął przy drzwiach, opierając się nonszalancko o drewnianą framugę. Z jasnymi włosami okalającymi bladą twarz, silnie kontrastowała czerń długiego płaszcza. Wlepiał spojrzenie w postać leżącą na łóżku. Choć minęło wiele czasu od ich ostatniego spotkania, Marco poczuł zalewającą go falę irytacji. Sam nie wiedział, co takiego było w tym chłopaku, co sprawiało, iż nie darzył go wielką sympatią. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Joachim gwałtownie odwrócił głowę, a na jego twarzy pojawił się grymas.

Lucjusz nie zauważył dziwnego zachowania swojego podopiecznego. Powolnym krokiem podszedł do łóżka Marco.

- Przeorysza Giuliana przyniosła mi dziś dobra nowinę. Przyszedłem jak tylko mogłem najszybciej. Joachimie, czy mógłbyś? – mówiąc to wskazał na krzesło stojące w rogu pokoju. Chłopak posłusznie wykonał prośbę Lucjusza.

Gdy mężczyzna próbował usiąść na krześle obok posłania Marco, zasyczał z bólu. Joachim podbiegł do niego, lecz ten machnął tylko ręką, dając do zrozumienia, że nie potrzebuje jego pomocy. Usta Joachima pobladły, gdy zacisnął je w wąską kreskę.

Lucjusz widząc pytające spojrzenie Marco, pospiesznie wyjaśnił.

- Jestem trochę poobijany. Mieliśmy małe … – zawiesił głos wyraźnie zastanawiając się nad doborem odpowiednich słow. Lucjusz doskonale pamiętał reakcję Marco na spotkanie z ojcem Novellim. – Starcie z naszymi wrogami. Jak tak dalej pójdzie, jeszcze uwierzę, że jestem nieśmiertelny – roześmiał się cicho.

Marco próbował podnieść się na łóżku, aby móc lepiej widzieć gości. Czuł jak siły powoli wypełniają na nowo jego ciało.

- Wspaniale móc cię widzieć w takim stanie – zagaił Lucjusz. – Otarłeś się o ramiona śmierci.

Marco odważył się w końcu zadać pytanie.

- Ja… jestem ciekaw. Chciałbym dowiedzieć się… - nie wiedział jak ubrać swoje myśli w słowa. Bał się tego, co może usłyszeć, gdyż ciągle wmawiał sobie, że to czego był świadkiem było tylko wspomnienia z okropnego snu. Odetchnął głęboko.

Lucjusz rozpoznawał emocje wymalowane na twarzy chłopaka. Podobną rozmowę przechodził już kilkakrotnie. Ostatnim razem na miejscu Marco znajdował się syn jego przyjaciela, który oddał za niego życie. Joachim długo dochodził do siebie. Nie mógł pogodzić się z tym, czym stał się po ugryzieniu przez wampira. Lecz teraz sprawa wyglądała o wiele gorzej, gdyż przed nim leżał syn jego jedynego brata. Marco miał wiele z cech matki, ale oczy odziedziczył po Cosimo. Brązowa tęczówka oraz migdałowy kształt oczu były cechą charakterystyczną w jego rodzinie. Gdyby ktoś w tej chwili mógł przypatrzeć się dobrze im obu, bez wątpienia dostrzegłby pewne podobieństwo w wyrazie spojrzenia. Lucjusz Gordiano ostatnią siłą woli odwrócił wzrok. Bał się tej rozmowy, dlatego odkładał ją tak długo, jak tylko mógł. Nie miał jednak serca z kamienia, dlatego wiedząc, co czuje i myśli Marco, zdecydował się na poważną rozmowę.

Przygryzł dolną wargę, oddychając głęboko prze nos. Nie wiedział od czego zacząć. Zastanawiał się nad tym, czy opowiedzieć mu wpierw o wydarzeniach poranka sprzed blisko dwóch tygodni, czy wyjawić mu całą prawdę o tym, że stał się czymś na kształt wampira?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Czw 12:05, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Anex Swan
Wilkołak



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^

PostWysłany: Śro 17:05, 23 Gru 2009 Powrót do góry

Na początku: Dziękuję za dedykację :)
Ogólnie ten ff bardzo przypadł mi do gustu, a to z tego powodu, że nie ma w nim oklepanego motywu big love E&B, w ogóle nie ma E&b, a więc... bardzo mi się podoba. I jakby się tak zastanowić nad tym dłużej to właśnie dlatego chyba forumowicze nie komentują. Potrzebują mieć związek z postaciami z sagi, a tu tego brakuje. A mi się coś takiego bardzo podoba, boi nie wszystko musi się opierać na sadze, musi mieć tylko jakieś wspólne cechy ( wampirki są ^^).
Taki horror jest bardzo dobry, odpoczywa się od innych ff i wkracza się w świat wampirów, intryg, zła i ogólnie w starsze czasy. Brakuje mi na forum takich ff, ale cóż, takie ff też trzeba umieć napisać, stworzyć napięcie, odpowiednią atmosferę i opisy są tu naprawdę wskazane. Tobie to naprawdę świetnie wychodzi!
Zaczyna mi się podobać postać Marco, z rozwydrzonego dzieciak pod wpływem różnych wydarzeń staje się dojrzałym mężczyzną, choć jeszcze nie widać tak tego dobrze, to jednak jakieś zmiany już nastąpiły. Wcześniej też go lubiłam, ale teraz wydaje mi się o wiele lepszy. Tak właściwie zauważyłam, że powtarzam prawie wszystko co napisałam w poprzednim poście ^^
Arabella napisał:
Tak naprawdę nie mamy wpływy na swoje życie.

wpływu ;)
Ostatnimi linijkami bardzo mnie zaciekawiłaś, teraz będę niecierpliwa. Będzie rozmowa, z której jak mniemam dowiem się czegoś więcej... oby. Ale tak właściwie to takie zakończenia są dobre, zostawiają "lekki" niedosyt. Mam już chrapkę na następny rozdział.
Pozostaje mi tylko życzyć weny, czasu i nastroju na pisanie kolejnych rozdziałów.
Wesołych Świąt!


Pozdrawiam, Anex

EDIT:
Komentarze na pewno mile widziane ;)

Kolejny Edit
Arabello kochana (pozwolę sobie użyć tego określenia, chyba się nie obrazisz? ) Mam prośbę, jak masz jakieś piosenki to wstawiaj je do kolejnych rozdziałów, ja jestem ciekawa jakie podkłady udało Ci się jeszcze znaleźć. Jak dla mnie zawsze lepiej jest czytać rozdział z muzyką w tle ;) To taka moja mała prośba ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anex Swan dnia Pią 19:44, 25 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Czw 10:56, 24 Gru 2009 Powrót do góry

Dzięki Anex za komentarz.

Nim przejdę do dalszej części wypowiedzi, chciałabym złożyć najwspanialsze życzenia Bożonarodzeniowe wszystkim czytającym fanficki:) Wesołych Świat!

Cieszy mnie, że "Taniec śmierci" przypadł Ci do gustu. To wiele dla mnie znaczy, również z tego przyziemnego powodu, gdyż mój wen jest za mało łechtany przez komentarze. Jestem w takim stadium samozaparcia, że napiszę resztę rozdziałów nawet jeśli czytać je mają tylko i wyłącznie moi przyjaciele. Tym bardziej cieszę się Anex, że czytasz i dajesz mi kopniaka w siedzenie. Bardzo mi pomaga:)

Postaram się powoli przyspieszać akcję. Rozdział 6 napisany, kolejny jest w fazie obróbki. Nie będę Mizuki zadręczać sprawdzaniem błędów, więc planuję wstawić kolejny rozdział po świętach.

Pozdrawiam,
Ara


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Czw 11:06, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Lonely
Wilkołak



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: droga mleczna

PostWysłany: Czw 23:54, 24 Gru 2009 Powrót do góry

Na samym poczatku, chcialabym napisac przepraszam. I to bardzo. Czytalam to opowiadanie juz wczesniej, a przynajmniej pierwsze trzy rozdzialy. Potem jakos mi zniklo, zapomnialam o nim i o pozostawieniu komentarza. Teraz weszlam do Kaciku Pisarza i zobaczylam cos o zachecajacej nazwie Taniec Smierci. Postanowilam przeczytac i z zdziwieniem stwierdzilam ze przeciez to znam. Dlatego czym predzej przeczytalam pozostale rozdzialy i oto jestem. Moglabym napisac, ze twoje opowiadanie jest dobre, ze jest calkiem w porzadku. Wszystko to byloby jednak klamstwem. Taniec Smierci nie jest dobry, on jest wspanialy. Na pierwszy rzut oka widac prace, jaka wlozylas w ten tekst. Czuc ze jest on przemyslany i dopracowany, a nie pisany w piec minut na kolanie. Styl masz moze nie tyle co lekki, jak przyjemny i plynny. Wiadomo co chcesz nam przekazac i nie trzeba glowic sie nad jednym zdaniem. Rekami i nogami podpisuje sie pod komentarzem Anex Swan. Widac, ze Marco dojrzewa i staje sie inny. To dobrze, bo na samym poczatku jego postac odrobine mnie irytowala. Kocham prolog tego opowiadania. Porywa, jest przesycony emocjami. Bucha strachem, pozadaniem... wszystkim. Za sam pomysl powinnas zostac nagrodzona, bo jest on bardzo oryginalny i odcina sie od reszty fanfickow. Zlo, intrygi, wielka tajemnica w tle i morderstwo. Czego mozna chciec wiecej? I na dodatek nie spieszysz z akcja. Wszystko dzieje sie w miare powoli, ale nie na tyle by nudzic. Nie musze chyba dodawac, ze jestem cholernie ciekawa nastepnego rodzialu? Konczenie w takich momentach powinno zostac zakazane. Ale skoro mowisz, ze rodzial szosty juz napisany i czeka go jeszcze beta... Na tyle jestem jeszcze cierpliwa. :-)

Wesolych Swiat!

L.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Pią 19:41, 25 Gru 2009 Powrót do góry

Dziękuję za wasze komentarze. Pozwala to uwierzyć w sposób namacalny, że ktoś docenia wkład autora w swoje dzieło. Zmotywowały mnie do dalszego pisania, za co serdecznie raz jeszcze dziękuję.

Jutro powinnam umieścić szósty rozdział Tańca śmierci, ale jak na razie przedstawiam drugi z serii trailer do tego fanficka. Wiecie jak to jest, gdy pracoholika pozbawia się źródła pracy? Wtedy oto powstają takie głupoty. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu^^

Trailer2 Taniec śmierci

Ara

EDIT:

A jednak wstawiam rozdział o całe kilkanaście godzin wcześniej.

Beta: moja ulubiona Mizuki


W wersji pdf
[link widoczny dla zalogowanych]



Szósty

Lucjusz splótł swoje długie palce, próbując opanować chaotyczne myśli niepozwalające mu racjonalnie ocenić sytuacji. Nie chcąc przedłużać pełnego napięcia milczenia, opowiedział Marco o śmierci rodziców. O tym jak zostali zamordowani przez wysłanniczkę rodu Volturi, jak szybko i prawie bezboleśnie odeszli z tego świata. Starał się unikać jakichkolwiek wzmianek o łączących ich więzach krwi oraz czarnej przeszłości Cosimo. Wątek ten był w tym momencie mało istotny. Kiedyś nadejdzie odpowiednia chwila, gdy wyjawi mu całą prawdę o wydarzeniach z przeszłości, ale na razie musi przygotować chłopaka do stanięcia twarzą w twarz z prawdą, kim się stał.

Marco był wstrząśnięty. Jego poukładany świat runął w gruzach, a on sam nie wiedział, jak odnaleźć się w nowej sytuacji. Z całą siłą dotarła do niego świadomość, iż przypuszczenia, których tak długo nie chciał dopuścić do siebie, są jednak całkowicie prawdziwe. Gdzieś tam, głęboko w nim, ciągle tliła się iskierka nadziei, jednak powoli gasła wraz z każdym wypowiadanym przez Lucjusza zdaniem.

Przez cały ten czas milczał, nie wypowiadając żadnego słowa, martwym wzrokiem wpatrując się w przeciwległą ścianę. Lucjusz zamilkł z trwogą spoglądając na twarz chłopaka, gdy Marco przemówił po raz pierwszy od dłuższego czasu:

- Co ja mam teraz zrobić? – powiedział drżącym z emocji głosem. Oczy przesłoniła mu wilgotna mgła utrudniająca widzenie. Wierzchem dłoni wytarł zdradziecką łzę.

Lucjusz nie mógł wysiedzieć spokojnie na krześle. Miał ochotę wziąć chłopaka w ramiona, przytulić do swojej piersi. Chciał wyznać mu, że na świecie nie mają teraz nikogo bliższego, niż siebie nawzajem. Hamował go strach. Bał się, że takie wyznanie jeszcze bardziej przerazi chłopca. Jak przyjąłby wiadomość o tym, że przez tyle lat nie wiedział o istnieniu dawno zapomnianego wuja? Wuja, który tak bardzo skrzywdził jego ojca i matkę…

- Marco, to jeszcze nie wszystko – Lucjusz przełknął głośno ślinę. – Musisz wiedzieć, że już nic nie będzie takie samo jak kiedyś, że i ty się zmieniłeś…

Młodzieniec spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Jego twarz zastygła w grymasie przerażenia.

- Wszystko, co usłyszałeś w podziemiach kościoła od ojca Novelliego, jest prawdą. Nasz świat jest polem walki, na którym ciągle ścierają się ze sobą moce dobra i zła. Ten dualizm sprawia, że… ofiarami rozgrywki padają często niewinni ludzie. Wampirzyca, którą spotkałeś tamtego makabrycznego poranka, została wysłana do waszego domu z pewną misją, która, wbrew oczekiwaniom Volturi, nie powiodła się wedle planu.

Lucjusz nie mogą dłużej znieść pytającego spojrzenia Marco, spuścił wzrok. Rozmowa przychodziła mu dużo trudniej, niż się tego spodziewał.

- Nie mogąc znaleźć ciebie, zapolowała, w dosłownym tego słowa znaczeniu, na pozostałych domowników. Wpierw zginęła służba, później życie oddała twoja matka - Lucjusz gwałtownie przerwał. Otępiały Marco wyraźnie mógł wyczuć drżenie w głosie mężczyzny. – Cosimo od dawna wiedział o zagrażającym wam niebezpieczeństwie, ale śmiertelny cios zadała nie ta ręka, której się spodziewał.

- To niemożliwe… - wtrącił wzburzony Marco, lecz Lucjusz przerwał mu ruchem dłoni.

- Pozwól, że dokończę. Na pytania przyjdzie odpowiednia pora. Im szybciej wyjawię Ci… prawdę o tobie samym, tym mam nadzieję, szybciej będziesz mógł się z nią uporać.

- Ja nic nie rozumiem… - wyszeptał Marco. Gwałtowny szloch wstrząsnął jego ciałem.

Lucjuszowi wcale nie było lżej.

- Wampirzyca miała za zadanie przemienić ciebie w jednego z nich. Byłby to największy cios zadany twemu ojcu i mnie samemu… - Marco zdawał się nie zauważać sensu wypowiadanych słów. – Nie znałem jej, ale coś musiało pójść źle, skoro nie rzuciła ci się od razu do gardła. W każdym razie przybyliśmy w ostatniej chwili, nim zdążyła dokonać pełnej przemiany.

Lucjusz położył dłonie na ramionach chłopaka.

- Marco, już się pewnie domyślasz, co chcę ci powiedzieć?

Chłopak przez dłuższą chwilę wpatrywał się w krzyż wiszący na ścianie. Miał wrażenie jakby coś w nim umarło, odeszło bezpowrotnie. Czuł się bezradny w mrocznym świecie koszmarów, który okazał się jednak rzeczywistością.

- Marco, słyszysz mnie?

- Czy ja… jestem taki jak ona? – wyszeptał białymi ze strachu wargami.

- Nie jesteś, a w każdym wypadku nie w pełni.

- Ja chyba śnię… – Łzy strachu i goryczy popłynęły strumieniem po śniadej twarzy młodzieńca. Lucjusz spojrzał w stronę stojącego przy drzwiach Joachima, lecz ten nie patrzył w ich kierunku. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z chaosu wspomnień trawiącego duszę syna jego najbliższego przyjaciela. Liczył na to, że Joachim pomoże Marco przebrnąć przez tę trudną drogę, jaką sam przeszedł blisko pięć lat temu, ale widocznie nie uporał się do końca z własnymi demonami.
Lucjusz zacisnął palce na drżących ramionach Marco.

- Nikt nie wie, co zdążył zmutować jad. Jedno jest pewne…

Marco odepchnął dłonie mężczyzny, zatykając sobie uszy w dziecięcym, obronnym geście.

- Nie chcę tego słuchać! – wykrzyczał.

- Uspokój się! Jedno jest pewne. Nie jesteś wampirem. Słyszysz? Nie jesteś tacy jak oni.

Marco skulił się na łóżku, ciągle przyciskając wnętrze dłoni do uszu.
Serce Lucjusza krwawiło. Nigdy nie wiedział jak ma postępować w takich sytuacjach. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu natomiast jedno. Musiał pomóc chłopcu przejść przez ten koszmar. W odruchu czułości przygarnął go do siebie.

- Marco, bądź dzielny. Błędem było utrzymywanie ciebie i Lidii w niewiedzy, ale tylko w ten sposób mogliśmy was chronić przed błędami waszego ojca – zwilżył spierzchnięte wargi nim zdecydował się kontynuować. – Jestem twoim wujem, Marco. I Bóg mi świadkiem pomszczę śmierć naszych najbliższych.

Chłopak zaczął pojękiwać cicho, nie odrywając dłoni od twarzy. Duszę Lucjusza przejęła trwoga na myśl, że Marco mógł popadać w obłęd.
- Joachimie, każ przygotować jakiś wywar nasenny. Obawiam się, że mogłem…

Jasnowłosy chłopak spojrzał ze współczuciem na rozdzierający serce obraz. Doskonale rozumiał, co mógł czuć w tym momencie Marco, jednak nie miał najmniejszej ochoty pozostawać z nim w jednym pomieszczeniu ani chwili dłużej. Poczuł ulgę, słysząc prośbę Lucjusza, chociaż z drugiej strony nie chciał zostawiać swego mentora samego w tym stanie. Już dawno nie widział go tak roztrzęsionym i przybitym.

- Mistrzu, chciałbym … – nie dokończywszy zdania, opuścił cicho pokój.

Po kilku minutach na korytarzu dał się słyszeć tupot damskich obcasów odbijających się echem od kamiennych ścian.

- Wybacz mi i swojemu ojcu zło, które wam wyrządziliśmy… - szeptał wzruszony Lucjusz.

*

Delikatna mgła niczym całun przysłaniała błonia wokół klasztoru. Słońce leniwie wychylało pomarańczowe promienie zza konarów drzew, budząc świat do życia. Wstawał świt, a wraz z nim nowy dzień.

Lucjusz nie mógł spać tej nocy. Po raz pierwszy od wielu lat wspomnienia z młodości powróciły do niego, aby na nowo przynieść ból, rozgoryczenie i wyrzuty sumienia. Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczał nawet, że dane mu będzie trzymać w ramionach jej ukochanego syna. Czuł jednak, że byłby w stanie oddać własne życie, aby tylko móc cofnąć czas i nie dopuścić do śmierci żadnego z nich.

Nie mogąc dłużej bezradnie przewracać w łożu, postanowił odgonić czarne myśli, pracując nad ciałem.

Nadchodził lipiec, lecz pomimo tego poranek był dość chłodny. Siostry zakonne niczym mrówki, już od świtu, pracowały w przyklasztornych zabudowaniach. Nie chcąc przeszkadzać im w codziennych obowiązkach postanowił wejść na jedną z wież strażniczych, znajdujących się w rogach monasteru. Kilkadziesiąt lat temu, gdy przeoryszą została jedna z nich, łowcy mogli znaleźć bezpieczne schronienie w murach Zakonu Miłosierdzia Bożego. W odległych czasach, gdy okolice Mediolanu trawione były przez wojenną pożogę, znajdował się tutaj obronny zamek. Jednak, kiedy w połowie piętnastego wieku miasto znalazło się pod bezpiecznym panowaniem władców Hiszpanii, bezużyteczna strategicznie twierdza została oddana w ręce zakonnic.

Gdy wszedł na kamienną wieżę, jego oczom ukazał się zapierający dech w piersiach obraz. Po jego prawej stronie w oddali majaczyły zabudowania wspaniałego Mediolanu, lecz cały widok zdominowany był, aż po sam horyzont, przez zieleń drzew kontrastującą z błękitem bezchmurnego nieba.

Lucjusz odetchnął, wciągając rześkie powietrze głęboko do płuc. Z cholewy skórzanego buta wyciągnął parę idealnie wyważonych sztyletów. Na każdym z nich misternie wyrzeźbiony był symbol gildii – kolczasta róża wśród płomieni. Promienie słońca tańczyły, iskrząc, po gładkiej, srebrzystej powierzchni broni.

Szybkimi pchnięciami ciął powietrze, rozrywając wyimaginowanego przeciwnika na strzępy. Choć dobiegał już pięćdziesiątki, jego ciało było niezwykle sprawne, a zmysły wyostrzone.

Lucjusz przeliczył się, mając nadzieję, że wysiłek fizyczny odgoni dręczące go myśli. Ciągle przed oczyma miał roztrzęsionego, odchodzącego od zmysłów Marco. Matka Guliana podała mu silny środek nasenny, aby jego ciało mogło choć na chwilę odpocząć od udręczonej duszy.

Gdy późno w nocy odchodził od łoża chłopca, w słabym świetle świec dało się dostrzec zmiany, jakie jad zaczął wywoływać w jego ciele.
Marco miał wyjątkowo wiele szczęścia. Zdążyli w ostatnim momencie, nim wampirza trucizna dotarła do celu. Gdyby tak się stało, nie byłoby odwrotu.

Wampirem można stać się tylko poprzez ukąszenie, gdy jad dostanie się do serca, zamieniając je w marmurową skałę. Zwykli śmiertelnicy nie mają szans na odwrócenie procesu przemiany, lecz dzieci pradawnych łowców nocy posiadają moc, dzięki której można zatrzymać działanie trucizny. Ich organizm został wyposażony przez matkę naturę w najskuteczniejszą broń, jaką można użyć przeciwko krwiopijcom. Ich własną krew. Z biegiem lat, z pokolenia na pokolenie, członkowie gildii stają się słabsi, a czerwona ciecz krążąca w ich żyłach rozrzedza się nieubłagalnie. Od wieków próbują powstrzymać działanie jadu, ale wciąż bezskutecznie. Wampiry zdając sobie sprawę ze wzrostu własnej potęgi, czując się bezkarnie, zaczęły podejmować coraz śmielsze działania.
Lucjusz oparł się plecami o chłodny kamień wieży. Jego pierś unosiła się rytmicznie, a płuca walczyły o jak największy haust powietrza. Starzeję się – pomyślał.

Przed oczyma zatańczyły mu pojedyncze obrazy, które tak bardzo chciał od siebie oddalić dzisiejszego poranka.

Gdy tylko wbiegli do kamienicy Cosimo, poczuli zapach krwi i obecności wampira. Kierowani instynktem udali się na pierwsze piętro budynku. Z każdym kolejnym metrem odór, jaki wytwarzało ciało krwiopijcy, stawał się silniejszy.

- Mistrzu tam, za tymi drzwiami! – wykrzyczała Kesja. Tupot wielu stóp odbijał się echem po korytarzu, gdy pospieszyli do miejsca, które wskazała dziewczyna.

Pierwszy do sali wpadł Lucjusz. Obraz jaki ukazał się jego oczom sprawił, iż serce zamarło mu w piersi.

Pod oknem, wśród połyskujących drobinek rozbitego lustra, leżał Marco. Nad nim z zębami zatopionymi w krtani, pochylała się rudowłosa wampirzyca. Mimo, iż zdawała sobie sprawę z obecności łowców w bibliotece, nie odrywała kłów od szyi chłopaka. Tak jakby nic innego nie miało znaczenia…

- Nie! – wykrzyczał Lucjusz. Zdawszy sobie sprawę z tego, co chce uczynić pijawka, pobiegł w jej stronę. Rudowłosa z sykiem odwróciła głowę od zakrwawionego ciała Marco.

Lucjusz wyjął zza cholewy buta sztylety, które cisnął z ogromną siłą w kierunku kobiety. Wampirzyca zawyła z bólu, gdy srebro wniknęło w jej pierś, topiąc ciało niczym słońce śnieg. W bibliotece dał się wyczuć smród palonej skóry.

- Joachimie, pochodnia. Szybko! – wykrzyczał do biegnącego w jego stronę chłopaka.

Joachim podał swojemu mistrzowi ogień, po czym sięgnął dłonią do łańcuszka zawieszonego na szyi. Wyciągnął małą, szklana buteleczkę, w której wnętrzu znajdowała się święcona woda. Nie spuszczając wzroku z wijącej się w konwulsjach wampirzycy, odkorkował naczynie.

- Pan powiedział. Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony*. W imię Boga Ojca Wszechmogącego, nakazuję ci wrócić do czeluści piekieł. W imię Boga Ojca nakazuję… - szeptał Joachim jak w transie. Jego ofiara nie mogła się poruszyć, przygwożdżona do zimnego podłoża siłą słów chłopaka.

Wampirzyca wydała z siebie przeraźliwy krzyk, kiedy młodzieniec polał jej marmurowe ciało święconą wodą. Przy zetknięciu z alabastrową skórą święta ciecz zaskwierczała. Lucjusz podszedł do niej z ogniem.

- Aro zazna goryczy zemsty. To za moją rodzinę, suko! – mówiąc to, rzucił zapaloną pochodnię na fałdy jej aksamitnej sukni, która zajęła się w mgnieniu oka płomieniem.

Przez kilka następnych sekund pomieszczenie wypełniał oślepiający blask. Gdy otworzyli powieki, z wampirzycy pozostała tylko szara kupka popiołu.

Lucjusz obrócił się na pięcie, szukając wzrokiem bratanka. Podczas gdy obydwaj – on i Joachim - zajęci byli wampirzycą, Kesja odciągnęła zakrwawionego chłopaka w bezpieczne miejsce. Musiała działać bardzo szybko, nie wiedziała bowiem ile jadu krążyło w żyłach Marco. Jednym, sprawnym ruchem podciągnęła rękaw, przykładając zimny sztylet do nadgarstka. Zatopiła ostrze w skórze. Gorąca krew polała się wąskim strumieniem, ściekając po koniuszkach bladych palców. Drugą ręką rozchyliła wargi chłopaka, aby móc wlać kilka kropel posoki wprost do jego ust.

Marco, na wpół przytomny, niewidzącymi oczyma wpatrywał się w Kesję. Jego ciałem wstrząsały silne dreszcze.

Pomieszczenie wypełnił jaskrawy, oślepiający blask. Dziewczyna zasłoniła oczy, chowając twarz w pierś Marco. Gdy tylko jej wzrok przyzwyczaił się do intensywności porannych promieni słońca, pochyliła nadgarstek nad spierzchniętymi ustami młodzieńca. W chwili, gdy czerwony płyn dostał się pomiędzy wargi chłopaka, z jego ust wydarł się cichy jęk, który przerodził się w rozdzierający, przepełniony bólem krzyk.

Lucjusz podbiegł do pary leżącej pod ścianą.

- Lucjuszu, jest źle. Bardzo źle – wyszeptała pełna trwogi dziewczyna.

Mężczyzna rozciął przedramię, przytykając ranę do ust bratanka. Nie odezwał się ani jednym słowem. Wiedział, że jeśli podali mu antidotum za późno, a przemiana w wampira dokona się w pełni, Marco będzie musiał zginąć z ich ręki.


*[Pismo Święte, Księga Kapłańska, 17, 11-13]


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Śro 10:45, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
Lonely
Wilkołak



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: droga mleczna

PostWysłany: Sob 20:36, 26 Gru 2009 Powrót do góry

O boze...
To bylo pierwsze slowo, ktore nasunelo mi sie po przeczytaniu rozdzialu. Musialam przeczytac jeszcze raz, i znowu to samo. Chyba napisze najmniej konstruktywny i logiczny komentarz od kiedy sie zerejstrowalam. Mam nadzieje, ze mi wybaczysz, ale tu wszystko jest... perfekcyjne. Na swoim miejscu. Naprawde rzadko, ba, niemal nigdy, tak bardzo wczuwam sie w tekst. To z pewnoscia najlepszy rozdzial, jaki napisalas. Po prostu... bajka. Emocje Marco, postac Lucjusza i wampirzca... chyba jeszcze nigdy nie czytalam tak szybko, chcac wiedziec co sie stanie. I ja nie slodze. Az boje sie czytac nastepnego rodzialu, skoro ten wzbudzil we mnie juz takie emocje. Chce wiecej. Wiem, ze konczenie w takich momentach nadaje opowiadaniu smaku, ale to meczenie czytelnikow. Zal mi Marco, naprawde. Najpierw to z jego siostra, potem spotkanie z wampirzyca... a teraz to. Wszystko zaczelo sie psuc. Moge prosic o wiadomosc na pw, gdy pojawi sie nastepny rozdzial? Nie chcialabym go przegapic. A tak na marginesie... ile planujesz rozdzialow?

A no i jeszcze trailer... Kupilas mnie ta melodia. Bardzo lubie two steps from hell. Dobrze oddalas klimat Tanca Smierci i pasuje mi postac Marco. Tak moglby rzeczywiscie wygladac.

Cytat:
- Ja nic nie rozumiem… - wyszeptał Marco. Gwałtowny szloch wstrząsną jego ciałem.

a nie z l na koncu?
I koncowe wypowiedzi zapisalas kursywa.
Wiem, czepiam sie. Przepraszam.

Standardowo, zycze weny no i wesolych swiat, ktore sie juz koncza.

L.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Anex Swan
Wilkołak



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^

PostWysłany: Sob 21:07, 26 Gru 2009 Powrót do góry

Krótko, krótko, jak dla mnie stanowczo za mało.
Wciągnęło mnie to, i to zresztą bardzo.
Nawet teraz nie wiem co napisać, wnerwiłam się na Lucjusza, a to z tego powodu, że nie powiedział nic nowego o czym bym nie wiedziała. Ja myślałam, że tu zaraz jakaś ciekawa informacja przepłynie, no nie wiem o czym, no ale mogło by coś takiego być. Ogółem rzecz biorąc rozdział przygnębiający, smutny i tym podobny. Taki jeden rozdział może być, nawet pasuje. Ech co ja mówię, i tak jest świetny! Ładnie napisany, zresztą te rozdziały to Ci bardzo ładnie wszystkie wychodzą ;) Wcześniej była przemiana z perspektywy Marco ( no tak to można określić) a teraz z perspektywy Lucjusza, obydwie wspaniale się uzupełniają. Wszystko jest cacy, a ja nie am co napisać, a chciałam wypocić jakiś długi komentarz, ech szkoda.

lonely napisał:
I koncowe wypowiedzi zapisalas kursywa.

A ja chyba wiem dlaczego ( to się nazywa duma ^^ ) te końcowe wypowiedzi są w czasie przeszłym i one są tak specjalnie napisane, żeby podkreślić, że on to wspomina. Chyba...
Życzę weny czasu i nastroju na pisanie kolejnych rozdziałów.

Pozdrawiam, Anex
Ps. Trailer naprawdę fajny i daje do myślenia... powoli zaczynam kumać co będzie dalej. Szybka jestem oglądałam dwa trailery i dopiero teraz coś z nich wywnioskowałam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Sob 23:41, 26 Gru 2009 Powrót do góry

Dzięki dziewczęta razem i z osobna. Wen z małymi przerwami, dryluje mnie od wewnątrz. Skutkuje to ciągłym pisaniem [ w związku z tym, że mam całe 17 dni względnie wolnego]. Dlatego też 7 rozdział jest juz napisany, ale nie odesłałam go jeszcze to Mizuki, gdyż po pierwsze chcę go jeszcze trochę dopieścić, po drugie beta tez ma święta xD

Dziękuję Lonely za wskazanie tego błędu. Gdzieś nam umknęła literka "Ł". Co do pisania kursywa Anex ma rację. Miało to podkreślić czas przeszły zdarzeń.

Staram się powoli budować opisy bohaterów. Nie spieszę się też z akcją, gdyż jestem fanką pewnego rodzaju sinusoidy zdarzeń. Zdaję sobie również sprawę z moich skłonności do dramatyzmu. Osoba, która jako pierwsza krytykuje każdy rozdział, poprosiła mnie, żebym nie zrobiła z Marco ciepłych kluchów. Obiecuję, że tak się nie stanie. Ale moim zamierzeniem jest również pewna autentyczność uczuć. Marco nie może z dnia na dzień, z rozdziału na rozdział przejść do porządku dziennego z faktem, ze stał się pół wampirem. Wg mnie byłoby to naciągane i sztuczne. Potrzebuje na to czasu, ale walka ta, nie będzie się ciągnąć przez większość opowiadania. Staram się pisać tak, jakbym sama była czytelnikiem i próbowała siebie samą zaciekawić. [Przepraszam za chaotyczność wypowiedzi, ale wróciłam przed chwilą z pubu i jestem lekko otumaniona dymem papierosowym].

Siódmy rozdział jest przejściem w kolejny etap historii. To co chcę jeszcze napisać, to to, że zależy mi również na budowie porteru psychologicznego pozostałych postaci. Bardzo chciałabym, żeby ich opisy nabrały koloru i wyrazistości. Lucjusz ma swoje powody, żeby o tym nie mówić, lecz prawda jest jak oliwa - zawsze wypłynie na wierzch. Ten wątek jest przemyślany i w najbliższym czasie Lucjusz Gordiano uroni rąbka tajemnicy własnej rodziny. Jak na razie są ważniejsze sprawy na jego głowie. Zrobiłabym mały spoiler, ale neeee:D Od 8 rozdziału, akcja nabierze znów szybkości.

Nie zastanawiałam się ilością rozdziałów. Wszystko wyjdzie w praktyce, ale na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że w dziesięciu to ja się na bank nie zmieszczę^^

Kończąc.

Dziękuję za Wasze miłe komentarze, które połechtały wena. Dziękuję za pochwały i miłe słowa.
Ogłoszenie parafialne: Kolejny rozdział powinnam umieścić w poniedziałek bądź wtorek.

Pozdrawiam
Ara

EDIT:
Chciałam to już wcześniej napisać, ale zapominałam.
Taniec śmierci jest moją własną wizją wampirzego świata, bazująca na elementach świata Pani Szmejer. Aczkolwiek, wygląd i forma ich bycia w większości odbiega od mojej. Wykpię brokatowe wampirzątka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Pon 22:34, 28 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 19:42, 27 Gru 2009 Powrót do góry

hmm... w sumie mam pewną konkluzję... piszesz, że to na motywach "Pani Szmejer", że to Twoja wizja wampirzego świata bez "brokatowych wampirów". Zresztą nie pierwszy raz widzę na tym forum w Kąciku Pisarza odżegnywanie się od Sagi Zmierzchu Stephenie Meyer - ale zastanówmy się wszyscy - gdyby nie saga i jej twórczyni, nie byłoby tego forum, ani tej ilości opowiadań na ten temat. Wiem, że każdy ma własną wizję świata wampirów, zwłaszcza już po przeczytaniu Sagi - wiem, nie ma idealnych książek, nie ma idealnych filmów, nie ma idealnych opowiadań.... ale to nie znaczy, że trzeba się nagle odżegnywać od czegoś - zwłaszcza czegoś co jest natchnieniem tylu ludzi:)
Ufff musiałam się nieco wypowiedzieć:) wybacz dygresję:)

lubię twój fanfick i cieszę się, że masz wenę:) czekam na kolejne rozdziały:)
Pozdrawiam Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Pon 2:33, 28 Gru 2009 Powrót do góry

Oczywiście, podzielam jak najbardziej Twój punkt myślenia. Ale gdy np. nie mogę zbyt wiele zarzucić sforze opisanej w Sadze Zmierzchu, tak wampiry nie do końca przypadły moim gustom. Jestem wychowana na wampirzym świecie Anny Rice, a ich twilightowe odpowiedniki błyszczące w świetle słonecznym niczym obsypane brokatem, jakoś do mnie nie trafiają. Nie chciałabym w tym miejscu zdradzać zbyt wiele z fabuły opowiadania, ale korzystając z moich doświadczeń z literatury fantasy, postanowiłam wykrzesać z nich coś więcej. Tak jak na wstępie samego opowiadania powiedziałam, klan Volturi nie będzie grał pierwszoplanowej roli [ z prozaicznego powodu - kiedyś o nich pisałam], ale będzie to bardzo znacząca rola, będąca motorem głównych zdarzeń. Nelkmorelko, będę trzymać się dobrze nam znanej trójcy - Aro, Kajusza i Marka, łącznie z ich przyboczną świtą. Jest to sprawa bezdyskusyjna, aczkolwiek pozwoliłam sobie na własną interpretację ich wyglądu fizycznego i zdolności. Nawet zwykły fan, piszący ff ma do tego prawo.

Pozdrawiam serdecznie o trzeciej nad ranem.
Ara


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
endorphines
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Sty 2009
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pon 22:19, 28 Gru 2009 Powrót do góry

Aruś 'oliwa to na wierzch wypływa' 8)
chciałabym również wypowiedzieć się. Zlinczujecie mnie itp. ale 'wampirzy śwat Pani Meyer' nie podoba mi się. Romans Eda z Bellą to swoją drogą, dla mnie mógłby on (Edward) być nawet kosmitą.
Przez to ich 'błyszczenie' i tym podobne ozdobniki wampiry jako takie tracą na tajemniczości, na tej całej otoczce przez którą są tak fascynujące.. (dla mnie)
Mogę bana dostać za taką wypowiedź? :niepewny:
Tak jestem wielką fanką mroku, popiołu i czosnku. Kocham 'tradycję' przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Z niej czerpię wiedzę i wyobrażenie świata, to ona pobudza moją wyobraźnię. Nawet jeśli jest to tylko Dracula z dziwną fryzurą, śpiący w trumnie i zmieniający się w nietoperza.
Opowiadanie Arabelli: czytałam, czytam i czytać będę. Jak i inne jej dzieła. Doceniam jej pracę i wysiłek włożone w to by Was, nas, siebie zadowolić. Dajesz radę Ara! Szczerze mówiąc, ostatnio zrobiłam się bardzo wybredna jeśli chodzi o literaturę. Mam wrażenie, że te po które ostatnio sięgam książki fantasy napisane są 'na odwal'. Byle szybciej, byle prościej. Ara dopieszcza każdy szczegółik wedle swojej wizji. :-) Staraj się tak dalej i nie spiesz się. Pośpiech jest zbędny, żeby stworzyć coś naprawde wartościowego trzeba poświęcić temu dużo czasu i wysiłku :)

Koniec i bomba kto nie czyta fanficu ten TRĄBA! ;D


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Wto 22:46, 29 Gru 2009 Powrót do góry

Witam serdecznie. Umieszczam kolejny, bo już siódmy rozdział Tańca śmierci. Miłej lektury. Enjoy

beta najlepsza w świecie - Mizuki - niech jej Przenajświętszy T.O.P od figurek wynagrodzi


W formacie pdf.
[link widoczny dla zalogowanych]

Cytat ktory zawsze pasuje do wampirów

[...] dla patrzących z boku wieczność trwa tyle co zmrużenie oka, a dla skazanych na swój los zmrużenie oka trwa wieczność.


Gustaw Herling-Grudziński — Inny świat (Część 2: Zapiski z martwego domu)



Siódmy

Promienie słońca sączyły się przez grubą szybę klasztornego okna. Marco obudził się, gdy jeden z nich zatańczył świetlisty taniec na jego twarzy. Strasznie bolała go głowa - jakby poprzedniego dnia przesadził z mocnymi trunkami. Początkowo nie wiedział, gdzie się znajduje. Nie rozpoznawał surowych, bielonych ścian, ani prostoty wnętrza.

Z cichym jękiem wstał z posłania. Gdy jego bose stopy dotknęły zimnej, kamiennej posadzki, fala wspomnień zalała jego głowę. Udręczony ich ciężarem przymknął oczy.

- Nie wyglądasz na takiego mazgaja – powiedział czyjś rozbawiony głos.

Marco spojrzał w stronę drzwi, które uchyliły się z cichym skrzypieniem. Joachim stanął w progu, wyraźnie ociągając się przed wejściem do komnaty.

- Co tutaj robisz? – powiedział Marco, ponownie rzucając się na łóżko.

Jasnowłosy oparł się plecami o ścianę, krzyżując ręce na piersi.

- Miałem pilnować co się u ciebie dzieje, ale nie mam w zwyczaju przesiadywać całej nocy w męskiej komnacie. Mam nadzieję, że jaśnie panicz rozumie i wybaczy – rzekł, po czym ukłonił się dwornie.

Marco przesłonił dłonią oczy przed rażącym go słońcem.

- Przestałbyś już drwić. Nie mam ochoty na żarty.

Joachim parsknął pod nosem z udawanym oburzeniem, ale w kącikach ust ciągle czaił się uśmiech.

- Dobrze. W takim razie jestem już całkowicie poważny, mimo że to wbrew mojej naturze.

Przez chwilę w pomieszczeniu zapanowało milczenie. Joachim bacznie obserwował leżącego na łóżku chłopaka. Od trzech dni nie podawali mu krwi łowców, więc skutki jakie wywołał jad zaczęły być coraz bardziej widoczne.

Twarz Marco zmieniła się. Skóra stała się porcelanowo biała, delikatna, bez żadnej skazy. Piwne tęczówki zrobiły się dużo jaśniejsze, kolorem przypominając bursztyn. Gdy Lucjusz zobaczył jego oczy kilka dni temu, odetchnął z wyraźną ulgą, bowiem oznaczało to, iż przemiana nie przebiegła w pełni. Gdyby stały się krwistoczerwone, musieliby…

Z zamyślenia wyrwał go Marco.

- Długo tak jeszcze zamierzasz stać przy drzwiach i się na mnie patrzeć? Czuję się skrępowany – powiedział nie podnosząc ramienia przykrywającego oczy.

Joachim zachichotał.

- Jeżeli sprawi ci to ulgę, to wiedz, że nie pociągasz mnie fizycznie. Wybacz – oznajmił, po czym usiadł na jedynym krześle w pokoju. – Jak się czujesz?

- Źle. Mam wrażenie, że wszystko mnie boli, ale głowa najbardziej. – Jęknął głośno, gdy przewrócił się na prawy bok, kierując twarz w stronę ściany. – Nie wiem co się ze mną dzieje.

Joachim westchnął. Był wściekły na Lucjusza, gdy poprosił go o pomoc w wytłumaczeniu Marco tego, co się stało. Lecz nie potrafił odmówić mistrzowi, wiedząc jak bardzo zależało mu na tym chłopaku.

- Wiem, co czujesz. To przejdzie z czasem. Twój organizm musi się przyzwyczaić do zmian jakie poczynił jad.

- Strasznie się boję. Przeraża mnie myśl, że jestem takim samym potworem, jaki zabił rodziców i Lidię. Jeśli tak jest w istocie, to wolałbym chyba umrzeć.

Wyznanie Marco zaskoczyło Joachima.

- Gdybyś stał się wampirem ręczę ci, że bez wahania przemieniłbym cię w stertę szarego pyłu. Ale całe szczęście nie stałeś się nim, więc przestań niepotrzebnie przeżywać. Spójrz na mnie – dodał po chwili.

Marco zlekceważył prośbę chłopaka.

- Spójrz na mnie – powtórzył Joachim.

Czarnowłosy młodzieniec niechętnie odwrócił głowę. Gdy tylko ich spojrzenia spotkały się, Joachim zaczął opowiadać mu swoją historię. Liczył na to, że w ten sposób odwróci uwagę Marco od siebie samego i pozwoli spojrzeć na zaistniałą sytuację z racjonalnego punktu widzenia. Tylko on sam wiedział, jak wielkim wyzwaniem było dla niego przywołanie obrazów z przeszłości.

*

Był słoneczny, zimowy dzień. Wraz z bratem udali się do lasu, żeby narąbać drewna na opał. Musieli radzić sobie sami po śmierci ojca. Od najmłodszych lat Niklas Stege przygotowywał Joachima oraz jego młodszego brata, Daga, do bycia Nocnymi Łowcami. Już jako dziecko marzyli o przejściu inicjacji i dostaniu misternie rzeźbionych sztyletów. Snuli plany o staniu się największymi pogromcami wampirów w historii. Gdy dotarła do nich wiadomość o śmierci ojca, zrozpaczona matka zabroniła im wspominać o uprawianej przez niego profesji. Chłopiec dopiero później rozumiał, dlaczego tak zrobiła. Przyczyną była najzwyklejsza matczyna troska i strach o życie dzieci. Nie chciała, aby spotkał ich taki sam los jak jej męża. Początkowo planowali z bratem ucieczkę, aby przyłączyć się do gildii we Włoszech, gdzie ojciec miał wielu przyjaciół. Ale Włochy były bardzo daleko od Danii. Ponadto nie mogli zostawić samej pogrążonej w rozpaczy matki. Joachim wiedział, że tego oczekiwałby od nich ojciec. Dlatego zostali w kraju, zajmując się małym gospodarstwem niedaleko Christianii.

Gdy znajdowali się na ośnieżonej polanie, obrabiając ścięte drzewo, usłyszeli rozdzierający krzyk matki. Pędem rzucili się w stronę domu. W miarę jak zbliżali się do celu, Joachim zaczął zwalniać ogarnięty przeczuciem. Dag wyprzedził go z łatwością.

Starszy z braci, uświadomiwszy sobie, co takiego podpowiada mu intuicja, próbował zawrócić brata.

- Dag! Dag, uciekaj. W domu są wampiry! Uciekaj! – ale ten nie słuchał go pędzony gniewem.

Joachim zatrzymał się tuż przy płocie. Widział brata wbiegającego do domu. Próbował go jeszcze zatrzymywać, ale na próżno. Po kilku sekundach usłyszał trzask łamanych mebli. W powietrzu zapanowała przerażająca cisza. Joachim nie słyszał nic prócz bicia swego serca. Niczym sparaliżowany ciągle stał przy płocie, wpatrując się w otwarte na oścież drzwi.

Nie wiedział ile minęło czasu od momentu, gdy zniknął za nimi Dag. Kiedy odważył się ruszyć ku domowi, z każdym kolejnym krokiem złość i frustracja wypełniały każdą komórkę jego ciała. Strach przerodził się w gniew. Zacisnął dłonie w pięści gotowy do walki, zapominając, że jest całkowicie bezbronny w starciu z wampirem. Gdyby nie matka, miałby teraz skuteczną broń zamkniętą w szufladzie komody, zdolną do powalenia tego potwora.

Gdy przekroczył próg pokoju zobaczył matkę leżącą w kałuży krwi oraz nieprzytomnego brata, nad którym pochylał się wampir. Z wyraźnym niezadowoleniem odsunął kły od skóry Daga.

- Och, dopiero co go spróbowałem – westchnął. Joachim nie mógł ocenić wieku wampira. Ciało z pewnością należało do młodego mężczyzny, ale krwistoczerwony wzrok świadczył o wiekowej mądrości. – Przyszedłem do was w odwiedziny, gdyż dobry Niklas nie raczył pochwalić się swoją wybornie smakującą rodziną.

Wstał z klęczek, kierując swe kroki ku chłopakowi. Z ciekawością odmalowaną na twarzy przyglądał się Joachimowi.

- Podobny do tatusia jota w jotę. Ale nie… - obejrzał się w stronę kobiety leżącej pod ścianą – nos masz po niej. Śliczny chłopiec.

Joachim cofnął się z przerażeniem pod ścianę. Drżał na całym ciele, jakby zapadł na febrę.

- Mam nadzieję, że nie będziesz uciekał. Nie lubię się bawić jedzeniem – powiedział z ironicznym uśmieszkiem. W mgnieniu oka znalazł się tuż przy chłopcu. Zimną ręką chwycił za gardło, zbliżając twarz chłopca ku swojej. Gdy Joachim poczuł odór z ust wampira, wstrząsnął nim dreszcz obrzydzenia.

- Przekaż tatusiowi pozdrowienia od Demetri`ego - zachichotał, śmiejąc się z własnego żartu. – Och, no tak. Nie przekażesz mu, bo on nie żyje. Szkoda. – Po czym wbił swe ostre niczym brzytwa kły w pulsująca pod skórą tętnicę.

Przed oczyma Joachima tańczyły czerwone plamki, a ból w krtani stał się trudny do zniesienia. Ostatkiem sił walczył o jeden, jedyny oddech. Zobaczył pojedyncze obrazy ze szczęśliwego dzieciństwa, które przelatywały przed jego oczyma w przyspieszonym tempie. Po chwili jego świadomość spowiła gęsta mgła.

Jedyne co pamiętał z tamtej chwili, to niemoc nad ciałem, które niczym kamień leżało na podłodze oraz wszechogarniający ból. Paliła go żywcem każda cząsteczka ciała - od stóp do głów. Nie miał nawet siły, aby krzyczeć. Najgorsze co może spotkać człowieka, to chwila gdy ciało umiera, a dusza kurczowo trzyma się życia.

W pewnym momencie, gdy myślał, że koniec jest już bliski, poczuł cierpki smak krwi na ustach. Gdy kilka kropel dostało się do wnętrza jego gardła, ból jaki poczuł przewyższał wszystkie poprzednie doznania. Rozdzierający krzyk wydobywający się z jego gardzieli przeszył powietrze tylko po to, aby potem Joachim mógł znów wpaść w ramiona Orfeusza.

Gdy zaczęło świtać, przebudził się na chwilę. W dalszym ciągu wszystko bolało go nieznośnie, ale uczucie to jakby zmalało. Przez głowę Joachima przemknęła myśl, że znalazł się w czyśćcu. Nagle zdał sobie sprawę, iż czyjaś ręka ciąży mu na piersi. Zmusił się do odwrócenia głowy. Obok niego leżał martwy Dag. Joachimowi zaparło dech w piersiach. Brat uratował mu życie, kosztem własnego…

Słona łza ściekła po policzku na drewnianą podłogę.

*

Marco nie wiedział kiedy usiadł na łóżku, wpatrując się w Joachima z półotwartymi ustami.

- Ale jak twój brat mógł uratować ci życie, skoro mówiłeś, że ukąsił go wampir? – dopytywał się.

- Dag w chwili przebudzenia najwidoczniej zdał sobie sprawę ze swojego położenia. Jad musiał krążyć powoli w jego żyłach. – Widać było, że mówienie przychodzi mu z trudem. – Gdy zobaczył w jakim jestem stanie, wiedząc, że nikt mu nie pomoże, postanowił uratować przynajmniej moje życie.

Joachim zamknął oczy i odchylił się na krześle, wyprostowując przed sobą nogi. Marco również milczał, zastanawiając się nad słowami chłopaka. Po chwili zadał ponownie pytanie.

- Nie rozumiem czegoś. Dag został ugryziony tak, jak ty, czy ja. W takim razie dlaczego nie został wampirem?

Joachim słysząc te słowa, jakby skurczył się w sobie. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu i zrezygnowania.

- Bo… - zawahał się. Gwałtownie otworzył oczy, wstając krzesła. – Nie musisz wiedzieć wszystkiego, ponad to, co konieczne.

Marco poczuł się nieswojo z myślą, że mógł urazić uczucia towarzysza. Mimo całej niechęci do jego osoby, szczerość i otwartość Joachima spowodowała, że chłopak postanowił okazać mu szacunek i takt, nie poruszając drażliwego dla niego tematu.

Joachim stał do niego tyłem z lekko przygarbionymi plecami. Westchnął głośno, bladymi palcami przeczesując włosy. Próbował uspokoić galopujące w szalonym pędzie wspomnienia. Minęło zaledwie kilka sekund, gdy opanowany przemówił:

- Tacy jak ja, czy ty, różnimy się od wampirów. Krew nie jest dla nas jedynym, podstawowym pożywieniem. Możemy jeść wszystko, ale niezbędna jest nam do normalnego funkcjonowania organizmu. Nie odczuwamy głodu krwi jak te potwory, ale jesteśmy w stanie wyczuć, gdy nam jej brakuje.

Marco poczuł, że go mdli.

- Nie musi być to ludzka krew - zapewnił Joachim, słysząc ciężki oddech chłopca. Domyślał się w jakim stanie jest jego żołądek. – Przyzwyczaisz się do tego. W każdym razie, nie masz wyjścia. – Odwrócił się do niego z cierpkim uśmieszkiem.

- Z fizjologicznego punktu widzenia jesteśmy tacy sami jak ludzie. Chorujemy, starzejemy się, by w końcu umrzeć i zamienić się w proch. Różni nas jednak jedna rzecz, mianowicie… starzejemy się wolniej. Lucjusz jest zdania, że i tak nie mamy szans przeżyć dłużej niż kilkuset lat. Sto, dwieście? Nikt tego dokładnie nie wie, gdyż żaden z nas, kto stał się pół wampirem, nigdy nie doczekał naturalnej śmierci. Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie jest to pocieszająca myśl. Móc odejść z honorem…

Marco miał wrażenie, jakby oszalał. Jego umysł w dalszym ciągu nie mógł przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Wcześniejszą opowieść Joachima traktował na wpół poważnie, myśląc o niej raczej jako o ciekawej, fantastycznej historii. Jednak powaga, z jaką chłopak opowiadał mu teraz o życiu półwampira, wywołała w nim pewien rodzaj konsternacji. Powoli zaczynał do niego docierać fakt, że jest taki sam jak Joachim. Nie ma już odwrotu od tego kim się stał. Świadomość tego stanu rzeczy, zmroziła mu serce.

- Nie myślałeś nigdy o samobójstwie? – wyszeptał zdruzgotany.

Na twarzy Joachima pojawił się ironiczny uśmieszek.

- Setki razy. Ale jestem zbyt wielkim tchórzem, aby skutecznie targnąć się na własne życie. Żałosne, nieprawdaż? Przy całej niechęci to tego czym się stałem, nie umiem zrezygnować z życia.

Popatrzył Marco prosto w oczy.

- Marny ze mnie pocieszyciel. Miałem przekonać cię do nowej formy egzystencji, a tymczasem użalam się sam nad sobą, dręcząc cię tylko ciemnymi aspektami bycia tym, czym jesteśmy.
Marco popatrzył na niego z powątpiewaniem.

- A mogą być jakieś jasne?

- Zależy to od tego, czy chcesz się ich doszukać. – Joachim ponownie usiadł na krześle. - Zacznijmy wszystko od początku, dobrze? – dodał z ciepłym uśmiechem.

Przygryzł wargę, skupiając się nad doborem odpowiednich słów. Marco tymczasem oparł się plecami o ramę łóżka. Sam przed sobą nie chciał tego przyznać, ale dzisiejsza rozmowa spowodowała, że spojrzał na Joachima nieco przychylniejszym okiem. Łączyło ich więcej, niż mógłby wcześniej przypuszczać.

- Wampirzy jad zmienił naszą percepcję świata oraz miał wpływ na wzrost możliwości ciała i zmysłów. Jeśli będziesz się jutro dobrze czuł, sprawdzimy jakie poczynił zmiany – powiedział, dodając po chwili: - Możesz widzieć w ciemnościach, mieć niesamowitą intuicję, albo nadludzką siłę. To tylko wybrane przykłady. W moim przypadku, jad zmienił sposób odczuwania emocji innych ludzi. Silnię odczuwam empatię. Nie dotyczy to tylko i wyłącznie współczucia, albo współodczuwania bólu. Jestem po prostu wyczulony na całą gamę emocji trawiących ludzką duszę – Uśmiechnął się, krzyżując ręce na piersi. – Nic przede mną nie ukryjesz, Marco.

- Przerażasz mnie.

- Wiem, ale nie masz powodu nie niepokoju. Nikomu nie powiem, jak bardzo się mnie boisz.

Marco po raz pierwszy od dłuższego czasu roześmiał się szczerze. Jasnowłosy kontynuował:

- Jad zmienia również nasz wygląd – mówiąc to, włożył w drżące dłonie Marco mały fragment lustra.

Gdy w żywym srebrze odbiła się jego twarz, chłopak z głośnym syknięciem wciągnął powietrze do płuc. Nie poznawał sam siebie. Jego piwne tęczówki pojaśniały, barwą przypominając żywicę. Śniada skóra zrobiła się porcelanowo biała oraz nieskazitelnie czysta. Nie pojawiał się na niej żaden ślad rumieńca.

- Wyglądam jakbym był chory – wyszeptał pobladłymi ustami. Pospiesznie zaczął oglądać resztę własnego ciała.

- Gdy coś zyskujesz, musisz liczyć się ze stratą czegoś innego. Jeżeli martwisz się brakiem zainteresowania płcią piękną, to przyznam się szczerze, że ja nie narzekam na niedobór adoracji – Joachim starał się za wszelką cenę rozładować napięcie.

Poskutkowało. Marco opuścił lusterko na kolana. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się chłopakowi siedzącemu pod ścianą. Odszukał w jego twarzy wiele podobieństw. Kolor oczu, bladość skóry. Nasuwało mu się jedno słowo określające to, co widział. Idealny. Przerażająco idealny.

- Nie mogę się przyzwyczaić. Ani do tego kim się stałem, ani jak wyglądam. Ciągle mam nadzieję, że zaraz stąd wyjdę i wrócę, jak gdyby nigdy nic, do rodziny i dawnego życia.

- Marco, lepiej będzie, jeśli zapomnisz o tym co było kiedyś. Łatwiej będzie ci zaakceptować nową rzeczywistość, gdy odetniesz się za jednym zamachem od przeszłości.

Joachim wyczuł wrastające rozgoryczenie u młodego Gordiano.

- Zrobisz jak zechcesz. Masz dwa wyjścia. Albo będziesz marnował swój i innych czas na użalanie się nad sobą, albo staniesz po męsku twarzą w twarz z przeznaczeniem i podniesiesz rękawicę.

- Mówisz to tak, jakbyś sam nigdy nie żałował i nie rozczulał się nad sobą.

Joachim uśmiechnął się cierpko.

- Jak tak robiłem. Dlatego radzę ci, abyś nie popełniał moich błędów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Śro 10:23, 30 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Anex Swan
Wilkołak



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^

PostWysłany: Śro 15:30, 30 Gru 2009 Powrót do góry

To, że ff bardzo mnie zaciekawił to już na pewno wiesz, ale nie wiesz jeszcze jak bardzo podoba mi się ten rozdział. a więc bardzo! Właściwie to równie dobrze mogę skopiować urywki swoich wcześniejszych wypowiedzi i miałabym gotowy komentarz, ale tego to raczej nie chcesz, ja zresztą tez bym nie chciała. Czytając Twoje wypowiedzi na temat wampirów zaczęłam porządnie zastanawiać się jakie są te z sagi, a jakie te z tych legend i innych książek. I nie wiem, które mogłabym wybrać, a to z tego powodu, za bardzo utożsamiłam się z sagą i teraz głupio mi się przyznać, że te dobre wampirki wcale nie są takie fajne, trochę przesłodzone. Jednak te przesłodzone wampirki są w jakiś tam sposób przyciągające ( patrz ranking twilight na tweeterze ) ogólnie to tam mało osób głosuje, a twilight ma po kilkadziesiąt tysiaków. a to, że wzorujesz się na tych "prawdziwych" wampirach bardzo dobrze wpływa na ff. Dzięki temu jest tu zachowany taki, a nie inny klimat, dzięki temu ten ff tak bardzo mi się podoba. I znów żeby nie kopiować swoich wypowiedzi powiem coś konkretnego o tym rozdziale. ogółem cała fabuła opiera się na historii Joachima, która bardzo mnie wciągnęła. Joachim szczerze mówiąc kojarzy mi się z Jasperem, i tu jest drugie powiązanie z twilight, pierwsze to Demetrii i jak już wcześniej napisałaś całe Volturii. Ta cała przemiana Joachima w pół wampira była bardzo dobrze opisana. A właściwie a propos pół wampirów one tez są podobne do tych ze zmierzchu ( ja to teraz będę podobieństwa wymieniać ^^) ale tu jest mała różnica pomiędzy pół wampirami, jak to był napisane one nie wiedzą kiedy brakuje im krwi, a drugie wiedzą. a teraz nie będę zagłębiać się dalej w ten temat, bo podobieństwa to ja mogę przez wieczność wymieniać. Co do tekstu ładnie napisany, błędów nie znalazłam, byłam za bardzo pochłonięta tekstem. Fabuła wciąga mnie coraz bardziej i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Tylko jak już wcześniej wspomniałam, jak będziesz miała jakieś piosnki to wstawiaj je śmiało ja chętnie ich posłucham, one doskonale stwarzają klimat. Ciekawa jestem jak rozwiniesz akcję, powoli, powoli wszystko zaczyna się dziać, a ja jestem bardzo ciekawa co zrobi Marco ( choć widać było wszystko na trailerze to brakuje w nim tego co najważniejsze, żeby zachęcić czytelnika, a ja potrzebuje wiedzieć jak najprędzej co będzie dalej.) I była gwiazdka oddzielona od tekstu, jupi! Dziękuje o wiele lepiej mi się tak to czytało.
Cytat:
- Jak tak robiłem. Dlatego radzę ci, abyś nie popełniał moich błędów.

a nie ja?
Życzę weny, czasu i nastroju na pisanie kolejnych rozdziałów.

Pozdrawiam, Anex


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Czw 0:59, 31 Gru 2009 Powrót do góry

Tak gwoli przekazania informacji. W związku z tym, że zbliża się sylwestrowa noc, a i w późniejszym terminie mogę być niedostępna na forum, chciałabym przekazać wszystkim czytającym Tanieć śmierci, że kolejny rozdział powinien pojawić się na początku przyszłego tygodnia.


Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, i aby był lepszy niż poprzedni i nie tak udany jak ten za dwa lata [żebyście miały na co czekać xD]

Koniec ogłoszenia parafialnego
Ara


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Czw 0:59, 31 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Anex Swan
Wilkołak



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^

PostWysłany: Śro 15:59, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Arabella napisał:
Tak gwoli przekazania informacji. W związku z tym, że zbliża się sylwestrowa noc, a i w późniejszym terminie mogę być niedostępna na forum, chciałabym przekazać wszystkim czytającym Tanieć śmierci, że kolejny rozdział powinien pojawić się na początku przyszłego tygodnia.


Ja się pytam, gdzie ten tydzień? Rozumiem, że można mieć zastój weny albo zbyt mało czasu, ale jest tu już ponad miesiąc bez rozdziału. Nie wytrzymuje normalnie ^^

Z uściskami przesyłam dużego wena i resztę potrzebnych czasowników. Anex


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anex Swan dnia Śro 15:59, 17 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Arabella
Zły wampir



Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.

PostWysłany: Pon 13:04, 29 Mar 2010 Powrót do góry

Dawno mnie tu nie było. A że od stycznia na dysku leżał kolejny rozdział. Wstawiam.

Beta: wierna i najlepsza Mizuki. Dziękuję słońce. 고마워:*

Ósmy

Następnego dnia Marco poczuł się dużo lepiej. Nadwrażliwość oczu minęła, a ból nieco zelżał. Najgorzej było z psychiką. Do późnych godzin nocnych leżał na posłaniu, przypatrując się uważnie swojemu ciału. Było takie blade, zimne, zupełnie mu obce. Udręczony koszmarami zasnął dopiero przed świtem.
Obudziło go ciche puknie do drzwi. Myśląc, że to Joachim, wstał z posłania, nie przejmując się niekompletnym ubiorem. Poczuł jak zalewa go fala gorąca, kiedy zobaczył postacie stojące w drzwiami.
Były to dwie młode kobiety. Jedna z nich, będąca zakonnicą, gdy tylko spostrzegła jego nagi tors, przeżegnała się pospiesznie i mamrocząc pod nosem jakieś przeprosiny, niemal uciekła spod drzwi. Druga z nich, będąca najwidoczniej Nocną Łowczynią, przechyliła głowę, krytycznym wzrokiem taksując wdzięki chłopaka. Gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, że została z nim sam na sam, jej pewność siebie uleciała niczym powietrze z przebitego balonu.
- Witaj Marco - nieśmiało odkaszlnęła. - Zostałam przysłana przez Joachima – wyraźnie speszona zaczęła się jąkać. Marco choć początkowo równie skrępowany, był teraz rozbawiony reakcją obydwu kobiet. – Musiał niezwłocznie wyjechać wraz z Fabio do Volterry, żeby dołączyć do Lucjusza, a… na czas ich nieobecności zostałam twoją opiekunką.
Marco uśmiechnął się niepewnie.
- Pozwolisz, że tylko coś na siebie narzucę? Trochę… tu wieje.
- Tak, wybacz.
Gdy podszedł do łóżka, aby nałożyć leżącą na nim koszulę, poczuł, jak głód ściska jego wnętrzności. Próbował przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni miał w ustach coś naprawdę sycącego, ale nie mógł sobie niczego takiego przypomnieć.
- Masz ochotę coś zjeść? – zapytała.
Marco odwrócił się w jej stronę z milczącym niedowierzaniem w oczach. Czy ona potrafi czytać w myślach? – zapytał sam siebie. Nic nie mogło już go chyba zdziwić.
- Czy powiedziałam coś nie tak? – Dziewczyna poczuła się zaskoczona wyrazem twarzy młodzieńca, będącym reakcją na to prozaiczne pytanie.
Marco wpadł w zadumę. Jego towarzyszka była bardzo piękna. I z pewnością była człowiekiem. Gdy tylko zdała sobie sprawę, iż przyłapał ją na wpatrywaniu się w jego umięśnioną pierś, jej drobną twarzyczkę spowił czerwony rumieniec. Sam nie wiedział dlaczego, ale ucieszył go ten widok.
- Zastanawiałem się tylko, czy potrafisz odczytywać moje myśli – odparł.
- Och. Nie, nie umiem… – Uśmiechnęła się. – Zastanawiałam się tylko, czy nie jesteś głodny. Chcesz zjeść w pokoju, czy razem z pozostałymi?
Marco nie miał ochoty siedzieć w tych czterech surowych ścianach. Poza tym zaczynała zżerać go ciekawość.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko, to wolałbym zjeść gdziekolwiek, byle nie tu.
- W takim razie posiłek będzie czekał na ciebie w jadalni. Ubieraj się, a ja… powiem, żeby coś ci przyszykowali.
Popatrzyła na niego ukradkiem i niczym kot, wymknęła się cicho z pokoju.
W momencie, w którym Marco zapinał sprzączkę od paska, zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie miał pojęcia, gdzie ma szukać jadalni. Nie chciał spędzić poranka na błąkaniu się po klasztorze. Po drugie, nie zapytał się dziewczyny o imię. Druga myśl poirytowała go zdecydowanie bardziej.
Mając nadzieję, że dogoni ją na korytarzu, otworzył z rozmachem drzwi. Gdy tylko to uczynił, zamarł w pół kroku, ponieważ tuż za progiem, plecami o ścianę stała oparta łowczyni.
- Źle się czujesz? – spytał zaniepokojony Marco.
- Nie, nie. Nic mi nie jest. Ja tylko… czekałam na ciebie – wyjąkała speszona, rumieniąc się.
Chłopak pokazał w uśmiechu swoje białe, kiedyś równe zęby. Ideał psuły lekko za długie kły. Nie chcąc stracić okazji do rozmowy, odrzekł:
- Jestem już gotowy. Myślę, że dużo lepiej rozmawiałoby się nam, gdybym znał twoje imię, oczywiście jeśli nie jest ono żadną tajemnicą…
- Mam na imię Maria. Chyba nie jest to dla mnie dobry dzień, skoro zapominam o tak podstawowych sprawach. Idziemy? – dodała po krótkiej chwili.
- Prowadź głodnego – odrzekł z uśmiechem, wyraźnie z siebie zadowolony.
Podczas marszu ciemnym korytarzem żadne z nich nie odezwało się ani jednym słowem. Dziewczyna stawiała nerwowe kroki, znacznie wyprzedzając towarzysza. Marco natomiast, usilnie starał się przypomnieć sobie tajniki uwodzenia. Idąc z tyłu, miał idealną okazję do przypatrzenia się jej postaci, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
Dziewczyna była mniej więcej w jego wieku. Miała na sobie czarne, skórzane spodnie, włożone w buty z wysokimi cholewami. Białą bufiastą bluzkę opinał w pasie ciasny gorset, podkreślający jej wspaniałe krągłości. Lekko kręcone, kasztanowe włosy opadały kaskadami na wyprostowane niczym struna plecy. Wzrok chłopaka powędrował do miejsca, gdzie kończył się gorset…
Potrząsnął głową, próbując uspokoić huragan, jaki opanował jego myśli. Tutaj chyba na nic nie zdadzą się metody wypróbowane na pannach z dobrych domów. Dziewczyna idąca przed nim ewidentnie należała do innego świata. Lecz jakiś uparty głos podpowiadał mu, że może nic nie jest jeszcze stracone.
Rozbawiony swoim tokiem myślenia, roześmiał się serdecznie. Jego przewodniczka przystanęła i odwróciła się w jego kierunku. Nie znając przyczyny jego dobrego humoru, doszła do wniosku, że stała się obiektem drwiny. Prychnęła niczym dzika kotka, przyspieszając jeszcze bardziej kroku. Marco musiał podbiec, żeby ją dogonić.
*
Zjedli posiłek wraz z resztą mniszek. Nie chcąc rzucać się w oczy swoją obecnością, zajęli miejsce tuż przy ścianie. Maria była na niego trochę obrażona, dlatego nie angażowała się w żywszą konwersację, zajęta ciągłym poprawianiem przedmiotów ułożonych na stole.
Marco w pewnym momencie stracił zainteresowanie, zarówno dziewczyną siedzącą naprzeciwko, jak również jedzeniem. Był zafascynowany intensywnością zapachów wyczuwalnych w powietrzu. Rozmaryn, bazylia, oregano, to tylko niektóre, jakie mógł odróżnić. Gdy po raz kolejny napełnił płuca powietrzem, zapiekło go w nosie od ostrej woni kardamonu. Zapach ten, niczym uderzenie obuchem w głowę, przywrócił mu trzeźwość myślenia.
Intensywność ostatnich wydarzeń sprawiła, iż całkowicie zapomniał o świecie poza klasztorem.
- Ile tu już jestem? – spytał przerywając ciszę.
Maria wytrącona pytaniem z równowagi, spojrzała na niego nieco nieobecnym wzrokiem.
- Blisko trzy tygodnie.
- Muszę jechać do Mediolanu. To sprawa niecierpiąca zwłoki – odparł, odsuwając krzesło. Reakcja dziewczyny sprawiła, ze zatrzymał się w połowie drogi.
- Nie możesz tego zrobić, dopóki nie wróci Lucjusz – oburzyła się.
- W takim razie, kiedy wróci?
- Nie wiem, ale…
Marco przerwał jej.
- Muszę jechać już dziś.
- Powiedz mi chociaż, po co chcesz udać się do miasta? Nie doszedłeś jeszcze dostatecznie do siebie. Radziłabym ci, żebyś jednak został.
Chłopak oparł łokcie na stole, pochylając się ku Marii.
- Nie wiem, czy już do siebie doszedłem, czy nie. Nie wiem nawet, kim teraz jestem. Ale w tym momencie nie jest to najważniejsze. Mój ojciec nie żyje. Był kupcem i ktoś musi dokończyć rozpoczęte przez niego transakcje. Kontrahenci są pewnie wściekli, że gotówka nie wpłynęła do nich w odpowiednim terminie. W dokach neapolitańskich stoją dwa statki z Indii z przyprawami na pokładzie. A do tego wszystkiego sprawa z dziedziczeniem majątku – westchnął. – Nie mam zamiaru, mimo tego kim teraz jestem, spędzić reszty swojego życia w klasztornej celi, utrzymując się z pracy w ogródku. Skoro i tak wszyscy wyjechali, lepiej żebym załatwił tę sprawę już teraz.
- Marco, wykonuję polecenia Lucjusza. Nie dostałam rozkazu zabrania cię do miasta. Zrozum.
- A czy zabronił, żebym tam pojechał?
- Nie – odparła szczerze.
Chłopak popatrzył jej prosto w oczy. Dlaczego była taka uparta i nie chciała mu pomóc?
- Skoro nie chcesz jechać ze mną, zrobię to sam. Nie potrzebuję niańki – oznajmił, a gdy nie zareagowała na jego słowa, odsunął krzesło i ruszył ku wyjściu.
- Poczekaj! – Dogoniła go. – Zapytam matkę Gulianę o radę. Nie mogłabym z czystym sumieniem pojechać z tobą, bez wiedzy któregoś z wyższych. Czekaj na mnie w swoim pokoju.
Nie było jej blisko godzinę. Marco nerwowo chodził w tę i z powrotem po komnacie, nie mogąc na niczym skupić uwagi. Kilkakrotnie gotów był już do wyjazdu, nawet jeśli miałby to zrobić sam. Nigdy nie należał do cierpliwych.
Rozległo się puknie do drzwi, a w progu pojawiła się Maria. Miała na sobie długi czarny płaszcz z kapturem, podbity od środka czerwonym materiałem. Rzuciła w jego stronę skórzany tobołek.
- Co to?
- Płaszcz i nowa koszula. Nie miałeś nic ze sobą na zmianę, więc pożyczyłam od Fabio. Może nie będzie się długo wściekał.
- Czyli jak rozumiem, jedziemy?
Maria zmarszczyła brwi.
- Tak. Przeorysza nie widziała, o dziwo, żadnych przeciwwskazań. Najprawdopodobniej nie zdążymy wrócić do klasztoru przed zmierzchem, więc będziemy musieli poszukać noclegu u ojca Novelliego. Miałam przekazać ci jednak jeden warunek. Pod żadnym pozorem nie możesz iść do rodzinnego domu. Jeśli będziesz się opierał, mam cię od tego pomysłu odwieść siłą.
Marco nie ukrywał swojego zdziwienia. Szczerze mówiąc, liczył na to, że dane mu będzie zabrać kilka prywatnych rzeczy z pokoju oraz pożegnać się z tym miejscem. W końcu miał już tam nigdy nie powrócić. Był zawiedziony, że odebrano mu taką szansę.
- Nie sprzeciwiaj się, jeśli masz zamiar jechać do Mediolanu. Znasz zasady, a ja nie podejmę się zadania, wiedząc, że będziesz chciał je złamać. Czy rozumiemy się wzajemnie?
Chłopak westchnął zrezygnowany.
- Dobrze. Niech wam będzie, choć wiedz, że wcale mi się do nie podoba.
Dwadzieścia minut później dosiedli koni. Podróż do miasta zajęła im blisko dwie godziny. Dla Marco były to dwie bardzo długie godziny. Czuł się oszołomiony intensywnością zapachów w powietrzu. Jego uszu dochodził uspokajający szum trawy, która poddawała się falującym podmuchom rozgrzanego powietrza oraz natarczywy świergot ptaków z zagajnika. Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tak namacalnej obecności natury. Miał wrażenie, że dopiero co się narodził – świat, który chłonął wyostrzonymi zmysłami, był po tysiąckroć piękniejszy i wyraźniejszy niż wcześniej. Najbardziej doskwierało mu słońce, palące skórę i drażniące oczy. Maria poradziła mu, aby na czas podróży nałożył na siebie płaszcz. Choć było mu gorąco, materiał osłaniający drażliwe miejsca przyniósł ulgę.
Korzystając ze swobody, jaka towarzyszyła im podczas jazdy, Marco postanowił zaspokoić swoją ciekowość.
- Jak długo należysz do Gildii? Nie widziałem cię… gdy byłem na spotkaniu z ojcem Novellim.
- Inicjację przeszłam kilka miesięcy temu, ale od dobrych kilku lat ojciec przygotowywał mnie do bycia Nocnym Łowcą – odparła, wygodniej usadawiając się w skórzanym siodle i rozkoszując się promieniami słonecznymi. Musieli trochę zwolnić, gdyż nie chcieli przeforsowywać koni. – Byłam na spotkaniu u ojca Novelliego. Po prostu nie zwróciłeś na mnie uwagi zajęty bardziej… przyziemnymi sprawami.
- Możliwe - uśmiechnął się gorzko. – Masz rację, w tamtym czasie myślałem o czymś zupełnie innym.
- Wyglądasz na dużo spokojniejszego niż ostatnio. Może dlatego, że jad przestał krążyć w twoim krwioobiegu, a my nie musieliśmy podawać antidotum. Lepiej się czujesz?
- Tak, chyba tak. Ale nie tylko z tego powodu. Joachim dał mi trochę do myślenia.
Na dźwięk jego imienia, twarz Marii rozbłysła w uśmiechu. Muszą być ze sobą mocno związani – stwierdził Marco.
- W końcu łączy was podobny los. Joachim to wspaniały chłopak. Nie wiem, co bez niego zrobiłby Lucjusz.
Marco przypomniał sobie o czymś.
- Powiedziałaś dziś rano, że nagle musieli wyjechać. Jeszcze wczoraj Joachim nie wspominał nic o żadnej podróży.
Maria ścisnęła mocniej trzymane w dłoniach wodze. Nie uszło to uwagi Marco.
- Dziś w nocy przybył posłaniec z Volterry. Zginęło tam dwóch z naszych, a klan Volturi zaczął jawnie atakować ludzi. Lucjusz twierdzi, że śmierć wampirzycy, która zabiła twoją rodzinę, musiała ich bardzo rozwścieczyć.
- Klan Volturi? Kim oni są? – dopytywał się chłopak.
- To odpowiednik naszego arystokratycznego rodu panującego. Volturi to najbardziej utalentowane wampiry, jakie możesz spotkać. Na ich czele stoją Aro, Kajusz oraz Marek. Jak głosi legenda, w szóstym wieku przejęli władzę siłą, odbierając ją pradawnemu szczepowi rumuńskich wampirów. Niektórzy z naszych twierdzą, że ocaleli tylko dwaj bracia, Stefan i Vladimir, ale to mało prawdopodobne, gdyż ich obecność nie jest wyczuwalna na Bałkanach.
- To oni prowadzą, życie podobne do naszego? – Marco nie ukrywał swojego zaskoczenia.
Maria roześmiała się głośno, rozbawiona tokiem myślenia swojego towarzysza.
- Jeżeli uważasz mordy i picie krwi za coś podobnego, to jak najbardziej.
Marco poczuł się źle na dźwięk słowa „krew”. Przecież on też musiał ją pić, żeby być pełnym sił! Pogrążył się w pochmurnych myślach.
Maria była zaskoczona tą nagłą zmianą nastroju chłopaka. Gdy uprzytomniła sobie własne faux pas, zrobiło jej się strasznie wstyd. Próbując załagodzić sytuację, oznajmiła:
- Wybacz, jeśli cię uraziłam. Wiesz, że nie to miałam na myśli. – Wyglądała na prawdziwie skruszoną. Marco oprzytomniał na dźwięk głosu dziewczyny. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, w jaki sposób jego reakcja mogła być odczytana przez Marię. Nie chciał, żeby miała przez jego humory wyrzuty sumienia. To jego własne piekło, nie musi ściągać do niego innych.
- Po prostu nie jestem dostatecznie gotów, żeby zrozumieć świat, w jakim przyszło mi teraz żyć. Nie przejmuj się.
Chcąc w jakiś sposób pokreślić wagę swoich słów, podjechał do niej i złapał za rękę. Splótł swoje palce z palcami Marii. Dziewczyna zaskoczona jego poufałym gestem, wyszarpnęła delikatnie dłoń z uścisku.
Nim to zrobiła, Marco zdołał zobaczyć bladoróżowe blizny na jej nadgarstkach. Przez głowę, z prędkością tropikalnego huraganu, przemknęła mu myśl, że są to ślady po nieudanej próbie samobójczej.
- Czy ty…? – nie zdołał dokończyć zdania.
Maria obciągnęła materiał bluzki, przysłaniając zdradzieckie ślady. Nie wiedziała jak zachowywać się w towarzystwie tego chłopaka. Czuła, że powinna być dla niego wyrozumiała, ze względu na świeżość przeżyć, ale jego otwartość i urok osobisty, nie ułatwiały jej zadania. Odnosiła wrażenie, iż Marco przyzwyczajony do mediolańskich kobiet brylujących w tamtejszym towarzystwie, traktuje ją podobnie, uznając, że będzie dla niego łatwą zdobyczą. Musi zapomnieć o jego czarującym spojrzeniu oraz gorących dłoniach, które ściskały jej ramiona kilka dni temu w przypływie silnego bólu. Tak będzie dla wszystkich lepiej.
- To nie to, co myślisz. – Odetchnęła głęboko. – To ślady mojej powinności w stosunku do was.
Marco nic nie rozumiał.
- Jakiej powinności? Nie wiem, co masz na myśli.
Maria popatrzyła mu prosto w oczy. Westchnęła zrezygnowana.
- Miałam nadzieję, że Lucjusz ci sam o tym powie, ale skoro tak… Mam tylko jedną prośbę. Przechodziłam to wszystko z Joachimem. Przez wiele miesięcy musiałam słuchać jego przeprosin i wyrzutów sumienia, które i tak nie mają sensu, bo to obowiązek każdego Łowcy. Obiecaj mi, że nie będziesz jęczał mi przez najbliższe tygodnie, tak jak on. Nie wiem, czy zniosę to ponownie. Obiecujesz?
- Tak, ale… - wyjąkał nieświadom niczego Marco.
Maria podciągnęła rękaw do góry, pokazując wiele podłużnych blizn na swoich przedramionach. Niektóre z nich były świeżo zagojone, gdyż wokół widniały czerwone ślady.
- W ostatnich dniach potrzebowałeś nabrać sił – powiedziała przyciszonym głosem.
Marco zdał sobie w końcu sprawę z pochodzenia tych szram. Zagotowało się w nim ze wzburzenia.
- Nie zgadzam się na to! – odpowiedział uniesionym głosem.
Maria zmusiła konia do zatrzymania się.
- Obiecałeś, że nie będziesz marudził.
- Mario, nie możesz zadawać sobie przeze mnie bólu. Nie mogę znieść świadomości… - przerwała mu, wchodząc w słowo.
- Nie obchodzi mnie, czy masz z tego powodu wyrzuty sumienia, czy nie. Musicie być pełni sił, a krew Łowców jest najsilniejsza. Mężczyźni… - Pokręciła z irytacją głową, po czym pognała galopem w kierunku pierwszych zabudowań Mediolanu.
Marco przez chwilę podążał za nią udręczonym wzrokiem.
*
Mediolan był pięknym miastem. Zawsze pełnym ludzi, zapachów, kolorów. Już do wieków był sercem kulturalnego życia Italii, które biło wraz z talentem tworzących tutaj swe wspaniałe dzieła artystów. Rozkwit zawdzięcza panowaniu dwóch wielkich rodów - Viscontich oraz Sforzów, którzy nadali temu miastu niepowtarzalny klimat i urok.
W miarę zbliżania się do średniowiecznego serca miasta, Piazza Mercanti, tłum wokół Marii i Marco gęstniał, utrudniając poruszanie się. Gdy wjechali na rynek, ich oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Cały plac otoczony był jednopoziomowymi loggiami. Na północnej pierzei znajdował się XIII - wieczny ratusz, w którym obradowały władze miasta. Po lewej stronie ujrzeli kilkunastometrową miejską wieżę, stykającą się pod kątem z barokowym pałacem delle Scuole Palatine ozdobionym figurami św. Augustyna. To w tym miejscu dokonywano wszelkich najważniejszych transakcji handlowych i załatwiano sprawy urzędowe. Cały plac pokryty był niezliczonymi kolorowymi kramami. Sprzedawcy przekrzykiwali się nawzajem, chcąc sprzedać towar jak najkorzystniej dla siebie. Była wczesna godzina popołudniowa, więc zebrało się w tym miejscu wielu mieszkańców Mediolanu.
Marco postanowił udać się do Palazzo dei Panigarola, gdzie swoją kancelarię miał zaprzyjaźniony z rodziną Gordiano notariusz. Gdy pomarańczowe promienie słońca rozbłysły nad czerwoną dachówką zabudowań, chłopak podpisał ostatni uwierzytelniający podpis. Zezwolił na podejmowanie decyzji handlowych we własnym imieniu, dotychczasowemu zaufanemu doradcy ojca. W związku z tym, że nie wiedział jak potoczą się jego losy, spisał również testament. Czuł się w obowiązku zadośćuczynienia osobom, które mu pomogły i miał nadzieję, będą pomagać w przyszłości.
Starszy, tęgi mężczyzna usiadł wygodnie w fotelu. Popatrzył w kierunku Marco, trzymając w rękach testament.
- Czy jest pan pewien zapisu?
- Tak – odparł chłopak.
- Pozwoli pan w takim razie, że przeczytam na głos końcową treść dokumentu… – Rozsiadł się wygodniej w fotelu. - Na wypadek mojej śmierci, bądź zaginięcia, cały majątek przekazuję mojemu jedynemu krewnemu, Lucjuszowi Gordiano. Gdyby zapis ten nie mógł być wypełniony z powodu jego odejścia ze światach żywych, bądź przepadnięcia bez wieści, majątek ma zostać przekazany Kościołowi Santa Maria delle Grazie pod zarząd księdzu Novelliemu i przez niego wyznaczonym osobom.
*
Kilkanaście minut później w drzwiach gabinetu notariusza pojawił się Marco. Wyglądał na zmęczonego i przybitego sprawami omawianymi z urzędnikiem. Przez ten cały czas Maria czekała na niego cierpliwie, nie ruszając się z miejsca na chwilę. Nie odzywając się do siebie ani jednym słowem, ruszyli w dół po wielkich, marmurowych schodach prowadzących na Piazza Mercanti. Zaczynało zmierzchać, a do tego oboje byli wyczerpani i głodni. Postanowili, za radą matki Guliany, spędzić nadchodzącą noc u ojca Novelliego.
Dziewczyna sprawnym ruchem dosiadła jednego z wierzchowców. Kiedy Marco chciał pójść w jej ślady, ale usłyszał nagle kobiecy głos wołający jego imię. Rozejrzał się dookoła, szukając miejsca, z którego dochodziło wołanie.
- Po twojej lewej – powiedziała Maria, wskazując brodą kierunek.
Wtedy Marco zobaczył swoją dawną kochankę, Lukrecję. Przedzierała się przez tłum pod rękę z nieznanym mu, eleganckim mężczyzną około trzydziestki. Gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko, rzuciła się w ramiona Marco.
- Jak mogłeś mi to zrobić? Wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz! Nie dawałeś żadnego znaku, że u ciebie wszystko w porządku. Jak mogłeś narazić mnie na tyle tygodni cierpienia? Tak mi przykro z powodu śmierci twoich rodziców – szeptała histerycznie, tuląc się do jego piersi, równocześnie trzymając kurczowo za materiał płaszcza. Chłopak delikatnie odsunął ją od siebie. Zawsze pożądał jej ciała. Uroda Lukrecji mąciła jego zmysły i zniewalała duszę, ale od czasu tamtego feralnego poranka, gdy gościł w jej łożu po raz ostatni, wiele rzeczy uległo zmianie. Marco czuł, że osoba stojąca przed nim przestała należeć do jego nowego świata w momencie, gdy zęby wampirzycy zatopiły się w krtani, nieodwracalnie przemieniając jego życie w piekło. Nie mógł narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Nie wybaczyłby sobie, gdyby stało się coś złego z jego winy – jej, bądź komukolwiek innemu.
- Żyję. Wszystko jest już dobrze.
- Marco! – wyszeptała pobladłymi ustami, gdy przyjrzała mu się dokładniej. – Co ci się stało? Jesteś taki inny, bledszy. I twoje oczy! – Zakryła usta dłonią.
Chłopak jakby się w sobie skurczył, słysząc te słowa. Maria przyglądała się całemu zajściu z boku, bacznie obserwując reakcję chłopaka, gotowa zainterweniować w każdym momencie.
- Jestem trochę… chory. Dlatego muszę wyjechać z Mediolanu na jakiś czas. – Poprawił płaszcz, nerwowym wzrokiem rozglądając się na boki. – Skąd wiedziałaś, że tutaj będę?
Lukrecja wyglądała na przestraszoną. Cofnęła się ku mężczyźnie, w którego towarzystwie przyszła.
- Nie wiedziałam. Zobaczyłam cię, jak schodziłeś po schodach Palazzo dei Panigarola. Nie mogłam uwierzyć, ale to rzeczywiście byłeś ty – Zaczerpnęła głęboko powietrza - A co ci takiego dolega? To coś zaraźliwego? – Uwadze Marco nie uszedł ton niechęci, z jakim wypowiadała ostatnie słowa. Miał wrażenie, że Lukrecja wraz z towarzyszem zaczęła się lekko cofać. Zraniło go zachowanie przyjaciółki. Poczuł gorzki smak poniżenia.
- Ja… - Zbity z tropu, nie wiedział co odpowiedzieć.
- To nic zaraźliwego, ale choroba bardzo osłabiła organizm. Jeśli wybaczycie, to odwiozę Marco do medyka – powiedziała Maria, ratując go z niewygodnej sytuacji.
Lukrecja złapała za rękę mężczyznę stojącego u jej boku.
- Tak, rzeczywiście. My też się bardzo spieszymy. Kamień spadł mi z serca, mogąc ujrzeć cię w takim… stanie. Niech Bogu będą dzięki, że nic ci się nie stało i jesteś żyw. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz – Pocałowała go pospiesznie w policzek. – Pisz do mnie. Przekażę wszystkim tę wspaniałą nowinę. Nie uwierzą mi, że… - Marco przestał jej słuchać. Poczuł bowiem w ustach dziwny, metaliczny posmak. Jego oddech gwałtownie przyspieszył, stając się płytki i urywany.
Widząc dziwne zachowanie Marco, Lukrecja i jej towarzysz pospiesznie pożegnali się i po krótkiej chwili zaniknęli, pochłonięci przez kolorowy tłum oblegający plac.
Maria podbiegła do niego w chwili, gdy ciałem chłopaka wstrząsnął spazm bólu. Chwyciła jego spoconą twarz w dłonie, patrząc prosto w przekrwione oczy.
- O nie. Tylko nie to! – wyszeptała przestraszona. – Musisz wsiąść na konia. Marco, słyszysz?
Chłopak zgiął się w pół, półprzytomny z bólu szarpiącego jego wnętrzności. Maria przytrzymała go, aby nie upadł na kostkę brukową. Pojedynczy ludzie zaczęli zatrzymywać się zaciekawieni dziwnym zachowaniem młodzieńca.
- Marco, musisz wsiąść na konia, bo sama tego za ciebie nie zrobię – szeptała naglącym tonem dziewczyna. Wiedziała co się działo z młodym Gordiano, ale nie mogła pokaleczyć się na oczach tych wszystkich ludzi, a co dopiero pozwolić, aby pił krew. Nie było czasu na zastanawianie się, dlaczego Marco dostał tak gwałtownego ataku. W ty momencie liczyło się tylko jak najszybsze przewiezienie go do Novelliego.
- Proszę. Dasz radę to zrobić – powtarzała, prawie wlekąc go za sobą.
Marco starał się ze wszystkich sił nie krzyczeć z bólu. Drżąc na całym ciele, wsadził nogę do strzemiona i z jękiem cierpienia, łapiąc się kurczowo siodła, usiadł na grzbiecie konia. W ciągu kilku sekund Maria zrobiła to samo. Złapała lejce wierzchowca chłopaka, prowadząc go w kierunku kościoła. Poruszali się dość powoli, spowalniani jeszcze przez ludzi poruszających się po placu. Gdy tylko znaleźli się na szerszej ulicy, Maria uderzyła swojego konia piętami w bok, nadając jeździe szybsze tempo.
Oblał ją zimny pot strachu, gdy o mały włos Marco nie spadł, półprzytomny z bólu. Ostaniem sił utrzymywał się w siodle. Wiedząc, że z każdą mijaną minutą słabnie, podjęła bardzo ryzykowną decyzję.
Skierowała konie do jednej z bocznych, mało uczęszczanych uliczek. Była tak wąska, że dwa konie nie zmieściły się obok siebie. Marco nie był wstanie zejść o własnych siłach na ziemię, tak więc Maria musiała go brutalnie ściągnąć z konia. W powietrzu unosił się silny zapach fekaliów i uryny. Pchnęła chłopaka pod ścianę, równocześnie przytrzymując go, aby nie upadł. Zza cholewy buta wyjęła srebrny sztylet. Gdy na skórze pojawił się ślad pierwszej krwi, Marco jękną:
- Błagam, nie...
- Oh, zamknij się – wysyczała przez zaciśnięte ze strachu zęby, jeszcze mocniej przyciskając ostrze. Gorąca posoka spłynęła strumieniem po przedramieniu.
Kiedy Marco wyczuł w powietrzu zapach krwi, niczym wiedzione instynktem zwierzę, odnalazł krwawiące miejsce. Marii zakręciło się w głowie, gdy na swojej pulsującej skórze poczuła chłodne usta chłopaka. Oparła się czołem o kamienną cegłę, pozwalając mu ugasić pragnienie. Starała się nie pokazywać bólu, jaki sprawiała jej rana oraz drażniący język Marco.
Gdy nasycił się, ukląkł obok Marii, zanosząc się gwałtownym szlochem. W tym momencie nienawidził sam siebie. Nie mógł sobie wybaczyć, że zadał tyle cierpienia drugiej osobie. Wierzchem dłoni wytarł z twarzy zakrzepłe ślady swojego uczynku.
Osłabiona Maria, nie mogąc już dłużej wystać na nogach, osunęła się powoli na ziemię. Marco pochylił się nad nią, głaszcząc ją delikatnie po włosach i policzkach.
- Wybacz mi. Brzydzę się sam sobą. Już nigdy…
Dziewczyna otworzyła oczy, a na jej twarzy pojawił się delikatny cień uśmiechu.
- Wszyscy mężczyźni są tacy sami.
Marco przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej. Po chwili przypomniał sobie o krwawiącej ranie na przedramieniu. Odsunął się od dziewczyny, zdejmując z siebie koszulę. Mocnym szarpnięciem oderwał podłużny pas materiału. Maria nie protestowała, pozwalając opatrzyć mu zranione miejsce. Wiedziała bowiem, jak ważnym było dla niego okazanie skruchy, choćby przez taki drobny gest czułości.
Chcąc go pocieszyć odrzekła:
- Wiesz, że podobną sytuację przechodziłam z Joachimem? Unikał mnie potem przez kilka tygodni, ogarnięty głupimi wyrzutami sumienia. Proszę cię, bądź tak miły i nie rób mi tego.
Marco nic nie odpowiedział. Miał ochotę uczynić tak samo jak jasnowłosy towarzysz losu. Maria przywołała go do rzeczywistości, uściskiem dłoni.
- Musimy jechać dalej. Nie mam ochoty być cała upaprana różnym świństwem.
Chłopak wiedziony poczuciem winy, zaniósł ją w stronę czekających na nich wierzchowców. Posadził Marię w siodle, sam usadawiając się tuż za nią.
- Co ty robisz? – powiedziała oburzona.
Marco narzucił płaszcz na swój nagi tors. Jedną ręką chwycił dziewczynę w pasie, przyciskając mocniej do swojego ciała.
- Nie chcesz chyba spaść z konia i zrobić sobie krzywdę? Nie możesz przecież jechać, nie używając jednej dłoni. Pozwól sobie pomóc – dodał ciszej.
Maria nie odpowiedziała.
*
Jadąc w kierunku Kościoła Santa Maria delle Grazie, nie zwrócili uwagi na stojący z boku powóz. Już od dłuższego czasu przyglądały się im dwie pary oczu. Gdy tylko dwójka jeźdźców zniknęła za rogiem kamienicy, jedna z siedzących postaci wychyliła laskę przez okno, uderzając nią o dach powozu.
- Za nimi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arabella dnia Pon 13:12, 29 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin