|
Autor |
Wiadomość |
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 12:53, 24 Cze 2009 |
|
Schatten in der Dunkelheit- Cienie w mroku
Autorką tekstu jest Speechless19
Link do oryginału: [link widoczny dla zalogowanych]
betowała: CoCo :)
W tym ff postacie są takie jak w sadze. Wydarzenia te mają miejsce po rozstaniu Belli i Edwarda, jednak sytuacja się zmienia i jest inaczej niż w dotychczasowych ff na podobne tematy...
Miłego czytania :) :D
Schatten in der Dunkelheit – Cienie w mroku.
Rozdział 1
Całkowita nieświadomość
Czy to rzeczywiście się stało? Czy to nie był tylko zły, przerażający koszmar? Przekręciłam się na łóżku i z zamkniętymi oczami zaczęłam szukać tego zimna i kamiennej, gładkiej jak jedwab skóry, którą tak kochałam. Moja ręka natrafiła na pustkę. Nikogo nie było. Znajdowałam się sama w łóżku, w pokoju… całkowicie odizolowana…
Fale cierpienia zaczęły ogarniać mnie na nowo i zagrzebałam twarz w poduszce, która była jeszcze wilgotna od łez wylanych minionej nocy.
To nie był sen, to się wydarzyło naprawdę… ich już nie było, on również odszedł na zawsze i już nigdy nie wróci…
Sama…
Gdy próbowałam się podnieść, poczułam jak moje ciało wymyka mi się z każdą kolejną sekundą, a wydarzenia ostatniej nocy wdzierały się do świadomości. To nie byłam ja, moje nogi wydawały się zdrętwiałe, ale udało mi się wstać.
Odbicie w lustrze patrzyło na mnie zaczerwienionymi oczami. Na twarzy nie gościły uczucia, czy żadne inne oznaki żałoby. Tylko ślady, pełnej łez, nocy.
Mechanicznie zeszłam schodami do kuchni. Charlie siedział w pokoju… On był w domu? Jaki w ogóle jest dziś dzień?
Gdy przechodziłam obok pokoju, w stronę kuchni, oczywiście mnie zauważył i nagle znalazł się przy drzwiach.
- Cześć kochanie, jak się czujesz? – Co za pytanie…
- Jakoś leci, tato – odpowiedziałam z nadzieją, że to kłamstwo nie brzmiało żałośnie.
- Może chcesz zjeść, Bello? Przygotuję ci coś.
- Nie trzeba, nie jestem głodna.
Charlie patrzył na mnie badawczym wzrokiem. Jego spojrzenie zdradziło go i pokazało, że nie miał pojęcia co robić i jak się teraz ze mną obchodzić.
- Jaki mamy dziś dzień?
- Niedzielę. Już prawie poniedziałek, przespałaś całe dwadzieścia cztery godziny – powiedział ostrożnie i obserwował moją reakcję. Jednak ja nie odezwałam się i nie poruszyłam nawet w najmniejszym stopniu. Siedziałam tylko i przelotnie zauważyłam, że na zewnątrz było ciemno. Najciemniejsza noc.
-Położę się znowu. Muszę iść jutro do szkoły i… nie chcę wyglądać… jak… - wampir, pomyślałam z bólem i potrząsnęłam głową by pozbyć się natrętnych myśli. – Cóż… chcę być jutro w formie. Dobranoc, tato.
-Poczekaj chwilkę, Bella. Naprawdę chcesz iść w tym stanie do szkoły? – Obróciłam się na pięcie.
-Jakim stanie? Nie ma jego, ich wszystkich, jestem sama. Przecież to mnie nie zabije… - Jednak mój głos zawiódł i zdradził, dodatkowo poczułam kłujący ból w piersi…
Prawda była taka, że to zabijało - każda sekunda, w której o tym myślałam, przybliżała mnie do „wewnętrznej” śmierci. Przytrzymałam się drzwi, ale moje nogi nie utrzymały ciała, przez co upadłam na podłogę.
-Bella! – usłyszałam, pełen rozpaczy, krzyk Charliego i zobaczyłam jak klęka przy mnie. – Bello, kochanie?
-Już w porządku… Po prostu nie mogłam utrzymać się na nogach. Mógłbyś zabrać mnie do pokoju?
Bez zbędnych słów podparł moją sylwetkę i zaprowadził schodami na górę. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego.
-Po prostu trochę się prześpię.
Położyłam się, przyciągnęłam kolana do piersi i objęłam się rękami ze strachu, że zaraz rozpadnę się na tysiące kawałków. Jeżeli jakiś Bóg istnieje… niech sprawi, by to się skończyło!
Nie jestem pewna, ile tak leżałam i patrzyłam w głęboki mrok wokół mnie. Nic nie było takie samo. Powinnam być szczęśliwa, Edward powinien być przy mnie, to było nasze wspólne przeznaczenie! Wtedy przypomniałam sobie jego słowa: „Przeciwstawiłem się twojemu przeznaczeniu, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy”.
Nie… musiałam się obudzić, to musi być koszmar…
W którymś momencie, podczas gdy mój umysł zasypywały wspomnienia i myśli, zapadłam w niespokojny sen.
Śniłam o naszej polanie, o dniu, kiedy się przede mną otworzył i pokazał czym był. Rażące promienie słoneczne odbijały się w jego skórze, ukazując ją w najpiękniejszych barwach. Był taki piękny. Nagle polana zaczęła tonąć w mroku, słońce zniknęło, zrobiło się mroźno i otoczyła nas czarna noc. Poczułam mokrą trawę pod moimi kolanami i zauważyłam, że Edward zniknął. Zostałam sama. Opuszczona. Bezbronna.
Bezgłośnie krzyczałam w ciemną noc, ale nic i nikt się nie poruszył…
Sama…
Zlana potem, ze zduszonym krzykiem, obudziłam się. Był poniedziałek, szare światło zachmurzonego nieba wślizgnęło się do mojego pokoju i sprawiło, że wszystko wyglądało na jeszcze bardziej opuszczone.
Naprawdę czułam się samotna. Gdy się podniosłam, uświadomiłam sobie boleśnie, że to nie był sen i ostatecznie muszę przyjąć do wiadomości, iż… zostałam porzucona. Zostawiona przez moje życie, sens istnienia i miłość.
Wszystko wydawało się takie puste, oczy prawie nie dostrzegały otoczenia i gdy następnym razem się rozejrzałam, siedziałam już w samochodzie, który stał na szkolnym parkingu.
Jak się tutaj dostałam?
Spojrzałam na siebie. Miałam na sobie ubrania, torbę przy swojej talii i, trzęsąc się, siedziałam w samochodzie. Parking był jeszcze pusty, za wcześnie wyjechałam z domu.
Oparłam głowę na siedzeniu i zaczęłam głęboko oddychać. Jak miałam spędzić chociaż jeden dzień w szkole? Jak miałam chodzić korytarzami, koncentrować się na biologii, skoro to mi o nim przypominało?
Tutaj, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie moje przeznaczenie rozpoczęło swój bieg… To by mnie zabiło i znów dotarłoby do mej świadomości, że zbliżam się do śmierci.
Parking powoli zapełniał się uczniami. Wszystko wyglądało tak nienaturalnie, sztucznie, jakbym nie należała do tego świata. Pasowałam tu w ogóle? Czy w ostatnich miesiącach nie stałam się częścią całkiem innego świata? Mity i tajemnice ludzkości zostały przede mną odkryte i zmieniły poglądy na świat…
Jednak teraz, w tym nowym, nikłym świetle wszystko, o czym myślałam jeszcze w sobotę, że wiem, wydawało się bardzo odległe.
Z nieprzyjemnym uczuciem w okolicach żołądka powoli wysiadłam z samochodu i –ukryta pod kapturem- skierowałam się na lekcję matematyki. Prawdopodobnie już każdy, w tym cholernym, małym miasteczku wiedział co się stało i z pewnością wszystkie spojrzenia były skierowane na mnie, ale ani razu się nie obejrzałam. Jednak gdy weszłam do klasy, nie mogłam się już dłużej ukrywać. Odłożyłam kurtkę, położyłam torbę na podłodze i usiadłam obok Jessicki.
-Cześć, Bello – powiedziała cicho.
Powoli odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam w oczy, które zdradziły, że przestraszyła się na mój widok.
-Cześć. – Spróbowałam się uśmiechnąć aby się nie bała, ale moje wargi nie chciały się poruszyć. Żadnego ruchu, nic nie wykrzywiło policzków, a mimika była zamrożona.
-Jak się czujesz? – spytała ostrożnie, ale czułam, że sama jest bezradna i zadała to pytanie tylko z grzeczności. Nie odwróciłam się. Stara się – pomyślałam.
-W porządku, Jess. Dzięki.
-Już wszyscy o tym słyszeliśmy, tak mi przykro, Bello. Nawet ja nigdy nie rozumiałam, co cię w Cullenach tak fascynuje… no cóż, to znaczy, byli przerażający i w jakiś sposób przyciągali do siebie… miałam na myśli…
-Jess… proszę… wszystko w porządku, nie musisz się zmuszać… - przerwałam jej i poczułam kłujący ból w piersi: „Już wszyscy o tym słyszeliśmy…” O czym słyszeli? O tym, że Carlisle dostał pracę w L.A.? O tym, że wszyscy się wyprowadzili?
To wszystko nie mówiło nic o prawdziwych Cullenach… nie wiedzieli i nie słyszeli o niczym…
-Bardzo mi przykro, Bello. Nie wiem po prostu co mam zrobić… jeśli chcesz pogadać… - brzmiało to nieszczerze, jakby oczekiwała, że powiem: „Nie, dziękuję”.
-Już w porządku. – Nie miałam ochoty na rozmowę, a lekcja zaczęła się w odpowiednim momencie.
Wyjątkowo dobrze umiałam się skoncentrować na matematyce, chociaż jak zawsze nie zrozumiałam żadnego słowa. Czułam, jak co chwilę spojrzenia innych wędrują w moją stronę i jak ciągle szepczą na mój temat. Co oni wiedzieli? Nie mieli pojęcia czym jest prawdziwa miłość. Miłość, która przekroczyła wszelkie granice i była tak wyjątkowa, że sama tak naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, że on należał do mnie… a ja do niego.
Ciekawe jak dużo czasu potrzeba, by taka rana się zabliźniła?
Pierwsze lekcje minęły szybko i po angielskim poszłam z Mikiem do stołówki. Nic nie mówił, tylko się na mnie patrzył. Po jakimś czasie nie potrafiłam już tego znieść:
-O co chodzi, Mike? Po prostu to powiedz! – Zabrzmiało to agresywniej, niż miało, ale te badawcze spojrzenia zaczynały mnie wkurzać.
Mike spojrzał wystraszony i wbił wzrok w podłogę:
-Przepraszam – wymamrotał. – Zastanawiałem się tylko, czy to prawda… to z Cullenami i tobą… - Głos mu się załamał. Widocznie mój gniew go zaskoczył. Popatrzyłam na chłopaka z niedowierzaniem. Czy on mówił poważnie? Z moim wyglądem, to chyba oczywiste, że nie jestem szczęśliwa i nie promieniuję miłością, albo…? Spróbowałam się uspokoić, więc głęboko odetchnęłam, zanim znowu się odezwałam:
-Tak, to z Edwardem jest prawdą… wyjechał. Chyba trudno tego nie zauważyć, nie sądzisz? – Znowu zrobiłam się złośliwa, kiedy wskazałam na swoją twarz, zaczerwienienie wokół oczu jeszcze nie zniknęło. Musiałam wyglądać potwornie.
Mike nie odezwał się już słowem aż do stołówki. Dopiero, gdy dotarliśmy do stolika, przy którym od wielu tygodni już nie siedziałam, odzyskał głos:
-Hej, ludzie, spójrzcie kogo przyprowadziłem. Chyba będzie w porządku jak Bella się do nas przysiądzie, prawda? – Wszystkie głowy w jednej chwili zwróciły się w moją stronę, oczy błyszczały z ciekawości, tylko Angela spojrzała na mnie smutno. Wydawała się być jedyną osobą, która rozumiała ile Edward i jego rodzina dla mnie znaczyli… Tak wiele jej zawdzięczałam.
Przerwa minęła bardzo szybko. Wszyscy patrzyli wprawdzie z ciekawością w moją stronę, ale ten widok widocznie wszystkim odebrał mowę. Nikt ze mną nie rozmawiał, siedziałam tylko i patrzyłam bez przerwy na pusty stolik, w najdalszym kącie stołówki. Pozostał pusty…
Gdy zadzwonił dzwonek, lekko się wzdrygnęłam. Mike wstał i spojrzał na mnie pytająco:
-Idziesz na biologię?
Biologia… o cholera… w ogóle o tym nie pomyślałam.
-Jasne, że idę. Chodźmy. – Starałam się brzmieć tak entuzjastycznie jak to tylko możliwe, ale zabrzmiało to desperacko. Nie byłam w stanie cieszyć sie, nie mówiąc już o tym by udawać wesołą.
Przed klasą zatrzymałam się, Mike również.
-Wszystko ok? – zapytał z wahaniem.
-Idź przodem, dobrze? – Zrobił to… on jest rzeczywiście Golden Retrieverem.
Ciężko oddychałam. Tu, w tym małym pomieszczeniu wszystko się zaczęło. Nie będzie tak źle, to tylko klasa… prawda? Jeszcze raz głęboko odetchnęłam i poszłam do swojej ławki. Dałam radę, pomyślałam i wreszcie wypuściłam powietrze przez usta. Jeżeli tak „łatwo” było zacząć, to lekcja powinna być znośna, nadal myślałam i odprężyłam się odrobinę.
Pan Banner rozpoczął lekcję i gdy napisał na tablicy temat: „Funkcje komórek”, zrobiło się strasznie.
Przed moimi oczami przepływały wspomnienia. Widziałam Edwarda obok siebie, odsuwającego się tak daleko jak to możliwe, ze zwiniętymi dłońmi w pięści, czarnymi jak smoła oczami pełnymi nienawiści, skierowanymi w moją stronę. Dopiero później miałam się dowiedzieć o przyczynie tego zachowania: zapach mojej krwi, postawił go przed największą próbą życiową i miał zamiar mnie zabić.
Czułam jak w żołądku wszystko mi się przewraca, bo teraz obraz się zmienił i spojrzałam w jego złote, błyszczące oczy. Pytał mnie z ogromnym zainteresowaniem, czemu przeprowadziłam się do Forks i posłał swój piękny uśmiech. To już złamało mnie całkowicie …
Wypadłam z klasy i stanęłam na korytarzu, nie mogłam złapać oddechu, więc oparłam się o ścianę. Zimna powierzchnia sprawiała ulgę, ponieważ parzący ogień, który czułam w całym ciele, przyprawiał mnie o straszliwy ból. Teraz wiem o jaki stan chodziło Charliemu poprzedniego wieczoru, wyraźnie się chwiałam, o wiele za bardzo!
-Bello? – usłyszałam nagle głos Mika obok siebie. Dopiero teraz zauważyłam, że płakałam i łzy nie chciały wyschnąć. Chłopak dotknął mojego ramienia- prawie niedostrzegalnie- jednak odskoczyłam od niego szybko:
-Nie dotykaj mnie!
-Przepraszam, ale co się stało?
-Nic. Czuję się świetnie, jestem w doskonałym humorze.
-Hej, przecież to nie moja wina, Bella. Chcę ci tylko pomóc.
-Po prostu daj spokój! Nikt nie może mi pomóc! Chyba, że możesz sprawić, by wrócił i by ten straszny ból zniknął! – krzyknęłam, ale nie było mi nawet przykro.
-Sprawić by wrócił? – spytał z niedowierzaniem. – Bella, on nie był odpowiedni dla twojej osoby. Tylko cię wykorzystywał!
-Nie masz o niczym pojęcia. Nic nie wiecie! Nikt nie wie co było między Edwardem i mną… wy… - Jednak głos mnie zawiódł, wymawianie jego imienia i myślenie o tej bezgranicznej miłości łamało mi serce…
Objęłam się mocno ramionami, ze strachu, że zaraz się rozpadnę. Mike patrzył na mnie z przerażaniem i dostrzegłam współczucie w jego oczach, ale on nie zdawał sobie sprawy, ponieważ kto mógłby mnie i całą tę sytuację zrozumieć?
-Mike… proszę… odejdź. – Teraz dopadło mnie sumienie i zrobiło mi się przykro, ze tak na niego naskoczyłam, ale w mojej sytuacji nie miałam siły zwracać uwagi na innych. Mike poszedł z powrotem na zajęcia, bez żadnej odpowiedzi. Ciągle jeszcze siedziałam przy ścianie i powstrzymywałam ciało przed rozpadem.
Jak miałam dalej żyć?
Okłamałeś mnie, krzyczałam w myślach. Powiedziałeś, że i tak o tobie zapomnę… kiedyś. Nawet jeśli minęły dopiero dwa dni… wiem, że nie potrafię wymazać cię z pamięci. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. Jak mam nie myśleć o tym uczuciu? Kochałam i pragnęłam twojej osoby bardziej, niż można opisać w słowach i widziałam spełnienie swojego życia…
Tego nawet człowiek nie może zapomnieć!
Twój uśmiech mnie prześladuje, twój zapach czuję wszędzie, a ta elektryczność, którą promieniowało ciało, wprawia moje w drżenie.
Tak, jestem zwykłym, nudnym, skazanym na śmierć człowiekiem, ale zapomnieć nie mogę… nie czas i uczucia, które dzieliłam z tobą…
Nie spędziłam wiele minut na wykrzyczeniu sobie tego wszystkiego w myślach. Nadal siedziałam przy ścianie, nie poruszyłam się ani o centymetr. Łzy wyschły na policzkach, ale wewnętrznie byłam „nieprzytomna”, myśli mnie znieczuliły.
Jak w transie wróciłam do klasy. Pan Banner nic nie powiedział, pewnie się zastanawiał, jaki sens miał ten spektakl, ale wszystkie pozostałe spojrzenia skierowane były na mnie, jednak potępienie powstrzymało jakiekolwiek reakcje z mojej strony. Dalszy ciąg lekcji przeminął gdzieś obok, nic nie przyjmowałam do świadomości.
Po biologii powinnam jeszcze iść na w-f, ale zabrakło mi siły. Wsiadłam do swojego samochodu i znów poddałam się bólowi. To uczucie było nie do zniesienia: nie wiedzieć dlaczego miłość opuściła mnie, wierzyć, ze to moja wina, bo po prostu byłam zbyt ludzka i niewystarczająco dobra… Czułam się brudna, taka nie na miejscu, samotna…
Gdy już potrafiłam w miarę oddychać i myśleć, powzięłam pewien zamiar. Jeżeli chciałam to przetrawić, nawet jeśli nie zapomnieć, to musiałam o tym z kimś porozmawiać. Jak tylko dotrę do domu, zadzwonię do Angeli i umówię się z nią na jutro. Wiedziałam, że jest jedyną osobą, której mogę się zwierzyć i podzielić się swoim cierpieniem, bez słuchania denerwujących komentarzy, lub pytań.
W domu przez pół godziny siedziałam przed telefonem i zastanawiałam się, czy naprawdę powinnam zrobić ten krok. Potem złapałam za słuchawkę i wykręciłam numer do Angeli:
-Słucham? – Odebrała.
-Cześć, Angela. To ja, Bella.
-Och, cześć, Bella. – Była zaskoczona, ale wydawała się ucieszona. – Za co spotyka mnie ten zaszczyt?
-Więc… hm… zastanawiałam się, czy masz może jutro czas, by pojechać ze mną do Port Angeles. Pomyślałam, że mogłybyśmy iść do kina i potem coś zjeść...? – W moim głosie było słychać wahanie, bałam się odmowy.
-To brzmi świetnie. Oczywiście mam czas. Tylko my dwie? – Naprawdę była zadowolona.
-Tak, jeśli nie masz nic przeciwko…
-Pewnie, że nie. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. – Widocznie wiedziała, dlaczego chciałam być z nią sama. Angela była po prostu fantastycznym człowiekiem, miała dobre serce.
-Jak film chcesz obejrzeć? – Wyrwała mnie z rozmyślań.
-Och, szczerze mówiąc miałam nadzieję, że masz jakiś pomysł… nie wiem co teraz leci w kinach… - zawstydziłam się.
-Nie ma sprawy. Poczekaj… co sądzisz o tym nowym thrillerze „Never found”? Podobno jest ciekawy.
-Może być. Pojedziemy zaraz po szkole? – Zadowolenie emanowało ze mnie, nawet jeśli nie było to dokładnie widoczne.
-Tak, w porządku. Naprawdę się cieszę, Bella. Do jutra.
Gdy odłożyłam słuchawkę, czułam się trochę lepiej. Na zegarze widniała siódma wieczorem i niebo już pociemniało. Poszłam do kuchni i powoli przygotowywałam jedzenie, by trochę oderwać się od myśli, krążących w mojej głowie.
Charlie wrócił o ósmej do domu, odłożył broń i po raz pierwszy, odkąd byłam w Forks, wyjął naboje. Czyżbym wydawała się skłonna do samobójstwa? Było mi go żal, przez to, że musiał ze mną to wszystko przechodzić?
Wszedł do kuchni i z uśmiechem wciągnął zapach świeżo upieczonych steków.
-Cześć, Bello.
-Cześć, tato. Usiądź, zaraz podam jedzenie.
-Wyglądasz na zmęczoną. Stało się coś? –spytał, siadając i uważnie mnie obserwując.
-Nie, nie martw się. – Nie chciałam mu opowiadać o załamaniu, było mi wystarczająco ciężko samej dać sobie z tym radę, więc nie musiałam przyprawiać ojca o więcej trosk. Przytaknął tylko i zajął się obiadem.
-Umówiłam się na jutro z Angelą. Chcemy po szkole wybieramy się do kina, do Port Angeles i potem coś zjeść. Mogę jechać?
Wyraz jego twarzy zmieniał się w ciągu tych kilku sekund, kiedy mówiłam. Najpierw spojrzał wystraszony, jakbym go spytała, czy mogę się wyprowadzić, potem sceptycznie, jakbym oszalała i na koniec szeroko się uśmiechnął.
-To świetny pomysł. Angela Weber?
-Tak, dokładnie. – Przewróciłam oczami.
-Świetnie. – Szczęście emanowało z jego osoby.
Gdy już zjedliśmy, Charlie zasiadł przed telewizorem i zaczął oglądać jakiś mało znaczący mecz, ja natomiast wzięłam swoje zadania domowe i usiadłam na podłodze. Funkcje komórek, siła wymowy Szekspira w dzisiejszych czasach i wiele, wiele liczb, to było to, co mogło odwrócić moją uwagę. Tata mi nie przeszkadzał i uświadomiłam sobie z bólem, jak łatwo się z nim żyje i jak ważny się dla mnie stał w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Swoje zadania skończyłam szybciej, niż chciałam i nie mogłam dłużej odwlekać pójścia do łóżka. Z zesztywniałymi kośćmi wstałam i życzyłam ojcu dobrej nocy.
-Dobranoc, Bello. Jutro baw się dobrze. Nie musisz się spieszyć, ciesz się dniem. – Wyraźnie widziałam, że jest zadowolony z tego, że się umówiłam, a nie ukrywam w swoim pokoju. Tak naprawdę to ja też czekałam na jakiś dzień X, w którym nie będę potrafiła już tego wszystkiego znieść i będę chciała się tylko schować. Nic nie słyszeć, nie mówić i nie widzieć!
Podreptałam schodami na górę, ale instynktownie bałam się położyć do łóżka i zasnąć. O czym będę dzisiaj śniła?
Długi dzień dawał o sobie znać bólem w mięśniach, więc poszłam pod prysznic, by trochę się odprężyć. Gorąca woda była bardzo przyjemna, wiec po prostu tam stałam ponad pół godziny, pod strumieniem. Gdzie się podziało uczucie pustki? Uczucie bycia niewidocznym? Czyżbym tego nie zauważyła? Może dawałam sobie radę lepiej, niż wcześniej myślałam? Jednak kiedy położyłam się do łóżka, moja nadzieja została zniszczona, bo zapadłam w niespokojny sen.
Śniło mi się, że stoję wśród tłumów, nie było żadnego wyjścia, a wszyscy krzyczeli do mnie to samo: „Zapomnij o nim! On nie jest dla ciebie odpowiedni! Tylko cię wykorzystuje!”. Chciałam coś powiedzieć, ale nie umiałam wydobyć głosu; chciałam uciec, ale ludzie bez twarzy mnie powstrzymywali. Gdy w panice się rozejrzałam, zobaczyłam nagle, jak tłum się rozstępuje i Edward, piękny jak zawsze, idzie w moją stronę. Cieszyłabym się, gdybym nie widziała chłodu w jego oczach. Podszedł bardzo blisko, jego twarz była kilka centymetrów od mojej tak, że nasze nosy się stykały i wtedy powiedział, obojętnie, bez jakichkolwiek emocji: „Nie chcę cię brać ze sobą! Nigdy cię nie kochałem, Isabello!”. Żadnych uczuć, tylko jego lodowate oczy patrzą na mnie, wokół nas tysiące ludzi, ja stoję jak posąg, otwieram usta… i budzę się z krzykiem!
W pokoju było już jasno, nastał kolejny poranek.
Siedziałam wyprostowana na łóżku, szok malował się na mojej twarzy, a serce łomotało gwałtownie, nie mogłam złapać oddechu.
To było to, prawda? Nie kochał mnie…
Sen pokazał te myśli, które krążyły w mojej głowie, odkąd wyjechał, nawet jeśli nie chciałam się do nich głośno przyznać, nawet w swoim umyśle. Może rzeczywiście tak było. Edw… On naprawdę nie czuł do mnie nigdy miłości, nigdy nie był szczery i zawsze chciał tylko mojej krwi…
Ale w takim razie uratował mnie przed Jamesem, dlaczego całował? Miał tak wiele okazji, by zabić, ale tego nie zrobił… chronił mnie nawet przed Jasperem, w dniu moich urodzin…
Wstałam i otworzyłam okno, kręciło mi się w głowie i potrzebowałam świeżego powietrza. Nie… jak mogłam pomyśleć o czymś takim? Oczywiście, że mnie kochał… albo?
Gdy już się pozbierałam, ubrałam szerokie dżinsy, ciepły sweter i kozaki- znowu było mroźno na zewnątrz. Potem zeszłam do kuchni i przygotowałam płatki. Odnalazłam spokój, gdy sobie przypomniałam, że czeka mnie przyjemny dzień z Angelą. Przyjemny oznacza też podobno względny…
Charlie na szczęście pojechał już wcześnie na komendę, inaczej pewnie słyszałby moje krzyki, a nie chciałam, by się martwił. Na czas dojechałam do szkoły i krótko przed dzwonkiem weszłam do klasy na lekcję angielskiego. Akurat na czas. Oczywiście, ponownie wszystkie oczy skierowane były na mnie, tym bardziej po wczorajszym załamaniu. Usiadłam na swoim miejscu i próbowałam ignorować otoczenie. Kiedy ponownie z pełną świadomością zwróciłam uwagę na rzeczywistość, siedziałam obok Mika w stołówce. Pochyliłam się jego stronę:
-Mike? Jesteś na mnie zły za wczoraj? – Nie odezwał się dzisiaj i miałam wyrzuty sumienia. Obrócił się w moją stronę i spojrzał ze współczuciem:
-Jak mógłbym się na ciebie gniewać, Bello? Jednak proszę, posłuchaj mnie: wiem, że kochałaś Cullena, ale nie podoba mi się, że z jego powodu czujesz się tak parszywie, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nie był odpowiedni dla ciebie, nie mówiąc już o tym, że teraz też nie jest! – Było widać, że jest zły i tak naprawdę chciał tylko pomóc i ochronić mnie. Spojrzałam na niego, nie chciałam się więcej kłócić.
-Przepraszam. – To było jedyne, co powiedziałam. Przytaknął i lekko się uśmiechnął. Rzeczywistość znowu rozmyła mi się przed oczami i obudziłam się dopiero, gdy Angela szturchnęła mnie w ramię i zaśmiała się:
-Gdzieś ty była?
-Och, bardzo daleko stąd. Przepraszam.
-Nie ma sprawy. Jedziemy?
-Jasne, wsiadaj.– Na szczęście ona nie będzie narzekać, że moja furgonetka jest za wolna, pomyślałam. Słuchałyśmy muzyki i gadałyśmy o szkole.
-U mnie nic ciekawego się nie działo, ale angielski wydaje mi się w tym momencie bardzo interesujący… - zaczęła Angela i przyjemnie się jej słuchało. Dyskutowałyśmy o Szekspirze i jego dziełach, wydawało się to takie normalne, było cudownie. Po czterdziestu pięciu minutach jazdy dojechałyśmy do Port Angeles, zaparkowałam pod kinem i wysiadłyśmy. Film miał się zacząć za pół godziny, więc kupiłyśmy bilety, napoje i czekałyśmy na swoich miejscach. Thriller był naprawdę ciekawy, Angela nie obiecywała za wiele. Chodziło o sprawę porwania, prowadzoną przez agenta FBI, który znajduje ślad psychopaty kolekcjonującego zwłoki. To była mile widziana odmiana od romantycznych i przesadzonych komedii. Nawet dobrze się bawiłam.
-Film był naprawdę dobry. Świetny pomysł, Angela.
-Cieszę się, mi też się podobał. Gdzie pójdziemy zjeść?
-Miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy poszły do włoskiej restauracji? – spytałam z wahaniem.
-Jesteś tego pewna? – Przytaknęłam tylko. Jeśli chciałam porozmawiać, to tam. Poszłyśmy pieszo, bo restauracja nie była daleko i już po kilku minutach byłyśmy na miejscu. Dostałyśmy stolik dla dwóch osób w tylnej części pomieszczenia i zamówiłyśmy makaron, wraz z colą. Wtedy Angela przejęła inicjatywę.
-Jak się dzisiaj czujesz? – Zaskoczenie malowało się na mojej twarzy, ale ciepło jej brązowych oczu dało mi poczucie bezpieczeństwa.
-Nie tak dobrze, jak się może wydawać. Cieszę się, że jestem tu z tobą, ale nie umiem się tak naprawdę wyłączyć…
-Jest bardzo źle? – Była pierwszą osobą, która zapytała wprost.
-Prawie nie do zniesienia… on jest… wszechobecny… - Głos mi się załamał i poczułam wzbierające łzy. Jednak nie chciałam płakać przy Angeli, nie teraz… Położyła dłoń na moich plecach i spojrzała na mnie czule tak, jak może spojrzeć człowiek, by jednym spojrzeniem wyrazić jak ważny ktoś jest dla niego oraz, że może na niego liczyć. To spojrzenie sprawiło, że nie mogłam już powstrzymać łez…
-Przepraszam… - wyszeptałam. Potrząsnęła głową z uśmiechem:
-Nie za to, Bella, to przecież normalne. Chcesz o tym pogadać? – Wiedziałam, że po prostu będzie przy mnie i wysłucha, więc zebrałam w sobie trochę odwagi i opowiedziałam jej naszą historię – bez ekstremalnych szczegółów.
-Pamiętasz jeszcze pierwszy dzień, kiedy tu przyjechałam? Zobaczyłam Cullenów, a wy mi wyjaśniłyście, kto jest kim i w jaki sposób się połączyli. Myślę, że już tamtego dnia to się stało. Ujrzałam Edwarda i nie mogłam odwrócić od niego wzroku, był inny, fascynował mnie… wiesz co mam na myśli?
-Och, tak, wiem. Myślę, że działał tak praktycznie na każdą dziewczynę. Ma coś wyjątkowego w sobie, coś, czego nikt nie zna, ale każdy chciałby poznać. – Trafiła w sedno sprawy i już się wystraszyłam, że zna jego tajemnicę, ale to była tylko idealnie pasująca odpowiedź. Podziwiałam ją z każdą sekundą coraz bardziej i opowiedziałam wszystko o naszych pierwszych rozmowach: że chciał wiedzieć o każdym, nic nieznaczącym szczególe z mojego życia i z upartą powagą go śledził, był taki czuły i zarazem zdystansowany, że nawet mnie czasem denerwował. Ostatecznie miał zasady, które były związane z jego pragnieniem, ale o tym nie musiałam Angeli opowiadać.
Słuchała mnie cierpliwie, delikatnie dotykała moich pleców, gdy było mi ciężko i nie przerwała ani razu. Niesamowita dziewczyna… Gdy już z grubsza opowiedziałam jej naszą historię, pomijając ostatnią sobotę, przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Po kilku minutach Angela odchrząknęła i powiedziała:
-Znam to uczucie, Bello, gdy się wierzy, że jest się nic nie wartym człowiekiem, nie wystarczająco dobrym… czujemy się wtedy „nie na miejscu”! – Spojrzałam na nią zszokowana i tak też zapewne wyglądałam.
-Co masz na myśli? Przeżyłaś coś takiego? - Głęboko odetchnęła.
-Coś w tym rodzaju, tak. To był chłopak z sąsiedztwa, tutaj, w Forks. Nazywał się Tom. Niesamowicie słodki i kochany… przynajmniej na początku. Moja pierwsza, wielka miłość jak się to ładnie mówi. Zrobiłabym dla niego wszystko, ale pewnego dnia po prostu odszedł, wyprowadził się i powiedział tylko: „To koniec”. Żadnego wyjaśnienia, żalu czy bólu nie widziałam z jego strony. Uświadomiłam sobie, że ja tak wiele dla niego nie znaczyłam, ile on dla mnie. Nie było mu nawet przykro. Do dziś nie wiem, gdzie się przeprowadził i czemu tak po prostu mnie zostawił. Prawdopodobnie byłam zbyt nieśmiała, za spokojna i nudna… Nie wiem. Wiem jednak jak ty się czujesz, Bella. I jest mi naprawdę przykro z twojego powodu… bo zawsze myślałam, że jesteście… przepiękną parą. – Jej oczy były trochę nieobecne, kiedy to mówiła. Nie miałam o tym pojęcia i jeszcze nigdy nie widziałam Angeli tak kruchej, łzy błyszczały w jej oczach, ale nie dopuściła, by popłynęły. Chciała być silna i pewnie przez te wszystkie lata nauczyła się jak powstrzymać emocje i nie być słabym. Naprawdę ją podziwiałam.
-Przykro mi, Angela.
-Nie musi być ci przykro. Nawet jeśli na to nie wygląda, zapomniałam już o tym. Tylko w takich momentach jak ten, uświadamiam sobie, że nie znam powodu. Wiesz, przez jakiś czas myślałam, że w ogóle mnie nie kochał… że wszystko to była gra. Ale nie chcę w to wierzyć… to byłoby zbyt bolesne. – Uśmiechnęła się z wahaniem, mogłam poczuć jak wewnątrz próbuje utrzymać się pod kontrolą.
-Też już o tym myślałam, odkąd wyjechał… nawet śniło mi się, że mówi, iż mnie nie kocha, nigdy tego nie robił… - Głos znowu mnie zawiódł, przy wspomnieniu sobotniego wieczoru i snu ostatniej nocy. Angela potrząsnęła energicznie głową.
-Nie, Bello. Nawet jeżeli nie znałam Edwarda to w to nie uwierzę. To jak on na ciebie patrzył, jak cię dotykał, świadczy o prawdziwej miłości i wiem to, bo było widać przy każdym jego ruchu, że kocha cię z całego serca! Nie myśl tak, Bella, nie myśl tak… - Znowu dotknęła moich pleców, gdy łzy popłynęły po policzkach.
-Kiedy to przestanie?
-Nie wiem, ból zniknie, kiedyś. Nawet jeśli to bolesny i nudny proces, przemija.
-A jeżeli tego nie chcę? Boję się o nim zapomnieć… nie chcę … jestem człowiekiem, nasz rozum jest jak sito, po jakimś czasie wszystko filtrujemy… ja… nie chcę by zniknął.
-Och, Bella… tak bardzo go kochałaś. – To nie było pytanie, ona stwierdziła fakt. Znowu czułam to uczucie w piersi, jakbym się rozsypywała.
-To było takie straszne, gdy mnie zostawił… - Chciałam o tym rozmawiać, ale nagle zaczęłam się bać własnych uczuć. Angela to zauważyła.
-Nie musisz mi o tym opowiadać. Tylko jeśli naprawdę tego chcesz. Do niczego cię nie zmuszam. To twoja historia i twoja dusza… - Przytaknęłam i parę razy głęboko odetchnęłam. Była zbyt wyrozumiała, ale wiedziałam, że mogę jej zaufać i gdy opowiem o swoich uczuciach, poczuję się lepiej, bo rozumiała mnie jak nikt inny w ciągu ostatnich dni.
Jeszcze raz głęboko odetchnęłam i zaczęłam opowiadać:
-Przeczuwałam to, no wiesz… że stanie się coś złego. W głowie układałam sobie pytanie co mogło być tym najgorszym, a co przeżyłabym… ale myśl o tym odbierała mi rozum. Czekał na mnie po szkole, w domu i poszliśmy na spacer do lasu… bałam się, panikowałam. Miałam takie złe przeczucie… Zatrzymał się i powiedział, że muszą się wyprowadzić - pewnie słyszałaś, że Carlisle dostał pracę w L.A. – Zawsze dobrze o tym zaświadczyć, pomyślałam. – I wtedy powiedział tylko: „Nie chcę cię brać ze sobą”. Tak naprawdę znaczyło to, że już mnie nie chce, w ogóle żadnej miłości, czy przyjaźni. I rozpłynął się przed moimi oczami… tego uczucia nie umiem opisać… jakbyś zapomniała oddychać i wewnętrznie pragniesz powietrza, ale twoje mięśnie są sparaliżowane i nic, co cię otacza, nie wydaje się realne… Nim ostatecznie odszedł, złożył mi pewną obietnicę i te słowa tak trudno zapomnieć… - Powstrzymałam się. Kilka minut milczałam, bo na nowo ogarnęła mnie wewnętrzna nieświadomość.
-Bella? Wszystko w porządku? Mam…
-„Będzie tak jakbyśmy się nigdy nie spotkali…” – Więcej już nie potrafiłam powiedzieć, całkowicie się załamałam i płakałam tak rozpaczliwie, że twarz bolała mnie od napięcia. Angela wzięła mnie szybko w ramiona:
-Ciii, Bella. Już wszystko dobrze, jestem przy tobie. Trzymam cię.
Nie umiałam powstrzymać łez, a moja przyjaciółka nie pokazała nawet odrobiny zniecierpliwienia, siedziała po prostu i trzymała mnie mocno w ramionach, nic nie powiedziała, po prostu była… |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez izka89 dnia Sob 18:47, 22 Sie 2009, w całości zmieniany 11 razy
|
|
|
|
|
|
Sophi.e
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Cze 2009
Posty: 29 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zaborze/Dąbrowa Górnicza/Katowice
|
Wysłany:
Śro 13:25, 24 Cze 2009 |
|
Zajrzałam tu tylko dzięki tematowi i uważam, że dobrze zrobiłam. Cieszę się, że jest to tłumaczenie z języka niemieckiego, bo zaraz będę mogła sobie zacząć czytać następny rozdział.
Jak narazie fabuła nic nowego nie wniosła, ale to jest dopiero pierwszy rozdział. W błędy się nie zagłębiałam. Ogólnie ciekawie się zaczyna i z miłą chęcią przeczytam następny rozdział.
Życzę weny przy tłumaczeniu.
Pozdrawiam, Sophie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Moniqe_Cullen
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Maj 2009
Posty: 12 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 14:31, 24 Cze 2009 |
|
Ciekawie się zapowiada ... W tym ff podoba mi się, że nie jest to taka słodka historyjka. Chociaż nie wiem co będzie potem, bo nie znam języka niemieckiego na tyle, żeby przeczytać orginał xD Wyłapałam parę błędów, ale są one bardzo nieliczne. Mam nadzieje, że nieporzucisz tego tłumaczenia zbyt szybko ;D.
Życzę pomyślnego tłumaczenia .! I pozdrawiam ;] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 18:30, 01 Lip 2009 |
|
Beta: CoCo
Rozdział 2
Złe przeczucie.
Minęły już dwa tygodnie od mojego emocjonalnego wybuchu przy Angeli. Poszłyśmy pospacerować po plaży w La Push, ponieważ był piękny dzień, pierwszy raz od dawna świeciło słońce i nawet było przyjemnie ciepło. Chodziłyśmy boso po piasku, aż do tego punktu, w którym fale obmywały brzeg i cofały się z powrotem w morze. Woda zdawała się wyraźnie lodowata.
Przez te ostatnie tygodnie traktowałam Angelę jak prawdziwą przyjaciółkę i po tym wieczorze, w Port Angeles, często się spotykałyśmy. Ona to zaproponowała, bo rozmowa z kimś, kto nie był taki jak Jessica, też sprawiała jej radość. Zamknęłam ją w swoim sercu i zakwalifikowałam ją jako naprawdę interesującą osobą i w zastosowaniu przysłowia „Cicha woda brzegi rwie” zajmowała na pewno 1 miejsce.
Dzień po moim załamaniu był zadziwiająco normalny. Czułam się bardziej odprężona i wolna, mój plan zadziałał, rozmowa rzeczywiście czasem pomagała, a Angela nikomu nic nie powiedziała. Wszystko, o czym mówiłyśmy, pozostało między nami i wspaniałym uczuciem było znalezienie tu, w Forks, takiej dobrej przyjaciółki.
Podczas spaceru, gdy usiadłyśmy na chwilę, by rozkoszować się słońcem, gawędziłyśmy o wszystkim, co nam tylko do głowy wpadło. Bez żadnego przymusu, całkowicie swobodnie.
- Parę dni temu przemeblowałam trochę swój pokój, wygląda teraz jaśniej. Łóżko przestawiłam pod okno i urządziłam sobie kącik do czytania z moim ukochanym fotelem. Musisz to przy okazji koniecznie obejrzeć – opowiadałam jej uradowana i uśmiechnęłam. Tak, moja twarz, w ogóle moje ciało było w stanie pokazywać emocje - choćby nawet z wahaniem. Angela się zaśmiała.
- No to cię złapało! Zawsze się mówi, że kobiety wiele rzeczy zmieniają w sobie i swoim otoczeniu, gdy w miłości coś nie wychodzi. Gdy tak się na ciebie patrzy, z twoją nową fryzurą, widać, że stanowisz świetny przykład. – Śmiałyśmy się obie, choć ja nie tak serdecznie, jak ona. Nie bolało mnie, gdy mówiła tak o mojej miłości, ponieważ wiedziałam co miała na myśli oraz, że nie chce mi niepotrzebnie o niczym przypominać.
- Cieszę się, że poszłam do fryzjera, moje włosy zaczynały mnie już denerwować. – Kilka dni temu skróciłam je do około dziesięciu centymetrów. Teraz opadały stopniowo na moje plecy i podobałam się sobie.
- A jak się dzisiaj czujesz? – Angela nigdy nie pytała jak się czuję ogólnie, bo wiedziała jaka byłaby odpowiedź: pusta, smutna, bezradna i pełna bólu. Interesowała się każdego dnia jak się dzisiaj, w ten konkretny dzień, miewam.
- Dzisiaj jest w miarę w porządku, mogę odetchnąć i nie miałam jeszcze żadnych bolesnych wspomnień… - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, uśmiechając się niepewnie.
- Żadnych złych snów tej nocy? – Wiedziała, że może mnie o to spytać. Nie mogłam się na nią za nic gniewać.
- Nie, tylko ten sam, co przez ostatni tydzień… - Spojrzałam na morze. Od tygodnia śniłam każdej nocy o tym samym. Byłam w małym, pustym, zimnym pokoju, a ciemność zacieśniała się wokół mnie. Kucałam na podłodze i próbowałam wyciszyć głosy wokół mnie: „Cała rodzina będzie miała problemy, jeżeli to się nie uda!”, „Będzie tak jakbyśmy się nigdy nie spotkali”, „On nie jest dla ciebie odpowiedni”, „Myślałem, że nie podoba ci się żaden chłopak w mieście”, „Bądź ostrożna”, „Tak bardzo go kochałam, że słowa nie mogą tego opisać”, „Jesteś moim życiem!”. Po tym ostatnim zdaniu zawsze się budziłam z krzykiem i instynktownie zatykałam sobie uszy. Te głosy prześladowały mnie przez całą noc, od tygodnia. Krzycząc, odbierały mi moje noce bez snów i za każdym razem przypominały o tym, co chciałam w sobie stłumić.
- Bella? – Angela wyrwała mnie z rozmyślań.
- Och… przepraszam – zaczerwieniłam się, że w ogóle jej nie słuchałam.
- Przygotowałam coś dla ciebie. Chociaż dopiero od dwóch tygodni tak naprawdę dobrze się rozumiemy… mam dla ciebie mały prezent. Nie mogę tego oddać ani wymienić, więc musisz to przyjąć, ok? – zaśmiała się i wyjęła cienką kopertę z torby. Prezent? Co to miało znaczyć?
- Wiesz… po prostu bardzo cię lubię i chcę byś była znowu szczęśliwa, dlatego pomyślałam, że pomogłoby ci, gdybyś wyrwała się na trochę z Forks… - Podała mi kopertę. Prawdopodobnie było to oczywiste, ale ja nadal nie zrozumiałam nic z tego, co do mnie powiedziała.
- Angela, co ty… zrobiłaś? – Wzięłam rzecz do swoich rąk i otworzyłam, żeby zobaczyć zawartość. W środku znajdował się kawałek papieru, ale gdy się przyjrzałam, w oczach wezbrały mi łzy. Bilet lotniczy, tylko dla mnie, do Jacksonville.
- Angela, nie mogę tego przyjąć, to jest przecież za drogie… - wyszeptałam.
- Daj spokój. Polecisz tam. Całkiem sama, bez nikogo, kto mógłby ci o tym tutaj przypominać. Spędzisz przyjemny tydzień z mamą i Philem. Proszę, Bello, zrób to dla mnie. – Patrzyła w moją stronę, prawie błagając i znowu jej brązowe oczy dały mi poczucie błogości i bezpieczeństwa.
- Dziękuję… ale dlaczego… tak bym się cieszyła, mogąc cię przedstawić mojej mamie.
- Wiem, ale kiedyś w końcu ją poznam. Dobrze ci zrobi, gdy pobędziesz trochę sama. No cóż, nie tak całkiem sama, ale z osobami, które nie będą ci przypominać tak bardzo o Forks i cierpieniu.
- Nie wiem jak mam ci dziękować… To jest świetne… Ale te wszystkie pieniądze…
- Nie myśl o tym. Ciesz się po prostu tym słońcem tam, na dole – mrugnęła do mnie i wstała. – Chodź, bo robi się późno.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem i mocno ściskałam bilet w dłoni. Nareszcie zobaczę Renee… i moje ukochane słońce. Gdy już odwiozłam Angelę, wróciłam do domu z dziwnym uczuciu w żołądku. Jak zareaguje Charlie na ten pomysł?
Była już ósma, straciłyśmy całkowicie poczucie czasu, ale w La Push nie było to trudne.
Charlie znajdował się już w domu, ale nie pogniewał się za spóźnienie.
- Cześć kochanie. Skąd wracasz? – Uśmiechał się.
- Przepraszam, tato. Cześć. Byłam z Angelą w La Push, spacerowałyśmy po plaży. Zrobić coś do jedzenia?
- Nie trzeba. Przywiozłem nam pizzę. W końcu nie musisz co wieczór stać przy garach. – Gdy chciałam się sprzeciwić, podniósł rękę. – Tak, wiem, że ci to nie przeszkadza. Mimo to, usiądź i jedz.
- Dzięki, tato.
Jedliśmy w pokoju jeszcze ciepłą pizzę i patrzyliśmy na mecz w telewizji, bo na cóż by innego? Charlie to wyraźny fanatyk sportu, ale tylko przed szklanym pudełkiem. Gdy już się najedliśmy, co znaczyło, że tata jest w dobrym humorze, postanowiłam przejąć inicjatywę:
- Wiesz… Angela sprawiła mi dziś dość duży prezent…
- Prezent? Za co? – Jego ton głosu mnie zirytował, ale nie myślałam o tym więcej.
- Stała się dla mnie dobrą koleżanką w ostatnim czasie… no wiesz… i pomyślała sobie, że byłoby dobrym pomysłem, gdybym… no cóż, wyrwała się stąd… by trochę uwolnić się od różnych myśli… - Nie miałam pojęcia co powiedzieć, jakoś bałam się jego reakcji.
- Jak na razie brzmi dobrze, więc gdzie jest haczyk? – Ten ton musiał coś oznaczać…
- Haczyk jest… właściwie, to nie ma żadnego haczyka… Ach, tato… hm, podarowała mi bilet lotniczy do Jacksonville, bym mogła odwiedzić Renee. Sama… - Teraz się śmiał, a mnie zatkało. Co to wszystko miało znaczyć?
- Masz naprawdę fantastyczną przyjaciółkę. – Gdy się uśmiechnął, wiedziałam już co mi nie odpowiadało w jego tonie: pokazywał zainteresowanie. Wiedział! – Poczekaj… wiedziałeś o tym? Ciągle jeszcze pobrzmiewał jego śmiech.
- Angela zadzwoniła tutaj, chyba przedwczoraj, byłaś akurat w łazience. Opowiedziała mi o swoim pomyśle i spytała, czy się zgadzam.
- Ona co?? – Odebrało mi mowę… Angela była aniołem, nie mogłam się na nią nawet pogniewać. Charlie znowu zachichotał.
- Musiałabyś zobaczyć swoją minę… boska, Bello.
- Wy się tylko ze mnie śmiejcie i zostawiacie, żebym szukała po omacku…
- Ach Bella, to miała być niespodzianka. Uważam ten pomysł za świetny, żeby cię trochę uspokoić… wiem przecież co o tym myślisz. Większą część biletu sam zapłaciłem, nawet jak chciała mnie przekonać, by było odwrotnie. – Teraz to już naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć… objęłam Charliego, chyba po raz pierwszy odkąd byłam w Forks.
Powinnam lecieć w następny poniedziałek, bo miałam mieć wolne w tym tygodniu, co oczywiście było dokładnie zaplanowane przez Angelę i Charliego.
Cały ten czas, poprzedzający podróż, byłam niespokojna i zajęta myśleniem o „przyjemnych dniach” jak je nazwała Angela. Czy miały być rzeczywiście miłe? Cieszyłam się na spotkanie z mamą i Philem, ale byłam pewna, że mimo wszystko nie będę potrafiła się odgrodzić od tego wszystkiego. Już teraz stawało się to niemożliwe nawet, jeśli nie zawsze wyglądałam na smutną i przybitą. Wewnętrznie ciągle krzyczałam z bólu.
Jednak trzeba iść za ciosem, prawda? Aby nie ranić osób, których kochasz, zaciskasz zęby, a bólowi możesz oddać swoje ciało dopiero, gdy znajdujesz się sam w ciemnościach. Tak jak ja to robiłam co wieczór, na nowo…
Jeszcze tylko trzy dni, myślałam tego ranka, gdy stałam pod prysznicem i próbowałam zmyć z siebie niespokojną noc. Znowu ten sen…
Skierowałam się twarzą wprost pod strumień wody i wstrzymałam oddech. Kiedy te przeklęte koszmary dadzą mi spokój?
Pięćdziesiąt pięć… pięćdziesiąt siedem… pięćdziesiąt dziewięć… Ponownie nabrałam powietrza do płuc. Głęboko odetchnęłam, ale nie poczułam się przez to lepiej. A więc dzisiaj był jeden z tych dni.
Wyszłam spod prysznica, wysuszyłam ciało i włosy, a następnie obejrzałam się w lustrze. Przeciętnie…, pomyślałam i odwróciłam się.
Ubrałam dżinsy, koszulkę i sweter, po czym zeszłam do kuchni. Mimo wczesnej godziny Charlie wyszedł już dawno, więc nie musiałam się spieszyć. W lodówce znalazłam jogurt, bowiem mój apetyt na płatki nie dał dziś o sobie znać. Potrzebowałam bite pół godziny na to, by zjeść maleńki jogurt, podczas gdy gapiłam się przez okno na las za domem:
- Nie, tego sobie nie zrobię. Przecież mam pewną obietnicę, której muszę dotrzymać… - wymamrotałam do siebie.
W końcu musiałam się pospieszyć, by zdążyć na czas do szkoły. Dlaczego wspomnienia tak bardzo odciągały od rzeczywistości?
Ledwo co dotarłam, a Angela już czekała na mnie przed klasą. Pana Masona jeszcze nie było.
- Witaj, Bello.
- Cześć. Przepraszam… straciłam poczucie czasu. – Nie pytała o nic więcej.
- Nie ma sprawy. Masona i tak jeszcze nie ma. Wejdźmy do środka.
Pierwsze lekcje minęły mi bardzo szybko, bez żadnych ekscytujących zdarzeń. Po matematyce poszłam z Mikiem i Jessicą do stołówki; na szczęście nadal jako para. Mike najwyraźniej w końcu zrozumiał, że nie ma u mnie szans. Przechodziliśmy obok sekretariatu, drzwi były otwarte i rzuciłam przelotne spojrzenie do środka. Stał tam dobrze zbudowany chłopak z brązowymi włosami. Stanęłam jak wryta.
- Bella? – zawołała Jessica, gdy zauważyła, że zostałam w tyle. – Co jest? Chodź!
Impuls, by uciec, nie był wystarczająco silny i wstrzymałam oddech. To nie mogła być prawda…
Zrobiłam krok w stronę sekretariatu, w tym momencie chłopak się odwrócił, a ja wypuściłam powietrze z ust. Teraz, gdy stał w innym świetle, jego włosy nie miały brązowego koloru i nie był tak dobrze zbudowany jak myślałam.
Czy moja wyobraźnia musiała akurat teraz robić ze mnie żarty, gdy dziś i tak jest jeden z tych dni?
Chłopak przeszedł obok mnie, również w stronę stołówki. Zapewne to jeden z tych nowych jedenastoklasistów, którzy przeprowadzili się z Seattle, bo mieszkanie w mieście stało się dla ich rodziców zbyt trudne.
- Bella, no chodź wreszcie. – Jessica stała obok mnie i ciągnęła za ramię w stronę stołówki.
Cholera, krzyczałam na siebie w myślach, jak można być tak głupim?!
Gdy usiadłam przy naszym stoliku, Angela od razu zauważyła napięcie na mojej twarzy, ponieważ spojrzała na mnie sceptycznie. Wiedziała, że wszystko jej opowiem, gdy będę chciała, jednocześnie była świadoma tego, iż jeśli nie zdobędę się na to i tak wyciągnie ze mnie te informacje.
Reszta dnia zleciała jakby obok mnie i pod koniec śpieszyłam się do mojego samochodu. Jeszcze tylko dwa i pół dnia…, pomyślałam zmęczona, wsiadając do furgonetki. Znowu padało i moje włosy zrobiły się wilgotne. Oparłam głowę o siedzenie, przymykając oczy. Ogarnęła mnie wściekłość. Oczywiście nie miałam pod kontrolą siebie, względem wspomnień i bólu, ale zdrowy, ludzki rozsądek wpadłby na to, że Edward… nie stoi w sekretariacie naszej szkoły, nie mówiąc już o tym, że to w ogóle niemożliwe. Wyjechał, nie znajdował się tu i byłam tego tak świadoma jak chyba nikt w tej szkole, jednak mimo to dałam się zmylić wyobraźni. Jesteś taka głupia… głupia, głupia…
Oddychałam ciężko i próbowałam odgrodzić od nasuwających się obrazów, kiedy nagle ktoś zapukał w szybę. Podskoczyłam ze strachu i otworzyłam szybko oczy: Mike… Uchyliłam trochę drzwi, ale pozostałam w środku.
- Wystraszyłeś mnie… - wyszeptałam.
- Przepraszam, nie chciałem. – Podszedł trochę bliżej. – Hej, chciałem zapytać, czy masz ochotę pojechać z nami w przyszłą sobotę do La Push? Podobno ma być dość ładna pogoda i powinniśmy się znowu wszyscy spotkać, wygodnie razem posiedzieć i w ogóle. – Widziałam nadzieję w jego oczach.
- Przyszłą sobotę? Wtedy akurat będę wracać z Jacksonville. Przez następny tydzień będę u mamy, w odwiedzinach. O której chcieliście się spotkać?
- Późnym popołudniem, planowaliśmy zrobić ognisko. – Jego nadzieja znikała.
- Mhm, zastanowię się, ok? Nie mogę nic obiecać, ale postaram się dotrzeć do was. – Spróbowałam się uśmiechnąć, ale ciało nie chciało mnie dziś słuchać. Mike wydawał się mimo to zadowolony, nawet jak nie zgodziłam się na sto procent. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by móc przyjąć to zaproszenie.
Gdy dotarłam do domu, robiłam wszystko, by zająć czymś myśli. Przygotowałam kolację, wysprzątałam kuchnię, łazienkę i salon, na końcu poszłam do pokoju, żeby zrobić pracę domową.
Pan Mason na szczęście zadał nam skomplikowane i czasochłonne zadanie. Mieliśmy napisać esej o współczesnej sile wymowy Szekspira i zastanowić się, czy jego rodzaj sztuki, oraz sama sztuka w ogóle przemija, bądź nie. Miałam więc sporo do roboty, myśląc o tym autorze i to pomogło, odwrócić moją uwagę od niepożądanych myśli.
Zegar wskazywał ósmą dwadzieścia, gdy usłyszałam samochód na podjeździe. Charlie.
Skończyłam pracę i byłam z siebie dumna, zauważając, że zapisałam już trzy strony.
- Cześć, tato – przywitałam się, schodząc po schodach, podczas gdy on akurat odwieszał kurtkę.
- Cześć kochanie. Jak ci minął dzień?
- Całkiem dobrze, trochę stresująco. Dużo zadań… a tobie?
- Nic ciekawego się nie działo, w końcu to małe miasteczko – mrugnął i usiadł w kuchni. – Spakowałaś się już? – zapytał. Popatrzyłam na niego zaskoczona:
- Nie, a czemu? Przecież lecę dopiero w niedzielę wieczorem. – Zaśmiał się w moją stronę.
- Nie umiesz już czytać, Bello? Przecież tam jest wyraźnie napisane, dwudziesta i to już jutro wieczorem. – Zaczerwieniła się. Miał rację!
- Och… - To wszystko, co byłam w stanie powiedzieć.
- Nic nie szkodzi. Jak to sobie zaplanowałaś? – spytał i napełnił swój talerz.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko, chciałabym pojechać sama. Zamierzałam zostawić furgonetkę na lotnisku w Port Angeles, tam przecież można zostawić auto, gdy się wyjeżdża na dłużej. Tak by było lepiej… - prawie szeptałam, bo nie wiedziałam jak Charlie zareaguje. Jednak on tylko przytaknął.
- Jeśli takie jest twoje życzenie, to jest ono moim rozkazem. – Znowu do mnie mrugnął, wiedziałam, że chce, bym poczuła się lepiej. Zadziałało i musiałam się uśmiechnąć.
- Dzięki, tato. Zadzwonię do ciebie jak tylko będę w Jacksonville.
- To byłoby miłe, żebym wiedział, czy moja niezdara doleciała w jednym kawałku.
- Heh… ok. – Uśmiechnął się i szybko opróżnił talerz, żeby zniknąć w salonie.
Każdego dnia coraz bardziej go kochałam, nawet jak nie potrafiliśmy tego otwarcie pokazać, ponowne rozstanie byłoby zdecydowanie bardziej bolesne.
Wieczór minął bez żadnych niespodzianek, więc poszłam wcześnie na górę, żeby spakować torbę; to, że miałam mniej, niż jeden dzień wprawiało mnie w zdenerwowanie.
Co mnie czeka? Czy naprawdę będzie miło? Cieszyłam się z powodu Renee i Phila, mojego nowego drugiego domu, słońca…
Nagle uświadomiłam sobie, że tego nowego domu jeszcze nie widziałam. Mama mało o nim wspomniała wtedy, gdy leżałam w Phoenix, w szpitalu… po tym jak James…
Potrząsnęłam głową, by odpędzić takie myśli, musiałam wziąć się w garść.
Wyjęłam małą torbę podróżną spod łóżka, odkurzyłam ją i wypełniłam letnimi ubraniami - w końcu nie padało tam codziennie, prawdopodobnie w ogóle, w ciągu miesiąca. Jednak zrobiłam się ostrożniejsza, co do prognoz pogody, odkąd tu zamieszkałam, więc zapakowałam też kilka dłuższych, cieplejszych rzeczy. Nawet jak będą cały tydzień leżały w torbie.
Już jutro będę mogła wziąć Renee w ramiona… niesamowita myśl. Tak długo już jej nie widziałam. Zmieniła się? Z jej e-maili nie sposób się czegoś dowiedzieć, a zdjęć nie posyłała, jako że nie radziła sobie za bardzo z techniką. Byłam tego wszystkiego bardzo ciekawa i jak już skończyłam się pakować, zeszłam znowu na dół.
- Wszystko spakowane… - zakomunikowałam i usiadłam w fotelu.
- O niczym nie zapomniałaś? Buty na brzydką pogodę, kurtkę, parasol?
- Tato, ty wiesz gdzie leży Jacksonville, prawda?
- Bella… naprawdę straciłaś wszelkie zrozumienie ironii, odkąd tu jesteś?
- Przecież wiesz, że ironia i sarkazm nie godzą się z deszczową pogodą.
- Chyba masz rację.
- Wyjadę jutro o wpół do szóstej. Będę na lotnisku jakieś czterdzieści pięć minut później, z parkowaniem i zameldowaniem powinnam się zmieścić w czasie.
- Tak, brzmi dobrze. Jesteś tego pewna?
- Tak, tato, pojadę sama na lotnisko.
- Ok, w takim razie przyjadę jutro na chwilę do domu, żeby się z tobą pożegnać.
- Nie musisz, nie będzie mnie tylko przez tydzień.
- Nieważne. Zrób swojemu staremu tę przysługę.
- Dobrze, tato. – Uśmiechnął się zadowolony i wstał. Kiedy wrócił, trzymał w ręku kopertę.
- Masz. To na różne wydatki, pamiątki, czy co tam będziesz chciała.
- Ach, tato, przecież nie musiałeś…
- Weź to! – Podał mi kopertę i nie odezwałam się ani słowem. Położył się znowu na kanapie i oglądał telewizję. Po jakimś czasie wstałam i życzyłam mu dobrej nocy.
- Dobranoc, Bello. Śpij dobrze.
Dziękuję…
Gdy już leżałam w łóżku, praktycznie czekałam na moje koszmary, wiedziałam bowiem, ze nadejdą. Jak każdego wieczoru… ale gdy zapadłam w niespokojny sen, poczułam, że coś się zmieniło i nic nie było już takie jak przez wszystkie, minione noce…
Następnego ranka czułam się, jakby przejechał po mnie czołg, ciało było tak słabe, że ledwo stała na nogach.
Zegar wskazywał dziesiątą, kiedy wstałam. Słońce świeciło i oblało mój pokój ładną żółcią.
Co za omen, pomyślałam.
Moje kolana mocno drżały, więc chwiejnie poszłam do łazienki.
Gorący prysznic trochę odprężył i ulżył napiętym mięśniom. Czułam się tak, jakbym tej nocy brała udział w wyścigu, ale najgorsze było to, że… nic już nie pamiętałam ze swojego snu. Co się stało? Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że nie obudziłam się z krzykiem jak każdego ranka… Co to mogło znaczyć?
Kiedy zasnęłam, coś się zmieniło: pokój, w którym kucałam nisko przy ziemi, nie był ciemny ani zimny, tym razem podążały w moją stronę jasne światła, ale raziły tak bardzo, że niczego nie mogłam rozpoznać…
Od tego momentu wspomnienia mnie opuściły…
Czułam się bezsilna i nie rozumiałam tego…
Gdy wycierałam swoje ciało do sucha, próbowałam na siłę sobie przypomnieć ostatnią noc. Nic.
Poszłam, owinięta tylko ręcznikiem, do pokoju. Włożyłam trzy różne warstwy ubrania, bo w drodze do Jacksonville, będę w trzech strefach klimatycznych.
Gdy szukałam na biurku paszportu, w ręce wpadła mi koperta ze zdjęciami, które Jessica zrobiła w stołówce, w dzień moich urodzin.
Zdjęcia… całkiem o nich zapomniałam. Myśl o tym znowu zadała mi cios w serce.
Musiałam myśleć o tych pustych stronach w albumie, z których usunął nasze portrety, by mógł dla mnie zniknąć. Moje urodziny, ten… wypadek z Jasperem i rozstanie… Potrząsnęłam głową. Minęły dopiero trzy tygodnie, a czułam, jakby to były miesiące. To uczucie przyprawiało mnie o ból głowy, nawet nie chciałam o tym pamiętać, czy przeżywać tego na nowo, ale równocześnie pragnęłam nadal mieć swoje wspomnienia, bo pokazywały mi, że jeszcze żyję.
Dzwonek telefonu wyrwał mnie z rozmyślań i pobiegłam na dół, by odebrać:
- Słucham? – powiedziałam i poczułam jak dogania mnie zawrót głowy, oparłam się o ścianę.
- Cześć, Bello, to ja, tata.
- Tato? Co się stało?
- Mamy tu kilka problemów, nie uda mi się później przyjechać. Przykro mi… - zaciął się. Nienawidził pokazywać uczuć.
- Nic się nie stało. Nie będzie mnie tylko tydzień… i zadzwonię do ciebie z Jacksonville.
- Tydzień to dość długo… myślę… ehm… że będę za tobą tęsknić… i za twoim jedzeniem. – Praktycznie słyszałam jego uśmiech, ale ten pokaz uczuć nie był dla niego przyjemny. Tak samo jak dla mnie, poza tym moje myśli ciągle krążyły wokół niego…
- Lodówkę już napełniłam wczoraj, tato. Nie będziesz głodował… no i… to tylko siedem dni.
- Muszę lecieć, więc… uważaj na siebie, ok? Pozdrów Renee i Phila… i… kocham cię. – Prawdopodobnie siedział właśnie przy biurku, z twarzą w dłoniach, ze zmarszczonym czołem i tylko otwartymi ustami, by mówić. Nie znałam takich uczuć z jego strony i wystraszyłam się, brakowało mi słów.
- Jasne, będę. Więc do przyszłej soboty… tato… zadzwonię.
- Do zobaczenia… - Odłożył słuchawkę.
To wszystko nie pasowało do siebie… mój dziwny sen, wspomnienia, zachowanie Charliego. Coś było nie w porządku i fakt, że za 3 godziny miałam jechać do Port Angeles, by wsiąść do samolotu, w ogóle mi się nie podobał. Coś było złe, całkowicie nie w porządku…
Trzy godziny mogły wydawać się dniami, gdy nie miało się nic do roboty i siedziało na werandzie, próbując powstrzymać wzbierającą panikę.
To wszystko mi się nie podobało.
Gdy w końcu było przed szóstą, wstałam, zaniosłam torbę do furgonetki, położyłam ją na siedzeniu i ruszyłam. Tydzień poza Forks zapewne był dobrym pomysłem, lecz złe przeczucie pozostało.
Potrzebowałam, tak jak planowałam, około czterdziestu pięciu minut, żeby dojechać na lotnisko. Zaparkowałam w podziemnym garażu i skierowałam się do drugiej bramki.
Moje zdenerwowanie ciągle wzrastało, gdy już się zameldowałam i czekałam w hali. Ta sytuacja przypomniała mi znowu o sprawie z Jamesem. Wtedy byłam na lotnisku w Phoenix i zastanawiałam się, jak niezauważenie uciec od Alice i Jaspera, bu uratować moją mamę, ponieważ myślałam, że jest w rękach Jamesa. Kto mógłby się spodziewać, że to pułapka?
Dlaczego te wszystkie wspomnienia wracały akurat teraz, gdy opuszczałam ten zachmurzony kawałek ziemi i udawałam się na tydzień w najjaśniejsze słońce?
Coś złego się działo i im więcej wspomnień nadchodziło, tym bardziej byłam pewna, że coś się stanie.
Dwadzieścia minut później siedziałam w samolocie do Seattle, gdzie na szczęście będę miała bezpośrednie połączenie do Jacksonville. Podczas tego krótkiego lotu nie opłacało się zamykać oczu, a z moim chaosem w umyśle pewnie i tak byłoby to niemożliwe. Zmęczenie dawało mi jednak się we znaki, a chwilę po tym jak wsiadłam w Seattle, powieki opadły mi i zapadłam w głęboki sen.
Znowu widziałam to jasne światło, kierujące się w moją stronę i tym razem rozpoznałam jakieś cienie w oddali. Jednak nie znałam żadnych twarzy, nie było głosów, wołałam w stronę światła, ale nie słyszałam nawet własnego echa. Z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk i czułam się bezsilna. Przypadłam ze strachem do ziemi, objęłam się rękoma i czekałam aż coś się stanie, ale nic się nie wydarzyło. Światło wydawało się być coraz bliżej, jednak ciągle mnie nie obejmowało, a cisza była nie do wytrzymania.
Wtedy zostałam niezbyt delikatnie oderwana od swoich lęków.
- Proszę pani? Zaraz lądujemy. Proszę zapiąć pasy – powiedziała stewardessa. Potrząsnęłam głową, by pozbyć się mgły sprzed oczu, dopiero teraz zorientowałam się, gdzie jestem.
Samolot wylądował na lotnisku w Jacksonville, a słońce świeciło bardzo jasno. Tego mi właśnie brakowało… Po długim czasie, spędzonym w pełnym cieni Forks i wspomnieniach, jasność wydawała mi się nienaturalna i czułam się zagrożona. Prawie nie potrafiłam się cieszyć i byłam wystraszona, że tak bardzo już tęsknię za tym przytłumionym światłem z zachmurzonego nieba. Chciałam znów zobaczyć mgłę.
Zmęczona, wysiadłam z samolotu, odebrałam bagaż i opuściłam halę.
Renee czekała z Philem w pełnym słońcu przed lotniskiem.
- Bella. Moja Bella. Cześć kochanie. – Renee podbiegła i wzięła mnie w ramiona. To przyjemnie uczucie wypełniło mnie i zorientowałam się jak bardzo mi jej brakowało.
- Cześć, mamo. Cieszę się, że cię widzę. – Phil został z tyłu, ale gdy Renee mnie wypuściła, też podszedł i krótko mnie uścisnął.
- Cześć, Phil. Jak się macie?
- Teraz, kiedy tu jesteś, świetnie – odpowiedział i zabrał moją torbę.
- Tak się cieszymy, że przyjechałaś. Wszystko ci pokażemy. Dom na pewno ci się spodoba – mówiła moja rodzicielka bez żadnego znużenia. Niezauważalnie głęboko odetchnęłam, ponieważ brakowało mi tego chaosu i przesadzonej radości Renee, ale spokój, który miałam w Forks, definitywnie się skończył.
- Jak się czujesz, kochanie? – spytała mama, gdy kierowaliśmy się w stronę samochodu. Na szczęście nie wiedziała, co się stało. Teraz pomyślałam… może powinnam ją ostrzec.
- Czuję się dobrze – skłamałam tak dobrze jak potrafiłam. Renee była jednak zbyt zajęta swoją radością, żeby nawet to zauważyć.
Jazda do domu trwała około pół godziny. Mama wypytywała mnie jak w szkole, jakich mam przyjaciół i jak sobie radzę z Charliem. Mechanicznie zdałam jej raport o wszystkim, co chciała wiedzieć, ale Edwarda i naszą historię… pominęłam.
Może zapomniała już o nim i wypadku w Phoenix, jednak znając ją, pewnie zacznie ten temat gdy zrobi się spokojnie i Phila nie będzie… To mogło być nawet zabawne.
Dom znajdował się na obrzeżach miasta, przy rzece St. Johns, mały, ale jakby ze snu: pomalowany na kuszący, słoneczny kolor, elewacja z drewna i przyozdobione okiennice. Na werandzie można spokojnie usiąść i obserwować ulicę, prawie w ogóle nie uczęszczaną, natomiast za domem znajdował się malutki ogród z widokiem na rzekę i niekończący się horyzont. Idealnie, prawdziwa idylla, a w połączeniu ze światłem słońca wyglądało to jak obraz z kiczowatego filmu, rodem z Hollywood.
Pokoje były małe, ale Renee naprawdę ładnie je urządziła: białe meble, ściany w ciepłych barwach żółci, podobnie terakota. Miała mały pokój gościnny, w którym przez następny tydzień powinnam czuć się jak w domu. Do spania wystarczający.
- Jak ci się podoba? – usłyszałam dumny głos Phila, gdy skończyli mnie oprowadzać.
- Jest świetnie, naprawdę cudownie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Cieszę się. To teraz możesz się urządzić w swoim małym pokoiku. – Puścił mi oczko i zostawił samą, a Renee w międzyczasie przygotowywała napoje i ciasto w ogrodzie. Ubrałam krótkie spodenki, koszulkę i ze zdjęciami w ręku zeszłam do ogrodu. Zauważyłam przepiękny widok, a słońce - nawet jeśli nie byłam jeszcze do niego przyzwyczajona - przyjemnie grzało moją skórę.
W ogrodzie zjedliśmy ciasto z wiśniami, upieczone przez Renee i wypiliśmy lemoniadę, bo na kawę było stanowczo za gorąco.
- No to opowiedz coś więcej, Bello! – zaczęła Renee i wewnętrznie przygotowywałam się już na przesłuchanie.
- Co chciałabyś wiedzieć? – Próbowałam zyskać trochę czasu.
- No, co się zdarzyło od czasu kiedy ostatnio się widziałyśmy?
- No cóż… niewiele. Forks nie jest takie duże, mamo.
- Ach, Bella, nie każ wszystkiego z siebie siłą wyciągać…
- Mamo, ale naprawdę nie wiem, co mam ci opowiedzieć. Forks jest nudne i małe, nic się tam takiego nie dzieje, co można by takim miastowym, jak wy, opowiadać. Ale… masz. - Podałam jej zdjęcia. - To są fotografie moich znajomych, naszego domu i tym podobne. – Wzięła je natychmiast i zaczęła bardzo uważnie oglądać. Wyjaśniłam jej kim są: Jessica, Mike, Eric, Angela i Tyler, a następnie opowiedziałam o swoim samochodzie i od kogo go dostałam. Choć większość z tego Renee już wiedziała, dzięki moim emailom, miałam takie wrażenie, jakby słyszała o tym po raz pierwszy. Phil nie mówił dużo, również oglądał zdjęcia i śmiał się z różnych min moich kolegów, które zostały uchwycone tamtego dnia w stołówce. Zepchnęłam wspomnienia w głąb świadomości i obiecałam sobie, że poddam się bólowi wieczorem, ponieważ to wszystko rozsadzało już moją pierś i wiedziałam, że jeśli nie będę płakać albo krzyczeć to się rozsypię.
Phil wstał nagle, wyjął komórkę z kieszeni i zaczął rozmawiać przez telefon. Gestem ręki pokazał, że wraca do domu, byśmy sobie wzajemnie nie przeszkadzali. Obawiałam się tego momentu, w którym miałam zostać sama z Renee. Oczywiście moje obawy się potwierdziły… Phil dopiero co zamknął drzwi, a mama już nie mogła powstrzymać ciekawości…
Weź się w garść, upomniałam się w duchu.
- No więc teraz tak między nami, kochanie. Co się stało z tym chłopakiem, który był wtedy w Phoenix? - Jej oczy wręcz błyszczały z ciekawości. Zacisnęłam ręce na krześle i nabrałam głęboko powietrza: prawda, czy kłamstwo? Jednak wiedziałam, że kłamanie przy Renee się nie uda… więc zdecydowałam się na prawdę, ale w skrócie.
- Nie udało nam się… zerwaliśmy.
- Zerwaliście? Dlaczego? Przecież specjalnie przyjechał do ciebie, byś wróciła do Forks. Jego spojrzenia i twoje… - Zdezorientowanie było widocznej na jej twarzy.
- Tak, wiem… to był błąd. Za bardzo się różniliśmy… - Czułam już wzbierające łzy i cały ból, który powoli wydobywał się na powierzchnię, ale bardziej zacisnęłam ręce, by zapobiec wybuchowi przy Renee. Na to nie byłam gotowa.
- Zbyt różni… Ale przecież bardzo go lubiłaś, prawda? – Nadal drążyła i badawczo na mnie spojrzała. Czuła, że jest coś więcej, oczywiście, w końcu była moją matką.
- Tak… ja go kochałam, mamo. Kochałam… ale widać los chciał inaczej… Proszę cię… nie chcę o tym rozmawiać. Widocznie tak miało być, a poza tym on nawet wyprowadził się ze swoją rodziną.
- Naprawdę? Źle się czuli w Forks?
- Nie, jego ojciec dostał lepszą propozycję pracy…
Na tym rozmowa jeszcze długo trwała i po raz pierwszy, od dłuższego czasu, czułam się wewnętrznie rozbita, zdrętwiała i niczego nieświadoma. Reagowałam mechanicznie i nie pamiętałam żadnych swoich ruchów, czy odpowiedzi, aż Renee wstała i zaniosła naczynia do kuchni. Na dworze robiło się ciemno i chłodna bryza dotarła do mnie od strony strumienia.
Weszłam do domu i skierowałam się prosto do łazienki, by zmyć z siebie wspomnienia i cały trud dzisiejszego dnia.
Pod prysznicem gorąca woda również nie powstrzymała myśli i ciągle widziałam przed oczami wszystkie szczęśliwe chwile, a gdy stanęłam przed lustrem, czułam jak łzy palą moje policzki.
Gdy się już w miarę uspokoiłam poszłam do pokoju, ubrałam piżamę i życzyłam Philowi, wraz z Renee, dobrej nocy. Moje wczesne pójście do łóżka uważali za przejaw zmęczenia po podróży i obiecali pokazać jutro Jacksonville. Jeżeli będę wtedy jeszcze żywa…
Zamknęłam za sobą drzwi, usiadłam na łóżku i oparłam głowę o ścianę…
Być może przyjazd tutaj nie był wcale takim dobrym pomysłem. Czułam, jakby moje wspomnienia stawały się jeszcze silniejsze w tym miejscu, niż w Forks. A przecież nigdy go tu nie widziałam, na południu nie było niczego, co by mnie w jakikolwiek sposób z nim łączyło…
Nie wiem ile tak siedziałam i gapiłam się przed siebie, ale w końcu położyłam się na boku, mocno objęłam rękami, by ponownie ochronić ciało przed rozpadem i zagłębiłam się w wypełnioną strachem noc…
Był tam, stał przede mną w swoim pokoju i warczał z udawaną złością. To była szczęśliwa chwila i nie bałam się go. Jego ciepłe, złote oczy dawały mi poczucie bezpieczeństwa i widziałam w nich pożądanie, ale nie pożądał mojej krwi, lecz mnie. Każde słowo, które wypowiedział, wypełniało się czystą miłością, a jego zimne, ale tak delikatne usta, zdradzały przy każdym pocałunku, że jestem kimś więcej, niż tylko człowiekiem, że znaczę coś więcej, oraz nigdy mnie nie zrani…
Jednak zrobił to i teraz moje serce rozpadło się na tysiące kawałków i nadal się wyniszczałam, gdy myślałam o jego nieprzemijającym pięknie, strachu o mnie i spojrzeniu, gdy musiał mnie opuścić. Ten chłód i ból, którego nie umiałam zgłębić…
I kiedy chciałam zatrzymać jego widok w swoich snach, znów poraziło mnie to jasne światło i usłyszałam wysoki, głośny krzyk… Wrzask nie pochodził jednak z moich ust, tego byłam pewna. I byłam też bardziej zdezorientowana, niż dzień wcześniej. Co oznaczał ten sen?
Wstałam i poszłam do łazienki. Dopiero świtało, więc Phil i Renee jeszcze spali, w końcu była niedziela.
Spojrzałam w lustro i przestraszyłam się własnego odbicia. Skóra biała jak śnieg i ciemne ślady odznaczały się pod oczami, które były zaczerwienione od łez. Wyglądałam strasznie.
Ochlapałam twarz lodowatą wodą, usiadłam na zimnych kafelkach i oparłam o ścianę. Nie wyobrażałam sobie w ten sposób pomysłu „wyrwać się z Forks” i czułam się tu jeszcze gorzej, niż tam, choć nie było tu nic, co mogło to spowodować… poza moimi wspomnieniami i tym snem.
Po dość długiej chwili wstałam i zeszłam do kuchni, o zaśnięciu mogłam już tylko pomarzyć, a poza tym na zegarku widniała ósma i słońce świeciło z bezchmurnego nieba. Napełniłam szklankę lemoniadą i usiadłam w słońcu na schodkach werandy.
Przecież powinnam, choć na chwilę, uwolnić się od tych myśli, ale sen trzymał mnie we wspomnieniach i ciągle na nowo słyszałam ten wysoki krzyk…
- Dzień dobry, Bello. – Usłyszałam nagle głęboki głos za sobą i zerwałam się przestraszona. – Och, przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
- Phil. Już w porządku, widocznie byłam daleko stąd. Która godzina?
- Prawie dziewiąta trzydzieści.
- Och.. ok. – Siedziałam tu półtorej godziny?
- Zjesz z nami śniadanie?
- Pewnie… - Poszłam za nim do ogrodu, gdzie Renee już nakrywała do stołu.
- Dzień dobry, kochanie – zawołała, gdy wchodziłam przez drzwi ogrodowe.
- Cześć, mamo.
- No i jak minęła ci tutaj pierwsza noc?
- Niespokojna i… nie przyzwyczaiłam się jeszcze.
- Mogę to sobie łatwo wyobrazić. Chodź, siadaj. Upiekłam bułeczki.
Jedliśmy w ciszy na świeżym, ciepłym powietrzu w Jacksonville. Piękna pogoda miała w sobie coś uspokajającego, ale moje ciało obolałe z powodu ciągłego napięcia, uświadamiało mi, że było niezmienne i obojętne, nieważne gdzie się znajdowałam. Sen nadal nie opuszczał myśli, a wspomnienia zapewne będą mnie ciągle prześladowały, nawet gdybym wyjechała do Afryki, Azji, czy gdziekolwiek indziej. Nigdzie nie będę mogła się od tego uwolnić.
- No więc, co dzisiaj robimy? – zapytałam, starając się brzmieć radośnie, z zaciekawieniem.
- Pomyśleliśmy, że pokażemy ci Jacksonville. W niedzielę zawsze dużo się tu dzieje – powiedziała Renee.
- Brzmi świetnie. – Nie było słychać w moim głosie zbyt wiele euforii…
Skończyliśmy jeść i zaczęliśmy przygotowania do wyjścia. Tak jak się obawiałam, zapakowałam za dużo cieplejszych rzeczy, ale parę moich letnich ciuchów miało się przydać dzisiaj, tak więc ubrałam dżinsy, z nogawkami trzy czwarte, białą bluzkę i upięłam wysoko włosy. Czułam się nierealnie w letnich ciuchach. Forks mnie ewidentnie zmieniło… nawet tęsknię za tym ciągłym deszczykiem.
Pojechaliśmy samochodem do śródmieścia i okazało się, że Renee miała rację, to było piekło na ziemi. Tłumy ludzi przepychały się między sobą w drodze na niedzielne zakupy i wypełniały ulice. Zmarnowaliśmy godzinę na poszukiwania miejsca do parkowania i następne pół godziny na dotarcie do centrum. Mama i Phil pokazali mi swoje ulubione sklepy i to, co było wyjątkowe. Już zdążyłam zapomnieć, że istnieją jeszcze, oprócz Port Angeles, miasta, które mają więcej do zaproponowania, niż niejeden mały butik i spirytystyczną księgarnię. Oglądaliśmy całą masę modnych sklepów różnego rodzaju - hip-hop, strees, czy styl hippisowski - można tu było zdobyć wszystko. Mijaliśmy też mnóstwo księgarni, wchodziliśmy do każdej i zawsze wychodziłam z jedną książką. Phil, jako prawdziwy dżentelmen, nosił te wszystkie ciężkie torby, a Renee się do mnie wręcz „przyczepiła” - czułam jak bardzo tęskniła za mną i naszymi „wycieczkami zakupowymi”, które najczęściej odbywałyśmy dla jej przyjemności, a nie mojej. Po dwóch godzinach buszowania po sklepach, usiedliśmy na tarasie restauracji przy rzece St. Johns i zamówiliśmy coś do picia.
- Chcecie też coś zjeść? – spytał Phil.
- Och tak, proszę. Zaraz umrę z głodu – odpowiedziałam, na co Renee się roześmiała.
- Przyznaj się, brakowało ci tego? – spytała.
- Czego? Twoich wycieczek rodem z horroru bez widocznego końca i z obolałymi stopami? Pewnie… strasznie za tym tęskniłam – powiedziałam z sarkazmem i pokazałam jej język.
Tutaj, wśród wielu „normalnych” ludzi i w dniu, w którym Renee tak mnie sobie przywłaszczyła, że nie miałam możliwości o czymkolwiek myśleć, czułam się o wiele lepiej i przez moment mogłam spokojnie i głęboko odetchnąć. Gdyby codziennie mogli tak odwracać moją uwagę, może mogłabym się rzeczywiście odprężyć.
Jedliśmy pizzę i piliśmy lemoniadę na słońcu, a ja czułam się po prostu fantastycznie.
- Czy w Forks mogłaś też się wyrwać czasami w ten sposób? Iść z koleżankami na zakupy? – spytała znowu mama.
- No cóż, pojechałyśmy kilka razy do Port Angeles. Ale przecież znasz to. Poza tym nikt nie potrzebuje tam tylu rzeczy i nie jest tak różowo, jeśli chodzi o nowe ubrania. Tam jest wszystko trochę… prostsze i bardziej normalne… - Dziwiłam się swoim własnym słowom, ale to była prawda… w jakimś sensie.
- Port Angeles… o Boże, tam się nigdy nic nie dzieje. Pamiętam jeszcze jak zawsze błagałam, żeby jechać do Seattle, ale Charlie nie dał się przekonać, uważał Forks i Port Angeles za wystarczające… - Renee zatopiła się we wspomnieniach i zdziwiłam się, że tak otwarcie opowiada o Charliem. Słuchałam jej i pozwoliłam przy okazji oczom błądzić w oddali. Można było zobaczyć rzekę, a słońce wyczarowało na jej powierzchni piękny odblask z tysiąca barw, ale gdy poczułam jak wspomnienia próbują dostać się do mojej głowy, odwróciłam wzrok i skierowałam go dalej na grupkę dzieci, bawiących się przy brzegu. Normalność.
Po kolejnych trzech godzinach chodzenia po sklepach i jedzenia, wróciliśmy do domu. Nie miałam pojęcia jak te wszystkie nowe rzeczy, które Renee mi kupiła, przewieźć z powrotem do Forks, ale i tak nie będę mogła ich tam wykorzystać. Za krótkie, za cienkie i zbyt ekstrawaganckie, więc pewnie zostaną tutaj i Renee z nich skorzysta. To było jak najbardziej w porządku.
Dni w Jacksonville szybko minęły i w przedostatni dzień mojego pobytu siedziałam z Renee w ogrodzie i rozkoszowałam zachodzącym słońcem. Phil był jeszcze w pracy, musiał dłużej zostać, bo pojawiły się jakieś problemy w drużynie.
- To okropne, że już jutro wieczorem wylatujesz… - napomknęła Renee i wyglądała na naprawdę zasmuconą. – Właśnie się do ciebie przyzwyczaiłam.
- Wiem, mamo, ja do ciebie też. – Dałam jej sójkę w bok i zaśmiałam się. – Będę teraz częściej przyjeżdżać, obiecuję, już o was nie zapomnę.
- No, dobrze ci radzę. – Uśmiechnęła się. – I jak ci się podobało?
- Tu jest świetnie. Wybraliście sobie naprawdę piękny kawałek ziemi.
Okolica była naprawdę super. W ciągu ostatnich czterech dni pokazali mi wszystko, co osiągalne w najbliższym otoczeniu i naprawdę się tym cieszyłam. W poniedziałek, po naszych szalonych zakupach, pojechaliśmy na plażę, gdzie spędziliśmy cudowny dzień nad wodą. Phil miał do wczoraj urlop i chciał jak najdłużej rozkoszować się naszym towarzystwem. Pływaliśmy w Atlantyku i zażywaliśmy słońca, a i tak ani trochę się nie opaliłam, nawet nie byłam czerwona. Zawsze wiedziałam, że nie jestem normalna pod tym względem. Plaża w Jacksonville jest naprawdę piękna, kilometry białego piasku, który miękko i łagodnie obmywany przez morze. Miejsce, w którym można uwierzyć, że jest się w raju.
We wtorek udaliśmy się do Orlando. Jazda trwała około dwóch i pół godziny, a Renee i Phil zaskoczyli mnie odwiedzinami w „Wodnym świecie”. Oglądaliśmy cudowny pokaz orek i czułam jak delfiny mnie oczarowują, to takie piękne stworzenia.
Dzień był niezaprzeczalnie cudowny, przede wszystkim, gdy mogłam podziwiać delfina z bliska i nawet na chwilę dotknąć. Nie przestawałam im dziękować za ten dzień.
W środę Phil pokazał mi swoją pracę i przedstawił drużynie, mogłam również obejrzeć ich trening. Phil był z siebie dumny i w roli trenera prezentował się z jak najlepszej strony. Wiedziałam, że chciał mi zaimponować.
Wieczorem zaprosił kilku kolegów z drużyny na grilla, było bardzo miło i zabawnie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogłam się serdecznie śmiać, ponieważ Chris i John - dwóch graczy - zrobili z siebie specjalnie dla mnie kretynów i grali na trawniku wręcz w niemożliwy sposób. Chris wskoczył na plecy Johna od tyłu, by odebrać mu piłkę - co tak naprawdę nie było konieczne i sprzeczne z zasadami - ten jednak otrząsnął się i już Chris leżał na ziemi, przebierając rękami i nogami, jak chrabąszcz, znajdujący się na plecach. Przez chwilę pomyślałam o Emmecie i Edwardzie, gdy grali w baseball i o pozostałych, jednak w chwili, gdy mój umysł obejmowało to wspomnienie, Chris wyciągnął mnie na łąkę i zmusił, żebym pokazała swoją technikę rzucania. Jaką technikę rzucania?
To był zabawny wieczór i naprawdę w końcu dobrze się bawiłam.
A dziś? Phil musiał już naprawdę pracować, a ja z Renee pojechałam jeszcze raz do śródmieścia, ale tylko po to, by trochę pospacerować po sklepach i wypić mrożoną kawę na słońcu. W końcu w niedzielę nakupiliśmy ubrań na pół roku, więc nikt nic nie potrzebował.
Teraz siedziałyśmy w ogrodzie i rozkoszowałyśmy się ostatnimi promieniami słońca tego dnia.
Zmierzchało.
- Zmierzch ma coś fascynującego w sobie, prawda? – myślałam głośno i wystraszyłam się, gdy mój głos przebił się przez ciszę.
- Co masz na myśli?
- Koniec dnia… ciemność jest coraz bliżej… bezpieczna godzina dnia…
- W jaki sposób ciemność jest bezpieczna, Bello? – Renee wydawała się zdezorientowana, a ja wiedziałam, że właściwie nie mówiłam do niej, tylko moje wspomnienia szukają drogi na powierzchnię, przez co głośno je wymawiam.
- Przepraszam, mamo… tylko głośno myślałam… zapomnij o tym.
- Wszystko z tobą w porządku, kochanie?
- Tak… czuję się dobrze. Trochę się boję tej podróży jutro. Znowu z powrotem w mgłę… - Spróbowałam się uśmiechnąć, ale poczułam tylko ból w policzkach.
- Bella? Nie przyjechałaś tutaj z naszego powodu, prawda?
- Oczywiście, że z waszego. Jaki mogłam mieć inny powód?
- Jestem twoją matką, Bella i potrafię zauważyć, że tak naprawdę wcale dobrze się nie czujesz. Chciałaś się wyrwać z Forks, tak? Żeby tego chłopca… - Nie pamiętała imienia.
- Edward… - podpowiedziałam.
- Jesteś tu, żeby zapomnieć o Edwardzie, prawda?
- Mamo, to przecież bzdura… - Odwróciłam się od niej, bo czułam już gorące łzy na twarzy. Dlaczego musiała zawsze zauważyć, że coś jest nie tak? Szczególnie, gdy chodziło o niego…
- Ach, Bello… Nie chciałabyś tu zamieszkać? Może… gdy będziesz tutaj przez dłuższy czas, gdzie nic ci o nim nie przypomina, będzie ci łatwiej.
- Mamo… proszę. Czy jestem tutaj, w Afryce, czy gdziekolwiek indziej na tej cholernej planecie, wspomnienia sprawiają, że trudno zapomnieć, a to wszystko jest tu w środku. – Wskazałam palcem na skroń. – Obojętne, gdzie jestem, on zawsze jest przy mnie… zawsze… tu… - Moja ręka leżała teraz na sercu. Nie miałam siły kolejny raz jej tłumaczyć jak ważny był dla mnie Edward… Wstałam i poszłam parę kroków przez trawnik, w stronę ciemności. Usłyszałam, że Renee również się podnosi i idzie za mną:
- Mamo… proszę zostaw mnie na kilka minut w spokoju, ok?
- Dobrze, kochanie… wejdę już do środka.
Poszła i zostałam sama, otoczona przez mrok.
Usiadłam na jeszcze ciepłej trawie i złapałam parę jej źdźbeł.
Zniknij z mojej głowy…
Jednak wiedziałam, podczas wypowiadania tych słów, że tego tak naprawdę nie chciałam, żeby zniknął, ale tak samo nie chciałam przypominać sobie o nim w każdej chwili. Kiedy to się wreszcie skończy?
Spojrzałam w dół na rzekę, księżyc odbijał się w niej, przez co pięknie się mieniła.
Jak tysiące diamentów…
Nabrałam głęboko powietrza, wstałam i skierowałam się w stronę domu. Phil właśnie wrócił, więc Renee przygotowywała kolację.
- Mamo, nie jestem głodna. Pójdę się położyć.
Renee spojrzała na mnie przepraszająco i niepewnie, wyrzucała sobie, że poruszyła ten temat i nie była pewna, co może dla mnie zrobić, jak mi pomóc. Tego nie wiedział chyba nikt, nawet ja sama…
- Jesteś pewna? Może lepiej by było, gdybyś coś przekąsiła. Nie jadłaś dziś dużo, a to twoje ulubione danie. Moja własnoręcznie robiona pasta z ananasem i curry… - Kąciki jej ust podniosły się niepewnie, a oczy błyszczały.
Wydobyłam z siebie zmęczony uśmiech i jednak usiadłam do stołu, by ją uspokoić i zrobić przyjemność.
Phil nie pytał, co się stało, wiedział, że to między mną, a Renee i nie powinno go to interesować. Kobiece sprawy.
Gdy już zjedliśmy, skierowałam się prosto do łóżka, ale wcześniej wzięłam jeszcze Renee w ramiona i powiedziałam, żeby nie robiła sobie żadnych wyrzutów.
Noc zaczęła się i skończyła jak każdego wieczoru. Zasnęłam cała we łzach i śniłam o tym samym świetle, a gdy usłyszałam wysoki krzyk, tylko głośniej, obudziłam się. Zadyszana, złapałam za zegarek i zerwałam się z łóżka, gdy zobaczyłam, że już trzynasta.
Jeszcze niecałkowicie rozespana, przeszłam obok łazienki i ruszyłam w stronę ogrodu, gdzie Renee wylegiwała się na leżaku.
- Cześć mamo.
- Bella! Cześć kochanie, jak się spało? – Podeszła do mnie.
- Całkiem dobrze. Dlaczego mnie nie obudziłaś? Dzisiaj nasz ostatni dzień.
- Wiem, ale myślałam, że to ci dobrze zrobi, gdy trochę dłużej pośpisz. Wyglądasz lepiej niż wczoraj. – Uśmiechnęła się.
- Mhm… ok. W takim razie idę pod prysznic i się spakować. O której musimy jechać?
- O czwartej, twój samolot jest o szóstej.
- Więc mam jeszcze 3 godziny… pójdę… przygotować się.
- Wszystko w porządku?
- Tak, jest dobrze. Chyba jeszcze nie do końca wyszłam z łóżka…
Zachichotała zakłopotana, widocznie nie była pewna, czy dobrze zrobiła, pozwalając mi tak długo spać. Poszłam do łazienki i rozebrałam się, gorący prysznic odprężył mnie trochę i pozwolił na chwilę uwolnić głowę od natrętnych myśli.
Kilka godzin i znowu będę w domu… w Forks. Gdy tu byłam, zauważyłam, że rzeczywiście to małe miasteczko stało się moim domem. Brakowało mi prostoty i tego nudnego życia… chociaż… początkowo moja egzystencja tam nie była udana… Ta mała mieścina była moim domem i nawet jeśli Renee cieszyłaby się, gdybym się tu przeprowadziła… Nie, Forks mnie urzekło nawet, jeśli wszystko co mnie tam trzymało, zniknęło. Nie mogłam już odejść.
Po prysznicu zaczęłam się pakować, spróbowałam pomieścić książki i parę nowych ubrań, w końcu nigdy nie wiadomo.
To wszystko trwało dwie godziny, bo musiałam przepakowywać torbę pięć razy, żeby w końcu dała się zapiąć suwakiem. Renee cały czas mi pomagała, nie wspominając ani słowem o wczorajszym wieczorze. Naprawdę było jej przykro, że mi o nim przypomniała, po tym jak spędziłyśmy taki cudowny tydzień razem.
- No, to wszystko gotowe – powiedziała i uśmiechnęła się.
- Idealnie, wszystko się zmieściło. Pozostałe rzeczy tu zostawię, możesz je nosić jak chcesz.
- Zawsze jesteś tu mile widziana, Bello. Kiedy tylko będziesz chciała…
- Wiem mamo, dzięki.
Długo się obejmowałyśmy i wyszeptałam jej do ucha:
- Kocham cię, mamo. – Poczułam, że wybucha płaczem i powoli wyswobadza się z moich objęć. Z nią łatwiej było okazywać uczucia, niż z Charliem.
- Hej dziewczyny, zejdźcie na dół! – zawołał Phil z pokoju, widocznie właśnie wrócił, więc zeszłyśmy.
- Wpadł mi do głowy pewien pomysł: może chciałabyś się jeszcze pożegnać z oceanem? Moglibyśmy pojechać już teraz i zatrzymać przy plaży – zaproponował.
- Świetny pomysł, jedźmy – odpowiedziałam uszczęśliwiona.
Phil zapakował moją torbę do samochodu i ruszyliśmy. Wziął sobie wolne, by się ze mną pożegnać i wesprzeć Renee.
Na plaży stanęłam tak, że fale obmywały mi stopy i kilka razy głęboko odetchnęłam. Będę tęsknić za morzem, ale cieszyłam się na spotkanie z Charliem, znajomymi i z moim Forks… Pożegnałam się wewnętrznie z całym tygodniem, spędzonym tutaj. Nie zapomnę o nim i będę częściej przyjeżdżać, bo brakowało mi teraz Renee - chociaż była jeszcze blisko mnie – bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Na lotnisko dojechaliśmy w milczeniu i nie odezwaliśmy się, dopóki nie doszliśmy do bramki. Mój bagaż znajdował się już w drodze do samolotu i zaraz miałam odprawę. Renee mówiła ze zdławionym głosem:
- Do zobaczenia, kochanie. Będę tęsknić. – Objęła mnie i wyszeptała. – Jak będziesz czegoś potrzebować albo, gdy będzie ci źle, zadzwoń… Możesz zwrócić się do mnie ze wszystkim.
- Wiem, mamo… zrobię tak. – Też walczyłam już ze łzami.
- Do zobaczenia. Bądź ostrożna.
- Zawsze jestem…
Potem Phil wziął mnie w ramiona i krótko życzył dobrej podróży. Usłyszałam ostatnie wezwanie dla pasażerów mojego lotu, więc przeszłam przez śluzę w kierunku samolotu. Odwróciłam się po raz ostatni i posłałam im buziaka. Renee płakała w ramionach Phila, nigdy jej jeszcze takiej nie widziałam i pękło mi serce. Potem zniknęli, a ja siedziałam w samolocie.
Podczas lotu do Seattle nie zasnęłam ani na moment, zamiast tego obserwowałam niebo przez małe okienko i coraz ciemniejszą noc, bo bardziej zbliżaliśmy się do celu. W Seattle przesiadłam się do małego samolotu w kierunku Port Angeles, jeszcze tylko kilka godzin i będę w domu.
Trzydzieści minut później stałam na lotnisku w Port Angeles. Zadzwoniłam do Renee, bo powiedziała, że mam dać jej znać, gdzie jestem obojętnie, o której godzinie. Potem powiadomiłam Charliego, by się nie denerwował i powiedziałam, że za około czterdziestu pięciu minut będę na miejscu. Ucieszył się.
Odebrałam bagaż i poszukałam w wielkim, podziemnym garażu mojej starej, czerwonej, wiernej furgonetki. Nie dało się jej przeoczyć i nic jej się nie stało podczas mojej nieobecności.
Witaj moja kochana… wracamy do domu…
Jechałam szosą w kierunku Forks, słuchając przy tym albumu od Phila i cieszyłam się z powrotu.
Bardzo uważałam na drogę, gdyż ciemność wydała mi się nagle bardziej niebezpieczna, niż na Florydzie.
Zostało mi jeszcze dziesięć minut drogi do Forks, więc jechałam trochę szybciej, wzdłuż krętej ulicy, jednak miałam samochód pod kontrolą.
Gdy właśnie pokonywałam kolejny zakręt, uderzyło mnie z przeciwnego pasa światło reflektorów tak jasne, że mnie poraziło i oślepiło, prze co nie mogłam prawie niczego zobaczyć ani rozpoznać. Jednak kiedy rzuciłam okiem przez okienko, obok siedzenia pasażera, zobaczyłam go: srebrne Volvo... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez izka89 dnia Śro 17:58, 08 Lip 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
xxpaolaxx
Wilkołak
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Rzeszów
|
Wysłany:
Śro 19:35, 01 Lip 2009 |
|
Z rozdziału 1:
Cytat: |
-Położę się znowu. Muszę iść jutro do szkoły i… nie chcę wyglądać… jak… - wampir, pomyślałam z bólem i potrząsnęłam głową by pozbyć się natrętnych myśli. – Cóż… chcę być jutro w formie. Dobranoc, tato.
-Poczekaj chwilkę, Bella. Naprawdę chcesz iść w tym stanie do szkoły? – Obróciłam się na pięcie.
-Jakim stanie? Nie ma jego, ich wszystkich, jestem sama. Przecież to mnie nie zabije… - Jednak mój głos zawiódł i zdradził, dodatkowo poczułam kłujący ból w piersi…
Prawda była taka, że to zabijało - każda sekunda, w której o tym myślałam, przybliżała mnie do „wewnętrznej” śmierci. Przytrzymałam się drzwi, ale moje nogi nie utrzymały ciała, przez co upadłam na podłogę.
-Bella! – usłyszałam, pełen rozpaczy, krzyk Charliego i zobaczyłam jak klęka przy mnie. – Bello, kochanie?
-Już w porządku… Po prostu nie mogłam utrzymać się na nogach. Mógłbyś zabrać mnie do pokoju?
Bez zbędnych słów podparł moją sylwetkę i zaprowadził schodami na górę. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego.
-Po prostu trochę się prześpię. |
wszędzie spacja po pauzie i nie tylko tu, ale w całym tekście
Cytat: |
Przerwa minęła bardzo. |
bardzo... co??
Cytat: |
Teraz dopadło mnie sumienie i zrobiło mi się przykro, ze tak na niego naskoczyłam |
że
Cytat: |
Myślę, że działał tak praktycznie na każdą dziewczynę działał. |
wystarczy jeden raz słowo "działał"
To są błędy z 1 rozdziału. 2 jeszcze nie przeczytałam, bo nie dam rady jak na razie :( Jednak 1 jest fantastyczny. Zapowiada się cudnie. Mało co się nie popłakałam. Czytało się lekko i bez zgrzytów. Podziwiam, że chce ci się tłumaczyć tak długie rozdziały. Weny w tłumaczeniu.
Pozdrawiam, P. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dahrti
Zły wampir
Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Czw 8:30, 02 Lip 2009 |
|
Bardzo, bardzo dobry wybór opowiadania na tłumaczenie. Przynajmniej sądząc po dwóch pierwszych rozdziałach. Jest fajnie napisany, dobrze się czyta Twoje tłumaczenie, miło, że autor(ka) pisze takze opisy, a nie tylko dialogi z małymi wstawkiami (refleksja spowodowana rozczarowaniem ostatnimi ff, na jakie wpadałam)... no i jest "coś", jakieś sny, cienie, przeczucia, które przykuwają uwagę. Ja tam osobiście komentować nie lubię bo nie umiem tego robić, ale tu zdecydowałam się napisać, byś nie porzuciła tłumaczenia. Odzew widzę narazie niewielki, nie wiem czemu, więc ja śpieszę by podziękować za pracę i poprosić o jeszcze.
Czekam:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 10:25, 02 Lip 2009 |
|
Rozdziały mega długie!!! Fenomenalnie się czyta, dziękuję Ci za to A ten rozdział ostatni a raczej jego końcówka - te srebrne volvo przyspieszyło bicie moejgo serca!!!! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. BArdzo fajny ff, dziękuję za tak dobre tłumaczenie, a co do błędów to mi wogóle nie przeszkadzały |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sereey
Nowonarodzony
Dołączył: 02 Maj 2009
Posty: 48 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z domu.
|
Wysłany:
Czw 23:16, 02 Lip 2009 |
|
Zdecydowanie, bardzo mi się podoba.
Wielki plus, że tłumaczysz opowiadanie z tak długimi rozdziałami. ^^
I tym bardziej, że jest po niemiecku. Bo po angielsku, to sobie normalnie daję radę, ale jeśli już chodzi o niemiecki... To u mnie jest masakra. Niby uczę się jezyka tyle czasu... Zresztą, nie ważne. Nie o tym chciałam tutaj napisać.
Podoba mi się w tym potwornie to, że nie jest to nic cukierkowego, bo ostatnio pełno takich opowiadań. Owszem, niektóre są naprawdę dobre, ale czasem mam tego naprawdę dość. Trochę... Przygnębiające? Nie no, to złe słowo. Po prostu nie takie, jak każde inne. Oryginalne... Trochę zasmucające. Tak, to zdecydowanie lepsze słowa.
Naprawdę tekst bardzo wzrusza, przynajmniej mnie. A to nie takie łatwe, żeby mnie, chodzącego po ziemi tyrana, coś wzruszyło.
Naprawdę masz u mnie wielgachnego plusa za to tłumaczenie. Z pewnością będę zaglądała, czy nie ma nowych rozdziałów, bo jest warto.
Hmm. Tak, jestem zachwycona. Ale to jak na razie, bo kto wie, może opowiadanie się zwali? Czasem tak bywa. ^^ No, ale to wyjdzie z czasem.
Podoba mi się również to, że nie ma tutaj samych dialogów, bo jak już nie raz wspominałam, tekst, gdzie jest sam dialog po prostu mnie odrzuca. Chociaż tutaj też jest go... Sporo, to jednak dobrze się to czyta.
mmm.. to chyba na tyle.
Pozdrawiam, i życzę weny w tłumaczeniu,
Sereey. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany:
Sob 18:18, 04 Lip 2009 |
|
izka89 napisał: |
-Dobranoc, Bello. Śpij dobrze.
Dziękuję… |
Nie ma myślnika przed "Dziękuję"
izka89 napisał: |
Poszłam- tylko owinięta ręcznikiem- do pokoju. Włożyłam trzy różne warstwy ubrania, bo w drodze do Jacksonville, będę w trzech strefach klimatycznych. |
Uważam to za bezsensowne skoro ona leci samolotem i nie będzie odczuwać zmiany klimatu.
izka89 napisał: |
Tydzień poza Forks, prawdopodobnie był to dobry pomysł, ale złe przeczucie pozostało. |
nie potrzebny przecinek przed prawdopodobnie
izka89 napisał: |
...i skierowałam się do 2 bramki. |
liczebniki słownie
izka89 napisał: |
... a z moim chaosem w umyśle |
w głowie brzmi lepiej
izka89 napisał: |
Wieczorem zaprosił kilku kolegów z drużyny na grilla i było bardzo miło i zabawnie. |
po drugim "i" przecinek
izka89 napisał: |
To wszystko trwało 2 godziny, bo musiałam przepakowywać Torę 5 razy, |
chyba torbę nie "Torę"
Jeszcze tam było zdanie po rozmowie Belli z Renee że Phil nie interesował się tym o czył rozmawiali i to zdanie brzmiało tak jakby Phil nie interesował się Renee
VENA!!!!
M. |
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 18:18, 04 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 17:49, 09 Lip 2009 |
|
Rozdział 3
Cienie w mroku
Odgłos piszczących opon i donośnego, wysokiego krzyku wwiercał się w mój umysł i ze strachem się obudziłam.
- Bella! Nie ruszaj się, spokojnie – usłyszałam znany głos, blisko mojego ucha.
Rozejrzałam się, będąc ciągle pod wpływem różnych obrazów i dźwięków w głowie. Zauważyłam, że to nie mój pokój. Białe, sterylne ściany, pojedyncze łóżko, mały telewizor na ścianie, umywalka w pokoju… O Boże, byłam w szpitalu. Jak się tu dostałam?
- Bella? Dobrze się czujesz? – znowu ten sam zaufany głos.
Rozejrzałam się i w końcu dojrzałam niewyraźną postać obok mnie, sięgnęłam ręką czoła, było mokre od potu i słyszałam szybkie bicie serca, odbijające się w uszach.
- Tak, czuję się dobrze… - Mój głos brzmiał chropowato i cicho.
- Bello, popatrz na mnie.
Zrobiłam jak mi kazano i mrugnęłam kilka razy, aż mogłam rozpoznać wyraźniejsze kontury, spojrzałam w te same brązowe oczy, co moje i rzuciłam się ojcu na szyję, a potem szybko się znowu uwolniłam.
- Cześć, tato.
- Ostrożnie, Bella, nie możesz się tak gwałtownie poruszać. Twoja głowa.
- Co się stało? – Próbowałam sobie przypomnieć jak się tu znalazłam, ale widziałam tylko ciemność.
- Miałaś wypadek, kochanie. Gdy już wracałaś z Jacksonville.
- Wypadek?
- Tak, samochodem… byłaś kawałek przed Forks…
Zmarszczyłam czoło, choć to nie był dobry pomysł. Głowa zaczęła mnie boleć, więc przyłożyłam znowu rękę do czoła, z nadzieją, że odepchnę ból.
- Mhm… nic nie pamiętam…
Charlie wyglądał na zmartwionego.
- Dr. Grenady mówił, że to możliwe, że przez kilka dni nie będziesz pamiętać o wypadku.
- Moja głowa dosyć oberwała, prawda?
- Tak… uderzyłaś samochodem w drzewo…
- Auć… mam nadzieję, że nic sobie nie przypomnę. – Uśmiechnęłam się. – Kiedy mogę wrócić do domu?
- Jeszcze dzisiaj, dr Grenady podpisuje właśnie dokumenty.
- Serio? A tak w ogóle to jaki dziś dzień i która godzina? –Straciłam całkowicie poczucie czasu.
- Jest poniedziałek popołudniu, około czwartej. W zeszłym tygodniu wróciłaś z Jacksonville.
- W zeszłym tygodniu?
- Tak, nie budziłaś się przez tydzień, baliśmy się już o ciebie. Dr Grenady nas jednak uspokoił i był pewny, że to przez szok i lekki wstrząs mózgu tak długo śpisz… przedwczoraj obudziłaś się pierwszy raz…
Zatkało mnie. Byłam przez tydzień nieprzytomna… i nawet nie pamiętałam dni, w których nie spałam. W tym samym momencie do pokoju wszedł wspomniany już doktor i ucieszył się, że jestem obudzona.
- Witaj, Bello. Jak się masz?
- Na razie dobrze, nie miałam pojęcia, że tak długo leżałam nieprzytomna…
- To nie jest takie straszne, zdarza się. Pamiętasz wypadek?
- Nie, wszystko jest ciemne.
- W porządku. Wspomnienia pewnie wrócą w następnych dniach. Masz, jak pewnie powiedział ci już ojciec, lekki wstrząs mózgu. Żadnych powodów do zmartwień. Możesz już jutro iść do szkoły, co też bym radził, żeby pomóc trochę twojej pamięci. – Uśmiechnął się.
- Jasne, żaden problem… - przewróciłam oczami. Tak jakby to był powód, bym chciała iść do szkoły.
Zaśmiał się i mówił coś jeszcze do taty, który uważnie słuchał i czasem potakiwał. Nie rozumiałam o czym rozmawiają. Ostrożnie wstałam i musiałam przytrzymać się stolika, by nie stracić równowagi. Dopiero teraz zauważyłam, że na blacie było pełno białych róż - moje ulubione kwiaty… ciekawe od kogo?
Godzinę później zawitałam z Charliem do domu, a ojciec stawiał moją torbę w pokoju. Siedziałam w kuchni i czekałam na niego, kazał mi się nie ruszać, dopóki nie wróci.
- Co byś chciała zjeść? – spytał, przekraczając próg kuchni.
- Tato, mogę to spokojnie zrobić sama. Czuję się dobrze.
- Żadnego sprzeciwu… dam sobie radę. Zażycz sobie coś łatwego…
Musiałam się uśmiechnąć, ojciec nie był zbyt dobrym kucharzem i nie chciałam znowu wylądować w szpitalu. Spróbowałam być miła.
- Tato, co myślisz o pizzy? Zamówmy ją po prostu i nikt nie będzie się niepotrzebnie stresował. Ten tydzień na pewno był już wystarczająco męczący dla ciebie.
Wydawał się namyślać i w końcu przytaknął.
- Chyba masz rację.
Złożył zamówienie, a ja poszłam do pokoju, by przebrać się w wygodniejsze rzeczy. Spojrzałam w lustro, moja głowa i twarz rzeczywiście co nieco oberwały. Z tyłu głowy miałam guza, a lewe oko lekko niebieskie i opuchnięte. Wyglądałam świetnie…
Czekałam z Charliem w salonie na dostawcę, co trwało tylko kilka minut. Tata poszedł do drzwi, a ja do telefonu, który zadzwonił w tym samym momencie.
- Halo?
- Bella? – odezwał się nienaturalnie melodyjny głos.
- Kto mówi?
- To ja, Alice… tak mi przykro.
- Alice… Przepraszam, ale chyba pomyliła pani numer!
- Ale Bello, to ja Alice Cullen…
- Przykro mi, ale nie znam pani.
Usłyszałam tylko kliknięcie na linii i rozmowa została zakończona. Charlie zobaczył, że odkładam słuchawkę.
- Kto to był? – spytał.
- Jakaś kobieta, Alice Cullen. Jeszcze nigdy o takiej nie słyszałam.
Pizza wypadła mu z rąk i karton spadł na podłogę.
- Tato! Co się stało? – Podniosłam pizzę i podzieliłam na dwa talerze. Charlie usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
- Powiesz mi co to było? – spytałam zdezorientowana i usiadłam przy nim.
- Dlatego taka jesteś. Dlatego czujesz się dobrze…
- Jaka jestem?
- Normalna… beztroska.
- Nie powinnam taka być?
- Nie… chociaż byłoby świetnie, gdybyś była…
- Tato, nie rozumiem ani słowa…
- Ja też nie, Bello. Ja też nie… pozwól mi zatelefonować.
Bez żadnego słowa wróciłam do salonu. Jeszcze nigdy nie widziałam Charliego w takim stanie i bałam się. Najwyraźniej przed wypadkiem zachowywałam się inaczej, a to oznaczało, że coś się musiało stać, o czym nie pamiętałam. Coś, co mnie zmieniło…
Siedziałam na sofie i słyszałam jak Charlie szeptem rozmawia przez telefon. Nic nie rozumiałam.
Moje wspomnienia były wyblakłe, próbowałam przypomnieć sobie wypadek. Nic. Co się stało w Jacksonville, dlaczego się tam znajdowałam? Nie mam pojęcia.
Jedyne, co rejestrowała moja świadomość, to przyjazd do Forks i pierwszy dzień w tutejszej szkole. W moim wspomnieniu było mnóstwo obcych twarzy, wiedziałam, że powinnam je znać, ale nie mogłam połączyć do nich imion ani stosunków, jakie mnie łączyły z tymi ludźmi.
Nic tam nie było. Moja pamięć wydawała się jakby wykasowana, cały rok zniknął w zapomnieniu.
- Bella? – Charlie wyrwał mnie z rozmyślań. – Dr Grenady zaraz przyjedzie zobaczyć się z tobą…
- Tato, jest aż tak źle, że musiałeś wzywać lekarza?
- Jest o wiele gorzej, kochanie… - Widziałam strach i żal w jego oczach.
Co się stało?
Kilka minut później dr Grenady siedział naprzeciwko mnie i uśmiechał się.
- Bardzo cię boli, Bello? Jest ci niedobrze albo masz zawroty? – pytał.
- Nie, tylko taki nieprzyjemny ucisk, ale żadnych bólów ani nic z tych rzeczy.
- To dobrze. Jednak nie podoba mi się to, co powiedział twój ojciec.
- Czyli rozumiem, że pan też o tym wie. Ta sprawa, o której powinnam pamiętać? – Uśmiechnął się przepraszająco:
- Tak. Opowiedz mi, co pamiętasz jako ostatnie.
- Też już właśnie o tym myślałam… - Opowiedziałam mu wszystko, co mi już wpadło do głowy, a jego twarz robiła się z minuty na minutę bardziej zmartwiona, Charlie natomiast musiał usiąść.
- To długi okres czasu, jaki zniknął… nie jest dobrze. Ale też nie możemy w tej chwili nic zrobić jak mieć nadzieję, że wspomnienia w następnych dniach wrócą.
- A co, jeśli tak się nie stanie? – spytał Charlie drżącym głosem. Jego widok łamał mi serce, ale jeszcze gorsze było to, że nie wiedziałam dlaczego tak bardzo się tym przejmuje. W końcu Charlie nie był wylewny w uczuciach… o tym pamiętałam.
- Jeśli tak się nie stanie, będziemy musieli zrobić wszystko, żeby ją zmusić, by sobie przypomniała! – powiedział doktor znacząco.
- Wszystko? – spytał Charlie nagle przestraszony.
- Tak, Charlie. Wszystko. Chyba, że chcesz, by się nigdy nie dowiedziała?
- Nie… - Znowu ukrył twarz w dłoniach. – Ona ma przecież tylko pamiętać.
- Przestańcie! – krzyknęłam nagle i wstałam. – Przestańcie mówić tak znacząco. Nic nie pamiętam. Nie mam pojęcia o czym mówicie i łamie mi się serce, gdy widzę Charliego w takim stanie!
- Przepraszam, kochanie. Uspokój się, proszę. Wszystko się ułoży.
Usiadłam znowu i głęboko odetchnęłam, dwadzieścia jeden… dwadzieścia dwa… dwadzieścia trzy.
- Czy naprawdę mogę iść jutro do szkoły? – spytałam doktora z napięciem w głosie.
- Jak najbardziej. Może tam sobie przypomnisz!
- Dobrze. Charlie, możesz mnie jutro zawieźć?
- Oczywiście, kochanie.
- Pójdę się teraz położyć. Boli mnie głowa i to nie z powodu wstrząsu mózgu. Dobranoc, doktorze. Dobranoc, tato. – Poszłam, nie czekając na odpowiedź, do swojego pokoju, rozebrałam się i zagrzebałam pod kołdrą. Łzy leciały mi po policzkach i czułam tylko wewnętrzną pustkę. Już wiedziałam, co ludzie w telewizji mieli na myśli mówiąc, że po wypadku niczego nie pamiętali, a wszyscy wokół więcej wiedzieli od nich samych. Ogarniała mnie pustka, bezradność i czułam się pozostawiona sama ze swoim życiem…
Charlie obudził mnie następnego ranka o siódmej. Nie był do tego przyzwyczajony, bo jaka osiemnastolatka lubiła, gdy budził ją ojciec?
Poszłam do łazienki i szybki prysznic, jednak gorąca woda nie zrobiła dziś nic, by mnie odprężyć. Czułam napięcie na całym ciele, nie wiedziałam co mnie dzisiaj czeka. Przypomnę sobie w szkole?
Ubrałam się i zjadłam śniadanie, nawet tego nie zauważając. Potem siedziałam już w radiowozie Charliego, który zawiózł mnie do szkoły. Cały ranek nic nie powiedział i teraz też się nie odzywał.
- Tato? Nie możesz mi tego po prostu powiedzieć? – Byłam zrozpaczona.
- Nie, Bella… Nie mogę i nie proś mnie o to… Bo tak naprawdę chciałbym, żebyś o tym nie wiedziała, nawet, jeśli byłoby strasznie, gdyby zabrano ci rok życia w taki sposób… Obiecaj, że sobie przypomnisz…
- Jak mogę ci to obiecać…
Znowu zamilkliśmy i wysiadłam pod szkołą bez słowa.
Przy wjeździe na parking, gdzie Charlie mnie wysadził, czekała jakaś dziewczyna i zaczęła mi machać. Z wahaniem podeszłam do niej, a gdy stanęłam przed nią i spojrzałam w ciepłe, brązowe oczy, przypomniałam sobie jej imię - miałam nadzieję, że należało do niej.
- Angela? – spytałam powoli i oblałam się rumieńcem. To było straszne.
- Tak, Bella. Nie przejmuj się, Charlie do mnie zadzwonił, wiem o wszystkim. Jestem przy tobie i zwrócimy ci twoje wspomnienia.
Poczułam się natychmiast błogo i bezpiecznie, mimo, że nie wiedziałam co mnie z nią łączyło.
- To okropne… Strasznie mi przykro, nie mam pojęcia kim jesteś? Poza twoim imieniem niczego nie pamiętam.
- Nic nie szkodzi. Byłyśmy przyjaciółkami, przynajmniej w ostatnim czasie nasza przyjaźń bardzo się wzmocniła. I to wystarczy chyba na początek, prawda? – Uśmiechnęła się i wzięła mnie za rękę. – A teraz zobaczymy, co jeszcze pamiętasz.
Poszłyśmy do budynku o numerze trzy, miałam biologię, to wiedziałam.
Przed klasą czekała grupka młodzieży i gdy szłyśmy korytarzem, wszyscy odwrócili się w naszą stronę.
- Wiedzą, co się stało… tak będzie lepiej.
Stanęłyśmy przy nich i rozejrzałam się, ale tylko kilka imion umiałam przypisać do twarzy. Znajdował się tam chłopak, o którym wiedziałam, że nazywa się Mike i kolejny o imieniu Tyler. Wszystko inne to tylko puste twarze… Z każdą sekundą czułam się gorzej.
Wszyscy zaczęli wchodzić do klasy i Angela uśmiechnęła się do mnie, wiedziała, że chcę to zrobić sama, wejść do klasy z nadzieją, że wspomnienia zwalą mnie z nóg.
Przekraczając próg, wiedziałam przynajmniej, gdzie siedzę, to był dobry znak. Podeszłam do stolika, miejsce obok było puste. Ktoś tam siedział, o tym pamiętałam, obrazy pierwszego dnia przeleciały mi przed oczami jak cienie w mroku.
Siedział tu jakiś chłopak, ale nie umiałam zbyt wiele rozpoznać. Potem stało się to wyraźne. Miał skórę białą jak śnieg i czarne oczy, okrążone ciemnymi cieniami, które wwiercały się we mnie. Niewiarygodnie piękny, a wspomnienie o nim odebrało mi prawie oddech… Potem zniknęło i zmieniło się znowu w przelatujący cień. Kto to mógł być?
Prawie nie zwracałam uwagi na lekcję, bo te czarne, niezgłębione źrenice przedzierały się do mojej świadomości. Czułam, że ten chłopak coś znaczył, ale im bardziej o tym myślałam, tym dalej odpowiedź mi umykała.
Po lekcji zagadnęłam o to Angelę i czułam się jak małe dziecko, któremu trzeba objaśniać świat.
- Kto siedział obok mnie na biologii?
- Pamiętasz go?
- Nie, wiem tylko, że ktoś tam się znajdował. Skóra biała jak śnieg i oczy czarne jak smoła… takie fascynujące!
- Tak, nawet bardzo. To jest, a właściwie był, Edward Cullen, Bello. On…
- Poczekaj! Cullen?
Przez chwilę patrzyła na mnie badawczo. Wyczytałam z jej oczu, że pyta co się ze mną dzieje, w środku, czy sobie przypominam.
- Tak, Cullen, dlaczego? Co sobie przypomniałaś?
- Nic… - Przyznałam nadąsana. – Wczoraj wieczorem zadzwoniła do nas jakaś Alice Cullen…
Angela stanęła nagle jak wryta:
- Serio? To jego siostra… Czego chciała? – mówiła bardziej do siebie, niż do mnie.
- Nie mam pojęcia, rozłączyła się, gdy jej powiedziałam, że chyba pomyliła numer… Chodziła tu do szkoły? – Angela przytaknęła:
- Tak, Cullenowie byli tutaj znani. Przynajmniej tak pobieżnie. Potem się wyprowadzili… Bello, musimy iść na matmę, bo się spóźnimy.
Pociągnęła mnie za sobą i nie mówiła już na ten temat cały dzień. Ukrywała coś przede mną, czułam to, ale znowu cienie zamgliły moje wspomnienia.
Po zajęciach staliśmy pod dachem przed stołówką. Angela, Mike, Tyler, jeszcze jeden chłopak i dziewczyna, wszyscy obserwowali każdą moją reakcję i ruchy. Dowiedziałam się, że chłopak nazywa się Eric, a dziewczyna Jessica. Moje wspomnienie pokazało mi, że wszyscy się przyjaźniliśmy i łatwiej mi się przez to z nimi rozmawiało.
Podczas gdy tam staliśmy i rozmawialiśmy beztrosko: o Bogu i świecie, a najbardziej o moim wstrząsie mózgu, czułam się obserwowana.
Po jakimś czasie, gdy spojrzenia praktycznie paliły mnie w plecy, odwróciłam się. Daleko, w cieniu drzew, stał ktoś i nas obserwował, nie… obserwował mnie!
Odwróciłam się z powrotem do moich nowych-starych przyjaciół i nadal czułam ten ogień na plecach, to było nie do zniesienia. Jeszcze raz się odwróciłam, ale wtedy postać zniknęła.
Do domu musiałam iść pieszo, bo Charlie miał dużo pracy, a furgonetka była u mechanika. Opowiadał mi, że właściwie nic wielkiego jej się nie stało. Zresztą jak? Przetrwałaby pewnie nawet zderzenie z czołgiem!
Ukryłam się więc pod kapturem i poszłam do domu. Rozmyślałam o reakcji Angeli, na wiadomość o telefonie. O czymś mi nie mówiła i cokolwiek to było, stanowiło klucz do moich wspomnień.
Nie rozumiałam tego. Traktowałam ją jak przyjaciółkę i chciała mi pomóc, żebym przypomniała sobie wszystko. Tak przynajmniej powiedziała. Dlaczego więc wydawało mi się, że coś ukrywa? To aż tak straszne, a ona bała się mojej reakcji? Lub jej myśli to klucz do moich wspomnień i miałam się pod ich ciężarem załamać?
Co się takiego stało i dlaczego miałam ten głupi wypadek, który wymazał mi z pamięci rok życia?
Gdy doszłam do domu, byłam wściekła na siebie, bo z pewnością byłam winna wypadkowi… Gdzie było to wspomnienie?
Pokonując ostatni kawałek do drzwi, zauważyłam jakiegoś chłopaka, siedzącego na stopniach werandy, a gdy podeszłam bliżej, rozpoznałam go nawet, chociaż mgliście…
- Jacob?
- Cześć, Bella.
- Cześć. Co tu robisz?
- Odwiedzam cię. Jak tam głowa?
- Wszystko nadal ciemne… Charlie opowiedział o tym prawie każdemu, co?
- Nie wszystko, ale ma na względzie twoje dobro.
- Aha… wejdziesz? – Zdążyłam już otworzyć drzwi.
- Nie, chciałem ci tylko przywieźć samochód. Działa bez zastrzeżeń.
- Czemu miałeś moje auto?
- Naprawiałem je. Było tylko kilka zadrapań. – Uśmiechnął się szeroko.
- Dzięki, Jacob.
- Nie ma sprawy. Mój mały warsztat jest zawsze otwarty. – Mrugnął i zniknął w kierunku La Push.
Weszłam do domu i założyłam suche rzeczy, potem zrobiłam sobie mały posiłek i usiadłam nad zadaniami w salonie.
Nie miałam ochoty siedzieć w pokoju sama nawet, jeśli nie miałam w tym miejscu towarzystwa. Tu czułam się lepiej.
Modliłam się ciągle, bym wkrótce odzyskała wspomnienia. To uczucie było naprawdę okropne. Wstałam, by zanieść talerz do kuchni i go umyć. Gdy chciałam już wrócić do salonu, nieświadomie spojrzałam w okno. Po przeciwnej stronie drogi stał samochód z włączonym silnikiem. Srebrne Volvo…
Jak przy uderzeniu, wspomnienia o wypadku zalały mój umysł… |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Pią 11:42, 10 Lip 2009 |
|
Dobra czas na komentarz :)
Wpadłam na ten ff wczoraj ale, że skończyłam go czytać jak była 1 w nocy i byłam padnięta postanowiłam dzisiaj wystawić moją opinię na ten temat...
TO JEST GENIALNE!!!!! Ach... cudoo... Jestem ci ogromnie wdzięczna z tłumaczenie... Jest świetne... Dobrze ci ono idzie... tylko jedno mnie smuci a nawet denerwuje.... to mała popularność tego ff.... Wrr.... Ludzie nie wiedzą co dobre....
Co do samej akcji opowiadania to jestem nią zachwycona... Zanik pamięci Belli po wypadku... I srebrne volvo przed domem... Bella chyba już sobie o wszystkim przypomniała, prawda?? I ten telefon Alice... Bella faktycznie jej nie pamiętała...
Czekam na kolejne części tłumaczenia...
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 11:53, 10 Lip 2009 |
|
Wcisnęło mnie w fotel... I znowu te srebrne volvo!!! Ach!!! Bardzo dobre tłumaczenie, super się czytało. Zwrot akcji zupełnie mnie zaskoczył! Bella straciła pamięć, ojojoj! Mam nadzieję że ten tajemniczy cień, który podglądał Bellę w szkole to Edward tak samo jak mam nadzieję że to on jest w tym srebrnym volvo przed domem Belli! No i co teraz? Pozostaje mi czekać na kolejny rozdział z niecierpliowścią!
p/s
Odnośnie małej popularności to chyba mam teorię - takie dobre ff, które wymagają chwili zastanowienia lub są trochę odmienne od kanonu nie przypadają do gustu bo nie powielają do końca oryginału i dlatego chyba nie są tak popularne. Ale dla mnie to nie stanowi żadnego problemu. Mi bardzo podobają się takie ff a w szczególności ten Widać że jest dopracowny zarówno przez autora jak i tłumacza. Bardzo dobre budowanie nastroju, opisy sytuacji, emocji itd. Jestem pod wrazeniem jak zwykle!! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ajaczek dnia Pią 11:57, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Dahrti
Zły wampir
Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Pią 18:29, 10 Lip 2009 |
|
No dobra... muszę się do czegoś przyznać. Wybrałaś do tłumaczenia naprawdę świetne opowiadanie (tłumaczysz też cudnie). Dowód? Pierwszy ff, jaki czytam po niemiecku. Ciężko idzie, bo jednak to nie angielski, słownik jest momentami nieodzowny, ale sens wyłapuje:) A żeby mnie zmusić do bliższej przyjaźni z niemieckim... to świadczy o klasie opowiadania. Strasznie Ci dziękuję za to tłumaczenie, mogę sobie sprawdzić, czy mój zangielszczony umysł właściwie odczytuje treść.
Czekam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
yeans-girl
Wilkołak
Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 239 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z objęć Edwarda / Królewskie Wolne Miasto Sanok
|
Wysłany:
Sob 12:26, 11 Lip 2009 |
|
Zamurowało mnie. Dobre tłumaczenie, lekko się czyta i w ogóle wszystko jestv git. Sama treść też. Biedna Bella zostawiona przez Edwarda. Bioedna Bella straciła pamięć. Ciekawi mnie w jakich okolicznościach przypomni sobie o Cullenach, albo w jakich okolicznościach ich spotka. Bo domyślam się, że tak się stanie.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
pozdwawiam,
yeans-girl |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mufineczka
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Maj 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: w mieście marzeń. ;*
|
Wysłany:
Pon 10:31, 13 Lip 2009 |
|
Cóż mogę powiedzieć...?
To jest cudowne!
Wszystko jest tak dokładnie przemyślane, wszystko ma tu swój konkretny cel.
Widać, że autorka na prawdę miała na to pomysł i nic nie jest tu przypadkowe. Cała ta wspaniała fabuła jest przepięknie ubrana w słowa i oczywiście genialnie przetłumaczona.
Na początku myślałam, że Charlie i Angela wiedzą dużo więcej niż powinni i że podczas wyjazdu Belli do Jacsonville coś w Forks miało się stać. Dlatego ją stamtąd wypłoszyli, ale teraz... Teraz to ja już na prawdę nie wiem, co myśleć. Po co Edward wrócił do Forks? Bo rozumiem, że to Edward jechał w tym srebrnym Volvo. Dlaczego do cholery się z nim zderzyła? Przecież on jest takim świetnym kierowcą?!
Tyle niewiadomych...
Oczywiście będę czekać na kolejny długaśny rozdział.
Weny! ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 12:03, 16 Lip 2009 |
|
Rozdział 4
Wyrzuty sumienia- punkt widzenia Alice
Mehr als die Vergangenheit
interessiert mich die Zukunft,
denn in ihr gedenke ich zu leben.
(Albert Einstein)
(Bardziej niż przeszłość,
Interesuje mnie przyszłość,
Bo to w niej przypadnie mi żyć.)
- Co zrobiłaś? – krzyczał na mnie Edward, a jego czarne oczy błyszczały złowrogo.
- A co miałam zrobić? – również podniosłam głos i starałam się „zrobić tak wielka” jak to możliwe.
- Odpuścić sobie. Mówiłem ci, żebyś się nie wtrącała!
- Ale nie potrafię, kocham ją na swój sposób, tak jak ty!
Głuche warczenie zaczęło wzbierać w jego piersi, więc cofnęłam się trochę.
- Trzymaj się od tego z daleka, Alice!
- Nie! Nie możesz się wiecznie ukrywać pod tą maską.
- Właśnie, że mogę. Całe moje życie, czy istnienie nosiłem maskę i wszyscy to robimy każdego dnia. Więc nie mów mi, że mam ją zdjąć…
- Więc idź do niej. Porozmawiaj z nią.
- Nie! Cholera, Alice, przestań! Nie chcę o niej myśleć i nie chcę, byś każdego dnia mi o tym przypominała…
- Nie będzie o nas pamiętać, jeśli nic nie zrobimy!
-Więc wszystko jest tak jak powinno, czyż nie? – Odwrócił się.
- Nie, nigdzie teraz nie pójdziesz, słyszysz?
- Pójdę. I nie wtrącaj się więcej do mojego życia.
- To jest też nasza sprawa. Ona należy do rodziny!
- Już nie… - Z tymi słowami wybiegł przez drzwi i już po chwili słyszałam jak pędzi ulicą, swoim Volvo.
Nie potrafiłam zrozumieć. Nieważne jak bardzo starałam się wczuć w sytuację Edwarda, nie rozumiałam tego. Tak było już od tygodni, krzyczeliśmy na siebie, aż w końcu wsiadał do samochodu i znikał na resztę dnia. Najczęściej wracał później w podartych ubraniach i krwią na zębach. Czerwień zwierzęca, nie ludzka, ale mimo to było wystarczająco źle. Polował, żeby odwrócić swoją uwagę, ale stracił nad sobą panowanie. Bez celu przemierzał miasto i lasy, na próżno poszukując samego siebie.
Tydzień temu pojechałam do Forks, wiedziałam, że Bella jest w Jacksonville i miała wrócić o wiele później, jednak gdy jechałam już do domu, nasze drogi się skrzyżowały krótko przed miasteczkiem. Słyszałam tylko jej rozpaczliwy krzyk i silne uderzenie w głowę.
Przeklinałam się za to, że prowadziłam wtedy Volvo. Jednak nie przewidziałam tego… To wszystko była moja wina, że Bella zapomniała o nas i Edwardzie, ja sama…
Gdy uderzyła w drzewo, natychmiast wezwałam karetkę. Nie mogłam przy niej zostać i łamało mi to serce, bo gdy przez chwilę stałam obok niej i przyłożyłam dłoń do jej policzka, by się pożegnać, zobaczyłam to: jak błyskawica wszystko przeleciało przed moimi oczami. To co się z nią działo, co przeżyła w Forks, jej miłość do niego, widziałam jak to wszystko znika w białym świetle… Nigdy nie miałam takiej wizji, a gdy usłyszałam karetkę w oddali, zostawiłam ją.
Przez trzy dni trzymałam to przed pozostałymi w tajemnicy, ukryłam myśli przed Edwardem, aż do momentu gdy doszło do poważnej kłótni:
- Alice, przestań! – nakrzyczał na mnie Edward. Dłonie trzymał na skroniach, jakby chciał zapobiec pojawieniu się wspomnień, odepchnąć obrazy. Nieświadomie - teraz to sobie uświadomiłam - powtarzałam sobie ciągle w myślach tę wizję i dręczyłam go tym.
- Przepraszam! Nie chciałam, byś to zobaczył…
- Czego nie miałem zobaczyć?
- Ja… Ona miała wypadek. Przeze mnie… Zobaczyła Volvo i straciła panowanie nad kierownicą, najwyraźniej myślała… że byłeś w Forks… wracała z Jacksonville… nie chciałam tego.
Nie odezwał się, dotarło do mnie tylko, że zaciska dłonie w pięści i powstrzymuje warkot. Reszta rodziny szybko do nas dołączyła, widzieli napięcie między nami i nawet dar Jaspera nie miał szans w starciu z murem, jakim Edward się otoczył.
- Nie będzie miała żadnych wspomnień o nas… - wyszeptałam, chociaż nie było to konieczne.
- Dobrze… - To była jedyne, co powiedział. Potem zniknął na dwa dni.
Teraz stałam znowu sama, a on, wściekły, odjechał.
Czułam się okropnie i nie miałam pojęcia co mogłabym zrobić.
Wyszłam do ogrodu, gdzie Esme pielęgnowała swoją rabatę. Białe róże rosły wzdłuż pięknego łuku przy wysokim żywopłocie, na każdym płatku była mała kropelka wody, pozostała po deszczu z ubiegłej nocy, która mieniła się w najpiękniejszych barwach.
- Znowu się pokłóciliście? – zapytała Esme, nawet się nie odwracając.
- Co mam robić? Nawet mnie nie słucha…
- Co by było, gdybyś go po prostu posłuchała?
- Wszyscy mi mówią, że mam zostawić go w spokoju, że wie co robi. A co jeśli tego nie wie? Ryzykuje, iż ona o nas na zawsze zapomni. Staniemy się tylko legendami, mglistymi postaciami, opisami obcych. Nic z tego nie będzie jej. Wspomnienia zostaną na zawsze stracone, jeśli nic nie zrobimy… Chcesz tego?
- Nie, Alice. Kochałam Bellę jak własną córkę, jak ciebie. Jednak to jest decyzja Edwarda i jeżeli zamierza pozwolić jej odejść… to nie możemy się temu sprzeciwiać.
- Esme! Cholera, przecież to chore! On ją kocha, więź, która ich łączy nigdy się nie zerwie nawet, gdy dopuści do tego, by o nas zapomniała. Zawsze będzie pamiętał.
- Taki nasz los, kochanie…
- Jak możesz tu przede mną stać i sprawiać wrażenie, jakby cię to w ogóle nie obchodziło? Jest dla ciebie ważny, tak? To zrób coś!
Wściekła, puściłam się biegiem do lasu i krzyczałam z głębi duszy.
Co ja zrobiłam? Wyrzuty sumienia zwaliły się na mnie i wiedziałam, że gdybym jeszcze raz się odważyła sprzeciwić Edwardowi, od razu by mnie powstrzymał. Ale co jeśli się o tym nie dowie…
Wiele godzin biegłam po lesie, słuchałam trzasku gałęzi i szumu trawy pod stopami. Wokół mnie był tylko las zatopiony w czerni, jednak widziałam każdy szczegół. Świecące oczy jeleni ukryte w gąszczu, sowy, które na drzewach wypatrywały ofiar. Nie miałam żadnego celu, szukałam tylko rozwiązania i byłam niepewna.
Z jednej strony chciałam zrobić wszystko, by pomóc Belli, sprowadzić ją z powrotem dla niego i dla nas. Jednak z drugiej… Edward był moim bratem, kochałam go i nie chciałam oszukiwać.
Więc co powinnam zrobić? Bella nie mogła o nas zapomnieć… nie na zawsze…
Dopiero późnym wieczorem wróciłam do domu. Esme i Carlisle grali w szachy i wiedziałam, że Esme wygra. Emmet i Rosalie leżeli na kanapie i raczej znudzeni oglądali mecz baseballu. W końcu co było interesującego w ludzkiej grze, w porównaniu z naszą? Jasper siedział przy kominku i czytał książkę z czystej przyjemności, jakiś kryminał, nawet się śmiał. A Edward… nie było go jeszcze. Kto wie, gdzie tym razem pojechał?
- Jasper? Możemy chwilę porozmawiać? Na zewnątrz!
- Jasne. – Zdążyłam tylko mrugnąć, a on już stał obok. Poszliśmy kawałek w stronę lasu. Wiedziałam, że pozostali mogą mnie usłyszeć, ale ufałam ich wyczuciu prywatności.
- Co się z tobą dzieje, Alice? – spytał i uspokoił mnie swoim darem. – Jesteś zdezorientowana.
- Po prostu nie wiem co dalej. Nie chcę oszukiwać Edwarda, ale muszę porozmawiać z Bellą, muszę jakoś przywrócić jej pamięć. Nie chcę jej stracić! – Stawałam się spokojniejsza, czasem nienawidziłam jego manipulacji uczuciami, zawsze kiedy chciałam być zrozpaczona, bo mnie to pobudzało… uspokajał mnie.
- Skończ z tym, proszę! – powiedziałam stanowczo i poczułam jak wraca złość i pobudzenie.
- Uważasz, że to dobry pomysł? Edward nie będzie zachwycony…
- Dlatego musisz mi pomóc. Chcę pojechać jutro do szkoły…
- Nie, nie zrobisz tego! – Doszedł do nas inny głos.
Cholera…
Edward… pośród moich wszystkich przemyśleń, nie usłyszałam go.
- Jak często mam ci jeszcze powtarzać, że to nie twoja sprawa!
- Nieprawda, to dotyczy również mnie, nas wszystkich. Wiem, że chcesz ją ochronić, ale nie zrobisz tego, pozwalając jej pozostać w całkowitej ciemności.
- Przecież sama mówiłaś, że już nigdy sobie nie przypomni… Jaki jest twój problem, Alice? – Edward wychodził z siebie.
- Jasper, przestań. Nie chcę się uspokoić. Zostaw nas samych! – nakrzyczałam na niego, ale było mi to obojętne. Musiałam przywrócić Edwarda do porządku, obojętnie w jaki sposób.
Jasper odszedł, a ja poczułam w sobie wściekłość, która uformowała się w warkot.
- Była dla ciebie wszystkim, poszedłbyś za nią w ogień. Czułeś się spełniony i niczym nie obciążony, od dziesięcioleci cię takiego nie widziałam. Znalazłeś swój brakujący kawałek serca, a więź, która was połączyła, będzie trwać na wieki i wiesz o tym tak dobrze jak ja!
- Ach tak, jeżeli ta więź jest taka silna, to dlaczego mnie nie pamięta?
- Cholera, Edward, ona miała wypadek. Ludzie mają różne wypadki, a Bella przede wszystkim. Miała silny wstrząs mózgu, czego nikt się nie spodziewał. Rok życia został jej wykasowany, tak po prostu. Nikt nie wie, co sobie przypomni, a co na zawsze zniknęło w mroku. Jednak wiem, że gdybyśmy w jakikolwiek sposób zadziałali, moglibyśmy zapobiec temu, że również znikniemy w tej ciemności.
- Nie… nie chcę jej znowu widzieć…
- Przecież to bzdura. Co się z tobą dzieje? Ta cała zwierzęca krew, którą w ostatnich tygodniach wypiłeś, uderzyła ci do głowy? Tutaj chodzi o Bellę! Isabella Swan… miłość twojej egzystencji!
Odwrócił się ode mnie, chciał odejść. Jednak tym razem chwyciłam go mocno za ramię.
- Nie idź! Proszę… to Bella… - błagałam.
Nie bronił się i nagle dostrzegłam, że się załamuje…
- Edward! – krzyknęłam i uklęknęłam obok niego.
- Czemu nie mogę być na jej miejscu? Zapomnieć o wszystkim… - wyszeptał, ledwo poruszając wargami.
- Nie mów tak! Wiem, że tego nie chcesz! – Świdrowałam go spojrzeniem, musiał tylko odzyskać zdrowy rozsądek…
- Nie mam wyjścia, Alice… Chcę tylko, by była bezpieczna, szczęśliwa…
- Więc pomóż mi i sprawdź, co myśli, żebyś mógł mi wreszcie uwierzyć, że Bella nie jest szczęśliwa.
- Przecież widziałaś, że sobie nie przypomni…
- Tak, widziałam, ale dobrze wiesz, że moje wizje są subiektywne i przyszłość zawsze może się zmienić!
- Alice… - Położył się na mokrej trawie i skierował wzrok w gwiazdy. Pierwszy raz od dłuższego czasu niebo było bezchmurne, również spojrzałam w górę, siadając obok niego.
- Są piękne, prawda? – wyszeptałam.
- Bella kochała noc, bo to była jedyna okazja, by zobaczyć gwiazdy. Kochała je…
Nie powiedział nic więcej, jednak to wystarczyło. W każdej pojedynczej sylabie czułam tęsknotę za jego Bellą i widziałam rozpacz, która go ogarniała. Pytania i najgłębsze uczucia uderzały o jego samodzielnie utworzoną tamę jak falę na morzu i rozpadały się na maleńkie kawałeczki. Zrezygnował z własnych uczuć, nie miał odwagi, poddał się i był skołowany.
- Myślisz… że to było od początku tak jakby… przeznaczenie? – wyrwał mnie z moich rozmyślań. Popatrzyłam na niego, rysy twarzy miał napięte i odznaczały się w nich ostatnie, niekończące się noce, podczas których rozmyślał o niej i o decyzji dotyczącej rozstania.
- Może stałoby się inaczej, gdybyś wtedy, tego pierwszego dnia na zawsze zniknął, gdybyśmy wszyscy od razu zniknęli z jej życia… Ale jak mogliśmy przewidzieć, że to pożądanie, które oboje odczuwaliście, przyniesie taki obrót sytuacji. Ty chciałeś tylko i wyłącznie jej krwi, a ona zrobiłaby wszystko, by być przy tobie i odkryć twój sekret, którego istnienie wyczuwała od pierwszego dnia. Już wtedy przepadliście. Myślę, że to było coś jak przeznaczenie, tak… dlatego nie mogliśmy i nie możemy temu zapobiec.
Tylko popatrz na siebie, Edwardzie…
To połączenie między wami, ta wzajemna przynależność, ta bezgraniczna miłość, czy jakkolwiek chcesz to nazwać, jest nietykalna i teraz… gdy jesteście rozdzieleni, niszczy was oboje…
Nie byłam pewna, kiedy ostatnio robiłam Edwardowi taki wykład i czy w ogóle miało coś takiego miejsce. Ciągle patrzyłam w gwiazdy, tam u góry musiało być jeszcze piękniej, niż wydawało się z tego miejsca. Widziałam liczne światła, błyszczące diamenty, które przemieniały niebo w zapierające dech w piersiach dzieło sztuki, najbardziej fascynujące, jakie istniało na ziemi. Szukałam odpowiedzi w gwiazdach.
Edward leżał obok mnie, z zamkniętymi oczami i całkowicie zatopiony w myślach.
- Czasem chciałabym mieć twój dar… Zawsze wiesz, o czym myślę, ale twoje najgłębsze uczucia są przede mną skryte…
- Czasami chciałbym, by twój dar należał do mnie… Wtedy mógłbym na własne oczy zobaczyć, co się z nią stanie… i być może uwolniłbym się od tego strasznego poczucia winy… - wyszeptał Edward i spojrzał na mnie.
- Czemu konicznie chcesz, by pamiętała? – spytał.
- Czemu chcesz, by o tobie zapomniała? - odpowiedziałam pytaniem.
- Dobre pytanie… Wierz mi, nie pragnę niczego bardziej na świecie, niż tego, by znów być jej bliski. Patrzeć w oczy i obiecać, że nie pozwolę jej odejść i myśl o tym, że prowadzi życie beze mnie, że spotka jakiegoś chłopaka, który da jej to, czego ja nie jestem w stanie… przyprawia mnie o utratę zmysłów… - Znowu zamknął oczy, zatopiony we wspomnieniach i pierwszy raz widziałam go tak otwartym i ufnym.
- Więc nie dopuść do tego, by zapomniała… - To było jedyne, co mogłam powiedzieć.
- Tęsknię za nią każdego dnia, Alice. Tęsknię nie tylko za jej sposobem bycia, wyczuciem, gdy coś ukrywam, talentem wpadania w tarapaty, ale również za niezdarnością. Tęsknię za ciepłem, delikatnymi palcami na mojej skórze, namiętnością. Tęsknię za biciem jej serca, które przyspiesza na mój widok, czerwonymi policzkami, gdy się czegoś wstydzi i tęsknię za zwykłym patrzeniem na nią i pewnością, że mnie kocha… że jest jej obojętne, czym jestem… Ta tęsknota doprowadza mnie do szału…
Nie powinienem tak czuć. Muszę ją ochronić, pozwalając jej zapomnieć… Jestem jej to winien… Nawet jeśli kocham ją bardziej, niż własną egzystencję, nawet jeśli byłbym gotów za nią ostatecznie umrzeć… - Nie mógł już dalej mówić, a ja nie miałam żadnych pocieszających słów. Po raz pierwszy dał mi wgląd w swoją duszę, a jego żal i ogromna rozpacz odebrały mi mowę… Czułam się bezradna i nie wiedziałam co zrobić, by go przekonać, że Bella bez niego nie będzie szczęśliwa…
To już wiedziałam…
- Zostawisz mnie samego… proszę? – odezwał się Edward po chwili i wzdrygnęłam się lekko, ponieważ zatopiłam się w swoich myślach, że prawie zapomniałam o jego obecności.
- Oczywiście. Obiecaj mi… że pomyślisz o tym, by mi pomóc… - wyszeptałam i wstałam razem z nim.
- Pomyślę… - I po raz pierwszy przytulił mnie, szepcząc do ucha. – Ty mi obiecaj, że niczego sama nie zrobisz!
Musiałam głęboko zaczerpnąć powietrza, zanim ociągając się, przytaknęłam. Wiedziałam, że się z tym zdradziłam. Teraz wiedział, że coś przed nim ukrywałam i mój plan był już ustalony, jechać do Belli, z nim lub bez niego… To, że wiedział, nie czyniło tego jednak w żaden sposób prostszym.
Po rozmowie z Edwardem byłam zrozpaczona. Nie wiedziałam gdzie poszedł, gdy się od niego odwracałam, już zniknął. Wróciłam do swojego pokoju i położyłam na kanapie. Odprężenie? Czy wampir mógł osiągnąć taki stan?
Znowu czułam ten rozpaczliwy ucisk w głowie, wizja, którą rano miałam, prześladowała mnie.
Widziałam Bellę, pamiętała nasz dom, to, że była i coś się wydarzyło w tym miejscu. Jednak co dokładnie, pozostało to dla niej ukryte. Nadal nie wiedziała kim byliśmy i co nas ze sobą łączyło. Przeczuwała, że byliśmy dla niej ważni i chciała wypełnić tę lukę. W ogóle nie była szczęśliwa. Każdej nocy płakała ze strachu, że coś pominęła i że nigdy nie zdoła zapełnić tej pustki. Wizja, choć bardzo krótka i prawie nic nieznacząca, jednak pokazała mi dokładnie to, czego nie chciałam widzieć, a czego Edward nie mógł się dowiedzieć: Bella nigdy nie będzie bez nas szczęśliwa, bo jakaś część jej ciała, i wspomnień krzyczała za nami, próbując wywalczyć sobie drogę do jej świadomości. Jednak, gdy zostanie z tym sama - wiedziałam bowiem, że Charlie i inni nic jej nie powiedzą ze strachu przed przywołaniem jej bólu na nowo - wspomnienia nigdy nie wrócą i już na zawsze zostanie uwięziona w tej ciemności, rozpaczy i bezradności, w której już teraz tkwi.
Zamknęłam oczy z nadzieją, że obrazy znikną, lecz one uparcie pozostały.
Gdzie on poszedł? Czy naprawdę przemyśli to, by mi pomóc?
Potrzebowałam tylko krótkiego wglądu w jej myśli - niestety przed podwójną przeszkodę - jednak gdyby usłyszał, że ona nie jest szczęśliwa, być może zacząłby znowu racjonalnie myśleć i skończył z tymi głupotami, bo jakie czerpał korzyści z udawania silnego i nietykalnego, gdy jego wnętrze za nią krzyczało?
- Alice? –Przestraszyłam się. Edward siedział obok mnie na kanapie. Nie mam pojęcia jak długo tak leżałam, całkowicie zatopiona w myślach, ale na zewnątrz było już jasno.
- Edward… gdzie byłeś?
- U niej…
Spojrzałam na niego przerażona. Jak to było możliwe? Zobaczył moją minę i zaśmiał się lekko.
- Tylko przez noc, nie zauważyła mnie. Przyglądałem się jak śpi…
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Dawniej… to nie było tak dawno temu, a już mówimy, że dawniej… Dużo się o niej dowiedziałem, gdy spała. Ona mówi przez sen…
- I?
- Nic. Wymawia ciągle nasze imiona. Ale nie tak, jak wtedy gdy… byliśmy razem. W sposób zdystansowany, zimny i całkowicie obcy.
- Nie ma pojęcia kim jesteśmy – powiedziałam i pomyślałam o swojej wizji… to nie był dobry pomysł…
- Od kiedy masz tę wizję? – zapytał natychmiast.
- Od przedwczoraj… przykro mi, ale nie chciałam cię jeszcze bardziej ranić.
- W porządku… co zamierzasz?
Mój strach zmienił się w zaskoczenie i rzuciłam mu się na szyję.
- Jedziesz ze mną? Pomożesz mi?
- A czy mam wybór… kocham cię, Alice i… cholera, w głębi duszy, jeśli ją mam, nie chcę, by Bella o mnie zapomniała.
Wyplątał się z moich objęć i spojrzał na mnie. Jego oczy były ciemne, jednak lekki błysk złota pojawiał się ciągle na nowo i zdradzał, że niczego bardziej nie pragnął jak być przy niej.
Nie miałam pojęcia w jaki sposób mieliśmy to zrobić. Jeżeli znowu pojawimy się w Forks, wywołamy poruszenie i Bella ponownie znajdzie się w centrum zainteresowania całego miasta, a to było ostatnią rzeczą, jaka mogła jej pomóc. Mimo to, że o niczym już nie wiedziała, ciągle pozostała Bellą i nienawidziła być w świetle reflektorów.
Resztę przedpołudnia spędziłam na zastanawianiu się jak niezauważenie dostać się do Belli. Najważniejszy było to, by nikt nam nie przeszkadzał.
Edward siedział przy mnie i śledził mój tok myślenia, nie odezwał się, obserwował tylko, co doprowadzało mnie do szału.
- O co chodzi? – spytałam po jakimś czasie.
- Dlaczego to robisz? – Byłam zdezorientowana. Co to ma znaczyć?
- Wiesz dobrze dlaczego… Ona jest moją małą siostrzyczką, chcę ją tak samo chronić jak ty, tylko w inny sposób. Kocham ją, jest tym życiem, którego ja nigdy nie miałam, wnosi pewien rozmach w nasze ponure istnienie… wnosiła… - Nie umiałam tego wypowiedzieć, więc pomyślałam.
Uśmiechnął się i oparł z powrotem na fotelu, zamknął oczy i nadal w milczeniu śledził moje przemyślenia, pewnie ufał mojej kobiecej intuicji, wizji i wierzył, że wiem lepiej, niż on, co powinniśmy zrobić…
Jak bardzo się mylił…
Trzy dni później, ciągle z dręczącym bólem głowy, bezcelowo siedzieliśmy z Edwardem w jego Volvo i czekaliśmy przed domem Belli. Nic oryginalnego nie wpadło mi do głowy, a szczerze mówiąc nie miałam ochoty nagle wskakiwać przez jej okno i ją przestraszyć. Pewnie nigdy nie uwolniłaby się od takiego szoku i wspomnień, a w taki sposób byśmy ich też nie zwrócili.
Więc robiliśmy to w konwencjonalny, ludzki sposób - czekaliśmy na nią.
- Co zamierzasz jej powiedzieć? Cześć Bella, to ja, Alice, a to mój brat Edward? Musisz sobie o nas przypomnieć? – śmiał się. Tak jak ja nie był przekonany do tego planu, ale w jakiś sposób musieliśmy to zrobić, a zabawa w nietoperze nie wchodziła w grę.
Pół godziny później czerwona furgonetka wyjechała zza rogu i zaparkowała przed domem. Gdy wysiadła i zobaczyła Volvo, stanęła jak wryta. Wpatrywała się w nas i z jej wyrazu twarzy mogłam wywnioskować, że pamięta samochód. Wypadek też?
- No to do dzieła… miejmy nadzieję, że po prostu sobie przypomni – odparłam i zrobiłam pierwszy krok. Wysiadłam. Bądź spokojny… powiedziałam w myślach do Edwarda. Przeszłam przez ulicę. Bella się nie poruszyła, tylko patrzyła w moją stronę.
- Cześć, Bello. To ja, Alice. – Zauważyłam błysk w jej oczach.
- Alice Cullen? Ta, która tu zadzwoniła…
- Dokładnie. Możemy porozmawiać? Przez telefon jakoś nie doszłyśmy do tego…
- Nie wiem, nie znam cię… Ja… jesteś winna mojemu wypadkowi? Taki sam samochód jechał naprzeciw mnie, na krótko zanim… uderzyłam w drzewo…
- Tak, to była moja wina, to wszystko nie powinno się stać…
- Co masz na myśli?
Wtedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi samochodu po drugiej stronie ulicy i Bella spojrzała ponad moim ramieniem na Edwarda, który powoli do nas podchodził. Gdy stanął obok mnie, poczułam jak bardzo jest spięty.
- Wygląda inaczej… - powiedział tak cicho, że tylko ja go usłyszałam.
- Ty jesteś Edward… chodziłeś ze mną na lekcje biologii…
Przytaknął tylko.
- Co to wszystko ma znaczyć?
- Nie pamiętasz nas, ale odgrywaliśmy w twoim życiu ważną rolę, przynajmniej w tym roku, tutaj w Forks…
- Nie mam żadnych wspomnień… - powiedziała Bella i spojrzała na mnie takim wzrokiem, że pękło mi serce. Nie wiedziała, gdzie nas przyporządkować, ale tak jak pierwszego dnia była zafascynowana i chciała wiedzieć, dlaczego właśnie w tym momencie byliśmy przed domem, by przypomnieć, że należeliśmy do jej życia.
Edward, niezauważalnie, wziął moją rękę, by mnie uspokoić… Myśli walczyły między sobą i nie mogłam już tego znieść. Podeszłam do Belli, wzięłam ją w ramiona i modliłam się do jakiejś wyższej siły, by w końcu sobie o nas przypomniała…
- Alice, puść ją! – powiedział Edward stanowczo i odciągnął mnie od niej. Nadal stała i się w mnie wpatrywała.
- Twoja skóra… jest lodowata…
- Przepraszam… chyba moje emocje doszły do głosu…
- A mi mówisz, że mam być spokojny. – wyszeptał Edward.
- Powinnam o was pamiętać, prawda? – spytała Bella i wydawała się przestraszona.
- Tak, w rzeczy samej, powinnaś… Miałam nadzieję, że sobie przypomnisz jak staniemy przed tobą… - Mój głos wyrażał cały żal i rozczarowanie, które czułam. Nie przypomniała sobie, a ja nie wiedziałam już co począć. W ogóle!
Jechaliśmy już do domu. Nie potrzebowałam daru Jaspera by rozpoznać, że Bella czuła się w naszym towarzystwie nieswojo i chciała zostać sama.
Wieczorem siedzieliśmy wszyscy w salonie, oprócz Edwarda i oczywiście nie rozmawialiśmy o niczym innym jak o naszym małym wypadzie do Forks.
Czułam się pozostawiona sama sobie, bo każdy w rodzinie wydawał się być przeciwko mnie. Esme osądzała moją osobę za niekontrolowany wybuch wobec Belli, choć sama ją kochała, nawet pomimo tego, że zdradziłam się tak przed ukochaną Edwarda swoimi uczuciami, czyniło mnie widocznie za bardzo ludzką.
Nie rozumiałam tego. Każde z nich lubiło Bellę i to były słowa Carlisla, że ona stała się częścią naszej rodziny. Jednak teraz wydawali się o tym zapominać, tak jak Bella zapomniała o nas.
Rozpoczynanie dyskusji nie miało sensu, bo mówiłam jak do ścian. Edwarda nie było, siedział na górze i słuchał muzyki, więc byłam sama.
Gdy już nie mogłam tego znieść, poszłam do pobliskiego lasu zapolować. Biegłam wolno przez głuszę i odbierałam każdy zapach: sarny, dziki, małe koty, niedźwiedzie…
Nie miałam ochoty się bardzo wysilać, nawet jeśli odwróciłoby to moją uwagę.
Wytropiłam małe stadko saren i rzuciłam się na te, które znajdowały się najbliżej mnie. Pachniały cudownie, prawie słodko jak tysiące kwiatów. Skoczyłam na największą i wbiłam białe, ostre zęby w jej szyję. Gorąca krew spływała po moim gardle i czułam to zaspokajające ciepło w całym ciele.
Chciałam przez chwilę nie myśleć, być tym, czym byłam i zdać się na instynkt. Pobiegłam głębiej w las i polowałam jeszcze na mniejsze zwierzątka, dopóki nie zaspokoiłam się wystarczająco, by wrócić do domu.
Gdy tam dotarłam, położyłam się na swojej kanapie. Co powinnam zrobić?
Następnego ranka - w nocy przyglądałam się gwiazdom i księżycowi jak się pojawia i znika - chciałam jeszcze raz porozmawiać z Edwardem, ale gdy zapukałam do jego drzwi, nikt nie zareagował. Weszłam, jednak i zastałam pusty pokój.
Byłam zdziwiona, ale prawdopodobnie włóczył się po prostu w okolicy. Nagle zobaczyłam list na biurku. Moje imię zostało napisane jego eleganckim pismem. Otworzyłam i przeczytałam wiadomość:
Kochana siostro.
Jeśli czytasz ten list, ja już zdążyłem wrócić do Forks.
Gdy zobaczyłem oczy Belli, już nic nie mogło mnie przy was utrzymać. Być może twój wzrok tego nie zauważył, ale w jej spojrzeniu widziałem tylko rozpacz i strach, które skłoniły mnie do tego, by wrócić i zacząć wszystko od początku.
Jeżeli wspomnienia o mnie nie wrócą i tak nie pragnę niczego innego jak znów widzieć w jej oczach miłość do mnie. I zrobię wszystko, by tak się stało.
Nie jedź za mną i na razie zatrzymaj to dla siebie. Gdyby Esme pytała, potrzebowałem kilku dni samotności. Odezwę się niedługo.
Dziękuję ci, Alice. Bez ciebie nie zdałbym sobie sprawy, że nie mogę żyć bez Belli.
Żegnaj, wkrótce się zobaczymy.
Edward |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 13:46, 16 Lip 2009 |
|
Wow... Kolejny mega długi rozdzialik. Bardzo mi się podoba ten ff. Podoba mi sie dlatego że jego rozdziały są bardzo długie, posiada piękne opisy emocji a także zaskakuje zwrotami akcji. Wiem że duży udział w tym ma twoje tłumaczenie i dlatego chylę czoło w podziwie dla twoich umiejętności.
A teraz co do treści - świetnie pokazane zostały relację pomiędzy Alice i Edwardem. A końcówka rozdziału zupełnie mnie zaskoczyła, że Edward zdecydował się na taki krok, hmmm I teraz siedzieć będę i czekać na kolejne rozdziały, ciekawa jak się sytuacja potoczy :)
Życzę dużo wolnego czasu na możliwość tak dobrego dalszego tłumaczenia! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aryaa
Wilkołak
Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Czw 17:34, 16 Lip 2009 |
|
Ten ff jest świetny! Bardzo mi brakuje opowiadań, w których występują wilkołaki, wampiry, a bohaterowie z sagi mają charaktery takie jak w książce. Podoba mi się to, że rozdziały są długie i w pełni mnie satysfakcjonują.
W sadze było napisane, że gdyby Edward w czasie rozłąki jeszcze raz zobaczył Bellę, to najprawdopodobniej by do niej wrócił... No i tak się stało w tym ff. Tylko, że Edward musi teraz zaczynać wszystko od początku. Może być ciekawie Na temat tłumaczenia nie będę się wypowiadać, bo mój niemiecki jest... przeciętny :P
Chęci i czasu na tłumaczenie Ci życzę, bo będę na nie czekać z niecierpliwością |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 16:46, 23 Lip 2009 |
|
Rozdział 5
Nowy początek
Wspomnienie wypadku było straszne. Srebrne Volvo po drugiej stronie ulicy wszystko wywołało. Widziałam siebie w drodze do domu i na zakręcie przed Forks, a zza niego wyjechał ten samochód. Straciłam kontrolę nad swoim, chociaż Volvo nawet nie zajechało mi drogi. Gdy widziałam jak zbliżam się do drzewa, krzyknęłam głośno i potem wszystko pochłonęła ciemność. Ciągle nie miałam pojęcia, dlaczego to srebrne auto tak mnie wyprowadziło z równowagi, ale od dzisiaj wiedziałam, że Cullenowie byli kluczem do moich wspomnień.
Znajdowałam się w pokoju, który był doskonałą kryjówką w tym momencie. Drżałam jeszcze na całym ciele, mimo tego, że Alice i jej brat… Edward, już cztery godziny temu odjechali. Cóż za dziwne spotkanie…
Alice powiedziała, że miała nadzieję, iż sobie wszystko przypomnę, gdy staną przede mną… Więc oboje przyjechali tu tylko po to, by pomóc mi odzyskać pamięć? Nie mogłam w to uwierzyć. Jaki mogli mieć w tym interes? Angela unikała tego tematu, Charlie również. Dopiero wczoraj zagadnęłam go o Cullenów i wszystko co mi odpowiedział to:
- Już dawno się wyprowadzili.
I tym samym temat został zakończony, jednak czułam, że on również coś przede mną ukrywa. Czemu wszyscy, oprócz tych, którzy najprawdopodobniej byli główną częścią mojej przeszłości, chcieli mnie przed nią chronić?
Gdy oboje stali przede mną, nie byłam w stanie myśleć. Mieli piękne sylwetki, że wstydem było wyglądać przy nich tak normalnie. Alice i Edward ze śnieżnobiałą skórą, którą pamiętałam ze wspomnienia z lekcji biologii, jednak w rzeczywistości ich oczy miały barwę płynnego złota, a nie czerni jak sobie przypomniałam ostatnio.
Z wysiłkiem myślałam o tej sytuacji. Czy umknęło mi coś ważnego, co być może mogłoby mi pomóc?
Edward wysiadł z samochodu dopiero kilka minut po Alice. Jego wdzięczny chód i piękna twarz, z łagodnymi rysami i hipnotyzującym spojrzeniem, rzuciły na mnie urok i czułam, że głęboko we mnie jakieś wspomnienie próbuje się wydostać. Coś mnie z nim łączyło… gdybym tylko wiedziała co…
Gdy już do nas doszedł i stanął obok Alice, nie mogłam odwrócić od niego wzroku. Próbowałam rozszyfrować wyraz jego twarzy, bo choć rysy nadal miał łagodne i spokojne, wyglądały teraz również na twarde i napięte. Coś jak maska, za którą ze wszystkich sił próbował się ukryć. Jednak tym, co mnie najbardziej wytrąciło z równowagi, było jego spojrzenie, spoczywające na mnie. Cały czas patrzył mi w oczy i w jego wzroku wyczułam niezmierzoną tęsknotę, której nie mogłam nigdzie przyporządkować. Edward wydawał się być zrozpaczony i bezradny, tak jakby szukał w moim spojrzeniu odpowiedzi na pytania, których nikt inny nie mógł mu dać.
I bardziej niż kiedykolwiek, pragnęłam sobie wszystko przypomnieć…
Podczas gdy byłam uwięziona w jego wzroku, wydarzyło się wiele rzeczy naraz: nagle Alice rzuciła mi się na szyję i wzięła w ramiona. Jej skóra dotknęła mojej i poczułam nieprzyjemne zimno, w końcu na dworze nie było więcej, niż ośmiu stopni. To zimno przeraziło mnie i nie mogłam się poruszyć. Trzymała mnie i szeptała tylko: Nie zapomnij nas…
Ale czy to już się nie stało? Albo po prostu była pewna, że sobie kiedyś przypomnę?
Gdy mnie puściła - doprowadzona przez Edwarda do rozsądku - czułam się niepewna i zaniepokojona. Nie znałam żadnej odpowiedniej reakcji na to wszystko i po prostu stałam bez ruchu.
Nie powiedzieli nic więcej, odwrócili się i odjechali. Jednak zanim Edward wsiadł do samochodu, odwrócił się jeszcze raz w moją stronę i podarował niepewny, ale cudowny uśmiech.
Potem Volvo zniknęło i znowu stałam sama, z niezliczonymi nowymi pytaniami, przed domem.
Nie wiem jak długo tam stałam, ale gdy następny raz świadomie zamrugałam i odetchnęłam, siedziałam na swoim łóżku, zagrzebana w pościeli i z rękami owiniętymi wokół ciała. Zmarszczyłam czoło, ciągle wysilałam się, żeby mieć w pamięci spojrzenie Edwarda, jego uśmiechu, zimną skórę Alice i jej słowa: Nie zapomnij nas… - ale żadne wspomnienia nie nadeszły. Cienie pozostały w mroku i nie widziałam nic, oprócz migotania przed oczami i to palące uczucie w piersi, że głęboko we mnie znajduje się coś, co chce wydostać się na zewnątrz. Jednak nie mogły znaleźć drogi na powierzchnię… Z każdą minutą nienawidziłam tego uczucia coraz bardziej…
W czasie gdy tak siedziałam i rozmyślałam, musiałam w końcu zasnąć, bo to, co widziałam przed oczami, nie mogło być realne.
Edward siedział w moim fotelu i wyciągał do mnie ręce. Podeszłam do niego i położyłam się w jego ramionach i jedyne, co usłyszałam zanim się obudziłam, to: Jesteś moim życiem.
Na zewnątrz robiło się jasno, nastał poranek, a ja byłam kompletnie zdezorientowana. Siedziałam zamroczona na łóżku i patrzyłam w okno. Dziś niedziela, dzień bez obowiązków…
Czy moja wyobraźnia robiła sobie ze mnie żarty? Albo to było wspomnienie?
Nie, to niemożliwe…
Ubrałam się i zeszłam na dół, potrzebowałam świeżego powietrza i kiedy doszłam do drzwi i je otworzyłam, zobaczyłam go…
- Witaj, Bello…
Nie mogłam inaczej: stanęłam na najwyższym stopniu werandy i się na niego gapiłam. Pełen uroku, piękny i zadowolony… przecież to niemożliwe! Co on tu robił i to sam?
Najwyraźniej czekał na moją odpowiedź albo przynajmniej na jakiś znak życia z mojej strony, bo został przy samochodzie i patrzył na mnie z nadzieją, z czarującym uśmiechem na ustach. Jednak jego twarz pozostawała napięta i wyglądał na zdenerwowanego. Mój początkowy strach i zamroczenie w jednej chwili zmieniły się w ciekawość i fascynację. Czemu przyjechał sam? Czyżby do mnie? Prawdopodobnie tak, skoro stoi przed twoim domem…
Powoli skierowałam się w jego stronę, czekał spokojny, oparty o swoje Volvo.
- Cześć – wydukałam. – Przyjechałeś do mnie? – Bardzo oryginalnie. Ugryzłam się w język…
Musiał powstrzymać uśmiech i odpowiedział:
- Tak, chciałbym z tobą porozmawiać… jeżeli nie masz nic przeciwko. – Jego głos był spokojny i brzmiał jak leciutki dźwięk dzwoneczków na wietrze.
- Szczerze mówiąc… nie jestem pewna. Czuję, że mogę ci ufać, ale… w zasadzie cię nie znam.
- Rozumiem to, Bello. Jeżeli nie czujesz się dobrze, to pojadę…
Gdy wymawiał te słowa, zobaczyłam w jego oczach rozczarowanie i miałam wyrzuty sumienia. On był kluczem, na pewno… a jednak ogarnęły mnie wątpliwości…
- Mogę jechać, Bella. Może jest jeszcze za wcześnie…
- Nie! To znaczy… możesz zostać… ja… - jąkałam się, ta sytuacja mnie przerosła i nie wiedziałam jak mu wytłumaczyć roztargnienie, które mnie owładnęło. Zaczęłam jeszcze raz:
- To znaczy… najwyraźniej jesteś… mam na myśli to, że… byliście dla mnie ważni… prawda?
Mój głos wydawał się obcy i załamany. Sen wywołał we mnie niepewność i fakt, że Edward stoi sam przede mną i najwidoczniej chciał ze mną rozmawiać, co zaniepokoiło mnie.
- Tak, my… albo ja… byliśmy dla ciebie bardzo ważni, bardziej niż powinniśmy. Tak samo ważna… byłaś ty dla mnie… - Każde pojedyncze słowo dokładnie przemyślał i odniosłam wrażenie, że boi się za dużo zdradzić.
- Mógłbyś mi opowiedzieć… to wszystko? – Pytanie wyszło szybciej z moich ust, niż zdążyłam pomyśleć. – Czuję się taka opuszczona, ignorowana… Wszyscy wokół mnie widocznie wiedzą, co się stało, jednak gdy o to pytam, nabierają wody w usta i nie dostaję żadnych odpowiedzi. Nikt nie chce mi o tym opowiedzieć… Przecież to jest moje życie, prawda? Cały rok został mi wykasowany. Rok, w którym najwyraźniej wiele się wydarzyło i mnie zmieniło… Chodzi o to, że to są wspomnienia… moje życie, ale wszyscy je przede mną ukrywają, a ja chcę… sobie… tylko… przypomnieć… - Głos mi się załamał i usiadłam na schodach werandy. Nie zamierzałam mu tego wszystkiego mówić, jednak żal i gniew wobec otoczenia i własnego stanu - jako że klucz do wszystkiego stał przede mną - nie dały się powstrzymać.
Edward podszedł do mnie powoli i klęknął przede mną:
- Nie pragnę niczego bardziej, niż żebyś sobie przypomniała o wszystkim, moja Bello. Jednak obawiam się, opowiedzieć ci o wszystkim, bo ja… zmieniłem cię i boję się obudzić w tobie znowu te uczucia… - Zajrzał mi głęboko w oczy i znów zobaczyłam tę przejmującą tęsknotę w jego własnych.
- Proszę – błagałam – nie możesz sobie nawet wyobrazić jak to jest stać w całkowitej ciemności. Tylko od czasu do czasu przemykają pojedyncze cienie przed moimi oczami, ale nie masz… pojęcia gdzie należą. I ta pustka, palące uczucie we mnie… bo wiem, że tam jest coś ważnego… ale tego nie widzę…
Wszystkie nagromadzone we mnie uczucia nagle ukazały się przed Edwardem, bo czułam, że był jedyną osobą, która mogła rozjaśnić ten mrok wokół mnie i modliłam się nieustannie o to, by sobie dzięki niemu przypomnieć…
Obserwował mnie w milczeniu i cierpliwie słuchał. Jego oczy błyszczały i patrzył na mnie tak przeszywająco jak gdyby miał nadzieję spojrzeć w głąb mojej duszy.
- Kim dla mnie byłeś? – zapytałam po chwili, gdy już się uspokoiłam i mogłam normalnie myśleć.
Oczywiście wnioskując z tego, co mi już powiedział, mogłam sobie sama odpowiedzieć na to pytanie. Ale po pierwsze nie chciałam w to wierzyć - był tak idealny, a ja taka… przeciętna - a po drugie chciałam to usłyszeć z jego ust.
Uśmiechnął się niezdecydowanie tak, jakby słyszał o czym myślałam i znowu rozważał każde swoje słowo. Usiadł obok mnie i ani na chwilę nie spuszczał z oczu, chociaż początkowo byłam niepewna, co do jego osoby, teraz ufałam mu bardziej. Nawet, gdy ciągle był tylko cieniem w moich wspomnieniach… czułam go bardzo blisko mego serca.
- Gdybym tylko wiedział od czego zacząć? – odparł i wyraz jego twarzy powiedział mi, że jest zatopiony we własnych myślach.
- Może… od początku? – Spróbowałam się uśmiechnąć, jednak byłam zbyt spięta. Kąciki jego ust uniosły się i znowu przez chwilkę milczał, zanim zaczął:
- Nasze pierwsze spotkanie, nie było zbyt miłe, z mojej strony… W pewien sposób odebrałaś mi rozum, czego nie mogę tak łatwo wyjaśnić. Czułem, że powinienem trzymać się od ciebie z daleka, bo stanowiłem zagrożenie i właściwie nadal tak jest. Jednak nie tak jak tego pierwszego dnia…
- Twoje ciemne oczy… - przerwałam mu.
- Tak… To nie było zbyt uprzejme. Odszedłem, ale od pierwszej chwili mnie zafascynowałaś, miałaś taki sposób bycia… jakiego jeszcze nigdy nie widziałem u człowieka. Nie bałaś się mnie, chciałaś wiedzieć kim i czym jestem…
- Czym jesteś?
- Tego nie mogę wyjaśnić… Pozostańmy na razie przy tym, że jestem inny, niż ty. Wróciłem więc i zamierzałem cię poznać. Jednak nie przypuszczałem, że aż tak mnie zauroczysz…
- Och… tak zrobiłam? – To było niemożliwe.
- Zrobiłaś bardziej, niż mogłem sobie wyobrażać. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego do żadnego człowieka, tylko do ciebie, Bello. Byłaś i ciągle jesteś najważniejszą rzeczą w moim istnieniu i skrzywdziłem cię najbardziej… Żałuję tego, co zrobiłem, bo dopiero teraz, gdy siedzisz przede mną i widzę tą obcość w twoich oczach, czuję jak bardzo cię kochałem i jak bardzo tęskniłem za tobą przez te ostatnie tygodnie. Twoją bliskością, śmiechem, wyczuciem co do moich myśli i uczuć, ciepłem i bezgraniczną miłością.
Przyrzekłem sobie, że cię ochronię… opuszczając cię i nie chciałem wierzyć, że tak bardzo cię to zrani. Chciałem, byś była szczęśliwa, mogła prowadzić normalne życie, tak jak to powinnaś. I w tym samym momencie chciałem, żebyś znajdowała się przy mnie… tak samo jak ja mógł zostać przy tobie…
Nigdy nie wierzyłem, że mogę kiedykolwiek tak bardzo pokochać człowieka. Gdybym cię nie spotkał, ciągle szukałbym brakującego kawałka serca i jeżeli istnieje coś takiego jak przeznaczenie, to wierzę, że nasze spotkanie nim było, w tym małym miasteczku.
Jednak teraz nie widzę już w twoim oczach mojej Belli. Kocham cię, ale wiem, że ty mnie nie możesz kochać… I boję się, że miłość, którą kiedyś do mnie czułaś, nigdy nie wróci… Dlatego tu jestem… Tęsknię za tobą i kocham bardziej niż własną egzystencję i zrobiłbym wszystko, by mieć z powrotem moją Bellę…
Nastąpiła długa cisza. Moje myśli, sen… jednak nie zrobiły mi kawału, Edward mnie kochał, a ja jego… i teraz siedziałam przed nim, nie mogąc sobie niczego przypomnieć. Żadne uczucie, jakie opisywał, nie znalazło drogi na zewnątrz, żadne obrazy. Nic.
Czułam się bardziej bezradna i samotna, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Dlaczego odszedłeś? Kiedy…? – spytałam cicho i poczułam łzy na policzkach. Edward spojrzał na mnie przejęty i widziałam jak nadzieja w jego oczach blednie. Wspomnienia nie wróciły…
Powoli podniósł rękę i jego lodowata dłoń dotknęła mojego policzka. Wytarł łzy, lecz nie zabrał ręki.
- Chciałem cię chronić. Jestem dla ciebie niebezpieczny, Bello. Bardziej, niż ktokolwiek inny. Moim jedynym celem było ochronić cię przede mną samym. Nie zdawałem sobie sprawy, co ci przez to zrobię. Nie mam żadnego innego wyjaśnienia… To było około dwóch miesięcy temu… świętowałaś u nas osiemnaste urodziny, jednak pewne wydarzenie między tobą i moim bratem, Jasperem, utwierdziło mnie w przekonaniu, że zbyt ryzykowne było dla ciebie pozostanie przy nas… przy mnie. Całymi dniami zastanawiałem się, co powinienem zrobić i w końcu zdecydowałem odejść na zawsze. To było w lesie, za waszym domem… obiecałem ci, że będzie tak, jakbym nigdy nie istniał… Miałem nadzieję, że o mnie zapomnisz…
Znowu czułam łzy na policzkach, bo chociaż tego nie pamiętałam, ból w oczach Edwarda sprawił, że zrozumiałam, ile musiało go to kosztować. I potem nagle wstał.
- Zawsze byłem przy tobie, Bello… - Wziął mnie za rękę i weszliśmy do domu, schodami na górę, do mojego pokoju. Klęknął na podłodze i podniósł jedną luźną deskę, leżała tam biała paczka, wyjął ją i wysypał jej zawartość na moje łóżko.
- Zawsze dla ciebie istniałem, bo nie byłem w stanie zabrać ci wspomnień… aż do teraz.
Oniemiały usiadł obok mnie na łóżku.
Wpatrywałam się w te różne rzeczy przede mną, płytę, bilety lotnicze do Jacksonville i zdjęcia.
Włożyłam płytę do odtwarzacza i włączyłam. Cicha melodia wypełniła pokój, piękny kawałek grany na pianinie. Cienie przemykały przed moimi oczami w tę i z powrotem. Widziałam Edwarda siedzącego przy pianinie, grał tę melodię i rozpoznałam ją: Moja Kołysanka…
Milcząc, siedział obok mnie, a ja dalej wsłuchiwałam się w muzykę. Wspomnienie o Kołysance wywołało u mnie ponownie łzy.
- Ciągle żadnych wspomnień… - stwierdził Edward i znów starł słone krople z mojej twarzy.
Dlaczego nie mogłam sobie przypomnieć?
- To moja kołysanka, od ciebie… - Tylko tyle powiedziałam, nie mogłam już powstrzymać głębokiego żalu, płakałam tak rozpaczliwie jak chyba nigdy dotąd. Edward, bez słowa, przyciągnął mnie do siebie i delikatnie głaskał moje włosy.
- Zrobię wszystko, byś sobie przypomniała, Bello – wyszeptał i mocno trzymał mnie w ramionach, dopóki łzy nie przestały płynąć. Siedzieliśmy tak ponad godzinę na łóżku, milcząc i obejmując się ramionami.
- Powinienem już iść. Twój ojciec zaraz tu będzie, a nie powinienem mu się jeszcze pokazywać na oczy… - wyszeptał mi Edward do ucha i wyswobodził z moich objęć.
- Nie, nie idź… proszę!
- Muszę iść, Bello. Obiecuję ci, że jutro się zobaczymy.
- Naprawdę?
- Nie zostawię cię po raz kolejny…
Wstał i zszedł na dół, jednak zatrzymał się przy drzwiach. Jego twarz wydawała się zasmucona i pełna pytań, jednak miał też nadzieję.
- Do jutra, moja Bello. – Delikatnie pogłaskał mnie po policzku i poszedł. Patrzyłam jak odjeżdża swoim Volvo i chwilę później, zza zakrętu, wyjechał Charlie i zaparkował tam, gdzie dopiero co stał samochód Edwarda.
- Cześć, Bella – przywitał mnie Charlie, wysiadając.
- Cześć, tato. – Mój głos był już w miarę mocniejszy, jednak nie zdołałam się uśmiechnąć.
- Co się dzieje, Bells?
- Nic… wszystko w porządku, tato. To był długi dzień. Zrobić coś do jedzenia? – Byłam już w drodze do kuchni, lecz myślami całkowicie przy Edwardzie i jego smutnych oczach, to złoto w nich już nie błyszczało, gdy wychodził, wydawały się zimne i puste, ale jednak takie ufne.
Charlie odłożył wyposażenie do wędkowania i przyszedł do mnie, do kuchni. Wsunęłam gotową lasagnię do piekarnika, ponieważ do kulinarnych wyzwań nie byłam w nastroju.
- Jak ci minął dzień? – spytał, wkładając swój połów do zamrażarki, siadając przy stole.
- Pełen prac domowych i nauki na jutrzejszy test z matematyki. – Skłamałam, jednak nie zorientował się.
Zjedliśmy w milczeniu i gdy już posprzątałam, Charlie jak zwykle poszedł do salonu, by zobaczyć jakiś mecz. W ciągu ostatnich tygodni rozmawialiśmy ze sobą jeszcze mniej, niż dotychczas. Nie pytałam go już o mój zaginiony rok ani o Cullenów, a on nie pytał, czy sobie o czymkolwiek przypomniałam. Żyliśmy obok siebie, a nie ze sobą, ale to nawet było przyjemne.
Ciągle byłam rozczarowana, że nikt nie chce mi pomóc. Jednak ta myśl nie bolała już tak bardzo, zwłaszcza teraz, gdy odnalazłam nadzieję w Edwardzie. Nawet, jeśli dzisiaj się zmniejszyła…
Potrafiłam zrozumieć żal Edwarda. Tak jak i ja myślał, że moje wspomnienia wrócą w momencie, gdy poznam swoje dotychczasowe życie w Forks. Nic, nawet najmniejsze strzępy (kołysanka) nie przedostało się do mojej pamięci.
Teraz czułam się tak samo sfrustrowana jak Edward, bo już wiedziałam, co mnie z nim łączyło… Kochaliśmy się, byliśmy razem i fascynacja najwyraźniej przekroczyła granicę, która nie zaliczała się do ludzkich.
To było wstrząsające uczucie, nie móc przypomnieć sobie tego uwielbienia, nie znać go. Przy Edwardzie czułam się bezpiecznie i zdawałam sobie sprawę, że głęboko w moim sercu ta miłość mnie pali, jednak nie mogłam się do niej dostać…
- Położę się już, tato. Chcę być w formie na jutrzejszy test – powiedziałam Charliemu, gdy skończyłam sprzątanie w kuchni.
- Zrób tak, kochanie. Dobranoc.
Rzeczywiście, całkowicie obok siebie…
Czułam się naprawdę zmęczona, więc poszłam szybko do łazienki, by umyć zęby. Gdy spojrzałam w lustro, wystraszyłam się własnego odbicia. Moja twarz była biała jak śnieg, a oczy lekko napuchnięte od płaczu. Ubrałam piżamę i owinęłam się ciasno kołdrą - strasznie marzłam. Nie wiedziałam, czy to z zimna, czy z walki sprzecznych uczuć we mnie.
I potem oddałam się w objęcia Morfeusza, bez snów.
Następnego ranka, w miarę zrelaksowana, weszłam po prysznic, ubrałam się i zjadłam szybko śniadanie. Ciekawość, kiedy znowu zobaczę Edwarda, opanowała mnie. Obiecał, że się dziś spotkamy… Być może nowy dzień - z nową wiedzą od wczoraj - przyniesie jakieś wiadomości.
Na miejscu byłam za wcześnie. Jednak moje serce wykonało małe salto na widok srebrnego Volvo, stojącego przed sekretariatem Liceum w Forks. Czyżby chciał znowu iść do szkoły? Tutaj?
Zaparkowałam na szkolnym parkingu i ubrałam kurtkę przeciwdeszczową, zaczęło padać. Ukryta pod kapturem pobiegłam pod dach budynku numer trzy, gdzie Angela już na mnie czekała.
- Cześć Bella! – powiedziała wesoło, nie uskarżając się na nic i już teraz cieszyłam się na myśl o jej minie, gdy później wejdziemy do klasy biologii i zobaczy Edwarda. Obym się nie myliła, co do niego…
Gdyby znów chodził tutaj do szkoły, nikt nie mógłby już niczego przede mną ukrywać, bo wtedy cała moja przeszłość i to, czego mi nie chcieli powiedzieć, stanęłoby przed nimi.
Z uśmiechem na ustach powitałam Angelę i poszłam z nią na matematykę. Na szczęście na test uczyłam się już wcześniej. Mimo to miałam trudności, ten przedmiot po prostu nie był dla mnie.
- Jesteś dzisiaj w takim dobrym humorze… - stwierdziła Angela po sprawdzianie.
- Tak?
- Przynajmniej nie jesteś taka spięta jak w ostatnich tygodniach. – Popatrzyła na mnie sceptycznie.
- Całkiem możliwe. Pierwszy raz od dawna dobrze spałam.
Podczas, gdy próbowałam wytrzymać to spojrzenie, spytałam sama siebie, skąd tak nagle wzięła się moja nadzieja i radość. Lekcja matematyki szybko minęła, tak samo jak angielski nawet, gdy Jessica patrzyła na mnie tak samo sceptycznie jak Angela.
- Co się stało, Bello? – spytała.
- Czemu wszyscy pytają mnie co się dzisiaj stało? Nie można mieć tak po prostu dobrego dnia? – Nie brzmiało to jak złość, raczej zdenerwowanie.
- Tak, jasne, ale to była rzadkość u ciebie w ostatnich miesiącach…
- Wiem, ale po prostu dobrze się dzisiaj czuję.
- Ok… to świetnie.
Tym samym temat został zakończony. Również tutaj, w szkole, mój wstrząs mózgu i związane z tym troski nikogo już nie interesowały. To było nieważne.
Po angielskim poszłam z Angelą i Jessicą do stołówki. Na miejscu nie dało się zrozumieć żadnych słów, było straszne zamieszanie. Jeszcze nigdy nie widziałam, by było tu tak chaotycznie i głośno. Mike podszedł do nas szybko i nagle pociągnął mnie w kierunku, z którego przyszłyśmy. Brutalnie trzymał mnie za ramię i szeptał coś do Angeli i Jessicki, czego nie rozumiałam.
- Chodź, Bella, chcę ci coś pokazać – powiedział spięty i pociągnął mnie do drzwi.
- Dlaczego? Nie, puść mnie. To boli, Mike! – Chciałam się od niego uwolnić, ale był za silny.
- Puść ją, Newton! – powiedział znany mi, lecz zagniewany głos za nami i Mike natychmiast stanął. Nie puścił mnie jednak.
- Wynoś się stąd. Nie masz tu czego szukać! – powiedział wściekły i próbował zrobić się przed Edwardem tak wielki jak to tylko możliwe.
- Puść ją! – czułam jak Edward jest spięty.
- Zostaw ją w spokoju, już wystarczająco dużo zniszczyłeś. Czemu w ogóle wróciłeś? – Mike mówił coraz głośniej.
- Bo wiele dla mnie znaczy i ja, w przeciwieństwie do was, chcę, żeby sobie przypomniała o swojej przeszłości!
- Ach? Naprawdę ma pamiętać jaka była, gdy ją opuściłeś? Sama i do głębi skrzywdzona? O tym ma nie zapomnieć? – Mike chciał go sprowokować i nagle zaczęłam się o niego bać.
- Nie masz o niczym pojęcia! Puść ją wreszcie. – Jednym ruchem, który dla moich oczy był za szybki, odepchnął Mika na bok, ten się potknął o własne nogi i upadł na podłogę. W jednej chwili w stołówce zapadła całkowita cisza.
- Trzymaj się od niej z daleka, Mike. Dobrze ci radzę! – mówił tak cicho, że można go było usłyszeć tylko stojąc obok. I pomimo tego, że Mike spoglądał na niego w sposób wystraszony i obrażony, jednocześnie wiedziałam, że zrozumiał każde słowo i już się więcej nie zbuntuje.
Edward wziął mnie za rękę i opuściliśmy stołówkę, poprowadził mnie do klasy biologii, chociaż dzwonek jeszcze nie zadzwonił. Stanął przed drzwiami i oparł się o ścianę.
- Odwróć jakoś moją uwagę! – powiedział cicho, a mi nagle zrobiło się słabo. Przed oczami przemknęły cienie tam i z powrotem… musiałam przytrzymać się ściany.
- Wszystko w porządku? – spytał Edward zmartwiony głosem.
- Tak, czuję się dobrze. Tylko znowu te cienie…
- Cienie?
- Tak, prawdopodobnie jakieś wspomnienia, które walczą o drogę na zewnątrz. Wejdźmy do środka.
Usiedliśmy w naszej ławce i doznałam przyjemnego uczucia, że miejsce jest nareszcie wypełnione nawet, jeśli nie miałam żadnych wspomnień o miłości. Przynajmniej nie czułam już tej pustki…
Ciągle wchodzili kolejni uczniowie i stawali w drzwiach, na widok Edwarda obok mnie. Połowa szkoły widziała to przedstawienie w stołówce.
- Świetny, nowy początek… - wyszeptał Edward, chyba bardziej do siebie, niż do mnie.
- Dlaczego przyszedłeś znowu do szkoły? – spytałam zaciekawiona.
- No cóż, pomyślałem sobie, że gdy wrócę i wszystko będzie prawie jak dawniej, to może przypomnisz sobie szybciej… Nie mam pojęcia, czy to zadziała, ale warto spróbować… - Nie wydawał się przekonany, ale jego oczy nie były już tak smutne jak wczoraj.
- To dobry pomysł. – Pocieszyłam go i udało mi się nawet szczerze uśmiechnąć. Przy nim wszystko było takie proste…
Pan Banner wszedł do klasy i wyjął model DNA z szafki za sobą. Kilku spóźnionych uczniów wślizgnęło się jeszcze za nim i również ich wzrok skierował się na Edwarda dopóki nie usiedli na miejscu i pan Banner nie przywołał wszystkich do porządku.
- Dzień dobry wszystkim. Jak widzicie, zaczynamy dzisiaj budową DNA, a poza tym chciałbym powitać naszego starego i nowego ucznia: pana Cullena, witamy z powrotem.
Edward skinął tylko i pan Banner rozpoczął z wprowadzeniem do tematu. Był zachwycony, w przeciwieństwie do mnie. Nie mogłam odwrócić wzroku od Edwarda. Nadal nie wierzyłam, że, siedzi obok mnie. Moja nadzieja rosła, jednak bałam się rozczarowania. Edward śledził lekcję raczej znudzony i uśmiechał się za każdym razem, gdy na mnie spojrzał.
Po zajęciach poszliśmy razem na parking i ściągnęliśmy na siebie wiele złych spojrzeń. Wiedziałam, że są skierowane na Edwarda, ale nie zmniejszało to mojej wściekłości na szkołę. Czy oni byli lepsi? Pomogli mi? Tak, Edward odszedł, najwidoczniej bardzo mnie zranił i chyba byłam nie do zniesienia w tamtym czasie, ale i tak nikt mi nie pomógł, gdy chciałam się dowiedzieć, co się wydarzyło. Teraz Edward był tym, który robił wszystko, by być przy mnie, a moi przyjaciele oddalali się przez swoje zachowanie. Bowiem z każdym szeptem i każdym spojrzeniem rosła moja złość i rozczarowanie.
- Przyjedziesz dzisiaj do mnie? – spytałam, gdy doszliśmy do mojej furgonetki.
- Gdzie indziej miałbym iść? Poza tym musimy doprowadzić twoją pamięć do porządku! – Uśmiechnął się i wsiadł do swojego Volvo, który stał tylko kilka kroków dalej. Ogarnęło mnie uczucie ulgi i radości, po czym uspokojona wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Na miejscu dotarło do mnie, że nie powiedział, o której będzie… Ale wczoraj też po prostu stał przed moimi drzwiami.
Zrobiłam sobie coś do jedzenia i spróbowałam rozszyfrować wcześniejsze cienie. Edward powiedział: Odwróć moją uwagę! I ujrzałam siebie, w jego samochodzie, on stał na zewnątrz i zdawał się grozić czterem mężczyznom…
Nie miałam pojęcia, gdzie to wspomnienie przyporządkować, jednak to uczucie wydawało się zagrażające i nieprzyjemne. Gdyby Edward tu był z pewnością by mi opowiedział, co się tam stało.
Niespokojnie biegałam po mieszkaniu, sprzątałam tu i tam i w końcu usiadłam na schodach. Nie wiedziałam co robić, chciałam tylko, by wreszcie przyszedł. Nagle zadzwonił dzwonek. Rzuciłam się do drzwi, ale gdy już go zobaczyłam przed sobą, nie wiedziałam jak zareagować. Moje uczucia nie były takie, jak powinny i nie umiałam poradzić sobie ze sobą. Edward stał przede mną, a ja czułam tę tęsknotę we mnie, której moja głowa nie potrafiła jeszcze zrozumieć. Chciałam go objąć, praktycznie rzucić mu się na szyję, jednak umysł i również serce powstrzymywały mnie.
- Cześć… - Chaos uczuć odebrał mi całą radość, którą jeszcze chwilę temu odczuwałam.
- Cześć. – Chyba zobaczył mój zrozpaczony wyraz twarzy, bo spojrzał na mnie z troską. – Pójdziemy na spacer? Może będzie przyjemniej, niż tu w środku?
- Świetny pomysł – powiedziałam z ulgą, ubierając jednocześnie buty i kurtkę. Przeszliśmy obok domu, przez trawnik, w stronę pobliskiego lasu. Wtedy przypomniało mi się, co powiedział i stanęłam w miejscu.
- Poczekaj… uważasz że to dobry pomysł? – Byłam niepewna. Wprawdzie nie pamiętałam, bym kiedykolwiek znajdowała się w tym lesie, ale jeżeli to tam mnie zostawił, z pewnością więcej nie chciałam tu wrócić. I jeżeli teraz pójdę, co się stanie? Być może wspomnienia będą tak skoncentrowane, że w jednej chwili mnie powalą, bo to tu miało miejsce najgorsze zdarzenie w moim życiu… Edward właśnie tu ze mną zerwał… Teraz, kiedy o tym wiedziałam, bałam się tego wspomnienia.
- Nie, nie uważam tego za dobry pomysł, ale szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co zrobić. Miałem nadzieję, że sobie o mnie przypomnisz jak tylko będę z tobą sam, kiedy cię dotknę, opowiem, co nas łączyło… Ale nic. Miałem nadzieję, że gdy znowu pójdę do szkoły, coś przeniknie do twojej świadomości, ale znowu nic… Nie wiem, co jeszcze mogę zrobić… Nawet jeśli niewiele próbowaliśmy… - I znowu widziałam ten żal w oczach, uśmiech z przedpołudnia całkowicie zniknął, a czoło było zmarszczone. Czułam się strasznie i nie wiedziałam co zrobić, by się uśmiechnął. Bo to było to, co chciałam widzieć, jego czarujący uśmiech, który rozjaśnia oczy i za każdym razem zapiera mi dech. Przeszłam obok niego i weszłam do lasu… Poszłam wzdłuż ścieżki, trochę dalej i się zatrzymałam. Nic. Edward podążył za mną i stanął zaraz za mną i wtedy poczułam przyjemny, wręcz nie do opisania, słodki zapach, którego jeszcze nigdy nie czułam. Bez zastanawiania się wiedziałam, że zapach ten pochodzi od Edwarda i całkowicie zamglił mi zmysły. Właśnie chciałam się do niego odwrócić, gdy to zobaczyłam jakąś wizję przed oczami: Siebie, biegnącą samotnie i bez celu przez las, podążając za kimś, kogo już dawno nie było. Biegłam i biegłam, na małej polanie załamałam się i zostałam, leżąc na mokrej trawie. Tysiące łez płynęło po mojej twarzy i szlochałam raz za razem: „Nie ma go!”. Wracając do rzeczywistości, nie umiałam się utrzymać na nogach i padłam na kolana… Popłakiwałam i czułam słone krople na twarzy. Nie byłam w stanie myśleć ani mówić.
- Bella? – Edward uklęknął obok mnie i pogłaskał zimną dłonią po policzku. Teraz, gdy czułam w sobie tamte uczucia, jego dotyk stał się obcy i nieprzyjemny. Cofnęłam się.
- To nie był dobry pomysł… - wydukałam, lecz nie patrzyłam na niego, tylko w głąb lasu. Tutaj wszystko miało miejsce. Nadal nie przypomniałam sobie o wszystkim, ale rozstanie paliło mnie w piersi i czułam, jakby serce miało się rozpaść na kawałki. Objęłam się rękoma i w końcu spojrzałam w białą jak śnieg, zatroskaną twarz Edwarda.
- Jak mogłeś mi to zrobić? – Nie przemyślałam tego pytania, ale nie było mi przykro, że je zadałam. Spojrzał mi w oczy, żadnego promyka nadziei, czy błysku, za to pełne wyrzutów sumienia i smutku.
- Przepraszam, Bello… Ja… miałem taką obsesję na punkcie chronienia cię, że nawet nie pomyślałem jak bardzo mogę cię tym zranić, ale… żałuję tego tak bardzo… - Głos mu się łamał i naprawdę czuł się strasznie. Jednak to nie zmniejszyło mojego bólu. Wściekłość i rozczarowanie opanowały moje zmysły, bo czułam to wszystko, co wtedy i to strasznie bolało. Poza tym siedziałam teraz przed nim i wiedziałam, że powinnam go kochać, jednak nie odczuwałam nic, oprócz gniewu. Wstałam, a on zrobił to samo. Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w twarz.
- Jak mogłeś tak po prostu odejść? To było samolubne z twojej strony… Jak mogłeś mi to zrobić? - powtórzyłam, tracąc oddech i zaczęłam uderzać rękoma o jego pierś. Jednak moje ciosy nie odniosły żadnego skutku. Trzymał mnie mocno i przyciągnął do swojej twardej, zimnej piersi. Pogłaskał po plecach i pocałował we włosy:
-Przepraszam, Bello. Zrobiłbym wszystko, by uwolnić cię od tego bólu. Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to. Kocham cię i to się nigdy nie zmieni… Przepraszam za to co ci zrobiłem!
Znowu płakałam rozpaczliwie i jedyne, co byłam w stanie powiedzieć, to:
- Chciałabym móc też tak bardzo cię kochać… |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 13:09, 24 Lip 2009 |
|
Piękne...
Uwielbiam ten ff! Jest taki kanoniczny a jednak inny. Piękne opisy uczuć towarzyszących Belli i Edwardowi - bardzo mi się podobała ich pierwsza rozmowa, była taka emocjonalna, sądziłam że Belli się coś przypomni dzięki niej, no ale niestety nic takiego się nie stało. Spotkanie w lesie - hmmm.... czułam że coś sobie przypomni, strasznie smutna i przygnębiająca ta scena, no ale czego się mozna było spodziewać - dotyczyła najbardziej dramatycznego wydarzenia w życiu uczuciowym Belli...
Tłumaczenie pierwsza klasa, bardzo wiernie oddaje nastrój i emocje panujące w tym ff. Bardzo mi się podoba. Czekam na więcej!
p/s
A końcówka ech.... Mam nadzieję że go Bella pokocha tak mocno :)
edit
I rozdział jak zwykle mega długi - za co też uwielbiam ten ff i mam jeszcze większe uznanie dla Was dziewczyny za kawał dobrej roboty :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ajaczek dnia Pią 13:12, 24 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|