FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Nienasycenie [Z] XX/XX [16.07.09] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Mercy.
Wilkołak



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 18:28, 06 Kwi 2009 Powrót do góry

Czytałam już naprawdę wiele FF, opowiadań, a nawet książek napisanych w 3 sobie, jednak takich, które byłby by dobrze napisane, znalazłam zaledwie dwa. Twój jest trzeci i zdecydowanie, góruje nad moimi poprzednimi faworytami.
Posiadasz duży zasób słownictwa, całe opowiadanie przepełnione jest uczuciami, których zazwyczaj w innych dziełach pisarskich mi brakuje. Niekiedy jednak piszesz za ciężko, drugi rozdział niemal mnie zniechęcił - nie miałam nawet ochoty go dokończyć i dopiero dziś ponownie wzięłam się za twoją historię. Wiesz co Ci teraz powiem? Naprawdę było warto. Z każdym rozdziałem moja ciekawość powoli rosła, niesamowity klimat tego FF sprawił, że chciałabym go czytać wciąż i wciąż. Cudownie przedstawiłaś wszystkich bohaterów, stworzyłaś od samego początku i dałaś duszę. Postać Rosalie, której nie cierpiałam przez całą sagę, tu jest jedną z moich ulubionych. Uwielbiam również Edwarda, a ten kawałek:
Cytat:
Te śmierci też bolały - życie jest życiem, ale przynajmniej nie słyszał ich myśli. Czuł strach, chęć przetrwania, ale nie przewijało mu się przed oczami czyjeś dzieciństwo - najczęściej takie, jakiego sam zawsze pragnął. Nie deptał cudzych marzeń - nie odbierał szansy na zmiany, emocje, kruchość starości.

To istny majstersztyk. Ogólnie ostatni rozdział uważam za najlepszy z tych jakie dotychczas napisałaś. Oczywiście, jako wielką fankę pary E&B uwielbiam moment, w którym Edward pyta Carlisle czy może wziąć Bellę dla siebie. Za wspaniały uważam również kawałek z Esme i Carlislem - głównie dzięki atmosferze, w której jest utrzymany.

Pozdrawiam, życzę weny i czekam na więcej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mercy. dnia Pon 18:55, 06 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wampirek
Dobry wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 1124
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:13, 06 Kwi 2009 Powrót do góry

Zawsze kiedy coś mi się spodoba, to boję się, że autor za chwilę zrobi z tego masakrę i wszystko spieprzy. A twój ff sprawił, że przeszedł mnie dreszczyk emocji, wreszcie coś mrocznego, nieprzewidywalnego. Czułam wręcz taką gęstą atmosferę, normalnie jakby mi krew zgęstniała w żyłach.
Esme i Carlisle? Mnnn ona wreszcie żyje, kobieta mająca kręgosłup, on nareszcie wyjął z d...y ten kij, który go tak usztywniał - a ich wzajemne relacje, ach ten pocałunek przelewający krew....

Alice jako krwiożercza istota z Jasperem na czele? Tak, to jest to.

Ale wielką zagadką jest dla mnie Edward. Ciekawa jestem jak go wykreujesz, czy nadal będzie bał się, że został potworem i będzie pił krew zwierząt, czy też nie będzie mógł się powstrzymać i przemieni Belle w wampirzyce, z drugiej strony, to może być świetne doświadczenie, oni wszyscy pijący krew ludzi (za wyjątkiem Edwarda) a ona jako człowiek...

Więc proszę, pisz powoli ale z rozmysłem, lepiej wolno niż jechać po łepkach.

Czuje się totalnie zakręcona i to pozytywnie. Wpisuje cię na listę ff, które czytam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Oldź
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:01, 07 Kwi 2009 Powrót do góry

To się nazywają rasowe wampiry. Uwielbiam czytać takie teksty z klimatem, mrrr... Aż ciarki przechodzą. Aż czuje jak mi w gardle zaschło, zaraz będę musiała iść na polowanie... do kuchni. Krwiożerczy Carlisle i Esme, Alice i Jasper bez zahamowań... To jest to. Aż czuje się ten prawdziwy mrok, a nie takie zniewieściałe stworzonka. Co do Edwarda to też jestem strasznie ciekawa, czy bedzie taki jak tamci czy inni... Czekam :D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 9:59, 09 Kwi 2009 Powrót do góry

Jeśli są jakieś błędy w zapisie końcówki, to tylko moja wina. Thin, z tego miejsca dzięki wielkie za pilnowanie nie tylko literek, przecinków i kropek, ale też tekstu w ogóle.


V

Leżała na łóżku ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeni - zdawała się patrzeć przez sufit, skupiona na jednej myśli. Przeżyć! Przetrwać! Wydostać się stąd! Edward siedział na krześle, zastanawiając się, co dalej. Poniosły go emocje i nie potrafił znaleźć wyjścia z sytuacji. Każde rozwiązanie wydawało się gorsze od poprzedniego. Żałował, że wsłuchał się w myśli dziewczyny. Żałował każdej sekundy, gdy pozwolił sobie dotykać jej ciepłego, miękkiego i żywego ciała. Wiedział, że postąpił głupio - pochopnie. Nie mógł jej wypuścić, nie chciał jej zabić, chociaż potwór wyrywał się, spragniony. Skrzywił się, dotykając czubkiem języka ostrych kłów. Tylko raz, ten jeden raz. Jeszcze jeden, ostatni. A potem patrzył w brązowe oczy w odcieniu gorzkiej czekolady i niemal wył z rozpaczy. Zaskoczył Carlisle'a, prosząc wczoraj o Bellę. Ojciec nie okazał tego wprost, ale widać było, że czekał na ten moment od dawna - Edward dał mu złudną nadzieję, kupując w ten sposób kilka godzin dla niej. Czas mijał, a on wciąż się miotał niezdolny podjąć decyzję. Wampir zdawał sobie sprawę, że świt jest blisko - nie miał już nic do stracenia.
- Musisz mnie posłuchać. Wiem, że się boisz - odezwał się cicho. - Nie mogę cię wypuścić...
Zanim dokończył zdanie, dziewczyna zacisnęła powieki i jęknęła. Poruszyła się z trudem. Nawet nie próbował jej powstrzymać - po tym, co zaserwował jej Jasper nie miała szans uciec.
- Nie mogę cię wypuścić od razu. Daj mi wyjaśnić. Nie chcę ci zrobić nic złego, a przynajmniej bardzo staram się do tego nie dopuścić. Za kilka godzin będziesz mogła normalnie mówić, chodzić - odzyskasz pełnię władzy nad swoim ciałem - mówił spokojnie. Jeśli dziewczyna chciała żyć, musiała mu zaufać. Walczył więc o powstanie nici porozumienia między nimi. - Tu nie możesz zostać, ale niedaleko jest domek dla gości. Zaniosę cię tam. Zadbam o wszystko, co potrzebne, ale to, czy przetrwasz zależy od tego, czy mi uwierzysz, rozumiesz?
Zagubiona dziewczyna pozwalała swoim myślom uciekać w różnych kierunkach i młody wampir musiał się skupić, żeby znaleźć najważniejszą odpowiedź. Nadzieja na to, że wyjdzie z tej chorej sytuacji żywa była na tyle silna, że Bella zgodziłaby się niemal na wszystko. Edward odetchnął odruchowo, po czym wciągnął powietrze do płuc i zamarł w pół ruchu. Pachniała jak nikt inny. Ten zapach, teraz tak intensywny, łamał jego silną wolę i kusił. Czytanie plączących się w jej głowie, zagmatwanych obrazów zmęczyło go i wzmogło głód. Czas się wyczerpał.

Trzymając ofiarę w pewnym uścisku, wbił kły w jej gardło. Łapczywie połykał krew, której tak potrzebował. Jeśli plan miał się powieść, musiał panować nad swoim pragnieniem. To była trzecia z kolei sarna. Wiedział, że kolejnej nie da rady wyssać do końca, więc postanowił wrócić do domu, ukryć się w swoim pokoju i przeczekać w spokoju do wieczora. Modlił się do boga, o to, by uwięziona w niewielkim domu nastolatka rozumiała powagę sytuacji. Tłumaczył jej wszystko prostymi słowami, ale zaakceptowanie tego, że potwory istnieją w realnym świecie wymagało przemyślenia wszystkiego w samotności. Samotności za zamkniętymi drzwiami, nieotwierającymi się oknami, z dala od wszystkich, którzy mogliby usłyszeć jej przytłumione łkanie. Celowo wybrał pokój na poddaszu - starał się ze wszystkich sił uniemożliwić Belli pogorszenie sytuacji. To dlatego wampir miał w kieszeni kurtki różowy telefon komórkowy o obłych kształtach - kiedy o tym myślał, miał ochotę śmiać się długo i donośnie. Pierwszy raz od dawna.

- Myślisz, że to chwilowa słabość? - zapytał Carlisle. Rose nie wiedziała, co odpowiedzieć na to pytanie. Stali w salonie, pustym i zakurzonym. Gdyby tylko wstawić tu kilka stylowych mebli, dom by odżył, ale nikt się tym nie kłopotał - w końcu za kilka dni przybędzie Marek i wszystko się wyjaśni. Wystarczyły te sprzęty, które zostały porzucone razem z domem. Nie mieli zamiaru zostawać tu dłużej, niż to konieczne. Wcześniej lub później, ktoś wyjątkowo ciekawy zwróciłby uwagę na to, że opuszczona willa została zamieszkana. Być może, gdyby nie ciała zaginionych nastolatków, ludzie wmówiliby sobie, że dom jest nawiedzony. Jednak, gdy w grę wchodziła śmierć grupki młodych ludzi, nie było już miejsca na legendy i opowieści. FBI szukałoby faktów, być może nawet wiążąc to wydarzenie, z podobnymi, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych w przeciągu ostatnich kilkunastu lat.
- Myślę, że był głodny. Wiesz, że krwią zwierząt nie można się najeść do syta. Choćby się jej piło dużo, zawsze pozostanie niedosyt - odparła po chwili zastanowienia.
- Wiem, że wyszedł w środku nocy, wrócił niedawno i zastanawiam się... - Głos Carlisle'a nieznacznie zadrżał. - I zastanawiam się, po co to zrobił.
- Pewnie, jak kiedyś na początku, urządził swój mały, prywatny, pogrzebowy rytuał, którego my nigdy nie pojmiemy - Rose podsumowała sytuację jednym zdaniem. Carlisle zwiesił głowę, przyłożył ręce do skroni i syknął. - Za bardzo się przejmujesz, ojcze. - Bez wahania użyła zwrotu, który pozwalał jej wyrazić jednocześnie szacunek i troskę, bez naruszania granic. Zrobiła krok w jego stronę, po czym przytuliła mężczyznę. Zdawała sobie sprawę, że nie mówi jej o wszystkim. To, że, ścigani przez Łowcę, zatrzymali się właśnie tutaj, w jakiś sposób łączyło się z tym, iż Carlisle'owi udało się skłonić Marka do przybycia w ciągu kilku najbliższych dni. Nie pytała o szczegóły - gdyby miała je znać, powiedziałby jej w odpowiedniej chwili. Czuła delikatne ukłucia żalu. Zawsze to jej ufał najbardziej, a teraz ukrywał coś ważnego także przed nią. Przecież nie zdradziłaby go. Zawiodła tylko raz, jeden raz - dawno wybaczony. Wplotła swoje długie palce w jego jasne włosy i zaczęła masować skórę pod nimi. Wampir zadrżał, ale poddał się pieszczocie z cichą aprobatą. Znała go zbyt dobrze. Inaczej niż Esme. Blisko, ale nie najbliżej. Rosalie pociągała jego pewność siebie, siła charakteru, a także umiejętność patrzenia na wskroś przez osobę - nie skupiał się na powierzchowności i zwykle nie dawał się zwieść pozom i maskom. Położyła głowę na męskim ramieniu, a po chwili poczuła dłonie na swoich plecach, przesuwające się rytmicznie w górę i w dół.

Edward rozejrzał się po ciasnym pokoju. Przy starym, zniszczonym łóżku, wciąż pachnącym Bellą, leżała torba z jego rzeczami. W niej ubrania na zmianę, tomik sonetów Szekspira - książkę dostał od Carlisle'a na pierwszą rocznicę przemiany. Symbol przyjęcia do rodziny. Potwierdzenie, że został przez niego stworzony. Zgodnie z tą tradycją wampir podarował Esme obrączkę z białego złota, prostą i skromną - nie rzucającą się w oczy, a jednocześnie będącą dokładnie tym, o czym kobieta marzyła. Rose zaskoczył, wybierając dla niej czarne pióro wieczne, wypełnione ciemnoczerwonym atramentem, przygotowanym według tradycyjnej receptury. Gdy nim pisała, stalówka zdawała się niemal bezszelestnie płynąć po papierze. Alice dostała małe lusterko w srebrnej oprawie, które pomagało jej skupić się na wizjach, jednocześnie nie odrywając dziewczyny od rzeczywistości. Zwykle miała je przy sobie, ukryte w jednej z kieszeni. Gdyby ktoś próbował je zniszczyć, zapewne zginąłby długą i bolesną śmiercią. Jasper nie mógł dostać nic innego, jak krótki sztylet z rękojeścią z czarnego dębu - chował nóż pod nogawką spodni, w specjalnej pochwie mocowanej na łydce. Myśliwy powinien mieć zapasową broń - ta świetnie odzwierciadlała dziki charakter swojego właściciela, zamknięty w szlachetnej powierzchowności. Carlisle wykazał się znakomitą intuicją dobierając przedmioty indywidualnie, kierując się potrzebami i pragnieniami swojej wampirzej rodziny. Właśnie dlatego Edward nie potrafił porzucić książki, choć nienawidził tego, czym jest, to odnajdywał w tych wierszach ukojenie, pocieszenie - wplatał między wersy swoje rozterki, smutki i pragnienia. Bez wahania sięgnął do torby - potrzebował tego. Jak krwi. Teraz, gdy wciąż miał przed oczami przestraszoną twarz Belli, błagalne spojrzenie brązowych oczu, kosmyki włosów rozrzucone na poduszce, gdy zasnęła.

Gdy wziął ją w ramiona, wyraźnie zamarła. Zacisnęła powieki, jej umysł zalała fala strachu graniczącego z histerią. Nie odezwała się jednak, nie próbowała walczyć. Nić porozumienia, choć cienka, powstała i ułatwiała wampirowi trudne zadanie. Wyskoczył miękko przez otwarte okno, mając nadzieję, że wszyscy skojarzą to z jego dziwnym zachowaniem jeszcze na początku, kiedy uświadomił sobie czym jest i co robi, ale nie panował nad instynktem. Zabijał, rozrywał gardła, pił, drżąc z przyjemności, a potem czuł do siebie obrzydzenie. I spadał z wyżyn ekscytacji na twardy grunt wyrzutów sumienia. Nie mówił o tym nikomu, znikał z ciałami swoich ofiar. Przez kilka kolejnych dni unikał spotkań z kimkolwiek i dotyczyło to zarówno tych żywych, jak i nie martwych. Nie było o czym rozmawiać - traktowali go jak odmieńca. Carlisle patrzył na niego smutnym, pełnym przejęcia wzrokiem. Chłopak czuł presję, ale odejść nie mógł. Nie potrafił. Przecież Cullen uratował mu życie, w pewien sposób miał wobec wampira dług do spłacenia i w ciągu pierwszych miesięcy właśnie to pozwalało mu przetrwać trudne chwile, gdy przypominał sobie, że jest żądną krwi bestią. Potem jednak coraz wyraźniej widział myśli ludzi i nie wystarczyła już cicha żałoba, zaplątana w nitki ponadczasowej poezji. Nie pomagał szczery żal, płacz bez łez ani modlitwy, podczas których często wypominał Bogu, że z niego zakpił. Prosił o drugą szansę, o lepszą rodzinę, ale widać życzenia należy wypowiadać precyzyjnie, inaczej budzisz się, jako nowonarodzony krwiopijca, otoczony innymi tobie podobnymi i mierzysz się każdego dnia ze zwierzęciem uwięzionym w twoim ciele. Niby starym i znajomym, ale jednak silniejszym, twardszym i lodowato zimnym. Nie dziwiła go więc gęsia skórka na ciele Belli, ani obrzydzenie zmieszane z fascynacją, tak dobrze widoczne w jej myślach. Na szczęście wracała do normalności, a to znaczyło, że porozmawiają zanim on będzie musiał schować się przed słońcem.

Domek dla gości nie był zabezpieczony tak dobrze, jak willa. Za to, o dziwo, nie zabrano z niego żadnych mebli i całkiem znośnie działała hydraulika w obu łazienkach. Od razu skierował się na piętro. Bella zsunęła się z jego ramion i stanęła o własnych siłach. Zerkając w jej stronę, wampir sprawdził solidność zamkniętych na stałe okiennic. Przeszukał łazienkę. Obejrzał wszystko dokładnie, a dziewczyna stała zagubiona w ciemności, rozglądając się niepewnie po pokoju. Kiedy skończył swój obchód, podszedł do niej i odezwał się cicho:
- Musisz tu zostać, to tylko kilka dni. Wytrzymasz.
- W ciemnościach? Bez wody? Bez jedzenia? Z Tobą? Co ty chcesz mi zrobić? - rzucała pytanie za pytaniem. Z każdym słowem jej głos brzmiał coraz rozpaczliwiej, jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Po kolei, po kolei. Przygotowałem dla ciebie latarki. Kran działa, więc i wody ci nie zabraknie. Co do jedzenia, to na razie mogę ci zaoferować tylko batoniki, które jeden z twoich znajomych miał przy sobie... - Już wiedział, że popełnił błąd. W pomieszczeniu rozległ się płacz. Po bladej, szczupłej twarzy jedna za drugą płynęły łzy. - Przepraszam - szepnął. Chciał ją pocieszyć, przytulić, ale wszelkie słowa wydawały się śmiesznie błahe, a gesty zbyt natarczywe. Stał więc bez ruchu, niczym pomnik - idealnie piękna rzeźba z pęknięciami w fakturze duszy i patrzył na cierpienie. Ludzkie, głębokie, wyrywające się na wolność, szarpiące się na uwięzi rozsądku. W końcu odważył się i wyciągnął rękę przed siebie, muskając ramię Belli, która w tej samej chwili wyrzuciła z siebie cały żal, strach i złość.
- Jesteś gorszy od zwierząt! Wszyscy jesteście! Powinniście zdechnąć! Ten sukinsyn pomieszał nam w głowach! A ty jesteś jeszcze gorszy od niego! Zamiast po prostu mnie zabić, masz zamiar mnie więzić. Czym ty w ogóle jesteś?
Gdy próbowała go uderzyć, cofnął się, a dziewczyna upadła na podłogę siłą rozpędu. Znów zaczęła płakać, a wampir próbował ocenić, jak bardzo zdziwiłaby się, gdyby powiedział, że zazdrości jej tych łez. Możliwości oczyszczenia z nagromadzonych emocji. Nie próbował jej podnosić - bał się, że kolejny dotyk zniszczy jego samokontrolę. Nie chciał też widzieć rozpaczy i słyszeć wyrzutów. Ratował pannie Swan życie i na tym starał się skupić.
- Jesteśmy tym, za co nas uważasz. Nie będę się spierał. Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy, po prostu nie mogę cię wypuścić od razu, ponieważ wtedy moja rodzina dowiedziałaby się, że ich zdradziłem, a to niewybaczalne. - Odpowiedziało mu łkanie i pociąganie nosem. - Im mniej będziesz się nad tym zastanawiała, tym lepiej. Przykro mi z powodu twoich przyjaciół, gdybym mógł coś zrobić... - urwał w pół zdania, wiedząc, że ona i tak nie pojmie. - Nie utrudniaj mi tego, dobrze? Po prostu nie utrudniaj. - Ramiona dziewczyny wciąż drżały, ale twarz zasłaniała kurtyna brązowych włosów, więc nie wiedział, czy dociera do niej sens tego, co mówił, ale nie mógł tu zostać dłużej. - Zabrałem ci telefon, latarki leżą metr od ciebie. To kwestia kilku dni, wytrzymaj, proszę. Zapach zdawał się mieć nad nim coraz większą władzę, więc wycofał się z pokoju, i nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwi. Zaczęła walić w nie pięściami i krzyczeć, gdy przekręcił klucz w zamku.

Zajrzał do niej później, kiedy wracał z udanego polowania. Leżała na łóżku, z włosami rozrzuconymi na poduszce. Jedną latarkę zostawiła na podłodze, drugą przytulała kurczowo. Spała lekkim, niespokojnym snem, a mimo to wydawała się Edwardowi piękna. W tych wygniecionych ubraniach, ze śladami łez na policzkach, z gonitwą dziwnych myśli w głowie. Mógłby recytować jej bez końca fragmenty sonetów, mając nadzieję, że kiedyś zrozumie. Mógłby patrzeć się na nią przez resztę swojej niekończącej się egzystencji. Mógłby wiele, ale w zasadzie nie mógł nic, ponad uratowanie jej życia i łudzenie się, że wyjdzie z tego normalna. Odwrócił się i wycofał z pokoju bezszelestnie. Miał wrażenie, że coś w nim zmienia się na zawsze wraz ze szczęknięciem zamka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pon 20:43, 18 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Ibex
Wilkołak



Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 10:48, 09 Kwi 2009 Powrót do góry

Rozpływam się. Tyle mogę powiedzieć po przeczytaniu tej części.
Jestem zdziwiona zachowaniem Carlisle'a i Rose. Czasem odnoszę wrażenie, że on ją pociąga nie w sensie ojciec - córka, ale coś więcej. I gdy tak myślę dochodzę do wniosku, że to może nie patologiczne, ale dziwne - o tak na pewno. Hymm.. obym tylko Ja miała takie odczucie. Czasem mam tak nasrane w głowie xD
Edward wykazuje się na prawdę odwagą ratując Bellę i ukrywając to przed swoją rodziną. Sprytnie to obmyślone i już nie mogę się doczekać jak potoczy się ten wątek. Mam cichą nadzieję, że Bella odwzajemni jego uczucia. Zapewne opiszesz to genialne i nie tak prosto i zwyczajnie.
No i co to będzie z tymi Łowcą ? Nie mogę się doczekać rozdziału pełnego akcji.
Błędów się nie doszukałam, chociaż to nie dziwne gdy pomaga przy pisaniu Thin.
Czekam na więcej bo już jestem fanką tego FF i umieram z ciekawości co będzie dalej.
Serdecznie pozdrawiam - Ibex ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mylover
Nowonarodzony



Dołączył: 03 Lut 2009
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:57, 09 Kwi 2009 Powrót do góry

To jest po prostu piękne. Pokazałaś jak połączyć w jednym ff to, co magiczne, z tym co mroczne i tajemnicze. Mało kto potrafi w tak niebalny sposób wykorzystać tak znane wszystkim teksty kultury (mam na myśli cytat z "Fausta" w I rozdziale i motyw Kaina w II), jednocześnie nie sprawiając wrażenia, że nawiązanie do nich jest sztyczne i naciągane. I choć pewnie większość Bellą, to dla mnie o wiele bardziej intrygująca pozostaje zależność Carlisle-Rosalie i mam nadzieję, że jakoś rozwiniesz ten wątek. Zgadzam się z poprzedniczkami, że czytelnicy Kącika Pisarza nie doceniają Twojego opowiadania, a szkoda, bo jak mało kto, tak autentycznie oddałaś prawdziwą wampirzą naturę i nie pozbawiłaś przy tym swoim bohaterów oryginalnych osobowości.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mercy.
Wilkołak



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 12:44, 09 Kwi 2009 Powrót do góry

Zaczynam się normalnie, uzależniać od tego opowiadania.
Co raz bardziej mnie wciąga, mimowolnie wczuwam się w role bohaterów. Dodatkowo cały czas jest świetnie utrzymana, ta sama co na początku, tajemnicza i mroczna atmosfera. Kocham to :D

W tym rozdziale wyjątkowo podoba mi się to, jak przedstawiasz więź łączącą Carlisle i Rosalie. Świetnie opisujesz jej uczucia, wspomniałaś już kiedyś, że swego czasu Carlisle pociągał Rosalie i zastanawiam się czy nadal tak jest. To jak głaskał Rosalie po plecach, a ona go masowała po głowie nie zabrzmiało dla mnie tak niewinnie jak powinno. No, ale to może być już moja i mojej wyobraźni wina.
Podziwiam też Edwarda, za to, że dla Belli był w stanie tak zaryzykować. W tym FF uwielbiam go jeszcze bardziej niż w sadze, mam wrażenie, że jest wcieleniem dobra. Kawałek z poprzedniego rozdziału o tym, że śmierci zwierząt też go bolały (tak nawiasem mówiąc, nadal zachwycam się tym kawałkiem xD) utwierdza mnie w tym przekonaniu.
Ogólnie, każdy rozdział co raz bardziej mnie zachwyca, końcówka tego była cudowna. Jestem niemiłosiernie ciekawa co się dalej stanie - Czy Bella przeżyje? A może znajdzie ją reszta Cullenów i zabije? Albo zamieni w wampira? Osobiście zastanawiam się czy nie przemieni jej Carlisle, pojmując, że Edward naprawdę lubi Belle, w nadziei, że ona zmieni jego... ekchem, nawyki żywieniowe. Ale co jak Carlisle tego nie zrozumie i po prostu ją zabije? Cholera, nie doczekam się następnych rozdziałów.

Życzę ogromnych pokładów weny i Wesołych Świąt Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Oldź
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:47, 09 Kwi 2009 Powrót do góry

Może tutaj Edward wydaje się być bardziej dobry, bo działa na zasadzie kontrastu. Nie jest taki jak inni tylko się wyróżnia i to jest w nim wspaniałe. Chciałby coś zrobić, ale nie może. Podoba mi się kruchość Belli, która nie jest tak drażniąca jak w sadze. Opisy są tak bogate, że wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Ten pokój, latarki... Ah klimacik. Pełnia za oknem to jeszcze lepiej się czyta takie teksty. Więzi łaczące Rose i Carlisla są intrygujące. Zawsze potrafisz wpleść coś oryginalnego, że aż chce się czytać i czytać. Zero monotonii. Lubię być przez Ciebie zaskakiwana :D . Dziękuję :D .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
keh
Wilkołak



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Śro 22:14, 15 Kwi 2009 Powrót do góry

Wreszcie! Wreszcie znalazłam coś dobrego! Aww, juuuhuu. (rytuał radości)
Tak, bardzo mi się podobało. Niesamowicie. Te opisy, powolne wprowadzenie w akcje, aż dech zapiera. I co najważniejsze - Rosalie i Carlise, TAK, o Tak. Zawsze marzyłam o przeczytaniu choć drobnego kawałka z udziałem drapieżnego Carlisa. Pewnie na ciebie nie wpłynę, co ja marny czytelnik może z twoją pierwotną wizją, ale proszę, rozwiń to, na boga, wprowadź jakiś wątek z ich udziałem. Twisted Evil Aż mi ślina cieknie, mrau. Na prawdę, to opowiadanie jest niesamowite, trochę martwi mnie postać Alice, dzika wariatka, zagubiona we własnych wizjach? Czemu nie, ale stanowczo mnie to od niej odpycha, żeby nie powiedzieć przeraża. Chyba to bardzo ludzkie, stronimy od tego typu osobowości. Jasper? Tak, w końcu. W końcu nie jest płytki, z góry zaplanowany, przewidywalny. Można powiedzieć że to opowiadanie jest ogólnym spełnieniem moich niewielkich pragnień których doszukiwałam się w innych opowiadaniach. I mam nadzieję że gdzieś tu niektóre z nich spełnisz, pozostaje mi chyba tylko mocno w to wierzyć. :D


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez keh dnia Śro 22:16, 15 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 22:33, 16 Kwi 2009 Powrót do góry

VI

Jacob wyraźnie czuł charakterystyczny zapach wampirów. Mdlący, słodkawy, drażniący wrażliwy wilczy, nos. Nie mogli być daleko, skoro ślad był świeży. Z jakiegoś powodu zatrzymali się w okolicy - wszystko wydawało się zbyt podejrzane. Prowokacja, pościg, ucieczka. Jakby chcieli, żeby ich znaleźć. Jakby on chciał zostać znaleziony. Chłopak próbował ostrzec Quinceya, ale ten zaślepiony przeszłością brał udział w grze, której zasad nawet nie starał się dostrzec. Gdyby wszystko nie dotyczyło tego konkretnego krwiopijcy, na pewno byłoby inaczej, ale Łowca trzydzieści lat czekał na drugą szansę i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kolejnej nie dostanie. To było jak obsesja, jak choroba. Wyniszczało go powoli, stopniowo i nieubłaganie. Mężczyzna zdawał się nie zwracać na to uwagi, a Jake bał się odezwać. Słowo za dużo i leżałby gdzieś w lesie, przypięty łańcuchami do drzew, bez leków, zdany na łaskę mieszkającej w nim bestii. Zdany na siebie. Zadręczony przez uzależnienie, miażdżące resztki rozsądku, rozrywające mięśnie, dławiące duszę. O tak, pamiętał dobrze jeden jedyny raz, gdy się zbuntował. Nawet nie zdążył pomyśleć o przemianie w wilka, gdy już zwijał się z bólu na podłodze. Dwa umiejętne kopnięcia wystarczyły - każdy ma słaby punkt. Każdego pokonasz, jeśli dobrze go poznasz. Każdego złamiesz, jeśli zabierzesz mu coś, co jest ważne. Na każdego znajdziesz metodę tak skuteczną, żeby się bał, żeby był posłuszny. I choć nie oswoisz wilka, to możesz nauczyć go respektu. Nie zabijesz Łowcy tak po prostu, ale zapędzisz go w pułapkę własnego ego. Jake miał nadzieję, że wyjdą z tego cało. Obaj, bo choć momentami nienawidził Quinceya, to jednak przy nim wiódł jedyne życie, jakie miał. Z obrożą na szyi, uzależniony od leków, pouczany, krytykowany, zmuszany do regularnych, forsownych treningów, ale to zło znał na wskroś. Widział świat dookoła i nie był głupi - mogło być gorzej, dużo gorzej. Odmieńcy jemu podobni rodzili się co kilkanaście pokoleń w różnych indiańskich plemionach Ameryki Północnej. Kiedyś powód do dumy i wielka chwała dla społeczności, dziś tajemnica, o której szepczą najstarsi. Ukrywano ją skrzętnie w najprostszy możliwy sposób - odbierano dzieci rodzicom i porzucano je tam, gdzie podobno należały - w lesie. W realiach początku dwudziestego pierwszego wieku nikt nie potrzebował totemów, duchów przodków i wielkich rozumnych wilków strzegących myśliwych przed demonami. Czas magii minął. A to, co kiedyś tłumaczyły legendy, dziś udowadniała genetyka. Bezlitosna i ślepa - przyrodnia siostra sprawiedliwości. Łowcy od dawna interesowali się Dziećmi Księżyca, a Jacob okazał się niezwykle ciekawym obiektem licznych badań. Tam, gdzie były pieniądze, zawsze znajdą się odpowiedzi. Cecha recesywna, dziedziczona wyłącznie w obrębie puli genowej Indian Ameryki Północnej, w doświadczeniach wszystkie zarodki obumarły w ciągu kilku dni od udanego zapłodnienia i dochodziło do poronień wyjątkowo gwałtownych, jak na tak wczesny etap ciąży. Eksperymenty w końcu zarzucono i postarano się, żeby Jake'a nie dało się zbyt łatwo znaleźć. Na szczęście Quincey od małego przyzwyczajał chłopca do życia na krawędzi. Sama natura wilka zmuszała go do odsuwania się od ludzi - wydawało się, że nie pojmuje ich motywów, nie czyta emocji ani mimiki. Szczęśliwy czuł się tylko blisko natury, jak teraz. Jednak swoje zadanie już wykonał i, choć pragnął czegoś zupełnie przeciwnego, zawrócił w kierunku obrzeży lasu, gdzie czekał na niego Łowca.

Siwy mężczyzna rzucił mu zwinięte ubrania. Jacob chwycił je, jakby od niechcenia. Zaczął od spodni, luźnych i nie krępujących ruchów, następnie wciągnął koszulkę, wyjmując spod niej swoje długie włosy. Musnął koniuszkami palców obrożę. Po czym spojrzał w zimne, szare oczy. Idealnie pasowały do niemal białych, krótkich włosów, do twarzy pooranej zmarszczkami, która przypominała upiorną, pozbawioną wyrazu maskę.
- Miałeś rację. Byli tu i to całkiem niedawno - stwierdził sucho, odwracając wzrok.
- Wszyscy? - spytał Quincey.
- Tak sądzę, ale pachną bardzo podobnie, więc nie mam pewności - chłopak opuścił nieznacznie ramiona, jakby zawstydzony.
- To i tak nieistotne. Chodzi mi tylko o niego. - Ostatnie słowo zostało wypowiedziane w charakterystyczny sposób, który mroził krew w żyłach.
- Co teraz? - zapytał cicho wilkołak, zastanawiając się, czy na pewno chce znać odpowiedź.
- Teraz zagramy z fortuną w pokera - odparł Łowca, a Jacob pomyślał, że przy tym stoliku wszyscy gracze liczą na idealny blef i łaskawe karty. Nie komentował tego głośno. Quincey spojrzał na niego przenikliwie i po chwili milczenia dodał:
- Zatrzymamy się w jakimś niedrogim motelu między Seattle a Forks. Zjemy coś i się prześpimy, bo potem może już nie być okazji dobrze odpocząć. A potem będziemy liczyć na to, że szczęście dopisze.
- Jestem za, zgłodniałem - odpowiedział Jake, mając nadzieję, że posiłek będzie smaczniejszy od poprzedniego. Zupa przypominająca swoim zapachem, smakiem i konsystencją pomyje, zniechęciła nawet jego.
- Ty zawsze jesteś głodny, młody - stwierdził mężczyzna, siadając za kierownicą samochodu. Jacob skrzywił się niezadowolony, ale dołączył do swojego opiekuna, trzaskając drzwiami od strony pasażera o wiele za mocno. Drobiny rdzy oderwały się od podwozia i zawirowały w powietrzu. Auto odjechało w kierunku miasta.

Indianin grzebał widelcem w swojej potrójnej porcji frytek, ignorując okropny dźwięk, jaki powodowało rytmiczne przesuwanie sztućcem po powierzchni talerza. Wydawał się zamyślony i nieobecny, ale Quincey wiedział, że chłopak maskuje swój strach pozornym spokojem. Jacob, przełykając głośno ślinę, zerkał na dziennik leżący na stole, otwarty na tych szczególnych stronach, zapisanych ponad trzydzieści lat temu.

"Czasy to ludzie, bo to ludzie tworzą czasy. Dobre lub złe*" - mawiał mój ojciec. Wierzyłem w te słowa. W czarno - biały świat. W cele, które wpajano mi od najmłodszych lat. Szybko nauczyłem się, że to właśnie cel jest najważniejszy - uświęca środki, usprawiedliwia każdą obraną ścieżkę, jeśli tylko jest skuteczna. Dla nieudaczników nie ma wybaczenia - wspomnienia o nich obrastają nie legendą, a kurzem. Ja chciałem coś znaczyć.

Byłem kolejnym z Blacków, najmłodszym z rodziny, związanej od pokoleń z Łowcami i musiałem udowodnić przede wszystkim sobie, że zasługuję na to nazwisko, na własny dziennik. Wzorowałem się na starszym bracie - Robercie, który, odkąd pamiętam, wydawał mi się idealny, niepokonany i niedościgniony we wszystkim, czegokolwiek nie robił. Życie zweryfikowało również te poglądy.

Gdyby nie William York, zapewne byłbym normalnym człowiekiem. Nieświadomym faktu, że potwory naprawdę istnieją w realnym świecie i mają się znakomicie, korzystając z tego, że ludzie sami dążą do autodestrukcji i konfliktów. Ten sukinsyn w znacznym stopniu przyczynił się do tego, że moi przodkowie podjęli decyzję o podporządkowaniu losu całej rodziny Łowcom - od honorowego zobowiązania nie było odwrotu. Alternatywą była hańba i śmierć. Nie oceniam ich, nawet nie próbuję. Wierzę, że zrobiłbym tak samo. Chcę wierzyć, że zrobili dobrze. Tymczasem, to właśnie za naszego życia - mojego i brata - York wrócił. W pełnej chwale, gotowy stanąć na czele Rady Krwi. Łowcy nie mogli na to pozwolić. Zjednoczona silną osobą przywódcy społeczność wampirów, byłaby zbyt potężna, zbyt spragniona krwi. Skłócone, walczące o władzę pijawki niejednokrotnie same wystawiały się na cel, ułatwiając zadanie, które wydawało się niewykonalne.

Miałem szansę posłać do piekła prawdziwego krwiopijcę - nie nowonarodzoną, nieokrzesaną bestię, ale wampira, który przeżył kilkadziesiąt ludzkich pokoleń i widział tworzącą się historię, upadające wartości i powstające filozofie. Tego, który zdeptał dobre imię moich przodków, powodując upadek rodu, szargając honor - jedyne, czego naprawdę nie kupisz za żadne pieniądze. Złożona setki lat temu przysięga, że dosięgnie go zasłużona zemsta nie wygasła - czas tylko ją wzmocnił, ubrał we współczesne słowa. Robert mi zaufał, choć brakowało mi doświadczenia, pozwolił mi obserwować poczynania Williama Yorka. Patrzyłem więc na jego blady ryj i zastanawiałem się, czy słońce zetrze ten pewny siebie uśmieszek, tańczący na cienkich wargach. Obserwowałem go dokładnie, poznając gesty, miny, zwyczaje. Wiedziałem, że gustował w ludziach młodych, zepsutych i zmanierowanych. Ich puste oczy powoli gasły, a on mruczał zadowolony. Zaciskałem dłonie w pięści, ledwo powstrzymując się od rzucenia się na niego. Nic bym tym jednak nie uzyskał. Umarłbym szybką, bolesną śmiercią, a nie to było moim celem. Chciałem wygrać, a nie umrzeć. Jeśli to zwycięstwo wymagało ofiar - trudno. Mogłem to zaakceptować. Nauczyłem się z tym żyć. Z czasem, przestałem to nawet zauważać, jako zupełnie naturalne i zwyczajne. Wszystko, co przybliżało mnie choćby o krok do unicestwienia Yorka, było warte każdej ceny. Prawie każdej. Pamiętam, że właśnie wiosną tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego dziewiątego mój brat zaczął patrzeć na mnie z dumą i podziwem. Po raz pierwszy czułem, że naprawdę jesteśmy braćmi - rozumieliśmy, jak nikt inny, że ta sprawa ma tylko jedno prawidłowe rozwiązanie i dążyliśmy do niego po trupach. Po wielu trupach, których już nawet nie pamiętam.

William knuł za plecami Rady. Nie znaliśmy szczegółów, ale wiedzieliśmy, że plany dotyczą Aro i Marka. To wystarczyło, żeby zdawać sobie sprawę, że czas się skończył i jeśli chcemy jeszcze obudzić się w świecie nie opanowanym do końca przez krwiopijców, to musimy działać szybko. Szansę dało nam spotkanie Yorka z jedynym wampirem, którego kiedykolwiek stworzył i uznał - Carlislem Cullenem.

Bez ochrony, bez ludzkich sługusów, na uboczu. Tylko oni i my dwaj. Wszystko układało się idealnie. Zbyt idealnie. Zaatakowaliśmy na kilka minut przed świtem, wiedząc, że to jedyna pora, oprócz momentu pożywiania się, gdy wampir staje się słabszy. Pamiętam pierwsze chwile walki, gdy Robert uśmiechał się złowieszczo, wbijając sztylet w szyję Williama. Pamiętam cios, który zadał mi w głowę Carlisle - krew zalała mi oczy i przez chwilę myślałem, że umrę. Opadłem na kolana pogodzony z losem. Ze śmiercią oswajano mnie od dzieciństwa - wydawała się czymś tak oczywistym i prostym, że przez ułamek sekundy ucieszyłem się, że to już, że w walce. Nie widziałem, czułem metaliczny zapach krwi, dźwięki zdawały się docierać do mnie, jakby zza ściany. Odgłos nierównej walki, warkot potwora i krzyk mojego brata, który nagle się urwał. Byłem pewny, że zginę. Dziś mogę się tylko domyślać, że przeznaczenie chciało bym przetrwał i - choć nie znam odpowiedzi na pytanie: "jakim cudem przeżyłem?" - to wiem, że dla Carlisle'a Cullena nie będzie łaski. Przelał krew, która w moich żyłach woła o prawo zadośćuczynienia. Krzyczy o odwet.


Quincey zatrzasnął dziennik i obejrzał się na wilkołaka, który właśnie skończył posiłek. Każda droga jest dobra, o ile wiedzie do celu - pomyślał.


*Augustyn z Hippony


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kamosoka
Człowiek



Dołączył: 27 Lut 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 7:02, 17 Kwi 2009 Powrót do góry

wow, to jest niesamowite

Pięknie napisane, świetny styl, rewelacyjny pomysł na historię

Każdy rozdział trzyma poziom, jestem zachwycona, to jest tak dobrze

napisane, że zapiera dech w piersi :) nawet żadnych błędów się nie dopatrzyłam

Jeszcze raz wielkie gratulacje :)

pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 9:25, 17 Kwi 2009 Powrót do góry

Z tego miejsca chciałabym podziękować tym osobom, które komentują. Dobrze widzieć, że Nienasycenie się jednak podoba, że nie przeraża wszystkich, że nie odpycha. Za VII rozdział jeszcze się nie zabrałam, ale mam nadzieję, że już dziś powstanie chociaż część tego, co zaplanowałam.

Niestety, nie przepadam za rozwlekłymi, obszernymi rodziałami, ale przynajmniej dbam o szczegóły. Wink

W następnych rozdziałach spodziewajcie się wyjaśnienia, skąd wziął się Emmett i czemu Rose dla niego zaryzykowała, a także zapoznacie się bliżej z Williamem Yorkiem i drogim Aro.

Pozdrawiam, AD.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pią 10:53, 17 Kwi 2009 Powrót do góry

Muszę iść do pracy, dlatego nie mogę dokończyć czytania. Nie omieszkam jednak już teraz oddać Ci pokłon za miłe chwile spędzone z Twoją historią. Bardzo ciekawie napisane, przemyślane, oryginalne. Teraz stać mnie tylko na takie ogólniki. Jedyne przez co trudno było mi przebrnąć to biblijne nawiązanie, nie znoszę tak owych. Zmusiłam się i nie żałuję. Nie przekroczyłaś granic absurdu, tylko zgrabnie wkomponowałaś historię/ przypowieść do swojego tekstu. Hunterzy na razie (do III części) sie nie odzywają to dobrze, chciałam wgłębić się w tą wampirzą historię. Podoba mi się kreacja Rose i to, że nadałaś jej wartościowych cech, nie jest już pustą lalą z chorymi pragnieniami o macierzyństwie. Plus.
Carlisle też mi się podoba- taki nieskażony niczym świętoszek jak u Meyer rozmywał się w fabule. Nie był prawdziwym przywódcą, a tu chyba będzie. :)
Życzę weny, jak tylko skończę czytać resztę na pewno jeszcze zabiorę głos.
Pozdrawiam. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ibex
Wilkołak



Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:18, 17 Kwi 2009 Powrót do góry

Kochana Twoje rozdziały są wystarczające. Również nie przepadam za obszernymi, ale te szczegóły.. cudne. Świetnie opisujesz przemyślenia bohaterów. Jestem zaciekawiona Yorkiem i Aro. No i oczywiście jak w tym wszystkim odnajdzie się Bella z Edwardem.
To tyle.. moje komentarze są coraz mniej obszerniejsze hihi ale co tu się rozpisywać... Czekam na dalszy ciąg !
Serdecznie pozdrawiam Ibex ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Pią 17:52, 17 Kwi 2009 Powrót do góry

Przeklejone z FLT:
O twoim dobrym piórze niech świadczy fakt, że dopiero teraz rusza jakaś WŁAŚCIWA akcja. Do tej pory pięć rozdziałów stanowiło takie jakby... wprowadzenie. Poznawaliśmy bohaterów oraz zależności między nimi. A czytało się dobrze! Nastąpił rozdział szósty... i się zaczyna. Mrau! To po pierwsze.
Po drugie... czy ja już wspominałam, jak bardzo lubię Jacoba w twojej wersji? Chyba gdzieś już o tym przebąkiwałam, acz możliwe, że tylko mi się to śniło.
Nastrój ten, który do tej pory znałam, niespieszne tempo, bohaterowie... Kurde, Angels, ile razy mam ci pisać to samo? Nie da się stworzyć konstruktywnego komentarza opartego na tym samym i wciąż na nowo.
I jeszcze... uwielbiam Quinceya. Lód, który ma zamiast serca, nadaje smak temu wszystkiemu. Facet jest... jak... jak skała. Nic go nie ruszy, no, chyba ze erozja. Wink Nie umiem tego wyjaśnić, ale to, że on nie wychowuje Jacoba, tylko go hoduje i tresuje... po prostu zimno mi na samą myśl. I podejście wilkołaka też jest dobre. Lepszy diabeł znany niż nieznany. Wytresowany pies.
Pisz dalej, niech ci wen sprzyja.
Pozdrawiam i pożądam dalszego ciągu,
jędza thin
PS Zgadzam się - rozdziały są w porządku. Może niezbyt długie, ale za to porządnie napisane, nie każda linijka zaczyna się od myślnika. No i nie są też tak koszmarnie krótkie. Da się w nie wczuć, by nie rzec - wgryźć. Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pią 17:53, 17 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Oldź
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:24, 17 Kwi 2009 Powrót do góry

Miałam zaszczyt przeczytać to już wcześniej :D . Jak już wiesz bardzo mi się podobało. Jak wszystkie zresztą. Najbardziej intrygujące jest to rosnące napięcie aż chce się pochłaniać tekst całym sobą. Inne spojrzenie na bohaterów strasznie przypadło mi do gustu. Jacob z obrożą nabrał takiego bardziej zwierzęcego charakteru, żadnych ciepłych klusek. Tempo odpowiednie, rozwój akcji zaskakujący, ciekawi bohaterowie, wciągające, szczegółowe opisy... czego chcieć więcej :D . Czekam na kolejną część :D .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 10:02, 18 Kwi 2009 Powrót do góry

Rozdział 4:
Opisy pożywiania się wampirów, wprost bajeczne. Mam świadomość, że określenie, którego użyłam jest niedorzeczne, ale tak właśnie czuję. Doskonale opisałaś emocje i odczucia wiążące się z ich zwyczajami, tak różnymi przecież. Najbardziej podobało mi się zdanie:
Edward do Carlisle:
Cytat:
Ojcze chciałbym ją. Mogę?
Synu nie pytaj weź.

Boskie! Proste sformułowanie, a dodało smaczku.

Rozdział 5:
Nawiązując do cytatu powyżej, opis wewnętrznej walki Edwarda ze swoimi pragnieniami i uczuciami. Walka iście w stylu greckich tragedii, Każdy wybór wiąże się z bolesnymi konsekwencjami. Piękne.
W tym momencie serce mi zamarło:
Cytat:
Trzymając ofiarę w pewnym uścisku, wbił kły w jej gardło. Łapczywie połykał krew, której tak potrzebował. Jeśli plan miał się powieść, musiał panować nad swoim pragnieniem
aż przeczytałam:
Cytat:
To była trzecia z kolei sarna.

Ach, umiesz budować napięcie, nawet wtedy gdy już w następnym zdaniu wszystko się wyjaśnia! Brawo!

Cytat:
Gdy próbowała go uderzyć, cofnął się, a dziewczyna upadła na podłogę siłą rozpędu. Znów zaczęła płakać, a wampir próbował ocenić, jak bardzo zdziwiłaby się, gdyby powiedział, że zazdrości jej tych łez. Możliwości oczyszczenia z nagromadzonych emocji.


Cytat:
W tych wygniecionych ubraniach, ze śladami łez na policzkach, z gonitwą dziwnych myśli w głowie. Mógłby recytować jej bez końca fragmenty sonetów, mając nadzieję, że kiedyś zrozumie. Mógłby patrzeć się na nią przez resztę swojej niekończącej się egzystencji.


Coś się w nim zmienia, na zawsze, piękne, po prostu cudne. Powyżej dla moje ulubione fragmenty. Dziewczyno, gdzie Ty się podziewałaś? Pisz moja droga, kupię Twoją książkę!

Rozdział 6:

Cytat:
To było jak obsesja, jak choroba. Wyniszczało go powoli, stopniowo i nieubłaganie. Mężczyzna zdawał się nie zwracać na to uwagi, a Jake bał się odezwać. Słowo za dużo i leżałby gdzieś w lesie, przypięty łańcuchami do drzew, bez leków, zdany na łaskę mieszkającej w nim bestii. Zdany na siebie. Zadręczony przez uzależnienie, miażdżące resztki rozsądku, rozrywające mięśnie, dławiące duszę.


Aż żal mi się zrobiło Jacoba, u Meyer miał kochającego i wszystko rozumiejącego ojca, w Twoim opowiadaniu nie ma on żadnego oparcia. Quincey ćwiczy go jak pieska i broń. Nie okazuje mu żadnych uczuć, cham. Wydawałoby się, że jak wychowa dziecko, to będzie je również darzył jakimś głębszym uczuciem, a tymczasem szprycuje go lekami. I ta obroża- symbol poddaństwa.
A Indianie wyrzekający się swego dziedzictwa, wstyd i hańba. Ujęcie tematu w taki sposób bardzo mnie zaskoczyło, ale i zaimponowało. Nie idziesz na skróty.
Świetne przeciwstawienie dwóch bohaterów. Ten zły, wróg ludzkości- Carlisle jako „ojciec” okazuje swoim „dzieciom” więcej uczucia i szacunku, niż człowiek- łowca, który ma być wzorem wojownika w walce złem. W rzeczywistości jawi mi się jako potwór żądny krwi, dla którego zemsta jest ważniejsza ponad wszystko. Great!
Podoba mi się to, że nie jest u Ciebie tak sielankowo. U Meyer nawet bitwy były takie sielankowe, prawie beż żadnych ofiar. Mam nadzieję, że w Nienasyceniu będzie inaczej. Wink

blady ryj- dobre :D

Cóż mogę napisać na koniec: jestem nienasycona i proszę o jeszcze!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
keh
Wilkołak



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Nie 17:33, 19 Kwi 2009 Powrót do góry

Okej, pisanie ostatnio komentarzy to dla mnie tortura. Jak skończę pisać edytuje całość aż wychodzi na to że wkurzona usuwam wszystko. Tak właśnie jest z tym tutaj. Wątek odwiedziłam z cztery razy nim zabrałam się za komentowanie i ostatecznie sobie je odpuściłam bo nie wiedziałam co napisać. A dokładnie to cztery razy w dzień w którym wstawiłaś odcinek - o północy, o ósmej nad ranem, około jedenastej w szkole i po szkole o piętnastej. Za każdym razem chciałam Ci coś skubnąć, bo pomyślałam że sprawi Ci to przyjemność, ale słowa nie trzymały się kupy więc odłożyłam to na dzisiaj. Dzisiaj mam tą samą pustkę, może brzęczą mi dwa komary gdy potrząsnę głową heh. Chciałam powiedzieć tylko tyle że bardzo się stęskniłam za nowym odcinkiem, albo inaczej - z wytęsknieniem na niego czekam bo chciałabym się dowiedzieć co się stanie. Wiem że to opowiadanie nie jest typowo tasiemcowe ale cicho liczę na to że w następnym parcie znajdzie się odrobinkę miłości - w końcu wiosna. Czas na czułości. Twisted Evil

Poza tym po głowie chodzi mi Jacob, czy kiedykolwiek będzie żył normalnie? Nie chodzi mi już o bycie wilkołakiem/psem/zwierzęciem a o normalne traktowanie bez tej chu.. smyczy jak pies na uwięzi. Poza tym, co najmocniej przyciąga mnie do tego opowiadania to wątek między Rosalie a Carlislem. Twisted Evil Nie wiem czemu, nie umiem wybić go sobie z głowy. Esme może spadać (na pysk). Heheh, moja szczerość kiedyś doprowadzi mnie do kłopotów, ale tak, Esme nie robi na mnie wrażenia, szczerze? Nigdy z nim nie solidaryzowała, w każdym opowiadaniu jest mi obojętna z powodu tego beznadziejnego stereotypu matki amerykanki. Przydało by się jej trochę drapieżności, choć nic nie sugeruje, bo osobiście nie chętnie o niej czytam w tym opowiadaniu. Edward kontra Badward, jego ciemna strona. Ciekawe co z Bellą, założę się że będzie ją odwiedzał, żywił jak zwierzątko aż się zakochają. Bella w końcu ulegnie. Musi, chyba że bieg wydarzeń obróci się w całkowicie innym klimacie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
majetta
Człowiek



Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa - Zielony Tarchomin :)

PostWysłany: Nie 18:49, 19 Kwi 2009 Powrót do góry

Być może tak trudno jest tu umieścić jakikolwiek komentarz bo treść i całe Twoje dzieło poprostu zniewala. Osobiście nie czytam tego jako ''jakiś ff'' a jako zupełnie oddzielne dzieło, składające się z zapierających dech opisów. Jak dla mnie to jest niesamowita, przejmująca opowieść o świecie gdzie nie wszystko jest białe lub czarne a składa się z niezliczonych odcieni szarości. Carlise - wampir, ucieleśnienie zła (dla Łowcy), stworzyciel innych wampirów i jednocześnie wyrozumiały ojciec, który kocha swoje ''dzieci'' własną miłością i Łowca, walczący po stronie ''dobra'', zaślepiony zemstą. Wraz z mnóstwem szczegółów tworzysz poszczególne rozdziały zachowując idealne proporcje (w opisach emocji, w przytaczaniu historii z przeszłości).

Ponadto jestem strasznie zaciekawiona w jakim kierunku pójdzie ''znajomość'' Edwarda z Bellą, i czy Jacob dokona zemsty. Niecierpliwie czekam na dalsze części!:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 0:47, 02 Maj 2009 Powrót do góry

Uwaga! Lekki slash. Twisted Evil

VII

Większość starszych wampirów dysponowała majątkiem, który trudno sobie nawet wyobrazić. Stulecia doświadczenia, a także komfort, że zdobyte pieniądze nie przepadną tak po prostu, pozwalały zgromadzić niemałą fortunę. Wprawdzie rozwój techniczny wszystko utrudnił, ale przecież wciąż mieli wiernych ludzkich służących, gotowych poświęcić marne życie, byle tylko uszczęśliwić swoich wymagających państwa. O tak, obietnica wiecznej egzystencji niejednego popchnęła do czynienia rzeczy tak irracjonalnych i sprzecznych z naturą człowieka, że wampiry mogły być spokojne o swoje przetrwanie. Szczególnie te ściśle związane z Radą - Trójca wieki temu przygotowała dla siebie i dworu liczne kryjówki, które na bieżąco starano się dostosować do panujących warunków. Aro szczególnie upodobał sobie willę we włoskiej Florencji. Ubolewał, gdy zniszczyła ją powódź w 1966 roku, zaledwie dwa lata po śmierci jego siostry Didyme. Nikogo nie dziwił fakt, że w niecałe dwadzieścia dwa miesiące, głównie dzięki praktycznie nieograniczonym funduszom, posiadłość została odbudowana. W końcu zachcianek władcy nikt nie ośmielał się kwestionować.

Aro trzymał w ręce prosty, kryształowy kielich. Pozornie znudzony zanurzył palec we krwi. Kiedy wyjął go z naczynia kropla spłynęła po jego dłoni, po czym spadła na podłogę. William uniósł brwi, uśmiechnął się nieznacznie i spytał:
- Nikt cię nie nauczył, że to nieładnie bawić się jedzeniem i je marnować?
- Kwestionujesz moje maniery, a sam wybrzydzałeś podczas Wyboru - odpowiedział cierpkim głosem wampir. Ostentacyjnie oblizał palec.
- Pan dzisiaj nie w humorze... A może trafiła ci się wyjątkowo sarkastyczna ofiara, mój drogi? - York wiedział, że może sobie pozwolić na wiele - Aro miał do niego słabość. Być może wynikała ona z tego, że nie mógł poznać jego myśli - przyzwyczajony do zgłębiania cudzych intencji jednym dotknięciem, przy tym mężczyźnie zdany był na tradycyjny dialog. Frustrowało go to, ale też intrygowało. W końcu, po tylu latach rutyny, miła odmiana - ktoś warty wysiłku. Ktoś tajemniczy, inteligentny i pełen sprzeczności. Ktoś, kogo warto było zaprosić do swoich prywatnych pokoi, licząc na spędzenie nocy w pasjonujący sposób.

W złotych tęczówkach Williama błysnęło coś na kształt wyzwania, gdy Aro zsunął z jego miedzianych włosów rzemyk, trzymający je w ryzach. Opadły na chude, blade ramiona, kontrastując z kolorem skóry w sposób, który doprowadzał starszego wampira do szaleństwa. Dzieliło ich raptem stulecie, niemal mgnienie, ale czasami wydawało się, że ten czas jest przepaścią nie do przebycia. Ich szczupłe ciała oświetlone zaledwie dwiema świecami wydawały się upiornie nierealne - fascynujące, jak śmierć, którą niosły. William warknął cicho, odsłaniając jednocześnie ostre kły - zaczynała się walka. Pożądanie podszyte zawiścią smakuje gorzko, ale intensywnie. Tak charakterystycznie, że nie sposób zapomnieć wrażeń nawet wtedy, gdy miną lata.

Wciąż pamiętała ból tamtej nocy, gdy jej własny brat zmienił ją w potwora. Pewnego dnia zniknął i słuch po nim zaginął - jakby zapadł się pod ziemię albo nigdy nie istniał. Kiedy zobaczyła go po trzech latach nieobecności, nie wiedziała nawet, co powiedzieć. Bała się, że to kolejny koszmar, który skończy się jeszcze gorzej niż poprzednie. Może dlatego nawet nie pisnęła, gdy wgryzł się w jej szyję? Wciąż wierzyła, że to sen - realistyczny i bolesny, ale nieprawdziwy. Kiedy zrozumiała, że nie ma już odwrotu, on niósł ją w ramionach w kierunku jaskiń, a śmierć przyszła szybko. Zapamiętała smak jego krwi i ciemność. Aro przemienił ją, licząc, że dzieląc z nim pochodzenie, dziewczyna zyska podobny dar do niego - miała pomóc dotrzeć mu na sam szczyt, a tymczasem był zmuszony ją ukrywać. Niemal wstydził się tego, że w obecności Didyme każdy był szczęśliwy - rozsiewała radość i sama zdawała się zawsze uśmiechnięta. Nawet ludzie, których zabijała, odchodzili spokojnie i bez żalu. Wydawała się zupełnie bezużyteczna, dopóki Marek nie zaczął wypytywać skąd w Aro tyle frustracji do jedynej żyjącej krewnej, w dodatku tak bliskiej. W końcu, nie widząc innego rozwiązania, przedstawił członkowi Rady siostrę, której istnienie starał się zatuszować. Skośne oczy mężczyzny zwęziły się, gdy poczuł, jakim darem dysponuje śliczna wampirzyca. Ona tymczasem, opuściła głowę, chowając twarz za kaskadą długich, czarnych włosów. Wystarczyło zerknięcie, żeby wiedzieć, że ci dwoje mają się wyraźnie ku sobie, a emocje zawsze oznaczały słabość, którą można było wykorzystać na swoją korzyść.

Chwilami tęczówki kobiety znów były błękitne, jak wtedy, gdy żyła. Szczęście i miłość, oraz jej dar rezonujący z darem męża wydawały się zwracać wampirzycy cząstkę tego, co straciła, gdy stała się potworem. Kiedy bestią uczynił ją własny brat, zaślepiony dążeniami i wypaczonymi marzeniami o władzy. Współczuła mu, żałowała tego, ile musiał poświęcić, by poczuć się spełnionym. Usiłowała mu wytłumaczyć, że władza go nie nasyci, tylko zostawi po sobie kolejną ziejącą ranę, ale Aro nie chciał jej słuchać. Wiedział lepiej. Zawsze wiedział lepiej. Nic dziwnego, że po kilku stuleciach zaczęła go unikać. Jako jedyny odbijał jej talent i odwracał jego działanie. Zasmucał ją. Zresztą tak samo jak wtedy, gdy byli jeszcze ludźmi. Chory na ambicję. Bezwzględnie skupiony na celu. Tak inny od Marka, zjednującego sobie każdego - szczególnie, gdy towarzyszyła mu żona. Oczywiście, zdarzali się tacy, którzy zazdrościli i knuli, zauroczeni łagodną i pozornie niewinną naturą Didyme. Jak wiele ukrywała przed światem, okazywało się, gdy znajdowano kolejnego natarczywego wobec wampirzycy amanta, rozszarpanego na kawałki. Kiedy chciała, umiała być całkowicie bezlitosna - otumaniała szczęściem, pozbawiała woli walki, a potem odgrywała się za wszystko to, za co nie miała szansy odwdzięczyć się prawdziwemu winowajcy. Z czasem, już nikt nie próbował otwarcie wejść między nich i coraz głośniej mówiło się o tym, że to Marek powinien objąć przewodnictwo nad Radą, z Didyme i Aro u boku.

- Czemu mi to robisz? - spytała cicho, starając się podnieść głowę, by spojrzeć swojemu oprawcy w oczy. - Czemu?
- Bo nie mogę pozwolić, żebyś odebrała mi to, co należy do mnie, siostrzyczko - wysyczał spomiędzy zębów Aro, krępując ręce kobiety. Osłabiona upływem krwi, z drewnianym kołkiem wbitym w serce, nie miała najmniejszych szans, a jednak walczyła do samego końca. Do świtu zostało kilka minut, może kilkanaście, a jej myśli biegły wciąż do Marka, któremu przysięgała swoją wieczność i oddanie. Wystarczyło muśnięcie palcem i Aro wiedział o wszystkim.
- Czujesz ten smutek, Didyme? Czujesz go? On będzie czuł go już zawsze... - Mówiąc to, sięgnął po broszę, którą dostała od ukochanego, odpiął ją od podartego, brudnego szala i schował do kieszeni. - Ze mną lub przeciw mnie. Ostrzegałem cię, siostrzyczko - dodał na pożegnanie i zniknął między drzewami. Pierwsze promienie słońce nadały niebu żywego kolorytu, niewzruszenie przynosząc śmierć. Brzask zwiastował koniec.

- Przy tobie jestem spełniony, zebrany w całość...
- Uzupełniony? - spytała, głaszcząc go po policzku. - Marku, ja muszę ci powiedzieć coś ważnego...
- Coś się stało? - Głos mu zadrżał z przejęcia. Czuł, że nie spodoba mu się to, co usłyszy za chwilę. Czuł to całym sobą.
- Muszę odejść... - Zwiesiła głowę i cofnęła dłoń.
- Ale jak to?! - krzyknął i starał się podejść do niej, ale uświadomił sobie, że nie jest w stanie, gdy tymczasem ona odsuwała się coraz dalej - wydawało się, że rozmywa się w powietrzu - znika. - Didyme! Didyme! Nie!

Wampiry nie śnią. Nie w ludzki sposób, nie tak. Bronił się przed myślami, o tym, że jego żonie przytrafiło się coś złego. Przecież znikała już wcześniej i zawsze wracała cała i zdrowa, najwyżej po kilku dniach. Odpoczywała w ten sposób od ciągłego zainteresowania jej osobą - od tego, że wokół niej zawsze gromadziły się wampiry, oczekujące, że jednym skinieniem poprawi ich podłą egzystencję. Często nie miała już sił tłumaczyć, że jej dar nie naprawi wyrządzonych krzywd, nie zagłuszy sumienia, nie zdusi niespełnionych pragnień. Mogła dać tylko ułudę szczęścia, nic więcej. Dopiero przy Marku otworzyła się i pokazała prawdziwą siebie - słodką i wrażliwą - podczas swoich samotnych wycieczek niejednokrotnie kosztowała krwi zwierząt, ale nigdy do końca nie potrafiła zapanować nad mieszkającą w niej bestią i powstrzymać się przed zabijaniem ludzi. Jednak nie obwiniała Aro, i choć nie mówiła tego na głos, nadal kochała go czystą, siostrzaną miłością. A teraz ten sen... Niesamowicie realistyczny i szczegółowy. Musiał ją znaleźć, natychmiast.

- Gdzie ona jest?! Gdzie?! - krzyczał jak opętany, nie mogąc się opanować. Miotał się, choć już doskonale znał odpowiedź. Skoro nawet Demetri nie potrafił jej znaleźć, wszystko prowadziło do jednego rozwiązania. Żal i smutek doprowadziły Marka niemal do szaleństwa, przestał zwracać uwagę na otoczenie. Wydawało się nawet, że stracił swój dar, zrezygnował z miejsca w Radzie, a jednak nikt nie ośmielił się otwarcie go zaatakować - niebezpieczny, nieprzewidywalny, jak zranione zwierzę, którym po części w istocie był. Kiedy znaleziono suknię Didyme, szal, sznur i kołek, nawet nie zareagował. Zdawał się szukać czegoś szczególnego, ale po kilkunastu minutach po prostu odszedł bez słowa.

- Panie, przepraszam, że przeszkadzam, ale to pilna sprawa. Nowonarodzeni... - mamrotał pod nosem sługa, starając się nie patrzeć w kierunku łóżka, na którym wciąż nadzy, leżeli Aro i William. Ten drugi machnął lekceważąco ręką i uśmiechnął się tajemniczo. Władca nie miał wyboru, chociaż najchętniej rozszarpałby posłańca na strzępy. Obowiązki wzywały. Chwycił więc jedynie brodę kochanka i wymusił pocałunek, po czym w zupełnej ciszy wstał, ubrał się, poprawił włosy i z obojętną miną ruszył za przerażonym służącym. To była idealna okazja. William podniósł się z łóżka i nie zwracając uwagi na swoją nagość, kontynuował poszukiwania. Ta broszka musiała gdzieś tu być, właśnie tu. Jeśli ją znajdzie, pozbędzie się za jednym razem Aro i Marka, jednocześnie nie brudząc sobie rąk, przynajmniej nie wprost. Miał nadzieję, że Carlisle jest gotowy... I lojalny.

Prosta broszka, kawałek metalu, który kiedyś symbolizował wielkie emocje, wkrótce miał przypieczętować zwycięstwo. Carlisle zacisnął dłoń na przedmiocie, wspominając Williama. Jego miedziane, sięgające ramion włosy, wąski nos, za chudą sylwetkę i tak przewrotny umysł, że York mógł być największym, ale zgubiła go wiara w to, że los mu sprzyja. Karma tymczasem nie zna pojęcia łaski i odebrała Aro to, co on zabrał Markowi.

Blondyn warknął cicho, zamykając oczy. Trudno było mu się przyznać, nawet przed sobą, że zabolała go śmierć tego, który wskazał mu ścieżkę. Wtedy zdążył jedynie zabrać broszę i choć William zmarł, przysięga wciąż obowiązywała, ponieważ Cullen w nią wierzył. Dążąc do celu, bez wahania mordował, kłamał i naginał zasady i choć nie mówił tego nigdy na głos, czasami czuł się samotny. Miał idealną kochankę - wyrozumiałą i inteligentną, a jego przybrane dzieci nie zawiodły jego oczekiwań... Prawie nie zawiodły. A jednak z najgorszą prawdą mierzył się sam i żałował, że nie może im powiedzieć wszystkiego już teraz, ale jeśli plan miał się udać, każdy musiał odegrać swoją rolę - wiarygodnie i odpowiednio. Wiedza w tym przypadku mogła tylko przeszkodzić. Wampir oparł czoło o gładką ścianę, czując przytłaczającą go odpowiedzialność - ciężar przeszłych i przyszłych zdarzeń, który z własnej woli wziął na swoje barki. Odetchnął i zmarszczył nos, wyczuwając charakterystyczną woń. Wyprostował plecy i odwrócił się błyskawicznie, niemal zderzając się z Rosalie, która uśmiechała się złośliwie.
- Dałeś się podejść, jak nowicjusz - stwierdziła.
- Może chciałem dać się podejść, słoneczko? - odpowiedział pytaniem, a potem opadł wargami na jej odsłonięte ramię. Nie broniła się, nawet nie próbowała. Chwyciła jego dłonie w swoje i lekko zacisnęła. Zaskakująco skomplikowana gra... Jak na taką, która nie ma zasad.

Słuchawka telefonu wydawała się ważyć irracjonalnie dużo. "Marku, to ja Carlisle Cullen" - zaczął spokojnie. "Mam ją. Mam to, czego szukasz" - powiedział. "To proste. Szukałem kogoś, a broszka leżała w jego dłoni..." Urwał. "Aro." Nie kłamał. W zasadzie. Teoretycznie. "Za cztery dni, by nie wzbudzać podejrzeń. Forks w stanie Waszyngton." Właśnie tu zginiesz. "Nie dziękuj." Nie masz za co.
Miał wrażenie, że nic już nie powstrzyma zainicjowanej właśnie reakcji. Tylko jedna szansa i mnóstwo możliwości, by wszystko poszło nie tak.


Fragmenty przeprowadzonej niedawno rozmowy wracały do niego nachalnie. Wtulił się w szyję Rosalie i westchnął. Ona by zrozumiała, właśnie ona - na zimno, bez zbędnych emocji, bez roztrząsania.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pon 21:42, 18 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin