|
Autor |
Wiadomość |
reinigen
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn
|
Wysłany:
Śro 16:33, 27 Maj 2009 |
|
Wybaczcie, nie będę streszczać tego opowiadanie, gdyż specjalizuję się w opowieściach, które mają zaskakiwać. Streszczając tu cokolwiek, popsułabym tylko zabawę... Kto przeczyta dwie, trzy części, sam zorientuje się w realiach i akcji. Życzę smacznego :)
EDIT: po namyśle dochodzę do wniosku, że uczciwie byłoby napisać jedno: to JEST kontynuacja sagi S. Meyer, bez względu na to, co sugeruje pierwsza część :)
W mroku.
- Tylko nie zemdlej... Nie możesz teraz zemdleć... - powtarzałam sobie pod nosem, siedząc na twardym krzesełku i wachlując się kolorowym prospektem.
Jakaś kobieta przeszła obok mnie i miło się uśmiechnęła. Spróbowałam wyszczerzyć zęby, ale wyszedł mi tylko trupi grymas, bo ze zdenerwowania nie panowałam nad własną twarzą. Gdzieś obok, dosłownie kilka metrów dalej, prowadzący rozgrzewał publiczność w studio żartami. Miałam do nich wyjść już za parę minut, a nie umiałam nawet wyglądać jak człowiek. Moja blada z natury cera była w tej chwili już niemal zielona, na czoło wystąpił zimny pot, a świat wirował mi przed oczami. Jezu, co ja sobie myślałam?!
Jeszcze niedawno wydawało mi się, że jestem absolutnie, nieodwołalnie i bezgranicznie szczęśliwa. Byłam pewna, że moje marzenia nagle się spełniły i już nic nie będzie w stanie wytrącić mnie z pogodnego nastroju. Przecież żyłam w bajce! Jak jakiś cholerny Kopciuszek, w którym przypadkiem zakochuje się boski książę i odmienia jej życie na zawsze. Z dnia na dzień stałam się sławna, gazety drukowały moje zdjęcia na pierwszych stronach i przestałam mieć problemy z pieniędzmi, bo zwykła, kilkugodzinna sesja zdjęciowa zapewniała mi byt na najbliższy miesiąc. A przecież nic znaczącego nie zrobiłam. Wszystko miałam tylko dzięki niemu...
- Kahlan, za pięć minut wchodzicie! - uprzedziła mnie producentka, przebiegając obok.
Zdążyła jeszcze obciąć mnie wzrokiem i skrzywić się nieuprzejmie. Denerwujące. No dobra, może nie wyglądałam jak bóstwo, ale wolałabym, żeby nie patrzono na mnie jak na zepsute jedzenie. Tylko że w telewizji nie było czasu na moje fochy. Producentka szybko kiwnęła ręką na dziewczynę z absurdalnie wielkim słojem pudru i już po chwili wokół twarzy unosił mi się duszący, brzoskwiniowy obłok.
Mój przyjaciel jest dźwiękowcem. Tak, to chyba odpowiednie zdanie na początek tej historii, chociaż w tej chwili pewnie brzmię jak wariatka. Ale to prawda, mój przyjaciel jest dźwiękowcem i tylko dzięki niemu siedzę w tej chwili przy wejściu do studia, chora ze zdenerwowania i walcząca z mdłościami. Gdyby nie on, nigdy nie miałabym okazji pojawić się na planie ukochanego „Twilight: Eclipse” i poznać swojego księcia z bajki. Gdyby nie Kris, pewnie wypłakiwałabym sobie teraz oczy nad jakąś komedią romantyczną albo ścierałabym kurze w swoim skromnym pokoiku. Ale Kris rzeczywiście był jednym z dźwiękowców i mógł zabrać swoją nic nie znaczącą przyjaciółkę na prawdziwy plan filmowy, pełen gwaru, wrażeń i... aktorów. A gdybym nie upadła prosto w obrzydliwe, rozpaćkane błoto tuż pod stopami Roberta Pattinsona, nie byłabym teraz jego dziewczyną...
Swoją drogą, gdzie on jest?! Miało go nie być tylko minutkę, a wydaje mi się, że minęło co najmniej pół godziny. Jeśli nie pojawi się tu w ciągu najbliższych trzydziestu sekund, to przysięgam – ucieknę stąd i schowam się w toalecie na kilka godzin! Powinien przy mnie być, zawsze przecież jest przy mnie...
Od tamtego pierwszego momentu, kiedy gmerałam nogami w błocie i wyglądałam jak kupka załzawionego nieszczęścia, wiedziałam, że będę przy nim bezpieczna. Bo nie zakpił, nie roześmiał się złośliwie ani nie udał, że jestem powietrzem. Uśmiechnął się tylko miło i podał mi rękę. Pomógł mi wstać i nie obraził się, gdy oparłam się o niego i ubrudziłam mu błotkiem białą kurtkę. A potem zabrał mnie do swojej przyczepy i pozwolił umyć twarz z żenującej ziemi. Nie mieściło mi się to wtedy w głowie, bo miałam go za jakiegoś nadczłowieka, który z racji swojego istnienia nie zadaje się z maluczkimi mojego pokroju. Byłam w prawdziwym szoku, kiedy dał mi swoją bluzę do przebrania i ciągle miło się uśmiechał! Zdawało się mu nie przeszkadzać, że się jąkam, czerwienieję jak idiotka i nie mogę wymyślić nic mądrego do powiedzenia. Naprawdę, zachował się jak prawdziwy rycerz. Tydzień później już byliśmy parą, a po miesiącu nagłówki gazet wrzeszczały coś w stylu „Robert Pattinson zakochany!” i „Tajemnicza wybranka wampira!”.
Bzdura, oczywiście. Mój Robert nigdy nie był wampirem, bo wampiry po prostu nie istnieją, choć świeżo po przeczytaniu „Twilight” wcale nie byłam tego taka pewna. Nie wspominając już o tym, że ja nie byłam ani trochę tajemnicza. „Tajemniczy” kojarzy mi się z czymś pociągającym, dumnym i pięknym, a żadnego z tych określeń nie dałoby się odnieść do mojej skromnej osoby. Ja byłam zwykłą absolwentką liceum o jasnej karnacji, przejrzystym życiorysie i jasnobrązowych oczach. Nie było we mnie nic tajemniczego. Moją historię można by zmieścić w jednym zdaniu złożonym.
- Jak się czujesz? - usłyszałam przy uchu cichy szept, a policzek owionął mi słodki oddech Roberta.
No, teraz może byłoby to zdanie wielokrotnie złożone...
- Fatalnie – jęknęłam. - Teraz widzę, że to był bardzo zły pomysł...
- Wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się lekko i zaczął rozcierać mi lodowate dłonie. - Tylko się uśmiechaj i odpowiadaj na głupie pytania. A potem pójdziemy na kolację.
- Jasne... - wcale nie byłam taka pewna tej kolacji. Z mojego samopoczucia wynikało, że zaraz umrę i to by było na tyle, jeśli chodzi o jakiekolwiek kolacje.
- Poznasz bardzo miłą osobę – powiedział tajemniczo Robert.
O, o nim można powiedzieć, że jest „tajemniczy”! Pociągający, dumny, piękny i jeszcze w dodatku cudownie opiekuńczy. Naprawdę nie wiem, co on we mnie widzi...
- Kogo? - zaciekawiłam się odruchowo, choć wiedziałam, że chce po prostu odwrócić moją uwagę od strachu przed kamerami.
- Niespodzianka – ucałował moje dłonie i wreszcie je wypuścił. - Już chyba cieplejsze...
Wcale nie były cieplejsze. Od zawsze miałam niedokrwistość i chorobliwie zimne kończyny, a teraz w dodatku byłam zdenerwowana. Ale miło, że się o mnie troszczył. Dla niego jestem w stanie jakoś przetrwać to cholerne nagranie i nie zwymiotować prowadzącemu na kolana. Chyba...
Znowu podleciała do nas ta dziewczyna z pudrem. Nałożyła mi na twarz dziesiątą już chyba warstwę podkładu, lekko oprószyła Roberta i zniknęła niczym sen złoty, nie mówiąc ani jednego słowa. Za to producentka dawała nam znaki ze swojego kącika. Wstałam wreszcie z krzesła i spróbowałam nie potknąć się na prostej powierzchni. Podeszliśmy do wyjścia z korytarza i stanęliśmy ramię w ramię, przygotowani na swój moment.
- Wchodzicie za dziesięć, dziewięć... - odliczała producentka.
Dla uspokojenia pomyślałam o meksykańskiej plaży. Robert zabrał mnie tam na krótkie wakacje, gdy tylko skończyli kręcić „Eclipse”. Byliśmy w uroczym zakątku, którego nazwy nawet nie umiem powtórzyć, gdzie Robert wynajął prywatny domek (pałac!) tylko dla nas dwojga. Koniec końców, pojechała z nami jeszcze para przyjaciół, ale nie wchodziliśmy sobie w drogę, tylko wieczorami razem wychodziliśmy na spacery brzegiem morza albo do restauracji na drinka. Całe cudowne dnie spędzaliśmy na powietrzu, choć pod parasolami, bo od dzieciństwa mam łagodną odmianę uczulenia na promieniowanie słoneczne i szybko ulegam poparzeniom. Nie jestem takim skrajnym „księżycowym dzieckiem”, które na dwór może wychodzić tylko w kombinezonie astronauty, ale i tak muszę na siebie bardzo uważać. Podobno, gdy byłam bardzo mała, po kilku minutach zabawy w pełnym świetle dnia miałam bąble na całym ciele, ale wiem to tylko z opowieści rodziców. Oni też pilnowali, żebym już nigdy nie wychodziła na słońce i opalanie to dla mnie czysta abstrakcja. Moja alergia była zresztą przedmiotem ogromnej uciechy ze strony prasy, a nagłówki typu „Wampiryczna narzeczona” nawet mnie nie dziwiły.
Dlatego w Meksyku Robert wystawiał się ku rozkosznym promieniom UVA i UVB, a ja leżałam obok niego, w starannie ocienionym miejscu i czytałam głupawe czasopisma, popijając chłodne mojito. Bosko odpoczywaliśmy, bawiliśmy się cudownie i robiliśmy setki zdjęć, a nasi przyjaciele nakręcili nawet kilka filmików i zmontowali z tego trzyminutową pamiątkę do muzyki The Cranberries „Kiss me”. Potem niestety zrobili błąd i wysłali ten film zwykłym mailem na moją słabo zabezpieczoną skrzynkę, co natychmiast wykorzystały media. Ktoś przechwycił nagranie, które już po kilku godzinach mogli zobaczyć wszyscy na stronie internetowej. Nie było na nim na szczęście nic przesadnie żenującego... no, może prócz sceny ze mną i Robertem w wannie... ale nasza prywatność poważnie na tym ucierpiała. Co lepsze – filmik spodobał się tak bardzo, że fani „Twilight” uznali nasz meksykański zakątek za idealną scenerię Wyspy Esme i niedługo potem twórcy filmu „Breaking Dawn” rzeczywiście postanowili odpowiednie sceny nakręcić właśnie tam. Ale mimo wszystkich późniejszych wydarzeń, dla mnie wspomnienie meksykańskiej plaży było synonimem spokoju i szczęścia.
- Cztery, trzy, dwa... idziecie! - popchnęła nas producentka.
No i stało się. Potknęłam się na samym wejściu, jeszcze zanim zdążyłam powitalnie uśmiechnąć się do publiczności. Na szczęście Robert trzymał mnie mocno za rękę i błyskawicznie podparł tak, że przy niezbędnym minimum dobrej woli można by moje wejście uznać za udane. Wyszczerzyłam się panicznie i kiwnęłam w stronę ludzi dłonią. Byłam tak kosmicznie stremowana, że nie miałam nawet pojęcia, jak udało mi się dotrzeć do sofy. Dopiero po kilkunastu sekundach zaczęłam słyszeć prowadzącego, a po kolejnych kilku – rozumieć jego słowa.
Rozmawiał z Robertem, dzięki Bogu. Gdyby mnie w tej chwili o cokolwiek zapytał, byłabym co najwyżej w stanie wyszczerzyć się jak debil, bo żadne słowo nie przeszłoby mi przez zaschnięte gardło. W tej chwili, oświetlona mnóstwem reflektorów i wypacykowana jak transwestyta, naprawdę nie wiedziałam, jakim cudem mogłam kiedyś marzyć o sławie. Byłam młoda i głupia myśląc, że takie gwiazdy to mają bajkowe życie, a ich praca nie wymaga praktycznie żadnego wysiłku. Przecież samo siedzenie w tym dusznym, gorącym jak piekło studio było horrorem!
- Kahlan, a ty nie chciałabyś spróbować swoich sił w aktorstwie? - spytał mnie z uśmiechem prowadzący, którego imienia oczywiście zapomniałam.
- Yyy... Boże broń! - odparłam, zanim zdążyłam się zastanowić.
No cudnie, znowu zrobiłam z siebie widowisko. Publiczność ryknęła ogłuszającym śmiechem, a ja panicznie myślałam, co takiego powiedziałam. Cholera, chyba nie powinnam przed kamerami deprecjonować zawodu mojego faceta, nie?
Zerknęłam szybko na Roberta. Uśmiechał się łagodnie i nie wyglądał na zdenerwowanego, więc i ja odetchnęłam głęboko, starając się zebrać myśli. Chyba należałoby teraz sprecyzować wypowiedź, bo ten prowadzący tak denerwująco się na mnie gapi...
- To znaczy, aktorstwo to wspaniały zawód, ale ja chyba nie dałabym mu rady – powiedziałam w miarę spokojnie, chociaż palce ciągle zaciskałam jak najmocniej na krawędzi fotela. - Dopiero obserwując Roberta na planie zdałam sobie sprawę, jak ciężka jest to praca. No i poza samym filmem ma się mnóstwo innych obowiązków, którym mogłabym nie podołać.
Znowu szybkie zerknięcie w stronę ukochanego. Uff, wyglądał na szczerze zadowolonego i nawet szybko do mnie mrugnął, dzięki czemu rozluźniłam się jeszcze bardziej. Postacie na widowni powoli przestawały być niewyraźną plamą i zaczęłam rozróżniać kontury elementów wystroju studia. Teraz jeszcze musiałam skupić się na kolejnym pytaniu...
- Wiele osób uważa, że byłabyś doskonałą Bellą – powiedział prowadzący podstępnie.
Roześmiałam się szczerze.
- Nie sądzę – stwierdziłam. - Kristen jest w roli Belli doskonała, raczej nikt nie umiałby jej dorównać. Poza tym, ja po prostu nie jestem aktorką.
- Ale wyglądasz niemal dokładnie tak, jak opisywana przez Stephenie Meyer Bella, nigdy nie wychodzisz na słońce i podobno wiecznie się potykasz...
Podpuszczał mnie, drań! Wyraźnie mnie podpuszczał! Co niby miałabym mu teraz odpowiedzieć?! To zresztą nawet nie było pytanie! Cholera. Myśl, Kahlan, myśl...
- Bella potykała się, kiedy jeszcze nie była wampirem – przypomniałam mu złośliwie. - A wtedy mogła swobodnie wychodzić na słońce. Po przemianie też zresztą mogła... - dodałam ponuro. - Nie sądzę, aby jakikolwiek wampir pod wpływem promieni słonecznych doznawał rozległych oparzeń. W mojej alergii nie ma niestety nic romantycznego.
Roześmiał się, no i dobrze. A jeszcze lepiej, że dał mi w końcu spokój i zaczął pytać Roberta o jakieś tam plany, więc mogłam się wyłączyć. Wykorzystałam ten czas na uważniejsze zlustrowanie studia i dostrzeżenie wszystkich progów w podłodze, bo może dzięki temu uda mi się uniknąć upokarzającego potknięcia przy wychodzeniu. Dobra nasza, tylko jeden niewielki schodek... Zapamiętałam mniej więcej jego położenie i przeniosłam wzrok na Roberta, który właśnie z uśmiechem opowiadał o stałych zmianach scenariusza ostatniej części sagi „Twilight”. Był taki opanowany i ujmujący... Nigdy nie dziwiłam się, że właśnie jemu powierzono rolę cudownego Edwarda Cullena, choć sama wyobrażałam sobie Edwarda nieco inaczej, kiedy czytałam książkę. Jednak Robert mógłby przekonująco odegrać każdą niemal rolę. Może jestem trochę nieobiektywna, ale co mi tam. Nie płacą mi za profesjonalizm.
Mój chłopak właśnie powiedział jakiś żart, którego nie dosłyszałam, wgapiona w jego śliczne usta. Zauważyłam tylko, że publiczność ryknęła śmiechem i ani trochę mnie to nie zaskoczyło. Mnie też Robert zawsze potrafił rozbawić. W ogóle był doskonały... Rycerski, opiekuńczy i spiżowo spokojny, choć klasyczny wariat. Miewał szalone pomysły, które natychmiast chciał realizować, ale też szczęście zawsze się do niego uśmiechało. Jeszcze nigdy nie wyszedł na swoich wariactwach źle. Odkąd zaczęłam się z nim spotykać, przeżyłam więcej przygód, niż w ciągu całego swojego nudnego życia. Czy go kochałam? To duże słowo...
Publiczność nagle zaczęła klaskać, a Robert się podniósł, więc i ja zerwałam się na równe nogi. No wreszcie koniec. Jeszcze tylko ukłon do publiczności, uścisnąć rękę prowadzącego, pomachać, uśmiechać się i... nie potknąć, na Boga Ojca... Byłam wolna i zdecydowana już nigdy nie dać się wrobić w taką szopkę. To nie dla mnie, zdecydowanie. Gra nie warta świeczki, nie mogę zafundować sobie wrzodów w wieku dziewiętnastu lat.
- No i co, nie było tak źle, prawda? - spytał Robert, ściskając mnie mocno za kulisami.
- Yhy... - mruknęłam krótko. Nie było sensu wprowadzać go w moje prawdziwe odczucia.
- Byłaś dzielna i wspaniała – pochwalił mnie z uśmiechem. - W nagrodę zabieram cię na pyszną kolację z kimś, kogo chyba chciałaś poznać...
Oczy rozszerzyły mi się ze zdziwienia. Z tego wszystkiego zapomniałam o jego niespodziance i teraz ze zdwojoną ciekawością czekałam tajemniczego gościa. Kogo chciałam poznać?! Matko, tyle tego było...
W garderobie przebraliśmy się w swoje normalne ubrania i włożyliśmy kurtki, bo listopadowy Nowy Jork był chłodny. Zachmurzone niebo zapowiadało deszcz, ale my nie musieliśmy się tym przejmować, bo już czekał na nas samochód. Dopiero gdy dojeżdżaliśmy do restauracji, Robert zdecydował się puścić parę.
- Mówiłaś mi, że „Twilight” podobał ci się bardziej w wersji książkowej... - powiedział powoli, skupiony na drodze przed sobą.
- No nie, już zawsze będziesz mi to wypominał? - naburmuszyłam się.
- Nie, nie tym razem – prychnął śmiechem. - Tym razem po prostu pomyślałem, że chciałabyś poznać autorkę tej książki...
O MATKO. Stephenie Meyer! To z nią mieliśmy się za chwilę spotkać! Za chwilę stanę twarzą w twarz z kobietą, która stworzyła Bellę, Edwarda, Alice i cały światek Forks! O Boże, jak cudownie! O Boże, co ja jej powiem?!
Teraz się dopiero zdenerwowałam... Nie miałam pojęcia, co mogę jej powiedzieć, kiedy spyta, jak podobała mi się książka. Przecież nie mogę wyznać jej całej prawdy... Będę musiała coś wymyślić, albo trzymać się jakichś półśrodków... Spróbuję nie skłamać. Powiem, że książka była świetnie napisana...
Ale okrutna prawda była taka: po przeczytaniu wszystkich czterech części sagi dostałam głębokiej depresji... Przepłakałam cholernie dużo godzin, nie umiałam cieszyć się światem, dostawałam świra w zaciszu własnego pokoju i niemal tłukłam głową w ścianę. Oczywiście nie była to wina pisarstwa Stephenie, absolutnie! Chodziło tylko o treść... Ta historia była niesamowita. Coś w niej nie dawało mi spokoju, położyło na sercu cień i wgryzło się w umysł. Na myśl, że nigdy nie będzie mi dane przeżyć takiej miłości, że Edward jest tylko fikcyjną postacią, a wampiry nie istnieją, dostawałam fizycznej gorączki. Nie spałam po nocach, gryzłam wargi aż do krwi i orałam paznokciami drewnianą podłogę sypialni, aż na panelach powstały długie bruzdy. Bo ta historia była tak piękna, tak doskonała i tak szalenie odległa od mojego świata...
Zakochałam się w Edwardzie. Zakochałam się w postaci, która nigdy nie żyła, nigdy nie ujrzała dziennego światła. Jak ostatnia kretynka zadurzyłam się po uszy w kimś, kto był wyłącznie wytworem umysłu pisarki. Kobiety, którą za chwilę poznam...
- To tu, chodźmy... - powiedział łagodnie Robert, stając pod wejściem do lokalu.
Rzucił kluczyki parkingowemu i otworzył przede mną drzwi. Suchość w ustach pogłębiła się jeszcze, a w uszach słyszałam szum. Powinnam czuć jeszcze wzmożone bicie serca, ale moje problemy z układem krwionośnym nie pozwalały na stosowny melodramatyzm. Znowu miałam lodowate, niemiłe w dotyku dłonie i miękkie nogi. Mimo to chwyciłam Roberta mocno za rękę i postanowiłam go nie puszczać aż do końca świata.
Rozglądał się ze zmarszczonymi lekko brwiami.
- Widzisz ją gdzieś? - spytał.
- Ja dokładnie nie wiem, jak ona wygląda – przyznałam się wstydliwie.
- A ona pewnie nie wie, jak ty wyglądasz – zachichotał. - Nie przejmuj się, jest trochę dziwna. Żyje jakby w swoim świecie, jak to artystka. Czasem mam wrażenie, że w ogóle nie ogląda telewizji, nie czyta gazet ani nie surfuje w internecie. Niby udziela wywiadów, ale prywatnie jest trochę odludkiem.
- Dlaczego? - zdziwiłam się szczerze.
- Nie mam pojęcia – Robert wzruszył ramionami. - Niekiedy zachowuje się trochę irracjonalnie. Rozgląda się, jakby ktoś ją śledził albo podskakuje ze strachu na dźwięk telefonu. O, tam jest! Chodźmy.
Widziałam, jak pomachał ręką do kogoś na końcu sali, ale oczy zaszły mi trochę mgłą zdenerwowania i nie potrafiłam rozróżnić kształtów, tak jak w studio. Dopiero jak podeszliśmy bliżej, zobaczyłam uśmiechniętą, ciemnowłosą kobietę o miłych kształtach. Patrzyła tylko na Roberta, bo wąskie przejścia między stolikami ustawiły nas w rządku i ja cała kryłam się za jego plecami.
- Stephenie, witaj! - usłyszałam jego głos i podniosłam oczy.
Uściskali się serdecznie na powitanie, a kobieta cmoknęła policzek Roberta po przyjacielsku. Potem przeniosła wzrok na mnie i wtedy dopiero zrobiło się dziwnie...
Stephenie zbladła nagle tak strasznie, że wyglądała na bliską omdlenia. Zbielałymi palcami chwyciła oparcie krzesła i chyba tylko dlatego utrzymała się na nogach. Widziałam wyraźnie, jak jej ciemne oczy rozszerzają się gwałtownie i jak pojawia się w nich... przerażenie? Nie, chyba nie. Raczej szok. Zmarszczyłam brwi.
- Pozwól, że przedstawię ci moją dziewczynę - Robert wysunął mnie do przodu. - Oto....
- Bella... - wyrwało się z bladych ust Stephenie. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez reinigen dnia Czw 16:38, 20 Sty 2011, w całości zmieniany 28 razy
|
|
|
|
|
|
Nel
Człowiek
Dołączył: 03 Lut 2009
Posty: 66 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Śro 16:59, 27 Maj 2009 |
|
Podoba mi się. Nawet bardzo. Po przeczytaniu samego wstępu, który wstępem typowym nie był i dobrze. Nie lubię streszczeń i zbędnych tłumaczeń dotyczących treści.
Po stylu widać, że żadna z Ciebie nowicjuszka i 3 posty na koncie z tytułem "nowonarodzony" może być lekko mylące Co do samego stylu, jest bardzo lekki i przyjemny. Nie męczyłam się ani przez moment, choć czuję się zmęczona, ale to wina dnia, a nie Twojego opowiadania :D Ładne (nie lubię tego określenia, ale inne nie przychodzi mi w tym momencie do głowy) opisy. Dokładne i realistyczne, bez wydumanych i naciąganych treści - czego Ci gratuluję. Trafiłaś idealnie w mój gust. Błędów też nie zauważyłam, chociaż w wyłapywaniu błędów, alfą i omegą nie jestem.
Pomysł na pewno masz dobry. Nieuleczalnie cierpię na tzw. zgadywanie ciągu dalszego i podczas czytania Twojego ff'a kilka razy zmieniały mi się domysły odnośnie tego "czym tam możesz zaskoczyć w przyszłości". Ostatnio ktoś zwrócił uwagę, że owe zgadywanie jest nieprzyjemnym zjawiskiem i dla autora, i dla innych użytkowników. Coś w tym rzeczywiście jest - dlatego się powstrzymam :D
Czekam za to na ciąg dalszy, oby niedługo
Pozdrawiam i gratuluję udanego opowiadania.
Nel |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
mTwil
Zły wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 80 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka
|
Wysłany:
Śro 17:13, 27 Maj 2009 |
|
Zaczęłam czytać i na samym początku bardzo mi się spodobało. Pomyślałam - showbiznes - tak, to to co lubię. Potem doszłam jednak do tego, że nie chodzi tu o Edwarda Cullena i Bellę Swan, ale o realne postacie. FF'y tego typu zniosę, ale nie należą one do moich ulubionych. No, ale co, jak już zaczęłam to dokończę i przeczytałam całość.
Ogólnie nie mówię 'nie'. Myślę, że jeszcze tu zajrzę, zobaczyć co zrobi SM, widząc 'na żywo' swoją Bellę.
I to, co mi się nie spodobało:
Cytat: |
Zdążyła jeszcze obciąć mnie wzrokiem |
'Obciąć wzrokiem'? A może 'zmierzyć'?
Cytat: |
umyć twarz z żenującej ziemi. |
'Żenująca ziemia' - jak dla mnie to trochę nie tak...nie słyszałam o takim określeniu dla ziemi.
Cytat: |
- Wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się lekko i zaczął rozcierać mi lodowate dłonie. |
'...dobrze. - Uśmiechnął...'
Cytat: |
- Niespodzianka – ucałował moje dłonie i wreszcie je wypuścił. |
'Niespodzianka. - Ucałował...'
Cytat: |
Wyszczerzyłam się panicznie i kiwnęłam w stronę ludzi dłonią. |
'Wyszczerzyć się panicznie' i 'kiwnąć ręką' trochę mi nie pasuje.
Cytat: |
żadne słowo nie przeszłoby mi przez zaschnięte gardło. |
Może 'zaciśnięte'?
Cytat: |
- Nie mam pojęcia – Robert wzruszył ramionami. |
'...pojęcia. - Robert...'
To te kilka rzeczy, które rzuciły mi się w oczy. Generalnie czytało się lekko i przyjemnie.
Życzę weny
mTwil |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Renee
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Kwi 2009
Posty: 15 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Gdańska
|
Wysłany:
Śro 17:19, 27 Maj 2009 |
|
Podobało mi się. Masz bardzo ładny i przyjemny styl pisania, tekst czyta się lekko. Świetne opisy, które nie są nużące ani sztuczne, a to bardzo dobrze, bo czyta się je z przyjemnością i nie muszę się zastanawiać "Matko, kiedy wreszcie będzie koniec"?
Błędów się nie dopatrzyłam, przynajmniej żadnych, które wyjątkowo rzucają się w oczy. Co do samego pomysłu, to nie wiem jeszcze co tak naprawdę masz na celu, opisując tę historię, ale zaintrygowałaś mnie i na pewno przeczytam następną część, mimo że nie wielbię specjalnie opowiadań, gdzie grają realne postacie, jak na przykład Robert Pattinson. Wynika to z tego, że jeśli wiem o ich istnieniu, to ciężko mi się czyta, zwłaszcza, kiedy ktoś robi z tego totalną żenadę.
W każdym bądź razie, mam nadzieję, że nas jeszcze zaskoczysz i to nie jeden raz :)
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxkasia29xx
Wilkołak
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białystok
|
Wysłany:
Śro 17:32, 27 Maj 2009 |
|
Hmm... Szczerze mówiąc to opowiadania z realnymi postaciami nie należą do moich ulubionych... Dlatego już na samym początku chciałam dać sobie spokój z czytaniem, ale pomyślałam sobie: "Co mi szkodzi jak przeczytam do końca ?" - Przeczytałam...
... I bardzo sie z tego powodu cieszę
Spodobało mi sie :) Nie wiem dlaczego konkretnie, ale Twoje opowiadanie ma w sobie to "coś" :)
Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału, który wyjaśni zachowanie S.Meyer :)
Zapowiada sie naprawdę ciekawie.
Zastanawiam sie tylko czy planujesz wprowadzić do swego FF trochę fantastyki, czy wszystko pozostanie realne....
Pozdrawiam i życzę weny
Kasia |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
NajNa"
Wilkołak
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 21:06, 27 Maj 2009 |
|
WOW! Bardzo mnie zaciekawiaś. Nie spotkałam sie jeszcze z takim ff :P Co prawda to tylko jeden rozdział, ale uwazam, ze ma same plusy (nie oceniam błendow). Zapowiada sie nastepne świetne opoiwdanko :)
Kahlan chodzi z Robem. I gdzie tu sprawiedliwośc? A moj książe z bajki? Coż.... chyba sie zgobił :( Jak ja jej zazdroszcze.
Czekam na kolejny rozdział
Kochanej Weny życze! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
anja
Zły wampir
Dołączył: 18 Gru 2008
Posty: 316 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: ze skórzanej kanapy
|
Wysłany:
Śro 21:31, 27 Maj 2009 |
|
podobnie jak mTwill czy kasia29, nie przepadam za tego typu opowiadaniami - gdzie główną rolę grają prawdziwe postaci, ale muszę przyznać, że napisałaś to ciekawie i jakoś ten kawałek przetrawiłam :P Mam tylko nadzieję, że pociągniesz to porządnie, bo wątek Roba to grząski grunt, szczególnie przy takim zagęszczeniu jego fanek, z których każda chciałaby być na miejscu Kahlan... Jeśli chodzi o styl, nie mam zastrzeżeń, na przecinkach się nie skupiałam, a literówek nie znalazłam. Chyba jedyny raz czerwona lampka włączyła mi się tutaj:
Cytat: |
do restauracji na drinka |
Chodzi mi o tę restaurację, która bardziej kojarzy mi się z chodzeniem na kolację itp. Może do baru na drinka ? :)
Edit: A i jeszcze tutaj:
Cytat: |
a po kolejnych kilku |
Nie wiem czy nie lepiej brzmiałoby a po kilku kolejnych; ale to tylko moje naciągane, czepialskie wynurzenia :D
Tak więc zostanę i poczytam ciąg dalszy; jestem ciekawa jakie jeszcze marzenia fanek Roba tutaj przedstawisz i co zamierzasz nam opowiedzieć :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez anja dnia Śro 21:32, 27 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 10:12, 28 Maj 2009 |
|
Gdy zaczełam czytać i zobaczyłam ż ten ff dotyczy ludzi, jakoś się zniechęciełam. Bardziej wolę ff o wampirach ale bardzo się cieszę że przeczytałam do końca bo mnie bardzo zaciekawiło! A końcówka mocna zaskoczyła :) Czekam na kolejne rozdziały zaciekawiona co nam jeszcze zaserwujesz :) Ten opis stanu Kahlan po przeczytanu serii Twilight to tak jakbym siebie widziała :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:14, 28 Maj 2009 |
|
Nie wiem, co napisać...
Naprawdę bardzo mi się spodobało. Nie, bardzo to za mało powiedziane. To jest po prostu genialne. Poważnie. To pierwsze ff, które przeczytałam z zapartym tchem. Na początku nie byłam zbytnio przekonana do tematyki związanej z Pattisonem, ale Ty to tak świetnie zaplanowałaś i wykonałaś, że po prostu nie mogłam się oderwać.
Co jeszcze mogę dodać? Na błędy nie zwracałam większej uwagi, więc się na ich temat nie wypowiem. Dużo ważniejsza była dla mnie treść.
Naprawdę nie wiem, dlaczego mnie to tak poruszyło...
Czekam na dalszą część i mam nadzieję, że wkrótce ją wstawisz. A tak na marginesie, to jak mogłaś skończyć w takim momencie? :D
Pozdrawiam, Iga. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Scontenta
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 25 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z-ja
|
Wysłany:
Czw 19:47, 28 Maj 2009 |
|
Chciałam napisać kiedyś takie opowiadanie, ale stwierdziłam, że byłoby to przesadą. Teraz, kiedy przeczytałam pierwszy rozdział Twojego FF mogę sobie pogratulować wyboru. Oczywiście nie chcę Cię urazić. Piszesz bardzo płynnie, potrafisz zaciekawić czytelnika. Stworzyłaś bardzo dobry, realistyczny świat show biznesu i bohaterów, ale moje chore urojenia względem postaci chyba nigdy się nie zmienią. Wyrobiłam sobie opinię na temat Roberta Pattinsona, na podstawie jego wypowiedzi i zachowania. Ulepiłam coś na wzór jego charakteru przez pryzmat moich odczuć i muszę stwierdzić, że bardzo się on różni od Twojej wizji. Jakoś nie mogę się przestawić. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały to zmienią. Właśnie dlatego nie porywałam się z pisaniem podobnego FF. Edwarda można podrobić, bo znamy doskonale jego osobowość, a Roberta nie. Każdy ma na niego inny pogląd i nie każdemu może się podobać Twoja wizja. Jednak opowiadanie samo w sobie mi się podoba i mam nadzieję, że w dalszych częściach opiszesz dokładniej wcześniejsze losy Roberta i Kahlan :)
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
angie1985
Wilkołak
Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 124 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 13:23, 29 Maj 2009 |
|
Mnie również troche odstraszają ff o robie i jego ukochanej...
Twój jednak ma w sobie coś świeżego i intrygującego...
S. Meyer super...
Styl tego opowiadania bardzo mi sie podoba, lekko sie czyta.
Pare rzeczy niekiedy zgrzytało, ale nie były to błędy kardynalne i można było je przełknąć...(ale tylko kilka)
Mam nadzieję że twoja histoia będzie dalej tak ciekawa jak teraz... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
reinigen
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn
|
Wysłany:
Sob 22:46, 30 Maj 2009 |
|
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i już dodaję drugą część, tylko pozwólcie, że poruszę króciutko jeszcze dwie kwestie.
Po pierwsze - dopiero po Waszych postach zrozumiałam, jak mylące może być ocenianie opowiadania przez pryzmat pierwszej części. Wiele z Was pisze o swojej niechęci do opowiadań z ludźmi, a ja myślałam: "Przebóg! Wszak nie piszę o ludziach!". Ale wiem, że na podstawie tego koniecznego dla wprowadzenia odcinka można wysnuć fałszywe wnioski. Myślę, że same zrozumiecie, o czym mówię, jeśli dotrwacie do części trzeciej :)
Po drugie - bardzo dziękuję tym z Was, które zadały sobie trud szukania i zaznaczania błędów. Szanuję Waszą pracę i podziwiam spostrzegawczość, ale musicie mi wybaczyć - nie będę tych "błędów" poprawiać. Starych drzew się nie przesadza, więc uparcie będę pisać w dialogach małą literę po myślniku, choćbym nie używała czasownika mowy. A niektóre wyrażenia mogą Wam zgrzytnąć w uchu z wielu powodów. Przepraszam za to z góry i proponuję skupić się w komentarzach na treści, a nie stronie formalnej, bo ja jestem niepoprawna :) Chyba, żeby zdarzył mi się naprawdę poważny błąd, ale nie sądzę.
Coma White.
Przez chwilę panowała cisza, ale przerwałam ją parsknięciem śmiechu. Musieliśmy wyglądać przedziwnie: troje dorosłych ludzi stojących w małym kręgu i wpatrujących się w siebie jak w jakieś duchy. Już kelnerzy patrzyli na nas krzywo, a i z okolicznych stolików dobiegały zniesmaczone spojrzenia.
- Jestem Kahlan – przedstawiłam się grzecznie i uśmiechnęłam, żeby rozluźnić atmosferę.
Na ekscentryczną pisarkę to jednak nie podziałało. Nadal patrzyła na mnie martwo, całą swoją sylwetką wyrażając szok.
- Nieprawda. Jesteś Bella – powiedziała uparcie Stephenie, a mnie przeszło przez myśl, że ona faktycznie jest trochę szalona.
Nie miałam pojęcia, co teraz powiedzieć, bo wszystko wydawało się nie na miejscu. Na szczęście Robert otrząsnął się z odrętwienia i przyszedł mi w sukurs.
- Może usiądźmy? - zaproponował ostrożnie, odsuwając przed Stephenie krzesło.
- Tak... - wyszeptała. - Tak, usiądźmy... Musimy porozmawiać...
Jak robot usiadła przy stoliku, a mnie na widok jej automatycznych gestów przeszedł dreszcz strachu. Fajnie, czeka mnie kolacja z szurniętą pisarką, która właśnie twierdzi, że jestem jedną z wymyślonych przez nią samą postaci, a ja mam zachować twarz, bo siedzi przy mnie mój sławny chłopak. Bomba. Też usiadłam.
- Zamówić ci wodę, Stephenie? - Robert troskliwie pochylił się nad autorką bestsellerów i lekko pogłaskał ją po dłoni.
Myślałam, że już nie może być dziwniej, ale wtedy Stephenie nagle poderwała się z miejsca i chwyciła mnie kurczowo za rękę. Nic przy tym nie powiedziała, tylko nie odrywała wzroku od moich oczu i ściskała moją dłoń w jakiś paniczny sposób. A potem... uśmiechnęła się szeroko! Zgłupiałam całkowicie.
- Tak! - powiedziała.
- Tak, zamówić? - Robert usiłował trzymać fason. - Yhm... poprosimy na razie trzy wody z lodem i cytryną. Dużo lodu, jeśli łaska – zwrócił się do kelnera.
Ten służalczo skinął głową i zmył się na zaplecze, a Stephenie puściła wreszcie moją rękę i usiadła na swoim miejscu. Teraz to Robert krzepiąco ujął moją dłoń i lekko ją uścisnął, jakby chciał mi dodać otuchy. Ale ja już się w sumie nie denerwowałam. Stres mi przeszedł, a zastąpiło go dziwne rozbawienie. Jakbym miała poczucie, że w porównaniu do zachowania pisarki, ja jestem całkowicie normalna i zbłaźnić się nie mogę.
Kelner przycwałował z naszą wodą i eleganckimi menu, ale Robert uświadomił mu, że potrzebujemy trochę czasu na decyzję i w razie potrzeby sami zawołamy. Kiedy facet zniknął z pola widzenia, mój wspaniały, troskliwy chłopak spróbował podać Stephenie szklankę i zmusić ją do przełknięcia choćby łyczka. Kiedy jednak i to nie zadziałało, wyjął ze swojej szklanki kostkę lodu i ostrożnie przytknął ją do nadgarstka pisarki. To chyba ją ocuciło, bo wreszcie oderwała ode mnie oczy i trochę nieprzytomnie na niego popatrzyła. Dopiero wtedy jakby zauważyła nasze zdziwienie.
- O matko, przepraszam was... - powiedziała w całkiem normalny sposób. - Przepraszam, musiałam zachowywać się jak wariatka!
Robert nic nie odpowiedział, tylko roześmiał się z ulgą i podał szklankę wody. Upiła łyczek i powachlowała się dłonią, po czym znowu spojrzała na mnie.
- Chyba powinnam wam wszystko wyjaśnić... - stwierdziła.
- Byłoby miło – uśmiechnął się Robert. - Bo trochę zaczynamy się bać.
- Wiem, to wszystko wygląda jak wariactwo... - jęknęła. - Boże, nie sądziłam, że to będzie takie trudne...
Znowu ja i Robert popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem. Chyba Stephenie jednak nie znormalniała do końca.
- To znaczy? - spytał delikatnie mój chłopak, ściskając mnie za rękę.
Stephenie odetchnęła głęboko i zebrała się w sobie. Jednym haustem opróżniła połowę szklanki z wodą i wyglądała tak, jak chyba ja wyglądałam dziś w studio. Jakby panicznie usiłowała uporządkować swoje myśli i wypowiedzieć się w jak najbardziej składny sposób. Przez moment poczułam do niej sympatię i współczucie. Ale to, co u mnie było zrozumiałe, u autorki bestsellerów raczej dziwiło. Kto jak kto, ale ona nie powinna mieć problemów z właściwym doborem słów.
- Może ja zacznę od początku... - powiedziała w końcu, choć zabrzmiało to trochę desperacko.
- Tak, najlepiej od początku – zgodził się Robert.
- Muszę porozmawiać właśnie z tobą... Kahlan, tak? - Stephenie zwróciła się bezpośrednio do mnie. - To właśnie ty musisz się wszystkiego dowiedzieć... O Boże. No dobrze, więc zacznijmy od tego, że mi się śniłaś... jako Bella.
Po sekundzie milczenia ja i Robert roześmieliśmy się z ulgą. A więc o to chodziło! No tak, to rzeczywiście mogło trochę zaszokować pisarkę, bo nie codziennie widujemy w restauracji postaci z własnych snów. Ale wyglądało na to, że nie było w tym jednak szaleństwa ani nadprzyrodzonych mocy. Uśmiechnęłam się do niej uprzejmie.
- No cóż... miło mi – powiedziałam.
- Nie, nie... - jęknęła ona. - Naprawdę nie wiem, jak to powiedzieć... Śniłaś mi się, byłaś Bellą i opowiadałaś mi swoją historię... Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć...
- Ależ oczywiście, że się da – roześmiał się Robert. - Kahlan od miesięcy jest na pierwszych stronach gazet i w telewizji! Musiałaś przypadkiem gdzieś zobaczyć jej twarz i podświadomie przeniosłaś ją do snu, to proste.
- W telewizji? - powtórzyła nieprzytomnie pisarka.
- No tak, przecież się spotykamy – śmiał się nadal Robert. - Nawet teraz wracamy prosto ze studia.
- Tak... to może być tak... - zmarszczyła brwi Stephenie. - W takim razie powinnam ci, Kahlan, podziękować. Tylko dzięki tobie ta książka powstała.
- Jaka książka? - nie zrozumiałam.
- No... Twilight – odparła Stephenie. - Chyba nie zdecydowałabym się jej napisać, gdyby nie te sny. Tam wyraźnie mi mówiłaś, że muszę to napisać, bo od tego zależy wasza przyszłość. Tylko dlatego zaczęłam pracę i wysłałam rękopis do wydawnictwa. Bez ciebie bym się nie odważyła, a te sny były takie sugestywne...
- Chwileczkę... - przerwałam jej, czując nagłą falę gorąca. - „Twilight”?!
- No...tak. Twilight.
Ja i Robert popatrzyliśmy po sobie z niezrozumieniem. Mimo wszystko przeszedł mnie dreszcz, bo cała ta sytuacja wcale się nie wyjaśniała. Wręcz przeciwnie – robiła się coraz bardziej niesamowita. Trochę przerażające było słuchanie słów Stephenie, która raz wydawała się całkiem normalna, a znowuż chwilę potem mówiła coś zupełnie od rzeczy i jej pomysły brzmiały wariacko.
- Coś ci się musiało pomylić, Stephenie... - wyjąkałam. - Ja... jestem w mediach dopiero od paru miesięcy. Nie mogłaś mnie nigdzie widzieć przed napisaniem „Twilight”, to niemożliwe.
- Wiedziałam! - zawołała ona, nagle jakby uradowana.
Bez dwóch zdań, wariatka.
- Słucham? - upewniłam się uprzejmie.
- Wiedziałam! To wcale nie podświadomość! To wszystko prawda! Kahlan... - nagle pochyliła się nad stolikiem i serdecznie ujęła obie moje dłonie. - Wiem, jak to brzmi. Ale przez chwilę postaraj się odrzucić wszelkie zastrzeżenia, otworzyć umysł i postarać się mi uwierzyć... jesteś Bellą.
- Dobra, dość tego – wyrwałam ręce z jej uścisku. - To się robi absurdalne!
- Tak? A kiedy ostatnio stanęłaś w pełnym słońcu? - zapytała Stephenie podstępnie.
- To... to jest bez sensu, mam uczulenie na słońce – prychnęłam, ale w jej oczach rozbłysło szczęście. - To zwykła alergia, zbieg okoliczności!
- Czyżby? No więc kiedy ostatnio słońce cię poparzyło? - uniosła brew.
- Nie wychodzę na słońce, nie jestem masochistką!
- No dobrze, zostawmy to... Dlaczego zatem jesteś lodowato zimna? - drążyła pisarka, a ja przewróciłam oczami, bo te pytania słyszałam od dziennikarzy tak często, że odpowiedzi udzielałam mechanicznie.
- Mam niedokrwistość, to nic specjalnego – wzruszyłam ramionami.
- No tak, to wszystko całkowicie normalne... - pokiwała głową pisarka. - Może zatem inaczej: kiedy ostatnio coś jadłaś? Albo piłaś?
To już było tak absurdalne, że aż westchnęłam. Kiedy coś piłam czy jadłam? Cały czas coś jem i piję, to śmieszne! Nikt nie notuje sobie dokładnych godzin posiłków i nie pamięta ich wszystkich. Po prostu w ciągu dnia coś tam podjadam i już. Przecież nawet teraz przyszłam tu na kolację. Popatrzyłam na Roberta z pobłażliwą nadzieją, że on uwolni mnie od odpowiedzi na tak głupie pytanie, ale jego wyraz twarzy mnie zaskoczył. Otóż Robert, zamiast z rozbawieniem dodawać mi otuchy, wpatrywał się we mnie z zastanowieniem.
- Przecież to jest śmieszne! - wybuchnęłam, tym razem zdenerwowana. - Ciągle coś piję! Ciągle jem! Nawet teraz...
Odruchowo spojrzałam na stojącą przede mną szklankę wody. Była całkowicie pełna, podczas gdy Stephenie i Robert już prawie opróżnili swoje. Podobnie talerzyk z zakąskami. Tylko na moim tkwiły wszystkie krakersy.
- Też mi dowód! Nie jestem głodna i już – powiedziała szybko, widząc ich miny. - Przecież gdybym nic nie jadła, to ktoś by to zauważył. Normalnie jem, dajcie mi spokój!
- W Meksyku mówiłaś, że to miejscowe jedzenie ci zaszkodziło... - przypomniał nagle Robert, powoli dobierając słowa. - Mówiłaś, że jakieś tacos przyprawiły cię o mdłości... I nie jadłaś ze mną kolacji ani obiadów...
- Bo tak było, zaszkodziły mi tacos! - zaprotestowałam oburzona.
- Może i tak, ale ja nie widziałem, żebyś jadła jakiekolwiek tacos... - powiedział cicho.
Czy mi się wydawało, czy Stephenie naprawdę uśmiechała się drwiąco? Patrzyła to na mnie, to na Roberta i robiła nam obojgu wodę z mózgu, prawdopodobnie świetnie się przy tym bawiąc. Ogarnęła mnie złość. Jakim prawem ta kobieta może robić z nas idiotów i wmawiać tak absurdalne teorie?!
- Nie widziałem też, żebyś piła drinki – szepnął Robert, sam wyglądający na zszokowanego. - Widziałem, że je trzymałaś. Ale nigdy nie widziałem, jak piłaś...
- Przecież to głupota! - wrzasnęłam w końcu, nie potrafiąc się opanować i szarpnęłam ręką pierwszą rzecz, którą napotkałam pod palcami.
Oparcie mojego ciężkiego, heblowanego krzesła z drewna hebanu zostało mi w dłoni...
Zerwałam się na równe nogi i panicznie rozejrzałam dookoła. Głosy tych wszystkich ludzi stały się nagle takie głośne, kolory tak jarząco wyraźne i nasycone, drobinki kurzu widoczne jak na dłoni, a zapachy drażniące. Obok mnie błyskawicznie przemknęła mucha, ale ja mogłam bez problemów śledzić ruch jej skrzydełek w locie. Zacisnęłam dłoń i pomiędzy palcami poczułam przepływające okruchy hebanowego drzewa, które z cichym szelestem osypały się na podłogę. Adrenalina?! Żeby tak było, musiałoby ją pompować do krwiobiegu serce, a ja nie byłam w stanie wyczuć jego bicia...
- Co... co się dzieje? - spytałam, choć dziwnie wirowało mi w głowie.
- Usiądź! - syknął Robert, ciągnąc mnie na krzesło. - No usiądź, przyciągasz za dużo uwagi...
Z całej siły próbował ściągnąć mnie do pozycji siedzącej, a ja nawet nie poczułam jego dotyku. Równie dobrze mogłoby próbować mnie ruszyć dwutygodniowe dziecko.
- Bella... - wyszeptała Stephenie, na twarzy której po raz pierwszy dostrzegłam cień strachu.
- Nie... to niemożliwe... - dukałam, czując coraz większe zawroty głowy. - Wampirom nie kręci się w głowie...
- Wampiry z reguły wiedzą, kim są... - uzupełniła delikatnie Stephenie.
Musiałam wyglądać nieszczególnie, bo zauważyłam pełne niepokoju spojrzenia z każdej strony. Ludzie zaczynali na mnie zwracać coraz większą uwagę i chyba dostrzegli to też Stephenie z Robertem, bo nagle mój ukochany przywołał kelnera niecierpliwym ruchem dłoni i poprosił o rachunek.
- Idziemy stąd! - syknął do nas.
Byłam ciągle w stanie takiego szoku, że poruszałam się posłusznie i automatycznie. Bez zastanowienia podążyłam za Robertem do samochodu i wsiadłam po stronie pasażera, podczas gdy Stephenie zajęła miejsce z tyłu. Jeszcze nigdy nie miałam tak silnego poczucia, że Robert jedzie tak potwornie powoli...
Ale niedługo zaparkowaliśmy pod mieszkaniem, które zajmowaliśmy razem na czas pobytu w Nowym Jorku. Robert bez słowa otworzył przede mną drzwi samochodu i ruchem dłoni zaprosił Stephenie do budynku. Całą trójką weszliśmy do salonu i każde usiadło na fotelu, choć ja wcale nie miałam na to ochoty. Prawdę mówiąc, najchętniej pozostałabym w wygodnym bezruchu, stojąc...
- Nie oddychasz... - powiedział cicho Robert. - Obserwowałem cię całą drogę. Ani razu nie nabrałaś oddechu...
Nie miałam siły protestować. Powoli, opornie rodziła się we mnie akceptacja. Zaczynałam godzić się z całą tą sytuacją, choć ciągle miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje. Obrazy i dźwięki mieszały się drażniąco, umysł pełen był chaosu i urwanych wspomnień, ale... mimo wszystko zaczynałam się uspokajać. Potrzebowałam odpowiedzi.
- Jak? - rzuciłam głucho, patrząc martwo w przestrzeń.
- Nie wiem, Bella... Naprawdę nie wiem... - wyszeptała przepraszająco Stephenie. - Wiem tylko to, co opisałam w książkach... Tyle mi powiedziałaś. No i jeszcze parę szczegółów, ale o tym zaraz...
- Jak mogłam ci cokolwiek powiedzieć, skoro sama nic nie pamiętam?! - wybuchnęłam. - Jak w ogóle mogłam pojawić się w twoich snach?!
- Nie wiem, nic nie wiem... - bliska rozpaczy Stephenie szarpała frędzle puszystego pledu. - Mogę się tylko domyślać... Przecież kiedyś musisz... no wiesz... zaspokajać głód...
- Polować – warknęłam.
- Tak, polować. Przypuszczalnie robisz to nocą, kiedy ja śpię i wtedy twoja... wampirza natura jest najsilniejsza – mówiła Stephenie cicho. - Może tylko w ten sposób mogłaś do mnie dotrzeć...
- Czemu do ciebie?! - wiem, zachowywałam się wrogo, niedopuszczalnie. Ale w tamtej chwili nie mogłam tego opanować.
- Nie wiem, naprawdę...
Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz przeanalizowałam jej słowa. Było to o tyle trudne, że wszystko w mojej głowie mieszało się ze sobą i nagle zostałam zbombardowana setkami urwanych myśli. Nie panowałam nad sobą, ale umiałam wyciszyć się na tyle, żeby nie zaatakować nikogo w tym pokoju. No właśnie...
- Czy ja... zabijam? - spytałam zdławionym głosem.
- Nie sądzę, nie ludzi – potrząsnęła głową Stephenie. - O zmianach w kolorze oczu wiem także od ciebie, nic od siebie nie dodałam. Gdybyś piła ludzką krew, twoje oczy byłyby czerwone. Są bursztynowe, więc chyba polujesz na zwierzęta...
- Ale przecież ja śpię! - uświadomiłam sobie nagle. - Ja śpię! Mam sny!
- Jakie? - zaciekawiło Stephenie.
- Sny o lesie, z drzewami i zwierzętami... - urwałam, bo uświadomiłam sobie, jak to zabrzmiało. - I o wodzie...
Zapadła cisza, w której doskonale słyszałam pojedyncze głosy ludzi na ulicy, chociaż okna apartamentu były podobno dźwiękoszczelne. Przypominałam sobie swoje sny, o pędzie i naturze. Śniło mi się, że biegnę, że się ścigam. A potem to cudowne uczucie nasycenia... I zawsze na końcu ciepła, miła woda...
- Kiedyś, w Meksyku, obudziłem się w nocy... - powiedział nagle Robert. - Ciebie nie było. Pomyślałem, że poszłaś na świeże powietrze albo napić się wody, ale byłem tak senny, że natychmiast znowu odpłynąłem. Potem przebudziłem się jeszcze raz, na dźwięk wody z prysznica... Byłaś w łazience, widziałem to...
Wstałam gwałtownie z fotela i pobiegłam do łazienki. Ochlapałam twarz wodą, żeby choć trochę się orzeźwić i dopiero wtedy wróciłam do salonu.
- Czemu jesteś mokra? - zdziwił się Robert.
- Byłam w łazience...
- Kiedy?! - rozejrzał się z niepokojem.
To chyba w tamtej chwili całkowicie pogodziłam się ze swoją naturą. Wtedy, kiedy zrozumiałam, że najbliższy mi człowiek nie zauważył mojego ruchu. Taka drobna rzecz, a mi pomogła oswoić się z sobą samą. Nową sobą. Choć nadal nie miałam żadnych wspomnień i żadnych odpowiedzi...
- Dlaczego nic nie pamiętam?! - spytałam rozpaczliwie. - Dlaczego nawet teraz nic nie wiem?!
- Tego nie wiemy... - powiedziała powoli Stephenie. - Ale są pewne przypuszczenia...
Usiadłam na kanapie i ścisnęłam skronie dłońmi. To wszystko przytłoczyło mnie trochę za bardzo. Nie mogłam dłużej zaprzeczać faktom: moja siła, szybkość i wyostrzone zmysły nie były ludzkie i musiałam się z tym pogodzić. Ale jeśli nie byłam człowiekiem... to nie byłam już nikim. Nie pamiętałam nic z wampirzego życia, a historia Belli była dla mnie tylko świetnym pomysłem na powieść. Nie potrafiłam teraz utożsamić się z nią do tego stopnia, żeby myśleć o jej życiu jak o moim. Nie potrafiłam nawet przywyknąć do nowego imienia, choć też nie brzmiało ono całkiem obco...
- Jakie przypuszczenia? - spytałam cicho.
- Posłuchaj... jeśli coś sprawiło, że zupełnie zapomniałaś o całym swoim życiu i uwierzyłaś, że jesteś kimś zupełnie innym, to musiała to być potężna siła... - Stephenie podniosła się wolno i przykucnęła przy moich kolanach. Jej ciepła dłoń uspokajająco pogładziła moje ramię. - Nie wiem, co dokładnie z tobą zrobiono, ale znam tylko jeden ród, dysponujący takiego rzędu możliwościami...
- Volturi... - szepnęłam przerażona.
Stephenie kiwnęła głową i spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Podejrzewam, że tylko oni mogą odpowiedzieć na twoje pytania. Ale nie sądzę, aby chcieli to zrobić... - uśmiechnęła się smutno. - Mieli swoje powody, aby odebrać ci pamięć i chyba tak łatwo z tego nie zrezygnują.
- A jednak pozwolili ci napisać książkę – odezwał się nagle Robert.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością. No tak! Jeśli za wszystkim stali Volturi, który nie widzieli gorszej rzeczy niż ujawnienie światu istnienia wampirów i doskonale znali moją historię, to jakim cudem nie powstrzymali Stephenie przed napisaniem, a potem wydaniem i zekranizowaniem takiego bestselleru?! O ile ludzie mogli do końca mamić się bajką, że to wszystko tylko literacka fikcja, to pozostałe wampiry musiały wiedzieć, że jest w tym zbyt dużo prawdy. Volturi nie mogliby pozwolić sobie na taką lekkomyślność.
- Właśnie! - chwyciłam się tej myśli jak koła ratunkowego. - Nie zareagowali na wydanie książki!
- Zareagowali... - powiedziała cicho Stephenie, nerwowo wykręcając palce. - Na początku nic nie wiedzieli, pisałam „Twilight” w tajemnicy. Ale po wydaniu książki miałam problemy z pisaniem „New Moon”... Najpierw tylko ginęły mi rękopisy. Pierwsze pliki nagle zostawały wykasowane, laptop okazał się zepsuty... A kiedy nadal próbowałam pisać, złożono mi wizytę...
- Słucham?! - poderwałam się na równe nogi i niemal odruchowo przybrałam pozycję obronną.
- Spokojnie. Dałam sobie radę - Stephenie łagodnie kazała mi się odprężyć.
- Ty?! - prychnęłam. - Jak człowiek mógł sobie dać radę w pojedynku z wampirem? Z Volturi?!
- No cóż, kiedy tylko wydano „Twilight” przydzielono mi doskonałą ochronę – po raz pierwszy w czasie naszej rozmowy zobaczyłam na twarzy Stephenie szczery, radosny uśmiech. - Myślę, że ta ochrona i tobie będzie teraz pomocna.
To powiedziawszy, Stephenie wstała i podeszła do okna. Z niezrozumieniem patrzyłam na jej ruchy, gdy odsłaniała zasłony i otwierała okiennice, a potem wychyliła się lekko. Usłyszałam cichy gwizd, tak ulotny, że Robert na pewno nie mógłby go wychwycić. Zaraz potem pisarka cofnęła się z powrotem do środka i pokazała mi trzymany w ręku, mały srebrny gwizdek z rodzaju tych, którymi przywołuje się psy. Nie zdążyłam mu się nawet przyjrzeć, bo nagle w pokoju pojawiły się trzy uśmiechnięte osoby, które rozpoznałam natychmiast, zanim jeszcze uświadomiłam sobie własne wspomnienia, a przez drzwi wchodziły dwie następne postaci... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Nie 7:56, 31 Maj 2009 |
|
Hahahah. Rozbawiłaś mnie. Najpierw minusy. Wg mnie to wszystko za szybko się rozegrało. Meyer mówi "Bella", a ona niszczy od razu krzesło. :D Dobre sobie. :) Po drugie, rozumiem, że masz swoje wariactwa w pisaniu, ale dialogi przydałoby się pisać poprawie. Pierwszy rozdział - rozumiem. Nie chcesz poprawić, ale lepiej by się czytało. :D
A teraz plusy. Oryginalny pomysł. Naprawdę ciekawie to wymyśliłaś. Lubię czytać opowiadania, w których to aktorzy biorą udział. Nie jest to puste i pisane jak przez jakąś tzw. "hott <3nastkę" (w końcu zapamiętałam nazwę xD), tylko dość "realnie". ^^
Czekam na następny rozdział, weny. :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxkasia29xx
Wilkołak
Dołączył: 21 Mar 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białystok
|
Wysłany:
Nie 13:46, 31 Maj 2009 |
|
Fajny pomysł na opowiadanie, ale kilku kwestii po prostu nie łapię:
Np. Jakim cudem Kahlan nie zauważyła, nigdy wcześniej, że słyszy głosy przechodniów z ulicy, że jest bardzo silna i szybka... ?
Jak to możliwe, że była przekonana, że jest "zwykłym" i "normalnym" człowiekiem ?
I ta reakcja Roba - dowiaduje sie, że jego dziewczyna jest kim jest - i zero reakcji, wszystko jest w najlepszym porządku...
To tyle niezrozumiałych dla mnie kwestii...
To FF naprawdę bardzo mi sie podoba.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Kasia |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esmeethecakeeater
Wilkołak
Dołączył: 09 Mar 2009
Posty: 146 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Jeleniej Góry.
|
Wysłany:
Nie 13:48, 31 Maj 2009 |
|
Czytając pierwszy rozdział, odnosiłam wrażenie, że będzie to kolejne opowiadanie o Robercie i jego słodkiej dziewczynie będącej równocześnie autorką fica - taka fantazja przelana na papier. Podsumowując, fun dla piszącego przy załamaniu rąk przez czytelnika. Do przeczytania kolejnego rozdziału skłonił mnie Twój styl pisania - lekki i przyjemny, do pewnego stopnia również wciągający. Przynajmniej na tyle bym spróbowała przełknąć potencjalne cukrowanie i złe wiedźmy w postaci Jessic czy innych "blachar" jak to często je nazywają, stojących na drodze do szczęśliwego życia głównych bohaterów. Mile mnie zaskoczyłaś, naprawdę. Na pewno nie spodziewałam się takiego obrotu akcji, ale ubolewam, że stało się to już w drugim rozdziale. Moim zdaniem rozwinęło się to stanowczo za szybko, już nie mówiąc o fakcie, że dziewczyna nagle, ot tak, zaczęła używać nadludzkiej siły, dostrzegać pyłki i skrzydełka muszek, słyszeć ludzi w bloku obok i przy okazji nie potrafić tego kontrolować (brzmi dziwnie jeśli spojrzeć na pierwszą część zdania, ale próbowałam sobie tłumaczyć, że to może samokontrola, podświadomość, ale poczekamy, zobaczymy...). Poza tym zapowiada się naprawdę ciekawie, wierzę w Twoją wyobraźnię i mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Na koniec jeden wielki minus.
reinigen napisał: |
Po drugie - bardzo dziękuję tym z Was, które zadały sobie trud szukania i zaznaczania błędów. Szanuję Waszą pracę i podziwiam spostrzegawczość, ale musicie mi wybaczyć - nie będę tych "błędów" poprawiać. Starych drzew się nie przesadza, więc uparcie będę pisać w dialogach małą literę po myślniku, choćbym nie używała czasownika mowy. A niektóre wyrażenia mogą Wam zgrzytnąć w uchu z wielu powodów. Przepraszam za to z góry i proponuję skupić się w komentarzach na treści, a nie stronie formalnej, bo ja jestem niepoprawna Smile Chyba, żeby zdarzył mi się naprawdę poważny błąd, ale nie sądzę. |
Nie będę Cię besztać ani zmuszać do poprawiania czegokolwiek, ale szczerze, po co zamieszczasz tutaj swoje opowiadanie? Zakładam, że chcesz poznać opinię na jego temat, ale na to składa się też estetyka utworu czyli wszelkiej maści błędy - ortograficzne, stylistyczne... Nie wiem jaki jest sens ujmować sobie z oceny powtarzając te same byki, które ktoś uprzejmy Ci pokazał i wytłumaczył? Tego typu komentarze powinno się szczególnie doceniać i zapamiętywać, ponieważ są pomocne przy szlifowaniu warsztatu pisarskiego. Przesadna pewność siebie odrzuca, ale to tak swoją drogą (zaznaczam, że słowa "żeby zdarzył mi się naprawdę poważny błąd, ale nie sądzę" mogłam błędnie zinterpretować)...
Czekam na ciąg dalszy i życzę weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 14:18, 31 Maj 2009 |
|
Jak już napisałam wcześniej: Twoje ff ogromnie mi się spodobało. Nie wiem czemu, bo ogólnie nie przepadam za opowieściami z Pattinsonem i innymi prawdziwymi postaciami. Ale teraz to mnie kompletnie zaskoczyłaś... Wychodzi na to, że w Twoim opowiadaniu wampiry istnieją w realnym świecie! Tylko tak jakoś nie mogę ogarnąć, że Kahlan tak nagle orientuje się, że jest jednym z nich... Ach, i jeszcze jedno mnie intryguje: w końcówce napisałaś, że Stephenie dostała ochronę, tak? Na początku pomyślałam od razu, że to Cullenowie, ale w ostatnim zdaniu wspomniałaś tylko o pięciu postaciach wchodzących przez okno, czyli brakowałoby nam dwóch wampirów... Ach, i jeszcze co z Edwardem? Mam nadzieję, że nie okaże się, że to Pattinson nim jest, bo to już by była lekka przesada. :D
Czekam z niecierpliwością na więcej. :)
Iga |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
reinigen
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn
|
Wysłany:
Śro 20:07, 03 Cze 2009 |
|
Nie do końca wiem, czy na tym forum jest to dozwolone, ale odkąd pamiętam starałam się przynajmniej od czasu do czasu odpowiadać na komentarze czytelników, więc pozwolę sobie na kilka słów.
Wyjątkowa - to, że wszystko rozgrywa się za szybko, słyszałam już kilka razy, ale koniec końców wszyscy zmieniali zdanie :) Rozumiem, że po pierwszych dwóch odcinkach tempo może przytłaczać, ale koncepcja opowiadania nie polega na opisywaniu życia "Kahlan" i Roberta Pattinsona, który w tej opowieści na naprawdę drugorzędną rolę. Zależało mi na świecie "Twilight" i dlatego zaczęłam akcję od momentu, gdy Bella utożsamia sobie swoją tożsamość. Zapewniam, że reszta szczegółów będzie wyjaśniała się w miarę czytania, ale trudno byłoby napisać coś zaskakującego, wyjaśniając czytelnikom swoją koncepcję od razu w pierwszej części :) A opowiadanie ma już napisane co najmniej 12 rozdziałów, więc naprawdę nie mam głowy do poprawiania wszystkiego. Może później zacznę pisać poprawnie, jednak na razie chciałabym po prostu obronić pracę magisterską, a nie dziubać w technicznych szczegółach opowiadania, które piszę dla przyjemności. Mimo to - cieszę się, że coś Ci się spodobało i dziękuję za komentarz.
xxkasia29xx - kochana, proszę o wybaczenie, ale naprawdę nie mogę Ci w tej chwili odpowiedzieć na pytania, choć bardzo bym chciała :) Zapewniam, że wszystko wyjaśni się w swoim czasie. Większość pożądanych odpowiedzi znajdziesz już w kolejnym odcinku, ale takiego mam niestety świra, że uwielbiam pisać opowiadania, w których do ostatniego momentu wiele rzeczy pozostaje tajemnicą :) Dlatego czytelnicy muszą sami uznać, czy odpowiada im taki stan rzeczy i czy lubią podobne historie. Mam nadzieję, że choć niektórym starczy cierpliwości i dotrwają do rozwiązania wszystkich zagadek. Misternie upleciona intryga wymaga czasu, bo gdzie byłaby przyjemność czytania, gdybyśmy znali wszelkie odpowiedzi od pierwszego zdania? Bardzo dziękuję za komentarz, a jeszcze bardziej się cieszę, że opowiadanie Ci się podoba :) Mam nadzieję, że jeszcze tu zajrzysz. Pozdrawiam!
esmeethecakeeater - na temat szybkości rozwoju akcji pisałam już w odpowiedzi na komentarz Wyjątkowej, więc i Ty tam możesz zajrzeć. Chciałabym tylko indywidualnie zapewnić, że nie zamierzam koncentrować się na żadnych "blacharach", Jessikach (kto to w ogóle jest??? Ta koleżanka Belli, tak?) ani intrygach miłosnych. Z tego między innymi powodu tak "szybko" się wszystko rozegrało, choć naprawdę w zasadniczą treść opowiadania jeszcze nie weszliśmy. Nie widzę sensu w rozwlekłych, psychologicznych opisach zszokowanej dziewczyny, która nagle dowiaduje się prawdy o samej sobie i przez cztery odcinki bije się z bezsensownymi myślami "cieszyć się czy płakać? uwierzyć czy nie uwierzyć?". Nie wiem, prawdopodobnie są osoby gustujące w takich dłużyznach, ale ja, prawdę mówiąc, koszmarnie się przy tym nudzę. Wolę od razu zacząć akcję opowiadania w tym momencie życia Belli, w którym coś się zaczyna dziać. Podczas prapremiery , jaką urządziłam dla tego opowiadania wśród moich innych czytelniczek, również usłyszałam kilka głosów "za szybko", ale po kilku częściach to wrażenie znikało i w tym pokładam nadzieję. Chciałabym bardzo, abyś i Ty kiedyś mogła z czystym sumieniem powiedzieć: "Podobało mi się".
Ach, i ten minus... Wiem, mogło to zabrzmieć dość bezczelnie, ale to naprawdę było jedynie stwierdzenie faktu. Ja po prostu nie robię błędów ortograficznych, z gramatyką i interpunkcją też raczej nie mam problemów, a jedyne, co może się tu przytrafić, to literówka bądź umyślnie przestawiony szyk. Zamieszczam opowiadanie, aby poznać Wasze opinie na temat jego treści, a nie strony technicznej, bo zakładam, że większość tu obecnych nie uprawia szlachetnego zawodu korektora i nie znajduje większej przyjemności w wypatrywaniu nawet najmniej znaczących błędów. Wolałabym podarować Wam trochę przyjemności z czytania ciekawej akcji niż mozołu szukania uchybień :) Tyle w sumie, bo się rozpisałam. Pozdrawiam!
iga_s - mój najmilszy komentarz, jak na razie, za co jestem Ci niesłychanie wdzięczna :) Wiesz, warto pisać opowiadania, jeśli miałaby je czytać choć jedna czytelniczka - Ty. Naprawdę dziękuję za dodanie mi otuchy, zwłaszcza przy pierwszym opowiadaniu na nowym forum. To bardzo wiele dla mnie znaczy.
Bardzo chciałabym Ci odpowiedzieć na zadane pytania, ale... nie mogę! Nie mogę odebrać Ci przyjemności odkrywania wyjaśnień w kolejnych częściach, a zapewniam, że wiele rzeczy wyjaśni się już w następnym odcinku. Niemniej masz rację - wychodzi na to, że wampiry istnieją w realnym świecie. To przemieszanie zawsze najbardziej mnie martwiło, bałam się, że czytelnicy tego nie zaakceptują. Ale kilka osób po przeczytaniu pierwszych 4-5 części uznało, że absolutnie nie ma nic przeciwko temu i mam nadzieję, że Ty uznasz podobnie :) Pozostaje mi tylko czekać na Twoją reakcję na kolejne części. Dziękuję Ci raz jeszcze za ten wspaniały komentarz, który tak bardzo podniósł mnie na duchu. Pozdrawiam serdecznie! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
evi
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka.
|
Wysłany:
Śro 20:34, 03 Cze 2009 |
|
Przeczytałam tylko pierwszy odcinek (wybacz, wybacz!) i jestem po prostu zachwycona! Twój styl pisania, jego lekkość, baaardzo niewielka liczba błędów, umiejętność trzymania w napięciu i zarazem pobudzania coraz większego zainteresowania w czytelniku... Naprawdę, masz moje uznanie, zazdroszczę :)
talent, talent!
Pozdrawiam, pisz dalej,
evi.
PS: jutro oczywiście doczytam drugi odcinek! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez evi dnia Śro 20:34, 03 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Maryś=*
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wolne Miasto
|
Wysłany:
Czw 13:26, 04 Cze 2009 |
|
No to teraz może ja :) Droga współużytkowniczko reinigen, też tu jestem nowa i mam jeszcze mniej postów, niż Ty :P Niemniej jednak zamierzam się w najbliższym czasie poprawić - jak tylko będę miała wakacje... czyli już po sobocie :P Czyli w poniedziałek :)
No dobra, dość gadania głupot. Dobrze wiesz, że chciałam Cię zjechać i prawdę mówiąc powinnam za to, co mi zrobiłaś :P No ale, przyznaję, że nie mam serca. Mam na myśli, że kocham to opowiadanie, a jak coś się kocha, to trudno jest to krytykować. Ale wiesz co? Coś tam jednak powiem, co mi tam.
Widzę, że sporo osób zwróciło uwagę na to, że wszystko się dzieje za szybko. Coś w tym w sumie jest, ale Ty sobie doskonale zdajesz z tego sprawę. Albo wiesz co? Nie będę się rozdrabniać. Powiem tylko jedną rzecz, z której, notabene, nie jestem zbyt dumna. W trakcie czytania tych dwóch pierwszych części, a potem kolejnych, uświadomiłam sobie, że jestem lekko głupia. W sensie, zaczęłam czytać i, jak wiesz, czytało mi się dziwnie. Kahlan nie miała dla mnie nic wspólnego z Bellą, Bella z Pattisonem i tak dalej. Do tego doszła rzeczywiście ta szybka akcja... No i "dziwna" Stephenie Meyer, która zachowuje się, jakby ktoś ją obserwował. Wszystko nie tak! Dlatego pewnie wciąż dziwią mnie z lekka opinie niektórych czytelniczek, że jest wciągająco, idealnie i tak dalej. Może to dlatego, że nie przywykły do czytania naprawdę dobrych opowiadań :) Bo ja osobiście czytam tego dość sporo. No i właśnie. Przyzwyczaiłaś mnie do świetnych, ciekawych, wciągających opowiadań, a tu taki dziwny początek z dziewczyną Pattisona w roli głównej (love srove story jak nic). No i rzecz, do której tak nieudolnie zmierzam (bo wciąż przypomina mi się coś, co bym chciała napisać), uświadomiłam sobie podczas czytania trzeciej części. Przyzwyczaiłaś mnie do dobrych opowiadań? Przyzwyczaiłaś. Zawsze wszystko miało jakiś swój cel? Miało. A ja mimo to Ci nie ufałam! Głupio mi się do tego przyznawać, no ale staram się być lojalna. Kurde, serio mi się nie podobało. Albo może nie, że nie podobało, ale jakoś mi nie pasowało po prostu. Bo "nie podobało" to zdecydowanie nieadekwatne określenie. A teraz wiem, że każde zdanie i w pierwszej, i w drugiej części było uzasadnione, a nie pisane ot tak sobie, bo akurat Ci przyszło do głowy, że Meyer będzie starą dziwaczką. Tak więc przyznaję się do błędów, biję z całej siły w piersi i proszę o wybaczenie. Mea culpa, już nigdy nie zwątpię, promise. Bo wtedy przypomnę sobie to opowiadanie, jedno z Twoich lepszych, jeśli nie najlepsze :)
(Więc wybacz wszystkim czytelniczkom, bo nawet nie wiedzą, że błądzą. Tym bardziej, że raczej nie czytały nic Twojego.)
No dobra, to ja kończę. Ale Cię zjechałam, nie ma co. Ale serio, nie mam serca, bo kocham to opowiadanie. Uwielbiam, uwielbiam i z utęsknieniem czekam na ciąg dalszy. No i jednocześnie na komentarze pod trzecią częścią :) I czwartą... A najbardziej sama wiesz, pod którą
Pozdrawiam serdecznie,
M=*
PS Opowiadanie jest serio świetne, nawet mi się nie mieści w głowie, że coś może być tak idealnie zaplanowane :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
reinigen
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn
|
Wysłany:
Śro 16:19, 10 Cze 2009 |
|
evi - bardzo się cieszę, że opowiadanie zaczyna Ci się podobać. Mam nadzieję, że to się nie zmieni i nie zawiodę Twoich oczekiwań. Nie wiem, czy doczytałaś w końcu drugi odcinek i jakie były Twoje wrażenia, ale może kiedyś jeszcze coś napiszesz i wtedy rozjaśnisz mroki mojej niewiedzy :) Pozdrawiam!
Maryś - fajnie Cię tu mieć. Trafiłaś w sedno: ZAUFANIE. Ja nie wiem, ile mam ci udowadniać to, że każde opowiadanie mam przemyślane do końca, gdy zaczynam dodawać je na jakimkolwiek forum. Jasne, że nie wszystko jeszcze wiem, bo inaczej nie miałabym przyjemności pisania. Ale jeśli już coś napisałam - to jest to sprawdzona, zatwierdzona w planie rzecz. Cieszę się, że w końcu do tego doszłaś. Choć wymagało to sporo czasu :P
A teraz już część trzecia:
Przebudzenie.
- Bella! - pierwsza przypadła do mnie Esme.
Zatonęłam w jej matczynych objęciach z taką ulgą, jakbym po długiej i szalenie wyczerpującej podróży znalazła się wreszcie w zagubionym dawno domu. Pachniała słodko i kusząco, tak cudownie znajomo... I tuliła mnie do siebie jak nowo odzyskane dziecko. Łzy napłynęły mi do oczu, a wzruszenie chwyciła za gardło. Wtedy właśnie przypomniałam sobie, że wampiry jednak płaczą... Nie chciałam tych objęć opuszczać, bo nagle całe moje życie stało się realne, prawdziwe i niezaprzeczalne, choć jeszcze parę minut temu było tylko książkową historią. Ja istniałam! Nazywałam się Isabella Cullen, a kiedyś Swan. Miałam cudowną rodzinę, w której matkowała mi ta oto cudowna Esme, a ojcem był wspaniały...
- Carlisle... - wyszeptałam, patrząc na pięknego, jasnowłosego mężczyznę ponad ramieniem Esme.
- Bello, nareszcie... - powiedział on, przygarniając mnie do siebie krótkim, ciepłym uściskiem.
- I Emmet... - nie mogłam w to uwierzyć.
Emmet nie wyglądał dobrze. Choć po wampirach nie widać zmęczenia, to jednak ja umiałam je rozpoznać. Zawsze uśmiechnięty i pozytywnie nastrojony, teraz Emmet miał w oczach smutek, a sposób, w jaki stał, zdradzał zrezygnowanie. Poza tym na jego przedramionach i karku zauważyłam ślady po dotkliwych ranach w kształcie półkolistych, ostrych szczęk.
Mimo to, i on mnie objął. Uśmiechnął się nawet, choć nie był to ten sam beztroski uśmiech, jaki pamiętałam z Forks. Przez te wszystkie emocje dopiero po chwili wyczułam drażniący, ale i tak cudownie znajomy zapach od strony drzwi. Obróciłam się szybko.
- Seth! Leah! - przypadłam do przyjaciół.
Przytulili się do mnie tak, jak reszta, ale nic nie powiedzieli. Po nich zmęczenie widać była na pierwszy rzut oka i od razu zalało mnie współczucie. Biedni, poszarpani i szarzy na twarzach z braku snu, ledwie trzymali się na nogach. Ale ja nie śmiałam zaproponować im ani chwili wypoczynku. Bałam się, że gdy tylko stracę ich wszystkich z oczu, znowu mi znikną i moje życie wróci do fazy śpiączki bez wspomnień. Wspomnień, które teraz wracały do mnie falami...
Nagle całkiem wyraźnie zobaczyłam nasz domek pomiędzy drzewami i jego kamienne ściany. Poczułam zapach wilgotnego, świeżego lasu i płynącej niedaleko rzeki. Niemal słyszałam świergot ptaków w koronach wysokich sosen. I wtedy uświadomiłam sobie, że czegoś mi tam brakuje, że jeszcze o czymś zapomniałam...
- Edward... - szepnęłam z przerażeniem, po czym, tknięta jeszcze gorszą myślą, zerwałam się na nogi. - Renesmee!
- Spokojnie, Bella... - Carlisle usadził mnie w fotelu.
- Gdzie jest Renesmee?! Co z moją córeczką?! - wołałam panicznie, usiłując się mu wyszarpnąć. - Gdzie ona jest?! Zabierzcie mnie do niej!
- Bella, uspokój się... - teraz już wszyscy próbowali mnie przytrzymać, ale ja i tak uparcie wyrywałam się i rozglądałam, jakbym się spodziewała, że ukrywają Renesmee przede mną w jakimś ciemnym kącie pokoju.
- Gdzie jest Renesmee?!
- Nie wiemy! - zawołał wreszcie Carlisle, trzymając mnie mocno za ramiona. - Nie wiemy, rozumiesz? Sami ciągle jej szukamy...
Wtedy całe szczęście z odnalezienia rodziny prysło. Cała moja radość ulotniła się w jednej chwili, bo czymże byli wszyscy inni, jeśli moja jedyna, ukochana córeczka zniknęła?! Mój sens życia, moje najukochańsze dziecko zaginęło i nikt nie potrafił mi powiedzieć, gdzie mogę jej szukać. A jeszcze godzinę temu nawet jej nie pamiętałam! Co ze mnie była za matka?! Kto był na tyle okrutny, żeby zrobić mi coś takiego?! I jak ja, choćby po wpływem nie wiadomo jakiej siły, mogłam zapomnieć o istnieniu własnego dziecka?!
A jednak ktoś za tym stał... Ktoś umyślnie, świadomie odebrał mi całe moje życie! Dał mi fałszywe wspomnienia, pchnął pomiędzy ludzi i oddzielił od moich ukochanych, a teraz pewnie napawał się swoim sukcesem. I tego kogoś sama, osobiście zabiję...
Nawet nie wiedziałam, kiedy skruszyłam na proch srebrną popielniczkę, którą wcześniej obracałam w palcach.
- Bella, porozmawiajmy... - powiedział łagodnie Carlisle. - Mamy bardzo wiele do nadrobienia, a czas ucieka. Ale najpierw pozwólmy położyć się na chwilę Sethowi i Leah.
Robert poderwał się i zaprowadził moich przyjaciół do naszej sypialni. Tam dał im świeżą, czystą pościel i nowe koszulki, żeby mogli się przebrać, a jednocześnie dyskretnie zostawił mnie z rodziną, umożliwiając nam rozpoczęcie rozmowy. Została przy nas tylko Stephenie, która zresztą od razu rozładowała sytuację małym żartem:
- Cholera, w takiej chwili normalnie proponuje się herbatę, ale tutaj... - bąknęła cicho.
- Zawsze możesz przywlec jakąś antylopkę – uśmiechnął się do niej Emmet.
Widziałam, że czują się przy sobie swobodnie, ale to mnie nie zdziwiło. Skoro pojawili się przy Stephenie tuż po wydaniu „Twilight”, to musieli spędzić razem sporo czasu i chyba zdążyli się już poznać. A to przypomniało mi o kolejnej, rozrywającej serce rzeczy...
- Jak długo? - spytałam cicho. - Jak długo, Carlisle? Ile to już trwa?
Zanim odpowiedział, przyjrzał mi się uważnie, po lekarsku. Przez chwilę miałam wrażenie, że ocenia poziom mojego szoku i szanse na to, że nie zwariuję po przekazaniu mi kolejnych złych wiadomości. Ja jednak wiedziałam swoje. Teraz już byłam gotowa przyjąć wszystko. Nic nie było ważne, byle tylko odnaleźć i przytulić do siebie moją Renesmee.
- Piętnaście lat... - szepnął z bólem. - Nie było cię piętnaście lat...
Moje, znieruchomiałe już prawie dwie dekady temu, serce szarpnęło się z bólem. Każde inne piętnaście lat byłoby bez znaczenia, bo przecież dla wampirów to zaledwie chwila. Nadal byłam młoda i wyglądałam identycznie, jak w chwili przemiany. Ale na tym jednym piętnastoleciu szczególnie mi zależało, bo... tylko w tym czasie dorastała moja córka. Nikt już nigdy nie zwróci mi jej dzieciństwa, które bezpowrotnie minęło. Nie zaczęłam tym razem krzyczeć ani się rzucać, ale już teraz byłam pewna, że winny temu wszystkiemu poniesie w moich rąk okrutną i powolną śmierć. Wystarczyło tylko go odnaleźć, a w tym celu musiałam zgromadzić jak najwięcej informacji i od razu zabrać się do działania.
- Opowiedz mi wszystko... - poprosiłam Carlisle'a. - Wszystko, co wiecie.
- Nie ma tego wiele... - mruknął Emmet, a Esme spojrzała na mnie z bólem.
- Piętnaście lat temu coś zaszło w waszym domku, do tej pory nie wiemy, co to takiego było... - rozpoczął opowieść Carlisle. - Nikt z nas niczego nie widział, ani nie słyszał. Dopiero następnego ranka Alice poszła do was z jakąś sprawą i zwęszyła obcy ślad. Była zaskoczona, bo nic wcześniej nie zobaczyła. Nie miała żadnej wizji gości i zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. A domek już był pusty.
- Nie było żadnych śladów walki, więc na początku myśleliśmy, że wyszliście we trójkę na spacer – dopowiedział Emmet. - Ale długo nie wracaliście, a nas zaniepokoił ten obcy trop.
- Zdecydowaliśmy się jeszcze trochę poczekać, bo nie było powodów do paniki – westchnęła Esme. - Ale już następnego dnia wiedzieliśmy, że coś musiało się stać. Nigdy nie zniknęlibyście bez słowa na tak długo.
- Próbowaliśmy pójść tym obcym śladem, jednak on zatoczył duże koło i wrócił do punktu wyjścia – wyjaśnił Emmet. - Wtedy zgłupieliśmy. Przecież wyczulibyśmy każde przerwanie koła! A jednak ktoś musiał znaleźć jakiś sposób...
Słuchałam ich z zaciekawieniem, ale rzeczywiście z ich opowieści niewiele wynikało. Chociaż potrafiłam sobie wyobrazić ciężar ich bezsilności, gdy nagle odkryli zniknięcie części rodziny i nie potrafili go w żaden sposób wytłumaczyć.
- I co zrobiliście? - spytałam cicho, z lodowatym wręcz spokojem. To chyba ciągle był efekt szoku, bo jak mogłam zachować chłód w tej sytuacji?
- Czekaliśmy jeszcze trzy dni – odparł Carlisle. - Alice próbowała wywołać wizje, ale nie dawały efektu. Zaczęliśmy was szukać wśród znajomych, pytaliśmy innych, czy coś wiedzą. Wszyscy byli bezradni. Biegaliśmy coraz dalej, żeby znaleźć wasz trop, ale nigdzie nie było nawet śladu. Co więcej, okazało się, że Jacob także zniknął...
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Sfora nie miała z nim kontaktu – wyjaśnił mi Emmet. - Seth i Leah myśleli, że jest w ludzkiej postaci i na początku nic ich nie niepokoiło. Ale kiedy się z nimi skontaktowaliśmy, też zaczęli się martwić. Szukali śladów waszych i Jacoba swoimi sposobami. I nic.
Ścisnęłam skronie palcami. Chciałam już faktów, nie opowieści o kolejnych porażkach. Jeśli Jacob też zniknął, to co się z nim działo?! Jak ktokolwiek mógł unieszkodliwić potężnego wilka, który wyczułby wampiry na kilometry?! Dlaczego to wszystko było takie trudne?!
- To trwało latami, Bello... - szepnęła cicho Esme. - Zaczęliśmy tracić nadzieję, odchodziliśmy od zmysłów. Alice i Jasper wybrali się do Volturi, jednak odprawiono ich z kwitkiem. Och, oczywiście Aro wyglądał na bardzo przejętego... - sprostowała, widząc mój niedowierzający wzrok. - Wyrażał głębokie współczucie i zadeklarował pomoc, ale tak naprawdę nic nie zrobili.
- Kilka lat później Alice miała wizję obcej kobiety, człowieka, która rozmawia z dziennikarzem – powiedział Carlisle. - Nie wiedzieliśmy, co to oznacza, ale niedługo potem wydano książkę pod tytułem „Twilight”, która natychmiast stała się bestsellerem. To właśnie Alice przeczytała ją pierwsza i od razu podniosła alarm. Ja, Emmeti Jasper jak najszybciej odnaleźliśmy Stephenie i pojawiliśmy się u niej dokładnie w momencie, gdy Jane trzymała ją za gardło...
Spojrzałam szybko na Stephenie. Była blada, ale nawet nie drgnęła na dźwięk słów Carlisle'a. W tym też momencie do pokoju wszedł Robert i usiadł koło mnie. Potem wziął mnie delikatnie za rękę, a ja zobaczyłam krótki grymas na twarzy Emmeta. Zrozumiałam. Choć nieświadomie, zdradziłam jego ukochanego brata, a teraz mój kochanek trzymał moją dłoń. Dla mnie jednak był to już wyłącznie przyjacielski uścisk.
- Zabiliśmy dwa mało znaczące wampiry – kontynuował Carlisle, taktownie nie zwracając uwagi na gest Roberta. - Jeden był nowonarodzony, drugi to ktoś z gwardii przybocznej. Jane uciekła z niewielką obstawą. Żaden z pokonanych wampirów nie zdradził nam nic o waszej sytuacji, ale już wiedzieliśmy, że Volturi są w to zamieszani. Gdyby chodziło o uciszenie nic nie znaczącego człowieka, nie wysyłaliby Jane. Oni chcieli zatrzeć ślady, bali się czegoś więcej... Wtedy zdecydowaliśmy, że musimy mieć wśród Volturi swojego szpiega...
- Alice... - domyśliłam się z bólem. - Alice pojechała do Volterry...
- Tak, ale razem z Jasperem – potwierdził krótko Carlisle. - Do Volturi poszła sama, powiedziała im, że popiera ich dbałość o brak rozgłosu. Nie było jej z nami u Stephenie, mogła to zrobić. A Jasper musiał trzymać się na uboczu, więc w przebraniu krążył po Volterze, gotów w każdej chwili popędzić jej na pomoc. Z nim jednym mieliśmy kontakt, ale do tej pory nie wiemy, jak on utrzymywał styczność z Alice. Nam zostawiał krótkie, zaszyfrowane komunikaty w umówionych miejscach.
- Do Forks? - nie zrozumiałam.
- Nie, Bello... opuściliśmy dom – wyznała Esme z pozoru spokojnie, ale w jej oczach widziałam ból i tęsknotę za naszym ukochanym miejscem na ziemi. - Staliśmy się nomadami, ciągle podróżujemy. Teraz nasza trójka mieszka w pobliżu Stephenie, razem z Sethem i Leah.
- A co z Rosalie? - pytałam, chcąc ogarnąć to wszystko jak najszybciej.
- Jasper został pojmany – powiedział głucho Emmet. - Nie wiemy, co się z nim teraz dzieje. Nie wiemy nawet, czy żyje. Ale w jednym z ostatnich komunikatów przekazał nam, że Alice chyba odnalazła Renesmee. Wtedy Rosalie wyjechała.
Kochana Rosalie... Od początku była najbardziej zaciekłym obrońcą mojej córeczki i wiedziałam, że nie zostawiłaby jej za nic w świecie samej. Jeśli tylko miała szansę stanąć przy niej znowu, na pewno z tego skorzystała. Mogłam się założyć, że bez żalu przystąpiła do Volturi i przy nich wyrzekła się swojej rodziny, aby być bliżej Renesmee. Jaką cenę przyszło jej za to zapłacić? I ile oddał dla mojej córki Jasper...?
- Wkrótce po jej wyjeździe Jasper zaginął – powiedział Carlisle, jakby odczytując moje myśli. - W ostatniej wiadomości, której części do tej pory nie potrafimy zrozumieć, zaznaczył jeszcze, że Rosalie jest bezpieczna. Potem straciliśmy z nim kontakt.
- Co to za wiadomość? - zapytałam natychmiast.
Carlisle podszedł i podał mi kawałek papieru. Zwykła kartka, oddarta z jakiegoś notesu czy zeszytu, zmięta i trochę pożółkła ze starości, nosiła ślady wielokrotnego czytania. Pismo wyblakło, ale nadal było czytelne, choć dla mnie również całkowicie niezrozumiałe.
Na kartce widniał napis: LSD trip., a pod nim uszeregowane kolumnami zdania: Sprawia, że zapominasz, Sprawia, że pamiętasz, Sprawia, że jesteś marionetką.
- LSD? - uniosłam brew.
- To narkotyk – wyjaśnił Carlisle. - Dietyloamid kwasu lizergowego, substancja psychoaktywna. Okres jego działania nazywa się potocznie „trip”, tak mówią narkomani. Wywołuje zmiany w postrzeganiu psychicznym i zmysłowym.
- Ale dlaczego Jasper to napisał? - nie zrozumiałam. - Przecież ty jesteś lekarzem, wiesz wszystko o narkotykach. Po co miałby zwracać ci uwagę na LSD?
- Tego właśnie nie wiemy... - powiedział Carlisle powoli, ale przyglądał mi się nieco zbyt uważnie.
Wtedy jeszcze raz spojrzałam na kartkę i zastanowiłam się głębiej. Słowa napisane były w wyraźnym pośpiechu, niechlujnie. Ale jednocześnie była w nich jakaś nieokreślona przejrzystość. Sam fakt, że trzy zdania pod spodem napisano w równych, precyzyjnie oddzielonych kolumnach świadczył, że Jasper dobrze wszystko przemyślał i nic nie zrobił przypadkowo. Tylko co takiego chciał nam przekazać?! Popatrzyłam na to uważniej...
- Sprawia, że zapominasz... - szepnęłam nagle. - Myślicie, że to LSD?! Myślicie, że... dano mi narkotyk?! Że to dlatego zapomniałam o wszystkim?!
- Tak w pierwszej chwili pomyślałem... - zgodził się Carlisle. - Ale to niedorzeczne. Na wampiry narkotyki nie działają w ten sposób, jak na ludzi. Nasz układ krwionośny nie działa, nie przewodzi substancji psychoaktywnych, a neuronów nie da się w ten sposób uszkodzić. LSD jest metabolizowane przez wątrobę, która u wampirów praktycznie nie funkcjonuje. Nie mogłoby spowodować takich reakcji. Ale... niewykluczone, że Volturi znaleźli inny środek, nieznany ludziom...
- Wtedy Jasper by coś o tym napisał – wzruszył ramionami Emmet.
- Mógł nie mieć czasu – Carlisle łagodnie go poprawił. - No i wystarczającej wiedzy. Przekazał nam tylko tyle, ile sam zrozumiał z działania tej substancji. Wydała mu się najbardziej podobna do znanego powszechnie LSD i z tym ją porównał, opisując szybko jej działanie.
Nie zastanawiając się dłużej, sięgnęłam zębami ku własnemu nadgarstkowi i z łatwością wgryzłam się w żyłę. Stephenie wzdrygnęła się na chrzęst przerywanej skóry, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Wzięłam szklany spodeczek i ścisnęłam ranę tak, aby spadło na niego trochę krwi. Carlisle natychmiast zrozumiał, co robię i szybko wyciągnął z własnej torby długie próbniki, po czym po kolei zanurzał je w mojej krwi i zabezpieczał w szczelnych fiolkach.
- Ile zajmie ci badanie? - spytałam tylko.
- Nie mam odpowiedniego sprzętu ani odczynników – stwierdził, korkując ostatnią fiolkę i sięgając po moją dłoń. Od razu zaczął ją opatrywać. - Ale jest już wieczór, mogę pójść do najbliższego szpitala i jako lekarz poprosić o skorzystanie z ich laboratorium. Jeszcze tej nocy powinienem mieć wyniki.
- Doskonale. Im szybciej, tym lepiej – przytaknęłam.
- W związku z tym zostawiam was samych, ale nigdzie się stąd nie ruszajcie i trzymajcie się razem – powiedział, błyskawicznie pakując wszystkie fiolki do torby. - Emmet i Esme opowiedzą ci resztę naszych wiadomości, a ja wrócę, jak tylko będę mógł najszybciej.
Wyszedł tak szybko, że Robert i Stephenie nie zauważyli ani ruchu. Widziałam, jak ze zdziwieniem rozglądają się po pokoju, szukając go wzrokiem. Dopiero wtedy przyszło mi na myśl, jak dzielny był Robert. Zachowywał zimną krew w pomieszczeniu pełnym postaci, które do tej pory wydawały mu się być wyłącznie tworami ludzkiej wyobraźni i nawet nie widać było po nim strachu. Przychodziło mi do głowy jedynie takie wytłumaczenie, że przecież jako aktor żył w świecie „Twilight” dużo intensywniej niż zwykły śmiertelnik. A jednak jego spokój i opanowanie były imponujące. Spróbowałam się do niego uśmiechnąć, ale nie wiem, jak mi to wyszło. Prawdę mówiąc, wcale nie było mi do śmiechu...
- Więc Renesmee prawdopodobnie żyje – powiedziałam cicho, nagle zdając sobie sprawę z napięcia, w jakim byłam do tej pory.
- Myślę, że tak – potwierdziła Esme. - Nawet, jeśli to Volturi zabrali ją do siebie, była raczej zbyt cenna, żeby mogli ją zabić. Pamiętaj, że oni... kolekcjonują umiejętności. Renesmee, jako córka twoja i Edwarda, a w dodatku półwampir, musiała być dla nich szalenie kusząca.
- Alice też od zawsze pożądali – odezwał się nagle Emmet, ale w jego głosie brzmiała gorycz. - Dlatego wśród nich powinna być bezpieczna.
Zrozumiałam tę gorycz. Alice z jej wizjami niejednokrotnie odmawiała propozycji Volturi, aby zamieszkać razem z nimi. Ale Rosalie nie miała szczególnego daru, prócz nieziemskiej urody, którą Volturi cenili raczej umiarkowanie. Emmet musiał żyć w potwornej presji strachu, nieświadomy, co dzieje się z jego ukochaną. Domyślałam się, że przekaz Jaspera o jej bezpieczeństwie był dla niego ogromną ulgą. Ale od tego czasu minęło już...
- Kiedy zaginął Jasper? - spytała nagle.
- Dwa lata temu – powiedziała głucho Esme. - Od dwóch lat nie mamy z Volterry żadnych wieści.
Bardzo chciałam zadać kolejne pytanie, ale coś dławiło mnie w gardle. Nie umiałam wypowiedzieć go na głos, zbyt przerażona możliwością otrzymania złej odpowiedzi. Dlaczego oni sami nie powiedzieli mi nic na ten temat? Zbierałam się kilka razy, jednak coś za każdym razem mnie paraliżowało. Postanowiłam więc zacząć inaczej...
- Dlaczego nie odnaleźliście mnie wcześniej? - spytałam bez wyrzutu. - Jestem w telewizji i gazetach już prawie od pół roku!
Wtedy Esme i Emmet popatrzyli na siebie z uniesionymi brwiami. Emmet uśmiechnął się lekko, choć wydało mi się to nie na miejscu, Esme zaś spojrzała na mnie swoimi łagodnymi, ciemnozłotymi oczami i odezwała się spokojnym głosem:
- Kochanie, w telewizji... to nie ty – uśmiechnęła się blado.
- Słucham?! - o mało się nie roześmiałam.
- Nie wiem, jak ci to wyjaśnić. Oczywiście, widzieliśmy zdjęcia i filmy z dziewczyną Roberta Pattinsona, ale nigdy nie rozpoznaliśmy w niej ciebie – tłumaczyła łagodnie. - Teraz widzę, że to ciągle byłaś ty, ale naprawdę nie potrafiłam dojrzeć tego wcześniej. Nie umiem tego wytłumaczyć...
- To tak, jakbyś widziała w telewizji znajome miejsce, ale od zupełnie innej strony, niż ty je widziałaś – powiedział Emmet. - Nie poznajesz go, ale kiedy się tam znajdziesz to nagle wiesz, że już tu byłaś. Po prostu stałaś po drugiej stronie.
- Stephenie też cię nie poznała – uśmiechnęła się Esme. - Ale dziś, kiedy po raz pierwszy ujrzała cię przed sobą, od razu wiedziała, że jesteś Bellą. A my staliśmy wtedy na zewnątrz restauracji i słyszeliśmy każde wasze słowo.
- Dlaczego nie weszliście do środka? - spytałam szybko. - Na wasz widok prawie wszystko mi się przypomniało, a tak musiałam zrobić z siebie idiotkę.
- No cóż, pomyśleliśmy, że to nie byłoby do końca bezpieczne... - odchrząknął Emmet.
Dopiero teraz zobaczyłam, że jego oczy są przerażająco czarne. Tęczówki Esme miały jeszcze odcień ciemnego złota, ale on najwidoczniej nie jadł od wielu, wielu dni.
- Cały czas ktoś z nich musiał być przy mnie – odezwała się nagle Stephenie. - A ja od trzech tygodni jestem w Nowym Jorku. Nie ma tu za wiele miejsc do polowania...
- To nieważne – machnął ręką Emmet. - Dam radę. Najważniejsze, że mamy już ciebie. Teraz łatwiej będzie nam odnaleźć resztę. Edwarda...
Zarzuciłam głową tak nagle, że chyba trochę ich przestraszyłam. Ale nie potrafiłam się opanować, gdy wreszcie poruszono ten jedyny, niemal najważniejszy temat. A więc go nie odnaleźli! Edward nie został zabity, nie ma mowy o jego śmierci! Po prostu go nie odnaleźli i teraz to ja się tym zajmę! Mój Edward żyje, jest gdzieś tam na świecie i może nawet... nie wie, o własnym pochodzeniu...
- Myślicie, że on jest w takim stanie, jak ja? - zapytałam z zapartym tchem.
- Najprawdopodobniej – przyznał Emmet. - Gdyby pamiętał, to by się odezwał.
- Przez jeden przerażający moment myśleliśmy, że nie żyjecie... - Esme mówiła cicho, z wciąż widocznymi śladami bólu, choć musiało to być lata temu. - Ale pojawiła się książka Stephenie, dowiedzieliśmy się o jej snach... Zyskaliśmy nadzieję. I zostaliśmy nagrodzeni. Oto, po piętnastu latach, odzyskaliśmy jednego z zaginionych członków rodziny. Teraz odnajdziemy Edwarda, na pewno...
Tak bardzo chciałam w to wierzyć. Chciałam być pewna tak, jak kochająca matka, jak Esme, w której płonął najjaśniejszy ogień nadziei. Rozumiałam ją bardzo dobrze, bo sama nie dopuszczałam do siebie myśli, że mojej Renesmee mogło się cokolwiek stać. Dlatego ze spokojniejszym już nieco sercem wysłuchałam dalszej części ich opowieści.
Moja mama żyła. Kilka miesięcy po moim zaginięciu przeniosła się do Forks, żeby pomóc w poszukiwaniach, które na własną rękę prowadził Charlie. Ta tragedia zbliżyła ich do siebie na powrót i mama rozstała się z Philem. Wróciła do ojca i żyją razem w Forks, od lat złamani tragedią, ale zdrowi i cali, choć Cullenowie prawie nie mieli z nimi kontaktu. Dla ich własnego bezpieczeństwa nie wiedzieli prawie nic, więc pewnie przeżywali tam koszmar. Ale wspierają się nawzajem. Esme chciała nawet od razu dać im jakiś znak, że żyję, ale uznaliśmy to za przedwczesne. Ktoś mógłby przechwycić naszą wiadomość, a ja na razie i tak nie mogłam wrócić do domu. Kto wie, czy kiedykolwiek mi się to uda, zważywszy na niepewne wydarzenia, jakie czekały nas w najbliższym czasie.
Z wiadomości Jaspera wynikało, że Alice zyskuje zaufanie Volturi, choć żadne z nas nie wiedziało, jak mogło jej się to udać. Aro miał jej myśli jak na tacy, jednak nic jej nie zrobiono i wręcz z zachwytem przyjęto ją w swoje szeregi. Choć zajęło to kilka lat, zanim zaufali jej na tyle, żeby mogła wpaść na trop Renesmee. Dalej wiedzieliśmy już tylko, że Rosalie dotarła bezpiecznie do Volterry i również zamieszkała w zamku, a Jasper nie zostawił umówionej wiadomości już nigdy potem. Może przypłacił swoją lojalność życiem, a może został pojmany...
Śladu Jacoba nikt nie odnalazł. Właściwie o nim było wiadomo najmniej. Zniknął razem z nami i przez piętnaście lat nie dawał znaku życia nikomu, więc Billy zmarł do ostatniej chwili nie wiedząc, co dzieje się z jego synem. Esme powiedziała mi jednak, że był zaskakująco spokojny i nigdy nie zwątpił, że Jacob jest zdrów i cały. Umarł z uśmiechem na ustach po długiej i ciężkiej chorobie, cztery lata temu. Seth i Leah wytrwale przemieniają się co najmniej raz dziennie i w myślach nawołują swojego przywódcę. Seth tłumaczył, że wyczuliby jego śmierć, bo któreś z nich stałoby się głową sfory, a taka zmiana nie zaszła. I oni mieli więc nadzieję, że Jacob wkrótce się odnajdzie.
Znalezienie mnie musiało być dla nich ogromnym krokiem naprzód...
Mijały godziny, wilki spały spokojnie, a my rozmawialiśmy, wymieniając uwagi i snując przypuszczenia. Zastanawialiśmy się, jak Volturi udało się otumanić mnie do tego stopnia i ominąć wizje Alice, a potem zmylić resztę Cullenów fałszywym tropem. Jak Edward mógł nie usłyszeć ich myśli? Jak przebili się przez moją ochronną tarczę, która dotychczas działała niezawodnie? Te wszystkie pytania pozostawały bez odpowiedzi, choć nad ranem jedną z hipotez mogliśmy już wykluczyć, bo w mieszkaniu pojawił się zafrasowany Carlisle, mówiąc:
- Sprawdziłem wszystko. W twojej krwi nie ma śladu żadnej obcej substancji... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|