|
Autor |
Wiadomość |
topchic
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Cze 2009
Posty: 45 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 22:59, 05 Lut 2010 |
|
Mam taką zasadę, żeby nie ruszać polskich ff, chyba, że to te które betuje. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że Polki są mniej kreatywne, co w przypadku twojego ff jest strasznie krzywdzące. Powiem szczerze, że zajrzałam tu niechcący i nie mam pojęcia jak to się stało, że już czekam na nowy rozdział. Nie zanudzasz, nie opisujesz tego co wszyscy i w jakiś tam sposób potrafisz zaskoczyć. Po mimo tego, że nadal drzemie nadzieje odnośnie związku Belli i Edwarda, jestem w stanie znieść ich "przyjaźń". Natomiast nie jestem do końca pewna charakteru Alice i choć zaznaczam, że nawet ją lubię to coś mi mimo wszystko przeszkadza. No ale pisz dalej, bo jak najbardziej ci to wychodzi. Powodzenia i życzę baaardzo dużo czasu :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Wto 15:52, 09 Lut 2010 |
|
Rozdział od dawna wisi, a ja nawet nie skomentowałam. Przeczytałam rozdział i jestem pod wielkim wrażeniem. Ilekroć nie dajesz nowego rozdziału, powracasz w wielkim stylu. Ta część tak mi się spodobała, że przeczytałam ją dwa razy.
Strasznie podoba mi się, że Bella nie ma silnej woli i tak długo patrzała na Emmetta. Tak jest... ciekawiej. Jakby nie było, ma wielki problem, co w sprawie z nim zrobić. Wcześniej za bardzo nie wrzucało mi się w oczy, że jest aż tak zauroczona swoim bratem, a raczej braćmi. Nie wiem czemu, ale uwielbiam perspektywy Alice. Chociaż nie, wiem, czemu ją lubię. Oddajesz całkowicie jej uczucia i ja jestem w stanie ją zrozumieć, wczuć się w tą postać, mimo że jej perspektywy są najkrótsze. Kiedy zobaczyłam, co śpiewa, nie dowierzałam. Uwielbiałam kiedyś Nickelback, a podczas czytania wmawiałam sobie, że chyba teksty piosenki pomyliłam, ale notka pod rozdziałem sprawiła, że uwierzyłam, że to ta piosenka. Należy wspomnieć chyba też coś na temat Edwarda. Z każdą kolejną częścią zyskuje moją sympatię. A porwanie było bezbłędne w jego wykonaniu.
Nie czytałam mnóstwo polskich opowiadań, ale na podstawie tego, co już przeczytałam,mogę powiedzieć, że twoje dialogi są najlepsze. Nie wyglądają mi sztucznie i są zabawne. Cieszę się, że wróciłaś do nas z kolejnym rozdziałem.
Pozdrawiam,
paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trusiaczek
Człowiek
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Śro 19:08, 10 Lut 2010 |
|
Kilka słów by Trusia:
Od czego by tu zacząć? Może tak...
Charlie+Esme-Carlisle - coś nowego, podoba mi się ten pomysł, chociaż uwielbiam dr.C i brakuję mi go (nawet jeżeli jest tu very bad)
Alice+Jasper - Alice jak to ona... zakręcona. Podoba mi się zły charakterek Jaspera. Szkoda, że rani Alice, ale... zobaczymy co z tego wyjdzie.
Insecto - uwielbiam go/ją!!!! Wierzę, że jeszcze coś ciekawego wywinie Mogę założyć TEAM INSECTO?
Ciotka Kat - powiedź proszę, że ona jeszcze zamiesza w tym opowiadanku?! Wierzę w nią!!!
No to teraz wielka Trójca!
Emmett - fajnie, że Bella zakochała się właśnie w nim i mam nadzieję, że coś jednak z tego wyjdzie (nawet jakby to miał być tylko malutki pocałunek) Podobają mi się jego relacje z Edwardem - niby na siebie jadą, ale i tak widać, że się kochają - jak bracia oczywiście
Edward - uwielbiam Edwarda jako BADWARD , podoba mi się, to co dzieję się między nim a Bella. W sumie to dziewczyna ma dobry kontakt tylko z nim w domu SWAN-CULLEN. Nawet jeśli na siebie jadą... jak to się mówi - "Kto się czubi- ten się lubi"
Bella - standard - pierwsza męczennica świata - ale to dobrze. Stara się odnaleźć w nowej sytuacji i wychodzą z tego śmieszne rzeczy... zwłaszcza jak ma Edwarda przy swoim boku. Ciekawa jestem jak rozegra sprawy z Emmettem, zwłaszcza jak teraz o wszystkim wie Edward. Martwi mnie to, że odsunęła się trochę od Alice. Wiem, że to ze względu na odległość jaka je dzieli, ale mimo to... smutno mi!
Z utęsknieniem czekam na kolejne rozdziały i na to co wydarzy się na balu! Życzę DUŻO weny i cieszę się, że znowu piszesz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 19:35, 21 Lut 2010 |
|
Jedna sprawa.
Ostatnio w temacie zrobił się pewien zastój - bardzo mało osób komentuje, choć wiem, że wielu czyta. Rozumiem, że nie każdemu chce się wypowiadać, że czasami trudno ubrać myśli w słowa, ale mam jedną prośbę - dajcie znak, że czytacie. Obojętnie, czy w pochwale, czy w dwóch słowach na chomiku, po prostu... odezwijcie się, okay? To bardzo motywuje
Rozdział krótki, ale chciałam już wstawić, a nie wiem, czy coś bym jeszcze dopisała. W każdym razie postaram się, aby następny był nieco porządniejszy.
[link widoczny dla zalogowanych]
beta: marta_potorsia
Rozdział dziewiąty
PWA
Oddychaj. Skup się. Oddychaj.
Rozpaczliwe wdechy, wydechy i mimowolny szloch nie pomagały w dostarczaniu odpowiedniej ilości tlenu do organizmu. Trzeba się skupić. Oddychać... Spokojnie. Spokojnie. Należy się uspokoić... Oddychać. Długi wdech i powolny wydech. I wdech... Skup się na czerwieni. Skup się na czerwieni, którą widzisz...
W końcu – nie byłam w stanie określić, ile to dokładnie trwało – udało mi się zdławić szloch, a wdechy i wydechy stały się staranne, powolne, dokładne. Wtedy powoli odzyskiwałam czucie w reszcie ciała. Zarejestrowałam, że bolało mnie biodro – był to tępy, pulsujący ból, taki, jaki panuje przy powstawaniu wyjątkowo paskudnego siniaka. I oczywiście szyja – szyja także pulsowała. A gardło piekło – jakbym żywcem połknęła płomyk ognia piekielnego.
Po jeszcze dłuższej chwili stwierdziłam, że leżę na podłodze, a czerwona plama, jaką od jakiegoś czasu obserwowałam, była moją krwawiącą dłonią. Poruszyłam lekko palcami; czułam jedynie lekkie pieczenie. Szybko się zagoi.
Czy to ja mam problemy ze wzrokiem, czy też moje ręce się trzęsły?
Po minucie doszłam do wniosku, że owszem, trzęsły się. Ja cała się trzęsłam. Chyba nie od szlochu, ale nie miałam stuprocentowej pewności.
Na podłodze, nieopodal moich palców, leżał aparat z roztrzaskanym obiektywem. Bez żadnych emocji usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy to się stało. Położyłam go chyba na szafce nocnej, gdy...
Musiał spaść, gdy o nią uderzyłam. Tak sądzę.
Leżałam, usiłując nie myśleć o niczym. Skupić się na ostrych krawędziach, gdzie kiedyś była szybka w aparacie. Liczyłam nawet wzorki na dywanie. Z miejsca, w którym leżałam, było ich czterysta sześćdziesiąt dwa – wszystkie odbijały ze złotym blaskiem światło lampy, które, nawiasem mówiąc, było irytujące. Wolałabym chyba, aby było ciemno. Nie zmotywowało mnie to jednak na tyle, aby klasnąć w dłonie; zresztą, nie byłam pewna, czy mam aktualnie wystarczająco siły, aby udało mi się klasnąć wystarczająco mocno.
Bez żadnego powodu moje dłonie zaczęły podpierać ciało, podnosząc je niezdarnie do pozycji półleżącej. Były słabe; nie stanowiły stabilnego podparcia. Mimo to bez przerwy ponawiałam próby – po pewnym czasie udało mi się wstać. Nogi miałam jak z galarety – odnosiłam wrażenie, że kości mi powyskakiwały ze stawów. Nie było to zbyt przyjemne, ale nie chciało mi się tym przejmować.
Przyjrzałam się uważnie rozciętej skórze na prawej dłoni. Po pobieżnym starciu krwi byłam w stanie stwierdzić, że powstało jedynie jedno, malutkie otarcie, które krwawiło z mocą, o jaką nikt nie podejrzewałby tak niepozorną rankę. W każdym razie krew zdążyła już skrzepnąć, a rana goić. Nic takiego. Nic, co wymagałoby jakiejkolwiek interwencji z mojej strony – z wyjątkiem umycia, rzecz jasna.
Sprawa z szyją natomiast miała się nieco gorzej, co mogłam stwierdzić zaraz po tym, jak spojrzałam w lustro; czerwone jak na razie otarcia bez wątpienia zmienią się w niedługim czasie w paskudne siniaki, których nie ukryje żaden fluid. Będę musiała się przez kilka dni pomęczyć i pochodzić w golfie.
Dostrzegłam telefon leżący na toaletce; targana nagłą potrzebą usłyszenia znajomego głosu wykręciłam z pamięci numer Belli. Niecierpliwie uderzałam opuszkami palców o mahoniowe drewno, wsłuchując się w kolejne sygnały. Odbierz, błagałam ją w myślach. Odbierz, odbierz, odbierz!
- Halo? - wysapała Bella. Lekko się zdziwiłam; Swan brzmiała tak, jakby była w trakcie stumilowego maratonu.
- Bella?
- Hej, Al. Chcesz coś?
Zacisnęłam powieki, gwałtownie odpychając od siebie natrętną, przykrą myśl. Cóż to za ton? Bella wyraźnie brzmiała na rozczarowaną tym, że mnie słyszy. Daj spokój, Al, pomyślałam, zaczynasz panikować.
- Hm, co robisz? - spytałam możliwie radosnym tonem.
- Szukam Insecto – odparła beztrosko.
Co robi?
- Insecto? - powtórzyłam nieco niedowierzająco.
- Kota Esme. Gdzieś zniknął i teraz przekopujemy cały dom, żeby przestała się martwić – wyjaśniła swobodnie.
Nie przyszła mi do głowy żadna odpowiedź, mruknęłam więc jedynie Ach.
- No więc, hm, jestem trochę zajęta. Już późno, a jutro z rana wyjeżdżamy do Seattle. Poza tym, Edward nie da mi spać, dopóki nie znajdziemy tego głupiego kocura - mruknęła, jakby przepraszająco. Nie miałam żadnych kłopotów z domyśleniem się, że chciałaby już zakończyć rozmowę.
- Hm – burknęłam.
- Więc...
- Rozumiem – przerwałam niezręczną ciszę, która zapadła po jej słowach. - No cóż, zadzwonię... Kiedyś tam.
Wybąkałyśmy jakieś pożegnanie i rozłączyłyśmy się.
Bezmyślnie zatrzasnęłam telefon, mrugając z zaskoczenia. Nagle, w ciągu jednej, krótkiej sekundy z całą mocą dotarło do mnie coś, czego nie dopuszczałam do siebie przez całe miesiące.
Bella rozpoczęła nowe życie.
Niby zawsze o tym wiedziałam, jednak nigdy nie zastanawiałam się, co to tak naprawdę oznaczało. Nie potrafiłam powiązać tego faktu z naszą przyjaźnią. Ale teraz... Uświadomiłam sobie, że tego pamiętnego dnia, gdy pożegnałyśmy się na lotnisku w Seattle, nasze drogi w dosłowny sposób się rozeszły. Ona wyjechała do Port Angeles, małego, nadmorskiego miasteczka, gdzie przeżywała swoje małe przygody i dramaty, gdzie nawiązała nowe przyjaźnie. A ja? Ja tkwiłam w miejscu. Egzystowałam sobie w Phoenix, dzieląc swój czas na okresy z Jasperem i bez Jaspera - dokładnie tak, jak to zwykłam robić rok temu, i półtora roku temu. I oto jak skończyłyśmy - Bella rozpaczliwie szukała kota, tak, że nawet nie była w stanie zamienić ze mną pięciu słów, a ja po raz kolejny zostałam pobita przez swojego chłopaka - narkomana.
Ostatnia myśl uderzyła we mną z taką mocą, że ugięły się pode mną kolana i opadłam na krzesło przy toaletce. Fala odrętwienia odpłynęła gdzieś bezpowrotnie.
Nie, to nie Jasper. To nie był mój Jasper... To nie on mi to zrobił.
Przypomniał mi się wyraz jego oczu, ta wściekłość kumulująca się w ukochanych przeze mnie fiołkowych tęczówkach, gdy jego postać wyłoniła się z mroku. Pamiętałam z dokładną, raniącą precyzją, że odłożyłam bezwiednie aparat na półkę nocną i wstałam zaniepokojona z łóżka, przestając wyśpiewywać piosenkę. Pamiętałam, że jak tylko snop światła oświetlił jego twarz, wiedziałam już, co się z nim dzieje. Że to nie z doktorem Jekyllem mam do czynienia. Że jego miejsce zajął bezlitosny pan Hyde.
Pamiętałam, jak zaczął domagać się ode mnie pieniędzy. Nie byłam naiwna - wiedziałam doskonale, do czego były mu potrzebne. Jak mogłabym pożyczyć - nie, nie pożyczyć, nie miałam wątpliwości co do tego, że nie miał zamiaru ich zwracać – mu gotówkę na coś, co go rujnowało od środka, co obracało w proch nasze wspólne szczęście? Jak mogłabym?
Okazało się jednak, że owszem, mogłabym. Zrozumiałam to w chwili, gdy jego niebotycznie silne ręce zacisnęły się z furią na moim gardle. Właśnie wtedy włączył się mój instynkt samozachowawczy – wtedy zaczęłam dbać o własne życie. Jasper był na głodzie – a w tym stanie nigdy nie wykazywał się rozsądkiem. Walcząc o tlen, ledwie zarejestrowałam, że mój ukochany z impetem uderzył mną o szafkę nocną, posyłając połowę leżących na niej przedmiotów – w tym lampkę nocną, która narobiła sporo hałasu – na podłogę. Rozpaczliwie usiłowałam pokiwać głową na jego ponowne żądanie o potrzebne mu pieniądze.
Gdy mnie wreszcie puścił, niemal zakrztusiłam się nadmiarem powietrza, które łykałam, chcąc za każdym razem nabrać go więcej, i więcej...
Bojąc się, że Jasper znów mi coś zrobi, jeśli nie będę wystarczająco szybka, rzuciłam się na kolana pod łóżko, gdzie trzymałam mój zapas gotówki na czarną godzinę. Ręce tak mi się trzęsły, że obtarłam sobie naskórek, usiłując otworzyć drewnianą szkatułkę, którą dostałam od ukochanej babci w miesiąc przed jej śmiercią.
Chwyciłam plik banknotów – a było ich raczej sporo – i zaczęłam nerwowo przeliczać, jednak Jasperowi nie w głowie były takie działania. Wyszarpnął mi pieniądze z taką werwą, że aż poleciałam do przodu, do pozycji leżącej. Chłopak odwrócił się, wyszedł przez okno, zlazł po drzewie i tyle go widziałam.
Nigdy nie doświadczyłam gwałtu, ale teraz, siedząc przed toaletką i obserwując własne odbicie, zaczęłam się zastanawiać, czy mógłby on być w jakiś sposób gorszy od tego, czego dziś doświadczyłam. Szczerze? Wątpiłam, by rana zadana przez nieznanego, niewyżytego seksualnie mężczyznę bolała tak, jak boli rana zadana przez ukochaną osobę. Nie chcę przez to powiedzieć, że gwałt jest czymś trywialnym. Po prostu... to bolało tak bardzo, że nie potrafiłam wyobrazić sobie większego bólu. Nie mówię tu o biodrze i gardle – stopniowo przestałam zwracać na nie uwagę – ale o cierpieniu psychicznym.
Na dodatek nie miałam z kim się nim podzielić. To jest, bólem. Kiedyś miałam Bellę. Ale dziś?
Wątpiłam, byśmy były na tyle blisko, bym mogła jej się zwierzyć. Ponadto... Kimże ja byłam, aby zatruwać jej idealny świat, w którym jedynym zmartwieniem było to, że obiekt jej uczuć był jednocześnie jej bratem?
Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi.
- Al! Możesz mi pożyczyć swoją bluzkę od Chanel? Tę czerwoną? - krzyczała Cynthia. Podeszłam do szafy, założyłam na siebie bluzę, którą zapięłam pod samą szyję, po czym zlokalizowałam pożądaną przez siostrę część garderoby i podeszłam do drzwi. Przekręciłam klucz i wyrzuciłam ciuch z pokoju, nie zawracając sobie głowy konwersacją.
- Wow, dzięki – powiedziała z niedowierzaniem w głosie. Doszło do mnie, że chyba nigdy nie pożyczyłam jej niczego, nie żądając jednocześnie czegoś w zamian. Aktualnie było mi to obojętne.
Starannie przekręcając klucz dwa razy w lewą stronę, przeszłam obojętnie obok roztrzaskanego aparatu, zmaltretowanej lampy i porzuconej szkatułki, po czym zrzuciłam z łóżka wszystkie albumy i zdjęcia, nie przejmując się tym, że się pogniotą, po czym wtuliłam się w poduszkę.
Przed moimi oczami, na drugiej szafce nocnej, obok budzika stały dwie oprawione w ramkę fotografie – jedna przedstawiała mnie i Bellę podczas zakończenia jedenastej klasy, a z drugiej uśmiechał się do mnie Jasper. Jego fiołkowe oczy błyszczały – nie tak jak dziś, niezdrową fascynacją, ale tak, jakby patrzył ponad obiektywem na kogoś, kogo bardzo kochał.
To ja zrobiłam to zdjęcie.
PWB
Mrugając gwałtownie doszłam do wniosku, że położenie się spać dzisiejszej nocy nie było najlepszym pomysłem. Te dwie godziny, jakie dane mi było spędzić w łóżku, jedynie pogorszyły moje zmęczenie.
Podczas tych nielicznych momentów, gdy przypominałam sobie, że po mrugnięciu należało otworzyć oczy, byłam w stanie zobaczyć entuzjastyczne – o wiele zbyt ożywione, jak na mój gust – pożegnanie Kat z resztą rodziny. Minęło kilka minut, zanim skojarzyłam, że przyjaciółka Esme już dziś wraca na Florydę.
Bardziej wlekąc się po podłodze, niż chodząc, dotarłam do ekspresu do kawy, okazało się jednak, że jest już niemal pusty. Pozostałe, pojedyncze krople napoju mało mnie interesowały. Zauważyłam obiecująco wyglądający, parujący kubek u Edwarda – z jakiej racji on był tak przytomny, pojęcia nie mam. Najwyraźniej to jakaś specjalna cecha Masenów i ich przyjaciół – podeszłam do niego i spróbowałam wyrwać mu naczynie z rąk. Niestety, próbowałam już wcześniej tej sztuczki, tak więc cholernik wyćwiczył sobie odruch zachowawczy – a jako że był silniejszy ode mnie, nigdy nawet nie udało mi się poruszyć kubkiem na tyle, by chociaż rozlało się kilka kropel.
No, może trochę. Ale, na szczęście, zwykle leciały one na niego, nie na mnie.
Spojrzałam na niego błagalnie spod półprzymkniętych rzęs. Nie usiłowałam być urocza – po prostu nie byłam w stanie szerzej rozchylić powiek. Edward przeleciał mnie wzrokiem, oceniając mój stan.
- Z większym leniem od ciebie, to ja się chyba jeszcze w życiu nie spotkałem – stwierdził. Jęknęłam w odpowiedzi, na co zachichotał.
Stwierdziłam, że wolę schować dumę do kieszeni i się trochę powdzięczyć.
- Edward... - wymruczałam.
- Taaak? - sarknął, naśladując mój ton.
- Proszę cię. Ja naprawdę... Ale to naprawdę... potrzebuję kofeiny. Naprawdę – dodałam na wypadek, jakby dwa powtórzenia mu nie wystarczyły.
- Doprawdy?
Pokiwałam głową z takim entuzjazmem, jaki udało mi się wykrzesać, czyli, nie przymierzając, bardzo bliskim zera.
- Naprawdę...
Chyba go rozbawiłam.
- Idź sobie – powiedział, odginając moje palce i usuwając moją rękę ze swojego kubka, co poszło mu niebezpiecznie łatwo. Chyba muszę sobie wykupić jakiś karnet na siłownię. To jest, o ile w Port Angeles jest coś takiego, jak siłownia. Nigdy nie przyszło mi do głowy, aby to sprawdzić.
Jakby mi na złość, upił kilka szybkich łyków, po czym, ku mojemu bezmiernemu zdumieniu, oddał mi na wpół pełne naczynie.
- Jesteś bogiem – wydusiłam.
- Taa, chyba mnie przekonałaś – powiedział, po czym podszedł do Esme i spytał się jej, czy będzie się żegnać z Kat w nieskończoność, czy też da innym szansę, na co kobiety spojrzały na niego z oburzeniem przemieszanym z rozbawieniem. Z niemal nabożną czcią skosztowałam nieco kawy, czując, że momentalnie się rozbudzam – podejrzewam jednak, że bardziej wpłynęły na mnie przekomarzania z Edwardem niż napój. Czasami naprawdę łatwo się z nim żyło.
Przecierając oczy, poczłapałam - ciągle nie byłam w stanie normalniej chodzić - w stronę taty, który siedział przy stole ze zdezorientowaną miną. Zawsze przerażały go nadmierne przypływy czułości i innych uczuć, a w pokoju było ich dziś aż nadto.
- Nie przejmuj się, chyba już kończą – szepnęłam, pochylając się ku niemu.
- Mam nadzieję – burknął.
- Założę się, że już się nie możesz doczekać, aż zostaniesz sam. Ostatnimi czasy spadł ci na głowę niezły kawał rodziny. – Uśmiechnęłam się leniwie.
- Tylko żona i trójka cholernie hałaśliwych i wkurzających dzieciaków – zironizował.
- I cholernie zajebistych – strzeliłam, przez zmęczenie zapominając o używaniu grzecznego języka. Charlie spojrzał na mnie karcąco. Wzruszyłam ramionami. - No co?
- Przez szesnaście lat całe dnie spędzałem tylko we własnym towarzystwie, więc myślę, że jakoś przeżyję te trzy dni.
- Dasz sobie radę. - Uderzyłam go pocieszająco w ramię, wątpiąc, czy ogóle to poczuł. Ja chyba naprawdę muszę popracować nad mięśniami.
Wzięłam kolejny, tym razem odważniejszy, łyk napoju. Nie było to rozsądne posunięcie – kawa była jeszcze gorąca, więc trochę sparzyła mi gardło. Mimo oczywistego dyskomfortu było to orzeźwiające doświadczenie.
Westchnąwszy, usunęłam się z pola widzenia ojca. Te spojrzenia, jakie rzucał w moją stronę, zaczynały być wkurzające. Ja wiem, on ma moralny obowiązek pilnować mojego języka, ale – na Boga – mam przecież osiemnaście lat, a nie osiem.
Wreszcie, po blisko godzinie, uściskałyśmy się z Kat (to oczywiście ona zainicjowała uścisk – ja nigdy nie byłam tak wylewna) i z ponad dwugodzinnym opóźnieniem wsiedliśmy do samochodu Esme. Emmett usiadł z przodu na siedzeniu pasażera, a Edward rozwalił się koło mnie, zajmując dwa i pół z trzech siedzeń, zostawiając mi zaledwie połówkę. Jako że byłam już raczej świadoma tego, co się wokół mnie dzieje, zaczęłam walczyć o terytorium. Po długiej serii wzajemnego kopania udało mi się zająć cały fotel.
Pierwsza połowa podróży była raczej nudna – chłopaki i ja założyliśmy słuchawki i próbowaliśmy jeszcze chwilę drzemać, a Esme skupiała się na prowadzeniu i nie zwracała na nas uwagi. Schody zaczęły się dopiero po mniej więcej drugiej godzinie jazdy, gdy stwierdziłam, że jedno małe siedzenie w zupełności mi nie wystarcza. Gdy samochód już niemal się kołysał, zdesperowana Es nakazała Emmettowi doprowadzić nas do porządku, co miało taki skutek, że nasza bitwa objęła także obszar przedniego siedzenia. Wyraz twarzy macochy spoglądającej na nas z lusterka stopniowo stawał się coraz bardziej przerażony, a zarazem zrezygnowany.
Wreszcie, gdy prawie wybiliśmy przednią szybę czyimś iPodem (podejrzewam, że moim), auto stanęło na poboczu. Esme wyglądała, jakby coś kalkulowała. Momentalnie się uspokoiliśmy.
- Bello, wzięłaś ze sobą prawo jazdy? - spytała wreszcie.
- Taaak – odparłam niepewnie; nie wiedziałam, dokąd ta rozmowa zmierzała.
- W takim razie siadasz za kółkiem – oznajmiła pani Masen stanowczo, odpinając jednocześnie pas.
- Ale ona się strasznie wlecze! - zaprotestował Edward.
- Do wieczora nie dojedziemy do Seattle! - dołączył Emmett.
- Pozwól mi...
- Zamknij się! Ja będę kierował.
- Śnisz!
- Będę kierował, jestem starszy!
- Będę kierował, jestem mądrzejszy...
- Cicho tam – jęknęła Es, ani myśląc zmieniać swojej decyzji. - W życiu nie powierzyłabym waszej dwójce mojego samochodu, jeździcie jak wariaci. Pomyślałby kto, że mieszkając pod jednym dachem z komendantem policji, trochę przystopujecie, ale nie. Kogo ja wychowałam? - biadoliła, podczas gdy ja wygramoliłam się z wozu.
- Ale ona nie zna drogi! - wrzasnął Edward, oburzony. Posłałam mu mordercze spojrzenie. Cała niepewność ze mnie wyparowała. Zdecydowanie zajęłam poprzednie miejsce Esme.
W końcu na drodze muszą być jakieś znaki.
Zdążyłam już zapiąć pas i złapać za kierownicę, gdy uświadomiłam sobie, że wylądowałam ramię w ramię z Emmettem.
I całe moje zdecydowanie uleciało ze mnie niczym powietrze z przekłutego balonika.
Delikatnie nacisnęłam sprzęgło, a potem gaz. Bez większych przeszkód udało mi się wystartować, ale wtedy chłopak zmienił pozycję na wygodniejszą, tak, że teraz siedział niebezpiecznie blisko mnie. Nieopatrznie szarpnęłam kierownicą, a samochodem zarzuciło. Krew napłynęła mi do twarzy, gdy starałam się opanować sytuację.
- Ona nas zabije – jęknął Edward z przerysowanym przerażeniem. Usłyszałam ciche pacnięcie, a potem lekkie „ała”.
- Widzisz, Esme? - wyszczerzyłam się do lusterka, tak, żeby mogła mnie zobaczyć. Moje policzki barwą przypominały dorodne pomidory. - Z nim inaczej się nie da. |
Post został pochwalony 3 razy
Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Nie 19:45, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Al...ta nieśmiertelna
Nowonarodzony
Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdzieś w marzeniach
|
Wysłany:
Nie 20:20, 21 Lut 2010 |
|
Yeah pierwsza!
Rozdział dramatyczny na początku i zabawny na końcu.
Czyli idealny. ;D
Bardzo mi się podobał.
Aż zżera mnie ciekawość co też zdarzy się później.
Więc czekam na kolejny rozdział, ale się nie śpiesz jestem cierpliwa. :)
Całuję, życzę weny i mnóstwa czasu
Al ;*** |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
rainbows
Wilkołak
Dołączył: 20 Lut 2010
Posty: 243 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: tam gdzie Oliver J.,Chad M.,Sean F. tam i ja xD
|
Wysłany:
Nie 22:50, 21 Lut 2010 |
|
jeej już nie mogłam sie doczekać! ;D
na koncu było boskie ;D
ale jakoś ostatnio brakuje mi Emmetta.. a te relacje międy Edwardem i Bellą świetne są :) piszesz tak jakoś 'zyciowo' ,gdy zacznie sie czytać nie da sie przestać i na poczatku również myślałam,że to Bella sie potkneła i poobijała a tu takie zaskoczenie..było mi strasznie żal Alice.. i sie troche wkurzyłam na Belle,2 minuty rozmowy by jej nie zbawiły.. strasznie sie od siebie oddaliły z Alice,ona przeżywa totalne piekło. I najgorsze,że nie umie wyjść z tego toksycznego związku..
pozdrawiam i życze weny
battleforest |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez rainbows dnia Sob 10:51, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Gemmei.
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 46 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zgierz
|
Wysłany:
Pon 12:09, 22 Lut 2010 |
|
Właśnie przeczytałam Twoje opowiadanie i jest ono naprawdę świetne. ; ]
Czyta się lekko i przyjemnie. Błędów nie zauważyłam, ale to chyba dlatego, że ich nie wypatrywałam. xd
Zastanawia mnie u Ciebie Bella, a raczej to, w kim się zakocha. ; ] Z jednej strony podoba jej się Emmett, a z drugiej strony to z Edwardem bardziej rozmawia itp. ;P
Szkoda mi też Alice. Biedna kocha Jaspera, a on ćpun, w dodatku ją bije.
Cytat: |
- Założę się, że już się nie możesz doczekać, aż zostaniesz sam. Ostatnimi czasy spadł ci na głowę niezły kawał rodziny. – Uśmiechnęłam się leniwie.
- Tylko żona i trójka cholernie hałaśliwych i wkurzających dzieciaków – zironizował.
- I cholernie zajebistych – strzeliłam, przez zmęczenie zapominając o używaniu grzecznego języka. Charlie spojrzał na mnie karcąco. Wzruszyłam ramionami. - No co? |
Nie ma to, jak szczerzyć się do monitora. ; D
Życzę duuużo weny. ; ]
Pozdrawiam, Gemmei. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Donna
Dobry wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 77 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under
|
Wysłany:
Pon 16:24, 22 Lut 2010 |
|
Komentować czas zacząć.
No więc, latte, PWA był więcej niż genialny. Na początku myślałam, że to Bella się wypierniczyła. Potem, że ktoś ją napadł. W końcu jednak wyskoczyłaś z Alice i się zdziwiłam, no ale cóż, nie przeczytałam "PWA' i założyłam, że to Bella.
Cała ta historia jest super. To znaczy stfu, wątek. Chwała ci za to, że skupiłaś więcej uwagi na Alice. Jest ona niewątpliwie fascynującą postacią. Opis tego zranienia, że nogi jak z waty i tak dalej, to było coś. Bardzo mi się podobało, albo nawet bardziej. W ogóle... nie wierzę, że Jasper zrobił coś takiego swojej ukochanej i szczerze powiedziawszy jestem... wstrząśnięta. Oczywiście wiem, że tak się czasami dzieje, tylko po prostu ... nie to samo wiedzieć, a o tym czytać, w dodatku z takimi ładnymi opisami pomiędzy. A już w ogóle wstrząsnął mną fakt, że on mógłby ją przecież zabić... Tak mocno dusić, żeby się pojawiły spore i b. bolesne sińce... Mogłaś dodać coś o furii w oczach, chyba że takowa się pojawiła. Ale wciąż wszystko mi się podobało. W PWA odhaczam na piątkę zarówno opis emocji, jak i sytuacji. Bardzo ładnie ci to wyszło i generalnie, to ja w ogóle robię strasznie maślane i lubiące oczy do tego PW. Wyszedł ci świetnie i jest czego gratulować. No i tak poza tym to Alice ma przesrane. Nie dość, że żyje w chorym związku z narkomanem, to jeszcze nie ma do kogo się zwrócić. Jestem niezmiernie ciekawa, jak Alice zachowa się gdy Jasper do niej wróci. Odrzuci go, mam nadzieję? Zostawi oficjalnie? Ale coś czuje, że wydarzyć się mogą różne rzeczy. Ech... Krótko mówiąc nie podoba mi się sytuacja Alice i nie podoba mi się to, że nikt nie wie o sytuacji Alice.
Nie mam teraz czasu,ale zrobię edit odnośnie Belli poteem. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Wto 10:38, 23 Lut 2010 |
|
Ten rozdział jest naprawdę świetny. Mój pogląd na to opowiadanie zmienił się trochę. Napisałaś kiedyś, że pierwotne postacie nie były z sagi, a teraz już nie potrafię wyobrazić sobie książkowej Belli, Emmetta czy Edwarda. Tak zdecydowanie lepiej mi się czyta, gdy pomyślę o tych postaciach jako innych osobach. W którymś tam rozdziale zdziwił mnie fakt, że Jasper jest narkomanem i zastanawiałam się, jak to wykorzystasz. Jego powrót jest szokujący, nie sądziłam, że nadal jest zamieszany w narkotyki i posunie się do takiego czynu jakim jest pobicie Alice. Tak w ogóle to na początku rozdziału nie wiedziałam, co się dzieje, zajrzałam nawet do wcześniejszego, aby zobaczyć czy nie pominęłam jakiegoś ważnego wątku. Perspektywa Belli była całkowicie odmienna, ale nie gorsza. Te przekomarzania z Edwardem są zabawne. Jako że ja dopiero co się obudziłam, wybudziłaś we mnie potrzebę kawy i w trakcie czytania poszłam ją sobie zrobić. Kiedy popatrzeć tak sobie na tą rodzinkę, można powiedzieć, że są zgrani i szczęśliwi. Nie zrozumiałam jednak ostatniej kwestii Belli, czytałam ją parę razy, jednak nadal nic z tego nie rozumiem.
Pozdrawiam,
paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 14:47, 23 Lut 2010 |
|
wiam ponownie...
znowu pewnie zacznę, że bardzo się cieszę, iż wróciłaś... niom - bardzo lubię to opowiadanie tym bardziej, że z każdym rozdziałem coraz bardziej zastanawiam się jak wszystko pociągniesz dalej...
o Mistrzyni Lekkich Dialogów - ubóstwiam tę cechę u ciebie niewyobrażalnie... kazdy autor ma swoją cechę charakterystyczną, ale przeważnie jest to unikalna konstrukcja zdań czy sam styl, czasem tworzenie bardzo plastycznych opisów - ciebie rozpoznam chyba wszędzie po specyficznych dialogach, które nigdy nie nudzą i tworzą idealnie zgraną całość...
wymienię moją perełkę... a co mi tam - zaszaleję:
Cytat: |
- Ona nas zabije – jęknął Edward z przerysowanym przerażeniem. Usłyszałam ciche pacnięcie, a potem lekkie „ała”.
- Widzisz, Esme? - wyszczerzyłam się do lusterka, tak, żeby mogła mnie zobaczyć. Moje policzki barwą przypominały dorodne pomidory. - Z nim inaczej się nie da. |
- bardzo dobre nawiązanie z podtekstem humorystycznym :P typowe dogryzanie rodzeństwa - tak realistyczne, że aż słodkie :)
czekam, jak zwykle z niecierpliwością, na kolejny rozdział
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dilena
Administrator
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 158 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 23:29, 23 Lut 2010 |
|
Emmecie kochany.
Uwierzysz, że nie wiem co powiedzieć? JA nie wiem co powiedzieć.
Tak strasznie żal mi Alice, tak strasznie nienawidzę, a jednocześnie współczuję Jasperowi, tak strasznie chce mi się płakać :(
Ćpun na głodzie i dziewczyna, która go rozpaczliwie, niedorzecznie kocha. Do tego cholerna Bella, która musi szukać zasranego kota! Ale mam na nią nerwy, przyjaciółka od siedmiu boleści
To porównanie - Jakyle (czy jak to się pisze) i Hyde dopiero teraz nabrało prawdziwego znaczenia. Dopiero teraz go dobrze zrozumiałam. Po wcześniejszym rozdziale ktoś pisał, że wolałby mniej narracji Alice. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Zarówno ostatnio jak i teraz naprawdę się w nią wczułam, poczułam to co ona. Uważam ten fragment za po prostu PIĘKNY.
Bella i Edward są boscy po prostu Naprawdę. Kocham twoje dialogi - potrafisz w kilku słowach wyrazić tyle cech postaci, że w pale się nie mieści Jednak dzisiaj chciałam pochylić się raczej nad Alice. Dlatego kończę i nie miej mi za złe tak krótkiego komentarza, bo ja NAPRAWDĘ nie wiem co powiedzieć.
Całuję Twój mądry łebek i płaczodajną wenę ;**
Dil |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 10:20, 27 Lut 2010 |
|
Kukułko..
To, co zrobiłaś, zdecydowanie przekracza wszystkie pomysły, jakie myślałam, że zrealizujesz w tym rozdziale. A tu nagle KABUM! Zaczynasz niczym w jakimś kryminale i wciągasz już od pierwszego zdania. Jej. Nie spodziewałam się tego. Jazz na głodzie, pobiwszy Al, ucieka z jej forsą by wydać ją na dragi.. Jej. Naprawdę takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam. Pomyśleć, co nałogi mogę zrobić z człowiekiem! { XD } A później ten telefon do Bells. Nie, nie jestem na nią zła. Nie mogła wiedzieć. Wyobrażam sobie jedynie, jak się poczuje, gdy dowie się, w jakim stanie jej przyjaciółka dzwoniła, gdy ona szukała kocuro-kotki. Przyjaciółka.. Właśnie. Odnoszę wrażenie jakby się od siebie oddaliły. Jakby każda z nich żyła w swoim, całkowicie innym, światku.. Z tym tylko, że ten Belli przypomina bardziej dość zabawną bajkę, a ten Al dramat.
Tak, czy siak.. było świetnie. Naprawdę, podziwiam cię. W życiu nie napisałabym czegoś takiego. (:
A ta reakcja B. na to, że Emm siedzi obok.. Łoł.
Co do błędów - z dwie literówki.
Chęci, weny, czasu.
Pozdrawiam,
E.
Edit.
Pozwolę sobie pomóc.
Cytat: |
Nie zrozumiałam jednak ostatniej kwestii Belli, czytałam ją parę razy, jednak nadal nic z tego nie rozumiem. |
Paramox22, chodzi o to, że Esme zatrzymywała ten wóz tylko dlatego, że Bella biła się z Edwardem { w co później wciągnęli i Emm'a }. A później, gdy B. prowadziła i Eduardo stwierdził, że ich zabije, Esme widocznie go walnęła. I o to chodziło w ostatniej kwestii Belli - że z Ed'em inaczej się nie da, tylko przemocą.
Marnie tłumaczę, ale mam nadzieję, że coś z tego zrozumiałaś.^ |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ekscentryczna. dnia Sob 10:25, 27 Lut 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 22:17, 03 Mar 2010 |
|
Tak przy okazji, chciałabym zachęcić do ocenienia pojedynku
byłabym zapomniała - scena finałowa rozdziału dedykowana jest Dil :*
beta:marta_potorsia
Rozdział dziesiąty
PWB
Wyklinałam w myślach wszystko, na czym świat stoi, usiłując zrobić prostą kreskę eyelinerem tuż nad linią rzęs. Specjalnie wcześniej weszłam do łazienki, aby zdążyć się pomalować, mimo to zaczęłam poważnie wątpić, że w ogóle mi się uda. Pewnie już dawno powinnam była zmyć moje dotychczasowe, nieudolne dzieło i zająć się czymś pożyteczniejszym, ale ten cholerny pędzelek deptał moje ego. Poddanie się oznaczałoby przegraną, a ja nie zamierzałam przegrywać. Nie z kosmetykiem, na litość boską!
Usiłowałam przypomnieć sobie, w jaki sposób robiła to Alice, ale w głowie miałam pustkę. W moim mniemaniu dziewczyna była po prostu czarodziejką. Rzuciłam samej sobie rozwścieczone spojrzenie.
Pół godziny, dwie paczki wacików i sporą część toniku później miałam już na oczach coś, co na odczepnego można by nazwać makijażem. Zrezygnowana, rozwaliłam dotychczasową fryzurę i uformowałam nową, która zakrywała znaczną część mojej twarzy. Stwierdziwszy, że mogło być gorzej, maznęłam na odczepnego usta – chociaż to poszło mi łatwo – i wróciłam do pokoju, psiocząc pod nosem o tym, jak strasznie nienawidzę bankietów.
Przynajmniej nie miałam problemów z ubraniem się; sprawę ułatwił fakt, że posiadałam tylko jedną sukienkę, która się jako tako nadawała.
Złapałam płaszcz, klucze od pokoju i wyszłam z pomieszczenia, natychmiast uderzając całym ciałem o coś twardego. Czyjeś ręce powstrzymały mnie od upadku.
- Hej! - krzyknęłam zaskoczona.
- Cholera! - wrzasnął Edward, odskakując ode mnie jak oparzony. Przyglądał się swojej koszuli, niegdyś niebieskiej, a obecnie zabarwionej miejscami na czarno i czerwono. Na czarno i...
Przeklinając niczym marynarz z czterdziestoletnim stażem rzuciłam się do najbliższego lustra. Nie mogłam powstrzymać jęku pełnego przerażenia. Jak to możliwe? Normalnie nie jestem przecież o tyle od Edwarda niższa, aby zaryć twarzą o jego ramię! Ale teraz szłam jakoś pochylona, i...
No nie, Boże! Ty sobie chyba ze mnie jaja robisz! Na całej, wielkiej planecie mogło przydarzyć się to tylko mnie. Nie przesadzam.
Słuchając kroków mojego rozsierdzonego brata, który tymczasowo mieszkał idealnie naprzeciwko mnie, ze zrezygnowaniem sięgnęłam po waciki. Chciało mi się płakać. Byłam tak wściekła, jak chyba jeszcze nigdy – a bynajmniej nie w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
W lustrze zobaczyłam, że za moimi plecami pojawiła się zjawiskowa, ubrana w ciemnozieloną suknię kobieta, w której ledwo rozpoznałam swoją macochę.
- Potrzebujesz pomocy? - spytała aksamitnym głosem. Miałam wielką ochotę zaprotestować, ale widok własnej, ubrudzonej kosmetykami twarzy skutecznie wyperswadował mi ten pomysł.
- Chyba tak – zgodziłam się nieśmiało, czym prędzej wylewając tonik na płatek waty i zmywając z siebie to paskudztwo. Po chwili wyrzuciłam brudny wacik i podałam Esme eyeliner... a bynajmniej usiłowałam podać, bo, jak się okazało, byłam w łazience sama. Rozejrzałam się bezradnie, myśląc, że ją przeoczyłam, po czym skierowałam wzrok na czarną buteleczkę w mojej dłoni. I co ja mam teraz zrobić?
Zanim zdążyłam się chociażby ruszyć, Es ponownie wślizgnęła się do pomieszczenia, zamykając za sobą delikatnie drzwi. W prawej ręce trzymała sporych rozmiarów kosmetyczkę. Chciałam już wszcząć protest, ale się powstrzymałam. Nie czułam się na tyle komfortowo w jej towarzystwie, aby powiedzieć „nie”.
Gdy mnie malowała, patrzyłam się na jej oczy. Pierwszą, nieco płytką obserwacją było to, że miała naprawdę ładne rzęsy, jednak po przyjrzeniu się ze zdziwieniem stwierdziłam, że w jej piwnych tęczówkach widać pewien smutek, pewną tęsknotę.
Po raz pierwszy pomyślałam o tym, że ta kobieta nie miała łatwego życia.
PWA
Zadrżałam, dotkliwie odczuwając różnicę temperatur między moim domem a ulicami Phoenix, nie chciałam jednak wracać do przedpokoju po kurtkę, więc zapięłam bluzę pod samą szyję i zakopałam ręce w kieszeniach. Starałam się iść raźnym, szybkim krokiem. Pozwoliłam, by moje nogi prowadziły mnie same, nie usiłując nawet przed sobą ukrywać, że ten spacer ma konkretny cel.
Było już ciemno, a chodnik oświetlało nienaturalne, żółte światło lamp. Co chwila przejeżdżał koło mnie jakiś samochód, a ja bezmyślnie wodziłam za nim wzrokiem, czekając, aż zniknie za zakrętem. Plułam sobie w brodę, zastanawiając się, jakim cudem w jednej chwili siedziałam na parapecie, a w drugiej maszerowałam do sąsiedniej dzielnicy. Powinnam była zostać w domu.
Pytanie brzmiało: czy potrafiłabym siedzieć w domu, trawiona niepokojem? Teoretycznie los Jaspera – zwłaszcza po tym, co chłopak mi zrobił – powinien być mi całkowicie obojętny; nijak odnosiło się to do praktyki. Musiałam upewnić się, że nic mu nie jest. Niby był bezpieczny, po prostu się naćpał... Widywałam jednak kilkakrotnie Jazza w szpitalu, tuż po tym, jak przedawkował i wolałam upewnić się, że żyje. Bo gdyby coś mu się stało... Nie, tego bym sobie nie wybaczyła. W końcu cała ta sytuacja była moją winą. Tylko i wyłącznie moją.
Potknęłam się o jakiś kamyk, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Czułam, że na moich ustach majaczy słaby uśmiech; ta drobna wpadka przypomniała mi Bellę, która wiecznie potykała się o jakieś archaiczne przedmioty typu mrówki – była to jej wymówka, na wypadek, gdyby ktoś zarzucił jej, że w rzeczywistości potyka się o własne nogi.
Wspomnienie przyjaciółki dodało mi nieco otuchy. Przestałam się garbić, przygotowując samą siebie na widok Jaspera na haju. Zmarszczyłam nos; nie było to moje ulubione jego wcielenie – narkotyczny stan wyzwalał całą tę głupotę, o którą w życiu bym go nie podejrzewała – ale bynajmniej bywał wtedy spokojny. Zbierało mi się na wymioty za każdym razem, gdy przypominałam sobie głodową furię w jego oczach.
Mój Boże, jak bardzo brakowało mi naszych pierwszych dni... Dni tuż po tym, jak się poznaliśmy.
Otulając się mocniej bluzą, pogrążyłam się we wspomnieniach.
- Będę u ciebie o drugiej – rzuciłam do komórki trzymanej między ramieniem a uchem. W jednej ręce trzymałam ogromną torebkę, a drugą nieudolnie próbowałam znaleźć w niej portmonetkę. Nie patrzyłam przed siebie, ufając, że ludzie przezornie nie będą na mnie wpadać. Było coś takiego w moim kroku, co sprawiało, że tłumy automatycznie się przede mną rozstępowały.
- Czekam – odpowiedziała Bella.- Nie wiem tylko, czy nie umrę z tęsknoty.
- Jakoś będziesz musiała wytrzymać te... - zawiesiłam głos, zastanawiając się, która godzina.
- Dwanaście minut - podpowiedziała posłusznie.
- Dwanaście minut – powtórzyłam. Westchnęłam, przekopując się przez miliony różnych rzeczy, których nie mogło zabraknąć w damskiej torebce. Portmonetki jak nie było, tak nie ma. Moja frustracja zaczęła osiągać krytyczny poziom.
Bell zaczęła coś mówić, ale zanim zdążyłam skupić się na jej wypowiedzi, uderzyłam w coś twardego i rozpędzonego, a torba i telefon wymknęły mi się i zmieszały ze stertą różnych papierów. Zamrugałam gwałtowanie, widząc, jak komórka uderza o chodnik, rozkładając się na części pierwsze. Cholera!, pomyślałam wściekła. Czemu ja nigdy nie uważam, jak chodzę?
- Przepraszam – zawołałam równocześnie z jakimś chłopakiem, podnosząc na niego wzrok i usiłując wyglądać na skruszoną. Nie wyszło mi; gdy tylko nasze oczy się spotkały, kompletnie ogłupiałam.
Miał na oko siedemnaście lat, cholernie przystojną twarz i oczy... Mój Boże, jakież on miał oczy! W życiu nie widziałam tak pięknych, fiołkowych tęczówek. Jestem niemal pewna, że ust wydostało mi się niekontrolowane sapnięcie.
Uśmiechnął się.
- Nie, to ja przepraszam. Moja wina. Wiesz, taka praca – zawsze muszę być w biegu – wytłumaczył z lekkim uśmiechem, kucając. Poszłam w jego ślady.
- Nie – zaprzeczyłam. - Ja też jestem trochę winna. W ogóle nie patrzyłam na ulicę. - Posłałam mu podobny uśmiech, który, jak z satysfakcją odnotowałam, wyraźnie mu się spodobał.
Chłopak zaczął zbierać swoje papiery, więc i ja zgarnęłam wszystkie swoje szpargały z powrotem do torebki. Wśród nich znalazłam także swoją zgubę.
- Portmonetka? - usłyszałam. Spojrzałam na niego raz jeszcze; w oczach czaiło mu się rozbawienie. Dotarło do mnie, że powtórzył po mnie. Nie miałam pojęcia, że wymówiłam to na głos.
- Główny sprawca całego zamieszania – wyjaśniłam ze śmiechem, wkładając ją pod pachę i usiłując złożyć telefon, co topornie mi szło.
- Pozwól mi sobie pomóc – mruknął miękko, wyjmując z moich dłoni szczątki aparatu. Moje serce zgłupiało w momencie, w którym nasze ręce się spotkały. Czemu tak reaguję?, pomyślałam, Przecież to tylko zwykły, nieznany chłopak. Mój organizm jednak nie reagował na wątpliwości umysłu.
- Proszę – powiedział po chwili z zawadiackim uśmieszkiem, oddając mi scaloną Nokię.
- Dziękuję. - Mój głos zadrżał, za co byłam na siebie zła.
- No więc... Żegnaj, jak sądzę – rzucił niepewnie.
- Taa... Jeszcze raz przepraszam.
- Nie, to była moja wina.
- Wcale nie – rzekłam, zadowolona, że tym razem wypadłam pewniej. - Żegnaj.
Włożyłam telefon do torebki, zarzuciłam ją na ramię i posławszy nieznajomemu ostatni uśmiech, wyprostowałam się i ruszyłam w kierunku domu Belli.
I teraz się uśmiechałam, na poły radośnie, na poły smutno. Brakowało mi tamtych dni – dni wolnych od niepokoju, strachu, narkotyków...
Mój dobry humor wyparował bez śladu; jego resztki rozmyły się, gdy tylko ujrzałam w kuchni przyjaciółki przerośniętego chłopaka o typowo indiańskiej urodzie. Całe dwie godziny spędziliśmy, warcząc na siebie nawzajem i doprowadzając Bellę do szewskiej pasji. W końcu wygoniła nas oboje, mając w oczach rządzę mordu.
Wściekła przemierzałam ulice Phoenix, potrącając wielu Bogu ducha winnych osób, zbyt słabych, aby stanowili dla mnie opór. Poczułam furię, gdy wreszcie na mojej drodze stanęła osoba, na którą z całą siłą wpadłam, tworząc zapewne jakieś siniaki. Torebka ponownie wyślizgnęła mi się z rąk, ponownie mieszając się z dokumentami. Owionął mnie boski zapach. Niedowierzająco podniosłam oczy do góry.
- Nie wierzę – powiedzieliśmy w tym samym czasie.
Wtedy blondyn zaczął chichotać. Miał przyjemny śmiech – zaraźliwy. W końcu i mnie się on udzielił.
Nie zmieniając rozweselonego wyrazu twarzy, zgarnął papiery i chwycił moją torebkę.
- Najwyraźniej ktoś w górze chciałby, abyśmy się bliżej poznali - stwierdził. - Co ty na to?
Rozejrzałam się.
- Za rogiem jest mała kawiarenka, mają tam pyszne latte machiatto. Co ty na to? - powtórzyłam jego zwrot, czując, jak wraca mi zadowolenie z życia.
- Brzmi idealnie – rzekł, oddając mi torbę. Ramię w ramię ruszyliśmy w stronę kafejki. - Jasper – dodał.
- Co? - spytałam, nie do końca wiedząc, o co mu chodziło.
- Moje imię – wytłumaczył. - Jestem Jasper.
- Jasper – uśmiechnęłam się. - Ładnie.
Zapukałam niepewnie. Raz, potem drugi. W końcu niepewnie nacisnęłam klamkę. Drzwi otworzyły się bez żadnego oporu.
- Jest tu kto? - zapytałam cicho. Odpowiedziała mi jedynie cisza. Zapaliłam światło i rozejrzałam się po znajomym pomieszczeniu.
Zamknęłam drzwi i zaczęłam chodzić po pokojach – tak na wszelki wypadek. Nie dziwiło mnie to, że dom był pusty – rzadko kiedy ktoś w nim przebywał, co razem z Jazzem ochoczo wykorzystywaliśmy częściej, niż by wypadało. Zaniepokoiło mnie jedynie to, że nie zamknięto drzwi. Wątpiłam, aby to był przypadek.
Niepokojące było też to, że nie słyszałam Jaspera; zastanawiałam się, gdzie poszedł. Zaczęłam się bać. Pierwszy raz w życiu marzyłam o usłyszeniu jego narkotycznego bełkotu.
Weszłam do jego pokoju i rozejrzałam się – był pusty. Oparłam się o framugę i – nie zapalając światła – przypominałam sobie wszystkie chwile, wszystkie radosne momenty, jakie tu razem spędziliśmy. Prześlizgiwałam się wzrokiem po znajomych ścianach, obrazach, fotografiach – głównie moich lub mojego autorstwa – po podłodze...
Wtedy zauważyłam buty wystające zza łóżka.
Czując, że serce mi staje, w panice rzuciłam się w tamtą stronę. Światło księżyca oświetlało nieruchome ciało chłopaka. Padłam na kolana i sprawdziłam mu puls. Był bardzo słaby. Czym prędzej poderwałam się i pobiegłam w stronę telefonu stojącego na stoliku w przedpokoju i zadzwoniłam po karetkę, wyrzucając z siebie informacje z prędkością karabinu maszynowego. Rzuciwszy słuchawką, wróciłam biegiem do Jaspera i zaczęłam walić go po twarzy. Przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej – jego serce biło bardzo słabo, tak słabo, że sprawiało wrażenie, jakby mogło się w każdej chwili zatrzymać.
Szlochając, zaczęłam ugniatać jego mostek, chcąc pobudzić organ do intensywniejszej pracy. Bolały mnie kolana, dławiłam się, czułam na policzkach łzy, mdliło mnie, ale to było nieważne – liczyło się jedynie to, aby nie pozwolić mu odejść.
Jasper, Jasper, mój kochany... Coś ty sobie zrobił?
Gdzie jest ta cholerna karetka?!
PWEM
Edward już po raz kolejny dzisiejszego wieczoru rzucił mi zaniepokojone spojrzenie, za co miałem ochotę go udusić. Wiedziałem, że ma szczere chęci, ale i tak mnie tym irytował – choć z drugiej strony, swoją spiętą postawą z pewnością dawałem mu powody do niepokoju.
Mama, jak zauważyłem, także nie wyglądała na rozluźnioną.
Spodziewałem się, że to będzie ciężki dzień, ale nie wyobrażałem sobie, że będzie aż tak źle. Przygotowałem się psychicznie na to, że zobaczę dziś ukochaną – nie przygotowałem jednak scenariusza na wypadek, gdybym jej nie spotkał.
Krążyłem między ludźmi tańczącymi walca. Kiedyś uwielbiałem ten coroczny bankiet – jest coś magicznego w skupisku odzianych w eleganckie ciuchy ludzi, którzy udają elitę – dziś jednak moją głowę zaprzątały inne rzeczy.
A co, jeśli ona z kimś była? Jeśli miała partnera – nie tylko tu, na balu, ale w życiu? W końcu, jakby nie patrzeć, od naszego rozstania minęło już prawie pięć miesięcy, a to szmat czasu. Poza tym, nie oszukujmy się – dziewczyna taka jak Rose nie może skarżyć się na brak adoratorów.
Nagle w tłumie mignęła mi znajoma blondynka. Serce drgnęło mi lekko, jednak nadzieja szybko zgasła. To nie była Rosalie.
To była Mercedes Collins.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co ona tu, do jasnej cholery, robi. Wyraźnie wyglądała na zagubioną; ściskała tę swoją małą torebeczkę, na którą dziewczyny mają specjalną nazwę (coś z listami, jak sądzę), niczym koło ratunkowe. Stwierdziłem, że trzeba ostrzec Edwarda – i to jak najszybciej.
Namierzenie go nie było trudne – bynajmniej nie dla tych, którzy wiedzą, kogo szukać. Już z daleka potrafiłem rozróżnić dwie sylwetki intensywnie kłócących się ze sobą ludzi. Ruszyłem w ich stronę.
- Więc co? Myślisz, że specjalnie to zrobiłam? Pomyślałam: „Ach, mam ochotę rozwalić makijaż, nad którym pracowałam niemal godzinę”, więc pochyliłam się i wpadłam na ciebie?
- No cóż, nie. Sądzę, że wcześniej poczekałaś, aż do ciebie podejdę, ale poza tym wszystko się zgadza – sarknął mój brat.
Parsknąłem; sprzeczki tej dwójki były zawsze najciekawszym momentem dnia.
- Edward. - Klepnąłem go w ramię. - Możemy pogadać?
- A czy ja wam w czymś przeszkadzam? - oburzyła się Bella. Była ubrana w czarną sukienkę z wesela mamy, włosy miała upięte inaczej niż zwykle, ale minę miała tak samo wojowniczą jak zawsze. Ta waleczność połączona z jej niskim wzrostem zawsze wydawała mi się komiczna.
- Właściwie nie – stwierdziłem.
- O co chodzi? - spytał Edward.
- Mercy na... - rozejrzałem się dyskretnie – na ósmej.
- Co ty pieprzysz? - Chłopak pospiesznie spojrzał w podanym kierunku, po czym zaklął. Wyglądał na zdesperowanego. Nagle chwycił Bellę pod ramię.
- Co ty odpierdalasz? - szepnęła wkurzona. Odkąd przyjechała do Port Angeles, jej język stopniowo ulegał uszkodzeniu; widocznie posiadanie dwóch rąbniętych braci miało na nią zły wpływ.
- Tink, błagam cię. Po prostu się zamknij i ładnie wyglądaj.
- Może najpierw wyjaśnij mi, co... - Nagle zamilkła, a po jej twarzy przeleciał cień zrozumienia. - Ta Mercy?
Kiwnąłem głową.
Dziewczyna natychmiast rozluźniła się i ufnie przysunęła do mojego brata.
- Wyglądamy jak para? - upewniła się.
Usiłowałem na moment zapomnieć o tym, że są rodzeństwem.
- Wyglądacie – potwierdziłem.
- Dzięki za ostrzeżenie – rzucił Edward.
- Nie ma sprawy. - Rzuciłem mu znaczące spojrzenie. Domyślił się, o co mi chodzi i pokiwał głową.
Sala była duża. Ja sam mogłem nie wyłapać Rose, ale co dwie pary oczu to nie jedna.
Nie byłem w stanie powiedzieć, kiedy wreszcie się rozluźniłem, ale sądzę, że było to jakąś godzinę później. Z pewnością pomogło mi w tym uważne obserwowanie kabaretu Edward&Bella, których od czasu do czasu obserwowałem. Wyglądali trochę jak połączenie młodego, kłótliwego małżeństwa z dwójką małych dzieci na placu zabaw – nieustannie na siebie warczeli i szczypali się, korzystając z tego, że chodzili pod rękę i mieli niemal nieograniczony dostęp do swoich ramion. Kilkakrotnie przyłapałem się na tym, że kręcę z politowaniem głową. Czy to oni są zbyt dziecinni, czy to ja zmieniłem się w zgorzkniałego, dorosłego palanta?
Niekiedy łowiłem też wzrokiem Mercedes; zdawała się nie zauważać tego, że znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, co jej były. Ale jeśli nie dla Edwarda, to po co tu dziś przyszła? Poza tym, ciągle wyglądała niepewnie – jak płotka wrzucona na przyjęcie rekinów... I to w charakterze przystawki.
Bezwiednie złapałem jeden z podłużnych kieliszków z szampanem, które roznosili kelnerzy i postanowiłem wyjść na chwilę na świeże powietrze. Niespiesznie przecisnąłem się przez tłum ludzi, którzy gawędzili ze sobą w ten irytujący, sztuczny sposób, w jaki zwykle rozmawia się na tego typu przyjęciach i pokonałem wykładany niebieskim dywanem korytarz, zaglądając po drodze do recepcji, aby zabrać kurtkę. Zimowe powietrze, które wciągnąłem do płuc wkrótce potem, powitałem z ulgą. Mimowolnie zerknąłem w stronę balustrady, gdzie dokładnie dwa lata temu poznałem najwspanialszą kobietę chodzącą po ziemi.
Gdy mój wzrok padł na odwróconą do mnie tyłem, wysoką blondynkę, z początku myślałem, że to umysł płata mi figle – po kilkakrotnym zamruganiu jednak postać nie zniknęła. Zmarszczyłem brwi, usiłując zrozumieć to dziwne deja vu, które mnie dopadło.
Było niewyobrażalnie zimno, jednak nie miałem najmniejszej ochoty wracać do środka, oparłem się więc o grubą, kamienną ścianę i spojrzałem w dal na znajome, zatłoczone mimo późnej pory ulice Seattle. Budynek, w którym od kilkunastu lat organizowano bankiet, znajdował się centralnie nad oceanem, więc do moich uszu dochodził równomierny szum fal, ledwo słyszalny wśród zgiełku miasta.
Na prawo ode mnie, oparta o pobliskie barierki stała jakaś dziewczyna w długim, czarnym płaszczu, spod którego wystawały lekko kręcone, jasne włosy. Wyglądała trochę, jakby grała w starym, czarno – białym filmie.
Poczuwszy niezrozumiałą chęć znalezienia się blisko niej, oderwałem się od muru i pokonałem dzielącą nas odległość.
Zauważyłem, że zadrżała nieznacznie, gdy znalazłem się tuż za nią. Ja także drżałem; był to odruch naturalny tak, jak naturalne było oddychanie.
- Zmęczona zgiełkiem? - wyszeptałem.
Odwróciła się, sprawiając, że włosy rozsypały jej się na ramionach. Jej twarz była hipnotyzująco piękna, w każdym calu – wszystko, począwszy od jasnych oczu, a na wyrazistym podbródku kończąc, było idealnie do siebie dopasowane.
Poznaliśmy się już wcześniej – była córką tego blondyna, który wydawał się być wyraźnie zainteresowany mamą. Nie mieliśmy jednak wtedy okazji porozmawiać – byłem zbyt zajęty obserwowaniem reakcji Esme. Myślę, że bała się odpowiedzieć na jego komplementy, acz rumieniła się i spuszczała wzrok niczym zauroczona nastolatka. Był to pierwszy raz od śmierci ojca, kiedy chociażby spojrzała na innego mężczyznę bez widocznego strachu w oczach.
Jej usta rozciągnęły się w drobnym, jakby mimowolnym uśmiechu.
- Trochę – odparła cicho. - A ty?
- Trochę. Chcesz... Chcesz się stąd urwać?
Przegryzła wargę, zupełnie tak, jak wtedy. Widać było, że walczy ze sobą. Wreszcie wyrwała mi kieliszek z ręki, przechyliła go i jednym łykiem opróżniła. Odstawiając puste naczynko na barierkę, uważnie mi się przyjrzała; wychwyciłem w tym spojrzeniu więcej emocji, niż przez pół roku malowało się w moich własnych oczach. To było tak, jakby mi wreszcie spadły klapki z oczu – do tej pory nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, że były one czymś przesłonięte.
- Chcę – powiedziała. - Nie jestem tylko pewna, czy powinniśmy.
- Ja jestem pewien, że nie powinniśmy – rzuciłem, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Teraz do mnie dotarło, że tęskniłem za nią o wiele bardziej, niż byłem tego świadomy.
Kilkoma ruchami zapięła guziki ciemnozielonego płaszcza – trochę innego niż ten, który mała na sobie w noc naszego poznania.
- Wobec tego chodźmy. - Trzymając się barierki, zeszła po schodach. Ruszyłem za nią, nie mogąc znieść myśli, że się ode mnie oddala. Wiedziałem, że po rozstaniu będzie mi jeszcze ciężej, niż było, ale w tej chwili miałem to głęboko w pewnej części ciała.
Nie wiedziałem, czy mogę złapać ją za rękę, podążałem więc tylko jakieś dwa kroki za nią. Stukot jej obcasów był teraz jedynym odgłosem, jaki słyszałem – cały świat nagle jakby się wyciszył, pozwolił nam żyć we własnej rzeczywistości.
Nietrudno było się domyśleć, że zmierzała w kierunku molo. Zawsze uwielbiała wpatrywać się w morze, zwłaszcza nocą. W Phoenix, skąd pochodziła, nie miała takich widoków na co dzień.
- Więc... co się z tobą działo przez ostatnie pół roku? - przerwałem ciszę.
- Żyłam – odparła lakonicznie.
- Wyobraź sobie, że ja też.
- Więc ciągle jesteśmy ze sobą zsynchronizowani...
- Taa... - mruknąłem. Walczyły we mnie dwa pragnienia – jednym z nich było jak najdłuższe utrzymywanie ciszy, która zawsze była dla nas komfortowa, a drugim chęć usłyszenia jej słodkiego, lekko zachrypniętego głosu.
- A coś poza życiem? - spytała po dłuższej chwili.
- Mam piękny dom. - Uśmiechnąłem się w jej kierunku, ale Rose na mnie nie patrzyła. Byliśmy już niemal na molo, a jej kroki były coraz dłuższe, coraz bardziej spieszne, jakby nie mogła się doczekać dotarcia na miejsce.
- Tęsknisz za Seattle?
- Tęsknię za tobą – westchnąłem. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów zacząłem ich żałować.
Zignorowała moje wyznanie.
- Jestem już w ostatniej klasie – relacjonowała monotonnym głosem. - Mam teraz wiele pracy.
- A ja zrobiłem sobie rok wolnego.
- Wiem.
- Dziwnie się czuję.
- Pracoholicy tak mają.
- Najwyraźniej.
- Jak u Esme?
- Dobrze. U Carlisle'a?
- Dobrze. U Edwarda?
- Dobrze.
- To dobrze.
- Tak. A u ciebie?
Wreszcie na mnie spojrzała; jej oczy błyszczały pięknie. Zatrzymała się.
- Ja... - zawahała się. - Też za tobą tęskniłam.
- Ale..?
- Musi być jakieś „ale”?
- Zwykle jest.
- Ale to nic nie zmieni – oświadczyła w końcu, odwracając głowę. Stanowczo złapałem ją za podbródek, zmuszając tym samym, aby na mnie spojrzała. Muszę przyznać, że gdy wymyślałem różne scenariusze go spotkania, nie brałem pod uwagę nic poza krótką rozmową. Z pewnością nie spodziewałem się, że dobrniemy aż do punku pocałunku.
O ile dobrniemy.
- Jesteś tego pewna? - spytałem.
Milczała przez chwilę, po czym powiedziała:
- Będę tego żałować.
I stanęła na palcach, łapiąc moją twarz w dłonie i stanowczo przycisnęła swoje wargi do moich. |
Post został pochwalony 4 razy
Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Śro 22:19, 03 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
seska
Dobry wampir
Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 864 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 1:51, 04 Mar 2010 |
|
Nareszcie
Może zacznę od tego, że najmniej podobała mi się część o Alice Nie wiem czemu, ale problemy Jaspera z narkotykami działają na mnie odpychająco.
Rozumiem, że mają one ogromny wpływ na życie ich ofiary, ale zdecydowanie nie mogę w spokoju tolerować przemocy. Dla mnie karygodne jest bicie, nawet w afekcie (vide Alice), i nie mogę pojąć, jak bardzo trzeba być zaślepionym, aby w dalszym ciągu - jak ćma lgnąca do ognia - podążać za ukochanym...
Bal i akcja Emmett - Edward była bardzo zabawna. Liczę, że między Edwardem i Bellą zaiskrzy (choć mam wrażenie, że to akurat już się stało ) - w myśl porzekadła "kto się lubi, ten się czubi"
Absolutnie nie pasuje mi paring Emmett - Bells i trzymam kciuki za powrót Rose. Dopuszczam jedynie opcję, w której Bella jest zauroczona Emmem. Byleby nie za długo
Podobał mi się PWEM, bowiem w przyjemny sposób został przedstawiony obraz starszego brata Emmett sprawił wrażenie chłopaka całkiem mądrego i naprawdę dojrzałego.
Zastanawia mnie, co takiego się wydarzyło pół roku wcześniej. Mam nadzieję, że szybko zostanie to wyjaśnione.
Tymczasem - do zobaczenia Wyrażam zgodę na jak najszybsze wstawienie kolejnego rozdziału |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 11:14, 04 Mar 2010 |
|
czasem mnie kusi, żeby przeczytać najpierw twoje dialogi, a dopiero potem uzupełnić resztą... ale dzielna jestem i nie daję się pokusie... - dialogi doczytuje sobie potem dodatkowo :P
Latte. - to było jak zwykle naturalne i cudowne... nie bardzo wiem co napisać, żeby nie powtarzać się i nie powtarzać po kimś, ale to chyba po prostu niemożliwe... tworzysz bardzo ciekawe sytuacje, o bardzo logicznych i ludzkich skutkach... właśnie pomyślałam, że to tak jak z alfabetem... kiedy mówisz A powinno nastąpić B, a nie we wszystkich opowiadaniach tak jest...
dobra... to teraz czas na opis relacji... pomiędzy Rose i Emmettem - analogia, którą nam zaserwowałaś była świetna... pewne sytuacje w naszym życiu się powtarzają, ale doświadczenie to zmienna, która sprawia, że nic już tak naprawdę nie będzie takie samo... oboje wrócili prawie do punktu wyjścia i obecna decyzja nie zmieni przeszłości... a może skomplikować przyszłość... nie wiem dalej o co poszło, ale mam nadzieję, że jest to przeskoczenie...
czekam... na rozdział, który wszystko rozwiąże...
i dziękuję za wszystkie dotychczasowe...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Al...ta nieśmiertelna
Nowonarodzony
Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdzieś w marzeniach
|
Wysłany:
Czw 21:33, 04 Mar 2010 |
|
Droga Latte cóż ja mogę teraz powiedzieć.
Strasznie spodobał mi się ten rozdział. Choć szczerze sama nie wiem dla czego.
Może dla tego, iż znalazłaś w nim miejsce i na dramat i na wątek miłosny w wykonaniu Em'a i Rose i na trochę, a bynajmniej dla mnie zabawną sytuacje Belli i Edwarda, który w desperacji prosi wyżej wymienioną, by udawał, że są razem przed jego byłą.
Jejku. Troszkę to chyba chaotyczne, ale to co. I tak nic bardziej konstruktywnego nie wymyślę, bo całe moje pokłady inteligencji na dziś pochłonęła WIELKA praca domowa na jutro. :(
No, ale taki los uczniów na całym tym porąbanym świecie.
O ja jeszcze mi w tym poście smęcenia brakowało jak to ja jestem pokrzywdzona.
No wracajmy do ciebie.
Bardzo podoba mi się twój pomysł na Alice. Jest moją jedną z ulubionych postaci, a ty wykreowałaś ją tak jak jeszcze nie czytałam za co masz wielkiego plusa. I sama nie wiem dla czego nie wspomniałam o tym wcześniej. Trudno się mówi.
Mam na dzieję, że rozkręcisz nam trochę sytuację po między Emmett'em a Rosalie. Na prawdę bardzo cię o to proszę i nie zapominaj rozkręcić jakoś naszą kochaną "zakochaną w sobie do szaleństwa" parkę, czyli Ed&Bell.
No i tradycyjnie wspomnę, że już nie mogę się doczekać ciągu dalszego. ;D
Pozdrawiem, weny, czasu
Al ;*** xoxo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 14:41, 07 Mar 2010 |
|
Ja pierdziu. Byłam pewna, że przeczytałam ten chap - a tak naprawdę nawet go nie zaczęłam. To pewnie przez szok wywołany szybkim pojawianiem się rozdziałów. XD"
Pierwszy akapit w pewnym sensie przypomina mi mnie samą. To takie cudowne, że potrafisz wpleść w jeden rozdział wszystko tak dobrze, że ma się wrażenie, jakby to wszystko mogło się przytrafić nam samym - czytelniczkom. Ale następne akapity.. Z trudem zdusiłam w sobie śmiech. Makijaż dobił mu się na koszuli? To w ogóle możliwe? Jej! Świetny też jest moment poznania się Alice z Jazz'em. Ogółem, dziewczyno, nie sądzę, by w tym rozdziale było cokolwiek, czego nie skwitowałabym słowem "świetne". Miłość Alcie do Jaspera również jest "świetna" { xD }. Bezwarunkowa; taka, jaka być powinna. Choć taka często jest niebezpieczna..
Mercedes Collins. Niby zwykłe imię i nazwisko, a sprawiło, że miałam ochotę parsknąć śmiechem. A reakcja Edwarda na usłyszenie jej imienia również była świetna; tak samo z resztą jak ta Belli. Cholera. Albo przeczytałam w życiu za dużo ficków, albo coś mi się pokiełbasiło, bo byłam pewna, że ta dziewczyna nie nazywała się Mercy, a Tanya. Hmh.. Raczej obie opcje są poprawne. Swoją drogą.. Hah! Więc to do tego Bells była potrzebna Eduardowi!
W ostatnich akapitach wyłapałam dwie literówki, ale nie o tym chciałam mówić.. chciałam mówić o Carlisle'u. Bo to mnie intryguje; w Meyerowskiej wersje E. i C. są razem. A tu? Tu się rodzi problem. Bo czytając ten ff czytałam jednocześnie inne - i nie wiem już, kto był mężem Esme, który zmarł. Zdawało mi się, że Carlisle, ale.. nie mógł nim być, skoro Emm pytał o niego Rose. W skrócie; pogubiłam się i pozostaje mi tylko krzyknąć "ratunkuuu!".
Chęci, czasu, weny.
Pozdrawiam,
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:56, 11 Mar 2010 |
|
Cytat: |
Albo przeczytałam w życiu za dużo ficków, albo coś mi się pokiełbasiło, bo byłam pewna, że ta dziewczyna nie nazywała się Mercy, a Tanya. Hmh.. Raczej obie opcje są poprawne. Swoją drogą.. Hah! Więc to do tego Bells była potrzebna Eduardowi! |
Sprawdziłam - wzmianka o Mercy była chyba tylko jedna, góra dwie, i zawsze nazywałam ją Mercy/Mercedes, więc chyba rzeczywiście Ci się coś 'pokiełbasiło'
Cytat: |
W ostatnich akapitach wyłapałam dwie literówki, ale nie o tym chciałam mówić.. chciałam mówić o Carlisle'u. Bo to mnie intryguje; w Meyerowskiej wersje E. i C. są razem. A tu? Tu się rodzi problem. Bo czytając ten ff czytałam jednocześnie inne - i nie wiem już, kto był mężem Esme, który zmarł. Zdawało mi się, że Carlisle, ale.. nie mógł nim być, skoro Emm pytał o niego Rose. W skrócie; pogubiłam się i pozostaje mi tylko krzyknąć "ratunkuuu!". |
No cóż. Może i jest to nieco poplątane, ale cóż poradzić. Jedyne, co mogę zdradzić, to to, że wątek Es - Carl - śp. Mąż Es w pełni wyjaśni się dopiero przy samym końcu.
Nie mogę ukrywać, że jestem nieco rozczarowana - statystyki spadły od 17/19 do 4 komentarzy pod rozdziałem. Opinie te są dla mnie oczywiście bardzo ważne, ale, mówiąc szczerze, ich ilość bynajmniej nie motywuje mnie do dalszego pisania. Od ponad tygodnia wydusiłam z siebie może z cztery linijki i nie bardzo mam ochotę brnąć w pisanie. Jeśli chodzi o oryginalną wersję Odkochania, której nigdzie nie publikuję, to jestem dużo do przodu, ale tam pozmieniane jest o wiele więcej niż tylko imiona czy miasta, tak więc przerobienie tego na wersję Twilight nie jest takie proste, jakby się to mogło wydawać.
Więc, jak będzie? Dokarmicie mi wena? Bo zdycha z głodu. A jak zdechnie, to będzie za późno na cokolwiek.
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Bella*swan*cullen
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 34 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 22:08, 11 Mar 2010 |
|
Ja dokarmie :)
Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie i wolałabym żebyś go nie przerywała... Bella zakochana albo zauroczona w Emmecie to jest coś nowego, ale jakoś mi nie pasują do wizji pary... Wole jakoś Bella&Edward albo Bella&Jasper...
Mam nadzieje, że będzie jakaś miłość choć narazie się na to nie zanosi to wydaje mi się, że Edward zaczyna już coś niecoś czuć do naszej głupiutkiej Belli :)
Pozdrawiam i nasyxonego wena życze
Bella |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Bella*swan*cullen dnia Czw 22:09, 11 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Pią 10:34, 12 Mar 2010 |
|
Latte, droga Latte, statystyki każdemu spadły, ja musiałam się dopuścić wybiegu i poprosiłam o komentarz osobę, która czytała, choć nie komentowała (mój wen umierał), więc się za bardzo nie przejmuj. Żyjemy w takich a nie innych czasach, że komentarze pod opowiadaniami są niczym dinozury.
To wynika z różnych rzeczy, przede wszystkim z tego, że ogólnie Twilight się przeżarł i cokolwiek wymyślisz, to samo nadanie Twilightowych imion odstrasza. Druga rzecz to czytelnik w biegu. Na forum nowołujemy do konstruktywnego pisania, co pewnie niektórych odstrasza, bo najchętniej napisaliby: Bardzo podobał mi się ten rozdział, jak możesz w takim miejscu kończyć! Czekam na kolejny.
Może Ciebie to satysfakcjonuje, ale my nazywamy takie komentarze nic niewnoszącymi i są one często raportowane przez samych użytkowników w PSIZ.
A wykrzesanie z siebie czegoś ponad niektórym nastręcza wielu problemów i zajmuje wiele czasu, a czas, jak wiemy, jest w cenie.
To tak a propos komentarzy.
A opowiadanie przeczytałam na dwa podejścia. Pierwsze chyba cztery rozdziały do oceny w Rankingowym podsumowaniu, a potem resztę. Muszę przyznać, że cieszy mnie fakt, że pisałam to podsumowanie, bo dzięki niemu zaczęłam czytać coś ponad moich ulubionych autorów i to coś jest całkiem niezłe.
Twoje opowiadanie jest lekkie i przyjemne, wyposażone przez Ciebie w fajny rodzaj humoru. Jest pisane przez nastolatkę dla nastolatek i to widać, bo nie ma drętwości i sztuczności (jeśli się mylę, to bardzo przepraszam, a wtedy tym większy respekt za udaną stylizację). Ja nastolatką nie jestem, ale przeczytałam szybciutko i jestem na tak. Jeśli chodzi o zarys fabuły to może nie odkryłaś żadnej Ameryki, ale na pewno stworzyłaś ciekawe ujęcie w Twilightowym aspekcie. Koligacje wręcz mnie zadziwiają i od dawna węszę, że jednak będzie Edwardella, bo od przyjaźni do miłości jeden krok, a kto się czubi, ten się lubi <-- zarzucam ludowymi mądrościami, ale to prawda. Gdyby Emcio miał coś do Belki, to by przejął inicjatywę, a po ostatnim odcinku wiemy już, że nie przeszło mu po rozstaniu z Rose i nadal coś do niej czuje.
Węszę również świetną akcję w kolejnej odsłonie. Udawanie pary przez głównych bohaterów na potrzeby odegrania się na Mercedes może być ciekawe i może dojśc do... hmm.. pocałunku, który naszą parkę oświeci. Wątek z Insecto aka Insecta był przeuroczy. No cóż, całe opowiadanie jest bardzo fajne.
Ja wbrew pozorom nie zapałałam sympatią do Kat, a najmniej wyraźnymi postaciami są Esme i Charlie. Mam nadzieję, że ich trochę ożywisz. Widać, że pan Swan gra tu też tego mruka, ale coś musiało go wepchnąć w ramiona Esme, więc chciałabym zobaczyć, za co go tak szybko pokochała. No i mam nadzieję, że Carlisle nie namiesza, bo nie przeżyje kolejnego rozstania ... Charlie nie przeżyje. Nie zasłużył na to facet. :)
Poproszę o następną porcję, bo nabrałam apetytu. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|