|
Autor |
Wiadomość |
Kalafina
Nowonarodzony
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice
|
Wysłany:
Pon 23:57, 04 Sty 2010 |
|
Dober dan!
Niniejszym oswiadczam, ze zapoznalam sie z regulaminem dzialu (o regulaminie forum nie wspominajac) i z miejsca przepraszam, ze intro do prologu i pierwszego rozdzialu jest pozbawione polskich znakow, ale chyba zrobilam krzywde ustawieniom wyszukiwarki. Tekst wlasciwy jest wklejany z Worda i stosowne literki posiada ;>
Tekst nosi wszelkie znamiona romansu, poza tym postacia pierwszoplanowa jest tak zwany other character. W pozostalych rolach glownie Jacob i Rosalie, bo jeszcze tego o mnie nie wiecie, ale Jacob i Rosalie sa prawdopodobnie moimi najulubienszymi postaciami z serii. Czas akcji po drugim tomie, mniej wiecej. To, co bylo pozniej, zasadniczo na potrzeby tego fika mi wisi.
To nie jest debiut. W sensie tak, to debiut w tym fandomie, ale nie, to nie jest debiut w ogole, wiec delikatnosc w ocenie stylu i predyspozycji nie jest konieczna, ale ma dla mnie znaczenie. Bede natomiast wdzieczna za poprawianie bledow w kanonie, poniewaz nie moge o sobie powiedziec, ze jestem wielkim fanem serii i pewne szczegoly moga mi umknac.
Komentarze sa zawsze mile widziane.
Prolog
Wieczór był idealny. Wierzchołki drzew kołysały się majestatycznie na tle ciemniejącego nieba, a wiatr głaskał mi włosy. Wznoszący się znad linii horyzontu księżyc miał odcień przygaszonej bieli, zbyt delikatnej, żeby odcinać się wyraźnie na tle zapadającej ciemności. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zastanawiać się, jak będę umierać. Nigdy nie zawracałam sobie głowy podobnymi egzaltowanymi bzdurami. Za każdym razem, kiedy czytałam w prasie o wypadkach drogowych, gwałtach i rabunkach, byłam święcie przekonana, że takie rzeczy spotykają innych – na pewno nie mnie. Nie mogłam o sobie powiedzieć, żebym w jakikolwiek sposób kusiła los. Po prostu jeden, jedyny raz w życiu nie rozejrzałam się na boki wchodząc na jezdnię, a jasne światło reflektorów nadjeżdżającego samochodu, uderzyło mnie po oczach ułamek sekundy za późno.
Kiedy leżałam pogruchotana na asfalcie z włosami posklejanymi krwią i połamanymi żebrami, miałam wystarczająco dużo czasu, żeby przeanalizować scenę raz jeszcze. Chciałam wypróbować skrót przez las, o którym wspominała kelnerka w barze. Zabłądziłam i kręciłam się pomiędzy drzewami kilka godzin, aż dopiero po zmroku usłyszałam ryk przejeżdżającego samochodu i w ten sposób odnalazłam drogę.
Ból był rozdzierający. Chciałam przełknąć ślinę, ale tylko się zadławiłam i na moje wargi wystąpiła spieniona krew – niezawodny znak, że złamane żebro przebiło płuco.
Nie wiem, o czym myślałam, kiedy wybiegłam, jak skończona idiotka, spomiędzy drzew na ulicę. Z miejsca, w którym teraz leżałam, widziałam odcisk podeszwy na miękkim poboczu, gdzie wybiłam się od ziemi żeby sekundę później zderzyć się z maską rozpędzonego samochodu.
Kątem oka obserwowałam powiększającą się plamę krwi i ten widok zahipnotyzował mnie. Kiedy umierasz, tak naprawdę jest już za późno na panikę i rachunek sumienia. Po prostu nie dowierzasz w to, że twój koniec nastąpił tak niespodziewanie, a ostatnią rzeczą, którą oglądasz, jest kurz na poboczu lokalnej drogi i strumień twojej własnej krwi, płynący w stronę zagłębienia asfaltu. Kontury przedmiotów zaczynają się powoli zacierać, a potem wszechświat zlewa się w jedną, gigantyczną plamę. Wszystkiemu towarzyszy ból z każdą chwilą coraz bardziej przytłumiony. Moją najbardziej absurdalną myślą było wspomnienie ostatniego posiłku – porcji przesolonych frytek podanych na potwornie brzydkim, wyszczerbionym talerzu z niebieskim wzorkiem.
Kierowca który mnie potrącił spanikował i odjechał, tego byłam doskonale świadoma. Robiło się coraz ciemniej, nikt nie wiedział dokąd poszłam, byłam zupełnie sama w nowym mieście dopiero pierwszy tydzień i wszystko wskazywało na to, że drugiego już nie będzie.
Kiedy kilka metrów ode mnie z piskiem opon zatrzymał się samochód, mój otępiały umysł prawie tego nie zarejestrował. Przekrzywiona pod niemal nienaturalnym kątem głowa zdawała się ważyć dziesiątki ton i nie mogłam obrócić jej w stronę, z której nagle dobiegły mnie ludzkie głosy.
- Esme, zostań w samochodzie! – Męski krzyk przerwał nocną ciszę. – Tu jest za dużo krwi, nie podchodź!
Niewiarygodnie zimne dłonie dotknęły mojej szyi i nadgarstka, próbując wyczuć słabnące z każdą chwilą tętno. Oddychałam coraz słabiej, każdy haust powietrza sprawiał mi ból, a przesiąknięta krwią piana łaskotała spierzchnięte wargi.
- Carlisle... Czy ona..?
W zasięgu mojego wzroku pojawiły się czerwone, kobiece pantofle na płaskim obcasie, a kiedy ich właścicielka przykucnęła, zobaczyłam też wykończenie spódnicy.
- Mam zadzwonić na pogotowie? – Usłyszałam dziewczęcy głos i kątem oka zarejestrowałam szybki ruch, jak gdyby jego właścicielka już sięgała po komórkę.
- Za późno – mężczyzna odpowiedział tonem, w którym wyczułam więcej determinacji niż beznadziei i z jakiegoś powodu pod wpływem tej stanowczości skurcz strachu ścisnął mi serce. – Straciła za dużo krwi, ma też złamany kręgosłup i przebite płuco. Umrze zanim karetka w ogóle tu dotrze i WIESZ o tym lepiej niż ja.
Instynktownie wyczułam, że w ciszy ponad moim ciałem, mężczyzna i jego towarzyszka wymieniają spojrzenia i analizują wszystkie za i przeciw, cokolwiek zamierzali zrobić.
- Alice..?
- Nikt nie przejedzie tą drogą przez następne trzy godziny – powiedziała szybko. – Jeżeli chcesz zerwać pakt i ją przemienić, będziemy musieli pozbyć się tej krwi i zatrzeć ślady. Chociaż nie mogę ci zagwarantować, że pozostanie to tajemnicą. Dobrze wiesz, że moje wizje nie...
Zadławiłam się spływającą do przełyku krwią. Moje ciało próbowało odkrztusić lepką, kleistą substancję utrudniającą oddychanie, ale w tym momencie ból w płucach osiągnął apogeum i przez chwilę byłam pewna, że właśnie nastąpił mój koniec. Powieki nie opadły mi zupełnie na oczy, ale chociaż słyszałam jeszcze bicie własnego serca, układ oddechowy skapitulował.
Czerwone pantofle, wciąż w zasięgu mojego wzroku, zlały się z plamą mojej własnej krwi w rozmyty punkt na szarym tle asfaltu. Dolna szczęka opadła, a język wypadł na zewnątrz, opierając się bezwładnie o kącik ust. Poczułam jeszcze szarpnięcie, kiedy czyjeś silne dłonie oderwały moją głowę od asfaltu. Posklejane krwią włosy i częściowo zmiażdżona czaszka odczepiły się od nawierzchni z nieprzyjemnym, lepkim odgłosem. Moja ostatnia świadoma myśl była prawie zabawna – pomyślałam, że powinnam być zażenowana faktem, że nie tylko straciłam kontrolę nad żuchwą, ale prawdopodobnie wszystkie inne zwieracze również się rozluźniły. Czyjeś włosy załaskotały mnie trochę poniżej obojczyka, a potem umarłam.
Rozdział pierwszy
Każdy człowiek z łatwością potrafi rozpoznać i zdefiniować ból. Czasami coś nas kłuje, czasem piecze, albo pulsuje tępo pod czaszką. Łamiemy kości, nabijamy sobie siniaki, przewracamy się, albo wsadzamy rękę do klatki z tygrysem. Jednak żaden ból, jakiego doświadczałam w życiu, nie mógł się równać z TYM.
Obudziło mnie pieczenie, które im bardziej próbowałam zignorować, tym bardziej stawało się drażniące, aż w końcu rozbudziło mnie kompletnie. Razem z przytomnością umysłu, przyszło rzeczywiste cierpienie. Ból wydawał się być płynny i szumiał w moich żyłach, wypełniając każdą komórkę ciała żrącym kwasem. Chciałam krzyknąć, ale moje gardło było wyschnięte na wiór i nie wydałam z siebie nawet rozpaczliwego pisku.
Sekundę później ogarnęła mnie panika. Nigdy nie oparzyłam się nawet gorącą wodą, ale to, co czułam, przypominało stanięcie w płomieniach, samozapłon, cokolwiek utrzymanego w klimatach ognia piekielnego. Poczułam obrzydliwe śliskie łzy cieknące po policzkach i jakimś cudem udało mi się wrzasnąć.
Dźwięk mojego głosu przeciął ciszę i na chwilę zapomniałam o bólu. Na jakieś dwie sekundy. Potem agonia wróciła.
Szarpałam się i tarzałam po mokrej od potu i śliny pościeli. Marnowałam energię wrzeszcząc ile sił w płucach, ale jakimś cudem było to odrobinę znieczulające. Przykry dźwięk zachrypniętego głosu odciągał częściowo uwagę od ognia stapiającego skórę, rozgrzanych do czerwoności kleszczy wyrywających paznokcie i wrzątku rozrywającego żyły. Zamiast się cieszyć, a przynajmniej zastanawiać dlaczego żyję, pragnęłam umrzeć, albo stracić przytomność.
Nawet nie zauważyłam, kiedy w drzwiach pokoju w którym mnie umieszczono, pojawił się mężczyzna. Oszalała z bólu zarejestrowałam tylko jasny kolor jego włosów, wyraźny na tle ściany, ale nie potrafiłam skupić wzroku wystarczająco, żeby przypatrzeć się rysom jego twarzy.
- Oni zawsze tak wrzeszczą? – Usłyszałam obcy głos i ponad ramieniem mojego gościa, zobaczyłam drugą postać.
- Jesteś nieczuły – rozpoznałam kobiecy, łagodny sopran, należący do właścicielki czerwonych pantofli, które zapamiętałam sprzed omdlenia.
- Po prostu wydaje mi się – mężczyzna, który rozpoczął tę wymianę zdań, zdawał się być zawstydzony swoimi wcześniejszymi słowami – że ja nie robiłem aż takiej sceny.
Blondyn nie wtrącił się do rozmowy, ale podszedł do mojego łóżka i łagodnie położył mi rękę na czole. Na chwilę przestałam krzyczeć.
- To niedługo się skończy – obiecał przepraszającym tonem. – Strasznie mi przykro, nie miałem wyjścia, przepraszam. Przysięgam, że wszystko ci wyjaśnię, jak tylko zakończy się przemiana. Przepraszam – kajał się ze spuszczoną głową, ale o ile rozumiałam pojedyncze słowa, nie były dla mnie nośnikiem sensu.
- Ups – młoda dziewczyna prawie podskoczyła. – Muszę zadzwonić do Edwarda. Zamierza przywieźć tu dzisiaj Bellę, a to nie jest najlepszy pomysł.
Odwróciła się na pięcie i z wdziękiem zniknęła za drzwiami. Drugi z mężczyzn po chwili również ulotnił się spoza zasięgu mojego wzroku.
Blondyn pozostał przy mnie, siedząc na skraju łóżka i mechanicznie głaszcząc moją dłoń. Na zmianę wydawało mi się, że jestem rozpalona, albo zamieniam się w bryłę lodu. Tylko ból nie tracił na swojej przerażającej, odbierającej zmysły intensywności.
Straciłam rachubę czasu. W pewnym momencie przestałam zdzierać sobie gardło, ale wcale nie czułam się przez to lepiej. Krew w moim ciele kipiała, oczy łzawiły, szum w uszach nie pozwalał mi odpłynąć. W pewnym momencie chyba nawet majaczyłam, ale nie wykluczone, że było to zaledwie złudzeniem. W każdym razie nie mogłam już wydać z siebie głosu i tylko rzęziłam, niezdolna przyzwyczaić się do takiego bólu. Najdrobniejszy ruch tylko pogarszał sprawę, dlatego nie otwierałam oczu i instynktownie oddychałam coraz płycej.
Nawet z perspektywy czasu nigdy nie byłam zdolna ocenić, ile ten koszmar trwał. Wydaje mi się, że przez pewien czas płakałam, ale wtedy ból zaczynał już łagodnieć. Wciąż był rozdzierający, ale nieporównywalnie łatwiejszy do zniesienia w porównaniu z tym, co przeżywałam kilka godzin wcześniej.
Blondwłosy mężczyzna, nie wiem, czy kierowany litością czy poczuciem winy, przychodził co pewien czas i siadał obok mnie, łagodnie dotykając mojego nadgarstka albo włosów i szeptał swoje przeprosiny, powtarzając je jak mantrę. Jakby oczekiwał, że na chwilę przestanę się miotać w histerii i znajdę kilka minut, żeby oficjalnie mu przebaczyć. Pomału zaczynałam rozumieć, że z moim ciałem jest coś nie tak. Sygnałem nie był ból, ale wyostrzające się zmysły i głód, inny od wszystkich kulinarnych zachcianek, jakich ofiarą kiedykolwiek padłam.
Kiedy w końcu otworzyłam oczy, męka, przez którą przeszłam, pozostała tylko koszmarnym wspomnieniem, zastąpionym przez pragnienie. Pragnienie, którego, byłam pewna, nie mogła zaspokoić żadna woda, sok, ani herbata, jakie piłam kiedykolwiek w życiu. Było mi duszno, a język był wyschnięty na wiór, więc postanowiłam podejść do okna, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Ale najpierw zaczęłam zasysać do środka ust policzki, żeby wyprodukować trochę śliny. Byłam spragniona, prawdopodobnie silnie odwodniona i zaspokojenie tej potrzeby było priorytetem.
Opanowałam się, kiedy dziełem przypadku przypomniała mi się plama krwi otaczająca moje umierające ciało i wspomnienie czerwonej cieczy wywołało podniecenie. Jakaś cząstka mnie spanikowała, tym bardziej, że mimowolnie zaczęłam się oblizywać. Szorstki, ciepły język otarł się o spierzchnięte wargi i dotknął zębów, które wydały mi się obce. Jakby bardziej... ostre, nietypowo zakrzywione pod kątem ułatwiającym rozrywanie ciała i wgryzanie się w jego miękkie, rozkosznie ciepłe pulchności.
Na chwiejnych nogach podeszłam do wiszącego na ścianie lustra. Kiedy się poruszałam, moje ciało sprawiało wrażenie bardziej giętkiego i rozciągniętego, a jednocześnie twardego, jak skała. Zanim spojrzałam na swoje odbicie, spróbowałam chwycić kawałek skóry przedramienia pomiędzy dwa palce, ale skóra postawiła opór. Pomyślałam, że przypomina granit – całkowicie zatraciła elastyczność, a także kremowy, naturalnie cielisty kolor. Była kredowobiała i zimna, a paznokcie nabrały szklistego połysku, jakby w ciągu tych godzin agonii stwardniały i zregenerowały się po wielu latach obgryzania.
Podniosłam głowę i uchwyciłam swoje spojrzenie w lustrze. Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, była odrażająca czerwień oczu, niepodobna do naturalnie brązowego odcienia tęczówek.
Kiedy oderwałam od nich spojrzenie, musiałam dotknąć swojego policzka otwartą dłonią, żeby potwierdzić, że wpatruję się w swoje odbicie, a nie portret obcej kobiety, zaledwie podobnej do mnie. Zniknęły piegi, trzy charakterystyczne dzioby po ospie, które miałam nad nosem od piątego roku życia, nawet, co było już kompletnie absurdalne, moje brwi przyjęły same z siebie dużo korzystniejszy kształt.
Przycisnęłam opuszek palca wskazującego do miejsca, gdzie jeszcze przed paroma dniami, miałam duży, ciemny pieprzyk, po którym nie został nawet ślad. Zamiast tego, moje wargi wydawały się być o dwa tony ciemniejsze i jakby ciut bardziej wypchane do przodu przez zmienione zęby. Cokolwiek mi się przytrafiło, było przerażające i tylko dlatego, że jeszcze nie w pełni wyszłam z szoku, nie zaczęłam biegać w kółko z krzykiem.
Byłam do tego stopnia zaskoczona i wystraszona, że mój mózg nie przetworzył obrazu w lustrze na żaden przymiotnik, żadne sensowne określenie. Dopiero kiedy fascynacja brwiami, cerą i zębami minęła, pomyślałam, że wyglądam pięknie. Piękniej niż kiedykolwiek, nawet w najlepszym dniu mojego życia, stojąc w najkorzystniejszym oświetleniu, w otoczeniu kobiet wystarczająco brzydkich, żeby nie stanowiły konkurencji. Jednak było to piękno niepokojące i nienaturalne, przesycone pewną drapieżnością i bijące nieprzyjemnym chłodem.
- Cieszę się, że już się obudziłaś.
Odwróciłam się tak szybko, że potrąciłam biodrem lampę stojącą na stoliku. Zanim zdążyłam zareagować, mój refleks zadecydował za mnie i złapałam zdobiony bibelot, nim rozbił się o ziemię. Sapnęłam, a potem, nie podnosząc głowy, zobaczyłam charakterystyczne czerwone pantofle. Mój wzrok powoli przesunął się w górę, przez zgrabne łydki, ładną, lekką sukienkę kończącą się kwadratowym, skromnym dekoltem i zatrzymał na przyjemnej, drobnej twarzy, delikatnie zbudowanej dziewczyny.
Brunetka uśmiechała się pogodnie, a jej oczy lśniły z podekscytowania i radości.
- Nazywam się Alice – wyciągnęła do mnie rękę, ale po chwili zmieniła zdanie i po prostu mnie uściskała, mrużąc przy tym oczy. – Ty musisz być... Esther – wypowiedziała moje imię z dziwnym akcentem, przeciągając zabawnie pierwszą samogłoskę, najwyraźniej zastanawiając się, jak powinna poprawnie je wymówić.
Chwilowo nie zastanawiałam się, skąd Alice wiedziała, jak mam na imię. Założyłam, że po prostu rzuciła okiem na dokumenty, kiedy blondyn ratował mi życie.
- Ładne imię – dodała, kiedy cisza z mojej strony musiała się jej wydać niegrzeczna, a przynajmniej krępująca.
- Estella – mechanicznie podałam gojski odpowiednik, jakim posługiwali się wszyscy moi nie-żydowscy znajomi. Chociaż czułam się skrępowana jej obecnością, zauważyłam, że ma tak samo bladą skórę, jak ja, aczkolwiek jej oczy miały kolor przybrudzonego złota, a nie nieprzyjaznej, niepokojącej czerwieni. – Jak długo byłam... nieprzytomna? – W ostatniej chwili zrezygnowałam z bardziej ekwiwalentnego określenia.
- Niecałe dwa dni. Carlisle musiał pojechać do pracy, ale prosił, żebym miała na ciebie oko dopóki nie wróci i sam wszystkiego nie wyjaśni.
Głos Alice był przyjemny i miękki, ale coś w doborze słów kazało mi sądzić, że wyjaśnienia, czegokolwiek będą dotyczyć, przerodzą się w długą i poważną rozmowę. Chciałam bezpardonowo zacząć wypytywać o sekwencję wydarzeń ostatnich dwóch dni, ale pragnienie znowu dało o sobie znać. Bez konkretnego powodu, niemal instynktownie, dotknęłam czubkiem języka mojej dłuższej, zakrzywionej górnej trójki. Musiałam wyglądać, jakbym zastanawiała się, co by tu wrzucić na ruszt. Kątem oka dostrzegłam uważne, czujne spojrzenie Alice, więc przestałam wymachiwać językiem i zamknęłam usta.
- Miło mi cię poznać, Alice. Chcę, żebyś wiedziała, że jestem naprawdę wdzięczna za uratowanie życia, chociaż nie w pełni pamiętam, co dokładnie się wydarzyło – powiedziałam przesadnie ugrzecznionym tonem, uśmiechając się łagodnie do drobnej istotki stojącej przede mną. Poczułam tknięcie niepokoju, kiedy uzmysłowiłam sobie, że nie mam dłużej wady wzroku. Ostatnie lata życia spędziłam nosząc szkła kontaktowe, które nagle bez żadnego powodu, który mogłabym racjonalnie wyjaśnić, stały się niepotrzebne. Co ciekawe, nie miałam pojęcia, że byłam aż tak ślepa, bo nawet w kontaktach nie widziałam tak wyraźnie, jak teraz. Robiło się strasznie i powoli docierało do mnie, że kiedy minie szok, prawdopodobnie zemdleję.
Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam kogoś poinformować o wypadku. Ostatecznie zostałam potrącona przez samochód i kierowca nawet się nie zatrzymał. Gdyby ten mężczyzna, Carlisle, nie przejeżdżał akurat w pobliżu, prawdopodobnie wykrwawiłabym się na śmierć.
Cofnęłam się wspomnieniami do tamtego wieczora i przywołałam obraz powiększającej się plamy krwi, zlepiającej moje długie, rozsypane na jezdni włosy. Przypomniał mi się ból w płucach i przerażający brak czucia w dolnej części ciała, a także dźwięk, jaki wydała moja głowa odrywana od asfaltu. Kiedy teraz o tym myślałam, dochodziłam do wniosku, nie miałam prawa przeżyć czegoś takiego. A już na pewno nie w tak dobrym stanie.
Carlisle być może faktycznie uratował mi życie, ale czułam, że nie spodoba mi się cena, jaką zapłaciłam za ten luksus.
- Musisz czuć się zagubiona i wystraszona – odezwała się Alice, obserwując mnie z przechyloną głową. – Spróbuj się zrelaksować...
- Chce mi się pić – jęknęłam zmarnowanym głosem i trąc oczy opadłam bez wdzięku na łóżko, którego pościel była jeszcze wilgotna od hektolitrów potu, jakie moje ciało wygenerowało podczas ostatniej doby.
Twarz drobnej, ślicznej Alice stężała.
- Estello... Sądzę – podkreśliła, próbując narzucić mi swoje zdanie, zamiast faktycznie tylko zasugerować swój osąd – że powinnyśmy poczekać jeszcze chwilę na Carlisle’a.
- Chryste – prawie krzyknęłam, czując się coraz bardziej zagubiona. – Chcesz czekać na swojego przyjaciela, czy kimkolwiek dla ciebie jest, z podaniem mi szklanki wody?
- Szkla... co? – Zamrugała i ten objaw dezorientacji, po raz pierwszy od momentu, gdy ją zobaczyłam, zburzył idealny wyraz pewności siebie i spokoju, jaki miała wypisany na twarzy. – Jeszcze dziesięć sekund temu planowałaś... – mechanicznie wskazała ręką za okno z którego roztaczał się widok na las. – Nieważne – pokręciła głową nie kończąc zdania.
Alice szybko otrząsnęła się z szoku, którego powody pozostawały dla mnie całkowicie niezrozumiałe i dotykając lekko dłonią swojej skroni, drugą wyciągnęła do mnie, a po chwili uśmiechnęła się przyjaźnie i skinęła w stronę drzwi.
- Jasne. Chodź, znajdziemy ci coś do picia.
Zeszłyśmy na dół po eleganckich, krętych schodach. Ktokolwiek zaprojektował wnętrze willi w której się znajdowałam, miał naprawdę wyrafinowany gust i wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie oszczędzać na dziełach sztuki i kosztownych parkietach. Dłoń Alice, równie drobna, co lodowata, trzymała moją w stalowym uścisku, ale nie czułam potrzeby wyszarpywania się. Zresztą byłam zajęta rozglądaniem się dookoła i niemym zachwycaniem się wystrojem.
- Estello – dziewczyna zatrzymała się na progu kuchni i stanęła trochę z boku, pozwalając mi swobodnie zajrzeć do środka – chciałam ci przedstawić moją rodzinę. Niestety tym razem nie w komplecie, ale przynajmniej nie zakręci ci się w głowie od ilości nowych imion – siliła się na żart. – To jest Esme – wskazała na kobietę stojącą najbliżej nas. – Ta blondynka to moja przybrana siostra Rosalie – skinęła na olśniewająco piękną dziewczynę mniej więcej w moim wieku, może niewiele młodszą. – A to Emmett.
Wysoki, dobrze zbudowany chłopak obejmujący Rosalie ramieniem, skinął mi głową uśmiechając się szeroko. Zanim zorientowałam się, co robię, dygnęłam jak skończona idiotka, skrępowana nieprzeciętną urodą wszystkich zebranych.
Dopiero wtedy zauważyłam, że cała trójka przypatruje mi się z uwagą, a Esme delikatnie marszczy brwi, jakby coś w moim wyglądzie nie odpowiadało jej oczekiwaniom. Domyśliłam się, że nie odzywają się ani słowem, bo Alice daje im znaki za moimi plecami.
- Cieszę się, że przestałaś w końcu krzyczeć – odezwał się Emmett i rozpoznałam jego głos, jako należący do mężczyzny, który był jednym ze świadków mojej trwającej niedawno agonii.
- Esme – Alice minęła mnie o zaledwie kilka centymetrów. – Możesz być tak dobra i nalać Estelle trochę wody?
Rosalie drgnęła. Jej długie, zniewalająco piękne loki, wspaniale harmonizowały ze złocistym odcieniem tęczówek. Pomyślałam, że nigdy nie widziałam nikogo równie atrakcyjnego i gdyby nie zachęta Alice, żebym usiadła przy stole, prędzej spaliłabym się ze wstydu, niż ruszyła z miejsca na progu.
Ledwie zajęłam miejsce na krześle, wbiłam spojrzenie w swoje kolana, na których złożyłam zaciśnięte ze zdenerwowania dłonie – nagle wydały mi się mniej granitowe i znacznie bardziej ludzkie niż kilka minut wcześniej. Poza tym, po lewym policzku, zaczęła mi się toczyć kropla potu, więc moje ciało jednak radziło sobie ze wszystkimi normalnymi procesami zachodzącymi w ludzkim organizmie. Nawet, jeżeli były to wyłącznie reakcje na stres.
- Proszę, kochanie – powiedziała Esme matczynym, łagodnym tonem, stawiając przede mną szklankę z wodą.
Podziękowałam zażenowanym mruknięciem i dopiero po krótkiej chwili podniosłam szkło do ust. Praktycznie za jednym zamachem wlałam sobie chłodną ciecz do przełyku. Westchnęłam z ulgi i chciałam spojrzeć z wdzięcznością na Esme, ale złapałam zdziwiony wzrok Emmetta. Jego usta były lekko otwarte, a oczy wybałuszone w stronę pustej szklanki. Przez chwilę miałam wrażenie, że właściciele czterech par oczu czekają na reakcję – na przykład nagły atak konwulsji.
- Ta woda nie była zatruta, prawda? – Spróbowałam obrócić cokolwiek niezręczną sytuację w żart, ale nikt się nie uśmiechnął.
- Nie jesteś przypadkiem głodna? – zagadnęła Rosalie, a kiedy wypowiadała te słowa, pionowa zmarszczka konsternacji przecięła jej czoło.
Odniosłam śmieszne wrażenie, że coś mi umknęło. Byłam nieprzytomna dwa dni, więc frytki sprzed czterdziestu ośmiu godzin pozostały tylko wspomnieniem, ale dopóki nikt nic nie wspomniał o jedzeniu, nawet nie pomyślałam o głodzie.
Mimowolnie przypomniałam sobie powiększającą się plamę krwi wyciekającą z przynajmniej jednego otwartego złamania i rozbitej głowy i na samo wspomnienie umierania w kałuży krzepnącej cieczy, zrobiło mi się słabo. Po części zapewne z głodu, jednak mój żołądek wykonał podwójne salto, kiedy wyobraziłam sobie moje zmasakrowane od zderzenia z samochodem ciało, które jakimś cudem zregenerowało się w ciągu niecałych dwóch dni. Powoli zaczęłam sobie uświadamiać, jak bardzo dziwna jest moja sytuacja i o ile bardziej przerażająca od umierania w skutek zderzenia z samochodem.
Odwróciłam głowę, żeby odpowiedzieć blondwłosej piękności, że nie jestem głodna, ale wtedy zobaczyłam swoje odbicie w idealnie lśniącej szklanej tafli okna i zamarłam.
Rysy twarzy nadal wydawały się być bardziej regularne niż przed wypadkiem, co samo w sobie było w równej mierze idiotyczne, co niepokojące, ale moje oczy znowu były brązowe, a skóra miała bardziej naturalny kolor, chociaż wszystkie piegi, dzioby po ospie i pieprzyk nad górną wargą, który był zmorą od podstawówki, nie wróciły na moją twarz razem z odrobiną opalenizny. Przełknęłam ślinę i chwilowo ignorując towarzystwo, przesunęłam palcem wzdłuż jednej z brwi.
- Chyba uderzyłam się bardzo – zaakcentowałam – mocno w głowę – wyznałam, żeby nie otwierać ust bez potrzeby, ale sprawdzić, czy moje zęby nadal mają nietypowy kształt. Nie miały. Wobec tego uznałam, że wcześniej coś musiało mi się przywidzieć.
Odwróciłam się od okna i uśmiechnęłam się sztucznie, niepewna, kogo tak właściwie próbuję przekonać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zapytała Esme i sądząc po tonie jej głosu, naprawdę się martwiła.
- Jak na kogoś, kto zdzierał sobie gardło przez ostatnie dwa dni, to... tak – pokiwałam głową energicznie – zadziwiająco dobrze – dodałam jeszcze dla pewności.
Czwórka moich gospodarzy wymieniła spojrzenia niewystarczająco szybko, żebym tego nie zauważyła. Dopiero teraz zauważyłam, że Alice zastawia mi drogę do drzwi, a pozostali są rozmieszczeni po pomieszczeniu w ten sposób, żeby uniemożliwić mi dotarcie do okien.
Teraz poczułam prawdziwy niepokój.
- Przepraszam, że nadużyłam waszej gościnności, ale skoro czuję się już dobrze, sądzę, że powinnam – wykonałam nieokreślony ruch rękoma – podziękować i sobie już pójść. Na policję, zgłosić wypadek i w ogóle.
Alice niemal niezauważalnie przesunęła się trochę do przodu, tym razem już całkowicie odcinając mnie od drzwi wyjściowych. Czułam napływającą falę strachu i adrenaliny.
- Nie śpiesz się, kochanie – Esme podeszła do mnie tak szybko, że zarejestrowałam jej obecność dopiero wtedy, gdy dotknęła zadziwiająco zimną dłonią mojego nadgarstka. – Mój mąż jest lekarzem i wydaje mi się, że powinien cię jeszcze obejrzeć, więc poczekaj tylko aż wróci z pracy.
- Jasne, posiedź z nami i opowiedz coś o sobie – wypalił entuzjastycznie chłopak, poklepując dłonią puste miejsce obok. – Chcesz jeszcze wody? – zaproponował szybko.
Powoli, zastanawiając się w jakie tarapaty wpadłam, usiadłam na wskazanym przez niego krześle w pełni świadoma, że jestem sztywna, jakbym połknęła kij i intensywnie pocę się ze strachu.
- Jak masz na imię, kochanie? – Esme momentalnie zajęła miejsce po mojej drugiej stronie, a Alice oparła się o ścianę za moimi plecami.
- Esther... To znaczy, Estella. Estella Rozenberger.
Od razu padło następne pytanie.
- Co robisz w Forks? – blondynka pochyliła się do przodu, obserwując mnie z wyraźnym zainteresowaniem.
- Kończę socjologię i zbieram materiały do pracy. Dostałam zgodę od władz rezerwatu na przeprowadzenie kilku ankiet i odbycie praktyk w szkole. Takie tam, nic ciekawego – machnęłam ręką, niechętnie rozmawiając o przedmiocie moich studiów. – Jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia?
- Czwartek – odpowiedziała Alice.
- Czyli po weekendzie mam się stawić w La Push. Przyjechałam trochę wcześniej, żeby zorganizować sobie jakiś nocleg, rozejrzeć się i... w ogóle – zakończyłam kulawo, z każdą sekundą czując się coraz bardziej niezręcznie.
Chodziło o ich oczy. O tę pełną napięcia czujność, jaka kryła się w ich spojrzeniu, kiedy śledzili każdy mój ruch w niemym oczekiwaniu, aż zrobię coś dziwnego albo nawet niebezpiecznego. Tymczasem to JA czułam się zagrożona.
- Muszę już iść – zerwałam się z miejsca bez ostrzeżenia i praktycznie rzuciłam do drzwi, nagle pełna przekonania, że przecież ci nowopoznani, mili ludzie mnie nie zaatakują.
Tymczasem Alice zrobiła tylko jeden krok i zastawiła sobą drzwi, a Emmett ułamek sekundy później poderwał się ze swojego miejsca i złapał mnie za ramię dostatecznie lekko, żeby mnie nie zabolało, ale wystarczająco stanowczo, żeby uzmysłowić mi, że jakakolwiek próba wyszarpania się byłaby bezcelowa.
- Czego chcecie? – wysyczałam przez zęby, nagle czując, jak zalewa mnie fala złości.
- Estello, proszę – Esme delikatnie ujęła moją drugą rękę – chcemy ci tylko wytłumaczyć, co się wydarzyło dwa dni temu. Tylko tyle, obiecuję.
- Uderzył we mnie rozpędzony samochód, prawdopodobnie łamiąc kręgosłup, a po dwóch dniach budzę się w waszym domu w idealnym stanie. Nie mam bladego pojęcia, co mi zrobiliście, ale jeżeli natychmiast nie pozwolicie mi stąd wyjść, zacznę krzyczeć – ostrzegłam.
- Krzycz sobie – prychnęła blondynka, która, jako jedyna nie ruszyła się ze swojego miejsca. – Jesteśmy w środku lasu, nikt cię nie usłyszy.
- Przestań ją straszyć – syknęła Alice, a potem uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. – Proszę, Estello. Usiądź i pozwól nam wytłumaczyć, co ci się stało. Chcieliśmy tylko poczekać na Carlisle’a, ale równie dobrze możemy zacząć teraz.
Esme posadziła mnie z powrotem na miejsce i usiadła obok, nie puszczając mojej dłoni. Przez chwilę siedzieliśmy w absolutnej ciszy i dopiero po chwili, kiedy spojrzałam na drobną, przyjemną twarz Alice, zwróciłam uwagę na fakt, że cała czwórka niemal niezauważalnie poruszała wargami. Nie było możliwym, żeby rozmawiać tak cicho, ale oni wyraźnie się komunikowali i świadomość tego, jak wrażliwy musi być wobec tego ich słuch, pogłębiła mój strach. Kimkolwiek byli, byli zagrożeniem.
Strzał adrenaliny był zbawieniem. Nagle obraz znowu się wyostrzył i poczułam, jak prawą nogę obejmuje tik, wprowadzając ją w szybkie, sprężyste drganie. W tym samym momencie nabrałam pewności, że jeżeli teraz rzucę się do okna, uda mi się wyskoczyć na zewnątrz zanim którekolwiek z nich zdąży zareagować.
Absolutnie pewna siebie, szacowałam w myślach dystans, oczami wyobraźni widząc, jak zrywam się z miejsca i rozbijam okno całym ciałem, żeby dwie sekundy później wylądować z wdziękiem na ziemi. Byłam przekonana, że mogę to zrobić, chociaż obiektywnie moim najbardziej spektakularnym sportowym wyczynem, było złamanie sobie nogi przy skoku w dal w trzeciej klasie.
Zmrużyłam oczy i na wpół świadomie odsłoniłam dziąsła w przerażającym, lodowatym uśmiechu, kompletnie odcinając się od wszystkiego wokół i widząc przed sobą wyłącznie lśniącą taflę szyby. Napięłam mięśnie, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści i opanowując tik w nodze. Jedną stopę cofnęłam o centymetry, żeby zagwarantować sobie lepsze wybicie, a rękę leżącą bliżej stołu wsunęłam pod blat z zamiarem przewrócenia mebla na Rosalie, żeby na wstępie wyeliminować potencjalne zagrożenie. Pięć sekund. Esme była pochłonięta wymianą zdań z Alice, co dawało mi odrobinę przewagi. Trzy sekundy. Emmett nagle drgnął, jakby coś usłyszał i marszcząc brwi odwrócił się w stronę drugiego okna w pomieszczeniu. Jedna se...
Tym razem zauważyłam ruch, chociaż Alice zrobiła coś, do czego był niezdolny żaden człowiek – bez żadnego rozbiegu, ani nawet napięcia mięśni, koniecznego, żeby wybić się w powietrze, skoczyła w moją stronę i jedną ręką łapiąc mój nadgarstek, drugą złapała stół w tej samej sekundzie, w której pchnęłam go na Rosalie.
Szok był tak wielki, że oczy zasnuła mi mgła, jakby w ciągu ułamku sekundy mój wzrok pogorszył się o kilka dioptrii. Krzyknęłam, a cała pewność siebie uleciała, jak powietrze ze spuszczonego balonika.
- Świetny refleks, Alice – pochwalił Emmett.
Alice powoli puściła stół, ale jeszcze przez chwilę trzymała moją rękę, jakby upewniając się, że nie zrobię nic lekkomyślnego. Nie miała powodu do niepokoju – znowu byłam rozdygotaną, przerażoną Żydówką, niezdolną do planowania jakiejkolwiek strategii ucieczki.
- Nie jesteśmy twoimi wrogami, Estello – powiedziała łagodnie, ale nie potrafiłam jej uwierzyć. Była zbyt szybka i niebezpieczna, żeby budzić moje zaufanie.
- Potrącił mnie samochód – odparłam lodowatym tonem. – Jestem pewna, że czterdzieści osiem godzin temu miałam przebite płuco, złamany kręgosłup i zmiażdżoną czaszkę. A także potężną wadę wzroku i cholerne – wysyczałam jej w twarz, jednocześnie stukając palcami wolnej ręki w policzek – piegi.
Kątem oka zobaczyłam, jak Esme przygryza wargę i spuszcza wzrok. Rosalie i Emmett natomiast obserwowali mnie uważnie, nawet nie próbując ukryć napięcia i zainteresowania rozwojem wydarzeń.
- Pieprz się – dodałam na koniec i od razu poczułam się lepiej.
W tej samej chwili lodowaty dotyk jej dłoni zaczął przechodzić w delikatny chłód, a potem, jakby jej ręka zaczęła nagrzewać się od kontaktu z moim ciałem, temperatura jej skóry osiągnęła optimum. Z chwilą, w której ją przeklęłam uwalniając tym trochę agresji, poczułam się w równej mierze lepiej, co pewniej. Mgiełka histerii przestała przesłaniać mi wzrok i znowu widziałam ją niewiarygodnie ostro.
Emmett drgnął, prawdopodobnie widząc w moich oczach, że adrenalina znowu zaczyna brać górę nad zdrowym rozsądkiem. Dopiero potem uzmysłowiłam sobie, że zmiana jest dużo bardziej widoczna i niewiele ma wspólnego ze skokiem adrenaliny.
Wydęłam pogardliwie wargi, nie zdając sobie nawet sprawy, że stało się to bez udziału mojej woli i to powiększające się zęby wypchały je do przodu. Wyprostowałam palce obydwu dłoni z głośnym, ostrzegawczym trzaskiem stawów. Alice była blisko, fakt, i była szybka, ale kiedy jej skóra przestała być tak przejmująco zimna, ona sama zdawała się być bardziej ludzka, miękka i podatna na zranienie. A ja zaczynałam być naprawdę wkurzona i coraz bardziej... głodna.
- Uspokój się – powiedziała nie zwalniając ucisku, nie przerywając kontaktu wzrokowego i w żaden sposób nie okazując niepokoju, co tylko bardziej mnie rozjuszyło.
- Alice... – Rosalie powoli podniosła się ze swojego miejsca, ale jej siostra powstrzymała ją ruchem dłoni.
- Daj jej chwilę – mruknęła, a potem znowu skupiła się na mnie. – Estello... Estello! – pstryknęła mi parę razy palcami przed oczami. – Dlaczego nie oddychasz?
To pytanie było tak absurdalne, że prawie się roześmiałam. Prawie, bo kiedy właściwie zwróciłam na to uwagę, okazało się, że rzeczywiście nie wciągam i nie wypuszczam powietrza. I po raz kolejny spanikowałam.
W ciągu sekundy zwiotczałam na krześle, rozpaczliwie łapiąc się za szyję i spazmatycznie chwytając powietrze, dochodząc do jak najbardziej słusznej konkluzji, że skok adrenaliny mógł doprowadzić raczej do hiperwentylacji, niż bezdechu, a więc na pewno nie zaliczyłam skoku adrenaliny. Dalsze wnioski przyćmiła zachodząca mi oczy mgiełka zwiastująca zbliżający się atak histerii.
Alice cofnęła się o kilka kroków, najwyraźniej stwierdziwszy, że chwilowo nie jestem w rebelianckim nastroju.
- Co mi zrobiliście? – wycharczałam, trzęsąc się i spazmatycznie chwytając powietrze.
- Chciałabym powiedzieć, że uratowaliśmy ci życie – odpowiedziała niepewnie, patrząc na mnie z niepokojem i smutkiem. – Ale wydaje mi się, że zaczynasz rozumieć, co naprawdę się stało.
- Wiem, że to może ci się wydać trochę nieprawdopodobne – dodała Esme uśmiechając się łagodnie i zawieszając głos – ale...
- Jesteś wampirem – zakończyła lekko Rosalie, wzruszając ramionami, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
Pamiętam, że zdążyłam się roześmiać. Potem zemdlałam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kalafina dnia Pon 1:45, 05 Lip 2010, w całości zmieniany 7 razy
|
|
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 0:24, 05 Sty 2010 |
|
Wow! Główna Bohaterka ma tak samo na imię jak ja :D to znaczy w tej pierwszej formie, której wypowiedziała Alice na początku,
Podoba mi się to opowiadanie :D Jest intrygujące. Dlaczego Esther jest taka zmienna? I co będzie z Jacobem? Intryguje mnie też tytuł. Ukryty Wampir to chyba trochę jasne po przeczytaniu rozdziału. Ale oczywiście mogę się mylić. A może dwa w jednym? Ciekawe.
Czekam na następne rozdziały, bo bardzo dobrze mi się czytało. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 0:34, 05 Sty 2010 |
|
Może się mylę, ale czy Estella nie jest czasem naznaczona genem zmiennokształtności? Po przemianie, po dosyć krótkim czasie, ponownie miała ciemne brązowe oczy i nie "tak twarde kolana". Poza tym z tymi obrażeniami po wypadku... dobrze, że wogóle jeszcze żyła, jak znaleźli ją Cullenowie.
A tak na serio: opowiadanie wciąga. Postaciami kanonicznymi mają być Cullenowie, tak? No to moim zdaniem są. Może Rosie jest za bardzo agresywna, ale to przecież Twój punkt widzenia tej postaci. Emmett - mój ulubiony Cullen - rządzi. Alice - ok.
Czekam na dalszy rozwój wypadków, bo mnie po prostu zaintrygowałaś. Weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 14:36, 05 Sty 2010 |
|
tytuł twojego ff'u jednoznacznie przywodzi mi na myśl ten chiński film - Przyczajony tygrys ukryty smok... normalnie mnie to rozbawiło ;)
co do twojego ffu - na pewno świetnie radzisz sobie z opisówkami... bardzo dobre przygotowanie medyczne do tematu - to drugie co trzeba ci przyznać (dopytałam jeszcze kuzyneczki, ale ładnie się wszystko zgadza)
bardzo ciekawy pomysł masz... i dość nowatorskie podejście do tematu - kanon zachowany, ale poza tym - szaleństwo - a to lubimy najbardziej...
opis przemiany jest dość dość, całkiem całkiem :) - trzeba przyznać, że zadziałałaś na moją wyobraźnię dość plastycznym opisem i mogę dodać tylko tyle, że normalna przemiana ma trwać trzy dni... jeśli ta trwała dwa to albo się rąbnęłaś bo to mały szczegól albo to ma być dopiero początek czegoś większego, bo Estell dość dziwnie reaguje na wszystko i wydaje się, że jej wampirze zdolności są jak fale morskie na brzegu...
jak dla mnie bomba - ilość tekstu mnie trochę początkowo przytłoczyła, ale nie przejmuj się tym, bo zaczytałam się do tego stopnia, że nie wiem kiedy nawet połknęłam całość :)
pozdrawiam serdecznie
i życzę sobie szybkiej aktualizacji :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
negatyw.
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Sty 2010
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: bierze się ciemność?
|
Wysłany:
Wto 15:21, 05 Sty 2010 |
|
Nazwa mnie rozbraja xd. A pomysł strasznie mi się podoba. Fajnie opisane i w taki sposób, że czytelnik nie może doczekać się dalszych części. I nie pozwalasz nam domyślać się. Pewnie ma jakiś dar, ale jaki? Czemu pije wodę i daje jej ona ulgę?
Moment przemiany też bardzo Ci się udał. Nie każdy umie to opisać w taki sposób, żeby nie przynudzać i żeby nie było 'ała, pali, o, już wstałam, tyy, mam red ajs'. Dokładnie opisałaś przemianę i to nie tak jak wszyscy. Gratuluję Ci pomysłu i umiejętności pisarskich.
Pozdrawiam,
negatyw. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez negatyw. dnia Wto 15:22, 05 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Wto 15:37, 05 Sty 2010 |
|
Na początku zwrócę uwagę na tytuł, od razu rzucił mi się w oczy. Oglądałam (jak powyżej wspomniano) chiński film Przyczajony tygrys , ukryty smok , że aż poleciałam do taty , by mu powiedzieć o nowej wersji tego filmu , a raczej o świetnie przekształconej nazwie ;p Po drugie : aspekt ludzie którzy myślą że nieszczęścia spadają tylko na innych, to prawda. Wierzymy , że coś nas nie dotyczy do czasu kiedy się to stanie i nagły szok ;p Pięknie opisana śmierć a raczej sprawa samego umierania , brak czasu i wewnętrznej chęci do paniki - uświadomienie sobie istoty końca naszego istnienia. Ekstra. Żydówka, nigdy żadna żydówka nie pojawiła się w żadnym opowiadaniu które czytałam , chociaż byłabym bliżej raczej tych śmiesznych , nakładających obskurne czepce : Amisze ;p Wampir który pije wodę z kranu , mdleje i zmienia kolor oczu. To tak jakby Estella była człowiekiem , który w przypływie adrenaliny staje się wampirem - odlot ;p
pozdrawiam, U. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 15:54, 05 Sty 2010 |
|
Bardzo fajne opowiadanko!!! Dużo opisów, dzięki którym moja wyobraźnia pracuje na całym etacie. Jestem ciekawa jak rozwinie się akcja.
Czy ta Estella jest jakoś uzdolniona? bo nie miała chęci na krew, ale szklankę wody, a jej tęczówki na powrót stały się brązowe.
A tytuł jest wyjątkowy, ponieważ mogę domyślić się, że tym wampem będzie główna bohaterka to kim ten wilkołak?
Życzę dużo weny i czekam.
B :-D :-D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Frau J
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 19:00, 06 Sty 2010 |
|
Tych, ktorzy nie czytali jeszcze niczego z tworczosci Kalafiny zapewniam, ze to bedzie dobre, zreszta juz jest.
Opis smierci genialny, nie wiem czy wzorowany na czyms innym, chociazby wspomniane przez autorke 'Blood+', w kazdym badz razie wydaje mi sie, ze ciezko jest tak dokladnie opisac cos czego sie nie przezylo, wiec tym bardziej touché.
Podejrzewam, ze to ktorys z Cullenow potracil Estelle samochodem (zgodnie z saga tylko oni szybko jezdza po Forks, a i w nastepnym rozdziale pewne zachowanie daje do myslenia).
Transformacja miedzy czlowiekiem a wampirem... czy moze Carlisle nie do konca ja przemienil? Hmm trzeba poczekac do nastepnego rozdzialu:)
Ciekawa jestem jak rozwikla sie problem paktu. Obecnosc Jacoba w fiku juz byla uprzedzona, wiec pewnie cos wyjdzie na jaw(?) hmm.
Zycze pokladu weny i wystarczajaco czasu na wyladowanie jej :):) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Frau J dnia Śro 19:04, 06 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
migdałowa
Wilkołak
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 19:50, 06 Sty 2010 |
|
Dawno mnie nie było na forum, więc nie byłam na bieżąco z tematami, a że jestem wybitnym leniem nie chciało mi się nadrabiać. A tutaj - suprise - i nowe opowiadanie. Dwa razy wchodziłam i za drugim dopiero podeszłam do czytania.
Pierwsze, co mnie uderzyło, to bardzo plastyczne opisy zgrabnie oddające wydarzenia. Masz bogaty zasób słów i umiejętnie z tego korzystasz.
Fabuła - zapowiada się bardzo ciekawie, na razie jest intrygująco. Z pewnością tutaj jeszcze wrócę. Mam kilka myśli, ale zostawię je dla siebie.
Zdecydowanie najbardziej podobały mi się czerwone pantofelki, nie wiem, czemu
Życzę dużo weny i jeszcze więcej czasu!
migdałowa
[ jestem za leniwa na komentarze zazwyczaj, ale doskonale wiem, jak motywują one debiutujących pisarzy =] ] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kalafina
Nowonarodzony
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice
|
Wysłany:
Śro 1:00, 13 Sty 2010 |
|
Rozdział drugi
Najpierw pomyślałam, że mam szmery w głowie. Takie irytujące wibracje o zróżnicowanym natężeniu, które nie pozwalają się wyciszyć i usnąć. Potem ze szmerów zaczęły wyłaniać się słowa, układające się z biegiem czasu w zdania, które jeszcze przez kilka chwil nie zdawały się być nośnikiem sensu, by później całkowicie mnie ocucić. Powieki były stanowczo zbyt ciężkie, żeby je podnieść, ale słyszałam wszystko, co działo się dookoła, rozróżniając głosy, przyporządkowując je do zapamiętanych twarzy i przypisując im wyrażane emocje, segregując je od zaciekawienia, do nieukrywanej ekscytacji.
- To naprawdę... niespotykane – zakończył dosyć niepewnie, męski, przyjemny głos. – To znaczy... ona pachnie całkiem jak człowiek.
- Jej ciało tak – zgodził się z nim łagodny sopran. – Ale krew...
- Mogę spróbować? – zapytał, wyraźnie tłumiąc podniecenie głos, którego za nic nie potrafiłam dopasować do imienia.
- Poważnie, Jasper? – Do wymiany zdań wtrącił się lekko zachrypnięty, pogardliwy ton z pewnością należący do Rosalie. – Jej ciało może ma typowy ludzki zapach, ale jej krew wręcz przeciwnie. Nigdy w życiu nie wzięłabym jej do ust – oświadczyła stanowczo i mogłam sobie wyobrazić, jak fuka przy tym niczym obrażona kotka.
- Nic, co kiedykolwiek spotkałem, nie miało takiej woni. – Usłyszałam tuż przy uchu skupione mamrotanie, ale nawet takie wtargnięcie z moją prywatną przestrzeń nie zmusiło mnie do otwarcia oczu. – Nie przypomina ludzkiej, ani zwierzęcej krwi. Ani wampirzej, skoro już dochodzimy do rozwiązania przez eliminację.
- Jest specyficznie słodka – zauważył przyjemny sopran Alice. – Mogę sobie wyobrazić, że kiedyś tak postrzegałam zapach kwiatów – dodała z wyraźnie słyszalną nutą nostalgii. – Co nie znaczy, że miałam nawet cień ochoty na picie perfum.
- Jak coś takiego może być możliwe? Człowiek, który nie pachnie człowiekiem, trochę mnie przeraża. – Dobiegł mnie cichy komentarz, prawdopodobnie autorstwa Emmetta.
- Nigdy nie sądziłam, że to powiem – łagodnie wtrąciła Esme – ale myślę, że powinieneś ją ugryźć i przekonać się, gdzie tkwi problem.
- Jej przemiana wyglądała całkowicie normalnie... Wszystko było w porządku i nie mogę uwierzyć, że...
- Ona migała, jak neon w nocnym klubie, Carlisle – wpadła mu w słowo Rosalie. – Kiedy Alice przyprowadziła ją do nas, była stuprocentowym człowiekiem. Nic nie wskazywało, że parę godzin wcześniej skończyła przechodzić przemianę. A potem nagle jej zapach, wygląd i zachowanie zaczęły się zmieniać. By po pewnym czasie wrócić do stanu wyjściowego – uzupełniła. – I tak kilka razy. Jakby jej ciało nie mogło się zdecydować, do jakiego właściwie gatunku należy jego właścicielka.
- Dopiero kiedy zemdlała i przeniosłam ją na kanapę – podjęła Alice – wyczułam ten dysonans. Jej skóra, włosy, całe ciało, jest wrażliwe, delikatne i pachnie zupełnie ludzko. Krew natomiast... Wiem, powiedziałam wcześniej, że kojarzy mi się z kwiatami, ale to nie to – zająknęła się i cmoknęła z irytacją, jakby nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. – Przymiotnik kwiatowy raczej określa...
- Ogólne wrażenie – uzupełnił ten sam męski głos, którego wcześniej nie udało mi się rozpoznać. – Jest przyjemny, ale... nie w kulinarnym tego słowa znaczeniu. Chcę powiedzieć – westchnął – że WIEM, że ona jest człowiekiem, ale tak właściwie to nie mam ochoty jej ugryźć.
- Kiedy natomiast zmienia się – Esme wtrąciła dwa ostatnie słowa w gigantyczny cudzysłów – w wampira, wszystko jest w normie. Nie ma żadnej różnicy pomiędzy nią, a nami.
- Pomijając fakt, że transformacja dokonuje się w NIESAMOWITYM tempie – podkreślił Emmett. – Co, jak powtarzam, trochę mnie przeraża.
Cała ta absurdalna narada rodzinna wydała mi się do tego stopnia surrealistyczna, że nawet nie wzbudziła we mnie emocji. Doskonale rozumiałam, że ci ludzie są poważnie stuknięci, ale dopóki tylko dywagowali w obszarze daleko posuniętego kanibalizmu, nie miałam powodu, żeby zrywać się z wrzaskiem na równe nogi i uciekać ile sił. Nikt jeszcze nie próbował mnie rzeczywiście skrzywdzić, więc uznałam za rozsądne udawanie nieprzytomnej i wykorzystanie na dezercję pierwszego momentu, kiedy zostanę pozostawiona sama sobie. Nic nie wskazywało, żebym była przywiązana lub przykuta, więc moje realne szanse nie były bynajmniej nikłe.
- Jest przytomna – mruknął niski, bardzo opanowany męski głos i sapnęłam z wrażenia, zanim nakazałam sobie w myślach spokój i kontynuowanie odgrywania zemdlonej niewiasty.
Chłodna ręka, która wcześniej mierzyła mój puls, natychmiast się cofnęła i nie było dłużej sensu próbować przekonać moich porywaczy, że nie kontaktuję.
Powoli uniosłam powieki. Światło było dużo zbyt jaskrawe, więc natychmiast opuściłam je z powrotem, a potem zamrugałam parę razy i w końcu udało mi się wyostrzyć wzrok na tyle, żeby rozpoznawać szczegóły. W pierwszej chwili byłam przekonana, że mam założone kontakty, ale potem przypomniałam sobie, że po wypadku w jakiś magiczny sposób stały się one niepotrzebne, bo widziałam dużo lepiej niż kiedykolwiek. Co samo w sobie było dosyć przerażające i dziwaczne, ale prawdopodobnie miało jakieś racjonalne wyjaśnienie. Słyszałam o ludziach, którzy pod wpływem szoku tracili wzrok, więc zapewne przytrafił mi się bardzo, bardzo rzadki odwrócony wariant takiej reakcji organizmu.
Tuż nade mną pochylał się niewiarygodnie przystojny i niezdrowo blady mężczyzna, który nie skończył chyba jeszcze trzydziestki. Obserwował mnie ze skupieniem, ale jednocześnie udawało mu się lekko uśmiechać i generalnie robił więcej niż przyjemne wrażenie. Pół metra dalej, z rękami opartymi o jego ramiona, stała poznana wcześniej Esme, wyglądając dużo mniej pewnie.
Ścierpła mi noga, więc spróbowałam zmienić pozycję na wygodniejszą i wtedy zauważyłam gwałtowny ruch po lewej stronie. Za oparciem kanapy stała Alice, wczepiając palce w ramię partnerującego jej mężczyzny. Wysoki, z włosami w ciemniejszym, w bardziej miodowym odcieniu blondu, mógł być niewiele młodszy ode mnie. Widząc go po raz pierwszy w życiu dałabym mu dwadzieścia lat, najwyżej dwadzieścia dwa, gdyby nie czujne, niepokojące spojrzenie i twarz poorana osobliwymi bliznami w kształcie półksiężyca.
- To jest interesujące – mruknął inny mężczyzna, opierający się nonszalancko o ścianę i obserwujący mnie spod półprzymkniętych powiek. – Widzi twoje blizny, Jazz. To znaczy, że przynajmniej jej zmysł wzroku nie jest ludzki.
Powstrzymałam się od cierpkiego komentarza. Autor wypowiedzi nosił wszelkie znamiona bezczelnego szczyla z liceum, z jakimi musiałam użerać się przez długie tygodnie praktyk i robienia ankiet do prac semestralnych. Najgorszy typ nastolatka, którego swobodny, niewymuszony wdzięk podkreślony nieprzeciętną, acz wciąż nie do końca męską, raczej chłopięcą, posągową urodą, oczarowuje otoczenie w ciągu kilku pierwszych sekund interakcji. Pod warunkiem, że otoczenie ma mniej niż osiemnaście lat, syndrom Kopciuszka i wiesza na ścianie plakaty z modelami wysmarowanymi oliwką.
Chłopak lekko uniósł brwi i nagle poczułam się niekomfortowo z własnymi myślami.
Dokładnie naprzeciwko, w eleganckim fotelu siedziała Rosalie, wpatrując się we mnie ze stoickim spokojem, jakże odmiennym od pełnego ekscytacji spojrzenia Emmetta. Nagle poczułam się klaustrofobicznie.
- Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe – odezwał się blondwłosy młodzieniec z bliznami – powiedziałbym, że coś spieprzyłeś, Carlisle.
Świetnie. Byłam przytomna i wodziłam wzrokiem po wszystkich twarzach, ale to było całkowicie bez znaczenia, bo nikt nie próbował ze mną rozmawiać.
- Próbujemy wydedukować, dlaczego znajdujesz się w takim... – zawahał się – dziwnym, pośrednim stanie – powiedział nastolatek, jakby od niechcenia czochrając się po swoich, już odstających we wszystkich możliwych kierunkach, włosach.
- Niczym się nie martw – wtrącił się uspokajającym głosem najstarszy z mężczyzn i czy podobało mi się to czy nie, wyraz jego twarzy budził zaufanie.
Przywołałam się do porządku, przypominając sobie ich totalnie absurdalną konwersację na temat zapachu mojej krwi.
- Chcę stąd wyjść – zażądałam, niekoniecznie tak silnym i stanowczym głosem, jakbym chciała.
- Przykro nam, ale nie możemy ci na to pozwolić, dziecinko – wzruszył ramionami Emmett i chociaż nie kryła się za tym żadna groźba, wiedziałam, że jakikolwiek nierozważny krok z mojej strony może okazać się zgubny w skutkach.
- Nie, dopóki cię nie przebadam – dodał uspokajająco Carlisle. – Jestem lekarzem. Znaleźliśmy cię potrąconą przez samochód, kilka kilometrów od centrum Forks.
Określenie „centrum” nie do końca nakładało się na moje wyobrażenie o śródmieściu tej prowincjonalnej dziury, ale zrozumiałam komunikat.
- Wolałabym zostać odwieziona do szpitala – przerwałam ciszę grobowym tonem.
- Wysłuchaj mnie przez chwilę – mężczyzna usadowił się wygodniej i wyraźnie starał się wyglądać kompetentnie. – Wiem, że czujesz się trochę dziwnie, niepewnie i prawdopodobnie jesteś przerażona – urwał, jakby dając mi czas na uświadomienie sobie całej gamy negatywnych uczuć. – Ale podjąłem... dosyć radykalne środki, żeby ocalić ci życie i jestem przekonany – podkreślił – że chcesz znać wszystkie szczegóły.
- Cokolwiek mi powiecie, usłyszałam wystarczająco dużo, żeby nie uwierzyć w nawet jedno słowo – prychnęłam ze złością i zanim ktokolwiek zdołał zareagować, podniosłam się do pozycji siedzącej i opuściłam stopy na dywan.
Coś nieprzyjemnie strzeliło mi w karku, ale byłam zdeterminowana wydostać się na zewnątrz.
- Nie możecie mnie uwięzić bez mojej zgody! – warknęłam sprowokowana do agresji i odtrąciłam dłoń, którą Carlisle próbował położyć mi na ramieniu.
- Masz rację, nie możemy – potwierdził, jakby chciał mnie przekonać, że oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi i myślimy racjonalnie.
- Słyszałam, jak komentujecie walory zapachowe mojej krwi – podniosłam głos do niebezpiecznie wysokich rejestrów.
- Nadal jesteś w szoku – próbował zbić mnie z tropu. – Wiem, że bardzo trudno będzie ci w cokolwiek, co tu usłyszysz uwierzyć, ale... Estella, tak? Posłuchaj Estello, zastanów się przez chwilę, czy kilka minut więcej w naszym towarzystwie, gdzie, zapewniam cię, nic ci nie zagraża, nie jest niewielką zapłatą za wysłuchanie całej historii i usłyszenie odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania.
Przewróciłam oczyma porażona takim banałem.
- To naprawdę trudne prowadzić rozmowę na poziomie z kimś, kto miota się, jak ptak w klatce – odezwała się Alice, patrząc na mnie z czymś przypominającym naganę.
- Chcę stąd wyjść – powiedziałam twardo i kiedy moje żądanie nie spotkało się z żadną odezwą, na chwilę ze złości postradałam zmysły.
W każdym razie, kiedy wróciłam do siebie, leżałam przygwożdżona do dywanu, z obiema rękami wykręconymi za plecami. Krzyknęłam piskliwie z bólu i uchwyt na moich nadgarstkach poluzował się lekko, przy czym nadal byłam niemal całkowicie unieruchomiona.
- Widzisz, Estello? – Głos Carlisle’a brzmiał dużo bardziej nerwowo niż chwilę wcześniej. – Możemy cię puścić? Nie zrobisz nic głupiego?
Gorączkowo pokiwałam głową i trójka młodych mężczyzn, którzy trzymali mnie dociśniętą do podłogi, odsunęła się posłusznie, nie przestając jednak obserwować mnie w pełnej gotowości.
Miałam dziurę w życiorysie. Ostatnim, co zapamiętałam, była czerwona mgiełka ślepej furii zasnuwająca mi oczy, a potem po prostu ocknęłam się z twarzą wciśniętą w dywan, obezwładniona przez trzech silnych facetów.
Nie byłam wysoka, ani muskularna. Wystarczyłby jeden, żeby mnie unieruchomić. Tymczasem wyraźnie widziałam, jak cała trójka ma lekką zadyszkę i chwyta powietrze przez niedomknięte usta. Wiedziałam oczywiście, że uderzenie adrenaliny jest wystarczająco silne, żeby... Ale nie przy metrze sześćdziesiąt wzrostu i niecałych pięćdziesięciu kilogramach anemicznej Żydówki.
Roztarłam nadgarstki nie podnosząc się jednak z dywanu i wodząc po zebranych wystraszonym wzrokiem.
- Teraz mnie wysłuchasz? – zapytał Carlisle, unosząc lekko brwi.
Pokiwałam głową niepewnie, ale nadal nie ruszyłam się z miejsca, jakby grawitacja nie pozwalała mi stanąć o własnych siłach.
- Grzeczna dziewczynka – podał mi rękę i pomógł się pozbierać z ziemi tylko po to, żeby od razu posadzić mnie z powrotem na kanapie. – Wiem, że może ci się to wydać szalone i nieprawdopodobne, ale zanim zaczniesz protestować – podjął temat – przypomnij sobie, w jakim byłaś stanie, kiedy cię znaleźliśmy.
Spojrzałam w głąb siebie i odtworzyłam to okropne wspomnienie. Byłam pewna złamanego kręgosłupa, połamanych żeber i przebitego płuca. Przypomniałam sobie mlaszczący odgłos, kiedy podczas reanimacji silne, męskie ręce oderwały moją zmiażdżoną czaszkę od asfaltu. Straciłam wystarczająco dużo krwi, żeby mieć świadomość, że transfuzja była moją bardzo nikłą szansą na przetrwanie, tym bardziej w prowincjonalnym miasteczku w prawdopodobnie bardzo kiepsko wyposażonym szpitalu. Cokolwiek mi zrobili, wykraczało poza dokonania medycyny. Przynajmniej tej konwencjonalnej.
- Pamiętasz, co zrobiłem? – zadał następne pytanie, wypatrując mojej reakcji.
Pamiętałam bardzo niewiele i nie byłam pewna chronologii, ani nawet tego, ile z moich wspomnień było prawdziwe.
Nagle otwarłam oczy dużo szerzej, niż trzymałam je do tej pory. Łaskoczący dotyk włosów powyżej lewej piersi, a potem dziwne, mokre uczucie, które stopiło się z całym ogółem bólu, jaki odczuwałam w tamtej chwili. Wspomnienie ukłucia, ale jakby bardziej szarpiącego żywe mięso, niż byłabym w stanie poczuć wkłucie igłą. Jakby... ugryzienie.
Podniosłam wystraszone spojrzenie i zobaczyłam, jak irytująco rozczochrany nastolatek powoli kiwa głową, jakby potakiwał moim myślom. Poziom absurdu podniósł się niebezpiecznie i musiałam bardzo powoli nabrać i wypuścić powietrze.
- Estello? Estello, dziecko, wiem, że jesteś w szoku, ale spokojnie przetrawiaj informacje. – Mężczyzna dotknął mojego nadgarstka i dopiero teraz poczułam, jak nienaturalnie zimna jest jego dłoń.
Wzdrygnęłam się i Carlisle natychmiast przerwał kontakt.
- Niewiele pamiętam – wychrypiałam, odrzucając wersję z ugryzieniem jako nieprawdopodobną.
- Posłuchaj mnie Estello. – Nastolatek przestał podpierać ścianę i podszedłszy do mnie, przykucnął i spojrzał mi głęboko w oczy. – Spróbuj przez chwilę rozważyć taką ewentualność, że może rzeczywiście – zaznaczył – zostałaś ugryziona.
Nawyki z dzieciństwa i pamięć porządnej, religijnej indoktrynacji podsunęły mi odpowiednie hebrajskie słowo, które pasowałoby to takiej wersji wydarzeń, ale lata życia w zdrowym, ateistycznym otoczeniu przeklinających na potęgę studentów, nauczyły mnie reagować w inny sposób na takie bzdury.
- Pieprzenie – mruknęłam, jeszcze nie do końca pojmując, że ten sporo młodszy ode mnie chłopak najwyraźniej czytał mi w myślach.
Emmett obserwujący scenę z bezpiecznej odległości, przewrócił oczyma z irytacją i wypisanym na twarzy zniecierpliwieniem.
- To może być dla ciebie szok – Carlisle wrócił do swojej psychologicznej, robiącej mi gąbkę z mózgu manipulacji – ale jeżeli chciałem uratować ci życie, a chciałem – wtrącił, kładąc sobie rękę na sercu – musiałem... wpompować w ciebie potężną dawkę jadu.
- Słucham? – zmarszczyłam czoło.
- Zapomnij na chwilę o wszystkim, co kiedykolwiek widziałaś w kinie – podjął szybko – i spróbuj zaakceptować fakt, że żeby cię ocalić, musiałem cię ugryźć.
Mój mózg powoli przetrawił komunikat i wyrzucił informację zwrotną: nawet, jeżeli ci zdziwaczali ludzie rzeczywiście uratowali mi życie, nie zmieniało to faktu, że byli pomyleni.
- Dlaczego miałbyś mnie gryźć, do cholery? – wypaliłam, zapominając o manierach.
- Ponieważ jesteśmy wampirami, Estello.
Po tym oświadczeniu zapadła martwa cisza, która utrzymała się przez kilka długich sekund.
- Jest czternasta piętnaście – skinęłam głową w stronę zegara ściennego.
- Prosiłem, żebyś zapomniała o kinie rozrywkowym – przypomniał mi ze stoickim spokojem.
- Przepraszam najmocniej, chyba przegapiłam reportaże o życiu wampirów w Ameryce. – Nie powstrzymałam się od kwaśnego komentarza.
- Estello, zastanów się spokojnie, jak wyglądałaś po wypadku i w jakim czasie się wyleczyłaś.
- To ma być argument mający mnie przekonać do uwierzenia w wampiry? – zadrwiłam piskliwym głosem, próbując ukryć nerwy. – To śmieszne. Dlaczego nie spalacie się w słońcu?
- Po pierwsze, mamy zachmurzenie – wtrąciła się Rosalie, wskazując palcem na widok na oknem.
- Rzeczywiście, logiczne – mruknęłam sarkastycznie. – A gdyby nie było zachmurzenia?
- Cóż... – Carlisle nagle wyglądał na zbitego z tropu. – W pełnym słońcu... iskrzymy się.
- Słucham? – Zatkało mnie.
- Iskrzy...
- Mam dobry słuch, po prostu... iskrzycie się, jak... diamenty? – zapytałam powstrzymując chichot.
- Mniej więcej – potwierdził.
- Svarovski wam za to płaci? – zakpiłam, wyginając wargi w drwiącym uśmiechu.
- Estello, bądź poważna. Proszę. – Złożył ręce, jak do modlitwy.
- A co jecie? – zadałam następne pytanie.
- Krew, oczywiście – potwierdził moje przypuszczenie. – Chociaż nasza rodzina nie pije ludzkiej krwi – dodał stanowczo.
- Interesujące. – Pokiwałam głową, udając powagę. – Nie żebym podważała waszą teorię o mojej przemianie w... wampira, ale mam straszną ochotę na pizzę z podwójnym serem.
- Dlatego jesteś przerażająca – mruknął Jasper.
- Och, litości! – Nie wytrzymałam. – Możemy skończyć z tymi wygłupami? O cokolwiek tu chodzi, ja się zmywam. Bardzo dziękuję za opiekę, wyleczenie mnie i wszystko, ale mam dosyć tych dyrdymałów. Wynoszę się stąd. – Podniosłam się gwałtownie z kanapy i tym razem nikt nie próbował mnie zatrzymać.
Nie niepokojona przez nikogo przeszłam przez pół salonu, kiedy uświadomiłam sobie, że po pierwsze, jestem bosa, po drugie mam na sobie pożyczone ciuchy. Świetnie.
- Mogę dostać jakieś buty i coś, w czym mogę wyjść na ulicę? – zapytałam ze złością. – Równie dobrze mogą to być moje własne ubrania.
- Z twoich ubrań, kochanie, żadna siła nie wywabiłaby krwi – powiedziała Esme, patrząc na mnie z troską. – Ale dobrze, oczywiście, coś ci pożyczymy.
- Zastanów się, Estello – odezwała się Alice, prawie prosząco. – Zostań z nami przez kilka dni. Coś poszło nie tak, dlatego TERAZ nie masz ochoty na krew, ale nie możemy przewidzieć, kiedy to się zmieni i staniesz się niebezpieczna. Twój stan zmienia się tak niespodziewanie – kontynuowała – że nie mam pojęcia, co zrobisz za chwilę.
- Nie macie w tej swojej całej żydowskiej tradycji, żadnych podań o wampirach? – wtrącił się Emmett, jakby taki argument miał jakikolwiek sens.
- Zawsze powtarzam, że Talmud, to moje ulubiona fantasy – odparłam pogardliwie, wzruszając ramionami. – Dziękuję. – Odwróciłam się do Esme, która wręczyła mi parę wysokich, brązowych butów i długi, elegancki cardigan. – Czuję się doskonale. Za cztery dni zaczynam moje praktyki w rezerwacie – tłumaczyłam gorączkowo zapinając sweter.
Wszyscy spojrzeli po sobie z wyraźnym lękiem.
- W La Push? – zapytał niepewnym głosem nastolatek z nastroszonymi włosami.
- Tak, dokładnie. – Pokiwałam głową energicznie. – Mam podbite wszystkie papiery, zgodę na dwa miesiące praktyk w szkole i na dniach powinnam odebrać swoje auto. Mam nadzieję, że nie wystraszę moich pracodawców, jeżeli nagle wyjdzie słońce, a ja zacznę się iskrzyć.
- Ojej, uwierz, że się nie wystraszą – bąknęła pod nosem Rosalie, uśmiechając się dziwnie. – Jeżeli zaczniesz się iskrzyć w rezerwacie, mam jedną radę: wiej, ile sił w nogach.
Zignorowałam ją. Była piękna i onieśmielała mnie, a nawet patrząc na jej idealną twarz i wspaniałą figurę byłam w stanie uwierzyć, że tak mogła wyglądać Estria – ponętna i blada wampirzyca, która według średniowiecznych wierzeń czerpała energię z picia krwi i stosunków seksualnych, nie wspominając o pożeraniu noworodków, ale byłam zmęczona tym pastiszem ukrytej kamery. Moje ręce ześlizgnęły się z ostatniego guzika, kiedy odruchowo pomyślałam, że Estria brzmi niebezpiecznie podobnie do mojego imienia, co w mojej aktualnej sytuacji wydało mi się dużo mniej zabawne niż faktycznie było i zmusiłam się do sprowadzenia myśli na inny tor.
- Posłuchaj – zwróciłam się do Rosalie, która beznamiętnie obserwowała, jak zakładam buty – przeżyliśmy obozy koncentracyjne i dowcipy o Żydach. Jeżeli myślisz, że neo-wampiryzm jest w stanie sobie ze mną poradzić, pokaż co masz najlepszego. Dziękuję za gościnę. Shalom.
- Podrzucić cię do miasta? – zawołał za mną rozczochrany nastolatek, kiedy już byłam za drzwiami.
- Nie, dziękuję! – odwrzasnęłam, wkurzona, ale też z ogromną ulgą, że pozwolili mi w końcu wyjść.
Idąc poboczem dziurawej, praktycznie wiejskiej drogi, w końcu doszłam do głównej ulicy prowadzącej do centrum tej ponurej, wiecznie deszczowej prowincji. Robiło się późne popołudnie, ale pomimo ciężkich, ciemnoszarych chmur było dosyć jasno, tylko nieprzyjemnie z powodu aury. Kiedy adrenalina w końcu opadła całkowicie, przypomniałam sobie, że jestem głodna. Mało tego, przypomniałam sobie też o plecaku z dokumentami, portfelem i kluczami do hotelowego pokoju, który prawdopodobnie zabrany z miejsca wypadku, został w domu wariatów, który dopiero co udało mi się opuścić. Trudno, pomyślałam, zdeterminowana nie wracać się po niego i postanowiłam skoczyć na posterunek policji złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa i ucieczce z miejsca zdarzenia. Brzmiało racjonalnie. Jednocześnie czułam się brudna, potrzebowałam prysznica i wielkiego, tłustego obiadu, żeby zapchać domagający się swoich praw żołądek.
Usłyszałam za plecami klakson i kiedy wyobrażałam już sobie, co i w jakich ilościach zjem, gdy tylko dostanę się do hotelu, obok mnie zatrzymało się przeciętnej klasy auto z czaszką stojącą w płomieniach namalowaną na masce.
- Podrzucić cię gdzieś? – Kierowca opuścił szybę i uśmiechnął się spod bujnych, ciemnych wąsów.
- Jasne, dzięki. – Otwarłam drzwi od strony pasażera i z wdzięcznością przyjęłam propozycję.
Ludzie na prowincjach byli jednak mili i otwarci. Mimo wcześniejszej determinacji, piesza wycieczka do centrum Forks z pustym żołądkiem, nie jawiła mi się specjalnie zachęcająco. Właściwie było wręcz przeciwnie i każda zaoszczędzona minuta spędzona w samochodzie była potężną pokusą.
- Centrum? – zapytał, nie przestając się uśmiechać, a kiedy pokiwałam głową, wrzucił pierwszy bieg i dodał gazu. – Jak masz na imię? – odezwał się po chwili i uświadomiłam sobie, że zachowywałam się, jak kompletnie pozbawiony manier i umiejętności prowadzenia konwersacji mruk.
- Estella – odparłam i wyciągnęłam rękę.
Mężczyzna oderwał prawą dłoń od kierownicy i uścisnął moją, nie odwracając oczu od drogi.
- Daniel – przedstawił się.
Sympatyczny, starszy facet. Siedem, najwięcej dziesięć lat starszy ode mnie. Wyraźnie jakiś czas temu stuknął mu trzeci krzyżyk. Nie prowadził szybko i konsekwentnie omijał dziury w asfalcie.
- Skąd wracasz? – zadał następne pytanie.
- Byłam odwiedzić znajomych – zełgałam gładko, nie zamierzając afiszować się moją nieprawdopodobną historią. – Wprowadziłam się tu niedawno – dodałam, żeby nie odpowiadać pojedynczymi zdaniami, niezbyt zachęcającymi do prowadzenia konwersacji.
- Fajnie – odparł po prostu. – Podoba ci się w mieście?
Pomyślałam, że określenie „miasto” jest trochę przesadzone w kontekście Forks, ale nie zamierzałam dzielić się tym spostrzeżeniem.
- Całkiem – powiedziałam oględnie, patrząc przez okno i zastanawiając się, czy powinnam poprosić Daniela o podrzucenie pod komisariat, czy taka prośba może zostać uznana za dziwną.
- Masz tu jakąś rodzinę? – zapytał, najwyraźniej zdeterminowany podtrzymać rozmowę.
- Nie, przyjechałam skończyć pracę magisterską – wyznałam, nie informując go jednak, jaki kierunek studiów kończyłam.
- Ahaaaa – przedłużył ostatnią samogłoskę. – Studenciara – powiedział takim tonem, jakby studentki znał wyłącznie z filmików na redtube.
Nie wiem, kiedy zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Przyzwyczaiłam się do tego, że nagle bez szkieł kontaktowych zaczęłam widzieć lepiej, niż kiedykolwiek w szkłach, więc prawie przeoczyłam moment, kiedy faktura obserwowanych przedmiotów stała się jeszcze bardziej szczegółowa. Jednocześnie pojawił się zapach, który przypomniał mi, że nie jadłam od wypadku, czyli od bardzo długiego czasu.
Przymknęłam oczy i przekonana, że moja podświadomość płata mi figla widmem pizzy na puszystym cieście z podwójnym serem i nieprawdopodobną ilością sosu czosnkowego, nagle uświadomiłam sobie, że kuszący zapach drażniący moje nozdrza nie jest nawet podobny do charakterystycznej woni pizzy.
Włoski stanęły mi na karku, a nadprodukcja śliny sprawiła, że mój umysł zmonopolizowały fantazje o jedzeniu.
- Co studiujesz? – zapytał mój nowy znajomy, o istnieniu którego na chwilę kompletnie zapomniałam.
- S-słucham? – Wyrwana z transu odwróciłam się do niego twarzą i to był mój pierwszy błąd.
Ciepły, rumiany kolor skóry. Wyobraziłam sobie, z jaką łatwością mogłabym ściągnąć tę śliską warstwę z pulchnego, soczystego mięsa skrytego poniżej i odsłonić różowe, pachnące krwią surowe ciało. Wbiłam oczy w jego szyję. To był mój drugi błąd.
Tętnica pulsowała drobnymi drganiami. Pomyślałam, że musi być bardzo delikatna, skoro przegryzienie jej nie powinno przynieść mi żadnej trudności. Zabawnie ostry siekacz wsparł się na wardze i nieświadomie przesuwałam językiem po całej jego długości, nie mogąc oderwać oczu od miejsca, w którym skóra zapadała się delikatnie w zagłębieniu powyżej obojczyka. Mogłabym przebić ciało zębami i rozszarpać żyłę, a potem chłeptać językiem ciepłą, tryskającą pod wysokim ciśnieniem krew.
- Socjologię – odpowiedziałam niskim, zachrypniętym głosem i przeniosłam wzrok na nadgarstki mojego kierowcy.
Skórę na grzbiecie dłoni porastały ciemne włosy, ale wewnętrzna strona przedstawiała się dużo bardziej apetycznie. Siateczka niebieskich żył, w których płynęła ciecz o niesamowicie kuszącym zapachu. Gęsta, sycąca, obłędnie apetyczna pożywka, pragnienie której odbierało mi rozum. Nie miałam wcześniej pojęcia, że krew w ludzkim ciele jest taka gęsta i toczy się przez organizm w sposób równie fascynujący, co podniecający.
- Intere... – Mój rozmówca przerwał i spojrzał na mnie z niepokojem. – Ach, rozumiem. – Uśmiechnął się obleśnie, ale zrozumiał kompletnie źle, sądząc po tym, że nie przestając prowadzić samochodu, położył mi jedną rękę na udzie.
Zahipnotyzowana widokiem rumianej, cieplutkiej, jak gorące pieczywo ręki, kontrastującej z moją białą skórą, podniosłam jego dłoń do swoich ust i bez skrępowania polizałam wewnętrzną stronę przedramienia. Słona warstwa skóry była jak panierka. Złocisty, lśniący pot był zapowiedzią miękkiego wnętrza i gorącej, tryskającej...
***
Jestem prawie pewna, że wpadliśmy do rowu, kiedy przegryzłam mu nadgarstek.
***
Ocknęłam się obok stygnącego trupa. Szyby samochodu były zamknięte i obryzgane krwią. W środku zaczynało śmierdzieć, a do mnie zaczynało powoli docierać, że Daniel miał rozprutą rękę od nadgarstka po zagłębienie łokcia.
Kiedy otworzyłam oczy, przez chwilę nie miałam pojęcia na co patrzę. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że jakimś cudem, samym zębami, odsunęłam od kości przedramienia mięso i szarpałam za żyłę. Do tej pory nie miałam nawet pojęcia, jak wygląda odsłonięta żyła. Tymczasem właśnie udało mi się jedną zerwać, wsadzić sobie jej poszarpany koniec w usta i ssać zawartość, jakbym wysysała homara.
Sparaliżowało mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam się zmusić do odsunięcia od trupa. Lgnęłam do niego, jeszcze nieświadoma, że mieliśmy wypadek i stoczyliśmy się do rowu. Nie czułam bólu, ani nawet ciężaru jego głowy, która opadła na bok w chwili utraty przytomności. Czułam natomiast, że coś kapie mi na włosy i kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że trup ma rozszarpane gardło i krew wycieka w rany prosto na mnie.
Na granicy paniki, jednak zbyt zszokowana, żeby zacząć krzyczeć, albo przynajmniej wyjść z samochodu, bardzo powoli przyjmowałam do wiadomości, że martwy mężczyzna, ja i całe wnętrze samochodu jesteśmy umazani krwią. Trudno mi było uwierzyć, że człowiek ma jej aż tyle.
I wtedy zobaczyłam odbicie swojej twarzy w lusterku wstecznym. Płonące, czerwone oczy. Włosy zlepione w jeden, krwawy kołtun, jakby ktoś wylał na mnie wiadro świńskich wnętrzności. Blada cera, na tle której odcinały się karminowe, ciemne usta ukrywające nienaturalnie ostre, wielkie zęby.
Nie uwierzyłam odbiciu. Spojrzałam na swoje ręce i zobaczyłam ciemną, zasychającą krew pod paznokciami, co podziałało na moją wyobraźnię dużo silniej, niż zmasakrowany trup przytulony do mojego boku.
W pierwszym, irracjonalnie logicznym odruchu wyjęłam kluczyk ze stacyjki. Kiedy wibracje silnika ustały, nagle poczułam mdłości, praktycznie kopniakiem otworzyłam drzwi i zwymiotowałam na zewnątrz, nie trudząc się przytrzymywaniem sobie włosów. A kiedy po wszystkim napotkałam na swoje odbicie w lusterku bocznym, moja skóra znowu miała bardziej naturalny kolor, oczy były brązowe, a zęby nie były przerośniętymi kłami Aluqah z Księgi Przysłów.
Nie zaczęłam krzyczeć.
Wyskoczyłam z samochodu i drżąc z obrzydzenia puściłam się biegiem w kierunku miejsca, z którego wcześniej tak chętnie uciekłam.
***
Nie pamiętam, jak dopadłam drzwi wejściowych okazałej willi. Ale jestem prawie pewna, że rozczochrany nastolatek wybiegł ze środka zanim zdążyłam zapukać, czy nawet zbliżyć się na odległość ręki i w jego oczach zobaczyłam przerażenie.
Byłam oblepiona zastygającą krwią i zaczynałam wariować od smrodu moich włosów i ubrań.
Wydaje mi się, że zdążyłam powiedzieć, jakobym zabiła człowieka, a potem Carlisle złapał mnie zanim zderzyłam się z ziemią i dostałam ataku histerii. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 15:43, 13 Sty 2010 |
|
Już mi się podoba ten ff. Najpierw irytowała mnie ta Estella, bo nie chciała uwierzyć, że jest wampirem.
Trochę się dziwię, że nie pomyślała prędzej , że jest z nią coś nie tak. Przecież wzrok nie poprawia się od tak. Teraz dopiero sobie to uświadomiła jak juz zabiła człowieka.
Opisy są takie realistyczne, że można sobie wyobrazić ten samochód zabazgrany krwią.
Życzę weny i czekam na następne rozdziały
B |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
migdałowa
Wilkołak
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 18:56, 13 Sty 2010 |
|
Matko droga i szacowny Borze. Jeszcze nigdy się tak wspaniale nie ubawiłam czytając tekst na tym forum.
Piszesz naprawdę dobrze, a twoje opisy są dla mnie jak czekoladowe ptasie mleczko, bo waniliowego nie lubię. Czasami używasz tylko trudnych i dość niecodziennych słów, ale myślę, że to wynika z kunsztu, a nie tego, że ,,fajnie byłoby użyć jakieś truuudnaśne słowo'' :D
Co do stylu - pomijając opisy - nie mam zastrzeżeń. Płynny, lekki ( w sensie przyjemny) i strasznie plastyczny. Pewne momenty spowodowały u mnie serdeczny śmiech, a to plus.
Fabuła - ciekawa, zaskakująca, rozkręcasz się. Zaczynam więc coraz intensywniej rozgryzać tytuł.. hmn.
W pewnym momencie, na początku, rzuciły mi się tylko słowa ,,sopran'' i ,,łagodne'' w dosyć bliskim sąsiedztwie, ale nie jest to powtórzeniem. To moja osobista refleksja.
A teraz mam pytanko: masz może coś jeszcze, bo piszesz genialnie i z chęcią zagłębiłabym się wTwoją twórczość, jeżeli takową udostępniasz.
wyrazy szacunku,
migdałowa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 20:36, 13 Sty 2010 |
|
O ludzie. sama nie wiem, co mam myśleć o dalszym ciągu. Intryguje mnie ten ff, bo jestem bardzo ciekawa co będzie dalej i dlaczego Estella jest taka.
Czekam na kolejny rozdział.
Podobał mi się bardzo opis Edwarda. Był niesamowity. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Śro 21:30, 13 Sty 2010 |
|
Na samym początku rozbawiłaś mnie setnie. Ma dziewczyna charakterek. Neo-wampiryzm, buhahaha. Twarda sztuka.
Ale do sedna: piszesz bardzo fajnie, ciekawie a jednocześnie lekko stylistycznie. Czytało mi się "jednym tchem" i oderwać nie chciało. Główna bohaterka - przedstawiona w świetny sposób. Nadaje ton całości. Osłupiali Cullenowie i biedaczek Carlisle zastanawiający się, co takiego poszło nie tak tym razem - kapitalne.
I na sam koniec mocny akcent. No, cóż głodna dziewczyna była. Czekam na dalszy ciąg, ciekawa jestem reakcji Indian w rezerwacie, o ile Twoja Estella tam trafi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pią 11:17, 15 Sty 2010 |
|
cóż, całkiem interesujący rozdział... parę kwestii mnie jednak intryguje:
-dlaczego Cullenowie pozwalają jej odejść - myślałam, że dobro miejscowych jest dla nich najważniejsze...
-czy Estella stopiła swoje szkła kontaktowe jadem oczu?
-dlaczego Carlisle ją ugryzł raz, a drugi nie może (w końcu zapach krwi powinien zostać jej naturalny)
-dlaczego jej nie udowodnili, że są wampirami - to nie jest trudne...
hm, dobre opisy, dziękuję za rozdział :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kalafina
Nowonarodzony
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Katowice
|
Wysłany:
Śro 2:29, 27 Sty 2010 |
|
Dziękuję bardzo, bardzo mocno za wszystkie komentarze i skoro już tu jestem, chciałam odpowiedzieć na kilka ^^
Cytat: |
A teraz mam pytanko: masz może coś jeszcze, bo piszesz genialnie i z chęcią zagłębiłabym się w Twoją twórczość, jeżeli takową udostępniasz. |
Dziękuję, to po pierwsze, i tak, piszę w innym fandomie (nawet w kilku fandomach, ale nie do wszystkiego się przyznaję ;B), aczkolwiek nie lubię jechać na opinii, dlatego bardzo często podpisuję się innym nickiem. Jeżeli kogoś interesuje moje flagowe dzieło tworzone w pocie czoła od sześciu lat, to niekoniecznie będę się nim chwalić publicznie, bo nie bardzo jest czym, ale PMką nie widzę problemu ^^
Cytat: |
-dlaczego Cullenowie pozwalają jej odejść - myślałam, że dobro miejscowych jest dla nich najważniejsze...
-czy Estella stopiła swoje szkła kontaktowe jadem oczu?
-dlaczego Carlisle ją ugryzł raz, a drugi nie może (w końcu zapach krwi powinien zostać jej naturalny)
-dlaczego jej nie udowodnili, że są wampirami - to nie jest trudne... |
Ojoj, masa rzeczy o których się nie myśli przy pisaniu :D
Stopienie szkieł kontaktowych, tak, jest najbardziej prawdopodobne, jak i to, że ludzie noszący szkła przy lekkiej wadzie wzroku, czasami sobie odpuszczają. Dopóki nie wpadają na drzewa, jest dobrze ^^
Kwestia, że pozwolili jej wyjść, miała być wyjaśniona kawałek dalej w tekście, ale mogę krótko uściślić już w tym miejscu. Alice widzi przyszłość Estelli z jednym tycim ale, którego na początku nikt nie przewidział. Kiedy wychodziła od Cullenów, Estella była człowiekiem, więc Alice widziała, jak dociera do hotelu, je obiad i kładzie się spać. Wystarczająco dobry scenariusz, żeby dać dziewczynie odpocząć i wrócić do rozmowy następnego dnia. Czego Alice NIE potrafi przewidzieć, to momentu w którym Estella traci panowanie. Uczymy się na błędach ;P
Dlaczego ugryzienie Estelli drugi raz nie jest aż tak kuszącą opcją, będzie trochę niżej.
Udowodnienie wampiryzmu. Hm. To jest trudniejsze niż może się wydawać. Bo co, są szybsi, silniejsi i mają większe zęby, ponadto nie przyjmują normalnego pokarmu i się nie starzeją, ale też świecą się w słońcu i przeciętnemu odbiorcy kina grozy z klasycznymi wampirami w tle, specyfika Cullenów nie musi się wydać przekonująca. Gdyby w środku dnia ktoś mi oświadczył, że jest wampirem, no chyba nie bardzo bym mu uwierzyła, tym bardziej, gdybym, podobnie jak Estella, była w szoku. Wciąż, spostrzeżenia warte komentarza. Dzięki wielkie ^^
Rozdział trzeci
Byłam zbyt rozhisteryzowana, żeby spójnie opowiedzieć całe zajście, ale najwyraźniej krew we włosach, na skórze i ubraniu wystarczyła, żeby naszkicować grozę sytuacji. Emmett i Jasper nie zapytali nawet, gdzie dokładnie doszło do masakry, tylko wybiegli na zewnątrz, zatrzymując się tylko na tyle, żeby zawołać trzeciego z młodych mężczyzn.
- Edward, do cholery! – krzyknął Emmett i zauważyłam, że mijając mnie, zasłonił nos i usta dłonią.
Być może moja krew, jakkolwiek idiotycznie to brzmiało, nie była dla nich pokusą, ale cudza posoka krzepnąca na mojej skórze w ciemnobrązowe, abstrakcyjne plamy, nie sprawiała, że czuli się komfortowo.
Byłam przekonana, że cała trójka wsiądzie do zaparkowanego przed domem samochodu i ruszy z piskiem opon w stronę głównej drogi, ale żaden z nich nawet nie spojrzał na auto. Zrobili natomiast coś, co, jak początkowo sądziłam, musiało mi się przywidzieć. Edward wybiegł z domu mijając mnie w progu z normalną, akceptowalną prędkością, po czym bez żadnego ostrzeżenia zamienił się w rozmazaną plamę, która po kilku sekundach zniknęła pomiędzy drzewami za pierwszym zakrętem. Chwilę później, równie spektakularnie zdematerializowali się jego towarzysze. Na bardzo krótką chwilę zapomniałam w jakim sama znajduję się stanie.
- Musimy to z ciebie zmyć, zanim wszystkim nam odbije – powiedziała Alice, przerywając ciszę. Zrobiła przy tym ruch, jakby chciała objąć mnie ramieniem, ale ostatecznie powstrzymała się i uśmiechając się blado, gestem zaprosiła do środka.
Zaraz za progiem przejęła mnie Esme i ostrożnie chwytając za łokieć, przeprowadziła przez jasny holl, wskazując w końcu na białe drzwi do łazienki.
Alice podała mi zwykły, foliowy worek, prosząc, żebym zapakowała do niego wszystkie ubrania i wystawiła za drzwi, kiedy będę brać prysznic.
- Musimy to spalić – wyjaśniła, starając się nie patrzeć w moją stronę.
Mruknęłam coś niejasnego i zginając się w podziękach w pół zniknęłam za drzwiami. Łazienka była sterylnie biała, elegancka i przestronna, ale w stanie w jakim się znajdowałam, nie mogłam zarejestrować więcej szczegółów. Zaczęłam zrzucać z siebie sztywne od zasychającej krwi ubrania i niezgrabnie pakować je do worka. Kiedy zostałam całkiem naga, uchyliłam drzwi i wyrzuciłam zawiązany pakunek na zewnątrz, po czym zamknęłam się od środka i opierając o drzwi plecami, odetchnęłam głęboko.
Potem spojrzałam w lustro, próbując zachować spokój. Najgorzej wyglądały moje dłonie i twarz. Wyglądałam, jakbym żarła bez użycia rąk, co poniekąd było prawdą. Policzki i szyję miałam brudne. Z kącików ust w dół biegły dwa równoległe strumyki zaschniętej krwi. Spojrzenie miałam dzikie i nieprzytomne, chociaż kolor tęczówek nie odstawał od normy. Pozlepiane w odrażający, śmierdzący kołtun włosy poprzyklejały się do mojego czoła i karku. W pierwszym odruchu obrzydzenia chciałam chwycić za nożyczki i obciąć je na tak krótko, jak tylko byłam w stanie, ale po chwili zdecydowałam się jednak na długi, gorący prysznic.
Nieważne, ile wody zużyłam tamtego dnia, żadne tarcie i skrobanie nie było w stanie usunąć ze mnie lepkiego, nieprzyjemnego uczucia. Początkowo tylko stałam nieruchomo w kabinie, obserwując jak brązowo-czerwona woda spływa w ściek. Potem zaczęłam rozpaczliwie przeczesywać palcami włosy, próbując wypłukać z nich wszystkie skrzepy. Chaotycznie i bezmyślnie drapałam skórę głowy, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że jeszcze chwila i rozdrapię ją do krwi.
Zadarłam głowę w górę i nie przejmując się wodą z mydłem drażniącą oczy i wpadającą do nosa oraz ust wyczyściłam twarz, potem szyję i przesuwałam się dłońmi coraz niżej, aż w końcu nie został żaden widoczny ślad po morderstwie, jakie popełniłam wcześniej. Doczyściłam paznokcie, wytarłam się mocno szorstkim, dużym ręcznikiem, aż skóra poczerwieniała od takiego masażu i dopiero wówczas zdałam sobie sprawę, że przez cały czas płakałam. Bardzo powoli zaczynał docierać do mnie fakt, że zamordowałam człowieka i nie była dużą pociechą świadomość, że zrobiłam to będąc w całkowitym szaleństwie, w którym nie miałam nad sobą żadnej kontroli.
Nie czułam się na siłach, żeby wyjść z łazienki i stawić czoło Carlisle’owi oraz pozostałym. Nagle zdałam sobie sprawę, że jestem ociężała i senna, a może po prostu adrenalina opadła i zwyczajnie zaczynałam czuć się parszywie.
Jeszcze raz spojrzałam w lustro i pierwszym, co mnie uderzyło był pusty, bezmyślny wyraz oczu. Spojrzenie miałam jakby mętne i chociaż prysznic z zasady działa pobudzająco, ten, który właśnie wzięłam, nie dał rady zmyć śladów skrajnego przemęczenia objawiających się ziemistą cerą, opuchlizną wokół oczu i mało zachęcającym, metodycznym pociąganiem nosem.
Ciemne włosy smętnie zwisały wzdłuż mojej twarzy, lepiąc się do policzków i sklepienia czoła. Moja twarz, jako całość, dalej wydawała się bardziej atrakcyjna i regularna niż przed wypadkiem, co nie przestało mnie szokować za każdym razem, gdy napotykałam na swoje odbicie, ale ta posągowa uroda, w której od moich nowych znajomych odróżniał mnie tylko bardziej naturalny kolor skóry i oczu, była niepokojąca i przypominała hipnotyzującą drapieżność dzikiego kota. Aktualnie wymęczonego i zniechęconego.
Stanęłam naga przed lustrem z zamiarem przeprowadzenia porządnych oględzin mojego ciała. Nadal byłam niska i chuda. Matka natura poskąpiła mi imponujących krągłości i innych kobiecych atutów i w tej kwestii też nic się nie zmieniło. Odniosłam natomiast wrażenie, że moje mięśnie stały się silniejsze, a całe ciało bardziej rozciągnięte i sprężyste. Dopiero po dłuższej chwili zauważyłam największą różnicę. Wszystkie znamiona, pieprzyki i blizny zniknęły bez śladu, pozostawiając moją skórę w idealnie jednolitym kolorze, przypominającym wyretuszowane modelki z lakierowanych okładek magazynów o modzie.
Nic jednak nie mogło przytłumić świadomości, że takie zmiany kosmetyczne są niczym w porównaniu z obezwładniającą żądzą krwi, która dopadała mnie bez uprzedzenia i nie pozwalała się opanować zdrowemu rozsądkowi, czy nawet zwykłej, ludzkiej moralności. Zadrżałam na całym ciele, czując, jak gęsia skórka stawia mi włoski na karku.
Rozejrzałam się bezradnie po łazience, a potem, po chwili wahania, nałożyłam na siebie długi, niebieski szlafrok, jednocześnie zawijając włosy ręcznikiem w turban. Potem odetchnęłam kilka razy i pomału otwarłam drzwi.
- Dawno nie widziałem czegoś takiego. – Doszedł mnie szept, który, jeżeli dobrze się orientowałam, należał do Jaspera. – To była rzeź. Mamy szczęście, że nikt go nie znalazł przed naszym przybyciem.
- Co zrobiliście? – zapytał Carlisle i chociaż mówił spokojnie, wyczuwałam w jego głosie napięcie.
- Zakopaliśmy zwłoki poza granicami miasta, a Edward wywiózł gdzieś samochód. Powiedział, że spali tapicerkę i wszystko, na czym Estella mogła zostawić swoje włosy, albo inne ślady, a potem wrzuci wrak do jeziora jakieś trzysta, czterysta kilometrów stąd.
Jasper przerwał swoją relację i obrócił się szybko. Zobaczył stojącą mnie w progu kilka metrów za sobą i westchnął ciężko.
- Zrobiliśmy, co w naszej mocy – powiedział spokojnie i nagle poczułam dziwne, ciepłe uczucie rozluźnienia rozlewające się po ciele. – Ale pamiętaj, że cię ostrzegaliśmy przed taką sytuacją.
Bezradnie skinęłam głową przepraszająco i wbiłam spojrzenie w dywan.
- Nie musiało do tego dojść – wtrąciła Esme – ale nie torturuj się. I tak nie mogłaś nic na to poradzić. To instynkt, na początku silniejszy od zdrowego rozsądku.
Nawet, jeżeli naprawdę tak myślała i nie widziała ogromu tragedii w morderstwie, jakiego dokonałam, ja nie mogłam zaakceptować takiego usprawiedliwienia.
- Czy to jest jakaś choroba? – zapytałam drżącym, niepewnym głosem.
Carlisle westchnął i po chwili namysłu, przerwał ciszę, która zapadła po moim pytaniu.
- Z medycznego punktu widzenia... Cóż, medycyna nie uznaje istnienia wampirów, więc trudno mi rozstrzygnąć ten problem, ale myślę, że możesz na razie o tym myśleć jak o chorobie – wyjaśnił. – Po pewnym czasie jednak, nauczysz się z tym żyć.
- Powiedzieliście wcześniej, że jestem inna niż wy – odparłam, zaciskając dłonie w pięści, żeby opanować drżenie.
- Tak, to prawda – zgodził się ze mną. – Ale mamy już teorię na ten temat – podkreślił. – Nie jesteśmy oczywiście pewni w stu procentach, ponieważ jesteś pierwszym wampirem objawiającym takie cechy, jakiego spotkałem w życiu, ale... – zawahał się – jestem prawie pewien, że trafiliśmy w sedno.
- Słucham – zachęciłam go do mówienia, kiedy urwał swoją wypowiedź, najprawdopodobniej czekając na reakcję z mojej strony. – Rozszarpałam dorosłemu facetowi gardło, więc na razie jestem skłonna uwierzyć we wszystko, co mi powiecie – dodałam trzęsącym się głosem.
- Niektórzy z nas – podjęła Alice, wyprzedzając Carlisle’a – mają pewne dodatkowe, unikalne zdolności. Edward czyta w myślach, Jasper potrafi sterować emocjami innych ludzi, ja przewiduję przyszłość – wyliczyła. – Uważamy, że możesz mieć dar – urwała, nie mogąc dobrać odpowiedniego słownictwa – tak jakby – przełknęła ślinę – przemiany z wampira w człowieka i odwrotnie.
Cóż, to było jeszcze dziwniejsze od teorii wampiryzmu samej w sobie, ale na chwilę obecną, zgodnie z zapowiedzią, byłam w stanie uwierzyć we wszystko.
- Pozwól jednak, że zaznaczę jedną rzecz – odezwała się Rosalie i kiedy spojrzałam w jej stronę zauważyłam, że obraca w palcach moje prawo jazdy, które prawdopodobnie wyjęła z plecaka, jaki miałam ze sobą w noc wypadku. – Nawet w swojej ludzkiej – zaznaczyła palcami cudzysłów – formie, nie jesteś stuprocentowym człowiekiem. Po pierwsze, twoja krew ma zapach, który nie skusiłby najbardziej wygłodniałego wampira do ataku. I uwierz mi, że to bardzo dobrze.
- Oznacza to – przejęła pałeczkę Alice – że tylko inne wampiry będą w stanie od razu rozpoznać, że coś z tobą nie jest w porządku. Wszystkie inne istoty, które mają wyczulony węch, nie powinny zauważyć różnicy. Twoja skóra czy włosy pachną normalnie, jedyną różnicą jest krew, a na tę jest wyczulony wyłącznie nasz gatunek.
Z wrażenia i przeładowania informacjami oparłam się o ścianę czując, że jeszcze chwila tego surrealistycznego, nierzeczywistego koszmaru i zemdleję.
- Nie wymyśliłem jeszcze dlaczego – odezwał się Carlisle – i jak twoje ciało jest w stanie przechodzić takie transformacje, ale kilka rzeczy wydaje się być jasnych. Kiedy zamieniasz się w wampira, instynkty nowonarodzonego biorą górę, nad czym będziemy musieli popracować – zaznaczył – ale jako człowiek nie masz problemu z przyjmowaniem pokarmów. – Podszedł do koszyka z owocami, który chyba ze względów estetycznych zajmował centralne miejsce na ciemnym, masywnym stole i rzucił mi idealnie czerwone jabłko.
W imię nauki, chociaż wcale nie byłam głodna, wgryzłam się w owoc i słodki miąższ wypełnił mi usta. Przełknęłam kęs i dla pewności postawiłam sobie za punkt honoru zjeść czerwoną kulę do końca.
- Twoje ciało, nawet w ludzkiej – Emmett przewrócił oczyma, jakby to określenie nie wydało mu się do końca adekwatne – postaci, jest trochę silniejsze od standardowego, ale gdybyś została na przykład postrzelona, jestem prawie pewien, że zaszkodziłoby ci to bardziej niż nam.
- Chociaż wydaje mi się – skomentował to Carlisle – że twoje ciało przyjęłoby w takiej chwili wampirzą postać, żeby się uleczyć. Rozumiesz, zaatakowałaś tego biedaka w samochodzie, ponieważ byłaś głodna i twoje instynkty zadecydowały, że mając potencjalną ofiarę pod nosem, byłoby głupio czekać na normalny obiad.
Musiałam wyglądać coraz gorzej, bo Esme przerwała tę debatę.
- Wiemy, że musisz czuć się przerażona, tym bardziej, że naprawdę jesteś jednym z najdziwniejszych wampirów, jakie spotkaliśmy kiedykolwiek, ale wszystko się ułoży.
Ale nawet nie dotarły do mnie jej słowa, kiedy uzmysłowiłam sobie, że ta absurdalna sytuacja, nawet, jeżeli była jak najbardziej rzeczywista i prawdziwa, co na swoje nieszczęście musiałam założyć, miała jedną dobrą stronę.
- Ale... z tego co mówicie – przełknęłam ślinę – mam szansę na spędzenie reszty mojego życia w ludzkiej postaci – poczułam się głupio wymawiając te słowa – jeżeli tylko nauczę się kontrolować, prawda?
Zebrani wymienili spojrzenia.
- Nie do końca – zdecydował się wydać werdykt na moje złudzenia Carlisle, po czym odebrał z rąk Rosalie moje prawo jazdy i znaczącym spojrzeniem obrzucił najpierw zdjęcie na dokumencie, a potem moją twarz. – Nawet jeżeli masz tętno i normalną temperaturę ciała, na pewno zauważyłaś zmiany. Będę musiał zabrać cię do szpitala i zrobić całe mnóstwo bardziej szczegółowych badań, ale obawiam się, że podobnie jak my, niezależnie od postaci, na jaką się zdecydujesz w dłuższej perspektywie, nie będziesz się starzeć.
To nie była dobra wiadomość. Niezależnie od kultu młodości panującego we współczesnym świecie i faktu, że stałam przed szansą spędzenia reszty życia w przyzwoitym, atrakcyjnym wieku lat dwudziestu pięciu, od razu zauważyłam wszystkie wady znalezienia się w takiej sytuacji.
- Nie jesteście chyba nieśmiertelni? – wyjąkałam przerażona.
Alice bezradnie wzruszyła ramionami.
- Rozczłonkowanie i spalenie przeważnie skutkuje, ale taki scenariusz nie sprzyja próbom samobójczym – westchnęła teatralnie Rosalie. – Przyzwyczaisz się. I tak przez ten swój... dar – skrzywiła się – jesteś w nieco bardziej komfortowej sytuacji niż ktokolwiek z nas.
- Problemem jest, że nawet jako lekarz i wampir jednocześnie, nie jestem w stanie uczciwie ci powiedzieć, jakie w twoim stanie masz możliwości i ograniczenia.
- Będę się iskrzyć w słońcu? – strzeliłam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy.
- Nie, dopóki zachowasz ludzką formę. Tak przypuszczam – dodał Carlisle, lekko unosząc brwi i krzywiąc się nieznacznie.
- Więc... – zamyśliłam się – będę mogła w przyszłym tygodniu normalnie podjąć pracę w rezerwacie, prawda? Jeżeli oczywiście obiecam, że nie zamienię się w wampira na oczach przerażonych licealistów.
Wszyscy zebrani, jak na komendę przygryźli dolne wargi i spojrzeli po sobie z jeszcze większym niepokojem, niż chwilę wcześniej.
- No właśnie z tym może być niewielki problem – zaczęła Alice, wyglądając na zakłopotaną. – Widzisz... – zająknęła się – wampirom nie wolno wchodzić do rezerwatu.
- Dlaczego? – Zamrugałam zdumiona. – W sensie... ludzie w rezerwacie potrafią rozpoznać wampira od normalnego człowieka?
- Rozumiesz... – podjął Jasper, ostrożnie dobierając słowa. – Tak się składa, że La Push zamieszkuje nie do końca przyjazna nam rasa. – Na ostatnim słowie, głos zadrżał mu lekko. – Koegzystujemy bez rozlewu krwi, ponieważ mamy umowę, że żadne z nas nie przekroczy ustalonej granicy i nie zaatakuje nikogo z mieszkańców Forks.
- Co JUŻ zostało nadwyrężone – wtrącił Emmett. – Niezależnie od tego, czy była to twoja jedyna szansa na przeżycie, na pewno nie ucieszyłby ich fakt, że Carlisle cię przemienił. To raz. Dwa, sama już kogoś zaatakowałaś i na pewno ci nie odpuszczą, jeżeli to odkryją.
- Kim oni są? – zapytałam niepewnie, przenosząc wzrok przez wszystkie twarze osób zgromadzonych w pokoju.
- Wilkołaki – odpowiedziała spokojnie Alice i nawet specjalnie mnie to nie zdziwiło, a nawet wydało się wcale logiczne.
- One też się iskrzą w słońcu? – mruknęłam niepewnie, wyobrażając sobie normalnego wilka, który otrzepuje się, jak po wyjściu z rzeki, ale zamiast wody z jego futra sypie się brokat. – Czy strzelają tęczami z tyłków?
- Tak robią jednorożce – prychnęła Rosalie, przewracając oczyma. – Chociaż one akurat nie są prawdziwe.
- To nie jest takie pewne, Rose – odparł Emmett z poważną miną, ale dało się usłyszeć po głosie, że żartował. – Żeby przywołać jednorożca potrzeba jest dziewica. W dzisiejszych czasach znajdź mi jedną poniżej dwunastego roku życia.
Carlisle i Alice jednocześnie przewrócili oczyma.
- Ale powiedzieliście – wróciłam do tematu – że tylko inne wampiry są w stanie powiedzieć, że moja krew pachnie dziwnie.
- Estello – Esme spojrzała na mnie zbolałym spojrzeniem – nie kontrolujesz się i jeszcze przez bardzo długi czas nie będziemy mieli do ciebie w tej kwestii zaufania. Jeżeli zobaczysz krew w rezerwacie i automatycznie się przemienisz, będziesz martwa. Poza tym, nasza rodzina – ogarnęła spojrzeniem wszystkich zebranych – ma zapewnione bezpieczeństwo, dopóki nikomu nie stanie się z naszej ręki krzywda, ale pakt nie dotyczy ciebie.
- Nie możecie mnie trzymać w zamknięciu! – zaprotestowałam, na chwilę zapominając, jak skończyła się ostatnia samowolka, na jaką się zdecydowałam. – Teraz wierzę we wszystko, co powiedzieliście. Jeżeli pojadę tam najedzona i podejdę do sprawy spokojnie, to może się udać.
Perspektywa życia wiecznego nie przeszkadzała mi przejmować się moimi praktykami, badaniami i obroną tytułu naukowego.
- Nie możemy ci niczego zabronić, to prawda. – Rozłożył ramiona Carlisle. – Ale przypomnij sobie, co się stało, kiedy nas nie posłuchałaś. Jesteśmy wampirami od dłuższego czasu i wszyscy pamiętamy, jak ciężko jest się kontrolować na widok krwi. Szczególnie na początku.
- Nie wiecie, czy zareaguję na krew – oświadczyłam twardo. – Nie znam się na wampirach – przyznałam – ale ostatnim razem to nie widok krwi, ale głód wywołał przemianę. Sami przyznaliście, że nie jesteście pewni, czym się objawia ten mój cały dar.
Moje słowa nikogo nie przekonały, ale z drugiej strony wszyscy mieliśmy świadomość, że gdybym nie pojawiła się w rezerwacie na tych wybłaganych praktykach, moja nieobecność byłaby równie podejrzana. Z tym, że w takiej sytuacji nie ryzykowałabym życiem.
- W porządku – odezwał się w końcu Carlisle, ale nie brzmiał na usatysfakcjonowanego. – Zrobisz to na swoją odpowiedzialność, ale wiedz, że nie staniemy w twojej obronie, jeżeli coś pójdzie nie tak, zrozumiane?
- Tak. – Skinęłam głową z równie poważnym, co zdeterminowanym wyrazem twarzy.
- Ale chcę postawić jeden warunek. Czy raczej prośbę – poprawił się, patrząc na mnie uważnie. – Zabierzesz swoje rzeczy z hotelu i wprowadzisz się tutaj. Jeżeli przemienisz się w rezerwacie, zostaniesz natychmiast unicestwiona, już oni się o to postarają. Ale nie chcę ryzykować, że zrobisz masakrę w miasteczku.
- W porządku – zgodziłam się bez wahania. Propozycja brzmiała sensownie. – Mam tylko do odebrania w sobotę auto z Port Angeles, mam nadzieję, że to nie problem.
- Pokój się znajdzie – wtrąciła Esme – ale chyba będziemy musieli kupić ci jakieś łóżko...
- Nie sypiacie w trumnach? – zapytałam odruchowo.
- Nie sypiamy w ogóle – stwierdził Carlisle. – Ale jeżeli jesteś zdeterminowana ćwiczyć się w utrzymaniu ludzkiej postaci, domyślam się, że nie będziesz chciała zrezygnować ze snu. Jasper – zwrócił się do młodego mężczyzny. – Ty i Alice podjedźcie do miasteczka zobaczyć, czy jeszcze dzisiaj uda wam się coś kupić. Rosalie – odwrócił się do lekko naburmuszonej blondynki – pożycz Estelli jakieś ubrania i zabierz ją do hotelu. Wymeldujcie ją i kupcie jakieś jedzenie w drodze powrotnej.
Dziewczyna bez słowa poniosła się z miejsca, a kiedy zauważyła, że nie poszłam za jej przykładem, westchnęła ciężko.
- No chodź. – Machnęła ręką. – Musimy coś ci zorganizować, dopóki nie przywieziemy tu twoich rzeczy.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że przez cały czas miałam na sobie wyłącznie szlafrok i turban z ręcznika zwinięty na głowie. Niezgrabnie podreptałam za Rosalie po schodach prowadzących na górę, wpatrując się w jej idealnie gładkie, falujące włosy.
Rose otworzyła przedostatnie drzwi na końcu korytarza i znalazłyśmy się w przestronnym, urządzonym w bardzo dobrym guście pokoju.
- Twój pewno będzie za ścianą. – Skinęła głową w stosownym kierunku. – Emmett ma drzwi naprzeciwko.
Zdziwiłam się. Wcześniej odniosłam wrażenie, że ta dwójka jest parą.
- Nie macie wspólnego pokoju? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Po co? – zdziwiła się. – To znaczy, jego jest większy, więc tak, trzymamy tam łóżko do celów sportowych, ale poza tym nie widzę powodu, żeby codziennie oglądać jego skarpetki rozrzucone po dywanie i denerwować się, że nie potrafi utrzymać porządku.
Rosalie przesunęła drzwi imponującej, dwuskrzydłowej szafy i moim oczom ukazała się kolekcja ubrań posegregowanych według kolorów. Przesunęła palcem po wieszakach i po chwili wahania przełożyła na fotel stojący nieopodal prostą, zieloną sukienkę i bluzę w niewiele ciemniejszym kolorze. Potem schyliła się i rzuciła przez ramię parę butów na płaskim obcasie, aż w końcu otwarła jedną z pięciu szuflad komody i nie patrząc w moją stronę, podała mi komplet bielizny.
- Zejdę wyprowadzić samochód z garażu – oświadczyła, przeglądając się w lustrze. – Ubierz się i schodź. Nie zapomnij dokumentów i kluczy do pokoju hotelowego. – Skinęła na drugi fotel, na którym zobaczyłam swój plecak.
Podziękowałam jej niewyraźnie, ale Rosalie już zniknęła za drzwiami. Ubrałam się, przeczesałam palcami wciąż jeszcze lekko wilgotne włosy i uśmiechnąwszy się na próbę do swojego odbicia w lustrze uznałam, że wyglądam na trochę mniej zmarnowaną niż przed godziną. I w tej samej chwili przypomniałam sobie rozszarpaną szyję Daniela, co natychmiast wywołało mdłości i drżenie na całym ciele. Przestałam się szczerzyć.
Rosalie prowadziła szybko, ale pewnie. Nie mogłam oderwać spojrzenia od jej blond loków rozwiewanych przez wiatr dostający się do samochodu przez otwarte na maksimum od strony kierowcy okno. Przez całą drogę do miasta nie odezwała się nawet słowem, a ja czułam się zbyt zażenowana jej obecnością, żeby zainicjować rozmowę.
W końcu zatrzymała się przed niewielkim hotelem w jakim zameldowałam się od razu po przyjeździe i wysiadła razem ze mną.
- Nie idziesz sama – oświadczyła twardo, kiedy uchwyciła moje pytające spojrzenie. – Nie mamy żadnej gwarancji, że nie odbije ci, gdy tylko zobaczysz potencjalny obiad – dodała twardo i zaczerwieniłam się po cebulki włosów.
Wciąż zarumieniona ze wstydu, pakowałam swoje rzeczy pod czujnym okiem blondynki, opartej o parapet. Trochę tego było. Jedna walizka ubrań, druga książek, torba z laptopem, a niektóre rzeczy, które mogły mi być potrzebne przez najbliższe dwa miesiące, miały dojść pocztą. Zauważyłam jednak z pewnym zdumieniem, że bez problemów byłam w stanie podnieść obie walizy jednocześnie, bez stękania z wysiłku.
Rose zauważyła moją skonsternowaną minę i posłała mi pytające spojrzenie.
- Wydają się lżejsze – wyjaśniłam.
- Powinnaś spróbować podnieść samochód – stwierdziła, i w pierwszej chwili pomyślałam, że ze mnie drwi. – Poważnie – dodała, kiedy zinterpretowała moje podejrzliwe, niepewne spojrzenie. – W tym dziwnym stanie pośrednim, jesteś jak... człowiek z supermocami. Powinnaś dla własnego dobra przekonać się, jakie są twoje limity, zanim zrobisz coś głupiego w rezerwacie i następną rzeczą, jaką zobaczysz, będzie śmierdząca paszcza wilkołaka.
- Są aż tak paskudne? – zapytałam z lekkim przestrachem.
- Śmierdzą, to swoją drogą. – Wzruszyła ramionami. – Są nieokrzesani, wulgarni i krwiożerczy.
Pomyślałam, że to ostatnie określenie w jej ustach nie było najtrafniejszym wyborem epitetu, ale nie miałam odwagi, żeby zwrócić na to uwagę komuś tak nieskazitelnemu i perfekcyjnemu, jak Rosalie.
- Daj jedną. – Skinęła na mnie i bez zbędnych ceregieli odebrała jeden z moich bagaży. – Znieśmy to do auta i jedźmy kupić ci coś do jedzenia na kilka najbliższych dni.
Dziewczyna ze stoickim spokojem obserwowała, jak drżącymi z nerwów rękoma wkładam do koszyka sklepowego potrzebne wiktuały. Czułam na sobie jej skupione, ale w gruncie rzeczy dosyć obojętne spojrzenie, pod którym robiłam się nerwowa i niezdarna.
- Nie obchodzi cię, czy są koszerne? – zapytała w pewnym momencie.
- Wyglądam na porządną, wampirzą Żydówkę? – odparłam, mając nadzieję, że brzmię nonszalancko i swobodnie, jakby obecność Rose nie przyspieszała bicia mojego serca. – Właściwie, spotkaliście kiedyś jakiegoś Żyda-wampira?
- Nie jesteśmy specjalnie religijni – wzruszyła ramionami, po chwili namysłu. – Ale wiesz, dlaczego wampiry lubią żydowską krew? – zapytała nagle, lekko przewrotnym głosem.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam, patrząc na nią poważnie.
- Bo jest gazowana.
Przez kilka sekund patrzyłam na jej regularną, zachwycającą twarz, poruszając bezgłośnie ustami, jak ryba wyjęta z wody, a potem najpierw prychnęłam, a później wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Ludzie robiący zakupy dookoła nas spojrzeli na mnie z naganą, ale naprawdę nie mogłam się opanować.
- Nie znałam tego – wyznałam po chwili. – Ale wiesz wobec tego, gdzie jest najwięcej Żydów?
Rosalie zamyśliła się, ale prawie natychmiast pokręciła głową przecząco.
- W atmosferze – powiedziałam i tym razem roześmiałyśmy się symultanicznie.
- Muszę sprzedać to Emmettowi – oświadczyła, kiedy płaciłam w kasie za dwie reklamówki zakupów. – A wiesz czym się różni zapiekanka od Żyda? – zapytała gwałtownie, patrząc, jak wkładam do torby dwie mrożone pizze.
- Nie mam pojęcia – przyznałam, ignorując karcące spojrzenie kasjerki.
- Zapiekanka nie stuka w szybkę.
Młody chłopak stojący za nami w kolejce zadławił się z wrażenia.
- Jesteśmy okrutne – mruknęłam, zabierając swoje siatki i ruszając w stronę wyjścia. – Ale znasz ten? – przypomniałam sobie jeszcze jeden. – Co robi Żyd na kominie?
- Puszcza się z dymem – odparła Rosalie, zaśmiewając się do rozpuku. – Znałam to. A wiesz dlaczego Mojżesz przeprowadził Żydów przez morze?
Nie wiedziałam.
- Bo wstydził się przez miasto.
W tej samej chwili Rosalie stanęła jak wryta i momentalnie uśmiech spełzł jej z twarzy, zastąpiony przez doskonale mi znany wyraz delikatnej pogardy.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Cześć – powiedziała chłodno i podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem, aż zatrzymałam się na bladej, bezbarwnej twarzy szczupłej brunetki wysiadającej z furgonetki trzymającej się prawdopodobnie na gumie do żucia.
- Cześć, Rosalie – odparła dziewczyna, ale nie sprawiała wrażenia, jakby chciała zatrzymać się obok nas i porozmawiać z blondynką.
Stałam niepewnie pomiędzy nimi, aż w końcu Rose przełamała ciszę.
- I tak się dowiesz – zwróciła się w końcu do swojej znajomej. – To Estella – wskazała na mnie lekkim ruchem głowy. – Jestem naszym gościem.
- Och – westchnęła brunetka i po chwili wahania podała mi rękę. – Bella Swan – przedstawiła się, podczas gdy ja dotykając jej delikatnej rączki pomyślałam, że powinna dostać ksywkę mimoza. Dopiero potem dotarło do mnie, że to prawdopodobnie moja siła wzrosła o kilka oczek.
- Miło mi – zmniejszyłam nacisk na jej dłoń i spróbowałam uśmiechnąć się przyjaźnie, chociaż Bella była tak absurdalnie bezbarwną postacią, tym bardziej w zestawieniu z kimś takim, jak Rosalie, że trudno było mi wykrzesać z siebie nawet odrobinę sympatii. Albo antypatii, gdybym musiała wybrać jedno z dwojga.
Pomimo nieprzyjemnego pierwszego wrażenia, kiedy od blondynki bił chłód i wyrafinowanie, ta dziewczyna miała obłędne poczucie humoru, nie bała się mówić, co naprawdę myślała i była zdecydowanie najpiękniejszą istotą, jaką widziałam kiedykolwiek w życiu. Jeżeli już miałam utknąć, jako wampir w tej kompletnie abstrakcyjnej sytuacji, zamierzałam trzymać się kurczowo pierwszej osoby gotowej trochę mi pomóc z radzeniem sobie na nowej drodze życia. Zanim się zorientowałam, w śmiesznie krótkim czasie tych kilku godzin, przez które głównie zajmowałam się mdleniem i mamrotaniem pod nosem pełnych niedowierzania pretensji, tą osobą mianowałam Rosalie.
Kiedy należysz do mniejszości religijnej szerzej znanej głównie z dowcipów na tle historycznym i ze wszystkich sił skupiasz się na nauce, żeby zamaskować tym wysiłkiem fakt swojej kompletnej bezbarwności i braku atrakcyjności, jakby bezwarunkowo lgniesz do ideałów wpisujących się w schemat księcia z bajki i przyjaciółki podbudowującej twoje ego. Nawet, jeżeli ta śmieszna przemiana uczyniła mnie trochę ładniejszą, dotyczyło to tylko rysów twarzy, które nie mogły zamaskować uczucia niepewności i odruchu garbienia się, gdy tylko ktoś wbijał we mnie uważniejsze spojrzenie.
Byłam niemal karykaturalnym przeciwieństwem Rosalie. Co wyjaśniało, dlaczego się w niej zakochałam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 12:00, 27 Sty 2010 |
|
Podoba mi się rozdział. Już nie mogę się doczekać spotkania Estelli z wilkołakami. Zgaduję, że wpadnie na Jacoba. I może się w nim zakocha? ;> To by było coś, ale to jedynie moje przypuszczenia.
Podobał mi się opis Belli oczami Twojej bohaterki. Właśnie tak ją się powinno widzieć. Szara myszka.
No i Rosalie. Te kawały mnie rozwaliły, naprawdę. Wierzę, że obie bardzo się polubią, chociażby ze względu niechęci do Belli.
Czekam na kolejne części.
A, plus za długość :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Śro 13:24, 27 Sty 2010 |
|
Nie wiem jakim cudem umknął mi rozdział drugi, ale jak tylko zauważyłam aktualizację do trzeciego, od razu sięgnęłam do lektury. Sprawy nabierają obrotu. Powiem szczerze i nieco perwersyjnie , że podobał mi się obrazek jaki pozostawiła po sobie Estella w furgonetce, jej porównania gdy nabrała dużego apetytu na Daniela. Epickie. W pierwszych zdaniach myślałam że jej potencjalnym obiadem był Mike. (byłoby super!) ;p Nie mogę się doczekać kontynuacji. Niesamowita historia. Jakaś zawrotna ta wampirzyca - żydówka skoro kolejnym powodem do mdlenia nie był widok boskiego Edwarda C. Podoba mi się ta postać. Wiadomo z góry że Twoja wampirzyca jest indywidualna i zrobisz z tą postacią co chcesz, wszelakie wychylenia poza książkowe będą traktowane jak najbardziej naturalnie. Ciekawi mnie czy będzie pracowało w tym La Push. Czekam na jakaś reakcje Jacoba i sfory.
;-)
pozdrawiam, Uskrzydlona. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 18:35, 27 Sty 2010 |
|
Cytat: |
Byłam niemal karykaturalnym przeciwieństwem Rosalie. Co wyjaśniało, dlaczego się w niej zakochałam. |
nie wiem dlaczego, ale przeczuwałam, że wszystko się skupia akurat na tym - Emmett nie będzie zachwycony albo wręcz przeciwnie
całkiem dobry rozdział... pomysły Carlisle'a wydają się logiczne, choć wydaje mi się, że tu i tak jest gdzies czwarte dno - zawsze poszukuję tego najbardziej dennego dna (chodzi o coś najniżej, a nie najgorzej - tłumaczę od razu)
w zasadzie spodziewałam się całkiem czego innego, więc jestem tym bardziej wdzięczna za ten rozdział... dodatkowo zastanawia mnie nastawienie Estelli do Belli - zobaczymy co z tego wyjdzie w efekcie koncowym...
do następnego rozdział u -jak zwykle kibicuję
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
migdałowa
Wilkołak
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 19:32, 27 Sty 2010 |
|
Masz tak genialny styl, że aż mnie zatyka. I będę to powtarzać do znudzenia i jeszcze dłużej.
Zaskakujesz mnie coraz bardziej i jak najbardziej pozytywnie. Zdobyłaś moje serce nazywając Bells ,,mimozą''. No i ogólnie szarą myszką w ogólnym sensie.
Estella pokazuje się z coraz to różniejszych stron, tak jak i reszta rodziny. W sumie to bohaterów kreujesz od podstaw i to jest dobre rozwiązanie. Każdy ma mozliwość zaprzyjaźnienia się z nimi, przynajmniej teoretycznie.
Jestem ciekawa jak potoczy się ze sforą, której notabe nie lubię, a może, dzięki Tobie, poczuję nić sympatii?
Wielkie brawa za tekst, do którego wracam, i który komentuję. I który wzbudza tyle emocji w moim własnym ,,ja''. Widząc go sama dostrzegam jak daleko mi do takiego poziomu.
Pozdrawiam,
migdałowa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|