|
Autor |
Wiadomość |
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Czw 20:41, 30 Kwi 2009 |
|
W kwestii wyjaśnień... a, pieprzyć to! Łatkujem!
Dorzuciłam kategorię [+16] ze względu na mogące pojawiać się scenki niekoniecznie dla dzieci, a także słownictwo.
Dokumenty PDF: [link widoczny dla zalogowanych]
Dla Robaczka
----
SYN MARNOTRAWNY
Carry on my wayward son
For there'll be peace when you are done
Lay your wary head to rest
Don't you cry no more
- Kansas, Carry on my wayward son
Krew szalała w żyłach. Pulsowała euforią, płynęła szaleńczą radością, zabijając strach i niepewność. Za jakiś czas, gdy pierwsze emocje opadną, sumienie przekrzyczy wciąż uderzającą do głowy adrenalinę i stłumi obezwładniającą radość.
Jeszcze nie czuł tej dziwnej samotności, która z pewnością go dopadnie. Na razie poddał się zniewalającemu spełnieniu. Na języku wciąż pozostawał smak, w nozdrzach wspomnienie zapachu. Gardło już nie piekło.
Był syty. Czuł się jak pierwszy człowiek na Ziemi, któremu udało się popełnić wyjątkowo rozkoszny grzech i nikt go na tym nie przyłapał. Chciał więcej. Jeszcze raz!
Nie było otępienia. Nie odczuwał przyjemnej ciężkości, lecz lekkość we wszystkich członkach i cudowną jasność umysłu. Tym różnił się od uzależnionych od opium ludzi.
Różnił się też tym, że był wampirem. Przed chwilą skończył swój ludzki posiłek. Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni.
Przymknął oczy. Za chwilę zajmie się ciałem. Jeszcze przez moment będzie się rozkoszował słodyczą sytości. Na zmartwienia zawsze przyjdzie czas. Te chwile, gdy jego umysłu nie bombardowały myśli wszystkich ludzi dookoła, były tak krótkie! Tak ulotne! Odchodziły zbyt szybko, by mógł się nimi znudzić. Opanował już sztukę zabijania resztek ludzkich odruchów przed polowaniem. Tłumaczył sobie, że to instynkt. Jest drapieżcą, dlaczego więc miałby żyć inaczej niż drapieżca? Czy lew ma wyrzuty sumienia dopadając antylopę? Czy w związku z tym zacznie jeść trawę? Nie, ponieważ nie zrobił niczego wbrew swej naturze. A zatem wampir też nie powinien ograniczać się nakazami natury moralnej.
Przez jakiś czas poddawał się tym przemyśleniom, czując rosnącą irytację. Znów tłumaczył się przed samym sobą, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie "Co by Carlisle powiedział?" Wiedział jednak, że żadna z odpowiedzi nie usatysfakcjonowałaby jego stwórcy.
Wytarł ręce w spodnie. Zrobił to dziwnym, szybkim ruchem, zbyt prędkim, by zauważyło to ludzkie oko. Nie musiał, gdyż dłonie miał czyste. Czuł się jednak, jakby Carlisle stał nad nim z rozczarowaniem w oczach i smutnym milczeniem, a on klęczał przed nim, usiłując się wytłumaczyć. Nim jednak dotarł do niego prawdziwy powód nerwowych ruchów i myśli o wampirze, wstał szybko i podniósł z ziemi pozbawione krwi ciało.
Nie dopuszczał do siebie myśli, że po prostu tęsknił.
JESIEŃ/ZIMA 1927
ASHLAND, WISCONSIN
Esme przyłapała swego męża na wpatrywaniu się w drzwi. Robił to często, szczególnie wieczorami, kiedy wydawało mu się, że jest sam. Łudził się - ona zawsze stała gdzieś blisko. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, po czym podeszła do niego i dotknęła jego ramienia.
- Też za nim tęsknię - powiedziała, gdy Carlisle odwrócił się w jej stronę.
- Wciąż się zastanawiam, czy naprawdę go ograniczałem. I gdzie on teraz jest? Jak sobie radzi? Nie przyznał, że nie był w stanie uwolnić się od myśli o swoim synu. Miesiąc temu Edward wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, nim do końca przebrzmiało echo wykrzyczanych przez niego słów.
Esme nic nie odpowiedziała, tylko zastygła w doskonałym bezruchu, wpatrując się w męża. Myślała o tej samej scenie i o tym, co wtedy powiedział Edward. Na samo wspomnienie czuła kłucie w miejscu, w którym niegdyś biło jej serce. Nigdy by nie pomyślała, że wampiry mogą odczuwać ból.
- Jest młody. - Zdecydowała się w końcu odezwać. - Bunt. To minie. Wróci - dodała, choć nie była tego ostatniego tak pewna, jak by chciała.
Carlisle zaśmiał się gorzko, cicho.
- Mój Boże, jak bardzo bym tego chciał. Czuję jednak, że to nie nastąpi szybko. Jeszcze się... nie wyszalał.
W głębi ducha miał nadzieję, że Edward nie uczyni niczego, czego później miałby żałować. I tej nadziei uczepił się niczym ostatniej deski ratunku, nie dopuszczając do siebie myśli, że Edward robi to, co wszystkie wampiry na świecie.
Zabija. I bardzo chce to robić.
Choć Carlisle wolał myśleć, że więcej w tym wszystkim było chęci zranienia go, niż samej żądzy krwi. Bunt? Edward nie był młodzieńcem, choć jego twarz temu przeczyła. Z drugiej jednak strony jak miał rozumieć słowa swojego syna? "Uczyniłeś ze mnie monstrum, a potem każesz mi być kimś innym". Zupełnie jakby mówił mu "Sprowadziłeś mnie na świat i chcesz, bym był tobą". Nigdy wcześniej tak boleśnie nie odczuwał bólu rodzicielstwa, jak w tamtej chwili, kiedy w myślach pozwolił mu odejść. Miał jednak nadzieję, że jego syn będzie pamiętał też ostatni mentalny przekaz. "Tylko nie zapomnij wrócić".
- Carlisle?
Wrócił do rzeczywistości. Esme podawała mu płaszcz i kapelusz. Miała smutne oczy. Czekała ją kolejna samotna noc w pustym domu, od którego ścian odbijała się tęsknota.
NOWY JORK
Odkąd trzasnął drzwiami w domu Cullenów, minął miesiąc. A jednak wciąż czuł się jak bezdomny, pomimo wygodnego mieszkania na przedmieściach oraz wolności, która na niego spłynęła. Żył samotnie, choć wyczuwał czasem woń innych wampirów. Za każdym razem zapach był trochę inny. Żaden krwiopijca nie spędzał w tej części miasta więcej czasu, niż to absolutnie konieczne.
A zatem Edward był masochistą.
Czasami miał ochotę stanąć z którymś twarzą w twarz. Tak bez powodu, byle zostać dostrzeżonym. Wstrzymywał jednak te zapędy, ilekroć docierał do niego zapach drugiego wampira. Nie rozglądał się też wtedy, choć wiedział, że osobnik musiał być na tej samej ulicy. Inaczej by go nie wychwycił zmysłami. Na dobrą sprawę wiedział, że po spojrzeniu krwiopijcy w twarz chciałby odejść, a tego nie mógł sobie zagwarantować, jeśli któryś go zauważy. Poza tym inni z pewnością także czuli jego obecność, a jednak nie szukali jego towarzystwa. To znak, że lepiej im nie wchodzić w drogę. Zresztą krwiopijcy z natury byli samotnikami. Tylko Carlisle i Volturi, którzy dla Edwarda byli czymś w rodzaju rodzinnej legendy, wyłamywali się z tej reguły. Być może jeszcze ktoś żył w wampirzej komunie, ale były to rzadkie przypadki. Tak czy siak Edward nie zamierzał tworzyć nowej rodziny. Właśnie się z jednej wyrwał i chciał zakosztować czegoś innego.
Tęsknił za spacerami po ulicach w ciągu dnia. Nie wymagał, by chodniki były zalane słońcem - to minęło po pierwszym roku z Carlislem. Poza tym i tak nie mógłby wtedy wyjść na zewnątrz, by się nie ujawnić. Pragnął wyjść, gdy po ulicach będą chodzić ludzie. Na razie jednak było to niemożliwe. Na początku października pogoda dopisywała i słońce regularnie ogrzewało całe miasto. Mógł polować tylko w nocy, kiedy słońce nie zdradzało jego natury.
Wstrząsnął nim dreszcz, kiedy wspomniał swoją pierwszą próbę. Wysoki, chudy mężczyzna. Emigrant ze śpiewnym włoskim akcentem i chropowatymi dłońmi. Pełen obrzydliwych, skołtunionych myśli. Splecione razem tworzyły kłębowisko wspomnień i marzeń o zabijaniu. Drżenie rąk zdradzało nieopanowaną, niewytłumaczalną żądzę krwi. Chciał być panem życia i śmierci, usłyszeć, jak ktoś błaga go o życie. Zakompleksiony, pełen nienawiści do całego świata człowiek, który nie mógł być panem. Edward skrzywił się z obrzydzeniem.
Chciał złapać mężczyznę w ciemnym zaułku. Zmiażdżyć mu kark, nim ten zdoła krzyknąć. Tym jednym gwałtownym ruchem uciszyć jego krtań i myśli, które jak oszalałe atakowały wampira wizjami niespełnionych marzeń o zadawaniu cierpienia. Edward Masen pragnął rozszarpać mu gardło i nim zdąży jeszcze raz pomyśleć o tym, co robi, pić ludzką krew. Zaciskać palce na ramionach człowieka, radując się swoją siłą, ciesząc zmysły smakiem. Jego ciało sprężyłoby się, jakby zaraz miał skoczyć. Nowe siły wypełniałyby go powoli, dając obietnicę przyszłych czynów. To by było takie proste! Wystarczy zamienić kata w ofiarę!
Ale wtedy zalały go wspomnienia o Carlisle'u. Co by powiedział? Oczywiście. "To potwór, Edwardzie. Masz rację. Ale to wciąż człowiek". I Edward tylko uderzył tego człowieka w ciemię tak, by stracił przytomność. A potem uciekł jak tchórz, wiedząc, że skołowany Włoch obudzi się za jakiś czas, a potem znów wyjdzie na ulicę, by kogoś zabić. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły mu zabrać krwi swojej ofiary, a potem dręczyły go, że tego nie zrobił.
- Do diabła z tobą, Carlisle! - krzyknął Edward w pustkę mieszkania, wracając do rzeczywistości. Otrząsnął się ze wspomnień. Wstał z fotela i wyszedł na zewnątrz.
Był wieczór, wigilia Jom Kippur.
Kiedy czytał w New York Timesie notatkę o filmie, doszedł do wniosku, że datę premiery wybrano idealnie. Podobno akcja miała koncentrować się wokół tego święta.
Szybkim (bacząc na ludzkie tempo) krokiem zmierzał w stronę centrum miasta. Przez jakiś czas zastanawiał się, czy nie złapać tramwaju, ale wstrzymał się. To zbyt duża pokusa! Takie kłębowisko ludzi w zamkniętym pomieszczeniu... To mogło źle się skończyć. Wprawdzie nie był głodny, ale nigdy nic nie wiadomo. Poza tym wystarczył lekki ścisk, by ktoś mógł poczuć, jak zimna jest jego skóra.
Szedł ulicą. Co jakiś czas przemykał się ciemnymi uliczkami, w których, sprawdziwszy najpierw, czy nikt nie patrzy, nadrabiał opóźnienie szybkim, bynajmniej nie ludzkim, biegiem.
Lubił małe uliczki. Kręciło się w nich zdecydowanie mniej ludzi, co oznaczało mniej różnych myśli, które mógłby słyszeć. Poza tym typowo uliczny hałas nie dawał o sobie znać na taką skalę, jak w innych punktach miasta.
Uśmiechnął się do siebie. Boże, jakiż był dziwny! Unikał środków lokomocji w obawie przed tłumem ludzi. Chadzał wąskimi uliczkami z tego samego powodu. A gdzie miał zakończyć swój spacer? W centrum tętniącego życiem miasta! W najbardziej obleganym dziś miejscu! Ale z drugiej strony, co innego przemknąć się na swoje miejsce, gdy większość widowni będzie już siedziała, a co innego pchać się do zatłoczonego tramwaju czy autobusu i być oblężonym przez miękkie, ciepłe ciała.
Carlisle by mu nie pozwolił pójść do kina. Bałby się, że ktoś mógłby Edwarda rozpoznać jako krwiopijcę albo że zaatakuje ludzi.
- Niech diabli wezmą Carlisle'a i jego obawy - mruknął do siebie Edward, strzepując pyłek z eleganckiego garnituru. Nie zamierzał przecież rezygnować z zobaczenia najnowszych osiągnięć techniki własnymi oczyma. Nawet jeśli owa technika miała służyć wyłącznie rozrywce.
Zerknął szybko na biało-czarne buty. Lśniły czystością.
Zatrzymał się w końcu pod kinem. Nad wejściem świecił się neon "Warner's Theatre", powyżej wisiał wielki, zasłaniający niemal cały budynek, plakat z nazwiskiem Ala Johnsona i tytułem filmu. Przed wejściem stał tłum spragnionych nowego osiągnięcia kinematografii ludzi. W samym centrum wydarzeń tłoczyli się dziennikarze i robili zdjęcia. Edward ostrożnie usunął się z zasięgu kamer, choć miał wrażenie, że i tak nie wykazał się zbyt wielką ostrożnością i zapewne ktoś go uwiecznił na zdjęciu. Mógł mieć tylko nadzieję, że akurat to zdjęcie nie nie znajdzie się w gazecie.
Śpiewak jazzbandu... Edward nie lubił jazzu, ale w tym wypadku gust muzyczny nie miał nic wspólnego z jego obecnością na premierze. Był ciekawy pierwszego filmu dźwiękowego. Musical na srebrnym ekranie? To dopiero coś! To była... czysta rewolucja. Jazz, który go zapewne zaatakuje z ekranu, jakoś przeżyje. Ciekawość zwyciężyła sceptycyzm, czy cokolwiek hałaśliwego przebije nieudźwiękowiony geniusz Charliego Chaplina.
Zabawiając się takimi myślami, czekał na zewnątrz, aż rozentuzjazmowany tłum zniknie wewnątrz kina, a potem spokojnym krokiem wszedł do środka. Uchwycił ironiczną myśl biletera, że najbielszy z ludzi idzie obejrzeć film o Żydach, w którym będzie muzyka wymyślona przez czarnych.
"Gdybyś tylko wiedział!" pomyślał, opanowując chęć uduszenia go. Z tak skrajnym rasizmem jak dotąd się nie spotkał, a przecież segregację obserwował niemal każdego dnia. Bileter cofnął się o krok, jakby wyczuł, że ze stojącym naprzeciwko niego dżentelmenem coś jest nie tak. Był zbyt... nieludzki.
Edward dla zabawy błysnął w jego stronę nieprzyjemnym uśmiechem, z satysfakcją rejestrując poczucie zagrożenia w umyśle chłopaka. Wszedł na salę i, nikogo nawet nie musnąwszy, udał się w kierunku ostatniego wolnego miejsca w najdalszym kącie sali. Siedząca obok kobieta instynktownie przytuliła się mocniej do swojego partnera. Edward starł się nie roześmiać.
A potem światła zgasły i na ekranie pojawił się czarno-biały obraz. Wampir spojrzał na ekran. I wtedy się zaczęło.
Niczego nie zapamiętał z filmu. Publiczność wstrzymała oddech, gdy z ekranu popłynęła piosenka. Edward wstrzymał oddech, by nie prowokować losu. Umysły ludzi zostały opanowane przez silne wrażenia, chociaż historia rozgrywająca się na ekranie była dość banalna. Kłębowisko wrażeń układało się mniej więcej w jeden wielki okrzyk - Niesamowite! Wampir znalazł się w centrum hałasu, myśli biły go z każdej strony. Był zdziwiony. Nie podejrzewał, że w kinie będzie narażony na coś takiego. Zazwyczaj w takim miejscu wszyscy chłonęli obraz, nie odrywając wzroku od poruszających się na ekranie postaci. Czy to dźwięk sprawił, że publiczność oszalała. Czy jemu także groziło szaleństwo?
Chciał uciec. Uciec jak najdalej. Nie mógł się skupić na filmie, świadomość otaczających go ludzi uderzyła w niego z całą swoją mocą. Czuł zapach ich krwi, przytłumiony nieco wonią perfum i brylantyny oraz silną nutą potu. Przymknął oczy i zaczął w myślach liczyć, co zazwyczaj go uspokajało. Jeśli wyjdzie z sali, zwróci na siebie uwagę. Jeśli tego nie zrobi - zwariuje.
Siedząca obok kobieta coraz mocniej przytulała się do partnera. Edward czuł to, ale już nie było mu do śmiechu. Miała się czego bać. Zerkała na niego z niepokojem w oczach, choć nawet nie drgnął.
- Louise, co się stało? - usłyszał cichy szept. To mężczyzna obok poczuł, jak silnie lgnie do niego jego towarzyszka. Zapewne drżała.
- Nie... nie wiem - odparła, tuląc się do niego. Otoczył ją ramieniem, co dało kobiecie złudne poczucie bezpieczeństwa.
Edward liczył. "Wait a minute, wait a minute..." To z ekranu. A potem "Och mój Boże!" i "To niezwykłe!" Kolory. Kolory? Nie. Dźwięki. Ktoś westchnął, ktoś zakasłał. Wybuch śmiechu. Piosenka. Znowu. To Jakie śpiewa. Na sali ktoś krzyknął "Och!".
Wampir zasłonił uszy dłońmi. Mimo to wszystko do niego docierało. Zakrył nos. Trochę lepiej.
Zapaliły się światła. Edward wstał i szybko wyszedł, rejestrując jeszcze pełną strachu myśl Louise "Boże, dopiero co tu był!"
Na zewnątrz było ciepło. Przed kinem nie stali już dziennikarze, więc nie musiał pilnować się, by ktoś nie zrobił mu zdjęcia.
"A właściwie czemu nie?!", pomyślał, wdychając wieczorne powietrze. "Co to da? Czy ktoś mnie w ogóle zobaczy na tym zdjęciu? A nawet jeśli, to co? Pomyśli, że jestem wampirem? Najwyżej dojdzie do wniosku, że jestem albinosem." Uśmiechnął się. Czuł się o wiele lepiej, gdy nozdrzy nie drażniła mu już woń tłumu ludzi. Ulga rozluźniła jego mięśnie.
Szedł szybkim, zdecydowanym krokiem. Wyjście do kina okazało się błędem, ale trudno. Przynajmniej spróbował. Wiedział już, że nie może jeszcze przebywać wśród ludzi, bez narażania nikogo na ryzyko, a przynajmniej nie w takim tłumie.
Musiał zapolować, by pozbyć się pragnienia. Wprawdzie jadł nie tak dawno, ale jednak wolał na wszelki wypadek...
Zaciskając zęby z upokorzenia pognał niczym wiatr na obrzeża miasta. Uciekł od Carlisle'a i jego życiowej filozofii, by w samotności wciąż żyć według jej zasad. I choćby nie wiadomo, ile razy o to się złościł, nie umiał inaczej. Jego instynkt pokonała doktryna, jak w myślach nazywał postawę swego stwórcy.
Któregoś dnia złamie się i w końcu zabije. Będzie potworem, którym uczynił go Carlisle. Nic go przed tym nie powstrzyma.
ASHLAND, WISCONSIN
- Dlaczego on tak ryzykuje? - zawołał Carlisle, wpatrując się w gazetę, jakby mogła mu odpowiedzieć.
- Kto? - zapytała Esme, chociaż doskonale wiedziała, kogo miał na myśli jej mąż.
- Edward - usłyszała w odpowiedzi. Carlisle wypowiedział imię swego syna spokojnie, ze smutkiem. Nie odrywał wzroku od pierwszej strony New York Timesa, na której był artykuł o wielkim sukcesie Śpiewaka jazzbandu. Obok widniało zdjęcie pchającego się do wejścia tłumu. Carlisle bez trudu wyłapał samotną, stojącą kilka kroków z dala od tego całego szaleństwa sylwetkę.
- Zdjęcie jest dosyć niewyraźne - rzekła Esme, jakby to coś zmieniało. Zaglądała mężowi przez ramię, wpatrując się w obrazek i szybko ślizgając się wzrokiem po artykule.
- To on, kochana - odparł Carlisle.
- Wiem. To była luźna uwaga.
Zapadła cisza. Esme wyprostowała się i przez jakiś czas obserwowała siedzącego na kanapie męża. Opierał nogę na nodze, stopą zahaczał o mały stolik, na którym piętrzyły się przeróżne gazety.
- Wiesz, że żyje - powiedziała w końcu, czując, jak bardzo bezsensowne jest to zapewnienie.
- Wiedziałem to już wcześniej. Wampira nie tak łatwo zabić. - Zamilkł na chwilę. Zastanowiwszy się w końcu dodał: - Boję się, że żyje zbyt otwarcie, że za dużo ryzykuje. Jego instynkty...
Esme położyła drobną dłoń na ramieniu męża.
- Jego instynkty są pod kontrolą, dobrze o tym wiesz - szepnęła. - Nie martw się - dodała, choć ją samą dręczyło zmartwienie - Nie zrobi niczego głupiego.
Carlisle uniósł dłoń, która wciąż spoczywała na jego ramieniu i ucałował ją.
- Taką mam nadzieję.
NOWY JORK
W wigilię nowego roku wciąż nie przełamał swego oporu. Długo jeszcze słyszał w głowie skowyt bezpańskiego psa. Czuł się coraz gorzej, zabijając te zwierzęta. Pocieszał się wprawdzie, że i tak głodowały i marzły, a on, najszybciej jak się dało, skracał ich cierpienia, ale to nie pomagało. Sarny nie wydawały z siebie nigdy takiego dźwięku, jak przerażony kundel. Nie usiłowały mu wydrapać oczu, jak broniący się kot.
Doprawdy, był żałosny. Uciekł do Nowego Jorku, by żywić się kotami i psami. Żebrak w eleganckich butach. Kloszard w eleganckim płaszczu. Pośmiewisko dla wampirów. Ciekawiło go, co by na to Carlisle powiedział. Może by wybuchnął śmiechem? Skądże znowu! On potarłby dłonią podbródek i zrobił zadumaną minę, po czym pomyślałby "Mój Boże, Edwardzie". Aż się wzdrygnął. To go denerwowało w stwórcy najbardziej. Ta jego wieczna zaduma, mądre, pełne doświadczenia spojrzenie, ojcowski, łagodny głos, nawet gdy go łajał. Jego wielka, wieczna miłość, traktowanie go jak syna, ciągłe próby zrozumienia wszystkiego. Łagodność. Cholerny ideał.
Rozmyślania przerwał mu śpiew. Był czysty, dosyć głośny. Mężczyzna śpiewał wyjątkowo sprośną piosenkę i gdyby Edward mógł, spłonąłby rumieńcem. Ruszył w kierunku, skąd dochodziła kolejna niedorzeczna przyśpiewka, usiłując opanować dziwną radość. Pijany człowiek! Nieświadomy niczego! Nie będzie nawet wiedział, co się dzieje! Czy z takim poszłoby mu łatwiej? Edward nie był pewien, czy da sobie radę. Nie dopuszczał do siebie myśli o swym stwórcy, by nie powstrzymało go przypomnienie o moralności. Precz z moralnością! Precz z...
Wąską, wtuloną między kamienice, uliczką szedł mężczyzna. Zataczał się i śpiewał na całe gardło, czemu wtórowały odgłosy z pobliskiego klubu. Ludzie bawili się coraz głośniej, jakby zapomnieli o ryzyku. Edward wyłączył się na tamte odgłosy, porażony niezwykłym odkryciem. Wpatrywał się w niewysokiego mężczyznę z rosnącym niedowierzaniem. Czuł jego zapach. Zaciągnął się powietrzem raz jeszcze, dla pewności. Niemożliwe!
W tym momencie zauważył nadbiegających policjantów. Biegli w stronę zataczającego się jegomościa z dziką satysfakcją. "Mamy cię, gagatku!", pomyślał ten, który nadbiegł pierwszy.
- Nie! - zawołał. Nie był do końca pewien, czy chciał zapewnić policjanta, że nie powinien się zbliżać do pijanego, czy też może nie chciał, by to tamten skoczył na Bogu ducha winnego stróża porządku. W jednej chwili jednak znalazł się tuż obok i chwycił pijanego za ramiona.
- Przepraszam, to mój przyjaciel - powiedział szybko do policjanta.
Pijany spojrzał na niego lekko nieprzytomnie i uśmiechnął się szeroko, trochę głupawo.
- Szsześlifeho nofffoku - wybełkotał, chuchając w nozdrza Edwarda ostatnim posiłkiem.
- Jest bardzo chory - zapewnił mundurowego. W myślach pluł sam na siebie, że tłumaczy się przed człowiekiem z wyczuwalnym strachem w głosie, zamiast złapać "przyjaciela" i uciekać.
- Przyjaciel, taaa? - zapytał powątpiewająco policjant. - A jak to się zwiemy?
Pijak nonszalancko wyciągnął rękę w stronę stróża prawa i przeniósł na niego swój niemądry uśmiech.
- Pete jestem - powiedział, nawet się nie zająknąwszy.
Policjant skrzywił się z obrzydzeniem, czując od niego alkohol. Zwrócił się do Edwarda.
- Chory? Na mój rozum, to on jest zalany. Gdzieś pił?! Gadaj! - warknął w stronę uśmiechającego się mężczyzny.
- Szszo? - beknął Pete.
- Nie, nie, panie władzo, on nie jest pijany, naprawdę - zapewnił go Edward tak grzecznie, jak tylko potrafił. Musiał zabrać stąd "przyjaciela" i wydrzeć mu tę jedną tajemnicę.
- Bez gadania. Aresztuję was obu! - Policjant wypiął pierś i skinął na towarzyszących mu mundurowych. Edward usłyszał jego myśl o awansie za kolejny klub. Ktoś musiał dać mu zatem cynk, że za drzwiami ludzie bawią się, pijąc alkohol. Przez mózg jak strzała przeleciała mu refleksja, że ludzie są niezwykle pomysłowi, jeśli chodzi o robienie drugiemu na złość. I nawet robią to zgodnie z prawem.
Już chciał chwycić policjanta za kołnierzyk i powiedzieć mu, gdzie ma się wynieść, ale nie musiał. W tym momencie z klubu wytoczyła się jakaś para i znieruchomiała w pół kroku na widok policji.
Ona pomyślała "Cholera, gliny!"
On krzyknął:
- Cholera, gliny!
Wbiegli do środka, wrzasnęli i potem już cała sala wrzeszczała w panice. Policjanci zostawili Edwarda i Pete'a w spokoju i rzucili się ku poważniejszej sprawie. Mieli wozy do załadowania aresztowanymi ludźmi.
"Vivat prohibicja!", pomyślał Edward, odciągając Pete'a i prowadząc go jak najdalej od kotłowiska ludzi. Szli noga za nogą, aczkolwiek nieco zbyt szybko jak na ludzkie możliwości. Dla oka przeciętnego człowieka po prostu zniknęli jak kamfora. W ciszy, ponieważ Pete'owi najwyraźniej wyczerpał się repertuar. Być może jednak dotarła do niego powaga sytuacji.
- Jak wytrzeźwiejesz, o ile tak się stanie, powiesz mi, jak to zrobiłeś - mamrotał do siebie Edward, czując, jak ciąży mu ramię "przyjaciela".
Nigdy w życiu nie spotkał wampira, który by się upił.
c.d.n.
KOMENTARZE KARMIĄ WENA! |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pon 16:21, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 13 razy
|
|
|
|
|
|
Prudence
Wilkołak
Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta
|
Wysłany:
Czw 22:46, 30 Kwi 2009 |
|
To Opowiadanie wpierw odstraszyło mnie nazwą, długo myslałam czy wejść ale dobrze zrobiłam. Jestem pod mego wrażeniem. Rzadko spotyka się osobę która piszę w ten sposób opowiadania jak ty. Nie mam się się do czego doczepić, dlatego posłodzę:
akcja - dużo by mówić, była inna, pełna świetnych przemyśleń, czytając to czułam się jakbym była świadkiem zdarzeń,
fabuła - cieszę się, że tak realistycznie oddałaś charakter lat 20. Boże brak mi słów,
styl - nie widziałam napisu beta, co jeszcze bardziej potęguje moje uznanie,
Długość- wystarczająca by określić, czy jest się fanem, Ja jestem.
Pisz więcej, jesteś niesamowita,
Prudence |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Prudence dnia Czw 22:47, 30 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
darysia...
Człowiek
Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 78 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa-Polska
|
Wysłany:
Czw 23:36, 30 Kwi 2009 |
|
Weszłam, więc piszę :)
Jest mi trochę głupio, bo to dopiero drugi tekst, i pomimo tego, że, jak widać, nie ma bety, ja zrobię coś podłego.
Mnie nazwa nie wystraszyła, weszłam, ponieważ to jest nowe ff, i zawsze warto jest się przekonać, co takiego powstaje. :)
Podoba mi się. Jest takie inne, różniące się od innych opowiadań. Jak dla mnie oczywiście za krótko, ale na to nic nie poradzę.
Irytuje mnie troszkę szyk przestawny, którym piszesz swoje dzieło, ale wypomniałam Ci to w jednym z poniższych cytatów.
Oczywiści, jeśli nie nie chcesz, nie musisz sobie ich brać do serca, a czasami mogę się mylić, ponieważ wymieniłam wszystkie swoje wątpliwości. :)
OK, co do treści. Pomimo tego, że jest krótko, jak już mówiłam, podobało mi się. Ładnie opisujesz te wszystkie rzeczy, są opisy,
jednak brakuje mi trochę dialogów, albo ja tak przeczytałam, że nie przywiązałam do nich, zbyt dużej wagi.
Nie będę teraz już taka milutka i wytknęłam jako takie błędy. Głównie jest to interpunkcja, nic na to nie poradzę :)
thingrodiel napisał: |
Kiedy czytał w New York Timesie notatkę o filmie doszedł do wniosku, że datę premiery wybrano idealnie. |
hi hi, przecinek po "filmie" .
Cytat: |
Szybkim (bacząc na ludzkie tempo) krokiem zmierzał w stronę centrum miasta. |
No i wydaje mi się, że przecinek powinien być po "krokiem". Tak jakoś lepiej mi brzmi.
Cytat: |
To mogło źle się skończyć. Wprawdzie nie był głodny, ale nigdy nic nie wiadomo. |
Hm.. Wydaje mi się, że zamiast "mogło", mogłabyś użyć słowa "mogłoby", ponieważ on nie wsiadł do tego tramwaju i ta sytuacja się nie wydarzyła.
Cytat: |
Poza tym wystarczył lekki ścisk, by ktoś mógł poczuć, jak zimna jest jego skóra. |
Cytat: |
Poza tym typowo uliczny hałas nie dawał o sobie znać na taką skalę, jak w innych punktach miasta. |
Czy ktoś mi może odświeżyć pamięć i powiedzieć, czy po "poza tym" stawia się przecinek, bo mam wrażenie, że tak, ale nie jestem pewna.
Cytat: |
Ale z drugiej strony co innego przemknąć się na swoje miejsce, gdy większość widowni będzie już siedziała, a co innego pchać się do zatłoczonego tramwaju czy autobusu i być oblężonym przez miękkie, ciepłe ciała. |
Przecinek po "Ale z drugiej strony", czyli przed pierwszym "co".
Cytat: |
Carlisle by mu nie pozwolił pójść do kina. Bałby się, że ktoś mógłby Edwarda rozpoznać jako krwiopijcę albo że wampir zaatakuje ludzi. |
Hę? Przepraszam, ale zarechotałam z tego zdanka, a raczej z ostatniej jego części. :)
Cytat: |
Edward dla zabawy błysnął w jego stronę nieprzyjemnym uśmiechem, z satysfakcją rejestrując poczucie zagrożenia w umyśle chłopaka. |
Wydaje mi się, że to "dla zabawy" jest takim wtrąceniem, przynajmniej na razie sobie go tak zinterpretowałam, ale nie wiem czy to do końca prawda :), więc przed i po powinien być przecinek :)
Cytat: |
Nie podejrzewał, że w kinie będzie narażony na takie coś. Zazwyczaj w kinie wszyscy chłonęli obraz, nie odrywając i jego od poruszających się na ekranie postaci. |
Na czerwono jest zaznaczone powtórzenie, ale tak jakby, czegoś mi brakuje w drugim zdaniu. Może, przecinka? A na niebiesko: "coś takiego"? TO tylko moja sugestia i moje urojenia, więc nie musicie w ogóle zwracać na to uwagi :)
Cytat: |
Wybuch śmiechu. Piosenka. Znowu. To Jakie śpiewa. Na sali ktoś krzyknął "Och!" |
Dałabym kropkę na końcu zdania, mimo wszystko, że wyrażenie w cudzysłowu, kończy się wykrzyknikiem. :)
Cytat: |
W wigilię nowego roku wciąż nie przełamał swego oporu. |
Przecinek przed "wciąż".
Cytat: |
Pocieszał się wprawdzie, że i tak głodowały i marzły, a on najszybciej jak się dało skracał ich cierpienia, ale to nie pomagało. |
Przecinek po "najszybciej jak się dało", rozumiem to też jako a'la wtrącenie
Cytat: |
To go denerwowało w stwórcy najbardziej. |
Ok, wiem, że to jest część twojego stylu, ale, np: mi, nie czyta się tego tak lightowo, jakby można było się spodziewać. Według mnie już lepiej brzmi: To go najbardziej denerwowało w stwórcy", ale nie mam zamiaru rozwalać Ci całego tekstu z tego powodu. Napisałam o ty, ponieważ taki szyk przestawny wydaje mi sie dosyć "staromodny" i w ogóle ten teges :)
Cytat: |
Ruszył w kierunku, skąd dochodziła kolejna, niedorzeczna przyśpiewka, usiłując opanować dziwną radość. |
Przecinek zaznaczony
Cytat: |
Pijany człowiek! Nieświadomy niczego! Nie będzie nawet wiedział, co się dzieje! Czy z takim poszłoby mu łatwiej? Edward nie był pewien, czy da sobie radę. Nie dopuszczał do siebie myśli o swym stwórcy, by nie powstrzymało go przypomnienie o moralności. Precz z moralnością! Precz z...
Wąską, wtuloną między kamienice, uliczką szedł mężczyzna. |
Tem fragment bardzo mi się podoba. Na samym początku panuje taka ekspresja, dynamika, a potem zamienia się w idealny spokój. Jakby przeczytać tylko fragment drugiego zdania : Precz z... Wąską, wtuloną miedzy kamienice, uliczką." Przepraszam, ale ja to zdanie zapamiętam na bardzo długo :)
Cytat: |
Wbiegli do środka, wrzasnęli i potem już cała sala wrzeszczała w panice. |
Powtórzonka sa zaznaczone na czerwono. Jednak lepiej by było: "Wbielgli do środka, wrzasnęli, a potem już całą salę ogarnęła panika."
Cytat: |
Policjanci zostawili Edwarda i Pete'a w spokoju i rzucili się ku poważniejszej sprawie. |
Przecinek przed "spokoju".
Cytat: |
Mieli wozy do załadowania aresztowanymi ludźmi. |
Zabrakło ci "(...)<b>z</b> aresztowanymi ludźmi."[/u]
Pisz dalej, wstawiaj nowe rozdziały dalej, i słuchaj naszych komentarzy dalej :)
Tekst jest w większości poprawnie napisany, ale może powinnaś znaleźć jakąś betę, żeby chociaż zerknęła na tekst. Jakieś spojrzenie na całość z innej perspektywy. :)
Dziękuję, że mnie wysłuchałaś, nie miałaś wyjścia. Kazałaś komentować, to masz :) Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
Pozdrawiam i życzę VVENA
straszna :)darysia...
P.S. Tak jak wyżej, jestem fanką :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez darysia... dnia Nie 15:30, 03 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 13:11, 01 Maj 2009 |
|
Darysiu, niektóre błędy są faktyczne, uznaję je, już poprawiłam. Nie gniewam się, lecz bardzo dziękuję za wskazanie.
Natomiast w kilku kwestiach będę się bronić „siłom i godnościom osobistom”, jak to było w kabarecie Dudek.
darysia... napisał: |
Tekst jest w większości poprawnie napisany, ale może powinnaś znaleźć jakąś betę, żeby chociaż zerknęła na tekst. |
Mam betę, ale nie cierpi tego fandomu, więc nie chciałam jej katować swym „arcydziełem”. Ponieważ jednak większość twoich zarzutów budziła moje wątpliwości, skonsultowałam się z nią na wszelki wypadek (jest wykształconą polonistką, żeby nie było, że mnie sprawdza koleżanka z ławki). I, pozwolę sobie zauważyć, racja jest po mojej stronie. Ale po kolei.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Szybkim (bacząc na ludzkie tempo) krokiem zmierzał w stronę centrum miasta. |
No i wydaje mi się, że przecinek powinien być po "krokiem". Tak jakoś lepiej mi brzmi. |
Między „lepiej brzmi” a „jest poprawnie”, bywa, znajduje się wielka przepaść. „Bacząc na ludzkie kroki” jest w nawiasie, nie między przecinkami. Wobec tego tak na dobrą sprawę oddzielasz tylko „szybkim krokiem”. Nie ma czasownika, nie jest to żadne wtrącenie, wobec tego przecinka tam być nie powinno.
darysia... napisał: |
Cytat: |
To mogło źle się skończyć. Wprawdzie nie był głodny, ale nigdy nic nie wiadomo. |
Hm.. Wydaje mi się, że zamiast "mogło", mogłabyś użyć słowa "mogłoby", ponieważ on nie wsiadł do tego tramwaju i ta sytuacja się nie wydarzyła. |
Dałam oznajmienie, nie przypuszczenie. Bohater stwierdził, że coś mogło się źle skończyć. Nie jest więc konieczne wstawiać tam „by”.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Poza tym wystarczył lekki ścisk, by ktoś mógł poczuć, jak zimna jest jego skóra. |
Cytat: |
Poza tym typowo uliczny hałas nie dawał o sobie znać na taką skalę, jak w innych punktach miasta. |
Czy ktoś mi może odświeżyć pamięć i powiedzieć, czy po "poza tym" stawia się przecinek, bo mam wrażenie, że tak, ale nie jestem pewna. |
W tym zdaniu nie można dać przecinka po „poza tym”, ogólnie można wstawić, jeśli występuje w drugiej części zdania i wprowadza zdanie podrzędne. Tutaj występuje na początku, więc byłoby niepoprawne.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Carlisle by mu nie pozwolił pójść do kina. Bałby się, że ktoś mógłby Edwarda rozpoznać jako krwiopijcę albo że wampir zaatakuje ludzi. |
Hę? Przepraszam, ale zarechotałam z tego zdanka, a raczej z ostatniej jego części. :) |
Wywaliłam „wampira”, by zdanie zrobiło się przejrzystsze. Będę jednak wdzięczna, jeśli napiszesz mi, co było w nim ŚMIESZNEGO. Z góry dziękuję.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Edward dla zabawy błysnął w jego stronę nieprzyjemnym uśmiechem, z satysfakcją rejestrując poczucie zagrożenia w umyśle chłopaka. |
Wydaje mi się, że to "dla zabawy" jest takim wtrąceniem, przynajmniej na razie sobie go tak zinterpretowałam, ale nie wiem czy to do końca prawda :), więc przed i po powinien być przecinek :) |
Masz rację – wydaje ci się. To nie jest wtrącenie – to określenie orzeczenia – okolicznik w postaci wyrażenia przyimkowego.
darysia... napisał: |
Cytat: |
W wigilię nowego roku wciąż nie przełamał swego oporu. |
Przecinek przed "wciąż". |
Nie ma tam przecinka, to zdanie pojedyncze, a „wciąż” to przysłówek nie spójnik i znaczy to samo co „ciągle”.
darysia... napisał: |
Cytat: |
To go denerwowało w stwórcy najbardziej. |
Ok, wiem, że to jest część twojego stylu, ale, np: mi, nie czyta się tego tak lightowo, jakby można było się spodziewać. Według mnie już lepiej brzmi: To go najbardziej denerwowało w stwórcy", ale nie mam zamiaru rozwalać Ci całego tekstu z tego powodu. Napisałam o ty, ponieważ taki szyk przestawny wydaje mi sie dosyć "staromodny" i w ogóle ten teges :) |
1. Staromodny styl jest zamierzony. Rzecz dzieje się pod koniec lat 20-tych XX wieku i taki mi najbardziej pasował.
2. Dając „najbardziej” na końcu podkreślam właśnie to słowo, a nie „stwórcę”. Nasz język nie jest pozycyjny jak angielski, tylko fleksyjny – dopuszczalne są zmiany w obrębie zdania, jeśli podkreślają coś znaczeniowo.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Ruszył w kierunku, skąd dochodziła kolejna, niedorzeczna przyśpiewka, usiłując opanować dziwną radość. |
Przecinek zaznaczony |
Pudło.
1. Już w szkole podstawowej uczą, że nie oddziela się przecinkami słów, które odpowiadają na różne pytania. „Kolejna” odpowiada na pytanie „która?”, zaś „niedorzeczna” - „jaka?”
2. Pomijając już to, co powyżej - nie chodzi tu o niejednorodność określenia, a o ważność. Jeśli dwie jednorodne przydawki nie są równorzędne, lecz pierwsza określa całość złożoną z drugiej przydawki i wyrazu, wtedy nie stawiamy przecinka. Mamy tu do czynienia z tym przypadkiem - „kolejna” odnosi się do „niedorzecznej piosenki” jako całości.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Wbiegli do środka, wrzasnęli i potem już cała sala wrzeszczała w panice. |
Powtórzonka sa zaznaczone na czerwono. Jednak lepiej by było: "Wbielgli do środka, wrzasnęli, a potem już całą salę ogarnęła panika." |
Hmm, tak, szczególnie z taką literówką byłoby lepiej. :P A poważnie - otóż to powtórzenie jest zastosowane celowo. Chodzi o to, że wrzask udzielił się wszystkim. W literaturze zabieg często stosowany, akceptowany i, co najważniejsze, poprawny. Jest różnica między powtórzeniem z nieuwagi, a celowym. To się da wyczuć.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Policjanci zostawili Edwarda i Pete'a w spokoju i rzucili się ku poważniejszej sprawie. |
Przecinek przed "spokoju". |
Wcale nie. Nie jest... jak by to wyjaśnić? Gdyby to było wymieniane po kolei np. „Podał jej nogę i rękę, i torbę, i plecak etc.” to jasne – przecinek byłby obowiązkowy. Ale w tym przypadku – nie. Pomimo że słówko „i” się powtarza.
darysia... napisał: |
Cytat: |
Mieli wozy do załadowania aresztowanymi ludźmi. |
Zabrakło ci "(...)<b>z</b> aresztowanymi ludźmi."[/u] |
Załadowania – czym? - aresztowanymi ludźmi. Gdzie tam „z” chcesz wstawić, to ja nie wiem.
Jak widać po powyższym, mój brak zaufania do innych bet jest uzasadniony.
Dziękuję za uwagę i serdecznie pozdrawiam,
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pią 14:53, 01 Maj 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 1:17, 02 Maj 2009 |
|
Zastanawiam się, jak ja to czytałam, że nie zwróciłam uwagi na potknięcia. Naprawdę wydawało mi się, że skupiłam się na tym co robię. Widać bardziej zajęło mnie to, co zrobił ze mną ten tekst, niż na samym tekście, ale ponieważ zdarza się najlepszym, a łatka jest naprawdę przednia, to nie będę się zadręczać za długo.
Jak już pisałam na Literackim uważam tę łatkę za wyjątkowo udaną i zgrabną. Ciekawi mnie motyw pijanego wampira i trafia do mnie Edward buntujący się przeciwko zasadom narzuconym mu przez Carlisle'a, choć jeszcze nie złamał wszystkich reguł, to i tak świetnie oddaje to realne podejście młodszego pokolenia do wzorców starszego. Tak już było, jest i będzie nadal.
Cenię twoje pomysły thin i to jak zgrabnie operujesz językiem polskim, chociaż zdaję sobie sprawę, że popełniasz błędy, to jednak nie waham się stwierdzić, że ojczystej mowy nie kaleczysz okrutnie, a wręcz ją celebrujesz i to jest dobre. A do tego twój Edward z początku dwudziestego wieku nawet ubrany jest adekwatnie, a nie nosi tramki i ma kolczyk w nosie, a w kieszeni odtwarzacz "empetrzy" marki Szybko i Tanio.
I to, że nie wydumałaś sobie tego filmu, a wplotłaś w opowiadanie faktyczne wydarzenia, sprawiło, że poczułam się odrobinę normalniejsza.
Czekam na kolejne odcinki. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 19:39, 02 Maj 2009 |
|
Nie bardzo rozumiem, czemu się tak korzysz mirrielu, jak gdybyś, pisząc łatkę o Edwardzie, popełniała jakąś straszliwą zbrodnię. (Pomijając fakt, że ja w ogóle nie rozumiem tych niesłabnących dytyrambów na rzecz wspomnianego forum, ale nie czas i nie miejsce na rozwodzenie się nad tym).
Od przeczytania Twojego Września nie mogłam doczekać się, kiedy znowu załatkujesz, kiedy znowu będę mogła przeczytać tekst pisany z tak wielką klasą. Dbałością o detal. Uderzającym czytelnika szacunkiem dla ojczystego języka. I ponownie skłaniasz mnie do zmiany upodobań, bo dotychczas sądziłam, że, pisząc o Edwardzie, sięgniesz po czasy, gdy w jego życiu była już Bella. Spodziewałam się tego. A zorientowawszy się, że znowu omijasz tę postać, paradoksalnie jeszcze bardziej się ucieszyłam. Bo uciszasz we mnie moje pensjonarskie zapędy i sprawiasz, że za nic mam miłosne wątki. Przynajmniej te typowo kanoniczne.
Kreując postać Edwarda – przynajmniej na tyle, na ile można to zrobić w jednym rozdziale – nie pozwoliłaś sobie na popadnięcie w skrajność. Dla mnie nie jest potworem, nie jest też Edwardem pluszowym, kanonicznym, do bólu nastoletnim; widać, że to osoba dojrzewająca. To postać złożona, ambiwalentna, wahająca się, pełna zwątpienia. Jednocześnie to drapieżca przepełniony agresją i dławiącą go wściekłością, tak do swojego stwórcy, jak do samego siebie i otaczających go ludzi. A wszystko to przeplatają delikatnie zarysowane emocje, jak tęsknota, przywiązanie, czułość, ukazujące te specyficzne, zachodzące na siebie, uzupełniające się relacje ojciec – syn, stwórca – młody wampir. Młody, zagubiony wampir. Tak przy tym prawdziwy, że nie pozostaje mi nic innego, jak w niego uwierzyć, kupić go całego, z wszystkimi jego odczuciami i przemyśleniami. Czekając na dokładniejszą kreację bohatera, na głębsze wniknięcie w jego psychikę.
Twój styl to zguba dla autorów, po których prace sięgnie się, przeczytawszy Twoją. Nie ma dla niego porównania. Ukochałam go sobie od pierwszego przeczytania, a teraz, mając w perspektywie dłuższy tekst, naprawdę się cieszę na większą z nim przygodę. Każde zdanie wydaje się nieodłącznym elementem całości, misternej, stylistycznej konstrukcji. Przede wszystkim nasuwa mi się na myśl jedno – wielka klasa. Obawiam się, że w tym momencie w pewnej mierze posiłkuję się tym, co wiem o Tobie bardziej prywatnie i wpływa to w jakimś stopniu na mój odbiór, ale to chyba nieuniknione. Przez to wybaczam Ci rzeczy, które u kogoś innego z pewnością by mnie mierziły. W każdym razie wychodzi tutaj Twoje oczytanie, znajomość różnorodnych struktur języka, swoboda, z jaką potrafisz poruszać się w świecie literackim. Posługujesz się wspaniałą, zróżnicowaną składnią, czego mi często w fanfiction brakuje. Bogate słownictwo to jedno, owszem, też się chwali, ale jeszcze bardziej uderza mnie różnorodność składni, kształtująca tekst. Majstersztyk.
Oczywiście nie udało Ci się uwolnić od powtórzeń, czasem było tak, że rejestrowałam tylko – tu i tu powtórzyła kilka zaimków, tam zabrakło synonimu, ale czasem zupełnie mi to nie przeszkadzało, a innym razem mam już kilka uwag, ale o tym później.
Wspominana przeze mnie dbałość o szczegół ujawnia się w stylu, w tym, jak pochylasz się nad poszczególnymi zdaniami, sprawnie nimi operujesz, nie pozwalasz, by to tekst wymknął Ci się spod kontroli, przeciwnie – panujesz nad nim. Raz pozwalasz mu płynąć, innym razem czynisz chropowatym, dalej budujesz dynamizm krótkimi, pojedynczymi zdaniami, później zmuszasz czytelnika do zdwojonej czujności. Wydzielasz przestrzeń na poszczególne emocje, na kreację postaci, na opis otoczenia, to wszystko się ze sobą przeplata, współpracuje. Mnie na przykład bardzo uderzyło to, że, na początku, we wspomnieniach Carlisle’a o ostatnich słowach Edwarda, wsadziłaś mu w usta słowo „monstrum”, a nie tragicznie kanonicznego „potwora”. Już to sygnalizuje mi, czego mogę spodziewać się dalej. Widać, że pisząc tekst, wkładasz w niego wysiłek, ale takiego samego wysiłku oczekujesz od odbiorcy, swoją pracą wymagasz skupienia się na niej, by móc czerpać z tego stylu, z tej treści, jak najwięcej. Ale ta dbałość o detal to również treść – oddawanie ówczesnych realiów poprzez różne szczegóły, niuanse, jak choćby elementy ubioru, ale i otoczenia, poza tym sięganie do rzeczywistych wydarzeń, tutaj – wzięcie na tapetę faktycznie wyświetlanego wtedy filmu. Jako czytelnik czuję się zaszczycona, że mogę czytać pracę kogoś, kto tak dba o swojego odbiorcę. Trudno to wszystko ogarnąć, oddać słowami, tyle jest we mnie tych pozytywnych uczuć związanych z czytaniem Twojego tekstu. Rzecz jasna nie zabrakło wad. Pierwszy fragment budził we mnie wątpliwości, a czytałam go wielokrotnie. Nadal je budzi, ale jakoś przechodzę nad tym do porządku dziennego, bo reszta jest bardzo równa, wynagradza to.
A wiesz, jak się rozpromieniłam, jak zobaczyłam, że napisałaś Dla Robaczka? Sprawiłaś mi tym wielką przyjemność i czuję się szczęśliwie zadedykowana. Dziękuję po trzykroć, thinny. Naprawdę, taki tekst… Bardzo dziękuję, dygam i w ogóle.
Wspominałam o tych powtórzeniach. Zazwyczaj mi jakoś bardzo nie zgrzytało, ale było kilka takich, obok których nie mogłam przejść obojętnie. Proszę:
Zrobił to dziwnym, szybkim ruchem, zbyt prędkim, by zauważyło to ludzkie oko. Nie musiał tego robić, gdyż dłonie miał czyste. ; Na zewnątrz było ciepło. Przed kinem nie było już dziennikarzy, więc nie musiał pilnować się, by ktoś nie zrobił mu zdjęcia. ; - Dlaczego on tak ryzykuje? – zapytał Carlisle, wpatrując się w gazetę, jakby mogła mu odpowiedzieć.
- Kto? – zapytała Esme, chociaż doskonale wiedziała, kogo miał na myśli jej mąż.
Dalej, sprawa zamykania cudzysłowem. Kończąc zdanie, najpierw domykamy cudzysłowem, dopiero później stawiamy kropkę. Żeby nie być gołosłowną, proszę bardzo, [link widoczny dla zalogowanych]. Wystąpiło to w tekście w następujących miejscach:
"Uczyniłeś ze mnie monstrum, a potem każesz mi być kimś innym." ; "Tylko nie zapomnij wrócić." ; "To potwór, Edwardzie. Masz rację. Ale to wciąż człowiek." ; "Co to da? Czy ktoś mnie w ogóle zobaczy na tym zdjęciu? A nawet jeśli, to co? Pomyśli, że jestem wampirem? Najwyżej dojdzie do wniosku, że jestem albinosem."
I jeszcze sprawa z przecinkiem po cytacie w zdaniu, przed słowami takimi, jak „powiedział”, „pomyślał”. W słowniku Ci teraz tego nie znajdę, mogę powiedzieć tylko, że spotkałam się z tym w książce – ze stawianiem przecinka między cytatem a którymś z tego typu czasowników. Miejsca w tekście:
"A właściwie czemu nie?!" pomyślał, wdychając wieczorne powietrze. ; "Mamy cię, gagatku!" pomyślał ten, który nadbiegł pierwszy. ; "Vivat prohibicja!" pomyślał Edward, odciągając Pete'a i prowadząc go jak najdalej od kotłowiska ludzi.
I potknięcia innej natury.
Chciał być panem życia i śmierci, usłyszeć jak ktoś błaga go o życie.
Przecinek przed „jak”. [link widoczny dla zalogowanych] (Jeśli człony porównawcze wchodzą w skład wypowiedzenia złożonego, powinniśmy je oddzielać przecinkiem).
Ale wtedy zalały go wspomnienia o Carlisle'ie.
Proszę, wyjaśnij mi tę odmianę.
Był wieczór, wigilia Yom Kippur.
Jeśli zależy Ci na konsekwencji – wcześniej pisałaś Nowy Jork – to Jom.
Jazz, który go zapewne zaatakuje z ekranu jakoś przeżyje.
Przecinek przed „jakoś”.
- Wiedziałem to już wcześniej. Wampira nie tak łatwo zabić. - Zamilkł na chwilę. Zastanowiwszy się w końcu dodał. - Boję się, że żyje zbyt otwarcie, że za dużo ryzykuje. Jego instynkty...
Coś jest nie tak z tym „dodał”. Zła interpunkcja w dialogu.
Nie podejrzewał, że w kinie będzie narażony na takie coś.
Może coś takiego?
I już nie z błędów, ale luźniejszych uwag –
Mężczyzna śpiewał wyjątkowo sprośną piosenkę i gdyby Edward mógł, spłonąłby rumieńcem.
Naprawdę? Jakoś mi to nie pasuje do Twojego Edwarda. Sprzeczności, owszem, ale to wychodzi poza moje granice. Bije kanonem po oczach.
Jeszcze raz dziękuję za te dwa miłe słowa. I za możliwość przeczytania tak dobrego tekstu.
Pozdrawiam,
robal |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Sob 20:33, 02 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 20:47, 02 Maj 2009 |
|
Robaczek, jak czytam takie komentarze, to cała płonę jednym wielki rumieńcem. Wow.
Jestem wdzięczna, że ci się chce pisać to wszystko, co pomyśli twa głowa i masz za to u mnie... errr... ile ty masz lat? Bo nie wiem, czy ci piwo mogę postawić.
Błędy poprawione.
Tutaj z jednym chcę podyskutować.
Robaczek napisał: |
I już nie z błędów, ale luźniejszych uwag –
Mężczyzna śpiewał wyjątkowo sprośną piosenkę i gdyby Edward mógł, spłonąłby rumieńcem.
Naprawdę? Jakoś mi to nie pasuje do Twojego Edwarda. Sprzeczności, owszem, ale to wychodzi poza moje granice. Bije kanonem po oczach. |
Mój Edward jest Edwardem, niestety, kanonicznym. Póki co jeszcze uwięzionym w gorsecie wychowania przez Carlisle'a. Jeszcze nie wyzwolonym. Pamiętaj jednak, że cokolwiek by nie nawyprawiał, potulnie wrócił do doktora Cullena i stał się takim Edwardem, jakiego znamy z kanonu. Proces wyzwalania z przyzwyczajeń jest długi. Poza tym to jest chłopak wychowany w innych czasach, w czasach kiedy o siedemnastolatku nie mówiło się per "rozwydrzony gówniarz", tylko "młodzieniec". Tacy chłopcy szli na wojnę, a do dziewczyn często wzdychali "na czysto". Usłyszawszy więc piosenkę, w której jakiś facet dosłownie wyraża się o czyichś wdziękach bardzo go zawstydzi. Nie jest przecież do tego przyzwyczajony. Ale że jest wampirem, to i rumieniec mu na twarz nie wypełznie.
To tyle.
Jeszcze raz dzięki. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
darysia...
Człowiek
Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 78 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa-Polska
|
Wysłany:
Nie 15:00, 03 Maj 2009 |
|
Dobra, nie kłócę się, bo ok, masz rację... chyba za szybko chciałam to wszystko przeczytać i byłam nieuważna. Gdybym mogła, ale nie mogę, to bym cofnęła to :) Myśl zanim coś napiszesz.
Wybacz, zwracam honor :)
"Śmieszne" - nie miało zabrzmieć obraźliwie :) Napisałam po prostu swoją reakcję, bo... no cóż... czasami tak mam. Przepraszam, jeśli kogoś tym uraziłam.
pozdrawiam
darysia... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez darysia... dnia Nie 15:26, 03 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 15:29, 03 Maj 2009 |
|
darysia... napisał: |
"Śmieszne" - nie miało zabrzmieć obraźliwie :) Napisałam po prostu swoją reakcję, bo... no cóż... czasami tak mam. Przepraszam, jeśli kogoś tym uraziłam. |
Aha, czyli to tylko twoja reakcja, zdanie nie jest jakoś komicznie ułożone czy coś? No to w porządku. :D
Pozdrawiam,
thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
babywecandoit
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Maj 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 14:01, 06 Maj 2009 |
|
Droga Thingrodiel!
Ten ff, ma zdecydowanie w sobie to coś, aż dziwi mnie to, ze tak mało osób komentuje Twoje dzieło, ale lepiej chyba mieć trzy konstruktywne komentarze, niż masę jednolinijkowców.
Co do samej treści i pomysłu. Jednym słowem się nie da opisać, tego co napisałaś. Przeniosłaś mą duszę utęsknioną, w świat do którego wstępu nigdy nie miałam. Wszystko mnie tutaj zachwyca, a tekst jest napisany w taki 'intelignetny' sposób, że cieszy me oczy. Dlaczego więcej osób na tym forum, nie bierze z Ciebie przykładu? W prawie każdym ff pojawia się ten sam motyw, poza Twoim. Przyciągnął mnie nie tyle sam tytuł, co autroka. Jestem nowa, na tym forum, ale czytam niektóre teksty juz dość długo. Edward jest świetnie wykreowany, właśnie tego w Meyer mi brakowało. Zawsze idealny, młody Bóg, ble, ble, ble...
Jesteś przykładem osoby, która czyta to co napisała przed wysłaniem, jestem tego pewna, nie zdziwiłabym sie, gdybyś przyznała, że nie raz, dwa, tylko kilkanaście sprawdzasz błędy i ogólną logikę zdań. Za co Ci chwała. Dzięki takim ludziom, to forum moze pokazać swoje lepsze strony.
Mam nadzieje, że mój komentarz, był chociaż przekąską dla Twego Wena.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Melody__
Człowiek
Dołączył: 15 Sty 2009
Posty: 75 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Śro 14:49, 06 Maj 2009 |
|
Muszę powiedzieć że jestem pod ogromnym wrażeniem. Z samego początku nie chciałam czytać tego ff,nie wiem czemu. Potem stwierdziłam „a co mi tam..." I weszłam. :D
Naprawdę tekst jest świetny. Tak ładnie napisany że aż chce się czytać. Klimat też niczego sobie. Naprawdę gratuluję i czekam na kolejne rozdziały.
Veny życzę. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Melody__ dnia Śro 14:50, 06 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Vivienne Grace
Człowiek
Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 78 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 15:23, 06 Maj 2009 |
|
Gdy zobaczyłam tytuł nie wiem czemu, ale od razu wiedziałam o czym będzie :D Spodziewałam się jakieś kolejnej historyjki o zbuntowanym Edwardzie, wiecznie spokojnym Carlisle'u, rozpaczającej po starcie syna Esme i tak dalej... A co tym czasem przeczytałam? Wspaniały rozdział, od którego najchętniej bym się nie odrywała :) Masz naprawde świetny styl i co najwazniejsze pomysł. Widać, że nie piszesz tego na siłe. Każde słowo wydaje się przemyślane. Nie wiem być może się nie znam, ale ja naprawde jestem pod wrażeniem. Bardzo miło zaskoczyłaś mnie też emocjami, które targają Edwardem. Dlaczego zaskoczyłaś? Bo pomimo iż znajduje się teraz na pewnego rodzaju życiowym zakręcie to nie popełnia od razu błędu za błędem tak jak większość ludzi..no dobra te ludzie tu nie zbyt pasują :D Tak więc z niecierpliwością oczekuję dalszej części. Niech wen Cię nie opuszcza |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ibex
Wilkołak
Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 202 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 16:01, 07 Maj 2009 |
|
Thin wiem, że jesteś jedną z lepszych "pisarek" na tym forum, ale nikt nie jest doskonały. Jestem zdziwiona wręcz tym, że piszesz o kanonicznym Edwardzie, gdyż wiem, że lubisz odbiegać od reguł - stwierdzam to po twoich wypowiedziach bo miałam okazje czytać je i czytam. Na początku chcę zwrócić uwagę na tytuł. Do pierwszego rozdziału jest on dobrany dobrze, ale czy nie brzmi banalnie? Gdyby nie to, że jest to twoja praca nie weszłam bym na to bo tytuł nie wiem jak innych, ale mnie nie fascynuje. Zapewne dlatego jest tu tak mało komentarzy bo treść jest warta naprawdę o wiele, wiele więcej.
Błędy mogą się zdarzyć każdemu, a przecież Ty Bogiem nie jesteś więc Tobie też się one przytrafiły.
Po przeczytaniu "Września" wiem, że potrafisz sprawnie operować językiem. Tutaj też nie zawiodłam się na Tobie. Podoba mi się również jak potrafisz sprawnie wczuć się w psychikę swoich postaci. Dialogi bohaterów wspaniale dopasowują się do ich charakterów i nie są wymuszone. Wiele autorów stara się przelać na pracę jakieś "wyższe" przemyślenia, a Ty piszesz tak jak jest. Jak było w danych czasach, jak osoby w nich wychowane myślały i, że też nie były idealne. Opisujesz przeszłość z dobrze wyrobioną wyobraźnią na ówczesny czas. Lecz pamiętaj, że co za dużo to również nie zdrowo.
Pierwszy rozdział jest dobry, lecz Ciebie stać na więcej i nie chcę tu pisać jaki to on genialny nie był. Pragnę abyś wiedziała, że stawiając tak wysoką poprzeczkę musisz sprawiać by czytelnik był pozytywnie zaskakiwany w kolejnych rozdziałach i widzł jak ewoluujesz coraz lepszym przekazywaniu swojej wizji.
Jak na razie to tyle - nie chcę abyś obrosła nam tu w piórka ( ;P ).
Będę bacznie obserwować Twoje poczynania i czekać na kolejne rozdziały.
Serdecznie pozdrawiam - Ibex ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zgredek
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 51 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa
|
Wysłany:
Czw 20:57, 07 Maj 2009 |
|
Zazwyczaj czytam ff, które nie wymagają od czytelnika szczególnego skupienia czy uważności, bo jestem zmęczona/niewyspana i nie chce mi się myśleć. Z tego też powodu, kiedy trafię na jakiś dobry ff nie komentuję go - bo napisanie więcej niż 'supcio, pisz dalej!' wymaga pewnego intelektualnego wysiłku. Piszę to bo wydaje mi się, że wielu czytających m.in. ten tekst nie ma odwagi go komentować.
Dobra, koniec tego lania wody tytułem wstępu i czas na treść właściwą.
thingrodiel napisał: |
Krew szalała w żyłach. Pulsowała euforią, płynęła szaleńczą radością, zabijając strach i niepewność. Za jakiś czas, gdy pierwsze emocje opadną, sumienie przekrzyczy wciąż uderzającą do głowy adrenalinę i stłumi obezwładniającą radość. |
Tak... troszkę uwierają te powtórzenia.
thingrodiel napisał: |
Jeszcze przez moment będzie się rozkoszował słodyczą sytości. |
Kompletnie nie pasuje mi tu ta słodycz. 'słodycz sytości'? Kompletnie totalnie masakrycznie mi nie leży.
thingrodiel napisał: |
Za chwilę zajmie się ciałem. Jeszcze przez moment będzie się rozkoszował słodyczą sytości. Na zmartwienia zawsze przyjdzie czas. Te chwile, gdy jego umysłu nie bombardowały myśli wszystkich ludzi dookoła, były tak krótkie! |
Te 'chwile', które sie tu powtarzają zaznaczyłam. I mhm... strasznie dużo tu określinków czasowych, w zbyt bliskich odstępach: za chwilę, przez moment, zawsze, przyjdzie czas, Tak ulotne! Odchodziły zbyt szybko, by mógł się nimi znudzić., wszystko obok siebie, zbyt szybko.
thingrodiel napisał: |
Zrobił to dziwnym, szybkim ruchem, zbyt prędkim, by zauważyło to ludzkie oko. |
Drugie 'to' proponuję zastąpić 'go'. A dziwny ruch zastąpiłabym rozgorączkowanym, albo czymś jakimś podobnym.
thingrodiel napisał: |
Nim jednak dotarł do niego prawdziwy powód nerwowych ruchów i myśli o wampirze, wstał szybko i podniósł z ziemi pozbawione krwi ciało.
Nie dopuszczał do siebie myśli, że po prostu tęsknił. |
Niby w kolejnym akapicie, a jednak uwiera. Może za drugim razem: nie chciał przyznać?
thingrodiel napisał: |
- Wciąż się zastanawiam, czy naprawdę go ograniczałem. I gdzie on teraz jest? Jak sobie radzi? Nie przyznał, że nie był w stanie uwolnić się od myśli o swoim synu. Miesiąc temu Edward wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, nim do końca przebrzmiało echo wykrzyczanych przez niego słów. |
Nie ma myślnika w miejscu, gdzie przechodzisz do narracji, tak mi sie przynajmniej wydaje...
thingrodiel napisał: |
Esme przyłapała swego męża na wpatrywaniu się w drzwi. Robił to często, szczególnie wieczorami, kiedy wydawało mu się, że jest sam. Łudził się - ona zawsze stała gdzieś blisko. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, po czym podeszła do niego i dotknęła jego ramienia.
- Też za nim tęsknię - powiedziała, gdy Carlisle odwrócił się w jej stronę.
- Wciąż się zastanawiam, czy naprawdę go ograniczałem. I gdzie on teraz jest? Jak sobie radzi? Nie przyznał, że nie był w stanie uwolnić się od myśli o swoim synu. Miesiąc temu Edward wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, nim do końca przebrzmiało echo wykrzyczanych przez niego słów.
Esme nic nie odpowiedziała, tylko zastygła w doskonałym bezruchu, wpatrując się w męża. Myślała o tej samej scenie i o tym, co wtedy powiedział Edward. Na samo wspomnienie czuła kłucie w miejscu, w którym niegdyś biło jej serce. Nigdy by nie pomyślała, że wampiry mogą odczuwać ból. |
thingrodiel napisał: |
Zresztą krwiopijcy z natury byli samotnikami. Tylko Carlisle i Volturi, którzy dla Edwarda byli czymś w rodzaju rodzinnej legendy, wyłamywali się z tej reguły. Być może jeszcze ktoś żył w wampirzej komunie, ale były to rzadkie przypadki. Tak czy siak Edward nie zamierzał tworzyć nowej rodziny. Właśnie się z jednej wyrwał i chciał zakosztować czegoś innego.
Tęsknił za spacerami po ulicach w ciągu dnia. Nie wymagał, by chodniki były zalane słońcem - to minęło po pierwszym roku z Carlislem. Poza tym i tak nie mógłby wtedy wyjść na zewnątrz, by się nie ujawnić. Pragnął wyjść, gdy po ulicach będą chodzić ludzie. Na razie jednak było to niemożliwe. Na początku października pogoda dopisywała i słońce regularnie ogrzewało całe miasto. Mógł polować tylko w nocy, kiedy słońce nie zdradzało jego natury. |
thingrodiel napisał: |
Chciał być panem życia i śmierci, usłyszeć, jak ktoś błaga go o życie. Zakompleksiony, pełen nienawiści do całego świata człowiek, który nie mógł być panem. |
thingrodiel napisał: |
Ktoś musiał dać mu zatem cynk, że za drzwiami ludzie bawią się, pijąc alkohol. Przez mózg jak strzała przeleciała mu refleksja, że ludzie są niezwykle pomysłowi, jeśli chodzi o robienie drugiemu na złość. |
Wiem, że się bardzo czepiam, ale chociaż doceniam Twój zasób słownictwa, czasami mnie coś uwiera. 'Dopuszczając do siebie myśli' czy coś w ten fason zauważyłam dwa razy, a to dość charakterystyczne wyrażenie. Fajnie, że tak starannie opisujesz uczucia, ale 'myślał' powtarza się w pewnych fragmentach zdecydowanie za często. Nie wymieniłam chyba wszystkiego, co mi nie grało, ale może już sobie daruję.
thingrodiel napisał: |
boleśnie nie odczuwał bólu |
No zazwyczaj ból się odczuwa boleśnie... Jeśli to jakiś zabieg literacki, którego nie rozumiem, przepraszam za wytknięcie.
thingrodiel napisał: |
Czekała ją kolejna samotna noc w pustym domu, od którego ścian odbijała się tęsknota. |
Te ściany, od których odbijała się tęsknota zbyt poetyckie jak na mój gust. Wybaczcie, jam chyba nieromantyczna
thingrodiel napisał: |
A jednak wciąż czuł się jak bezdomny, pomimo wygodnego mieszkania na przedmieściach oraz wolności, która na niego spłynęła |
wolność spłynęła... kurczę, nie mogę się przekonać do tego sformułowania (spotykam się z nim po raz pierwszy). Niby chronicznie narzekam na brak oryginalności, jednak tutaj to jak dla mnie przesada, tak jak z słodyczą sytości.
thingrodiel napisał: |
Kiedy czytał w New York Timesie notatkę o filmie, doszedł do wniosku, że datę premiery wybrano idealnie. Podobno akcja miała koncentrować się wokół tego święta. |
Ten akapit wklejam ze wzgledu na to, że wg mnie urwał się w połowie, jeżeli nie dużo wcześniej – to znaczy czytając go oczekiwałam jakiegoś dalszego ciągu, informacji o filmie (które pojawiły sie troche później, ale mnie tutaj ich brak).
thingrodiel napisał: |
Czy to dźwięk sprawił, że publiczność oszalała. Czy jemu także groziło szaleństwo? |
Głowy sobie nie dam uciąć, ale czy w pierwszym zdaniu nie brakuje pytajnika?
Opis sytuacji w kinie wydaje mi się niedopracowany. Taki chaos tam panuje, wydaje mi się, że co chwilę powtarzasz to samo. Nie jest źle, a jednak coś nie gra.
Obiecałam sobie, że nie będę wytykać przecinków, jako że sama mam z nimi problem, ale za bardzo mnie kusi...
thingrodiel napisał: |
I choćby nie wiadomo, ile razy o to się złościł, nie umiał inaczej. |
Ten pierwszy mi tu nie pasuje.
thingrodiel napisał: |
Zastanowiwszy się w końcu dodał: |
A tu przed dodał nie powinno być?
Generalnie: na pewno temat, jaki sobie wziełaś na tapetę nie jest łatwy do opisania – skupiasz sie na odczuciach, psychologii bohaterów i mówisz o wampirze, który przeżywa poważny dylemat moralny. Jest to tym bardziej trudne, że nie ma tu romansu ani problemów, z ktorymi spotykamy się na codzień, więc musisz nas przekonać do swojej wizji. Jak na początek nie jestem w stanie powiedzieć, czy Ci się to udaje, to będzie można ocenić, kiedy przybędzie tekstu, a głeboko wierzę, że ten będzie z każdym fragmentem coraz lepszy.
Jeśli chodzi o początek (tekst kursywą) trudno mi w uwierzyć w prawdopodobieństwo takiej sytuacji (nie rozwodząc sie nad istnieniem wampirów). Edward taki opanowany? Z takim dystansem, jakby go to nie dotyczyło, zabijający człowieka i juz myślący o kolejnych morderstwach? Ja rozumiem, że to wampir, ale on po raz pierwszy zabił człowieka (chyba, że sie mylę, ale ja tak to sobie zinterpretowałam)! Zapewne wyjaśnisz później tę sytuację, czego jestem bardzo, bardzo ciekawa.
Już inni rozwodzili sie nad precyzją, z jaką oddajesz realia tamtego okresu, więc ja również dołączę się do wianuszka oklaskujących.
thingrodiel napisał: |
Doprawdy, był żałosny. Uciekł do Nowego Jorku, by żywić się kotami i psami. Żebrak w eleganckich butach. Kloszard w eleganckim płaszczu. Pośmiewisko dla wampirów. Ciekawiło go, co by na to Carlisle powiedział. |
Strasznie, ale to strasznie, strasznie podoba mi się ten tekst :D
A więc cierpliwie czekam na więcej.
P.S. Przepraszam za miejscowe braki ogonków i innych podobnych pierdól, ale nie do końca panuję nad swoją klawiaturą |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zgredek dnia Czw 22:10, 07 Maj 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Czw 21:26, 07 Maj 2009 |
|
Zgredku, opanuj no swoją klawiaturę!
Powtórzenia poprawię, będę to musiała przemyśleć. Te rzeczy, które ci ciężko przełknąć, niestety zostaną. Ma być poetycko. Ma być "tak ulotne", "chwile" etc. blisko siebie. Ma być "słodycz sytości" i inne takie, niewygodne. Trudno. Najwięksi pisarze mogli, to i ja, skromny żuczek, mogę nieco poeksperymentować
W kwestii wstępu - a któż powiedział, że to PIERWSZE morderstwo? A to zdanie?
Cytat: |
Przed chwilą skończył swój ludzki posiłek. Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni. |
*grozi palcem Zgredkowi* Niuś, niuś...
Droga Ibex, tytułu się proszę nie czepiać. Nie musi być chwytliwy, ma być pasujący do treści. Czy to jest najważniejsze? Ileż na TWS jest o wiele bardziej drętwych tytułów! Nie zależy mi, by wpadli tu wszyscy wielbiciele miziania i zaczęli mi nabijać posty. Wybacz, ale wolę, by ktoś wpadł nawet przypadkiem, przeczytał tekst i go skomentował należycie.
A co do mnie i Edwarda... sama nie wiem, dlaczego ciągle o nim piszę. Może dlatego, że wnerwia mnie, że Meyer ciągle tylko gada jego ustami, jaki to on jest niebezpieczny, a każe mu zachowywać się jak teletubiś. Nie poczuję odmiany ani sympatii do Edka, chyba że sama zacznę wypełniać luki. Nie wiem czemu, ale ciekawi mnie, co sprawiło, że groźny wampir stał się wcieleniem cholernego Romeo. Wrzuciłam sobie kilka pomysłów w ten tekst, powoli będę je realizować. Jeśli uznasz, że poziom opada - trudno. Będzie mi przykro, jeśli stracę przez to czytelnika, ale przecież jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził.
Dobra, biorę się do roboty, drugi rozdział się sam nie napisze.
Dzięki za komentarze. :)
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zgredek
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 51 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa
|
Wysłany:
Czw 22:08, 07 Maj 2009 |
|
thingrodiel napisał: |
Te rzeczy, które ci ciężko przełknąć, niestety zostaną. Ma być poetycko. Ma być "tak ulotne", "chwile" etc. blisko siebie. Ma być "słodycz sytości" i inne takie, niewygodne. Trudno. Najwięksi pisarze mogli, to i ja, skromny żuczek, mogę nieco poeksperymentować |
thingrodiel napisał: |
Będzie mi przykro, jeśli stracę przez to czytelnika, ale przecież jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. |
Eksperymentować możesz, no pewnie, na zdrowie. Staram sie być tolerancyjna w tych kwestiach (poetyckości, ulotności, etc.), tylko ta sytość mi wybitnie... dobra już dobra, nie powtarzam się. Masz większe doświadczenie w tym, co robisz, a ja mogę tylko opisywać swoje odczucia i co nieco sugerować :)
thingrodiel napisał: |
W kwestii wstępu - a któż powiedział, że to PIERWSZE morderstwo? A to zdanie?
Cytat: |
Przed chwilą skończył swój ludzki posiłek. Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni. |
*grozi palcem Zgredkowi* Niuś, niuś... |
Och, och, zły Zgredek, nieuważny Zgredek, Zgredek obiecuje, że nastepnym razem przeczyta od deski do deski i nie bedzie rzucał fałszywych oskarżeń... (a jednocześnie przy takim stanie rzeczy jest niezmiernie ciekawy, co Thin zamierza zrobić ze swoim bohaterem...)
thingrodiel napisał: |
Nie zależy mi, by wpadli tu wszyscy wielbiciele miziania i zaczęli mi nabijać posty. Wybacz, ale wolę, by ktoś wpadł nawet przypadkiem, przeczytał tekst i go skomentował należycie. |
Błagam, skończcie pisać o tych wielbicielach miziania po raz 1000002994837483788. Ja tam ich ostatnio nie widuję, a co sobie czytają, ich sprawa. Najważniejsze jest, co wy sami robicie (ależ pojechałam filozofią, niemal jak taka jedna dziewczyn... dobra, kończę zmieniać temat ). |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez zgredek dnia Czw 22:32, 07 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 20:03, 16 Maj 2009 |
|
ZIMA/WIOSNA 1928
NOWY JORK
Pete był niewysokim wampirem o delikatnych rysach i drobnokościstej budowie. Miał w sobie coś zniewieściałego, jakby całe życie spędził wśród kobiet, przejmując ich sposób poruszania się i niektóre gesty. Edward na początku obawiał się, że ma do czynienia z homoseksualistą, ale jego teoria nie znalazła potwierdzenia w rzeczywistości. Kiedy kłębowisko myśli Pete'a zaczęło układać się w logiczną całość, Masen, ku swemu zażenowaniu, dostrzegł wśród nich wspomnienia roznegliżowanej kobiety w nieprzystojnej pozie, z wyzywającym uśmiechem odsłaniającą swe wdzięki.
Gość siedział w miękkim fotelu i obserwował gospodarza spod zmrużonych powiek.
- Nie boli pana głowa? - zapytał uprzejmie.
Jego towarzysz otworzył oczy, obdarzył go cwanym uśmiechem i odparł:
- O ile pamiętam, wczoraj nazwałeś mnie publicznie przyjacielem. Mów mi Pete. I nie – nie boli mnie głowa.
Edward skinął, akceptując odpowiedź taką, jaką była. Interesowało go, czy wampira omijały poranne nieprzyjemności związane ze spożyciem alkoholu, ale z drugiej strony jeszcze wczoraj nie wiedział, że można się upić. Usiłował wychwycić to z głowy swojego towarzysza, ale jego talent wciąż był nie dość rozwinięty. Słyszał więc tylko te najsilniejsze, najmniej kontrolowane myśli.
- Edward Masen – przedstawił się. Stał sztywno niczym dziecko wywołane w klasie do odpowiedzi. - Nie sądziłem, że zaniki pamięci nie dotyczą wampirów. W ogóle nie wiedziałem...
- Jesteś pełen niewiedzy, Ed – przerwał mu Pete, spoglądając ze zniecierpliwieniem w bok i wzruszając ramionami. Miał ordynarny akcent, stanowiący wypadkową brytyjskiego, udawanego amerykańskiego i czegoś jeszcze, ale tego Edward nie umiał określić. Nigdy nie uważał się za eksperta w tej dziedzinie.
- Rozumiem, że wampirem jesteś od niedawna. - Pete pochylił się nieco do przodu i przyjrzał ciekawie gospodarzowi. - Interesujące. Nie jesteś nowonarodzony, ale kolor oczu masz niezwykły.
- Carlisle powiedział, że to od krwi zwierząt.
Imię zostało zignorowane, za co Edward był wdzięczny. Poruszył się tylko niespokojnie pod świdrującym spojrzeniem, podobnym temu, jakim naukowiec obdarza białą mysz w agonii.
- Zwierząt? To jakaś specjalna dieta?
- Nie... nie zabijaliśmy ludzi.
Edward usiadł w końcu na kanapie i wbił wzrok w ścianę naprzeciwko, tuż nad głową Pete'a. Deprymowało go nieco niedowierzanie w głosie gościa.
- Tak się da? - Usłyszał w końcu pytanie. Skinął głową, a potem odpowiedział:
- To dosyć uciążliwe.
- Domyślam się. - Wampir rozluźnił ramiona i oparł się wygodnie w fotelu. - Nie zamierzam tego sprawdzać na sobie.
Zapadła cisza. Edward miał wielką ochotę zapytać wampira o poprzedni wieczór, ale uznał, że z pewnością jeszcze nadarzy się ku temu okazja. Jeśli zaś nie – trudno. Powodowała nim czysta ciekawość, a nie chęć, jak to ujął jego gość, „sprawdzenia tego na sobie”.
Ze strony Pete'a dobiegały go niejasne strzępki myśli. Skupił się na nich. Wampir siedział z zamkniętymi oczyma i osoba postronna mogłaby dojść do wniosku, że śpi. Nic z tych rzeczy. Wspominał... To ciekawe! Wielka butla, rurki... Destylacja alkoholu? Więc to stąd go miał. A potem ta sama kobieta, krztusząca się po wypiciu pierwszego kieliszka. Uśmiechnęła się potem tym uśmiechem, który napawał Edwarda obrzydzeniem, i rzekła: „Mocne!”. Potem zaproponowała trunek wampirowi, ale odmówił. Hmm... „Będę pił z twych ust, słodka”.
- Co robisz, Ed?
Edward ocknął się z zamyślenia i natrafił na skupiony wzrok siedzącego przed nim krwiopijcy.
- Proszę?
- Nad czym się tak zastanawiasz?
Edward stwierdził, że udawanie nie ma sensu i lepiej zaspokoić ciekawość.
- Usiłuję zgadnąć, jak się wczoraj upiłeś.
Pete zaśmiał się. Dłonią przysłonił oczy tak perfekcyjnie po ludzku, że gdyby nie woń i bladość skóry, nawet Masen dałby się oszukać.
- To dosyć proste!
ASHLAND, WISCONSIN
Carlisle przeszedł nad stratą do porządku dziennego. Tęsknotę dość łatwo przytłumił rozsądek i naturalna potrzeba przebywania wśród ludzi.
Codziennie chodził do szpitala z teczką w ręku. Nosił szary prochowiec, czasem zakładał do niego kapelusz, gdy padało. Starał się nie wyróżniać. Jeśli zapowiadał się słoneczny dzień, szybciej wybierał się do pracy i później kończył. Ordynatorowi wyjaśnił, że słońce bardzo szybko oparzyłoby mu skórę. Wspomniał o genetycznym aspekcie tej przypadłości
i wykorzystując całą swoją wiedzę, objaśnił mu niektóre aspekty schorzenia, bez wdawania się w szczegóły. Początkowo w oczach przełożonego zabłysło zainteresowanie nieznaną mu dotąd dolegliwością, jednak Carlisle ostudził jego zapędy badawcze. Spokojnie wytłumaczył, że dolegliwość ta jest nieuleczalna, lecz na szczęście niezakaźna i nie można jej dziedziczyć, zaś jego przyjaciel (wymyślony) prowadził już badania. Z pewnością jednak Carlisle poinformuje go, jeśli nastąpi jakiś przełom w tej dziedzinie. Aczkolwiek zapewne o sprawie zrobi się na tyle głośno, że nie będzie musiał. Póki co należy to traktować jako nieco silniejsze uczulenie. Ordynator zaakceptował to wyjaśnienie, wyraził jedynie współczucie, że jeden z jego najlepszych lekarzy musi się tak męczyć. Cullen zaśmiał się na to serdecznie, co wyszło mu w miarę naturalnie, i zapewnił, że jest już przyzwyczajony.
Kazał zainstalować u siebie telefon. Na wszelki wypadek, gdyby poranne słońce nie pozwalało mu opuścić domu. Ordynator zauważył, że zdarzało się to najczęściej latem, co jednak było dla niego zrozumiałe.
Carlisle nie lubił takich dni, a zbliżał się okres letni. Myślami błądził wtedy po dobrze sobie znanych korytarzach szpitalnych. Z czasem przełożony zgodzi się, by Cullen brał w lecie więcej dyżurów nocnych. Na razie nie chciał o tym słyszeć.
- Doktorze Cullen – zwrócił się do niego oficjalnym tonem. - Absolutnie nie mogę się na to zgodzić. Musiałby pan przejść chyba na nocny tryb życia, a nie muszę chyba panu mówić, jak bardzo jest to niezdrowe. - Mrugnął do Carlisle'a porozumiewawczo, by nieco rozładować napięcie. - Chyba nie jest pan wampirem, co?
Carlisle wybuchnął śmiechem. Ponownie udało mu się to zrobić w naturalny sposób, kryjąc obawę, czy świat zmienił się na tyle, by ludzie całkowicie porzucili myśl o polowaniach na czarownice, paleniu wampirów i przywróceniu do życia Świętej Inkwizycji. Miał nadzieję, że era rozumu oraz inny kontynent skutecznie chroniły jego tajemnicę, ale nigdy niczego nie należy być zbyt pewnym.
- Wampirem? A to dobre! - wykrzyknął i kręcąc głową wyszedł wtedy z gabinetu przełożonego.
Za jakiś czas znów poruszy tę kwestię. Zarówno ordynator jak i koledzy po fachu dostrzegali już, że Carlisle Cullen najlepiej czuje się pomagając ludziom. To powinno przekonać każdego do jego racji. A przy okazji Carlisle nie będzie miał poczucia zmarnowanego dnia, jeśli słońce znów powstrzyma go przed wyjściem do pracy. Nawet jeśli Esme potrafiła mu to wszystko później wynagrodzić.
NOWY JORK
Oczywiście Pete nie wyjaśnił niczego wprost. Kazał mu zgadywać. Edward nie zdradził się przed nim ze swoim talentem, co dawało mu lekką przewagę. Kiedy jego nowy znajomy zabawiał się, zmuszając go do odkrycia zagadki samodzielnie, w myślach uparcie krążył wokół rozwiązania. Było to nieco zawstydzające dla Edwarda, ale w końcu wychwycił odpowiednie wspomnienie. Rzeczywiście, to było banalne.
- Jak bardzo musi być pijany człowiek? - zapytał siedzącego przed nim wampira. Pete uśmiechał się i zacierał ręce jak człowiek przeczuwający, że zaraz dobierze się do żyły złota.
- Do nieprzytomności. Jeśli się tylko zatacza, to ci najwyżej zaszumi w głowie, bez obaw. Jak po mocnym drinku. Musisz dopilnować, by pił nawet wtedy, gdy nie ma już na to siły ani ochoty. Trzeba czasem ich do tego zmusić.
Edward spojrzał na swego towarzysza z przerażeniem w oczach.
- Cóż za okrutna praktyka! - zawołał.
- Nazwałbym ją raczej „wyrafinowaną”. Najlepiej idzie z płcią przeciwną. Preferuję do tego dziwki...
Edward przymknął oczy.
- Och, ty świętoszku! - Zaśmiał się Pete. - No dobrze, niech będzie. Panie lekkich obyczajów. Płacisz im, są więc przekonane, że to jedna z twych dziwnych preferencji. Klient płaci, to wymaga. Rozumiesz. Za drzwiami stoi sutener, więc czują się bezpieczne. Naiwne! Ale to bardzo dobrze, że on tam stoi. Po alkoholu chce się jeść...
Masen zerwał się z miejsca i stanął w bezruchu nad Petem. Zaciskał pięści i drżał na całym ciele z oburzenia.
- Ty to lubisz!
- Aniołku, oczywiście, że tak! Inaczej bym tego nie robił. Jestem wampirem, nie świętym,
- Wynoś się, potworze!
- Już sobie idę... odmieńcu – Pete przestał się uśmiechać, a na jego twarzy malowała się pogarda. Kiedy odezwał się ponownie, Edward nie mógł opędzić się od myśli o rekinie zbliżającym się do ofiary. - To, że ci zniknę z oczu, niczego nie zmieni. Mam jednak nadzieję, że twoje świętoszkowate, delikatne serduszko poczuje się lepiej. Nie myśl o tym zbyt często, mnichu.
Wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi. Zrobiło się tak cicho, że Edward mógł słyszeć bzyczenie rozbudzonej pierwszym ciepłem muchy. Nie mógł uwierzyć, że wpuścił do swojego domu takie monstrum. Sadystę i zboczeńca. Czy on z tymi kobietami...? Wcześniej...? Czy...?
Nie, nie będzie o tym myślał. Nie warto.
Kilka dni później, kiedy ukrywał w stercie śmieci truchło kolejnego psa, doszedł do wniosku, że zachowywał się jak nieopierzony młokos. Uciekł, by zabijać ludzi i nie mógł tego zrobić. Za to z upodobaniem gardził tym, który żywił się w normalny sposób i czerpał z tego radość. Był zatem godnym pożałowania psem ogrodnika. Prezentował postawę podobną młodej mężatce w noc poślubną. I chciałaby, i boi się.
Czego?!
Doszedł do wniosku, że porównanie z oblubienicą jest trafione. Swoją wstrzemięźliwość przed zabijaniem obnosił niczym cnotę i teraz bał się ją utracić. Nie wiedział, co nim kierowało, kiedy ruszył pogrążonymi w mroku ulicami Nowego Jorku, ignorując wołanie ludzkiej krwi nielicznych nocnych marków, którzy jeszcze nie dotarli do domów.
Lakierowanymi butami wystukiwał marszowy rytm, z upodobaniem wsłuchując się w odgłos, jaki wydawały obcasy uderzające w brukową kostkę. Pogwizdując melodię ze „Śpiewaka jazzbandu”, skręcił w jedną z wąskich uliczek i zamiast ruszyć do domu, przystanął, by mocno zaciągnąć się nowojorskim powietrzem. Szukał choćby śladu charakterystycznej woni, ale nie odnalazł jej.
Ruszył w kierunku ulicy, na której po raz pierwszy spotkał Pete'a.
ASHLAND, WISCONSIN
Esme kupiła gramofon. Kazała go zapakować i przywieźć do domu. Uznała, że nie ryzykuje wiele. Pracownicy sklepu zapewne nigdy więcej tutaj się nie zjawią. Przecież nie mogła iść z ciężkim gramofonem przez miasto. Uniosłaby go, ale nie chciała się ujawniać.
Ustawiła urządzenie na środku pokoju dla gości i przez jakiś czas delektowała się jego widokiem. Dopiero po jakiejś godzinie nastawiła płytę. Wybrała Bacha, omijając wzrokiem winyle z muzyką jazzową. Już dawno miała je wyrzucić – w małej rodzinie Cullenów nikt ich nie słuchał.
Była sama w domu. Znowu. Carlisle spędzał noc w pracy, jej pozostało czekanie. Czasami żałowała, że jednak nie jest zwykłą, śmiertelną kobietą. W nocy by spała. Jako wampirzyca mogła całą noc stać w oknie lub pogrążona w lekturze, leżeć na sofie. Na szczęście mieli dom, więc muzyka nie przeszkadzała sąsiadom. Ostatnim razem mieszkali w kamienicy, za ścianą mając wiecznie kłócącą się parę, a w pobliżu nocny klub. Gdyby nie jej natura z pewnością zajrzałaby tam któregoś wieczoru. Zawsze była ciekawa, co oferowało takie miejsce. Nie sprawdziła tego za życia, a teraz... wciąż bała się wejść między tłum ludzi. Wolała nie ryzykować.
Na razie nie podjęła jeszcze pracy, choć od jakiegoś tygodnia kusiła ją możliwość zatrudnienia w charakterze telefonistki. Carlisle prychnął z rozbawieniem, gdy o tym usłyszał, ale właśnie tego się spodziewała. Samej chciało jej się śmiać na myśl o centrali telefonicznej. Czy po to studiowała? Taka praca dawała jej jednak możliwość zajęcia się czymś więcej, niż tylko prowadzeniem domu i nudą. Nie musiała przecież gotować. W centrali zaś miałaby kontakt z ograniczoną liczbą ludzi. Żadnych tłumów, ryzyko znikome. Powoli, powoli przyzwyczajałaby się do otoczenia. Zresztą to mogłoby być zabawne. Zresztą czy naprawdę chciałaby całą wieczność pracować w zawodzie?
Pokręciła głową i wzięła ze stolika „Drakulę”. Było wiele rzeczy, które Esme robiła dla zabawy. Czytanie o wampirach było jedną z nich.
NOWY JORK
Znalazł go tam, gdzie należało się spodziewać. Przez te kilka tygodni, w ciągu w których utrzymywali ze sobą kontakt, dowiedział się o jego upodobaniach wystarczająco dużo.
Trop prowadził do domu uciech „U Maureen”. Stanął przed masywnymi drzwiami, bardziej pasującymi do zamku lub kościoła, niż burdelu. Za nimi rozlegała się muzyka i śmiech. Oczywiście ludzie na ulicy, gdyby takowi się tam znaleźli, niczego by nie usłyszeli. Ale wampir słyszał.
Jakaś kobieta piszczała z uciechy, prosząc figlarnie, by jej nie szczypać. Na jednym z pięter czyjś ciężki oddech świadczył o tym, że któraś z dziewcząt już intensywnie pracowała. Edwardowi sapanie skojarzyło się z lokomotywą i ze współczuciem pomyślał o prostytutce przygniecionej zwalistym ciałem któregoś z klientów.
Bardziej na prawo rozlegało się ciche chichotanie na zmianę z mruczeniem i piskliwym „Niegrzeczny chłopiec!”.
Praca wre, pomyślał Edward.
Nie wiedział, co ma zrobić. Czy powinien zadzwonić? Zastukać? Kołatka na drzwiach prezentowała się okazale, ale jeśli chwyci ją zbyt mocno, z pewnością odpadnie. Zadzwonił.
Długo czekał, aż ktoś mu otworzy i już miał zrezygnować, gdy usłyszał zbliżające się kroki. Drzwi zaprotestowały jękiem, a potem oczom przybysza ukazała się leciwa dama, ubrana na czerwono.
No, no. Jeśli tacy tu się teraz pojawiają, to Berta będzie mogła wyrzucić zdjęcie Rudolfa, pomyślała z uznaniem. Niewypowiedziany komplement był niczym gong i dlatego Edward go wychwycił. Wyłapał jeszcze dość niejasną myśl, o tym, że zainteresowanie Berty nieżyjącymi mężczyznami jest niepokojące.
Kobieta otaksowała go wzrokiem. Dostrzegła dobrze skrojony garnitur, eleganckie buty oraz łańcuszek zegarka, wystający spod marynarki. Nie omieszkała przyjrzeć się jego twarzy. Wszystko to razem zakończyło jej równanie wynikiem „śliczny, bogaty chłopiec”.
- Jestem Maureen – odezwała się w końcu.
- Dobry wieczór – przywitał się Edward. Nie przedstawił się jednak. - Szukam mojego przyjaciela. Ma na imię Pete i zdaje się, że jest dziś tutaj.
- Ach, tak – odparła rajfurka, nie mrugnąwszy nawet okiem.
Homoseksualista? - zastanowiła się z niepokojem. W jej przybytku nie było chłopców trudniących się prostytucją. Maureen miała własny, osobliwy kodeks. Nierząd dziewcząt zaliczał się do rzeczy niemoralnych, lecz wybaczalnych. Homoseksualistami się brzydziła. Poza tym uważała, że Bóg by jej nie wybaczył, gdyby kazała młodzieńcom wbrew naturze zarabiać własnym ciałem.
- Chciałbym z nim porozmawiać. Jest... Jest pani klientem.
Maureen nie chciała wpuszczać przybysza, ale choć uważała, że to śmieszne, bała się go. Obawiała się tego, co mógłby zrobić, gdyby mu odmówiła. Myśl, że zniknąłby ten niewielki dystans między nią a chłopcem, napawała ją przerażeniem. Nie umiała sprecyzować, co ją tak naprawdę przerażało. Młodzieniec był nad wyraz urodziwy, w dodatku grzeczny. Przez plecy przebiegł jej dreszcz.
Nie bądź głupia! - nakazała sobie i odsunęła się, by wpuścić Edwarda Masena do środka.
- A więc ten Pete...? - Nie dokończyła. Uniosła brwi w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- Muszę z nim niezwłocznie porozmawiać. Jestem pewien, że gdzieś tutaj jest.
Skłonił się. Oczywiście wiedział aż za dobrze, w którym miejscu znajdował się jego znajomy, ale wolał zachować pozory.
- Berta! - krzyknęła rajfurka. Przywołała w ten sposób młodą dziewczynę, o pełnych kształtach i ładnej buzi. Jej ciało obleczone było w prześwitujący szlafroczek, na co Edward odwrócił wzrok. Maureen zinterpretowała to na swój sposób.
Jednak homoseksualista. Szkoda.
Berta zaś nie mogła oderwać wzroku od gościa i jej szefowa musiała ją klepnąć w ramię, by zwrócić na siebie uwagę.
- Do ciebie mówię, głupia dziewucho! Powiedz mi, czy pan Petr jest wciąż w salonie czy już prywatnie?
- W salonie – bąknęła Berta.
- Ten dżentelmen – wskazała na przybysza - ma do niego sprawę. – Zawahała się, po czym pomyślała, że może jednak spróbuje. Nie, nie będzie wywabiała Petra z salonu. - Zaprowadź pana. - Machnęła ręką i uśmiechnęła się do niego zawodowo, mając nadzieję, że może jednak sprawa nie jest przegrana i któraś z dziewcząt go skusi. Z tą myślą zebrała fałdy czerwonej sukni i dostojnym krokiem oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.
Edward podążył za rozanieloną Bertą, która właśnie dochodziła do wniosku, że Valentino wcale nie był taki przystojny.
Przeszklone drzwi otworzyły się i oczom wampira ukazał się nieduży salon, urządzony, co zdziwiło Edwarda, staroświecko, ale gustownie wedle dawniejszej mody. Ale cóż on wiedział o takich przybytkach? Zawsze jawiły mu się jako siedlisko zła i bezguścia. Kto wie? Może eleganckie saloniki w tego typu miejscach stanowiły normę?
Pomieszczenie prezentowało się jak pokój gościnny w normalnym, nieco bogatszym domu dziesięć lat wcześniej. Zamiast art déco Edward ujrzał ostatnie tchnienie secesji. Na dywanie ktoś nonszalancko porozstawiał fotele obite zielonym pluszem. Ściany zdobiły malunki kobiet w okazałych kapeluszach. Stół zdobiła lampa z kolorowym abażurem. Obok niej zaś ustawiono rząd butelek i kieliszki. Edward z konsternacją zauważył, że są pełne.
Kilka dziewcząt grało w karty, dwie, najwyraźniej podchmielone, tańczyły tango do muzyki dochodzącej z rogu pomieszczenia, który zajmował patefon. Rudowłosa piękność siedziała na kolanach Pete'a i piła, co jakiś czas chichocząc.
Wampir zwrócił uwagę na przybysza.
- Proszę, proszę. A kogóż to moje oczy widzą?
Edward usiadł naprzeciwko niego bez słowa. Berta stanęła w pobliżu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Dyskretnie wskazała nowoprzybyłego pracującym dziewczynom. Te pokiwały głowami z uznaniem, wstrzymując się od okrzyku „Oooch!”. Masen wszystko to zarejestrował kątem oka. Jego talent wyłapywał nawał myśli; te, które rozumiał, nieszczególnie przypadły mu do gustu. Szum niewypowiedzianych słów był jednak zbyt głośny, by mógł wyłapać z niego coś pewnego. Wiedział, że jest oceniany. Błyskały od czasu do czasu nadzieje niektórych prostytutek, by to do nich przyszedł, kiedy już skończy rozmawiać. Nie był tego jednak do końca pewien. Szum tłumił wyraźniejsze myśli. Hałas robił się nieznośny i Edward chciał jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Petr? - zapytał, kalecząc nieco wymowę.
- Pete jest łatwiejsze do wymawiania. – Usłyszał w odpowiedzi. - Ale tu jest kilka emigrantek z mojego pięknego kraju. W tym Maureen. One umieją to wypowiedzieć należycie.
A potem zaczął głośno mówić po rosyjsku do siedzącej mu na kolanach prostytutki. Nie zrozumiała go, ale rozchichotała się jeszcze bardziej. Była już bardzo pijana.
- Nana – Pete zawołał do jednej z tańczących dziewcząt. Jasnowłosa główka zwróciła się w jego stronę z promiennym uśmiechem na ustach. - Mój przyjaciel lubi to, co ja!
Bez słowa podeszła do Edwarda, zabierając po drodze butelkę ze stołu, i usiadła mu na kolanach.
Masen nie odrywał wzroku od siedzącego naprzeciwko krwiopijcy, który lekko uniósł pijaną prostytutkę, jakby wznosił toast. Ta wybuchnęła śmiechem, ale tego już Edward nie usłyszał. Obserwował wargi towarzysza, układające się w grymas drapieżcy, a potem, co odczytał z ich ruchu, mówiące: „Na zdrowie!”.
c.d.n.
(* Rudolf Valentino zmarł w 1926 roku, ale po dziś dzień ma rzeszę wiernych fanek.
KOMENTARZE KARMIĄ WENA (oczywiście). |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Sob 20:36, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
keh
Wilkołak
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 22:02, 16 Maj 2009 |
|
Byłam przekonana że trochę więcej odcinków tu znajdę a że wpadłam tu całkowicie przypadkiem nie wiedziałam czego się spodziewać. Myślę że moje gadanie na temat tych dwóch odcinków jest tak zbędne jak kotlet w Synagodze i że wystarczy gdy po prostu napiszę że mnie zaintrygowałaś i zahaczę tu jeszcze z kolejną częścią, zostawiając po sobie komentarz z nadzieją że wyjdzie mi bardziej profesjonalnie (ha,ha). Nie jestem szeroko rozwinięta w tej dziedzinie. Cóż dlaczego tylko Pete to taki zniewieściały wypierd? Skojarzył mi się trochę z postacią Lestat'a z Wywiad z wampirem. Ale nie będę ci tu truła, po prostu zaskoczona świetnością twojego stylu zniknę niczym Edward z sali kinowej, niezauważona. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nati0902
Człowiek
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 66 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 22:08, 16 Maj 2009 |
|
Jest to coś zupełnie innego niż to co czytam do tej pory i powiem szczerze że jest to świetne!! Coś o Edwardzie jak narazie i jego hmm.. myślę złych uczynkach i przygodach to mi się podoba tylko dlugo czekałam na kolejną część.. No ale się doczekałam to najważniejsze. Nie podoba mi się to że przechodzisz od Eda do Carlisla uważam że to jest niepotrzebne no chyba że coś ciekawszego bedzie się działo w tych scenach które nie dotyczą Eda a tak nic nie wniosły do opowiadania. Błędy były jakieś tam nieliczne ... Co do całego opowiadania mam nadzieje że nabierze tempa i coś ciekawego w następnym rozdziale będzie czekam !!!
Dużo WENY!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zosiunia
Nowonarodzony
Dołączył: 23 Sty 2009
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 10:14, 17 Maj 2009 |
|
No cóż. Będę musiała powiedzieć, że mnie zaintrygowałaś jak poprzednie czytelniczki.
Edward, który występuje w tym opowiadaniu, to zupełnie nowy Edward. Znamy już cukierkowego, nudnego, niegrzecznego, zaborczego, ale takiego jeszcze nie znałam. Ma bardziej złożoną osobowość.
Widać, że jest intelignetny, trochę zagubiony, szalenie interesujący.
Jednak fragmenty nie z Nowego Jorku dla mnie nie są tak ciekawe jak reszta. Może jeden fragment z Esme mi się podobał, inne uważam, że nie były niezbędne w tym opowiadaniu. Podoba mi się Twój styl. Czyta się łatwo i przyjemnie, z lekkością. Bardz, a to bardzo sodobała mi się druga część. A sama końcówka moim zdaniem jest genialna. Oczywiście musiałaś zakończyć w najlepszym momencie, dlatego z pewnością nie mogąc sie doczekać następnej części będę tu co jakiś czas zaglądać. A błędów chyba w ogóle ine zauważyłam. Pisz dalej, bo piszesz fantastycznie!!
Pozdrawiam zosiunia :) :)
P.S. Akcja w burdelu przypadła mi do gustu Ed jako homoseksualista hahaha |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|