|
Autor |
Wiadomość |
EsteBella;*
Człowiek
Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]
|
Wysłany:
Pią 15:09, 12 Lut 2010 |
|
,,- Czyli... co masz zamiar zrobić, B? - spytała Alice z ustami pełnymi płatków Special K. ''
Ja zamiast tego ,,czyli'' wstawiłabym ,,więc''
,,-Więc... co masz zamiar zrobić, B?''
Moim zdaniem bardziej pasuje, ale to twój wybór ja mam tylko sugestię. Ogólnie tekst świetnie przetłumaczony. Czytałam oryginał, więc wiem jak to wygląda. Z angielskiego jestem słaba, więc tylko trochę zrozumiałam. Czekam na nowy rozdział.
Z poważaniem
Ta Jedyna Bella;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Amaranthine
Zły wampir
Dołączył: 10 Lut 2009
Posty: 414 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Dreamland
|
Wysłany:
Sob 18:07, 20 Lut 2010 |
|
Dziękuję Wam ślicznie za wszystkie komentarze i za to, że pomimo długiej przerwy dalej pamiętacie o tym opowiadaniu . Dziękuję tym, którzy komentują tutaj i na chomiku . Aż się miło robi na serduchu, jak widzę, że ff jest dobrze przyjmowany . Niestety ze względu na kilka niespodziewanych wydarzeń nowy rozdział dodaję dopiero dziś, za co przepraszam.
Auroro Rose - dziękuję Ci serdecznie za piękne życzenia ;*. I również życzę Ci takich serdecznych osób w życiu .
Nie przedłużając już zapraszam na jedenasty rozdział, poświęcony jednej z naszych par . Mam nadzieję, że zadowoli tych, którym brakowało jej w poprzednim chapiku .
Jak zwykle, dostępny również w pdfie na [link widoczny dla zalogowanych].
Miłego czytania .
Tłumaczenie: Amaranthine
Beta: gościnnie chochlica1 (dziękuję! )
Rozdział 11 - Wanted
And its hard to breathe, and every other time is just a memory, cus I only wanna be wanted
by you - Jessie James
http://www.youtube.com/watch?v=8Bkeb4BPPnc
- Strasznie ci dziękuję, że zgodziłaś się to zrobić, Rose - zapiszczała podekscytowana Carson, idąc wzdłuż ulicy z Rosalie. To było niczym zmierzenie się z całą energią, jaką posiadała dziewczynka.
Rosalie zgodziła się zabrać nastolatkę na zakupy i znaleźć najlepszą sukienkę w całym mieście, na jej zimowy bal.
- Nie ma sprawy - odparła, otwierając szklane drzwi do Barneysa. Uwielbiała robić zakupy, a szczególnie dla innych.
Kiedy przeszły przez podwójne drzwi, oczy Carson natychmiast powędrowały w stronę najnowszej kolekcji kopertówek marki Alice + Olivia.
NIE! Źle! Rozproszenie uwagi!
- Carson, chodź - powiedziała, praktycznie siłą wciągając ją do góry po schodach. - Emmett mnie zabije, jeśli odstawię cię zbyt późno w środku tygodnia. Mamy tyle do kupienia... Rzeczy rozpraszające naszą uwagę są złe. Przez duże Z.
- Ależ prrroooszęęę! Nic ci nie zrobi - odrzekła, nie zgadzając się z Rose. Kiedy wreszcie doszły do damskiej sekcji, Rosalie wydawało się, że Carson wymamrotała jeszcze pod nosem - Jest w tobie zakochany...
Pytania zbombardowały jej głowę szybciej, niż mama w średnim wieku, biegnąca z talonami na wyprzedaż.
Wytrząsając natrętne myśli ze swojego i tak już przepracowanego mózgu, przejechała wzrokiem po wieszakach z ciuchami od projektantów.
- Czyżbyś mnie szukała, Rosie? - zawołał bardzo wysoki głos zza pleców dziewcząt. Szybko się obracając na obcasach beżowych czółenek z zaokrąglonymi czubkami, Rosalie stanęła twarzą w twarz ze swoim ulubionym asystentem, odzianym w szal od Hermesa. - Och, kochana, Dior jest stworzony wprost dla ciebie!
- Dzięki, Richie - odpowiedziała, uśmiechając się, podczas, gdy przejechała dłonią po kopertowej sukience koloru burgundu, schowanej pod jej ciemnym płaszczem.
- Richie, to jest ta młoda dama, o której ci opowiadałam - dodała, wskazując na swoje lewo, gdzie stała Carson.
- Carson, chciałabym ci przedstawić jednego z najlepszych osobistych asystentów w mieście... Richiego Warnera.
Carson grzecznie się uśmiechnęła i miała zamiar wyciągnąć rękę na powitanie, kiedy on pochylił się i złożył na jej policzkach dwa szybkie całusy.
- Och, znajdę ci tak boską sukienkę, że ten chłopiec zapomni jak się nazywa. Będziesz wyglądała wystrzałowo - powiedział wskakując pomiędzy nie i wyciągając na boki łokcie, tak, żeby mogli skrzyżować ramiona.
- Oby nie zbyt wystrzałowo, Riche. Ona ma starszego brata - odparła Rosalie chichocząc, gdy kroczyli wzdłuż korytarza.
- Zaczekaj. On nie spisał moich wymiarów - powiedziała Carson, unosząc ze zdziwienia wydepilowane brwi, kiedy Riche zniknął wśród wieszaków z różnorakimi kolekcjami.
- Nie martw się, wystarczyło, że na ciebie spojrzał... właśnie to czyni go najlepszym - zapewniła Rosalie, uśmiechając się. - Za nie dłużej niż pięć minut wróci z naręczem ubrań, wśród których będziesz miała szeroki wybór.
- Wiesz, to było coś, o czym zawsze rozmawiałam z mamą... zimowy bal – oznajmiła dziewczynka, spoglądając w górę na Rosalie po chwili ciszy.
Tymi lodowo błękitnymi oczami... oczami Emmetta.
Jejku, tęskniła za nim bardziej niż za swymi espadrylami od BCBG, schowanymi w pudełku „tylko na lato”. Kurczę, nie widziała się z nim jak długo – jeden dzień?
Ale wiecie co było naprawdę smutne? Nawet bardziej smutne niż przypuszczenia Lindsay Lohan, że ma szanse na karierę w modellingu? Że na robionym co kwartał podsumowaniu własnego życia napisała... poprosimy o fanfary... Rosalie McCarthy.
- Przykro mi, Carson – odparła delikatnie Rosalie. Współczuła dziewczynce z całego serca; ona nigdy nie poradziłaby sobie z utratą matki.
- W porządku – odpowiedziała, a jej oczy wypełnił smutek. - Było ciężko, ale miałam Emmetta, więc...
- Hej, a może opowiesz mi o tym szczęśliwcu? – odrzekła szybko Rose, żeby odwrócić uwagę dziewczynki. Nie mogła znieść widoku smutnej Carson, to po prostu nie miało prawa bytu.
- Omójbosz, Rose, jest zabójczo przystojny – pisnęła, podskakując w swoich czółenkach od Lauren Moffat, na maleńkich obcasach, gdy szły wzdłuż jasnego dywanu w stronę eleganckich przymierzalni.
Misja zakończona sukcesem.
- Nazywa się Anthony Moreti. Ma takie ciemne, pofalowane włosy i orzechowe oczy, które są jakby połączeniem zielonego i brązu. Jego rodzice pochodzą z Włoch, więc ma ciemniejszą karnację. Gra w szkolnej drużynie lacrosse'a... a nasza drużyna jest naprawdę, ale to naprawdę dobra. Ale on nie bierze żadnych sterydów tak, jak pozostali gracze; uważa, że to głupota. Och, i jest w moim wieku, więc Emmett nie będzie wariował. A wiesz co powiedział mi wczoraj? Stwierdził, że uważa, że jestem naprawdę ładna! Możesz w to uwierzyć? A innego dnia poniósł za mnie książki od algebry...
- Och, i wiesz, że ćwiczę balet? Kiedyś przyszedł na mój recital i powiedział, że jestem naprawdę dobra. A chłopak mojej najlepszej przyjaciółki Jordan, Gabe, przyjaźni się z Anthonym. Obydwoje grają w drużynie i po jednym meczu, w przebieralni... no cóż, ona powiedziała, że on powiedział, że jeden z juniorów stwierdził, że jestem naprawdę ekstra, a wtedy Anthony okropnie się na niego wściekł.
- Myślisz, że naprawdę mnie lubi, czy jestem tak głupia, jak Vanessa z Plotkary? Och, Rose, musisz mi powiedzieć, musisz, musisz!
- Okej. Najpierw – usiądź, albo połamiesz obcasy – powiedziała, popychając dziewczynkę na długą, czekoladową, prostokątną pufę. - Po drugie, ile filiżanek kawy wypiłaś zanim tu przyszłaś? A po trzecie, nigdy nie będziesz głupsza niż V. Oczywiście, że cię lubi! Myślisz, że zaprosiłby cię na bal, gdyby tak nie było?
- Tak, ale ja po prostu – uch, czy faceci zawsze są tak skomplikowani? - spytała, odchylając głowę do tyłu w dramatycznym geście.
- Tak, zawsze – odparła Rosalie, myśląc o swoich gwałtownie rozwijających się uczuciach do Emmetta.
Na szczęście, zanim Carson zdążyła zapytać o cokolwiek więcej, Riche wbiegł do przymierzalni z długim, metalowym wieszakiem zapełnionym ubraniami w różnym kolorach i o różnych długościach.
- Okej mała C, będę nazywał cię małą C, dobrze? - nie czekając na potwierdzenie, kontynuował. - Więc obecna tu Rosie zdradziła mi, że twój ulubiony kolor to fioletowy i wiem, że uwieeelbiasz kolekcje pana Posena i dlatego przyniosłem też kilka jego dzieł...
Po wielu przymiarkach, cała trójka była psychicznie wyczerpana. Sukienki musiały odpowiadać mniej więcej połowie tuzina wymagań...
1. Musi być oceniona na 10 przez Carson.
2. Musi mieć coś niebieskiego (Anthony miał mieć na sobie bladoniebieski krawat).
3. Nie może być pokryta obrzydliwymi kropkami a'la Cruella de Vil.
4. Nie może mieć tiulu.
5. Nie może sięgać ponad wyznaczoną wysokość (wymóg dyrektora Carltona, nie Carson).
6. Musi przejść test długości starszego brata.
- Zaczekaj, mała C – oświadczył Riche, wyciągając przed siebie dłonie, jakby chciał zatrzymać samochód, a następnie wybiegając z pomieszczenia, krzycząc jeszcze przez ramię. - Jak mogłem zapomnieć... Mam wprost idealną Elle Moss!
Riche miał rację, choć w sumie nic w tym dziwnego.
Sukienka była bez ramiączek i ściśle obejmowała szczuplutkie ciało Carson.
zero tiulu √
Sukienka koloru topazu akcentowała jej oczy, a do gorsetu były przyczepione małe kawałki kremowej koronki.
niebieski/ bez kropek √
Brzeg zwężał się zaraz nad jej kolanami, tworząc wykończenie podobne do ołówkowej spódnicy.
ograniczenie długości dyrektora/brata √
Barneys nie sprzedadzą sukienki nikomu innemu z Dalton Prep, a do tego znalazła idealne, srebrzyste Blahniksy na paseczkach i 8-centymetrowych obcasach, które idealnie pasowały do sukienki...
nie trzeba nawet mówić – 10 √
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Święto Dziękczynienia: czas by składać podziękowania, czas by wyrażać swoją wdzięczność.
Rosalie nie była rozpieszczana, żadna z dziewczyn taka nie była. Rozumiały, jak dobrze usytuowane były ich rodziny, ale nigdy nie wykorzystywały bogactw, które były powiązane z ich nazwiskami.
Oczywiście, wszystkie były debiutantkami na balach. Ich przodkowie przypłynęli na Mayflower*. Mieli rodzinne posiadłości w Hamptons w Europie. Członkowie ich rodzin chodzili do szkół prowadzących do Ligi Bluszczowej**: Columbii, Cornella, Dartmouth, Yale, Harvardu, Princeton, Browna albo Penn.
Miały swoich ulubionych projektantów. Chanel, D&G, Dior, Fendi...
W czasie tego święta zwłaszcza Rosalie pamiętała o podziękowaniu. Nie tylko za swoją edukację albo szafę, za którą inni by zabili.
Jakkolwiek mocno uwielbiała rzeczy materialne, były inne, ważniejsze, za które warto było dziękować, a przynajmniej tego roku.
Tak, jak pewnego razu powiedziała wspaniała Whitney Port, „Ubrania to tylko ubrania, a buty to tylko buty.”
Więc zamiast tego, Rosalie modliła się za swoją rodzinę, za jej sukces oraz za wyjątkową dziewczynkę i jej starszego brata.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od siódmej do siedemnastej... tak, na pewno. Raczej piąta trzydzieści do dziewiętnastej.
Spytasz dlaczego Rosalie zmuszała się do pracy w tak nieprzyjaznych godzinach.
No cóż, miała dwa spotkania i trzy raporty na... wszyscy kochają piątki, prawda?
Po włożeniu czarnego, sięgającego kolan płaszcza od Burberry, zawiesiła torbę w zagięciu łokcia i wyszła z budynku swojej firmy.
Z trudem podnosząc do góry zmęczone stopy odziane w czarne czółenka Mui Mui z zaokrąglonymi noskami, objęła się ramionami, chroniąc przed spadającą z nieba niepozorną zapowiedzią śniegu i zawołała taksówkę.
Czarne rajstopy chroniły jej nogi przed nadciągającą zapowiedzią śnieżycy, która miała nawiedzić miasto na przeciągu kolejnych dwóch dni. Powietrze już teraz zaczynało robić się lodowate.
Gdy się pochyliła, wchodząc do środka taksówki, poczuła delikatne wibracje swojego iPhone'a.
Cars wariuje. Potrzebuję cię.
Proszę, proszę, przyjdź.
- Emmett
Nie zastanawiając się zbyt wiele, Rosalie podała kierowcy namiary na penthouse McCarthych i złapała się swojego pasa, ile sił w rękach, gdy mężczyzna mknął po śliskich ulicach.
Pukając do drzwi wejściowych, zacisnęła czarny skórzany pasek, który idealnie pasował do szarej sukienki z golfem i długimi rękawami od Diora, którą na sobie miała i czekała, dokładnie wiedząc czego się spodziewać.
To tej nocy miał się odbyć bal Carson i nie ważne jak bardzo chciałoby się wyprzedzić fakty i wszystko zaplanować... coś zawsze musiało pójść nie tak.
- Dziękuję **całus** ci **całus** bardzo **całus** - powiedział Emmett między pocałunkami, po otwarciu drzwi.
- Co się stało? - spytała Rosalie, gdy już odzyskała równowagę pod wpływem jego dotyku.
- Nie wiem... Myślę, że chodzi o jej włosy czy coś takiego – odparł, gdy ona kładła swój płaszcz i torebkę na kanapie, a następnie szła za Emmettem w górę po schodach (przy okazji mając przed oczami całkiem interesujący widok pewnej konkretnej części jego ciała).
- O cholera... Okej, będę potrzebowała zmoczonej ściereczki, butelki wody i batonika muesli albo czegoś podobnego, dobrze? - powiedziała pamiętając o naukach swojej mamy.
- Co? - Emmett zatrzymał się wpół kroku na schodach i odwrócił się do niej, śmiejąc się. Jego irytująco urocze dołeczki w policzkach, które były jeszcze bardziej widoczne, gdy się uśmiechał, powodowały, że serce Rosalie przyspieszało. Był po prostu zbyt slodki, w podniecający sposób.
- Maskara będzie spływała po jej policzkach przez to, że płakała. W jej organizmie nie będzie zbyt wiele wody i jestem na 100% pewna, że z nerwów przez cały dzień nie miała nic w ustach. Więc posłuchaj mnie, albo zejdź z drogi, żebym mogła być superwoman! - oznajmiła tupiąc obcasem i kładąc dłonie na biodrach. Rosalie robiła się nieco humorzasta, kiedy była pozbawiona snu.
- Wiesz, że jesteś naprawdę seksowna, kiedy się tak złościsz? – odrzekł Emmett, schylając się do jej poziomu, żeby móc objąć ją w talii.
Rosalie zaczęła zapominać w jakim celu tu przyszła, kiedy zaczął całować pulsujący punkt na jej szyi, gdzie kończył się miękki materiał sukienki, prawdopodobnie zostawiając ślad.
Och, skup się Rose!
- Chcesz żebym ocaliła sytuację, czy nie? - spytała retorycznie, gdy w końcu zebrała wystarczająco dużo siły, żeby się od niego odsunąć.
- Cars, co się dzieje – zwróciła się do dziewczynki, otwierając drzwi do sypialni.
- Omójbosz, Rose! Która okropna fryzjerka idzie do szpitala rodzić dziecko w dniu, gdy jej najdroższa klientka ma zimowy bal? Ja – ja nie mam pojęcia co zrobić z moimi głupimi włosami a – a Anthony będzie tu już za godzinę! - wyjąkała. Tak, jak domyślała się Rosalie, Carson wciąż miała na sobie swój fioletowy jedwabny szlafrok, a z jej oczu płynęły dwie strużki maskary.
- Halo? Przecież tu jestem, prawda?
Dotrzymując słowa, Rosalie stworzyła na głowie dziewczynki misterną fryzurę, na którą składały się warkocze w stylu Lauren Conrad, wplecione w lśniący, związany na boku kucyk. Podkręcone końce kucyka dodawały jej odrobinę elegancji, podczas gdy falująca, przydługa grzywka krzyczała „Mam piętnaście lat i wyglądam lepiej niż Miley i Serena razem wzięte.”
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Em, po prostu bądź miły, dobrze? – powiedziała Rosalie, pocierając ręką ramię Emmetta i próbując go uspokoić. Carson dopracowywała ostatnie detale swojego wyglądu, a jej randka miała tu być w przeciągu pięciu minut.
Rosalie wciąż nie mogła uwierzyć, że ich ojca nawet nie było w domu. Oczywiście Emmett byłby tu niezależnie od tego, ale napędzanie strachu pierwszemu chłopakowi jedynej córki było po prostu jednym z zadań ojców.
Pomimo tego, że stworzył jedną z najbardziej znanych firm prawniczych w mieście, ojciec Rosalie zawsze przychodził na jej przyjęcia urodzinowe i pomagał w jej projektach. Jeśli kiedykolwiek spotkałaby się z panem McCarthym twarzą w twarz, powiedziałaby mu nieźle do słuchu.
- Spróbuj nie spowodować, że dzieciak zsika się do spodni. Carson naprawdę go lubi – podkreśliła, gdy Emmett skrzyżował dłonie na jej plecach, przysuwając ją tak blisko do siebie, że czuła na twarzy jego oddech. Kładąc głowę na jego klatce piersiowej, poczuła, że jej powieki lekko się przymykają.
- Przykro mi, że musiałaś przyjść prosto z pracy, po prostu naprawdę potrzebowałem twojej pomocy, maleńka – wymamrotał, całując jej pachnące lawendą włosy, które były ściągnięte w ciasny kucyk.
- Nie przejmu-uj się – odparła, ziewając. - W końcu jestem superwoman, pamięta-asz?
Z jego gardła wydostał się stłumiony chichot i w tym samym momencie oboje usłyszeli dzwonek do drzwi.
- Jestem... Omójbosz, Rose, Em, szybko, oceńcie mnie – powiedziała Carson, zbiegając po schodach.
- Dziesięć oczywiście – odrzekła Rosalie, uśmiechając się. Dziewczynka miała swoją naturalną urodę. „Ostatnie detale” okazały się być dodatkową warstwą maskary nałożoną na jej długie rzęsy i muśnięciem policzków brązującym pudrem.
- Cars, wyglądasz naprawdę ślicznie – oświadczył Emmett, uśmiechając się do swojej jedynej siostry.
- Zaczekaj... A co ty tak właściwie robisz tu na dole, Carson? - spytała Rosalie. - Chyba nie chcesz, żeby myślał, że na niego czekałaś. Chodź ze mną z powrotem na górę, dobrze?
- Ach tak, zapomniałam. Mój brat Rose – dodała, wbiegając po schodach. Zanim odwróciła się, żeby pójść za dziewczynką, Rosalie posłała Emmettowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Myślisz, że jest dla niego miły? Spytała Carson po trzydziestu sekundach chodzenia tam i z powrotem po swojej sypialni, nerwowo kręcąc w palcach małe, wiszące diamentowe kolczyki od Tiffany'ego.
- Po prostu zejdę na dół i za chwilkę cię zawołam – powiedziała Rosalie, podnosząc się z białego krzesła.
- W porządku, ale prooooszę, pospiesz się. Nie wiem czy mój żołądek zniesie więcej – błagała dziewczynka.
Śmiejąc się z jej niecierpliwości, Rosalie zeszła po schodach, zastając Emmetta siedzącego naprzeciw młodego chłopca na kanapie. Na twarzy Emmetta był uśmiech, więc prawdopodobnie tak bardzo nie straszył dzieciaka.
Musieli usłyszeć stukot jej obcasów na drewnianej powierzchni schodów, bo obydwoje zwrócili głowy w jej kierunku.
- Hej, jestem Rose – powiedziała, gdy już do nich podeszła. Carson naprawdę dobrze go opisała. Rosalie z miejsca go polubiła, bo nie miał tego dziwacznego odruchu, który wykonuje większość facetów, gdy odgarniają sobie włosy z oczu.
- Anthony, miło mi cię poznać. Carson opowiadała mi o tobie – odparł wstając i grzecznie się uśmiechając. Był niższy od Emmetta zaledwie o jakieś pół głowy. Rosalie nie przegapiła tego, jak jego wzrok powędrował w stronę schodów, gdy wymówił jej imię. Ach... zauroczył się.
- Ciebie również. Myślę, że Carson jest już gotowa, zaczekaj sekundkę – odrzekła, uśmiechając się i wstępując na pierwsze stopnie. - Cars, gotowa?
- Tak... już idę – oznajmiła dziewczynka, zeskakując po schodach.
Rosalie znowu podeszła do Emmetta, żeby dzieciaki miały chwilkę na przywitanie się i zobaczyła, jak podchodzi do niej Anthony.
Odwracając głowę, ujrzała, jak coś do niej mówi, a sekundę później jej policzki zabarwiły się na intensywny róż.
- To my już pójdziemy, dobrze Em? - oświadczyła Carson, wsuwając ręce w rękawy czarnego, sięgającego do kolan płaszcza Charlotte Ronson.
- W porządku, bawcie się dobrze – odparł Emmett, gdy wychodzili na zewnątrz. - Och, i Moretii – pamiętaj, co ci po-
- Cześć Emmett, cześć Rose – wtrąciła błyskawicznie Carson, przerywając bratu i zamykając drzwi.
- A więc... o czym z nim rozmawiałeś? - spytała ciekawsko Rosalie, gdy poprowadził ją na kanapę.
Po włączeniu telewizora, usiedli tak, że ona opierała się o jego ramię, nogi trzymając podwinięte na kanapie, a on opierał swoje na mahoniowym stoliku do kawy.
- O rozsądnych rzeczach – odparł krótko, biorąc do ręki jeden ze swoich podręczników z prawa.
- Jak... - spytała bawiąc się tą ręką, którą trzymał na kolanie.
- Jak jego średnia ocen, do jakiego college'u się wybiera, od jak dawna lubi Carson, ile goli strzela w trakcie jednego meczu i powiedziałem mu, że jeżeli kiedykolwiek ją skrzywdzi, to znam ludzi, którzy znają ludzi... widzisz – rozsądne – dodał, uśmiechając się do niej.
- Hej, a jak poszły twoje prezentacje? - zapytał zmieniając temat. To, że pamiętał wywołało uśmiech na jej twarzy... był idealny.
- Och, dobrze. Prezes jest zadowolony, więc... - powiedziała, zamykając oczy, gdy jej brzuch zaburczał z głodu. Nie zdawała sobie sprawy, że była aż tak głodna.
- Skoczę szybko do Changa i przyniosę nam coś do jedzenia. Mój tata niezbyt dba o wyposażenie lodówki – powiedział Emmett, odkładając książkę i wysuwając się spod Rosalie.
- W porządku, nie musisz. Na drogach jest strasznie ślisko – odrzekła, gdy wsunął jej pod głowę małą poduszkę.
- Ćśśś, jest dobrze. Przejdę się. Będę z powrotem za nie więcej niż dwadzieścia minut, maleńka.
Ostatnią rzeczą jaką poczuła zanim zapadła w zbawienny sen były jego usta, składające na jej wargach delikatny pocałunek.
Zbudził ją dzwonek telefonu. Rozciągając się i lekko podnosząc powieki, próbowała wymacać Emmetta, ale jedyne czego dotknęła, to pusta kanapa.
W mieszkaniu było ciemno, jedyne źródło światła biło z kuchni i ekranu telewizora. Nie było go tu. W takim razie gdzie był?
Spoglądając na zegarek zauważyła, że zasnęła na jakieś trzydzieści minut.
Może po prostu kolejka była długa. Tak, właśnie tak było.
- Rezydencja McCarthych – powiedziała do słuchawki telefonu przecierając oczy.
- Dzień dobry. Tutaj Julie thompson ze szpitala Mount Sinai. Na ostry dyżur został przyjęty Emmett McCarthy...
_____________________________________________________________________
Dodatkowo:
* Mayflower to żaglowiec, na którym pierwsi koloniści angielscy dopłynęli w XVII wieku do wybrzeży Ameryki Północnej
** z Wikipedii - inaczej Ivy League, stowarzyszenie ośmiu elitarnych uniwersytetów amerykańskich znajdujących się w północno-wschodniej części USA |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amaranthine dnia Sob 18:12, 20 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Marcelinka Wampirka
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 34 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 20:57, 20 Lut 2010 |
|
hej dawno nie oceniałm tego ff, ale muszę to zrobić. Rozdział mnie zauroczył, naprawdę Rose była taka sympatyczna a Em taki opiekuńczy względem siostry.
Ale zakończenie...... Umrę jak nie przeczytam kolejnej części przez następny tydzień xdxdxdx |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 11:41, 25 Lut 2010 |
|
Zakupy z Rose to przeurocze zjawisko... ubawił mnie ten opis, ale mnie zawsze bawi shopping, więc to nawet dobrze :P
te przygotowania były jak z komedii romantycznej - jest randka... jest dramat, bo... nie wiadomo w co się ubrać... nie wiadomo co do tego ubrać... nie wiadomo właściwie nic... a na koniec, kiedy po kilkunastu godzinach już wiadomo to wszystko to na koniec zawsze coś/ktoś zawali i nie ma nas kto umalować/uczesać... dramat - szczególnie dla takich bestii jak ja :P i ja to rozumiem w całości...
autorka ma przezabawny sposób pisania, przez wtrącanie celebrytów/projektantów/marki ... tworzy to naprawdę ciekawe zestawienie ;P
a na koniec tego rozdziału zastrzeliła mnie wypadkiem Emmetta - Rose pewnie prawie zemdlała...
czekam niecierpliwie na następny rozdział
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Night_Angel
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Mar 2010
Posty: 3 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostrołęka
|
Wysłany:
Czw 16:51, 04 Mar 2010 |
|
mh.... kiedy czytam twoje opowiadanie po prostu skaczę na krześle niczym Alice , kiedy chce iść na zakupy ... ale ostatnie zdanie mnie rozwaliło ... po prostu to był dla mnie szok ... z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg
pozdrawiam Night Angel |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|