|
Autor |
Wiadomość |
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Czw 22:12, 01 Sty 2009 |
|
hmm w sumie faktycznie, nie zastanawiałam się nad tym. chociaż pewnie wkurzony wampir na kamiennej posadzce ma ograniczone możliwości bycia bezszelestnym. a na dodatek przebywające z nim w pokoju osoby mają wampirzy słuch no bo przecież on po prostu musi wydawać jakiś dźwięk, rzucając się jak wsza na grzebieniu po tej komnacie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
karolcia
Zły wampir
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 261 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 23:19, 02 Sty 2009 |
|
Boże offca jesteś moją boginią :P A Aro moim bogiem
Kochałam go w sadze, a teraz to już nie moge :P Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się śmiałam :D Ciągle mam przed oczami Aro czytającego w skupieniu KwN a potem Kajusza czytającego o Renesme Czy ty wiesz co zrobiłaś ? Teraz Aro będzie mi się śnił jeszcze więcej razy niż normalnie
Cytat: |
Marek spadł z fotela. |
Ha ha a niby jest taki znudzony :P
Brakuje mi tylko Aro skaczącego ze szczęścia i piszczącego, bo wszystko kończy się happy endem i Kajusza z Markiem turlających się ze śmiechu po podłodze. Moja nowa wiara : Arooffconizm |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Alexis_
Nowonarodzony
Dołączył: 02 Sty 2009
Posty: 45 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 14:39, 04 Sty 2009 |
|
Idealne, że tak powiem :D
Bardzo, bardzo mi się podobało
Może napiszesz coś jeszcze dotyczacego Volturi ? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
an_mo
Wilkołak
Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 143 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Muppetowa xd
|
Wysłany:
Pon 22:06, 23 Mar 2009 |
|
Trzeba mieć naprawde pokręcone poczucie humoru żeby coś takiego napisać - bije pokłony xd
A jeszcze bardziej poskręcy humor mają Ci, co umierają ze śmiechu z tego co tu napisałas ( jak na życzenie zaliczam się do tego grona - nie inaczej ) xd
Gratuluje i podziwiam xd xd xd
pozdrawiam Ann |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wymyślona
Wilkołak
Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 222 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 17:34, 27 Lip 2009 |
|
hłehehehehehe
Offco droga, ja Cię wielbię! I Twój talent literacki również.
Obie miniaturki ładne, zgrabne, przyjemne... po prostu miło się je czyta. A to działa na korzyść.
Tematyka oryginalna- kolejny plus. Chyba nikt tutaj nie pisał czysto o Volturi. Następny wielki plus to Aro czytający Księżyc w Nowiu. To jak wczuł się w tę książkę, zero kontaktu z rzeczywistością... skąd ja to znam. Sama czytałam Księżyc w Nowiu, aż skończyłam, czyli do szóstej rano. A potem Kajusz gryzący własne palce ze zdenerwowania i końcówka.
Cytat: |
Wiesz braciszku, naprawdę cieszę się, że jednak jej nie zabiliśmy. Teraz sądzę, że byłoby to w najwyższym stopniu niegodziwe. |
Uch, wielbię :D
.wymyślona. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Sob 1:27, 01 Sie 2009 |
|
O mamo, jaki świetny pomysł ;-D
gratulacje! skonczyłam z wielkim bananem na ustach!
jeej :)
genialne!
z resztą Twoje prace zawsze są takie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Antonina
Dobry wampir
Dołączył: 18 Wrz 2009
Posty: 1127 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Jokera
|
Wysłany:
Pon 21:22, 21 Wrz 2009 |
|
Cudeńko! :D Nie, przepraszam, dwa cudeńka. Twój humor jest świetny, czego jak czego, ale że tą tak czytaną z zapartym tchem książką będzie "Księżyc w nowiu"...
Druga część, te dialogi pomiędzy Jane, Aro i Kajuszem ("Tym razem to nie ja!") są słodziutkie :)
Pozostaje mi życzyć Ci weny, może powstaną dwie nowe części, np. "niby znudzony Marek" czytajacy w tajemnicy przed braćmi "Zmierzch" pod pierzyną?
Dziękuję za dwie cudne dawki humoru z Volturi :)
offca napisał: |
Kajusz zastanawiał się czasami, czy on w ogóle reaguje jeszcze na cokolwiek.
|
Przy tym zdaniu wybuchnęłam na głos śmiechem... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Antonina dnia Pon 21:24, 21 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Szczur
Człowiek
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 80 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ja jestem? (Rzeszów!)
|
Wysłany:
Nie 16:12, 08 Lis 2009 |
|
Jestem w szoku, że można napisać coś tak dobrego. ^^
Brak mi słów.
Napisałaś to wprost niesamowicie, wszystko wyraźnie widziałam oczyma wyobraźni i co chwilę śmiałam się w głos.
Genialnie oddałaś charakter wszystkich Volturi oraz Jane grającej w szachy.
Aro był c u d o w n y. On zawsze jest cudowny, ale w twojej miniaturce jest jeszcze bardziej cudowny. Tak samo reszta.
Napisałabym coś więcej, ale czuję, że nie umiem mojego zachwytu wyrazić w słowach, a tym bardziej pisanych.
Jedno słowo: Szacun. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Nie 18:38, 08 Lis 2009 |
|
Dawno mnie tu nie było, co?
Ale pokusiłam się o naskrobanie spontanicznej miniaturki, zgadnijcie o kim? Niech to będzie mój literacki komentarz do pewnej kwestii, a jakiej dowiecie się z tekstu.
Enjoy! :)
"U Volturi przy kominku. Część trzecia: Marek"
Marek był wściekły. Jakkolwiek nieprawdopodobne mogło by się to wydawać, po prostu kipiał z wściekłości. Siedział na ogromnej, miękkiej sofie, zagrzebany w jedwabnych poduszkach. Drzwi do jego komnaty były zaryglowane, a rzeźbione, ciężkie krzesło podpierało klamkę.
- Marku! Przestań się wygłupiać i natychmiast otwórz te cholerne drzwi! – krzyknął Kajusz, bezskutecznie waląc pięścią w solidną dębinę.
- Wynosicie się obaj! – warknął Marek gniewnie i rzucił się pomiędzy poduszki, jedną z nich mocno przyciągając do swojej twarzy.
- Mój drogi, sadzę że co by się nie się wydarzyło, twoja reakcja jest cokolwiek zbyt gwałtowna – zasugerował Aro, próbując otrząsnąć się z szoku, jaki wywołały w nim żywe emocje brata.
- Jak śmiesz mnie oceniać! – wrzasnął Marek, ale poduszki stłumiły furię kryjącą się w jego głosie. – Nie widziałeś tego! – krzyknął, unosząc się nieco, po czym, sfrustrowany, opadł z powrotem na kanapę.
Stojący na korytarzu bracia spojrzeli na siebie, dwie pary brwi powędrowały w górę, wzruszono ramionami – żaden z nich nie wiedział, o co chodziło.
- Marek, miejże litość i wyjdź stamtąd!
- Nie! Nie pokażę wam się teraz! – jęknął Marek płaczliwie, a Kajusz musiał udawać kaszel, żeby nie dobijać brata swoim nagłym śmiechem.
- Zamknij się! Wampiry nie kaszlą! – warknął Marek z głębin sofy. – Już się ze mnie nabijasz, a jeszcze nie widziałeś tego, co ja!
- A raczyłbyś nam może powiedzieć, co takiego zobaczyłeś, co wpędziło cię w ten dramatyczny nastrój? – spytał Aro uprzejmie.
Nim zdążyła paść jakakolwiek odpowiedź, na korytarzu rozległ się dźwięk drobnych kroczków i cichy, złowrogi śmiech. Załopotała peleryna i bracia ujrzeli rozbawioną twarzyczkę Jane. Jednak to, co migotało w jej oczach, nawet w nich wywołało dreszcze. Była w nich jakaś lodowata satysfakcja…
- Jane, kochanie, wiesz coś na ten temat? – spytał Aro, wskazując podbródkiem na zaryglowane na głucho drzwi.
- Wiem – odparła z uśmiechem godnym kota z Cheshire. Kajusz wzdrygnął się lekko, ale nie dał tego po sobie poznać.
Tymczasem peleryna załopotała ponownie i Jane wyciągnęła z niej duży, biały rulon śliskiego papieru.
- Co to jest?
- NIE POKAZUJ IM TEGO! – ryknął Marek.
Zza drzwi nagle zaczęły dobiegać gwałtowne odgłosy, towarzyszące zwykle przewracaniu mebli. Załomotało odrzucane krzesło, już, już szczękała zasuwa, kiedy rulon rozwinął się triumfalnie.
Tuż nad rozwiniętym kawałkiem papieru ukazała się, wykrzywiona wściekłością i upokorzeniem, twarz Marka.
Aro i Kajusz wlepili wzrok w widniejące na papierze postacie, odczytali podpisy i, jak na komendę, ryknęli opętańczym śmiechem.
NEW MOON. 20.11.2009
ARO KAJUSZ MAREK.
- Reżyser musi zginąć! – wysyczał Marek i zamaszyście trzasnął drzwiami, aż echo rozniosło się po zamku, splatając się harmonijnie z histerycznym chichotem pozostałej trójki.
:) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez offca dnia Czw 12:13, 14 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 19:04, 08 Lis 2009 |
|
Ha ha ha ha.........
Offca, ty potworze, przecież ja powinnam teraz tłumaczyć albo czytać twoją betę, a nie kolejny tekst.
No ale nie żaluję. Przecudowne. Biedny Marek. I biedny Chris Weisz...
Tak a propos, to Chris Weisz wyreżyserował tez "Złoty Kompas". To jest ekranizacja 1-szej części "Mrocznych Materii", książki, o której ci wspominałam. Co za paw! Mam nadzieję, że New Moon bardziej mu wyjdzie... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 19:42, 08 Lis 2009 |
|
offco... ty wiesz, że ja jestem wiernym kibicem kazdego przejawu twojej twórczości...
bardzo ciekawy humorek prezentujesz... bardzo ciekawy i bardzo przypadający mi do gustu...
usmiałam się niesamowicie...
gryzienie w palec... czytanie sagi... plakat... to genialne... już sobie wyobrażam miny Wielkiej Trójcy...
do następnego :) jesteś cudowna... :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Śro 16:52, 11 Lis 2009 |
|
O Boże!
Zabiłaś mnie. Wszystkimi miniaturkami.
Najpierw Aro czyta sobie KwN potem Kajusz leci z PŚ... A teraz? Teraz New Moon!
Jak to sobie wyobraziłam... Zabiło mnie to, jak pisałam.
Wielbię Cię, Ciebie i Twoje miniaturki!
Nel! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
P1L34T
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Lut 2009
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 17:32, 11 Lis 2009 |
|
W połowie miniaturki nie mogłam się już powstrzymać i zerknęłam na koniec. I umarłam ze śmiechu. Czy też kaszlu, bo jestem chora i zamiast się śmiać kaszlę. Ale w sumie to się z nimi zgadzam. Charakteryzator chyba trochę za dużo pije. W każdym razie utwór zwala z nóg. Z niecierpliwością czekam na kolejny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wymyślona
Wilkołak
Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 222 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 17:08, 12 Lis 2009 |
|
Owieczko, wróciłaś! :D <skacze> Jak ja się cieszę! :D Wiem, że się powtarzam i wiem - a raczej mam nadzieję - że wiesz, ale i tak to napiszę: Kocham Cię, Offco! :D Jesteś boska! :D
Już gdzieś przy szóstym zdaniu zaczęłam się wić na fotelu ze śmiechu. Boże, kobieto, co Twoje teksty ze mną robią...
Ogromnie mi się podoba sposób, w jaki wykreowałaś Marka - stał się przez to postacią niesamowicie zabawną. Zachowywał się jak jakaś nastolatka z lekkimi problemami emocjonalnymi xD Gosh, po prostu mnie rozwaliłaś tym tekstem, co tu dużo mówić.
Smykałkę do pisania masz niezwykłą i liczę, że to nie Twój ostatni tekst opublikowany tutaj, bo stratą byłoby to wielką.
I kilka błędów, które się wkradły. Przepraszam, nie mogę się powstrzymać nie zauważyłąm ich podczas czytania, ale teraz, kiedy piszę ten komentarz, a Twoją mianiaturkę mam u dału ekranu, rzuca mi się coś w oczy.
Cytat: |
Jakkolwiek nieprawdopodobne mogło by się to wydawać |
mogłoby. Razem.
Cytat: |
cokolwiek się wydarzyło, twoja reakcja jest cokolwiek zbyt gwałtowna |
Cytat: |
poduszki stłumiły furię, kryjącą się w jego głosie. |
niepotrzebny przecinek.
Cytat: |
- Wiem – odparła, z uśmiechem godnym kota z Cheshire. |
jak wyżej.
Cytat: |
- A raczyłbyś nam może powiedzieć, co takiego zobaczyłeś, co wpędziło cię w ten dramatyczny nastrój? |
Lepiej brzmiałoby "że wpędziło cię to w ten dramatyczny nastrój". A przynajmniej takie jest moje widzimisię
To tyle, jeśli chodzi o stronę techniczną Pozwolę sobie jeszcze zacytować jedną rzecz:
Cytat: |
- Zamknij się! Wampiry nie kaszlą! |
To mnie rozwaliło wprost wybitnie xD Podobnie jak "nie pokażę wam się teraz", Marek rzucający się pomiędzy poduszki i... no cóż, w zasadzie wszystko. :P
Pozdrawiam serdecznie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Antonina
Dobry wampir
Dołączył: 18 Wrz 2009
Posty: 1127 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Jokera
|
Wysłany:
Pon 19:32, 16 Lis 2009 |
|
Kolejny cudowny tekst Zdanie po zdaniu mój śmiech rósł i rósł, bracia są tu przedstawieni po prostu genialnie; zupełnie nowe oblicze wiecznie znudzonego Marka, uprzejmość Ara i wściekłość Kajusza... Już sobie ich wyobrażam stojących pod drzwiami, zatroskany Aro i Kajusz walący w nie bezsilnie pięścią... Niby miniaturka, a działa na wyobraźnię lepiej niż wielostronnicowe opowiadania, że o dawce humoru nie wspomnę...
offca napisał: |
- Marku! Przestań się wygłupiać i natychmiast otwórz te cholerne drzwi! – krzyknął Kajusz, bezskutecznie waląc pięścią w solidną dębinę.
(...)
- Wynosicie się obaj! – warknął Marek gniewnie i rzucił się pomiędzy poduszki, jedną z nich mocno przyciągając do swojej twarzy.
- Mój drogi, sadzę że cokolwiek się wydarzyło, twoja reakcja jest cokolwiek zbyt gwałtowna – zasugerował Aro, próbując otrząsnąć się z szoku, jaki wywołały w nim żywe emocje brata.
(...)
- Marek, miejże litość i wyjdź stamtąd!
- Nie! Nie pokażę wam się teraz! – jęknął Marek płaczliwie, a Kajusz musiał udawać kaszel, żeby nie dobijać brata swoim nagłym śmiechem.
|
Te dialogi są bezcenne
Bardzo, bardzo podoba mi się Twoja twórczość i życzę dalszej weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Agis_vampire
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 18:54, 20 Gru 2009 |
|
GENIALNE, OFFCO!!!!
Ne wiem, skąd Ty bierzesz takie pomysły, ale pokładałam się ze śmiechu!!! Mam nadzieję, że napiszesz kiedyś coś jeszcze o Volturi, tak cudnie się czytało....!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dinah
Zły wampir
Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 458 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 89 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć braci Salvatore
|
Wysłany:
Nie 20:10, 27 Gru 2009 |
|
po prostu poległam.
Przez ciebie, za każdym razem, kiedy ktoś wspomni o Volturi ryknę chyba śmiechem :-D
tego się po prostu nie da opisać, to trzeba przeczytać !
życzę weny, weny, weny bo jak nie wpadne tutaj i osobiście będę się domagać kolejnych części :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Pon 21:47, 11 Sty 2010 |
|
Witam :)
Pojedynek dobiegł końca, czas przenieść się do Kawiarenki i poplotkować Przede wszystkim chciałam bardzo podziękować wszystkim oceniającym - po pierwsze za niesamowicie cenne uwagi, które naprawdę wzięłam sobie do serca i które staram się uwzględnić w kolejnej mini. Po drugie zaś chcę podziękować za przyznanie mi zwycięstwa w tym pojedynku, a także z uznaniem pokłonić się rywalce, niobe, bo pojedynek miałyśmy na poziomie i było bardzo sympatycznie :)
To wstawiam tekst, jeśli ktoś chciałby jeszcze rzec jakieś słówko to będzie mi bardzo miło :)
Serce na śniegu
Na parapecie zgromadziło się już całkiem sporo śniegu, który przylegał do szyby, tworząc puszysty, biały kopczyk. Drobne gwiazdki jasnego puchu odcinały się od nocnego nieba, wirując powoli. Wydawało się, że nie tyle spadają, co kołyszą się łagodnie w powietrzu i miękko kładą na ziemi.
Zbliżyłam twarz do okna i otoczyłam ją złożonymi w łódeczkę dłońmi, by odblaski płonącego w kominku ognia nie przeszkadzały w obserwowaniu krajobrazu. Mój oddech nie pokrył szyby warstewką pary, a moje palce nie poczuły jej chłodu. Nie były od niej cieplejsze, a trzaskające w kominku płomienie nie mogły tego zmienić.
Błądziłam myślami wokół nieznajomego, z którym zetknął mnie dzisiaj przypadek.
Rozpalając ognisko roztrząsałem w myślach to, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. Mógłbym analizować to w nieskończoność, a i tak nie potrafiłem wyciągnąć żadnych wniosków.
Wspomnienie jej twarzy wisiało mi przed oczami jak słoneczny powidok, wypalony pod powiekami. Kobieta o włosach barwy pustynnego piasku, samotnie siedząca pośród śniegu. Czyżby kilkunastostopniowy mróz nie robił na niej wrażenia? Uniosła głowę, gdy podszedłem i rzuciła mi pytające spojrzenie, zupełnie jakbym stanowił dziwniejsze zjawisko niż ona. Tęczówki miała całkiem czarne, głębokie jak kosmos, a perfekcyjną twarz szpeciły tylko osobliwe cienie pod oczami. Płatki śniegu osiadły na jej długich lokach i skrzyły się jak siatka z pereł. Zastygłem w bezruchu, równie zaskoczony, co urzeczony.
A ona podniosła się powoli, obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem i wsunęła gołe dłonie do kieszeni płaszcza. Odwróciła się i odeszła nieśpiesznie, zostawiając mnie tam samego, w całkowitym osłupieniu.
Nie mogłam znieść tej ciszy. Tak brzmi cisza nieobecności; lepka, uciążliwa, wypełniająca przestrzeń uczuciem pustki. Dotychczas byłyśmy tu we trzy. Nasz mały dom, zagubiony wśród lasów Alaski zawsze rozbrzmiewał kobiecym śmiechem i rozmowami. Teraz, gdy nie było już Iriny, a Kate zwiedzała świat z Garettem, byłam tu całkiem sama. Samotna Królowa Śniegu na tym zapomnianym przez Boga i ludzi pustkowiu.
Tej nocy w pojedynkę zmagałam się z niemałym dylematem.
Następnego dnia znalazła mnie skulonego przy moim niewielkim ognisku, które z wysiłkiem udało się rozpalić. Nie wiem jak przetrwałem noc, prawdopodobnie siłą woli, nie wiem też jak udało mi się uniknąć głębszych odmrożeń.
Podeszła do ognia i przykucnęła naprzeciw mnie tak, że rozdzielał nas płomień.
- Kim jesteś i co robisz na terenie mojej posiadłości? – spytała spokojnie, głosem tak melodyjnym, że ledwie mogłem skupić się na samych słowach. – Nieczęsto widuję tu ludzi, zwłaszcza obcych – dodała, jak gdyby tłumacząc się ze swojej ciekawości.
- Matt – rzuciłem krótko i skinąłem uprzejmie głową, zastanawiając się, co ja, do jasnej cholery, wyprawiam. – Co tu robię? Ratuję swój nędzny tyłek przed konsekwencjami pewnej tragicznej pomyłki – stwierdziłem, nadal nie bardzo wiedząc czemu cokolwiek mówię. Jakby tajemnicza nieznajoma w jakiś dziwny sposób mnie hipnotyzowała.
Przechyliła głowę i przyjrzała mi się uważniej. Języki ognia co chwilę wystrzeliwały w górę, zasłaniając jej twarz. Ich odblask igrał w niesamowicie złotych tęczówkach. Złotych tęczówkach… Kiedy na jej usta wpełzł delikatny półuśmiech, zabrakło mi tchu. Jeśli wcześniej jakaś myśl nie dawała mi spokoju, to rozpłynęła się w tym uśmiechu. Ta kobieta była absolutnie zjawiskowa.
- Ukrywasz się tu? – zapytała takim tonem, jakby wydało jej się to zabawne. Przytaknąłem, a wzrok utkwiłem w obracających się w popiół gałęziach świerków. Nie radziłem sobie z wytrzymywaniem jej spojrzenia.
- Nie wiem jakim cudem jeszcze nie zamarzłeś, ale byłoby nieuprzejmie pozwolić ci na to na moim terenie. Byłby to brak gościnności, jak sądzę – powiedziała i znów się uśmiechnęła. – Zapraszam do domu, Matt.
Jeszcze długo śmiała się mojej miny, gdy krok w krok za nią, przedzierałem się przez puszysty śnieg.
Ręce niemal mi drżały, gdy robiłam mu herbatę. Dziękowałam Bogu, że dla zachowania pozorów trzymałam w kuchni różne produkty. Cullenowie mieli rację – nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie udawać człowieka.
Przyjął parujący napój z wdzięcznością i otulił kubek przemarzniętymi palcami.
Usiadłam naprzeciw niego i przyglądałam mu się z uwagą. Mógł mieć około trzydziestu lat, nie więcej. Ciemnobrązowe, kompletnie potargane włosy lekko opadły mu na twarz, gdy pochylił się nad kubkiem. Oczy miał jasnoszare, z lekką nutą bladej zieleni. Ostro zarysowany podbródek i część policzków pokrywał mu kilkudniowy zarost, ale tylko dodawało mu to uroku. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie jak przesuwam dłonią po jego twarzy…
Nieodpowiedzialna. Znowu.
Nie byłby pierwszym. Tylu było ludzkich mężczyzn przed nim… Tylu z nich odebrałam życie, nasycając oczy czerwienią, zaspokajając i pragnienie i pożądanie. Tak łatwo było ich omotać, tak łatwo było pozbawić ostatniego tchnienia. Dostawali to, czego chcieli, ale płacili za to bardzo wysoką ceną. Płacili krwią. Później potrafiłam już puszczać ich wolno. Skołować tak, by nie zadawali pytań, by nie dziwili się niczemu, a potem wyrzucić ze swego życia i zapomnieć.
Nie mogłam mieć Edwarda, już nawet nie chciałam. Więc czemu nie miałabym znów poszukać szczęścia w ciepłych, człowieczych ramionach? A jednak coś nie dawało mi spokoju. Tym razem było inaczej, prawda?
- Masz jakieś imię? – spytałem, kiedy ciepło słodkiej herbaty zaczęło rozlewać się po moim ciele.
Spojrzała na mnie, jakbym wyrwał ją z głębokiego zamyślenia.
- Tanya – odparła, ale spojrzenie nadal miała nieobecne. Pozostało mi tylko skinąć głową i czekać na rozwój wydarzeń.
Całe popołudnie trzymałam go na dystans, jednocześnie dbając o to, by czuł się w moim domu możliwie komfortowo. Obserwowałam jak całkowicie, niemal bezwolnie poddaje się mojemu urokowi, jak bez protestów odrzuca wszystko, co mogłoby go zaalarmować. Zatracał się we mnie jak wielu przed nim.
Prawie bez słów zrozumiał, że pozwolę mu tu zostać. Przed czymkolwiek się ukrywał, chciałam, by był bezpieczny. Nie mógł mieć na sumieniu więcej niż ja, nie miałam wobec tego prawa jakkolwiek go osądzać. Mogłam zapewnić mu azyl i chętnie to zrobiłam. Zaprowadziłam go do pokoju Iriny, który od dawna stał pusty, boleśnie przypominając o tragedii. Niech wypełni go życiem – myślałam.
Anioł zesłany mi przez litościwego Pana. Tak właśnie mi się jawiła. Nie mogła być człowiekiem, zbyt była doskonała. Więc czemuż by nie anioł?
Krzątała się energicznie po domu, nie pozwalając bym w czymkolwiek jej pomógł. Kazała mi odpoczywać i niczym się nie przejmować. Nie zadawała pytań i czułem, że i ona nie chce by ją wypytywano. Dwoje zagadkowych ludzi, których los zetknął ze sobą, pragnący zachować swoje sekrety dla siebie. Oto kim byliśmy.
A jednak pragnienie, by podejść i zanurzyć dłonie w jej włosach niemal odbierało mi oddech.
Poranne słońce zalało kuchnię powodzią białego światła. Kładło się ostrymi plamami na deskach podłogi, solidnym, dębowym stole i drewnianych szafkach. Odbijało się od garnków, szklanek, kubków i sztućców, które powyjmowałam dla niepoznaki. Teraz to pomieszczenie stało się teatralną sceną, pełną przekonujących rekwizytów. A ja grałam swoją rolę najlepiej jak potrafiłam. Zaciągnęłam zasłonki zanim wszedł. Lepiej żeby nie widział, że gospodyni iskrzy się w słońcu, nie gorzej niż śnieg za oknem.
Przyglądając się jak je śniadanie, walczyłam z ciekawością. Jak zwykle byłam bez szans w tej rozgrywce.
- Przed czym się ukrywasz? – spytałam swobodnym tonem, a on rzucił mi spłoszone spojrzenie.
Milczał przez dłuższą chwilę, niepewny ile może mi zdradzić.
- Nie obchodzi mnie, co zrobiłeś, a w każdym razie nie mam zamiaru cię osądzać. Jestem tylko ciekawa – dodałam, mając nadzieję, że to go zachęci.
- Uciekam przed wymiarem sprawiedliwości – mruknął, a sposób w jaki wypowiedział ostatnie słowo wyraźnie sugerował jaki ma stosunek do tej instytucji.
- O co cię oskarżyli? – spytałam, siląc się na obojętny ton, tak by nie zaczął przypuszczać, że się tym przejęłam.
Znów odpowiedziała mi cisza. Uciekł spojrzeniem i wpatrzył się zasłonięte okno. Czekałam cierpliwie.
- O morderstwo – odparł w końcu.
- A popełniłeś je? – spytałam cicho.
Spojrzenie, które mi posłał mówiło wszystko. Było w nim cierpienie zaszczutego zwierzęcia, lęk i poczucie krzywdy.
- Nie mógłbym. Nigdy… - wyszeptał.
Jak bardzo się mylił. Mógłby. Każdy z nas mógłby, wystarczy, że zmieni się zasady gry. Kiedy krew jest wszystkim czego pragniesz, zabijasz by żyć, zabijasz, by ugasić płomień pochłaniający twoje ciało. On był niewinny, wierzyłam mu bez zastrzeżeń. A ja?
A ja mordowałam takich jak on, gdy zasypiali w moich ramionach.
Mijały dni i noce. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się zmienić. Pozwalała mi zaszyć się w jej domu, nie bacząc zupełnie na jakiekolwiek ryzyko. Poza tą jedną rozmową nie zapytała już o nic związanego z moją przeszłością. Rozmawialiśmy czasem, ale przeważnie zachowywała się, jakby próbowała mnie unikać. Znikała na całe godziny, nie mówiąc ani słowa. Wydawała mi się podobna do dzikiego zwierzęcia, może nieco tylko oswojonego.
Prześladowały mnie wspomnienia moich dawnych zbrodni. Jak echo odzywało się spojrzenie rozszerzonych strachem oczu, zdławiony krzyk i zapach świeżej krwi. Gorąca skóra, gorąca czerwień, spływająca po odsłoniętym karku, cienką stróżką znacząca nagi tors. Ostatni pocałunek złożony na rozchylonych ustach. Byłam winna, tak strasznie przytłoczona poczuciem winy.
Sukub, jak powiedział Edward. Bezlitosny sukub.
Już od dawna moje oczy miały kolor miodu. A jednak Matt obudził uśpione wyrzuty sumienia. Obudził też drzemiącego we mnie potwora. Gdy spotkałam go w lesie, pragnienie niemal wzięło górę. Słodka, ludzka krew…
Jakże był kuszący!
Nie odszedłbym stamtąd choćby policja zapukała do drzwi. Byłem uzależniony od jej uśmiechu, od jej zapachu, od widoku jej złotych włosów i bursztynowych oczu.
Kiedy po raz pierwszy mnie pocałowała, poczułem jak krew zawrzała w moich żyłach. Jej usta były chłodne i nieprawdopodobnie jedwabiste. Miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie i zgnieść w namiętnym uścisku, jednak gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem tylko, jak zamykają się za nią drzwi.
Czy mogłam sobie na to pozwolić?
Edwardzie, jak tyś to zniósł? Tę straszną pokusę, która odbiera rozum - jak udało ci się ją pokonać? Czego pragnąłeś bardziej? Jej krwi, czy jej miłości?
Jakże rozpaczliwie chciałam tego mężczyzny!
W końcu każdy z nas tworzy sobie towarzysza, prawda? Nieśmiertelność byłaby najgorszym z przekleństw, gdybyśmy skazani byli znosić ją w samotności.
- W co ty ze mną grasz, Tanyo? – spytałem któregoś wieczora, nie mogąc znieść tego dystansu między nami.
- Gram o twoje życie, ukochany – odparła szeptem.
Oparłam łokcie o parapet i ułożyłam podbródek na splecionych dłoniach. Wpatrywałam się w opadające płatki i czułam jak wzbiera we mnie potężna melancholia. Szukałam wzrokiem miejsca, gdzie rodziły się te maleńkie kryształki, tych ciężkich, nabrzmiałych chmur. Wybierałam sobie pojedynczą śnieżynkę i śledziłam jej lot tak długo jak byłam w stanie, obserwując jak nieuchronnie zbliża się ku ziemi. Jej życie było takie krótkie, tak proste do przewidzenia i tak nieodwołalnie się kończyło – stopieniem w jedną, bezosobową masę. A gdybym tak złapała ją i zamknęła w dłoniach? Jeśli byłabym ostrożna, zachowałabym ją na dłużej… Personifikujesz śnieg – mruknęłam w myślach karcąco.
To tylko zamarznięta woda. Cóż z tego, że taka efektowna?
To tylko człowiek. Cóż z tego, że go kocham?
Przecież to o nim myślałam. Tylko o nim, nie ważne co robiłam.
Poderwałam się gniewnie i odwróciłam od okna. Zasunęłam grube, ciemne zasłony i podeszłam do kominka. Dołożyłam nowe polano i patrzyłam jak powoli trawi je płomień.
Nie mogłem spać. Przez szparę pod drzwiami wciskało się do pokoju niespokojne światło płonącego ognia. Czy ją także dręczyła bezsenność? Przewróciłem się na plecy i zamknąłem oczy. Natychmiast ujrzałem twarz Tanyi. Myśli o niej niczym trucizna zalewały mój umysł i nie dawały spokoju. Czego ode mnie chciała? Czy pragnęła tego, co ja? Gdybym tylko wiedział…
Całą sobą pragnęłam, by wiedział. Miałam ochotę znaleźć się w jego ciepłych ramionach, chciałam, by poczuł chłód mojego ciała i się nie bał. Marzyłam o tym, by zasypać go pocałunkami i chciałam, by rozumiał jakie wiązało się z tym ryzyko. A także o tym, by miał świadomość, że mam przed sobą zimną, bezsenną wieczność.
Ale czy naprawdę chciałam, by ją ze mną dzielił?
Czy miałam prawo?
Coś nie dawało mi spokoju. Czy ona kiedyś w ogóle spała? Czy widziałem, żeby jadła? Jaki właściwie miała kolor oczu? Pytania kłębiły się w mojej głowie, ale zamiast odpowiedzi odnajdywałem coraz to nowe wątpliwości. Czemu jej skóra była tak jasna i zimna?
Miałem ulotne wrażenie, że zamiast znaleźć schronienie, wpadłem w pułapkę i cokolwiek by się wydarzyło, byłem zgubiony. Zatracony w tej niezwykłej kobiecie, czy uwięziony w koszmarze - nie miało to znaczenia.
Niewinny to takie kuszące słowo. Nagle zapragnęłam, by jego dłonie splamiła krew. Poczułam się jak Lady Makbet, knująca swój nikczemny plan. Czy Matt także popadłby w szaleństwo, gdyby przyszło mu zabijać by żyć?
Usiadłam na kanapie i podciągnęłam kolana pod brodę. Tak rozpaczliwie potrzebowałam czyjeś bliskości. A przecież w pokoju obok leżał ciepły, miękki śmiertelnik i czekał tylko na mój znak. Nie spał, słyszałam niespokojny oddech i zbyt szybkie bicie serca.
Był już mój, tak czy inaczej, czyż nie? Oddał mi serce i duszę jeszcze nim choćby skinęłam dłonią. A ja po raz pierwszy nie pozostałam dłużna. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem, a los zetknął nas ze sobą w najodpowiedniejszym momencie.
Miałem dosyć tej bierności. Nie potrafiłem już dłużej bezczynnie trwać w takiej niepewności. Nie tylko co do jej uczuć i zamiarów, ale także – a może przede wszystkim – co do jej natury. Tak naprawdę nie było już dla mnie odwrotu, chciałem więc przynajmniej wiedzieć cóż to za siła tak mnie omotała. Jakiekolwiek rozstrzygnięcie wydawało się lepsze niż ten stan zawieszenia.
Gwałtownym szarpnięciem odrzuciłem kołdrę i wstałem.
Pozwoliłam sobie na dyskretny uśmiech, widząc jak wchodzi do salonu. Cichy triumf zastąpił wątpliwości i wyrzuty sumienia. Sama nie wiem jak to się stało, że znalazłam się w jego objęciach, wtulona w nie jakby te słabe ludzkie ramiona mogły dać mi jakąkolwiek ochronę. A jednak chroniły mnie i to doskonale – chroniły przed bólem samotności.
Bez słowa zaprowadziłam go do swojej sypialni. Pożądanie płonęło między nami, gorętsze niż ten prawdziwy, trzaskający w kominku ogień. W tej chwili istniało tylko ono. Pytania i decyzje musiały poczekać.
Nie była człowiekiem, nie mogła być. Ale nie dbałem o to. Zasypywałem pocałunkami jej zimną, gładką skórę, wplatałem chciwe dłonie w jej miękkie, złote włosy, zachłannie poznawałem to wspaniałe ciało – zbyt doskonałe, by istnieć naprawdę. Mijały sekundy, długie jak godziny i w końcu nie było już żadnego zawahania i żadnych pytań. Tylko my dwoje, zatraceni w sobie nawzajem.
Wysunęłam się z jego objęć i usiadłam na brzegu łóżka. Chwycił mnie jednak za nadgarstek, próbując zatrzymać. Pozwoliłam mu na to, choć przecież nie miałby szans, gdybym naprawdę chciała się wyrwać.
- Kim jesteś, moja piękna? – zapytał. – Śnieżną wróżką? – zaśmiał się ochryple.
Położyłam się z powrotem i zamknęłam mu usta pocałunkiem. Nie dał jednak za wygraną.
- Twoja skóra jest tak jasna i zimna, że boję się, że rozpuścisz się jak lodowa rzeźba, gdy tylko cię dotknę – westchnął. - Kim ty naprawdę jesteś, aniele?
- Nie jestem aniołem – odparłam cicho. – Raczej demonem, który sprowadza zgubę na takich jak ty, słodkich, ufnych śmiertelników – powiedziałam poważnym tonem i widziałam w jego oczach, że nie wziął tego za żart.
- Demonem? Jakimś konkretnym? – spytał, lekko marszcząc brwi. Czyżby naprawdę traktował to poważnie? Czy jego podejrzenia posunęły się tak daleko? Tak czy inaczej, postanowiłam grać w otwarte karty.
- Wampirem. Najprawdziwszym, nieśmiertelnym wampirem – szepnęłam i wtuliłam twarz w jego bark, by nie widzieć wyrazu jego oczu.
Oplótł mnie mocniej ramionami i milczał. Czułam jak szaleńczo biło mu serce.
- Czego zatem chcesz ode mnie? – wychrypiał i czułam jak drży nieznacznie. Ale nie wypuścił mnie z objęć.
- Chcę zatrzymać cię przy sobie. Na zawsze. Ofiarować wieczność, pod warunkiem, że dzieliłbyś ją ze mną – powiedziałam powoli, odsuwając się nieco i ujmując jego twarz w dłonie. Przymknął oczy.
- Co zechcesz. Ja już i tak należę do ciebie – wymruczał, swoimi ustami szukając moich ust.
Czy powie to samo, gdy moje zęby zanurzą się w jego ciele, a moje wargi spiją ciepłą krew? Czy powtórzy te słowa, gdy jego gardło zapłonie pragnieniem, a umysł pojmie, że uwięziono go na zawsze na tym ziemskim padole? Że nie ma odwrotu?
Cóż, wkrótce się przekonam… |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez offca dnia Sob 15:42, 06 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Sob 18:33, 06 Lut 2010 |
|
Uwielbiam to opowiadanie.
I śmiem twierdzić, że nie tylko mnie się ono podoba, sądząc po rezultacie pojedynku i po tym, że znalazło się na 6-tym miejscu w styczniowym rankingu.
Więc dlaczego, pytam, dlaczego nie ma tu komentarzy????
Ludzie, zabijacie wena.
Postanowiłam to przełamać, choć wyraziłam już moją opinię na temat tego tekstu, oceniając pojedynek.
To, co uwielbiam w tym opowiadaniu, to przede wszystkim jego nieprzesłodzony romantyzmi poetyckość.
Podoba mi się również nadanie Tanyi nieco innego wizerunku, niż ten, jaki zazwyczaj pojawia się w fanfickach.
Jest to przepiękna opowieść o miłości, z pięknymi opisami uczuć i subtelną nutką erotyki. Bardzo również wizualna, dzięki wspaniałym opisom szczegółów.
Zauważyłam, że niektórym nie podobała się zmienna narracja. Dla mnie akurat, jest to atut tego opowiadania. podoba mi się taka forma. Tutaj się ona broni, bo obie postacie są tak samo ważne i przez to odbieramy to pierwsze spotkanie i rozwój uczuć z obu stron.
I jeszcze jedna rzecz mi się podoba - koniec, który przedstawia wybór Tanyi, inne pragnienie w porównaniu z podobną sytuacją Edwarda.
Tanya nie jest aż taką "idealistką". I bardzo dobrze... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Nie 17:01, 07 Lut 2010 |
|
cóż, komentarzy wprawdzie niezbyt gęsto, ale obiecałam wstawić smugę, to wstawiam :)
„Płomienne szpony bezsilności wszczepiały się w duszę, wywracały na nice”
„Ludzie bezdomni” Stefan Żeromski
Smuga krwi
Poranne światło odbijało się od białych brył topniejącego śniegu. Połyskiwało migotliwie w cienkich strumyczkach wody, sączących się leniwie pomiędzy kępami suchych traw. Wiły się jak żywe, przypominając srebrzyste węże pełznące między brudnozłotą roślinnością. Było tak spokojnie, tak świetliście. I w chwili, gdy zdążyła o tym pomyśleć, obraz skręcił się i zawinął, horyzont wykrzywił spazmatycznie, a wszystko spowiła karmazynowa mgła. Już nie woda płynęła przez dziką łąkę - to były strugi krwi, wsiąkające w rozmarznięte błoto.
Kurczowo chwyciła się parapetu i potrząsnęła głową. Wizja zniknęła, ale ten koszmarny niepokój pozostał. Spowijał ją jak gęsty opar. Przypominał tę czerwoną mgłę, która przed chwilą zasnuła jej wzrok. Towarzyszył jej już od dłuższego czasu, wgryzając się w serce, sącząc gorzki jad w radosną dotąd duszę. Zupełnie nie mogła się na niczym skupić, myśli przepływały przez głowę i natychmiast rozpraszały się bezładnie. Nic nie było takie, jak powinno. Czuła, jak z dnia na dzień świat staje się coraz bardziej nieprzyjazny, coraz bardziej obcy i złowieszczy.
Krew. Dym. Ciemności. Obserwując zwyczajne fragmenty rzeczywistości, coraz częściej zaczynała widzieć makabryczne przemiany. Jakby opadała jakaś zasłona, a codzienność nabierała nowego, niemalże apokaliptycznego wyrazu. Wszystko zaczęło nagle ukazywać całkiem inne oblicze. Zaczęło spływać potokami o barwie karminu i tonąć w kłębach nieprzejrzystego dymu.
Wyrwana z bezpiecznego azylu całkowitej normalności. To zawsze przeraża. Ta jednoznaczna konkluzja, że oto raptem wszystko się zmieniło. Że człowiek stoi samotnie nad brzegiem przepaści, która zwie się Szaleństwem.
Wszystko działo się nieznośnie powoli, jak piasek przesypujący się w ogromnej klepsydrze. Dzień po dniu przestawała być sobą. Z energicznej, pełnej życia osoby, stała się zniechęconym, uśpionym cieniem samej siebie. Poranki witały ją głęboką szarością, zimowa ciemność kusiła aksamitem czerni, w który chciała się zaplątać, z którego pragnęła utkać sobie bezpieczny kokon i ogrodzić się od natrętnej rzeczywistości. Nie miała ochoty przenosić się z ciepłych objęć nocy w zimną szarość codzienności. Chęć do życia wyciekała z niej, wysączając się powoli, ale nieubłaganie.
Pamiętała to ukłucie paniki, kiedy po raz pierwszy świat się… zmienił. Kiedy na ułamek sekundy stracił barwy, zasnuł się gęstym oparem i zafalował jak kręgi na wodzie. Wystarczyło wtedy, że zamrugała, zaskoczona, i wszystko wróciło do normy. Ale mięśnie jej się spięły, oddech przyśpieszył, a wspomnienie tego obrazu nie chciało zniknąć.
Już po chwili zaczęła sądzić, że to tylko przywidzenie, może jakiś „mikrosen” - czytała kiedyś o tym, najpewniej była przemęczona i jej mózg wyłączył się na chwilę. Po minucie była o tym najzupełniej przekonana. Dzień toczył się dalej.
Jednak trudno było wmówić sobie to samo za drugim razem, kiedy z kranu popłynęła krew i chlusnęła jej na dłonie. Krzyknęła rozdzierająco, by już po chwili nie zobaczyć nawet kropli czerwieni.
Wizje pojawiały się coraz częściej. Raz na kilka dni, potem niemal codziennie, aż w końcu widziała je co parę godzin. Wystarczyło, że choć na chwilę odrywała się od „tu i teraz”, a obrazy zalewały ją powodzą okropieństw.
Każdy poranek stawał się walką. O otworzenie oczu, o zapalenie światła, o odrzucenie kołdry… Czasem podjęcie decyzji o tym, by jednak postawić stopy na podłodze, zajmowało jej pół godziny. Krzyczała na siebie, wyrzucała sobie od tchórzy i słabeuszy, a mimo to lęk paraliżował ją i odbierał umysłowi zdolność panowania nad ciałem.
Była na krawędzi kompletnego załamania.
I wtedy pojawił się on.
Na skraju krwawych wizji majaczył niewyraźny, czarny kształt. Jak powidok przesuwający się poza obręb pola widzenia, gdy tylko próbujesz skupić na nim wzrok.
Płakała z bezsilności, a łzy zabarwiały się czerwienią. Ścierała je spazmatycznie, by po chwili dostrzec, że to tylko zwykłe, słone krople. Dłonie drżały przy każdym geście, a myśli rozbiegały się bezładnie. Nikt nie wiedział, co się z nią działo. Wariatka – mówili ludzie. Depresja – stwierdzali lekarze. I dawali jej leki, które sprawiały, że wizje przybierały na sile. Nie mogła pracować, nie mogła jeść, nie mogła spać. Z dnia na dzień stawała się roztrzęsionym wrakiem człowieka. Serce przeżerała jej rdza lęku i zagubienia.
Krążył po okolicy, węszył, snuł się - cień pośród cieni. Szukał tego, po co został wysłany. Czuł pulsowanie przerażonego serca i wiedział, że jest blisko. To była tylko kwestia czasu.
Kiedy w końcu ją znalazł, dziewczyna była kompletnie wyczerpana, na krawędzi zupełnego wyniszczenia psychicznego. Okazała się celem tak dziecinnie łatwym, że czuł wręcz niedosyt. Wypełniał misję, ale stan, w jakim znajdował się jej przedmiot, odbierał mu całą rozrywkę. Przedłużał więc jej agonię, sycąc się cierpieniem tej ludzkiej istoty. Czekał.
Czym były te obrazy? Co się z nią działo? Czy spadło na nią jakieś przekleństwo, czy naprawdę była szalona? Siedziała w pokoju i starała się zająć umysł czymkolwiek, byleby nie ujrzeć krwi. Dlaczego krew? I kim był ten cień człowieka przesuwający się pośród czerwonej mgły? Ostry cynober spowijał go jak płaszcz i poruszał się podług jego rozkazu. Czy to były jakieś symbole? Czemu zaczęły pojawiać się właśnie teraz? Pytania, pytania…
Specjaliści smutno kiwali głowami, rzucali sobie ukradkowe spojrzenia. Coraz częściej słyszała słowo „schizofrenia”. Coraz częściej widziała strach w oczach matki.
Szczupłymi ramionami oplotła głowę, zacisnęła dłonie w pięści, szarpiąc włosy i wyciskając łzy z oczu. Czuła się taka bezsilna! Zdradzona przez własny umysł, zamknięta w klatce własnych urojeń. Nie mogła walczyć, nie było jak. Nie istniał żaden namacalny obiekt, przeciwko któremu mogłaby obrócić swoją złość i swoje rozgoryczenie. Tylko ulotne majaki.
Już prawie nie wiedziała, co się wokół niej działo. Pogrążała się w stagnacji, zredukowała odbierane bodźce do absolutnego minimum. Wyciszyła umysł i poczuła, że wszystko wokół traci swoje znaczenie. Wiedziała, że to kapitulacja, że poddaje się i przegrywa w grze o własne życie. Ale za bardzo się bała, by stawić czoło życiu z krwawą smugą przed oczami.
I wtedy czarny cień z jej urojeń zyskał twarz.
Zjawił się w jej życiu realny jak ona sama. Wynurzył się z ciemności spowijających pokój i lodowatą dłonią dotknął jej twarzy. Chciała krzyknąć, lecz jasne palce położyły się miękko na jej ustach. Oczy nieznajomego miały kolor świeżej krwi.
Ze zdziwienia na moment zaprzestała oporu. Jej wizje miały sens! Natychmiast jednak przypomniała sobie, jak okropne bywały i jak śmiertelny strach ją ogarniał za każdym razem, gdy ich doświadczała. Zaczęła się bronić, ale w ułamku sekundy znalazła się w żelaznym uścisku.
- Nie szarp się, ptaszyno. Nie warto – wymruczał aksamitny głos tuż przy jej uchu. – Przyszedłem tu specjalnie dla ciebie, więc spróbuj współpracować. – Lodowata uprzejmość tego szeptu zmroziła ją bardziej niż jakakolwiek groźba byłaby w stanie to zrobić. Szykowała się do kolejnej próby zaalarmowania kogokolwiek, gdy ogłuszona lekkim z pozoru uderzeniem opadła bezwładnie, osuwając się w tak upragnioną ostatnio ciemność.
Ocknęła się z twarzą przyciśniętą do chłodnej, kamiennej posadzki. Powietrze było stęchłe i jakby zastałe, czuła zapach wilgotnego mchu i starych murów. Kiedy spróbowała się poruszyć, zadźwięczał metalowy łańcuch, a ciężkie kajdany boleśnie obiły się o jej nadgarstki. Głęboki półmrok spowijający pomieszczenie nie pozwalał na ocenienie jego rozmiarów, ale sprawiało wrażenie podziemnej celi, surowej i pozbawionej okien. Od łukowatego sklepienia odbijało się echo każdego dźwięku, potęgując odpychające wrażenie. Poczuła, jak mdłości gorzką falą podchodzą jej do gardła.
Utknęła w jakimś surrealistycznym koszmarze, a teraz zmieniła się jeszcze jego sceneria. Z wysiłkiem przyciągnęła do twarzy skute dłonie, pragnąc, by to, co widziała, okazało się jedynie złudzeniem stworzonym przez jej chory umysł. Nie mogła przecież trafić do lochów! To nie była żadna cholerna gra RPG, tylko jej realne życie! Niestety ciężkie, żelazne okucia nadal otaczały jej nadgarstki, a gruby i bardzo namacalny łańcuch łączył się z zamocowaną w ścianie obręczą. Masywne mury wcale nie miały zamiaru zniknąć, a powietrze przesiąknięte było wonią starego lęku.
Jęknęła głośno, sądząc, że powierza swoją frustrację jedynie głuchym ścianom. Jakież było jej zdziwienie, gdy jakiś schrypnięty głos przerwał ciszę.
- Wsio pariadkie?*
Była tak roztrzęsiona, że w pierwszej chwili znaczenie tych słów zupełnie do niej nie dotarło. Ale znała ten język. Mężczyzna odezwał się po rosyjsku. Co powinna odpowiedzieć? Myśli nie chciały układać się w słowa, nawet w jej własnym języku.
- Nie wiem – wydusiła, a głos jej drżał. – Niczego nie wiem…
Odpowiedziała jej cisza. Czy zrozumiał, co mówiła? Żywiła taką nadzieję, bo obecność drugiego człowieka dodawała otuchy.
- Ty panimajesz ruskij?** – spytał z nutą zdziwienia w głosie. Skinęła głową, licząc na to, że dostrzeże ten gest.
Karion, bo tak miał na imię, tkwił tam od kilkunastu dni. Czekał na ceremonię, jak wyjaśnił. Cierpliwie tłumaczył jej to, co sam wiedział na temat miejsca, w którym się znaleźli i tych, którzy ich więzili. Łapczywie chłonęła każde słowo, które padało z jego ust. Mówił powoli, prosto – prawie nie miała problemów z rozumieniem, choć nie był to jej ojczysty język. Jak niemal wszyscy Kijowianie mówiła zarówno po ukraińsku, jak i rosyjsku. Ukraina to państwo wciąż silnie związane z Rosją, język sąsiadów był praktyczny.
Gdy powiedział, że znajdują się w pałacu wampirów, parsknęła śmiechem. Czyżby ten uprzejmy człowiek był schizofrenikiem jak ona? Czy wspólnie dzielą wizję ponurego lochu, podczas gdy w końcu zamknięto ją w pokoju bez klamek? Wszystko wydawało się bardziej prawdopodobne niż to. Wampiry? Nie sądziła, że ma jeszcze dość sił na wesołość.
Przedłużające się milczenie Kariona zasiało w jej sercu wątpliwość. Choć starała się wypchnąć je ze swojego umysłu, to wspomnienie białych, lodowatych palców nocnego napastnika, zaciskających się wokół jej ramion i dotykających jej twarzy wróciło, idealnie ostre i czytelne. I ten rubinowy blask wpatrzonych w nią drapieżnych oczu. Wampiry?
Krew w wizjach. Morze krwi zalewające ją każdego dnia. Strugi czerwieni, którymi spłynęło jej życie. To miało sens. Przerażający, pokrętny sens.
Uwierzyła mu, a młody Rosjanin mówił dalej. Gdy zapytała, skąd tyle wie, odparł, że po prostu prosił o wyjaśnienia tych, którzy przynosili mu jedzenie. Odpowiadali chętnie, tłumaczyli prawie wszystko. Omijali tylko pytania o ceremonię, o tym niezbyt wiele się dowiedział. Ale ochoczo opowiadali o sobie, wiele obiecywali, prosili go o cierpliwość, uśmiechając się zagadkowo. Nie ufał im, ale z dnia na dzień coraz mniej go przerażali. Przywykł nawet do świdrującego, karmazynowego spojrzenia. Zanim się zjawiła, wampiry były jedynymi istotami, do których mógł się odezwać. Wariował od przedłużającego się oczekiwania w tych ciemnościach, sam na sam ze swoimi myślami. Paradoksalnie, upiorni gospodarze przynosili ze sobą cień człowieczeństwa.
Byli potężnym klanem, swoistym dworem, królami wśród swoich pobratymców. Istnieli od tysięcy lat, ukryci przed wzrokiem śmiertelników, spowici absolutną tajemnicą. Dysponowali niesamowitymi zdolnościami i sprawowali kontrolę nad resztą wampirzej braci. Nazywali siebie Volturi.
Słuchała tego jak baśni. Nie była w stanie powiązać jego słów ze swoją osobą i realnym światem. Ale dopóki mówił, mogła kontrolować swój strach. Opowieść trzymała go na wodzy, zajmując rozbiegane myśli.
- Karion, czego oni od nas chcą? – spytała.
- Nie domyślasz się? – odparł. Gdy potrząsnęła głową, kontynuował. – Chcą naszych zdolności; tego, co ludzie w nas napiętnowali.
Zastygła zszokowana jego słowami. Nie była pewna, co miał na myśli. Czyżby on też przejawiał wcześniej oznaki szaleństwa?
- Oni wiedzą, że my coś potrafimy. I wiedzą, jak to z nas wydobyć – dodał, ale zabrzmiała w tym jakaś złowroga nuta.
- Zabiją nas?
- Nie sądzę. Czegoś na pewno od nas chcą. Jeśli im to damy, nie skrzywdzą nas.
Chciała w to wierzyć. Ale nawet on nie mówił tego z przekonaniem.
Opowiedział o swoim darze. O tym jak pewnego dnia odkrył coś dziwnego.
Czasami dowiadywał się różnych rzeczy o przypadkowych osobach. Wyłapywał skrawki bezsensownych informacji. Z początku nie wiedział, jak to się działo, nie dostrzegał żadnej prawidłowości. Potem znalazł związek. Kiedy brał do ręki różne przedmioty, wychwytywał ulotne wrażenia związane z ostatnią osobą, która ich dotykała. Był medium. I zupełnie nie potrafił sobie z tym radzić.
Arina odwzajemniła się swoim wyznaniem. Opisała depresję i nieustannie towarzyszące jej poczucie zagrożenia. Zwierzyła się ze swoich wizji i lęku, jaki wywoływały. Karion nazwał to mentalnymi ostrzeżeniami. Nie udało im się rozszyfrować ich natury, ale zdawały się być symbolicznym przesłaniem, które ona sama musiała odczytywać. Gdyby dano jej szansę stamtąd odejść, zapewne wizje pojawiłyby się, jeśli tylko coś innego zaczęłoby jej zagrażać. Taką przynajmniej mieli teorię.
Kiedy wymienili się ostatnimi wspomnieniami sprzed przebudzenia w celi, okazało się, że w obu przypadkach łowcą był ten sam wampir. Karion znał jego imię – Demetri. Przystojny, elegancki Rosjanin, który zaczepił go w jednym z petersburskich barów. Pamiętał niespodziewanie gorzki smak drinka, a potem już tylko te podziemia.
Arina początkowo drżała na widok wampirów, ale podobnie jak Karion szybko przywykła. Były na swój sposób piękne. Perfekcyjne, chłodne i opanowane, ich ruchy cechowała niebywała gracja i iście koci wdzięk. Fascynowały ją i przerażały jednocześnie. Ale nie ośmieliła się do nich odzywać.
Przywiązała się do Kariona. Połączyła ich dziwna więź, którą zadzierzgnęły ponure okoliczności spotkania i odmienność, która odróżniała ich oboje od świata. Stali się sobie potrzebni jak powietrze.
Dlatego tak okrutnie zabolało, gdy go zabrali. Zwinne, jasne dłonie odpięły jego kajdany, inne chwyciły go za ramiona i wyprowadziły z celi. Rzucił jej tylko pełne niepokoju spojrzenie i zniknął za drzwiami. A ona została sama ze wszystkimi swoimi obawami, bez żadnej wiedzy na temat losu, który jej przeznaczono.
Noc zawsze sprawia, że człowiek czuje się słaby i bezbronny. Nie może widzieć wroga, a każdy szelest przyprawia o drżenie serca. Najlżejsze tchnienie urasta do rangi ogłuszającego łomotu, wyolbrzymione przez niepewny umysł. Arina dygotała spazmatycznie. Zwinęła się w kłębek, pozwalając, by zimna posadzka potęgowała jej dreszcze. Ona jedna wydawała się tam namacalna i prawdziwa. Reszta równie dobrze mogła być urojeniem. Co dziwne, wizje zupełnie ustały. Odkąd wiedziała – przynajmniej mniej więcej - co ją czeka, przestały być potrzebne. Ostrzeżenie nie spełniło swojej roli – dała się poprowadzić jak baranek na rzeź. Teraz, gdy zabrali Kariona, po prostu biernie czekała na swoją kolej.
Nie zabiją mnie, nie zabiją – powtarzała jak mantrę. – Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek ze mną zrobią, nadal będę żyła.
Uczepiła się kurczowo tej myśli i na niej oparła swoją wolę przetrwania. Nie była tylko pewna, czy chce to przeżyć. Czy nie byłoby lepiej zanurzyć się w tę czarną, spokojną otchłań. Wszystko wokół wydawało się zbyt okropne, by mogła to znieść.
…Czekanie to wyrafinowana forma tortury.
Upłynęły cztery doby. Kompletnie wyczerpana Arina niemal z utęsknieniem wyczekiwała nadejścia wampirzej eskorty, która poprowadzi ją ku przeznaczeniu. Od strachu, przez niepokój i rezygnację, przeszła do kompletnego otępienia. Zbyt długo to trwało, by miała jeszcze siłę buntować się przeciwko temu, co ją spotkało. Kiedy przynoszono jej posiłki, obrzucała posłańców obojętnym spojrzeniem i nie okazywała żadnych emocji. Milczała.
Kiedy za którymś razem dostrzegła w jednej z zakapturzonych postaci coś znajomego, wszystko zmieniło się w jednej chwili. Dobrze znany zarys sylwetki, ledwie dostrzegalny w ciemności kształt twarzy, opadające na twarz, zmierzwione włosy.
- Karion! – wykrzyknęła z nadzieją, ale krzyk natychmiast uwiązł jej w gardle.
Mężczyzna nie był już tym człowiekiem, którego poznała zaledwie tydzień wcześniej.
W ułamku sekundy znalazł się przy niej, opadł na jedno kolano, a czarna peleryna zafurkotała głośno, opadając wokół niego szerokim kołem.
- Tak, Arino, to nadal ja – odparł cicho głosem całkowicie obcym, o śpiewnej melodyce, którą słyszała u pojawiających się tam wampirów.
Jaskrawoczerwone oczy wpatrywały się w nią z napięciem. Był w nich jakiś nieopisany ból, jakby Karion toczył ze sobą zażartą walkę. Powoli wyciągnął dłonie w jej kierunku i chwycił ciężkie kajdany otaczające nadgarstki dziewczyny. Ostrożnie, jakby panowanie nad własnymi gestami sprawiało mu olbrzymią trudność, zacisnął palce na żelaznych ogniwach i szarpnął mocno. Rozpadły się, skręcone jakby wykonano je z papieru, a nie solidnego kawałka metalu.
- Bez tego będzie ci wygodniej – szepnął. – Ale i tak stąd nie wyjdziesz.
Jeszcze nigdy nie znaleźli się tak blisko siebie. Dotąd dzieliła ich szerokość celi i skrępowane ręce, obecnie tylko centymetry. Ale żadne z nich się nie poruszyło. Teraz dzieliło ich coś więcej niż przestrzeń. Coś o wiele trudniejszego do przezwyciężenia.
- Karion, co się stało? – spytała, żeby przerwać tę pełną napięcia ciszę.
- Widzisz przecież – odrzekł. – Nie mogę ci niczego powiedzieć. Wkrótce przyjdzie twoja kolej. I sama staniesz przed tym okropnym wyborem.
- Jakim wy… - zaczęła, ale potrząsnął głową.
- Nie mogę. Ale błagam, zgódź się. Zrób to, co ja. Po ceremonii będę przy tobie i wszystko będzie w porządku, obiecuję, tylko się zgódź.
Chciała coś odpowiedzieć, ale jej nie pozwolił.
- Muszę już iść... Dla twojego dobra – stwierdził ponuro. Wolała nie pytać, co miał na myśli. Nie musiała - jego oczy błagały, by nie przedłużała męczarni, przez które przechodził. Instynktownie rozumiała, że Karion po prostu pragnął jej krwi. Skinęła głową, dając znać, że o tym wie.
Gdy szczęknęła zewnętrzna zasuwa, westchnęła cicho. Ona też musiała się powstrzymywać. By nie wyciągnąć oswobodzonych nieoczekiwanie dłoni i nie dotknąć jego twarzy. Nie sądziła, że właściciel tego lekko schrypniętego głosu, który godzinami opowiadał jej o mrocznych mieszkańcach tego zamku, o życiu w Rosji, o swoim darze i swoich niespełnionych marzeniach, okaże się aż tak zachwycający! W całym tym koszmarze zamigotało nieśmiało nikłe światełko jakiegoś ciepłego uczucia.
Być może nie wszystko stracone – odważyła się pomyśleć.
Myślała, że się ucieszy, gdy w końcu przyjdą i po nią. Ale organizm wiedział swoje. Zrobiło jej się słabo z przerażenia. Serce trzepotało rozpaczliwie, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdyby nie podtrzymały jej te chłodne ręce, nie ustałaby samodzielnie. Nie wydawali się zainteresowani zerwanymi kajdanami. Skoro znajdowała się na swoim miejscu, nie był to problem. Nie zachowywali się brutalnie ani agresywnie. Ten ich spokój był paradoksalnie niepokojący. Przemknęło jej przez myśl, że przeszli to samo, że doskonale wiedzieli, co czuła. Niestety, jakoś nie dodało jej to otuchy.
Nie tego się spodziewała. Zaprowadzono ją do kolejnej celi i szybkimi ruchami - tak, że nawet nie zdążyła się zorientować - przykuto ją do kamiennego blatu, całkowicie unieruchamiając. Gdy tylko eskorta się wycofała, do pomieszczenia majestatycznym krokiem wsunął się wampir w karmazynowym płaszczu. O ile mogła stwierdzić, różnił się nieco od pozostałych. Wydawał się starszy i jakby dostojniejszy. Prawdopodobnie miała do czynienia z jednym z przywódców klanu. Takiej aury nie da się z niczym pomylić – to był ktoś, przed kim po prostu pochyla się głowę i nikt nie musi cię o tym uprzedzać. Jednocześnie jednak jego twarz wydawała się całkiem pozbawiona wyrazu. Pochwyciła spojrzenie jego oczu, ale nie odnalazła w nich nawet iskry życia. Ich martwota była przerażająca.
Pochylił się nad nią i przysunął twarz do odsłoniętej szyi. Choć wiedziała, co zaraz nastąpi, nie mogła uczynić dosłownie nic, by temu zapobiec.
Jej krzyk zadudnił głębokim echem, odbijając się od niskiego sklepienia. Trwał jeszcze, gdy zamykały się za nim drzwi.
Sekundy. Minuty. Godziny. Doby. Ból rozdzierający ciało i kaleczący duszę. Tak wszechogarniający, że nie istnieje nic poza nim. Agonia, której końca nie sposób przewidzieć.
Kiedy ból ustał, nie była już tą samą osobą. Jej człowieczeństwo zagubiło się w cierpieniu i stało się zaledwie odległym wspomnieniem. Zniszczono ją, złamano jej umysł, choć ciału dano niewyobrażalną siłę. Stworzono potężną istotę, teraz zdolną tylko bezskutecznie łkać, nie znajdując łez, które przyniosłyby ulgę.
Gdy wprowadzono ją na salę, syknęła z bólu, oślepiona nagłym potokiem światła.
Okrągła komnata, ustawione rzędem trony, białe twarze równocześnie obracające się w jej stronę. Wszystko to przypominało jakieś paranoiczne przedstawienie, surrealistyczne przywidzenie zamroczonego Bóg wie czym artysty. Znalazła się w samym centrum tej groteskowej wizji, oszołomiona i niepewna. Z jednej strony to, co widziała wokół siebie, odurzało ją swoja wspaniałością – nigdy dotąd nie postrzegała, nie słyszała i nie czuła tak wyraźnie, tak precyzyjnie. Z drugiej jednak pragnęła ukryć się w jakimś ciemnym, cichym miejscu i odciąć od natłoku bodźców, których nie potrafiła rozgraniczać, od których nie mogła się odgrodzić.
Kiedy tylko przekroczyła próg, poczuła coś jeszcze. Coś, czego nie mogła zignorować, co zawładnęło jej umysłem i uwiodło zmysły. Krew. Ludzka, ciepła, pulsująca życiem krew. Jej ciało szarpnęło się wbrew woli, pragnąc odnaleźć źródło zapachu. Natychmiast jednak wokół jej ramion zacisnęło się kilka par silnych dłoni, a po sali rozniósł się cichy śmiech.
- Nie tak prędko, moja droga*** – odezwał się łagodnie jeden z trójki odzianych na czerwono wampirów. Nie ten, który ją ukąsił, choć także czarnowłosy. Tamten siedział niewzruszenie na swoim tronie. Ostatni z nich, białowłosy, przyglądał się jej z pogardliwym uśmieszkiem na ustach.
- Wiem, że czujesz tę krew. I jest ona przeznaczona dla ciebie – ponownie przemówił ten sam wampir – Jednak będzie twoja, jeśli przyłączysz się do nas, jeśli zgodzisz się wstąpić w nasze szeregi.
- Co muszę zrobić? – spytała, odzywając się po raz pierwszy od ostatniej rozmowy z Karionem. Nie zdążyła zastanowić się nad osobliwą barwą swojego głosu, bo zaczęła nerwowo rozglądać się po sali, przypominając sobie o mężczyźnie.
- Nic, absolutnie nic – odparł jej rozmówca z uśmiechem. – Wystarczy, że zgodzisz się zaofiarować nam swoje niezwykłe zdolności, które, jak mniemam, szybko rozwiniesz.
Rozumiała do czego to wszystko zmierzało. Wiedziała, że uprzejmość i sympatia, jaką okazywał czarnowłosy, to tylko pozory. Krew była przynętą. A ona pionkiem w wielkiej partii szachów, którą ten szaleniec rozgrywał. Być może nawet figurą. Posiadała cenny atut w postaci daru, tak jak Karion. I tylko po to byli potrzebni.
Ale on błagał, by się zgodziła. By przystała na te warunki.
A krew wabiła, kusiła najpiękniejszym, najbardziej nęcącym aromatem, jaki w życiu spotkała. Jej ciało zaś płonęło okrutnym pragnieniem, szarpane bólem, który tak łatwo było ukoić. Ilekroć nabierała powietrza w płuca, potężny Głód odzywał się echem w jej wymęczonym organizmie. Domagał się zaspokojenia.
Czemu Karion tak prosił? Czemu to było tak ważne, by uległa?
Krew. Melodia ludzkiego tętna. Najpiękniejszy śpiew.
Zabije tego człowieka? Mężczyznę, którego twarzy nawet nie widziała przez karmazynową mgłę zasnuwającą wzrok? Będzie zabijać ich dziesiątki?
Ten aromat stawał się nieznośny.
Wiedziała, że wszyscy czekają. Czuła napięcie, które ogarnęło zgromadzonych. Odnalazła wzrokiem twarz Kariona i dostrzegła w jego oczach błaganie. „Zostań, przyjmij propozycję!” – krzyczały. - „Zostań tu, gdzie ja…”
Nie mogła już dłużej walczyć.
Patrząc w oczy przywódcy, powoli skinęła głową. Oswobodzono ją w mgnieniu oka, a czarnowłosy z łagodnym uśmiechem wskazał dłonią w stronę przerażonego człowieka. Nie musiał nic mówić.
To nie ona zabiła, jej ciało podjęło własną decyzję.
Ceremonia trwała. Arina nie była jedyną osobą, która musiała wybrać. Wtulona w ramię Kariona, obserwowała rudowłosego mężczyznę, który stał przed Volturi.
- Nie mogę. Nie będę jednym z was – odpowiedział i zdecydowanie potrząsnął głową. Dostrzegła rozczarowanie w oczach czarnowłosego, kiedy bezradnie rozłożył dłonie. Pilnujące nowonarodzonego wampiry powlokły go w kierunku tronów i pchnęły na posadzkę.
- Nie patrz – szepnął Karion, obejmując ją mocniej.
Usłyszała cichy trzask, nie do pomylenia z czymkolwiek innym, i głuchy łoskot upadającego na podłogę ciała.
* ros. Wszystko w porządku? (zapis fonetyczny)
** ros. Rozumiesz rosyjski?! (jw.) [w dalszej części tekstu używam języka polskiego, żeby było czytelniej – oczywiście dialog tej dwójki nadal toczy się po rosyjsku]
*** aby rozstrzygnąć dalsze wątpliwości językowe można przyjąć dwa założenia: albo Aro zna kilka języków (ostatecznie miał czas aby się ich nauczyć), albo bohaterowie znają także angielski (jako w miarę uniwersalny) i w tym języku toczy się rozmowa w trakcie ceremonii. Ponieważ nie ma to znaczenia dla fabuły, rozstrzygnięcie pozostawiam czytelnikowi – we własnym zakresie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|