|
Autor |
Wiadomość |
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 22:22, 01 Mar 2009 |
|
SPIS TREŚCI:
1. WRZESIEŃ 1918 (poniżej)
2. ROZMOWY O PORANKU
3. GDZIE CIENIE KŁADĄ SIĘ U STÓP
4. SPOWIEDŹ
5. ŁUPINA
6. UPIÓR (dla Susan na urodziny)
7. MAJA - tekst z LEMONIADY II
Większość opowiadań będzie także dostępna na moim chomiku w formacie pdf:
[link widoczny dla zalogowanych]
___________________________________________
Nie jestem debiutantką, ale to debiut w tym fandomie i na tym forum. To NIE jest slash.
Miłego czytania.
Dedykowane tym, którzy na to czekali.
WRZESIEŃ 1918
W latach 1918-1919 epidemia hiszpanki zabrała od 50 do 100 mln istnień na całym świecie
Pani Masen umierała. Nie straciła jeszcze przytomności, ale wiedziała, po prostu czuła, że jej czas się kończy. Resztkami sił uczepiła się życia, które jeszcze jej pozostało, jakby samą siłą woli mogła przetrwać. Być może faktycznie przetrwałaby, gdyby warunki były inne. Ale tego doktor Cullen nie mógł jej w tej chwili zapewnić. Jedyne, co mógł tej kobiecie jeszcze zaoferować, to współczucie i podziw.
- Edward? - zapytała.
Carlisle westchnął. Nie wiedział, jak miał ją poinformować, że jej syn się poddał i gorączka odebrała mu przytomność znacznie wcześniej, niż można by się tego spodziewać.
- Śpi – skłamał w końcu gładko. Pani Masen najwyraźniej uwierzyła, chociaż tego lekarz nie mógł być pewien. Nie potrafił zajrzeć do jej głowy i z całą pewnością stwierdzić, że uspokoił ją tym jednym słówkiem. Niezwykła kobieta.
- Wyzdrowieje? - Głos pani Masen, ochrypły i słaby, ledwie wydobył się spomiędzy jej bladych warg. Carlisle najpierw chciał częściowo skłamać i powiedzieć, że nie wie. Potem zapragnął wyrzucić z siebie prawdę – Edward raczej nie przeżyje. W końcu niczego nie powiedział i jego pacjentka sama wszystkiego się domyśliła.
- Proszę go ratować. To mój syn.
Wiedział o tym i ścisnął go żal. Szkoda mu było tej rodziny, tak jak każdej innej pokonanej przez epidemię.
- Postaram się. Nie wiem, czy zdołam – plątał się zupełnie po ludzku. Od dawna nie czuł takiej niepewności i nie było mu z tym dobrze. Pomyślał, że lekarz-człowiek poradziłby sobie z tym lepiej. A jego nagle ogarnęła słabość. Gdyby mógł, to by prychnął, ale wstrzymał się.
- Wiem, że pan może go uratować. Proszę. Nie chcę, by Edward umierał – szeptała gorączkowo pani Masen, zaciskając słabe ręce na jego dłoni. Ledwo czuł ten uścisk. Zastanowił się natomiast, czy kobieta czuje, jak zimne są jego ręce. Może skupiła się na samej ochłodzie, może nie do końca wiedziała, że chwyta go za dłonie.
- Zrobię co w mojej mocy – obiecał w końcu.
- Nie – powiedziała pani Masen, zaskakująco twardo. - Pan go musi URATOWAĆ.
Wbił w nią zaskoczony wzrok. Czy ona wiedziała...? Czy się domyślała...? Czy dała mu pozwolenie na...?
Wstał z krzesła stojącego przy wąskim łóżku pacjentki. Opuściła ręce. Leżała nieruchomo, ale wciąż wpatrywała się w niego intensywnie. Carlisle czuł dziwny dyskomfort, jakby oczy tej kobiety przejrzały go na wylot. Niemal słyszał jak mówi „Wiem, czym jesteś”. Ale, oczywiście, niczego takiego nie powiedziała.
Poprawił fartuch i włożył ręce do kieszeni. Powiedział, że musi już iść, więc odszedł, ale czuł na plecach palące spojrzenie pani Masen. Chyba jednak wiedziała.
Nie pamiętał, jak znalazł się na morzu. Tak jakby był tu cały czas. Od początku życia? Może dopiero od miesiąca? Malutkie fale leciutko kołysały statkiem. Nie było wiatru. Obok niego stał wysoki blady człowiek i przyglądał mu się z niepokojem. A może tylko mu się zdawało?
Mężczyzna ubrany był na biało. Miał jasne włosy, a jego skóra przywodziła na myśl albinosa. Cienie pod oczami sugerowały problemy ze snem.
Edward patrzył na niego, nie starając się nawet z tym kryć. Wiedział, że mężczyzna go widzi, doszedł więc do wniosku, że nie będzie udawał, iż go nie dostrzega. Tak, rodzice mówili mu, że to nieładnie tak się przyglądać, ale chłopak nie mógł oderwać od niego oczu. Ten człowiek wyglądał jak duch.
Słońce prażyło tak, że trudno było wytrzymać. Edward nie schodził pod pokład. To śmieszne, ale nie wiedział, jak tam zejść. Wszyscy najwyraźniej znali drogę, a on nie. Nie widział nigdzie kapitana statku, żeby móc go zapytać. Czuł się opuszczony. Nikogo nigdzie nie było widać. Tylko ten dziwny mężczyzna stał obok nieporuszony i przypatrywał się Edwardowi. Jego usta poruszyły się i chłopak zrozumiał, że tamten coś do niego mówi. Chciał go poprosić, by powtórzył, lecz nim to zrobił usłyszał głos tego człowieka, przytłumiony, jakby dochodził z bardzo daleka, a nie z odległości kilku metrów.
- Mój Boże, ale gorączka...
- Mój Boże, ale gorączka – westchnął, dotknąwszy czoła leżącego na łóżku chłopaka. - Agatha, przynieś mokre prześcieradła, postaramy się go trochę ochłodzić...
Pielęgniarka zakręciła się jak fryga i popędziła w stronę łazienki. Trzasnęły gdzieś drzwi, słyszał tupot czyichś stóp w głębi korytarza i ciche „Psst!” po chwili. Najwyraźniej Agatha zawołała do pomocy którąś z dziewcząt. Po chwili obie już biegły z mokrymi prześcieradłami. Carlisle skrzywił się na widok Cate. Nie lubił jej. Miała zawsze minę, jakby chciała dać sobie ze wszystkim spokój. Nie raz widział jej naganne spojrzenie, mówiące „I po co się, doktorku, wysilasz? Przecież oni wszyscy i tak umrą”. Owszem, wiedział. Epidemia zgarniała coraz większe żniwo, a odsetek zarażonych grypą, którzy przeżywali, boleśnie malał z każdym dniem. Ale to nie znaczyło, że nie należało próbować.
Od jakiegoś czasu brakowało mu już pomysłów na to, jak ratować kolejnych pacjentów. Rozgorączkowany, majaczący Edward Masen prawdopodobnie też umrze. Prawdopodobnie? Na pewno.
Carlisle zacisnął z całej siły zęby. Uważał, że to niesprawiedliwe. Ile ten chłopak miał lat? Siedemnaście? Nie należało umierać u progu życia, to zwyczajnie... nieetyczne. Zachciało mu się śmiać z własnej myśli. Powstrzymał się jednak. Agatha przyzwyczajona była do niecodziennych nastrojów lekarza, ale Cate zapewne rozniosłaby jakąś nieprzyjemną plotkę, że doktor Cullen zwariował. Akurat plotki nie były mu potrzebne.
- Przykryjcie go prześcieradłami.
Kiedy zrobiło się odrobinę chłodniej? Edward tego nie wiedział, czuł tylko, jak zmęczone gorącem ciało otula coś chłodnego i przyjemnie mokrego. Wiatru nadal nie było, statek delikatnie się kołysał. Robiło mu się do tego niedobrze, chciałby zejść na ląd, ale nigdzie nie było widać ziemi, tylko bezkresne morze dookoła. Słońce prażyło bezlitośnie, pokonując chwilową ulgę. Skóra znów rozgorzała ogniem. Rozejrzał się. Mężczyzna w bieli wciąż stał tuż obok, patrząc na niego z troską.
- Jak zejść pod pokład? - zapytał. Ledwie słyszał swój własny głos. Chciało mu się pić, gardło miał wysuszone niemal na wiór.
- Słucham? - zapytał mężczyzna.
- Co on powiedział? - zapytała Cate. - Jaki pokład?
- Cicho bądź – syknęła Agatha, za co Carlisle był jej bardzo wdzięczny. - Ma gorączkę, bredzi.
Cullen spojrzał na chłopaka. Pacjent jęknął.
- Pić...
- Cate, przynieś wodę – powiedział natychmiast do pielęgniarki. - Szybko! - dodał, widząc, że dziewczyna się nie spieszy. Kiedy w końcu wyszła z salki, Carlisle przewrócił oczami. - Co nią kierowało, kiedy wybierała zawód?
Agatha wzruszyła ramionami.
- Pewnie konieczność chwili. Brakuje rąk do pracy, nie miała niczego innego do roboty.
Cullen pomyślał, że szlag by trafił całą tę epidemię, ale powstrzymał się przed głośnym komentarzem. Maruda czy nie, Cate była pielęgniarką i przydawała się. A teraz przyniosła wodę.
Zanurzyła czubki palców w szklance i opryskała nieco twarz pacjenta, po czym wzruszyła ramionami.
- To chyba nie pomaga.
Zamknął oczy ze zmęczenia. Morze zniknęło i nie było już statku. Wokół panowała ciemność i cisza. Nie widział gwiazd, stąpał po omacku. Słyszał tylko szum, gdzieś wewnątrz swego ciała.
Wszystko go bolało. Był spocony. Coś prysnęło nie wiadomo skąd. Woda! Chciwie zlizał kropelki z ust.
Boże, jeszcze!
Na ustach znów pojawiła się wilgoć. Coś było nie tak, wszystko sprawiało wrażenie nierealnego, ale w tej chwili nie zwracał na to uwagi.
Wody!
Agatha zawinęła wokół szpatułki bandaż, po czym zamoczyła go w szklance i zwilżyła usta chłopaka.
- Napić to on się nie napije – zauważyła kwaśno Cate.
- Inaczej się udławi – odparła dziewczyna, powtórzywszy zabieg. Spokojnie zwilżała usta chłopaka, starając się nie zwracać uwagi na marudzenie Cate.
- Odwadnia się – mruknął Carlisle. - To za mało – powiedział, kiwnąwszy głową w stronę szklanki. Wstał, zapewnił, że zaraz wróci i wyszedł z sali numer pięć.
Korytarz był ciemny i cichy. Nie palono tu więcej światła niż było to absolutnie konieczne, ale Carlisle go nie potrzebował. Nawet w kompletnej ciemności widziałby przeszkodę, gdyby się taka pojawiła.
Czuć było zapach środków dezynfekujących wymieszany z wonią wciąż świeżej farby. Na krótko przed powrotem epidemii odmalowano szpital, dzięki czemu ściany nie straszyły odpadającą farbą, a przybywający pacjenci nie mieli wrażenia, że tu umrą. Niewielka to pociecha, ale Carlisle uważał, że jeśli można komuś zapewnić choćby dobry humor, to już jest wielki krok naprzód.
Jego węch wyławiał także zapach ludzi, coś, co dezynfekcja miała przytłumić. Ludzkie zmysły faktycznie nie wyczuwały aż tak mocno woni potu czy innych, znacznie bardziej nieprzyjemnych, ale wampirze nie dawały się tak łatwo przytępić. Cullen jednak nie zwracał na to uwagi – oswoił się.
Na końcu korytarza znajdowało się małe pomieszczenie, które lekarze ochrzcili gabinetem. Było to jedyne miejsce, oczywiście poza korytarzem, w którym nie leżeli pacjenci.
Carlisle wszedł do środka. Za szafką stał kufer z lekami, na jego wieczku widniała mała kłódka. Kiedyś go nie zamykano, ale po kilku bezczelnych kradzieżach morfiny zdecydowano się bardziej pilnować skromnych zasobów leków. Cullen skrzywił się. Na dobrą sprawę te wszystkie bromki i cynki w niczym nie pomagały. Modlił się, by lepsze czasy dla medycyny szybciej nadeszły, by zaczęły powstawać skuteczniejsze leki, bo inaczej całą ludzkość wybije kolejna zaraza. O ile obecna się z nią ostatecznie nie rozprawi. Z westchnieniem wydobył klucz spod koszuli i otworzył kufer. Przypomniało mu się, jak któregoś wieczoru ordynator przytaszczył to cudo do szpitala, oznajmiając, że jego ciotka i tak go nie potrzebuje, a im się bardziej przyda. Carlisle pokręcił głową. Ordynator leżał teraz pod dziesiątką. Jego sen przerywały sporadyczne napady kaszlu. Trzymał się lepiej niż większość pacjentów. Z pewnością miał większe szanse niż młody Masen. Rodzice Edwarda... nie było ich już. I chłopak nawet o tym nie wiedział.
Głowę Carlisle'a wypełniały myśli o niesprawiedliwości tego świata, kiedy brał do rąk sól. Trzeba było wspomóc nieco organizm Masena.
Dlaczego było tak ciemno? Światło nie przebijało się przez powieki. Kołysało. Czy wciąż był na statku? Nie słyszał mężczyzny w bieli. Nawet nie czuł jego obecności. Dziwne. Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to, że ktoś obok niego stał, dało się wyczuć. A teraz wysilał wszystkie zmysły i nie mógł go wyłapać.
- Proszę, otwórz oczy.
Trząsł się cały. Nie był pewien, czy było mu zimno, czy gorąco.
- Nie mogę – jęknął słabo, ale uczynił wysiłek.
- Doktorze! Obudził się! - krzyknęła Cate.
- Cicho – syknęła Agatha. - Wszystkich pobudzisz.
Cate rzuciła jej kose spojrzenie, ale wzruszyła ramionami. Mogłaby tu z armaty strzelać, a i tak nikt by na to nie zwrócił uwagi. Przecież lekarze mówili, że gorączka sprawia, że pacjenci śpią jak zabici.
Doktor Cullen przybiegł tak szybko, że obie pielęgniarki wstrzymały oddechy. Nikt nie poruszał się z taką prędkością jak on.
W rękach trzymał kroplówkę, na jego twarzy malowała się ulga.
- To dobrze – powiedział cicho i podszedł do pacjenta. Nachylił się nad chłopakiem. Młody Masen popatrzył na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zmarszczył brwi w wyrazie zdziwienia.
- Co się stało ze statkiem? - wychrypiał.
Carlisle nie odpowiedział. Nie wiedział, co ma rzec. Statek zapewne był jednym z majaków, które przyśniły się chłopcu.
- Kim pan jest? - usłyszał nowe pytanie. Popatrzył pacjentowi w oczy i powiedział wyraźnie:
- Jestem doktor Carlisle Cullen. Wiesz, gdzie jesteś?
Chłopak przełknął ślinę, rozejrzał się niepewnie, po czym skupił wzrok na lekarzu.
- Byłeś na morzu – szepnął i zamknął oczy.
- Śpi? - zapytała niecierpliwie Cate, przypominając Cullenowi, że nie jest sam.
- Nie, stracił przytomność – odparł, kładąc rękę na rozpalonym czole Masena.
Śniło mu się, że człowiek w bieli pochyla się nad nim i mówi mu, że jest lekarzem. Poznał też jego imię. Nie wiedział, kiedy się ocknął. Rozejrzał się. Był na statku. Zamknął oczy – ciemno. Znów je otworzył. Słyszał czyjąś rozmowę, ale nie rozumiał jej. Ktoś prosił, by otworzył oczy. Przecież miał otwarte! Nie zwracał na te głosy uwagi. Miał niejasne przeczucie, że były skierowane do niego, ale jako pozbawione sensu nie miały dla niego żadnego znaczenia. Mocniejszy wiatr przyniósł piasek. Skąd się tu wziął? Rozsypał się wokół, maleńkie ziarenka uczepiły się jego rąk. Poczuł ukłucie.
Kroplówka zeszła. Cate czuwała nad pacjentem. Mówiła coś do niego, prosiła, by otworzył oczy, ale jakoś bez przekonania i wielkiej wiary w sens swoich słów. Carlisle uśmiechnął się pod nosem. Widocznie Agatha kazała swojej koleżance to robić, przekonując ją, że to działa.
Zrobił obchód. Pacjenci spali. Wyniesiono ciała Masenów. Spoczną w zbiorowym grobie. Przy takiej ilości zgonów nie było czasu bawić się w pogrzeby i nagrobki dla każdej ofiary epidemii.
Carlisle zamyślił się, siedząc na krześle w gabinecie, wertując historię choroby młodego Masena. Spędził przy łóżku Edwarda ładnych kilka godzin i teraz odczuł pewne wyrzuty sumienia. Innym pacjentom nie poświęcał tyle czasu. Musiał przyznać sam przed sobą, że chciał, by Edward przeżył. Modlił się o to bardziej niż o wszystko inne. Gdyby chłopak miał umrzeć...
- A umrze – przyznał w końcu ze smutkiem.
Jeszcze dziś albo może następnej nocy. Cullen nie miał co się łudzić. Może gdyby trafił do szpitala wcześniej albo gdyby zachorował na wiosnę*, teraz byłby odporniejszy.
Nieprzyjemna myśl, która krążyła w jego głowie od jakiegoś czasu, w końcu znalazła dla siebie ujście. Carlisle poddał się jej przez chwilę, dając się ponieść pragnieniu. Przecież ten chłopak wcale nie musiał umierać...
Otrząsnął się szybko niczym pies, który wyszedł z wody. Nie ma mowy. Nie odbierze mu życia. Kiedy do głosu doszła kolejna myśl, że życia już mu odebrać nie zdoła, gwałtownie zamknął teczkę, chcąc ją w ten sposób zagłuszyć. Odetchnął głęboko.
- Uspokój się, Carlisle – warknął do siebie.
Pani Masen prosiła go o uratowanie syna, ale z pewnością nie mogła mieć na myśli TEGO. Odrzucił myśl, że kobieta domyśliła się prawdziwej natury lekarza. Nonsens! W dodatku jedną z wielu rzeczy, które zapamiętał ze swoich „narodzin”, był potworny ból, który temu towarzyszył. I dezorientacja. Sam nie wiedział, co było gorsze. Nie umiał tego nikomu zrobić. Zresztą Edward był wykończony chorobą, nie miałby sił przetrwać jeszcze tego...
- Boże, o czym ja w ogóle myślę? - jęknął.
Zdał sobie sprawę, że wstrzymuje się tylko dlatego, że Edward mógłby nie przeżyć przemiany. Kwestie moralne zeszły na dalszy plan. Z drugiej strony rozważał, dlaczego ten chłopak miałby umrzeć w trakcie przemiany? Nie wiedział zbyt wiele na ten temat. W końcu przemiana to przemiana. Nie znał żadnych przypadków, w których człowiek nie zamienił się w wampira tylko odszedł z tego świata. Fakt, akurat tej gałęzi wiedzy o krwiopijcach nie studiował zbyt wnikliwie, ale...
Wewnętrzny głosik śpiewał mu, że z pewnością by o takim przypadku usłyszał, usiłując zagłuszyć rozsądek, który jeszcze wzbraniał się przed ostatecznym rozwiązaniem kwestii Edwarda Masena. Carlisle zacisnął zęby, powiedział sobie, że jego myślami kieruje zwykły egoizm. Nie okłamywał się, nie było takiej możliwości. Po prostu nie dopuszczał do siebie innego powodu, dla którego Edward miałby stać się taki sam jak on – tęsknoty. Carlisle nie miał odwagi przyznać się przed samym sobą, że chciałby mieć towarzysza. Syna. Przyjaciela. Kogoś, kto by wiedział, czym się stał wieki temu.
Potarł czoło. Nie, nie mógł tego zrobić.
Gorąco. Tak bardzo gorąco, że nic nie mogło go ukoić. Statek kołysał, było mu niedobrze. Czekał, aż coś się stanie. Myślami błądził po pokładzie, modląc się, by ktoś otworzył jakieś ukryte drzwi i pozwolił mu się schować. Leżał z zamkniętymi oczyma, przez powieki nie dostawało się światło. Ogarniała go coraz większa ciemność. A jednak wciąż czuł spiekotę słońca i dzikie pragnienie. Ruszył ręką. Wciąż mógł to zrobić. Wstanie, nim będzie za późno. Za burtą jest tyle wody. Tyle wody...
Powolnymi ruchami spróbował się podnieść. Opierał się dłońmi o drewniany pokład, chociaż nie umiał powiedzieć, czy go dotykał czy też nie. Kiedy wstał, zachwiał się na nogach i otworzył oczy, wychylił za burtę i spojrzał w dół. Przechylił się mocniej. Nie spadł – zsunął się prosto w ciemną toń. Otoczyła go ciemność i absolutna cisza.
Dla Agathy i Cate Edward Masen już zmarł. Dokładnie rzecz biorąc jeszcze oddychał, ale już ledwie dawał radę. Chłopak zwyczajnie gasł w oczach. Wyszły, kiedy jego oddech stał się zupełnie płytki, niemal niezauważalny. Nie chciały być przy ostatniej chwili. Poza tym nie było co się rozczulać nad kolejnym zmarłym. Nie on pierwszy i nie ostatni odszedł z powodu hiszpanki.
Kiedy Carlisle usłyszał na korytarzu szybkie kroki Agathy, wiedział już, co się stało. Poczuł ulgę, ale i żal. Gdyby się nie wahał tak długo i schował swoje bezcenne sumienie... być może Masen wciąż by żył.
- Doktorze? Już – szepnęła Cate. Tak jakby umawiali się, że da mu znać, kiedy chłopak umrze. Nie miał siły nawet się zdenerwować. Bez słowa wstał i poszedł za Cate do salki numer pięć, gdzie spoczywało ciało Edwarda Masena. Dziewczyna zatrzymała się przed drzwiami. Nigdy nie chciała wchodzić do pomieszczeń, gdzie leżał ktoś nieżywy. Zazwyczaj Carlisle nie miał w sobie tyle delikatności, by pozwolić jej rozczulać się nad sobą, ale tej nocy postanowił machnąć na wszystko ręką. Zmarnowana szansa sprawiła, że nie reagował na otoczenie tak jak zwykle.
Wszedł do środka. Powiedział Cate, by odeszła i zostawiła go na chwilę samego. Pielęgniarka chciała zaprotestować, ale Carlisle rzucił jej takie spojrzenie, że śmignęła w głąb korytarza. Kiedy zniknęła mu z oczu popatrzył na łóżko, na którym miał zastać zwłoki. Zrobił tylko jeden krok do przodu, gdy uderzyła w niego oczywista prawda. Zauważył nieznaczny ruch klatki piersiowej, coś, czego człowiek być może już by nie dostrzegł, ale oczom wampira nie umknie. Podszedł szybko i skupił się. Słyszał delikatne trzepotanie serca. Edward wciąż jeszcze żył! Może to jego ostatnie chwile, zapewne w tej chwili już umierał, ale jeszcze trzymał się życia.
Carlisle nie zastanawiał się już. Nasłuchiwał przez kilka sekund – po korytarzu nikt nie chodził, nawet Johnson, drugi lekarz, utknął gdzieś w innej części oddziału. Cate na pewno nigdzie w pobliżu nie było, nie czuł jej zapachu ani nie słyszał oddechu.
- Zabieram cię stąd – szepnął tak cicho, że tylko drugi wampir by go usłyszał.
Wsunął ręce pod bezwładne ciało i uniósł je. Wybiegł ze szpitala, ciesząc się chyba po raz pierwszy, że może tak szybko się poruszać. Nikt go nie zauważył. Najwyżej ktoś pomyśli, że przez szpitalny korytarz przeleciał wiatr.
Biegł ciemnymi ulicami. Edward w jego ramionach nie poruszał się, nie wydawał najmniejszego jęku. Jeszcze dwie przecznice i będzie u siebie w domu. Już się nie zawaha. Miał go uratować za wszelką cenę, więc uratuje.
- Zabieram cię stąd – usłyszał, a potem ktoś szarpnął go za ramiona i wyciągnął z wody. Nie chciał znów znaleźć się w spiekocie słońca, ale brakowało mu już sił. Zaprotestował dopiero wtedy, gdy całe jego ciało opanował ból nie do opisania. Nie wiedział, czy łamano mu kości czy też palono żywcem, ale nagle znalazł w swoim ciele siłę, by szarpnąć i wić się. Otworzył usta i wrzasnął.
Pierwszy raz był najgorszy. Krew Edwarda spływała mu do gardła i Carlisle upajał się chwilą. Czuł, jakby życie do niego wracało, a nowa energia wypełniała całe jego ciało. Przytrzymał mocno chłopaka, gdy ten szarpnął się i krzyknął ze wszystkich sił. Edward instynktownie usiłował odsunąć od siebie źródło bólu, ale nie miał szans wyrwać się z uścisku wampira. Jeszcze raz szarpnął ciałem, ale już bez krzyku. Cullen wciąż go trzymał, upajając się krwią. Dopiero gdy ciało zwiotczało, przestał.
- Boże – jęknął, puszczając chłopaka.
Edward leżał, dysząc. Miał otwarte, przerażone oczy. Nie wiedział, co się dzieje i z pewnością nie pojmie tego w tym stanie. Kolejna fala bólu zaatakowała jego ciało. Chłopak zamknął oczy i zacisnął zęby, by nie krzyczeć, jakby dzięki temu mógł wytłumić wszystko w zarodku.
Carlisle nie wiedział co dalej ma robić. Ugryzł Edwarda, pamiętając swoją przemianę. Zbyt dokładnie. Czy jeden raz wystarczy? Cullen przyjrzał się szyi chłopaka. Taka mała ranka, to będzie zbyt długo trwało... Przypomniał sobie wszystkie rany, które on odniósł. Ramiona.
Zawahał się. Co, jeśli tym razem się nie powstrzyma? Bał się, że zabierze mu całą krew i zabije go. Pomyślał, że miał się już nie wahać. Chwycił rękę Edwarda i zacisnął na niej zęby.
- Doktorze Cullen, gdzie pan był? - zapytała Cate, gdy tylko zobaczyła Carlisle'a stojącego na korytarzu. Otrzepywał fartuch.
- Na zewnątrz – powiedział cicho, jakby ze smutkiem.
Cate przyjrzała mu się ciekawie. Zapytała, czy dobrze się czuje. Odparł, że nieźle, chociaż chyba i jego dopada grypa.
- Będę musiał zrobić sobie wolne. Jeśli się odizoluję już teraz, może uda mi się uniknąć losu większości pacjentów – odparł, uśmiechając się smutno.
- Losu Edwarda Masena? - zapytała Cate z przekąsem.
- Między innymi – odparł Carlisle, omijając dziewczynę. Będzie musiał wziąć wolne na kilka dni, by przypilnować młodego wampira, który właśnie powstawał w jego domu. Musiał go zostawić tam, samotnego, walczącego z potwornym bólem. Na szczęście mógł chociaż krzyczeć, by poczuć jakąś ulgę. Kamienica, do której wprowadził się Cullen, od kilku tygodni stała pusta, bo i jej mieszkańców zabrała choroba.
Czekał do świtu, kiedy przyszli lekarze z dziennej zmiany. Carlisle powiadomił ich o odejściu pani Masen i jej syna. Zapewnił, że zajął się wyniesieniem zwłok Edwarda, po czym zrobił zmęczoną minę. Nie było trudno – faktycznie był wycieńczony. Decyzja, którą podjął tej nocy, odebrała mu część energii, a krążąca w jego żyłach ludzka krew sprawiała, że miał wyrzuty sumienia, które tłumiły pierwotną radość.
Zdjął fartuch i powiesił go w szafce w gabinecie. Szybkim jak na ludzkie możliwości krokiem opuścił szpital i skierował się w stronę domu. A potem, kiedy już nikt go nie widział, ruszył biegiem.
KONIEC
* Pierwsza fala hiszpanki wybuchła na wiosnę i zebrała mniejsze żniwo niż jesienna. Ci, którzy wtedy zachorowali wykazywali potem większą odporność na grypę. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pią 10:16, 04 Mar 2011, w całości zmieniany 16 razy
|
|
|
|
|
|
Mikayo
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 45 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 23:04, 01 Mar 2009 |
|
Zwykle komentarze tu, produkowane są w zawrotnym tempie. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie (pomijając fakt, że większość z nich jest raczej mało konstruktywna - wybaczcie ten realizm). Dlatego też, zdziwiłam się, że nikt nie skomentował jeszcze tego tekstu, biorąc pod uwagę fakt, że jest on genialny. Jeśli nie najlepszy na tym forum.
Thin, ty już wiesz, jakie jest moje zdanie. Łatka bardzo bliska mojemu pierwotnemu wyobrażeniu, a co za tym idzie - łatka, która będzie tą odpowiednią dla mnie łatką. Tak bardzo kanoniczny Carlise, że aż wstyd to oceniać. W ogóle wstyd oceniać, bo mój warsztat przed twoim może się schować. Znalazłam tam swoje własne 'ale', jednak uważam je za całkowicie nieistotne, a mianowicie ta atmosfera w szpitalu. Wiesz o co mi chodzi, ja już otrzymałam swoją odpowiedź. Dziwnie pisze mi się komentarz, który już tak właściwie dwa razy napisałam. Mogłabym go skopiować, ale to by była już przesada.
Wracając do tematu. Świetnie poradziłaś sobie z suchymi faktami tamtych czasów - idealne wpasowanie w klimat, co często bywa jedną z najtrudniejszych stron pisania. Do tego kilka bardzo udanych lekarskich manewrów.
Gorączka Edwarda i motyw ze statkiem, aluzja, którą po części sama odgadłam, a po części została ona wyjaśniona 'u nas' na szałcie - jest również mocną, bardzo mocną stroną tego tekstu. Do tego wszystkiego dochodzi twoje pióro i już mogę się rozpłynąć. Zbyt wazelinię? Trudno. Napisałabym więcej, ale tylko powtarzałabym to, co napisałam już wcześniej.
Zwykle uważam, że komentarz, powinien odnosić się wyłącznie do autora. Tym razem jednak, z racji tego, że wiesz już, iż uwielbiam ten tekst - chciała bym zaapelować do innych. Choć będzie to raczej prośba;
Ta miniaturka, jest jedną z najlepszych jakie czytałam, dlatego uważam należą jej się konstruktywne komentarze.
Pozdrawiam, ściskam, dziękuję i wena życzę.
Mika. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mikayo dnia Nie 23:38, 01 Mar 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Ariana
Wilkołak
Dołączył: 09 Paź 2008
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 16:38, 02 Mar 2009 |
|
Widzę, Thin, że jednak zdecydowałaś się to tutaj wrzucić. Już się kiedyś produkowałam pod tym tekstem, ale postaram się wykrzesać cś konstruktywnego. Łatuszka jest zgrabna i lekko się ją czyta. Podobało mi się, że nadałaś osobowość nie tylko Carlisle'owi, ale i towarzyszącym mu pielęgniarkom. Pamiętam twoje problemy z kroplówką - wybrnęłaś z tego bez zgrzytów. Błędy już ci gdzieś wcześniej wypominałam [size=9]<ak, miało się tę przyjemność choć raz się ciebie czepić>[/size=9] więc nie będę się powtarzać.
Jedna tylko rzecz, która przyszła mi na myśl - brakuje mi dłuższego zakończenia. Odczuwam niedosyt, odniosłam wrażenie, jakby to była pierwsza część jakiegoś dłuższego opowiadania.
Pozdrawiam
Ariana |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ireth_91
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 17 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:52, 02 Mar 2009 |
|
Bardzo żałuję, że to tylko miniaturka. Piszesz w tak niesamowity sposób, że z całą pewnością mogłabyś stworzyć jakieś małe opowiadanko dotyczące przemiany Edwarda.
Zgadzam się z poprzedniczką, tekst jest wyjątkowo zgodny z kanonem. Przedstawiając bohaterów, myślę że pokryłaś się z wieloma wyobrażeniami czytelników na ich temat. Jednak oschłe zachowanie Cate względem pacjentów jest dla mnie zbyt dziwne. Rozumiem, że w czasach wielkiej epidemii w szpitalach pracuje kto tylko może, a nie jedynie wykwalifikowane i pełne empatii osoby, ale postawa tej bohaterki wydaje mi się nieco sztuczna.
Mimo to uważam twój tekst za niezwykły. Rzadko zdarza się, by autor dodawał do swojego opowiadania jakieś odnośniki historyczne, dokładne dane dotyczące wydarzenia, o którym pisze. Jeśli chodzi o "stronę techniczną" tekstu to jest całkowicie bez zarzutu - wszelkiego rodzaju interpunkcje czy problemy ze stylistyką omijasz szerokim łukiem.
No cóż, mam wielką nadzieję, że niedługo dodasz coś nowego.
Życzę weny i pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BlackMeadow
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Sty 2009
Posty: 39 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:00, 02 Mar 2009 |
|
Dobry tekst a tak mało komentarzy. W końcu nie tak trudno sklecić kilka zdań.
To od początku. O Carlisie i jego spotkania z Edwardem nie przeczytałam nic prócz tego. Mało kto podejmuje się łatania tego kanonu, jeżeli już, to robi to(przed BD) noc poślubną Belli i Edwarda.
Majaczenia Edwarda, myślenie, że jest na statku, to coś wspaniałego. Przedstawiłaś to tak realistycznie. Również szpital ogarnięty epidemią, chociaż tutaj dobrze byłoby dać trochę więcej opisu. Żebyśmy wszyscy poczuli odór śmierci unoszący się w powietrzu, a nie tylko ci z dużą wyobraźnią.
Ach i Carlise jeden przeciw wszystkim, pełen współczucia i nadzieją, która wciąż się tliła pomimo sceptycyzmu innych. W tym tej wrednej pielęgniarki, która działała mi na nerwy.
Chwali się także zorientowanie w temacie, bo o ile objawy hiszpanki znam i ilośc ofiar pochłoniętych(praca dodatkowa), to fakt, że ludzie wykazywali później większą odporność mi umknął.
Miniaturka udana i to nawet bardzo.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mells
Zły wampir
Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 489 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 22:20, 02 Mar 2009 |
|
O kurczę. Nie mogę nic wydusić poza : świetne. To raczej nie będzie konstruktywny komentarz ale cóż.
Masz bardzo dobry styl.
Miniaturka przesiąknięta emocjami Carlisla jak i pielęgniarek. Te wzmianki o statku były przerażające i oddawały ciepienie chorego Edwarda. Podobnie jak prośba jego matki. Naprawdę możnaby się zastanawiać czy się nie domyśliła.
To chyba najlpesza miniaturka w dziale. Gratuluję. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Arabella
Zły wampir
Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: z łóżka Pattinsona.
|
Wysłany:
Śro 17:48, 04 Mar 2009 |
|
Wredna Jędzo. I jak nie cenić Twoich komentarzy, gdy piszesz w ten sposób?
Jest mi wstyd, że dopiero teraz, dzięki Twojej bezwstydnej autoreklamie znalazłam ten tekst.
Już wiesz, co sadzę o tej miniaturce. Napisałaś to tak realistycznie, że czytając, oczami wyobraźni przeniosłam się do tego szpitaliku w 1918 roku. Widziałam ból w oczach pani Masen - jej świadomość zbliżającej się śmierci, widziałam twarze pielęgniarek, a przede wszystkim twarz współczującego i niezdecydowanego Carlisla. Do tego motyw statku, jako odzwierciedlenie wizji Edwarda trawionego gorączką. Moim zdaniem idealnie wpasowałaś się w kanon. I szalenie mi to odpowiada. Przedstawiłaś to w taki sposób, w jaki ja chciałabym widzieć przemianę Edwarda.
Nie będę się rozwodziła nad interpunkcją i stylistyką, bo w Twoim przypadku wszystko jest jasne. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Pią 21:43, 06 Mar 2009 |
|
Tytuł tej miniaturki zwrócił moją uwagę już jakiś czas temu, ale jakoś nie mogłam się zebrać, żeby to przeczytać. No i tutaj ta Twoja bezwstydna reklama...
I teraz wypada powiedzieć jedynie DZIĘ-KU-JĘ.
Jeszcze nie wiem czy bardziej jestem Ci wdzięczna za tę reklamę czy za sam tekst.
Chyba jednak to drugie.
To jest niesamowite! Masz genialny styl. Treść trafia do mnie w stu procentach uderzając w mój umysł i robiąc z niego sitko przez, które wylatuje wszystko, co mam do powiedzenia.
Ale się postaram, obiecuję.
Nie lejesz wody. Piszesz konkretnie przekazując dokładnie to czego czytelnik oczekuje i potrzebuje. Brakuje mi trochę rozterek Carlisle'a, ale nie wiem czy gdyby było tego więcej nie zrobiłby się ckliwy dramacik, wyciskacz łez et cetera. Kwestia równowagi, którą tak łatwo zaburzyć.
Edward na morzu, który jest dodatkiego do całej historii, bo przecież meritum jest jego przemiana, której dokonuje, po wielu przemyśleniach, Carlisle. Niemniej jednak jest do bardzo sympatyczny dodatek, ukazujący nam szerzej Twoje umiejętności i pobudzający wyobraźnię.
Pisanie dobrych miniaturek jest nielada sztuką i mogę z czystym sumieniem przyznać, że Ci się udało. Jeżeli kiedykolwiek jeszcze będę miała okazję siągnąć po Twój tekst na pewno to zrobię :)
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć, tradycyjnie, dużo weny. Wielu nowych pomysłów i chęci do pisania :)
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Olcia
Zły wampir
Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
|
Wysłany:
Sob 13:54, 07 Mar 2009 |
|
Znalazłam się tutaj dzięki twojej autoreklamie i nie zawiodłam się. Całość idealnie zgrana ze sobą. Punkt widzenia Edwarda i Carlisle były bardzo dobrze dopasowane. Razem się uzupełniały. Spodobał mi się pomysł ze statkiem, który dryfuje na otwartej wodzie. Nie ma lądu, jest tylko prażące słońce.
Ostatnie etapy choroby porównane do toni morza. Dobry pomysł i to powolne zatracanie się. Budowałaś stopniowo napięcie, nie spieszyłaś się z szybkim przemienieniem. Wolałaś skupić się na opisach i chwała ci za to, bo były cudne. Nawet niekiedy czułam się jakbym stała obok i za chwilę miałabym się włączyć do całej historii. Wiesz jak zaspokoić czytelnika. Robisz to pisząc konkretnie, nie starasz się wszystkiego owijać w bawełnę.
Spodobało mi się także, jak opisałaś emocje władające Carlislem, kiedy zastanawiał się, czy ma przemienić Edwarda, czy też nie. Fajnie, że nie skupiłaś się jedynie na opisach emocji czy postaci, ale także trochę pokazałaś nam obraz samego miejsca rozgrywanej akcji. Krótki opis, treściwy, ale jak wiele dający pomimo swojej prostoty.
Cieszę się też, że ktoś opisał to dokładniej i to w taki sposób, gdyż tego mi chyba troszkę brakowało u Meyerowej :)
Z przyjemnością poczytam jeszcze kiedyś coś twojego. Nawet jeśli będzie to miniaturka, których nie czytuje.
Pozdrawiam i weny życzę |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kataszka
Nowonarodzony
Dołączył: 05 Mar 2009
Posty: 34 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany:
Sob 16:33, 07 Mar 2009 |
|
Świetne! Piszesz genialnie,
lekko się czyta, treść prosta,
acz intrygująca.
Fajne, że ukazałaś wahanie Carlisle'a
czy może to zrobić, czy nie,
bo w większości tego typu opowiadań mi tego brakowało.
Szkoda, że to już koniec, osobiście chętnie przeczytałabym
ciąg dalszy przemiany Edwarda.
Pozdrawiam serdecznie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 0:42, 08 Mar 2009 |
|
Twój tekst tylko utwierdził mnie w mojej niechęci do miniaturek. Naprawdę, Thin, nie powinno się zapraszać czytelnika do swojego świata, a później bezceremonialnie go z niego wypędzać, gdy ten, niczego nieświadomy, całkowicie się w nim pogrąży. To okrutne. ;>
Wiem, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że mam obsesję na punkcie przecinków i raczej nie kwalifikuje mnie to do osób najbardziej kompetentnych w kwestii interpunkcji, ale… (Ja je naprawdę kocham).
Jedyne, co mógł tej kobiecie jeszcze zaoferować to współczucie i podziw. Przecinek przed „to”.
- Szybko! - dodał, widząc że dziewczyna się nie spieszy. Przecinek przed „że”.
W dodatku jedną z wielu rzeczy, które zapamiętał ze swoich „narodzin” był potworny ból, który temu towarzyszył. Nie jest to konieczne, ale widziałabym przecinek przed „był”.
Z drugiej strony rozważał, dlaczego ten chłopak miałby umrzeć w trakcie przemiany? To zdanie zatrzymało mnie na dłuższą chwilę. Może to tylko moje wrażenie, ale wydaje mi się, że „rozważał” to w tym momencie wtrącenie, a jako takie zasługuje na to, żeby postawić przed nim przecinek. (Tak, tak, każdy z nas zasługuje na odrobinę przecinków w życiu, są przecież takie kochane). Bez bicia przyznaję, nie jest to konieczne, a wynika raczej z mojej przecinkofilii, jednak gdy przeczytałam to zdanie po raz pierwszy, przez chwilę nie wiedziałam, co jest grane.
Nie znał żadnych przypadków, w których człowiek nie zamienił się w wampira tylko odszedł z tego świata. Absolutnie nie chcę ingerować w styl autorki, ale… Uch, coś mi tu zgrzyta.
Myślami błądził po pokładzie modląc się, by ktoś otworzył jakieś ukryte drzwi i pozwolił mu się schować. Przecinek przed „modląc się”.
Kiedy Carlisle usłyszał na korytarzu szybkie kroki Agathy, wiedział już co się stało. Przecinek przed „co”.
Ludzkie zmysły faktycznie nie czuły aż tak mocno woni potu czy innych, znacznie bardziej nieprzyjemnych, ale wampirze nie dawały się tak łatwo przytępić. Nie wyczuwały?
Uch, to oczywiste, że nie jesteś debiutantką. Niemożliwe, żeby był to pierwszy tekst, który wzięłaś na warsztat – już wiedząc, że jest to Twoja kolejna praca, jestem pełna podziwu, co dopiero byłoby, gdybyś stawiała swoje pierwsze kroki. Twój styl, słownictwo, wyrażenia, cała atmosfera, jaką z ich pomocą tworzysz, jest wyjątkowa. Rzuca się w oczy, jak bardzo jest to tekst przemyślany, dojrzały, a poza tym dopracowany.
Najbardziej zachwyciło mnie to, że – mimo, iż jest to miniaturka – nakreśliłaś nie tylko charakter Carlisle’a, ale również Cate i Agathy, że w kilku stronach zdołałaś przemycić tak wiele. Napisałam, że utwierdziłaś mnie w mojej niechęci do miniaturek – ponieważ zawsze drażni mnie to uczucie, gdy tekst mnie wciągnie, pochłonie, a nim się spostrzegę, już jest koniec – ale równocześnie zmieniłaś moje nastawienie do nich; na przykładzie Twojej pracy wiem już, że można w ten sposób stworzyć naprawdę dobry kawałek literatury. I, bądź pewna, jeśli teraz oznajmisz mi, że nie masz w zanadrzu innych tekstów, będę musiała Cię jakoś uszkodzić… Za zasianie we mnie wiary w teksty z tego fandomu.
Twój Carlisle był lepszy niż kanoniczny. A może i był kanoniczny, tylko sposób, w jaki go ukazałaś, możliwość głębszego wniknięcia w jego emocje, tak bardzo odbiega od tego, co zaserwowała nam SM. (Gott, jak można mówić o kanonicznej postaci, skoro ona potraktowała go tak po macoszemu? Jak każdego zresztą...) Cieszę się, że miałam tę okazję, by poznać jego myśli, by poznać jego. Czasami wydawał mi się jednak sztuczny, jakiś… nie na miejscu. W tych momentach – „Nie należało umierać u progu życia, to zwyczajnie... nieetyczne”, „Gdyby mógł, to by prychnął, ale wstrzymał się”. Nie wiedziałam, z kim mam do czynienia, zdawało mi się, że to nie on, że to nie mógłby być on.
Cieszę się, że nie jest to tekst melodramatyczny. Głęboki, owszem, poruszający, ale brak tu miejsca na melodramat. Dziwi mnie trochę brak wcześniejszych przemyśleń Carlisle’a na temat przemiany kogoś w wampira, ale rozumiem, że mimo wszystko była to spontaniczna decyzja. Jednak od momentu, gdy mówi „Zabieram cię stąd”, coś zgrzyta. Najpierw pomyślałam, że mówiąc to, ma na myśli zabranie go z tego świata, ze świata ludzi, że chce go przemienić na szpitalnym łóżku. Kilka kolejnych zdań nie bardzo mi się podoba, rozumiem jednak, jak trudne musiało być opisanie momentu samej przemiany. Gdy Carlisle wrócił już do szpitala, miałam wrażenie, jakby wszystko wskoczyło na swoje miejsce, sama końcówka była naprawdę dobra.
Doskonale oddałaś tamten klimat, klimat szpitala, klimat umieralni, rutynę śmierci, ludzkie reakcje na nią.
Najbardziej wdzięczna jestem chyba za Edwarda. Za prawdziwego Edwarda, myślę, że po raz pierwszy. Nie tę płaską, mdłą wersję Marianny Z. (Ach… I tak go kocham). Nie playboya, z którego różnymi wariacjami można się spotkać w tekstach typu AH. Za człowieka, ale człowieka z krwi i kości. Za zwyczajnego siedemnastolatka, który umiera, dotknięty chorobą. Dziękuję za jego omamy. Ogarniała go coraz większa ciemność. A jednak wciąż czuł spiekotę słońca i dzikie pragnienie. Ruszył ręką. Wciąż mógł to zrobić. Wstanie, nim będzie za późno. Za burtą jest tyle wody. Tyle wody... Thin… Ten fragment to majstersztyk. Dziękuję Ci za niego. Ogólnie, wszystkie te fragmenty, opisujące wrażenia i odczucia Edwarda, nadają całości niesamowitego rysu, smaku, pozwalają bardziej się w nią wczuć, czyniąc jego cierpienie namacalnym.
Jeśli ten tekst nie jest klasą samą dla siebie, to nie życzę żadnemu z autorów piszących w tym fandomie, aby byli z Tobą porównywani. Naprawdę, przywracasz… ach, fakt, nie da się przywrócić czegoś, czego nie ma… budzisz we mnie wiarę w twilightowe fanfiction i, obawiam się, zainteresowanie samym Carlisle’em. Mówiłam, że to się na Tobie zemści – teraz będę Cię dręczyła o jakieś teksty związane albo z nimi albo z Edwardem przed przemianą.
Tekst naprawdę dobry. Styl, słownictwo, poprowadzenie narracji (!), atmosfera, jaką budujesz, ba, klasa, z jaką to robisz – to wszystko składa się na wspaniałą całość. Cieszę się, że podjęłaś się właśnie tego tematu, bo zrobiłaś to tak dobrze, jak tylko można było zrobić, nie było tu nic z SM, żadnych schematów, stereotypów. Piękny tekst. Dzięki za niego.
I, jakże by inaczej, weny życzę.
Pozdrawiam,
Robaś
Ps. Zadręczę Cię, haha. ;>
edit:
(Wiedziałam, że o czymś zapomnę). Strasznie rzucało mi się w oczy "i", szczególnie na początku miałam wrażenie, że jest niemal w każdym zdaniu, dosłownie wszędzie. Nie wiem, może to moja kolejna idiotyczna obsesja, ale jakoś mi to zgrzytało chwilami. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 1:52, 08 Mar 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 1:24, 08 Mar 2009 |
|
Po komentarzu Robaczka żaden już nie będzie dośc dobry, a mój na pewno wyda się skromny, ale obiecałam sobie, że będę komentować. W końcu to tez czegoś uczy.
Tekst jest dobrą łatką, o nieba lepszą od tego, czemu łatkuje, bo nie ma takiego wypłaszczenia. Są ludzie, postacie, które się czuje. Która są jakieś - wyraziste, soczyste, zrozumiałe. Są emocje. Akurat tyle, żeby zająć, a nie przytłoczyć.
Cytat: |
Gorąco. Tak bardzo gorąco, że nic nie mogło go ukoić. Statek kołysał, było mu niedobrze. Czekał, aż coś się stanie. Myślami błądził po pokładzie modląc się, by ktoś otworzył jakieś ukryte drzwi i pozwolił mu się schować. Leżał z zamkniętymi oczyma, przez powieki nie dostawało się światło. Ogarniała go coraz większa ciemność. A jednak wciąż czuł spiekotę słońca i dzikie pragnienie. Ruszył ręką. Wciąż mógł to zrobić. Wstanie, nim będzie za późno. Za burtą jest tyle wody. Tyle wody...
Powolnymi ruchami spróbował się podnieść. Opierał się dłońmi o drewniany pokład, chociaż nie umiał powiedzieć, czy go dotykał czy też nie. Kiedy wstał, zachwiał się na nogach i otworzył oczy, wychylił za burtę i spojrzał w dół. Przechylił się mocniej. Nie spadł – zsunął się prosto w ciemną toń. Otoczyła go ciemność i absolutna cisza. |
Ten fragment na długo zostanie w mojej pamięci. Jedyne, czego mogę żałować, to tego, że to tylko miniaturka i zakończenie urywa się i nagle zostaję pomiędzy twoim dziełem, a Zmierzchem. To dziwne, że fandom może tak przerastac to, z czego powstaje. Że powieść, której bohaterowie są tak schematyczni jest przyczyną narodzenia się [może krótkich, ale jednak...] fanatastycznych, zwartych tekstów, do których chce się wracać i które można polecić z czystym sumieniem. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Nie 1:27, 08 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 14:24, 08 Mar 2009 |
|
*pada na pysio*
O rany, Robaczku... Za twą czepialskość powinnam ci pomnik wystawić! Tak jak i innym, którzy (nieśmiało, bo nieśmiało, ale jednak) zaznaczyli, co ich zdaniem było nie tak. Arianie już padałam do stóp za pierwszą przecinkownię. Nienawidzę interpunkcji, bo mi zawsze płata jakiegoś figla. Efektem jest niedoprzecinkowienie, jakbym bała się, że nie dla wszystkich tych małych kreseczek starczy.
Wytknięte błędy poprawiłam. Rzecz jasna normalnie bym je zauważyła, ale siedziałam nad tym tekstem tak długo, że pewne rzeczy zaczęły mi umykać. Dobrze, że skończyło się na przecinkach. Ortografy sprawiłyby, że nigdy w życiu bym się już na forum nie pokazała.
Jednakowoż...
Robaczek napisał: |
Z drugiej strony rozważał, dlaczego ten chłopak miałby umrzeć w trakcie przemiany? To zdanie zatrzymało mnie na dłuższą chwilę. Może to tylko moje wrażenie, ale wydaje mi się, że „rozważał” to w tym momencie wtrącenie, a jako takie zasługuje na to, żeby postawić przed nim przecinek. (Tak, tak, każdy z nas zasługuje na odrobinę przecinków w życiu, są przecież takie kochane). |
Tutaj "rozważał" nie jest wtrąceniem, ponieważ pierwsza część zdania nie należy do myśli. Kurczę, jak to napisać? Gdyby "Z drugiej strony dlaczego ten chłopak miałby umrzeć w trakcie przemiany?" było zapisane jako rzeczywista myśl, która pojawiła się w mózgu Carlisle'a, to rzecz jasna przed i po "rozważał" wstawiłabym przecinki. Ale tak nie jest. To jest na zasadzie "z drugiej rozważał inną opcję". Może to marnie widać, bom grafoman, nie artysta, ale tak właśnie jest.
Robaczek napisał: |
Nie znał żadnych przypadków, w których człowiek nie zamienił się w wampira tylko odszedł z tego świata. Absolutnie nie chcę ingerować w styl autorki, ale… Uch, coś mi tu zgrzyta. |
Rzecz w tym, że nie wiem, co. Jest niejasne? Niegramotne? Jak je poprawić?
A skoro już odpowiadam bezczelnie we własnym temacie, to pozwolę sobie wyjaśnić wszystko. Co prawda punkt pierwszy wyjaśniłam na priva, ale może komuś innemu też to było nie w smak, zatem powtórzę.
1. Cate
Nie tylko w czasach epidemii pielęgniarki w szpitalach były takie, a nie inne. Pracowałam przez jakiś czas w szpitalu i kilka zaobserwowałam. Cate jest zbudowana na jednej dziewczynie, która została pielęgniarką, ponieważ "tak jakoś wyszło". Tak naprawdę nie czuła żadnego powołania, nienawidziła tej pracy, ale z drugiej strony było już dla niej za późno, by się w pełni przekwalifikować i ją zmienić. Potrafiła być naprawdę wredna. Cate to oczywiście złagodzona wersja, wzięłam sobie tylko jej zwątpienie, brak zaangażowania i niechęć do wszystkiego, co ją otacza. Wierzcie mi jednak - w każdym zawodzie trafi się ktoś, kto się w niego wplątał z innych powodów niż własne zapatrywania. Bywają np. prawnicy, których rodzice wykonywali ten zawód i trzeba było komuś przekazać kancelarię. To w gruncie rzeczy nieszczęśliwi ludzie, mam dla nich sporo współczucia, ale nie chciałabym trafić w ich ręce jako klient.
2. Carlisle i jego przemyślenia
Ten tekst nie jest tak naprawdę tylko o nim. Nie interesowało mnie w tym opowiadaniu, co było wcześniej, skupiłam się na czasie teraźniejszym. Przy czym założyłam, że wcześniej nasz kochany doktorek nawet nie odważył się tak naprawdę pomyśleć, że może jednak powinien z kimś dzielić życie i że towarzysz, który by go w pełni znał i rozumiał to dobry pomysł. Niekoniecznie musi to być przecież kobieta. Nie musi to być też jego kochanek, mam nadzieję, że to jest zrozumiałe.
3. Końcówka
Ariano, wiem, już to wyjaśniałam, ale napiszę jeszcze raz na wszelki wypadek. Koniec opowiadania to wyjście ze szpitala. Początkowo miał być jeszcze fragment o tym, jak Edward się przemieniał, ale tekst jednak głównie jest o Carlisle'ie (chociaż, jak napisałam, nie tylko o nim), więc nie chciałam pokazywać przemiany od strony Edwarda (SPOILER!!! wystarczy, że w kanonie jest opis Belli, ile można?). Poza tym fragment ostatecznie wywaliłam z tekstu, ponieważ zjeżdżał końcówkę i ostatecznie psuł mi tekst.
Już się zamykam i przepraszam za marudzenie.
Dziękować za uwagę oraz za odzew pod opowiadaniem,
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 14:29, 08 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Bellafryga
Wilkołak
Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 198 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 15:09, 14 Mar 2009 |
|
No to znalazłam, jak obiecałam.
Nie zdziwię Cie chyba, jeśli powiem, że mi się podobało. Rzadko kiedy można znaleźć dobrą łatkę i to na dodatek o Carlisie i Edwardzie. Naprawdę, dziwię się, że ten tekst dopiero powstał, bo już dawno ktoś powinien napisać coś sensownego o nich. Edward jest główną postacią i o nim jest dość dużo w sadze, w przeciwieństwie do Carlisla, przy którego historii Meyer się nie postarała. Nie wspominam już o bohaterach pobocznych (pozdrawiamy Esme), które zostały potraktowane na odwal.
Wracam do Twojej miniaturki. Więc tak:
- Podoba mi się Edward na statku. Jest to świetnie wplecione w całość, pasuje do tekstu, pokazuje jego cierpienie. Pomysł genialny.
- Pielęgniarki są bardzo potrzebne, ponieważ pokazują taką zwyczajnośc tych wydarzeń. Calisle pracował przecież w szpitalu, a Meyer ograniczyła kontakty Carlisla z innymi ludźmi do zachwytów nad nim, co bardzo mi się nie spodobało. Cullenowie starali się unikać ludzi, a Carlisle musiał być cały czas obok nich i współpracować z nimi.
- Wahania Carlisla - cud, miód i orzeszki.
Żałuję, że skończyło się w takim momencie. Myslę, że dopiero gdy Edward się obudził , Carlisle naprawdę zrozumiał na jakie męki skazał tego chłopaka i jaki los mu zgotował. Mam nadzieję, że o tym będzie kolejna miniaturka.
Błędy wytknęli Ci u góry, więc mi pozostało tylko nasłodzić.
Powodzenia w dalszym pisaniu
Pozdrawiam
Fryga |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Giraffaaa
Człowiek
Dołączył: 08 Gru 2008
Posty: 62 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc!
|
Wysłany:
Czw 15:23, 26 Mar 2009 |
|
Przeczytałam tekst powoli i uważnie, upajając się każdym zdaniem, ba! nawet każdym słowem, które zapisałaś. Dziwne, że historia przemiany Edwarda nie została jeszcze na tym forum opisana, ale cieszę się ogromnie, że napisałaś to jako pierwsza - uważam, że lepszego tekstu, opisującego te właśnie wydarzenia, nie będzie. Wszystko ujęłaś perfekcyjnie, dopinając każdą myśl na ostatni guzik. Bardzo podobała mi się twoja miniaturka, które poniekąd wyjaśniła nam życie Carlisle'a, spowite zasłoną milczenia. Zgadzam się z panią Bellafryga (nie mam pojęcia, czy można to odmienić), jeśli chodzi o to, jak S.Meyer potraktowała resztę postaci. Strasznie mało o nich wiemy, a dzięki takim ff-om jak twój, dowiemy się wystarczająco dużo.
Serdecznie dziękuję, za wspaniałą lekturę i pozdrawiam,
Giraffaaa |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
jabecree
Człowiek
Dołączył: 15 Mar 2009
Posty: 77 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:58, 02 Kwi 2009 |
|
xxxx |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez jabecree dnia Wto 17:33, 28 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Masquerade
Gość
|
Wysłany:
Nie 21:28, 03 Maj 2009 |
|
Cóż rzec mogę, thin? To jest, uh... Potwornie dobre. Tak ładnie to opisałaś, ze wszystkimi detalami i te majaki Edwarda - cud, miód i orzeszki.
Wiesz, że uwielbiam Twój styl i ogólnie, wszystko, co tworzysz, bo za co się nie weźmiesz, zrobisz to dobrze.
No naprawdę... Aż chciałabym się dowiedzieć co będzie dalej... Pewno wyszedłby z tego taki prequel Zmierzchu. A to mogłoby być ciekawe :)
Pozdrawiam,
M. |
Ostatnio zmieniony przez Masquerade dnia Nie 21:29, 03 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Czw 18:03, 24 Wrz 2009 |
|
Wow, jestem pod wrażeniem. Fajnie, że tekst jest w trzecioosobówce, to tylko dodaje mu uroku. Łateczka, a jest dziełem. Coś o edwardzie i Carlisle'u. Fajnie.
Trudno mi powiedzieć zbyt wiele o tym teksie - jeste,m zbytnio nim oczarowana. Majaki Edwarda były, takie... ralistyczne. To wszystko było takie. Czytało się baaadzo przyjemnie, mam nadzieję, że jeszcze powstanie niejeden, tak dobry tekst Twojego autorstwa.
Pozdrawiam,
N. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 23:47, 03 Paź 2009 |
|
Dawno to za mną chodziło. Zachciało mi się ciepłego, obyczajowego obrazka. No to go napisałam, bo czemu nie? Miłego czytania. Ach, no i oczywiście - komentarze karmią wena. A mój jest głodny.
Podziękowania dla AngelsDream i Pernix, które zerknęły na tekst i powiedziały, czy się do czegoś nadaje. A także za zmianę tytułu (pomysł Pernix!), bo ten faktycznie bardziej pasuje, niż Kawa.
ROZMOWY O PORANKU
Bella miała wielkie, ostre zęby, którymi kłapała jak wygłodniały wilk. Choć była wampirem, nie wilkołakiem, lecz Charlie nie znajdował innego porównania. Nigdy nie mógł nazwać siebie poetą. I nigdy wcześniej nie bał się własnej córki - Belli o zimnej skórze, z czarnymi, pełnymi głodu oczyma i szponami jak u... Chociaż w zasadzie Bella nie miała szponów. I to właśnie powiedziało mu, że coś tu jest nie tak.
- Charlie?
Łagodny głos przedzierał się przez resztkę sennych majaków niczym słońce przez chmury.
- Charlie.
Przewrócił się na drugi bok, machnąwszy ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy.
- Charlie Swan!
Zrezygnowany otworzył oczy i spojrzał za siebie. Stała nad nim kobieta. Indianka. Krótkie włosy. Gniewna mina. Skrzyżowane ramiona na piersi.
- Wtj, S... - wymamrotał, przecierając oczy.
Sue energicznie podeszła do okna i podniosła rolety, wpuszczając do pomieszczenia jesienne słońce. Charlie gwałtownie zacisnął oczy i skrzywił się jak człowiek, któremu ktoś usiłował wepchnąć cytrynę przez zęby.
- Jzzz... - jęknął.
- Wstawaj. Jest południe.
- Js ndzela – wymamrotał w proteście.
- Słucham?
- Jest niedziela – powiedział wyraźniej i powoli podniósł się do pozycji siedzącej. - O Boże.
- Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Wstawaj.
I wyszła. Piekielna kobieta z groźną miną i energicznymi ruchami. Oczywiście chodziła na boso, choć wpadała tak często, że któregoś razu Charlie kupił specjalnie dla niej kapcie, by nie chodziła po zimnych kafelkach i podłodze bez otulenia stóp czymś miękkim. Ale Sue Clearwater była uparta i miała swoje przyzwyczajenia, których broniła zaciekle niczym lwica młodych. W tym bosych stóp, czego Charlie, stuprocentowy wyznawca cywilizacji, nie rozumiał. Co z tego, że mieszkał w Forks, gdzie zewsząd otaczała go przyroda, kusząca możliwością biwakowania i ganiania po lesie. Komendant Swan nie chodził boso nawet wtedy, gdy wybierał się na cały dzień na ryby.
Sue Clearwater uważała, że powinien kiedyś spróbować. Twierdziła, że to zdrowe i bardzo przyjemne. Charlie odparł, że owszem – spróbował przejść na boso po trawie i to nie dla niego. Od czasu do czasu jednak temat wracał, ponieważ Sue podjęła misję ratowania zdrowia komendanta. Nie żeby na nim podupadał.
W kuchni czekał na niego kubek z kawą. Sue stała przy kuchence i smażyła jajecznicę z cebulą, bekonem i wszystkimi tymi dodatkami, które roznosiły przyjemne, kojarzące się z tym daniem zapachy. Charliemu zaburczało w brzuchu, co Sue skwitowała szerokim uśmiechem. Wskazała na niego drewnianą łyżką.
- Rozumiem, że wczoraj nie zjadłeś niczego porządnego?
- Jakoś nie miałem ochoty.
Usiadł przy stole i przytulił dłonie do gorącego kubka. W domu było zimno. Charlie jeszcze go nie ogrzewał – małe ustępstwo po wielu długich dyskusjach z Sue, że w chłodniejszym domu śpi się lepiej. Choć Bogiem a prawdę Swan zrobił to bardziej dla świętego spokoju, niż z przekonania.
- Czemu mnie wyrwałaś ze snu? - zapytał i podniósł kubek do ust. Upił łyk. Gorzka. Znowu. Sue, z jej całym zamiłowaniem do zdrowego życia, jakby na przekór własnym przekonaniom nigdy nie słodziła kawy i zapominała robić to z kawami innych. Kobiety! Ale Charlie jej tego nie powiedział, bo chciał, by wiedziała, że on jest tolerancyjny dla jej dziwactw.
- Bo czas najwyższy wstawać. Należysz do młodego pokolenia czy co?
- Po wczorajszym wieczorze mam wrażenie, że tak.
- A co się stało?
Sue postawiła przed nim patelnię z jajecznicą i podała mu bułkę. Dopiero później nalała sobie kawy z ekspresu i usiadła naprzeciw niego. Charlie tymczasem zajął się śniadaniem i z lubością wciągał jajka z kawałkami boczku.
- Jesteś wspaniałą kobietą, Sue, wiesz o tym? Wiesz, czego potrzebuje żołądek mężczyzny.
- Wiem czego potrzebuje mężczyzna, który poprzedniego dnia najwyraźniej wypił o jedno piwo za wiele.
Charlie nie skomentował. Nie miał ochoty dyskutować z Sue na temat piwa. Zwłaszcza że nie groził mu alkoholizm. Owszem, nie powinien był wypijać trzech piw przed snem, a jeśli już, należało to zrównoważyć sporą ilością wody. Ale zapomniał. I był zły. Na szczęście ilość spożytego alkoholu nie załatwiła mu pełnowymiarowego kaca. Ot, lekko bolała go głowa i trochę suszyło, ale z każdym kolejnym widelcem pełnym jajecznicy czuł się lepiej.
- Zawsze byłaś wspaniałą kucharką.
- Wiem o tym. Więc co się stało?
- Naprawdę.
Sue wywróciła oczyma i westchnęła głęboko. Charlie Swan chyba nigdy nie nauczy się większej subtelności. Choć ona osobiście wolałaby, by przyswoił sobie zdolność mówienia do niej wprost, czego oczekuje. Dzięki Bogu była kobietą i jako taka posiadała szósty zmysł w kwestii zrozumienia pewnych spraw. Na przykład „o co chodzi komendantowi?”.
- No dobrze. Zrobię ci tę panierkę.
Charlie zamarł z widelcem w połowie drogi do ust. Jajecznica spadła z powrotem na patelnię.
- Taką jak Harry? - zapytał i natychmiast tego pożałował. Nie, Sue nie płakała już za mężem. Odżałowała go, pochowała i przyjęła do wiadomości, że go nie ma. Charlie żałował, że się odzywał w tej kwestii, ponieważ mina siedzącej kobiety gwałtownie zmieniła się z pogodnej na burzę z gradobiciem.
- Charlie, przepraszam, ale twój kruchy światopogląd zaraz legnie w gruzach. Harry podawał mi bułkę tartą i mówił, co mam robić, co zazwyczaj kończyło się awanturą. Praktycznie rzecz biorąc ową panierkę robiły moje ręce. Więc nie zadawaj głupich pytań i lepiej powiedz mi, co takiego się wczoraj stało.
Gdyby Charlie był psem, podkuliłby teraz ogon i położył po sobie uszy. Ale należał do gatunku ludzkiego i jako taki mógł jedynie zrobić przepraszająco-zbolałą minę.
- Wieczorem zajrzała do mnie Bella. Była z... ze swoim mężem – wykrztusił, grzebiąc usilnie w resztkach jajecznicy.
- Tylko nie zaczynaj znowu.
- Ja nic nie zaczynam! - zdenerwował się, ale pod wpływem spojrzenia Sue znów wbił wzrok w patelnię. - Przyjechali na wieczór, żeby uniknąć spotkania z innymi. Wiesz, minęło trochę czasu i Bella choć troszeczkę powinna się zmienić. No i Edward też. A oni nic.
- Wiesz, dlaczego tak jest. Co u nich słychać?
- Chyba wszystko dobrze. Nessie ciągle rośnie. Bella trochę się jeszcze wścieka, jak ktoś ją tak nazywa, ale wtedy powiedziałem jej, że nie jestem odpowiedzialny za idiotyczne imię mojej... mojej...
- Wnuczki.
- Hm!
Zapadła cisza. Charlie zmienił obiekt fanatycznego wpatrywania z patelni na kubek z kawą.
- Chyba już przyjąłeś do wiadomości...
- Nie chcę tego słuchać.
- O rany, Charlie, długo tak będziesz? Pogódź się z faktami!
- Z faktami? To jakiś horror, do cholery! Bella jest... jest...
- Wampirem.
- Przestań.
- Szanowny panie komendancie! - Sue gwałtownie wstała i wbiła w niego oskarżycielskie spojrzenie. By wzmocnić zaś siłę swych argumentów pochyliła się ku niemu, a jej wskazujący palec uderzał w rytm wypowiadanych przez nią słów. - Nie sądziłam, że funkcjonariusz policji jest takim tchórzem. Nazywaj rzeczy po imieniu. Bella wyszła za mąż za wampira. Urodziła półwampira. Jest wampirem. Przyjmij to do wiadomości i przestań się mazgaić.
Charlie także wstał, odpychając jej rękę.
- Ja się wcale nie mazgaję! - krzyknął i od razu przypomniał mu się inny dzień z Sue, kiedy powiedziała mu, że czasem zachowuje się jak pięcioletni chłopiec, któremu ktoś gwizdnął lizaka. Właśnie teraz tak się zachował i uświadomił to sobie z całą mocą, a ta posłała go z powrotem na krzesło z siłą torpedy. - Przepraszam.
Sue podparła się pod boki.
- Ja myślę!
Usiadła i wzięła swój kubek - oczywiście gorzkiej - kawy w dłonie. Obracała nim przez chwilę, a potem znów podjęła temat.
- No dobrze, przyszli do ciebie pod osłoną nocy, jak prawdziwe...
- Sue! - warknął ostrzegawczo Charlie.
Uśmiechnęła się rozbawiona. Komendant łatwo dawał się sprowokować.
- No już dobrze, dobrze. Przyszli. Czemu to ty nie pojechałeś do nich?
- Chwilowo nigdzie się nie osiedlili. Dużo podróżują. Wpadli tak na chwilę. No i gadaliśmy.
- O czym?
- Oj tam, różne takie. Co u nich, co u mnie. No i w którymś momencie... już nie pamiętam jak to wyszło, ale zaczęliśmy tematy ojcowskie. Powiedziałem, że Edward nie powinien aż tak rozpieszczać Nessie, on do mnie, że wie, co robi, ja do niego w tym momencie... - Urwał. Sue wpatrywała się w niego wyczekująco.
- No?
- Powiedziałem do niego, wiesz, tak po ojcowsku, z autorytetem i tak dalej.
Znowu cisza.
- Tak, ale co mu powiedziałeś? - Sue ze wszystkich sił starała się nie okazywać rozbawienia. Charlie i jego poglądy na temat Edwarda były niereformowalne. Choć czasem zabawne.
- Powiedziałem mu: „Młody człowieku”, a ten gówniarz, wyobraź sobie, odsłonił te swoje zębiska i zaczął się śmiać. Bella to samo.
- No cóż, Charlie, jak by ci to powiedzieć... - Sue zasłoniła twarz kubkiem, by się nie roześmiać i nie zdenerwować komendanta jeszcze bardziej. - O ile mi wiadomo Edward jest od ciebie starszy.
- I ty też to samo? Uświadomiłem sobie dwie sprawy i, szczerze mówiąc, obie mnie niezmiernie martwią.
- To znaczy?
Charlie był ożywiony, rozbudzony i napompowany kofeiną, więc i jego ruchy nabrały zdrowej energii, a głos się, jak to lubiła określać Sue, „rozjaśnił”. Twarz mu wtedy nieco młodniała, a oczy błyszczały. Wtedy pani Clearwater rozumiała, dlaczego Renée kiedyś zwariowała dla tego człowieka.
I dlaczego później od niego uciekła. Charlie bywał zgorzkniały, choć Sue uważała, że to słabość charakteru Renée nie pozwoliła utrzymać tego związku. Czasem błogosławiła fakt, że wychowała się z indiańskiej rodzinie z tradycjami. Nie poddawała się tak łatwo i nie pchała lekkomyślnie w sytuacje, z których chciałaby się później wycofać. W końcu Harry też nie był ideałem, miewali trudne dni, a także wielkie awantury, po których cisza dzwoniła w całym domu, a między pokojami przemieszczały się dwie chmury gradowe. To znaczy ona i on. Ale przechodzili przez to. Sue też, bywało, czuła się uwięziona, ale nie mazała się, tylko brała w garść.
No cóż, nie jej rzecz. Każdy wybiera inną drogę do własnego szczęścia. Choć szkoda, że czasem kosztem innych. O ile jej było wiadomo, Charlie Swan ciężko przeżył rozstanie z żoną i córką. Dlatego później się nigdy z nikim nie związał. Twardy na zewnątrz, miękki w środku. Sue zrozumiała to po latach, kiedy poznała Charliego i zaprzyjaźniła się z nim. Dla spostrzegawczej kobiety nie ma nic bardziej oczywistego, niż zraniony mężczyzna, który broni się przed najmniejszym zadrapaniem.
Sue wróciła do rzeczywistości, gdyż rzeczony mężczyzna właśnie mówił:
- Pierwsza sprawa – Edward jest trupem. Moja córka zakochała się w trupie. Nekrofilia.
- No nie przesadzaj – jęknęła Sue. - Gdyby wykopała go z grobu, to bym się zaczęła martwić, ale tak...
- Po drugie – przerwał jej Charlie. - Mój zięć jest od niej sporo starszy. Zastanawiam się, czy to może podejść pod pedofilię.
- Charlie, nie truj się takimi głupotami, bo cię tylko głowa od tego rozboli. To trwa już stanowczo za długo. Czemu o tym nie myślałeś kilka lat temu, kiedy Bella brała z Edwardem ślub? Poza tym nawet jeśli ta różnica wieku jest aż taka istotna, to co zrobisz? Aresztujesz go?
- Łatwo ci mówić. To nie twoja córka jest - zawahał się – wampirem.
Zerknął na Sue w samą porę, by zauważyć jej uniesione ze zdziwienia brwi.
- Nie, za to mam dwójkę dzieci i oboje są gigantycznymi wilkołakami. Przebij to.
Charlie nic nie powiedział.
- Więc dlatego, że uświadomiłeś sobie - rychło w czas! - że Edward jest starszy od Belli i nawet od ciebie, ty poczułeś się jak smarkacz i postanowiłeś po młodzieżowemu wypić piwo?
- Tak jakoś rozstroiła mnie ta rozmowa. No wiesz...
Sue pokręciła głową.
- Przestań się nad sobą rozczulać, Charlie. Spójrz na pozytywy. Bella może i jest wampirem.
- Jest trupem i to mnie boli.
- Na nieżywą to mi ona nie wygląda – przerwała mu szorstko Sue. - Jest wampirem, którego wilkołaki nie tkną. Silna, nie zabija ludzi. Otacza ją kochająca rodzina, ma męża, który jej nigdy nie zostawi. O ilu ludziach możesz to powiedzieć?
Charlie rzucił Sue takie spojrzenie, że umilkła. No tak, jego żona zostawiła. Ale tu przecież chodzi o Bellę i jej szczęście. A Charlie? Charlie nie jest nieszczęśliwy, jest tylko trochę... dziwny. Nie chce pewnych rzeczy przyjąć do wiadomości, ale w końcu kiedyś się pogodzi z faktami. Już jej w tym głowa.
Dotknęła jego ręki i nie patrząc mu w oczy powiedziała:
- Charlie... Wybacz, że ci to powiem. – Już drugi raz tego ranka go przepraszała. - Nie masz powodów do niepokoju i marudzenia. Bella jest bezpieczna. A Leah i Seth? Moje dzieci są stworzeniami, które muszą chronić naszego terytorium. Oni narażają życie, mogą zginąć. Taki już ich los. W dodatku sfora jest niekompletna, Alfa wyjechał z wampirami. Lei trudno się pogodzić z nowym paktem, a Sethowi – z nieobecnością krwiopijców. Myślisz, że to jest łatwe?
Miała rację i Charlie dobrze o tym wiedział. Odsunął swoją dłoń, wstał i podszedł do szafki, na której stał ekspres. Dolał sobie kawy. Zaproponował dolewkę siedzącej przy stole kobiecie, ale pokręciła głową.
- Pójdę już.
- Ej, zaraz! - zaprotestował komendant. - Przyszłaś mnie zbudzić, ustawić do pionu, zrobić śniadanie i wyjść?
- W przeciwnym razie leniłbyś się do wieczora. – Usłyszał w odpowiedzi.
- Jest niedziela, mam do tego prawo. Żadnych dyżurów, wolny dzień, robię co chcę.
- To idź na ryby.
Charlie zastanowił się przez chwilę.
- Niezły pomysł.
- Wiem, jestem wspaniałą kobietą. A wspaniała kobieta żąda ryb, by miała do czego zrobić jeszcze wspanialszą panierkę. - Mówiąc to Sue uśmiechała się tak sarkastycznie, jak to tylko ona potrafiła.
- Sue Clearwater, chyba cię kocham – westchnął. - Chociaż bywasz wiedźmą i zrzucasz człowieka z łóżka. Któregoś dnia ci się oświadczę.
- A spróbuj tylko, kota ci pogonię – odparła kobieta. Ulżyło jej. Wrócili do swojego stałego żartu. Dobry znak. Któregoś dnia nie będą go potrzebowali. Jeszcze tylko kilkaset takich rozmów o poranku, kilka ton panierki, odrobina przemawiania do rozsądku i Charlie Swan przestanie gderać o wampirach, wilkołakach i o tym, że mu się to nie podoba. I świat znów będzie piękny.
Z tą myślą Sue Clearwater wymaszerowała z domu komendanta Swana. Tak, przyszłość rysowała się optymistyczną kreską.
KONIEC |
Post został pochwalony 3 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 10:22, 04 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Nie 9:25, 04 Paź 2009 |
|
Pozwolisz, że dziś skomentuję tylko Rozmowy o poranku, Wrzesień 1918 zostawiam sobie na później ;]
Bardzo lubię takie swojskie klimaty, i ubolewam, że cieszą się zbyt dużą popularnością zarówno wśród czytelników jak i pisarzy. Mimo że to miniaturka udało Ci się ładnie i dość wyczerpująco przedstawić postacie. Nie są one jednowymiarowe, jak często się zdarza przy krótszych utworach. Sue zdobyła moje serce. Jest silną kobietą, twardo stąpa po ziemi i doskonale radzi sobie z przeciwnościami losu ponadto pomaga innym. Charlie mnie ujął :D Nie da się tego inaczej opisać. Jak tylko sobie wyobrażam jego słowa "Młody człowieku" i reakcję Edward to nie mogę nie wybuchnąć śmiechem ^^ Zawsze ciekawiły mnie wspólne relacje tych obu panów tak swoją drogą. Tak samo jak lubiłam utarczki Jacoba i Edwarda. Ale pozostając przy temacie. To bardzo mi się podobało. A rozmyślania Charliego o Edwardzie pedofilu i Belli cierpiącej na nekrofilię mnie rozbroiły.
Piszesz swobodnie mam wrażenie się Twój sposób pisana dopasowywuje się to tematyki i nastroju utworu. Teraz jest lekko, naturalnie i swojsko. Mam nadzieję, że napiszesz więcej opowiadań utrzymanych w takiej atmosferze. A tytuł idealny Pernix ma nosa ^^
Pozdrawiam
niobe |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|