|
Autor |
Wiadomość |
migdałowa
Wilkołak
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Pią 18:40, 11 Cze 2010 |
|
Słowem wstępu.
Pierwsza miniaturka poniżej.
_
Nie tak ta miniaturka miała skończyć. Miała być pojedynkiem z Dileną, pojedynkiem, w którym chciałam się sprawdzić.
Ale Dilena zawiodła, nawet mimo wydłużenia terminu.
Jestem rozgoryczona i czuję się bardzo zignorowana. I nie mam ochoty już patrzeć na ten tekst.
Umieszczam go, bo chciałabym, mimo wszystko, poznać wasze wrażenia.
Tekst jest kanoniczny. Niby łatka, sami zobaczycie.
A oto warunki
Cytat: |
Chcemy Jaspera, pór roku, rozmyślań, wiatru, jednej postaci kobiecej z Sagi
Nie chcemy: Volturi, deszczu, więcej niż dwóch bohaterów(mogą być wspomniani), parodii |
Bez bety.
_
Skała
Tego roku jesień przybyła tutaj szybciej niż myślał. Wiatr zdążył już przywiać setki złotych liści, które szczelnie usłały podłoże. Całość wyglądała bardzo zdumiewająco i zarazem bardzo smutno. Zrozumiał, że przyroda po raz kolejny szykowała miejsce nadchodzącej zimie, ścierając z powierzchni ziemi resztki babiego lata.
On też nie miał powodów do radości, ostatnie wydarzenia przytłoczyły go do reszty. Był zły na siebie i chciał swoje rozgoryczenie wylać na skałę. I zrobił to, tak, jak czynił przez ostatni dziesiątki lat.
Powinien panować nad sobą, nad swym pragnieniem.
Obrazy przetoczyły mu się przed oczami – niedawne urodziny Belli, początek przyjęcia, podarowanie prezentów.
Jasper uderzył pięścią w skałę, drżąc na całym ciele. Syknął. Ponownie trafił z takim impetem, że odłamał niewielki kawałek z głazu, który upadł i potoczył się w dół, wzbudzając popłoch wśród liści.
Warknął głosem pełnym bólu, pełnym złości i niepohamowanego gniewu.
Dlaczego nie umiał zapanować nad sobą, dlaczego?
Wydawało mi się, że potrafi powstrzymać swoje ciało, uśpić żądze. Mylił się.
Bella trzymająca zakrwawiony palec, wpatrująca się w niego z przerażeniem. Skapująca kropla krwi…
Ten zapach, oszałamiająca woń…
Ryknął i przytulił się do kamiennej ściany. Czuł pod palcami jej twardość, każdy najdrobniejszy minerał wpijał się boleśnie w jego ciało. Dzięki swej wrażliwości i wyczulonym zmysłom wyczuwał pojedynczą drobinę, najmniejszy pył z poszczególnych, kamiennych bryłek.
Skała, jego opoka, powierniczka wszelkiego bólu, cierpienia, smutku czy radości. Towarzysząca od lat rodzinie, miejsce odosobnienia, wymarzona pustelnia stworzona gdzieś na końcu świata.
Zwierzęce, pierwotne instynkty wzięły górę, nawet nie wiedział, kiedy rzucił się na Bellę. Żelazny uścisk braci, kojący głos Alice. Nawet to nie ugasiło jego odwiecznego pragnienia, nie zdołało przełamać bariery zamroczenia.
Skoczył. I w tym samym momencie zaczął żałować.
- Wybacz mi… - Szeptał, wtulony w swoją skałę. Cicho wypowiadał słowa, chciał zrzucić z duszy jarzmo niedawnych wydarzeń. Ona miała mu dać rozgrzeszenie, oczyścić choć namiastkę jego jestestwa z całego oceanu win ciążących na nim. I dawała je. Niezmiennie stała tutaj od wieków, cierpliwie gościła zbłądzonych wędrowców i pomagała. Bo umiała wysłuchać w milczeniu.
- Wybacz mi…
Drżał jakby opętany febrą, przygnieciony wyrzutami sumienia, przygwożdżony poczuciem winy. Wszystko zniszczył. Sprawił, że Edward go nienawidzi, że nienawidzi siebie. Musiał zranić miłość, musiał porzucić miłość, musiał o miłości zapomnieć.
- Nigdy… sobie… tego… nie… wybaczę – wycedził i zawadzając dłonią o skałę, odwrócił się gwałtownie. Na ręce nie było żadnego zadraśnięcia; była idealna tak bardzo, jak bardzo była poraniona dusza.
Spojrzał w dół, na niższych półkach skalnych wielokolorowe liście wykonywały przedziwny, fantazyjny taniec.
A wszystko to za sprawą wiatru.
***
Śnieg padał nieustannie, rozwiewany na wszystkie strony świata, otulał każdy możliwy skrawek ziemi. Utworzył piękny, puchaty i skrzący się w słońcu biały dywan. Jasper ze zdziwieniem, a może i z pewną nostalgią, zauważył, że przyroda cały czas go zdumiewa. Tak było i teraz – widok wirujących płatków śniegu miał w sobie coś magicznego i związanego z dziecięcymi wspomnieniami.
Szkoda tylko, że szczęście cały czas nie imało się jego osoby. Właściwie to z upływem czasu działo się gorzej
i gorzej. Od wyprowadzki z Forks atmosfera wśród nich tylko gęstniała, stawała się coraz trudniejsza do zniesienia, a tym bardziej do zaakceptowania. Nic nie było takie same jak kiedyś. Nic.
Rodzina została rozbita, jedność złamana. Edward wyjechał, pałętał się po świecie, zanurzony w swoim cierpieniu, osamotniony w walce z samym sobą.
Jasper podszedł do ośnieżonej skały i starł z niej biały puch. Pod spodem wyczuł chropowatą powierzchnię lodu, śliską i zimną w dotyku. Warstwa, choć cieniutka, sprawiała, że kamienna ściana stawała się jeszcze twardsza niż w istocie była.
Chciał nie izolować się od reszty, być silnym, takim jakim kiedyś uczynił go trening Marii. Pokazać, że umie zapanować nad sobą, nad emocjami i pragnieniami. Próbował. I sprowadził tragedię na wszystkich, której skutki mogły okazać się katastroficzne.
Wampir wiedział, że Edward coraz poważniej myśli o samobójstwie. Istnienie bez Belli nie miało dla niego najmniejszego sensu. Trwanie bez niej przy boku było katuszą dla umysłu i ciała. Bez niej nic nie było takie samo.
Jazz dotknął lodu, brutalnie zarysował go paznokciem. Tak prosto jest coś zniszczyć… A dużo trudniej odbudować. Dużo trudniej niż dotychczas myślał.
Ostatnie zimowe tygodnie spędzał w samotności, zupełnie jak pustelnik. Rany w jego duszy wciąż paliły się żywym ogniem, ilekroć Carlisle przekazywał wiadomość o stanie duchowym Edwarda. Czuł się winny, cholernie winny, a nawet Alice nie ułatwiała mu jego pokuty. Znał ją i był świadom, że ukochana ma do niego ogromny żal, mimo wielu czułych słów jakie wypowiadała. Widział to w gestach i niektórych emocjach, które umyślnie zatajała. I dlatego, nie mogąc spojrzeć Alice w oczy, unikał jej, jeszcze skwapliwiej izolując się od rodziny. Nie umiał poradzić sobie z ogromem własnego cierpienia, więc ponownie szukał ukojenia w swojej powierniczce.
Dzisiaj także przyjęła go w swe objęcia, skuta lodem niczym kajdanami, potężna i jak zawsze milcząca. Jego opoka, trwająca wiernie przy nim, bez względu na wszystko. Piękna niby śnieżna królowa, górująca nad okolicznymi terenami. Wzbudzała w ludziach respekt, wymuszała szacunek bez użycia siły. I dlatego była tak mocna, bowiem jej siła pochodziła ze środka. Pokrywa była tylko manifestacją, skrywającą litą skałę.
- Pomóż mi… - Wyszeptał, wtulony w zamarznięte kamienie. Czuł, jak od skały emanują osobliwe fluidy, jakby rozumiała, o co chodzi. – Daj mi siłę na walkę. Wspomóż mnie, proszę...
Zawiał silny wiatr i strącił niewielką ilość puchu z czapy śniegowej na szczycie. Biała masa spadła na jego ramiona, oprószyła włosy i dłonie.
- Mam walczyć… – Jego cichy głos zlał się z szumem otoczenia.
Będzie walczył!
Westchnął i otrzepał się, patrząc ze zdziwieniem na zadrapanie w skale. To, co wcześniej zarysował, wypełniło się śniegiem. Kamienna ściana dała mu wyraźny znak, zmuszała do czynów. Błędy może naprawić, jeszcze nie wszystko stracone.
***
Wiosna była chłodna, cały czas nosiła znamiona zimy. Próbowała przedrzeć się przez resztki śniegu, zapanować znów nad światem, ponownie rozbudzić go i zmotywować do działania. Chciała przynieść nadzieję wraz z pierwszym podmuchem świeżego, wiosennego powietrza, rzucić inne światło na pewne sprawy. I dawała radę. Już na skale kilku przebiśniegom udało się pokonać barierę i ślicznie wyrosnąć. Paradoksalnie, lubiła taki widok.
Stanęła na skraju półki skalnej, wpatrzona w dal nie zauważyła, że wiatr rozwiał jej długie blond włosy. Ostatnio dużo o wszystkim myślała i doszła do wniosku, że przez ostatni czas popełniła wiele błędów. Najczęściej nieistotnych, niewartych zapamiętania, szybko umykających. Wynikały one po części z jej charakteru, a po części wpłynęły na nie też ostatnie miesiące. Przez ten czas tyle się wydarzyło…
Od urodzin Belli i tamtego wypadku Jasper zmienił się strasznie. Unikał wszystkich, stał się prawie pustelnikiem. Już czasem nawet Alice nie rozumiała jego postępowania. Edward zniknął, a ona próbowała wszystko poskładać w sensowną całość. Nie pałała sympatią do Belli, ale przecież nie życzyła jej niczego złego. Dlatego, w ramach pokuty, śledziła wszystkie wizje Alice dotyczące ukochanej Edwarda. Chciała dobrze…
Odwróciła się i spojrzała na nieregularnie ułożone kamienie. Zupełnie nie rozumiała fenomenu tego miejsca, nie lubiła tu przychodzić. A jednak przyszła. Według niej skała była zwykłym kawałem głazu z powciskanymi gdzieniegdzie kamolami, nic specjalnego. W kilku miejscach zauważyła mech lub jakiś zabłąkany kwiatek, a mimo to miejsce emanowało osobliwą energią, panowała tu zupełnie inna atmosfera niż gdziekolwiek indziej. Jak to Jazz określił ,,perełka‘’ czy ,,złoto wśród tombaku’’. On kochał to miejsce i rzeczywiście spędzał tu wiele czasu. Ona przybyła tutaj dopiero drugi raz, bo… Musiała.
Chciała dobrze, a perspektywy czasu dla innych okazała się zwyczajną zazdrosną suką. Tamten telefon…
Ta wieść spadła jak grom z nieba. Swan skoczyła z klifu i zabiła się. Zadziałała adrenalina, zareagowała impulsywnie i zbyt pochopnie. Wykręciła numer, a gdy usłyszała zrezygnowany głos Edwarda… Tama uprzedzeń puściła, musiała mu powiedzieć. Nie mogła trzymać go w niepewności. I zrobiła to.
Kilka kamyczków poturlało się po ziemi i prawie bezgłośnie spadło w dół, Rosalie obserwowała ich lot i westchnęła. Niedawno sama wywołała lawinę wydarzeń, zdecydowanie większą niż ta sprzed chwili. Edward na wieść o domniemanej śmierci sam postanowił pozbawić się życia i wyruszył w drogę do Włoch. Zmotywowało to Alice do działania na własną rękę. Przed wyjazdem do Forks nie omieszkała zarzucić jej bezmyślności i pochopności.
Bella żyła, cała i zdrowa.
Rosalie podeszła z drugiej strony, jednocześnie obserwując zachodzące słońce, które rzucało lekką poświatę na głaz. Teraz nie wydawał się taki zwykły, miał w sobie pewną dozę niezwykłości i nie mogła temu zaprzeczyć. Pokiwała głową z pewnym rozrzewnieniem. Niedługo zapadłby i zmierzch w istnieniu Edwarda, gdyby nie Bella. Odważnie pojechała do Volterry, by uratować swojego ukochanego. Była skłonna oddać nawet siebie.
- Nie wie, co mówi… - Szepnęła Rose. – Oddałabym wszystko za drugie życie. – Po raz kolejny westchnęła i zaczęła schodzić w dół. Miała wyrzuty sumienia i czuła się okropnie, ale nie wiedziała, jak ma to okazać.
Przecież nie chciała źle…
Odgarnęła włosy i zrezygnowanym krokiem opuszczała skałę. Czy ona jej pomogła? Nie była pewna, ale na pewno dała spokojnie pomyśleć i przemyśleć. Uporządkować wszystko i dojść do pewnych konkretnych wniosków.
***
Lato płynnie pokonało wiosenny opór i przybyło z piękną pogodą. Powietrze przesycone było wonią kwitnących kwiatów, dojrzałego zboża i opadającej mgły znad pól. Każdy podmuch przynosił coraz to nowsze zapachy, zupełnie letnie i doskonale pobudzające zmysł węchu. Także je doskonale wyczuła - kuszące, świeże.
Wiedziała, że tu go zastanie. Siedział na skale, zamyślony, ale z uśmiechem błąkającym się na ustach. Podeszła do niego prawie bezszelestnie, ale on i tak ją usłyszał.
- Miałaś tu nie przychodzić – mruknął i poklepał miejsce koło siebie. Skorzystała z zaproszenia i przez moment milczeli razem. Jasper wskazał na pełne złotych łanów pole, które odcinało się od soczysto zielonych pastwisk obok. – Więc dlaczego byłaś tutaj jak Alice wyjechała z Bellą?
- A ty po co przyszedłeś tuż po ataku na nią? – odpowiedziała pytaniem i pytanie i pokiwała głową w drugą stronę. Wskazała na niewielkie turkusowe jeziorko otoczone kwitnącymi, białymi liliami wodnymi.
Wstając, zaśmiał się i podszedł do ściany. – Jest magiczna, prawda?
Parsknęła, ale leciutko skinęła głową. Może i nie pomogła im przezwyciężyć walki z własnym sumieniem, ale pomogła uwierzyć. Że może stać się innym, że można zmienić swoje postępowanie, że zawsze jest możliwość poprawy. Wystarczy odrobina chęci by odnaleźć szczęście.
Rose podniosła się i stwierdziła, że wiatr się nasilił. Na widnokręgu pojawiły się ciemne, burzowe chmury. Pierwsza letnia nawałnica zbliżała się nieuchronnie do skały.
- Wracajmy do Forks – powiedziała, po raz pierwszy na głos, nie szeptem. Jasper zgodził się z nią i powoli zaczęli schodzić w dół. Kamienna góra nie była ich schronieniem, a tylko miejscem odosobnienia. Prawdziwym domem było miejsce, gdzie żyła rodzina. I oni wracali do domu, choć nie bez przeszkód. Po raz pierwszy z oczyszczoną duszą i uśmiechem na wargach. I z nadzieją na lepsze jutro.
Skała bez problemu przetrwała gwałtowną pogodę, tak jak Rose i Jasper pokonali własną burzę. Mimo że w przyszłości czekały ich trudności, to wiedzieli, że podołają im. To w rodzinie tkwi siła, a oni znów tworzyli nierozerwalną jedność. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez migdałowa dnia Wto 14:46, 31 Sie 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
|
|
Olcia
Zły wampir
Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
|
Wysłany:
Pon 18:01, 14 Cze 2010 |
|
Jak zwykle pojawiam się spóźniona, dlatego przepraszam.
Opowiadanie przeczytałam już w sobotę, chyba, ale jakoś tak nie mogłam się zebrać, żeby naskrobać, co nieco. Jednak już się poprawiam i może do rzeczy.
Jak już wiesz, droga migdałowo, spodobała mi się ta miniaturka, a szczególnie sam pomysł połączenie dwóch bohaterów - Jaspera i Rose. A punktem spajającym tę dwójkę jest nie kto inny jak "nieszczęsna" Bella. Z początku myślałam, że będzie to łatka, ale nie wiedziałam jakie znaczenie ma mieć skała w tej historii, czemu akurat taki tytuł. Czytając nadal nie mogłam niczego skojarzyć, myślałam, że jest to po prostu zwykły kamień, którego zaletą jest, że nie mówi, że jest jak dobry przyjaciel, który wysłucha strapień tej dwójki, nie przerywając. Milczące wsparcie. Z czasem zrozumiałam chyba przesłanie z tą skałą. Trudno było tego nie zauważyć, bo wszystko jasno postawiłaś na samym końcu. Chociaż że było powiedziane wprost, to jednak ma swój urok, a czytając, zrobiło mi się cieplej na sercu.
Jak już wspomniałam, cieszę się, że jest to łatka, bo używając swojej wyobraźni przybliżyłaś nam uczucia Jaspera i Rose, kiedy czuli się w pewnym sensie winni. Jazz czuł się fatalnie, tylko tyle wiedzieliśmy od pani Meyer, że był załamany. Natomiast z Rose zrobiła bezlitosną blondynkę, która jedynie odrobinkę przejęła się tym, że wprowadziła Edwarda w błąd. U ciebie widzimy przybliżone odczucia Jaspera, z których zdawaliśmy sobie sprawę, ale lepiej opisane. Natomiast Rose nie jest tu bezlitosną su*ą, która nie ma serca, jest zimna jak lód i nic jej nie obchodzi. Czuje się winna. To mi się podoba.
I chyba teraz znowu się powtórzę, że kiedy zaczynałam czytać nie wiedziałam jaki masz plan, co tam się zrodziło w twojej główce oraz jaki z tego wyniknie wniosek czy też morał, ale wcześniej wspomniana końcówka wszystko nam wyjaśniła. Skała jest twarda, prawie niezniszczalna i przetrwa długie lata. Nie ważne, coby się działo. A rodzina jest identyczna. Niezniszczalna. Zawsze odleci jakiś kawałek, ale nigdy nie padnie w jednej chwili. Można na niej polegać, na jej członkach. I dla mnie chyba taki jest wniosek z tej historii. Wydaje mi się, że nie tylko ja tak myślę.
Trochę się dokształciłam, bo musiałam sprawdzić, co to jest tombak, teraz już wiem, ale cały czas nie pasuje mi użycie "kamolami", to było gdzieś na początku. Nawet nie wiem jaki powinien być mianownik tego słowa. Może chodziło ci o kamloty? Nie wiem, może ty mi to wyjaśnisz i mnie dokształcisz?
Pod koniec chyba powinno być odpowiadać pytaniem na pytanie, a ty masz "i".
A na koniec podsumuję i powiem, że spodobały mi się krótkie, aczkolwiek treściwe opisy otoczenia, skały. Do tego liczne epitety. A moim sercem zawładnęły opisowe przeżycia i przemyślenia bohaterów, których nie było w kanonie, za co jestem ci wdzięczna.
To chyba na tyle. Przepraszam, że tak badziewnie i niezrozumiale.
Pozdrawiam
O.
P.S. polecam wszystkim :) |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Śro 14:33, 16 Cze 2010 |
|
Powinnaś zmienić nazwę tej mini na "pustynna skała".
Piękna ta twoja mini. Dziękuję ci za nią i za Jaspera, którego trochę wyprosiłam u ciebie.
I oczywiście nie wiedziałam, że stworzysz z tego łatkę, ale to był świetny pomysł. Tak naprawdę to jakoś nigdy nie zastanawiałam się nad Rose, czy ona też przeżywała ten niefortunny telefon. O Jasperze było trochę wspomniane w sadze, właściwie autorka olała resztę postaci po tych feralnych urodzinach i skupiła się wyłącznie na Belli. Niby była najbardziej poszkodowana w tym wszystkim, ale co z innymi? Przecież też na swój sposób musieli jakoś to odczuć.
I tu przepięknie ukazałaś ich ból. Tak sobie właśnie wyobrażałam cierpiącego Jazza. On, oaza spokoju, musiał bardzo przeżyć tę chwilkę słabości. Jak niewiele trzeba aby rodzina się rozpadła Twoje porównania rozpadającej się skały, która powinna być niezniszczalna, do rodziny która powinna się wspierać nawzajem i trwać przy sobie bardzo mi przypadło do serca. Nieważne, co się dzieje, co się przytrafiło któremuś z członków, rodzina powinna być zawsze razem, w tym tkwi jej siła. Po burzy zawsze wstaje słońce.
Jeśli zawsze myślałam, że Jazz to przeżył, tak nigdy nie zastanawiałam się nad Rosali. I w tym momencie zrobiłaś miłą niespodziankę, ukazując sytuacje od jej strony. Jakoś nigdy za nią nie przepadałam może, dlatego nie myślałam o niej.
U ciebie faktycznie widać, że działała trochę bezmyślnie, a raczej impulsywnie. Chciała dobrze, ale nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji swojego czynu.
I tu uczyniłaś ze swojej tytułowej skały miejsce, w którym mogą wylać swoje żale, jest ona ich powierniczką. Wysłucha i co prawda nie doradzi, ale w ciszy i tak pięknym otoczeniu jest czas na przemyślenie swoich czynów, wylanie żali, zastanowienie się nad sobą, nad tym, co poszło nie tak. Ukazałaś skałę o różnych porach roku i mi najbardziej spodobała się wiosna, która jest porą nadziei, nowego życia, słońca. Czasu, w którym wszystko powraca do życia, i oni także dali sobie szansę na powrót do rodziny, aby zacząć wszystko od nowa, wybaczyć sobie własne błędy i spojrzeć z nadzieją w przyszłość.
Jestem zachwycona twoją opowieścią, pięknie ukazałaś nam uczucia i rozterki bohaterów pominiętych u pani Meyer. Do tej pory żałuję, że nie było tego w książce, chociaż tobie chyba to lepiej wyszło niż jej.
Proszę o więcej takich mini perełek.
Mam nadzieje, że mi wybaczysz dzisiejszy trochę bezskładny komentarz, ale moja głowa jeszcze nie funkcjonuje tak jak, powinna, ale wiem, że pustynia cię dobija i chciałam żebyś wiedziała, że ktoś o tobie myśli.
Wszelkie pretensje na gg proszę.
Buziaki. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Viv dnia Śro 14:34, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Pią 10:01, 18 Cze 2010 |
|
Jasper jest jedną z postaci, które w sadze Meyer potraktowała nieco po macoszemu. Bo wiemy o nim niewiele, a jeszcze mniej wiemy o tym co czuje. Z tego też powodu jest bohaterem, który ososbom obdarzonym wyobraźnią i talentem literackim wręcz zesłano... Może nie z niebios, ale spod pióra innego pisarza.
Pozwolę sobie delikatnie wspomnieć, że Twoja łatka wzbudziła we mnie wspomnienie opowieści z sokołem (np. G. Boccacia "Sokół", Prusa "Kamizelka"). Może wszystkie elementy nie są zachowane, ale mamy sokola. W postaci skały.
A ta skała jest tu jakby żywa. Jest świadkiem bólu, nieporadności. Jest przyjacielem, który potrafi słuchać. Daje możliwość ukojenia cierpienia duszy, doświadczenia częściowego oczyszczenia, które Jasperowi jest tak bardzo potrzebne.
Trochę mniej poetycko: podobało mi się I może na tym poprzestanę, bo opowiadanie mówi samo za siebie.
Pozdrawiam Ezri |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Courtney
Człowiek
Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Czw 12:26, 01 Lip 2010 |
|
Już wcześniej nie kryłam się z tym, że Skała bardzo mi się spodobała. Uważam jednak, że zanim powie się coś o tego typu dziełach, trzeba się na chwilę zatrzymać, rozejrzeć wokół siebie i pomyśleć. Pomyśleć nad światem, nad sobą i nad swoimi porażkami, błędami.
Jest wiele powodów, dla których ta miniatura wywarła na mnie tak wielkie wrażenie i tak głęboko zapadła mi w duszę. Być może jednym z nich jest to, że tak bardzo utożsamiam się z postacią Rosalie Hale. Możliwe też, że jest to po prostu perfekcja, z jaką została stworzona.
Skała bardzo pomogła mi w życiu, stała się dla mnie czymś w rodzaju przewodnika. Przeczytałam ją kilka dni przed wystawieniem ocen, podała mi dłoń na końcu mego biegu. Rok szkolny zawsze porównuję do biegu, a jak wiadomo, na ostatniej prostej zawsze trzeba biec najszybciej. Dała mi motywację, żeby wynagrodzić krzywdy i naprawić szkody, wypełnić śniegiem dziury w mojej skale. Jest to tekst, o którym można mówić godzinami, dostrzegać kolejne metafory i sensy, stworzyć swój własny klucz do niego.
Kiedy serce jest źle zrośnięte, tak jak kość, trzeba je ponownie złamać, rozdrapać szramy, aby mogło zrosnąć się dobrze. W pewnym momencie tak odebrałam Skałę. To ona rozdrapywała i goiła rany. W Skale dobre jest to, że każdy widzi w niej coś innego.
Skała pozwala zastanowić się nad swoimi wyborami, czy zawsze są dobre i moralne. Polecam ją wszystkim tym, którzy wciąż poszukują własnej drogi. Jest też doskonałą motywacją do zmiany na lepsze. Głębia Skały przekonuje, że warto szukać własnej szansy.
Miałabym do Ciebie jedną prośbę. Chciałabym, abyś oddała Skałę do bety. Jest w niej kilka literówek, a uważam, że tak znakomity tekst trzeba zachować w stanie perfekcyjnym dla przyszłych pokoleń na naszym forum.
Pozdrawiam
Court |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Amiya
Dobry wampir
Dołączył: 10 Lis 2008
Posty: 2317 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Stąd ;)
|
Wysłany:
Czw 11:35, 08 Lip 2010 |
|
Bardzo ładna miniaturka. Pierwsza której nie czytałam z uśmiechem lecz z pełnym skupieniem. Zgadzam się co do opinii że Meyer troche nas 'olała' i nie pozwoliła dowiedzieć się niczego wiecej na temat Jaspera, zwłaszcza w drugiej części Sagi. W tej miniaturce możemy "wejść" w umysł Jaspera, w targające nim emocje. Możemy go lepiej poznać i wczuć się w jego sytuacje.
Naprawdę, nieźle to napisałas :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amiya dnia Czw 11:36, 08 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
migdałowa
Wilkołak
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Czw 10:43, 22 Lip 2010 |
|
Mówiłam, że nic już z fandomu nie powstanie. Stało się inaczej.
Ta minaturka wypłynęła wczoraj w nocy, powstała w 40 minut. Gdy ją skończyłam, poszłam spać. Efekty poniżej.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Jest fandomowa, postacie w miarę kanoniczne. Uwaga, trochę [AU] i oczywiście [AH].. Może też być uniwersalna, choć pisałam pod bohaterów Twilightu.
Dedykuję Viv, która zbetowała to. Dzięki za wszystko.
_
Patrząc
Patrzyli na nas jakbyśmy robili coś złego. A przecież nie robiliśmy.
Patrzyli na nas z politowaniem, litość przedzierała się przez każde wypowiedziane słowo.
Patrzyli na nas z dystansem. Mimo że byli bliscy, dzieliły nas miliony lat świetlnych. Oni nie potrafili zrozumieć.
Patrzyli na nas żartobliwie. Wtedy, gdy myśleli, że żartujemy.
Patrzyli na nas z odrazą. Na ich twarzach wymalowane były tysiące uczuć, a każde przejawiało głównie zniesmaczenie.
Patrzyli na nas i tylko jakby widzieli. Tak naprawdę, na ich oczach zawisły klapki. Oni zdecydowanie nie chcieli widzieć.
Patrzyli na nas z ulgą. Wtedy, gdy wyjechaliśmy.
Patrzyli na nas z niedowierzaniem. Nie oczekiwali naszych osób w swoich drzwiach. Jednak to były święta, więc nas wpuścili.
Patrzyli na nas z ulgą. Gdy odjeżdżaliśmy ponownie.
Patrzyła na mnie, jak na ducha. Widziałam ogromne zdziwienie w jej oczach, ona jeszcze do końca nie uwierzyła. Czy żałowałam, że się dowiedziała? Szczerze, nie wiem.
Patrzyła na mnie z bólem. Potrafiłam zgadnąć, co wtedy przeżywała. Rozdarłam jej serce na dwoje, sprawiłam, że krwawiło. Zburzyłam odwieczną harmonię, wprowadziłam chaos.
Patrzyła na mnie, a jej oczy były puste. W moich, iskierki miłości mieszały się z radością. Nareszcie mogliśmy być razem. A ona?
Patrzyła na mnie tak, jak żona patrzy na kochankę jej męża. Miała bezbarwny głos, wyprany z emocji, przygaszony. Dłonie niedbale wsadzone w spodnie, oczy zaczerwienione. Tak naprawdę nie robiła mi wyrzutów.
Patrzyła na mnie i po chwili odwróciła wzrok. Kazała odejść i iść w swoją stronę. Zejść z oczu i nie wracać. Usłuchałam, tylko wtedy, wyjątkowo.
Patrzył na mnie jak na obcą osobę. Właśnie się dowiedział, że nigdy nie był tym jedynym. Cios w samo serce był mocny, bolesny i nieoczekiwany.
Patrzył na mnie jak na szmatę. W końcu wolałam innego, starszego,
żonatego. Podjęłam niełatwą decyzję, nad którą myślałam miesiącami, a on i tak mnie znienawidził.
Patrzył na mnie z nienawiścią. Nie chodziło już o nasze uczucia. Cały czas go kochałam, ale miłość do tego drugiego była silniejsza. A on nie umiał zrozumieć, mimo moich usilnych tłumaczeń i błagań.
Patrzył na mnie z miłością oplecioną nutą cierpienia. Też mnie kochał, byłam cholernie świadoma. I dlatego rana, którą mu zadałam, bolała bardziej. Rozjątrzyłam ją, dolałam oliwy do ognia. Wiedziałam, że w końcu przestanie, że w końcu będzie dobrze.
Patrzył na mnie i po chwili odwrócił wzrok. Kazał odejść i iść w swoją stronę. Zejść z oczu i nie wracać. Usłuchałam, tylko wtedy, wyjątkowo.
Patrzyliśmy na siebie jakby poza nami nie było świata. Tylko my dwoje i nasza miłość. Nasz świat.
Patrzyliśmy na siebie podczas wypowiadania tych słów. On już kiedyś przysięgał, ja robiłam to po raz pierwszy. On złamał przysięgę, a ja byłam przyczyną. Zgrzeszył. Zgrzeszyłam.
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Jego niebieskie oczy, jasne włosy, piękne usta. Jego miękkie, opiekuńcze i uzdrawiające dłonie. Mój ideał.
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. On widział czekoladę moich tęczówek, ciemne nastroszone włosy i filuterny błysk. Moje ciało lgnęło do niego, łaknęło go.
Patrzyliśmy na siebie, jak wtedy, za pierwszym razem. Dziecko i dorosły. Wychowanka i opiekun. Córka i ojciec. Gdzieś w tle była też ona, opiekunka, matka. Zupełnie nieistotna osoba. Ona pokochała mnie jak swoją, a ja ją zdradziłam.
Patrzyliśmy na siebie, jak wtedy, za pierwszym razem. Nastolatka i dorosły. Kobieta i mężczyzna. Kochanka i kochanek. Gdzieś w tle była też ona, kobieta, żona. Zupełnie ważna, powód wyrzutów sumienia, nieustannej walki z myślami. Ona mnie pokochała, a ja ją zdradziłam.
Patrzyliśmy na siebie, jak wtedy, za pierwszym razem. Trochę nieufnie, trochę niezdarnie, trochę wstydliwie. Dzieliło nas wszystko, łączyło uczucie. Wtedy myślałam, że to było tylko pożądanie, dziś wiem, że jest to coś więcej.
Patrzyliśmy na siebie tak, jak podczas pierwszego spotkania. Już wtedy wiedział o naszej więzi i obawiał się jej. Był statecznym człowiekiem, mężem, ojcem, znakomitym lekarzem o idealnej reputacji. Bał się, właśnie dlatego, że był tym, kim był.
Patrzyliśmy na siebie tak, jak podczas pierwszego spotkania. Ja także byłam świadoma i dlatego uparcie dążyłam do przodu. Byłam nikim, dziewczyną bez przeszłości, bez rodziny, o nietuzinkowym podejściu do wielu spraw. Szłam przed siebie, bo nie chciałam być sobą. Chciałam być inna.
Patrzyliśmy na siebie tak, jak tamtego ranka. I milczeliśmy. Nie potrzebowaliśmy słów.
Patrzyliśmy na siebie tak, jak tamtego ranka. Po burzy uczuć, nadeszły gorzkie chwile. Wyrzuty, obawy, a nawet ból. W powietrzu zawisły pytania o sens. Bo przecież nie chodziło tylko o seks. To było coś więcej.
Patrzyliśmy na siebie tak, jak tamtego dnia. Zadecydowaliśmy kontynuować romans. Wbrew wszelkim zasadom moralnym i etycznym. Nie czuliśmy się komfortowo, ukrywając się. Potajemne pocałunki, ukryte pieszczoty, słodkie słówka wypowiadane szeptem. To nie było dobre, ale nie było też złe.
Patrzyliśmy na siebie jakby poza nami nie było świata. Tylko my dwoje i nasza miłość. Nasz świat.
Spojrzeliśmy na swoje obrączki.
A oni spojrzeli na nas jakbyśmy zrobili coś złego. A przecież nie zrobiliśmy. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Amiya
Dobry wampir
Dołączył: 10 Lis 2008
Posty: 2317 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 30 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Stąd ;)
|
Wysłany:
Czw 12:06, 22 Lip 2010 |
|
Jedno słowo: Łał !
A tak serio to jesli pisałaś to przed snem, znaczy że byłaś senna... a mimo to wyszło Ci z tego coś świetnego
Poetycko, lubię taki styl. Świetnie dobrane porównania i w ogóle całość ładna stylistycznie.
Czekam więc na kolejną PW z wiadomością o pojawieniu się czegoś nowego
Pozdrawiam,
A. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amiya dnia Czw 12:07, 22 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Czw 13:23, 22 Lip 2010 |
|
Miłość jest pięknym uczuciem.
Miłość zbudowana na czyimś cierpieniu, jest straszna.
Oni nie dość ze złamali serca swoich partnerów to i całej bliskiej rodziny.
Kochają się, ale ta miłość przyniosła wiele bólu.
Ona odrzuciła miłość człowieka, który miał być jej przeznaczony na zawsze.
On wybrał młodszą, tę, która miała być ich córką.
Zranił najbliższą sobie kobietę, i dal się ponieść uczuciu zakazanemu, niedopuszczalnemu, uczuciu, o które chyba nikt ich nie podejrzewał.
Zdradzili wszystkich, ale są szczęśliwi.
Mówiłam ci już, że mnie zaskoczyłaś tą mini.
Zaskoczyłaś mnie forma i treścią.
Treść w sumie mi znana, ale taka inna.
Tak dogłębnie opisałaś ich uczucia.
Uczucia reszty.
Ból partnerów.
Ślub.
Alice i Carlisle.
Łał, brawo.
Przepraszam, że taki komentarz,ale nie umiem inaczej. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
frill
Człowiek
Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 98 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: miasto spotkań
|
Wysłany:
Czw 19:42, 22 Lip 2010 |
|
dzięki za powiadomienie o wstawionej, świeżutkiej miniaturce, aczkolwiek mam mieszane uczucia. raz że nie wiem kim jest kobieta, partnerka Carlisla [wspomniałaś o zawodzie lekarza, więc się domyśliłam, że o nim mowa]. próbowałam jakoś ze zdań wywnioskować jaką bohaterkę wybrałaś jako wybrankę Cullena, ale albo przespałam istotną wzmiankę albo jestem na tyle dzisiaj roztargniona żeby mimo wskazówek się zorientować. dwa - początkowo bardzo mi się podobała forma tej miniaturki, ale w trakcie czytania zmieniłam zdanie. a dlaczego? może dlatego, że każde kolejne zdanie miało sobie coś z poprzedniego tylko przedstawione innymi słowami, faktycznie przedstawiłaś konkretną historię, ale naprawdę w pewnych momentach nie mogłam się zorientować o jakie wydarzenia z ich życia Ci chodzi. pojawiały się powtórzenia, innych błędów nie wyłapałam. chociaż mogłabyś z niektórych zdań, zrobić krótsze i bardziej zgrabne. dało się zauważyć, że niektóre partie pisałaś na siłę, a niektóre przychodziły Ci z łatwością. w sumie nie mogę powiedzieć jednoznacznie, czy mi się podoba czy nie, gdyż mogłabym wymienić część tej miniaturki która mi się naprawdę podoba - analizując pomysł i wykonanie, ale pozostała część mi się nie podoba, z racji tego co wyżej napisałam - w pewnych momentach razi pisanie na siłę i te powtórzenia oraz kiepska jakość zdań, są takie ciężkie i niezgrabne. rozumiem, że miałaś z góry przewidziany styl dla tej miniaturki, ale mogłabyś na przykład w środku odejść od założonej formuły i pisać normalnie. w całości widać oczywiście talent i bogactwo słownictwa oraz zdolność idealnego łączenia wyrazów - tego Ci nie zarzucam, ale porównując [może nie powinnam tego robić] tę miniaturkę i Chłód istnienia - to o niebo lepiej wypada opowiadanie w kąciku pisarza. może po prostu nie dopracowałaś dzisiejszego tekstu do końca. nie wiem. ja mam mieszane uczucia, trochę mi się podoba, ale trochę też nie. mam nadzieję, że nie uraziłam.
pozdrawiam, frill |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 20:58, 22 Lip 2010 |
|
Naszła mnie ochota na przeczytanie jakiejś miniaturki. Zobaczyłam, że dodałaś coś nowego, więc postanowiłam zajrzeć.
Patrząc jest na pewno interesującym tekstem. Wpadłaś na ciekawy pomysł, który moim zdaniem jest największym plusem. Dlaczego? No bo tematyka - zdrada - już wiele razy się pojawiała. Akurat o Alice i Carlisle'u nie czytałam, ale o wielu innych tak. I nie było to dla mnie jakieś wielkie zaskoczenie.
Zaczynanie każdego zdania od odmienianego słowa "patrzeć", sprawiło, że miniaturka nabrała smaku i oryginalności. Bo gdyby nie to, to obawiam się, że nie zapadłaby na długo w pamięć. A dzięki temu, na pewno będę ją długo wspominać. Choć jeśli mam być szczera, w pewnym momencie miałam już dość tego "patrzeć" Ale to mój mały odchył najwidoczniej.
Sama treść - zdrada, obserwowanie otoczenia, bliskich, osób, które się oszukało, zdradziło, drugiego winnego tej "zbrodni" oraz uczuć z tym wszystkim związanych. Przedstawiłaś to w sposób dojrzały i to jest kolejny plus tego tekstu. Podobało mi się to, jak nam przekazywałaś te wszystkie emocje, to że mogłam się wczuć w bohaterów.
Przykre jest budowanie uczucia, które powinno być czymś wspaniałym i dobrym, na cierpieniu innych osób. Ma dodatek, gdy winowajcami są "ojciec i córka" - bo tak przecież miało pierwotnie być, prawda? Smutne to, naprawdę.
Wiem, że to okropne z mojej strony, ale nie potrafię się cieszyć z tego, że się połączyli, że się pokochali. Nie. Jestem na nich zła, nie współczuję im tych spojrzeń, odrzucenia przez bliskich. Żal mi ich rodziny i tego, ile się nacierpieli przez nich.
Ładna mini. Fajny pomysł i dojrzałe opisanie uczuć. Wrócę jeszcze kiedyś, by przeczytać coś jeszcze.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cicha
Człowiek
Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 76 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 13:06, 24 Lip 2010 |
|
Patrząc
Myślałam, że przesadzasz, gdy pisałaś, że twoje „nowe dziecko jest nieetyczne, niemoralne i ogólnie gada o tabu.”
Sama nie wiedziałam, czego się spodziewać.
I spodziewałam się wiele, ale nie tego – zaskoczyłaś mnie, wmurowałaś w ziemię.
Po pierwsze forma : oryginalna, bardzo przejrzysta, taka czysta i bezpośrednia, mocno kontrastuje z gąszczem uczuć, przez jakie przedzierali się bohaterowie w poszukiwaniu siebie – swojego odbicia w innym człowieku.
Po drugie Alice, bo to na nią wszyscy patrzą:
Jest taka sama jak w „Kopciuszku”, jaka sama, jaką pokochałam. Jednak w „Patrząc” bardziej uwidoczniłaś różnice wieku między kochankami i reakcję ich bliskich na zakazany romans. Zmieniłaś również sytuacje – tutaj nie było żadnych środków łagodzących dla ich uczucia.
Allie i Carlisle złamali wszystkie nakazy – ich związek nie był niepoprawny jedynie poprzez różnice wieku.
Esme żyła, była żoną Carlisle’a jego życiową towarzyszką i matką, opiekunką Alice. A oni oboje ją zdradzili – jako mąż i jako córka.
Nie tylko Esme została zdradzona i zraniona, ale również Jasper. Alice zrezygnowała z niego i uczucia, jakim ją darzył dla starszego mężczyzny, który miał być jej ojcem, nie kochankiem.
W „Patrząc” Alice i Carlisle ranili wszystkich dookoła, a i oni sami również cierpieli.
W tym całym morzu bólu jedynym światłem była miłość Carlisle’a i Alice. Niepoprawna, niosąca cierpienie, ale mimo wszystko prawdziwa i piękna.
Ten tekst bez wątpienia jest o miłości, ale nie o tej pięknej i szczęśliwej. Właściwie mieszają się tutaj cztery odcienie miłości, żadna nie ma w pełni słodkiego smaku.
Pierwsza, zauważalna od razu, to słodko-gorzkie uczucie Carlisle’a i Alice. Słodkie, bo to miłość, która wspierała ich by wyłamać się z norm moralnych i walczyć o swoje szczęście. Gorzka, bo nie znaleźli wsparcia ze strony bliskich, a wręcz odrzucenie i niesmak i mieli świadomość, że ich postępowanie nie jest właściwe. Wcale nie cieszyła ich samotna walka przeciw całemu światu, oni po prosu chcieli być razem.
Innym rodzajem uczucia jest miłość Esme do Carlisle’a i Jaspera do Alice – najbardziej bolesna. Zarówno Esme, jak i Jasper kochają swoich wybraków nadal, pomimo zadanych im ran. Kochają ich, a to uczucie przysparza im jeszcze więcej bólu, nie pozwala nienawidzić za wyrządzone krzywdy.
Wiemy, że Carlisle dalej kocha lub kochał Esme, a Jasper nie jest obojętny Alice. Zdradzenie ich, zranienie nie przysporzyło im satysfakcji i szczęścia. Boli ich, że to zrobili, ale byli bezsilni wobec łączącego ich uczucia.
Wspominani w pierwszym akapicie bliscy (wnioskuję, że występowała tu ich rodzina, nie tylko Esme i Jasper, że oni mieli swoje „role” w kolejnych akapitach) także kochali zarówno Alice i Carlisle’a, jak i Esme, może niekoniecznie Jaspera. Trudno było im patrzeć na uczucie, które jednych członków rodziny uszczęśliwia, a innych rani.
No i przede wszystkim miłość doktora i Allie była nie moralna. Powinni się kochać – jako ojciec i córka, nie jako małżeństwo.
Na koniec jeszcze chciałabym zwrócić uwagę na jedną rzecz:
Pięknie przedstawiłaś różni nicę wieku między kochankami. Poprzez wypowiedzi Alice zobaczyłam ich miłość, tak jak widzieli go inni, rodzina – związek dziecka i dorosłego mężczyzny.
Alice w swoim charakterystycznym spojrzeniu na świat i takiej dziecinnej jeszcze niewinności pokazała, że nie chciała ranić, zdradzać, robić niczego złego.
Cytat: |
A oni spojrzeli na nas jakbyśmy zrobili coś złego. A przecież nie zrobiliśmy. |
Ona chciała tylko kochać.
Dobra, to koniec moich wypocin.
Powoli wracam do komentowania i przeraża mnie, jak wiele mam zaległości ;)
Weny, migdałowa
I rewelacyjnych pomysłów - takich jak do tej pory
Cicha |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Olcia
Zły wampir
Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
|
Wysłany:
Sob 13:37, 24 Lip 2010 |
|
Nadszedł czas, żeby pojawił się największy leń na forum, w Polsce, choć kto wie, czy nie na całym świecie. Zabrało mi trochę czasu dotarcie tutaj, ale dzięki wytrwałości migdałowej jestem tutaj. Przeczytałam tak, jak mnie prosiłaś. Wypada zostawić pod tym utworem "małe co nieco" z moimi przemyśleniami.
Tylko kurczę, mam problem, bo sama nie wiem, co mam o tym myśleć.
Rozumiem cel ciągłego powtarzania czasownika "patrzeć" w odmienionych formach i pomysł dość oryginalny, ale muszę przyznać, że pod koniec zaczęło mnie to już trochę irytować, ale to zapewne dlatego, że nie lubię się sama powtarzać, ani nie lubię ludzi, którzy mają w zwyczaju powtarzać coś kilkakrotnie. Ale wybaczam ci ten drobny fakt, bo to już są moje osobiste gusta.
Mini jest dość uniwersalne, bo nawet nie podałaś imion bohaterów. Owszem można się domyśleć z opisów kim są, ale sam pomysł nie jest zupełnie związany z kanonem, jednak nie przeszkadza mi ten fakt, bo lubię nowe spojrzenia na różne sprawy. A ty jak już zauważyłam lubisz chyba parę Carlisle i Alice. I muszę przyznać, że mi też się nawet podoba takie połączenie.
Zdrada i miłość. Odwiecznie znane nam tematy, które ty ujęłaś trochę inaczej, niż zwykle możemy się z nimi spotkać. Przynajmniej ja mam takie odczucia.
Mówi się, że miłość nie zna granic. I tak właśnie było u ciebie. Carlisle i Alice nie mogli nic na to poradzić, że się zakochali w sobie, a zdrada spowodowała zniszczenie rodziny i ból ich członków.
Jest w tym coś, co każe nam myśleć, a samo wykonanie jest ładne, bo w tym to akurat jesteś perfekcjonistką. Wszystko musi być dopracowane, przemyślane i dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach. Skutkiem tego są ładne epitety, porównania, dzięki którym świetnie są ukazane emocje bohaterów.
Jednak co do samej historii i pomysłu podchodzę jakoś z dystansem. Sama nie wiem, dlaczego mam takie odczucia. Nie wiem, czy czegoś brak lub jaka jest inna przyczyna mojej opinii. Po prostu ta mini jakoś do mnie nie przemawia. Niby ją rozumiem i podoba mi się, ale tym razem odczuwam niedosyt. Wiem, że stać cię na więcej i na t "więcej" czekam z niecierpliwością.
A teraz pozostaje mi tylko pogratulować ładnej pracy i życzyć weny do dalszego tworzenia. Oraz na koniec przeprosić za moje wypociny.
Pozdrawiam
O. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 21:14, 24 Lip 2010 |
|
Skusiłam się jednak i nie żałuję. Tekst bardzo dobry choć faktycznie kontrowersyjna historia. Skojarzyła mi się mimowolnie z Woodym Alenem i jego żoną.
Miłość to najlepsze uczyczucie na świecie. NIc nie jest w stanie jej przewyższyć. I choć są różne jej odcienie każda jest wspaniała. Ta choć znalazła swoją drogę i kierunek była okupiona cierpieniem innych ludzi. To mogło bardzo boleć. Ale tych dwoje ludzi sami musieli wiele znieść dla ich uczucia.
Temat kontrowersyjny ale samo wykonanie wspaniałe.
Chyba skusiłaś mnie na czytanie miniatur |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Selenit-P48
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Marsa ;D
|
Wysłany:
Pon 12:49, 26 Lip 2010 |
|
Skała:
Ta miniaturka jest świetna. Pokazałaś nam że nie tylko Bella i Edward cierpieli.
Strasznie mi się podobały słowa wypowiadane przez Jezz'a są takie mądre no i poprostu piękne. Ta jego skrucha i ból. A Rose, nie sądziłam że i ona może czuć się poniekąd winna.
Może tak własnie było nim Cullenowie wrócili do Forks. Pokazałaś nam jedną z możliwych wersji. I ciesze się że wybrałaś Rose i opisałaś jej uczucia.
Patrząc:
A tu zaskoczka. Znowu wybrałaś połączenie C&A tak jak w "Kopciuszku".
Tylko ta zdrada...jak oni mogli, przecież Esme i Jasper musieli strasznie cierpieć!
Mam nadzieje że kiedyś się z tego otrząsną zato zdrajcy z poczuciem winy będą żyć do końca.
Tekst. Tekst strasznie mi się podoba i też jestem pełna podziwu że wymysliłaś coś takiego przed snem. Szacun.
Selenit |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Courtney
Człowiek
Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Pon 11:02, 16 Sie 2010 |
|
Widzę, że wykorzystałaś swój ulubiony paring ;P Na początku nie wiedziałam, o kogo chodzi, ale potem pokazałaś palcem i pomyślałam, że migdałowa przecież lubi zabawiać się w oryginalność, co ogólnie jest cechą, na którą w dzisiejszych czasach wszyscy mają chcicę.
Wydaje mi się, że lubisz filozofować. Dlatego wysnułam historię jak powstała literatura ;P Świat został stworzony w ciągu 7 dni, ale możemy uznać, że literatura powstawała w dniach 4-7, no przecież nie mogła powstać przed stworzeniem ziemi.
Pierwszego dnia Bóg stworzył pióro i wiedział, że było to dobre. Następnego stworzył papier i wiedział, że było to dobre. Trzeciego dnia stworzył pisarzy i wiedział, że byli nieźli, ale nie do końca spełniali jego oczekiwań, bo wciąż byli tylko ludźmi. Dlatego też czwartego dnia stworzył migdałową i wiedział, iż było to doskonałe i stała się ona przykładem dla tych, którym wciąż brakowało skrzydeł.
W pewnym sensie trochę ... bez sensu? No ale mniej więcej oddaje moje myśli.
Filozofowanie jest czymś, co wychodzi Ci świetnie. Nauka głosi, że są ludzie, którzy posiadają nadprzyrodzoną inteligencję intrapersonalną i uważam, że do nich należysz. Znają siebie i znają świat takimi, jakimi są naprawdę, widzą to, czego nie widzą inni. Przyznaję szczerze, że zazdroszczę Ci tego
Podoba mi się oryginalność formy. Podziwiam połączenie prostej formy i skomplikowanej treści, która jest jednocześnie jasna w odbiorze. Czyta się szybko i przyjemnie wnikając w problematykę, która zazwyczaj wymaga zawiłych, trudnych do rozwikłania konstrukcji zdaniowych. Gratuluję, że udało Ci się połączyć wszystko w spójną całość, nie tracąc uroku treści ani formy. Zastanawiałam się, jak udało Ci się tego dokonać, ąż wreszcie znalazłam odpowiedź - talent.
Nad stylem nigdy nie potrafię się rozwodzić, bo wymaga to umiejętności, których zwyczajnie ... nie posiadam. Uważam jednak, że w tym przypadku naprawdę nie jest to potrzebne. Wystarczy zamknąć to w jednym słowie: złoto.
Carlisle i Alice. Chyba każdy zgodzi się z tym, że jest to bardzo kontrowersyjne. Zazwyczaj jest tak, że stoi się murem za głównymi bohaterami, jednak, jeśli chodzi o mnie, w tym przypadku jest inaczej. Zbyt mocno boli mnie cierpienie Esme i Jaspera, abym mogła stanąć po stronie Alice i Carlisle'a. Alice to taka cicha woda, a takie bywają najgorsze ;P
Najbardziej podobał mi się ostatni wers. Odbieram go na dwa sposoby.
1) Chcesz pokazać swoje zdanie w kwestii romasnu Alice i Carlisle'a i przekonujesz, że nie jest to złe.
2) Jest to całkowite przedstawienie stanu psychicznego osób zdradzających, które wymyślają sobie wymówki, wmawiają sobie, że mieli powód albo zwyczajnie przekonują sami siebie, że nie zrobili nic złego.
Bardzo cieszę się, że nie zrezygnowałaś jednak z fandomu i mam nadzieję, że zostaniesz z nami dłużej. Wierzę, że nie zawiedziesz i po raz kolejny pokażesz swoją wizję świata w zaskakujący sposób.
Pozdrawiam ...
Court |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
migdałowa
Wilkołak
Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 35 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Wto 14:41, 31 Sie 2010 |
|
Witam, chyba jeden z ostatnich razy. Ta miniaturka to takie moje pożegnanie z fandomem. Nie opuszczam Was do końca, bo muszę zakończyć pewne sprawy. M.in. ,,Chłód Istnienia'', którego najnowszy rozdział jest u bety.
Ta miniaturka to takie nieśmiałe i [/i]wstydliwe[/i] do widzenia.
Nie żegnam się, nigdy nie mówi się żegnaj.
Nie przedłużając, zapraszam. W miarę kanoniczne. NIE BETOWANE. nie chcę bety do tego tekstu.
_
Nieśmiało, wstydliwie
Tańczyła jak oszalała, przyglądał jej się z boku. Szaleńczy pląs nie przypominał żadnego znanego tańca. Był jej własną interpretacją życia. Ostatnim tchnieniem, oddechem, ostatnią chwilą.
Upadła wstydliwie, a wkoło posypały się białe pióra i przykryły ją nieśmiało.
*
Kilka lat temu nie wiedział, kim ona jest. Po prostu była, gdzieś z boku. Postać epizodyczna, zjawiała się szybko i z taką samą prędkością znikała. Prześlizgiwała się przed jego oczami, pojawiała, powracała, odchodziła.
Nie wiedział, jak się nazywa. Niewiele go interesowała, on miał przecież swoją wybrankę, a ona swojego ukochanego.
Byli sobie obcy, dwoje nieznajomych połączonych przez jedną wspólną znajomą. Obojgu pasował taki układ, po co było go zmieniać bez potrzeby?
Pewnie do dzisiaj nie wiedziałby jak ma na imię. Gdyby nie…
*
Angela wyszła ze szpitala z uśmiechem na ustach. Nareszcie po wszystkich mękach. Była zdrowa jak ryba i czuła się wspaniale. Miała ochotę krzyczeć z radości. Życie znów się do niej uśmiechało.
Obróciła się dookoła własnej osi, jak cudownie czuć świeże powietrze na policzkach. Wzięła głęboki oddech, w powietrzu wyczuwała woń nadchodzącej wiosny. Wracała do liceum, ponownie pisać artykuły do szkolnej gazetki. Podobno miała pojawić się jakaś nowa, w środku roku szkolnego. Ciekawe, interesujący temat…
*
Lata szkoły tak szybko minęły. Drogi wszystkich rozeszły się, ale ich życie cały czas było splecione. Angela trwała przy boku Bena, Jessica wróciła do Mike’a, a Bella wybrała Edwarda.
Angela, wraz z pozostałymi gośćmi, stała i wpatrywała się w uroczystość ślubną. Isabella tak pięknie wyglądała, zjawiskowo wręcz. Promieniowała szczęściem, a Edward? Patrzył zachwycony w gorejące od miłości tęczówki żony. Oni byli sobie przeznaczeni.
Później przyszło wesele, a na nim stało się coś dziwnego. Do miasta powrócił Jacob Black, ten Jacob. Kobieta obserwowała całe zdarzenie, do póki nie poczuła się słabo. Z pewnością spadł jej poziom cukru, od niedawna walczyła z cukrzycą. Poprosiła Bena, żeby odwiózł ją do domu. Straciła i ochotę, i siłę na zabawę.
*
Kilkanaście lat temu stała w tym samym miejscu z uśmiechem. Teraz nerwowo trzymała kartkę w ręku, blada, zmęczona i trochę przestraszona. Wszystko spadło na nią niczym grom z nieba. Wyjazd Cullenów, wyjazd Bena, wyjazd Jessiki z Mikiem. Została sama. Zaniosła się kaszlem, aż ją rozbolała klatka piersiowa. Gdzie miała wrócić, do pustego domu? Czuła się okropnie z tym, co zrobiła, ale wiedziała, że podjęła najlepszą decyzję.
*
O tym miejscu opowiadała Bella. Faktycznie, nie myliła się. Łąka, las, wyglądały cudownie. Zrzuciła rzeczy. Nie przeszkadzał jej ani chłód, ani wiatr, gdyż jej ciało było rozpalone gorączką. Zaczęła tańczyć, w samej bieliźnie.
W takt bicia serca, stawiała desperackie kroki po niebiesko-fioletowych kwiatach. Pląsy, szaleństwo ogarnęło jej umysł. Odrywała stopy, chciała pofrunąć niczym ptak, do nieba, w stronę słońca. I nagle poczuła, że nogi odmawiają posłuszeństwa. Wstydliwie upadła na mech, a białe płatki kwiatów nieśmiało okryły jej ciało niczym anielskie pióra.
*
Podszedł do niej, zobaczył, że kwiaty wkoło zbroczone są krwią. Dziewczyna leżała nieruchomo, miała przymknięte oczy. Oddychała gwałtownie, urywanie, kaszląc co jakiś czas. Widział, że jest chorobliwie chuda, mógł bez problemu policzyć wszystkie widoczne żebra. Jej ciało, zroszone potem, było gorące. Uniósł ją.
Spojrzała na niego. Mętne, brązowe tęczówki, rozpalone czoło, włosy rozrzucone.
Wtuliła się w niego, mieli podobną temperaturę skóry, a mimo to wyszeptała:
- Taki ciepły.
Nie wiedział, czy spała, czy nie. Po prostu niósł ją, nie myśląc o niczym. Dziewczynę o nieznanym imieniu, tańczącą leśną nimfę w czarnej, koronkowej bieliźnie, rozpaloną gorączką.
- Nie chcę do szpitala. – Wyszeptała. Zatrzymał się, spojrzał na nią. Wzrok miała jaśniejszy, jakby bardziej przytomny.
- Ale – powiedział, miał bardzo zachrypnięty głos. Ostatnimi czasy niewiele mówił, a odkąd powrócił do La Push, prawie zawsze milczał. Nie był skory do zwierzeń. Dziewczyna zaczęła się wiercić, jakby wyrywać, więc zrezygnowanym tonem dodał: - To gdzie chcesz, …?
- Angela – wyszeptała. – Gdziekolwiek.
*
Kolejne dni były osobliwe, jeden dziwniejszy od drugiego. Mieszkała w La Push wraz z Jacobem. Nieśmiało opowiedziała mu, dlaczego znalazł ją na łące w takiej wstydliwej sytuacji. Wyznała, że specjalnie nie chce się leczyć, bo nie ma po co. Wszyscy ją opuścili.
Zauważył, że ma niesamowicie smutny, gorzki głos. Dojrzały, kobiecy, ale przepełniony bólem samotności. Wiedział, co czuje, rozumiał ją. Tak samo miał przed ślubem Belli z Edwardem. Poczucie, że na ziemi istnieje się tylko dla siebie, bez nikogo obok. Zraniona dusza, porzucona, samotna. Tak czuła się teraz Angela i najgorsze było to, że tak było naprawdę. On sobie tylko ubzdurał, a ona…
*
Z każdą upływającą chwilą słabła, znikała w oczach. Ataki gorączki, osłabienie, brak apetytu. Nie miała już siły chodzić, więc ją nosił. Blaknęła niczym kolor, zniknęła żywiołowość, chęć życia. Uśmiechała się, ale to był odległy uśmiech.
Sama zrezygnowała z leczenia gruźlicy. Wtedy, w liceum, miała fazę pierwotną. Nie zauważono tego, a gdyby wykryli – chciałaby żyć. Teraz, osłabiona cukrzycą, została zaatakowana ponownie. Zapytano się jej, czy chce walczyć. Najtrudniejszą decyzję życia musiała podjąć bez oparcia w nikim. Zaprzeczyła.
Jacob pojawił się za późno, za późno…
*
Uważała go za swojego przyjaciela, chciała o nim tak myśleć. Gdy widziała go, uśmiechała się resztkami sił. Próbowała wykrzesać z tego ciała resztki energii, resztki życia. Lecz w końcu przyszło załamanie.
Objawy nasiliły się, wiedziała, że jest to ostatnie stadium… On też był świadomy, ale krył uczucia.
Wszystko ustąpiło. Nagle, na chwilę.
*
Nieśmiało poprosiła go, by ją zaniósł na łąkę. Był przeciwny, ale ona postawiła na swoim.
Słońce świeciło, ale trwała mroźna zima. Teraz nie miało to dla niej żadnego znaczenia.
Postawiła stopy na ziemi, zrzuciła płaszcz. Pobiegła w stronę światła, widziała wyraźnie jaśniejącą kulę przed sobą. Białe płatki śniegu oblepiały jej ciemne włosy, niczym anielski puch.
Stawiała ostrożne kroki, delikatnie. Wyciągnęła rękę, roześmiała się.
Dotknęła nieba, pochwyciła słońce, zamknęła cuda w dłoni. Spojrzała pod stopy, nie widziała ziemi.
Latała. Marzenie spełniło się, czuła wiatr we włosach, czuła woń wolności…
Nareszcie żyła.
*
Biegła jak oszalała, przyglądał jej się. Wiedział, że to koniec. Czuł to.
Bieg był jej ostatnią interpretacją życia. Ostatnim tchnieniem, oddechem, ostatnią chwilą szczęścia.
Upadła wstydliwie, a wkoło posypały się białe pióra i przykryły ją nieśmiało.
Podszedł do niej. Uśmiechała się.
*
Niewiele osób stało przy trumnie. On też się tam znalazł.
Wstydliwie trzymał w dłoni lilię, może nie powinien?
Nieśmiało, z ogromnym bólem, wrzucił ją do grobu.
Spojrzał w niebo.
Uśmiechała się, nareszcie żyła. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
VampiresStory
Zły wampir
Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 21 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Wto 17:02, 31 Sie 2010 |
|
Nein. Ja protestuję.
A może, skoro nigdy nie mówi się żegnaj, Ty też się do końca nie pożegnasz?
Boże, ta miniaturka jest piękna. Nie piękna w stylu - życie jest cudowne, opisuję coś pięknego, a wokół tańczy miłość. Ona jest przesycona emocjami. Życiem. Takimi zwyczajnymi i niezwyczajnymi okolicznościami, które wszystko męcą, psują, a czasem pomagają.
Angela jest samotna. Jacob widocznie też.
Pokochałabym wszystko z tymi dwoma postaciami - zwłaszcza, że są przyjaciółmi, przyjaciółmi w najlepszym tego słowa znaczeniu, ale niezbyt więcej.
Oboje są skrzywdzeni przez życie - ona czysto medycznie, biologicznie. Umiera. I nie przez to, że nie nosiła czapki.
Jacob z kolei jest skrzywdzony - ale nie można tego chyba nazwać zwyczajnymi okolicznościami. Oboje są samotni. To ich łączy.
Ta miniatura jest taka krótka... a tak wiele w niej...
Przełknęłabym wiele, jeśli nie wszystko, co ma w sobie Angelę. Bo to postać niedoceniona, przewijająca się tu i ówdzie, nie zepsuta. Ty nadałaś jej kolory, charakter, życie, problemy. Staje się kimś więcej niż żywym balsamem na rany. Dlatego ta miniatura jest taka piękna, tak miło się czyta i dlatego musiałam ją skomentować.
No dobra, to ostatnie może również dlatego, że serce mi pęknie z żalu, jeżeli na dobre się rozstaniesz z tym fandomem. Może jakaś furteczka?
Nigdy nie umiałam pisać długich komentarzy, to się trudno pisze i czyta. Ale to musiałam skomentować. Nawet krótko. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez VampiresStory dnia Wto 17:03, 31 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 19:00, 18 Wrz 2010 |
|
Przepraszam, że dopiero teraz przybyłam, ale nie mogłam się jakoś zabrać za czytanie. Jednak przed chwilą to zrobiłam i powiem Ci, że jestem zaskoczona. Poprzednia mini mi się podobała, ale bez szaleństw, jednak tutaj. Szok. Piękny tekst.
Ale najpierw coś, co rzuciło mi się w oczy. Wiem, że nie chcesz bety, ale zauważyłam jeden błąd.
Cytat: |
Później przyszło wesele, a na nim stało się coś dziwnego. Do miasta powrócił Jacob Black, ten Jacob. Kobieta obserwowała całe zdarzenie, do póki nie poczuła się słabo. |
dopóki
Przechodząc do treści. Początek mnie mocno zdziwił, nie wiedziałam o co chodzi, czy mowa o jakimś aniele, tancerce, czy to sen, czy jawa, wszystko wydawało się magiczne, nie z tego świata. Potem oczywiście wszystko się wyjaśniło, ale trzeba przyznać, że kupiłaś mnie już samym interesującym początkiem.
Kolejna część też niewiele mówi, ale zapowiada również coś ciekawego. Jest tajemnicza, trochę zawiła, nie wiemy o kogo i o co dokładnie chodzi.
Potem okazuje się, że chodzi o Angelę. Dowiadujemy się, że była chora, opowiadasz nam o faktach, które znamy, o szkole, jej bliskich, Cullenach, Belli, ślubie Edwarda i Bells, wspominasz o Jacobie.
Następnie załamanie, pogorszenie stanu zdrowia Angeli, opuszczenie przez bliskich. Przykro mi się zrobiło, serio. Zawsze lubiłam Angelę, przemykała gdzieś po drugim planie, ale wzbudzała we mnie sympatię. A tutaj spotykają ją takie smutne rzeczy.
Potem polana, taniec Angeli, jej zasłabnięcie. Pojawienie się Jacoba, jego pomoc, to że zabrał ją ze sobą. Stał się dla niej kimś bliskim, był przy niej, rozumieli się nawzajem, byli razem, mogli na siebie liczyć. Ale z Angelą było coraz gorzej, czuła się potwornie źle, wiedziała, że nadchodzi jej koniec. I wtedy poczuła się lepiej. Jednak często bywa tak, że przed śmiercią przychodzi nagłe polepszenie, by potem...
Łąka. Ta scena jest piękna. Znów taniec, opis tego co było wokół, latanie. Opisałaś do cudownie. Śmierć nie była przez to taka smutna i okropna. Wiadomo, śmierć jest straszna, ale wiesz o co mi chodzi. I to zdanie, że "nareszcie żyła".
A ten fragment:
Cytat: |
Biegła jak oszalała, przyglądał jej się. Wiedział, że to koniec. Czuł to.
Bieg był jej ostatnią interpretacją życia. Ostatnim tchnieniem, oddechem, ostatnią chwilą szczęścia.
Upadła wstydliwie, a wkoło posypały się białe pióra i przykryły ją nieśmiało.
Podszedł do niej. Uśmiechała się.
|
Piękny. Wzruszający.
I opis pogrzebu i ostatnie dwa zdania. Muszę przyznać, że bardzo mnie poruszyły.
Bardzo ładna miniaturka. Niosąca ze sobą ogromny pokład emocji, opowiadająca smutną historię, która kończy się niesamowicie. Przykro, ale nie do końca. Jest w tym zakończeniu jakaś nadzieja. Angela zmarła przy Jacobie. Nie była sama. Udało Ci się oddać wszystko to, co piękne, co wzruszające, co magiczne. Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Mam nadzieję, że będę mogła jednak jeszcze coś przeczytać Twojego autorstwa. Życzę Ci dużo weny i czasu, żebyś mogła przelewać na papier, czy komputer cudowne i poruszające historie.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
mermon
Wampir weteran
Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 177 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Nie 21:50, 19 Wrz 2010 |
|
Pierwszy raz weszłam do tego miejsca.
Komentuję, bo poruszyła mnie twoja miniaturka i cała otoczka wokół niej. Przeczytałam też te powyższe z tej strony. Piszesz bardzo dobrze. Ta ostatnia mi się najbardziej podoba. Moim ulubieńcem jest Jacob, więc nic dziwnego, że mnie wciągnęło. Jest on tutaj cieplutki i szlachetny. Takiego go lubię. Początkowo zgrzytnęło mi połączenie Jacoba i Angeli, ale ponieważ zatrzymali się na etapie przyjaźni, to odetchnęłam z ulgą.
Strasznym smutkiem to wszystko tchnie. Jestem dość radosną osobą, nie mogłabym chyba stworzyć tak przejmująco smutnej historii.
W kontekście tego co napisałaś, że to twoja próba pożegnania, że nie chcesz bety i ta treść i sposób napisania tej historii wstrząsnęły mną, jakbyś zmagała się z własnym osobistym problemem, czy smutkiem. Jakąś gorycz w tobie czuję. Ale nie miejsce tu na to.
Bardzo to ładne, wcale nie takie nieśmiałe. Delikatne jak uczucia Jacoba i Angeli, te niebieskie kwiaty, pióra, jej taniec i umieranie.
Szkoda, że w twojej historii oboje są samotni i nieszczęśliwi, oboje opuszczeni przez bliskich. Angela odeszła do lepszej przyszłości i wolności, a biedny, kochany Jacob znów został sam. Przynajmniej jest żywy i zdrowy jak koń.
W przypływie dobrego humoru, może stworzysz kiedyś coś o jego szczęściu i spełnieniu? Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|