|
Autor |
Wiadomość |
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 21:42, 13 Lut 2010 |
|
Po pojedynkowym W cieniu saguaro poprzeczka Robaczkowa podniosła się bardzo wysoko. Jaki ty tam miałaś piękny styl to ty sama wiesz, bo ten pojedynek komentowałam. Pozwolę więc sobie nie powtarzać peanów pochwalnych na cześć twego pióra. Wiesz, co ja sądzę, wiesz, jak mnie zauroczył ten tekst.
Czas nadszedł, by thin nadrobiła nieco zaległości Robaczanych i nadziała się na twoje dwie ostatnie miniaturki. Powiem szczerze, że Upadając... w istocie nie jest twoją szczytową formą. Jest jakieś takie... napisane, bo napisane. Nie czuć w tym w zasadzie niczego. I prawdę jeszcze jedną napisałaś w przedmowie odautorskiej - nie widać, byś to ty pisała. Jakiś chochlik ci tekstów nie podmienił? Robaczku, toż ty potrafisz więcej. Jak by na to nie spojrzeć, potrafisz malować słowem, a nie wystukiwać kolejne literki, co czyni niżej podpisana. Tak więc dla mnie ten tekst, choć poprawny, jest rozczarowaniem. No i... syrenka w okolicach Forks. Wampiry, wilkołaki... nie za dużo tego? Ale to już położył warunek pojedynku, biedny Robal musiał coś wymyślić. Wygląda więc na to, że siły wyższe Robalowi nie dały żyć.
A teraz przeczytam sobie A byliśmy już prawie prawdziwi i jak starczy mnie czasu, to wyedytuję posta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Lonely
Wilkołak
Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 215 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: droga mleczna
|
Wysłany:
Nie 3:03, 14 Lut 2010 |
|
Zawsze sobie obiecalam, ze skomentuje twoje miniaturki. I zawsze na obietnicach i slowach sie konczylo – siadalam przed komputerem, czytalam, dziwilam sie, zaczynalam pisac komentarz i po chwili klikalam na czerwony krzyzyk. I tak bylo moze z pare razy. Nie bylam zadowola z moich grafomanskich komentarzy, a w twoim temacie wydawaly sie szczegolnie niewlasciwe. O wiele latwiej skomentowac rzeczy, ktore nam sie nie podobaja, nie sa w naszym stylu i maja bledy. Wtedy mozna napisac co takiego autor moze poprawic, co jest dobrze, co zle i czego powinnien sie trzymac. A co zrobic z tekstami, ktora sa naprawde piekne, poruszajace i pozostawiaja z pusta glowa? Napewno jest to trudniejsze i moze dlatego tyle zwlekalam przed pozostawienia sladu w twoim temacie – bo jestes jedna z lepszych autorek forum, a twoja tworczosc powala na kolana. Ale wreszcie sie zebralam, biore gleboki oddech, i zaczynam.
Kiedy mnie wyminiesz
Mi tez brakowalo przyjazni w ksiazkach Meyer. I to jak. Meyer skupila sie w sumie jedynie na przeslodzonej milosci Bella - Edward, zapominajac, ze istnieja takze inne uczucia, niekiedy o wiele wazniejsze. Bo czy przyjazn z Alice mozna nazwac przyjaznia? Dla mnie wszystko to bylo troche sztuczne, moze przesadzone, ale taka jest dla mnie juz ta postac. Zas ile jest o Angeli? Zaledwie pare stron, niemal nic. W sumie Bella prawdziwych znajomych nie miala, odgrodzila sie od wszystkiego i wszystkich, na pierwszym miejscu stawiajac Edwarda, a potem Jacoba. W sumie szkoda.
Pierwsze co przyszlo mi na mysl po przeczytaniu tekstu to - mam mieszane uczucia. Ogolnie bardzo, ale to bardzo mi sie podoba, jednak brakowalo mi tu jakiegos punktu, sceny, ktora pasowalaby tylko do Belli i Angeli. Brakuje tu czegos, po czym mozna by bylo powiedziec - to one! Lubie czytac tworczosc na ktora skladaja sie rozmyslania i refleksje i to wlasnie po tym najbardziej mozna ocenic autora. W koncu czyms innym jest opis pokoju, a gleboka analiza postaci i ich zachowan, ktora trzeba przelac na papier zachowujac styl i jezyk. Tu jednak brakowalo mi malej akcji, opisanej sytuacji, jakos ladnie wpleconej w calosc. Czegos, co pasowaloby do miniaturki i glownych postaci. Marudze, wybacz.
Jak ty piszesz, robaczku? Tylko nie mow, ze poprostu otwierasz Worda, robisz sobie herbate i ewentualnie puszczasz cos w tle. Bo calkowicie strace wiare w siebie. Czarujesz slowem, tkasz zdaniami, a w kiedy mnie wyminiesz wyjatkowo mocno to czuc. Przez kazde zdanie przeplywa poetyzm, taka delikatnosc, ktora czyni calosc ulotnym, kruchym i bardzo smutnym. Bo to naprawde smutne. Szczegolnie ostatnie zdania, ostatni akapit. I po raz kolejny pytam sie: Jak Bella mogla cos takiego zrobic? To juz nie milosc tylko chora obsesja, mogla doprowadzic do zerwania wszystkich znajomosci.
Uzylas naprawde pieknych metafor i porownan, ktore sprawily, ze z kazdym zdaniem coraz bardziej zaglebialam sie w tekst, coraz bardziej sie w nim zatapialam i nie mialam najmniejszej ochoty wrocic na powierzchnie. Widac, ze musisz byc naprawde wrazliwa osoba, ktora wiele widzi. Bo jest to naprawde potrzebne, by napisac cos, co oddycha i zyje, tak dokladnie i intensywnie opisac emocje i uczucia nie tracac zarazem na lekkosci. Nie chodzi mi o to, ze twoj styl jest lekki. Bo nie jest, jest trudny i zarazem madry. Mam na mysl koncowe odczucia, ktora ogarnely mnie po przeczytaniu. Widzialam mgle, byl to maly smutek, cos dziwnego. Dziekuje, ze moglam to przeczytac.
Pozwole sobie narazie nie komentowac w cieniu saguaro, bo jeszcze nie zdazylam go przeczytac, a jest juz troche pozno. Takze przechodze do Upadajac, bedziesz promienna.
Po przeczytaniu bylam niezle zaskoczona. Naprawde. Nie bylo to jednak ani pozytywne, ani negatywne zaskoczenie. Poprostu dziwilam sie, ze podobna miniaturka wyszla spod twojego piora. Zabraklo mi tu twojego stylu, tego charakterystycznego czegos, po czym mozna zawolac: to Robaczek! Ale naprawde niepotrzebnie sie wahalas. Moze tekst wyglada jekby byl nie twoj, ale ma mase rzeczy ktore urzeczaja.
Po pierwsze to ten niby bajkowy klimat, ktory towarzyszy nam od poczatku do konca. Czyta sie go jak basn, a te pierwsze zdanie dawno, dawno temu... jeszcze bardziej umacnia to wrazenie. To calosc ma swoj klimt i chociaz nie popisalas sie slowem tak bardzo jak zwykle, to stworzylas naprawde cudowna atmosfere, starych opowiesci, niespelnionej milosc, nieszczescia i magii.
Ta miniaturka posiada naprawde dobry pomysl. Szczerze mowiac, to spodziewalam sie wszystkiego, ale nie syreny, ktora byla ciekawym rozwiazaniem na ten temat. Zawsze mialam slabosc do takich opowiesci, zawsze mialam slabosc takze do syren, poprzez ksiazki czytane jako dziecko. Podobaja mi sie slowa ktore napisalas o niej w pierwszym akapicie. To ze siedzi na skalach i rozczesuje swoje wlosy, ze tesknie spiewa, i ze wydaje sie byc samotna. To takie... syrenie.
Miedzyczasie przeczytalam calosc jeszcze raz. I spodobalo mi sie jeszcze bardziej, chociaz slowo spodobalo jest tutaj raczej niewlasciwe. Mnie ten teskt zaczarowal, wprowadzil w inny swiat. Z kazdym akapitem bylo lepiej. Znowu widzialam wszystko przed oczami, jakby ktos puszczal mi film, widzialam to morze, syrene, skaczaca Belle. W uszach szumilo morze, cichy spiew. Gdzies ktos wzdychal. Uwielbiam czytac rzeczy, gdzie autor piszac tworzy obrazy, maluje swiat, ktory kazdy widzi inaczej. A to bylo tu tak intesywne, ze nie moglam powstrzymac rozmarzonego usmiechu na koncu. Ma sie niestety dusze romantyka, ktora jest na takie rzeczy naprawde wrazliwa. Ostatni fragment dobrze to konczyl. Bez zbednego przedluzania, w dobrym miejscu i wykonaniu.
I teraz przyszla pora na A bylismy prawie pradziwi. Czy to normalne, ze sie stresuje? Prawde mowiac, to boje sie skomentowac ta miniaturke. Boje sie, ze wiele rzeczy opacznie zrozumialam, cos przekrecilam, czegos niedostrzeglam. Bardzo zalezalo mi na ocenie pojedynu, ale niestety (co w moim przypadku wcale nie takie dziwne) sie spoznilam i przegapilam koniec. Ale poprostu musze skomentowac ten teskt, musze sie wypowiedziec, bo tak swietna praca zasluguje na komentarze i czulabym sie z tym zle. Poza tym malo co jaki tekst doprowadzil mnie do takiego stanu, jak twoja miniaturka. Jest ona, jednym slowem mowiac, poprostu fenomenalna.
Czytalam ja trzy razy z rzedu i za kazdym razem wylapywalam nowe perelki. Oczy mialam napewno rozszerzone z zdziwienia, a buzie otwarta i glupio gapilam sie w ekran. Mozna ja rozumiec na wiele spodobow. Moza doszukiwac sie najrozniejszych wesji. Ma wiecej niz tylko jedno dno, tylko jedne rozwiazanie. Stworzylas piekny, wielowymiarowy tekst, ktory boli. Tak, wlasnie boli. I to jak. Zwykle zycie przeplata sie tutaj z bolem niesmiertelnosci, ze wszystkimi emocjami ktore wypisalas na koncu. I ta miniaturka wlasnie tym krzyczy. Niezrozumieniem, zagubieniem, lekiem. Strachem przed zyciem, przed byciem soba. Musza udawac, i wlasnie to jest takie straszne.
Lubie taki styl. Lubie gdy autor potrafi wprawic w oslupienie, wywoluje refleksje, grad mysli, ktore nie daja spokoju. I w tej miniaturce otrzymalam wszystko to co lubie w mistrzowskiej formie, o wiele lepiej niz moglabym sie spodziewac. Ze sie tak prosto wyraze: Sama slodycz.
Nie powiem, ze wszystko rozumiem. Niektore rzeczy pozostaly mi niejasne, moze cos mi umknelo, moze cos opacznie zrozumialam. To bylo naprawde ciezkie, ciezkie gorzkie, ale tak cholernie piekne, ze nie wiem co napisac. Ta miniaturka miala smak niepokoju, byla duszna, przypominala dzungle emocji i wrazen. Opisalas niesmiertelnosc i wiecznosc tak, ze pod koniec mialam niemal lzy w oczach. Dojrzalosc promieniuje z tego tekstu, widac, jak bardzo sie staralas. Nie czytalam tu na forum bardziej zlozonego i misternego tekstu niz ten. Ta zbiorowa narracja miala w sobie cos ciekawego, byla intrygujaca. Trafilas idealnie w moj gust, poruszylas tak wiele zagadnien, ze nie mozna kolo czegos takiego przejsc obojetnie. Moge z czystym sercem powiedziec: To piekne.
Wybacz za wszystkie dziwne porownania, dziwne bledy, czy cos w tym stylu. Moj mozg przestaje po pierwszej dobrze funkcjonowac. Mam nadzieje, ze mniej wiecej mozna mnie zrozumiec. Kurcze, robaczku, ty nie mozesz sie zmarnowac. Musisz korzystac z twojego talentu i wyciskac z pisarstwa tyle, ile sie tylko da. Masz naprawde szanse zajsc w tym kierunku daleko. A no i jeszcze mam takie male pytanie... Zamieszczasz swoja tworczosc jeszcze gdzies? Z wielka checia przeczytalabym inne rzeczy twojego autorstwa.
Pozdrawiam, usmiecham sie i zycze wiecej tak swietnych tekstow.
|
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 11:36, 14 Lut 2010 |
|
Kiedy użyczyłam swój pomysł na temat pojedynku w turnieju, czekałam na jego realizację, ale widać nie tak miało być, ponieważ druga miniaturka nie została przysłana na czas, szkoda.
Rozmawiałyśmy przez chwilę na GG, ale obiecałam, że skomentuję, więc oto jestem. Czułam, że ten temat można zrealizować na wiele sposobów, ale nie spodziewałam się czegoś takiego. W praktyce czekałam chyba na bardziej kanoniczny i magiczny tekst. Twój nie jest oczywiście zły, ale czuję niedosyt i rodzaj frustracji. Podświadomie liczyłam na więcej syreny i jej opowieści [czy jakiejkolwiek innej fantastycznej istoty], więcej konkretów, czegoś, co byłoby dla mnie jak kotwica czy wręcz port.
I nie zgadzam się, że syrenka to za dużo. Przeciwnie. Za mało. Za mało, by pokazać, że taki świat może być obok nas, istnieć, oddychać, obserwować, a nawet wołać. W zasadzie, skoro już są wampiry skrzące się w słońcu, zmiennokształtni razem ze swoją legendą i wpojeniem, to czemu ma nie być wróżek, driad, elfów, paryzetek i rusałek? Czekałam na baśń, dostałam prozę poetycką i właściwie mam do tego utworu stosunek neutralny. Wiem, że stać Cię na więcej, ale z drugiej strony nie jest tak, że mi się nie podobało. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 19:01, 14 Lut 2010 |
|
W odpowiedzi na to, co napisała Angels - dla mnie jednak syrenki, wróżki i inne takie, to jak na jedną małą amerykańską pipidówę za wiele. Istoty magiczne też lubią mieć swoje terytoria, nieco za ciasno by im tam było. Napchane to wszystko w jedno małe Forks i okolice. Kurczę, całą Amerykę mają. Ba! Cały świat! A pchają się w jeden punkt stanu Waszyngton.
Nie udało mi się wczoraj zrobić edycji, więc dziś zarabiasz nowego posta.
Przeczytałam (zaznaczę, że z przyjemnością) "A byliśmy prawie prawdziwi". I to, Robaczku, rozumiem! To jest Robaczek, jakiego znam. Nie znaczy to, że Robaczki mnie zaskakiwać nie mogą - mogą, a wręcz powinny. Ale człek przyzwyczajony do pewnej jakości, rozpuszcza się i nie chce czegoś innego (w sensie: słabszego). I ja taki rozpieszczony nieco czytelnik jestem. Ale tylko nieco. Dobry z ciebie artysta, tylko rzadko tworzysz. Wprawdzie jak już uraczysz czytelników swym piórem, to można sobie spokojnie powiedzieć: "No, warto było tyle czekać". Na "A byliśmy prawie prawdziwi" też warto było poczekać. Pojedynku nie oceniałam (coś weny do ocen porównawczych nie mam ostatnimi czasy), więc mogę sobie łyknąć tekst osobno. A żem leń patentowany, to nawet nie będę warunków sprawdzać. Nie czuję potrzeby, by tekst trzeba było podpisywać usprawiedliwieniem "to jest takie i siakie, bo warunek mi kazał".
Spodobało mi się to spojrzenie na przyjazd Cullenów i na nich jako takich. I właśnie nieokreślanie, kto to mówi, jest w przypadku tego tekstu wielkim plusem. Bo to może być każdy, nie trzeba od razy nazywać go Mike'iem Newtonem czy kimś, kto ledwie został wspomniany w książce. Ostatecznie Forks to całe miasto, nieważne, że małe. Trzy tysiące ludzi w zupełności wystarczy, by sobie bohaterów tworzyć. A dzięki użyciu bohatera zbiorowego, nie musiałaś się bawić w nadawanie narratorowi cech indywidualnych, co zachwiałoby tekstem. Cechy narratora są tu przecież nieistotne.
Robaczek napisał: |
W ocenach pojawiły się obiekcje dotyczące bohatera zbiorowego |
A cóż jest złego w bohaterze czy też narratorze zbiorowym?
Moim skromnym zdaniem tekst broni się sam. I nie tylko dlatego, że autorka kryje się pod nickiem "Robaczek".
Pozdrawiam,
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
offca
Zły wampir
Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo
|
Wysłany:
Nie 20:35, 14 Lut 2010 |
|
ja tu jak zwykle przelotem, przycupnęłam przy klawiaturze i szybciutko wyklikam parę słów. Bo mam silną potrzebę wyrażenia swojego poparcia dla dwóch tekstów: W cieniu Suguaro i A byliśmy już prawie prawdziwi. Oba absolutnie genialne i jeszcze zgrzytam zębami z zazdrości literackiej.
Jeśli chodzi o narratora zbiorowego w ostatnim tekście to uważam, ze to był fantastyczny pomysł. I jestem pod wrażeniem tak umiejętnego operowania tymże narratorem. No i takiego wyczucia tematu! mogłabym tak piać z zachwytu jeszcze długo, ale pewnie niczego to nie wniesie. W każdym razie chciałam rzec, że takie miniaturki to miód na mą duszę, a tę panią chętnie poczytałabym także bez twilightowej otoczki, a najlepiej w twardej oprawie, drukowaną na eleganckim papierze. :)
pamiętaj, że czekam... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dinah
Zły wampir
Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 458 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 89 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć braci Salvatore
|
Wysłany:
Śro 22:25, 17 Lut 2010 |
|
Pamiętam jeszcze jak w podczas ferii zabierałam się za ten pojedynek. Zabrałam się jedynie, ponieważ nie tyle co nie udało mi się dotrwać do końca, co nie mogłam znaleźć na niego odpowiednio dużo czasu. Wiem, wiem. Były ferie, ale przyznam się, że jestem totalnym leniem. Jako rekompensatę przybywam dziś skomentować twój (skromny to chyba nie odpowiednie słowo, a wielki też nie brzmi dobrze) w każdym bądź razie twój tekst. Pamiętam dobrze, jak czytałam początek. Na starcie – że tak się wyrażę – przypadł mi do gustu i co rzadko się zdarza, oczarował mnie. Może nie wiesz, ale ja uwielbiam takie właśnie teksty, które wymagają ode mnie skupienia, prześledzenia go kilkanaście razy, aż w końcu się nasycę. Przy twoim nie czuję się jeszcze nasycona, ale to moja wina, ponieważ zamiast maksymalnie się skupić rozpłynęłam się. Może nawet zostałam po raz pierwszy w życiu tak mile zszokowana czytając czyjąś miniaturkę. Aj. Pozwól, że odniosę się do tekstu A byliśmy już prawie prawdziwi . Sam tytuł mnie zniewolił i zachęcił, właściwie to popchnął do czytania w skutek czego pierw zajęłam się czytaniem tekstu B. Bardzo przyjemnie czytało mi się kawałek twojego dzieła (tak, bo to do dzieła można zaliczyć) szkoda, że nie zdążyłam do końca, ale cóż. Winię za to mojego tatę, który nie pozwolił mi dokończyć twojego wytworu, a potem było za późno i mogłam z czystym sumieniem winić siebie.
Jak wspominałam uwielbiam takie teksty, bo wręcz zmuszają mnie do napisania czegoś. Nie wiem czy mogę nazwać to refleksją, ale z pewnością zmusza mnie do myślenia. Pełno głębokich przemyśleń, aż w tej głębokości można utonąć, co oczywiście jest jak najbardziej pozytywne – jeśli ktoś umie pływać
Perełka. Mogę tak to nazwać? Choć ‘’perełka’’ to taki syndrom grupowego myślenia, tudzież słownictwa, lub jak komuś nie pasuje gromadomyślenie. Osobiście byłabym skłonna nazwać to brylancikiem, który jest jeszcze nieoszlifowany i zarazem piękny. Nieoszlifowany z tego względu, że mam nadzieję, że czymś nas jeszcze zaskoczysz. Co mogę powiedzieć o samym tekście.. Czy mówiłam już, że mnie zaskoczył i oczarował? Jeśli się powtarzam to tylko dlatego, że chyba brakuje mi odpowiednich słów. Cóż, samo przedstawienie tekstu, w którym pewnie niewielu potrafiłoby się tak dobrze odnaleźć jest pochwałą.
Żeby więcej nie pleść zakończę po ludzku.
Niesamowity.
Uściski i gratulację.
D. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dinah dnia Śro 22:29, 17 Lut 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 20:16, 05 Maj 2010 |
|
Przegrałam, oj. Wybacz, Arturze.
Jak niejednokrotnie mawiałam: po dłuższym czasie przebywania na forum każdemu w końcu zaczyna się zdawać, że potrafi pisać. Nie twierdzę, że nie pisałam przed pojawieniem się tutaj, bo owszem, robiłam to, ale nigdy w zatrważających ilościach. Któż zresztą nie pisał? Później miałam kilkuletnią przerwę w swojej okazjonalnej zabawie w gryzipiórka, zaczęłam zaś na nowo na naszym drogim forum, choć, jak można zauważyć, nie jestem zbyt płodna.
Teraz okazało się, że nie potrafię – po prostu nie jestem w stanie – napisać dialogu. Uderzyło to we mnie dopiero przy okazji pisania poniższego, powstałego na potrzeby pojedynku, tekstu; warunki do wglądu. Po raz kolejny potrafiłam zdobyć się jedynie na prozę quasi-poetycką. Tyle że tym razem musiała ona być bardziej quasi niż poetycka, bo przegrałam nie tak znowu małą ilością punktów. Co trzeba jednak przyznać – przegrałam z naprawdę dobrym, mocnym, iście frenetycznym tekstem. Suhaku, dziękuję Ci za ten pojedynek. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać taką pracę jak Twoja.
Zarzucam na razie tę zabawę. Mam nadzieję, że pomysły, które tkwią w mojej głowie, zdążą dojrzeć i wyklarować się, a może ja do tego czasu nauczę się pisać dialogi. Mam poza tym zbawiennego bana na pojedynkowanie się, uf. Dziękuję wam za to, że przy mnie jesteście.
Przełknąwszy gorycz porażki –
zapraszam do lektury.
PS Za przekład tego przepięknego wiersza Artura Lundkvista odpowiedzialny jest Janusz B. Roszkowski.
[Nocą kocham kogoś…]
Nocą kocham kogoś, kogo nigdy nie mogę odnaleźć w dzień.
Ma ona w oczach pożar, a we włosach burzę.
Nosi cienką suknię usianą kwiatami dzikiej róży.
Siedmioma wzgórzami otacza swoją dolinę.
Uśmiecha się zawsze do lustra, którego nikt inny nie widzi.
Jak kostka do gry - może ukazać jedno oko albo sześć.
Jest żwirowym osypiskiem z bukietem maków na samym
szczycie.
Jest Ledą, która brodzi po moczarach, szukając swego łabędzia.
Ma taras od strony morza, na którym widzę ją wieczorami
w sukni z fosforycznego blasku fal,
gdy zatopione żagle oddychają w głębinach.
Powiada: Nazywaj mnie Nocą, a wówczas znajdziesz korzeń
dobra,
które w dzień nazywa się złem.
Brnie po kolana w wodzie tam, gdzie odpływ nigdy się nie
kończy.
To właśnie ją kocham nocą, lecz nigdy nie mogę odnaleźć
w dzień.
Przekwitanie
Więc, jak powiada Balzac, każde ciało z natury składa się z licznych duchów,
nakładających się na siebie w nieskończoność, w niezmiernie cienkich warstwach…?
Gaspard-Félix Tournachon (Nadar), Quand j'étais photographe
Dojrzewała we mnie z wolna, nie mając imienia. Jak myśl o tym, że chciałbym, że mógłbym być kimś innym, w tym innym życiu, które nigdy nie nadejdzie. W tym innym świecie, którego nigdy nie będzie. Poczuwszy ją w sobie, starannie oddzieliłem przeznaczoną dla niej komorę od zabałaganionego przedsionka. I ona leżała tam, pod pierzyną moich myśli. Rosła i pęczniała, drzemiąc w cieple mojej niepewności, wygrzewając się w słońcu, które wspinało się po framudze okna. I ja czasem zaglądałem do tego okna, pukałem. A ona przewracała się wtedy na drugi bok, nieustannie rosnąc i pęczniejąc. Czasem przekwitała, niespodziewanie, a imię, które już prawie miała, to imię odpadało od niej jak wyschnięty liść. Zwijało się w pozycję embrionalną i czekało, nim urośnie.
Coraz mniej mnie we mnie. Coraz więcej myśli przekwitłych.
* * * * * *
Jak opisać ją w jednym zdaniu? Jak zamknąć w słowa tę nieuchwytność kształtów, nieokreśloność myśli? Bywały dni, gdy wydawała mi się przezroczystą, lekko prześwitującą. Jeśli zdołałbym wychwycić moment, w którym światło pada dokładnie na nią, zobaczyłbym to. Wydrążoną dziurę, przez którą przepływają kolejne słowa i zdania, a ona wychwytuje pojedyncze z nich i spaja gorącym oddechem. Tę dziurę, przez którą co dzień maszeruje kondukt, krok za krokiem, aż przeciśnie się przez tchawicę, by krtanią przedostać się do gardła. I czasem te dziesiątki zawoalowanych płaczek eksplodują w jej dłoniach, zraszając policzki smutkiem. W innych chwilach zdawało mi się, że nosi w sobie ogromny głaz, którym stara się przesłonić przejrzystość swoich działań. A przecież wiedziałem, że jeśli tylko ustawi się pod odpowiednim kątem, uda mi się wychwycić szczelinę, przez którą przesączają się promienie słońca.
Co można powiedzieć o dziewczynie, która każdego ranka przyobleka się w żałobę?
* * * * * *
Nie widziałem drugiego takiego uśmiechu. Nie poznałem drugiego takiego smutku. I te oczy – te planety. Przyobleczone cienkim welonem powiek. Na orbitach, których bieg chciałem zmienić. Pragnąłem włożyć ją pod siebie, wtłoczyć pod własną skórę. Granica i tak nie istniała nigdy. Nazywała się jednak nieskończonym pięknem, nie mogłem uwięzić jej w klatce samego siebie. Jedynym, co mi pozostało, było obserwowanie jej zza szyby. Bez szansy znalezienia wyjścia ewakuacyjnego. Zdarzały się dni, w których doznawałem przebudzenia. Obserwowałem wtedy liście rozpaczliwie uwieszone na gałęziach drzew. Jak ja – uwieszony jej uśmiechu. A potem przychodziła bezsenna noc. I nie spałem już od tygodnia. Od miesiąca, roku, dekady. Sto lat stąpania po księżycu. Setki tysięcy godzin bezsenności. We śnie zlizywałem z jej palców gorycz.
Dopiero nadejście poranka przypominało mi, że nie śnię. Wcale.
* * * * * *
Często powtarzali mi, że powinienem przestać. Mówili, że to, co robię, jest niewłaściwe. Jak miałem im wytłumaczyć, że to niezależne ode mnie? Sprawy wymknęły się spod kontroli na długo przed tym, nim wziąłem je w swoje ręce. Nie możesz walczyć ze swoim przeznaczeniem. Nie możesz starać się jej prześcignąć. I tak nie wygrasz. Podziwiałem laur zwycięstwa na jej czole z każdym wstającym dniem. Brodziłem we krwi. Jej, mojej. Stojąc w cieniu, poiłem się napojem zwyciężonych, który miał jednak słodki posmak. Rozkoszowałem się dotykiem aksamitu. Otulałem ciepłem gęstej ambrozji. Pragnąłem spić z niej cały żal, całą rozpacz. Wlać je w siebie na wieczność jako przestrogę. Pamięć, imię.
Nie wiem, kiedy zdążyłem zapomnieć, że go nie znam. Zapomnieć, że jej imię – to topografia powiek.
* * * * * *
Tej nocy, gdy przyszedłem do niej po raz pierwszy, rozmawialiśmy ze sobą jak nigdy dotąd. Była jesień, a ja nie spałem już od stu trzynastu lat. Znużony wspiąłem się po ścianie jej domu i przycupnąłem na parapecie. Leżała tam, pod przykryciem liści. I wiedziałem już, gdzie drzemało słońce, widząc smugi światła kładące się na jej rozsypanych po poduszce włosach. I sięgnąłem w kierunku tych promieni, wyciągając jeden z nich i ogrzewając nim dłonie. Chłonąłem jej zapach. Aromat rozgrzanego powietrza. A wtedy ona odwróciła się do mnie, wyplątując z listnego pledu i szepcząc moje imię. I rozmawialiśmy. Zlizywałem z jej powiek smutek. Z warg scałowywałem żałobę. Wyciszałem wzburzoną krew. Ona – poiła mnie najwspanialszym z napojów. Pamiętam tę filiżankę, misternego wykonania malunek czerwonych maków na kruchej białej porcelanie. Pamiętam tę słodycz, którą wlewała w moje wysuszone pragnieniem gardło. Zbyt długo nic nie piłeś, ukochany. Zbyt długo nic nie piłem, ukochana. Wzięła ode mnie całe moje zmęczenie i poprowadziła w stronę posłania z liści. Szeptała moje imię i gładziła moją twarz. I leżeliśmy tam, na zgliszczach dnia wczorajszego i nocy nieprzespanej. A ona gładziła moją twarz. Szeptała moje imię. Nie było wczoraj, nie było dziś, nie było zazdrosnego księżyca. Nie pamiętałem już tego, o co miałem ją zapytać. Zwinąłem się w pozycję embrionalną, chcąc zasnąć, kołysany do snu jej uśmiechem. Zapomniałem – nie było nocy. Przychodziłem do niej jeszcze wielokrotnie. Obserwowałem, jak jesień przechodzi w zimę, a ona zaściela łóżko kirem. I tak bardzo chciałem wziąć od niej cały jej smutek. Pragnąłem gładzić tę twarz, nie wiedziałem jednak, jak ma na imię. Mogłem tylko stać w cieniu i przyglądać się otulającemu ją żalowi. Czułem wwiercające się w moją czaszkę znużenie, a gardło płonęło pragnieniem. I nie znałem już niepewności. Łaknąłem jej słodyczy. Ona, bladolica, bez skazy, smutna. Tkwiła wciąż wewnątrz tej rozpaczy. Wciąż zamknięta. Zbyt długo nic nie piłem, ukochana. Przecież filiżanka, misternego wykonania malunek czerwonych maków na kruchej białej porcelanie, ta filiżanka pękła. Setki małych porcelanowych istnień rozsypanych na czerni kiru. Setki niewypowiedzianych pożegnań. Nie wiedziałem – jak ma na imię.
* * * * * *
Widywałem w jej oczach pożar. I choć wiedziałem, że nie mogę go ugasić – nie starczy dni ni wieczności – zdążałem za nią. Zmierzałem śladami jej smutku, przechadzałem się po grząskim gruncie. Wciąż i wciąż. Czasem brodziłem w jej satysfakcji. Niepewny jej imienia, zapominałem, że to imię – topografia powiek.
* * * * * *
Zdarzało się, że wdziewała na siebie suknię z fosforycznego blasku fal. I już nie tęskniłem do kruchości porcelany, choć musiałem wierzyć, że to nie koniec. Przekonywałem siebie, że nie staniemy na krawędzi. Nadal widywałem ją na posłaniu z liści. Zapisałem jej twarz taką, jaką była, nim przyszedłem do niej po raz pierwszy. Dopiero kolejny poranek przypominał mi, że noc – noc nie istnieje.
* * * * * *
Gdy się uśmiechała, spoglądała w stronę lustra, którego nikt inny nie widział. Nie znam jej prawdziwego uśmiechu. Czasem tylko sięgam dłonią pod pled myśli i wyciągam spod niego jej prawdziwą twarz. Tę, w którą wierzę, że nią była. Brakuje mi słów, a drzewa ogołocone są z liści. Co mogę powiedzieć o dziewczynie przyoblekającej się w żałobę z każdym wstającym porankiem?
* * * * * *
To właśnie ją kocham nocą, lecz nigdy nie mogę odnaleźć w dzień. Z perspektywy parapetu świat wydaje się mniejszym, smutek – poznawalnym. Słońce przysłania czasem zazdrosny księżyc i stuletnia bezsenność nie krzyczy już tak głośno. Choć czasem czuję, że coraz mniej mnie we mnie.
Gdy wypełniają mnie myśli przekwitłe. |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Pon 15:42, 30 Sie 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Cecyli
Wilkołak
Dołączył: 22 Sty 2010
Posty: 100 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zza twojego okna
|
Wysłany:
Sob 14:06, 19 Cze 2010 |
|
Wiele razy przychodziło mi na myśl, ażeby skomentować twoje miniaturki. Nigdy jednak nie miałam na to czasu, chęci, weny, ani tego wszystkiego, co pomagałoby mi wierzyć, że znajdzie się tu dla mnie miejsce. Głupio mi było pisać i zostawiać pod twoimi tekstami komentarze, które w niczym by ci nie pomogły, nic by nie dały. Spróbuję oddać w tym komentarzu mój tok myślenia - spróbuję go opisać i pozwolić ci go zrozumieć.
Każda twoja mini, ma w sobie coś magicznego - coś, nad czym przydałoby się porządnie zastanowić, zatrzymać się i spojrzeć w dal - choćby na chwilę oderwać się od tego świata. Z całą pewnością umiesz ukazać postacie w innym świetle, w innym blasku niż ten, w którym ukazała je Stephenie Meyer. Angela - lubiłam ją za szczerość, za to, że nieczęsto kłamała. Teraz ją kocham. Dzięki twojej mini, która całkowicie ukazała mi postać Angeli - to przecież ona najbardziej cierpiała. Bella skupiała się na tym, co było najważniejsze, omijając istotne szczegóły. To właśnie Angela była takim szczegółem, a ty pokazałaś ją jako osobę, która czuje i widzi, co się dzieje wokół niej. Widziała to dokładnie - tą ułudę, którą Bella próbowała pokazywać przy innych. Angela byłą dla mnie niezbyt ważną postacią, ale ty... ty zrobiłaś z niej postać przepiękną, utkaną misternie niczym sukienka, którą stworzyłaś w tekście. I tu nie chodzi o to, że też, jak ta sukienka, się rozpadała - nie. Ty stworzyłaś postać starannie, przeplatając główny wzór, czyli wymysł Meyer, na którym bazowałaś, z nakładającymi się zgrabnie przemyśleniami. Twoje mini są jak nici - ciągną się bez końca, a nadal są idealnie gładkie i czyste jak łzy. Ktoś tam mówi, że w mini Upadając będziesz promienna nie widać zbyt dobrze Ciebie, Robaczku - dal mnie to nieprawda. Widzę cię doskonale, każde słowo, które wpadło do mojej głowy jest z gruntu robaczkowe. I jeszcze te cytaty - przepiękne i cudownie dobra, naprawdę oddające to, co - jak myślę - chciałaś przekazać.
Ukochałam cię za A byliśmy już prawie prawdziwi - ten tekst jest napisany po mistrzowsku. Nigdy nie spotkałam się z tekstem tak dobrze obrazującym naszą naturę - plotkarską i niezbyt dobrą naturę. Nie mogłam się pozbyć obrazu książek na parapecie i wlatujących przez nie zjaw, a także mokrej od płaczu poduszki. Twoja mini zagłębiła mi się w umysł tak bardzo, że nadal pozostały mi w nim niektóre słowa, które mogę przytoczyć, piękne metafory, opisy, przez które zastanowiłam się nad tym światem. Tej miniaturki nie da się ominąć. Po prostu się nie da. Jesteś dla mnie mistrzynią - chwała ci za Robaczkowe piórko, przez które patrzę inaczej na ten świat. Wspaniale podsumowałaś całe spojrzenie ludzi na Cullenów - zbyt idealnych, zbyt perfekcyjnych aby żyć. Ukazałaś ich w innym świetle - tak jak postać Angeli. Masz całkowitą rację - samo spojrzenie na nich musiało odbierać szczęście, i, jak to ujęłaś, "rozdmuchiwać zamki z piasku" co odbieram jako te wszystkie ułudne myśli, przez które czujemy się lepiej, a niekoniecznie powinniśmy. Nad twoją mini nie da się nie zastanowić. Kiedy ją czytałam chwilami zatrzymywałam się, na którymś ze słów i w mojej głowie pojawiały się barwne obrazy - sunący po niebie księżyc, szklanki, wydające skrzypiące dźwięki, kiedy zderzały się ze sobą.
Dziękuje ci za tą lekturę - dziękuje za te miniaturki, do których wracam niemal codziennie, aby, choć przez chwilę, pobyć w twoim świecie. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|