|
Autor |
Wiadomość |
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Czw 15:05, 13 Sie 2009 |
|
Z wielką przyjemnością przedstawiam Wam kolejny mój ff. Właśnie jestem na granicy regulaminowej bo to moje 3 niezakończone opowiadanie, ale nie martwcie się moja wena ostatnio mnie wyjątkowo męczy, więc nie będę zaniedbywała żadnego z opowiadań :wink:
Co do "Alicji..." to pierwotny tytuł był inny, ale ktoś mnie uprzedził ;)
Tym razem zdecydowałam się na narrację trzecioosobową, żeby nie wyjść zbyt z wprawy ^^
Co do samej treści to byłam bardzo nieusatysfakcjonowana opowiadaniami o ludzkim życiu Alice, wydawały mi się zbyt cukierkowe albo mało wiarygodne, pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że te ff też miały swój urok, ale mój problem tkwił w tym, że inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. I w taki oto sposób powstała Alicja. Trochę straszna, trochę mroczna może zbyt brutalna będzie momentami.
Ach na wstępie muszę się przyznać bez bicia, że trochę sobie źle obliczyłam i akcja tego ff ma miejsce ok 1940 roku a nie tak jak podano w KwN w 1900. Mój błąd wynikał z tego, że w "Przez Świtem" Edward mówił, że chce podziękować Alice za 50 lat wspólnego życia więc stwierdziłam, że dołączyła z Jasperem do Cullenów właśnie ok. 1950 roku. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :)
A teraz bez dłuższych wstępów. Zapraszam do czytania.
Betowała wspaniała Pernix
niektóre błędy wyłapała też iga_s, której także dziękuję za pomoc
Polecam piosenkę:
Sia - Paranoid Android
Rozdział I
Pozorny spokój
Promienie słoneczne leniwie przedzierały się między liśćmi starego dębu. Było już późne popołudnie, jednak ten park wyglądał wspaniale o każdej porze dnia. Schludnie wykoszony trawnik wręcz zachwycał i wywoływał uczucie dyskomfortu u każdego, kto zdobył się, aby na niego wejść. Ławki lśniły w blasku zachodzącego, sprawiając wrażenie, jakby ktoś specjalnie je wypolerował. W samym centrum znajdował się budynek wzniesiony z czerwonej cegły. Ogrodzony był on wysokim murem, na którego szczycie znajdował się drut kolczasty. Gdyby nie kraty umieszczone w oknach, można by było podejrzewać, że mieszkała tutaj jakaś bogata, szanowana rodzina. Jedynie złota tabliczka powieszona przy wejściu informowała, co tak naprawdę znajdowało się w budynku.
Ciszę panującą w parku zakłócało tylko szybkie stukanie obcasów i krzyki dziecka. Kobieta w średnim wieku ciągnęła za rękę swojego małego syna, który ze wszystkich sił starał się jej wyrwać.
- Mamo, puść mnie! Chcę się tutaj pobawić.
- Larry, opanuj się! – krzyknęła kobieta, szarpiąc chłopca za rękę. – To nie jest miejsce do zabawy.
- Ale popatrz na tę trawę! Jest idealna, aby na niej pobiegać. – Dziecko zaczęło jęczeć jeszcze głośniej, próbując wyrwać się matce.
- Tutaj nie można się bawić! – warknęła kobieta, zbliżając twarz do ucha syna i zaciskając długie palce na jego ramionach.
- Auć! Mamo, to boli! – Chłopiec skrzywił się i zmarszczył nos, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji.
Nagle z lewego skrzydła budynku wydobył się gwałtowny, mrożący krew w żyłach krzyk. Kobieta i dziecko zamarli. Po kilku sekundach ktoś inny zaczął szarpać kraty w oknie, wydając przy tym nieludzkie odgłosy.
- Chodź, Larry – powiedziała łagodnie kobieta, ciągnąc chłopca za rękę. Tym razem malec bez oporu poddał się matce.
~*~
Korytarz był wyłożony zielonymi płytkami, które oświetlała, nikłym światłem, lampa umieszczona na suficie. Światło zgasło na chwilę przy akompaniamencie krzyków jakiegoś człowieka, po czym zapaliło się znowu z nieco większą intensywnością. Po chwili metalowe drzwi otworzyły się i wyszło z nich dwóch barczystych mężczyzn trzymając pod ramionami bezwładne ciało drobnej brunetki. Jej nagie stopy ślizgały się po podłodze, gdy mężczyźni prowadzili ją korytarzem. Kobieta miała na sobie białe spodnie i za szeroką koszulę, którą otrzymywali wszyscy pacjenci szpitala. Krótkie, czarne włosy dziewczyny odstawały we wszystkie strony.
- Dopiero wczoraj ją przywieźli i już rozrabia – powiedział gderliwym tonem sanitariusz.
- Podobno to jest już trzecia placówka, w której ją umieścili – rzucił drugi mężczyzna. Wyglądał na nieco młodszego od swojego współpracownika.
- Tak? A co jej tak w ogóle jest?
- Paranoja, schizofrenia? Jutro ma być pełna diagnoza… - Mężczyzna urwał na chwilę, po czym dodał – wiesz, kolejna, która słyszy głosy.
Obaj zaśmiali się nerwowo.
- Weź ją potrzymaj. – Starszy sanitariusz puścił rękę dziewczyny i zaczął otwierać drzwi prowadzące do ciemnego korytarza.
Zamek zgrzytnął cicho i po czym drzwi otworzyły się z ledwo słyszalnym skrzypnięciem. Młodszy mężczyzna wciągnął bezwładne ciało na korytarz, a jego kolega przekręcił klucz. Gdy pielęgniarze z powrotem chwycili kobietę pod ramionami, rozległy się ciche szepty.
- Ktoś tu jest… Przyszli po mnie! – Rozległ się odgłos drapania paznokci po metalu.
- Chryste, Dorothy, uspokój się, to tylko my – jęknął jeden z mężczyzn.
- Wiem, że to wy! – zaczęła łkać kobieta – Nie dorwiecie mnie! Ucieknę! Wylecę przez okno, bo umiem zamieniać się w powietrze i przeniknę między kratami! I nie będziecie mogli mi nic zrobić!
- Ta, jasne – mruknął pod nosem młodszy sanitariusz. – A gdzie w ogóle jest Lucjusz? To on powinien mieć dziś zmianę.
- Nie wiem, chyba coś mu wypadło… Będzie dopiero jutro.
- Idealnie, aby poznać naszą nową ślicznotkę – zaśmiał się młodszy mężczyzna, na co jego towarzysz wywrócił tylko oczami.
Po chwili stanęli przed wielkimi metalowymi drzwiami, jeden z pielęgniarzy włożył do nich duży żelazny klucz.
- Cholera, chyba znowu się zacięły – rzucił pod nosem, napierając na drzwi z całej siły i próbując przekręcić klucz. Zamek zgrzytnął złowrogo, ale po chwili wrota stały otworem.
Sanitariusz wciągnął nieprzytomną kobietę do pokoju i bezceremonialnie rzucił ją na materac – było to jedyne wyposażenie tego pomieszczenia. Ściany były odrapane i co kilka centymetrów znajdowały się na niech ślady paznokci.
Mężczyzna wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Po chwili umilkły kroki obu pielęgniarzy i szpital pogrążył się w chwilowej ciszy.
Rozdział II
Diagnoza
Starszy człowiek wzdychając przewracał kartki akt jednego ze swoich pacjentów. Pracował w zawodzie już dwadzieścia lat. Początkowo, jak każdy świeżo upieczony doktor psychiatrii, myślał, że będzie mógł uleczyć wszystkich swoich podopiecznych, wnieść rozsądek i zdrowe podejście do życia w ich zmęczone i chaotyczne umysły. Miał nadzieję, że uda mu się zwalczyć wszystkie choroby i uratować obłąkanych. Kolejne lata pracy przynosiły mu jednak coraz dotkliwsze rozczarowania. Westchnął głośno, ściągając okulary i pocierając czubek nosa. Nie miał już siły, aby przebywać w tym miejscu. Nie posiadał rodziny, bo całkowicie poświęcił się pracy. Jego przyjaciele byli zbyt zajęci swoją karierą, aby okazywać mu choć odrobinę zainteresowania. I po co to wszystko?
W jego wieloletniej praktyce udało mu się uleczyć tylko parę osób z depresją i nerwicą. Nie zdołał, nawet w małej części, zrozumieć złożoności umysłów osób opętanych schizofrenią czy paranoją. I czasem sam miał wrażenie, że przebywanie w tym szpitalu tylko przyczyniało się do zwiększenia jego melancholii. Może za kilka lat sam trafi na oddział? Zaśmiał się gorzko. Założył z powrotem na nos okulary i wrócił do przeglądania akt nowej pacjentki.
Ze zniechęceniem zauważył, że to kolejny nieuleczalny przypadek, który będzie wbijał bolesny kolec do jego i tak nadszarpanego ego.
Po chwili ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu.
- Proszę!
- Ordynatorze Flint, pacjent już czeka.
- Dziękuję, Anne. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko do swojej sekretarki. Gdyby nie była mężatką – pomyślał, po czym zebrał dokumenty z biurka i podążył do sali, w której czekał na niego chory.
~*~
Miejsce, w którym dokonywano diagnoz było puste, jak większość pomieszczeń w szpitalu. Jak najmniejsza ilość sprzętu miała zapewnić bezpieczeństwo personelowi. Poza tym wychodzono z założenia, że osoby chore psychicznie i tak nie potrzebują niczego – w końcu większość z obecnych pacjentów żyła we własnym świecie, nie dostrzegając rzeczywistości. W szpitalu St. Elizabeth* umieszczano tylko beznadziejne przypadki. Szansa, że uda im się powrócić do normalnego życia wynosiła mniej niż jeden procent. Większość z nich tutaj zakończy swój żywot. Umrze bez rodziny i zostanie zakopana w grobie, jako kolejny bezimienny szaleniec.
Do pomieszczenia wszedł lekarz i zajął swoje miejsce obok kolegów z zespołu. Za każdym razem, gdy przydzielano do szpitala nowego pacjenta, zbierał się pięcioosobowy zespół psychiatrów, aby wydać diagnozę i określić sposób leczenia. Wybór ordynatora padł na trójkę pracujących tu od dawna lekarzy – sprawdzonych i tak samo rozczarowanych zawodem jak on sam oraz nowy nabytek jego zespołu. Młody mężczyzna siedział za stołem i bacznie przyglądał się młodej kobiecie.
- Witam państwa – powiedział ordynator, gdy tylko wszedł do pomieszczenia. Koledzy z zespoły skłonili lekko głowy. – Monica, jak udało się przyjęcie urodzinowe dzieci? – zapytał kobietę w średnim wieku, która uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję, dobrze. Josh bardzo się cieszył.
- Najważniejsze, żeby dzieciaki były zadowolone – zaśmiał się pogodnie, ordynator, dodając w myślach, jak bardzo nie cierpi tych gówniarzy.
- Dobrze, zaczynajmy – zarządził lekarz, spoglądając w akta, które przyniósł ze sobą. Jego kolega włączył dyktafon.
- Mary Alice Brandon. Lat dwadzieścia jeden. Podejrzenia o schizofrenię. – Ordynator popatrzył na kobietę, przywołując na twarz dobrotliwy uśmiech – grymas, który jego zdaniem, miał wywołać u pacjentów zaufanie. – Jak się czujesz, Mary?
Kobieta jęknęła cicho i skierowała na niego puste spojrzenie. Zacisnęła ręce na brzegach krzesła i ścisnęła usta. Stało za nią dwóch sanitariuszy, którzy byli przygotowani na zareagowanie w każdym momencie.
- Czym ją nafaszerowaliście? – zapytał ostro ordynator. – Chyba wyraźnie mówiłem, że ma być dziś czysta.
- Niczym, panie doktorze – odpowiedział grzecznie pracownik. – Ona się tak zachowuje.
Cztery pióra zaczęły gwałtownie notować coś na kartkach. Tylko młody lekarz wstał z krzesła i poszedł w kierunku pacjentki.
- Doktorze Draber, proszę wrócić na swoje miejsce – syknął ordynator zirytowany nadgorliwością kolegi, jednak mężczyzna zignorował uwagę pracodawcy i klęknął obok dziewczyny.
- Witaj, Mary, mam na imię John. Chcielibyśmy ci pomóc, ale musisz z nami współpracować.
Dziewczyna popatrzyła na mężczyznę błędnym wzrokiem. Draber cofnął się pod siłą jej wzroku. Oczy dziewczyny miały barwę ciemnego brązu, znajdowało się w nich tak wiele strachu i przerażenia, że ilość tych negatywnych uczuć potrafiłaby zabić niejednego człowieka.
- Zabierz ode mnie te wizje – wysyczała z nienawiścią.
- Masz wizje? – zapytał zaciekawiony lekarz. W jego głowie zaczęły pojawiać się różne teorie dotyczące stanu zdrowia pacjentki i coraz to inne metody leczenia, które mógłby na niej wypróbować.
Dziewczyna zacisnęła mocniej ręce na krześle. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.
- Znowu nadchodzą – wyszeptała.
Lekarz pchany intuicją wstał i zrobił kilka kroków do tyłu. Zaledwie sekundę później kobieta krzyknęła, łapiąc się za głowę. Sanitariusze spróbowali unieruchomić jej rękę, aby podać środek uspokajający.
- Czekajcie! – krzyknął ordynator, przyglądając się z fascynacją dziewczynie, która wiła się na krześle. Jej krzyk zmienił się w spazmatyczny szloch, gdy palce pielęgniarzy dotkliwie raniły skórę dziewczyny. Wygięła plecy w łuk, starając się wstać, ale dwaj mężczyźni brutalnie ściągnęli ją na krzesło. Po twarzy kobiety zaczęły spływać łzy.
- Weźcie to ode mnie! Weźcie! – błagała, patrząc w stronę lekarzy.
John spojrzał z odrazą na ordynatora.
- Ona cierpi! Dlaczego nie mogą jej podać środka uspokajającego?
- Mamy wydać dziś diagnozę, nie może być naćpana. – Lekarz krzywo spojrzał na swojego pracownika, odczuwając wobec niego coraz mniej sympatii.
Dziewczyna nagle zamarła, a jej oczy znieruchomiały. Nie miały teraz żadnego wyrazu. Sanitariusze popatrzyli na siebie, z brakiem zrozumienia.
- Puśćcie ją – zarządził ordynator. Dwaj rośli mężczyźni zwolnili uścisk na ramionach dziewczyny. Jej zesztywniałe ciało opadło na krzesło. Wszystkie mięśnie miała napięte, a szczękę zaciśniętą.
Doktor Draber wyciągnął z kieszeni swojego fartucha podręczną latarkę i poświecił w oczy dziewczyny. Jej rozszerzone źrenice nawet nie zareagowały na światło.
- Źrenice nie reagują na światło – zaczął mówić pewnym głosem. Położył dwa palce na nadgarstku dziewczyny i po chwili zmarszczył brwi. – Tętno pięćdziesiąt na minutę –powiedział z powątpiewaniem. Następnie położył dłoń na czole dziewczyny – Ma lodowatą skórę – powiedział, bardziej do siebie niż kolegów.
Zaczął cofać rękę, gdy nagle wątła dłoń kobiety zacisnęła się wokół jego nadgarstka z niespodziewaną siłą. Wzięła głęboki oddech.
- On tu jest – powiedziała, patrząc ze strachem na doktora. Sanitariusze zrobili krok w stronę pacjentki, chcąc oderwać ją od lekarza, ale on powstrzymał ich ruchem ręki.
- Kto tu jest? – John spojrzał pytająco na dziewczynę.
- Śmierć! – krzyknęła, wbijając paznokcie w skórę Drabera, który syknął z bólu.
Pielęgniarze zerknęli na ordynatora. Opornie kiwnął głową. Mężczyźni próbowali oderwać dłoń dziewczyny od lekarza, ale jej uchwyt był zbyt mocny. Bardziej rosły sanitariusz porwał strzykawkę z małego znajdującego się za nim stolika i brutalnie wbił ją w ramię dziewczyny. Gdy metal przebił skórę, jęknęła przeciągle, jednak po chwili jej uścisk na ręce doktora osłabł i opadła bez czucia na krzesło.
Doktor Draber popatrzył z żalem na dziewczynę.
- Sądzę, że to schizofrenia – oznajmił ordynator.
- Na jakiej podstawie? – zapytał ironicznie John.
- Cóż, dla mnie wystarczające było jej stwierdzenie, że ma wizje. – Kobieta siedząca obok kierownika szpitala zaśmiała się krótko.
- Może to jakieś zaburzenia osobowości, niekoniecznie musi to być schizofrenia.
- Wierzymy, doktorze Draber, że po studiach dysponuje pan jeszcze rodzajem entuzjazmu, którego nam brakuje, ale dowody są jasne. Nie potrzebna nam pańska interpretacja.
- A jak pan wytłumaczy jej nagłe zesztywnienie mięśni? Brak reakcji źrenic? Obniżone tętno i temperaturę? To nie są typowe objawy tej choroby. Według mnie to coś innego.
- Proszę się w takim razie podzielić z nami swoimi spostrzeżeniami.
John zacisnął dłonie w pięści. Nie miał podejrzeń, co do innej choroby, po prostu wiedział, że to nie jest schizofrenia. Ta dziewczyna reagowała w taki intensywny sposób… Intuicja podpowiadała mu, że to coś całkiem innego, niecodziennego. Może jakieś nowe schorzenie? Już widział w wyobraźni, jak otrzymuje nagrodę Nobla. Wyrzucił jednak ze swojej głowy niezwykle kuszący obraz i powrócił do jasnej sali.
- Jeszcze nie wiem… - Urwał, patrząc z nadzieją na ordynatora. Liczył na to, że choć raz ten człowiek okaże mu odrobinę zaufania i przychylności. – Gdybym mógł przejąć opiekę nad nią…
Starszy mężczyzna popatrzył oceniająco na młodego lekarza. Nie lubił go. Zawsze, gdy na niego patrzył, przypominał sobie, że był taki sam po ukończeniu studiów – ambitny, entuzjastycznie nastawiony do swojej pracy, pełny współczucia dla pacjentów. W jednej chwili pomyślał, że będzie to dla niego dobra nauczka.
- Dobrze. Codzienne rozmowy z nią. – Zaczął zapisywać na kartce wskazania do leczenia. – Ponadto chloropromazyna** 100 mg trzy razy dziennie i elektrowstrząsy*** co dwa dni.
- Nie sądzę, że to konieczne… – zaczął doktor Draber.
- Nie zgadzam się. Koniec dyskusji. O ile się nie mylę, ja prowadzę ten szpital, nie pan – zakończył zimnym tonem ordynator. Po czym zwrócił się do sanitariuszy. – A teraz zabierzcie ją stąd.
____________________________
*Pierwszy wybudowany na dużą skalę szpital psychiatryczny znajdujący się w Waszyngtonie. Został otwarty w 1855. Biorąc pod uwagę na czas akcji opowiadania pozwoliłam sobie na pewną modyfikację krajobrazu ^^
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
**Pochodna fenotiazyny o działaniu przeciwpsychotycznym, przeciwautystycznym i uspokajającym. Jest stosowana głównie w przypadkach schizofrenii połączonej z nadpobudliwością ruchową, w stanach manii, w psychozach nieschizofrenicznych, jako środek uspokajający w premedykacji przed operacjami oraz w zaburzeniach emocjonalnych u dzieci. Jako lek pomocniczy stosowana w objawach abstynencyjnych toksykomanii, m.in. heroiny. Dawkowanie u dorosłych w psychiatrii początkowo 25 mg 3 razy na dobę aż do dawki optymalnej (200-600 mg na dobę). Maksymalna dawka początkowa w warunkach szpitalnych wynosi 800 mg.
***Tak w ramach ciekawostki to elektrowstrząsy polegają na przepuszczeniu przez mózg pacjenta prądu elektrycznego o napięciu do 450 V i natężeniu do 0,9 A. Zostały wprowadzone w 1938 roku przez Ugo Cerlettiego i Lucio Biniego.
Kolejny rozdział jest już u Pernix i pojawi się może jakoś pod koniec tygodnia :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Śro 22:02, 24 Mar 2010, w całości zmieniany 17 razy
|
|
|
|
|
|
Lennie Cullen
Wilkołak
Dołączył: 09 Kwi 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Aberdeen. Nasze europejskie Forks. :) / Kwatera Linkin Parku.
|
Wysłany:
Czw 17:50, 13 Sie 2009 |
|
Wchodzę do kącika pisarza, patrze, a tam nowe opowiadanie. Patrze na autora i co widze? Niobe :)
I to właśnie mnie przekonało do czytania.
Nie zawiodłam się.
Po tych paru rozdziałach opowiadania "Doskonały kawałek wieczności?" przekonałam się, że jestes świetną pisarką. Masz lekki styl, no i świetne niepospolite pomysły na ff.
I za to cię lubię
Błędów nie wyłapałam. Spodobał mi się pomysł na narrację trzecioosobową.
Cytat: |
Ach na wstępie muszę się przyznać bez bicia, że trochę sobie źle obliczyłam i akcja tego ff ma miejsce ok 1940 roku a nie tak jak podano w KwN w 1900. Mój błąd wynikał z tego, że w "Przez Świtem" Edward mówił, że chce podziękować Alice za 50 lat wspólnego życia więc stwierdziłam, że dołączyła z Jasperem do Cullenów właśnie ok. 1950 roku. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie |
Jak dodasz szybko kolejny rozdział to ci wybaczę
A tak na serio czterdzieści lat wte czy we wte nie robią mi różnicy.
Pozdrawiam i życzę vena.
Lennie Cullen |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 18:30, 13 Sie 2009 |
|
Przeczytałam i tak się zastanawiałam, czy skomentować, czy nie, ale w końcu się zdecydowałam, że powinnam coś napisać.
Dziwię się, że taki mały odzew jest na to opowiadanie. Pewnie po części dlatego, że wstawiłaś je całkiem niedawno (ale przy niektórych opowiadaniach, i to niekoniecznie dobrych, moim skromnym zdaniem, już w ciągu pierwszej godziny pojawia się kilka komentarzy, a tu cisza jak makiem zasiał), a po części dlatego, że łatki nie cieszą się zbytnią popularnością (przekonałam się o tym na własnej skórze). Cóż, pozostaje czekać na inne czytelniczki (bądź czytelników :D).
Miałam już przyjemność przeczytać inne Twoje opowiadanie ("Doskonały kawałek wieczności?"; mam nadzieję, że tam rozdziały też będą pojawiać się w miarę często i regularnie :)) i wiedziałam, że tutaj też znajdę coś ciekawego.
Opisanie życia Alice sprzed przemiany to całkiem trudne zadanie. Praktycznie nic o niej nie wiemy, jedynie to, że przebywała w zakładzie dla obłąkanych (a to raczej niczego nie ułatwia). Tutaj zapowiada się bardzo ciekawy tekst. Podoba mi się sposób, w jaki to wszystko opisujesz. "Wczułam się" w tekst, poważnie. Podoba mi się to, że wybrałaś narrację trzecioosobową. To rzadkość w ff. :)
Co do strony technicznej: błędy interpunkcyjne mi się najbardziej rzuciły w oczy i parę drobnych powtórzeń. Nie chcę tutaj przedłużać mojego komentarza, więc jakbyś chciała, to daj znać, a prześlę Ci błędy na PW. Ale Pernix i tak się nieźle spisała. Żadnych niezwykle rażących błędów nie ma. :)
Na koniec życzę weny do pisania wszystkich trzech opowiadań. :)
Pozdrawiam.
PS. A, i tak się spytam na marginesie: czyżby pierwotny tytuł tego opowiadania brzmiał "Alicja w Krainie Czarów"? Bo niedawno się taki ff pojawił, a Ty napisałaś, że Cię ktoś uprzedził. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 16:37, 14 Sie 2009 |
|
Zajrzałąm tu przez to że bardzo lubię twoje ff, bo szczerze to tytuł mnie nie zachęcił... Ale do rzeczy. Twój ff bardzo mi się spodobał, a to zasługa:
po pierwsze tematyki - jest bardzo oryginalna, chyba jeszcze nie czytałam ff o życiu Alice przed przemianą a w szczególności opisu jej pobytu w szpitalu. Bardzo dobrze opisałaś to, że łątwo mi było sobie to wyobraźić.;
po drugie świetne wykonanie - masz bardzo dobry styl pisania, łatwo wprowadzasz czytalnieka w świat swoich bohaterów.
Czekam na kolejny rozdział, życząc weny na pisanie twoich wszystkich ff :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Nie 9:19, 16 Sie 2009 |
|
Obiecałam, że wkleję w tym tygodniu i to robię, choć powiem szczerze, że ilość komentarzy mnie nieco dobiła. Ale liczy się jakoś, a nie ilość, więc bardzo dziękuję za Wasze opinie. Ajaczku, już wielokrotnie mówiłam, że tytuły to zdecydowanie moja słaba strona ^^ ale mimo wszystko miło mi, że tutaj zaglądnęłaś
Betowała wspaniała Pernix
Rozdział 3
Lucjusz
Ciemnymi uliczkami miasta podążał mężczyzna. Ludzie, którzy go mijali mogli bez wątpienia przyznać, że był młody i przystojny. Takie stwarzał pozory. Wysoki idealnie zbudowany brunet o alabastrowej skórze był starszy, niż co najmniej połowa mieszkańców dzielnicy, którą szedł. Żył już osiemset długich lat. Widział, jak ludzie przychodzili i odchodzili. Historia świata rozgrywała się przed jego oczami, a on był biernym obserwatorem, który nie ingerował w kruche ludzkie życie. Czasem zatrzymywał się dłużej w jakimś mieście, niekiedy nawet pracował. Zaczynał być powoli znudzony swoją niekończącą się egzystencją. Szukał coraz to nowych miejsc, które miały mu przynieść nieco odmiany. Tym razem zdecydował się na pracę w szpitalu psychiatrycznym. Od paruset lat nie polował już na ludzi. Gardził nimi. Zwierzęta były dziksze, czystsze i mimo że nie smakowały tak dobrze, wydawały się dla wampira o wiele bardziej odpowiednią możliwością.
Właśnie, dlatego mógł podjąć pracę w szpitalu. Wcześniej przebywał krótko w prywatnej klinice, ale przytłaczali go ludzie, którzy się tam znajdowali. Cuchnęli strachem przed śmiercią. Natomiast obłąkani byli zabawni. O wiele bardziej spostrzegawczy, niż ci normalni. Nie myśleli w logiczny, przewidywalny sposób. Zaskakiwali go, a to było bardzo rzadkie dla kogoś, kto żyje tak długo jak on.
Mężczyzna zbliżał się powoli do placówki, w której pracował. W nielicznych pomieszczeniach świeciły się jeszcze światła. Szybkim krokiem wszedł przez główne wejście. Kiwnął głową, gdy przechodził obok stróżówki. Szybko pokonał długi korytarz i cicho otworzył drzwi do pokoju przeznaczonego dla personelu. Ściągnął swój płaszcz i powiesił w szafce podpisanej jego imieniem. Lucjusz Cassel. Wyjątkowo podał swoje prawdziwe nazwisko. Wampir poczuł, jak ktoś zbliża się do pomieszczenia. Szybko wciągnął na siebie zielone ubranie pielęgniarza i zamknął szafkę w tym samym momencie, w którym otworzyły się drzwi.
- O witaj, dobrze, że już jesteś – przywitał się młody sanitariusz, patrząc z lekkim uśmiechem na współpracownika.
- Lloyd. – Wampir kiwnął głową.
Młody mężczyzna nalał sobie wody do kubka i usadowił się wygodnie w fotelu.
- Żałuj, że cię wczoraj nie było – zaczął mówić Lloyd z chytrym uśmiechem na twarzy.
- Coś się stało? – zapytał z wymuszoną ciekawością brunet.
- Przysłali nam nową, dwa dni temu. Są już z nią same kłopoty! Poza tym Draber pokłócił się o nią z Flintem – powiedział sztucznym szeptem, który w pełni oddawał jego plotkarską naturę.
- Hm… Ciekawe – zaczął z wahaniem Lucjusz.
- Żebyś wiedział! A ta dziewczyna - jest straszna. – Chłopak wzdrygnął się. – Wczoraj w czasie diagnozy zapadła w trans. A potem zaczęła gadać jakieś głupoty.
- I jaką postawili diagnozę?
- Flint mówi, że to schizofrenia, ale Draber sądzi, że to coś innego. To on został w końcu do niej przydzielony.
Lucjusz prychnął:
- Według ordynatora wszyscy tutaj mają schizofrenię.
Lloyd zaśmiał się nerwowo:
- Żebyś wiedział, człowieku!
Brunet sięgnął po kartkę leżącą na biurku.
- Jak się nazywa ta nowa? – spytał wampir obojętnie.
- Mary Brandon – wyrecytował mężczyzna.
Lucjusz odwrócił się do niego plecami i zaśmiał cicho. Ten śmiertelnik bawił go. Tak bardzo interesował się małymi dramatami, które miały miejsce w szpitalu. Na pewno był samotny, nie posiadał życia towarzyskiego. Tylko pracę. W jednej sprawie można było na niego liczyć – zawsze posiadał dość wiarygodne informacje o tym, co działo się w tej placówce. Gdy odszukał nazwisko dziewczyny na liście, zmarszczył brwi.
- Zapisali jej dużą dawkę.
- Nawet taka nie będzie w stanie pomóc. Gdybyś zobaczył, co wyrabiała rano. Prawie rzuciła się na Drabera, a popołudniu krzyczała wniebogłosy. Ciężko z taką wytrzymać.
- Cóż pójdę do niej zajrzeć i tak nadeszła już pora wydawania leków.
Lloyd pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Obskoczę pierwsze piętro, tylko chwilę odetchnę. Dorothy znowu próbowała się zabić… Przed chwilą podałem jej środek uspokajający.
Na twarzy Lucjusza pojawiła się złość. Irytował go sposób, w jaki ten człowiek mówił o pacjentach. Jakby byli rzeczami - zepsutymi, nie do naprawienia, bezużytecznymi. A tak naprawdę to jego przeciętność i nijakość była bezużyteczna. Nie znajdował w jego osobowości nic ciekawego poza przesadną ciekawością. Natomiast ci pacjenci… Byli fascynujący. Sposób, w jaki postrzegali świat. Wydawali mu się o wiele bardziej człowieczy niż cały personel szpitala razem wzięty.
Wampir bez słowa wyszedł z pomieszczenia i udał się do sali gdzie przetrzymywano leki. Otworzył wielką kłódkę od szafki i odszukał właściwy lek. Wziął cztery małe tabletki i umieścił w niewielkim kubeczku. Następnie zamknął szklane drzwiczki. W nienaturalnie szybkim tempie opuścił pomieszczenie i udał się do pokoju, gdzie znajdowała się nowa pacjentka. Przechodząc korytarzami, wsłuchiwał się w miarowe bicie serc i ciche oddechy śpiących pacjentów. Różne zapachy dochodziły do jego nozdrzy. Uśmiechnął się mimowolnie, gdy doszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się jego ulubiony pacjent. Marek uważał się za wampira. To było dość zabawne, tym bardziej, że w jego zapachu można było wyczuć nutkę czosnku. Zerknął przez małe okienko do pomieszczenia. Człowiek siedział w kącie i pochylał się nad czymś, mamrocząc cicho pod nosem. Lucjusz włożył kubeczek z lekami do kieszeni, jednocześnie wyciągając klucz i wkładając go do zamka. Gdy drzwi otworzyły się, cicho wszedł do pomieszczenia.
- Witaj Marku – powiedział cicho z uśmiechem na twarzy.
Pacjent wyprostował się szybko i popatrzył na intruza spłoszonym wzrokiem. Jednak gdy go rozpoznał, uśmiechnął się szeroko.
- Lucjuszu! Jest mi niezwykle miło, że złożyłeś wizytę w moich skromnych progach. – Omiótł pomieszczenie wzrokiem. – Bardzo skromnych. Gdybyś tylko mógł zobaczyć mój zamek w Rumunii. – Człowiek westchnął z bólem. – Moje martwe serce cierpi, wiedząc, że ta oszałamiająca budowla stoi porzucona. Ale nie martw się, jestem już blisko. Niedługo się stąd wyrwę i zabiorę cię ze sobą młody przyjacielu, abyś mógł zakosztować słodko – gorzki owoc nieśmiertelności.
Na twarzy bruneta pojawił się szeroki uśmiech:
- Zatem jak się dostaniemy do twojego zamku? – zapytał z udawanym przejęciem.
- To tajemnica. – Zerknął oceniająco na sanitariusza. – Jednak wielokrotnie dowiodłeś swojej wierności, więc mogę powierzyć ci ten sekret. Zbliż się.
Lucjusz zrobił krok do przodu, nachylając się przed Markiem:
- Umiem zmienić się w nietoperza.
Brunet zachichotał tak cicho, że człowiek znajdujący się obok nie mógł tego usłyszeć.
- To na co czekamy? – zapytał z entuzjazmem.
- Jeszcze nie czas – wyszeptał człowiek. – Uzbrój się w cierpliwość przyjacielu, za kilka dni oboje zrzucimy kajdany i odetchniemy wolnością. Jeszcze parę dni.
Człowiek znowu skulił się w kącie. Lucjusz z szerokim uśmiechem na twarzy wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi na klucz.
Tak, zawsze mógł liczyć na to, że Marek poprawi mu humor. Gdy zbliżył się do pomieszczenia, gdzie umieszczono nową pacjentkę do jego nozdrzy doszedł słodki zapach. Wciągnął głęboko powietrze. Czekolada. Uśmiechnął się pod nosem. Wygląda na to, że ta nowa kobieta będzie o wiele ciekawsza, niż sądził. W końcu doszedł do drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowała. Popatrzył przez małe okienko, ale jej nie zobaczył. Zmarszczył brwi. Słyszał bicie jej serca i wyraźnie czuł jej zapach. Może stoi pod drzwiami. Włożył klucz do zamka i przekręcił go, po czym otworzył szeroko drzwi. Wszedł powoli do środka. Poczuł powiew ciepła, gwałtownie zbliżający się w jego kierunku. Błyskawicznie obrócił się i zobaczył młodą dziewczynę, która rzuciła się w jego kierunku. Odruchowo zrobił krok do tyłu, powodując tym samym, że Mary opadła na posadzkę.
- Wyjdź! Odjedź! – zaczęła wyć. – Nie zbliżaj się do mnie!
Dziewczyna zaczęła cofać się na czworakach do ściany.
Lucjusz zmarszczył brwi. Zrobił krok do przodu, ale dziewczyna zaczęła tylko głośniej krzyczeć.
- Cii… spokojnie. Nic ci nie zrobię.
- Kłamiesz! – dziewczyna zaczęła kurczowo wbijać place w ścianę. – Zabijesz mnie! Wbijesz swoje kły do mojej tętnicy – Złapała się mocno za szyję – Będziesz wysysał moją krew! Pozwolisz, żeby jad się rozprzestrzenił. Zmienisz mnie w takiego potwora jak TY! Nieśmiertelne dziecko nocy.
Oczy wampira rozszerzyły się ze złości. Błyskawicznie zbliżył się do dziewczyny i złapał ją za szyję, podnosząc lekko.
- Myślisz, że to jest zabawne? Kto cię wysłał? Volturi? A może ktoś z Południa? – Przysunął się do niej także, że ich twarze były oddalone o zaledwie kilka centymetrów.
Dziewczyna zaczęła szlochać głośno. Po jej twarzy spływały łzy. Bezowocnie próbowała odciągnąć rękę oprawcy.
- Zostaw mnie, zostaw! Nie chcę być taka jak ty…
Spojrzał badawczo na dziewczynę. Szybko cofnął rękę tak, że brunetka gwałtownie spadła na posadzkę, szlochając głośno. Przyciągnęła nogi do brzucha i zaczęła się trząść.
Lucjusz cofnął się krok do tyłu, patrząc z przerażeniem na kobietę. Jej słodki zapach zaczął przenikać jego ubranie. Zacisnął mocno pięści i wybiegł z pomieszczenia, głośno trzaskając drzwiami. Skierował się do biura ordynatora. Po kilku sekundach dotarł do obszernego gabinetu. W kilku krokach znalazł się przy szafce z aktami. Bez najmniejszych problemów znalazł dokumenty dziewczyny. Ciemność panująca w pomieszczeniu nie przeszkodziła mu, aby czytać. Pobieżnie zerknął na zawartość teczki. Dziewczyna została skierowana do szpitala psychiatrycznego w wieku dwunastu lat. Powodem były częste bóle głowy, majaczenie, halucynacje. W szczegółowych informacjach jakiś lekarz napisał, że skarży się na to, że nękają ją wizję przyszłości. Dokumenty wyleciały mężczyźnie z rąk. Czy to możliwe?
Człowiek widzący przyszłość? To było jedyne rozwiązanie, które tłumaczyło jej wiedzę o jego tajemnicy. Czy to możliwe, że zobaczyła w wizji jego prawdziwą naturę? Brunet zmarszczył brwi. Czy to oznaczało, że faktycznie ją zmieni? Zacisnął mocno szczęki. Już setki lat wcześniej obiecał sobie, że nikogo więcej nie przemieni. Nieśmiertelność ofiarował tylko jednej osobie i było to wystarczająco rozczarowujące. Szybko pozbierał papiery z podłogi. Rzucił ostatni spojrzenie na historię jej zdrowia. Uśmiechnął się pod nosem. Mary Alice Brandon. Jak Alicja po drugiej stronie lustra. Żyje w dwóch różnych światach. Jej ciało przebywa w zwykłej ludzkiej rzeczywistości, natomiast umysł dryfuje w nieznanych kierunkach, gdzie czas przestaje mieć znaczenie.
Ładnie proszę o komentarze |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Wto 11:06, 22 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Donna
Dobry wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 77 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under
|
Wysłany:
Nie 10:17, 16 Sie 2009 |
|
Jedyny błąd, jaki wpadł mi w oko
Cytat: |
Czy to możliwe, że zobaczyła w wizji, jego prawdziwa naturę? |
prawdziwą:P
Pochłonełam trzy rozdziały i muszę przyznać, że jak dodałam do tego polecaną piosenkę, wyobarżałam sobie dokładnie każde słowo ,jakie napisałaś. Świetna robota!
Masz bardzo dobry styl pisania. Wczuwam się w tekst i wyobrażam wszystko. A te obrazy, które mi się tam tworzą, są dobrej "jakości". Rzadko mam przyjemność czytać tak stylowe ff'y. (To narazie trzeci, w którym tak się wczułam.)
Beta robi kawał dobrej roboty, no albo ty robisz mało błędów, ale tekst jest praktycznie czysty.
Wybrałaś też ciekawy temat sobie, bo przyznam, żeby podjąć się pisania takiego ff - i w dodatku tak świetnie to zrobić! - to nie lada wyczyn zwłaszcza, że to nie jest oneshot.
Co by tu powiedzieć więcej? Komentarz chyba w miarę konstruktywny, nawet nie wspomniałam o pewnej rzeczy o której w temacie o moim ff gadam ciągle... good for me.
Czekam na następny rozdział i chwalę twoje opisy otoczenia! Chyba skuszę się na twój drugi ff, jeśli i tam są tak dobre opisy. Ale nie dzisiaj:D Pozdrawiam
~Alicee |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Nie 11:12, 16 Sie 2009 |
|
Moja droga niobe,
Ostatnio nie komentowałam, czekając na odzew innych. Faktycznie skromne grono zaszczyciło Cię komentarzem.
Choć powiem Ci szczerze, że przypuszczałam, iż tak będzie. To powód tematyki. Najbardziej popularna i chwytliwa fabuła to B&E i ich wielka, niekończąca się miłość, tudzież jakieś przeszkody stojące na jej drodze, ale w końcu i tak miłość. Na drugim miejscu plasują się inne kombinacje: Bella z Jasperem, Bella z Emmettem. Chyba nigdzie nie było Belli z Carlisle... o to by było ciekawe
No i Edward, też musi tam gdzieś w tle z inną laską być.
Do tego ociupinka bzykania i masz sukces na ff!
Ja akurat cieszę się, że podejmujesz temat inny, trudny. Idzie Ci to bardzo dobrze, bo piszesz jak torpeda, a nic nie można Twoim pracom ująć.
Ja jestem akurat bardzo zainteresowana łatką o Alice, szczególnie po ostatniej części.
Nie przejmuj się niczym tylko pisz dla uciechy wybranych!
P.S. Przeoczyłam przecinek w zacytowanym przez Alicee zdaniu. Przed "jego" nie powinno go być. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Nie 11:43, 16 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Landryna
Zły wampir
Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 353 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 38 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Zawiercie/Ogrodzieniec / łóżko Pattinsona :D
|
Wysłany:
Nie 11:45, 16 Sie 2009 |
|
Gdy tylko zobaczyłam, że napisałaś nowe opowiadanie, od razu przeczytałam. Uwielbiam "Doskonały kawałek...", dlatego też postanowiłam przeczytać "Alicję...". Mimo, że tematyka nie bardzo mi odpowiada, jestem zachwycona. Uwielbiam Twój styl, to jak pięknie dobierasz słowa i układasz je w interesujące zdania. Dajmy na przykład to :
niobe napisał: |
Na twarzy Lucjusza pojawiła się złość. Irytował go sposób, w jaki ten człowiek mówił o pacjentach. Jakby byli rzeczami - zepsutymi, nie do naprawienia, bezużytecznymi. A tak naprawdę to jego przeciętność i nijakość była bezużyteczna. Nie znajdował w jego osobowości nic ciekawego poza przesadną ciekawością. Natomiast ci pacjenci… Byli fascynujący. Sposób, w jaki postrzegali świat. Wydawali mu się o wiele bardziej człowieczy niż cały personel szpitala razem wzięty.
|
Cóż. Prawie zwaliło mnie to z nóg.
Podjęłaś się dosyć trudnego zadania. Pisanie o tym, jak wyglądało człowiecze życie Alice to bardzo trudne zadanie. Dlatego duży plus za odwagę.
I nie przejmuj się małym odzewem. Ludzie lubią czytać coś lekkiego i nie przytłaczającego ich umysły, coś, co czytajc nie muszą używać więcej niż jednej komórki mózgowej . Za to ty piszesz ambitne teksty. Przemyślane i z przesłaniem.
Życzę dużo weny i chęci do pisania. :)
Pozdrawiam, Landryna. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 16:29, 17 Sie 2009 |
|
Odnośnie małej ilości komentarzy zgadzam się zupełnie z poprzedniczkami - większość osób woli ff, jak ja to nazywam, łatwe, lekkie i przyjemne, gdzie nie trzeba się zbytnio wysilać przy odbiorze tekstu i gdzie najczęściej mamy wielką miłość B&E... Ale dobra, tutaj to nie miejsce na wyrażanie mojej opinii na temat wszystkich ff, tylko na temat Twojego. :)
Z rozdziału na rozdział coraz bardziej mi się podoba. :) Zrobiłaś Lucjusza wampirem-wegetarianinem, a tego się nie spodziewałam, chociaż teraz wydaje mi się to oczywiste, skoro pracował w szpitalu i przebywał wśród ludzi. Trochę mnie zdziwiło to, że Alice już od razu miała wizję swojej przemiany. Bo w książce, jak wszyscy zresztą wiemy :D, jej wizje były uzależnione od podejmowanych decyzji, a skoro Lucjusz nawet jeszcze jej zobaczył, to chyba nie mógł nawet pomyśleć o przemienieniu jej... Ale w sumie wizje Alice jako człowieka wcale nie musiały opierać się na tej zasadzie, więc już się nie czepiam. :D
Uśmiechnęłam się przy fragmencie z pacjentem Markiem, który myślał, że jest wampirem. Od razu przyszedł mi na myśl ten Marek od Volturi. :D
Na koniec powiem jeszcze, że czekam na następne rozdziały i życzę dużo, dużo weny. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Pon 17:47, 17 Sie 2009 |
|
No to ja także się wypowiem :)
Zauroczyłaś mnie tym ff, jest ono perfekcyjne. Moją ulubioną postacią w sadze jest właśnie Alice i dlatego tu zajrzałam :D
Sama się kusiłam do napisania jej losów jako człowieka, ale ja miałam zupełnie inny pomysł na to. I kto wie? Może jeszcze się skuszę i takie coś napiszę. Oczywiście będzie on, to tak samo jak Twój ff, jednym z cięższych na tym forum, które nie są przychylnie oceniane. Co dla mnie jest śmieszne, ff o trudnej tematyce są więcej warte niż love story... Blee... Ja sama zaczęłam niedawno coś skrobać, ale nie chciałam rzucać się na głębokie wody z czymś, o trudnej tematyce. Może jak skończę pierwszy ff, to zabiorę się do mojego pomysłu, który siedzi mi w głowie od dawna :D
Opowiadanie jest cudowne, masz świetny styl, który zmusza do przemyśleń i naprawdę życzę Ci rozumnych czytelników, którzy docenią Twoją cenną pracę. Liczy się jakoś, nie ilość :D Nie ma nic bardziej dobijającego od KK typu: Świetny rozdzialik, zatkało mnie, nie wiem co napisać, ale świetne. Czekam na nexta. Wenki" Ugh... Jak widzę takie coś, to wrze we mnie! Nie mogę na takie coś patrzyć, już zjechałam kilka osób za takie komentarze ;/ A najgorsze jest to, że to niekoniecznie tylko nowi piszą takie Konstruktywne Komentarze... ;/
Opis szpitalu, a w szczególności moment, gdy dwaj sanitariusze wloką Alice korytarzami - świetne! Tym pobudziłaś moją wyobraźnię, aż mi się źle na sercu zrobiło na ten widok. :( Widziałam maluteńką Alice wlokącą nogami po zimnych betonowych płytach...;/
Świetne ff, genialny pomysł, ale wykonanie - brak epitetów! Majstersztyk!
Pisz dalej, bo to jest niesamowite :D
pozdrawiam
n/z |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez nieznana dnia Pon 17:48, 17 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Cornelie
Dobry wampir
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 297 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD
|
Wysłany:
Wto 12:55, 18 Sie 2009 |
|
Cieszę się, że powstają ff w których podczas czytania musisz używać nie tylko oczu ale i mózgu. A jest ich zdecydowanie za mało. W każdym razie po komentarzach jakie tu zobaczyłam stwierdziłam, że chyba wypada przeczytać
Przeczytałam. Moje serducho zostało poruszone, naprawdę. Widziałam wszystko przed oczami, a oto chyba chodzi. Czytelnik ma poczuć twoją opowieść, zagłębić się w niej po same koniuszki palców, być częścią tego, co autor tworzy.
Ja się taką częścią poczułam. I dziękuję ci za to.
Na pewno tutaj wrócę, bo takich ff się nie zostawia.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iglak17
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podkarpacie
|
Wysłany:
Wto 21:02, 18 Sie 2009 |
|
Niesamowite. Chyba zacznę czytać łatki z większą uwagą. To jest świetne! Niezwykle wciągająca historia, wywołuje wiele emocji, a przy tym wszystkim jest taka prawdopodobna! Bardzo, bardzo wiarygodna. Ta dbałość o szczegóły pokazuje, że wkładasz w opowiadanie wiele pracy, obmyślając nie tylko fabułę, ale także weryfikując fakty. To się ceni.
Zajrzałam na zdjęcie szpitala. Robi wrażenie. Zdecydowanie pomaga w wyobrażeniu sobie tego wszystkiego. Narracja trzecioosobowa zdecydowanie wychodzi tutaj na plus - gdyby była z punktu widzenia Alice, pewnie nie dowiedzielibyśmy się wiele (nękana przez wizje raczej nie miała czasu ani ochoty na psychoanalizę, ani na opowiadanie komuś czegokolwiek).
Lubię Lucjusza. Nowa. oryginalna postać. Ciekawa jestem, co będzie dalej. Podobało mi się też to, jak opisałaś postawę ordynatora. Początkowy zapał, ostudzony potem przez wiele rozczarowań. To smutne, ale często tak bywa.
Jeden drobny błąd, który zauważyłam:
Cytat: |
Wziął cztery małe tabletki i umieścił w małym kubeczku. |
Spodobało mi się zakończenie:
Cytat: |
Uśmiechnął się pod nosem. Mary Alice Brandon. Jak Alicja po drugiej stronie lustra. Żyje w dwóch różnych światach. Jej ciało przebywa w zwykłej ludzkiej rzeczywistości, natomiast umysł dryfuje w nieznanych kierunkach, gdzie czas przestaje mieć znaczenie. |
Bardzo zgrabne podsumowanie.
Tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wena i czekać cierpliwie na następny odcinek. Obiecuję, że będę komentować.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
transfuzja.
Zły wampir
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 276 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia.
|
Wysłany:
Czw 17:51, 20 Sie 2009 |
|
Nie lubię Alicji w krainie czarów, bardzo nie lubię, do dziś mam traumę z dzieciństwa. Postanowiłam się jednak z nią zmierzyć i odwiedziłam ten temat. Nie rozumiem, dlaczego tak mało osób komentuje Twoje opowiadanie. Moim zdaniem jest świetne.
Do tej pory unikałam ff o Alice. Zaczęłam czytać jeden, ale był właśnie zbyt cukierkowy. Twój jest zupełnie inny, bardziej mroczny, ciekawy, zmuszający do myślenia. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki dobierasz słowa. Po prostu malujesz obrazy. Chwała Ci za to! Plusem jest także narracja trzecioosobowa. O wiele przyjemniej czyta się takie twory.
Co do samej treści: urzekłaś mnie. Doskonale opisujesz to, co dzieje się w szpitalu, a to dość trudny temat. Są soczyste opisy, coś więcej niż: "Zamknęli mnie w białym pokoju i kazali łykać tabletki, czasem odwiedzał mnie lekarz". Kolejny plus. Ciekawi mnie postać Lucjusza. Mam nadzieję, że dowiemy się czegoś o jego przeszłości... Na przykład kim był ten wampir, którego stworzył. Mam na ten temat pewną hipotezę, zobaczymy, czy się sprawdzi.
Życzę weny.
trans |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Pią 12:09, 21 Sie 2009 |
|
Niobe, ty jesteś jak karabin maszynowy. Sypiesz tymi fanficami jak z rękawa, każdy inny, każdy świeży, wszystkie świetne. Nie wiem, skąd Ty bierzesz te pomysły, kobieto.
Otwarcie przyznaję, że nie cierpię Alice. Już nawet nie o to chodzi, że robią z niej zakupoholiczkę i pustą lalę w ff, ale w samej sadze była dla mnie irytująca, chociaż wykreowana na super-zajebistą bohaterkę. Bleh. Narwany, manipulujący chochlik, w dodatku ta jej wielka przyjaźń z Bellą to pic na wodę. No, ale to nie temat do takich rozważań, więc już milknę. Jedynym aspektem egzystencji tej dziewczyny, który mnie ciekawił, była jej przeszłość. Oczywiście to, co jest ciekawe dla mnie, Smeyer w sadze omijała, bo marmurowa szczęka Edwarda i jego świecący zadek były ważniejsze. Na szczęście niobe już po raz drugi, tak jak w "Doskonałym kawałku wieczności" podjęła się rozwinięcia tego, czego brakowało mi w książkach Meyer. Tak więc zabrałam się do czytania.
Niech pierwszym plusem będzie to, że uwielbiam ksiażki, w których przewija się motyw szpitala psychiatrycznego i choroby umysłowej. Wystarczy powiedzieć, że do mojej ścisłej czołówki ukochanych powieści należą Lot nad kukułczym gniazdem, Szklany klosz czy K-PAX. Do napisania takiego opowiadania nie można przysiąść ot tak - a co mi, napiszę o wariatce w szpitalu psychiatrycznym. Trzeba mieć wiedzę, trochę poczytać na ten temat, mieć wyczucie, by napisać coś wiarygodnego. Już na samym początku udowodniłaś, że wiesz, w co się pakujesz, więc luz, jestem spokojna.
Kolejny plus za narrację trzecioosobową, gdyż pierwszoosobowa bokiem mi już wychodzi.
Następnie bohaterowie. Alice nie irytuje. Na pewno wolę taką niż narwaną chochlicę. Poza tym podobają mi się osoby lekarzy, a przede wszystkim Lucjusza, który ma u mnie plusa już za samo imię. Marek też jest spoko ziomek. Mam nadzieję, że wątki niektórych postaci jeszcze się rozwiną, pewnie dojdą jeszcze jacyś nowi pacjenci. Na pewno będzie ciekawie.
Styl, operowanie słowem, budowanie napięcia, opisy - tu nie ma co się wysilać na komentarz, Ty to po prostu masz w małym paluszku. Wciągasz i zachwycasz. Wszystko idealnie, bardzo w moim guście. Tak jak ktoś napisał, na tym forum jest niewiele takich stylowych ff. Oczywiście ten nie każdemu przypadnie do gustu, bo wiadomo, jakie opowiadanka królują, tak więc nie zniechęcaj się małym odzewem, tylko pisz dalej. Po jakimś czasie odezwą się niektórzy cichociemni, którzy czytają, a nic nie piszą. Wiem, że to frustrujące, ale tak już jest. W każdym razie kilku czytelników już masz, w tym mnie.
Cóż mogę dodać? Mam nadzieję na ciekawe opisy elektrowstrząsów, do których mam słabość. Elektrowstrząsy co dwa dni? Brrr...
pozdrawiam serdecznie,
pestka. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Pią 12:12, 21 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
duerre
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: południowy wschód
|
Wysłany:
Sob 14:38, 22 Sie 2009 |
|
Niedawno zaczęłam czytać Twoje opowiadania i jestem pod ogromnym wrażeniem.
Jak na razie czuję się po prostu oczarowana Twoim stylem i pomysłowością. Każdy nowy ff jest jedyny w swoim rodzaju. Już nie mogę doczekać się kolejnych części. Życzę powodzenia i oczekuję z niecierpliwością niepodobną do mnie Twoich kolejnych postów. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Śro 13:09, 26 Sie 2009 |
|
Cofam wszystko co mówiłam, ilość wszystkich komentarzy i ich jakoś zdecydowanie motywuję mnie do pisania. Dziękuję bardzo za wszystkie Wasze miłe słowa. Dla mnie najbardziej satysfakcjonujące jest to, że ktoś docenia to co piszę i jak. Cóż chyba żaden autor nie mógłby marzyć o lepszych opiniach Ale już nie słodzę, w zamian daję kolejny rozdział.
Betowała cudowna Pernix
Polecana piosenka:
[link widoczny dla zalogowanych]
Rozdział 4
Nadzieje
John Draber siedział w swoim małym gabinecie w szpitalu St. Elizabeth, nerwowo spoglądając na zegarek. Za kilka minut mieli przyprowadzić do niego nową pacjentkę. Czuł ogromne podekscytowanie. Właśnie na to czekał. Okazję do pokazania wszystkim, na co go stać. Chciał udowodnić sobie i innym, że nie będzie tylko kolejnym, zwykłym psychiatrią. On osiągnie coś w życiu. Jego imię będzie na ustach wszystkich ludzi dzięki tej młodej dziewczynie. Zadowolony z siebie uśmiechnął się i powrócił do czytania książek. Przeglądał opasłe tomiszcza w poszukiwaniu choćby najmniejszej wzmianki na temat przypadku podobnego do tej dziewczyny. Zerknął pobieżnie na dokumenty znajdujące się przed nim. Mary. Najbardziej pospolite imię w Stanach Zjednoczonych zostało nadane tak niezwykłej osobie. Ona też będzie sławna. Dzięki niemu. Gdy już ją uleczy, będą jeździli po całym kraju, a ona będzie opowiadać ludziom, jakim wspaniałym jest człowiekiem i jak szybko ją uzdrowił. Kto wie, może parę lat później wezmą ślub i dadzą brukowcom nowy temat? Ludzie będą kiwali ze zrozumieniem głową, będą go jeszcze bardziej podziwiali. Ten obraz pojawiał się przed jego oczami wyraźnie, z każdym szczegółem. Rozpierała go nadzieja, że to są nie tylko wytwory jego wyobraźni, ale wizje czekającej go przyszłości. Westchnął z tęsknotą i ponownie pogrążył się w czytaniu.
Po paru długich minutach rozległo się pukanie. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech, po chwili jednak spoważniał i przybrał najbardziej profesjonalny ton, na jaki było go teraz stać:
- Proszę wejść.
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Po pomieszczenia wszedł barczysty mężczyzna – Lloyd, za sobą ciągnął drobną kobietę, która miała nieobecny wzrok. Pielęgniarz odchrząknął głośno.
- Dzień dobry, doktorze Draber. Przyprowadziłem dziewczynę.
- Dziękuję, Lloyd. – Lekarz wstał ze skórzanego fotela i podszedł do dziewczyny. – Witaj Mary, jak się dziś czujesz?
Bardzo powoli brunetka uniosła głowę i spojrzała na człowieka pustym wzrokiem, jej dolna warga lekko drgała. Drobne palce kurczowo zaciskała na brzegu koszuli.
John westchnął z głęboką frustracją.
- Kiedy brała leki?
- Godzinę temu, doktorze - odpowiedział grzecznie sanitariusz.
Świetnie – pomyślał lekarz. – Czyli teraz zaczyna działać, najpewniej uśnie w ciągu najbliższych minut.
- Kto ma dyżur po tobie? – zapytał zmęczonym głosem psychiatra.
- Chyba Lucjusz, panie doktorze.
- Dobrze, powiedz mu, żeby ją do mnie przyprowadził przed wieczornym podawaniem leków, a teraz zaprowadź Mary do bawialni. Po takiej dawce leków nie da się z nią rozmawiać.
Lloyd kiwnął lekko głową. Sanitariusz zastanawiał się, czego lekarz oczekiwał po tej pacjentce, bo według niego była równie mało komunikatywna przed jak i po zażyciu leków. Jednak mężczyzna nie wypowiedział swoich wątpliwości na głos. Wyprowadził Mary z gabinetu i poprowadził ją w stronę bawialni.
Gdy drzwi zamknęły się, lekarz uderzył pięścią w biurku, powodując uniesienie się małych przedmiotów. Złość, którą poczuł w danym momencie, była wręcz obezwładniająca. Im bardziej oddalały się od niego wizję pociągającej przyszłości, tym większą odczuwał wściekłość. Po chwili odetchnął głośno, policzył od dziesięciu to zera i usiadł ponownie przy biurku. Lekko trzęsącą dłonią przewrócił stronę książki i pogrążył się w czytaniu.
~*~
Bawialnia, jak nieoficjalnie nazywali to pomieszczenie sanitariusze i lekarze, była pokojem, gdzie przebywali pacjenci, zdolni do współegzystowania z innymi chorymi. Najczęściej były to osoby z lekkim zaburzeniem osobowości lub niegroźną depresją. Hospitalizowani znajdujący się tutaj z powodu poważnych paranoi czy nerwic zazwyczaj zostawali całe dnie w swoich pokojach, bojąc się wychodzić gdzie indziej, niż do gabinetu lekarza, który się nimi zajmował.
Obecność pacjenta w bawialni zależała od jego własnej decyzji i dobrej woli prowadzącego go psychiatry. To była jedyna możliwość na wyrażenie swojego zdania, jaką posiadali chorzy. Pytanie stawiane im codziennie przez pielęgniarzy, dawało posmak wolności i sposobność decydowania o zaledwie kilku godzinach własnego życia.
Każdego dnia około godziny dziesiątej sanitariusze chodzili po pokojach i zabierali chętnych do bawialni. Dla niektórych pacjentów był to najmilej spędzony czas w ciągu całego dnia. Inni przychodzili tu tylko z braku możliwości pójścia gdziekolwiek indziej albo z chęci zmiany pomieszczenia.
Pokój ten miał bardzo skromny wystrój. Na środku stało parę stołów i krzeseł wokół nich. Przy oknach znajdowały się wąskie ławeczki, a na ścianach parę obrazków przedstawiających swojskie widoki.
Kiedy Lloyd wprowadził do pomieszczenia Mary, ta rozglądnęła się nerwowo po pomieszczeniu. Świat postrzegany jej oczami był niewyraźny, zamazany. Gdy tylko poczuła, jak sanitariusz puszcza jej ramię, ruszyła w kierunku okna. Miała wrażenie jakby były to wrota do innego świata, z których sączyło się jasne niemal oślepiające światło. W jej umyśle sala była czarna, opuszczona i przerażająca. Lekko zatoczyła się, gdy nie zauważywszy krzesła, wpadła na nie, lecz zignorowała mebel. Kiedy wreszcie dotarła do okna, oparła dłonie o zimne kraty. Próbowała jakoś ruszyć metalowe zabezpieczenie, ale jej palce tylko ślizgały się po stalowej powierzchni. Uniosła lekko głowę i popatrzyła na słońce. Szybko zamknęła oczy, gdy tylko promienie słoneczne dosięgły jej źrenic. Gdy ponownie uchyliła powieki, zobaczyła przed oczyma czarne plamki. Zaczęła pocierać oczy ze strachem. W jej głowie pojawiła się przerażająca wizja, że ciemność znajdująca się w pokoju zaczęła wchodzić do jej wnętrza i pożerać ją od środka. Cofnęła się krok do tyłu i wpadła na stół. Sanitariusz siedzący w stróżówce poderwał lekko głowę znad czytanej gazety, ale gdy zobaczył, że wszystko jest w porządku powrócił do oglądania rozbieranej sesji swojej ulubionej aktorki.
Mary z przerażeniem osunęła się na podłogę. Zasłoniła twarz rękami i zaczęła poruszać głową w przód i tył, mrucząc pod nosem.
Marek z zaciekawieniem patrzył na nową dziewczynę. Odkąd zamieszkał w szpitalu, usilnie próbował znaleźć kandydatkę na partnerkę wiecznego życia. Jednak wszystkie kobiety znajdujące się w tej placówce wydawały mu się niewłaściwe. Zbyt brzydkie albo niezrównoważone, niektóre były miłe, ale brakowało im czegoś… fascynującego. Kiedy tylko dostrzegł nową pacjentkę, stwierdził, że stanowi ona idealną kandydatkę. Chcąc zaprezentować się jak najlepiej, wstał z zajmowanego przez siebie krzesła i dostojnym krokiem ruszył w kierunku klęczącej dziewczyny.
Stanął nad nią, po czym odchrząknął lekko, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Jednak kobieta pozostała niewzruszona i dalej poruszała głową to w przód i tył, mamrocząc pod nosem. Marek ukłonił się przed nią i zaczął mówić, uwodzicielskim, w swoim mniemaniu, głosem:
- Witaj, niewiasto. Co sprowadziło cię do tego nieprzyjemnego miejsca?
Mary drgnęła, słysząc czyjś głos tak blisko siebie. Powoli, z pewnym wahaniem, odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę stojącego nad nią. Otwierała usta, żeby coś powiedzieć, gdy to znowu nadeszło. Nie mogąc się kontrolować, jej oczy rozszerzyły się ze strachu i osunęła się na posadzkę. Podwinęła kolana pod brodę i zaczęła drżeć. Jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że powinna się uspokoić, że wszystko będzie dobrze. Może to tylko fałszywy alarm. Ostatni szept mający zapobiec panice utonął gdzieś pośród krzyku kobiety.
W jednym momencie poczuła przeszywający ból w głowie. Miała wrażenie, że za kilka sekund jej czaszka eksploduje pod wpływem tego wszechogarniającego uczucia. Jakby ktoś wsadził do jej mózgu urządzenie sprawiające, że wszystkie neurony zaczynają się palić. Każda pojedyncza komórka zapalała się, a potem powodowała wybuch następnej znajdującej się tuż obok. To było jak domino, czuła jedną eksplozję po drugiej. Gdy już myślała, że nic jej nie uratuje, a głowa zaraz wybuchnie, wszystko ucichło. Przestała odczuwać ból. Nie czuła już niczego.
Z każdej strony otaczała ją czerń, nicość. Nagle znikąd pojawiła się niewielka smuga światła. Wątłego, które zdawało się być tylko złudzeniem człowieka zbyt długo przebywającego w ciemności. Jednak Mary wiedziała już, jaka jest kolej rzeczy. Ruszyła w kierunku źródła jasności. Starała się złapać między palce wąską stróżkę, lecz próby te były nadaremne.
W końcu podeszła do miejsca, gdzie znajdował się otwór. Malutki. Wysoko nad jej głową. Ostrożnie wspięła się na palce i powoli zaczęła rozrywać skorupę. Po oderwaniu pierwszego kawałka, wyrwa zrobiła się na tyle duża, że mogła wsadzić tam dłoń. Próbowała ignorować lepką, śmierdzącą substancję, która znajdowała się z drugiej strony. Po kilku sekundach pisnęła cicho, gdy coś przebiło jej skórę. Szybko wyciągnęła dłoń i dokładnie obejrzała. Znajdowało się tam duże nacięcie. Jakby ktoś przeciął jej rękę. Dziewczyna postanowiła zignorować ból, wiedziała, że im szybciej wyrwie się z tego miejsca, tym lepiej dla niej.
Śpiesznie zaczęła odrywać kolejne kawałki skorupy. Gdy tylko wkładała rękę na drugą stronę, coś boleśnie smagało jej skórę. Zadrapania były coraz głębsze. Po jej rekach zaczęła intensywnie spływać krew. Stróżki czerwonej substancji ciekły coraz szybciej. Na białej sukience zaczęły pojawiać się wielkie plamy. Dziewczyna syknęła głośno, kiedy poczuła, jak coś wbija się jej pod skórę. Szybko wyciągnęła dłoń. Spojrzała na palce, które były całe pokryte krwią. Zaczęła wycierać je szybko w boki sukienki, jednak ból stawał się coraz intensywniejszy. Popatrzyła ze strachem na dłoń i zobaczyła, że jakiś kolec przebił sam środek paznokcia jej palca wskazującego. Odwróciła głowę w drugą stronę i zdecydowanym ruchem wyrwała cierń. Syknęła głośno, czując coraz większy ból. Po chwili spojrzała uważnie na wyciągnięty przedmiot. Był to biały pazur. Bez większego zastanowienia odrzuciła go daleko za siebie i powróciła do przedzierania się przez skorupę. Usilnie ignorowała ból, który odczuwała w całych rękach. Pazury raz po raz smagały jej skórę, ale nie mogła się poddać. Chciała uciec z tego miejsca. Dobrze wiedziała, że jedyna droga to ta znajdująca się przed nią. Dlatego wytrwale odrywała lepiące się kawałki i rzucała je za siebie. W końcu wyrwa była na tyle duża, aby przez nią przejść. Gdy tylko przełożyła nogę poczuła, że coś ją podrapało po łydce. Bała się tego, co znajdowało się za skorupą, ale wiedziała, że nie ma stąd innego wyjścia. Wzięła głęboki oddech i szybko przeszła na drugą stronę. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła przerażające obrazy. Cofnęła się, odczuwając za plecami lepką ciecz. Chciała odwrócić głowę, ale nie mogła. W ostatecznym momencie zaczęła głośno krzyczeć i zamknęła oczy.
Kiedy je znowu otworzyła, znajdowała się w jakimś białym pokoju. Ktoś przyciskał ją do ziemi, druga osoba próbowała wyprostować jej rękę. Mary poddała się bez walki, spoglądając przez okno na czarne chmury. Powoli poczuła jak jej mięśnie przestają boleć i obraz przed jej oczami znika. Po kilku sekundach nie słyszała już odgłosów z zewnątrz, tylko cichutki szept nadziei mówiący, że teraz będzie już dobrze. Powoli pogrążała się w błogim śnie.
~*~
Lucjusz nie posiadał żadnego daru. Czasem żałował, że nie ma w jego wampirzym życiu czegoś, co dodawałoby jego egzystencji pikanterii. Ubolewał także nad faktem, że ostatnio nie mógł znaleźć nikogo, z kim chciałby spędzić więcej, niż kilka miesięcy. A te wydawały się w jego długim życiu czymś ulotnym jak sekunda dla człowieka.
Lucjusz, jako wampir, który skrzętnie pielęgnował swoje człowieczeństwo, miał wyrzuty sumienia z powodu popełnionych grzechów. Martwiły go te liczne sytuacje z odległej przeszłości, gdy nie umiał jeszcze nad sobą panować i zabijał ludzi. Tych wartościowych. Nie martwił się przybłędami, którzy tylko obrażali innych swoim istnieniem. Nie, w jego życiu zdarzyło się, że skrócił życie kogoś wartego uwagi, obdarzonego niepospolitym talentem. Jednak czasem przyjęcia i uduchowione spotkania artystów wymykały się spod kontroli i często lała się na nich krew. A czy dało się odeprzeć tą wspaniałą woń czerwonej substancji, która zachęcała swoim niepowtarzanym zapachem? Teraz umiałby odmówić, ale wieki wcześniej miewał z tym problemy.
Jednakże Lucjusz nie żałował niczego bardziej, niż podarowania życia. Raz spotkał osobę tak wyjątkową, że nie mógł się opanować i dał jej w prezencie nieśmiertelność, z początku obezwładniającą swoją słodyczą, jednak w pewnym momencie zmieniającą się tylko w nieprzyjemną torturę. I tak było z jego życiem. W końcu wydawało się zbyt przytłaczające, potrzebował towarzystwa i wtedy go spotkał. Wydawał się idealny. Inteligentny, charyzmatyczny i wręcz obnoszący się z swoją dostojnością. Poza tym dysponował niezwykłą intuicją. Nie mógł się temu oprzeć. Z początku wszystko wydawało się idealne. Spędzali razem tyle czasu, rozumieli się prawie bez słów. Początkowa przyjaźń i szacunek zaczęły się zmieniać w coś głębszego. Bardziej obezwładniającego. Namiętnego.
Miał w sobie tak wiele nadziei. Każdy dzień był bardziej wyjątkowy od poprzedniego. Liczył na to, że nic ich już nie powstrzyma, że zawsze ze sobą będą. Gdziekolwiek się tylko pojawiali, ludzie podziwiali ich, oddawali się im. Byli dla siebie panem i sługą. Nauczycielem i uczniem. Kochankami.
W końcu pojawili się na Dworze. Skąpani w blasku sławy. Przerażający i wzbudzający tak wielką zazdrość. Wtedy on, jego uczeń, zdradził go. Wybrał ich. Lucjusz nigdy nie odczuł większego bólu w całej swojej egzystencji. Ta mieszanka cierpienia i nienawiści, jaką odczuł, wyryła piętno na jego duszy. Od tej pory miał nadzieję, aby tylko zapomnieć.
Jednak wczoraj, ta dziewczyna, znowu rozgrzebała jego ból. Zaczął to odczuwać na nowo. Nie wiedział, co myśleć o jej domniemanej wizji przyszłości. Nie mógł już nikogo przemienić. Nie zniósłby kolejnej porcji rozczarowania. Poza tym, co miałoby go do tego skłonić? Wyrzucił niechciane myśli z głowy i sięgnął do kieszeni spodni po klucze do pokoju dziewczyny. Nawet, jeśli miała potencjał, nie widział cienia szansy, że da jej nieśmiertelność. Nie było na to najmniejszej nadziei.
Bardzo ładnie proszę o komentarze. A i ten "Dwór" to jest z dużej litery specjalnie, żeby nie było ^^ |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Czw 8:32, 27 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 15:17, 26 Sie 2009 |
|
Muszę skomentować, choć mi nie wypada jako pierwszej.
Niobe, długo zabierałam się do betowania rozdziału, za co serdecznie Cię przepraszam i dziękuję bardzo za cierpliwość w oczekiwaniu.
Jednym z powodów, który opóźnił moją pracę był początek rozdziału. Przyznaję szczerze. Zaczęłam czytać i szybko się znużyłam pierwszą stroną, ale po przeczytaniu całości, twierdzę, że to było dobre posunięcie - spokojnie przejść do właściwej akcji.
Fragment z urojeniami Alice powalił mnie na kolana. Napisałaś to rewelacyjnie i bardzo plastycznie.
Druga sprawa, która intryguje to Volterra.
Już się dopytywałam, to nie Aro , ale w takim razie kto? Felix, a może Demetri. Ty masz słabość do Demetriego, więc to będzie mój strzał.
Moja droga, podziwiam Cię za podjęcie się tematu i realizowanie go tak, jak na to zasługuje.
Czekam już z niecierpliwością na kolejny rozdział, który trafi w moje szpony i obiecuję szybciej się za niego wziąć. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iglak17
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podkarpacie
|
Wysłany:
Śro 19:34, 26 Sie 2009 |
|
Ten dzień jest świetny! Tyle fajnych opowiadań dziś zaktualizowano... Żyć, nie umierać!
***
Ach, ta Sonata Księżycowa. Piękny utwór. Taki nastrojowy... Pasuje tu, jak najbardziej.
Na początek, póki pamiętam:
Cytat: |
Gdy tylko wkładała rękę na drugą stronę ,coś boleśnie smagało jej skórę. |
Spacja i przecinek zamienili się miejscami.
A teraz komentarz właściwy.
Bardzo dobry rozdział. Powoli akcja zaczyna przyspieszać.
Doktor John jest pełen zapału do swojej pracy. Marzy o spektakularnym sukcesie z nową pacjentką i sławie. Nie jestem pewna, co o nim myśleć. Z jednej strony oczywiście robi dobrze, wykazuje się inicjatywą i chce poznać dokładnie przypadek Mary, ale z drugiej jest taki niecierpliwy i ma w sobie coś takiego, że odczuwam do niego niechęć, której nie potrafię uzasadnić.
Komentarz Marka wzbudził uśmiech na mojej twarzy. Taak, Alice faktycznie byłaby idealną partnerką na wieczność... Tyle, że nie dla niego .
Majaki Alice... Rewelacja. Opisane idealnie. Taki chaos, amok... Wszystko niezwykle obrazowe i płynne. Podobało mi się.
Kim był towarzysz stworzony przez Lucjusza? Nie Aro, Marek i Kajusz, oni są starsi. Aż z ciekawości zajrzałam do BD na spis wampirów. Demetri? Felix? Santiago, Corin, Afton (tak swoją drogą, to nie pamiętam ich z kanonu ani trochę)?
Nie mogę się doczekać kolejnej konfrontacji Lucjusza i Alice, podobnie, jak niecierpliwie czekam na kurację, którą dla naszej bohaterki zasugeruje jej doktor prowadzący.
Wena, wena, wena! Bo podoba mi się ogromnie.
Pozdrawiam serdecznie,
i.17 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aryaa
Wilkołak
Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Śro 21:03, 26 Sie 2009 |
|
Muszę przyznać, że jest to, jak na razie, najlepsza łatka jaką czytałam. A pisać łatki nie jest łatwo. Niezliczoną ilość razy zastanawiałam się jakie były losy Alice przed przemianą. A saga nie udzieliła mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Tadam, oto jest to, na co czekałam Akcja rozgrywa się powoli... ale nie wiem, czy mam się cieszyć, czy raczej smucić z tego powodu. Na razie stawiam na tą pierwszą opcję.
Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że to opowiadanie będzie lepsze od Twoich poprzednich. Jest to pewnie skutek szlifowania umiejętności pisarskich, a może po prostu "czuję" to opowiadanie. Czytając je... wszystko widzę. Świetna narracja. Myślę, że najlepiej idzie Ci w trzecioosobowej
Alice nie chce zostać wampirem? Kogo obdarzył namiętnością Lucjusz? Jak będzie przebiegała kuracja Alice? Co zdarzy się w zamku (bo czuję, że nie będzie kolorowo)? itd. Zbyt wiele pytań jak na moją niecierpliwą duszę. Muszę, muszę mieć szybko nowy rozdział
Skoro wena Ci dopisuje, to życzę czasu I przepraszam za tak chaotyczny komentarz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Czw 16:20, 27 Sie 2009 |
|
Ja. Chcę. Elektrowstrz... Ekhm. Przepraszam. Moja mała obsesja.
Super rozdział. Aż nie wiem, co napisać. Może w takim razie wypunktuję, czego nigdy wcześniej nie robiłam, ale serio ciężko mi ubrać w ładne słowa swoje odczucia po tym rozdziale.
- Marek to ziom. Kocham gościa po prostu.
- Lucjusz ma ciekawą historię. Nawet nie próbuję zgadywać, kto był jego kochankiem. Wolę przeczytać o tym w kolejnych rozdziałach.
- Świetny opis urojeń Alice. Och, jak ja lubię czytać takie rzeczy.
- Johna nie lubię.
- Błędów nie zauważyłam, plus dla bety.
- Bardzo szybko się czytało. Aż zaczęłam żałować, że tak krótko, chociaż nigdy tego nie robię, bo ja lubię krótko.
Generalnie czekam na następną część. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|