|
Autor |
Wiadomość |
krwawa_mary
Nowonarodzony
Dołączył: 05 Paź 2009
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 20:44, 13 Sie 2010 |
|
cieszę się, że powróciłaś do pisania :) szczerze mówiąc stęskniłam się za Niewidzialną dziewczyną, choć sama nie miałam czasu czytać, ale już nadrobiłam zaległości i mam nadzieję, ze u Ciebie wszystko już jest dobrze i będziesz mogła dalej tłumaczyć :) i mogę napisać to samo co moja poprzedniczka -
Cytat: |
Uwielbiam Kim i Jareda. |
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:37, 16 Sie 2010 |
|
Ta ta ta dam!
Panie i panowie, oto przed Wami kolejne dwa rozdziały "Niewidzialnej dziewczyny". :)
Wielkimi krokami zbliżamy się do końca historii. Planuję jeszcze dwie aktualizacje i powinny się one pojawić do końca sierpnia.
No i oczywiście dziękuję pięknie za te dwa komentarze pod poprzednim komunikatem. :)
A, i miłej lektury życzę. :)
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia (dziękuję, dziękuję, DZIĘKUJĘ :))
___________________________________________________________
Piosenka polecana przez autorkę do rozdziału numer dwadzieścia dwa:
Love Story w wykonaniu Taylor Swift
___________________________________________________________
Rozdział 22
"Nudny" to podstępne słowo
Wtorek, 5 czerwca
Drogi Pamiętniku,
Jared wrócił dopiero późno w nocy. Minęła już dwunasta, ale nie mogłam spać, więc ciągle czuwałam, kiedy przekroczył parapet okna w moim pokoju. Wyglądał na wyczerpanego i wymizerowanego, jakby ktoś wyssał z niego życie i pozostawił jedynie zimną, pustą muszlę. Tylko że i tak promieniowało od niego ciepło. Bo przecież Jared – moja gorąca muszelka – zawsze jest ciepły.
Kiedy wszedł do środka, nie odezwał się ani słowem. Wszystkim, co miał na sobie, była para niechlujnych szortów, których dni świetności minęły wieki temu i które nie rozlatywały się chyba tylko dzięki paru pojedynczym szwom. Praktycznie przebiegł przez pokój i mocno mnie przytulił (zanim się zjawił, siedziałam na brzegu łóżka, czytając książkę o Sokratesie). Potem zamarliśmy tak na chwilę, obejmując się nawzajem, a ja starałam się dobrze zapamiętać uczucie, jakie towarzyszyło mi, gdy jego ciało znajdowało się tak blisko mojego.
W końcu mnie puścił i spytał, dlaczego nie śpię, więc wyjaśniłam, że za bardzo się zamartwiałam, by móc się położyć. On odpowiedział, że też nie mógł zasnąć. Wydawało mi się jednak, że trapiły go problemy inne niż te, z którymi borykałam się ja.
Przez dłuższy czas panowała cisza. Milczący Jared siedział tuż obok, tuląc mnie do swojego torsu. Już miałam wybuchnąć pytaniami na temat tego, co przeczytałam w gazecie, ale coś w jego kurczowym uścisku sprawiało, że się powstrzymałam. Takie zachowanie – jakbym zaraz miała prześlizgnąć mu się między palcami i na zawsze zniknąć – oraz wyraz twarzy – sztywny, pochmurny grymas, tak bardzo upodabniający go do Sama – wyraźnie mówiły, że powinnam trzymać buzię na kłódkę.
Dochodziło wpół do drugiej, gdy usłyszeliśmy skradającego się pod okno wilka. Jared pewnie wyłapał to na długo przede mną, bo westchnął głośno, jakby odczuwał jednocześnie skruchę i zniecierpliwienie. Zwietrzę zawyło, więc chłopak podszedł do okna i wymamrotał coś do niego, używając imienia Embry.
Wkrótce obrócił się w moją stronę z przerażającym wyrazem twarzy – mieszanką strachu i umiarkowanego niepokoju. Poczułam dziwne sensacje w brzuchu, kiedy wracał do miejsca, które zajmowałam. Nagle – zanim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje – wylądowałam na plecach z unieruchomionymi nad głową rękami, a on mnie całował. Tym razem nie było to słodkie ani romantyczne, ale z obu stron wypełnione napięciem i niewypowiedzianymi na głos lękami. Wiedziałam, że Jared też to wyczuł, bo po tym, jak się od siebie oderwaliśmy, patrzył na mnie bardzo długo, aż w końcu spytał, czy wszystko w porządku. Kiwnęłam tylko głową, nie chcąc dać szansy mojemu niewyparzonemu językowi na zdradzenie prawdy, i kazałam mu już iść. I poszedł.
Teraz jest za piętnaście czwarta, a ja nadal nie mogę zasnąć. Za kilka godzin muszę iść do szkoły, więc chyba powinnam spróbować jeszcze raz. Pozostał tylko jeden dzień do czwartkowych egzaminów końcowych. Ciekawe, czy mama pozwoli mi go opuścić...
Środa, 6 czerwca
Drogi Pamiętniku,
tego dnia nie widziałam się zbyt długo z Jaredem. Ze szkoły wypuścili nas po połowie wszystkich zajęć, abyśmy mieli więcej czasu na naukę przed czwartkowymi i piątkowymi egzaminami. Muszę przyznać, że tak właściwie to nie zasiadłam do książek. Bo niby jak mam przejmować się jakimś kumulatywnym testem z historii pana Pety, kiedy wredne, spragnione krwi potwory biegają na wolności i to praktycznie w moim ogródku?!
W każdym razie, zamiast się uczyć, poszłam odwiedzić Emily, gdzie oczekując na powrót patrolujących okolicę chłopców, spędziłam trochę czasu na zabawie z Claire, niezwykle uroczym wpojeniem Quila.
Tuż po siódmej członkowie sfory niczym burza wpadli do małego domku, zdając się być pogrążonym w czymś, co wyglądało na poważną, wieloosobową sprzeczkę. Jedynie Quil natychmiast do mnie podbiegł i niemalże wyrwał z rąk biedną, małą Claire.
Po chwili odszukałam wzrokiem Jareda. Znajdował się dokładnie w samym centrum awantury, wymieniając z Embrym poirytowane spojrzenia. Obaj wykrzykiwali słowa takie jak „impreza”, „pijawki” i „głupi”, od czasu do czasu dorzucając do nich imię Jacoba. Trudno było usłyszeć coś więcej w tym okropnym hałasie, jaki robili, ale razem z Emily szybko wydedukowałyśmy, że Jacob został zaproszony na przyjęcie z okazji ukończenia szkoły organizowane przez Bellę Swan i ma się ono odbyć w...
Och, Pamiętniku, zapomniałam Ci o czymś wspomnieć! Jakiś czas temu, po ognisku, podczas którego opowiadano legendy, udało mi się wydusić z Jareda pewien skąpy fakt na temat Belli – spotyka się ona z jednym z tych wampirów, przez które chłopcy z rezerwatu stali się wilkołakami. Gdy się o tym dowiedziałam, o mało co nie dostałam zawału... Ale mniejsza z tym.
Jak już mówiłam, przyjęcie z okazji ukończenia szkoły organizowane przez Bellę Swan ma się odbyć w krypcie... to znaczy, w domu wampirów. Jacob chce tam iść (od początku podejrzewałam, że czuł do tej dziewczyny „coś więcej”), ale Sam z kolei nie chce o tym słyszeć. Wcale go za to nie potępiam. Nigdy nie pozwoliłabym Jaredowi iść do domu pełnego wampirów.
Nie miałam okazji dłużej z nim porozmawiać. Później wpadł na moment do mojego domu, gdy siedziałyśmy z Cynthią w kuchni i piłyśmy herbatę. Zostawił mi na poduszce uroczy liścik, w którym napisał, że mnie kocha i zobaczymy się tak szybko, jak tylko będzie to możliwe, ale w ciągu kilku najbliższych dni czeka go dużo pracy. Nie zdradził, gdzie będzie ani co to za praca. Ale to nic, bo ja już wiem.
Czwartek, 7 czerwca
Drogi Pamiętniku,
nienawidzę czwartków! Egzaminy były okropne, a na dodatek przez calutki dzień nie widziałam Jareda. Mój humor zmienia się jak w kalejdoskopie i odkąd wróciłam do domu, niemalże doprowadziłam tatę do białej gorączki. Chyba tkwiący we mnie kawałeczek Cynthii wreszcie się uzewnętrznił.
W tej chwili powinnam się uczyć do jutrzejszego testu z biologii... siedząc przy oknie... z troską wertując wzrokiem otoczenie... mając nadzieję i modląc się, że mignie mi przed oczami wilk albo półnagi mężczyzna... Tak, ta sytuacja zapisana na papierze wydaje się nieco śmieszna.
Do mojej siostry wpadła jej przyjaciółka, Mandi. Kiedy to piszę, to one leżą na łóżku Cyn, wertując jeden z tych plotkarskich magazynów. Mandi wydaje się miła, ale z racji tego, że Cynthia zmienia przyjaciółki niemal tak szybko, jak wyjada cukierki Sno-Caps, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że już się więcej nie zobaczymy. Nic nie mogę poradzić na to, że chciałabym, żeby to ona zamiast Cynthii była moją młodszą siostrą. Wydaje się o wiele mniej zgryźliwa i nie tak całkowicie zadufana w sobie. Z tego, co zdążyłam zaobserwować, wnioskuję, że jedyną jej irytującą cechą jest to, że lubi dużo mówić o swoim chłopaku, Matthew.
Może zapytam rodziców, czy nie dałoby się wymienić Cynthii na kogoś innego, nawet za drobną dopłatą...
Dobra, teraz naprawdę biorę się za naukę.
Piątek, 8 czerwca
Drogi Pamiętniku,
test z biologii nie był aż taki zły, jaki myślałam, że będzie. Dzisiaj znowu nie widziałam Jareda i naprawdę zaczynam się martwić. Poszłam po szkole do domu Emily i Sama, ale nikogo tam nie zastałam. Nadeszły wakacje i nieco żałuję, że nie muszę się już uczyć ani stresować pracami domowymi, bo pozwalało mi to choć na chwilę oderwać się od ponurych rozmyślań. A jeśli wcześniej sądziłam, że siedząc w domu i nie robiąc nic poza użalaniem się nad sobą, wiodłam beznadziejne życie, to grubo się myliłam. Teraz jest jeszcze gorzej. Siedzę w domu, użalam się nad sobą i się martwię.
Od tego czekania i zamartwiania się chyba zwariuję...
Dzwoniła Catherine. Ona przeprosiła mnie, a ja ją. W przyszły piątek zamierzamy urządzić sobie babską noc, tak jak za dawnych czasów. Spytałam, czy nie ma ochoty do mnie wpaść – może obecność drugiego człowieka złagodziłaby nieco mój ogromny lęk – ale nie mogła, bo przygotowują się z rodzicami do weekendowego wypadu na camping i wrócą dopiero we wtorek.
Och, no dobrze. To z ich strony naprawdę odważny wyczyn.
Sobota, 9 czerwca
Drogi Pamiętniku,
nadal żadnych wieści od Jareda. Jak tylko skończę to pisać, idę do Sama i Emily. Mam nadzieję, że tata będzie na tyle zaabsorbowany wiadomościami o piątej, że uda mi się niepostrzeżenie wymknąć z domu. Zamierzam zażądać pewnych wyjaśnień. I nie odejdę, póki ich nie uzyskam.
Jest wpół do szóstej. Wróciłam. Bez żadnych wyjaśnień. Jestem żałosna. A Sam straszny. Zwłaszcza gdy jest zmęczony i głodny.
Niedziela, 10 czerwca
Drogi Pamiętniku,
ciągle zero Jareda. Zamiast niego mam przy sobie Cynthię (nie wyszła nigdzie z przyjaciółmi, bo tata jej zabronił), która dzielnie dotrzymuje mi towarzystwa. Szczęściara ze mnie.
Poniedziałek, 11 czerwca
Drogi Pamiętniku,
to naprawdę zabawne, jak czasem życie potrafi być przewrotne. W zeszłym roku o tej porze martwiłam się egzaminami końcowymi i przeglądałam uważnie rocznik, mając nadzieję, że odnajdę w sobie tyle odwagi, by poprosić Jareda o wpis. Tego roku natomiast martwię się wampirami w Seattle i nagłym zniknięciem swojego chłopaka.
Kiedy moje życie stało się aż tak skomplikowane?
Wiesz, co nie jest skomplikowane? Słowa. Słowa nie są skomplikowane. Są proste, klarowne, nie próbują cię oszukać ani od ciebie uciec. Za wyjątkiem słowa „nudny”. „Nudny” to podstępne słowo. Źle brzmi. Tak właściwie to brzmi nawet okrutnie. Ale „nudny” to raczej słowo łagodne. Sprawdziłam to. Dwa razy. Jego definicja – za słownikiem Webster – to: „bez wyróżnika, czegoś interesującego bądź pobudzającego; mdły”.
Ze słowami znacznie łatwiej się pogodzić niż z ludźmi (za wyjątkiem tego wcześniej wymienionego). Czasem się zastanawiam...
- Kim?
Mogłabym przysiąc, że serce przestało mi bić na co najmniej sześć sekund. Czas zdawał się nie płynąć, gdy podnosiłam się z łóżka, a pamiętnik ześlizgnął się z moich kolan i uderzył w podłogę. Potknęłam się w pośpiechu, ale zdążyłam wrócić do pionowej pozycji, zanim ośmieliłam się zerknąć w stronę okna.
To, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. Nie od razu dostrzegłam ogromne zmęczenie emanujące z jego twarzy i sposobu, w jaki siedział, ponieważ skupiłam się na błyskach widocznych w jego oczach, gdy na mnie patrzył.
- O mój świecie kochany... – wydyszałam, biegnąc w kierunku okna. – Jared! – dodałam, wpadając w jego otwarte szeroko ramiona. Przycisnął mnie mocno do siebie, niemalże pozbawiając tchu.
- Kim, Kim, Kim... – powtarzał szeptem, całując czubek mojej głowy.
- Już dobrze, jestem tutaj – wymamrotałam w jego szeroki tors, mając nadzieję... nie, modląc się o to, by znaleźć słowa, które w jakiś sposób przyniosłyby mu ulgę. Te zdawały się działać, bo po chwili wziął moją twarz w swoje ogromne dłonie i pocałował mnie z takim uczuciem, które graniczyło z przemocą.
Nasze usta poruszały się tak naturalnie, jakby robiły to przez lata, jakby były dla siebie stworzone. Rozpalona ręka Jareda powędrowała w dół moich pleców, zatrzymując się przy rąbku niebieskiej koszulki, która służyła mi za piżamę.
Nagle znaleźliśmy się na podłodze i mimowolnie oplotłam nogami jego talię. Po chwili podniósł mnie i przeniósł przez pokój, ani na sekundę nie przestając całować. Wplotłam palce w jego włosy, podczas gdy on musnął wargami linię mojej szczęki i umieścił je na szyi.
W pewnym momencie lekko ugryzł mnie nieco ponad obojczykiem, po czym zatuszował ślad swoim językiem. Westchnęłam głęboko i z powrotem przyciągnęłam jego twarz do mojej. Padliśmy na łóżko i sprężyny głośno jęknęły, ale w ogóle się tym nie przejęłam.
Ciepło Jareda zdawało się mnie pochłaniać, dogłębnie przenikając każdy cal mojego ciała aż do szpiku kości. Czułam na sobie każdą linię jego ciała, każdy ucisk... Pasowaliśmy do siebie idealnie, jak dwa puzzle, jak yin i yang – niezdolni do życia osobno, ale razem stanowiący doskonałe ucieleśnienie piękna i miłości, jedna dusza w dwóch ciałach.
Właśnie w tym momencie wszystkie moje lęki i obawy nagromadzone podczas ostatnich kilku tygodni rozpłynęły się w powietrzu. Teraz istnieliśmy tylko my – Jared i ja. Nie liczyło się nic poza pocałunkami i czułością oraz miłością promieniującą z każdego otarcia naszych ust i elektryzujących muśnięć palców.
- Kocham cię – wyszeptał Jared, swoim gorącym językiem dotykając moich warg.
Tu i teraz na całym świecie istnieliśmy tylko my i nasza miłość. Wiedziałam, że przewyższa ona wszystko, co Bóg, karma albo ktokolwiek inny był nam w stanie zaoferować.
___________________________________________________________
Piosenka polecana przez autorkę do rozdziału numer dwadzieścia trzy:
Broken w wykonaniu Lifehouse
___________________________________________________________
Rozdział 23
Strach
"Strach to tyran i despota: potworniejszy niż koło tortur, sprytniejszy niż wąż".
~ Edgar Wallace ~
Strach to śmieszna rzecz. Ma zaledwie sześć liter, ale obciąża je tyle emocji, że równie dobrze mogłoby stanowić określenie narwanego operatora wyrzutni rakietowej. Zabawne jest w nim to, że istnieją jego trzy odmiany, trzy definicje, trzy stopnie nasilenia. I właśnie to w ostatecznym rozrachunku czyni go kompletnie nieśmiesznym.
Pierwszy rodzaj strachu lubię nazywać „trzepoczącym”. Polega on na tym, że jest się rozdartym między dwoma rzeczami, zazwyczaj – tak jak w moim przypadku – miłością i odmową. Doświadczyłam go na własnej skórze wtedy, gdy Jared się we mnie wpoił. Wiesz, że czegoś pragniesz, ale tak ogromnie się boisz, że tego nie osiągniesz, że odpuszczasz sobie na starcie. Kiedy natomiast niespodziewanie to otrzymasz, ogarnia cię lęk, że już to zdobyłeś, aż w końcu do akcji wkracza obawa przed straceniem tego. Czasami, a zwłaszcza ostatnio, rozgrywała się zagorzała walka pomiędzy moim id a superego... Jeśli wiecie, co mam na myśli.
Drugi rodzaj strachu określam jako „incydentalny”. To ten gryzący, uporczywy terrorysta, czający się w najodleglejszych zakamarkach twojego umysłu i tylko czekający na moment triumfu, by móc zamienić się w pełni wykształcone, okropne straszydło. Suma summarum nie jest taki zły, jeśli potrafimy nad nim zapanować, lecz jeśli choć na krótką chwilę powinie ci się noga i stracisz koncentrację, rozprzestrzeni się w tobie szybciej niż wypowiesz „incydentalny strach”. Chyba najczęściej miałam z nim do czynienia parę miesięcy temu podczas nieobecności Jareda w szkole, gdy obawiałam się, że spadł klifu albo coś w tym stylu.
Trzeci i ostatni rodzaj strachu jest najgorszy – nadałam mu przydomek „niezgłębiony”. To on sprawia, że oblewa cię zimny pot, twoje serce gwałtownie przyspiesza, w uszach zaczyna huczeć krew i czujesz się tak, jakbyś dopiero co przebiegł maraton, choć nie możesz się poruszyć nawet o cal. Paraliżuje cię fakt, że nie masz już pełnej kontroli nad swoim życiem i nic tego nie zmieni. Panika, lęk i popłoch nieustannie zajmują twoje myśli, podczas gdy ty jesteś pochłaniany przez to, czego najbardziej się boisz. Ten rodzaj strachu dopada cię wówczas, gdy twój chłopak zmienia się tuż przed tobą w mityczną kreaturę i znienacka zaczynasz się czuć nie jak miła, chuda nastolatka, tylko jak miły, soczysty stek.
Dawno zdałam sobie sprawę, że wszystkie rodzaje mojego strachu wiążą się z Jaredem. Nie rozwodziłam się już nad tym, jak moje życie kręciło się wokół niego, a jego wokół mnie. To stało się zwykłym faktem.
Teraz, jeżeli to w ogóle możliwe, odczuwałam wszystkie odmiany lęku naraz. Trzepoczący strach wywoływały zwierzęce spojrzenia, jakie Jared rzucał w moją stronę ponad ramieniem Embry’ego, gdy sfora siedziała ściśnięta w kącie, zajęta opracowywaniem swoich planów. Wytrwale walczyłam z incydentalnym strachem, próbując ukryć obawy odnośnie ich sekretu, uwięzionego w prywatnym więzieniu mojego umysłu. Niezgłębiony strach karmił się niewiedzą i niezrozumieniem, co się tak właściwie działo.
- Kiiiiiiim!
Jęk Claire sprawił, że zarówno ja, jak i Quil spojrzeliśmy z zaniepokojeniem na siedzącego na moich kolanach brzdąca. Sam trzepnął chłopaka w ramię i wszyscy wrócili do strategicznych planów, jakie wymyślali przy stoliku do kawy w salonie domu jego i Emily.
- O co chodzi, niedźwiadku? – spytałam łagodnie, robiąc dłonią kółka na jej plecach. Odwróciła się i spojrzała na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami tak błagalnie, jak tylko potrafi dwulatka.
- O nie – powiedziałam automatycznie. - Na dzisiaj koniec z Barney’em. Obejrzałaś już wszystkie ze swoich sześciu kaset. I to dwa razy.
- Nie, nie, nie – odparła Claire i wydęła usta, a w jej oczach pojawiły się łzy. Zacisnęłam zęby. Nie będzie mną manipulował ktoś, kto nawet nie potrafi jeszcze poprawnie mówić.
Pokręciłam głową.
- Ploooooo-sę! – zawołała, obejmując moją twarz swoimi małymi dłońmi. Przez ostatnie dwa tygodnie nauczyła się wydłużać odpowiednie sylaby wyrazów, które znała i których często używała. Emily twierdziła, że to tylko pewien etap w nauce mówienia, ale ja miałam inne zdanie. Wiedziałam, że ta spryciara wynajdowała coraz to nowe i bardziej kreatywne metody, by dostawać od sfory i rodziny to, czego właśnie chciała. Praktycznie wszyscy byli już na skinienie jej malutkiej rączki.
- Claire, pamiętasz taką zasadę, kiedy ciocia Kim mówi „nie”? – zapytała Emily, wychylając się zza mojego ramienia. Dziewczynka nieco się nadęła i pokiwała głową.
- Nie i koniec! – powiedziała zdecydowanym tonem, patrząc na Emily i celując w nią pulchnym paluszkiem. Miałam nadzieję, że sposób, w jaki to pokazała, nie naśladował mojego zachowania.
- Racja, nie i koniec – potwierdziła Emily i zabrała ją z moich kolan. – A teraz chodźmy po ciasteczko i nauczmy się nowej zasady. Ta będzie się nazywała: „tylko pół godziny Barney’a dziennie”.
- Nie! – usłyszałam żałosny lament Claire, kiedy obie skierowały się do kuchni. – Nie i koniec!
Starając się oderwać od słuchania przytłumionych szeptów dochodzących z rogu pokoju, włączyłam telewizor, by obejrzeć wiadomości. Szybko zmieniałam kanały, aż natrafiłam na taki, w którym spiker ogłosił, że teraz przeniesiemy się do studia, gdzie Shannon zda nam sprawozdanie z wcześniejszej konferencji prasowej na temat Rębacza z Seattle. Przejrzałam jeszcze kilka innych stacji – każda gorsza od poprzedniej. Można było odnieść wrażenie, że wszyscy informowali jedynie o tym, co działo się ostatnio w Seattle, choć tak naprawdę nikt nie znał prawdy. Równie dobrze meteorolodzy z Florydy mogliby ostrzegać przed burzami w sezonie huraganów.
W końcu wyłączyłam odbiornik i sięgnęłam po gazetę, którą czytałam już kilka razy. Było to specjalne wydanie „National Geographic”, skupiające się na ochronie zagrożonych gatunków wilków z północy. Najwyraźniej dawno temu ktoś dokonał niefortunnego zakupu i jakimś sposobem wylądował on w saloniku Emily i Sama.
- Kim?
Natychmiast obróciłam głowę. Jared stał tuż obok, trzymając w ręku mój płaszcz. Podniosłam się z sofy i ruszyliśmy w stronę wyjścia, żegnając się po drodze z innymi.
- Zobaczymy się później – obiecała Emily z wymuszonym uśmiechem na ustach, wcześniej obdarowawszy mnie talerzem ciastek dla mojej rodziny.
- Przyjdziemy po ciebie rano! – zawołał jeszcze Sam, zanim drzwi się za nami zatrzasnęły. Jared kiwnął tylko głową, ciągle idąc w kierunku furgonetki, którą dzielił z resztą sfory.
Próbowaliśmy przekonać mojego ojca, żeby pozwolił mi spać u Sama i Emily, ale odmówił. Uparcie trzymał się swojej zasady nieopuszczania mieszkania w ten weekend, chociaż jednocześnie zasugerował, że następna sobota będzie znacznie odpowiedniejsza na nocowanie poza domem. Tylko że wtedy, oczywiście, będzie już po starciu złych wampirów z dobrymi wampirami i wilkołakami. Czasem się zastanawiałam, czy tata wiedział więcej niż to okazywał. Albo może posiadał dziwacznie wyczuloną intuicję.
Jared spędzał więc tę noc w moim domu. Sam złagodził nieco swoje zwykłe, surowe zasady dotyczące nocowania u wpojeń, zapewne ze względu na niebezpieczeństwo, na jakie się mieli jutro wystawić. Ta świadomość przyprawiała mnie o ból brzucha.
Na szczęście Cynthia od zawsze spała bardzo mocno. Urodziła się z chorobą, która uniemożliwia kościom prawidłowe wchłanianie wapnia, przez co stają się one słabe i gąbczaste. Lekarstwa, które brała przed pójściem do łóżka – dwie pigułki w kolorze niebieskim i zielonym – działały również jak środki nasenne, więc co noc spała nieprzerywanie przez osiem godzin, nie przesuwając się nawet o cal.
Uznawanie dolegliwości siostry za pomyślne zrządzenie losu może wydawać się nieco egoistyczne, ale miałam już za sobą wystarczająco dużo nocy, podczas których musiałam znosić jej chrapanie i mówienie przez sen. I to bez możliwości obudzenia jej i kazania się zamknąć. Teraz traktowałam to jako nagrodę za moje poświęcenie.
Szczęście uśmiechnęło się do nas również dwa tygodnie temu, kiedy Cyn strasznie się na mnie wściekła i namówiła tatę, by oddzielił jej część pokoju od mojego prowizoryczną „ścianką”. Wkrótce stare, przebarwione prześcieradło, spoczywające dotychczas w szafie na pościel, zawisło pomiędzy naszymi łóżkami, efektownie dzieląc pomieszczenie na pół. Takie rozwiązanie dało nam obu nieco prywatności, jednak nie potrafiło zagłuszyć chrapania Cynthii, które przypominało odgłosy młota pneumatycznego.
- Możesz przestać? – poprosiłam spiętym głosem Jareda, patrząc, jak spaceruje w kółko pomiędzy moją komodą, regałem i szafą. – Wiem, że Cynthia śpi jak zabita i w ogóle, ale nie nadstawiajmy naszego szczęścia na zbędny szwank. – Szarpnęłam znacząco głową w stronę części pokoju mojej siostry.
- Wybacz – przeprosił, siadając na krawędzi łóżka. – Trochę się denerwuję.
- O tak, też się będę denerwować... – zaczęłam, ale zaraz przerwałam. – Właściwie to już się denerwuję, chociaż to nie ja muszę iść walczyć z gromadą złych zombie. – Próbowałam umniejszyć wagę sytuacji poprzez żart, ale zabrzmiał on bardziej jak żałosne skomlenie.
- Ale ja nie denerwuję się w taki zwykły sposób – sprostował, rytmicznie uderzając stopą w dywan. - Czuję się bardziej podekscytowany... Chyba.
- Podekscytowany?
- O tak – potwierdził niebezpiecznie głośno. Pospiesznie go uciszyłam i rzuciłam zaniepokojone spojrzenie w stronę miejsca, gdzie za prześcieradłem majaczyła sylwetka śpiącej Cyn. – To znaczy, popatrz: ciągle się przemieniamy, patrolujemy i ćwiczymy, jakbyśmy na cos czekali, ale nie do końca wiedzieli na co. A teraz nie dość, że znamy przeciwnika, to jeszcze dokładnie wiemy, kiedy i gdzie się z nim zetkniemy.
- Mówisz o tym tak, jakbyś myślał o dacie zabawy w przedszkolu – odparłam zgorzkniałym tonem, na co Jared zachichotał i objął mnie ramieniem, przyciskając mocno do siebie.
- Boję się o ciebie – wyszeptałam w jego klatkę piersiową. – O was wszystkich.
- Nie masz powodu, by sie bać – zapewnił łagodnie. – Nawet my sie nie boimy.
- Wy, chłopaki, jesteście uzależnieni od adrenaliny. Zrobicie wszystko, by zdobyć działkę - podrażniłam sie z nim. Zaśmiał się, wywołując w moim brzuchu dziwne sensacje. – A jeśli któryś z was zostanie ranny?
- Wtedy po raz kolejny zobaczysz, jak szybko zdrowiejemy – przypomniał, bez wątpienia mając na myśli te wszystkie sytuacje, kiedy Paul odnosił dość poważne obrażenia w starciach z innymi członkami sfory, a już po chwili był w pełni wyleczony.
- A jeśli cos pójdzie nie tak z waszym planem? A jeśli przewyższą was liczebnie i dobre wampiry nie pojawią się na czas? A jeśli dobre wampiry przejdą na stronę tych złych? A jeśli...?
Wypowiedzenie ostatniego pytania udaremnił mi niespodziewany atak ust Jareda na moje wargi. Początkowo próbowałam się od niego odsunąć i zbesztać go za próbę uciszenia mnie, ale szybko wylądowałam na plecach, przyciskana do łóżka ciężarem jego ciała. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, zanim całkowicie zatraciłam się w delektowaniu odczuwania gorących pocałunków na ustach i elektryzujących ruchów palców na nagim brzuchu, gdzie kończyła się moja koszulka na ramiączkach.
Jakimś cudownym sposobem całowanie Jareda sprawiało, że nabierałam śmiesznie pozytywnego nastawienia do świata.
- Za bardzo się martwisz – szepnął, kiedy się ode mnie odsunął i położył na poduszce. – To niezdrowe.
- Szukasz guza pośród obnażonych kłów i nienasyconych gardeł spragnionych 0 Rh minus – odparłam ze śmiertelnie poważną miną. – To tez niezdrowe.
- Żadnych kłów – westchnął, zamykając oczy i przyciągając mnie do siebie, przez co leżałam teraz na wznak na jego torsie. Przez kilka minut nie odezwaliśmy się ani słowem. Nasze oddechy powoli się wyrównały, tyle że na jeden oddech Jareda przypadały dwa moje. Gdy przepowiadana burza ustąpiła miejsca śnieżycy, wcześniejszy deszcz zmienił się w białe płatki, a słupek rtęci w termometrze gwałtownie opadł. Bardzo cieszyłam się z tego, że Sam odpuścił dziś chłopcom patrolowanie, aby mogli odpocząć przed jutrzejszą bitwą. Nikt nie zasłużył na przebywanie na dworze w taką pogodę.
- Jared? – spytałam niepewnie.
- Mmm?
- Obiecaj mi... – zaczęłam, przełykając ślinę i powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem tak usilnie, że rozbolało mnie od tego gardło. – Obiecaj mi, że wrócisz.
- Kim – odparł Jared głosem przepełnionym miłością i obrócił się, aby spojrzeć mi w twarz. – Kocham cię. I wrócę. przecież wiesz...
- Obiecaj – nalegałam.
- Obiecuję, że wrócę. Wrócę do ciebie.
Kiedy obudziłam się następnego ranka, Jareda już nie było. Prawie świtało i zdawało mi się, że słyszę dochodzące z oddali ochrypłe wycie wilków. Przycisnęłam pięści do oczu i z powrotem opadłam na poduszkę, łkając w agonii.
Teraz odkryłam jeszcze czwarty rodzaj strachu – „heroiczny”. Strach, że ci, których kochasz, poszli walczyć o twoje bezpieczeństwo, ryzykując swoje życie dla ciebie i jakiejś dziewczyny, która przyciąga kochające krew monstra jak mała morska wydra z ranką po zacięciu papierem. Strach, że mogą już nie wrócić albo odnieść ciężkie rany.
Strach, że wszystkim, co możesz zrobić, jest czekanie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Wto 15:34, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Melena1821
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2010
Posty: 156 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Meksyk
|
Wysłany:
Pon 19:27, 16 Sie 2010 |
|
Dziękuję, dziękuję, dziękuję ! Tak bardzo się cieszę, że dodałaś dwa kolejne rozdziały Jak zwykle czytałam z zapartym tchem, jak zwykle głupio uśmiechałam się do monitora i chwilami zapominałam jak się oddycha i jak zwykle nie zawiodłam się na tym co stworzyłaś ;> Wszystko idealne ! Każde słowo ! Jesteś nieoceniona ;p Gdyby nie to, że wiem jak potoczy się walka z wampirami chyba zwariowałabym czekając na kolejne rozdziały ;D
A to momenty, które zdecydowanie najbardziej spodobały mi się :
iga_s napisał: |
[i]Mandi wydaje się miła, ale z racji tego, że Cynthia zmienia przyjaciółki niemal tak szybko, jak wyjada cukierki Sno-Caps, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że już się więcej nie zobaczymy. |
Te porównania są bezbłędne ;D
iga_s napisał: |
- Kim?
Mogłabym przysiąc, że serce przestało mi bić na co najmniej sześć sekund. Czas zdawał się nie płynąć, gdy podnosiłam się z łóżka, a pamiętnik ześlizgnął się z moich kolan i uderzył w podłogę. Potknęłam się w pośpiechu, ale zdążyłam wrócić do pionowej pozycji, zanim ośmieliłam się zerknąć w stronę okna.
To, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. Nie od razu dostrzegłam ogromne zmęczenie emanujące z jego twarzy i sposobu, w jaki siedział, ponieważ skupiłam się na błyskach widocznych w jego oczach, gdy na mnie patrzył.
- O mój świecie kochany... – wydyszałam, biegnąc w kierunku okna. – Jared! – dodałam, wpadając w jego otwarte szeroko ramiona. Przycisnął mnie mocno do siebie, niemalże pozbawiając tchu.
|
No nic teraz pozostaje mi znowu czekać na kolejne rozdziały. Życzę wiele weny w dalszym tłumaczeniu !
Pozdrawiam serdecznie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ilonaaa
Człowiek
Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Pon 19:51, 16 Sie 2010 |
|
Super nowe rozdziały. Jak zawsze szybko przeczytane. Czekam na kolejne :) Ps: szkoda, że opowiadanie się już kończy. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Pon 22:37, 16 Sie 2010 |
|
IlonaCullen napisał: |
Super nowe rozdziały. Jak zawsze szybko przeczytane. Czekam na kolejne :) Ps: szkoda, że opowiadanie się już kończy. |
Heloł! A może tak coś więcej, jakiś chociaż króciutki opis własnych emocji, przemyśleń (jeśli takowe występują), bo nam iga_s się zniechęci i zniknie tuż przed końcem tłumaczenia.
Dobra, nie nawracam innych, tylko napiszę cos od siebie... Niewidzialna dziewczyna to był chyba mój pierwszy zagraniczny ff-ik, który w ogóle przeczytałam, bo zazwyczaj przejawiam tendencję w tego typu twórczości do nienawracalnego patriotyzmu. Znaczy czytuję i komentuję polskie. Ale... to opowiadanie mnie wciągnęło, zafascynowało (o czym wspominałam już we wcześniejszym poście, przed przerwą igi_a na wakacje od forum) i tak machina ff-ków zagramanicznych mnie z lekka wciągnęła i teraz czytam już cztery (co u mnie oznacza duży sukces, bo rodzimych aktualnie to chyba tylko pięć czy sześć).
Ale do rzeczy. Tłumaczenie bardzo fajne. Opowieść o sforze, wpojeniu i skromnej, nieśmiałej Kim wciąga nadal. Po raz pierwszy w ff-kach spotykam się z takim zrozumieniem wpojenia. To zjawisko jest w tej historii czymś naprawdę magicznym, nie ogranicza, nie rani innych, ale daje siłę wpojonym, jest magią miłości. Jeśli tak miałabym postrzegać wpojenie (a niestety nie postrzegam) to jestem absolutnie za tym żeby już jutro ktoś się we mnie wpoił. Najlepiej przystojny, muskularny, odważny zmiennokształtny.
Bardzo się cieszę, że wróciłaś z tym tłumaczeniem. Kilka razy wstawiałam je do rankingu, bo zachwyciłam się prostotą, ciepłem i naturalnością tego tekstu.
Tak więc życzę czasu i jeszcze raz czasu, oraz dużo chęci
I konstruktywnych komentarzy, bo ten mój tak na gorąco też lekko odbiega od normy.
BB |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Pon 22:39, 16 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Ilonaaa
Człowiek
Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Wto 0:53, 17 Sie 2010 |
|
Masz rację :) Spieszyłam się i chciałam szybko napisać koma. Ok :) To opowiadanie zresztą tak samo jak Babie Lato jest świetne. Regularnie czytam te dwa opowiadania. Znudziły mnie już fanficki o Belli i Edwardzie. No może na początku je lubiłam, ale wszędzie tego pełno i zdecydowanie wolę sforę. :)
Kim... mało o niej napisała Mayer, prawie nic. To samo tyczy się sfory i wpojenia ogólnie. A to mnie najbardziej zainteresowało. Aby więcej takich opowiadań. :)
Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ilonaaa dnia Wto 0:54, 17 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 15:25, 24 Sie 2010 |
|
Oto przybywam z następnym rozdziałem. Planowałam wstawić go razem z dwudziestym piątym, jednakże na razie przetłumaczyłam dopiero jego jedną stronę, a nie chcę, byście dłużej czekały na kolejną aktualizację. Zresztą, część dwudziesta czwarta jest na tyle długa, by mogła zadebiutować samodzielnie. W ogóle te końcowe części mają po ponad sześć stron, więc na ich obszerność narzekać nie można.
Meleno, te porównania też mnie czasem rozbrajają. :D I cieszę, że lektura tego tłumaczenia wywołuje u Ciebie tyle pozytywnych emocji. :)
BajaBello, no właśnie, dobrze, że mi przypomniałaś, bo chyba jeszcze nie miałam okazji podziękować Ci za docenienie tego opowiadania (i chyba troszeczkę tłumaczenia też :D) poprzez umieszczenie go w rankingu. Tak więc - dziękuję. :) Co prawda furory to ono zbyt wielkiej nie zrobiło, ale od razu się miło tłumaczowi robi (i Adzie na pewno też by się zrobiło, gdyby tylko o tym wiedziała, a nie mam jak jej poinformować, bo zniknęła z ff.net), gdy ktoś poza komentowaniem docenia jego pracę również w taki sposób. :)
Ilono, cieszę się, że czytasz oba moje tłumaczenia. :) Po ich tematyce zapewne można się domyślić, że mnie również przejadły się ff z B&E w rolach głównych. :) I co to za diabelskie emotki na końcu, co? :D Mam zacząć się bać?
Dziękuję za komentarze i nie ględząc już dłużej, wklejam rozdział numer dwadzieścia cztery. Miłej lektury. :)
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia :)
___________________________________________________________
Piosenki polecane przez autorkę do rozdziału numer dwadzieścia cztery: ___________________________________________________________
Rozdział 24
Czekanie
Piątek, 15 czerwca
Drogi Pamiętniku,
czekanie jest najgorszą z możliwych form tortur. Nie wiem, czy nie lepiej zniosłabym waterboarding*...
Westchnęłam i gwałtownie zamknęłam swój pamiętnik, przypadkowo zacinając się w palec metalową oprawką okładki. Ból był dziwnie odległy i przytłumiony, jakby odczuwające go receptory odłączyły się od reszty układu nerwowego. Dopiero gdy na mojej skórze pojawiły się kropelki krwi, w pełni dotarło do mnie to, co się stało.
- Rujnujesz mi życie! – wrzasnęła Cynthia, wpadając jak burza do naszego pokoju i zatrzaskując za sobą drzwi. Jej strój wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiegoś sprośnego filmu dla nastolatków. Miała na sobie przykrótką, drelichową spódniczkę, elastyczne legginsy do połowy łydki i luźny top w prążki. Od razu domyśliłam się, że przed chwilą próbowała zignorować zakaz taty i wyjść z domu, prawdopodobnie po to, by pojechać z przyjaciółmi na zakupy do Seattle.
Spojrzała na mnie i tylko wywróciła oczami.
- No pięknie – jęknęła, zasuwając zawieszone między naszymi łóżkami prześcieradło, ale cienkie płótno wcale nie uniemożliwiło mi widzenia zarysu jej sylwetki.
Po chwili wyciągnęła swoją komórkę i rozpoczęła rozmowę z kimś, kto odebrał po dwóch sygnałach.
- No hej, Meg, to ja. – Pauza. – Nie, nie mogę się wyrwać. – Pauza. – Tak, wiem. I ty mi o tym mówisz? Najpierw mój ojciec okazał się tyranizującym wszystkich dupkiem, a teraz jeszcze moja siostra niczego nie rozumie. – Pauza. – Nie da rady, pilnuje wejścia, już próbowałam. Zamki w tylnych drzwiach też zablokowane, a innego wyjścia nie ma... – Nastąpiła kolejna pauza, podczas której niemalże mogłam usłyszeć, jak w głowie mojej młodszej siostry formuje się plan działania.
- Zadzwonię do ciebie, gdy będę już na zewnątrz – zakomunikowała z zadowoleniem przyjaciółce. – Zaparkuj za rogiem.
Zamrugałam, wyrwana ze swoistego transu, gdy Cynthia wpadła na naszą „ściankę”, o mało co nie zrywając jej z sufitu. Idąc, próbowała założyć na stopę lewego buta, jednak nie odnosiła w tej kwestii sukcesu. Sięgnęłam po leżącą na moim nocnym stoliku chusteczkę i starłam spływającą mi po palcu czerwoną strużkę.
Cyn podeszła do okna i spróbowała je otworzyć, ale i to niezbyt jej się udawało.
- Hej, Kim – syknęła. Powoli obróciłam głowę, ciągle nieco oszołomiona. – Pomóż mi z tym.
- Tata zabronił nam wychodzenia na zewnątrz – odparłam automatycznie monotonnym głosem.
- Nie – zaprzeczyła, unosząc wysoko brwi. – Powiedział mi, że nie mogę, cytuję, „przekroczyć progu drzwi”, o ile nie chcę być wysłana do Minnesoty. A to przecież nie są drzwi.
Nie skomentowałam tej uwagi.
- W porządku, nie pomagaj. Mogę... – zaczęła, szarpiąc do góry ciężką ramę okna – zrobić to... – ponowne szarpnięcie – sama.
Po chwili rozległ się głęboki jęk i szyba zadrgała. Cynthia wreszcie otworzyła okno.
- Jesteśmy na drugim piętrze – przypomniałam jej, wyglądając posępnie na zewnątrz. Choć całkiem niedawno minęło dopiero południe, niebo było ciemne. Zeszłej nocy okolice La Push nawiedziła dziwaczna śnieżyca i temperatura spadła niemalże poniżej zera.
Podsumowując, ten dzień pod wieloma względami nie zaliczał się do najpogodniejszych.
- Nie doceniasz mnie, siostrzyczko – odparła, rzucając mi ponad ramieniem litościwe spojrzenie. Następnie szybkim krokiem podeszła do naszej szafy i otworzyła ją tak gwałtownie, że drzwi uderzyły o ścianę.
- Cynthia! – zawołał z dołu ojciec, brzmiąc na ogromnie zirytowanego. – Jeśli coś zepsujesz, to gwarantuję ci, że to odkupisz!
- NIE ROZMAWIAM Z TOBĄ! – wrzasnęła dziko. Nie odpowiedział.
Chwilę później Cynthia gorączkowo przeszukiwała szafę, co jakiś czas rzucając za siebie jakieś zapomniane przez wszystkich klapki i stertę starych ubrań.
- Aha! – ogłosiła niebawem, po czym w jej dłoniach dostrzegłam plątaninę białych i czerwonych sznurków oraz plastiku. Z zaskoczeniem rozpoznałam naszą drabinę pożarową, którą rodzice dali nam tak „na wszelki wypadek”, kiedy przeprowadziliśmy się do naszego pierwszego dwupiętrowego domu.
Z powrotem ruszyła pewnie w stronę okna i bezceremonialnie rozłożyła drabinę, mocując haczykami do parapetu plastikową podkładkę.
Nagle poczułam się tak bardzo rozbudzona, jak jeszcze dzisiaj nie byłam, jakby ktoś znienacka wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody. W pełni dotarło do mnie to, co zamierzała zrobić moja siostra, a także przypomniałam sobie prawdziwy powód, dla którego nie powinna wychodzić teraz na dwór.
- To kiepski pomysł, Cyn – powiedziałam szybko, wstając z łóżka i podbiegając do okna. – Przebywanie poza domem jest dzisiaj naprawdę niebezpieczne.
- No nie! Ty też?! – zawołała, łapiąc się za głowę.
- Cyn, proszę, po prostu mnie posłuchaj...
- Nie – odparła bez ogródek, niezdarnie kładąc jedną stopę na parapecie, rozpoczynając tym samym swą ryzykowną podróż w dół.
- Cyn! – syknęłam. – Na zewnątrz jest po prostu niebezpiecznie! Nie rozumiesz?!
Znajdowała się już w połowie drabiny. Jej twarz, zastygłą w wyrazie skrajnej determinacji, delikatnie oświetlał blask wydobywający się z kuchni, co wyraźnie kontrastowało z panującym na zewnątrz półmrokiem.
Po kilku sekundach dotarła na stały grunt. Przebrnęła przez cienką warstwę śniegu na podwórku i puściła się biegiem wzdłuż ulicy. W oddali, w pobliżu zakrętu, dostrzegłam parę jasnych punkcików, którymi były prawdopodobnie reflektory samochodu.
- Uch! – krzyknęłam w poduszkę, rzuciwszy się z powrotem na łóżko, jednak po krótkiej chwili podniosłam się do pozycji siedzącej i szybko włożyłam parę baletek. Ktoś musiał coś zrobić, a wiadomo, że nie mogłam wysłać rodziców na dwór, gdy parę mil stąd rozgrywała się zagorzała walka na śmierć i życie.
Wstałam, przygotowując się psychicznie na to, co właśnie miałam zrobić, i rozpoczęłam schodzenie po sznurkowej drabinie.
- Głupie młodsze siostry – wymamrotam, kiedy byłam już na ziemi i potupywałam, by zrobiło mi się nieco cieplej. – Cynthia! – Żadnej odpowiedzi. – Głupi śnieg. – Kopnęłam mały kopczyk białego puchu i stęknęłam z bólu, bo uderzyłam palcem w skrywający się pod nim niewielki kamyk. – Głupie kamienie.
Poszłam tą samą ścieżką, którą podążała wcześniej Cynthia, przezywając każdą rzecz, co czyniło mnie bardziej żałosną niż je „głupimi”. W końcu nie miałam już czego przeklinać, poza jednym problemem, zajmującym obecnie pierwsze miejsce na mojej liście zmartwień.
- Głupie wampiry! – wrzasnęłam z całych sił, zwracając się twarzą ku niebu, z którego znowu zaczął sypać śnieg.
- GŁUPIE WILKOŁAKI! – ryknęłam, praktycznie trzęsąc się z frustracji. Wszystkie sekrety i to całe zamartwianie się sprawiało, że czułam się tak, jakbym traciła kontakt z rzeczywistością. To znaczy, czy normalni ludzie, stojąc na środku ulicy około czternastej trzydzieści, krzyczą coś o mitycznych stworzeniach?
Nagle opadłam z sił i usiadłam po turecku na ziemi, analizując pobieżnie moją sytuację. Mogłam albo nadal iść za Cyn, która zapewne wsiadła już do auta i wraz ze swoimi przyjaciółmi jechała teraz do Seattle, albo wrócić do domu i tarzać się w pościeli, odrobinę bardziej martwiąc się o sforę.
- Boże – usłyszałam znienacka zza pleców. – Nie wiedziałem, że aż tak bardzo nas nienawidzisz.
- Ach! – pisnęłam, omal się nie przewracając, gdy próbowałam jednocześnie podnieść się i oddalić od źródła tajemniczego głosu. Wyprostowałam się i zerknęłam w stronę drzew, pomiędzy którymi dostrzegłam znajomego nastolatka o rdzawobrązowej karnacji, skręcającego się z powodu niekontrolowanego napadu śmiechu. – Jezu, Brady, ogromnie mnie wystraszyłeś! – wydyszałam, usiłując wyrównać przyspieszony oddech. Collin i Brady, dwaj najmłodsi członkowie sfory – nie licząc Setha – zostali oddelegowani przez Sama do całodziennego patrolowania La Push, podczas gdy inni poszli walczyć. Wiedziałam, że było to z mojej strony nieco egoistyczne, ale po cichu marzyłam, żeby Jaredowi również przydzielono takie zadanie i by nie zasilał on szeregów ciężkiej kawalerii.
- Wybacz – przeprosił chłopak, nieco zażenowany. – Ale to samo mogę powiedzieć o tobie. Co ty tu robisz? Jared ci nie powiedział, abyś została dzisiaj w domu?
Zarumieniałam się, zawstydzona. Jared prosił mnie tylko o jedno, a spełnienie jego prośby było raczej bajkowo proste. Jednak gdy w grę wchodzą młodsze siostry, bajkowa prostota znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- No tak, ale najpierw zacięłam się w palec, potem Cynthia i tata się pokłócili, więc ona zeszła na dół po drabinie pożarowej wyciągniętej z szafy, a ja przecież nie mogłam pozwolić jej iść. To znaczy, wiedząc o tych wszystkich wampirach kręcących się dzisiaj po okolicy? Więc wyszłam za nią i rozglądałam się uważnie dookoła, ale nie mogłam jej znaleźć, no a potem zamiast niej znalazłam ciebie. Albo ty znalazłeś mnie. Albo jakoś tak. – Te wyczerpujące wyjaśnienia zakończyłam głębokim oddechem.
Brady sprawiał wrażenie, jakby usilnie starał się zachować powagę.
- Tylko się ze mnie nie śmiej – ostrzegłam.
- Przecież się nie śmieję – odparł, ewidentnie walcząc z cisnącym mu się na usta uśmiechem. – Po prostu... naprawdę wyszłaś z domu przez okno?
- No tak, przy pomocy...
- Drabiny pożarowej wyciągniętej z szafy. Już wspomniałaś. Ale czy twój pokój nie znajduje się przypadkiem na drugim piętrze?
- Właśnie dlatego potrzebowałam drabiny – odparłam sarkastycznie. Ten młokos zaczynał powoli szarpać moje i tak już mocno nadwyrężone nerwy. – Nie wierzysz mi. – Moje słowa zabarwiła nutka niedowierzania. To nie było pytanie.
- Nie, to nie tak. Ja tylko... No cóż, Jared nigdy mi nie uwierzy, gdy mu o tym opowiem.
Chłopak nie potrafił dłużej nad sobą zapanować i teraz śmiał się cicho, trzęsąc lekko ramionami.
- Och, jaki z ciebie dowcipniś – skwitowałam, odwracając się na pięcie. – Przekaż Jaredowi, żeby do mnie zadzwonił, kiedy już wróci. Będę w swoim domu.
Ciepła dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku, efektywnie cofając mnie o te kilka kroków, jakie udało mi się zrobić.
- Hej, poczekaj sekundę, Kim.
Odwróciłam się powoli, przybierając tak irytujący i zły wyraz twarzy, na jaki tylko było mnie stać.
- Co?
- Chodź – powiedział i zaczął ciągnąć mnie w kierunku przeciwnym do tego, w jaki musiałam się udać, by dotrzeć do domu. Chłopak zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na mój opór, ale to akurat nie stanowiło żadnej nowości.
- Gdzie my idziemy? – spytałam, drepcząc za nim posłusznie.
- Do Sama i Emily – wyjaśnił. Teraz ton jego głosu stał się dziwnie bezbarwny, a cały jego niedawny humor zdawał się wyparować.
- Ale ja muszę wracać do domu. Nie powinnam przebywać na zewnątrz.
- Będziesz bezpieczniejsza w ich domu.
- Tylko że mój tata o tym nie wie.
- Za to Jared wie. I zabije mnie, jeśli się dowie, że nie umieściłem cię w możliwie najbezpieczniejszym miejscu.
- Bardziej boisz się Jareda niż mojego taty? – spytałam z powątpiewaniem.
- Zdecydowanie tak – odpowiedział, odwracając się i obdarzając mnie nerwowym uśmiechem. – A teraz chodź.
W ekspresowym tempie doszliśmy na miejsce. Brady poprowadził mnie przez podjazd i wprowadził do środka szybciej niż zajmuje wypowiedzenie: „śpieszący się wilkołak”.
- Halo? Kto tam? Sam, to ty? – dobiegł nas z kuchni znękany głos Emily.
- Nie, przykro mi, Em. To tylko ja i Kim – odpowiedział chłopak, zasmucony tym, że nie miał dla niej żadnych lepszych wieści.
Emily wyszła na korytarz, wycierając ręce o niebieski fartuch, obwiązany wokół jej talii. Po raz pierwszy wyczułam w tym domu okropny odór, który wskazywał na to, że spalił się tutaj prawdopodobnie niejeden ananas lub coś podobnego.
- Och, Kim! Jak miło cię widzieć, kochana – przywitała się kobieta i popatrzyła na nas z troską. – Nie spodziewałam się ciebie, ale to dobrze, że wpadłaś. We dwie zawsze raźniej i czas szybciej przemija, prawda? – Brzmiała tak, jakby nie wierzyła we własne słowa.
- Chyba tak – mruknęłam, patrząc w podłogę.
- Okej, to w takim razie ja wracam na patrol – oznajmił spokojnie Brady, kierując się do drzwi.
- Bądź ostrożny – poprosiła Emily.
- Nie martw się, Em – pocieszył ją z fałszywym uśmiechem na ustach. – Potrafimy o siebie zadbać.
I już go nie było.
- Emily? – zabrzmiał znienacka głęboki baryton Billy’ego Blacka. – Kto to?
Podskoczyłam ze zdumienia, bo nie wiedziałam, że w domu przebywa ktoś jeszcze.
- To tylko Kim, panowie! – zawołała nieco pewniej Emily. – Billy i Charlie są tutaj – wyjaśniła mi. Po chwili skupienia rzeczywiście wyłapałam dwa męskie głosy i przytłumione odgłosy telewizora dochodzące z salonu.
- Charlie? – powtórzyłam ze zdziwieniem, nie skojarzywszy tego imienia. Mężczyzna prawdopodobnie nie mieszkał w rezerwacie.
- Ojciec Belli Swan – odparła spokojnie Em. Kiwnęłam głową, niezbyt zdumiona. Jeśli byłabym na miejscu tej dziewczyny i wiedziała, że na tyłach mojego domu rozegra się pojedynek wampirów i wilkołaków, to również wysłałabym swojego tatę w najbezpieczniejsze miejsce, jakie znam. – Oglądają mecz, dopóki chłopcy nie wrócą. A ty, jeśli chcesz, możesz pomóc mi w kuchni – zaproponowała, podając mi inny niebieski fartuch, po czym obie weszłyśmy do pomieszczenia, które można było określić jako coś podobnego do strefy działań wojennych.
- Co się tutaj stało? – zapytałam ostrożnie, zerkając na mnóstwo brytfanek z lepką, gęstą substancją w środku. Jedna z nich wyglądała tak, jakby zawierała coś, co było muffinkami po kilkusetletniej sesji w nagrzanym do maksimum piekarniku.
- Bez niego jestem taka skołowana – przyznała Emily drżącym głosem. Natychmiast zorientowałam się, że miała na myśli Sama.
- Witaj w klubie – wymamrotałam, opierając podbródek na dłoniach. – Chyba to całe wpojenie działa w obie strony.
- Po prostu nie potrafię dobrze dobrać tych składników – mruknęła do siebie. Wstałam i przeszedłszy przez kuchnię, zerknęłam przez jej ramię na przepis.
- Może zapomniałaś o wanilii... albo o brązowym cukrze... albo o jajkach – zasugerowałam. Kobieta roześmiała się nerwowo i położyła dłoń na swoim czole.
- Chciałabym tylko, aby po powrocie czekała na nich brytfanka smacznych muffinek – westchnęła.
- Pozwól mi sobie pomóc – poprosiłam, biorąc do ręki książkę kucharską. – Ale najpierw posprzątajmy to pobojowisko. – Wskazałam głową na otaczający nas bałagan. – Bo obawiam się, że w innym razie wasza kuchnia zamieni się wkrótce w wysypisko toksycznych odpadów.
Emily zgodziła się ze mną ze śmiechem, po czym poszła po mopa i parę zapasowych ścierek.
Doprowadzenie kuchni do stanu używalności zajęło nam około godzinę. Następne dwie spędziłyśmy na przygotowywaniu i pieczeniu muffinek, skupiając się tylko i wyłącznie na przepisie. Z uwagą mieszałyśmy ze sobą ściśle określone ilości poszczególnych składników i badałyśmy świeżość jajek przed wbiciem ich do miski. W ostatniej chwili zdecydowałyśmy się nawet dodać do ciasta dwa czekoladowe płatki i trochę jagód. Ogólnie rzecz biorąc, gotowanie okazało się bardzo zajmującym procesem. Jednak obie przyznałybyśmy zapewne, że w głębi serca myślałyśmy przede wszystkim o ukochanych osobach, które przebywały teraz w jakiejś bliżej nieokreślonej części waszyngtońskich lasów, walcząc o życie swoje i nasze.
Oblizywałyśmy właśnie trzepaczki kuchennego robota, kiedy nieoczekiwanie zabrzmiał dzwonek mojego telefonu, który zostawiłam w kieszeni kurtki. Wzdrygnęłam się i niemalże rzuciłam do drzwi, by jak najszybciej dotrzeć do szafy na płaszcze. Przewróciłam w niej wszystko do góry nogami, aż w końcu dopadłam tego małego, srebrnego diabełka.
- Halo? – powiedziałam do aparatu, ściskając go obiema dłońmi i ciężko oddychając. Nie zawracałam sobie głowy sprawdzeniem imienia dzwoniącego, przekonana, że okaże się nim ten, na kogo telefon tak niecierpliwie czekałam.
- Hej, Kim, to ja.
- Catherine?
- No... tak – potwierdziła takim tonem, jakby miała co do tego jakieś wątpliwości.
- Och... Cześć. Co tam u ciebie?
- Całkiem nieźle. Jestem tylko trochę zmęczona. Hej, czy przypadkiem nie pomyliłam godziny naszego spotkania? Myślałam, że umówiłyśmy się na drugą, ale wiesz, jaka jestem kiepska w zapamiętywaniu liczb i innych tego typu rzeczy... – przerwała z lekkim zawahaniem, czekając na moją odpowiedź.
O psiakrew! Kompletnie zapomniałam o planach, jakie miałyśmy z Catherine.
- Cat? – odezwałam się nieśmiało.
- Tak? – Brzmiała na delikatnie rozczarowaną, jakby po tonie mojego głosu domyśliła się, co za chwilę powiem.
- Tak bardzo mi przykro...
- Zapomniałaś, prawda? – zarzuciła mi hardo.
- Musisz mnie zrozumieć, Catie. Tyle miałam ostatnio na głowie. Naprawdę nie chciałam zapomnieć i nie masz pojęcia, jak podle się z tym czuję.
- Dobra, wybaczam ci. To nadal chcesz się spotkać w parku czy mam po ciebie przyjechać? Rodzice dali mi wczoraj fundusze na gaz, więc nie ma żadnego problemu.
- No cóż... Widzisz.... Jest taka sprawa, że... Tak właściwie to nie jestem... No cóż, nie jestem teraz w swoim domu – wydusiłam w końcu. Emily przyglądała mi się uważnie, śledząc moje reakcje. Chciała się upewnić, że nie powiem niczego, czego mówić nie powinnam.
- To w takim razie gdzie jesteś? – spytała Cat. Prawdopodobnie było to tylko niewinne pytanie, ale napięcie tego dnia wzięło nade mną górę, bo odpowiedziałam opryskliwie:
- Nie twój interes.
- Słucham?
- Widzisz, Catherine, nie możemy się dzisiaj spotkać, okej? Nagle wypadło mi coś innego.
- Chodzi o niego, prawda? – odparła zgryźliwie, jakby ten zaimek mógł wywołać chorobę, o ile nie wymówi się go z odpowiednio dużą ilością jadu.
- Catherine, przykro mi, ale musisz mnie zrozumieć. To naprawdę ważne. Sprawa życia i śmierci, tak właściwie. – Stojąca obok Emily cała się spięła. – Muszę zostać tam, gdzie teraz jestem i nie mogę nigdzie iść. Nie dzisiaj. Może umówimy się kiedy indziej?
- Nie wierzę ci – stwierdziła.
- Przecież powiedziałam, że mi przykro! – broniłam się.
- Jak mogłaś mnie zdradzić w taki sposób, Kim?! Byłaś moją przyjaciółką, moją ostatnią nadzieją! Ufałam ci! – krzyczała w słuchawkę. W jakiś sposób wiedziałam, że choć wywrzaskiwała te słowa z taką zawziętością, to mimo wszystko wcale tak nie myślała. – Jak mogłaś mi to zrobić...?
Jej zwykły głos powoli się załamywał i po pewnym czasie zaczęły przerywać go pojedyncze szlochy.
- Cat – powiedziałam cicho, pragnąc ją jakoś pocieszyć. – Catie, coś nie tak? Co się dzieje? – Nastąpiła długa pauza i obawiałam się, że się rozłączyła, ale w końcu się odezwała.
- Chodzi o mojego brata – wymamrotała, łkając lekko.
- Riley’a? – spytałam z zaskoczeniem. Catherine rzadko wspominała o swoim starszym bracie, który uciekł do miasta razem ze swoją kapelą, gdy skończył siedemnaście lat. Razem z kolegami planowali wielką karierę, ale kiedy im się nie powiodło, wszyscy wrócili do domu, do Forks albo La Push. Wszyscy z wyjątkiem Riley’a. Z tego, co wiedzieli Millerowie, chłopak mieszkał w jakimś zapuszczonym mieszkaniu, w dzień pracując na dwa etaty, a w nocy pisząc piosenki. Był raczej tematem tabu i nigdy zbyt wiele o nim nie słyszałam.
- Tak – westchnęła, pociągając nosem. – Nie mieliśmy od niego żadnych wieści od czterech miesięcy. Zazwyczaj dzwoni co parę tygodni albo coś koło tego, by sprawdzić, co u nas i opowiedzieć o nowej piosence, która ma go wynieść na szczyt. Ale ostatnio... po prostu zniknął. Jego telefon nie odpowiada, a on sam przestał odpisywać na listy i maile.
- Och, Catie, to straszne. Tak mi przykro...
- W zeszły weekend moi rodzice pojechali do jego mieszkania. Nie było go tam, Kim. Ani żadnych jego rzeczy. Miejsce było puste, a zarządca budynku powiedział, że Riley zniknął w połowie nocy z jakąś dziewczyną ubraną jak dz***a. Nikt go potem nie widział, Kim, i boję się, że straciliśmy go na zawsze.
- Cat, jestem pewna, że po prostu pojechał do Hollywood sprzedać swoją muzykę albo coś w tym stylu, wiesz? I niedługo wróci, na pewno. – Ostatnim zdaniem starałam się pocieszyć zarówno ją, jak i siebie.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz – mruknęła, brzmiąc tak, jakby nadzieja rzeczywiście była jedyną rzeczą, która podtrzymywała ją w tej sytuacji na duchu. – Ale tym razem mam złe przeczucia. To znaczy, już wcześniej znikał, ale nigdy nie na aż tak długo. I zawsze miał przy sobie komórkę, nawet jeśli nie odbierał naszych telefonów.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, żeby jednocześnie być szczerą i sprawić, by moja przyjaciółka poczuła się trochę lepiej, więc po prostu słuchałam jej lęków, wtrącając tu i ówdzie odpowiednie słowa otuchy. W końcu musiała już kończyć. Jej rodzice mieli zamiar pojechać do Seattle, by złożyć zawiadomienie do biura osób zaginionych i chcieli, aby ona również z nimi pojechała. Najwyraźniej postanowili teraz jak najrzadziej rozstawać się ze swoimi dziećmi, zwłaszcza że jedno z nich przepadło jak kamień w wodę.
Resztę dnia Emily i ja spędziłyśmy na pieczeniu kolejnych sześciu brytfanek muffinek, sprzątaniu i oglądaniu meczu razem z Billym i Charliem. Chwytałyśmy się wszystkiego, byleby tylko nie myśleć o tym, co się właśnie działo z tymi, których tak bardzo kochałyśmy.
O osiemnastej trzydzieści siedem usłyszałam jakieś hałasy. Na początku dochodziły ze znacznej odległości i nie potrafiłam ustalić ich źródła, więc uznałam, że to zapewne ciężarówka, na której trasie znalazło się La Push. Ale gdy te dziwne odgłosy stawały się stopniowo coraz wyraźniejsze, moja teoria upadła. Emily i ja rozpoznałyśmy je chyba w tym samym momencie, bo odruchowo złapałyśmy się za ręce.
- Czy to... ? – Kobieta urwała, nie mając śmiałości wypowiedzieć na głos swoich nadziei.
- Chyba tak… – odparłam.
Powoli podniosłyśmy się z kanapy, poruszając się tak, jakby nasze ciała były zrobione z ciężkiej żelatyny.
Niewyraźne dźwięki przemieniły się w wycie. Głośne, wszechogarniające wycie, które raniło mój umysł i wywoływało w nim kompletny chaos.
- Co, do diabła...? – mruknął Charlie, budząc się z telewizyjno-sportowego otępienia. – Czy to wycie? W rezerwacie są wilki, Billy?
Billy rzucił w naszą stronę porozumiewawcze spojrzenie, ale my już ruszyłyśmy w stronę drzwi. Charlie deptał nam po piętach, chociaż widziałam, że pan Black próbował tak manewrować swoim wózkiem, by wjechać prosto na niego i zyskać na czasie.
Wycie nagle się urwało i zastąpiło je mnóstwo przekleństw. Niektórych z nich nigdy wcześniej nie słyszałam. Nie rozpoznałam głosu tego, kto je wykrzykiwał, ale nie dało się nie wyłapać w nim bólu.
Tylko jedna myśl pobrzmiewała w mojej głowie, gdy biegłam przez salon za Emily, kierując się w stronę frontowych drzwi. Trzy słowa wryły się w mój mózg, jakby ktoś wypalił je tam rozżarzonym do czerwoności żelazem. Nie poruszałam się wystarczająco szybko i lekko się zataczałam.
Nie, nie, nie... To nie mogło się stać, powtarzałam nieustanie w duchu, gdy Emily szybko odblokowywała zamki. Ktoś został ranny i wiedziałam, że być może za chwilę będę musiała się zmierzyć ze swoimi najgorszymi koszmarami, które stały się rzeczywistością.
Nie zdawałam sobie sprawy, że wypowiadam na głos swoje modlitwy, dopóki ciepłe łzy nie spłynęły po policzkach.
Błagam, prosiłam. Błagam, nie pozwól, żeby to był on. Ktokolwiek inny, tylko nie on. Jedynie o to Cię proszę.
Tylko nie Jared.
___________________________________________________________
* Do poczytania o [link widoczny dla zalogowanych]. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Wto 15:32, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Ilonaaa
Człowiek
Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Wto 19:28, 24 Sie 2010 |
|
No, znudziły mi się już opowiadania o Belli i Edwardzie. Czas na umilenie sobie czasu czym innym.
A co do tych emotek to absolutnie nie masz się niczego bać. Po prostu je lubię, hehe.
Próbowałam sobie sama tłumaczyć opowiadanie, ale jakoś nie za bardzo mi to wychodzi. Ty za to świetnie tłumaczysz. Rozdział jak zwykle migiem przeczytany. Oczywiście po kilka razy czytam każdy rozdział. Kim jest zabawna, wilkołaki i sfora to jest to!.
Opowiadanie już pewnie dobiega ku końcowi, więc będzie trochę smutno. Szkoda, że jest tak mało opowiadać o sforze i wilkołakach.
Pozdrawiam,
Ilonaaa. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Melena1821
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2010
Posty: 156 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Meksyk
|
Wysłany:
Pią 15:04, 27 Sie 2010 |
|
Hej, hej Cieszę się, że dodałaś kolejny rozdział ! Szkoda tylko, że tym razem jeden, ale rozumiem, że tłumaczenie ( tak dobre ) zajmuje trochę czasu. Co do rozdziału to oczywiście bez jakichkolwiek zastrzeżeń ;> Perfekcja ^^
Nie mam pojęcia jak na miejscu Emily i Kim zachowywałabym się w czasie nieobecności sfory. Chyba bym tam zwariowała ! Wysyłasz ukochaną osobę na walkę i nie wiesz czy wróci do Ciebie, do domu... Załamać się można. Dlatego podziwiam obydwie dziewczyny
A Cynthia jak zwykle pomysłowa. Ta dziewczyna mnie zadziwia ;p Kim nie może narzekać na nudę z taką siostrą. Szkoda, że mój brat nie jest taki pomysłowy xD Byłoby ciekawie ;p
Przykro mi, że opowiadanie zbliża się ku końcowi. Chciałabym żeby miało przynajmniej jeszcze raz tyle rozdziałów Ale będę się łudzić, że może znajdziesz jakieś fajne opowiadanie o Kim i Jaredzie i postanowisz ponownie pobawić się w tłumaczenie ;D Byłabym wniebowzięta takim rozwiązaniem ! ;p
Pozdrawiam serdecznie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 17:08, 29 Sie 2010 |
|
Wiem, że bardzo dawno mnie tu nie było i baaaaaaardzo przepraszam. Ale mam ostatnio jakiś "brak weny do czytania i komentowania". Może powoli przelewa mi się fandomem Twilight. Ale na szczęście wilków nie mam dość więc wróciłam ;-)
"...ryzykując swoje życie dla ciebie i jakiejś dziewczyny, która przyciąga kochające krew monstra jak mała morska wydra z ranką po zacięciu papierem." - wiem, że to cytat z wcześniejszego rozdziału ale prawie się popłakałam ze śmiechu. Nidgy nie byłam fanką Meyerowej Belli a to określenie pasuje mi do niej jak ulał ;-) mistrzowskie
Są takie chwile, że czytam to opowiadanie i zapominam, że to dzieje sie w określonym momencie Sagi. Więc gdy pojawił się fragment o walce złych wamiprów z dobrymi wampirami i wilkołakami pierwsza moja myśl to WTF?? i nagle olśnienie ;-) swoją drogą to opowiadanie mogłoby się rozgrywać poza wydarzeniami z Sagi a i tak byłoby równie wciągające.
Doskonale opisane i przetłumaczone emocje Kim. Naprawdę nie jestem w stanie sobie nawet po części wyobrazić co może czuć osoba mające świadomość iż najblizszy jej człowiek może właśnie umierać. Przerażające.
I kilka informacji dotyczących Riley'a. Zawsze intrygowało mnie to, że nigdy nie pojawiały się o nim informacje a nagle wszyscy go znają. Takie trochę dziwne ale dotyczy bardziej Sagi i ekranizacji niż tego FF.
Naprawdę świetna robota jeśli chodzi o tłumaczenie. Czyta się płynnie i bez zgrzytów.
Weny i czekam na dalszy ciąg ;-) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 9:06, 31 Sie 2010 |
|
Ilonooo, a mnie się z kolei wydaje, że tych opowiadań o wilkołakach wbrew pozorom jest właśnie sporo. Kiedyś może było ich jak na lekarstwo, bo pewnego rodzaju monopol mieli B&E, ale teraz to się zmieniło. Wiadomo - kiedyś musiało nastąpić "zużycie materiału", do czego przyczyniła się chyba ekranizacja "New Moon". I całe szczęście. :D A, i dobrze, że mogę czuć się bezpieczna. :D
Meleno, trafiłaś w samo sedno odnośnie czasu tłumaczenia (co do tej perfekcji to mu ho! ho! i jeszcze trochę drogi). Naprawdę strasznie mi się ta translacja ciągnie, pewnie dlatego, że po dłuższym odpoczynku wyszłam trochę - a nawet "bardzo" trochę - z wprawy. I pomimo że bardzo lubię to opowiadanie, to podwojeniu liczby rozdziałów jako tłumaczka mówię stanowcze NIE, chociaż wy jak czytelnicy nie mielibyście zapewne nic przeciwko. :D Poza tym ten ff, moim skromnym zdaniem, jest odpowiednich rozmiarów - nie za długi, by ciągnąć się jak jakiś tasiemiec, i nie za krótki, by pozostawić pewien niedosyt u czytających. A co do hipotetycznego tłumaczenia kolejnego opowiadania o Kim i Jaredzie - nie da rady. Kiedyś nawet szukałam takowego, ale nie udało mi się przez nie przebrnąć. Po prostu za bardzo "wsiąknęłam" w postać Kim i przebieg zdarzeń wykreowanych przez Adę i nie potrafiłabym się przestawić, a po co robić coś, czego nie muszę i co nie sprawia mi żadnej przyjemności?
Auroro, muszę przyznać, że czekałam. Czekałam z utęsknieniem i drżącymi rękoma na słowo od Ciebie. I wreszcie się doczekałam. :D Dobra, teraz powaga. Nie masz absolutnie za co przepraszać, bo i ja opuściłam to opowiadanie na kilka miesięcy. Poza tym jakże mogłabym się gniewać, skoro jesteś jedną z tych nielicznych osób, które śledząc tekst od dawna, dotrwały aż do tego momentu. :) A co do tej "wydry" - też się nieźle uśmiałam. :D Ada tworzy naprawdę niczego sobie porównania. :D
Gorąco dziękuję dziewczętom za komentarze. :) Ale muszę też powiedzieć, że trochę mi smutno, że zaledwie trzy czytelniczki podzieliły się swoimi wrażeniami. W ogóle tak nas jakoś ubyło. No ale mam nadzieję, że jest Was tam trochę więcej przed ekranami komputerów. Czytelników tego ff, znaczy się. :D
Zapraszam teraz wszystkich do lektury ostatniego rozdziału "Niewidzialnej dziewczyny". Przed nami jeszcze tylko epilog i będziemy się żegnać. Wspominałam, że chciałabym ukończyć to opowiadanie jeszcze do końca tych wakacji, no ale jak zwykle moje plany diabli wzięli, więc tego epilogu to się spodziewajcie... Hm, no właśnie nie wiem kiedy, bo szkoła się zacznie. Do końca września raczej powinien się pojawić.
Nie przedłużając - życzę miłego czytania. :)
___________________________________________________________
Piosenki polecane przez autorkę do rozdziału numer dwadzieścia pięć:
___________________________________________________________
beta: ekspresowa marta_potorsia :)
___________________________________________________________
Rozdział 25
Strach i miłość
Drzwi się otworzyły i do środka wlała się masa ludzi. Próbowałam rozpoznać poszczególne twarze, lecz nagle świat stał się dziwnie rozmazany i widziałam jedynie pędzącą przed siebie gromadę półnagich mężczyzn. Gdy spływające mi po policzkach łzy dotarły do mojej dolnej wargi, którą przygryzłam aż do krwi, poczułam ostre pieczenie i otarłam twarz wierzchem dłoni.
- Jared? – wychrypiałam, wytężając wzrok. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej quileuckich chłopaków i znienacka wylądowałam na ścianie, uwięziona w niewielkiej przestrzeni. Wzięłam głęboki oddech, czując ekstremalny napad klaustrofobii.
Kątem oka dostrzegłam Billy’ego, który prowadził Charliego do tylnych drzwi, chociaż ten wyglądał tak, jakby chciał zostać i odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Biorąc pod uwagę jego doświadczenie w egzekwowaniu prawa i radzeniu sobie w krytycznych momentach, nie było to nic zaskakującego, jednak niebawem zarówno on, jak i pan Black zniknęli w ogródku, co oznaczało, że ostatnia osoba, która nie wiedziała, co się naprawdę dzieje, opuściła pokój.
- Ała... – mruknęłam, pocierając tył głowy w miejscu, z którym zderzyła się ona z murem. Usiłując wydostać się z placu boju, ruszyłam wzdłuż ściany. Przy okazji udało mi się uniknąć paru łokci i znacznie większej ilości kołyszących się ramion.
- Jared? – zawołałam ponownie, ale zagłuszyła mnie wiązanka malowniczych przekleństw wykrzyczanych przez kogoś, kogo nie byłam w stanie zobaczyć. Tym razem jednak zdołałam rozpoznać głos nieszczęśnika. Jacob. Zalała mnie fala ulgi, ale po chwili poczułam się jak bałwan w gorącej wodzie. Bardzo szczęśliwy bałwan, mogę dodać.
Otarłam z oczu więcej łez, ale teraz pojawiały się jeszcze obficiej niż wcześniej, bo płakałam z ukojenia. Stanęłam na palcach, starając się zlokalizować Jareda w tej zbieraninie ludzi, którzy znienacka rozpoczęli wielką migrację w stronę salonu. Popłynęłam razem z nimi i przypadkowo uderzyłam o drzwi. Musiałam zatkać uszy, ponieważ wszyscy mówili coraz głośniej, starając się zapewne przekrzyczeć innych, którzy zdawali się mówić jeszcze donośniejszymi głosami.
Nie minęło zbyt wiele czasu, aż po uderzeniu nieświadomego swojego czynu łokcia upadłam na podłogę, co umożliwiło mi pełne zrozumienie zachowania mężczyzn. Poruszali się oni w zwartym szyku, ponieważ kogoś nieśli. Choć wiedziałam już, kim był zraniony, błyskawicznie ogarnęła mnie panika, gdy zobaczyłam jego skręcającą się z bólu, dobrze umięśnioną sylwetkę. Jake wyglądał w zbyt wielkim stopniu jak Jared, bym nieco się uspokoiła. Co więcej, z powodu niedawnej radości, że to nie Jared odniósł jakieś obrażenia, momentalnie poczułam się jak ostatnie zero.
Quil i Brady przenieśli wielki, drewniany stół z jadalni do dużego pokoju i ostrożnie umieścili na nim Jacoba. Wydawało się, że w pewien sposób uszkodzony został każdy cal jego ciała. Nie miał nic na sobie, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że zaatakowano go wówczas, gdy był w wilczej formie. Kiedy wszyscy przestali się tak gwałtownie przemieszczać, dostrzegłam na nim ciemnofioletowe i czarne sińce, które układały się w pierścień na klatce piersiowej i rękach. Ktoś... nie, coś musiało zacisnąć na Jacobie swoje wstrętne łapska i go... zmiażdżyć. Emily przedarła się przez tłum i przykryła chłopaka niebieskim ręcznikiem w dzikie kwiaty, w ogóle nie pasującym do tej krwawej sceny.
Krew... Wszędzie było tak dużo krwi... I sposób, w jaki ramię Jake’a zwisało nad ziemią, jakby zostało wyrwane ze stawu... I wyszczerbione końce jego obojczyków, wystających ze skóry po zranionej stronie...
Zakrztusiłam się, walcząc z nudnościami. Cofnęłam się, ledwie co utrzymując na nogach. Cały świat zaczął wirować, a moje kończyny zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, co znacznie utrudniało poruszanie się.
Oparłam się o ścianę salonu, lecz chłód muru ani trochę nie złagodził panującego w pomieszczeniu gorąca. Ciemność czaiła się w zakamarkach mojego umysłu i pozwoliłam jej wziąć nade mną górę, zabrać mnie w eteryczną nicość...
Pierwszą rzeczą, jaka przywitała mnie z powrotem w realnym świecie, było dziwne wrażenie odczuwania sporadycznych wstrząsów, jakbym nagle zachorowała i było mi okropnie zimno. Tylko że nie było i wiedziałam o tym aż za dobrze. Poza tym, skromnie mówiąc, ostatnimi czasy cieszyłam się niewiarygodnie dobrym zdrowiem. Wkrótce zaczęłam również słyszeć, jak ktoś coś do mnie mówił, ale głos brzmiał tak, jakby wydobywał się ze źle nastrojonego radia, bardziej przypominając bełkot niż normalną mowę.
- Uch – jęknęłam, usiłując się poruszyć. W końcu otworzyłam oczy i zobaczyłam przez co, a raczej przez kogo, się trzęsłam. Nieznajomy mężczyzna pochylał się nade mną, trzymając moje ramiona i szarpiąc nimi od czasu do czasu. Prawdopodobnie starał się robić to delikatnie, lecz zęby i tak z mocą grzechotały mi w ustach.
- Hej – powtarzał, przyglądając mi się ze skupieniem. – Hej, dziewczyno... – Gdy dostrzegł, że się obudziłam, wyglądał na bardzo uspokojonego. – Nic ci nie jest? – spytał, przekrzywiając głowę na bok. Nagle zimna ręka dotknęła moich pleców, pomagając mi podnieść się do pozycji siedzącej.
- Uch... – wymamrotałam, podczas gdy mój słuch powoli wracał do normalności. Niebawem zobaczyłam mężczyznę w pełnej krasie. Był blady i ogromny, z ciemnymi, kręconymi włosami i ciemnozłotymi oczami. Oczywiście nie mógł mieszkać w rezerwacie. – Nie – wykrztusiłam po chwili. – Nic... Nic mi nie jest.
Jeśli najpierw nie zobaczyłabym jego oczu, to po ujrzeniu reszty jego imponująco potężnego ciała bez wątpienia ogromnie bym się przeraziła. Nie oznaczało to jednak, że teraz w ogóle się nie bałam. Bałam się. Ale coś w sposobie, w jaki na mnie patrzył – jak rozbawiony, mały chłopiec – sprawiało, że bałam się trochę mniej. Na jego ramionach dostrzegłam kilka śladów w kształcie półksiężyców, które często drapał, najwidoczniej nie zdając sobie w pełni z tego sprawy. Wyglądały one jak stare blizny lub linie, które ktoś wyrył na nim jakimś niezbyt ostrym narzędziem.
Zachichotał i pomógł mi się podnieść. Nie wiedziałam, co go tak rozbawiło, bo ja nie dostrzegałam w tej sytuacji żadnego humoru.
- Jestem Emmett – przedstawił się, wyciągając ku mnie swoją masywną rękę. Potrząsnęłam nią. Jego skóra okazała się zimna, inna niż chłopaków ze sfory. Inna niż skóra Jareda...
Jared.
- A ty jak masz na imię? – spytał z ciekawością Emmett. Usłyszałam go, lecz nie końca zrozumiałam, ostatecznie całkowicie ignorując jego obecność. Podczas krótkiego stanu nieświadomości zapomniałam o konieczności znalezienia Jareda. Natychmiast ogarnęłam więc wzrokiem pokój w jego poszukiwaniu i zobaczyłam, że wcześniejszy harmider zniknął. Teraz większość członków sfory chodziła w tę i z powrotem, a Sam i jakiś nieznany mi człowiek pochylali się nad Jacobem.
Kiedy dokładniej rozejrzałam się dookoła, zorientowałam się, że w pomieszczeniu przebywały obecnie trzy nowe osoby: blondynka o zapierającej dech w piersiach urodzie, czatująca z zakłopotaniem przy drzwiach, wysoki mężczyzna z lekko pokręconymi włosami, który stał przy stole z Samem, no i Emmett.
A ja ciągle nie mogłam odnaleźć Jareda.
Wspięłam się na oparcie krzesła w nadziei, że zobaczę go ponad głowami zebranych. Nie byłam na tyle głupia, żeby wbiec prosto w nich. Moje żebra ciągle pamiętały siłę uderzenia czyjegoś łokcia.
- Jared... – mruknęłam, ledwie zdając sobie sprawę, że wypowiadam to na głos.
- Jared, hm – odparł Emmett. – A to całkiem ciekawe, bo zawsze myślałem, że to imię dla faceta.
- Co? – spytałam, spoglądając na niego z zaskoczeniem. – Nie, nie, ja mam na imię Kim.
- Och – odpowiedział z uśmiechem. – Ten wariant ma trochę więcej sensu.
Zaczęłam mu właśnie wyjaśniać, że ja nie byłam Jaredem, tylko szukałam Jareda, kiedy znienacka przerwał mi drugi z nieznajomych mężczyzn.
- Jacob, nie ruszaj się – nakazał spokojnie, lecz jego głos i tak łatwo przebił się przez pomruki dochodzące z sąsiedniego pokoju. – Sam, zechciałbyś mi trochę pomóc?
- Nie mam pojęcia, czego pan ode mnie oczekuje, doktorze – odparł zirytowany Sam. Moje uszy bombardowało mnóstwo hałasu, co spowodowało nawrót nudności i niebezpieczne zachwianie się na krześle.
- Hej, Kim, może... – Emmett znalazł się przy moim boku, gotowy sprowadzić mnie z powrotem na ziemię. Nagle Jacob wydał z siebie kolejny jęk bólu, kiedy blondyn – lekarz, jak przypuszczałam – trącił delikatnie jego ramię.
- Hej, pijawko! – krzyknął ktoś, kiedy drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że aż wyleciały z nawiasów. – Odwal się, do cholery, od mojej partnerki!
- NIECH TO SZLAG! – zawył Jacob, miotając się na stole, podczas gdy Sam i inni próbowali go unieruchomić. Kolana się pode mną ugięły i wokół talii poczułam uścisk Emmetta, który przejął na siebie mój ciężar i łagodnie postawił mnie na podłodze.
- Powinnaś chyba... – zaczął, ale przerwało mu ostre kłapnięcie zębami.
Nagle ponownie znalazłam się na plecach. Emmett także runął na ziemię, przygnieciony przez Jareda. Obaj patrzyli na siebie groźnie.
- Cofnij sie, szczeniaku – rzucił Emmett, niemalże warcząc – o ile nie chcesz stracić głowy. – Z całej siły odepchnął Jareda i teraz obaj stali naprzeciwko siebie, zataczając kółko. Wyglądali niemalże tak jak wilk i niedźwiedź szykujący się do walki, spięci, pochyleni w agresywnych pozach. Ciche powarkiwania wydobywały się z ich ust.
Było tak, jakby ktoś wyssał z pomieszczenia cały tlen. Wszyscy na nich patrzyli. Nie licząc postękiwań Jacoba, dookoła panowała śmiertelna cisza. Znowu zaczęłam mieć trudności z oddychaniem.
Rozejrzałam się, starając się zrozumieć, co się tutaj działo. Sam i doktor wyglądali na spiętych, ale niezaskoczonych takim obrotem spraw. Blondynka sprawiała wrażenie żądnej mordu, podobnie jak i reszta sfory, chociaż jeszcze niedawno walczyli po tej samej stronie barykady.
Wróciłam myślami do tego, co wywołało awanturę. Emmett złapał mnie i uchronił przed upadkiem z krzesła. Jared w końcu się pojawił, ale tylko po to, by zaatakować osobę, która starała się mi pomóc. „Pijawka”, tak ją nazwał. Brzmiało to jak obelga, ale nie była mi ona nieznana. Słyszałam ją już wcześniej...
Wzięłam głęboki oddech niczym jakaś panienka w horrorze, z powrotem podczołgując się pod ścianę. Emmett był wampirem, podobnie jak i blondynka oraz doktor. Doktor, który opiekował się Jacobem.
- Jared! – Głos Sama przekłuł napiętą atmosferę. – Stop. – Jared nie spojrzał w jego kierunku, zamiast tego zaciskając zęby. Wszyscy wstrzymali oddech.
- To rozkaz – kontynuował twardo Sam. Jared wyglądał tak, jakby walczył sam ze sobą. – Idź do swojej partnerki.
Na początku myślałam, że w ogóle nie usłyszał Sama, ale jego postać powoli się wyprostowała i oddaliła od Emmetta, jakby kierowana przez niewidzialne sznurki.
- Kimberlee – powiedział powoli, nie spuszczając wzroku z Emmetta, który również się wyprostował, nie wyglądając na tak zdenerwowanego całą sytuacją, jak mogło by się wydawać, że będzie. Coś czułam, że nie miałby nic przeciwko jakiejś dobrej walce. W międzyczasie podniosłam się z podłogi, ignorując otępienie, które ciągle odczuwałam po omdleniu.
- Jared – wymamrotałam. Jego imię podziałało na mnie jak leczniczy balsam.
Chwycił mój lewy nadgarstek i przyciągnął szorstko do siebie. Ukryłam twarz w jego torsie i jego ręce zacisnęły się wokół mojej talii, trzymując mnie blisko.
Atmosfera w pokoju ciągle była napięta do granic możliwości, kiedy Emmett ruszył w stronę drzwi i objął ramieniem dziewczynę z jasnymi włosami w takim samym opiekuńczym geście, w jakim Jared objął mnie. Na jej twarzy widniał przez chwilę wyraz bezgranicznej miłości, lecz wkrótce znowu ustąpił on miejsca zdegustowaniu i złości.
- Sam – powiedział doktor, przerywając wymianę spojrzeń pomiędzy Jaredem i Emmettem.
Głowa Sama obróciła się i chłopak natychmiast skupił się na doktorze, którego wampirzą tożsamość dopiero co odkryłam.
- Chyba będzie lepiej, jak reszta sfory da nam teraz trochę przestrzeni. Kości Jacoba zaczęły się zrastać w złych pozycjach. Muszę szybko na powrót je połamać i ustawić właściwie.
Sam zamarł, analizując te słowa, po czym po dłuższej chwili odwrócił się do chłopaków.
- Dobra, słyszeliście doktora. Wszyscy na zewnątrz.
Odezwały się głosy sprzeciwu, aż w końcu Sam musiał im powiedzieć, że to rozkaz. Wszyscy skierowaliśmy się więc do drzwi i wyszliśmy na dwór na spotkanie późno popołudniowego powietrza. Śnieg zdążył stopnieć, ukazując błotnistą ziemię, ale słońce odkryło też spore kępy trawy, idealnie nadające się do siedzenia. Na dodatek Emily podała nam parę koców.
I zaczęliśmy czekać.
Niektórzy z członków sfory, wszyscy ubrani tylko w obcięte szorty w różnym stanie wyeksploatowania, skracali sobie czas rozmową, ale większość milczała. Emily nuciła coś pod nosem, jakby chciała zagłuszyć dochodzące z salonu jęki bólu.
Sam został w środku z Carlislem i blondynką o imieniu Rosalie, która także okazała się wampirzycą. Emmett stał przy drzwiach, mając oko na dwa przyjęcia jednocześnie.
Jared i ja siedzieliśmy najdalej od werandy (to on wybrał akurat takie miejsce), w pobliżu Brady’ego i Setha. Quil i Embry spacerowali niecierpliwie wzdłuż trawnika, obaj niewiarygodnie strapieni. Byli najlepszymi przyjaciółmi Jacoba już od piaskownicy, a ich więź dodatkowo zacieśniły te całe wilcze geny, więc teraz martwili się zapewne o wiele bardziej niż inni.
- Kim, skarbie, słyszysz mnie? – zapytał Jared, odgarniając mi z oczu grzywkę. Opierałam się o niego, a on oplatał rękami moją talię. Odkąd wyszliśmy z pokoju, nie pozwolił mi oddalić się od siebie nawet o cal.
- Co? – odparłam, spoglądając na niego. Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Och, tak. Wszystko w porządku, naprawdę. A ty jak się czujesz?
Po tych słowach ponownie spojrzałam w miejsce, gdzie patrzyłam wcześniej, czyli na okolice drzwi, gdzie stał Emmett, wartownik pomiędzy salonem i podwórkiem.
- Dobrze. Nie zranili mnie i wróciłem, tak jak obiecałem. – W głosie Jareda było coś dziwnego.
Obróciłam głowę i podniosłam się lekko, by pocałować go delikatnie.
- Wiem i nie masz pojęcia, jak bardzo cieszy mnie twój widok.
- To w takim razie dlaczego ciągle gapisz się na tę pijawkę?
- Nie uważam, by lubili, jak ich się tak nazywa – zadumałam się, wciąż spoglądając w kierunku Emmetta.
- Nawet jeśli, to kogo to obchodzi? Oni właśnie tym są, Kim.
- Wiem – odparłam. – Po prostu... On nie wygląda.... Nie wiem.... On po prostu nie wygląda na... złego.
Nagle Jared zaczął okropnie kaszleć, jakby się czymś zadławił.
- Że co?
- No, przecież Carlisle pomaga Jacobowi, prawda? I byliście przecież w tej samej drużynie jakąś godzinę temu. I Emmett pomógł mi, gdy zemdlałam. Po prostu nie rozumiem, dlaczego wy się tak bardzo nienawidzicie. Mnie wydają się całkiem mili. Za wyjątkiem Rosalie, ale wątpię, czy ona jest miła dla kogokolwiek.
- Zbyt często przebywałaś z Jacobem – warknął Jared. – To potwory, Kim. Piją krew, na litość boską! – Zerknął na Emmetta ponad moim ramieniem i warknął cicho.
- Przestań! – syknęłam, uderzając go w ramię. – Co cię napadło?
Westchnął i oparł podbródek o czubek mojej głowy.
– Przepraszam, ja tylko... To wszystko moja wina, naprawdę. Powinienem pojawić się wcześniej, zanim... no wiesz. Ja po prostu nie lubię, gdy taki ktoś kręci się wokół ciebie... i trzyma cię... W ogóle mi się to nie podoba.
- On mnie nie trzymał, Jared. On mnie łapał, żebym nie rozbiła sobie głowy. – Wyrwałam się z jego uścisku i spojrzałam mu w twarz. Złapał mnie za ręce i zacisnął usta w cienką linię. – Jesteś zazdrosny? – spytałam, zszokowana.
- Nie – zaprzeczył szybko twardym głosem. – Ale jesteś moją partnerką. Nikt oprócz mnie nie powinien cię trzymać ani łapać.
Odsunęłam od niego dłonie.
- Okej, po pierwsze, jesteś zazdrosny i zaprzeczanie temu niczego nie zmieni. Po drugie, wściekasz się, bo to wampir, czy po prostu inny chłopak? A po trzecie, nie życzę sobie, byś nazywał mnie swoją partnerką. Piękne dzięki, ale następnym razem wystarczy po prostu termin „dziewczyna”.
- Ale dlaczego? Przecież jesteś moją partnerką, więc niby czemu miałbym cię tak nie nazywać?
- Ponieważ to nie ja jestem wilkiem – warknęłam, czując przypływ niespodziewanej złości. – Ty nim jesteś.
Poderwałam się gniewnie na nogi, mając pełną świadomość, że wszyscy wbili wzrok w moje plecy, i zaczęłam oddalać się od Jareda, słysząc, że podążał za mną.
- Nie dotykaj mnie, Jaredzie Najero – ostrzegłam. Chłopak zatrzymał się i Seth spytał, czy coś nie tak, ale zanim zabrzmiała odpowiedź, już znalazłam się na werandzie, więc jej nie usłyszałam.
- Cześć – powiedziałam szybko, nie dając sobie szansy na stchórzenie i wycofanie się.
Emmett odwrócił ku mnie się z nadludzką prędkością. Z tego, co wiedziałam o wampirach, można było wywnioskować, że pewnie słyszał całą moją kłótnię z Jaredem.
- Hej – odparł, zakładając ręce na swojej szerokiej piersi. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, jaki jest duży. Przywodził na myśl pniak średniej wielkości sekwoi.
- Dziękuję – wymamrotałam nieśmiało. – No wiesz... Za to złapanie mnie.
- Nie ma za co – zapewnił z nieco głupkowatym uśmiechem.
- Więc... – zaczęłam, udając, że zerkam do wnętrza domu ponad jego ramieniem, chociaż, prawdę mówiąc, i tak nie byłam w stanie niczego zobaczyć. – Jak mają się sprawy?
- Ciesz się, że nie masz super słuchu – odparł. Wzdrygnęłam się w reakcji na obraz, jaki właśnie pojawił się w mojej głowie. – Och, wybacz – przeprosił szybko. – To znaczy, chyba wszystko idzie dobrze. Carlisle jest lekarzem, nie ja.
Pokonałam pospieszne schodki, potykając się o ostatni i prawie upadając na deski. Na szczęście zanim wbiłam sobie twarz mnóstwo drzazg, udało mi się złapać poręczy.
- Wiesz, co? Strasznie przypominasz mi dziewczynę mojego brata – zauważył Emmett.
- Bellę? – zapytałam z ciekawością, podskakując, by usiąść na barierce. O mało co nie zleciałam przy tym na ziemię, ale na szczęście Emmett złapał mnie za ramię.
Za moimi plecami rozległo się zazdrosne warknięcie Jareda, ale zignorowałam je. Emmett prawdopodobnie też je usłyszał, jednak postąpił tak samo jak ja.
- No tak – zaśmiał się. – Skąd wiesz?
- No cóż, oni są jedyną parą bez ślubu, tak? A powiedziałeś „dziewczyna” – wyjaśniłam.
Chłopak uniósł brew.
- No tak, są. Ale pytanie brzmiało: skąd ty o tym wiesz?
Zarumieniłam się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że zabrzmiałam jak jakiś natrętny podglądacz.
- Od Jacoba – przyznałam głupio. – Po tym, jak Jared mi oznajmił, że będziecie razem walczyć, i to tylko z powodu tej jednej dziewczyny, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej. A że Jared mało wiedział albo po prostu nie chciał mi niczego zdradzić, to poszłam do Jake’a.
- Nie wiem, czy mam być zły, czy zaszczycony, że wilki o nas plotkują – zachichotał.
- No cóż, nie ufają wam – powiedziałam z grymasem.
- I nie powinni. My też im nie ufamy. Jesteśmy naturalnym wrogami – powiedział, po czym uśmiechnął się szeroko. – Ale to nie dotyczy Belli i ciebie. I innych partnerek wilków chyba też nie.
Wciągnęłam powietrze, nieco urażona jego terminologią.
- Wolę tytuł „wpojenia” – poinformowałam go.
- Jasne, przepraszam – zreflektował się, szczerząc się znacząco.
- A co masz myśli, mówiąc, że to nas nie dotyczy?
- Hm, pomyślmy. Obie jesteście zakochane w wyraźnie zbyt nadopiekuńczych, nadludzkich stworzeniach – zerknął ponad moim ramieniem na Jareda, który bez wątpienia śledził uważnie naszą rozmowę – i nie boicie się przekraczać linii wroga, żeby zdobyć nowych przyjaciół. A tak poza tym to obie znajdujecie się w nieustannym niebezpieczeństwie, przebywając w towarzystwie wampirów i wilkołaków. No i macie jakąś dziwną potrzebę częstego mdlenia – zażartował, a jego oczach zatańczyły wesołe iskierki.
Jęknęłam, momentalnie się rumieniąc.
- To naprawdę nie dzieje się zbyt często... już.
Emmett wybuchnął śmiechem i pochylił się, by potargać mi włosy. Także się zaśmiałam, odsuwając się od niego i usiłując doprowadzić do porządku. Po chwili zamilkł i znowu spojrzał na teren za moimi plecami, po czym westchnął.
- Chyba powinnaś już wrócić do swojego part... to znaczy, chłopaka, bo obawiam się, że w innym razie gotów jest wywołać jakąś inną bijatykę. Nie to, żebym miał coś przeciwko, ale Carlisle i Sam raczej nie byliby z tego powodu zbyt szczęśliwi.
Też westchnęłam i ześlizgnęłam się z barierki.
- Chyba masz rację – przyznałam. – No cóż, miło mi się z tobą rozmawiało – powiedziałam nieśmiało.
- Mi z tobą też – oparł z uśmiechem psotnika na ustach. – Przytuliłbym cię na pożegnanie, ale twój chłopak chybaby mnie udusił. Chociaż... może jednak to zrobię – zażartował.
- Nie szukaj znowu guza – skarciłam go delikatnie, zbiegając z werandy, zanim zdążył zmienić zdanie. Idąc z powrotem do miejsca, gdzie siedział Jared, nie próbowałam wyglądać na nieszczęśliwą ani pogrążoną w rozmyślaniach, za to on z zadumą wpatrywał się w ścianę lasu. Chyba nie sądził, że uwierzę, iż nie miał mnie na oku przez cały czas rozmowy z Emmettem.
Usiadłam obok niego i jego ramię automatycznie zacisnęło się wokół mojej talii. Panującą ciszę zakłócało jedynie okropne nucenie Emily.
- Przepraszam, Kim – powiedział w końcu. – Przesadziłem.
- W porządku, wybaczam ci – powiedziałam, kładąc głowę na jego ramieniu. – Też przesadziłem. Po prostu... gdy wszyscy wrócili... a ciebie nie mogłam znaleźć... po prostu zaczęłam myśleć, że złamałeś obietnicę. – Głos mi się załamał, a z oczu zaczęły płynąć łzy.
- Och, Kim... – westchnął Jared. Ból w tych słowach był nie do zniesienia, więc położyłam mu dłoń na ustach.
- Pozwól mi skończyć – poprosiłam, po czym wzięłam głęboki, urywany oddech. – A potem, kiedy wreszcie się pojawiłeś, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłeś, było zaatakowanie osoby, która mi pomagała... No i to mnie zasmuciło. – Nagle opuściła mnie moja zwykła nieśmiałość.
Po chwili spojrzałam na swoje ręce, bo nieoczekiwanie stały się przyjemnie ciepłe. Zapewne dlatego, że Jared objął je swoimi.
- Chciałam cię po prostu przytulić, wiedzieć, że jesteś bezpieczny, że wreszcie naprawdę będziesz tutaj... ze mną – wymamrotałam. – A kiedy nie byłeś, zamiast tego atakując Emmetta, naprawdę się wściekłam. Chciałam po prostu, byś mnie przytulił i sprawił, żebym znowu poczuła się bezpieczna. Mogę na to liczyć?
Jared nie odpowiedział, ale kiedy na niego spojrzałam, dostrzegłam w jego oczach łzy.
- Nie powinnaś nawet pytać – mruknął, biorąc mnie w swoje ramiona. Umieścił moją głowę pod swoim podbródkiem i oplótł mnie rękami, przytulając mocno do siebie. Zamknęłam oczy, napawając się tym cudownym uczuciem bezpieczeństwa, jakie towarzyszyło mi, gdy znajdowałam się w jego ciepłym uścisku. To właśnie tego chciałam: spędzić wieczność w ramionach tego, kogo kochałam, z daleka od niebezpieczeństw, które mogłyby zniszczyć nasze szczęście.
Tylko że nie mogliśmy spędzić tak wieczności. Najwyraźniej nie mogliśmy spędzić tak nawet pięciu minut, ponieważ trzy minuty później na werandzie pojawił się Sam oraz doktor Cullen. Wszyscy podnieśliśmy się i lekarz powiedział:
- Nastawiłem Jacobowi kości i z tego, co zdążyłem zauważyć, wszystko goi się jak należy. Z waszymi zdolnościami szybkiej regeneracji powinien wrócić do zdrowia w ciągu najwyżej trzech dni.
- Dziękujemy, doktorze Cullen – odezwał się odważnie Seth. Inni poszli za jego przykładem, jednak nie dziękowali tak wylewnie jak on.
- A teraz – powiedział mężczyzna, odwróciwszy się do Sama – muszę wrócić do swojej rodziny, aby załatwić nasze sprawy i przygotować się do wizyty starych przyjaciół. – Sposób, w jaki wypowiedział ostatnie słowo wskazywał, że miał na myśli zupełnie coś innego.
Sam skinął głową i po raz kolejny podziękował Carlisle’owi, a następnie odprowadził go do drzwi. Emmett, ku konsternacji sfory, pomachał z zapałem w moim kierunku, drugą ręką łapiąc dłoń Rosalie i oboje także ruszyli w stronę frontowego wejścia.
W końcu, po pożegnaniu się z ledwie co przytomnym Jacobem i złożeniu mu gorących życzeń powrotu do zdrowia, członkowie sfory szybko się rozeszli, kierując się do swoich domów w towarzystwie tych, których kochali. Oczywistym było, że pragnęli tylko przespać całą nadchodzącą noc, aby ich ciała i umysły mogły wreszcie zaznać zasłużonego odpoczynku. Nikt nie chciał teraz rozmawiać o tym, co się wydarzyło bądź też planować tego, co dopiero zamierzał zrobić.
Jared i ja jak zwykle wylądowaliśmy w moim domu. Opowiedziałam tacie niezwykle wyczerpującą historię, jak to Jacob uległ poważnemu wypadkowi motocyklowemu (tak brzmiała oficjalna wersja), więc natychmiast pobiegłam dowiedzieć się, jak się miewa, co stanowiło powód, dla którego opuściłam dom bez niczyjej wiedzy i zgody. Zaakceptował to kłamstwo znacznie szybciej niż przypuszczałam, pewnie dlatego, że przerwałam mu głośne pouczanie Cyn w kuchni. Najwyraźniej Collin przyłapał ją i jej znajomych na paleniu w lesie przy klifach i przyprowadził do domu. Przy naszym następnym spotkaniu musiałam mu podziękować. Choć nie lubiłam swojej młodszej siostry, nadal ją kochałam i nie chciałam, by zjadły ją jakieś szalone, spragnione krwi wampiry.
Powiedziałam tacie, że jestem wyczerpana, co w sumie było prawdą, i położę się wcześniej spać. Pokiwał głową i poinformował mnie, że przez pewien czas Cynthia będzie spać na materacu w sypialni jego i mamy, żeby już więcej nie zdołała się wymknąć. Musiałam włożyć wiele wysiłku w zachowanie kamiennego oblicza, gdy obserwowałam, jak wyraz twarzy Cyn zmienia się z aroganckiej obojętności w skrajne przerażenie.
Kiedy weszłam do mojego pokoju, Jared już tam na mnie czekał. Szybko poszłam więc do łazienki, umyłam zęby i przebrałam się w piżamę, po czym położyłam się obok niego na łóżku. Obróciłam się tak, aby moje plecy opierały się o jego tors, a on mnie przytulił. Pasowaliśmy do siebie idealnie.
Jared robił dłonią kółka na moim brzuchu, podczas gdy ja wodziłam palcami po liniach mięśni jego ramienia. Panował błogi spokój i odczuwałam zadowolenie. Wkrótce jednak Jared przerwał milczenie.
- Kim? – spytał, rozpaloną dłonią odgarniając mi włosy z twarzy.
- Tak? – odszepnęłam, wdychając jego leśny zapach. Nie odzywał się przez dłuższy czas, więc pomyślałam, że zapomniał, co chciał powiedzieć.
- Wyjdziesz za mnie? – usłyszałam w końcu.
Westchnęłam spokojnie. Spodziewałam się tego, choć nie zmieniło to faktu, że poślubienie Jareda lub nawet jego pytanie dotyczące tej sprawy powodowało gwałtowne przyspieszenie rytmu bicia mojego serca. Zwlekałam trochę, zanim zareagowałam, pomimo że odpowiedź układałam już od kilku tygodni.
- Kiedy skończymy szkołę i będziemy mieli osiemnaście lat – powiedziałam powoli – i kiedy ten cały wampirzy nonsens trochę się uspokoi, i kiedy spytasz mojego tatę... – zamilkłam, obracając się, by spojrzeć mu w twarz – wtedy możesz mnie spytać. I wtedy też ci odpowiem.
- Dobra, nigdzie mi się nie spieszy – odparł, całując miejsce, gdzie stykały się moja szyja i obojczyk. Zadrżałam. – Ale zgodzisz się, prawda?
- Chyba musisz poczekać, aby się o tym przekonać – zażartowałam, trącając jego nos.
- Nie dostanę żadnej wskazówki? – spytał, udając urażonego. Jego ciemne oczy przeszywały moje i byłam pewna, że w tej chwili widział każdy kawałeczek mojej duszy.
- Nie – potwierdziłam.
Zarzuciłam mu ramiona na szyję i przysunęłam się bliżej, żeby móc go pocałować.
Niewinny pocałunek szybko zmienił się w znacznie bardziej gorący i namiętny. Jared przewrócił nas tak, że teraz to on znajdował się na górze, uważając, żeby nie zmiażdżyć mnie ciężarem własnego ciała. Nasze usta poruszały się synchronicznie, jakby przewidywały swoje ruchy, a Jared jęknął cicho, kiedy moje ręce powędrowały na jego klatkę piersiową, badając wyraźne mięśnie.
Rozpalone dłonie chłopaka podniosły krawędź mojej koszulki na ramiączkach, więc miałam teraz odkryty brzuch. Odsunął się na krótką chwilę, po czym złożył gorący pocałunek tuż nad moim pępkiem i wrócił do szyi.
- Żadnych wskazówek? – spytał.
Gdy przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, naciskając swoim rozpalonym do czerwoności ciałem na moje, zaczęłam drżeć.
Płonęłam w środku, a ciepło Jareda tylko podsycało ten płomień, czyniąc go jeszcze gwałtowniejszym, bardziej wszechogarniającym.
Odsunęłam się, by zaczerpnąć powietrza.
- Nie – zdołałam wykrztusić z szerokim uśmiechem na zaczerwienionej twarzy. – Żadnych wskazówek.
Jego usta znowu zaatakowały moje i westchnęłam w reakcji na ich delikatne ciepło.
- I tak myślę, że mogę być dobrej myśli – zażartował, całując linię ciągnącą się od moich warg do miejsca, gdzie znajdowała się krawędź mojej koszulki.
- Czyżby? – zapytałam, starając się sprawiać wrażenie niezdecydowanej, ale i tak zabrzmiałam tak, jakbym przebiegła pół trasy maratonu bez kropli wody.
- O tak – zachichotał i ponownie mnie pocałował. Po raz kolejny zarzuciłam mu ręce na szyję, pragnąc poczuć na sobie każdy cal jego ciała.
I w tej chwili pozwoliłam, aby gwałtowny płomień całkowicie mnie pochłonął. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Czw 14:33, 02 Wrz 2010 |
|
Kim pokazuje pazurki? Doskonale ;-) mimo, ze dzięki temu FF polubiłam Jareda jakoś nie moge pojąć jego obsesji i chęci kontrolowania Kim. No cóż, kto z nas maluczkich pojmnie wpojenie? ;-) za to Emmett? Doskonały. Mam wrażenie, że mimo wszystko mogliby się z Kim zakumplować.
Jak zawsze doceniam trud włożony w tłumaczenie i żałuję, że zbliżamy się do konca |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ilonaaa
Człowiek
Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany:
Pią 18:10, 03 Wrz 2010 |
|
Podobało mi się. Kimi robię się drapieżna.
Emmet słodki, hehe.
Zdziwiło mnie trochę to naskoczenie na Jareda za to, że nazwał Kim swoją partnerką. Co w tym złego? Kim ma niekontrolowane i jak dla mnie trochę śmieszne wybuchy.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
rita
Człowiek
Dołączył: 25 Mar 2010
Posty: 51 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Nie 18:57, 05 Wrz 2010 |
|
Po pierwsze:
iga_s napisał: |
Ilonooo,
- A co masz myśli, mówiąc, że to nas nie dotyczy?
|
chyba miało być "masz na myśli".
Po drugie: bardzo podoba mi się to opowiadanie. Świetnym pomysłem było napisanie z perspektywy Kim wydarzeń z trzeciej części. Przyjemnie mi się czytało, a wyłapywanie momentów, które były w książce sprawiało mi niezłą frajdę
Pozdrawiam,
Rita |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Melena1821
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2010
Posty: 156 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Meksyk
|
Wysłany:
Pią 9:52, 01 Paź 2010 |
|
Kochana przede wszystkim bardzo przepraszam, że tak późno komentuję, ale kompletnie nie miałam czasu żeby na tym forum cokolwiek napisać ;p Dopiero teraz staram się nadrobić zaległości Bardzo żałuję, że jest to ostatni rozdział mojej ulubionej "lektury". Przez ten czas bardzo zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że wchodzę tu i czytam kolejny rozdział z wypiekami na twarzy
Dziękuję, że zawsze odpowiadasz na moje komentarze. Rozumiem, że nie zdołam namówić Cię na tłumaczenie podobnej historii ;p W porządku. Sama nie wiem czy potrafiłabym wyobrazić sobie inną Kim i innego Jareda.
Przede wszystkim wielkie ukłony za to, że w ogóle wzięłaś się za tłumaczenie tego opowiadania. Gdyby nie ty nie miałabym pojęcia o takim ff - tyle bym straciła ! :DD
Rozdział oczywiście cudowny. Podobała mi się Kim. Jej upór i determinacja...
W całym rozdziale najbardziej spodobała mi się odpowiedź Kim kiedy Jared poprosił ją o rękę. Była taka przemyślana jak na jej wiek - taka rozsądna
Nie mam pojęcia co jeszcze mogłabym napisać, a nie chcę się powtarzać.
Z niecierpliwością czekam na epilog, który mam nadzieję pojawi się w najbliższym czasie
Pozdrawiam serdecznie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:33, 01 Lis 2010 |
|
Z nieco ponad miesięcznym opóźnieniem () przedstawiam Wam tłumaczenie epilogu "Niewidzialnej dziewczyny", stanowiącego definitywny koniec tejże historii. Pewnie większość już dawno temu zapoznała się z angielskim oryginałem, ale co tam. :D
Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy czytali i komentowali (albo i siedzieli cicho), dzieląc się swoimi wrażeniami odnośnie zarówno treści, jak i jakości tłumaczenia, które z pewnością pozostawia wiele do życzenia, no ale czytać się chyba da. :) Wielkie DZIĘKI dla Marty, że jej się chciało poprawiać ten tekst i że trwa u mojego boku, czy też raczej boku tłumaczonych przeze mnie tekstów, od samego początku. Jesteś wielka. :)
Nie przedłużając, bo ja bym tak mogła jeszcze długo ględzić, zapraszam do lektury.
A, i jeszcze gwoli wyjaśnienia:
Cytat: |
Zdziwiło mnie trochę to naskoczenie na Jareda za to, że nazwał Kim swoją partnerką. Co w tym złego? |
"Partnerka" to w oryginale słowo "mate", które może oznaczać "kumpla", ale i "partnera/małżonka" czy też nawet (tu już jako czasownik) "parzyć się/łączyć w pary" (jak zwierzęta w czasie rui czy coś podobnego). A to ostatnie znaczenie raczej niezbyt ładnie się kojarzy. Kim po prostu poczuła się urażona takim nazewnictwem i tyle. I wcale jej się nie dziwię. Może niezbyt trafnie to przetłumaczyłam, ale nie potrafiłam znaleźć innego adekwatnego określenia.
___________________________________________________________
Beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Piosenki polecane przez autorkę do epilogu: ___________________________________________________________
Epilog
Zakończenia i początki
Energicznie przejechałam żelazkiem po ciemnej, fabrycznej tkaninie, słysząc syk pary, której obłoczek skroplił się niebawem na szybie okna. Zadowolona, że na sukience nie znajdowały się już żadne zagniecenia, zdjęłam ją z deski do prasowania i włożyłam na siebie przez głowę. Czarny materiał wydawał się o wiele cięższy niż był w rzeczywistości, jakby zrobione z niego ubranie odzwierciedlało swe niezbyt miłe zastosowanie.
Westchnęłam głęboko i sięgnęłam ręką do suwaka na plecach. Choć całkiem szybko odnalazłam ten mały, zimy kawałek metalu, pozycja ramienia nie pozwalała mi pociągnąć go do góry. Po chwili usłyszałam delikatne pukanie i obróciłam się, by stanąć twarzą do wejścia do pokoju.
- Proszę – zawołałam niezbyt głośno. Drzwi otworzyły się z okropnym skrzypieniem, stanowiącym przykrą kakofonię w panującej dookoła ciszy i w progu ukazała się masywna sylwetka Jareda.
- Gotowa? – mruknął ponuro.
- Prawie – odparłam, nadal walcząc z zamkiem. – Po prostu... – szarpnięcie – nie mogę... - kolejne szarpnięcie – uch... – Odwróciłam się, by zobaczył, w czym problem. – Pomóż – poprosiłam żałośnie.
Najpierw usłyszałam cichy chichot, a potem poczułam na plecach dotyk ciepłych dłoni, które przesunęły suwak na właściwe miejsce. Następnie odwróciłam się i przyjrzałam Jaredowi uważniej niż za pierwszym razem – miał na sobie niedopasowany, czarny garnitur; bladoniebieski krawat, jeszcze niezawiązany, zwisał wzdłuż jego klatki piersiowej.
- To nie jest twoje ubranie, prawda? – spytałam z półuśmiechem, kiedy poprawiłam mu kołnierzyk i zabrałam się za zawiązywanie krawata.
- Sama – przyznał tonem winowajcy, podciągając przydługie mankiety. – Z mojego wyrosłem, jeśli możesz w to uwierzyć.
- Och, mogę – westchnęłam, ociężale opierając się o jego ramię, na którym nie dało się nie zauważyć mocno zarysowanych mięśni, doskonale widocznych nawet przez gruby materiał garnituru.
Wkrótce do pokoju wpadła Cynthia, usiłująca bez zatrzymywania się założyć na stopę drugą czarną szpilkę. Gdy w końcu zatrząsnęła srebrną klamerkę i umocowała but na kostce, wyprostowała się i wygładziła swoją czarną sukienkę, wyglądając na zamyśloną, co w jej przypadku stanowiło pewną niezwykłość.
Od dnia, w którym odbył się pojedynek wampirów i wilkołaków, moja siostra nie była taka sama jak przedtem. Ktoś, kto tak jak ona nie znał całej prawdy i nieustannie tkwił w samym środku tych wszystkich wydarzeń... No cóż, wyglądało na to, że coś się zmieniło, jakby jakiś tkwiący w niej pstryczek został przełączony. Wydawała się po prostu inna.
Strzepnęła z twarzy zabłąkany kosmyk włosów, który uciekł z francuskiego koka na jej szyi
- Gotowi? Bo wszyscy czekają już w samochodzie.
- Tak, zaraz idziemy – odparłam, spoglądając w jej stronę. Skinęła głową i poprawiła fryzurę, wtykając niesforny loczek za ucho, po czym chwyciła leżącą na jej tapczanie torebkę i zniknęła w drzwiach prowadzących na korytarz. Kilka sekund później rozległ się stukot obcasów uderzających o schody.
- Jak myślisz, czy kiedykolwiek przestanie bać się wychodzić sama na zewnątrz? – zapytałam swobodnie, kiedy Jared otoczył ramieniem moją talię i wolnym krokiem ruszyliśmy za Cyn.
- Pewnie tak – odpowiedział, chociaż wyłapałam w jego głosie niepewność. – Jest elastyczna.
- Tak – westchnęłam, zabierając po drodze parasolkę. – Jasne. Elastyczna.
Padało, lecz nie miałam nic przeciwko temu. Taka aura pasowała do dzisiejszej atmosfery. Lekko zarośnięty cmentarz był opustoszały, nie licząc małej procesji zgromadzonej przy południowej bramie. Cały czas szłam blisko ciepłego ciała Jareda, trzymając dłoń zarówno jego, jak i Cynthii.
Kiedy pokonaliśmy zroszony kroplami deszczu trawnik i dotarliśmy na miejsce, Jared puścił moją rękę i ruszyliśmy w kierunku pogrążonej w żałobie rodziny. Gdy przedzieraliśmy się przez mały tłum, chłopak trzymał nad nami parasolkę.
- Hej, Catie – mruknęłam, mocno oplatając ramionami moją najlepszą przyjaciółkę. Szybko zwróciła się do mnie załzawioną twarzą, na której pojawił się półuśmiech.
- Hej, Kimmy – wychrypiała łamiącym się głosem. – Dzięki, że przyszłaś.
- Nie ma za co – odparłam.
- Jared. – Catherine kiwnęła głową w geście powitania. Uśmiechnął się lekko.
- Hej, Cat. Jak się trzymasz? – spytał, poklepując ją pocieszająco w ramię.
- Chyba dobrze – westchnęła, kładąc głowę na moim barku. – Dzięki, że przyszedłeś. – Przerwała na moment i przetarła twarz wierzchem dłoni, rozmazując makijaż. – I dzięki za przekonanie starszyzny do pozwolenia nam na zorganizowanie pogrzebu w rezerwacie... chociaż nie jesteśmy Quileutami. – Jej głos lekko się załamał. – To dużo dla mnie znaczy. Jedynie tutaj... czuł się jak w domu.
Jared wzruszył ramionami, wyraźnie zakłopotany tymi płynącymi prosto z serca podziękowaniami Catherine.
- To był pomysł Kim. Cieszę się, że mogłem pomóc.
Nagle wśród zebranych zapanowała cisza i zdałam sobie sprawę, że większość osób usiadła na krzesłach. Jeszcze raz pospiesznie uścisnęłam więc Cat i razem z Jaredem zaczęliśmy szukać naszych miejsc. Catherine wraz z rodzicami usiadła na samym przedzie, naprzeciwko księdza – tęgiego mężczyzny około sześćdziesiątki, którego stan szat liturgicznych pozostawiał wiele do życzenia. Spotkaliśmy go już trzy dni wcześniej podczas przygotowań do pogrzebu. Aby móc odprawić nabożeństwo, przyjechał specjalnie z Port Angeles, gdyż w rezerwacie nie było katolickiego kościoła.
Po chwili kapłan cicho odchrząknął i powiedział:
- Zebraliśmy się dziś tu, by uczcić pamięć Riley Seana Millera, syna Leann Grace i Seana Williama Millera oraz brata Catherine Leann Miller...
W trakcie uroczystości rozległ się donośny szloch – to po twarzy Catherine spływały łzy. Jej rodzice, ubrani niezbyt stosownie do okoliczności, wyglądali ponuro i mieli na twarzach kamienne maski. Kiedy zaczęto wkładać trumnę do ziemi, tak bardzo zapragnęłam podbiec do Cat i mocno ją uścisnąć. Po sposobie, w jaki się zachowywała – z roztargnieniem bawiła się końcówkami włosów, a jej ramiona trzęsły się w charakterystyczny sposób – poznałam, że tego potrzebowała. Nie chciałam jednak zakłócać nabożeństwa, więc pozostałam na swoim miejscu.
Po umiarkowanie żywiołowym kazaniu księdza i zakopaniu trumny, nastąpił koniec pogrzebu i jego nieliczni uczestnicy zaczęli się rozchodzić. Po raz kolejny przytuliłam Catherine, usiłując choć trochę ją pocieszyć, po czym wszyscy pożegnaliśmy się z jej rodzicami i ruszyliśmy w stronę samochodu. W połowie drogi zatrzymała nas pani Clearwater, która poprosiła mamę i tatę o kilkuminutową rozmowę, zatem zeszli z nią ze ścieżki i stanęli pod jakimiś drzewami, służącymi im za schronienie przed deszczem. Kiedy czekaliśmy na nich z Jaredem po środku cmentarza pod dużym, czarnym parasolem cmentarza, dołączyli do nas Seth i Leah.
- Wiecie co? – odezwał się Seth. – Podobno nasz pierwszy szeryf jest tutaj pochowany. O, w tamtym miejscu. – Wskazał ręką na skraj cmentarza, gdzie zaczynał się gęsty las. Na jego twarzy nie widniał nawet cień zainteresowania tym faktem, a zamiast tego rzucił Jaredowi znaczące spojrzenie.
- Um... To fajnie? – odpowiedziałam, spoglądając to na jednego, to na drugiego z chłopaków.
- Wszystko w porządku, stary? – spytał Jared, który najwyraźniej również nie zrozumiał sensu podania tej informacji przez przyjaciela. Leah westchnęła głośno i przewróciła oczami.
- Może pójdziesz zobaczyć jego grób, co, Kim? – zaproponował łagodnie Seth, unosząc brwi.
- Co? A niby po co? – odparłam, teraz już kompletnie zmieszana. – Pada.... i jest zimno.
Leah znowu westchnęła teatralnie, więc odwróciłam się do niej ze złością.
- Po prostu wykrztuś to z siebie, Leah. Masz jakiś problem? – Nie tylko ja zdziwiłam się moim nagłym wybuchem. Na twarzach Jareda i Setha pojawiło się ogromne zdumienie, a na twarzy Leah – wyraz furii. Na moją natomiast wstąpił rumieniec zażenowania.
- Wypad stąd, bo chcemy pogadać o sprawach sfory. – To bezceremonialne stwierdzenie przebiło mnie niczym tępe ostrze, o wiele chłodniejsze od lodowatych kropel deszczu.
- Okej – bąknęłam głupio, pewna, że moje policzki stały się jeszcze czerwieńsze niż wcześniej, o ile w ogóle było to możliwe. Odwróciłam się, ale zanim zdążyłam zrobić krok do przodu, Jared złapał mnie za ramię.
- Hej! – zawołał surowo, przeszywając wzrokiem Leę. Ona również patrzyła na niego z zawziętością. Nie była tak wysoka jak on, ani tak umięśniona, jednak zdawało się, że nie powstrzymałoby jej to od wszczęcia bójki. – Nie mów tak do niej!
- No cóż, Seth próbował jej to zakomunikować w uprzejmy sposób – odparła, krzyżując ramiona na piersi – ale najwyraźniej nie jest zbyt bystra.
- Leah! – oburzył się Seth dokładnie w tym samym momencie, w którym Jared pochylił się w jej kierunku. Natychmiast stanęłam pomiędzy nimi i naparłam na jego klatkę piersiową z tak dużą ilością siły, jaką tylko potrafiłam z siebie wykrzesać. Natychmiast zareagował na mój dotyk – rozluźnił się i przyciągnął mnie do siebie w obronnym geście.
- Wszystko w porządku – mruknęłam w jego tors. – Musicie sobie porozmawiać. Rozumiem. Ja po prostu... poczekam tam na ciebie, gdy skończycie. – Machnęłam ręką w stronę pobliskiego lasu.
- Jesteś pewna? – spytał cicho. Kiwnęłam głową i odsunęłam się. Jared podał mi parasolkę i zaczęłam przedzierać się przez nieco przydługą trawę.
- Tylko nie odchodź za daleko, Kim! – zawołał jeszcze za mną. Lekceważąco machnęłam ręką ponad ramieniem. Stanowczo za bardzo się martwił.
Przechadzałam się wzdłuż krawędzi lasu, odczytując nazwiska na grobach, które mijałam i myśląc o ludziach spoczywających w ziemi pod moimi stopami. Mieli swoje życie, rodzinę, przyjaciół... a pewnego dnia po prostu odeszli. Może wiedzieli, że zbliża się ich czas. Może zginęli w wypadku. Może byli zbyt młodzi, by umrzeć. Szczególny ból w moim sercu wywoływał widok malutkich nagrobków oznaczających miejsca, gdzie chowano dopiero co narodzone lub nieco starsze dzieci. Rozpoznawszy parę znajomych nazwisk, poczułam w kącikach oczu palące łzy, a kiedy napotkałam grób Harry’ego Clearwatera, popłynęły one z całą mocą. Ziemia przed kamienną tablicą nadal była spulchniona, co przypominało o tym, jak niedawno tutaj spoczął. Uklęknęłam przed nią i przesunęłam palce po świeżym napisie.
Nie znałam zbyt dobrze ojca Lei i Setha. Kiedy umarł, spotykałam się z Jaredem zaledwie od paru miesięcy, ale miałam okazję porozmawiać z nim parę razy podczas spotkań sfory (był członkiem starszyzny). Wiedział, jak przyrządzić najlepszą smażoną rybę, jaką kiedykolwiek jadłam, był zabawny i uroczy. Zdecydowanie to właśnie po nim Seth odziedziczył swe pogodne usposobienie. Obaj byli do siebie tacy podobni... Nic dziwnego, że śmierć ojca wywarła na chłopaku tak ogromny wpływ.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że Clearwaterowie przybyli na cmentarz po raz pierwszy od pogrzebu Harry’ego. Z pewnością było to dla nich trudne, lecz żadne zdawało się tego nie okazywać. Poza tym zarówno Leah, jak i Seth, całkiem dobrze potrafili ukrywać swoje uczucia, jeśli tego chcieli, a pani Clearwater nie widziałam dziś zbyt długo.
Nie zdawałam sobie w pełni sprawy, że płaczę, dopóki nie zaczęłam połykać własnych łez. Umieściłam głowę między kolanami i wzięłam parę głębokich wdechów, usiłując przywrócić sobie coś na pozór spokoju. Pozbieranie się zajęło mi parę minut i niebawem byłam już w stanie wstać i iść dalej. Deszcz powoli zanikał, aż w końcu nie zostało po nim śladu, nie licząc delikatnej mżawki, więc złożyłam parasolkę i włożyłam ją pod ramię.
Nieoczekiwanie włosy na karku stanęły mi dęba i obróciłam się dookoła, przeszukując wzrokiem otoczenie i szczególną uwagę poświęcając czarnej jak atrament, mrocznej ścianie lasu. W pewnym momencie usłyszałam świszczący odgłos towarzyszący silnemu podmuchowi powietrza i tuż obok mnie przemknęło coś bladego i rozmazanego.
Zamrugałam, nie do końca pewna, czy rzeczywiście coś zobaczyłam. W końcu ciągle miałam w oczach łzy. Potem moich uszu dobiegły kolejne tajemnicze dźwięki – jakby ktoś kogoś tarmosił i coś w rodzaju chichotu.
Znałam ten chichot.
- Emmett? – powiedziałam cicho, czując się nieco głupio, mówiąc do powietrza.
- Widzisz? – odezwał się ktoś w ponurym mroku. – Mówiłem ci, że przyjdzie.
- Emmett? – powtórzyłam, teraz już pewna, że to jego głos. Ufałam mu, lecz ani trochę nie spodobała mi się perspektywa śledzącego mnie w ciemności wampira. – Gdzie jesteś?
- Boi się ciebie – stwierdził inny głos, prawie karcąco. Nie rozpoznałam go i choć brzmiał gładko, a wręcz aksamitnie. wywoływał na moich plecach ciarki, podobnie zresztą jak głos Emmetta.
- Dobra, chłopaki, to nie jest śmieszne – oznajmiłam niezdecydowanie. – Przyjemność z konwersacji czerpie się tylko wtedy, gdy rozmówcy nie są niewidzialni. – To zdanie zdawało się ich rozbawić, bo chichot rozbrzmiał po raz kolejny i z lasu wyszedł Emmett.
- Cześć, Kimmy! – przywitał mnie radośnie. Wyglądał tak, jakby przez jakiś czas biegał w deszczu.
- Nie nazywaj mnie tak – odpowiedziałam automatycznie, po czym zarumieniłam się, zawstydzona. Ledwie co poznałam gościa, a już mu rozkazywałam. Emmett sprawiał wrażenie lekko urażonego, ale nie przeprosiłam.
Z ciemnych, kręconych włosów chłopaka wystawała mała gałązka, która znalazła się tam prawdopodobnie na skutek ukrywania się w lesie. Uśmiechnęłam się, rozbawiona jego niewiedzą na temat własnego wyglądu.
- Um, masz tu coś... – Wskazałam dłonią na swoją głowę, by pokazać, o co mi chodzi. – O, tutaj...
- Co? – Emmett wyglądał na zdezorientowanego.
- Masz liście we włosach, Emmett – odezwał się ponownie nieznajomy głos. Podskoczyłam, przestraszona, niemalże potykając się o zapomniany grób, częściowo skryty pod bujną roślinnością.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – usłyszałam znowu ten sam głos, lecz tym razem wydobył się z osoby, która opuszczała właśnie ciemny gąszcz. Moim oczom ukazał się wysoki, blady chłopak, podobny w tych kwestiach do Emmetta, ale zdecydowanie mniej umięśniony. Jego włosy miały kolor rdzawobrązowy, a oczy ten sam koci odcień złota co tęczówki Emmetta, Carlisle’a i wrednej blondynki. Nie trzeba było posiadać wyjątkowo genialnego umysłu, by zorientować się, że był wampirem.
- Witaj, Kim – powiedział łagodnie, posuwając się ostrożnie do przodu. – Nazywam się...
- Edward? – zgadłam nieco piskliwym głosem. Kiwnął głową, wyglądając na zaintrygowanego, i przechylił głowę na bok. Spróbowałam sobie przypomnieć tę garstkę informacji, jaką wyciągnęłam od Jake’a na temat wampirów i ich specjalnych mocy. Emmett nie miał żadnej za wyjątkiem siły, ale mogłabym przysiąc, że Edward potrafił coś nadzwyczajnego, jak jakiś jasnowidz lub coś w tym stylu... Może Jacob mówił o kimś innym, ale przypuszczałam, że to właśnie o Edwardzie słyszałam, że nie był po prostu starym wampirem... Na pewno miał jakąś moc albo coś...
- Zgadza się – powiedział Edward z lekkim uśmiechem. Moje serce raptownie przyspieszyło i poczułam, jak krew napływa mi do twarzy, czyniąc ją zapewne uroczo szkarłatną. Emmett spoglądał to na mnie, to na Edwarda, kompletnie zagubiony w sytuacji, ale Edward tylko się do mnie uśmiechnął. W tym momencie uderzyło we mnie okropnie żenujące uczucie.
O Boże... On czytał w myślach.
Odruchowo cofnęłam się o parę kroków, usiłując stworzyć pomiędzy nami jakąś mentalną przestrzeń.
- Więc... – zaczęłam, usiłując przenieść całą swoją uwagę na Emmetta. – Co tutaj robicie?
Emmett nagle zmarkotniał.
- Przyszyliśmy na pogrzeb – wyjaśnił, patrząc w ziemię.
- Och – odparłam, nie mogąc wymyślić niczego sensowniejszego. – Ale czy wy przypadkiem nie macie zakazu wchodzenia na teren Quileutów?
- Postanowienia paktu na powrót wchodzą w życie dopiero wieczorem – odezwał się Edward, stojąc w cieniu.
- Och, okej. – Spojrzałam na swoje stopy, nie wiedząc, co powiedzieć i wkrótce pomiędzy naszą trójką zapadło kłopotliwe milczenie. Zaczęłam się powierzchownie zastanawiać, co robili Seth, Jared i Leah oraz czy już skończyli rozmowę.
- Czy Jared wie, że tu jesteś? – spytał znienacka Edward. Czy też raczej wtrącił się do moich myśli.
- A czy Bella wie, gdzie ty jesteś? – odgryzłam się impulsywnie. Nie lubiłam tej całej nadopiekuńczości, które towarzyszyło chyba wszystkim nadludzkim istotom, i wampirom, i wilkołakom. Edward uśmiechnął się, sprawiając wrażenie rozbawionego.
- Nie, pewnie nie. Ale ja mogę się obronić.
- A ja nie? – odparowałam, zadziornie zakładając ręce na biodra. Wiedziałam, że zachowuję się głupio. On był przecież wampirem, na litość boską. A wampiry zabijają ludzi.
- Masz rację – odpowiedział na moje myśli. – Jesteśmy wampirami. I zabijamy ludzi. Stanowimy dla was niebezpieczeństwo. I nie możesz się przed nami obronić.
- Ale jesteście chyba dobrymi wampirami, prawda? – przypomniałam, unosząc brwi.
- Ale on takim nie był – odparł cicho Edward, kiwając głową w stronę cmentarza. – Jeśli spotkałabyś go w lesie o zmierzchu, nie miałabyś żadnych szans.
Do moich oczu znowu napłynęły łzy, jak przypomniałam sobie, co Jared powiedział mi w nocy po bitwie, a czego Catherine i jej rodzina nigdy nie mogli sie dowiedzieć. Że Riley, ich jedyny syn, został zmieniony w spragnioną krwi maszynę do zabijania. Że był odpowiedzialny za niektóre morderstwa w Seattle i próbował zabić niewinną dziewczyną. Że, by go powstrzymać, Emmett i jego rodzina musieli zabić jego. Zabić albo zrobić to coś, co robi się, by pozbyć się wampira.
Trumna na pogrzebie była zamknięta. Jako jedna z niewielu osób wiedziałam, że była również pusta. Kiedy spytałam Jareda, co się stało z ciałem Rileya, zasmucił się i odmówił mówienia na ten temat.
- Był dobrą osobą – mruknęłam cicho, uświadamiając sobie, że znowu płaczę. Ktoś podsunął mi pod nos chusteczkę, a gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam Emmetta patrzącego na mnie ze współczuciem. – W dzieciństwie bawiliśmy się we trójkę, to znaczy ja, Cat i Riley, w zdobywanie flagi. Tylko ja się z nimi bawiłam. Nikt inny nie chciał, bo nie byli stąd. A potem, kiedy Riley wyjechał... To było dla Catie takie trudne... Jej rodziców nigdy nie było w domu, ciągle pracowali. Już wtedy stracili syna... – Przerwałam i wzięłam drżący oddech. – Nigdy nie pomyślałabym, że stracą go dwa razy, że to będzie takie ciężkie... i tak bardzo bolesne...
Przymknęłam powieki, a Emmett zamknął mnie w czymś, co można było określić jedynie jako niedźwiedzi uścisk. Trzymał mnie mocno, dopóki nie przestałam płakać. Potem rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że Edward zniknął.
- Gdzie on poszedł? – spytałam.
- Znaleźć Bellę – odpowiedział chłopak, a na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech. – Nie może przebywać zbyt długo z daleka od niej, bo zaczyna mieć objawy podobne do tych na odwyku czy coś podobnego.
Zaśmiałam się.
- Chyba wiem, o co ci chodzi – wyznałam. Chłodny uścisk Emmetta przypomniał mi, jak długo to ja pozostawałam z daleka od Jareda. Ciekawe, czy jeszcze rozmawiali i czy Leah wydrze się na mnie, jeśli już wrócę. Nie musiałam jednak rozmyślać na ten temat zbyt długo, bo wkrótce rozległ się okrzyk:
- Kim!
Odwróciłam wzrok od Emmetta i zobaczyłam Jareda stąpającego ciężko po zboczu wzgórza. Zręcznie wymijał po drodze ukryte w trawie groby i wyglądał tak, jakby usilnie starał się kontrolować swoją złość.
Uśmiechnęłam się przepraszająco do Emmetta i stanęłam u boku Jareda. Jego ramię owinęło się wokół mojej talii, przyciągając mnie mocno do niego, przez co wkrótce uderzyła mnie gwałtowna fala gorąca. Spojrzałam mu w twarz, starając się sprawiać wrażenie stanowczej.
- Bądź miły – nakazałam krótko. Niemalże widziałam, jak mięśnie jego szczęki się napięły, co oznaczało, że bardzo ciężko pracował nad utrzymaniem temperamentu na wodzy.
- Cześć, Jared – przywitał się Emmett, machając dłonią. U niego chyba też dostrzegłam lekkie napięcie mięśni, ale równie dobrze mogłaby to być spowodowane niezbyt dobrą widocznością.
- Cześć, pijawko – odpowiedział gburowato Jared.
- Jared! – zawołałam zszokowana. Westchnął.
- Emmett – wykrztusił przez zaciśnięte zęby. No cóż, pomyślałam, zawsze to jakiś początek. Przynamniej teraz obaj zwracają się do siebie po imieniu.
- Wiesz – zaczął Emmett – nie gadaliśmy jeszcze po bitwie, przez te obrażenia Jacoba i w ogóle, ale chciałem powiedzieć, że tworzycie niezły szyk na polu walki.
Po tych słowach cała się spięłam. Wcale nie podobał mi się tor, na jaki zbaczała ta rozmowa. Emmett chyba za bardzo się starał.
- Tak? – odparł Jared, rozchmurzając się nieco w reakcji na komplement.
- Zdecydowanie. Może kiedyś zorganizujemy sobie jeszcze taki podobny pojedynek wampirów z wilkołakami, wiesz, żeby dopracować technikę, co?
Spojrzałam na Emmetta, ale tylko koślawo się uśmiechał. Spojrzałam na Jareda, ale ten z kolei wyglądał na zamyślonego. No nie. Nie mogłam uwierzyć, że w ogóle rozważał taką propozycję. Przecież nie było nawet mowy, by do czegoś takiego doszło.
- Nie. Nie ma mowy, że to się zdarzy – zadecydowałam twardym tonem. – Nawet o tym nie myśl. – Jared nie odpowiedział. – Dobrze, chodźmy. – Trąciłam jego ramię i usiłowałam popchnąć go do tyłu, zmuszając tym samym do ponownego wspięcia się na pagórek. – Czas do domu. – Jared pozwolił mi się poprowadzić przez zarośniętą ścieżkę. Na początku szedł tyłem, ale potem się odwrócił. – Czas, by lubiący pakować się w kłopoty wampir wrócił do swojej trumny, a my do naszej rodziny –kontynuowałam normalnym tonem, chociaż wiedziałam, że obaj dobrze mnie słyszeli. – Jesteśmy na pogrzebie, pamiętacie?
Dotarliśmy do szczytu wzgórza i zatrzymaliśmy się. Uczestnicy pogrzebu już prawie się rozeszli. Widziałam moich rodziców spacerujących z Sue Clearwater, której dwójka dzieci kłóciła się cicho przy krypcie. Cynthia stała z Catherine blisko samochodu, który miał zabrać Millerów z powrotem do domu. Westchnęłam cicho, gotowa na powrót do domu i spędzenie reszty tego spokojnego dnia na wspomnieniach, lecz zostałam gwałtownie wyrwana ze swojej zadumy.
- Pakt zaczyna obowiązywać przy zachodzie słońca, pijawko! – zawołał przez ramię Jared. Zerknęłam za siebie i zobaczyłam, że Emmett nadal stał na krawędzi wzgórza. Cienie drzew niemal kompletnie zakrywały jego sylwetkę.
- Nie martw się! – odkrzyknął Emmett. – Mam ze sobą moje rubinowe trzewiczki**! Już lecę do domu!
Zaśmiałam się cicho, a Jared mruczał coś pod nosem, aż dołączyliśmy do stojących przy aucie rodziców.
Żadne z nas nie było w nastroju do rozmów podczas drogi do domu, więc tata włączył radio. Z głośników popłynął znany z zapowiedzi filmów głos jakiegoś faceta, który prezentował właśnie wiadomości dnia. Automatycznie nadstawiłam uszu, kiedy padła nazwa „Seattle”…
- A teraz, w wiadomościach lokalnych z Seattle: tamtejszy szef policji, Mark Johnson, wydał dzisiaj oświadczenie, iż okryty niesławą Rębacz z Seattle prawdopodobnie zaprzestał swej działalności. W ciągu minionych trzech tygodni nie doszło do żadnych morderstw i aresztowano trzech potencjalnych podejrzanych, którzy mogli dopuścić się tych makabrycznych zbrodni. Lokalni urzędnicy są niemal pewni, iż Rębacz postanowił się ukryć w związku z nagłośnieniem całej sprawy. Jednakże policja nadal nalega, by zachowywać wszelkie środki ostrożności, zwłaszcza pomiędzy osiemnastą a ósmą rano. Teraz przeniesiemy się do Janice, która przybliży nam sytuację na drogach. Jak to wygląda, Janice?
Janice zaczęła swą relację od tego, co już wiedzieliśmy: że znowu pada.
Przestałam słuchać radia i odwróciwszy wzrok od okna, zobaczyłam, że Jared patrzył na mnie znacząco, sprawiając wrażenie niezmiernie zadowolonego z siebie. Nie zajęło mi zbyt dużo czasu zorientowanie się, dlaczego: sfora uznawała walkę z nowonarodzonymi za dowód, iż jest zwartą grupą, w pełni sprawną i zdolną do obrony rezerwatu. Poza tym zwycięstwo podniosło poczucie własnej wartości wszystkich jej członków.
Kiedy dojechaliśmy do domu, rozbrzmiał dzwonek telefonu Cynthii. Szybko wyciszyła popową melodię z mocnym bitem i otworzywszy klapkę, pospiesznie odczytała otrzymaną wiadomość, a potem spojrzała na mamę.
- Michelle zaprasza mnie i parę dziewczyn na noc do swojego domu. Mogę iść? – Sposób, w jaki zadała to pytanie, sugerował, że myślała, iż nikomu nigdy nie przyszłoby do głowy się na to zgodzić.
- Oczywiście, kochanie. – Oczy mamy jakby się zapaliły. Była oczywiście bardzo zaskoczona i nawet nieco szczęśliwa, że Cynthia wreszcie chce gdzieś wyjść, bo nie robiła tego już od jakiegoś czasu.
- Możemy ją podrzucić – odezwał się znienacka Jared. – I tak miałem zamiar zabrać Kim na spacer po plaży, a dom przyjaciółki Cynthii nie może być daleko.
- I nie jest – dodała Cynthia, z nadzieją przenosząc wzrok z mamy na tatę.
- Okej, w takim razie w porządku – wydał zezwolenie ojciec. Nasza trójka wygramoliła się więc z samochodu i skierowała do furgonetki Jareda.
- Tylko zapnijcie pasy! – zawołał jeszcze tata, kiedy zawarczał silnik. Cynthia i ja pomachałyśmy mu na pożegnanie.
Wysadziliśmy Cyn przy domu jej przyjaciółki, a dwie minuty później dotarliśmy na plażę numer dwa.
Przez parę pierwszych minut panowała błoga cisza. Jared wplótł swoje palce w moje. Raz po raz dosięgały nas nieco chłodne podmuchy wiatru, ale za każdym razem, gdy zadrżałam, Jared przyciągał mnie do siebie na kilka sekund, żebym mogła się ogrzać. Zachód słońca był przepiękny: róż, złoto i barwa pomarańczowa mieszały się ze sobą na horyzoncie, tworząc coś na kształt cudownego dzieła sztuki.
- Kim? – odezwał się Jared uroczystym głosem, co wyrwało mnie z własnych rozmyślań.
- Tak? – Obróciłam się, by na niego spojrzeć i zdałam sobie sprawę, że kiedy ja podziwiałam zachód słońca, on przyklęknął przede mną na jedno kolano. Wziął moją lewą rękę w swoją prawą, a w jego drugiej dłoni dostrzegłam błysk srebrnego pierścionka.
- Jared! – zaprotestowałam, próbując wyrwać się z jego uścisku. Na próżno. – Co uzgodniliśmy odnośnie ślubu?
- Ale to nie jest pierścionek zaręczynowy! – sprostował, patrząc na mnie największymi oczami szczeniaczka, jakie kiedykolwiek widziałam. – To tylko pierścionek „obietnicowy”.
- Pierścionek „obietnicowy”? – powtórzyłam sceptycznie.
- Tak – potwierdził i westchnął z ulgą, kiedy przestałam próbować uwolnić swoją rękę.
- No dobrze, ale co ja mam ci dokładnie obiecać? – spytałam z pozorną powagą, udając, że nic nie rozumiem. Jared złapał teraz obie moje dłonie i podniósł się. Cieszyłam się, że już nie padało, bo inaczej miałabym oczy pełne kropel deszczu, gdybym musiała spoglądać w górę. Przez długą chwilę nic nie mówił i poczułam, jak pod wpływem jego oddanego spojrzenia się rumienię. Nigdy nie patrzył na mnie inaczej. I za każdym razem, kiedy to robił, mój żołądek przyjmował szalone pozycje jogi, tak samo jak wtedy w stołówce, gdy pierwszy raz popatrzył na mnie swoimi nowymi oczami. Kiedy w końcu otworzył usta, by coś powiedzieć, jego słowa były łagodne i przepełnione uczuciem:
- Że kiedy cię poproszę, abyś za mnie wyszła – jak już skończymy szkołę, jak zapytam twoich rodziców i jak te całe sprawy związane z wilkołakami i wampirami się uspokoją – to powiesz tak. Że będziesz moja. Na zawsze. – Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę czas, po prostu napawając się szczęściem, jakiego doświadczałam. A on zastygł w oczekiwaniu, wzrokiem próbując odczytać moje emocje.
- W porządku – powiedziałam w końcu, skinąwszy głową. – Mogę to zrobić.
- Więc mogę go włożyć? – zapytał ochoczo. Ponownie kiwnęłam głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, jaki wywołała na mojej twarzy jego radość. Delikatnie umieścił srebrny pierścionek na palcu serdecznym mojej lewej dłoni i go pocałował. Potem pocałował moją dłoń i składał pocałunki na całym ramieniu, aż dotarł do ust, gdzie złożył najdelikatniejszy, najsłodszy pocałunek, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.
Powrót do spokojnego oddychania i przywrócenie normalnego rytmu bicia serca zajęło mi trochę czasu.
- A gdzie jest twój? – spytałam, czując lekkie obciążenie na lewej dłoni. Jared podniósł swoją rękę i w przytłumionym świetle zalśnił identyczny pierścionek.
- Już we właściwym miejscu – odparł z uśmiechem i pochylił się, by pocałować mnie szybko w usta.
- Mogę ci zadać pytanie? – poprosiłam i oparłam się o jego ramię. Palce jego prawej dłoni, trzymającej moją lewą, przesunęły się po pierścionku, jakby się bał, że nagle zniknie. – Po co nam te pierścionki? – spytałam, pocierając nosem jego skórę. – Przecież już wiesz, że jestem twoja.
Wzruszył ramionami i ten ruch sprawił, że się zachwialiśmy, bo przeniosłam na niego praktycznie cały ciężar swojego ciała. Szybko jednak z powrotem ruszyliśmy naprzód, a on rozważał moje pytanie.
- No cóż, ja wiem, że jesteś moja. Na zawsze. Ale chcę być pewien, że inni też będą o tym wiedzieli.
- Jesteś takim małym, zazdrosnym szczeniaczkiem – zażartowałam, odsuwając dłoń, i stanęłam naprzeciwko niego, idąc tyłem wzdłuż plaży.
- Być może – przyznał, uśmiechając się. Ledwie co rozpoznałam złośliwe chochliki w jego oczach, a już ruszył do przodu i zanim się zorientowałam, wylądowałam w jego ramionach. Niósł mnie w taki w sposób, w jaki pan młody przenosi swoją świeżo upieczoną żonę przez próg ich nowego domu, pokrywając jednocześnie moją twarz pocałunkami, przez chichotałam jak oszalała. – Ale jesteś moją partnerką, więc muszę być zazdrosny. – Tym razem nie przeciwstawiłam się takiej terminologii.
Doszliśmy do miejsca, gdzie leżał zmoczony przez fale pień. Jared usiadł na wybielonym drzewie i usadził mnie obok siebie, skrywając przed zimnem w swoim ciepłym uścisku.
- Wiesz – mruknęłam cicho, ponownie opierając się o jego ramie. – Ja zdążyłam się już przyzwyczaić do myśli, że cię kocham, ale ty długo nie miałeś pojęcia, że w ogóle istnieję.
- To nieprawda! – zaprotestował, lecz uciszyłam go, kładąc mu dłoń na ustach.
- A właśnie że prawda i dobrze o tym wiesz – powiedziałam delikatnie. – Ale nie jestem zła. Tylko tak sobie pomyślałam, jak bardzo moje życie się zmieniło, odkąd cię mam. I jaka ze mnie szczęściara. – Przerwałam, poszukując odpowiednich słów, które oddałyby istotę moich uczuć. - Przyzwyczaiłam się do bycia niewidzialną.
- Już nie jesteś niewidzialna – odpowiedział Jared. Jego oczy przeszywały na wskroś moje. – Tak właściwie to jesteś wszystkim, co jestem w stanie dostrzec.
- I właśnie za to cię kocham, za to cię kochałam i za to zawsze będę cię kochać.
- Zawsze? – spytał. Wzięłam jego lewą rękę i przycisnąłem ją do swojej, żeby nasze srebrne pierścionki się zetknęły.
- Zawsze.
I byliśmy, i jesteśmy, i będziemy razem.
Na zawsze.
___________________________________________________________
* "Zdobywanie flagi" to zabawa na świeżym powietrzu, której uczestnicy, najczęściej dzieci, podzieleni są na dwie drużyny. Każda z nich posiada swoją flagę i głównym zadaniem jest odebranie przeciwnikowi jego flagi.
** Kolejne już w tym opowiadaniu nawiązanie do "Czarnoksiężnika z Oz". Te trzewiczki przenosiły każdego w miejsce, do którego pragnął się udać. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Pon 18:53, 01 Lis 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Pon 20:09, 01 Lis 2010 |
|
Iguś doskonała robota ;-D i nie umniejszaj sobie skarbie swoich zasług. Praca tłumacza to trudne zajęcie a ty wykonałaś ją wspaniale. A ten ff czytało się doskonale, gdyby tak nie było, nie mialabyś prawie 13 tysięcy wejść w temat!!!
Z mojej strony pozostaje mi tylko podziękować Ci za twój wysiłek, który pozwolił mi poznać tę opowieść. Bez twojego tłumaczenia nigdy bym jej nie znalazla, nie poznała i nie polubiła. Wielkie dzięki za kilkanaście przemiłych wieczorów spędzonych na lekturze o sforze ;-)
Aurora |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nimfadora
Nowonarodzony
Dołączył: 19 Lip 2010
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 15:41, 02 Lis 2010 |
|
To było jedno z moich ulubionych opowiadań na tym forum. Zaczęłam je czytać pod koniec wakacji, a później czekałam na kolejne rozdziały każdego następnego dnia. Kim w tym opowiadaniu była bardzo fajna. Ciesze się, że dzięki tobie mogłam ją lepiej poznać, bo na pewno w sieci nie znalazłabym tego opowiadania w angielskiej wersji, a tym bardziej nie przetłumaczyłabym go, bo z moim angielskim dość kiepsko. :)
Polubiłam także Kim siostrę. Taka nie ogarnięta, zawsze stawiająca na swoim dziewczyna.
Nie wiem jedynie, po co został w to opowiadanie wepchnięty nachalnie Emmett. Wszystko popsuł. Moim zdaniem nie powinno go tam być w tak wielkiej ilości, bo można byłoby pomyśleć, że do Kim zarywa, a tego przecież byśmy nie chcieli. :D
No i jeszcze trochę ta sytuacja z Rileyem była dziwna. Może nie tak dziwna, bo w sumie nic dziwnego w niej nie było, tylko to nazwisko. Riley miał na nazwisko Biers, nie Miller. :P
Na koniec tylko jeszcze raz ci podziękuję. Na prawdę jestem ci wdzięczna za to tłumaczenie. Nie masz pojęcia jak bardzo. :)
Będzie mi go brakować. :(
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Czw 17:35, 04 Lis 2010 |
|
Dzień dobry.
Mam świadomość, że dawno mnie tu nie było. Mam też świadomość tego, że często, cholernie często Cię przepraszam. Nie pozostaje jednak mi nic innego niż przeprosić Cię po raz kolejny; pocieszeniem może być, że ostatni raz dzieje się to w temacie "Niewidzialnej dziewczyny". Powiem na początek też to, że wkurza mnie przy pisaniu komentarzy to, że zapomina się często napisać coś, o czym się myślało. No ale takie jest życie i tak bywa. W końcu chaotyczne komentarze to moja specjalność...
Większość rozdziałów czytałam w oryginale, dziś doczytałam ostatni rozdział i epilog. Pojawiła się pewna pustka na myśl, że to już koniec. Bardzo miło czytało mi się o losach Kim i Jareda. Autorka miała świetny pomysł na opowiadanie i wykorzystała cały jego potencjał, tworząc genialny fan fiction. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że to jest jedno z najlepszych zagranicznych opowiadań, dzięki zasłudze Twojej, Ady i Marty. Dzięki wam wielkie dziewczyny za to. Gdyby nie wy nie miałabym okazji poznać losów tej uroczej parki. Dzisiaj czytając przetłumaczone rozdziały, pomyślałam sobie, jak bardzo dobrze autorka zrobiła, umieszczając akcję w czasie wydarzeń z "Zaćmienia". Jest to moja ulubiona książka z sagi, właśnie ze względu na ciekawą bitwę wampiry kontra wilkołaki. Bardzo ciekawym doświadczeniem było wiedzieć, co myśli Kim podczas gdy jej chłopak walczy z przerażającymi istotami, ratując dziewczynę, którą ledwo zna (no dobra i może jeszcze tysiące mieszkańców Seattle xD). Takich scen nigdy nie doświadcza się na co dzień, toteż czytanie o tym jest bardzo ciekawe. Dziwi mnie to, jak bardzo mnie - fankę horrorów, która nie widzi nic dobrego prócz Mastertona - uwiodła ta historia, ona po prostu wtargnęła (a raczej ja wtargnęłam, otwierając ten temat w tamtym roku) do mojego życia i uwiodła mnie, totalnie i nieodwołalnie. Ta historia ma po prostu swój czar, niczym dom Gramarye z "Dom czarów" (dobra, wybacz za to dziwne skojarzenie xD). Wracając do rozdziałów...
Ostatnie rozdziały były bardzo ciekawe, w pewnym sensie poddały ich miłość próbie. Na Kim został zrzucony ogromny ciężar, musiała czekać na swojego ukochanego, wierząc w jego obietnicę, że wróci. Prawda jest taka, że Jared mógł nie być w stanie dotrzymać tej obietnicy (co na szczęście się nie stało), bo to nie od niego zależy, bynajmniej nie w jakimś ogromnym stopniu. Kim była naprawdę w dziwnej sytuacji, trudnej. Możliwe jest to, że zawsze wyżalała się Cat z swoich problemów, jak to robią przyjaciółki, a tu nagle nie może nikomu powiedzieć, że jej chłopak może zginąć, no poza Emily, ale spójrzmy prawdzie w oczy, jest ona o wiele starsza, a móc wyżalić się swojej rówieśniczce mogłoby jej trochę pomóc. Bardzo spodobał mi się pomysł pomysł "dorzucenia" Emmetta. Z całej rodzinki Cullenów to właśnie on i Jasper są moimi ulubionymi postaciami. Em został przedstawiony w bardzo fajny sposób, który przypadł mi do gustu, lekko szalony, zabawny, przyjacielski z naciskiem jeszcze raz na zabawny. Dodatkowo lubię w scenach z Emmettem tą silną Kim, która ukazuje nam lekko buntowniczą naturę, aby pogodzić i "wychować" znajomego i chłopaka. Druga sprawa to to, że są niereformowalni, ale miłość potrafi zdziałać cuda, co nie? xD Wracając do sprawy z Cat, to jestem zadziwiona tym, jak świetnie autorka połączyła wątek Riley'a i właśnie Cat. Epilog był szokujący. Gdy zaczęłam go czytać, myślałam, że idą na jakiś bal lub coś w tym stylu, a tu pogrzeb, całkiem niemiła sytuacja. Lubię patrzeć na przyjaźń Kim z Cat, widać, że mimo paru kłótni są prawdziwymi przyjaciółkami i będą się wspierać jeszcze przez długi czas. Ach! I Leah! Lubię ją, raz się pojawia i wprowadza od razu zamieszanie. I ta jej ukochana bezpośredniość. Jak można jej nie kochać? ;p Epilog mimo smutnego wydarzenia był wesoły, tak lekko napisany, chociażby scena z Edwardem nam to potwierdza. A scena dania pierścionka była bardzo ciekawa, też mi się spodobała. Choć czy jest w tym opowiadaniu coś, co mi się nie podoba? Nie xD
Autorka świetnie sobie poradziła z tym opowiadaniem, wbicie się w kanon nie należy do prostych rzeczy w końcu. Jej się to udało, świetnie odzwierciedliwiła książkowe charaktery. Nie będę jednak tylko autorki pochwalać, o nie ;D Igo, to Tobie w tym momencie biję oklaski, tłumaczenie jest na cholernie wysokim poziomie, a ty jesteś jedną z najlepszych tłumaczek, o ile nie najlepszą. Naprawdę świetnie bawiłam się, czytając to opowiadanie. Dzięki wam jeszcze raz za to tłumaczenie. Wam to znaczy Tobie i Marcie. No i gratuluję wam udanej współpracy, dzięki wam to opowiadanie trafi do działu zakończonych, a doprowadzenie rozdziałów do tego stanu wymagało zapewne nie mało pracy. Jeszce raz dzięki.
Miłego dnia/wieczoru. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Paramox22 dnia Czw 17:42, 04 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|