|
Autor |
Wiadomość |
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 17:36, 20 Lis 2009 |
|
Tytuł: Niewidzialna dziewczyna
Tytuł oryginału: [link widoczny dla zalogowanych]
Autorka: Adah Rue (Rue.writes)
Tłumaczenie za zgodą autorki. ___________________________________________________________
Kim od zawsze była niezwykle cicha i czasami chciała po prostu zniknąć. Od bardzo dawna kochała też pewnego chłopaka, który nie miał o tym pojęcia. Aż do teraz. Dziewczyna powoli zaczyna przestawać czuć się niewidzialna...
___________________________________________________________
Przekład dostępny również na [link widoczny dla zalogowanych]. ___________________________________________________________
Playlista:
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Rozdział 1
- Co to ma być? – usłyszałam zdegustowany jęk Catherine i obróciłam się w jej stronę. Dziewczyna patrzyła właśnie na proces przygotowywania czegoś, co wyglądało na potrawkę z tuńczyka. W ogromnych, solidnych garnkach znajdujących się w wyposażeniu stołówki szkoły w rezerwacie Quileutów dostrzegłam jakąś grudkowatą, parującą masę.
- Szczerze mówiąc, wolałabym nie wiedzieć – powiedziałam, wzruszając ramionami, a następnie wzięłam tackę w kolorze wyblakłej zieleni i ruszyłam w kierunku tego paskudztwa.
- Och, Kim – westchnęła Catherine, łapiąc moje ramię, po czym odciągnęła mnie od baru o nazwie „Domowa kuchnia jak u mamy” i zaprowadziła do bufetu z sałatkami. – Czy ty naprawdę chcesz nabawić się zatrucia pokarmowego?
Gdy nie odpowiedziałam, moja najlepsza przyjaciółka ponownie westchnęła, tyle że tym razem bardziej dramatycznie.
- Kim! To nie więzienie, kobieto! Mamy wybór! – Machnęła ręką, wskazując na cztery otaczające nas bary. – Popatrz, zamiast tamtych pomyj możesz sobie wziąć sałatkę… albo… kanapkę. Co wolisz?
Zauważyłam, że inni uczniowie gapili się zarówno na nią, jak i na mnie. Poczułam, że z powodu zażenowania moje policzki zrobiły się gorące. Ludzie uważnie śledzili dziwne zachowanie Catherine, a kiedy niektórzy z nich zaczęli wywracać oczami i parskać śmiechem, uznałam, że nadeszła pora, aby się ulotnić.
Chyłkiem przesunęłam się jak najdalej od najbliższych stolików i szybko wzięłam sobie różnego rodzaju jedzenie, nawet na nie nie patrząc. Z Catherine spotkałam się dopiero przy kasie. Na jej pomarańczowej tacy leżał stosik sałatki pokrytej wiejskim sosem.
- Jak ty to zrobiłaś? – spytała natarczywie, ale nie wydawała się zdenerwowana, tylko pełna podziwu.
- Co zrobiłam? – odparłam cicho.
- Po prostu zniknęłaś – wyjaśniła głosem znacznie donośniejszym od mojego. Skuliłam się w reakcji na jego intensywność. – W jednej chwili stałaś tuż przy mnie, a w drugiej już cię nie było!
Znowu wzruszyłam ramionami, nieszczególnie ciesząc się z jej zainteresowania. Przecież celem ulotnienia się było to, aby ludzie cię nie zauważyli. Po chwili Catherine chyba wreszcie to zrozumiała, bo tylko pokręciła głową i westchnęła z irytacją.
Za lunch zapłaciłyśmy w ciszy, co nie zdarzało się często, ponieważ moja przyjaciółka potrafiła milczeć zaledwie przez parę minut. Mówiła nawet podczas snu, o czym niestety miałam okazję przekonać się podczas nocy spędzonej w jej domu.
- To co robimy w ten weekend? – spytała znienacka. I znowu odezwała się w niej gadatliwa strona natury… – Jeśli pogoda nie będzie okropna, to może wybierzemy się na plażę, co? Albo pojedziemy do tej nowej księgarni w Port Angeles? Podobno mają tam książkę, której poszukuję już od dawna. A może…
W tym momencie przestałam jej słuchać. Znałam ją już na tyle dobrze, aby wiedzieć, że do podtrzymania rozmowy potrzebowała tylko tego, abym w odpowiednich miejscach od czasu do czasu wtrącała pomruk aprobaty.
Jak zwykle ruszyłyśmy w stronę naszego stolika położonego w najdalszym kącie sali. W połowie drogi moje serce jak zwykle zabiło z o wiele większą siłą. Jak zwykle zaczęłam mieć też problemy z oddychaniem, a nawet na chwilę przestałam to robić. Jak zwykle krew pulsowała mi w uszach tak mocno, że zagłuszała rozbrzmiewające dookoła rozmowy. Catherine jak zwykle nie dostrzegła moich lekko zaczerwienionych policzków ani gęsiej skórki na ramionach. Tak właściwie to nikt nie zauważył niczego nienormalnego.
On też niczego nie spostrzegł. Jak zwykle.
Właśnie mijałyśmy boczne stoliki i ukradkiem na nie zerknęłam. Inna osoba pewnie bardzo przeraziłaby się widokiem, który teraz ujrzałam. Zresztą ja też byłam bliska omdlenia, ale z zupełnie innego powodu niż strach.
Przy jednym stoliku, ledwo się przy nim mieszcząc, siedziało pięciu chłopaków. Ocierali się o siebie ramionami, a kiedy któryś wykonywał jakiś ruch, inni musieli złączać łokcie. Wiele osób trzymało się od nich z daleka, najprawdopodobniej z powodu ich niecodziennego wzrostu, muskularnej budowy ciała, a nawet sposobu, w jaki na kogoś patrzyli. Jednak mnie ich… jego oczy o głębokim spojrzeniu wprawiały w takie osłupienie, że nie mogłam oderwać od nich wzroku.
Jared.
Już samo wypowiedzenie w myślach jego imienia wywoływało dreszcze na mojej skórze. Musiałam powstrzymać nieprzytomny uśmiech, który za chwilę pojawiłby mi się na twarzy.
Opanuj się. Opanuj się, Kim. Opanuj się…, powtarzałam w myślach niczym mantrę. Miałam wrażenie, że kurczowo trzymam się jakiegoś koła ratunkowego na środku Pacyfiku. Tylko że ja naprawdę się topiłam. Wiedziałam o tym aż za dobrze. Tonęłam we własnym, prywatnym oceanie – w nim…
Nigdy nie byłam typem zbytnio emocjonalnej osoby. Zazwyczaj nie popadałam w zachwyt i nie dostawałam napadów złego humoru. Zazwyczaj, nie wliczając w to dwóch minut pomiędzy dwunastą trzynaście a dwunastą piętnaście, kiedy wraz z Catherine przemierzałyśmy niebezpieczną trasę przez stołówkę. Każdego dnia o tej porze moje serce przestawało bić.
Jego towarzysze, z tak samo jak on krótko, niemalże do skóry, ostrzyżonymi włosami i imponującymi mięśniami, budzili we mnie takie zainteresowanie jak lekcja algebry, czyli żadne, bo nie lubiłam matematyki. Na pierwszy rzut oka wszyscy wydawali się prawie identyczni, ale bardzo się od niego różnili. Ich imiona – Quil, Jacob, Paul, Embry – nie wywoływały żadnej reakcji w moim nadwyrężonym ogromnym bólem sercu…
Jak szybko się to wszystko zaczęło, tak szybko się skończyło. Minęłyśmy ich stolik i kontynuowałyśmy naszą wędrówkę, aż w końcu, już bez żadnych większych sensacji, dotarłyśmy na miejsce.
- Hej, Kim? – odezwała się Catherine, przywracając mnie do rzeczywistości. – Wszystko okej? Jesteś trochę zaczerwieniona. Dobrze się czujesz? Masz gorączkę?
Bez czekania na odpowiedź przyłożyła mi do czoła zewnętrzną część dłoni. Po chwili zacisnęła usta i z zadowolonym wyrazem twarzy cofnęła rękę.
- Nie, nic ci nie jest. Pewnie zrobiło ci się tylko trochę niedobrze od samego spojrzenia na tę niezdrową i zepsutą żywność, którą próbują nam tu wciskać. Zawsze miałaś słaby żołądek.
Dziewczyna wydawała się całkowicie usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem, a ja pokiwałam głową na znak, że całkowicie się z nią zgadzam. Lekko się nawet uśmiechnęłam, mając nadzieję, że wyglądałam na osobę chorą, a nie rozanieloną…
Spojrzałam wreszcie na swoją tacę i dopiero w tej chwili zorientowałam się, że kupiłam nieco spleśniałą kanapkę ze zwiędniętą sałatą i mięsem wyglądającym tak, jakby upieczono je parę dni temu. Ale w tym momencie nie przejmowałam jedzeniem. I tak nie byłam w stanie niczego przełknąć, bo w moim brzuchu latały setki motylków. Jak zwykle zresztą.
___________________________________________________________
Rozdział 2
Nigdy ani trochę nie lubiłam historii. Te wszystkie nazwy, daty, wydarzenia zawsze mi się plątały i mieszały, a wręcz dostawałam od nich bólu głowy. Czy ktoś tak naprawdę przejmował się zwariowaną grupą Francuzów, którzy odcinali sobie nawzajem głowy? Cóż, najwyraźniej system nauczania w La Push tak.
Kiedy mój nudny aż do bólu nauczyciel, pan Peta, nieustannie mówił o takich i takich królach, którzy poślubiali księżne z takich i takich krajów tylko po to, aby zagarnąć nowe terytoria, a potem jeszcze z tego powodu ojcowie tych panien, bogacze, arystokraci lub imperatorzy, wszczynali wojnę, która oznaczała grupę pijanych szlachciców i tysiące tragicznych zgonów niewinnych chłopów, ja po prostu, ściśle mówiąc, przestawałam słuchać.
Na swoją obronę miałam to, że skupiałam się na czymś innym, co prawda nie na tym, na czym powinnam, ale zawsze. W tej chwili zamiast o wykładzie z historii myślałam raczej o klasie biologicznej.
Nienawidziłam historii! Owszem, lubiłam lekcję historii, głównie z powodu osób, z którymi na nią chodziłam, a zwłaszcza jednej, ale do przedmiotu samego w sobie nie potrafiłam się przekonać.
Krzesło obok mnie skrzypnęło cicho o podłogę. Catherine pochyliła się w moją stronę nad przejściem pomiędzy stolikami. Na nienaturalnie bladej twarzy dziewczyny widniał diabelski uśmieszek, a jej niebieskie oczy dziwnie błyszczały.
- Skupiłabyś się wreszcie na lekcji, zamiast o nim myśleć – syknęła mi prosto do ucha. Podskoczyłam lekko z zaskoczenia, chociaż wiedziałam, że dziewczyna się do mnie odezwie.
- Od kiedy to potrafisz stwierdzić, o kim myślę? – odparłam cicho, wywracając oczami. Catherine przyłożyła dłoń do ust, aby zagłuszyć swój wysoki chichot. Doskonale wiedziała, że jej przypuszczenia były słuszne. Rozejrzałam się ukradkiem po sali, by upewnić się, że nikt nie podsłuchiwał tej naszej krótkiej wymiany zdań.
Nie zdziwiłam się zbytnio, gdy odkryłam, że żaden uczeń się tym nie zainteresował. Co więcej, w klasie prawdopodobnie odbywało się coś około tuzina podobnych rozmów. Najwyraźniej nie byłam jedyną osobą, której kompletnie nie interesowały średniowieczne rozterki miłosne.
Gdybym naprawdę chciała stać się świadkiem jakiejś opery mydlanej, to po powrocie do domu po prostu włączyłabym telewizor. Przynajmniej wtedy mogłabym też swobodnie się z nich pośmiać. Jeśli w tej chwili zaczęłabym okazywać ogromne rozbawienie wykładem pana Pety, to w najlepszym wypadku zawiesiliby mnie w prawach ucznia, ale jeszcze wcześniej pewnie umarłabym ze wstydu.
- Musisz znaleźć sobie jakieś hobby, Kim – zasugerowała cicho Catherine swoim matczynym głosem. – To całe… - machnęła gwałtownie ręką i jej krzesło znowu skrzypnęło o podłogę, więc rzuciła na nie zirytowane spojrzenie i z powrotem przeniosła wzrok na mnie – tęsknienie nie jest zdrowe.
Matka mojej najlepszej przyjaciółki pracowała jako terapeutka i chyba wydawało jej się, że to uprawniało ją do zachowywania się właśnie w taki sposób jak teraz.
- Dziękuję za radę, pani doktor Phil – szepnęłam z ironią. – A tak dla twojej wiadomości: ja wcale za nikim nie tęsknię.
Dziewczyna uniosła brew niemalże tak wysoko, że dotknęła nią miejsca, w którym zaczynały się jej włosy. Chciałam zrobić podobnie, ale gdy spróbowałam, z wysiłku ugryzłam się w język tak mocno, że poczułam trochę krwi. Nieważne, jak usilnie się starałam – nie potrafiłam unieść tylko jednej brwi. Tym razem do zamaskowania śmiechu Catherine musiała użyć książki.
Skrzyżowałam ramiona na piersi i zacisnęłam usta, starając się wyglądać groźnie, jednak nie potrwało to długo. Dziewczyna ponownie pochyliła się nad przestrzenią dzielącą nasze ławki i znacząco postukała palcem wskazującym w mój zeszyt. Spojrzałam w dół, żeby dowiedzieć się, czego chciała i szczęka mi opadła…
Na jednej z kartek przeznaczonych na robienie notatek o fascynującym życiu takiego i takiego króla widniało coś, czego z całą pewnością nie nazwałabym notatką, a przynajmniej nie na temat lekcji historii.
Na samej górze strony wypisałam, a raczej nabazgrałam parę faktów, ale tuż pod nimi dostrzegłam swoje pełne nazwisko, kilkakrotnie zapisane charakterem pisma, w którym niewątpliwie rozpoznałam własny. Cóż, tak właściwie to dostrzegłam połowę mojego pełnego nazwiska. Druga część należała do kogoś innego. Kogoś, kto w tej chwili siedział niespełna pół metra ode mnie. Oboje zajmowaliśmy miejsca przy stole służącym nam za szkolną ławkę, bo dyrekcja nie miała aż tylu pieniędzy, by pozwolić sobie na zakup zwyczajnych stolików.
Kim Najera. Kim Najera. Kim Najera. Kim Najera.
Tak jak Jared Najera… Litera „n” była jakoś dziwnie ozdobna…
Pewnie, że dziwnie, powiedziałam sobie w duchu. Przecież w moim nazwisku nie ma takiej litery!
Wokół tego nieprawdziwego podpisu dostrzegłam także mnóstwo chaotycznie rozmieszczonych serduszek i gwiazdek, co tylko wprawiło mnie w jeszcze większe zakłopotanie. Popatrzyłam na swoją dłoń i długopis, który w niej trzymałam. Czy naprawdę napisałam i narysowałam to wszystko bez świadomości, że to robiłam? Ta ewentualność wydawała się nieco przerażająca…
Zerknęłam na bardzo zadowoloną z siebie Catherine, która właśnie rzucała mi jedno ze swoich spojrzeń typu: „A nie mówiłam?”. Pochyliłam głowę, pozwalając, aby pojedyncze kosmyki włosów przy grzywce przysłoniły moją twarz. Zaczęłam żałować, że zrobiłam sobie dzisiaj koński ogon.
Po chwili, z zarumienionymi policzkami rzecz jasna, wyrwałam z zeszytu tę kompromitującą kartkę i zgniotłam ją tak, że stała się ledwie widocznym zwitkiem. Cała operacja okazała się znacznie głośniejsza niż przypuszczałam, bo parę osób spojrzało w moją stronę z zaciekawieniem.
- Jakiś problem, panno Akalah? – spytał pan Peta z lekką irytacją w głosie, odkładając notatki dotyczące wykładu i mierząc mnie surowym wzrokiem zza swoich okularów połówek.
Poczułam na sobie intensywne spojrzenia wszystkich uczniów, którzy czekali na to, jak zareaguję. O ile w ogóle było to możliwe, zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Nawet naturalnie ciemna karnacja nie mogła ukryć faktu, że do moich policzków napłynęła ogromna ilość krwi.
- N-nie, p-proszę pana – wyjąkałam, chowając rękę ze zmiętą kartką pod stołem. Kątem oka zauważyłam, że Catherine mi się przyglądała. Wyglądała jednocześnie na rozbawioną i skruszoną. W tej chwili zapragnęłam ją udusić… Nigdy wcześniej nie miałam skłonności do tak łatwego popadania w gniew.
- To w takim razie może powiesz klasie, jaki obszar stał się przyczyną konfliktu, o którym opowiedziałem parę minut temu? – zapytał nauczyciel, przyglądając mi się z wyraźnym zniecierpliwieniem. Nagle pomyślałam sobie, że pewnie chciał tylko poobserwować, jak wiercę się z powodu mojej niewiedzy, a potem przyznaję do porażki.
Przyczyna… konflikt… obszar? Nie miałam najbladszego pojęcia, o czym on przed chwilą mówił. Do jasnej anielki, nie znałam nawet imion króla i imperatora, którzy prowadzili tę wojnę, a pan Peta oczekiwał, że wymyślę nazwę obszaru?!
- Uch… - zaczęłam niepewnie, mając nadzieję, że pewna część mojego mózgu skupiała na lekcji tyle uwagi, by udało mi się podać chociaż w połowie poprawną odpowiedź. Połowa mózgu – połowa odpowiedzi. Chyba nie życzyłam sobie zbyt wiele, prawda?
Zanim palnęłam pierwszą nazwę kraju, która wpadła mi do głowy – Niemcy – na blacie przede mną pojawił się kawałek papieru podłożony przez rdzawobrązową rękę. Nie musiałam nawet spoglądać w bok, by zorientować się, kto właśnie mi pomógł.
Na małej karteczce niezwykle niewyraźnym charakterem pisma było napisane moje wybawienie.
- Um… Alzacja i Lotaryngia? – Bardziej zabrzmiało to jak pytanie, ale pan Peta chyba tego nie zauważył, bo tylko kiwnął głową i powrócił do wykładu, ponownie zapełniając tablicę swoim idealnie czytelnym pismem.
Osunęłam się z powrotem na krzesło. Ulga rozeszła się po moim ciele niczym strumień wody. Bardzo cieszyłam się, że nie wypowiedziałam na głos tej nazwy, która jako pierwsza mignęła mi w umyśle.
Bez odwracania głowy kątem oka zerknęłam na Jareda. Patrzył przed siebie w lekceważący sposób z rękami założonymi na piersi. Jeśli nie widziałabym, że to on podsunął mi papierek, nigdy nie pomyślałabym, że to zrobił.
Serce mi zadygotało i wróciło do normalnego rytmu, ale po chwili, gdy dotarło do mnie to, co się tak właściwie stało, zaczęło bić z trzykrotnie większą mocą. Musiałam maksymalnie skupić się na tablicy, by powstrzymać motylki w moim brzuchu od superaktywnego latania…
Chciałam podziękować Jaredowi, ale nie wiedziałam, czy byłoby to odpowiednie. Chłopak na nowo zdawał się w ogóle mnie nie dostrzegać. W końcu zdecydowałam, że najlepiej postąpię, jeśli udam, że nic się nie stało. Perspektywa ponownego zwrócenia na siebie uwagi bardzo mi się nie podobała. Nie mogłam jednak powstrzymać uśmiechu, który czaił się w kącikach moich ust, kiedy pomyślałam sobie, co Jared zrobił.
Ból w dłoni przypomniał, że ściskałam papierek z podpowiedzią tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę. Rozluźniłam palce i wsunęłam karteczkę do kieszeni przeciwdeszczowego płaszcza. Będę musiała to później spalić, aby zniszczyć potencjalny dowód ściągania.
Albo może lepiej włożę to do swojego pamiętnika…
___________________________________________________________
Rozdział 3
Wreszcie rozbrzmiał ostatni dzwonek uwalniający nas z więzienia zwanego szkołą. Był piątek, co sprawiało, że zdecydowana większość osób szczególnie cieszyła się z zakończenia lekcji. Dziewięćdziesiąt procent wszystkich uczniów opuściło budynek w dwie minuty. Jeśli Catherine by sobie tego zażyczyła, pewnie obie znalazłybyśmy się w tym tłumie. Na szczęście nie była typem osoby, która lubiła wracać do domu sama – za bardzo łaknęła towarzystwa – więc zaczekała, aż zebrałam swoje rzeczy. Zaliczałam się do tych pozostałych dziesięciu procent, czyli do grupy, która nie wybiegała na zewnątrz jak szalona. Nie lubiłam przebywać wśród mnóstwa ludzi, a także wolałam spokojnie przygotować się do drogi do domu.
Ciągle znajdowałam się w stanie, który moja elokwentna przyjaciółka określiła jako „odurzenie Jaredem”, więc zbytnio nie zainteresowałam się paroma kartkami z notatkami, które wypadły mi z zeszytu od historii. Na dnie torby czekało ich zapewne rychłe zgniecenie, ale w tym momencie w ogóle mnie to nie obchodziło.
Z opuszczeniem klasy zwlekałam też z powodu możliwości bezwstydnego obserwowania Jareda. Oczywiście robiłam to niezwykle dyskretnie. Przypatrywałam mu się kątem oka, starając się nie wyglądać przy tym na za bardzo zdesperowaną wariatkę. Catherine także zawsze patrzyła na niego ponad moim ramieniem.
Każdego dnia wrzucał swoje książki do torby, przerzucał ją sobie przez ramię i wstawał z krzesła tak szybko, że niemalże się ono przewracało. Zazwyczaj pospiesznie ruszał w stronę drzwi, aby natychmiast wyjść z sali, ale jakimś cudem inni go wyprzedzali. Bez trudu mógł zepchnąć ich na bok i w kilka sekund wyjść na korytarz, ale on tylko wzdychał i czekał przy swoim stoliku na to, aż sala opustoszeje.
Jak tylko wszyscy uczniowie wyszli, na korytarzu pojawiali się trzej przyjaciele Jareda – Jacob Black, Quil Ateara i Embry Call. Zachowywali się bardzo głośno i, ku ogromnemu zirytowaniu pana Pety, wpadali do klasy jak burza. Potem się trochę wygłupiali i w końcu opuszczali szkołę.
Jak zwykle ukradkiem oglądałam to znajome przedstawienie, wolno zbierając swoje rzeczy. Nagle usłyszałam zniecierpliwione westchnienie Catherine, która stała po mojej lewej stronie. Wywróciłam oczami i wreszcie zasunęłam suwak torby, a potem niezwykle ostrożnie założyłam ją sobie na ramię. Catie naśladowała moje ruchy. Dla postronnych obserwatorów wyglądałyśmy pewnie tak, jakbyśmy odprawiały jakiś rytuał.
Przeszłyśmy obok chłopaków – żaden z nich nie dał najmniejszego znaku, że zdaje sobie sprawę z naszej obecności – i wyszłyśmy z sali. Korytarze były już prawie całkowicie opustoszałe, co oznaczało, że nauczyciele również nie mogli doczekać się weekendu.
- No wreszcie! – zawołała głośno Catherine, zbiegając po schodach z prędkością światła. Po chwili zaczęła obracać się na mokrym chodniku ze zwiniętym płaszczem w ręce. To cud, że się nie przewróciła.
Założyłam kaptur i wsunęłam dłonie do kieszeni przeciwdeszczowego płaszcza, pochylając głowę, żeby deszcz nie zmoczył mi twarzy. Nadepnęłam na metalowy próg drzwi wyjściowych i rozległ się cichy pisk. Gdy wyszłam na zewnątrz, deszczowe krople zaatakowały moje dżinsy i skarpetki, powodując gęsią skórkę i oziębienie stóp.
- Chodź, Kim! – pisnęła Catherine, podchodząc bliżej i łapiąc moją rękę. Niemal mnie ciągnęła, skacząc jak mała dziewczynka, a blond włosy z czerwonymi pasemkami sięgające do podbródka przykleiły się jej do policzków. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta z powodu takiego dziecinnego zachowania.
Wlokłam się za nią, starając się nie wyglądać zbyt śmiesznie, ale szło mi to nędznie. Po niedługim czasie dotarłyśmy na przystanek autobusowy, gdzie czekała nas konfrontacja z nieprzebranymi rzeszami uczniów rozmawiających o bezsensownych sprawach.
- Wow, nie mogę uwierzyć, że wreszcie nadszedł piątek. Ten tydzień wlókł się w nieskończoność, prawda? – zaszczebiotała mi głośno do ucha Catie, kiedy znalazłyśmy wolne, pojedyncze miejsce na wilgotnej ławce. Jakoś obie się na nim zmieściłyśmy, ale prawdopodobnie przeszkadzałyśmy innym. Po chwili osoba siedząca obok – chyba Malcolm Keller – odwrócił się i na nas zerknął. Wzdrygnęłam się w duchu, odwracając wzrok.
Chciałam wstać, żeby dać mu więcej swobody, ale ręka Catherine zacisnęła się mocno na moim ramieniu. Dziewczyna spostrzegła, że chłopak gapił się ze złością w naszą stronę i sama posłała mu niezbyt miłe spojrzenie.
- Byłbyś łaskaw zabrać swoje cztery litery z ławki, Keller? – warknęła do niego groźnie, po czym z powrotem obróciła się do mnie z promiennym uśmiechem i kontynuowała swoją wypowiedź, jakby w ogóle jej nie przerywała: – Wiesz, myślałam, że ten monolog Pety będzie się ciągnął przez godziny, a słowo daję, jeśli musiałabym oglądać jeszcze jedno drzewo genealogiczne jakiegoś zmarłego gościa, to bym chyba zwymiotowała…
Ponownie przestałam słuchać Catherine, kiedy zza rogu wyłoniły się duże, żółte autobusy, które po chwili piskliwie zahamowały na przystanku. Kilka minut zajęło nam wyplątanie się z tłumu uczniów i znalezienie drogi do właściwego pojazdu. Wreszcie bez problemów zajęłyśmy miejsca w jego tylniej części, głównie dzięki Catie obdarzającej groźnym spojrzeniem wszystkich pierwszoroczniaków, którzy odważyli się rzucić okiem na nasze fotele.
- Witam, drogie panie – znajomy głos przerwał górnolotną mowę mojej przyjaciółki na temat niehumanitarnych sekcji zwłok świń. Wywróciłam oczami i spojrzałam na krajobraz za oknem. Nie znajdowało się tam do oglądania zbyt wiele rzeczy poza deszczem, deszczem i jeszcze raz deszczem, ale to i tak było lepsze od patrzenia na Catherine. Nie musiałam nawet na nią zerkać, by wiedzieć, że właśnie robiła coś w rodzaju ludzkiego odpowiednika czyszczenia piórek u ptaków.
- Cześć, Brett – zaświergotała. Jęknęłam, w duchu oczywiście. Czy mój głos też brzmiał tak śmiesznie, gdy rozmawiałam z Jaredem? Nie sądzę. Cóż, być może dlatego, że nigdy nie zamieniłam z nim ani słowa…
Autobus szarpnął i ruszył z parkingu, po czym wjechał na główną drogę prowadzącą do osiedla mieszkaniowego w La Push.
- Cześć, Cat. Co słychać, Kim?
Odwróciłam się od okna i uśmiechnęłam do Bretta. Wcale nie był taki zły, a nawet wydawał się całkiem miły. Jeśli kiedykolwiek zacząłby spotykać się z Catie, na pewno kibicowałabym ich związkowi.
- Nic ciekawego. A co u ciebie? – spytałam uprzejmie.
- No cóż, tak właściwie…
Uśmiechnęłam się szeroko do Catherine, w ogóle niezaskoczona odpowiedzią Bretta. Po nim zazwyczaj można się było spodziewać jakiegoś „tak właściwie”. Zawsze coś robił, z kimś się spotykał, gdzieś wychodził. Przypuszczałam nawet, że wcale nie sypiał, tylko kręcił się po okolicy w poszukiwaniu jakichś ciekawych rzeczy.
- …dziś wieczorem organizujemy imprezę na plaży numer dwa. Wy też powinnyście przyjść. Wkręciły się też niektóre dzieciaki z college’u, które traktują to jako rodzaj zakończenia wiosennej przerwy. Wracają na uczelnie w poniedziałek i przed odjazdem chcieliby poznać jakieś miejscowe osoby. Zdecydowanie powinnyście przyjść.
Zanim Brett skończył mówić, Catherine już kiwała aprobująco głową, natomiast ja starałam się powstrzymać przed nieaprobującym kręceniem głową, żeby nie zachować się niegrzecznie.
- Wow, brzmi świetnie – powiedziała Catie. Nagle autobus gwałtownie się zatrzymał i moja przyjaciółka musiała położyć ręce na siedzeniu przed sobą, aby nie wpaść na nie twarzą.
- No nie wiem – szepnęłam do niej. – Dziś wieczorem mam do zrobienia parę rzeczy.
Catherine prychnęła, rzecz jasna odgadując moje kłamstwo. Prawdopodobnie nie uwierzyłabym też sama sobie. Cóż, pewnie moim marnym kłamaniem nie ocaliłabym nawet własnego życia.
- Kim, powinnaś spotykać się z innymi ludźmi, a zwłaszcza z chłopakami, więc pójdziemy na tę imprezę i będziemy się świetnie bawić.
- Catherine, to głupie! Dobrze wiesz, że nie lubię chodzić na jakiekolwiek imprezy!
- Kim, Kim, Kim, ty moja towarzysko trudna gąsieniczko. Pójdziemy tam i już. Pewnego dnia mi za to podziękujesz.
- Nie sądzę. I nigdzie nie idę.
- Tak, idziesz.
- Nie, nie idę.
Cat zmarszczyła nos, co oznaczało, że nie miała już żadnych argumentów, a to z kolei zapowiadało, że albo się podda, albo weźmie sprawy we własne ręce. Powinnam się domyśleć, że wybierze tę drugą alternatywę.
- Nie martw się. Przyjdziemy – zakomunikowała Brettowi, który przysłuchiwał się naszej przyciszonej rozmowie z wyraźnie widocznym zainteresowaniem w swoich ciemnych, brązowych oczach.
Odsunęłam się od niej jak najdalej i przez następne parę mil jazdy wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Kiedy dojechaliśmy wreszcie do mojego domu, upewniłam się, że żadne z nich na mnie nie patrzyło, a potem wzięłam swoją torbę i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Będę u ciebie o siódmej! – zawołała za mną Catherine, gdy mijałam grupkę wyjątkowo głośnych siódmoklasistów. – I nie waż się zakładać własnych ciuchów, bo i tak cię przebiorę. Do zobaczenia!
Zignorowałam ją, udając, że nic nie usłyszałam. Przygryzałam wargę, kiwając głową do pana Smitha, kierowcy autobusu i zeszłam po schodkach na podjazd przed domem. Zanim weszłam do środka, w mojej głowie pojawiło się już mnóstwo najgorszych scenariuszy związanych z dzisiejszym wieczorem…
Dlaczego Catherine nie potrafiła zrozumieć, że nie lubiłam towarzystwa dużej liczby osób? Byłyśmy jak olej i woda, Tom i Jerry, Inigo Montoya i Sześciopalczasty… To ona była motylem, nie ja. A to spotkanie na plaży na pewno nie miało zakończyć się dobrze. Czułam to.
Przecież nie byłam pięknym motylem, tylko zakamuflowaną gąsienicą.
___________________________________________________________
Rozdział 4
- Czuję się głupio – powtórzyłam po raz co najmniej siedmiomilionowy. Stałyśmy z Catherine w mojej małej sypialni, która wyglądała tak, jakby przed kilkoma minutami nawiedziło ją tornado. Cóż, tak naprawdę to kręciła się po niej tylko moja popisująca się wiedzą na temat mody przyjaciółka. Chciałam usiąść, ale się na to nie odważyłam przez obawy o zniszczenie spódniczki…
- Nieprawda – zapewniła Catherine znużonym głosem. Przez dłuższą chwilę szperała w swojej torebce, po czym wyprostowała się z triumfującą miną i puderniczką w dłoni. Szybko ją otworzyła i parę razy uderzyła pędzelkiem o warstwę różowego proszku, a następnie energicznie pokryła nim sobie oba policzki.
- Cat, spójrz na mnie – zakomunikowałam, obciągając brzeg spódnicy, która według mnie była stanowczo zbyt krótka. Dziewczyna przerwała pudrowanie twarzy i wreszcie zerknęła w moją stronę. – Czuję się g ł u p i o – powiedziałam, starając się dobitnie zaakcentować ostatnie słowo.
Catie wywróciła oczami i przechyliła głowę. W tym momencie przypomniała mi się cocker spaniela o imieniu Merwin, którą miałam w dzieciństwie.
- Zostaw kieckę w spokoju – rozkazała. Posłusznie wykonałam polecenie, ale moje ręce od razu powędrowały w stronę dopasowanej bluzki z dekoltem znacznie większym, niż bym sobie tego życzyła. – Wcale nie czujesz się głupio. – Widząc, że chciałam zaprotestować, położyła rękę na biodrze.
- Kim, te ubrania to najbardziej niegłupie rzeczy, jakie widziałam w całym swoim życiu.
- Mamy tylko piętnaście lat – przypomniałam jej. – To niezbyt długie życie.
- Za trzy miesiące skończę szesnaście – powiedziała, zakładając ręce na piersi i starając się wyglądać na trzy miesiące starszą.
- Nie obchodzi mnie to, czy masz piętnaście, czy szesnaście lat – odpowiedziałam, rzucając okiem na zegarek. Była dwudziesta czterdzieści pięć, co oznaczało, że siedziałyśmy tu już od półtorej godziny. Westchnęłam i otworzyłam swoją szafę. – Czuję się kompletnie głupio.
- Kim – zaczęłam ostro Catherine – ile razy mam ci powiedzieć, że nie czujesz się głupio, żebyś w to uwierzyła?
Powoli odwróciłam się w jej stronę, starając się zapanować nad buzującym we mnie gniewem.
- Nie wiesz, co czuję! – prawie wrzasnęłam.
Catherine wyglądała na oszołomioną, ale już po kilku sekundach się otrząsnęła i obróciła do kosmetyczki, którą zabrała ze swojego domu wraz z torbą z paroma rzeczami potrzebnymi do spania.
- Masz rację – zgodziła się, wzruszając ramionami i zaczynając malować sobie oczy. – Może i czujesz się głupio, ale nie wyglądasz głupio.
- Wyglądam jak prostytutka – odparłam, szukając w szafie lepszych ubrań. – Poza tym na dworze jest pięć stopni. Przebieram się.
Catie westchnęła, wreszcie dając za wygraną, jednak po błysku w jej oczach powinnam się domyśleć, że tak łatwo nie odpuści.
Jak tylko włożyłam dopiero co odkrytą parę ciemnych dżinsów, o których istnieniu nie miałam pojęcia i brązowy, dopasowany sweter, zobaczyłam w lustrze stojącą za mną Catherine. W rękach trzymała coś, co na pierwszy rzut oka wydawało paletą farb wykorzystywanych do malowania ścian, ale w rzeczywistości było zbiorem ogromnej ilości cieni do powiek, podkładów, maskar i różów do policzków. Jej starsza siostra, Jenn, pracowała w filii Clinique w centrum handlowym. Wyglądało na to, że przed przyjściem do mnie Catie dokonała nalotu na ten sklep.
- Hm… Myślę, że chyba najlepszy będzie… - zaczęła, spoglądając na białą kartkę papieru pokrytą różnymi odcieniami rozmaitych kolorów, najpierw przykładając ją do mojego policzka, a później do oka. – Hm… Karmel będzie dobry… albo może mokka na podkład… O, a co powiesz na elektryzującą zieleń na powieki? – Cały czas kręciłam głową, ale ona najpewniej w ogóle tego nie zauważyła. – O Boże, uroczy lilowy też byłby świetny, ale wiesz co? Olśnisz wszystkich dyniową pomarańczą…
Dyniową pomarańczą?
Nie trzeba wspominać, że nasza droga na plażę przebiegła całkiem spokojnie. Przez cały czas starałam się ignorować Catherine, która włączyła płytę Fall Out Boy i ze wszystkich sił w płucach wtórowała wokaliście. Dotarłyśmy na miejsce w rekordowym czasie, chociaż zawrotna prędkość wywołała u mnie mdłości. Nie wiedziałam, czy ona to zauważyła, czy nie. Jej stopa położona na pedale gazu podrygiwała w rytm muzyki, co sprawiło, że jazda była nieco… chwiejna.
Pomimo tego, że wszędzie panowała ciemność, bo Wspólnota Zarządzania La Push zlikwidowała lampy w pobliżu plaży – sztuczne światła miały zły wpływ na życie podmorskich stworzeń: myliły je one z księżycem i częściej lądowały na drodze niż w wodzie – bez problemów zorientowałyśmy się, gdzie odbywała się impreza. Dudniące basy i odgłosy paplaniny zaprowadziły nas na znajomą, zacienioną ścieżkę przy pluskającej wodzie.
- Jak myślisz, jak daleko jeszcze? – zapytała Catherine po około pięciu minutach spaceru.
- Nie wiem – odpowiedziałam, bezskutecznie wytężając wzrok we wszechobecnym mroku. – Ale pewnie jesteśmy już blisko nich. Nie sądzę, żeby plaża znajdowała się bardzo daleko.
Wiatr znad morza przyniósł ze sobą odgłosy muzyki i rozmów ze znacznie większej odległości niż mogło się wydawać. Po upływie kilku minut nadal szłyśmy. Przemierzałyśmy tę ścieżkę już niezliczoną ilość razy, jednak nigdy po ciemku. W mroku wszystko przedstawiało się inaczej. Manipulował on ludzkimi zmysłami, a także zmieniał poczucie upływu czasu.
Nagle coś głośno za nami chrupnęło. Podskoczyłam jak oparzona i stłumiłam krzyk. Cat złapała mnie za rękę w śmiertelnie mocnym uścisku i obie zaczęłyśmy iść szybciej. Przez pewien czas słyszałyśmy tylko nasze oddechy i odgłosy pospiesznych kroków, jednak odnosiłam dziwne wrażenie, że nie były to dźwięki wydawane tylko przez nas…
- Hej – odezwał się ktoś znienacka.
Wrzasnęłam.
Z ciemności wyłoniły się dwie postacie, ale natychmiast z powrotem cofnęły się pomiędzy drzewa, prawdopodobnie bojąc się wydanego przeze mnie przenikliwego dźwięku.
Catherine położyła swoją dłoń na moich ustach,
- Zamknij się – usłyszałam w uchu jej syk. – To tylko chłopaki, nie niedźwiedzie czy coś w tym stylu,
Wzięłam krótki, szarpany oddech. Dwóch ludzi ponownie wynurzyło się z lasu, tym razem o wiele ostrożniej. Nie wiedziałam, jak tacy potężni goście mogli skradać się za nami niemalże bezszelestnie.
- Przepraszam – mruknęłam, starając się zapanować nad szaleńczym biciem serca. – Po prostu mnie… zaskoczyliście.
Jeden z nich zaśmiał się głęboko. Natychmiast go rozpoznałam.
Jared.
Moje serce znowu zaczęło bić dwa razy szybciej.
- Idziecie na imprezę? – zapytał ten drugi i podszedł bliżej, więc wreszcie zobaczyłam jego twarz. Okazało się, że to Jacob Black… a może Quil Ateara? Trudno było to stwierdzić przy tak słabym oświetleniu. Nie miałam żadnych wątpliwości jedynie co do Jareda, który stał teraz parę kroków za swoim towarzyszem, trzymając pod pachą coś, co wyglądało na kilka koców.
- Tak, idziemy tam, ale w ciemności zajęło to znacznie więcej czasu i… ach!
Znienacka usłyszałam krzyk Catherine, a potem jej palce ześlizgnęły się z mojej ręki i dziewczyna zniknęła w ciemnościach.
___________________________________________________________
Z powodu tego, że te początkowe rozdziały są krótkie, zamieściłam od razu cztery. Następne, już trochę dłuższe, pojawią się w grudniu. |
Post został pochwalony 3 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Pon 18:39, 01 Lis 2010, w całości zmieniany 22 razy
|
|
|
|
|
|
bad_szejna
Nowonarodzony
Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 32 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pią 19:19, 20 Lis 2009 |
|
Bardzo mi się podoba...
Sama nie wiem czemu... może dlatego że jest inne??
I za to masz u mnie duży plus. Nie jest to WM Belli i Edwarda...
Coś nowego, oryginalnego i powiem ci szczerze, że ja to kupuję...
Czekam na kolejne rozdziały...
Weny życzę
bad_szejna |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sweet angel of death
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 25 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wlck
|
Wysłany:
Sob 10:51, 21 Lis 2009 |
|
Wybrałaś świetny tekst do tłumaczenia. Za dużo jest tych opowiadań o big love wstydliwej-belli i bad boy-Edwarda tudzież playboya. Nie mówię tu o tych naprawdę dobrych (Brudny świat).
Znalazłam jeden błąd. 4 rozdział:
Cytat: |
W tym momencie przypomniała mi się cocker spaniela o imieniu Merwin, którego miałam w dzieciństwie. |
Brakło literki "a".
Chciałam jeszcze powiedzieć, że w takich momentach się nie przerywa! Jak ja mam czekać spokojnie na następny rozdział gdy Catherine coś się stało?
Wdech, wydech.. ;P
Pozdrawiam,
Kaj.
A i uwielbiam Cię z tłumaczenie ff na temat sfory |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Denaris
Nowonarodzony
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z daleka
|
Wysłany:
Pon 18:11, 23 Lis 2009 |
|
Prawde mówiąc nigdy nie czytałam opowiadań nie o Belli i Edwardzie, a to zaczęłam czytac tak z nudów i jest fajniejsze od tych co czytałam dotychczas.
Naprawde wciągnął mnie ten ff. Czekam na kolejny rozdziałik, z wileką niecierpliwością, zwłaszcza po 4 rozdziałe.
Życzę dużżżżo chęci do tłumaczenia
Pozdrowionka
D. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Denaris dnia Pon 18:12, 23 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Pią 18:20, 27 Lis 2009 |
|
Coś słabo z frekwencją tutaj... Czas to zmienić
Igo! Masz talent do wynajdowania świetnych opowiadań o członkach sfory (Jake, Embry i tutaj Jared). Ale nie wystarczy znaleźć dobry tekst - przetłumaczenie go to też sztuka. A Tobie to wychodzi.
Szczerze współczuję Kim - taka spokojniutka, cichutka, nieszczęśliwie zakochana szara myszka. Przewalone ma dziewczyna (dobrze, że wiemy, że będzie HE - zasłużyła sobie).
Nie jestem przekonana, czy chciałabym mieć taką przyjaciółkę jak Cathrine (co jest zadziwiające, bo sama mam podobny charakter - chyba najzwyczajniej w świecie był by to... konflikt interesów. Albo zazdrość o uwagę :D ). Biedna Kim...
A historii szczerze nienawidzę, tak jak bohaterowie.
To jeszcze taka osobista prośba:
Komentujcie ludziska albo przynajmniej pochwalcie posta z rozdziałami :)
Pozdrawiam, Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez marta_potorsia dnia Pią 18:23, 27 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Pią 19:51, 27 Lis 2009 |
|
Przeczytałam ten rozdział jak tylko się pojawił. Ale w tym czasie nadrabiałam zaległości w czytaniu innych opowiadań i nie skomentowałam. Bardzo przepraszam, już się poprawiam
Iga_s masz ogromny fart do wyszukiwania świetnych FF. Bardzo lubię Babie lato a tu kolejne opowiadanie o sforze super.
Ale! Żeby opowiadanie było fajne nie wystarczy sam oryginał. Trzeba to także dobrze przetłumaczyć. Z sensem, z niuansami. Czytałam kilka ... wróć: zaczęłam czytać kilka opowiadań, które wyglądały jak żywcem wyciągnięte z programu Translator. O zgrozo. Iga masz talent kobieto naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Twoje wyczucie tekstu jest doskonałe. Płynnie, składnie, lekko, poprostu dobrze. Naprawdę z przyjemnością czyta się to tłumaczenie.
A wracając do samego opowiadania; autorka miała świetny pomysł. Kim w Sadze była mało znaczącą postacią, a jedak bardzo dla mnie ciekawą. Podonało mi się jak Meyer opisywała spostrzeżenia Belli na jej temat. Jak przekonywała się do niej patrząc w pewnym momencie na Kim przez pryzmat Jareda. Ten FF opiera się na bardzo oryginalnym pomyśle, świeżym, nieoklepanym.
Tłumacz dalej bo już nie mogę się doczekać kiedy Jared po raz pierwszy się przemieni i jak będzie wyglądało jego spotkanie z Kim. Ciekawe co wymyśliła autorka
Jeszcze tu wrócę |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anex Swan
Wilkołak
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^
|
Wysłany:
Sob 18:33, 28 Lis 2009 |
|
Cytat: |
Tylko że ja naprawdę się topiłam. |
Przecinek po tylko
Cytat: |
Na swoją obronę miałam to, że skupiałam się na czymś innym, co prawda nie na tym, na czym powinnam, ale zawsze. W tej chwili zamiast o wykładzie z historii myślałam raczej o klasie biologicznej. |
To zdanie mi nie odpowiada myślę, że lepiej byłoby je złączyć i stworzyć z tego jedno zdanie. Wiem, że wtedy straci sens no, ale są tak jakby z innej beczki. No, ale może się mylę.
Tak zgadłaś to znowu ja. Przyszłam skomentować twoje drugie tłumaczenie. wiem, ze trochę późno się za to wzięłam, jednak postanowiłam ocalić swój honor i skomentować. Żart, nie chodzi tu o honor, a o tłumaczenie, więc może coś lepszego uda mi się wykombinować. Cztery rozdziały naraz?! Ale się ucieszyłam! Nie muszę Ci chyba po raz kolejny powtarzać jak pięknie piszesz, bo to już wiesz. Jednak powiem znowu:
Dziewczyno, masz talent!
I to nie był żart, czytam twoje tłumaczenia z rosnącym zdumieniem. Jednak teraz powiem o postaciach. Autorka upodobniła dwie postacie do tych z sagi. Nie, powiem inaczej, dopasowała do postaci z sagi inne imiona. Ktoś to zauważył? Kim jest bardzo podobna do Belli, też skryta, nie lubiąca imprez, a za to Catherine jest taka jak Alice, ekspert w świecie mody i imprezowiczka. Właściwie to autorka w tym kontekście nie bawiła się zbyt długo. Mniejsza o to. Na początku Embry&Dixie teraz Jared&Kim i jestem ciekawa czy będziesz tłumaczyć jeszcze coś podchodzącego pod ten klimat. Dajmy na to Quila ? To nie jest żart jesteś w tym tak dobra, ze oczywiście brałabym się za wszystkie twoje tłumaczenia, a to to tylko propozycja i nie n teraz tylko na później. Tylko nie tłumaczenie, a twój własny ff. No dobra teraz to zaczynam gadać nie na temat. Powiem jeszcze, ze wykonujesz kawał dobrej roboty, tylko mam małą prośbę w związku z twoimi tłumaczeniami, nie zaniedbuj ich, bo Anex przyjdzie i ci pomorze, a wierz mi to nie jest dobry pomysł nie mam już pomysłów co jeszcze powiedzieć, a już wiem. Co się stało z Catherine ( Kasia, tak? ) Wiem, dowiem się czytając dalsze rozdziały, uroki ff. Żeby się już dalej nie rozpisywać, skończę już tą moją paplaninę. Życzę weny czasu ( żeby często były rozdziały, choć wiem, że jest coś takiego jak szkoła ) i oczywiście dobrego humoru. Czekam na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam Anex
Ps. Po co nie które wyrazy są pisane kursywą, na początku myślałam, że po to aby zaakcentować wyraz, ale to się nie sprawdziło.
Komentujcie- już nawet nie chce mi się tego pisać przy twoich ff, ale niestety tak trzeba, żeby w końcu się ktoś odezwał. Nie wiem dlaczego prawie nikt nie komentuje, niestety ludziom się nie chce i tyle. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anex Swan dnia Sob 18:34, 28 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
madzia_lenka
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Cze 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Wto 16:49, 01 Gru 2009 |
|
Świetny ff
Chociaż powiem od razu że tytuł bardzo ciekawy ale jak zoabczyłam ze bohaterką jest Kim to nie byłam już tak ciekawa jak na początku... Ale postanowiałam przeczytać i tylko jak zaczełam czytać to obiecująco.. Świetny ff i tłumaczenie;) Fajnie że coś nowego, nowi bohaterowie itp...
Teraz najchętniej czytałabym to dalej ale sie skoczyło...
Ciekawe co się stało z Cat?
Pozdrawiam życze weny czasu i chęci na tłumaczenie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
krwawa_mary
Nowonarodzony
Dołączył: 05 Paź 2009
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 17:35, 01 Gru 2009 |
|
Cytat: |
Cytat:
Tylko że ja naprawdę się topiłam.
Przecinek po tylko |
Tu nie ma przecinka... jest zasada cofania przecinka i w tym przypadku to obowiązuje. Więc wszystko jest dobrze.
Nie powiem, że ff mnie od razu zaciekawił - tytuł tak, ale opis - niezbyt. Może dlatego, że brak jest imion z Twilight w opisie, ale gdy zaczęłam czytać - spodobało mi się. Moje ulubione imię Jared występuje, które kojarzy mi się z Intruzem, no i sfora.Pomimo krótkich rozdziałów - mogę śmiało powiedizeć, że będę czytać ten ff, bo ciekawi mnie, co będzie dalej. Z moim angielskim nie jest zbyt dobrze, więc będę czytać to, co przetłumaczysz. Nie wiem, czy to się zgadza z oryginałem, ale opowiadanie brzmi po polsku, a oto przecież chodzi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 21:30, 10 Gru 2009 |
|
zaskoczyłaś mnie czwórka rozdziałów na raz... faktycznie krótkie, ale mam nadzieje, że będziesz nam serwowała jakieś sensowne partie tekstu...
igo_s, wiedz, że cenię cię bardzo wysoko jako tłumacza... bardzo mi miło czytać kolejne opowiadanie twojego tłumaczenia :)
hm, ciekawe nie powiem... z tego co się orientuje... tego Jareda trzeba będzie zdobyć 'standardowymi' metodami, bo coś się chłopak nie wpoił...
Kim jest jakaś taka niewyraźna, ale mam nadzieje, że jakaś mała zmiana w niej nastąpi, bo jej 'niewidzialność' jest irytująca, nigdy nie przepadałam za takimi osobami, bo ich towarzystwo było dla mnie męczące... zobaczymy czy przyzwyczaję się do Kim
na razie to początki... zniknięcie Catherine podoba mi się, bo jakiś dreszczyk człowiek poczuł na koniec rozdziału...
do następnego...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 18:24, 11 Gru 2009 |
|
Bad_szejno, witam ponownie przy moim drugim tłumaczeniu. :) Bardzo się cieszę, że tu zawitałaś, a jeszcze większą radość sprawia mi to, że Ci się i to opowiadanie spodobało. Powiem tak: jeśli o mnie chodzi, to raczej nigdy nie zabieram się za żadne ff opowiadające o wielkiej miłości Edwarda i Belli. Moim zdaniem pani Meyer opisała to już aż zbyt dokładnie (no ileż razy można to jeszcze przerabiać? :roll:), więc więcej się z tego wycisnąć nie da, przynajmniej jeśli chodzi o historie kanoniczne (a ostatnio tylko takie preferuję, bo nie lubię czegoś takiego, że w opowiadaniu mamy tylko imiona bohaterów sagi, a reszta to "hulaj dusza, piekła nieba" – Emmett będzie wrażliwym malarzem związanym z opanowaną Alice, a Edward - gwiazda heavy metalu zakocha się w nieśmiałej Rosie; chociaż muszę przyznać, że nieraz pośród OOC można natrafić też na prawdziwe perełki). Serdecznie zapraszam Cię do lektury następnych rozdziałów. :)
Słodki aniołku śmierci (pozwolę sobie spolszczyć :D; swoją drogą: skąd taki „złowrogi” nick?), no niestety, trzeba trzymać czytelnika w napięciu, żeby czekał (nie)cierpliwie na następne rozdziały. :D A gdzie sfora, tam i ja (albo raczej gdzie ja, tam i sfora :D), więc jeśli zajrzysz do tematu z opowiadaniem, przy którym widnieje mój nick, to poza wilkołakami niczego innego się nie spodziewaj. :D (No, przy pierwszym tłumaczeniu mi się tam gdzieś Renesmee zaplątała, a w ff Esme, ale to tylko drobne wypadki przy pracy :D).
Sweet angel of death napisał: |
Cytat: |
W tym momencie przypomniała mi się cocker spaniela o imieniu Merwin, którego miałam w dzieciństwie. |
Brakło literki „a”. |
E... A dlaczego brakło literki „a”? Przez cocker spaniel to rodzaj męski. Owszem, gdyby zdanie brzmiało:
Cytat: |
W tym momencie przypominała mi cocker spaniela o imieniu Merwin (...). |
to miałabyś rację, ale tam jest jeszcze zaimek „mi”, więc śmiem twierdzić, że obecna konstrukcja zdania jest poprawna.
Dzięki za komentarz i mam nadzieję, że następne rozdziały również Ci się spodobają. :)
Denaris, cieszę się, że przeczytałaś to opowiadanie, nawet jeśli zrobiłaś to wyłącznie z nudów. :D Ale dobre i to... :D Mam nadzieję, że kolejne części również wywrą na Tobie tak dobre wrażenie jak te poprzednie. :)
Marto (zawsze gotowa do mobilizowania czytelników :D), proszę mi tu nie straszyć użytkowników forum takimi diabelskimi emotkami. :D I historii też nie lubię. :D A, i może wyjdę na głupią, co często mi się już zdarzało, ale muszę spytać – co to niby ma znaczyć to ”HE”? To jakiś skrót, czy co? Że „he”, czyli „on”? Bo jak skrót, to wiesz, jak to u mnie z nimi jest. :D
Auroro Roso (chyba tak to się odmienia :D), no to trzymam Cię za słowo i czekam na Twój powrót. :) A czy jako taki talent mam... Cóż, na pewno mam słownik angielsko-polski (internetowy, ale zawsze :D). I porządną betę. :D Kim w sadze rzeczywiście była bardzo mało znaczącą postacią (pojawiła się... raz? Czy dwa? :D), a to mi się nie spodobało, więc jak tylko znalazłam (całkiem przypadkiem) tę historię o niej i Jaredzie, to postanowiłam ją przetłumaczyć, chociaż zarzekałam się, że po „Blasku księżyca” dam już sobie spokój z ff (a przynajmniej ich tłumaczeniem). Ale nie potrafiłam, czego dowodem jest „Niewidzialna dziewczyna” i „Babie lato” (no i coś jeszcze, ale to już przemilczę :D). To jest całkiem niezła, więc szkoda by było, jeśli nie podzieliłabym się nią z innymi. No a przynajmniej swoim tłumaczeniem. :D Adah Rue bardzo ładnie opisała tutaj relacje łączące Kim i Jareda, nie ma aż takiego pędzenia z akcją jak w „Babim lecie”. I właśnie jak zaczęłam tłumaczyć to ff, to zajrzałam do „Zaćmienia” do sceny ogniska. I aż mnie normalnie skręcało (nie wiem, dlaczego tak gwałtownie zareagowałam... :D), jak Bella nazwała Kim niemalże „brzydką”. Ale potem rzeczywiście panna Swan się zrehabilitowała nieco, kiedy z powodu Jareda spojrzała na nią z trochę innej strony. A na pierwsze spotkanie Kim i Jareda (po jego przemianie, bo przecież już się znają) nie będziesz musiała długo czekać, bo nastąpi to już w poniżej zamieszczonych rozdziałach. :)
Anex, cieszę się bardzo, że nadal czytasz te moje tłumaczenia. :) Co do tych podobieństw: hm... Masz rację. Podobieństwa pewne są, ale tego raczej się nie dało uniknąć. Po pierwsze: pani Meyer tak wykreowała swoich bohaterów, że praktycznie można ich porównywać do każdego i zawsze znajdzie się jakieś cechy wspólne, a po drugie: jest to opowiadanie całkowicie kanoniczne, a w książkach w rozmyślaniach Belli pojawiła się (chyba) jakaś wzmianka o nieśmiałości Kim. Zresztą, ile takich Belli przecież po świecie chodzi? :D Jednak osobiście uważam, że Kim i Bella dość znacznie się różnią (co "wyjdzie w praniu" :D), a co do Alice i Catherine (tak, to Kasia, a tak właściwie to Katarzyna :))... Cóż, Catherine nie zawsze stawia na swoim. :D No i większość nastolatek przecież zna się na modzie i lubi imprezy, więc to w sumie nic nadzwyczajnego. I czy dobrze zrozumiałam, że chcesz zachęcić mnie to stworzenia własnego ff na temat wpojenia jakiegoś zmiennokształtnego? Oj, dzięki za wiarę w moje możliwości swoją drogą, ale chyba jednak zostanę przy tłumaczeniach. :) Nie mam aż tak dużych zdolności pisarskich, żeby zabrać się za coś swojego. Raz próbowałam, jednak stanęłam na siódmym rozdziale i za nic nie mogę tego dokończyć, więc nie ma sensu, bym zabierała się za coś nowego. I spokojnie, nie mam zamiaru zaniedbywać tłumaczeń. :) Rozdziały nie będą pojawiać się często, ale w zamian będę Wam udostępniać większe fragmenty tekstu. A niektóre wyrazy pisane są kursywą właśnie po to, by je podkreślić, by zaznaczyć, że są wypowiadane z większym naciskiem. A dlaczego uważasz, że to jednak nie dlatego? A co do komentowania: ludzie po prostu komentują to, co im się podoba, więc zapewne ta historia niezbyt przypadła większości do gustu. I to jest wolność wyboru. :) Tym bardziej się cieszę, że ktoś jednak podzielił się swoimi wrażeniami. :) A z tym zdaniem to nie wiem, co zrobić... Wydaje się w porządku, ale skoro rzuciło Ci się w oczy, to może rzeczywiście jest z nim coś nie tak... A co do tego przecinka, to z wyjaśnieniem wyprzedziła mnie już krwawa_mary. :)
Anex Swan napisał: |
Dziewczyno, masz talent! |
Kurczę, no! Szkoda, że już się castingi do programu "Mam talent" skończyły, to bym się może zgłosiła. :D Żartuję oczywiście.
Madzia_lenko, nie należy oceniać opowiadania książki po opisie... Czy jakoś tak. :D Ale mniejsza o to. Całkowicie Cię rozumiem. Kim nie należy do interesujących postaci... Wróć! To pani Meyer tak ją przedstawiła, a przynajmniej wynika to z lakonicznych napomknięć o dziewczynie Jareda, jakie nam zaserwowała. Mam nadzieję, że po lekturze tego opowiadania przekonasz się do tej Kim, którą wykreowała Adah. :) I cieszę się, że podoba Ci się tłumaczenie. :)
Krwawa_mary, jak to nie ma imion z „Twilight” w opisie? A Kim to co? :D Co prawda w swoich książkach pani Meyer wspomniała o niej dosłownie ze dwa razy, ale to jak najbardziej bohaterka serii. A mnie Jared kojarzy się tylko z tym Jaredem ze sfory, bo „Intruza” nie czytałam, nie wiem, czy stety, nie niestety, może kiedyś się za to zabiorę. :) A co do zgodności przetłumaczonego tekstu z oryginałem: staram się jak mogę, ale ze względu na konieczność unikania powtórzeń i innych problemów z językiem polskim mogą pojawić się pewne nieścisłości, co prawda drobne, ale jednak. Mam nadzieję, że kolejne części również Ci się spodobają i będzie Ci się je przyjemnie czytało. :)
Kirke, Ty wierna czytelniczko moich pożal się Boże tłumaczeń. :D Bardzo się cieszę, że i tu zostawiłaś po sobie jakiś ślad (i mam nadzieję, że nie uciekniesz :D). :) A wstawiłam od razu cztery rozdziały, bo wiem, że pewnie każdy czułby lekko niedosyt (czyt. szlag by go trafił), gdyby tekst skończyć się po około trzech stronach w Wordzie, tym bardziej, że te początkowe rozdziały są spokojne i nie ma w nich jakichś super ciekawych wydarzeń. A jak to się Jared nie wpoił? Wpoił się... to znaczy, wpoi się, bo jeszcze to nie nastąpiło. W tych rozdziałach jeszcze nie jest wilkołakiem, więc nawet nie miał jak się wpoić. I mam nadzieję, że przekonasz się do Kim, bo takie „niewidzialne” osoby mogą być bardzo interesujące. :)
Dziękuję, kochane czytelniczki, za Wasze opinie i zapraszam do lektury następnych trzech rozdziałów. :)
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Rozdział 5
Wstrzymałam oddech, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu mojej przyjaciółki.
- Catherine! – krzyknęłam. Ryzykując uszkodzenie kręgów szyjnych, zaczęłam szybko kręcić głową w tę i z powrotem, żeby ustalić, gdzie zniknęła Catie.
Już miałam rzucić się w stronę miejsca – gdziekolwiek by to nie było – w którym jeszcze przed chwilą stała, ale z mroku wyłoniła się ogromna ręka, która zacisnęła się na moim ramieniu.
- Nie bądź lemingiem*, proszę – powiedział przyjaciel Jareda, robiąc krok do przodu, tak że znalazł się w połowie drogi pomiędzy mną a ciemną przestrzenią, w której zniknęła Cat. W tym momencie chmury odsłoniły księżyc i jego blask oświetlił nasze sylwetki. Chłopak odciągnął mnie parę kroków dalej od niezidentyfikowanego miejsca przed nami.
Teraz mogłam zobaczyć całą postać Jareda. Miał na ustach półuśmieszek i przyglądał się z ciekawością towarzyszowi. Bawił się też rąbkiem swojej białej koszulki. Za każdym razem, gdy nieco ją podnosił, zaczynałam czuć się maksymalnie niezręcznie…
Drugi chłopak – nawet w księżycowym świetle nie potrafiłam go rozpoznać; przyjaciele Jareda wyglądali niemalże identycznie, co było dosyć zagadkowe – trzymał na barku coś, co sprawiało wrażenie przenośnej lodówki. To właśnie on powstrzymał mnie przed pobiegnięciem do mrocznego miejsca, gdzie zniknęła Catherine.
Musiałam przyznać, że trochę się rozczarowałam, bo miałam nadzieję, że był to Jared…
Skup się, Kim!
Spojrzałam w dół i dostrzegłam, że tuż przede mną ścieżkę zastępował skalisty grunt, a potem nieprzenikniony mrok. Podeszłam bliżej krawędzi, by zobaczyć dno tego rowu. Zauważyłam, że przyjaciel Jareda znowu chciał złapać moją rękę, ale uniosłam ją szybko do góry, by nie mógł tego zrobić.
- Catie! – zawołałam, używając zdrobnienia, którego absolutnie nienawidziła. Mój głos odbił się echem od głazów, ale poza tym panowała cisza. – Catherine Leann Miller! Natychmiast mi odpowiedz!
- Ała… – usłyszałam znienacka jęk mojej przyjaciółki, który dochodził gdzieś z dołu.
- Cat? – powiedziałam z ulgą.
- Kim? Kim, zapomniałam o tej piekielnej półce skalnej i chyba skręciłam kostkę. To boli, Kim… Ała!
- Okej, Cat, trzymaj się – odparłam. – Zaraz po ciebie zejdę…
- O nie, nie zejdziesz – wtrącił towarzysz Jareda. – Ja to zrobię, a ty zostań tu z Jaredem.
Nie protestowałam. Było mi to całkowicie na rękę.
- Jake – odezwał się Jared swoim głębokim, niskim głosem. – Lodówka.
Drugi chłopak, najwidoczniej Jacob Black, odwrócił się i w jednej ręce wyciągnął przed siebie urządzenie. Jared pospiesznie je wziął i włożył sobie na bark tak lekko, jakby nie sprawiało mu to najmniejszego wysiłku.
Wyglądając bardziej jak górska koza niż człowiek, Jacob zeskoczył ze skalnej półki. Nie usłyszałam nawet, jak jego stopy uderzyły w dno, a już po chwili był z powrotem, trzymając na rękach Catherine. Widziałam wyraźnie tylko tors chłopaka, bo reszta jego ciała skrywała się w mroku. To była naprawdę duża dziura.
- Powinniśmy zabrać cię do lekarza – powiedział Jake. – Twoja noga może wymagać prześwietlenia…
- Nie! – zawołała Cat zaalarmowanym tonem. – Nie, naprawdę, wszystko w porządku.
- To przynajmniej potrzebujesz lodu czy czegoś tam – stwierdził. – Pewnie dość mocno się uderzyłaś.
- Zanurzę stopy w oceanie – zaproponowała Catie, obdarzając Jacoba uśmiechem.
Chłopak wzruszył ramionami, najwidoczniej postanawiając dłużej się z nią nie kłócić. Mądra decyzja, przyjacielu.
- Okej, ale nie wejdziesz do wody sama. Ktoś musi ci towarzyszyć.
- W porządku – zgodziła się w końcu, spoglądając na mnie ponad ramieniem Jacoba. Mrugnęła i uśmiechnęła się zalotnie. Wywróciłam oczami. Cała Catherine…
Jake zaczął iść i po chwili zniknął w ciemnościach. Zrobiłam dwa niepewne kroki, wyciągając szyję, by zobaczyć, gdzie kończyła się skała. Zachwiałam się lekko, prawie upadając na tyłek, kiedy nagle ponownie pojawił się Jacob.
- Nie pozwól naszemu lemingowi skręcić sobie kostki – powiedział do Jareda. – Już jedna taka nam wystarczy.
Jared pokiwał głową i prześlizgnął się obok mnie. Nasze ramiona lekko się zetknęły. Zadrżałam.
Chłopak niemalże bezszelestnie zaskoczył na dół, a następnie, balansując lodówką na barku, wyciągnął rękę w moim kierunku. Cała się trzęsłam, gdy złapałam jego dłoń, która okazała się nadzwyczaj ciepła, a wręcz gorąca. Czyżby miał gorączkę?
Chciałam powiedzieć, że sama zeskoczę, ale zanim zdążyłam to zrobić, Jared opuścił mnie na dół, nie puszczając do momentu, aż moje stopy dotknęły podłoża, po czym szybko się odsunął. Pochyliłam głowę, bo moje policzki pokryły się wściekle czerwonymi rumieńcami rozczarowania i zażenowania.
Pozwolił mi iść przodem, więc ruszyłam za Jacobem i Catherine, a on sam podążał za mną. Po paru minutach marszu dotarliśmy do miejsca, gdzie drzewa rosły znacznie rzadziej. Poczuliśmy także zimne, świeże powietrze znad oceanu.
- Cat? – usłyszałam zmartwiony, ale też zazdrosny głos Bretta, wyraźnie wyróżniający się spośród szumu rozmów. Chłopak biegł w naszym kierunku. – Co się stało? Nic ci nie jest?
Catherine machnęła nonszalancko ręką, jakby to, że właśnie trzymał ją jakiś facet, którego ledwie znała, było najnormalniejszą rzeczą na świecie. Jacob postawił ją na ziemi z wyraźną ulgą. Wcale mu się nie dziwiłam. Moja przyjaciółka może i nie była zbyt duża, ale noszenie kogokolwiek tyle czasu zmęczyłoby każdego.
Brett objął Catie w talii i oboje zaczęli iść – dziewczyna lekko utykała – w kierunku ogniska, a ja ruszyłam za nimi. Ogień rozpalono trochę dalej. Otaczały go pnie drzew służących zapewne za prowizoryczne ławki. Cała nasza trójka usiadła obok siebie. Spojrzałam do tyłu, żeby odszukać wzrokiem Jareda, ale on i jego przyjaciel ponownie zniknęli w ciemnościach.
Cztery razy próbowałam zrobić sobie hot doga – tak żeby kompletnie go nie zwęglić i nie uczynić całkowicie nie do rozpoznania – kiedy nagle coś zaczęło się dziać. Najpierw usłyszałam jakieś dziwne dźwięki, jakby komuś znienacka podwyższył się głos o parę decybeli. Potem kłótnia przerodziła się w coś, co mogłam określić tylko jako dziką awanturę z eksplozją różnych odgłosów.
Zaintrygowana, rozejrzałam się dookoła, po czym podążyłam wzrokiem w miejsce, na które gapili się inni. Dwóch chłopaków okładało się bezmyślnie pięściami jakieś parędziesiąt metrów dalej. Na początku stali, ale potem obaj przewrócili się na piasek. Z przerażeniem stwierdziłam, że przypominało mi to brutalną walkę dwóch psów, które zagryzały się wzajemnie na śmierć…
Nie trzeba było być geniuszem – zwłaszcza dla dziewczyny z nienormalną obsesją – żeby zorientować się, kto uczestniczył w tej bójce. Dostrzegłam białą koszulkę, brązowe spodenki, krótkie, czarne włosy, skórę, której rdzawobrązowy odcień był typowy tylko dla jednej osoby…
Moje serce dosłownie przestało bić. Typowy dla Jareda.
Drugiego chłopaka nie rozpoznałam.
Absolutnie nie miałam pojęcia, co spowodowało, że zaczęłam biec w kierunku bijatyki, mocno pochylona, potykając się o każdy kamyk w moich klapkach. Ale zrobiłam to, pędząc tak szybko jak potrafiłam, zapomniawszy o spalonym hot dogu i przyjemnym cieple ogniska. Chciałam natychmiast przerwać tę walkę…
Dopóki nie zderzyłam się ze ścianą. Wysoką, solidną i gorącą ścianą, która niespodziewanie się poruszyła, podczas gdy ja, kompletnie obolała, nadal trwałam w bezruchu…
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że wcale nie zderzyłam się z murem, bo przecież wcześniej go w tym miejscu nie było. Uderzyłam w mężczyznę, wielkiego mężczyznę, który w tej chwili szedł bardzo szybko w kierunku bijących się chłopaków, z determinacją wypisaną na swojej twarzy. Spróbowałam dotrzymać mu kroku, ale kompletnie mi się to nie udało. Podszedł do nich szybciej niż ja.
Nie zatrzymał się, by zebrać myśli czy zastanowić się, jak nad nimi zapanować, czy zrobić cokolwiek, tylko przedarł się przez masę ludzi, którzy otoczyli walczących. Z łatwością złapał ich obu za kołnierzyki i wyprowadził z tłumu.
Jared dyszał, kołysząc swoim prawym ramieniem, zaś drugi chłopak, którego mgliście kojarzyłam ze szkoły, w ogóle nie wydawał się zmęczony, bo oddychał całkiem miarowo.
Nie wiedziałam, co powiedział im ten olbrzymi facet, ale niespodziewanie jeden z nich – z szybkością, jakiej bym się po nim nie spodziewała – rzucił się w kierunku drzew, gnając tam ile sił w nogach. Z każdym krokiem zdawał się coraz bardziej trząść. Po chwili zniknął w ciemnej ścianie lasu.
Teraz tajemniczy mężczyzna rozmawiał dyskretnie z Jaredem. Mówił jednak tak cicho, że nie miałam najmniejszych szans usłyszeć jakiekolwiek słowo, chociaż stałam w kręgu całkiem blisko nich. Mogłam jedynie stwierdzić, że Jared okropnie się trząsł, jakby dostał hipotermii czy czegoś podobnego. Nagle, podobnie jak jego kolega, pobiegł w kierunku drzew z prędkością błyskawicy. Ten ogromny facet deptał mu po piętach.
I, ot tak, wszystko się skończyło.
Tłum osób, którzy mimowolnie byli świadkami tego wydarzenia, raptownie umilkł. Wszyscy rozglądali się dookoła, zszokowani, jednak po kilku minutach ludzie w sporych grupkach stopniowo zaczęli wracać do swoich wcześniejszych zajęć. Jedynie ja nadal stałam tam, gdzie Jared i inny chłopak się bili. Wpatrywałam się w miejsce, w którym cała trójka zniknęła pomiędzy drzewami, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Po chwili gdzieś w ciemnościach zawył wilk…
___________________________________________________________
* Lemingi to zwierzęta słynące z tego, że rzekomo popełniają zbiorowe samobójstwo, rzucając się do morza. [link widoczny dla zalogowanych]
Rozdział 6
Trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia trzy minuty, pięćdziesiąt sekund… Trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia trzy minuty, pięćdziesiąt pięć sekund… Trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia cztery minuty… I tak w kółko.
Westchnęłam cicho i oparłam podbródek na dłoniach. Nieważne, jak bardzo starałam się skupić na wykładzie pana Cochrana na temat budowy żaby, po chwili moje spojrzenie i tak wędrowało z powrotem w kierunku zegara powieszonego w prawym rogu klasy. Trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia cztery minuty i dwadzieścia siedem sekund…
Nagle zgnieciony kawałek papieru uderzył mnie w tył głowy. Podskoczyłam delikatnie i dyskretnie się odwróciłam, by zerknąć na Catherine. Odkryłam, że dziewczyna uważnie mi się przyglądała.
- Co? – powiedziałam bezgłośnie, na co ona zacisnęła wargi i wskazała znacząco na moją rękę. Spojrzałam w dół i dopiero teraz zorientowałam się, że stukałam długopisem o ławkę, powodując powstawanie denerwującego dźwięku, który pokrywał się z tykaniem zegara odmierzającego sekundy.
Byłam taka żałosna…
Pochmurny, poniedziałkowy poranek ciągnął się w nieskończoność. Kiedy doktor Cochran mówił monotonnym głosem na temat budowy szkieletu płazów, Catherine przeglądała ostatnie wydanie magazynu People, para siedząca w ławce przede mną rzucała sobie zalotne spojrzenia, dziewczyna o imieniu Samantha, która zajmowała stolik w sąsiednim rzędzie, pilnie robiła notatki, a ja liczyłam.
Nieobecność obiektu twojej obsesji może doprowadzić cię do szaleństwa i wywołać następną paranoję.
Trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia pięć minut i sześć sekund.
Spojrzałam w dół na swój zeszyt i z lekkim przerażeniem stwierdziłam, że na kartce znajdowały się niedbale nabazgrane szkice przedstawiające zegarki i kalendarze. Chyba musiałam zacząć nad sobą pracować, żeby skończyć z tym całym rysowaniem czegoś całkowicie nieświadomie, bo powoli stawało się to już moim typowym zachowaniem…
W tej chwili myślałam tylko o jednym: o nim, a raczej o tym, że go tutaj nie było. Nie pojawił się przez trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia siedem minut i trzydzieści sześć sekund. Nie miałam pojęcia, jak długo jeszcze to zniosę…
Zacisnęłam zęby i zmusiłam się do skupienia uwagi na wykładzie doktora Cochrana.
- Zwłaszcza żaby mają specyficzną strukturę szkieletu…
Po tych słowach automatycznie przestałam go słuchać.
Zaczęłam stukać długopisem z zeszyt, aż złapałam się na tym, że znowu szkicowałam zegar, tylko że tym razem o wyraźnym kształcie serca…
Trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia dziewięć mi…
Moje mentalne odliczanie zostało gwałtownie przerwane, gdy znienacka drzwi otworzyły się z głośnym hukiem. Nie tylko ja podskoczyłam z zaskoczenia na krześle. Chyba nawet nauczyciel lekko się wzdrygnął.
Byłam aż tak żałosna, że nie potrafiłam powstrzymać kompromitującej fali nadziei, która zalała mnie, kiedy dostrzegłam fragment rdzawobrązowej skóry i czarnych włosów…
Jednak sekundę później cały ten optymizm runął jak fala tsunami.
Paul, jeden z przyjaciół Jareda, stał teraz w progu klasy. Jego głowa prawie dotykała górnej framugi. Mogłabym przysiąc, że w ciągu ostatnich kilku tygodni urósł co najmniej kilkanaście centymetrów.
- Proszę pana – zwrócił się szorstko i gniewnie do nauczyciela. Zabrzmiało to tak, jakby właśnie znalazł się w ostatnim miejscu, w którym miał ochotę być. – Jared Najera przysłał mnie po swoją zaległą pracę domową.
Doktor Cochran nie wyglądał na zadowolonego, że przerwano mu lekcję, ale, po dłuższej chwili uważnego przyglądania się chłopakowi znacznie większemu od siebie, postanowił dać za wygraną. Szybko pozbierał jakieś kartki i włożył je do teczki, którą następnie wsadził w wyciągniętą dłoń Paula.
Obaj wydawali się zniecierpliwieni, jakby chcieli, żeby ta sytuacja jak najszybciej się skończyła. I tak się wkrótce stało. Doktor Cochran wrócił do swojego wykładu, a Paul – głupi, szczęśliwy Paul – opuścił klasę i poszedł zobaczyć się z Jaredem. Chyba nigdy nie zazdrościłam nikomu tak bardzo jak jemu w tej chwili.
Reszta lekcji upłynęła całkiem szybko, jeżeli w ogóle było to możliwe. Zanim się zorientowałam, Catherine już podniosła mnie z krzesła, wsadziła w ręce zeszyt, założyła torbę na ramię i wyprowadziła z sali. Byłam tak pochłonięta odmierzaniem czasu, że nie zwracałam uwagi na nic innego. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy Cat mocno uderzyła moją rękę.
- Ała! – zawołałam, odskakując od niej. Przypadkiem wpadłam na jakiegoś jedenastoklasistę, który obdarzył mnie niezbyt uprzejmym spojrzeniem. – Za co to było? – syknęłam do niej.
- Dołujesz mnie – wyjaśniła, kiedy przedzierałyśmy się przez tłum uczniów w kierunku jadłodajni. – A ja nie powinnam być zdołowana, bo w ten piątek mam randkę z Brettem!
- Wybacz – westchnęłam, ale nawet ja nie uwierzyłabym w szczerość tych przeprosin.
Weszłyśmy do zapełnionej stołówki z wyćwiczoną przez lata wprawą i wkrótce zajęłyśmy nasz zwykły stolik przy oknie.
Nie zauważyłam żadnych niepokojących rzeczy, dopóki widelec – z kawałkiem przypieczonego, pomarańczowego ziemniaka – Catherine nie zatrzymał się w połowie drogi do jej ust, chociaż dziewczyna nic nie mówiła. Było to dosyć nietypowe zjawisko.
- Cat? – spytałam z zaskoczeniem.
Moja przyjaciółka nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową i patrzyła na coś za mną. Lekko otworzyła usta, a sztuciec nadal trzymała w powietrzu.
Powoli odwróciłam głowę, mając pewność, że Catherine zauważyła ubraniowe faux pas jakiegoś pierwszoklasisty i chciała mi je pokazać, daremnie usiłując sprawić, bym przestała myśleć o pewnej osobie.
O Boże. Jak bardzo się myliłam.
- Cześć – przywitał się Jared, napotykając moje przestraszone spojrzenie. Przełknęłam ślinę, starając się ogarnąć wzrokiem jego górującą nade mną sylwetkę. Kiedy on tak urósł?, spytałam się w duchu.
I skąd on się tutaj wziął?, zaczęła się zastanawiać ta bardziej racjonalna część mojego mózgu. Czy Paul nie przyszedł wcześniej zabrać jego rzeczy? Jeśli sam miał zamiar się tu pojawić, to niby czemu prosiłby kogoś o przysługę?
To wszystko było niezrozumiałe, zwłaszcza dla kogoś, choćby mnie dla przykładu, kto w tej chwili nie potrafił się na niczym skoncentrować.
A czy to ważne, odezwała się ta mniej logiczna mojego umysłu, dlaczego przyszedł? Przecież on tutaj jest, żeby z tobą porozmawiać!
Na tę myśl omal nie spadłam z krzesła. Jared nie tylko podszedł do stolika, przy którym siedziałam, ale coś do mnie powiedział!
Do mnie: szarej myszki Kim, niezdolnej do zapamiętania szyfru do swojej szafki i mającej nienormalnie małe stopy… Poczułam na tyle głowy niedowierzające spojrzenie Catherine.
- Cześć – odpowiedziałam w końcu nieco piskliwym głosem. Z powodu zaschniętego gardła nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa więcej.
- Mam na imię Jared – przedstawił się łagodnie. Sposób, w jaki na mnie patrzył – z o wiele większym zainteresowaniem niż nieznajomy, ale nie tak jak jakiś natręt – sprawił, że cała zmiękłam. Jeżeli bym się teraz podniosła, to z pewnością natychmiast bym się przewróciła.
Jared usiadł na wolnym krzesełku stojącym obok, ale mimo to nadal musiałam mocno zadzierać głowę, żeby zerkać mu w oczy. Chłopak przyglądał mi się wyczekująco i zrozumiałam, że czekał na moją odpowiedź.
- Um… A ja Kim – odparłam, brzmiąc tak, jakbym właśnie przebiegła maraton.
- Jesteś tutaj nowa? – spytał, z zaintrygowaniem unosząc jedną brew.
- Nie – zaprzeczyłam cicho. Poczułam, że ręce, które trzymałam pod stołem, zaczęły mi się trząść. – Jesteśmy w tej samej klasie od trzech lat.
- Och – mruknął i zmarszczył brwi, jakby ta informacja w jakiś sposób go zaniepokoiła.
- Ale dopiero w tym roku usiedliśmy w tej samej ławce. Raz nawet mi pomogłeś – zaznaczyłam, może nieco zbyt entuzjastycznie. Odpowiedział mi półuśmiechem, który bezmyślnie odwzajemniłam.
- Och! – Brzmiał na szczerze zaskoczonego. – To ty?
- We własnej osobie – potwierdziłam, próbując ukryć rozczarowanie w moim głosie.
Jared przechylił głowę na bok, przypatrując mi się intensywnie. Dostałam przez to gęsiej skórki.
- Wyglądasz tak jakoś… inaczej – powiedział w końcu. – Ładniej.
Zarumieniłam się gorączkowo i spojrzałam na moją zwiędniętą sałatkę. Nie musiałam nawet rzucać okiem na Catherine, żeby wiedzieć, że jej szczęka prawdopodobnie właśnie odłączyła się od reszty ciała. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć, a po zerknięciu na Jareda zorientowałam się, że on miał podobny problem.
Nagle dotarło do mnie to, że chłopak wyglądał na tak samo zestresowanego jak ja. Co to oznaczało…? Albo może to wszystko działo się tylko w mojej wyobraźni? Może podświadomość pomagała mi tworzyć obrazy na podstawie tego, o czym od niepamiętnych czasów marzyłam na jawie i w snach? Może widziałam tylko to, w co chciałam wierzyć?
Przez dłuższy moment panowała cisza, aż Jared znienacka wypalił:
- Jaki jest twój ulubiony kolor?
Podskoczyłam, zaskoczona jego nagłym pytaniem.
- Um… Czerwony – odpowiedziałam, chociaż bardziej zabrzmiało to jak pytanie.
- Super – powiedział z szerokim uśmiechem. – Mój też.
- Tutaj jesteś! – zagrzmiał ktoś za naszymi plecami. Obróciłam się i zobaczyłam stojącego obok Catherine ogromnego mężczyznę. Moja przyjaciółka wyglądała przy nim jak karlica. Jeśli nie miałby on krytycznego i gniewnego wyrazu twarzy, wyglądałoby to całkiem komicznie. Jednak z powodu tego, że sprawiał wrażenie, jakby tkwił w nim morderca, to wcale śmieszne nie było. Wcale.
Zdawało mi się, że nigdy wcześniej go tu nie widziałam. Na pewno nie pracował jako nauczyciel ani praktykant, ani nawet dozorca. Wyglądał na zbyt starego, by chodzić do liceum lub w ogóle przebywać na terenie szkoły.
- Idziemy, Jared – powiedział, a raczej wydał komendę, która niewątpliwe brzmiała tak, jakby skierowano ją do jakiegoś przestępcy. Zachowywał się jak oficer policji, który wzywał swoich podwładnych.
Spojrzałam na Jareda, który ciągle się na mnie gapił. Niespodziewanie ten ogromny facet zaklął cicho. Jego oczy się rozszerzyły i patrzył to na mnie, to na siedzącego obok chłopaka. Zaczęłam się zastanawiać, czy zrobiłam coś złego, czy może to Jared mu podpadł. Wynikało to z tego, w jaki sposób mężczyzna go traktował.
- Jared – warknął nieznajomy. – Powiedziałem: idziemy.
Jared nie zareagował, ale gdy facet okrążył stolik i złapał go za ramię, wstał bez oporu. Nie odrywając ode mnie wzorku, przeszedł przez stołówkę i zniknął za drzwiami w strugach deszczu razem z tym dziwnym człowiekiem.
Catherine i ja gapiłyśmy się na siebie, zbyt zdziwione, żeby coś powiedzieć.
Zadałam sobie w duchu pytanie, kim był ten facet – ojcem Jareda, jego bratem czy może wujkiem lub kuzynem z innego stanu? – ale odczuwałam tak ogromną radość, że nie głowiłam się nad tym długo.
To stało się oficjalne. Nie podkochiwałam się już potajemnie w chłopaku, który siedział ze mną w ławce. O nie.
Teraz byłam beznadziejnie i po uszy zakochana w Jaredzie Najerze.
___________________________________________________________
Piosenka polecana przez autorkę do rozdziału numer siedem:
Bleeding Love w wykonaniu Leony Lewis
___________________________________________________________
Rozdział 7
Nie minęło dużo czasu, aż znalazłam się w szkolnym autobusie, jadąc do domu. Mały diabełek z purpurowymi włosami i zielonymi paznokciami, zazwyczaj siedzący gdzieś w najdalszych zakamarkach mojego umysłu, wyszedł teraz na zewnątrz. Miał on wiele, wiele imion, w zależności od zaistniałej sytuacji. W tym przypadku był on jednocześnie czymś przerażającym i niepokojącym – wątpliwością.
Może tylko wyobraziłam sobie, że Jared wydawał się mną zainteresowany? Może próbował jedynie odbyć uprzejmą rozmowę? Może mnie z kimś pomylił? Może wziął lekarstwa, które chwilowo pomieszały mu w głowie? Może po prostu wyimaginowałam sobie całe to zajście w stołówce i było ono jedynie tworem mojej wymykającej się spod kontroli fantazji? To miało jakiś sens, bo Catherine w ogóle o tym nie wspomniała, ani w czasie trwania lunchu, ani podczas reszty lekcji, nie licząc paru wymownych spojrzeń, które parę razy rzuciła w moją stronę.
Może. Może. Może…
Wkrótce autobus zatrzymał się przy moim domu, więc wstałam i ruszyłam w kierunku wyjścia. Darowałam sobie pożegnanie z Catherine i Brettem, którzy siedzieli obok, bo wydawali się niezwykle pochłonięci swoją rozmową.
Pokonałam ostatnie schodki i postawiłam stopy na mokrym chodniku. Nogawki spodni miałam całkowicie przemoczone, kurtka przeciwdeszczowa wcale nie zapewniała mi ciepła i właśnie zmierzałam do pustego domu, w którym aż do osiemnastej czekało mnie samotne rozważanie moich problemów. Zdecydowanie nie byłam w dobrym humorze.
Kiedy dotarłam do drzwi, stanęłam na palcach i przesunęłam palcami po górnej części futryny, gdzie trzymaliśmy zapasowy klucz. Niestety niczego nie znalazłam. Spróbowałam ponownie, ale i tym razem moja ręka niczego nie napotkała. Gdzie był klucz? Jęknęłam i uderzyłam głową w drzwi. Zrobiłam to nieco mocniej niż zamierzałam, więc lekko się od nich odbiłam. Jeżeli Cynthia nie odłożyła klucza na miejsce, to miałam zamiar ją zabić. Szarpnęłam za klamkę, ale nic tym nie zdziałałam. Sfrustrowana, wymierzyłam drzwiom cios pięścią.
- Głupie, głupie, głupie… - mruczałam cicho, ciągle miarowo w nie waląc.
- Nic ci nie jest?
Wrzasnęłam i odskoczyłam od miejsca, z którego dochodził głos, a przy okazji efektownie wpadłam na wejście i uderzyłam twarzą w twarde drewno…
- Ała! Ała! Ała! - jęczałam, trzymając się za nos. Z powodu łez, które napłynęły mi do oczu, nie potrafiłam powiedzieć, kto mnie wystraszył. Widziałam tylko rozmazany obraz.
- Kim? Kim?!
Nawet gdybym oślepła, to i tak byłabym w stanie rozpoznać ten głos...
Jedną ręką ocierając łzy, a drugą nadal ściskając swój biedny nos, spojrzałam w górę i zobaczyłam Jareda, który przyglądał mi się z wyraźną paniką.
- Och! – zawołał, gdy zobaczył moją twarz i z głośnym świstem wciągnął powietrze do płuc. – Tak bardzo mi przykro! – Zaskoczyło mnie to, że wyglądał tak, jakby czuł znacznie większy ból niż ja.
- Wszystko w porządku – usiłowałam powiedzieć, ale bardziej zabrzmiało to jak: „Wmszmkowpmorzodku”.
- Nie chciałem cię przestraszyć – zapewnił przepraszającym tonem.
- Jest okej – zdołałam oznajmić. Po moim przytłumionym głosie – ciągle trzymałam się za nos - ktoś mógłby przypuszczać, że właśnie przechodziłam ciężką grypę.
- O Jezu – wydyszał znienacka Jared. – Ty krwawisz.
Zerknęłam na moją rękę i dostrzegłam, że po dłoni i nadgarstku rzeczywiście ściekała czerwona ciecz.
- O, racja – mruknęłam głupio. Chłopak rozglądał się teraz dookoła, jakby spodziewał się, że ktoś niespodziewanie wyłoni się z lasu. Zastanawiałam się, czy miał na myśli tego faceta, który niemalże wywlókł go ze stołówki…
- Masz klucz? – spytał szybko, z powrotem odwracając się w moją stronę. Nagle zorientowałam się, że stanął tak, iż prawie przyciskał mnie do drzwi.
Pokręciłam głową, ale natychmiast tego pożałowałam, bo z nosa popłynęła mi następna porcja krwi. To zdawało się jeszcze bardziej zdenerwować Jareda i chłopak cały się spiął.
- Coś nie tak? – spytałam niewyraźnie.
- Krwawienie na dworze jest niebezpieczne – mruknął tak cicho, że ledwie go usłyszałam, ale ta odpowiedź i tak nie miała najmniejszego sensu.
Spróbowałam rzucić mu zagadkowe spojrzenie, ale tylko się skrzywiłam. Musiałam wyglądać jak jakaś potwór rodem z horroru, bo na twarzy chłopaka także pojawił się grymas.
- Że co? – zapytałam, kompletnie zmieszana.
Jared zamrugał, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że usłyszałam jego wcześniejszą wypowiedź.
- No wiesz, infekcje. – W reakcji na moje nieprzytomne spojrzenie dodał: - Zarazki.
Och... Pokiwałam głową, by zasygnalizować, że wreszcie go zrozumiałam, po czym wzięłam krótki, szarpany oddech. Jeśli poruszanie się miało jedynie powodować większy wyciek krwi z mojego nosa, musiałam natychmiast przestać to robić.
Przez kilka sekund wyraz twarzy Jareda wskazywał na to, że chłopak intensywnie się nad czymś zastanawiał.
- Trzymaj – powiedział nagle i zanim zdążyłam się zorientować, o co mu chodziło, podciągnął swoją koszulkę i ściągnął ją przez głowę. Nie mogłam powstrzymać głębokiego westchnienia, które wywołało u mnie to nieoczekiwane działanie, a zarazem widok, który miałam w tej chwili przed wciąż załzawionymi oczami. Na szczęście chłopak musiał wziąć to dziwne zachowanie i nieprzytomny wzrok, skierowany prosto na jego wspaniałą sylwetkę, za kolejne objawy bólu, bo ponownie mnie przeprosił. Szybko złożył niedbale podkoszulek i wyciągnął go przed siebie.
Gdy się nie poruszyłam, Jared złapał moją rękę, którą trzymałam nos i podłożył pod nią swoją koszulkę, więc teraz krwawiłam w nią. Odchyliłam głowę do tyłu, przyciskając do twarzy delikatną bawełnę. Jeśli byłabym w stanie poczuć coś więcej poza rdzawym zapachem własnej krwi, na pewno wyczułabym jakąś przyjemną woń...
Ciągle słyszałam odgłos szczękania zamka. Zaczęłam się zastanawiać, czy to Jared próbował otworzyć drzwi. Nie byłam tego pewna, bo ciągle widziałam jak przez mgłę. Po chwili znienacka zapanowała cisza, a drzwi się otworzyły, cicho skrzypiąc. Kompletnie mnie to zaskoczyło. Czyżby chłopak znalazł klucz? A może był drobnym złodziejaszkiem, który potrafił otworzyć dom przy pomocy spinki do włosów?
Jared położył jedną ze swoich rozgrzanych dłoni na dolnej części moich pleców, a drugą złapał mnie za łokieć, po czym oboje weszliśmy do środka. Po skórze, która jednocześnie paliła i mroziła, przeszły mi ciarki.
- Gdzie kuchnia? – spytał.
- Na końcu korytarza – odpowiedziałam przytłumionym przez koszulkę głosem.
Poszliśmy tam i chłopak posadził mnie na stojącym przy stole krześle.
- Patrz w sufit i staraj się nie ruszać – rozkazał takim tonem, jakby dobrze wiedział, o czym mówił i odszedł. Przez głowę przeszło mi pytanie, czy miał do czynienia z wieloma krwawiącymi nosami, ale i tak wypełniłam jego polecenie.
Wrócił minutę później i zastąpił swoją koszulkę kostkami lodu owiniętymi w czystą ścierkę. Wzdrygnęłam się z zimna i chłopak natychmiast odsunął kompres.
- Przepraszam – powiedział. Znowu. Dlaczego on ciągle przepraszał? Przecież to nie była jego wina, że wpadłam w drzwi.
- Mogę? – odezwał się po chwili, wyciągając ku mnie ręce. Pokiwałam głową, praktycznie cała się trzęsąc. Lekko przymknęłam powieki, mając nadzieję, że nie odniosłam zbyt poważnych obrażeń. Zaskoczyła mnie niezwykła delikatność masywnych, rozgrzanych palców chłopaka. Na początku dotknął nimi mojego nosa, potem policzków, a na koniec zatrzymał się na podbródku, po czym przechylił mi głowę najpierw w lewą, a następnie w prawą stronę.
- Zero złamań – oznajmił Jared. Jego głos był nieco przytłumiony, prawdopodobnie dlatego, że w moich uszach zaczęła gwałtownie pulsować krew, która automatycznie uniemożliwiała wyraźne słyszenie. Chłopak nie odsunął jeszcze ode mnie swoich ciepłych dłoni…
Bach!
Znienacka kostki lodu zawinięte w ścierkę ześlizgnęły się ze stołu i z głośnym hukiem upadły na podłogę. Podskoczyłam kilkanaście centymetrów w górę, a Jared natychmiast cofnął ręce, jakby nagle moja twarz go poparzyła. Szybko się schylił i podniósł kompres, po czym mi go podał. Przyłożyłam sobie zimny okład do twarzy, mając nadzieję, że chłód chociaż trochę załagodzi rumieńce, które wstąpiły na moje policzki.
Przez dłuższy moment panowała cisza.
- Kim? – odezwał się w końcu.
- Tak? – odpowiedziałam, brzmiąc jeszcze gorzej z powodu grubej ścierki przyłożonej do twarzy.
Niespodziewanie usłyszałam dziwne brzęczenie. Ponownie podskoczyłam na krześle i skrzywiłam się z bólu, bo gwałtownie szarpnęłam bolącym nosem. Jared jęknął i wyjął z kieszeni mały telefon komórkowy. Niedbale podniósł klapkę i nie zawracał sobie głowy powitaniem osoby dzwoniącej, tylko od razu powiedział:
- Tak, tak. Dobra, już idę. – Rozłączył się i z powrotem przeniósł wzrok na mnie. Poczułam, że znowu zaczynam się rozpływać… – Muszę iść – zakomunikował. Po tonie jego głosu można było przypuszczać, że odczuwał smutek podobny do tego, który w tej chwili zalewał mnie samą.
- Jasne – powiedziałam po chwili.
- Więc… zobaczymy się w szkole, tak?
- Jasne – powtórzyłam. – Na razie.
- Spróbuj nie wpadać zbyt często w drzwi, dobrze? – zawołał z korytarza żartobliwym tonem.
Zanim zdążyłam wymyślić jakąś dowcipną ripostę, usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Myślałam tylko o tym, że to bardzo stare drzwi i trzeba je niedługo wymienić…
Jedną ręką przyciskając lód do twarzy, drugą zgarnęłam swoje rzeczy i odwróciłam się, by wyjść z kuchni, jednak moją uwagę przykuł srebrny błysk znajomego telefonu leżącego na szafce. Nie pamiętałam chwili, w której wyciągałam go ze swojej torby. A może zapomniałam wziąć komórki do szkoły? Wzruszyłam ramionami i złapałam ją w dwa wolne palce, a potem udałam się w kierunku schodów.
Ostrożnie wspinałam się po stopniach, wciąż trzymając w pogotowiu koszulkę Jareda, jeśli mój nos zdecydowałby się zacząć znowu krwawić. Ta bardziej racjonalna część mnie powinna się teraz zastanawiać, co ten chłopak robił w moim domu i, co ważniejsze, skąd w ogóle wiedział, gdzie mieszkałam, ale niestety zepchnęłam tę myśl w najodleglejsze zakamarki umysłu. Znajdowało się tam więzienie, które zyskało właśnie nowego więźnia – potworka z purpurowymi włosami i zielonymi paznokciami, mogącego poszczycić się niezwykle bogatą kartoteką przestępcy. Postanowiłam, że nie będzie on sprawiał mi już kłopotów.
Siedziałam w swoim pokoju i uśmiechałam się praktycznie do niczego, gdy nagle usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi i odgłosy trzech par stóp. Moja mama i młodsza siostra, Cynthia, jak zwykle się kłóciły, a tata pełnił zapewne rolę cichego obserwatora ich sporu.
- Kim? – zawołał ojciec z salonu. Wzdrygnęłam się, wytrącona z własnych rozmyślań. Jego głos wskazywał na to, że był czymś zdumiony.
- Tak? – odkrzyknęłam niepewnie, ciągle brzmiąc tak, jakby ktoś wypchał mi usta watą.
- Czy wiesz może, dlaczego zamek w drzwiach frontowych jest wyłamany? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Wto 15:48, 24 Sie 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
bad_szejna
Nowonarodzony
Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 32 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pią 19:28, 11 Gru 2009 |
|
*patrzy na guza na swoim czole*
no i widzisz? to przez ciebie..xD Kim musi być "nieźle niewidzialna" skoro chodzi z facetem przez trzy lata do tej samej szkoły i na te same zajęcia, a ten uważa ją za nową. ( Wtedy po raz pierwszy uderzyłam głową w biurko) A ta akcja gdy Kim weszła w drzwi? Bezcenna ( No i wtedy był drugi raz). Uśmiałam się jak nigdy. Tłumaczysz cudownie, ale już o tym wiesz prawda? *po chwilowym zastanowieniu* taaak musisz to wiedzieć;* Ale i tak to powiem: Tłumaczysz cudownie;* I oczywiście ja chcę więcej...xD Więc być może te widły jeszcze mi się do czegoś przydadzą....xD Tłumacz dalej, bo ja czekam...xD
Weny;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sweet angel of death
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 25 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wlck
|
Wysłany:
Pią 20:18, 11 Gru 2009 |
|
Omg! jaka gafa ;P *pacnęła się w czoło* Chyba się schowam ^^
Byłam pewna, że tam nie było „się”.
Jestem prawie tak ślepa jak Jared ^^
Jak można złamać zamek w drzwiach? Klamkę rozumiem, ale zamek? On jest tak jakby w środku w drzwiach Chyba że Jared nie opieprza się tylko całe drzwi wyłamał ^^
Tłumaczenie oczywiście świetne
A to jest jedwabiście trudna sztuka. Tłumaczyć by ładnie brzmiało po polsku i z sensem Do tego nie wystarczy znać język. Trzeba jeszcze mieć to "coś", a ty masz to owo "coś".
Każdy może tłumaczyć coś, ale będzie to bardziej "kwadratowe" niż "kuliste", a Twoje właśnie jest idealnie "okrągłe" (głupie porównanie, wiem ;P)
Pozdrawiam,
Kaj.
PS. Bo „Kajana” było zajęte i wcale nie jest „złowrogi” ;P |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sweet angel of death dnia Sob 10:00, 12 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
gaabu
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Sty 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 23:57, 11 Gru 2009 |
|
Pierwsze co zrobię, to pogratuluje tłumaczenia. Jesteś jedną z osób która robi to bardzo dobrze, a nawet genialnie... zgodzę sie tu też z Sweet angel, brzmi "po polsku i z sensem" .Choć nie jestem urodzonym znawcom, muszę powiedzieć, że masz do tego niezłą smykałkę A do tego cieszy oko fakt, że dodajesz więcej niż jeden rozdział na raz. <stoję i klaszcze>
Co do samego opowiadania, to jest cudowne. Z każdym kolejnym rozdziałem ma więcej uroku. Podoba mi się postać Kim. Zwykła, nieśmiała, bez jakiś niepotrzebnych ozdobników. To właśnie lubię.
Nie wiem też czemu, ale bardzo spodobało mi sie to przepraszanie Jareda oraz zachowanie na stołówce i w domu, tym bardziej, że Kim nie domyśla się dlaczego on to robi...
No i oczywiście moja perełka która mnie rozbawiła:
- Wyglądasz tak jakoś… inaczej – powiedział w końcu. – Ładniej.
Jeszcze raz gratuluje tłumaczenia i wyboru ff Jestem całkowita fanka opowiadań o sforze. Możesz liczyć na to, iż jestem od dziś stałą czytelniczką
Dosyć tego słodzenia. Teraz idę odrobić całotygodniowe braki snu Niecierpliwie czekam na dalsze rozdziały.
Pozdrawiam... Weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Sob 0:15, 12 Gru 2009 |
|
Bardzo podoba mi się sam pomysł opowiadania i cieszę się, że je tłumaczysz:) robisz to naprawdę dobrze, a poza tym zamieszczasz po kilka rozdziałów - co naprawdę jest rewelacyjne dla mnie jako niecierpliwej czytelniczki:) jakoś zauroczyła mnie ta historia i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca tłumaczenia:)
trzymaj tak dalej i nie daj nam długo czekać:)
Pozdrawiam
NellkaMorelka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Juliette22
Człowiek
Dołączył: 15 Paź 2009
Posty: 62 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gliwice
|
Wysłany:
Sob 11:38, 12 Gru 2009 |
|
Powinnam w tym momencie sprzątać i pewnie zaraz oberwie mi się od mamy, ale nie mogłam się oderwać :) Rozdziały są dość krótkie dlatego cieszę się, że wstawiasz kilka naraz.
Tłumaczysz świetnie więc hyle czoło. Penie do kolejnego rozdziału nie wytrzymam i przeczytam angielską wersje, ale i tak będę czekać na Twoje tłumaczenie.
Pomysł ff podoba mi się bardzo, uwielbiam sforę i to całe wpojenie. Kto by nie chciał tak oddanego faceta :) A przynajmniej ja bym chciała :)
Pozdrawiam i czasu życzę :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Sob 12:07, 12 Gru 2009 |
|
HE - z angielskiego skrót oznaczający szczęśliwe zakończenie, bejbe :D Chodziło mi o to, co już wiemy z sagi, że bd razem :)
Ty tu na mnie nie narzekaj - zobacz, ile masz teraz komentarzy :D Dobre straszenie nie jest złe.
O rozdziałach Ci nic pisać nie bd, bo wszystkie są rewelacyjne. I chcę kolejną porcję.
To komentować jeszcze więcej, ludziska! Żeby chociaż następne rozdziały nie były na tej samej stronie, bo to już by skandal był.
Pozdrawiam, M. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Sob 17:52, 12 Gru 2009 |
|
Iga nie licz z mojej strony ani na długi ani na konstruktywny komentarz To, że twoje tłumaczenia bardzo lubię - wiesz. Że je czytam zwylke tego samego dni gdy się pojawiają - tego możesz nie wiedzieć ale tak jest.
Dzięki tobie i twojej pracy lepiej poznajemy sforę i to jest super. Bardzo podobają mi się opowiadania, które tłumaczysz. Więc kobieto zabieraj się do pracy i tłumacz kolejne rozdziały, bo chciałabym wiedzieć jak dalej to się rozwinie - bo zakończenie znamy juz z Sagi.
Weny, czasu, natchnienia, radości z tłumaczenia |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anex Swan
Wilkołak
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^
|
Wysłany:
Sob 18:12, 12 Gru 2009 |
|
"Tłum osób, którzy mimowolnie byli świadkami tego wydarzenia, raptownie umilkła."
Jeśli mam być szczera to to zdanie jest mało logiczne. Umilkł, bo ten tłum, chyba, że ta widownia
"I skąd on się tutaj wziął?, zaczęła się zastanawiać ta bardziej racjonalna część mojego mózgu."
Tak to się chyba nie da ^^
"Ostrożnie wspinałam się po stopniach, wciąż trzymając w pogotowi koszulkę Jareda, jeśli mój nos zdecydowałby się zacząć znowu krwawić."
Jak już ładnie na czerwono widać to chyba wiesz o co chodzi zabrakło "u".
"Nie musiałam nawet rzucać okiem na Catherine, żeby wiedzieć, że jej szczęka prawdopodobnie właśnie odłączyła się od reszty ciała."
A to taka mała perełka
Tak ogólnie to wiesz jak bardzo lubię Twoje tłumaczenia, a to teraz naprawdę coraz bardziej mi się podoba. Masz dar do wyszukiwania zagranicznych ff Nie podoba mi się pojawienie się oklepanego motywu diabełka, teraz ciągle w tłumaczeniach jest o nim mowa, czasami w duecie, ale to pikuś. Gdy patrzyłam na same rozdziały osobno, to rzeczywiście są króciutkie, dlatego bardzo cieszę się, ze dodajesz tyle rozdziałów na raz, ile czytanie Oo super! Nie będę się rozpisywać napisałam już chyba o wszystkim. Masz lekki styl ( jak już zdążyłaś się dowiedzieć nie tylko ode mnie ) i bardzo, ale to bardzo jestem za. Powinni zrobić konkurs na najlepszą tłumaczkę, dała bym Ci pierwsze miejsce, ale nie tylko za styl, ale i za dobór ff.
Życzę weny czasu i nastroju na tłumaczenie nowych rozdziałów ^^
Całuski, Anex |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Sob 18:42, 12 Gru 2009 |
|
tu mi coś zgrzyta... sama zresztą pewnie zauważysz gdzie...
Cytat: |
Tłum osób, którzy mimowolnie byli świadkami tego wydarzenia, raptownie umilkła. |
hm, zabawny rozdział - przynajmniej ja tak to odbieram...
masz igo_s tendencje do opowieści o wpojeniach - to widać na pierwszy rzut oka i to nawet dobrze, bo niewiele tekstów tego typu spotyka się na tym forum
tłumaczenie nie wiem czy dobre czy nie... mnie się czytało świetnie... jesteś dobra w tym co robisz... i lubię twoje tłumaczenia
faktycznie Jared się 'zmiennoksztłcił' i 'wpoił'... rozumiem, że ten wielki facet ze stołówki to Sam - on chyba jest jakiś dziwny - nikt nie przestawia go zbyt dobrze... sama Meyer nie była dlań łaskawa
nie będzie to może jakiś konkretny komentarz i pewnie nie przyniesie ze sobą nic nowego, ale chcę żebyś wiedziała, że cię bardzo cenię
pozdrowienia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|