|
Autor |
Wiadomość |
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Śro 20:54, 29 Lip 2009 |
|
Strasznie mi się podobała kolejna część. Rozmowa z Cullenami, na pozór zwykłe i normalne, jednak tak naprawdę była niezwykła.
Fajnie opisałaś, jak Bella dzieliła siebie na trzy. W pewien sposób było to zabawne. :D
Bardzo zaskoczył mnie koniec tego rozdziału i te zdanie ''Wampirzycę, którą wciągnięto do samochodu, pamiętała jak przez mgłę, gdyż ostatni raz widziała ją jako człowiek, ponad dwie dekady wcześniej.''
Nie wiem dokładnie jak je rozumieć, mam nadzieję, że uchylisz rąbka tajemnicy.
MonsterCookie. |
|
|
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 10:26, 30 Lip 2009 |
|
Ale miła zaskoczka - nowy rozdział. Jak ja lubię twoje ff, lubię to chyba złe określenie, ja poprostu uwielbiam twój ff. Twój styl pisania tak wiernie oddaje atmosferę panującą u bohaterów, z taką łatwością wprowadzasz nas w ich świat. ech tylko pozazdrościć:)
A do tego ten rozdzialik zaskoczył mnie, sądziłam że Edward ją pozna, przecież jej zapach nie wydał mu się znajomy?! Te jego rozważania, chwila zwiątpienia , jak dla mnie były zbyt małe... No ale grzecznie czekam do 3 rozdziału. Podobało mi się jak pokazałaś nam wątpliwości targające Bellą, jej uczucie do Edwarda i znowu uchyliłaś tylko rąbek tajemicy ich rozstania... Za to właśnie uwielbiam twoje ff - dozujesz nam odkrywanie tajemnic i akcji.
Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział, wiedząc że znowu mnie wgniecie w fotelik swoją zawartością! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 15:37, 30 Lip 2009 |
|
Ah! Więc jej nie poznał. Intryguje mnie jedynie sprawa z tym iż on, w gruncie rzeczy, słyszał myśli Belli.. Teraz, gdy była wampirzycą. A końcówka.. Cóż, daje wyobraźni mocnego kopniaka, y wyobrazić sobie scenę ostatniego spotkania Belli z Alice. Po prostu nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Weny życzę. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Czw 17:03, 30 Lip 2009 |
|
Ekscentryczna. napisał: |
Intryguje mnie jedynie sprawa z tym iż on, w gruncie rzeczy, słyszał myśli Belli.. Teraz, gdy była wampirzycą. |
Już, jeśli o to chodzi, to Bella nie chciała być rozpoznana. Poprostu cofnęła swoją tarczę i śpiewała po cichu w głowie, żeby Edward nie usłyszał prawdy. To chyba było tu wyjaśnione. Przynajmniej z tego, co pamiętam (czytałam to tylko raz, jak sprawdzałąm :P)
Moja Droga Utalentowana Koleżanko Latte!
Prawdopodobnie wszystkie pochlebstwa już Ci napisałam kilka razy, dlatego nie będę się powtarzać. Napiszę krótko, zwięźle i treściwie: życzę sobie dzisiaj mieć następny rozdział na mailu. (Wczoraj miał być) :P
Pozdrawiam i weny życzę,
Marta |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez marta_potorsia dnia Czw 17:03, 30 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:50, 03 Sie 2009 |
|
beta: moja niezastąpiona marta_potorsia
Rozdział 3
Witaj, nieznajomy
Nie poświęcał jej ani jednej pozytywnej myśli. Z dala od niej nie było to trudne - jego przemyślenia rzadko bywały optymistyczne, więc czemu jej temat miałby być wyjątkiem?
Nie przewidział jednak tego, że gdy stanie twarzą w twarz z jej anielskim, dziwnie znajomym obliczem, cała jego nienawiść i niechęć wyparuje. Izzy miała w sobie coś takiego, co nie pozwalało na kapryszenie w jej towarzystwie. To się chyba nazywało „wrodzona charyzma”. Ponadto, miała niezwykle... sympatyczne myśli. Ciche, spokojne, pełniące rolę miłego tła akompaniującego konwersacji.
Wszyscy zebrali się już na zewnątrz. Edward także - tyle że tylko jemu ten cały pomysł ze „świętowaniem jak należy” nie przypadł do gustu. Przestało padać już jakiś czas wcześniej, a cała dolina pokryta była śnieżnym puchem. W oddali majaczyły Alaska Range skute lodem. Otoczenie wyglądało jak nierzeczywisty, piękny obraz.
Izzy, która w bardzo ludzkim geście splotła ręce na piersi, a dłonie wsadziła pod pachy, wpatrywała się w szczyt McKinley nieobecnym wzrokiem. Jej myśli były pełne tęsknoty. Raz mignęła w nich jakaś postać, śliczny noworodek w jej ramionach - ale szybko ją odgoniła, zerkając na niego krótko, jakby chciała się upewnić, że nic nie widział.
Emmett, psiocząc w myślach na Jaspera, który zwykle pomagał mu w takich sytuacjach, rozstawiał różnorakie petardy w odpowiednich odstępach, tak, jak podano w instrukcji obsługi. Miał coraz mniej czasu, tak więc starał się nie denerwować, choć źle wszystko obliczył i zajęło mu to dobrą minutę więcej. Na dziesięć sekund przed północą, dzierżąc w dłoniach specjalny przycisk, stanął koło reszty, zachwycony. Zaczęło się zbiorowe odliczanie. Dziesięć... Dziewięć...
Czy Jason właśnie przysunął się do Izzy? Edward niemal warknął, widząc, jak jego brat dyskretnie się ku niej pochyla.
Osiem...
- Robi wrażenie, prawda? - szepnął jej do ucha.
Siedem...
- Owszem - odparła lakonicznie, nie odwracając wzroku od gór.
Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...
Po tłumie rozległ się zbiorowy okrzyk „Witaj, Nowy Roku!” w zróżnicowanych formach. Napis o takiej samej treści pojawił się na niebie na skutek fajerwerków. Wampiry rzucały się sobie nawzajem na szyje, składając życzenia. Ta cała scena była tak normalna, że aż surrealistyczna.
Nie potrafił cieszyć się nadejściem Nowego Roku. Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze, co roku można było pokładać nadzieję, że następny będzie lepszy, ale w ostatecznym rozrachunku zawsze następne lata okazywały się coraz gorsze. Plus, nie miał w zanadrzu odpowiednich wspomnień, by wierzyć w szczęśliwego Sylwestra. On i Bella nigdy nie spędzali ze sobą tej... uroczystości. Za każdym razem się rozstawali. Nie, „za każdym razem” było stwierdzeniem na wyrost. W końcu mieli tylko dwie okazje...
Nagle uderzyła w niego myśl, że po raz pierwszy od dłuższego czasu wymówił - mentalnie, ale jednak - imię byłej ukochanej.
Na dodatek nie mógł - nie chciał - o tym rozmyślać, bo w tym samym momencie Jason nieśmiało objął Izzy w talii i przytulił ją do siebie. Co się z nim działo? Nie miał najmniejszego pojęcia. Nie obchodziło go, gdy Carlisle okazywał swoje uczucia Esme, gdy Rosalie całowała Emmetta... Ogólnie mówić, pary mu nie przeszkadzały. Mógł bez problemów obserwować czyjąś miłość.
Nie był także zazdrosny - owszem, brunetka mu się podobała, ale podobała się także każdemu, kto na nią spojrzał. Nie znał jej. Była mu całkiem obojętna. Sympatyczna, intrygująca, ale obojętna.
To było uczucie innego rodzaju. Czuł, że to jest... nie w porządku. Życzył swojemu bratu, żeby znalazł swoją drugą połówkę, nie widział także powodu, dla którego miałby odmawiać tego Izzy - jednakże dręczyło go przeczucie, że tych dwoje nie powinno być razem.
Zachowujesz się dziwnie, ochrzanił się w myślach. Przecież oni tylko składają życzenia noworoczne.
Poczucie go jednak nie opuszczało.
Nigdy nie przypuszczał, że w takim stopniu będzie mu brakowało Alice.
Do tej pory nie widzieli się góra parę dni. Ich codzienne „rozmowy” były rutyną, oczywistą jak oddychanie czy też - w ich przypadku - zaspokajanie pragnienia. Tymczasem nadszedł już luty i nieobecność siostry zaczęła mu mocno ciążyć. Jakby nie patrzeć, byli przyjaciółmi.
Nie tylko za Ally tęsknił.
*
Waszyngton, okolice miasta Forks, lato 2015.
Edwardzie Cullen, jesteś idiotą.
Był na siebie zły. Nie, to było niedopowiedzenie. Był na siebie cholernie wściekły. Ale mimo to nie zawrócił samochodu, co podpowiadał mu zdrowy rozsądek. Mknął dalej dwupasmową drogą, a po obu stronach miał znajomy las.
Ciągnięty przez irracjonalną potrzebę dowiedzenia się jak najwięcej o tym, jak jego ukochana poukładała sobie życie, mijał kolejne miasteczka w swoim nowym BMW, zmierzając do dawnego miejsca zamieszkania. Przyciemniane szyby pojazdu zapewniały mu dyskrecję. Obliczył, że z taką prędkością dojedzie na miejsce parę minut po czwartej. Od celu wyprawy dzieliło go zaledwie sto parę kilometrów.
Nie obiecywał sobie, że ją zastanie. Co więcej, był tego pewien, nie chciał jej zastać. Chciał jedynie poszperać w umyśle (tudzież w dokumentach i pamiątkach, ogółem w domu) Charliego. Zależało mu jedynie na informacjach.
Podczas tych przemyśleń starannie unikał tematu dziecka Belli. Istoty, która była w połowie jego ukochaną...
A w połowie zwykłym potworem.
Przeszył go dreszcz, a zaraz po nim pojawiło się obezwładniające przygnębienie. A mogło być tak pięknie!
Czasem ma się wpływ na własną przyszłość, szczęście. Pociąga się za sznurki, jest się panem własnego losu..! Ale zdarza się też tak, że to czyjeś wybory decydują o waszym losie, czyjeś bardziej lub mniej świadome posunięcia, decyzje. Tak było w ich przypadku. W jego przypadku.
Miał jednak nadzieję, że - mimo pół potwora, którego wychowywała - Bella była szczęśliwa. Edward był niemal pewien, że ona bardzo mocno pokochała tego... Tę... Istotę, która zniszczyła ich związek. W końcu Bella kochała same potwory.
W każdym razie, jej dziecko miało teraz około dziesięciu lat. Czy mieszkali we trójkę gdzieś w ciepłych rejonach Ameryki, czy też zostali tutaj, w La Push?
Jechał po wiedzę. Nieświadomość go bolała - zdawał sobie jednak sprawę, że te wszelkie informacje jakie przy odrobinie szczęścia zdobędzie, także zadadzą mu wiele cierpienia. Zataczał błędne koło.
GPS przymocowany w centralnym punkcie deski rozdzielczej skutecznie go rozpraszał. Przedstawiał większą część zachodniej Ameryki Północnej, a większe miasta były wyróżnione. Głównie Las Vegas w stanie Nevada przyciągało jego uwagę...
Przymknął na chwilę oczy, co dla postronnego obserwatora musiało być bardzo nierozsądnym posunięciem, jako że wciąż prowadził samochód. Postronny obserwator nie wiedziałby jednak, że wampiry potrafią jeździć idealnie w każdych warunkach. Powracając do Edwarda, to z zaciętą miną usiłował zwalczać natłok wspomnień dobijających się do jego mózgu. Szczegółów, na które składały się czekoladowe oczy, niebieska sukienka i bursztynowa obrączka. Tylko ich dwójka wiedziała o ślubie - jako że, jak się potem dowiedział, Bella była w owym okresie w ciąży, to Alice nie zauważyła ich w swojej wizji. Gdy oznajmili jej przez telefon, że wybierają się do Renee, poradziła im po prostu, by uważali, gdyż nadchodzące dni będą w Jacksonville szczególnie słoneczne.
Nie sądzili, że ujdzie im to na sucho. Tymczasem, kiedy na początku września wrócili do domu, wszyscy zachowywali się nienagannie, a ich myśli były wolne od podejrzeń. Rosalie nawet pochwaliła pierścionek.
Minął kolejny zakręt i jego oczom ukazały się pierwsze zabudowania miasteczka. Przez ostatnie dziewięć lat nic tu się zmieniło.
Zaparkował nieopodal domu Charliego. Do przyjazdu gospodarza dzieliły go jakieś dwie godziny - musiał się spieszyć. By nie prowokować bardziej niż to było konieczne nowej, bolesnej fali wspomnień, zamiast tradycyjnie wspiąć się po ścianie i użyć okna, wyciągnął klucz spod okapu i wszedł drzwiami, jak każdy normalny człowiek.
Z tym, że on nie był normalny, nie wspominając już o człowieku.
W tym miejscu czas zostawił spore ślady swojej bytności. Niegdyś niemal nieskazitelnie czysty przedpokój raził teraz swoim zaniedbaniem. Gdy zabrakło w domu kobiety - gdy zabrakło Belli, jego pracowitej Belli - nikt nie dbał tu o porządek. Kurz tańczył w powietrzu, osiadał na meblach, na deskach podłogi, wzbijał się w górę z każdym ostrożnym krokiem wampira.
Najpierw skierował się do kuchni - lodówka była pełna gotowych dań do odmrożenia. Obszedł dokładnie salon, przeglądał dokumenty, kalendarze, notatki. Wreszcie, zrezygnowany, udał się na górę; jego najbardziej optymistyczny scenariusz nie przewidywał konieczności przeszukiwania piętra.
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy po przekroczeniu progu pokoju Charliego, to nowy komputer. Może nie tyle nowy, bo nowoczesny - wprost przeciwnie, mocno odbiegał od współczesnej technologii - ale z pewnością nowy dla jego teścia. Niemal prychnął. Teść. Teściem to on by dla niego był, gdyby ten ślub miał choć w połowie takie znaczenie dla Belli jak dla Edwarda. Pewnie po prostu spaliła dokument, który obydwoje podpisywali po zawarciu związku małżeńskiego.
Sprzęt był włączony, w stanie spoczynku. Wystarczyło trochę poruszyć konsolą dotykową, by pobudzić go do działania. Chwalić Pana, Charlie Swan nie był na tyle pomysłowym człowiekiem, by założyć jakiekolwiek hasło - co było dosyć dziwne, biorąc pod uwagę, że sprawował funkcję komendanta policji. Najwyraźniej uznał, że we własnym domu nikt mu się nie wkradnie do prywatnej korespondencji. (A bynajmniej Edward miał nadzieję, że właśnie to znajduje się na twardym dysku jego laptopa. Zwłaszcza korespondencja od pewnej Osoby).
I jak to się mówi? Mówisz, masz?
Monitor podświetlił się, ukazując stronę, z której największa część populacji ludzkości korzystała do wysyłania i odbierania e-maili. Najechał wskaźnikiem na skrzynkę odbiorczą i po dwudziestu siedmiu sekundach wyświetliła się długa lista wiadomości wysłanych z jednego adresu.
Adresu o nicku „isabella.s”.
Ignorując bolesny i w stu procentach wyimaginowany skurcz serca otworzył najnowszy list.
Charlie,
rozmawiałam z Jacobem. Zaoferował się, że przywiezie nas - wspominałam Ci, że nie przylatuję sama - z lotniska, więc nie ma potrzeby, żebyś zwalniał się wcześniej z pracy. Możesz po nas podjechać, kiedy Ci pasuje, do warsztatu. Najpierw chciałam przyjechać prosto do domu, ale Jake przekonał mnie, żebyśmy trochę z nim posiedziały - zresztą, co za różnica, skoro Ciebie i tak przez te kilka godzin nie będzie.
U mnie wszystko okay. Nie miałam większych problemów z dostaniem urlopu, choć, niestety, nie udało mi się utargować dwóch tygodni, więc mamy dla siebie tylko dziesięć dni. W wydawnictwie jak w ulu - w jednym dniu wychodzą trzy nowe książki podchodzące pod mój wydział. Mamy czas do czwartku, ale szczerze mówiąc to będziemy mieli do czynienia z cudem, jeśli wyrobimy się na czas.
Więc mówisz, że w Forks zimno i deszczowo? Też mi nowość. W Nowym Jorku jest ponad trzydzieści stopni Celsjusza - wspaniale, prawda? Niestety, jeżdżąc metrem nie da się tego podziwiać. Staram się choć raz na parę dni chodzić na spacery do Central Parku, ale wiesz, jak to jest - mieszkając i pracując na Brooklynie rzadko mam do tego okazję.
Kończę, muszę jeszcze skoczyć na zakupy, a nie chcę się tłuc potem po mieście po nocy.
Zobaczymy się w najbliższy piątek.
Kocham Cię,
B.
Nie, nie, nie. Coś nie tak.
Nowy Jork? Ten Nowy Jork? Wiecznie zachmurzone i pokryte smogiem Wielkie Jabłko? No nie, Bella! Tego się nie spodziewał. Phoenix, Los Angeles, Miami, czy inne wiecznie gorące miasta na południu, tak. Zimny, nieprzystępny Brooklyn? Stanowczo nie.
A więc pracowała w wydawnictwie. To już bardziej mu pasowało do Belli. Uwielbiała przecież książki.
Nie przyjedzie sama... Czyli najprawdopodobniej z dzieckiem. Tylko dlaczego nie mieszkali z Blackiem? Czy dziecko nie powinno być blisko ojca? Czyż Jacob nie zarzekał się, że będzie walczył o ukochaną? Więc czemu, kiedy jego jedyny i największy rywal opuścił scenę, ten także odpuścił i żył sobie w La Push, z dala od niej i ich potomstwa?
Warknął z bezsilności, kiedy nagle dotarły do niego najistotniejsze szczegóły listu.
Przyjeżdżała. Będzie tu, w Forks. W najbliższy piątek.
Była sobota. Jeszcze sześć dni.
Nie, Edward! Przybywamy, myszkujemy i zmykamy, nie pamiętasz?, zganił się nieco ironicznie w myślach. Nie mógł zostać, nie mógł się z nią spotkać.
Ale...
Nie! Nie mógł, nie mógł! Nie powinien nawet o tym myśleć!
Chciał kontynuować czytanie maili, ale z daleka usłyszał warkot silnika radiowozu, pospiesznie więc przełączył laptopa w opcję „Śpij” i z ponadludzką szybkością znalazł się wewnątrz samochodu, po czym jak najmocniej docisnął pedał gazu.
To było prawie najdłuższe sześć dni w historii ludzkości. Były co prawda niczym w porównaniu do tej paskudnej doby, w czasie której był przekonany o śmierci ukochanej, ale i tak ciągnęły się niczym guma do żucia pod butem.
Nie opuszczał polanki. Nie chciał osiedlać się w ich starym domu, nie chciał nawet na niego patrzeć. Nie po tym, co stało się w nim niespełna dziesięć lat wcześniej. Po prostu egzystował sobie na ich magicznym miejscu, jego i Belli, upodabniając się do rzeźby.
Aż nadszedł piątek. Niespokojnie nadsłuchiwał. Jakaś część jego świadomości miała nadzieję, że Bella wybierze się na polankę. Niezbyt wiarygodna wizja, ale jakże kusząca! Mógłby ukryć się w drzewie i trochę ją poobserwować. W domu Charliego nie natknął się na żadne zdjęcie, miał na to za mało czasu.
Układał sobie właśnie w myślach odę do swej bezmiernej głupoty, gdy usłyszał cichy szelest. Pociągnął ciekawie nosem, starając się nie robić sobie zbytnich nadziei. Nie wyczuwał zapachu Belli - choć, oczywiście, istniała możliwość, że to przez zbyt dużą odległość.
Szeleszczenie przemieszczało się szybko - szybciej, niż jakikolwiek człowiek byłby zdolny biec. Po około minucie na skraju polany pojawiła się istota.
Miał odwróconą głowę, tak więc jej nie widział, aczkolwiek na podstawie innych zmysłów mógł stwierdzić, że człowiekiem ona nie była. Jej serce biło rozpaczliwie, jakby uwięziono w nim małego koliberka, pragnącego się wydostać na zewnątrz. Było coś smutnego, a jednocześnie pocieszającego w tym dźwięku. Ponadto, jej zapach również argumentował przeciwko jej człowieczeństwu. Nie rozpalał ognia w gardle, wręcz przeciwnie - jakby go ugaszał. Był najpiękniejszą symfonią nut zapachowych, jakie kiedykolwiek czuł. To sprawiało, że nie postrzegał jej jak coś do jedzenia, więcej, że na myśl o wypiciu jej krwi wydawała mu się obrzydzająca - to tak, jakby człowiek miał skonsumować świeczkę zapachową. Była przyjemna, ale stanowczo niejadalna.
Jej myśli układały się w cichy, uspakajający szmer, podobny do szemrania strumyka płynącego nieopodal. Jedynie niektóre zdania dawało się rozróżnić. Trochę tak, jak u Charliego, choć mocno zdziwaczałe.
Powoli odwrócił głowę w jej stronę. Niemal go zatkało: uroda dziewczyny stojącej parę metrów od niego była oszałamiająca. Nieznajoma miała spływające prawie do połowy pleców ciemnorude loki i piękną, bladą, choć trochę zarumienioną, twarz. Brązowe oczy w odcieniu czekolady były nad wyraz smutne i jakby zgorzkniałe, co psuło całe sielankowe wrażenie. Nagle ogarnęła go chęć poznania niezwykłej istoty, chęć poznania i ukojenia jej bólu, chęć przywrócenia jej życiu równowagi. Witaj, nieznajoma, oznajmiły jego wargi, które nagle jakby zaczęły żyć własnym życiem. Natychmiast zganił się w duchu. Nastolatka swoją ostrożną postawą ciała przypominała mu spłoszone zwierze, a on nie chciał jej przestraszyć; najwyraźniej jednak ten argument nie docierał do jego dominującej części umysłu. Witaj, nieznajomy, odpowiedziała wtedy miękko, a między nimi w tamtym momencie nawiązała się niewidzialna, cienka nić porozumienia. Nagle, kompletnie go zaskakując, podeszła bliżej, wyrzucając z siebie potoki słów i praktycznie namawiając go do dyskusji. Łatwo mu było odpowiadać na jej pytania.
Gdy zapytał ją o imię, w jej umyśle zapanował jeszcze większy chaos. Przez jej głowę przelatywało co chwilę wyraźne „Nie mogę”. Choć trwało to zaledwie kilka sekund, pozwoliło mu stwierdzić, że Vanessa wcale nie było jej prawdziwym imieniem.
Dziwne, ale nie czuł rozczarowania, że to ona, a nie Isabella Swan odwiedziła jego polankę.
Ich następne spotkanie było miłym zrządzeniem losu. Parę tygodni później biegał po lesie, zapamiętując widoki na okolicznych lasów na resztę życia - bo bynajmniej nie zamierzał tu wracać - gdy jego uwagę przykuła skulona postać wśród leśnej ściółki. Przez moment odczuł pewnego rodzaju deja vu - widział już podobną scenę w umyśle Blacka, z jego ukochaną obsadzoną w głównej roli, zrezygnowaną, zrozpaczoną, porzuconą w lesie. Ale tym razem osoba miała rude włosy, a jej serce biło w charakterystyczny sposób, co skutecznie odgoniło wspomnienia. Bez wahania podszedł do niej i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. Po paru minutach dogryzana sobie nawzajem przyjęła jego pomoc.
Jej dotyk zupełnie go zaskoczył. Miała skórę miękką jak satyna i tak jakby... pół- twardą. Nie tak, jak u wampira, i nie tak jak u człowieka. Bardzo przyjemną.
Przyjemną... Wszystko w niej było przyjemne. Zapach, dotyk, umysł. Tylko dlaczego za każdym razem, gdy ją widział, była takim kompletnym wrakiem z pokaleczoną duszą?
Wrodzony upór walczył u niej z chęcią zwierzenia się, gdy umiejętnie zaoferował się jako powiernik. Wreszcie zaczęła wyjaśniać swoją pokręconą sytuację. Wyznała, że nie ma pojęcia, co robić. Gdy przemógł się i objął ją pocieszająco, starał się z całych swoich sił udzielić jej dobrych rad, jednocześnie rozmyślając o tym, że to on w ostatecznym rozrachunku wyszedł w życiu gorzej - mimo że jego sytuacja nie była tak pokręcona.
Ale proste rzeczy łamią serce bardzo mocno. Na przykład wtedy, kiedy żona zachodzi w ciążę ze swoim najlepszym przyjacielem.
Teraz to on toczył wewnętrzną walkę. Najpierw, gdy chciał - w ramach rekompensaty - zwierzyć jej się ze swojego życia, a jego głos rozsądku podpowiadał, że ona nigdy nie uwierzy w to, że dziesięć lat wcześniej opuściła go żona. Później, gdy chęć jak najszybszego opuszczenia miasta komplikowała mu możliwość ponownego zobaczenia się z nią. Tej drugiej pokusie uległ. Ochoczo umówili się na następny dzień. W jego serce ponownie wdarła się nadzieja. Nadzieja na życie.
Ale nie pojawiła się na polanie po raz trzeci. Czekał na nią ponad godzinę, po czym zawieziony ruszył w stronę zaparkowanego na stałym miejscu bmw. Siedział w nim chwilę, stukając rytmicznie palcami o kierownicę, po czym w spontanicznym odruchu wyjął ze schowka notes i długopis. Paroma ruchami pisaka opisał wszystkie swoje przeżycia i pożegnał się ze z pewnością jedną z najbardziej niezwykłych istot chadzających po tym świecie. Wyrwał kartkę z liścikiem i wrócił na polanę.
Była tam. Nie było ku temu najmniejszych wątpliwości - najnowsze ślady miały może z dziesięć minut. Zastanawiał się chwilę nad możliwością odszukania jej, ale coś go powstrzymywało. Pewna myśl krystalizowała się w jego głowie, poza zasięgiem jego świadomości.
Wreszcie zebrał się w sobie i odszedł. Ale ciągle coś mu nie pasowało.
Zahamował tak nagle, że prawie wpadł na drzewo, gdy do głowy nagle przyszło mu rozwiązanie. Na podstawie notki, którą jej zostawił, mogła wysunąć jeden logiczny wniosek - że był wariatem. Albo, jeśli była jedną z tych bujających w chmurach dziewczyn skłonnych mu uwierzyć, to zapamiętałaby go jako wręcz podręcznikowy przykład ofiary losu. Tego nie chciał.
Zawrócił samochód.
Tym razem znacznie dłużej rozważał nad każda linijką, każdym słowem, zdaniem, przecinkiem. Chciał zostać zapamiętany - żyć wiecznie w pamięci osoby, która w dwa dni zrobiła dla niego więcej, niż cała rodzina przez dziesięć lat. Nie mógł dawać do zrozumienia, że nie jest normalny - choć to pewnie ona sama zauważyła. Nie mógł się jednak powstrzymać przed dodaniem postscriptum, choć zwykły człowiek raczej nie zauważyłby jej wahania w tej kwestii.
Wymienił listy, stary zgniatając i wsuwając do kieszeni. Nowego nie położył na środku trawnika, jak wcześniej, a włożył go za korę drzewa.
Wpatrywał się przez chwilę w przeciwny skraj polanki, gdzie majaczyło jeszcze echo widoku Tajemniczej Postaci, po czym raz na zawsze opuścił miejsce, w którym kiedyś czuł się najszczęśliwszą istotą na ziemi. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Czw 21:47, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
melcia
Wilkołak
Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 110 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zakładu psychiatrycznego
|
Wysłany:
Pon 21:32, 03 Sie 2009 |
|
No nareszcie się coś wyjaśniło! Już wiem dlaczego Alice ich nie zatłukła za Las Vegas :P i dlaczego Edward się nie kapnął dlaczego to Renesmee.
Rozdział bardzo mi się podobał.
Edward w końcu się zorientuje rozpozna w niej swoją Bellę prawda? Prosze powiedz że się spikną bo ja niemogę aż mi ich żal ani on nie jest szcześliwy ani ona... No chyba że ich zabijesz :D Masz dwa wyjścia :)
Nie wiem jak to możliwe że przegapiłam poprzedni rozdział :( tamten też mi się podobał :) Ogólnie to wszystkie mi się podobają
Życze dużo Veny,
Pozdrawiam,
melcia |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Pon 22:22, 03 Sie 2009 |
|
Droga moja Karolino, zwana Latte!
Ja Ciebie bardzo ładnie proszę: pisz szybko (i oczywiście treściwie) następne rozdziały. Nie masz zielonego pojęcia, co moja wyobraźnia robi ze mną w związku z Twoim opowiadaniem. Ostatnio wyobrażałam sobie nawet, jak wrzucam Edowi za to, że posądził swoją żonę o zdradę z najlepszym przyjacielem! Mówię Ci, jego mina - bezcenna.
Ja Ciebie zaklinam - pisz dla dobra mojej psychiki. PROSZĘ!
A tak poza tym to rozdział rewelacyjny, jak zawsze zresztą. Szkoda, że jej nie rozpoznał, ale czego można by się spodziewać? Oczywiście zawsze wszystko przeciwko kochankom...
Czekam na następny rozdział. I mam szczerą nadzieję doczekać się szybko.
Pozdrawiam tak mocno, jak tylko się da.
Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Shili
Człowiek
Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 9:19, 04 Sie 2009 |
|
Przeczytałam całość i jestem bardzo ciekawa co będzie dalej. Pomysł muszę przyznać, że miałaś świetny i równie dobre wykonanie. Ja również mam nadzieję, że Edward w końcu rozpozna Bells, albo Alice wróci i odrazu, gdy ją zobaczy będzie po prostu wiedzieć, że to jest B. Muszę przyznać, że z utęsknieniem czekam na ten moment i jestem szalenie ciekawa co będzie dalej. Pozdrawiam i życzę dużo, dużo weny i czasu :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wireless
Wilkołak
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 119 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Roberta :D
|
Wysłany:
Wto 10:20, 04 Sie 2009 |
|
Kurde. Kurde, kurde.
A ja nadal nie rozumiem, o co do cholery chodzi z tym, że Bella rzekomo zaszła w ciąże z kimś innym, skoro definitywnie widać, że Ness jest jego córką? Huh, i nie rozumiem też tego, że Edward uważa iż to ONA od niego odeszła.
Boże, Latte! To opowiadanie ma w sobie taką magię. Już od pierwszych akapitów bardzo mi się spodobało. I ta narracja ... mmm.
Bardzo dobrze opisujesz zdarzenia, umiejętnie unikasz powtórzeń (choć kilka razy natrafiłam na jedno czy dwa). Czyta się lekko i przyjemnie, jak na razie, nic nie zgrzyta.
Mam nadzieję, że Edward rozpozna Bellę, ale nie da po sobie tego znać. Albo nie! Wróć! Przyjedzie Alice ... i wtedy będzie gorąco! Tak, akcja z Alice potoczyłaby się bardzo ciekawie.
Bardzo niecierpliwie czekałam na ten rozdział. Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Mam nadzieję, że kolejna część równie dopracowana, ukaże się w najbliższym czasie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wireless dnia Wto 10:22, 04 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 12:55, 04 Sie 2009 |
|
Wspaniały rozdział! Ah, więc Edward myśli, że to dziecko, jest Jacoba..? Coś się tu nie zgadza. A to jedynie sprawiło, że będę jeszcze bardziej niecierpliwa w oczekiwaniach na następny rozdział. ; dd |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Wto 14:35, 04 Sie 2009 |
|
Kolejny rozdział i kolejny raz jestem zaintrygowana. Ten nowy rok i Jason przytulajacy Bellę - Izzy. Dziwię się, że ona mu na to pozwoliła.
Poza tym te jakby wspomnienia Edwarda i dziewczyna z ciemnorudymi lokami, zastanawiam się kto to może być.
Strasznie mi się podobało, uwielbiam twój styl pisania.
Pisz szybko następny rozdział, bo już się doczekać nie mogę. :D
MonsterCookie. :) |
|
|
|
|
Prudence
Wilkołak
Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta
|
Wysłany:
Wto 15:08, 04 Sie 2009 |
|
Bardzo to wszystko skomplikowane... Kilka razy muszę wszystko przeczytać aby znaleść wyjaśnienie moich coraz to nowych pytań. Podoba mi się, bez wątpienie będę czekała na kolejne rozdziały. Mam tylko nadzieję, że Edward się opamięta i rozpozna Bellę i swoją córkę.
Błędów nie widziałam, pochłonięta lekturą.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany:
Wto 15:40, 04 Sie 2009 |
|
Na Twoje opowiadanie trafiłam już jakiś czas temu, przeczytałam pierwsze dwa rozdziały i odpuściłam sobie.
Dzisiaj znów na nie trafiłam, z tym że teraz przeczytałam całość i jestem pod wrażeniem
Nie wiem dokładnie czemu odpuściłam sobie wcześniej czytanie tego ff, wiem tylko że było to głupotą :). Teraz przeczytałam całość jednym tchem i domagam się więcej :P.
Pomysł jest ciekawy, oryginalny przez co Twoje opowiadanie naprawdę wciąga.
Życzę Weny! :D
Alala |
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Wto 15:44, 04 Sie 2009 |
|
Albo to ze mną coś nie tak, albo z tym opowiadaniem. :D A może z tym i z tym? :) Nie rozumiem. Edzio mówi o żonie, która urodzi dziecko kumpla. Ale wcześniej wspomina: 'Podczas tych przemyśleń starannie unikał tematu dziecka Belli. Istoty, która była w połowie jego ukochaną...
A w połowie zwykłym potworem.' To WTF? I było jesczcze, że to dziecko Jackoba. Czyli czyje? :D W gruncie rzeczy, jak się doczytać, to jest wiele takich niedomówień. Ale już to zostawię. :) Technicznie jest w miarę ok, w miarę. ^^ Podoba mi się pomysł, aczkolwiek opowiadanie jest trochę 'ciężkie'.
Weny, pozdrawiam. :)
Wyjątkowa' |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Wto 16:16, 04 Sie 2009 |
|
Droga Wyjątkowa!
Jako beta mogę coś powiedzieć mimo wszystko.
Zauważ, że dla Edwarda Jacob też jest potworem - wilkołakiem. Więc do tego to się odnosi. A było to tak napisane przez Latte specjalnie, by nie było jasno powiedziane, że on myśli o Nessie, jak o nie swojej córce.
Mam nadzieję, że zrozumiałaś, co chciałam przekazać.
Pozdrawiam, Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 22:05, 06 Sie 2009 |
|
Rozdział 5? Od Was zależy, kiedy. Jest już napisany i przeszedł przez betę.
beta: marta_potorsia
Rozdział 4
Pojednanie
Cisza, tak nietypowa dla tego domu w ostatnich czasach, łagodnie odprężała i relaksowała. Nawet myśli wampirów wyjątkowo jej nie zakłócały, z racji tego, że większość wybrała się na polowanie. Noc była bezchmurna, ale i bezksiężycowa, mimo to Edward był w stanie dostrzec każdy szczegół roztaczającego się przed nim zimowego, górskiego krajobrazu.
Co chwilę uwagę chłopaka przyciągało jego odbicie w tafli szkła. W jego oczach, czarnych z głodu, widniała pustka, której nie potrafił wypełnić od wielu lat. Za każdym razem, gdy przymykał powieki, stawał przed nim obraz Belli - jej ciemnych włosów, czekoladowych oczu, niebieskiej sukienki. Gdy zaś ponownie je otwierał, ponownie napotykał w szybie jedynie własne odbicie, co nasyłało na niego coraz to nowe fale rozczarowania.
Nagłym, gwałtownym ruchem oderwał się od okna i jeszcze przez moment stał nieruchomo. Z łatwością mógłby uchodzić za posąg przedstawiający nicość. Skoncentrował się na zlokalizowaniu pozostałych domowników i gości, zaalarmowany mentalną ciszą, o której wiedział od dawna, ale nie zwracał uwagi na jej nienaturalność. On nigdy nie słyszał ciszy, chyba, że był oddalony o kilka mil od jakiegokolwiek człowieka. (Tudzież wampira). (Tudzież wilkołaka).
Cóż, z jednym wyjątkiem.
Najwyraźniej jednak był sam. Dziwnie mu to nie odpowiadało. Mimo iż nie przejmował się zwykle obecnością innych, teraz zdał sobie sprawę, że szmer ich myśli dodawał mu otuchy. Zawsze.
Ta cała sytuacja była strasznie surrealistyczna. Jakby śnił. Ale on nie śnił. Wampiry nie śnią. No, trudno o sny, gdy się nie śpi, nieprawdaż?
Z wahaniem obrócił się na pięcie, ciągnięty nagłą potrzebą sprawdzenia. Nie miało to sensu - wiedziałby przecież, gdyby w domu znajdowała się chociażby mysz - ale miał serdecznie dość bezczynności. Nie wydając nawet najlżejszego dźwięku, by nie zakłócić tej dziwacznej ciszy, wymaszerował z pokoju i skierował swoje kroki do salonu, decydując rozpocząć od tegoż właśnie pomieszczenia. Odganiał od siebie myśli o Belli. Nie chciał doświadczyć kolejnej wyimagrowanej halucynacji. Nadal jednak przy mruganiu przed oczami stawała mu jej uśmiechnięta, piękna twarz, jej delikatne palce, jej bursztynowa obrączka.
Ostatecznie przestał mrugać. Co, jak się okazało po przekroczeniu progu, nie było najlepszą metodą.
Przed jego oczami pojawiła się halucynacja najznakomitsza z najznakomitszych. Drobna postać siedząca bokiem przy drzwiach balkonowych miała piękne, lśniące brązowe loki sięgające połowy pleców, a ich niesforne kosmyki opadały właścicielce na oczy. Na cudowne, ogromne oczy koloru mlecznej czekolady. Wpatrzona, tak jak on przed chwilą, w zimową scenerię na zewnątrz wyglądała na całkowicie zrelaksowaną i zadowoloną, a kąciki jej ust - górną wargę miała nieproporcjonalnie dużą w porównaniu do dolnej, co zawsze wydawało mu się być urocze - lekko unosiły się ku górze, jakby przypominała sobie jakieś miłe wydarzenie w dalekiej przeszłości. Miała w sobie sporo gracji, która objawiała się u niej tylko wtedy, gdy pozostawała w bezruchu. Delikatnie, by jej nie rozproszyć, wyszeptał jej imię.
Bella.
Jej postać nie zniknęła, ale w reakcji na jego głos w myślach kobiety zapanował harmider z dozą zdziwienia. Z cichym Hę? odwróciła głowę w jego stronę. Nadal była Bellą, choć niepełną, bo przecież jeszcze nigdy nie miał do czynienia z Bellą, która nie potrafiłaby ukryć przed nim swojego umysłu.
Ale potem zdał sobie sprawę, że czekoladowy błysk w jej oczach był jedynie odbiciem framugi drzwi, a rysy jej twarzy były aż zbyt piękne, zbyt... anielskie.
A znał tylko jednego anioła.
- Izzy - poprawił się, modulując swój głos tak, aby ukryć rozczarowanie. - Wybacz mi. Po prostu... Z tyłu wyglądasz zupełnie jak ktoś, kogo zn... kogo kiedyś znałem.
- Bellę? A mówiłeś, że moje imię jest niezwykłe.
- Tak dokładnie to nazywała się Isabella - poprawił automatycznie.
- Nazywała się? - podchwyciła.
- Chyba nadal się nazywa - Wzruszył ramionami, przyodziewając maskę obojętności.
- Ach tak - mruknęła z dziwną miną. Chwilę milczeli, po czym przełamała się i dodała - Ktoś ważny?
- Zamknięty rozdział.
- Ach tak - powtórzyła nieco smutno, ale jej myśli miały inne plany. Dlaczego zamknięty?
- Tak to czasem bywa.
- Ale nic więcej mi nie powiesz, nieprawdaż?
- Dokładnie.
- Trudno.
- Wiesz... Przez chwilę nie słyszałem twoich myśli - wyznał.
- Tak? - zdziwiła się, i jakby... przestraszyła? - Chyba po prostu na chwilę się wyłączyłam i o niczym nie myślałam - wytłumaczyła.
- Chyba tak. Masz jakieś plany na teraz?
- Chciałam pobyć trochę sama - odpowiedziała mechanicznie, ale po raz kolejny zdradziły ją własne myśli. Chciała zapolować, ale jednocześnie nie uśmiechała jej się wizja samotności. Dlaczego zatem skłamała? Nie planował co prawda polowania, ale nie mógł zaprzeczyć temu, że przydałby mu się niedźwiedź. Albo trzy. Decyzję podjął w ułamku sekundy.
Paroma sprawnymi krokami zbliżył się do niej, zauważając, jak sztywnieje zaszokowana. Pchnął zdecydowanie drzwi, wpuszczając trochę arktycznego powietrza.
- Idziesz czy nie?
- Gdzie?
- Zapolować.
Zgodziła się, choć z pewnymi oporami. Nie mógł tego zrozumieć; to tak, jakby nie chciała zostawać z nim sam na sam. Szła parę metrów przed nim, a on nie próbował jej wyprzedzić, mimo że udałoby mu się to bez trudu. Chciał zapewnić jej choć trochę prywatności.
Mimowolnie zerknął w niebo. Księżyc znajdował się obecnie w jego najbardziej znienawidzonej fazie. W nowiu. Po myślach towarzyszki zorientował się, że i ona ma na ten temat podobne zdanie. Nów. Znowu idzie nowe, jak to ujęła.
Biegli równolegle do jakiejś wąskiej, zamarzniętej rzeki. W jej tafli, niczym w lustrze, odbijały się przybrzeżne drzewa iglaste. Nagle Izzie raptownie się zatrzymała, sprawiając, że Edward prawie na nią wpadł. Rozejrzał się zaciekawiony - nie wyczuł żadnej zwierzyny. Po co więc ten postój?
Sprawa wyjaśniła się sekundę później, gdy wampirzyca z rezerwą wypróbowała wytrzymałość lodu czubkiem buta. Stwierdzając, że była na tyle lekka, by ten ją utrzymał, odbiła się drugą stopą od ziemi i ze zręcznością godną osoby, która łyżwiarstwo figurowe uprawiała przez kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset lat, poszybowała do przodu. Przez jedną krótką, cudowną chwilę chłopak poczuł przemożną potrzebę wybuchnięcia śmiechem. Izzie była szalona.
Wznowił bieg, trzymając się jednak lądu. W ułamku sekundy zrównał się z dziewczyną, na której twarzy widniał tak niedorzecznie wielki uśmiech, że mógłby trafić do jakiegoś podręcznika z podpisem „od ucha do ucha”. Dawno nie widział tak szczęśliwej istoty. Od dwóch lat nikt się tak nie uśmiechał w jego towarzystwie, nawet Alice.
Wtedy, tak jak w przypadku Nieznajomej, kiedy ich oczy się spotkały, poczuł, że między nimi nawiązuje się nić porozumienia.
To był zdecydowanie cichy dzień. Nawet pogoda się do tego dostosowywała.
Wszyscy siedzieli w prowizorycznej jadalni, wpatrując się w różne punkty pomieszczenia, pogrążeni we własnych (lub, w przypadku Edwarda, w cudzych) myślach. Kiedy więc Carlisle znacząco chrząknął, cała gromada przywdziała zrozpaczone wyrazy twarzy. Wiedzieli, co oznaczało to chrząkniecie. Od dwóch lat rozpoczynało ono wszelakie dyskusje dotyczące wojny.
Izzie siedziała na odwróconym krześle, splatając ręce na oparciu i układając głowę na dłoniach. Gdy poczuła na sobie spojrzenie rudowłosego wampira, wywróciła w jego kierunku oczami, co zdawało się mówić „Mógłby sobie darować”. Zaczyna się, pomyślała mało optymistycznie.
Ten gest w połączeniu z jej komentarzem go rozbawił. Jeden kącik ust uniósł się w nieco krzywym uśmiechu. To z kolei sprawiło, że wampirzyca bezgłośnie zachichotała. Oczy mu rozbłysły, gdy uświadomił sobie, że naprawdę polubił tę dziewczynę. Miała całkiem realne szanse stać się jego dobrą koleżanką, jeśli nie przyjaciółką.
Zanim Carlisle zdążył się odezwać, niebo za oknem rozbłysło, a w chwilę potem rozległ się potężny grzmot, co - o dziwo - zbiło go z tropu.
- Chodźmy pograć w baseball! - rozemocjonował się Emmett, nie zastanawiając się nad tym dłużej. Dopiero gdy napotkał karcące spojrzenia członków rodziny, jego uśmiech przybladł, a uszy prawie zauważalnie oklapły. Carlisle ponownie otworzył usta, jednak tym razem ubiegła go Izzy.
- Ja w to wchodzę.
- Że jak? - wyrwało się Rosalie. W umysłach wszystkich zagotowało się nagle od zdziwienia, nawet niekiedy lekkiego zgorszenia. Przez parę ułamków sekundy w głowie wampirzycy krystalizowała się nowa filozofia. Izzie uważała, że byli głupcami. Wierzyła w przegraną tak mocno, jak wierzyła w wygraną, więc nie stawiała niczego na jedną kartę, ale uważała, że jeśli to były ostatnie chwile ich egzystencji, to nie należało ich spędzać w sposób, jaki wszyscy narzucali. Mimo że była tu dopiero od kilku dni, miała tej całej atmosfery po dziurki w nosie. Śmierć nie kończyła życia. Ona tylko rozpoczynała jego dalszy etap.
Jednak gdy zaczęła dostrzegać to, że wszyscy czekają w skupieniu na ciąg dalszy, spanikowała. Wyrzucała sobie w myślach to, że w ogóle się odezwała. Nadal wierzyła w swoje poglądy, ale nie miałaby nic przeciwko, żeby zatrzymać je dla siebie. Nagle dotarło do Edwarda, dlaczego tak jest. Ona się najzwyczajniej w świecie wstydziła!
Obserwował ją jeszcze przez chwilę, w czasie gdy jej punkt widzenia zaczął coraz mocniej do niego przemawiać. Rzeczywiście żyli jak idioci. Odkąd szesnastego stycznia dwa lata wcześniej Alice doświadczyła po raz pierwszy swojej wizji, porzucili dawne zwyczaje - takie jak baseball w czasie burzy - i oddali się całkowicie treningom, dyskusjom i ogólnie wszystkiemu, co miało związek z walką.
Jemu taki tryb życia nie przeszkadzał - nie wspominając o tym, że wizja śmierci niezwykle go satysfakcjonowała - ale dla reszty było to nieznośne. Z tym, że nikt o tym nie myślał, nie sugerował, by wprowadzić jakieś zmiany. Zanim jego myśli dogoniły słowa, powiedział:
- Ja też.
- Ty też co? - dopytywała się Esme.
- Też w to wchodzę - wzruszył ramionami, stwierdzając, że na tym etapie już nie warto się wycofywać.
- Ale... - zaczął Eleazar niepewnie.
- Tak chcecie spędzić resztę życia? - przerwał mu, krótko i treściwie. Przez dłuższy moment nikt się nie odzywał, jednak ich przemyślenia gnały do przodu niczym na wyścigu. Po chwili Soraya, z typową sobie pewnością siebie, wyciągnęła przed siebie rękę.
- To co, gramy?
- Pewnie! - ucieszył się Em, układając swoją dłoń na jej. Po chwili do uścisku dołączyli się Edward z Izzie, a gdy ich palce otarły się o siebie, obydwoje poczuli dziwne, znajome mrowienie. Wampir z przerażeniem spojrzał na brunetkę, a ona odwzajemniła się tym samym, po czym ułamku sekundy przywołała pokerowy wyraz twarzy, tak, jakby poprzednia mina była wyłącznie złudzeniem.
Dlaczego Izzy jest tak podobna do Belli? Dlaczego nawet jej dotyk przypominał dawną ukochaną?
Po kolei wszyscy dołączali się do gry, bardziej po to, żeby nie odstawać od reszty, niż z ochoty do zaznania odrobiny rozrywki. Najdłużej wahał się klan Tanyi - czy też raczej część klanu Carlisle'a, który kiedyś miał oddzielną nazwę i życie - i Rosalie, która z miną obrażonej księżniczki i stanowczo założonymi rękami na piersiach obserwowała otaczające ją wampiry i niczym nie zdradzając, że prowadzi właśnie ostry monolog skierowany do Edwarda.
Co ci się tak nagle zebrało? Akurat tobie, ze wszystkich możliwych osób? Czyżby mój Wkurzający Braciszek na nowo się w tobie wykluwał, hę? Dobra, nie odpowiadaj. Nie, żebym za tobą nie tęskniła - nie możesz zaprzeczyć, że w ciągu ostatnich, um, przeszło dwudziestu lat bardziej przypominałeś bezużyteczną kukłę niż rozumnego wampira (doprawdy, co ta Bella z tobą zrobiła), ale nie możesz zaprzeczyć, że widzieć ciebie ożywionego to dość niecodzienne zjawisko. Przecież ciebie doprawdy nie obchodzi, czy pójdziemy zagrać, czy nie, bo i tak nie masz zamiaru do nas dołączyć - NIE, nie zaprzeczaj! Nie wmówisz mi, że nie wiem, co mówię. Hm, myślę. Nieważne. W każdym razie co się z tobą dzieje? W co ty grasz? Nie mam bynajmniej na myśli baseballu.
Jedynie przewrócił na nią oczami, zauważając, że mimo tego, co pomyślała, walczy z sobą, by się nie uśmiechnąć. Ona naprawdę miała nadzieję, że jej Wkurzający Braciszek powróci. Taką nadzieję, że nawet nie był w stanie się na nią obrazić na wzmiankę o żonie. Byłej żonie. Obecnej żonie. Cholera, stracił rachubę. Chyba jednak obecnej żonie, ale to wie tylko sama Bella.
- Nie musimy czekać na burzę, jesteśmy bardzo oddaleni od ludzi, więc tak czy owak nas nie usłyszą - zauważył łagodnie Carlisle.
- Ale to nasza tradycja! - zaoponował brunet, energicznie podnosząc się z krzesła i doskakując na Rose. - Rosey, skarbie, no chooodź! Wiesz, że tego chcesz! - Padł przed nią na kolana, czym rozbawił całe towarzystwo. Blondynka zachichotała lekko, kręcąc głową. Nie było to zaprzeczenie, raczej oznaka kapitulacji.
Gram, jeśli będziemy razem w drużynie, Edward.
Czytaj: nie chcę go zawieść, ale ty robisz to samo w stosunku do reszty, więc decyduj.
Najgorsze było to, że Rosalie miała rację. Każde słowo, które dziś mentalnie do niego skierowała, było idealnie wyważone i aż boleśnie prawdziwe. Zdjęła mu klapki z oczu. Zazwyczaj traktowano go ostrożnie, jak kalekie dziecko. Uważano przy nim na słowa, myśli, czyny. Jedynie młodsza siostra miała na tyle silny charakter, by skutecznie mu pomóc. Plus, nie mogła znaleźć sobie odpowiedniejszego czasu, by uświadomić mu, w jak samolubny sposób się zachował, odtrącając wszystkich, którym na nim zależało. Nawet Alice przecież nie zdołała przebić się przez jego wewnętrzny mur.
Przez całe jego życie Rose była jedynie pustą laleczką uwielbiającą bycie pępkiem świata. Przez całe jej życie on był niewyrozumiałym dupkiem, który - mimo że niszczył jej prywatność, używając swojego daru, znał więc ją na wylot - nigdy nie przyjmował do wiadomości tego, że była wartą przyjaźni dziewczyną. Teraz nadszedł moment cichego pojednania. Nie zawieszenia broni. Pojednania. Pokoju.
Skinął na nią lekko, zgadzając się na narzucone przez nią warunki. Ich burza właśnie się skończyła.
Atmosfera uległa diametralnej zmianie od czasu meczu. W domu było prawie normalnie - oglądano telewizję (dziwiąc się, jak to możliwe, że światy ludzi i wampirów były na tyle oddzielone, że żaden przedstawiciel ludzkiego gatunku nie był świadomy dramatu, który rozgrywa się praktycznie przed ich oczami), bawiono się, przekomarzano. Wszyscy byli z tego zadowoleni.
Jednak Edwarda za bardzo intrygowała jedna rzecz, aby przyłączyć się do ogólnego rozweselenia. Właściwie to nie jedna, ale szereg rzeczy. Szereg kawałków, które nie chciały ułożyć się w logiczną układankę, bo ciągle sporo elementów brakowało.
A mianowicie chodziło mu o to, że w jakiś niewytłumaczalny sposób od czasu ostatniego polowania pomiędzy Izzy i Bellą pojawił się tajemniczy znak równości. Włosy, niektóre subtelne rysy twarzy, górna warga większa od dolnej - mimo to na co dzień nie potrafił dostrzec tych podobieństw, bo u Izzie występowały one w wersji super - upiększonej. Do cholery, nawet przez chwilę nie słyszał jej myśli! Dodatkowo ta elektryczność, która przepłynęła między ich dłońmi, którą odczuwał od cebulek włosów do opuszków palców od stóp... Taka sama, jak podczas drugiego spotkania z Bellą w sali biologicznej. Im dłużej o tym myślał, tym więcej szczegółów znajdował. Niechęć, gdy Jason się do niej przystawiał (a robił to regularnie), dziwne uczucie, gdy po raz pierwszy ją zobaczył, jej niechęć do księżycowego nowiu, w czasie której on i Bella po raz pierwszy się rozstali...
Jednak większa ilość wiadomości nie wyjaśniała niczego, a tylko pogłębiała mętlik w jego głowie. Nadal nie miał zielonego pojęcia, co się wokół niego dzieje. To była jakaś bardzo chora sytuacja. Może to była jakaś rodzina Belli?A może... Może Izzy była jej córką?!
Nie wiedział dokładnie, ile Izz miała lat, ale wyglądała na jakieś dwadzieścia parę. Gdyby dodać jakieś dwa lata po przemianie (bo z pewnością nie była nowonarodzoną)... Ale to nie było możliwe, prawda? Dziecko Belli miało w tym momencie dwadzieścia trzy lata... Więc trochę za mało. Ale jeśli dodać fakt, że jego ojciec był wilkołakiem... Mogła także wyglądać nieco poważniej... I miała ciche myśli. Czy właśnie takie by wyszły, gdyby zmieszać niemą mentalnie Isabellę i wrzeszczącego kundla?
Ale spójrzmy na to logicznie. Tylko chłopaki w okresie dojrzewania zmieniają się w wilki, i tylko wtedy, gdy w pobliżu kręcą się wampiry, nieprawdaż?
Odpowiedź przyszła w jedną tysięczną sekundy po pytaniu. Leah Clearwater.
Ale Izzy nie mogła być wilkołakiem! Była wampirzycą!
Ale... Zawsze istniała możliwość, że tylko część cech odziedziczyła po ojcu, takich jak szybki wzrost. A mając Bellę za matkę, wszystko było możliwe. Może miała być wilkołakiem, ale nie było w pobliżu wampira, który sprowokowałby przemianę?
Tak, jasne, nie było wampira. A to, że ktoś jej musiał zaaplikować jad, to nieistotny szczegół.
Właśnie, jad! Przecież dla wilkołaków działa on jako trucizna. Izzy musiała być człowiekiem. Chociaż...
Nie, to zbyt idiotyczne, żeby było prawdziwe, zdecydował w końcu, ale paraliżująca wizja wilkołaka - wampira go nie opuszczała. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Czw 22:25, 06 Sie 2009 |
|
Pierwsza! :P
A już Cię miałam ochrzaniać, że jeszcze nie wstawiłaś kolejnej części. Prawda, rozdział 5 przeszedł przez moje, mam nadzieję, czujne oko i czeka, by go poprosić o wstawienie.
Kochana Karolino! Możesz czuć się zaszczycona, bo jest to mój 50 komentarz :P
A teraz przejdźmy do rzeczy. Pół wampir i pół wilkołak - serio? Edward, zgłupiałeś? Aż mi się żal chłopaka zrobiło... Jak można się tak pogrążać w aż tak idiotycznych myślach... Normalnie straciłam do niego szacunek :D
Ciekawi mnie, kiedy się dowiedzą (i jak), że Izzy jest w rzeczywistości Bellą. Bo Edward jest serio niedomyślny. Albo się oszukuje, cholera go wie.
W każdym razie wiesz, że ja czekam na część 6 i 7 i wszystkie inne jeszcze nie napisane.
Życzę Ci, cobyś złapała swą wenę, tak jak wczoraj, i już jej nie wypuszczała.
Pozdrawiam, (już człowiek, a nie nowonarodzona) Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez marta_potorsia dnia Czw 22:26, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
melcia
Wilkołak
Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 110 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zakładu psychiatrycznego
|
Wysłany:
Czw 22:45, 06 Sie 2009 |
|
Edward jest taki głupi czy tylko udaje ? Ja bym się już dawno zorientowała (pewnie nie ale to się wytnie) Wygląd podobny do Belli nie słyszał jej myśli ta elektryczność i w ogóle. A wampir-wilkołak mnie rozwalił:) Wiesz że sama kiedyś nad tym myślałam jakby to było. A tak ogólnie to nie dziwie sie, że Edward ma głupie myśli skoro tyle się ich nasłuchał :) Ja bym już dawno wylądowała pewnie w psychiatryku chociaż beznadziejnych przypadków nie leczą xD
Rozdział... aż mi klawiatury brakło xD w końcu może się zorientuje i zrobił się szczęśliwszy :) Ten to ma w życiu przerąbane najpierw sto lat sam potem musiał się powstrzymywać żeby Belli nie wypić a teraz znowu jest sam.
On naprawde myśli że Bella zaszła w ciaże z Jacobem?!?! Niby kiedy?!
Powiedz że się w końcu zorientuje. Ja myślę, że Alice już wie i dlatego wyjechała żeby Edward sam zrozumiał tylko prosze Cię żeby za długo to nie trwało chociaż... chyba że się nie kapnie i Alice w końcu nie wytrzyma i mu to uzmysłowi:)
Z (nie) cierpliwością czekam na kolejny rozdział
Życze dużo Vena.
Pozdrawiam,
melcia |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
mTwil
Zły wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 80 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka
|
Wysłany:
Pią 2:55, 07 Sie 2009 |
|
Trochę zaniedbałam czytanie, ale dziś wszystko nadrobiłam. Trzy rozdziały pod rząd i już mi się literki mieszają, a tu jeszcze cały wieczór roboty...
Pisałam kiedyś o tym, że w tej części spodziewałam się punktu widzenia Edwarda. Nie chodziło mi o to, że przejdziesz nagle na narrację pierwszoosobową. Główną bohaterką pierwszej części była Nessie i to jej myśli znaliśmy najwięcej. Mimo że to nie ona to wszystko opowiadała, to miało się odczucie, jakby to były jej opisy. I tu o to samo chodziło mi z Edwardem. Ale mniejsza już o to.
Czyli w końcu wyjaśniło się, dlaczego Edward myśli, że nie ma dziecka. Ciekawe tylko dlaczego Bella to przed nim ukryła... Znowu nasza altruistyczna Bella chciała kogoś przed czmyś ochronić?
Mam nadzieję, że Edward jak najszybciej okaże się tym wampirem o wyostrzonych zmysłach i rozpozna Izzy. I będą żyli długo i szczęśliwie? Nie, za słodki i za szybki koniec. Jeszcze coś pewnie wymyślisz :)
Pozdrawiam i życzę weny
mTwil |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 14:35, 07 Sie 2009 |
|
Jej. Wspaniałe. Zazdroszczę pomysłów. :P Rozdział fenomenalny. Wtedy, gdy zobaczył Izzy przy oknie, i przez pewien czas był pewien, ze widzi halucynacje, Bellę.. Gdy wyszeptał jej imię.. Bella zapewne w tym momencie miała mętlik w głowie. Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi. Może sądziła, że się zorientował? Cieszyła się, czy też przestraszyła? Trudno to stwierdzić. W każdym bądź razie, cieszę się, że Edward wreszcie zaczyna kojarzyć fakty. Może dojdzie do prawdy.. Oby. A piątego rozdziału po prostu nie mogę się doczekać. Nie szantażuj nas, tylko wstawiaj! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|