|
Autor |
Wiadomość |
BaaaSsia
Wilkołak
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 18:21, 20 Wrz 2009 |
|
Świetnie...
Dzięki,że napisałąś co dalej z tym opowiadaniem...
Zaczynałam sie naprawde martwić,że zaprzestałaś je tłumaczyć...
Ale tak nie jest!!!
Super...
Czekamy[no przynajmiej JA]na kolejne części....
Pozdrawiam i życze WENY I CZASU |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 0:38, 03 Sty 2010 |
|
Wiem, kpiny sobie urządzam. Taki już ze mnie kpiarz.
Straszliwie to tłumaczenie sponiewierałam. Najpierw się zabrałam, później zorientowałam się, że nie mam czasu i zawiesiłam, jeszcze później - namówiłam do współpracy anję, a później znowu długo, długo nic. Prawie pół roku bez aktualizacji to za długo nawet jak na mnie. Niestety, czeka nas jeszcze tylko jeden rozdział w tłumaczeniu anji, bo i ona nie ma czasu. Rozdział na razie błąka się gdzieś po świecie, czekając na drugą betę, ale i tak muszę ten tekst zawiesić, bo nie mam pojęcia, kiedy dostalibyście coś w moim tłumaczeniu.
Bardzo przepraszam te osoby, które ten tekst czytały, o ile jeszcze o nim pamiętają.
Mam nadzieję, że się pozbieram i będę mogła do niego wrócić, tymczasem -
zawieszam.
Moderację bardzo proszę o przeniesienie do Biblioteki.
robal |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 0:39, 03 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
anja
Zły wampir
Dołączył: 18 Gru 2008
Posty: 316 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: ze skórzanej kanapy
|
Wysłany:
Nie 21:32, 11 Kwi 2010 |
|
Tymczasem ja go... odwieszam. :D
Jednak od razu chciałyśmy zaznaczyć, że nie jesteśmy w stanie określić dokładnie, kiedy ukaże się kolejna część. Mamy za to z Robaczkiem nadzieję, że zobaczycie go szybciej niż tym razem. I to nie jest kpina :P
Pozdrawiam serdecznie,
anja
***
tłumaczenie: anja
beta: Robaczek
Rozdział szósty
- Syn marnotrawny -
Stałam jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, całkiem naga, nie mając innego pomysłu co do tego, jak powinnam się zachować. Było tak, jakby cały mój świat się walił, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Znowu czułam się bezradna i słaba, tak jak dawniej, jako człowiek. Zwyczajnie nie potrafiłam postawić czoła jemu i jego woli. Był niczym marmurowy Dawid Michała Anioła, ja zaś – żałosny, roztrzęsiony kawał mięsa.
Nie wierzyłam, że wyłącznie zazdrość doprowadziła go do takiego zachowania. Musiał przecież wiedzieć, że w moim przypadku nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji jak w jego, kiedy mnie poznał. Że przenigdy nie zakochałabym się w innym. To było niemożliwe! Co mu w takim razie zrobiłam? Do czego właśnie doprowadziłam?
Ubierałam się, próbując skoncentrować się wyłącznie na dotyku materiału na skórze, wszystko inne wyrzucając z głowy. Zaplotłam włosy w wysoki warkocz, pozwalając pojedynczym kosmykom opaść na twarz – dokładnie tak jak najbardziej lubił Edward. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, jedynym wyjaśnieniem, jakie znalazłam, była chęć spodobania się mu i to w całkiem zwyczajny sposób. Miałam nadzieję, że może to odciągnie jego myśli od rzeczy, które w tym momencie bynajmniej mu się we mnie nie podobały.
Przejrzałam się w lustrze; byłam bledsza niż zwykle. Choć dzięki mojemu darowi, skórę zawsze rozświetlał mi jakiś kolor – cień rumieńca, w tej chwili miała taki sam odcień jak u każdego innego wampira. Odbijająca się w zwierciadle dziewczyna ściągnęła krytycznie brwi, próbując rozluźnić mięśnie twarzy, te jednak wcale nie reagowały. Pomiędzy oczyma znajdowała się mała zmarszczka, która zamierzała najwyraźniej tkwić tam dopóty, dopóki się nie uspokoję. W końcu nie mogłam już dłużej wpatrywać się w oblicze wiecznej siedemnastolatki. Twarz w kształcie serca – taka sama jak ta, którą Edward zobaczył przy naszym pierwszym spotkaniu, a jednocześnie – całkiem inna. Nie tylko mój mąż zmienił się w ciągu ostatnich dni, ja sama stałam się inna, obca. Nie potrafiłam tej zmiany wychwycić ani nazwać – nie chodziło o nowy nos czy fryzurę, nic widocznego – widziałam ją jednak.
Odwróciłam się i zeszłam powoli szerokimi schodami do holu, gdzie wszyscy się już zebrali. Czekali na mnie. Najbliżej drzwi stał Jasper, który chwycił mnie za łokieć, gdy go mijałam; nie odważyłam się na niego spojrzeć. Również idąc w stronę Edwarda, ani razu nie uniosłam głowy, bojąc się, jak zareagowałby na cierpienie widoczne w moich oczach. Z pewnością wolałby go nie oglądać.
Stał oparty o sofę, ramiona miał skrzyżowane na piersi, ale kiedy znalazłam się w jego zasięgu, wyciągnął do mnie rękę. Przemogłam się, by nie zwlekać z chwyceniem jej.
- Ślicznie wyglądasz, moje serce! - szepnął, składając pocałunek na wierzchu mojej dłoni. Nawet jeśli w ogromnym pokoju nie byłoby ciszy jak makiem zasiał, to i tak każdy dosłyszałby te słowa. Spojrzałam na niego spod kurtyny rzęs, prawie oczekując, że ukaże mi się jakaś inna osoba. Mój dawny Edward. Jednak nic się nie zmieniło – był taki sam jak minutę przedtem.
- Hej, Bells! - wyrzucił z siebie Emmett, który nie mógł już dłużej znieść milczenia. - Jak było? Idziemy dzisiaj po szkole na polowanie, tylko ty i ja. Moglibyśmy urządzić wyścigi!
Równie mocno, co Rosalie, Emmett kocha zawody. Nie czuje się usatysfakcjonowany, kiedy nie ma okazji dowiedzenia swojej siły i zwinności. Mój pierwszy rok wampirzego życia był dla niego koszmarny pod tym względem; jako nowonarodzona miałam tyle siły, że ledwo mógł się ze mną zmierzyć. Nawet nie pamiętam, jak często musiałam z nim walczyć, siłować się na ręce czy po prostu ścigać. Emmett jest niesamowicie ambitny i ciągle mu mało. Dopiero gdy zaczęłam słabnąć, a on wreszcie wygrywać, jego ego zdołało podnieść się z tej drobnej porażki. Potrzebuje tego wszystkiego, by wypełnić swój czas wolny w równym w stopniu, co Edward łaknie szybkości.
Oczywiście chciałam mu odmówić, bo nieszczególnie cieszyłam się na jego entuzjazm, jednak Edward mnie uprzedził.
- Świetny pomysł! Powinnaś w końcu zapolować, Bello.
Przytaknęłam bezgłośnie. Wprawdzie wcale nie miałam ochoty na wypad z wiecznie zadowolonym Emmettem ani na zabawę w głupie gierki w lesie, ale rzeczywiście musiałam pójść na polowanie. Gdy pragnienie narasta, nie jest to żadne uciążliwe, palące uczucie. Drapie trochę w gardle, a ludzie nagle wydają się bardziej atrakcyjni, jednak niewiele ponad to.
- A więc postanowione! - powiedział Emmett ze swoim firmowym uśmieszkiem. Niemal widziałam przelatujące przez jego głowę wizje tego, co jeszcze ma dla mnie dzisiaj w planach i na samą myśl o tym stłumiłam jęk.
- Edward, synu... - odezwał się Carlisle. Nie tylko Edward, lecz cała rodzina obróciła się, gdy zabrał głos. – Zrobiłoby ci to dużą różnicę, gdybym to ja zawiózł dziś Bellę do szkoły? Chciałem jej jeszcze coś pokazać w szpitalu. - Mówiąc to, uśmiechnął się do mnie uprzejmie i niemal odpowiedziałam mu tym samym.
- A zdążysz? Zaraz zaczną się lekcje. – Powiedziawszy to, Edward objął mnie ramieniem, tak jakby sam spostrzegł, jak słabo musiał wypaść jego sprzeciw.
- To nie potrwa długo – zapewnił nasz ojciec. Nie czekając na odpowiedź Edwarda, w dwóch susach znalazłam się przy Carlisle’u, chwytając wyciągnięte w moją stronę ramię.
Dobrze wiedziałam, że Carlisle nie zamierza mi nic pokazywać w szpitalu. Chciał tylko pobyć ze mną sam na sam i porozmawiać. Sam temat tej rozmowy zaczął mi się żywo przedstawiać. I byłam zupełnie pewna, że Edward równie dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie wybieramy się z Carlislem do szpitala, gdy ten pomagał mi wsiąść do samochodu.
Przyglądałam się mu w czasie jazdy. Wieczny wygląd dwudziestotrzylatka i do tego ten urok – dziwne, że biedne pielęgniarki jeszcze przy nim nie oszalały. Mimo to w moich oczach wygląda dość dojrzale. To nie to, że w jego wyrazie twarzy zawiera się cała stuletnia mądrość, ale nie wiedzieć czemu, dla mnie zawsze będzie starszym człowiekiem. Może dlatego, że jest moim ojcem...
Skręcił i zaparkował przed supermarketem.
- Bello?
- Z nami wszystko dobrze, jeśli o to chcesz spytać.
- To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Z żadnym z was nie jest dobrze.
- Ale będzie. Znowu. Niedługo.
- Wszyscy słyszeliśmy, jak krzyczałaś. Skrzywdził cię?
Wykrzywiłam twarz z irytacją. Nie chciałam, żeby Carlisle myślał w ten sposób o Edwardzie.
- Dobrze wiesz, że nigdy by mnie nie zranił, Carlisle.
Opadł na fotel, opierając głowę o zagłówek i wyjrzał przez okno. Śledząc jego wzrok, napotkałam reklamę makaronu.
- Sądziłem, że znam swojego syna. Ale teraz jest z nim coś nie tak. Coś gnębi go do tego stopnia, że wydaje się sam sobie nie radzić z tym problemem. Nigdy przedtem nie widziałem, żeby cokolwiek go tak przytłaczało, ale widocznie teraz nadszedł ten moment. Wcześniej był taki samodzielny i niezależny. Zanim pojawiłaś się na jego drodze, od wszystkich się izolował, żył własnym życiem i był z tym tak szczęśliwy, jak tylko mógł. Zawsze miałem uczucie, że nie muszę się o niego specjalnie troszczyć, bo sam sobie świetnie radził. I wtedy spotkał ciebie, w tobie odnalazł wszystko, czego do tej pory mu brakowało... a nawet więcej. I teraz patrzę na niego i wiem, że jakkolwiek by cierpiał, nie potrafi nikomu się do tego przyznać. Ani razu nie poprosił cię o pomoc, a ty cierpisz razem z nim. - Kątem oka dojrzałam, że obrócił się w moją stronę. - Wyglądasz tak mizernie, Bello, to wykańcza was oboje. Musisz pomóc Edwardowi, czy on tego chce, czy nie.
Przygryzłam dolną wargę, ale mimo ostrych zębów, nie przecięłam jej do krwi.
- To przeze mnie... - wymamrotałam, ciągle wpatrując się w idiotyczne hasło: Smakowita miska pełna gorącej miłości – zupa z makaronem Handelmann. – Wścieka się przeze mnie. Zrobiłam coś... nie wiem dokładnie co... Ale wiem jedynie, że to moja wina... To tylko i wyłącznie moja wina...
Objął moją szyję i przyciągnął mnie do piersi.
- Carlisle, obawiam się... że tracę Edwarda.
Gładził mnie delikatnie po włosach, podczas gdy wtulałam twarz w jego ramię.
- Nie, nie, nie. Na pewno nie! Edward kocha cię do szaleństwa. Nie zdołałby żyć bez ciebie, tego jestem pewien.
- Skąd ta pewność?
Zaśmiał się cicho, a jego klatka piersiowa zadrżała.
- Zaufaj mi, moje dziecko! Wiesz, że cię kocha. Teraz jeszcze musisz mi tylko uwierzyć, że co do tego nic się nie zmieniło.
Carlisle zatrzymał się przed budynkiem szkoły i pożegnał mnie słowami:
- Wkrótce odkryjesz, co go gnębi, a wtedy mu pomożesz.
Jeszcze przez moment patrzyłam za nim, gdy odjeżdżał. Potrzebowałam trochę czasu, by uporządkować myśli. Wyczułam wzrok Edwarda na plecach i nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że stoi tam oparty o ścianę. Mogłam nawet szczegółowo wyobrazić sobie wyraz jego twarzy, który zobaczyłabym, gdybym tylko do niego podeszła. Pewnie wziąłby moją torbę, może pocałował w policzek, a potem ramię w ramię skierowalibyśmy się do głównego wejścia. I ani razu nie spojrzałby mi prosto w oczy. Ale mimo to ja wpatrywałbym się w niego, doszukując się na jego czole zapisanych niewidzialnym pismem odpowiedzi na moje pytania i wystarczyłoby tylko, żebym przyglądała mu się wystarczająco długo, by je odczytać. I po co, skoro to wszystko i tak nie było warte zachodu. O wiele prościej, o wiele przyjemniej byłoby po prostu tu zostać i wcale się nie odwracać. Jednak zrobiłam to i choć wiedziałam, co się stanie, zaskoczyło mnie, jak prorocza okazała się moja wizja.
Ledwo co przebiegliśmy obok rzędu ławek, w którym David już siedział, a Edward chwycił moją rękę, w bardzo widoczny sposób chcąc pokazać, kto tu do kogo należy. Typowe męskie zaznaczanie terytorium!
Równie ostentacyjnie ja wyrwałam dłoń z jego uścisku, choć prześladowało mnie wyraźne uczucie, że to mógł być błąd. Przez cały angielski Edward rzucał mi jadowite spojrzenia, ale widziałam to tylko kątem oka – byłam zbyt zajęta podziwianiem sylwetki Davida, zaledwie trzy ławki ode mnie.
Drgnęłam dopiero na dźwięk dzwonka i jeszcze raz, kiedy Edward błyskawicznie podniósł się z krzesła. Za trzecim razem przebiegł mnie dreszcz, gdy burknął do mnie, zbyt cicho dla ludzkiego ucha:
- Nie zamierzam tego tolerować, jeśli cię dotknie... choćby niechcący!
I na szczęście ostatnim razem zadygotałam, gdy obrócił się gwałtownie i opuścił klasę.
Całkiem zapomniałam, że chciałam go przeprosić za moje zachowanie zaraz na początku lekcji. Przyszło mi to do głowy dopiero, gdy siedziałam w ławce na lekcji polityki. Ze złości niemal zaczęłam głośno wrzeszczeć i o mały włos nie poderwałam się i za nim nie pobiegłam. Tyle na temat tego, że powinnam mu pomóc. Z każdą minutą tylko pogarszałam sytuację.
Przymknęłam powieki – jedyne, czego teraz potrzebowałam, to sen. Od wielu dni nie spałam dobrze; gdybym tylko się przespała, miałabym czas na rozmyślanie. Mając czas na rozmyślanie, z pewnością wpadłabym na to, co dręczy Edwarda. Przynajmniej byłabym w stanie spokojnie z nim porozmawiać i ewentualnie wszystko wyjaśnić. Wtedy znów wszystko wróciłoby do normy! Do tego właśnie potrzebowałam jedynie kilku godzin snu. Tylko snu...
Poczułam jakiś intensywny zapach i automatycznie podniosłam głowę do góry. David uśmiechał się tak szeroko, że można było zobaczyć wszystkie jego zęby. Kiedy usiadł obok mnie, uśmiechnął się jeszcze szerzej... o ile w ogóle było to możliwe.
- Przyznaj się wreszcie!
Ściągnęłam zdziwiona brwi.
- Do czego niby mam się przyznać?
- Że za mną szalejesz!
Musiałam przełknąć i chyba zaczęłam gwałtownie mrugać, bo David uśmiechnął się triumfująco... i nawet jeszcze szerzej. Widocznie było to możliwe.
- Słucham?!
- Lara opowiedziała mi, że gapiłaś się na mnie przez cały angielski.
Zaczerwieniłam się, czego nie cierpiałam.
- Siedzisz dokładnie przed tablicą!
- A ty szukasz mojego towarzystwa.
- Ja unikam twojego towarzystwa!
- To tylko pozory. Tak naprawdę wciąż mnie wypatrujesz.
Prychnęłam pogardliwie.
- I nawet teraz patrzysz na mnie tak... - uniósł kącik ust ku górze – …z takim głodem w oczach!
Przełknęłam ciężko. Przeklęty, spostrzegawczy człowiek!
- A nie mówiłem?! - zaśmiał się.
Kiedy odzyskałam wreszcie głos, odpowiedziałam:
- Przeceniasz się, Davidzie Candor. Poza tym, mam... chłopaka.
- Już?
- Co masz na myśli?
- Jesteście w Nowym Jorku ledwie parę dni... Ale nie, żebym uważał, że czegoś ci brakuje.
- Jesteśmy razem już od dłuższego czasu.
- Znam go?
Westchnęłam. - Zauważyłeś może tego zachwycająco pięknego chłopaka, który siedzi ze mną na angielskim? To on.
- Ten, który chciał trzymać cię za rękę?
- Tak, to on.
- Ale wyglądałaś tak, jakbyś była na niego wkurzona, a on przez całą lekcję ani razu się do ciebie nie odezwał.
Wysunęłam w zastanowieniu dolną wargę. Skąd mógł o tym wiedzieć? Z jego miejsca nie był w stanie nas zobaczyć, a ani razu się nie obracał. Na pewno.
- Kazałeś nas obserwować?
- Ty też mi się przyglądasz!
- Wcale nie! Ja tylko...
- Nie ma sensu się wypierać! – Zamachał mi przed oczami palcem wskazującym. - Mam nadzieję, że nie zrozumiesz tego pytania opacznie. Wiem, że on nie jest twoim rodzonym bratem... ale czy nie jest w końcu w pewien sposób twoim bratem?
Znałam już takie hipotezy. Ludzie wciąż źle interpretują naszą sytuację rodzinną.
- Nie. Byłam z nim, zanim zostałam adoptowana przez Cullenów.
- Mogę spytać, jak do tego doszło?
Spojrzałam na niego pytająco i wstrząsnął ramionami.
- Po prostu... Poznaliśmy się w szkole i zakochaliśmy się w sobie. Jego przyszywani rodzice adoptowali mnie, żebyśmy mogli być ze sobą. - To w zasadzie nie było kłamstwem.
- I kochasz go – stwierdził.
- Oczywiście!
- To widać. Mówisz o nim w taki sposób… tak ciepło. Jakbyście byli ze sobą od zawsze... jeszcze w poprzednim życiu.
Ledwie stłumiłam chichot. Naprawdę był spostrzegawczy! - Tak, to prawda.
Uśmiechnął się przyjaźnie i nagle jego serce zaczęło szybciej bić. Mogłam usłyszeć, jak tłucze się o klatkę piersiową.
- Ale mnie lubisz bardziej niż jego!
Wybuchnęłam śmiechem. - To absurdalne!
- Wcale nie. To, jak ze mną rozmawiasz, jak na mnie patrzysz, jest o wiele intensywniejsze. Nawet nie próbuj zaprzeczać!
- Nie powinieneś nawet tak pomyśleć, Davidzie. - Szkoda, że nie mógł wiedzieć, jak poważna była moja rada.
W drodze do bufetu spotkałam Alice, która czekała na mnie na rogu. Zauważyłam, że jest zmartwiona, ale nie miałam odwagi zapytać, co ją trapi.
- Wydaje się, że teraz łatwiej ci przebywać w jego obecności.
Z pewnością mnie obserwowała, mogłam się tego spodziewać.
- Tak, jest o niebo lepiej. Bez porównania z pierwszym dniem.
- Bardzo szybko sobie z tym poradziłaś. – Powiedziała to tak dziwnym tonem, że głos uwiązł mi w gardle. Nie miałam pojęcia dlaczego.
Edward czekał już z Jasperem, Emmettem i Rosalie przy stoliku, w najdalszym kącie pomieszczania. Tak jak w Forks, ludzie unikali sąsiedztwa wampirów.
Mój mąż nadal wyglądał na zagniewanego i natychmiast wiedziałam, że podsłuchał moją rozmowę na polityce i że czytał w myślach Davida, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. I nie podobało mu się to, co usłyszał. Tyle było pewne.
Starałam się nie przesadzać z ostrożnością w moich ruchach, kiedy obok niego siadałam.
- Przynajmniej cię nie dotknął – bąknął, nie patrząc w moją stronę.
- Edwardzie, on jest najbardziej zaślepionym, zarozumiałym...
- Wcale nie chcesz tak o nim mówić – przerwał mi napięty głos Edwarda. - Jeszcze będziesz tego żałować.
Zaskoczona, uniosłam wysoko brew.
- Dlaczego? Dlaczego go bronisz?
- Bo wiem o nim więcej niż ty.
- Niby co?
- Nie sądzę, że chciałbym ci o tym mówić. David mógłby mieć mi to za złe.
- Jakby cię to interesowało!
Westchnął.
- Masz rację. Interesuje mnie jedynie, że sama będziesz na siebie zła, jeśli nie zmienisz tego, jak o nim mówisz. - Odwrócił głowę i próbował nadać swojemu głosowi spokojniejsze brzmienie, co nie bardzo mu się udało. - On jest dobrym chłopcem, Bello. Naprawdę się stara. Uczynny, ofiarny i poza tym... – westchnął jeszcze raz, tym razem ciężko i głęboko – zdaje się, że poważnie w tobie zakochany. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 12:23, 12 Kwi 2010 |
|
Taki obrót sprawy....
cóż, ja myślę że tu nie chodzi o czystą zazdrość, myślę że Edward boi się, iż David przemieniony w wampira będzie bardziej atrakcyjniejszy....
Ale dlaczego nic nie powie Belli w prost....
Szybko pochłonęłam ten rozdział i czekam na następne :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BaaaSsia
Wilkołak
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 21:05, 12 Kwi 2010 |
|
Dziękuje za rozdział.Wielkie i głębokie ukłony.Rozdział świetny.Nie spodziewałam się,że akcja może się tak potoczyć.
- Masz rację. Interesuje mnie jedynie, że sama będziesz na siebie zła, jeśli nie zmienisz tego, jak o nim mówisz. - Odwrócił głowę i próbował nadać swojemu głosowi spokojniejsze brzmienie, co nie bardzo mu się udało. - On jest dobrym chłopcem, Bello. Naprawdę się stara. Uczynny, ofiarny i poza tym... – westchnął jeszcze raz, tym razem ciężko i głęboko – zdaje się, że poważnie w tobie zakochany.
Ale,mam nadzieje,że między E i B nic się aż tak drastycznie nie popsuje:)
Temu Alice była smutna....;p
Heh valentin-ma ciekawą wizje na dalsze rozdziały.Przemieniony bardziej atrakcyjny David-he XD
Rozdział pochłonełam w pare minut.Lekko i przyjemnie.
Ogółem:O.K
Weeeeeeny,weny i czasu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 9:05, 13 Kwi 2010 |
|
Nie wiem dlaczego, ale mam takie wrażenie...
Bella po prostu rzuci się na niego, bo będzie chciała jego krwi....
i choć nie będzie to jej celem to go przemieni...
Albo inaczej, To Edek okaże się takim pie****m altruistą że przemieni go dla niej....
Mam jednak nadzieję że sprawy nie potoczą się aż tak drastycznie...
I nie rozumiem czemu Alice nie powie Belli co jest tak na prawde grane... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 15:35, 03 Sie 2010 |
|
Za betę kłaniam się w pas Dzwoneczkowi. Wielkie dzięki!
* * *
Rozdział siódmy
- Polowanie z Emmettem -
– Dajesz, Bella! Nawet się nie starasz!
– Nie mam ochoty.
– Daj spokój, nie psuj mi zabawy!
Westchnęłam.
– Ale to już ostatni raz, zrozumiałeś?
I znowu biegliśmy, okrążając cały teren w zaledwie kilka sekund; to był nasz piąty z kolei wyścig tego dnia.
– Wygrałem! – wrzasnął Emmett, przekroczywszy wyimaginowaną metę centymetry przede mną.
Musieliśmy najpierw jechać kilka godzin, by znaleźć się w tym lesie, ale tutaj przynajmniej opłacało nam się polować. W okolicy Nowego Jorku nie ma żadnego pożywienia, które odpowiadałoby naszym upodobaniom kulinarnym – cóż, może dla mnie by się coś znalazło… – chyba że wybralibyśmy się do zoo. Emmett grał mi na nerwach już podczas podróży, jednak sposób, w jaki się do mnie zwracał, gdy rozmawialiśmy, ta lekkość i beztroska odwodziły mnie od tego, by go obsztorcować. Do tych bezsensownych zawodów dałam się namówić również tylko dlatego, że jego zwycięstwa napawały go tak absurdalną, zaraźliwą radością, że sama musiałam powstrzymywać śmiech.
Zmęczona przysiadłam na skręconym pniu drzewa; znowu ogarnęło mnie nieodparte wrażenie, że sen mógłby rozwiązać wszystkie moje problemy. Emmett przyglądał mi się z przekrzywioną w bok głową, odtańczywszy w końcu swój taniec zwycięstwa. Zmarszczył nos i zacisnął wargi, przybierając nadąsany wyraz twarzy.
– Żadna dzisiaj z tobą zabawa! Mogłabyś chociaż nie siedzieć tak tutaj ze skwaszoną miną.
– Przykro mi, naprawdę, ale ostatnio mam po prostu tak dużo na głowie, że… Słuchaj, Emmett, następnym razem będę się starała bardziej, okej? – Spróbowałam uśmiechnąć się uspokajająco, chociaż mnie mój nastrój w zupełności nie przeszkadzał.
Wzdychając, usiadł obok, a pień zatrzeszczał cicho.
– Co się z wami ostatnio dzieje? Wszyscy zachowują się tak dziwnie. A w szczególności ty i Eddie – nazywał tak Edwarda tylko wtedy, gdy tego nie było w pobliżu – traktujecie się teraz w taki dziwny sposób.
Złożyłam głowę na jego potężnym barku.
– Nie zachowujemy się tak dlatego, że tego chcemy… Przynajmniej ja tego nie chcę i mam nadzieję, że on też nie… – mamrotałam, ale wiedziałam, że Emmett rozumie każde słowo. – Nie wiem, co się dzieje z Edwardem. Musiałam zrobić coś nie tak, jakoś przecież wyprowadziłam go z równowagi.
– W to akurat nie uwierzę. Edward jeszcze nigdy nie był na ciebie zły!
– Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
– Wiesz, nigdy go nie rozumiałem. Nigdy nie umiałem go zrozumieć. Przez to, że siedzi w głowach tak wielu ludzi, myśli i zachowuje się inaczej niż większość. – Przytaknęłam, obejmując ramieniem jego biceps; ledwie udało mi się to zrobić. – Na przykład wtedy, gdy cię poznał: musiał tysiąc razy upewniać się, że ty też go chcesz. Nie mogłem zrozumieć, czemu sobie po prostu ciebie nie wziął.
– Chciał mnie chronić, Emmett.
– Taa, Eddie nigdy nie pogodził się z faktem, że jest wampirem. Zaakceptował to, ale i tak tego nienawidzi… Dziwny gość! – Coś z tego, co powiedział Emmett, niespodziewanie utknęło mi bardzo silnie w pamięci, mimo że nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje.
Mężczyzna objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Jestem jego ukochaną siostrzyczką, a w takich momentach staje się to szczególnie wyraźne.
– Chodźmy w końcu na to polowanie!
Człowiek nie jest w stanie zrozumieć sposobu, w jaki polujemy. Nigdy nie pojęlibyście, jakie to uczucie, tak jak nigdy nie potrafilibyście wyobrazić sobie tej wszechogarniającej euforii, jaką wywołuje w nas zapach krwi. Nie wiecie, jak to jest, kiedy całkowicie rezygnuje się z racjonalnego myślenia i zachowania, kiedy po prostu się temu poddaje. Nigdy też nie przeżyjecie sensacji, jaką wywołuje w nas aromat świeżej, gorącej posoki ani podniecenia towarzyszącego przysłuchiwaniu się walącemu w zawrotnym tempie sercu ofiary. Nigdy nie zatopicie swoich zębów w miękkim mięsie i nie poczujecie krwi spływającej w dół waszego gardła. I wiecie co? Możecie cieszyć się ze swojej nieświadomości. Gdybyście choć w przybliżeniu mogli zrozumieć, czym jest polowanie, wiedzielibyście też, że nie ma nic lepszego ani gorszego zarazem.
Emmett przyłączył się do mnie, gdy stałam nad zimnymi resztkami deseru. Wyobraziłam sobie głębokie ślady moich ugryzień na szyi Davida.
– Co jest?
Znużona, potrząsnęłam głową.
– Gdy raz spróbuje się ludzkiej krwi, trudno przychodzi człowiekowi zadowolenie się tą zwierzęcą. To tak, jakby z jednej strony podano ci pełne, świeże, soczyście czerwone truskawki, a z drugiej położono kawałek starego tostu.
– Że też akurat musiałaś posłużyć się analogią do jedzenia. Poza tym na pewno nie pamiętasz już smaku truskawek!
– Masz rację… – Potarłam palcami skronie. – Ale wiem, że były pyszne.
– Poczekaj, aż naprawdę skosztujesz ludzkiej krwi!
Rzuciłam mu rozwścieczone spojrzenie, a następnie ze skruchą zerknęłam na martwe zwierzę u naszych stóp.
– Tęsknisz za czasami, kiedy byłaś człowiekiem?
Zdziwiło mnie to pytanie – odwróciłam się gwałtownie w stronę Emmetta. Nie byłam przyzwyczajona do takich głębokich wynurzeń ze strony mojego brata.
– Dlaczego pytasz?
– Po prostu nie bardzo mogę przypomnieć sobie cokolwiek z tych chwil, kiedy sam nim byłem. Nie wiem, czy mi tego brakuje.
– Czasem… trochę… – odpowiedziałam na jego pytanie.
– Gdybyś mogła znowu stać się człowiekiem, zdecydowałabyś się na to?
– Nie. – Nie patrzyliśmy na siebie podczas tej rozmowy. – A ty?
Emmett roześmiał się głośno, tak że wystraszone ptaki poderwały się w górę i przeleciały nad wierzchołkami drzew.
– No coś ty!
Śmiałam się razem z nim. Czułam gulę w przełyku i ucisk w sercu, a mimo to śmiałam się.
– Co byś powiedziała na jeszcze jeden wyścig?
Śmiech uwiązł mi w gardle.
– Mam lepszą propozycję: co byś powiedział na to, żebyśmy już wrócili? Mieliśmy przecież być w Nowym Jorku jeszcze przed północą. – Słysząc te słowa, Emmett znowu zrobił swoją nadąsaną minę.
– Aha, przed północą, bo księżniczka zamieni się znowu w Kopciuszka.
– A ty staniesz się na powrót zwyczajną myszą.
– A z samochodu zostanie nam tylko dynia.
Już w połowie drogi powrotnej zniecierpliwiony Emmett przejął ode mnie kierownicę – podczas gdy ja jeszcze ją trzymałam. Co takiego trudnego widzą te wampiry w tym, by przestrzegać ograniczenia prędkości?
Zdążyliśmy na czas i jeszcze przed północą parkowaliśmy na naszym szkolnym podwórku. Zmęczenie przemieniło się w ogromną, pulsującą w mojej głowie kulę, tak że brat musiał trzymać mnie za ramię, gdy wchodziliśmy do domu.
Rosalie, Jasper, Carlisle i Esme siedzieli w auli przy włączonym telewizorze. Odbiorniki plazmowe już od dawna nie były czymś nowoczesnym, zostały zastąpione przez Ecmę. Członkowie mojej rodziny wpatrywali się teraz, każdy pogrążony we własnych myślach, w dzieło najnowszej generacji: Rogmę. Ten wynalazek miał tę zaletę, że wydawało się, iż można wprost dotknąć znajdującego się po drugiej stronie ekranu Jacka Deppa, który wyglądał zresztą jak kopia swojego ojca.
Po tym jak Emmett upewnił się, że jestem w stanie ustać na własnych nogach, skierował się w stronę swojej żony.
– Jak udało się polowanie, kochani? – spytała Esme, nie odrywając wzroku od ekranu. Ja nie potrafiłam już doszukać się sensu w gorączkowo toczącej się tam akcji, moje powieki stawały się coraz cięższe.
– Bella nie była w najlepszym humorze, ale poza tym było w porządku – odpowiedział Emmett. Podejrzewałam, że pewnie nie zdołał ukryć urazy w swoim głosie, jednak jego słowa były już zbyt odległe.
– Gdzie jest Edward? I Alice? – Brzmiałam tak, jakbym miała w ustach jakąś papkę.
Carlisle przyjrzał mi się.
– Nie ma ich, ale niedługo wrócą. Powinnaś się już położyć, wyglądasz na zmęczoną, Bello.
Przytaknęłam i wymamrotałam życzenia dobrej nocy. Idąc przez marmurowy korytarz do swojej sypialni, czułam się niczym lunatyk. Chyba nawet zdołałam zdjąć z siebie ubrania, w których polowałam. Ale nie było przy mnie Edwarda, który mógłby położyć się ze mną na szerokim łóżku, a nie wyobrażałam sobie zaśnięcia bez niego u mojego boku, dlatego ociągałam się z zapadnięciem w dawno wyczekiwany sen, nie mogąc poradzić sobie bez jego obecności. Jednak czułam się już zbyt zmęczona, by zastanawiać się, czym zajmuje się właśnie razem z Alice.
Na chwilę wyrwałam się ze swojego otępienia, gdy zauważyłam, że ktoś położył się obok mnie. Namacałam w ciemności chłodne ramię i przysunęłam się bliżej niego. Dotyk jego skóry na mojej i zapach jego włosów zatrzymały mnie jeszcze na chwilę na jawie.
– Frank za twoje myśli – wyszeptał.
Uśmiechnęłam się, słysząc tę znaną linijkę, a przynajmniej wydawało mi się, że to zrobiłam.
– W Ameryce mogłabym dostać za nie tylko centa. Pewnie i tak nie są więcej warte – wymamrotałam martwym głosem.
– Dla mnie są warte majątek. Proszę.
– Poczekaj, aż zasnę, kochanie, wtedy z pewnością je usłyszysz – ledwie wypowiedziałam, mniej lub bardziej wyraźnie, te słowa, a poczułam, jak przekraczam ostatecznie granicę między jawą a snem. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
belongs_to_cullens
Wilkołak
Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 0:50, 05 Sie 2010 |
|
I ja dołączyłam dziś do grona Twoich, Waszych czytelników. Pierwszy raz spotykam się z opowiadaniem, gdzie Bella i Edward przechodzą tak trudne chwile. Jestem bardzo ciekawa, czy uda im się pokonać problemy? No i kim jest David?
Będę czytała na pewno ciąg dalszy (mam nadzieję, że będzie) i będę zostawiała komentarze pożywniejsze dla wena:)
Pozdrawiam! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 22:14, 17 Sie 2010 |
|
Za betę bardzo dziękuję Rudej, którą w tej dziedzinie mogę tylko stawiać sobie za wzór. Mam jednak to szczęście, że poza byciem świetną betą, jest również bliską mi osobą, więc wytrzymuje moje zaimkowe wybryki. Dziękuję, Mózgu.
Miłej lektury!
(Dziękuję za ostatni komentarz, mam jednak nadzieję, że Tracąc czyta więcej niż jedna osoba. Osobo, jeśli tu jesteś, odezwij się. Nawet robaki potrzebują od czasu do czasu komentarzy).
* * *
Rozdział ósmy
- Zwierciadła pozostają puste -
Nie mogłam uwierzyć, że to dopiero mój czwarty dzień w tej szkole; miniony poniedziałek wydawał się wiecznością. Siedziałam obok Edwarda w samochodzie, opierając czoło o chłodną szybę – przynajmniej powinna taka być, bo w kontakcie z moją skórą wydawała się ciepła.
Sen nie rozwiązał jednak żadnego z moich problemów, wręcz przeciwnie, doszło do nich jeszcze kilka innych. Byłam pewna, że śniłam o Davidzie, nawet jeśli nie mogłam sobie tego przypomnieć – wystarczyło spojrzenie Edwarda, które ujrzałam po przebudzeniu. Siedział w fotelu w kącie naszego pokoju z wyrzutem malującym się na twarzy. Także teraz robił wszystko, by mnie nie dotknąć, choćby przypadkiem.
O wiele za późno przyszły mi do głowy słowa, które powinnam była powiedzieć już wtedy, w nocy, kiedy zapytał, o czym myślę. O tobie. A o czym innym mogłabym myśleć? Ale czułam się wtedy taka wyczerpana… chociaż to żadna wymówka.
– Bello?
Obróciłam się w jego kierunku tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. Przeklęty guz.
– Tak?
Z uwagą przyglądał się ulicy i samochodom jadącym przed nami. Z jednej strony byłam za to wdzięczna, z drugiej jednak kompletnie mi się to nie podobało. Wyraz twarzy miał łagodniejszy niż wcześniej tego dnia, zmarszczki na jego czole nie wydawały się już tak głębokie, a on sam sprawiał wrażenie mniej spiętego. A mimo to wciąż wyglądał na wściekłego.
Zdołał nawet zapanować nad głosem, gdy mówił:
– Wiem, że to trudne… Ja jestem trudny. Przykro mi z tego powodu. To naprawdę idiotyczne, ale po prostu nie daję sobie z tym rady. Proszę cię tylko o to, byś dała mi jeszcze trochę czasu, a ja… pokonam to.
– Gdybyś powiedział mi, w czym tkwi problem, może potrafiłabym ci pomóc.
– Wybacz, skarbie, ale naprawdę jesteś ostatnią osobą, która byłaby w stanie mi pomóc. – Znowu zacisnął wargi w wąską linię. Wiedział, że powiedział za dużo.
– W takim razie to przeze mnie – wymamrotałam.
– Co masz na myśli?
– To nie tak, że nie wiedziałam, czyja to wina, ale powiedziałeś, że nie będziesz się na mnie wściekał.
– Nie wściekam się na ciebie.
Przed nami wyrósł budynek szkoły.
– W takim razie nie rozumiem.
– Jestem wściekły na siebie, Bello! – Jakby dla podkreślenia swoich słów docisnął pedał gazu, tak że ostatnie trzysta metrów do szkoły niemal przelecieliśmy.
Ledwo co się zatrzymaliśmy, Edward już wysiadał elegancko z samochodu. Uparcie tkwiłam na swoim miejscu, czekając, aż otworzy mi drzwiczki. Dalej kierowana swoim uporem, chwyciłam jego dłoń, mimo że jej nie zaoferował. Nawet nie zmienił wyrazu twarzy.
– Wiesz, co najbardziej mnie denerwuje? – zapytałam, gdy szliśmy przez korytarz szkolny. Zrobiłam to tak cicho, że żaden inny uczeń nie mógł tego usłyszeć. Nie doczekałam się odpowiedzi ze strony Edwarda, więc kontynuowałam: – Najgorsze jest to, że wciąż jesteś tak samo piękny jak zawsze, nawet gdy omal nie wybuchniesz ze złości. Nawet gdy się ode mnie odwracasz, ja pragnę cię jeszcze bardziej niż zwykle! Dlatego nie potrafię się na ciebie złościć.
Spojrzałam na niego, lecz Edward wciąż patrzył przed siebie. Widocznie pan Cullen również postanowił pobawić się w nieustępliwego. Przynajmniej na to wskazywał wyraz jego twarzy: dokładnie taki sam jak kilka minut temu. Wyglądał jak kamienny posąg.
– Aha – to jedyny komentarz, jaki otrzymałam.
Puściłam jego dłoń; nie miałam już siły. Skoro wszystko było takie idiotyczne, jak to określił, nie powinnam dłużej zawracać sobie głowy. I tak już za bardzo się zaangażowałam, za bardzo poszłam mu na rękę – w przeciwieństwie do niego. Bo facet idący obok mnie nie dawał z siebie dosłownie nic, jedynie pogarszał swoje zachowanie. Koniec z tym!
Jednak już w sekundę później moje postanowienie zostało zduszone w zarodku; minęła nas ta blondynka, którą David nazywał Larą. Jej oczy ciskały błyskawice.
Edward wciągnął gwałtownie powietrze.
Tylko nie to!
– Ta dziewczyna nie ma żadnych powodów do zazdrości! – wyrzuciłam z siebie gorączkowo. Nie chciałam jeszcze bardziej pogarszać naszej sytuacji. Cholera! Mogłam nawet dać z siebie jeszcze więcej, byle tylko do tego nie dopuścić.
Nie patrzył na mnie; spoglądał na oddalającą się dziewczynę, przysłuchując się jej myślom.
– Nie lubi cię – stwierdził cicho.
– Lepiej dla niej, że mnie nie lubi.
Edward nie dodał już nic więcej. Ja też nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć.
Bardzo starałam się, by nie spojrzeć na Davida, gdy mijaliśmy go, kierując się w stronę naszej ławki. I tak w moich oczach wyglądał inaczej niż w rzeczywistości.
Lekcja zdawała się ciągnąć całymi godzinami, tak że dzwonek na przerwę wydał mi się wybawieniem.
Edward podniósł się z gracją ze swojego miejsca.
– Alice zabierze cię później na lunch.
Przytaknęłam. Chłopak zawahał się przez moment, a w końcu pochylił się, składając na moim czole delikatny pocałunek. Przymknęłam oczy i wyszeptałam: Dziękuję, gdy się ode mnie odsunął.
– Do zobaczenia – odpowiedział mi cicho i wyszedł z klasy.
Naprawdę nie chciałam iść na lekcję polityki, nie miałam jednak innego wyjścia. Gdyby była taka możliwość, zaszyłabym się w aucie Edwarda i przespała ten czas, zwinięta na tylnim siedzeniu. Nienawidziłam tej lekcji, naprawdę. Tak samo jak nienawidziłam faktu, że nie potrafię dojść do ładu z własnymi uczuciami.
W klasie przysiadł się do mnie David. Wolałam na niego nie patrzeć, dlatego też skupiłam swoją uwagę na trzymanej przez niego książce – Drakuli Brama Stokera; widząc ten tytuł, z trudem powstrzymałam śmiech. Że też musiał wybrać akurat tę pozycję!
– Dzień dobry, Bello! – wyszeptał, a ja automatycznie spojrzałam na niego, w tej samej chwili przeklinając się za to.
W rzeczywistości wyglądał inaczej niż w moich wizjach. Pełen podziwu wzrok, którym, jak mi się wydawało i jak chciałam wierzyć, to on obdarzył mnie przy naszym pierwszym spotkaniu, spoczywał teraz na jego twarzy. Uśmiechał się.
– Wiesz, jesteś piękna jak słońce.
Momentalnie się skrzywiłam.
– Czy ty w ogóle widziałeś kiedykolwiek prawdziwe słońce?
Ciężka, gęsta warstwa chmur już od kilkudziesięciu lat przykrywała niebo nad Nowym Jorkiem i innymi dużymi miastami i zdawała zbliżać się do nas z każdym dniem, stając się coraz bardziej niebezpieczna. Jej kolor zyskał nawet nową nazwę: humo. Oczywiście nie da się go opisać (jak opisuje się kolory?), ale chyba najlepiej będzie porównać go do barwy płuc człowieka, któremu grozi uduszenie się dymem papierosowym. Tak, ludzkość zdołała stworzyć nowy kolor. Ale większość dzieci to inne barwy uważa sztuczne. Stwierdzenie, że niebo jest niebieskie, wywołuje już tylko śmiech – błękit nie należy według nich do odcieni, które występują w przyrodzie naturalnie (czy chociaż w tym, co z owej przyrody pozostało).
Naukowcy zakładają, że do tego, by przeżywać pełnię doznań, człowiek potrzebuje obecności słońca – nieważne, czy prawdziwego, czy sztucznego. W efekcie w centrum Nowego Jorku, Tokio, Brasilii, Kapsztadu, Moskwy, Sydney, Frankfurtu, Mediolanu i innych miast znaleźć można ogromne monitory, które przez cały czas wyświetlają zdjęcia satelitarne słońca. Ten widok uspokaja ludzi, nawet jeśli nikt nie wie, czy ono faktycznie jeszcze gdzieś tam istnieje. Bariera chmur o barwie humo skutecznie uniemożliwia dowiedzenie się tego.
Ale ja wiem, że słońce wciąż świeci. Jeśli się bardzo skoncentruję, potrafię rozpoznać jego delikatne migotanie przebijające się przez warstwę smogu. To pocieszające, wiedzieć, że ono nadal tam jest, nawet jeśli muszę się przed nim ukrywać.
– Nie… nigdy – mówiąc to, David ściągnął brwi, co przydało jego twarzy zamyślony wyraz. – Ale wiem, że musi być piękne. Musi!
Odwróciłam od niego wzrok i skinęłam w kierunku książki.
– Interesujesz się wampirami?
Chłopak przechylił w bok głowę i roześmiał się.
– Nie próbuj zmieniać tematu.
Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć. Nauczyciel w spokoju porządkował papiery na swoim biurku. David sięgnął po książkę i przebiegł palcami po literach wytłoczonych na tylniej okładce.
– Tak, interesuję się wampirami. Uważam je za fascynujące. A ty?
– Powiedzmy.
– Czytałaś to?
Potrząsnęłam głową w geście zaprzeczenia; zawsze unikałam literatury wampirycznej.
– Jest też taki wiersz, napisał go Heiner Müller. Nosi tytuł Wampir. Przyciągnął moją uwagę. Znasz go?
Kolejne potrząśnięcie głową.
Zamiast murów
otaczają mnie lustra.
Szukam wzrokiem swojej twarzy,
lecz zwierciadła pozostają puste.*
Jego głos był płynny niczym miód. Zmarszczyłam nos.
– Ładne.
Zachichotał.
– Nie podobało ci się. Ale to był tylko fragment.
– Wierzysz w to? Wierzysz, że wampiry istnieją, że nie odbijają się w lustrach i śpią w trumnach, i potrafią zamieniać się w nietoperze? Plus te wszystkie bzdury z czosnkiem? – Mój głos drżał na tyle lekko, że na pewno nie był w stanie tego zauważyć.
– Nie, oczywiście, że nie – wyszczerzył się. Odetchnęłam cicho. – Ale piją krew!
*Niestety nie dysponowałam żadnym tłumaczeniem poza własnym, przepraszam więc z góry za ewentualne nieścisłości. (przyp.tłum.) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Śro 18:58, 08 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Śro 0:03, 18 Sie 2010 |
|
A więc szok!!!
Wielkie dzięki za tłumaczenie tego ff. Świetna robota, czyta się to tak lekko, chociaż tematyka na to nie wskazuje. Co do wiersza, świetnie przełożony fragment. Natknęłam się kiedyś na niego i chociaż musiam zajrzeć kilka razy do słownika, aby zrozumieć, to muszę przyznać, że rozpowszechniony w języku Polskim zrobiłby furorę.
Co do Edka, ja wciąż nie rozumiem co on taki sfrustrowany chodzi i jeszcze spiskuje z Alice...
A Bella? cóż, Bella kocha go i chce mu pomóc a nie może ale też się w sobie zamyka, ja na jej miejscu palnęłabym go tak mocno jak go kocham i powiedziała żeby przestał być takim pieprzonym altruistą i powiedział co jest nie tak, bo ona go kocha i chce mu pomóc żeby się nie męczył. Ona nie wie co i jak i sama się zamartwia że to przez nią i tak koło się zamyka a Edek na własne życzenie rujnuje sobie małżeństwo!!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
belongs_to_cullens
Wilkołak
Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 23:54, 16 Wrz 2010 |
|
A więc David wierzy w wampiry?:) ciekawa jestem, jak autorka rozegra sytuację, gdy dowie się, że nie mylił się w swej wierze.
Zachowanie Edwarda jest dla mnie niezrozumiałe - jasne, sytuacja przypomina jego początek znajomości z Bellą, ale w końcu powinien choć trochę jej ufać. Ten Edward tu ma wszystkie najbardziej denerwujące cechy "edwardowe" - szuka sobie sam problemów, zamartwia się, cierpi - zamiast po prostu porozmawiać... grrrr.. faceci..... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 14:58, 12 Gru 2010 |
|
Wczoraj przełożyłam osiem stron (dwa rozdziały tekstu), do końca zaś pozostało mi do przetłumaczenia jeszcze tylko dwanaście stron (w przekładzie wyjdzie mniej, bo autorka robi sporo spacji), czyli trzy ostatnie rozdziały z epilogiem. Gdy tylko skończę wszystko tłumaczyć, oddam to do zbetowania i będę mogła wrzucać, rozdział po rozdziale.
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze czyta to opowiadanie! Osobiście uważam, że jest świetne i jest mi przykro, że ma tylko dwie czytelniczki (choć oczywiście bardzo cieszę się, że tu jesteście, dziewczyny), zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to moja wina. Bardzo rozwlekam czas, w jakim dodaję kolejne części, a w ten sposób wykrusza się cierpliwość czytelników. Wielka szkoda. Mimo to mam nadzieję, że ktoś pozostanie ze mną do końca.
Pozdrawiam i do rychłego przeczytania!
PS Jeśli jest tu ktoś jeszcze, kto czyta Tracąc niewinność, bardzo proszę, niech da znać... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 15:00, 12 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 16:28, 12 Gru 2010 |
|
Ja pozostanie!!!! I nie mogę się doczekać i bardzo się cieszę że nie porzuciłaś tego ff-u |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
PuFFatek
Nowonarodzony
Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Olsztyn
|
Wysłany:
Nie 16:32, 12 Gru 2010 |
|
Drogi Robaczku.
Ja też śledzę Twoje opowiadanie już od dawna. Jestem nim zachwycona. Przepraszam, że nic nie pisałam, ale nie potrafię pisać komentarzy.( To mój pierwszy komentarz jaki napisałam na tym forum)
Pozdrawiam PuFFatek |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 22:47, 12 Gru 2010 |
|
ja tez czytam ten ff choc rzeczywiscie rzadko sa rozdzialy :) Czasem fani czytaja ale po prostu nie komentuja bo do komentarzy tez trzeba miec wene :P Ciesze sie ze pojawi sie rozdzial i bardzo chetnie go przeczytam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 18:14, 31 Gru 2010 |
|
Miałam wprawdzie wrzucać rozdział po rozdziale, postanowiłam jednak opublikować wszystko jednocześnie, tym samym kończąc moją przygodę z Otchłanią i Tracąc niewinność jeszcze w roku 2010.
Bardzo dziękuję wszystkim tym, którzy wytrwali ze mną do końca opowiadania, ale także tym, którzy po drodze się wykruszyli, ponieważ wiem, że ich nieobecność jest częściowo moją winą. Bardzo nierozważnie (cóż, powiedzmy sobie szczerze, głupio) jest publikować tak krótki tekst w tak skandalicznie długich odstępach czasu.
Dziękuję wszystkim osobom, z którymi miałam okazję współpracować przy okazji betowania tego tekstu. Pośród nich nie mogłabym zapomnieć o iskrze, z którą przez jakiś czas kontynuowałyśmy jeszcze naszą współpracę. Bardzo, bardzo dziękuję oczywiście Rudej za wszystkie zbetowane rozdziały oraz za czas i cierpliwość, jaką im poświęciła.
Na koniec dziękuję także anji, bo choć nasza współpraca przy tłumaczeniu nie trwała długo, jestem jej za nią naprawdę wdzięczna.
Z życzeniami jak najszczęśliwszego nowego roku pozostawiam Wam ostatnich pięć rozdziałów oraz epilog. Miłej lektury! Nie zapomnijcie o komentarzach (sic!).
Do przeczytania przy innej okazji –
robak
* * *
Wszystkie poniższe części zostały zbetowane przez Rudą. Dziękuję stokrotnie!
* * *
Rozdział dziewiąty
- Bez tchu -
Z każdą nadchodzącą chwilą oddychałam coraz ciężej, zupełnie nad tym nie panując; płuca niezależnie ode mnie pracowały na najwyższych obrotach.
Jak mogłam się spodziewać, ta zmiana nie umknęła uwadze Davida – musiałby być zresztą zupełnie głuchy i ślepy, żeby niczego nie zauważyć. Kątem oka dostrzegłam, jak jego twarz wykrzywia przerażenie: źrenice rozszerzyły się w szoku, co zmusiło mnie do natychmiastowego wstrzymania przyspieszonego do tej pory oddechu. Minęło kolejnych kilka sekund, a upuściłam trzymaną książkę, gdy chłopak chwycił mnie za ramię i gwałtownie potrząsnął.
W reakcji na dotyk Davida płuca znowu wypełniły się powietrzem, tyle że oddychałam jeszcze łapczywiej niż przed minutą. Następny błąd! Nie potrzebowałam wiele czasu, by głowa niemal eksplodowała mi od sensacji, jaką wywoływał jego zapach.
– Bello! – wykrzyknął. – Wszystko w porządku? Wyglądasz okropnie! Bella, co się dzieje?
Usłyszawszy tę uwagę, ściągnęłam w rozdrażnieniu brwi, choć nadal nie przestawałam hiperwentylować. Niewątpliwie nawet w tym momencie wyglądałam lepiej i zdrowiej niż jakakolwiek inna osoba w tej klasie, szkole czy cholernym pozbawionym słońca mieście. Ci poszarzali, słabi ludzie!
David nie dał mi jednak szansy na odpowiedź. Zamiast tego wstał i z paniką w głosie zawołał nauczyciela, dziko gestykulując w moim kierunku.
– Proszę pana, muszę natychmiast zaprowadzić Bellę do pielęgniarki! Coś jest z nią nie tak. – Od razu potrząsnęłam głową w geście zaprzeczenia, lecz zostałam zignorowana.
Gdyby tylko wiedzieli, że w ogóle nie muszę oddychać! Chciałam przestać udawać, skończyć odgrywać całą tę szopkę, ale mój organizm zachowywał się jak zdalnie sterowany.
Tego wszystkiego było stanowczo za dużo: kiedy już uwolniłam się od uzależnienia od krwi, pragnienie znów powróciło. Do tego dochodziła zmiana w zachowaniu Edwarda. I przeklęte uczucia Davida Candora, a także jego niebezpiecznie duża wiedza na temat istot fantastycznych, z których jedna siedziała właśnie obok niego. To wszystko razem wzięte uznałam później za powód mojej przesadzonej reakcji.
Ponad ramieniem Davida zauważyłam Larę. Nigdy wcześniej nie widziałam tyle nienawiści i wstrętu na tak ślicznej twarzyczce. W innych okolicznościach – gdybym nie ja była obiektem oczywistej pogardy dziewczyny – to nowe spostrzeżenie z pewnością wydałoby mi się interesujące.
David sięgnął po moją dłoń i zamknął ją w gorącym i nieco spoconym uścisku. Ludziom o wiele łatwiej przychodzi dotykanie mnie niż innych wampirów. Nie wydaję się aż tak… inna. Mam bardziej ludzką naturę i ciepłe ciało. Po dotknięciu mojej dłoni nikt nie cofnie się przerażony – nie ma ku temu powodów, przynajmniej żadnych oczywistych. W rzeczywistości jednak mogłabym znaleźć szereg argumentów, dla których powinno się trzymać ode mnie z daleka. Jestem niebezpieczna, nawet jeśli na taką nie wyglądam – nawet jeśli niczego nie pragnę tak bardzo jak tego, by było inaczej. Gdzieś w podświadomości każdy z nich doskonale wie, z kim ma do czynienia – i choćbym sprawiała wrażenie miłej osoby, stanowię dla ludzi zagrożenie. Najczęściej jednak starają się o tym nie pamiętać, spychając tę wiedzę w najgłębsze zakamarki umysłów.
W tamtym momencie byłam szczególnie groźna – jak granat ręczny, który jakiś kompletny idiota odbezpieczył. David ścisnął moją rękę, a drugą dłonią otoczył ostrożnie talię. W ten sposób dociągnął mnie prędko do drzwi, za którymi momentalnie przestałam nad sobą panować.
Nie potrafiłam powstrzymać pożądliwości, z jaką wciągałam do płuc przesycone jego zapachem powietrze. W każdej chwili mogłam eksplodować.
Wystarczyło pół minuty, by okazało się, że ten granat jednak nie wybuchnie – na względnie świeżym powietrzu, które wnikało do korytarza przez otwarte okno, wszystko stało się nieco łatwiejsze do zniesienia. Znowu przejęłam kontrolę nad swoim oddechem, z uwagą wyregulowałam pracę płuc; zmusiłam się do tego, by się uspokoić.
– Posiedzę sobie tutaj przez chwilę, dobrze? – sapnęłam, opadłszy na podłogę w jednym z cichych bocznych korytarzy. Podciągnęłam kolana i ukryłam między nimi głowę.
– Czujesz się już trochę lepiej? – zapytał chłopak, zmartwiony.
Nie poruszyłam się, marząc o tym, by stał choć kilka metrów dalej.
– Trochę.
Śmiały, nierozsądny i pozornie we mnie zakochany – David położył dłonie po obu stronach mojej głowy i podciągnął ją, tak bym na niego spojrzała.
Mogłabym się obronić. Z pewnością nie był w stanie zmusić mnie do zrobienia czegoś, czego bym nie chciała. Gdyby jednak jego dotyk stał się niestosowny, mogłabym powoli i boleśnie połamać mu palce, które aktualnie spoczywały na moich policzkach. Mogłabym zrobić coś o wiele gorszego; było tyle możliwości…
Nie doświadczył żadnej z nich.
Mimo że nadal wyglądał na zaniepokojonego, uśmiechnął się.
– Też mi się tak wydaje. – Kciukiem gładził moje kości policzkowe. – Błagam, nie strasz mnie tak więcej!
Skradziona krew napłynęła mi do twarzy. Wprost słyszałam, jak szumi w nieczynnych już żyłach i tętnicach, jak wędruje dalej, łaskocząc mnie w gardle. Przytaknęłam bez słowa.
Uśmiech bruneta stopniowo łagodniał. Fałszywie zinterpretował to, jak zareagowałam na jego dotyk i zaczął przybliżać swoją twarz w kierunku mojej. Nie cofnęłam się.
Nie byłam w stanie. W odpowiedzi na postępowanie Davida zamarłam w bezruchu, czułam jedynie drżenie lewej dłoni. Wiedziałam, że ta sytuacja nie prowadzi do niczego dobrego.
Gdy dzieliły nas już tylko milimetry, chłopak zatrzymał się i po raz pierwszy spojrzał na mnie z wahaniem w oczach.
– Chcesz tego, prawda? Chcesz, ale wszystkie twoje zmysły cię przed tym powstrzymują… Nie jest tak? – pytałam wypranym z emocji głosem, pozwalając, by zabrzmiało to jak nieistotna, wtrącona mimochodem uwaga, chociaż wewnątrz cała płonęłam. Teraz czułam łaskotanie nie tylko w gardle, ale i w żołądku. Widziałam, jak jego oczy stają się coraz większe.
– Dlaczego tak się dzieje? – wyszeptał, chuchając w moją twarz ciepłym oddechem. Zaczęło kręcić mi się w głowie.
– Instynkt samozachowawczy. To naturalnie zachowanie. Jakby to powiedzieć, Davidzie… Stanowię dla ciebie zagrożenie. – Mówienie przychodziło mi z dużym trudem.
– Co masz na myśli?
Kosztowało mnie to sporo wysiłku, jednak odwróciłam twarz, tak że nie znajdowała się dłużej w jego zasięgu. Teraz uporczywie wpatrywałam się w unoszące się nad ziemią tumany kurzu.
– Przecież powiedziałam ci wcześniej, że mam chłopaka! – wyrzuciłam z siebie, ignorując postawione przez niego pytanie.
Niespodziewanie uświadomiłam sobie, przerażona, że Edward bez przeszkód może czytać myśli Davida. Jak niby miałby nie zauważyć, że chłopak próbował pocałować mnie, jego żonę? To raczej niemożliwe… Gdy tylko dotarło do mnie, jak wściekły by był, jeśli dowiedziałby się o czymś takim, mój oddech na powrót stał się przyspieszony, jednak prędko nad tym zapanowałam.
Towarzyszący mi brunet oparł się o ścianę naprzeciwko. Nie patrzył na mnie.
– Wiem… Ale nie jestem w stanie zmienić swoich uczuć. – Palcem wskazującym kreślił kółka w wirującym w powietrzu pyle. – Powinienem cię za to przeprosić?
Przygryzłam dolną wargę i potrząsnęłam głową.
– Zresztą – dodał – i tak bym tego nie zrobił.
Nic na to nie odparłam, mimo że gotową odpowiedź miałam na końcu języka. Byłaby jednak o wiele za ostra; nie mogłabym powiedzieć mu w tej chwili nic miłego.
– Bello?
Automatycznie podniosłam głowę, chociaż wiedziałam, że to zły pomysł. Wpatrywał się we mnie łagodnym spojrzeniem, a ja przeczuwałam najgorsze.
– Bello, tak bardzo różnisz się od dziewczyn, które do tej pory znałem. Wiem, że przysparzam ci kłopotów i przykro mi z tego powodu. Twój chłopak – ostatnie słowo niemal wypluł – daje mi to wyraźnie do zrozumienia za każdym razem, gdy go widzę. Nienawidzi mnie – w tym momencie uśmiechnął się nieznacznie – prawdę mówiąc, z wzajemnością. Ale to nieważne, ponieważ nie chcę sprawić, by twoje życie stało się jeszcze trudniejsze, niż z pewnością jest.
To, co powiedział, w zasadzie przerosło moje obawy; jego słowa przepełniała… pasja. Przy wzmiance, że Edward nie kryje się ze swoją niechęcią, przyszło mi na myśl coś innego.
– Wiedziałeś o tym, że Lara jest w tobie zakochana? – Po raz kolejny świadomie pominęłam jego wyjaśnienia, a sądząc po wyrazie twarzy, jaki przybrał, jemu także to nie umknęło. Aż dziwne, że jeszcze się na mnie nie obraził.
– Wiedziałem – odpowiedział lakonicznie. Teraz ze skupieniem rysował na podłodze spirale.
– Davidzie – zaczęłam z wahaniem. Oglądanie go w takim stanie sprawiało mi niemałą przykrość; nigdy nie chciałam go skrzywdzić. Wszystko przebiegałoby o wiele prościej, gdyby nie jego upór.
– Nie chcę jej – zaprotestował, jeszcze zanim miałam szansę uformować swoje myśli w słowa.
– Wiem o tym.
Opierając się o ścianę, opuścił głowę i wbił wzrok w ziemię.
– Davidzie – podjęłam cicho raz jeszcze – kocham Edwarda. Bardzo. Może brzmi to kiczowato, ale uczucie, które nas łączy, jest niezniszczalne. Pochlebiasz mi, ale…
– …ale nie chcę ci robić złudnej nadziei – dokończył za mnie. – Znam te słowa na pamięć!
Zatem nie myliłam się, przypuszczając, że jest bożyszczem nastolatek.
Obserwowałam go przez chwilę. Bez wątpienia popełniłam ogromny błąd, ponieważ ten widok skłonił mnie do wyjawienia prawdy:
– Lubię cię, David. Lubię cię bardziej, niż powinnam dla dobra nas obojga.
Uniósł w górę prawy kącik ust.
– Wiem.
Roześmiałam się.
– Jesteś taki pewny siebie czy po prostu arogancki?
W tym momencie zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji i początek przerwy. David wstał, chwycił moją dłoń, jak gdyby był to najnaturalniejszy gest na świecie, i postawił mnie na obie nogi.
– Ani to, ani to. Jestem realistą. Wiesz, minęło trochę czasu, zanim w końcu mi się do tego przyznałaś! – Wziął mnie pod ramię i skierował w stronę załomu korytarza, gdzie natknęliśmy się na Alice. Jej oczy były ogromne i intensywnie czarne. Chłopak instynktownie się zatrzymał; nawet ja nie zdobyłam się na kolejny krok.
Alice bez słowa podała mi torbę, którą zostawiłam w klasie. Ostrożnie uwolniłam się z uścisku Davida i chwyciłam ją.
– Dziękuję – wymamrotałam.
Wampirzyca nie patrzyła na mnie – zamiast tego rzuciła Davidowi niebezpieczne spojrzenie. Zrozumiał je, reagując prawidłowo, chociaż równie dobrze mógł to być po prostu strach.
– Pójdę po moje rzeczy. Zobaczymy się później na lekcji, Bello – rzucił jeszcze, po czym prędko się oddalił, odprowadzany wzrokiem mojej siostry. Raptem dziewczyna obróciła się na pięcie i odeszła. Pospieszyłam za nią.
– Musiałaś to zrobić? – syknęła niemal bezgłośnie, gdy ją dogoniłam. – Wszystko się jeszcze bardziej pogorszyło! Edward gotuje się ze złości!
– Nie ma ku temu powodów.
– Ależ owszem, ma! – Jeszcze nigdy nie zwracała się do mnie w ten sposób. Nigdy się tak na mnie nie wściekała. – Coś się stanie! Jeszcze tego nie widzę, ale jestem pewna.
Wstrzymując oddech, rozejrzałam się dookoła. Uczniowie wymijali nas, gdy przechodziłyśmy przez wąski korytarz. Postawa i wyraz twarzy Alice stanowiły wystarczająco jasne ostrzeżenie. Jej niewielki wzrost i drobna postura nie mogły dłużej ukryć zagrożenia, jakim była.
– Wiesz, co dzieje się z Edwardem. Powiedz mi! – błagałam na bezdechu.
– To nic nie zmieni, jeśli ci to powiem. Sam musi ci wszystko wyjaśnić.
Wypuściłam ze świstem powietrze.
Dyskutowanie z Alice jest bezcelowe; nigdy nie można jej do niczego przekonać. Niewątpliwie wiąże się to z jej talentem i konsekwencjami, jakie za sobą niesie. Kształtuje swoje opinie na podstawie przyszłości wysnutej z wizji, a dla zwykłych, „niewidzących” zjadaczy chleba, takich jak ja, jej poglądy wydają się całkowicie niezrozumiałe. Ona po prostu kocha swój dar.
– Gdzie on jest? – zapytałam, zamiast podejmować ten temat.
– Czeka na ciebie za szkołą.
Zatrzymałam się. Postąpiwszy kilka kroków naprzód, Alice poszła za moim przykładem.
– Przepraszam. Naprawię to wszystko. – I taki miałam zamiar. Najwyższa pora!
– Powinnaś. Dla własnego dobra. – Wzięła głęboki wdech i wywołane rozdrażnieniem zmarszczki znikły z jej czoła, a w oczach ponownie pojawiły się złote refleksy. – To nie tylko twoja wina, Bello. Edward zawinił znacznie bardziej. Jednak to, co dzisiaj zrobiłaś, prawdopodobnie skierowało całą sytuację na najgorsze tory z możliwych.
Spłoszyłam się na taki dobór słów; mogła zobaczyć to w mojej twarzy.
– Prawdopodobnie – podkreśliła. W jej głosie nadal przebrzmiewało zdenerwowanie, jednak nie słyszałam już gniewu. Moja siostra nie potrafiła po prostu znieść, jeśli nie miała pewności co do jakichś przyszłych wydarzeń.
Co miałam na to odpowiedzieć? Jej słowa wcale mnie nie uspokoiły, jednak przytaknęłam, udając dzielną – ale tak naprawdę było już za późno, by grać odważną. Do tej pory wydarzyło się tyle rzeczy, na które nie miałam większego wpływu. Wiedziałam, że nie muszę obawiać się niczego ze strony Edwarda… ale wciąż pozostawało wiele spraw, które mnie przerażały. Bałam się podjętych przez niego decyzji. Mimo to musiałam w końcu się ze wszystkim zmierzyć i zakończyć to. Naprawdę chciałam, by ten rozdział się za nami zamknął!
Rozdział dziesiąty
- Wyznania -
Opuszczając budynek szkoły, szłam jak na ścięcie. Przy każdym stawianym kroku wmawiałam sobie, że to efekt zmęczenia wywołanego zdenerwowaniem i moją przesadzoną reakcją sprzed kilku minut. Być może w przypadku człowieka taka diagnoza by się sprawdziła… Powoli pokonałam przestrzeń, jaka dzieliła mnie od miejsca przebywania Edwarda.
Uczniowie stali w niewielkich grupkach liczących jedną lub dziesięć osób. To znany schemat – w liceum masz albo wielu przyjaciół, albo nie masz żadnych.
Ogarnęło mnie zupełnie obce uczucie. Trudno mi je określić, ale wiąże się z nim wiele skojarzeń: nierówna i gładka powierzchnia, skóra i piasek. Nic miało to oczywiście większego sensu, mimo to wydawało mi się dość logiczne. Tak jak logiczny wydaje się sen, w którym każdy mówi w twoim języku, nawet jeśli jesteś pewien, że w śnionej rzeczywistości znajdujesz się w innym kraju. O ile myśl o owej gładkiej powierzchni odprężała mnie, o tyle choćby dopuszczenie do siebie wyobrażenia nierówności sprawiało, że robiło mi się słabo. Lepiej nie potrafię opisać tego uczucia, którego nie doświadczyłam zresztą już nigdy więcej.
W tamtym momencie żałowałam, że nie ma przy mnie Jaspera z jego empatycznymi umiejętnościami.
Znalazłam Edwarda czekającego w sporej odległości od budynku szkoły. Opierał się o wysokie ogrodzenie z siatki drucianej i gdy na niego patrzyłam, sprawiał wrażenie dość spokojnego.
Był rozluźniony, ręce trzymał schowane w kieszeniach dżinsów. Włosy powiewały mu lekko na wietrze. Cała postura dawała świadectwo jego opanowania. Nie stał jednak nieruchomo jak posąg, poruszał się: czubkiem buta podrzucał mały kamyk. Zdawało się, że zrezygnował ze swojego nawyku pozostawiania w bezruchu w reakcji na stres, przez co można było pomyśleć, że zaistniała sytuacja układa się dla niego pomyślnie.
Czy Alice nie wspomniała przypadkiem, że gotuje się ze złości? Nie powinien więc właśnie teraz zrzucić z siebie tak długo wypracowywanej maski samokontroli?
Ostatnie metry, jakie nas dzieliły, pokonałam bardzo ostrożnie. Wiedziałam, że sama jestem jak odbezpieczony granat – ale czy i on nie był tykającą bombą?
Gdy w końcu znalazłam się w bezpośredniej bliskości Edwarda, zakończył zabawę kamieniem i podniósł na mnie wzrok. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
– Edward? – wychrypiałam.
– Tak? – Mówił o wiele za spokojnie.
– Kocham cię! – wyznałam, próbując nadać głosowi tyle miłości, ile tylko mogłam w sobie odnaleźć. Moje uczucie dla niego było, jest i zawsze będzie prawdziwe, ale w tamtym momencie nie potrafiłam wystarczająco wyraźnie tego oddać.
– Wiem – odparł cicho. Przejechał dłonią przez rudo mieniącą się czuprynę. – Ja też cię kocham.
Zastanawiałam się jeszcze, czy naprawdę tak myślał czy jednak mnie okłamywał, na co zresztą zasługiwałam. Gwałtownie oderwał się od ogrodzenia i znalazł się znacznie bliżej niż chwilę wcześniej.
To, że instynktownie się cofnęłam, leżało w ludzkiej części mojej natury; zrobiłam tylko malutki kroczek. To, że on natychmiast to zauważył, leżało w jego nie-ludzkiej naturze.
– Boisz się mnie teraz? – zapytał, tak jakby mnie wabił. Jakbym była jego ofiarą. Jakby miał zamiar coś mi zrobić, ale nie chciał, żebym o tym wiedziała.
– Tak – pisnęłam.
W przeszłości Edward nie potrafił znieść myśli o tym, że mógłby mnie przerażać. Miałam nadzieję, że nadal tak jest.
Teraz tylko westchnął i cofnął się.
– Żałuję, że nie bałaś się mnie znacznie wcześniej.
– Słucham? – wydusiłam.
– W takim wypadku wszystko potoczyłoby się dla ciebie o wiele lepiej.
Ramiona, które przed momentem w obronnym geście zaplotłam na piersi, opadły bezwładnie na boki. Postąpiłam kilka chwiejnych kroków w kierunku męża.
Znałam na pamięć każdy fragment jego twarzy, zawsze potrafiłam odszyfrować malujące się na niej emocje. W tamtej chwili pozostawały dla mnie jednak zagadką. Ani słowa, ani czyny Edwarda nie miały sensu.
– Słucham? Lepiej? Dla mnie?
Uśmiechnął się, mimo że wyraźnie nie było mu do śmiechu. Musiał zmusić mięśnie do tego, by podążały za tokiem myśli. Palcem wskazującym ostrożnie obrysował kontur mojej twarzy.
– Potrafię oprzeć się wszystkiemu poza samą pokusą – wyszeptał.
W odpowiedzi na jego dotyk mój oddech, jak zawsze, stał się nierówny, a gdy przesunął palec przez szyję do piersi, przeszedł w dyszenie. Ta reakcja za bardzo przypominała jednak sytuację z minionej lekcji, więc spróbowałam w ogóle nie oddychać.
Powstrzymując się przed wszelkimi odruchami, zastygłam przed nim; wymuszony uśmiech opuścił jego wargi.
– Jak widzisz, zabiłem cię – wymamrotał. Było jasne, że powiedział to tak cicho tylko po to, by złagodzić wymowę tych słów. Mimo starań nie udało mu się ukryć czającego się za nimi gniewu.
Odzwierciedlałam jego złość; usztywniłam ramiona, przygryzłam dolną wargę.
– Wcale nie widzę, żebyś mnie zabił. Wręcz przeciwnie, przecież ty…
– Ale ja to widzę! – Odskoczył, bym nie mogła sięgnąć po jego dłoń. – Każdego dnia widzę to… i słyszę. Jeszcze nigdy żadne serce nie milczało tak głośno!
Mimowolnie położyłam rękę na piersi.
– Nie mogę uwierzyć, że w dalszym ciągu robisz sobie z tego powodu wyrzuty! Byłam umierająca! Chciałam tego! Nadal tak jest!
– Pozwól, że przypomnę ci, jak wyglądał twój pierwszy rok jako nieśmiertelnej: miałaś ciągłą huśtawkę nastrojów… jak ciężarna kobieta! – Edward zadrżał przy tym porównaniu. – W jednej sekundzie się śmiałaś, w następnej – płakałaś. Martwiłaś się o swoich rodziców. Obwiniałaś siebie za to, że zostawiłaś ich samych. Czasem w ogóle nie można było cię uspokoić. To ja ci to zrobiłem! Przez to, jak bardzo cię pragnąłem, zniszczyłem ci życie! Każdy dzień, gdy przysłuchuję się twojemu cichemu-głośnemu sercu, przypomina mi o tym, że jestem potworem. Ty zaś… – przerwał, ukrywając przede mną swoje ogromne, czarne oczy.
Chciałam wtrącić się w jego monolog. Powiedział tak wiele rzeczy, które mimo że były prawdziwe, zostały przez niego w jakimś sensie źle odebrane. Tęskniłam do swojej ludzkiej egzystencji w prosty i błahy sposób, z tym nie mogę polemizować, wiem też, że w pierwszym roku wszystko zdawało się strasznie zagmatwane, ale kocham moje obecne życie, czego on, zdaje się, nigdy nie zrozumiał.
Jednak teraz niemal wyjawił mi powód swojej złości. Było tak blisko… Musiałam wiedzieć.
– Co zrobiłam? Powiedz mi! Musisz mi powiedzieć, Edwardzie!
– Nie wyrządziłabyś mu żadnej krzywdy! – wrzasnął.
Kilkoro uczniów odwróciło się w naszym kierunku, jednak to, co zobaczyli, odstraszyło ich. Gdyby Edward w tym momencie wyznał, że jest wampirem, każdy z miejsca by mu uwierzył.
– To nieprawda – burknęłam.
Zabiłabym Davida pierwszego dnia naszej znajomości, gdybym tylko miała ku temu okazję. Byłam tego pewna.
Ale Edward w ogóle nie uwzględnił mojego zarzutu postawionego samej sobie.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś inna niż my wszyscy… że jesteś lepsza. I byłem z tego powodu taki dumny z ciebie. Byłem szczęśliwy, że wszystko tak łatwo ci przychodzi. Volturi uznali cię za nowy stopień w rozwoju ewolucyjnym wampira – ostatnie słowo wyszeptał. – Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będzie mi to przeszkadzało. – Zakrył oczy dłońmi. – Wiesz, czułem… ulgę… radość, kiedy zaczęłaś pożądać krwi tego chłopaka. Wiem, że to brzmi strasznie! Ale dzięki temu nie wydawałem się już sobie samemu taki słaby. Ucieszyło mnie to. Podobało mi się obserwowanie, jak twój niewzruszony mur samokontroli się kruszy. – Postąpiwszy duży krok do przodu, stanął przede mną i chwycił mnie za ramiona. – Jednak w rzeczywistości nie było to żaden uszczerbek, żaden wyłom w twojej samokontroli. Byłaś po prostu niepewna siebie. Już wtedy gdy wyciągnąłem cię z sali lekcyjnej, wiedziałem, że nic byś mu nie zrobiła. Nawet byś go nie dotknęła! Dzień po tym siedzisz sobie obok niego jak gdyby nigdy nic i prowadzisz przyjacielską pogawędkę. Dzisiaj chłopak prawie cię całuje, a z twojej strony nie musi obawiać się żadnego zagrożenia. – Edward potrząsnął mną lekko. – Bello, nie mogę tego znieść! Chciałem tego. Chciałem, żeby w moim przypadku było podobnie, ale nie jest! Tego już za wiele!
Nie wierzyłam w jego słowa, nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział o moim braku pewności siebie. W poniedziałek David ledwo uszedł śmierci, nawet teraz mogłam go zamordować! Dlatego też wiedziałam, że niepewność nie mogła być przyczyną mojej męki w ciągu ostatnich dni.
– Wyobraź sobie, że ja miałbym twoją samokontrolę. – Położył mi ręce na karku, zmuszając, bym na niego spojrzała. Pochylił się nade mną, tak że nasze oczy znajdowały się na jednakowej wysokości. – Gdyby tak było, trzymałbym się od ciebie z daleka, jak od wszystkich innych. Nigdy bym cię w to wszystko nie wciągnął. Nie przemieniłbym cię. Mogłabyś prowadzić teraz normalne życie. Byłabyś nadal człowiekiem. Miałabyś duszę! I dzieci! Nie chciałabyś mieć dzieci, Bello?
– To wszystko… nieprawda! – powtórzyłam. Nic innego nie przychodziło mi na myśl. Potrząsnęłam głową, przynajmniej na tyle, na ile mogłam, uwięziona w klatce jego dotyku.
– Alice też nic nie widziała. Nie mogła nic zobaczyć, ponieważ nic nie miało się stać. Nie zabiłabyś go!
Moje zaciśnięte pięści i usta drżały. Chciałam wykrzyczeć prawdę w jego piękne, zagniewane oblicze. Nie byłam dłużej tą niewinną dziewczyną, którą poznał w innym świecie, w którym słońce czasem przeglądało spoza zasłony chmur. Jednak ten argument stanął mi gulą w gardle, gdy z całą mocą uświadomiłam sobie, co przed chwilą powiedział.
Wyrwałam się z jego uścisku.
– Mieliśmy być dla siebie nawzajem bijącym, żywym sercem! Pamiętasz o tym jeszcze? Ale ty postanowiłeś skazać mnie na męki, zaryzykować nasz związek, ponieważ zraniłam twoje przeklęte ego?! – Mój głos był wyprany z emocji. Nie mogłam tego wytrzymać!
Brwi Edwarda podjechały w górę. Powoli podjął:
– Nie jestem pewien, czy ryzykowałem naszym związkiem. Mam jednak pewność, że cię nie dręczyłem!
Odetchnęłam, jednak wyraz jego twarzy nie zmienił się.
Pozwoliłam szybko przesunąć się obrazom ostatnich kilku dni w mojej pamięci. Widziałam wszystko, co powiedział i co zrobił… i nie potrafiłam niczego się w tym doszukać.
Wydawało mi się to inne, przerażające. Z pewnością przerażające! Ale Edward nie wyrządził mi w tym wszystkim niczego złego. Nigdy nie był okrutny, nie przekraczał żadnych odgórnie ustalonych granic, nie zranił mnie z premedytacją, nie przestał się o mnie troszczyć. Jedyną krzywdą, którą mi wyrządził, było stopniowe dystansowanie się ode mnie – tak emocjonalne, jak i rzeczywiste, przestrzenne. Każda komórka mojego ciała była przyzwyczajona do jego czułości i bliskości, i fałszywie zinterpretowałam jej brak.
Wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami.
– A więc? Jak brzmi oskarżenie? – zapytał, krzyżując ramiona na piersi.
– Nie powiedziałeś mi dzisiaj rano: Dzień dobry, moje serce – wyrzuciłam z siebie nieśmiało.
Edward masował grzbiet swojego nosa. Mimo iż sprawiał wrażenie zmęczonego, wyglądało też na to, że odetchnął z ulgą. Teraz wszystko zrozumiał.
– Tak bardzo cię przepraszam, moje serce! Mówiłem ci, że wszystko jest teraz takie idiotyczne. Nie powinienem być taki arogancki ani zachowywać się w ten sposób. Czułem się po prostu tak, jakbyś chełpiła się przede mną swoim sukcesem, choć oczywiście tego nie robiłaś. Ale było to dla mnie tak nowe uczucie, a przy tym tak silne, że nie potrafiłem się przed nim obronić. Sama teraz widzisz, jak słaby jestem. Do tego dochodzi moja zazdrość. Wiem, że lubisz Davida i… przeszkadza mi to. Jesteś moją żoną, Bello, nie chcę, żebyś lubiła innego! Moje nierozważne zachowanie sprawiło jednak, że wszystko się jeszcze bardziej pogorszyło. Ale błagam, kochanie, zrozum mnie! Proszę, zrozum, że nie chciałem zrobić ci krzywdy! Zrozum, że jestem idiotą! Zrozum, że nie mogłem inaczej!
Potrząsnęłam głową i odsunęłam się, gdy zbliżył się do mnie z wyciągniętymi ramionami. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, tylko stałam i potrząsałam głową. Myśli przelewały się z lewej strony czaszki na prawą i na chwilę wszystko zniknęło mi z pola wiedzenia.
Cała ta pokręcona sytuacja rysowała się teraz przede mną zupełnie inaczej. Jeśli chodzi o Edwarda, znałam tylko jego całkowitą bezinteresowność i perfekcyjność, których od zawsze mu zazdrościłam. Zarówno egoizm, jak i omylność mojego męża były dla mnie czymś nowym.
Nie wiem, jaki w tamtej chwili miałam wyraz twarzy, ale zdaje się, że coś on w Edwardzie uwolnił, ponieważ spuścił głowę i wbił długie palce w kamienną powłokę swoich dłoni. Na jasnej skórze wystąpiły niebieskawe żyły. Przygryzł dolną wargę i cały zdrętwiał.
Wtedy zaczął biec. Niemal przegapiłam moment, w którym zerwał się do ruchu. Odnalazłam go wzrokiem dopiero w momencie, gdy po przeskoczeniu nad czterometrowym ogrodzeniem, znajdował się już bardzo daleko.
Rozdział jedenasty
- Za późno! -
Zastanawiałam się, czy powinnam pobiec za Edwardem; wahałam się na tyle długo, że problem rozwiązał się sam: miał nade mną tak dużą przewagę, że w żadnym razie nie zdołałabym go dogonić, chyba że sam by na to pozwolił. Ale widziałam, w jaki sposób się poruszał – nawet jeśli trwało to ułamek sekundy. Był gwałtowny, niemal agresywny i z pewnością nie planował się szybko zatrzymać.
Czekałam, aż jego słodkawy zapach się rozwieje. Wydawało mi się, że trwa to całą wieczność, jednak pewnie dlatego, że z całych sił pragnęłam, by pozostał przy mnie choć kilka sekund dłużej.
Prawie spóźniłam się na zajęcia, lecz zupełnie się tym nie przejęłam. Na następnej lekcji znowu musiałabym siedzieć obok Davida, z czego byłam w stanie zrezygnować bez chwili wahania. Może potrafiłabym w ogóle zrezygnować nie tylko z towarzystwa Davida Candora, ale i ze szkoły i przebywania w Nowym Jorku… Oddałabym to wszystko bez walki, byle tylko zwrócono mi coś innego, jedyną rzecz, na jakiej mi zależało.
Ostatecznie skierowałam się jednak do budynku szkoły, przeklinając własną obowiązkowość.
O wiele przyjemniej przemierzało się długie, zaniedbane korytarze, gdy były całkowicie opustoszałe, choć nadal wyraźnie słyszałam głosy i oddechy, a nawet sporadyczne chrapanie dochodzące zza pozamykanych drzwi sal lekcyjnych. Wyczuwałam obecność około tysiąca dwustu uczniów tego liceum, ani na chwilę nie opuszczało mnie głośne bicie ich serc; nie znajdowałam się tu sama, nawet jeśli na to mógłby wskazywać wyludniony hol. Jednak przynajmniej teraz nikt mnie nie obserwował – nie czułam żadnego ciekawskiego spojrzenia. Co za nie do opisania ulga! W ostatnim czasie tak wiele par oczu przyglądało się każdemu mojemu najgłupszemu błędowi, że miałam tego serdecznie dosyć.
Spróbowałam oderwać się od tego wszystkiego. Moja głowa powinna być wolna od wszelkich myśli, pusta jak długi korytarz, który się przede mną rozpościerał. Niesamowicie bałam się, że w końcu się złamię, że to mnie przerośnie – że myślenie o tym, co się dzieje, w końcu przepali którąś z synaps w mózgu i będzie po wszystkim. Tak samo jak reszta mojego organizmu, również on jest ponadprzeciętnie odporny na wstrząsy, jednak nie niezniszczalny. A już z całą pewnością nie oparłby się ogniowi.
Nie zauważyłam… cóż, zapewne nie chciałam zauważyć… że w moim otoczeniu coś jest nie tak, że czegoś brakuje. To wstyd i hańba, że ktoś inny musiał zwrócić na to moją uwagę. Niespodziewanie znalazła się przede mną Alice – szybko, o wiele za szybko, tak że znowu się cieszyłam, że nie śledzi nas niczyje spojrzenie.
Miała rozwścieczony wyraz twarzy; delikatne wargi nieznacznie się uchyliły. Nigdy jeszcze nie widziałam jej w takim stanie. Naturalną reakcją z mojej strony było odzwierciedlenie jej zachowania: otworzyłam oczy tak szeroko, że wkrótce stały się za duże, nieprzystające do twarzy, a usta uformowały wielkie O.
Alice chwyciła mocno moje łokcie i przyciągnęła je do siebie. Mówiła cicho, konspiracyjnym szeptem, w którym nie zdołała ukryć tonu paniki – i to właśnie on przeraził mnie bardziej niż cokolwiek innego do tej pory.
– Znajdź swojego przyjaciela!
– Co? – wychrypiałam.
Uścisk lodowato zimnych palców Alice zacieśnił się, tak że nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie.
– David! – tchnęła, a ja zadrżałam. – Miałam wizję pogrzebu.
Odepchnęłam ją od siebie, niemal się przy tym przewracając. Dopiero teraz – o wiele za późno – zorientowałam się, że nie wyczuwam w powietrzu zapachu Davida. To spostrzeżenie sprawiło, że znowu się zatoczyłam, uderzając plecami o ścianę.
– Nie!
– Blondynka…
– …Lara – informacja automatycznie opuściła moje usta. Obrzuciłam Alice nic nie rozumiejącym spojrzeniem, trwało to jednak tylko ułamek sekundy.
– Lara krzyczała. Nad trumną. Wrzeszczała, że… że Edward jest mordercą. Widziała, jak on i David odjeżdżają razem ze szkoły. Bella, musisz…
Ale nie słyszałam już, co muszę zrobić. Już mnie tam nie było.
Tempo biegu sprawiło, że włosy boleśnie smagały mnie po twarzy. Ledwo co udało mi się wyminąć młodszą z pracujących w sekretariacie kobiet – panią Hoover, tę, której szczególnie przypadł do gustu Jasper. Skonsternowana, odwróciła się, by za mną spojrzeć… a przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ się nie zatrzymałam. Nie miałam nawet czasu, by zastanowić się na tym, że od tej pory będę dla niej pewnie niczym więcej jak tylko powiewem wiatru.
Nie miałam też czasu, by przemyśleć, dokąd właściwie biegnę. Zatrzymałam się tak gwałtownie, że górna część mojego ciała została wyrzucona do przodu, a nogi rozjechały się w dwie strony i już po chwili leżałam płasko w jakimś zaułku.
Jednym ruchem zerwałam się do pozycji pionowej i rozejrzałam dookoła. Znajdowałam się w zapomnianej przez ludzkie oko uliczce na rozwidleniu Pięćdziesiątej trzeciej i Północnej; po obu moich stronach wznosiły się ściany budynków. Na gzymsie okiennym w zasięgu wzroku siedział szary, wychudzony kot, który groźnie mnie ofukiwał, dając jasno do zrozumienia, że powinnam trzymać się z daleka. Koty są znacznie inteligentniejsze niż ludzie!
Mogłam policzyć każdy włosek składający się na jego sierść, dostrzegałam każde pęknięcie w ceglanej ścianie za jego plecami. Kocie serduszko biło szybko, wydawane przez niego prychnięcia wypełniały moje uszy. Nawet z bezpiecznej odległości, jaką zachowywałam, mogłam wyczuć temperaturę ciała zwierzęcia. Jednak na co niby były mi wyostrzone zmysły, jeśli nadal nie miałam pojęcia, co robić? Wampiry nie znoszą nie wiedzieć, co się dzieje. Nie bez powodu natura wyposażyła nas w nadprzyrodzone umiejętności!
Nawet przed samą sobą nie chciałam zastanawiać się, dokąd Edward mógł zabrać Davida. Wolałam wierzyć, że mój mąż nigdy nie wyrządziłby krzywdy temu niewinnemu chłopcu – przez ponad stulecie egzystował jako wampir, nie pozwalając, by jakiemukolwiek człowiekowi włos spadł z głowy. Zabicie Davida byłoby czymś, czego tak długo i tak mocno się wystrzegał.
Wiedziałam jednak, że właśnie przyszedł czas, by postawić sobie to pytanie, jeśli nie zamierzałam przybyć na miejsce za późno. A nie zamierzałam.
Nie pozwoliłabym, żeby Davidowi coś się stało z mojego powodu. Nie pozwoliłabym, żeby Edward do końca wieczności musiał robić sobie wyrzuty.
Rozdział dwunasty
- Odnaleziony -
Edward zabrał ze szkoły Davida, podczas gdy ja bezczynnie czekałam na korytarzu. Wyjechali stąd razem – Lara ich widziała. Ale dokąd mógł go wywieźć? Na pewno postarał się o znalezienie jakiegoś miejsca, gdzie nikt by mu nie… przeszkadzał.
Myśli, jakie mnie w tamtym momencie opanowały, sprawiły, że zaczęłam drżeć.
W Nowym Jorku była niezliczona ilość uliczek i zaułków, o których nikt nie miał zielonego pojęcia. Nawet uzbrojona w wampirze umiejętności nie mogłabym przeszukać ich wszystkich.
Prawdopodobieństwo, że Edward ściągnął Davida do nas do domu, równało się niemal zeru. W końcu znajdowało się tam biuro Esme i nawet jeśli akurat dziś wyjechała, ryzyko nadal było zbyt duże: każdy członek naszej rodziny potrafiłby jeszcze wiele tygodni później wyczuć najmniejszą kroplę ludzkiej krwi, którą by tam rozlano. Znowu myślałam jak morderca.
Mimo wszystko do głowy nie przychodziło mi żadne inne miejsce. I nie było żadnego innego! Nowy Jork wciąż stanowił dla nas obce terytorium – nie mieliśmy w nim jeszcze żadnych azylów, żadnych schronień, żadnych nam wyłącznie znanych kryjówek.
Na przebycie drogi do domu z miejsca, w którym przebywałam, potrzebowałam niecałej minuty. Nie musiałabym nawet wchodzić do środka, by wiedzieć, czy się tam znajdują.
W ciągu sześćdziesięciu sekund doświadczony wampir, taki jak Edward, może zabić około dziewięćdziesięciu ludzi – zabić, nie pijąc z nich. I prawdopodobnie zostałby mu jeszcze czas, żeby po sobie posprzątać.
Ale jak wyglądała alternatywa?
Pognałam przed siebie. Kątem oka widziałam, jak przerażony kot uskakuje w górę. Przepuściłam pieszych, którzy niespodziewanie znaleźli się na trajektorii mojego biegu. Dookoła rozlegało się szczekanie psów. Właściwie nawet nie dotykałam stopami asfaltu, ubranie trzepotało za mną jak peleryna. Nie oddychałam, nie miałoby to sensu: przy takiej prędkości powietrze wydychane po prostu ucieka ci z płuc i nie sposób je na powrót uchwycić.
Potrzebowałam jeszcze tylko trzydziestu czterech sekund.
Edward tam był! Jego ukochany samochód czekał na podjeździe. Nawet nie musiałabym się zatrzymywać; nie zmniejszając tempa, mogłabym wpaść do domu i zapobiec czemuś, co – być może – się tam działo.
Ale wiedziałam, że nic się nie dzieje, że niczemu nie muszę zapobiegać, dlatego też pozwoliłam sobie na chwilę przerwy.
David nigdy się tutaj nie pojawił. Wyczuwałam jego zapach wydobywający się z wewnątrz stojącego nieopodal auta, jednak nie unosił się on nigdzie w okolicy. Edward zabrał go w inne miejsce.
A teraz już z nim skończył. Gdy otwierałam drzwi, było mi naprawdę niedobrze.
Z chwilą przekroczenia progu, wiedziałam już, że z całą pewnością nie popłynęła tu choć kropla ludzkiej krwi. W budynku panowała cisza i spokój. Jasna aula jak zwykle świeciła czystością; tylko moje buty zostawiały brudne ślady na kremowym dywanie. Gdy się poruszałam, z upaćkanych spodni opadały na podłogę drobinki błota. Słyszałam, jak na drugim piętrze w równomiernym, niemal uspokajającym rytmie leje się strumień wody. W ludzkim tempie pokonałam schody, moje poplamione dłonie szpeciły polerowaną powierzchnię poręczy smugami.
W pokoju, który dzieliliśmy z Edwardem, również nie zaszła żadna zmiana. Był przytulny, intymny i zaciszny – jak zawsze. Drzwi od łazienki pozostały nieznacznie uchylone, tak że para wodna kłębiła się już na podłodze sypialni. A ja zastanawiałam się, czy naprawdę oczekiwałam jakiejś zauważalnej zewnętrznej metamorfozy.
Czubkiem palca szturchnęłam drzwi, niemal ich nie dotykając.
Zobaczyłam Edwarda siedzącego na kaflach prysznica, w ubraniach przemoczonych od gorącej wody, która pokrywała płytki i spływała po szybach kabiny. Mokry, wydzielał o wiele intensywniejszy zapach, włosy mu pociemniały, a cała postać sprawiała wrażenie nieludzkiej, gdy krople błyszczały na jego skórze jak diamenty.
Nie podniósł wzroku, zamiast tego wpatrywał się w wodę ściekającą do odpływu. Nie zmienił pozycji nawet wtedy, gdy przykucnęłam naprzeciwko kabiny.
– Przewróciłaś się – wyszeptał. Ledwo go słyszałam.
– Poślizgnęłam. – Mówiłam głośniej niż on, ale byłam mniej opanowana.
Pierwszy raz oglądałam go w takim stanie. Zachowuje się bardzo impulsywnie, jednak tylko wtedy, gry w grę wchodzi gniew lub pasja. Nigdy za to nie sprawia wrażenie bezsilnego.
Zapewniał mnie, że posiada słabości, wiedziałam o nich, lecz dotąd nie miałam okazji przekonać się o ich istnieniu na własne oczy. Ten widok sprawiał, że sama czułam się mała, nic nie znacząca. Bezradna.
Miał pochyloną głowę, a spomiędzy kosmyków włosów błyskały oczy o barwie głębokiego karmelu. Oczy osoby skruszonej, nie mordercy.
– Nic mu nie zrobiłem – powiedział, choć już o tym wiedziałam.
Wśliznęłam się pod prysznic i usiadłam mu na kolanach. Woda zabarwiła się na brązowo.
Objął mnie ramieniem, które – jak całe jego ciało – było ciepłe, i oparł czoło o moją głowę.
– Jestem potworem.
– Nie, nie jesteś. Udowodniłeś, że nim nie jesteś. – Pocałowałam go w jabłko Adama.
– Chciałem go zabić, Bello. Wcale nie zamierzałem go oszczędzić. Ale musiałem, nie miałem innego wyboru. – Przyciągnął mnie do siebie bliżej. Woda ściekała z jego podbródka na mój nos. – Wiedziałaś, że jego matka od pasa w dół jest sparaliżowana – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Jeździ na wózku inwalidzkim. Jego ojciec cierpi na stwardnienie rozsiane. Nie porusza ani rękoma, ani nogami.
Jak na ironię, właśnie wtedy kropla wody niczym łza spłynęła po moim policzku. Szybko ją otarłam.
– Nie, nie wiedziałam o tym. Czy dlatego…
– Tak?
– Powiedziałeś, że to dobry chłopiec – pomocny, ofiarny – i że tak naprawdę nie chciałabym źle się o nim wyrażać.
– Bo to prawda. Bardzo troszczy się o swoich rodziców, zrobiłby dla nich wszystko. Nie poradziliby sobie bez niego. – Edward odetchnął głęboko. – Byłem tak blisko: już się nad nim pochylałem. Trwałoby to zaledwie moment, wiedział o tym, rozpoznał zagrożenie. Chcesz wiedzieć, co byłoby jego ostatnią myślą?
Nie chciałam, mimo to przytaknęłam.
– Oby ktoś dobrze się nimi zaopiekował.
Chwycił mnie za podbródek, zmuszając, bym na niego spojrzała.
– Nie mogłem tego zrobić. Odstawiłem go do domu.
Nie potrafiłabym nazwać uczucia, jakie towarzyszyło mi w momencie, gdy chwyciłam jego twarz w dłonie i złożyłam pocałunek na ciepłych wargach, wkładając w to całą siłę, jaką miałam. Dzisiaj wyobrażam sobie, że musiałam czuć dumę – ale i strach, współczucie, smutek. Lecz to prawdopodobnie tylko to, co chciałabym czuć. Nie wiem też, dlaczego wtedy drżałam, mimo że woda, która na nas spływała, niemal parzyła.
Odwzajemnił pocałunek i po raz pierwszy od długiego czasu poczułam, że to mój Edward. Pragnęłam, byśmy nigdy nie musieli odrywać od siebie ust, jednak w końcu delikatnie mnie odsunął.
– Musimy się stąd wynieść, Bello.
Przytaknęłam, ponownie go całując.
– Przepraszam! – próbował wymamrotać w moje usta, a ja z kolei próbowałam nie dać mu na to szansy.
Znowu mnie odepchnął, nawet jeśli tym razem skuteczniej mu to utrudniałam.
– To wszystko moja wina!
– Nie – zaprzeczyłam. Trzęsłam się tak bardzo, że kolana ślizgały mi się po powierzchni brodzika. – Nawet nie próbuj brać tego na siebie! Razem jesteśmy za to w jakiś sposób odpowiedzialni, więc teraz razem to naprawimy! – Brzmiało to dziecinnie i naiwnie, ale naprawdę w to wierzyłam.
– Brakuje ci twojego człowieczego życia? – zapytał Edward niespodziewanie, nawet nie próbując przytłumić kryjących się w jego głosie emocji.
Ściągnęłam wargi. Dlaczego wszyscy zadawali mi ostatnio to pytanie? Czyżbym miała wypisane na czole wielkimi literami, że tęsknię za śmiertelnością?
– Nie! – odpowiedziałam nieco zbyt gwałtownie.
Zacisnął dłonie na moich ramionach; nadal drżałam.
– A ja myślę, że tak. Myślę, że ci go brakuje, ale nie chcesz się do tego przyznać nawet przed samą sobą.
– Skąd takie przypuszczenia?
– Nie bez powodu tak bardzo lubisz Davida. Przypomina ci ciebie z czasów, gdy byłaś jeszcze człowiekiem. Stanowczo zbyt uważny, zbyt pociągający, czym ściąga na siebie same kłopoty… – Uśmiechnął się, jednak widziałam, że to fałszywy grymas. – Czujesz się w jego towarzystwie bardziej ludzko. Chyba nie zaprzeczysz?
Oczy zwęziły mi się w szparki.
– Zazwyczaj nie czuję się w jego obecności ani trochę ludzko!
– Ale czasami tak – upierał się. – A to wystarczy. – Pozostawiłam to bez odpowiedzi.
Wiedziałam, że ma rację. Czasem przebywanie z Davidem przychodziło mi tak łatwo i naturalnie. Czułam się, jak gdybym w końcu gdzieś należała, a nie tylko stała na granicy dwóch światów – ludzkiego i wampirzego.
Edward oparł policzek o moje czoło i przymknął powieki.
– Znam to uczucie. Jest bardzo… pociągające, nie uważasz?
Tylko przytaknęłam.
– Alice powiedziała, że to tylko taki okres, że minie. – Jego słowa mieszały się z szumem wody.
– Tego dnia, gdy byłam na polowaniu z Emmettem?
Przytaknął.
– Stwierdziła, że wkrótce stracisz swoje zainteresowanie Candorem. – Pochylił głowę i pocałował mnie delikatnie, zanim zajrzał mi głęboko w oczy. – Ufam jej osądowi.
Westchnęłam, przyciskając usta do jego skóry, co przytłumiło moją odpowiedź.
– Mam już właściwie pięćdziesiąt lat. To pewnie po prostu kryzys wieku średniego.
Edward spróbował się roześmiać, ale mu się nie udało.
– Nie zasłużyłam na to, żebyś cierpiał z mojego powodu! Jeśli musiałbyś znosić coś takiego, to tylko dla żony, która byłaby cokolwiek warta.
Pewność, że nie jestem dla niego wystarczająca, że właściwie tylko mi się poszczęściło, znowu próbowała wydostać się z dawno zamkniętej przeze mnie skrzyni, ukrytej głęboko na dnie mojej świadomości. To właśnie wszystkie moje niedociągnięcia przyczyniły się do wydarzeń ostatnich kilku dni, byłam tego pewna!
Edward przyciągnął mnie do swojej piersi.
– Moje serce, wygadujesz bzdury! To ty cierpiałaś z mojego powodu. Jestem okropny!
– Nie masz prawa tak myśleć. To nieprawda!
– To samo mogę powiedzieć tobie!
Sapnęłam.
– Co ty niby we mnie widzisz? – wyrzuciłam z siebie, po czym ugryzłam się w język. Nie to chciałam powiedzieć!
– Bello! – Pocałował mnie raz jeszcze. Przymknęłam oczy i przysłuchiwałam się jego słowom. Nadal drżałam, schowana w Edwardowych ramionach. – Miłość spogląda oczyma duszy. Dlatego uskrzydla i dlatego nazywa się ją ślepą.*
Zachichotałam cicho. Jeśli słyszę Szekspira, to z pewnością jesteśmy w domu.
– Poza tym jesteś najbardziej podniecającą kobietą, jaką znam! A to wszystko – ręka Edwarda powędrowała po moim ciele tak ostrożnie, jak gdyby był to pierwszy raz – należy do mnie.
– To prawda – potwierdziłam, a on, ku mojemu zaskoczeniu, wyglądał, jakby mu naprawdę ulżyło.
Gdy wszystko zdawało się już leżeć w gruzach – znowu zaświeciło dla nas słońce.
*Przykro mi, ale po raz kolejny musicie zadowolić się moim kulawym tłumaczeniem, bo trudno mi dojść do oryginalnego cytatu. (przyp. tłum.)
Rozdział trzynasty
- Obowiązek wampira -
Pozostali wrócili do domu dopiero kilka godzin później. Przekroczyli jego próg ostrożnie, mimo że wiedzieli już, że nic złego się nie wydarzyło. Alice wszystko przewidziała: szczęście Davida, mój rozejm z Edwardem i plany przeprowadzki… Ale ostatnie wydarzenia nauczyły każdego z nas, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca.
Usłyszałam skrzypienie bramy wejściowej, nie rozległy się jednak żadne kroki. Rzuciłam kołdrą przez pokój, złożyłam maleńki pocałunek na czubku nosa Edwarda i zrywając się na nogi, naciągnęłam na siebie jego koszulę. Opuściwszy sypialnię, zbiegłam z tupotem po schodach i stanęłam przed Alice – wszystko to zrobiłam szybciej, niż człowiek zdołałby mrugnąć.
– Więc wiedziałaś, że nie miał zamiaru zrobić Davidowi krzywdy? Dlaczego mi tego po prostu nie powiedziałaś? – Oskarżenie nie zabrzmiało tak gniewnie, jak chciałam. Edward całkowicie odwiódł mnie od chmurnego nastroju.
– Jak miałam ci to niby przekazać? Nigdy nie nosisz ze sobą komórki! – Również riposta Alice została wypowiedziana z uśmiechem.
– O mój Boże, przecież mogłaś mnie znaleźć! Mogłaś zrobić cokolwiek, zamiast zostawiać mnie pogrążoną w ataku paniki!
– Nie wiedziałam, gdzie jesteś. Bello, mam wizje, a nie wbudowany system nawigacji!
Pierwszym, co usłyszałyśmy, był śmiech Edwarda. Stał na półpiętrze w samych spodniach i głośno się zaśmiewał – echo tego dźwięku roznosiło się w całym korytarzu – trzymając się pod boki.
Uwielbiam jego wybuchy radości. Zawsze gdy je słyszę, mam poczucie, jakby wszystko było na swoim miejscu.
Wkrótce moich uszu doszedł także śmiech pozostałych domowników: najpierw Emmetta, później Esme, Alice, Jaspera i Carlisle’a. Rosalie wprawdzie się opierała, ale w końcu i ona rozciągnęła wargi w uśmiechu.
Edward błyskawicznie znalazł się przy mnie, ani na chwilę nie przestając chichotać. Zdecydowanie pociągnął za skraj swojej koszuli, aby nie podwinęła się do góry przez spowodowany jego ruchem powiew powietrza, co sprawiło tylko, że Emmett zaczął się śmiać jeszcze głośniej.
Cała ta sytuacja wydawała się nierealna. Po trudach i bólu złamanych serc ostatnich kilku dni każdy z mężów stał teraz niezłomnie obok swojej żony, a wszyscy byliśmy rozluźnieni i spokojni.
Brzmi jak idealny happy end, czyż nie? Jednak życie idzie dalej. Nie kończy się po dziewięćdziesięciu minutach ciągiem napisów na czarnym tle. Szczególnie w przypadku nieśmiertelnych trudno mówić o szczęśliwym zakończeniu.
Mimo to zdanie, które nastąpiło po naszych wybuchach śmiechu, uważam za wystarczająco przekonujące, by mogło posłużyć za zakończenie tej historii. Ale zdecydujcie sami!
Chichocząc, Carlisle zapytał:
– Co myślicie o przeprowadzce do Bostonu?
Epilog
- To, co zostaje -
24 IV 2039
Pakujemy się.
W zasadzie weszło nam to w nawyk. W ostatnich dekadach przeprowadzaliśmy się już wielokrotnie – parę razy z mojego powodu – mimo to nadal czuję się słabo, kiedy cały dobytek mam upchnąć w kilku kartonach. A tym razem to uczucie jest wyjątkowo dojmujące.
Stało się już tradycją, że muszę pomagać Alice przy pakowaniu jej niezliczonych sztuk ubrań. Z naszą garderobą poradziłam sobie w cztery minuty i dwie sekundy, ale taki limit czasu w żadnym razie nie sprawdziłby się w przypadku mojej siostry.
Składam właśnie halki, które mają już ponad siedemdziesięcioletni staż, a Alice gromadzi w stos buty z każdej epoki… niektóre z nich wyglądają tak, jak gdyby pochodziły z przyszłości.
– Alice? – Chciałam o to zapytać już od dawna, ale nigdy sobie na to nie pozwoliłam w obecności Edwarda. Teraz jest jednak z Jasperem na polowaniu, więc to stosowna chwila. – O czym rozmawiałaś z Edwardem? Tego dnia, gdy polowałam z Emmettem?
– Próbowałam przekonać go o tym, że David nie stanowi żadnego zagrożenia. Że musicie być razem! Ale sama wiesz, jak uparty potrafi być – odpowiedziała, jak gdyby oczekiwała tego pytania – co zresztą, znając ją, jest prawdą.
– Musimy być razem? – Coś w jej głosie przykuło moją uwagę.
– Bello – trzęsie ze śmiechem głową, jak gdybym pomijała coś oczywistego. – Suknia, którą miałaś na sobie w dniu waszego ślubu…
– Co z nią?
Uwielbiam tę sukienkę. Jest jak spełnienie marzeń w bieli; przypomina trendy lat dwudziestych. Musiałam mieć na sobie gorset, przez który ledwo co oddychałam, a który podniósł moje piersi prawie do podbródka, przez co wyglądałam niemal tak, jak gdybym miała jakąś figurę. Suknia sama w sobie jest luźna, lekka, opływa ciało jak woda. Jej kolor doskonale komponuje się z jasnym, przywodzącym na myśl kość słoniową odcieniem mojej skóry, a ręcznie wykonane koronki sprawiają, że wyglądam w niej niczym dama do towarzystwa.
– Czas oczekiwania na zamówienie wynosił u tego projektanta prawie dwa lata.
– I? – Nie mam pojęcia, do czego zmierza.
– Pomyśl, głuptasie!
Myślę, myślę, myślę, myślę, myślę…
– OCH!
Wysoki sopran Alice chichocze.
– Z tego też powodu nie było dla mnie żadną niespodzianką, gdy Edward przekonywał nas wtedy, jak bardzo cię kocha.
– Kiedy dokładnie? – pytam na wydechu, ciesząc się właściwie, że mogę odkryć dawne tajemnice. Czuję, jakby właśnie teraz wyjaśniało się przede mną równanie, nad którym od dawna się głowię.
– Twojego pierwszego dnia w liceum w Forks.
– Tak wcześnie? – To mnie akurat zdumiewa.
– Ta miłość była wam przeznaczona – wzrusza ramionami. – Zobaczyłam to, gdy Edward walczył ze sobą w sali od biologii, by cię nie zabić. Dlatego tak naprawdę nigdy się o was nie bałam.
– I to właśnie mu powiedziałaś?
– Właściwie tylko mu o tym przypomniałam. Sam doskonale o tym wie. Mężczyźni potrzebują czasem po prostu małej wskazówki.
– Alice? Myślisz, że Edward i ja…
Dramatycznym gestem wrzuca parę czółenek do trzysta dwunastego opakowania na buty, po czym kładzie swoją drobną dłoń na moim ramieniu z pewnością, którą może poszczycić się tylko ktoś, kto przewiduje przyszłość.
– Tak, Bello. Na pewno – mówi, a ja się uśmiecham.
Bo znowu jest prosto – rozciągnięcie warg przychodzi mi naturalnie – jak gdyby nigdy nie sprawiało żadnych trudności.
– Jesteś już wolna.
Rozglądam się dookoła i widzę, że czeka nas jeszcze wiele pracy.
– Dlaczego?
– Masz szczęście, że zechciałam cię stąd wypuścić.
– Alice, spokojnie, przecież obiecałam, że ci pomogę. Edward zrozumie.
– Bello! – Wyczuwam w jej tonie niebezpieczne nuty. Wskazuje na mnie obcasem niewiarygodnie wysokiej szpilki. – Nie nauczyłaś się jeszcze, że powinnaś mnie słuchać? Idź już i czekaj w waszym pokoju!
Wyszczerzam zęby w uśmiechu i dostosowuję się do jej polecenia.
– Ubierz się w coś ładnego! – woła jeszcze za mną.
Tym razem jej słucham. Na wierzchu jednego z kartonów dostrzegam błękitną bluzkę; Edward ją uwielbia, ale ja nie nosiłam jej już od dawna. Leżała na dnie szafy, dlatego teraz znajduje się na samej górze stosu różnej maści swetrów. Z biegiem lat jej kolor wyblakł i właściwie dziwię się, że jeszcze da się go odróżnić i że nadal czuję się tak dobrze, gdy wkładam ją na siebie.
I bez wątpienia nie mogę powstrzymać zdziwienia, że Edward wciąż ma w oku ten błysk, widząc mnie w niej.
– Witaj, piękna!
Prześlizguję wzrokiem po jego sylwetce, obserwując go z poziomu podłogi, na której siedzę. Łóżko i pozostałe meble zostały już wywiezione.
Dżinsy ma umazane błotem, choć buty zdjął przezornie już na dole. Kurtka nosi jawne – zielone – świadectwo kontaktu z trawą. Jego włosy są zmierzwione po biegu, a oczy jaśniejsze niż jakiegokolwiek innego dnia od czasu naszej przeprowadzki do Nowego Jorku. Gdy patrzę w jego nieskazitelną, bladą twarz, wiem, że kocham go bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.
– Cześć, przystojniaku!
Przysiada obok mnie na podłodze.
– Przyniosłem ci coś! – Podniecenie jest wyraźnie dosłyszalne w jego głosie i dostrzegalne na twarzy; w oczach pobłyskują radosne iskierki.
Brwi podjeżdżają mi w górę. Nie lubię prezentów, wie o tym. Poza tym nie jestem pewna, czy naprawdę chcę dostać coś, co przyniósł z polowania.
Edward uśmiecha się krzywo i chwyta moją rękę. Wzdycham.
– Dasz mi to w końcu czy nie?
– Cierpliwości. – Całuje zewnętrzną stronę dłoni, a ja zastanawiam się, co też znowu wpadło mu do głowy. – Wiem, że coś się między nami popsuło, Bello, ale…
– Alice powiedziała, że… - zaczynam, przerywając mu, jednak on po prostu kładzie mi drugą rękę na ustach. Prawdopodobnie zna już nie tylko odpowiedź Alice, ale i to niewypowiedziane pytanie.
– Pozwól mi dokończyć, dobrze? – Czeka jeszcze przez kilka sekund, dając mi oczami znać, że mam siedzieć cicho. W końcu przytakuje głową i odsuwa dłoń.
– Coś się między nami popsuło i bardzo mi z tego powodu przykro! Ale chcę ci pokazać, że wiele z tego da się jeszcze naprawić.
Dłoń, którą nie trzyma mojej, znika w kieszeni jego spodni, po czym ukazuje się mi wraz z małym pudełeczkiem, które Edward otwiera powolnym ruchem.
W środku leżą trzy kółka: obrączki i pierścionek zaręczynowy. Nie należą one do nas – te widzę pierwszy raz w życiu. Wszystkie trzy wykonano z białego złota, umieszczając w nich drobne elementy platyny. Pierścionek zaręczynowy błyszczy poza tym drobinkami diamentów.
Mój oddech przyspiesza, zanim dociera do mnie, co zrobił.
– Czy to…?
– Pozbierałem odłamki. Nie chciałem, żeby tu zostały. – Uśmiecha się promiennie, lekko, ale wiem, że to dla niego bardzo ważne. – Mogę?
Wyjmuje ze szkatułki dwa pierścionki, które należą do mnie i wyciąga je w moją stronę. Gdy przytakuję, ostrożnie wsuwa je na moje palce. Biorę w dłoń jego obrączkę i robię to samo.
– Podobają ci się? – pyta, choć wygląda tak, jakby wiedział już, co powiem. Sposób, w jaki przyglądam się biżuterii, mówi pewnie sam za siebie.
W odpowiedzi całuję go – i to wystarczy.
– Wiesz – szepcze mi w usta – zacznijmy od początku! Chcę się poprawić… poczynając od teraz!
– Nie ma w tobie niczego, co można by jeszcze udoskonalić – mruczę, wpijając się w jego dolną wargę. Czuję łaskotanie, gdy Edward chichocze.
– Mówię poważnie, kochanie! Możesz do niego iść, jeśli chcesz.
Moje usta zastygają w bezruchu. Powoli się odsuwam i uważnie w niego wpatruję. Mówi poważnie.
– Słucham?
– Możesz spotkać się z Davidem, jeśli chcesz. A przecież nie powiesz mi, że nie masz ochoty. – Uśmiecha się szeroko, jednak jest bardziej spięty niż chwilę temu. – Alice nie kryje się z tym, co podpowiedziały jej wizje. – On bez wątpienia nie żartuje.
– I to ci nie przeszkadza? – Lepiej dmuchać na zimne.
Edward wzrusza ramionami.
– Rozumiem twoją potrzebę spotkania się z nim. Sam chętnie bym z nim porozmawiał… i się wytłumaczył, ale nie sądzę, żeby chciał mnie jeszcze kiedykolwiek widzieć. W twoim przypadku wygląda to nieco inaczej.
– Edward, ja naprawdę nie muszę…
Składa delikatny pocałunek na moim czole.
– Owszem, musisz. Znam cię na tyle dobrze, by to wiedzieć. Poza tym nie chcę odbierać mu prawa do pożegnania, na które zasługuje.
– Och, mężu… Kocham cię!
Edward śmieje się.
– Wiem.
Wstajemy z podłogi. Edward poprawia moją bluzkę i odgarnia z twarzy nieposłuszne kosmyki włosów.
– Bądź miła i zachowuj się. Żadnego obściskiwania!
– Mam do niego iść już teraz?
– Alice widziała, że spotkacie się przed szkołą za dziesięć minut, więc powiedziałbym, że już.
Stając na czubkach palców, całuję go w policzek.
– Zaraz wracam!
Biorę mój rzadko używany samochód. Rosalie z czułością opiekuje się tym zaniedbanym wehikułem, dlatego też silnik bez problemu zaskakuje i już mogę ruszać.
Po raz ostatni jadę ulicami Wielkiego Jabłka… Choć właściwie nie mogę być pewna, czy to ostatni raz. Być może kiedyś znowu się tu wprowadzimy. Jakoś w połowie następnego stulecia? Mimo to czuję, jakby w tym pożegnaniu było coś nieodwołalnego.
W ciągu ostatnich dwóch dni nie zjawiliśmy się w szkole; oficjalnie to problemy rodzinne zmusiły nas do ponownej przeprowadzki. Pracownicy szpitala są bardzo rozczarowani, że Carlisle po tak krótkim czasie ich opuszcza i to właśnie to boli mnie najbardziej, bo wiem, że tata mógłby zdziałać tu bardzo wiele.
Naprawdę chciałabym, byśmy jeszcze kiedyś tu wrócili. Wprawdzie brakuje mi słońca, ale powiedzmy sobie szczerze – istoty nocy nie potrzebują światła słonecznego. Nie potrafię tego wytłumaczyć, lecz to miasto wywiera na mnie jakiś niejasny urok.
To wszystko sprawia, że gdy oparta o maskę samochodu czekam przed szkołą na Davida Candora, czuję nie do przeparcia nostalgię. Dzieciaki, które przez główne wyjście wysypują się z budynku, wymijają mnie szerokim łukiem.
Z oddali widzę biegnącą na przystanek autobusowy Larę. Dostrzegłszy mnie, wykrzywia twarz w brzydkim, triumfującym uśmiechu, a ja mam nadzieję, że wraz z moim zniknięciem stąd rozpłyną się również powody, dla których jeszcze kiedykolwiek musiałaby szpecić swoją śliczną twarz tak zjadliwym wyrazem.
W końcu dochodzi do mnie i zapach Davida. Chłopak stoi niezdecydowanie w drzwiach wyjściowych szkoły, blokując przejście, tak że inni uczniowie wpadają na niego, przeklinając. Jest bledszy niż ostatnim razem, gdy go widziałam, a jego twarz zdobi nieznany mi grymas. Ale to wszystko nie ujmuje mu wcale urody.
Kiwam palcem wskazującym, dając mu znak, żeby do mnie podszedł. Wtedy uświadamiam sobie, że zachowuję się jak wodząca go na zgubę mięsożerna roślina i opuszczam dłoń.
Ale on i tak kieruje się w moją stronę.
Dopiero gdy dzieli nas jeszcze jakieś dziesięć kroków, rozpoznaję wyraz jego twarzy. To ten sam, jaki miałam, gdy dowiedziałam się, że niektóre z bajek są jednak prawdziwe. Każde dziecko, dowiadując się, że święty Mikołaj jest wynalazkiem Coca Coli, tak właśnie wygląda. Traci się wtedy jakąś część niewinności i widać to w naszych twarzach już do końca życia.
Poza tym widzę tam jeszcze nieufność, niepewność, a także cień strachu. I mimo że taka reakcja chłopaka jest w pełni zrozumiała, i tak mi się nie podoba.
– Cześć, Davidzie! – Uśmiecham się ostrożnie.
– Wyprowadzacie się? – pyta, wyraźnie nie w nastroju na pogawędki. Przytakuję.
– Musimy.
– Przeze mnie?
Ściągam brwi, decydując, że powinnam mówić prawdę.
– Też.
David przeciąga dłonią po swojej ciemnej czuprynie.
– Wiesz, zawsze wyobrażałem sobie wasz… gatunek tak, jak ciebie w tym momencie. Żaden książkowy opis nie był w stanie tego uchwycić.
– Davidzie, musisz wiedzieć, że rzeczy, które wydaje ci się, że wiesz, mogą sprowadzić na ciebie duże kłopoty, jeśli z kimkolwiek się nimi podzielisz! – To ostrzeżenie, wie o tym. Jego źrenice rozszerzają się, serce przyspiesza.
– To logiczne. Nic nikomu nie powiem!
Postępuję krok w jego stronę, a on się cofa.
– Przykro mi!
– Niepotrzebnie. – Chłopak potrząsa głową. – W końcu nic mi nie zrobił.
– Ale mógłby ci coś zrobić i byłoby to moją winą. Ale nie tylko z tego powodu jest mi przykro.
– Nie rozumiem.
– Przykro mi także dlatego, że się o tym… wszystkim dowiedziałeś. Niekiedy tęsknię za czasami, gdy jeszcze nie miałam o niczym pojęcia. – Robię jeszcze jeden krok do przodu, jednak on reaguje dokładnie tak samo, jak przed chwilą: odsuwa się. – Coś się nie zgadza, Davidzie?
Jego oczy zwężają się, zaś serce po raz kolejny gubi rytm.
– Jesteś… inna.
Nagle staje się dla mnie jasne, że ma rację i sama gwałtownie się wycofuję.
– Przykro mi – powtarzam.
Teraz ogarnia go inny strach, widzę to wyraźnie: obawa, że mógłby mnie zranić. Przybliża się, lecz teraz to jestem tą, która zachowuje dystans, wiedząc, że żegnamy się na zawsze.
– Bello, ja…
– Już w porządku, David. – Uśmiecham się do niego przyjaźnie i wyciągam rękę, by musnąć jego policzek. Pali niczym ogień i niemal wzdrygam się na to doznanie. – Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał!
Gdy przytakuje, wygląda jak mały chłopiec – którym jest. Ja również kiwam głową i zawracam w stronę samochodu.
– Bello?
Dopiero otwarłszy drzwiczki po stronie kierowcy, podnoszę na niego wzrok.
– Tak?
David uśmiecha się do mnie i nie mogę zareagować inaczej, jak odpowiadając mu tym samym.
– Będę za tobą tęsknił!
– Ja za tobą bardziej.
Wsiadam do auta i odjeżdżam. Wracam do mojego Edwarda.
W ciągu czekającej mnie nieśmiertelnej egzystencji będę musiała pożegnać jeszcze wielu przyjaciół, porzucać jedną ojczyznę za drugą, rezygnować ze wspomnień…
I chociaż nasz pobyt w Nowym Jorku był tak krótki, to właśnie tutaj pogrzebałam resztki mojego człowieczeństwa. Wszystko, co mi pozostało, to radość z tego, że człowiek, którego tym razem opuszczam, dobrze się nim zaopiekuje. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Pon 23:43, 07 Lut 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
valentin
Zły wampir
Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Sob 20:03, 01 Sty 2011 |
|
Bardzo dziękuję za to, że mogłam zakończyć czytanie tej historii... Moja przygoda z ff zaczęła się dawno temu, a ochlań była jednym z pierwszych opowiadań, to też cieszyłam się na jej kontynuację. Nie wiem co powiedzieć... Wyznanie Edwarda... Ta jego zazdrośc o Silnośc / słabość Belli, to było takie błędne koło, a zaczęło się od jej nie wiedzy, od tego iż nie czuła się przynależna nigdzie, a on wiecznie obwiniał się za swoją słabość, chociaż wcale nie musiał... Historia pięknie ubrana w słowa, pod względem tłumaczeniowym dal mnie bez zarzutu. Bardzo łatwo czytało się tłumaczenie chociaż sam tekst do "łatwych" nie należał. Dziękuję bardzo, za danie możliwości doczytanie do końca tej historii :) :) Na pewno wrócę do niej nie raz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Prawdziwa
Dobry wampir
Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p
|
Wysłany:
Sob 23:21, 01 Sty 2011 |
|
Drogi Robaczku, droga anju,
dajcie mi chwilę...
Och, dziwię się sama sobie, że wcześniej nie zwróciłam uwagi na to opowiadanie. A przecież jest takie kanoniczne. Takie jak sobie ukochałam. Nawet nie wyobrażacie sobie, drogie tłumaczki, jak wiele emocji przysporzyłyście mi tym opowiadaniem. Opowiadaniem, które chłonęłam linijkę za linijką, bez tchu i bez przerwy.
Jesteście wspaniałe.
Dziękuję. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
mTwil
Zły wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 80 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka
|
Wysłany:
Czw 22:50, 03 Lut 2011 |
|
Robylku, poświęciłam na to cały piękny, wolny wieczór. To twoja wina, bo musiałam zaczynać praktycznie od początku, śledząc pobieżnie wszystkie rozdziały, których treści kompletnie zapomniałam. Mimo że niektóre momenty czytałam już drugi raz, zdawałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy w następnym rozdziale znalazłam coś znajomego. Ale dzięki temu łatwiej było mi się wczuć w całą historię, która mnie zaskoczyła. Z rozdziału na rozdział nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Bliżej początku byłam prawie pewna, że David okaże się nadludzką istotą, potem znowu zaczęło kroić się morderstwo, adrenalina, stres, naprawdę nie mogłam oderwać się od czytania - skończyło się przyziemnie i nadzwyczaj szczęśliwie. Przez wszystkie zawirowania w trakcie było to nawet zaskoczeniem.
Nie dam rady w tym komentarzu odnieść się do całej treści i pewnie akurat to, co najważniejsze pominę, ale nie jestem w stanie zrobić tego inaczej.
Tak jak zawsze to Bella podejmuje jakieś pochopne decyzje, jest roztargniona, szalona i... zwyczajnie głupia, tak tutaj jej rolę przejął Edward. Im większe napięcie dawało się wyczuć, tym bardziej byłam przekonana, że chodzi o coś naprawdę ważnego, strasznego, okrutnego. Nie przypuszczałabym, że to tylko i wyłącznie egoizm Edka. To takie zwyczajne i jednocześnie może troszeczkę ośmieszające starego i doświadczonego życiem faceta. Możliwe, że powinnam znaleźć w tym piękne uczucia, emocje... jednak coś mi nie wyszło. Strasznie głupi z niego wampir. Jak mogłam się w nim kochać? O wiele dojrzalej zachowuje się tutaj Bella i to ją, o dziwo, pozytywniej odbieram. Ale nadszedł chyba jednak moment, kiedy przestałam w ogóle kupować takie historie. Wykonanie tak, ale treść zbyt naiwna.
Chciałam coś jeszcze... Dużo chciałam, ale nie pamiętam. Robaczku kochany, wybaczysz mi to? Stać mnie tylko na tych parę słów. Podsumuję, mówiąc, że nie żałuję, że przeczytałam i cieszę się, że dzięki twojemu (waszemu) tłumaczeniu miałam taką możliwość. To miły powrót do czasów dawnej fascynacji i pod tym względem bardzo przyjemny tekst.
Ściskam mocno, mocno, mocno.
Musia |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
KW
Zły wampir
Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~
|
Wysłany:
Pią 22:14, 04 Lut 2011 |
|
Poryczałam się, kiedy Edward nie chciał nic powiedzieć Belli przy czym chcieli się na siebie rzucić. Jego zachowanie mnie raniło, bo bardzo głęboko weszłam w rolę Belli. Nie wiem, ale kiedy to czytałam to chciałam go spoliczkować, i powiedzieć, że go nienawidzę bo go tak kocham, i że rani mnie to że jego wiara w moją miłość do niego jest tak nikła. Jak już mówiłam, bardzo wczułam się w emocje Belli. Przez prawie cały czas płakałam. Wiedziałam, że Edward jest zazdrosny, jednak nie spodziewałam się, że okaże się egoistą. I choć nie wszystko, jak dla mnie było wyjaśnione, może nie czytałam dobrze między wierszami przejęta emocjami.
Świetnie przetłumaczyłaś,lekko się czytało.
No dobrze, czas pójść po chusteczki... Piękne opowiadanie, choć bardzo mnie uderzyło swoją melancholią, i smutkiem, i cierpieniem. I dlatego jest jeszcze piękniejsze...
KW |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|