|
Autor |
Wiadomość |
Naberka
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 19:20, 21 Lut 2010 |
|
Hejka Tola:):)
Kobieto, Twoje myśli są normalnie zniewalające.. Powiedz mi skąd ty czerpiesz tę wenę... Kurczę, z rozdziału na rozdział coraz bardziej mnie zaskakujesz.. I chyba nie tylko mnie.. Pierw była Alice, następnie pan Cullen, a teraz pojawia się Emmett. Nie ja z Tobą nie wytrzymam... Twoje pomysły to raczej nigdy się nie skończą.. Jestem tego święcie przekonana:)
Ciekawa jestem jak rozwiniesz miłość Rosalie z Emmettem..
Tola, ja naprawdę jestem pełna podziwu dla Ciebie. Tak cudownie mieszasz te dwa światy.. Każdy z nich jest taki inny, a w Twoim opowiadaniu są one ciekawą całością.. Super wszystko opisujesz, pozwalasz nam się porządnie wczuć w ten świat, a to najważniejsze.. Dużo się dzieje i nic się nie powtarza..
Bardzo Ci dziękuję za to, że..... powinnaś wiedzieć, za co:):) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Nie 20:31, 21 Lut 2010 |
|
Droga Tolu...
Tola napisał: |
- Bellsy, Bellsy znam cię na wylot – oznajmiła |
Chyba po raz pierwszy spotkałam się z tym zdrobnieniem, nawet fajnie brzmi. ;]
Tola napisał: |
- Emmett mieszka w Volterze, jest jednym z Volturii. – Wlepiła we mnie swoje oczy. [...] – Został przemieniony jakieś dwieście lat temu. |
Zastanawia mnie to: gdyby Emmett przemienił Rose, czy straciłaby ona swoje czarodziejskie moce? Bardzo interesująca sprawa. ;)
Tola napisał: |
Nie powiedziałam ci jeszcze tego, ale naprawdę niezły z niego mięśniak. Jednak to tylko pozory, w środku jest takim wielkim, kochającym miśkiem. |
A to wywołało banan na mojej twarzy, bo wyobraziłam sobie Emmetta w takim słodkim, łososiowym T-Shircie z nadrukowanym pluszakiem. ;p
Dobra, a teraz do rzeczy. Rozdział w bardzo fajny sposób ukazał przyjaźń Belli i Rose. W większości ff autorzy skupiają się głównie na przyjaźni z Alice, a tutaj jest odmiana. W praktycznie co drugim ff można spotkać Alice z jej wielkim zakupowym szałem katującą Bellę, która naprawdę nie lubi zakupów (a ja tego nie lubię, bo to robi z Belli taką chłopczycę. A u ciebie nie spotkałam się na razie ani z jednym, ani z drugim. Wielki pluus. ;d
Ogólnie rzecz biorąc twój ff się bardzo, bardzo różni od innych, nie tylko ze względu na tę wybuchową mieszankę: Bella zabujana w Jasperze, Emmett z Volturi, Bella przyjaźni się z Rose, no i postawa, nie ma od razu cudownego, miedzianowłosego boga. ;D
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci ochoty i czasu na dalsze pisanie;>
pozdrawiam, m;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Pon 2:12, 22 Lut 2010 |
|
Wróciłam ale zaskoczyła mnie ilość naprodukowanych rozdziałów. To wręcz szokujące. Czytam sobie to całkiem na spokojnie i muszę stwierdzić , że nie jest takie złe przy bliższym spotkaniu. Należę do wielkich marud. Jak zwykle rozwala mnie kilka spraw. Np. ta czarna sowa z czerwonym oczami - moja pierwsza myśl "iście wampirza sowa". To wszystko wydaje się takie dziwne, nawet ten rudawy kot mknący po mieście koło domu Belli. Mój mózg zanotował "aha, rudy" czyli myślałam sobie że to animag (ale jest ich tak strasznie mało...) Edward Cullen. Rudy kot, chociaż lepiej jakby był rudym lwem masochistą Potem pomyślałam, że jak na animaga to jest trochę za młody ale potem słyszę że jest dziwakiem i kujonem. Nigdy nie wiadomo. To wszystko krzyżuję się "nie tak". Początkowo myślałam że będzie typowo Jasper i Bella do końca świata i jeden dzień dłużej a tutaj pojawia się Alice (wyjątkowo negatywnie przyjęta przez Bellę oraz Rosalie co było dla mnie szokiem, bo Alice zawsze wszyscy kochają , uwielbiają i czczą jednocześnie bojąc się jej gdy ktoś odmówi chochlikowi wybrania się na zakupy) a później Edward z wyjątkowo rumianymi policzkami. Naprawdę, całkiem nieźleCi to idzie.
pozdrawiam, Uskrzydlona (: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
tola
Człowiek
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 18:43, 26 Lut 2010 |
|
Beta: Naberka
Rozdział szósty
Smutny początek
Postanowiłam być silna, tak jak tylko umiałam. Nie będę przejmowała się tą całą sytuacją z Alice i Jasperem. Rose ma rację, wszystko wyolbrzymiam. Szukam dziury w całym i problemów tam, gdzie ich nie ma. Czy aby na pewno? Chłopak nie wrócił wieczorem do domu, a przynajmniej nie było go, gdy wychodziłam. Wróciwszy do siebie upewniłam się, czy nie był z Ronem. Jednak mój brat spał już smacznie w swoim łóżku.
Znowu to robisz - zbeształam się mentalnie, stojąc przed lustrem intensywnie wpatrując się w swoje odbicie. Moja twarz była usiana piegami. Nadawało jej to jeszcze bardziej dziecięcy wyraz. Jak mogłam się w ogóle komuś podobać? Byłam taka nijaka…
Z zamyślenia wyrwał mnie harmider dochodzący z dołu. Znaczył on tylko jedno… zaczęło się pakowanie. Znając swoją rodzinę byliśmy już ździebko spóźnieni. Spojrzałam na zegarek, wskazówki ułożyły się idealnie na godzinie dziesiątej.
No tak, została godzina do odjazdu pociągu. Jak zwykle mój brat był jeszcze w rozsypce i biegał po domu tam i z powrotem, próbując zebrać najpotrzebniejsze rzeczy. Ja natomiast byłam już w pełni spakowana. Od przeszło trzech dni wkładałam do kufra książki i potrzebne mi rzeczy. Nienawidziłam o czymś zapominać, więc wolałam zawczasu wszystko sobie dokładnie przygotować.
Pchnęłam delikatnie drzwi pokoju, wyglądając na korytarz. Ron śmigał jak strzała, od łazienki do sypialni przez swój pokój, to z powrotem…
- No co tak stoisz, siostra? – zawołał zdyszany. – Może byś przestała stać jak słup soli i pomogła mi? – W jego oczach czaił się obłęd. Boże, on był naprawdę nieźle spóźniony. Za nim biegała nasza domowa skrzatka, łapiąc wyrzucane przez niego rzeczy z szafy. Lub podając mu te, które jej zdaniem powinien zabrać ze sobą.
- Śniadanie na stole! – zawołała mama z dołu. Ron w tym momencie zamarł, tak jakby ktoś nagle zaczął ogłaszać apel wojenny. Jedzenie to dla niego rzecz święta. Tak było zawsze, mógł zrezygnować ze wszystkiego, ale nie z posiłku. Cóż, niektórzy jedzą po to aby żyć, inni żyją po to aby jeść. Mój brat ewidentnie zaliczał się do tej drugiej grupy.
Pospiesznie zbiegłam po schodach na dół, wchodząc razem z Ronem do kuchni. Usiedliśmy przy stole i zabraliśmy się za konsumowanie.
Nie rozmawialiśmy z mamą zbyt wiele. Tak właściwie, od jej przyjazdu nie zamieniliśmy z nią zbyt wiele słów. Jednak trzeba było przyznać, że zawsze brała wolne gdy wyjeżdżaliśmy do szkoły. To był jej taki mały rytuał, tradycja jakiej nigdy nie zaprzepaściła. Co jak co, ale musiała nas odprowadzić na dworzec. Nawet teraz. Pomimo, że nie mieliśmy ze sobą tak dobrego kontaktu jak jeszcze dwa lata temu, nie chciała nas zawieść.
Gdy siedzieliśmy w kuchni, nikt się praktycznie nie odzywał. Trwaliśmy w tej głupiej i bezsensownej ciszy. Każdy zbyt dumny, aby zrobić pierwszy krok i spróbować żyć jak dawniej. Jednak, czy to było w ogóle możliwe? Dzieliła nas zbyt wielka emocjonalna przepaść, aby kiedykolwiek ją naprawić. Odkąd mama postanowiła bardziej rozwinąć swoją firmę projektową i zaczęła jeździć na targi, wszystko się zmieniło. Nie miała już dla nas czasu, a większość wakacji i wolnych dni spędzaliśmy z ciocią Molly i kuzynostwem. Poprzez co, to właśnie z ciotką mieliśmy lepszy kontakt i to ją traktowaliśmy bardziej jak matkę.
Po skończonym posiłku poprosiła nas, abyśmy znieśli kufry na dół i wpakowali je do samochodu taty. Zamiast ojca do szkoły odprowadzał nas jego samochód. Jakież to dla naszej rodziny typowe..
Droga na dworzec King Cross minęła nam w absolutnej ciszy. Mama milczała jak zaklęta, czyżby po tych wszystkich latach nie miała nam nic do powiedzenia? Nie wspomnę już o ojcu, który nawet nie raczył nas odprowadzić. Jak zwykle wyłgał się ważnym spotkaniem u ministra, a my jako kochające i troskliwe dzieci powinnyśmy to zrozumieć. Jednym słowem było mi przykro z tego powodu, gdyż nie zdarzyło się to po raz pierwszy. On zawsze stawiał nas na drugim miejscu.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, mama zaparkowała możliwie jak najbliżej głównego wejścia. Nie chcieliśmy się mordować z bagażami, a mieliśmy ich dość sporo. Już same nasze kufry były dość ciężkie, nie wspominając o innych pakunkach. A nie mogliśmy używać czarów przy tylu mugolach. To by było zbyt niebezpieczne.
Przed peronem numer dziewięć i trzy czwarte zauważyłam Rose i resztę rodziny Hale’ ów. Był nawet ojciec mojej przyjaciółki. On pomimo swojej pracy i niewątpliwie porównywalnej do mojego taty ilości obowiązków, miał czas dla swoich dzieci.
- Dzień dobry pani Granger – przywitała się. – Cześć Bella, Ron. – Pomachała do nas wesoło.
Odwzajemniliśmy gest, witając się z pozostałymi członkami rodziny mojej przyjaciółki.
Mama od razu zaczęła rozmowę z rodzicami tej uroczej dwójki, nie zawracając sobie nami już więcej głowy.
- Jak tam, cieszycie się z powrotu do szkoły? – zapytała blondynka. Natomiast Jasper tylko wpatrywał się we mnie intensywnie. Nie powiem, było to trochę dziwne. Wyglądał tak, jakby na coś czekał lub bardzo chciał zrobić, tylko nie mógł.
- Nie, no jasne – zaczął Ron. – Tylko szkoda, że ciebie już z nami nie będzie. – Wymawiając te słowa spuścił głowę nieśmiało w dół. Jakby bał się, że dziewczyna może przejrzeć jego intencje, które i tak były już nad wyraz oczywiste.
- Spokojnie Ron, spotkamy się za niecałe cztery miesiące. – Poklepała go po ramieniu. Udając tym samym, że nie wie o co mu chodziło.
Rose była starsza od nas o rok i już skończyła swoją edukację w Hogwarcie. Jednak nie chciała nam zdradzić, co zamierza robić potem. Wielu czarodziejów zaraz po ukończeniu szkoły, wybierało się w tak zwaną „podróż życia”, w poszukiwaniu przygód i tym podobnych. Zwykle polegało to na tym, że jeździli po całym świecie lub w jedno wybrane miejsce. Najczęściej pojawiające się w danych legendach czy mitach.
Ciekawa byłam, co też zaplanowała sobie moja przyjaciółka. – A ty Rose, co będziesz robić przez ten czas? – Na moje pytanie blondyn prychnął i spojrzał z politowaniem na siostrę.
Zanim blondynka zdążyła cokolwiek powiedzieć, ten zaczął. – Wyjeżdża do Włoch i od razu zaznaczam, że nie po to, aby poznawać życie czarodziejów Imperium Rzymskiego.
- Jasper! – ryknęła dziewczyna. – Czy ja kwestionuję twoje wybory albo zachowanie? – Była naprawdę wściekła. Nie zdziwiłam się tym zbytnio, biorąc pod uwagę naszą ostatnią prywatną rozmowę. Doskonale wiedziałam gdzie ma zamiar się wybrać i w gruncie rzeczy trochę ją rozumiałam.
- No co? – zapytał oburzony. – To, że dostajesz codziennie listy od tego krwiopijcy to jeszcze mogę znieść, ale żeby tam jechać? – Z wyrazu jego twarzy mogłam wywnioskować, że był naprawdę wściekły.
- O kim wy mówicie? – zapytał zszokowany Ron. – Jaki krwiopijca?
- Jak to jaki? – prychnął blondyn. – Wampir z Volterry. Rose się w nim zabujała, nie wiedziałeś?
Mój brat patrzył na niego tak, jakby przed chwilą wyrosła Jazzowi druga głowa. Nie chciałam mówić o Emmecie. Wiedziałam, że będzie mu z tego powodu przykro.
- No co ty, Rose! – Spojrzał na nią zszokowany. – Chodzisz z wampirem?
Ta tylko nieznacznie przytaknęła. – Tak i nie wstydzę się tego.
Teraz to ja byłam zaskoczona. Jeszcze nie dalej jak kilka dni temu, samo słowo wampir wywoływało u niej zażenowanie i smutek. Zachowywała się tak, jakby miała jakieś wstydliwe schorzenie, czy coś. A teraz mówi to tak, jakby facet miał co najwyżej anemię.
- Totalnie ci odbiło, siostro – skomentował Jasper, po czym obrócił się na pięcie i skierował na nasz magiczny peron.
- Wy się też już zbierajcie, dzieciaki – odezwała się moja mama. – Jest za pięć jedenasta, chyba nie chcecie się spóźnić, prawda?
W zgodzie przytaknęliśmy tylko głowami. Po czym uściskaliśmy ją i jak co roku obiecaliśmy, że będziemy przynajmniej raz w tygodniu do niej pisać. Zastanawiałam się, czy tylko prosi nas o to, bo tak wypada, czy naprawdę czyta te listy.
- Do zobaczenia, mamo – zawołaliśmy, po czym zrobiliśmy to samo z rodzicami Rose.
Wiedziałam, że nie mogę się tak po prostu pożegnać z moją przyjaciółką. Należało jej się coś więcej, niż tylko zwykłe „do zobaczenia.” Co roku razem przekraczałyśmy mury szkolne, była jedną z niewielu osób, której w stu procentach ufałam. A teraz miało już jej ze mną nie być.
- Rose, co ja bez ciebie zrobię? – zapytałam ze łzami w oczach. Nienawidziłam pożegnań, zwłaszcza bliskich. A ona niewątpliwe była mi bliska.
- Kochana, przecież będziemy do siebie pisać. – Przytuliła mnie mocno. – I pamiętaj, nie daj się tej małej patykowatej Alice.
Na jej komentarz obydwie zaśmiałyśmy się głośno. Kto jak kto, ale moja przyjaciółka potrafiła rozładować atmosferę.
- Nic mi nie powiedziałaś o Emmecie – poskarżyłam się. – Nigdy ci tego nie wybaczę! – Klepnęłam ją w ramię żeby pokazać, iż tak naprawdę wcale się nie gniewam.
- Nie miałam kiedy – zaczęła, spoglądając mi w oczy. – Wczoraj dostałam list od niego, abym przyjechała. Na początku nie chciałam, bałam się. Jednak zebrałam się na odwagę i odbyłam poważną rozmowę z rodzicami. O dziwo się zgodzili i poparli mnie. – Zaczerpnęła głęboko powietrza. – Jedynie Jazz jest przeciwny temu wszystkiemu.
- Bella, zbieraj się – ryknął Ron, stojąc już przy barierce. – Za dwie minuty odjeżdża nasz pociąg!
Szybciutko jeszcze raz uściskałam Rose i skierowałam się w stronę peronu.
Przed pociągiem czekał na nas Jasper. Gdy tylko spojrzałam na niego, wyciągnął w moją stronę rękę abym podała mu bagaż.
- Daj Bella, pomogę ci – zaoferował. – Taka ładna dziewczyna nie powinna dźwigać takich ciężarów.
Wręczyłam mu kufer, na co on posłał mi promienny uśmiech. Wsadził go do schowka na bagaże i natychmiast złapał mnie za rękę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wreszcie wracamy do szkoły. – Ucałował mnie w policzek. Na co ja spojrzałam na niego zdezorientowana, nie bardzo wiedząc o co chodzi. Jeszcze kilka dni temu zachowywał się jak ostatni palant, a teraz taka zmiana.
- Nie, no… ja… też się cieszę – jąkałam się. Byłam w takim szoku, że zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno nie mam przewidzeń.
- I zaczynamy jako prefekci – dodał szybko, gładząc dłonią mój policzek, na co wściekle się zarumieniłam. Teraz to już nawet analiza zachowania Jazz’ a, poszła w las. Pod wpływem jego dotyku, nie mogłam się na niczym skupić.
Chłopak zaczął powoli przybliżać się w moim kierunku i zapewne stało by się coś więcej, gdyby Ron nie dał nam znać o sobie, dobitnie chrząkając.
- Może byśmy tak znaleźli wolny przedział, co? – zapytał zniecierpliwiony. – Jak będziecie się tak guzdrać to wszystkie będą zajęte.
Spojrzeliśmy po sobie i przytaknęliśmy. Skierowaliśmy się wzdłuż korytarza, szukając wolnych miejsc. Jak na złość żadnych nie było.
Po jakiś dziesięciu minutach znaleźliśmy przedział, jednak nie był on tak do końca pusty. Pod oknem siedziała zwinięta w kłębek mała osóbka. Była przykryta żółtą kurtką, najprawdopodobniej przeciwdeszczową, tak, że nie było widać jej twarzy. Jednak po posturze mogłam stwierdzić, iż jest to dziewczyna. Nie poruszyła się, gdy wkroczyliśmy do kuszetki, więc wywnioskowałam, że zapewne przysnęła.
Jasper usiadł obok naszej nieznajomej, natomiast ja z Ronem naprzeciw niej.
- Ciekawe kto to – zastanawiał się głośno mój brat. – Zazwyczaj nikt nie siada samotnie w przedziale.
Na jego słowa dziewczynka szybko podniosła głowę, najwidoczniej się obudziła. Gdy tylko ujrzałam jej twarz, od razu zrzedła mi mina. To była Alice. Ta sama dziewczyna z Dziurawego kotła, czy mogło być jeszcze gorzej. Już nawet obecność Malfoya, zniosłabym lepiej.
Mały, patykowaty elfik rozejrzał się wokoło, jego wzrok od razu spoczął na Jasperze. Uśmiechnęła się do niego szeroko. – Czekałam na was – oznajmiła.
Spojrzeliśmy z Ronem po sobie, blondyn też wydawał się być zdziwiony. Złapała go za rękę, jednak on szybko ją zabrał i odsunął się na drugi koniec siedzenia.
- Jak to czekałaś? – wyjąkał Jazz. – Przecież przypadkiem znaleźliśmy ten przedział. – Miał taką minę, jakby Alice nagle oznajmiła mu, że jej największe hobby to zbieranie znaczków. Nasze zapewne wyglądały podobnie.
- Czasami mam wizje przyszłości – oznajmiła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, uśmiechając się szeroko do Jaspera.
- Nie, no to super – wyjąkał. – Pierwszy raz o tym słyszę. Owszem, zdarzają się jakieś medium tak jak profesor Trelawney, ale z tego co wiem to wymaga wprawy.
Na jego słowa dziewczyna zachichotała. – Chyba, że ktoś ma ogromny talent do wróżbiarstwa. Tak jak ja – odparła z dumą.
- Miałaś jeszcze jakieś wizje? – zapytałam. Nie powiem, trochę mnie zaintrygowała. Oczywiście, nie znaczy to, że polubiłam ją choćby odrobinę.
- Ach… i to ile. Miewam co najmniej cztery dziennie. – Spojrzała na mnie, jej oczy ciskały gromy. Ta mała wróżka najwyraźniej nie przepadała za mną. Odwzajemniłam jej gest, starając się nie stracić z nią kontaktu wzrokowego. W jej oczach było coś takiego, co w ogóle ciężko opisać. Nie miały one jakiegoś określonego koloru, nie były zielone, czy brązowe tylko iście czarne.. wręcz onyksowe. Wyglądało to tak, jakby w ogóle nie miała tęczówek. A zamiast oczu, miała dwa małe kamyczki. Na sam ich widok, człowiek dostawał dreszczy.
Wzdrygnęłam się i szybko odwróciłam wzrok. Obawiając się, że te spojrzenie i tak będzie mnie prześladować po nocach.
- A co ostatnio zobaczyłaś? – zapytał zaciekawiony Jazz.
- Że mnie pocałujesz – odpowiedziała natychmiast, po czym zaczęła się do niego przybliżać. Chłopak wystrzelił z fotela niczym z procy, stając na równe nogi.
Zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować do przedziału weszła Ginny.
- Och, tutaj jesteście. Wszędzie was szukałam – zawołała radośnie. – Och… cześć Jasper.
Szybko podeszłam do niej i mocno ją uściskałam. – Jak fajnie cię znowu widzieć – powiedziałam szczerze. Naprawdę, była moją ulubioną kuzynką i zarazem najlepszą przyjaciółką, zaraz po Rose.
- A ty kim jesteś? – wskazała na Alice. – Nie widziałam cię wcześniej. Jesteś nowa?
- Ach, Alice Brandon. – Podała jej dłoń sama zainteresowana. – Przyleciałam z Ameryki i tak się składa, że ostatni rok nauki spędzę w Hogwarcie.
- Nie no, to super – skomentowała Ginny. Widać było, że mała też nie przypadła jej do gustu.
Dziewczyna usiadła obok mnie, natomiast blondyn niechętnie zajął miejsce obok Alice. Cały czas spoglądał niepewnie w jej stronę. Wyglądał tak, jakby obawiał się, że dziewczyna od razu się na niego rzuci. Jednak ta, co chwila posyłała mu szerokie uśmiechy. Po kilku minutach niezręcznej ciszy, Alice zaczęła energicznie grzebać w swojej torbie. W końcu wyciągnęła z niej butelkę z fioletowo czerwonym napojem.
- Może ktoś ma ochotę? – zaproponowała. – To sok porzeczkowo - malinowy domowej roboty.
Cała nasza trójka siedząca naprzeciwko niej zaprzeczyła energicznie. Dziewczyna zwróciła się w stronę Jazza. – A może ty masz ochotę, co Jasper? – Zrobiła do niego maślane oczka.
- Nie, no wiesz, ja… ten… - jąkał się jak uczniak przy odpowiedzi. – Nie chce mi się pić, może później. – Ostatnie słowa wyrzucił z siebie jak z karabinu maszynowego.
- Będzie mi bardzo przykro, jeżeli nawet ty nie spróbujesz. – Naciskała, do tego przybrała taki wyraz twarzy, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
- Dobra, ale tylko jeden łyczek. – Niechętnie się zgodził, wyciągając rękę po szklankę, którą wcześniej postawiła na podkładce przy oknie.
Nalała mu pospiesznie soku i podała.
– Ale duszkiem – poinstruowała go.
- Niech wypije jak chce, przecież to tylko sok. – Zirytowała mnie tymi swoimi instrukcjami.
- Ale wtedy smakuje lepiej – broniła się. – To specjalna receptura mojej babci. Mieszka w Arizonie, robi go każdego lata.
Po wypiciu tej substancji twarz blondyna przybrała błogi wyraz. Jednak nie trwało to długo, chłopak szybko się otrząsnął, po czym spojrzał na nas. – Naprawdę dobry, musicie spróbować.
- W sumie czemu nie – zaczął Ron. Gdy już kierował rękę w stronę butelki, Alice szybko ją schowała.
- Nie! Zostało mi już niewiele. A chciałam jeszcze poczęstować nowych znajomych w Ravenclawie – powiedziała szybko, chowając sok z powrotem do torebki.
Spojrzeliśmy po sobie. – Jeszcze przed chwilą częstowałaś nas wszystkich – zarzuciła jej Ginny.
- Tak mi się jakoś zapomniało, że zabrałam z domu tylko tą jedną butelkę. Myślałam, że mam jeszcze jedną w kuferku – oznajmiła nam. Szczerze powiedziawszy, jej wytłumaczenie nie było zbyt przekonujące.
Między nami z powrotem zapadła niezręczna cisza. Wyjrzałam przez okno, przyglądając się uciekającym drzewom i pięknym górom wyłaniającym się przed nami. Jaka szkoda, że nie będzie nam dane jeszcze dzisiaj zobaczyć krajobrazu Hogwartu w całej okazałości. Gdy dotrzemy na miejsce zapadnie już zmrok.
Przymknęłam oczy, wsłuchując się w stukot kół uderzających o szyny. Swoją drogą było to w pewien sposób uspokajające. Nawet nie zauważyłam, kiedy odpłynęłam.
Obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. Otworzyłam oczy, oślepił mnie blask zachodzącego słońca. Przysłoniłam twarz dłońmi i spojrzałam na boki. Ron i Ginny również przysnęli. Jednak to, co zobaczyłam przed sobą dosłownie zwaliło mnie z nóg. Alice siedziała na kolanach Jaspera i całowała go. Co ja mówię, tego nie można było nawet nazwać pocałunkiem, ona po prostu starała się wsadzić mu język do gardła. Wyglądali jakby zaraz miało dojść między nimi do czegoś więcej.
Osłupiała wpatrywałam się w nich przez chwilę, a łzy cisnęły mi się do oczu. To nie dzieje się naprawdę - wmawiałam sobie, że to co widzę przed sobą to zwykłe przewidzenie. Odchrząknęłam nieznacznie, chcąc zaznaczyć swoją obecność.
Jasper oderwał się od tej małej idiotki i spojrzał w moją stronę. – Och, Bella nie przeszkadzaj. – rzucił od niechcenia. Po czym znów zaczął całować Alice. Ta tylko zachichotała i mocniej wtuliła się w obiekt moich westchnień.
Poczułam, że nie wytrzymam ani minuty dłużej. Musiałam stąd wyjść. Pospiesznie wygramoliłam się z uścisku Ginny i dosłownie wpadłam na drzwi przedziału. Z całej siły szarpnęłam za klamkę, po czym wrzasnęłam. – Upojnych chwil życzę! – I wypadłam z niego.
Słyszałam za sobą chichot Alice i śmiech Jaspera. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Pią 19:32, 26 Lut 2010 |
|
"Najczęściej pojawiające się w danych legendach czy mitach."
przeczytałam "Najczęściej pojawiające się w damskich toaletach czy mitach.
Potrząsnęłam głową i jeszcze raz to czytam a później "Uff". Nie jest ze mną tak źle.
Och, Bella nie przeszkadzaj - zabiłabym Jaspera na miejscu a tą małą choclice wywaliła przez okno pędzącego pociągu. Mam nadzieje że miałaby wizje własnej śmierci ;D
To była Alice. Ta sama dziewczyna z Dziurawego kotła, czy mogło być jeszcze gorzej. Już nawet obecność Malfoya, zniosłabym lepiej. Nie powiem, to było ostre porównanie ,ale nie wiem co jest gorsze. Syn śmierciożercy czy dziewczyna z niewiadomym pochodzeniem która przyrządza tajemnicze eliksiry.
To opowiadanie nadal ma na mnie dziwny wpływ, czytam je z jakimś nieokreślonym wyrazem twarzy. Bez urazy dla autorki, ale nie wiem czy mi się podoba czy nie. Przyciąga oka. To trochę nieprzyjemna opinia ale prawdziwa. Powoli się przekonuje. Jednakże wielka szkoda, że masz tutaj tak mało komentarzy, przecież jest ciekawie. Alice nie jest do końca pozytywną postacią, ośmieliłabym się powiedzieć że jest wręcz negatywna ponieważ nie wiemy jak będą jej zamiary , nic nie wiemy. Czekam na więcej. (:
Pozdrawiam.
Uskrzydlona. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Pią 21:01, 26 Lut 2010 |
|
Droga Tolu, ten rozdział jest bardzo interesujący, wiesz?;]
To:
Tola napisał: |
- Może ktoś ma ochotę? – zaproponowała. – To sok porzeczkowo - malinowy domowej roboty. |
to:
Tola napisał: |
Alice siedziała na kolanach Jaspera i całowała go. Co ja mówię, tego nie można było nawet nazwać pocałunkiem, ona po prostu starała się wsadzić mu język do gardła. |
i to:
Tola napisał: |
Jasper oderwał się od tej małej idiotki i spojrzał w moją stronę. – Och, Bella nie przeszkadzaj. – rzucił od niechcenia. Po czym znów zaczął całować Alice. |
Czyżby w tym soku znajdowała się Amortentia? (Jeżeli ktoś nie czytał HP lub nie pamięta co to jest, to przypominam, że jest to najsilniejszy eliksir miłosny, który powoduje bardzo głębokie zadurzenie, ale nie jest to prawdziwa miłość, a jego zapach dla każdej osoby jest inny. Osoba, która zażyje tego eliksiru może nie pamiętać swojej wcześniejszej miłości, może skrzywdzić ukochaną osobę, bo działanie tego eliksiru sprawi, że liczyć się będzie tylko ta jedna, jedyna osoba, która go przyrządziła). Podejrzewam, że nasz mały chochlik zakochał się w Jasperze i próbuje za wszelką cenę go zdobyć, prawda? Nieźle. ;p
Wysyłasz Rose do wampirów? Jeszcze na dodatek do Volterry? Dosyć odważne zagranie, ale ty pewnie masz już dokładnie przemyślane jak tam jej będzie. ;]
Podoba mi się twój styl, piszesz tak lekko, że aż chce się to czytać. No i dialogi nie są sztuczne, a całość naprawdę spójna. Gratuluję. ;D
Życzę czasu, ochoty i szczerze zapewniam, że nie mogę się doczekać następnego rozdziału. ;>
pozdrawiam i całuję, m ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Naberka
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 0:50, 01 Mar 2010 |
|
Tola ja już nie nadążam za czytaniem Twoich myśli... Gdzie nie zajrzę ciągle pojawia się nowy rozdział... I już sama nie wiem co czytać.. Tylko nie pomyśl sobie przypadkiem, że to coś złego, wręcz przeciwnie... Jestem zachwycona tak częstym wrzucaniem ich.. I choć betuję te rozdziały, to i tak czytam jej jeszcze raz albo tutaj, albo na chomiku...
Ten rozdział normalnie uderzył we mnie.. A najbardziej złe zagrywki Alice, kiepskie posunięcie Belli i chamska odzywka Jaspera.. Teraz wytłumaczę dlaczego tak się stało...
Więc tak... Widzę, że Alice ma prawdopodobnie wizje przyszłości tak jak w Zmierzchu.. Bardzo ciekawe zastosowanie tej cechy, jednak do tego dochodzi jeszcze jej dobra wiedza na tworzenie różnych mikstur z których umie dobrze korzystać.. Jeśli chodzi o postawę Belli w pociągu, to myślałam, ze inaczej postąpi.. Ja gdybym siedziała w tym przedziale i zauważyła taką scenę, to chyba bym ją tam zlała na kwaśne jabłko.. Raczej nie była bym taka spokojna.. A do tego jeszcze ten tekst Jazza.. Nie no tym to mnie powaliłaś.. Wiem, że to nie jego wina, że się tak zachował. Jednak na miejscu Bell to strzeliłabym go w gębę i dopiero wyszła... Na szczęście i nie szczęście jej zachowanie było na miejscu i nie dała się do końca sprowokować...
Tola ja już nie wiem co mam pisać... Jak opisać Twoje zdolności pisarskie.. Nie chcę się ciągle powtarzać dlatego napiszę tylko jedno słowo, które opisze wszystko.... SUPER....
To chyba wszystko co chciałam powiedzieć, a teraz idę spać, bo jutro do pracy..:):) Buźka:*:* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
tola
Człowiek
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:32, 05 Mar 2010 |
|
Oddaję w Wasze ręce siódmy rozdział. Ślicznie proszę o komentarze, nawet te niemiłe, ba w szczególności o takie. Wolę wiedzieć, co robię źle...
beta: Naberka
Rozdział siódmy
Notatnik
Czułam się okropnie. Pulsujący ból w klatce piersiowej, nasilał się z każdym krokiem, który stawiałam idąc przez korytarz. Jak on mógł? Jakim cudem jego zachowanie ulegało tak diametralnym zmianom? Gdy spotkaliśmy się na peronie i przed pociągiem, zachowywał się zupełnie normalnie. Co ja mówię, wydawało mi się nawet jakby coś do mnie czuł. Te jego spojrzenia, gesty… A teraz co? Poleciał w ramiona Alice, jak pierwszy lepszy chłopaczyna, spragniony jakichkolwiek uciech cielesnych.
Swoją drogą, to było wręcz chore. Kiedy spotkaliśmy tą małą dziewkę w przedziale, nie wydawał się nią ani trochę zainteresowany. Mogę nawet powiedzieć, że się jej obawiał. A gdy się obudziłam, już siedział na jej kolanach i obściskiwał w najlepsze. Co jest grane, do jasnej cholery? Przecież zachowanie człowieka nie może się tak szybko zmieniać. To nie było podobne do Jaspera. Nie był w jakikolwiek sposób podobny do chłopca, którego znałam.
Na samą myśl o tym, co wyprawiali pod moim bokiem, miałam łzy w oczach. Przecież siedziałam tuż obok. Nawet się tego wszystkiego nie wstydzili.
Jasper stał się bezwzględnym dupkiem. Najpierw mnie pocałował, a później na moich oczach robił to samo z inną dziewczyną. Całkowicie nie pasowało mi to do niego. On zawsze był czułym i wrażliwym chłopakiem. Stroniącym od dziewczyn i jakichkolwiek romansów. Nawet nie przypominam sobie, żeby miał kiedykolwiek swoją drugą połówkę. I owszem, był obiektem westchnień większości Gryfonek, jak i dziewczyn z innych domów. Jednak one niezbyt szczególnie go interesowały.
Pogrążona w swojej rozpaczy, dotarłam do końca wagonu. Znajdował się tam jeszcze jeden przedział. Złapałam za klamkę, drzwi były otwarte. Jednak żeby je otworzyć, musiałam się nieźle natrudzić, gdyż były pordzewiałe na zasuwkach, z niezbyt częstego używania.
Po przeszło minucie moich starań, udało mi się. Pomieszczenie nie odbiegało swoim wyglądem od reszty. Można było wyczuć zapach staroci i wilgoci, podobny do tego jaki towarzyszy dawno opuszczonym pomieszczeniom.
Usiadłam przy oknie. Słońce powolutku skrywało się za horyzontem, co znaczyło, że zbliżamy się do celu naszej podróży.
Jeszcze rano cieszyłam się, na samą myśl powrotu do szkoły. Jednak teraz byłam nim wręcz przerażona. Wizja Alice, krążącej wokół Jaspera niczym satelita wokół Ziemi, wywoływała u mnie napad mdłości.
Muszę być silna - powtarzałam sobie w duchu. Nie dam temu dupkowi satysfakcji, że mimo wszystko mnie zranił. Będę zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Swoją drogą, nie jest on jedynym facetem w tej szkole.
W pewnej chwili, coś przykuło moją uwagę. Na górnej półeczce znajdowało się coś czarnego. Szybko wdrapałam się na siedzenie, starając ustać na równych nogach, gdyż pociąg podczas jazdy, niemiłosiernie trząsł mną na boki. Sięgnęłam po owy przedmiot. Był to zwykły, oprawiony w czarną skórę notes. Na moje oko bardzo stary. Świadczyły o tym, pożółkłe kartki. Nie powiem, nadawało mu to pewnego rodzaju tajemniczości. Do tylnej okładki było przymocowane pióro.
Wyciągnęłam je pospiesznie i otworzyłam moje nowe znalezisko. Przejechałam palcem po idealnie czystym, pergaminie. Widocznie któryś z uczniów musiał o nim zapomnieć, podczas podróży do szkoły.
Nabazgrałam na pierwszej stronie,
Mam na imię Isabella Granger i jestem cholernie nieszczęśliwa.
Bardzo twórcze, Bello. Skarciłam samą siebie w myślach.
W pewnej chwili doznałam olśnienia. Jeżeli to nie był przypadek, że znalazłam ten notes? Może to swojego rodzaju przeznaczenie?
Zamiast tłamsić w sobie cały ten ból, po prostu przeleję go na papier? Słyszałam nie raz, że spisywanie swoich myśli i odczuć, jest często swojego rodzaju terapią dla zranionych dusz. A moja ewidentnie się do tego grona zaliczała.
Postanowiłam kontynuować pisanie,
Tak, tak nieszczęśliwa, bowiem jestem beznadziejnie zakochana w swoim najlepszym przyjacielu Jasperze…
Skrobałam w moim nowym notesiku jak opętana. Napisałam o wszystkim, naszym pierwszym pocałunku, spotkaniu Alice, jej dziwnym zachowaniu. No i oczywiście o moich beznadziejnych, mrocznych odczuciach.
Gdy przeczytałam te kilka stron jakie udało mi się zapisać, poczułam się o niebo lepiej. Cała ta sytuacja nie wydawała mi się taka beznadziejna, jak na początku. Owszem, nadal czułam się źle z powodu zachowania Jaspera, jednak teraz miałam siłę, aby się z tym zmierzyć.
Pociąg zatrzymał się, gdy słońce już dawno skryło się za horyzontem. Na niebie było widać pierwsze gwiazdy, jak i złotą tarczę księżyca. Była pełnia.
Wychodząc z wagonu, wpadłam wprost na Ginny. Skrywany pod kurtką notes, upadł wprost na chodnik. Pospiesznie zgarnęłam go, chcąc uniknąć niepotrzebnych pytań kuzynki, które zapewne by zadała.
- Och, gdzieś ty się podziewała! – Niemalże wrzasnęła na mnie.
- Ja… - przerwałam, starając się zebrać myśli. – Tylko zmieniłam przedział, chciałam pobyć sama przez jakiś czas – odpowiedziałam na wdechu.
- Wiesz, jak się przestraszyłam? Myślałam, że coś ci się stało! – Złapała mnie za ramiona i lekko mną potrząsnęła.
- Jeju… spokojnie, przecież żyję i nic mi nie jest. – Rozłożyłam ramiona i okręciłam się wokoło, wyplątując się tym samym z jej uścisku.
- Teraz wiem, ale kiedy się obudziłam, a ciebie nie było… - zaczęła. – Ty nawet nie wiesz, co przeżywaliśmy z Ronem!
- To Jasper wam nie powiedział? Widział, że wychodzę – oznajmiłam trochę zdezorientowana. Przecież on i Alice wiedzieli, że opuszczam przedział.
- Nie było ich, gdy się obudziliśmy. – Zaczerpnęła głęboko powietrza. – Zostawili nam karteczkę, że zgubiła swój bagaż i poszli go szukać.
- Że co? – Zrobiłam wielkie oczy. – Przecież to niemożliwe żeby w pociągu coś zginęło. Nawet się nie zatrzymywaliśmy, więc niby jak…
- Sama nie wiem. – Wzruszyła tylko ramionami. Widać, że nie poruszyła ją niedola tej małej elfki.
Zaczęłyśmy kierować się w stronę powozów, mających zawieść nas prosto do szkoły. Swoją drogą, gdyby nie latarnie, szły byśmy pewnie po omacku. Nad Hogsmeade zapadła gęsta mgła, skutecznie ograniczająca naszą widoczność.
- Nie uważasz, że Alice jest jakaś dziwna? – zagadnęłam ją, gdy wspięłyśmy się do powozu.
- Co masz na myśli, mówiąc to? – Zrobiła wielkie oczy, jakby w ogóle nie rozumiała o co mi chodzi.
- No, taka inna. Nie wzbudza mojego zaufania. – Próbowałam ująć to jak najbardziej delikatnie, aby nie odkryła prawdziwego powodu mojej antypatii do dziewczyny.
- Może jest trochę głośna i wścibska. Dużo mówi, ale taki widocznie ma styl bycia – oznajmiła bez emocji.
Nagle przypomniało mi się coś jeszcze. – A widziałaś jej oczy? Są strasznie dziwne? – Spojrzałam na nią wyczekująco, przecież to musiała zauważyć. - Oczy Alice zdawały się nie mieć tęczówek.
- O czym ty mówisz, Bella? – Była naprawdę zdziwiona moim pytaniem.
- Tylko mi nie mów Ginny, że nie zauważyłaś. – Teraz to ja niemal podskakiwałam na siedzeniu.
- Ale niby czego? – Spojrzała dokładnie w moją stronę, zszokowana tym co mówię. – Oczy, jak to oczy. Miała normalne, brązowe. Może nawet podobne do twoich.
Normalnie się przeraziłam. Wyraźnie widziałam te wielkie, czarne spodki. Samo jej spojrzenie mogło sprawić, że człowiek miał ochotę zmykać na drugi koniec piekła.
Czemu Ginny tego nie widziała? Przecież to była pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się, gdy zobaczyłam tą małą w pociągu. Wolałam już nie drążyć tego tematu, ewidentnie miałam zwidy i do tego wyszłam na idiotkę.
Wielka sala była przyozdobiona jak co roku. Nic specjalnego, żadnych nowości. Gdyby rozpoczęcie miało być cechą charakterystyczną, pomagającą nam odróżnić każdy kolejny rok spędzony w murach Hogwartu, z pewnością zatracilibyśmy się w tym.
Usiadłam bez słowa obok Jasper' a i Rona. Na mój widok, brat tylko podniósł głowę znad talerza, którego zawartość znikała w zastraszającym tempie. Natomiast blondyn przymilnie się do mnie uśmiechnął.
- Wiesz, że Alice zgubiła bagaż? – zapytał bez ogródek. Żadnego, jak tam podróż, dlaczego wyszłaś z przedziału. Dosłownie nic. Zachowywał się tak, jakby ta mała dziewka była najważniejsza na świecie.
- Doprawdy? – Podniosłam znacząco brew, mając nadzieję iż zrozumie, że niewiele mnie to obchodzi. – Słyszałam już. Ginny mi powiedziała. – Skinęłam głową w stronę mojej kuzynki, siedzącej naprzeciw.
Wypowiadając te słowa, nachyliłam się nad stołem i nałożyłam sobie na talerz, niewielka porcję frytek. Chciałam, aby się ode mnie dosłownie odczepił. Zostawił w spokoju i najlepiej już nigdy nie odzywał.
- Miała pecha, nie? – Odwrócił się całkowicie w moją stronę. – Pomagałem jej szukać, ale bezskutecznie. Bagaż jakby zniknął bez śladu. A to przecież niemożliwe.
- Wiesz, jakoś mało interesuje mnie niedola tej dziewczyny, więc jak nie masz mi nic więcej do powiedzenia, to lepiej zajmij się jedzeniem. – Sama nie mogłam uwierzyć, że to powiedziałam. Wreszcie zachowałam się jak na odważną kobietę przystało. Jeżeli on nie potrafił ukrywać swoich pozytywnych uczuć do Alice, to dlaczego ja miałabym ukrywać te negatywne?
Spojrzałam w stronę Ginny, ta tylko w ramach aprobaty uniosła kciuk do góry i leciutko się do mnie uśmiechnęła.
Natomiast Jasper wyglądał tak, jakby ktoś mu dał w twarz. Widocznie facetom trudniej było zrozumieć intencje kobiet.
- Nie, no tak tylko mówię – tłumaczył się. – Nie żeby mnie to jakoś specjalnie obchodziło, jestem prefektem i musiałem się jakoś z tego wywiązać.
- Tak, jasne. – Na moich ustach pojawił się kpiący uśmieszek. – Dobrze, że jeszcze w tej szkole są prawdziwi prefekci. – Westchnęłam. – Gotowi pomóc innym w każdej sytuacji.
- Bella, o co ci chodzi? – zapytał zdezorientowany. – Przecież to tylko pomoc, nic wielkiego.
Na jego słowa wzruszyłam ramionami i zabrałam się do jedzenia.
Po kolacji razem z Jasper' em musieliśmy zaczekać na pierwszoroczniaków, aby zaprowadzić ich do dormitorium i wyjaśnić kilka spraw.
Robiłam to po raz pierwszy, ale już nienawidziłam tej całej procedury związanej z bycia prefektem. Cóż za ironia, jeszcze kilka dni temu skakałam z radości na samą myśl o tym, że będę mogła spędzać z Jazz' em więcej czasu. Teraz stało się to dla mnie, pewnego rodzaju udręką. Nie mogłam spojrzeć mu w twarz. A dokładniej na jego pełne, zaróżowione usta. Gdy tylko to robiłam, od razu przed oczami stawał mi obraz z pociągu. Alice siedząca mu na kolanach i całująca go.
Na samą myśl o tym, dostawałam gęsiej skórki i napadów mdłości.
Szliśmy razem korytarzem, prowadząc za sobą pierwszorocznych. Żadne z nas się nie odezwało. Ta krępująca cisza, wręcz wrzeszczała. Jednak mimo wszystko, było to dla mnie lepsze, niż bezsensowna paplanina. Nie miałam ochoty zamienić z nim choćby słowa. Starałam się, aby nasz dotyk podczas tego spaceru, był ograniczony do minimum. Mimo wszystko, nie było to do końca możliwe, dzieciaki okrążyły nas z każdej strony, robiąc sztuczny tłum.
Po niecałych dziesięciu minutach mozolnego spaceru, dotarliśmy pod portret Grubej Damy. Jasper szybko podał hasło, po czym obraz odsunął się, ukazując za sobą drewniane drzwi.
Przepuściliśmy uczniaków do środka, zanim sami stanęliśmy w pokoju wspólnym.
- No dobra, pierwszoroczniacy – zaczął Jasper. Wiedział, że nienawidzę publicznych przemówień, więc mnie wyręczył. – Nie będę się tutaj specjalnie rozgadywał, gdyż wszystko zostało powiedziane przez dyrektora, podczas kolacji.
- Razem z moją przyjaciółką, Bellą. – Skinął na mnie. Jego spojrzenie naprawdę było smutne. - Chcieliśmy was serdecznie powitać w Gryffindorze. – Nieoczekiwanie złapał mnie za rękę. Co on do cholery wyprawia? – Od siebie chciałem tylko dodać, że po godzinie dwudziestej drugiej, jakiekolwiek spacery po korytarzu, są absolutnie zabronione. Jeżeli nie będziecie się do tego stosować, oboje z koleżanką wyciągniemy konsekwencje z waszego zachowania.
- Poza tym, nie wolno wam przebywać w Zakazanym Lesie – wtrąciłam się. Nie chciałam, aby te dzieciaki zapamiętały mnie jako gburowatą matronę. – Jeżeli będziecie mieli jakieś pytania, śmiało możecie się zgłosić do mnie lub do Jasper' a. – Wskazałam na niego. Podejrzewam, że niechęć do niego malująca się na mojej twarzy, stała się jeszcze bardziej widoczna, gdyż jego oczy bardziej posmutniały.
- To wszystko. A teraz zmykać do łóżek – zawołałam, po czym obróciłam się na pięcie i skierowałam do dziury pod portretem.
- Bella, poczekaj! – Usłyszałam wołanie blondyna za sobą. Podbiegł do mnie i złapał za rękę.
Odwróciłam się w jego kierunku z grymasem na twarzy. – Czego chcesz? – warknęłam. W tej chwili, nie miałam ochoty na jakąkolwiek konwersację.
- Musimy pogadać. Zachowujesz się, tak jakoś dziwnie. – Wyrzucił z siebie na wdechu. Miał takie błagalne spojrzenie. Wyglądało jakby miał się zaraz rozpłakać.
Mimo wszystko, moje nerwy wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Wyrwałam dłoń z jego uścisku, po czym podbiegłam do drzwi. – Zostaw mnie w spokoju! – rzuciłam na odchodnym, zostawiając go oszołomionego na środku pokoju wspólnego.
Chodziłam bez celu po korytarzach. Moje oczy były pełne łez. Nie mogłam pogodzić się z tym wszystkim. Miałam taki mętlik w głowie. Jak to możliwie, żeby zachowanie Jazz' a zmieniało się tak diametralnie. W jednej chwili całuje się z Alice i totalnie mnie olewa, a w drugiej zachowuje się tak, jakby mu na mnie zależało.
Nie może mnie to obchodzić, nie może mnie to obchodzić - powtarzałam te słowa jak mantrę. To chyba jedyny sposób, abym wreszcie wyleczyła się z tego feralnego zauroczenia.
W pewnej chwili usłyszałam czyjeś kroki, dochodzące z oddali. Na korytarzu było tak cicho, że można by usłyszeć przelatującego komara.
Przystanęłam na chwilę, chowając się za kamiennym posągiem. Usłyszałam jeszcze kilka, po czym i one również ustały. Ten ktoś zorientował się, że zatrzymałam się. Ewidentnie ta osoba szła za mną. Śledziła mnie.
Na moim czole pojawiły się pierwsze krople potu. Bałam się. Dosłownie byłam przerażona. Przez myśl przeszło mi, że być może to Jasper. Możliwe, że poszedł za mną, zaraz po tym gdy wyszłam z pokoju wspólnego. Albo zaniepokoił się tym, że nie wracam tak długo i szukał mnie.
Jednak gdyby to naprawdę był on, zapewne zawołałby mnie, a nie skradał się jak cień.
Zebrałam się na odwagę i postanowiłam to sprawdzić. – Kim jesteś? – zawołałam. Mój głos bardziej przypominał szept, niż jakikolwiek inny dźwięk.
Osobnik jednak nie odezwał się. W tej samej chwili, gdy echo mojego głosu ucichło, usłyszałam oddalające się kroki. Co do cholery? Najwidoczniej mój śledczy zrozumiał, że wiem o jego obecności i wolał się wycofać.
Przyłożyłam dłoń do piersi. Serce biło mi jak szalone. Złapałam za mój medalion. O dziwo, wręcz jarzył się na czerwono. Jakim cudem? Znowu? Gdybym była w lepszej kondycji psychicznej, pewnie bym się nad tym zastanowiła.
Osunęłam się na ścianie, kucając na kamiennej posadzce. Ukryłam twarz w dłoniach i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. Płakałam, być może ze strachu przed tym, co mogło mnie spotkać, lub z powodu Jaspera. Musiałam to z siebie wyrzucić, a w tej chwili najlepszym sposobem okazały się zwykłe, słone łzy. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Sob 11:37, 06 Mar 2010 |
|
Kochana Tolu, z niecierpliwością czekałam na ten rozdział.;)
Cytat: |
Skrobałam w moim nowym notesiku jak opętana. Napisałam o wszystkim, naszym pierwszym pocałunku, spotkaniu Alice, jej dziwnym zachowaniu. No i oczywiście o moich beznadziejnych, mrocznych odczuciach. |
Tu mi zaleciało Ginny piszącą w notesie-horkruksie o swoich problemach i uczuciach go Harry'ego, tylko że jej odpisywał Tom Riddle lub jak kto woli Lord Voldemort, a tu nic, żadnego odzewu. xd Oczywiście, nie przeszkadza mi to ani trochę. ;]
I ja coraz bardziej jestem przekonana, że w tym soku od Alice coś było. Może to nie amortentia, bo to bardzo silny eliksir i potrzebne jest odpowiednie antidotum, ale być może był to jakiś eliksir, podobny do tego, który Romilda dodała do czekoladek dla Harry'ego, który można kupić np. w sklepie braci Weasley'ów. ;d Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tych ciągłych nawiązań do HP, co? Po prostu próbuję rozgryźć naszego małego chochlika. ;p
Zadowolona jestem, że Bella nie uległa Jasperowi i trzyma go w niepewności, niech się trochę pogłowi o co może być zła, mimo, że on prawdopodobnie tego nie pamięta. Ale co tam, Bella musi być twarda. ;d
Strasznie podoba mi się twój ff, podoba mi się taka hybryda. I cieszę się, że połączyłaś zmierzch akurat z HP, bo uwielbiam świat Rowling jeszcze bardziej niż pani SzMeyer. Jest on o wiele bardziej realny i ciekawy.;]
Czekam także na jakieś wiadomości z Volterry od Rose i Emmetta, boe ciekawa jestem jak połączysz w tym miejscu tak dwa różne światy, tak dwie różne postacie, różne pochodzenia. ;d
Życzę mnóstwo czasu na dalsze pisanie, no i oczywiście ochoty. ;>
pozdrawiam, m;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Avi
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Mar 2010
Posty: 21 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z OkOliC lUbLiNa :))
|
Wysłany:
Śro 14:42, 10 Mar 2010 |
|
Hmm... opowiadanie jest boskie:)
Tak wgl to bardzo lubię HP i kocham Zmierzch więc ta mieszanka jest po prostu wybuchowa jak dla mnie:)
Zgadzam się z meadow to nie jest amortentia bo każdy eliksir potrzebuje antidotum, może Alice ma taką moc? Jest jeszcze jedna ciekawa sprawa te czarne oczy Alice, przecież Bella widziała oczy bez spojówek a Ginny twierdziła, że ma normalne... Ciekawe jak to rozwiążesz czekam z niecierpliwością na następny rozdział.:)
Tolu życzę weny do dalszego pisania:)
________
"Zakazany owoc najlepiej smakuje":)) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Selenit-P48
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Marsa ;D
|
Wysłany:
Sob 18:16, 24 Kwi 2010 |
|
Bardzo ciekawy ff ciesze się że ktoś wpadł na taki pomysł połączenia HP z Twilight.
Ja i moja siostra też o tym kiedyś myślałyśmy tyle że ja nie mam talentu do pisania, a w naszych wyobrażeniach Edward był w domu węż, niemiej jednak twój pomysł naprawde mnie zaciekawił i uroczyście przysięgam go śledzić.
Podobnie jak meadow wole światr Rowling i kiedy czytam ten ff to wcale mi się nie wydaje że mam do czynienia z Meyer'owską Bellą lub Meyer'owskim Jasperem(to sam się tyczy innych postaci).
Bella. Miejsza o to czy jest piękna czy brzydka, mądra czy głupia ja przedewszystkim cenie w niej to że jest twarda. Nie ulega Jasperowi, nie boi się Alice. Ma tylko jedną wadę którą zaopserwowałam(nie twierdze że ta cecha nie jest fajna wkońcu nikt nie jest idealny :) ) nie potrafi się przyznać do błędu(tak to nazwę). Chodzi o to że nie chce powiedzieć Edowi że go nie pamięta. I jest wobec niego taka oziębła i -tak mi się wydaje-odtrąc go.
Edward. W tym ff naprawde podoba mi się jego postać a jest to jeden z nielicznych ff w których tak jest, aż chce się o nim czytać. Z tego powodu masz u mnie wielki plus. Nie boi się podejść do Belli czyli nie jest wstydliwy. Rumieni się czyli ma jakieś tam uczucia. Tak mi się wydaje że jest szczery(jeżeli do bólu to ja go kocham :D).
Alice.Tu normalnie się zakochałam Bella nie lubi Alice, nie są przyjaciółkami. Wierz jak długo szukałam takiego ff. Ubustwiam Cię.
Jasper.Co do niego z jednej strony nie chcę mi się wierzyć że zachowuje się jak kretyn bo Alice dała mu coś do picia ale z drugiej nie mogę tego wykluczyć.
Przepraszam za tak chaotyczny komentarz i za błędy...
Życze czasu i chęci do dalszego pisania i oczywiście z niecierpliwością czekam na następną część(oby dłuższą)i najlepiej by było gdybyś dodała coś już dziś ale oczywiście nie pospieszam ponieważ prawdziwa sztuka wymaga czasu.
Pozdrawiam
Selenit |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Naberka
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 23 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 11:05, 25 Kwi 2010 |
|
Witaj Selenit-P48:)
Chciałam Ci powiedzieć, że dalsze rozdziały masz na chomiku Toli. Tutaj są tylko do rozdziału 7, a na chomiku ma już do 13.:)
Życzę Ci miłego czytania:)
Pozdrawiam.. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
tola
Człowiek
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 12:02, 25 Kwi 2010 |
|
Beta: Naberka
Rozdział ósmy
Wyższy stopień wtajemniczenia
Następnego ranka pogoda mnie nie rozpieszczała. Było pochmurno i deszczowo. Co raczej nie powinno dziwić, gdyż w tej części kraju częste opady deszczu to norma. Nie powiem, było mi troszkę żal. Zaraz po zajęciach, miałam zamiar pospacerować po błoniach i odprężyć się trochę. Naprawdę potrzebowałam odpoczynku, szczególnie po tym, co zaszło wczorajszej nocy na korytarzu. Byłam niemal w stu procentach pewna, że śledząca mnie osoba była tą samą, która robiła to w wakacje.
Bo niby jakżeby inaczej? Towarzyszyło mi to samo uczucie, co latem. Ten sam niepokój i ta niesamowita pewność, że ktoś za mną stoi. Dosłownie czułam obecność tej osoby. W Londynie mogłam sobie wmawiać, że mam urojenia. Byłam w mieście, a odgłosy dochodzące z ulicy dobitnie maskowały dźwięk kroków. Jednak tutaj, w pustym zamku, w samym środku nocy, nie było mowy o pomyłce. Słyszałam czyjeś kroki.
Ta myśl, tak samo jak mnie przerażała, tak i zastanawiała. W jakim celu w ogóle ktoś miałby za mną chodzić? Przecież to niedorzeczne. Byłam raczej neutralną osobą, trzymającą się z boku. Nie miałam z nikim jakiś specjalnych porachunków. No, jeżeli tych kilka małych kłótni można nie nazwać porachunkami. Była to raczej drobna wymiana zdań.
Jedyną osobą, która naprawdę mnie nienawidziła, był Malfoy. Jednak, on raczej nie był zdolny do takich rzeczy. Wolał załatwiać sprawy, że tak powiem, od ręki. To znaczy, gdy chciał mi dogadać lub uprzykrzyć w jakiś sposób życie, nie zwlekał z tym ani minuty. Od razu kierował w moją stronę jakąś kąśliwą uwagę i było po sprawie. Kto jak kto, ale on nie załatwiałby sprawy chodząc za mną po nocach. Czy to w Londynie, a już tym bardziej tutaj, w zamku.
Naprawdę, popadałam w pewnego rodzaju paranoję. Nie wiem, czy to ta sytuacja tak na mnie zadziałała, czy całe to zdarzenie z Jasperem, albo deszczowa pogoda…Jednego byłam pewna, byłam w emocjonalnej rozsypce. Jeżeli szybko z tym czegoś nie zrobię, dosłownie zwariuję.
Mój niecny plan polegał na otworzeniu oczu Jazzowi, żeby ten, wreszcie zrozumiał co traci. Postanowiłam, że skorzystam z rad Rose i będę pewniejsza siebie.
Pierwszą myślą, jaka mi przyszła do głowy, to jakiś odjazdowy ubiór. Jednak, niestety nie mogłam w jakikolwiek sposób podkreślić swoich atutów, gdyż podczas zajęć musieliśmy przywdziewać odpowiednie stroje. Czyli białe koszule i krawat w odpowiednich barwach, w zależności od domu do którego przynależeliśmy. Na górę natomiast, nakładaliśmy czarną szatę. Żartobliwie nazywałam nasze stroje mundurkami. Z tego co było mi wiadomo, po lekcjach mugoloznastwa, tak właśnie dzieciaki mugoli nazywały swoje stroje szkolne.
Przywdziałam na siebie te wszystkie łaszki, upięłam włosy do góry, tak aby mi nie przeszkadzały podczas zajęć. Wypuściłam ze ściśle upiętego koka kilka niesfornych kosmyków, aby fryzura nie wyglądała na zbyt oficjalną i swojego rodzaju sztywną. Wydawało mi się też, że nadają mi one swojego rodzaju uroku.
Przejrzałam się z każdej strony w lustrze, po czym udałam się do Wielkiej Sali na śniadanie.
Dasz radę, Bella - powtarzałam sobie.
W Wielkiej Sali czekał już na mnie Ron razem z Jasperem. Siedzieli na naszym starym miejscu, niemalże na samym środku ogromnego stołu Gryfonów.
Szybciutko skierowałam swoje kroki w ich stronę, po czym usiadałam obok Rona. Przywitałam się grzecznie, jak na prawdziwą damę przystało, a następnie zabrałam się do jedzenia płatków zbożowych. Nie miałam ochoty na jakieś bardziej wykwintne danie.
- Bella, przepraszam za wczoraj – odezwał się nagle Jasper, obdarowując mnie intensywnym spojrzeniem.
- Dobra, nie ma sprawy. – Byłam na siebie zła, że tak zareagowałam. Powinnam w tej chwili się na niego wydrzeć i wygarnąć mu, co mi leży na sercu, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam się na niego gniewać.
- Nie, sprawa jest – zaczął, wyciągając rękę w moim kierunku. – Zachowałem się jak kretyn.
- Doprawdy? – zapytałam kpiąco. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, w ten jego nagły przypływ skruchy.
- Rozmawiałem wczoraj z Ginny. Powiedziała mi o wszystkim. – Spojrzał na mnie smutno. – To znaczy o tym, że całowałem się z Alice. Ale serio, nie wiem co mnie opętało. Naprawdę tego nie chciałem. Nie mam pojęcia, dlaczego do tego doszło. Nawet jej nie znam…
Chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak przerwałam mu. – Jasper, uspokój się. Jest dobrze. Jesteś dorosły i możesz robić, co tylko chcesz. Naprawdę, nie masz mi się z czego tłumaczyć.
- Ależ, Bello… - Przerwałam mu podnosząc do góry swój plan zajęć.
- Powiedziałam, przestań. – Posłałam mu najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było mnie stać. – Przecież nie jestem twoją dziewczyną, ani nic z tych rzeczy, więc nie musisz mi się tłumaczyć.
- Ale ja myślałem…, że ty…, że my… - Zauważyłam, jak jego oczy robią się czerwone. Czyżby miał zamiar się rozpłakać? Z jakiego to niby powodu? Chyba nie przeze mnie? Przecież to on flirtował od przeszło tygodnia z Alice, nie ja.
- Co macie dzisiaj w planie? – zapytałam szybko, chcąc jak najszybciej zmienić temat. Nie miałam ochoty oglądać Jazza w takim stanie.
- Obronę przed czarną magią – rzucił od niechcenia Ron, pomiędzy jednym kęsem tosta, a drugim.
- A ty, Jasper? – Pochyliłam się nieznacznie w jego stronę. Starałam się, aby moje spojrzenie było jak najbardziej przyjazne.
- To samo – odparł szybko, uśmiechając się do mnie lekko. – Ale ty chyba też, co Bello?
W jego oczach czaiły się iskierki nadziei. Tak bardzo chciałam iść dzisiaj z nimi. Zawsze na wszystkich przedmiotach byliśmy razem, a teraz mieliśmy się praktycznie rozdzielić. Jedyny przedmiot, który mieliśmy wspólny, to transmutacja.
- Nie, ja mam dzisiaj eliksiry. Do południa cztery godziny – oznajmiłam. – A po lunchu jeszcze dwie.
- My tak samo, tyle że z obroną. – Zaśmiał się Ron. – Widać Ministerstwo naprawdę zadbało o naszą edukację w tych naszych specjalizacjach.
- Nie mówiłaś mi, że nie wybrałaś obrony – oznajmił oskarżycielsko Jasper. Patrzył na mnie z takim wyrzutem, jak dzieciak, który nie dostał upragnionej zabawki na święta.
- Bo nie pytałeś. – Wzruszyłam ramionami, udając obojętną. Jednak w duchu coś mi podpowiadało, że to jednak dobrze, iż nie będziemy mieli wielu przedmiotów wspólnych.
- Ale dlaczego? – dopytywał się.
- Przecież wiesz, że uwielbiam eliksiry. A obrona nigdy jakoś specjalnie mnie nie interesowała. – Już chciał coś powiedzieć, jednak mu przerwałam. – Oj, daj spokój. Dobrze wiesz, jaka ze mnie łamaga. Potykam się nawet o próg w drzwiach, więc nie mów mi, że kiedykolwiek byłabym z tego dobra.
- Nie mam nic do twoich eliksirów. – Popatrzył na mnie smutno i złapał za rękę. – Jesteś naprawdę błyskotliwą osobą i jak nikt, nadajesz się na tą specjalizację. Szkoda, że ja nie mam takiej smykałki do tego. Też bym się w sumie zapisał.
Czy on powiedział to co usłyszałam? To miał być komplement? Co do cholery? Najpierw w twarz, a później buzi? Nie rozumiałam tego faceta…
Szłam korytarzem prowadzącym z Wielkiej Sali w stronę lochów. Tak właściwie, to cieszyłam się, że znowu będę miała okazję posiedzieć trochę nad eliksirami. Uwielbiałam je i nic nie było w stanie mi ich obrzydzić. Cieszyłam się też, że mimo wszystko trochę czasu spędzę z dala od Jazza. Potrzebowałam wytchnienia od jego osoby. Ta emocjonalna karuzela jaka dopadła mnie za jego sprawą, zaczynała mnie trochę już męczyć. Nie miałam ochoty, ani nastroju zastanawiać się nad jego zachowaniem. Potrzebowałam jakiejś odskoczni, a najlepszą w tym momencie, wydawały mi się właśnie eliksiry.
Gdy zeszłam po spiralnych schodach wiodących do lochu, zauważyłam grupkę uczniów tłoczących się przed drzwiami gabinetu profesora Horacego. Przeskanowałam pospiesznie wzrokiem tłum, w poszukiwaniu znajomych twarzy.
Na czele niewielkiej grupki stał Draco Malfoy. No tak, oczywiście, któż by inny mógł wybrać eliksiry poza nim. Tak właściwie, to mogłam się tego spodziewać, iż będę dzieliła z nim klasę. Możliwe, że porządnie zastanowiłabym się nad wyborem tego przedmiotu, gdyby ktoś wcześniej uprzedził mnie, iż on też go wybierze. Jednym słowem nienawidziłam tej białowłosej mendy. Czas spędzony w jego towarzystwie, nigdy nie należał do najprzyjemniejszych chwil w moim życiu. Postanowiłam unikać go na tyle, na ile pozwoli mi na to sytuacja.
Obok Dracona stała Pancy Pankinson. Była swojego rodzaju dziewczyną Malfoya. Nie była nazbyt urodziwa. Raczej krępa i dość pulchna. Jej blada cera i proste czarne włosy sprawiały, iż czasami wydawało mi się, że wygląda jak taka biała beza oblana polewą czekoladową.
Niedaleko tej dwójki stała para Krukonów. Przynajmniej są też jakieś neutralne osoby - pomyślałam. Trochę podniosło mnie to na duchu. W końcu będę miała do kogo otworzyć buzię.
Skierowałam się w stronę tej dwójki, jednak gdy byłam już jakieś trzy metry od nich, ktoś zastąpił mi drogę. Spojrzałam w górę. Przede mną stał nie kto inny tylko ten Cullen. Chłopak z Pokątnej i wieczorny wyrzucacz śmieci z sąsiedniego osiedla.
Patrzyłam na niego tępym wzrokiem, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy, zachowałam się jak totalna idiotka. Raczej głupio było mi się pierwszej odezwać. Jeżeli o mnie chodzi, mogę trwać w tym niezręcznym milczeniu choćby do końca roku szkolnego. Byłam naprawdę dziwna…
Chłopak przyglądał mi się badawczo przez chwilę. Jednak szybko się otrząsnął i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Cześć, Bella. – Przywitał się nieśmiało. Jego wzrok był utkwiony w podłodze, a na policzkach wykwitł mu czerwoniuśki rumieniec.
- Cullen – odpowiedziałam szybko, i uścisnęłam jego rękę. Na uczucie naszego dotyku aż się wzdrygnął. Czyżbym miała aż tak zimne dłonie? Pospiesznie odsunęłam dłoń i wsadziłam ją do kieszeni szaty. – Też wybrałeś eliksiry. – Zabrzmiało to niemal oskarżycielsko.
- Eeee… no tak, lubię je – wypalił pospiesznie. – Są o wiele lepsze niż wymachiwanie różdżką na prawo i lewo. – Wzruszył nieśmiało ramionami.
- Przynajmniej jedna normalna osoba – skomentowałam. Zanim uświadomiłam sobie, co w ogóle powiedziałam, było już za późno. Zakryłam sobie usta dłonią.
Na moją reakcję chłopak zachichotał. – Co masz na myśli mówiąc normalna? – Przekrzywił z zaciekawieniem głowę.
- Nie to miałam na myśli – jąkałam się jak przedszkolak. – Po prostu rzadko spotykam osoby, które chociażby w minimalnym stopniu je lubią. – Plątałam się w zeznaniach. Chciałam, żeby zabrzmiało to choć trochę normalnie.
- No coś ty, uwielbiam je. – Na te słowa trochę się ożywił. Kąciki jego ust powędrowały ociupinkę do góry.
Kilka razy otwierał usta, najwidoczniej chcąc coś powiedzieć, jednak jego starania przerwał nam głos Horacego Slughorna.
– No dobrze, kochani zapraszam na zajęcia! – zawołał wesoło profesor.
Zawiesiłam sobie torbę na ramię i wkroczyłam do sali. Cullen okazał się dobrze wychowanym człowiekiem, przepuszczając mnie w drzwiach i odsuwając dla mnie krzesło przy naszym jak mniemam, już wspólnym stoliku.
To, że zostaliśmy partnerami podczas tych zajęć, było oczywiste jak słońce. Wiadomym dla mnie było, że Ślizgoni usiądą razem. Zresztą i tak, nawet jeżeli Malfoy siedziałby sam i zalewał się rzewnymi łzami i tak bym nie dotrzymała mu towarzystwa podczas lekcji. Wolałabym pracować dwa razy dłużej nad zadaniem przeznaczonym do robienia go w parach, niż współpracować z tą kanalią.
Slughorn, był zachwycony widząc nasze twarze. Nie krył radości przed tym, aby pokazać nam, jak bardzo cieszy się, że wybraliśmy właśnie eliksiry. Zaczął swoją starą śpiewkę na temat tego jakie one są ważne w życiu każdego czarodzieja i tym podobne. Następnie przeszedł do tego, co będziemy robić w tym semestrze. Podał nam spis mikstur, jakie będziemy wykonywać. Jednak tym razem, czekało nas pewne utrudnienie. Każdy stolik, czyli pary, losowały cztery karteczki, na których zapisane były nazwy substancji. Horacy życzył sobie, abyśmy wykonali je w parach do końca semestru. Utrudnieniem było to, że przepis musieliśmy sobie znaleźć sami.
- Dobrze, moi drodzy. Cieszę się, że już dobraliście się w pary. – Rozejrzał się po sali z wielkim uśmiechem na ustach. Wiadomym było, iż będę musiała usiąść z Cullenem. Krukoni zawsze trzymali się razem, więc nie było sensu nawet prosić żadnego z nich o jakąkolwiek współpracę. Chcąc nie chcąc, byłam skazana na tego chłopaka w rudawych i przydługawych włosach z kanciastymi okularami na nosie.
- Teraz, każda z par wylosuje po cztery eliksiry, które będzie miała za zadanie stworzyć. – Wyciągnął przed siebie malutkie pudełeczko, w którym tkwiło kilkanaście żółtych zwitków pergaminu. Każdy z nich był idealnie zwinięty, tak abyśmy nie byli w stanie nic z nich odczytać.
- Jednak pamiętajcie, te substancje to nie przelewki. – Pogroził nam palcem, tak jak matka, gdy zakazuje czegoś swojemu kilkuletniemu dziecku. – Każdy z tych związków ma bardzo silne działanie, a ich nieprawidłowe przygotowanie, czy też użycie może prowadzić do wielu straszliwych konsekwencji. Poza tym, każdy przepis musicie znaleźć sobie w bibliotece, nie raz w dziale Ksiąg Zakazanych. Na co oczywiście wypiszę wam odpowiednią notatkę do bibliotekarki, aby wpuszczała was tam bez problemu.
Wszyscy słuchali go w milczeniu. Dział Ksiąg zakazanych? Czy on oszalał? Cóż to za eliksiry mamy tworzyć, jeżeli ich przepisów mamy szukać aż tam. Na samą myśl o tym, że coś tak niebezpiecznego może znaleźć się w łapach Malfoya, dostawałam mdłości.
Profesor powoli przechadzał się wzdłuż stolików pozwalając nam losować cztery eliksiry. Gdy w końcu dotarł do naszego, Cullen zaproponował, abym to ja wybrała.
Ostrożnie włożyłam dłoń do pudełka i przemieszałam karteczki, po czym od razu wyciągnęłam cztery i umieściłam je na stole.
Chłopak zabrał się za rozwijanie karteczek i odczytywaniu na głos preparatów, które mieliśmy przygotować. Na jego słowa, Slughorn wszystko skrupulatnie zapisywał w swoim notesiku.
Trafiły nam się cztery eliksiry, o których co nieco słyszałam. Były to: Eliksir Zapomnienia, Wywar Tojadowy, Eliksir Prawdy- Veritaserum, Eliksir Durbon. Po przeczytaniu wszystkich nazw Cullen odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął szeroko.
- Masz szczęśliwą rękę – oznajmił wesoło.
- To się jeszcze okaże. Same losowanie to nie wszystko, trzeba jeszcze zrobić te mikstury – zauważyłam.
- Kto jak kto, ale ty nie masz się czym przejmować. Jesteś jedną z najlepszych uczennic, a szczególnie w eliksirach – odparł z dumą. Na jego słowa dosłownie zbladłam. Skąd on niby to wiedział? Przecież mieliśmy podobno razem zielarstwo, a nie eliksiry.
- A niby skąd możesz o tym wiedzieć? – rzuciłam oskarżycielsko.
Na moje słowa nieznacznie się skulił. Jego ramiona pochyliły się minimalnie do przodu, a oczy zostały zasłonięte przez przydługawe włosy. Na jego policzkach pojawiły się ognistoczerwone rumieńce.
- Nie, ja tylko… ja tylko… to znaczy… chciałem powiedzieć – jąkał się niemiłosiernie. W końcu wziął głęboki wdech i wyrzucił z siebie. – Przecież to nie jest żadna tajemnica. Na naszych zajęciach eliksirów w zeszłych latach, profesor ciągle o tobie mówił. Musisz być cholernie zdolna, jeżeli stale stawiał nam ciebie za przykład.
W tym momencie jego oczy spotkały się z moimi. To było chyba po raz pierwszy odkąd go zobaczyłam. A właściwie poznałam. Jego tęczówki były hipnotyzująco zielone. Co ja mówię, one nie były zielone lecz szmaragdowe. Po raz pierwszy w życiu widziałam takie oczy. Miały coś takiego w sobie, że można było się w nich zatracić.
Wszyscy ci, którzy kiedykolwiek powiedzieli mi, że mam ciekawy kolor oczu, zapewne nie spotkali tego chłopca.
- W porządku, po prostu byłam ciekawa. – Stukałam ze zdenerwowania palcami o blat stołu, próbując jakoś zminimalizować napięcie. – Chciałam wiedzieć, nic więcej. – Na Boga, znowu zaczynałam się plątać.
- Zgaduję, że o mnie profesor raczej nie wspominał – zauważył. W sumie miał trochę racji, nie potrafiłam go skojarzyć z czymkolwiek. Nawet z tym cholernym zielarstwem!
- Raczej nie, Ed… Ed… - Nie potrafiłam dokończyć zdania. Edward czy Edwin? Zaczynałam się coraz bardziej denerwować. Jeszcze do tego doszło, że zapomniałam jak ma na imię mój kolega z ławki. Zamiast tych czterech eliksirów, powinniśmy stworzyć dla mnie roczny zapas eliksiru długotrwałej pamięci. Jak nic, by mi się przydał.
- Edward. – Dokończył za mnie. Pospiesznie wyciągnął z torby książkę Najniebezpieczniejsze eliksiry dla zaawansowanych i zaczął ją wertować.
- No tak, jasne, że Edward. – Czułam się jak totalna idiotka. W tym momencie nie marzyłam o niczym innym, jak wyparować z tej sali.
Na dzisiejszych zajęciach nie mieliśmy zbyt wiele do roboty. W ramach zapoznania się z możliwościami partnera, musieliśmy z syntezować Eliksir Pazur. Był to bardzo łatwy w przygotowaniu eliksir. Przepis był również dostępny w naszym podręczniku, co też mieliśmy traktować jako zaprawę przed dalszymi wyczynami.
Ku mojemu zaskoczeniu, gdy tylko profesor zapytał nas o działanie tej substancji, dłoń Edwarda od razu powędrowała w górę. Prześcignął nawet mnie. Po raz pierwszy, ktoś odważył się zabrać głos w sprawach szkolnych przede mną. Jego odpowiedź była w stu procentach poprawna. Chłopak oznajmił, iż po zażyciu, paznokcie czarodzieja przybierały kształt zwierzęcych szponów. Co niekiedy jest bardzo przydatne i pomocne w wspinaczce lub innego typu wyczynach.
Zabraliśmy się do pracy. Ja przygotowałam kociołek, chciałam również znaleźć w podręczniku składniki, których użyjemy. Jednak Edward szybko mi przerwał.
- Potrzebne nam będą: akonit, korzeń Asfodelusa, nalewka z piołunu – wyrecytował, nawet nie zaglądając do książki.
- A ty skąd to wiesz? – Zrobiłam na niego wielkie oczy. Kto normalny uczułby się przepisów na pamięć?
Chłopak wzruszył tylko ramionami i powędrował do magazynku po potrzebne nam specyfiki. Byłam w totalnym szoku. Facet był lepszy nawet ode mnie! I jakby nie było, uraził moją dumę. Przecież to ja zawsze byłam tą pierwszą w tej dziedzinie magii.
Po kilku minutach wrócił z potrzebnymi nam rzeczami. W ręce oprócz przepisowych składników, trzymał również sproszkowany róg jednorożca.
- A to, po co? – Wskazałam na proszek.
- Poprawi wydajność eliksiru. Dzięki temu, nie przegrzeje się nam podczas gotowania, ani nie wyparuje z kociołka – oznajmił, spuszczając przy tym głowę, jakby to było coś wstydliwego.
- Nie no, to super. Przynajmniej uda nam się zrobić porządny eliksir. – Próbowałam się do niego uśmiechnąć, jednak chyba nie wyszło mi to najlepiej. Wydawało mi się, jakby chłopak zawstydził się jeszcze bardziej.
Bez słowa zabraliśmy się za krojenie i szatkowanie potrzebnych składników. Gdy już wszystko było przygotowane, chciałam pomału wrzucać do kociołka. W ostatniej chwili dłoń Edwarda mnie powstrzymała.
- Najpierw korzeń, dopiero później wsypujesz akonit. Lepiej się ze sobą zwiążą. – Jego głos miał taką barwę, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
- Ale w podręczniku nie ma ani słowa o tym, w jakiej kolejności wrzucać składniki. – Broniłam się. Chciałam uratować choć resztki godności, jakie mi pozostały.
- Zaufaj mi. – Uśmiechnął się do mnie i wsypał składniki.
Następnie dodałam do wywaru nalewkę z piołuna, po czym zamieszałam. Koniecznym było mieszanie substancji przez siedem minut. Mniej więcej w połowie czasu, chłopak wrzucił szczyptę rogu jednorożca.
Oparłam się o blat stolika i zaczęłam mu się uważnie przyglądać. Chyba wyczuł na sobie mój wzrok, gdyż szybko podniósł głowę znad kociołka i uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
- Może mi wreszcie powiesz, skąd to wszystko wiesz? – zapytałam zirytowana. Nie było mowy, aby o takich rzeczach pisali w książkach. A przynajmniej pozycjach nam dostępnych.
- Ale co? – zapytał rozbawiony. Pięknie, ta cała sytuacja zdawała się go wyłącznie bawić.
- Skąd wiesz, że te składniki trzeba było dodawać akurat w takiej kolejności? Nie było na ten temat adnotacji w książce – rzuciłam oskarżycielsko. – Nawet w innych woluminach jakie czytałam, nie było o tym mowy. Oczywiście odnośnie tego eliksiru. – Poprawiłam się szybko.
- Mój tata jest lekarzem – zaczął. – Jednak lubi też poeksperymentować z eliksirami. Często robimy to razem. Udziela mi wtedy wiele pożytecznych wskazówek. – Wyjaśnił. Ewidentnie starał się teraz na mnie nie patrzeć. Przerzucał bezwiednie strony w naszym podręczniku.
Czyżby przyznanie się do tego, że robi się coś wspólnie z którymś z rodziców było, aż tak wielkim wstydem? Moim od zawsze najskrytszym marzeniem, było zrobić coś razem z mamą. Jednak, ta oczywiście nigdy nie miała na to czasu, chęci ani cierpliwości.
- O czym myślisz? – Spojrzał mi w oczy, porażając mnie tym samym głębią swojego wzroku.
Musiałam się dość długo nie odzywać, skoro zapytał mnie o to.
- O niczym – odpowiedziałam chłodno. Za żadne skarby świata nie powiedziałabym, że pozazdrościłam mu więzi jaką ma z ojcem.
Na moją odpowiedź wzruszył tylko ramionami. Zaleta Edwarda, potrafi wyczuć kiedy ma przestać zadawać jakiekolwiek pytania.
Reszta zajęć minęła nam bardzo owocnie. Okazało się, iż nasz eliksir uzyskał najlepszą konsystencję i tym samym był najbardziej skuteczny ze wszystkich, jakie zostały dzisiaj wytworzone.
Slughorn przyznał nam za to po dwadzieścia punktów dla każdego z naszych domów, za wybitne osiągnięcie. Nie powiem, byłam z tego powodu zadowolona. Jednak fakt, iż to nie była moja zasługa tylko Edwarda, trochę popsuł mi humor.
Wyjątkowo po lunchu profesor nie planował dla nas dalszych zajęć. Kazał nam ten czas spędzić w bibliotece, na poszukiwaniu odpowiednich przepisów do naszych mikstur.
Nie czekając nawet na mojego ławkowego znajomego, pospiesznie złapałam swoją torbę i wybiegłam z sali. Gdy byłam w połowie drogi spiralnych schodów, usłyszałam tupot stóp za sobą. Odwróciłam głowę, chcąc zobaczyć kto to. Za mną stał zdyszany Cullen.
Spojrzałam na niego pytająco. Na co on wziął głęboki wdech i wypalił. – Chciałem zapytać, czy nie mógłbym odprowadzić cię na lunch.
Twarz miał przy tym czerwoną jak burak. Gdy już zbierałam się, by odpowiedzieć on ewidentnie skulił ramiona w obronnym geście. Zupełnie tak, jakby bał się odtrącenia.
Zmusiłam się, na najprzyjaźniejszy z uśmiechów.
– Jasne, będzie mi bardzo miło.
Oczy chłopaka zaświeciły się milionami małych iskierek. Złapał mnie za rękę po czym skierował nasze kroki w stronę Wielkiej Sali. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Selenit-P48
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Marsa ;D
|
Wysłany:
Nie 16:47, 25 Kwi 2010 |
|
Jesteś wspaniała!!!
No to komentuje :D
A to się Jasper zdziwi jak ich zobaczy...o ile ich zobaczy
Liczyłam na mała konfrontacje między Draco a Bellą ale nie zawiodłam sie bo ciekawie wybrnełaś z tej sytuacji wciskając tam Eda.
I jak ten psor może wychwalać Bellke jak to Edward jest geniuszem eliksirów.
Najbardziej jedna podobało mi się jak Jasper prawie się popłakał-boska scena-ha ha ha.
Mam tylko jedno ale
Cytuje:
"- Cześć, Bella. – Przywitał się nieśmiało. Jego wzrok był utkwiony w podłodze, a na policzkach wykwitł mu czerwoniuśki rumieniec."
Błaga. Na kolanach jeśli będzie taka konieczność. Nie rób z Edwarda takiego chłoptasia "o boże jestem taki biedny i nieśmiały" on ma być extra.
Aaa prawie zapomniałam zdejmij mu te okulary i kup SOCZEWKI...grrry...
Dobra. Pozatym było oczywiście bombowo
Naberka a Ciebie to normalnie po nogach będe całować.
Stokrotne dzięki za cynk.
Również życze miłego czytania :)
Pozdrawiam
Selenit |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
dotviline
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 18:33, 24 Maj 2010 |
|
Hey Tolu!
Długo się zbierałam do tego komentarza, oj długo... Nie byłam pewna, co tak naprawdę chcę powiedzieć.
W każdym razie - opowiadanie jest ciekawe.
Zajmująca fabuła, z interesującymi zwrotami akcji.
Zapunktowałaś u mnie przemieszaniem dwóch światów - HP i Zmierzch to moje ulubione serie. Naprawdę podoba mi się, że wpadłaś na pomysł ich połączenia.
No i co ważne - brak kanonu. Bella nie lata za Edkiem!
Jestem fanką Jaspelli, więc czytam ten tekst z nie lada przyjemnością.
Tylko pewnych rzeczy nie łapię, ale to kwestia tego, że są dość tajemnicze... No, ale myślę, że z czasem się wyjaśnią.
Kolejny plus za nietypowe postacie. Podoba mi się Rose, Alice i Ron. Mają swój urok.
Jeśli chodzi o ogólne wrażenie, to jest pozytywne, choć mogłoby być lepiej. Może po prostu nie do końca przypadł mi do gustu Twój styl, ale to nie rzutuje na całokształt. Jest naprawdę nieźle.
Jeśli chodzi o błędy to nie wiem, nie pamiętam.
Życzę weny, bo masz trochę przestoju... xD
Ciao,
dot. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
tola
Człowiek
Dołączył: 15 Cze 2009
Posty: 73 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 11:32, 04 Wrz 2010 |
|
Opowiadanie jest już zakończone. Pozostałe rozdziały [1-18] możecie przeczytać na moim chomiku.
[link widoczny dla zalogowanych]
Dziękuję mojej kochanej becie - Naberce, że wytrzymała ze mną przez te wszystkie rozdziały, a także czytelnikom, choć nielicznym, ale zawsze, że komentowali i motywowali do dalszego pisania. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez tola dnia Sob 11:32, 04 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|