|
Poll :: Jak oceniacie moje opowiadanie? |
Bardzo dobre |
|
48% |
[ 16 ] |
Dobre |
|
18% |
[ 6 ] |
Średnie |
|
6% |
[ 2 ] |
Może być |
|
9% |
[ 3 ] |
Beznadzieja |
|
6% |
[ 2 ] |
Zmieniłbym/łabym coś |
|
12% |
[ 4 ] |
|
Wszystkich Głosów : 33 |
|
Autor |
Wiadomość |
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 18:57, 07 Lut 2010 |
|
Cindy daje czadu. No cóż mała, zazdrosna siostrzyczka, odrobinę zbyt pewna siebie potrafi pokazać się od "najlepszej" strony. Silne emocje potrafią mocno wpływac na ludzi. Rozdział świetny, jak każdy zresztą. Często się tu pojawiam, jednak z postami już trudniej. Wiedz, że tu bywam po każdym nowym odcinku i mimo, że nie zawsze chce mi się zostawiać komentarz, jestem wielka fanką tej histori.
Ester wspomniałaś kiedyś, ze masz już skończoną tę opowieść a mimo wszystko rozdziały pojawiają w bardzo długich odstępach czasowych. Co jest tego przyczyną? Mam nadzieję, że na następny nie będzie trzeba czekać za długo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 19:41, 07 Lut 2010 |
|
Staram się dodawać jeden na tydzień, żeby dać więcej napięcia. Cieszę się, że mam wiernych czytelników, którzy również też chętnie komentują.
Nadal potrzebna mi beta, bo moje się nie odzywają, a nie chcę stracić Waszego zainteresowania.
Rozdział 9 - Wyścig
Michelle Brunch - All You Wanted
Po kilku dniach czułam się o wiele lepiej. Mogłam normalnie funkcjonować, jak na prawdziwą nastolatkę przystało. Wszystkie lęki zniknęły, a ja miałam świadomość, że był na świecie ktoś, komu na mnie w jakiś sposób zależy.
Jonathan był moim przyjacielem. Codziennie pytał się o moje samopoczucie i spędzał ze mną każdą przerwę. Wiedziałam, że wygląda to na jakąś poważną więź między nami, czy coś. Ale nie przejmowaliśmy się zdaniem innych. Czasem miałam wrażenie, że on rozumie i zna mnie lepiej niż Sara. Tak jakby bywał ze mną częściej, niż jedynie w szkole. Nie było to jednak możliwe. Nawet gdybym bardzo chciała.
- Chcesz iść na kawę – zaczepił mnie, kiedy wyszłam z łazienki przed geografią.
Spowodował, że zrobiło mi się ciepło. Musiałam przyznać, że jego nieustająca gorączka miała swoje plusy, nie tylko dla niego, ale także dla otoczenia. Był darmową grzałką. Już w sumie kiedyś go tak określiłam. Ciągle to skojarzenie chodziło mi po głowie.
- Nie wiem – spojrzałam na niego zdziwiona.
Zapraszał mnie na randkę, czy kolejną przyjacielską pogawędkę? Wolałabym tę pierwszą opcję, ale nie ode mnie to zależało. Inicjatywa musiała wyjść od Jonathana.
- Chce się z tobą dzisiaj ścigać – mówił tajemniczo.
Uniosłam jedną brew zaciekawiona. I zatrzymałam się na środku korytarza, patrząc mu w oczy. Uśmiechał się zniewalająco.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
Kolejna umiejętność?
- Mamy przecież razem wf, wiesz, że jestem jedną z lepszych biegaczek.
- Wiem, ale zastanawiałem się, czy nie chciałabyś poznać części mojej tajemnicy? – na te słowa serce zaczęło walić mi jak oszalałe.
Widziałam po wyrazie jego twarzy, że to zauważył. Położył mi dłoń na klatce piersiowej. Nie pomogło. Moje tętno jeszcze bardziej przyśpieszyło, a temperatura ciała podniosła się.
– Spokojnie, bo dostaniesz jeszcze zawału – zmartwił się lekko.
- Sugerujesz, że powiesz mi prawdę – miałam wrażenie, że wszyscy się na nas patrzą.
Piegowata wiewiórka i chłopak z żurnala. Dobrana para. Kontrast, czyli to, co lubiłam. W tym przypadku też nie miałabym nic przeciwko. Wbrew pozorom, moim zdaniem, do siebie pasowaliśmy, jak dwie połówki jabłka.
- Nie do końca – skrzywił się.
Mój entuzjazm nagle zgasł. Po co, robił mi nadzieję? Wiedział doskonale, jak bardzo mnie intryguje to, co ukrywa przed światem.
- Ok – odparłam, a potem odsunęłam od siebie jego dłoń i ruszyłam dalej korytarzem.
Był dziwny, tak jak ja. Nadal nie mogłam go zrozumieć. Denerwował mnie. Za każdym razem, kiedy nie myślałam już o jego niezwykłości, bo wylatywało mi to z głowy, on mi o tym sam przypomniał. Tak samo było wtedy.
- Czekaj, nie wiesz, co mam na myśli – dogonił mnie.
Nawet nie wiedziałam kiedy.
- To słucham – westchnęłam głęboko i zerknęłam na niego.
- Bo wiesz, ja mam tajemnicę, ale nie mogę ci jej wyjawić tak od razu – zaczął tłumaczyć, coś o czym dobrze wiedziałam.
Chociaż z drugiej strony nieraz lepiej było coś walnąć prosto z mostu, niż owijać w bawełnę i potem nic z tego nie było wiadomo. Tylko czy ja była już gotowa na poznanie całej prawdy? Nie byłam przecież świadoma, co to było i jak miałam wszystko odnieść do rzeczywistości. To było znacznie trudniejsze niż mi się wydawało.
– Wolę zrobić to stopniowo. Rozumiesz mnie?
- Może – bąknęłam – Ale co masz dokładnie na myśli, mówiąc: „chce się z tobą dzisiaj ścigać”?
- Zobaczysz po lekcjach - zbił mnie z pantałyku.
Myślałam, że stanie się coś jaśniejsze, a on znowu kombinował. Jak miałam być spokojna? Nie dość, że sam był zagadką, to jeszcze był zagadkowy.
- I po kawie – na jego twarzy pojawił się zniewalający uśmiech, a ja przewróciłam oczami i weszłam do sali.
Zajęłam spokojnie miejsce w ławce i wyjęłam zeszyt, ale nie mogłam go położyć na blacie, bo siedział na nim Jonathan. Westchnęłam głęboko. Był strasznie natrętny.
- Czy ty naprawdę lubisz doprowadzać mnie do szału? - spojrzałam na niego trochę zła.
Był nieznośny. Najwyraźniej miał z jakiegoś powodu bardzo dobry humor, a ja nie miałam pojęcia dlaczego.
- Wolę jak się złościsz, niż jak płaczesz – przeszył mnie ciepłym spojrzeniem.
Miał poważną minę, więc mówił raczej szczerze. Faktycznie wtedy kilka razy płakałam. I to przy nim. Ale wstyd. Nie lubiłam zachowywać się jak typowa lalunia, a czasami tak robiłam. Lepiej się czułam, jako twarda babka. W takim stanie mogłam nawet komuś dowalić.
- Ok, złaź już z mojej ławki – przepchnęłam jego zgrabny tyłek i położyłam książki.
Wyrównałam je z kantem stołu i poczułam się zadowolona.
– Możesz zająć swoje miejsce – spojrzałam na niego obojętnie, bo ciągle sterczał nade mną.
Z jego twarzy nie znikał łobuzerski uśmiech. Miał zamiar dalej się droczyć.
- Wiem, ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie – podrapał się po głowie, a potem strzepnął sobie jakiś paproch z koszuli.
Byłam ciekawa, co wprawiło go w taki nastrój.
- Jakie? - on mi zadawał jakieś pytanie i go nie zapamiętałam?
Pamięć miałam doskonałą jeśli chodziło, o to co mówił. Potem w domu wszystko skrzętnie poddawałam analizie. Każdy gest, zdanie, wyraz jego twarzy miałam zapisany w głowie, a w nocy mogłam sobie odtwarzać do woli. Moja fascynacja nim przerodziła się w obsesję. A może to było coś jeszcze innego?
- Pytałem się, czy pójdziemy na kawę po zajęciach – westchnął zniecierpliwiony.
Faktycznie o tym wspominał, ale cała ta gadka o jego tajemnicy przyćmiła inne zdania, które wypowiedział wcześniej.
- A mam wybór? – wzruszyłam ramionami, a on znowu się uśmiechnął szeroko.
I poszedł sobie. Tak po prostu. Miał ochotę się ze mną podrażnić. Był jak zwykle nie znośny. A może ze mną flirtował i ja mu się tak dawałam łatwo podejść? Sama nie wiedziałam. Patrzyłam przez moment jak zajmuje swoje miejsce, obok Rona. Tuż za nim siedziała Hannah, która wpatrywała się w niego, jak w jakiś obrazek. Denerwowało mnie to trochę, ale co miałam zrobić? Przecież Jonathan nie był moją własnością i nie mogłam jej tego zabronić. Możliwe, że ja też tak samo się przy nim zachowywałam? Przecież nie miałam okazji oglądać siebie z boku. A szkoda.
Gapiłam się beznamiętnie w mapę Kanady i starałam się skupić na wykładzie, ale przychodziło mi to z trudem. Zastanawiałam się nad pogrzebem Charliego. Odbył się w miniony weekend. Kolejny pogrzeb w ciągu kilku dni. Wydawało się to, być co najmniej dziwne. Tak sądziłam.
Tłum ludzi. Jego znajomi, rodzina, fanki, reporterzy z telewizji i gazet. Nie miałam nawet pojęcia, że był aż taki popularny. Starałam się ignorować jego zdjęcia w magazynach, by nie musieć o nim myśleć. Nawet unikałam bilbordów, które wylansowała moja mama. Reklama wody dla mężczyzn.
Stałam bliżej grobu, bo złapała mnie Rachel Lloyd, matka zmarłego. Chwyciła mnie pod rękę i pociągnęła za sobą. Opowiadała o swojej rozpaczy, czym rozdzierała ponownie ranę na moim sercu. Starałam się być miła. Łzy ciągle tkwiły w moich oczodołach i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. A ona jeszcze pogłębiała mój smutek.
Pogrzeb był krótki. Gorsze było wysłuchiwanie kondolencji ze strony przybyłych. Kiedy kolejna osoba wyrażała swoje współczucie, miałam ochotę krzyknąć, że nie chcę tego słyszeć. Wiedziałam, że chcą być mili, ale to tylko pogarszało całą sytuację.
Rachel i jej mąż, Patrick, zaprosili mnie i moją rodzinę na obiad do swojej rezydencji, gdzie musiałam po raz kolejny wysłuchiwać jaki Charlie był wspaniały i jak go szkoda. Opowieści o ich rozpaczy. Wzrok miałam wlepiony w talerz i starałam się nie zwracać uwagi na jakieś dziwne spostrzeżenia, kierowane również do mnie. Wszyscy chcieli być mili, ale nie zawsze im to wychodziło.
- Przepraszam – w końcu moja cierpliwość skończyła się i wstałam od stołu.
Chciałam się stamtąd wyrwać. Wszyscy spojrzeli na mnie, jak na dziwaczkę. A Cindy miała minę, jakby chciała we mnie czymś rzucić. Dobrze, że nie chwyciła za nóż do masła, bo naprawdę źle by się to skończyło. Byłby kolejny pogrzeb, w którym stałabym się główną atrakcją.
- Samanta musi bardzo przeżywać jego śmierć – usłyszałam głos Rachel za moimi plecami.
Ciągle wierzyła w brednie syna. A przecież razem to ukartowali. Liczyły się jedynie interesy, nie uczucia. Ten fałsz burzył moją krew.
– Byli razem tacy zżyci i szczęśliwi – mówiła takim głosem, że chciałam tam wrócić i powiedzieć jej coś nieprzyjemnego.
Ale powstrzymałam się.
– Tak bardzo się kochali – to były ostatnie słowa, które słyszałam zanim znalazłam się przed domem.
Wielki podjazd był ozdobiony różnymi kwiatami i krzewami, które pielęgnował ogrodnik Bob. Dbał o nie. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałam do Charliego w odwiedziny, przyglądałam się temu mężczyźnie i podziwiałam go, za tę miłość do swojej pracy. Jeszcze nigdy nie widziałam nikogo, kto tak bardzo się poświęcał obowiązkom i robił to z pasją.
Nie było go jednak tamtego dnia. Pewnie dostał wolne, na czas pogrzebu. Dlatego nie miałam, co robić przed domem, jak tylko usiąść na białej, kamiennej ławce i odetchnąć. Wiatr był zimny i cieszyłam się, że zabrałam ze sobą mój oliwkowy płaszcz. Miałam go na specjalne okazje. Ogrzewał mnie, bo nie było obok Jonathana.
Siedziałam i myślałam o swoim życiu. Patrzyłam na zamierający ogród. Jesień robiła swoje i zabierała energię wszystkim roślinom. Zupełnie jakby przyroda odczuwała żałobny charakter dnia.
Kiedy wstałam i przespacerowałam się w kierunku bramy wjazdowej na posesję, dostrzegłam czarny samochód stojący po drugiej stronie ulicy. Był to Cadillac, terenowy z przyciemnianymi, tylnymi szybami. Nie widziałam więc, kto siedział z tyłu, ale za kierownicą dostrzegłam kobietę.
Miała krótkie, ciemne włosy i piękną twarz. Takie kobiety najczęściej widywało się w reklamach telewizyjnych i gazetach. Ale swoją mimiką nie wyrażała żadnych emocji. Miałam wrażenie, że patrzyła wprost na mnie. Nuta gniewu i zdenerwowania pojawiła się w jej spojrzeniu. Zmrużyła oczy, ale nadal nie spuszczała ich ze mnie. Przez moment wydawało mi się, że z kimś rozmawia. Może z osobą, która siedziała na tylnym siedzeniu? Kto to w ogóle był? I dlaczego obserwował dom państwa Lloyd?
Po chwili założyła okulary przeciwsłoneczne i odjechała. Zrobiła to bardzo płynnie i dość szybko. Było to dziwne. Może ich wystraszyłam? Albo to byli nowi ochroniarze? Ale nie. Pracownicy ochrony kręcili się po całej posesji, więc ci z samochodu, musieli być kimś innym.
- Lunch – Jonathan szepnął mi do ucha, kiedy lekcja się skończyła, a ja podskoczyłam wystraszona na dźwięk dzwonka.
Ostatnio często mnie coś zaskakiwało. Byłam chyba przewrażliwiona. To przez te dziwne wydarzenia z ostatnich tygodni.
Pomaszerowałam korytarzem do szafki, a potem razem z moim przyjacielem, do stołówki. Nałożyłam sobie sałatki i kilka chlebków razowych, a następnie zajęłam stałe miejsce przy stoliku. Jonathan jeszcze gdzieś na moment zniknął.
- Co z naszym wypadem do kina? - Sara pojawiła się tak nagle, że znowu podskoczyłam jak oparzona – Co ty taka nerwowa?
- Trochę śpiąca jestem – westchnęłam.
Przerwali mi analizowanie w najciekawszym momencie. Akurat miałam wysnuwać różne wnioski na temat kierowcy Cadillaca i pasażera. Musiałam dokończyć później.
– Nie wiem, co z kinem. Mam nadzieję, że tym razem nikt nie umrze – mój kochany, czarny humor.
Nie wiedziałam, czy było to chociaż trochę śmieszne dla innych, ale mi pasowało. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Chyba nie – Sara spojrzała na mnie poważnie i ugryzła kawał bułki z warzywami i ziarnami słonecznika.
Zaczęła powoli przeżuwać zawartość swojej jamy gębowej.
– Tak myślałam – przełknęła kawałek – Że możemy iść w tę sobotę – wzięła łyka soku – Albo jakoś w tygodniu.
- Mi pasuje – Thomas zawsze zgadzał się na genialne pomysły mojej przyjaciółki.
Był wręcz bierny, czym doprowadzał mnie czasami do szału. Poddawał się presji swojej dziewczyny, która miała siłę przebicia.
- A tobie? - spojrzała na mnie gryząc znowu bułkę.
Chyba była bardzo głodna.
- Też, nie mam żadnych większych planów na najbliższe dni – grzebałam widelcem w sałatce.
Brakowało Jonathana, który najwyraźniej utknął gdzieś przy automacie z napojami. Kilka dni wcześniej pomógł jednemu pierwszakowi wyciągnąć puszkę coca coli, która zaklinowała się tuż za szybą. Wystarczyło, że Indianin uderzył raz ręką w automat i wyleciało kilka dodatkowych napojów. Może tego dnia też tak było?
- A wypad dobrze nam zrobi – Sara puściła do mnie oko, bo zaraz obok mnie zjawił się mój stały ochroniarz i pocieszyciel.
- Znowu coś utknęło? - zapytał Thomas.
Jonathan odsunął krzesło i rozsiadł się wygodnie.
- Nie – zatarł dłonie, a potem złapał nimi hamburgera i połowę wpakował sobie do buzi.
Zabawne było obserwować ludzi podczas jedzenia. Dziwiłam się, że można tyle zmieścić do żołądka podczas jednego lunchu. Rekordzistą był jak zwykle mój sąsiad. To była jego pierwsza bułka tego dnia, a na talerzu leżały jeszcze dwie, jabłko i duży kubek coli.
- Gadaliśmy właśnie o kinie, tym zaległym – chłopak mojej przyjaciółki przy Jonathanie był bardziej rozgadany niż zwykle.
Obie nas to dziwiło, ale stwierdziłyśmy, że najwidoczniej dobrze się rozumieją.
– Co powiesz na to, żebyśmy poszli w sobotę? - spojrzał na niego pytająco.
Mój wzrok również powędrował w jego kierunku.
- Nie wiem – zrobił łyka napoju, a potem wytarł usta serwetką – Jeśli nikt nie umrze – powiedziałam to samo, ale z jego ust zabrzmiało to mniej dowcipnie.
W każdym razie tak mi się zdawało. Może to było jedynie moje wrażenie?
- I tak nie mam nic do roboty.
- To ustalone – Sara uśmiechnęła się szeroko i znowu spojrzała na mnie – Trzeba się rozerwać. Film też już wybrany, mam nadzieję, że jeszcze go grają – i zaczęła nadawać.
Najpierw o tym, kto gra w tym horrorze i jakie efekty specjalne zostały wykorzystane. Podobno został nakręcony amatorską kamerą, żeby robić lepszy klimat. Jakoś nie szczególnie przepadałam za horrorami, bo wydawały mi się nienormalne. Bazowano na psychopatycznym umyśle reżysera. Ale ona uparła się, że chce go zobaczyć. Poza tym perspektywa siedzenia blisko Jonathana w ciemności, nie była wcale taka straszna. Nawet mi się podobał ten aspekt całego pomysłu.
Zerknął na mnie przenikliwie, kiedy Sara omawiała kolejną recenzję filmu. Najwidoczniej też jej nie słuchał. I wcale mu się nie dziwiłam. Uśmiechnął się do mnie, a potem swoją dłoń położył mi na kolanie pod stołem. Przeszła mnie fala gorąca. Spojrzałam na niego zszokowana. Był coraz bardziej śmiały, co nie było zgodne z jego naturą.
- Idę po jogurt – wstałam nagle, bo poczułam się dziwnie, niepewnie i byłam skrępowana jego zachowaniem.
Czego dowodziła moje reakcja? Chciałam, by między mną, a Jonathanem było coś więcej, ale najpierw musiałam poznać go. Całkowicie. Nie mogłam mu ufać bezgranicznie, jeżeli coś ukrywał. Coś, co było bardzo istotne.
Oddychałam spokojnie. Kiedy wróciłam do stolika z jogurtem naturalnym, usiadłam kawałek dalej. Nie spojrzałam na niego, bo nie miałam odwagi. On był nieprzewidywalny i nie widziałam, co znowu wymyśli. Mogłam go zranić swoim zachowaniem, ale nie chciałam zbyt łatwo się angażować uczuciowo.
- Ale się kręcisz – Sara popatrzyła na mnie trochę oburzona, bo pewnie przerwałam jej jakąś błyskotliwą myśl.
Za każdym razem, kiedy rozgadywała się na całego, nic innego dla niej nie istniało. Wyłączała się i tyle. Westchnęłam głęboko, bo nie chciałam się kłócić.
– Wracając do tematu, reżyser podobno został natchniony prawdziwymi wydarzeniami z jakiegoś małego miasteczka na północy – wiedziała o tym filmie tyle, że mogłaby sobie odpuścić sam seans.
Naprawdę podziwiałam Thomasa za cierpliwość. Sara była moją przyjaciółką, bo dobrze się rozumiałyśmy, ale czasami nie mogłam z nią wytrzymać. Dobrze, że byłam od dziecka dość wyrozumiała. Nauczyła mnie tego moja własna rodzina.
Zanim streściła cały film i inne rzeczy dotyczące wypadu do kina, lunch się skończył i trzeba było wrócić na zajęcia. Jakoś nie miałam na nic ochotę. Jonathan najwyraźniej również, bo szedł jakiś struty.
Jego dobry humor ulotnił się nagle, a ja poczułam się winna. Co jednak miałam zrobić? Nie umiałam wyjaśnić jego zachowania. Był zmienny jak pogoda wiosną, a ja ciężko znosiłam takie anomalia. Zagadnęłam go o referat z geografii.
- Możemy razem go zrobić, bo ma być w parach – nawet się ożywił, kiedy zaproponowałam mu współpracę.
- Jasne – na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Spojrzałam na niego przyjaźnie.
- Może w przyszłym tygodniu – inicjatywa znowu wyszła z mojej strony.
Nie zniosłabym, gdyby stosunki między nami się zmieniły i to na gorsze. Już za bardzo mi na nim zależało, żebym miała go nagle stracić.
- Ok – weszliśmy do klasy.
Ja zajęłam swoją ławkę, a on swoją na końcu sali. Tuż za nim był tłum fanek, które do niego zagadywały i chichotały za każdym razem, gdy Jonathan starał się być miły.
- Jonathan – wstałam i podeszłam kocim krokiem.
Chciałam je zdenerwować.
– Jeśli twoje zaproszenie jest aktualne, to pójdę z tobą na kawę – specjalnie zaakcentowałam każdy wyraz, żeby zobaczyć złość na twarzach tych lalek.
Mój przyjaciel doskonale wiedział, o co mi chodziło i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Tak, to była moja ulubiona postać Jonathana. Rozpromieniona. W jego ciemnych oczach pojawił się niezwykły płomień, który mnie ogrzewał i dodawał otuchy.
- Oczywiście, że aktualne – puścił do mnie oko, a Linda aż zzieleniała z zazdrości.
Blondynka przegrywała z Rudą. Uśmiechnęłam się jeszcze raz, a potem wróciłam na swoje miejsce. Chyba swoim gestem spowodowałam, że jego entuzjazm wrócił. Nadal mnie ciekawiło, co planował zademonstrować popołudniu.
Linkin Park - Crowling
Musiałam jednak przeczekać kolejne lekcje, zanim spotkaliśmy się na tej kawie. Jednak do tego doszło. Siedziałam w kawiarni jak na szpilkach, a on jedynie się ze mnie nabijał.
- Nie denerwuj się tak – prawie parsknął śmiechem.
Zmierzyłam go spojrzeniem, a potem upiłam łyk parzącej kawy. Miała idealny smak. Delikatnie gorzkawy, ale mleko i cukier nadawały jej słodyczy. Spływała po moim przełyku, ogrzewając mnie od środka. Powoli ożywiała każdy skrawek mojego ciała.
Przymknęłam oczy, by napawać się jej aromatem, ale znowu mi przeszkodził. Położył swoją gorącą dłoń na mojej, a ja otworzyłam oczy i spojrzałam prosto na niego.
Lubiłam jego twarz. Taka męska, a jednocześnie chłopięca. Wyraźnie zarysowana szczęka i dołeczki, które były widoczne, gdy się uśmiechał. Pełne usta. Oczy obramowane wachlarzem czarnych i długich rzęs, a nad nimi gęste brwi w kolorze smoły. Wysokie czoło, na którym pojawiały się zabawne zmarszczki, kiedy się czemuś dziwił lub skupiał intensywnie swoją uwagę.
- O czym myślisz? - zapytał nagle, a ja lekko się speszyłam i spuściłam wzrok.
Jakoś nie mogłam mu powiedzieć, że zachwycałam się jego wyglądem. Zdemaskowałabym się, a tego nie chciałam, na razie. Miałam zamiar poczekać, aż on sam się pierwszy zdeklaruje. Tylko jak długo miało to potrwać? Jego dziwne gesty sugerowały, że czuje to co ja. Ale czy na pewno?
- Delektuję się smakiem kawy – to była część prawdy.
Gdyby znał moje myśli, pewnie by uciekł. Miał już wiele fanek, a ja byłam jego przyjaciółką. Taka była wtedy moja rola i nie chciałam, żeby się zmieniła na gorsze. Co zrobiłaby, gdyby zaczął mnie świadomie unikać? Byłby to kolejny cios, a moja rana na nowo rozwarłaby się.
Wypiłam następny łyk i popatrzyłam za okno w dal. Nie chciałam ciągle się na niego gapić. Nie wypadało.
- Nie tylko – jego słowa mnie trochę zaskoczyły.
Spojrzałam na niego gwałtownie. Na pewno słyszał jak przyśpieszyło mi tętno, a ja powoli oblałam się rumieńcem. Czułam jak policzki mi płoną. Gaśnicy, potrzebowałam gaśnicy.
- Tak myślisz? - udałam zadziorną, chociaż musiałam oddychać głęboko, żeby chociaż trochę się uspokoić – Zastanawiałam się, czego dzisiaj się od ciebie dowiem. O ile nie zmieniłeś zdania? - spojrzała ponownie przez okno.
Na dworze zrobiło się szaro i zaczęłam się martwić, że nic nowego nie zobaczę. Ale wierzyłam, że Jonathan i tym razem mnie nie zawiedzie. Potem ponownie przeniosłam na niego swój wzrok.
- Nie – uniósł jedną brew.
Łyżeczką nerwowo mieszał zawartość filiżanki, ale nie spuszczał ze mnie oczu. Wiedział, że wszystkiego mu nie powiedziałam, ale najwidoczniej nie miał zamiaru drążyć tematu.
– Odsłonię ci rąbek tajemnicy – i uśmiechnął się, a potem wstał – Skończyłaś już kawę?
- Tak – zadarłam do góry głowę.
Ciężko patrzyło się mu w oczy z siedzącej perspektywy.
– Gdzie idziemy?
- Ty wracasz do domu – znowu zbił mnie z tropu, a potem wyszedł.
Miałam wrażenie, że coś nagle popsuło mu humor.
- Czekaj – zostawiłam dziesięć dolarów na stoliku i pobiegłam za nim.
Zatrzymał się dopiero przy moim aucie. Oparł się plecami o jedne z drzwi.
– Co masz na myśli... - musiałam złapać oddech.
Parking nie był aż tak daleko, ale żeby go dogonić musiałam się przebiec.
- ...Mówiąc, że wracam do domu? - wyprostowałam się i stanęłam naprzeciw niego.
- Mam na myśli, to co powiedziałem, po prostu – znowu się droczył.
Naprawdę miałam ochotę na niego nakrzyczeć.
- Dopiero co wspomniałeś, że nie zmieniłeś zdania – wydęłam usta ze złości.
Zaczął się ze mnie śmiać.
– To nie jest zabawne. Jesteś zmienny jak pogoda – skrzyżowałam ręce na piersi, a ciężar ciała przeniosłam na prawą nogę.
Specjalnie odwróciłam głowę, żeby udać obrażoną. Coś szykował.
- No już, nie obrażaj się – tego dnia przeszedł samego siebie.
Dawno nie widziałam, żeby się aż tyle śmiał. W sumie jakby tak popatrzeć, to nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek się tak zachowywał.
– Skąd wiesz, że cię spławiam? Może musisz odjechać, żeby się czegoś dowiedzieć? - spojrzałam na niego.
Uświadomiłam sobie, że miał rację. Z resztą wcześniej mówił coś o jakimś wyścigu. Ciekawiło mnie to.
- Dobra, ale jeśli mnie oszukujesz, to jutro sprawię ci łomot w szkole, obiecuję – otworzyłam drzwi i rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu kierowcy, a on nachylił się i zajrzał do środka.
- Proszę cię, bądź uważna podczas jazdy i patrz przed siebie – przez moment jego głowa wisiała tuż nad moją twarzą, tak, że nasze nosy prawie się stykały ze sobą.
Patrzył mi głęboko w oczy jakby chciał poznać moje myśli. A potem odsunął się i zamknął drzwi. Przez moment nie spuszczałam z niego wzroku, ale w końcu zapaliłam silnik i ruszyłam.
Przejechałam przez miasto dosyć szybko, bo ruch już zelżał. Podejrzewałam, że specjalnie Jonathan wybrał taką porę dnia, by nie wzbudzać sensacji. Słońce było już dosyć nisko, a na niebie gromadziły się chmury. W prognozie pogody wspominali coś o burzach.
Starałam się dostosować do jego rad i uważnie obserwowałam jezdnię. Światła samochodowe oświetlały asfalt i część pobocza drogi. Próbowałam być czujna. Wypatrywałam czegoś, co miało nastąpić, ale nic się nie działo. Niecierpliwiłam się powoli. Ale nastał w końcu moment, kiedy musiałam gwałtownie zahamować.
Nagle na środku jezdni pojawił się Jonathan. Samochód stanął prawie dęba, metr przed nim. Przechyliłam się do przodu, żeby sprawdzić, czy aby na pewno nie mam jakiś przewidzeń. Jakiego doznałam szoku, kiedy okazało się, że nie. Jonathan na prawdę tkwił przed moją maską i najwyraźniej bardzo mu się to podobało.
- Czy ty zwariowałeś? - odsunęłam szybę i krzyknęłam na niego – Jeszcze kawałek, a byłbyś naleśnikiem – adrenalina mi skoczyła.
Poczułam jak pot spływa mi po karku. Kolejny raz, tego samego dnia, moje serce zaczęło walić jak młotem. Byłam pewna, że jeśli dalej tak się będzie działo, nabawię się jakieś choroby kardiologicznej. Musiałam tylko się upewnić, czy ktoś w rodzinie na nic takiego nie chorował.
- Nie, na pewno by się tak nie stało – podszedł do mnie żwawym krokiem, zupełnie nieobawiając się o własne życie.
Zadziwiał mnie.
- Skąd? - coś świtało mi w głowie – Skąd się tam wziąłeś? - wymachiwałam rękoma zupełnie jak mój ojciec, kiedy się denerwował.
Może coś jednak po nim odziedziczyłam? Na pewno upór.
- Zgadnij! - pokazał swoje proste, białe zęby w szerokim uśmiechu, a potem oparł się łokciami o drzwi.
Też był cały mokry i trochę zdyszany, ale nie wyglądał jakby przed momentem biegał. Tylko to mi przychodziło do głowy. W końcu nadal była mowa o wyścigu.
- Wygrałeś ten wyścig – przyznałam, a on zaczął się śmiać – Znowu się ze mnie nabijasz! A czyż nie mam racji? - uniosłam jedną brew do góry i skrzywiłam się.
- A masz? To do jakich wniosków doszłaś? - założył mi kilka kosmyków za ucho.
- Biegłeś lasem i wyprzedziłeś mnie – udałam, że nie zauważyłam jego gestu.
Moje tętno i tak było już nadto przyśpieszone, więc miałam nadzieję, że nie wyczuł, jak na mnie działał.
- Jednak jesteś spostrzegawcza – wyraził swoje uznanie dla mnie. Był zadowolony.
- Raczej domyślna – stwierdziłam fakt – Skupiałam się na jezdni, a nie na lesie. Przecież wspominałeś coś o wyścigu, więc wystarczyło skojarzyć, co i jak. Zsumowałam to z twoimi innymi zdolnościami. Inaczej być nie mogło – wzruszyłam ramionami – Nie jestem wcale taka głupia, może na jaką wyglądam – oparłam się.
- Wiem, że nie jesteś głupia – chwycił delikatnie mnie pod brodę i uniósł moją głowę, by patrzeć mi w oczy.
Denerwowały mnie te jego pogrania. Mógł się oficjalnie zdeklarować.
- Wsiadaj, co masz tak biegać po lesie, podwiozę się – strąciłam jego dłoń i położyłam ręce na kierownicy.
Wysoko nad lasem błysnęło, a po chwili pierwsze krople deszczu spadły na przednią szybę. Ulewa dopiero miała się rozpocząć.
Wsiadł do samochodu, ale jak zwykle milczał. Nadal się uśmiechał, co i mnie wprawiło w dobry nastrój. Kolejna część zagadki. Do ekstra zmysłów i siły, mogłam dodać szybkość jak Supermen.
Trzeba było ponownie dokonać analizy. Potrafił szybko biegać. I to jak? Nie jechałam wcale wolno. Może nawet prawie stówę, a on musiał mnie nieźle wyprzedzić. Ale kto umiałby tak szybko biegać? To było nienormalne. Znałam nadludzkie zdolności Jonathana, a jednak ciągle mnie zadziwiał.
Właśnie. Dotąd spotkałam w swoim życiu tylko jedną osobą, o ile ona była człowiekiem, która potrafiła tak szybko biegać. Moje wspomnienia sprzed dwóch tygodni były znów jak żywe. Widziałam twarz mężczyzny, który biegł najpierw równo z moim samochodem, a potem skoczył mi na dach i na maskę. To on najprawdopodobniej zabił pana Carollsa. Wszystko jakby do siebie pasowało.
Czułam jak lęk zniewala mój umysł. Ręce zaczęły mi się trząść i miałam przez kilka sekund problem z utrzymaniem kierownicy. Przyjęłam niby tę nową rewelację, jak coś najzwyklejszego na świecie, ale przecież tak nie było. Wcisnęłam hamulec do dechy tak, że samochód gwałtownie stanął.
- Co ty robisz? Jesteś niebezpieczna? - uderzył się w głowę, bo nie zapiął pasów.
Spojrzał na mnie masując się po czole i krzywiąc usta.
- A ty? - spojrzałam na niego poważnie.
Przestraszyłam się. Przeszedł mnie kolejny dreszcz.
– Kim ty jesteś do cholery? - odsunęłam się najdalej, jak tylko mogłam.
Dziwiłam się sama sobie, że jestem w stanie cokolwiek wypowiedzieć. Język zaplątał mi się prawie w supeł. A głos drżał.
- O co ci chodzi? - spytał zdziwiony.
Chciał mnie dotknąć, ale szybko wysiadłam z samochodu na deszcz. Krople uderzyły ze mną z wielką siłą i po chwili byłam całkiem mokra. Kolejna błyskawica przecięła niebo z odgłosem rozdarcia. Zrobiło mi się momentalnie zimno, ale nie to było w tamtej chwili najistotniejsze.
Co ja wyprawiałam? Przecież nawet gdybym zaczęła uciekać, on był w stanie mnie dogonić. Niestety nie biegałam szybciej od samochodu. Nie miałam najmniejszych szans. Przypomniał mi się mój niedawny sen. Tylko, że w nim Jonathan występował jako mój obrońca, a nie napastnik.
Jedynym wyjściem, było postawienie się mu. Musiałam pokazać, że byłam twarda i się go nie boję. Tak. Zacisnęłam dłonie w pięści i zmrużyłam oczy.
- Kim ty jesteś? - ponowiłam pytanie, kiedy też znalazł się na zewnątrz.
Staliśmy naprzeciw siebie, a dzielił nas jedynie mój Mini Cooper. Jonathan pewnie gdyby chciał, mógłby go przesunąć jednym ruchem ręki. Jego siła i zmysły w takiej sytuacji były zabójcze. Dosłownie.
Chociaż było ciemno i padało, widziałam wszystko dokładnie. Każdą rysę na jego twarzy. A może to była jednak moja wyobraźnia? Wyimaginowany obraz jego osoby, istniejący w mojej głowie? Może on był idealny jedynie dla mnie, a inni postrzegali go takim, jakby był naprawdę? Czy był „stworem”?
- Twoim przyjacielem – starał się być miły, ale ja ciągle byłam zdenerwowana.
- Biegasz tak szybko, a może nawet szybciej od tego faceta, który wgniótł mi niedawno dach – chyba w końcu zrozumiał, o co mi chodziło.
Obszedł przeszkodę dookoła i znalazł się tuż przede mną. Było mi coraz zimniej. Miałam na sobie kurtkę jesienną, ale ulewa sprawiała, że chłodny wiatr był nie do zniesienia. Strach, który czułam, rozchodził się powoli po moim ciele i paraliżował mnie. Centymetr po centymetrze.
– Czy ty też jesteś takim stworem? – wypowiedziałam to śmiejąc się.
Moje odruchy nie były całkiem normalne. Do tego dochodził zmrok. Świat ogarniała ciemność, a my tkwiliśmy na środku drogi i gadaliśmy o nadprzyrodzonych rzeczach. W centrum burzy. Jakby nie można było zrobić tego wcześniej, przy kawie. Ale wtedy nie miałam pojęcia z kim mam do czynienia? Znałam jego zdolności, jednak nie kojarzyłam wszystkich faktów.
– Ty to tak określiłeś.
- Sam, ja ci nic nie zrobię – zrobił krok w moją stronę, ale nie był do końca pewny, czy dobrze robi.
Jego odwaga ulotniła się gdzieś.
– Nie jestem jednym z nich – kolejna informacja do zapamiętania.
Przypomniał mi, że tych „stworów” było więcej. Tak wywnioskowałam. Cóż za wspaniała wiadomość, wprost tryskałam entuzjazmem.
- Ale... – sama nie wiedziałam, co chce właściwie powiedzieć.
Chyba każdemu na moim miejscu brakowałoby słów. Czułam, że za moment się rozpłaczę. Dusiłam jednak w sobie te silne emocje i byłam twarda.
- Przecież odmieńcy mogą być też dobrzy – jego głos złagodniał.
Był ciepły i pełen współczucia. Martwił się o mnie albo o to, co pomyślę. Aż tak go obchodziłam? Byłby to kolejny dowód na to, że nie był przepełniony nienawiścią, jak tamten.
– Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Wiem – starałam się to sobie wmówić.
Wystarczyło porównać go z tamtym osobnikiem. Nie pasowali do siebie. Byli elementami dwóch różnych układanek. Powoli je składałam i w sumie nie mogłam się doczekać, by w końcu złożyć wszystko w całość i poznać prawdę o tym zwariowanym świecie.
- Ja jestem tym dobrym – podsumował.
Najwyraźniej nie miał zamiaru mówić mi o wszystkim.
– To jest takie skomplikowane – westchnął.
Był tak blisko mnie, że nie wiedziałam, czy mam uciekać, czy też zaufać mu tak, jak czyniłam to wcześniej?
- Czasem mam wszystkiego dość. Gdyby było inaczej – patrzył mi przez cały czas w oczy.
Widziałam w nim jakieś wewnętrzne rozdarcie. Nie odpowiadała mu najwyraźniej taka kolej rzeczy, szkoda, że nie wiedziałam, co dokładnie. On był tak samo zagubiony jak ja, a może jeszcze bardziej. Siedział w tym.
- Staram się ci zaufać, ale czasami nie wiem, co jest prawdą, a co fikcją – wsadziłam ręce do kiszeni, bo było mi na prawdę zimno – Jesteś niezwykły. Ty i Joe. I do tego te dziwne rzeczy, które dzieją się od jakiegoś czasu.
- Sam, to istnieje od dawna. Nie miałaś jedynie o tym pojęcia – mówił prawdę.
Wcześniej nie śniłam nawet o takiej sile, jaką dysponował, gorącym dotyku i szybkości. Nie wiedziałam o jego istnieniu.
- Jesteś napromieniowany? - spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Nie – uśmiechnął się – Jakby ci wytłumaczyć? - podrapał się po głowie, a potem położył mi dłonie na ramionach – Jestem genetycznie obciążony. Do tego dochodzą jeszcze inne czynniki, a właściwie jeden – gubiłam się.
Autentycznie nie miałam zielonego pojęcia, o czym mówił, ale co mogła na to poradzić? Musiałam to przyjąć tak, jak było. Moja ingerencja i tak pewnie nic by nie zmieniała.
- Wystarczy – wzięłam głęboki oddech – Odwiozę cię – pewnie spodziewał się, że będę go ciągnęła za język.
Możliwe, że powiedziałby mi wszystko, ale ja jakoś nie miałam ochoty. Zaczęła boleć mnie głowa, a nogi uginały się pode mną. Do tego ten deszcz sprawiał, że miałam podły nastrój. Oszołomienie, strach i szok błąkały się po moim wnętrzu. Nie mogłam ich umiejscowić, co jeszcze bardziej mnie dobijało.
Zawiozłam go na skrzyżowanie, bo stwierdził, że resztę trasy przebiegnie. Czemu nie? Przecież i tak biegał szybciej od mojego samochodu, więc po co ja go w ogóle podwoziłam? Mógł sam się podwieźć na własnych nogach.
Byłam tak wściekła, że chciałam krzyczeć. Tak po prostu zacząć się drzeć i wyładować tę burzę emocji. A co? Jakimś cudem jednak opanowałam się i pojechałam do domu. Przebrałam się i wskoczyłam pod kołdrę.
Joe leżał sobie spokojnie obserwując moje nerwowe ruchy. Czekał pewnie aż mu wszystko opowiem, ale nie mogłam. Nie miałam na to ochoty. Nie wtedy.
Musiałam to najpierw jakoś ogarnąć. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 15:29, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Nie 22:20, 07 Lut 2010 |
|
Opuściłam się troszeczkę w swoich komentarzach, za co przepraszam. Czasami rzeczywistość daje tak w kość, że człowiek nie ma już na nic siły.
Ale, ponieważ twoje opowiadanie zawsze poprawia mi nastrój, przeczytałam ostatnie dwa rozdziały z wyraźną satysfakcją. I cóż?
Przedostatni rozdział był smutny i przygnębiający, ale to zrozumiałe po tym co się wydarzyło. Całe szczęście, że w ostatnim wprowadziłaś już nieco akcji i troszeczkę pogodniejszej atmosfery. Końcówka mnie porwała. Jonathan ścigający się z samochodem Sam. Bezbłędne. Lubię tego twojego wilkołaczka, porządny z niego gość. I jeszcze jaki przystojny, sądząc z opisu. Mniam.
I mój ulubieniec Joe, którego ostatnio coś mało opisujesz, a mi tak brakuje jego mądrego wzroku wilczych ślepi i ciepłego futra, do którego Sam może się zawsze przytulić. Acha! Zapomniałabym ci powiedzieć. Uwielbiam określenie stwory. Zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu niż pijawki.
Co do bety – pewnie próbowałaś zapytać którąś z dziewczyn ogłaszających się na forum. Ja wiem, że one są najczęściej bardzo zajęte, ale czasami biorą jeszcze dodatkową pracę. Wierzę, że się uda.
Czekam na dalszy rozwój wypadków.
BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 0:50, 08 Lut 2010 |
|
Naprawdę miło słyszeć, że komuś moje opowiadanie sprawia przyjemność. Nawet nie wiecie ile razy już je czytałam i poprawiałam błędy oraz dopisywałam różne rzeczy. A do bety napisałam. Zgłosiła się, teraz czekam aż będzie mogła zająć się poprawianiem rozdziałów i będę stopniowo wstawiać poprawiony przez nią tekst.
Pozdrawiam i dziękuje po raz kolejny za komentarze. :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kaRolCia_512
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok
|
Wysłany:
Pon 18:19, 08 Lut 2010 |
|
Jest coraz ciekawiej, ten wyścig i czułe gesty, trochę jej zazdroszczę.
Fajnie, że już znalazłaś betę, jednak mam nadzieję, że rozdziały będą ukazywały się regularnie. Zgadzam się z BajaBellą, ostatnio jest trochę za mało Joe'go, ale za to jest Jonathan, którego bardzo polubiłam i szkoda, że nie znam nikogo takiego.
Czekam na dalsze losy Sam, Joe'go i Jonathana. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 20:41, 08 Lut 2010 |
|
ha! trochę łyso, że znowu połykam dwa rozdziały na raz, ale jakoś tak mi się zebrało... bywa...
bardzo dobre rozdziały, choć przyznam, ze forma dialogu przerywanego krótkim opisem powoduje, że opisy przeglądam najpierw z grubsza i dopiero potem się zabieram kompletnie do całości :P
właściwie bardzo mi się podoba twój styl sam w sobie, jednak zauwazyłam (dopiero teraz, choć takie działania mogły trwać już dłużej), że zaczynasz czasem zdania od Ale - błagam - nigdy więcej :P
to nie będzie konstruktywny komentarz, bo len powstał z martwych i prześladuje moje myśli...
dodam tylko, że czuję, że dziewczyna ma prorocze sny, które nieźle mnie zmyliły... no i oczywiście fragment z tym biegiem Jonathana i rozmowa przypomniały mi sławną i pamiętną dyskusję Belli i Edwarda :)
czekam na następny rozdział :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fanka Twilight
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:38, 09 Lut 2010 |
|
Uwielbiam to ff. Nie było mnie na forum już od jakichś dwóch tygodni i bardzo się zdziwiłam, niestety negatywnie, bo większość opowiadań jakie czytałam, już mi się nie podoba. Na szczęście tutaj było inaczej. Podoba mi się, że Jonathan coś w końcu zrobił. Chociaż... to macanie kolana było troszkę (według mnie) niesmaczne. Nie wyjaśnił jej co do niej czuje i robi takie gesty? Trochę nie bardzo. Ale reszta jest okej.
Mam nadzieję, że wkrótce dodasz nową część.
Będę czekać,
F.T. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 19:01, 11 Lut 2010 |
|
Dodaję kolejny rozdział. Przepraszam, że Joe rzadziej się pojawia, ale wszystko o jest zależne od rozdziału i jego treści. Nie zawsze pasuje mi go w nim umieścić. W tym pojawia się wilczek :D
Dziękuję za komentarze i za odwiedzanie mojego opowiadania, to wiele dla mnie znaczy. Czekam na razie aż moja beta zda egzaminy i będę poprawiała poprzednie rozdziały, tak jak obiecałam.
Rozdział 10 - Wizja reżysera
Clint Mansell - Lux Aeterna
Znowu przed moimi oczami pojawił się złowieszczy, ciemny las, a dookoła snuła się gęsta mgła. Drzewa oraz ich cienie dodawały grozy każdemu kolejnemu metrowi, który się przemierzało. Dreszcze przechodziły po całym ciele, na sam widok. Pomimo, że czasem w snach odwiedzałam las, te okolice, były mi nie znane. Obce. Był to dosłownie labirynt pełen mroku i niepewności.
Słyszałam oddech, ciężki i przyśpieszony. Czułam jak adrenalina mi się podnosi. Krzyk, bieg. Uderzanie stóp o podłoże. Chrzęst liści i gałęzi. Ogarnął mnie lęk, podobny do tego, który odczuwałam niedawno. Niesamowite napięcie, które wzrastało z każdą sekundą obezwładniało mnie powoli. Czy były to jedynie moje odczucia? Miałam wrażenie, że wszyscy w sali kinowej wstrzymali oddech.
Nagle zza krzaków wyskoczyła czarna postać. Trochę się przestraszyłam, bo było to takie niespodziewane. To znaczy wiedziałam, że coś się zaraz stanie, ale zazwyczaj było tak, że kiedy się czegoś wyczekiwało to, to następowało albo wcześniej, albo później. Tak było i w tym przypadku.
Widzom ukazał się ohydny i pomarszczony wampir. Miał pokrzywioną twarz z długimi, żółtymi kłami. Jego uszy były spiczaste, a oczy przekrwione i wyłupiaste jak u jakiegoś płaza. Palce miał kościste i zakończone pazurami. Ubrany był na czarno, jak na typowego Drakulę przystało. Nie wyglądał zbyt przerażająco, raczej obrzydliwie i odpychająco.
Przyglądałam mu się uważnie, kiedy wystraszył mnie dziki śmiech dobiegający z mojej lewej strony. Popatrzyłam w tamtym kierunku i ujrzałam skulonego ze śmiechu Jonathana. Jeszcze nie widziałam nigdy, żeby cokolwiek go tak rozbawiło. Myślałam, że za moment pęknie, bo jego twarz zabawnie nadęła się i zrobiła purpurowa. Starał się powstrzymać, ale najwyraźniej nie za dobrze mu to wychodziło.
- Uspokój się – klepnęłam go po ramieniu, bo niektórzy ludzie zaczęli się na nas gapić, jak na jakiś nienormalnych.
Psuliśmy im seans. To był horror, a nie komedia. Niestety.
- Przepraszam - odchrząknął ocierając łzy radości z policzków.
Stęknął jeszcze dwa razy, a potem wyprostował się i popatrzył na ekran. Mogłam znowu się skupić na seansie.
Akcja filmu nabrała tempa, bo wampir zaczął gonić główną bohaterkę. Biegł za nią, ale nie mógł jej złapać. Jakoś nieszczególnie mnie to przerażało, więc patrzyłam beznamiętnie w ekran.
Przez moment spojrzałam w stronę Sary, która wtulała się w pierś Thomasa, udając przerażoną. Wiedziałam, że specjalnie wybrała taki „straszny” film, by pobyć bliżej swojego chłopaka, no i przy okazji skumać mnie z Jonathanem. Ja jednak nie miałam najmniejszego zamiaru przytulać się do tego Indianina i udawać lękliwą. W każdym razie nie na tym filmie.
Zwróciłam swoją uwagę po raz kolejny na ekran i stwierdziłam, że nadal się nic nie zmieniło. Stary wampir, tak przynajmniej wyglądał, ścigał niezdarnie swoją ofiarę i co chwilę się o coś potykał. Było to żałosne, a do tego Jonathan znowu parsknął śmiechem.
Zerknął na mnie i ja też zaczęłam się śmiać. Nie widziałam dokładnie z czego. Czy z tej dziwnej wizji reżysera, czy też z mojego sąsiada, który wyglądał zabawnie śmiejąc się do rozpuku? Po prostu byliśmy rozbawieni. Sara i Thomas spojrzeli pytająco, zresztą nie tylko oni. Połowa sali gapiła się, bo najwyraźniej swoim zachowaniem wzbudzaliśmy ogólne oburzenie. Co mieliśmy zrobić, że ten film wywołał w nas zupełnie odwrotną reakcję? Na pewno się nie bałam.
- Może wyjdziemy – nie miałam ochoty patrzeć na ten durny film.
Jonathan przytaknął, a starając się być jak najciszej, wymknęliśmy się z sali kinowej. Musieliśmy zejść na sam dół, omijając kilkanaście rzędów pełnych, zapatrzonych ludzi. Ten film miał wielu chętnych. Zastanawiałam się prze moment, co niby było w nim ciekawego? Mnie jakoś nie szczególnie porwała akcja.
Długi korytarz wyprowadził nas na zewnątrz budynku. Było chłodno, więc naciągnęłam kurtkę i zapięłam ją pod samą szyję. Jonathan jak zwykle nie zauważył różnicy temperatur. Wystarczył mu jedynie sweter i podkoszulek, a kurtkę trzymał pod pachą. Taki to miał dobrze. Zero zmartwień jeśli chodzi o zmianę garderoby w ciągu roku. Mógł praktycznie cały czas chodzić w letnich ciuchach.
- Ale się uśmiałem – nadal był rozbawiony.
Oparł się plecami o ceglastą ścianę budynku kina i spojrzał na mnie. Pomimo tego, że było już dosyć ciemno, wyraźnie widziałam jego brązowe oczy. Miały w sobie niepowtarzalny blask. To właśnie jego spojrzenie porażało mnie najbardziej.
Myślałam o tym, co wydarzyło się niedawno. Tamtego popołudnia bałam się go, ale dlaczego? Przecież całym swoim ciałem czułam, że Jonathan mnie nigdy nie skrzywdzi. Nie mógł tego zrobić. Jego oczy mówiły mi o tym za każdym razem, kiedy parzył w moją stronę. Może i miał nad ludzkie zdolności, ale stał po ten dobrej stronie mocy, to przynajmniej wyznał.
- Zwróciłam na to uwagę, nigdy nie widziałam ciebie tak rozbawionego – oparłam dłonie o biodra.
Po chwili wiatr rozwiał mi włosy i musiałam je trochę wygładzić. Nie lubiłam, kiedy na głowie tworzyło mi się gniazdo z poplątanych loków. Miałam potem problem z rozczesaniem.
- Bardzo rozśmieszyła mnie wizja reżysera – wyprostował się przyglądają się uważnie, jak przeczesywałam włosy palcami.
Spoważniał. Chyba wkroczyliśmy na dość poważny dla niego temat. Zastanawiałam się, czy mogę go dalej drążyć? Każda rozmowa z nim mogła dać mi więcej informacji dotyczących jego tajemnicy. A im więcej wiedziałam, tym lepiej znałam Jonathana.
- To jedynie film, nie ma się co dziwić – wzruszyłam ramionami. – Reżyser najwyraźniej tak to widział. To jego wyobraźnia – oparłam się podobnie jak on, o ścianę budynku.
Poczułam dziwny chłód, ale z drugiej strony ciepło bijące od Jonathana. Kiedy był tak blisko mnie, czułam się najlepiej na świecie. Serce drżało na samą myśl, że mogłoby go nie być.
- Tak – mruknął pod nosem. – Przez takie wizje tylko same nieszczęścia się dzieją – ściszył głos, ale nie tak, że nie mogłam go usłyszeć.
Kiedy zorientował się, że nie umknęło to mojej uwadze, spojrzał na mnie. Prześwietlił spojrzeniem, a potem zwiesił głowę i wcisnął wielkie dłonie do kieszeni spodni. Najwyraźniej wygadał się niechcący i miał nadzieję, że o nic więcej nie zapytam. Mylił się.
- Nieszczęścia? Takie patrzenie na świat, może co najwyżej namieszać w głowie – przełknął ślinę.
Wiedział, że nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Musiał coś więcej wyjaśnić.
- W filmie wampir był brzydki, stary, pomarszczony – westchnął głośno.
Nie patrzył na mnie. Myślał o czymś bardzo intensywnie.
– Jakie uczucia budził w tobie, kiedy na niego patrzyłaś? - rzucił na mnie okiem, a potem zaczął szurać butem o chodnik.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Intrygował mnie, bo wyglądał jak mały chłopczyk. I tak naprawdę on gdzieś głęboko chował w sobie takiego urwisa, który tylko czasami się ujawniał. Lubiłem to niewinne oblicze wielkiego chłopaka.
- Był okropny. Nie tyle co straszny, ale obrzydliwy – wzdrygnęłam się na samo przypomnienie tamtej twarzy.
Ciekawiło mnie jak dokładnie robi się taką charakteryzację. Pewnie masa podkładu, jakaś guma, sztuczne zęby i łysina. Na pewno włożono w nią mnóstwo pracy i inwencji. Trzeba mieć też niezwykłą wyobraźnię.
- A czy miałabyś ochotę zbliżyć się do takiego „człowieka”? - wyjął ręce z kieszeni i pokazał w powietrzu cudzysłów.
- Chyba żartujesz?! W życiu! - przeszedł mnie dreszcz, ale z zimna.
Ta pogoda robiła się coraz bardziej nieznośna. Zbliżał się mój najgorszy miesiąc, listopad. Miałam nadzieję, że minie wyjątkowo szybko. Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, by nie zwracać uwagi na umierającą przyrodę.
- Widzisz, tak jest – urwał nagle.
Zupełnie jakby się powstrzymywał od wypowiedzenia czegoś. Zgrzytnęłam zębami, bo tego nie lubiłam. Mógłby chociaż kończyć swoje wywody, a nie rozbudzać moją ciekawość, a następnie ją studzić. Potrafił mnie wtedy drażnić, a przecież byłam kobietą. Lubiłam wiedzieć o wielu rzeczach, zwłaszcza o takich, których część została już ujawniona. Inaczej nie zwróciłabym nawet na to uwagi.
- A według ciebie jak powinno być? - patrzyłam na jego profil.
Głowę nadal miał zwieszoną w dół, przymknął oczy i zacisnął mocno usta chowając wargi. Gryzło go coś. Może wahał się pomiędzy ujawnieniem prawdy, a utrzymaniem tajemnicy?
- Według legend, wampiry są drapieżnikami, polującymi na ludzi – wziął głęboki wdech.
Jego umięśniona klatka piersiowa uniosła się i opadła powoli. Wziął kolejny wdech, a ja czekałam na jego słowa. Musiał powiedzieć coś więcej i najwyraźniej miał taki zamiar.
– Widzisz, w przyrodzie często jest tak, że drapieżniki przyciągają swoim wyglądem, by potem móc zaatakować ofiarę – spojrzał na mnie, tak jakbym miała sama znaleźć odpowiedź na jego wywody, ale jakoś nie wiedziałam, co do końca ma na myśli.
- No tak jest – przyznałam mu rację – A jak to się ma z wampirami? - udawałam trochę głupią.
Domyślałam się powoli, co powie, ale chciałam usłyszeć to od niego, niż snuć jedynie własne teorie. Pewnie nawet nie zbliżyłabym się do prawdy.
- Przykładem mogą być rośliny owadożerne – obrócił się do mnie twarzą i zaczął gestykulować. – Wyglądają jak samiczki owada, przyciągają zapachem, kolorem, kształtem. Wszystko po to, by ofiara sama się do nich zbliżyła. Kiedy jakaś mucha jest dostatecznie blisko, muchołówka łapie ją w swoje paszcze i już nie puszcza – umiał dobrze opowiadać, ale nadal nie przeszedł do sedna sprawy. – Wampiry działają..., to znaczy powinny działać tak samo. To jest logiczne. Jeśli chciałyby żyć wśród ludzi, musiałyby ich jakoś do siebie przyciągać, by potem móc zaatakować, nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń.
- Sugerujesz więc, że wampiry, jako drapieżniki polujące na ludzi, powinny odznaczać się czymś ponętnym dla człowieka? - chciałam się upewnić.
- Tak – przytaknął głową.
- Czyli według ciebie, jakie one powinny być? - a może są?
Coś takiego chodziło mi po głowie, ale jednocześnie wydawało mi się to wszystko śmieszne i nierealne. Co prawda w ostatnim czasie spotykały mnie przedziwne rzeczy, nie z tego świata, ale i tak byłam realistką. Te wszystkie legendy miały za zadanie wzbogacić ludzkie życie i wzbudzać poczucie lęku. Nic więcej się z tym nie wiązało.
- No nie wiem – wiedział.
Dostrzegłam to w jego oczach. Był bystry przecież.
– Musiałyby być piękne – to mnie zainteresowało. – Tak by przyciągać wszystkich do siebie. Niezwykłe oczy, zadbane włosy, muskulatura – tak patrzyłam na niego i zaczynałam stwierdzać, że ten opis pasuje trochę do niego, jednak trudno mi uwierzyć, że mógłby być wampirem.
To śmieszne!
- Pewnie masz rację – zgodziłam się. – Ale na szczęście nie trzeba się o nie martwić – spojrzałam na niego i zobaczyłam coś dziwnego w jego oczach.
Jakiś lęk, ból jednocześnie, niepewność, a może i zawiedzenie. Nie chciałam jednak drążyć tematu. Było to niepotrzebne. Wiedziałam, że mogę go nawet zdenerwować, a z tego co zauważyłam, to miał dosyć słabe nerwy. Nikt inny nie trząsł się ze złości, przynajmniej nie zwróciłam na to uwagi.
– Ciekawe, kiedy ten film się skończy? - westchnęłam zmieniając temat.
Był lekko zakłopotany i pewnie zdziwiony, że przerwałam nagle interesujący temat. Intrygowały mnie jego przemyślenia dotyczące tych istot z legend, ale wolałam poczekać, aż sam mi coś ponownie wyjawi.
- Jeszcze trochę – spojrzał na zegarek, a potem znowu schował dłonie w kieszeniach i oparł się o mur.
Ja zrobiłam to samo. Patrzyłam w rozgwieżdżone niebo i szukałam jakiś ciekawych konstelacji. Może mogłam dostrzec konkretny kształt, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Moja głowa ostatnio działała zbyt często na pełnych obrotach, a wszystkiemu winny był Jonathan. Wciąż dostarczał nowych rewelacji.
Skupiłam się na niezwykłości przestworzy. Marzyłam, żeby kiedyś zobaczyć Ziemię z kosmosu i zrobić jej zdjęcie. Błękitna Perła we wszechświecie, zadziwiająca dokładność i punktualność gwiazd, księżyców i planet, sprawiała, że czułam się taka malutka i nic nieznacząca. Ciężko było się do czegoś takiego porównywać, a ja nadal to robiłam.
- Nie jest ci zimno? - nagle odezwał się do mnie, podając swoją kurtkę. – Załóż ją. Mi jest ciepło – znowu się o mnie troszczył.
Pewnie zauważył, jak drżę przez wiatr, który był wyjątkowo silny tamtego wieczora. Niestety jesień królowała na dobre i musiałam jakoś przeczekać brzydką pogodę do wiosny. Już nie mogłam doczekać się dłuższych dni i słońca.
- Dzięki – nałożyłam na siebie, jego wielką, ale cieplutką kurtkę.
Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle ją zabrał, skoro nie była mu potrzebna? Może nie chciał wzbudzać zbytniej sensacji, paradując w t-shircie, w czasie kiedy reszta miała na sobie golfy i jesienne płaszcze.
- O czym myślisz? - zapytał niespodziewanie.
Popatrzył na mnie przez moment i spuścił wzrok. Coś go absorbowało i to mocno. Też powinnam mu zadać takie pytanie.
- O tobie – jak on mógł sobie ze mną pogrywać, to ja nie pozostawałam dłużna.
- O mnie? - zdziwił się z lekka.
Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Miał zapewne nadzieję, że powiem coś innego.
- Tak – uśmiechnęłam się. – Ciekawi mnie, dlaczego to robisz? - uniósł jedną brew pytająco. – No, dlaczego oddajesz mi kurtkę?
- Nie chcę byś się przeziębiła – wzruszył ramionami.
Musiałam przyznać, że w jego kurtce było mi naprawdę przyjemnie. Mimo, że jej nie miała na sobie, porządnie ją wygrzał, a do tego pachniała przyjemnie lasem. Ten zapach był taki delikatnie świeży, jak przyroda po deszczu. Za każdym razem przychodziły mi do głowy inne skojarzenia, jednak ten był najbardziej trafny.
– Troszczę się jedynie o ciebie.
- Aha – przygryzłam dolną wargę i spuściłam wzrok.
Nie mogła się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania. Moja cierpliwość była wyczerpana, a język potwornie mnie świerzbił.
– Skąd ty tyle wiesz, o wampirach? - wyskoczyłam z powrotem z tematem, czym ponownie go zadziwiłam.
Lubiłam być nieprzewidywalna, bo bawiły mnie wtedy reakcje ludzi.
- Znam wiele podań i legend plemiennych moich przodków.
- Ciekawe, musisz mi jakieś opowiedzieć – uśmiechnęłam się, żeby rozładować sytuację, ale Jonathan był poważny.
Nie byłam pewna, czy to była moja wina, czy też coś innego to spowodowało. Może temat wampirów. A co jeśli...? Nie! Zdecydowanie nie!
Wszystko, co dotyczyło mojego przyjaciela, było dla mnie istotne. Chciałam go poznać jak najlepiej. Nie byłam jedynie pewna, na ile się dla mnie otworzy i czy tego w ogóle chce. Mówił, że niby powie o swojej tajemnicy, ale mógł tak powiedzieć jedynie, żeby mnie uspokoić. Z drugiej strony, dlaczego miałabym mu nie ufać? Jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłam.
- Tu jesteście – niespodziewanie koło nas pojawiła się Sara z Thomasem.
Dziewczyna opierała się o jego ramię, wręcz na nim wisiała. Spojrzała na mnie podejrzanie. Zupełnie jakbyśmy specjalnie wywołali sensację podczas seansu. Ja byłam niewiniątkiem pod tym względem, nie wiem jak Jonathan. Może obmyśli to, żeby być ze mną sam?
Ostatnio zdziwiły mnie jego gesty. Dotykanie dłoni, mojego kolana, odgarnianie włosów. Stał się śmielszy, co potrafiło przerażać. Nie wiedziałam, co mogę o tym myśleć, bo trochę to krępowało relacje między nami. On jednak zachowywał się tak jak zwykle, może zrobił to niechcący? Przecież zdarzały mu się takie rzeczy, więc było to całkiem możliwe.
– Co was tak bawiło?
- To była raczej komedia, a nie horror, nie było w tym filmie nic strasznego – Jonathan spojrzał na mnie uważnie, kiedy o tym wspomniałam.
Wcześniejsza rozmowa upewniła mnie, że podzielał moje zdanie. Z resztą to on zaczął się pierwszy śmiać z tamtego „przerażającego” wampira. Ja jedynie mu wtórowałam. Z resztą film był absurdalny.
- Żałujcie, że nie zostaliście do końca, potem film się znacznie rozkręcił – wiedziałam, że znowu się rozgada.
Jakoś niespecjalnie interesowała mnie jakoś fabuła tego „hitu”.
Szliśmy powoli ulicami Port Angeles. Noc nadawała niezwykłego klimatu naszemu spacerowi. Pomimo monologu mojej przyjaciółki, mogłam skupić się na własnych myślach i przeanalizować po raz kolejny otaczającą mnie rzeczywistość.
Moje życie bardzo się zmieniło odkąd poznałam Joe, a następnie Jonathana. Nic nie było już takie, jak trzeba. Cały świat, który do tamtej pory znałam, został poddany w wątpliwość. Wydawało mi się to złudą i kłamstwem, w które wciągnięta była większość ludzi mieszkających na Ziemi. Nie byłam też pewna, czy chcę znać prawdę i czy była ona mi dana?
Spojrzałam na Jonathana. Beznamiętnie snuł się obok mnie trzymając dłonie w kieszeniach, jakby coś go krępowało. Przy Sarze był milczkiem. Chciał schować się w mysiej dziurze, ale przy jego rozmiarach, nie było to możliwe.
Spotkałam jego wzrok. Ujrzałam czarne węgle, zamiast brązowych tęczówek. Może to był efekt powstały na skutek zmroku. Miałam wrażenie, że był na mnie zły. Myślał o czymś bardzo intensywnie, ale jednocześnie dusił w sobie różne emocje. Nie potrafiłam ich odczytać, w każdym razie, nie wszystkie. W tej chwili najwięcej było gniewu.
Przeszedł mnie dreszcz, mimo, że Jonathan ogrzewał mnie swoim żarem. Nie wiedziałam jak mam się zachować. Szybko spuściłam wzrok i popatrzyłam na chodnik. Płytki były równo i regularnie ułożone. Mogłam dostrzec ciekawy wzór. Skupiłam się na nim, by automatycznie nie spojrzeć na niego, a nie było to wcale takie łatwe.
- Idziemy jeszcze coś zjeść? - to pytanie jakimś cudem usłyszałam.
Pewnie dlatego, że wypowiedział je Thomas. Musiał wejść w środek zdania swojej dziewczynie, bo ciągnęła dalej swoje wywody na temat fabuły filmu. Zgadywałam, że omawiała część rzeczy, o których mówiła ostatnim razem, jeszcze przed naszym wypadem. Jak miałam je pamiętać, skoro wtedy również jej nie słuchałam?
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami.
Byłam trochę głodna, ale miałam jednocześnie ochotę wracać. Byłam dziwnie podenerwowana i nawet nie wiem czym.
- Ja musiałbym iść – kiedy to wypowiadał, spojrzał na mnie porozumiewawczo.
Chciał jeszcze porozmawiać? Jego oczy były już bardziej brązowe. Bicie mojego serca uspokoiło się do tego stopnia, iż miałam wrażenie, że przestało pompować krew. Zamarłam. Po sekundzie ocknęłam się i wzięłam głęboki wdech.
- Odwiozę cię – zaproponowałam tak szybko, by Sara nie weszła mi w zdanie.
Nie miałabym już potem okazji.
- Już idziecie? - zdziwiła się lekko, ale potem uśmiechnęła chytrze.
Wiedziałam, o czym pomyślała.
- Tak, jestem zmęczony, a jutro mam dużo pracy. Pomagam dziadkowi przy składowaniu drewna – Jonathan podrapał się po głowie, a potem skrzywił lekko. – Nie musisz mnie odwozić, poradzę sobie – wiedziałam, że może się przebiec, ale po co?
- Też mam parę rzeczy do zrobienia – założyłam ręce na piersi.
Miałam wrażenie, że oboje chcemy uciec, nawet jeśli po raz kolejny będziemy jechać w milczeniu. Z nim mogłam siedzieć w ciszy, bo to było naszą ulubioną formą konwersacji.
- To do poniedziałku – Sara dała mi buziaka w policzek, a potem ponownie uwiesiła się Thomasowi na ramieniu.
Jej chłopak jedynie się uśmiechnął i skinął do nas.
Nie odezwaliśmy się ani słowem w drodze na parking. Nie wiem dlaczego, ale z nim mogłam to robić nałogowo. Rozumieliśmy się bez słów. Z resztą wolałam poczekać aż on sam pierwszy zacznie rozmowę.
Breaking Benjamin - The Diary of Jane
Wsiedliśmy powoli do samochodu. Kiedy przekręciłam kluczyki, włączyły się ostre dźwięki gitary elektrycznej. Jak zwykle słuchałam wcześniej rocka. Wbrew pozorom, ta muzyka mnie bardzo uspokajała. Mogłam poczuć ją w moim wnętrzu i niejako wyzwolić się od stresu i napięć. Uciec.
Po chwili jednak Jonathan ściszył muzykę i obrócił się w moim kierunku. Zerknęłam na niego kątem oka i zdjęłam nogę z gazu. Chciałam dać nam więcej czasu na rozmowę. Po co miałam za szybko być w domu?
- Nie jestem zły na ciebie – powiedział nagle, czym mnie zaskoczył.
- Uważasz, że tak myślę? - uniosłam jedną brew i zacisnęłam dłonie na kierownicy.
Spociły mi się, bo mnie przejrzał.
- Jestem dziwny, wiem – położył lewy łokieć na oparciu fotela, a drugą dłonią zataczał okręgi w moją stronę, jakby odganiał osę.
Miałam nadzieję, że tą osą nie byłam.
– Nawet nie wiesz, jak wszystko mnie to męczy. Jestem zagubiony.
- Podzielam twoje uczucia – przyznałam niespuszczając oczu z jezdni.
Asfalt był ciemny i mokry, więc najwyraźniej musiało padać wcześniej na trasie. Wiatr uginał gałęzie drzew rosnących wzdłuż drogi. Starałam skupić swoją uwagę na jeździe, by znowu na niego nie spojrzeć. Za każdym razem, kiedy to robiłam, serce biło mi jak oszalałe. Był tego świadomy i potem wykorzystywał moją słabość.
- Nie jestem pewien, czy potrafisz – ogarnęła mnie fala gorąca płynąca z mojego wnętrza.
Doprowadził mnie do szału. Wcisnęłam pedał gazu do dechy. Musiałam ruszyć szybciej, by się uspokoić. W głośnikach brzmiał mój ulubiony kawałek, a dźwięk gitary elektrycznej napędzał mi krew.
– Wszystko w porządku? - schylił trochę głowę, by spojrzeć mi w twarz, a ja zacisnęłam szczęki i to dosyć mocno. – Zwolnij!
- To nie jest w porządku – wysyczałam przez zęby.
Wciąż na niego nie patrzyłam, byłam pewna, że za moment stracę panowanie nad sobą i go uderzę. Naprawdę miałam taką ochotę po raz pierwszy odkąd go poznałam.
– Gadasz tak zawile, że nie wiem, o co ci chodzi. Użalasz się nad sobą, mówisz jaki jesteś biedny, ale nie powiesz mi, co cię trapi – zaczęłam gwałtownie podnosić głos. – Masz tę swoją tajemnicę i nie chcesz mi nic powiedzieć. To po co ciągle o tym wszystkim ględzisz? Podpuszczasz mnie, a potem milkniesz. To nie jest fair – starałam się głęboko oddychać, by się chociaż na moment uspokoić. – Lepiej mi nic już nie mów.
- Przepraszam – wyszeptał zdziwiony.
Dopiero wtedy byłam w stanie spojrzeć mu w oczy.
– Zwolnij trochę. Zaczynam bać się z tobą jeździć – nadal trzymałam nogę na gazie, lecz go posłuchałam.
Nie chciałam, żeby moje autko było znowu w naprawie. Już i tak nie wyglądało jak wcześniej. Po wgnieceniach zostały ślady, a blacharz nie był w stanie tego całkowicie naprawić.
- Myślałam, że lubisz prędkość – to była aluzja do jednej z jego umiejętności. - Nie chce już znać twojej tajemnicy – wyszeptałam na jednym wydechu, a potem zastygłam przez moment.
Otworzyłam okno i wchłonęłam zimne powietrze do płuc. Musiałam ochłonąć.
– Już przyzwyczaiłam się do twojej inności i postaram się nie zwracać uwagi na jej oznaki – skierowałam na niego swój wzrok.
Patrzył na mnie niedowierzając. Był chyba w szoku, ja z resztą też. Miałam jednak dość, a moja cierpliwość sięgnęła zenitu. Ile można?
- Postaram się ciebie tym nie nękać – był zawiedziony.
Zobaczyłam w jego oczach smutek i zdezorientowanie. Może swoją decyzją go nie doceniłam? Pokazałam, że nie potrafię być cierpliwa.
- To świetnie – chciałam się uśmiechnąć, ale zamiast uśmiechu na mojej twarzy pojawił się grymas, który kątem oka dostrzegłam w lusterku wstecznym.
Nie miał pojęcia jak silna była moja ciekawość, ale musiałam ją w sobie zwalczyć. Domyślałam się, że musi być mu ciężko trzymać wszystko dla siebie, kiedy zdobywa przyjaciół w nowej szkole.
– O tej tajemnicy wie pewnie jedyne twoja rodzina.
- Tak – nie wiedział dokąd zmierza ta rozmowa.
- Lepiej niech tak zostanie. Jej zachowanie musi być ważne skoro nikomu nic nie mówisz, z resztą chyba nie wiele osób widziało tyle, co ja – wyrzuciłam z siebie ten gniew i poczułam ulgę.
Nie dusiłam już w sobie tych głupich domysłów.
- Jest to ważne, z resztą nie chodzi tylko o nas, o mnie i moją rodzinę, ale o innych ludzi – znowu zaczynał swoje.
- Cii – oderwałam dłoń od kierownicy i palcem wskazującym dotknęłam jego warg.
Były miękkie i tak samo rozgrzane jak jego dłonie, ale zignorowałam to doznanie. Musiałam go uciszyć i tak zbyt wiele wiedziałam. To mi wystarczyło w zupełności.
– Nic więcej nie mów.
- Zapomniałem się – trochę się roześmiał.
Dotknął mojej dłoni, a potem położył ją delikatnie na poprzednim miejscu. Fala ciepła uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Było to niezwykle przyjemne doznanie dla mojego ciała i umysłu. Gdyby wiedział jak na mnie działał? Błąd, on już to wiedział, wystarczyło, że usłyszał przyśpieszone bicie mojego serca. To na pewnie nie mogło ujść jego uwadze, był zbyt bystry.
- Gdzie cię wysadzić? - zapytałam zaciekawiona.
Podejrzewałam, że będzie chciał biec dalej do domu. Już nie musiał tego upodobania ukrywać przede mną. Czuł się przy mnie znacznie swobodniej i ja z resztą też.
- Na rozjeździe – mieszkaliśmy bardzo blisko siebie.
Prawda była taka, że jakbym chciała do niego iść, mogłam skorzystać ze skrótu przez las. Czekała mnie jedna przeszkoda. Rzeka przecinała ten szlak, co nie za bardzo mi się podobało. Nie używaliśmy jednak tego przejścia. Po co?
- Do jutra – zatrzymałam się w wyznaczonym miejscu, a on wysiadł uśmiechając się jedynie.
Do domu dojechałam dosyć szybko. Byłam strasznie głodna, więc weszłam do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Rytualna kolacja już się skończyła, więc miałam nadzieję, że coś mi zostawili.
- Dobrze się bawiłaś – ponieważ nie zapalałam światła, nie zauważyłam, że na kanapie w salonie siedziała Cindy.
Podeszła do mnie bliżej z miną w stylu: „Po co wróciłaś?” i oparła się o blat oddzielający jadalnię od kuchni.
- Tak – odparłam wyciągając z pieca resztę pieczeni.
Mama robiła wyśmienitą, toteż chciałam jej skosztować. Postawiłam talerz na szafce i zaczęłam odkrawać sobie kawałek.
- Już o nim zapomniałaś – znowu powiedziała to z wyrzutem.
Czemu mnie tak traktowała? Miała do mnie jakiś uraz, którego zupełnie nie pojmowałam.
- Znowu mówisz o Charliem? - spojrzałam na nią odkładając resztę pieczeni.
Chwyciłam sztućce i poszłam do jadalni gasząc za sobą światło. Nalałam soku do wysokiej szklanki i usiadłam przy stole. Moja siostra dalej stała na tym samym miejscu i wlepiała we mnie dziwny wyraz spojrzenia.
– Nie zapomniałam o nim, bo był moim chłopakiem, ale on umarł. Będę o nim pamiętać, jednak moje życie się nie skończyło.
- W ogóle nie pokazujesz, że ci na nim zależało – odkroiłam kawałek mięsa i wsadziłam sobie do ust.
Jak zwykle soczyste i dobrze doprawione. Sprawiało mi przyjemność swoim smakiem, no i zaspokajało mój głód.
- Cindy, on mnie zostawił, bo mu się znudziłam, rozumiesz? - położyłam łokcie na stole i przechyliłam się w jej kierunku.
Patrzyłam w jej brązowe oczy i na delikatną twarz. Była bardzo podobna do mamy. Te same usta, nos i uśmiech. I była moją siostrą. Mimo kłótni byłyśmy do siebie podobne, oczywiście w jakimś sensie.
– Jemu na mnie nie zależało – westchnęłam na moment, przełykając łzy.
Przez tego idiotę znowu chciało mi się płakać. Raz zadana rana nie jest w stanie do końca się zabliźnić, a tym bardziej, jeśli ktoś zrobił to prosto w serce. Tak było ze mną.
– Wiem, że ci się podobał, ale on nie był ciebie wart. Charlie był egoistą. Najczęściej myślał o sobie, a jego rodzice chcieli włączyć nas w swoje interesy.
- Nie mógł być zły – widziałam w niej upór.
Chciała koniecznie postawić na swoim, ale czy mogła? Po jego śmierci? Czy naprawdę miało sens wybielanie go, kiedy już nie istniał? Dla niej miało to znaczenie i tak większość osób widziało go jako idealnego.
- Nie wiem, każdy ma własną opinię o nim – wzięłam łyk soku.
Patrzyła na mnie poważnie, a potem ruszyła w kierunku schodów.
- W środę jest Perła – wiedziałam, że to się niedługo odbędzie.
Przewróciłam oczami. Miała to być gala najlepszych firm kosmetycznych z całych Stanów Zjednoczonych. Mama miała nominację, więc wypadało iść. Chciałam być przy tym, bo ta nagroda wiele znaczyła dla niej.
- Dobrze wiedzieć – skrzywiłam się lekko.
Nie miałam pojęcia dlaczego organizowali takie uroczystości w środku tygodnia. Mogłam się założyć, że rzadko komu pasował taki termin. Oczywiście mogłam się też mylić.
- Joe jeszcze nie było – spojrzałam na nią.
Nagle wspomniała o wilku, jakby poprzedni temat można było uznać za zakończony. Miałam cały czas wrażenie, że jednak ona jeszcze wróci do tematu „Charlie” za jakiś czas.
- Dzięki – tyle tylko powiedziałam, ale już szeptem.
Cindy udała się do swojego pokoju zostawiając mnie sam na sam z pieczenią.
Martwiła mnie jej obsesja na punkcie Charliego. On na to nie zasługiwał. Był draniem. Pewnie potraktowałby ją tak samo jak i mnie. Chociaż miałam nadzieję, że się myliłam. Nie chciałam widzieć mojej siostry w dołku, do jakiego wpadłam po naszym rozstaniu. Nic przyjemnego. Nie dla mnie w każdym razie.
Myślałam też przez moment o Jonathanie. Moje słowa chyba go trochę zasmuciły. Pewnie nie spodziewał się, iż nie będę kazała mu mówić o jego tajemnicy. Byłam trochę zmęczona ciągłymi domysłami i zgadywaniem. Fascynowały mnie jego zdolności i coraz bardziej zatracałam się w jego osobie. Ale nie mogłam przyjaźnić się z nim jedynie dla tajemnicy. Nie mogłabym tego zrobić.
Jonathan z dnia na dzień był dla mnie coraz ważniejszy. Im bardziej go poznawałam, tym więcej chciałam z nim przebywać. Przyciągał mnie do siebie z taką siła, że nie było już odwrotu. Nie byłam pewna, czy przeżyję jeśli mnie odrzuci. Wręcz nie dopuszczałam tego do swojej myśli.
Posprzątałam po sobie ze stołu, a potem otworzyłam drzwi frontowe, żeby poczekać na Joe. Zjawiał się codziennie, więc mogłam mieć pewność, że i tym razem też mnie nie zawiedzie. I nie przeliczyłam się. Siedział grzecznie na progu wyczekując, aż po niego wyjdę. Myślałam, że ktoś z rodziny go wcześniej wpuścił, ale najwyraźniej nie zjawił się podczas kolacji.
- Wejdź – uśmiechnęłam się na jego widok, a on okazał swoją radość przez merdanie ogonem.
Robił tak bardzo często, co mnie cieszyło. Chciałamby był zadowolony. Był kolejną ważną osobą w moim życiu.
Wkroczył do przedpokoju dostojnym krokiem, unosząc dumnie swój wielki łeb. Zamknęłam za nim drzwi, a potem weszłam na schody. Joe podążył za mną do mojej sypialni. Skierowałam się od razu do łazienki, bo byłam zmęczona. Dzień był jakiś długi, a chciałam jakoś wypocząć.
Kiedy brałam kąpiel, przypomniało mi się coś, co obiecałam Jonathanowi. Tak więc po wyjściu z łazienki, chwyciłam aparat i zrobiłam kilka zdjęć Joe. Popatrzył na mnie lekko zdziwiony. Robiłam to pierwszy raz, tak więc nie był przyzwyczajony.
- Nie ruszaj się przez moment – uśmiechnęłam się, a on spojrzał na mnie tym mądrym wzrokiem.
Za każdym razem, gdy tak robił, przypominał mi Jonathana. Może dlatego miałam do nich obu słabość? Przez głowę przebiegała mi myśl, że są do siebie podobni. Może wynikało to z faktu, że razem mi się śnili albo, że postrzegałam ich jako swoich obrońców? Pełnili w moim życiu rolę przyjaciół, na których mogłam zawsze liczyć? Tyle elementów ich łączyło.
Po zrobieniu kilku ujęć, wrzuciłam je na komputer i przerobiłam. Włączyłam drukowanie i po chwili miałam już gotowe odbitki do pokazania. Podeszłam do niego ostrożnie i pokazałam mu zdjęcia.
- Jak ci się podobają? - wilk popatrzył chwilę, a potem polizał mnie po policzku.
Przejechałam wierzchem dłoni po jego grzbiecie. Rozłożył się
wygodnie na środku dywanu i lekko przymknął powieki. Lubiłam patrzeć na niego, gdy był taki spokojny. Czułam się wtedy najlepiej na świecie.
Zapaliłam nocną lampkę obok łóżka i wskoczyłam pod kołdrę.
– Dobranoc – odparłam i ułożyłam głowę na poduszce.
Miałam być zrelaksowana.
Nie mogłam jednak zasnąć przez jakiś czas. Myślałam o minionym dniu i doszłam do kilku wniosków.
Po pierwsze, czułam coś o wiele mocniejszego do Jonathana, niż do kogokolwiek innego. Sprawiał, że mogłam być sobą, nawet w dziwnych sytuacjach. Byłam przy nim szczera i uśmiechnięta. Nigdy nie miałam z tym większego problemu, ale przy nim było zupełnie inaczej. Byłam po prostu sobą.
Po drugie, Jonathan był z całą pewnością niezwykły. Miał pewne zdolności, na które nie mogłam przymknąć oka, ale to nie one były najważniejsze. Ujmowała mnie jego troskliwość i dobroć. Chociaż wydawał się być potężny i niezgrabny, był bardzo zwinny i delikatny. Jego ruchy były całkowicie skoordynowane i zsynchronizowane z resztą ciała. Uwielbiałam ton jego głosu, zwłaszcza kiedy się śmiał. No i przy nim nigdy się nie nudziłam. Umiał rozśmieszyć mnie do łez i wzruszyć, kiedy opowiadał mi o swoim życiu. Był wszystkim, co kojarzyło mi się w pozytywny sposób.
Po trzecie, wiedziałam, że w końcu sam mi powie swoją tajemnicę. Przecież dłużej nie wytrzyma. Sam z resztą postanowił mi pokazać swoją szybkość, co mnie trochę zaskoczyło. Nie mogłam na niego naciskać, bo nie świadczyłoby to dobrze o moim charakterze. Wszystko w swoim czasie. Musiałam być cierpliwa, przynajmniej się o to postarać. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 15:40, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 20:30, 11 Lut 2010 |
|
cóż, całkiem porządny rozdział - duży plus za atrakcyjność graficzną :)
muszę przyznać, że ten rozdział nie wyjaśnia prawie nic, ten kto się czegoś domyślał - ten dalej żyje swoim światem, a Ci którzy nic nie wiedzą - wciąż pozostają nieuświadomieni :)
zastanawia mnie motyw przewodni fascynacji Charliem... nie wiem do czego to zmierza, ale całkiem mnie denerwuje powtarzalnością - chyba ma jakieś znaczenie, skoro wspomniałaś o nim kilkukrotnie :)
nie wiem czy już pisałam coś o twoim stylu, ale wiedz, że bardzo przyjemny w czytaniu... składne i dopracowane rozdziały to kapitał na przyszłość, moja droga :)
do zobaczenia przy następnym rozdziale :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
alice1995
Wilkołak
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pią 10:02, 12 Lut 2010 |
|
Ten rozdział był trochę za krótki. Czekałam na niego z niecierpliwością...
podobał mi się jednak... wciągnął mnie... Mam nadzieję, że w następnym akcja nabierze tępa. bardzo podoba mi się twój tekst i życzę ci mnóstwo WENY! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kaRolCia_512
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok
|
Wysłany:
Pią 16:13, 12 Lut 2010 |
|
Rozdział jak zwykle świetny.
Cieszę się, że Sam w końcu powiedziała co ją denerwuje w Jonathanie i mam nadzieję, że się poprawi albo powoli bądź całkowicie odpowie na dręczące ją pytania. I jeszcze ta sesja zdjęciowa z Joe po prostu cud i miód,już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
Muzykę też fajnie dobrałaś. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 23:43, 14 Lut 2010 |
|
Te rozdziały większości mają około 10 stron w wordzie i naprawdę są takie krótkie? Staram się pisać odpowiednią długość, żeby Wam się podobało.
Ten rozdział jest trochę inny. Zobaczycie sami :D
Rozdział 11 - Bursztynowo
Wolfgang Amadeusz Mozart - Andante
Wkroczyłam do wielkiej sali bankietowej hotelu „La France” w Seattle. Bywałam tam co jakiś czas na uroczystościach ważnych dla moich rodziców. Spotykała się wtedy tak zwana elita z całego stanu Waszyngton, do której niby należała moja rodzina. Mi z resztą było to całkowicie obojętne.
Sala była ogromna. Chyba jedna z większych, jakie w życiu widziałam. Kojarzyła mi się z jakąś salą balową za czasów cara Rosji. Chociaż meble, dekoracje oraz ilość osób zaproszonych, powodowała zmniejszenie jej powierzchni, to i tak czułam się zgniatana jej ogromem. Było mi duszno za każdym razem, kiedy tam przebywałam.
Chłodne niebieskoszare ściany z ozdobnymi kolumnami i płaskorzeźbami jak w greckiej świątyni. Do tego nad głową wisiał ogromny, kryształowy żyrandol, który był zapewne bardzo ciężki i przy spadaniu, mógłby zabić kilka osób. Okna były również ogromne, przyozdobione masywnymi, błękitnymi zasłonami ze złotymi frędzlami i sznurkami.
Ale największy chłód pochodził z marmurowej posadzki, na której łatwo było skręcić nogę, a w gorszym wypadku przy poślizgnięciu, nawet i kark.
Czułam się taka malutka i samotna, chociaż dookoła mnie kręciło się mnóstwo osób. Miałam ochotę stamtąd uciec i to jak najszybciej. Jednym powodem, dla którego się tam zjawiłam, była nominacja mamy w kategorii „Firma roku”. Nie chciałam jej zawieść swoją nieobecnością. Byłabym nie fair wobec niej.
Nawet pozwoliłam się wyciągnąć do jakiegoś drogiego sklepu z ubraniami i namówić na długą, wiśniową suknię bez pleców wiązaną na szyi. Buty na wysokim obcasie i mała torebka były dodatkami. Stylista mamy spiął mi włosy w luźnego koka i wpiął czarną różę we włosy. Wolałabym, żeby były rozpuszczone, ale czego nie robiło się dla rodziny? Dziwnie się czułam, ale z drugiej strony ciekawiło mnie, co powiedziałby Jonathan na mój widok. Czy podobałabym mu się w tej wersji? Takiej nie miał okazji mnie jeszcze widzieć.
- Samanto, kochanie – nagle obok mnie zjawiła się Rachel Lloyd.
Zawsze zjawiała się wtedy, kiedy starałam się jej unikać. Spojrzała na mnie sztucznie się uśmiechając. Ubrana była w zjawiskową kreację od Prady - długą suknię z lejącego się materiału w granatowym kolorze, z trenem i futerkiem na ramionach. Czarne włosy miała spięte w misterny kok. Jak zwykle nienagannie elegancka.
Nie przypominała kogoś, kto dwa tygodnie wcześniej stracił syna, co mnie z lekka przerażało.
- Witaj Rachel – kazała mi do siebie mówić po imieniu.
Czasami mnie to krępowało, ale potem przyzwyczaiłam się.
Wystudiowanym ruchem złożyła mi pocałunek na policzku i położyła swoją dłoń na moim przedramieniu. Miałam nadzieję, że nie został mi żaden ślad jaskrawoczerwonej szminki gdzieś na policzku. Nie chciałam wyglądać jeszcze dziwniej niż się czułam.
- Co u ciebie ciekawego słychać? - nadal miała ten sam, przyklejony uśmiech.
Też starałam się uśmiechnąć, ale jakoś nie mogłam. Dziwiło mnie to, że jej naprawione liftingiem rysy są w stanie wygiąć się w taki sposób. Nie wyglądała na kobietę po czterdziestce. Operacje obniżyły jej wiek o jakieś dziesięć lat. Niestety sprawiły, że za każdym razem gdy na nią patrzyłam, oczekiwałam z napięciem, kiedy jej coś odpadnie. Prawie jak Cher. Cieszyłam się, że moja mama nie robiła takich rzeczy. Rachel jej zawsze zazdrościła młodego wyglądu. I dobrze.
- U mnie wszystko w porządku – odparłam grzecznie starając się odsunąć trochę do niej.
Zapach jej perfum drażnił moje śluzówki, a nie chciałam na nią kichnąć.
– A jak ty się czujesz? - wypadało zapytać, tym bardziej, że starała się być miła.
- Też dobrze, chociaż nadal nie mogę otrząsnąć się po śmierci Charliego – pożałowałam, że chciałam być dla niej miła.
Za szybko przeszła do tego tematu, a przecież nie miałam ochoty o nim rozmawiać. Nie momencie, kiedy moja rana przestała pulsować i naprawdę czułam się znacznie lepiej niż wcześniej.
- Na pewno nie jest to łatwe – westchnęłam, sama nie wiedziałam z jakiego powodu.
Czy to ze względu na podjęty, niechciany temat, czy też dlatego, bo naprawdę tak uważałam.
– Mi tez trudno w to uwierzyć.
- Wiem, że Charlie ciebie zranił – chwyciła mnie pod ramię i pociągnęła za sobą w głąb sali.
Zastanawiałam się, jak się jej pozbyć i to tak, by jej nie urazić. Nadal uważała, że byłaby ze mnie świetna synowa. Jednak teraz nie było już to w ogóle możliwe.
– I jestem pewna, że dla ciebie ta strata też jest w jakiś sposób bolesna.
- Tak – nie powiedziałam nic więcej.
Serce bolało mnie, bo stare rany nie były do końca zabliźnione. Z resztą odrzucenie w jakiś sposób zawsze będzie mi się z nim kojarzyło. Miałam do niego uraz, do Rachel i Patricka też. Cała ta rodzina sprawiała, że wolałam trzymać się od nich z daleka. Niestety oni nie podzielali moich odczuć i nadal udawali miłych, chociaż nie wiedziałam po co.
Nie słuchałam jej wywodów na temat Charliego, jaki był wspaniały i w ogóle. Tym bardziej, że ja patrzyłam na niego zupełnie z innej strony. Najprawdopodobniej znałam go lepiej niż ona sama. Potrafił bardzo dobrze się kamuflować, zwłaszcza przed rodzicami i osobami, z których był w stanie coś wyciągnąć.
Marzyłam, żeby mnie ktoś od niej wybawił, ale nie widziałam, kto to mógłby być. Wszyscy byli zajęci różnymi rzeczami. Czuli się swobodnie w takim towarzystwie, ale ja jakoś nigdy nie umiałam się odnaleźć. Miałam niby znajomych na takich przyjęciach, jednak wymieniliśmy ze sobą tylko kilka przelotnych zdań, pełnych dystansu. Nic bardziej zażyłego. Tańczyłam z jakimś młodzieńcem lub klientem rodzinnej firmy i to wszystko na co było mnie stać.
Podczas, gdy moja rozmówczyni dalej ciągnęła obrany przez siebie temat, ja skupiłam się na Jonathanie. Kiedy wróciłam do szkoły po weekendzie, był jakiś bardziej milczący, może naprawdę zraniłam go swoimi słowami. Musiał być jakiś głupi powód jego odmiennego zachowania. Szukałam wyjaśnień. A może chodziło o coś zupełnie innego, nie związanego ze mną? O tylu rzeczach mi nie mówił.
Rachel zagadnęła kilka innych dam, które kojarzyłam z firmy mamy lub jakiś spotkań biznesowych. Nawet nie zauważyłam, kiedy oddaliły się ode mnie, a ja stałam nieruchoma i próbowałam złapać oddech. Otoczenie mnie przytłaczało, jednak nie mogłam przestać o nim myśleć. Jonathan stawał się jak narkotyk, ale nie przeszkadzało mi to specjalnie. Towarzyszył w myślach, gdzie tylko się ruszyłam i dlatego chciałam mieć go obok na tej nieszczęsnej gali.
- Uważaj!!! – nagle usłyszałam krzyk i po sekundzie leżałam przygnieciona do posadzki przez jakiegoś młodego mężczyznę.
Byłam w lekkim szoku i z wrażenia rozbolała mnie głowa.. Minęła chwila za nim dostrzegałam, co działo się dookoła. Świat jakby zwolnił.
- Co pan wyprawia? - czułam dyskomfort, kiedy pomyślałam, że ktoś właśnie przejechał moim tyłkiem po podłodze.
Do tego lądowanie nie było wcale przyjemne. Mogłam się założyć, że na następny dzień, nie będę mogła siedzieć. Był bardzo silny, a zderzenie z jego ciałem przypominało wpadnięcie na ścianę lub na drzewo.
Patrzył na mnie przerażony, wielkimi, bursztynowymi oczami. Spojrzałam na niego pytająco, bo najwyraźniej nie miał zamiaru ze mnie tak szybko zejść. O co mu chodziło? Czemu się na mnie rzucił? To był jakiś nowy patent na podryw?
- Może pan ze mnie zejść!? – wydusiłam, nawet w miarę uprzejmie, zważając na dziwną sytuację.
Ale nim to zrobił, jeden z mniejszych żyrandoli, niespodziewanie trzasnął, a potem runął na ziemię kilka metrów ode mnie. Młodzieniec zasłonił mnie swoimi plecami. Nie wiedziałam jednak, czy reszcie ludzi udało się odskoczyć, ale im było łatwiej, bo stali, a nie leżeli.
Byłam przerażona całym tym zajściem. Wydawało mi się, że trwało to o wiele dłużej niż kilka sekund. Przez moment widziałam nawet jak te odłamki szkła roztrzaskują się na mojej głowie i dookoła jest pełno krwi. Na szczęście to była tylko moja chora wyobraźnia.
Po chwili rozegrało się piekło, zrobiło się głośno. Ktoś tam krzyczał, niektóre kobiety mdlały, panował szum, a ja byłam w samym centrum tego szaleństwa. Obok nas zjawił się personel hotelu, przepraszając i pytając, czy niczego nie potrzeba. Nadal nie mogłam uwierzyć, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Dla mnie było to wciąż niedorzeczne.
- Samanto, kochanie, nic ci nie jest – mama ukucnęłam nade mną, jeszcze zanim zdążyłam wstać i objęła mnie mocno.
- Jest dobrze – wyszeptałam oszołomiona.
Kim był ten gościu, który się na mnie rzucił? I gdzie on się podział? Wyparował przez co nie miałam okazji mu podziękować. Jedyne co zapamiętałam, to jego spojrzenie. Nie widziałam nigdy takiej barwy oczu. Bursztynowe i niesamowicie hipnotyzujące.
Zaczęli sprzątać. Miałam nadzieję, że wrócimy do domu, po całym zajściu, ale nie. Rozdanie nagród miało odbyć się mimo wszystko i podejrzewałam, że właściciel hotelu zwróci koszty organizatorom, a mnie i mojej rodzinie też zapewni jakąś rekompensatę. To chyba był jedyny plus całego zajścia.
Do tego nagle zjawiło się kilku fotografów. Zrobili mi zdjęcia i zapytali o parę rzeczy. Miałam pojawić się w następnym numerze jakiegoś dziennika i magazynu plotkarskiego.
- Och, Samanto, tak się przestraszyłam – Rachel przybiegła do mnie, tak szybko, jak się dało i z udawaną troską objęła.
Bardziej mi się chciało wymiotować przez jej wystudiowane ruchy, niż z powodu bólu głowy i innych części ciała. Nie lubiłam, kiedy ktoś robił coś na pokaz, a ona właśnie tak się zachowywała.
- To się stało tak szybko – westchnęła. – Nagle zniknęłaś, a chwilę potem spadł ten żyrandol.
- Tak, ja też jestem zdziwiona – byłam ciekawa, czy moja fryzura się nie zepsuła, ale najwyraźniej nie, skoro Rachel nie zwróciła mi uwagi.
Znowu przyczepiła się do mnie, a ja zastanawiałam się nad tym, co się stało. Mogłam się trwale okaleczyć albo nawet zginąć. Nie podobała się kolejna wizja mojej śmierci, w ciągu dwóch miesięcy. Coś za często mi się to zdarzało.
Oderwałam swoje myśli od nieszczęść i skupiłam się na rozdaniu nagród.
Mama odebrała jedną w kategorii „Firma roku”. Wygłosiła piękną mowę. Przez ten czas Rachel przestała ze mną rozmawiać na temat Charliego, ale za to zgrabnie komentowała wszystkich wygranych. Nie chciała mnie zostawić w spokoju. Pewnie nikt inny z nią tyle nie wytrzymywał, dlatego się przyczepiła, a ja miałam jej już dość.
Drupi - Sereno è
- Rachel – włączyłam się z powrotem dopiero, kiedy obok nas zjawił się Kenny.
Podszedł uśmiechnięty i przywitał się elegancko z panią Lloyd, całując ją w dłoń. Może to od niego mogłam wyczekiwać pomocy?
- Kenny – jej uśmiech na twarzy przypomniał mi, że ona uwielbiała mojego brata.
Zawsze chętnie z nim spędzała czas, kiedy nasze rodziny się spotykały na jakiś oficjalnych kolacjach lub spotkaniach i firmowych wyjazdach. Spojrzałam na niego błagalnie.
- Pozwolisz, że zatańczę z moją siostrą, zanim mi to ktoś uniemożliwi? - jak on to robił?
Po minie Rachel wiedziałam, że nie jest w stanie mu odmówić. Jego promienna twarz i cudowny uśmiech umiały zahipnotyzować każdą kobietę w zasięgu jego wzroku. Był po prostu uroczy i bardzo przystojny jak na studenta przystało.
- Ależ oczywiście – puściła w końcu moje ramię. – Dokończymy potem naszą rozmowę – uśmiechnęłam się jedynie.
Dlaczego nie potrafiłam być nie miła? Wczuwałam się w czyjeś położenie i potem zachowywałam się zbyt uprzejmie. No cóż, już taka byłam.
Udałam się za Kennym w stronę parkietu. Podałam mu dłoń. Patrzył na mnie dość poważnie, ale po chwili znowu się uśmiechnął. Orkiestra grała akurat jakiś spokojny kawałek, więc tańczyliśmy powoli. Byłam taka szczęśliwa, że mnie od niej odciągnął.
- Dzięki – spojrzałam w jego brązowe oczy.
Czemu ja takich nie miałam? Taki kolor odpowiadał mi jakoś bardziej niż mój błękit. Nawet Jonathan i Joe mieli brązowe oczy, ale ich oczy były zupełnie inne. Kiedy w nie patrzyłam, miałam wrażenie, że są czarne. Dziwiło mnie to trochę, bo rzadko kto miał takie spojrzenie. Bardzo przenikliwe i jednocześnie tajemnicze, pełne inteligencji. Może był to kolejny powód, przez który obaj byli obiektami mojej fascynacji.
- Nie ma za co siostrzyczko – puścił do mnie oko.
Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam iż miał w tym jakiś interes. Byłam świadoma, tego, że mnie kocha, jak to przystało na starszego brata, ale mimo wszystko, aż tak często nie wyświadczał mi przysług.
– Widziałam jak się męczysz. Rachel pewnie cały czas gadała o Charliem.
- Zgadza się – westchnęłam mimowolnie.
Pewnie gdyby nie on, dalej tkwiłabym przy ramieniu tej baby.
- Miałem nadzieję, że będziesz chciała mi się odwdzięczyć – nie myliłam się.
Cały Kenny i jak mogłam go nie kochać?
- A tak czułam, że nie zrobiłeś tego bezinteresownie – wyszczerzył do mnie zęby w wielkim uśmiechu numer sześć.
Kilka blond kosmyków opadało mu na czoło, co sprawiło, że skojarzył mi się z aniołem albo małym chłopczykiem, którym nie był już od dawna. Do tego czaru dodawała muzyka, grana przez orkiestrę pod dyrygenturą mistrza. Nigdy nie mogłam zapamiętać jego nazwiska. Był Włochem i zarabiał miliony na takich imprezach. Warto było przyjść, żeby go posłuchać. Do tego mieli bardzo dobrych wokalistów, aż czułam klima włoskich wakacji.
– Co mam zrobić? - uniosłam jedną brew do góry.
Jego czekoladowe oczy błysnęły. Miał mnie w garści, ale za to, że zostałam przez niego dzisiaj wybawiona, byłam gotowa wiele dla niego zrobić, oczywiście do pewnych granic.
- U Nicki jest teraz kuzyn. Przyjechał nie wiadomo na jak długo – skrzywił się trochę.
Domyślałam się o kogo chodziło.
– A chcieliśmy wyjechać na weekend na Florydę – nie musiał w sumie kończyć, już wiedziałam, o co mnie poprosi. – Nie mogłabyś się nim zająć w sobotę?
- Co ja mam z nim niby robić? - spojrzałam na niego zaciekawiona.
Sobota, coś na nią planowałam? No tak! Referat z geografii. Mieliśmy się spotkać z Jonathanem i go zrobić. Miał przyjechać do mnie do domu.
– Jestem trochę zajęta akurat w tę sobotę.
- Proszę cię, Aleks nie sprawi ci problemów. Wiesz, co przeżył – tak, wiedziałam.
Z resztą nie tylko ja. Jego historię znali wszyscy mieszkańcy Stanu Waszyngton, jeśli nie całe cała Ameryka.
- Nie wiem – spuściłam na moment głowę, by pomyśleć.
Z jednej strony chciałam spędzić z Jonathanem sobotę, ale z drugiej obawiałam się tej całej wizyty. Nie wiedziałam, jak zareagowałaby moja rodzina. Cindy mogłaby znowu stwierdzić, że nie zależało mi na Charliem. Ojciec miałby pretensje, że spotykam się z kimś takim. Mama może by i się ucieszyła, ale nie wiem, czy nie robiłaby jakiś aluzji do Jonathana. A Kenny? Nie wiem. Pewnie nic by nie mówił.
– Dobra, mogę go wziąć do lasu – zgodziłam się, a co miałam zrobić?
W końcu nie było to jakieś strasznie zobowiązanie. Chłopak był ode mnie rok straszy, więc nie powinien sprawiać problemów. Zaczął jakieś studia, ale nie wiedziałam na jakiej uczelni i wydziale.
- Jesteś super – ucałował mnie w czoło i promiennie się uśmiechnął.
Potem skierował swój wzrok na Nicki, która stała pod oknem i najwyraźniej oczekiwała mojej odpowiedzi. Ciekawa byłam, co też kombinowali. Wyjazd na Florydę, romantyczny weekend we dwoje?
- Zaraz ci go przedstawię – pociągnął mnie za sobą przeciskając się przez inne tańczące jeszcze pary.
- Co? Czekaj – chciałam go zatrzymać, ale nie mogłam.
Niestety jak przystało na młodego mężczyznę, miał o wiele więcej siły ode mnie. W potyczkach siłowych był zawsze lepszy.
- Cześć Sam – jego dziewczyna uśmiechnęła się do mnie trochę sztucznie.
Nie miałyśmy jeszcze okazji się przywitać tego wieczora. Jakoś nie tęskniłam za tą chwilą, bo nie umiałam się jakoś do niej przekonać. Mimo wszystko.
- Cześć – też się uśmiechnęłam.
Miała bardzo ładną sukienkę w kolorze ciepłego brązu. Na piersi materiał krzyżował się tworząc kopertę, potem oplatał talię i wiązał się w kokardę na prawym biodrze. Jej szare oczy były podkreślone złota kredką, co bardzo ze sobą kontrastowało. Jak lubiłam przeciwieństwa, tak jakoś nie za podobał mi się jej makijaż. Nie pasował do niej, ale no cóż, pewnie jej stylista miał zły dzień. Byłam wredna dla niej, wiedziałam o tym, lecz jakoś nie szczególnie pasowała mi ona do roli żony mojego brata. On zasługiwał na kogoś lepszego.
- Gdzie Aleks? - Kenny zapytał obejmując ją w pasie.
Jej czarne fale lekko się zakołysały. To była też robota stylisty, miała zawsze proste włosy, najczęściej rozpuszczone. Akurat tego jej zazdrościłam. Czasem chciałam mieć taki kolor na głowie, a nie tę ognistą czuprynę.
- Poszedł po ponch – spojrzała lekko zdegustowana. – Jak dobrze, że się nim zajmiesz, nie chciałam go zostawiać samego – wzięła łyk szampana z kieliszka. – Przeżył tak wiele i nadal chodzi osowiały. Nie umie odnaleźć się w rzeczywistości, za długo przebywał na pustelni z tym dziwakiem.
- Nie stanowi to dla mnie problemu, może mi pomóc w zdjęciach – wzruszyłam ramionami.
Przechodził akurat koło mnie kelner z tacą pełną kieliszków z czerwonym winem. Chwyciłam jeden i napiłam się. Było półsłodkie, czyli takie jak lubiłam. Jego smak rozszedł się po moim przełyku, a potem dopłynął do żołądka ochładzając mnie od wewnątrz. Wolałam jakby ocieplał, ale z drugiej strony na sali było dosyć duszno mimo włączonej klimatyzacji.
- Jakich zdjęciach? - udała zaciekawioną. – Nadal zbierasz je do portfolio na uczelnię?
- Tak, chce ich zrobić jak najwięcej – ten temat był lepszy niż gadanie o pogodzie. – W sobotę zabiorę Aleksa do lasu, żeby wykonać tam kilka ujęć – kolejny łyk ożywił moje zmysły.
Niezwykłe doznania. Może alkohol miał mi pomóc przetrwać resztę wieczoru i poznanie Aleksa? Obie sprawy nie specjalnie mi się podobały.
- O, bardzo się ucieszy, lubi polować – spojrzałam na nią zszokowana.
Nie po to chciałam go ze sobą zabrać.
– Zbiera trofea – jeszcze lepiej.
Nie byłam jednak pewna, czy Nicki nie chce mnie czymś zdenerwować. Moja niechęć do niej była w pewnym sensie wzajemna. Lubiła mi dogryzać z powodu moich włosów, piegów i bladej skóry, a sama nie była przecież aż taka super.
- Ja nie mam zamiaru krzywdzić żadnego stworzenia – byłam poważna.
Jej stalowoszare oczy przeszyły mnie na wskroś, a potem skierowały się gdzieś dalej za moje plecy.
- No jesteś w końcu! – poczułam niezwykły, przyjemny zapach.
Jakiś nowy perfum? Nie wiedziałam czemu, był on dla mnie taki ponętny. Zupełnie jakby miał zahipnotyzować i zniewolić całkowicie. Jakbym miała stracić zmysły i odpłynąć jeszcze dodatkowo przez ten upadek.
Odwróciłam się za siebie i ujrzałam coś nierealnego, a właściwie kogoś.
- Kolejka była – odparł zjawiskowy chłopak i stanął bliżej swojej kuzynki.
Nie zauważył mnie ani mojego brata.
- Przedstawiam ci Samantę Crusoe, siostrę Kennyego – Nicki wyciągnęła rękę w moim kierunku.
Dopiero ten gest zwrócił uwagę Aleksa. Popatrzył w moją stronę, a jego oczy... Jego oczy były bursztynowe, jasno bursztynowe. Musiał to być ten sam młodzieniec, który dopiero co uratował mnie przed żyrandolem. Zamarł na moment nie odrywając ode mnie wzroku. Jego oczy działały tak intensywnie, że miała wrażenie, iż podłoga się pode mną zapada. Nie tylko jego zapach zaczął mnie oszałamiać, ale i spojrzenie.
- Miło mi – uśmiechnęłam się niepewnie i wyciągnęłam w jego kierunku rękę, ale on nie odwzajemnił gestu.
- Cześć – odparł obojętnie i napił się ponchu.
Eros Ramazzotti - Fuoco nel fuoco
Poczułam się niezręcznie. Dawno nikt mnie tak nie zignorował. Ja jednak nie miałam zamiaru tak szybko dać się zbyć. Chciałam być miła i dlatego zgodziłam się na spędzenie wspólnej soboty.
- Zajmie się tobą w weekend. Pomożesz jej w fotografowaniu lasu – nadal nie odrywał ode mnie spojrzenia.
- Powinnam ci podziękować – uniósł jedną brew. – To ty wybawiłeś mnie przed tym żyrandolem – uśmiechnęłam się lekko.
- A tak, zgadza się – co on?! Nie zauważył mnie?
Zbiło mnie to nieco z tropu, bo zupełnie go to nie interesowało. Tak jakby ten bohaterski czyn, nie był niczym nadzwyczajnym. Najwyraźniej nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia, a moje życie chyba było mu obojętne.
Byłam urażona jego zachowaniem. Mimo, że był przystojny i to bardzo, jego maniery dawały wiele do życzenia. Był egoistycznym gburem, który wolał zrażać do siebie ludzi, chociaż jego wygląd sugerował zupełnie coś odmiennego.
- Sam – nagle obok mnie zjawił się Peter, syn przyjaciela ojca. – Zatańczysz? - wyciągnął w moim kierunku dłoń.
Był jak zwykle elegancki i dystyngowany. Robił wrażenie na wielu dziewczynach, dla mnie był dobrym kolegom na bankietach. Już wcześniej zastanawiałam się, kiedy w końcu do mnie podejdzie.
- Z przyjemnością – odparłam z uśmiechem, a potem zerknęłam z wyższością na Aleksa i poszłam za moim partnerem.
Kiedy tańczyliśmy nie miałam czasu zbytnio na rozmyślanie. Jego ruchy były energiczne, ale i pełne gracji. Był jednym z lepszych tancerzy, jakich znałam z grona elity. Peter był z resztą chyba jedynym chłopakiem z tego kręgu, o którym mogłam powiedzieć, że był w porządku. Na każdej większej imprezie ze mną rozmawiał i był miły. Tańczyliśmy ze sobą, chociaż nie mogłam powiedzieć, że mi się podobał. Nie był zły z wyglądu i charakteru, ale nie czułam do niego takiego magnetyzmu jak do Jonathana. Z Indianinem była to zupełnie inna sprawa.
Po skończonym tańcu poszliśmy do baru po coś do picia i rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach. Pytał się o szkołę, zdjęcia i wyjazd do Włoch. A ja o jego hobby, czyli latanie szybowcami oraz o studia medyczne.
Potem Peter się zwinął, bo miał jakiś dyżur w szpitalu jako stażysta. Zostałam sama. Zajęłam sobie miejsce przy ladzie i popijałam sok pomarańczowy z parasolką. Nie lubiłam pić dużo alkoholu, bo miałam dosyć słabą głowę, a kilka kieliszków wina i szampan, zdecydowanie wyczerpały mój limit na dzisiejszy wieczór.
Cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i nie myliłam się. Kiedy nagle w tłumie tańczących i rozmawiających pojawiła się wyrwa, ujrzałam przenikliwy wzrok Aleksa. Nasze spojrzenia spotkały się, ale nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Już wcześniej przyglądałam mu się ukradkiem i mogłam stwierdzić, że był inny. Ta inność wyrażała się nie tylko w jego wyglądzie, ale i zachowaniu.
Wyróżniał się niesamowitym spokojem. Jego ruchy były dokładnie przemyślane, wykonywane z wielką gracją i precyzją. Wszystkie jego gesty były bardzo ostrożne. Wyglądał jakby czuł się osaczony przez świat, tłum, który kręcił się dookoła. Bardzo mu to nie odpowiadało. Do tego ta powaga wypisana na twarzy, zupełnie jakby był kimś
o wiele starszym niż dziewiętnastoletnim chłopakiem.
Miał bardzo bladą skórę, która kolorem przypominała najdelikatniejszą porcelanę. Zdawała się być bardzo twarda i bez jakiejkolwiek skazy. Na głowie kotłowała się burza jasnych loków. Przypominał przez to aniołka, Kupidyna. Nawet jego twarz była tak piękna i idealna, że mogłam ją skojarzyć z jakąś rzeźbą Michała Anioła. Dopracowana w najdrobniejszym szczególe przez genialnego rzeźbiarza. W niektórych momentach nie wyrażała żadnej emocji, jak zastygły posąg. Podobnie jak u Jonathana, największe wrażenie zrobiły na mnie jego oczy. Ta barwa, magnetyzm. Gdy patrzył w moją stronę, miałam wrażenie, że prześwietla mój umysł. Jakby chciał znać najodleglejsze zakamarki mojego wnętrza, podświadomości.
Przyciągał mnie do siebie tak jak Jonathan, ale ciągle jakiś cichy głosić mówił mi, że Aleks był niebezpieczny. Był inny i to mnie niepokoiło. Jakoś dziwnie skojarzyła mi się niedawna rozmowa z Jonathanem o wampirach. Wspominał, że powinny one przyciągać do siebie ludzi, by mogły ich zwabić, a potem zaatakować w odpowiednim momencie. Ten młodzieniec idealnie pasowałby do takiej roli.
Potem jednak zganiłam siebie za te myśli, bo były całkowicie niedorzeczne. Przecież wampiry nie istniały. Były postaciami z legend i horrorów. To wszystko, co można było o nich powiedzieć. To ludzie przez plotki i niedopowiedzenia tworzyli historie pełne grozy.
Poza tym im dłużej mu się przyglądałam, tym bardziej widziałam jego zagubienie. Aleks czuł się nadal nieswojo w tym tłumie. Czyżby był podobny do mnie? Miałam wrażenie, że za moment ucieknie z tej wielkiej sali i zaszyje się w jakiejś mysiej dziurze. Musiałam mieć rację, bo inny typ człowieka do niego nie pasował. Może faktycznie przebywanie na odludziu dało mu się teraz we znaki i nie potrafił już przebywać w tłumie. Słyszałam o takich przypadkach.
„Podoba ci się” - ignorowałam tę myśl. To była jakaś dziwna fascynacja, ale nie taka, jak do Jonathana. On był kimś dla mnie o wiele ważniejszym. Nie powinnam o tym zapomnieć, bo bez niego życie straciłoby sens.
Perspektywa lepszego poznania Aleksa podczas wyprawy w sobotę, z każdą sekundą podobała mi się coraz bardziej. Miał w sobie jakąś tajemnicę i tę również zamierzałam odkryć. Zastanawiało mnie jednak to, czy Aleks otworzy się przede mną? Zapewne warto było go poznać. Uświadomiłam sobie bowiem, że moje pierwsze wrażenie mogło być mylne.
- Wracamy – niespodziewanie obok mnie pojawił się ojciec.
Dotknął delikatnie mojego ramienia i spojrzał poważnie w moje oczy. Kenny był prawie jego kopią, kiedy tak patrzył. Geny nadal potrafiły zadziwiać.
– Jutro idziesz przecież do szkoły, poza tym widzę jak się nudzisz – starał się uśmiechnąć.
Wbrew pozorom znał mnie bardzo dobrze, czasami tylko próbował postawić na swoim, jak to na rodziciela przystało.
- Świetnie – uśmiechnęłam się promiennie, a potem skierowałam się w stronę drzwi.
Zgadywałam, że mama i Cindy nie będą zachwycone tak wczesnym powrotem. Chociaż rodzinna firma dostała nagrodę i byliśmy z niej dumni.
Kiedy zaciekawiona spojrzałam w stronę mojego obserwatora, o dziwo nadal na mnie patrzył. Przesłałam mu nieśmiały uśmiech, żeby trochę rozładować dziwną sytuację, ale jego twarz nie drgnęła. Wziął łyka ponchu, dalej nie odrywając ode mnie wzroku, a ja odwróciłam się więc w stronę wyjścia. Jakoś nie mogłam go przejrzeć.
Droga do domu bardzo mi się dłużyła. Dobrze, że na wieczór tata zamówił limuzynę, niebezpiecznie było prowadzić pod wpływem alkoholu, a z tego co widziałam, każdy z nas sobie popił. Ale Cindy? Nie była za młoda na procentowe napoje? Ta młodzież tak szybko robiła się dojrzała. Nie dzieliła nas duża różnica wieku, bo tylko trzy lata, a tego, co nas dzieliło było coraz mniej, co czasem mnie przerażało.
Patrzyłam w ciemną przestrzeń za oknem i myślałam o Aleksie. Odkąd go poznałam, absorbował całą moją uwagę. Dlaczego wpatrywał się we mnie tak intensywnie? Może też dostrzegł, że czuję się nieswojo na takiej imprezie? Może patrzył na mnie, bo byłam kontrastowa w stosunku do innych? Musiał być jakiś powód, ale na razie nie wiedziałam jaki dokładnie. Jednego byłam pewna,on mnie intrygował i to bardzo. Prawie tak samo mocno, jak Jonathan. Może trochę przesadziłam.
- Widziałem na przyjęciu kuzyna Nicki – jakby telepatycznie, ojciec wspomniał o nim.
Spojrzałam na niego gwałtownie. Siedział naprzeciw mnie i dostrzegł momentalnie moje zainteresowanie tematem.
- To ten chłopiec, co niedawno się odnalazł? – mama podchwyciła temat.
Poprawiła złotą suknię, a potem dystyngowanie ułożyła dłonie na kolanach.
– Biedactwo, tyle przeszedł – pokiwała głową.
- Co mu się stało? - dlaczego Cindy jak zwykle musiała mnie wyprzedzić?
Chociaż z drugiej strony ja byłam trochę wtajemniczona w całą sytuację. Nie spojrzałam jednak na nią. Skupiłam się na czarnej szybce dzielącej nas od szoferki. Próbowałam dostrzec przez nią cokolwiek, ale mrok panujący na zewnątrz uniemożliwiał mi to. Wszystko zlewało się w jedną plamę.
- Ponad rok tamu jego rodzice mieli wypadek. Aleks jechał razem z nimi i wszyscy myśleli, że też zginął – mama westchnęła.
Znali jego rodziców, bo też robili kiedyś jakieś interesy.
– Ale jakoś w sierpniu nagle się odnalazł. Miał zanik pamięci i potrzebował dużo czasu, żeby wszystkie wspomnienia wróciły. Podobno znalazł go jakiś pustelnik mieszkający niedaleko miejsca wypadku. Zaopiekował się Aleksem. Teraz w dowód wdzięczności, razem mieszkają w rezydencji rodziców chłopaka.
- Nie sądziłem, że takie rzeczy się dzieją naprawdę. To brzmi co najmniej jak jakiś film, albo książka – ojciec wtrącił swoje trzy grosze.
- To on mnie dzisiaj uratował – dodałam obojętnie.
- Co za dobry chłopak – mama klasnęła w ręce i uśmiechnęła się błogo.
- Trzeba mu się jakoś odwdzięczyć – tata spojrzał na mnie znacząco.
Ciekawe jak według ojca miałam podziękować Aleksowi?
- Będzie u nas w sobotę – w końcu odezwałam się przyciągając wzrok całej trójki.
- Tak? Zaprosiłaś go? - mama uniosła z zaciekawieniem jedną brew.
Miała pewnie nadzieję, że chce się otrząsnąć po śmierci Charliego. Może miała zamiar mnie nawet zeswatać. Wiedziałam, że rodzice Aleksa byli bardzo bogaci, co powodowało, że stawał się bardzo dobrą partią do zamążpójścia.
- Jest teraz u Nicki, a ona wyjeżdża z Kennym na Florydę w piątek i prosili mnie, bym się nim zajęła podczas ich nieobecności – wzruszyłam ramionami, jakby nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. – Przy okazji mu się odwdzięczę za uratowanie życia.
- To miło z twojej strony – uśmiechnęła się do mnie. – Przeżył straszną tragedię.
- To dlatego był taki zagubiony i poważny – zauważyłam.
- Możliwe, trzeba mu pomóc wrócić do rzeczywistości – tata spojrzał na mnie znacząco.
Słowo „pomoc” było głównie kierowane do mnie. Nie wiedziałam, co to miało oznaczać. W jaki jeszcze inny sposób miałabym mu niby pomagać? Chyba nie chcieli nas zeswatać? To byłby już szczyt.
- Wiem, pomoże mi w robieniu zdjęć w lesie – odparłam najzwyklej jak umiałam.
Bez żadnych spostrzeżeń i podtekstów. Nawet nie chciałam się buntować. Przynajmniej wiedziałam, że muszę być dosyć delikatna jeśli chodzi o temat rodziny Aleksa. Nie miałam najmniejszej ochoty sprawiać mu przykrości.
- Znowu idziesz do lasu – to ojcu się nie podobało. – A jak po raz kolejny zaatakuje was niedźwiedź? Nie chce by się wam coś stało – zdenerwował się lekko, z resztą nie tylko on.
- Kochanie, nie ma ciekawszych zajęć? - wiedziałam, że będą chcieli wyperswadować mi ten pomysł, ale ja już podjęłam decyzję.
Nie wiedziałam z resztą innej możliwości spędzenia czasu z Aleksem. Co niby mielibyśmy robić w domu? Przecież nie zabiorę go do centrum handlowego w mieście, bo się chłopak zanudzi, kiedy będzie siedziała w sklepie fotograficznym lub komputerowym. A na zwyczajne zakupy nie miałam ochoty. Pozostawało jeszcze kino, ale ten pomysł również odpadał, dopiero co byłam na genialnym seansie.
- Zabiorę ze sobą Joe, ten niedźwiedź się go boi – nie robiło to na mnie żadnego wrażenia.
W głębi świadomości nie chciałam, by moja przygoda się powtórzyła. Nie było w niej nic zabawnego, ale czy mogłam ponownie natknąć się na tego samego niedźwiedzia? To byłby już chyba szczyt. Wyszłoby, że ten cały misiek najprawdopodobniej nie ma nic lepszego do roboty, jak biegać za bezbronnymi rudzielcami po lesie. Poszukałby lepiej jakiegoś miodu lub rybek w rzece. Nie wydaje mi się, żebym była szczególnie smaczna.
- Pogadamy potem – ojciec urwał rozmowę, bo jego telefon się odezwał.
Znowu praca była ważniejsza. Ucieszyło mnie w sumie to, iż się o mnie martwił. A może nie o mnie, tylko o Aleksa? Przecież takiego młodego chłopaka łatwo było przekonać do inwestowana w jakieś interesy. Chciałam popukać się w głowę. Dlaczego przypisywałam ojcu tylko te złe intencje? Może to, że się nie rozumieliśmy, było wyłącznie moją winą? Typowy konflikt pokoleń?
Nie chciałam o tym dłużej myśleć. Swoją uwagę znowu zwróciłam na leśną ścianę. Nie bałam się już, bo coś mi mówiło, że jednak zagrożenie minęło i nic nie wskoczy nam na dach limuzyny, by nas zabić. Jonathan mnie chronił. On i Joe byli przy mnie i nie musiałam się więcej lękać. Tajemnica ich obu sprawiała, że byłam bezpieczna. Ta zagadka chroniła mnie przed złym światem, który dopiero zaczynałam odkrywać. Co jeszcze tkwiło w najciemniejszych zakamarkach rzeczywistości, tak dalekich, że nikt nie miał o nich bladego pojęcia? |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 15:45, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
alice1995
Wilkołak
Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 161 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Pon 17:49, 15 Lut 2010 |
|
Bardzo ciekawy rozdział
Ta przygoda na balu trochę przypomina scenę, jak Edward ratuje Bells przed samochodem;) Coś jakoś mi się tak widzi, że ten cały Aleks jest wampirem. Nawet Sam tak myślała. A może się mylę? Ciekawi mnie bardzo, co zdarzy się w lesie?
Czekam z utęsknieniem na następny rozdział
Alice1995
PS.:
Bardzo lubię twój styl pisania. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kirike
Wilkołak
Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 20:42, 15 Lut 2010 |
|
Oh, jest cudownie! Po prostu brakuje mi słów!
Dlaczego dopiero teraz odkryłam to opowiadanie?
Wciągnęłam się tak, że musiałam przeczytać wszystko od deski do deski, nie odchodząc od komputera :)
Piszesz naprawdę świetnie, podoba mi się to, jak rozwijasz akcję.
Dochodzę do wniosku, że kolejny raz natrafiłam na ciekawe, i bardzo oryginalne opowiadanie. Do którego na pewno będę wracać, z dodaniem przez Ciebie każdego nowego rozdziału.
Naprawdę gratuluje pomysłu. Podziwiam Cię za to że umiesz tak pisać, widać że potrafisz to robić.
A rozdziały są takie długie, i wciągające.
Nikt nie ma prawa się nudzić, czytając to opowiadanie
Postaram się komentować każdy kolejny rozdział. Obiecuję ;]
Ps. Mogę troszkę pogdybać?
Wydaje mi się że Joe i Jonathan to jedna, i ta sama osoba. Ale to na razie tylko przypuszczenia prawda?
Mam jeszcze wrażenie, że jak już ktoś wspomniał wyżej, Aleks jest wampirem
Heheh, w każdym bądź razie, uważam że twoje opowiadanie jest niesamowite, masz ogromny talent. I dziękuję Ci bardzo za umieszczenie go na tym forum :)
Pozdrawiam serdecznie,
Kirike |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kaRolCia_512
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok
|
Wysłany:
Wto 10:40, 16 Lut 2010 |
|
Przepraszam, że dopiero teraz komentuje ale komputer mi się zepsuł.
Oczywiście rozdział jka zwykle świetny i w ogóle cud miód. Fajnie, że rozdziały tak szybko się ukazują.
Intryguje mnie Aleks, tak jak i dziewczynom powyżej mi również wydaje się, że jest wampirem, taki piękny i opanowany, chyba będący na diecie wegetariańskiej, bo jego oczy są bursztynowe, i jeszcze okoliczności, oczywiście mogę się mylić. Już nie mogę się doczekać wycieczki do lasu.
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 20:04, 18 Lut 2010 |
|
Dodaję kolejny rozdział. Jeszcze nie będzie opisanej wyprawy do lasu. Na to musicie poczekać do kolejnego rozdziału. Ale mam nadzieję, że ten także Wam się spodoba.
Rozdział 12 - Głupawka
Lifehouse - Broken
Zastanawiałam się, czy nie kupić sobie nowego samochodu. Ten nie wyglądał najlepiej od czasu, kiedy ten gościu poskakał mi po dachu i masce. Żal mi było się z nim rozstawać i starałam się nie patrzeć na jego uszkodzenia. Był dla mnie ważny, mimo wszystko.
Za każdym razem, kiedy jechałam do szkoły, unikałam patrzenia na las. Bałam się, że historia się powtórzy. Przemierzałam trasę w miarę szybko, byle tylko nie czuć strachu. Może gdyby Jonathan biegł lasem czułabym się bezpieczniej? Przecież on też pędził dobre sto kilometrów na godzinę i nadal było mi ciężko to pojąć. Chyba, że mnie jakoś wtedy oszukał? Tego nie wzięłam pod uwagę, bo przecież by mnie nigdy nie okłamał.
Korytarz szkolny był jak zwykle zatłoczony. Przeciskałam się między zwartymi grupkami przyjaciół. Miałam swoją paczkę, ale nigdy do nikogo nie chowałam urazy. Gdy mi coś nie pasowało, po prostu o tym mówiłam. Może dlatego dużo osób miało do mnie pewnego rodzaju szacunek i mogłam powiedzieć, że nawet byłam dosyć lubiana.
- Jak było na bankiecie? – oczywiście Sara od razu dorwała mnie jak tylko weszłam do szkoły.
Wypakowałam podręczniki na historię i zamknęłam szafkę na szyfr.
- Nudno – wzruszyłam ramionami.
Tego typu imprezy nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Jeśli chciała, mogła się ze mną zamienić. Zrobiłabym to z chęcią. Tym razem była jedna akcja, kiedy leżałam na posadzce, ale nie chciałam jej tego opowiadać. Nie chciałam, by się zachwycała Aleksem, chociaż ja nie widziałam w nim nic specjalnego. No może nie całkiem „nic”.
- Jesteś okropna. Niektórzy marzą, żeby być na takich imprezach, a ty za każdym razem marudzisz – przewróciła oczami i oparła prawą rękę o biodro.
- Jestem, przyznaję – zaśmiałam się lekko. – Ale jakbyś tam była i to nie jeden raz, na pewno potwierdziłabyś moje zdanie.
- O to chodzi, że nigdy nie byłam, dlatego nie mam porównania. A wiesz, że chętnie byłabym na takim bankiecie – wiedziałam o tym i to bardzo dobrze. – Ej, a jak tam twoje relacje z Jonathanem? Coś się szykuje? - zrobiła wielki uśmiech, a ja otworzyłam szeroko oczy.
Dlaczego mi to robiła?
- Przestań! – zmarszczyłam brwi i zgromiłam ją. – Czemu ciągle się o to pytasz? To też jest już nudne – zlękła się mnie chyba.
- Co ty taka agresywna? Chce ci tylko pomóc – starałam się jak najszybciej dotrzeć do klasy, ale niestety Sara nie odstępowała mnie na krok. – Przecież widzę, co się między wami dzieje. Nie jestem ślepa. Coś z tego będzie. Już niedługo powiesz mi, że miałam jednak rację – zaczęła wymieniać argumenty popierające jej zdanie.
Nie chciałam tego słuchać. Wychodziłam z założenia, że wolę nie robić sobie jakiś szczególnych nadziei, jeśli Jonathan nic do mnie nie czuje. Niech on pierwszy to okaże. Chyba, że okazywał to, tylko ja albo nie chciałam tego dostrzegać, albo po prostu nie dostrzegałam. Może Indianie mieli jakie inny sposób okazywania względów ukochanej osobie?
- Przyjaźnimy się. To wszystko – ominęłam fakt, że wiedziałam o nim rzeczy, o których ona nie miałam zielonego pojęcia.
Mi się to nawet nie śniło, dopóki tego nie zobaczyłam. Co ona mogła w ogóle wiedzieć? Łączyła mnie z nim tajemnica, a nie jakieś gorące uczucie. Byłam prawie tego pewna. Chociaż wolałabym, żeby do tego doszło coś więcej niż przyjaźń.
- Jasne – cmoknęła na mnie, a ja znowu zganiłam ją spojrzeniem.
Byłyśmy praktycznie pod salą historyczną. Nie chciałam, żeby Jonathan słyszał o czym rozmawiałyśmy. Chociaż znając go, mógł nas już od dłuższego czasu podsłuchiwać. Denerwowały mnie czasem te jego zabójcze zmysły. Dostrzegał często takie szczegóły, których ja nie zobaczyłabym w życiu gołym okiem. Może byłam o nie zazdrosna? Chyba troszeczkę.
Wkroczyłam do sali z grymasem na twarzy i zajęłam swoje stałe miejsce. Mojego sąsiada nie było jeszcze w sali. A może skradał się gdzieś za nami na korytarzu? Ale nie wiem, czy byłoby to możliwe, chłopak z jego wzrostem nie tak łatwo może się schować, nawet gdyby bardzo chciał. Chyba, że potrafił się materializować? Nie znałam przecież każdej jego umiejętności.
Otworzyłam książkę na rozdziale, który omawialiśmy. Właśnie skupiłam się na jakimś istotnym wydarzeniu w historii Europy, kiedy poczułam jak ktoś kopie mi krzesło. Podniosłam głowę i spojrzałam za siebie. Sara wyciągała nogi, by dotknąć moich pleców. O mały włos nie wpadła pod ławkę.
- Uważaj – ostrzegłam ją.
Niski wzrost mojej przyjaciółki miał swoje wady. Mi natomiast kopanie w czyjeś krzesło nie przysparzało żadnych kłopotów. Wystarczyło, że wyprostowałam nogę i mogłam nawet kogoś zwalić z siedzenia.
- Już – usiadła wygodnie na krześle i oparła się o nie plecami.
Potem przechyliła się w moją stronę kładąc się praktycznie na blacie stołu.
– Przepraszam – zaskoczyła mnie.
W sumie nie było za co przepraszać. Nie miałam jej za złe, że się o mnie martwiła i próbowała mnie skumać z Jonathanem. Znała mnie dosyć dobrze i umiała określić, kiedy ktoś mi się podoba. Byłam dla niej jak otwarta księga, ale chyba na tym polegała przyjaźń. Jej zachowania również nie miały dla mnie tajemnic, chociaż przyznaję, że byłam egoistką, lekceważąc ją i puszczając mimo uszu jej słowa. Po prostu chwilami za dużo mówiła, co potrafiło denerwować, ale kochałam ją za to, jaka była.
– Nie powinnam ciągle ci o tym gadać – zrobiła skruszoną minę.
Jak mogłam się na nią gniewać?
- Ja się wcale na ciebie nie złoszczę – westchnęłam siadając tyłem do tablicy.
Chwyciłam ją za dłoń i ścisnęłam lekko.
– Ja po prostu nie chce robić sobie nadziei na coś więcej – byłam szczera. – Nie chce, żeby moje serce potem cierpiało. Jonathan jest moim przyjacielem i na razie mi to musi wystarczyć.
- Cześć – zrobiło mi się gorąco na dźwięk jego głosu.
Mogłam się założyć, że wszystko słyszał. Przy jego super słuchu, było to bardzo prawdopodobne. Odwróciłam się powoli w jego stronę. Policzki miałam gorące i pewnie całe czerwone. Chciałam zapaść się pod ziemię i najgorsze było to, że nie mogłam! W wszystkiemu winna była podłoga, złożona z desek, gumoleum, jakiś cegieł i betonu. Do ziemi ze sali historycznej był przynajmniej metr. No tak, jeszcze piwnica.
- Cześć – przywitałyśmy się z nim jednocześnie.
Jonathan zajął miejsce obok mnie, a Sara zaniemówiła. Mogła mnie ostrzec, że się zbliża, ale najwidoczniej również go wcześniej nie zauważyła.
Żeby ukryć swoje zawstydzenie, odruchowo zajrzałam do książki.
Starałam się go ignorować, ale był w bardzo dobrym humorze i nucił sobie coś pod nosem. Zerknęłam na niego z boku, bo ciekawiło mnie, dlaczego tak się zachowuje. Miał na twarzy wielki uśmiech i udawał, że czyta podręcznik. Wszystko było jasne.
- Znowu podsłuchiwałeś – przysunęłam się do niego bliżej i szepnęłam mu do ucha.
Byłam zła, że wykorzystuje swoje zdolności do celów prywatnych. Mógł z nich zrobić o wiele lepszy użytek. Np. uratować komuś życie, tak jak to uczynił jakiś czas temu. To był wyczyn godny bohatera, a nie podsłuchiwacza.
- Ja? – udał zdziwionego.
Spojrzał mi w oczy tak ciepło, że o mały włos się nie roztopiłam przy nim. Dlaczego tak na mnie działał? Nie rozumiałam samej siebie. Podnosił mi temperaturę i sprawiał, że w moich żyłach płynęły endorfiny. To dzięki niemu czułam się wspaniale i byłam świadoma, że gdyby okazał się jedynie wyobrażeniem, mój świat straciłby kolory, na zawsze.
– Ależ skądże znowu. Jakże bym mógł podsłuchiwać – śmiał się ze mnie.
Najwidoczniej moje wyznanie rozbawiło go. Nie było to wcale przyjemnie.
- Jesteś nieznośny – obrażona oparłam się o krzesło i założyłam ręce na piersi.
Nauczyciel zaczął już swój wykład, więc nasza rozmowa musiała zostać przesunięta. Nie wiedziałam jeszcze, kiedy do tego dojdzie, ale musiałam się jakoś przygotować psychicznie. Na pewno nie miała być to łatwa rozmowa.
Rozpychał się łokciami na całej ławce. Nie mogłam robić notatek, bo ciągle zjeżdżałam przez niego z blatu. Nie dawałam jednak za wygraną i z całej siły starałam się go przesunąć. Nie rozumiałam, dlaczego w ogóle to robił?
- Możesz się przesunąć – powiedziałam, kiedy pan Green zaczął coś zapisywać na tablicy.
Nie wypadało szamotać się z kimś, kiedy stał do nas plecami. Tak mi się przynajmniej wydawało. Kiedy nie patrzył z resztą też, ale mniej to zwracało uwagę.
- Nie – uśmiechnął się złośliwie.
Zbił mnie z tropu. Nie miałam pojęcia, co on sobie wyobrażał? Najwyraźniej drażnienie mnie przynosiło mu tyle radości, jak lizak małemu berbeciowi. Był dzieckiem, zdecydowanie.
- Ja potrzebuję dużo miejsca – najwyraźniej bawiła go cała ta sytuacja i to jeszcze bardziej mnie denerwowało.
- Jesteś wredny – uderzyłam go w ramię i popchnęłam z całej siły.
Trochę nawet drgnął i to mi schlebiało.
A potem się zaczęło. Oddał mi pchnięciem w moją stronę i o mały włos nie spadłam z krzesła. Widziałam jak powstrzymuje się od głośnego śmiechu zasłaniając twarz i kaszląc. Zaparłam się krzesłem o podłogę, a dłońmi dotknęłam jego boku. Dźgnęłam go długopisem, następnie starałam się przesunąć jego łokieć. Drażnił mnie.
Bawiła mnie ta cała sytuacja, ale ja w porównaniu do niego, umiałam się bardzo dobrze kontrolować. W odwecie zaczął szczypać w bok, więc zapiszczałam cicho i przekrzywiłam się. Niestety miałam łaskotki, więc mnie to rozśmieszyło jeszcze bardziej. On też już nie wytrzymał i zaczął chichotać jak idiota. I to dosyć głośno. Spojrzałam na niego z wielkim uśmiechem.
Zapomnieliśmy o wszystkim. O reszcie uczniów i nauczycielu. Nic się nie liczyło, tylko my. I to było najwspanialsze na świecie. Jak małe dzieci bawiliśmy się we dwoje. Poczułam w sobie taką wielką radość, że moje serce aż rozpierało mi pierś. Chciałam zatrzymać czas, żeby ta chwila nigdy nie minęła. Nie miałam ochoty wracać do przeświadczenia, że jestem dla niego jedynie przyjaciółką.
- White, Crusoe – nastąpiło przebudzenie i oboje wyprostowaliśmy się na dźwięk naszych nazwisk. – Czy ja może wam przeszkadzam? - pan Green dziwnie na nas spojrzał znad okularów, a mi zrobiło się strasznie głupio, że zachowywałam się jak małolata.
Podobno uważano nas za dorosłych ludzi, a my jak łobuzy szczypaliśmy się na lekcji historii. Ale wstyd! Teraz to już na pewno powinnam zapaść się pod ziemię i nadal nie mogłam.
- Nie – odparłam grzecznie – Przepraszamy.
- Jeśli coś wam się nie podoba, możecie wyjść z sali. Zajęcia nie są obowiązkowe – był poważny.
My z resztą też, chociaż na twarzy Jonathana malował się niezwykły uśmiech.
– Ja wiem, White, że jesteś dobry w historii, ale to nie oznacza, że możesz podrywać koleżankę – czułam, iż znowu się czerwienię.
Spojrzałam na niego, a on ani drgnął. Słowa nauczyciela nie robiły na nim żadnego wrażenia. Zupełnie jakby nie miał się czego obawiać. Jakby był dorosły, tak naprawdę.
- Przepraszam, nie podrywam jej – odparł poważnie.
Jego ton głosu mroził. Był taki obojętny, zupełnie inny niż to spojrzenie, którym obdarzył mnie wcześniej. Przestało być mi tak wesoło. Nie wiedziałam, czy udawał przed nauczycielem, czy też naprawdę mu na mnie nie zależało.
Nauczyciel wrócił do zapisywana czegoś na tablicy, a on dalej siedział rozłożony łokciami na całym stole. Postanowiłam go zignorować i chwyciłam zeszyt na kolana, by móc notować. Zerknął na mnie jedynie, a potem przerzucił wzrok na tablicę i pana Greena. Tak minęła reszta historii.
- Co to było? - Sara zaczepiła mnie, kiedy wyszłam z sali.
- Jego się zapytaj, sam zaczął – mimo, że byłam na niego zła, cała sytuacja bardzo mnie bawiła.
Prowokował mnie specjalnie. Nie miałam pojęcia, co go naszło tego dnia.
- On cię lubi – puściła do mnie oczko i poszła na swoje zajęcia.
Ja zmierzałam na zajęcia z geografii.
W ogóle nie byłam tego świadoma! Naprawdę! Przecież się kumplowaliśmy, to musiał mnie lubić. Tak mi się wydawało przynajmniej. Na tym polega przyjaźń?
Kiedy weszłam do sali, praktycznie nikogo nie było. Zajęłam więc swoje miejsce i wyciągnęłam książki. Takie czynności wykonywałam praktycznie codziennie od dwunastu lat. Można się było przyzwyczaić. Stało się to jakby odruchem bezwarunkowym.
Kiedy poprawiałam książki, długopis zsunął mi się ze stołu. Stwierdziłam, że podniosę go za chwilę, ale nie usłyszałam dźwięku uderzenia o podłogę, co mnie lekko zdziwiło. Spojrzałam pod stół i nic tam nie leżało.
- Szukasz czegoś? - zapytał aksamitnym głosem.
Dopiero wtedy zauważyłam, że obok mnie tkwią dwie nogi w adidasach i jeansach. Powoli wyciągnęłam głowę spod stołu, ale nie omieszkało się bez urazu. Uderzyłam się o rant i z bólu syknęłam.
– Sorry – nie miał za, co przepraszać.
Chociaż, za drażnienie mnie szczególne powinien przeprosić.
- Masz rację, powinieneś przeprosić – spojrzałam na niego pocierając sobie czubek czaszki.
Wiedziałam, że za moment przestanie mnie boleć, więc nie musiałam się zbytnio przejmować. Ale na początku było to dziwne uczucie.
– Co to było dzisiaj na historii? - byłam na niego wściekła.
Narobił mi wstydu. Jednak z drugiej strony taka przepychanka była nawet dosyć przyjemna. Chciało mi się chichotać, jednak najpierw musiałam udawać obrażoną.
- No co? – wzruszył ramionami i zrobił minę niewiniątka.
Potrafił się nieźle maskować.
- I co ja mam z tobą zrobić? - pokręciłam głową. – Oddaj mi długopis! – rozkazałam i chwyciłam jego dłoń.
O dziwo cały schował się między jego wielkimi palcami. Zaczęłam się z nim szarpać. Jak nikt umiał doprowadzić mnie do szału.
- Wystarczy poprosić – jego dłoń ani drgnęła, a ja o mały włos nie dostałam palpitacji serca, kiedy spostrzegłam, że jego twarz była tuż obok mojej.
O mały włos nie zrobiłam przez niego zeza.
- Chciałam zauważyć, że to ty od rana mnie denerwujesz, nie ja – wycedziłam przez zęby.
Bolały mnie ręce od tego szarpania.
Byłam głupia. O wiele łatwiej było udawać obrażoną. Podpuszczał mnie przez cały czas i dawałam mu się. Idiotka!
Odsunęłam się od niego, puściłam jego gorącą dłoń i wyprostowałam się na krześle. Zdziwił się lekko i po chwili położył mój długopis na blacie stołu. Stał jeszcze przez moment nade mną, a potem poszedł na swoje miejsce. Nie miałam pojęcia, że tak szybko da za wygraną.
To była głupia gra, ale obojgu nam przypadła do gustu. Nie wiem, czy mogłam nazwać to flirtem, ale tak się poniekąd czułam. Łączyło nas coś o wiele silniejszego niż przyjaźń, czym zawsze się tłumaczyłam w rozmowie z Sarą. A czy mogłam to nazwać już namiastką miłości?
Lekcja minęła szybko i była pora na lunch. Pomaszerowałam żwawo do stołówki. Wzięłam sobie jogurt naturalny i sałatkę, coś lekkiego, a do tego sok pomarańczowy. Chwyciłam tacę i skierowałam się na swoje stałe miejsce. Sara i Thomas już tam siedzieli. Miziali się jak zwykle. Nie miałam jednak serca zwracać im uwagi. Nie robili w końcu nic złego. Może jedynie mi to przeszkadzało?
- Gdzie Jonathan? - Tom spojrzał na mnie pytająco.
Ja go na smyczy trzymałam, czy co? Nie byliśmy przecież nierozłączni.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami i usiadłam na krześle.
- Idzie – popatrzyli za moje plecy, ale ja jakoś nie miałam zamiaru się odwracać.
Już i tak za bardzo zalazł mi za skórę.
Kilka sekund później siedział obok mnie i wcinał hamburgera. Nie ma to jak zdrowa żywność. Unikaliśmy swojego wzroku. Mi było w każdym razie wstyd, za te wygłupy, ale co on mógł czuć?
- Zrobiliście niezłą rozróbę na historii – nagle Thomas odezwał się.
Maczał w sosie kawałek kurczaka, a drugą obejmował swoją dziewczynę.
– Ubaw miałem niezły, a Green jaki był zszokowany – zaczął się z nas śmiać. – Co was napadło? - skierował pytanie do Jonathana, a ten z kolei popatrzył na mnie.
Czy naprawdę zrobiliśmy aż taką sensację, że o tym powszechnie gadano? Jedna z dziewczyn pytała mi się, czy jestem z Jonathanem, kiedy czekałam w kolejce po sałatkę. Szczyt wszystkiego. Powiedziałam jej prawdę, że nie.
- Rozpychał się – odparłam zupełnie obojętnie, tak jakby nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia.
- Dźgnęła mnie długopisem – dodał biorąc ostatniego gryza bułki, a potem popił wszystko coca colą.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Najlepiej była na mnie zwalić całą winę za swoje dziecinne zachowanie.
– A nie? - zapytał patrząc mi w oczy.
Roztapiał mnie tym spojrzeniem, na ogół. Tamtego dnia, jednak nie podziałało to na mnie w ten sposób. Raczej byłam zła.
- Ale to ty zacząłeś - wysyczałam przez zaciśnięte szczęki.
Poziom adrenaliny znowu mi podskoczył.
- Pewnie tak – wytarł usta serwetką i rozsiadł się na krześle patrząc na mnie.
Jedno ramię zwiesił luźno na swoim oparciu, a drugim opierał się o moje. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku, a potem oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ale wam dzisiaj odbija – podsumowała Sara kręcąc głową.
Ją też bawiła cała ta sytuacja. No i nie miałam się czemu dziwić
– Dopadła was jakaś głupawka, czy co? Jak małe dzieci.
- Możliwe – Jonathan próbował się opanować i znowu popchnął mnie z krzesłem do tyłu.
O mały włos nie przewróciłam się, jednak on uchronił mnie przed upadkiem. Jego gorący dotyk na moim ramieniu sprawił, że poczułam się wspaniale. Mimo lęku przed runięciem na ziemię i zapartego przez moment tchu, byłam szczęśliwa.
– Przepraszam. Czasem zapominam, że nie jesteś moim bratem – te słowa zabolały mnie trochę.
Zrobiło mi się niedobrze. Ale było już za późno, by udawać, że tego nie słyszałam. Może jednak powinnam?
– To znaczy, że nie jesteś tak silna jak mój brat... - patrzył na mnie wystraszonymi oczami. - Cholera! – nagle wstał puszczając gwałtownie moje ramię i wyszedł ze stołówki.
Było po ptakach. Najwidoczniej chciał cofnąć swoje słowa, ale one nadal dźwięczały mi w głowie. Traktował mnie jak brata? Nie wiedziałam w jaki sposób mam to przyjąć. A już myślałam, że czuje do mnie coś więcej.
- Co go napadło? - Thomas zdziwił się lekko, a Sara popatrzyła na mnie zdezorientowana.
Skoro oni nie wiedzieli, co powiedzieć, to co ja miałam czuć? Musiałam to jakoś wyjaśnić i to jak najszybciej. Nie lubiłam kiedy był smutny, bo odbijało się to także na mnie.
- Zaraz wrócę – chciałam go dogonić, ale nie wiedziałam, gdzie może być.
Szłam korytarzem rozglądając się dokładnie, ale nigdzie go nie było. Mógł wejść do męskiej toalety, ale kiedy zapytałam się kilku wychodzących stamtąd, odparli, że go nie widzieli. Skierowałam się w stronę drzwi głównych. Nic mnie nie obchodziło, że nie miałam ze sobą kurtki. Musiałam go znaleźć.
I był. Siedział na tej samej ławce, na której przesiadywaliśmy razem, kiedy nie miałam samochodu. Łokcie opierał o kolana, a twarz schował w dłoniach. Nie miał już takiego dobrego humoru. Obwiniałam o to siebie. To przeze mnie.
- Co się stało? - usiadłam obok niego i położyłam dłoń na jego plecach.
Chciałam go objąć, ale nie wiedziałam, czy w ten sposób mu pomogę. Mógł się krępować, tak jak ja.
- Przepraszam cię za moje słowa – wydukał przez palce.
Ledwo go słyszałam. Miał bardzo stłumiony głos, no i chyba był przygaszony. Może nie miał siły mówić?
– Nie umiem obchodzić się z dziewczynami – uniósł głowę i spojrzał na mnie.
Był zmartwiony. Może nie aż tak, jak wtedy, gdy mówił o Meg, ale podobnie.
– Nie chciałem określać ciebie jako swojego brata, bo nim nie jesteś – oparł się o ławkę.
- Wiem przecież – uśmiechnęłam się lekko.
Może to dobrze, że się tłumaczył? Chcąc nie chcąc nadal żywiłam nadzieję, że coś się jeszcze między nami zmieni. Nie byłam jednak pewna, czy nastąpi to w najbliższym czasie.
- Od śmierci Meg nie utrzymywałem z żadną dziewczyną kontaktów – przyznał się, wspominając swoją zmarłą narzeczoną.
Byłam świadoma, że bardzo to przeżył. Miał taką smutną minę. Serce krajało mi się, kiedy na niego patrzyłam.
- Ty jesteś pierwszą dziewczyną, z którą mam tak bliskie stosunki – przygryzł wargę, jakby bał się, że znowu powie coś nie tak.
- To spotkał mnie zaszczyt – uśmiechnęłam się ponownie.
Chciałam, by i on to zrobił.
- Pewnie tak – zmarszczył zabawnie nos i przeszył mnie spojrzeniem. – Dobrze, że jesteś – objął mnie nagle, a ja poczułam się trochę dziwnie.
Nie spodziewałam się tego po nim. Przez moment trzymałam ręce w górze i dopiero po kilku sekundach, też go objęłam. Musiało to dziwnie wyglądać, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Mogli się patrzeć do woli.
Kto by pomyślał, że ten olbrzym, może być taki uczuciowy i wrażliwy? Z jednej strony mnie to szokowało, ale z drugiej cieszyło. Pokazywał, że nie jest jedynie kupą mięśni, lecz również fajnym chłopakiem i oddanym przyjacielem. Nie zamieniłabym go na nikogo innego. Nigdy w życiu. A jego straty nie przeżyłabym, za bardzo się do niego przywiązałam. Prawie tak samo mocno jak do Joe.
- Już ci lepiej? – mówiłam zduszonym głosem, bo jego ciało napierało trochę na moją klatkę piersiową i ograniczało mi oddychanie.
Ale to nie powstrzymało mnie od delektowania się niezwykłym zapachem Jonathana. Określałam go jako leśny świeży powiew wiatru. Dochodził do tego jeszcze przyjemny deszcz, który zwilża liście i igły. Mogłabym oddychać tym zapachem i nic więcej bym nie potrzebowała.
- Tak – odsunął mnie. – Jestem niedelikatny – znowu się skrzywił.
- Polemizowałabym z tym.
- Naprawdę? - zdziwiło go to, że się z nim nie zgadzałam.
A jakże miałabym się zgodzić? Udowodnił mi już niejednokrotnie, że jest idealny. Nie mogłam mu tego powiedzieć na głos. Jeszcze nie wtedy.
- Przecież już nie raz mi pomagałeś, nie tylko siłą – chwyciłam go za rękę
i pociągnęłam za sobą.
Przerwa na lunch skończyła się, a ja nie miałam zamiaru spóźnić się na zajęcia. Nie byłoby to właściwe, po naszych dzisiejszych wybrykach na historii. Oboje trochę przesadziliśmy.
Grzecznie zajęliśmy swoje miejsca w sali od angielskiego. Położyłam książki, zrównałam je z rantem stołu, a potem oparłam łokcie. Z twarzy nie schodził mi dziwny uśmiech. Sama nie wiedziałam dlaczego.
Chyba podświadomie wiedziałam, że jest między nami coś więcej. Cały czas czułam jego ciepły uścisk. W jego ramionach było mi tak przyjemnie. Jeszcze nigdy nie byłam tak bezpieczna. Przy nikim innym nie mogłam być sobą. On jeden wiedział, jaka jestem w rzeczywistości.
Pierwszego dnia września, kiedy pojawił się w drzwiach sali od historii, nigdy bym nie przypuszczała, że tak bardzo zmieni moje życie. Już nie obchodziło mnie to, kim był i jakie miał zdolności. Interesował mnie on i jego głos, spojrzenie, czułe słowa, myśli. To jaki był.
Byłam gotowa zaakceptować go, takim jakim go poznałam. Miał swoją tajemnicę, ale nie ona była najważniejsza. Dla mnie mógł mieć nawet trzy głowy, ale musiał być nadal tym samym Jonathanem, na którym mi zależało.
Problem polegał na tym, że nie byłam pewna, czy on odczuwał to samo. Niby dawał mi to do zrozumienia, ale potem nagle się wycofywał. Może bał się kolejnego związku? Może bał się, że mnie też straci tak jak Meg?
Popukałam się po głowie. Snułam scenariusze, które szły po mojej myśli. A jeśli był jednak typem lowelasa, który mnie potem rzuci? Jeśli robił tak, dotykał mnie, był czuły, obejmował, bo tak po postu lubił postępować z dziewczynami? Jeśli byłam jego kolejną zabawką?
Ale i ten scenariusz zupełnie mi do niego nie pasował. Nie mógłby aż tak dobrze kłamać. Potrafiłam uwierzyć w wiele rzeczy, lecz nie w to. Nigdy. On nie był Charliem. Był Jonathanem, w którym powoli się zakochałam.
- W sobotę jak się spotkamy? Dom ma mnie do ciebie przywieźć – odprowadzał mnie do samochodu i przypomniał mi o czymś ważnym
- Kurcze! – skrzywiłam usta zagryzając jedną wargę. – Możemy przełożyć to na przyszły tydzień? - spojrzałam na niego pytająco.
Naprawdę chciałam się z nim spotkać, ale co miałam zrobić z Aleksem? Robienie w trójkę referatu nie miałoby sensu. Zanudziłby się na śmierć.
- Muszę się kimś zająć – wyjaśniłam wrzucając torbę na tylne siedzenie.
- Stało się coś? - zmartwił się, ale na szczęście nikt nie chorował.
- Nie – podrapałam się po głowie.
Musiałam zacząć nosić jakąś czapkę, bo pogoda zaczynała robić się nieznośna.
– Kenny i jego dziewczyna wyjeżdżają na Florydę. Mają jakieś plany. A u niej teraz jest kuzyn, Aleks, który przeżył niedawno rodzinną tragedię. Prosili mnie, bym się nim zajęła akurat w sobotę – patrzyłam mu w oczy i miałam nadzieję, że nie będzie na mnie zły.
Pewnie go zawiodłam.
- Spoko, nic się nie stało – wzruszył ramionami. – Projekt ma być oddany w styczniu, więc mamy jeszcze trochę czasu. Najważniejsze to nie robić niczego na ostatnią chwilę – uśmiechnął się do mnie.
- Cieszę się, że nie jesteś na mnie zagniewany, ale nie mogłam im odmówić.
- Co takiego wydarzyło się w życiu tego chłopaka? - zapytał opierając się o dach mojego samochodu.
Miałam nadzieję, że nie wgniecie mi go. Przecież on też dysponował nadludzką siłą i mógł to zrobić nawet niechcący. Dotykał go jednak bardzo ostrożnie.
- Ponad rok temu razem z rodzicami miał wypadek. Według dochodzenia wszyscy zginęli, ale Aleks pojawił się dwa miesiące temu – cała ta sytuacja była dziwna. – Podobno miał amnezję, a życie uratował mi jakiś pustelnik mieszkający niedaleko miejsca wypadku.
- Ciekawe – zaczął drapać się po brodzie.
- Ale się tym nie przejmuję. Sam mówiłeś, że dzieją się rzeczy, o których zwykły człowiek nie ma pojęcia – uśmiechnęłam się do niego, ale on nadal był poważny. – No już! – klepnęłam go po ramieniu, a potem zajęłam fotel kierowcy. – Nie myśl tak o tym!
- Co będziecie robić? - zapytał zaglądając do środka.
- Chce go wyciągnąć do lasu i porobić zdjęcia – nie podzielał mojego entuzjazmu.
- Tam jest niebezpiecznie - gadał jak moi rodzice.
- Ja się nie boję. Wezmę Joe – zauważyłam, a on zdziwił się bardzo.
Nie spodziewał się, że zabiorę ze sobą wilka. Raczej mu opowiadałam, jak Joe pomógł mi, kiedy zaatakował mnie niedźwiedź i sam mi radził, że te dziwne „stwory” boją się wilków. Nie mógł tego cofnąć, chociaż nadal nie wiedziałam o jakie stworzenia niby chodzi. Tamten gość nie był na pewno człowiekiem.
- Sam mówiłeś, że przy wilku jestem bezpieczna – uniósł wyżej brwi, a mi się coś przypomniało. – O mały włos bym zapomniała – otworzyłam skrytkę samochodową i wyjęłam białą kopertę.
Woziłam ją od poniedziałku, ale miałam sklerozę.
– To są jego zdjęcia, może twój dziadek będzie mógł określić, co to za podgatunek wilka i go zarejestrować – byłam uprzejma.
- Dzięki, obejrzę je – schował ją pod pachę. – Szerokiej drogi – prawie już zatrzasnęłam drzwi, ale je chwycił.
- Coś nie tak? - zapytałam poruszona.
- Uważaj na siebie – nic więcej nie powiedział i zamknął drzwi.
Ostrzegał mnie przed czymś. Nie dawało mi to spokoju przez całą drogę. Dlaczego w lesie było niebezpiecznie? Przez niedźwiedzie, wilki, myśliwych, a może przez te „stwory”? Nie chciałam o tym myśleć ani tego wiedzieć. Miałam nadzieję, że wszystko jest jedynie legendą indiańską i nie dotyczy rzeczywistości. Łudziłam się, że żyję w normalnym świecie, chociaż miałam dowody, by w to wątpić. Chciałam, by wszystko było po staremu, ale czy takie myślenie było właściwe? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 15:46, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Kirike
Wilkołak
Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 21:30, 18 Lut 2010 |
|
Kolejny świetny rozdział :)
Bardzo mi się podobał, i żałuję ze nie był dłuższy. Mogła bym czytać, i czytać... ;]
Heh, robi się bardzo ciekawie. Ta... taka nutka tajemnicy? W każdym bądź razie coś takiego...
Dopiero co przeczytałam, a już nie mogę się doczekać następnej części, szczególnie wycieczki do lasu
Pozdrawiam, i życzę weny.
Kirike :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Pią 12:09, 19 Lut 2010 |
|
Hurtem przeczytałam dzisiaj dwa rozdziały i szybciutko komentuję.
Wiesz, że lubię twoje opowiadanie. Jest ciekawe i coraz bardziej zaskakujące.
Pojawiła się nowa postać, Aleks. Pewnie wampir, taki sądząc po kolorze oczu, bardziej wegetarianin niż przeciętny krwiopijca.
No cóż może być interesująco. Już nie mogę się doczekać reakcji Joe na Aleksa.
Zastanawia mnie też trochę zachowanie Jonathana w stosunku do Sam. Okej, wiem że przeżył śmierć narzeczonej, ale chyba coś do niej czuje? Wydaje mi się, że powoli zbliżali się do siebie, a teraz jego zachowanie jest takie trochę dziwne. Czy on ją w taki sposób sprawdza?
Ponadto bardzo podobał mi się rozdział poprzedni, gdzie opisywałaś bal. Nie dziwię się Sam, nie cierpię takich sztucznych imprez, ale czytało mi się o tym dobrze.
Zatem czekam z niecierpliwością na jakąś akcję z moim ulubieńcem Joe. Podejrzewam, że za chwilę będzie miał co robić.
Pozdrawiam, BB> |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kaRolCia_512
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok
|
Wysłany:
Pią 14:49, 19 Lut 2010 |
|
Ja też tak chcę, dlaczego ja nie mam takiego Jonathana !
Całkiem przyjemny, luźny rozdział, to szturchanie było świetne, takie trochę dziecinne ale fajne. Potem jeszcze ta rozmowa i ostrzeżenie, coś mi się wydaję, że w lesie będzie ciekawie, pożyjemy, zobaczymy.
Już czekam na kolejny rozdział. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
esterwafel
Wilkołak
Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 13:54, 21 Lut 2010 |
|
Moje rozdziały chyba nie są aż takie krótkie, ale dosyć szybko się je czyta. Dodaję kolejną część i oświadczam, że jesteśmy za połową :)
Rozdział 13 - Zmienność
Red - Lost Again
Nie chciało mi się wstawać z łóżka. Leżałam bezwiednie na pościeli i marzyłam o śnie. Pół nocy nie mogłam zasnąć, bo myślałam o Jonathanie. Ba, ja byłam nim zaaferowana, jakby był całym moim światem. A kiedy w końcu udało mi się odpłynąć, budziłam się co piętnaście minut zastanawiając się, czy już nie jest godzina ósma rano.
Jakoś perspektywa spaceru po lecie z Aleksem, nie napawała mnie specjalnym entuzjazmem. Wolałabym cały dzień przeznaczyć na coś innego, niż niańczenie go. Poza tym musiałam mu się jakoś odwdzięczyć za uratowanie życia, nawet jeśli nie zrobił tego z czystej życzliwości. Takie sprawiał wrażenie. Nie było to złe zadanie, tym bardziej, że nie był on jakimś rozkapryszonym bachorem, ale młodym mężczyzną, więc musiałam w końcu wziąć się w garść i jakoś się ogarnąć.
Wyczołgałam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Ciepły prysznic podziałał na mnie trzeźwiąco i mogłam ubrać się, a potem zjeść jakieś śniadanie, przygotować plecak na drogę i oswoić się psychicznie z wyprawą.
Założyłam bojówki, t-shirt i ciepły sweter. Na stopy długie skarpety, aż pod kolana, żeby nie marznąć. Patrząc przez okno stwierdziłam, że dzień nie powinien być aż taki zły. Słońce chowało się gdzieś za chmurami, ale nie wróżyły one deszczu. Miałam nadzieję, że pogoda nie zmieni się aż do wieczora.
Rodziców nie było już w domu, Cindy spała, a Kenny wyjechał dzień wcześniej z Nicki na Florydę. Miałam dziwne przeczucie, że coś się kraja między nimi. Z jednej strony lepiej byłoby, żeby się już ożenili, chociaż z drugiej wolałabym, żeby mój brat związał się z kimś innym. Ale skoro się niby kochali to, co można było poradzić?
W czasie, kiedy robiła się kawa i tosty, poszukałam mapy okolicznych terenów i kompasu. Zaznaczyłam miejsce skąd wyruszamy i kierunek wyprawy. Nie chciałam się zgubić. Ostatnim razem drogę powrotną pomógł mi znaleźć Joe, ale tego dnia nie został ze mną. Mówiłam mu wcześniej, że będzie mi potrzebny, ale nie byłam pewna, czy mnie zrozumiał. Miałam nadzieję, że spotkamy się gdzieś w lesie i wtedy będzie nam łatwiej.
- Wyciągasz go jednak do lasu? - do kuchni przyszła zaspana Cindy.
Miała na sobie jakiś niebieski dres i koszulkę z kolorowymi napisami. Włosy sterczały jej we wszystkie strony. Musiałam przyznać, że wyglądała nawet zabawnie i bardziej na swój wiek, niż po nałożeniu tony makijażu i markowych ciuchów. Tak mogłaby wyglądać moja normalna siostra, ale niestety ona była bardziej dorosła ode mnie. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie.
- Tak – kawałki grzanki chrupały mi między zębami. – Może to być ciekawe, w każdym razie dla mnie.
- Nie wolelibyście posiedzieć w domu – wiedziałam do czego zmierzała.
Aleks był przystojny i to piekielnie, a moja siostra chciała pewnie z nim po przebywać. Dopiero co marudziła, że zapomniałam o Charliem. Czyżby żałoba też jej przeszła? Nie dziwiłam jej się, bo jak na piętnastolatkę przystało, zakochiwała się i odkochiwała przynajmniej raz w miesiącu. Ostatnim razem miała jednak dłuższą fazę na Charliego, co było niepokojące.
- Jeśli chcesz z nami być, to też idź do lasu – zaproponowałam i napiłam się kawy.
Ach, od razu poczułam falę energii przepływającą przez moje ciało i umysł. Miałam nadzieję, że to pozwoli mi się obudzić do końca. Jeśli byłabym zaspana, z sesji zdjęciowej byłyby nici. Nie mogłabym się skupić, a ujęcia wyszłyby nieostre. Już nie raz mi się tak zdarzało.
- Nie lubię chodzić do lasu – skrzywiła się i nalała sobie mleka do szklanki.
- Jak chcesz – wzruszyłam ramionami i wstawiłam brudne naczynia do zmywarki.
Wytarłam blat kuchenny, a potem usiadłam sobie na jednym z wysokich krzeseł i zaczęłam przeglądać gazetę. Jak zwykle nie było w niej nic ciekawego, co przyciągnęłoby moją uwagę. Przebiegłam wzrokiem po tytułach i nagłówkach artykułów, a następnie złożyłam ją z powrotem na poprzednie miejsce. Miała czekać do wieczora na tatę.
Popatrzyłam przez okno na las. Znowu wydawało mi się, że kryje w sobie coś niezwykłego. Może właśnie tamta wyprawa miała mi przynieść coś nowego? Uchylić kolejny rąbek tajemnicy? Ale czy moja wiedza nie była niebezpieczna? Czy dowiadując się czegoś nowego, nie narażałam innych na odkrycie? Ktoś chronił to wszystko i miał do tego całkowite prawo.
Wystraszył mnie dzwonek do drzwi. Odruchowo spojrzałam na zegarek, była dokładnie godzina dziesiąta. Aleks był punktualny, czym zyskiwał sobie moje uznanie. Wstałam z krzesła i poszłam mu otworzyć.
- Cześć – opierał się plecami o framugę drzwi i odwrócił głowę w bok, tak jakby nie chciał na mnie patrzeć.
Zrobiło mi się w sumie trochę smutno, bo na bankiecie zachowywał się zupełnie inaczej, a przecież nie minęło zbyt wiele dni. Wtedy nie umiał ode mnie oderwać oczu, co łechtało moją dumę. Lubiłam być podziwiana, nawet przez gburowatych przystojniaków, a Aleks na pewno nim był.
- Cześć, wejdź na chwilę – przepuściłam go w drzwiach.
Trzymając ręce w kieszeniach, leniwie przekroczył próg domu i stanął obok schodów. Stwierdziłam, że faceci nie powinni być aż tak przystojni. Już prawie zapomniałem, że przejechał moim tyłkiem po marmurowej posadzce, ale gdy przypadkiem otarłam się o poręcz, poczułam wielki siniak na moim pośladku. Miałam nadzieję, że do ferii świątecznych zginie.
– Założę tylko kurtkę i wezmę plecak.
- Dobra – odpowiedział, a ja znowu poczułam ten dziwny zapach.
Jakby wydobywał się z jego ust. Popatrzyłam przez moment na niego i nie zobaczyłam żadnej reakcji. Ani jedna rysa twarzy mu nawet nie drgnęła. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i ciemne jeansy. Na szyi jedwabny szal w kolorze rubinowym. Nie wiem, czy to był dosyć wygodny strój jak na taką wyprawę. Nie za bardzo pasował mi na miłośnika polowań i wypchanych zwierząt. Wręcz przeciwnie, na jakiegoś lalusia z bogatego domu, którym z resztą był.
- Jestem Cindy – nagle w przedpokoju zjawiła się moja siostra.
W ciuchach, które miała na siebie, wyglądała tak sobie. Mimo to umiała się zachować w towarzystwie faceta. Nie to, co ja. Mi to jednak nadal nie przeszkadzało, bo nie musiałam się o niego bić. Chociaż robił na mnie wrażenie, wciąż uważałam, że najprzystojniejszy jest „mój” Jonathan. .
- Aleks – mruknął pod nosem, jedynie na nią zerkając.
Chyba poczuła się lekko zmieszana, przecież nie była przyzwyczajona do takich reakcji. A potem zrobiłam zmartwioną minę, bo zapewne uświadomiła sobie, że nie zrobiła makijażu. Nic dziwnego, wstała kilka minut przed przybyciem gościa i nie miałam na to czasu.
Ale Aleks też nie zachował się elegancko. Nie podał jej ręki, chociaż ona to zrobiła. Nie był dżentelmenem za jakiego go uważali. Ze mną też nie przywitał się w milszy sposób, a bohaterski czyn był dla niego niczym. Miałam nadzieję, że wynikało to z onieśmielenia. Nie znał nas i mógł się krępować, co tłumaczyło jego ignorancję.
- Długo będziecie w lesie? – Cindy nie dawała jednak za wygraną.
Oparła się figlarnie o poręcz schodów i zatrzepotała rzęsami. Ja jedynie przewróciłam oczami. To pytanie nie było kierowane do mnie, ale do tego, który ją namiętnie ignorował.
- Zobaczymy – znowu powiedział to bardzo niechętnie.
Może faktycznie wyprawa do lasu nie była najlepszym rozwiązaniem i mogłam wypożyczyć krwawe filmy sensacyjne na dvd? Nie wiedziałam, co mogłoby zainteresować dziewiętnastolatka.
- Musicie uważać na niedźwiedzie – spojrzałam na nią gwałtownie i o mały włos nie przyskrzyniłam sobie nosa suwakiem od kurtki. – Już jeden zaatakował Sam – robiła to specjalnie.
- Nic ci się nie stało? - spojrzał w końcu na mnie i zmroził mnie swoimi niezwykłymi oczami.
Wolałabym, żeby obok mnie był Jonathan. Przynajmniej on mnie jakoś ogrzewał, a Aleks i te jego bursztynowe oczy, wprawiały mnie w dziwny nastrój. Nie byłam pewna, czy mogłam mu ufać. To uczucie niepokoju przepełniało mnie, a ja nie wiedziałam skąd się w ogóle wzięło.
- Jaki to był niedźwiedź? - zamyślił się na sekundę, a potem podszedł do mnie krok bliżej.
- Chyba Grizzly – wzruszyłam ramionami. – Był brązowy i duży. Zwłaszcza jak stanął na dwóch łapach – zobaczyłam na jego twarzy strach. – Ale mi się nic nie stało – uśmiechnęłam się lekko wyciągając ręce na boki.
- One występują w Kanadzie, jest ich coraz mniej – chyba go jednak mało interesował mój stan zdrowia, bo odwrócił się i poszedł w stronę drzwi frontowych. – Musiał tutaj jakoś przyjść. Może w poszukiwaniu jedzenia – dużo wiedział na temat niedźwiedzi, co mnie zaintrygowało, ale potem uświadomiłam sobie, że w końcu lubił polować.
Ciekawa byłam, czy takiego miśka już też upolował? Może faktycznie był miłośnikiem zwierząt i na wilkach też się znał? Tak przy okazji mogłam go zapytać o to.
- Możliwe – chciałam chwycić plecak i założyć go, ale on był szybszy i nim się spostrzegłam miał go na plecach.
- Ja go poniosę, ty weź mapę i kompas – wytrzeszczyłam oczy, Cindy spojrzała na mnie zaintrygowana, a potem poszła do kuchni, Aleks natomiast zniknął przed domem.
- Dobra – chwyciłam czapkę z daszkiem i zamknęłam za sobą drzwi.
Uderzył mnie silny podmuch wiatru. Cieszyłam się, że nadal nie zanosiło się na deszcz. Poza tym w lesie było trochę cieplej, drzewa stanowiły pewnego rodzaju parawan, chroniący przed prądami powietrza.
- Tędy – stanęłam obok niego, poprawiłam sobie aparat na szyi i sprawdziłam kierunek kompasem.
Potem ruszyliśmy dookoła ogrodzenia i wkroczyliśmy na dzikie połacie Parku Olympic.
Las był cudowny. Jesień robiła swoje nadając mu niezwykłych barw ognia. Szłam brodząc stopami w dywanie z liści, słuchając jak delikatnie skrzypią pod butami. Chłonęłam powietrze i dźwięki przyrody. Łączyłam się umysłem z otoczeniem, by w końcu się z nim całkowicie zjednać.
Krajobraz był zupełnie inni niż pod koniec wakacji. Zmiany w przyrodzie następowały każdego dnia, a ja je przeoczyłam. Stwierdziłam, że mogłabym codziennie robić zdjęcie jednemu drzewu, kamieniom lub krzewom, tak by potem utworzyć z tego film. Musiałabym znaleźć odpowiednie miejsce i z niego utrwalać te chwile.
Nie sądziłam, że tak bardzo spodobają mi się te wyprawy, a wszystko dzięki tamtej wyprawie. Wystarczyło kilka godzin, bym pokochała włóczenie się po lesie i nawet nie obchodziły mnie żadne zagrożenia. Dla takich chwil warto było ryzykować utratą życia.
- Często tak chodzisz do lasu? – przestraszyłam się jego głosu i o mały włos aparat nie spadł mi na ziemię.
Akurat zdjęłam go z szyi, ale Aleks był taki szybki, że zdążył go chwycić tuż nad kępą liści. Spojrzałam na niego wystraszona. Miałam wrażenie, że sama się przechadzałam, bo nie było go w ogóle słychać. Kiedy przypomniałam sobie o nim, okazało się, że szedł tuż za mną, dlatego złapał mój skarb. On, podobnie jak Jonathan, poruszał się bezszelestnie. Sama chciałabym tak robić, bo to bardzo przydatna umiejętność.
- Dzięki – uśmiechnęłam się niepewnie.
- Nie chciałem cię przestraszyć – był zakłopotany.
Podał mi ostrożnie mojego Canona, zupełnie jakby bał się dotknąć mojej dłoni.
- Nic się nie stało, nie słyszałam jak szedłeś – zauważyłam, a on udał, że mnie nie słyszał.
Jego twarz znowu była kamienna, co po raz kolejny mnie zaskoczyło. Był bardzo poważny, jak na chłopaka w swoim wieku. Wlepił swój wzrok gdzieś w głębię lasu, jakby usiłował coś dostrzec między pniami.
Byłam głupia. Przecież dopiero co przypomniał sobie o swojej przeszłości. Mógł czuć się zagubiony i zasmucony po stracie rodziców. To było logiczne i po raz kolejny jego zachowanie zostało wytłumaczone. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Moja domyślność potrafi się wyłączać w najbardziej nieodpowiednich momentach, co jest strasznie frustrujące.
Zignorowałam go na razie i ruszyłam dalej. Zaznaczyłam na mapie przebieg trasy, by się nie zgubić. Gdyby był ze mną mój wilk, byłoby mi o wiele łatwiej. Znałam niby drogę, ale na wszelki wypadek wolałam mieć jakieś zabezpieczenie.
Aleks wyprzedził mnie. Szurał głośno nogami, żebym go słyszała i widziała. Może chciał zachować jakieś strzępy normalności? Ale czy naprawdę o to chodziło? Nie miałam pojęcia, co o nim myśleć. On też miał jakiś sekret albo był zagubiony po wypadku i śmierci rodziców. Takie traumatyczne przeżycia, często źle wpływały na psychikę i samopoczucie. Pewnie ze mną byłoby podobnie.
- To często tak chodzisz sama po lesie? - nie popatrzył nawet na mnie zadając ponownie pytanie.
Zrobiłam w międzyczasie kilka zdjęć liściom, które układały niezwykłe obrazy spadając na ściółkę lasu. Kilku mrówkom i żukom zbierającym zapasy przed zimą. Nie była pewna, czy nie spóźniły się trochę. Śpiew ptaków umilał marsz, chociaż było ich coraz mniej. Świat wyglądał, jakby przygotowywał się na jakąś katastrofę. Dookoła szerzyła się senność i melancholia. Przypominało mi to smutek. Ale czy nie z umieraniem kojarzyła się jesień? Dla mnie w każdym razie. Do tego był listopad, który już swoją nazwą mnie przytłaczał.
- Rzadko – poprawiłam sobie baseballówkę na głowie i przeczesałam koński ogon palcami. – Zazwyczaj nie mam czasu, ale kiedy mogę, to tak.
- Lubisz to robić? - kolejne pytanie.
Miałam wrażenie, że czuje się zobowiązany mnie bawić. Tak to pewnie cały dzień spędziłby przed telewizorem lub komputerem, jak na młodzieńca przystało. Chociaż z drugiej strony, jego powaga dawała mu zdecydowanie jakieś dziesięć lat więcej. Do jego prawdziwego wieku pasowała jedynie ta twarz cherubinka i złote loczki.
- Fotografować bardzo – skupiłam obiektyw na pięknym liściu klonu, który zachwycał swoją różnobarwnością.
Z daleka wyglądał jakby miał jednolity kolor soczystej pomarańczy, ale kiedy przyjrzałam mu się z bliska, było inaczej. Czubki wypustek były żółtawe, a im dalej do środka liścia, bliżej łodyżki, tym kolor stawał się ciemniejszy i bardziej czerwony. Skojarzyło mi się to z sierścią Joe. Zabawne było, jak to geny i przypadek mogą wpływać na ubarwienie w przyrodzie.
- A chodzić po lesie? - kiedy w końcu uwieczniłam liść swoim aparatem, popatrzyłam zaciekawiona na Aleksa.
Stał kilka metrów ode mnie pod wysoką jedlicą i przyglądał mi się uważnie. Bez zastanowienia zrobiłam mu zdjęcie. Nie zareagował, a ja chciałam mieć jakąś pamiątkę, po tamtym dniu.
- Muszę pomyśleć nad odpowiedzią – podrapałam się po brodzie i wyprostowałam nogi, bo mi trochę ścierpły. – Chyba tak – ruszyłam w dalszą drogę mijając go. – Z tego co słyszałam, ty też chodzisz po lasach.
- Tak, na polowania – wsadził ponownie ręce do kieszeni jeansów.
Miałam wrażenie, że był trochę podenerwowany. Może przez te polowania odreagowywał śmierć rodziców. W końcu to nie było żadne przyjemne uczucie. Nie wiedziałam, jak ja bym się zachowywała po takiej stracie. Każdy odczuwał to inaczej.
- Lubisz to robić? - drążyłam temat tak, jak on to robił wcześniej.
Irytowało to mnie i miałam ochotę go też pognębić. Chyba nauczyłam się tego od Jonathana. Przyswajałam sobie coraz więcej jego zachowań.
- Przecież zabijasz te zwierzęta dla sportu – nie podobało mi się to, bo było nieludzkie.
- Nie koniecznie – poczuł się urażony moimi oskarżeniami. – Lubię mięso zwierząt, a ich skóry mogę sprzedawać – handel.
Mojemu tacie by się to spodobało.
– Z resztą poluję na te, których w danym sezonie jest dużo na terenach lasów i w górach. Pomagam doborowi naturalnemu – zbił mnie trochę swoją odpowiedzią.
- Możliwe – bąknęłam i zrobiłam kolejne zdjęcie krajobrazu.
Lubiłam takie, bo przynajmniej obiekty fotografowane rzadko się poruszały. Mogłam odpowiednio ustawić ostrość i przysłonę zdjęcia.
Popatrzyłam na mapę. Wiedziałam dobrze, jaki był mój cel. Chciałam dojść do tej samej polany, gdzie spotkałam stado saren z jeleniem na czele, a potem niedźwiedzia. Mimo tamtej nieprzyjemniej przygody, dalej miło wspominałam to miejsce, również w snach.
Dokładnie się rozglądałam, nie chcąc niczego przeoczyć. Miałam nadzieję zdobyć kolejne ciekawe zjawiska do mojej kolekcji. W domu chciałam jeszcze trochę poprzerabiać ujęcia z Joe, bo miał być ozdobą mojego portfolio. Chciałam zachwycić komisję uczelni moimi zbiorami, dotyczącymi otoczenia w jakim żyję.
- Długo twój brat zna się z Nicki? - ciszę przeszył głos Aleksa.
Zadał kolejne dziwne pytanie. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, o czym mam z nim rozmawiać. Nie znałam go praktycznie. Tyle co z widzenia, no i z opowieści innych osób.
- Praktycznie od dziecka, bo nasi rodzice robią wspólne interesy – wyjaśniłam patrząc na niego ukradkiem.
- To pewnie znali też moich rodziców – jego oczy były bez wyrazu.
Spodziewałam się znaleźć w nich smutek, żal, tęsknotę, ale one były... zimne. Nie miałam pojęcia, że rozmowa z nim zejdzie na ten przykry tor. W ostatnim czasie zbyt często stykałam się ze śmiercią. Nie tylko Charliego i pana Carollsa, ale również ja o mały włos nie straciłam życia i to co najmniej dwa razy. Jednak nadal ten temat był dla mnie nieprzyjemny i zazwyczaj go unikałam.
- Tak, znali – wydusiłam w końcu po chwili ciszy.
Przełknęłam ślinę i podeszłam do niego, a potem wyciągnęłam z plecaka wodę
– Chcesz też? – było to nie miłe z mojej strony, zupełnie jakbym zapomniała o wcześniejszym temacie rozmowy.
- Dzięki – pokiwał głową przecząco, a jego jasne loki lekko podskoczyły.
Przyjrzałam się im bliżej. Nie były rozwiane. Miałam wręcz wrażenie, że każdy kosmyk leżał idealnie na swoim miejscu, jakby były odlane z gliny lub gipsu i pomalowane na jasny blond. Jednocześnie były zadbane i lśniące, ale nie robione na żel.
- Musi ci być ciężko bez nich – żeby nie być ignorantką, podchwyciłam jego temat i spojrzałam na jego twarz.
Była jakieś pół metra od mojej. Idealna, bez żadnej skazy. Pierwszy raz widziałam taką twarz. A może nie? Kiedy tak na niego patrzyłam, moja podświadomość wiązała ten widok z czymś nieprzyjemnym. Ostrzeżenia i lęk hamowałam w sobie, powtarzając, że on nie może być niebezpieczny. Nie mógł mnie skrzywdzić, skoro wcześniej uratował.
- Trochę – dopiero teraz tych bursztynowych oczach znalazłam nutę bólu. – Ja w sumie nie pamiętam tego wypadku – i pewnie dlatego było mu łatwiej tłumić w sobie emocje.
- Słyszałam, że miałeś amnezję – był lekko zdziwiony moją wiedzą, ale nie była ona w sumie aż tak obszerna.
- Tak. Nie pamiętałem nic. Żadnych wspomnień. Tabula Rasa – wydukał automatycznie, jak nagranie z dyktafonu.
Zadziwiała mnie jego zmienność.
– Pustka w głowie. Dopiero po kilku miesiącach bezwładności zacząłem sobie wszystko przypominać. Przed oczami przebiegały mi obrazy z mojej przeszłości – odwrócił swój wzrok i skierował go w przestrzeń lasu.
Skupił się na odległym punkcie, którego ja nie mogłam zlokalizować.
- Musi to być straszne, nic nie pamiętać – westchnęłam.
- Mogę zacząć wszystko od nowa – zdziwiły mnie jego słowa.
Nie chciałabym nie mieć wspomnieć. Była to jedyna możliwość, by zatrzymać jakieś chwile na zawsze. Tylko tak mogły trwać wiecznie i wracać do mnie wtedy, kiedy chciałam. Inaczej nie dało się cofnąć czasu.
– Tak jest o wiele łatwiej. Budujesz całe swoje życie bez jakichkolwiek fundamentów, na których mogłabyś się opierać i jesteś z tego powodu szczęśliwa.
- Więc wolałbyś żyć w niewiedzy? - stanęłam obok jego ramienia i popatrzyłam na niego posągowy profil. – Zapomnieć o własnych rodzicach.
- Nie – zmroził mnie spojrzeniem, a potem chwycił dłońmi za ramiona i przybliżył twarz od mojej. – Nie mógłbym, dalej odczuwałem straszny brak. Podświadomie domyślając się, że było coś dla mnie niezwykle istotnego. Ale z drugiej strony nowy start oznacza nową szansę. Wykupienie z win i brak problemów, które dawniej dręczyły.
- No tak – poczułam dziwny chłód płynący z jego osoby.
Przeszły mnie dreszcze.
- Zimno ci? - zapytał tak, jakby sam czuł na swoim ciele, moją gęsią skórkę.
- Trochę – odsunął się ode mnie gwałtownie.
Nie rozumiałam go. Raz był blisko, raz odsuwał się ode mnie. Czasem był pełen emocji, a później znów nie okazywał ich wcale. Bardziej zagadkowy niż sądziłam. Jego zmienność mnie zadziwiała.
Udałam, że go ignoruję i ruszyłam dalej. Delektowałam się wyborną pogodą i chłonęłam dźwięki otaczającego mnie świata. Byłam pewna, że za moment ujrzę cel swojej wyprawy. Oczywiście moja intuicja była niezawodna.
Piękna polana rozciągała się tuż przede mną. Po mimo, że nastała jesień, jej urok się nie zmienił. Nadal zachwycała swoją niezwykłością. Brakowało mi jedynie stada saren i wielkiego jelenia. Gdyby nie liście i brązowa trawa, wszystko wyglądałoby tak, jak w dniu, gdy doszłam tam po raz pierwszy.
- Pięknie, tu nie? - popatrzyłam na swojego kompana.
Widziałam w jego oczach, że też spodobało mu się tamto miejsce.
- No dosyć – nawet się uśmiechnął, co mnie zaskoczyło.
Odkąd go poznałam, nie widziałam, by się uśmiechał.
- Uśmiechaj się częściej – nie wiedziałam, dlaczego wypowiedziałam te słowa.
Miałam zaprzątać sobie głowę jedynie Jonathanem, a nie jakimś blondynem jak z żurnala. Aleks przecież mnie całkowicie ignorował, a Indianina już znałam. Obaj mieli swoje tajemnice, ale mimo wszystko czułam całą sobą, że mojemu przyjacielowi mogę ufać, a Aleksowi jeszcze nie do końca.
- Czemu? - uniósł jedną brew.
- Bo wtedy przypominasz swoją matkę – spotkałam ją może raz w życiu, ale jej sympatyczna sylwetka zapadła mi na dobre w pamięci.
Nie byłam pewna, czy dobrze robię, mówiąc mu o tym. Okazało się, że nie musiałam się obawiać, bo jego uśmiech powiększył się. Lubiłam sprawiać innym radość. Mogłam nawet stwierdzić, że od tamtego momentu stał się weselszy.
- Powinnam ci podziękować jeszcze raz – wydusiłam to z siebie.
Było mi znaczenie łatwiej to zrobić, bo poznałam go troszkę. Musiał mieć najwidoczniej jakieś zahamowania psychiczne, że trzymał mnie na początku na dystans.
- Chodzi ci o tamten incydent na bankiecie? - uniósł zabawnie jedna brew i przyjrzał mi się uważnie.
- Tak – skrzywiłam się lekko.
Dziwnie mi się to wspominało. Miałam bowiem wielkiego siniaka na prawym biodrze, który pobolewał mnie podczas chodzenia. W innych miejscach też nie obyło się bez obtłuczeń.
- Czemu to zrobiłeś? - ciekawiło mnie to niezmiernie.
Jakoś inni goście nie zauważyli, że coś mogło spaść na ziemię. Jedynie Aleks był na tyle czujny, że mnie odepchnął. Nadal przechodziły po mnie dreszcze, kiedy to wspominałam. Widziałam siebie oczami wyobraźni z odłamkami szkła na całej twarzy lub ze zmiażdżoną czaszką.
- Czemu? Sam nie wiem – uśmiechnął się złośliwie. – Stwierdziłem, że trzeba jakoś się pokazać na takim bankiecie, a uratowanie bezbronnej kobiety wyjdzie mi na dobre.
- Nie żartuj sobie – popchnęłam go dłonią, ale ani drgnął. – Nie jestem wcale taka bezbronna. Nic by mi się nie stało.
- Nie wiadomo. Nie chciałem być się wykrwawiła na śmierć przez kawałki szklanego żyrandola – przyznał w końcu i zacisnął zęby.
- Rozumiem – westchnęłam. – Chciałeś być bohaterem.
- Nie, wcale nie – zmarszczył brwi.
Był jak najbardziej poważny. Wyglądało na to, że się trochę przede mną otworzył. Przy nim trzeba było być cierpliwym i to niezmiernie.
– Chciałem cię uratować.
Zapadła dziwna cisza. W głowie miałam kolejne pytania, ale nie mogłam ich zadać. Jeszcze gotów był mi wyznać jakieś skrywane uczucia, a ja tego nie chciałam. Aleks owszem, był nieziemsko przystojny, ja jednak marzyłam o Jonathanie. Wierzyłam, że w końcu będziemy razem.
W ciszy zabrałam się za robienie zdjęć na polanie. Przyglądał mi się, a potem położył na trawie i opowiadał. Właściwie oboje konwersowaliśmy wesoło. Aleks powiedział mi o studiach prawniczych, które zaczął w październiku, a ja o swojej szkole. Był to temat neutralny.
- Chcesz iść na fotografię? - sprawdzał, czy zgadł.
- Taki mam zamiar – zrobiłam jeszcze jedno ujęcie jakiegoś owada i usiadłam niedaleko niego.
Wyjęłam z plecaka kanapki.
– Trzymaj – podałam mu jedną paczuszkę.
- Dzięki, nie jestem głodny – podziękował uprzejmie. – Nadajesz się do tej pracy.
- Tak myślisz? - ugryzłam kęs, a potem popiłam wodą.
- Masz w sobie tyle opanowania i cierpliwości – zauważył, co mnie rozśmieszyło. – Mylę się?
- I to jak. Bardzo łatwo jest mnie zdenerwować – przyznałam się do swojej wady. – Jestem niecierpliwa, kiedy mi ktoś coś obiecuje, a potem zwleka – możliwe, że miałam na myśli wtedy Jonathana i jego sekret, ale tę sprawę mu przecież odpuściłam.
- Ciekawe, nie wyglądasz – podparł się na łokciach. – Jesteś raczej delikatnym kwiatem, świerszczem i wiatrem. Twoje włosy dodają ci energii, a oczy jednocześnie uspokajają – jego słowa.
Były niezrozumiałe dla mnie. Jaki miał cel, mówiąc mi o tym? Był typowym podrywaczem, ale na mnie całe szczęcie nie działał. Jednak to, co powiedział, bardzo mnie zdziwiło. Nikt nigdy tak o mnie nie mówił. Zawsze byłam bardziej chłopięca od mojej siostry i może dlatego mężczyźni się mnie bali. A Aleks określi mnie jako „delikatny kwiat”. Chyba mi się to śniło.
- Czemu mi to mówisz? - spojrzałam na niego krzyżując nogi.
- Jestem szczery. Określam jakie na mnie zrobiłaś pierwsze wrażenie – wzruszył obojętnie ramionami.
- Ty wydałeś mi się chłodny i bardzo poważny jak na swój wiek – zauważyłam. – Przeszyłeś mnie spojrzeniem i skwitowałeś jedynie słowem. Uratowałeś mnie przed żyrandolem, ale myślałam, że dla popisu – to były moje odczucia.
Aleks był zmieszany moim wyznaniem.
– Teraz myślę inaczej. Jest z ciebie fajny kolega, ale żeby to dostrzec, trzeba się trochę nagimnastykować.
- To dobrze, że masz już o mnie inne zdanie, bo ludzie często mnie osądzają po wyglądzie i zachowaniu – westchnął. – Pewnie mają rację. Po śmierci rodziców, przez ten rok, bardzo się zmieniłem – zacisnął dłoń w pięść, tak silnie, że zobaczyłam wszystkie żyły i ścięgna.
Nasza rozmowa potoczyła się dalej. Nie wiedziałam dlaczego, ale przyciągał mnie do siebie, jak magnez. Jakaś niezwykła siła sprawiała, że lgnęłam do niego, jak mucha do lepu. Porównanie to pasowało, bo wciąż odczuwałam lęk. Nie mogłam wydedukować skąd on się brał. Miałam się trzymać z daleka od niego, ale nie chciałam jednocześnie go zostawiać samego.
Śmialiśmy się siedząc na tej polanie. Nawet goniliśmy się, jak małe dzieci. Dzień był piękny i nie żałowałam, że towarzyszył mi Aleks. Pomyliłam się od razu go oceniając. Pierwsze wrażenie często bywa mylne, o czym się przekonałam.
- Trzeba się zbierać – podeszłam zdyszana do plecaka i zaczęłam go pakować.
Red - Lost Accoustic
Czekał nas kawał drogi powrotnej. Myślałam o pójściu nad rzekę, w to miejsce, gdzie dorwał mnie niedźwiedź i gdzie poznałam Joe. Stwierdziłam jednak, że nie było sensu tam iść. Może innym razem, ale już sama albo z Jonathanem. To nie byłby zły pomysł.
Nagle ciszę lasu zakłóciło warczenie i wydało mi się znajome. Podniosłam więc głowę i zastygłam zaskoczona. Mój wybawca właśnie się zjawił. O wilku była mowa, dosłownie i w przenośni.
- Joe – wyrwało mi się.
Wyglądał groźnie. Patrzył wprost na mnie albo na to, co stało tuż za mną. Żeby się upewnić, o co mu chodziło, odwróciłam się i ujrzałam Aleksa, zesztywniałego tuż za moimi plecami. Nie zauważyłam ani nie słyszałam, kiedy do mnie podszedł tak blisko. Miałam wrażenie, że się skradał, jak jakiś drapieżnik. Sama siebie zganiłam za takie skojarzenie. To było śmieszne.
- Uspokój się - wstałam na równe nogi i zrobiłam krok w stronę Joe.
- Jestem spokojny – z tonu jego głosu wywnioskowałam, że się wystraszył. – Nie podchodź do tego zwierzaka – ostrzegł.
- Mówię właśnie do niego – uśmiechnęłam się.
Nadal byłam ostrożna, bo ciekawiło mnie, co wprawiało mojego wilka w taki podły nastrój. Ostatnim razem tak zachował się przy naszym pierwszym spotkaniu, a potem był zawsze łagodny. Jego reakcja była co najmniej dziwna.
- To mój wilk – byłam coraz bliżej zwierzaka.
Jego łeb był na wyciągnięcie mojej ręki. Spokojnie dotknęłam jego głowy i ukucnęłam przy nim. Patrzyłam mu w oczy i delikatnie przeczesywałam palcami jego futro na szyi.
- Twój? – zdziwił się.
Dopiero wtedy na niego spojrzałam ponownie. Miał nietypową pozycję ciała. Tułów przeniesiony na przód, nogi lekko ugięte, ramiona też zgięte w łokciach. Zupełnie jakby szykował się do skoku.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie tylko z powodu zdenerwowania Joe, ale i przez Aleksa. Może miał złe doświadczenia z wilkami albo w ogóle psami. Jakby wyczuwał intencje zwierzęcia. Pewnie wynikało to z polowań, bo z czego innego?
- Joe, uspokój się – objęłam go ramieniem dookoła szyi, by go przytrzymać.
Chodziło o gest, byłam przecież świadoma, że nie dałabym sobie rady, gdyby nagle zaatakował Aleksa. Ten pewnie by się bronił, nie wyglądał na osiłka, ale był dosyć wysportowany.
– Aleks jest ze mną. Wczoraj ci o nim mówiłam. To nie jest niedźwiedź, który mnie zaatakował. To tylko człowiek – niby się rozluźnił, ale na moje ostatnie słowa znowu stanął jak wryty i zawarczał jeszcze głośniej. – Joe – ukucnęłam między nimi i delikatnie objęłam pysk wilka patrząc mu w oczy. – Przecież ty nie jesteś zły. Nie zaatakujesz nikogo, prawda? - muskałam go po policzkach.
Widziałam, jak jego uszy podnoszą się, a wzrok kieruje na mnie. Coś błysnęło w jego oczach. Po chwili schował zęby i polizał mnie po policzku. Nie przepadałam za tym, ale jego spontaniczność utwierdziła moje przekonanie. Byłam ważna dla mojego Joe i to się liczyło. Nic tak mnie nie cieszyło, no może jeszcze gdyby Jonathan chciał ze mną być, byłabym szczęśliwsza.
- Będę cała mokra – zaczęłam się śmiać. – Teraz już lepiej – Joe zamerdał ogonem, ale dalej był czujny.
- Umiesz z nim rozmawiać – Aleks wyprostował się.
Myślałam, że może podejdzie i pogłaszcze mojego pupila, ale on stał dalej jakieś pięć metrów ode mnie i uważnie nam się przyglądał.
- Łączy was jakaś niezwykła więź – Joe popatrzył na niego uważnie i lekko zmrużył oczy.
Nie udało mi się do końca załagodzić tej sytuacji.
- Jest moim przyjacielem – wstałam na równe nogi i podałam mu plecak.
- To coś więcej – zauważył mój towarzysz podróży.
- Tak myślisz? - uśmiechnęłam się do wilka, a on zamerdał wesoło ogonem. – On mnie rozumie. W jego oczach dostrzegam myśli. Umie mi odpowiedzieć i doradzić.
- Ciekawe zjawisko – Aleks zabrał ode mnie plecak i ruszył w drogę powrotną.
Minął ostrożnie Joe, jakby spodziewał się ataku z jego strony.
- Bądź grzeczny – zganiłam lekko zwierzaka i ruszyłam przed siebie.
Wiedziałam, że pójdzie tuż za mną, a raczej obok mnie. Patrzył nieufanie na chłopaka. Coś musiało mu się nie spodobać. Może fakt, że Aleks był obcy, nie widywałam się z nim wcześniej? To był pierwszy raz. Możliwe, że skoczyłby na niego, gdybym go nie powstrzymała. Tak bardzo chciałam zrozumieć wtedy jego zachowanie, ale nie było mi to jeszcze dane.
- Nad czym myślisz? - przeszył mnie bursztynowym spojrzeniem.
- Zastanawiam się nad zachowaniem Joe – przeniosłam swój wzrok na wilka i poklepałam go po głowie. – Pierwszy raz tak zareagował.
- To zrozumiałe – miał racje. – Broni cię, jak może – na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
Złośliwy, patrzył wtedy na Joe. Zupełnie jakby chciał pokazać nad nim swoją powagę. Stanęliśmy na moment. Skierował swoje oczy na mnie.
– Patrząc na ciebie, też chciałbym cię chronić – dotknął swoją dłonią mojego policzka.
Była lodowata i to jak? Po całym ciele przeszła mnie fala dreszczy.
Joe znowu zawarczał. Zwróciłam na niego swoją uwagę. Znowu był cały najeżony i obnażył zęby, przez co obleciał mnie strach. O co w tym wszystkim chodziło? Odsunęłam się od Aleksa i podeszłam do wilka. Nie chciałam, by komuś stała się krzywda. A oni jak głupki, stroszyli się na siebie, niczym koguty przed walką.
- Nie drażnij go – przytrzymując Joe ramionami, spojrzałam gwałtownie na mojego gościa.
To była jego wina. Wilkowi ufałam bezgranicznie, a jego nie znałam. Był dla mnie obcy. Wydawał się być miły i w ogóle, ale reakcja Joe utwierdziła mnie w moich dziwnych przeczuciach.
- Nie wiem, o co tu chodzi, ale nie podoba mi się to – warknęłam zła. – Na nikogo tak nie reaguje.
- Chroni cię.
- Nie jesteś chyba niebezpieczny? - uniosłam jedną brew.
Chciałam być odważna, ale nagle przypomniałam sobie z kim kojarzył mi się Aleks. W głowie huczały mi słowa Jonathana: „Takie stwory trzymają się z daleka od wilków”. Jedyną rzeczą, jaka różniła go od tamtego faceta, były oczy. Tamten miał ciemne, a Aleks bursztynowe, prawie żółte z lekką domieszką złota. Nie było mi do śmiechu, kiedy to wspominałam. Czemu to wszystko działo się właśnie mnie?
- Kto wie? - na jego twarzy widniał ciągle ten sam uśmiech. – Dla ciebie na pewno nie jestem niebezpieczny – bo co?
Bo byłam miła? Bo powstrzymałam wilka przed atakiem? Bo rozmawiałam z nim, jak z człowiekiem? Przecież nie miałam pojęcia, kim był naprawdę. Bolała mnie świadomość istnienia nadnaturalnych zjawisk. A już myślałam, że chociaż na trochę się od tego uwolniłam. Niestety, moje życie zostało z tym już związane i nie mogłam się teraz wycofać. Może w ogóle nie chciałam się odłączać od tego?
- Idziemy do domu – wstałam i ruszyłam przed siebie, a za mną Joe.
Nie spuszczał jednak z oczu tamtego osobnika.
- Czekaj – Aleks znalazł się przede mną tak szybko, wręcz się zmaterializował. – Nie chcę cię skrzywdzić. Jesteś inna – wpatrywał się we mnie dosyć intensywnie, jakby chciał mnie zahipnotyzować i ubezwłasnowolnić.
W głowie mi się kręciło. To spojrzenie, jego zapach. Miałam kolejne skojarzenia, ale tym razem z niedawnymi słowami Jonathana. Tętno mi momentalnie przyśpieszyło. Sama sobie nie wierzyłam, że miałam takie skojarzenia. Wszystko było jakieś chore i pokręcone.
– Dostrzegasz rzeczy, których inni nie widzą. To jest niezwykłe.
- Wolałabym ich nie widzieć – westchnęłam odrywając od niego wzrok.
Zrobiłam to na siłę, by mieć własne zdanie.
– Kim jesteś? Możesz mi to powiedzieć – zacisnęłam zęby i oddychałam głęboko, by się uspokoić.
- Nie mogę – odparł poważnie.
Z jego twarzy zniknęły uczucia. Była ona pusta i kamienna. Jonathan był niby też taki zmienny, ale od niego biło to ciepło. Aleks był zimny, przeraźliwie. Zaczęłam dostrzegać między nimi różnice i podobieństwa. Wydały mi się istotne i zdecydowanie kontrastowe.
- No tak, wszyscy mają jakieś głupie tajemnice. Czemu nie możesz być szczery? Już mam tego dość – machnęłam ręką na niego i przyśpieszyłam kroku.
- Joe też ma tajemnicę – szczeknął, a potem znowu zawarczał nieprzyjaźnie.
- Wiem, jak każde zwierze – nie patrzyłam na niego, ale przed siebie.
- Twój chłopak też.
- Mój BYŁY chłopak nie żyje – byłam zdenerwowana, nie tylko jego zachowaniem, strachem i słowami.
Drażnił mnie coraz bardziej. Na siłę uświadamiał mi coś, o czym nie chciałam wiedzieć. Jonathan już zrozumiał, że nie chciałam słuchać o jego tajemnicy, bo akceptowałam, go takim jakim był i tyle. Aleksowi też musiałabym powiedzieć, co o tym myślę.
- Mówi się, że jedyne, co jest pewne to śmierć. Ale ile jest prawdy w tym powiedzeniu, a ile kłamstwa – zauważył.
- Sugerujesz, że Charlie żyje? - dopiero wtedy na niego popatrzyłam zdziwiona.
- Ja miałem zginąć w tamtym wypadku, ale dano mi drugą szansę. Nie wiadomo, co się stało z Charliem – nie miałam pojęcia o czym mówił.
Czułam się zagubiona i chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Na szczęście byliśmy niedaleko.
- Nie chcę o tym rozmawiać – zaczęłam biec, chciałam wyzwolić gniew.
Najchętniej zaczęłabym krzyczeć na całe gardło, co myślę o tym wszystkim.
Dobiegłam do domu cała zdyszana i spięta. Aleks zjawił się tuż za mną. Oddał mi plecak, a ja chwyciłam go zamaszyście i weszłam na schody. Joe był obok mnie, gotowy stanąć w mojej obronie, w każdej chwili.
- Resztę dnia możesz spędzić z Cindy, na pewno się ucieszy – rzuciłam i przeszłam przez próg.
Był wyraźnie zdziwiony moim zachowaniem. A ja musiałam się uporać ze wszystkim. Z jego słowami, zachowaniem, wyglądem. Przecież nie bez powodu mówił mi o tym, miał zapewne jakiś ukryty cel. Chciał mnie wystraszyć? Zachwycić? To nie miało najmniejszego sensu, a jednak to zrobił. Do tego jeszcze reakcja Joe, na jego widok.
W głowie miałam totalny mętlik, bo nagle przypomniały mi się wszystkie rozmowy z Jonathanem, zachowanie Aleksa, spotkanie tego gościa, co skoczył mi na samochód i Joe. Byłam taka malutka i zagubiona.
– Żegnam – wbiegłam po schodach na górę i zapukałam do pokoju siostry.
Może uszczęśliwię chociaż jedną osobę?
– Jeśli chcesz z nim pogadać, jest na dole – spojrzała na mnie zdziwiona, ale chwilę potem uśmiechnęła się i przeczesała włosy.
Cindy miała pole do popisu, a ja udałam się do siebie i zatrzasnęłam drzwi, kiedy tylko wszedł za mną Joe. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 14:26, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|