|
Autor |
Wiadomość |
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Pon 21:03, 15 Cze 2009 |
|
Masquerade, ja nie robię z Belli cioty! Nie, ona będzie inna w tym opowiadaniu. Jej reakcja jest dość zrozumiała. Po pierwsze szok, a po drugie czuła się oszukana, całe życie żyła w kłamstwie, choć motywy były zacne, to nikt nie lubi być oszukiwanym.
Gwoli wyjaśnienia, od razu mówię, że Jessica wysyczała całą prawdę, chcę rozwiać wątpliwości, bo już nie zamierzam tego weryfikować, nie będzie raczej kiedy. :)
Uwaga teraz mały spojler, więc proszę nie czytać, kto nie chce:
Informuję, żebyście się nie rozczarowały,
że kolejna część będzie się skupiała na babuszcze i na tym jak się znalazła w lesie. Co nieco będzie o ugryzieniu,
ale jeszcze nie wszytko wyłożę To, co niedźwiedzie lubią najbardziej, zostawiam na czwarty |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Pią 12:02, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Jessy
Dobry wampir
Dołączył: 10 Sie 2008
Posty: 518 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 19:59, 27 Cze 2009 |
|
Przeczytałam i spodobało mi się. Jeśli będziesz pisać tak ciekawie jak dotąd to myślę, że mogłaby z tego wyjść książka. Pozmieniałabyś imiona, niektóre cechy charakteru itd. Hm.. chyba się zapędziłam, ale to moja opinia :P
Kiedy kolejny rozdział? Trochę się niecierpliwię :P |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Pią 11:50, 10 Lip 2009 |
|
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze. Dodają mi motywacji do dalszego pisania. Czy coś się wyjaśni, sprawdźcie sami. :)
Jessy, miło że tak wysoko cenisz moją "twórczość", choć do powieści jej daleko. Ale kto wie, może, kiedyś. Jeśli Fortuna obdarzy mnie długim życiem... w każdym razie będę szkolić swój warsztat. :)
Betowała: AngelsDream
Wielkie dzięki Aniołku, bez Ciebie nie odważyłabym się na publikację. Nie dość, że sprowadzasz na ziemię, to wytrzymujesz ze mną. I mówisz prawdę. :)
edit: tekst jest po drugiej becie: dziękuję thingrodiel za pomoc w dopracowaniu tej części.
Niektóre błędy, wytknięte przez masquarade to moja wina, nie bety Angels. Na przykład to "się" zostało po zmianie czasownika ze zwrotnego na zwykły, tak samo wiadro, miast wiadra.
P.S. Zmieniam kolorek na oliwkę, bo zielony jest raczej moderatorski i nie czuję się z tym dobrze. :) Poza tym, co mnie, cieszy zaczęła panować moda na wyróżnianie rozdziałów w taki sposób ,jak ja też to robię.
Popieram! :)
_____
3. Historia Veroniki
Usiadłam na łóżku i złapałam się za głowę, tak jak we śnie. Czułam się, jakby wnętrze mojej czaszki było rozrywane na kawałki. Wyobrażałam sobie, że gąbczasty mózg kręci się niczym glista, próbując znaleźć szczelinę, przez którą można by wydostać się na zewnątrz. To zapewne efekt spożycia dziwnej mieszanki ziół. Zwlokłam się z łóżka i ociężale podążyłam do głównej izby. Chata babci była skromna, ale czysta i na swój sposób przytulna. Pomieszczenie, w którym spałam było najprawdopodobniej dodatkowym pokojem, nieużywanym przez gospodynię, ponieważ urządzono je skromnie i niedbale. Stało tam tylko łóżko, zaimprowizowany z drewnianej skrzynki stolik nocny, a na nim lampa naftowa. W rogu umieszczono masywną komodę z ciemnego dębu. Szarość i nijakość tego miejsca mogłaby przyprawić o depresję, gdyby nie duże okno. Na parapecie stała podłużna doniczka wypełniona ziołami. Zapach melisy rozchodził się po całym pokoju. Wciągnęłam powietrze, aby jeszcze intensywniej poczuć woń uspokajającej rośliny. Skierowałam się do głównej izby, stanowiącej zarówno kuchnię, jadalnię, jak i przedpokój. Skrzypiąca podłoga zdradziła, że jestem już na nogach. Pewniejszym krokiem weszłam do pomieszczenia.
- O, już wstałaś. Najwyższy czas.
- Tak długo spałam? Miałam wrażenie, że to była chwila.
- Pół dnia i całą noc, aż do teraz, a mamy już grubo po południu. Na pewno jesteś głodna, weź sobie chleba i ser, zaraz zagrzeję ci mleko. Mleko Antosi postawi cię na nogi.
- Antosi? - zapytałam niepewnie. To prawdopodobnie jakieś zwierzę, ale żeby obdarzać je ludzkim imieniem i dodatkowo pieszczotliwie zdrabniać, to już lekka przesada.
- Tak, to moja koza. Wierna i dojna. Jest moją żywicielką, jedynym towarzyszem – odpowiedziała staruszka, słysząc w moim głosie zdziwienie. No tak, samotna kobieta, w środku wielkiego lasu musi kochać kozę bardziej niż niejeden człowiek drugiego człowieka. Zjadłam kanapki z grubymi plastrami białego sera. Muszę przyznać, że był pyszny. Nigdy nie miałam okazji kosztować żywności przygotowanej domowym sposobem od początku do końca. Miękki, bieluśki twaróg rozpływał się w ustach niczym mleczna pianka. Po pysznym śniadaniu od razu poczułam się silniejsza. Jedyne co mi przeszkadzało, to mój zapach. Byłam tu już dwie noce i nie wiem, kiedy ostatnio się kąpałam, ale jeśli nie czuję się komfortowo sama ze sobą, to znaczy, że musiało minąć wiele czasu od mojej ostatniej wizyty pod prysznicem. Nieśmiało zapytałam kobiety, czy mogłabym się gdzieś umyć. Odpowiedziała, że przygotowała już dla mnie kąpiel i skierowała mnie w głąb pomieszczenia. Za zasłoną znajdowała się balia z wodą. Babcia przytargała jeszcze jedno wiadro gorącej źródlanki. Podbiegłam do niej, aby przejąć balast, obciążający stare i zapewne zmęczone plecy. Przeniesienie wody nie sprawiło mi żadnego problemu. Dziwiłam się, ponieważ słynęłam z wiotkich mięśni. Dolałam zawartość wiadra do wciąż ciepłej wody, rozebrałam się i szybko wskoczyłam do balii. Smarowałam ciało kostką szarego mydła. Nie był to żaden ujmujący zapach, ale przynajmniej będę czysta. Kiedy już namydliłam się od twarzy po malutki palec u stopy, chwyciłam szklaną butelkę z zielonkawą cieczą. Była to płukanka z ziół, przyrządzona przez staruszkę. Świeżość mięty, odprężająca woń rumianku z odrobiną słodkiej róży. Mieszanka musiała zawierać coś jeszcze, bo ładnie pieniła się na włosach. Nie spłukując z głowy zapachowej feerii, oparłam szyję o brzeg balii. Zamknęłam oczy, aby pozwolić mojemu ciału się zrelaksować. Z błogiego zapomnienia wyrwała mnie po kilku minutach kobieta. Powiedziała, abym po kąpieli spłukała się prysznicem. Zastanawiałam się, o co jej chodzi, przecież tu nie było żadnego prysznica. Dopiero później spostrzegłam dziwny mechanizm przytwierdzony do sufitu. Pociągnięcie za wajchę spowodowało wylanie kubła czystej wody. Po kąpieli, jak znalazł. Kiedy wycierałam ciało, zauważyłam, że dziwna rana na przedramieniu już się zagoiła. Pozostał po niej tylko świetlisty, wypukły ślad. Dotknęłam go bezwiednie, był cieplejszy niż reszta ciała. Czesząc włosy, zauważyłam, że są trochę mocniejsze, a barwa nabrała intensywniejszego odcienia brązu. Ponadto wydawały mi się nieco dłuższe niż dwa dni temu. To niemożliwe, żeby tak szybko urosły. Babcia dała mi lnianą sukienkę w kolorze zgniłej zieleni - prostą, na ramiączkach i sięgającą nieco za kolana. Po bokach miała spore rozporki. Żeby ładnie leżała, dostałam do przewiązania skórzany rzemyk. Wyglądałam w tym stroju, jakbym wybierała się na zlot fanów prastarych ludów. Ubiór uzupełniały skórzane sandałki z odzysku. Pewnie należały kiedyś do kobiety, ale nie były ani zniszczone, ani znoszone. Kiedy już się ubrałam i związałam włosy w warkocz, powróciłam do głównej izby. Babci nie było. Rozejrzałam się po domu, nawołując kobietę. Po nieskutecznych próbach poszukiwań, wyszłam przed dom. Do moich nozdrzy wdarł się intensywny zapach trawy, czułam też aromatyczną woń żywicy z okolicznych drzew. Szumiało mi w uszach, jakby wiele różnych odgłosów chciało wedrzeć się do mojej świadomości. Oparłam rękę o fasadę chatki, aby nie upaść, ponieważ natłok głosów i zapachów torpedował moją głowę, powodując zawroty. Usłyszałam poruszenie, coś działo się za domem. Poszłam tam powoli w obawie przed upadkiem. Coraz to nowe zapachy dochodziły do mojego nadzwyczaj wyczulonego nosa. Zioła, warzywa, kwiaty. Wszystko razem tworzyło niesamowitą kompozycję. Moim oczom ukazał się okazały ogród, otoczony drewnianym płotem. Po prawej stronie były równo rozmieszczone grządki warzyw, dalej krzaczki pomidorów. Na lewo zielnik i okolony paliczkami obszar, który wypełniały piękne, dzikie róże. W oddali, w samym rogu prostokątnego ogrodu rosło drzewo. Dostojna, rozłożysta lipa, dumnie wyciągała swe gałęzie do słońca. Stała tam - inna, nieprzystająca do otaczającego ją lasu świerków, sosen i jodeł. Była niczym królowa boru, wybrana na zaszczytne stanowisko za swą odmienność. Naprzeciw drzewa, w kolejnym rogu, stały trzy ule, ze środka pszczelich domków dobiegało brzęczenie pracujących owadów. Mój wzrok powrócił do lipy, gdyż tam właśnie pochylała się sylwetka staruszki. Podeszłam do niej wolno. Dopiero po chwili spostrzegłam, co robi kobieta. Układała bukiet polnych kwiatów w szklanym wazonie. Za naczyniem stał wciśnięty w ziemię drewniany krzyż. Starannie oheblowany i pociągnięty bejcą. Na krucyfiksie wyryto kursywą trzy słowa: Amor vincit omnia.
- Miłość zwycięży wszystko – wyszeptałam oniemiała.
- Tak, kochanie, to najświętsza prawda. Nie wiedziałam, że we współczesnej szkole średniej uczą łaciny - powiedziała z uśmiechem staruszka.
- Niestety nie, to tylko taka moja pasja sprzed lat. Uwielbiałam historię starożytną, a najbardziej dzieje Rzymu. Kiedyś uczyłam się na pamięć wszystkich sentencji łacińskich, które napotkałam w czytanych tekstach.
- Szlachetne zainteresowanie. Przypominasz mi dziewczęta z moich czasów. Nawet nie wiesz, moje dziecko, jak się cieszę, że tu jesteś. - Pochlebiało mi, co myśli o mnie staruszka. Nie chciałam jej robić przykrości, wspominając, że muszę odejść, aby wrócić do domu. Tata pewnie umiera z tęsknoty, martwi się i szuka mnie nieustannie po okolicy. Uśmiechnęłam się nieznacznie, żeby nie było jej smutno.
- Jeśli można wiedzieć, kto tutaj leży? - zapytałam nieśmiało.
- Mój mąż. – Zawiesiła na chwilę głos, aby wziąć głęboki wdech. – Zmarł dziesięć lat temu, zostawiając mnie samą. Miał zawał serca. Tylko za to przeklinam las, że odebrał mi ukochane osoby. Nie zdążyliśmy zawołać lekarza, nie miał szans. Umarł mi na rękach. - Oczy staruszki zaszkliły się.
- Jak to się stało, że znaleźliście się w środku lasu, z dala od ludzi? - Obawiałam się, że moje pytanie może doprowadzić do niepotrzebnego rozdrapywania ran i kobiecina rozpłacze się na dobre.
- To długa historia, ale, jak sądzę, mamy czas, więc mogę ci przybliżyć bieg mojego życia. - Przytaknęłam na znak aprobaty, a babcia kontynuowała. - Mam na imię Veronika. Nie przedstawiłam się nawet, wybacz. Nie nawykłam do towarzystwa istot, z którymi można dyskutować, choć raz czy dwa na miesiąc spotykam miłego chłopca, co ja mówię, to już mężczyzna – zachichotała. – Anthony pomaga mi już jako drugi w rodzinie. Wcześniej pomocą służył nam jego ojciec.
- Anthony? Czy to nie na jego... - wtrąciłam się w opowieść Veroniki, ale zaraz mi przerwała.
- Tak, skarbie, to na jego cześć moja kózka nosi swoje imię. Ten uczynny chłopiec podarował mi moją żywicielkę i zarazem przyjaciółkę. Spotykam się z Anthonym na skraju rezerwatu, przywozi mi co potrzebniejsze produkty z miasta, a ja wraz z Antosią zawozimy je do domku wózkiem.
- Dlaczego ten chłopak nie przychodzi bezpośrednio tutaj?
- Ponieważ ludzie unikają tego miejsca. Tu wszystko toczy się tak, jak tego chce natura. Nikt nie ma prawa się jej sprzeciwiać. Już dawno zakazano polowań na terenie rezerwatu, ze względu na ochronę występujących tylko w tym miejscu niedźwiedzi błękitnych. Ich obecność jest niewyjaśniona, pierwotnie zamieszkiwały tereny Tybetu, nie wiadomo, skąd się tu wzięły. Niestety, tam wyginęły całkowicie, a tu jest kilka dostojnych okazów. Gromadzą się w górach na skraju rezerwatu, a z racji braku pożywienia schodzą do lasu na polowanie. Ludzie wolą ograniczyć się do innych, bezpieczniejszych terenów leśnych. Ja z mężem wybrałam to miejsce celowo. Tylko tu byliśmy wolni.
- Nie rozumiem. Byliście poszukiwani za jakieś przestępstwo? - zapytałam bez zastanowienia. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, co insynuuję. Momentalnie zaczerwieniłam się ze wstydu.
- Można tak powiedzieć, ale zacznę od początku. - odparowała, niczym niezrażona. - Urodziłam się w 1935 roku. Jako córka gospodyni domowej i ogrodnika, miałam z góry przewidziane miejsce w hierarchii społecznej. Na szczęście państwo, u których pracowali rodzice, nigdy nie okazywali nam swojej wyższości. Byliśmy zapraszani na świąteczną kolację, przyrządzaną przez mamę, a ja mogłam uczyć się razem z ich synem u prywatnego guwernera. Przyjaźniliśmy się z Harrym, mieliśmy wspólne zainteresowania. Harry nazywał mnie swoją Różyczką. Kiedy skończył osiemnaście lat. Wyjechał na studia do Europy, a ja zostałam wysłana do szkoły dla nauczycieli. Moi rodzice oszczędzali na wszystkim, żeby zapewnić mi wykształcenie. Kontakt z towarzyszem zabaw ograniczył się tylko do listów. Przepięknie do mnie pisał, a czasami wysyłał drobne podarunki ze Starego Kontynentu. Dostałam miniaturowe drewniane chodaki z Holandii, figurkę żelaznej wieży Eiffla, a nawet szwajcarską czekoladę. Nasze relacje nigdy nie przekroczyły przyjacielskiej granicy.
Wszystko zmieniło się po powrocie Henry'ego. Skończył medycynę dwa lata po moim powrocie do domu. Zostałam nauczycielką w malutkiej szkole przyklasztornej. Rodzice kupili własne dwupokojowe mieszkanie, usytuowane w pobliżu willi swoich pracodawców, z ulgę opuścili służbówkę Państwa Kingów. Kiedy wracałam do domu po pracy, zauważyłam samochód zaparkowany przed ich domem. Ktoś rozpakowywał z niego liczne walizy i pudła. Jedna myśl przeszła mi przez głowę: Henry, to musiał być Henry, wrócił! Nagle z budynku wyskoczył przystojny mężczyzna. Zaczesał na bok czuprynę niesfornych, czarnych loków. W momencie, gdy spojrzał w moim kierunku, serce zaczęło mi mocniej bić z podekscytowania. Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Potem wszytko potoczyło się bardzo szybko. Ten wieczór spędziliśmy razem. Jego rodzice byli niepocieszeni, że syn wyparował jak kamfora od razu po przyjeździe, ale przyjęcie powitalne zaplanowano na następny dzień, więc wybaczyli mu szybko nieobecność. Przechadzaliśmy się uliczkami miasta, po parku. Nie mogliśmy się nacieszyć sobą. Gdy usiedliśmy na ławeczce, po raz pierwszy mnie pocałował. Spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział, że jestem jeszcze piękniejsza niż w jego wyobraźni, że nigdzie na świecie nie znajdzie właściwszej kobiety dla siebie. Jego usta i zapach sprawiły, że i we mnie wezbrała nagła fala gorących uczuć. Długo ukrywaliśmy swój związek, słusznie przypuszczając, że rodzice mojego ukochanego nie będą zadowoleni z wyboru przyszłej żony swego jedynego dziedzica. Dwie rzeczy zbiegły się naraz, które wywróciły nasze życie do góry nogami. Pierwsza to natarczywa próba wyswatania Henry'ego z córką bogatego i wpływowego przedsiębiorcy. Drugą przyczyną, która zmieniła wszystko, był mój błogosławiony stan. Postanowiliśmy powiedzieć naszym rodzicom, że się kochamy i spodziewamy się dziecka. Moi zareagowali spokojnie, ale było widać smutek w ich spojrzeniach. Chyba wiedzieli, co to dla nas znaczy. Rodzice Harry'ego, a w szczególności ojciec, wyzywali mnie od najgorszych i kazali synowi zostawić to „nic”.
- Ta dz***a zniszczy ci życie i karierę. Synu, musisz wiedzieć, co jest dla ciebie dobre. Wierzyłem ci i pokładałem w tobie duże nadzieje w tobie. Wykształciłem cię! A ty, czym mi odpłacasz? Spłodzeniem bękarta z biedną jak mysz kościelna córką pomagierów?
- Kocham tylko Veronikę i nieważne, czy byłaby w ciąży, czy nie. Nigdy bym jej nie opuścił, żeby spełnić twoje chore ambicje - odpowiedział pewnie Henry.
- Jeśli jej nie zostawisz, od dziś nie mam syna!
- W takim razie dobrze, jeśli taka jest twoja wola.
- Zapomnij o majątku, zapomnij o tym, że znajdziesz pracę w całym stanie. Ba, nie znajdziesz jej w żadnym miejscu w Ameryce od Waszyngtonu po najmniejszą dziurę.
Nigdy nie zapomnę tej konwersacji. Mój narzeczony nie wypowiedział już ani słowa. Podszedł do płaczącej matki i ucałował jej rękę. Następnie chwycił moją, zaprowadził na górę, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy, a potem już nigdy nie pojawiliśmy się w progach jego rodzinnego domu. Tę noc spędziliśmy razem, wtuleni w siebie, na moim pojedynczym łóżku. Następnego dnia szykowaliśmy się do wyjazdu. Moi rodzice błagali nas, abyśmy zostali, bo wszystko się ułoży, ale Harry znał dobrze swojego ojca. Wiedział, że nie rzuca słów na wiatr. Royce King nigdy przed niczym się nie cofnął. - To nazwisko brzmiało mi znajomo, byłam pewna, że gdzieś je usłyszałam, ale nie chciałam przerywać Veronice opowieści. - Tułaliśmy się od miejscowości do miejscowości. Wzięliśmy ślub w przydrożnym kościółku, żeby nie grzeszyć już przed Bogiem. Mieliśmy nadzieję, że z dala od domu uda się nam zorganizować na nowo życie. Niestety, ojciec mojego ukochanego działał szybko i mąż nie mógł znaleźć nigdzie pracy. Mało tego, Royce zrobił rzecz gorszą, niż można było przypuszczać. Zaimprowizował napad na swój bank i oskarżył o to syna. Z banku „zniknął” milion dolarów. To był wyrok na nas. Od tej pory musieliśmy przemieszczać się w ukryciu. Byłam w zaawansowanej ciąży, kiedy tu dotarliśmy. Znaleźliśmy tę polanę, Henry pracował noc i dzień, by zbudować nam schronienie. Najpierw powstała szopka, która była naszym pierwszym domem na najbliższe dni. Henry ściął włosy, a ja ufarbowałam je na blond. Żal mi było jego ciemnych loków, które kochałam, ale wiedzieliśmy, że musimy zmienić wygląd, aby od czasu do czasu móc wrócić do cywilizowanego świata po najpotrzebniejsze rzeczy, jakich nie moglibyśmy zdobyć w lesie. W międzyczasie zdążył też zapuścić małą bródkę. Wyglądał inaczej, dlatego nikt nie rozpoznał go na listach gończych. Henry kupił w mieście najważniejsze narzędzia i żywność. Mieliśmy trochę wspólnych oszczędności, a ja dostałam pieniądze od rodziców w ramach prezentu ślubnego. Wybudował nasz dom, ten który widzisz, w kilka miesięcy, zanim zaczęły się przymrozki. Syna powiłam jeszcze w szopie, mąż odebrał poród. Pierwsza kolacja we własnym domu była dla nas wielkim świętem. Spożywaliśmy tylko kaszę, okraszoną słoniną, a smakowała jak królewski rarytas. Do posiłku podałam również wino, które długo oszczędzaliśmy na ten dzień. Mimo tych wszystkich trudów, jakie nas wówczas spotkały, czułam się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Życie w lesie nie było łatwe, ale z czasem było nam coraz lepiej. Ja stworzyłam ogród, o który dbałam. Mąż polował w lesie i co jakiś czas odwiedzał pobliskie miasteczko. Sprzedawał tam mięsiwo, a nawet pomagał ludziom leczyć ich dolegliwości. Prawdopodobnie mogliśmy wrócić do ludzi, ale baliśmy się, że pracownicy Royce'a nas dopadną. Może ten strach był irracjonalny, przecież z biegiem czasu zawiedziony ojciec musiał przestać szukać zemsty na synu. Jednakże w lesie czuliśmy się bezpiecznie. Był jeden moment, kiedy chcieliśmy opuścić to miejsce. Nasz dziesięcioletni syn zaginął - oddalił się, kiedy pieliłam grządki, a Henry wyruszył na polowanie. - Kobieta zrobiła dłuższą pauzę. Po chwili mówiła dalej ze wzruszeniem. - Nigdy nie odzyskaliśmy go, a dokładniej - jego ciała, bo wiemy, że nie żyje. Zrozpaczeni zaczęliśmy przeczesywać cały las. Rozdzieliliśmy się, by nasze poszukiwania były bardziej efektywne. Gdy zapłakana przedzierałam się między drzewami, dotarłam do sadzawki, ukrytej gdzieś w głębi boru. Nigdy nie byłam w tym miejscu. Usiadłam na brzegu i lamentowałam zrezygnowana. Nagle poczułam, że nie jestem sama. Biała poświata oświetliła szarość lasu. Dopiero wtedy spostrzegłam, że musi być już późno. Usłyszałam melodyjny głos:
- Nie opłakuj chłopca. Musicie żyć dalej. Las zażądał ofiary za gościnę, jaką wam daje. Nie powinniście tu więcej polować dla zbytku. Las da wam pożywienie i schronienie, ale nic ponadto. - Jej twarz wyrażała spokój. Długie, białe włosy spływały po ramionach i piersiach. Nie odznaczały się od białej, lekkiej jak mgiełka sukni.
- Dlaczego James? To nasz jedyny syn! – zawodziłam.
- Ja też straciłam dziedzica, wiem co to ból. Musisz się z tym pogodzić. To nie zemsta, to prawo natury. Silniejszy zawsze zwycięża. Ja ochraniam ten las, ale na los chłopca nie miałam wpływu. Wy też mordowaliście młode. Pogódź się z tym i wybacz. Miałam wobec niego inne plany, ale najwidoczniej muszę jeszcze poczekać.
Chciałam dowiedzieć się, kim ona jest, lecz odwróciła się i zniknęła w mgnieniu oka.
- Ja ją chyba widziałam – odezwałam się, kiedy już otrząsnęłam się z oszołomienia. - Ukazała mi się we śnie.
- Tak, to była ona, wybrała cię. Wiedziałam od samego początku.
- Jak to? Nic nie rozumiem! Mów jaśniej.
- Nie mogę, Bello, i tak już za dużo ci wyjawiłam. Sama się dowiesz w swoim czasie.
Historia babci wywarła na mnie wielkie wrażenie, poczułam tęsknotę za domem, ale jeszcze bardziej byłam zaintrygowana opowieścią o tajemniczej kobiecie i moim związku z nią.
Nie interesują mnie jej plany i po co jestem jej potrzebna. Teraz, gdy odzyskałam siły, marzę tylko o tym, aby wrócić do Forks. Brakuje mi ojca, tęsknię za Edwardem. Na pewno odchodzi od zmysłów. W tej chwili postanowiłam, że jutro o świcie wymknę się i, choćby nie wiem, ile miała szukać, znajdę drogę do domu.
____
Angels, zostawiłam zdanie, które Ci wadziło. Nie miałam na nie innego pomysłu. Wydaje mi się, że nie jest złe, ale jakby co biorę to na siebie i własną odpowiedzialność. :)
W kolejnej części Bella zda sobie sprawę, kim się stała ^^ |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 21:09, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 12:54, 10 Lip 2009 |
|
Intrygujący ten rozdział - środek lasu, chatka babuleńki, dziwna opowieść jej życia i znowu ta postać w poświacie - hmmm - dumam i dumam i nic do głowy mi nie przychodzi... A jeszcze twój spojler tak mnie nakręca że odrazu chcę czytać kolejny rozdział! Bo nie wiem kim stała się Bella, napisane było że ugryzienie jest cieplejsze? Ma wyostrzone zmysły? Hmmm czekam na 4 rozdział w którym mam nadzieję na wyjaśnienie tajmenic |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Pią 17:08, 10 Lip 2009 |
|
Zastanawiam się teraz czy James jest Jamesem ze zmierzchu ^^
Podoba mi się Twoje opowiadanie, ten rozdział jest trochę spokojniejszy, ale przynajmniej wiemy już kim jest Veronica. W zasadzie to w mojej głowie zrodziło się dużo pytań ale, mam nadzieję, że w następnej części dostanę na większość odpowiedzi. W zasadzie to jedna rzecz mi nie gra. Skoro na końcu wspomniałaś o Edwardzie, to czemu on jeszcze nie znalazł Belli? Rozumiem, że taki jest Twój zamysł, ale znając jego nadopiekuńczość mam nadzieję, że przedstawisz nam jakieś ładne rozwiązanie jego bezczynności :)
Teraz z większą niecierpliwością czekam na ciąg dalszy |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pią 23:30, 10 Lip 2009 |
|
Kiedy pisałaś mi o tym rozdziale spodziewałam się czegoś naprawdę nudnego i zapychającego - tak, żeby było i akcja nie szła za szybko. I zaskoczyłaś mnie w pierwszej chwili długością tej części, a kiedy ją przeczytałam, zupełnie nie rozumiałam w czym widziałaś tę nudę i niedopracowanie. Ja ubolewam nad moim poziomem przecinkowania - zapewne coś mi umknęło, ale wiesz, że przynajmniej pilnowałam stylu i innych drobiazgów, które złożyły się na efekt trzeciego rozdziału.
Opowieść Viktorii była potrzebna - wiele wniosła do emocji, jakie może i powinna budzić Lykaina. Nie będę ci mydlić oczu, że ten ff powala, bo nie powala i słusznie - nie ta kategoria, ale to dobra lektura na naprawdę wysokim poziomie i cieszę się, że przykładam do niej rękę. A wracając do meritum, smutno było czytać o tym, że miłość rodzicielska przegrała z ambicją i uprzedzeniami. Z drugiej strony nie jest to niespotykane, nawet w naszych czasach wciąż istnieje coś takiego jak mezalians.
No i cóż? Pozostaje czekać na kolejną część i wnioski Belli, jej emocje i przemyślenia. Powodzenia! Weny, czasu i chęci! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Asha
Wilkołak
Dołączył: 20 Cze 2009
Posty: 124 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A gdzie Seth? ^^
|
Wysłany:
Wto 20:03, 14 Lip 2009 |
|
ahhh... cóż ja mogę wnieść moim komentarzem?
chyba tylko to, że masz kolejną czytelniczkę (czyt. mnie )
bo już wiesz, że opowiadanie jest świetne :D
tak więc pozostaje mi tylko Cię pochwalić i życzyć weny :P |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Śro 14:08, 15 Lip 2009 |
|
Ten ff jest świetny, dziwne, że dopiero teraz na niego trafiłam.
Czyta się lekko i przyjemnie, brakuje błędów co jest dodatkowym atutem.
Podoba mi się postać Belli, nie wiem dlaczego ale teraz jest lepsza niż ta 'Zmierzchowa' :P
Veronika - kochana staruszka zaopiekowała się Bellą, jej postać i historia mnie intryguje.
Zastanawiam się James jest Jamesem ze 'Zmiezrchu', ale nie wiem dokładnie i mam nadzieje, że postarasz się nam na to odpowiedzieć w następnym rozdziale.
Poza tym zastanaiwam sie co z Edwardem i dlaczego się nie pojawia rycersko uratować Belli :D
Będę wiernie śledziła ten ff. Pozdrawiam,
MonsterCookie. |
|
|
|
|
Masquerade
Dobry wampir
Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 128 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń
|
Wysłany:
Śro 17:18, 15 Lip 2009 |
|
Jako, że dawno mnie nie było, a bo nie miałam kompa, a to musiałam załatwić kilka spraw organizacyjnych w sprawie założenia, jak widzisz, nowego profilu, takoż teraz przybywam i już z nową weną i entuzjazmem wytykam błędy i niejasności :P
Cytat: |
- O, już się wstałaś. |
Może skusiłaś się na stylizację języka, ale to się i tak jakoś nie bardzo mi pasuje
Cytat: |
No tak, samotna kobieta, w środku wielkiego lasu musi kochać kozę bardziej niż nie jeden człowiek człowieka. |
Po 'lasu', a przed 'musi' chyba powinien stać jakiś znak interpunkcyjny, hm? Przynajmniej wg mnie :)
Cytat: |
Dolałam zawartość wiadro do jeszcze ciepłej wody |
'a', wiadra
Cytat: |
Usłyszałam poruszenie, coś działo się za domem |
Określenie 'poruszenie' rozumiem raczej jako stan emocjonany, więc może 'Usłyszałam ruch', albo 'że coś się poruszyło'?
Cytat: |
okolony paliczkami obszar |
Czy tylko mnie skojarzyło się z anatomią?
Cytat: |
- Można tak powiedzieć, ale zacznę od początku. - odparowała, niczym niezrażona.- |
A pódziesz mi z tą kropką! :P
Cytat: |
Dostałam miniaturowe drewniane trzewiki z Holandii |
Chodaki, pani. chodaki :P trzewiki, to raczej skórzane obuwie
Cytat: |
Wszystko zmieniło się po powrocie Henry'ego |
Hola, hola! Chwila, moment! Czy on wyżej nie miał przypadkiem na imię Harry?
Cytat: |
że syn przepadł jak kamfora |
Kamfora paruje, nie przepada :P
Cytat: |
więc wybaczyli mu szybką nieobecność |
Szybką nieobecność? Jakoś mi to nie pasuje. Może raczej nagłe zniknięcie?
Cytat: |
Drugą przyczyną, która zmieniła wszystko był mój błogosławiony stan |
Interpunkcyjnych wpadek było kilka, a że nie chcę być gołosłowna, zacytuję jedną z nich Przecinek przed 'był'.
Cytat: |
Wierzyłem ci i pokładałem duże nadzieję w tobie |
OK, ja wiem, że jeżyk polski jest piękny i że pisanie z ogonkami to w dzisiejszych czasach rzadkość, ale bez przesady :P |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Masquerade dnia Śro 17:19, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 19:19, 15 Lip 2009 |
|
Jak miło, że przyszłaś wytknąć tylko błędy.
Na razie pozwól, że ich nie rozważe, ponieważ tekst przeszedł jeszcze jedną betę, ale nie zdążyłam dotąd wkleić poprawionej części. Jeśli wtedy coś znajdziesz to napisz jeszcze raz.
Za chwilę powinna być aktualna wersja, ale w poście odpowiednio to zaznaczę. Na razie tyle mam do powiedzenia. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 19:22, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Masquerade
Dobry wampir
Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 128 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń
|
Wysłany:
Śro 19:24, 15 Lip 2009 |
|
Hola, hola, basta! Obiecałam, że kiedyś się przyłożę i wytknę, więc to zrobiłam, a tutaj wyczuwam pretensję. Wcześniej opowiadanie chwaliłam, a teraz wytknęłam błedy, które rzucały mi się w oczy. A jak mi się rzuca w oczy, to wypisuję. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 20:51, 15 Lip 2009 |
|
Masquerade_is_back. napisał: |
Hola, hola, basta! Obiecałam, że kiedyś się przyłożę i wytknę, więc to zrobiłam, a tutaj wyczuwam pretensję. Wcześniej opowiadanie chwaliłam, a teraz wytknęłam błedy, które rzucały mi się w oczy. A jak mi się rzuca w oczy, to wypisuję. |
Nie ma pretensji, ale uważam, że to nie jest konstruktywny komentarz. Gdybym zależało mi tylko i wyłącznie na korekcie, to oddałabym tekst tylko i wyłącznie do sprawdzenia i schowała do szafy.
Zależy mi na Waszej opinii. Przecież nie chodzi o to, żeby pisać ciągle same pozytywy.
Cieszę się, jak piszecie, co Wam się podoba, a co nie.
Odnosząc się do Twoich poprawek:
Dwie z nich: "się" i "wiadro" już wyjaśniłam w edycji rozdziału.
Nadzieję zamiast nadzieje to ewidentna literówka i nie rozumiem tylko tego złośliwego przytyku, co do nadgorliwości stawiania znaków diakrytycznych.
Poruszenie to nie tylko stan emocjonalny, jak widać. Paliczki to nie tylko kości. Harry to zdrobnienie od Henry'ego. Odsyłam do wikipedii i mojego uzasadnienia użycia przykładem [link widoczny dla zalogowanych]
Przepadł tak szybko, jak kamfora wyparowuję. Myślę, że to dość oczywiste. edit: kajam się beta thin, mówi, że to to porównanie to związek nierozerwalny: wyparował jak kamfora. Przepraszam
Trzewki holenderskie? Masz zupełną rację, pewnie że chodaki.
wybaczyli szybką nieobecność= wybaczyli szybko nieobecność - tak, racja, racja
No na tyle w kwestii uwag, dziękuję za pomoc w znalezieniu uchybień.:)
Nie myśl, że mam pretensje, czy że nie jestem wdzięczna. Mnie tylko zdenerwował Twój ton wypowiedzi, jakbyś wszystkie umysły pozjadała. Troszkę pokory. Nikt nie jest idealny.
MonsterCookie i niobe,
Pytałyście, czy James to ten James.
Od razu wyjaśniam, jakoże postać ta nie pojawi się więcej. Nie, to tylko zbieżność imion, choć nie ukrywam, że zamierzona. :)
James, syn Viktorii, tak jak powiedziała kobieta w poświacie, był ofiarą dla lasu.
Cieszę się, że zyskuję nowe czytelniczki, mam nadzieję, że Was nie zawiodę kolejnymi częściami. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 21:05, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Masquerade
Dobry wampir
Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 128 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń
|
Wysłany:
Śro 21:50, 15 Lip 2009 |
|
Ja pozjadałam rozumy? :D Wytknęłam to, co było źle według mnie i wszystko. Podejrzewam, że po konfrontacji z moją polonistką prawdopodobnie byś płakała, skoro ja robię przytyki, złośliwe uwagi, czy mój ton jest niewłaściwy. Staram się być obiektywna i sprawiedliwa w stosunku do wszystkich tekstów. Poza tym, staram się wypisywać błędy i komentować je z humorem, to nie był sarkazm. Oczywiście, mogę być surowa, no problem.
Kolejna rzecz. Wikipedia, to nie jest wierzytelne źródło, gdyż może je edytować każdy. Podkreslam KAŻDY. Tego nie pisze PWN, więc jeśli ktoś powołuje się na wikipedię, to dla mnie tak, jakby powoływał się na Pudelka, albo bloga jakiejś hotki. Sprawdziłam tę notkę o księciu i pozwól, że posłużę się cytatem:
'Henryk Karol Albert Dawid Mountbatten-Windsor - książę z Walii (ang. Henry Charles Albert David Mountbatten-Windsor), potocznie nazywany księciem Harrym '
Zgadnij dlaczego wytłuściłam słowo 'potocznie'. Otóż 'potocznie', to nie to samo, co 'zdrobniale'. I nie, to nie jest zdrobnienie. To dwa różne imiona. Mam w klasie koleżankę Paulinę, ale wszyscy mówimy na nią Paula. Czy to oznacza, że to zdrobnienie? Nie! Mówimy tak, bo tak krócej, ale to są dwa rózne imiona.
Oczywiście, że nikt nie jest idealny, ale Ty także miej trochę pokory i przyjmij 'na klatę' to, że ktoś chce powiedziec co było nie tak, zamiast się obrażać.
Buźka,
M. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Śro 22:03, 15 Lip 2009 |
|
Masquerade (czy jesteś tą samą Masquerade czy to zbieżność nicków?), pozwól, że coś ci pokażę:
[link widoczny dla zalogowanych](given_name)
I nim zaczniesz mówić, że wikipedia to nie jest wiarygodne źródło - faktem jest, że kolejni królowie o imieniu Henry (w tym Henryk z numerem ósmym) byli nazywani pieszczotliwie "Harry". A jeśli to ci mało - znam pewnego Henry'ego, na którego mówią wszyscy Harry, ponieważ to JEST zdrobnienie.
Jest to też zdrobnienie od Harolda a także funkcjonuje jako osobne imię.
Na tym można chyba zakończyć dyskusję o tym, czy Harry może być używane jako zdrobnienie od Henry.
PS I jeszcze jedno - już nie kłócąc się o to, czy to prawidłowe, czy nie - ludzie używają tego jako zdrobnienia. Tak samo jak Paulina - Paula. Bo jest krócej. Więc bez względu na prawidłowości i nieprawidłowości - chyba większość Paulin jest zdrabniania do Paul, w życiu tak bywa, można to też zastosować w tekście pisanym. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Śro 22:08, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 22:07, 15 Lip 2009 |
|
Po pierwsze: Twoja polonistka nie byłaby mnie w stanie doprowadzić do łez, nie płaczę nad rozlanym mlekiem.
Po drugie: Powołuję się na wiki w tym szczególnym przypadku. Chyba mi nie powiesz, że na księcia Henry'ego nie mówią Harry? Mówią! I zgadnij co? W moim opowiadaniu jest ten sam przypadek.
Czy ja nie mam pokory do siebie?
Chyba nie zauważyłaś, ale rozważyłam wszystkie przykłady, jakie podałaś. Przyznałam się do błędów. Mało tego, przeprosiłam, iż pierwotnie obstawałam przy swoim.
Ja mówię o pokorze i szacunku wobec innych, a Ty jej nie masz. Sorry, ale ja mam inne poczucie humoru. Mnie nie bawiły Twoje komentarze do błędów. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Masquerade
Dobry wampir
Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 128 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń
|
Wysłany:
Śro 22:20, 15 Lip 2009 |
|
thingrodiel napisał: |
Masquerade (czy jesteś tą samą Masquerade czy to zbieżność nicków?), pozwól, że coś ci pokażę:
[link widoczny dla zalogowanych](given_name)
I nim zaczniesz mówić, że wikipedia to nie jest wiarygodne źródło - faktem jest, że kolejni królowie o imieniu Henry (w tym Henryk z numerem ósmym) byli nazywani pieszczotliwie "Harry". A jeśli to ci mało - znam pewnego Henry'ego, na którego mówią wszyscy Harry, ponieważ to JEST zdrobnienie.
Jest to też zdrobnienie od Harolda a także funkcjonuje jako osobne imię.
Na tym można chyba zakończyć dyskusję o tym, czy Harry może być używane jako zdrobnienie od Henry.
PS I jeszcze jedno - już nie kłócąc się o to, czy to prawidłowe, czy nie - ludzie używają tego jako zdrobnienia. Tak samo jak Paulina - Paula. Bo jest krócej. Więc bez względu na prawidłowości i nieprawidłowości - chyba większość Paulin jest zdrabniania do Paul, w życiu tak bywa, można to też zastosować w tekście pisanym. |
Tak, thin, jestem tą samą Masquerade. Mea culpa, nie pasowało mi takie zdrobnienie i widocznie za mało przetrzepałam internet, bo nie uważam się za osobę gołosłowną. Więc przyznaję rację, co jednak nie zmienia mojego zdania jeśli chodzi o wikipedię.
Pernix, jakoś nigdy wcześniej forma, w której wyrażałam swoją opinię Ci nie przeszkadzała. Czasem było nawet gorzej, poprztykałyśmy się wtedy, ale było ok, i nawzajem wytykałyśmy sobie błędy w takich właśnie formach. Miło, że rozważyłaś wytknięte przeze mnie nieprawidłowości. Zrobiłaś to w drugim poście odnoszacym się do mojego komentarza, w pierwszym:
'Jak miło, że przyszłaś wytknąć tylko błędy.'
Czy mam to uznać za wdzięczność czy za dąsy? Akurat tak się składa, że taka do końca głupia nie jestem.
I tak, tym razem przyszłam wytknąć tylko i wyłącznie błędy, bo ileż, do jasnej, można się rozpływać nad tekstem?! Pisałam, że mi się podoba, ale na razie nie ma takiej akcji i nie został poruszony taki wątek, żebym mogła powiedziec coś nowego w tym temacie.
Więc, proszę Cię, nie mów mi, żeś tak wszystko z ową pokorą przyjęła i że ja nie mam szacunku, bo w tym momencie przeginasz, powiedziałabym, że nawet więcej niż trochę. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Masquerade dnia Śro 22:22, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 23:02, 19 Sie 2009 |
|
Moje drogie,
Wybaczcie, że zaniedbałam Lykainę. Natchnienie, które wcześniej wypełniało mą dumną pierś uleciało niczym kamfora. Poświęciłam się w pełni tłumaczeniu i korekcie, gdy utknęłam na pierwszej stronie OpenOffice'a.
Na szczęście powstał rozdział czwarty.
Zapraszam do lektury.
Za betę dziękuję bardzo: AngelsDream i thingrodiel
Bez Was czuję się, jakbym była bez pióra, a raczej klawiatury.
To strażniczki mojej głupoty, która obezwładnia mózg zajmujący miejsce w czaszce Pernix. Nie ma to jak lenistwo i nawiązanie do ostatniego odcinka TB.
Koniec przemowy.
4. Niespodziewane spotkanie
Nie mogłam zasnąć, wciąż myślałam o swoich bliskich. Chciałam do nich wrócić, ale przecież nadal nie wiedziałam, gdzie jestem. Doszłam do wniosku, że zniknięcie nad ranem, znienacka to pochopna decyzja. Muszę podejść Veronikę, żeby choć trochę rozeznać się w terenie. Przez moją głowę przetaczało się wiele myśli. Nie wiem, kiedy zasnęłam, pewnie gdzieś między wyobrażaniem sobie Edwarda i jego bursztynowych oczu, a zamartwianiem się o ojca i jego stan emocjonalny. Mimo wszystko miał powody, by się o mnie niepokoić. Spałam twardym snem. Rano czułam się rześka i silna. Przy śniadaniu zagadywałam staruszkę o lokalizację polany. Najpierw chciałam dowiedzieć się, skąd przychodzi Anthony z dostawami potrzebnych produktów. Takie niewinne pytanie nie budzi podejrzeń. Babcia powiedziała, że miejscowość, do której jeździł jej mąż, to Eldon. Tam mieszkał Anthony ze swoją narzeczoną i nieślubnym dzieckiem. Veronika nie pochwalała tego, że chłopak żyje z kobietą pod jednym dachem bez ślubu, a dodatkowo ma z nią potomka. Sama czuła wstyd, gdy nosiła pod sercem Jamesa, dlatego wzięli z Henry'm szybki ślub. Tego samego oczekiwała po Anthonym. Ja natomiast w pełni go rozumiałam, żaden papierek nie może zmienić czyichś uczuć, a z pewnością było tak w moim przypadku. Inwigilacja na nic się nie zdała, ponieważ za żadne skarby nie mogłam umiejscowić Eldon na mapie. Wiedziałam tylko, że nadal jesteśmy w tym samym stanie, gdyż Veronika wspominała o gubernatorze Wright'cie. Został wybrany dwa lata temu. Pamiętam, bo po raz pierwszy mogłam pójść głosować. Charlie zmusił mnie, żebym wypełniła swój obywatelski obowiązek. Nie interesowałam się polityką, ale Edward również brał poważnie sprawy ojczyzny i razem udaliśmy się na głosowanie. Zapunktował tym u Charliego, który stracił zaufanie do mojego chłopaka, odkąd ten bezpardonowo zerwał ze mną i zostawił samą na kilka miesięcy. Eldon, niech pomyślę... Eldon, Eldon... Nie, to nie ma najmniejszego sensu. Muszę koniecznie spotkać się z tym Anthony'm, gdy przyniesie babci kolejną partię zapasów.
Po południu Veronika położyła się spać. Kiedy upewniłam się, że zasnęła, postanowiłam wybrać się na dłuższy spacer. Zostawiłam karteczkę z informacją o moich planach i cicho wymknęłam się z chatki. Dzień był upalny. Założyłam moje uprane już jeansy, które musiały zostać skrócone, z uwagi na koszmarne dziury i plamy po trawie. Idealnie dopasowana para wranglerów zmieniła się w poszarpane szorty à la lata dziewięćdziesiąte. Miałam na sobie biały podkoszulek. Zdecydowanie lepiej czułam się w swoich ciuchach. Zakładałam, że nie wrócę prędko, dlatego wzięłam ze sobą drugie śniadanie. Od kiedy odzyskałam siły, zauważyłam, że mój apetyt wzrósł. Szczególnie rozsmakowałam się w mięsie, które kiedyś mogło dla mnie nie istnieć. Obrałam kierunek na południowy zachód. Czułam się świetnie, pełna energii, którą musiałam gdzieś wyładować. Wbiegłam w głąb lasu i szybkim truchtem przeczesywałam go tak, jakbym chciała szukać wspomnień, miejsc, gdzie już byłam. Woń żywicy, szyszek, zapach listowia torpedowały moje nozdrza. Nagle usłyszałam szelest i niezdarny tupot. Poczułam strach, dławiący jakiś umysł. Instynkt podpowiadał zwierzęciu znieruchomieć. Zagrożenie znajdowało się zbyt blisko, żeby mógł uciec. Starałam się wyłączyć, nie zwracać uwagi na inne bodźce - skupić tylko na przestraszonej duszyczce - jakbym była na polowaniu. Wciągnęłam duży haust powietrza, nadstawiłam ucho. Usłyszałam przyspieszone bicie serca, zauważyłam też lekkie drgania liści z oddali trzydziestu metrów. Miałam wrażenie, że coś mną steruje. Najpierw wolno i spokojnie kroczyłam w stronę krzaka, by na ostatnich metrach gwałtownie przyspieszyć. Zwierzę nie miałoby szans, rozchyliłam gałęzie i moim oczom ukazał się mały łoszak. Miał przerażone oczy, czyżby obawiały się śmierci? Pierwszy raz jakieś zwierzę czuło przede mną obawę. Delikatnie dotknęłam łba małego łosia, choć wiedziałam, że to nie pies, którego łatwo uspokoić głaskami.
- Znajdę twoją mamusię, nie martw się, skarbie – pocieszałam zwierzę. Tempo bicia serca unormowało się. Niezdarny szkrab oddychał teraz miarowo. Ufał mi, byłam tego pewna. Pogłaskałam jego grzbiet i dodałam: - Siedź tu spokojnie, zaraz do ciebie wrócę.
Instynktownie zaczęłam obwąchiwać drzewa i ściółkę. Mieszanina różnych zapachów naparła na mój wrażliwy nos. Dosięgła mnie woń podobna do łosiowej, ale mocniejsza. W pobliżu wyczuwałam też krew. Pobiegłam szybko, prowadzona popędem, w stronę, z której wionęła specyficzna mieszanka. Ślina nachodziła mi do ust, oblizałam się, jakbym czekała na smakowity posiłek.
Pohamowałam chęć zagłębienia zębów w surowym mięsie. Co się ze mną dzieje? W zasięgu mojego wzroku znalazła się ofiara jakiegoś drapieżnika. Ponad trzystukilogramowa, dobrze odżywiona łosza o lśniącej, zdrowej sierści, została powalona prawie bez walki. Nie było żadnych śladów ataku, żadnych szram. Strużka krwi spływała z pyska zwierzęcia. Miałam dziwne wrażenie, że zwierzę zostało jej pozbawione. Nie pachniało „pełnokrwiście”. Wyjęłam scyzoryk z kieszeni spodni i delikatnie rozcięłam skórę klępy w pachwinie. Musiałam czekać długą chwilę, nim w miejsce rany napłynęła czerwona ciecz. Dokładnie obadałam ciało, centymetr po centymetrze. Na szyi dojrzałam dwie głębokie, bardzo regularne dziurki. Ślady po kłach. Zaczerpnęłam powietrze. Słodko, do bólu słodko. Woń drażniła moje gardło. Czy to możliwe? Wampiry? Cullenowie czy Denali? Byłam zbyt przejęta śmiercią matki, by wyczuć i zidentyfikować charakterystyczny zapach. Pozostawiłam padlinę, zapominając o drżącym ze strachu maluchu. Kierowałam się, świeżo pozostawioną w powietrzu smużką duszącego zapachu. Coś mignęło mi między drzewami, krzyknęłam: „Stój!” Ale ta istota tylko przyspieszyła. Desperacko chciałam dorwać intruza, adrenalina podskoczyła mi do niewyobrażalnego poziomu. Zacisnęłam dłonie w pięści tak, że twarde paznokcie wbijały się w skórę. Biegłam z takim zaangażowaniem, że metr po metrze zbliżałam się do mordercy karmiącej samicy. Cudem udawało mi się omijać wszelkie przeszkody. Ryknęłam ze złości. Drapieżnik musiał czuć mój oddech na swoich plecach, bo powoli zwalniał, decydując się na konfrontację. W tym momencie powinnam zacząć się bać, ale zamiast strachu, ogarniała mnie żądza zemsty. Chciałam pomścić łoszę w imieniu jej małego potomka. Dwunogi potwór odwrócił się w moim kierunku. Szedł powoli posuwistym krokiem. Sylwetka mordercy była coraz bardziej znajoma. Dławiąca mnie złość ustępowała na rzecz ciekawości, niemniej jednak musiałam wyglądać inaczej, ponieważ wyraz twarzy mężczyzny wskazywał na zaskoczenie.
- Bella? Bella, to ty?
- Tak. Witaj, Jasper. Martwa łosza to twoja sprawka? - powiedziałam gniewnie.
- Mała przekąska po drodze do domu.
- Jak mogłeś? Powinnam teraz cię zabić, tu nie wolno polować ludziom, a tym bardziej wampirom! - Głos dobiegał jakby z mojej podświadomości.
- Bella, nie wiem, co ci się stało, dlaczego tu jesteś, ale wyglądasz jak nie ty. Ledwo cię poznałem. Masz opaloną skórę, mięśnie, których nie było, a twoje oczy... Boże, one są...
- Jakie? Powiedz!
- Żółte, przerażająco żółte! - Podbiegł do mnie i chwycił mocno za przedramiona. Nabrał powietrza i zatrzymał oddech.
- Pachniesz inaczej. Jak las. - Skupił wzrok na mojej ręce. Spojrzał na blizny, a potem delikatnie dotknął je opuszkami palców.
- Co to? - zapytał zaniepokojony.
- Nie mam pojęcia. Babcia, która mnie znalazła w lesie i pomogła stanąć na nogi, powiedziała, że zostałam do czegoś wybrana. Nie mogę opuszczać lasu, nikt mnie nie zrozumie tam, w normalnym życiu.
- Co ty pleciesz, kobieto? Edward odchodzi od zmysłów. Nie mówiąc o twoim ojcu. Bardzo posiwiał w ostatnim czasie. Charlie z Edwardem zwarli szyki. Niemal wszyscy z miasteczka cię poszukują. Mój brat dodatkowo jeździ po całym stanie i przeczesuje myśli przechodniów. Z tej niemocy prawie oszalał. Do nikogo się nie odzywa. Nikt nie może wymawiać twojego imienia. Charlie nie chce się do tego przyznać, ale myśli, że nie żyjesz. Stracił nadzieję, że cię odnajdzie. To jeszcze bardziej doprowadza Edwarda do szału. Musimy ciągle go pilnować. Boimy się, że znów będzie chciał sprzeciwić się naszym prawom. On nie chce już żyć.
Słowa Jaspera raniły niczym sztylety, wbijane prosto w serce. Wiedziałam, że wszyscy muszą się o mnie martwić, ale nie mogłam wrócić, ba, nie znałam drogi do domu.
- Jasper, słuchaj – rozpoczęłam spokojnie – chciałam wrócić, ale nie wiedziałam jak. Poza tym zmieniłam się, nie wiem, kim jestem... czym jestem. - Łzy napływały mi do oczu i zaczęły spływać po policzku. - I wiesz, co jest najgorsze? - Patrzył na mnie oniemiały. - Czuję, że teraz jesteś moim wrogiem, że powinnam cię zabić. Nie wiem, jak miałabym tego dokonać, ale czuję siłę, która by mi w tym pomogła.
Milczał dość długo, wpatrując się we mnie uważnie, aż wreszcie przemówił:
- Musisz wracać ze mną! Dowiemy się, co tak na ciebie działa. Na wszystko jest lekarstwo.
- Nie mogę! Ona mi nie pozwoli odejść! - prawie krzyczałam z rozpaczy.
- Nie jesteś niczyją własnością, zabieram cię do domu.
- Jasper, ty nic nie rozumiesz. Jeszcze przed chwilą pobiegłabym z tobą jak na skrzydłach, ale teraz wiem, do czego zostałam stworzona. Gdyby nie ona i tak by mnie nie było. Nie przeżyłabym w lesie sama. Nie odnalazłabym drogi do domu. Stałabym się ofiarą jakiegoś dzikiego drapieżnika – powiedziałam. - Moje miejsce jest tutaj – dodałam bez przekonania.
- Bella, Edward mnie zabije, jeśli się dowie, że cię znalazłem i nie przyprowadziłem ze sobą.
- Dlatego nic mu o mnie nie powiesz. Daj mi dwa dni. Obiecuję ci, że... was odwiedzę. Wyjaśnię wszystko na tyle, na ile będę potrafiła.
- No dobrze. Zgadzam się, bo ci ufam. Poza tym jestem ci winien przysługę.
- Przestań się obwiniać, nic mi nie jesteś winien, ale dziękuję ci – powiedziałam zasmucona, wiedząc, że nie mogę z nim pójść, choć tak rozpaczliwie tego pragnęłam. - Jasper, mam do ciebie dwie prośby.
- Zrobię wszystko! - zadeklarował w ciemno.
- Po pierwsze obiecaj mi, że będziesz rozważniej wybierał swój posiłek. Żadnych karmiących matek, las musi się odradzać! Poza tym, pod żadnym pozorem nie poluj na terenie rezerwatu, bo ryzykujesz życiem. To samo tyczy się całej rodziny. Najlepiej będzie, jeśli w ogóle nie będziecie się pojawiać w tych rejonach. Po drugie, proszę, zostaw po drodze jakiś trop. Może kawałki koszuli? Obawiam się, że twój zapach może wywietrzeć, a ja nie znam drogi... do domu.
- W porządku. Daję ci dwa dni. Później mówię o wszystkim Edwardowi. I tak będzie mi trudno ukryć to przed nim. Czeka mnie istna męka.
Popatrzył na mnie jeszcze chwilę. Z jego oczu można było wyczytać zmartwienie. Odwrócił się i pognał przed siebie.
Spotkanie Jaspera wywołało tyle wspomnień o moim poprzednim życiu i przydało mi trosk o ojca i Edwarda. Nie chciałam nikogo ranić. Z trudem podążyłam z powrotem. Nie zapomniałam o małym łosiu. Wróciłam po niego, wzięłam na ręce drżące, przerażone zwierzę o zasmuconych oczach i przytuliłam do mojego ciepłego ciała. Szybkim krokiem przemierzałam gęstwinę. Wybrałam dokładnie tę samą trasę, czując swój zapach na jej rozciągłości. Najwidoczniej zmysł węchu wyostrzył mi się bardziej, niż przypuszczałam.
Veronika czekała przed chatą, siedząc na ławce, z ręką opartą na wysłużonej lasce. Na mój widok powstała i niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Kiedy zbliżyłam się już odpowiednio blisko, krzyknęła:
- Bello! Gdzie ty się podziewałaś? Odchodziłam od zmysłów!
- Napisałam kartkę, byłam w lesie - odpowiedziałam ze spokojem. - Zobacz, co znalazłam. Ten maluch stracił matkę, myślę, że będziesz... będziemy musiały go odkarmić. Sam sobie nie poradzi.
- Oj, biedaczku mój słodki, babcia zaraz da ci mleczka – odezwała się do zwierzaka, zupełnie zapominając o prawieniu mi wyrzutów. Uśmiechnęłam się pod nosem. Staruszka potrzebuje kogoś, kim może się opiekować.
-Veroniko, mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, pójdę teraz do mojego pokoju. Jestem bardzo zmęczona – skłamałam, by jak najszybciej znaleźć się sama. W rzeczywistości moja głowa była pełna myśli, które na pewno nie pozwolą mi spokojnie zasnąć. Kim jestem? Co powiem Edwardowi? Dlaczego dałam sobie tylko dwa dni? Kołaczące się we mnie pytania zmogły mnie prędzej, niż myślałam.
Biała wilczyca przemierzała las, patrolując jego granice. Wyczerpane, matowe oczy wyczekiwały spoczynku. Nic nie dawało jej ukojenia. Samotność przytłaczała. Długowieczność przygnębiała. Przystanęła przy sadzawce i spojrzała w taflę wody. Długie, białe pukle włosów falowały na wietrze. Na twarzy zagościł smutny uśmiech. Mimo wszystko jest nadzieja.
______________
Banner i avatar wykonała madam butterfly. Dziękuję motylku! :*
Będę wdzięczna za nakarmienie głodnego i wiecznie nienasyconego, kapryśnego wena. :)
P.S. W następnej części spotkanie B&E, obiecuję że nie będzie słodko!
edit:
Wszytkie rozdziały znajdziecie też na chomiku. Polecam tłumaczenie z nową okładką made by me Nic specjalnego, ale jak się jest beztalenciem graficzno-plastycznym, to się człowiek cieszy z niczego. A więc, na chomika!
[link widoczny dla zalogowanych] |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Czw 20:55, 27 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Śro 23:24, 19 Sie 2009 |
|
Podoba mi się spoiler, tak jak i cały rozdział o czym już wspominałam
Przyznam szczerze, że Twoje ff zaskakuje mnie coraz bardziej z każdą kolejną częścią. Jeśli na początku miałam jakieś podejrzenia to w ogóle one się nie sprawdziły. Bella została, jak mi się wydaję, czymś na kształt strażniczki lasu. Cóż tego zdecydowanie jeszcze nie było i za to należy Ci się ogromny plus. Poza tym podobało mi się spotkanie z Jasperem, bardzo ładnie ukazałaś uczucia Belli. Choć nie jestem chyba do końca przekonana co do tego czy tak łatwo by się zgodził, aby ukrywać prawdę przed Edwardem. Jasne, że odczuwa pewnego rodzaju poczucie winy związane z Bellą i tym co spowodował, ale Cullenowie jakoś nie specjalnie ukrywali przed sobą cokolwiek. I w dodatku takiego ważnego. Poza tym kontrolowanie się przez dwa dni :D? O ile mnie pamięć nie myli to Alice miała problemy z kilkoma godzinami. Poza tym on jest jego bratem i lojalność jaką prezentował w stosunku do rodziny była na pewno większa niż do jego dziewczyny, ale cóż Twoje ff i możesz wpływać na charaktery postaci, więc się już nie czepiam.
Poza tym mam jakieś dziwne przeczucia dotyczące dalszego toku akcji. Jestem zwolenniczką niekonwencjonalnych rozwiązań, ale lubię gdy wszystko się wreszcie dobrze kończy i Edward jest z Bellą. Cóż tego się chyba nie da wyleczyć :D Ale zobaczymy co wymyślisz dalej.
Mówiłam już, że podoba mi się Twój styl i nadal to utrzymuję. Na koniec mogę tylko sobie życzyć, żebyś częściej wklejała rozdziały.
Zatem życzę weny i czasu na pisanie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 12:24, 20 Sie 2009 |
|
Skoro ktoś się wypowiedział, to i beta może się wychylić.
Przede wszystkim chciałabym zacząć od tego, że z Julią ciekawie się pracuje. O wiele rzeczy pyta, inne wyjaśnia. To powoduje, że betowanie jest żywe i płynne. Pomijam, że często moje uwagi są akceptowane dopiero po długiej walce [] i wbrew pozorom jest to dobre, bo autor powinien bronić swojego pomysłu.
Ten rozdział był ciekawy, plastyczny, ruchomy. Ciągle coś się działo. Duża dynamika po poprzednim, statycznym fragmencie jest jak najbardziej wskazana. No i wyraźnie widać to, na co mało osób zwraca uwagę - zabijanie zwierząt wcale nie jest lepsze. To wciąż zabijanie i wciąż śmierć. Często śmierć samicy, opiekującej się młodym lub przewodnika stada, etc. To istotne, żeby uświadamiać ludziom, że wampir, nawet jeśli świeci się w słońcu, nadal pozostaje drapieżnikiem. Zobaczymy, co jeszcze zmieni się w naszej Belli - w końcu wybrał ją sam las. Czy tak wrażliwa osoba podoła roli?
Prezent: [link widoczny dla zalogowanych] |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Czw 13:42, 20 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 15:29, 20 Sie 2009 |
|
Ten rozdział mnie rzeczywiście zaintrygował. Zaintrygował, bo wkońcu coś się wyjaśnia odnośnie przemiany Belli, twój ff nabiera tempa, akcji. Rzeczywiście zaczyna się coś dziać. Bardzo ładnie opisałaś spacer Belli po lesie, odkrywanie przez nią jej nowych możliwości zmysłów. Intryguje mnie jeszcze jedne szczegół, Bella stwierdziła że jest teraz wrogiem Jaspera. Skoro jest teraz wrogiem Jaspera to także Edwarda, jak jej się to uda pogodzić?! Miłość i przeznaczenie...
Życząc dużego wena, czekam na kolejny rozdział. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|