|
Autor |
Wiadomość |
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 12:04, 03 Lip 2009 |
|
Jak tylko zobaczyłam że jest kolejny odcinek odrazu tu zajrzałam. I jak zwykle się nie zawiodłam. Rozdział utrzymany jak zwykle na wysokim poziomie, tajemniczy i mroczny. Za to lubie twój ff i twoje wampiry, które są takie bezwzględne i brutalne - oprócz Edwarda Twoja alice jest świetna, taka mała, opętana ale i zdeterminowana wapmirzyca - żyjąca we włąsnym świecie. Fascynuje mnie. Czekam z utęsknieniem na kolejne rozdziały ciesząc się a zarazem smucąc że zostało jeszcze tylko ich 5 ... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 13:16, 03 Lip 2009 |
|
Kiedy czytałam ten rozdział najbardziej zaskoczyła mnie reakcja Carlisle'a. Chociaż w zasadzie nie powinna. Bo tak - Edward ewidentnie go wkurzył. Zdradził ich, złamał prawo itd. Przybywa przed "sąd". I Carlisle mu... wybacza? Dobrze rozegrane. Carlisle nie jest w gorącej wodzie kąpany, to prędzej ja złapałabym Edwarda za szmaty i rozerwała na strzępy w ramach sprawiedliwości rodzinnej. Carlisle natomiast kalkuluje na zimno, co wiadomo od pierwszego rozdziału tego tekstu. To oczywiste, że nie urządzi rzezi od ręki. Coś wykombinuje. I na pewno wykombinował. Nie, nie wydaje mi się, by Cullen tak po prostu Edwarda ukarał. Coś czuję, że wymyślił taką karę, żeby chwycić Masena, z przeproszeniem, za jaja i ścisnąć z całej siły. Tak, by w pełni poczuł ból i ogrom błędu, który popełnił. Pasowałoby to do tytułu. Nienasycenie zemstą. Aczkolwiek jeszcze nie wiemy, jak to się skończy.
Wspominałam już kiedyś, że kocham twoje niejednoznaczne, sprytne, niebezpieczne wampiry? Którym nie można ufać? Nie, wróć - można. Na pewno można wierzyć, że zrobią coś złego, aczkolwiek dobrego dla siebie. Egoizm, ale jak podany!
Mniam.
jędza thin |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Nie 19:55, 05 Lip 2009 |
|
Na nowo musiałam wgryźć się w historię, to skutek tego, że dawno nie czytałam Nienasycenia.
Szczerze mówiąc, powinnam teraz milczeć i czekać końca. Z każdym rozdziałem czytelnik jest coraz bardziej zaskakiwany, że naprawdę nie ma sensu insynuować, bo któż to wie, co w Twej głowie siedzi. :)
Po pierwsze: jak Niobe jestem zaskoczona konfrontacją Carlisle z Edwardem. Co prawda mnie nie tyle zdziwiła decyzja szybkiego wybaczenia ze strony ojca, co szybka akceptacja, pogodzenie się z losem u Edwarda. Wydawało się, że ten gniew po stracie Belli, musi gdzieś ujść, no chyba, że jest sprytniejszy, niż przypuszczałam i planuje pomścić Bellę znienacka, wszak nie miałby szans z taką liczbą wampirów, zaraz by go obezwładnili (nie, basta! miałam nie insynuować)
Co intryguje? Oczywiście Jasperos i jego dodatkowe moce, zyskane dzięki wampirzej krwi Carlisle... Co to będzie? Co to będzie?
Będę czekać cierpliwie na oficjalne publikacje. :) |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Pon 0:20, 06 Lip 2009 |
|
Toje ff jest takie tajemnicze... spowite intrygą i mrokiem.... z nutą rozbawienia(patrz-Alice) Ale i tak jestem pod wrażeniem i tylko szkoda mi jest tego, że zbliżasz się ku końcowi...Ach.... I co poradzić??? Może będzie część II??? Pewnie nie ale zapytać zawsze warto :)
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 17:42, 06 Lip 2009 |
|
Chciałam donieść, że Nienasycenie jest już skończone. Wczoraj dopisałam ostatnie zdania epilogu. Planuję drugą część, ale na razie chciałabym w pełni skupić się na dopieszczeniu tego tekstu. Przed wami XVI rozdział. Część krwawa, raczej mało przyjemna.
Pernix, wybacz!
Oczywiście, że rozdział dedykuję Julii! Moje gapiostwo nie zna granic.
XVI
Chłeptał łapczywie, sycąc głód. W tych krótkich chwilach, gdy pozwalał się opanować euforii, zapominał o wszystkim. Potem ofiara umierała mu na rękach, a wampira przytłaczały wspomnienia. Migawki przeszłości, bezlitosne i coraz bardziej zamazane. Niemal z obrzydzeniem popatrzył na ciało dziecka, które właśnie zabił. Odrzucił je od siebie i, opierając plecy o ścianę, osunął się z jękiem na podłogę. Dziewczynka miała proste, czarne włosy, sięgające trochę poniżej ramion, i niebieskie oczy, okolone długimi rzęsami. Gdyby go nie spotkała, wyrosłaby na piękną kobietę, o zniewalającym uśmiechu. Czas wysmukliłby pucołowate policzki, teraz blade i zapadnięte. Sine wargi, które nie zaznały pieszczoty pocałunków, wykrzywił grymas strachu. Na obtartej od wcześniejszego upadku brodzie zaschła stróżka śliny i resztki łez. Nie odważył się patrzeć dłużej. Zamknął oczy, zgiął kolana i oparł o nie czoło. Wciąż czuł smak krwi zamordowanego dziecka, ale chwilowe podniecenie już ustępowało rezygnacji i żalowi. Wciąż szukał ukojenia, ale wątpił, by cokolwiek mogło mu je przynieść. Nie poddawał się, wierząc, że jeśli nie ulgę, to przynajmniej odnajdzie sprawiedliwość.
- Przepraszam - szepnął, nie podnosząc głowy. - Przepraszam, wybacz mi, Didyme - dodał po chwili, ale odpowiedziała mu tylko cisza. Jak zwykle. Tak bardzo brakowało mu głosu ukochanej. Drobnych czułości, wyznań, obietnic i żartów. Zapadał się całkowicie we wspomnieniach o słodkim zapachu żony, muśnięciach jej miękkich warg na swoim karku i długich rozmowach. Tak wiele jeszcze chciał powiedzieć, tylu rzeczy nie zdążył wyznać - przede wszystkim nie miał szansy się pożegnać.
Didyme poprosiła go, żeby zamknął oczy i nie otwierał ich, dopóki mu nie pozwoli. Uśmiechała się przy tym zagadkowo i patrzyła mężowi prosto w oczy. Było w tym coś brudnego i niewinnego zarazem, ale zgodził się bez wahania. Słyszał skrzypnięcia podłogi, stukot obcasów, trzask zamykanych drzwi od garderoby. Potem zgrzyt suwaka, szelest materiału i ciche westchnienie kobiety. Kiedy w końcu poprosiła, żeby spojrzał, oniemiał z wrażenia. Zerknęła na niego zalotnie, zagryzając dolną wargę. Po chwili, kiedy był w stanie zebrać myśli, zdołał wykrztusić:
- Jesteś zjawiskowa.
Uśmiechnęła się delikatnie, przesuwając powoli dłońmi po błękitnym gorsecie, ozdobionym koronkami i dwiema granatowymi kokardkami na wysokości bioder. Wsunęła kciuki za krawędź skąpych majtek, opuszczając nieznacznie głowę. Lśniące pasma czarnych włosów zasłoniły blade ramiona. Mimo ciemności zauważył, jak jej oczy ze złotych stają się na powrót niebieskie. Pożerał ją wzrokiem, począwszy od prostych czarnych szpilek, na cienkiej, błękitnej aksamitce na szyi kończąc. Wyciągnął rękę w kierunku żony, oddając jej hołd.
Usiadł na brzegu jeziora i patrzył na nocne niebo. Wydawało się nierealnie piękne. Księżyc w ostatniej kwadrze zniknął częściowo za chmurami. Marek zanurzył palce w gęstej trawie, pozwalając źdźbłom oplątać się wokół nich. Obcowanie z naturą pomagało wampirowi odetchnąć, wyciszyć się i odprężyć. Wiatr szumiał w koronach drzew, zagłuszając kroki kobiety. Roześmiał się, gdy zasłoniła mu oczy dłońmi. Zawsze potrafiła go odnaleźć.
- Czemu mi uciekłeś? - spytała cicho, przesuwając ręce na ramiona męża.
- Chciałem, żebyś za mną poszła - szepnął w odpowiedzi, przykrywając jej dłoń swoją.
Odważył się spojrzeć na zwłoki dziecka i wzdrygnął się, kiedy pomyślał, że dziewczynka wygląda jak groteskowa lalka. Z urwanym rękawkiem sukienki i plamą krwi na białej skarpetce wzbudzała w nim obrzydzenie do samego siebie. Od tak dawna nie czuł nic innego - szukał emocji w poniżeniu i hańbie przeplatanymi okrucieństwem i tylko w krótkich chwilach, gdy wbijał kły w szyję ofiary, miał wrażenie, że staje się na powrót sobą. Wstał powoli, podszedł do łóżka i ściągnął z niego zieloną narzutę.
- Naprawdę mi przykro - szepnął, przykrywając materiałem ciało.
- Zależy mi na tobie - mówił spokojnie. - Mogę cię o coś zapytać?
- Pytaj, Marku.
- Czy zechcesz towarzyszyć mi na balu, Didyme? - Popatrzył na kobietę, szukając odpowiedzi w jej oczach.
- Chętnie - odparła, zasłaniając część twarzy wachlarzem. Przez chwilę wydawało mu się, że tęczówki wampirzycy stały się niebieskie, ale to przecież było niemożliwe.
- Chciałabym popływać w oceanie... - Utkwiła wzrok w linii horyzontu.
- Więc czemu tu jeszcze stoimy? - spytał, chwytając jej dłoń i splatając swoje palce z palcami ukochanej.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Boję się, że kiedy wejdę do wody, obudzę się i ciebie przy mnie nie będzie - dodała nieśmiało.
- Co ty pleciesz? - Roześmiał się cicho. - Przecież przy tobie jestem szczęśliwy...
- Jak każdy - przerwała mu bez zastanowienia.
- Nie, nie jak każdy. Dobrze o tym wiesz - syknął, zaciskając mocniej dłoń. - Chodź! - zawołał, ciągnąc ją za sobą. Wbiegli do wody w ubraniach, rozchlapując słone krople dookoła. Marek zatrzymał się po kilku krokach i przyciągnął żonę do siebie.
- Wciąż tu jestem - szepnął, wtulając twarz w jej szyję. Drobne fale obmywały ich nogi, a na powierzchni unosił się dół czerwonej sukienki Didyme. Kiedy mężczyzna to zobaczył, pomyślał o krwi, rozlewającej się szeroką plamą na marmurowej posadzce.
Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. W korytarzu dostrzegł jednego z młodszych wampirów, który na jego widok skulił ramiona i odwrócił wzrok.
- Sprzątnij moją sypialnię - wydał polecenie i, nie czekając na odpowiedź, odwrócił się w kierunku schodów prowadzących na piętro.
Marek nigdy nie uwierzył, że Didyme zginęła z rąk Łowcy. To, że świadczyły o tym znalezione dowody, znaczyło jedynie tyle, że morderca dokładnie się przygotował, ale wampir nie mógł oprzeć oskarżeń na samych przeczuciach. Bezskutecznie szukał choćby najmniejszego śladu, miotając się bezsilnie. Wiedział, że broszka została zabrana jako trofeum - ten, kto ją miał, wbił kołek w serce jego żony, a własnej siostry...
Kiedy dostał wiadomość od Carlisle'a, wszystko się zmieniło. Spotkał się z dziedzicem Yorka niedługo po wymianie kilku listów i zagrał w otwarte karty. Nie krył tego, że za pomoc jest w stanie wiele zaoferować i, gdy o tym wspomniał, dostrzegł w oczach blondyna pragnienie. Czuł w tamtym momencie, że to właściwa ścieżka. Jednak, im dłużej nie nadchodziły żadne wieści, tym bardziej pogrążał się w obojętności i rezygnacji.
Gdy zadzwonił telefon, miał wrażenie, że obudził się nagle z długiego snu. Krótka rozmowa rozpaliła zdrętwiałe oczekiwaniem emocje. Cullen wspomniał o broszce. Nikt nie wiedział, że ta prosta ozdoba była dla Marka tak ważna i że to jej szukał na miejscu zbrodni, a to znaczyło, że Carlisle wykonał zadanie. Znalazł niezbity dowód na to, że zabójstwo zlecił lub wykonał Aro. Marek warknął przeciągle do słuchawki - podejrzewał sukinsyna od początku, ale z samymi spekulacjami nie mógł nic zrobić. Oswoił to "nic". Przywyknął do niego. Towarzyszyło mu na co dzień i wypełniło go po brzegi - latami czuł tę zachłanną, ssącą pustkę, która teraz, w ciągu kilku minut, zmieniła się w gniew. Palący i nienasycony. Z trudem zapanował nad sobą, skupiając się na słowach rozmówcy. Nie wnikał, jakim cudem Carlisle'owi udało się odnaleźć śpiącego wampira. Nie dociekał szczegółów. Liczyło się tylko to, że po ponad trzydziestu latach mordercę spotka zasłużona kara. Jedyne, co pozostało do zrobienia, to wykonanie przelewu i przygotowanie się do podróży. "Za cztery dni, by nie wzbudzać podejrzeń. Forks w stanie Waszyngton." - Te słowa nie dawały Markowi spokoju jeszcze długo po tym, jak ustalili szczegóły i zakończyli rozmowę. Trzy dni później wyruszył po swoją zemstę - niczym owca na rzeź.
Prywatny samolot wylądował na lotnisku w Seattle w środku nocy. Marek wykrzywił się z pogardą na myśl o tym, jak wiele można było załatwić przy pomocy pieniędzy. Są jak hieny. Jak szakale. Sępy - padlinożercy - pomyślał, gdy później czekał w umówionym miejscu na obrzeżach miasta. Wyczuł jej obecność z daleka. Pachniała słodko i intrygująco. Przez chwilę uległ wrażeniu, że stoi przed nim Didyme, ale ta wampirzyca miała dużo krótsze i jaśniejsze włosy, a jej twarz wcale nie wydawała się niewinna. Nawet gdy pokłoniła się gościowi na powitanie, nie straciła nic z pewności siebie, którą emanowała.
- A co byś zrobił, gdyby jutro miał skończyć się świat? - zapytała go pewnej bezksiężycowej nocy, kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
- Nie wiem - odpowiedział szczerze, głaszcząc Didyme po włosach.
- Ja chciałabym zobaczyć wschód słońca - szepnęła i przytuliła się do męża.
- Ja widzę go codziennie...
- Jak to? - Zdziwiła się szczerze na taką deklarację.
- W twoich oczach, najdroższa. Wtedy, kiedy na mnie patrzysz, czuję się tak jakby wschodziło słońce - mówił.
- Nie jestem przekonana, czy to komplement. - Uniosła lekko kąciki ust.
- To nie komplement. To prawda. - Jego głos brzmiał tajemniczo. - Spalam się żywcem i mam wrażenie, że coś wyrywa mi serce przez gardło - dodał, po czym pocałował żonę w czoło.
- Chyba powinnam się teraz obrazić - roześmiała się cicho.
- Chyba powinienem ci mówić to, co chcesz usłyszeć - stwierdził.
Marek wydawał się nieobecny, całkowicie pochłonięty przez własne myśli. Patrzył przed siebie, ale jego oczy były zamglone, jakby śnił na jawie. Esme chrząknęła cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale nie zareagował. Podeszła więc do niego i delikatnie dotknęła jego ramienia. Strząsnął jej rękę z siebie i spiorunował wampirzycę wzrokiem.
- Nigdy więcej tego nie rób! - Niemal warczał.
Cofnęła się odruchowo, zdezorientowana. Carlisle ostrzegał, żeby uważała nawet na drobiazgi, które mogą się wydawać nieistotne.
- Przepraszam - powiedziała, starając się uratować sytuację. Obserwowała gościa uważnie i zauważyła, jak nieznacznie zadrżał, gdy się odezwała.
- Nic się nie stało - odparł zupełnie nieszczerze, ale spokojnie.
- Czy życzysz sobie zapolować przed podróżą? - zapytała, zmieniając temat. Pokręcił głową i popatrzył prosto w oczy Esme. Odwzajemniła spojrzenie. Wydawał się zagubiony, niepewny, spragniony, chociaż jego tęczówki miały kolor starego złota. Przez chwilę poczuła ukłucie żalu, na myśl o potędze, którą mógł osiągnąć, gdyby nie śmierć żony.
- Chodź za mną - powiedziała, kierując się stronę samochodu. Było łatwiej, gdy nie patrzyła wampirowi w twarz. Jakby coś w jego obojętnej minie przygniatało Esme do ziemi. Wiedziała, że, odkąd zabrakło Didyme, Marek utracił swój dar, ale miała wrażenie, że nieukojony smutek stał się jego nową bronią przeciwko wszystkim. Wsiadła do auta, cicho zamykając za sobą drzwi. Mężczyzna rozparł się wygodnie na tylnym siedzeniu i zamknął oczy, zaciskając usta tak, że utworzyły cienką kreskę. Najbliższe trzy godziny jazdy zapowiadały się monotonnie i milcząco.
Didyme brodziła w lodowatej wodzie górskiego strumyka. Naga, z rozpuszczonymi włosami wyglądała jak nimfa. Rozchlapywała stopami wodę i śmiała się cicho. Nucąc melodię jakiegoś walca, zaczęła tańczyć. Wirowała z wdziękiem i podskakiwała niezmordowana. Nie mógł się nasycić tym widokiem. Gdyby ktoś spytał wtedy Marka, jak chce spędzić wieczność, odpowiedziałby, że właśnie tak. Obserwując uśmiech żony, rozświetlający bladą twarz. Zerkając na kosmyki czarnych włosów, wijące się na jej plecach i piersiach mokrymi pasmami. Pieszcząc wzrokiem każdy kawałek jej ciała - z należną ukochanej czcią, podziwiając to, jaka jest idealna.
Gdy umarła, szeptał przekleństwa na przemian z prośbami, kierując słowa do bogów i demonów. Kiedy nie zadziałały groźby, zaczął błagać, ale to nie poskutkowało. Był gotów przysiąc, że odda wszystko, byle tylko wróciła, ale nikt nie wysłuchał jego rozpaczliwej modlitwy. Wydawało się, że siła wyższa zatkała dłońmi swoje wszechsłyszące uszy. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pon 20:11, 06 Lip 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Pon 19:22, 06 Lip 2009 |
|
Cieszę się, że planujesz II część, bo pierwsza jest świetna!!! Ten rozdział również mi się podobał a najbardziej wspomnienia Marka o jego żonie, były na prawdę świetne :) Cóż mogę jeszcze dodać prócz tego, że oczekuję następnego rozdziału :)
pozdrawiam :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Miss NY
Nowonarodzony
Dołączył: 25 Maj 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:27, 06 Lip 2009 |
|
To jak wszystko opisujesz ... naprawdę nie można określić jakie wywołuje to u mnie uczucia. Masz talent. Pisanie w trzeciejosobie podobno jest łatwiejsze niż w pierwszej (tak mnie uczono w szkole) Bzdura! Moim zdaniem jednym z plusów tego opowiadania jest właśnie to.
Postacie są dopracowane w każdym calu pfff milimetrze.
W oczy rzucił mi się jeden błąd :
Cytat: |
- Jak to? - Zdziwiła się szczerze na taka deklarację. |
Powinno być taką :)
Przepraszam za chaotyczność mojej wypowiedzi , mam tak jakoś dziś XD |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Pon 19:29, 06 Lip 2009 |
|
Odkąd wiedziałam, że Didyme powróci do opowieści, czekałam na tą część z niecierpliwością.
A teraz brak mi słów... ona wydaje się być idealna. Ten rozdział zdecydowanie ubrawia opowieść, pomimo pierwszej brutalnej sceny, której oczywiście się nie czepiam, ale, że jest brutalna to chyba nikt nie ma wątpliwości.
Piękne, subtelne opisy wprawadzają w romantyczny nastrój. Marek ubóstwiający żonę jest ujmujący, Marek po stracie żony jest przerażający. Taka głęboka miłość powinna kończyć się śmiercią obojga kochanków.
Ależ ja bzdury plotę, powinni mnie dziś zamknąć w klatce. :D
Posumuwując: rozdział jest znakomitym przerywnikiem i uspokojeniem nastrojów przed czymś wielkim, mam wrażenie i nadzieję.
Po prostu uczta na miarę AngelsDream.
Pięknie.
Brakuję mi tylko obiecanej dedykacji
edit: nie żebym się domagała tej tej dedykacji teraz mi głupio, że jestem taka upierdliwa, ale wiem, że to było niedopatrzenie, w końcu już tam kiedyś mi mówiłaś, że szesnastka będzie "moja" :) więc miałam to w sercu. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Wto 10:24, 07 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Wto 14:26, 07 Lip 2009 |
|
Piękny kolejny rozdzialik. Rozdzialik, który tak pięknie opisuje uczucia i emocje Marka. Gdy czytałam, miałam wrażenie że wszystko to odczuwam. Bardzo rzadko mi się to przydarza! I dlatego jestem pełna podziwu dla twojego talentu. Uwielbiam twój ff, jest taki inny, bohaterowie są tacy mroczni, tajemiczy i tacy przerażający. Cieszy mnie twoja informacja że zamierzasz kontynuować. Czekam na kolejne rozdziały. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Wto 14:40, 07 Lip 2009 |
|
W nagrodę za komentarze i dla wszystkich, którzy martwili się o Jake'a. Rozdział w pewien sposób przypomina poprzedzający - tworzy z nim szczególną klamrę, spinającą końcówkę Nienasycenia. Jest w nim i strach, i brutalność, i szansa na wzruszenia.
XVII
Nie wiedział, ile czasu biegł bez ustanku, nadwyrężając osłabiony lekami organizm. Spieniona ślina ściekała mu na szyję i pierś, rozchlapując się wokół. Czuł palący ból we wszystkich łapach, a starte poduszki niemal krwawiły. Jednak nie zatrzymywał się, gnany do przodu przerażeniem i pragnieniem przetrwania. Nie było dla niego przebaczenia. Nie istniało żadne miejsce, w którym mógłby zostać i powiedzieć, że jest w domu. Nie potrafił podjąć decyzji, więc pędził przed siebie, licząc na cud, który nie mógł się wydarzyć. W pewnym momencie zawadził o korzeń; upadając, uderzył głową o kamień. Zdążył cicho pisnąć, zanim stracił przytomność.
- Witaj Jake, mój chłopcze - przywitał go znajomy, kpiący głos.
- To niemożliwe, ty... - wykrztusił w odpowiedzi, patrząc na Łowcę.
- Mój drogi, to było ledwie draśnięcie. Niepotrzebnie uciekłeś. Zupełnie niepotrzebnie - wysyczał starszy mężczyzna, zbliżając się do Jacoba, który z przerażeniem zauważył, że nie jest w stanie się ruszyć. Jego ręce i nogi były przykute łańcuchem do drzewa, a zaciśnięta na szyi obroża utrudniała oddychanie. Kiedy spróbował się ruszyć, metalowe ogniwa werżnęły się w ciało, sprawiając ból. Jęknął cicho, usiłując rozluźnić mięśnie. Quincey zarechotał złośliwie i podszedł jeszcze bliżej. Chwycił splątane pasma czarnych włosów Indianina jedną dłonią, a drugą wyjął zza paska nóż.
- Powinienem cię zarżnąć, kundlu! - krzyknął, szarpiąc gwałtownie rękę i tym samym odchylając głowę chłopaka . Wilkołak zacisnął zęby, starając się nie okazywać ani bólu, ani strachu. Wewnątrz drżał jednak tak samo mocno jak zawsze, gdy jego opiekun pokazywał mu, ile warte jest życie odmieńca. Dziwoląga, którego porzucili rodzice, dla którego nie było miejsca wśród normalnych ludzi.
Chłopiec podniósł mały płaski kamyk i wrzucił go do jeziora. Zafascynowany, przyglądał się powstałym falom i kręgom na wodzie. Próbował pojąć, jak coś tak małego może zmienić tak wiele. Starał się ze wszystkich sił. Być może tylko po to, żeby uświadomić sobie, że sam nie dokona niczego znaczącego. Zawsze pozostanie odmieńcem, który powinien dziękować Fortunie za to, że postawiła na jego drodze Blacka, ale on wcale nie czuł wdzięczności. Przeciwnie - miał ochotę krzyczeć i wyć na przemian o tym, jak bardzo pragnie śmierci. Nie, nie drugiej szansy, tylko właśnie wiecznego, niczym nie zmąconego spokoju, gdzie nie będzie już kar i nagród, proszków i treningu. Im dłużej o tym myślał, tym uważniej przyglądał się swojemu odbiciu w wodzie, tym mocniej pragnął do niego dołączyć i kiedy wydawało się, że podjął już decyzję, nie znalazł w sobie siły. Mógł tam tkwić całe dekady i stulecia, otwierając i zamykając oczy. Wdychając i wydychając powietrze. Egzystując na granicy marzenia, koszmaru i rzeczywistości. W końcu jednak odwrócił się plecami do jeziora, odrzucając proste rozwiązanie.
Siwy mężczyzna kucnął i rozłożył szeroko ręce.
- Jake, tutaj! - zawołał, uśmiechając się delikatnie.
Umorusane od zabaw w piasku dziecko odwróciło się w kierunku skąd dobiegł głos i odwzajemniło uśmiech, ukazując jednocześnie ubytki w mlecznych zębach. Po chwili chłopczyk rzucił trzymane wiaderko i ruszył biegiem w poprzek placu. Minął zjeżdżalnię, huśtawki i drewniany zamek, a potem wpadł wprost w ramiona wujka.
- Wujek Quin! Przyjechałeś! - krzyczał szczęśliwy, wtulając się w poły płaszcza.
- Obiecałem ci, urwisie, pamiętasz? - spytał, wstając, po czym podniósł Jacoba jedną ręką, rozglądając się w poszukiwaniu starszej siostry malucha, Rachel. Dziewczyna pomachała mu z ławki sąsiadującej z piaskownicą i wstała powoli. Zbierając porzucone zabawki zerkała w stronę Blacka i swojego młodszego brata, którzy pogrążeni w jednej z męskich rozmów, wydawali się nie zwracać uwagi na otoczenie. Chłopczyk chichotał, co jakiś czas, a twarz siwowłosego prawnika rozluźniała się z każdą chwilą, jak gdyby pozbywał się całego, nagromadzonego w pracy napięcia.
Trzcinka świsnęła w powietrzu. Kolejne ciosy spadały na plecy Indianina, który klęczał posłusznie, z dłońmi zaciśniętymi na krawędzi stołu. Spóźnił się na kolację. Dwadzieścia minut, które kosztowały po jednym uderzeniu za każde sześćdziesiąt sekund. Mimo wysokiej ceny, uważał, że było warto - dla szelestu liści, promieni słońca, namiastki wolności, a w końcu dla poczucia, że świat go nie odtrąca. Świat natury - tam odnajdywał prawdziwego siebie, nie ograniczonego niezgrabnością ludzkiego ciała i setką zasad, z których połowa nie miała dla niego najmniejszego sensu. Quincey nie bił tak, żeby zrobić mu krzywdę - zresztą goił się szybciej, niż jakikolwiek człowiek. Łowca wiedział, że od ran ważniejszy jest sam ból i upokorzenie. Dawkował je wilkołakowi umiejętnie, uwiązując dziką, wolną duszę bestii na powrozie strachu i przekonania, że sam nie jest wart więcej, niż funt wilczych kłaków.
Siedział przy stoliku i powoli sączył piwo, obserwując stłoczonych w lokalu ludzi. Głośna muzyka i papierosowy dym zmieszany z wonią perfum i potu drażniły wrażliwe zmysły wilkołaka, który dziś szukał kolejnej ofiary. Wiedział, że gdy tylko ją ujrzy, nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, że odnalazł swoją waderę. Musiała tu być. Szedł jej tropem aż od stacji metra - już dawno żadna kobieta nie pachniała dla niego tak wyraziście. Tak mocno i obiecująco. Dopił alkohol jednym haustem, odstawił szklankę na stół i wstał, rozglądając się uważnie. Siedziała sama przy barze, nieco na uboczu. Patrzyła zagadkowo na kieliszek z kolorowym drinkiem i wyglądała tak jakby zastanawiała się, co właściwie robi w takim miejscu. Dopasowana czarna sukienka podkreślała figurę szatynki, komponując się idealnie z oliwkową skórą, ciemną oprawą oczu i długimi, prostymi włosami. Nie mógł zrezygnować, a nawet gdyby chciał, instynkt wziął już górę nad rozsądkiem. Musiał oddzielić ją od reszty osób, osaczyć i przekonać, że nie ma szans przetrwać. Który to już raz? Pięćdziesiąty? Setny? Czy to ważne? Liczyła się tylko ona i ta chwila. Ten moment, w którym czuł się opętany, podporządkowany pragnieniu. Niemal fizycznie głodny. Doskonale wiedział, że gdy obudzi się jutro, wszystko minie. Nie będzie nawet pamiętał jej imienia. W najgorszym wypadku przytłoczy go obrzydzenie do samego siebie towarzyszące poczuciu winy, gdy wyjdzie bez słowa z hotelowego pokoju, uprzednio zostawiwszy pieniądze na poduszce. Oczywiście wiedział, że kobieta nie jest prostytutką, ale chodziło o zasady. Postępując w ten sposób, ratował resztki zszarganego instynktem honoru. W miarę zmniejszania się odległości, jego uśmiech coraz bardziej przypominał grymas triumfu. Istniała tylko ona - słodki, kuszący zapach, obezwładniający ludzkie odruchy. Istniała tylko ona - jedna, pełna pasji noc, praktycznie bez słów. Istniała tylko ona - kolejna szansa, by przekazać przekleństwo daru kolejnemu pokoleniu.
Leżał bezwładnie na ziemi. Bezsilny i niezdolny do choćby najmniejszego kroku. Drżał od gorączki i zmęczenia. Jego umysł gubił się w obrazach zmieszanych ze sobą wspomnień, koszmarów i marzeń. Ciało domagało się kolejnej dawki leków, które pomagały mu zachować ludzką postać. Quincey dobitnie wytłumaczył mu, jakie życie go czekało, zanim nie opracowali kombinacji środków psychotropowych. Krzycząc, stopniowo znów stał się człowiekiem. Słabym i powolnym. Z wysiłkiem zwinął się w kłębek, błagając bezgłośnie o łaskę szybkiej śmierci, na którą nie miał szans, jeśli znajdą go Łowcy. Był kundlem Blacka - skoro on nie żył, Jacob też musiał umrzeć. Ci ludzie nie pozwoliliby, żeby takie monstrum żyło swobodnie, a nikt nie był na tyle zdeterminowany i szalony, co Quincey, by współpracować z wilkołakiem. Korzyści wydawały się śmiesznie nikłe, w stosunku do podejmowanego ryzyka. Mieli rację, po stokroć mieli rację, ale ta świadomość nie mogła już nic zmienić.
Chłopiec usiadł na kanapie i spuścił głowę, zaciskając dłonie w pięści.
- Co się dzieje, Jake? - zapytał starszy mężczyzna, nachylając się w kierunku swojego chrześniaka.
- Nic - sapnął Jacob, czerwieniąc się na twarzy.
- Na pewno?
- Tak, wujku - odpowiedział dziewięciolatek, nie patrząc swojemu rozmówcy w oczy. Musiało chodzić o coś naprawdę ważnego, skoro to wesołe i szczere dziecko uciekło się do kłamstwa, Prawnik mógł je ignorować choćby z zawodowego przyzwyczajenia, ale coś mu mówiło, że to byłby największy błąd, podkopujący całe, przez lata budowane zaufanie.
- Mi możesz powiedzieć. Wiesz o tym, prawda? - Starał się nie stwarzać presji.
- Dostałem rolę w szkolnym przedstawieniu - wyszeptał Jake w kierunku swoich kolan.
- I to jest powód do smutku? - Szczerze się zdziwił.
- Mam zagrać wilka w Czerwonym Kapturku... - Zachlipał żałośnie.
- A nie chcesz tego zrobić, bo...? - dociekał spokojnie.
- Bo to potwór, wujku! - Chłopiec rozpłakał się na dobre. Quincey usiadł obok niego i położył mu dłoń na głowie.
- Każdy z nas ma w sobie potwora. Każdy z nas czasem jest wilkiem. Każdy marzy o tym, żeby choć przez chwilę nim być. Wolnym i nieograniczonym żadnymi zasadami. - Wiedział, że dziecko zrozumie jego słowa najwcześniej za dziesięć lat, ale nie chciał okłamywać Jacoba. Traktował go jak samodzielną i rozsądną osobę i to pewnie dlatego malec zwierzył się właśnie jemu. Przestał płakać, a na zaczerwienionej twarzy była widoczna konsternacja.
- Nie rozumiem, wujku - stwierdził, patrząc Blackowi prosto w oczy.
- Obiecuję, że kiedyś zrozumiesz. Jeśli będę chodził z tobą na próby i przyjdę na przedstawienie, zagrasz? - zaproponował i obserwował jak brązowe oczy chłopca powoli rozjaśniają się radością.
- Naprawdę?!
- Tak. - Skinął głową. - Przysięgam - dodał.
- A twoja praca, wujku?
- To już mój problem, mały. - Wyciągnął ręce, Jacob wtulił się w jego pierś, a mężczyzna otoczył go ramionami.
- Kocham cię, wujku - szepnął cicho.
- Ja ciebie też, szkrabie. Ja ciebie też - odpowiedział, lekko się kołysząc.
Miał wrażenie, że umiera. Ból rozrywał jego ciało na strzępy. Kiedy już myślał, że nie może być gorzej, atakował jeszcze mocniej. Indianin krzyczał w kierunku drzew, błagając o litość i łaskę śmierci. Jego organizm oczyszczał się boleśnie powoli, zbyt silny, by po prostu się poddać. Mijały kolejne, coraz gorsze godziny. Coraz dotkliwsze. Wycieńczenie sprowadzało nastolatka na skraj szaleństwa, z którym nawet nie starał się walczyć. Wszystko wydawało się lepsze od cierpienia.
- Co to? - zapytał, patrząc na małe tekturowe pudełko.
- Otwórz i sam zobacz - odpowiedział Łowca, podając mu skromny, urodzinowy prezent. Jacob podniósł wieczko z wahaniem. Na pogniecionym kolorowym papierze leżała skórzana, czarna obroża szeroka na trzy centymetry. Popatrzył na Quinceya zaskoczony.
- Nie rozumiem...
- Każdy kundel musi mieć obrożę, żeby hycel nie odłowił go do schroniska, prawda? - Słowa niemal cięły powietrze na fragmenty.
- Ale przecież ja nie jestem psem... Przecież... Nie jestem... - Głos chłopca łamał się i drżał.
- Ale chcesz żyć, prawda? - Black sięgnął po obrożę, wyjął ją z pudełka i rozpiął. - Odgarnij włosy i pochyl głowę - rozkazał, nie czekając na odpowiedź. Jake łkał i trząsł się cały, gdy poczuł jak skórzany przedmiot zaciska mu się na gardle. Siwowłosy mężczyzna zareagował natychmiast, policzkując chłopca dotkliwie. Jacob musnął palcami czerwony ślad dłoni na skórze i wyprostował się dumnie, udowadniając, że potrafi nad sobą zapanować. Łowca spojrzał na swojego wychowanka z aprobatą i zapytał:
- Co się mówi?
- Dziękuję - szepnął piętnastolatek, choć w jego oczach widoczna była uraza i żal.
- Proszę - odpowiedział Black, odwracając się do wilkołaka plecami.
- Wszystkiego najlepszego, synu – Jake'owi przez chwilę wydawało się, że usłyszał myśli opiekuna.
Kiedy odzyskał przytomność, znów było ciemno. Z trudem rozprostował obolałe kończyny, gdy jednak próbował wstać, jego żołądek ścisnął się boleśnie i w ustach poczuł kwaśny smak wymiocin. Kaszlnął i podniósł się powoli, opierając dłonie o drzewo. Najgorsze udało mu się przetrwać. Kiedy zawiał wiatr, kosmyki jego poplątanych włosów, zaczepiły się o zapięcie obroży. Sięgnął do swojej szyi z wahaniem i drżącymi palcami przeciągnął pasek skóry przez sprzączkę, zacisnął obrożę mocniej, rozpiął ją i zdjął. Symbol tego kim był upadł z cichym brzdęknięciem na ziemię, a chłopak powlókł się w głąb lasu.
- Ależ ten wilk musiał być olbrzymi - powiedział strażnik leśny, pochylając się nad śladami, odciśniętymi w śniegu.
- Aż dziwne, że trzyma się na uboczu. Samiec tej wielkości bez trudu poprowadziłby watahę, ale ten wyraźnie stroni od towarzystwa innych wilków - Drugi mężczyzna fotografował znalezione tropy.
- Myślisz, że jest chory, Dave?
- Nie sądzę. Gdyby coś mu dolegało już by nie żył. On po prostu nie chce, żebyśmy go znaleźli. To wszystko - David Jones przez lata nauczył się szanować naturę i jej decyzje.
- To mnie przeraża, wiesz? Sama myśl, że ten sukinsyn jest tak sprytny i tak wielki... - Głos mężczyzny zadrżał nieznacznie.
- Nie zaczynaj ze swoimi teoriami o mutantach, które uciekły z wojskowej bazy. - Uciął rozmowę funkcjonariusz i zajął się dokładnym mierzeniem śladów.
Znów uciekał. Wiedział, że to będzie jego pokutą i przyjął ją bez strachu. Ścigali go, ale on wyprzedzał ich posunięcia i umiejętnie wymykał się z kolejnych zasadzek. Coraz trudniej przychodziło mu odzyskiwanie ludzkiej postaci, ale nie odczuwał smutku. Nie chciał mieć nic wspólnego z ludźmi. Pozwalał blaknąć wspomnieniom o Quinceyu i wampirach. Uświadamiał sobie, że ten konflikt i wojna, której nikt nie mógł wygrać, nigdy go nie dotyczyły. Uczył się słuchać siebie. Czerpał ze swojej prostej, zwierzęcej egzystencji radość i satysfakcję. Po latach ograniczeń, przemocy i złości odnajdywał spokój w rutynie wilczego życia. I chociaż zdawał sobie sprawę, że kiedyś go dopadną, nie przejmował się tym, wspominając słowa Blacka. Jeśli zginiesz w walce o swoje życie, to znaczy, że coś osiągnąłeś, skoro ktoś pofatygował się, żeby cię zabić. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Czw 11:59, 09 Lip 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Wto 15:13, 07 Lip 2009 |
|
No dobra, siedziała na forum i widze że cos się tu dodaję i zajrzała zaciekawiona a tu drugi rozdział do czytania mojego ulubionego ff. Przyznam się szczerze że zupełnie zapomniałam o twoim Jacobie, przez tak fascynujące postacie twoich wampirów. Mam nadzieję że Jacob doświadczy teraz trochę spokoju, choćby ten spokój miał oznaczać pozostawanie wilkołakiem to nalezy mu się po tym czego doświadczył od Quincey. Jak zwykle przepiękne opisy emocji i uczuć targających Jacobem, właśnie dlatego uwielbiam twój ff. Jest tak fascynujący i niepowtarzalny. Trochę się już martwię że do końca pozostało tylko 3 odcinki :( |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Wto 17:12, 07 Lip 2009 |
|
Aż mi się zal zrobiło Jacoba... jego dzieciństwo, musiał dużo wycierpieć :( I to jak się męczył ze wspomnieniami... na prawdę żal mi się go zrobiło... potrafisz fantastycznie oddać uczucia i emocje. Twoje opisy są strasznie realistyczne :)
Wracając do Jacoba... tak, strasznie chciała bym aby zaznał jeszcze szczęścia... :) i chyba go zaznał. Przynajmniej tak wywnioskowałam z ostatniego akapitu :)
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Wto 20:05, 07 Lip 2009 |
|
Cholera...
Kiedy mi powiedziałaś, że ten odcinek mi się spodoba i że o Jacobie, to nie wiedziałam, że to będzie wyglądało tak, a nie inaczej.
Cholera...
Jacob mnie zadziwił. Po pierwsze jego zachowanie a'la ogier rozpłodowy było... nieco szokujące, ale bardzo, bardzo logiczne. Jest w tym coś zwierzęcego, a ponieważ był traktowany jak zwierzę, to jego postępowanie stało się naturalną konsekwencją. Przekazanie genów. Zresztą wielu facetów ma na tym punkcie swoją obsesję. Byle ktoś po nich został. Byle COŚ było.
Cholera...
Quinceya bym najchętniej wytargała za uszy, a potem wykastrowała na żywca. Scena z zakładaniem obroży była po prostu straszna. Nie umiem wyrazić tego słowami, ale czułam to poniżenie, które odczuwał Jacob. I po prostu nie mogłam się pozbierać, tak bardzo chciałam Łowcy dać w pysk. Że niby to była ochrona dla kundla? A ja widziałam, że jemu to sprawia przyjemność. Łamanie natury, podporządkowywanie sobie wilka, niszczenie go. Rozszarpałabym go, gdyby nie to, że facet już dawno gryzie glebę.
Cholera...
Cholera...
Cholera...
Dobre to było. Mistrzowskie.
jędza thin |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 11:32, 09 Lip 2009 |
|
Ciągle z opóźnieniem, ale ma to swoje plusy Przynajmniej temat, który jest tego wart, jest odświeżany.
Byłam bardzo ciekawa, czego będzie dotyczyć część o Jacobie, szczerze mówiąc nie spodziewałam się tylu retrospekcji, bo znów czytelnik się nie nasycił :)
Chyba wszyscy byliśmy ciekawi, jak ma się Jacob po zamordowaniu swojego oprawcy.
Jeśli zaś idzie o wspomnienia, to kolejny raz potwierdzają, jakim chamem był Quincey.
Faktycznie scena z urodzinowym prezentem jest wstrząsająca. Nie mam słów na tego drania. Najgorsze jest to, że wcześniej mamił chłopca złudnym uczuciem.
Zdobywał z premedytacją jego zaufanie od najmłodszych lat.
Kondensując moje odczucia w jednym zdaniu, mogę powiedzieć, że więcej niechęci we mnie do tego bohatera nie da się wzbudzić.
Nienasycenie to jedyne opowiadanie na forum, w którym nie mogę sobie wyobrazić zakończenia. Jestem ciekawa, co wymyślisz.
Gratuluję rozdziału. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Pią 6:07, 10 Lip 2009 |
|
pierwszy raz czytam o Jacobie i nie mam przed oczyma jakiegoś głupiego nastolatka z idiotycznymi pomysłami .
Podoba mi się Jake jako ogier rozpłodowy ( tak przy okazji)
ta postać jest taka smutna , zwierzęca , pchana przez swoje instynkty które świetnie autorka tłumaczy, upokorzenia , cała ta obroża? ( czy to nie aby pomysł z filmu 'Czlowiek pies' z Jet`em Li? ) Po prostu przerażające.
Niesamowicie przerażające :)
czekam z niecierpliwością . :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Wto 22:08, 14 Lip 2009 |
|
Bardzo krwawo.
XVIII
Esme zerknęła w lusterko wsteczne i napotkała nieobecne spojrzenie Marka. Bała się tego wampira - kiedyś był potężny, ale po śmierci żony wszystko się zmieniło. Wiedziała, że stracił dar i skupił się jedynie na odnalezieniu mordercy, ale nadal wyczuwała w mężczyźnie dawną siłę i zadrżała na myśl o tym, że Carlisle'a cokolwiek z nim łączyło. Ufała wyborom partnera, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nie jest nieomylny. Bała się, wyczuwając, że wiele przed nią ukrył. Bała się tym bardziej, że nie zwierzył się również Rosalie. Zważywszy na łączącą ich zażyłość, przynajmniej blondynka powinna wiedzieć więcej, ale również jej nie poinformował o tym, co naprawdę planuje, jak gdyby do ostatniej chwili zwlekał z wydaniem poleceń. Kobieta poczuła ukłucie żalu, gdy powiedział, że to do niej będzie należało dowiezienie ich ważnego gościa - przez chwilę nawet chciała poprosić, żeby pozwolił jej zostać i zlecił to zadanie komuś innemu, ale potem uświadomiła sobie, że w ten sposób Carlisle okazał nie tylko zaufanie, ale też wiarę w to, że poradzi sobie bez jego wsparcia. Chrząknęła cicho i szepnęła:
- Dojeżdżamy na miejsce. - Skręciła w boczną, leśną drogę, ale Marek nie odezwał się ani słowem.
Zatrzymała auto i wyłączyła silnik. Wiedziała, co ma robić. Z ciemności wyłoniła się znajoma sylwetka Cullena, który otworzył tylne drzwi i zaprosił szatyna gestem, aby wysiadł. Wampir w odpowiedzi skłonił głowę i błyskawicznie znalazł się na zewnątrz. Carlisle zamknął drzwi cicho i, nie zaszczycając kochanki nawet spojrzeniem, odszedł, prowadząc gościa za sobą. Esme miała poczekać w samochodzie kilka minut, a potem zakraść się w pobliże domku dla gości. To właśnie dlatego ją wybrał. Umiała wtopić się w otoczenie, niemal zniknąć. Była idealnym drapieżnikiem, polegającym nie na sile, a na inteligencji i sprycie. Przy tym nie kwestionowała poleceń. Przynajmniej starała się tego nie robić, w miarę możliwości. Korzystając z otwartego w czasie jazdy okna, wyślizgnęła się z auta. Przez krótką chwilę chciała ulec pokusie i pójść śladem dwóch mężczyzn, których zmieszane ze sobą zapachy czuła aż nazbyt wyraźnie, ale nie mogła sobie pozwolić na kaprysy w tak ważnym momencie. Płosząc ogromną ciemnobrązową sowę, ruszyła biegiem. Ptak zahukał i wzbił się w powietrze. Szum skrzydeł zagłuszył pierwsze kroki wampirzycy.
- Tutaj możemy bezpiecznie porozmawiać - zaczął Carlisle. - Domyślam się, że nie chcesz tego wszystkiego przedłużać, ale sądzę, że powinieneś dowiedzieć się o kilku sprawach ode mnie.
- Chcę dostać broszkę - szepnął Marek, idąc ramię w ramię z blondynem.
- Oczywiście - odpowiedział Cullen, sięgając do kieszeni. Wyjął z niej zawiniątko, które bez zawahania podał szatynowi. Jego dłoń zadrżała, ale zacisnął palce na przedmiocie.
- Może chcesz się zatrzymać albo na chwilę zostać sam? - Nie uzyskał odpowiedzi. Broszka, nadal zawinięta w materiał, została schowana do kieszeni ciemnoszarej marynarki. Carlisle westchnął i wskazał ręką na niewielki budynek widoczny w oddali.
- Znajdziesz go tam, ale muszę cię uprzedzić, że jest bardzo słaby...
- Nie interesuje mnie to, w jakim stanie znajduje się ta bestia - syknął Marek.
- Udało mi się z nim porozmawiać przez chwilę - powiedział Cullen spokojnie. Zwrócił uwagę, że starszy wampir pociera skroń i krzywi się jakby z bólu. Widząc to, wygiął pogardliwie wargi, ale było to zaledwie mgnienie, ledwie zauważalne. Po chwili jego blada, przystojna twarz znów przypominała niewzruszoną, teatralną maskę.
- Nie żałuje tego, co zrobił. Wszystko zaplanował. Od początku do końca. Skoro nie mógł mieć władzy, nie chciał, żeby ona ją miała. - Słowa wypowiadał starannie, powoli dawkując ból. Szatyn warknął gardłowo i zatrzymał się, chociaż od drzwi domku dzieliło go raptem dziesięć metrów.
- Nie chcę tego słuchać - sapnął.
- Przepraszam. Sądziłem, że to ważne. - Zabrzmiało to sztucznie i nieprzekonywująco, ale Markowi trudno było się skupić. Czuł złość, żal i wściekłość. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki kopertę i wcisnął ją Carlisle'owi do ręki. Krok za krokiem zbliżali się do budynku.
- Dostałeś pieniądze. To jest ważne. - Nie poznawał swojego głosu, który brzmiał obco.
- Owszem - odparł blondyn, uśmiechając się zagadkowo.
- A teraz wybacz, ale mam do załatwienia coś istotniejszego niż pogawędki. - Marek położył dłoń na klamce i nacisnął ją lekko, popychając drzwi. W nozdrza uderzył go zapach ludzkiej krwi, który rozsierdził uśpiony przez lata gniew. Nadeszła chwila zemsty.
- Następnym razem ja wybieram samochody - sarknęła Rose, opierając się o maskę czarnego Forda Fusion i zerkając jednocześnie z pogardą na czerwonego Chryslera Sebringa.
- Przykro mi, kochanie. Ja tylko zrobiłem, co mi kazano - stwierdził Emmett, wysiadając z auta. - Myślisz, że długo będziemy czekać? - spytał.
- Godzinę? Może więcej. Musimy jeszcze dojechać przed świtem do Vancouver - odpowiedziała mu, wsuwając kosmyki blond włosów za ucho.
- Denerwujesz się, prawda? Wolałabyś być tam? - dociekał brunet, przytulając kobietę.
- Wolałabym wiedzieć, to wszystko. - Głos jej zadrżał, ale pozwoliła się objąć i lekko kołysać.
- Nie martw się o niego. Wróci - szepnął Emmett, starając się ukryć żal. Rosalie oplotła go rękami w pasie. Słowa wydawały się nie wystarczająco oddawać kłębiące w nich emocje. W ciszy oczekiwali na resztę rodziny.
Blondyn rozejrzał się po pomieszczeniu, skupiając wzrok na drzwiach. Stojąca za nim drobna dziewczyna oparła bladą dłoń na jego plecach i szepnęła:
- Zaraz tu wejdzie.
- Wiem, czuję jego emocje. Nawet nie muszę się wysilać - mówił prawie bezgłośnie, ledwie poruszając wargami.
Czuł jej umysł na granicy własnego. Poplątane myśli, uczucia, niewyjaśnione sprawy. Wzdrygnął się nieznacznie. Palce wampirzycy niemal wbiły mu się w ramię. Musiał ustąpić.
Carlisle złapał Marka za rękę, powstrzymując mężczyznę przed otwarciem drzwi. Chciał być pewny. Został spiorunowany wzrokiem, ale tylko wzmocnił chwyt.
- On nie żałuje, rozumiesz? - spytał Cullen.
Odpowiedziało mu warknięcie i wampir odepchnął go tak mocno, że wylądował kilka metrów dalej. Natychmiast podniósł się, obnażając kły, ale Marek już wchodził do budynku. Wszystko układało się według planu. Nie zaglądając do koperty, podarł ją na małe kawałki wraz z zawartością i pozwolił strzępom spaść na ziemię - część zawirowała na wietrze, ale Carlisle nie zwracał na to uwagi.
Coś musnęło policzek Marka. Znajoma kwiatowa woń niemal go odurzyła, choć nie miał prawa jej poczuć.
- Didyme... - szepnął.
- Nie powinieneś, nie powinieneś - powtarzała.
- Muszę. - Patrzył wprost w czarne, wygłodniałe oczy żony.
- Nie powinieneś, nie powinieneś, nie... - urwała, rozmywając się w powietrzu, a wampir dostrzegł leżącą na podłodze postać. Lata poszukiwań, snucia podejrzeń i wszechobecny zapach krwi doprowadziły go do furii. Podniósł mężczyznę z podłogi, niemal wyrywając mu ramiona z barków. Miał ochotę roześmiać się, widząc siną, pomarszczoną skórę, zapadnięte policzki i oczy, które wydawały się martwe i puste. Ale Aro żył. Wreszcie stał przed nim i nie liczyło się to jak bardzo był brudny i słaby. Dawny, siejący postrach władca starał się coś powiedzieć, ale nie był w stanie wyartykułować choćby słowa. Charknął, opluwając się dziwnym śluzem, którego kilka kropel spadło na marynarkę Marka. Szatyn odruchowo skrzywił się z obrzydzeniem, a sekundę później jego skronie i czoło palił żywy ogień. Ból pulsował w czaszce, niemal zmuszając do rozluźnienia rąk. Z trudem rozchylił powieki, skupiając wzrok na twarzy Aro. W chwili kiedy za jego plecami rozległ się hałas, dostrzegł, że jego ofiara nie jest tym, kim powinna być. Chciał krzyknąć, ale nie zdążył. Ciemność wydawała się na niego czekać z otwartymi ramionami.
Esme podeszła do Carlisle'a i chwyciła blondyna za rękę. Uśmiechnął się do kobiety. Tam już wszystko się zaczęło. Przez otwarte drzwi podziwiali misternie utkane przedstawienie - Jasper manipulował Markiem tak, jak chciał, korzystając z daru Alice. Jego dzieci... Ich dzieci właśnie tańczyły na krawędzi przepaści ramię w ramię, udowadniając, że czeka je świetlana przyszłość. Blondyn widział, jak twarz czarnowłosej wampirzycy zmienia się pod wpływem wysiłku, a jego syn zaciska kurczowo szczęki, skupiając się na każdej pojedynczej myśli. Stali w progu, gdy Alice nagle osunęła się na kolana, a Jasper, niemal unosząc się w powietrzu, dopadł do Marka i przywarł ustami do jego szyi, wbijając kły. Było w tym wszystkim coś fascynującego, co przez chwilę kazało Esme i Carlisle'owi pogrążyć się w nienaturalnej ciszy, którą przerwał łoskot upadającego na drewnianą podłogę Edwarda.
- Starałam się, jak mogłam, tato - szepnęła wciąż klęcząca Alice.
- Wiem, maleńka - odpowiedział jej Cullen, podchodząc powoli. - Jestem z ciebie dumny - dodał i instynktownie ominął łukiem pożywiającego się Jaspera, który ssał wygryzioną ranę z wyraźnie widoczną satysfakcją.
- Z nas - stwierdziła dziewczyna, przyglądając się z zaciekawieniem Esme przystającej w pół kroku i nie potrafiącej przełamać strachu. Alice uśmiechnęła się delikatnie i wstała, wspierając się na wyciągniętej dłoni starszego wampira.
- Zaraz skończy - szepnęła, a w jej głosie pobrzmiewało zadowolenie i podziw.
Upajał się potęgą. Z każdą kroplą czuł się silniejszy. Każdy łyk wzmacniał go i upewniał, że osiąga poziom, który normalnie był dla niego niedostępny. Coraz lepiej rozumiał, czemu Carlisle wymógł na nim przysięgę lojalności i wierności. Z nowymi możliwościami mógł zmieść swojego wampirzego ojca z powierzchni ziemi, roznieść go w pył, rozerwać na strzępy, gdyby tylko chciał, ale nie umiał tego pragnąć. Czuł tylko wdzięczność i szacunek, zmieszane z niewielką dozą strachu. Przez chwilę istniał tylko zapach krwi i jej metaliczny, słodko - słony smak.
Marek starzał się w ułamkach sekund, wiotczejąc w uścisku Whitlocka. W końcu blondyn oderwał wargi od rany i odrzucił zwłoki na bok. Carlisle patrzył na niego z dumą, Alice z podziwem, a Esme z wyraźną obawą przed tym, jak wielka potęga dostała się w ręce mężczyzny lubującego się w okrucieństwie. Jakby na potwierdzenie najgorszych obaw, Jasper uśmiechnął się złowieszczo, puścił oko w ich kierunku i podszedł do leżącego na podłodze Edwarda, który starał się odczołgać w głąb pomieszczenia. Blondyn nadepnął mu na plecy i chwytając jedną ręką za włosy, podciągnął Masena odrobinę do góry.
- A teraz dokończę to, co zacząłem, śmieciu - syknął, sięgając drugą dłonią po nóż, schowany w pochwie podpiętej z tyłu do paska od spodni.
Poprosił Cullena o to i dostał zgodę. Wykonywał wyrok w imieniu swojego ojca. Jednym ruchem naciął skórę na szyi zdrajcy, zatapiając głodne krwi ostrze aż po rękojeść. A potem szarpnął i głowa Edwarda oderwała się z chrzęstem od ciała.
- Oto twoja kara, którą wybrała dla ciebie rodzina - powiedział, po czym oblizał ostrze noża, jak gdyby to, co przed chwilą zrobił nie nasyciło go dostatecznie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Śro 16:44, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Wto 22:36, 14 Lip 2009 |
|
Nie mogę uwierzyć, że zatłukłaś Edwarda. O_O
Przyzwyczaiłam się najwyraźniej, że Ed stanowi centrum wydarzeń (nawet jeśli w twoim fiku tak nie było) i co by się nie działo, on jakoś przeżyje. Bella umrze, a on będzie dalej trwał i całą wieczność się nad sobą roztkliwiał i wspominał swoją, och, jedyną miłość.
A tu Angels urywa mu łeb rękami Jaspera. Ożeszku...
Sytuacja z Markiem... dlaczego mnie nie dziwi, że Carlisle zrobił go w balona? Chociaż to określenie w ogóle nie powinno się pojawić w moim komentarzu, bo jest nieadekwatne do ładunku emocjonalnego odcinka. Cullen, ty draniu! Ty podła kreaturo! Cholera, CHCIAŁAM, by Marek miał swoją zemstę. Ale u ciebie, Angels, jest jak w świecie George'a R. R. Martina - honorowi i prawi, którym się należy coś od życia, dostają w łeb, aż trzeszczy i giną z rąk sprytniejszych od siebie. To było wredne, ale zaskakujące tylko dla kogoś, kto nie zna twojego Carlisle'a - wyrachowanego, zimnego drania.
Wybacz brak konstruktywności, ale czekałam tylko, byś opublikowała ten odcinek i bym mogła ci napisać, co o nim sądzę. I teraz idę już spać, bo bredzę w malignie.
Świetny odcinek.
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Śro 14:26, 15 Lip 2009 |
|
OMG!!!
Jak zwykle wcisnełaś mnie w fotel swoim odcinkiem. Rozdzialik dopieszczony do każdym aspektem! Jak zwykle zaserwowałaś nam zwrot akcji, którego ja się nie spodziewałąm - śmierć MArka. Ale widzę że czytając twoje ff nie należy polegać na standardowym toku myśleniowym I właśnie za to uwielbiam twój ff! Że jest taki nieprzewidywalny, postacie są takie mroczne, złe, brutalne a całoś jest podana w najlepszej jakości pisarskiej! Chwała Ci za to!!!
Dalej bym mogła pisać achy i ochy ale mam nadzieję że tyle Ci wystarczy:)
Czekam na kolejny rozdzialik mając świadomość że zbliżamy się do końca.
p/s
Jak mogłaś zabić Edzia??!! Cieszę się że nie on tu odgrywa pierwszoplanową rolę i że pokazałąś o jako słabeusza i najsłabsze ogniwo rodziny, rodziny która się go wkońcu pozbywa! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 15:52, 15 Lip 2009 |
|
Najpierw przecinki. Tak na marginesie, nie oczekiwałam, że coś znajdę po tak wspaniałej becie, ale postanowiłam się podzielić moimi spostrzeżeniami, bo może się mylę, a wtedy thin wyprowadzi mnie z błędu, ale chyba się jednak nie mylę, jak na moje oko, do rzeczy:
Cytat: |
- Nie interesuje mnie to w jakim stanie znajduje się ta bestia - syknął Marek. |
Nie interesuje mnie to, w jakim stanie...
Cytat: |
Nie zaglądając do koperty podarł ją na małe kawałki wraz z zawartością i pozwolił strzępom spaść na ziemię - część zawirowała na wietrze, ale Carlisle nie zwracał na to uwagi. |
Nie zaglądając do koperty, podarł ją na małe...
Cytat: |
Dawny, siejący postrach władca starał się coś powiedzieć, ale nie był w stanie wyartykułować choćby słowa. |
Tu nie jestem pewna, ale chyba:
Dawny, siejący postrach, władca...
Cytat: |
Charknął, opluwając się dziwnym śluzem, którego kilka kropel doleciało spadło na marynarkę Marka. |
Tutaj być może zostało coś z bety: wydaje mi się, że powinno być albo doleciało, albo spadło, a jeśli nie to już na pewno brakuje przecinka lub spójnika:
kilka kropel doleciało i spadło...
v
kilka kropel doleciało, spadło...
Cytat: |
Jasper manipulował Markiem tak jak chciał, korzystając z daru Alice. |
Jasper manipulował Markiem tak, jak chciał...
Cytat: |
Blondyn widział jak twarz czarnowłosej wampirzycy zmienia się pod wpływem wysiłku, a jego syn zaciska kurczowo szczęki, skupiając się na każdej pojedynczej myśli. Stali w progu, gdy Alice nagle osunęła się na kolana, a Jasper niemal unosząc się w powietrzu dopadł do Marka i przywarł ustami do jego szyi, wbijając kły. |
Blondyn widział, jak twarz...
Jasper, niemal unosząc się w powietrzu, dopadł do Marka...
Cytat: |
- Starałam się jak mogłam, tato - szepnęła wciąż klęcząca Alice. |
Starałam się, jak mogłam, tato...
Cytat: |
Jestem z ciebie dumny - dodał i instynktownie ominął łukiem pożywiającego się Jaspera, który ssał wygryzioną ranę wyraźnie widoczną satysfakcją. |
z wyraźnie widoczną satyskafcją | zabrakło "z"
Cytat: |
Blondyn nadepnął mu na plecy i chwytając jedną ręką za włosy podciągnął Masena odrobinę do góry. |
[...] i chwytając jedną reką za włosy, podciągnął Masena...
The end :)
Dziś chciało mi się szukać, nie żebym była dotknięta krytyką, po prostu rzucił mi się w oczy brak przecinków w dwóch miejscach i sprawdziłam całość.
Nie żałuję, bo dzięki temu miałam czas na rozmyślanie o rozdziale.
Jak zwykle stylowi nie można nic zarzucić, trzymasz dobry i wysoki poziom.
Odnosząc się zaś do treści, muszę powiedzieć, że niespodziewany spojler, jaki sama sobie niechcąco zgotowałam (thin, nie pisze się w pierwszej linii komentarza tak ważne informacji ), stronka mi się wyświetliła tak, że mimowolnie rzuciła mi się w oczy informacja o śmierci Edwarda, w poście thin, spowodował, że byłam już przygotowana na to, co tak zmyślnie zaplanowałaś :p Zabrakło suprise'a na mojej twarzy, w postaci rozdziawienia gęby
Dużo się działo, jak zawsze wiele emocji i rzeczywiście krwawo.
Ostatniego rozdziału nie zrozumiałam i źle zinterpretowałam, ale tutaj nie było problemu.
Jedna rzecz mnie zastanawia:
Czy Jasper dzięki wypiciu wampirzej krwi Carlisle'a zyskał nową zdolność "odwampirzania" wampirów poprzez wypijanie ich krwi lub wstrzykiwanie im jakiegoś jadu?
Tak domniemuje, po fragmencie, w którym Marek poczuł woń ludzkiej krwi, niby Aro (który, jak wiemy, był wampirem), a w rzeczywistości Edwarda (który wampirem był już na pewno).Poza tym Ed zastarzał się...
Ciekawy motyw, fajnie pomyślany.
Rodzinka Cullenów mści się, jak włoska mafia.
Cóż, czy podobało mi się, że Ed zginął?
Nic mi do tego, zobojętniałam w stosunku do tej postaci, po tym, jak zbyt szybko spokorniał i nie chciał szukać zemsty za śmierć Belli. Stał się wtedy dla mnie nijaki.
Jasper, czy go nienawidzę za okrucieństwo?
Nie, mimo iż posiadł wielką siłę, nadal jest marionetką w rękach Carlisle. Wiadomo, może sie od niego odwrócić..., ale jak do tej pory wykonuje jego polecenia, chce sie mu przepodobać.
Dziwi mnie tylko, że żadna z postaci, nikt z Cullenów niej jest obdarzony współczuciem. Wszyscy akceptują decyzje Carlisle bez mrugnięcia okiem. Jeden jedyny Edward się zbuntował.
Podsumowując, Twoje opowiadanie na pewno budzi emocje i taki jest, moim zdaniem, jego cel.
Nigdy nie wiadomo, co będzie dalej.
Ach, zapomniałam, jeszcze Didyme:
To było świetne posunięcie, ostrzegała męża zza grobu :)
Didyme jest the best. Szkoda, że była tylko epizodyczną postacią. :)
Dzięki za dostarczenie sensownej lekturki. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 21:31, 15 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Śro 16:01, 15 Lip 2009 |
|
Mówiłam, że wczoraj byłam rozkojarzona jak diabli. Mogłam ci nie słać tego odcinka, tylko sprawdzić go jeszcze raz. *idzie się schować pod dywan*
Jednakowoż...
Pernix napisał: |
Cytat: |
Dawny, siejący postrach władca starał się coś powiedzieć, ale nie był w stanie wyartykułować choćby słowa. |
Tu nie jestem pewna, ale chyba:
Dawny, siejący postrach, władca... |
Nie, dlaczego? "Siejący postrach" to nie wtrącenie, tylko określenie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|