FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Porzucona [Z] [ 23. 08. 2010] - podany link do całości Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
White_Pigeon
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 15:25, 21 Maj 2010 Powrót do góry

Oznaczenia :
[AU/AH]
[OOC]

Inne informacje:
Liczba rozdziałów : 43
Liczba stron : ok. 350
Autor : White_pigeon
Beta : Masquerade. ( całość z linku zbetowana przez atropos87)

Postanowiłam nie oznaczać opowiadania przedziałem wiekowym, gdyż sceny erotyczne są naprawdę delikatne ( występują tylko 2, o ile można je w ogóle tak nazwać ), a przekleństwa są sporadyczne.

Wszyscy bohaterowie są ludźmi i przynajmniej częściowo ich charakter odbiega od pierwowzoru.
__________________________________________________________
Opis
Bywa tak, że życie potrafi nas zaskoczyć, jednak nie zawsze jest to pozytywna niespodzianka. Tak właśnie stało się w przypadku pewnej nastoletniej dziewczyny, Isabelli Swan. Jej z pozoru poukładane, idealne życie psuje przyjazd pewnego przystojniaka, Jamesa Urie. Przyjaciel z dzieciństwa staje się jej pierwszą, wielką miłością, niestety nieszczęśliwą. Chłopak w niewyjaśnionych okolicznościach znika, tuż po ich wspólnie spędzonej nocy. Wszystkie plany jakie Bella z nim wiązała umierają, chłopak nie pozostawia po sobie śladu, zabiera wszystko, wraz z jej dumą i honorem. Jakiś czas później okazuje się, że jedynym śladem, prawdziwym dowodem ich związku jest… dziecko.
Po roku dziewczyna przenosi się z córeczką do dziadków, gdzie zmienia całe swoje życie. Jednak okazuje się, że jej nowych przyjaciół coś łączy z nieszczęśliwą miłością, jaką przeżyła. Czy nowo poznany chłopak potraktuje ją tak samo jak James, a może stanie prawdziwą się miłością jej życia? I najważniejsze, co on ma wspólnego z Jamesem?
Kto powiedział, że prawdziwie kochać można tylko raz? Czy miał rację?
__________________________________________________________

Porzucona - rozdział 1

Przeprowadzka

„Fałszywa miłość jest gorsza od niż prawdziwa nienawiść”.
Alfred Musset



Są dni, w których człowiek nie ma ochoty na nic. Ja również miewałam takie dni, jeden z nich wypadał akurat dzisiaj. Wolałabym się wcale nie obudzić, niestety, byłam do tego zmuszona. Wbrew pozorom to nieczekające na mnie obowiązki tak skutecznie zniechęcały mnie do życia, z nimi jednak mogłam sobie poradzić. Ale ten dzień nie był zwyczajny, była to rocznica, o której chciałam zapomnieć.
Niemal cały czas wlepiałam zmęczone płaczem oczy w okno, przyglądając się domowi sąsiadów z naprzeciwka. Mieszkanie siostry mojego byłego chłopaka stało puste. Amanda wyniosła się z Phoenix zaledwie dwa miesiące po zniknięciu brata.
Znienawidziłam Jamesa, chłopaka, którego kiedyś darzyłam najcieplejszym z możliwych uczuć. Kochałam go z całego serca, ufałam, a on zwyczajnie mnie porzucił. Wykorzystał i porzucił.
Pamiętam to tak doskonale, jakby stało się wczoraj. Wciąż czuję uścisk jego dłoni, pocałunki i spojrzenia. Każda komórka mojego ciała tęskni za jego obecnością, za szeptem i ciepłem, jakie na chwile postanowił mi ofiarować. W głowie wciąż odbija mi się echem każde z jego słodkich kłamstw. Fałszywe wyznania miłości, w które wierzyłam.
Powrót myślami do teraźniejszości bywa brutalny. Uświadomienie sobie własnej naiwności boli, tak jak pamiętnego poranka, gdy odkryłam prawdę.
Wspomnienia powracają, pozostawiając za każdym razem głębszy, bardziej bolesny ślad na dnie mojego serca. To miała być piękna historia, prawdziwa miłość, a wszystko okazało się złudzeniem. Szkoda, że odkryłam to tak późno. Tego dnia Renee wyjechała z Philem, a ja miałam zostać sama, jednak przez cały czas towarzyszył mi ON. Byłam szczęśliwa, słuchając jego zapewnień.
- Na zawsze razem – powtarzał, szepcząc przy moim uchu, a ja mu wierzyłam.
Był jedynym chłopakiem, któremu potrafiłam zaufać, jedynym, jakiego kochałam. Tej nocy pozostał ze mną, a ja nie protestowałam.
Wszystko zaczęło się od drobnych pocałunków, które z każdą mijającą chwilą nabierały siły i stawały się namiętne. Z każdą sekundą czułam narastające napięcie między nami. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, jak znaleźliśmy się w sypialni. Wszystko działo się tak szybko.
Pamiętam jak powoli, lecz z pasją całował mą nagą szyję i szeptał ciche “kocham”. Uważałam się wówczas za szczęściarę. Naiwnie wierzyłam w każde słowo, które opuściło jego plugawe usta, byłam głupia.
Ręce chłopaka kreśliły łuki na każdym, najmniejszym zakątku mojego ciała, a z jego ust wydobywały się ciche jęki. Kiedy zdjął ze mnie bluzkę, naprawdę wierzyłam, że będę z nim szczęśliwa. Pozwoliłam mu na wszystko i kiedy już byłam naga, James całował każdy centymetr ciała. Nie mogłam powstrzymać westchnień i przyspieszonego oddechu. Oddałam mu się w miłości.
Kiedy opadliśmy bez sił na poduszki, on głaskał delikatnie mój rozgrzany policzek. Przypatrywał się nagiemu ciału i z pasją obserwował unoszącą się podczas oddychania klatkę piersiową. Wiedział, że jestem zmęczona, więc przytulił tak, że moja głowa znalazła się na jego klatce piersiowej.
- Jeżeli to sen – powiedziałam cicho, pewna jednak że mnie usłyszy – to nie chcę się obudzić.
- Śpij kochanie – szepnął, całując mnie w czoło. – Będę tu rano, kiedy się obudzisz – obiecał.
Skłamał.
To była nasza pierwsza i ostatnia wspólna noc. Obudziłam się w pustym łóżku. Rozejrzałam się naiwnie z nadzieją, że jednak nie jestem sama. Niestety. Byłam. Nie mogłam uwierzyć, że tak po prostu mnie zostawił, przecież obiecywał tak wiele.
Zbiegłam po schodach do kuchni, wciąż miałam nadzieję, że jednak mnie nie zostawił, że robi śniadanie. Jednak w kuchni go nie było. Zapukałam więc do każdego innego pokoju i łazienek. Tam również nie znalazłam śladu ukochanego, odszedł. Żadna z jego obietnic nie została dotrzymana.
Pobiegłam więc do siostry Jamesa, myśląc, że tam mogę go spotkać. W końcu to u niej zamieszkiwał przez ostatnie tygodnie. Zapukałam, mocno zaciskając powieki i modląc się, by to on otworzył drzwi i znalazł godne wytłumaczenie swojego zniknięcia. Drzwi niestety otworzyła Amanda, obrzucając mnie najbardziej pogardliwym spojrzeniem, jakiego doświadczyłam z swoim życiu.
- Wyniósł się rano – powiedziała, nawet nie siląc się na przyjazny czy pokrzepiający ton. Właściwie nigdy mnie nie lubiła, uważała, że nie zasługiwałam na jej brata. Po chwili dodała z triumfem:
– Powiedział, że nie chce Cię więcej widzieć - wtedy wiedziałam już, że spełnił się mój najgorszy koszmar, lecz nie płakałam.
Zacisnęłam mocno usta w prostą linię i wzięłam głęboki oddech, odchodząc spod drzwi tego domu. Chociaż pękało mi serce, starałam się tego nie okazywać. Wciąż wierzyłam, że wróci, wmawiałam sobie, że to jeszcze nie koniec mojej pięknej bajki.
Mijały tygodnie, a ja nie dostawałam do niego żadnych wiadomości. Powoli silna wola mnie opuszczała, płakałam każdej nocy, wtulając twarz w poduszkę, na której leżał, gdy widziałam go ostatni raz. Każdego dnia próbowałam się do niego dodzwonić, zmienił jednak numer. W końcu dotarła do mnie bolesna prawda - nie chciał mieć ze mną nic wspólnego.
Jedyne, co mi po nim zostało to niesmak i wspomnienia. Wielki, biały miś leżący w rogu pokoju, kilka wspólnych zdjęć i zasuszona róża. Dopiero jakiś czas później, okazało się, że chłopak pozostawił po sobie coś jeszcze…
Kiedy miesiączka zaczęła mi się opóźniać, wmawiałam sobie, że to przez nerwy, stres i przemęczenie. Było tysiąc wyimaginowanych powodów, które pozwalały mi wierzyć, że wszystko będzie jak dawniej, że jeszcze może być. Jednak gdy minęły dwa miesiące, a ja wciąż nie miesiączkowałam, zaczęłam się poważnie martwić i zrezygnowana zrobiłam test ciążowy. Kiedy patrzyłam na wskaźnik, nie mogłam uwierzyć, więc zrobiłam kolejny i jeszcze kilka. Wszystkie dawały ten sam, pozytywny wynik. Ginekolog, u którego miałam wizytę, jedynie potwierdził - nosiłam w sobie dziecko Jamesa.
W pierwszej chwili poczułam, że Bóg ze mnie zadrwił. Niebo momentalnie zwaliło mi się na głowę, przytłaczając, niczym stos kamieni. Byłam wyrodną córką, która zawiodła bezgraniczne zaufanie rodziców. Wyobrażałam sobie, co zrobią, gdy dowiedzą się prawdy. Wiedziałam, że Renee będzie gotowa mi pomóc, ale nie byłam pewna stanowiska, jakie obierze Charlie. W końcu idealna, grzeczna i niemal święta córka komendanta policji zaszła w ciążę, w dodatku nikt nie wie z kim. Nie miałam zamiaru mu o tym opowiadać.
Nikt z nich nie wiedział, że byłam dziewczyną Jamesa, każdy brał nas za najlepszych przyjaciół. Mówiąc wprost - ukrywaliśmy się ze swoimi uczuciami. Każde miało inne powody. Jedyną osobą, która wiedziała, co tak naprawdę nas łączy, była Amanda. Niestety ona za każdym razem pokazywała, jak bardzo do siebie nie pasujemy. Miała rację. On był ulubieńcem dziewczyn - przebojowy przystojniak z masą fanek. Ja szaraczkiem, który żył w swoim świecie, wśród książek, nie budząc niczyjego zainteresowania.
Patrząc poprzez pryzmat czasu, na nasz zakończony już związek, muszę przyznać, że niewiele było rzeczy, które nas łączyło. Za to wiele było tych, które dzieliło, jednak kochałam go. Wydawało mi się, że on czuje do mnie to samo.
Pamiętam dzień, w którym poinformowałam Renee o ciąży. Była przerażona, chyba nawet bardziej niż ja. Krzyczała, a z jej ust wylewały się słowa, których nie wypowiedziałaby w normalnej sytuacji. Płakała, mówiąc, że zniszczyłam sobie życie. Na szczęście myliła się.
Dziś mija rok, odkąd po raz ostatni widziałam Jamesa Urie. Renee zdążyła pogodzić się z sytuacją, a ja naprawić to, co wcześniej zniszczyłam. Moja córeczka skończyła trzy miesiące, a Renee pokochała ją jak własne dziecko. Właściwie nikt, oprócz mojej matki, nie wiedział, kto jest ojcem Elizabeth. Nie chciałam nikomu więcej zdradzać mojej tajemnicy.
Przesiedziałam niemal cały dzień na parapecie, przeglądając stare zdjęcia. W jednej dłoni trzymałam zapalniczkę, którą starałam się zniszczyć bolesne wspomnienia. Naiwnie wierzyłam, że to pomoże mi uciec od przeszłości. Chwyciłam jedno ze zdjęć, na którym brązowowłosa dziewczyna całowała umięśnionego blondyna i podpaliłam je. Powoli języki ognia trawiły ślady prawdy, którą za wszelką cenę chciałam ukryć. To samo zrobiłam z kolejnymi, na których byłam z Jamesem. W końcu jednak dotarłam do tego, na którym dziewczyna leżała na szpitalnym łóżku, trzymając w rękach małą istotkę. Uśmiechnęłam się nieznacznie i spojrzałam w stronę łóżeczka, w którym spała moja jedyna miłość, kochana córeczka.
Dziś obie bardzo różniłyśmy się od postaci na zdjęciu. Ja miałam zdecydowanie dłuższe włosy, a Elizabeth nie była już taka malutka, zaś na jej główce wyrastał pierwszy niemowlęce blond puszek.
Tego dnia podjęłam decyzję, jaka miała zmienić moje życie. Przynajmniej taką miałam wówczas nadzieję. Chciałam przenieść się do ojca, który mieszkał w niewielkim mieście mieszczącym się w stanie Waszyngton. Niestety, tam również zamieszkiwał ojciec Jamesa. Wiedziałam, że chłopak nie mieszka z nim, więc byłam pewna, że to ostatnie miejsce, gdzie mogłabym go spotkać.
Nie wiedziałam właściwie, co tknęło mnie do podjęcia decyzji. Nie byłam pewna, czy to dręczące wspomnienia i miejsca, które nierozerwalnie łączyły się z Jamesem, a było ich naprawdę wiele w Phoenix, czy może przeszywająca samotność, która zabijała mnie, gdy Renee wyjeżdżała wraz z Philem w trasy. Być może po prostu chciałam uciec.
Chwyciłam w dłoń telefon i wykręciłam numer na lotnisko. Zamówiłam dwa bilety do Port Angeles, dla mnie i mojego dziecka. Wizja zmiany szkoły, w której traktowano mnie jak trędowatą, była na tyle kusząca, że utwierdziła mnie jedynie w słuszności podjętych działań. Cieszyłam się, że w nowej szkole nie będę miała przypiętej metki “brzuchatej kujonki”. Nie miałam przyjaciół.
Tak naprawdę chciałam zmienić całe życie. Z grzecznej Belli, która miała ułożony plan na całe życie, pragnęłam stać się prawdziwą Bellą, kobietą, do której będzie to imię pasowało. Chciałam być piękna, nie miałam zamiaru znów chować się pod maską brzydkiego kaczątka, pragnęłam stać się łabędziem.
Miałam dość grzecznej dziewczynki, która przez miniony rok starała się jakoś poukładać swoje życie. Brałam udział we wszelkich olimpiadach naukowych, by przypodobać się ojcu i matce, najzabawniejsze było to, że mimo iż miałam ważniejsze obowiązki niż nauka, na ogół wygrywałam olimpiady.
Spojrzałam po raz kolejny na córkę, która grzecznie spała w swoim łóżeczku. Spokojnie spakowałam nasze rzeczy, modląc się, by Renee nie wróciła zbyt wcześnie do domu. Miałam świadomość, że nie będzie zadowolona z decyzji, którą podjęłam i dopóki nie byłam spakowana, mogłam w każdej chwili zmienić zdanie.
Kiedy skończyłam pakowanie, zadzwoniłam do babci. W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że moja rodzinka w Forks, nie ma zielonego pojęcia o istnieniu Lizzy. Zawsze znajdowałam wymówkę, która pozwoliła mi wykręcić się od odwiedzin krewnych, byłam jednak pewna, że przyjmą mnie z otwartymi ramionami.
- Słucham? - Z rozmyślań wyrwał mnie słodki głos mojej babci.
- Cześć, babciu - powiedziałam niewinnie.
- Dzień dobry, kochanie. – Susan była zadowolona z mojego telefonu, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że będę tam mile widziana. Mogłam sobie wyobrazić jej zaskoczony uśmiech, który pojawił się na pomarszczonej twarzy, kiedy mnie usłyszała. – Coś się stało, że dzwonisz?
- Babciu – nie wiedziałam jak zacząć. – Co byś powiedziała, gdybym chciała z wami zamieszkać? – głos mi się trząsł. – Chociażby na jakiś czas.
- Ale szkoła…
- Czy zapisałabyś mnie do liceum w Forks? – Czułam wszechogarniający strach.
- Powiedz mi tylko, co się stało? – Babcia była wyraźnie zaniepokojona, lecz mogłam wyczytać z jej głosu nutkę szczęścia. - Pokłóciłaś się z Renee?
- Nie - zaśmiałam się. - Po prostu chcę wyjechać z Phoenix – przyznałam, nie mogąc opanować smutku w głosie. – I mam dla was niespodziankę. - Postanowiłam przygotować ich na mały szok.
- Jaką niespodziankę? – Babcia była nieco zbyt podejrzliwa.
- Przekonasz się za trzy dni – powiedziałam niepewnie. – Ale nie wiem czy to będzie miła dla was… niespodzianka - jąkałam się.
- Trzeba więc załatwić formalności – powiedziała, odkładając słuchawkę.
Byłam pewna, że szkolne biura działały już od dwóch tygodni. W końcu nauczyciele i dyrektor musieli załatwić sprawy związane z rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Miałam nadzieję, że mojej babci uda się jakimś cudem załatwić dla mnie miejsce w nowej szkole. Z tego, co było mi wiadome, przyjaźniła się z żoną dyrektora.
Moja córeczka w końcu się obudziła i wołała jeść. Miałam oczywiście przygotowaną dla niej na czas butelkę z mlekiem. Rzadko karmiłam ją piersią, gdyż chodziłam do szkoły, która uniemożliwiała mi to w godzinach lekcyjnych. Na szczęście Renee uprzedziła mnie, że długie przerwy w karmieniu mogą spowodować u mnie okropny ból piersi.
Kiedy wróciła Renee, wzięłam Lizzy w ramiona i zeszłam przywitać się z matką. Na szczęście nie była sama, Phil wiernie jej towarzyszył, dzięki czemu byłam spokojniejsza o komfort psychiczny mamy. Wiedziałam, że mój komunikat ją zaboli, jednak nie miałam innego wyjścia.
- Bello, dziecko – Renee zwróciła się do mnie zatrwożona. – Zle wyglądasz. – Pogłaskała mnie po policzku. – Znów płakałaś, prawda?
- Ech… Tak. – przyznałam z niechęcią. Nigdy nie lubiłam okazywać jakichkolwiek słabości, niestety, w tym momencie, moja słabość będzie przepustką. – Musimy porozmawiać.
- Coś się stało? – Renee była zaniepokojona. W jej oczach widziałam zalążki paniki.
Ostatni raz odezwałam się do niej z taką powagą i widocznym bólem w głosie, gdy chciałam powiedzieć o ciąży. Teraz widziałam panikę w oczach matki, przeczuwała, że nie mam nic dobrego do powiedzenia.
Phil grzecznie oddalił się do sypialni. Wiedział, że czas na rozmowę „matka – córka” i nie chciał nam przeszkadzać. Byłam mu wdzięczna za to, jak wiele dla nas zrobił. Również za to, że traktował mnie jak własną córkę.
- W sobotę wyjeżdżam. - Mama momentalnie zrobiła się blada. - Przeprowadzam się do Forks - powiedziałam szybko, starając się ukryć zdenerwowanie i niepewność.
- Nie możesz – odparła równie prędko. Miała prawo zabronić mi jechać, jednak wiedziałam, że nie zrobi tego, gdyż z całego serca pragnęła mojego szczęścia. - To znaczy – kontynuowała cicho - dlaczego?
- Nie potrafię tutaj dłużej żyć - przyznałam ze łzami w oczach. - Każda ulica w Phoenix, ścieżka, park, a nawet to piekielne gorąco – wyszeptałam. - Wszystko przypomina mi o Jamesie. - W tym momencie wymownie spojrzałam na dziecko, które trzymałam w ramionach. Z całych sił starałam się powstrzymać zdradliwe krople, które pojawiły się w moich oczach.
- Jego tam nie ma - dodałam szybko. - Kilka tygodni temu dzwoniłam do Jasona, jego ojca. - Wzruszyłam ramionami.
- Elizabeth zostaje, prawda? - powiedziała to tak, jakby moje dziecko było dla niej ostatnią deską ratunku. Jednak ja nie mogłam żyć z dala od córeczki. Chciałam uwolnić się od miłości do jej ojca, ale nie jej kosztem. Nie mogłam jej zostawić, wystarczyło, że wychowywała się bez jednego rodzica.
- Nie, mamo - zaprzeczyłam stanowczo. - Nie mogę wyjechać bez Lizzy - wyszeptałam.
- Ależ Isabello… - Mama dobrze wiedziała, że nie lubiłam, gdy ktoś nazywał mnie pełnym imieniem, dlatego robiła to tylko, kiedy chciała pokazać mi swój sprzeciw. Po jej policzkach spłynęły łzy.
- Mamo – powiedziałam stanowczo - podjęłam decyzję i nie proś mnie, żebym zmieniła zdanie - dodałam błagalnie.
- Jesteś niepełnoletnia - wyciągnęła w końcu najmocniejszy argument, a ja tylko zaśmiałam się cynicznie.
- Tak, mamo - powiedziałam cierpko. - Jestem niepełnoletnia i mam trzymiesięczne dziecko - zaśmiałam się. - I masz rację, jeśli myślisz, że możesz zabronić mi jechać - powiedziałam smutnym głosem. - Jeśli naprawdę chcesz, żebym dalej się męczyła - spojrzałam jej w oczy - zrób to.
Wiedziałam, że to naprawdę mocny argument, a właściwie nawet cios poniżej pasa, ale musiałam go użyć. Mama zawsze pragnęła mojego szczęścia, nawet kosztem własnego. Starała się pomagać i robiła wszystko, co było w jej mocy, abym jakoś podniosła się po tym, co zrobił James. Odkąd Lizzy przyszła na świat, moja mama przestała jeździć z Philem na mecze, by móc mi pomagać w opiece nad dzieckiem. W końcu, po długiej i męczącej rozmowie, Renee zgodziła się na mój wyjazd.
Każdą wolną sekundę w ciągu trzech dni, jakie pozostały mi w Phoenix, mama spędzała z nami. Pomagała mi robić zakupy i szukać ciepłych ubrań, co w tym mieście nie było łatwe. Kupiłam również kilka ciuchów odbiegających od mojego starego stylu. Spódniczkę w kratkę, czarną bluzkę odsłaniającą dekolt, kilka koszulek i topów, dwie pary jeansów, czarne rurki i buty na wysokim obcasie.
W piątek zabrałam swoje papiery ze szkoły w Phoenix. W końcu musiałam przedstawić swoje wyniki w nauce w nowym liceum. Żyłam nadzieją, że babcia załatwi wszystko.
W sobotę rano, kiedy Renee i Phil odwozili nas na lotnisko, nie wiedziałam, czy tego naprawdę chcę. Jednak coś wewnątrz mnie podpowiadało, że decyzja którą podjęłam była jedyną mądrą w moim życiu.
- Jesteś pewna, kochanie, że tego właśnie chcesz? - zapytała mama, gdy wchodziłyśmy na teren lotniska.
- Tak, mamo – powiedziałam, siląc się na uśmiech - Babcia pomoże mi w opiece nad Elizabeth - dodałam spokojnie.
- Susan nawet nie wie, że masz córkę. - Mama sprowadziła mnie na ziemię.
Tak, Susan nie wiedziała o istnieniu Elizabeth, podobnie jak tata i dziadek. Od ponad roku utrzymywałyśmy ze sobą kontakt jedynie telefoniczny. Mówiłam im prawdę, jedynie pomijając cześć dotyczącą mojej ciąży, a potem córki.
Nie byłam szczególnie szczęśliwa z powodu wyjazdu. Bałam się o Renee, którą to częściej ja się opiekowałam niż ona mną. Jednak wiedziałam, że w ten sposób pozwolę jej normalnie żyć. Będzie mogła pracować jak każda kobieta w jej wieku, nie będzie musiała opiekować się wnuczką, kiedy ja będę w szkole – tłumaczyłam samej sobie, zanim się pożegnałyśmy.
Przeprowadzka do Forks miała być bramą do normalności również dla mnie. Jedynie w ten sposób mogłam zmienić swoje życie i stać się inną Isabellą Swan niż byłam do tej pory. W nowym mieście mogłam liczyć na pomoc dziadków, byłam pewna, że przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Nawet, jeśli ich zawiodłam. Nie byłam niestety pewna, co do mojego konserwatywnego ojca, który miał prawo mieć pretensje o to, że okłamywałam go przez cały ten czas i zawiodłam jego zaufanie. Ukrywanie przed kimś prawdy również jest swego rodzaju kłamstwem.
Jego zawiodłam najbardziej. Mój ojciec liczył na to, że zostanę słynną Panią Doktor, teraz jednak ma przyszłość jest niepewna. Nie wiem, jak bardzo moje życie się zmieni.
Był ze mnie dumny, gdy opowiadałam mu o kolejnych wygranych olimpiadach. Marzył o tym, bym została kimś cenionym w świecie. Kto wie, może jeszcze uda mi się spełnić jego wielkie marzenia.
- Bello - odezwała się Renee, wyrywając mnie z zamyślenia, kiedy znajdowaliśmy się w hali odlotów. - Pamiętaj, że nie musisz tego robić.
- Mamo – zwróciłam się do niej, przytulając mocno. – To najlepsze wyjście. – Taka, niestety, była prawda.
- Będę za wami tęsknić – powiedziała, ocierając łzy. – Pozdrów Charliego i dziadków.
- Pozdrowię. – Uśmiechnęłam się lekko i odebrałam córkę z rąk Phila. – Kocham cię. – Pocałowałam ją w policzek na pożegnanie. - Kocham was. - Pocałowałam również Phila, który uśmiechnął się smutno na pożegnanie.
- Ja również będę za wami tęsknił – odparł, machając lekko i przytulając mamę, gdy powoli kierowałam się w stronę bramki.
Wiedziałam, że Renee starała się przez cały czas powstrzymać płacz, lecz wychodziło jej to miernie. Wielkie, słone łzy spływały po bladej twarzy, gdy wtulała ją w ramiona Phila. Pękało mi serce, gdy widziałam ten smutny obrazek. Ból w oczach mamy przeszywał moją duszę, nie chciałam jej ranić, ale musiałam to zrobić. Chciałam dać im szansę, na odzyskanie normalnego życia, zasługiwali na nie.
Bałam się, że Lizzy może trochę marudzić podczas lotu, myślałam, że to będzie ciężka podróż. Stewardessa wskazała nam nasze miejsca, znajdowały się niedaleko wyjścia. Usiadłam wygodnie w fotelu, obok mnie siedział jeszcze ktoś, ale nie zwracałam uwagi na mojego współpasażera. Miałam ważniejsze problemy.
Z głośników wydobył się głośny komunikat informujący nas o starcie i prośba o zapięcie pasów. Po kilku minutach samolot wystartował.
Żegnaj słoneczna Arizono, witaj deszczowe Forks – powiedziałam sobie w myślach, spoglądając przez okienko sunącego po niebie samolotu. Pojedyncze łzy spłynęły po policzkach, nie robiłam nic, po prostu pozwoliłam, żeby emocje mną zawładnęły. Znów przypominałam sobie każdą chwilę spędzoną z Jamesem, każdą łzę, którą przez niego wylałam. Ktoś kiedyś powiedział bardzo mądre słowa „Zraniona miłość może wywołać takie same skutki, co nienawiść”. Właśnie takie skutki wywoływała we mnie miłość do Jamesa, a właściwie to, co z niej pozostało.
Przez kilka sekund nie miałam mentalnego kontaktu z otoczeniem, po prostu odcięłam się zupełnie od świata. Liczyłam się tylko ja i Elizabeth. Nic i nikt więcej.
- Dzień dobry. - Na dźwięk głosu stojącej obok mnie Stewardessy podskoczyłam nieznacznie. – Podać pani coś? - zapytała słodkim głosem.
- Dzień dobry – odpowiedziałam, uśmiechając się nieznacznie. - Nie, dziękuję - dodałam.
Na szczęście, moje obawy co do dziecka się nie sprawdziły. Elizabeth przez cały czas smacznie spała w moich ramionach. Obudziła się tylko po to, by zjeść, ale nie płakała, bo wszystko było wcześniej przygotowane. Kilka razy musiałam oczywiście zmienić jej pieluszkę, ale to była norma, do której przywykłam.
Mój współpasażer chyba również zasnął, bo słyszałam ciche pochrapywanie z fotela obok. Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam długie, jasnobrązowe włosy, zakrywające kobiecą twarz. Kiedy kobieta się obudziła, spojrzała z zachwytem na moją córkę i uśmiechnęła się szeroko.
- Jakie spokojne dziecko - pochwaliła Lizzy. - Kiedy weszłaś z nią na pokład, obawiałam się, że nie zmrużę oka - zachichotała kobieta. - Dawno nie widziałam takiego aniołka.
- Elizabeth wrodziła się we mnie - powiedziałam, nie mogąc jednak ukryć lekko sarkastycznego tonu. Miałam nadzieję, że nie mam racji, gdyż nie chciałam, by Lizzy była głupiutką i naiwną dziewczynką w przyszłości.
- Nazywam się Esme Cullen - przedstawiła się wesoło kobieta. Spojrzałam na nią i mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko. Jej twarz wyglądała tak sympatycznie, że nawet, gdybym chciała, nie potrafiłabym być dla niej niemiła.
- Isabella Swan - przedstawiłam się cicho, jeszcze uważniej przyglądając się swojej rozmówczyni. Esme miała twarz w kształcie serca, którą delikatnie otaczały jasnobrązowe fale włosów. Wyglądała jak anioł.
- Ja mam dwóch synów – kobieta zaśmiała się. – Bardzo ich kocham.
- Ja na szczęście mam tylko jedno dziecko – powiedziałam z nieukrywanym sarkazmem. –Widzi pani - westchnęłam głośno - ja jeszcze nie dorosłam do bycia matką, ale kocham Lizzy.
- Po prostu Esme - kobieta upomniała mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. - Ile właściwie masz lat, Isabello? – Tego pytania mogłam się spodziewać.
- Siedemnaście – powiedziałam przyciszonym głosem, kobieta jednak dobrze mnie usłyszała.
- Mój młodszy syn, również ma siedemnaście lat – nie oceniała mnie. Pierwsza osoba, która nie oceniła mnie od razu. Nie zrobiła tego dobrze znanego mi złośliwego uśmieszku, jaki widziałam na twarzach innych osób, które dowiadywały się, że jestem nieletnią matką.
- To miło – powiedziałam, uśmiechając się lekko. Podejrzewałam, że mieszkają gdzieś w Port Angeles, właściwie miałam taką nadzieję.
Dopiero po chwili, dotarło do mnie, że Esme również była niepełnoletnia, gdy na świat przyszło jej pierwsze dziecko. W końcu powiedziała, że to jej młodszy syn był w moim wieku, więc musiała mieć również starsze dziecko. Wyglądała zaledwie na trzydzieści pięć lat, nie mogła mieć więcej, chyba, że poddała się skomplikowanym operacjom plastycznym. Wstydziłam się zapytać o wiek.
- Dokąd się wybierasz? - zapytała nieśmiało, a ja nie zdążyłam odpowiedzieć, bo usłyszałam informację o podchodzeniu do lądowania.
Po kilku minutach pożegnałam się szybko z Esme i z nadzieją ruszyłam po swoje bagaże. Na szczęście miałam wózek małej i nie musiałam nieść jej w jednej ręce a drugą ciągnąć ze sobą walizki. Kiedy odzyskałam bagaże, poprosiłam stojącą obok mnie kobietę, by potrzymała przez chwilę dziecko, a ja sama pospiesznie rozłożyłam wózek i po włożeniu do środka kocyka i cieniutkiej poduszeczki, mogłam umieścić tam Lizzy.
Ruszyłam niepewnie w stronę hali przylotów. Wiedziałam, że będzie czekała na mnie babcia, być może z dziadkiem i moim ojcem. Bałam się ostatniej dwójki, ale jakoś musiałam sobie poradzić z ogarniającą mnie paniką. Miałam jednak nadzieję, że Susan przyjechała jedynie z dziadkiem. Niestety, w odległym kącie sali dostrzegłam i babcię, i tatę rozglądających się wokoło. W pierwszej chwili chciałam się cofnąć, ale nie mogłam. Stanęłam jak przyklejona do podłoża, a strach sparaliżował każdą moją kończynę.
- Podwieźć cię? – Esme zaczepiła mnie, chyba wyczuwając panikę, jaka we mnie rosła. Za rękę trzymał ją uroczy blond włosy mężczyzna. Pasowali do siebie idealnie.
- Dzień dobry – przywitałam się z nim, spuszczając lekko wzrok i czując, jak rumieńce oblewają moją twarz.
- Dziękuję państwu – powiedziałam. – Tata i babcia już na mnie czekają.
- Esme – kobieta zaśmiała się. – Proszę, nie nazywaj mnie panią, bo czuję się staro, a mam wrażenie, że jeszcze nie raz się spotkamy –uśmiechnęła się. - To mój mąż.
- Carlisle Cullen – mężczyzna przedstawił się niezwykle melodyjnym głosem. – I mnie również mów po imieniu.
- Dobrze – powiedziałam spokojnie. - Isabella Swan. - Uśmiechnęłam się do nich, a gdy już postanowili odejść, dodałam:
– Miłego dnia. – I pomachałam na odchodne.
Kiedy ponownie zostałam sama, panika znów zablokowała moje gardło i stopy. Wiedziałam, że babcia, po tym, co jej powiedziałam, może przeczuwać nawet najgorsze, ale Charlie? Dlaczego zabrała ze sobą mojego ojca?
- Dzień dobry, Isabello. – Ojciec powitał się ze mną z uśmiechem, gdy tylko do mnie podszedł. – Ech – westchnął ciężko. - Kto zostawia obcemu człowiekowi dziecko do pilnowania? – Spojrzał z wyrzutem na moją córkę, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Stałam jak sparaliżowana, niezdolna do wypowiedzenia nawet jednego słowa. Na szczęście z opresji wyratowała mnie rzucająca mi się na szyję babcia.
- Witaj, kochanie. – Pocałowała mnie w policzek i spojrzała z lekkim strachem na małą. Wiedziałam już, że domyśliła się prawdy. - Czy to jest ta „niezbyt przyjemna niespodzianka”?
- Tak, babciu… – przyznałam, a uśmiech na jej twarzy dodał mi otuchy. – Tato, to nie jest obca dziewczynka.
Miałam wrażenie, że oczy Charliego zaraz eksplodują. Ojciec zaczął zmieniać kolory. Począwszy od trupiobladego, przez zielony po szkarłatny. Był wściekły, a jednocześnie nie mógł uwierzyć w to, co widział.
- Jak Renee mogła zostawić ci córkę pod opieką?! - wrzasnął rozzłoszczony, a ja naprawdę się przeraziłam. W jaki sposób miałam powiedzieć mu prawdę? Dlaczego pomyślał, że to Renee i Phil zostawili mi dziecko?
- Wiedziałem, że jest nieodpowiedzialna, ale że aż do tego stopnia?!
- Charlie – babcia zaczęła go uspokajać – porozmawiamy o tym w domu.
- Babciu, a gdzie dziadek? – zapytałam lekko wystraszona jego nieobecnością.
- Przygotowuje pokój dla ciebie – zaśmiała się. – Jednak będzie musiał poprzenosić rzeczy do naszego domu.
- Isabella zamieszka ze mną! – buntował się ojciec, kiedy wsiadaliśmy do samochodu.
- Mieszkamy po sąsiedzku – zauważyła babcia. – Bella teraz opiekuje się dzieckiem, zatem rozsądniej byłoby, gdyby wprowadziła się do nas.
Babcia miała rację. To ona mogła dać mi niezbędną pomoc przy opiece nad Elizabeth. Charlie niewiele wspólnego miał z opieką nad niemowlakiem, moja mama wyprowadziła się od niego, gdy byłam w wieku Lizzy. Drugą sprawą było to, że ktoś musiał zająć się opieką nad małą, gdy ja będę przesiadywała w szkole. Babcia wydawała się z tego faktu zadowolona.
Kiedy już dojechaliśmy na miejsce, wiedziałam, że nadszedł czas wyznania rodzinie prawdy. Jednak jeśli zechcą odesłać małą do Renee, ja wyprowadzę się wraz z nią. Ojciec zaproponował to rozwiązanie już w samochodzie, a ja jedynie zacisnęłam wówczas mocno szczękę, by nie wyskoczyć z pędzącego auta.
Kiedy skończyliśmy wnosić nasze walizki do domu dziadków, ojciec zaczął mi się dziwnie przyglądać.
- Tato - odezwałam się do niego nieśmiało - lepiej usiądź. - Wskazałam na fotel stojący tuż za wózkiem, w którym spała mała Lizzy. Ojciec, chyba tylko z czystej ciekawości, spojrzał na dziecko i mimowolnie się uśmiechnął.
- Wygląda prawie dokładnie jak ty - powiedział z czułością. - Jak ty, gdy byłaś mała.
- Babciu, dziadku, lepiej będzie, jak również usiądziecie - powiedziałam łamiącym się głosem. Po części byłam wzruszona wyznaniem Charliego, po części przerażona tym, co miało za chwilę nastąpić. Dziadkowie usiedli.
- Chciałam tylko powiedzieć, że za żadne skarby nie odeślę mojej córki do Renee. - Spojrzałam na ojca, który pobladł momentalnie. - Tak tato - potwierdziłam jego przypuszczenie. - Elizabeth to moja córka.
Babcia uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, a dziadek znieruchomiał. Podejrzewam, że ona od początku wiedziała, iż mam dziecko. Wyczułam w tym rękę Renee, która nie lubiła okłamywać Susan.
- Ona powinna wychowywać się z matką - zaprotestował Charlie. Najprawdopodobniej całkowicie odrzucił moje ostatnie słowa. Nie mógł uwierzyć, że tak bardzo go zawiodłam.
- Powinna wychowywać się z matką – powtórzyłam jego słowa. – Dlatego zostaje z nią w Forks.
Ojciec znów zaczął zmieniać kolory, po czym wstał i bez słowa wyszedł z mieszkania, z całej siły trzaskając drzwiami. Po krótkiej chwili to samo zrobił dziadek, byli do siebie podobni. Charlie właśnie po nim odziedziczył władczy charakterek.
Babcia natomiast podeszła do mnie i przytuliła mocno. Płakałam, czułam się słaba i odrzucona. W niej była jedyna moja nadzieja.
- Musiało być ci ciężko – powiedziała, głaszcząc mnie po głowie. - Jak ma na imię moja mała prawnuczka? – zapytała. Najwyraźniej nie dosłyszała dobrze całej mojej wypowiedzi.
- Elizabeth - powiedziałam cicho, jeszcze mocniej wtulając się w jej ramiona. - To twoje drugie imię, babciu - zachichotałam przez łzy. - Jeśli chcecie - jęknęłam - wrócę do Phoenix.
- Nie - zaprotestowała szybko. - Charliemu kiedyś przejdzie - zaśmiała się. mierzwiąc moje włosy - a Williamem sama się zajmę. - Uśmiechnęła się szeroko. - Nie pozwolę, by was odesłali.
Babcia uśmiechnęła się, po czym odprawiła mnie i Lizzy do pokoju na górze. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Praktycznie całą noc nie spałam, Lizzy również była niespokojna. Ściana deszczu zasłaniała moje okno, a ja nie mogłam przestać płakać. Kiedy udało mi się zasnąć, obudziłam się z krzykiem. Śniłam o Jamesie, nocy spędzonej razem i o tym, jak obudziłam się w pustym domu. Znów poczułam przerażającą pustkę w sercu, ale ponownie zasnęłam.
Rankiem czułam, że coś się jednak we mnie zmieniło. Podniosłam się z porażki i zaczęłam planować przyszłość. Moją i mojej córki. Kochałam to dziecko bardziej niż ktokolwiek mógł sobie to wyobrazić, mimo że jej ojcem był nieodpowiedzialny głupek, o którym starałam się zapomnieć.
Wstałam i zaczęłam układać nasze rzeczy w szafkach. Lizzy grzecznie spała, obudziła się dopiero około dziesiątej, akurat w porze karmienia. Widziałam, że jest w lepszym humorze, czułam to. Trudno to wytłumaczyć, ale nasze emocje były tak jakby zsynchronizowane.
Niedziela była podobna do soboty. Nikt, prócz Susan, nie odzywał się do mnie, a ja przeglądałam niemal cały dzień ubrania, które przywiozłam ze sobą z Arizony i opiekowałam się Elizabeth.
Pod wieczór odwiedził nas dziadek, który uściskał mnie i powiedział, że postara się wszystko zrozumieć. Najwyraźniej babcia wywarła na niego duży wpływ. William nie mógł oderwać oczu od prawnuczki. Niestety mój ojciec był bardziej uparty niż ja i babcia przypuszczałyśmy. Nie odwiedził nas, a kiedy przyszedł na chwilę, nawet na mnie nie spojrzał.
Dam mu czas – pomyślałam, ocierając łzy.
_____________________________________________________

Kolejny rozdział postaram się dodać w najbliższym czasie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez White_Pigeon dnia Czw 14:18, 26 Sie 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Marionetka
Zły wampir



Dołączył: 21 Lut 2010
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka Kajusza

PostWysłany: Pią 15:51, 21 Maj 2010 Powrót do góry

Ale regulaminu waćpanna chyba nie czytała. Odsyłam do niego, bo takowa lektura jest bardzo przydatna.
http://www.twilightseries.fora.pl/b-kacik-pisarza-b,47/regulamin-dzialu-fanfiction,3088.html


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tysiaczek^^
Nowonarodzony



Dołączył: 15 Kwi 2009
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 15:57, 21 Maj 2010 Powrót do góry

Masz niesamowity talent. Dobrze że w końcu dodałaś to na tą stronkę. Najbardziej przypadły mi do gustu twoje opisy różnych sytuacji. Moment palenia zdjęć z odpowiednio dobranymi przenośniami - bajka. Sama próbuje pisać ale czytając m.in. to opowiadanie utrzymuje się w przekonaniu że to nie ma sensu:/ Melduję się jako stały czytelnik i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

Z góry przepraszam za krótki komentarz ale czas mnie goni


Pozdrawiam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pią 16:02, 21 Maj 2010 Powrót do góry

Odblokowuję na życzenie autorki. Jednocześnie apeluję o edycję pierwszego posta i wklejenie zbetowanego rozdziału. :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Sob 15:00, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Masquerade
Dobry wampir



Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 128 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń

PostWysłany: Sob 16:49, 05 Cze 2010 Powrót do góry

Nie znam jeszcze fabuły opowiadania, ale dzięki samym opisom bardzo mi się podoba. Czyta się płynnie, widać, że nie masz problemów z opisywaniem uczuć, przeżyć oraz otoczenia. Robisz to ładnie i dokładnie, dzięki czemu jestem w stanie sobie bardzo łatwo wyobrazić to, o czym piszesz.

Jako beta mogłam trochę dać ciała, bo tekstu jest sporo Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Pigeon
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 22:33, 05 Cze 2010 Powrót do góry

Dziękuję Masquerade. za to, że męczyłaś się z moim opowiadaniem i za to, że jeszcze ze mną wytrzymujesz, a jestem "trudnym człowiekiem". Pernix dzięki za odblokowanie tematu, mam nadzieję, że więcej nie złamię zasad Wink No i Tysiaczku - dziękuję Tobie za miłe słowa i trzymam kciuki za Twoją twórczość Wink
______________________________________________________________________________
Rozdział 2
Witamy w Forks High School
"Dobrodziejstwa piszą się na piasku,
a krzywdy ryją się na kamieniu."

Tego ranka ciężko mi było otworzyć oczy, być może dlatego, że obudziłam się z dziwnym przeświadczeniem, iż nic dobrego dzisiaj mnie nie spotka. Kiedy w końcu rozchyliłam ociężałe powieki i ujrzałam świat dookoła mnie, nabrałam pewności, że dzień będzie ciężki. Na niebie gromadziły się ciemne chmury, jakby chciały zrobić mi na złość i ostatecznie przytłoczyć. Nie chciałam się jednak poddać, więc musiałam ostatkiem sił wykrzesać uśmiech. Zrobiłam to.
Elizabeth, gdy tylko się obudziła, zaczęła marudzić, więc wzięłam ją na ręce, modląc się, by przestała płakać. Bałam się zostawić małą pod opieką babci, lecz nie dlatego, że Susan mogła sobie nie poradzić, zapewne zrobiłaby to lepiej niż ja, jednak nie chciałam, by moje maleństwo stało się dla kogoś ciężarem. W szczególności dla mojej babci, gdyż dopiero dowiedziała się o jej istnieniu.
Lizzy nigdy nie była dla mnie uciążliwym obowiązkiem. Uwielbiałam spędzać czas z moją małą księżniczką, nawet kiedy była marudna. Właściwie wtedy czułam, że muszę przy niej być, bo w moich ramionach niesamowicie szybko się uspokajała.
Zeszłam do kuchni, by przygotować małej jedzenie. Już po dziesięciu minutach butelka mleka była gotowa, a mała robiła się coraz bardziej spokojna. Usiadłam na sofie i spoglądałam z daleka w okno. Chmury powoli zanikały, ale kropił lekki deszczyk, nie było to dobrą wróżbą.
Kiedy Elizabeth ostatecznie przestała szlochać, do salonu przyszła uśmiechnięta babcia. Uwielbiałam, gdy witała mnie właśnie w taki sposób, nie trzeba było wówczas wyniosłych słów. Z uśmiechem na twarzy oddałam córkę w jej ręce, a sama pobiegłam do pokoju szykować się na nadejście jednego z najgorszych dni tygodnia.
Poniedziałek zdecydowanie nie górował na mojej superliście. Jak chyba każdy, wolałam sobotnie lenistwo. Dzisiaj jednak przeżywałam dodatkowy stres, miałam zacząć naukę w całkiem nieznanym mi miejscu.
Kiedy tylko dobiegłam do pokoju, od razu skierowałam się do łazienki, by wziąć szybko prysznic. Zdjęłam pośpiesznie szlafrok i koszulę nocną, aby już po chwili pozwolić ciepłym strumieniom wody spłynąć na moje ciało. To była moja ulubiona forma relaksu. Ciepła woda zdecydowanie zniwelowała skutki ciężkiego poranka i kiedy wyszłam spod prysznica, na mojej twarzy widniał ogromny uśmiech. Umyłam pospiesznie zęby i przeczesałam dłonią mokre włosy, założyłam przygotowaną wcześniej bieliznę, po czym weszłam do swojego pokoju, by wyjąc z szafy ubrania.
Tutaj właśnie miała nastąpić jedna z wielu zmian, które chciałam wprowadzić w swoim życiu. Miałam dość roli szarej myszki, zamierzałam stać się dziewczyną, której pożądać będzie każdy chłopak, niestety żaden nie będzie miał. Kiedy przeglądałam stare ubrania, które tak na wszelki wypadek wzięłam ze sobą z Phoenix, wspomnienia powróciły. Gdy byłam grzeczną, miłą dziewczynką, zostałam boleśnie zraniona. Nie mogłam ponownie do tego dopuścić, nie chciałam. Zaczęłam zastanawiać się, co zostanie we mnie z dawnej Belli, tej, która dawała sobą pomiatać i mimo wszystko pomagała nawet największym wrogom. Szybko porzuciłam wspomnienia, bo miałam coraz mniej czasu.
Zajrzałam głębiej do szafy i znalazłam to, czego tak naprawdę chciałam. Seksowna elegancja będzie odpowiednim połączeniem, przynajmniej jak na pierwszy dzień w szkole. Chwyciłam białą koszulę z krótkim rękawkiem i czarną różą na boku, dopasowane czarne jeansy, oraz czarne balerinki. Całość dopełniłam czarną, skórzaną kurtką. Nie było to niby nic seksownego, ale gdy spojrzałam w lustro, zauważyłam, jak koszula pięknie opina moje ciało. Sprytnie odpięłam guziczek, tak, by było widać skrawek dekoltu. Tego było mi trzeba.
Chwyciłam pospiesznie za kosmetyczkę i zaczęłam wariacje z makijażem. Szczerze powiedziawszy nie należałam do mistrzyń tej sztuki, ale dawałam sobie jakoś radę. Aby nie przesadzać, wytuszowałam ładnie rzęsy, które momentalnie stały się długie i grube, musnęłam policzki delikatnym różem, by po ciężkiej nocy nabrać zdrowych kolorów i nałożyłam na usta opalizujący błyszczyk, dodając im blasku.
Spojrzałam ponownie w lustro i oniemiałam. Wyglądałam naprawdę pięknie. Chwyciłam jeszcze za szczotkę i porządnie wyczesałam włosy. Nie miałam problemów z ich prostowaniem, gdyż same idealnie układały się wzdłuż moich pleców.
Chwyciłam torebkę i udałam się do wyjścia. Idąc po schodach zaczęłam zastanawiać się, czy podołam wyzwaniu. Wiedziałam jedno - nie dam sobą pomiatać, ale nie mogę również pomiatać innymi. To nie było w moim stylu, nie chciałam być jak dziewczyny, które wyśmiewały mnie w poprzedniej szkole. Chodziło tylko o to, by nikt nie uważał, że jestem łatwa. Ładna - owszem, łatwa - nigdy.
Zeszłam ze schodów i westchnęłam ciężko. Podeszłam do babci i Lizzy, by pożegnać się z nimi i powiedzieć, o której mniej więcej wrócę. Babcia stała do mnie tyłem, więc podeszłam do niej niezauważona, a ta westchnęła głośno, gdy odwróciła się i napotkała moją twarz. To było dość zabawne, bo chyba tak strasznie nie wyglądałam. Uśmiech, który wykwitł na twarzy Susan, przypieczętował moją wiarę w to, że potrafię być ładna.
- Isabello, zmieniłaś się – zachichotała. - Ślicznie wyglądasz, kochanie.
Moja dusza podskoczyła z radości, gdy usłyszałam ten komplement. Cel został osiągnięty. Szok wymalowany na twarzy babci mówił tylko jedno - wreszcie wyglądałam jak kobieta. Dawniej widywano mnie jedynie w szerokich bluzach, które wyglądały jak worki i porozciąganych, spranych jeansach. Świat się zmienia, a ja wraz z nim.
- Dziękuję, babciu – powiedziałam, szczerze się uśmiechając, po czym teatralnym gestem wskazałam na swoją klatkę piersiową. - Tutaj jednak wciąż jestem tą samą Bellą - mówiąc to, pocałowałam Susan w policzek. - Będę po zajęciach. - Uśmiechnęłam się do mojej córuni, która grzecznie spała w ramionach prababci i całowałam jej policzek. - Kocham was - rzuciłam na pożegnanie.
Babcia pożyczyła mi swój stary samochód, zatem kiedy wjeżdżałam na parking za innymi autami, z tłumu nie wyróżniałam się w zasadzie niczym. Nie chciałam odgrywać bogatego dzieciaka, chociaż w rzeczywistości teraz nim byłam. W zasadzie dopiero, gdy wysiadłam z samochodu, wszystkie męskie oczy zwróciły się w moją stronę. To było całkiem zabawne, chociaż i trochę zawstydzające.
Zdjęłam z nosa ciemne okulary, nie były mi tutaj w ogóle potrzebne, więc rzuciłam je na tylne siedzenie samochodu i zamknęłam drzwi. Włożyłam w uszy słuchawki od mp3 i ruszyłam w stronę sekretariatu. Nie miałam nawet zamiaru przysłuchiwać się szeptom, gdyż zupełnie mnie one nie interesowały.
Wiatr lekko muskał moje policzki i rozwiewał włosy. Z każdym krokiem falowały niczym kurtyna, która zasłaniała moje plecy. To musiał być ciekawy efekt wizualny, w szybach samochodów zaobserwowałam ciekawskie spojrzenia, denerwowali mnie jednak faceci, którzy na wstępie ślinili się na mój widok. Udawałam pewną siebie, niestety, delikatny rumieniec oblał moją twarz, gdy zobaczyłam, że jeden z chłopaków wpadł na drzewo. Hamowałam śmiech, nie mogłam przecież wyśmiać biednego okularnika.
Zupełnie bez problemu znalazłam budynek z wielkim napisem “Biuro dyrektora, sekretariat”. Czarne literki idealnie kontrastowały z białym tłem, więc nie miałam problemu z ich odczytaniem. Wchodziłam do pomieszczenia z duszą na ramieniu i nadzieją, że udało mi się zabrać wszystkie dokumenty, o które mnie poproszono.
Sekretariat był niewielki, jednak bardzo jasny. Ściany ozdobione były trofeami i dyplomami, na jednej z nich wisiała wielka, korkowa tablica, na której znajdowały się przeróżne ogłoszenia. Nieśmiało zrobiłam krok do przodu i zauważyłam, że za biurkiem, z nosem nad papierami, siedziała rudowłosa kobieta. Wyglądała na zamyśloną i całkowicie zignorowała moją obecność. To było dość irytujące, więc musiałam w pewien sposób zwrócić na siebie jej uwagę.
- Dzień dobry - powiedziałam głośno. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się lekko złośliwy uśmieszek, który pogłębił się, gdy kobieta podskoczyła w fotelu. - Och - jęknęłam - nie chciałam pani przestraszyć. - Nie potrafiłam ukryć ironicznego tonu.
- Dzień dobry - przywitała się lekko rozzłoszczona. - Nic się nie stało - syknęła.
- Nazywam się Isabella Swan - powiedziałam stanowczo, a oczy sekretarki rozbłysły. Wiedziałam już, że babcia rozpowiedziała wszystkim o moim przyjeździe. To było do przewidzenia. Kobieta zaczęła grzebać w stercie papierzysk, a gdy w końcu podniosła głowę, podała mi dwie kartki. Jedna z nich wyglądała na mapkę szkoły, a drugą był plan lekcji.
- To jest twój plan i mapka szkoły - powiedziała z uśmiechem, a ja parsknęłam w duchu, bo nie powiedziała nic odkrywczego. Byłam na tyle inteligentna, by domyśleć się tego nawet przed tym, jak na nie spojrzałam. Po chwili zamyślenia podała mi jeszcze trzecią kartkę i kluczyk z numerkiem. - To jest lista, na której muszą podpisać się twoi nauczyciele, a to kluczyk do twojej szafki.
Nigdy nie lubiłam kart obiegowych. Nie dość, że miałam być nową uczennicą, dziwadłem, które koniecznie trzeba obejrzeć, to jeszcze miałam zwracać na siebie dodatkową uwagę, dając durną kartkę do podpisu. Nie było prostszego sposobu na załatwianie tego typu spraw?
Podałam jej dokumenty, które przywiozłam ze sobą z Phoenix i w zasadzie byłam gotowa do rozpoczęcia nowego etapu w swoim życiu. James ostatecznie miał wyfrunąć z mojej pamięci, a ja chciałam zacząć niemal wszystko od nowa.
Pierwsze zajęcia miałam w budynku numer trzy, który bez trudu znalazłam, gdyż był wyraźnie oznakowany. To był duży plus tej szkoły. Biorąc przykład z innych uczniów, powiesiłam swoją kurtkę na jednym z wieszaków i już po chwili mogłam udać się po podpis nauczyciela. Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, na co oblałam się rumieńcem, a później wysłał mnie do wolnej ławki, znajdującej się na końcu sali.
Byłam szczęśliwa, że nie muszę się nią z nikim dzielić, nie lubiłam obcych na moim terytorium, szczególnie chłopaków. Odkąd rozstałam się z Jamesem, a właściwie on rozstał się ze mną, traktowałam mężczyzn jak zło konieczne, co wydawało się idealnym posunięciem. W ten sposób nikt nie mógł mnie zranić.
Pan Mason, przynajmniej takie nazwisko widniało przy jego biurku, tłumaczył coś monotonnym głosem, a ja udawałam, że słucham. W rzeczywistości zastanawiałam się nad możliwościami i pułapkami czekającymi na mnie w tej szkole. Z pewnością było ich wiele, jednak jeszcze ich nie odkryłam.
- Panno Swan - profesor zwrócił się do mnie nieprzyjaznym tonem. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Super! - pomyślałam - Pierwszy dzień, pierwsze zajęcia i pierwsza uwaga. No, Swan, nie ma co, jesteś boska.
- Tak – odburknęłam. - Słucham pana uważnie - syknęłam cicho.
Kiedyś nie byłam dobrą aktorką, a z mojej twarzy kłamstwo można było wyczytać za pierwszym podejściem. Niestety miniony rok zmusił mnie do przyuczenia się w tej sztuce. Musiałam w końcu udawać, że nie wiem, kto jest ojcem mojego dziecka, mówiłam, że Lizzy to dyskotekowa wpadka. Nie liczyło się to, że ktoś uzna mnie za puszczalską, nie chciałam słyszeć, ani mówić o jej ojcu.
Każde wspomnienia Jamesa bolały. Forks również było ich źródłem, jednak tutaj miałam przed oczami inne czasy, mniej bolesne. Dzieciństwo było całkiem przyjemnym okresem w moim życiu, a James należał właściwie do jego części. Przyjaźniliśmy się od zawsze, jednak to ja popełniłam błąd, nie zauważając, że stał się całkiem inną osobą niż chłopak, którego znałam.
- Tutaj jest rozpiska lektur. - Podał mi kartkę, a ja automatycznie się skrzywiłam. Lubiłam książki, ale ostatnio nie miałam zbyt dużo czasu, by je czytać. Na szczęście, po szybkim przejrzeniu spisu, stwierdziłam, że wszystkie przerabiałam w Phoenix.
Oczywiście wpadłam na świetny pomysł, zupełnie nie liczyło się, że było to w pewnym sensie oszustwo. Prace były moje, więc nie musiałam przejmować się plagiatem. Chciałam, by Renee wysłała mi wszystkie stare wypracowania, w ten sposób mogłam zaoszczędzić nieco czasu dla mojej córeczki.
Przed samym dzwonkiem ziewnęłam cicho z nudów, dość typowe zachowanie jak dla mnie. Nauczyciel spojrzał rozzłoszczony w moją stronę, a ja roześmiałam się w duchu, gdyż w tym momencie rozległ się w w klasie upragniony dzwonek na przerwę.
Zabrałam zeszyt i wyszłam z zali z nadzieją, że nikt mnie nie zaczepi. Nic bardziej mylnego. W chwili, gdy przystanęłam przy ścianie, podeszła do mnie grupka roześmianych dziewczyn, właściwie zaledwie trzy, które wyglądały na typowe jędze, no, może poza jedną. Byłam wściekła na cały świat, jednak najbardziej na siebie, przede wszystkim za to, że zatrzymałam się zupełnie bez powodu.
- Cześć. – Jedna z nich zbliżyła się za bardzo. - Jestem Jessica. - Podała mi rękę, którą niechętnie uścisnęłam. - A to Angela i Lauren - przedstawiła mi dwie pozostałe, które jej towarzyszyły.
Po ich minach bez problemu wywnioskowałam, że są szkolnymi wydrami, które szukają sobie nowej koleżanki albo ofiary do dręczenia. Dziewczyny, które miały każdego faceta, którego wybrały sobie z tłumu, a zmieniały ich jak rękawiczki. Angela nie pasowała do tego grona, wyglądała na przyjaźnie nastawioną do świata i całkiem nieśmiałą. Wiedziałam jednak, że pozory mogą mylić.
Lauren odkaszlnęła lekko, wyrywając mnie z rozmyślenia. Nie przejęłam się lekkim rumieńcem, który niewątpliwie pojawił się na moich policzkach i dalej stałam, lustrując je niechętnie wzrokiem.
- Możesz usiąść z nami w czasie lunchu - usłyszałam nagle nieprzyjazny ton Lauren. Musiała być na mnie nieźle wkurzona za tę ignorancję, ale byłam z tego całkiem zadowolona.
- Bella - przedstawiłam się. - Dzięki za zaproszenie - powiedziałam z sarkazmem, dalej lustrując uważnie ich twarze. - A teraz wybaczcie, idę na WOS - rzuciłam na odchodne, odwracając się na pięcie i ruszając wzdłuż korytarza. Posłałam jeszcze przyjazny uśmiech Angeli i zniknęłam z ich oczu.
Wiedziałam, że dla Lauren i Jessiki takie zachowanie równało się z wielką zniewagą, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Podpadłam zapewne najgorszym dziewczynom, którym mogłam podpaść, ale to również mnie nie obeszło.
WOS minął bez większych rewelacji. Ponownie siedziałam sama, z czego byłam niezmiernie zadowolona. Po dzwonku byłam na tyle szczęśliwa, by przejść z uśmiechem przez korytarz. Humor zdecydowanie zaczął mi dopisywać, a to było dobrą wróżbą dla osób, które miały przebywać w moim towarzystwie. Gdy tylko przystanęłam i niechcący upuściłam długopis, przed moimi oczami stanął wysoki blondyn, o bardzo ładnej twarzy i pedantycznie pozlepianych żelem włosach. Dawniej zapewne zrobiłby na mnie wrażenie, ale od jakiegoś czasu byłam na “nie” dla wszystkich mężczyzn.
- Cześć - przywitał się. - Ty musisz być Isabella Swan, prawda? - Westchnęłam głośno, wiedząc, iż plotki na mój temat musiały już chodzić po szkole. Byłam pewna, że każda plotkara wie, jak się nazywam i skąd przyjechałam, zna moją rodzinę i część historii. Na szczęście nikt nie wiedział najważniejszego i nie miałam zamiaru nikomu o tym mówić.
- Tak – jęknęłam, dodając sarkastycznie w myślach “Miło mi, Isabella Marie Swan, ukochana córeczka tatusia komendanta i oczko w głowie dziadków, lekarki i prawnika”. Mimo, iż chłopak był miły, ja nie potrafiłam, nie po tym, co zrobił mi James.
- Jestem Mike - uśmiechnął się do mnie szeroko. - Miło cię poznać - dodał przyjaźnie. Nie wiem czemu, ale miałam ochotę zetrzeć mu ten flirciarski uśmieszek z ust.
Najbardziej denerwowało mnie to, że był blondynem, tak jak James. Nie miałam zamiaru utrzymywać bliższych kontaktów z chłopakami, którzy nie byli szaleńczo zakochani w swoich dziewczynach. Nie chciałam mieć “kochanka” w moim nowym świecie. Miłość nie istnieje, a seks nie jest na tyle istotny, by po raz drugi pozwolić złamać sobie serce.
- Mnie również – westchnęłam. - A teraz, kolego - podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na klatce piersiowej, zrobiłam to, wiedząc, że nikt nie lubi, gdy przekracza się jego teren prywatny - pozwól mi iść na następne zajęcia – rozkazałam, przesuwając go ze swojej drogi.
Mogłam swobodnie przejść do budynku numer cztery, jednak czułam się w pewnym sensie źle, po tym, jak potraktowałam tamtego chłopaka. To było jedyne wyjście, jedyny sposób ucieczki przed zranieniem. Nie lubiłam narażać siebie na ból i nie chciałam przypadkowo pozbawić Mike’a jąder. Być może kiedyś, kiedy pozbędę się uprzedzenia do facetów, będę zdolna zaufać ponownie jednemu z nich. Na razie było na to za wcześnie.
Sala od hiszpańskiego nie należała do wielkich, co sprawiało, że była bardziej przytulna od pozostałych. Po raz drugi tego dnia musiałam przedstawiać się klasie, po czym oddałam nauczycielowi kartkę do podpisania, a później z lekkością opadłam na siedzenie w wolnej ławce. Czułam się cudownie, gdyż jak na razie udawało mi się unikać niechcianego towarzystwa. Obawiałam się jednak, że za chwilę ktoś zburzy swoją obecnością tę idyllę. Oparłam głowę na łokciach i udając, że słucham nauczyciela, zaczęłam czytać wiersz wiszący przy tablicy. Oczywiście był napisany w języku hiszpańskim, ale z racji tego, że brałam udział w wielu olimpiadach językowych, z łatwością go rozszyfrowałam.
Po kilku minutach zaczynało robić się nudno. Doskonale znałam przerabiany materiał, ta szkoła była trochę opóźniona, ale nie powinno mi to przeszkadzać. Po chwili z rozmyślań wyrwało mnie trzaśnięcie drzwi. Do klasy wpadła niska, czarnowłosa dziewczyna, urodą przypominająca niesfornego elfa. Była lekko zdyszana i potargana. Zapewne biegła do klasy, by nie zaprzepaścić zbyt wiele z tej lekcji.
- Witamy, panno Brandon - powiedział nauczyciel z lekkim sarkazmem. - Niezmiernie cieszymy się, iż zaszczyciła nas panienka swoją obecnością - szydził z niej.
- Cholera… - mruknęłam pod nosem, wiedząc, że będzie musiała zająć miejsce obok. W końcu moja idylla legła w gruzach, ale musiałam się z tym pogodzić.
- Dzień dobry – dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem. – Przepraszam za spóźnienie. - Miała dość miły głos, więc moje nadzieje jeszcze całkowicie nie umarły.
- Usiądź i nie zakłócaj więcej lekcji - warknął zirytowany.
Dziewczyna przyjrzała się badawczo wolnemu siedzeniu i chwilę później oklapnęła na nie z lekkim uśmiechem. Wszyscy chłopcy w klasie patrzyli w naszą stronę z zaciekawieniem. Zapewne również była tematem plotek, ale najwyraźniej miała to w głębokim poważaniu.
- Cześć, jestem Alice – zaświergotała, odwracając się w moją stronę. Jej wielkie, niebieskie oczy błyszczały z zadowolenia. - Zapewne Isabella Swan? - zapytała uśmiechnięta.
- Wystarczy Bella - uśmiechnęłam się do niej szeroko, nie mając ochoty na granie lodowej damy, jak w przypadku pozostałych napotkanych dzisiaj osób. Miała w sobie coś, co pozwalało mi odetchnąć. Nie wyglądała na sztuczną, wypacykowaną lalunię, której tylko tipsy i nowi chłopcy w głowie.
Przez resztę lekcji dziewczyna siedziała cicho, by później zaczepić mnie przy wyjściu z sali. Wydawała się sympatyczna, więc nie miałam z tym najmniejszego problemu. Wyjaśniła mi nieoficjalne zasady panujące w szkole. Właściwie było standardowo, ludzie dzielili się na trzy grupy : trzymające się w cieniu kujony, rozhisteryzowane, wiecznie naburmuszone cheerleaderki, które trzymały się z footballistami, nazywano ich również szkolą elitą, ostatnią grupą była grupa „normalnych”, czyli dzieciaki bawiące się życiem i nieprzejmujące docinkami elity. Miałam zamiar właśnie do nich przynależeć, jakoś nie podniecało mnie kręcenie tyłkiem przed całym stadionem i wykonywanie przedziwnych akrobacji, by przypodobać się chłopakom. Co do Lauren i Jessiki miałam całkowitą rację. Obie były cheerleaderkami, które uważano za najłatwiejszy cel w szkole. Angela zupełnie do nich nie pasowała, trzymała się blisko tylko dlatego, że Lauren była jej kuzynką.
Tuż przed dzwonkiem rozstałyśmy się z Alice i rozeszłyśmy do swoich klas. Kolejne godziny mijały w zawrotnym tempie, z czego byłam zadowolona, gdyż chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu przy Elizabeth. Idąc na lunch, zastanawiałam się, czy nie będę mogła znaleźć jakiegoś odosobnionego stolika na uboczu, by pobyć sama. Jednak przed wejściem czyhała na mnie Alice. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na mój widok i chwyciła bezceremonialnie za rękę jak małe dziecko. Najpierw zaciągnęła mnie po posiłki, a później popchnęła delikatnie w stronę stolika pełnego roześmianych osób.
- Alice - wysyczałam przez zęby, byłam całkowicie zawstydzona jej zachowaniem. - Chciałam usiąść sama. - Dziewczyna wykrzywiła lekko swój uśmiech i nie przejmując się tym, co powiedziałam, zabrała moją tacę i postawiła na stoliku swoich przyjaciół. Miejsca były idealnie odliczone, więc domyśliłam się, że spryciara to zaplanowała.
Przy stoliku siedziały cztery rozgadane osoby, wszyscy byli równie piękni, co mała Alice. Trzech posągowych chłopaków i jednak dziewczyna, która spokojnie mogłaby być modelką. Gdy nas spostrzegli, rozmowy gwałtownie ucichły, a ja poczułam się zażenowana.
Nim się spostrzegłam, stanął przede mną jeden z chłopaków. Wyglądał na dobrze zbudowanego, miał ciemne włosy i wielki, przyjazny uśmiech.
- Jestem Emmett - zaśmiał się, podając mi dłoń. Był sympatyczny i przerośnięte dziecko. W szczególności urocze dołeczki w policzkach, które formowały się, gdy tylko kąciki jego ust wędrowały ku górze.
- Bella - powiedziałam przyjaźnie.
Po chwili dołączyła do niego śliczna blondynka, przy której każda dziewczyna mogła nabawić się niesamowitych kompleksów. - Rosalie - powiedziała z małym, niepewnym uśmiechem. Od razu wiedziałam, że traktuje ludzi z dystansem i być może odrobiną wyższości.
- Jasper - kolejny chłopak był zdecydowanie wyższy od Emmetta, ale nieco mniej umięśniony. Uśmiechał się tak samo nieśmiało jak blondynka i wyczułam od niego podobny dystans. Również był blondynem, a jego oczy były tak samo błękitne jak Rosalie.
- To mój chłopak - wyszeptała mi do ucha Alice. Była dumna z tego, że Jasper był jej miłością.
Ze smutkiem przypomniałam sobie czasy spędzone z Jamesem. On wstydził się pokazywać ze mną w szkole. Dawniej sądziłam, że ukrywanie się ze związkiem jest dość romantyczne, byłam naiwna. Teraz znam prawdę.
Jako ostatni miał przedstawić się miedzianowłosy chłopak, wpatrzony we mnie niemal jak w zwierzę z ZOO. Nie odezwał się jednak ani słowem. Gapił się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja patrzyłam na niego z zaciekawieniem. Wszyscy widzący tę scenę zachichotali głośno.
- Bella. - Podałam mu rękę, wyrywając zapewne z głębokiego zamyślenia, ale nie odezwał się ani słowem. Poczułam się całkowicie zignorowana i, w istocie, chłopak zupełnie nie przejął się moją obecnością. Usiadłam więc na jednym z wolnych siedzeń i spojrzałam znacząco na Alice.
- To Edward - przedstawiła go lekko rozzłoszczonym głosem. - Czasem zachowuje się jak idiota, więc nie przejmuj się nim - szepnęła mi do ucha.
Podczas lunchu rozmawialiśmy o szkole, nauczycielach, innych uczniach. Alice i Rosalie pytały mnie o plany, marzenia, jednak każdy podświadomie omijał pytania o Phoenix.
- Jak ci się tu podoba - zapytał nagle Emmett.
- Ech – westchnęłam. - Nie przepadam za nieustającym deszczem - przyznałam szczerze. - Za to zieleń otaczająca miasto jest urocza.
Miedzianowłosy zachichotał lekko, a ja spojrzałam na niego jak na kretyna i pomachałam głową z dezaprobatą. Naprawdę zachowywał się dziwnie i niezbyt przyjaźnie. Wsłuchiwał się w naszą ożywioną konwersację, lecz nie brał w niej czynnego udziału. Z pozostałymi rozmawiałam o Forks i Port Angeles, umówiłam się nawet z dziewczynami na zakupy w sobotę. Emmett powiedział, że w przyszłym tygodniu poznam jeszcze jednego ich kompana. Bliskiego kumpla, który aktualnie nie wrócił jeszcze z wakacji. Jasper nazwał go “typowym lowelasem” i porównał z Edwardem, który wyraźnie miał również dużo na sumieniu. Nie chciałam, by kolejna osoba milczała jak zaklęta w moim towarzystwie. Edward swoim dziwnym zachowaniem zirytował mnie do tego stopnia, że nie mogłam przestać o nim myśleć. Nawet gdy już rozeszliśmy się do swoich klas, ja wciąż o nim myślałam.
Kiedy stałam przy swojej szafce, podeszła do mnie grupka Jessiki. Dziewczyna wyglądała na lekko rozzłoszczoną, a ja nie rozumiałam, z jakich niby powodów miałaby być na mnie zła.
- Zaprzyjaźniłaś się z grupą Cullena - powiedziała ze złością. - Trzymaj się lepiej od niego z daleka. - Zbliżyła się do mnie na niebezpieczną odległość. - Jego takie dziewczyny nie interesują. - Zlustrowała mnie wzrokiem i uśmiechnęła się szyderczo.
Komentarz lekko pokiereszował moje poczucie własnej wartości, ale szybko się pozbierałam. Jessica należała do tych wypindrzonych cheerleaderek, które zadzierają niepotrzebnie nosa. Musiała ostro polować na tego Cullena, skoro była taka zazdrosna. Być może był nawet jej chłopakiem.
- Żeby mnie jeszcze interesował – parsknęłam. - Wypchaj się tym swoim Cullenem, dziewczyno i zejdź mi z drogi. - Starałam się przybrać zdecydowany wyraz tarzy. Szczerze mówiąc, byłam na nią wściekła.
Jessica spojrzała na mnie zdenerwowana i popchnęła na stojące przy ścianie szafki. Otarłam sobie rękę, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało, ale stwierdziłam, że zemsta lepiej smakuje na zimno. Wywoływanie bójki zupełnie nie należało do moich priorytetów.
Idealnie - pomyślałam rozzłoszczona - pierwszy dzień szkoły, a ja już mam wrogów, brawo Swan - pogratulowałam sobie w myślach.
Podniosłam się szybko i zgromiłam ją wzrokiem. Chciałam inteligentnie odpyskować, ale właśnie wtedy obok mnie, dosłownie z nikąd, pojawił się Emmett, trzymając Rosalie za rękę.
- Jessica! - wrzasnął na dziewczynę. - Odbiło ci do reszty?! - jego głos brzmiał tak poważnie i groźnie, że sama bałabym się z nim zadzierać. Lekki uśmiech zagościł na mojej twarzy.
- Nic ci nie jest? - zapytała zmartwiona Rosalie. Po jej wcześniejszym dystansie nie było ani śladu - Jessica to zdzira, nie warto zawracać sobie nią głowy. - Uśmiechnęła się uspokajająco.
Owa zdzira spojrzała złowieszczo na blondynkę, która stała po mojej prawej stronie
- Uważaj, suko, o kim mówisz - wrzasnęła na biedną Rosalie. Emmett tylko zgromił ją wzrokiem, a Angela przezornie pociągnęła koleżanki, mówiąc, żeby wrzuciły na luz.
- Ech – westchnęłam. - Jak miło zostałam powitana w nowej szkole – sarknęłam. – I to wszystko przez jakiegoś durnego Cullena - rzuciłam, a Emmett wpatrywał się we mnie z niepokojem, po czym zaśmiał się głośno.
- Właściwie to ja jestem Cullem - powiedział spokojnie. - Ale ona zapewne miała na myśli naszego Edwarda, bożyszcze dziewczyn w tej szkole - zachichotał.
Spuściłam z zażenowaniem głowę. On nawet nie był dla mnie miły, a właśnie za niego oberwałam, lepiej być nie mogło.
- Czyli to przez niego wleciałam na szafkę - zaśmiałam się sarkastycznie. - Też ma o co być zazdrosna.
Rosalie roześmiała się przyjaźnie, po chwili dołączył do niej Emmett, ze swoim tubalnym śmiechem, od którego spokojnie mogły popękać bębenki w uszach.
- Biedna Jess, myśli, że Edward do niej wróci. - Rosalie zaakcentowała słowo “wróci” i nie mogła powstrzymać się od napadu śmiechu.
Chwilę później rozeszliśmy się po klasach. Następne zajęcia mijały mi spokojnie, zawsze w pobliżu widziałam albo Rose i Emmetta, albo Alice i Jazza. Niewątpliwie byłam obserwowana. Czyżby bali się, że ta niegroźna wariatka zrobi mi krzywdę?
Jessica i jej ekipa przezornie trzymały się z daleka, jednak kilka razy zauważyłam Edwarda, dziwnie zerkającego w moją stronę. Nie wiedziałam, o co tak właściie mogło się rozchodzić. Czy zrobiłam względem jego osoby coś nie tak? Wraz z końcem zajęć udałam się do sekretariatu, gdzie zostawiłam obiegówkę, po czym pojechałam do domu. Do mojej kochanej Lizzy.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez White_Pigeon dnia Sob 22:34, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
bugsbany
Wilkołak



Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 6:18, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Cieszę się, że odblokowano ten temat ponieważ pierwszy rozdział Porzuconej bardzo mnie zaciekawił.
Szkoda mi trochę Belli, nie będzie jej łatwo z małym dzieckiem. Dobrze że ma babcię, która się zajmuje małą kiedy ta jest w szkole. A Charlie potrzebuje czasu....musi to sobie poukładać a wtedy oszaleje na punkcie wnuczki Very Happy
No i oczywiście pojawili się Cullenowie....to pozwoli Belli trochę odsapnąć i przestać myśleć o ojcu Lizzy. Coś nie mam natchnienia do pisania komentarzy, może następnym razem wyjdzie mi coś bardziej mądrego. Podoba mi się Twoje opowiadanie i na pewno będę tutaj zaglądać.
AVE WENA Cool


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
KoSa
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Mar 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Ojca i Matki

PostWysłany: Śro 11:03, 09 Cze 2010 Powrót do góry

Podoba mi się i to nawet bardzo. Tyle, ze mam jedno "ale" -skoro chce zapomnieć o Jamesie to po jakiego grzyba ciągle o nim wspomina??? Jakoś nie potrafię tego zrozumieć. Jak znam życie, to kumpel, który pojawi się w stołówce będzie albo właśnie Jamsem, albo Jackobem. No i dam sobie jeszcze odciąć rękę za to, że Bella i Edward prędzej, czy też później będą razem, za czym osobiście jestem. Dziwi mnie tylko fakt, że Bells nie skojarzyła jeszcze, że Esme Cullen i Edward Cullen, syn, który ma 17 lat, to wyraźnie łączy się w całość. Ja już dawno zaczęłabym o tym myśleć. Ogolnie to podoba mi sie i mam zamiar to czytać. O jestem pod wrażeniem długości tekstu. Sama teraz piszę I rozdział mojego opowiadania i pochłania mi to tyle czasu, że az strach mówić...

Pozdrawam

KoSa


Cool Cool Cool


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Pigeon
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 13:32, 11 Cze 2010 Powrót do góry

Dziękuję mojej kochanej Becie za pomoc :*
Dziękuję za komentarze :)

bugsbany Nie byłabym taka pewna, czy obecność Cullenów pozwoli odetchnąć dziewczynie :)
KoSa Być może Bella nie bardzo przywiązała wagę do osoby poznanej w samolocie? Być może uważała, że nie warto, gdyż więcej się nie spotkają? Skojarzenie faktów prztjdzie w swoim czasie Wink

___________________________________________________________

Rozdział 3

Szkolny Playboy
„Piękno jest tym, co czujesz wewnątrz i co odbija się w twoich oczach.”
— Sophia Loren (Sofia Scicolone)


Wraz z powrotem do domu wróciły moje wyrzuty sumienia. Zupełnie nie w moim stylu było odrzucanie wszystkich, którzy podchodzili do mnie z sercem na dłoni. I co z tego, że niejaki Mike Newton przypomina mi nieco Jamesa? Przecież on nie wyrządził mi żadnej krzywdy, nie był nim.
Ochota bycia “królową lodu” gwałtownie mnie opuściła, od początku podejrzewałam, że stanie się to prędzej czy później. Wolałam jednak później. Zemsta na wszystkich mężczyznach była głupim, chociaż kuszącym planem. Wiedziałam jednak, że powinnam zmienić swoje postępowanie. Źle się czułam, upodobniając się do Jessiki czy Lauren. To była czysta hipokryzja, bo kiedyś krytykowałam ostro takie zachowanie. Przeszło mi nawet przez myśl, że powinnam przeprosić blondyna.
Kiedy weszłam do domu, Elizabeth spała słodko w swoim łóżeczku, a babcia oglądała jakiś serial w telewizji. Poszłam więc cicho do swojego pokoju i chciałam wziąć portfel z gotówką, którą dostałam od mamy. Wiedziałam jednak, że muszę rozejrzeć się za pracą, bo pieniądze kiedyś się skończą, a nie chciałam żerować na gościnności babci. Czułabym się głupio w takim układzie, nawet jeśli w rzeczywistości są najbogatszymi ludźmi w tym mieście.
Zeszłam z powrotem po schodach, mając zamiar wybrać się na zakupy. Musiałam kupić kilka rzeczy dla mojego maleństwa. Nie chciałam zabierać ze sobą Lizzy, zatem babcia nie mogła ze mną jechać, a potrzebowałam czyjejś rady. Z przykrością musiałam stwierdzić, że pozostało mi wybrać się w pojedynkę.
Kiedy wsiadłam do samochodu, zatrzymał mnie Charlie, ojciec przeprosił za swoje absurdalne zachowanie i powiedział, że nie będzie się już czepiał. W końcu to moje życie, a wnuczkę postara się pokochać, tak jak powinien to zrobić.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał rozbawiony, gdy atmosfera całkowicie się rozluźniła.
- Muszę kupić kilka rzeczy dla Lizzy – powiedziałam, uśmiechając się szeroko. - Zostało mi trochę gotówki z Phoenix, więc wybieram się na małe zakupy.
- A dokąd, jeśli można wiedzieć? - zapytał niezadowolony. - Masz zamiar jechać sama? Przecież nie znasz okolicy.
- Nie mam wyjścia, tato - powiedziałam z lekkim uśmiechem, po czym dodałam:
- Nikt nie chciał mi towarzyszyć.
- A ja? – zapytał niepewnie. – Chętnie pojadę z tobą na zakupy, moja droga Isabello, tylko daj mi chwilę.
- Przecież nienawidzisz zakupów – stwierdziłam, będąc pewna swoich racji.
Tata poszedł na kilka minut do swojego domu, skąd wziął dokumenty i jakieś pieniądze. Uśmiechnął się cwaniacko, gdy podszedł do siedzenia kierowcy. Zwyczajnie nie pozwolił mi prowadzić. Przez całą drogę do Port Angeles rozmawialiśmy o przeszłości, Phoenix i mojej maleńkiej córeczce. Nie potrafiłam jednak wyznać mu, że ojcem Elizabeth jest syn jego przyjaciela. Nie mogłam. Powiedziałam tylko, że był moją największą życiową pomyłką i nie chcę o tym rozmawiać.
Kiedy dotarliśmy do miasta, wybraliśmy się do wielkiej galerii handlowej, by obejrzeć rzeczy. Odwiedziliśmy niemal każdy sklep, rozglądając się pobieżnie. Najbardziej jednak interesowały nas artykuły dziecięce. Charlie oglądał je z szerokim uśmiechem na twarzy. Najpierw jednak kupiłam kilka potrzebnych rzeczy dla siebie, a później zaczęłam robić zakupy dla córeczki.
- Czego potrzebujesz, Bello? – zapytał, kiedy przeglądaliśmy dziecięce meble.
- W zasadzie wszystkiego – przyznałam szczerze. – Z Phoenix przywiozłam jedynie wózek, nosidełko i ubranka dla małej, oczywiście pieluszki i niezbędne kosmetyki, które wystarczą mi na jakiś czas, ale nic poza tym.
- Zatem – zaczął – łóżeczko, komódka z materacykiem do przebierania małej … - Tata wymienił kilkanaście przydatnych przedmiotów. Swoją drogą nie wiedziałam, że ma aż taką wiedzę na temat potrzeb niemowląt. – Mam jeszcze coś zupełnie wspaniałego – powiedział. – Twoją starą kołyskę.
Rozszerzyłam oczy, widząc jego zaangażowanie w sprawie mojej maleńkiej Elizabeth. Nie sądziłam, że Charlie może aż tak przejąć się wnuczką. Jeszcze kilka dni temu nie chciał o niej słyszeć.
Kiedy wracaliśmy obładowani zakupami, w oddali mignęła mi brązowo miedziana czupryna. Niezwykły kolor włosów przywołał w mojej pamięci Edwarda, który na nowo zaczął zaprzątać mi głowę. Nienawidziłam go za tę tajemniczość, która tak silne mnie przyciągała.
Gdy wróciliśmy do domu, Elizabeth wciągała butelkę, a Susan patrzyła na nas z wielkim uśmiechem. Charlie przyglądał się uważnie dziewczynce, wyglądał przy tym, jakby patrzyl co najmniej na dzieło sztuki. Tata i dziadek pomogli mi zrobić małe przemeblowanie w pokoju, tak aby zmieściły się wszystkie rzeczy Lizzy i moje. Wszystko ze sobą idealnie współgrało.
Na środku pokoju leżał, jak dawniej, puchaty, biały dywan. Moje łóżko zostało przesunięte pod ścianę, tuż obok okna, łóżeczko Lizzy stanęło bliżej drzwi, tak aby Susan mogła zająć się nią w nocy, gdy będę zbyt słaba, by wstać. Obok drzwi prowadzących z mojego pokoju do łazienki postawiliśmy komódkę z materacem do przewijania, zaś w lewym rogu stanęła drewniana kołyska przykryta białym baldachimem, obok moje biurko, głośniki i laptop.
Białego, wielkiego misia, którego kiedyś dostałam od Jamesa, położyłam w jej łóżeczku. Jedyna pamiątka, jaką zabrałam ze sobą z Phoenix miała należeć teraz do niej. Chciałam, by miała coś, co wiązało się z jej ojcem, resztę spaliłam przed przyjazdem do Forks.
William nie mógł oderwać oczu od dziewczynki, ciągle powtarzał, jaka jest do mnie podobna, jedyną różniącą nas cechą były blond włoski. Charlie późnym wieczorem doniósł moją starą, drewnianą kołyskę, którą dzień wcześniej odrestaurował. Stanęła w salonie.
Ojciec był zafascynowany wnuczką, nie mógł oderwać wzroku od śpiącej dziewczynki. Był ze mną, kiedy ją kąpałam, kilka razy przewinął, nie zważając na słowa mojego sprzeciwu. Niezbyt podobała mu się koncepcja słuchania muzyki klasycznej, kiedy dziewczynka zasypiała, ale jakoś pogodził się z tym. Był szczęśliwy, mogąc być przy wnuczce, kiedy jeszcze była maleńka. Przy mnie nie mógł być.
Kiedy zamieszanie się zakończyło, a Lizzy spała, dochodziła północ, więc sama postanowiłam wziąć kąpiel. Do łóżka położyłam się jakieś pół godziny po północy, szczęśliwa, że pierwszego dnia nauczycielom nie przyszło do głowy zadawanie pracy domowej.
Elizabeth standardowo obudziła się około trzeciej na jedzenie, nakarmiłam ją i przebrałam, a później znów grzecznie zasnęła. Rano obudziłam się niewyspana, właściwie spałam zaledwie cztery godziny tej nocy i z trudem zwlokłam się z łóżka. Elizabeth płakała, była głodna, po kilku minutach w drzwiach stanęła babcia z butelką w ręku. Susan obudziła się, słysząc płacz prawnuczki i zrobiła jej jedzenie. Było mi głupio.
- Przepraszam, babciu - powiedziałam cicho. - Nie chciałam, by was obudziła.
- Williama ciężko wyrwać ze snu - zachichotała babcia. - A dla mnie to sama przyjemność, o ile pozwolisz mi się nią zająć.
Widać było jak bardzo Susan pokochała swoją prawnuczkę, każdy z nas ją pokochał. Stała się oczkiem w głowie nie tylko moim, ale i pozostałych. Oddałam małą w ręce babci, a sama wzięłam szybki prysznic. Wybrałam pierwsze lepsze ciuchy z szafy. Tym razem była to biała bluzka z szerokim, luźnym golfem tworzącym sporych rozmiarów dekolt, który przysłonięty był lekko prześwitującym topem na cienkich ramiączkach, szaro-czarna, plisowana spódniczka w kratkę sięgająca do połowy uda oraz długie kozaki do kolan na płaskim obcasie. I oczywiście, obowiązkowo skórzana, czarna kurtka. Zrobiłam również lekki makijaż, przeciągając wodoodpornym tuszem rzęsy i usta bezbarwnym błyszczykiem. Tego dnia musiałam zakryć również moje oznaki niewyspania – czyli sińce pod oczami, do tego celu posłużył mi odpowiedni korektor kosmetyczny. Zaś włosy spięłam w wysoki kucyk. Pożegnałam się z babcią i dziadkiem, całując ich w policzki, a moją córkę musiałam chwilę ponosić, aby mieć siłę na przetrwanie kolejnego dnia w szkole.
Na parkingu czekała na mnie Alice wraz z całą ekipą. Był wśród nich również Edward, który niestety podchodził do mnie z nieskrywaną niechęcią. Dziewczyna nawijała jak oszalała na temat imprezy, którą mają zamiar urządzić w domu Emmetta i Edwarda w ten weekend. Właśnie tam miałam poznać najlepszego przyjaciela miedzianowłosego chłopaka, w pewnym sensie przyjaciela ich wszystkich.
- Alice, ale ja nie imprezuję - próbowałam jakoś wymigać się, nie mówiąc im o moich obowiązkach związanych z Lizzy.
- Z nami zaczniesz - zapiszczała uroczo dziewczyna. - Śmiało, chociaż na chwilę.
- Zobaczę, czy babcia się zgodzi - powiedziałam niechętnie.
- Mieszkasz z dziadkami? - zdziwiła się. - Nie z ojcem? - była niezdrowo zaciekawiona. Najbardziej zasłuchany jednak w tę rozmowę wydawał się Edward, który ponownie nie brał czynnego udziału w konwersacji.
- Tak - zaśmiałam się. - Tak było wygodniej i rozsądniej - powiedziałam spokojnie.
Zgrabnie starałam się wyminąć temat mojej córki, nie chciałam dawać kolejnego tematu do plotek w mieście. Przecież nikt jeszcze nie był świadomy tego, że nie przeniosłam się tutaj sama.
Lekcje mijały powoli, zdecydowanie zbyt wolno. Nauczyciel angielskiego dziwnie mi się przyglądał, widocznie nie zapomniał wczorajszej wpadki. Zapytał o kilka rzeczy związanych z omawianym tematem, ale dostrzegłszy, że nie należę do najgłupszych poddał się. Wszystkie odpowiedzi, które podawałam bez zająknięcia, były prawidłowe. Podczas przerwy między hiszpańskim, a biologią rozmawiałam z Mike’iem, którego przeprosiłam za poprzednie zachowanie. Chłopak wybaczył mi, obdarowując flirciarskim uśmiechem, którego – notabene - nie znosiłam.
- Może zjemy razem lunch? - zapytał, kiedy czekaliśmy na dzwonek.
- Umówiłam się już z Alice - powiedziałam z uśmiechem - Może… kiedyś.
Chłopak odszedł, nie do końca zadowolony, do swojej sali, a ja odetchnęłam z ulgą. Był nieco zbyt natarczywy, a ja nie lubię tego typu zachowania. W czasie lunchu zgodnie z obietnicą usiadłam z rozchichotaną Alice i resztą. Przez cały czas czułam wzrok Edwarda na swoim ciele. Wprawiało mnie to w przedziwny stan otępienia i zażenowania zarazem. Chłopak z jednej strony irytował mnie niesamowicie, a z drugiej intrygował, nie wiedziałam, które z uczuć było silniejsze. Czy bardziej działał mi na nerwy swoją obecnością, czy też przyciągał.
- Bello? - zawróciła się do mnie Rosalie, która zmieniła sposób podejścia do mojej osoby od kłótni z Jessik.ą - Gdzie wcześniej mieszkałaś? - zapytała nagle, a ja poczułam, że schodzimy na niebezpieczne tematy.
- W Phoenix – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
- I tak łatwo przestawiłaś się na tutejszy klimat? - zapytał Jazz.
- Lasy i zieleń wyglądają bajkowo - odpowiedziałam wymijająco.
- Nie wyglądasz jak typowa dziewczyna z Arizony - rzucił złośliwe Edward.
- Wiem – odparłam, całkowicie nie zważając na ton jego wypowiedzi. - Tak już mam w genach - dodałam.
Chłopak zgromił mnie wzrokiem, a ja odpowiedziałam na to przyjaznym uśmiechem. Złośliwy wyraz twarzy niemal natychmiast zmienił się w przyjazny, a zaciśnięte usta rozciągnęły się w uśmiechu. Pierwszy, jaki był skierowany bezpośrednio do mojej osoby. Wszyscy zachichotali, a my patrzyliśmy na siebie jak zahipnotyzowani, aż do momentu, w którym obok nas pojawiła się Jessica. Dziewczyna bez słowa zajęła miejsce na kolanach miedzianowłosego, jego zielone oczy poszerzyły się w szoku i chyba chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna zamknęła mu usta soczystym pocałunkiem. Ten widok spowodował dziwne ukłucie zazdrości moim sercu, jednak szybko nałożyłam maskę cynicznego uśmiechu i swobodnie odkaszlnęłam, mówiąc:
- Takie rzeczy, to chyba robi się po szkole. - Dziewczyna gwałtownie oderwała się od Edwarda, rzucając mi zwycięskie spojrzenie. Kolejny raz spojrzałam na nią z litością.
- Mówiłam ci, że jest mój – powiedziała, wstając z jego kolan. Pozostali świadkowie zdarzenia wpatrywali się bez słów na toczącą się scenkę. - Taka ździra jak ty…
Dziewczyna nie zdążyła dokończyć swojej kwestii, bo gwałtownie jej przerwałam, podnosząc się z hukiem z krzesła. Spojrzałam na nią ze współczuciem.
- Taka zdzira jak ja nie ma z tobą szans. - Zaśmiałam się. - Powtarzasz się, Jessico. - Posłałam jej prowokujące spojrzenie. - W końcu to ty jesteś najłatwiejszą dziewczyną w tej szkole. - Cullen zachichotał lekko, podobnie jak reszta.
Jessica spojrzała na mnie ze łzami w oczach
- Jeszcze mnie popamiętasz! - wrzasnęła na odchodne.
- Z pewnością, Jess - wzruszyłam ramionami i usiadłam powrotem na swoim miejscu.
Kiedy chichoty umilkły, ja nadal patrzyłam na Edwarda z zażenowaniem i rzuciłam:
– Chyba odeszła mi ochota na jedzenie. – Chłopak popatrzył z cynicznym uśmiechem.
– Powiedz łaskawie swojej Jess, że nie każda laska na ciebie leci i nie musi tak ostentacyjnie okazywać ci uczuć, abym się nie zbliżała. – Edward spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ooo, brachu - rzucił kpiąco Emmett i poklepał Edwarda po ramieniu. - Pierwsza, która ci się oprze - zachichotał.
Edward tylko uśmiechnął się i spojrzał w lewą stronę, wiedziałam, że coś ukrywa. Miałam przeczucie, że owe coś może mi się bardzo nie spodobać. Kiedy wyszłam ze stołówki otoczona nowymi znajomymi, podszedł do mnie Mike. Nie miałam jednak ochoty z nim rozmawiać, ale musiałam być miła.
- Cześć, Bells - powiedział podchodząc bliżej. - Cześć - powiedział z niechęcią do pozostałych.
Wszyscy przywitali się z nim z niepewnymi wyrazami twarzy, chłopak był zwyczajną przykulą, której nikt w zasadzie specjalnie nie lubił. Trzymał się z ciemnowłosym chłopakiem o imieniu Eric i kumplował się z moimi wrogami.
- Możemy pogadać? - zapytał, a ja zrobiłam zaciekawioną minę, ukradkiem spoglądając na Edwarda. Wyglądał na dość rozdrażnionego, więc postanowiłam pograć mu na nerwach.
- Pewnie – powiedziałam, uśmiechając się najładniej jak umiałam i wszyscy przystanęli.
- Na osobności? - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie, ale i tak nie miałam na to ochoty.
- Na osobności, to… - powiedziałam, w ostatniej chwili gryząc się w język i dodając w myślach: się dzieci robi, głośno jednak powiedziałam jedynie – Nie ważne, mów przy wszystkich.
- Zastanawiałem się, czy nie wybrałabyś się ze mną do kina w sobotę – wyrecytował, patrzący w swoje buty.
- Nie - powiedziałam nieco zbyt ostro, ale uśmiechnęłam się, po chwili dodając - Jestem już umówiona z moimi nowymi przyjaciółmi. - Spojrzałam znacząco na otaczające mnie osoby, a ci uśmiechnęli się szeroko. Szczególnie Alice.
- To może w piątek? - Chłopak najwyraźniej szukał ostatniej deski ratunku, a mnie to irytowało. Wszyscy czekali z niecierpliwością, aż odpowiem.
Edward stał nonszalancko oparty o ścianę, w jego oczach mogłam wyczytać nutkę złośliwości przemieszaną z zazdrością i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zdefiniować.
- Mike - zaczęłam nieco zbyt głośno, wszyscy zachichotali, domyślając się mojej odpowiedzi. - Nie umawiam się na randki – powiedziałam, zalotnie kładąc dłoń na jego ramieniu. Kątem oka obserwowałam wściekłego za ten dotyk Edwarda. Jego twarz odbijała się w szklanej szybie pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko nas.
Mike posmutniał, ale po chwili wpadł na inny pomysł.
- A jeśli byłoby to spotkanie czysto przyjacielskie? - zapytał.
- Ech – westchnęłam, wciskając szczyptę niepewności w dalszy przebieg mojej wypowiedzi. – Jeśli poszłaby z nami większa ekipa, to w porządku, o ile nie będę w tym czasie zajęta.
Zwróciłam się do nowych znajomych:
– Co wy na to?
- Ja jestem „za” – powiedziała rozradowana Alice, Jasper zatem nie miał szans na odmowę , Rosalie niechętnie zgodziła się na wyjście. pociągając za sobą Emmeta, a Edward po chwili wpatrywania się w moje oczy powiedział:
- Z chęcią pójdę z tobą do kina – uśmiechnął się cynicznie, a jego zielone oczy rozbłysły.
- Może zaprosisz Jessikę? – zapytałam tonem pełnym sarkazmu. – Tylko uprzedź ją, że oberwie, jeżeli jeszcze raz popchnie mnie na szafkę z twojego lub jakiegokolwiek innego powodu.
Chłopak wytrzeszczył oczy, wpatrując się we mnie jak w wariatkę, podobnie zrobił Mike, a pozostali zachichotali cicho.
- No nie mów – zachichotałam. - Twoja dziewczyna nie pochwaliła ci się swoim brawurowym wyczynem? - zapytałam złośliwie. - Powiem ci, że muszę jej pogratulować głupoty - zaśmiałam się słodko. - Gdybym nie była zszokowana swoją niewiedzą w temacie, kto to do cholery jest ten Cullen - zachichotałam głośno - wybiłabym jej te końskie zębiska.
Alice popatrzyła na mnie, Emmet zachichotał, a Jasper uśmiechnął się cynicznie. Jedynie Rosalie dołączyła do dyskusji, rzucając
– A ja bym pomogła Belli – zaśmiała się, stając u mojego boku. Wtedy poczułam, że ja, Alice i Rosalie stworzymy zgrany zespół. Mimo iż blondynka wydawała się być zapatrzoną w siebie, płytką jak sadzawka dziewczynką, wiedziałam, że odnajdę jej prawdziwe wnętrze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez White_Pigeon dnia Pią 13:43, 11 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
ParanormalVampire
Wilkołak



Dołączył: 09 Kwi 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 17:48, 11 Cze 2010 Powrót do góry

Fajne opowiadanie.
Ciekawe kim będzie ten ostatni w ich paczce. Chyba nie James?
Podoba mi się zachowanie Belli. Nie jest taka wydelikacona. I jak dogadała Edwardowi i Jess! Twisted Evil
PS. Tego Eda nie lubię. Nawet nie przywitał się z Bellą. I tak po prostu dał się całować Jess. Shocked
Bardzo podoba mi się ten pomysł.
Czekam na kolejną część.
Veny


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Sob 17:41, 12 Cze 2010 Powrót do góry

2 rozdziały w takim szybkim czasie, jednynnie dziękowac mogę powiedziec...
to jest świetne już ciekawi mnie co powiedzą wszyscy na wieśc o Lizzy... ale będą ździwieni...
akcje z Jessicą są najlepsze i tak niech Bella trzyma, trzeba pokazac, że lalki mogą się przy niej chowac
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Pigeon
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 23:03, 21 Lip 2010 Powrót do góry

Niestety widzę, że niewiele osób czyta to opowiadanie, a jeszcze mniej je komentuje, więc nie pozostało mi nic innego, jak je zawiesić. Zapraszam zatem na mojego chomika.
[link widoczny dla zalogowanych]
Gdzie znajduje się jeszcze nie poprawiona do końca wersja tego opowiadania - już bez hasła. Zahasłowane zostaną jedynie poprawki :) Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Starlet Night
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: z piekła

PostWysłany: Śro 21:46, 04 Sie 2010 Powrót do góry

Błagam tylko nie to proszę cię pisz dalej to opowiadanie na tej stronie ono jest zbyt dobre i ciekawe abyś je pisała tylko na chomiku.Istnieją takie osoby które nie lubią chomików albo po prostu niewiedzą jak ich używać ja należę do takich co je nie lubią ale umiem się tym posługiwać a więc plis pisz na tej stronie dalszą część tego opowiadania a co do opowiadania jest wręcz cudowne,bella ma córkę,nie interesuję się edziem i na dodatek postanowiła stać się silną dziewczyną , przestać być szarą myszką ,zacząć się wreszcie ubierać jak człowiek(super Very Happy )Jeżeli nie będziesz kontynuowała opowiadania na tej stronie to będę płakusiać cry cry cry Crying or Very sad Crying or Very sad Crying or Very sad [/list]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ParanormalVampire
Wilkołak



Dołączył: 09 Kwi 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 19:57, 05 Sie 2010 Powrót do góry

Dołączam się do Starlet Night.
Nie możesz tego zrobić.
Ja to czytam, ale chomika nie używam i się na to nie zgadzam.
Zgłaszam protest!
Proszę, musisz pisać dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
VampiresStory
Zły wampir



Dołączył: 19 Maj 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 19:21, 22 Sie 2010 Powrót do góry

Kochanie, taka ilość komentarzy dołuje, ale jak widzisz, są ludzie, którym opowiadanie się podoba - i warto pisać dla samej tej garstki.
A ja właśnie na krzywy dziób się do tej garstki wepchnęłam.
*rozpycha się łokciami*
No.

FF bardzo mi się podoba, przede wszystkim dlatego, że masz lekkie pióro i wszystko bardzo plastycznie opisujesz. Aż miło się czytało. No, prawie - dobił mnie ten jeden blok tekstu, błagam, przydałyby się entery od czasu do czasu.

Nie czytam za dużo opowiadań na forum, ale rzadko spotykam się z przypadkiem, w którym Bella ma dziecko, z Jamesem i dopiero potem przeprowadza się do Forks. Łamiesz schematy, podoba mi się Wink

Lizzy. Już ją lubię. To piękne imię, prawda? Kojarzy mi się głównie z "Dumą i Uprzedzeniem", co jest skądinąd skojarzeniem bardzo przyjemnym. Poza tym lubię małe dzieci, nie mogę się oprzeć. To znaczy, nie mam ochoty ich schrupać czy co tam... ale zwyczajnie je lubię. Dodają opowiadaniom uroku. Głównie dlatego, że, cóż, to dzieci. One już tak mają, nawet na papierze Wink

Bella jest... niezła. Nie w sposób "jestem wolna, niezależna, mogę wtrącać ku*** w każdym zdaniu i weź spieprzaj jeśli myślisz inaczej". Nie, ona po prostu ma cięty język, co mi się w niej podoba. Chętnie będę więcej o niej czytać... ale nie na chomiku, plis, mój komputer tego nie zdzierży...

No dobra, i to powiem - pierwszy rozdział podbił, ach, me serce, dlatego, że występowała w nim Esme Cullen, i to w normalnej, nareszcie, wersji. Nie jako kura domowa Wink Aż miałam uśmiech na twarzy.

Mam nadzieję, że ten komentarz jeśli Cię nie przekona, to chociaż trochę ruszy i gdzieś tam zapamiętasz, że są ludzie, którym się Twoje opowiadanie podoba... Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
White_Pigeon
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 19:44, 23 Sie 2010 Powrót do góry

Cieszę się, że komuś zależy na czytaniu mojego opowiadania. Jak mówiła moja poprzedniczka "taka ilość komentarzy załamuje", ale nie mnie, ponieważ to opowiadanie w pełni ukończone zdobyło rzeszę chomikowych fanów :)
Znalazła się osoba( atropos_87 ), która zbetowała całość tekstu ( w dawniej wersji), więc wrzucę wam link do "google doc" czy jak to się nazywa w każdym razie :) Ta wersja nieco różni się od rozdziałów wstawionych wcześniej. Jest to początek mojego zapędu do pisania opowiadań, oczywiście teraz jest dużo zmian, które łatwo można dostrzec, ale ten tekst podobno też jest niezły.

W każdym razie zapraszam tutaj ( ponad 400 stron, więc nie wklejam na forum Wink)
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nikki_944
Zły wampir



Dołączył: 03 Wrz 2009
Posty: 478
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: WRZ

PostWysłany: Śro 20:43, 25 Sie 2010 Powrót do góry

Właśnie skończyłam czytać "Porzuconą" i jestem pod wrażeniem.
Strasznie mnie wciągnął ten FF i nie mogłam przestać czytać, nawet jak na chwilę odeszłam od ekranu zaraz ciągło mnie do niego z powrotem.

Masz talent do pisania, wszystko tak idealnie opisane, nie mogę teraz znaleźć słów, żeby to opisać.

Co do treści to przepłakała z pół tego opowiadania, a jak już czytałam epilog to ledwo widziałam tekst przez łzy, to było okropne i zarazem pięknie (okropne-wydarzenia, piękne bo jak by nie było coś się tam kończy dobrze). Najwięcej wypłakałam przy porodzie i jak Edward to opowiadał i potem przy tym nagrobku, i tak strasznie było mi szkoda wszystkich, a najbardziej bliźniaków, w końcu w ogóle jej nie poznały.

Akcja z Jamesem, pobyt w szpitalu, pierwsze i drugie zaręczyny Belli i Edwarda i jeszcze wiele innych momentów przepłakałam raz ze wzruszenia raz ze smutku zależało od wydarzeń.

Ogólnie świetny FF, ale dlaczego wszystkich musiałaś skazywać na takie cierpienie??

Tak po za opowiadaniem to tak dwa dni temu zaczęłam słuchać piosenek Anny Jantar, zaczęłam się interesować jej historią i czytałam o jej wypadku i dalej po jej historii nie doszłam do siebie, była młoda dopiero zaczynała życie i nagle jej nie ma, wprawdzie Bella zmarła trochę inaczej i w ogóle nie powinnam tego porównywać, ale. No i jeszcze, na domiar złego, w kółko, czytając ten FF, słuchałam "Nic nie może wiecznie trwać" i to mnie jeszcze bardziej na koniec doprowadziło do płaczu.

No cóż, ale takie jest życie, dziękuję za ten FF z przyjemnością go czytałam.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kristen88
Nowonarodzony



Dołączył: 10 Cze 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:09, 26 Sie 2010 Powrót do góry

matko dziewczyno... pierwszy raz czytajac jakies ff mialam lzy w oczach....mowie o momencie gdy bella zostala postrzelona....i potem w szpitali itd. nic wiecej nie napisze na ten temat gdyz nie jestem w stanie...jestes cudowna Smile masz talent a ja zasmarkane chusteczki Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Czw 21:54, 26 Sie 2010 Powrót do góry

to jest opowiadanie idealne pod każdym względem,
w momencie gdy zaczełam je czytac, wszystko co mnie otaczalo przestało istniec i liczyl się tylko komputer i no cóż pudełko z chusteczkami, które w ostatnim rozdziale i epilogu były badzo potrzebne:)
dzięki za dostarczenie calości opowiadania i również należy podziękowac becie atropos_87 która odwaliła kawał dobrej roboty
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jane13
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Lip 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Volterra

PostWysłany: Pią 19:42, 27 Sie 2010 Powrót do góry

Opowiadanie było po prostu cudowne!!! Całe 494 strony pełne śmiechu i łez. Tak! Łez! Bo muszę się otwarcie przyznać, że czytając scenę porodu i śmierci Belli płakałam jak bóbr, i wcale nie pomógł mi fakt, że epilog był przepełniony cierpieniem Edwarda.... Jednak mimo to uważam, że właśnie to zakończenie było najwspanialszą częścią całego opowiadania.

I z dumą ogłaszam, że: Przeczytanie całości zajęło mi pełne trzy dni!!

Na zakończenie muszę dodać jednak pewien "ochrzan" dla ciebie. Pewnie nie wytknęła bym ci tego, ale niestety ja tu sobie czytam, czytam lecę po tekście z prędkością światła a tu po raz kolejny pojawia się : "zgrabny piruet". To było koszmarnie irytujące! Jakbyś nie mogła zastąpić tych słów innymi!!!

Ale tak to opowiadanie jest super, boskie i w ogóle więc pozostaje mi tylko życzyć weny!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin