|
Autor |
Wiadomość |
moniq
Dobry wampir
Dołączył: 03 Paź 2008
Posty: 1553 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 71 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 23:25, 26 Sty 2009 |
|
Paulino, to co piszesz jest naprawdę bardzo ciekawe. A szczerze mówiąc, w tym natłoku FF jaki mamy teraz, ciężko znaleźć coś równie dobrego. Mam nadzieję, że wiesz jak bardzo czytelnicy cenią to, co piszesz. Mam nadzieje, że na tym nie poprzestaniesz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
AnaBella
Człowiek
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 92 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wrock
|
Wysłany:
Wto 18:33, 27 Sty 2009 |
|
Proszę, nie kończ tak szybko, sposób jakim piszesz i treść, taka inna, sprawiają, że nie chce się kończyc, a groźba ostatniego rozdziału mnie dobiła... Wierze że nie jest łatwo pisać jeśli tyle osób czeka, ale wyobraźnie masz wieć nie powinno ci to sprawiać problemów. Dramatyczny prolog tlyko podsyca mój apetyt :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
PaulinaK
Człowiek
Dołączył: 11 Paź 2008
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 14:18, 28 Sty 2009 |
|
9. Koniec
Zatrzymałem się na chwilę w lesie, wyczuwając obecność innego wampira. Zdziwiło mnie to, ale jeszcze bardziej zaniepokoiło. Kto tu był?
Moja rodzina była w dalszym ciągu na polanie, Edward z Bellą w domu i wierząc wizji Alice, nie stało się tam nic złego. A jednak w powietrzu unosił się charakterystyczny, niemożliwy do wyczucia przez ludzki węch, słodki zapach, powoli rozprzestrzeniający się w gąszczu zielonych drzew i krzewów. Oparłszy się o korę jednego z nich, powtarzając sobie w myślach uspokajające zaklęcia, rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu nieproszonego gościa. Nagle ujrzałem sporych rozmiarów pień lecący w powietrzu z ogromną prędkością, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Zatrzymał się dopiero, uderzając w inny pień stojącego drzewa. Wbił się w niego, łamiąc drzewo na pół.
Zmrużyłem oczy, kierując wzrok do źródła, skąd prawdopodobnie wyleciał kawał drewna i niezbyt tak znowu dużej odległości od miejsca, w którym stałem, ujrzałem wreszcie tego, kogo szukałem. Chociaż nie, źle to ująłem. Ze wszystkich istot przychodzących mi na myśl, akurat tego kogoś nie spodziewałem się tu zobaczyć.
- Edward? – szepnąłem, nie wierząc własnym oczom. Zdawał się nie wyczuwać mojej obecności. W ułamku sekundy pokonałem dzielące nas niecałe sto metrów i stanąłem kilka drzew przed nim, lecz mimo to nadal miałem wrażenie, że mnie nie widzi. Stał tyłem do mnie, pochylony, jedną ręką opierał się o grubą, nisko rosnącą gałąź. Jego ramiona unosiły się i opadały wraz z każdym głębokim oddechem. Wydawało mi się też, że ma na sobie inne rzeczy. Gdy wychodziliśmy, jego koszula była jasna, na guziki, teraz zaś ubrany był w ciemnografitową bluzę wkładaną przez głowę.
Nie podobało mi się to, choć to oczywiście niedopowiedzenie biorąc pod uwagę to, co naprawdę czułem w tym momencie.
- Edwardzie? – powtórzyłem głośno i obserwowałem, jak syn powoli odwraca się w moją stronę. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jego niesamowicie czarne tęczówki wyrażające trawiący go od środka głód. Głębokie sińce pod oczami odcinały się od śnieżnobiałej skóry a głośne wydechy wydały mi się nie cichsze od uderzeń piorunów przecinających co jakiś czas niebo.
Edward wyglądał jakby uciekł właśnie z odwyku i nie zdążył jeszcze zażyć działki. Był wściekły, oszołomiony, na granicy szaleństwa. Gdy mnie zobaczył, przymknął na chwilę powieki, jakby chciał się uspokoić, pokazać, że to nic takiego.
- Co ty tu robisz? – zapytałem, podchodząc do niego. Mój głos brzmiał normalnie, lecz w głębi duszy niemal gotowałem się ze złości i niepokoju. Gdzie jest Bella? Nie wyczuwałem jej obecności, przynajmniej nie w najbliższej okolicy, gdzie mógłbym poczuć jej zapach.
- Musiałem wyjść na chwilę, uspokoić się – dobiegł mnie słaby głos Edwarda, który nadal nie otwierał oczu, dysząc ciężko. Więc wizja Alice była prawdziwa, ale…
- Co się stało? Tam, w domu? – Moje pytanie sprawiło, że zacisnął tylko palce na korze, wbijając się nimi w twarde drewno. Musiałem jednak wiedzieć. Nie wszystkie elementy układanki tworzyły całość, pozostało kilka takich, które żadnym sposobem nie chciały się ułożyć.
- Straciłem nad sobą kontrolę – wydusił wreszcie, otwierając szeroko oczy i patrząc na mnie bezradnie. Kryło się w nich szaleństwo. – Boże, Carlisle, prawie ją zabiłem. Gdyby nie zaczęła krzyczeć, gdybym w ostatnim momencie się nie opamiętał…
Głos mu się łamał. Patrzyłam na niego, nie mogąc zrozumieć, co takiego się stało, że doprowadził się do takiego stanu. Nie byłem w stu procentach pewien, że po tym czasie spędzonym z Bellą Edward będzie w stanie poskromić w końcu tą zwierzęcą stronę swojej natury, z drugiej strony nie spodziewałem się, że może dojść do czegoś takiego.
Ale to była moja wina, pomyślałem, zły na siebie. Powinienem posłuchać wewnętrznego głosu, który mówił mi, że nie powinniśmy zostawiać ich samych.
Edward pokręcił głową na znak sprzeciwu.
- To nie twoja wina, jak możesz w ogóle tak myśleć? To ja próbowałem ją zabić, nie ty.
- Gdzie jest teraz Bella? – zapytałem tylko, ignorując jego słowa. Nie czas był na zastanawianie się, który z nas był bardziej winny temu, co się stało.
- W domu, zostawiłem ją… - przerwał nagle, prostując się w jednej chwili. Widziałem, że dochodził już powoli do siebie. – Nie powinienem był jej zostawiać.
- Gdybyś jej nie zostawił, skończyłoby się to tragicznie – przypomniałem mu łagodnie, ale w gruncie rzeczy zgadzałem się z nim. Bella nie powinna była zostawać sama, nie teraz.
Wizja Alice nie dawała mi spokoju. Zobaczyła ona tylko zbliżenie Belli i Edwarda, nie widziała już tego, jak ją zostawił, będąc na granicy panowania nad swoim instynktem zabójcy. Nie mogła tego widzieć, inaczej by powiedziała. Ale niepokojący był też fakt, że tego nie wiedziała, skoro z pozoru niegroźna scena mogła się zakończyć śmiercią dziewczyny. Wnioskowałem z tego, że wizja była niepełna. Ale dlaczego? I co z tymi dziwnymi przebłyskami, które niepokoiły Alice od kilku dni?
- Alice widziała, jak…? – zapytał nagle Edward, marszcząc brwi.
Ups. Ojej.
Przepraszam, miałem zamiar ukryć przez tobą ten fakt, żebyś się niepotrzebnie nie denerwował.
Uśmiechnąłem się przepraszająco.
- Podzieliła się tym z kimś jeszcze, poza tobą?
Wyczytał odpowiedź z moich myśli, które automatycznie skupiły się na scenie w której to jego bracia leżą na trawie, zwijając się ze śmiechu. Skrzywił się a ja mogłem się tylko domyślać tych barwnych wiązanek przekleństw, jakimi teraz Edward w myślach obdarowuje swoje rodzeństwo. O tak, naprawdę mu współczułem.
- Chodź, wracajmy do domu. Bella nie powinna być sama. – Podszedłem do niego i poklepałem go po ramieniu.
- Zostawiłem ją w naszym domu, zupełnie samą – szepnął cierpiąco, chowając twarz w dłonie. – Powinienem był przynajmniej…
Jego głos zamarł w chwili, gdy oboje poczuliśmy nowy zapach, a raczej mieszaninę zapachów. Edward uniósł głowę, wdychając głęboko powietrze w płuca. Robiłem to samo. W końcu po dłuższej chwili nasze spojrzenia się spotkały. Widziałem szeroko otwarte oczy Edwarda i byłem przekonany, że moja mina niewiele rożni się od jego.
- Wampir – powiedział cicho.
- Wilkołak.
- I krew – szepnął niemal niedosłyszalnie.
Ułamek sekundy później puściliśmy się biegiem w stronę naszego domu.
W czasie pokonywania odległości dzielącej nas od, jak nam się zdawało, Belli będącej w poważnym niebezpieczeństwie, Edward podzielił się ze mną tym, co wyczytał, jak się domyślił, z umysłu Sama, jednego z wilkołaków, który kilka chwil wcześniej minął się z nami w odległości jakichś kilkuset metrów. Załamującym się głosem powiedział, że sfora właśnie usiłuje dopaść rudowłosą wampirzycę, tą samą, która wymknęła im się ostatnim razem.
Ani ja Edwardowi ani tym bardziej Edward mnie nie musiał przedstawiać prawdopodobnego scenariusza. Wróciła. Victoria wróciła. I wnioskując po coraz wyraźniejszym zapachu krwi, dopadła Bellę. Sfora musiała zwęszyć jej ślad i podczas gdy my rozmawialiśmy w najlepsze, oni ścigali wampirzycę, która wykorzystując naszą nieobecność, zaatakowała dziewczynę w naszym własnym domu.
Nie chciałem nawet próbować nazwać słowami tego, jak się z tym czułem.
Edward, czując to co ja czyli intensywny zapach krwi, kilkaset metrów przed domem przyspieszył gwałtownie, zostawiając mnie parę sekund w tyle. Zdając sobie sprawę z jego imponującej szybkości zdziwiłem się, że dopiero teraz z niej skorzystał. Coraz słodsza woń unosząca się w powietrzu musiała go do tego zmobilizować.
Do salonu dotarłem kilka chwil po nim. Pomieszczenie wyglądało jak pobojowisko. Rozbite okna, strącone wazony leżące w kawałkach na podłodze a na środku kałuża krwi. A w niej Bella i pochylający się nad nią roztrzęsiony i półnagi Jacob oraz zrozpaczony Edward.
- Boże Święty… - szepnąłem, dołączając do nich. Klęknąłem obok syna i przez sekundę, jedną jedyną sekundę zastanawiałem się nad tym, co my najlepszego zrobiliśmy. Co ja zrobiłem. Otrząsnąłem się jednak, ostatnie czego teraz potrzebowała ta dziewczyna to moich wyrzutów.
Sprawdziłem jej puls, uniosłem powieki, sprawdzając reakcję źrenic, obejrzałem całe ciało, analizując obrażenia i szukając śladów ugryzienia.
Była nieprzytomna, jej tętno słabło, miała złamaną rękę, ogromne rozcięcie na skroni i coś, co wyglądało najstraszniej, czyli liczne, mniejsze i większe kawałki szkła wbite w skórę. Splątane włosy zlepione krwią wypływającą z rany na głowie były teraz niemal czarne a ubranie, które przesiąkło czerwonym płynem zabarwiło się na brązowo.
- Bello, Bello… - powtarzał cały czas Jacob, wyciągając i cofając drżącą dłoń, bojąc się jej dotknąć by nie pogorszyć jeszcze jej stanu. Pomyślałem, że gorzej już być nie może.
- Carlisle! – prawie załkał Edward. Nie wiedziałem czy błagał mnie żebym tak nie myślał, czy żebym nareszcie coś zrobił. Jednocześnie gładził delikatnie jej włosy, jakby chciał ją uspokoić. Albo samego siebie.
- Jacob, dołącz do sfory, zajmiemy się Bellą – zwróciłem się ku chłopakowi, wiedziałem bowiem, że prędzej czy później musiałem zrobić to, co musiałem, co było najlepszym wyjściem. Jedynym. A Black nie powinien tego oglądać.
- Już się nią zajęliście, pieprzone pijawki! – powiedział ostrym głosem. W odpowiedzi Edward posłał mu spojrzenie pełne bólu i gniewu.
- Wynocha, kundlu! – wrzasnął, drżąc na całym ciele. Czułem, że jeśli jeden z nich nie opuści tego pokoju, rzucą się sobie do gardeł.
- Jacob, mówię poważnie. Nie pomożesz Belli w ten sposób ale możesz pomoc kolegom złapać Victorię. Nie przydasz się tutaj. Idź, proszę cię. – Mój głos był spokojny, chociaż z coraz większym trudem udawało mi się go opanować.
Wahając się przez chwilę, w końcu wstał. Nogi miał jak z waty, widziałem to. Ostatni raz spojrzał na nieprzytomną Bellę, potem na Edwarda i na końcu na mnie, po czym z zaciśniętymi do granic możliwości zębami odwrócił się i wybiegł z domu przez jedną ze zbitych szyb w oknie. Wiedziałem, co czuł. Nie chciał zostawiać z nami Belli, ale zdawał sobie sprawę z tego, że zrobimy wszystko by ją uratować. Miałem nadzieję, szczerą nadzieję, że nam się to uda.
Pochyliłem się nad umierającą dziewczyną, gorączkowo zastanawiając się, czy była jakaś inna droga od tej, która wydawała mi się jedyna w tej sytuacji. Czy mogę zrobić coś, cokolwiek, nie pozbawiając ją życia.
Nic. Żadnego innego, lepszego rozwiązania. Obrażenia były zbyt rozległe, utrata krwi zbyt duża i gwałtowna.
- Musimy to zrobić, Edwardzie – odezwałem się w końcu, wpatrując się z przerażeniem w twarz Belli. Tak, byłem przerażony. Jak nigdy dotąd.
- Nie.
Warknięcie, które wydarło się z jego piersi było odpowiedzią, jakiej się spodziewałem.
- Nie ma innej drogi, wiesz o tym – próbowałem przekonać go do tego, że nie ma już dla niej ratunku. Poza tym jednym, przed którym tak się wzbraniał. Cały czas badałem słabnący puls, choć zupełnie niepotrzebnie. Słyszałem, jak powoli zanikał. Edward też go słyszał, kątem oka wychwyciłem jego reakcję.
- Nie – tym razem szepnął, jeszcze bardziej pochylając się nad jej ciałem. Drżały mu dłonie, które w końcu zacisnął w pięści, drżał cały. Był w rozpaczy, nie chciał, żeby tak się to skończyło. Byłem prawie pewny, że w tym momencie nienawidził się za to, że zostawił Bellę samą. Że nie wyczuł zapachu Victorii, gdy zjawiła się w naszym domu. Że tak niespodziewanie znowu stracił nad sobą…
Zamarłem, gdy zobaczyłem zmianę na jego twarzy, zamarłem też dlatego, że nareszcie wszystkie elementy układanki utworzyły całość. Przed oczami miałem dwa obrazy. Jeden rzeczywisty – Edward rozchylił lekko usta, powarkując cicho zupełnie jak wtedy, gdy na polowaniu upatruje swojej potencjalnej zdobyczy, i jeden stworzony w mojej głowie – ogniwo łączące wszystkie dziwne wydarzenia ostatnich dni. Przebłyski Alice, niepełne wizje, niespodziewany brak kontroli u Edwarda, niepokój, brak zrozumienia w tym, co się zrobiło. Mogłem się mylić, ale to wszystko przypominało mi coś, z czym jak sądziłem, nigdy więcej się już nie spotkam.
- Edwardzie! – powtórzyłem kilka razy jego imię, chcąc przerwać kierunek, w jakim zmierzały teraz jego myśli.
Był głodny. Chciał krwi. I sam się nie kontrolował, nawet jeśli bardzo chciał.
- Edward, odsuń się, proszę.
Spojrzał na mnie pytająco, nie wiedząc o co mi chodzi. Widziałem, jak przeczesuje moje myśli chcąc znaleźć odpowiedź, ale skutecznie je zablokowałem w dość prosty sposób. Nie mógł bowiem wyczytać nic, o czym nie myślałem akurat w chwili, w której się na mnie skupił. A ja w tym momencie starałem się nie myśleć o niczym poza tym, żeby trochę się przesunął. Tak było bezpieczniej.
-Odsuń się – poprosiłem możliwie najbardziej opanowanym głosem, na jaki było mnie stać w tej sytuacji. Teraz, gdy już podejrzewałem, co jest przyczyną tego wszystkiego, musiałem odciągnąć Edwarda jak najdalej od Belli. Obawiałem się tego, co może się stać, gdy znowu zostanie zmuszony do walczenia ze swoim pragnieniem.
Odsunął się w końcu, cofając się kilka kroków, tak, że teraz, gdy byłem skupiony na Belli, nie wiedziałem jego sylwetki. Ulga była jednak minimalna, bo w dalszym ciągu Edward warczał niezbyt przyjaźnie ze wzrokiem utkwionym w dziewczynę.
Nie miałem czasu, musiałem działać. Za kilka minut jej serce przestanie bić a wtedy nic już się nie da zrobić.
Pochyliłem się lekko ku Belli, przygotowując się do ugryzienia, kiedy nagle usłyszałem trzask łamanego drewna tuż za sobą. Odwróciłem powoli głowę i próbując zachować spokój, wpatrywałem się w czarne jak węgiel oczy syna i jego obnażone, ociekające jadem zęby. Wbił palce w podłogę, przygotowując się do skoku. Był w amoku, prawdopodobnie nie rejestrował już żadnych dźwięków dochodzących ze świata zewnętrznego, przestał dostrzegać mnie, zaprzestał czytania w myślach. Warczał coraz głośniej ze wzrokiem wbitym w twarz Belli.
To koniec, pomyślałem. Albo ugryzę teraz Bellę i pozwolę Edwardowi na zabicie jej, albo powstrzymam go, zostawiając ją i skazując tym samym na śmierć. Jedyny dylemat przed jakim stałem w tej chwili to to, czy dać mu zabić dziewczynę czy pozwolić jej samej umrzeć.
Próbując podjąć jakąś decyzję, za plecami Edwarda zauważyłem nagle jakiś ruch. Podniosłem minimalnie głowę i zobaczyłem Emmetta, Jaspera, Alice, Rose i Esme stojących w nieistniejącym już oknie, w osłupieniu przyglądających się scenie którą mieli przed sobą. Jasper uniósł dłoń i w oszołomieniu przycisnął ją do czoła. Musiał wyczuć emocje targające Edwardem, poza tym czuł też zapach krwi którym przesączony był cały salon. Rose i Esme stały z otwartymi ustami a Emmett złapał się za głowę. Alice musiała mieć wizję, dlatego przyszli, tak wywnioskowałem, bo teraz dziewczyna oparła się o ramę wielkiego okna i ukryła twarz w dłoniach. Tymczasem Edward przeniósł ciężar na nogi i zaczął niemal mruczeć z zadowolenia.
Działo się to wszystko w ułamku sekundy. W jednej chwili zauważyłem ich za Edwardem, w następnej krzyczałem, żeby go powstrzymali.
W końcu wyskoczył do przodu, jednak Jasper i Emmett w ostatniej chwili rzucili się na niego, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Dziewczyny krzyknęły, ale minęła kolejna sekunda i już pochylały się ze mną ku Belli. Esme i Rose były chyba zbyt wstrząśnięte, by cokolwiek powiedzieć. Alice wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
- Zamienisz ją? – wydusiła, lecz nie wiedziałem, czy ze wzburzenia czy z powodu wszechogarniającej woni ludzkiej krwi głos odmawia jej posłuszeństwa. Jej białe baseballowe spodnie przesiąkały powoli tym ciepłym płynem.
- Muszę, i to zaraz. Teraz – powiedziałem, pochylając się nad szyją, jedynym chyba nie zmasakrowanym miejscem na jej ciele.
- Ona chciała, żeby to Edward ją zamienił – szepnęła.
- Wiem – mruknąłem, zrezygnowany. Też słyszałem ich wczorajszą rozmowę. – Ale on nie da rady. Na tą chwilę on sam ze sobą sobie nie radzi.
Spojrzałem przelotnie na Edwarda, który przytrzymywany przez braci, rzucał się na wszystkie strony. Jasper zamknął oczy, zapewne modląc się, żeby to nie on przypadkiem był tym, który za chwilę rzuci się na słodką krew. Emmett był twardy, zacisnął szczękę i powtarzał tylko bratu, by się uspokoił.
- Edward, przestań, do cholery! To Bella, chciałeś zabić Bellę, rozumiesz? Edward, ty pieprzony idioto! Uspokój się!
- Szybko, Carlisle – ponaglała mnie Alice.
Spojrzeniem znów wróciłem do umierającej dziewczyny. Teraz.
Wziąłem głęboki oddech i przymykając powieki, wgryzłem się w ciepłe jeszcze ciało.
Bello, wybacz mi, proszę.
***
EPOV
Czułem, jak jakaś niewidzialna siła rozsadza mi czaszkę. Słyszałem wszystkie swoje myśli, które ubierałem w słowa, wszystkie emocje, jakie towarzyszyły mi przez ostatnie minuty, godziny, dni. Jednocześnie wiedziałem, że nie były one moje. Traktowałem je jak coś niemożliwego, wyobrażonego.
Prawda o tym, co zrobiłem zaczęła do mnie docierać wraz z głosem Emmetta, który niemal krzycząc mi do ucha, powtarzał, że chciałem zabić Bellę.
Zacisnąłem powieki i zacząłem sobie przypominać. Kuchnia, pocałunki na blacie. Już wtedy przeszkadzał mi głód, już wtedy obmyślałem plan, jak i gdzie zabić tą ludzką dziewczynę. Wybrałem ogromne łóżko ze śnieżnobiałą narzutą. O Boże.
Pamiętasz dlaczego? Jej krew tak wspaniale by się komponowała z kolorem pościeli…
Pojąłem nareszcie, co się ze mną działo. Ten głos… Głos, który był częścią mnie i jednocześnie nie należał do mnie. Głos, którego nie powinno tam być.
- Wynocha z mojej głowy! – krzyknąłem na całe gardło. – To ty kazałeś mi to zrobić, ty wybrałeś to łóżko, ty chciałeś ją zabić… - mój głos się załamał.
Nie, Edwardzie, ja tylko pomagałem twojej wampirzej naturze w przejęciu kontroli nad twoim ciałem. Ty sam jesteś taki słaby… Taki ludzki. Carlisle przesadził, za bardzo cię zmiękczył.
- Czemu to robisz? – wyszeptałem rwącym głosem. Poczułem, jak bracia powoli opuszczają mnie na ziemię, widząc zmianę w moim zachowaniu. Ukląkłem, trzymając się rękoma za głowę. Bolała, od środka wręcz piekła żywym ogniem.
Nie martw się, skończyłem z tobą. Dalej będziesz mógł starać się upodobnić do ludzi, żyć jak oni, udając że wcale nie chcesz ich śmierci. Ale pamiętaj, nie jesteś człowiekiem i nigdy nie będziesz. Jesteś wampirem. Mordercą. Potworem. Żegnaj, Edwardzie.
- Nie, to nieprawda! – powtarzałem cały czas, słysząc echo obcych słów w moich myślach. – Boże, to nieprawda – potrząsałem głową, chcąc wyrzucić z niej wszystkie myśli. Wszystko, co nie było moje. Wszystko, co kazało mi zabić osobę, którą kocham ponad własne istnienie. Wszystko, co należało do niego, nie do mnie.
Zostaw mnie w spokoju, powtarzałem. Zostaw i zabierz ze sobą wszystko to, co zrobiłem pod twoje dyktando w ciągu ostatnich kilku dni. Zabierz je, proszę.
Albo mnie zabij.
Nagle w mojej głowie zrobiło się cicho. Niewyobrażalny ból ustąpił, zastąpiło go zamroczenie i dezorientacja.
- Edward, Edward… - usłyszałem ciche nawoływanie gdzieś przede mną. Nie zareagowałem. – Edwardzie, proszę… - zacisnąłem powieki, chcąc się pozbyć i tego kojącego głosu. Po chwili poczułem delikatny dotyk na policzku. Nie, nie chciałem wracać, jeszcze nie teraz. – Otwórz oczy.
Westchnąłem żałośnie, wiedząc, że w tej kwestii nie postawię na swoim. Zgrzytając zębami, wykonałem polecenie.
Przede mną klęczała Esme. Wpatrywała się w moją twarz z mieszaniną ulgi i zdenerwowania.
- Wszystko w porządku? – zapytała łagodnie.
Zamrugałem parę razy, sprawdzając, czy jeśli bardzo tego zapragnę, rzeczywistość rozleci się na kawałki, zdejmując ze mnie ciężar ostatnich wydarzeń. Nie pomogło. Nadal tkwiłem w salonie, czując na sobie badawcze spojrzenie członków rodziny.
Wciągnąłem powietrze, czując palący w gardle i płucach zapach krwi. Jej krwi.
Nie zniosę tego, załkałem rozpaczliwie w duchu. Nie poradzę sobie z tym, co się stało.
- Gdzie… - odchrząknąłem, powstrzymując się ostatkiem sił od kompletnego załamania. – Gdzie jest Bella?
Esme zacisnęła usta w wąską linię i odsunęła się na bok, ukazując mi widok, którego tak bardzo się obawiałem. O który modliłem się, by był tylko wymysłem mojej wyobraźni.
Bella leżała w kałuży zasychającej powoli już krwi. Obok niej klęczał Carlisle, przyciskając pięść do ust oraz Alice, z żałosną miną wyjmująca z jej ciała odłamki szkła. Zauważyłem ślad po ugryzieniu na bladej szyi ukochanej. Zadrżałem.
Carlisle, wyczuwając moje tępe spojrzenie, uniósł głowę i nasze oczy się spotkały na moment, po czym znowu ją opuścił.
- Alice… – powiedział w końcu głosem takim, jakby zbierało mu się na wymioty. Opanował się jednak. – Alice, Rosalie, przenieście ją na górę, połóżcie na łóżku. Obmyjcie ją może przedtem, pokój też przydałoby się… - urwał, po czym zrobił głęboki, uspokajający wdech. Wstał i popatrzył ze zrezygnowaniem na zakrwawioną dziewczynę. Potrząsnął głową. – To koniec.
Minął mnie bez słowa, wychodząc na świeże powietrze.
Spojrzałem na pokiereszowane ciało Belli i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z ciszy, jaka panowała dookoła. Nie słyszałem już bicia jej słabego, ludzkiego serca, którego echo jeszcze przed kilkoma minutami uderzało w mojej głowie z niewyobrażalną siłą. Wszechogarniająca, niszcząca cisza.
Najwolniej, jak potrafiłem i jak pozwalało mi moje odrętwiałe ciało, przyczołgałem się do niej.
- Bello… - tylko tyle zdołałem wykrztusić, zanim oszołomił mnie nagle rwący dźwięk jej pędzącego pulsu.
Przemiana się rozpoczęła. Ciało Belli napięło się w rozrywającym wnętrzności bólu. A ja poczułem, że rozpadam się na kawałki.
No, i to by było na tyle. Wiedząc, że potrzebne jest wyjaśnienie całej tej sytuacji, planuję napisać epilog, w którym to rozwiążę wszystkie niejasne jeszcze do tej pory kwestie, jak to, co się stało z Victorią, do kogo należał głos wymuszający na Edwardzie takie a nie inne zachowanie itd. :) Ewentualnie rozbiję to na jeden krotki rozdział + epilog a w nim skupię się na czymś innym... No, w każdym razie niestety nie planuję ciągnąć tego ff. Myślę, że takie zakończenie w zupełności wystarczy. Nie mniej jednak dziękuje Wam za tak budujące opinie. :P |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez PaulinaK dnia Śro 15:12, 28 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Melody__
Człowiek
Dołączył: 15 Sty 2009
Posty: 75 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Śro 15:05, 28 Sty 2009 |
|
OMG!
Jejku....no i znowu nie wiem co mam napisać.
WoW!!!
Na tylko tyle teraz mnie stać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pruuu
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 42 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Olkusz
|
Wysłany:
Śro 17:09, 28 Sty 2009 |
|
super zwroty akcji
tylko szkoda ze tylko tyle nam dajesz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampirek
Dobry wampir
Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 1124 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 17:25, 28 Sty 2009 |
|
Pruuu napisał: |
super zwroty akcji
tylko szkoda ze tylko tyle nam dajesz. |
Zmiejsz avatar zgodnie z regulaminem
PaulinaK
nieeeee ja się na to nie zgadzam to znaczy, świetnie napisałaś ten odcinek, przez chwilę miałam wrażenie, że rzeczywiście Carlisle nie zdążył i Bella umarła, ta cisza..... ale ja nie chcę by to był koniec ff, powiedz ze to nie koniec, prooooszę.
Po prostu bajka, inaczej nie opiszę, umiejętnie rozłożyłaś wszystkie emocje, akcja, rozdarcie Edwarda, rozterka Carlisla, wizje Alice no i Bella...
cudo, cudo, cudo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mercy
Zły wampir
Dołączył: 21 Gru 2008
Posty: 305 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 33 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Krainy Wróżek
|
Wysłany:
Śro 17:27, 28 Sty 2009 |
|
Z niecierpliwością czekam na Epilog, bardzo mnie ciekawi co to był za głos.
Ostatni rozdział był po prostu wspaniały, dobrze że Bella jednak została przemieniona:)
mam nadzieje że teraz już będą się kochać wiecznie bez żadnych zahamowań.
Pozdrawiam i życzę weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ejnitixx!
Człowiek
Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 74 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 17:46, 28 Sty 2009 |
|
ochh
to jest świetne cudowne itd.
Uwielbiam cię za too
ale to już ma być koniec?szkooda:P
dobrze że będzie jeszcze epilog:) i może jakiś krótki rozdział.xD
muszę się dowiedzieć o co dokładnie chodziło i co będzie daleeej!;P
jak widać to jakaś maniaa
cudo cudo cudoo |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Snopy
Dobry wampir
Dołączył: 25 Wrz 2008
Posty: 727 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lublin |
|
Wysłany:
Śro 17:58, 28 Sty 2009 |
|
Paulina, wyznaczyłaś sobie jakieś zadanie? Punkt honoru? Napisać coś lepszego od Szmejer?
Jeśli tak, to niedużo Ci brakuje xD
Genialne, genialne, genialne!
Pragnę epilogu!
p,
S. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampirek
Dobry wampir
Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 1124 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 18:03, 28 Sty 2009 |
|
Snopy napisał: |
Paulina, wyznaczyłaś sobie jakieś zadanie? Punkt honoru? Napisać coś lepszego od Szmejer?
Jeśli tak, to niedużo Ci brakuje xD
Genialne, genialne, genialne!
Pragnę epilogu!
p,
S. |
ja nie chcę epilogu ja chcę dalej i więcej :D tak mi się przyjemnie czyta, że smutno mi wiedząc, ze chcesz zakończyć... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
PaulinaK
Człowiek
Dołączył: 11 Paź 2008
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 18:27, 28 Sty 2009 |
|
Haha, Snopy, niestety muszę Cię rozczarować. Konkurowanie z Meyer nie było siłą napędową mojego opowiadania Po prostu pisze tak jak ja uważam, chociaż starając się jakoś utrzymać klimat oryginału (co, jak już chyba kiedyś pisałam, lepiej lub gorzej mi wychodziło).
Jedyny punkt honoru, jaki sobie wyznaczyłam, pisząc ten ff to to, że Bellę musi zmienić Carlisle i jak najlepiej opisać ten fragment. Nie mogłam nie dać mu tej szansy Co prawda Bella chciała, żeby to był Edek, ale cóż, nie zawsze dostaje się to, czego się chce. :P Poza tym myślę, że, ok, Bella będzie wampirem, powinno byc super, ale co z tego? Edward nie były Edwardem, gdyby... no właśnie. Ale to wszystko już w epilogu. Generalnie mogę powiedzieć, że nie jestem fanką wielkich happy endów. Lubię zakończenia, które pozwalają myśleć, że w życiu nie jest tak różowo jakbyśmy chcieli.
Nie wiem, kiedy napisze ten epilog, mam nadzieję, że do końca tego tygodnia jakoś się z nim uporam.
No i bardzo Wam dziękuję za opinie. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ladywithweapon
Wilkołak
Dołączył: 15 Lis 2008
Posty: 185 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 23:05, 28 Sty 2009 |
|
Jak dla mnie zniszczylas obraz Belli i Edwarda. To calkowicie odbiega od ich charakterow.
Zacznijmy od tego, ze to wszystko się dzieje po KwN, czyli po Włoszech. Byc moze chcialas to pominąć, ale przez to zniszczylas Edwarda. O co dokladnie chodzi? O jego pragnienie. Jak sam powiedzial, nie chce siebie narazac na zadne cierpienia i Belli napewno nie skrzywdzi.
A zniszczenie więzi Alice i Jazza no to szok. Wg mnie Jazz zawsze byl radosny i spokojny kiedy Alice byla obok. On nie chcial jej nigdy na krok opuszcac. A tutaj bach. no.
Ogolem nie powalasz jakos stylem, ale w pewnych momentach wciąga. Zarazem w niektórych czlowiek ma ochote zamknąć i nigdy nie wracac.
Ja bylabym za zmianą czcionki czy jakostakos, bo ciężko się czyta Tz. wiem ze koniec, ale mysle ze powinnas dalej pisac i się nie poddawac. Wyrobic sobie styl pisania to sztuka trudna do opanowania, ale dojdziesz do niej tylko przez cieżką prace.
No to ja będę teraz czekac na epilog, a potem na cos jeszcze ;p |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
PaulinaK
Człowiek
Dołączył: 11 Paź 2008
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 0:11, 29 Sty 2009 |
|
Zacznę od Alice i Jaspera. Przyznam, że nie skupiałam się jakoś szczegolnie na reszcie rodziny Cullenow, tzn. na ich wzajemnych relacjach, ale że coś zniszczyłam? Nie wydaje mi się. I w którym momencie on ją zostawił? No coż, nie mogł być spokojny i radosny w środku takich wydarzeń.
Już wiem, być może chodzi Ci o moment jak Bella pyta go na zakupach, jak wytrzymuje z Alice a on tylko wzrusza ramionami i mowi, że sam się nad tym zastanawia. Coż, być może Jazz niezbyt lubi zakupy
A z Edwardem sprawa jest już bardziej skomplikowana. Mhm, wiem o tym, że odeszłam trochę od obrazu kontrolującego się w każdej sytuacji Edka, ale po części taki był zamysł. Jednak nie była to jego wina, poza oczywistym faktem, że jest wampirem i zawsze odczuwał przy Belli pragnienie. Mniejsze, większe, ale było ono obecne (gdyby było inaczej, ich zbliżenia m.in. noc poślubna w BD nie powinny być dla niego niczym trudnym). Tutaj z jakiegoś powodu się nasiliło. I to, swoją drogą, mam zamiar wyjaśnić w epilogu.
A jeśli zniszczyłąm wizerunek Belli - co zrobiłam raczej nieświadomie - to pewnie dlatego, że pisząc ten ff nie chciałam zrobić z niej ciepłych kluchow, jak to według mnie momentami miało miejsce w sadze.
Ale dziękuję za konstruktywny komentarz. Te krytyczne rownież są mile widziane, w końcu po to daje się tekst do publicznej oceny, by zdać sobie sprawę z własnych błędów, wyciągać wnioski, uczyć się i więcej ich nie popełniać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AnaBella
Człowiek
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 92 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wrock
|
Wysłany:
Czw 13:20, 29 Sty 2009 |
|
zawsze jak się konczy jakies opowiadanie to esjt i radosć i smutek, że już weićej nie bedzie... Dziękuję, że nie zrobiłaś z tego dramatu;) w moim wyobrażęniu Edward rzucił się na belle, zabił ją, a potem da się zabić Victorii, zrozpaczony. chyba naoglądałam się zbyt dużo horrorów czy filmó katastroficznych;P a tak to im się podoba i pochwalam Twoją decyzję żeby skończyć tego ff, dalsze losy zawsze możesz opisać w innym, a ten zostanie opisem ostatnich dni Belli i walki Edwarda z... (no własśniem czym?) czekam na prolog i więcej twoich ff |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
angel of death
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 40 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mam wiedzieć? xD
|
Wysłany:
Czw 14:45, 29 Sty 2009 |
|
O rany, dziewczyno, jesteś genialna.
Wczoraj zaczęłam to opowiadamnie od początku i tak mnie wciągnęło, że czytałam je do 3 w nocy. Potem jeszcze z wrażenia usnąć nie mogłam. Oo'
Naprawdę, świetnie piszesz. I przede wszystkim, pomysł miałaś ciekawy.
Oby tak dalej. (; |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ladywithweapon
Wilkołak
Dołączył: 15 Lis 2008
Posty: 185 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 15:20, 29 Sty 2009 |
|
Ja osobiscie bardziej skupila bym się na uczuciach Edwarda po tym jak prawie skrzywdził Belle. Opisałabym wszystko bardziej z jego strony. Po prostu weszłabym w niego i myslala jak obłąkana a zarazem swiadoma tego co robie
Ale pracuj Ja chętnie zawsze wspomoge /jak jestem na bieząco i jest sens poprawiac to lece kawalkami i mowie co ok, a co nie /
I czasem ci się moze wydawac, ze duperele nie mają znaczenia, ale czasem to wlasnie detale odgrywaja całą role. Rodzina Cullen byla niezwykle zgrana i nasilając się na taki lekki ton w stosunku do nich luzujesz ich więzy. Zauważ, ze byla między nimi milosc i pełna akceptacja. Mimo, ze czasem cos mowili to mimo wszystko zawsze siebie kochali. A teraz spojrz jak mowili o sobie. Przypomnij sobie jak Jazz opowiadal swoja historie w 3czesci i potem autorka zachaczyła o jego milosc do Alice.
Dobrze. Bo zaczynam się platac w moim rozkladaniu na czynniki pierwsze. Tak bywa jak mnie serce boli i skupic się nie moge
Więc czekam na epilog, a potem na cos nowego
I mysle, ze Bella nie byla w pewnych momentach nie tyle co ostrzejsza, a po prostu chamska. No tak zgniesc karke od Edwarda.... Wstydzilabys sie ;p |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xehtia
Zły wampir
Dołączył: 28 Sty 2009
Posty: 262 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białystok
|
Wysłany:
Czw 19:40, 29 Sty 2009 |
|
kurcze...
>dobra reakcja, wiem<
Więc, mi się podobało i przeczytałam wszystko za jednym zamachem, ale kilka rzeczy nie przypadło mi do gustu.
OGÓLNE PODSUMOWANIE
1. Rozdziały napisane w przejrzysty, czytelny sposób określone trafnymi nagłówkami co jest wygodne przy czytaniu.
2. Brak błędów ortograficznych i interpunkcyjnych (przynajmniej żadne mnie jakoś szczególnie nie raziły) za co chwała.
3. Więzi rodzinne. Jak ktoś trafnie zauważył Culleni nie są tak u Ciebie "zespoleni" jak u Meyer, ale zdaję sobie sprawę, że skupiłaś się na Edwardzie i Belli. Gdybyś jednak dodała kilka szczegółów z całą rodzinką to nikt by się b=nie przyczepił.
4. Skrzywdziłaś Bellę ;o Nie powiem, że za meyerowską jej wersją przepadam, ale totalnie nie spodobało mi się jaką ją wykreowałaś w niektórych momentach. Było w niej chwilowo za dużo złości - to na pewno. A poza tym nie powinna być Edwardem tak przerażona. On jest wampirem, jasne, ale ona go kocha i to trochę w książce bagatelizuje a u Ciebie wręcz odwrotnie.
6. Nie liczy się ocena jednostki a ogółu. Mimo, że miałam kilka uwag (co wcale nie znaczy, że były trafne) ff mi się podobał i absolutnie nie żałuję swego czasu, wzroku i czego tam jeszcze na przeczytanie go.
Czekam na kolejne Twe dzieła.
Pozdrawiam,
Izabella |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez xehtia dnia Czw 19:41, 29 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
PaulinaK
Człowiek
Dołączył: 11 Paź 2008
Posty: 81 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 19:37, 22 Mar 2009 |
|
No więc...
Dobra, bez żadnych kłamliwych usprawiedliwień. Po prostu nie mogłam wcześniej. Myślałam, że bedę mogła, jednak nie, no coż. Prawda, choć zabrzmi żałośnie, trywialnie i nie wiem jak jeszcze, to jest najprostsza w świecie - nie miałam czasu. Tak po prostu. Nie sądziłam tez, że epilog będzie dłuższy niż najdłuższa część, jaką napisałam w opowiadaniu.
Nie przedłużając - oto zakończenie mojej historii. Nareszcie.
Wszelkie nieścisłości z treścią książek oczywiście zamierzone.
Pewna, powiedzmy, chaotyczność również zamierzona. Skakanie po wydarzeniach obrazuje skakanie myśli Edwarda po kolejnych wspomnieniach.
Błędy niezamierzone, mam nadzieję, że jest ich jak najmniej.
***
EPILOG
Słońce chyliło się właśnie ku zachodowi, kolorując niebo wszystkimi odcieniami czerwieni i pomarańczy. Wokół rozciągał się granatowo-czarny ocean, który przywodził na myśl potwora pragnącego pochłonąć wszystko, co tylko znajdzie się w jego pobliżu. Delikatna bryza wiejąca znad szarzejącej tafli miała za zadanie ochłodzić ląd i wszystkich, którzy znajdowali się na nim podczas tego wyjątkowo parnego wieczoru.
Stałem na tarasie, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w horyzont. Oparty łokciami o barierkę, mrużyłem lekko oczy za każdym razem, gdy moje oczy natrafiały na punkt blednącego światła, niby chowającego się pod ciemną pokrywę wody. Oddychałem powoli, zdecydowanie zbyt wolno jak na człowieka. Ale nie byłem nim, pomijając więc przyzwyczajenie, wcale nie musiałem tego robić. Teraz jednak pragnąłem poczuć w płucach powietrze przesączone wspaniałymi zapachami wyspy należącej do mojej matki, Esme.
Kilkadziesiąt lat temu dostała ją od Carlisle’a na własność, był to prezent z okazji rocznicy ślubu. Ponieważ z powodu naszej natury musieliśmy mieszkać wyłącznie w miejscach, gdzie nie dochodziło światło słoneczne – przynajmniej nie w takich, gdzie byśmy mogli wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia, gdybyśmy zbyt długo nie wychodzili z domu – nigdy więc tak naprawdę nie mogliśmy cieszyć się urokami tych piękniejszych, oświetlonych zakątków świata. Carlisle wpadł więc na pomysł, jak zrealizować tę potrzebę, nie narażając się jednocześnie na zdemaskowanie przez diamentowy odblask skóry wampira w słońcu.
Esme wydawała się najbardziej cierpieć z powodu życia w wiecznym mroku. Dlatego więc, w porozumieniu z nami, sprezentował jej niewielką wyspę, by za każdym razem, gdy jego żona zapragnie oderwać się od ciągłego deszczu i nieustających chmur przysłaniających niebo, mogła się tu zatrzymać, w tym tropikalnym raju, z dala od wszystkich. Ale oczywiście nigdy nie przyjeżdżała tu sama, zawsze ze swoim mężem. Ja byłem tutaj zaledwie raz, zresztą podobnie jak moje rodzeństwo. Uznaliśmy, że nie powinniśmy zabierać Esme – albo im obojgu - tego kawałka samotni, jaką była ta wyspa.
Oh, a była naprawdę piękna. Niewielka, położona kilkaset mil na wschód od wybrzeży Ameryki Środkowej, w głąb Pacyfiku. Niespotykana nigdzie indziej roślinność, zielone trawy porastające niewielkie wzniesienia, gęsty las i okalające wyspę plaże nadawały temu miejscu niemal magiczny klimat. Największą jednak atrakcją był moim zdaniem wodospad, którego szum słychać było nawet z drugiego końca wyspy. Piękny, masywny, wznosił się ponad korony najwyższych drzew, górując nad resztą krajobrazu niczym mityczny Zeus na górze Olimp.
Teraz też słyszałem cichutki odgłos kropel uderzających z ogromną siłą w taflę. Zamknąłem na chwilę oczy i przez kilka minut wsłuchiwałem się w niego. Gdy byłem tu po raz pierwszy, nie zwróciłem szczególnej uwagi na fakt, że brzmi to niemal jak symfonia. Teraz to dostrzegłem. Prawdziwy cud natury.
Kilka dni temu znowu odwiedziłem ten raj na ziemi. Po raz drugi w czasie mojego istnienia postawiłem stopę na wyspie. Tym razem też nie byłem sam, ale teraz towarzyszył mi ktoś inny. Ktoś, z kim w pełni mogłem zaznać magiczności tego miejsca. Ktoś, z kim każdy zakątek świata byłby moją małą, prywatną wyspą Esme.
Bella.
Moja Bella.
Moja żona.
Tak, jesteśmy po ślubie. Równo pięćdziesiąt lat. Gdybym musiał podsumować te pół wieku spędzone z Bellą, powiedziałbym, że było to wspaniałe pięćdziesiąt lat życia z obrączką na palcu. Pięćdziesiąt lat miłości równie głębokiej i silnej jak na początku. Pięćdziesiąt lat szczęścia, radości i uwielbienia. Pięćdziesiąt lat balansowania między ziemią a niebem. Ale…
No cóż, nawet w najpiękniejszych zakończeniach musi być jakieś „ale”.
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak dokładnie wyglądało moje życie podczas tych pięćdziesięciu lat niezmąconego szczęścia, musiałbym odpowiedzieć, że złożyło się na nie jakieś 18250 dni, z czego mała część każdej tej doby była moją osobistą drogą krzyżową. Codziennie, każdego następnego dnia po przemianie Belli patrzyłem na jej bladą, niewiarygodnie piękną twarz, i od nowa przeżywałem wydarzenie, które od pięćdziesięciu lat było moim sennym koszmarem na jawie.
- Edwardzie, och, mój Boże! – usłyszałem wysoki, śpiewny głos gdzieś w okolicach ucha i po chwili poczułem jak wtula się we mnie kruche ciało mojej siostry. Nadal klęczałem na środku salonu, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu. Tępym wzrokiem wpatrywałem się w miejsce, gdzie jeszcze kilkanaście minut temu leżało bezwładne ciało Belli, po którym teraz pozostał jedynie ciemny ślad zaschniętej krwi. Nawet, jeśli gardło paliło mnie żywym ogniem, to nie czułem tego zupełnie.
Delikatne ramiona Alice owinęły się wokół mojej szyi, budząc mnie na chwilę z dziwnego letargu. Mimowolnym ruchem objąłem ją ramieniem, wyczuwając, że ona czeka na jakikolwiek gest z mojej strony. Cokolwiek, co potwierdziłoby to, że jeszcze nie zamieniłem się w posąg.
Słysząc nieprzerwane lamentowanie dziewczyny, z którego nie byłem w stanie wyłapać ani jednego słowa, rozejrzałem się z oszołomieniem po pokoju. Nikogo nie było. Dopiero po chwili zauważyłem, że wszyscy – za wyjątkiem Carlisle’a, którego nigdzie nie mogłem dostrzec - wyszli na zewnątrz, być może po to, by pozwolić zapachowi krwi dostatecznie się ulotnić. Widziałem ich – Esme, Jaspera, Emmetta, Rosalie – jak stali za rozbitymi oknami, kilka metrów od domu. Chociaż „stali” to złe słowo. Esme chodziła w tą i z powrotem z dłońmi przyciśniętymi do ust a Emmett i Rose siedzieli na trawie, ciasno objęci. Sądząc po ich zachowaniu, oboje próbowali uspokoić siebie nawzajem. To, co mnie uderzyło, to mina mojej jasnowłosej siostry, która chyba jeszcze nigdy nie wyrażała tylu emocji – może poza nieszczęsnymi przeprosinami gdy wraz z Bellą i Alice wróciliśmy z Voltery. Wtedy też na jej niewyobrażalnie pięknej twarzy dostrzec można było mieszaninę smutku i wyrzutów sumienia. I mimo, że teraz wyrzutów sumienia nie miała, bo nie było ku temu powodu, to i tak jej blada cera zdawała się być szarawa z napięcia. Mój brat zaś oddychał głęboko – po co? – jakby pragnąc ukoić nerwy. Przez chwilę wypatrywałem Jaspera, zdziwiony, że jeszcze nie wpłynął na emocje reszty tak, by przynajmniej trochę się rozluźnili. Gdy tylko odszukałem wzrokiem jego sylwetkę, ukrytą trochę dalej, opierającą się plecami o drzewo, zrozumiałem, że on sam nie może siebie uspokoić. On również zupełnie niepotrzebnie nabierał powietrza w płuca, by po chwili wypuścić je z cichym warknięciem, które w sumie brzmiało bardziej jak bezradne westchnienie. Nie spuszczał wzroku ze mnie i Alice. Szczególnie z Alice.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, było tak, jakbym nagle przypomniał sobie o moim darze. Z pewnymi trudnościami wniknąłem w umysł brata i po chwili zesztywniałem. Chciałem się od tego odgrodzić, ale nie potrafiłem, nie miałem siły . Powstrzymując atak paniki, wyłapywałem nowe myśli, tym razem reszty członków mojej rodziny. Krzyczały do mnie, wciskały się boleśnie w czaszkę. Wszyscy myśleli o tym samym. Mieli w głowach scenę sprzed kilkunastu minut, kiedy stanąwszy w progu, zobaczyli mnie, atakującego Carlisle’a i Bellę. Kiedy bracia mnie powstrzymali, kiedy chory z pragnienia rzucałem się na wszystkie strony…
Zadrżałem, przypominając sobie tamten moment. To wtedy w pełni doszło do mnie, co tak naprawdę się stało. Co zrobiłem. Pamiętałem każde warknięcie, każdy napięty do granic możliwości mięsień, który szykował się do skoku. Miałem w pamięci każdą myśl, którą ubrałem w słowa, każdy gest, każdą decyzję…
- To nie była i nie jest twoja wina – mówił mi już po wszystkim Carlisle.
Siedzieliśmy w jego gabinecie, naprzeciwko siebie z poważnymi minami, co wyglądało co najmniej jak rozmowa ojca z dorastającym synem na temat seksu i antykoncepcji. Gdyby od paru godzin coś nie dławiło mnie w gardle, pewnie byłbym się roześmiał. Zamiast tego wpatrywałem się w swoje dłonie, które położyłem na biurku.
- Daruj sobie, proszę cię – szepnąłem, czując ogarniające mnie zmęczenie. Nie było ono jednak fizyczne, lecz psychiczne, emocjonalne. Mój umysł był tak wykończony, że znowu było tak, jakbym zapomniał o możliwości czytania w umysłach innych. Po prostu nie byłem w stanie wykrzesać z siebie ani krzty energii, by to robić. I było mi z tym tak dobrze…
- Nie próbuję cię pocieszyć a jedynie stwierdzam fakt. To nie była twoja wina, Edwardzie.
Szumiało mi w uszach, słyszałem szaleńczy rytm bijącego serca niosący się echem z mojego pokoju. Esme powiedziała, że wraz z Alice ją umyły i położyły na łóżku, gdybym chciał do niej zajrzeć.
Nie chciałem. Nie mogłem.
- Słyszysz, co do ciebie mówię?
Uniosłem głowę, napotykając badawczy wzrok Carlisle’a. W jego ciemnych, niemal czarnych oczach widziałem powagę, zdecydowanie, ale podobnie jak w oczach Rose, Alice, czy mojej matki i braci, ogromny smutek. Nie mogłem tego znieść. Za każdym razem, gdy patrzyli na mnie z tym niemym współczuciem, ostatkiem sił powstrzymywałem się, żeby nie załkać głośno. Ich ramiona, otaczające mnie z taką delikatnością, ich wypowiadane szeptem, nic niewarte słowa, że wszystko będzie dobrze, zamiast mi pomóc, podsycały jedynie uczucia nienawiści i odrazy do samego siebie. Wiedziałem, że nie mają pojęcia, co zrobić, co mi powiedzieć. Czy ja na ich miejscu bym wiedział? Czy odważyłbym się powiedzieć cokolwiek?
Zacisnąłem zęby, próbując wytrwać do końca rozmowy.
- Słyszę – odparłem po chwili ciszy. – Ale nadal nie rozumiem, po co tak usilnie próbujesz mi wmówić coś, co, jak oboje wiemy, nie jest prawdą.
Mój ojciec westchnął ciężko i oparł się łokciami o blat, pochylając głowę w moją stronę.
- Widzę, że jesteś zbyt zdezorientowany, by wyczytać wszystko z moich myśli, nie dziwię się. Podejrzewam, że przez jakiś czas jeszcze możesz nie dojść do siebie. Opowiem ci więc wszystko, od początku.
Spojrzałem na niego zdziwiony. O czym on, do cholery, mówił?
- Wiesz doskonale, że zanim odkryłem swą pasję, jaką jest medycyna, przez długi czas studiowałem na różnych uniwersytetach w całej Europie. Opuszczając pewnego dnia życie we Francji, zatrzymałem się w Hiszpanii, pomyślałem, że może to tam znajduje się to, czego wówczas szukałem. Osiadłem w Barcelonie i tam też zacząłem naukę na jednym z lepszych uniwersytetów w kraju. Studiowałem matematykę. – Uśmiechnął się lekko na jakieś wspomnienie. Nie wiedziałem jakie, nie miałem siły tego sprawdzać. – Przyznam szczerze, że nie był to zbyt dobry wybór, matematyka jest niezwykle nudną i przewidywalną dziedziną wiedzy, gdy już opanujesz ją w całości.
Prychnąłem, lekko rozbawiony. Nie musiał mi o tym mówić, sam odczuwałem to na własnej skórze za każdym razem, gdy przeprowadzaliśmy się do nowego miejsca a ja od nowa musiałem wałkować banalnie prosty materiał przeznaczony dla szkoły średniej.
- Ale podobało mi się tam. Dość szybko nauczyłem się hiszpańskiego, wszedłem w nową kulturę i było mi dobrze, chociaż nie znalazłem w tym mieście żadnego z moich pobratymców – kontynuował Carlisle lekkim tonem, który zmienił się nagle, wraz z wypowiedzeniem kolejnego zdania. – Do czasu.
Teraz siedziałem wyprostowany i autentycznie byłem zaciekawiony. Tym wspomnieniem nigdy się ze mną nie podzielił i choć szanowałem to, że mógł nie mówić mi wszystkiego, zdziwiłem się, że zataił przede mną akurat fakt, że w Hiszpanii natknął się na przedstawicieli naszej rasy. Słuchałem w milczeniu.
- Pewnego wieczoru postanowiłem odbyć spacer po mieście bo zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę go nie znam. Była późna godzina nocna, gdy przechadzając się urokliwymi barcelońskimi zaułkami usłyszałem zduszone ludzkie jęknięcie. – Złączył brwi tak, że na jego czole pojawiła się niewielka zmarszczka. - Parę sekund później odnalazłem właściwe miejsce i ujrzałem postać pochylającą się nad bezwładnymi już zwłokami. Od razu wiedziałem, że jest taki, jak ja. No, w każdym razie, że należy do tego samego gatunku. On, byłem tego pewny, przez ułamek sekundy chciał i mnie zaatakować, nie chcąc pozostawić przy życiu świadka jego nocnego polowania, ale po chwili wyprostował się, odrzucił ciało i podszedł do mnie ze śmiechem, powtarzając „Caray! Imposible! ¡Qué sorpresa!”* i wyciągając rękę na powitanie. Tak też poznałem Damiana.
Damian…
Zacisnąłem palce na balustradzie, pilnując przy tym, by jej nie zniszczyć. Nienawidziłem go z całego mojego martwego serca. Gdyby nie on, gdyby nie ten cholerny…
- Cieszyłem się, że nareszcie spotkałem kogoś, z kim mógłbym porozmawiać o tym, kim jestem, czego pragnę, bez otoczki zakłamania, która towarzyszyła każdemu mojemu zbliżeniu z człowiekiem. Fakt, że jego dieta była inna niż moja, postanowiłem przemilczeć i nie dopuścić do tego, by w jakiś sposób zaważyło to na naszej znajomości. W końcu to ja byłem dla niego kimś dziwnym, kimś wyrzekającym się swojej prawdziwej natury – uśmiechnął się lekko. – Pamiętam, co wtedy powiedział i jak mnie nazwał. Wykrzyknął: „Qué? Estás bromeando, verdad? ¡Caray! ¡Qué imbécil! ¡Caray!”**
Roześmiałem się wbrew sobie. Opuściła mnie jakaś część napięcia. Niewielka część. Bardzo, bardzo malutka.
- Nie rozumiał, jak można żyć, żywiąc się tylko i wyłącznie krwią zwierząt. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wyrzekam się tego, co najlepsze w naszym istnieniu – westchnął Carlisle. – Nie chciał zrozumieć, tak mi się wydaje.
- Carlisle, nie zrozum mnie źle, to bardzo ciekawa historia, ale nie wiem, co ma to wspólnego z obecną sytuacją.
Byłem zdezorientowany. Nie miałem pojęcia, co jakiś tam Damian ma wspólnego z dziewczyną, która leży teraz w moim pokoju i zamienia się w potwora takiego samego jak ja.
- Przepraszam, już przechodzę do meritum – nabrał powietrza w płuca i powoli je wypuścił. – Pewnie wiesz, że Damian jest imieniem hiszpańskim pochodzącym od łacińskiego Damianus, które znaczy tyle, co oswajać, okiełznać, ujarzmiać. Zniewolić. – Spojrzał mi w oczy z powagą a ja zacząłem rozumieć. Zacząłem rozumieć, ale jednocześnie nie rozumiałem nic. Czekałem na ciąg dalszy. – Damian posiada niezwykle ciekawy, rzadki dar, jakim jest, powiedzmy, połączenie mocy twojej i Jaspera, ale o wiele, wiele bardziej rozwinięty. O ile ty potrafisz czytać w umysłach, tylko czytać, tak on ma umiejętność wejścia w myśli innych i kierowania nimi, oczywiście, do pewnego stopnia. O ile Jasper wyczuwa emocje innych i może je kontrolować, o tyle on nie tylko kontroluje emocje ale może też wpływać na zachowanie.
Gdybym mógł, pewnie w tym momencie byłbym blady jak ściana. Nie rozumiałem, po prostu nie rozumiałem.
Wcale nie. Rozumiałem wszystko. To był on. Ten głos, który siedział mi w głowie w czasie i zaraz po tym, jak zaatakowałem Bellę. Mówił do mnie. Podjudzał. Zmuszał mnie do rzeczy, o których ja sam nawet bym nie pomyślał. To musiał być Damian. Ale dlaczego? Przecież nawet go nie znałem.
Carlisle kontynuował swoją wypowiedź.
- Jego umiejętność wydaje się potężna i rzeczywiście taka jest. Szkolił ją przez wiele wieków. Jednak jest ona w pewien sposób ograniczona. Po pierwsze, nie działa na ludzi, wilkołaki i zwierzęta. Jedynie na wampiry. I z tego, co Damian mi mówił, to wampir ten, w chwili gdy on wchodzi w jego umysł, musi odczuwać pragnienie. Im większe ono jest, tym łatwiej go kontrolować. Im mniejsze, tym jest to trudniejsze. Oczywiście, chcąc kontrolować zachowanie innych, Damian sam musi być najedzony, inaczej nie ma dostatecznej siły, by wytrzymać długo w czyimś umyśle i wpływać na jego myśli czy decyzje. Gdy on sam jest głodny, bardzo szybko się, nazwijmy to, męczy, i nie jest w stanie użyć swojej mocy aż do czasu, kiedy zaspokoi głód. Przez cały czas miałem jakieś niezrozumiałe przeczucie, że jeszcze kiedyś go spotkam, i że nie będzie to przyjemne przeżycie.
- Ale dlaczego tu przybył? I dlaczego akurat ja? – zapytałem, a raczej wydukałem. Ta opowieść była zbyt szokująca, by mogła być prawdziwa.
- Nie miałem pojęcia do czasu, aż on sam mi tego nie wyjaśnił. – Carlisle zapatrzył się w jakiś punkt ponad moją głową. – Gdy już wyszedł z twojej głowy, pojawił się na chwilę w mojej. Przez krew Belli, którą… - spojrzał na mnie i przerwał nagle, domyślając się, że nie jest to temat, na który chciałbym teraz rozmawiać. – No cóż, w tamtym akurat momencie byłem wystawiony na jego moc, bo odczuwałem pragnienie. Gdy tylko wyczułem jego obecność, od razu poprosiłem o spotkanie. Zgodził się. Dlatego wyszedłem zaraz po tym jak… No, w każdym razie spotkałem się z nim w lesie.
I wtedy właśnie poczułem się na siłach, by wreszcie przerwać opowieść ojca i samemu zobaczyć wszystko jego oczami.
Zamknąłem oczy, nie chcąc przypominać sobie tej bladej, pociągłej twarzy o kruczoczarnych brwiach, gęstych rzęsach i lekko falujących, ciemnych włosach. Stał tam, oparty o drzewo w aroganckiej pozie i gdy tylko zauważył Carlisle’a, uśmiechnął się do niego szeroko, zupełnie jak wtedy w Barcelonie, w tym ciemnym zaułku.
- Buenas noches, Carlisle! ¿Cómo estás?*** – zapytał głębokim głosem. Znał perfekcyjnie angielski, ale wolał posługiwać się swoim ojczystym językiem.
- Damian, co za niespodzianka. – Carlisle stanął naprzeciwko niego, nie podzielając jego radości z ponownego spotkania. Mówił po angielsku, wiedząc, że wampir go zrozumie.
- Qué bien luces **** – Hiszpan kontynuował swoje powitanie, zupełnie jakby nie dostrzegał zaciętego wyrazu twarzy kolegi.
- Daruj sobie. Co ty tu robisz? – zapytał poważnie. – Mam wrażenie, że gdy żegnaliśmy się w Barcelonie, coś ustaliliśmy.
- Sí, es verdad, Carlisle. Umawialiśmy się i ja nie złamałem swojej obietnicy. – Damian przeszedł na język angielski. Uśmiech zszedł z jego twarzy, chociaż nadal czaił się w kącikach oczu. – Przysiągłem, że jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, nie będę wypróbowywał na tobie swojego daru ani nie będę polował w okolicach miejsca, w którym zamieszkasz. Si, nie złamałem ani jednej ani drugiej obietnicy, Carlisle.
Carlisle dopiero teraz zdał sobie sprawę, że oczy Damiana mają dziwny kolor. Jakby brudna czerwień z brązową otoczką.
- Polowałeś na zwierzęta? – zdumiał się. Był autentycznie zszokowany.
- Si, nie miałem innego wyjścia. – pokiwał głową w zadumie. – Mieszkasz tutaj a ja nie chciałem wpędzać w kłopoty ani ciebie ani twojej familia. Obiecałem. Chociaż, caramba!, nie wiem jak możecie tak żyć.
- Ale użyłeś mocy przeciwko Edwardowi, którego traktuję jak syna. Namieszałeś w głowie Alice, którą traktuję jak córkę. Do tego też nie miałeś prawa.
Wampir zacisnął usta i zaczął wpatrywać się w przestrzeń przed nim.
- Nie chciałem. Ale musiałem. Victoria to silna kobieta, si, si. Poznałem ją przed tobą i miałem u niej dług wdzięczności. Niedawno przyszła do mnie i zmusiła, by ten dług spłacić. Opowiedziała o tobie, o twojej familia, o Jamesie. Nie chciałem się w to pakować, ale cóż – rozłożył bezradnie ręce – musiałem, inaczej srogo bym za to zapłacił. Lo siento.
Musiał pomóc Victorii bo wcześniej jej tak obiecał. Co za idiota! Kto składa obietnice komuś takiemu jak ona?!
Na szczęście, już nigdy nikomu nie zagrozi. Nigdy nie zbliży się do Belli. Sfora się nią zajęła bardzo dobrze, z tego, co mówił Carlisle a potem Jacob i Sam, gdy po wszystkim przyszli do naszego domu. Zginęła. Nie ma jej.
Do dziś czułem satysfakcję, myśląc o tym, jak wilkołaki potraktowały tę rudowłosą wiedźmę. Sam przedstawił mi swoje wspomnienia z niezwykłą dokładnością, jakby również w takim samym stopniu napawał się tym zwycięstwem. Był prawie tak szczęśliwy jak ja. Prawie.
Potem odezwał się Jacob, zapytał, gdzie jest Bella. To, co się z nią stało, zrozumiał wówczas, gdy odpowiedziała mu martwa cisza. Odpowiedź wszyscy mieliśmy wypisaną na twarzach. Black wydał z siebie niski dźwięk rozpaczy, opadając na kolana, drżąc na całym ciele i łapiąc z trudem powietrze. A potem…
Cóż, potem wstał i przemieniając się w zwierzę, rzucił się na mnie. Carlisle powtarzał mu, by się uspokoił, gdy Emmet, Jasdper i Rose odciągali go ode mnie. Sam zupełnie nie walczyłem, nie widziałem powodu, by to robić. Co więcej, miałem wtedy nadzieję, że ktoś wreszcie zakończy moje marne istnienie. Jak nie Damian to wilkołak. I nie tyle nie miałem siły na zmierzenie się z rzeczywistością, co miałem pełną świadomość tego, że koszmarne wspomnienia moich czynów przygniatać mnie będą swoim ciężarem, i to już niedługo, w momencie, w którym wejdę na górę i ujrzę zmieniające się ciało Belli. I że będzie tak do końca mojej egzystencji.
Jacob nie zabił mnie, choć powinien. Nikt nie pozwolił mu więcej zbliżyć się do mnie, bojąc się, że jeśli nie on, to ja sam przy pomocy Jacoba postanowię ze sobą skończyć.
Nęcąca to była perspektywa w tamtym momencie. Byłem pusty, nie miałem ochoty na nic i nic nie mogłem zrobić. Nic, poza wsłuchiwaniem się w dźwięk zmieniającego się serca. Byłem zbyt wielkim tchórzem, by uczynić coś więcej, nawet kiedy dobiegały mnie urywane krzyki Belli, która skręcała się z bólu. Siedziałem jedynie na podłodze w salonie, plecami oparty o ścianę, z twarzą w drżących dłoniach i modliłem się, by to wszystko się już skończyło. Żeby Bella przestała krzyczeć. Żeby przestała mnie boleć głowa. Żeby wszyscy, z Carlislem na czele przestali mnie przepraszać, mówiąc, że to ich wina, bo nie powinni zostawiać nas samych.
Żebym przestał być taki słaby.
- Carlisle, nie martw się, Victoria zginęła, nie wyczuwam jej. Nie ma Victorii, nie ma długu – powiedział w końcu Damian. – Przykro mi, ale przyrzekłem, że nie złamię danego jej słowa i pomogę w zemście na tej ludzkiej dziewczynie. Z kolei moja przysięga względem ciebie nie obowiązywała żadnego człowieka. Nie sądziłem, że aż tak bardzo przejmiecie się faktem, że ta cała Bella była o krok od śmierci.
Zapatrzył się na chwilę przed siebie, w końcu na jego wargach pojawił się lekki uśmiech. Mój ojciec wiedział już, że limit uprzejmości u tego wampira się wyczerpał. Na powrót stał się zimnokrwistym drapieżnikiem, który tak często brał u niego górę nad jakimikolwiek więzami z innymi przedstawicielami jego rodzaju i z pozoru miłym usposobieniem.
- Wiesz, miło jest wiedzieć, że się nie myliłem. Wiedziałem, że jeśli przygarniesz sobie jakiegoś naszego brata lub siostrę i wpoisz w nich te same zasady, którymi ty się kierujesz, wyrządzisz im tylko krzywdę. – Znów spojrzał na Carlisle’a, pozwalając, by uśmiech zniknął. – Nie mówię tego bo jestem złym charakterem w tej rozgrywce, no, no. Ale Edward jest słaby, o wiele słabszy od ciebie. I nie chodzi mi o to, że łatwo było nim kierować, wręcz przeciwnie. Parokrotnie próbowałem zmusić go, by zabił tę dziewczynę, ale on za każdym razem opanowywał swój głód w ostatniej chwili. Dopiero dzisiaj zdołałem go złamać, co swoją drogą pozbawiło mnie resztek mocy i zerwało więź między moim umysłem a jego ciałem. Edward jest słaby w inny sposób. Byłem jeszcze w jego głowie, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się stało. On nigdy tego nie zapomni, nigdy nie przestanie siebie winić. – Damian pokręcił z niedowierzaniem głową. – Zmiękczyłeś go, Carlsile. Niedobrze. Wampir nie powinien brać na siebie odpowiedzialności za cały świat, szczególnie za śmiertelnych, i biczować się za to, jaki jest. To ty taki jesteś a przynajmniej byłeś wtedy, w Barcelonie. Szkoda, że udało ci się przekonać innych do tego, że ludzkie życie jest tak samo ważne, jak nasze.
Dla niego nie byłem wampirem a rozczulającym się nad sobą i wszystkimi wokół stworzeniem, które przez swoją słabość nie umie poradzić sobie z życiem, na jakie jest skazane. Powiedział Carlisle’owi, że nawet nie może nazwać mnie człowiekiem, bo zdecydowana większość tej populacji to złodzieje, oszuści, bandyci i mordercy, którzy mają gdzieś wszystko inne, poza samymi sobą.
Nie jestem warty tego daru, jakim obdarzył mnie mój przybrany ojciec. Powinienem umrzeć dawno temu i wyświadczyć przysługę naszej rasie, nie plamiąc jej wypływającym ze mnie człowieczeństwem. On sam wyświadczył mi przysługę, ukazując, jaki jestem naprawdę i jak powinienem traktować moje istnienie.
To wszystko słowa Damiana, które zdążył wypowiedzieć, zanim panujący nad sobą ostatkiem sił Carlisle wysyczał, że nie ma już tu czego szukać i odszedł, zostawiając go w samym środku lasu, jednocześnie dziwnie pewny, że drogi nasza i Damiana nigdy więcej się nie krzyżują.
I co z tego? Wystarczył ten jeden jedyny raz, by świat, w którym do tej pory żyłem, legł w gruzach. Bo moim światem była Bella, ludzka dziewczyna, do której miłość wypełniała każdą cząstkę mego zimnego, twardego, martwego ciała. Nigdy nie chciałem, by stała się taka, jak ja. Nie byłem w stanie skazać jej na wieczne życie w mroku. Przynajmniej nie w ten sposób. Nie podczas walki. Nie w momencie, w którym nade wszystko pragnąłem jej śmierci.
Zaśmiałem się gorzko. Damian co do jednej kwestii miał rację. Jestem słaby, to prawda. Co może świadczyć o tym lepiej niż fakt, że od ponad pięćdziesięciu lat noszę w sobie ból tamtego okresu? Że każdego dnia, patrząc na ukochaną, nienawidzę samego siebie? Że grając na pianinie, patrzę na moje blade palce przesuwające się nad klawiszami i brzydzę się sobą, przypominając sobie, jak wrzynały się w drewnianą podłogę, wyobrażając sobie, że to ciało Belli?
Spojrzałem na swoje dłonie teraz, w blasku zachodzącego słońca. Iskrzyły się delikatnie, prawie że niedostrzegalnie. Ale nie to widziałem. Skrzywiłem się boleśnie, obserwując, jak w mojej wyobraźni na bladej skórze wykwitają ciemnoczerwone plamy, pozostałości po krwi Belli walającej się wtedy po całym pokoju.
- Cóż to? – szepnąłem. - Czyliż te ręce nigdy obmyć się nie dadzą?*****
- Edwardzie!
Melodyjny głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Zamknąłem oczy, odpędzając od siebie czarne myśli i odwróciłem się, przywołując na twarz lekki uśmiech.
W drzwiach stała Bella. W beżowych szortach, czerwonej bluzeczce na ramiączkach, na bosaka i z szerokim uśmiechem na twarzy opierała się o framugę. Lekko rozwichrzone włosy i jasnomiodowy kolor tęczówek świadczyły o tym, że dosłownie przed chwila wróciła z polowania. Otaczała ją aura ciszy, która, ku mojemu zdumieniu, nie zniknęła po przemianie. Nadal nie mogłem czytać jej w myślach. To było frustrujące, ale jednocześnie takie… normalne.
- A co ty tu robisz? – zapytała, podchodząc bliżej, w naturalny sposób kołysząc biodrami. Stanęła tuż obok mnie, jedną rękę położyła na barierce, drugą uniosła do mojej twarzy. Mimowolnie westchnąłem, czując delikatny dotyk na policzku. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego po ponad pięćdziesięciu latach wspólnego życia, na zetknięcie się naszych ciał reaguję tak, jakby był to pierwszy raz.
Ręce same powędrowały ku mojej żonie. Jedną wplotłem w splątane loki, drugą przyciągnąłem ją do siebie. Boże, tak bardzo ją kochałem. Mimo, że do siebie czułem wyłącznie nienawiść.
- Czekam na ciebie – mruknąłem, wtulając twarz w jej włosy, pachnące wiatrem, morzem i truskawkami. Bella westchnęła głęboko, obejmując mnie ramionami w pasie. Oboje uwielbialiśmy tę bliskość. Ani ona, ani tym bardziej ja nie mogłem powstrzymać się przed dotykaniem jej jak najczęściej, za każdym razem, gdy była taka możliwość. Musiałem, po prostu musiałem ją całować, tulić, muskać wargami jej skórę, dłonią jej dłoń. Nigdy dotąd w moim wampirzym życiu nie doznałem tej dziwnej cielesnej tęsknoty względem drugiej osoby. Nigdy, dopóki nie poznałem Belli.
- Nieprawda – odezwała się w końcu moja ukochana ze smutkiem w głosie.- Znowu to robisz.
- Co takiego?
- Znowu do tego wracasz – uniosła głowę, patrząc na mnie poważnie. – Po co? Dlaczego? Edwardzie, ile można?
Zesztywniałem, zresztą jak zawsze, kiedy poruszała ten temat. Ona też próbowała mi wmówić, że to wcale nie była moja wina. Że nie miałem wpływu na tamte wydarzenia.
Miałem. Przynajmniej w jakimś stopniu.
- Zapewniam cię, że można. – Odwróciłem wzrok. Podczas takich rozmów jak ta nie byłem w stanie patrzeć w jej ufne, pełne miłości oczy. Czułem się wtedy jeszcze gorzej.
- Minęło pół wieku. Nie uważasz, że najwyższy czas zapomnieć o tym, co się stało i żyć? Po prostu żyć?
- A co ja niby robię? – zapytałem, odsuwając się od niej. Jej dotyk zaczął mnie parzyć. Zaraz potem poczułem ogarniający mnie chłód, wywołany brakiem jej ciała obok mojego. To spotęgowało moje zdenerwowanie. – Żyję, nie widzisz? Żyję, kocham cię do szaleństwa i jestem szczęśliwy, mogąc spędzić z tobą resztę wieczności. Przecież wiesz o tym.
- Wiem – mruknęła, po czym oparła się plecami o barierkę. – Wiem też, że cały czas winisz się za to, co się stało. Biczujesz się w myślach, bo nie chciałeś, żeby tak wyglądała moja przemiana. Ja też żałuję, bo pragnęłam, żebyś to ty mnie przemienił. Ale stało się. Nic już nie zrobisz.
- Jasne. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, no nie? – zapytałem ironicznie.
- Przestań! – Bella uniosła głos, który jednak nadal brzmiał bardziej, jakby śpiewała, aniżeli mówiła. – Oboje wiemy, że nie o to mi chodzi. Jestem wampirem i jestem szczęśliwa, bo pragnęłam tego od momentu, w którym poznałam twoją tajemnicę. Nieważne, jak to się stało. Zapomnij o tym, proszę cię – zakończyła twardo, lecz prosząco.
- Zapomnieć, że chciałem cię zabić?
- Nie. Zapomnieć, że Damian przejął kontrolę nad twoim zachowaniem i chciał mnie zabić.
- Bello, nie rozumiesz – syknąłem. – To byłem ja.
- To ty nie rozumiesz – odparowała. Kiedy tylko chciała, potrafiła być bardzo zawzięta i nie rezygnowała, dopóki nie przepchała swojej racji. To była jedna z cech, którą u niej podziwiałem, ale teraz uznałem to za moje małe przekleństwo. – Powiedz, sprawia ci przyjemność to, że całą winę weźmiesz na siebie? To nie ty chciałeś się zemścić na mnie za Jamesa tylko Victoria, z pomocą tego hiszpańskiego idioty, który nie potrafił odmówić chorej psychicznie wampirzycy.
Wbrew sobie zachichotałem, słysząc, jak Bella przedstawiła sytuację.
- I gdzie tu jest twoja wina? Bo ani ja, ani nasza rodzina jej nie widzimy – kontynuowała.
Nasza rodzina. Po kilku latach od ślubu moja żona w końcu przełamała się i zaczęła mówić o Rosalie, Esme, Alice, Emmecie, Jasperze i Carlisle’u nie jak o mojej rodzinie, ale o naszej. Do tej pory sprawiało mi to przyjemność.
- Więc proszę cię, zrób nam wszystkim przysługę, spójrz prawdzie w oczy i przyznaj wreszcie, że nie jesteś niczemu winien – zakończyła z westchnieniem, wykonując nieokreślony ruch ręką.
Zastanowiłem się chwilę, analizując to, co powiedziała Bella. Oczywiście, jej argumenty trzymały się kupy, były logiczne, ale… Nie. Nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem ot tak, przestać się obwiniać za to, co się stało. Zniszczyłem jej ludzkie życie. Skazałem na egzystencję będącą jedynie namiastką tego, czego mogła doświadczyć, będąc człowiekiem.
- O nie, nawet o tym nie myśl! – przerwała drogę, jaką biegły moje myśli. Musiała wyczytać je z żałosnego wyrazu malującego się na mojej twarzy. Podeszła do mnie i zaczęła mówić z wampirzą prędkością, cały czas dźgając mnie palcem w pierś. – Przyrzekam ci, że jeśli chociaż przez ułamek sekundy pomyślisz o tym, że źle się stało, że się poznaliśmy, w tym momencie zwracam ci obrączkę i wracam do domu. Rozumiesz? Nie masz prawa tak myśleć. Inaczej nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. Mówię poważnie. I z czego się śmiejesz, co? Co jest takie zabawne? Edward, przysięgam ci, że…
- Dość tego – przerwałem jej ze śmiechem, zaciskając dłonie na jej drobnych nadgarstkach. Pochyliłem głowę w jej stronę. – Teraz ja ci coś przyrzeknę – wymruczałem jej do ucha, jedną ręką skutecznie, choć niezbyt mocno unieruchamiając jej ręce, druga zaś powędrowała na plecy dziewczyny, by po chwili wsunąć się pod czerwony materiał bluzki. – Bello Cullen, tylko zdejmiesz obrączkę a przysięgam, że poznasz swojego męża z bardzo, bardzo złej strony.
Poczułem, jak zadrżała.
- To brzmi tak kusząco, że natychmiast mam zamiar spróbować – wychrypiała, uwalniając swoje dłonie i wplątując je w moje włosy. Odchyliła głowę a nasze palące z pożądania spojrzenia się spotkały.
- Bardzo cię kocham, Edwardzie. Tak bardzo…
Nie zdążyłem odpowiedzieć na jej wyznanie, bo gdy tylko otworzyłem usta, zamknęła mi je pełnym pasji pocałunkiem. Jęknąłem, po czym niemal natychmiast odpowiedziałem na pieszczotę.
- Ja też cię kocham, najdroższa – szepnąłem później, już w sypialni, kładąc ją na środku wielkiego łóżka ze śnieżnobiałą pościelą. Tylko tyle byłem w stanie wydusić, zanim bez reszty zatraciliśmy się w miłości, która po raz kolejny połączyła nasze umysły a ciała stopiła w jedno.
Na dzisiaj dosyć już miałem wspomnień, które dręczyły mnie nieprzerwanie, dzień w dzień, od ponad pół wieku.
Zawisłem już dziś na krzyżu, droga skończona. Wiedziałem jednak, że jutro koszmary te znowu mnie dopadną, znów zamkną w swojej mocy, by upewnić się, że nigdy nie zapomnę tamtego dnia.
Być może z czasem niektóre obrazy wyblakną. Być może pewnego dnia zdołam przyznać, że nie zrobiłem nic, przez co mógłbym czuć do siebie odrazę. Tak, może uda mi się w końcu zmyć plamy krwi ze swoich rąk…
Może. Kiedyś.
A do tego czasu będę próbował żyć. Po prostu. Żyć.
***
Wolałam zostawić oryginalne zdania, ale:
* Wielkie nieba! Niemożliwe! Co za niespodzianka!
** Co? Żartujesz, prawda? Boże! Co za idiota! Wielkie nieba!
*** Dobry wieczór, Carlisle! Co słychać?
**** Dobrze wyglądasz.
***** Kwestia Lady Makbet z tragedii Szekspira. Pewnie kojarzycie, ale dla pewności dodam, że kobieta, nosząca w sobie brzemię zbrodni, próbuje zmyć ze swoich rąk nieistniejącą krew króla Duncana. |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez PaulinaK dnia Nie 19:39, 22 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
moniq
Dobry wampir
Dołączył: 03 Paź 2008
Posty: 1553 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 71 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 9:44, 23 Mar 2009 |
|
Ok. Skoro skończyłaś to zapodam wreszcie swoją recenzję. To jeden z najlepszych "wampirzych" ff jakie czytałam. I nie mam na myśli tylko polskiej twórczości, ale w ogóle, wszystkich - zagranicznych też. Pomysł świetny, akcja poprowadzona po mistrzowsku, chyba długo będę pamiętać tą akcję w sypialni Belli kiedy powiedział do niej, że to jej wina, że na go kusi, a on w końcu zrobi jej krzywdę, zeby się przekonała, że to igranie z ogniem. Do tego bardzo dobrze piszesz, bez błędów, zgrabnie, ładnie stylistycznie. Naprawdę - to jest chyba najlepszy FF napisany przez forumowiczów. Serdecznie gratuluje i mam nadziję, że będziesz jeszcze pisać. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wampirek
Dobry wampir
Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 1124 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:15, 23 Mar 2009 |
|
Cieszę się, że pomolestowałam cię na PW w sprawie tego epilogu, bo jakże mam się nie zgodzić z Moniq, skoro to jeden z moich ulubionych ff, gdzie Edward jest Edwardem a Bella Bellą,
I jakże edwardowskie jest jego zachowanie, pewnie będzie się tak kopał w cztery litery przez kolejne 50 lat jak nie więcej, że Bella stała się wampirem przez niego....ta...
Natomiast sama treść i wymyślona przez ciebie historia urzekła mnie od pierwszego rozdziału, zresztą widziałam moje posty w tym temacie, więc chyba bardziej entuzjastycznie nie mogłam do niego podjeść.
Prowadziłaś czytelnika przez jasno określone ścieżki swojej wyobraźni, zaskakując co jakiś czas zwrotem akcji, i nie mogę się nie skusić by tak jak Moniq napisać iż piszesz bez błędów, zgrabnie i ładnie stylistycznie.
Również mam nadzieje, ze twój brak czasu nie długo się zakończy i powrócisz do dalszego pisania. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|