FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Straszliwa Gra [Z][R16 - 25.11] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 12:24, 30 Paź 2009 Powrót do góry

Tak! To prawda! Już jest!
Dla miłośników PDF, gryzoni i mojego ff:
[link widoczny dla zalogowanych]
W jednym pliku, bo sądzę, że tak jest lepiej. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 22:15, 08 Lis 2009 Powrót do góry

A gdzie kolejne rozdziały? oj nieładnie tak zostawiać biednych czytelników na taki długi czas bez pożywki dla wyobraźni...
uwielbiam Twój ff - to jeden z pierwszych, które tutaj przeczytałam i mam do niego słabość:)nie daj się długo prosić i daj chociaż jeden nowy rozdzialik przeczytać?:)
Pozdrawiam
wierna i stała czytelniczka
Nellka:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Nie 18:09, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Okej, w dzień dzisiejszy proszę was wszystkich o ponowne przeczytanie prologu. Dziękuję, a teraz rozdział i ostrzegam - NAWET GO NIE SPRAWDZIŁAM. Zrobię to jutro i wrzucę na chomika, dziś jest zaś brudny i z błędami. Wybaczcie, ale... myślę, że dużo ich tam nie narobiłam. Pewnie jakoś tak jak zwykle.
A tak w ogóle, to zapraszam do czytania moich innych ff - Pura Ofensiva i Niesprawiedliwość życia. Zwłaszcza tego pierwszego, bo ma chyba mało czytelników, a nawet jeśli nie, to (jak w tamtym temacie wspomnialam) bardzo zależy mi na opiniach na temat Pury. A co do Niesprawiedliwości... bardzo się do niej przykładam, ale nie cierpię tam na brak komentarzy. Będę bardzo wdzięczna, dziękuję.

Rozdział 15.
Powrót do przeszłości.


Zgodnie z wymogami mojego ojca, zamieszkałam z powrotem u niego. Wiadomym było, że noce będziemy spędzać w moim pokoju, dlatego też chłopacy wynieśli cicho moje łóżko a wstawili łoże. Składali je może pięć minut.
W ogóle nie pasowało do pokoju, było zbyt wyniosłe, kosztowne, duże. Ale mimo wszystko miałam wrażenie, że powitam je z odpowiednią wdzięcznością wieczorem - kiedy to ja, Renesmee i - tajemniczo - Edward położymy się wspólnie. Trzeba było oddać, choć moje wcześniejsze, małe łóżko naprawdę było jak znalazł do wystroju małego pokoiku - nie potrafiłam wyobrazić sobie na nim mnie, Edwarda i Renesmee razem.
- No chodź! - syknęłam przez okno. Renesmee czatowała przy drzwiach, czy Charlie przypadkiem nie czai się i nie nasłuchuje.
Edward pokiwał do mnie spod okna, a następnie wdrapał się po ścianie, lądując zgrabnie na parapecie.
- Zamawiałaś kołysankę? - szepnął z uśmiechem. Owiał mnie jego słodki zapach, na co pocałowałam go namiętnie.
- Chodziło mi bardziej o cały zestaw - wysepleniłam do jego ust. Zaśmiał się.
- Dziadek idzie! - ostrzegła Renesmee.
Odkleiłam się szybko od Edwarda i, trochę niezgranie, podbiegłam do łóżka. Edward zamknął okno i zeskoczył na dół. Renesmee wskoczyła pod kołdrę i wtuliła się we mnie.
Faktycznie, nawet ja słyszałam kroki. Boże, czułam się jak nastolatka ukrywająca chłopaka przed ojcem.
Wróć. Jestem nastolatką ukrywającą chłopaka przed ojcem. Jakoś umknęło mi to przez fakt, że mam córkę.
Drzwi otworzyły się cichutko. Nie zamknęłam oczu, miałam to rozplanowane.
- Och - wymamrotał zaskoczony Charlie. - Myślałem, że śpisz - stwierdził.
Wskazałam na Renesmee.
- Dopiero co zasnęła. Właśnie miałam się wziąć za siebie.
Pokiwał głową i zmarszczył brwi. Wyglądał na pogrążonego w zamyśleniach.
- A Edward nie lata gdzieś tutaj? - rzucił na wydechu.
- Oni nie latają - wycedziłam słowo po słowie, udając, że to niby staram się nie zbudzić córki.
- A no tak, coś mówiłaś… - Znów się zamyślił. Jego wzrok był nieobecny prawie jak wtedy, gdy Alice miała wizje. - Chyba już pójdę - oświadczył i odwrócił się.
- Czemu przyszedłeś? - zapytałam, zatrzymując go. Zdrętwiał i spojrzał na mnie.
- To głupie, Bells. Idź spać.
- Odpowiedz - poprosiłam.
Znów się zamyślił.
- Chciałem na was popatrzeć - odpowiedział szybko i wyszedł.
Trawiłam chwilę to, co powiedział.
- Edward?
Mój mężczyzna wszedł powoli przez okno. Zamknął je za sobą i ruszył w naszą stronę. Spojrzałam na córkę. Zdążyła już zasnąć.
Edward uśmiechnął się. Posunęłam się trochę.
Czułam się, jakby ktoś magicznie cofnął czas. Znów byłam w domu, ponownie chowałam Edwarda przez Charliem, było spokojnie…
I wtedy się zaczęło.
Edward zaczął nagle węszyć. Robił to głośniej i głośniej, aż przestraszyłam się, że Charlie pomyśli, iż robię jakieś nieprzyzwoite rzeczy.
- Co się dzieje? - wyszeptałam do jego odwróconej postaci. Uciszył mnie palcem, przestawszy węszyć. Zapadła grobowa cisza.
I trwała zdecydowanie za długo. Ale dzięki ci Panie, Edward postanowił ją przerwać.
- Coś tu jest nie tak - stwierdził, wstając z łóżka. Obserwowałam jego ruchy. Zbliżył się do okna, otworzył je i zaczął węszyć.
Przeraziłam się.
- Victoria? - szepnęłam.
Pokiwał głową.
- Tak, ale… jest bardzo daleko. To znaczy, gdzieś się czai, ale za daleko, żeby robiła to umyślnie. Może przebiegała, albo… - zawahał się. Wyjął telefon i zaczął dzwonić.
- Alice, cześć - mruknął cicho. Chciał kontynuować, ale siostra przerwała mu. - Miałaś co?! - wyrzucił z siebie. Wizję - dosłyszałam. Tak rzadko jego siostra miała użyteczne wizje ostatnimi czasy, że traktował to jak magię.
Alice paplała tak szybko, że słyszałam jedynie pisk dochodzący z telefonu. Edward sam wyglądał, jakby musiał starać się, żeby rozumieć.
Zatrzasnął klapkę telefonu i spojrzał na mnie szerokimi oczami. Panika, strach.
- Co? - Błagam, niech ktoś rozładuje to napięcie.
Złapał się za głowę i obiegł pokój trzy razy w celu uspokojenia się.
- Wygląda na to, że Victoria chce bezpośrednio uderzyć w Cullenów - wyrzucił z siebie na wydechu.
- Co? Oszalała? Przegra - oświadczyłam, nie rozumiejąc jego niepokoju.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie w tym sęk… Alice widziała, jak ginie Rosalie. Victoria ma coś w rodzaju broni. Są to kule, naładowane ogniem. Nie zabiją od razu, ale znacznie osłabią. No i jest bardzo doświadczona - według Alice, Jasper ani trochę nie równał się z nią w szturmie. Ona walczy bardziej jak Kachiri - niczym zabójca, ale człowiek, nie drapieżnik. Bez instynktu.
Zdrętwiałam.
- Rosalie? Co robimy? Musimy tam iść, Edward!
Podbiegł do mnie, trzymając za ramiona.
- Nie możemy tam iść Bello! To znaczy, ja pójdę, ale ty nie możesz! - Już chciałam mu przerwać, ale spojrzał na mnie tak silnie, że natychmiast się uciszyłam. - Musisz chronić Renesmee. Pojedziesz na lotnisko. Mamy własny samolot, podasz tylko nasze nazwisko.
Łzy napłynęły mi do oczu.
- Pojedziesz z nami - warknęłam, ale wiedziałam, że będzie się opierał. Poza tym… czytanie z myśli… Nie będę potrafiła zatrzymać szturmu i broni Victorii. Zaś Edward… przewidzi jej ruchy. - Nie opuścisz mnie.
Zamknął oczy.
- Nie ma czasu, rozumiesz? Muszę biec, powinienem już tam być.
- Tato - odezwała się Renesmee. Miała płaczliwy głos. Nie musiała mówić nic innego, bo wszystko zawarła w tym jednym słowie i tonu, jakiego użyła.
Edward spojrzał na córkę oszołomiony. Złapał jej twarz w dłonie.
- Wrócę, obiecuję. - Pocałował mnie w policzek. - Obiecuję.
Podbiegł do szafki i wyjął kartkę. Napisał na niej jakiś numer.
- Zadzwoń tutaj, to jest nasz… pomocnik. On wszystko zorganizuje. Biegnę.
Podniosłam rękę w jego stronę, ale dostałam samą kartkę. Edward wybiegł.
Nie, nie.
Poczułam Renesmee wtulającą się w bok. Edward miał rację, musiałam zapewnić jej bezpieczeństwo. Gdzie polecę?
Wzięłam telefon komórkowy Edwarda i wykręciłam numer matki, zaś na swoim sfory. Ten drugi podałam Renesmee.
- Jeśli odbiorą to powiedz, że Victoria walczy z Cullenami i mają pomóc, dobrze?
Kiwnęła ochoczo głową.
Renee nie odbierała. No dalej…
- Tak? - usłyszałam zaspany głos.
- Mamo, cześć, słuchaj mnie. Przylecę za… jak najszybciej.
Chwila ciszy.
- Co? Gdzie przylecisz?
- Do ciebie, do Phoenix. Spakuj się, pojedziemy do jakiegoś hotelu w centrum miasta. I przywiozę kogoś ze sobą… mówię poważnie. Nie mamy czas, wstawaj. To kwestia… - zawahałam się - życia i śmierci.
Rozłączyłam się. Renesmee podawała mi komórkę.
- Co powiedzieli?
- Że biegną - stwierdziła.
Charlie, cholera, Charlie. Nie jest tu bezpieczny.
- Dasz radę obudzić dziadka? - zapytałam córkę. Kiwnęła głową.
- Dobrze, ja spakuję najważniejsze rzeczy. Takie najbardziej.
Renesmee zeszła na dół budzić Charliego, ale zanim zdążyłam choćby znaleźć torbę, do pokoju wpadła Rosalie. Wyglądała jakby płakała, choć z jej oczu nie uroniły się żadne łzy.
- Co się stało?! - krzyknęłam. Pomachała tylko rękoma.
- Nic, tylko… odesłali mnie dla mojego bezpieczeństwa. Musiałam zostawić Emmetta i… Musimy się śpieszyć, po drodze czułam jej zapach całkiem wyraźnie.
- Isabello? - rozbrzmiał zaspany głos Charliego. Ach tak…
Wszedł do pokoju. Zmierzył wzrokiem Rosalie.
- Co tu się dzieje?
- Wyjeżdżamy - odpowiedziałam lakoniczne. Rose zaczęła pakować ciuchy.
Ojciec nie zadowolił się tą odpowiedzią.
- Wiesz, złe wampiry i tak dalej… powiedzmy, że nam zagrażają. Proszę, nie kłóć się, tylko po prostu… spakuj. Zaufaj mi.
Stał tam z tępą miną.
Chwyciłam telefon i odszukałam numer, który podał mi Edward. Odpowiedź zastałam po pierwszym sygnale.
- Edward? - Głos Tanyi. Świetnie.
- E… Nie Edward.
- Isabella - zdziwiła się. - Cześć. Nie powinnaś… spać, czy coś?
- No właśnie… jest problem. Masz licencję na latanie, czy coś? - zapytałam głupawo. Czułam się głupawo.
Odpowiedziała z lekkim opóźnieniem.
- Mam. Prywatny samolot Cullenów? - zgadła.
Kiwnęłam głową i dopiero po chwili zrozumiałam, że mnie nie widzi. Czemu Charlie wciąż stał?
- Taak… musimy szybko się wynosić, więc byłabym wdzięczna, gdybyś mogła… wziąć jakieś poduszki. Moja córka musi mieć wygodnie, a naprawdę nie mamy czasu - wyrzuciłam w pośpiechu.
- Gdzie się spotkamy? - padło.
Zdrętwiałam. Zakryłam głośnik dłonią.
- Rosalie, gdzie się z nią spotkamy?
- W Seattle.
Powtórzyłam odpowiedź Rose do telefonu.
- Okej - skwitowała Tanya i rozłączyła się.
Odwróciłam się i zlękłam się sześciu toreb stojących przede mną.
- Wow. Szybka jesteś.
Wzruszyła ramionami.
- Odwróciłaś się - stwierdziła. Po chwili złapała pięć toreb naraz i wyszła z pokoju. - Charlie, spakowałam cię tylko w dwie. Starczy?
Ojciec zaczerwienił się, raczej ze wstydu, i złapał szybko ostatnią torbę, schodząc na dół.
- Muszę się ubrać - wymamrotał, ale Rosalie tylko odpięła torbę - pewnie za szybko jak dla Charliego - i ubrała go w szlafrok. Nie jego szlafrok, bo był naprawdę gruby i długi. - Nie mogę tak iść na lotnisko! - oburzył się, zarazem lekko przestraszony.
Nie odpowiedziała mu, tylko wyszła. Spojrzałam przepraszająco na ojca i wyszłam za nią. Złapałam Renesmee za rękę.
Wrzuciła cztery torby do bagażnika.
- Usiądę z tyłu - mruknęłam i wzięłam za sobą Renesmee. Wtuliła się we mnie mocno.
Mój wzrok padł na las za nami. W stronę domu Cullenów. Myślałam o wszystkich z osobna. Czy Alice walczy? Czy Emmett jest bezbronny przez swoje nogi? A może to Esme nie daje rady? Albo Carlisle brzydzi się walką?
Co z Edwardem?
- Hej - szepnęła Rosalie, wrzucając torbę na miejsce obok mnie. - Uwierz mi, bronią siebie nawzajem. I walczą w lesie. Musimy jechać, bo są coraz bliżej. Zaczęło się w domu.
Zapięłam mnie i Renesmee, a następnie kazałam zrobić Charliemu to samo.
Rose docisnęła gazu, na co wszystkich wgniotło w fotel. Czułam fizyczny ból, gdy patrzyłam w stronę szybko oddalającego się lasu. Edwarda. Cullenów.
Zanim dojechaliśmy do Seattle, Renesmee zdążyła zasnąć. Drżała przez sen, choć obraz, który mi przesyłała, zawierał tylko i wyłącznie czerń. Byłam co najmniej zaniepokojona.
- Jesteśmy - oświadczyła Rosalie. Charlie drgnął, jakby wciąż się jej bał.
Wzięłam Renesmee na ręce. Powierciła się trochę, ale ponownie zasnęła w głęboki sen. Przytuliłam się do niej mocno, patrząc zarazem pytająco na Rosalie. Bezsłownie, wskazała na samolot niedaleko jednego z pasów. Charlie odetchnął z uznaniem.
- Własny samolot - wymamrotał cicho z pretensją w głosie. Jego ton wręcz krzyczał „pogłupieli”.
Rose zamknęła kabriolet, po czym ruszyła w stronę samolotu. Leniwie podążyłam za nią. Charlie wlókł się na końcu, jakby nie przekonany do tego wszystkiego.
- Co ty taka żwawa? - zdziwiłam się, patrząc na pędzącą przed siebie Rosalie. Szła krokiem modelki, trochę za szybko jak na tępo chodu człowieka. Odgarniała co chwile włosy, odrzucając je na lewo lub prawo, powodując, że się kiwały na boki. Brakowało tylko, żeby krzyczała „jestem taka szczęśliwa!”.
- Im szybciej wystartujemy, tym szybciej zacznie się prawdziwa walka - oświadczyła. - Siedem wampirów przeciwko jednej idiotce.
- Plus sfora - dodałam.
Kiwnęła głową.
- Pewnie tak. - Nie chciało mi się tłumaczyć, że po nich dzwoniłam. Przyspieszyłam kroku.
Gdy już dotarliśmy, drzwi - choć powinno się wymyślić do tego jakąś własną nazwę - otworzyły się, tworząc zarazem schody. Charlie ponownie wymamrotał coś pod nosem gniewnie.
Rose weszła na pokład, a gdy ja byłam na środku schodów, ojciec jęknął.
- Bello, boję się latać - mruknął cicho.
Odwróciłam się zdziwiona.
- Mamy na pokładzie dwa wampiry. Niech mnie, Charlie, jeśli nawet coś się stanie, prawdopodobnie wyjdziesz z tego cały. Dla nich upadek z x wysokości to nic takiego. A i są zwinne…
- Okej, zrozumiałem - przerwał szybko. Spojrzał z powątpieniem na schody i zaczął wchodzić. Robił to ostrożnie, jakby bał się, że spadnie z wysokości dwóch stopni. W życiu bym nie pomyślała, że taki facet jak on może bać się latania.
- Bella - przywitała się znikąd Tanya. Rozejrzałam się zdziwiona, aby po chwili zrozumieć, że mówiła przez głośnik.
- Cześć. - Renesmee wydała jakiś niezadowolony dźwięk przez sen. Tanya, jak na komendę, wyszła szybko z kabiny.
- Więc to jest to niezwykłe dziecko, o którym teraz tak dużo mówi się w Denali? - szepnęła, podchodząc powoli. Odruchowo przytuliłam mocniej Renesmee. Wampirzyca zauważyła ten ruch, ale nie wyglądała na urażoną. - No tak, silna więź… Lecimy - stwierdziła głośniej.
Usiadłam na kanapie - samolot był niewątpliwie luksusowy. No tak, a jaki inny?
Renesmee spała. Ja zaś mogłam wyglądać na zaspaną, ale w istocie mój mózg się przepracowywał. Rozważałam wszystko. Bo prawda prawdą, ale ile Cullenów mogłabym uratować? Bo bądźmy szczerzy, adrenalina dałaby mi wiele. Mogłabym zrobić wiele. Zrobiłabym wiele. Zrobię wiele.
- Rose? - szepnęłam. Rosalie podeszła do mnie bezszelestnie z pytającą miną. - Wracam tam - oświadczyłam.
Zrobiła zaskoczoną minę.
- Jesteśmy już w powietrzu. I nie sądzę, żebyś mogła wrócić. Tu jest Renesmee.
Zamknęłam oczy i oparłam głowę o siedzenie.
- Pomyśl, ile mój tryb walki mógłby dać Cullenom. Moglibyśmy w końcu uchwycić Victorię. Oni będą mnie bronić, a ja będę im pomagać.
- A Renesmee? - zdziwiła się, ale w jej glosie wręcz brzęczało echo słowa „Emmett”.
- To twoje zadanie. Musisz ją chronić, dobrze? Póki… nie wrócę, okej?
Zagryzła wargę. Wahała się.
- Pomyśl o Emmecie - podpuściłam ją. Wiedziała, że to robię, ale to chyba nie miało znaczenia.
- Dobra - mruknęła głośno i ruszyła w stronę kabiny pilota. Gdy wróciła, wyraźnie było czuć zmianę toru lotu. - Umiesz prowadzić? - zapytała, znikąd machając mi przed oczami kluczykami.
- Trochę - wymamrotałam ogłupiała. Nie pomyślałam o samochodzie.
- Przeżyjesz - sarknęła i wcisnęła mi kluczyki w dłoń.
Nim się zorientowałam, tak zdenerwowana byłam, Rose poleciła mi już wysiąść. Kiwnęłam głową i przerzuciłam powoli Renesmee z siebie na nią. Pocałowałam córkę w czoło. Rosalie uśmiechnęła się pocieszająco. Odwróciłam się i wyskoczyłam z samolotu. Oczywiście był już na ziemi, ale szczędziłam sobie czas.
Ostrożnie weszłam do kabrioletu Rose i bardzo powoli zaczęłam ruszać. Dopiero po wyjechaniu z lotniska stwierdziłam, że samochód jest banalnie łatwy w obsłudze. Pedały, automatyczna skrzynia biegów i kierownica.
Nie przejmowałam się światłami czy całą resztą, ponieważ jechałam przez las - skrót, którym jechałam z Rosalie.
Wiatr rozwiewał moje włosy i odganiał stres. Był orzeźwiający i świeży, a w nim czuć było aromat świerków, dębów i innych drzew. Zaciągnęłam się tym zapachem i, bardziej już pewna, ruszyłam przed siebie.
Nawet nie pożegnałam się z Charliem - Tanya wzięła go do swojej kabiny, bo najwyraźniej był zainteresowany lotnictwem mimo faktu, że bał się wysokości.
Dosyć szybko, acz spokojnie, dojechałam pod dom Cullenów. Niech mnie, nie czułam ich zapachu… zaledwie woń.
Wysiadłam z samochodu i zaczęłam truchtem biec w stronę lasu. Co prawda cofałam się, bo szedł w stronę miasta, ale cóż. Zapach stawał się coraz wyraźniejszy. Znajomy. Carlisle.
Tylko cudem powstrzymałam wytrysk adrenaliny do żył, którą szczędziłam sobie na później. Podbiegłam do postaci leżącej obok przewróconego drzewa.
- Carlisle! - krzyknęłam. Obrócił głowę. Był całkowicie przytomny. I niech mnie szlag, jego ręka ciągnęła w stronę reszty ciała nogę. - Co się stało?
- Próbowałem negocjować - stwierdził zniesmaczony. - Nie zgodziła się na nic, właściwie to poszedłem na pierwszy odstrzał. Ona jest dzika… Co ty tutaj robisz? - zdziwił się nagle, jakby dopiero co dodał dwa do dwóch.
- Wróciłam… moja adrenalina może być naprawdę przydatna.
Nie wyglądał na chętnego do rozmów lub oponowania. Jego myśli były skupione na Esme, przez co stworzyło się w mojej głowie takie samo echo, jak w przypadku Rose.
- Pomogę - zaoferowałam, chwytając jego nogę i przystawiając do miejsca, w którym być powinna.
- Nie czuję Esme - stwierdził zmartwiony. - To znaczy, że walczą dalej. - Spojrzał na mnie błagalnie. Kiwnęłam głową i zrozumiałam aluzję.
- Racja… poradzisz sobie? - Jak na odpowiedź, jego ręka wszczepiła się w jego ramię, wydając dźwięk jak łamana kość. Ruszyłam truchtem dalej.
W pewnym momencie, gdy byłam blisko… mojego domu… wszystkie zapachy jakby rozeszły się na różne strony. Najwyraźniej czułam Alice, Edwarda oraz Esme. Ruszyłam za tropem najświeższym, czyli Ally.
Coraz bardziej zaniepokojona stwierdziłam, że dochodzi on z mojego domu. Co gorsza, było wyraźnie czuć Victorię. Pobiegłam w tamtą stronę sprintem. Przeszłam przez wyłamane drzwi i ruszyłam do swojego pokoju tam, gdzie wiódł mnie zapach.
Tym razem nie udało mi się powstrzymać adrenaliny. W kącie pokoju leżała Alice. Osobno tułów, głowa, ręce i nogi. A nad nią stała Victoria. Po całym pokoju roznosił się zapach benzyny, a rudowłosa wampirzyca trzymała w ręku zapalniczkę.
Oczekiwała kogoś, to na pewno. Ale najwyraźniej nie mnie, bo gdy dostałam się do pokoju, jej mina zrzedła.
Wyglądała gorzej niż okropnie. Była prawie całkowicie łysa - kilka malutkich pukli włosów schodziło po jej głowie w różnych kierunkach. Jej ubranie było strasznie poszarpane.
Natychmiast wszystko zwolniło. Widziałam powolną iskrę przy zapalniczce, stopniowo zmieniającą kolor. Było to swojego rodzaju piękne.
Ruszyłam szybko przed siebie i bezmyślnie złapałam Victorię za ramiona, odpychając ją w tył swoim ciężarem ciała. Przebiłyśmy ścianę, z której zaczęły sypać się kawałki kamienia i różne rzeczy z pokoju.
Myślałam co zrobić. Spadałyśmy bardzo wolno. Coś dudniło w mojej głowie.
Na początek zasłoniłam siebie i Alice płachtą. Jej ciało płakało z bólu, ale już łączyło się w części. Bardzo wolno co prawda.
Mina Victorii wyrażała zastygłą furię. Kawałek ściany, który przebiłyśmy, zaczął powoli odlatywać na boki, odsłaniając plecy Victorii.
Miałam kilka sekund na zabicie jej. Wymierzyłam jej mocne uderzenie z otwartej dłoni w mostek. Odleciała, wreszcie sensownym tempem, w stronę ziemi. Musiała ją spalić.
Upadłam szybko obok niej i odebrałam zapalniczkę, dodatkowo wkopując ją głębiej w ziemię. Wskoczyłam przez dziurę w ścianie na piętro i rozejrzałam się za kanistrem z benzyną. Szybko go zlokalizowałam i wyskoczyłam na dół. Ponownie przygniotłam Victorię, tym razem nogą i przy lądowaniu. Dziura była głęboka na jedną stojącą osobę. Wylałam ostrożnie benzynę na każdy skrawek ciała Victorii i poczułam, że znów słabnę. Wyskoczyłam z dziury i wrzuciłam do niej podpaloną zapalniczkę.
Victoria zapłonęła. Zmrużyłam oczy i uświadomiłam sobie, że moja adrenalina przestała działać. Gdzie, do cholery, jest reszta?
Nie mogłam patrzeć na wrzeszczącą Victorię, więc wbiegłam do domu i podeszłam do Alice. Ruszała głową na różne strony i masowała kark. Miała już do tułowie przyczepioną głowę i dwie rece.
- Ally! Gdzie reszta? - zapytałam szybko i błagalnie. Dobiegł nas wrzask Victorii.
Skupiła się na mnie i zmrużyła oczy, siląc najwyraźniej.
- Victoria zrobiła coś dziwnego i… było jej… pięć. - Wychwyciłam szybko obraz z jej głowy, a następnie mijając ból w myślach palącej wampirzycy zrozumiałam, że wykorzystała swój dar i mieszając czasem, była w pięciu miejscach naraz. Ale ta była prawdziwa.
I wtedy zaczęły dopływać do mnie jej myśli.
- Cholera - zdążyłam tylko powiedzieć, ale ona już tam stała. Jej ramie było wręcz spopielone, a połowa twarzy czerwona. W wielu miejscach była czarna, a z jej ubrania nie zostało absolutnie nic. Dyszała ciężko.
- Dlatego dzielimy się przed spaleniem na części - wycedziła. Po chwili, obok niej, pojawiło się coś w stylu… zakrzywienia. Tak jakby obraz wokoło niej rozmazał się, tworząc dwie kule. Z nich, jakby nigdy nic, wyszły dwie inne Victorie, jeszcze nie spalone. Natychmiast zrozumiałam, że tamte, które goniły Cullenów, zniknęły.
I zaczęła opowiadać. Jakby nigdy nic. Wszystko po kolei. Mówiła, jak to zobaczyła mnie po raz pierwszy. Co czuła, gdy zabiłam Jamesa - i nie był to smutek. Podniecenie, zaintrygowanie. Opowiadała, jak starała się odpowiednio manipulować czasem aby coś mi zrobić i jak bardzo wyjątkowy był fakt, że ani razu jej się nie udawało tak, żeby wyszła z tego żywa. Kontynuowała cały czas, podkreślając swoje ulubione momenty, jak na przykład zobaczenie, co będę robiła za dwadzieścia lat albo jak wyglądałam jako niemowlę.
Uznała za ciekawostkę, że jako niemowlę mój dar był najsilniej rozwinięty. A od wieku, w którym byłam rozumna, nie mogła się do mnie dostać. Przy pierwszym zetknięciu naszych darów pojawiła się swoistego rodzaju szczelina, która pozwalała jej manipulować swoim darem w większych ilościach i zarazem broniła moją przeszłość. Pod koniec wreszcie zaśmiała się głośno i piskliwie.
- Wygrałam - warknęła i rzuciła się w moją stronę.
I wtedy stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Nie 18:17, 15 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 18:52, 15 Lis 2009 Powrót do góry

jak mogłaś... w takim momencie zakończyć rozdział? jesteś okrutna...Wink
świetny rozdział - ja jak zwykle jak się zaczytam błędów żadnych nie wychwycę... wolę delektować się treścią... zresztą przeczytam ten rozdział jeszcze raz na spokojnie i wtedy będę mogła jeszcze bardziej docenić Twój styl:)
ciekawa jestem co dzieje się z resztą rodziny - rewelacyjny pomysł z tym rozmnożeniem się Victorii.
Mam nadzieję, że nie dasz nam czekać zbyt długo na kolejny rozdział?
pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Nie 19:24, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Dziękuje za rozdział, nic nie szkodzi że bez bety. Jestem z tobą te parę rozdziałów, więc chyba wiesz, że kocham akcję. Ten rozdział jest najlepszy.

Kazałaś nam pierw przeczytać prolog, więc tak zrobiłam. Od razu zaczęłam podejrzewać coś wielkiego i się nie myliłam.

Bella przeprowadziła się do ojca i ma taką większą namiastkę rodziny, jest bliżej swojego ojca. Chociaż nie rozumiem czemu Edward nie może z nią mieszkać, bo przecież ona w tym rozdziale, a może nawet wcześniej (tu kłania się moja skleroza) przyznała, że Nessie to jej córka. Trochę rozbawił mnie powrót do pierwszych rozdziałów opowiadania, kiedy to Belli wybranek chował się po szafie i miał nawet wygospodarowane miejsce w niej (mam nadzieję, że nie pomyliłam opowiadań). Charlie jest taki książkowy, boi się okazywać swoich uczuć i przyznać się, że chciał tylko popatrzeć na rodzinkę. Jego riposty są śmieszne, gdyby wyobrazić sobie takiego latającego Edwarda...

Teraz przejdę do najlepszej akcji. Zaniepokojenie Edwarda podnosi moją ciekawość i z niecierpliwości zaczynam skakać na krześle. Kiedy wyczuwa zapach Victorii na mojej twarzy wykwitł uśmiech. Wiem, to jest dziwne, ale ja kocham akcję, a na wydarzenia z prologu czekałam od dawna. Przy telefonie zaczęłam obgryzać skórki paznokci, a przy pakowaniu wszystkich rzeczy miałam już stan przedzawałowy. Widzisz, jak twoje opowiadanie na mnie działa? Wizja była niesamowita, śmierć Rosalie czyniła ją jeszcze lepszą. Kiedy Edward jej o tym powiedział, myślałam tak jak Bella, że Victorii nie uda się ich pokonać, przecież jest Cullenów jest więcej. Mimo napięcia w tym rozdziale uśmiechnęłam się. Charlie jest taki słodki (nie podoba mi się wyglądem, żeby nie było podejrzeń) kiedy boi się wsiąść do samolotu, gdy będzie pod opieką wampirów. Tanya jako pomocnik? To był szok, nie spodziewałam się jej tutaj na pewno. Jak to powiedział James w książce ludzie są przewidywalni, w sytuacji zagrożenia zawsze jadą do domu się ukryć. Co do Belli zdziwiła mnie jej te silne więzi.

Kiedy to czytałam, miałam podejrzenie, że Bella nie zostanie w samolocie, a Rose powinna być na miejscu walki zgodnie z prologiem. Nie myliłam się co do dwóch stwierdzeń. W końcu mamy walkę. Dziwi mnie fakt, że Victoria ma tyle darów, w książce podane jest, iż wampir może mieć tylko jeden dar. Skoro ona jest taka potężna to czemu Volturi nie chcieli jej w swoich szeregach, wątpię aby tak łatwo jej odpuścili. Ciągle podczas sceny walki dręczyło mnie pytanie co z resztą Cullenów. Pięć Victorii w jednym miejscu. Moja szczena opadła. Co do prologu, ta martwa przyjaciółka obok to Alice? Zdawało mi się, że żyła, ale to może być nieuważne przeczytanie tekstu przeze mnie. Opowieści przeciwniczki Belli powaliły mnie na kolana, śledziła ją od dziecka? Ostatnie zdanie jest najgorsze z całego opowiadanie, bo będę się przez nie zamartwiać i dręczyć.

Chciałabym zobaczyć Victorie taką, jaka opisałaś później czyli z kilkoma włosami oraz zwęgloną. Taką postać powinni wykorzystać w jakimś filmie. Ten rozdział jest niesamowity, ale to już chyba mówiłam. Mam nadzieję, że dokarmiłam twoją wenę i dasz nam szybko kolejny rozdział.
Pozdrawiam,
Paramox Very Happy


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Śro 18:01, 25 Lis 2009 Powrót do góry

NelciaMorelcia(xD) - Wiem, jestem okrutna Z tym czekaniem to nie wiem, bo teraz dużo czasu nie mam :( Dodałam po rozdziale na każde z trzech opowiadań i nie wiem, jak to dalej pójdzie, bo teraz mam zawiruchę. W dodatku mój brzuch zaczyna tak rosnąć, że mi się przy kompie newygodnie siedzi czasem. Strasznee :D
Paramox22 - Zagospodarowane miejse w szafie? Wiesz, że nie jestem pewna? Chyba jednak pomyliłaś ff. Tak mi się wydaje. Ale kto mnie tam wie. Co do Edwarda - dla Charliego fakt, że ma wnuczkę nie znaczy, że Edwarda musi do domu wpuszczać.
NAPRAWDĘ przepraszam, ale mogłam kilka rzeczy pomylić, mogło mi coś z prologu umknąć. Bo sama z pamięci robiłam, nie przeczytałam go xD
Victoria ma jeden dar - manipulowanie czasem. Ale ma on wiele zastosowań a zwłaszcza od kiedy dar Belli zetknął się z darem Victorii. Nie można obronić się przed czasem ale i zarazem nie można pokonać niepokonanego, rozumiesz? Więc powstało coś w stylu szczeliny, która blokuję Victorię jeśli chodzi o przeszłość i zarazem daje jej więcej atrybutów. I wiesz, Victoria "cofnęła się w czasie" żeby Bellę obserwować. A wcześniej, jak ta była niemowlakiem ale zdarzenia z Cullenami nie miały miejsca, to Victorii nie było. To tak jakby dwie autostrady. Jedna jest główna i trzeba dojechać tam gdzieś daleko, żeby móc się cofnąć. Oj, trudno wytłumaczyć te moje podygane wymysły w głowie ale mam nadzieję, że rozumiesz mniej więcej. No i pamiętaj, że Victoria może czmyhać w czasie - więc Volturi niekoniecznie mogli ją złapać. Nawet ajkby nie odpuszczali, nie?
Poprzez martwa i rozczłonkowana(z pamięci cytuje prolog) w prologu miałam na myśli bardziej, że była rozczłonkowana i "nieużyteczna". Nie mogłam napisać żywa i rozczłonkowana, bo to brzmiałoby jakoś nie tak, nie?:D
Też bym chciała ją zobaczyć, praktycznie łysą, nagą i pospalaną. W filmie gdyby tak zrobili, to by dopiero był dreszcz emocji!
To tyle, pozdrawiam,
~Alicee
_____________________________
To jest ostatni rozdział opowiadania: krótki, ale rzeczowy. To tyle. Mam nadzieję, że nie zrobiłam dużo byków, ale jutro go sprawdzę itp., jak do biblioteki sprawdzę.

Rozdział 15
Ofiary walki.

Do pokoju niesamowicie szybko wbiegł biały, uskrzydlony koń - Renesmee. Przykucnął lekko, hamując, a po chwili wybił się w stronę wampirzycy. Obie wypadły przez dziurę w ścianie. Zaczęły się potyczkować.
Co chwilę wampirzyca, oszołomiona, skakała w stronę białego zwierzęcia, które zwinnie uskakiwało na bok lub unosiło się w powietrze. Po chwili koń rozpędził się w galopie i uniósł wysoko w powietrze. Było w tym coś pięknego. Czułam i widziałam w tym zwierzęciu swoją córkę, ale to piękno nie było jej. Raczej takie… bardzo indywidualne dla tej postaci.
Koń okrążał dom w powietrzu, aż rozpędził się niesamowicie i poszybował w stronę Victorii. Wrzasnęłam przerażona. Obie wbiły się w ziemię. Klony wampirzcy na szczęście zniknęły.
Zeskoczyłam szybko ze ściany, omal nie łamiąc sobie kości. Wampirzyca szamotała się pod sporym ciałem Renesmee - ta jednak zaparła się i nie pozwoliła jej wykonywać żadnych manewrów. I wtedy moja córka, dosłownie na sekundę, znikła. Jakby jej nigdy nie było. Po chwili z powrotem leżała na cielsku wampirzycy. Tak jakby… ona miała swoją własną adrenalinę. Było jednak wyraźnie widoczne, że zaczyna mieć z wampirzycą problemy. Ruszyłam bezmyślnie w ich stronę.
I Renesmee w ciele zwierzęcia spojrzała na mnie. W jej czarnych, lśniących oczach dostrzegłam łzy. Spoglądała na mnie tak… dziwnie.
Uroniła łzę. Spłynęła powoli po jej twarzy. Tak, twarzy. To zwierzę miało twarz
I wtedy wszystko zaczęło się palić. Nie miałam pojęcia co się dzieje.
Wampirzyca szamotała się pod ciałem mojej córki, drąc się niesamowicie. Renesmee stała w płomieniach - jej skrzydła blokowały ogień, stając się coraz bardziej czarne. Rozczłonkowywała Victorię pod sobą, jakby ogień nie robił jej żadnej krzywdy. Po chwili upadła na ciało swojego wroga bez siły. Wydała jeden, krótki dźwięk. Taki, który mają w zwyczaju wydawać konie. Był… nie wesoły. Pocieszający. Tak.
- Bella! - wrzasnął ktoś. Odwróciłam się, zaczynając ruszać każdą kończyną mojego ciała. Zobaczyłam ukochanego.
- Edward! Tam jest Renesmee! Musimy jej pomóc! - wydarłam się, zaczynając biec w stronę płomieni. Wampir zatrzymał mnie jednak. Zaczęłam szamotać się, krzyczeć, kopać i szlochać. Dlaczego mnie trzymał? Tam była nasza córka. Płonęła, ogarniała ją jedna fala bólu za drugą. Dzieliła swoją agonię ze śmiertelnym wrogiem.
- EDWARD! - krzyczałam, kopiąc go najmocniej jak potrafiłam. Przytulił mnie mocno do siebie. - PUŚĆ MNIE DO CHOLERY!
- Kochanie - szepnął. - Biegłem najszybciej jak mogłem, przepraszam. Po prostu dotarła do mnie wizja Alice. Musiałem wybrać. Albo zabić jednego z klonów Victorii aby ocalić ciebie, albo biec, żeby uratować Renesmee. - Jego głos był pełen żalu, ale nie przejmowałam się tym. Po prostu chciałam wejść w ten ogień.
- Ona nie może umrzeć! - krzyknęłam, tracąc siły, niczym człowiek, którym po części byłam.
- On ma rację - szepnęła znikąd Alice. - To był wybór. A ta nowa wizja zakładała, że oboje zginiecie w tym ogniu. Bello, tak mi przykro. Ale zostaliśmy tylko my, Rosalie, Carlisle i Jasper.
Na te słowa zdrętwiałam. Nie chciałam wiedzieć więcej. Po prostu obserwowałam ogień. Nie wiedziałam ile to trwało, ale w końcu przed moimi oczami zawitała czerń.

Minęły dwadzieścia dwa lata odkąd w mojej rodzinie odbyła się prawdziwa masakra. Esme, Emmett i moja córka. Zginęła. Była naprawdę młoda - w zasadzie przerastała wszystkich ludzi inteligencją. Ale poznała tak mało świata. Nie miała doświadczenia, żadnych wspomnień z wycieczek, gór. Nigdy nie zaznała czegoś „pierwszego” jak pocałunek. Nie zdążyła.
Była niewątpliwie najbardziej szlachetną małą osóbką, jaką znałam. Jej urok przekraczał wyobraźnie wszystkich. Urodę miała najpiękniejszą na świecie - wiele odziedziczyła po ojcu. A dziś, ponownie, jest jej rocznica. Z roku na rok wywołuje ona u mnie coraz gorsze boleści. Uciskają mnie wokoło serca. Jakby zgniatały je.
Stałam się osobą bardziej zamkniętą w sobie niż mogłabym być. Niewątpliwie, mieliśmy z moim ukochanym dobre lata. Jednakże, nawet ten dziennik świadczy, że nie było idealnie. To nie mężowi się wyżalałam. To nie mu opowiadałam swój dzień. Robiłam to pamiętnikowi, który założyłam dwadzieścia lat temu.
Dlaczego piszę tą notkę? Jest ona bardzo specyficznie napisana. Z całego serca, chciałabym pożegnać się z Rosalie, Johnny’m, Jasperem, Alice, Carlislem… Edwardem. Przez te dwadzieścia dwa lata stało się wiele złego jak i dobrego. W rodzinie pojawiły się nowe postacie, inne odeszły.
Los był nawet bardziej złośliwy. Jak to się okazało, jad Renesmee rozwijał się na mnie dobrze. Miałam mieć trzydzieści lat życia. Niestety - tak, niestety - mój mąż wszczepiał we mnie regularnie swoją trutkę. Okazała się bardzo skuteczna - praktycznie zatrzymała mnie w miejscu.
Ale nie mogę, naprawdę nie mogę tak dłużej żyć. Przepraszam was. Jesteście świetni, wspaniali.
Alice, pociesz Edwarda. Razem z Jasperem bardzo mu się przydacie.
Rosalie, uważaj na swojego syna - chroń go przed każdą przeciwnością losu, jaka tylko będzie na niego czyhała.
Carlisle, opiekuj się całą rodziną. Bądź jej głową, dbaj o wszystkich.
Edwardzie… kocham cię. Dałeś mi najwspanialsze wspomnienia mojego życia. Ja po prostu już nie mogę. I… obiecuj, że będziesz żył. To moje ostatnie życzenie więc proszę, spełnij je: żyj i bądź szczęśliwy.

Upuściłam zeszyt na ziemię. Ostatnia strona.
Spojrzałam się w stronę ogniska. Zewsząd wychodziły iskry, a jasne światło oświetlało ciemną okolice. Było cicho. Nawet zwierzęta ucichły. Jakby oczekiwały.
Zastanawiałam się, czy to będzie boleć. Miałam złudne wrażenie, że to przetrwam. Renesmee nie krzyczała.
Gdy weszłam w płomienie, rzeczywiście nie czułam na początku bólu. Pomyślałam o wszystkich osobach, jakie kiedykolwiek poznałam na tyle dobrze, żeby przypomnieć sobie o nich kilka faktów. Roniłam łzy, które natychmiast znikały. W końcu jednak poddałam się agonii. Ostatniej już agonii. Miałam szczęśliwe życie. Po prostu zdarzyły się rzeczy, które zbyt mnie przybiły. To niczyja wina…
I ponownie znalazła mnie czerń. Była tak samo bolesna jak ta, gdy umierała moja córka. Ale przynajmniej odnajdę jakiś spokój. Jakiś…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Śro 18:39, 25 Lis 2009 Powrót do góry

hmm... jak mogłaś... rozumiem, że nie wszyscy lubią dobre zakończenia, ale zakończyć w taki sposób?...
szczerze mówiąc łezkę uroniłam...nie, nie mogę na razie więcej pisać...
muszę wrócić do tego na spokojnie... nie lubię złych zakończeń - w życiu jest ich wystarczająco wiele...
Pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Nie 13:46, 29 Lis 2009 Powrót do góry

Dzisiaj dostałam zawału, kiedy zobaczyłam twoje opowiadanie w bibliotece. Ja chcę jeszcze, nie możesz zakończyć tak szybko. Na koniec postaram się napisać coś konstruktywnego, ale jak już zapewne wiesz, nigdy mi się to nie udaje i zawsze palnę coś głupiego (jak ostatnio z ta szafą, mózg nie przetwarza tyle informacji :D).

W książce nigdy nie lubiłam Renesmee. Nie wiem czemu, może to przez jej taką idealność. Dzięki tobie, a raczej przez ciebie ją polubiłam, znowu się uzależnię od kolejnych opowiadań. Jedną z moich ulubionych scen w opowiadaniu są sceny walki z dużą ilością akcji, dynamicznymi opisami. U ciebie to w tym rozdziale znalazłam.

Trochę problemów przyniosło mi słowo 'potyczkować', ale z pomocą koleżanki rozwikłałam znaczenie tego wyrazu. Niesamowite jest wrażenie jak Bella spostrzega swoją córkę. Mimo tylu rozdziałów nadal jestem pod wrażeniem ich więzi, to coś co zawsze będę podziwiać, kiedy po raz kolejny wrócę do tego opowiadania. Żałuje, że wcześniej nie uzależniłam się od ff ze zmierzchu i nie znalazłam dawniej tego opowiadania, bo było warto.

Bella martwi się o córkę, mimo tych wydarzeń, to takie ludzkie. Kiedy czytałam opis walki Renesmee z Victorią miałam wrażenie, że Bella jest dumna ze swojej córki, że tak walczyła. Ja sama dziwiłam się, skąd ta mała ma tyle energii, ta walka utwierdziła mnie w stwierdzeniu, że Nessie jest niezwykła.

Kiedy córka Belli uroniła łzę, dostałam stanu przedzawałowego. Mimo młodego wieku Renesmee poświęciła życie, aby jej rodzina mogła przeżyć. Takie zachowanie jest niespotykane u dorosłych, a co dopiero u dzieci. Taka dojrzała Nessie spodobała mi się i to może ten jest powód dla którego ją lubię.

Szczena opadła przy zachowaniu Edwarda, początkowo się wkurzyłam. Nie rozumiałam jak może stać bezczynnie i nie ratować swojej córki, kiedyś miałam podejrzenia, że on może jej nie kocha, ale na szczęście to nie była prawda. Miał przed sobą trudny wybór, kogo ocalić. Oprócz córki stracił także rodzinę. Wygrali wojnę, ale nie bitwę.

Decyzja Belli mnie nie zdziwiła, żyje tylko ze świadomością, że przez swoje ocalenie, zabiła córkę. Zamknęła się w sobie, to chyba nawet jakaś choroba psychiczna, na pewno psychologowie mają na to nazwę.

Opowiadanie jest smutne, ale mi się podoba, jedno z pierwszych jakie przeczytałam. Możliwe, że nawet przez "straszliwą grę" założyłam sobie konto na tym forum. W tym opowiadaniu jest dużo akcji i nigdy nie siedziałam na fotelu wygodnie, nie wspomnę o moich zawałach... Odwaliłyście kawał dobrej roboty i tutaj spalę buraka, bo nie wiem kto betuje ten tekst. Gratuluję wam obu i mam nadzieję, że jeszcze coś kiedyś napiszesz, aby przyprawić mnie o jeszcze parę zawałów.
Pozdrawiam,
Paramox22


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 18:58, 02 Gru 2009 Powrót do góry

No cóż, nie powiem, że jestem zdziwiona takim obrotem spraw.

Cytat:
Do pokoju niesamowicie szybko wbiegł biały, uskrzydlony koń - Renesmee


Hm. Nie lepiej napisać 'klacz' i odmieniać wszystko do rodzaju żeńskiego? To tak mi dziwnie nie pasuje.

Cytat:
Wydała jeden, krótki dźwięk. Taki, który mają w zwyczaju wydawać konie


Masz na myśli rżenie, tak? ;-) Bo jakoś nie mogę się połapać.

Cytat:
PUŚĆ MNIE, DO CHOLERY!


Przecinek. Poza tym, ja bym to po prostu podkreśliła wykrzyknikiem. Te duże litery są trochę nie na miejscu.
A co do samej akcji, to nie pasuje mi tu zachowanie Edwarda. Na Boga, jego jedyna córka, jedyne dziecko się pali! Tu by się przydało trochę więcej emocji. Rozumiem, ocalił Bellę, ale jednak... zbyt łatwo to przyjął. Tak na mój gust.

Podobało mi się. Ostatni rozdział był utrzymany w klimacie opowiadania, w pierwszej jego części było sporo akcji, która mimo swojego zamotania była dosyć przejrzysta. A druga część... było trochę smutno, ale w gruncie rzeczy pasowało mi takie zakończenie. Ani zbyt tragiczne, ani jałowy happy end. Cóż, jestem na tak Smile

Czy będzie mi brakować SG? Ba. Ale mam nadzieję, że wrócisz z czymś nowym - wiem, wiem, masz dwa inne opowiadania, ale mi chodzi o kanon. Bo co jak co, ale w kanonie sprawdzasz się w stu procentach.
Nie, ja nie mówię, że w AU/AH się nie sprawdzasz. Po prostu humany zaczęły mnie już trochę odpychać i... No wiesz ;-)

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 18:24, 04 Gru 2009 Powrót do góry

Ja wiem, że Edward się głupio zachował Coco., ale spójrz na to:
1). Mógł uratować Bellę, zarazem poświęcając Renesmee.
2). Mógł spróbować uratować Renesmee, 100%-ntowo tracąc Bellę i przy okazji prawdopdoobnie samą Renesmee.
3). Mógł, nie wiem, wsadzić Bellę do szafy i lecieć ratować Renesmee, a wtedy i on i Renesmee by zginęli.
To jest, oczywiście, z wizji Alice. Chodzi o to, że on ciągle miał inny plan, instyntkownie co robić, a potem widział co by się stało, aż zdecydował sie na wybranie takiego a nie innego wyboru w tym ultimatum - wydało mi sie najlepsze. I sądze, że ten rozdział był ogólnie wyprany z emocji, ale chciałam wszystko... uciąć. Oczywiście, że Edward cierpiał, ale to przecież perspektywa Belli - i ogólnie rzecz biorąc, on też swoje cierpiał. A ten koniec, koniec żywota Belli, był - cóż - zaplanowany. Niestety, czuję, że ten rozdział udał się technicznie, zaś praktycznie jest trochę gorszej jakości. A co dużych liter... wyobraź sobie, że drzesz się tak mocno, że plujesz krwią, a twoje gardło się zdziera najmocniej jak potrafi. Stwierdziłam, że to zasługuje na duże literki, bo tak wyobraziłam sobie wrzask Belli :P
Żałuję tylko, że pomiędzy 'pierwszą' a 'drugą' częścią nie opisałam pogrzebu Renesmee i reszty - czy coś.
Pozdrawiam, dziękuje wszystkim, że ze mną wytrwali - Alicee


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin