|
Autor |
Wiadomość |
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 16:23, 03 Lip 2009 |
|
Na horyzoncie widać już koniec....
Podziękowania dla Suhaka i Robaczka.
----
WIOSNA 1929
Nowy Jork
- Na Boga, Marianne, co ty tu robisz?
Berta weszła do maleńkiego pokoiku. Nie pukała. Była przekonana, że dziewczyny nie będzie. Tymczasem zastała ją siedzącą przy toaletce, zagapioną w swoje lustrzane odbicie. Podziwiała urodę? Berta zauważyła, że Marianne ma umalowane usta, ale inaczej niż zwykle. Nic przesadzonego. To nie był makijaż dla klientów.
- Przygotowuję się – usłyszała w odpowiedzi.
- Przecież masz dzisiaj wolne.
Blondynka odwróciła się w jej stronę z uśmiechem.
- Do wyjścia. Idę do Petera.
Berta zauważyła, że Marianne nie określiła go mianem „pan”. Widocznie można tak poufale mówić o stałym kochanku. Berta uważała, że posiadanie takiego jest zdrowe i bezpieczne – pewny zarobek. Ciekawe, co na to Maureen? Chociaż z drugiej strony, gdyby miała coś przeciwko, na pewno ukróciłaby cały proceder. A jeśli dziewczyna była zakochana? Cóż z tego? Do tej pory nic z tego „zakochania” nie wyszło oprócz regularnych pieniędzy.
Aż do dzisiaj. Marianne nigdy dotąd nie wychodziła do pana Petra, spotykali się wyłącznie u Maureen.
- Do niego? A po co?
- Peter potrzebuje odrobiny prywatności. Jest bardzo skryty. Nie może się... - zawahała się – odprężyć, gdy Maureen podgląda nas przez obraz.
- Uważaj. Bo wykorzysta fakt, że nie jest tutaj, i ci nie zapłaci.
Marianne uniosła brwi.
- A kto powiedział, że będę żądała zapłaty? - Pochyliła się w stronę Berty i wyszeptała: - Posłuchaj. Wiem, że jestem tylko dziwką, ale ja także mam serce. Kocham go. A za miłość się nie płaci. Nie za tę prawdziwą.
- Zamierzasz odejść? - zapytała Berta.
Marianne nie odpowiedziała, tylko wstała z krzesła. Wyminęła wannę ze stygnącą wodą i podeszła do małej szafy, w której trzymała prywatne stroje. Niewiele ich było, ale dziewczynie w zupełności wystarczyły. Wybrała zieloną sukienkę i, zerknąwszy na niewielki zegar na ścianie, zaczęła się pospiesznie ubierać.
- Pomóż mi – powiedziała do Berty i odwróciła się do niej plecami. Po chwili zamek został zapięty.
Pete pamiętał to uczucie niedowierzania, kiedy Edward po raz pierwszy wrócił do domu najedzony do syta. Jego ubranie było czerwone od krwi. Posoka ubrudziła mu także dłonie i szyję. Rosjanin doszedł do wniosku, że albo Masen wyzwolił się z pęt dziwacznej filozofii, albo upolował największego szczura na świecie. Za niepokojącą uznał jego odpowiedź:
- Nie, to nie był szczur. Zabiłem człowieka.
Wtedy zrozumiał, że jego towarzysz potrafi wychwycić z jego głowy myśli i że z jakiegoś powodu nie podzielił się z nim tą informacją. Był wściekły. Dlaczego Edward chciał ukryć przed nim swój dar? Pete nie miał pojęcia, ale czuł się urażony, że ktoś bezkarnie grzebał w jego głowie i do tej pory nic o tym nie wiedział. Nie odezwał się jednak słowem. Skoncentrowany na niedawnych przeżyciach Masen najwyraźniej nie zauważył, że odpowiedział na coś, co nie zostało powiedziane na głos. Być może Pete kiedyś to wykorzysta.
- Brawo – rzekł cicho, przyglądając się jego oczom. Nabrały odcienia głębokiego szkarłatu. - Jak się z tym czujesz? - zapytał z wyraźną troską.
Masen nie musiał odpowiadać. Z jego twarzy można było wyczytać wszystko – dumę, że dał radę, ale i poczucie winy.
Od tamtego czasu wyrzuty sumienia odzywały się w Edwardowym serduszku coraz rzadziej. Czasem miał wątpliwości, czy dobrze robił. Bywały noce, kiedy całymi godzinami zadręczał się, czy prawidłowo zinterpretował zachowanie i myśli ofiary. Zdarzały się chwile, kiedy mówił, że Carlisle na pewno nie byłby z niego dumny.
- Rozumiem, że Carlisle jest kimś z twojej... rodziny? - zapytał któregoś dnia Pete, niby od niechcenia. W rzeczywistości ciekawość nie pozwalała mu się czasem skupić na najprostszych czynnościach. Kim był ten człowiek – czy też wampir – przeciwko któremu Edward tak usilnie starał się zbuntować?
- Carlisle to mój...
Ojciec.
- Stwórca. Uczynił mnie takim, jakim jestem. - Nie wyjaśnił, co dokładnie miał na myśli - kindersztubę* czy gatunek?
- Rozumiem – odparł Pete i więcej o nic nie pytał.
- Czy nie powinieneś iść na polowanie?
Wiosna tego roku zaczęła się wyjątkowo wcześnie i ciepło zachęcało ludzi do pozostawania na zewnątrz do późnych godzin wieczornych. Edward jadł jakiś czas temu. Nie lubił wychodzić na polowanie. Przyzwyczaił się zarówno do picia ludzkiej krwi, jak i późniejszych, niesłabnących wyrzutów sumienia oraz wizji Carlisle'a stojącego nad nim i spoglądającego nań potępieńczym wzrokiem. Polubić jednak polowań nie umiał. Dręczyła go euforia, jaką odczuwał zabijając kolejnego mordercę, złodzieja, a ostatnio - skorumpowanego policjanta, który pozwalał, by pod jego nosem ginęli emigranci i „cały ten ich brudny świat”. Jak słodka wydała mu się krew tego człowieka... Potem, oczywiście, znalazł tysiące wytłumaczeń, dlaczego policjant w ogóle to robił. Może miał rodzinę, której nie mógł utrzymać inaczej, jak tylko biorąc łapówki? To takie ludzkie.
Ale o tych myślach Pete, oczywiście, nie wiedział. I nigdy się nie dowie.
- Wytrzymam jeszcze trochę.
Pete wstał i powoli, leniwie podszedł do towarzysza.
- Idź, zapoluj. Masz już czarne oczy.
Usłyszał dodatkowy przekaz, że jego przyjaciel chciałby, by mieszkanie było puste. Ta myśl została tak czysto przedstawiona i nakierowana, że nie sposób było jej przeoczyć. Zupełnie jakby Pete wypowiedział ją na głos.
Edward nie musiał się długo zastanawiać, jak zadać pytanie, nie ujawniając się ze swoim talentem. Zresztą nie wiedział, że było to zbyteczne - Pete dobrze się krył ze swoją wiedzą.
Na szczęście na twarzy niskiego wampira można było wszystko wyczytać jak w otwartej książce. Odczekał stosowną chwilę, po czym nabrał powietrza i zapytał spokojnie:
- Kim ona jest, Pete?
- To aż tak widać?
Skinięcie głową. Jedyne potwierdzenie, na jakie mógł się zdobyć oczekujący odpowiedzi Masen.
- To kobieta, którą kocham.
- Zamierzasz z nią...? Tutaj...?
- A gdzie? - zapytał zaczepnym tonem Pete. - U Maureen? Czy może na ulicy? - Jego wypracowany do perfekcji akcent brytyjskiego rzezimieszka rozbrzmiewał w każdym wypowiadanym słowie. - To jedyne miejsce, gdzie mogę liczyć na jakąkolwiek intymność. Wiem, że nikt nie będzie tu zaglądał. Edwardzie... proszę cię. - Ostatnie słowa zabrzmiały potulnie, wręcz błagalnie.
- Pete, domyślam się, że ta kobieta jest człowiekiem. - Kłamał. Dobrze wiedział, że nie była wampirem, ale zachowywał pozory niewiedzy. - Nigdy nie odmawiałeś sobie ludzkiej krwi. Co, jeśli się zapomnisz? Możesz ją przecież zabić!
- Jeśli uważasz, że nie zdołam powstrzymać własnej natury, to w ogóle mnie nie znasz, Edwardzie Masen – zakomunikował mu Pete. Stał wyprostowany i pozornie spokojny, ale Edward zauważył zaciskające się pięści. Wampir był zdenerwowany.
- Pete, posłuchaj mnie przez chwilę. Jesteś silny. Wiesz przecież, co się dzieje z ludzkim ciałem, gdy je za mocno złapiesz. Kruszeją kości.
- Nie zrobię krzywdy Marianne – zapewnił go, miękko wypowiadając imię wybranki. - Mężczyzna przecież może się kontrolować w każdej sytuacji. Sam o tym dobrze wiesz.
Zapadła cisza. Grymas na twarzy Edwarda sprawił, że Pete wbił w niego intensywne spojrzenie i obserwował go, jakby chciał z jego postury wyczytać odpowiedź na niezadane pytanie. Pytanie, które wybuchło w jego umyśle zdziwieniem, wręcz niedowierzaniem.
- Wiesz, prawda?
Edward zmarszczył brwi i potarł dłonią czoło. Prawą rękę oparł na biodrze.
- Edwardzie? Nigdy nie zaznałeś kobiety?
Pete gwałtownie usiadł na fotelu. Ten ruch był idealnie ludzki, jak wiele z jego zachowań. Wszystkie powodowały, że Masen łapał się czasem na niedorzecznej myśli, czy przypadkiem Rosjanin tylko nie udaje wampira.
Teraz obie dłonie już opierały się na jego biodrach i z westchnieniem odwrócił się od przyjaciela.
- To chyba nie jest twoja sprawa - powiedział w końcu.
- Odwróć się, nie mam ochoty rozmawiać z twoimi plecami.
Edward uczynił to, acz niechętnie. Spojrzał Pete'owi w oczy i wytrzymał jego spojrzenie, choć w środku wił się ze wstydu. Doszedł jednak do wniosku, że nie miał powodów ku temu. Nie zrobił niczego złego. Jest po prostu ostrożny. Zresztą jakoś nie mógł zainteresować się żadną przedstawicielką płci pięknej. Poza Esme nie znał innych wampirzyc, a ta była dla niego niczym siostra lub matka - nietykalna. I nigdy nie myślał o niej w ten sposób.
Nic to jednak nie pomogło i Masen, co zdarzało mu się rzadko, cieszył się w tej chwili, że jest krwiopijcą i jako taki nie może się zarumienić.
- Jesteś... piękny, Edwardzie. Idealnie czysty. - Głos Pete'a przerwał jego rozmyślania. - Doskonały w każdym calu.
Czy Pete wyrażał się o nim z uznaniem czy też kpił? Tej pewności nie miał. Na twarzy towarzysza widoczny był jednak podziw. Co podziwiał? Czy nie widział nigdy mężczyzny, który nie obcował z kobietami? Być może. Świat Petra jak dotąd nie obejmował ludzi, którzy postępowali inaczej niż on sam.
Edward chwycił za marynarkę i wyszedł w ciepły wiosenny wieczór. Nie zamierzał polować. Mógł jeszcze wytrzymać, nim głód pogna go w stronę kolejnej ofiary, choć palenie w gardle stawało się coraz bardziej nieznośne.
Zapragnął przejść się ciemnymi, cichymi ulicami Nowego Jorku. Cel nie do osiągnięcia. Gdy tylko robiło się cieplej, miasto nigdy nie zasypiało. Bywały jednak zakątki, gdzie nie można było spotkać nikogo. Dobrze. Nie wróci do mieszkania. Jeśli Pete chce je mieć dla siebie, będzie je miał. Oznaczało to jednak noc na mieście.
Nie było jeszcze tak późno i ludzie wciąż spacerowali po chodnikach, kusząc Edwarda zapachem swej krwi. Zacisnął zęby. Nie dzisiaj. Nie dzisiaj. Nie...
Nóż. I poderżnięte gardło. Błaganie o życie. Leżący na ziemi mężczyzna.
Nogi same poniosły Masena w stronę, z której dochodziły wizje. Decyzja podjęła się sama.
Ashland, Wisconsin
Walizki czekały na spakowanie. Spoglądały na Carlisle'a z niemym wyrzutem otwartych wiek, jakby ośmielał się wypełnić je ubraniami zbyt wcześnie. Cóż, właśnie takie miał wrażenie. Esme zanadto się pospieszyła, ale znał swoją żonę. Kiedy raz coś sobie wbiła do głowy, nie rezygnowała. Nie chodzi o to, że była szczególnie uparta. Według niego jego żona reprezentowała najłagodniejszy typ człowieka – czy też wampira – jaki tylko może chodzić po ziemi. Znalazł przy niej ukojenie, a tego nie można osiągnąć ze zwykłym uparciuchem.
Nie, po prostu Esme dochodziła czasem do wniosków, w jej mniemaniu, ostatecznych, a wtedy spokojnie zajmowała się realizacją kolejnych punktów. Cechował ją wtedy niezwykły spokój, którego Carlisle nigdy dotąd nie ważył się zakłócić. Aż do teraz.
Za wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie wyciągnęła z ogromnej szafy puste walizki i je pootwierała. Czekały teraz, aż znajdą się w nich pierwsze stosiki rzeczy, a potem wszystko samo gładko pójdzie. Ani się obejrzą, a Cullenowie będą mogli uciec z Ashland.
Najbardziej zadziwiało Carlisle'a, że Esme tak usilnie przekonywała go do wyprowadzki przez plotki na ich temat. Nigdy się nimi nie przejmowała. Z drugiej strony też nigdy specjalnie nie integrowała się z ludźmi. Do tej pory zawsze stała na uboczu, nie podejmowała pracy w obawie, że zaatakuje ludzi. W Ashland pracowała i słyszała, co mówią o nich dziewczyny z centrali. Obserwowały ją i powtarzały między sobą całą litanię podejrzanych zachowań pani doktorowej. Na przykład – dlaczego nigdy nie jadła? A z tym słońcem to chyba jakaś bzdura? Wyglądała dość zdrowo, chociaż czasem ewidentnie za mało spała.
- Esme?
Jego żona pojawiła się w drzwiach niczym duch. Oparła ręce na framudze drzwi i przyglądała się mu w milczeniu.
- Tak? - zagaiła, kiedy jej mąż nie odzywał się dłuższą chwilę.
- Może jednak jeszcze się wstrzymajmy? To tylko głupie plotki.
- Plotki, które są niebezpieczeństwem dla takich jak my. Sam mnie tego nauczyłeś.
Stała jak posąg, zimna i nieugięta. Nie do przekonania. To była ta strona Esme, którą jeszcze słabo znał. Ale zaczynał się przyzwyczajać.
- Po prostu nie rozumiem. Przecież chciałaś czekać. Moglibyśmy jeszcze pomieszkać tutaj jakiś rok.
- Ty z kolei powiedziałeś, że Edward nas znajdzie, gdziekolwiek będziemy. O ile będzie chciał.
Zacisnęła usta.
- Kochanie, ja naprawdę...
- Posłuchaj mnie, Carlisle – przerwała mu. - Popełniłam błąd i to wszystko przeze mnie. Zaczęłam pracować dla rozrywki, nie udało mi się wmieszać w tłum. Przeze mnie pojawiły się pogłoski. Sam powiedziałeś, że z ludźmi nigdy nic nie wiadomo. Może przetrwalibyśmy tu spokojnie, a może kiedyś ktoś podpali nasz dom. Nie chcę ryzykować.
- A Edward? - zapytał cicho Carlisle.
- Edward? Edward nie ma z tym nic wspólnego.
Opuściła głowę i próbowała się zaśmiać, ale wyszedł jej tylko gorzki dźwięk, który zabrzmiał jak kaszel. Zaniepokojony Cullen podszedł do żony i zajrzał jej w twarz, ale uśmiechnęła się do niego wyrozumiale, niczym matka uśmiecha się do dziecka, które czegoś nie zrozumiało.
- Jestem wampirem, zapomniałeś? Nie choruję.
Faktycznie, zapomniał. Przy niej ciągle się zapominał.
Nowy Jork
Opuścił trupa do kanału. Palenie w gardle ustało, czuł się syty, a jednocześnie dziwnie zbrukany. Uderzył pięścią w udo.
- Nie udawaj, Edwardzie – szepnął do siebie i podniósł się z klęczek. Postawił w swym umyśle mur, przez który wspomnienia o stwórcy nie miały doń dostępu. Nie zamierzał pozwolić, by wyobrażenie smutnej twarzy Carlisle'a zepsuło mu tę chwilę.
Świtało. Zerwał się na równe nogi i pobiegł w stronę domu, w którym mieszkał. Mała kamieniczka, żadnych sąsiadów, żadnych trosk, tylko Pete... i jego wybranka. Oby już poszła. Oby była w stanie odejść.
Niepokoił się, choć wiedział, że to śmieszne. Przecież Pete powiedział, że mężczyzna umie się kontrolować. A on zawsze wiedział, co mówi. Zawsze wiedział. Jego pewność siebie i otaczającego go świata była niezwykła, nawet jak na wampira.
Na ulicach prawie nikogo nie było, poza kilkoma pijanymi ludźmi wracającymi z klubów. Zataczali się i śpiewali fałszywie piosenki, które teoretycznie powinny go zgorszyć, ale po kilku latach w towarzystwie nie zawsze trzeźwego Rosjanina uodpornił się na ich treść. Mógłby nawet rzec, że nie mogły się równać z tym, co potrafił zaśpiewać Pete. Wobec jego repertuaru przyśpiewki nietrzeźwych ludzi były niczym kołysanki dla dzieci.
Biegł. Pijani go nie dostrzegali, przyzwoici ludzie spali w swych domach. Był niczym wicher wiejący po pustych ulicach, jakby w Nowym Jorku znów zagościła zima. Dobiegł do mieszkania i otworzył gwałtownie drzwi. Powitały go cisza, gorąco rozgrzanego pieca i zapach krwi, jakby morze posoki zalało mieszkanie.
- Pete? - zawołał. Rosjanin wyszedł powoli z salonu. Ramiona miał skulone, głowę spuszczoną niczym dziecko czekające na burę. Ręce zwisały niemal bezwładnie wzdłuż ciała. Wampir wydawał się drobniejszy niż zazwyczaj. Usiadł przed Edwardem i nie podnosił głowy. Był niczym koń, któremu ktoś zabił ducha walki i zamiast rwać do przodu na wyścigu, stoi w miejscu, kuląc uszy.
- Co się stało? - spytał Edward, choć zapach krwi podpowiadał mu najgorszy scenariusz.
- Marianne...
Gdyby Pete mógł płakać, z pewnością by szlochał. Wskazał ręką w stronę uchylonych drzwi. Edward zrobił niepewny krok we wskazanym kierunku, a potem gwałtownie wtargnął do salonu.
- Matko Boska – wyszeptał.
Na podłodze leżała naga, martwa dziewczyna. Rozpoznał jej rysy ze wspomnień Pete'a. Prostytutka, w której się zakochał. Jasne włosy rozsypały się na podłodze, tworząc wokół głowy aureolę, na którą z pewnością nie zasługiwała. Świętą nie była.
Rękę miała wygiętą pod nienaturalnym kątem i Edward doszedł do wniosku, że została złamana. Jedno biodro wyglądało na zmiażdżone. Łono kobiety zdobiła plama krwi, która rozlała się także na dywanie. Na żebrach widoczne były sińce.
Ale nie to tak naprawdę sprawiło, że Edwarda zmroziło ze zgrozy. To oczy dziewczyny. Otwarte z przerażenia, szklane, martwe, z na wieki zastygniętym w nich bólem. Usta miała rozchylone jak do krzyku, którego nigdy nie dała rady z siebie wydobyć. Na szyi zauważył odciśnięte palce.
- Coś ty zrobił? - szepnął Edward. Wiedział, że Pete stał tuż za nim. Słyszał jego myśli i czuł charakterystyczną woń.
- Zadusiłem ją. Nawet nie wiem kiedy.
- Jak to nie wiesz kiedy? - zapytał Masen. Gdyby mógł zwymiotować, z pewnością by to zrobił. Ze wstydem jednak przyznawał sam przed sobą, że zapach krwi obudził w nim na nowo poczucie głodu.
- Nie wiem. W jednej chwili jesteśmy blisko, w drugiej ona nie oddycha. Zapomniałem się. Nie dałem rady...
Edward Masen odwrócił się gwałtownie do towarzysza, chwycił go za ramiona i z całej siły wypchnął z salonu. Wampir wylądował na przeciwległej ścianie i osunął się na podłogę. Nie walczył, jakby uznawał i przyjmował karę.
- Głupcze! - ryknął Edward.
Podszedł do niego szybko, chwycił za kołnierz i podciągnął do góry. Pete wisiał na rękach Masena, nawet czubkami palców nie mogąc dotknąć podłogi.
- A teraz myśl, co zrobić z ciałem!
- Edwardzie, ja nie mogę...
- Możesz! Tyle razy mogłeś, teraz też wymyślisz, jak się go pozbyć. A potem tu wrócisz. I nie waż się postąpić inaczej!
Puścił go. O dziwo, Pete nie przewrócił się, tylko od razu pewnie stanął na nogach. Powoli poszedł do salonu i za chwilę opuścił mieszkanie, niosąc w ramionach ciało. Niósł Marianne, jakby dziewczyna spała.
- Miej chociaż na tyle przyzwoitości, by ją okryć – warknął Edward. Wszedł do salonu i zaraz wrócił, rzucając towarzyszowi kapę z kanapy. - Wynieś ją.
Pete wyszedł, a Edward poszedł oczyścić dywan i pootwierać okna. Zapach krwi go oszałamiał i sprawiał, że miał ochotę pobiec za Petem, wyrwać mu zwłoki z rąk i wysączyć je do ostatniej kropli.
Szarpnął za prawe skrzydło okna w salonie, myśląc o tym, że i tak nie dałby rady zabrać krwi prostytutki. Nie była złym człowiekiem, a przynajmniej nic mu na ten temat nie wiadomo. A nawet gdyby, to i tak nie mógłby tego odczuć.
Chwycił za wazonik, który wiecznie stał pusty na ławie i z całej siły cisnął nim o ścianę. Nie pomogło tak, jak by się można było tego spodziewać, ale odczuł niewielką ulgę, że mógł coś zniszczyć. Choć tak naprawdę chciał rozbić głowę pewnego wampira, który właśnie gdzieś – miał nadzieję – grzebał zwłoki młodej prostytutki.
Ashland, Wisconsin
Esme nie wiedziała, że Carlisle wyciął zdjęcie z Timesa, na którym widać Edwarda. Pakowała właśnie książki męża, gdy jedna spadła ze stosu ułożonego na biurku, a zza okładki wysunął się kawałek gazety. Wyjęła go i przyjrzała mu się z nostalgią. Od półtora roku nie mieli żadnych wieści o Edwardzie. Nie żeby wcześniej jakieś się pojawiały. To jedno zdjęcie jednak traktowali jak wiadomość: „Żyję. Nic mi nie jest”.
Ale co było później?
Edward bywał nieporadny jak dziecko we mgle. Czasem sama się tak czuła, ale miała przy sobie o wiele starszego Carlisle'a, który stał obok niczym niewzruszona skała.
Cullen wszedł do pokoju.
- Esme, czy spakowałaś już moje... - urwał. Zobaczył swoją żonę wpatrującą się w stare zdjęcie z gazety.
- Jesteś pewien, że on nas znajdzie?
- Jestem tego pewien – westchnął, krzyżując ramiona na piersi.
- A ja coraz bardziej nie.
Odłożyła zdjęcie na biurko i popatrzyła poważnie na męża.
- Esme...
- Chyba nie powinniśmy tego robić.
- Esme... zdecyduj się. Proszę. Jesteśmy w połowie pakowania.
- Myślę, że wytrzymam jeszcze trochę. Ale któregoś dnia będziemy musieli wyjechać.
Wstała, podeszła do męża, pocałowała go i opuściła małą, domową bibliotekę.
Kobiety!, pomyślał Carlisle, wyciągając książki z leżącej na podłodze walizki.
Nowy Jork
- Pisz.
Pete siedział przy stole w pomieszczeniu, które kiedyś było kuchnią, a z którego żaden z wampirów z oczywistych względów nie korzystał. Przed Rosjaninem bieliła się kartka papieru, obok leżało wieczne pióro. Krwiopijca nawet nie drgnął. Edward stał za nim, z narastającą irytacją wpatrując się w przygarbione plecy towarzysza.
- Pisz!
- Co mam pisać? - zapytał, choć dobrze znał odpowiedź.
- To, co zawsze – syknął Edward. - To, co pisałeś za każdym razem, gdy z burdelu znikała prostytutka. Napisz, że Marianne znalazła szczęście gdzie indziej, wyszła za mąż i porzuca swój zawód. - Ostatnie słowo niemal wypluł z obrzydzeniem. - I podpisz się jej imieniem. A potem módl się, by nie okazała się niepiśmienna, bo rajfurka nabierze podejrzeń.
Pete zwrócił swoją ciemną głowę w jego stronę. W oczach Rosjanina malowało się takie zdumienie, jakby ktoś oznajmił mu, że za chwilę skończy się świat. Takiego Edwarda Masena nie znał.
- Nigdy taki nie byłeś. Zawsze wydawałeś mi się...
- Skończyło się, gdy pewien głupiec udusił w moim domu prostytutkę - przerwał mu wampir. - A teraz pisz!
Pete posłusznie odkręcił zatyczkę i, zmieniając charakter pisma, zaczął układać pożegnalny list dla Maureen. Kiedy skończył, odłożył starannie pióro, po czym oparł łokcie na blacie i ukrył twarz w dłoniach. Edward chciał mu powiedzieć, że i tak nie może płakać, ale w jakiś sposób współczuł swojemu towarzyszowi. To oczywiste, że postąpił głupio. Nie powinien był przyprowadzać tutaj Marianne. Nie powinien był próbować się z nią kochać. Nigdy nie powinien był jej poznawać!
Skupił się na wciąż jeszcze wyczuwalnym, lecz coraz słabszym zapachu krwi w mieszkaniu, by jego irytacja nie opadła. Chciał ukarać Pete'a za to morderstwo. Chciał, by Pete cierpiał, by poczuł, jak bardzo niewłaściwie postąpił, jak wielki błąd popełnił. Wiedział, że Rosjanin doskonale to odczuwa, ale chciał jeszcze bardziej pogłębić jego rozpacz. Tak, by już nigdy nie popełnił tego samego błędu drugi raz.
Milczał jednak. Nie umiał w sobie odnaleźć dręczyciela.
c.d.n.
* kindersztuba – wychowanie wyniesione przez dzieci z domu; zastosowałam ten termin, ponieważ w moim osobistym odczuciu (nakarmionym przez Anne Rice) wampir, tworząc drugiego krwiopijcę, staje się jego „rodzicem”; Carlisle opiekował się Edwardem i uznawał go za swojego syna, ukształtował go jako wampira, poniekąd WYCHOWAŁ, stąd słówko „kindersztuba” uważam za pasujące |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Śro 23:07, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 20:11, 03 Lip 2009 |
|
Dzięki temu opowiadaniu przynajmniej wiadomo, czemu Edward tak nie chciał uprawiać seksu z Bellą. :P
Masz ładny styl, ciekawie opisujesz poszczególne wydarzenia. Szczególnie podobają mi się sceny z Esme i Carlisle'm. Żyją tak... normalnie, ale jednak tęsknią za E.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Sob 18:17, 04 Lip 2009 |
|
Jednym z założeń tego tekstu jest wyjaśnienie pewnych jego zachowań i gadania. A przynajmniej wyjaśnienie na moją modłę. W kanonie Edward to taka... cnota chodząca (choć usłyszałam ciekawsze określenie, ale nie wypada ). Wg mnie skądś to się musiało wziąć, nie sądzę, by z samych przemyśleń, bo facet nie jest za dobry w wyciąganiu wniosków z filozofowania.
Dziękować. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ECteam
Wilkołak
Dołączył: 28 Sty 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kluczewska Sopka
|
Wysłany:
Sob 21:30, 04 Lip 2009 |
|
Droga thingrodiel! Jestem okropnie wdzięczna za tę łatkę, szkoda, że jest ich tak niewiele(przynajmniej na tym forum). Jestem pod wrażeniem tego, jak przemyślane są niektóre wydarzenia(wyżej wymienione podejście Edwarda do seksu itp.), oraz tego, że pozostawiłaś Edwarda Edwardem. Przypomina mi on małego chłopca, zagubionego, pełnego wątpliwości, wahania, jednocześnie będąc niezwykle upartym w dążeniu do wyznaczonych sobie celów. Wydaję mi się, że za wszelką cenę nie chcę wrócić do Carlisle'a, pomimo, że tęskni i za nim i za Esme. Odbieram to jakby chciał sobie udowodnić, ze Carlisle się mylił co do obranej przez siebie diety, mimo, że wewnątrz ma świadomość tego, że Carlisle postępował słusznie. Podoba mi się ta jego walka o niezależność, wolność, odseparowanie się od ideałów wyżej wymienionego. Nie boisz się wprowadzać nowych bohaterów, którzy mnie zaskoczyli(zawsze wyobrażałam sobie odejście Edwarda od rodziny, jako samotną tułaczkę z miejsca na miejsce). Nie jest nowością, że Twój styl jest łatwy w odbiorze, lekki, więc nie będę Cię znowu zawalać lawiną pochwał co do tego. Martwi mnie natomiast to, że tak niewiele osób komentuję ten dobry, oryginalny twór(między innymi to mnie przekonało do wyrażenia swojej opinii), według mnie jest to jedno z lepszych opowiadań na tej stronie. Możliwe, że przez to, że ludzie są przyzwyczajeni do prostych schematów typu: E+B=love, zamykając się na inne(niekiedy lepsze) propozycje. Ale nad tym również nie będę się rozwodzić.
Wracając do Ciebie, chwali się to, że zamiast dodawać rozdział co drugi dzień, Twoje ukazują się dość rzadko, ale dopieszczone, dopracowane. Jakościowo nie mam Ci nic do zarzucenia.
Osobiście nie mogę się doczekać(choć z wielką chęcią przeczytam o pozostałych doświadczeniach Edwarda) powrotu syna marnotrawnego do domu. Mam nadzieję, że masz na to jakąś wiarygodną, nieprzesłodzoną i nieprzesadzoną wersję. Cóż, nie pozostaje nic innego, jak życzyć Ci powodzenia ) Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Nie 15:06, 05 Lip 2009 |
|
Thingrodiel, przestałaś mnie zaskakiwać, to znaczy nie jestem już zaskoczona poziomem tekstu, ponieważ wiem, że każdy dodany przez Ciebie rozdział jest dopieszczony i dopracowany.
Można tylko oddać się przyjemnej lekturze.
Jeśli zaś idzie o bieg akcji, to jak najbardziej niespodzianki są. Nieoczekiwanie nastąpiła zamiana ról obu bohaterów. Niezdecydowany i wrażliwy Edward stał się twardo stąpającym po ziemi facetem, który potrafi zachować zimną krew w obliczu tragedii, wydawał się w ogóle nieporuszony sytuacją. Natomiast Pete, odważny rosyjski krwiopijca zamienił się w rozbitego emocjonalnie mięczaka (zresztą mu się nie dziwię, doprowadził do śmierci ukochanej, byłby ostatnim gburem, gdyby nie zrobiło to na nim wrażenia).
Podoba mi się, że miłość fizyczna między człowiekiem i wampirem jest bardziej brutalna w skutkach, niż w pierwowzorze.
Podoba mi się, że Edward ma wyrzuty sumienia, spożywając ludzką krew i dokonując mordów, pomimo iż wybiera sobie na ofiary osoby spod ciemnej gwiazdy. Co prawda jest zapowiedź, że nie będzie miał ciągle skrupułów i to w moim ulubionym zdaniu z tego rozdziału:
Cytat: |
Od tamtego czasu wyrzuty sumienia odzywały się w Edwardowym serduszku coraz rzadziej. |
heh, tym serduszkiem to mnie po prostu urzekłaś. Jestem Twoja! Uwielbiam zdrobnienia, a to jest trafione w dziesiątkę. Tam mordy, ociekanie krwią, a tu serduszko- biedne, małe, niewinne! :D
drugie zdanie, które mnie wbiło w kanapę:
Cytat: |
- Edwardzie? Nigdy nie zaznałeś kobiety? |
normalnie, lol
Kurczak, ja nie chcę żadnego horyznotu, żadnego końca! Protestuję! Dajmy Edziowi zaznać kobiety, może będzie delikatniejszy niż jego kolega. :)
Ach i umieram z ciekawości, czy Esme i Carlisle skonfrontują się z Edwardem. Pewnie tak, jeśli nawiązywać by do tytułu, ale kto wie. U Ciebie wszystko jes możliwe. Spekulować nie będę, tylko cierpliwie czekać!
Letnie pozdrowienia znad Renu zasyła Pernix. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Pon 23:18, 06 Lip 2009 |
|
W sumie to nie wiem co ja mam komentować. To znaczy - wiadomo, konstruktywny komentarz i tak dalej - tyle, że nie potrafię pisać konstruktywnego kisielu. Bo tylko w ten sposób mogłabym ewentualnie rozdwajać się pisząc opinię dotyczącą tego odcinka. Z odcinka na odcinek ta łatka nabiera kolorytu. Kanoniczny Edward jest tak kanoniczny, że to aż boli. Jest bardzo trudno kanon utrzymać, ale tobie idzie świetnie. Mam na myśli nieszczęsną Mariannę. Skojarzyłam to sobie ze stosunkiem Edwarda i Belli, kiedy to jeszcze nie była człowiekiem. Można dzięki twojemu ff zrozumieć obawy i ciągłe odmowy ze strony Edwarda. Ogólnie mówiąc to czułam się źle z tym, że ta prostytutka została zamordowana, i to przez Pete'a. Mimo wszystko nie czuję do niego odrazy - raczej mu współczuję i naprawdę rozkminiam nad tym wszystkim.
Zmuszasz do refleksji i to do takich naprawdę poważnych. Mimo wszystko nie piszesz niezrozumiale, ponieważ płynie się z prądem czytając tekst. Jednakże nie piszesz prostacko, masz swój specyficzny styl, co jest rzadkością. Ogólnie mówiąc opowiadania takie jak te są rzadkością. Są też unikane przez czytelników, ponieważ wydaje się im, że to taki ff jest nudny, nic w nim nie zaskoczy.
Takie rozumienie to błąd, naprawdę ogromny, gdyż wszystkie te niekanoniczne opowiadania przy twoim wysiadają. I teraz to ja już nie kiśluję, ani nie wazelinuję. Raczej stwierdzam suche fakty.
Czekam na kolejny odcinek i liczę na kolejną dawkę kanonu.
Pozdrawiam, wela. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
mizuki
Zły wampir
Dołączył: 03 Gru 2008
Posty: 392 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 27 razy Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 8:17, 07 Lip 2009 |
|
Droga Thin... Nawet nie wiesz, od jak długiego czasu nosiłam się z tym, żeby napisać Ci komentarz. Ale szczerze mówiąc, nie bardzo potrafiłam się za to zabrać i nadal czuję się... Hmm... Onieśmielona. Naprawdę. Po pierwsze dlatego, że masz ogromną wiedzę i jesteś niesamowicie pracowita, a przy okazji nie nazbyt porywcza w dodawaniu kolejnych rozdziałów (ja zazwyczaj nie potrafię zbyt długo pracować nad partem i czasem dodaję go zbyt szybko - co odkrywam po jakimś czasie). Po drugie, tekst zasługuje na DOBRY, wypieszczony, trzeźwy komentarz, a ja po prostu upiłam się Twoim tekstem do nieprzytomności i trzeźwo myśleć nie potrafię. No i po trzecie - ja zwyczajnie nie jestem dobra w pisaniu komentarzy (zwłaszcza, gdy tekst oczaruje mnie w tak wielkim stopniu). Po prostu. Zatem boję się, że nie sprostam zadaniu, a zależy mi, żeby oddać to, co czuję...
Thin, przede wszystkim dziękuję Ci za tą łatkę. Spełnia wszystkie moje wymagania i zaspokaja nawet najskrytsze potrzeby ;].
Moje pierwsze wrażenie było takie - PROFESJONALNA ROBOTA. Druga myśl przyniosła ze sobą falę czegoś na kształt melancholii i wspomnień, bo tekst Twój bardzo skojarzył mi się z książkami Lynn Flewelling oraz z kilkoma filmami. Co oczywiście nie oznacza, że posądzam Cię o "czerpanie" z nich, o nie! To moje osobiste skojarzenia. Chodzi o pewne wydarzenia, niektóre określenia, gesty i ogólnie pojętą atmosferę "Syna...". A atmosfera ta urzeka, mami, rozkochuje i porywa do tańca emocji i zmysłów.
Dbasz o szczegóły, opisujesz wszystko tak... Uhh! Brak mi odpowiednich słów! Swoim stylem zaspokajasz moje esdtetyczne potrzeby - czytam z przyjemnością, z poczuciem "spełnienia" ;P. Dobór słów, uporządkowanie. Cacuszko :D!
Ponieważ dużo rzeczy (nawet pojedyńczych zdań!) działa zdumiewająco na moją wyobraźnię i opisanie wszystkiego wydaje mi się niemożliwym, to ograniczę się do jednej rzeczy:
Uwielbiam wiarygodność w Twoim tekście. Uwielbiam to, że uwiarygodniasz sagę pożal-się-Boże-pani-S.M.! Chodzi przede wszystkim o Edwarda i jego zahamowania... Jego dziewictwo było urocze, nie powiem, ale też makabrycznie naciągane i mało wiarygodne. Nie rozumiałam też do końca jego twardego trwania przy nie kochaniu się z Bellą. Chodzi mi o to, że niemal sto lat był prawiczkiem i był pomimo wszystko, tylko facetem. Nie wytrzymałby, poddał by się magii i podnieceniu! Zatem musiałby być, albo niedorozwinięty, albo jednak doświadczyć seksu wcześniej - z tragicznym skutkiem lub widzieć jego skutki u innych wampirów, aby przeżyć tak dużą traumę, która nie pozwalała mu się za nic zapomnieć... I te wyjaśnienie znalazłam w Twoim ff.
Już dawno nie czytałam nic, co porwałoby mnie do takiego stopnia, że zapomniałam o całym Bożym świecie!
Chylę czoła, biję pokłony
mizuki |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez mizuki dnia Wto 8:35, 07 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Pią 12:34, 10 Lip 2009 |
|
Jak to mawiało prawo Hammurabiego...
Oko za oko, ząb za ząb, kisiel za kisiel. Zasłużony kisiel, oczywiście - żeby nie było. (A wiesz, że przez to kiślowanie Robal chciała ze mną zerwać? Twierdzi, że ją z Tobą zdradzam...)
thingrodiel napisał: |
W kanonie Edward to taka... cnota chodząca (choć usłyszałam ciekawsze określenie, ale nie wypada ). |
Ano nie wypada, nie wypada, ale jakie trafne
Miałam przyjemność i zaszczyt betowania tegoż rozdziału, co było bardzo przyjemną robotą, zważywszy na Front Uciekających z Ashland Walizek ;P Bardzo się cieszę, że mnie zatrudniłaś, bo doskonale wiesz, że kocham Synka całym swoim suhakowym serduszkiem, jak nic innego
Moją opinię o Synku znasz. Co do rozdziału... Cóż, zaskoczyłaś mnie mimo wszystko. Nigdy nie myślałam o wątku Pete'a i Marianne w ten sposób, zawsze uważałam, że chcesz go bardziej przedstawić jako szczęśliwy wątek, który pokazałby Edwardowi, że niełatwo jest kochać człowieka... No i to pokazałaś. W inny sposób, z innym skutkiem, tragicznym skutkiem. Teraz już wiemy, dlaczego chłopaczyna (wampirzyna?) rękami i nogami bronił się przed wszelakimi uniesieniami romantycznymi/mniej romantycznymi w obecności Belli. A co do bolesnej kanoniczności Edwarda... Owszem, jest kanoniczny, ale i niekanoniczny jednocześnie. Jest to zalążek jego osobowości, która pokaże za 70 lat, ale mimo wszystko - to nie to. Mimo swoich wahań, mimo dobrego serca, mimo szacunku do Carlisle'a, mimo obrzydzenia do siebie za to, co robi - wszystkie te wątki i zachowania występuję także przecież w Zmierzchu - to i ta ten Edward jest groźniejszy. Jest inny. W momencie, w którym wściekł się na Pete'a za zamordowanie Marianne, naprawdę przestraszyłam się gościa i byłam przekonana, że go zabije. Ale nie zabił. Jak stawiam - jeszcze nie, ale to tylko moje domysły.
Twój Edward jest niesamowity. Lepszy niż ten zmierzchowy. Bardziej wampirzy. A mimo to - dosyć Szmejerowski. Tylko znacznie bardziej dopracowany... Bo w całej Sadze jest tylko jedna dobrze zbudowana postać - Jacob. Mam na myśli psychikę, oczywiście. Reszta ma albo same wady, albo zalety. Takze Edward - nie można powiedzieć, by istniała jakakolwiek jego wada, a jeżeli istnieje, to żeby była jednoznaczna. (Ta jego... cnotliwość także można przecież uznać za zaletę...) Ten TWÓJ Edward oprócz oczywistych zalet, które póki co jednak nie są mu potrzebne (hihi), ma także wady, takie jak ukazana w tym rozdziale porywczość, rozpaczliwa i naiwna chęć zmiany świata, nieumiejętność podejmowania męskich decyzji (ileż to się chłop namęczył, by wreszcie zrobić to, dla czego uciekł od Carlisle'a), a - przy okazji - specyficzna upartość, jak sobie pomyśli, to nikt go nie przekona że jest inaczej - ale z drugiej zaś strony nie zrobi tego, przy czym się uparł. To takie... śmieszne i trochę tragiczne jednocześnie.
Zabije Pete'a, nie zabije? Zabije, nie zabije?... Zabije, nie zabije... Nie mów mi. Nie chcę wiedzieć. Stawiam, że zostało już niewiele czasu z Synem..., rozdział albo dwa, i z jednej strony ubolewam - bo jak to, mój kochany ff ma się skończyć?! - z drugiej zaś strony - wiesz, kiedy zejść ze sceny, żeby nie obrzucili pomidorami, a różami bo w nieskończoność tego ciągnąć nie można... Będę tęsknić za Synem, ale... mówiłam Ci to... uważam to za więcej niż łatkę, ja zaczęłam brać to jako normalną historię Edwarda w tych latach, o czym wspominałam Ci na gadu gadu, gdy czytając Zmierzch, na wzmiankę Edwarda o tym nieszczęsnym buntowniczym okresie, pomyślałam od razu o tym wszystkim, co przecież przeczytałam w Fan Fiction, czyli fanowskiej fikcji... A to wszystko podświadomie.
A na koniec... Nie mogę się doczekać końcówki, chociaż z drugiej strony chciałabym, by nadeszła jak najpóźniej. Ale ciekawi mnie, jak sobie poradzisz. Jak opiszesz uczucia obydwu stron... Ja zawsze byłam fatalna w opisywaniu uczuć, cóż - nic na to nie poradzę, ale Tobie idzie to świetnie.
No i tytuł. Lepszego naprawdę nie mogłaś wybrać. Możesz być z niego dumna
Ach, miałam się jeszcze odnieść do innych postów :P
mizuki napisał: |
Moje pierwsze wrażenie było takie - PROFESJONALNA ROBOTA. |
Ot, dobrze ujęte. Profesjonalnie to napisałaś, skarbie. Popieram ;]
Pernix napisał: |
heh, tym serduszkiem to mnie po prostu urzekłaś. Jestem Twoja! Uwielbiam zdrobnienia, a to jest trafione w dziesiątkę. Tam mordy, ociekanie krwią, a tu serduszko- biedne, małe, niewinne! Very Happy |
Ooo, tak, serduszko było niesamowite. O ile cały FF jest taki... oschły, smutny i trochę tragiczny, a to serduszko tak... ociepliło sytuację. Na plus. Taki mały szczegół, a cieszy
Cytat: |
Mam nadzieję, że masz na to jakąś wiarygodną, nieprzesłodzoną i nieprzesadzoną wersję. |
Ot, właśnie! Żeby przywitanie marnotrawnego synka w domu nie było przesłodzone. Rozumiem, że Esme zaleje się nieistniejącymi łzami, ale liczę na odrobinę oschłości ze strony Carlisle'a, choć bardziej udawanej niż prawdziwej. Żeby był tym miłosiernym ojcem, ale bez ckliwych wyznań z jego strony. W sumie wystarczyło by syboliczne: Witaj, synu...
Z uściskami -
Suszak. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Pon 10:52, 13 Lip 2009 |
|
Zastanawiam się czemu nie trafiłam na ten ff wcześniej. Jest po prostu genialny, czyta się lekko, masz naprawdę świetny styl. Opisy uczuć, wszystko się zgadza, strasznie podobało mi się jak wczułaś się w Edwarda. Teraz wiem dlaczego Edward był taki ostrożny wobec Belli.
A co do Esme i Carlisla, fajnie przedstawiłaś ich tęsknotę za E.
Czekam na dalsze rozdziały.
Pozdrawiam,
MonstrCookie. :P |
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Sob 18:34, 25 Lip 2009 |
|
Thin napisał: |
Od tamtego czasu wyrzuty sumienia odzywały się w Edwardowym serduszku coraz rzadziej. |
To edwardowe serduszko pasuje tutaj jak pieść do oka. Wiem, że wszyscy się nim zachwycili, ale to nie ociepliło narracji, tylko pokazało jej niekonsekwencję. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że narrator próbuje się z niego nabijać, a wypadałoby mu zachować resztki obiektywizmu. Poza tym, edwardowy, jako przymiotnik, powinien zostać zapisany małą literą.
Wyjaśnianie zachowań Edwarda wychodzi Ci bardzo dobrze. Naprawdę cieszę się, że ktoś się za to wziął i robi to z taką klasą. Pokazujesz, że potrafisz łatkować i mam nadzieję, że na tym się nie zakończy. Ale! Zamorduję Cię za Pete’a. Naprawdę! Ukatrupię Cię, jak Badwarda kocham, ukatrupię! Dlaczego mi to zrobiłaś? Ja tak kochała nonszalanckiego, zwariowanego i … takiego, no! Pete’a, a Ty mu okropnie otworzyłaś oczy i przywróciłaś go do pionu. Jesteś okropna, naprawdę. Chcesz, żebym się zapłakała i złożyła Ci poważną wizytę, ot co. Zaciskam zęby i nie krzyczę tak mocno, bo uwolniłaś temperament Edwarda przez to wydarzenie, no, ale… PETE!
Muszę przyznać, że Esme doprowadziła mnie do szewskiej pasji przez swoje zachowanie. Gdyby nie te Kobiety! Carlisle’a, pewnie obraziłabym się na wszystkie Twoje postaci. Naprawdę chciałabym napisać coś więcej, ale jestem oficjalnie wściekła i idę płakać w żałobie za moim ulubionym bohaterem z tegoż opowiadania. Może zedytuję jak mi przejdzie.
Pozdrawiam,
Zuy Rud. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Sob 18:35, 25 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Wto 22:58, 11 Sie 2009 |
|
Jednym "serduszko" pasuje, innym nie. Mnie pasuje. Nie dam rady zrobić dobrze wszystkim, więc - za przeproszeniem - po prostu zrobię dobrze sobie. Ot, mój egoizm.
Nie wiem, co myśleć o twej reakcji na Pete'a. Dał się ponieść romantyzmowi i... zapłacił wysoką cenę. To źle? Czy dobrze? Nie wiem, jak zinterpretować to po twojemu, bo po mojemu zrobiłam dobrze, jeśli wywołałam taką reakcję.
Rudaa napisał: |
Poza tym, edwardowy, jako przymiotnik, powinien zostać zapisany małą literą. |
Absolutnie nie. Odimienne pisze się z dużej litery jako odpowiadające na pytanie "czyje?". Stąd jest np. angielskie słownictwo, czeskie piwo, dziurawa droga, ale Jasiowe pióro czy Mickiewiczowskie rymy.
Nauczono mnie tego już w podstawówce, potem konsekwentnie lekcja się powtarzała jeszcze w liceum. Wierzę swoim nauczycielom.
___________________________________________________________________________________________
Tak, wiem, odcinek tak krótki i bez akcji, że nie powinnam w ogóle się z tym pokazywać. Ale potrzebuję chwilowego "postoju" przed, khem, wielkim finałem. Czy będzie taki wielki, to się dopiero okaże. Na razie wrzucam taki maciupci kawałek i, powiem szczerze, raduję się, że chociaż on powstał, bo ostatnio wen, świnia, nie chce współpracować.
Moja beta jest na wyjeździe, więc becikowałam się samodzielnie, za co z góry przepraszam. Miejmy jednak nadzieję, że nie nawaliłam aż tylu błędów.
No, to tyle.
Naści.
___________________________________________________________________________________________
JESIEŃ 1930
Nowy Jork
Pete pił. Oznaczało to gwałtowne spustoszenie wśród ulicznych dziwek, bezdomnych i przypadkowych przechodniów, ponieważ wampir nie przebierał w ofiarach. Każdy był dobry – wracający chyłkiem imprezowicz, ulicznica bez alfonsa, nawet policjant. Zabierał ich krew żarłocznie i do ostatniej kropli, a jednak żadna z ofiar nie mogła go nasycić.
Tak naprawdę Pete chciał pozbyć się wspomnień, ale nie miał na to szans. Jak ludzie szukali czasem zapomnienia w alkoholu, tak on zatracał się w niezaspokojonym głodzie krwi. Za dnia znikał w piwnicy, gdzie stała jego aparatura, i destylował alkohol. A potem ustawiał butelki na podłodze, nie mogąc ich opróżnić i choć na chwilę wyrzucić z pamięci wieczór sprzed roku, kiedy zabił Marianne.
Czasem brał kilka butelek i znikał gdzieś w kryzysowym świecie i Bóg jeden raczył wiedzieć, co wtedy robił. Bóg i jeszcze jedna osoba wtajemniczona w cały proceder.
Edward nie dręczył Pete'a pytaniami ani kazaniami. Miał na to wielką ochotę, lecz wstrzymywał się z wymówkami i przypominaniem, że niektórzy postąpili lekkomyślnie i zlekceważyli niebezpieczeństwo, które stanowili wobec ludzkiego gatunku. Wystarczyło, że co jakiś czas wybuchał niepohamowanym gniewem. Czuł się niczym spuszczony ze smyczy ogar. Dyscyplina powoli odchodziła w zapomnienie i Edwardowi czasem trudno było znów zachowywać się jak „młody dżentelmen”, jak to go kiedyś określał Carlisle. Być może do wściekłości doprowadzał go brak pożywienia. Czasami nawet kilka tygodni czekał, aż pojawi się odpowiednia ofiara. Pete odważył się zauważyć, że to dzięki Edwardowym działaniom, by oczyścić Nowy Jork z przestępców. Masen jednak kazał mu zamilknąć, a posłał przy tym takie spojrzenie, że Rosjanin nie odważył się na dalsze żarty.
Prawda była taka, że krach* najwyraźniej dotknął nawet pospolitych rzezimieszków. Jak jeszcze na początku października wampir bez problemu mógł natrafić na oszusta, który swoim ofiarom nieraz podrzynał gardła, tak pod koniec jakby cały świat zapadł się pod ziemię. Ulice opustoszały, wieczorami prawie nikt nie wychodził, by nie trwonić kończących się pieniędzy. Albo gorzej – pieniędzy nieistniejących.
Pete'a nie było. Edward został w mieszkaniu i grzebał pogrzebaczem w popiele. Musiał coś robić, wszystko go denerwowało. Palić w kominku nie zamierzał – było na to zbyt ciepło. Zresztą nie miał czym. Po prostu grzebał w popiele, który leżał tam od zimy, a którego żaden z nich nie pofatygował się uprzątnąć.
Odłożył pogrzebacz, gdy usłyszał kroki Rosjanina. Były chwiejne, a ten... śpiewał? Wyszedł z saloniku i zwrócił się w stronę drzwi. Czekała go ciężka noc z pijanym wampirem. A wcześniej jeszcze będzie musiał poszukać pozostawionego beztrosko trupa.
Czasem nienawidził Pete'a. Nienawidził go tak mocno, że odkładał pogrzebacz, bo bał się, że go nim uderzy. Nie zbliżał się do ognia, by nie kusiły go myśli o podpaleniu. A ramiona krzyżował na piersi, bo inaczej rozszarpałby towarzysza na strzępy.
Nie musiał się wysilać, by usłyszeć kolejną bezsensowną plątaninę myśli Rosjanina. Dzięki usilnym ćwiczeniom wprawił się w tej sztuce tak, że teraz żaden impuls mu nie umykał. Bywały chwile, gdy żałował. Dlatego tym bardziej zdeterminowany był, by wychodzić tylko w nocy. Mniej ludzi, mniejszy hałas...
Czuł się jak wampir z powieści.
I teraz też brakowało mu tylko peleryny i złowieszczej muzyki w tle, bo właśnie spuszczał do kanału dwa trupy. Oczywiście – prostytutka. Jasnowłosa. Pete zabijał blondynki, bo wszystkie przypominały mu Marianne. Jakby chciał zetrzeć z powierzchni ziemi wszystko, co w jakikolwiek mogło skojarzyć się z ukochaną. Edward starał się to zrozumieć, choć czuł się bezsilny. Miał ochotę potrząsnąć towarzyszem albo nawet dać mu w twarz, by ten wreszcie się ocknął i przestał. Ale nie – Edward Masen był cholernym dżentelmenem. Milczącym, pełnym zrozumienia i sfrustrowanym tym bardziej, że jego złość nie znalazła dotąd ujścia.
Zaraz za ulicznicą wrzucił zwłoki policjanta. Przeklął się w myślach za to zabójstwo. Szykował się właśnie do otwarcia kanału. Tak zajęty tym zadaniem nie usłyszał kroków. Mundurowy zobaczył więc młodego, przystojnego mężczyznę i leżące obok ciało jasnowłosej kobiety. A od jakiegoś czasu w okolicy znikały prostytutki. Jeden błysk myśli „Mam cię!”, a potem Edward skoczył mu do gardła i rozszarpał je zębami. Zadziałał instynkt głodnego drapieżnika. Spijając krew swej ofiary, niszczył marzenia o awansie. Zadziwiające, o czym człowiek myśli, kiedy umiera w bólu i samotności, za jedynego towarzysza mając swego oprawcę. Edward nie spotkał jeszcze takiego osobnika. Każdy inny w chwili śmierci plątał się między wspomnieniami z dzieciństwa, a własną domniemaną niewinnością. Ten jeden policjant marzył o medalu za złapanie mordercy prostytutek. Nowojorski Kuba Rozpruwacz, choć ciał nigdy nie znaleziono i nie wiadomo było dokładnie, co się działo z dziewczynami. Ludzie jednak domyślali się, że prostytutki umierały.
Teraz zaś Edward „umierał” ze wstydu przed samym sobą. Bardzo żałował, że ziemia tak naprawdę nie może się pod nim rozstąpić i pochłonąć go na wieki. Nienawidził się za to, czym był. Przeklinał Carlisle'a, że takim go stworzył, a jednocześnie oddałby wszystko, by móc się tylko odwrócić i spojrzeć w jego mądre oczy. Z drugiej strony jednak teraz nie dałby rady tego uczynić. Nie po tym, co zrobił. Było mu na przemian gorąco i zimno, ale nie umiał cieszyć się tą ludzką reakcją.
- Zabij mnie – szepnął, choć tak naprawdę nie wiedział, do kogo kierował swoją prośbę. Na pewno nie do Boga, bo ostatnio w niego zwątpił. Bóg, o ile był naprawdę takim, jakim Masen Go znał za swego życia, nie pozwoliłby na istnienie potworów podobnych do niego i Pete'a.
Zasłonił dziurę od kanału i ruszył w stronę domu. Cisza dzwoniła mu w uszach, a ciemność ogarniała jego umysł. Biegł. Uciekał od miejsca, w którym spoczywały dwa ciała.
Ashland, Wisconsin
Esme była w wyjątkowo dobrym humorze. Wszystko ją cieszyło. Na przekór kryzysowi chodziła z uśmiechem na ustach, bywało, że pośpiewywała piosenki, które usłyszała na ulicy. Ponieważ tak - Esme wychodziła na zewnątrz, choć pierwotnie chciała schować się w domu Cullenów i stamtąd obserwować świat. Odkąd porzuciła posadę w centrali, zaszyła się za bezpiecznie zamkniętymi drzwiami i oddała się czynności dekorowania domu, sprzątania, urządzania na nowo sypialni, przestawianiu mebli. Tak naprawdę jednak cała spinała się z oczekiwania, choć nie dała się zwariować i kiedy gałęzie postukiwały w okno, nie zrywała się do drzwi, by je otworzyć w nadziei, że zobaczy Edwarda. Tęskniła za nim. Brakowało jej starszego, choć jednak przedziwnie młodszego, brata**, choć bywał ponurakiem i lubił dramatycznie się nad sobą rozczulać.
Esme pod każdym względem stanowiła jego przeciwieństwo. Przyjęła los takim, jakim był, choć może jej przychodziło to łatwiej. Carlisle był dla niej nie tylko przewodnikiem, ale i kochankiem, wzajemna bliskość sprawiała, że kobieta widziała wszystko w innych barwach. Wieczność jawiła jej się jako wspólnie przebyta droga z niezmiennym, wciąż takim samym uczuciem. Edward zaś umartwiał się esejami o duszy, katolicyzmie, piekielnych mękach i potępieniu. Pławił się w nieszczęśliwych wizjach ogromnego cierpienia, jakiemu zostanie poddany, jak tylko skończy się jego egzystencja jako wampira.
Właśnie. Egzystencja. Masen nigdy nie używał słowa „życie”, jakby wymazał je ze słownika albo uważał, że na nie nie zasługuje.
Tymczasem Esme czekała jego powrotu i śpiewała. Przestawiała szafy po to, by znów móc je postawić na swoim miejscu. Wieszała firanki, wybierała zasłony i wychodziła na długie spacery. Carlisle wiedział, że jego żona szykowała się do odejścia z Ashland. Nauczył się już, że kiedy Esme zaczyna robić „wiosenne porządki”, to znaczy, że nie żal jej, jeśli coś stanie nie tam, gdzie powinno, ponieważ niedługo opuści to miejsce. I doktor Cullen wiedział, dlaczego. Za długo tu byli. Czekali na Edwarda, potem doszli do wniosku, że nie ma to sensu i spakowali walizki po to, by znów je rozpakować. Teraz Cullenowie także czekali, choć nieco spokojniej. Nabrali dziwnej pewności, że członek ich rodziny wróci, aczkolwiek mieli nadzieję, że nastąpi to, zanim się wyprowadzą.
Carlisle miał łatwiej – znikał na całe dnie, a bywało, że i noce, w szpitalu, gdzie całkowicie zapominał o sprawach, które nie dotyczyły tego miejsca. Jak na przykład teraz. Dziesięcioletni chłopiec ze strzaskaną nogą, którą prawdopodobnie trzeba będzie odjąć, choć lekarz miał nadzieję, że uda mu się ją uratować. Wstawiono nogę w szyny. Chłopiec krzywił się, cicho pojękiwał, ale mężnie nie wydusił z siebie okrzyku bólu, którego wszyscy się po nim spodziewali. Pielęgniarki przynosiły mu czasem coś do poczytania, by się nie nudził i zajął czymś myśli. Czuły, że ich małego pacjenta czeka przykra operacja i najwyraźniej chciały mu to jakoś osłodzić. Dlatego dziesięciolatek mógł zatrzymać wszystkie książki o przygodach cowboyów, walce z Indianami i dzielnych szeryfach. Carlisle znalazł w małej księgarni książkę o bitwach Nelsona i podarował mu ją, ciesząc się z rozpalonych radością oczu chłopaka i dziwiąc, czemu tak bardzo mu zależy na tym piegowatym chłopczyku. Innych pacjentów przecież nie traktował równie wyjątkowo, a nagle...
Być może chodziło o to, że to dziecko z wyraźną radością czytało o zwycięstwach człowieka, o którym nigdy wcześniej nie słyszało. Tak, taka dziecięca radość wzrusza.
- Doktorze Cullen?
Tęga pielęgniarka stanęła w otwartych drzwiach, a potem delikatnie w nie zapukała, by zwrócić na siebie uwagę. Nie poskutkowało. Nie pomógł też bezpośredni zwrot do niego. Lekarz zamyślił się. Miał przymknięte oczy. Może zasnął?
- Doktorze Cullen? - szepnęła.
- Słyszę cię, Barbie – mruknął i otworzył oczy. Były czarne. Potarł skronie. - Co się stało?
Słyszał stłumione okrzyki gdzieś w głębi szpitala.
- Johnny.
- Znowu boli?
- Najwyraźniej.
Carlisle wstał i wygładził fartuch, a potem energicznym krokiem ruszył w stronę sali, w której dziesięcioletni Johnny przeraźliwie wołał o pomoc.
- Coś trzeba będzie zrobić z tą jego nogą...
Barbara przełknęła tylko ślinę i podążyła za doktorem, szurając zbyt dużymi pantoflami.
Nowy Jork
W mieszkaniu nie zastał Pete'a. Nie wyczuwał nawet jego zapachu. Czyli wampir nie pojawił się w nim przez ostatnie dwa dni. Miejsce wyglądało na opuszczone. Dziwne wrażenie, biorąc pod uwagę, że na stole stała butelka z alkoholem.
Edward jednak widział swoją kryjówkę niczym miejsce, z którego gwałtownie wybiegli ludzie, zostawiając wszystko na miejscu, jakby zaraz mieli wrócić. Cisza dzwoniła mu w uszach, więc nastawił gramofon. Na tekturowym opakowaniu płyty znalazł kartkę. Nie na stole, nie na biurku, tylko właśnie na płycie. Pete dobrze wiedział, gdzie Edward znajdzie ją najszybciej.
Chcę ci kogoś przedstawić. Przyjdź do „Sally”. P.
Pod spodem widniała aktualna data. Oczywiście Pete nie uwzględnił wszelkich oficjalnych form listu, z datą na górze, prawidłowym podpisem, zwrotem do adresata i wszystkimi tymi drobiazgami, które sprawiały, że najzwyklejsza notatka nabierała oficjalnego wydźwięku. Nie podał, kiedy i o której godzinie miałby się z nim spotkać, ale Edward znał swojego towarzysza na tyle, by wiedzieć, że data nie oznacza momentu pisania listu, tylko dzień spotkania. I na pewno będzie to wieczór, ponieważ obaj unikali wyjść za dnia, chociaż coraz słabsze, jesienne słońce nie mogło ich zdradzić.
Wypadł z mieszkania niczym gwałtowny sztorm na ciche morze. Miał bardzo złe przeczucia.
c.d.n.
* 24 października 1929 r. - tzw. „Czarny czwartek”: [link widoczny dla zalogowanych]
** Początkowo Esme i Edward udawali rodzeństwo. Ich wzajemna, oficjalna relacja prawdopodobnie zmieniła się, kiedy rodzina Cullenów zaczęła się powiększać. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Śro 23:00, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
iglak17
Nowonarodzony
Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podkarpacie
|
Wysłany:
Śro 21:42, 12 Sie 2009 |
|
Thin, Twoje opowiadanie mnie urzekło. Podziwiam Cię za pracę, jaką w nie wkładasz. Widać, że wszystko jest starannie przemyślane, każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Nie zauważyłam żadnych błędów. To się nazywa szacunek dla czytelnika.
Nigdy nie zastanawiałam się, jak wyglądały te samotne lata Edwarda. Historia, którą tutaj przedstawiasz jest bardzo wiarygodna. Dobrze oddany charakter Edwarda, jego rozterki. Wszelkie zachowania są uzasadnione, są nawet pokazane powody niektórych późniejszych, kanonicznych już rozterek. Przykładem może być tutaj ta historia z prostytutką i Pete'm (przepraszam, odmiana niepolskich imion i nazwisk zawsze stanowiła dla mnie problem, nie mam pojęcia, czy tak jest poprawnie). Edward przekonał się, że mimo miłości, jaką wampir obdarzył człowieka, stosunek cielesny kończy się bardzo źle. Jak dla mnie późniejsze zachowanie E. względem Belli to w dużej mierze konsekwencje właśnie Twojej historii. I o to właśnie w łatkach chodzi, prawda?
Podoba mi się Carlisle i Esme. Przyjemny obrazek dwojga kochających się ludzi (tak!) i ich codziennych problemów i trosk.
Na podsumowanie: To. Jest. Świetne!!!
Pisz dalej, masz we mnie stałą czytelniczkę :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Śro 23:05, 12 Sie 2009 |
|
O thin, tak długo nic, a później tak krótko?
Ale ja tam nie mam Ci tego za złe. WEn potrafi być uperdliwy, coś o tym wiem. Czasem fajnie poczytać coś skondensowanego treściowo, bo choć mniej wersów niż wcześniej, to treści nie brakuje.
Sytuacja z Pete'm i Edwardem nie skupiła w tym rozdziale mojej uwagi. Bardziej zaintrygował mnie wątek z Johnny'm, ponieważ zastanawiałam się, czy Carlisle nie będzie go chciał przemienić.
Rozwaliła mnie Barbie, wiem, że to zdrobnienie od Barbara, ale przed oczami stanęła mi sztucznie wymodelowana lalka. :)
Biedny Ed nie może znaleźć już przestępców w NY, to mógłby wyjechać, poszukać gdzieś indziej, świat pełen jest (i był) bandziorów.
List Pete to ten haczyk, żeby dusić mnie, męczyć i torturować! Teraz będę się zastanawiała, co on u diabła robi tam, gdzie raczej nie powinien się pokazywać.
Jeden błąd rzucił mi się w oczy, ze względu na brak logiki w tym zdaniu:
Cytat: |
Pete odważył się zauważyć, że to dzięki Edwardowym działaniom, by oczyścić Nowy Jork z przestępców.
|
Zapewne miało być coś w rodzaju:
Pete odważył się zauważyć, że to dzięki Edwardowym działaniom, Nowy Jork jest oczyszczany z przestępców.
P.S. Przypadkiem ten odcinek posunął mi pewien pomysł, musze tylko przywrócić moją wenę do życia.
Pozdrawiam, P.
P.S. 2 tak z ciekawości, kto jest Twoją betą? Nigdy nie widziałam... żebyś takową miała. Jej w takim razie również należą się brawa za poprzednie części.
Znaleźć u Ciebie jakieś uchybienia to szukanie igły w stogu siana. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Śro 23:21, 12 Sie 2009 |
|
Hmm, to zdanie jest logiczniejsze, jeśli weźmie się pod uwagę to, które je poprzedza i potraktuje jako całość:
thin napisał: |
Czasami nawet kilka tygodni czekał, aż pojawi się odpowiednia ofiara. Pete odważył się zauważyć, że to dzięki Edwardowym działaniom, by oczyścić Nowy Jork z przestępców. |
Nie wiem, czy to widać, ale propozycja zmiany nie bardzo mi się podoba, musiałabym nad nią pomyśleć.
Kto jest moją betą? Obecnie Suhak z Robalem, ale obie na wyjeździe. Z tym że obie panie zajmowały się tylko poprzednim odcinkiem, więc nie ponoszą odpowiedzialności za to, co zaplątało się w poprzednich. W zasadzie żadna moja beta nie ponosi, bo ja się stosuję do poprawek, ale potem lubię jeszcze wrzucić "swoje".
A teraz marsz na priva i opowiadaj o pomyśle!
Jeżu kolczasty, inspiruję ludzi!!! *nadyma się* Haaa!!! Jam dumna. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Śro 23:31, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Pią 15:18, 21 Sie 2009 |
|
Muszę się przyznać, że jakoś się boję czytać łatki. Zawsze się obawiam, że będzie inna niż moje wyobrażenie i nawet jeśli będzie dobra to będąc w niezgodzie z moim zamysłem nie dostrzegę jej uroku. I chyba pokazuję tutaj, że jestem trochę hipokrytką bo sama bardzo lubię pisać łatki ^^
Do "Syna marnotrawnego" zabierałam się już chyba trzy razy, ale zawsze mi coś przeszkadzało, ale w końcu stwierdziłam, że nie ma co czekać bo im więcej będzie rozdziałów tym trudniej będzie mi zacząć. Przeczytałam. I to jest o wiele więcej niż sobie wyobrażałam, lepiej, pełniej.
Twój Edward jest po prostu doskonały, taki powinien być. Ze wszystkimi swoimi zasadami, ze swoją moralnością i filozoficznymi rozważaniami. Choć z drugiej strony buntujący się, szukający ucieczki od tego, kim jest. Rzadko udaje się komuś dobrze opisać Edwarda. A ty zrobiłaś to lepiej niż dobrze. Cieszę się, że za tą łatkę zabrał się ktoś taki jak Ty. Bo teraz nie wyobrażam sobie lepszej możliwości wykorzystania tego tematu. A co do Twojego Edwarda to nie pozostaje mi nic innego jak zacytować Peta:
Cytat: |
Doskonały w każdym calu. |
Idąc dalej to podoba mi się sposób w jak opisałaś relacje między Esme i Carlisle. Wszyscy jakoś omijają tą parę. A Ty ukazałaś ich relację w bardzo uroczy, ale zarówno prawdopodobny sposób.
Na sam koniec zostawiłam sobie Peta. Lubię wprowadzenie nowych postaci jeśli są ciekawe. A Twój nowy bohater jest bajeczny. Wielowymiarowy. I wzbudzający sympatię, przynajmniej moją. Widać, że wpływa on na zmianę zachowania Edwarda. Oboje, żyjąc razem oddziałują na siebie. Mam jakieś przeczucie, że ta znajomość przyniesie im obu duże korzyści.
Podoba mi się Twój styl. Czyta się przyjemnie, ale zmusza też do przemyśleń. Podsumowując, właśnie zyskałaś wierną czytelniczkę ^^
Pozdrawiam i życzę dużo weny
niobe |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Śro 22:27, 26 Sie 2009 |
|
Hej, thinny.
Wiem, wiem, forum publiczne to najmniej odpowiednie z możliwych miejsc na roztrząsanie prywatnych problemów, ale powinnam złożyć na Ciebie zażalenie. Nie rozmawiałyśmy już tak długo, że aż mnie to przeraża. Co się z Tobą dzieje? Umarłaś, a ten odcinek napisał ktoś inny? W sumie to bardzo prawdopodobne, ponieważ w tym rozdziale nie czułam tamtej thingrodiel… Ale od początku.
Znasz moje zdanie na temat Synka… . Wiem o tym, bo namiętnie wpajam Ci do głowy, że to mój numer jeden wśród wszystkich innych Fan Ficków. Według mnie - borze liściasty, ile razy ja już o tym wspominałam? - to mistrzostwo twilightowego łatkarstwa, ba, jesteśmy nawet świadkami tworzenia prawdziwego fandomu, myślę, że to nawet porównywalne do Dni Założycieli w fandomie Harry’ego Pottera. (nawiasem mówiąc - wszystkim potteromaniakom gorąco polecam) Po powrocie z obozu co prawda miałam zaległości w tym właśnie rozdziale i niechętnie je odrobiłam (bynajmniej nie z powodu niechęci do Synka…; to po postu zwykłe lenistwo), ale teraz jestem tu i teraz i dorzucę swoje trzy grosze.
Ten rozdział był przezroczysty. Kiedyś natrafiłam u Robasia takie piękne określenie jak „zapchajdziura”. Ot, prawdziwa zapchajdziura. Nie jestem do końca w stanie powiedzieć, co przeczytałam, bo nic nie zapadło mi w pamięć w jakiś szczególny sposób. Nie było momentu, nad którym się zatrzymałam, nie było zdania-perełki. Nie było nawet literówki czy zjedzonego przecinka, a przynajmniej ja niż takiego nie zauważyłam, więc kompletnie nic nie zmusiło mnie do wytężenia swoich szarych komórek. To niedobrze. To bardzo niedobrze. Są Fan Ficki, które służą do tego, by się śmiać; są Fan Ficki, które są do tego, by nad nimi płakać; są takie, przy których człowiek się relaksuje, ale są też takie, które zmuszają do refleksji. I tego od Ciebie wymagam. Po każdym odcinku Syna… chodziłam i myślałam nad pobudkami, zachowaniem, psychiką bohaterów; nad tym, co będzie dalej, nad tym, jak to zakończysz; nad fragmentami-perełkami albo chwytającymi za serce opisami. Ale teraz nie było nic. Nic, do czego się przyczepić, ani nic, nad czym pokiślować. Nawet nie wiem, co powinnam Ci napisać, ale muszę, bo jeżeli zostawię to bez komentarza, to istnieje ryzyko, że zawiedziesz mnie także z ostatnim odcinkiem, a tego bym bardzo, bardzo nie chciała. Dlatego skopię Ci dupę, nawet jeśli na to nie zasługujesz. I tak zaraz dostaniesz porcję kiślu od Robasia (albo już dostałaś, to zależy od tego, która z nas pierwsza opublikuje posta), więc chyba nie będę miała zbyt wielkich wyrzutów sumienia.
Poprzednie rozdziały zachwycały i czarowały. Zachwycał Edward, który teraz tu był bezpłciowy i niewidzialny, zachwycał Pete, zachwycał - jak to zwykłam mawiać - mój mały wehikuł czasu. Zachwycało to, jak ukanoniczniłaś niekanonicznego Edwarda, jednocześnie go odkanoniczając, zachwycała jego osobowość: jeszcze nieskalana nadmiernym filozofowaniem, wielką miłością do Belli oraz natręctwem w postaci wszechogarniającej wstrzemięźliwości. Oprócz tego zabawiałaś nas kochanym Petem, no bo czy jest jakikolwiek Czytelnik, który nie uśmiechnął się przy chociaż jednym fragmencie z jego udziałem? Zachwycałaś chociażby słynnym zdaniem: „Panie, pobłogosław ten dar, który zaraz będę spożywał”. Przenosiłaś nas w lata błyszczących lakierek, Jazzu i czarno-białych filmów. A teraz? Czy Ty to Ty? Nie, chyba nie.
Mówisz, że nie miałaś wena. Wybaczam Ci w takim razie ten rozdział, bo sama wiem, jak to jest - gdy wena nie ma, to się korzysta z każdego skleconego zdania. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Życzę Ci owocnego pocenia się nad ostatnim odcinkiem. Wiedz, że jeżeli to spieprzysz, to będziesz miała mnie na sumieniu. Pokładam w ostatnim rozdziale olbrzymie nadzieje, poprzeczka jest wysoko, więc tak, bój się. Z całego grona Twoich wszystkich kiślujących Czytelniczek musi być ta jedna, co motywuje nie kiślem - z własnego doświadczenia wiem, że kisiel z czasem robi się męczący - ale mocnym kopniakiem w dupę. Tak więc dostajesz ode mnie porządnego kopa w cztery litery i niech Cię boli. Nie spiesz się z piątym rozdziałem. Wolę czekać dwa miesiące i mieć na co czekać, niż poczekać tydzień i jeszcze szybciej się zawieść. Przemyśl dwa razy każde słowo, bo pamiętaj - Twoja największa fanka czuwa. Przybędę ze specjalistycznym urządzeniem do pomiaru poziomu odcinka i sprawdzę dokładnie każdą literkę ostatniej części wraz z epilogiem. I będę od Ciebie wymagać więcej niż od innych, powtarzam: choćbym miała się zawieść.
Bo i tak wiesz, że mam miękkie serce. Jak to ja.
Z uściskami -
Suszak
edit. wybacz literówki - cholerny Word! |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Śro 22:37, 26 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 23:13, 26 Sie 2009 |
|
Kajam się za te okropne zaległości, których sobie narobiłam. A przecież odcinek czwarty miałam przeczytany już dawno temu, jeszcze przed jego publikacją; nie wiem, co mnie wtedy odwiodło od jego skomentowania. Ale lepiej późno niż wcale. Powiedzmy.
Od pewnego czasu nie widać mnie w dziale fanfiction, przez dłuższą chwilę nic nie czytałam i nie komentowała - po lekturze Twojego tekstu zastanawiam się dlaczego. Ponieważ to, co przeczytałam, jest naprawdę niesamowite. Piękne. I chociażby z tego powodu warto zaglądać do tego działu. Wciąż pamiętam, pod jak wielkim byłam wrażeniem, gdy po raz pierwszy przeczytałam czwarty odcinek – to wrażenie jest niezmienne, a może nawet jeszcze bardziej się pogłębiło.
Jakimi słowami można opisać Twój styl? Pierwszymi, jakie cisną mi się na klawiaturę, są klasa i dojrzałość. Te cechy wybijają go poza ramy fanfiction, poza banał opowieści, jaką jest Zmierzch, nadając Twojej pracy i bohaterom – nawet i kanonicznym, a może przede wszystkim im – zupełnie innego wymiaru. Przed chwilą napisałam, że tekst jest piękny; piękno to dziś dość wyświechtane określenie, ale nie używam go często przy opisywaniu fanfiction. Jednak Twoje w pełni na nie zasługuje. Piękno stylu, piękno kreacji bohaterów, piękno świata przedstawionego, piękno fabuły.
Stworzyłaś niewielką galeryjkę bohaterów, ale jakże przyłożyłaś się do wykreowania każdego z nich. W Synu odnajduję to, co tak bardzo urzekło mnie przy pierwszym spotkaniu z Twoją twórczością – z Wrześniem. Jest to pochylenie się nad każdą postacią, jaka się pojawia, dopuszczenie każdej do głosu, uwaga, z jaką przyglądasz się każdej z nich, wysłuchując jej i ubierając w stosowne zachowania. Uczysz się swoich postaci. Znasz je, dlatego wiesz, jakie słowa włożyć w ich usta, jak zmienić wyraz ich twarzy, jak opisać emocje. Cecha bardzo cenna u autora. Te postacie są tak dobrze zbudowane również przez niesamowitą, bardzo zgrabną narrację. Byłam niewymownie szczęśliwa, gdy na forum pojawiła się Angels ze swoją twórczością. Później przyszła Thin i zaprowadziła nie mniejsze zamieszanie. Chwała borowi za takich ludzi. Thin, swoją twórczością budujesz innym autorom poprzeczkę nie do przeskoczenia.
W niesamowity, niezwykle – boleśnie – wiarygodny sposób opisujesz zmiany, jakie zachodzą w Edwardzie. Twój Edward ma ręce i nogi! Ciężkie, bo prawdziwe, a nie tylko z papieru. A jakże on jest poplątany, pełen sprzeczności, jak chwiejny w swoich działaniach; jednak nie przeszkadza to temu, by na tle całego jego niezdecydowania zaczynało kiełkować w nim to, co skłoni go później do powrotu do domu, do ojca. Jest niedojrzały niedojrzałością Edwarda kanonicznego, a mimo wszystko ma w sobie głębię, której brak w Zmierzchu. Umiejętnie wprowadzoną oś utworu stanowi jego intrygująca relacja z Rosjaninem. Zaskoczyłaś mnie określeniem tej więzi przyjaźnią – nie spodziewałam się tego po poprzednim rozdziale, mimo iż widziałam rodzącą się między nimi zażyłość. Ale, jak widać, Twój Cullen jest bardzo złożony. Punktem zwrotnym w tym rozdziale jest moment, w którym wpada do mieszkania i widzi martwą prostytutkę. Jednak wszystko do tej chwili jest równie frapujące. W żadnym innym rozdziale nie nauczyłam się o Edwardzie tak wiele, nie poznałam tak wielu jego twarzy, jak w czwartym i piątym. Te wszystkie sprzeczności, jakie składają się na jego osobę, tworzą obraz prawdziwie przekonujący. I przeżywam to wszystko z nim, każdą chwilę wahania, każdą emocję, jaką żywi do swojego przyjaciela, każde wspomnienie Carlisle’a, każdy moment wstrętu do tego, kim jest, każdy skrawek niechęci do ludzi, którym odbiera życie – a w końcu nienawiści do samego siebie. Ale jestem w o tyle bardziej komfortowej sytuacji od bohatera, że mogę również stanąć z boku i obserwować wszystko, co rodzi się w jego wnętrzu, a do czego sam jeszcze nie dorósł, więc nie jest w stanie tego zobaczyć i nazwać. A rodzi się w nim dojrzałość do powrotu. Co jeszcze ciekawsze – mimo drapieżnika, którego w sobie obudził, mimo odejścia od nauk swego ojca, nadal jest dobry. Nikt nie rodzi się z gruntu zły, ale i nikt nie może taki się stać, zawsze będzie w nim inna twarz i zawsze pozostanie dobro, inna kwestia tylko, na ile skutecznie będzie się je w sobie zagłuszać. Edward nie jest w stanie go zagłuszyć, może sam nie wie, że ono nadal w nim jest. Nie umie w sobie odnaleźć dręczyciela. Przecież to, jak traktuje Pete’a, jak stara się nim wstrząsnąć, jak na niego wrzeszczy, jest dla niego oschły, agresywny – wynika właśnie z bycia dobrym. Chociaż czuję prawdziwy smutek, czytając o Edwardzie, który zabija policjanta, gdyż stał się świadkiem jego domniemanej zbrodni. I, jestem zupełnie szczera, łzy mi się zaczęły wtedy zbierać w oczach. Niezwykle przejmującym jest jego wołanie – zabij mnie. Grasz na emocjach czytelnika, ale nie opiera się to na gwałtownych i niespodziewanych skokach. To – przynajmniej we mnie – narasta, gotuje się we mnie, nie wybucha feerią barw, ale stopniowo otwiera mnie na nowe doznania. Na współczucie dla Edwarda, na zrozumienie, czasem na złość. Tak samo ma się to w przypadku innych bohaterów, bo każdy z nich uzurpuje sobie zainteresowanie czytelnika. Myślę, że nie tak znowuż trudno jest wbić czytelnika w siedzenie, wstrząsnąć nim. Ale Ty nie wstrząsasz w ten sposób, Ty robisz to o wiele bardziej wymagająco – budzisz we mnie dojmujący smutek. I refleksję.
Wciąż nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarł na mnie Edward wydający komendy mężczyźnie, który nazwał go idealnie czystym. Edward dojrzały-niedojrzały, przedwcześnie rzucony w dorosłość nastolatek, któremu wojna zabrała dzieciństwo, a Carlisle – przywilej śmierci. Edward skazany na wieczne umartwienie. Skazany na wieczne siedzenie w cudzych głowach i niemożność zrozumienia samego siebie i tego, kim się stał. Thin, czy to się da jakoś wyłączyć?
Pete to majstersztyk. Niesamowita postać – może i nieco schematyczna, ale i tak bardzo Twoja. Pięknie i wiarygodnie opisujesz to, jak zblazowany wampir przechodzi załamanie, a później zaczyna się staczać. I ten intrygujący liścik z piątego odcinka. W tej chwili aż brak mi słów na opisanie tego wszystkiego, co chciałabym Ci powiedzieć w związku z postacią Rosjanina. Przepraszam.
Nie chciałabym zapomnieć o Carlisle’u i Esme, bo wspaniale ich kreujesz, ale, jak widzisz, najbardziej skupiłam się na samym Edwardzie. Thin, tak naprawdę zasługujesz na coś więcej niż komentarz, jaki jestem w stanie Ci napisać, nawet jeśli by był nie wiadomo jak długi. I tak zabraknie w nim treściwości, jaka powinna być odzewem na tak niesamowity styl i fabułę, tak niesamowitą kreację postaci. Daję z siebie to, co mogę, choć wiem, że to za mało.
To, jak wysłałaś narratora do Esme i Carlisle’a w piątym odcinku, jest bodaj najwspanialszym momentem, jaki z nimi przeżyłam w tym opowiadaniu.
Mam wrażenie, że powinnam pisać jeszcze długo (a i tak nie napisałabym wszystkiego), ale w tej chwili nadal trudno mi zebrać myśli i boję się, że jutro szlag by trafił ten komentarz. Pozwolę sobie powtórzyć się nieco: dawno, bardzo dawno nie spotkałam się z tak niesamowitą, wiarygodną kreacją postaci. Z tak niezwykłą – a pozornie prostą – fabułą. Z taką złożonością emocji, które chwytają za serce i skłaniają do refleksji. Z tak pięknym, wspaniałym, wypracowanym stylem. Z niesamowicie wiarygodnym i ujmującym światem przedstawionym. Etc., etc. Za to wszystko Ci, Thin, dziękuję i kłaniam się w pas, choć to i tak mało.
Wiesz, nie mam w zwyczaju chwalić opowiadań. Jedyny tekst, jaki pochwaliłam, to Cynamonowy Wiatr – jest on moją pierwszą miłością w tym fandomie i tak samo jak w przypadku Twojej twórczości, brak mi do niego słów. (Pierwszej miłości się, jak wiadomo, nie zapomina). Innych tekstów nie chwaliłam, bo uważam, że do tego służy komentarz. A przecież przeczytałam od tego czasu kilka naprawdę świetnych utworów. Dopiero Twój zaczął się tak bardzo rozpychać w moim sercu, że – cóż – moja druga pochwała dla tekstu na tym forum (z wyłączeniem jednego tłumaczenia i telenoweli) leci za czwarty odcinek. Określenia takie, jak perełka czy majstersztyk nie oddadzą tego, jak niesamowity jest on dla mnie. Pochwała za odcinek czwarty, ale i za całokształt.
Za kisiel Cię przepraszać nie będę.
Pozdrawiam,
robak |
Post został pochwalony 2 razy
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Czw 0:20, 27 Sie 2009 |
|
Czuję się okropnie, że przyszłam tu dopiero teraz. Czuję się jeszcze gorzej, że potrzeba mi było kopniaka od Robaka i Susza, żeby pojąć, że one już wiedzą, co jest dalej, a ja nie (zabolało). Nie wspomnę o tym, jak się czuję, czytając swój poprzedni komentarz. Nie, nie, nie. Syn marnotrawny zasługuje na więcej. W prawdzie i tak jestem na straconej pozycji, bo komentuję po Robalu, ale postaram się jak mogę (i na ile mi pora pozwala).
Wiesz, jak bardzo tęsknię za Pete'em. Rozżalony dupek zabójca nie jest tym, czym był dupek zabójca - największy lowelas w mieście. Jednak w tym rozdziale odnalazłam się bardzo dobrze. Nie wiem, czy jest to spowodowane późną godziną i moim dzisiejszym wyjątkowo leniwym nastrojem, ale w pewnym momencie naprawdę miałam ochotę powiedzieć "to jest to". Początkowo miałam mieszane uczucia, nie powiem, ale jak już wspominałam, to było spowodowane tęsknotą za moim ulubionym bohaterem. Potem po prostu coś zaskoczyło. Zdecydowałaś się uspokoić akcję, co jest bardzo dobrym posunięciem, zważywszy na zbliżający się wielkimi krokami finał i okropne bezwenie (pomijając fakt, że Ty lubisz narzekać na swojego wena, a on musi być całkiem sympatycznym zwierzaczkiem, skoro takie rzeczy wychodzą, kiedy się leni). Miałam uczucie, że płynę przez tekst. Może to dziwne, ale już dawno się tak nie czułam. Nie można powiedzieć, że rozprasowałaś akcję, ale gdzieś ta melancholia i spokój, w których łączyli się z jednej strony Edward, a z drugiej Esme i Carlisle, była... ciepła. To chyba najlepsze określenie, bo naprawdę zrobiło mi się ciepło po przeczytaniu tego.
Zawsze zwracam uwagę na urzekające szczegóły i chyba nikt się nie zdziwi, jeżeli powiem, że chłopiec z chorą nogą bez wątpienia się tutaj wpisze. Susz powiedziała, że nie ma perełek. Dla mnie fragment z pracującym Carslisle'em jest jedną wielką perełką i nic na to nie poradzę. To Twoja wina, skoro pozostawiłaś mu tę okropną wiarę w ludzi (czy też wampiry), spokój i ojcowskie odruchy, a mimo to kazałaś czytelnikowi go polubić i ja naiwnie się podporządkowałam. Muszę stwierdzić, że lubię takie wydanie naiwności.
Przemyśl to jeszcze... Nie chciałaś być mi oddać mojego Pete'a na koniec? Tak na pocieszenie?
Dawno tego nie robiłam, ale... życzę Ci ogromnego, spasionego wena z czasem i chęciami w komplecie.
Pozdrawiam,
zawstydzony Rud.
PS Jakbyś nie chciała zwracać Pete'a publicznie, to nie mogłabyś mi go podesłać mailem?
PPS Albo gołębiem? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Czw 7:35, 27 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 21:28, 27 Sie 2009 |
|
Zgadnij, kto przyszedł do tego tematu. Wyrodny czytelnik, który się wyleniwił i teraz wena go dręczy, więc komentuje, żeby przestać cierpieć. A serio - krótki ten rozdział. Zdecydowanie za krótki. Ale dobry i na poziomie, więc mogę wybaczyć, że skończył się tak szybko. No i ta scena picia krwi - zdecydowanie trafia w mój gust. Łatwo popaść w krwistą przesadę, w mhroczne zuo - ty pokazałaś drapieżnika, który zareagował. Żałował tego, ale nie miał wyboru, bo czasu nie da się cofnąć. Z podobnym problem zderzył się Pete i najwyraźniej nie podołał - przykre, ale jednocześnie sprawiedliwie. Wiedział, że tak może się to skończyć, podjął ryzyko - stracił szansę i ukochaną. Ta łatka wpisuje się w kanon, bo genialnie tłumaczy zachowanie Edwarda w drugim tomie. Wreszcie miałoby to odrobinę więcej sensu i nie wyglądało jak skutki wyjątkowo długiego PMSa. Oczywiście mam na myśli rozstanie z Bellą i wszystkie te rozterki młodego Cullena, które miejscami doprowadzały mnie do pasji.
Esme ma charakter i jakieś cechy - niewiarygodne. Najbardziej przezroczysta, bezbarwna i pozbawiona wyrazu postać okazuje się w dobrej łatce posiadać nie tylko emocje i myśli, ale też zainteresowania. Chwała niebiosom za to i za Carlisle'a, który wreszcie okazał się lekarzem nie tylko z nazwy, ale też faktycznie - z zawodu. I pal licho, czy ktoś zwróciłby uwagę na jego zimne ręce.
- Lecz mnie! Mnie lecz! - Żanetka zaczęła podskakiwać w miejscu. Uniosła przy tym rękę nad głowę, by przystojny blondyn na pewno jej nie przegapił. Po chwili jednak zbladła. W końcu nie miała pewności, z którą wersją Carlisle'a właśnie się spotkała.
Wracając do komentarza właściwego, masz charakterystyczny styl, o genialnej płynności, który osobiście bardzo cenię. Dodatkowo dbasz o detale, a to rzadkość. Mam nadzieję, że niedługo skomentuję całość, bo już nie mogę się doczekać. Przez chwilę chciałam nawet się wstrzymać, ale jednak skusiłam się na komentarz, a ty czytaj i się mną nie załamuj, proszę. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Czw 21:32, 27 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 20:18, 06 Wrz 2009 |
|
Nadejszla wiekopomna chwiła...
----
ZIMA 1930-31
Nowy Jork
U „Sally” było niemal pusto. Przygaszone lampy słabo oświetlały salę, w której zakamarkach kryli się nieliczni klienci – zmęczeni ludzie, którzy przyszli „na jednego”, osoby, które schroniły się przed chłodem panującym na zewnątrz i zakochane pary. Na scenie muzycy smętnie brzdąkali na instrumentach, grając coś, co przy sporej dozie silnej woli mogło uchodzić za blues.
Edward zaciągnął się powietrzem, rejestrując dym z papierosów, zgrzanego barmana, ludzką krew dokoła i słodkawą nutę zapachu, który dla człowieczych zmysłów pozostawał niewyczuwalny, zwłaszcza w takim miejscu jak to – przepełnionym wieloma innymi, rozpraszającymi zmysły, woniami.
Skierował się w stronę, z której dochodził go zapach Pete'a. Blada twarz Rosjanina wyłoniła się z ciemnego kąta. Siedział zapadnięty w miękki fotel. Nie był sam. Obok niego przycupnęła ostrzyżona na pazia ciemnowłosa kobieta. Zdecydowanie śmiertelniczka – zdradzała ją temperatura ciała i nerwowe zaciskanie palców. O tak, denerwowała się! Jednak Edward nie musiał zbyt długo czekać na odpowiedź na pytanie „dlaczego?”. Z jej głowy wyczytał wszystko i bardzo mu się to nie spodobało. Popatrzył na Pete'a gniewnie, ale ten zdawał się niczego nie dostrzegać. Powolnymi ruchami gładził dłoń swojej towarzyszki i sprawiał wrażenie zatopionego w jej spojrzeniu. Spojrzeniu Luizy, jak Masen wyczytał z myśli Pete'a.
Otóż Luiza piekielnie bała się bólu, stąd zaciśnięte nerwowo palce i delikatne kropelki potu nad górną wargą. Poza tym jednak czekała niecierpliwie na wielką chwilę. Na przemianę. Chciała być nieśmiertelna. Groźna. Niebezpieczna jak żmija. To dałoby jej władzę. Przewagę nad kimś, kto ją skrzywdził. Kto to jednak był i co jej uczynił – tego Edward nie wychwycił. Kobieta zdawała się obawiać tych wspomnień, gdyż tylko delikatnie ich dotykała, a chwilę później odskakiwała jak najdalej się dało.
- Edwardzie...
Masen ocknął się i przestał intensywnie wpatrywać w Luizę.
- Myślę, że nie muszę ci niczego wyjaśniać – powiedział Pete. Przecież czytasz w myślach, skończ z tą grą.
Edward uniósł brwi ze zdziwienia.
Myślałeś, że nie wiem?
Na ustach Pete'a zakwitł krzywy uśmieszek.
Popracuj nad sobą i nie odpowiadaj na myśli, Edwardzie. Łatwiej ukryjesz swój... talent.
- To jest Luiza – powiedział Rosjanin na głos. - Bardzo się kochamy.
Chociaż ty już o wszystkim wiesz, bo do jej głowy pewnie też zajrzałeś, co?
Masen skinął kobiecie głową, mruknąwszy tylko: „Edward”. Nie pocałował jej kurtuazyjnie w rękę i nie wymienił nazwiska, jak zapewne zrobiłby to w innych czasach i w innym życiu.
- Po co mi ją przedstawiasz? - zapytał tak szybko i cicho, by Luiza nie mogła tego zrozumieć. Denerwował go natłok jej myśli. - Mam wam pobłogosławić? To cwaniara, której marzy się tylko, by zostać nieśmiertelną morderczynią. Rzuci cię zaraz po przemianie i będziesz szczęściarzem, jeśli to zrobi. Bo mnie się zdaje, że cię zabije.
Nie, mój drogi. Musisz pomóc mi ją przemienić. Boję się, że nie dam rady się powstrzymać i ją zabiję.
Edward spojrzał z niedowierzaniem na wampira, którego, z braku innych określeń, nazywał swoim przyjacielem. Mieli przed sobą bestię w ludzkiej skórze – bestię, która aż paliła się do siły, jaką będzie dysponować, a ten się martwił, że ją niechcący zabije? MARTWIŁ?
- Pani wybaczy – zwrócił się do kobiety. - Jestem ostatnio trochę zmęczony. Nie chciałbym, by mnie pani wzięła za gbura. - Jego głos wyrażał całą uprzejmość tego świata. Chciało mu się śmiać. Chciał spojrzeć na siebie samego z politowaniem i powiedzieć sobie: „Edwardzie, jesteś żałosny!”. Odgrywał bowiem tę komedię, gdyż właśnie zbliżała się do nich ciemnowłosa, nieświadoma istnienia krwiopijców kelnerka. Oraz dlatego, że Luiza powinna wziąć go za dżentelmena, chociaż sama nie była damą.
Zamówili napoje. Luiza wybrała Krwawą Mary*, co Edward chciał skomentować jako idealny wybór na taką okazję, ale się powstrzymał. Zaraz tego pożałował – kobieta mrugnęła porozumiewawczo do Pete'a. Ona także grała – rolę zakochanej. Edwarda zdjęło obrzydzenie. Gdzie ten głupiec ją znalazł?
- Ależ wcale tak nie pomyślałam – zapewniła go, gdy tylko kelnerka się oddaliła. Kłamała i gdyby Edward nie umiał czytać w myślach, doszedłby do wniosku, że robiła to perfekcyjnie.
- Bardzo mnie to cieszy – odparł z wymuszonym uśmiechem.
Ashland, Wisconsin
Odjęli mu nogę i mały Johnny przestał krzyczeć.
Gdyby Carlisle mógł płakać, z pewnością z jego oczu polałyby się łzy. Nie pociekły, ale właśnie polały – kompletnie niemęskie, ale nie chowałby ich przed światem.
Dzieci nie powinny zostawać kalekami. Nikt nie powinien, ale dzieci szczególnie. Jak powiedzieć Johnny'emu, że już nie będzie mógł tak szybko biegać po podwórku? Nie pogoni za kotem? Nie będzie jeździł na rowerze? Jeszcze długo nie, chyba że poprawi się jakość protez, w co Carlisle na razie wątpił. Nie zanosiło się, by protetyka ruszyła gwałtownie do przodu.
Mył ręce długo, jakby usiłował zmyć z nich całą historię Johnny'ego i w ten sposób odciąć się od tej sprawy, choć wiedział, że nie da rady. Zbawienny ludzki sen! Człowiek pójdzie spać, jak to się mówi, prześpi się z tym wszystkim. Rano wstanie wypoczęty, nowy, inny. Za jakiś tydzień uspokoi się i będzie gotów podjąć kolejną próbę ratowania ludzkiego życia. Carlisle nie pójdzie spać. Może leżeć z zamkniętymi oczami i zapaść w stan bliski odrętwienia, ale nie zaśnie i myśli będą go atakowały niczym bomby zrzucane na cywilów. Po trzystu latach wciąż nie umiał pogodzić się z porażką. Za każdym razem, gdy coś mu się nie udawało, cichł i oddalał się od wszystkiego. Długo trawił sytuację, by po znacznie dłuższym niż u człowieka czasie jakoś się pozbierać i dalej trwać. Esme mówiła, że „zapadał się w sobie”. Carlisle przypominał wtedy żywą skorupę. Chodził, polował, mówił, ale nie było go obok niej. Dawała mu czas. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie należy go o niczym zapewniać. On sam o tym dobrze wiedział. Męczyła go tylko zwykła bezradność wobec problemu. Potrafił więcej niż inni lekarze. Tam, gdzie oni robili wszystko, co możliwe, on czynił to, co niemożliwe, a w końcu to, co nieprawdopodobne. I udawało mu się. Czasem myślał, że walczy z Bogiem, ale odrzucał od siebie takie pomysły. Nie mógł pozwolić, by filozofia czy religia hamowały jego pasję do zawodu. Trzy stulecia go wykonywał i nie poddał się.
Johnny żył. Gangrena nie pozwoliła wprawdzie zachować mu jednej kończyny, ale mógł oddychać i czytać książki, w czym się ostatnio rozmiłował. Więc to mu pozostało. A on nie był w stanie mu wytłumaczyć, dlaczego zawiódł. Jak to zrobić w przypadku dziesięciolatka? Nie wyjaśni mu zawiłości medycyny ani nie zagłębi w filozofię. Czy kazać mu być dzielnym?
- Powiedz mu, że wybrałeś między jego życiem a ciałem. I pozwól mu się z tym uporać.
Esme sama nie wiedziała, kiedy jej się to wyrwało. Nigdy mu przecież niczego nie doradzała i nie wtrącała się w sprawy zawodowe. Nawet jeśli mamrotał czasem pod nosem o kwestiach, nad którymi się głowił. Ale teraz odpowiedź sama od niej wyszła, bezwiednie. Esme zamilkła i popatrzyła na męża spokojnie. Nie będzie nawet na nią zły.
- Nie wiem, czy to zadziała – powiedział smutno.
- Nigdy nic nie działa od razu. Jako lekarz powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.
- Esme, to dziesięcioletni chłopiec...
- Tym bardziej. Zrozumie to po latach.
- Carlisle, nie rozumiem...
Ordynator wbił wzrok w lekarza, jakby oczekiwał, że ten wybuchnie śmiechem i powie, że żartował. Ale nic takiego się nie stało. Carlisle Cullen pozostał poważny i nieco smutny, z całą pewnością nie zmienił postanowienia.
- Czego nie rozumiesz? - zapytał grzecznie, chociaż wiedział, jakiej odpowiedzi oczekiwać.
- Dlaczego? Dlaczego teraz?
- Muszę odpocząć.
To była prawda. Od dwóch dni w głowie rozbrzmiewał mu płacz Johnny'ego. Po tym, jak chłopiec dowiedział się, że będzie miał drewnianą nogę i nie może już biegać, Carlisle Cullen wyszedł z sali, ścigany przez pełen rozpaczy szloch małego dziecka. Nie mógł tego słuchać i czuł się jak tchórz. Powinien tam zostać i patrzeć w twarz swojego pacjenta. Wytrzymać łzy matki chłopca i ponury spokój jego ojca. Znieść to wszystko jak mężczyzna. Ale nie mógł.
A teraz siedział w gabinecie ordynatora i składał swoją rezygnację. Wyprowadzał się z Esme najszybciej jak się dało. Prawdopodobnie w styczniu, by nie wzbudzać podejrzeń, jak sobie tłumaczył, choć doskonale wiedział, że to nieprawda. Spakowali się szybko, niemal zniknęli ludziom z oczu. Ale Carlisle miał zamiar jeszcze trochę się pokręcić, kilka razy przemknąć przez ulice, by potem nie czuć się tak bardzo jak tchórz.
- Dostałem też inną propozycję. Przeniesiemy się z Esme do Waszyngtonu. Ale zanim zacznę tam pracować... sam rozumiesz...
Ordynator kiwnął głową i nie odezwał się więcej w tej sprawie. Podziękował tylko Carlisle'owi za współpracę i na pożegnanie wyciągnął do niego rękę. Drgnął, kiedy jego palce zetknęły się z chłodną skórą Cullena.
- Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. - Uśmiechnął się niepewnie.
Carlisle skinął głową i wyszedł z gabinetu. Gdyby był zwykłym człowiekiem, zostawiłby za sobą szpital, Johnny'ego i jego amputowaną kończynę. Ale jako wampir będzie nosił to w sobie, aż w końcu przejdzie nad całym wydarzeniem do porządku dziennego.
Esme stwierdziła którejś nocy, że celebruje ból. Że w gruncie rzeczy cieszy go, że choć jedna rzecz zajmuje mu więcej czasu niż przeciętnemu człowiekowi i podświadomie sprawia mu to satysfakcję. Carlisle nigdy nie uważał się za osobę ze skłonnościami masochistycznymi, ale też z drugiej strony nie zastanawiał się nad tym wszystkim w taki sposób. A Esme powiedziała mu to tak niezobowiązująco, o poranku, kiedy jeszcze tulił ją do siebie. I nazwała go przy tym człowiekiem. Carlisle zastanawiał się, jak to możliwe. Robił wszystko inaczej niż człowiek, a to, co było tak, nomen omen, boleśnie ludzkie i zabierało mu znacznie więcej czasu, w oczach jego żony czyniło go właśnie człowiekiem. Carlisle czasami nie rozumiał pokrętnej logiki kobiet.
Wieczorem usiedli na kanapie. Esme czytała mu na głos o księżniczce Eleonorze von Schwarzenberg**, przyprawiając tym męża o wybuchy śmiechu. Lubiła, kiedy się śmiał. Jakby coś zmazywało z niego troski i pozwalało mu być tym młodym człowiekiem, którym był, zanim stał się wampirem. Ponad trzysta lat życia, a jednak zostało w nim jeszcze sporo radości. Jakby czas się dla niektórych rzeczy zatrzymał, nie tylko dla ciała Carlisle'a, ale dla pewnych jego cech charakteru. Kiedy się dopiero poznawali, opowiadał jej o sobie. Przez tyle lat wciąż cieszyły go drobne sprawy, małe i wielkie sukcesy, o których nikomu nie mógł powiedzieć. Teraz miał ją i dzielił z nią większość swojego życia. Nie dzielił się tylko zmartwieniami, a przynajmniej nie robił tego świadomie.
Teraz jednak położył się, opierając głowę na jej kolanach i zastukał palcem w okładkę książki.
- Tam naprawdę jest tak napisane? Odcięli jej głowę?
Esme z powagą pokiwała głową.
- Głupcy – mruknął Carlisle, usiłując zwalczyć błąkający mu się na ustach uśmieszek. Powinien współczuć tej kobiecie. Pochowali ją jako wampira, odcięli głowę. A on miał ochotę śmiać się z ludzkiej naiwności.
- Jeśli tak dalej pójdzie, to nasz rodzaj może być spokojny – ludzie nigdy się o nas nie dowiedzą.
- Też tak myślę. Biedna księżniczka... - westchnęła Esme.
- Gdzie znalazłaś tę książkę?
- W księgarni. Mieli tylko jeden egzemplarz, w dodatku jest uszkodzony, ale nie mogłam się powstrzymać.
Carlisle przyjrzał się książce. Rzeczywiście – wyglądała, jakby ktoś pociął ją nożem, kartki zaś były pogięte i nierówno poucinane przy brzegach. Ale Esme nie zwracała na takie rzeczy najmniejszej uwagi. Jak mawiała: „Póki da się czytać, wszystko jest w porządku”.
- Co jeszcze napisali?
- Niewiele. Tylko tyle, że znaleziono jej szkielet i do teraz się zastanawiają nad tym znaleziskiem.
- I to wszytko starczyło im na taką dużą książkę? - zdziwił się z udaną powagą Carlisle.
Esme zmierzwiła mu włosy.
- Nie, tutaj jest dużo różnych dziwnych zagadek ludzkości. O Eleanorze jest tylko jeden rozdział. Dodali zdjęcie. O, popatrz.
Ale Carlisle zamknął oczy i skupił się. Wyraźnie słyszał zamykaną furtkę i ciche kroki na schodach. Ktoś się skradał do ich domu. Położył palec na ustach, nakazując Esme milczenie. Wampirzyca odłożyła książkę na bok i wtedy też usłyszała te kroki. Poczuła również delikatny, znajomy zapach innego krwiopijcy. Cullenowie zamarli na chwilę, wszystkimi możliwymi zmysłami otaczając nadchodzącą istotę. Kroki zatrzymały się u szczytu schodów, a potem rozległo się ciche pukanie. Nieśmiałe, krótkie i delikatne, jakby przybysz bał się, że zniszczy drzwi, jeśli uderzy w nie zbyt mocno.
Carlisle bardzo wolno podniósł głowę z kolan Esme, a potem wstał z kanapy. Cicho podszedł do drzwi, gdzie poczuł zapach wyraźniej. Zmienił się, ale Cullen nie mógł się pomylić. Chwycił za klamkę, otworzył drzwi na oścież.
Przed nim stał Edward.
ZAKOŃCZENIE – styczeń 1931
Rochester, Nowy Jork
Opowieść Edwarda
Początkowo Carlisle o nic go nie pytał. Zaakceptował czerwone oczy, zmieniony pod wpływem ludzkiej krwi zapach i dziwny smutek, który często Edwarda ogarniał. Od czasu do czasu młody wampir wspominał o tym i owym, jakby chciał opowiedzieć, co robił, ale nie miał odwagi. Carlisle któregoś wieczoru wszedł do saloniku, w którym ustawili walizki i zastał tam Edwarda zapatrzonego w widok za oknem. Cullen wiedział, że to czas na decydującą rozmowę. Jego syn się męczył. Najwyraźniej stało się coś okropnego, skoro wrócił zgaszony, odmieniony, ale w przedziwny sposób wciąż był taki jak kiedyś. Carlisle'owi ulżyło, ponieważ to oznaczało, że Edward nie zatracił się całkowicie i jedyne, co się w nim zmieniło, to bogatsze doświadczenie. Być może straszne, zapewne ciężko mu sobie z nim poradzić, ale był wciąż tą samą osobą, którą został, kiedy obudził się po swej ludzkiej śmierci.
- Co się stało? - zapytał Carlisle, siadając na walizce.
Edward, nie odwracając się od okna, bardzo cicho zaczął swoją opowieść. Carlisle mu nie przerywał, choć czasem bardzo chciał zadać jakieś pytanie. Na przykład dlaczego Pete przyprowadził Marianne do domu? Dlaczego nie ukryli się gdzieś indziej? Czy brał pod uwagę, że to się może źle skończyć? Lecz nie pytał. Najwyraźniej te szczegóły nie miały większego znaczenia albo Edward sam nie wiedział.
Opowieść urwała się w momencie, gdy dotarł do niejakiej Luizy.
Co się z nią stało?
- Daj mi... chwilę. - Edward potarł czoło, jakby był zmęczony bądź zdenerwowany. Odwrócił twarz w stronę Carlisle'a i uśmiechnął się smutno. - Tak, słyszę już każdą myśl.
Carlisle skrzyżował ramiona na piersi i wpatrywał się w swojego syna. Nie dziwił się najnowszej rewelacji odnośnie jego talentu. Przyjął to ze spokojem, choć wiedział, że życie z kimś obdarzonym zdolnościami telepatycznymi nie będzie należało do łatwych. Żadnych tajemnic, pilnowanie myśli, by go nimi nie dręczyć... Westchnął. I wtedy Edward postanowił opowiedzieć resztę.
- Wyszedłem wtedy z „Sally”. Byłem tak wzburzony, że nie mogłem z siebie wydusić słowa. Petr pobiegł za mną...
- Petr? - wyrwało się Carlisle'owi.
- To jego prawdziwe imię. Nazywał siebie Petem, żeby Amerykanom było łatwiej. - Edward wzruszył ramionami. - W każdym razie wybiegł za mną i wciąż prosił, bym mu pomógł. Odmówiłem. Nie chciałem brać udziału w tym obrzydliwym procederze. Nie chciałem tworzyć wampira, nie z kogoś takiego. Carlisle, przysięgam ci, nigdy z nikogo nie uczynię krwiopijcy.
Carlisle skinął głową – Rozumiem. – a Edward kontynuował.
- On już wtedy podjął decyzję. Zdecydował się spróbować tak czy inaczej, ale chciał mieć pewność, że jej nie zabije. Miałem być gwarantem... Któregoś wieczoru wróciłem z polowania. - Skrzywił się na to słowo. Carlisle wiedział, że jego syn wstydził się tego, co robił w Nowym Jorku. - Usłyszałem czyjeś krzyki, jakby kogoś palono żywcem. I zapach krwi. Pomyślałem wtedy: „Boże, tylko nie znowu, nie tym razem!”. Wpadłem do mieszkania. Petr zamknął drzwi od swojego pokoiku. Za nimi ktoś krzyczał. Zrozumiałem, że to Luiza. Przemienił ją. Wpadłem w szał. Rzuciłem się na Petra. Wrzeszczałem, że chyba oszalał. Chciałem go rozszarpać na kawałki. Nie mogłem mu przemówić do rozumu... więc próbowałem go powstrzymać w inny sposób. Ugryzłem go, a potem rzuciłem o ścianę. Wszystko się posypało. Carlisle... on się nawet nie bronił. Przyjmował raz za razem. Mogłem go bić, gryźć, kopać i na niego wrzeszczeć. Mogłem nawet próbować go zabić, a on nic. Bo klamka już zapadła. Co bym nie zrobił, za zamkniętymi drzwiami Luiza umierała i powoli stawała się wampirem. Boże, jak ja go za to nienawidziłem! Nie pamiętam, ile razy uderzyłem go w twarz, ile razy nazwałem go durniem i przekląłem. Zrzuciłem go ze schodów i patrzyłem, jak spada. I wciąż byłem wściekły, bo wiedziałem, że nic mu się od tego nie stanie. Kazałem mu się wynosić. Petr zareagował dopiero wtedy, gdy roztrzaskałem drzwi do jego pokoju. Wbiegł po schodach i rzucił się na mnie jak zwierzę. Walczyliśmy, niszcząc wszystko dookoła. Miażdżyliśmy różne przedmioty, meble leciały w drzazgi, rozbiliśmy lustra. Ilekroć go odrzucałem, ruszałem w stronę Luizy. A on mnie za każdym razem powstrzymywał. Wiedziałem, że jest wściekły, chciał mnie zabić. Usiłował mnie rozerwać. Złapałem go za głowę, by go uderzyć...
Carlisle przymknął oczy.
- Nawet nie wiem, jak to się stało. - Głos Edwarda załamał się.
- Nie musisz już nic mówić. Rozumiem.
Masen pokręcił głową.
- Muszę. - Zamyślił się i dopiero po chwili kontynuował. - Potem poszedłem do Luizy. Wciąż się przemieniała, to był dopiero początek. Tym razem chwyciłem pewnie i zdecydowanie, nie zamierzałem jej bić. - Spojrzał na swoje dłonie z obrzydzeniem. - Gołymi rękami, Carlisle. Tylko najgorsi mordercy tak zabijają. Ale oni duszą, a ja mogę rozerwać na strzępy, urwać głowę, ugryźć i wypić krew. - Pokręcił głową. - Nic mi to nie da, jeśli przysięgnę, że bardzo żałuję. Powinienem skończyć na krześle elektrycznym, ale nie wiem, czy by mnie zabiło.
- Edwardzie – zaczął Carlisle łagodnie – jesteś wampirem.
- To nie były ofiary polowania.
- Niemniej pozostajesz drapieżnikiem.
- To niczego nie zmienia.
- Gdybyś nie zabił Pete'a, on zabiłby ciebie. Powiedziałeś, że wiesz, że chciał cię zamordować. Nikomu przez to nie byłoby lżej. Nie wiem, jak bym to przeżył. O Esme wolę nawet nie myśleć. Jesteś dla niej jak syn.
- Zawsze myślałem, że jak brat.
- Trochę jak brat, trochę jak syn – zgodził się Carlisle. - Wróciłeś i wszystko zaczniesz od początku. Nie będzie ci łatwo, ale jestem pewien, że odetniesz się jakoś od tego wszystkiego i wrócisz do równowagi. Nie będziesz sam.
Edward rzucił Carlisle'owi smutne spojrzenie, ale niczego nie powiedział.
Zmienił się. Był bardziej milczący niż dotychczas, ale Carlisle wiedział, że to kiedyś minie. A może i nie? Może Edward, którego miał przed sobą, nigdy już nie będzie Edwardem, którego stworzył? Nie martwił się tym jednak. Najważniejsze było, że znów miał u boku swojego pierwszego towarzysza, swojego brata. A Esme? Nic nie powiedziała. Ale częściej się uśmiechała. Wiedział, że tęskniła za Edwardem, którego poniekąd traktowała jak własne dziecko. Nieważne, że była od niego młodsza. Liczyła się rola, którą przyjęła, a którą Edward zaakceptował.
- Opowiedz mi o mojej matce, Carlisle.
Zamykali ostatnią walizkę. Esme poszła do swojego pokoju, by sprawdzić, czy nie zapomniała któregoś z jej cennych drobiazgów.
- Teraz? Dlaczego? – zapytał lekarz.
- Ponieważ prawie jej nie pamiętam. I ponieważ proszę cię o to po raz ostatni.
- Ostatni? – Carlisle zmarszczył brwi, zdziwiony tymi słowami. – Czemu? Mogę ci o niej opowiedzieć jeszcze tysiące razy. Chociaż za wiele do opowiedzenia nie mam. Znałem ją dosyć krótko.
- Wiem. Ale nie będę już wracał do przeszłości – odparł Edward. – Ten jeden, ostatni raz. Co pamiętasz?
Pamiętam kobietę, pacjentkę szpitala, w którym pracowałem, pomyślał Carlisle, a potem powrócił do czasów, w których hiszpanka zabierała miliony ludzi, w tym rodziców stojącego przed nim wampira. Przypomniał sobie zapach szpitala, jęki konających i cały ten koszmar, którego wolałby nie pamiętać. Powiedział Edwardowi wszystko. Nie tylko to, co się wydarzyło, ale opisał także kolor włosów Elizabeth, jej głos, spocone dłonie, rozgrzane czoło, błyszczące od gorączki oczy. I prośbę, by ratował jej dziecko.
Edward słuchał, znów zapatrzony w widok za oknem, nie odwracając się w stronę Carlisle’a. Nie przerwał mu ani razu, wsłuchując się w jego głos, uzupełniając opowieść obrazami z jego myśli.
- Umarłem – powiedział, kiedy Carlisle skończył.
- Żyjesz.
- Mówię o Edwardzie Masenie. Nie ma go już.
- Kim w takim razie jesteś? – zapytał lekarz, krzyżując ramiona na piersi. Pytanie przez chwilę wisiało w powietrzu, pobrzmiewając między ścianami salonu.
- Edwardem Cullenem – usłyszał w odpowiedzi. Wampir obrócił się w stronę swojego stwórcy na tyle szybko, by ujrzeć zaskoczenie malujące się na jego twarzy. Podszedł do niego powoli, patrząc mu prosto w oczy. – Jestem przecież twoim synem – dodał.
Chwycił stojącą obok walizkę i podniósł ją lekko. Ruszył ku wyjściu, pozwalając Carlisle’owi oswoić się z tym, co przed chwilą usłyszał.
Doktor Cullen stał bez ruchu z przymkniętymi oczyma. Chwilę trwało, nim znów je otworzył. Uśmiechnął się lekko, po czym podniósł kufer i ruszył za swoim synem.
KONIEC
*za wikipedią – jedną z wersji historii tego drinka jest to, że został wymyślony w 1920 roku; pozwoliłam sobie zatem poczęstować tym Luizę, mając nadzieję, że istotnie KM była już znana w latach 20-tych XX w.
** [link widoczny dla zalogowanych]
----
Podziękowania dla:
Sulwen, Robaczka, Suhaka - za betowanie
Zespołu Kansas (a co!) - za to, że ich piosenka zmusiła mnie, bym w swej łaskawości w końcu to zaczęła pisać
Wszystkich tych, którym chciało się to czytać.
Wszystkich tych, którym chciało się to komentować.
DZIĘKUJĘ!
Przeprosiny dla Robaczka - wybacz! |
Post został pochwalony 3 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|