FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Syn marnotrawny [Z][+16] - odc. 6 / 06.09.2009 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 21:13, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Przyznam szczerze, że jestem trochę zawiedziona. Po pierwsze, że już koniec, ale skoro się tak zbierałam do czytania to nie powinnam narzekać. Jednak mam jeszcze dwa zastrzeżenia. Brakowało mi trochę polowań Edwarda. Jakoś mi się to zlało w całość. I, czego mi najbardziej żal, braku opisu przywitania Edwarda. Przyznam, że czekałam na to od samego początku, więc bardzo mi było przykro, że opuściłaś ten fragment.
Już nie narzekam więcej i skupiam się na tym co mi się podobało. Końcowy fragment był mistrzowski. Wewnętrzna zmiana Edwarda i porzucenie nazwiska. Ten moment był niesamowity. Jeszcze przyznanie, że Carlisle jest jego ojcem. Na pozór kilka prostych zdań, ale tak idealnie dobranych. Poza tym strasznie mnie tym zaskoczyłaś. Na koniec spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.
Podobały mi się przemyślenia Esme i jej stwierdzenie, że Carlisle "celebruje ból". Kolejne wspaniałe określenie. Na pewno zachwycił mnie w Twoim opowiadaniu sposób w jaki dobierasz słowa i jak one idealnie pasują do całości.
Zachwycał mnie też opis codziennego życie Cullenów. Już wcześniej pisałam, że wszyscy to omijają, a Ty pokazałaś ich relacje w niezwykle prosty, ale zarazem ujmujący sposób.
Zaskoczył mnie Pete. Oj bardzo. Wywiązanie walki między nim, a Edwardem było dla mnie szokiem. Tak samo jej wynik.
Zachwycił mnie Twój Edward. Opisałaś go w niezwykle kanoniczy sposób, jednak dodałaś mu coś od siebie dzięki czemu uzyskujemy naprawdę doskonałą postać. Zresztą, wszyscy bohaterowie są u Ciebie opisani w wyrazisty sposób. Z każdym można się w pewien sposób zżyć. I na pewno z każdym jest się ciężko rozstać.
Carlisle'a przedstawiłaś w bardzo przekonujący sposób, właśnie sobie zdałam sprawę, że wszyscy go zaczęli ostatnio ignorować, albo się całkowicie pozbywają tej postaci, albo robią z niego marne tło. Jednak u Ciebie, na szczęście dla mnie ^^, tak nie było. Przedstawiłaś uczucia nim targające, jego desperacką walkę o ludzkie życie i co najważniejsze współczucie. Lepiej być chyba nie mogło Wink
Na koniec chce wyrazić naprawdę ogromny żal, że to już koniec, ale przynajmniej teraz wiem kogo opowiadań poszukiwać na przyszłość Wink
Dziękuję bardzo za napisanie tej łatki, brakowało mi tej historii i cieszę się, że ktoś się za to zabrał i jeszcze bardziej, że zrobił to w taki sposób.
Pozdrawiam
niobe


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 21:30, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Pozwolę sobie odpowiedzieć.
1. Polowania Edwarda - nie chciałam ich opisywać aż tyle. Najważniejsze było dla mnie to pierwsze, to, przy którym się przełamał. Potem zostawiłam to tak jak jest, bo istotna była historia z Petem i ich wzajemnej relacji, co się stało z Marianne, no i później Luiza. W domyśle jest, że Edward poluje na ludzi i wybiera złoczyńców. Wspominałam o tym w poprzednim odcinku, tak raczej mimochodem. Bo nie chciałam pisać za wiele razy tego samego - Edward idzie za ofiarą, słucha jego brudnych myśli, wie, że to morderca, gwałciciel, podły złodziej, oszust etc., zabija go, zachwyca się krwią, ma wyrzuty sumienia itd. itd. itd. W pewnym momencie można mieć dosyć. Dlatego między innymi wstęp do opowiadania jest taki, a nie inny - bym później nie musiała pisać kilka razy podobnej sceny i by się w tym wszystkim nie zapętlić. Dałam czytelnikom wstęp, by miał to w pamięci i by po prostu WIEDZIAŁ, jak to wygląda. Chciałam za to, by Edward doszedł do odpowiednich wniosków i stąd skupiłam się nieco na katalizatorze wszystkich jego działań - na Rosjaninie. W pewnym momencie on się zrobił dla mnie najważniejszy.
2. Opis powitania. Przy moim talencie byłoby tam górne C. I tak uważam, że w końcówce jest. Niemniej nigdy nie miałam zamiaru tego opisywać. Syn marnotrawny powrócił, Carlisle otworzył przed nim drzwi i wpuścił go do domu. Nie musieli nic sobie mówić, nie musieli się witać. Przyjęcia powitalnego też nie było, ponieważ Edward nie ma zazdrosnego brata, a poza tym Cullenowie żyją w ukryciu. Ważniejszy jest dla mnie sam fakt, że w ogóle wrócił. Zmieniony, inny, ale jest. Cała reszta jest nieważna.
Dziękuję za komentarz, Niobe. Cieszę się, że opowiadanie ci się mimo wszystko podobało. :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 22:25, 06 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 23:11, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Najpierw kilka zgrzytków, które mi zaburzyły bieg czytania, muszę Ci powiedzieć, że po raz pierwszy mi się to zdarzyło w Synie. Chyba w ostatni rozdział włożyłaś więcej uczucia, nie zauważając drobnych, słabych punktów.

thin napisał:
Nie pociekły, ale właśnie polały – kompletnie niemęskie, ale nie chowałby ich przed światem.
Dzieci nie powinny zostawać kalekami. Nikt nie powinien, ale dzieci szczególnie.


Tutaj za dużo razy padło "ale", z dziećmi pewnie to było zamierzone powtórzenie, mnie jednak zgrzytnęło.


thin napisał:
Nie mógł tego słuchać i czuł się jak tchórz. Powinien tam zostać i patrzeć w twarz swojego pacjenta. Wytrzymać łzy matki chłopca i ponury spokój jego ojca. Znieść to wszystko jak mężczyzna. Ale nie mógł.
A teraz siedział w gabinecie ordynatora i składał swoją rezygnację. Wyprowadzał się z Esme najszybciej jak się dało. Prawdopodobnie w styczniu, by nie wzbudzać podejrzeń, jak sobie tłumaczył, choć doskonale wiedział, że to nieprawda. Spakowali się szybko, niemal zniknęli ludziom z oczu. Ale Carlisle miał zamiar jeszcze trochę się pokręcić, kilka razy przemknąć przez ulice, by potem nie czuć się tak bardzo jak tchórz.


Nagromadzenie "jak" zarówno w funkcji porównawczej, jak i w pytajnej, poza tym użycie tego samego porównania (kolor pomarańczowy) w zbyt bliskiej odległości.

thin napisał:
Esme stwierdziła którejś nocy, że celebruje ból. Że w gruncie rzeczy cieszy go, że choć jedna rzecz zajmuje mu więcej czasu niż przeciętnemu człowiekowi i podświadomie sprawia mu to satysfakcję.


Widać, że "że" mi zgrzyta Wink

Pomimo tych uchybień rozdział trzyma wysoki poziom techniczny, uwielbiam Cię czytać, thin, i mam nadzieję, że dasz mi jeszcze niejedną okazję.
A teraz do treści: Kocham Cię za Pete'a, on jest taki, jaki powinien być każdy wampir. Powinien być samolubnym drapieżnikiem, bezwzględnym zabójcą, egocentrykiem. Taki, w moim mniemaniu był Pete. Jeszcze bardziej kocham Cię za Edwarda, którego schrzaniła Meyer. Edward z przeszłością to jest to, czego oczekiwałam, nawet o tym nie myśląc. Wypełniłaś pustkę w jego biografii perfekcyjnie. Gdyby Stefcia po Tobie dobrze poprowadziła jego charakterek, to pewnie by Patinssonka nie wybrali do roli i nie byłoby tego medialnego szumu, bo powstałby fajny, mrożący krew w żyłach, rasowy film o wampirach, które nie mogą się w pełni socjalizować z człowiekiem. :D

edit: Wiesz, zapewne masz rację. Mnie też ten aktor pasował do roli, on nie jest jakoś zabójczo przystojny, ale ma to "coś", co może przyciągać, przynajmniej w charakteryzacji. Nie wyśmiewam się z niego, ale mam już powyżej uszu tego zamieszania wokół jego osoby, jego głupich wypowiedzi, o ile oczywiście są to jego słowa. Myślę, że gdyby film, a zarazam książka były bardziej drapieżne i podchodziłyby w klasyfikacji bardziej pod horror, niż pod romans to popularność i medialność tego Zmieszchowego zamieszania byłaby mniejsza, dzięki temu bardziej zjadliwa. Wink

Powitanie w rodzinnym domu, powrót marnotrawnego - właśnie tak sobie wyobrażałam, żadnych przytulańców na rosyjskiego, komunistycznego "misia", proste wejrzenie w oczy, przepuszczenie przez drzwi i pewna rodzaju spowiedź. Subtelnie, bez naginania, żadne tam wysokie C. Ty mi się nie bój opisywać głębokich uczuć, ukaż mi ten romantyzm, o którym pisałaś w jednym z komentarzy. Narodziny Edwarda Cullena też były niczego sobie. No, thin, ten tego, muszę Ci powiedzieć, że się spisałaś, odwaliłaś kawał dobrej roboty, załatałaś odpowiednią dziurę i chwała Ci za to. :)
A co do Bloody Mary, niedawno oglądałam mnóstwo filmików na youtubie o przygotowywaniu drinków, i wyszło teraz, jakie mam ciągoty, hehe. Natrafiłam na bardzo fajny kanał, gdzie przepisy są chyba oryginalne i do tego do każdego drinka podano nieco historii. Bloody Mary korzeniami sięga XVI wieku i samej Marii I zwanej Krwawą, która kazała sobie zapodać takiego ostrego drina. Relaksował ją i pomagał przetrwać dzień pełen podpisywania wyroków śmierci. Tak więc napój ma nazwę po niej i z pewnością coś podobnego sobie popijała.
Zalinkuję Ci: http://www.youtube.com/watch?v=QZJDhgkXWXg
Polecam cały kanał Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Pon 14:00, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 23:22, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Dzięki za link! O nazwie wiedziałam, że to po Maryśce Tudor, natomiast na cokolwiek związanego z historią tego drinka trafiłam tylko na wiki. Nie wpadłabym jednak na to, że to sama Marysia się tym raczyła.
A Bloody Mary jest taka dobra na pieprzówce... Ekhm, ekhm. Gdzie to ja byłam? Wink
Pozwolę sobie nieco zaofftopować. Może mnie nikt nie zbije. Nie sądzę, by Roberta nie zatrudniono do roli Edwarda. Z przeszłością czy nie to wciąż pozostaje cholernie przystojny facet i wciąż szukaliby kogoś przystojnego do tej roli. Kiedy usłyszałam o Zmierzchu już zaczynało się coś mówić o filmie, był ten filmik na YT z planu. Przeczytałam książkę. Mniejsza o wrażenia. Chodzi mi o to, że wg mnie Rob wygląda lepiej niż książkowy Edward. On naprawdę wygląda czasem jak ktoś, kto mógłby dać ci w pysk. Dla mnie Cullen ma oblicze Pattinsona, tak widzę, wyobrażam sobie (o ile kiedykolwiek sobie wyobrażam Edwarda) etc.
Poniekąd w jakiś sposób wpadłam na pomysł na tę historię już patrząc na to, co przygotowują w kwestii filmu. Nie wiem, czy to, co powyżej napisałam ma jakiś sens, nie chcę pisać, że mnie inspirował sam Robert Pattinson (no bez przesady), ale gdzieś jest jakaś kropla z tego wszystkiego, która mi kapnęła do czary z pomysłem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Nie 23:36, 06 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 18:21, 09 Wrz 2009 Powrót do góry

Nie komentowałam, bo jakoś umknęła mi siła na to, ale dziś, kiedy skończyłam prolog i pierwszy rozdział Uwikłanych, miałam ochotę nie tylko na dobrą lekturę, ale też na pozostawienie czegoś po sobie. W końcu, warto doceniać pracę twórców, szczególnie taką, która sama w sobie tworzy pewien standard. Łatki to nie moja tematyka - jestem stanowczo przywiązana do wszelkich alternatyw, wynikających z kanonu, ale jednak go naginających. Ty umiesz wpisać się w ciąg wydarzeń, ale jednocześnie nie masz problemu ze stylistyką i głębią postaci. To nie są papierowe ludzki z romansu z wampirem. Każdy bohater Syna ma swoje myśli, emocje, intencje i przesłanki. Esme nie jest już tylko cichym tłem dla poczynań Carlisle'a - bladą ciocią - ciepłą kluską, która częstuje wszystkich jedzeniem i zawartością szafy. Jest żoną, partnerką i towarzyszką. Zauważa, spostrzega, komentuje - myśli i pragnie. Edward to nie ten chłopiec z rozchwainym charakterem, który w jednym zdaniu potrafi zawrzeć trzy sprzeczne idee - dorasta i staje się dzieckiem Cullena. Obiera nową, bolesną ścieżkę. A sam Carlisle nagle staje się naprawdę lekarzem. Zmaga się ze wszystkimi wzlotami i upadkami tego zawodu - przestaje się jawić, jako cudotwórca, weterynarz od nowych gatunków i psycholog w jednym. No i dziwnie byłoby nie wspomnieć Pete'a, który znakomicie zrównoważył sobą cały kanon i spokojnie możnaby napisać o nim powieść. Bo to postać na wskroś nieszczęśliwa, a jednak szczęścia szukająca. Wątpiąca, a jednocześnie [to zabrzmi dziwnie] niewinna. Przecież pokochał. Mimo wszystko. Mimo tego, kim był, pokochał i swoją miłość stracił. A, że potem popadł w skrajność i chciał przemienić Luizę - cóż, taki jest właśnie jego urok. Pewni ludzie muszą pozostać tacy - popsuci. Bo naprawianie wszystkiego przesładza i stwarza twórczy ślepy zaułek. O ile ktoś mnie rozumie i ktoś to przeczyta. Dobre teksty komentuje się trudno - człowiek ma wrażenie, że nic, co napisze, nie odda w pełni tego, co myśli na temat. Ja próbuję, ponieważ uważam Syna za jedną z najlepszych kanonicznych łatek. Zadbałaś o detale i realizm. Zadbałaś o postacie i akcję. Jednocześnie nie szczędziłaś opisów na wysokim poziomie. Owszem - zdarzały się potknięcia, ale nikt nie jest idealny, a twoje błędy są ledwo zauważalne - nie przeszkadzają w odbiorze tekstu i zwykle można je wychwycić za drugim lub trzecim razem. Także również za to duży ukłon. Wiesz, że ja komentuję specyficznie. Zwykle raczej węzłowato. Dziś jakoś tak mi się wszystko rozlało, ale mam nadzieję, że wychwycisz wszystko, co chciałam przekazać.

Pozdrawiam, AD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rathole
Dobry wampir



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 1076
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 146 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Reszty nie trzeba, sama trafię.

PostWysłany: Sob 19:14, 19 Wrz 2009 Powrót do góry

To był...
Hm, to zdecydowanie jest najlepszy FF o Edwardzie przed poznaniem Belli. W ogóle to opowiadanie jest jednym z lepszych, nie da się ukryć, a tym samym zalicza się do moich ulubionych.

Nie rozczarowało mnie zakończenie, nie. Edward opowiedział swoją historię, podzielił się tym, co chciał, a później wyszli jak rodzina. Bardzo spodobał mi się fragment, gdy Edward mówił, że jest już Cullenem, nie Masenem. Carlisle na pewno bardzo się z tego cieszył. W ogóle podobała mi się jego postawa - nie potępiał, nie wściekał się na Edwarda za to, że żywi( lub żywił ?) się ludzką krwią. Nie wydawało mi się, aby czuł do swojego syna obrzydzenie przez to, że zabił tyle ludzi. Esme i Carlisle wybaczyli, jeżeli można tak to nazwać i jeżeli w ogóle się na niego, powiedzmy, gniewali, jego odejście, a on w końcu wrócił. I tak powinno być, niczego bym nie zmieniała.

Było tylko takie zdanie w Historii Edwarda:
Cytat:
- Gdybyś nie zabił Pete'a, on zabiłby ciebie. (...) Nie wiem, jak bym to przeżył.

Nie powinno być zapisane razem?


I jeszcze jedno, choć powinnam wspomnieć o tym na samym początku.
Twój styl z każdym zdaniem zapierał mi dech w piersiach. Naprawdę piszesz niesamowicie, wszystkie zdania wydają się być starannie przemyślane, co daje bardzo dobry efekt, który wręcz każe pochłaniać tekst dalej, nie przerywać. Naprawdę miło jest czytać coś takiego ze świadomością, iż są jeszcze tacy twórcy jak Ty. Wink


Pozdrawiam, mam nadzieję, że napiszesz jeszcze jakiś FF,
Rathole.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Sob 20:56, 19 Wrz 2009 Powrót do góry

Rathole, dziękuję za miłe słowa, aż pokraśniałam. ^^
Odnośnie zaznaczonego zdania - tam nie ma błędu.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Mam nadzieję, że wyjaśnienie w sznurkach (ja lepiej nie potrafię) rozwieje wątpliwości. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
skate
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Wrz 2009
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: się biorą trolle internetowe?

PostWysłany: Nie 16:09, 20 Wrz 2009 Powrót do góry

Hmmm...
Szczerze nie zastanawiałam się nad tym okresem jak czytałam sagę.
Ale świetnie, że ty wpadłaś na ten pomysł.
Podoba mi się ten Edward w tym okresie czasu.
Lekko się czyta i akcja nie za szybko się rozgrywa jak to bywa w niektórych opowiadaniach.
Świetne opowiadanie. Podrowienia xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bOlka
Człowiek



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 14:17, 27 Wrz 2009 Powrót do góry

Czytało się w zasadzie ciężko, do końca nie mogłam się przyzwyczaić. Ale moim zdaniem bardzo fajnie to wszystko przedstawiłaś. Szczególnie motyw Carlisle'a i Esme, w tych opisach są tak ludzcy, jak wampiry powinny byćWink Zakończenie było bardzo smutne, nawet depresyjne, ze względu na uczucia Edwarda, spodziewałam się kilku łez na swoich policzkach, ale zawiodłam się. Gratuluję jednak pomysłu tej przemiany, z Edwarda Masena na Cullena. Znak, że Edward zostawia za soba poprzednie życie i kończy z jego rozpamiętywaniem, a zaczyna nowe, bez popełniania błędów.
Całe to opowiadanie jest bardzo smutne, tyle tu przemysleń, walki ze sobą i chwil załamań. Jednak to bardzo prawdopodobne, że Edward przezywał podobne wahania.
Ogónie rzecz biorąc: podobało mi sięWink Nie masz czasem ochoty na pociągnięcie tego, i opisanie (może w osobnym ff) jak do rodziny dołączali kolejni członkowie? Byłoby fajnie;) <yourwish>
Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
made_in_China
Nowonarodzony



Dołączył: 14 Sie 2009
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Znienacka

PostWysłany: Wto 18:41, 29 Wrz 2009 Powrót do góry

Dlaczego przeczytałam?? To jedyny ff gdzie nie ma beli, a akcja i tak wciąga.
Nie jest to jakieś lovestory ani were-are-and-wil-be-happy-forever. FF w sam raz, albo mówiąc jak rodowita polka: poprostu fajny
Trochę nie zrozumiałam skąd się wzieła Luiza, ale to może być wina mojego koloru włosów..;p


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Wto 21:38, 29 Wrz 2009 Powrót do góry

Luiza to kolejna postać, kolejna kobieta. Pierwsza, jaka się nawinęła Petrowi. Namiastka Marianne, która tej roli nigdy nie spełni. Z punktu widzenia wątku miłosno-smutnego - nikt istotny, bo związek i tak by się rozpadł. Z punktu widzenia historii o powrocie Edwarda - dość istotna. Wszystko jest względne.
Dzięki. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:50, 04 Paź 2009 Powrót do góry

Nawet już nie wiem, w jakich słowach mam się tłumaczyć z tej mojej haniebnej stagnacji. Nie zasługujesz na czytelnika tak paskudnego i niewdzięcznego i na Twoim miejscu dawno już skopałabym mi leniwy tyłek. Jednak ponieważ kopaniem nic nie osiągnę, postaram się chociaż skomentować.
Nie ukrywam, że zrobiło mi się niebywale głupio z powodu zgrzytów, jakie znalazła Pernix. Nie ze wszystkimi się wprawdzie zgadzam, ale mimo to – becie nie wypada. Przepraszam, że tak to wyszło.

Z zakończeniami nigdy nie jest łatwo. Dźwigają brzemię oczekiwań już na długo przed tym, nim powstaną, a ostatecznie i tak okazuje się, że stoją na straconej pozycji – właśnie dlatego, że stanowią koniec. O ile w przypadku poprzednich rozdziałów, które stanowiły wypełnianie niewyjaśnionej dotychczas pustki w kanonie, czytelnik mógł spokojnie zdać się na Ciebie i kroczyć ścieżką wydeptaną przez Twoją wyobraźnię, o tyle jeśli chodzi o zakończenie – musiały narodzić się w nim pewne konkretne przypuszczenia. Wszyscy wiedzieliśmy, jak ta historia się zakończy i co się wydarzy, co wydarzyć się musi. Zakrytą kartą pozostawało jedynie to, jak tę sytuację przedstawisz i w jakie emocje ją przyobleczesz.
Śmierć Pete’a mnie złamała. Wiem – już po tym, jak mi to wytłumaczyłaś – że potrzebowałaś jej do przejścia do punktu kulminacyjnego, że musiałaś znaleźć Edwardowi asumpt do powrotu do ojca; taka była cena skruchy syna marnotrawnego. I przecież nawet jeśli Rosjanin by przeżył, nie potrafiłabym przejść do porządku dziennego nad tym, że istnieje sobie już tylko gdzieś w czasoprzestrzeni, że nie jest postacią, do której się wraca, bo wracać do niej nie ma powodu. Tyle że naprawdę się do niego przywiązałam, wrósł dla mnie w tę historię jako jej nieodłączna część. Taką częścią jest – to właśnie znajomość z nim ukształtowała Edwarda na kogoś, kim nigdy by nie został, gdyby się nie spotkali, popychała go do przekraczania samego siebie i granic narzuconych mu przez stwórcę i sumienie będące tegoż stwórcy dziełem. Chociaż czyny, jakich pod niemałym wpływem otoczenia, w którym się znalazł – a przecież to otoczenie stanowił między innymi Petr – dopuścił się Edward, nie były dobre, to sam fakt, że skalał sobie ręce krwią miał w sobie pierwiastek dobra. Oczywiście nie mówię o dobru doraźnym, nie twierdzę, że było coś chwalebnego w zabijaniu ludzi, nawet jeśli byli to zbrodniarze. Jednak błędy, które popełniamy sami, zapisują się w nas wyraźniej, są tylko nasze i znając je, znając motywy, jakie nami kierowały przy ich wyrządzaniu, wiemy, jak ich na przyszłość uniknąć. Żeby się podnieść, najpierw musimy upaść.
Z drugiej strony wierzyłam w to, że i Edward ma jakiś wpływ na Rosjanina. Choć Petr był bardzo silną, suwerenną jednostką, choć dzieląc podobny, introwertyczny charakter, mieli niemałe trudności, by dać komukolwiek innemu coś od siebie, to widziałam, jak zmieniają się przez swoją obecność. Przecież coś ich razem trzymało. Rodzaj specyficznej więzi, przywiązania; potrzebowali swojej wzajemnej obecności – czasem tylko zwykłego trwania, świadomości, że jest do kogo wrócić, nawet jeśli momentami wydaje nam się, że tej osoby wręcz nienawidzimy - by poznać samych siebie. Może naiwnie wierzyłam, że bliskość Cullena uchroni zdegenerowanego wampira przed upadkiem, powstrzyma go przed pogrążeniem się w otchłań, jaka otworzyła się przed nim po śmierci Marianne. A Ty go uśmierciłaś i z tym nie da się już polemizować. Niemniej jednak raz jeszcze skorzystam z okazji, by pokłonić Ci się za postać Pete’a. Za to, jak niesamowicie ją wykreowałaś – za wymiar, jaki nadała Synowi.

Liczyłam, że wyjdziesz dalej poza płaszczyznę dosłowności. Myślę, że zadanie, jakie Cię czekało, było dość trudne do sprostania mu, ale kto ma pokonywać wysoką poprzeczkę, jeśli właśnie nie Ty? I chociaż to musiało zakończyć się właśnie tak – powrotem Edwarda do Carlisle’a i Esme, powrotem do ich świata wartości, to opisałaś to zbyt, w moim odczuciu, dosłownie. Wszystkie poprzednie części, obrazujące przechodzenie przez Edwarda drogi, na której końcu czekało nań zrozumienie i cicha akceptacja, były dla mnie niesamowite. Piękne, przejmujące, tak poprzez unikatowy styl, jak i świetną kreację postaci oraz świata przedstawionego. Tutaj wszystko potoczyło się szybko, może właśnie to było jedną z przyczyn, dla których odczuwam pewien niedosyt. Wydawało mi się, że jestem gotowa na rozstanie się z Synem, ale może przeceniłam swoje możliwości i zbyt ciężko jest mi rozstać się z tą historią. Najpierw Edward zabił ukochaną przeze mnie postać, a później - nazbyt oczywiste – wrócił ze skruchą na ustach i niesławnym „Edward Masen umarł. Od teraz jestem Edwardem Cullenem”. Aż za pięknie. Widzisz, wszystkie poprzednie części były bardzo Twoje, miałaś pełną swobodę działania. W momencie, w którym musiałaś wrócić do kanonu, ta swoboda została silnie ograniczona. I, jak mówiłam, zakończenia zazwyczaj stoją na straconej pozycji.

Syn to świetnie ukształtowana, przemyślana historia. Przewrotny dowód na to, że w kanonie możemy znaleźć o wiele więcej wartościowej treści, niż chcielibyśmy w to wierzyć. Daje odpowiedź na pytania, których nawet nie zadaliśmy, bo nie przyszłoby to nam do głowy. I niezwykle się cieszę, że jest to właśnie Twój tekst – bo chyba tylko Ty mogłaś sprawdzić, by był tak wyjątkowy. Piękny, bogaty o rozbudowany świat przedstawiony, różne smaczki dotyczące ówczesnej epoki, szczegóły składające się na wysmakowaną całość. Czytać taką historię i czytać ją w oprawie takiego stylu – dojrzałego, noszącego na sobie doświadczenia innych tekstów, przeczytanych, jak i napisanych przez Ciebie, przemyślanego – to niebywała przyjemność. Sama po sobie oczekiwałam zachwytów nad epilogiem, a tymczasem trudno mi się na nie zdobyć, może dlatego, że czuję, iż w porównaniu do poprzednich części zakończenie nie maluje się tak intensywnymi barwami. Historia się wypaliła, dogorzała; Petr zginął, Edward nawrócił się na właściwą ścieżkę. Brakuje mi tutaj niedopowiedzeń. Co było później – wiemy praktycznie z kanonu. Co było wcześniej już powiedziałaś. Ale zginęli świadkowie przemiany zachodzącej w Edwardzie, zginęły postacie, które stanowiły tło tej historii. Powołałaś do życia Pete’a, Marianne i Luizę, a na końcu im te życie odebrałaś, wytrącając z ręki wszelkie pytania. Nie, nie mówię, że to zamyka temat i nie ma we mnie już żadnych wątpliwości, że tekst udzielił wszystkich odpowiedzi. Jednak niewątpliwie – większości. Nadal jest we mnie żal po śmierci Rosjanina, żal po zbytniej dosłowności zakończenia i nie przyćmi go nawet garść stylistycznych perełek z tego rozdziału ani epizody dotyczące Carlisle’a, które były prawdziwie niezwykłe. Nie chcę, by moje ostatnie słowa pod tym tekstem sprawiały wrażenie, jakobym się nim zawiodła. Bo, to prawda, nieco rozczarowałam się zakończeniem, ale całokształt wywiera na mnie niezmiennie ogromne wrażenie.
I chcę, żeby ostatnim słowem było: dziękuję.
Za niesamowity tekst, do którego warto wracać i za prawdziwe postaci, z którymi można tę historię przeżywać. Za wiarygodność świata przedstawionego i klasę, z jaką to opowiadanie popełniłaś. Za Twój styl i narrację. Za prawdziwą historię Esme i Carlisle'a. Za niesamowite, poruszające emocje Edwarda, wgląd w zachodzącą w nim przemianę i targającą nim niepewność. Za Pete'a.

Dziękuję,
robak


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 17:53, 04 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Śro 23:15, 07 Paź 2009 Powrót do góry

Punkt pierwszy, czyli Suszak się tłumaczy
Droga thin,
żałuję, że nie przeczytałam Syna... wcześniej. Teraz choćbym nie wiem co napisała, to i tak wypadnę co najwyżej blado przy Robasiowym poście... dlatego może po prostu przestanę się bawić w Niezwykle Wielką Recenzentkę i zwyczajnie powiem, co mi się podobało, a co nie - byłabym w stanie nawet bezczelnie walnąć perfidnego jednolinijkowca, gdyby nie fakt, że takowe posty mnie po prostu bolą. A że nie należę do masochistów...

Punkt drugi, czyli Suszak zamierza przejść do sedna, ale jak zwykle mu to nie wychodzi
Ty wiesz, co ja czuję do Twojego syna. Zawsze stał na pierwszym miejscu moich ulubionych Fan Ficków. Nie, w sumie to źle powiedziane... Według mnie był po prostu najlepszy, jaki kiedykolwiek czytałam. Z ukłonami do wszystkich świetnych Fan Fickowych Autorów - Ci już wiedzą, że to o nich mowa - ale uważam, że thin z jej Synkiem... nie przebije nic i basta. W sumie to ten tekst znaczył dla mnie bardzo dużo. Dlaczego? Cóż, prawdę mówiąc, zawsze po czytaniu tegoż tekstu dochodzę do wniosku, że pani Meyer powinna się zwyczajnie wstydzić. Robisz z banalnej historii, robisz z przesłodzonego, przerysowanego ideała oraz z jego wyidealizowanych, przesadzonych przekonań Coś. Po przeczytaniu szóstej części Twojego Fan Ficka mam wrażenie, że Twilight potem po prostu zdziecinniał. Bo jak z tak mrocznej, wzbudzającej dreszczyk na plecach historii walczącego ze swoimi żądzami wampira może powstać coś tak rzygogennego jak Zmierzch? I że to-to, co mam przed (a właściwie nad) sobą, to niby łatka? Przykro mi, thinny, ale w tej kategorii się nie spisałaś. Po głębszym zastanowieniu uznałam, że to nie jest łatka, jest zbyt poważne na łatkę, za bardzo nie zgadza się z kanonem, jest zbyt dobre na łatkę do takiego gówna, jakim jest Saga Zmierzchu. Właściwie to po lekturze Syna marnotrawnego odnoszę wrażenie, że to Ty byłaś pierwsza, a Pani Meyer napisała Fan Fiction na ciąg dalszy i sprzedała gniota za miliony, a Ty teraz skromnie pokazujesz nam swoją robotę.
Bo to, co jest podstawą Twojego tekstu - czyli książka Szmejer - wydaje się być właśnie marnym Fan Fickiem nowonarodzonego, który jeszcze nie przeczytał Regulaminu FF, nie ma bety i pisze kolejną historię o Badwardzie, Belli i ich głębokiej miłości. Ty, mając Twilight za kanon, dogrzebałaś się do najciemniejszego zakamarku duszy Edwarda, po prostu dokonałaś cudu - zachowując kanon, kanoniczność postaci, ich kanoniczny tok myślenia, kanoniczność wampiryzmu, czyli po prostu zachowując wszystko, co jest w powieści pani Mejer najgorsze - wytworzyłaś coś wspaniałego. Nie wiem, jak to zrobiłaś, chyba wezmę pod uwagę czarną magię albo pakt z diabłem, ale tak - udało Ci się. Wycisnęłaś z tej opowieści każdą aromatyczną, niekiczowatą kropelkę serca zapachu, dodałaś od siebie kilka kropel Pete'a, kilka kropelek Mojego Prywatnego Wehikułu Czasu, kilka Gęstej, Mrocznej Atmosfery i zmieszałaś to wszystko w Świetnym Stylu - i oto mamy przepis na coś cudownego. Kiedy zaciągniemy się Twoim tekstem, ogarnia on nas od środka, czujemy go w każdym paluszku i nawet najmniejszym nerwie.
Śmiejcie się, śmiejcie. Bardzo możliwe, że poniosła mnie wyobraźnia, ale powiem brzydko - sram na to. Mam przed sobą cudowną końcówkę cudownego tekstu i mogę osrać wszystko inne, co zawraca moją zaczytaną główkę.

Punkt trzeci, czyli Suszak NARESZCIE przechodzi do konkretów
Ja WIEDZIAŁAM, że zabijesz Pete'a. Ja tego nawet nie przeczuwałam, ja to WIEDZIAŁAM. Ja po prostu nie wyobrażałam sobie innej końcówki. Nie byłam w stanie znaleźć innego wytłumaczenia dla powrotu Edwarda, a wiedziałam, że nie zakończyłabyś tego tekstu w stylu: Edward był smutny. Tęsknił za Carlislem. Spojrzał za okno, gdzie padał deszcz, i poczuł się taki samotny. Spakował się i pojechał do Ashland. To by było tak niewłaściwe, tak nietwoje (sic), że aż komiczne. Pete musiał zginąć.
Ta złość, nienawiść, rozpacz, bezsilność, to wszystko kumulowało się w Edwardzie od samego początku, od momentu, w którym dowiedział się o tajemnym sposobie Pete'a odchodzenia do stanu nieważkości, że pozwolę to sobie tak nazwać, a zamordowanie Rosjanina to po prostu nieodwołalna konieczność. Jak dla mnie - zero zaskoczenia, żałuję tylko - a może się cieszę - że nie zostało to opisane w narracji, a w opowieści Edwarda. To ma swoje plusy i minusy - z jednej strony mało powiedział Carlisle'owi, a ja chętnie bym przeczytała o chrupaniu łamanych kości, chętnie usłyszała chrzęst łamanego karku (możecie myśleć, że jestem walnięta - trudno), krzyki i warczenia, zobaczyła krew, zniszczenia, nienawiść w ich oczach, zwierzęcość, dzikość, złość wymalowaną na twarzy, żądzę mordu... Z jednej strony mogę SAMA sobie to wszystko ułożyć w głowie, z drugiej zaś - chciałabym zobaczyć, jak TY byś sobie z tym poradziła, ale już raczej się nie dowiem. I może nie chcę. Mawia się, że są tajemnice, które muszę zostać nierozwiązane, sekrety, które nigdy nie mogą wyjść na światło dzienne i odpowiedzi, które nigdy nie powinny zostać udzielone.
Nie było ckliwości. Był szok, zdziwienie, przerwanie sielankowego popołudnia i lekturki książki, była niezręczność i wahania, czyli wszystko, co chciałam zobaczyć. Nawet się wzruszyłam pod koniec - nie, bynajmniej nie w momencie Edwarda Masena/Cullena ("Edward Masen umarł" czy coś w tym stylu - moim skromnym zdaniem tu już był zalążek niepotrzebnego patosu i przesadzonej wyniosłości, którą charakteryzował się Edward w Sadze), ale w chwili, gdy Carslisle wspominał jego matkę. Zawsze ryczę na historii Edwarda w New Moon bodajże i nawet tutaj, chociaż to nie był nawet dobrze rozwinięty akapit, to żal ścisnął mnie za gardło.
Pokazałaś nam innych Esme i Carlisle'a. Wreszcie zrozumiałam - bo w Sadze miałam problem z dostrzeżeniem tego, wina Szmejer - że to też normalni, młodzi (yyy?) ludzie (yyy?) z marzeniami, zmartwieniami, pragnieniami, gorszymi i lepszymi dniami, z uczuciami, a nie tylko Carlisle-chłodny-opanowany-współczujący-wszystko-będzie-dobrze i Esme-chodźcie-upiekę-ciasteczka. Sprawiłaś, że szczerze polubiłam Esme. Kompletnie szczerze; chociaż pewnie zmieni się to od razu, jak znów będę miała nieszczęście zetknąć się z nią w Sadze.
Nie szkoda mi Pete'a. Nie szkoda mi Marianne. Nie szkoda mi Luizy. Tego pierwszego lubiłam, ale nie czułam żadnej wielkiej emocjonalnej więzi. Od początku wiedziałam, że to tylko narzędzia, które mają wyrobić osobowość Edwarda, nic więcej. Żadni przyjaciele na całe życie (wieczność?), żadni bliscy, żadni nauczyciele życia. Po prostu narzędzia, ale to nie Edward ich takimi uczynił, ale Ty. Przynajmniej w moim odczuciu. Od początku wszystko zmierzało do jednego - śmierci, a Ty jeszcze stałaś i patrzyłaś, jak zaczynamy lubić biednego Petra, i cieszyłaś się, że zabierzesz dziecku lizaka. Hihi.
Być może jestem nieczuła, być może jestem wredna, być może w ogóle be, ale nie ruszyła mną historia chłopca. Nie jestem pewna, dlaczego. Ogólnie kocham dzieci i nie mogę patrzeć, jak męczą się w szpitalu, ale to do mnie nie trafiło. Zastanawia mnie, czy to nie wina sposobu, w jaki opisałaś historię chłopca. Nie wiem, co mi nie pasowało. A być może sama historia? Nie wiem. Nawet nie pamiętam, jak on się nazywa.



Spisałaś się. Nie zawiodłaś mnie. Nie zawiodłaś swojej najwier... no dobra, może nie najwierniejszej, z czytaniem zwlekałam. Ale na pewno mogę siebie określić czytelniczką, która najbardziej z nas wszystkich kocha tę opowieść. I nie mówię o "kochaniu", tak jak 90% Czytelniczek Brudnego Świata kochało Agnes i BŚ, ale o tym uczuciu, które sprawia, że Syn... będzie siedział głęboko w moim sercu nawet wtedy, kiedy ja o nim zapomnę. Już nigdy nie użyję ani nie potraktuję słów syn marnotrawny po staremu. Już nigdy nie będzie to dla mnie przypowieść biblijna ani obraz Rembrandta, ale historia napisana przez pewną Agnieszkę, która niczym czarodziejską różdżką zaczarowała kiczowatą historię Edward&Bella Big Love i sprawiła, że moje serduszko po prostu ją pochłonęło. Podziękuj sobie i idź pisać książkę. I wyślij mi pierwszy egzemplarz z ręczną dedykacją.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Czw 18:08, 22 Paź 2009 Powrót do góry

Zabrałam się za przeczytanie ostatniego rozdziału już kilka dni temu (spuśćmy zasłonę milczenia na mój refleks szachisty), ale nie mogłam się zabrać za komentarz, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co mogłabym Ci powiedzieć w momencie, w którym Syn został ukończony. Czekałam na to tyle czasu (chociaż to moja, a nie Twoja wina – ale uważam, że ten tekst zasługuje na trochę więcej uwagi niż dwadzieścia minut wyrwane z planu dnia), a kiedy skończyłaś, nie wiem, jak Ci podziękować za bez wątpienia fantastyczny tekst.

Przede wszystkim dziękuję Ci za grzebanie w postaci Edwarda. I używam tu tego słowa celowo – rozgrzebujesz go, jak tylko możesz i dajesz czytelnikowi szansę na poznanie go. Próba wyjaśnienia najprostszych zachowań, które w kanonie tak irytowały, nie dość, że jest udana, to jeszcze obliguje mnie do sięgnięcia dalej. Dzięki Tobie naprawdę polubiłam Edwarda. Najpierw był wspaniały Wrzesień, który stał się swoistą zapowiedzią tego, co mam okazję oglądać tutaj i nie żałuję żadnej minut, którą poświęciłam na to opowiadanie. Każdą wynagrodziłaś mi z wielokrotną nadwyżką i naprawdę nigdy Ci tego nie zapomnę. Twój Edward to Cullen i Masen równocześnie. To syn Carslisle’a i zagubiony wampir, trafiający pod skrzydła zdeprawowanego Pete’a. Moralność, która biła od niego w każdym momencie, nie została przykryta nawet morderstwami. Z uśmiechem patrzyłam, kiedy zbliżał się do swojej wampirze natury, słysząc z tyłu głowy myśli ofiary i nauki Cullena. Twój Edward to Edward rozsądny. Powstrzymuje Pete’a, ale nie jest kreowany z merysuistyczną tendencją, biją od niego ludzkie odczucia, których jako młody wampir nie był w stanie pozbyć się tak łatwo. Mam wrażenie, że dopiero po tej łatce mam w ogóle prawo oceniać jego postać pod jakimkolwiek względem. Mam wrażenie, że wcześniej nie znałam Edwarda ani trochę, pomimo tego, że chciałam go poznać. Nie potrafiłam zmusić się do tak daleko sięgającej imaginacji na jego temat. Dziwne, że wystarczyło do tego jedynie sześć rozdziałów. Sześć części, żeby dać mu duszę, rozum i serce. Sześć części, żeby zepchnąć go z podium i ustawić na jednej półce z innymi. Takie zrobienie miejsca innym postaciom owocuje czymś wspaniałym, zwłaszcza jeżeli dodam do tego Twój fantastyczny styl. Nie będę kłamać, że poznałabym go w tłumie, ale jest w nim coś wyjątkowego. Ma klasę, czego dzisiaj szukać ze świecą. Nie boisz się mocnych słów, ale umieszczasz je w tekście w sposób subtelny. Dawkujesz, równomiernie rozkładasz. To samo dzieje się z emocjami. Jako czytelnik nie jestem tym wszystkim przytłoczona. Konkrety – tego tu najwięcej, jednak zostawiasz sobie miejsce na refleksje i zabawę słowem.

Największe emocje jednak wyzwalała we mnie postać Petera. Nie wiem, jak wpadłaś na ten pomysł, ale okazał się czymś genialnym. Poprzez niuanse, które wprowadzał do życia Edwarda tłumaczyłaś wiele zachowań głównego bohatera, jednak ostatecznie odegrał w tym nadrzędną rolę. Kobiety pojawiające się w międzyczasie: Maureen, Marianne, Luiza, utkały jakąś pajęczynę, w którą zaplątywałam się za każdym razem, gdy sięgałam do tego tekstu. Zostając w subtelnym tonie – kurtyzany zawsze wprowadzają wiele kolorów do opowieści, ale to, co stworzyłaś w domu publicznym Maureen było magiczne. Pokazane przez pryzmat pruderyjności Edwarda, sprawiało paradoksalnie wrażenie czegoś niezwykle stylowego.
Zachowanie Pete’a wręcz sinusoidalnie układające się w tej krótkiej opowieści potrafiło mnie rozzłościć, sprawić, że nie chciałam już tego czytać, kiedy odebrałaś mu to, co w nim kochałam, dodawało po chwili otuchy. Dostawałam to, co chciałam. Nie bałam się tego brać, nie bałam się krzyczeć, drapać i gryźć, bo to wszystko wywoływał ten tekst, w który Ty włożyłaś tyle serca.

Nie mogłabym pominąć Carlisle’a i Esme, których spokojne życie idealnie kontrastowało z bałaganem otaczającym Edwarda. Ta ich beznadziejna wiara w jego powrót, desperackie próby zajęcia się czymkolwiek, byle tyle nie myśleć o Edwardzie. Czasami brakowało mi jakiejś iskry – złości, żalu. Jednak oni jedynie nurzali się w bezdennym smutku i nadziei. Ale już po chwili powracałaś do wielkiego miasta, gdzie odnajdywałam ukojenie. Bawiłaś się czytelnikiem i nie obawiałaś się tego, a to tylko świadczy o Twojej pewności i świadomości własnego pióra. Sprawiasz, że za każdym razem, po krótszej czy dłużej przerwie, chcę tu wracać. Po przeczytaniu Syna nie mam ochoty na nic innego. Boję się popsuć obraz, który udało Ci się stworzyć w mojej głowie. Dla mnie to właśnie jest prawdziwe bogactwo twilightowego fandomu. Właśnie za to powinniśmy dziękować, za możliwości, które on oferuje, za wiele pustych dziur, które aż proszę się o załatanie. Marzę, że z czasem będzie ich coraz mniej. I prawdopodobnie do tego czasu zapomnę, czym w ogóle była ta saga, ale nigdy nie zapomnę czym był ten ff.

Pozdrawiam,
R.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin