|
Autor |
Wiadomość |
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Nie 14:27, 28 Lut 2010 |
|
Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie, dodają energii jak mało co i oczywiście weny :D
Zdaję sobie sprawę, że moja Alice jest totalnie inna, niż ta Meyer'owska, ale taki był mój zamysł. Przyznam, że moi bohaterowie mają po prostu zaczerpnięte imiona z Sagi, ale poza tym starałam się nadać im inny rys, co mam nadzieję, choć trochę mi się udało. Alice jest dość wrażliwą osobą, może nawet nadwrażliwą, ale lubię ją taką.
Mam nadzieję, że nowy rozdział przeczytacie z zainteresowaniem i przypadnie Wam do gustu. Pozdrawiam i jak zawsze czekam na uwagi, opinie i wrażenia. Pozdrawiam i zapraszam do czytania :)
ROZDZIAŁ XVIII
Zbliżała się pora lunchu i zgrabna blondynka coraz bardziej odczuwała ściskający w żołądku głód. Cały poranek biegała, załatwiając sprawy związane z mieszkaniem i przeprowadzką. Właśnie przed chwilą skończyła długą rozmowę ze swoim wspólnikiem. Potrzebowała teraz filiżanki dobrej kawy i czegoś do przegryzienia, żeby móc ponownie przeanalizować sprawy związane z adaptacją lokalu na biuro i rekrutacją nowych pracowników. Kiedy zamyślona wsiadła do kolejnej taksówki, właściwie nie wiedziała, dokąd chce jechać. Pierwszą myślą było, żeby wrócić do domu Belli, ale rzut oka na zegarek, uświadomił jej, że zajmie to za dużo czasu. Bezmyślnie przemierzała wzrokiem mijane budynki i w ostatniej chwili uchwyciła znaną nazwę.
- Proszę się zatrzymać. Tutaj wysiądę – prawie krzyknęła do kierowcy. Mężczyzna, mamrocząc coś pod nosem zatrzymał się przy chodniku. Zapłaciła za kurs i wysiadła, szczelniej otulając szyję miękkim kołnierzem płaszcza. Pamiętała „Club Gascoine” ze spotkania z Bellą i wiedziała, że to bardzo odpowiednie miejsce na szybki lunch. Lekko pociągając nosem, pchnęła duże przeszklone drzwi i weszła do środka. Większość miejsc była już zajęta, więc tym bardziej upewniła się, że dokonała słusznego wyboru. Zajęła jedyny wolny stolik pod oknem i zdjęła płaszcz, odkładając go na oparcie najbliższej stojącego krzesła. Z uwagą przestudiowała kartę dań i kiedy kelner zbliżył się po zamówienie, wyrecytowała wszystko, jak z pamięci. Oczekując na posiłek, sięgnęła do aktówki po teczkę z dokumentami i jeszcze raz zaczęła studiować ich treść. Kiedy usłyszała nad głową męski głos pytający o wolne miejsca, nawet nie oderwała wzroku od tekstu.
- Zajęte – rzuciła krótko, nie zaszczycając pytającego nawet spojrzeniem. Gdy zatem, wolne do tej pory krzesło obok niej zostało odsunięte i ów pytający zamierzał najwyraźniej na nim usiąść, nie zdzierżyła takiej bezczelności i już zamierzała powiedzieć mu, co o tym myśli, kiedy w ostatniej chwili powstrzymała się, rozpoznając w intruzie Edwarda Cullena.
- Co ty tu robisz? – Na nic bardziej sensownego nie było jej teraz stać. Roześmiał się na jej słowa, po czym sięgnął po jej płaszcz, wiszący na oparciu kolejnego wolnego krzesła i odwiesił go na wieszak, stojący za jej plecami.
- Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Tak się składa, że to nasz stolik – rzucił z zabawnym uśmieszkiem na ustach. Blondynka poczuła jak krew odpływa jej z twarzy, a nogi miękną jakby były z waty i dziękowała losowi, że siedzi teraz, a nie stoi, bo zapewne runęłaby jak długa, budząc powszechne zainteresowanie.
- Jak to wasz? Czyli czyj? – Jeśli miała jeszcze jakieś resztki nadziei, to na widok zmierzającego ku nim Jaspera, wyparowały one bezpowrotnie. Zaczęła zbierać dokumenty i z uporem maniaka równała ich brzegi, żeby zająć czymś nie tylko ręce, ale i umysł.
- Witaj Rose, ale miła niespodzianka. – Przywitał się szatyn, siadając bezceremonialnie do JEJ stolika. Posłała mu słaby uśmiech. To było wszystko, nad czym była w stanie zapanować. Z opresji uratował ją kelner, który przyniósł zamówiony lunch. Odetchnęła i natychmiast zajęła się jedzeniem, marząc tylko o tym, żeby mieć to już za sobą i móc jak najszybciej opuścić ten przeklęty lokal, gdzie akurat musiał znajdować się ICH stolik…
- Ja bym się czymś takim nie najadł – dotarł do niej rozbawiony męski głos i bez patrzenia do góry wiedziała, że najgorsze, co miało nadejść, właśnie nadeszło. Chwilę walczyła z sobą, ale przełknęła kolejną porcję sałatki z kurczakiem i popiła łykiem kawy.
- Najwyraźniej mamy inne potrzeby – odparła z lekką nutą cynizmu, nawet nie spoglądając na mężczyznę i znowu zajęła się pałaszowaniem zamówionego dania. Emmett usiadł wreszcie przy stoliku, o zgrozo dokładnie na wprost niej. Czuła na sobie jego wzrok, ale nie zamierzała sprawdzać, czy to jej wyobraźnia płata figle czy też faktycznie tak jest.
- Jeśli chodzi o lunch, z pewnością – usłyszała znowu jego głos i była pewna, że uśmiecha się, kiedy to mówi. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Słuchaj Seth, tam jest wolne miejsce. Najwyżej się dosiądź. – Edward odezwał się do kogoś jeszcze i to dopiero zmusiło ją do podniesienia wzroku znad sałatki. Przy stoliku stał młody, na oko dwudziestoletni, brunet o śniadej karnacji, który z zakłopotaniem rozglądał się po lokalu.
- Słuchaj, za chwilę zwolnię to miejsce i będziesz mógł zjeść z przyjaciółmi – odparła z dziwnym poczuciem winy.
- Nie, proszę sobie nie przeszkadzać. Siądę przy innym stoliku. W końcu to tylko lunch. – Posłał jej słodki uśmiech i oddalił się.
- Zabiegana? – Cullen starał się podtrzymać rozmowę, jednak nie odezwała się, przytakując jedynie głową. Naprawdę chciała jak najszybciej stąd wyjść, ale jej żołądek domagał się jedzenia i nie mogła tego zlekceważyć, inaczej głośne burczenie i bolesny skurcz towarzyszyłyby jej przez dalszą część dnia.
- Podpisałaś już umowę na wynajem tego mieszkania z naszej ostatniej sesji? – Nie zważając na brak reakcji z jej strony, zadał jej kolejne pytanie.
- To w Kensington? – ożywił się Emmett. – Fajny lokal.
Jeśli kiedykolwiek miała ochotę kogoś zabić, to teraz z pewnością padłoby na Edwarda, bo kiedy zmierzyła go wściekłym spojrzeniem, oczami wyobraźni widziała, jak wbija mu nóż w serce, za ten zupełnie zbędny tekst o jej mieszkaniu. Domyślił się chyba jej zamiarów, bo parsknął tylko, zasłaniając usta dłonią. Kelner podszedł i cała trójka złożyła zamówienia, a gdy już chciał odchodzić, Cullen polecił jeszcze, aby do rachunku doliczono także lunch Seth’a i Rosalie. Gdyby nie fakt, że miała pełne usta, z pewnością wyraźnie by odmówiła, lecz w takiej sytuacji musiała w ciszy znosić jego kolejne upokorzenie. Skończyła wreszcie, odsuwając nieco od siebie pusty talerzyk i dopiła kawę. Poprawiła wystające z aktówki dokumenty i już zamierzała wstać, kiedy poczuła jak czyjaś dłoń nakrywa jej własną.
- Może posiedzisz z nami chwilę? – Męski głos brzmiał tak miękko, kusząco.
Podniosła wzrok i spojrzała wreszcie w błękitne oczy mężczyzny siedzącego naprzeciw niej, bo to właśnie jego dłoń ją przytrzymywała. To spojrzenie zupełnie obezwładniło dziewczynę swoją łagodnością i ciepłem. Przez chwilę trwała tak w zawieszeniu, zupełnie oderwana od czasu i miejsca, jakby byli w tym lokalu tylko we dwoje. Zaraz jednak oprzytomniała. Szybkim ruchem wysunęła swoją dłoń z pod tego ciepłego przykrycia i wstała.
- Przykro mi, ale nie mogę. – Zabrzmiało to dużo łagodniej niż zamierzała.- Mam mnóstwo spraw do załatwienia. Ledwie wyrwałam się na lunch – wyjaśniła ciszej, sięgając po płaszcz. Edward był szybszy i już trzymał go w dłoniach, czekając żeby wsunęła weń ramiona.
- Znajdziesz dla mnie chwilę wieczorem? – zapytał tuż przy jej uchu. Spojrzała na niego zaskoczona pytaniem.
- To dla mnie ważne. Chodzi o Bellę – dodał dla rozwiania jej wątpliwości. Przytaknęła ruchem głowy.
- Jeśli to nie problem, umówmy się tutaj – dorzucił jeszcze i znowu odpowiedziała tym samym.
- Życzę smacznego – powiedziała, wsuwając zwolnione krzesło. – I przykro mi, że zajęłam wasz stolik.- Uśmiechnęła się delikatnie.
- Daj spokój. Naprawdę szkoda, że musisz już iść. – Tym razem odezwał się Jasper. – Do zobaczenia Rose.
- Tak, o to faktycznie nie trudno w tym mieście – dodała pod nosem, bardziej do siebie niż do nich, ale po reakcji Emmett’a zrozumiała, że usłyszał jej słowa, bo westchnął cicho i poprawił się na krześle. Miała ochotę dać sobie w twarz za swój niewyparzony język.
- Do wieczora Edward – rzuciła do Cullena. – Dzięki za lunch.- Kiwnął głową.
- Trzymajcie się. Miłego dnia – rzuciła jeszcze, a mijając stolik, przy którym siedział młody brunet, położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu i wskazała wolne miejsce. Uśmiechnął się do niej promiennie…
***
Mała, blondwłosa dziewczynka tuliła się do niego przez sen, z jedną ręką w jego i tak wiecznie zmierzwionych włosach. Upewniając się, że córeczka mocno zasnęła, delikatnie wysunął jej drobne paluszki z włosów i ułożył rączkę na kołdrze. Zanim wstał z pościeli, ucałował ją jeszcze i uśmiechnął się na ten błogi widok. Schodząc na dół, zasunął bramkę przy schodach i prawie zbiegł do salonu.
- Wychodzisz gdzieś jeszcze? – Zaskoczony głos Belli zatrzymał go w holu.
- Niestety, muszę jeszcze skoczyć do Emmett’a, ale wrócę niedługo. – Posłał jej uśmiech. Jednak widząc niepewną minę, ruszył do niej, żeby zamknąć ją w ramionach. Roześmiała się, kiedy pocałował ją w szyję, a potem sunął powoli w górę, ku ustom, które zachłannie zaczął kąsać.
- Naprawdę niedługo wrócę – wyszeptał, przerywając pieszczotę i zaglądając jej w oczy. Westchnęła tylko cicho i przytaknęła głową.
- Kocham cię. – Zachłannie zaciągnął się jej zapachem i cmoknął jeszcze raz w usta, po czym wyszedł…
Dotarł do restauracji niemal w rekordowym tempie. Rosalie czekała już na niego, wymownie wskazując palcem na zegarek. Uśmiechnął się przepraszająco, a przechodząc koło baru, złożył od razu zamówienie, po czym dosiadł się do stolika, który zajmowała.
- Musiałem uśpić Nessie, stąd to opóźnienie – wyjaśnił.
- Po tym, co ostatnio widziałam, nie sposób ci nie uwierzyć.- Zmierzyła go cieplejszym już spojrzeniem.- Ten mały aniołeczek zdaje się świata poza tobą nie widzieć. – Uśmiechnęła się wreszcie, a on odpowiedział tym samym. - A teraz powiedz, co jest tak ważne, że chciałeś ze mną porozmawiać za plecami Belli. – Zmierzyła go krytycznym wzrokiem.
Kelner podszedł do stolika z zamówionym drinkiem dla Rose i sokiem dla niego. Z prawdziwą ulgą wypił kilka łyków zimnego napoju, po czym skupił spojrzenie na dziewczynie.
- Postanowiłem zrobić wreszcie to, co powinienem był zrobić już dawno temu – zaczął trochę nieśmiało, łowiąc zaskoczone spojrzenie blondynki. – Chciałbym wreszcie uregulować pewne sprawy w swoim życiu, ale potrzebuję twojej rady, bo nikt tak jak ty, nie zna Belli – dodał miękko i przytrzymał ją spojrzeniem. Młoda kobieta uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu i pociągnęła łyk kolorowego drinka.
- A co dokładniej zamierzasz?
- Nie domyślasz się jeszcze, Sherlocku w spódnicy? – Roześmiał się wyraźnie rozbawiony.
- Chcesz ją zaobrączkować, jak gołębicę? – odcięła się z kpiącym uśmieszkiem.
- Ty i te twoje metafory. – Westchnął ciężko. – To może poczekać. Pierwszym etapem są chyba zaręczyny, prawda?
- I gdzie, w tym wszystkim, jest rola dla mnie?
- Twoja rola polega na tym, żeby mi powiedzieć, czy jest jakaś rzecz, marzenie, coś, czego Bella bardzo pragnie, a co ja mógłbym jej podarować – powiedział to tak miękko, że przez chwilę blondynka wpatrywała się w niego z oczarowaniem.
- Myślę, że najważniejsze już jej podarowałeś. – Uśmiechnęła się. – Dzięki tobie i Nessie ma wreszcie prawdziwą, kochającą się rodzinę, o jakiej zawsze marzyła.
- Ja też… Chociaż nie doświadczyłem tego co ona, ale odkąd jesteśmy razem, poczułem się, jakbym wrócił wreszcie do domu, po długich latach daremnej tułaczki. – Westchnął ciężko.- Ale musi być coś jeszcze, pomyśl dobrze. – Zachęcał dziewczynę.
Chwilę zastanawiała się, błądząc myślami daleko stąd, by wreszcie dostać cudownego olśnienia. Przypomniała sobie rozmowę, na temat lokalu, który był wymarzonym miejscem na studio fotograficzne. Prawie zakrztusiła się, przełykając kolejny łyk kolorowego drinka.
- Jest coś, prawie zdołałam o tym zapomnieć – wyrzuciła wreszcie, łapiąc zachłannie oddech. Mężczyzna wyczekująco się w nią wpatrywał. - Ale uprzedzam, że ten interes sporo kosztuje, chyba, że uda mi się wynegocjować lepsze warunki – wtrąciła z powagą. - W czasie, kiedy Bella i Emmett poszukiwali dla mnie mieszkania, trafili przypadkiem na idealny lokal na jej studio. Z tego, co wywnioskowałam po reakcji, była nim po prostu zachwycona i jedynym powodem, który ją skutecznie powstrzymywał, była cena. Co prawda, można też pokusić się o wynajem, ale to zawsze dość śliska sprawa, bo różnie z tym bywa. W przypadku naruszenia warunków umowy lub co najgorsze – jej zerwania, zostaje się z niczym… - Westchnęła, dumna z siebie.
Edward z uwagą chłonął każde słowo, które wypowiadała Rosalie. Jeśli właśnie, to było marzeniem jego ukochanej, postanowił zrobić wszystko, co tylko możliwe, żeby je dla niej spełnić…
- Gdzie jest ten lokal?- zapytał tylko. Dziewczyna w odpowiedzi jęknęła tylko.
- Tego właśnie nie wiem, nie zdążyła mi go pokazać, ale… Emmett był tam z nią, więc z pewnością może pomóc.
Jęknęła cicho, uświadamiając sobie, że znowu będzie musiała mieć z nim do czynienia, choć przeraziło ją to tylko na samym początku. Kiedy przypomniała sobie jego łagodne, pełne ciepła i czułości spojrzenie z lunchu, zupełnie podświadomie uśmiechnęła się do siebie. Nie umknęło to uwadze Cullena.
- A o co chodzi z tobą i moim kuzynem? – zapytał rozbawiony i natychmiast został przez nią zgromiony spojrzeniem.
- Na ten temat nie mam zamiaru z tobą rozmawiać – rzuciła tylko sucho. – Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, lepiej nie wracaj do tego, bo inaczej będziesz musiał się z tym bujać sam, co zapewne nie będzie łatwe - dodała ostro, wyjaśniając jasno zasady ich współpracy.
- Faktycznie, w negocjacjach nie masz sobie równej – skwitował tylko i z rozbawieniem pokręcił głową. – Wracajmy już, bo Bella zacznie coś podejrzewać. Wcisnąłem jej kit, że pojechałem do Emm’a, ale nie ma, co przeciągać struny. – Roześmiał się ...
***
Pożegnał się z Rosalie na schodach, po czym zawrócił i skierował swoje kroki do kuchni. Już zamierzał wejść do pomieszczenia, gdy dostrzegł delikatną smugę światła, wydobywającą się spomiędzy niedomkniętych drzwi pracowni Belli. Zaciekawiony zawrócił i cicho pchnął drzwi, zaglądając do środka. Widok, który ukazał się jego oczom sprawił, że krew szybciej zaczęła krążyć w jego żyłach, a przyjemne ciepło rozlało się falą po wyraźnie pobudzonym podbrzuszu… Ukochana kobieta, otulona w krótki, atłasowy szlafrok, pochylała się właśnie nad jakąś skrzynią, a cienki, połyskliwy materiał, mocno podsunięty do góry odsłaniał zachęcająco jej nagie pośladki. Delikatne światło stojącej w rogu lampy sprawiało, że widział jedynie zarys jej sylwetki, a zwłaszcza jej szczupłe długie nogi, które tak cudownie potrafiły oplatać go w pasie… Prawie jęknął, wyraźnie podniecony samą myślą o tym… Naciśnięta mocno klamka, wydała z siebie głuchy trzask, który sprawił, że dziewczyna podniosła się nagle do pionu zaniepokojona, ale widok Edwarda, którego oczy iskrzyły się obiecująco, sprawił, że na jej ustach zaczął błądzić zabawny uśmieszek. Mężczyzna, najciszej jak potrafił, zamknął za sobą drzwi, a potem przekręcił w nich jeszcze klucz. Zanim zbliżył się do niej, zdążył jeszcze zdjąć z siebie koszulkę i odrzucić gdzieś w bok. Porwał ją w ramiona, przyjemnie chłodząc swoją rozpaloną pożądaniem skórę, chłodnym materiałem jej szlafroka. Jednym sprawnym pociągnięciem za pasek, rozsunął jego poły, a potem patrzył już tylko jak delikatna w dotyku materia samoistnie opada na podłogę. Stała teraz zupełnie naga, wtulona w jego ramiona, głośnym westchnieniem wypełniając cały pokój. Delikatnie wsunął dłonie pod jej nagie pośladki i uniósł do góry, pozwalając, aby te długie szczupłe nogi zacisnęły się na jego biodrach jak słodka pętla… Nie odrywając swoich ust od jej cudownych, lekko nabrzmiałych warg, zbliżył się do fortepianu i delikatnie posadził ją na nim. Wzdrygnęła się cała i z sykiem wypuściła powietrze, na to niespodziewane zetknięcie z zimną powierzchnią instrumentu. Ujął jej twarz w dłonie i całując skrawek po skrawku, przepraszał za to niemiłe doznanie, którego jej dostarczył. Oddawała każdą pieszczotę, błądząc jednocześnie palcami po jego brzuchu. Kiedy natrafiła wreszcie na zamek spodni, sprawnie rozpięła jego guzik i niecierpliwym ruchem szarpnęła za suwak w dół, uwalniając jego biodra ze zbędnej odzieży. Pochylając się do przodu pośpiesznie zaczęła zsuwać gumkę jego spodenek, ale przejął inicjatywę i sam dokończył jej dzieła, odsłaniając jej oczom swoją gotową do miłosnego boju, nabrzmiałą i dumnie sterczącą męskość. Odsunął się od niej trochę, z oczarowaniem chłonąc widok jej nagiego, unoszącego się szybkim oddechem ciała, po czym uwolnił swoje nogi z krępujących je w kolanach spodni i spodenek, by wreszcie opaść nagimi pośladkami na miękki materiał niskiej ławki. Powoli rozsunęła przed nim uda, bezwstydnie ukazując swoją spragnioną jego pieszczot kobiecość. Głośno przełknął, zatracony w tym widoku i powoli nakrył jej uda swoimi dużymi dłońmi, sunąc nimi w miejsce, w którym matka natura tak idealnie je połączyła, by wreszcie wsunąć w nią delikatnie dwa palce, podczas gdy jego kciuk raz za razem słodko pocierał wrażliwy wzgórek... Ciepło i wilgoć jej wnętrza zupełnie go odurzyły. Odgięła się do tyłu, opierając rękami na instrumencie, wypychając ku niemu biodra i jeszcze bardziej odsłaniając się przed nim… Jęknął nieznośnie, poruszając palcami w jej wnętrzu i wprawiając jej ciało w cudowne, przejmujące drżenie. Rozkołysane ruchem ciała piersi wręcz domagały się pieszczoty, więc wstał i czym prędzej nakrył jedną z nich ustami, mocno zasysając nabrzmiały, twardy sutek. Dziewczyna jeszcze bardziej odchyliła się do tyłu, niemo błagając o więcej. Nie zamierzał przestawać, ale jego ciało coraz bardziej dopominało się o zaspokojenie. Ujął ją mocno i pośpiesznie przeniósł na swoje biodra, które znowu oplotła nogami, a potem ciężko opadł na niską ławkę. Objęła go ramionami i mocno przywarła do jego ciała całą sobą, a potem nie chcąc już dłużej dręczyć go, uniosła się lekko w górę, czując pod pośladkami twardą, nabrzmiałą męskość i przyjęła ją w siebie, czym wydobyła z jego ust przeciągłe westchnienie i zaraz potem słodki jęk. Nagła rozkosz zalała go wysoką falą, pozbawiając władzy nad powiekami, które na wpół przymknięte drgały teraz błogo, jakby śnił… Bella znowu odchyliła się do tyłu, opierając dłonie na przymkniętej obudowie klawiszy fortepianu, co pozwoliło jej na delikatne ruchy bioder, którymi raz po raz potęgowała jego podniecenie i przybliżała ich do granicy spełnienia. Edward nadal mocno trzymał ją za biodra, nadając rytm ich ciałom. Kiedy spojrzała na niego, czując nadchodzącą falę, patrzył na nią śmiało, spijając każdy jęk z jej ust, sam nie będąc jej w tym dłużny. Nagle wyprężyła się mocno, wyginając się w nieznośny łuk i zadrżała wypełniając pokój głośnym jękiem spełnienia. Chwilę potem poczuła jego usta na swoim brzuchu i wreszcie niski gardłowy dźwięk dopełnił całości. Jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz, a policzek z lubością przywarł do jej spoconej, rozgrzanej skóry… Objęła go ramionami za szyję i z czułością pocałowała w czubek głowy, by zaraz potem zmierzwić jego nieogarniętą brązową czuprynę. Kiedy spojrzał jej w oczy, na jego twarzy błądził najbardziej błogi uśmiech, jaki zdarzyło jej się ostatnio widzieć…
- Edwardzie Cullen – wyszeptała. – Jestem prawdziwą szczęściarą, że cię mam – dodała miękko i złożyła na jego ustach pocałunek…
***
Siedziała na sofie w pokoju, tonącym w półmroku nocy, delikatnie rozrzedzonej światłem ulicznych latarni. Czerwony ognik papierosa, którego mocno ściskała w palcach, co rusz rozpalał się mocniej i znów przygasał. Cały wieczór siedziała po ciemku, próbując wymyślić jakiś sposób, żeby na nowo zwrócić na siebie uwagę Edwarda. Unikał jej i uniemożliwiał jakikolwiek kontakt ze sobą, co doprowadzało ją prawie do szału. Boleśnie ją odtrącił i wyrzucił ze swojego życia, jakby nigdy nic dla niego nie znaczyła, a przecież to nie mogło być prawdą. Nigdy nie był przesadnie wylewny w stosunku do niej, ale mimo wszystko przez ostatnie pół roku, zanim wróciła jego była, wielokrotnie spędzał z nią noce. Być może dla niego był to wyłącznie seks, czysto fizjologiczna potrzeba ludzkiego organizmu, ale dla niej znaczyło o wiele więcej. Sama to zaczęła, zjawiając się u niego pod durnym pretekstem, ale przystał na to, podejmując jej wyzwanie. Nigdy nie mówił o uczuciach, blokując ten obszar zupełnie, ale mimo to czuła, że w jakiś dziwny, intymny sposób potrzebował jej i tego, co ze sobą wnosiła. Nie mógł być takim zimnym skurwielem, za jakiego chciał, by go uważała. Znała ten typ facetów i on zupełnie do niego nie pasował. Potrafił być jednak okrutny i wtedy po wystawie Swan, dał jej to bardzo wyraźnie odczuć. Jednak, wtedy w barze, kiedy szukał w alkoholu ukojenia, dostrzegła cierpienie w jego oczach. Ta pieprzona fotografka musiała dopiec mu do żywego, a mimo wszystko, zdawał się świata poza nią nie widzieć. Czy właśnie tak należało postępować z facetami, rozkochać ich, a potem rzucić, upodlić i patrzyć jak truchtają za tobą niczym wierny kundel, żebrzący o jakikolwiek przejaw uwagi? Dlaczego ta kobieta miała nad nim taką władzę, nawet po takim czasie od ich rozstania? Co było w niej takiego, czego nie miała ona, że nigdy nie patrzył na nią w taki sposób jak na tę, która dotkliwie go zraniła i porzuciła? Dziesiątki pytań rodziło się w jej zmęczonej głowie, prześcigając się jedno przed drugim. Musiała poznać odpowiedzi, choć na kilka z nich, tych najważniejszych. Jeśli istniała jakaś szansa, musiała ją wykorzystać. Powracająca myśl o dziecku nie dawała jej spokoju. Nigdy o tym nie mówił, ale widziała jak łagodniał i miękł, kiedy miał do czynienia z tymi małymi, bezbronnymi istotami. Stawał się zupełnie innym człowiekiem i wtedy kochała go jeszcze bardziej. Kiedy przebywał z rozkrzyczanymi bliźniakami swojej kuzynki, jego oczy nabierały zupełnie nowego wyrazu. Była w nich tęsknota i nieme uwielbienie, którego co prawda nie podzielała, ale dla niego była gotowa spróbować. Jeśli tylko dałby jej szansę, urodziłaby dla niego to dziecko…
Zgniotła w popielniczce kolejnego już papierosa i głęboko westchnęła. Od ich wspólnego, krótkiego urlopu minęło już trochę czasu, ale gdyby wtedy… Szybko przeliczała w pamięci daty, wszystko powoli zaczynało układać się w zgrabną, spójną całość… Pojawił się cień szansy, ale ten cień był wszystkim, co teraz miała. Uczepiła się tej myśli jak tonący brzytwy… Musi jak najszybciej się z nim spotkać… Wtedy powrócił obraz wysokiego, przystojnego bruneta o ciemnej karnacji, który z taką nienawiścią odprowadzał wzrokiem postaci Edwarda i Belli, znikających w paryskim hotelu… Tak, to nie będzie trudne… Kilka sprawdzonych kontaktów z pewnością pomoże jej ustalić tożsamość tego mężczyzny… Jeśli istnieje jakaś szansa, na pewno ją wykorzysta… Po raz pierwszy uśmiechnęła się delikatnie do swoich myśli…
***
Wysoki, przystojny brunet z całej siły kopnął w krzesło, które natychmiast przewróciło się z hukiem i przesunęło po podłodze jeszcze metr dalej.
- Black, hamuj się trochę. Zmienisz ten fragment, albo artykuł wyląduje w koszu, proste. – Niski, obleśny typ w przepoconej koszuli, wychylił się zza drzwi opatrzonych tabliczką „redaktor naczelny” i mierzył teraz mężczyznę kpiącym spojrzeniem.
- Ten artykuł jest świetny i sam dobrze o tym wiesz. – Brunet rzucił wściekle przez ramię, sięgając po przewrócony mebel.
- A ty wiesz, że jeśli puszczę go do druku, to jutro mogę się już pakować, więc nie dyskutuj ze mną Jake. - Szef solidnie trzasnął drzwiami do swojego biura, definitywnie ucinając temat. Kilku mężczyzn przy sąsiednich biurkach, z uwagą wpatrywało się w poirytowanego dziennikarza, ale widząc jego gniewne spojrzenie, szybko wróciło do swoich zajęć. Black tymczasem sięgnął po swoją skórzaną kurtkę, leżącą teraz niedbale na podłodze i otrzepał ją dłonią. Nie zastanawiał się długo. Potargał trzymane w rękach, gęsto zapisane kartki i z głośnym świstem wcisnął je do kosza na śmieci, stojącego przy jego biurku. Bar na rogu, niedaleko redakcji znowu zarobi na nim krocie, bo właśnie tam zamierzał się teraz udać, żeby znieczulić swoje urażone ego… Bez słowa zarzucił kurtkę na ramiona i wyszedł z redakcji…
Zanim przechylił pierwszy kieliszek z przezroczystym, wyraźnie zalatującym spirytusem płynem, w kieszeni jego kurtki rozdzwonił się telefon. Pierwszą myślą było brak reakcji, ale zaraz potem sięgnął jednak po aparat i z uwagą wpatrywał się w wyświetlacz. Numer był zastrzeżony i to wzbudziło jego ciekawość. Być może to jeden z jego głęboko zakonspirowanych informatorów dzwonił z kolejną, frustrującą aferą. Odebrał rozmowę i przyłożył telefon do ucha.
- Słucham? – rzucił ostro. Chwila ciszy i lekkie chrząknięcie.
- Jackob Black? – Nieznajomy, kobiecy głos wywołał grymas na jego twarzy. Mocno ściągnął brwi i przechylił kieliszek, pochłaniając jego zawartość. Skrzywił się lekko i oblizał wargi z palącego je alkoholu.
- Zależy, kto pyta – odparł wreszcie, kiwając na barmana, żeby ponownie napełnił pusty kieliszek.
- Nazywam się Tanya Denali. Moje nazwisko być może nic ci nie powie, ale sądzę, że możemy sobie pomóc w pewnej, dość osobistej sprawie. – Słowa kobiety zaintrygowały go i chwilę wpatrywał się przed siebie, mrużąc oczy.
- Nie sądzę, żebyśmy mieli jakieś wspólne sprawy – odciął się, opróżniając kolejny kieliszek. Zimny płyn powoli rozlewał się po jego wnętrznościach, przyjemnie rozgrzewając je po chwili.
- No cóż, pomyliłam się. Najwyraźniej Panna Swan już do takich nie należy. - Kobieta w słuchawce wypowiedziała słowo klucz. Jake niemal zamarł na dźwięk tego nazwiska. Powstrzymał ruchem ręki barmana, który nie czekając już na wezwanie, zmierzał w jego kierunku z butelką alkoholu.
- Isabell Swan? – upewnił się, wycierając palcami blat baru z niewidzialnych plam.
- Dla niektórych Bella, ale tak, to wciąż ta sama osoba. Czy teraz jesteś zainteresowany?
Strzelił palcami czekając na rachunek, po czym sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej kilka niemiłosiernie pogiętych banknotów. Położył je wszystkie na barze i zeskoczył z wysokiego stołka. Popychając masywne drzwi lokalu wyszedł na zewnątrz. Ostre, zimne powietrze otrzeźwiło go trochę.
- A jeśli jestem, to co? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- To myślę, że powinieneś przylecieć do Londynu i spotkać się ze mną. Mamy wiele wspólnego i możemy wzajemnie sobie pomóc w odzyskaniu byłych partnerów – dodała z naciskiem. Ten pomysł wyraźnie mu się spodobał i podświadomie uśmiechnął się do siebie.
- Mogę być w Londynie dopiero za kilka dni, powiedzmy w poniedziałek, przed południem. Jak cię znajdę? – rzucił krótko.
- To ja cię znajdę. Czekaj na lotnisku. Przyjadę po ciebie – dodała jeszcze i po prostu rozłączyła się.
Zmiany planów były jak dzień powszedni. Przywykł do tego i nigdy nie rozwodził się nad tym dłużej niż powinien. Taka zmiana szczególnie go ucieszyła. Nie wiedział jeszcze, do czego to doprowadzi, ale i tak rozpoznał rodzące się uczucie ekscytacji… Wyobrażenie byłej ukochanej, myśli o niej sprawiły, że uśmiechnął się szeroko…
***
Edward pożegnał się z agentem nieruchomości i zmierzał do opartego o samochód kuzyna. Rozumiał już zachwyt Belli na widok lokalu, który przed chwilą sam dokładnie obejrzał. Zarówno lokalizacja jak i sam lokal były idealne na jej studio, choć cena iście zawrotna, ale pokładał w Rosalie wielkie nadzieje i czuł, że nie da z niego zedrzeć skóry w negocjacjach, na które miała się udać. Uśmiechał się, zbliżając do skupionego na własnych myślach blondyna. Podszedł i klepnął go w ramię na oprzytomnienie.
- Co jest? – Emmett spojrzał na niego błędnym wzrokiem, jakby obudził się właśnie ze snu.
- Nic. Możemy jechać – rzucił tylko, wsiadając do samochodu kuzyna.
- A Rose? – Blondyn odszukał wzrokiem postać szczupłej blondynki, zajętej rozmową z mężczyzną od nieruchomości. Oboje zmierzali teraz w stronę jego zaparkowanego nieopodal samochodu.
- Wsiadaj. Teraz zaczyna się jej rola. – Szatyn odsunął szybę i mierzył kuzyna wyraźnie czymś rozbawiony. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego, ale kiedy napotkał wreszcie spojrzenie dyskutującej z agentem kobiety, która wyraźnie dała mu sygnał, aby odjechał, posłuchał jej. Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik.
- Dokąd teraz? – odezwał się zrezygnowanym tonem. Edward spojrzał na niego i uśmiechnął się delikatnie.
- Podrzuć mnie gdzieś w pobliże Hatton Garden. Muszę coś odebrać, a ty jesteś wolny – dodał miękko. – Ale pamiętaj, ani słowa Belli, bo inaczej jaja ci urwę – zagroził mu jeszcze i wygodnie poprawił się w fotelu pasażera.
- Daj spokój, przecież nie jestem półgłówkiem – odciął się i ruszył wreszcie…
***
Obracał w palcach niewielki pierścionek z białego złota, którego jedyną na pozór ozdobę stanowiło nieduże, diamentowe oczko, osadzone pomiędzy rozdzieloną na cztery rogi, cienką obręczą pierścionka. Był delikatny i skromny, ale właśnie takim go sobie wymarzył. Idealnie pasował do kobiety, której zamierzał go podarować.
- Jest pan zadowolony z wykonania? – Starszy, siwy mężczyzna w eleganckim garniturze, przerwał zamyślenie Edwarda.
- Jest dokładnie taki, jak sobie życzyłem – odparł spokojnie.
- A dedykacja? – Jubiler chciał mieć pewność, że wszystko jest zgodne
z zamówieniem. Cullen podsunął pierścionek bliżej oczu i z delikatnym uśmiechem odczytał wygrawerowany po jego wewnętrznej stronie napis: „Belli, muzyce mojego serca – Edward”
- Jest piękny. Może go pan zapakować – dodał miękko, oddając pierścionek mężczyźnie.
- Bella… to piękne imię. – Starszy mężczyzna umieścił pierścionek w małym, czerwonym pudełeczku i posłał mu delikatny uśmiech.
- I piękna kobieta. – Młody, zielonooki mężczyzna odwzajemnił uśmiech i sięgnął do kieszeni spodni po portfel…
***
Przywitał się z portierem i wsiadał już do windy, kiedy telefon w kieszeni jego płaszcza zaczął wygrywać melodyjkę. Imię Rosalie na wyświetlaczu sprawiło, że serce przyspieszyło swój rytm.
- Jak ci poszło?
- Czyżbyś się niepokoił? – Kobieta po drugiej stronie słuchawki była wyraźnie rozbawiona. – Więcej wiary Cullen. – Roześmiała się z lekką kpiną.
- Taaa, staram się – rzucił w takim samym tonie.
- Nie było łatwo, ale nie martw się, nie puszczę cię z torbami – dodała, ciężko wzdychając. – Zjechali do siedemdziesięciu procent pierwotnej wartości. Jutro możemy podpisać stosowną umowę i dopełnić wszystkich formalności – zakończyła z dumą.
- Wow, Rose… Co im zrobiłaś, że jedli ci z ręki? – Nie umiał ukryć wrażenia, jakie wywarła na nim tą wiadomością.
- Mam swoje sposoby – roześmiała się. – To było coś w rodzaju przysługi za przysługę.
- Zaprzedałaś im swoją duszę? – Zawtórował jej. – Ale na serio, wiesz, że nie wymagałem od ciebie takiego poświęcenia. – Spoważniał.
- Wiem, ale nie martw się. To nic, czego nie mogłabym zrobić dla twojej ukochanej kobiety.
- Dziękuję ci – dodał ciepło. – Może po wszystkim wyskoczymy gdzieś jutro… we czwórkę? – zawiesił głos.
- Dobra, dobra. Jeśli liczysz, że znowu zatańczę na stole, to zapomnij. Teraz robię to bez świadków. – Zaśmiała się.
- Jestem twoim dłużnikiem – dodał.
- Nie kuś Cullen, nie kuś. – Roześmiała się znowu.
- Prawdziwa diablica z ciebie, Rose, ale dobrze mieć cię po swojej stronie – odparł rozbawiony, wysiadając z windy.
- Jak tam twoje plany zaobrączkowania mojej najlepszej przyjaciółki? – zmieniła front.
Przekręcił klucz w zamku i lekko pchnął drzwi.
- O której jutro mamy być w tej agencji nieruchomości? – wybrnął, z błądzącym uśmiechem na ustach. Kobieta w słuchawce lekko westchnęła.
- Dam ci jeszcze znać – odparła tylko.
- Ok. To uciekam do swoich spraw – rzucił lekko. – Miłego dnia Rose.
- Taa, trzymaj się Cullen – odpowiedziała i rozłączyła się.
***
Kiedy Rosalie Hale dotarła wieczorem do domu swojej przyjaciółki, prawie padała ze zmęczenia. Przesyłka z Los Angeles miała dotrzeć do niej dopiero jutro, więc nie było sensu, aby nocowała w pustym mieszkaniu, poza tym była świadoma, że oberwałaby od Belli po nosie, za wyprowadzenie się bez słowa. Kiedy drobna szatynka otwierała jej drzwi, wyglądała na trochę nieobecną i przygnębioną. Blondynka od razu podążyła za nią do salonu, a potem do kuchni, z jednym marzeniem, aby zatopić usta w ciepłym, pachnącym jaśminem płynie. Kiedy wreszcie zasiadły przy niewielkim stole w kuchni, ostrożnie przyglądała się twarzy swojej najlepszej przyjaciółki. Wreszcie nie wytrzymała i zapytała, co się stało, że jest w takim nastroju.
Dziewczyna lekko zagryzła dolną wargę, a potem cicho westchnęła.
- Pamiętasz ten boski lokal, który wymarzyłam na swoje studio? – zaczęła cicho. Blondynka wywróciła oczami, kryjąc rozbawienie.
- Taa, co z nim? – Starała się być obojętna.
- Ktoś go kupił… Nici z moich marzeń… Wiem, że i tak nie było mnie na niego stać, ale… - Bella była naprawdę przygnębiona.
- No, Cullen, będziesz całował ziemię, po której stąpam, z wdzięczności – Blondynka zaśmiała się w duszy.
- Przepraszam, obiecałam tam z tobą pojechać, ale jakoś się nie złożyło… Przykro mi. – Westchnęła, wczuwając się w nastrój przyjaciółki.
- Ciekawe tylko, co tam powstanie? – Swan naprawdę była przygnębiona. – Wiesz, szkoda, żeby zmarnować takie miejsce. Mam nadzieję, że nowy właściciel doceni jego urok… Dobra, już nie zrzędzę. Na pewne rzeczy po prostu nie mamy wpływu i lepiej się z tym pogodzić, niż rozpaczać. – Znowu westchnęła, obracając palcami łyżeczkę leżącą na stole.
- To prawda, życie lubi zaskakiwać… - dodała filozoficznie Rosalie.
- Jak ci minął dzień? – Bella spojrzała na przyjaciółkę z zainteresowaniem.
- Bardzo pracowicie. Jutro będę mogła już chyba przenieść się do nowego mieszkania. – Pociągnęła łyk aromatycznego napoju, wypełniając swoje zmęczone ciało przyjemną porcją płynnego ciepła.
- Czyli niedługo parapetówka? – Przyjaciółka wyraźnie się ożywiła.
-Taaa, to jest myśl. Jak uwinę się z rozpakowaniem rzeczy, to może w weekend coś zorganizujemy? Oczywiście mogę liczyć na twoją pomoc w tym zakresie? – Posłała szatynce znaczące spojrzenie.
- Jasne Rose. Musisz tylko pomyśleć, kogo chcesz zaprosić, żebym mogła rozesłać wici. – Przyjaciółka uważnie skupiła wzrok na blondynce.
- Nie mam tu za wielu znajomych. Sprawa wydaje się prosta. – Wzruszyła ramionami.
- Czyli? Komu mogę powiedzieć, żeby czuł się zaproszony? – Panna Swan drążyła dalej temat, odrywając swoje myśli od tematu niedoszłego studia.
- Wiem, o czym myślisz i chyba nie mam innego wyjścia. – Blondynka odchyliła się na krześle, miękko opadając na jego oparcie.
- Ok, a może zaprosimy jeszcze Owena z żoną? To ich menadżer i świetny kompan– dodała Bella. – A może uda mi się jeszcze ściągnąć Alice? W końcu Holandia to nie koniec świata.
- No, no im więcej ludzi, tym łatwiej będzie się zgubić w tłumie. – Roześmiała się przyjaciółka.
- To może jeszcze kuzynka Edwarda z mężem? – Zaryzykowała szatynka. Rose roześmiała się kapitulując.
- Ok, gości zostawiam w twojej gestii. Zaproś, kogo chcesz, w końcu ma być miło. Zdaję się całkowicie na ciebie – dodała miękko, wstając od stołu. – Idę do łóżka. Oczy same mi się zamykają.
- Nie ma sprawy. Jutro podzwonię, do kogo trzeba i zajmę się cateringiem. I tak nie mam zbyt wiele do roboty, a Edward ciągle w studio przesiaduje. Wszystkim się zajmę. Nie martw się – dodała z przekonaniem przyjaciółka, ale blondynka wspinała się już po schodach na piętro. Sen był jedyną rzeczą, o której zdolna była teraz myśleć… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rainwoman dnia Nie 15:28, 28 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
|
yeans-girl
Wilkołak
Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 239 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z objęć Edwarda / Królewskie Wolne Miasto Sanok
|
Wysłany:
Nie 14:58, 28 Lut 2010 |
|
Bella to ma szczęscie... Ten Edward jest chyba najlepszym ze wszystkich, z którymi spotkałam się w jakimkolwiek fanfiku. Samo opowiadanie jest moim ulubionym i chce podziękowac ci z całego serca, że to piszesz. Masz dar. Ile razy czytm rozdział (nie raz nawet po dwa razy) nie mogę wyjśc z podziwu dla twojego talentu.
Ostatnio było mało Belli i Edwarda, ale teraz na szczęście było bardzo dużo. Ciekwawe co knuje Tanya. Na myśl mi przyszło, że wkręci Edwarda w ciążę, ale nie mam pojęcia jak to się rozwinie.
Niemogę się doczekac rekacji Belli na wieśc o lokalu i samych zaręczyn.
Przepraszam, że tak krótko i chaotycznie, ale nnie mam dzisiaj głowy do komentowania, a nie wybaczyłabym sobie, gdybym tego nie zrobiła.
Pozdraiwam,
Dżii. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cicha
Człowiek
Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 76 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 18 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 15:49, 28 Lut 2010 |
|
Och, tym razem komentuję od razu po przeczytaniu, bo jeszcze potem zapomnę...
Jak już wcześniej wspominałam nie zawsze mam okazję skomentować twoje opowiadanie, ale każdy rozdział czytam i to z zapartym tchem.
Podobają mi się kreacje bohaterów, problemy, jakie przed nimi stawiasz, podane jak na tacy uczucia i twój zgrabny styl pisania.
Twoje rozdziały porównuję do zastrzyku mocnego środka przeciwbólowego - na chwilę traci się kontakt ze światem i szarugą za oknem, bezdwiednie przenoszę się w zawiły świat tętniącego życiem Londynu.
Ponownie podsunęłaś czytelnikom przed nos wspaniałą scenkę rodzajową, rodzinną sielankę z Bellą i Edwardem w roli głównej. Usypianie przez chłopaka Nessi było moim zdaniem najbardziej ujmującym fragmentem w tym rozdziale, bo choć było krótkie i napisane bez wyniosłych słów, niosło za sobą prawdziwe uszucia i przesłanie prawdziwej miłości.
Kolejnym świetnym przedsięwzięciem tego opowiadania jest "zaobrączkowanie Belli". Swoją drogę po przeczytaniu siedemnastego rozdziału zastanawiałam się po cichu, kiedy zostaną dokonane wszelkie formalności czyniące zakochanych i Nessi prawną rodziną.
Powinnam chyba zająć się zawodowo przepowiadaniem przyszłości, ale o tym później...
Oczywiście Edward miał znakomity pomysł poradzić się Rosalie w kwestii marzeń Belli, bo kto jak kto, ale najlepsze przyjaciółka wie o kobiecie więcej niż wieloletni mąż. Rose tylko potwierdziła tą tezę, podsuwają propozycję spełnienia marzeń Belli w postaci niesamowitego studia. Jestem pewna, że dziewczyna będzie się bardziej cieszyć niż z podróży dookoła świata i wszystkich klejnotów ziemi razem wziętych!
A wracając do samych zaręczyn, pierścionek jest niesamowity.
Taki prosty, klasyczny, a jednak na swój sposób niepowtarzalny. Nawet wygrawerowana dedykacja zbytnio nie ne razi, choć nie jestem zbytnio sentymentalna, a lukier toleruję jedynie na pączkach.
Na koniec zostawilam sobie sprawę mojego jasnowidztwa.
Nie dalej jak wczoraj, namawiałam Tanyę i Jacoba do połączenia sił przeciwko kochankom. A dzisiaj moje urojenia stają się prawdą!
Chociaż nie, to nie jest przepowiadanie przyszłości - nazwałabym to raczej czarną magią. :)
Jestem niesamowicie ciekawe, cóż takiego wymyślą kierowani zazdrością o byłych kochankow i nienawiścią do ich obecnych partnerów wspólnicy?
Stawiałabym na jakąś rewelację prasową.
Tanya już wcześniej o tym wspominała, a Jacob jest dziennikarzem, więc może wykorzystać w tej sprawie swoje kontakty. Całości dopełniają pliki i zdjęcia przechowywane w komputerze blondynki.
Wprost nie mogę się doczekać, kiedy zaczną wcielać w życie swój szatańskie plan i co ztago wyniknie...
Weny, czasu i chęci...
z nadzieją na nieszczęśliwe zakończenie
Cicha
PS: W tym rodziale nie pojawiła się Alice...
Chciałabym powiedzieć, że choć za nią nie przepadam, jest bardzo dobrą postacię. Ładnie wykreowaną, z ciekwym bagażem doświatczeń - bije na głowę cierpiące na zakupoholizm rozchichotace Allice z wielu FFów...
Nie zmienia to faktu, że za nią nie przepadam, a jednak na swój sposób uwielbiam za dopracowaną osobowość. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 20:39, 28 Lut 2010 |
|
[quote]Ujął ją mocno i pośpiesznie przeniósł na swoje biodra,[./quote] pospiesznie chyba, ale nie wiem na pewno :)
Cytat: |
-Taaa, to jest myśl. |
enter po -
Cytat: |
- Ok, a może zaprosimy jeszcze Owena z żoną? To ich menadżer i świetny kompan– dodała Bella. |
enter po -
Cytat: |
a Edward ciągle w studio przesiaduje. |
a nie w studiu ?
jestem dzielna - pomimo bólu zatokowego postanowiłam napisać komentarz :)
nie powiem, że ucieszyła mnie wzmianka o Tanyi, ale na pewno zaabsorbowała... jeśli ona coś knuje to na pewno będzie jeszcze ciekawie w wątku E&B... na razie oświadczyny to zbyt mały hardcore jak dla mnie... choć dedykacja urocza, przeurocza...
R&Em - rozwijasz ten wątek... wymuszasz spotkania... ale spodobało mi się, że zamiast robić to na siłę wykorzystałaś miejsce, w którym już raz się spotkali - ludzie wracają do takich miejsc :) duży plus za to...
chciałabym bardzo zobaczyć minę Emmetta, kiedy okaże się, że kobieta z aktu to Rose - to będzie bezcenny moment :)
pozdrawiam
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Pon 8:06, 01 Mar 2010 |
|
Hmmm... Nie mam w sumie, żadnych uczuć do tej części. Jedynie kiedy się uśmiechnęłam, to moment w którym Tanya zadzwoniła do Jacoba ze względu na swoją szaloną zemste. Hmhmhm... To chyba tyle... :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
tooffi
Nowonarodzony
Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 9:06, 01 Mar 2010 |
|
Kirke :) muszę przyznać, ze zmusiłaś mnie do poszperania po słownikach i konsultacji z tego, co się dowiedziałam, to w słowniku występują obie formy i POŚPIESZNIE -wykonane w POŚPIECHU jak i POSPIESZNIE od POSPIESZNY np pociąg. Chociaż chyba rzeczywiście w języku pisanym bardziej bym się skłoniła do pospiesznego jakoś tak ładniej brzmi, ale jakoś intuicyjnie nie uznałam tego za błąd do poprawy.
co do studiO i studiU to się okazuje, że od wielu lat można odmieniać a i owszem. może dlatego tak ci się nie spodobało jednak nieodmieniona forma nie jest uważana za błąd skoro dawniej była jako jedyna poprawna.
takie są moje wyniki poszukiwań hihi nawet wcześniej nie przyszło by m i do głowy się nad tym zastanawiać dlatego dzięki, zawsze można coś się nowego douczyć
koniecznie dawaj znać, jeśli coś znajdziesz albo się dowiesz bo po prostu mnie to zaintrygowało i dlatego sprawdzałam wiele lat temu przestałam pisać wypracowania i teraz podejmując się pomocy w sprawdzaniu tego opowiadania muszę rzeczywiście przyznać, ze siedzę na pupie i się po prostu uczę ciągle i przypominam. Dlatego jeszcze raz dziękuję za wskazania co przeoczyłyśmy
miłego słonecznego dnia :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Renesmeee
Nowonarodzony
Dołączył: 05 Cze 2009
Posty: 48 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z Gdańska, takie małe Forks; )
|
Wysłany:
Pon 18:14, 01 Mar 2010 |
|
Boże, nie wiem, kochana, ile masz lat, ale piszesz baardzo dobrze. ; )
bardzo podoba mi się pomysł twojego fanficka. Czytam go zawsze jak jest nowy. ; )
Pisz dalej, wszystkie jesteśmy z tobą
Pozdrawiam, Ania. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Śro 18:31, 03 Mar 2010 |
|
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi. Każda jest dla mnie ważne.
Zdaję sobie sprawę, że ostatnie rozdziały są dość spokojne, ale na razie tempo musiało zwolnić. Tak to czuję i tak to opisuję, a teraz zapraszam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że miło spędzicie czas. Pozdrawiam
ROZDZIAŁ XIX
- Esme, co się dzieje?- Bella spojrzała na drobną szatynkę, która zachwiała się lekko i natychmiast podparła ręką na oparciu sofy, po czym opadła na nią, obejmując dłońmi czoło. Oddychała ciężko z przymkniętymi powiekami.
- Może wezwać lekarza? – Dziewczyna była bardzo zaniepokojona.
Starsza kobieta westchnęła cicho i uśmiechnęła się przepraszająco.
- To nic takiego, ostatnio dość często mi się to zdarza – dodała lekko zakłopotana.- Szybko przechodzi. Widocznie to jakieś osłabienie.
Panna Swan usiadła obok niej i z troską się przypatrywała. Nie wydawała się być przekonana jej słowami.
- Kiedy ostatnio odwiedziłaś swojego lekarza?
-To naprawdę nic groźnego. Byłam ostatnio trochę przemęczona i mój organizm widocznie daje mi sygnał, że powinnam nieco zwolnić. – Esme próbowała zbagatelizować zdarzenie.
- Obiecaj mi, że umówisz się wkrótce na wizytę, dobrze? – Bella patrzyła na nią wyczekująco. Kobieta uśmiechnęła się i przytaknęła głową.
- Wiesz co, mam lepszy pomysł. – Jej oczy wyraźnie się rozpromieniły.- Jeśli tak bardzo się o mnie martwisz, to właściwie będziesz mi mogła w tym pomóc – dodała.
- Z przyjemnością – odparła dziewczyna.- Co mam zrobić?
Starsza kobieta sięgnęła do torebki i wyjęła mały notes w skórzanej oprawie. Przekartkowała go szybko i kiedy znalazła to, czego szukała, sięgnęła po telefon.
- Muszę tylko zadzwonić i zaraz powiem ci więcej – wyjaśniła.
Uruchomiła połączenie i przyłożyła telefon do ucha. Bella nie chciała przeszkadzać, więc wyszła do kuchni przygotować coś do picia. Przez okno przyglądała się Louise i Nessie, bawiącym się w ogrodzie przed domem. Widok roześmianej córeczki wywołał pogodny uśmiech na twarzy matki. Dźwięk wyłączającego się czajnika sprowadził ją na ziemię. Sięgnęła po dwa porcelitowe kubki i wsypała do nich ulubioną herbatę jaśminową. W trakcie tej czynności odnalazła ją Esme.
- Będziesz mogła poświęcić mi dzisiaj trochę czasu? – zapytała z nadzieją. Dziewczyna natychmiast przytaknęła głową.
- Dla ciebie zawsze znajdę czas – uśmiechnęła się, stawiając na stole kubki z aromatyczną herbatą. Obie usiadły na wysokich, miękkich krzesłach i delektując się jej zapachem, spoglądały za okno, na bawiące się dziecko. Esme niespodziewanie nakryła dłoń dziewczyny swoją i spojrzała jej ciepło w oczy, kiedy ta zaskoczona zwróciła na nią wzrok.
- Nie powiem, że się nie domyślałam, ale przede wszystkim miałam taką nadzieję. – Kobieta powiedziała z czułością, głaszcząc Bellę po ręce. - Jest w niej coś znajomego. Powinnaś zobaczyć zdjęcia Edwarda, kiedy był w jej wieku. Myślę, że ta mała dziewczynka może okazać się kluczem do niego… – dodała miękko. – Mam nadzieję, że otworzy drzwi, które dawno temu ktoś w nim zatrzasnął – powiedziała ciszej i zamyśliła się. - Jest dla mnie jak syn, ale choć uchyliłabym mu nieba, nigdy nie zajmę miejsca Melanie – jego matki.
- Niewiele o niej mówił, ale wiem, że bardzo ją kochał – przemówiła wreszcie dziewczyna, poddając się refleksyjnemu nastrojowi niemłodej już, ale nadal pięknej kobiety.
- Uwielbiał ją, a ona jego. – Esme uśmiechnęła się na wspomnienie swojej zmarłej siostry. – Była taka młoda, kiedy umarła… Za młoda – westchnęła ciężko.
- To był rak, prawda?
Kobieta przytaknęła ruchem głowy i wypiła łyk gorącej herbaty.
- Rak trzustki, nieoperacyjny – dodała ze smutkiem. – Nie było żadnej szansy. Długo nie dawał żadnych oznak, a kiedy już się ujawnił, było za późno. Zresztą lekarze i tak twierdzili, że nie miałaby szansy na operację. Był bardzo agresywny i spowodował wiele przerzutów. Walczyła, ale… - ucięła, powstrzymując nadchodzące wzruszenie. Teraz Bella pogładziła ją po dłoni. Kobieta ujęła jej rękę i mocno ścisnęła.
- Dobrze, że wróciłaś. Jesteś dla niego bardzo ważna. Zawsze byłaś…
- Ty też – dodała dziewczyna i uśmiechnęła się ciepło. – To, kiedy jedziemy do tego lekarza?
- Pojadę do domu spakować kilka rzeczy i myślę, że za godzinę możemy jechać. Muszę zostać w szpitalu, żeby specjaliści mogli wykonać kompleksowe badania – wyjaśniła. – Nie chciałam prosić Jessici ani Emmetta, za bardzo by się tym martwili, jak to dzieci, a każde z nich ma, co innego na głowie.
- Możesz na mnie liczyć – zapewniła ją dziewczyna.
- Ale musimy jechać do Birmingham. To nie problem? – Esme spojrzała pytająco.
- Żaden, tylko uprzedzę Louise, że wyjeżdżam i poproszę żeby położyła Nessie.
- Pomyślałam, że mogłabyś zabrać małą ze sobą. – Kobieta spojrzała z nadzieją w oczach. – To, co prawda dwie godziny drogi w jedną stronę, ale przynajmniej będziesz ją miała przy sobie. Nie chciałabym jednak niczego ci narzucać – dodała niepewnie.
Młoda matka chwilę wpatrywała się w rozbawione dziecko i układała w głowie plan na kilka następnych godzin. Zerknęła jeszcze na zegarek i wreszcie się uśmiechnęła.
- Może to dobry pomysł. Jest jeszcze wcześnie i mamy przed sobą cały dzień – dodała miękko. – W takim razie jedź do domu i spakuj się. Przygotuję coś dla małej i przyjadę do ciebie za niecałą godzinę. – Znowu się uśmiechnęła.
- Wspaniale. W takim razie, już mnie nie ma. – Esme dopiła jeszcze łyk gorącej herbaty i wstała od stołu.
- Czekam w domu – dodała. – I nie wspominaj proszę o celu naszego wyjazdu Edwardowi, bo zaraz powtórzy mojemu dryblasowi i nici z tajemnicy.
- Dobrze. Wymyślę coś, nie martw się. Poza tym, oni i tak przed wieczorem nie wyjdą ze studia, więc nie ma obawy, że nasz plan się wyda. – Bella uspokoiła kobietę i posłała jej jeszcze uśmiech, zanim ta zniknęła w drzwiach prowadzących do salonu…
***
Duża, przestronna winda powoli zjechała na parter i w ślad za cichym dzwonkiem szerokie, srebrne drzwi rozsunęły się, ukazując ich oczom długi, wyłożony odbijającymi światło kaflami hol. Rosalie ostrożnie stawiała każdy krok, świadoma faktu, że jej wysokie, cienkie obcasy nie dają zbyt dużej przyczepności na tej śliskiej, błyszczącej powierzchni. Biurowiec, w którym mieściła się agencja nieruchomości był jednym z okazalszych w mieście, a jego wystrój dorównywał wrażeniu, jakie budynek robił z zewnątrz. Edward bez pośpiechu pokonał przestrzeń dzielącą go od wyjścia i szerokim gestem otworzył drzwi, przed podążającą zaraz za nim zgrabną blondynką w długim, wełnianym płaszczu.
- Powiesz mi jak to rozegrasz? – Spojrzała na niego uważnie. Uśmiechnął się tylko krzywo i mocniej przytrzymał grube, szklane drzwi za nierdzewny uchwyt służący, jako klamka i westchnął ciężko.
- Kobiety są od zadawania pytań, a faceci od tego, żeby milczeć. – Roześmiał się znowu.
- Mówiłam ci już, że działasz mi na nerwy? – rzuciła, przez ramię, mijając go w drzwiach.
- Przyznaj Rose, lubisz takie gierki – dodał, parskając głośno i wychodząc zaraz za nią.
- Ok. Cullen, masz już to, czego chciałeś. Nie możesz zdradzić mi, chociaż, jak zamierzasz to przeprowadzić? – Uśmiechnęła się do niego zaczepnie. W odpowiedzi znowu się roześmiał.
- No tak, mogłam się tego domyślić. – Skwitowała, lekko wydymając usta.
- Dowiesz się w swoim czasie – dodał tajemniczo, puszczając do niej oczko.
- Jasne. Odwaliłam za ciebie czarną robotę i proszę, co dostaję w zamian. Głupi uśmieszek – dodała z lekką kpiną.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – Rozbawiony pogroził jej palcem.
- Niech ci będzie. I tak Bella wszystko mi opowie. – Poklepała go po ramieniu.
- Zabierasz się ze mną? – zapytał z troską, zatrzymując taksówkę.
- W sumie, to nie jest głupi pomysł. Wracam do siebie. Muszę dopilnować ekipę, która mebluje moje nowe biuro. Wiesz jak to jest, gdy kota nie ma…
- Chyba kocicy. – Roześmiał się otwierając drzwi taksówki, a blondynka zawtórowała mu wsiadając do auta…
***
- Widzę, że nadal jeździsz samochodem Edwarda. – Esme usadowiła się na tylnym siedzeniu, obok Renesmee, zapiętej szczelnie w foteliku.
- Mój jest nadal nieczynny. Niby takie nic, a proszę. Prawie trzy tygodnie stoi w warsztacie Mike’a.
- Lala – Zadowolony okrzyk córeczki sprawił, że Bella obejrzała się przez oparcie fotela kierowcy do tyłu, sprawdzając, co wywołało tak dużą radość dziewczynki. Trzymała w rączkach niedużą gumową laleczkę z blond loczkami upiętymi w dwa cienkie kucyki i ubraną w różową sukienkę.
- Nie musiałaś. – Uśmiechnęła się do kobiety, która z oczarowaniem wpatrywała się małą dziewczynkę z radością oglądającą nową zabawkę.
- Pewnie, że nie musiałam, ale chciałam. Wreszcie mam, dla kogo kupować lalki, misie i wszystkie te śliczne, kolorowe gadżety dla małych dam. – Roześmiała się. – Samochody wychodzą mi bokiem i naprawdę się na nich nie znam, a przerażające postaci wojowników rodem z horrorów, to nie moja bajka. Niestety moje wnuki, to prawdziwi faceci i tylko w takich zabawkach gustują – dodała, poprawiając małej włoski.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to nie zamierzam ci odbierać tej radości. – Zaśmiała się na głos Bella.
- Bardzo dobrze, bo ze mną się nie dyskutuje o takich rzeczach. – Zawtórowała jej Esme.
- Lala Nesi – dodała zadowolona dziewczynka i na znak pełnej akceptacji nowej zabawki, mocno przycisnęła ją do siebie.
- Bardzo się cieszę – odpowiedziała jej kobieta. – Obiecuję, że będziesz mieć takich znacznie więcej, bo nie zamierzam poprzestać na tej jednej.
Dziewczyna poprawiła pasy i uruchomiła silnik…
***
Wysoki, przystojny blondyn w średnim wieku, ubrany w lekarski fartuch, niespokojnie przemierzał hol przy wejściu do szpitala.
- Doktorze Cullen, jest pan wzywany do gabinetu profesora Midlle’a – zawołała do niego jedna z pielęgniarek. Machnął tylko ręką na znak, że zrozumiał, ale nie ruszył się z miejsca, a kiedy dostrzegł wjeżdżające na parking duże, czarne volvo, prawie pędem ruszył do wyjścia.
Samochód zatrzymał się niedaleko wejścia, więc zdążył do niego podejść zanim jeszcze ktokolwiek zdołał z niego wysiąść. Na myśl, że będzie miał okazję zobaczyć się wreszcie z synem, serce zabiło mu szybciej.
- Edward? – Uśmiechnął się niepewnie, otwierając drzwi od strony kierowcy, ale ku swojemu zaskoczeniu, zobaczył tam młodą kobietę w kasztanowych luźno rozpuszczonych włosach, która wpatrywała się w niego z przerażeniem w oczach.
- Przepraszam – bąknął i już zamierzał się oddalić, kiedy jeszcze raz obrzucił spojrzeniem samochód. Był przekonany, że to samochód jego syna.
- Carlisle? – usłyszał ciche wołanie z wnętrza samochodu. Znowu zrobił krok do przodu i dostrzegł, jak otwierają się tylne drzwi i pokazuje się w nich jego szwagierka. Zmarszczył czoło zdezorientowany sytuacją.
- Esme? – Pomógł jej wysiąść i uściskał, próbując pokonać swoją konsternację. - Nic z tego nie rozumiem. Sądziłem, że Edward cię przywiózł. Ten samochód…
- Tak, to jego samochód, ale poprosiłam Bellę. To ona przyjechała tu ze mną. – Drobna szatynka uśmiechała się do niego delikatnie. Mężczyzna zmarszczył czoło, próbując właściwie zrozumieć jej słowa. W tym czasie kierująca samochodem młoda kobieta, również wyszła już na zewnątrz i wpatrywała się w niego, podobnie jak on, zaskoczona tym spotkaniem.
- Przepraszam, za to najście. Byłem przekonany, że to mój syn. – Uśmiechnął się do niej przepraszająco.
- Nic nie szkodzi, panie Cullen. – Dziewczyna również posłała mu uśmiech i wyciągnęła rękę na przywitanie.
- Isabella Swan, przyjaciółka Edwarda, stąd ten samochód.
Uścisnął drobną kobiecą dłoń, nadal bacznie jej się przyglądając. To imię, nazwisko i twarz, wszystko było dość znajome, choć nie umiał jeszcze odszukać w pamięci właściwej odpowiedzi.
- Dziękuję, że przywiozła pani moją szwagierkę. Najwyższa pora, żeby dała się w końcu przebadać specjalistom. – Uśmiechnął się ciepło.- Mam nadzieję, że pozwoli się pani zaprosić na filiżankę dobrej kawy w moim gabinecie. To, co prawda żaden rarytas, ale będzie mi miło poznać przyjaciółkę mojego syna – dodał miękko i ruszył w kierunku Esme, która wyciągała już z bagażnika niedużą torbę.
- Jesteś niemożliwa - powiedział do niej i czym prędzej zabrał torbę z jej ręki. – Przy tobie nawet święty może stracić cierpliwość. – Zaśmiał się rozbawiony, po czym objął kobietę ramieniem i ruszył z nią w kierunku wejścia do szpitala.
- Przekażą pani w holu gdzie się udać. Mój gabinet jest na drugim piętrze – dodał jeszcze, oglądając się przez ramię w kierunku Belli. Dziewczyna przytaknęła tylko głową i rozprostowała się, po czym zaczęła wypinać z fotelika córeczkę. Próbowała ochłonąć po doznanym szoku. Powoli docierało do niej, że matka przyjaciela, najwyraźniej zaplanowała tę małą intrygę i dlatego tak zależało jej, żeby przyjechała tu z nią i jeszcze zabrała ze sobą dziecko. Najdziwniejsze było to, że nawet nie potrafiła się na nią o to złościć. Z pewnością nie miała złych intencji, skoro nie wtajemniczała w to nikogo ze swoich bliskich. Panna Swan zupełnie nie orientowała się w obecnych relacjach obu Cullenów, ale pamiętała, że zanim wyjechała do Francji, nie przedstawiały się one najlepiej. Ojciec i syn niemal zupełnie się nie widywali, chociaż mieli ku temu wszelkie możliwości. Jej przyjazd tutaj nabierał zupełnie nowego światła, jeśli ta sytuacja nie uległa dotąd poprawie…
- Szukam gabinetu doktora Cullena. – Zbliżyła się do wysokiego kontuaru i zapytała jedną z pielęgniarek. Na widok dziecka w ramionach Belli, kobieta uśmiechnęła się promiennie i natychmiast wyjaśniła, dokąd powinna się udać, żeby dotrzeć na miejsce. W windzie Nessie przeglądała się w lusterku i machała trzymaną w rączkach lalką. Bez trudu odnalazły gabinet lekarski doktora Cullena. Na drzwiach widniała nieduża tabliczka z napisem „dr Carlilse Cullen – specjalista chorób wewnętrznych”. Bella zapukała cicho i lekko nacisnęła klamkę.
- Proszę, proszę – dobiegł ją ciepły, męski głos, więc postąpiła kilka kroków w głąb pomieszczenia. Zdążyła jeszcze zamknąć za sobą drzwi i odwróciła się, kiedy natknęła się na zaskoczone, jasne oczy mężczyzny wpatrzone w dziecko wtulone w jej ramiona.
- Prawda, że jest podobna? – Esme rozładowała sytuację radosnym śmiechem. Mężczyzna oprzytomniał na chwilę, ale nie umiał oderwać oczu od rozglądającej się z zaciekawieniem po nowym miejscu małej dziewczynki. Bella poczuła się trochę niezręcznie i posłała kobiecie wymowne spojrzenie.
- Nie gniewaj się kochana za ten mały wybieg, ale naprawdę miałam się tu zgłosić na badania, a przy okazji pomyślałam, że to dobra okazja, abyście się wreszcie poznali – dodała kobieta, rozsiadając się wygodniej na krześle. Doktor Cullen uśmiechnął się lekko i zrobił miejsce dla młodej matki, żeby ta mogła usiąść z dzieckiem na niedużej sofie. Dziewczyna od razu skorzystała z okazji i najpierw posadziła na niej dziecko, a dopiero potem sama usiadła obok. Carlisle zajął miejsce przy wąskim biurku, ale nadal nie spuszczał wzroku z tej małej, jasnowłosej istotki o zielonych oczkach, a ciepły uśmiech na jego twarzy poszerzał się z każdą chwilą.
- Pójdę po kawę, bo widzę, że on zupełnie nie ma teraz do tego głowy – ze śmiechem powiedziała Esme i najzwyczajniej w świecie, po prostu wyszła z gabinetu, zostawiając tych troje samych. Bella, nieco zakłopotana, złączyła dłonie i wetknęła je między swoje kolana, próbując zatuszować swoje zdenerwowanie. Tymczasem mężczyzna odłożył na biurko trzymaną w dłoni łyżeczkę do herbaty i przysiadł się bliżej nich. Nie odzywał się słowem, przenosząc tylko spojrzenie z dziewczyny na dziecko i odwrotnie. W końcu wyciągnął do szatynki ręce, czekając, aż poda mu swoje, po czym objął jej dłonie swoimi, dużymi, ciepłymi, zaglądając jej w oczy z sympatią.
- Rzadko mi się to zdarza, ale… naprawdę mowę mi odjęło – odchrząknął zakłopotany. – Nawet nie marzyłem, że będę miał kiedyś okazję dożyć podobnej chwili – wyznał szczerze. - Kiedy pani przedstawiła się, tam na dole, przy samochodzie, byłem pewien, że zarówno pani twarz jak i imię wydają mi się znajome, ale w mojej pracy spotykam tysiące osób, nie byłem pewien. Dopiero, kiedy Esme powiedziała mi, kim pani jest… - urwał szukając odpowiednich słów.
- Bella – powiedziała cicho. - Proszę mówić do mnie po prostu Bella, tak będzie łatwiej. – Uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze Bello, zatem oczekuję, że ty również będziesz się do mnie zwracać w takiej formie. Po prostu Carlisle – dodał miękko.- Panem doktorem jestem w pracy.
Zajrzał jej znowu w oczy, łagodnie się uśmiechając. Westchnęła cicho i przytaknęła lekko głową.
- To jest Renesmee – dodała zaraz. – Mówimy też do niej Nessie.
Mała dziewczynka nadal bacznie rozglądająca się po pokoju, na dźwięk swojego imienia zwróciła oczka na matkę. Doktor powoli wypuścił dłonie dziewczyny i kucnął przy sofie, ostrożnie wyciągając rękę do jej córeczki.
- Witaj kruszynko – przemówił czule. – Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
Dziewczynka przyglądała mu się z zainteresowaniem, po czym zupełnie nieoczekiwanie podała mu swoją nową zabawkę.
- To jeś lala, Nesi lala – powiedziała z rozbrajającą powagą, co wywołało promienny uśmiech na twarzy przystojnego, choć nie najmłodszego już mężczyzny.
- Śliczna laleczka – odpowiedział, oglądając zabawkę, po czym ostrożnie oddał ją dziecku.
- Esme naświetliła mi w skrócie całą historię. – Spojrzał na dziewczynę ciepło. – Mam, więc jakieś wyobrażenie o tym, co się między wami stało, ale… nie obawiaj się, nie zamierzam tego roztrząsać. Z pewnością było ci trudno samej, w obcym kraju i do tego z małym dzieckiem. Mam tylko nadzieję, że teraz wszystko ułoży się już właściwie – dodał miękko i znowu pogładził ją po kolanie, żeby, chociaż w ten sposób zapewnić o swoim wsparciu.
Bella patrzyła na niego z niedowierzaniem, bo wydawał się taki otwarty i przyjazny, a mimo to, przez całe lata nie potrafił dotrzeć do własnego syna, którego z pewnością bardzo kochał. Bez trudu domyśliła się już, jakie nadzieje pokładała w tym spotkaniu Esme. Dziewczyna obawiała się tylko, czy to przyniesie oczekiwany efekt…
- Nessie jest bardzo podobna do Edwarda, kiedy był mały. – Carlisle nadal z czułością wpatrywał się w jej córeczkę.
- Esme wspominała o tym, ale nie widziałam jego zdjęć, więc nie mam porównania – odpowiedziała cicho. Mężczyzna z lekkim zakłopotaniem pokiwał głową.
- Jak się domyślam, mój syn nie wie, że jesteś teraz tutaj?- Spojrzał na nią pytająco. Przytaknęła ruchem głowy. Westchnął ciężko.
- Z pewnością, gdyby nie Esme, pewnie jeszcze długo nie miałbym pojęcia o… istnieniu mojej wnuczki. Chyba, że wyczytałbym to z prasy. – Uśmiechnął się smutno.
Bella zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Chciałaby móc zaprzeczyć, ale z pewnością miał rację i zdawał sobie sprawę, że sam do tego doprowadził.
- Myślę, że powinnyśmy już wracać. Chciałabym zdążyć przed wieczorem. – Nie chciała go urazić, ale miała świadomość, że czekają ją jeszcze dwie godziny jazdy samochodem, a za oknem niebo zaczynało coraz szybciej szarzeć. Mężczyzna ze zrozumieniem skinął głową i wstał.
- Oczywiście, rozumiem – dodał, ale dostrzegła, że kąciki jego ust lekko opadły.
- Proszę nas odwiedzić. – Uśmiechnęła się.- Poza tym, myślę, że za kilka dni twoja szwagierka będzie już mogła wrócić do domu i… byłoby najlepiej, żeby ktoś ją odwiózł – dodała mocniej akcentując ostatnie słowo.
Doktor Cullen uchwycił to przesłanie i jego oczy znowu pojaśniały.
- Mieszkam w Brentwood, Esme zna adres. Zapraszam – dodała miękko i wstała z sofy. Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń, a potem zupełnie nieoczekiwanie objął ją ramieniem i mocno do siebie przytulił. Zaciągnęła się zapachem jego markowej, znanej wody kolońskiej. Kiedy znowu na siebie spojrzeli, dostrzegła jego zakłopotanie. Ten prosty przejaw ludzkiej sympatii, musiał go naprawdę wiele kosztować. Esme wkroczyła do gabinetu w odpowiednim momencie, zupełnie, jakby czekała pod drzwiami nasłuchując, kiedy powinna wrócić do akcji. Uśmiechnęła się tylko lekko, ale nie odezwała słowem. Pogładziła ją po ramieniu, jakby tym drobnym gestem chciała jej pogratulować i jednocześnie przeprosić, ale Bella była jej za to wdzięczna.
Kiedy niecały kwadrans później odjeżdżała już z parkingu sprzed szpitala, nie miała pojęcia, że na drugim piętrze, przy jednym z wielu podobnych sobie okien, stoją Carlisle i Esme, ciasno w siebie wtuleni i zapatrzeni w czarne volvo, płynnie włączające się do ulicznego ruchu…
***
Edward wstał od fortepianu i rozprostował dłonie. Ćwiczyli od dobrych kilku godzin i naprawdę potrzebował chwili przerwy oraz dobrej, mocnej kawy. Wyszedł do reżyserki i podszedł do stojącego na szafce w kącie, ekspresu do kawy. Dzbanek niestety świecił pustkami, ten widok wywołał na jego twarzy brzydki grymas.
- Gdzie moja kawa? – zwrócił się do siedzącego niedaleko dźwiękowca.
Mężczyzna z rozbawieniem wzruszył ramionami.
- W tym nie ma nic śmiesznego – rzucił gniewnie i sięgnął na wieszak do kieszeni swojej kurtki, po telefon.
- Ostatnio Jasper się tu kręcił, może to jego sprawka – odparł mężczyzna, szybko chowając kubek z ciemnym płynem za jedną z kolumn.
- Kiepski z ciebie kłamca. Jasper nie pije kawy – dodał tylko i sprawdził telefon. Migająca koperta wskazywała, że dostał wiadomość sms i zamierzał ją właśnie odczytać. Posłał mężczyźnie idiotyczny uśmiech i wskazał wolną ręką na pusty dzbanek. Na widok imienia ukochanej na wyświetlaczu, uśmiechnął się delikatnie i prześledził wzrokiem tekst wiadomości.
- Co tam Cullen? Kończycie? – Szef studia pojawił się w drzwiach pomieszczenia.
- Żadne kończymy. Dopiero się rozkręcamy. – Wywrócił oczami, przystawiając telefon do ucha.
Bella nie odpowiadała i zielonooki nie był z tego powodu zbytnio zadowolony. Napisała mu, co prawda, że będzie dopiero wieczorem, bo wybrały się gdzieś z małą i Esme, ale wolałby usłyszeć jej głos. Najchętniej nie przebywałby w ogóle z dala od niej, ale wtedy nie wypuszczałby jej z objęć i z pracy nic by nie wyszło. Uśmiechnął się na wspomnienie ukochanej.
Za dźwiękoszczelną szybą przy perkusji siedział Emmett. Z przymkniętymi powiekami i rozanieloną miną, prześlizgiwał się pałeczkami po stojących przed nim kotłach i talerzach.
***
Dzień zapowiadał się bardzo pracowicie. Bella od samego rana okupowała telefon i Internet. W najdrobniejszych szczegółach planowała imprezę u Rosalie, na co dostała przecież jej pozwolenie i wolną rękę. Przyjaciółka w całości pochłonięta przeprowadzką i organizacją nowego biura, zupełnie nie miała do tego głowy ani czasu. Spakowała rano resztę swoich rzeczy i zapowiedziała, że będą w kontakcie telefonicznym. Około południa sprawy cateringu były już ostatecznie uzgodnione, a wici o planowanej imprezie przynajmniej częściowo puszczone w eter. Esme najwyraźniej nadal nie podzieliła się z rodziną wiadomością o pobycie w szpitalu, bo zarówno Jessica jak i Emmett zgodnie twierdzili, że ich matka po prostu pojechała do Carlisle’a w odwiedziny i najpewniej nie wróci do końca weekendu. Bella nie zamierzała uświadamiać im, że są w błędzie, szanując decyzję dużo starszej przyjaciółki, choć tym samym nie mogła powiedzieć Edwardowi o spotkaniu z jego ojcem. Czuła się nieswojo zatajając przed nim ten fakt, zwłaszcza w świetle obietnicy, którą obydwoje niedawno złożyli o mówieniu sobie wszystkiego… Pobyt Esme w szpitalu dawał jej kilka dni zwłoki na przemyślenie tego i wybadanie sprawy. Wiedziała, że to delikatny temat i będzie musiała być bardzo taktowna...
***
Panna Swan popychała przed sobą sklepowy wózek, w którym zwrócona do niej przodem siedziała Nessie i na przemian wymachiwała małymi nóżkami, celnie trafiając matkę w uda.
- Smerfik, za chwilę będę cała brudna. – Młoda kobieta położyła delikatnie dłonie na kolankach dziecka, powstrzymując ich kolejny ruch do przodu. Rozbawiona dziewczynka zapiszczała radośnie, próbując wykonać zabronione kopnięcie.
- Jak będziesz grzeczna do końca zakupów, to obiecuję, że kupię ci coś ładnego.
- Lala – Oczka dziecka rozbłysły w zachwycie.
- Dobrze, dostaniesz lalę, ale musisz przestać mnie kopać. – Matka przytrzymała dziewczynkę spojrzeniem i uśmiechnęła się.
- Tak. Nesi nie cie topać, mama tupi cielona lala – zaszczebiotała zadowolona.
- Taaaa, czerwona lala? – Młoda kobieta wykrzywiła usta w lekkim grymasie. – Dobrze, może się uda, ale teraz siedź grzecznie.
- Chris, gdzie leziesz! Justin chodź tu! – Donośny krzyk za plecami sprawił, że Bella mimowolnie spojrzała za siebie. Na widok czerwonej ze złości kuzynki Edwarda miała ochotę parsknąć śmiechem.
- Jessica? Dobrze cię widzieć – odezwała się, kierując swój wózek w stronę znajomej szatynki. Kobieta spojrzała w jej stronę i roześmiała się.
- Witaj Bells, zakupy? – Podeszła bliżej do przyjaciółki i pochylając się do niej, cmoknęła ją w nadstawiony policzek.
- Cześć aniołku – zwróciła się do małej dziewczynki z zainteresowaniem przyglądającej się dwójce stojących obok, niemal identycznych chłopców. Bliźniaki szturchały się między sobą, aż w końcu jeden z nich mocniej popchnął drugiego i tamten runął na podłogę marketu jak długi, pociągając za sobą brata. Żaden jednak nie zdążył zapłakać, bo poirytowana matka natychmiast postawiła ich obu na nogach, ciągnąc ich do góry za kaptury kurtek.
- Szału z wami dostanę, albo skończę w pokoju bez klamek. Dziesięciu minut w spokoju nie umiecie ustać? – wysyczała ze złością, pochylona nad twarzami synów.
- Faktycznie masz z nimi rozrywkę – dorzuciła Bella, dyskretnie powstrzymując rozbawienie.
- Taa, nudno z pewnością nie jest – odpowiedziała Jess, podnosząc się do pionu. – Stać tu grzecznie i niech mi żaden nawet nie piśnie, bo inaczej przez tydzień szlaban na komputer i telewizję. – Pogroziła im palcem, dla podkreślenia swoich słów. Chłopcy potulnie spojrzeli w dół, rozumiejąc powagę sytuacji.
- Co słychać? Dawno się nie widziałyśmy? – Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą i skupiła teraz całą swoją uwagę na spotkanej przyjaciółce jej córeczce.
- Śliczny ten wasz aniołek… a te oczka…? Będzie miał tata co robić, odganiając adoratorów w przyszłości…- dodała, śmiejąc się i głaszcząc delikatnie dziewczynkę po główce.
- Faktycznie, zapewne będzie walczył, jak o swoje – zaśmiała się Bella i nagle dostała olśnienia. – Słuchaj Jess, nawet nie wiesz, jak dobrze się składa, że na siebie wpadłyśmy – zaczęła. – Macie z Mike’iem jakieś plany na jutrzejszy wieczór?
- Nie sądzę, a nawet, jeśli to nie zostałam o nich poinformowana. – Matka bliźniaków lekko pokręciła głową.
- No to już macie. W imieniu mojej przyjaciółki zapraszam was na małą imprezę. Rosalie właśnie się wprowadziła i to w pewnym sensie będzie jej parapetówka, ale z uwagi, że zna w Londynie niewiele osób, pozwoliła mi zadziałać w tym zakresie. – Swan uśmiechnęła się lekko.
- Świetnie. – Oczy przyjaciółki rozbłysły w zachwycie.- Tylko muszę pomyśleć, komu sprezentować nasze klony, bo Esme z pewnością do jutra nie wróci. – Myślała teraz na głos.
- A twoja teściowa? – Bella podsunęła pierwszą myśl, która przyszła jej do głowy.
- Noooo, w sumie, czemu nie. Niech też się trochę pomęczy z wnukami. – Młoda kobieta wydała się bardzo rozbawiona pomysłem. – Nie będzie zachwycona, ale co tam, to w końcu też jej geny. – Parsknęła głośno na wyobrażenie miny swojej teściowej. - A gdzie to party?
- Zabierzcie się z Emmett’em. On będzie wiedział – rzuciła zadowolona z siebie Swan.
- Super. – Westchnęła koleżanka. – Bella? – Ton jej głosu złagodniał.
Wywołana dziewczyna skupiła na niej swoje spojrzenie i wyczekująco wpatrywała.
- Nie żebym była nadmiernie wścibska, ale… naprawdę wróciliście do siebie? – zapytała miękko, rozchylając usta w delikatnym uśmiechu. – Bo wiesz, znam swojego kuzyna i… jeśli nie jesteś pewna… - urwała cicho.
- Spokojnie Jess, nie musisz się o niego martwić – Bella także się uśmiechnęła, czując przyjemne ciepło w klatce piersiowej. – Chyba nigdy niczego nie byłam tak pewna – dodała z przekonaniem.
Kuzynka Edwarda rozchyliła usta w szerokim uśmiechu.
- No, kamień z serca, kochana – prawie wykrzyknęła i jeszcze raz ucałowała ją w policzek.
- Dzięki za wsparcie Jess – zawtórowała jej.
- Kurcze, wygrałam zakład. Mike wisi mi dwie dychy. – Roześmiała się matka bliźniaków.
- Zakład?- Panna Swan wybałuszyła oczy zaskoczona.
- Oj, takie tam… Nie ważne. – Machnęła lekceważąco ręką. – To ja pomykam dalej na zakupy, bo inaczej rodzinka zostanie bez obiadu. – Zabawnie wywróciła oczami.
- Ok., Jess. To widzimy się jutro?
- Dokładnie. – Kuzynka ukochanego z uśmiechem wielkości banana pomachała jej jeszcze i ciągnąc za ręce swoich małych urwisów szybkim krokiem skierowała się do następnej sklepowej alejki, zostawiając szatynkę w lekkim osłupieniu…
***
Drobna brunetka pochyliła się nad odtwarzaczem i wyłączyła muzykę, a potem sięgnęła po ręcznik i zarzuciła go sobie na zroszoną potem szyję. Ponad dwugodzinna porcja ćwiczeń skutecznie zmęczyła jej ciało i jednocześnie orzeźwiła umysł. Kątem oka spojrzała na telefon, spoczywający na wierzchu niewielkiej, sportowej torby. Wzięła aparat w dłonie i nacisnęła na jeden z klawiszy. Na wyświetlaczu pojawiła się informacja o kilku nieodebranych połączeniach i mała, żółta koperta w górnym rogu, sygnalizująca otrzymaną wiadomość tekstową. Alice wydęła lekko usta i odczytała ją. Autorem był nikt inny, jak Jasper, więc na widok jego imienia uśmiechnęła się ciepło. Napisał jedynie, że to coś ważnego i prosił o pilny kontakt. Od razu oddzwoniła. Odebrał tak szybko, jakby tylko na to czekał.
- Bosko, że dzwonisz – powitał ją radośniej, niż się tego spodziewała.
- Ćwiczyłam i przez głośną muzykę nie słyszałam telefonu – wyjaśniła.- Co się stało? Napisałeś, że to coś ważnego. Słucham.
- Tylko się nie gniewaj, dobrze? – Alice na chwilę zmroziło. Nie lubiła niespodzianek…
- Jazz, wiesz, że nie cierpię takich sytuacji…
- Daj mi powiedzieć, dobrze? – Starał się ją obłaskawić.
- Mów – rzuciła wyczekująco.
- Wiem od Marie, że ten weekend macie wolny – zaczął łagodnie. – Nie byłem pewien, czy uda ci się tak szybko załatwić bilet, więc zrobiłem to za ciebie, bo naprawdę bardzo mi na tym zależy.
- Moment, jaki bilet? O czym ty mówisz? – Dziewczyna próbowała poskładać wszystko w jedną całość, ale nijak jej się to nie udawało.
- Rose robi parapetówkę. Nie może cię na niej zabraknąć – wyrzucił na jednym wdechu i teraz cierpliwie czekał na jej odpowiedź. Milczała znacznie dłużej, niż się tego spodziewał.
- Alice? Powiedz, że nie obmyślasz planu zgładzenia mnie? – zajęczał do słuchawki. Roześmiała się wreszcie, rozładowując napiętą atmosferę.
- Jutro, w Londynie? – upewniała się, że właściwie zrozumiała potok słów, którym zalał ją przed chwilą.
- Mhm… Samolot masz o jedenastej trzydzieści. Bilet czeka na ciebie na lotnisku – dodał zaraz, równie szybko jak przed chwilą.
- Parapetówka? – Jej głos brzmiał dużo łagodniej i jakby weselej.
- Londyn, to coraz popularniejsze miasto, jak widać… Powinnaś naprawdę przemyśleć sprawę zamieszkania tutaj – dodał miękko.
- Sprawdź, o której ląduję na Heatrow i odbierz mnie z lotniska – odparła rzeczowo.
- Oczywiście Al, tego nie musiałaś dodawać – udał oburzenie, ale zaraz serdecznie się roześmiał.
- Jazz? – zawiesiła głos.
- Mhm?
- Dzięki, że o mnie pomyślałeś – dodała miękko i z szelmowskim uśmiechem na ustach przerwała połączenie. Trzymając aparat nadal w dłoni pocierała jego czubkiem o swoją brodę, z uśmiechem pogrążona w swoich myślach.
Ten szczupły szatyn o szaroniebieskich oczach, dość często gościł ostatnio w jej myślach i musiała przyznać, że choć początkowo ją to nawet przerażało, z czasem, zajął w jej duszy miejsce, które lubiła nazywać swoim zaczarowanym ogrodem. Dawno żaden mężczyzna nie podarował jej naraz tylu kwiatów, ile Jasper po każdym z trzech kolejnych koncertów w Londynie… Uśmiechał się przy tym tak czarująco, że nie sposób było o tym zapomnieć. Ustalił nawet swój mały rytuał – trzy koncerty, trzy kolacje, trzy niezapomniane wieczory. Zadbał o wszystko, żeby czuła się wyjątkowo i zdawał cieszyć każdą, wspólnie z nią spędzoną chwilą, a ona, mimo potężnego zmęczenia, nie miała sumienia mu odmówić…
Zasypiając, często słuchała płyty, którą jej podarował. Wśród dźwięków jego muzyki bezpiecznie zapadała w błogi sen…
***
Wysoki, postawny blondyn szedł powoli ulicą, zaczytany, w jakiejś gazecie, kiedy w kieszeni jego kurtki rozdzwonił się telefon.
- Słucham? – Przyłożył aparat do ucha, nie odrywając oczu od czytanego artykułu.
- Cześć Emm. Zabieramy się jutro z tobą na imprezę. – Radosny głos Jessici w słuchawce sprawił, że mężczyzna zatrzymał się na chwilę.
- Do Rose?
- Mhm, Bella zaprosiła nas w jej imieniu. Nie wiedziałeś? – Siostra była zaskoczona.
- Nie, no ok. Przyjadę po was około dwudziestej. Pasuje? – Emmett lekko się uśmiechnął na myśl o czekającym go spotkaniu z uroczą blondynką.
- Jasne, to na razie – rzuciła kobieta i rozłączyła się.
Mężczyzna złożył w pół trzymaną w rękach gazetę i zapatrzył się chwilę w sklepową wystawę przed sobą. Uśmiech na jego ustach zupełnie nieświadomie poszerzył się jeszcze bardziej, za sprawą brązowookiej dziewczyny, której wspomnienie odżyło na nowo… Ostatnie spotkania z Rosalie nie należały niestety do zbyt udanych, zwłaszcza wobec faktu, że nie miał okazji zostać z nią na osobności. Musiał z nią porozmawiać i zatrzeć jakoś, to niezbyt udane wrażenie po jej wizycie w jego mieszkaniu. Dziewczyna wyraźnie go unikała i ubolewał nad tym faktem. Za żadne skarby nie mógł dopuścić do tego, aby zniknęła z jego życia. Stała się dla niego zbyt cenna, by mógł jej tak po prostu na to pozwolić. Nigdy nie był typem samotnika i kobiety przewijały się przez jego życie szeroką wstęgą, ale tak naprawdę żadna z nich nie wzbudziła w nim takich emocji, jak ta zgrabna blondynka od swojego pierwszego spotkania. Do tej pory nie odczuwał potrzeby związku, a już z pewnością poważnego związku. Jednak na nią reagował zupełnie inaczej. Jej jedno spojrzenie, uśmiech, sprawiały, że tracił pewność siebie i czuł się jak totalny młodziak przyłapany na podglądaniu. Była niezaprzeczalnie piękna, ale przede wszystkim porywała go swoją energią i urokiem, jaki wokół siebie roztaczała. Wyzwalała w nim emocje, o jakie sam nigdy by siebie nie posądzał. Na samo wspomnienie jej dłoni na swojej skórze, czuł jak dreszcz przeszywa jego całe ciało. Pamiętał smak i zapach jej skóry, jej drżenie, kiedy delikatnie pieścił ją dotykiem… Westchnął ciężko z tęsknoty za tym doznaniem… Każda część jego ciała wołała o jej dotyk. Pragnął tej dziewczyny tak bardzo, że to niemal zabolało. Pustka, jaką zostawiła po tym niesamowitym i feralnym zarazem wieczorze, uświadomiła mu, jak samotny był do tej pory. Nigdy nie postrzegał tego w takich kategoriach, ale to była prawda, której nigdy dotąd sobie nie uświadomił, albo raczej wolał, aby tak było. Miał ją w ramionach i mógł skorzystać z okazji, którą sama mu oferowała, a mimo to, przestraszył się, że potem nie będzie już niczego… Pierwszy raz tak naprawdę odmówił kobiecie, ale wierzył, że los doceni ten gest i nie ukaże go za taką zuchwałość. Rosalie była dla niego stworzona… Czuł to od samego początku, gdy tylko utonął w jej spojrzeniu. To nie mogło się tak skończyć… Nie zamierzał do tego dopuścić… |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Śro 21:37, 03 Mar 2010 |
|
Ha! Jestem pierwsza! Aż dziwne…
Mam do tyłu komentarz za po przedni rozdział, ale opiszę wszystko razem.
Zaskoczyłaś mnie. Carlisle i Esme. Razem? Od dawna? Czy tylko na razie to przyjaźń i coś się jeszcze będzie święcić? Choć pamiętam, że kilka rozdziałów temu Carlisle coś wspominał, że Esme ma kiepskie wyniki badań, to myślałam, że tylko są ze sobą zaprzyjaźnieni. I mam nadzieję, że nic poważnego jej nie będzie.
Rosie i Emmett – moja ulubiona para. Chyba jeszcze szykujesz im trochę perypetii zanim się dogadają i będą razem. Troszkę mi szkoda Emm’a, bo pewnie nie wie o co dziewczynie tak naprawdę chodzi, ale kiedy już dowie się, że piękny akt u niego na ścianie i jego ukochana, to jedna i ta sama kobieta, jego reakcja będzie na pewno bezcenna.
Ale wracając do Carlisle’a, bo mi nie daje spokoju jego postać. Relacje doktora Cullena i Edwarda są dość chłodne, a tu w tym rozdziale wygląda na to, że to całkiem fajny, ciepły facet. I jeszcze wnuczka mu prawie „spadła z nieba”. Pewnie jakoś nam wyjaśnisz, co zaszło między nimi. Ale jestem ciekawa…
I jak zawsze powiem jedno: czyta się wspaniale, lekko, „połyka” się twoje rozdziały w całości. To naprawdę jeden z fajniejszych i ciekawych ff-ów na forum.
Nieustającej weny życząc, pozdrawiam cieplutko, BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 21:57, 03 Mar 2010 |
|
hehe...dopiero teraz zauważyłam południe Polski i zastanawiam się dokładnie gdzie :P
wracając do tematu... brakuje ci kilka razy enteru po pauzach :P
zacieśniasz sytuację zdanie po zdaniu... wciąż dodajesz nowe elementy układanki i obraz, który nam się maluje staje się powoli kompletny... nie wiem czy gratulować dokładności i przemyślenia, czy wciąż siedzieć z rozdziawioną buzią i patrzeć czy nie wlatuje mi jakaś mucha... (a białka mam przecież już dosć...)
zastanawia mnie skomplikowana relacja Edwarda z jego ojcem... podejrzewam, że punktem spornym było coś związanego ze śmiercią jego matki, jednak nie do końca rozumiem... i właściwie nie mam nawet konkretnych podejrzeń - to do mnie niepodobne...
do akcji wkradła się jeszcze Esme... mam nadzieję, ze Edward ich zaakceptuje, bo oboję się chyba nieźle boją tego wszystkiego... nie wiem czy dla Edwarda nie będzie to za wiele na raz... kiedy dowiedział się, że Ness jest jego cięzko to zniósł - mam nadzieję, że będziesz konsekwentna w kreacji bohaterów...
czekam nadal na coś konkretnego ze strony Alice... coś konkretnego, bo jazz zdaje się nie mieć przesłanek do bliższego kontaktu, a szkoda, bo chłopak sie męczy :P
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 14:23, 04 Mar 2010 |
|
Droga Rainwoman, nie wiem, czy czytałaś fandomową gazetkę, ale miałam tam przyjemność przygotować relację z ostatniego kształtu Rankingu na miesiąc luty.
Zdobyłaś zaszczytne drugie miejsce i tym samym przywiodłaś mnie w swoje progi. Miałam naprawdę dużo do nadrabiania, bo 250 stron w pdf to nie tekst , który można sobie schrupać w godzinkę, szczególnie z moim tempem czytania.
Jednak przeczytałam całość z wielką przyjemnością. Podoba mi się zamysł tego ff i jego wykonanie. To bardzo sympatyczne i wciągające AH, choć tak naprawdę nie jest jakoś oryginalne. Bądźmy jednak szczerzy, jak w dzisiejszych czasach zaskoczyć można oryginalnością, szczególnie w obyczajówce.
Spodobało mi się, szczególnie w pierwszych częściach, w jaki sposób opisywałaś pracę Belli. Miałam wrażenie, że fotografia nie jest Ci obca, a opisy są w pewnej dozie profesjonalnie przekazane. To samo tyczyło się pracy - muzyków: sceny w studio, organizacja tour po Francji były żywe i przekonywujące.
Podoba mi się, że historia Belli i Edwarda, choć najważniejsza, nie przyćmiewa całkowicie wszystkich wątków. W zasadzie, choć lubię wątek głównych bohaterów, z większą ciekawością śledzę perypetie Emmetta i Rose oraz Jaspera i Alice. O tej ostatniej dwójce jest troszkę za mało, ale mam nadzieję, że to się zmieni, bo Alice odnalazła swoje stare przyjaciółki (swoją drogę trochę dziwne, że nie pamiętały jej imienia, skoro w owym czasie były tak blisko), a poza tym chyba coraz bardziej przekonuje się do Jaspera.
Równie wzruszający jest wątek Esme i Carlisle - mam nadzieję, że kobiecie nie grozi nic poważengo i więcej będzie o naszym dziadku.
Ciekawa jestem, w jaki sposób namieszają Tanya i Jacob (własnie gdzie zapisałaś niepoprawnie jego imię: Jackob). Przez chwilę obawiałam się, że Tanya będzie symulować ciążę lub że faktycznie w niej jest, ale chyba tak nie będzie.
Związek Belli i Eda wygląda teraz idyllicznie... niedługo zaręczyny, dość ekstrawagancki prezent... Ten wątek generalnie był dość przewidywalny. Od początku wiedziałam mniej więcej jak to będzie, ale szczerze mówiąc, wcale nie uważam tego za minus opowiadania. Ot co, takie historie są łatwe do rozgryzienia, lecz my i tak lubimy je czytać.
Jeśli chodzi o techniczną stronę - to również opowiadanie można zaliczyć w poczet tych porządnych i dopracowanych, choć nie unikacie (Ty i beta) błędów.
Są wpadki logiczne, jest zachwiana gdzie niegdzie interpunkcja, jest też pewna maniera. Niestety nie wszytko Ci wliczę, ponieważ właśnie jestem po lekturze 19 rozdziałów i gdybym robiła na bieżąco notatki z tych drobnych potknięć, to trwałoby to znacznie dłużej. Zacznę od dwóch często pojawiających się błędów interpunkcyjnych, którę objawiają się brakiem przecinka.
Jedną sytuację wypatrzyłam w tym rozdziale, ale na przestrzeni całego tekstu zdarzała się wielokrotnie:
Cytat: |
Czuła się nieswojo zatajając przed nim ten fakt, zwłaszcza w świetle obietnicy, którą obydwoje niedawno złożyli o mówieniu sobie wszystkiego… |
Czuła się nieswojo, zatajając przed nim...
oddzielamy od siebie dwa zdania przecinkiem.
Wiem, że któraś z Was lub obie znacie tę zasadę, że orzeczenie w formie imiesłowu trzeba odzielić od tego czasownikowego, bo często to robicie, ale równie często to umyka Waszej uwadze.
Poza tym oddzielamy przecinkiem od tekstu zwroty do adresta:
Witaj, Bello
Żegnaj, najdroższa
Prosimy, szanowni państwo, o zajęcie miejsc
W każdym przypadku - obojętnie czy zwrot jest imienny, pieszczotliwy czy grzecznościowy wydzielamy go przecinkiem od reszty tekstu lub przecinkami (tj w trzeciej przytoczonej konstrukcji. To również robicie, ale zdarzają się wpadki.
Druga rzecz to zwrot kochana pojawia się on za często i w odniesieniu do różnych osób: Bella do Rose, Edward do Belli itd
trzecia to również często zwrot: rozsyłanie wici - czyli przekazywanie informacji/ wiadomości. Spotkałam się z tym zwrotem, choć nie używam. Nie przeszkadza mi, ale występuje nagminnie w podobnym kontekście, a przecież można powiedzieć to w inny sposób.
Czwarta: znów językowa sprawa
dawanie prztyczka w nos przez Bellę. Po pierwsze znów zbyt częste i strasznie manieryczne. Wiem, że to może jest to "coś" co Bella ma, ten odruch, ale przy każydm kolejnym prztyczku się załamuję, bo przypominają mi się sławetne sójki w bok z Zmierzchu, a to porównanie akurat nie jest na Twoją korzyść.
Co tam jeszcze... z dwa razy natknęłam się na masło maślane tudzież wykonał wykonanie... ale jestem pewna, że po skończeniu opowiadania przejrzysz jeszcze raz cały plik i wypatrzysz te niuanse (przecinki, powtórzenia, pleonazmy).
Jedną rzecz jeszcze dobrze pamiętam... Była mowa gdzieś o jakimś kieliszku na wysokiej stopce...
Rozbawił mnie ten moment, bo starałam się to wyobrazić. Kieliszki mają nóżki, a stópką można nazwać ich podstawę, na której stoi kielich, jednak ta podstawa zapewne nie jest wysoka.
Nie przejmuj się moim marudzeniem. W tak obszernym opowiadaniu amatorskim musiało się znaleźć kilka potknięć. Jednak muszę przyznać, że jako całość - odwaliłyście z betą dobrą robotę.
Podobają mi się dialogi, lubię dowcip Emmetta i chłopaków w ogóle. Udało Ci się mnie nie raz rozśmieszyć i wzruszyć i choć, jak mówiłam, jest to obyczaj dość przewidywalny, to jednak wciągający i ciekawie przedstawiony.
Będę czytać dalej. Ciekawe, w jakim tempie dodajesz (nie sprawdzałam, bo czytałam pdfa). Ja pod tym względem jestem okropna, ale mam nadzieję, że u Ciebie nie będę czekała długo na dalszą część. Z jednej strony żałuję, że nie mam już zapasu, a z drugiej się cieszę, bo mogę wrócić już do swojego pisania, miast ciągle czytać Twą wciągającą historię.
Życzę powodzenia, na pewno tu zajrzę. Nie wiem, jak będzie z komentarzem, bo ostatnio nie idzie mi ich pisanie, ale wiedz, że będę czytać.
P.S. W rozdziale, gdy Bella i Nessie były w szpitalu napisałaś, że Edward pierwszy raz kupił Ness prezent - słonika. Nie miałaś teoretycznie racji... Przecież wcześniej sprezentował jej huśtawkę
Co prawda nie był to prezent dany ze świadomością, że jest to jego córka, ale chyba się liczy, nie? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pinka15
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Lut 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Legnica
|
Wysłany:
Czw 20:36, 04 Mar 2010 |
|
Przepraszam, że tak późno, ale wcześniej jakoś czasu i "veny" nie miałam na skomentowanie =]
Pernix, Rainwoman dodaje rozdziały bardzo regularnie i, jak dla mnie, w małym odstępie czasowym :) 3-4 dni to naprawdę nie jest dużo. Tym bardziej, że rozdziały nie mają czterech czy pięciu stron, a po kilkanaście ^^
Też zauważyłam, że powtarza się rozsyłanie wici, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza, ale gryzło mi się to, co również wymieniła Pernix, o huśtawce i słoniku... To jednak był drugi prezent ogólnie, ale pierwszy ze świadomością, że jest jego córką, więc różnie można na to patrzeć ...
Rozdział 19 nie miał ani grama Jacoba i Tany'i (nie wiem jak to odmienić :D ), czego się spodziewałam. Przeciągasz akcje, a ja się coraz bardziej niecierpliwię ^^ Nie wiem, jak to wszystko rozegrasz, ale mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz i nie zarobisz żadnego banału...;/
Tak na marginesie to ostatnio miałam przyjemność przeczytać ff, w którym w ciągu 6 kilkustronowych rozdziałów, wydarzyło się więcej, niż w twoim w ciągu 19...;/ Niezbyt dobrze się czytało... Więc w sumie się cieszę, że przeciągasz, bo zawsze o więcej radochy z czytania :D
Fajnie, że Edward kupi Belli to mieszkanie :) Heh.. To takie nierealne w "naszym" świecie ...^.^
Faktycznie J&A jest troszkę mało, ale mi to szczególnie nie ciąży, bo moi ulubieńcy to Em i Rose.
Esme to niezła kombinatorka. Specjalnie zaciągnęła Bellę z małą, żeby poznały Carlisla i żeby może poprawiły stosunek Edka z ojcem.
Mam nadzieję, że nie będzie miała żadnego raka, tak jak Mel...;/ Nie lubię dramatów, więc byłabym szczęśliwa, gdybyś nie wywinęła mi takiego numeru :)
Jestem ciekawa, jak będzie na parapetówce u Rose. Chodzi mi najbardziej o R&E... Czy w końcu Rosalie przestanie go unikać i porozmawiają jak cywilizowani, czy dalej będzie odstawiać tą szopkę ^^
Cóż... Na więcej nie mam veny dzisiaj ...:)
Czekam na kolejny rozdział
I życzę wielkiego wena
I dużo czasu na wykorzystania go :)
pozdrawiam
pinka15 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Nie 16:07, 07 Mar 2010 |
|
Witam i przede wszystkim chciałam bardzo gorąco podziękować za wszystkie oddane głosy na mój ff, dzięki którym "W labiryncie uczuć" osiągnął tak wysoką pozycję w rankingu. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zagłosowali :) To prawdziwy zaszczyt.
BajaBella - dziękuję za niesłabnące wsparcie i uwagę.
Kirke - czasami zdajesz się czytać w moich myślach, ale to miłe. W końcu to nie thriller, nie ukrywam celu do którego zmierzam, choć skupiam się na drodze do niego :) Bardzo lubię swoich bohaterów, a opisując ich staram się robić to w taki sposób, aby ich decyzje i działanie, choć nie zawsze zrozumiałe, było jednak wynikiem czegoś. Nie staram się odwracać od niczego uwagi, a jedynie poszerzać horyzont w patrzeniu na nich i mam nadzieję, że m się to udaje. Zawsze czytam twoje komentarze z uwagą i bardzo za nie dziękuję.
Pernix - miło mi, że do mnie zajrzałaś i dziękuję za tak obszerny komentarz. Cenię sobie jego wnikliwość, zwłaszcza z dystansu całej, dotychczas napisanej treści. Tym bardziej miło mi, że odbierasz go pozytywnie i z sympatią, czemu dałaś też oddźwięk w gazetce marcowej. Przeczytałam z uwagą i radością. Odnośnie błędów - słusznie, często wynikają z pośpiechu, głównie z tempa, które sama sobie narzuciłam we wstawianiu rozdziałów - robię to dwa razy w tygodniu, w każdą środę i niedzielę. Popracujemy nad tym z moją betą. W kwestii bohaterów, również bardziej skłaniam się ku duetowi Emm - Rose, bo bardziej odpowiadają mojemu własnemu temperamentowi, ale główna para bohaterów jest również nie pozbawiona uroku i naprawdę lubię ten rodzaj bliskości między nimi. Choć Jasper i Alice są na dość dalekim drugim lub nawet trzecim planie, to mam nadzieję, że nie zawiodę czytelników tym, co ich czeka. W kwestii prezentu dla Nessie, owszem masz rację, tak jak Pinka15, ale pierwszy miał tu znaczenie, pierwszy świadomie dany własnemu dziecku, to było dla niego ważne, stąd to podkreślenie, że był pierwszym. Zapraszam więc w wolnej chwili do zaglądania do mnie i czytania :) Jeszcze raz dzięki za szczerą opinię.
Pinka15 - miło, że nie zmieniłaś zdania i nadal tu zaglądasz :D Jedno chciałabym wyjaśnić, nie przeciągam rozdziałów, staram się dokładnie opisać motywy bohaterów i moim zdaniem wszystko czemuś służy. Czasami skupiam się na czymś bardziej, czasami mniej, ale istotne jest dla mnie trzymanie się chronologii i konsekwencja w opisie bohaterów. Być może nie zawsze mi się to udaje, ale bardzo się staram.
Dziękuję za każdą opinię i komentarz, bo to naprawdę najlepsza motywacja do pisania. Dzięki Wam to opowiadanie cały czas ewaluuje i zmienia się. Poszerzacie mój obraz na wiele spraw, a to przynosi wymierny skutek :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Zapraszam na kolejny rozdział :) Życzę mile spędzonego czasu :)
ROZDZIAŁ XX
Za oknem dopiero świtało, ale Bella nie spała już od dobrej chwili. Przyglądała się z czułością twarzy śpiącego przy jej boku mężczyzny, jakby nadal nie do końca wierzyła, że jest prawdziwy. Przypomniała sobie spotkanie z jego ojcem i znowu zaczęła odczuwać niepokój. Nie chciała oszukiwać Edwarda, ani zatajać przed nim tego faktu, ale bała się jego reakcji. Nie do końca wiedziała, jak jej ukochany podejdzie do tego tematu i chciała najpierw ostrożnie wybadać grunt, zanim powie mu o wszystkim.
Nie zamierzała go obudzić, ale nie mogła się powstrzymać. Kiedy dotknęła jego policzka zewnętrzną stroną dłoni i przesunęła delikatnie, aż do brody, mężczyzna uśmiechnął się marzycielsko, a potem ku jej zaskoczeniu, zamrugał i w końcu otworzył oczy. Na widok jej zdziwionej miny, przetarł szybko oczy i roześmiał się cicho.
- Podglądasz mnie? – Wsunął dłoń w jej włosy i delikatnie przeciągnął palcami między kasztanowymi, długimi pasmami. Odetchnęła cicho.
- Może – zaśmiała się. – Chciałam się tobą nacieszyć, bo za niedługo muszę wstać. Mam dość napięty poranek, muszę dostarczyć do redakcji zdjęcia z ostatniej sesji, a potem spotkanie z Claire. Jeśli zdążę ze wszystkim, to może uda nam się razem zjeść lunch – dodała miękko. Wpatrując się w nią, przekrzywił lekko głowę i znowu przeczesał palcami jej włosy.
- Byłoby miło – zamruczał cicho, przeciągając się.
- Edward… wiem, że nie lubisz o tym mówić, ale… jak właściwie wyglądają twoje relacje z ojcem? – zapytała cicho.
Mężczyzna przymknął powieki i długą chwilę milczał. Kiedy już sądziła, że nie odpowie, westchnął ciężko.
- Coż… - odchrząknął. - Właściwie się nie widujemy, sporadycznie rozmawiamy przez telefon, niewiele tego - urwał i znowu westchnął. Przełknęła głośno i tym razem ona wsunęła palce w jego zmierzwione, jak zawsze, włosy.
- Nie męczy cię to? – zaryzykowała. Spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- Męczy? Dobre pytanie… - Uśmiechnął się krzywo. – Kiedyś mnie to bolało… W końcu, to on mnie zostawił Bello, odsunął ze swego życia i za jednym zamachem… straciłem oboje rodziców – dodał z żalem.
- Może też nie radził sobie ze śmiercią żony i potrzebował czasu – dodała ciszej.
- Kiedy twoja matka cię zostawiła, miałaś chociaż Charliego, prawda? A ja… ja miałem tylko Esme – dodał, walcząc z drżeniem głosu. Zagarnął ją ramieniem i mocno przytulił.
– Nie martwił się, o to, jak ja sobie z tym radzę. Po prostu przywiózł mnie do niej i zostawił – uciął ze złością. Położyła dłoń na jego piersi i czuła bicie jego serca. – To ona, Emmett i Jessica są moją rodziną. Carlisle ze mnie zrezygnował.
Teraz to ona westchnęła ciężko.
- Nigdy nie próbowałeś z nim porozmawiać? Może byłeś od niego silniejszy i to on czekał, aż wyciągniesz do niego rękę?
- Mimo wszystko, byłem nadal dzieckiem Bello, potrzebowałem go, a on po prostu oddał mnie na przechowanie, jak rzecz…
Edward delikatnie odsunął ją od siebie i usiadł na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach. Mimo tylu lat, ciągle nosił w sobie żal i poczucie odrzucenia, tak niezrozumiałe dla niego i bolesne. Do czasu choroby matki i w końcu do momentu jej śmierci, miał jednak pełną, kochającą się rodzinę, która potem rozpadła się jak zbite lustro. Zupełnie, jakby ta uwielbiana przez niego kobieta, zabrała ze sobą wszystko, co trzymało ich razem, jakby była jedynym spoiwem, bez którego nie potrafili już tworzyć całości.
Kiedy zamieszkał u Esme, było mu ciężko, ale cierpliwość ciotki i jej wyrozumiałość sprawiły, że z czasem przystosował się do nowej sytuacji. Mimo jej dobrych chęci i tak sprawiał wiele problemów wychowawczych, miewał zatargi z nauczycielami i bardzo trudno nawiązywał nowe znajomości. Dopiero, kiedy Emmett, starszy od niego zaledwie o dwa lata, wygarnął mu otwarcie, jakim jest dupkiem i jak wiele przykrości dostarcza jego matce, która i bez tego ma schrzanione życie, coś w nim drgnęło. Esme, od wielu lat samotnie wychowywała dwójkę własnych dzieci, a Carlisle dołożył jej dodatkowy ciężar w postaci jego osoby. Mimo, iż kiedy rozwiodła się z mężem, Emm i Jessica byli małymi dziećmi, nigdy nie ułożyła sobie na nowo życia, poświęcając się wyłącznie pracy i rodzinie. Nadal była pogodną, ciepłą ciocią Esme, tak podobną w tym do Melanie, jego matki, choć fizycznie zupełnie jej nie przypominała.
Carlisle pomagał jej finansowo, na długo przedtem, zanim przywiózł do niej własnego syna. Może, dlatego nie potrafiła mu odmówić, ale z czasem Edward przekonał się, że kochała go jak własnego syna.
Był podobny do matki, której artystyczna dusza została w obrazach, jakie namalowała. Na wspomnienie zamyślonej, ciepło uśmiechniętej kobiety w białym fartuchu i kolorowej chuście na głowie, sam mimowolnie uniósł kąciki ust w uśmiechu. Wolał pamiętać ją właśnie taką, szczęśliwą, zapatrzoną w widnokrąg, z paletą farb w dłoni, niż poszarzałą, zwiniętą na łóżku, wciśniętą pomiędzy dziesiątki pikających urządzeń, podpiętą do plątaniny cienkich rurek.
Często zabierała go ze sobą w plener, uczyła wierszy, tarzała się w trawie, śmiała na głos, kiedy podbiegał, ni stąd ni zowąd i łaskotał ją po szyi, zerwanym źdźbłem trawy. Wtedy była tylko jego i on należał tylko do niej. Ojciec zawsze zazdrościł jej tej więzi z synem, choć starał się poświęcać mu tyle czasu, na ile pozwalała mu praca. Medycyna była jego drugą miłością i pasją. Po jej śmierci zawładnęła nim całkiem i odebrała mu go…
- Nie chciałam przywołać bolesnych wspomnień – zaczęła cicho, przysuwając się do niego. Kiedy poczuł jej drobne dłonie na plecach, mimowolnie drgnął i odetchnął głęboko.
- Teraz to już tak nie boli – skłamał, mocno zaciskając szczęki. – Miałem dużo czasu, żeby sobie z tym poradzić. Wiele zawdzięczam Esme – dodał ciszej.
- Kiedy Rene odeszła, odczułam chyba… ulgę. Charcie nie był idealny, ale był i wiem, że bardzo się starał, żebym miała w nim oparcie.
- Żałuję, że nie miałaś okazji poznać mojej matki – westchnął cicho i powoli odwrócił do niej twarz. – Jestem pewien, że… pokochałabyś ją całym sercem, z wzajemnością. – Uśmiechnął się lekko, ale był to bardzo smutny uśmiech.
- Przebaczysz mu kiedyś? – zaryzykowała. Spojrzał na nią zaskoczony i zaraz zmrużył swoje zielone oczy.
- A ty, zdołasz przebaczyć kiedyś Rene?
Przymknęła powieki i mocno zaciągnęła się powietrzem, w którym snuła się nuta jego ulubionej wody, zapach wiatru i morza. Nie odpowiedziała i nie zapytała już o nic. Pozwoliła mu wziąć się w ramiona i mocno przytulić. Teraz oboje byli dla siebie schronieniem…
***
Tak bardzo stęsknił się za Alice, że nie potrafił nawet spokojnie iść obok, nie stykając się z nią, choćby, ramionami. Kiedy porwał ją w objęcia na przywitanie, czuł się szczęśliwy jak dziecko, a teraz walczył z przemożną ochotą, żeby objąć ją wolnym ramieniem, więc ciągnął za sobą jej niedużą walizkę na cienkich metalowych kółkach. Nie chciał jej wystraszyć, choć jego dość spontaniczne i serdeczne powitanie wywołało delikatny uśmiech na jej twarzy. Czuł jednak, że w każdej chwili może przeholować, więc spinał się w sobie, gdy ręka, co rusz wędrowała w powietrzu tuż za jej plecami.
- Co chciałabyś teraz robić? Do imprezy mamy kilka godzin, więc może masz ochotę gdzieś pojechać, może coś zjeść? – Spojrzał jej w oczy, delikatnie się ku niej pochylając.
- Najpierw chciałabym pojechać do hotelu i zostawić rzeczy, a potem możemy ruszyć w miasto – odparła z uśmiechem.
- Zarezerwowałaś sobie pokój? – zdziwił się, jakby to było coś niedorzecznego.
- Oczywiście, a niby gdzie miałabym spać? – Teraz ona wyraziła swoje zaskoczenie.
- Pomyślałem, że mogłabyś zatrzymać się u mnie – odpowiedział bez zastanowienia. Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, wlepiając w niego swoje wielkie, niebieskie oczy. Zrozumiał, że właśnie przekroczył tę niewidzialną granicę, za którą mogło już nic nie istnieć.
- Och, Alice, to nie tak. Źle się wyraziłem. Nie zapraszam cię do siebie, żeby… no wiesz… - plątał się w słowach. – Mam gościnną sypialnię i po prostu myślałem, że bezsensem byłoby, żebyś nocowała w hotelu, tym bardziej, że sam cię tu ściągnąłem.
Brunetka nadal nie wyglądała na przekonaną do jego racji.
- Słuchaj, możemy ustalić jasne zasady. Przyrzekam, nie miałem zamiaru cię urazić. To tylko nocleg, wiesz, osobne łóżka, zero ingerencji… zero czegokolwiek – tłumaczył się w pośpiechu. – Ale jeśli to zbyt bezczelne z mojej strony, to naprawdę przepraszam…
Dziewczyna nadal się nie odzywała, mrugając jedynie w pośpiechu powiekami. Czuła się zakłopotana jego propozycją i jednocześnie gdzieś w środku jakaś cząstka niej, cieszyła się na te słowa, którymi Jasper tak rozbrajająco się tłumaczył. Nie miał złych zamiarów, czuła to, a mimo to… była nieufna, choć stroną, której nie wierzyła tak do końca była tym razem ona sama, a nie on.
- Ok, zapomnij o tym, pojedziemy do hotelu – odparł ciężkim głosem i ruszył powoli do przodu. Tak bardzo cieszył się na jej przylot i wspólne wyjście do Rosalie, a teraz wszystko się ulotniło.
- Poczekaj – zawołała za nim. – Nie umiem chodzić tak szybko, jak ty – dodała, zrównując się z nim wreszcie. Nie wydawała się tak rozzłoszczona jak przypuszczał, ale mimo to czuł, że nadal nie jest dobrze.
- Przepraszam Al, naprawdę – wybąknął kolejny raz.
- Daj spokój z tym przepraszaniem. W sumie nic się nie stało, prawda? – Teraz ona łowiła jego spojrzenie, a jej niebieskie oczy wyglądały znowu łagodnie i przyjaźnie.
- W końcu, to tylko jedna noc – dodała cicho i trochę ostrożnie. Ściągnął brwi próbując zrozumieć, do czego zmierza. Wyprzedziła go trochę i stanęła teraz na wprost niego.
- Lubię cię Jazz i nie chciałabym tego zepsuć – powiedziała to tak szczerze, że aż przeszył go dreszcz. – Jeśli to tylko przyjacielska propozycja… - zawiesiła na chwilę głos, jakby wahała się jeszcze. – To ok.
- Naprawdę? – Nadal niedowierzał, że jednak przyjęła jego propozycję.
- Naprawdę. Chyba, że masz koszmarny gust i niewygodne łóżko. – Roześmiała się, rozładowując napięcie, które między nimi powstało. Mężczyzna uśmiechnął się wreszcie i rozluźnił nieco bardziej.
- Moja siostra nie narzeka, a często korzysta z tej sypialni, kiedy jest przelotem w Londynie – odparł zaczepnie.
- Powiem ci jutro – dodała tylko i odwróciła się do niego plecami, zmierzając do wyjścia. Delikatny uśmiech pojawił się w kącikach jego ust, kiedy podążał za nią w kierunku ogromnych, przeszklonych drzwi…
***
- Wyspałaś się? – Głos Belli w słuchawce sprawił, że Rosalie jęknęła cicho.
- Powiedzmy. Ślęczałam pół nocy nad dokumentami, ale dam radę, nie martw się. – Uśmiechnęła się w końcu, sięgając po szklankę z sokiem, stojącą na szafce przy łóżku.
- Mam nadzieję, a teraz słuchaj. Catering przywiozą około dziewiętnastej i wszystko od razu porozkładają na miejscu. Nie musisz martwić się o szkliwo, zaznaczyłam, żeby przywieźli wszystko ze sobą. Jedyne, w co musisz się zaopatrzyć to alkohol, ale z pewnością każdy z nas przyniesie coś ze sobą.
- Mhm – Rose nadal była lekko nieprzytomna.- Impreza zaczyna się o dwudziestej? – upewniła się, szeroko ziewając.
- Tak, niestety nie będę mogła przyjechać wcześniej. Mamy pilne spotkanie w wytwórni i prosto stamtąd przyjedziemy do ciebie.
- A co z Alice, myślisz, że przyleci? – Blondynka leniwie rozciągnęła się w swoim wielkim, wygodnym łóżku.
- Szczerze przyznam, że nie jestem zorientowana w temacie. Nadałam sprawę Jasperowi i myślę, że zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby ją tu sprowadzić. Musimy być dobrej myśli – z przekonaniem dodała przyjaciółka.- Przestałaś się już boczyć na Emmetta?
W słuchawce zaległa głucha cisza.
- Rose? – Szatynka nie rezygnowała. – Nie możesz udawać, że on nie istnieje. Staraj się po prostu zachowywać normalnie, przecież nic się nie stało. Wiem, że i tak go lubisz – roześmiała się, rozbawiona zachowaniem przyjaciółki. Ta w odpowiedzi ciężko westchnęła do słuchawki.
- Jego nie sposób nie lubić, choć to nie zmienia faktu, że…
- Nie filozofuj mi tu, dobrze? – przerwała jej Bella.- I nie rób z siebie cierpiętnicy, bo nie do twarzy ci w takiej minie. Dzisiaj chcę widzieć szczęśliwą Rose, tą kochaną złośnicę, która nie daje sobie w kaszę dmuchać i wie jak się bawić, ok?
- Ok. Uciekam pod prysznic, inaczej zalegnę tu na dobre. Trzymaj się Bells, do wieczorka.– Westchnęła jeszcze i wyłączyła telefon. Niechętnie, ale jednak podniosła się z łóżka i skierowała swoje kroki do łazienki. Na widok swojej zaspanej twarzy w lustrze jęknęła żałośnie…
***
Alice z nieukrywanym oczarowaniem rozglądała się po mieszkaniu Jaspera, które znajdowało się w starej, najwyraźniej niedawno odrestaurowanej kamienicy w centrum Londynu, na drugim piętrze. Nie było przesadnie duże, ale przestrzeń, którą dysponował mężczyzna była ciekawie zagospodarowana. Prawdziwą ozdobę dość dużego, jasnego salonu stanowiły regały wykonane z ciemnego drewna, które zajmowały całą powierzchnię jednej ze ścian. Niezliczona ilość książek, które się tam znajdowały, wzbudziła w dziewczynie jęk zachwytu. Pod oknem, na kilku specjalnie umieszczonych tam stojakach, znajdowały się jego gitary, a w przeciwległym rogu pokoju stały dwie szerokie kanapy i niski stolik z ciemnego drewna. Sypialnia, w której miała spędzić noc, mieściła się na końcu długiego i dość wąskiego holu i była bardzo przytulna. Miała charakter zaadoptowanego poddasza z sufitem od połowy długości opadającym dość ostro w dół, w którym znajdowały się dwa nieduże okna. Brunetka uśmiechnęła się do Jaspera, kiedy postawił jej torbę przy łóżku.
- Ładnie mieszkasz – odparła, nadal rozglądając się po pokoju, po czym usiadła na łóżku i kilka razy delikatnie na nim podskoczyła, badając sprężystość materaca. Dopiero, kiedy złowiła rozbawiony wzrok mężczyzny, uświadomiła sobie jak zabawnie musiało to wyglądać.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, znajdziesz mnie w kuchni albo… w salonie. Łazienka, to te drzwi obok, czuj się jak u siebie – dodał jeszcze zanim wyszedł, zostawiając ją samą. Ciężko opadła na plecy i przez okna w dachu przyglądała się niebu. Szare i zasnute chmurami nie napawało optymizmem, ale ona i tak mimowolnie uśmiechała się do siebie… Kilka ostatnich miesięcy, również za sprawą Jaspera, wreszcie pozwoliło jej odblokować się po swojej życiowej porażce, jaką okazał się Laurent. Jeszcze nie tak dawno była przekonana, że długo będzie lizać rany, ale dzięki pracy i temu niesamowitemu szatynowi w zadziwiającym tempie zaczęła normalnie funkcjonować, a teraz znajdowała się w jego mieszkaniu i czuła się niemal podejrzanie dobrze. Nadal miała obawy i nie była do końca pewna słuszności podjętej decyzji. Laurent skutecznie zasiał w niej nieufność do ludzi, a już z pewnością do mężczyzn, ale cierpliwość Jaspera i bijące od niego wewnętrzne ciepło sprawiły, że podjęła ryzyko…
***
- Niech to szlag. – Zgrabna blondynka w krótkim wełnianym płaszczu zaklęła siarczyście pod nosem, kiedy trącona przez nieuważnego przechodnia, upuściła na chodnik, ułożone na wyciągniętych ramionach teczki z dokumentami.
- Przepraszam – krzyknął, szybko oddalający się sprawca zamieszania.
- Spadaj palancie – rzuciła gniewnie przez ramię, kucając na środku chodnika i zbierając w pośpiechu papiery. Kątem oka dostrzegła, jak ktoś obok pochyla się i pomaga jej, podnosząc porozrzucane teczki.
- Bardzo dziękuję. - Wstała i dopiero wtedy spojrzała na oferującego swoją pomoc mężczyznę, w którym, ku swojemu zaskoczeniu, rozpoznała najmłodszego członka zespołu Edwarda.
- Eeee – Nie umiała sobie nawet przypomnieć jego imienia i poczuła się, jak skończona kretynka.
- Seth. – Młody mężczyzna roześmiał się, rozbawiony jej zakłopotaniem, po czym wyjął jej z dłoni resztę dokumentów i ochoczo ułożył na sporym stosie trzymanym przed sobą.
- No tak, wybacz, mam totalną pustkę w głowie, a do tego ten palant, który mnie potrącił, ufffff chętnie walnęłabym go w łeb. – Próbowała szybko zatrzeć złe wrażenie.
- Nie ma sprawy, w sumie nigdy nas sobie nie przedstawiono – dodał, nadal się uśmiechając.
- Fakt, Rosalie Hale. – Zreflektowała się, natychmiast wyciągając do mężczyzny rękę, ale szybko ją cofnęła, uświadamiając sobie, że obie jego ręce zajęte są trzymanymi dokumentami.
- Ten dzień najwyraźniej nie należy do moich udanych – dodała pod nosem, przepraszająco się uśmiechając.
- Skoro już trzymam wszystko, to chyba łatwiej będzie, jak powiesz, dokąd to zanieść. Wiesz, jak ktoś mnie teraz potrąci, pozwolę ci się na nim wyżyć – dodał rozbawiony, a w jego brązowych oczach zatańczyły ogniki. Roześmiała się porażona jego delikatnym urokiem.
- Ok. Poczekaj, otworzę ci drzwi. Moje biuro mieści się w tym budynku. – Wskazała dłonią na wysoki biurowiec przed nimi i ruszyła przodem.
- Czym właściwie zajmuje się twoja firma? – zapytał, kiedy wysiedli z windy na dziesiątym piętrze nowoczesnego, przeszklonego budynku.
- To filia amerykańskiej firmy konsultingowej. Wiesz, analizy ekonomiczne, wszelkiego rodzaju porady prawne i finansowe… czyli nic niezwykłego – dodała, popychając szerokie drzwi z mlecznego szkła i przytrzymując je tak, żeby mężczyzna mógł swobodnie przejść.
- No tak, w moim rozumieniu czarna magia. – Roześmiał się.
- Połóż to proszę, tutaj. Zaraz muszę to jeszcze raz posegregować. – Wskazała mu wolną przestrzeń na samotnie stojącym biurku.
- Jestem jeszcze w fazie organizacji. Jeśli wszystko dobrze się potoczy, to oficjalne otwarcie biura planuję za jakieś dwa, może trzy tygodnie. Zleciłam już rekrutację nowych pracowników, ale jak widzisz samo biuro jest jeszcze w fazie modernizacji. Mój poprzednik miał fatalny gust. Przede mną jeszcze mnóstwo pracy. – Rozłożyła ramiona wskazując wciąż niezagospodarowaną jeszcze, wolną przestrzeń.
- Rozumiem – odparł, poprawiając zsuwające się z biurka plastikowe teczki.
- Wieczorem wyprawiam parapetówkę, wpadnij. Będzie mi bardzo miło i chociaż w taki sposób będę się mogła zrewanżować za twoją pomoc – dodała, uśmiechając się lekko.
- Tak, Owen coś wspominał, ale nie byłem pewien, czy wypada mi przyjść, w końcu zupełnie się nie znamy. – Odchrząknął cicho.
- Jak to nie znamy? Sądziłam, że już to naprawiliśmy – dodała z rozbawieniem.
- W sumie, masz rację. To o dwudziestej? – upewnił się, kierując do wyjścia.
- Zapraszam, będzie mi bardzo miło.
- To do wieczora Rose. – Posłał jej figlarny uśmiech.
- Mhm – pomachała do niego, patrząc jak zmierza w kierunku drzwi, a kiedy już wyszedł zabawnie wywróciła oczami.
- Ten dzień naprawdę jest jakiś pokręcony. Mam nadzieję, że już więcej niespodzianek nie będzie - wymruczała pod nosem, zabierając się za układanie dokumentów…
***
- Naprawdę nigdy nie byłaś w London Eye? – Jasper był jednocześnie rozbawiony i zaskoczony.
- Och, czemu to takie dziwne – Głos Alice zdradzał lekką irytację. – Jak widziałeś, mój lęk wysokości to ciężka sprawa.
- Nie było tak źle. – Roześmiał się na wspomnienie jej ogromnych, wystraszonych oczu i mocno zaciśniętych palców na jego ramionach.
- Jasne, wcale się nie zdziwię, jak jutro będziesz miał siniaki na ramionach. Nawet teraz bolą mnie palce, to, co dopiero ty musisz czuć. – Spojrzała na niego przepraszająco.
- To było moje ryzyko, uprzedzałaś mnie – dodał, śmiesznie marszcząc nos. Dziewczyna bezwiednie spojrzała na przechodzącego niedaleko od nich mężczyznę. Jej serce niemal zamarło, kiedy rozpoznała tę twarz. Jasper mruknął coś, kiedy ktoś z przechodniów trącił go ramieniem.
- Nie odwracaj się, Jazz. – Jej nagła prośba zdradzała panikę. Towarzysz instynktownie zasłonił ją sobą, ale zbyt późno, żeby ukryć ją przed wzrokiem intruza.
- Alice? – Męski głos za plecami prawie zmroził krew w jej żyłach. Poczuła, że zapada się w otchłań.
- Alice? To ty? – Niedowierzanie w tym męskim, uporczywie zbliżającym się głosie, było denerwujące. Kiedy Jasper wyczuł obecność mężczyzny za plecami, odwrócił się do niego prawie instynktownie, odgradzając sobą przestrzeń, dzielącą go do wyraźnie zgarbionej teraz, drobnej brunetki.
- O co chodzi? – Jego głos był spokojny i opanowany. Nieznajomy, ciemnoskóry mężczyzna w długich, łagodnie opadających na ramiona włosach, uformowanych w grube dredy, zatrzymał się zaskoczony.
- Suń się koleś. Nic do ciebie nie mam – rzucił, próbując wyminąć stojącego mu na drodze szatyna. Ten powstrzymał go jednak, wyciągając ramię i przesuwając się w bok i ponownie zasłaniając przed nim kobietę, stojącą tuż za swoimi plecami.
- A ty co, głuchy jesteś? – Ciemnoskóry był coraz bardziej poirytowany.- Chcę porozmawiać ze swoją żoną – rzucił z kpiącym uśmieszkiem, dobitnie akcentując ostatnie słowo. Usta Jaspera mimowolnie otworzyły się lekko, wyrażając zaskoczenie, ale nie drgnął, uniemożliwiając tym samym jakikolwiek kontakt z Alice.
- Byłą żoną, zapomniałeś dodać. – Dziewczyna niespodziewanie wysunęła się zza szatyna i syknęła ze złością. Jej drobna, zgarbiona do tej pory postać, wyprostowała się, a twarz zdradzała wściekłość. Mężczyzna w dredach uśmiechnął się rozbawiony wywołaną przez siebie reakcją i zadziornie mierzył spojrzeniem zdezorientowanego Jaspera.
- To taki drobny szczegół. – Roześmiał się cynicznie, mrużąc swoje czarne oczy. – Mieszkasz teraz w Londynie?
- Nic ci do tego Laurent. – Kobieta rzuciła mu gniewne spojrzenie i mocno zacisnęła szczęki.
- Oj, daj spokój Al, po co ta złość? Jesteśmy przecież cywilizowanymi ludźmi. – Intruz wydawał się bawić całą sytuacją w najlepsze.
- Nie pochlebiaj sobie, ty się do takich bynajmniej nie zaliczasz. Jesteś zwykłą kanalią – syknęła znowu.
- Och, Alice, za bardzo bierzesz wszystko do siebie. – Mężczyzna zdawał się być lekko zniesmaczony jej wrogością. – Nie możemy po prostu wyskoczyć gdzieś do baru i pogadać, powspominać stare dzieje? Może nie zawsze było między nami różowo, ale przecież były też całkiem udane momenty.
- Jakoś takich nie pamiętam, chyba, że zdrada i kradzież do takich należą – wysyczała, znowu lekko wycofując się za Jaspera. Szczupły szatyn natychmiast zasłonił ją swoim ciałem, wlepiając mrożące spojrzenie w intruza.
- Zbyt mocne słowa, kochanie. W końcu nie mieliśmy rozdzielności majątkowej, zatem jak mogłem ukraść coś, co było też moje? – dręczył ją, rozkoszując się swoją podłością.
- Dość – Jasper postąpił krok ku niemu, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że rozmowa właśnie dobiegła końca.
- Weź się chłoptaś uspokój i nie wcinaj się tam, gdzie nie trzeba. – Twarz ciemnoskórego mężczyzny przybrała pełen wrogości wyraz. To wystarczyło. Szatyn momentalnie chwycił go za brzegi kurtki i mocnym szarpnięciem podsunął je do góry, pod jego szyję, groźnie zaglądając mu w oczy. Intruz nie spodziewał się takiego zachowania i totalnie oszołomiony, nie próbował się uwolnić.
- Powiedziałem dość. Spadaj stąd palancie – rzucił mu przez ściśnięte zęby Jasper, a potem wypuścił z rąk odzież napastnika i popchnął go nieznacznie do tyłu, budując dystans.
- Te, łapy przy sobie dupku. – Mężczyzna w dredach był wyraźnie poirytowany, poprawiając kurtkę. – Niezłych masz znajomych Alice – fuknął jeszcze.
- Nie wchodź mi więcej w drogę Laurent. – Niespodziewanie dla obu mężczyzn odezwała się dziewczyna i z nienawiścią, malującą się w jej zimnych teraz, niebieskich oczach, desperacko prawie rzuciła się na ciemnoskórego mężczyznę. Jasper złapał ją za ramiona w ostatniej chwili i lekko do siebie przyciągnął, obejmując rękami.
- Zawsze była z ciebie kocica Alice. – Były partner kobiety wyraźnie rozkoszował się wywołaną falą niezdrowych emocji.
- Zjeżdżaj idioto – rzucił mu jeszcze Jasper i zagarniając kobietę ramieniem, zaczął się oddalać. Nawet przez ciepłą kurtkę czuł, jak jej ciało zaczyna się trząść, a z ust zaczyna wydobywać się niemal spazmatyczny szloch. Przyciągnął ją jeszcze mocniej.
- Nie teraz Alice, nie daj mu tej satysfakcji – wyszeptał prawie, przyspieszając kroku. Kiedy znaleźli się wystarczająco daleko od krzyczącego jeszcze coś za nimi mężczyzny, wciągnął ją do pierwszej napotkanej po drodze bramy. Dopiero tam pozwolił jej wyrzucić z siebie całą wściekłość. Spodziewał się płaczu, szlochu, ale kobieta po raz kolejny go zaskoczyła . Wyrwała się z jego ramion i z wściekłością zaczęła kopać w ścianę budynku, na oślep uderzając w nią rękami. Złapał ją natychmiast, obawiając się, że zrobi sobie przy tym krzywdę. Z trudem udało mu się opanować ten napad szału. Miotała się jeszcze długo, by w końcu dać za wygraną. Ostrożnie zwolnił uścisk ramion. Oddychała jeszcze ciężko, ale nic nie wskazywało na to, że ponowi swój atak na ścianę budynku.
- W porządku? – Zajrzał jej pytająco w oczy. Były trochę nieobecne, jakby nadal błądziła gdzieś myślami, ale przytaknęła ruchem głowy.
- Myślę, że powinniśmy wracać do domu. Impreza u Rose. Nadal masz ochotę tam pójść? – Upewniał się.
- Tak. Masz rację, powinniśmy wracać. – Westchnęła tylko i pierwsza wyszła z bramy. Jasper, mimo mieszanych uczuć, ruszył zaraz za nią. To niespodziewane spotkanie z jej byłym partnerem zupełnie wybiło go z nastroju. Wiedział, że miała za sobą nieudany związek, ale informacja o tym, że było to nieudane małżeństwo, zupełnie go zaskoczyła.
***
Kiedy przyjechał Edward, Bella ubrana w czarne, eleganckie spodnie i dopasowany gorset, biegała po domu szukając zaginionego kolczyka.
- Jak dla mnie kochanie możesz iść w jednym. – Starał się zażartować.
- Jasne, dla ciebie mogłabym iść jedynie w bieliźnie. – Roześmiała się, puszczając mu oczko.
- No bez przesady Bells, to widok zarezerwowany wyłącznie dla moich oczu – udał obruszenie. – Nessie śpi?
- Tak, Louise właśnie ją położyła – rzuciła dziewczyna, bezradnie rozkładając ręce. – Gdzie ja go dałam?
- Chodź, coś na to poradzimy. – Zbliżył się do niej i zagarnął ramionami, a potem delikatnie ujął palcami jej ucho i ostrożnie wysunął z niego samotny kolczyk.
- I po sprawie – odparł z rozbawieniem.
- Jesteś niemożliwy – dodała miękko i pocałowała go czule. Przejął inicjatywę i mocno przywarł ustami do jej miękkich warg. Delikatnie obrysował językiem ich brzegi, a potem delikatnie wsunął go do środka, pozwalając, aby zassała go lekko. W końcu jednak rozłączył ich usta i delikatnie przyciągnął jej głowę do piersi.
- Przy tobie zachowuję się jak niewyżyty nastolatek – wyjęczał słodko nad jej uchem. Nie musiał patrzeć na nią, żeby mieć pewność, że uśmiecha się teraz z rozbawieniem. Westchnęła cicho, oplatając jego szyję ramionami.
- Bardzo kocham tę część ciebie – wyszeptała w klapę jego marynarki.
- Tylko tę? – droczył się z nią, nawijając na palce kosmyk jej kasztanowych włosów.
- Każdą, choć tę chyba najbardziej. – Roześmiała się zalotnie.
- Taaa, ciekawe, kto z nas dwojga jest bardziej niewyżyty – dodał rozbawiony.
Śmiesznie zmarszczyła nos i zaśmiała się prosto w jego usta. Pochylił się nad nią znowu i zassał jej górną wargę, by w końcu lekko ją przygryźć. Jęknęła słodko w odpowiedzi.
- Dobrze, chodźmy lepiej, bo jeśli spotkanie się przeciągnie, to nie zdążymy do Rosalie – zreflektował się.
- No właśnie, nie wiesz, w jakim celu chcą się z nami tak pilnie spotkać? Trochę to dziwne, nie uważasz? – rzuciła mu przez ramię, oddalając się od niego i sięgając po krótkie, czarne futerko.
- Nie wiem, ale z pewnością niedługo się tego dowiemy – powiedział cicho, przełykając ślinę. Jeszcze raz pomacał dłonią kieszeń płaszcza, wyczuwając pod palcami małe pudełeczko. Gotowy do wyjścia, uśmiechnął się do swoich myśli…
***
Dzwonek do drzwi przyprawił Rosalie o atak paniki. Co prawda, była już kompletnie ubrana, ale mimo wszystko nie umalowana, a jej fryzura pozostawiała jeszcze wiele do życzenia. Na szczęście, tak jak przypuszczała, za drzwiami stali ludzie z cateringu i odetchnęła z ulgą. Dwie kobiety i jeden mężczyzna przedstawili się i ruszyli we wskazanym kierunku, po schodach na drugą kondygnację mieszkania, z wielkimi pojemnikami w dłoniach.
Dziewczyna z prawdziwą ulgą obserwowała, jak przybyła ekipa sprawnie przyozdabia jej długi, szklany stół. Kiedy mężczyzna wyszedł, a po chwili wrócił z kolejną porcją przekąsek, jęknęła przerażona zamówioną przez przyjaciółkę ilością jedzenia.
Dała jednak za wygraną i zostawiła tą trójkę samą sobie, udając się do łazienki, żeby ostatecznie dopracować swój wygląd przed przyjściem gości…
***
Bella zajęta przeglądaniem bogatego zbioru płyt z muzyką w samochodzie Edwarda, zupełnie nie zwracała uwagi na drogę. Dopiero, kiedy samochód się zatrzymał i mężczyzna wyłączył silnik, rozejrzała się uważnie, zupełnie nie poznając widoku za oknem. Z pewnością nie znajdowali się przed budynkiem, w którym mieściła się firma fonograficzna.
- Dlaczego się tu zatrzymaliśmy? – zapytała zdziwiona. Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo, po czym wysiadł i obszedł samochód, żeby otworzyć przed nią drzwi. Podał jej dłoń, kiedy wysiadała, ale nadal niczego nie mówił. Zamknął samochód i delikatnie objął ją ramieniem.
- Poznajesz to miejsce? – Obrócił ją w kierunku mostu, na który chciał ją właśnie zaprowadzić. Powoli zaskoczenie ustępowało miejsca oczarowaniu widokiem, który się przed nią rozpościerał. Waterloo Bridge nocą wyglądał jeszcze piękniej niż za dnia. Tysiące kolorowych świateł oświetlających Big Ben i budynek Parlamentu, tańczyło teraz łagodnie na powierzchni Tamizy, a ogromna, metalowa konstrukcja London Eye podświetlona na czerwono, wznosiła się imponująco tuż obok, niczym ognisty pierścień.
- Nasza pierwsza randka… – Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, uciekając na chwilę do wspomnień…
Przycisnął ją do siebie mocniej, a potem ruszyli powoli w stronę wąskiego chodnika, prowadzącego na most. Odnalazła jego wolną dłoń i splotła ich palce, jakby dla podkreślenia tej niespodziewanej magii, jaką jej właśnie zafundował.
- Czy to znaczy, że nie mamy żadnego spotkania w wytwórni? – zawiesiła lekko głos.
- To był taki mały wybieg. – Roześmiał się, zadowolony z udanej niespodzianki.
- Mam rozumieć, że jesteś zawiedziona? – Spojrzał na nią lekko, ale jej rozmarzony uśmiech mówił sam za siebie.
- Jak mogłeś tak pomyśleć. Po prostu nie przypuszczałam… - Westchnęła cicho, rozkoszując się niecodziennym widokiem. – Jak tu pięknie – wyszeptała.
- Ty jesteś piękna – odparł, całując ją w czubek głowy.
- A ty niesamowity. – Podniosła ku niemu twarz i spojrzała z czułością. – Ciągle przyprawiasz mnie o szybsze bicie serca – wyznała z rozbrajającą szczerością.
- Staram się – dodał rozbawiony i dumny z siebie. - Pamiętasz, jak goniliśmy się po tym moście? – Jej oczy rozbłysły nagle i westchnęła cicho.
– To znaczy ty mnie goniłeś, usiłując wetknąć mi za koszulkę jakiegoś okropnego robaka – udała oburzenie.
- Och, głuptasie, to był jakiś listek, który znalazłem po drodze, ale miałem niezły ubaw, kiedy zaczęłaś piszczeć na samą myśl, że trzymam w dłoni wielkiego, obrzydliwego owada. – Nawet teraz, po ponad sześciu latach od tego zdarzenia, roześmiał się na wspomnienie przerażonej miny ukochanej kobiety.
- Byłeś wtedy strasznym palantem, wiesz? – Roześmiała się.
- Sądzę, że nadal jestem. – Zawtórował jej.
- Bez przesady kochanie, myślę, że ten etap, na szczęście, masz już za sobą – dodała miękko, mocniej zaciskając splecione palce.
Doszli do połowy mostu i Edward wyraźnie zwolnił kroku, by wreszcie całkowicie się zatrzymać. Przyciągnął kobietę przed siebie, przyciskając ją plecami do swojej klatki piersiowej, a wolną dłonią sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął wreszcie ukrywany w niej skarb, małe czerwone pudełeczko.
- Nie zgodzę się z tobą Bello. Jestem strasznym palantem, bo dopiero teraz dojrzałem do tego, żeby zadać ci to najważniejsze z pytań – powiedział tuż nad jej głową. Kobieta powoli odsunęła się i odwróciła do niego twarzą. Jej oczy były wielkie i okrągłe ze zdziwienia. Dostrzegła w dłoni mężczyzny małe czerwone pudełeczko, które właśnie starał się zgrabnie otworzyć, ale zdenerwowanie wzięło górę, bo zajęło mu to chwilę dłużej, niż się spodziewał.
- Edward? Co ty…
- Żałuję, że trzy lata temu tak wszystko pokomplikowałem, ale nie mam zamiaru, już nigdy więcej pozwolić ci zniknąć z mojego życia. – Powiedział z taką szczerością, że wzruszenie ścisnęło jej gardło, a w oczach zaczęły się zbierać łzy.
- Nie płacz kochanie, chyba że masz zamiar mi odmówić. – Uśmiechnął się trochę nerwowo. Ściągnęła lekko brwi i pokręciła głową, wyrażając swoją dezaprobatę dla jego słów, by wreszcie głośno pociągnąć nosem.
- Jesteś moją drugą połówką, moją bratnią duszą… i jedyną kobietą, której pragnę najbardziej na świecie – wyznał wzniośle. – Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na tym moście i zostaniesz moją żoną? – Zawiesił głos, zaglądając jej w oczy z miłością.
Mocno zacisnęła usta, powstrzymując łzy, które tylko czekały, by spłynąć wąską stróżką po zmarzniętych już nieco policzkach. Nie mogąc wydobyć słowa, po prostu kiwnęła twierdząco głową.
- Proszę, powiedz to, chcę usłyszeć to z twoich ust – wyszeptał, przybliżając nieznośnie blisko usta do jej warg.
- Tak, Edwardzie – wyszeptała, po czym ich usta przylgnęły do siebie w miłosnym zawirowaniu. Oplotła go ramionami, a on nadal ściskając w palcach delikatny pierścionek, przyciągnął ją wolnym ramieniem i mocno do siebie przycisnął.
- A nie chcesz zobaczyć pierścionka? – Zażartował, sam walcząc ze wzruszeniem.
- Och – dała mu kuksańca w bok i roześmiała się, odsuwając nieco od niego i wycierając łzy wzruszenia z policzka. Ujął jej dłoń i wsunął pierścionek na serdeczny palec. Kiedy wreszcie pozwolił go jej obejrzeć, uśmiech szczęścia na jej ustach był najlepszą nagrodą, jakiej mógł oczekiwać.
- Jest śliczny… - Spojrzała na niego z czułością.
- Kocham cię Bello – wyszeptał, znowu odnajdując drogę do jej ust.
- Kocham cię Edwardzie – odpowiedziała, wtulając się w niego jeszcze bardziej… |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Nie 16:31, 07 Mar 2010 |
|
zareczyny wkońcu, nie ma chyba piękniejszego miejsca na ten moment jak miejsce pierwszego spotkania lub tez pierwszej randki:)
cała ta historia jest piękna.
podoba mi się, że Alice nie jest typem dziewczyny w tym opowiadaniu, która zyje tylko zakupami. ukazanie jej jako osoby z problemami, która nie może sie podnieść po wydarzeniach z przeszłości i skutki dawnego związku są caly czas obecne w jej życiu. dobrze, że ma cierpliwego Jaspera, który będzie ją chronić własną piersią przed byłym
pozdrawiam
ps.: dzięki za to, że rozdziały tak często sie pokazują |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Nie 17:36, 07 Mar 2010 |
|
Zaskoczyłaś mnie tym pojawieniem się Laurenta w roli byłego męża Alice. A to dupek! Dobrze, że Jasper był przy niej. Takie sytuacje są trudne, a byli mężowie w tym typie potrafią napsuć trochę krwi.
Jak widzę chłopaki nie będą mieli lekko ze zdobyciem swoich wybranek. Emmett, biedaczek, który do końca nie rozumie dlaczego Rosie go unika, a teraz Jasper będzie musiał się zmagać z duchami z przeszłości Alice. Podejrzewam, że będzie zmuszony się nieźle nagimnastykować, żeby dziewczyna uwierzyła w jego czyste intencje.
Para Bella i Edward na razie w pełni szczęścia. Zaręczyny, te sprawy. Cóż, jak sądzę jest to niestety cisza prze burzą. Nie dość, że Tanya ma swój super niszczycielski plan, to podejrzewam, że Jacob też chętnie nie da za wygraną. Do tego ta dziwna historia z przeszłości, rzucająca cień na wzajemne relacje Edwarda z Carlislem.
No i czekam na parapetówkę u Rosalie. Mam niejasne przeczucie, że coś tam się wydarzy…
Rozdział jak zawsze pochłonęłam w całości ale wcale nie czuję się syta. Moja ciekawość krzyczy jeszcze i jeszcze! Czekam zatem na środę, na następny.
Pozdrawiam, BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lillu7
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Mar 2010
Posty: 21 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Płock
|
Wysłany:
Nie 18:52, 07 Mar 2010 |
|
Hmmm, lubię to opowiadanie za nieśpieszną akcję, skupienie na uczuciach.
Ma klimat, nie jest jakoś specjalnie oryginalne, ale wciąga i zaciekawia.
Jedyny błąd, a właściwie zgrzyt znalazłam w zdaniu:
Ten powstrzymał go jednak, wyciągając ramię i przesuwając się w bok i ponownie zasłaniając przed nim kobietę, stojącą tuż za swoimi plecami.
Moim zdaniem powinno być "jego" .
Powodzenia w dalszym pisaniu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 19:08, 07 Mar 2010 |
|
Mała literówka sie wkradła "Charcie nie był idealny, ale ..." miało być chyba Charlie.
A tym tekstem mnie rozwaliłaś: "Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na tym moście i zostaniesz moją żoną? – Zawiesił głos, zaglądając jej w oczy z miłością." Najszczęśliwszym facetem na tym MOŚCIE zamiast napawać się romantyzmem tej sceny (a była napisana super) chichotałam jak wariatka Poprsotu to było takie Edawrdowe nie wiem czy zrozumiesz moje tłumaczenie ale to było zabawne, takie na miejscu i tak absolutnie w stylu twojego Edwarda, że naprawdę wyświechtane " na świecie" byłoby jak kwiatek do kożucha Ta secna jest świetna. Romantyczna, zabawna, idealna. Nie jest ckliwa i kiczowata - zresztą nie było takiej w żadnym z rozdziałów. Moze dla tego to opowiadanie to mój nr jeden za luty.
Bardzo fajna scena z Rose i Sethem. Młody to taka fajna postać, już w sadze należał do moich ulubieńców. U ciebie też. mimo że w tle, jest kapitalny.
Spotkanie Alice z byłym mężem? To tylko dowód na to, jak bardzo potrafisz zaskakiwać. Ciągle zasypujesz nas niespodziankamii nieszablonowymi rozwiązaniami sytuacji. Naprawdę gratuluję kreatywności.
A ja z niecierpliwością czekam do środy na kolejną część
Weny
Aurora |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 12:05, 08 Mar 2010 |
|
ale jestem ciućmok... te entery to miały być spacje (w tej mojej wypowiedzi pisemnej powyżej) ... zresztą też kilku brakuje tutaj...
nie jestem pewna czy nie pisze się też Em zamiast Emm, ale jak już wspominałam - nie jestem pewna...
zasadniczo - popłakałam się... na sam koniec oczywiście... bo to wzruszające było i właściwie nie wiem co mam dodać... no mnie kupiłaś tym opisem... naturalnością i romantyzmem na raz... (Boże... dlaczego tacy mężczyźni albo są zajęci albo fikcyjni... )
Jazz i Rose - kategorycznie do nich należał ten rozdział... ciekawie przedstawiasz ich relacje za każdym razem inaczej... bardziej zaawansowanie, ale jednocześnie etapowo... to nie żaden poryw uczuć... to powolna reakcja łańcuchowa, jedno wyzwala drugie... jak dla mnie bomba :P
każdym ich/jej krok na przód i jego niepewność są dla mnie nową dawką adrenaliny we krwi, bo w zasadzie po Alice nie wiadomo czego można się spodziewać... mężem - byłbym, ale mężem zastrzeliłaś mnie... (nie wiem czy masz pozwolenie na broń, ale strzelać w ten sposób możesz do mnie codziennie)... może przegapiłam jakąś wzmiankę wcześniej o tym, że Alice była mężatką, ale ten rozdział wyjaśnił w sam raz złożoność sytuacji
Cytat: |
Wiedział, że miała za sobą nieudany związek, ale informacja o tym, że było to nieudane małżeństwo, zupełnie go zaskoczyła. |
mogę tylko dodać, że ja też jestem zaszokowana...
podobała mi się reakcja Alice... to targanie emocjami... bardzo obrazowo to oddałaś i za to znów plus dla ciebie :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Pon 13:21, 08 Mar 2010 |
|
Najbardziej mnie zaszokowało w tym rozdziale to .to że Alice była mężatką. Spodziewałam się jakiegoś zazdrosnego , narwanego chłopaka a okazuję się , że Laurent to eks-mąż . Musiał biednej dziewczynie porządnie zaleźć za skórę , skoro ma taki problem z zaufaniem . Ja co prawda też mam byłego męża, który święty nie był , ale żyjemy w przyjaźni co nie udało nam sie w trakcie związku i naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić co musiała przejść . To znaczy zdaję sobie sprawę jacy faceci chodzą po świecie i jak okrutni potrafia byc , ale sama osobiście na szczęście nigdy takiego nie spotkałam i mam nadzieję ,że nie spotkam . Trzymam kciuki za nią i wierzę ,że przy Jasperze odnajdzie spokój i zaufanie i stworzą fajny związek .
Scena na moście - piękna .
Chyba każda z nas marzy o takim romantycznym facecie albo chociaż w połowie takim . Udało mu się Bellę zaskoczyć , napewno nie spodziewała się tego tak szybko. Świetnie to napisałaś , uroczo ,romantycznie , zabawnie .
Co do Rose i Emmetta to bardzo podoba mi się ta "para " chociaż raz nie są osobami które odrazu idą do łóżka . Em jest najlepszym o jakim czytałam , jest taki normalny , uczuciowy i myśli tą głową którą powinien, a Rosali nie jest zimną suką jaka często sie przewija w opowiadaniach .
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na środę . |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pinka15
Nowonarodzony
Dołączył: 04 Lut 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Legnica
|
Wysłany:
Pon 13:51, 08 Mar 2010 |
|
Wow! To było coś ! :D
Alice mężatką?! Tego się nie spodziewałam.
Twoje ff jest ogólnie bardzo naturalne, realistyczne... Więc jedno mi trochę nie pasowało. Spotyka Laurenta w dużym mieście - nie lada przypadek. Spotyka go, nie tyle co w swoim, czy sąsiednim mieście, ale w mieście w całkiem innym kraju ! To jest baaardzo naciągane . Ale ze względu na bajeczną końcówkę wybaczam ci to :)
Edward... normalnie brak słów! On jest niesamowity! spodziewałam się, że zawiezie ją do jej nowego studio, ale jak zwykle mnie zaskoczyłaś :) Co uważam za wielki plus ^^ Był taki romantyczny... Taki Edwardowy :D Czyli moja ulubiona wersja ^^
Na błędy nie zwróciłam uwagi, bo pewnie nie było dużo, a mi się spieszyło, bo mnie z komputera zwalali :D
kirke
Jazz i Alice chyba, a nie Rose ^^
Ubóstwiam twoje FF Rainwoman :P
Czekam na kolejny rozdzialik :P
pozdrawiam i życzę czasu i veny =]
pinka15 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|