|
Autor |
Wiadomość |
Sonea
Wilkołak
Dołączył: 01 Maj 2009
Posty: 104 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Kielce
|
Wysłany:
Śro 15:17, 10 Mar 2010 |
|
Kurcze, wszystko było idealne. Ja również spodziewałam się, ze zawiezie ją do studia a tu niespodzianka, miła dodajmy. Świetnie to rozegrał.
Eh mozna tylko pomarzyć sobie;)
Bardzo fanie napisane, bardzo fajnie sie czyta, i ogólnie jest fajnie:P
Pozdrawiam, Sonea |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Śro 17:39, 10 Mar 2010 |
|
Bardzo dziękuję, za wszystkie komentarze i uwagi. Najbardziej cieszy mnie fakt, że Alice wydaje się teraz bardziej zrozumiała w swoim zachowaniu , a do tego w końcu zmierzałam.
Dzisiaj zapraszam na rozdział 21, który jest w moim mniemaniu dość zabawny i mam nadzieję zaostrzy apetyt na rozdział kolejny .
Zapraszam do czytania i pozdrawiam...
ROZDZIAŁ XXI
Choć Alice na pozór wyglądała i zachowywała się całkiem zwyczajnie, Jasper wyczuwał delikatną zmianę w jej zachowaniu i nastroju. Od chwili feralnego spotkania z byłym mężem, stworzyła w sobie coś na kształt blokady, którą skutecznie broniła dostępu do siebie. Mężczyzna, nawet słowem nie próbował nawiązać do tego zdarzenia, a mimo to dziewczyna i tak na wszelki wypadek schowała się w swojej skorupie i najwyraźniej nie zamierzała jej opuścić. Od dobrej godziny siedziała zamknięta w swojej sypialni, a Jasper nerwowo przechadzał się po salonie, co rusz zerkając w stronę holu. W końcu nie wytrzymał napięcia i postanowił zaryzykować. W momencie, kiedy stanął w końcu przed drzwiami do jej pokoju, te zupełnie niespodziewanie otworzyły się i jego oczom ukazała się drobna postać brunetki ubrana w krótką bawełnianą sukienkę w kolorze krwistej czerwieni. W kontekście jej wybuchu w bramie, kolor ten wydał mu się idealnie współgrający z jej nastrojem.
- Jestem gotowa – rzuciła tylko, wymijając go w drzwiach i zostawiając w całkowitym osłupieniu.
- Jeśli kiedykolwiek miałem nadzieję, że rozumiem kobiety, byłem w błędzie – wymruczał pod nosem i ruszył za nią…
***
Bella, co rusz wyciągała przed siebie prawą dłoń i z oczarowaniem oglądała pierścionek. Ten widok wywoływał w Edwardzie przyjemną falę ciepła, rozpływającą się po jego trochę skostniałym od chłodu ciele.
- Jeśli zdejmiesz go na chwilę, odkryjesz coś jeszcze – dodał miękko.
Spojrzała na niego zaskoczona i natychmiast postąpiła zgodnie z jego radą. Zsunęła pierścionek z palca i podsunęła pod oczy. Widząc, że ma problem z odczytaniem dedykacji, sięgnął dłonią pod dach samochodu i nacisnął przycisk, który zapalił górne oświetlenie.
- Tak chyba będzie lepiej. – Starał się ukryć rozbawienie.
- Belli – muzyce mojego serca – Edward – przeczytała na głos i westchnęła. – Kochanie, jakie to piękne – wyszeptała, czując kolejną falę wzruszenia.
- Tylko nie płacz, dobrze? - Uśmiechnął się i odszukał jej dłoń, żeby czule ją uścisnąć.
- Czy mogę powiedzieć Rosalie? – Posłała mu błagalne spojrzenie.
- Ależ nie zamierzam robić z tego tajemnicy i jestem pewien, że jeśli jej o tym nie powiesz, to zadźga mnie nożem w jakimś zaułku. – Roześmiał się głośno, wyobrażając sobie minę swojej cichej wspólniczki. Dziewczyna wsunęła pierścionek z powrotem na palec i posłała mu czułe spojrzenie.
- Jesteśmy w samą porę. Zobacz, to chyba Owen z Jasmine. – Wskazała dłonią przed siebie. Edward wjechał na parking przed apartamentowcem i zatrąbił na swojego menadżera. Ten, dostrzegłszy go, pomachał do niego i objął ramieniem żonę, przystając w oczekiwaniu na spotkanie…
***
Dzwonek do drzwi przyprawił Rosalie o szybsze bicie serca. Z gracją pokonała schody na swoich wysokich, niezwykle efektownych szpilkach i zbliżyła się do drzwi.
- Zapraszam. – Uśmiechnęła się, odsuwając lekko na bok i robiąc w przejściu miejsce dla swoich pierwszych gości. Bella z nieukrywaną radością zawisła jej na szyi i ucałowała na powitanie.
- Rosalie poznaj proszę Jasmine i Owena Wilsonów. – Przyjaciółka dokonała prezentacji. – A to moja ukochana siostra z wyboru, Rosalie Hale.
Uścisnęli sobie dłonie i Rose wskazała im miejsce, gdzie mogli odwiesić swoje okrycia wierzchnie.
- Jesteśmy pierwsi? – Edward odebrał od narzeczonej futerko i powiesił je na wieszaku.
- Tak, ale jak znam Bellę, z pewnością nie ostatni – Rose zaśmiała się i wywróciła oczami na widok eleganckiego ubrania mężczyzny. Owen również miał na sobie marynarkę, ale przy Edwardzie, ubranym w gustowny czarny garnitur i niebieską koszulę, prezentował się znacznie bladziej.
- Nie wiedziałem, że to tak oficjalne spotkanie – dodał, lekko zawiedziony, ale jego rozbawiona małżonka objęła go czule i coś wyszeptała na ucho. Edward posłał mu tajemniczy uśmieszek.
- No cóż, jestem pewien, że zrozumiecie mój strój, jeśli powiem wam, że…
- Edward mi się oświadczył – ubiegła go Bella, wystawiając dumnie dłoń z pierścionkiem, tuż przed nos Rosalie.
- Och… – Dziewczyna jęknęła z przejęciem, oglądając z podziwem nową biżuterię przyjaciółki.
- Wreszcie Cullen. – Westchnął Owen i poklepał podopiecznego po ramieniu. – Bardzo się cieszę Bello. – Posłał dziewczynie szeroki uśmiech.
- Gratuluję Edward. – Jasmine natychmiast uściskała zielonookiego szatyna, a zaraz potem to samo uczyniła z jego narzeczoną.
- Zapraszam na górę, a ty kochana musisz mi wszystko opowiedzieć. – Rose, niczym mała, zaciekawiona dziewczynka porwała przyjaciółkę za rękę i jako pierwsza pognała po schodach na górę.
- Wybaczcie im, to nadal tylko małe kobietki, które muszą podzielić się swoimi tajemnicami. – Skitował muzyk z rozbawieniem.
- Daj spokój, naprawdę to rozumiemy – odparła urocza małżonka menadżera, po czym ujmując go pod ramię, zaczęła wchodzić po schodach. Edward już zamierzał do nich dołączyć, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ok, idźcie na górę, ja wpuszczę gości – rzucił przez ramię, schodząc ze stopni.
- Jak na odźwiernego prezentujesz się świetnie. – Emmett nie umiał powstrzymać uśmiechu na widok elegancko ubranego kuzyna. – Trzeba było dać mi znać, że zamierzasz przyjść w garniturze. Ja zdecydowanie postawiłem na luz i swobodę – dodał, puszczając w przejściu Jessicę.
- Cześć Edward. – Posłała mu zabawne spojrzenie.
- Witaj kuzyneczko, tylko bez komentarzy proszę. I bez tego czuję się trochę komicznie – odciął się, ubiegając jej uwagę na temat swojego ubioru.
- Ok. ok. – żachnęła się, kierując się w stronę wieszaka. – Jak dla mnie wyglądasz bombowo – dodała z uśmiechem.
- Macie prezent? – zapytał, ale wtedy do środka wszedł Mike, z pokaźnym pudłem w dłoniach.
- Cześć Edward – przywitał się, przekazując mu prezent dla Rose. - Ładny garnitur – dodał, lekko parskając.
- Nie przeciągajcie struny. Rozbierać się i na górę. – Mężczyzna udał oburzenie, po czym sam się roześmiał. Kolejny dzwonek sprawił jednak, że westchnął cicho.
- Nie mogliście przyjść wszyscy naraz? Naprawdę czuję się jak lokaj – dodał, odstawiając pudło na podłogę, ale Emmett ubiegł go i zdążył otworzyć drzwi.
- Alice? Wow, super, że dojechałaś. – Rosły blondyn już ściskał ją w ramionach.
- Cześć Jazz – rzucił, ponad głową brunetki, do wchodzącego do środka Jaspera. Tamten przytaknął ruchem głowy.
- Idźcie na górę, bo straszny ścisk się tu robi. Zaraz do was dołączę – dodał Edward, usuwając się w kąt i robiąc miejsce dla nowo przybyłych gości. Alice uśmiechnęła się lekko, ale mężczyzna wyczuł w jej zachowaniu jakieś dziwne napięcie. Podała mu płaszcz i wspięła się czym prędzej po schodach.
- Co jej jest? – Zielonooki szatyn pochylił się do przyjaciela i szepnął konspiracyjnie na ucho. Ten wywrócił dziwnie oczami.
- Potem ci powiem – odpowiedział, wieszając kurtkę na wieszaku. Za chwilę doszedł ich głośny, radosny pisk z góry, który mógł oznaczać tylko jedno - radość dziewczyn na ponowne spotkanie. Ponowny dzwonek zaskoczył Edwarda, ale czym prędzej otworzył drzwi i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to olbrzymi bukiet czerwonych róż, zza których wychylił się najmłodszy gitarzysta w zespole.
- O, cześć Seth, nie wiedziałem, że będziesz. – Zielonooki starał się ukryć swoje zaskoczenie.
- Rosalie mnie zaprosiła – rzucił brunet, wchodząc do środka. Zaskoczenie malujące się na twarzy potężnego blondyna, było aż nadto wymowne. Seth niepewnie przenosił wzrok z Edwarda na Emmetta i odwrotnie.
- No co, wygłupiłem się z tymi kwiatami? Nie wiedziałem, co jej kupić, więc uznałem, że kwiaty zawsze są na miejscu – bąknął trochę zawstydzony.
- Nie no, kwiaty tak, ale ty chyba całą kwiaciarnię tu przyniosłeś. – Rozładował napięcie Cullen. Emmett nadal jednak badawczo przyglądał się młodemu gitarzyście i jego mina w żaden sposób nie zdradzała rozbawienia.
- Ok, wieszaj się tutaj i wchodź na górę. Pora dołączyć wreszcie do towarzystwa. Chyba już więcej gości nie będzie – rzucił Edward, podnosząc z podłogi pokaźnych rozmiarów, efektownie opakowane pudło. Seth ruszył przodem, a zaraz za nim Emmett, ale Cullen zdążył jeszcze kopnąć kuzyna w kostkę, aż ten syknął z bólu.
- Co ty wyprawiasz? – Blondyn syknął rozzłoszczony, gwałtownie odwracając się do niego, ale to pozwoliło, aby Seth zniknął im obu z pola widzenia.
- Ty, weź się uspokój. Skoro go zaprosiła, to się zachowuj – powiedział Edward, ściszając głos, aby nikt poza nimi go nie usłyszał.
- Nie będzie mi młodziak wchodził w paradę – obruszył się Emm.
- Dobra, to z innej beczki, oświadczyłem się Belli – wypalił nagle, umiejętnie zmieniając temat. Blondynowi szczęka opadła, ale zaraz roześmiał się radośnie, boleśnie klepiąc go w ramię.
- Nareszcie bracie zrobiłeś coś mądrego. – Posłał mu szelmowski uśmiech i czym prędzej wspiął się po schodach. Edward odetchnął cicho i podążył za nim, słysząc dochodzący z piętra tubalny śmiech kuzyna…
***
Cullen skrzyknął towarzystwo i wysunął się na czoło z wielkim, ozdobnie zapakowanym pudłem w dłoniach.
- To, kto przemawia? – Rozejrzał się po przyjaciołach. Wyraźnie nie było chętnych.
- Skoro już trzymasz prezent, to może ty – rzuciła Jessic’a, wycofując się w bezpieczne ramiona męża.
- Ok, dołączysz do mnie kochanie? – Posłał narzeczonej promienny uśmiech i usunął się w bok, robiąc dla niej miejsce.
- Słuchajcie, nie musieliście sobie robić kłopotu z prezentem. Najważniejsze, że dotarliście tu wszyscy w komplecie. – Westchnęła Rosalie, ogarniając wzrokiem wszystkich przybyłych.
- Dobra, dobra, wiemy, że masz piękne mieszkanie i przyznam, że mieliśmy spory kłopot, co właściwie ci kupić, bo masz tu prawie wszystko, ale… - urwał i posłał jej zabójczy uśmiech. – Pyszna kawa z rana to gwarancja udanego dnia, więc postawiliśmy na ciśnieniowy ekspres do kawy. Bella wybadała sprawę i wiedzieliśmy, że nosisz się z zamiarem kupna takiego… Ten z pewnością będzie ci o nas przypominał – dodał i zbliżył się do gospodyni, wręczając jej pokaźnych rozmiarów pudełko.
- Dzięki – pisnęła radośnie. – Trafiony, zatopiony. – Roześmiała się, zabawnie marszcząc przy tym nos.
- A teraz zapraszam dalej, rozgośćcie się proszę… - dodała ciepło. Emmett ubiegł Setha i odebrał od niej duże pudło. Spojrzała na niego trochę niepewnie, ale w końcu podziękowała mu wzrokiem.
- Powiedz tylko, gdzie ci to zanieść – zajrzał jej w oczy z uśmiechem.
- Chodź za mną, kuchnia jest na dole – rzuciła, kierując się na schody…
***
Rosalie nawet nie zorientowała się, kiedy początkowe rozdrażnienie
i zakłopotanie w stosunku do Masena ustąpiły, a luźna rozmowa, jaką prowadzili od dobrej chwili, w żaden sposób nie była niezręczna. Niebieskooki żartował na potęgę, co rusz wywołując u niej rozbawienie. W takiej sytuacji zastał ich właśnie Seth, kiedy zupełnie niespodziewanie, pojawił się w wejściu do kuchni.
- Jeszcze tutaj jesteście? – młody brunet był wyraźnie zawiedziony, że gospodyni w najlepsze rozmawia z Emmettem.
- Stęskniłeś się? – Z kpiną w głosie odezwał się blondyn.
- Wiesz, kobiety nie za dobrze radzą sobie ze skomplikowanymi urządzeniami… - Rosalie starała się złagodzić napięcie.
- Z przyjemnością bym ci to objaśnił. – Szeroki uśmiech bruneta wywołał brzydki grymas na twarzy perkusisty.
- A bez przyjemności nie? – odciął się.
- Czemu jesteś taki drażliwy? Nie wyspałeś się, czy co? – Seth uważnie zmierzył go wzrokiem.
- Zaraz przyjdziemy, możesz już ruszać przodem – dodał Emmett, ostentacyjnie opierając się plecami o granitowy blat szafek. Młody mężczyzna zawahał się chwilę, ale w końcu wyszedł. Rosalie cicho parsknęła śmiechem.
- To nie było uprzejme. – Zauważyła.
- Bo nie miało takie być – odpowiedział blondyn, krzyżując ramiona na umięśnionym brzuchu. – Najwyraźniej zamierza chodzić za tobą jak cień. Wpadłaś mu w oko.
- Czyżbyś… - urwała nagle z rozbawieniem, po czym odgarnęła z czoła niesforny kosmyk blond włosów. – Zresztą, nie ważne, chodźmy na górę – dodała i ruszyła w kierunku drzwi do holu. Mężczyzna westchnął tylko ciężko i z ociąganiem poszedł za nią…
***
Emmett stał na środku pokoju, podczas gdy reszta towarzystwa, skupiona na trzech niedaleko siebie ustawionych kanapach, co rusz wykrzykiwała w jego stronę zabawne komentarze.
- Raz? – wykrzyknęła Rose, kiedy zacisnął dłoń, eksponując kciuk skierowany ku górze. Blondyn wyraźnie odetchnął z ulgą, po czym przyłożył obie dłonie do głowy, imitując nimi coś na kształt rogów i komicznie zaczął wierzgać nogami, by w końcu kilkakrotnie pociągnąć się za brodę.
- A to, co? – Jasper cały trząsł się ze śmiechu. – Stary, postaraj się bardziej.
- Bez przesady Jazz – odciął się poirytowany blondyn.
- Nie wolno ci się odzywać, nie psuj nam zabawy – skarciła go Bella. Mężczyzna bezradnie wywrócił oczami i ponownie wrócił do pokazywania kolejnego słowa klucza.
- Jeśli dobrze mi się wydaje, to on chyba stara się pokazać kozę. – Roześmiała się Jasmine, wtulona plecami w męża. Emmett z okrzykiem radości, przytaknął zadowolony głową.
- Dawaj, dawaj – zachęcał przyjaciela Seth, ale blondyn nawet nie uraczył go spojrzeniem. Tym razem mężczyzna energicznie przejechał dłonią po szyi, jakby podcinał sobie gardło, po czym z potężnym hukiem obalił się na podłogę.
- Zarżnięta? Zarżnięta koza? - Rosalie mocno ściągnęła brwi, szukając sensu pokazanych scen. Emmett posłał jej błagalne spojrzenie i jeszcze raz odegrał to samo. Młody Cullen poderwał się z kanapy i w triumfalnym geście uniósł ramiona do góry.
- Już wiem, raz kozie śmierć – wykrzyknął wreszcie, a jego kuzyn, szczęśliwy, że odstawiona przez niego szopka dobiegła końca, z radością rzucił mu się na szyję i poklepał po ramieniu.
- Dzięki stary, trzeci raz z rzędu, już bym nie wytrzymał. – Odetchnął i rozsiadł się na kanapie, tuż obok Rosalie. Dziewczyna natychmiast wyprostowała się i cofnęła nieznacznie, robiąc mu więcej miejsca. Blondyn poprawił się, tak, by znajdować się jak najbliżej niej i wyciągnął swoje długie, umięśnione ramię na oparcie kanapy, jakby tylko czekając na sposobność, żeby objąć nim siedzącą obok kobietę.
- Ok, to czyja kolej teraz? – Owen rozejrzał się po zebranych.
- Edwarda. – Roześmiała się Bella, podając ukochanemu miskę z losami, zawierającymi hasła do pokazania. Zielonooki szatyn zamieszał w nich dłonią, po czym wybrał jedno, przeczytał i wybuchnął śmiechem.
- No cóż Emm, chyba podzielę twój los. Oni za żadne skarby świata tego nie odgadną – dodał, wznosząc twarz do góry w błagalnym geście…
***
- A ja się obawiałam, że za dużo tych przekąsek – roześmiała się Rose, podchodząc do stojącej w przejściu między jadalnią a salonem przyjaciółki. Bella odpowiedziała jej uśmiechem.
- Coś ty, chłopaki mają spory apetyt - odparła, wskazując dłonią Jaspera i Emmett’a, z entuzjazmem pochłaniających kolejne przekąski.
- Miło widzieć cię tak szczęśliwą. – Blondynka przytuliła się do pleców przyjaciółki, opierając jej na ramieniu swoją głowę. Spokojne dźwięki muzyki popłynęły z głośników i w ślad za nimi, przed Bellą pojawił się uśmiechnięty Edward.
- Musisz mi wybaczyć, Rose, ale nie tańczyłem jeszcze dzisiaj z moją narzeczoną. – Puścił oczko do dziewczyny i wyciągnął do ukochanej rękę. Szatynka z anielskim uśmiechem na ustach, utonęła w jego objęciach, zmierzając na środek salonu. Zaraz dołączył do nich Owen, kołysząc w ramionach swoją małżonkę i wkrótce obok pojawił się Mike z Jessicą. Rosalie bezpiecznie wycofała się do jadalni. Przy końcu stołu zastała już tylko Alice, która co rusz napełniała kieliszek alkoholem i w iście zabójczym tempie pochłaniała jego zawartość. Blondynka ściągnęła lekko brwi i podeszła do niej.
- Powoli Al, bo inaczej będziemy cię stąd wynosić. – Starała się zażartować, ale mina brunetki nie wyrażała żadnych emocji. Wyglądało na to, że przyjaciółka za cel dzisiejszego wieczoru postawiła sobie, właśnie upicie się w sztok.
- Mogę cię prosić do tańca? – Głos Seth’a tuż za plecami, sprawił, że blondynka odwróciła się gwałtownie. Uśmiechnęła się lekko, po czym jeszcze raz niepewnie zerknęła na przyjaciółkę. Nagle wyrośli obok nich Emmett i Jasper. Szatyn widząc, co się święci, objął Alice ramieniem i wyprowadził do salonu, tym samym porywając ją do tańca.
- Zatańczymy? – Ciepły głos blondyna wprawił serce Rosalie w szybszy rytm. Spojrzała na niego niepewnie.
- Wybacz Emm, byłem pierwszy – wtrącił Seth i dziewczyna trochę niechętnie, ale jednak potwierdziła to skinieniem głowy. Podała brunetowi dłoń i pozwoliła odprowadzić się do tańczących w salonie par. Potężny blondyn zacisnął tylko mocno szczęki i ściągnął usta, powstrzymując się od kąśliwej uwagi. Ruszył powoli w głąb mieszkania, zmierzając do jedynych zamkniętych drzwi na piętrze. Uchylił je lekko i bez trudu domyślił się, że to sypialnia Rosalie. Odszukał po omacku kontakt i rozświetlił pomieszczenie dyskretnym światłem. Jego oczom ukazało się obszerne łóżko z wysokim pikowanym zagłówkiem w odcieniu ciepłego beżu i taką samą pikowaną ławką stojąca przy końcu łóżka. Na całej szerokości jednej ze ścian znajdowały się jasne szafy, a po obu stronach łóżka stały nieduże nocne stoliki. Przy drzwiach znajdowała się szeroka komoda, gęsto zastawiona ramkami ze zdjęciami. Wziął jedno do rąk i podsunął bliżej oczu. Na widok roześmianej twarzy Rosalie, uśmiechnął się mimowolnie. Dziewczyna ubrana jedynie w bikini, wylegiwała się na pokładzie jakiegoś jachtu. Odstawił je i sięgnął po kolejne. Tym razem ubrana w elegancki kostium, obejmowała Bellę ramieniem. Obie kobiety uśmiechały się do niego ze zdjęcia. Sięgnął po kolejne i znowu zobaczył roześmianą blondynkę w skąpym bikini, odbijającą plażową piłkę. Uśmiechnął się i już zamierzał odstawić zdjęcie na miejsce, kiedy dostrzegł drobny element na jej mocno wyeksponowanym biodrze, który sprawił, że z wrażenia zaschło mu w gardle. Przystawił zdjęcie jeszcze bliżej oczu, żeby upewnić się, że to, co przykuło jego uwagę nie jest iluzją i nie mylił się. Na lewym biodrze dziewczyny znajdował się tatuaż, czarna głowa kobry, którą doskonale zapamiętał ze zdjęć Belli. Ze świstem wypuścił z ust powietrze, by w końcu odstawić zdjęcie na miejsce. To niespodziewane odkrycie zupełnie go zaskoczyło i wprawiło w szybszy rytm jego serce. Świadomość, że to Rosalie była modelką Belli i główną atrakcją jej wystawy, sprawiła, że jego oczy pociemniały, a źrenice gwałtownie się rozszerzyły… by w końcu na jego ustach pojawił się delikatny, tajemniczy uśmiech…
***
Seth był całkiem sympatycznym młodym mężczyzną, ale Rose najzwyczajniej w świecie zaczynała czuć się, jakby miała manię prześladowczą. Gdziekolwiek nie stanęła, albo nie przysiadła, zaraz zjawiał się ten chłopak i usilnie starał się skupić na sobie jej uwagę. Nie, żeby miała problem z jasnym wyrażaniem swoich emocji czy opinii, ale po prostu z czystej ludzkiej przyzwoitości nie umiała powiedzieć mu prosto w twarz, aby dał jej odetchnąć. Z uwagi, że sama go tu zaprosiła, czuła się w jakiś chory sposób zobowiązana do znoszenia jego obecności. Widząc jak kolejny raz zmierza w jej kierunku, by znowu poprosić ją do tańca, w popłochu uciekła do jadalni, gdzie na widok pochłaniającego jakąś przekąskę Emmetta, odetchnęła z prawdziwą ulgą. Prawie podbiegła do niego, obejmując go w pasie, na co mężczyzna niemal zadławił się przełykanym właśnie jedzeniem. Niewiele zastanawiając się nad tym, co robi, przysunęła twarz do trzymanej przez niego w palcach babeczki z pastą serową i po prostu zabrała mu ją ustami. Oczy blondyna zrobiły się okrągłe jak pięćdziesięcio pensówka. W totalnym osłupieniu wpatrywał się w kobietę pochłaniającą jego przekąskę i zastanawiał się, czy to dzieje się naprawdę, czy też jego wyobraźnia płata mu figle. Kiedy blondynka przełknęła babeczkę, oblizała końcem języka swoje usta, po czym lekko zadarła do góry głowę i z anielskim uśmieszkiem na ustach przemówiła cicho:
- Jeśli natychmiast mnie nie obejmiesz i nie poprosisz do tańca, przyrzekam że wbiję swoją kilkunastocentymetrową szpilkę prosto w twoje śródstopie. Uwierz mi na słowo, zawyjesz niczym wilk przy pełni księżyca – zakończyła z sykiem. Nie musiała dwa razy powtarzać, bo mężczyzna natychmiast oplótł ją ramionami, by chwilę potem poprowadzić do salonu. Muzyka płynąca z głośników miała na szczęście bardzo spokojne tempo, więc z prawdziwą przyjemnością zaczęła delikatnie kołysać się w silnych ramionach potężnego blondyna, ukradkiem zerkając za młodym brunetem. Na szczęście znalazł sobie nową ofiarę w postaci Jessici, z którą jednak niebezpiecznie przysuwał się w ich kierunku.
- Odbijany? – Zapytał, spoglądając na Emmetta. Blondyn przecząco pokiwał głową, po czym dla podkreślenia swojej odmowy, mocniej oplótł zgrabne ciało trzymanej w ramionach gospodyni i delikatnie przytknął policzek od jej czoła.
- Najwyraźniej wykorzystałeś już swój limit tańców z Rose – syknął jeszcze, po czym wykonał delikatny obrót, odwracając się do Setha i Jessici plecami. Jego siostra parsknęła na ten gest z rozbawieniem.
- Dzięki – wyszeptała blondynka i mimowolnie zacieśniła uścisk swoich szczupłych ramion na jego szyi. W odpowiedzi usłyszała cichy pomruk zadowolenia, wydobywający się z ust swojego wybawcy i uśmiechnęła się do siebie. Przy tym mężczyźnie naprawdę czuła się dobrze. Z prawdziwą przyjemnością ginęła w jego ramionach, a jej serce przyspieszało niebezpiecznie i nic nie umiała na to poradzić. Jej ciało idealnie dopasowywało się do jego ruchów, kiedy delikatnie kołysał ją w rytm spokojnej, kojącej zmysły piosenki.
- Rose? – wyszeptał, tuż nad jej uchem. Nie miała odwagi spojrzeć mu teraz w oczy.
- Tak? – odpowiedziała, nadal trzymając głowę przy jego piersi.
- Naprawdę byś to zrobiła? – Czuła, że uśmiecha się, kiedy to mówi. Sama też parsknęła na wspomnienie wybiegu, który wobec niego zastosowała.
- A masz jakieś wątpliwości? – odpowiedziała pytaniem. Przez chwilę zatrząsł się od tłumionego śmiechu, po czym delikatnie wsunął dłoń pod jej rozpuszczone, długie, blond włosy, wprost na kark i delikatnie zaczął przesuwać palcami po jej nagiej, gładkiej skórze. Jej ciało odpowiedziało falą dreszczy i prawie znienawidziła je za to. Nigdy nie potrafiła z nim współpracować i zdradzało ją w najmniej odpowiednich momentach. Jego dotyk sprawiał, że fala nagłego ciepła, rozlała się po jej ciele, boleśnie skupiając się na podbrzuszu. Niemal jęknęła, w ostatniej chwili tłumiąc ten niekontrolowany odruch, zamykając usta… Prawie zdołała zapomnieć, jakie reakcje wzbudzał w niej ten wysoki blondyn, a teraz sama weszła w jego ramiona, jakby mało miała z tym kłopotów… Westchnęła tylko bezradnie, z trudem wciągając powietrze do płuc…
***
Alice coraz bardziej poddawała się fali upojenia, które nie tylko spowalniało jej ruchy, ale przede wszystkim uwalniało jej tłumione do tej pory emocje. Mimo, że Jasper czuwał w pobliżu, zupełnie nie miała ochoty, by dalej trzymać fason. Kotłujące się w niej uczucia, będące efektem dzisiejszego spotkania z Laurent’em, coraz bardziej dochodziły do głosu i wyzwalały w niej, co rusz niemal histeryczne napady śmiechu. Potykając się niezgrabnie, próbowała tańczyć, by za chwilę znowu próbować dostać się do jadalni po kolejną dawkę środka znieczulającego pod postacią kieliszka alkoholu. Jasper jednak skutecznie jej to uniemożliwiał, co rusz zawracając na parkiet i mocno obejmując ramionami. Jak przez mgłę widziała jego skupione na niej, smutne spojrzenie, którym jeszcze bardziej wzbudzał w niej potrzebę odpłynięcia w niebyt. Jednak, kiedy kolejny raz, próbując wyrwać mu się, upadła w końcu na podłogę, poczuła się tak, jakby nie tylko jej ciało doznało upadku, ale przede wszystkim jej zraniona i nadal obolała dusza, rozpoczęła spadanie w czarną przepaść bez dna. Emmett i Rosalie pośpieszyli Jasperowi z pomocą, podnosząc szlochającą brunetkę z podłogi i sadzając ją na kanapie. Nikt nie zadawał pytań i nie robił niepotrzebnego zamieszania. Rose przytulia przyjaciółkę, a Bella usiadła tuż obok i gładziła ją delikatnie po ręce. Jasper zbiegł szybko na dół i nałożył kurtkę, po czym wspiął się z powrotem na piętro, trzymając kurtkę Alice w ręce. Obie dziewczyny pomogły mu ją ubrać, bo szlochająca przyjaciółka w żaden sposób nie chciała z nimi współpracować.
- Pomóc ci w czymś? – Edward położył mu w przyjacielskim geście, dłoń na ramieniu, ale mężczyzna przecząco pokręcił głową.
- Zabiorę ją do domu. Miała dzisiaj naprawdę ciężki dzień i chyba potrzebowała alkoholu, żeby sobie z tym poradzić – odparł tajemniczo. Przyjaciel skinął głową i zszedł na dół pierwszy, otwierając drzwi przed Jasperem, tulącym do siebie trzęsącą się od cichego szlochu Alice. Kurczowo przylgnęła do niego jeszcze bardziej, jakby był jedynym, który mógł jej teraz pomóc.
- Daj jutro znać, co z nią. Bella będzie się na pewno martwić – dodał Edward, wychodząc na klatkę schodową, żeby ściągnąć dla przyjaciela windę.
- Jasne. Pogadamy potem – rzucił mu przez ramię Jasper, wchodząc do windy z wtuloną w niego dziewczyną. Zielonooki szatyn przytaknął głową i wrócił do mieszkania Rosalie. W holu na dole zastał ubranego już Owena, pomagającego założyć płaszcz małżonce.
- Zbieracie się już? – Spojrzał na zegarek, na którym było już grubo po drugiej w nocy.
- Słuchaj, najwyższa pora. Nie te lata kochany, słaba kondycja, ale impreza pierwsza klasa. Już dawno tak się nie ubawiłem. – Menadżer uścisnął mu rękę i poklepał po plecach.
- To fakt, dawno nie zrobiłem z siebie takiego idioty, ale przyznaj, jak miałem niby inaczej pokazać marskość wątroby. – Szatyn z rozbawieniem przeczesał dłońmi swoją nieogarniętą jak zwykle fryzurę.
- Dałeś popis Edward, bez dwóch zdań. – Ciemnoskóry mężczyzna jeszcze raz wybuchnął śmiechem na wspomnienie niedawnej zabawy w kalambury.
- Bardzo się cieszę, że mogłam was poznać. Mam nadzieję, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie – Rosalie dodała z rozbawieniem.
- Z pewnością moja droga. Wręcz domagam się powtórki w najbliższym czasie, tym razem u nas, prawda kochanie? – Zgrabna, długowłosa brunetka szturchnęła lekko w bok swojego męża, na co on od razu przytaknął…
Kiedy Edward i Rose zostali na dole sami, dziewczyna z radością zajrzała mu w oczy.
- Wiesz, co Cullen, jedno muszę ci przyznać, wiesz jak uszczęśliwić moją przyjaciółkę i chwała ci za to – powiedziała z przekonaniem.
- Rose, ale to dzięki tobie będę miał okazję spełnić jej marzenie i tutaj chwała należy się wyłącznie tobie. – Roześmiał się, obejmując ją ramieniem i wspinając się po schodach na piętro. – My też będziemy się już zbierać. Mam dla Belli jeszcze jedną niespodziankę i chciałbym, żeby ten wieczór był do końca magiczny – dodał ciszej, puszczając oczko do blondynki.
- Masz moje błogosławieństwo, tylko nie pozwól jej zwariować ze szczęścia – dodała, klepiąc go po plecach.
- Seth, chodź zbieramy się. – Edward posłał wymowne spojrzenie młodemu brunetowi, który wyszukiwał właśnie kolejną piosenkę do tańca. Mężczyzna skrzywił się niechętnie, próbując zaoponować, ale szatyn nie pozwolił mu na zgłoszenie jakiegokolwiek sprzeciwu, stanowczym gestem przywołując go do siebie. Zbliżył się do narzeczonej i z czułością oplótł ją ramionami, mocno do siebie przyciągając.
- To był cudowny wieczór – wyszeptała przy jego twarzy. Uśmiechnął się.
- Kochanie, on się jeszcze nie skończył – dodał z przekonaniem. Spojrzała na niego pytająco.
- Czyżbyś chował coś jeszcze w zanadrzu? – Pocałowała go usta i uśmiechnęła się.
Rose z rozbawieniem przyglądała się tej dwójce, by w końcu przejść do jadalni. Tam podeszli do niej Jessica i Mike i również podziękowali za udany wieczór.
- Wy też już chcecie iść? – wyrwało się blondynce.
- No wiesz, musimy wcześnie wstać, żeby odebrać bliźniaki od teściowej. To już starsza kobieta i kilka godzin z naszą dwójką wystarczy jej na bardzo długo. – Roześmiała się Jessica, poklepując swojego małżonka po plecach.
- To prawda. Kocham tych łobuzów, na równi z moją żoną – spojrzał znacząco na małżonkę. – Ale na dłuższą metę, nikt nie jest w stanie z nimi wytrzymać. – Roześmiał się rozbawiony, ciągnąc swoją połówkę po schodach na dół. Gospodyni wieczoru zeszła za nimi z uśmiechem na ustach, ale czuła w sercu narastający niepokój. Od dobrej już chwili zastanawiała się, gdzie podział się Emmett. Co prawda tańczyli razem wielokrotnie, ale Seth zdawał się tylko czyhać na każdą, nadarzającą się okazję, żeby porwać ją do tańca, a Emmett jeżył się wtedy niczym zbierający się do ataku nosorożec. Jednak, od kiedy zniknął jej z oczu jakiś czas temu, zupełnie nie miała koncepcji, gdzie się podział. Kiedy żegnała się z przyjaciółmi w holu na dole, dostrzegła, że kurtka blondyna wciąż wisi na wieszaku, zatem nadal musiał znajdować się mieszkaniu i kiedy uświadomiła sobie, że mógł przebywać tylko w jednym miejscu na górze, poczuła jak oddech jej przyspiesza… Czym prędzej zsunęła z nóg wysokie szpilki i boso wspięła się po schodach, by z rozmachem otworzyć zamknięte dotąd drzwi do swojej sypialni. Na pikowanej beżowej ławce przy jej dużym łóżku, siedział potężny mężczyzna trzymający w dłoni ramkę ze zdjęciem… Na ten widok, zatrzymała się w pół kroku i zamarła w bezruchu… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rainwoman dnia Śro 21:38, 10 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
cullens_fan
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 1654 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 105 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 20:40, 10 Mar 2010 |
|
Jest to jeden z nielicznych fan fików (jak do tej pory), ktore śledzę. Bardzo mi się podoba pomysł, treść itp. Widzę, że autorka ma stałe dni tyogdnia, w które dodaje kolejne rozdziały i jest to dla mnie super sprawa bo z niecierpliwością czekam na każdą środę i niedzielę.
Bardzo fajnie się czyta, bohaterowie bez wątpienia dają się lubić. Niektorzy nawet bardziej niż w sadze Czekam z utęsknieniem na ciąg dalszy. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 10:10, 11 Mar 2010 |
|
Cytat: |
Zresztą, nie ważne, chodźmy na górę – |
nieważne razem :P
Cytat: |
Gdziekolwiek nie stanęła, albo nie przysiadła, zaraz zjawiał się ten chłopak i usilnie starał się skupić na sobie jej uwagę. |
przed albo nie powinno być przecinka :P
Cytat: |
- Jeśli natychmiast mnie nie obejmiesz i nie poprosisz do tańca, przyrzekam że wbiję swoją kilkunastocentymetrową szpilkę prosto w twoje śródstopie. |
przecinek po przyrzekam tez powinien być :)
Cytat: |
- Odbijany? – Zapytał, |
wydaje mi się, że zapytał nie musi być z wielkiej litery (ale to chyba nie błąd - to by trza sprawdzić)
Cytat: |
- Wiesz, co Cullen, jedno muszę ci przyznać, wiesz jak uszczęśliwić moją przyjaciółkę i chwała ci za to – powiedziała z przekonaniem. |
nie lepiej podzielić? Wiesz co Cullen? Jedno muszę ci przyznać. Wiesz jak uszczęśliwić moją przyjaciółkę i chwała ci za to. ale to tylko luźna propozycja
cóż... chwilami faktycznie było zabawnie, ale mnie bardziej interesuje jak Cullen pokazał marskość wątroby :P
Alice mnie martwi... - taki luźny wniosek...
szok Emmetta, a potem szok Rose... tak to akurat mój ulubiony moment :P zobaczymy jak potoczy się ich rozmowa, do której na pewno dojdzie :P
zresztą - mama nie uczyła Emmetta nie wchodzić do sypialni kobiety bez pozwolenia?
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Czw 11:45, 11 Mar 2010 |
|
Żeby nie było, śledziłam całe opowiadanie od kiedy się nie odzywałam. Nie potrafiłam sklecić nic sensownego, więc po prostu milczałam, by moderatorzy, mi zwrócili uwagi, plus bym napisałaś coś co nie jest zgodnego z prawdą.
Bardzo ucieszył mnie rozwuj akcji z Rose i Emmettem. Kocham ich uczucie, tak mi się podoba, znacznie bardziej niż Belli i Edwarda, choć pomysł z oświadczynami, również był sympatyczny.
Czekam z niecierpliwością na kolejną część, jak zwykle z resztą :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Czw 12:11, 11 Mar 2010 |
|
Przeczytałam oba rozdziały w dzień dodania i muszę przyznać, że jesteś sprytna! :) Uzależniasz swoich czytelników. Jeśli wiedzą, że w określone dni dodasz nowe odcinki, to czekają jak na szpilkach i obojętnie co się dzieje, muszą w ten dzień przeczytać!
Tak więc, jestem już w stałym gronie odbiorców Twojego opowiadania. Podobały mi się zaręczyny na moście, podobała mi się impreza u Rose, podkręcona rywalizacją Setha i Ema o względy tejże. No i fajnie, że Emmett wie już, kim jest tajemnicza piękność z jego zdjęcia. Umiesz kończyć w odpowiednim momencie i za to chwała.
Wciągnęłaś mnie totalnie w wątek Alice - Jasper. Facet zachował się jak prawdziwy gentelmen, broniąc ją przed mężem i opiekując się na imprezie. Mam nadzieję, że Al to doceni. Dziwna była kreacja Laurenta. Nie mogłam zrozumieć pobudek jego zachowania i jedyne wytłumaczenie, jakie mi przyszło do głowy to, to, że musi mieć rozchwianą psychikę i powinien udać się do lekarza.
Kirke wymieniła Ci trochę błędów z tego rozdziału, więc ja już nie będę, ale w wolnej chwili wyślę Ci PW z nimi do poprzedniego rozdziały, bo tam naprawdę sporo było wpadek interpunkcyjnych. Nie przeszkadzało to w odbiorze, ale mimo wszystko lepiej, żeby było poprawnie, nie?
Pozdrawiam, P. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Czw 20:25, 11 Mar 2010 |
|
Dobra, nadrabiam zaległości. Wyrwałam w końcu chwilkę, by znaleźć czas na przeczytanie swojej ulubionej lektury.
Rozdział – miałaś rację – zabawny. Oczywiście przez Setha i zazdrosnego „nosorożca” Emmetta. Uwielbiam tego faceta. Zakończyłaś rzecz jasna w takim momencie, że aż mnie dreszcz przeszedł. Teraz to może być tylko wóz albo przewóz.
Ale wracając do imprezy. Zabawiali się w kalambury! Piękne, sama nieraz grywałam ze znajomymi i wiem że można paść ze śmiechu przy niektórych interpretacjach. Emmetta „Raz kozie śmierć” pewnie należałoby do moich ulubionych.
Co do reszty: szczęśliwa para Edward i Bella jest słodka, ale miło się czyta o ich szczęściu. Opisujesz ich w taki sposób, że nie można tej pary nie lubić.
Jazz i Alice, tu mam nadzieję też zacznie się mocniej rozkręcać, choć jak już wspominałam we wcześniejszych komentarzach, Jasper pewnie będzie musiał się nieźle natrudzić, by zyskać zaufanie i serce zamkniętej w swojej skorupie Alice.
Zapowiada nam się dalej bardzo ciekawie, a zapewne szykujesz nam jeszcze nie jedną niespodziankę.
Wierna fanka „W labiryncie…” pozdrawia. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Nie 12:59, 14 Mar 2010 |
|
Witam serdecznie i bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi, które z pewnością wezmę sobie do serca
Zapraszam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że miło spędzicie czas. Pozdrawiam
ROZDZIAŁ XXII
- To było trochę brutalne wobec Setha – Bella parsknęła śmiechem, kiedy odstawili już młodego przyjaciela pod jego rodzinny dom.
- Och, zaraz brutalne. Inaczej Emmett straciłby w końcu cierpliwość i możesz się domyślić, jakby się to skończyło – odparł rozbawiony Edward.
- Zazdrosny Emm, nie miałam przyjemności widzieć go w takim wydaniu – dodała miękko.
- Zaręczam ci, że lepiej go takim nie oglądać, wiem coś o tym – odparł, uśmiechając się tajemniczo.
- Och, wy faceci, lubicie zaznaczać swój teren, jak psy obsikujące każdy krzaczek w swoim pobliżu - jęknęła z rozbawieniem, rozglądając się po mijanych ulicach. - A gdzie my właściwie jedziemy? – zreflektowała się nagle.
- Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. – Uśmiechnął się, lekko mrużąc oczy.
- Nie przestajesz mnie dzisiaj zaskakiwać. – Położyła mu dłoń na udzie i delikatnie zacisnęła na nim palce.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie raz mi się to uda. Warto, żeby tylko zobaczyć w twoich oczach ten cudowny błysk – dodał z czułością i nakrył jej dłoń swoją, po czym zakręcił gwałtownie i zatrzymał samochód. Przystawiła twarz do szyby, próbując w ciemnościach rozpoznać okolicę i gdy dostrzegła, że zaparkował tuż przed budynkiem, w którym mieścił się jej wymarzony lokal na studio, zamarła. Edward nie dawał jej czasu na zastanawianie i czym prędzej zbliżył się, żeby otworzyć jej drzwi i pociągnąć za sobą w kierunku wejścia. Bała się pomyśleć, że to, co przemknęło jej właśnie przez głowę, mogło być prawdą. Głośno przełknęła ślinę, kiedy ukochany pomachał jej przed oczami plikiem kluczy, po czym zbliżył się do drzwi i chwilę majstrując przy ich zamku, szeroko je przed nią otworzył i gestem zaprosił do środka.
- Edward, co ty robisz? – Jej oczy wyrażały przerażenie i niedowierzanie zarazem. Delikatnie pociągnął ją za rękę w głąb budynku, po czym znalazłszy włącznik, rozświetlił salę jasnym światłem. Wolno stąpała za nim, nadal nie dopuszczając do siebie myśli, że to, czego właśnie doznaje, dzieje się naprawdę…
- Chciałem podarować ci coś, o czym marzysz i dzięki Rosalie i Emmettowi trafiłem właśnie tutaj – wyszeptał, stając za nią i przyciągając ją delikatnie do siebie.
- Ale przecież ktoś to kupił, kilka dni temu… Sama sprawdzałam. – Jej przejęty głos tylko upewnił go w tym, że prezent był strzałem w dziesiątkę.
- Tak, wiem – wyszeptał tuż nad jej uchem, po czym wyciągnął jej dłoń i położył na niej plik złożony z kilku błyszczących, srebrnych kluczy.
- To miejsce należy do ciebie, Bello. To mój zaręczynowy prezent. – Wypuścił ją z objęć tylko po to, by znowu ująć ją za rękę i pociągnąć głębiej do tego przestronnego, wysokiego pomieszczenia. Kiedy spojrzał na nią, tak jak zaledwie kilka godzin wcześniej na moście, ocierała ukradkiem łzy, z niedowierzaniem rozglądając się wokół siebie.
- Ten lokal kosztował fortunę. Nigdy nie mogłabym sobie na niego pozwolić. – Nadal walczyła ze wzruszeniem.
- Rosalie wykorzystała swoje wszystkie umiejętności i dzięki jej pomocy, zdołałem sporo urwać z pierwotnej ceny – wyjaśnił miękko.
- Ale to za dużo… - Wzruszenie uniemożliwiało jej mówienie.
- Bello, nie potrafię pięknie mówić o uczuciach, choć podobno piszę całkiem niezłe teksty – roześmiał się nerwowo. – Gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłem z niej skorzystać. Po prostu chciałem dać ci coś, dzięki czemu nigdy nie zwątpisz w to, że cię kocham.
Wtuliła się w niego, nadal z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Wiesz, że nie musisz mi niczego udowadniać. – Podniosła twarz i ich spojrzenia się spotkały.
- Wiem – wyszeptał i uśmiechnął się. – Ale chciałem, żebyś miała tu swoje studio…
Stojąc w tym dużym, przestronnym pomieszczeniu i czując pod palcami ciepło skóry ukochanej kobiety, w końcu był spełniony i szczęśliwy…
***
- Co robisz w mojej sypialni? – Podniosła głos, starając się opanować jego drżenie. Świadomość, że znajdują się w mieszkaniu zupełnie sami, nie ułatwiała jej tego. Postawiła swoje efektowne szpilki na podłodze przy szafce.
- Ładny tatuaż. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko, umiejętnie unikając odpowiedzi. Zbliżyła się do niego i bezceremonialnie zabrała zdjęcie z ręki, odstawiając z powrotem na swoje miejsce. Oparła się o komodę pośladkami, wyraźnie poirytowana. Stojąc niemal na wprost niego, bosa, w niebieskiej sukience do połowy ud, czuła się jeszcze mniejsza niż zazwyczaj.
- Jest już późno Emm. Wszyscy wyszli i myślę, że ty też powinieneś już iść. – Starała się trzymać fason, unikając jego wzroku.
- To ty jesteś na zdjęciach Belli, prawda? – Wpatrywał się w nią ze skupieniem, wyraźnie rozbawiony jej zażenowaniem. Teraz zupełnie nie przypominała tej pewnej siebie pani prezes, w którą tak często się wcielała. Była po prostu piękną, uroczo zawstydzoną kobietą, której nie umiał się oprzeć…
- Nie uważasz, że naruszasz moją prywatność? Twoje pytania są wysoce niestosowne – dodała z oburzeniem, nerwowo stukając palcami w szafkę, o którą się opierała.
- Chciałbym, żebyś mi odpowiedziała. – Nadal mierzył ją wzrokiem.
- Chyba żartujesz, to nie twoja sprawa – obruszyła się, głośno wypuszczając powietrze nosem.
- Nie wyjdę stąd – powiedział stanowczo, wstając z miękkiej ławki i rozsiadając się na jej obszernym miękkim łóżku, zarzuconym atłasową narzutą. W oczach kobiety pojawiła się panika. Głośno przełknęła ślinę, patrząc jak kładzie rękę obok siebie i klepie kilka razy puste miejsce, zapraszając, żeby usiadła obok niego.
- Masz niezdrowe poczucie humoru Emm. Jestem zmęczona i chciałabym się położyć. – Westchnęła ciężko, dla podkreślenia mocy swoich słów.
- Naprawdę nie wyjdę stąd… dopóki nie porozmawiamy – dokończył z figlarnym uśmieszkiem w kącikach ust.
Podeszła wymownie do drzwi i przyjęła wyczekującą pozę. Wyraźnie starała się zachować dystans, sądząc, że to da jej przewagę. Nie na długo, bo Emmett wstał i zbliżył się do niej, wywołując w niej kolejny napad paniki. Jego niebezpieczna bliskość sprawiała, że przestawała panować nad swoimi myślami.
- Unikasz mnie – odezwał się miękko, tuż nad jej głową, którą przezornie opuściła lekko na dół, uciekając przed jego wzrokiem. Jego głos rozlewał się po jej ciele ciepłą falą.
- Wydaje ci się. Jestem po prostu bardzo zajętą osobą – odparła, starając się trzymać fason.
- Unikasz mnie, a ja chciałbym się dowiedzieć, dlaczego…
Ciepło jego głosu, miękkie wibracje wydobywające się z jego gardła, to wszystko sprawiło, że przymknęła powieki.
- Nie możemy po prostu o wszystkim zapomnieć? – Westchnęła ciężko, odgarniając z czoła długi kosmyk włosów. Wsunął palec pod jej brodę i delikatnie uniósł jej twarz do góry, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. Duże, brązowe tęczówki dziewczyny wyrażały zmieszanie i niepewność.
- Naprawdę sądzisz, że mógłbym o tym zapomnieć? – Niski tembr jego głosu, odbił się kolejną falą ciepła w jej ciele. Przymknęła lekko oczy, walcząc z narastającym drżeniem.
- Tak byłoby prościej – szepnęła, odpychając go lekko i próbując wyminąć. W ostatniej chwili złapał ją za ramiona i zatrzymał, tuż przed sobą. Bosa, sięgała mu zaledwie do mostka, co jeszcze bardziej go rozczuliło.
- Prościej? Dla kogo? – Delikatnie zaciskał swoje duże dłonie na jej szczupłych ramionach, czując jak ciepło jej ciała wyzwala w nim narastające wciąż pożądanie. Jej delikatny zapach drażnił niebezpiecznie nozdrza, przyspieszając tempo jego oddechu i spłycając go.
- Myślisz, że nie cierpiałem, odsuwając cię od siebie? – wyznał z porażającą szczerością. - Musiałbym być skończonym idiotą, żeby cię nie pragnąć. A jeszcze teraz, kiedy wiem, że to ty jesteś na zdjęciach… - urwał i gwałtownie przyciągnął ją do siebie, napierając na nią swoim rozbudzonym z pożądania ciałem. Musiała wyczuć jak na niego działa, nie był w stanie powstrzymać reakcji swojego ciała. Oddech kobiety również przyspieszył, wprawiając jej biust w delikatne falowanie. Ten widok sprawił, że Emmett ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
- Czy ty nie widzisz jak na mnie działasz? Jak mogłaś pomyśleć, że cię nie chcę? – szeptał, uwalniając jej ramiona i przenosząc dłonie na jej plecy, które delikatnie teraz pocierał i gładził, zataczając, przez cienki materiał sukienki, okręgi na jej ciele. Podniosła obie ręce i ostrożnie oparła je przed sobą, na jego brzuchu. Ciepło drobnych dłoni, znowu uwolniło cichy jęk z jego ust.
- Przecież mnie powstrzymałeś? – Ośmieliła się i zapytała, zadzierając w końcu głowę do góry. Jej oczy błyszczały z podniecenia i ten widok, jeszcze bardziej go poruszył. Przełknął głośno.
- Tylko, dlatego, że byłaś wstawiona. – Westchnął, z trudem łapiąc powietrze. – Chciałem, żebyś kochała się ze mną w pełni świadoma, że tego pragniesz. – Mówienie sprawiało mu coraz większą trudność, ale jeszcze większą, panowanie nad swoim ciałem. Kobieta mocno wciągnęła powietrze ustami, a potem niespodziewanie zaczęła popychać go tymi drobnymi dłońmi do tyłu, zmuszając do cofania. Zaskoczony, ściągnął brwi, ale z każdym jej ruchem cofał się posłusznie, choć zupełnie nie rozumiał celu tego działania. Zorientował się, kiedy poczuł za sobą krawędź łóżka, a jej kolejne popchnięcie sprawiło, że runął plecami na miękką pościel. Kiedy ostatecznie zrozumiał, co się stało, Rosalie siedziała już okrakiem na jego udach, z twarzą otoczoną kaskadą jasnych włosów i patrząc na niego rozpalonym wzrokiem, wyciągała mu koszulkę ze spodni. Jęknął, kiedy niby przypadkiem, przycisnęła swoje szczupłe udo do jego nabrzmiałej pożądaniem męskości, która niemal rozsadzała mu spodnie. Triumfalny uśmiech kobiety sprawił, że przeciągnął się, wzmagając falę podniecenia i zamruczał nisko, przymykając lekko oczy.
Dotąd nieśmiała i jakby wycofana, przestała wreszcie walczyć z pożądaniem, jakie w niej wzbudzał. Nie chciała teraz myśleć ani analizować tego, co właśnie robi. Pragnęła wreszcie poczuć go w sobie i to stało się jej jedynym celem. Od pamiętnej nocy, nie umiała przestać myśleć o jego dłoniach i ustach na swoim ciele, a teraz miała go w zasięgu ramion i mogła bezwstydnie wziąć wreszcie to, czego tak bardzo chciała… Jednym ruchem ręki wysoko podciągnęła do góry jego koszulkę, odsłaniając imponująco umięśniony brzuch, który teraz niecierpliwie unosił się i opadał… Kiedy przywarła do niego ustami, palce mężczyzny wsunęły się w jej włosy. To było przyjemne, ale natychmiast zacisnęła swoje drobne dłonie na jego nadgarstkach i całą swoją siłą, rozłożyła je po obu stronach jego głowy, przyciskając do łóżka. Nawet na moment nie przestała całować jego drżącego ciała… Z łatwością mógł ją odepchnąć, powalić na plecy i przygwoździć do łóżka swoim ciężarem, a mimo to, jej wybuch namiętności tylko spotęgował jego pożądanie. Zupełnie jej uległ, a to przyjemne zniewolenie szalenie go podkręciło. Język Rosalie, zachłannie obrysowujący jego sutki, błądzące po skórze usta, których dotyk niemal parzył i jej uda, tak zgrabnie obejmujące jego biodra… Pragnienie wniknięcia w nią, odbierało mu zdolność myślenia… Kiedy podniosła się, by w końcu pochylić centralnie nad jego twarzą, ich oczy zdawały się jarzyć dziwnym blaskiem… Z bezczelną premedytacją, powoli zbliżała swoją twarz, sycąc się widokiem jego drgających warg. Opadła na nie niczym jastrząb na upatrzoną z góry ofiarę, ukąsiła krótko i boleśnie, by znowu poderwać się do góry i dyszeć mu w usta… Próbował unieść głowę, by umożliwić spotkanie, ale cofnęła się, dając jasno do zrozumienia, że inicjatywa jest zdecydowanie po jej stronie. Jęknął, niemal boleśnie nacierając na nią biodrami, ale nie cofnęła się przed tym spotkaniem, wręcz przeciwnie, przywarła do niego mocniej, świadoma, że prowadzi go na krawędź wytrzymałości… Znowu zaatakowała jego usta, najpierw złapała zębami jego dolną, pełniejszą wargę i delikatnie ścisnęła, by zaraz potem wypuścić ją i zachłannie polizać całą powierzchnią języka… Poruszył się znowu, ale już nie próbował uwolnić z tej słodkiej niewoli, choć cały czas pamiętał, że może to zrobić… To, co oferowała mu w swoim namiętnym natarciu, było zdecydowanie bardziej podniecające i wolał polec w tej walce, niż miałby ją przerwać… Podciągnęła jego koszulkę tak, że uwięziła w niej zarówno jego ramiona jak i głowę. To pozwoliło jej na błyskawiczne ściągnięcie z siebie sukienki, którą zupełnie spontanicznie odrzuciła gdzieś za siebie, siedząc teraz na mężczyźnie w skąpym komplecie bielizny. Nawet nie przypuszczała, jak bardzo będzie przydatny, kiedy zakładała go na siebie przed imprezą… Emmett wyswobodził się wreszcie z koszulki i rzucił ją za łóżko, by przeciągle jęknąć na widok, jaki przedstawiała sobą Rose. Biały, koronkowy biustonosz stanowił jedynie cienką powłokę, która utrzymywała jej pełne, jędrne piersi w ryzach, ale widok małych, ciemnych brodawek, zadziornie sterczących pod obcisłą koronką bielizny, zupełnie pozbawił go samokontroli. Mruczał teraz, próbując ich dotknąć, ale nadal mu tego broniła, kolejny raz przyciskając jego ręce do pościeli. Choć jej usta milczały, wyraz twarzy zdawał się mówić bezwstydnie patrz, ale nie dotykaj… To było okrutne, ale jednocześnie niemal obezwładniające. Zacisnęła palce na pasku spodni i nadal, bezwstydnie wpatrując się mu w oczy odpinała, by w końcu jednym, sprawnym ruchem wyciągnąć go zupełnie i odrzucić za siebie. Jej palce sprawnie odpięły guzik, a potem stanowczym ruchem w dół rozsunęły suwak, ukazując materiał spodenek… Nie oponował, kiedy zeszła z niego na chwilę, nadal bacznie obserwując jego każdy ruch, ale nawet nie próbował się poruszyć, zupełnie oddając się jej we władanie. Jeszcze żadna kobieta nie prowadziła z nim tak ekscytującej gry, w której to on czekał na każdy kolejny ruch, niemal zupełnie wyłączony z działania… Rozsunęła jego uda i stanęła między nimi, by wreszcie złapać za nogawki spodni i energicznie je z niego ściągnąć, co ułatwił jej nieco, unosząc lekko biodra do góry. Nie zamierzała zwlekać, bo zaraz sięgnęła po gumkę spodenek i postąpiła z nimi tak samo jak ze spodniami… Leżał przed nią teraz, zupełnie nagi i oszołomiony obrotem sprawy… Jego nabrzmiała męskość uniosła się do góry i prowokująco zakołysała… Kobieta oddaliła się na moment do nocnego stolika i sięgnęła do szuflady. Za chwilę stała znowu między jego udami, rozrywając zębami opakowanie z prezerwatywą… Kiedy poczuł jak wsuwa ją na jego gorący, sterczący członek, znowu jęknął, walcząc z przemożną ochotą, by jednak podnieść się i zakończyć tą zabawę w dręczenie go… Bez ceregieli odrzuciła z ramion koronkowy stanik i zsunęła z bioder skąpe majteczki, odsłaniając wreszcie swój seksowny tatuaż i dumnie prezentując mu go w całej okazałości… Ponownie wdrapała się na niego i wysoko uniesiona na kolanach, bezlitośnie drażniła jego męskość gładką skórą swoich szczupłych ud… Patrzył na nią tak błagalnie, że postanowiła się w końcu złamać. Sięgnęła po jego ręce i nakryła nimi swoje rozkołysane, pełne piersi, jednocześnie osuwając się niżej na nogach i przyjmując go w siebie… Oboje rozdarli nocną ciszę zatrważającym jękiem… Niczym kocica, sprawnymi ruchami bioder okręcała się na nim, nadając własne tempo i zmieniając je co chwilę, byle tylko odciągnąć moment spełnienia jak najdalej… Wiedziała, że mężczyzna jest u kresu wytrzymałości, ale nie zamierzała mu tego ułatwić… Zataczał palcami okręgi wokół jej sterczących, niemal brunatnych sutków, co rusz prawie boleśnie je szczypiąc, ale to właśnie ją podniecało… Seks był dla niej szalenie intensywnym, niemal wyniszczającym przeżyciem… Sama też była już tak blisko, ale brakowało małej kropki nad przysłowiowym „i”… Ujęła jego dłoń i sunęła nią w dół brzucha, wskazując drogę… Nie musiała dwa razy powtarzać… Z każdym ruchem jej bioder coraz intensywniej pieścił palcami niewielki, twardy wzgórek między jej udami… To dopełniło całości, zawyła w końcu przeciągle i wygięła się w łuk, by wreszcie przez jej ciało przepłynął spazmatyczny, zupełnie niekontrolowany dreszcz, a ciepłe wnętrze, które wypełniał teraz leżący pod nią mężczyzna, intensywnie zaczęło się na nim zaciskać, pozwalając mu przekroczyć tę granicę niemal równocześnie z nią… Z jego ust wydostał się niski, gardłowy i niemal zwierzęcy pomruk, który kolejny raz rozdarł ciszę nocy na pół… Zmęczona, opadła na jego brzuch, oddychając ciężko i z trudem łapiąc powietrze. Musiał czuć się podobnie, bo jego ciało niepokojąco szybko się pod nią unosiło i opadało… Przygarnął ją ramionami i odgarnął z policzka wilgotne od potu włosy… Przez długą chwilę łapali oddechy w milczeniu, ale kiedy kobieta usiłowała się wreszcie podnieść, by się z niego zsunąć, zaprotestował cicho, choć ostatecznie pozwolił jej na to. Usiadła obok, podkurczając nogi i podpierając się na drżących od wysiłku ramionach. Uniósł się także i usiadł na łóżku, walcząc z opanowaniem drżenia własnego ciała. Wreszcie wstał i wyszedł do łazienki, pozbyć się kłopotliwego balastu na swoim członku. Kiedy chwilę potem wrócił, Rosalie leżała już pod kołdrą, zgrabne ułożona na boku, ale nie spała jeszcze. Kiedy stanął przy łóżku, odchyliła róg kołdry za sobą, by mógł się pod nią wsunąć. Przylgnął się do jej pleców, kładąc rękę na jej nagim biodrze, w miejscu, gdzie jak sądził, znajdowała się czarna głowa kobry, z szeroko otwartą szczęką i kłami gotowymi do zadania śmiertelnego ciosu…
- Nie wyjdę stąd… - wyszeptał, odgarniając jej za ucho kosmyk włosów.
- Co? – zapytała na granicy snu i jawy.
- Ciii, śpij – Delikatnie pogładził jej ramię wierzchem dłoni. - Kiedy się obudzisz, nadal tu będę – dodał prawie szeptem, pogrążając się we śnie…
***
Poprawił kołdrę, którą ją otulił i usiadł obok, na brzegu łóżka. Alice nadal miała otwarte oczy, ale patrzyła nieruchomo gdzieś przed siebie, zupełnie oderwana od rzeczywistości…
Nie odzywała się przez całą drogę, a potem, kiedy pomagał jej wejść po schodach do domu, jej ciało było jak martwe. Siedział w jej sypialni od dobrej godziny i za każdym razem, kiedy już zamierzał wyjść, coś kazało mu zostać. Przerażała go, będąc w takim stanie totalnego wyizolowania. Nie dopuszczała go do siebie, nie pozwalając przekroczyć tej dziwnej, niewidzialnej granicy…
Spojrzał na nią jeszcze raz i dostrzegł, że zamknęła powieki. Odetchnął z ulgą i wstał. Cicho wyszedł, zamykając za sobą drzwi…
W kuchni sięgnął do jednej z szafek i wyciągnął butelkę z alkoholem. Początkowo zamierzał przelać niewielką ilość do szklanki, ale ostatecznie zabrał całą butelkę do swojej sypialni…
Ilekroć zbliżał się do tej dziewczyny, czuł, że pokonuje swoje kolejne lęki i otwiera się przed nim coraz bardziej. Naprawdę chciał, aby jej przylot do Londynu i impreza u Rosalie były następnym etapem w ich powolnym procesie poznawania. Wszystko szło w dobrym kierunku, aż do momentu spotkania z tym ciemnoskórym mężczyzną w dredach… Znowu zatrzasnęła z hukiem drzwi do swojego wnętrza, odsuwając od siebie wszystkich… Zdrada, kradzież, przerażająca samotność i nieufność – ile jeszcze życiowych tragedii nosiła w sobie ta drobna, ujmująco piękna kobieta… Zaczynał tracić nadzieję, że kiedykolwiek uda mu się zniszczyć szalejące w jej sercu i głowie demony przeszłości… Tylko tańcząc, zdawała się być wolna od tego wszystkiego i tak bezgranicznie szczęśliwa. Nie musiała się wtedy nawet uśmiechać, bo ta radość emanowała z jej każdego ruchu, z każdego drgnięcia mięśni, z wyskoku, obrotu, skłonu…
Niebo od wschodu jaśniało blado a on, stojąc przy oknie, raz za razem pochłaniał zimny, palący płyn, znieczulając powoli swoje zmysły, jakby kolejno wyłączał światła w opustoszałej sali kinowej… Najpierw rząd górnych lamp, chwilę potem oświetlenie wokół ekranu, wreszcie lampy po bokach sali i na koniec drobne reflektory oświetlające schody… Kiedy niebo było już szaro niebieskie i światło dnia wypełniało cały pokój, Jasper odpływał w niebyt z ręką kurczowo zaciśniętą wokół szyjki zupełnie pustej już butelki…
***
Na ustach dojrzałej, wciąż pięknej kobiety pojawił się czuły, delikatny uśmiech, kiedy śpiący obok niej mężczyzna cicho westchnął przez sen. Wyciągnęła dłoń i delikatnie przesunęła nią po jego szorstkim już policzku. Wydawał się taki spokojny, ale gdy nagle ze śmiechem złapał ją za rękę i przystawił sobie do ust, żeby złożyć na niej całus, roześmiała się na głos, zaskoczona.
- Udawałeś! – skarciła go, nadal się śmiejąc. Jasne oczy mężczyzny spojrzały na nią z miłością.
- Tylko trochę. – Zmarszczył lekko nos i przyciągnął ją do siebie, składając jej głowę na swojej piersi. Wplótł palce w jej proste, brązowe włosy i przeczesywał cienkie, gładkie pasma. Kobieta wpatrzona przed siebie, nadal delikatnie się uśmiechała.
- To nie było rozsądne. – Westchnęła cicho, a mężczyzna pod nią poprawił się, unosząc wyżej na poduszce.
- Co dokładniej masz na myśli? – zainteresował się.
- Och Carlisle, teraz już wszyscy się domyślają… Mogłam zostać w szpitalu, to naprawdę nie było konieczne.
Mężczyzna przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej, a kładąc dłoń na jej policzku, zmusił do spojrzenia sobie w twarz. Jego oczy wyrażały czystą czułość i radość…
- Esme, kochanie, nie obchodzi mnie to, co ludzie sobie pomyślą. Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, jestem dojrzałym mężczyzną i wyrosłem z przejmowania się ich słowami, zresztą nigdy tak naprawdę mnie to nie obchodziło. – Westchnął, obrysowując palcem kształt jej twarzy. Uśmiechnęła się i przylgnęła policzkiem do jego otwartej dłoni.
- Najważniejsze, że wyniki są dobre. To martwiło mnie najbardziej, ale skoro nie ma powodu do niepokoju, nie mogłem pozwolić na to, żebyś spędziła niedzielę w tej małej, dusznej sali. Poza tym, stęskniłem się za tobą…
- Ja też. Nawet nie wiesz, jak bardzo – pocałowała go w dłoń, ale zaraz podciągnęła się na ramionach i przysunęła do jego twarzy, składając mu na ustach czuły pocałunek. Objął ją mocno i przytulił…
- Chyba powinniśmy powiedzieć wreszcie dzieciom – snuła cicho chwilę potem, leżąc obok, wtulona w jego ramię. Wpatrywali się w widok za oknem, gdzie korony drzew lekko przesłaniały szaro-niebieskie niebo.
- Dzieciom… to dorośli ludzie, którzy pewnie i tak się czegoś domyślają – dodał miękko. Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Wiem, wiem. Oczywiście, że im powiemy, ale nie myśl, że będę ich pytał o zgodę. – Wpatrywał się w nią z oczarowaniem. – Nie mam zamiaru dłużej się ukrywać, jeśli o to ci chodzi. Zbyt dużo życia umknęło mi przez te lata i zbyt wiele już straciłem czasu. Pora to wszystko wreszcie nadrobić. – Westchnął, poprawiając wolną dłonią swoje włosy.
- Teraz, kiedy Edward ma wreszcie swoją rodzinę, mógłbyś na nowo uczestniczyć w jego życiu. Jestem pewna, że potraficie jednak dojść do porozumienia. Masz mądrego syna i nawet, jeśli ci tego nie ułatwi, nie rezygnuj.
- Edward… - westchnął ciężko. – Nie wiem, czy kiedykolwiek zdoła mi wybaczyć to, że go od siebie odsunąłem.
- Musisz podjąć kolejną próbę Carlisle. Szczerze z nim porozmawiaj i wytłumacz, dlaczego tak postąpiłeś. Może teraz, kiedy sam jest ojcem, spojrzy na to z innej strony i zrozumie – dodała miękko kobieta.
- Obawiam się, że skończy się to tak, jak zawsze. Nie da mi dojść do słowa i wyjdzie, trzaskając drzwiami. Skutecznie zabiłem w nim wszelkie uczucia względem siebie i ponoszę tego konsekwencje – dodał, wzdychając ciężko.
- Musisz to zrobić. Musisz poznać własnego syna, bo teraz, to zupełnie inny mężczyzna – dodała z rozmarzeniem. – Szkoda, że nie widzisz go, kiedy jest ze swoją córeczką. Jego oczy błyszczą wtedy tak niesamowicie, a ten mały aniołek, świata zdaje się, poza nim nie widzieć. Bella zawsze miała na niego niesamowity wpływ. Przy niej łagodnieje i wycisza się. Mają szczęście, że los dał im jeszcze jedną szansę. Ty musisz wykorzystać własną. Jestem pewna, że będziesz cudownym dziadkiem… - Esme uśmiechnęła się, spoglądając na mężczyznę z boku. Jej słowa przyniosły efekt, bo Carlisle roześmiał się głośno.
- Dziadek… to naprawdę dobre, ale wcale nie czuję się jak dziadek. Mam w sobie tyle energii i wrażenie, że góry mógłbym przenosić. Bynajmniej nie czuję się jak staruszek.
- Oj, przestań. – Roześmiała się głośno.- Jakbyś nie zauważył, sama od kilku lat jestem babcią i absolutnie nie czuję się jak starsza pani. – Udała oburzenie, ale mężczyzna natychmiast ułożył się na boku, zaglądając jej w oczy z rozbawieniem.
- Jesteś bardzo gorącą, seksowną babcią – szepnął, tuż przy jej twarzy. – I szalenie mnie kręcisz. – Złożył na jej ustach pocałunek, który przyjęła trzęsąc się ze śmiechu, ale zaraz odwzajemniła tą słodką pieszczotę, obejmując mężczyznę ramieniem i kładąc się wygodniej na plecach, pociągnęła go na siebie…
***
Rosalie jęknęła cicho, przewracając się na drugi bok i wyraźnie natrafiła nogą na jakąś przeszkodę. Marszcząc lekko czoło, otworzyła oczy i z przerażeniem zobaczyła wpatrzoną w siebie parę niebieskich oczu. Jej własne, mimo oślepienia dziennym światłem, zrobiły się teraz okrągłe z zaskoczenia. Przełknęła głośno i gwałtownie szarpnęła się do tyłu, tracąc niestety kontakt z łóżkiem i z hukiem lądując na zimnej podłodze. Głośny, męski śmiech wypełnił pokój, a dziewczyna tak szybko jak upadła, wdrapała się z powrotem na łóżko, kryjąc swoją nagość pod kołdrą.
- Co ty tu jeszcze robisz? – wyrzuciła ostro, próbując ukryć swoje zażenowanie. Emmett nadal śmiał się, prawie turlając po łóżku. W przeciwieństwie do niej, miał już na sobie spodenki, ale to niczego nie ułatwiało.
- Nie śmiej się gnomie, to jeszcze bardziej mnie wkurza – syknęła, szczelniej okrywając się kołdrą. - Już dawno powinno cię tu nie być.
- Tęskniłem za tą złośnicą w tobie. Jest taka gorąca – jęknął, przybliżając się do niej, na co przerażenie w jej oczach wzrosło jeszcze bardziej.
- Nie zbliżaj się do mnie, bo nie ręczę za siebie – rzuciła, przesuwając się znowu na brzeg łóżka.
- Zaraz znowu spadniesz, a wtedy… - dodał miękko, po czym wykorzystując chwilę jej nieuwagi, kiedy odwróciła głowę za siebie, oceniając dystans do podłogi, złapał ją mocno za ramię ukryte pod kołdrą i stanowczo przyciągnął do siebie. Jęknęła przerażona, po czym zaczęła machać nieskładnie rękami, próbując zrzucić z siebie potężnego blondyna. Mężczyzna, jednak zupełnie nic nie robił sobie z jej złości. Ujął jej ręce i mocno przycisnął do pościeli, po obu stronach jej głowy. Znowu jęknęła, choć nie była już pewna, czy ze złości, czy na skutek fali ciepła, która gwałtownie przepłynęła jej w dole brzucha. Emmett, nadal trzymając jej ręce, powolnym ruchem swojej nogi sprawiał, że kołdra, która do tej pory tak szczelnie ją okrywała, zaczęła powoli zsuwać się w dół, zmierzając nieuchronnie do całkowitego jej odkrycia. Przerażenie w jej oczach przyjęło teraz wyraz błagania, które niemo wysyłała w jego oczy. Blondyn uśmiechnął się lekko i westchnął głośno, kiedy sunąca w dół kołdra odkryła nagie piersi kobiety, a sterczące, ciemne sutki wyglądały, jakby prosiły o dotyk.
- Nawet o tym nie myśl – syknęła, widząc jak twarz mężczyzny niebezpiecznie przybliża się do jej budzącego się ciała. Była na niego wściekła, ale jeszcze bardziej na własne ciało, które zupełnie z nią nie współpracowało, a teraz wręcz manifestowało swoje poczucie niezależności i wyraźnie wysyłało mężczyźnie sygnały, że jego dotychczasowe działania idą we właściwym kierunku.
- Rose, przestań ze mną walczyć… choć przyznam, to szalenie mnie kręci – szepnął, oblizując jej nabrzmiały sutek. Chciała rzucić mu coś ostrego, ale zamiast tego, mogła jedynie głośno westchnąć, czując budzące się pożądanie.
- Nienawidzę cię – szepnęła tak namiętnym głosem, że mężczyzna uśmiechnął się, ale nie przerwał swoich pieszczot, czując jak zbawienny mają wpływ na wijącą się pod nim kobietę.
- Jeśli dokładnie, w taki sposób będziesz mnie nienawidzić, to ok. Zawsze to jakieś gorące uczucie – sapnął, przesuwając ustami po krągłości jej piersi. Dłonie kobiety, uwięzione jego silnym uściskiem, próbowały się z niego wyswobodzić. Podniósł się, pochylając dokładnie nad jej twarzą i z pożądaniem zajrzał jej w oczy. Przerwane pieszczoty sprawiły, że zawiedziona otworzyła szeroko oczy, próbując zrozumieć, co się stało.
- Jeśli cię uwolnię, nie rzucisz się na mnie w szale i złości? – zapytał niskim głosem, walcząc z narastającym pożądaniem. Wpatrywała się w niego chwilę, najwidoczniej wahając, by w końcu przytaknąć ruchem głowy. Uśmiechnął się lekko i uwolnił jedną dłoń. Spodziewał się, że zamachnie się zaraz, by wymierzyć mu policzek, ale ku jego zaskoczeniu dotknęła nią jego twarzy i zachęcająco przesunęła po jego szczęce.
- A teraz pozwolisz, że będę kontynuował – szepnął, obniżając usta do jej szyi, po której sunął teraz w dół, znacząc ją wilgotnym śladem języka… Westchnęła znowu, mierzwiąc palcami jego krótkie blond włosy…
Miała ochotę go zabić, ale to mogło poczekać… Ciepło rozlewające się po jej ciele, zupełnie pozbawiało ją racjonalnego myślenia. Chciała poczuć go w sobie znowu, oddać się miłosnej grze jego ust i palców, zatracić w czasie i przestrzeni…
Kiedy chwilę potem jego usta sięgnęły zwieńczenia jej gładkich ud, nie była już świadoma niczego, poza swoim pożądaniem i potrzebą spełnienia. Wiła się pod nim domagając kontaktu i niemal każdym jękiem, błagając o wypełnienie... Kiedy uniósł się nad nią, gotowy na miłosne starcie, sama złapała za gumkę jego spodenek i z desperacją ciągnęła je w dół, byle tylko mógł w nią wejść… Przylgnął do jej miękkiego brzucha swoim rozgrzanym z podniecenia ciałem i powoli zaczął się w nią wsuwać, czując, z jaką ochotą go w siebie przyjmuje… Powolne ruchy nabierały teraz tempa, a jej uda słodko zaciskały się na jego wąskich biodrach. Błądziła dłońmi po jego ramionach i łopatkach, niespokojnie poruszając przymkniętymi powiekami. Nagle zacisnęła dłonie na jego nadgarstkach i skupiła swoje wielkie brązowe oczy na jego twarzy. Spojrzał na nią jak przez mgłę, świadomy, że coraz mniej nad sobą panuje.
- Chcę inaczej – szepnęła, lekko wyślizgując się spod niego do góry. Uniósł się na kolanach, umożliwiając jej przyjęcie wygodnej pozycji. Uklękła, a potem odwróciła się do niego tyłem, opierając swoje dłonie na wysokim pikowanym zagłówku i zachęcająco wypinając kształtne pośladki. Na ten widok, oblizał spragnione usta i przybliżył się do niej, ujmując dłońmi jej biodra. Znowu jęknęła, nadwrażliwa teraz na każdy kontakt z jego ciałem… Wszedł w nią gwałtownie, niemal sprawiając ból, bo jęknęła przeciągle, ale jednocześnie mocniej do niego przylgnęła, tym samym wpuszczając go w siebie głębiej… Zaczął mocniej dobijać podbrzuszem do jej pośladków, z każdym gwałtownym ruchem wprawiając je w lekki rezonans. Złapał ją za włosy i lekko przyciągnął do siebie… Krzyknęła i niemal powstała… Nie przestawał… Ujeżdżał ją niczym dziką klacz, która staje dęba, pierwszy raz osiodłana… Tempo, które narzucił, było mordercze, ale każde jego pchnięcie wywoływało kolejny, słodki jęk dziewczyny. Nagle uświadomił sobie, że coś jest nie tak. Zrozumiał, że było mu tak dobrze, bo… nie dzieliło ich nic, nie było żadnej fizycznej przeszkody, a jego męskość z ochotą reagowała na jej każde, wewnętrzne objęcie…
- Rose, nie mam gumki – sapnął z żalem, niemal gotowy na wyjście z niej, ale złapała go jedną ręką za biodro, zmuszając do pozostania w sobie, po czym niemal natychmiast doszła, mocno zaciskając się na jego członku i to dopełniło reszty. Trysnął w niej, prężąc się mocno i wypełniając pokój głośnym, niemal zwierzęcym pomrukiem…
***
Pogładziła dłonią zimny blat stołu i położyła na nim złożoną w pół kartkę papieru z wypisanym na niej imieniem Jasper.
Z pewnością, jeszcze długo będzie do siebie dochodził, sądząc po wielkości butelki, którą z taką czułością nadal trzymał w dłoni, a którą z pewnością opróżnił nad ranem. Jego lekko falowane włosy przesłaniały czoło i oczy, a spokojny oddech raz po raz unosił klatkę piersiową. Wyciągnęła rękę, jakby chciała pogładzić jego twarz, ale zawahała się i w efekcie cofnęła dłoń.
Tak bardzo chciała pójść do przodu, ale nie było jej dane ruszyć z miejsca. Nie była gotowa na bliskość, chociaż czuła, że Jasper nawet, jeśli jej nie rozumie, to bardzo się stara…
Nie czuła się dobrze, ale to nie było tak istotne. Zerknęła na zegarek, a potem zbliżyła się do okna. Przy ulicy czekała już taksówka. Nie było już odwrotu, nie było już niczego. Wyszła zatrzaskując za sobą drzwi…
***
Londyn przystrojony w tysiące kolorowych światełek, przywoływał magię nadchodzących świąt. Z każdej sklepowej wystawy spozierały na przechodniów bajecznie ubrane choinki, pod którymi piętrzyły się stosy kolorowych, ozdobnie przybranych pudełek. Bella była wdzięczna Louise, będącej dobrym duchem jej domu, że zadbała o wystrój i co rusz zwiększała ilość świątecznych dekoracji w salonie, ku uciesze swojej małej podopiecznej. Na drzwiach wejściowych do domu od niedawna wisiała jemioła, misternie wpleciona w jodłowy stroik przyozdobiony czerwonymi wstążeczkami. W całym domu rozchodził się kuszący zapach cynamonu i goździków, którymi opiekunka cierpliwie nakłuła niezliczoną ilość pomarańczy. Choć do świąt zostało jeszcze trochę czasu, nastrój panujący w domu udzielał się wszystkim.
Jak zza światów, dotarł do niego radosny śmiech dziecka, a potem poczuł jak coś ciężkiego ląduje centralnie na jego żołądku i niemal natychmiast jęknął, podrywając się do siadu. Z trudem łapał oddech, podczas gdy na jego szyi zaciskały się już drobne, dziecięce rączki… Westchnął ciężko, otaczając ramieniem córeczkę i przyciskając ją nagiej piersi…
- Cześć aniołku… Już nie śpisz? – Stęknął z bólu, odpędzając resztki snu.
- Nesi nie śpi, a tata śpi? – Z rozbrajającą szczerością zdziwiło się dziecko, a Edward parsknął, kiedy dostrzegł, że mała ma na główce czerwoną czapeczkę mikołaja.
- Nie, tata też już nie śpi, bo pewna mała pomocnica mikołaja prawie go zabiła, skacząc mu na żołądek – dodał, zaglądając dziewczynce w oczy.
- Oooo widzę, że nasze małe, świąteczne szczęście brutalnie wyrwało cię ze snu. – W drzwiach sypialni stała Bella, opierając się ramieniem o futrynę. Narzeczony uśmiechnął się do niej, poklepując ręką miejsce na łóżku obok siebie.
- Chyba powinienem do tego przywyknąć – dodał, zachęcająco wyciągając do narzeczonej rękę. W tym samym czasie dziewczynka zeszła już z łóżka i zaczęła ciągnąć za róg kołdry, próbując zmusić tym ojca do zwrócenia uwagi wyłącznie na siebie.
- Tata, oć bawić ś Nesi – prosiło dziecko.
- Kochanie, zaraz będziemy się bawić, ale muszę się ubrać – odpowiedział, przytrzymując mocniej kołdrę. – Zejdź z mamą na dół, a ja zaraz tam przyjdę.
- Teraś oć, Nesi cieka. – Ostentacyjnie rozłożyła obie rączki, wyraźnie pokazując swoje zniecierpliwienie.
- Zabiorę ją, bo inaczej nie da ci spokoju. – Roześmiała się Bella, pochylając się do córeczki…
Leżący na niewielkim stoliku przy łóżku telefon, rozdzwonił się jak szalony. Edward szybko nakrył go dłonią i przystawił do ucha.
- Słucham? – odchrząknął.
- Witaj, Edward – na dźwięk głosu ojca, spiął się w sobie, co nie umknęło uwadze dziewczyny.
- Witaj, Carlisle. Coś się stało? – nerwowo przeczesał dłonią włosy. Bella zatrzymała się w drzwiach, pozornie zajęta córeczką, pochłoniętą skubaniem białego pompona mikołajowej czapki, ale tak naprawdę próbowała wybadać, w jakiej sprawie dzwoni jego ojciec.
- Nie, wszystko w porządku. Chciałem zapytać, czy znalazłbyś dla mnie czas pojutrze? Przywiozę Esme i pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać. Co ty na to? – Głos ojca drżał.
- Chodzi o Esme? To o niej chcesz porozmawiać? – Edward zaniepokoił się, a Bella mimowolnie zastygła w bezruchu.
- Nie – westchnął Carlisle. – To nie ma z nią związku. To jak, dasz radę?
Syn zamilkł na chwilę, łowiąc zaciekawione spojrzenie Belli. Przełknął głośno i znowu nerwowo przeczesał włosy.
- Nie obiecuję, to dość gorący okres – zaczął, próbując zbyć ojca.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale bardzo cię proszę, postaraj się – Carlisle nie ustępował.
- Dobrze – westchnął ciężko młody Cullen. – Zadzwoń jak dojedziesz. Wtedy ustalimy jakieś miejsce.
- Cieszę się i… dziękuję. Do zobaczenia, synu – odparł z ulgą senior.
- Do zobaczenia, Carlisle – dodał Edward i rozłączył się. Spojrzał na Bellę, która od dłuższej chwili wpatrywała się w niego wyczekująco. Nie odezwał się słowem, zdradzając tym samym swoje podenerwowanie rozmową z ojcem. Dziewczyna przytrzymała go jeszcze chwilę wzrokiem, po czym ujęła córeczkę za rączkę i wyszła z pokoju, przymykając za sobą drzwi do sypialni… |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dominatorka
Nowonarodzony
Dołączył: 14 Mar 2010
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 15:11, 14 Mar 2010 |
|
Czytam Twoje ff od początku, jednak nigdy nie komentowałam, gdyż nawet nie miałam założonego konta na tym forum. Jednak Twoja twórczość jak najbardziej wymaga komentarza !
To opowiadanie niesamowicie wciąga, wręcz uzależnia, praktycznie każdy wątek jest niesamowicie ciekawy, czyta się bardzo miło i przyjemnie. Na maxa mi się podobają stworzone przez Ciebie postacie - m.in. zamknięta w sobie, nieco złośliwa, a tak naprawdę bardzo czuła Rosalie, kochający tatuś i romantyczny narzeczony Edward czy cierpliwy, pełen empatii i zrozumienia Jasper. Powtórzę to po raz nie wiem który - ogromny plus za częste dodawanie rozdziałów, jeszcze nie czytałam ff-a, który byłby pisany w takim tempie :D. Podziwiam Cię i życzę mnóstwo weny.
Pozdrawiam !
p.s. Twój ff to naprawdę chyba mój n# 1 ze wszystkich, które dotąd czytałam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Nie 16:36, 14 Mar 2010 |
|
napisze tak: jakie to słodkie bylo wszystko dzis:)
ale i jakie piekne, zeby tylko jeszcze Alice odnalazla szczescie z Jasperem to wszystkie pary bylyby szczesliwe
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Nie 21:21, 14 Mar 2010 |
|
Droga Rainwoman, twój fanfick jest świetny, jak na debiut to naprawdę zwalasz z nóg.;d
Po pierwsze, uwielbiam opowiadania, w których są dzieci. Po prostu je ubóstwiam. Są takie magiczne, mają taki radosny charakter mimo wszystko. Dzieci nadają im czegoś takiego, co powoduje, że się chce do nich ciągle wracać. Nawet nie umiem tego nazwać, to po prostu jakaś magia. Uwielbiałam czytać BS:Kindnapper tłumaczone przez pestkę i uwielbiam też twoje ff. ;]
Czyta się lekko i przyjemnie, rozdziały pożera się w całości i chce się więcej. Jestem osobą, która czytając zatraca się w czytanym tekście, więc na temat błędów się nie wypowiem, zwracam uwagę tylko na te okropnie rażące. ;)
Ogólnie do treści - cieszę się, że Emm i Rose w końcu się pogodzili, i to w tak miły sposób. Trochę im namieszałaś wplątując Setha, ale jest dobrze, są razem i to się liczy. ;d Edward zawsze był typem romantyka i tak pewnie zostanie, stąd taki pomysł na zaręczyny i prezent. Podoba mi się. ;p Nurtuje mnie też co tak naprawdę zdarzyło się w małżeństwie Alice i Laurenta, czego ona jest taka zamknięta i tak zareagowała na spotkanie z nim. Spodziewam się, że następne rozdziały przyniosą odpowiedź na moje pytania. ;)
Rainwoman napisał: |
- Nesi nie śpi, a tata śpi? – Z rozbrajającą szczerością zdziwiło się dziecko, a Edward parsknął, kiedy dostrzegł, że mała ma na główce czerwoną czapeczkę mikołaja.
- Nie, tata też już nie śpi, bo pewna mała pomocnica mikołaja prawie go zabiła, skacząc mu na żołądek – dodał, zaglądając dziewczynce w oczy. |
A po przeczytaniu tego, no i końcówki rozdziału na mojej twarzy pojawił się wielki banan, uwielbiam twoją Nessie. ;D
Rainwoman napisał: |
- Chyba powinienem do tego przywyknąć – dodał, zachęcająco wyciągając do narzeczonej rękę. W tym samym czasie dziewczynka zeszła już z łóżka i zaczęła ciągnąć za róg kołdry, próbując zmusić tym ojca do zwrócenia uwagi wyłącznie na siebie.
- Tata, oć bawić ś Nesi – prosiło dziecko.
- Kochanie, zaraz będziemy się bawić, ale muszę się ubrać – odpowiedział, przytrzymując mocniej kołdrę. |
Spodziewam się dlaczego Edward tak usilnie pilnował swojej kołdry. ;p
Życzę mnóstwo czasu i mnóstwo ochoty na dalsze pisanie.;>
pozdrawiam, m;* |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez meadow dnia Nie 21:25, 14 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Pon 15:03, 15 Mar 2010 |
|
Powiem tak, jak zwykle podobały mi się fragmenty z Emmettem :D
Um... Um... No njaaa... Nie stać mnie na jakikolwiek konstruktywny komentarz Q.Q
A! Jeszcze bardzo podobał mi prezent zaręczynowy Edwarda ;D
To tyle Q.Q |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Pon 21:39, 15 Mar 2010 |
|
Bardzo dawno nie komentowałm - bije sie w piersi, bo jest co W końcu Emmet jest z Rosali, co prawda na razie tylko łóżkowo, ale jest zdeterminowany i na pewno mu sie uda wyprowadzic ten związek na prostą.
Oswiadczyny i prezent zaręcznowy - marzenie każdej kobiety - majstersztyk
Najbardziej ucieszył sie mnie wątek Esme i Carlisle'a. Ich rozmowa w łózku, delikatne pocałunki i wiele czułości oraz przywiązania były słodkie. I jeszcze konieczność powiadomienia dzieci - po prostu mnie to rozczuliło.
Martwi mnie tylko Alice. Tak wiele przeszła, mam nadzieję, że nie odrzuci miłości Jaspera.
Wyczarowałaś czterech cudownych mężczyzn i cztery wspaniałe kobiety. Dziękuję. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
solas
Człowiek
Dołączył: 08 Cze 2009
Posty: 55 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zielona Góra
|
Wysłany:
Wto 18:08, 16 Mar 2010 |
|
Nom ja też nie komentowałam... Ale zmusiłam się aby dziś skomentować :P Nie no żartuję żadnego zmuszania. A co do ff:
1. Czytam od początk7u
2. Ciekawie opisujesz uczucia :)
3. Rozbrajają mnie niektóre teksty typu:
"Jeśli dokładnie, w taki sposób będziesz mnie nienawidzić, to ok. Zawsze to jakieś gorące uczuć"
4. Co już chyba pisałam, cieszę się, że nie zakończyłaś tego ff zaraz po tym jak Edward się dowiedział o Nessie :)
No to na tyle. Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Śro 18:35, 17 Mar 2010 |
|
Witam ponownie
Dziękuję za wszystkie komentarze, zwłaszcza od osób, które po raz pierwszy wyraziły swoje opinie na temat mojego ff Miło wiedzieć, że budzi zainteresowanie i uwagę, za które jeszcze raz dziękuję.
Zapraszam na nowy rozdział. Mam nadzieję, że miło spędzicie czas
ROZDZIAŁ XXIII
Widok Emmetta w drzwiach zupełnie jej nie zdziwił. Wywróciła tylko oczami i po prostu odwróciła się na pięcie, po czym wspięła po schodach na piętro. Mężczyzna jak najbardziej poczuł się zaproszony i po chwili dołączył do niej z pokaźną reklamówką w dłoni.
- Zrobiłeś zakupy? Ciekawe, po co? Jedzenia mam, aż nadto – rzuciła z przekąsem.
- Byłem w aptece – odparł nie zbity z tropu i zaczął wykładać na stolik w salonie całą zawartość foliowej torby, którą stanowiły nieduże, kolorowe pudełka, a z każdego z nich uśmiechała się rozanielona buzia dziecka. Brązowe oczy Rose zrobiły się okrągłe i ogromne z zaskoczenia.
- Co to jest? – Wskazała dłonią na pokaźny stosik.
- Testy ciążowe. Nie wiedziałem, na który się zdecydować, więc wziąłem wszystkie, żebyś mogła wybrać – dodał, siląc się na uśmiech.
- Tobie rozum odjęło? Co ty sobie wyobrażasz? – zagrzmiała poirytowana. – Kto dał ci prawo do takiego panoszenia się w moim życiu i w domu? – sapnęła, opierając się o kanapę.
- Z tego, co dowiedziałem się od farmaceutki wystarczy, żebyś… no wiesz… napełniła pojemniczek. Potem trzeba umieścić kilka kropel w odpowiednim miejscu i zaczekać. – Mężczyzna najwyraźniej zupełnie nie przejmował się tym, co do niego powiedziała i dalej snuł swój wywód. Rozpakował jeden z testów, wyjął niewielki pojemniczek i podał go zupełnie skołowanej blondynce.
- Idź, proszę. – Ujął ją za ramiona i delikatnie popchnął w kierunku drzwi do łazienki. Po kilku krokach zatrzymała się jednak i cisnęła trzymanym pojemniczkiem w mężczyznę.
- Porąbało cię? Nie zamierzam… napełniać żadnego, pieprzonego pojemniczka. Zabieraj te swoje, roześmiane pudełeczka i wynoś się, ale już. – W szale podbiegła do stolika i w pośpiechu pakowała całą jego zawartość z powrotem do reklamówki, po czym cisnęła nią w stojącego obok mężczyznę.
- Rose, to nie jest wyjście. Wiem, że to moja wina i naprawdę próbuję tylko ustalić pewne fakty. Nie złość się, ale nie mam zamiaru nigdzie iść. Poczekam, aż ochłoniesz i wtedy porozmawiamy – mówił spokojnie i to jeszcze bardziej ją zirytowało.
- Rany, jak ty nic nie rozumiesz. Nie jestem w żadnej ciąży i w ogóle nie mam zamiaru, o tym z tobą rozmawiać. – Była tak wściekła, że aż zakręciło jej się w głowie.
- Dowiemy się tego, jak skorzystasz z testu – odparł niewzruszony.
- Emmett, bo za chwilę naprawdę stracę cierpliwość i zrobię ci krzywdę. Nie rozumiesz? Nie jestem w ciąży, jak mam ci to dobitniej wytłumaczyć. Może bywam szalona, ale nie głupia. Stosuję inne formy zabezpieczenia, tak trudno ci się domyślić? – sapnęła w końcu, stojąc przed nim z założonymi rękami. Tym razem mężczyzna głośno odetchnął i uświadomiła sobie, że choć bardzo starał się tego po sobie nie pokazać, to jednak martwił się i stąd wynikła ta cała wizyta w aptece i durne zakupy.
- Więc, to wszystko nie będzie nam potrzebne? – zreflektował się wreszcie.
- Nie! – zaakcentowała mocno. – Możesz spokojnie iść i to zwrócić – dodała z rezygnacją. - Poza tym, pierwszy test robi się najwcześniej sześć dni od domniemanego zapłodnienia, więc i tak teraz nie miałoby to żadnego sensu. Możesz poczuć się rozgrzeszony, a teraz idź już, mam dużo pracy – dodała, wymijając go.
- A może jednak…
- Nie. – Nie pozwoliła mu skończyć i ze złości uderzyła go w końcu w ramię.
- Czyli teraz bezkarnie możemy…
- Nie, nie możemy! – dodała, zmierzając w kierunku stołu w jadalni, na którym ustawiony był laptop.
- Zaraz, zaraz. Co to znaczy, nie możemy? – Doszedł do siebie i natychmiast podążył za nią. Stanął za jej plecami i idiotycznie wpatrywał się w kolorowy ekran komputera. Rosalie siedziała już przed laptopem i w najlepsze stukała po klawiszach, nic nie robiąc sobie, ze stojącego jej nad głową mężczyzny.
- Rose?
- Jestem zajęta. – Tylko na tyle byłą ją stać. Cała sytuacja i tak była dość krępująca, a ona nie zamierzała nawet na niego spojrzeć. Czuła się zbyt zażenowana ich idiotyczną rozmową o ciąży, żeby teraz ciągnąć ją dalej, wiedząc, w jakim kierunku będzie ona zmierzać. Emmett pochylił się i bez zbytniego wysiłku obrócił ją z całym krzesłem twarzą ku sobie, a potem kucnął przed nią, opierając dłonie po obu stronach siedziska, uniemożliwiając dziewczynie jakąkolwiek drogę ucieczki. Zadziornie złożyła sobie ręce na brzuchu i ostentacyjnie zadarła głowę do góry, skutecznie unikając spojrzenia mu w oczy. Odchrząknął i westchnął głośno.
- Rose, popatrz na mnie – poprosił cicho, ale bez efektu.
Dziewczyna nerwowo zaczęła stukać nogą, oczekując, aż blondyn da wreszcie za wygraną i po prostu sobie pójdzie.
- Jeśli chcesz mnie zniechęcić, to kiepsko się starasz. – Roześmiał się nieśmiało. – Nie mam zamiaru odpuścić sobie i byłoby miło, gdybyś to po prostu zaakceptowała – wyznał z przekonaniem. Poskutkowało, bo dziewczyna wreszcie obdarzyła go spojrzeniem, co prawda nadal pełnym złości, ale jednak…
- Emmett, to był seks, cudowny, niesamowity, lecz tylko seks. Nie doszukuj się w tym głębszego znaczenia, bo go nie ma – powiedziała niewzruszona. Mężczyzna zagryzł wargę i wstał. Wpatrywali się w siebie chwilę w totalnym milczeniu, aż wreszcie odwrócił się i bez słowa wyszedł do salonu. Lekko ściągnęła brwi, zaskoczona jego nagłą rezygnacją i wychyliła się delikatnie z krzesła, żeby zobaczyć, co robi. Podszedł do stolika, sięgnął po reklamówkę i zbliżył się do schodów. Zawahał się chwilę, ale ostatecznie zszedł na dół i jedynym dźwiękiem, który dotarł do jej uszu, był trzask zamykanych drzwi.
- Wrrrrr – warknęła głośno, a dźwięk rozszedł się echem po całym mieszkaniu. Nadal oszołomiona całą sytuacją skuliła się w sobie, oddychając ciężko, a potem skryła twarz w dłoniach, czując, jak do oczu napływają jej łzy. Była świadoma tego, że właśnie zrównała z ziemią mężczyznę, dla którego najwyraźniej zaczynała być kimś ważnym. Sprowadziła go do rangi kawałka mięsa, choć dostarczył jej najcudowniejszych przeżyć, o jakich mogła dotąd śnić… To, nawet jak na nią, było zbyt okrutne… Choć tak bardzo się przed tym broniła, to mimo wszystko czuła, że ten niesamowity mężczyzna staje się dla niej kimś wyjątkowym i to przerażało ją najbardziej. Był czuły, troskliwy i miała nieodparte wrażenie, że bez wahania stanąłby w jej obronie, jeśli tylko sytuacja by tego wymagała… A ona…
- Rose, ty płaczesz? – Męski głos tuż nad jej głową, a zaraz za nim ciepły dotyk rąk na jej ramionach, zupełnie ją zaskoczył. Podniosła wilgotną twarz do góry i napotkała błękitną parę oczu wpatrzoną w nią z czułością. Niemal nie dowierzała temu, co widzi, bo przecież on wyszedł, a teraz…
Powoli kucnął przed nią, kładąc jej dłonie na kolanach. Przełknęła głośno i niedbale otarła dłonią mokre strużki na policzkach, rozmazując pod oczami tusz, który spłynął z jej rzęs razem ze łzami.
- Co ty tu robisz? – żachnęła się, odtrącając jego dłonie i wstając z krzesła. – Dlaczego nie dasz mi chwili spokoju? Nie umiesz po prostu wyjść i dać mi pobyć samej? – grzmiała, odwrócona do niego tyłem, nadal pociągając nosem. – Jesteś upierdliwy jak wrzód na dupie - syknęła, znikając w łazience. Jęknęła, gdy zobaczyła swoją zamazaną tuszem twarz i czym prędzej sięgnęła po wacik, żeby doprowadzić się do porządku.
- Rose? – Głos dochodzący zza drzwi znowu ją zdenerwował.
- Idź sobie, to moje mieszkanie, mój skrawek świata. Chcę być sama – rzuciła, pochylając się nad umywalką i obficie opryskując twarz zimną wodą.
- Rose, mogę wejść? – Emmett nie zamierzał ustąpić. Zakręciła kurek z wodą i ruszyła gwałtownie w kierunku drzwi, ale poślizgnąwszy się na mokrych płytkach runęła jak długa, uderzając głową o drzwi. To wystarczyło, żeby stojący za nimi mężczyzna, gwałtownie je otworzył i natychmiast się przy niej pochylał, kiedy próbowała pozbierać się, jęcząc z bólu.
- Odczep się. – Mimo wszystko próbowała go odepchnąć, jeszcze bardziej poirytowana całym zajściem. Mężczyzna, mimo jej protestów, uważnie oglądał jej ciało, by w końcu bezceremonialnie wziąć na ręce i wynieść do sypialni. Ułożył ją delikatnie na łóżku i natychmiast przysiadł na jego brzegu, studiując każdy odsłonięty skrawek jej ciała w poszukiwaniu ewentualnych skaleczeń lub ran. W końcu przysunął się bliżej, uważnie ujmując w dłonie jej twarz, podczas gdy Rosalie nadal trzymała się za głowę i syczała, masując palcami obolałe miejsce.
- Pokaż, sprawdzę, czy nie rozcięłaś sobie głowy – odparł z troską, ale nawet teraz, na wpół przytomna z bólu, strzeliła mu dłonią po rękach. Przytomnie złapał ją za nadgarstki i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Uspokoisz się wreszcie i pozwolisz sobie pomóc? – rzucił gniewnie. Sapnęła niezadowolona, ale dała za wygraną. I bez tego, czuła się idiotycznie. Delikatnie, niemal z czułością przesuwał palcami po jej głowie, odgarniając, co rusz kosmyki włosów i sprawdzając czy nie ma żadnego rozcięcia. W końcu odetchnął z ulgą i zdjął dłonie z jej głowy.
- To przez ciebie – rzuciła przez zęby, kręcąc obolałą głową na boki, próbując zmniejszyć ból po upadku i uderzeniu o drzwi.
- Wiesz, bez tego uderzenia też gadasz od rzeczy. – Zmierzył ją surowym wzrokiem i odsunął się, by w końcu wstać i wyjść bez słowa. Opadła na poduszkę z niezadowoloną miną, ale kiedy zobaczyła go z woreczkiem lodu w ręce, była wdzięczna losowi, że jednak został. Bez słowa podał jej lód i ściereczkę i przyglądał się, nadal stojąc obok łóżka, jak przykłada go sobie na obolałe miejsce. Westchnął ciężko i spojrzał jej w oczy.
- Nadal chcesz, żebym sobie poszedł? – rzucił ostro.
-Tak – palnęła bez zastanowienia. Mężczyzna ku jej zaskoczeniu nie oponował dłużej i bez pożegnania skierował się w kierunku schodów. Przestraszyła się nagle. Pokonał już kilka stopni w dół, kiedy krzyknęła w panice: Nie!
Zatrzymał się i powoli wspiął z powrotem, stając na szczycie schodów.
- Jesteś pewna? Bo jeśli nie…
- Zostań… proszę – dodała ciszej. Powoli, ociągając się trochę, wrócił do sypialni i usiadł na brzegu łóżka. Przyglądał się jej, lekko ściągając brwi. W końcu westchnął i bezradnie pokręcił głową.
- Wiesz, że jesteś nieznośna? – zapytał retorycznie, a dziewczyna zrobiła idiotyczną minę, próbując się uśmiechnąć, choć nie wyszło to zbyt przekonująco. - Dlaczego płakałaś?
Nie odpowiedziała, układając się jedynie na boku, tyłem do niego. Kiedy poczuła jak wyciąga się tuż za nią na łóżku, delikatnie obejmując ją ramieniem, uśmiechnęła się do swoich myśli…
- Przez ciebie czuję się jak idiota – rzucił, składając głowę na poduszce.
- Będę miała potężnego guza – zauważyła przytomnie. Roześmiał się cicho.
- To dobrze, może zaczniesz dzięki niemu logicznie myśleć – dodał cicho.
- Sugerujesz, że jestem kretynką? – oburzyła się.
- Coś w tym stylu, ale zamknij się już – dodał miękko i pogładził ją po ramieniu… Mimowolnie przylgnęła do niego plecami, jakby chciała się w niego mocniej wtulić…
***
Sapnął głośno i niespokojnie drgnął, wybudzając się ze snu. Chwilę zwilżał wyschnięte usta końcem języka, po czym ostrożnie otworzył oczy, próbując określić się w czasie i przestrzeni. Uniósł się lekko na ramionach, natrafiając przy okazji na pustą butelkę po tequili i aż wzdrygnął się na myśl o alkoholu… Niebo za oknem było już mocno szare i najpewniej było już grubo po południu. Westchnął ciężko i nagle zaświtała mu w głowie jedna myśl: Alice. Poderwał się i niemal natychmiast przewrócił z powrotem na łóżko. Alkohol z pewnością nie opuścił jego krwioobiegu i kłopoty z błędnikiem nie wróżyły za dobrze. Przyjął inną taktykę i pomimo pulsującego bólu głowy, powoli wstał z łóżka. Metodą małych kroków przemierzył hol, kierując się najpierw do kuchni. Ugaszenie pragnienia, stanowiło teraz cel nadrzędny. Kiedy przyssał się do butelki z wodą, nie odstawił jej dopóki nie wypił całej jej zawartości. Dopiero wtedy dostrzegł na stole kartkę ze swoim imieniem. Serce zabiło mu mocniej. Chwilę wpatrywał się niewielki kawałek papieru, zanim sięgnął wreszcie po niego i powoli rozłożył w dłoniach. Drobne, kształtne literki zlewały się w zabawny szlaczek, więc kilka razy przetarł oczy, zwiększając tym samym ostrość widzenia…
Jasper
Nie mogłam wyjechać bez słów wyjaśnienia, które na pewno ci się należy. Małżeństwo z Laurentem to moja życiowa porażka, ale dopóki sama się z tym nie uporam, nie będę gotowa by pójść dalej.
Dzięki Tobie powoli zaczynałam wierzyć, że to może się udać, ale nie mam prawa obarczać cię swoimi problemami. Skomplikowałabym wszystko jeszcze bardziej.
Tak będzie lepiej.
Dziękuję, że próbowałeś.
Życzę powodzenia.
Alice
Przeczytał tekst kilka razy, próbując dobrze zrozumieć każde słowo i ogarnęła go wściekłość, że leżał pijany, kiedy ona po raz kolejny chowała się do swojej bezpiecznej skorupy…
Ze złości kopnął w stół, przewracając stojącą na nim cukierniczkę, a białe drobinki rozsypały się po jego całej powierzchni i spadły na podłogę. Zerknął ponownie na zegarek. Jej samolot musiał wylądować kilka godzin temu. Walcząc ze słabością swojego ciała, pokonał hol i wtargnął do jej sypialni. Zaścielone, niemal idealnie gładkie łóżko wyglądało tak, jakby nikt w nim nigdy nie spał, wszystko ułożone tak samo, jak przed jej przyjazdem… Zupełnie, jakby nigdy jej tu nie było…
- ku***! – Jego wściekły głos rozdarł ciszę. Wygrzebał z kieszeni spodni telefon i wyszukał numer do niej. Uruchomił łączenie, ale mimo, iż próbował kilkakrotnie, uprzejmy głos w słuchawce informował go, że abonent znajduje się poza zasięgiem, albo ma wyłączony telefon… Z wściekłością cisnął aparatem w ścianę, aż rozbił się na dziesiątki drobnych kawałków. Niemoc doprowadzała go do szału i uświadomił sobie, że nigdy jeszcze nie czuł się tak totalnie bezsilny…
Godzinę dochodził do siebie, ale w końcu pozbierał się. Znalazł jakiś stary aparat, przełożył do niego kartkę i zadzwonił do Edwarda.
- Możesz dać mi Bellę do telefonu? – Nawet nie silił się na uprzejmości.
- Coś się stało Jazz? Coś z Alice? – Przyjaciel był wyraźnie zaniepokojony.
- Edward, potem ci wyjaśnię, poproś Bellę, to ważne – rzucił, starając się nie wybuchnąć.
- Cześć Jazz, co się stało? Edward mówi, że to ważne? – Kobiecy głos w telefonie trochę go uspokoił.
- Czy znasz adres Alice w Amsterdamie? Czy wiesz, gdzie ona mieszka? – Przełknął głośno.
- Czekaj, coś mi podawała, ale to chwilę potrwa. – Dziewczyna wyraźnie czegoś szukała, oddalając się z głosem od aparatu.
- Ok, poszukaj, a ja przyjadę do was, jak tylko złapię jakąś taksówkę, dobrze? – Ręce zatrzęsły mu się z wrażenia.
- Dobrze, czekamy – dodała i rozłączyła się…
***
Kiedy Edward zobaczył przyjaciela w drzwiach, prawie natychmiast cofnął się kilka kroków z wrażenia, jakie na nim wywarł. Wyraz twarzy Jaspera wyrażał jednocześnie wściekłość i przerażenie, a mocno zaciśnięte szczęki dopełniały całości.
- Wejdź, Bella znalazła ten adres – odparł, widząc że sprawa wygląda poważnie. Przyjaciel przekroczył próg domu i od razu skierował się do salonu. Narzeczona Cullena siedziała na narożnej kanapie, trzymając na kolanach córeczkę.
- Proszę, napisałam ci adres na kartce – odezwała się, z uwagą przyglądając mężczyźnie. Nawet nie spojrzał na mały skrawek papieru w dłoni dziewczyny, tylko od razu wcisnął go do kieszeni kurtki.
- Usiądziesz? Marnie wyglądasz. Chcesz pogadać? – zapytała miękko. Edward podszedł do niej i zabrał dziecko na ręce. Jasper zawahał się chwilę, ale ostatecznie przystał na propozycję dziewczyny i usiadł obok niej, chowając twarz w dłoniach. Szatynka wymieniła z narzeczonym porozumiewawcze spojrzenia, ale ten tylko bezradnie wzruszył ramionami i wyszedł z córeczką do kuchni.
- Co się stało Jazz? Możemy ci jakoś pomóc? – Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu i pogładziła w przyjacielskim geście. Podniósł głowę i westchnął głośno.
- Alice wyjechała. Nie zdążyłem z nią nawet porozmawiać – wyglądał na podłamanego.
- Chcesz do niej pojechać? – zapytała cicho.
- Muszę, nie mogę tego tak zostawić. Inaczej ciągle będzie uciekać, a ja… Czy ty wiedziałaś, że ona była mężatką? – Spojrzał na kobietę z wyrzutem.
- Mężatką? – wyrwało się Belli, głośniej niż zamierzała.
Jasper westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Wczoraj byłem świadkiem spotkania z jej… mężem. Eks mężem. Straszny typ, nawet teraz żałuję, że nie dałem mu w mordę, choć się o to prosił, ale sam byłem w szoku, kiedy wyszło na jaw, że jest… że był jej mężem. – Bezwładnie osunął się na oparcie kanapy. Dziewczyna wpatrywała się w niego wielkimi ze zdziwienia oczami.
- Nie miałam pojęcia. Straciłam z nią kontakt dawno temu, a jak dotąd nie miałyśmy okazji, żeby pogadać tak od serca. – Wypuściła ze świstem powietrze z płuc.
- To, dlatego była taka dziwna na imprezie u Rose, zresztą nie dziwi mnie to. Ta rozmowa była jak zderzenie z ciężarówką. Wygląda na to, że ten typ skutecznie zatruł jej życie. Po spotkaniu z nim, miotała się jak w klatce. Gdybym jej nie powstrzymał… - Znowu potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Nawaliłem Bello, urżnąłem się i pozwoliłem jej wyjechać…
- Skąd mogłeś wiedzieć. Dla mnie, to też jest szokująca wiadomość. – Dziewczyna starała się go pocieszyć.
- Znam ją od ponad dwóch lat i nigdy nie przypuszczałem, że… ku***! – rzucił gniewnie. Dziewczyna cofnęła się nieznacznie, zaskoczona jego wybuchem. Dotąd nie widziała go tak wzburzonego. Zawsze był uosobieniem spokoju i taktu, nigdy nie widziała go nawet lekko zdenerwowanego. Był pierwszym, który zażegnywał wszelkie spięcia w zespole, typ urodzonego negocjatora. Zawsze wiedział, jakich słów użyć, żeby wyciszyć i uspokoić. Do dzisiaj…
- Lubisz ją, prawda? – Spojrzała na niego dyskretnie, żeby w każdej chwili umknąć wzrokiem, przed gromami w jego oczach, ale nie doczekała się ich. Widziała w nich tylko determinację.
- Nie wiem ile godzin przegadałem z nią i zawsze było mi mało. Jest kimś wyjątkowym… - Westchnął ciężko. Dziewczyna wiedziała, że nie było mu łatwo o tym mówić. Nie był typem mężczyzny, który uzewnętrzniał swoje emocje.
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy jest dla mnie ważna, to tak… Jest bardzo ważna – dodał znacznie ciszej, jakby zawstydzony swoim wyznaniem. – Wiem, po prostu czuję, że jeśli teraz nie zrobię nic, to… to ją stracę.
Bella uśmiechnęła się delikatnie. Jasper w swoim nowym, zakochanym wydaniu, bardzo przypadł jej do gustu.
Edward wychylił się z kuchni zaraz za Renesmee, która podbiegła do matki, radośnie się śmiejąc. Dziewczyna złapała ją za rączki i przyciągnęła do siebie.
- Co smerfie, chyba pora już iść do łóżka – zajrzała dziecku w oczy. Grymas niezadowolenia pojawił się natychmiast na twarzy dziewczynki.
- Nie cie pać… Bawić cie
- Taaa, w to nie wątpię. Skoro ojciec cię rozbrykał, to teraz niech cię usypia. – Z udawaną złością spojrzała na ukochanego, który oparty o ścianę ramieniem przyglądał się całej scenie z figlarnym uśmiechem.
- Ja? Jestem niewinny. To kwestia genów – parsknął, po czym widząc, że dziecko wyrwało się z objęć matki i zmierza w jego kierunku, przykucnął, wyciągając do niego ramiona.
- Choć Cullen’ówna, tata się tobą zajmie – dodał miękko, a Bella prawie się zapowietrzyła, wybałuszając oczy.
- Jaka Cullen’ówna, póki co to nadal Swan’ówna – dogryzła mu w odwecie.
Nawet Jasper parsknął, choć wcale, nie było mu do śmiechu.
- Dobra moi mili, najwyższa pora zmykać do domu. Jeśli mam jutro wylecieć, muszę załatwić jeszcze kilka spraw – dodał, wstając z kanapy. Edward uśmiechnął się lekko.
- Czyli co, Alice, drżyj – przybywam na odsiecz? – roześmiał się cicho, ale widząc niepewne spojrzenie przyjaciela zaraz spoważniał. – Daj spokój Jazz, będzie dobrze. My z pewnością będziemy trzymać kciuki – dodał z przekonaniem, zerkając w stronę Belli.
- To na pewno nie zaszkodzi – odetchnął mężczyzna i pogłaskał małą Nessie po główce, kiedy przyjaciel zbliżył się do niego z dzieckiem na rękach…
***
Kiedy Rose się ocknęła, w pokoju panował półmrok… Próbowała się poruszyć, ale ciężar na biodrze uniemożliwiał jej swobodę ruchu. Głośne, pojedyncze chrapnięcie osadziło ją w realiach… Mimo później pory i niezbyt sprzyjających okoliczności, ten zniewalający swoim urokiem mężczyzna, nie zostawił jej samej i musiała przyznać, że to było naprawdę rozczulające… Został, mimo, że nie szczędziła mu ostrych słów i obelg, a na domiar wszystkiego, znowu oboje wylądowali w łóżku, co totalnie ją rozbawiło… Ostrożnie odwróciła się na drugi bok, zwracając do niego twarzą… Spał jak dziecko, spokojny oddech raz po raz miarowo unosił jego szeroką, umięśnioną klatkę piersiową, a przy tym nadal wyglądał bądź, co bądź bardzo seksownie… Na myśl o tym, co tak niedawno wyrabiali w tym łóżku, westchnęła cicho z rozmarzeniem i zupełnie bezmyślnie wyciągnęła do niego dłoń, przesuwając nią delikatnie po jego twarzy. Szorstka od kiełkującego zarostu skóra, łaskotała jej palce…
- Nienawidzę cię – szepnęła czule i uśmiechnęła się lekko.
***
Duży, kolorowy ekran przy wyjściu z hali przylotów lotniska Schiphol w Amsterdamie informował, że temperatura na zewnątrz wynosi dwa stopnie poniżej zera. Jasper poprawił pasek torby przewieszonej przez ramię i podciągnął wyżej suwak ciepłej, czarnej kurtki, zmierzając do postoju taksówek. Nadal niepewny tego, co powie Alice, był jednak przekonany, że postąpił słusznie przylatując tu z zamiarem spotkania z nią. Czuł, że kiedy tylko ją zobaczy słowa popłyną same, jak muzyka… Wsiadł do pierwszej taksówki w kolejce i pokazał kierowcy mocno już sfatygowaną kartkę z adresem, a ten tylko przytaknął głową i odpalił silnik.
Przez całą drogę był tak zamyślony, że widok za oknem, tworzył jedynie zamglony obraz… Odtwarzał w pamięci jej twarz, śmiech i w końcu taniec, w którym była taka prawdziwa i poruszająca… Każdy gest, ruch ciała, drgnięcie mięśni, było dopracowane, idealne, niezwykłe…
Kiedy samochód zatrzymał się wreszcie, nie umiał ukryć zdziwienia, że już dotarli na miejsce. Taksówkarz wymienił kwotę do zapłaty za kurs i poinformował go, że ostatnie kilkaset metrów będzie musiał pokonać pieszo albo kolejką, bo wskazany adres znajduje się w strefie, gdzie obowiązuje zakaz ruchu kołowego. Jasper przytaknął ruchem głowy, zapłacił i wysiadł. Zaciągnął się mocno wilgotnym powietrzem i powoli skierował się we wskazanym przez kierowcę kierunku… Po drodze trafił na kilka kwiaciarni i w ostatniej z nich kupił spory bukiet tulipanów w odcieniu bladego fioletu. Sprzedawca solidnie zawinął kwiaty w papier, chociaż w ten sposób, chroniąc te delikatne rośliny przed chłodem zimy. Bez trudu trafił na miejsce. Trzypiętrowa kamienica, w której mieszkała Alice, była jedną z wielu, stojących wzdłuż ulicy. Po drugiej stronie jezdni ciągnął się jeden z tak licznych w tym mieście kanałów. Pierwsze, co uderzyło go w tym ciągu wąskich, wysokich kamienic, różniących się od siebie nie tylko kolorami elewacji, ale również wysokością, były okna. Wysokie, niczym nie przesłonięte, zdawały się sięgać niemal od podłogi do sufitu i pozwalały nieskrępowanie zaglądać do środka mieszkań, zwłaszcza tych położonych na parterze. Musiał przyznać, że taka otwartość była dla niego zbyt porażająca i zdecydowanie kłóciła się z jego potrzebą intymności. Zatrzymał się przed właściwym numerem i powoli sunął wzrokiem w górę. W końcu nacisnął klamkę i wszedł na ciasną klatkę. Wijące się w górę, wąskie schody przykuwały uwagę. Sprawdził numer na kartce i uważnie rozejrzał się po drzwiach. Numery umieszczone na nich wskazywały, że mieszkanie Alice znajduje się znacznie wyżej. Idąc tym tropem dotarł na drugie piętro, na którym odnalazł wreszcie drzwi z właściwym numerem. Dopiero zatrzymując się przed nimi, uświadomił sobie, że jest u celu. Delikatnie rozpakował kwiaty z papieru, zgniatając go w twardą kulkę. Kilka razy głośno odetchnął i wreszcie zapukał. Nie było żadnego odzewu, więc ponowił pukanie, tym razem znacznie głośniej. Jakiś szelest dochodzący ze środka mieszkania sprawił, że serce zabiło mu mocniej i szybciej. Usłyszał szuranie i wreszcie drzwi się uchyliły. Zaskoczenie Jaspera było ogromne, kiedy w drzwiach zamiast Alice pojawiła się Marie, jej koleżanka z zespołu. Oboje skonsternowani wpatrywali się w siebie chwilę, w totalnym milczeniu. W końcu Jazz odchrząknął, sprowadzając tym dziewczynę na ziemię, bo aż potrząsnęła głową, jakby próbowała obudzić się z jakiegoś snu.
- Cześć, co ty tu robisz? – wyjąkała w końcu.
- Cześć, czy to mieszkanie Alice? – zapytał przytomnie. Marie przytaknęła.
- Tak, tylko chwilowo jej nie ma. Wyszła po coś na śniadanie, lada moment wróci – odparła niepewnie, po czym otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła mężczyznę do środka.
- Aha, rozumiem – zreflektował się, przekraczając próg mieszkania. – To może zaczekam lepiej na zewnątrz – zaproponował niepewnym głosem.
- Daj spokój, głowy mi za to nie urwie – odparła dziewczyna i zapatrzyła się w pokaźny bukiet fioletowych tulipanów, trzymany przez mężczyznę. Niewiele myśląc, sięgnęła po kurtkę wiszącą na wieszaku i narzuciła ją na siebie, a potem wsunęła na nogi wysokie botki.
- Co ty robisz? – zainteresował się. – Może jednak wyjdę? – Był lekko zmieszany całą sytuacją. Spojrzała mu w oczy i poklepała po ramieniu.
- Zostań. Ja i tak powinnam już wracać. Miałam wczoraj małą sprzeczkę z chłopakiem i spałam u Alice, ale najwyższa pora, żebym sobie poszła – dodała ciepło.
- Daj spokój, to nie jest dobry pomysł. Zaczekam na zewnątrz – uciął, kładąc rękę na klamce, gotowy do wyjścia. Dziewczyna w desperacji szarpnęła go za ramię i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy.
- Zostań. Tak będzie lepiej – dodała cicho i wyminęła go, wychodząc szybko. Stał w ciasnym holu, zupełnie zdezorientowany i niepewny, co powinien zrobić. To nie była dobra pozycja wyjściowa. Czuł, że narusza prywatność Alice, zostając tu bez jej wiedzy i przyzwolenia, ale teraz nie miał wyjścia i ta świadomość prawie go sparaliżowała. Zajrzał ostrożnie do pierwszego pokoju, który wyglądał na całkiem spory salon. Duże, przedzielone ciemnymi szprosami szyby wpuszczały do środka mnóstwo światła, dodając pomieszczeniu przestrzeni. Jasne, żółte ściany wyglądały ciepło i świeżo, a niebieska, obszerna kanapa była jedynym miejscem, gdzie mógł spocząć. Spojrzał na kwiaty w dłoniach i westchnął. Usiadł na kanapie tak jak stał, gotowy do wyjścia w każdej chwili. Nie tak to sobie wyobrażał. Będąc w jej mieszkaniu nie dawał jej wyboru i to niepokoiło go najbardziej. Marie nie chciała źle, ale mimo wszystko postawiła ich oboje pod ścianą. Nerwowo stukał nogą w podłogę, próbując znaleźć ujście dla swojego zdenerwowania. Dźwięk otwieranych drzwi poderwał go na nogi.
- Już jestem, głodna? – głos Alice sprawił, że serce podskoczyło mu do gardła. Stanęła w drzwiach do pokoju i zamarła. Jej twarz wyrażała przerażenie, zaskoczenie, niezaprzeczalny szok. Lekko otwarte usta i wielkie, niebieskie oczy mówiły jedno. Była porażona jego obecnością. Przełknął głośno.
- Przepraszam, nie chciałem tu zostać, ale Marie prawie uciekła i…
- Co ty tu robisz? – wydukała zmienionym głosem, nadal zatrzymana w pół kroku.
Podszedł do niej i wcisnął jej w dłonie bukiet tulipanów.
- To, nie tak miało wyglądać, wybacz – miotał się jak w pajęczej sieci. – Wtargnąłem tu i… przepraszam – wyminął ją, gotowy uciec stamtąd, ale zatrzymał się przed drzwiami. Przez chwilę stał tam rozdarty, by wreszcie zawrócić. Alice wpatrywała się w bukiet i nadal milczała. Podszedł do niej z miną zbitego psa i rozszalałym sercem.
- Alice – wyszeptał, błagając w myślach, aby spojrzała na niego. Czekał w ciszy, kurcząc się w sobie.
- Dlaczego przyleciałeś? – Jej złamany głos mówił wszystko.
Przymknął oczy i zacisnął mocno szczęki.
- Nie możesz ciągle uciekać, to nie ma sensu. Przede mną nie musisz się chować – nadal mówił cicho, jakby z obawy, że ją wystraszy. Podeszła do okna, ściskając w dłoniach grube łodygi tulipanów, które coraz bardziej uginały się pod ciężarem kwiatów…
- Nie powinieneś… - odezwała się, zwrócona twarzą do okna. Nie widział jej twarzy.
Stał w miejscu, ściskając w dłoni pasek przewieszonej przez ramię torby.
- Nie powinienem był pozwolić ci wyjechać, nie tak – odparł trochę głośniej,
z przekonaniem. Wiedział, że to jedyna szansa. Potem nie będzie już nic. – Nie mogłem tego tak zostawić, czułem się podle. Potrzebowałaś przyjaciela, a ja zawiodłem.
- Nie ty… wszyscy zawiedli, ale nie ty – dodała tak cicho, że przez chwilę zastanawiał się, czy właściwie zrozumiał jej słowa. Zrobił kilka kroków w jej kierunku, ale mimo wszystko zachował dystans, dając jej przestrzeń. Stali tak w milczeniu, a czas leniwie pchał wskazówki zegara do przodu…
Kiedy wreszcie odwróciła się do niego i spojrzała w jego oczy, nadal była zamyślona, ale po strachu nie został nawet ślad. Znowu spojrzała na kwiaty i drgnęła. Omiotła spojrzeniem pokój i znalazła to, czego szukała. Podeszła do regału i sięgnęła po pusty wazon, a potem zniknęła z nim w holu. Jasper po prostu stał, nadal tocząc wewnętrzną walkę. Wróciła po chwili z wazonem wypełnionym kwiatami i postawiła go na niskim stoliku. Fioletowe płatki tulipanów błyszczały gdzieniegdzie od kropel wody. Spojrzała na niego znowu, trochę nieobecna.
- Pójdę już – przerwał w końcu milczenie i wycofał się do ciasnego holu. Ręka na klamce zamarła jednak, kiedy usłyszał jej głos.
- Zostaniesz na śniadaniu? – To było niewinne pytanie. – Śniadanie… to dobry początek… - dodała zaraz, a on odetchnął i lekko się uśmiechnął…
***
Heathrow, największe lotnisko Europy, przypominało małą, samowystarczalną metropolię. Pięć połączonych ze sobą podziemną kolejką terminali, sprawiało, że człowiek mógł się tutaj poczuć zagubiony i nieporadny. Zgrabna blondynka w krótkim białym futerku, zdawała nie rzucać się w oczy w ruchomym tłumie ludzi. Jeszcze raz upewniła się, że znajduje się we właściwym miejscu, kiedy dostrzegła mężczyznę, na którego czekała. Wysoki, przystojny brunet rozglądał się uważnie wokół siebie, ale nie wydawał się być zaniepokojony. Jego zmrużone, ciemne oczy lustrowały każdą mijaną na swojej drodze kobiecą postać, choć robił to zupełnie bez wyrazu. Ruszyła w jego stronę, czując narastające zdenerwowanie. Ten, na oko, około trzydziestoletni mężczyzna, miał w sobie coś magnetycznego, co nawet na niej, zupełnie nim nie zainteresowanej, zrobiło wrażenie. Jego śniada cera, ciemne, prawie czarne oczy i zdecydowanie czarne, krótko przystrzyżone włosy, nadawały mu niebezpiecznego uroku. Choć był trochę niższy od Cullena, swoją posturą wydawał się być bardziej od niego zbudowany. Nie widziała dokładnie jego ciała, skrytego pod obszernym, ciemnym płaszczem, ale była pewna, że napięte mięśnie są jego mocnym atutem.
- Tak, zdecydowanie kobiety musiały przy nim tracić głowę. – Pomyślała, czując lekkie ukłucie. Najwidoczniej, Bella Swan również uległa jego niezaprzeczalnemu urokowi…
- Witam. To ze mną miałeś się tutaj spotkać. – Stanęła przed nim, spoglądając na niego zaczepnie. Zmrużone, ciemne oczy mężczyzny rozszerzyły się lekko, ukazując swoją pełną, brązową barwę. Zmierzył ją śmiałym, wręcz bezczelnym spojrzeniem i lekko się uśmiechnął.
- Jackob Black. – Wyciągnął dłoń na przywitanie. Uścisnęła ją.
-Tanya Denali. Chodźmy, zaparkowałam przed terminalem.
Puścił ją przodem i szedł kilka kroków z tyłu, co rusz prześlizgując się wzrokiem po jej zgrabnej, szczupłej sylwetce.
- Jadłeś coś przed wylotem? – rzuciła przez ramię, świadoma tego, że jest obserwowana.
- Niewiele – odpowiedział natychmiast.
- W takim razie pojedziemy coś przegryźć i porozmawiamy – dodała, uśmiechając się pod nosem. Nie odpowiedział, wyrażając w ten sposób swoją zgodę. Kiedy chwilę potem pakował swoją jedyną torbę na tylne siedzenie jej sportowego samochodu, jego uśmiech wydawał się jeszcze szerszy…
***
Mężczyzna przełknął ostatni kęs zamówionej potrawy i delikatnie omiótł językiem resztki jedzenia z zębów. Sięgnął po filiżankę z kawą i zachłannie wypił jej całą zawartość, po czym odchrząknął znacząco i leniwie odchylił się na oparcie krzesła. Wyjął z kieszeni lekko zgniecioną paczkę papierosów, rozglądając się uważnie po lokalu.
- Niestety, tu nie można palić. – Uprzedziła jego ruch. Z niemiłym grymasem wepchnął paczkę z powrotem do kieszeni i położył swobodnie ręce na stoliku, po obu stronach pustego talerza.
- Zamieniam się w słuch – powiedział, znowu lekko mrużąc oczy. Blondynka siedząca naprzeciw niego lekko odchrząknęła.
- Mój plan nie jest zbyt skomplikowany, a cel jasny. Chcę jednego, żeby Edward Cullen zostawił Bellę i wrócił do mnie – powiedziała pewnym głosem.
Brunet głęboko zaciągnął się powietrzem.
- Widzę, że ten Cullen ma duże branie. – Uśmiechnął się z kpiną.
- Nie mniejsze, niż ta twoja Swan – odcięła się. Zmroziło ją groźne spojrzenie ciemnych oczu.
- Jak zamierzasz dokonać tego, żeby ją zostawił? – Delikatnie odsunął od siebie talerz, mimowolnie rozglądając się za kelnerem.
- To moja sprawa. Pomyśl lepiej, co ty możesz zrobić, żeby ją odzyskać – rzuciła z napięciem. – Bo chyba chcesz odzyskać i ją i małą? – Posłała mu pytające spojrzenie. Ostatnie słowa sprawiły, że przykuł ją wzrokiem jeszcze mocniej.
- To moja sprawa. Skup się na swoim planie. Skoro nie dzielimy się pomysłami, to wszystko jasne. Każde z nas działa na własną rękę – dodał ostro.
Sięgnęła do torebki i wyjęła niewielką kartkę złożoną w pół. Podała mu ją nad stołem i z uwagą patrzyła jak śledził wzrokiem kilka linijek tekstu, który tam zapisała.
- To jej adres i numer telefonu.- Przytaknął ruchem głowy i schował kartkę do kieszeni.
- A jeśli twój plan nie wypali? – Jego spojrzenie było teraz dużo łagodniejsze. Chwilę milczała, zbierając myśli. Miał rację, to był tylko cień szansy, ale musiała spróbować.
- Nie wiem, wolę myśleć, że wypali – odpowiedziała cicho. Zamierzała wstać od stołu, kiedy złapał ją za rękę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Nie próbuj jej skrzywdzić – rzucił ostro. W jej oczach pojawiło się przerażenie. Szybko przełknęła ślinę i opadła z powrotem na krzesło.
- Nie muszę. Najwyraźniej tobie wychodzi to dużo lepiej – odgryzła się i szybko wstała, dosuwając puste krzesło do stolika. Mężczyzna westchnął ciężko, świadomy popełnionych w przeszłości błędów.
- Myślę, że nasz ponowny kontakt nie będzie już konieczny– powiedziała jeszcze, gotowa do odejścia. Nie odpowiedział, ale uważał podobnie. Spojrzała na niego z ciekawością i mocniej zacisnęła palce na oparciu krzesła.
- Co ty jej właściwie zrobiłeś, że tak się ciebie boi, co? – zapytała cicho, gotowa na kolejny wybuch jego złości. Pomyliła się tym razem. Oczy mężczyzny wypełnił żal i smutek.
- Nic, czym mężczyzna mógłby się pochwalić… - Westchnął ciężko. – Nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać – dodał, wstając. Instynktownie cofnęła się o krok, a on uśmiechnął się smutno. Nie znała go, a mimo to przerażał ją. Co w takim razie musiała czuć Bella, kiedy stanął jej na drodze przed hotelem w Paryżu i głuchy na wszystko, co mówiła, próbował znowu zawładnąć jej ciałem i umysłem?... Kochał ją tak bardzo, że nie potrafił pozwolić jej odejść, więc uciekła, gdy był za daleko, by temu zapobiec. Jak potoczyłoby się między nimi, gdyby nie podniósł na nią ręki i nie zranił nie tylko jej ciała, ale przede wszystkim duszy? Nie umiał się powstrzymać, kiedy zobaczył, z jaką czułością głaskała twarz mężczyzny na trzymanym w rękach zdjęciu. Na niego nigdy nie patrzyła z takim uczuciem, choć był zdolny zrobić dla niej wszystko, byle tylko zdobyć jej serce. Myśl o tym, że mógłby ją stracić, budziła w nim najgorsze instynkty. Nigdy przedtem nie uderzył kobiety, chociaż kilku z jego przeszłości, by się to nawet należało, ale tą, którą kochał tak mocno, zranił do żywego jednym głupim ruchem. Pamiętał jej oczy, kiedy pocierała zaczerwieniony policzek i plamkę krwi, która nieśmiało wykwitła na jej ustach. W tych oczach nie było strachu, nawet pogardy. W tych oczach nie było nic, zupełna pustka i to go właśnie poraziło. Zrozumiał, że jeśli kiedykolwiek miała dla niego jakieś ciepłe, dobre uczucia, teraz zniknęły…
Potrząsnął lekko głową, jakby wybudzając się z tych bolesnych wspomnień
i dostrzegł, że blondynki w białym futerku już nie ma. Stał nad pustym stolikiem sam, jak przez większość swojego życia. Niedbałym ruchem rzucił na stolik zmięty banknot i sięgnął po płaszcz i torbę. Wyszedł przed bar i mocno zaciągnął się zimnym powietrzem. Kolejne obce miasto, obcy ludzie mijający go na chodniku… Tak, to znał najlepiej… On, urodzony samotnik…
***
Jasper wpatrywał się w niesamowity błękit oczu Alice i nie mógł przestać się uśmiechać. Przy śniadaniu była jeszcze trochę milcząca, ale kiedy potem zaproponowała spacer, coś pozornie niedostrzegalnego się w niej zmieniło.
Z radością oprowadzała go po wszelkiego rodzaju targach i wystawach. Przebiegając przez ulicę mimowolnie złapał ją za rękę, a ona… z ulgą mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, jakby czekała na to przez cały czas. Co rusz lekko ją wyprzedzał, zaglądając w twarz, by natrafić na uśmiech. Ta milcząca i zamknięta w sobie dziewczyna uśmiechała się do niego i to była nagroda, dla której warto było podjąć ryzyko i przylecieć tu za nią. Niewiele rozmawiali, ale to nie było teraz najważniejsze. Po południu zabrała go do sali, w której prawie codziennie ćwiczyła ze swoim zespołem, jednak dzisiaj, teraz, byli tam tylko we dwoje. Usiadł w kącie, na niskiej drewnianej ławce i po prostu patrzył na nią, kiedy rozgrzewała swoje ciało przed tańcem. Gdy podeszła do odtwarzacza i włączyła płytę, bez trudu rozpoznał skomponowaną przez siebie muzykę. Niskie, trochę smutne i budzące niepokój dźwięki fortepianu popłynęły z głośników, by wreszcie po chwili dołączyły do nich rzewne nuty wygrywane na skrzypcach. Alice stała na końcu niewielkiej sali, kołysząc lekko głową na boki i nadal rozgrzewając mięśnie. Z chwilą, kiedy do tego smutnego duetu dołączył kontrabas, dziewczyna drgnęła, naprężając ciało do skoku, by wreszcie poderwać się gwałtownie i opaść na obie nogi, jednocześnie kuląc się w sobie. Mężczyzna zadrżał, skupiony na niej całym sobą. Powoli wyciągnęła w bok ramiona, by w końcu wznieść je do góry i płynnie przesunąć w powietrzu, imitując ruchy skrzydeł. Jej ciało reagowało z pasją na każdy głośniejszy dźwięk, by po chwili znowu kulić się w sobie, jakby zawstydzone swoim wybuchem. Muzyka nabierała tempa i przybierała na mocy, a tancerka płynęła razem z nią, każdym ruchem ciała oddając jej nastrój i emocje. Kiedy przycichły skrzypce i na pierwszym planie muzycznym pozostał fortepian, do którego co rusz dołączał nieśmiało kontrabas, Alice wirowała po parkiecie, niczym wprawiona w ruch baletnica ze staromodnej pozytywki, z gracją wyginając szyję i muskając powietrze łagodnym gestem dłoni. Kolejny mocny dźwięk fortepianu wyrwał jej ciało w powietrze, by nagle zadziwiająco lekko opaść na parkiet i osunąć się całkowicie na podłogę. Turlała się z boku na bok, zataczając ramionami delikatnie półokręgi i przyciągając kolana do piersi, by po chwili znowu, wręcz nieznośnie mocno, je od niej odpychać. Ten taniec był, jak jej zmaganie się z życiem, raz łagodny i płynny, raz prawie bolesny i szarpany… ale miał w sobie magię.
Kiedy muzyka ucichła, Alice powoli powstała z podłogi i trochę niepewnie zerknęła w stronę Jaspera, jakby nagle uświadomiła sobie, że on tam cały czas był i oglądał jej występ. Zbliżał się do niej świadomy, że tym tańcem podjęła próbę dialogu. Być może nie chciała użyć słów, może bała się, że nie przekażą tego, co czuła, ale on wiedział, że teraz ruch należy do niego. Stali naprzeciw siebie, wpatrzeni, ona trochę niepewnie, wyczekująco, a on… uśmiechał się ciepło, trochę ostrożnie, ale z czułością, która pulsowała w jego oczach. Delikatnie dotknął jej policzka i ten dotyk ją ożywił. Zamrugała, a potem powoli położyła mu dłonie na piersi i pozwoliła, by otoczył ją ramionami, przyciągnął do siebie i mocno przytulił. Ciepło jej policzka na jego szyi powiększyło tylko jego uśmiech. Westchnął głęboko i przymknął powieki. To ona pierwsza odnalazła jego usta i choć nieśmiało, nakryła je pocałunkiem. Delikatny, ciepły dotyk sprawił, że przyjemne mrowienie rozeszło się po jego całym ciele. Powoli obejmował jej wargi, delikatnie sunąc po nich czubkiem języka. Była tak cudownie ciepła i bliska, jak zawsze marzył. Bo marzył o niej… |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rainwoman dnia Śro 19:58, 17 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 19:09, 17 Mar 2010 |
|
Wow, zatkało mnie. Po ostatnim, dość spokojnym rozdziale, dałaś niezłego kopa. Tyle wątków, że boję się, iż którys pominę.
Em i Rose - chyba w końcu ją poskromił. Akcja z testami była niezapomniana, a to jak wrócił, mimo upokorzenia - cudo. Mam nadzieję, że Rose się w końcu opamięta, chociaż mam niejasne wrażenie, że gdzieś w tle majaczy Seth.
Jasper i Alice - coraz bardziej im kibicuję. Wtrwałość Jaspera przynosi w końcu rezultaty i Alice przestaje zachowywać się jak wystarszone małe zwierzątko. Oby tak dalej.
Ciekawe, co wymyśliły dwa czarne charaktery. Przecież wiadomo, że nie ma żadnej szansy, aby Edward wrócił do Denali, a Bella do Jacoba, ale na pewno krwi im napsują.
Ten rozdział jest niepokojący, trochę mroczny, i jak zawsze skończyłaś w takim momencie, że mam ochotę warczeć, a do niedzieli jeszcze 4 dni.
Jak zwykle dziekuję za cudowny rodział.
Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sarabi dnia Śro 19:12, 17 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Śro 19:12, 17 Mar 2010 |
|
jakie piękne i świetnie napisane jest o ALi i Jasperze...
naprawde, aż łezka mi się zakręciła
a ta Tanya i Jacob, źle im życze, najlepiej zeby mieli jakiś wypadek i nic nie zrobili Belli i Edwardowi
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Czw 7:19, 18 Mar 2010 |
|
A więc: ŁAŁ.
Akcja Emmett - Rose, bezcenna. Em, to naprawdę cudowny facet, Rose go perfidnie starła z błotem, a on został.
W końcu zaczynają działać czarne charaktery, co z jednej strony mnie cieszy - zacznie się coś dziać, a z drugiej, lubię tą prawie sielankową historię :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Czw 12:37, 18 Mar 2010 |
|
Kurcze Rain , twój Emmet jest zaczepisty . Akcja z testami ciążowymi była świetna . Jaki on jest kochany i czuły i jak potrafi podejść Rose . Ta dziewczyna jest pełna sprzecznych uczuć , przerażona rodzącym się uczuciem , rozdarta i zagubiona . Taki facet u boku to skarb , wytrwały i na szczeście nie obrażalski .
Relacja między Alice i Jasperem jest tak delikatna i ulotna , że cały czas mam obawy czy mają szansę na trwały związek . Czy obawy i przeszłość dziewczyny przegrają z uczuciem i troską Jazza . Po tych wszystkich złych przeżyciach należy jej się odrobina szczęścia , nie , nie odrobina ,ale mnóstwo szczęścia zwłaszcza z takim cudownym mężczyzną . Wogóle wykreowałaś cudownych facetów , aż szkoda ,że to tylko fikcja .
U Belli i Edwarda ciągle jeszcze sielanka , ale ciemne chmury już się nad nimi zbierają . Co zakochani ludzie potrafią wymyśleć byle tylko odzyskać utraconą osobę ? Trochę mi już brakowało tych złych osób żeby trochę namieszały , ale tylko trochę . Mam nadzieję , że zbytnio nikogo nie skrzywdzisz ? Może Tanya zwiąże sie z Jacobem , wszyscy byliby zadowoleni ?
Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział i dziękuje za ten , był naprawdę cudowny .
Pozdrawiam Viviaan |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sleeping_Beauty
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Czw 15:57, 18 Mar 2010 |
|
Więc, podoba mi się. Naprawdę, naprawdę mi się podoba. Zaczęło się dziwnie, tak... inaczej - a dodatkowo lubię opowiadania o Belli z dzieckiem, potem sytuacja zaczęła się rozjaśniać, a na końcu - BUM - mamy połączenie wszystkich ewentualnych par. Potem znowu ktoś mąci... idealnie. Czekam na kolejny rozdział:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|