|
Autor |
Wiadomość |
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 18:06, 18 Mar 2010 |
|
Cytat: |
- Wiesz, bez tego uderzenia też gadasz od rzeczy. |
hehe... jak można nie lubić Emmetta...
trochę zawikłałaś sytuację Rose i Emma... chwilami zastanawiałam się czy nadążam, ale jak zwykle niezdecydowanie, a może właśnie zdecydowanie w dwóch różnych kierunkach daje najlepsze efekty, bo dostrzegam duży potencjał w tym... podziwiam Emma - ile razy trzeba usłyszeć nie i wracać? ja bym się wystrzegała takich mężczyzn tym bardziej, ale akcja z testami ciążowymi była przeurocza :D jedna z moich lulubionych... ^^
nareszcie pojawili się Jake i Tanya... o ile do tej pani mam zastrzeżenia natury moralnej to do tego pana o dziwo nie... przedstawiłaś mi go dość ciekawie i rozbudowałaś na tyle, że wiem jak wszystko wyglądało z jego strony i jestem w stanie stwierdzić, że nie ma tu tylko winy Jake'a... on przecież też w pewien sposób cierpiał - nadajesz sytuacji trójwymiar... brawo...
Alice i Jazz - piękna ostatnia scena... też na pewno zapamiętam na długo...
hm, na twoim miejscu zrobiłabym z tego jakieś trzy oddzielne opowiadania, które przeplatałyby się w pewnych momentach wspólnych spotkań... bo to przynajmniej trzy oddzielne historie... naprawdę dobrze poprowadzone...
dziękuję za dawkę emocji, która zostanie ze mną na całą noc
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Czw 20:42, 18 Mar 2010 |
|
Jestem spóźniona z jednym komentarzem do jednego rozdziału, ale wiedz, że jak tylko dodajesz zawsze czytam, tylko nie zawsze mam czas i siły by coś sensownego napisać.
Wiesz, że kocham Emmetta w tym opowiadaniu miłością szczerą i lojalną od samego początku. Troszkę się będzie musiał biedaczek natrudzić, żeby zdobyć do końca Rosie, ale tym lepiej dla niego i ich przyszłego związku. Będą bardziej go cenić obydwoje, jak już w końcu przestaną ze sobą walczyć, tj. Rosie przestanie i doceni to, co Em jej oferuje.
Ale liczę, że jeszcze troszkę nas potrzymasz w niepewności, czy im się uda. Takie pierwsze chwile zawsze są najbardziej ekscytujące.
Alice i Jasper też są coraz barwniejsi. Bardzo ciekawie opisujesz ten wątek, mam wrażenie, że u nich jeszcze dużo się wydarzy zanim nastąpi happy end. Bo chyba nastąpi?
Kirke wspomniała w swoim komentarzu o trójwymiarowości sytuacji związanej z Jake’iem i Bellą. Dorzucę tylko, że popieram ją w stu procentach. Nic nie jest tylko czarne, albo tylko białe. Jake był związany z Bells przez kilka lat, fakt, że traktował ją – delikatnie rzecz ujmując – niezbyt dobrze, nie umniejsza tego, że prawdopodobnie ją bardzo kochał. A tonący brzytwy się chwyta i teraz usiłuje coś zamanipulować z Tanyą.
A! I jeszcze jedno strasznie jestem ciekawa związku Carlisle’a z Esme.
Pozdrawiam, BB. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Nie 18:21, 21 Mar 2010 |
|
Dziękuję, że dostrzegacie i doceniacie, że postaci, które stworzyłam, nie są płaskie i jednobarwne. Nie ukrywam, na tym zależało mi najbardziej, aby pokazać złożoność ich natury i co tu dużo mówić skorą do błędów ludzką naturę.
Doceniam każdy komentarz, uwagę i bardzo za nie dziękuję, bo są siłą napędową do tego, żeby pisanie miało sens
Chwilowo mój wen zastrajkował, podobnie jak pogoda za oknem poddał się wiosennemu przesileniu i nie jest w formie.
Tymczasem zapraszam na rozdział 24, a kolejny wstawię najprawdopodobniej dopiero za tydzień
Miłego czytania, pozdrawiam
ROZDZIAŁ XXIV
Kiedy wychodząc ze studia Edward dostrzegł postać Tanyi, niemal jęknął z niechęcią. Była ostatnią osobą, którą chciał teraz spotkać.
- Musimy porozmawiać. – Zastąpiła mu drogę, kiedy próbował ją wyminąć. Spojrzał na nią krytycznym wzrokiem.
- Raczej nie mamy, o czym – odparł i westchnął, wyraźnie zniecierpliwiony.
- Jestem pewna, że to, co mam ci do powiedzenia, zainteresuje cię bardziej niż przypuszczasz – dodała pewnym siebie głosem i delikatnie przyłożyła dłoń do brzucha. Ten, z pozoru nic nie znaczący gest, przykuł jednak jego uwagę. Lekko zmrużył swoje zielone oczy, bacznie jej się przyglądając. Czekał.
- Słucham – odparł, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza.
- Jestem w ciąży – powiedziała z przekonaniem. Zupełnie nie spodziewała się reakcji, jaka nastąpiła. Zamiast szoku i niedowierzania, on po prostu ściągnął mocno brwi i parsknął jej śmiechem w twarz.
- Że co? – wyśmiał ją prawie. – Niby ze mną? Kiepski żart, moja droga.
- Tak, właściwie mogłam się tego spodziewać – powiedziała, udając przygnębioną. – To takie niedorzeczne, prawda?
Westchnął ciężko, dobierając w myślach słowa.
- Tak, niedorzeczne. Zawsze uważaliśmy, a poza tym, wiem, że się zabezpieczasz. Zastanawiam się tylko, jaki jest cel tej całej szopki, którą przede mną teraz odstawiasz?
- Od dawna marzyłeś o dziecku, nie cieszysz się? Teraz, to wreszcie może się spełnić – mówiła spokojnie, z przekonaniem.
- Tanya, ty i dziecko to jakaś pomyłka. Przecież nawet nie lubisz dzieci. Naprawdę sądzisz, że to mogłoby się udać? - Bezczelny uśmieszek nie znikał z jego ust.
Nie odpowiedziała, zbyt zaskoczona jego słowami. Cały jej i tak mocno naciągany plan sypał się, jak zdmuchnięty wiatrem domek z kart.
- Wcale nie jesteś w ciąży, prawda? – spuścił trochę z tonu i zapytał łagodnie, zbliżając się do niej. Ich oczy się spotkały i choć nie zaprzeczyła temu, on wiedział, dostrzegł to w jej oczach. – Od samego początku wiedziałaś, że to nie ma szans. – Jego głos był spokojny i łagodny.
Patrzyła na niego osłupiała i pokonana swoją własną bronią. Cień szansy, którego tak się kurczowo chwyciła zniknął, rozjaśniały go teraz błyszczące zielone oczy mężczyzny, stojącego przed nią…
- Kim dla ciebie byłam? – wyrzuciła z siebie w rozpaczy. – Zabawką, dziwką? Ludzie mają uczucia Edwardzie, bijące serca, które potrafią pękać z rozpaczy i odrzucenia.
Spojrzał na nią z poczuciem winy, a ona chciała, by dokładnie tak się teraz czuł.
- Wiem – powiedział cicho i westchnął.
- Idziesz? – dotarł do niego głos Emmett’a, który wołał go z otwartych drzwi samochodu. Bezradnie spojrzał na Tanyę, stała przed nim walcząc ze łzami, które bardzo starała się przed nim ukryć.
- Przepraszam – dodał prawie szeptem. Spojrzała na niego rozżalona.
- Akurat – rzuciła tylko i oddaliła się, zostawiając go z ciężarem tej rozmowy. Przymknął lekko oczy i mocno zaciągnął się zimnym powietrzem…
- Idę, idę. – Machnął ręką do kuzyna i ruszył powoli w jego kierunku… Chciał jak najszybciej zapomnieć o tej niemiłej rozmowie i znaleźć się przy Belli, zamknąć ją w ramionach…
***
Czarna, typowa angielska taksówka od dobrego kwadransa stała na poboczu, zgrabnie wciśnięta w rząd zaparkowanych przy ulicy samochodów. Pasażer zajmujący tył samochodu, ze skupieniem wpatrywał się w ten nieduży, podobny do innych dom, który zgodnie z informacją zapisaną na kartce wręczonej mu przez Tanyę, należał właśnie do Belli Swan. Walka myśli, które toczył w swojej głowie, raz popychała go do tego, by tam pójść, a zaraz potem z powrotem wciskała w kanapę samochodu. Kiedy dostrzegł, wjeżdżające na podjazd przed domem, duże czarne volvo, serce zatrzepotało mu niespokojnie, wprawiając w drżenie niemal całe ciało… Widok Edwarda Cullena wysiadającego od strony kierowcy, sprawił, że oczy mężczyzny w taksówce mocno się zmrużyły… Zaraz potem dostrzegł jak muzyk otwiera tylnie drzwi i wyjmuje z wnętrza samochodu małą, kilkuletnią dziewczynkę, która radośnie się do niego uśmiecha. Z drugiej strony samochodu wyszła wreszcie kobieta, na widok, której serce bruneta w taksówce, niemal się zatrzymało…
- Isabell – wyszeptał do siebie.
Kobieta niemal podbiegła do Cullena i również zawisła na jego szyi, całując go namiętnie w usta… W tym samym momencie dłonie pasażera taksówki mocno wpiły się palcami w jego masywne, umięśnione uda… Wyglądali jak zwykła, szczęśliwa rodzina, która z zakupów wraca do domu… Byli szczęśliwi i zakochani… i ten widok zabolał…
- Możemy jechać – mężczyzna w taksówce ostro rzucił do kierowcy, który zaczynał się już solidnie nudzić. Przyjął z ulgą polecenie pasażera i natychmiast odpalił silnik… Kiedy przejeżdżali obok domu, kobieta nadal stała na podjeździe, wtulona w tego wysokiego, szczupłego mężczyznę o zabawnie rozczochranych włosach, który na jednej ręce trzymał ich dziecko, a drugą obejmował jej postać…
***
Rosalie od rana była roztargniona i nieobecna. Ekipa robotników krzątająca się po biurze, co rusz zerkała na szefową, która zachowywała się bądź, co bądź nietypowo. Do tej pory ciągle ich poganiała, podnosiła głos i grzmiała, a dzisiaj była podejrzanie cicho i spokojnie, jakby to, co się działo wokół niej zupełnie nie miało znaczenia… Kiedy się rano obudziła, była w łóżku sama. Emmett zniknął a ona poczuła dziwny zawód i pustkę. Teraz zbliżała się pora lunchu a jej telefon milczał i to budziło w niej dziwny niepokój. Czego mogła się spodziewać, skoro tyle razy go sponiewierała i wdeptała w ziemię? Każdy święty by się obruszył, a co dopiero facet. Rzuciła okiem na zegarek i podjęła decyzję. Sięgnęła po płaszcz i szybkim ruchem nałożyła go na ramiona.
- Szefowa wychodzi? – zainteresował się kierownik ekipy remontowej. Spojrzała na niego zaskoczona, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie jego obecność. Poczuła się zakłopotana swoim roztargnieniem.
- Tak, idę coś zjeść. Wy też zróbcie sobie przerwę – dodała dziwnie miękko i wyszła, zostawiając robotników w totalnym osłupieniu.
Przed budynkiem zatrzymała taksówkę i wsiadła do niej. Rzuciła nazwę restauracji i znowu utonęła w zamyśleniu.
W „Club Gascoine” usiadła przy znajomym stoliku. Tak jak przypuszczała, był jedynym wolnym w całym lokalu. Zamówiła coś do jedzenia i czekała, bijąc się z myślami. Starała się jeść powoli, dokładnie przeżuwając każdy kęs, przedłużając moment, w którym będzie musiała w końcu wyjść. Jej obawy pogłębiły się, bo nikt z jej nowych przyjaciół do niej nie dołączył. Kolejne rozczarowanie zalało ją falą niepokoju. Po raz pierwszy nie miała ochoty wracać do pracy. Nagle sprawa otwarcia nowego biura straciła na wadze, odpłynęła na dalszy plan. Wsiadła do taksówki i podała adres, a kiedy w końcu wysiadła przed apartamentowcem, w którym mieszkał Emmett, przełknęła głośno. Zastanawiała się, co właściwie ją tu przygnało i pierwszy raz nie chciała znać odpowiedzi. Wjechała windą na drugie piętro i wysiadła. Przed jego drzwiami zawahała się znowu, ale zapukała. Cisza. Kolejny raz zapukała i znowu cisza. Westchnęła ciężko… Nie miała dziś szczęścia. Wróciła przed szyb windy i wcisnęła przycisk, czekając na jej przyjazd. Kiedy grube metalowe drzwi rozsunęły się już chciała wejść do środka, jednak niemal zderzyła się z potężnie zbudowanym, wysokim mężczyzną. Z przerażeniem napotkała parę błękitnych oczu, wpatrzonych w nią ze zdziwieniem.
- Rose? Zgubiłaś się? – To nie brzmiało zabawnie. Głośno wciągnęła powietrze nosem i cofnęła się, wypuszczając go z windy. Po raz pierwszy nie wiedziała, co powiedzieć, ona, chodząca uszczypliwość.
- Co się stało? – patrzył na nią, lekko mrużąc oczy. Jego twarz nie zdradzała emocji, niczego. Odchrząknęła.
- Nic – skłamała i nerwowo zaczęła wciskać przycisk przywołujący windę, która zdążyła już zjechać na dół.
- Rose? – przytrzymał ją wzrokiem i podszedł do niej bliżej. Uciekła spojrzeniem niżej i miała teraz przed oczami suwak jego kurtki. Wsunął jej pod brodę palce i delikatnie uniósł jej twarz do góry. – Co się stało?
Żałowała, że tu jest i stoi na wprost niego jak totalna idiotka.
- Nic – powtórzyła z mocą, próbując go wyminąć. Zatrzymał ją, łapiąc za ramię.
- Myślałem, że jesteś lepszą kłamczuchą – nie musiała patrzeć na niego, żeby mieć pewność, że się uśmiecha. – Dlaczego do mnie przyjechałaś?
- Bo obudziłam się… i cię nie było – wyrzuciła szybko, zawstydzona swoim wyznaniem. – I nie przyszedłeś na lunch.
Roześmiał się cicho, ale triumfalnie.
- Martwiłaś się o mnie? – niedowierzał. Tego było dla niej za dużo. Warknęła i stuknęła go ramię.
- Bo najpierw nie mogę się od ciebie opędzić, a potem znikasz bez słowa – rzuciła gniewnie. Zagarnął ją ramieniem i mocno przycisnął do siebie, łapiąc za nadgarstki.
- Nie chciałem być intruzem. Nie potrzebowałaś mnie, pamiętasz? – zapytał zaczepnie.
- Wrrrrrrr, nienawidzę cię – syknęła w złości, próbując uwolnić się z jego uścisku. Znowu zatrząsł się od śmiechu, a potem pochylił twarz i poczuła jak czubkiem nosa przesuwa po jej czole. W tym niewinnym geście było tyle uczucia…
- Ja ciebie też – dodał cicho – Coraz mocniej. – Czułość w jego głosie sprawia, że aż zadarła do góry głowę z niedowierzaniem. Poczuła na ustach jego ciepłe, silne wargi, obejmowały je delikatnie, a wilgotny język prześlizgiwał się po ich kształcie, obrysowując je powoli. Rozchyliła usta, wpuszczając go do środka i niecierpliwie nacierając na niego swoim własnym. Pocałunek przybrał na mocy i nabrał tempa. Ich usta, co rusz napierały na siebie, jakby próbowały się wzajemnie zmiażdżyć. W końcu złapała go zębami za dolną wargę i z wyczuciem ukąsiła. Jęknął w jej usta i powoli odsunął twarz, żeby móc zajrzeć jej w oczy.
- Walka jest chyba naszą domeną Rose – uśmiechnął się lekko. – Chciałbym tylko wiedzieć, czy jest szansa, żebyśmy zagrali w jednej drużynie?
Westchnęła cicho, przymykając oczy.
- Nie filozofuj Emm, nie jestem w tym dobra – dodała cicho, z powagą.
- Dla mnie najlepsza, we wszystkim – odgarnął jej z czoła kosmyk włosów i ta czuła pieszczota sprawiła, że mimowolnie przylgnęła policzkiem do jego dłoni.
- Nie znasz mnie…
- Nigdzie mi się nie spieszy, czyż nie na tym, to polega? – wyszeptał w jej włosy. Uśmiechnęła się, połechtana jego uporem.
- Uległe kobiety tracą na atrakcyjności – mruknął i odgarnął jej włosy za ucho, a potem delikatnie ugryzł ją w jego miękki płatek. Przeszył ją dreszcz i żar odezwał się na nowo. Przechyliła głowę, nadstawiając się na pieszczoty.
- Mężczyźni również – powiedziała cicho, ale z pasją.
- Chcesz wejść? – prawie wychrypiał, bliski obłędu.
- Myślałam, że nigdy tego nie zaproponujesz – roześmiała się i pociągnęła go delikatnie w kierunku drzwi mieszkania. Kiedy przekręcał klucz w zamku, jej dłonie wsuwały się już pod jego kurtkę i szarpały materiał koszuli, wyciągając ją ze spodni. Za progiem popchnęła go na ścianę i przywarła do niego ciałem, podczas gdy ich usta toczyły zaciętą walkę o dominację. Czując przypływ znajomego ciepła, resztami sił złapał ją za ramiona i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Co? – jęknęła w amoku pożądania, wijąc się pod jego palcami jak zwinna kotka. Westchnął ciężko.
- Jestem zachłanny Rose, chcę więcej – powiedział, walcząc z drżeniem głosu. Jej oczy odpływały w niebyt, ale skupiła na nim swój wzrok.
- Więcej? Więcej, czego? – zapytała przytomnie, niezadowolona z przerwania zabawy.
- Więcej ciebie. Chcę nie tylko ciała, chcę twojej ślicznej główki i… tego, co masz w środku. Chcę ciebie – wyszeptał prosto w jej usta. Znowu skryła oczy pod powiekami, walcząc ze sobą.
- Nie bój się mnie. Nie zranię cię, tylko pozwól mi…
Odsunęła się od niego i ruszyła w głąb mieszkania. Była zła, czuła, że przyjście tu było błędem.
- Rose?
- Musisz to komplikować? Było dobrze… Nie mogę zaoferować nic więcej… - stała przy kuchennej szafce, w miejscu gdzie wszystko się zaczęło.
- Pasujemy do siebie, nie widzisz tego? – stanął tuż za nią. Tak blisko, że czuła oddech na swojej szyi. Odsunęła się lekko w bok, gotowa do wyjścia. Nie zatrzymywał jej.
- Jeśli wyjdziesz, nie pójdę za tobą. Nie tym razem… - dodał cicho, ale z powagą. Wahała się chwilę, ale w końcu wyszła z kuchni, znikając za zakrętem ściany. Trzask drzwi odbił się echem w pustym mieszkaniu. Oparł dłonie na kuchennym blacie i przymknął oczy z poczuciem porażki… Chciał jej, chciał tak mocno, że miał ochotę wybiec i przyciągnąć ją tu siłą, ale mimo wszystko nie ruszył się z miejsca… Oferował jej siebie, a ona chciała go tylko w połowie, i to zabolało. Seks był cudowny, jak erupcja wulkanu, ale po niej zostawał tylko popiół i znał to uczucie za dobrze. To już mu nie wystarczyło…
- Jeśli mnie skrzywdzisz, wyrwę ci serce i zjem na śniadanie – jej pełen żaru głos odbił się od ścian. Odwrócił gwałtownie głowę w kierunku holu i zobaczył ją. Stała w rozpiętym płaszczu, z lekko przechyloną głową i wwiercała się w niego spojrzeniem swoich głębokich, brązowych oczu… Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się delikatnie…
Odwrócił się i oparł pośladkami o brzeg blatu, a potem rozchylił ramiona w zapraszającym geście.
- Chodź do mnie, maleńka – wyszeptał. Powoli, z gracją kotki, zbliżyła się do niego, ani na moment nie tracąc z nim wzrokowego kontaktu. Objęła go w pasie, a on zamknął ją w ramionach.
- Nie jestem maleńka – syknęła, przytulając policzek do jego piersi.
- Wiem, ale lubię kiedy się złościsz – roześmiał się, po czym podniósł ją i posadził na blacie… - Pamiętasz na czym tu skończyliśmy? – zajrzał jej w oczy z czułością i obietnicą… Jęknęła cicho, ujmując w dłonie jego twarz…
***
Tanya zaparkowała przed kamienicą, w której mieszkała i zamaszyście trzasnęła drzwiami samochodu. Wściekłość i nienawiść, jaką darzyła teraz Cullena, niemal rozsadzała ją od środka. Wchodząc do bramy, sięgnęła po telefon i wystukując jakiś numer przyłożyła aparat do ucha. Po kilku sygnałach w słuchawce rozbrzmiał męski głos.
- Cześć Phil, mam dla ciebie coś gorącego. Zaraz wyślę ci kilka fotek na maila. Chcę, żeby znalazły się w twoim szmatławcu, najlepiej na pierwszej stronie – grzmiała do telefonu. Zamierzała już pchnąć masywne, drewniane drzwi prowadzące do wnętrza kamienicy, kiedy nagle zatrzymała się i z furią kopnęła w niski stopień schodów przed wejściem do budynku.
- Odezwę się później – rzuciła jeszcze do swojego rozmówcy i zakończyła połączenie, chowając telefon w dłoni.
Olśnienie przyszło nagle. Wpółprzymknięte oczy rozpaliły się jasnym blaskiem, a na usta wypełzł szyderczy uśmieszek. Kobieta gwałtownie zawróciła i skierowała się z powrotem w kierunku swojego samochodu…
***
Niewielki park mimo całkiem ładnej pogody wydawał się dzisiaj wyjątkowo wyludniony i pusty. Louise z uśmiechem zajrzała do wózka, w którym szczelnie otulona kocykiem spała mała Nessie. Dziewczynka drzemała już od godziny i opiekunka wiedziała, że najwyższa pora wracać do domu. Powoli wykręciła wózkiem na pustej, parkowej alejce, kierując się w stronę wyjścia. Chcąc przejechać na skróty, skręciła na rozmoknięty od deszczu trawnik. Zajęta mocowaniem się z kółkami wózka, które ugrzęzły w rozpulchnionej ziemi, nawet nie usłyszała kroków za sobą. Poczuła tylko ostry ból z tyłu głowy i jedyne, co zobaczyła, zanim upadła i straciła przytomność, to zamazana postać, szybko znikająca w oddali, razem z dziecięcym wózkiem, w którym była jej podopieczna.
***
Bella coraz bardziej zaczynała się niepokoić. Louise nigdy nie wracała tak późno ze spaceru, z Nessie. Na dodatek telefon opiekunki nie odpowiadał, co uruchomiło jej wyobraźnię, podsuwając coraz to straszniejsze obrazy, jako powód tej głuchej ciszy.
Dzwonek gongu sprawił, że prawie podskoczyła. Wbiegła do holu i czym prędzej otworzyła drzwi na oścież. W progu stała Louise, ubłocona i słaniająca się na nogach. Bella podtrzymała kobietę w ostatniej chwili, ratując ją przed upadkiem.
- Lou, co się stało? – Bella pytała drżącym głosem. – Gdzie Renesmee?
Pomogła wesprzeć się kobiecie na niskiej szafce na buty, stojącej pod ścianą. Drżącymi rękami pocierała jej policzki, próbując za wszelką cenę utrzymać ją przytomną. Opiekunka, raz po raz przymykała powieki, z trudem łapiąc w płuca powietrze.
- Nie wiem, Bello… nie wiem, co się stało – mówiła cicho, urywanym głosem, mocno zaciągając się powietrzem. – Ktoś uderzył mnie w głowę… Zabrał wózek z małą… tylko tyle pamiętam – wymówiła i zemdlała, opadając ciężko w ramiona młodej pracodawczyni. Dziewczyna z trudem podtrzymywała bezwładne ciało opiekunki, walcząc z przerażeniem wypełniającym jej serce. Strach o własne dziecko prawie ją paraliżował, a nieprawdopodobnie ciężkie teraz ciało trzymane w ramionach, uniemożliwiało jakikolwiek ruch. Próbowała oprzeć kobietę o ścianę, ale w żaden sposób nie było to możliwe, bo bezwładna, co rusz osuwałą się i niemal spadała z wąskiej szafki. Bella krzyczała już teraz przez łzy, czując się przerażająco bezsilna. Krwawa plama, która pojawiła się nagle za głową nieprzytomnej opiekunki dopełniła całości. Mocując się z kobietą, zsunęła się na podłogę razem z nią i teraz delikatnie układała jej głowę na niewielkim dywaniku, szlochając, co rusz i walcząc ze ściskającym gardło bólem. Upewniła się tylko, że kobieta oddycha i w szaleńczym pędzie pognała do pokoju po telefon. Ocierając łzy i jednocześnie rozmazując krew na mokrych policzkach, połączyła się z pogotowiem i prawie krzycząc do telefonu, poprosiła o przyjazd karetki, podając w ostatniej chwili adres. Pędem rzuciła się do łazienki i zerwała z wieszaka ręcznik, który teraz ostrożnie podsuwała pod zakrwawiony tył głowy Loiuse. Jasny, frotowy materiał powoli, ale konsekwentnie nasiąkał czerwoną posoką, a Bella z przerażeniem szlochała, do bólu zagryzając dolną wargę. Zakrwawionymi palcami wybrała numer Edwarda i przeraźliwie trzęsąc się, błagała na głos, żeby ukochany odebrał jak najszybciej...
***
Jake szedł wolno chodnikiem, tuż przy krawędzi jezdni, zamyślony i niemal nieobecny. Nadal rozpamiętywał widok Belli i Edwarda, jaki kilka godzin temu miał okazję oglądać. Zastanawiał się, co właściwie przywiodło go do miejsca, w którym się teraz znajdował i dlaczego nadal łudził się, że istnieje jakakolwiek szansa, aby Bella do niego wróciła. W głębi duszy musiał przyznać się przed sobą, że nie wierzył w to, nie liczył na żaden cud, a mimo to wsiadł w ten przeklęty samolot i przyleciał tu, nie zastanawiając się, co potem. Była szczęśliwa, miała przy sobie wszystkich, których kochała. Dla niego nie było miejsca w jej świecie, a mimo to… Poczuł się żałosny jak nigdy dotąd. Dopiero po chwili dotarł do niego dzwonek telefonu. Niechętnie, ale jednak sięgnął do kieszeni czarnego płaszcza i wydobył aparat. Odebrał, nie sprawdzając, kto dzwoni.
- Gdzie jesteś? – zdyszany kobiecy głos w słuchawce zaskoczył go.
- Kto mówi? – odparł lekko zdezorientowany.
- To ja, Tanya, mam dla ciebie niespodziankę – wydyszała kobieta, a w tle rozległ się przeraźliwy płacz dziecka. Jacob wzdrygnął się na jego dźwięk.
- Czego chcesz? Z naszym układem koniec, wracam do Paryża – sapnął poirytowany.
- Nie sądzę. Jeszcze będziesz mi wdzięczny. Gdzie jesteś? – Determinacja kobiety była niepokojąca. Gniew w jej głosie i nadal słyszalny, rozpaczliwy płacz dziecka sprawił, że brunet mocno ściągnął brwi, usiłując znaleźć w tym jakąś logikę.
- Nie wiem, czekaj – rzucił, rozglądając się wokół siebie, starając się dojrzeć jakąś tabliczkę z nazwą ulicy. – Great Peter Street – powiedział po chwili, natrafiając wzrokiem na podłużny znak, przy końcu ulicy.
- Dobrze, teraz złap taksówkę i przyjedź do Brixton, Streatham 15. Nie pożałujesz. Czekam – dodała tylko i rozłączyła się.
Jake wsunął telefon do kieszeni i mrużąc osadzone głęboko oczy, sprawiał wrażenie, jakby zamknął je całkiem. Niepokoił go ton kobiety i ten przeraźliwy płacz dziecka w tle. Wydawała się mocno zdesperowana w swoim dążeniu do celu i choć niechętnie o tym pomyślał, przypomniała mu jego własne zachowanie zaledwie sprzed kilku tygodni. Czy naprawdę była gotowa zrobić wszystko, byle tylko osiągnąć cel?
***
Widok karetki odjeżdżającej na sygnale sprzed domu Belli sprawił, że prawie stanęło mu serce, ale parkujące przy ulicy dwa policyjne radiowozy dopełniły reszty. Zatrzymał samochód i prawie wyskoczył z niego, biegnąc z przerażeniem w kierunku domu. Dwóch rosłych policjantów zatrzymało go, czym prędzej, uniemożliwiając przedostanie do środka.
- Co tu się stało? Proszę mnie wpuścić, jestem jej narzeczonym – prawie krzyczał, próbując wyrwać się mężczyznom ze wszystkich sił. Uciszali go i próbowali uspokoić, stojąca w progu domu Bella dostrzegła go. Z twarzą ubrudzoną od krwi i wykrzywioną od płaczu, rzuciła się w jego kierunku i przepychając między funkcjonariuszami policji, rzuciła mu się w ramiona. Policjanci rozstąpili się, umożliwiając im spotkanie.
- Bello, co się stało?
- Dzwoniłam do ciebie – szlochała, urywanym głosem. – Louise została napadnięta… ktoś porwał Nessie – wyrzuciła z siebie i rozpłakała na głos, mocno wczepiając się palcami w jego ramiona. Edward pobladł i niemal nogi się pod nim ugięły. Nie ogarniał jeszcze w całości sensu słów ukochanej, ale wystarczyło, że przeraźliwy strach o życie córeczki, wypełnił jego całe serce. Jego małej, ślicznej dziewczynce groziło realne niebezpieczeństwo, a on stał tu bezsilny, zapętlony i zdezorientowany.
- Proszę państwa, wejdźmy do środka. Musimy porozmawiać – wysoki, postawny mężczyzna w ciemnej kurtce, poklepał go po ramieniu i zmusił, do skierowania w kierunku drzwi do domu. Bella nadal uwieszona na jego ramieniu, prawie powłóczyła nogami, więc objął ją mocno i podtrzymywał, przekraczając próg domu. W środku kręciło się kilku mundurowych, a przed domem chodziło dwóch policjantów z psami. Usiadł na brzegu kanapy w salonie, mocno przytulając do siebie dziewczynę. Mężczyzna, który był z pewnością wyższej rangi funkcjonariuszem policji usiadł naprzeciw nich, na skórzanym fotelu i wyciągnął z kieszeni nieduży notes i długopis.
- Kim pan jest? – zwrócił się do Edwarda.
- Edward Cullen, jestem narzeczonym panny Swan i… ojcem Renesmee – Szatyn przełknął głośno, walcząc z suchością gardła.
- Gdzie pan był, gdy miało miejsce porwanie? – Policjant pochylony nad notesem, nawet nie obrzucił Edwarda spojrzeniem. Zielonooki szatyn z wściekłością zagryzł szczęki.
- Jestem muzykiem, miałem spotkanie w wytwórni, proszę dzwonić, potwierdzą to, jeśli to takie istotne. Proszę się raczej skupić na tym, co najważniejsze. Kto porwał moją córeczkę i gdzie może się teraz znajdować. A co tu robiła karetka? – zreflektował się, spoglądając na Bellę. Dziewczyna podniosła do góry zapłakaną twarz i dopiero teraz mógł z bliska dojrzeć, jak wielkie cierpienie odmalowało się w jej oczach. Zapuchnięte, czerwone powieki, rozmazana na policzkach krew, to wszystko sprawiło, że ścisnęło mu się serce.
- Jesteś ranna? Skąd ta krew? – zaczął pocierać palcami brudny policzek, próbując odnaleźć miejsce skaleczenia.
- Krew? – Bella zaskoczona spojrzała na swoje dłonie, które były teraz spierzchnięte od zastygłej na nich mazi. Przerażona jęknęła na ten widok, jakby coś sobie przypomniała.
- To krew Louise – westchnęła, pocierając o siebie dłonie, jakby w ten sposób mogła je wyczyścić. – Ktoś uderzył ją w głowę w parku i… - kiedy znowu uświadomiła sobie, że los córeczki jest nieznany, głośny szloch znowu wyrwał się z jej piersi. Edward natychmiast przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej, a drugą dłonią zaczął gładzić po włosach.
- Czy kiedykolwiek mieli państwo jakieś niepokojące sygnały, które mogłyby nasunąć państwu jakieś podejrzenia w sprawie porwania córki? – policjant odezwał się znowu. – Nic mi na ten temat nie wiadomo – Edward westchnął ciężko. – A psy nie podjęły tropu? – zainteresował się natychmiast.
- Niedaleko miejsca zdarzenia, w krzakach, znaleziono pusty wózek. Sprawca musiał przenieść dziecko na rękach, zapewne do samochodu, bo przy ulicy trop się urywa niestety. – Mężczyzna przekrzywił lekko głowę i posłał Edwardowi współczujące spojrzenie.
- A jacyś świadkowie? Nikt niczego nie widział, nie słyszał? – Cullen nie przestawał drążyć.
- Przykro mi, na chwilę obecną nie mamy żadnych świadków - odparł policjant beznamiętnym głosem. – Czy mają państwo jakieś przypuszczenia, co do osoby porywaczy?
- Żartuje pan? Skąd mamy to niby wiedzieć? – ostro wyrzucił z siebie Edward. – Kto mógłby chcieć skrzywdzić dziecko?
- O Boże, a jeśli to jakiś zboczeniec… Takie historie zalewają teraz media – jęczała Bella, ocierając łzy.
- Musimy brać pod uwagę każdą ewentualność. Nigdy nie dostali państwo żadnych niepokojących listów?
Edward przecząco pokiwał głową.
- W końcu jest pan osobą medialną, może to sprawa jakiejś fanki albo fana?
- Jezu, skąd mogę wiedzieć? Nic na to nie wskazuje, choć wiadomo, że nie mogę mieć takiej pewności. – Edward przytulił policzek do czubka głowy Belli i nerwowym gestem przeczesywał długie kosmyki jej kasztanowych włosów.
- Czy opiekunka wychodziła na spacery zawsze o tej samej porze? – Funkcjonariusz policji przełożył zapisaną drobnym pismem kartkę pod spód i skupił teraz spojrzenie na pobladłej Belli. Dziewczyna zmarszczyła mocno czoło, próbując skupić się ze wszystkich sił nad odpowiedzią, ale ilekroć próbowała wysnuć jakiś wniosek, przed oczami pojawiała jej się twarz córeczki.
- Panno Swan? – Głos policjanta sprawił, że drgnęła niespokojnie i powiodła błędnym wzrokiem po otoczeniu. – Czy pory spacerów były stałe, czy były przypadkowe? To bardzo ważna informacja, więc byłbym wdzięczny, gdyby skupiła się pani nad odpowiedzią.
- Ja… myślę, że różnie z tym bywało. Louise często przebywała z małą na powietrzu, jeśli tylko pogoda na to pozwalała – Przerażona kobieta nakryła dłonią czoło i przymknęła oczy.
- Być może byli państwo obserwowani od dłuższego czasu. Jeśli w grę wchodzi porwanie dla okupu, w najbliższych godzinach należy spodziewać się telefonu od porywaczy. Takiej opcji też nie należy wykluczyć – dodał mężczyzna. Bella zagryzła mocno dolną wargę i spojrzała błagalnie na Edwarda. Ujął ją za rękę.
- Chodź, umyję ci twarz i ręce. Widok krwi mnie stresuje – dodał, ujmując ją pod ramię i zmierzając w stronę łazienki.
Kiedy znaleźli się sami, w niedużej, wyłożonej po sufit piaskowymi kafelkami łazience, każdy szloch Belli odbijał się od ścian głośnym echem. Kiedy przylgnęła do niego, nie umiała opanować spazmów, targających jej szczupłym ciałem. Choć starała się opanować, teraz nie była już w stanie nad tym zapanować. Narzeczony gładził ją delikatnie po plecach, ale widząc w lustrze własne odbicie, po raz kolejny uświadomił sobie tragizm całej sytuacji i swoją przytłaczającą bezsilność….
***
Dobre dwadzieścia minut później Jacob Black wysiadał z taksówki przed niewielką, zapuszczoną kamienicą. Wszedł do bramy pod wskazanym numerem i niemal cofnął się, kiedy owiał go smród pleśni i uryny. Popchnął nogą drewniane, odrapane z farby drzwi i wszedł na klatkę schodową. Tutaj smród był znośniejszy, choć nadal odpychał, wdzierając się w nozdrza i prawie szczypiąc w oczy. Sięgnął po telefon i wystukał numer.
- Jestem na miejscu, gdzie mam iść? – rzucił, wściekły, że dał się tu wyciągnąć. Połączenie zostało przerwane, a zamiast tego na piętrze żałośnie zaskrzypiały drzwi i za chwilę na szczycie schodów dostrzegł Tanyę.
- Tutaj – rzuciła przez ramię i czym prędzej z powrotem zniknęła w głębi korytarza. Wspiął się po schodach i podążył za nią. Wszedł do ciemnego holu, zamykając za sobą przeraźliwie zgrzytające, drewniane drzwi.
- Po co ściągnęłaś mnie do tej speluny? – warknął na nią, niemal z obrzydzeniem rozglądając się po zagraconym różnego rodzaju pudłami pomieszczeniu. Kobieta nie odezwała się, tylko przywołała go gestem. Niechętnie, ale jednak ruszył w jej kierunku. Pokój, w którym stała, nie odbiegał wyglądem od holu. Z sufitu odpadał tynk, a wyblakłe niebieskie ściany i mocno wytarta, drewniana podłoga dopełniały całego obrazu. W kącie pod jedną ze ścian stał wąski tapczan, na którym leżało kilka poduszek i kolorowych szmat.
- Dowiem się wreszcie, czego ode mnie chcesz? – warknął znowu, coraz bardziej poirytowany zachowaniem blondynki. Uśmiechnęła się niemal szatańsko i wskazała ręką na tapczan. Spojrzał uważnie we wskazanym kierunku i dopiero po chwili dostrzegł, że pośród tej plątaniny szmat leży coś małego, różowego, co kształtem i wielkością przypomina dziecko. Poczuł jak krew odpływa mu z twarzy i szybkim krokiem zbliżył się do tapczanu. Prawie przestał oddychać z wrażenia, jakie wywarło na nim zwinięte w kłębek, zapłakane i wyraźnie brudne na twarzy, śpiące dziecko. Stał porażony tym widokiem, po czym bezszelestnie odwrócił się i zbliżył do kobiety. Niemal żelaznym uściskiem ujął ją za ramię i wyciągnął do ciemnego holu, przymykając za sobą drzwi do pokoju, w którym spało dziecko. Jego mocno zaciśnięte szczęki drgały teraz nerwowo, a wściekłość zalewała oczy.
- Au, to boli – syknęła, próbując wyrwać się z jego uścisku. Popchnął ją na ścianę, a potem złapał znowu i pociągnął za sobą do drugiego pomieszczenia. Było mniejsze, ale dużo jaśniejsze od holu i tak samo, jak reszta mieszkania zagracone pudłami i starymi meblami.
- Co ty zrobiłaś? – syknął.
Kobieta stała na wprost niego, rozcierając obolałe ramię i wpatrywała się w niego z przerażeniem, malującym w oczach.
- Co ty zrobiłaś wariatko? – rzucił gniewnie, z niedowierzaniem kręcąc głową. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie, zbierając myśli.
- Teraz, Bella na pewno do ciebie wróci. Nie pozwoli ci przecież wywieźć córeczki – nie kryła dumy z własnej pomysłowości. Westchnął ciężko i znowu pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, co właśnie zrobiłaś? Porwałaś dziecko idiotko! – syknął, porażony jej chorą determinacją. Kobieta skrzywiła się lekko, nadal ignorując jego oburzenie.
- Wielkie halo – rzuciła poirytowana. – Najważniejsze, że masz małą. Jako ojciec, zawsze możesz powiedzieć, że Swan nie pozwalała ci widywać się z córką, więc nie miałeś innego wyjścia, a tej opiekunce nic nie będzie, w końcu nie uderzyłam jej mocno. Nie mogłam przecież ryzykować, że mnie rozpozna. – rzuciła usatysfakcjonowana.
- Co? – przełknął głośno. – Czy ty jesteś normalna? Napadłaś na opiekunkę?
To było za dużo, nawet jak dla niego. Mocne dłonie mężczyzny pochwyciły ją za ramiona i mocno cisnęły na ścianę pokoju. Chciała coś krzyknąć, ale duża dłoń mężczyzny w porę zasłoniła jej usta, uniemożliwiając wydobycie jakiegokolwiek dźwięku.
– Nawet nie próbuj krzyczeć, dla własnego dobra – syknął przez zaciśnięte z wściekłości zęby. – Jeśli ją teraz obudzisz, to nie ręczę za siebie.
Ciemne, mocno zmrużone oczy mężczyzny pozbawiły ją złudzeń. Niemal podskórnie wyczuła, że jest zdolny do wszystkiego i nie chciała się przekonać, co mógłby jej zrobić, gdyby nie chciała go posłuchać…
- W ten sposób chciałaś odzyskać Cullena? – rzucił z gniewem, cały czas mierząc ją wściekłym spojrzeniem.
- Małej nic nie jest, możesz sam sprawdzić – przełknęła głośno, walcząc z drżeniem ciała.
- Kpisz sobie? - Popchnął ją brutalnie, aż zachwiała się na swoich wysokich obcasach i runęła na podłogę jak długa. Odruchowo nakryła rękami głowę, starając obronić się tym gestem przed ciosem, który jak się spodziewała, wymierzy jej za chwilę. Brunet stał jednak nad nią, a jego twarz wyrażała wściekłość i niedowierzanie zarazem. Sięgnął po nią i mimo, że się broniła, z powrotem postawił na nogach.
Wtedy oboje usłyszeli donośny i rozpaczliwy płacz dziecka, dochodzący z sąsiedniego pokoju. Black w momencie porwał ją za ramiona i mimo protestów niemal zawlókł ze sobą. Popchnął przeszklone drzwi, po czym cisnął kobietę w stronę pustych pudeł, a sam błyskawicznie rozejrzał się, szukając wzrokiem dziecka. Wrzeszcząca w niebogłosy dziewczynka wycofała się w stronę tapczanu, zasłaniając rączkami oczka. Serce Blacka ścisnęło się boleśnie na ten widok, a wściekłość, jaka zalała go wysoką falą sprawiła, że zacisnął dłonie w pięści i mocno uderzył nimi we własne uda. Wyciągnął ręce do dziecka i próbował je do siebie przywołać, ale przerażona dziewczynka ostatkiem sił krzyczała, krztusząc się płaczem i wodnistym płynem, sączącym się z nosa, prosto do jej posiniałych z wysiłku, drobnych ust.
- Nessie, chodź do mnie. To ja, Jake – mimo wściekłości wypełniającej go po brzegi, starał się wykrzesać w sobie, tyle czułości, ile tylko zdołał, żeby uspokoić dziecko i jak najszybciej schronić je w ramionach. Dziewczynka nawet na moment nie przestawała płakać, najwidoczniej z przerażenia nie rozpoznając w nim niedawnego opiekuna.
Tymczasem Tanya tęsknym wzrokiem zerknęła w stronę drzwi, ale wiedziała, że nie było żadnych szans, żeby zdołała mu się wyrwać i uciec.
- Nawet o tym nie myśl – rzucił jej krótko, łowiąc przez ramię jej spojrzenie, skierowanie w stronę wyjścia.
Czym prędzej znalazł się przy dziewczynce i mimo jej bezradnych protestów, dźwignął ją za ramiona, na siłę przyciągając do siebie.
- Nessie, już dobrze, nie płacz malutka. Już wszystko dobrze… – szeptał teraz cicho, delikatnie głaszcząc dziecko po rozgrzanej, spoconej od płaczu główce.
- Ma…ma, ma…ma – łkało teraz dziecko, zawodząc żałośnie.
To był właściwy moment, by powiedzieć Tanyi całą prawdę o Nessie, a mimo wszystko, tuląc w ramionach jej maleńkie ciało, zawahał się. Bardzo tęsknił za tą małą dziewczynką, w życiu, której uczestniczył od chwili narodzin, a teraz mając ją tak blisko, nie umiał zdobyć się na to, by pozbawić się tej bliskości. Czy to stawiało go na równi z tą nieobliczalną kobietą, która tak uporczywie realizowała swój plan, że zdawała się zatracić wszystkie granice zdrowego rozsądku i przyzwoitości?
Mężczyzna nadal tulił do siebie dziecko, a jego umysł pracował na coraz to wyższych obrotach, przetwarzając rozsadzające jego głowę myśli.
- Tak odpłacasz mi za pomoc? – Nadal skulona na podłodze kobieta, odważyła się jednak odezwać. Nawet nie podniósł na nią wzroku.
- Porwanie dziecka nazywasz pomocą? – rzucił wściekle, a blondynka zmarszczyła lekko czoło. Nie doceniła Blacka i teraz z łowcy stała się ofiarą.
- Jesteś niezłą suką – spojrzał na nią i wykrzywił twarz w odrażającym grymasie.- Naprawdę sądzisz, że jesteś w stanie odciągnąć Cullena od Belli? – zadrwił boleśnie. Zamrugała szybko i znowu mocno zacisnęła szczęki.
Nadal tulił do siebie dziecko, które coraz ciszej kwiliło, wczepione w niego z przerażeniem. Zmrużył oczy, ukazując tylko wąskie, ziejące gniewem szparki i wpatrywał się w kobietę, która wyglądała jakby za chwilę miała się rozpłakać, ale nie chcąc pokazać przed nim swojej słabości, jedynie mocno zaciskała szczęki, walcząc z nieznośnym poczuciem bezradności…
- A ty? Czemu nie dajesz za wygraną, skoro uciekła od ciebie i nie chce cię znać? – Starała się dotknąć go, chociaż w ten sposób, ale mężczyzna nie reagował na jej zaczepki. Nie spuszczał z niej wzroku, kołysząc w ramionach pochlipujące cicho dziecko. Podtrzymał je jedną ręką, a drugą sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej telefon, po czym rzucił go do siedzącej na podłodze kobiety.
- Dzwoń do Cullena! – dodał ostro. Oczy kobiety zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Chyba oszalałeś! – syknęła wściekle. To wystarczyło, by znalazł się przy niej i mimo trzymanego ramieniem dziecka, złapał ją za włosy i mocno szarpnął do góry. Jęknęła z bólu, łapiąc go za nadgarstek.
- Dzwoń – wycedził przez zęby. – Powiedz mu, że porwałaś jego córkę! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Nie 18:40, 21 Mar 2010 |
|
porwać dziecko?
czy można być aż tak zdesperowanym, ona jest szalona... może i kocha Eda ale ta miłość przeszła w obsesje posiadania niemożliwego...
dobrze ze Jake ma jeszcze rozum, bo naprawdę odebrać matce dziecko, bądz dziecku matkę to najgorsze co może byc.
relacje Rose i Ema są genialne, choć przyznam się myslałam, że opuści mieszkanie a potem będzie się tym zadręczać...
do następnego rozdzialiku
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Nie 19:58, 21 Mar 2010 |
|
I tu mam problem... Bo nie da się usprawiedliwić zachowania Tanyi w jakikolwiek racjonalny sposób. Odebranie dziecka rodzicom jest rzeczą złą i bezlitosną. Jednak jej desperackie próby odzyskania mężczyzny, do ktorego na pewno coś czuła sprawiają, że jest mi jej żal. To jak Edward ją potraktował niby jest normalne, chodzi mi o to, że nikogo to nie dziwi, ale mimo wszystko kobieta, która zdaje sobie sprawę, że ktoś kogo kocha traktował ją jak zabawkę, którą w każdej chwili może rzucić w kąt, taka kobieta może czuć się skrzywdzona. I choć Tanya w tym rozdziale pokazała się od strony psychopatycznej porywaczki, to w pewnym sensie jestem w stanie ją zrozumieć. I choć wiem, że w życiu często nie ma happy endu, to mam nadzieję, że dane jej będzie odnaleźć szczęście.
Z innej beczki: dziękuję Ci za Rose i Emmetta. Odczarowałaś mi ich, bo nie są tu parą bezmyślnych, napalonych i obdarzonych tępym humorem nastolatków (jak w wiekszości ff), tylko dorosłymi ludźmi, którzy mają dorosłe uczucia. A Twoja kreacja Rose to mistrzostwo. Oschła bizneswoman, która w głębi serca boi się zaangażować, żeby nie zostać potem ze złamanym sercem.
Zaskoczył mnie Jacob, a raczej jego reakcja na porwanie. Myślałam, że to on będzie bardziej zdesperowany od Tanyi, a tu proszę...
Co do Louise, lubię ją. Przypomina mi opiekunkę mojej siostry, gdy ta była mała. Do tej pory wspominam ją z uśmiechem na ustach.
Dziękuję Ci za to cudowne opowiadanie, życze weny, czasu i troche więcej słońca za oknem i w życiu
Ezri
(Przepraszam za nieskładność wypowiedzi, ale ciężko jest mi wyrazić swoją opinię na temat czegoś co lubię) |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Ezri dnia Nie 20:04, 21 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
chocolate_maggie
Nowonarodzony
Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 38 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań/Forks
|
Wysłany:
Nie 20:18, 21 Mar 2010 |
|
Bardzo fajny rozdział, chociaż nie zbyt wesoły.
Cieszę się za to, że Jake nie jest takim potworem za jakiego uważałam go na początku...i mam nadzieję, że w następnym rozdziale nie zniszczysz tej jego "lepszej strony" dzięki czemu będzie bardziej sympatyczny w moich oczach ;D
Za to Tanya..... aż brak mi słów!!!
Psychiczna idiotka! Ot co!
Liczę, że Nessie wróci do Belli i Edwarda a Jacob znajdzie sobie kogoś...albo przynajmniej zapomni o Belli...
W każdym razie bardzo fajnie piszesz i pozostaje mi tylko życzyć Tobie duużo weny i czasu!! ;p
Pozdrawiam!
chocolate_maggie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Nie 20:29, 21 Mar 2010 |
|
Droga Rainwoman. Miałam mały zastój, opuściłam jeden rozdział, nie wiem jakim cudem, więc komentuję teraz dwa, zgoda? ;)
Tak więc, zacznę od rozdziału dwudziestego trzeciego.
Jasper był megaromantyczny lecąc do Alice, przynosząc kwiaty i wspierając ją. Chłopak wie, jak pomóc dziewczynie, która ma depresję. Jest czarujący, chyba bardziej od Edwarda. (funclub Eda - nie zabijajcie;d ) Wie, jak się zachować, żeby jej nie zrazić, a jednocześnie pokazać, że okropnie mu na niej zależy. Jak pokazać jej, że nie jest sama i że ma na kogo liczyć. ;)
Dwa, nie rozumiem Rose. Niby zależy jej na Emmecie, niby jest dla niej ważny, ale tak jakby druga jej część mówiła jej, żeby się nie wiązała, żeby dała sobie spokój. Jakby walczyła w środku ze sobą, nie chcąc do jego dopuścić do swoich myśli, do swoich uczuć, do swojego życia.
Jestem po przeczytaniu tego rozdziału, ale przed następnym, więc zastanawiam się, co chcą zrobić Tanya i Jacob, pewnie dowiem się w następnym. Już się biorę za czytanie.
*czyta, czyta, czyta...*
Oddycham, oddycham. Tanya to wredna suka. jak tak można. To, że Edward jej nie chce to nie znaczy, że można jej wszystko.! Po co miesza w to małą Nessie. Przynajmniej Jake zachowuje się jak jakiś normalny człowiek, wykazuje się jakąkolwiek empatią, a nie jest takim cholernym egoistą jak ona. Jej przyszłość jest już na pewno skończona. Nigdy jej nie lubiłam, a teraz mój wstręt do niej tylko się pogłębił, grr.
No i kilka słów o Rose, widać, że już się przełamuje, że nie uświadamia sobie, że Emmett jest naprawdę dla niej ważny. ;)
I teraz słowo do twojego wena: tylko spróbuj uciec gdzieś daleko, a sama, osobiście złapię cię za fraki i siłą zmuszę do powrotu. Będziesz wtedy błagał na kolanach, żeby ktokolwiek chciał cię zatrzymać. ;p
Naprawdę, twoje postacie są świetne, takie realne, nie są bezosobowe. Gratuluję ;]
Życzę czasu, ochoty, powrotu wena i mam nadzieję, że zlitujesz się troszkę i rozdział będzie przed weekendem. ;>
pozdrawiam, m;* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
choco.late
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 22:14, 21 Mar 2010 |
|
Ja już się kochana wypowiadałam na temat rozdziałów - nie będę się zbędnie powtarzać :) Chciałam tylko dodać, że z Pauliną nawet tutaj będziemy prowadzić naszą "akcję" :). Buziak :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Verderben
Wilkołak
Dołączył: 21 Sty 2009
Posty: 187 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 22:24, 21 Mar 2010 |
|
Ostatnio jakoś zupełnie nie miałam ochoty na komentowanie czegokolwiek, ale kiedy zobaczyłam kolejny odcinek tego ff... Boże, kobieto, ty jesteś szalona! Zapodajesz w takim tempie te rozdział, że nie jedna osoba mogłaby ci pozazdrościć.
Kurczę, gdybym tylko ja miała taką wenę to pisania pracy na konkurs. Podziel się. xD
Co do rozdziału 24.
Podoba mi się w nim to, że Rose dała w końcu Emmettowi szansę. Zrobiła tak, jak on jej. Wyszła i wróciła albo po prostu trzasnęła drzwiami, nie wiem, jednak podobało mi się to.
A jeszcze bardziej podobał mi się Jacob. Zachował się jak mężczyzna. Zobaczył przy kim Bella jest naprawdę szczęśliwa i zostawił ją, a potem jeszcze ta sytuacja z Nessie. Oby mu coś nie odwaliło i nie zechciał jednak uprowadzić jej.
Pozdrawiam. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Nie 22:34, 21 Mar 2010 |
|
A więc... Jak zwykle jestem zachwycona relacjami Emmett - Rose. Jest to coś tak niedorzecznego i niesamowitego, że aż nakręca człowieka. Chcę mieć takiego faceta jak Em z twojej historii :P
I w końcu wkraczają czarne charaktery. Już przy porwaniu wiedziałam, że sprawcą jest Tanya, nie Jacob... Ale sam fakt... Że zrobiła to z taką łatwością i bezmyślnością, mnie przeraził. To podciąga się pod chorobę psychiczną. Dla mnie dzieci to rzecz święta, jakakolwiek zła rzecz wobec tych nieskazitelnych aniołków powinna być surowo karana! Samo podejście Jacoba mnie zdziwiło. Myślałam, że będzie drugim psychopatom, ale w wydaniu męskim, a tu niespodzianka. Zamiast cieszyć się z tego, iż ma małą w swoich ramionach, on zachowuje powagę i uważa to za szaleństwo, choć jeszcze do nie dawna chciał odzyskać Bellę i Nessie. Może i zrozumiał, że Bells jest szczęśliwa, ale taka nagła zmiana jest... Dziwna. Ale w sumie cieszę się, że Black to człowiek, nie zwierze biegnące za swoimi chorymi celami.
Mam drobny apel do twojej weny - ani mi się waż gdziekolwiek udawać na urlop!
A tak na serio, takiej opowieści jeszcze nigdy nie czytałam, jest tak niesamowita, że nie ważne czy następna część będzie za tydzień, czy tak jak zawsze za kilka dni, ja i tak będę cierpliwie czekać, bo jest na co!
(Nie)Cierpliwa Allie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 21:55, 22 Mar 2010 |
|
ha! dotarłam, znowu odrobinkę za długo mi to zajęło, ale chyba tak musi być...
próbuję się skupić jakoś, żeby napisać coś nowego i ciekawego, ale co mam rzec... (?) naprawdę mam problem, bo ponownie brakowało mi Alice i Jaspera... sytuacja u Bells i Edwarda emocjonalnie przynajmniej jakaś w miarę...
porwano Ness, byłam pewna od początku, ze to robota Tanyi... dlaczego? dlatego, że Jake jest jakiś logicznie myślący i nie chce krzywdzić Bells, tylko ją odzyskać... proste i całkiem inteligentne... jak się w to zaczyna mieszać baba to zawsze komplikuje za bardzo... nie cierpię kobiet...
coraz bardziej lubię Jacoba, a to jego Isabell jest nawet całkiem seksowne... :P
strasznie mnie stresuje Rose... niby wiedziałam, że w końcu się złamie, ale tak dobrze prowadzisz to opowiadanie, że nie wiedziałam jak i kiedy... to trochę irytujące, że wodzisz mnie tak za nos, ale jednocześnie to bardzo przyjemne....
dziękuję za świetny ff i bardzo dobry rozdział :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Wto 14:27, 23 Mar 2010 |
|
W końcu Rose pozwoliła rozwinąć się uczuciu do Emmetta. Ich pełne humoru i zjadliwości dialogi są osłodą w nudne wieczory.
Pozytywnie zaskoczył mnie Jacob - patrząc na B i E wraz z córką, zrozumiał, że tworzą rodzinę, zaakceptował to i postanowił zapomnieć o Belli. Podoba mi się to, w jaki sposób potraktował Tanyę - babka ma coś wyraźnie z rozumem. W końcu powinna zrozumieć, że facet mam jej dość, woli Bellę i jej durne wybryki nie pomogą, tylko zaszkodzą. Sądzę, że dobrze jej zrobi spędzenie czasu w szpitalu psychiatrycznym.
Jak zawsze chce pochwalić, ale tym razem nie mogę: chcesz nas opuścić na cały tydzień? To nieludzkie. To podpada pod znęcanie
Oczywiście rozumiem problemy z weną i życzę jej w nadmiarze, może jednak zawitasz wcześniej.
Pozdrawiam bardzo serdecznie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Śro 20:12, 24 Mar 2010 |
|
Oto co obsesyjna miłość robi czasem z ludzi. Mam na myśli Tanyę, oczywiście. Faktycznie musi cierpieć na jakieś zaburzenia, bo normalna kobieta, nawet najbardziej zraniona przez faceta, raczej nie wpadałaby na tak drastyczny pomysł jak porwanie dziecka. Niby tonący brzytwy się chwyta, ale ona zdecydowanie przesadziła z tą swoją walką o Edwarda. Nie wiem czy jest aż taka do gruntu zła, czy też ma zwichrowaną ostro psychikę, ale na pewno postąpiła jak głupia, beznadziejna idiotka.
Dobrze, że drugi Szwarc charakter, niejaki Black, okazał się bardziej rozumnym człowiekiem. W to, że on naprawdę kocha Bellę, jestem w stanie uwierzyć. Nigdy świadomie nie chciałby żeby cierpiała. W sumie zachował się bardzo porządnie.
A wracając na chwilę do kłótliwych gołąbków, czyli Rosie i Emmetta, jestem pod coraz większym wrażeniem, jak fajnie opisujesz ten związek. To jedna z najciekawszych i najbardziej autentycznych par, z jaka spotkałam się w ff-ch.
Jak zwykle przeczytałam na jednym wdechu, w dodatku dostarczyłaś nam w tym rozdziale wielu emocji. Super.
Pozdrawiam i cierpliwie czekam do niedzieli na następny, niech twój wen lekko odpocznie, a potem będzie działał z podwójną siłą.
BB. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Viviann
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Mar 2010
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 0:00, 25 Mar 2010 |
|
Jestem pod wielkim wrażeniem wszystkich rozdziałów przeczytałam wszystkie jednego dnia i chcę więcej :)
Podoba mi się dosłownie wszystko!!! Bohaterowie Twojej powieści nie są bezbarwni, podoba mi się ich dojrzałość i różnorodność charakterów oraz to, że wszyscy oni są tacy prawdziwi.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Nie 15:35, 28 Mar 2010 |
|
Chciałam podziękować wszystkim czytającym mój ff za niezawodne wsparcie i zainteresowanie Very Happy
Wen powrócił, choć nadal strzela fochy Laughing , ale mam nadzieję, że ostatecznie uda mi się go okiełznać (łobuz jeden) i w niedzielę wstawię nowy chap, nad którym wierzcie mi, uparcie pracuję Confused
Proszę zatem o jeszcze trochę cierpliwości i przesyłam duże buziaki dla wszystkich, którzy skomentowali dotychczasowe rozdziały. Nic tak nie łaskocze próżnego wena jak wszelkie przejawy zainteresowania jego bądź co bądź "płodnością" Twisted Evil
Zgodnie z obietnicą, jestem ponownie, z ciepłym jeszcze rozdziałem, licząc na to, że przypadnie Wam do gustu Very Happy
Nie przeciągam i zapraszam do czytania.
Jak zawsze czekam też na Wasze komentarze i uwagi. Pozdrawiam
ROZDZIAŁ XXV
Kiedy Bella spojrzała na Edwarda, jego zielone oczy były pełne bólu i cierpienia, co wystarczyło by znowu uświadomiła sobie, że ten koszmar dzieje się naprawdę… Skuliła się w sobie jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe. Nie miała już siły płakać, ale czuła jak łzy same się z niej wylewają. Czuła ich słony smak, kiedy zaciskała usta. Odsunęła się od Edwarda i usiadła na podłodze, opierając plecami o brzeg wanny. Narzeczony patrzył na nią, czując jak się od niego oddala. Podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je ramionami, wlepiając pusty wzrok w drzwi naprzeciw.
Edward cierpiał tak samo jak ona i nie zamierzał pozwolić jej tkwić w tym samej.
- Nie odpychaj mnie… - powiedział cicho. - Nie pozwolę ci zamknąć się w sobie, to nie jest metoda…
- Daj mi papierosa - poprosiła smutno.
Przecząco pokiwał głową.
- Nie potrzebujesz tego gówna, wystarczy, że ja nie umiem z niego zrezygnować – odreagował na niej swój gniew.
- Potrzebuję teraz czegoś, co mnie zajmie. Mam wrażenie, że serce za chwilę mi eksploduje – dodała, z trudem łapiąc powietrze. Ucisk w klatce piersiowej rósł w siłę.
- No dalej, wyrzuć to z siebie – prowokował ją. Patrzyła na niego, mocno zagryzając szczęki.
- Jeśli coś jej się stanie… nigdy sobie tego nie daruję – jęknęła, wycierając łzy.
- Nic jej nie będzie i musisz w to wierzyć. – Ukląkł przy niej i pogładził ją po twarzy.
- Ona jest wszystkim, co mam, całym moim światem – wyszeptała, czując jak rozpacz rozsadza ją od środka. – Jeśli… - znowu urwała, przerażona swoimi myślami.
- Przestań – złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął. – Przestań tak myśleć. Musisz być silna. Oboje musimy. Mamy tylko siebie, rozumiesz? – prawie krzyczał, czując jak Bella znowu zaczyna szlochać, odpychając go od siebie.
- A gdzie ty byłeś, kiedy cię potrzebowałam? Wydzwaniałam do ciebie jak szalona, nagrałam tysiące wiadomości, a ty milczałeś! – zaczęła go obwiniać.
Mimo, iż to bolało, rozumiał ją i nie bronił się. Jeśli ukierunkowany na niego gniew pomagał jej sobie z tym poradzić, był gotowy to znieść. Sięgnął jednak do kieszeni kurtki i wyjął telefon. Aparat nie działał, najwidoczniej rozładowany. Ze złości cisnął nim o podłogę, rozwalając go na części. Wzdrygnęła się, zaskoczona jego zachowaniem.
Donośne pukanie do drzwi, odwróciło ich uwagę od siebie. Ktoś nacisnął klamkę i drzwi się otworzyły, a w progu pojawił się policjant.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale powinni państwo wrócić. Muszę zadać jeszcze kilka pytań. – Mężczyzna wydawał się trochę zmieszany swoim wtargnięciem. Edward wstał pierwszy i wyciągnął do Belli dłoń, ale ta podniosła się sama i wyminęła go, wychodząc z łazienki. Cullen ze złości kopnął w obudowę wanny i wyszedł za nią.
***
- Nie odbiera – odparła drżącym głosem Tanya, nerwowo stukając palcami wolnej ręki po brudnej podłodze, na którą niedawno tak brutalnie cisnął ją Black.
- Dzwoń jeszcze raz – syknął przez zęby brunet, skupiony na tulonym w ramionach dziecku. On także był zdenerwowany, a kłębiące się w głowie myśli niemal rozsadzały mu czaszkę. Musiał coś wymyślić i to szybko, to było pewne.
Po kilku nieudanych próbach, Tanya dała w końcu za wygraną i bez słowa oddała mu telefon.
- Co teraz? – rzuciła niepewne spojrzenie w jego kierunku. Chwilę mierzył ją wzrokiem, po czym z powrotem podał jej telefon.
- Dzwoń po taksówkę, ma tutaj podjechać – dodał krótko.
Dziewczyna skuliła się w sobie, zanim wystukała numer i przyłożyła telefon do ucha. Podała adres i rozłączyła się, głośno przełykając. Strach, jaki ją teraz opanował sprawił, że na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Co zamierzasz zrobić? – głos znowu jej zadrżał.
Jake chwilę wpatrywał się w nią mocno zmrużonymi oczami, obmyślając dalszy plan działania. Choć zrobił to bardzo niechętnie i niemal wbrew sobie, to jednak postawił Nessie na podłodze i mimo, iż znowu rozpłakała się żałośnie i z przerażeniem się w niego wpatrywała, najwyraźniej szukając pomocy, odsunął ją lekko od siebie i złapał Tanyę za ramię, stawiając ją do pionu.
- Co ty… - zdążyła jeszcze krzyknąć, kiedy popchnął ją mocno w kierunku tapczanu, na którym leżała sterta kolorowych szmat.
Nie zważając na przerażony płacz dziecka, bezradnie stojącego za nim, cisnął dziewczynę brzuchem na materac, jednocześnie wykręcając jej obie ręce mocno do tyłu. Próbowała się bronić, kopiąc go nieporadnie i szarpiąc się z całych swoich sił, ale nie miała żadnych szans. Przytrzymywał ją jedną ręką, a drugą dość szybko i sprawnie wyciągnął ze spodni pasek, który teraz brutalnie owijał wokół jej nadgarstków, by w końcu zacisnąć go mocno i zapiąć. Dziewczyna nadal próbowała się wyswobodzić, obrzucając go przy tym przekleństwami, ale zupełnie nic sobie z tego nie robił. Potem sięgnął po jakiś kolorowy kawałek materiału, przypominający wyglądem i długością szalik i robiąc na nim kilkakrotnie gruby węzeł wepchnął go, mimo protestów, do jej ust, a całość dość solidnie przewiązał z tyłu głowy. Kiedy ponownie postawił ją do pionu, spojrzeniem ciskała w niego gromy. Zabrał jeszcze jeden, dłuższy kawałek materiału i popchał dziewczynę w kierunku holu, starając się nie patrzeć na zrozpaczone, panicznie szlochające dziecko, bezradnie stojące na środku pokoju. Mocno przytrzymując Tanyę, szarpnął za pełne, drewniane drzwi do pomieszczenia, do którego nie zaglądał jeszcze i odetchnął, kiedy okazało się, że to łazienka, na co w duchu liczył. Pomieszczenie nie posiadało okien, a odór uryny i wszechobecny brud prawie rwały na wymioty. Nie zważał jednak na to, sadzając dziewczynę na podłodze. Wierzgała nogami i próbowała go kopnąć, ale powstrzymał ją, związując jej obie nogi zabranym z pokoju kawałkiem materiału. Sprawdził skuteczność węzła na jej kostkach, po czym wstał i rzucił jej ostatnie spojrzenie.
- Nie martw się, nie będziesz tu długo sama – rzucił tylko i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi. Słyszał jak próbowała się rzucać i protestować, ale węzeł umieszczony w jej ustach tłumił jej krzyk i uniemożliwiał mówienie. W pomieszczeniu na wprost łazienki, dostrzegł nieduży stół. Bez zastanowienia przeniósł go do holu i ustawił na boku w taki sposób, aby blokował klamkę w drzwiach łazienki i tym samym uniemożliwiał wydostanie się z niej. Dopiero wtedy wrócił do pokoju, w którym nadal rozpaczliwie płakała Nessie i znowu wziął ją w ramiona. Dziewczynka prawie ochrypła od krzyku, a zapłakane, opuchnięte już oczka przypominały wąskie szparki. Jedną ręką poprawił na niej kombinezon i nałożył na główkę kaptur. Obrzucił to obleśne mieszkanie jeszcze jednym, ostatnim spojrzeniem, po czym opuścił je, marząc jedynie o tym, aby przed bramą czekała już taksówka…
***
Emmett leżał na boku, z ręką wsuniętą pod głowę Rose i wpatrywał się w dziewczynę z błądzącym na ustach uśmiechem. Leżała na plecach i podobnie jak on, uśmiechała się pod nosem, przekładając między palcami kosmyk swoich jasnych włosów.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz? – zerknęła na niego rozbawiona.
- Bo lubię – parsknął. – I mogę, bez obawy, że zaraz zarobię czymś po głowie.
- Robisz ze mnie potwora – zmarszczyła lekko nos.
- Nadal mnie nienawidzisz? – roześmiał się i połaskotał ją pod kołdrą. Zaśmiała się i zaczęła wierzgać nogami, odsuwając od niego, ale objął ją i znowu do siebie przyciągnął. Skupiła na nim spojrzenie i westchnęła cicho, dotykając dłonią jego twarzy.
- Wszyscy mężczyźni, którzy byli dla mnie ważni… odchodzili - zaczęła z powagą – Dlatego nie lubię głośno mówić o uczuciach.
- Dean… też był dla ciebie ważny? – Emm zaryzykował pytanie. Spłoszyła się trochę, ale dla zachęty czule pogładził dłonią jej biodro.
Przełknęła głośno i zwilżyła wargi. Przeniosła spojrzenie na sufit i wsunęła rękę pod kołdrę, nakrywając spoczywającą na jej brzuchu dłoń mężczyzny. Mówienie o uczuciach nie było dla niej proste, ale chciała spróbować.
- Dean i ja… to trwało prawie pięć lat – zaczęła cicho. – Teraz jesteśmy przyjaciółmi i partnerami w biznesie. Wiele mnie nauczył i to, co mam, śmiało mogę powiedzieć, zawdzięczam głównie jemu.
- Dlaczego się rozstaliście? – Wysunął dłoń spod jej ręki i splótł ich palce.
- No cóż, z bardzo prozaicznego powodu. Faceci to głupki i lubią gonić za spódniczkami – westchnęła, nadal unikając jego wzroku. – A ja konkurencji w łóżku nie toleruję.
- Pięć lat to szmat czasu – dodał zamyślony.
- W samą porę się ocknęłam. Było już bardzo blisko, żebym została kolejną panią Lazy – odchrząknęła, żałując, że to powiedziała. Czuła jak błękitne oczy mężczyzny wypalają dziurę w jej policzku.
- Miałaś za niego wyjść? – nie krył zaskoczenia.
- Wiesz co, zejdźmy już ze mnie, bo mi niewygodnie – odcięła się, unikając odpowiedzi i szybko wysunęła się z jego objęcia, siadając na brzegu łóżka. Mimowolnie uciekła wzrokiem w bok, zatrzymując się na swoim zdjęciu, wiszącym na ścianie jego sypialni.
- Czemu akurat to zdjęcie? – westchnęła, zmieniając temat. Wyczuła ruch za plecami i już po chwili Emmet siedział okrakiem za nią, drapiąc ją po plecach w tak idealny sposób, że miała ochotę prężyć się przed nim jak kotka w rui. Ściągnęła lekko łopatki i zamruczała cicho z zadowoleniem. Roześmiał się i nie przerywał pieszczoty. Odgarnął jej włosy z szyi i przełożył na drugie ramię, po czym wyszeptał przy jej uchu.
- Było pierwszym, które zobaczyłem i chyba przemówiło do mnie najbardziej… Jest w nim namiętność i jednocześnie potrzeba czułości.
Zamrugała zaskoczona.
- Bella potrafi robić magiczne ujęcia – odparła miękko, wpatrując się w zdjęcie. – Muszę wracać – zmieniła nagle temat.
- Musisz? – Pocałował ją w ramię i oparł na nim brodę.
- Tak, robotnicy nadal są w biurze, powinnam do nich jeszcze zajrzeć – dodała, pocierając policzkiem o jego policzek, po czym delikatnie wysunęła się z jego objęć i sięgnęła po rzeczy rozrzucone wokół łóżka. Z żalem obserwował jak się ubiera.
- Rose? – Wstał i nagi zbliżył się do niej. Wydawała się trochę nieobecna i jakby smutna. – Mogę przyjść wieczorem? – Ujął w dłonie jej twarz i wpatrywał się w nią intensywnie. Zamrugała szybko.
- Nie dzisiaj Emm – westchnęła ciężko. – Spotkajmy się jutro, na lunchu, dobrze?
Skinął głową, a potem nakrył jej usta swoimi i czule objął jej dolną wargę. Odwzajemniła pieszczotę.
Kiedy wyszła z mieszkania, poczuł się pusty i samotny, jak nigdy dotąd. Gdzieś przed nim uciekła i choć była z nim ciałem, coś się w niej zmieniło. Unikała rozmów o sobie i niepokoiło go to, bo chciał dowiedzieć się o niej wszystkiego, od ulubionego koloru począwszy, na domu rodzinnym skończywszy. Wydawała się twarda i szorstka, ale czuł, że to tylko maska, którą trzyma ludzi na dystans…
- Nauczyła się chronić swój miękki brzuch – przypomniał sobie słowa Belli.
Jaka była prawdziwa Rose? Czemu tak usilnie broniła dostępu do siebie?
Pochłonięty pytaniami wyłożył się na łóżku i wlepił wzrok w sufit…
***
Chciał przytulić Bellę, dać jej wsparcie, ale bał się, że go odtrąci. Zamykała się przed nim, pochłonięta myślami, jakby ukojenie w jego ramionach było czymś złym, obcym i wręcz nienaturalnym. Kładł to na karb tego, że od dawna była zdana wyłącznie nie siebie i stanowiło to dla niej niemal odruch. Nawet teraz, stała samotnie przy oknie z założonymi rękami, nerwowo skubiąc palcami swoje ramię, podczas gdy on czekał niedaleko, gotowy na najmniejszy gest, znak, byle tylko pozwoliła mu się zbliżyć i przytulić. Po domu nadal kręciło się kilka osób z policji i ta nieproszona widownia nie była tym, czego teraz potrzebował. Kiedy dostrzegła poruszenie za oknem, wiedziona przeczuciem wyminęła Edwarda, stojącego jej na drodze i prawie pobiegła w stronę drzwi wyjściowych. Usłyszała krzyki, ale mogła dostrzec jedynie zbitek czarnych, policyjnych mundurów.
- Oddam ją tylko matce! – usłyszała słowa rzucone donośnym, ostrym tonem, które sprawiły, że na oślep wybiegła przed dom i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał ten głos. Z trudem przeciskała się przez grupę męskich, odzianych w mundury ciał, co rusz powstrzymywana za ramiona, ale wyrywała się, krzycząc głośno i uparcie zmierzając przed siebie. Wreszcie dostrzegła go… i zamarła. Nie miała czasu, żeby pomyśleć, co Jacob Black robi tu, przed jej domem w Brentwood. Liczyło się tylko to, że trzymał w ramionach jej małą, płaczącą córeczkę i nadal odgrażał się, próbującym odebrać mu dziecko policjantom. Niemal zawyła na ten widok, a przypływ nowych sił popchnął ją zdecydowanie do przodu. Nie patrzyła już na niego, skupiona wyłącznie na dziecku. Ostatni raz szarpnęła się do przodu, porywając w ramiona wczepioną
w mężczyznę, donośnie szlochającą już teraz dziewczynkę. Łzy na nowo wypełniły jej oczy, a trzymane w objęciach dziecko oplotło mocno jej szyję i żałośnie wołało „mama”.
- Ręce do tyłu – warknął głośno jeden z policjantów i powalił Jake’a na ziemię, mocno wykręcając mu ręce do tyłu. Twarz bruneta spoczywała teraz na mokrym trawniku, ale jego oczy były utkwione w Belli, rozpaczliwie tulącej do siebie dziecko.
- Puśćcie mnie, ja nic nie zrobiłem – wycharczał, próbując wyszarpać się
z miażdżącego mu pierś uścisku. Dwóch rosłych policjantów przyciskało go kolanami do ziemi, zakuwając jego ręce w kajdanki. Kiedy osiągnęli w końcu cel, postawili bruneta do pionu i wyczekująco się w niego wpatrywali.
- Czy pani zna tego mężczyznę? – zapytał jeden z nich, a zaraz obok niego pojawił się inspektor, z którym oboje z Edwardem tak niedawno rozmawiali. Cullen próbował dopchać się do narzeczonej, ale policja otoczyła ją i nikogo do niej nie dopuszczała. Zielonooki awanturował się za jej plecami, ale ona nie widziała już nikogo i niczego, szlochając w mokry od łez, brudny, różowy kombinezon dziecka.
- Isabell… Isabell… wszystko ci wytłumaczę, to nie ja! – krzyczał Black, odprowadzany do jednego ze stojących radiowozów. - Isabell, nie pozwól im, muszę ci wszystko powiedzieć – wydzierał się przez ramię, odciągany przez policję.
To zadziałało, Bella ocknęła się ze swojego letargu i bardzo powoli ruszyła w jego kierunku.
- Stać, dajcie mi z nim porozmawiać – zawołała, zbliżając się do niego. Policjanci rozstąpili się, umożliwiając jej spotkanie z Jacobem.
- To nie ja ją porwałem, to Tanya – wydyszał ciężko, najwyraźniej zmęczony szamotaniną. - Musisz mi uwierzyć – urwał, łapiąc kolejny oddech. – Nigdy nie skrzywdziłbym Nessie. Musisz mi uwierzyć. To Denali wszystko zorganizowała, a kiedy mnie tam ściągnęła… – znowu mocno zaciągnął się powietrzem. – Chciała, żeby Cullen cię zostawił i wrócił do niej. Nie wiedziała, że mała jest jego córką. – charczał prawie.
Dziewczyna wpatrywała się w niego, porażona tym, co do niej mówił.
- Ale skąd ty… jak się tu znalazłeś? – zapytała drżącym od emocji, łamiącym się głosem.
- Wszystko ci wytłumaczę… ale policja musi jechać i ją zgarnąć… Zamknąłem ją w mieszkaniu, w którym przetrzymywała małą… – szarpał się nadal, próbując wyrwać z mocnego uchwytu policjanta i choć o krok zbliżyć do dziewczyny, niemal zaborczo tulącej w ramionach, kwilące już teraz cicho, dziecko. - Tanya jest niebezpieczna, nie wiem, co planowała… ale jak zobaczyłem Ness, to krew mnie zalała. – odwrócił się przez ramię. - Zabierzcie te łapy, gnoje! – rzucił ostro do trzymających go mocno mężczyzn.
- Kim jest, ta kobieta, o której on mówi? – zainteresował się inspektor. Bella spojrzała na niego trochę zaskoczona. Chwilę zbierała myśli.
- Tanya Denali… jest pracownikiem wytwórni płytowej Universal i… byłą kochanką mojego narzeczonego – wypuściła z sykiem powietrze z płuc, a Jake na dźwięk ostatniego słowa nagle zamarł w bezruchu. Dopiero teraz dostrzegł, że na dłoni Belli, tej która spoczywała na plecach tulonego przez nią dziecka, błyszczy pierścionek. Wszystko układało się w całość…
- Isabell, ja naprawdę nie widziałem, co ona zamierza. Musisz mi uwierzyć, wiesz, że kocham Nessie… zawsze kochałem – dodał ciszej. Inspektor mierzył ich oboje zaskoczonym spojrzeniem.
- A kim pan jest? – zapytał w końcu. – Bo najwyraźniej znacie się państwo
i to chyba całkiem dobrze, jak widzę – dodał z dziwnym niesmakiem.
- Kimś, kogo nie powinno tu być – syknął za plecami Belli Edward, ale dziewczyna nie odwróciła się nawet, by na niego spojrzeć, całkowicie skupiona teraz na Black’u. Niemal czarne oczy bruneta były pełne bólu i cierpienia.
- Niech go pan rozkuje – zwróciła się do funkcjonariusza policji. – Skoro tu przyszedł i zwrócił mi córkę, to chyba o czymś świadczy, prawda? Te kajdanki nie są konieczne – dodała ostrzej.
- Z całym szacunkiem droga pani, ale wiem, co mam robić – żachnął się policjant. – Amorów się im zachciało – mruknął pod nosem.
- Musi pan być takim arogantem? – odcięła się, poruszona do żywego dziewczyna. Jej rozpacz zastąpił na nowo gniew. – Przecież słyszy pan, co on mówi. Musicie zatrzymać Tanyę Denali. Jeśli to ona porwała moją córkę i napadła na Louise, to musi ponieść karę.
- Bez urazy, ale to my tu jesteśmy od myślenia – rzucił wzburzony inspektor.
- Nazwisko? – rzucił do skutego kajdankami bruneta.
- Jacob Black, jestem obywatelem Francji. Złożę wszystkie stosowne wyjaśnienia, ale to nie ja porwałem dziecko – rzucił, mocno zaciskając szczęki. - Jeśli sięgniecie do kieszeni mojego płaszcza po telefon, znajdziecie sms z adresem, pod którym Denali teraz przebywa. Obezwładniłem ją i zamknąłem w łazience. Nie sądzę, aby udało jej się stamtąd wydostać – westchnął ciężko.
- Bello, chodźmy – poprosił Edward, który znalazł się tuż za nią, ale dziewczyna jakby głucha na to, co do niej mówił, postąpiła krok ku skutemu kajdankami brunetowi i wyciągnęła dłoń, żeby dotknąć jego policzka. Mężczyzna wpatrywał się w nią z bólem i jednocześnie uwielbieniem, odmalowanym w jego oczach. Westchnął cicho, kiedy przesunęła dłonią po jego policzku.
- Dziękuję, że mi ją oddałeś – wyszeptała. Przez tą krótką chwilę na nowo dostrzegła w nim mężczyznę, jakim kiedyś potrafił być przy niej, czułego, kochającego, oddanego. Tak innego od tego Jacoba sprzed miesiąca, który osaczył i prawie zaszczuł ją przed hotelem w Paryżu. Widziała w jego oczach czułość i choć nie chciała się przed sobą do tego przyznać, była mu naprawdę wdzięczna za to oddanie i poświęcenie, na jakie się zdobył, przychodząc tu z jej dzieckiem. Nie była do końca pewna, czy to, co mówił było prawdą, ale czuła, że jego oczy nie kłamią. Była w nich czułość i cierpienie zarazem. Najwyraźniej nadal była mu bliska, choć nigdy nie potrafiła w takim stopniu odwzajemnić jego uczuć.
Edward stał niedaleko, z zaciśniętymi wściekle zębami i czuł jak przepełnia go gniew i… zazdrość. Znowu miał ochotę umieścić swoją pięść na twarzy bruneta i czym prędzej odsunąć od niego narzeczoną, ale zamiast tego mógł jedynie patrzeć jak tych dwoje wpatruje się w siebie z napięciem i zaskakującą czułością. Black nadal był gotowy o nią walczyć, a ona… może nie całkiem świadomie, ale dawała mu właśnie słabą nadzieję. Cullen prawie gotował się w środku, będąc niemym świadkiem tej niepokojącej bliskości… Czuł się urażony, zraniony i zaskoczony. Do tej pory był pewny, że przepędził już wszystkie demony z jej przeszłości, podczas gdy niemal znienawidzony Jake, zapewne jawił się teraz w jej oczach jak bohater. Nawet, jeśli nie czuła do niego już nic poza wdzięcznością, to nawet ten rodzaj uczucia był niepokojący i budził zazdrość. Cullen chciał mieć ją tylko dla siebie, tulić, całować, pocieszać i po prostu być obok. To z nią chciał spędzić resztę życia, wychowując ich dziecko, które tak naturalnie pokochał od pierwszej chwili, nie mając jeszcze wtedy świadomości, że było jego. Mógł teraz odejść, okazując swoją słabość i zawód, ale jeśli by na to pozwolił, czułby się pokonany… Podszedł do niej i objął ramieniem, odgradzając ją od Jake’a.
- Bello, chodźmy. Musimy zobaczyć, co z Nessie – odezwał się obcym, zbolałym głosem, przerywając to niepokojące go tak bardzo, zawieszenie narzeczonej. Spojrzała na niego zaskoczona, jakby wyrwana z letargu i potrząsnęła lekko głową. Nakryła jego dłoń swoją, tą samą, którą jeszcze przed chwilą gładziła po twarzy Black’a i odwróciła się do niego.
- Chodźmy – powiedziała tylko i pozwoliła mu odprowadzić się w kierunku domu, zostawiając za sobą policję i Jacoba, wpychanego do wnętrza radiowozu…
***
Zamyślona Rosalie wracała taksówką do biura, choć tak naprawdę miała poczucie, że wszędzie gdziekolwiek się teraz znajdzie, będzie się czuła nie na miejscu. Nie umiała tego wytłumaczyć w żaden logiczny sposób, nawet sobie samej. Była skołowana i trochę zagubiona w swoich uczuciach, a to sprawiało, że reagowała gniewem i złością. Nie znosiła stanu, kiedy traciła kontrolę nad swoim życiem, a teraz tak właśnie zaczynała się czuć. Brak kontroli oznaczał dla niej słabość, a ona już nigdy więcej nie chciała czuć się słaba…
Kiedyś było w niej tyle łagodności, spokoju… Miała sześć lat, kiedy ostatni raz powiedziała mężczyźnie, że go kocha i tym mężczyzną był jej własny ojciec. Już nigdy więcej nie zdobyła się na to, pamiętając jak wiele bólu wtedy przeżyła, bólu odtrącenia i porzucenia… Pamiętała ten dzień, nawet po dwudziestu latach i nadal łzy kręciły jej się w oczach, kiedy do niego wracała. Mama jak zawsze odebrała ją ze szkoły i po spacerze w parku razem wróciły do domu. Przed garażem spotkały ojca, który pakował do samochodu grube walizki. Nie rozumiała, o czym rozmawiali rodzice, ale pamiętała, że nie była to miła rozmowa. Oboje mówili do siebie podniesionym głosem, potem nawet trochę krzyczeli, a ona stała przy otwartym samochodzie i próbowała zrozumieć, co się dzieje. Dopiero, kiedy ojciec z gniewem krzyknął do mamy, że to koniec i on odchodzi, jej małe, dziecięce serduszko ścisnęło się mocno i boleśnie. Podbiegła do niego i uczepiła się jego spodni, rozpaczliwie prosząc, żeby jej nie zostawiał. Nawet nie próbował jej przytulić. Jego ramiona bezradnie zawisły po bokach ciała, a on przerażonym wzrokiem wpatrywał się w jej dziecięcą, zapłakaną twarz i nic nie robił. Pierwszy raz dostrzegła w jego oczach strach i nagle ten ukochany, wiecznie zapracowany człowiek wydał jej się obcy i daleki. Bez protestów pozwoliła, aby odczepił jej ręce od siebie i po prostu wsiadł do samochodu. Pobiegła do przodu i stanęła mu przed maską, uniemożliwiając wyjazd.
- Tatusiu, kocham cię, nie zostawiaj mnie…
Ojciec wpatrywał się w nią bez wyrazu, a potem krzyknął coś do żony przez otwarte okno. Mama podniosła ją na ręce i pozwoliła mu odjechać… Zrobił to szybko, jak uciekinier, jak tchórz… To właśnie wtedy, w Rose coś pękło… i nigdy więcej nie odważyła się powiedzieć już żadnemu mężczyźnie o swoich uczuciach…
Jakiś czas później ojciec starał się odnowić z nią kontakty, ale nie dała mu szans. Zacięła się w sobie i każde ich spotkanie było po prostu udręką dla obojga. Po jakimś czasie dał za wygraną i zaprzestał nawet do niej dzwonić. Wiedziała, że odszedł do innej kobiety, z którą ułożył sobie życie. Po kilku latach całkiem przypadkiem dowiedziała się, że ma przyrodniego brata, ale jak dotąd go nie poznała. Nie potrafiła wybaczyć ojcu odtrącenia i porzucenia, a z czasem na wszystkich mężczyzn zaczęła właśnie patrzeć przez jego pryzmat – tchórza i kłamcy, który odciął ją ze swojego życia jak kupon na loterii…
Szybko odkryła, że seks daje jej władzę i wykorzystywała to do własnych celów.
Z rówieśnikami nie wchodziła w żadne związki, z góry zakładając, że nie mają szans na przetrwanie. Nawet, jeśli zaczynało w niej kiełkować jakieś uczucie, podcinała je sama, kończąc taką znajomość. Najlepiej czuła się przy dojrzałych mężczyznach, podświadomie szukając w nich, utraconego tak wcześnie, poczucia bezpieczeństwa i uwagi, której żaden z rówieśników nie potrafił jej dać w takiej ilości, jaka była jej niezbędna. Tak było również z Dean’em, który starszy od niej o dobre dwadzieścia lat sprawił, że poczuła się wreszcie na miejscu. Poświęcił jej wiele uwagi i nauczył niemal wszystkiego, co teraz umiała, a z czasem powierzył jej też współkierownictwo firmy. On jeden nigdy w nią nie zwątpił, świadomy jej wewnętrznej siły i pasji, z jaką oddawała się pracy. Ich układ wydawał się niemal idealny, ale nawet on zawiódł. Męska natura zdobywcy wzięła górę i kiedy pewnego wieczoru zastała go w biurze w dość niedwuznacznej sytuacji z jedną z jego asystentek, poczuła jak znowu coś w niej pęka. Nawet jemu nie potrafiła powiedzieć, co czuje, ale to nie umniejszało jej bólu, bo musiał wiedzieć jak był dla niej ważny. Chciała wtedy odejść z firmy, rzucić wszystko i wrócić do wyuczonego zawodu, ale nie pozwolił jej zmarnować tych kilku lat ciężkiej pracy i nauki. Wiedział, że ma talent i nie pozwolił jej tego zmarnować. Swoją dojrzałością i całą posiadaną, życiową mądrością zdołał ją zatrzymać i przenieść ich związek na grunt zawodowy.
Teraz, z perspektywy czasu wiedziała, że to był dowód jego miłości, ale poza pracą i przyjaźnią nie mogła ofiarować mu już niczego więcej.
***
Choć Jasper bardzo się starał, nie umiał pozbyć się niepokoju, który zalewał jego serce szerokim strumieniem. Spędził z Alice cudowny dzień, przełamał jej strach, a teraz musiał znowu zostawić ją samą. Z jednej strony czuł, że powinien dać jej czas, a z drugiej bał się, że jeśli tylko straci ją z oczu, ta magiczna więź, która między nimi zaistniała, znowu ulegnie zerwaniu. Musiał wracać, w Londynie czekała na niego praca i przygotowania do trasy, a mimo wszystko najchętniej zostawiłby teraz wszystko, byle tylko przy niej zostać. Kiedy odprowadzała go na lotnisko, oboje byli milczący i pochłonięci, każde swoimi, myślami. Nie przytłaczał jej sobą, ale nie wypuszczał jej drobnej dłoni ze swojej ręki. Tak bardzo chciał czuć ją przy sobie, móc przytulać i zaglądać w oczy.
Rozpoczęła się odprawa, a on poczuł jak coś w środku boleśnie się zaciska i kurczy. Po raz pierwszy od bardzo dawna ogarnęła go panika. Chciał zatrzymać czas, stać tam i trzymać ją w ramionach. Nie umiał znaleźć słów, aby powiedzieć jej o tym.
- Musisz iść – odezwała się cicho, a on z trudem łapał powietrze w płuca, jakby za chwilę miało go dla niego zabraknąć.
- Tak – odchrząknął i poprawił dłonią pasek torby, przewieszonej przez ramię. Mocniej ścisnął jej rękę. Ich oczy się spotkały i dostrzegł, że ona także zmaga się z czymś. Była przygnębiona i choć bardzo starała się to przed nim ukryć, złowił to w wyrazie jej oczu. Uśmiechnął się słabo, a potem pochylił i pocałował ją delikatnie. Odwzajemniła pieszczotę, a potem nagle zawisła mu na szyi i wtuliła w niego. Objął ją i przymknął oczy. Zaklinał ją, żeby powiedziała jedno słowo, dała mu jakiś znak, a wtedy samolot odleciałby bez niego. Nic takiego się jednak nie stało…
***
Bella siedziała w fotelu, w pokoju Nessie i kołysała w ramionach córeczkę, uspokajając tym zarówno ją jak i siebie. Edward stał chwilę w drzwiach niewielkiego, dziecięcego pokoju, obserwując narzeczoną, ale wyczuwał jej potrzebę samotności i wycofał się cicho, a potem zszedł na dół, do czekającego w salonie inspektora.
- Czy mówi coś panu adres w Brixton? – Mężczyzna obracający w dłoni telefon zwrócił się do niego z pytaniem. Cullen chwilę zbierał myśli, przeczesując zmierzwione i tłuste już teraz włosy. W końcu opadł na kanapę i podparł łokcie na kolanach, chowając twarz w dłoniach.
- Panie Cullen, słyszy mnie pan? – Policjant odezwał się ponownie. Edward podniósł głowę i spojrzał na mężczyznę zaskoczonym wzrokiem.
- Tak, po prostu myślę – odparł cicho. – Zastanawiam się… jak trzeba być zdesperowanym i szalonym, żeby… - urwał nagle, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Ta kobieta… pokłóciłem się z nią dzisiaj, ale nie przypuszczałem, że stać ją na coś tak niedorzecznego.
Do pokoju wszedł mundurowy i wywołał inspektora do holu. Mężczyzna wstał z fotela i wyszedł za nim, zostawiając Edwarda samego.
- Mamy nieproszonych gości – odezwał się po chwili, wracając. – Niestety prasa zwęszyła nową sensację i tłoczy się przed domem. Radziłbym nie wychodzić teraz na zewnątrz, a pani Denali jest już na komisariacie. Faktycznie była w tym mieszkaniu, tak jak powiedział ten… - zerknął do notatnika i przebiegł wzrokiem po kartce. – Black, Jacob Black.
Edward spojrzał na niego, mrużąc zielone oczy.
- Będę mógł z nią porozmawiać? – zapytał.
- Teraz to niemożliwe. Musimy ją przesłuchać i sprawdzić wszystkie wątki. Jeśli to naprawdę ona stoi za tym porwaniem… będzie pan miał wiele okazji, żeby spotkać się z nią… na przykład na sali sądowej – rzucił krótko policjant. – Na razie funkcjonariusze zostaną tu jeszcze, ale ja muszę wracać na komisariat. Czeka mnie mnóstwo pracy. Do widzenia panie Cullen, proszę zająć się rodziną – dodał znacznie łagodniejszym tonem i wyszedł. Edward kiwnął jedynie głową i ruszył za mężczyzną w kierunku drzwi. Strzelające od strony ulicy flesze aparatów i głośne krzyki dziennikarzy sprawiły, że na jego twarzy wykwitł grymas i ze złością trzasnął po prostu drzwiami, a potem oparł się o nie plecami i znowu schował twarz w dłoniach…
***
Wyłożony na kanapie blondyn, bawił się trzymanym w dłoni pilotem, przeskakując, co rusz z kanału na kanał. W końcu trafił na wiadomości i próbował przez chwilę skupić się na ich treści. Jego myśli nadal krążyły wokół Rosalie. Próbował zrozumieć jej zachowanie, jednak, kiedy przez chwilę skupił wzrok na ekranie telewizora i rozpoznał na nim dom Belli, przed którym tłoczyła się policja, zastygł, by po chwili błyskawicznie podnieść się do siadu.
- Do porwania doszło dzisiaj, w godzinach południowych. Na szczęście ujęto sprawców i odzyskano dziecko. Niestety, zarówno policja jak i rodzice dziecka nie złożyli jeszcze oficjalnego oświadczenia dla prasy. Edward Cullen jest znanym i popularnym muzykiem, członkiem zespołu The Breakwater…
- Rany boskie – wykrzyknął Emmett i zerwał się z kanapy, sięgając po telefon. Próbował dodzwonić się do Edwarda, ale bez powodzenia. Komórka Belli również milczała. Wystukał numer do Rose i nerwowo przemierzając pokój, zerkał co chwilę w ekran telewizora, czekając na połączenie.
- Rose? – niemal wykrzyczał do słuchawki, kiedy usłyszał w telefonie jej zmęczony głos.
- Pali się? Czemu krzyczysz?
- Rose, ktoś porwał Renesmee, trąbią o tym w wiadomościach – wyrzucił z siebie, ze świstem wypuszczając z płuc powietrze.
- Co? – teraz ona krzyknęła. – Co ty mówisz?... Kiedy?... Kto?
- Nie wiem, ale podali, że odzyskano dziecko, więc… Jesteś w domu?
- Tak, właśnie weszłam. Przyjeżdżaj, musimy do nich jechać – rzuciła tylko
i przerwała połączenie.
W pośpiechu nakładał na ramiona kurtkę i jednocześnie wybierał numer do menadżera. W końcu Owen Wilson był kimś więcej niż szefem, traktowali go niemal jak członka rodziny.
- Co jest Emm? – zaciekawiony głos mężczyzny zdradzał, że podobnie jak reszta przyjaciół Edwarda, nie miał o niczym pojęcia.
- Owen, porwano córeczkę Cullena, spotkamy się u Belli w domu. Na razie. – To wszystko, co był w stanie z siebie wydusić i rozłączył się, nie dając tym samym mężczyźnie żadnych szans na kontynuowanie rozmowy.
***
Zaniepokojona Esme, nerwowo przemierzała salon w mieszkaniu Carlisle’a w tę i z powrotem, wypatrując świateł jego samochodu na podjeździe za oknem. Skończył swój dyżur już dobrą godzinę temu i nadal nie wracał, co w przypadku jego pracy nie wydawało się niczym niezwykłym, jednak kobieta nie umiała pozbyć się niepokojących myśli, które co rusz podsuwała jej pracująca pełną parą wyobraźnia. Wiedziała od Emmetta o porwaniu i odzyskaniu Renesmee, ale choć starała się nie panikować, nie umiała usiedzieć spokojnie na miejscu. Nie dzwoniła do Carlisle’a, obawiając się jego reakcji. Chciała powiedzieć mu o tym w domu, ale mężczyzna nadal nie wracał. Kiedy w holu rozbrzmiał dzwonek telefonu, przez głowę przeleciały jej najgorsze z myśli. Chwiejnym krokiem zbliżyła się do aparatu i chwilę trzymała rękę w powietrzu, zawieszoną nad słuchawką. W końcu jednak sięgnęła po nią i przyłożyła do ucha.
- Słucham? – odchrząknęła.
- Dobry wieczór, dzwonię ze szpitala. Czy pani Esme Masen? – usłyszała w słuchawce miły kobiecy głos.
- Tak, to ja – prawie wyszeptała, czując jak ciemnieje jej przed oczami. Z trudem zaczęła łapać powietrze i dla utrzymania równowagi, oparła się plecami o ścianę.
- Doktor Cullen zostanie w szpitalu na noc. Zasłabł w trakcie obchodu i profesor Middle zdecydował się położyć go na oddział i zostawić na obserwację. Proszę się nie martwić, jest pod dobrą opieką. Jednak, jeśli chciałaby pani…
- Zaraz tam będę… – wypuściła ze świstem powietrze z płuc. – Dziękuję za telefon – dodała jeszcze i upuściła słuchawkę na widełki…
***
Mimo późnej pory Alice szła wolno ulicą, pogrążona w myślach o dzisiejszym, tak zaskakującym spotkaniu z Jasperem. Teraz, kiedy znowu była sama, żałowała, że nie poprosiła, aby został. Dopiero, kiedy wyjechał, zrozumiała jak bardzo go potrzebowała. Przy nim nie musiała niczego udawać i tłumaczyć. Wystarczyło, że był, a ona czuła się lepiej i bezpieczniej. Nie zadawał pytań, nie nalegał, aby mówiła, kiedy nie miała na to ochoty. Po prostu był obok i to wystarczyło. Przyleciał tylko po to, żeby spędzić z nią dzień, a ona nie zatrzymała go, mimo iż czuła, że powinna była to zrobić. Ze złości kopnęła butem kamyk, który potoczył się dobry metr do przodu, odbił od krawężnika i rykoszetem wrócił niedaleko jej nogi. Uśmiechnęła się smutno, wsuwając dłonie od kurtki. Wieczorny chłód i wilgoć coraz bardziej dawały się we znaki. Westchnęła ciężko i przyspieszyła kroku. W kieszeni wyczuła wibracje telefonu i czym prędzej sięgnęła po aparat, sprawdzając, kto dzwoni o tak późnej porze. Na niewielkim, niebieskim wyświetlaczu pulsowało imię: „Rose”. Podniosła klapkę telefonu i przystawiła go do ucha, zatrzymując się.
- Witaj Rose – starała się nie brzmieć smutno.
- Cześć Alice, wybacz, że cię niepokoję, ale czy… czy masz kontakt z Jasperem? – Głos przyjaciółki był przejęty i nerwowy.
- Właśnie wyleciał. Za jakąś godzinę powinien być w Londynie – odparła, marszcząc czoło.
- Aha, to dobrze, bo nie odbierał telefonu i byliśmy trochę zaniepokojeni.
- Coś się stało?
- Tak… Porwano dzisiaj córeczkę Belli i Edwarda – wyrzuciła z siebie Rose.
- Co? – Alice prawie krzyknęła, porażona słowami przyjaciółki.
- Och, na szczęście dziecko wróciło już do rodziców, ale nie chcę nawet myśleć, co oboje musieli przeżywać przez ten czas, kiedy nie wiedzieli, co dzieje się z małą – ciężko westchnęła Rosalie.
- Jezu, nie umiem sobie tego nawet wyobrazić. Widziałaś się z nimi? Jak Nessie?
- Bella jest taka… dziwnie spokojna, wycofana, a Edward… myślę, że jeszcze długo będą drżeć na wspomnienie tego zdarzenia. Na szczęście poza szokiem i przerażeniem, fizycznie dziewczynce nic nie jest.
- Rany, kto mógł chcieć skrzywdzić takie słodkie dziecko? Wiadomo już, kto to zrobił? – Alice nie umiała pozbyć się drżenia w swoim głosie.
- Tak, ujęto sprawczynię. Okazała się nią była znajoma Edwarda. Mówię ci, to jakaś paranoja – snuła cicho Rose. – Ok Al, nie zawracam ci już głowy. Złapiemy Jaspera jak już będzie na lotnisku. Dobranoc.
- Taa, dobranoc – odparła brunetka i zamknęła klapkę telefonu, wsuwając go na powrót do kieszeni kurtki. Tragedia, która dotknęła jej przyjaciół wywarła na niej ogromne wrażenie. Przyspieszyła kroku, formując w głowie myśl, która wydała jej się najbardziej właściwa w tym momencie…
***
Edward pogładził śpiącą Bellę po twarzy i nasunął kołdrę na jej nagie ramiona. Wydawała się taka spokojna, kiedy spała. Zupełnie jakby żadna z tych okropnych rzeczy, które się dzisiaj wydarzyły, nie miała w ogóle miejsca. Nawet przez sen obejmowała ramieniem drobne ciałko śpiącej obok córeczki. Błogi wyraz twarzy dziecka napawał go nadzieją, że jednak zdoła szybko wymazać z pamięci te traumatyczne przeżycia związane z porwaniem. Była taka delikatna i krucha, a już zdążyła doświadczyć ludzkiego okrucieństwa. Dopiero teraz, kiedy emocje opadły, a skumulowany żal i cierpienie doszły do głosu, oczy mężczyzny wypełniły łzy i z piersi wydarł się stłumiony szloch. Szybko zakrył usta dłonią i wyszedł z pokoju, nie chcąc obudzić żadnej z najważniejszych istot w swoim życiu. Nie umiał już dłużej udawać silnego i niezłomnego…
Ukrył się w łazience, świadomy tego, że na dole w salonie siedzą jego przyjaciele. Nie wstydził się swoich łez, ale po prostu nie chciał, aby widzieli go w takim stanie. Kiedy kilkanaście minut później zszedł do nich, po łzach i przerażeniu, które nadal zalewało jego serce, pozornie nie było już śladu. Przy schodach czekał na niego Owen, który zajął się wszystkim na miejscu i po odjeździe policji sprowadził ochronę, która skutecznie broniła dostępu prasy do domu Belli. Poklepał go po przyjacielsku po ramieniu i wyszedł na zewnątrz, odebrać telefon, który rozdzwonił się w jego kieszeni.
W salonie na kanapie siedziała Jessica, Rosalie i Emmett, który co prawda przyglądał mu się pytająco, ale w całej swojej ciekawości ograniczył się tylko do tego. Kiedy Edward wyszedł do kuchni zapalić, kuzyn poszedł za nim. Rose również wyczuła, że coś jest na rzeczy, ale posłała blondynowi porozumiewawcze spojrzenie i wróciła do przerwanej rozmowy z Jessicą.
- Jak sobie radzisz? – potężna dłoń kuzyna spoczęła na ramieniu młodego Cullena
w braterskim geście. Zielonooki szatyn uniósł lekko brwi i pokiwał twierdząco głową, głęboko wciągając w płuca papierosowy dym.
- Bywało lepiej – westchnął, wypuszczając szarą chmurę. – Trzymam się, jeśli o to pytasz.
- To widzę, ale pytam, jak jest naprawdę. Nie zapominaj, że znam cię trochę – dodał Emmett, wysuwając cicho krzesło i siadając na nim.
- Najbardziej martwi mnie Bella. Wydaje się taka niepokojąco cicha i nieobecna – Cullen poszedł w ślady kuzyna i również usiadł przy stole, strzepując popiół z papierosa do niewielkiej szklanej popielniczki, stojącej tuż przed nim.
- Otrząśnie się. Zawsze była silna – westchnął Masen.
- Taa, tylko widzisz, czuję się winny tego, co się stało – wyznał Edward.
- Ty, czemu? Daj sobie z tym spokój. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Chora psychika Tanyi, tylko ona jest temu winna – natychmiast zareagował Emm.
Cullen westchnął ciężko i znowu zaciągnął się papierosem.
- Może gdybym jej dzisiaj nie zdenerwował, to cała sytuacja nie miałaby miejsca. Nie wiem. Po prostu to nie daje mi spokoju.
- Nie kombinuj Edward. Takie dręczenie się nie prowadzi do niczego dobrego.
- Może powinienem był wyczuć, że Tanya coś kombinuje. I do tego jeszcze Black. Co on tu w ogóle robił? Gdybyś widział, jak Bella na niego patrzyła. W jej oczach wygląda teraz, jak pieprzony bohater, więc jak ja mam się czuć w porządku, kiedy ją zawiodłem?
- Przestań, słyszysz? Wygadujesz jakieś bzdury. Nikt nie mógł tego przewidzieć, a Black, no cóż, może i wygląda jak bohater, ale w sumie to dzięki niemu tak szybko odzyskaliście Nessie. Jednak nie martwiłbym się nim tak bardzo, bo Bella cię kocha i zabraniam ci w to wątpić. Każdemu puściłyby nerwy, więc daj jej po prostu dojść do pionu. Musi przegryźć problem i wszystko wróci do normy – westchnął kuzyn, odchylając się na oparciu krzesła.
W drzwiach do kuchni pojawiła się nagle Jessica, najwyraźniej czymś zmartwiona. Chwilę przenosiła spłoszone spojrzenie z kuzyna na brata i na odwrót.
- Co jest siostra? Masz nieciekawą minę – zauważył Emmett.
- Przed chwilą dzwoniła mama. Jest w szpitalu u Carlisle’a – zaczęła niepewnie.
- No, wiem i co z nią? Pewnie już widziała wiadomości i dzwoniła, żeby się dowiedzieć, co u nas – dodał blondyn.
- Niezupełnie – odparła Jess, dosiadając się do mężczyzn.
- Jezu, jak wy kobiety lubicie być zagadkowe – westchnął Emmett. – Powiesz wreszcie, o co chodzi? – wpatrywał się w siostrę pytająco.
- O Carlisle’a. Zasłabł w trakcie obchodu i zostawili go w szpitalu na obserwacji, chyba coś z sercem – wyrzuciła wreszcie, obrzucając brata karcącym spojrzeniem.
Edward spojrzał na kuzynkę jak porażony, by po chwili schować twarz w dłoniach.
- Jezu, niech ten dzień się już skończy. Nie zniosę więcej złych wieści… |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Rainwoman dnia Nie 15:38, 28 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Nie 16:08, 28 Mar 2010 |
|
dobrze Tanyi tak, ma za swoje, jak można być bardzo zdesperowanym, żeby dziecko porwać, dobrze, że Jacob ma troche oleju w głowie i oddał małą rodzicom.
nie ma nic piękniejszego niż wsparcie rodziny w momencie gdy coś złego się dzieje, chyba każdy tak chciałby mieć bliskich gotowych zostawić wszystko i przyjechać do potrzebującej osoby i tak się zastanawiam czy to nie jest właśnie pomysł Alice, żeby do Belli przyjechać...
naprawdę dziekuje za taki bardzo długo rozdzial, który aż miło się czytało
a i działo się w nim działo i nie tylko w życiu Belli i Eda, ale tez Rose i Ema
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lady M.
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 39 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 16:39, 28 Mar 2010 |
|
Bardzo polubiłam to ff, więc się wypowiem..
Cudownie umiesz opisywać dane sytuacje;) Ja bym tak nie umiała;P
Bardzo się cieszę, że Nessie się odnalazła. Ta Tanya to jakaś psychopatka...xD
Weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 17:33, 28 Mar 2010 |
|
ha! kolejny rozdział - nigdy nie zacznę pisać pojedynków, jeśli ciągle moi ulubieni autorowie będą dodawać kolejne rozdziały...
nie czytałam pod względem błędów, ale nic szczegolnego nie rzuciło mi się też w oczy, więc generalnie nie będę się czepiać... i może chwała, bo można mieć mnie w końcu dość
jestem pod wrażeniem, że skorzystałaś z metody - jak coś idzie źle to reszta też sie wali... Cullen dostał falowo po głowie; poczynając od porwania, poprzez Jacoba, a kończąc na ojcu...
zdecydowanie spodobało mi się, że bierze na siebie odpowiedzialność za porwanie Ness, bo każdy normalnie myślący osobnik coś takiego by wziął pod uwagę - tym bardziej, że ludzie uwielbiają się obwiniać o wszystko...
zdecydowanie uważam za urocze jego nerwy względem Jacoba... jestem pewna, że pomimo pozytywnego czynu Blacka - Bella nie zmieniła swojego stosunku do Edwarda... potrzeba o wiele więcej niż tylko kilku miłych wspomnień i naprawienia w zasadzie własnego choć nieprzemyslanego błędu by kogoś odzyskać... złe wspomnienia zostają i utrudniają życie jak tylko mogą...
zaskoczyło mnie, że Cullen tak od razu przejął sie ojcem... byłam niemal pewna, że jakoś będzie się starał chociaż obejść temat, biorąc pod uwagę ich kiepskie relacje...
Rose-Em... historia Rosalie... cóż... zabolało nawet mnie... w pewien sposób rozumiem jej sytuację, która do najprostszych nie należy, bo jeśli zdecyduje sie na pełnowymiarowy związek z Emmettem będzie musiała sie odsłonić, a dobra dwadzieścia lat przyzwyczajenia i ukrywania to jednak przyzwyczajenie... zobaczymy co jeszcze wymyślisz...
jestem pod ogromnym wrażeniem twojego zmysłu obserwacji... a może wiedzy o ludziach i ich zachowaniach... większość z tego co piszesz mogłabym dopasować do kilku par, które znam... chwilami się zastanawiam czy nie mamy wspólnych znajomych
dziękuję za świetny rozdzial :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
cullens_fan
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 1654 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 105 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 18:23, 28 Mar 2010 |
|
Jak dobrze, że jest kolejny rozdział. Cięzko było przeżyć środę bez tego fan ficu. Jest naprawdę niesamowity i mam nadzieję, że Twój wen przestanie stroić fochy Tego życzę z całego serca.
Najbardziej pochłonęła mnie w tym fan fiction historia Belli i Edwarda. Już było tak pięknie, słodko, beztrosko. Ale zawsze na niebie muszą nagromadzić się chmury. Tanya nie odpuściła i położyła swoje łapy na Nessie. Tylko dzięki przytomności Blacka, mała znalazła się tak szybko z powrotem w domu. Nie dziwi więc ogromna wdzięczność, jaką żywi Bella do swojego byłego. Dla matki najważniejsze jest dobro i bezpieczeństwo jej dziecka więc to oczywiste, że Jacob jawi się jej teraz jako bohater. Mam tylko nadzieję, że to odtrącenie Edwarda będzie chwilowe. Chociaż wiedząc, jak pokrętna jest logika kobiety i matki w jednym, Bella może całą swoją frustrację przelać na narzeczonego. W dodatku kiedyś ją zawiódł, a teraz przez jego wybryki i byłą kochankę, Bella omal nie straciła córeczki. Może być ciężko. ALe mam nadzieję, że się dogadają. Tak bardzo chcę ich widzieć szczęśliwymi i mam nadzieję, że marzenia Edwarda o drugim dziecku, o tym, by całe to niezwykłe wydarzenie (ciąża, poród) przeżywać teraz razem z ukochaną kobietą, wkrótce się spełnią.
Rose jest niesamowita w tej historii. Dominująca, nieprzewidywalna, ktorej bronią jest seks. A w środku wrażliwa, krucha dziewczyna. Emmet wygląda na faceta, który ma w sobie dość siły żeby skruszyć ten mur ochronny, jaki zbudowała sobie Rosalie. Nie mogę się doczekać.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę weny |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 20:29, 28 Mar 2010 |
|
No nareszcie gdy w środe nie pojawił się nowy rozdział poczułam się zawiedziona. Rain przyzwyczaiłas nas do regularnie wstawianych rozdziałów, brakło mi tego jednego i... nie mogłam się doczekać niedzieli ;-D
Wiedziałam, że Jackob nie może się okazać aż takim draniem, by pozwolić Tanyi skrzywdzić Ness. A Tanya? Szkoda słów - dla ciebie droga autorko szacun za stworzenie pierwszorzędnego, czarnego charakteru
Oj miałam sie ty wywodzić nad wspaniałością opowiadania i kolejnej części ale przesilenie wiosenne mnie dopadło. Więc powiem tylko tyle, że ja uwielbiam to opowiadanie, masz u mnie Rain top 1 w tym miesiącu i mam nadzieję, ża Alice się pakuje i leci do Londynu
Weny |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|