|
Autor |
Wiadomość |
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Nie 21:02, 28 Mar 2010 |
|
Droga Rainwoman, ostatnio mam coraz mniej czasu i coraz rzadziej komentuję teksty na forum, ale tutaj musiałam wydrapać trochę czasu między nauką, snem a innymi sprawami. Nie darowałabym sobie, gdybym nie zostawiła kilka swoich słów pod nowym rozdziałem. Tak więc nie będę się za bardzo rozpisywać tylko od razu przejdę do tego, co chcę ci powiedzieć i do tego co jest ważne.
Jestem dziwna, z jednej strony cieszę się, że Jake oddał Nessie, bo szkoda mi dziecka, Belli i Edwarda. Czytając opisy zachowania całej trójki spodziewam się, że nieźle odbije się to na ich psychice, na ich zachowaniu. Osobiście nie przeżyłam takiego czegoś na własnej skórze, ale ze swoją rodziną łączy mnie bardzo silna więź i nie wyobrażam sobie, żeby czyjeś życie mogłoby być w niebezpieczeństwie, szczególnie bezbronnego dzieciaczka. A nie podoba mi się to, bo gdyby wziął udział w porwaniu, to Bella miałaby do niego żal i nie chciała na niego patrzeć, a teraz za wszelką cenę wynagrodzić to, co zrobił. Najgorsza będzie ta cena, mam nadzieję, że nie namącisz za bardzo w życiu gołąbków, bo jeżeli moje przewidzenia są zgodne z twoimi planami, no to Edward nie będzie szczęśliwy z takiego obrotu sprawy.
Dowiedziałam się co nie co o przeszłości Rosalie, podoba mi się to, że powoli rozwijasz ten wątek i że dziewczyna zaczyna się otwierać przed Emmettem, bo szkoda mi naszego misia, że ma problemy z Rose. Meyer'owska jest taka odważna, taka pewna siebie, a twoja bardziej skryta, wolę twoją wersję. ;)
No i Jasper z Alice, mam nadzieję, że rozwiniesz ten wątek w następnym rozdziale, bo chcę więcej, więcej, więcej Alice, chce wiedzieć, chcę znać jej przeszłość, chcę, żeby wychodziła mi już uszami ta historia.
Dobra, koniec moich rozkapryszonych zachcianek. W ciąży przecież nie jestem. ;d
Twój styl, co mam powiedzieć? Usatysfakcjonują cię słowa, że uwielbiam czytać twoje opisy uczuć, postaci, sytuacji, że nie ma sztuczności w twoich dialogach i że jesteś elokwentną osobą oraz to, że czyta mi się twój tekst z ogromną przyjemnością, że jak patrzę na aktualizację w tym temacie to bana sam pojawia mi się na twarzy? Jeśli tak, to dobrze, bo tak uważam ;)
Twoje postacie? Uwielbiam je, są dość oryginalne i mało przewidywalne. Chcę ich więcej, więcej. Dość. to twoja decyzja, do niczego nie zmuszam. ;]
Tak więc obiecuję kupić karmę dla twojego wena, żeby nie uciekał od ciebie i nie chodził głodny. Wtedy będzie łasił ci się do nogi, wymawiał moje imię i namawiał, żebyś pisała dalej. Życzę mnóstwo czasu i mnóstwo ochoty. ;>
Pozdrawiam, twoja wierna fanka, m ;* |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Nie 21:22, 28 Mar 2010 |
|
*Szczerzy się jak głupek* Wracam z pięciogodzinnej podróży, która nawiasem trwała trzy godziny, dzięki tacie i co widzę?! Nowa część!
Zaczynając od początku. Zachowanie Jacoba, jak już mówiłam w poprzednim poście zdziwiło mnie lekko, choć fakt, faktem, kocha Nessie. No cóż, ale będąc psychopatą (chodzi mi o napastowanie Belli) jest to dziwny uczynek. Choć cieszę się, że odzyskali mało, choć pewnie sam fakt, że dziecko zostało porwane, zostawi piętno na kilka części.
Nie wiem czemu bardzo zaciekawiła mnie sprawa z przyrodnim bratem Rose. Lubię zwracać uwagę na szczegóły, ale skoro o tym wspomniałaś, może to mieć jakieś znaczenie w późniejszych częściach :D Aż mnie skręca w środku, by się już dowiedzieć. Nasza blondyna, ma nie złą historię, która również mnie zaciekawiła. Lubię ją w twoim opowiadaniu, nie jest pusta, ani zarozumiała. Po prostu jest zagubiona i zamknięta w sobie.
Oczywiście jestem również ciekawa sytuacji ojciec - syn Cullen. Biorąc pod uwagę, że Carlisle jest w szpitalu, a Ed go nie trawi. Może być bardzo ciekawy wątek!
A więc tak, to chyba koniec. Mam nadzieję, że Wen będzie przy tobie trwał i ci pomoże szybko naskrobać kolejne części :)
Allie :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
choco.late
Nowonarodzony
Dołączył: 21 Mar 2010
Posty: 2 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 13:08, 29 Mar 2010 |
|
Droga Renato. Absolutnie jesteś moim guru tutaj. Twoje opowiadanie jest przewspaniałe - pełne uczuć, emocji i sama nie wiem czego jeszcze. Te opisy, sytuacje – mistrzostwo. Podziwiam Cię, że piszesz opowiadanie w narracji trzecioosobowej. Dla mnie to jest strasznie trudne. Ale jak widać Ty sobie z tym radzisz i świetnie Ci to wychodzi. To może przejdę do omówienia rozdziału.
Co powiem? Że w tym momencie nie lubię Belli. Rozumiem, że ktoś porwał jej dziecko i chyba nie potrafię sobie wyobrazić co czuje matka w takim momencie, ale tak potraktować Edwarda? Serce mi się krajało, kiedy Bella go obwiniała o to wszystko. Jeszcze powiedziała mu, że go przy nich nie było tyle czasu. Tylko zastanówmy się – z czyjej to było winy? Czy to Edward podjął decyzję o wyjeździe? Cholera, on nawet nie wiedział, że ma dziecko! Och, udusiłabym ją! I ta sytuacja z oddalaniem się od niego. Gdy czytałam to myślałam sobie ”Tak, tak, zostaw biednego Edwarda z boku, daj mu patrzeć jak miziasz Jacoba, on sobie postoi, popatrzy.” No normalnie się we mnie wszystko gotowało! Widzisz Kochana co ty ze mną robisz? Ale nic. Mam nadzieję, że Bella zmądrzeje i „powróci” do Edwarda. Dodam, że jak najbardziej rozumiem E.– też byłabym, zazdrosna na jego miejscu. Pieprzony Jacob – zawsze się wpieprza w najmniej odpowiednim momencie. Mam tylko nadzieję, że Bella do niego nie wróci. Bo nie wróci, prawda? Wiesz, że zabiłabyś mnie tym? W ogóle to strasznie mi było szkoda Eda, gdy nareszcie z niego to wszystko „zeszło” i zaczął płakać. Och, sama miałam na to ochotę.
Jeszcze jedna rzecz co do tej sytuacji – Jacob ma jeden plus. Że oddał dziecko i pomógł policji schwytać Tanyę. Ale i tak go nie lubię :P
To może teraz coś o innych. Alice i Jasper. Zadziwiają mnie. Byłam tak szczęśliwa, kiedy on pojechał do All, przyszedł z tymi kwiatami i w ogóle. I jestem zadowolona, że wszystko idzie w dobrym kierunku – spędzenie razem całego dnia, całowanie się (:)) i w ogóle. Alice jest trochę zagadkowa i tchórzliwa, ale mam nadzieję, że nareszcie się przełamie i da Jasperowi szansę. No i myślę, że przyjedzie do Londynu i wesprze przyjaciół przy okazji załatwiając kilka spraw z Jazzem ;-)
Rose i Emmett. Banan mi nie schodził z mordki, kiedy o nich czytam. Cieszę się, że są razem. Myślę, że teraz może być tylko lepiej. Chyba, że znowu Seth wejdzie im w paradę ;-) Podziwiam ją, że mimo tego iż tyle zniosła nadal potrafi cieszyć się życiem i chce spróbować ułożyć sobie życie. Brawa dla tej pani ;-)
Jeszcze jedna rzecz – Esme i Carlisle, a szczególnie sprawa z jego zasłabnięciem . To chyba taka próba poprawienia relacji ojciec – syn, tak? W takim razie bardzo się cieszę ;-) O ile oczywiście nie skończy się to źle. Ale nie skończy, prawda? Co mnie jeszcze ciekawi to jak Esme i Carlisle przedstawią dzieciom swój „związek”. To może być bardzo interesujące
Trochę się chyba rozpisałam, ale myślę, że nie będziesz miała mi tego za złe. Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam, ale jeśli tak to przepraszam. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć i weny, czasu i przede wszystkim chęci do pisania dalszych rozdziałów (mam nadzieję, że będzie ich jeszcze bardzo, bardzo, bardzo dużo :)). Buziaki, Ada :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Pon 12:23, 05 Kwi 2010 |
|
Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale przedświąteczne obowiązki pochłonęły lwią część czasu
Bardzo dziękuję WSZYSTKIM, którzy w marcowym rankingu oddali swoje głosy na mój ff. To dzięki Wam, moja historia uplasowała się na tak zaszczytnym dla mnie miejscu. Doceniam każdy przejaw zainteresowania moją pasją pisania, a każdy, najmniejszy nawet komentarz jest dla mnie niezmiennie ogromnym powodem do rozpychającej moje serducho radości. Bardzo za to dziękuję
Nie przynudzam zatem i zapraszam do czytania
ROZDZIAŁ XXVI
Zaczynało świtać, kiedy Bella się przebudziła i trochę zdezorientowana zaczęła rozglądać wokół siebie. Wpatrywała się chwilę w śpiącą, spokojną twarz córeczki, a potem ostrożnie wysunęła się z pościeli. Edwarda nie było z nimi w sypialni i ta świadomość wywołała u niej niepokój. Wyszła z pokoju z jedną myślą - odszukać go. Wiedziała, że w całym tym emocjonalnym zawirowaniu odsunęła go od siebie i z pewnością zraniła. Odreagowała na nim swój gniew, znajdując ujście dla targających nią emocji. Nie bronił się, pozwalając jej na to…
Kiedy zeszła na dół prawie zamarła, gdy dostrzegła, że na kanapie w salonie przykryta kocem śpi Rose, a obok w fotelu drzemie Emmett. Wzruszenie ścisnęło jej gardło, bo jej najbliżsi byli przy niej, a ona nawet nie miała świadomości tego.
W całym domu panowała cisza, więc z bijącym szybko sercem ponownie wróciła na górę. Być może Edward spał gdzieś na dole, albo, co gorsze wrócił na noc do siebie. Bała się pomyśleć, że tak właśnie mogło się stać. Coś jednak ją tknęło i przy schodach na piętrze zawróciła, kierując się do pokoju małej. Na widok narzeczonego, śpiącego w fotelu, skulonego w nienaturalnej wręcz pozie, głośno odetchnęła z ulgą. Jej ukochany był tuż obok, a to znaczyło jedno, że jej nie opuścił, mimo, iż nie szczędziła mu gorzkich słów. Zbliżyła się do niego cicho i uklękła przy jego nogach, składając mu głowę na kolanach. Głośno westchnął przez sen i drgnął niespokojnie, a potem przeciągnął się lekko, prostując ramiona. Kiedy spojrzała na niego, dostrzegła, że się obudził i wpatrywał w nią zaskoczony, dochodząc do siebie.
- Czemu nie spałeś z nami? – zapytała cicho. Poczuła jak wplata palce w jej włosy.
- Bałem się, żeby nie przygnieść Nessie – odchrząknął.
Bella podniosła się na kolanach i przytuliła do niego mocno. Otoczył ramionami jej plecy, mocniej do siebie przyciągając.
- Przepraszam cię, bardzo cię przepraszam – wyznała cicho, czując jak łzy znowu wypełniają jej oczy. – Wczoraj byłam taka okrutna i niesprawiedliwa, ale to wszystko ze strachu…
Ujął w dłonie jej twarz i podniósł trochę do góry, tak by mógł spojrzeć w jej oczy.
- Nie płacz kochanie, ja to rozumiem – wyszeptał.
Dziewczyna wstała, tylko po to, żeby usiąść na jego kolanach, zwieszając nogi po obu stronach fotela. Wsunął dłonie pod jej bluzkę i zaczął gładzić palcami nagą skórę pleców, wywołując w niej przyjemną falę dreszczy. Potrzeba nagłej bliskości sprawiła, że musiała poczuć go bardziej. Kiedy ich oczy znowu się spotkały, była w nich miłość, czułość i pożądanie. Z pasją przywarła do jego ust, a on odwzajemnił jej każdy pocałunek.
- Chodźmy pod prysznic – szepnęła, kiedy oderwała od niego wargi, zachłannie wciągając powietrze do płuc. Przytaknął ruchem głowy i pomógł jej wstać, a potem ujął jej dłoń i podążył za nią.
Dotykali się nawet wtedy, kiedy zdejmowali z siebie ubrania, rzucając je na oślep, każde w innym kierunku. Odkręcił strumień ciepłej wody i pierwszy wszedł do brodzika, przyciągając ją do siebie. Całowali się w strumieniu wody, niemal się nią zachłystując, ale nie przerywali. Ujął ją za biodra i podciągnął, osadzając na swoim brzuchu. Ciasno oplotła go w pasie udami, uczepiona jego szyi i nadal błądziła ustami po jego twarzy. Kochała w nim każdy skrawek ciała, każdą jego część, a on pojękiwał cicho, trzymając ją mocno za nagie pośladki. Kiedy poczuła chłód płytek za plecami, zadrżała, ale nie zaprzestała pieszczot. Edward szerzej rozstawił nogi, a potem ścisnął palcami jej pośladki i lekko ją opuszczając wbił się w nią z pasją i żarem, wywołując jej słodki jęk. Jej wilgoć sprawiała, że poruszał się w niej lekko, niemal płynnie, co rusz wypełniając sobą, jeszcze głębiej. Oparła się plecami o ścianę, a on nieco odchylił do tyłu, mając widok na jej piersi i twarz. Oboje patrzyli na siebie z żarem, tocząc ten niesamowity pojedynek na spojrzenia. Unosił ją i opuszczał, patrząc jak falują jej pełne, jędrne piersi, a jasne, przepełnione pożądaniem oczy wydawały się teraz ciemne i głębokie, jak nigdy. Ta zaskakująca potrzeba kontaktu wzrokowego pogłębiła jeszcze bardziej ich wspólne przeżywanie rodzącej się błogości. Kiedy zaczęła zaciskać się na nim, poczuł jak nogi zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa, ale wytrzymał, rozkoszując się widokiem jej odpływających, szczęśliwych oczu, które wyrażały wszystko, czego tak bardzo pragnął. Z każdym kolejnym ruchem był coraz bliżej końca, by wreszcie wydać z siebie niski, gardłowy dźwięk i wystrzelić w niej ciepłym strumieniem, który po chwili, zaczął ściekać po jego udach. Opuścił jej nogi, stawiając ją na dnie brodzika, a potem mocno przyparł ją do ściany, starając się ustać, mimo bólu, który paraliżował jego kolana. Oddychał ciężko, zachłannie wciągając powietrze do płuc. Objęła go i przesuwała teraz dłonie na jego plecach.
- Kocham cię – wyszeptała w jego pierś. – Bardzo cię kocham.
Nie mógł już dłużej ustać, więc osunął się na kolana, wystawiając mokre stopy za brodzik i przywarł policzkiem do jej nagiego brzucha.
- Bałem się wczoraj – wysapał ciężko. – Bałem, że stracę was obie. Nie zniósłbym tego.
Wsunęła palce w jego mokre włosy i zaczęła delikatnie przeczesywać je do tyłu, a potem pochyliła się i pocałowała go w czoło.
- Nie stracisz nas, nigdy, obie należymy do ciebie – wyznała miękko, obejmując go za szyję…
***
Rose sapnęła głośno przez sen, a potem zaciągnęła się mocno i gwałtownie otworzyła oczy. Mogła być nieprzytomna, ale zapach świeżo parzonej kawy zawsze działał na nią, jak afrodyzjak. Jeszcze raz wciągnęła w płuca ten rozkoszny zapach i czym prędzej wygramoliła się z zaplątanego między nogami koca. Emmett chrapnął przez sen, ale nie zbudził się. Dziewczyna, wydając z siebie zabawne westchnienia podążyła do kuchni, gdzie zastała Bellę i Edwarda w czułym, intymnym objęciu. Chciała czym prędzej się wycofać, ale mężczyzna dostrzegł ją kątem oka i zawołał, żeby została. Wróciła, zerkając na dwójkę przyjaciół pełnym skruchy wzrokiem.
- Wybaczcie, ale zapach kawy zawsze stawia mnie na nogi – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wiem – westchnęła Bella. – Uwzględniłam to – dodała z lekkim uśmiechem na ustach, podając jej kubek z parującym, ciemnym płynem. Blondynka podsunęła go sobie pod nos i znowu rozkosznie zaciągnęła jego zapachem.
- Wyglądasz lepiej… dużo lepiej – posłała przyjaciółce zadowolone spojrzenie. – Oboje wyglądacie.
- Widziałaś mnie wczoraj? – Bella nie kryła zaskoczenia. – Ja odkryłam waszą obecność dopiero dzisiaj rano, kiedy zeszłam na dół – wyznała.
- No cóż, przyjechaliśmy wieczorem, ale… byłaś z Nessie, więc tylko zerknęłam. Nie chciałam ci przeszkadzać, widziałam, że potrzebujesz spokoju – odparła przyjaciółka, po czym odstawiła kubek na stół i zbliżyła się do Belli, przytulając ją do siebie.
- Dzięki Rose, dobrze jest mieć cię tak blisko – westchnęła wzruszona dziewczyna.
- Nie ma sprawy Bells, też cię kocham – dodała blondynka, zerkając z rozbawieniem na Edwarda, który tylko komicznie wywrócił oczami, na te słowa…
***
Podeszła do Edwarda, który przechadzał się po niewielkim ogrodzie z tyłu domu, z papierosem w dłoni.
- Wczoraj wiele rzeczy mnie ominęło. Nie wiedziałam, że mamy ochronę – odezwała się cicho, łowiąc jego zaskoczone spojrzenie.
- To było konieczne. Prasa niczego nie potrafi uszanować i jeden z paparazzi próbował nawet sforsować ogrodzenie z tyłu domu, byle tylko zdobyć jakieś ekscytujące zdjęcie – westchnął poirytowany. - Na szczęście Owen zatroszczył się o wszystko, a fotografa zgarnęła policja – odparł, przyciągając ją do siebie ramieniem. - A gdzie Nessie?
Oboje spojrzeli w stronę domu, gdzie przy szklanych drzwiach prowadzących z salonu na taras stała Rose i trzymała na rękach dziewczynkę, radośnie machającą teraz do rodziców. Bella głośno westchnęła, kiwając w kierunku córeczki, po czym dostrzegła, jak przyjaciółka odchodzi z małą w głąb pokoju.
– Wydaje się taka… radosna, jakby niczego nie pamiętała. Może to i dobrze, prawda? – spojrzała na Edwarda zamyślona, wsuwając rękę pod jego kurtkę.
- Myślę, że tak. Lepiej, żeby to zdarzenie zostało wymazane z jej pamięci. Mam nadzieję, że tak się stanie – westchnął.
- Dlaczego do niego nie pojedziesz? – zmieniła nagle temat, łowiąc zaskoczone spojrzenie mężczyzny. – Emm mi powiedział – dodała szybko. – Nie chcę się wtrącać, ale… Carlisle zrobił na mnie dobre wrażenie i Nessie chyba też go polubiła.
Mężczyzna odsunął ją lekko od siebie, niemal przewiercając swoim pytającym wzrokiem.
- Jak mam to rozumieć?
- Nie złość się, ale… to Esme mnie w to wmanewrowała, a potem… potem bałam ci się do tego przyznać, mając nadzieję, że uda wam się porozmawiać, kiedy przyjedzie z nią ze szpitala – wyznała cicho. – Obawiałam się, że będziesz zły, a ja naprawdę nie byłam świadoma planów twojej ciotki, kiedy zawoziłam ją do Birmingham – westchnęła ciężko. Narzeczony znowu przyciągnął ją do siebie i gładził dłonią po plecach.
- Nie jestem zły Bello… raczej zaskoczony – odparł cicho.
- Jedź do niego, proszę. Możecie wszystko naprawić – zmusiła go do spojrzenia sobie w oczy.
Podniosła dłoń i dotknęła nią jego podbródka. Edward westchnął głęboko i rzucił na ziemię niedopałek, który szybko zadeptał butem.
- A może ja nie chcę niczego naprawiać – sapnął, a ona przyjrzała mu się uważniej.
- Nie wierzę – przecząco pokiwała głową.
- Dlaczego? To takie dziwne? A ty? Przecież też mogłabyś odnowić kontakt ze swoją matką, nie zależy ci? – poirytowany i rozdrażniony odbił słowną piłeczkę.
Całą noc bił się z myślami, a kiedy nad ranem zasnął w końcu, nawet we śnie widok konającego samotnie ojca prześladował go, jak najgorszy z koszmarów. Właściwie czuł, że powinien tam pojechać, a mimo wszystko coś w środku mówiło: Nie! i nadal nie wiedział jak postąpić.
- Gdyby twojemu ojcu coś się stało, a ty nie wykorzystałbyś szansy spotkania z nim, jestem pewna, że wyrzucałbyś to sobie przez cały czas. Znam cię Edwardzie, potrafisz się zadręczać – cicho westchnęła Bella, przesuwając dłoń po jego torsie. Przymknął oczy i wyrównał oddech.
- Masz rację, zadręczam się przez połowę mojego życia i najwidoczniej ten stan mi odpowiada – dodał ostrzejszym tonem, wywołując zaskoczenie na jej twarzy.
Nie spodziewała się takiej reakcji. Czuła, że nie będzie łatwo, ale teraz cel, który zamierzała osiągnąć w tej rozmowie, oddalał się w zastraszającym tempie. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
- Nasze sytuacje nie są do siebie podobne Edwardzie. Moja matka mnie zostawiła, byłam dla niej ciężarem, przez całe życie. Nigdy nie miałam szczęśliwej, kochającej się rodziny, jaką tworzyła wasza trójka, zanim odeszła twoja mama – wyrzuciła z siebie ostrzej i odsunęła od niego rękę. W ostatniej chwili złapał ją za nadgarstek, trochę mocniej niż zamierzał.
- Widzisz, jak trudno być wspaniałomyślnym – dodał tylko i puścił w końcu jej dłoń, sięgając do kieszeni po paczkę papierosów. Zostawiła go, odchodząc w kierunku domu, z przekonaniem, że cierń tkwi głębiej, niż sądziła…
***
Jasper zjawił się przed południem, razem z Owenem. Natomiast Rosalie musiała wrócić do biura, ale dzielnie zastąpiła ją Jessica, która przywiozła ze sobą chłopców i teraz dom huczał od radosnych krzyków bawiących się w salonie dzieci.
Prasa i media prześcigały się w swoich spekulacjach na temat porwania, podsuwając, co rusz, jeszcze bardziej absurdalne powody porwania i rozgrzebując życie każdego z muzyków z osobna, jakby miało to jakikolwiek związek ze sprawą. Zarówno policja jak i menadżer zespołu wydali krótkie, lakonicznie brzmiące oświadczenia dla prasy i nie zamierzali dłużej wałkować tematu, sugerując to samo mediom, z uwagi na dobro małoletniej, będącej obiektem porwania.
Edward i Bella postanowili skorzystać z opieki nad córeczką i pojechali razem do szpitala, odwiedzić przebywającą w nim nadal Louise. Nie dojechali jednak na miejsce, bo telefon od przejętej kuzynki zmusił ich do powrotu do domu.
- Co się dzieje? – Bella zawołała od progu, słysząc rozdzierający płacz córeczki, dochodzący z salonu. Wpadła, czym prędzej do pokoju i odebrała zrozpaczone dziecko z ramion wyraźnie poruszonej Jess.
- Bells, przepraszam, ale odkąd zorientowała się, że cię nie ma, wybuchła płaczem i w żaden sposób nie byliśmy w stanie jej uspokoić.
Jasper potwierdził słowa dziewczyny skinieniem głowy i ze smutną miną przyglądał się, jak dziecko wczepione w matkę, powoli cichnie, by w końcu zamilknąć zupełnie.
Justin i Chris stali po obu stronach Jessici, z przerażeniem wpatrując się dziewczynkę i jej matkę. Nawet na nich, ta manifestacja przerażenia zrobiła piorunujące wrażenie. Edward podszedł do Belli i mocno przytulił je obie do siebie. Kolejny raz poczuł się bezradny. Niedawne przeżycia odbiły się jednak w psychice Nessie, na co dowodem była właśnie jej potrzeba przebywania blisko matki.
- Pojadę sam – odezwał się Edward, przerywając głuchą ciszę, panującą teraz w salonie. Bella spojrzała na niego smutnym wzrokiem i przytaknęła ruchem głowy…
***
Policjant przeciągnął się leniwie i znowu skupił spojrzenie na siedzącym przed nim brunetem, który nieobecnym, zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w okno, za jego plecami.
- Chciałbym panu wierzyć, ale na razie wszystko, co mamy to poszlaki. Muszę mieć coś mocnego, jakiś dowód. Przykro mi to stwierdzić, niestety fakty przemawiają na pana niekorzyść. Miał pan powód, tak samo dobry jak ona.
Black zacisnął mocniej szczęki.
- A mieszkanie? Nie możecie sprawdzić, do kogo należy i skąd miała do niego dostęp? – wyrzucił ostro. – Czyli gdybym po prostu stamtąd wyszedł i nie zabrał dziecka ze sobą, byłoby lepiej dla mnie? To chce mi pan powiedzieć?
Inspektor wywrócił tylko oczami i rozłożył ramiona w bezradnym geście.
- A jej samochód? Jeśli przywiozła ze sobą małą, muszą być tam jakieś ślady, włosy, ślina, cokolwiek – wyliczał, czując presję.
- Sprawdzamy, ale to trochę potrwa. Potrzebujemy czegoś mocniejszego.
- Jasne, najlepiej gdyby się przyznała – fuknął, poirytowany. – Tylko, że ona w całym tym szaleństwie, nie jest taka głupia, jak można by sądzić.
Tym razem policjant zmrużył lekko oczy, a potem uśmiechnął się do Blacka.
- Głupia z pewnością nie, ale… może straci nad sobą kontrolę, jeśli ją pan sprowokuje – dodał, drapiąc się po brodzie…
Chwilę potem wprowadził bruneta do pokoju przesłuchań, w którym policjantka prowadziła rozmowę z Tanyą. Obie kobiety podniosły na niego zaskoczony wzrok, kiedy inspektor skinął na funkcjonariuszkę i wyprosił ją na korytarz. Black usiadł na wolnym teraz krześle naprzeciw Denali i mierzył ją gniewnym spojrzeniem w milczeniu. Para policjantów przyglądała się temu przez szybę, wymieniając ze sobą krótkie uwagi. W końcu policjant odesłał koleżankę i otworzył drzwi do pokoju.
- Chcecie sobie coś wyjaśnić? – grymas wykrzywił twarz inspektora stojącego w drzwiach, przenoszącego spojrzenie swoich skupionych, jasnych oczu z bruneta na miotającą się na krześle naprzeciw niego blondynkę. Kobieta co rusz posyłała wściekłe spojrzenie mężczyźnie na wprost, które policjantowi, nie wiedząc czemu, przywodziło na myśl obraz lwicy uwięzionej w klatce, gotowej zagryźć każdego, kto raczy się do niej zbliżyć.
- To był jego pomysł – przemówiła kobieta, ociekającym wściekłością głosem.
- Chyba cię popieprzyło Tanya – Jacob poprawił się na krześle i głośno uderzył pięścią w stół. – Moim jedynym błędem było to, że dałem ci się omamić i przyleciałem, snując nikłe nadzieje na odzyskanie Belli. Jednak, w przeciwieństwie do ciebie, wiedziałem, kiedy spauzować.
- Nie udawaj świętego Black. Chciałeś jej i nadal chcesz. Gdybyś tylko mógł ją odzyskać, nie zawahałbyś się przed niczym – syknęła i spiorunowała go wzrokiem.
- Do cholery, jakim debilem trzeba być, żeby porwać dziecko i robić z niego towar przetargowy? – ryknął, wbijając blondynkę w oparcie krzesła, siłą swojego głosu.
- Gdybym wiedziała, że ona jest córką Cullena, to… - ucięła w porę, orientując się, że i tak powiedziała dużo więcej niż zamierzała.
- To, co? – mocno zacisnął szczęki, mierząc ją gniewnym spojrzeniem swoich ciemnych, zmrużonych oczu. – Ty wcale nie chciałaś go odzyskać. Twoim zamiarem było ukarać go, zranić boleśnie i w rezultacie złamać. Potrafisz tylko niszczyć kobieto, wszystko i wszystkich, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Pochlebiasz mi Black, nie wiedziałam, że masz o mnie tak dobre zdanie – zakpiła, opierając łokcie na dzielącym ich od siebie stole.
- Wiedz jedno, wariatko, gdyby ta mała była moja, zamiast tutaj wylądowałabyś w szpitalu, w ciężkim stanie – cedził przez zęby Jake, coraz bardziej poirytowany całą sytuacją.
Stojący pod ścianą policjant przyglądał się im w skupieniu, ale jego oczy nie zdradzały żadnych emocji. Napuścił ich na siebie, a teraz patrzył jak wgryzają się sobie w gardła. W końcu machnął ręką i wyszedł, zostawiając ich samych. Oddalił się tylko nieznacznie, wchodząc do pokoju obok, gdzie obserwował ich przez nieduże, weneckie lustro. Niewielka kamera zamontowana pod sufitem była niewidoczna dla nich, ale rejestrowała ich każdy ruch i słowo. Przez dłuższą chwilę nie odzywali się do siebie, gdy w końcu Tanya uważnie rozejrzała się, sprawdzając czy nikt nie obserwuje ich przez szybę za jej plecami, a potem przysunęła się z krzesłem bliżej stołu i oparła na nim łokcie, zmniejszając dystans dzielący ją od Jacoba.
- Wiedz, że nie dam się w to wrobić sama. Jeśli mam pójść za to siedzieć, to ty pójdziesz tam razem ze mną – syknęła. Źrenice Blacka rozszerzyły się.
- Pojebało cię wariatko. To, po to mnie tu ściągnęłaś? – rzucił wściekle. Roześmiała się.
- Miałeś mi pomóc odzyskać Edwarda, taki był plan. Miałeś go odciągnąć od Belli, a nawet tego nie byłeś w stanie zrobić. Gdybyś mi od razu powiedział, że mała jest jego córką, inaczej bym to rozegrała.
- Ciekawe, bo z tego, co pamiętam to nie rozmawialiśmy o żadnym, pieprzonym porwaniu, a to chyba zasadnicza różnica.
- Gdybyś nie nawalił, nie musiałabym tego robić. Nie planowałam tego, to przyszło samo. Sądziłam, że jeśli Bella pójdzie za małą, on z żalu wróci do mnie.
- Jak w ogóle przyszedł ci do głowy taki pomysł? – Black poprawił się na krześle, nie spuszczając z Tanyi wzroku. Był coraz bliżej osiągnięcia swojego celu.
- To nie było takie trudne, jak przypuszczasz. Mała często przebywała tylko z nianią. Nie raz widziałam je na spacerze w parku. Reszta przyszła sama.
- Podglądałaś ich? – jęknął zaskoczony jej determinacją.
- Wielokrotnie próbowałam porozmawiać z Edwardem, ale odkąd zamieszkał u Swan… Kilka razy zdarzyło mi się czekać w samochodzie, niedaleko jej domu, ale on nigdy nie był sam. To właśnie wtedy, widziałam jak niania zabiera małą na spacer. Nie wiedziałam, że to będzie przydatne, do wczoraj…
Tanya znowu nerwowo rozejrzała się po korytarzu za oknem, ale nic nie nasuwało podejrzeń, więc snuła dalej.
- Ta kobieta zupełnie się mnie nie spodziewała. Uderzyłam ją w głowę kamieniem, a potem… jak widać, nie było trudno – uniosła lekko brwi, uśmiechając się dumnie. – Mam nadzieję, że cierpiał, że oboje cierpieli… Teraz przynajmniej będzie wiedział, jak boli, kiedy traci się kogoś, kogo się kocha… - syknęła i zmrużyła oczy.
- Jesteś chora – rzucił jej w twarz i resztkami sił opanował się, żeby nie złapać ją znowu za włosy i nie ściągnąć z krzesła, żeby rzucić nią o ziemię.
- Z nas dwojga przynajmniej ja mam jaja – rzuciła ostro i to wystarczyło, żeby nie walczył już dłużej ze sobą. Jednym ruchem poderwał się z krzesła i złapał ją za gardło, unosząc do góry, ale wtedy wkroczyli policjanci, a wśród nich inspektor. Odciągnęli go od Tany i wcisnęli w kąt niewielkiego pokoju, blokując mu dostęp do niej. Kobieta od razu zaczęła szlochać i trząść się, udając płacz.
- Widzi pan, do czego on jest zdolny – z przekonaniem mówiła do inspektora. – Jest niebezpieczny i nieobliczalny – posłała Jakobowi wściekłe spojrzenie i poprawiła dłonią włosy.
- Nie mniej niż pani – odparł inspektor, łapiąc ją za ramiona i wykręcając ręce do tyłu.
- Co pan robi, jestem niewinna – jęknęła z bólu, wlepiając w mężczyznę zaskoczone spojrzenie.
- Będzie pani musiała tego dowieść przed sądem, ale zapewniam, że w obliczu tego, co przed chwilą dane nam było usłyszeć, będzie to graniczyło z cudem – dodał, wskazując palcem malutkie oko kamery, umieszczonej w przeciwległym rogu pokoju, pod sufitem. Powiodła wzrokiem za jego palcem i zamarła. Jej twarz zbladła, ale tylko na moment, by zaraz oblać się wściekłą czerwienią.
- Nie daruję ci tego Black – zaczęła rzucać się i miotać, kiedy policjant wyprowadzał ją z pokoju, a zaraz za nim pokój opuścił następny mężczyzn, ten, który przytrzymywał Jake’a.
- Czy to wystarczy, żeby ta kobieta trafiła wreszcie tam, gdzie jej miejsce? –zrezygnowanym tonem odezwał się brunet, posyłając inspektorowi pytające spojrzenie. Policjant odetchnął z ulgą i zacisnął mocniej usta.
- Mam nadzieję, panie Black. Na tym nagraniu jest to, co najważniejsze. Pana zeznania dopełnią reszty. Poza tym myślę, że oskarżenie i tak powoła pana na świadka.
- Jeśli to konieczne, będę zeznawał. Takich ludzi jak ona, powinno się izolować – dodał z przekonaniem…
***
Edward zaklął pod nosem, kiedy przed szpitalem zaatakowało go kilku dziennikarzy i fotografów. Błyskające, co rusz, flesze aparatów prawie go oślepiły, ale przedarł się przez ten niewielki tłum i prawie wbiegł do budynku, z nadzieją, że nie pójdą za nim. Narastająca wściekłość pulsowała w jego głowie, ale jednocześnie zmuszała do myślenia. Sięgnął po telefon, nie bacząc na zakaz używania komórek na terenie obiektu i czym prędzej wybrał numer menadżera.
- Owen, jestem w szpitalu, muszę sprawdzić, co z Louise, ale przyjedź po mnie potem. Przed budynkiem roi się od prasy. Musisz mnie stąd jakoś wydostać – od razu przeszedł do konkretów, nie tracąc czasu na zbędne powitania. Mężczyzna w słuchawce sapnął głośno.
- Daj mi pół godziny. Coś wymyślę i znajdę cię – odparł i rozłączył się.
Dopiero wtedy zorientował się, że właściwie nie wiedział nawet gdzie się udać. W rejestracji uzyskał jednak wszystkie informacje, których potrzebował i bacznie rozglądając się wokół siebie, udał się do windy. Na piętrze bez problemu zorientował się, gdzie leży Louise, bo na krześle ustawionym przed jej salą siedział ubrany na czarno, solidnie zbudowany mężczyzna, zapewne jeden z ochroniarzy wynajętych przez Owena. Edward uśmiechnął się lekko. Nie pierwszy raz przekonał się o tym, że Wilson potrafił zapanować nad wszystkim, gdy sytuacja tego wymagała.
- Dzień dobry, jestem…
- Wiem – przerwał mu mężczyzna, wstając z krzesła. – Niedawno był u niej lekarz. Jest przytomna – dodał rzeczowo. Edward skinął głową i cicho otworzył drzwi, wchodząc do środka. Kobieta uniosła się lekko na jego widok i uśmiechnęła.
- Witaj, Louise – odpowiedział jej ze słabym uśmiechem i przysiadł na krześle, stojącym obok jej łóżka.
- Dzień dobry panie Cullen. Jak Nessie? – posłała mu niepokojące spojrzenie.
- Na szczęście nic jej nie jest. Potrzebuje czasu, jak my wszyscy – dodał cicho. – A ty, jak się czujesz? – przyjrzał się jej uważnie.
- Poza wstrząśnieniem mózgu i siedmioma szwami na głowie nic mi nie jest – odchrząknęła, starając się zażartować. – Lekarz twierdzi, że najprawdopodobniej jutro będzie mógł mnie wypisać ze szpitala.
Przysunął się z krzesłem bliżej łóżka i ujął jej bladą, ciepłą dłoń.
- Dziękuję ci – odezwał się cicho.
- Mnie? Przecież nie zdołałam nic zrobić… - zaczęła, czując narastające wzruszenie.
- Z narażeniem życia dotarłaś do domu Belli… nie próbuj ujmować sobie zasług. Gdyby nie ty, długo nie wiedzielibyśmy, co się stało.
Kobieta nie odezwała się, zaciskając mocno drgające z poruszenia wargi.
- I nie martw się o nic. Jak tylko dostaniesz wypis daj nam znać, odbierzemy cię ze szpitala i przywieziemy do domu. Wszystkim się zajmiemy – uspokoił ją. Uśmiechnęła się lekko, z wdzięcznością.
Kwadrans później przed salą pojawił się Owen. Edward pożegnał się z Louise i wyszedł do niego.
- Masz wolne popołudnie? – rzucił krótko. Menadżer przytknął tylko głową.
- To dobrze, bo chciałbym żebyś pojechał ze mną… do ojca.
***
Kiedy Jasper otworzył drzwi, zobaczył w nich jednego z ochroniarzy.
- Coś się stało? – wychylił się zaniepokojony, ale gdy na chodniku przed domem dojrzał Alice, dyskutującą głośno z kilkoma ochroniarzami, prawie zamarł zaskoczony jej widokiem tutaj.
- Ta kobieta twierdzi, że jest przyjaciółką pani Swan i nalega, żeby ją wpuścić, ale dostaliśmy wytyczne i…
- Tak, proszę ją przepuścić – odchrząknął Jasper, nadal niedowierzając w to, co widzi. Kiedy ochroniarz pomachał w kierunku kolegów, przepuścili Alice i dziewczyna pędem ruszyła w kierunku domu, by chwilę potem zawisnąć na szyi zaskoczonego szatyna.
- Przyleciałaś? – to wszystko, co zdołał z siebie wydusić, wciągając ją do środka domu. Stali teraz w holu, przytuleni, a on gładził ją po plecach, upewniając się, że nie jest wytworem jego wyobraźni.
- Miałam być już rano, ale nie mogłam dostać biletu. Po telefonie Rose nie umiałam zmrużyć oka – drżała, tuląc się do niego i wzdychając. Wreszcie odsunęła się od niego, wpatrując z czułością. Uśmiechnął się delikatnie, a potem przysunął twarz i pocałował ją. Nie spłoszyła się i nie cofnęła, oddając pieszczotę.
- Jasper, coś się stało? – usłyszeli głos Belli, dobiegający z głębi domu.
- Chodź, zobacz, mamy gościa – zawołał, obejmując Alice ramieniem i wchodząc do salonu. Dopiero teraz dostrzegł przewieszoną przez jej ramię torbę i czym prędzej sięgnął po nią, zdejmując z niej ciężar. Zaciekawiona Bella wychyliła się z kuchni i roześmiała radośnie na widok przyjaciółki. Podeszła i przytuliła dziewczynę, jednocześnie posyłając przyjacielowi promienny uśmiech.
- Jak dobrze, znowu cię widzieć – powiedziała do Alice.
- Musiałam przylecieć i przekonać się, że… wszystko jest już dobrze – westchnęła cicho.
- Mam nadzieję, że tak. Chciałabym móc już o tym zapomnieć – dodała ciszej Bella, prowadząc Alice do kuchni. Przy stole siedzieli bliźniacy Mike’a i Jessici oraz Nessie, która przyglądała się jak chłopcy z apetytem zajadają obiad, podczas gdy ona sama mieszała jedynie łyżką w miseczce z zupą.
- Rany, ona wygląda jak aniołek – pisnęła Alice, mocniej łapiąc Jaspera za rękę. Drgnął, po raz kolejny zaskoczony reakcją dziewczyny. Mała blondwłosa dziewczynka przerwała zajęcie i spojrzała na nią swoimi dużymi, zielonymi oczkami z zainteresowaniem.
- Mami, Nesie nie cie jeść – westchnęła znudzona, odsuwając od siebie miseczkę. Bella sięgnęła po niewielki ręcznik i wytarła nim buzię dziecka, a potem odsunęła krzesło i pomogła mu zsunąć się z krzesła na podłogę.
- Mam nadzieję, że nie spieszysz się do domu i zostaniesz przynajmniej kilka dni – spojrzała z nadzieją na Alice, wsuwając puste krzesło pod stół.
- Wylot mam dopiero pojutrze – odparła dziewczyna, łowiąc pełne nadziei spojrzenie Jaspera. Teraz on uścisnął jej dłoń, chociaż w ten sposób wyrażając swoją radość.
- Cieszę się, ostatnio nie miałyśmy dla siebie zbyt dużo czasu – dodała Bella z uśmiechem. – Gdzie się zatrzymałaś?
- No właśnie… niczego nie zarezerwowałam… - urwała nagle. – Liczyłam po cichu, że ktoś mnie przygarnie – roześmiała się trochę nerwowo.
Jasper zupełnie stracił nad sobą kontrolę wzdychając głośno.
- Oczywiście możesz zatrzymać się u mnie, ale… ktoś ma tu chyba już plany wobec ciebie – parsknęła Bella, uciekając wzrokiem od przejętego przyjaciela.
- Zatrzymasz się u mnie – odezwał się wreszcie i jego słowa, bynajmniej nie brzmiały jak pytanie…
***
Owen prowadził samochód, zerkając, co jakiś czas na zamyślonego Edwarda, popijającego małymi łykami kawę ze styropianowego kubka, kupioną na jednej z mijanych stacji benzynowych. Nie potrzebował kompana do rozmowy, ale z pewnością był mu wdzięczny za samą obecność. Kiedy przekroczyli rogatki miasta, Edward poczuł się trochę dziwnie. Birmingham, jego rodzinne miasto, po wielu latach mieszkania w Londynie, wydało mu się nagle takie obce i zapomniane. Po przebiciu się przez korki, parkowali wreszcie przed szpitalem. Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, podczas gdy Cullen walczył ze sobą. Ostatecznie wysiadł jednak i bez słowa skierował kroki w kierunku wejścia do budynku szpitala. Od razu podszedł do szybu windy i kiedy zjechała, wsiadł do niej szybko, jakby się bał, że jeśli będzie z tym zwlekał, może się zawahać i w rezultacie zawrócić. Mógł zadzwonić do Esme i powiadomić ją, że jest już na miejscu, ale to było takie ostateczne i nie dawało wyboru…
Chwilę potem szedł już pustym, szpitalnym korytarzem, prosto do szklanych drzwi na końcu hollu, na których widniał sporych rozmiarów czerwony napis „Kardiologia”. Zamontowana w nich fotokomórka sprawiła, że gdy tylko zbliżył się do nich, drzwi szeroko się rozsunęły, umożliwiając wejście na oddział. Znajdował się teraz w niewielkim pomieszczeniu, z którego prowadziły kolejne drzwi, opatrzone dzwonkiem i krótkim napisem: „Tu dzwonić po personel medyczny”. Nie miał wyjścia, nacisnął przycisk, oczekując na przyjście kogoś z oddziału. Już za chwilę pojawiła się w nich wysoka, szczupła kobieta w białym fartuchu.
- Dzień dobry, nazywam się Cullen. Podobno leży tu mój ojciec, dr Carlisle Cullen – odparł szybko. Kobieta uśmiechnęła się i wskazała mu dłonią na stojący w rogu pomieszczenia wieszak, na którym wisiały zielone, fizelinowe fartuchy. Posłusznie sięgnął po jeden z nich i nałożył na siebie. Idąc za kobietą i mijając sale z chorymi podłączonymi do różnego rodzaju aparatury medycznej, przypomniał sobie swoją matkę, która spędziła w jednym z takich pokojów ostatnie dwa miesiące życia i przeszył go dreszcz. Poczuł jak na plecy wpełza mu strach i oblewa go zimnych potem. Jeśli ojciec znajdował się na tym oddziale, to oznaczało, że jego zasłabnięcie było niechybnie dużo poważniejsze od zwykłego omdlenia, a to sprawiło, że serce młodego Cullena ścisnął nagły skurcz, który sprawił, że mężczyzna musiał zatrzymać się i mocno wciągnąć w płuca powietrze. Kobieta idąca przed nim zatrzymała się wreszcie i wskazała dłonią na drzwi po prawej stronie. Podziękował jej skinieniem głowy i pozwolił odejść bez słowa. Pchnął lekko przeszklone drzwi i wszedł do środka. Od razu zobaczył Esme, która niespokojnie drgnęła, kiedy usłyszała dźwięk za plecami. Posłała mu słaby uśmiech i zbliżyła się do niego, czym prędzej, a on przytulił ją do siebie, dostarczając tym czułym gestem otuchy zarówno jej jak i sobie. Spojrzał na twarz ojca i zastygł. Od ich ostatniego spotkania upłynęło dobrych kilka miesięcy, a nawet wtedy widzieli się zaledwie w przelocie, bo ojciec zirytował go czymś już na wstępie rozmowy, więc po prostu odwrócił się na pięcie i wyszedł. Teraz patrzył na jego zmęczoną i bladą twarz i nie poznawał w niej człowieka, którego obraz przez tyle lat nosił w swojej pamięci. Mężczyzna spał, nieświadomy jego odwiedzin i Edward musiał w duchu przyznać, że tak było nawet dla niego lepiej. Miał czas, żeby oswoić się z tą sytuacją i dowiedzieć, co naprawdę dolega ojcu, a sądząc po minie Esme, dolegało mu coś poważnego. Objął kobietę i wyszli z sali, zostawiając chorego samego.
- Wiedziałam, że w końcu przyjedziesz – wyznała, patrząc mu w oczy z czułością. Ta kobieta zawsze dostrzegała w nim dobro i była gotowa bronić go przed całym światem, jak każde ze swoich dzieci, którym po części się jednak czuł. Głęboko zaciągnął się powietrzem.
- Wiem, że wolałbyś wymazać wczorajszy dzień z pamięci. Emmett wszystko mi opowiedział. Macie z Bellą szczęście, że wszystko tak się skończyło… Nawet nie chcę myślę, co mogłoby się stać… - urwała, chowając twarz w dłoniach.
- Nie martw się, u nas już wszystko dobrze. Powiedz lepiej, co tak naprawdę dzieje się z ojcem.
Niska szatynka przełknęła głośno i uciekła spojrzeniem w bok, zbierając myśli.
- Stwierdzono u niego arytmię, która ma potencjalnie złośliwy charakter i wczorajsza utrata przytomności była jej efektem – wyznała cicho. – Nie wiem od jak dawna na to cierpi, ale… Jeśli nie będzie tego leczył, takie stany omdlenia, jak i wiele innych objawów, mogą się jeszcze nasilić – westchnęła ciężko.
Edward wywrócił oczami i oparł się plecami o przeszkloną ścianę. Nie umiał wydusić z siebie słowa.
- Z tego, co słyszałam, zdenerwował się doniesieniami w mediach o porwaniu Renesmee i być może to wpłynęło na jego stan zdrowia, nie wiem – Esme bezradnie wzruszyła ramionami. – Ta mała dziewczynka tak bardzo przypomina mu ciebie, że… - urwała niepewna, czy mężczyzna wie o niedawnej wizycie Belli, ale przytaknął ruchem głowy.
- Wiem, Bella powiedziała mi dzisiaj o wszystkim – odparł spokojnym, ale cichym głosem.
- Zajrzyj do niego, może zaraz się obudzi. Ja i tak muszę napić się kawy – dodała, klepiąc go dłonią po ramieniu i próbując wyminąć, ale złapał ją za rękę i zatrzymał.
- Nie mogę… - wyrzucił tylko, łowiąc jej zaskoczone spojrzenie. – Chciałem tylko dowiedzieć się, co u niego. Nie mogę zostać.
- Nie możesz, czy nie chcesz? – jej smutne oczy mówiły więcej, niż słowa. Edward westchnął ciężko i przymknął na chwilę oczy.
- Nie mogę – powtórzył tylko – I nie nalegaj, proszę.
Bez słowa przytaknęła głową i poczuła jak składa na jej policzku pocałunek, a potem odchodzi. Patrzyła na jego znikającą za drzwiami postać ze łzami w oczach. Był nieodrodnym synem swojej matki, wrażliwy, delikatny i jednocześnie taki uparty, jak ojciec…
***
- Czy to jakiś szantaż? – zapytała z niedowierzaniem, nerwowym ruchem poprawiając poduszkę za plecami. - Próbujesz na mnie coś wymóc? Nie ustąpisz, dopóki ja nie ulegnę? To, o to chodzi? – Była coraz bardziej zła i nie umiała dłużej tego w sobie tłumić.
- Tak to odbierasz? – Wydawał się być niemal rozbawiony jej oskarżeniem. – Wybacz, ale to zupełnie nie dotyczy ciebie. To sprawa między mną i nim, ciebie nie zamierzam w to mieszać, kochanie – dodał, zaciskając mocniej szczęki. – Wolałbym, żebyś uszanowała moją decyzję i nie starała się być na siłę mediatorem.
- Nie uważasz, że to ma wpływ na nasze życie, na ciebie?
- A wcześniej miało jakiś wpływ? – z niedowierzaniem pokręcił głową. – Teraz, kiedy wiesz jak sprawy się mają, wolałbym żebyśmy nie wracali do tego tematu i żebyś nie naciskała na mnie w tej kwestii. Wybacz, że to powiem, ale to wyłącznie moja sprawa – rzucił ostrzej i te słowa ją dotknęły, bo nagle poczuła się za nawiasem, wyłączona z jego życia, z tej ważnej jego części i nie mógł o tym nie wiedzieć. Wydawał się być tak zaślepiony w swojej upartości, że aż irracjonalny.
- Teraz ty odstawiasz mnie na bok? – zapytała z pretensją w głosie.
Spojrzał na nią ze zbolałą miną i westchnął ciężko.
- Bello, oczywiście, że nie. Po prostu naciskasz za mocno, a to nie pomaga – przewrócił się na plecy i wbił wzrok w sufit. – Każdemu nagle się wydaje, że to takie proste. Wszyscy teraz współczują mojemu ojcu, a we mnie widzą okrutnego syna i sprawiają, że czuję się winny. Nawet Esme, a teraz jeszcze ty – dodał z wyrzutem. - Nauczyłem się bez niego żyć i tak jest dobrze. Nie zamierzam znowu pozwolić się zranić.
Przysunęła się do niego i położyła głowę na jego piersi.
- Przepraszam, nie chciałam, żebyś czuł się przyparty do muru. Naprawdę rozumiem, jakie to dla ciebie trudne – westchnęła i przesunęła dłonią po jego brzuchu. Zadrżał.
- Próbujesz mnie teraz ugłaskać? – roześmiał się cicho, a potem jednym ruchem ciała sprawił, że znalazła się na plecach, a on przygniatał ją sobą do łóżka, z twarzą zastygłą tuż nad jej. Błysk w jego oczach rozbawił ją.
- Sugerujesz, że… - nie dał jej skończyć, pochylając się i obejmując ustami jej dolną wargę. Delikatnie zasysał ją i pieścił językiem, dopóki z jej ust nie wyrwał się cichy jęk. Dopiero, wtedy spojrzał na nią ponownie, wyraźnie z siebie zadowolony.
- Nie chcę już dłużej rozmawiać o moim ojcu, przynajmniej nie w sypialni – dodał z przekonaniem, prześlizgując się wzrokiem po jej szyi. Podniosła dłonie i ujęła w nie jego twarz.
- A ja nie chcę już w ogóle rozmawiać, o niczym – sapnęła miękko i podniosła głowę, żeby złączyć swoje usta z jego. Żar niedawnej dyskusji zamienili teraz w energię, która od zawsze przyciągała ich ku sobie. Jęknęła, kiedy zaczął zsuwać się ustami po jej szyi w dół, na dekolt. Uniósł się wyżej na ramionach, zaglądając jej w oczy z oddaniem i pragnieniem. Rozsunęła uda w zapraszającym geście i od razu przeniósł się w przestrzeń między nimi, naciskając na nią swoim ciężarem z głośnym westchnieniem. Mogła być na niego zła, ale to w niczym nie zmieniało faktu, że go kochała. Potrzebowała jego bliskości i ciepła, jego uwagi i najważniejsze ze wszystkich - jego miłości. Pochylił się i nakrył ustami jej pierś, znacząc jasną skórę mokrym śladem języka, by wreszcie ująć w usta sterczący, nabrzmiały sutek i zassać mocno, do bólu, wywołując jej słodkie syknięcie. To samo uczynił za chwilę z drugą piersią, czując jak przypływ rozkoszy wygina jej ciało i sprawia, że zaczęła wić się pod nim. Wsunęła palce w jego włosy, jeszcze mocniej przyciskając go do siebie. Podparty na jednym ramieniu, drugą dłonią zaczął pieścić jej gładki brzuch, sunąc coraz niżej, do zwieńczenia jej ud. Ciepło i wilgoć bijąca z jej kobiecości sprawiły, że zapragnął poczuć ją na języku, jej smak i zapach, doprowadzając swoje zmysły do obłędu. Zrozumiała, dokąd zmierza i resztkami sił usiadła, wpatrując się w niego błyszczącymi z pożądania oczami.
- Poczekaj… - odchrząknęła cicho. – Ja też chcę cię poczuć – sapnęła, unosząc się do góry i klękając. Zrozumiał doskonale i nagrodził jej propozycję uśmiechem. Przeniósł się na środek łóżka i położył na plecach, lekko podciągając do góry kolana. Uklękła nad nim, umieszczając jego głową między swoimi kolanami i pochylając się w kierunku jego brzucha, unoszonego teraz szybkimi, płytkimi oddechami. Ujął dłońmi jej pośladki i przyciągnął ku sobie, w dół, mając idealny widok i dostęp do jej kobiecości. Tymczasem ona, podparta na jednym ramieniu, przylgnęła brzuchem do jego brzucha i ujęła w drugą dłoń jego męskość, dumnie sterczącą teraz do góry i lekko rozkołysaną od ruchu ciała. Czuła jak westchnął między jej udami, wypuszczając strumień ciepłego powietrza prosto w jej nabrzmiałą z pragnienia kobiecość i to sprawiło, że sama jęknęła, czując jego usta i język, pieszczący delikatnie jej najintymniejsze miejsce. Przesuwała dłonią po jego całej długości, powoli nabierając tempa, by wreszcie pochylić się bardziej i wsunąć go do ust, na co ścisnął mocniej jej pośladki, pogłębiając z zapałem pieszczotę jej ciała. Zassała go mocno, obrysowując językiem kształt główki, a potem wsunęła głębiej, drażniąc ostrożnie zębami jego delikatną i wrażliwą skórę. Rodząca się w niej błogość, przybliżała się z jego każdym ruchem języka, a kiedy dołączył jeszcze palce, którymi pobudzał teraz jej wrażliwy punkt, czuła, że zaczyna balansować nad krawędzią. Pogłębiła swoje ruchy i zwiększyła tempo, pomagając sobie przy tym dłonią. Z każdym wysunięciem go z ust, przesuwała zaciśniętymi na nim palcami ku górze, by zaraz znowu osunąć je w dół i przyjąć głęboko w usta. Czuła jak pęczniał jej w ustach, choć wydawało się to już niemal niemożliwe, ale z każdym jej ruchem jego męskość pulsowała i drżała, nieuchronnie dorównując jej kroku w osiągnięciu rozkoszy. Zaczął wsuwać w nią palce, jednocześnie nieustannie pieszcząc jej wzgórek językiem i ustami, a ona pochłaniała go w siebie, z każdym ruchem pogłębiając jego penetrację w swoich ustach. Nagle ścisnął ją mocno za pośladek, jakby ostatni raz ostrzegał przed nadejściem tego, czego pragnęła, a potem poczuła jak wylewa się prosto w jej usta ciepłą, płynną rozkoszą, którą zachłannie przełknęła, oblizując go dokładnie całego. Zwiększył intensywność pieszczot, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe i chwilę potem spadała już w dół, zaciskając się na jego palcach, a on spijał jej wilgoć, dopóki nie opadła na jego brzuch na, drżących od spełnienia, kolanach…
Kiedy chwilę potem leżeli już obok siebie, przytuleni, dyszący i szczęśliwi, pocałował ją, przenosząc na usta jej intymny smak, podczas gdy ona zrobiła to samo, zostawiając na jego języku lekko mdławy, ale nieprzerwanie rozkoszny smak jego płynnego oddania…
- Ojciec ma arytmię – odezwał się nagle, kiedy znowu opadł na plecy, z przymkniętymi oczami. Bella podniosła się na łokciu, z niedowierzaniem wpatrując się w ukochanego.
- Skąd wiesz?
- A jak myślisz? Gdzie spędziłem całe popołudnie? Byłem tam – westchnął cicho, tłumiąc narastającą potrzebę parsknięcia śmiechem. Podniósł powoli powieki, rozkoszując się osłupieniem Belli, które chwilę potem zastąpił promienny uśmiech.
- Zatem… o co właściwie się przed chwilą pokłóciliśmy? – wywróciła oczami.
- Nie przypominam sobie żadnej kłótni. Dyskutowaliśmy po prostu – roześmiał się i zaraz potem na jego twarzy wylądowała miękka poduszka, która ostatecznie stłumiła echo jego śmiechu.
Leżała wpatrzona w niego, z przepełniającą serce błogością i niewytłumaczalną pewnością, że mają przed sobą przyszłość i mnóstwo czasu na wspólne odkrywanie siebie... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rainwoman dnia Pon 14:37, 05 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Pon 14:13, 05 Kwi 2010 |
|
Rain masz w sobie niesamowity zmysł obserwacji ludzkich zachowań, reakcji, emocji i przelewania ich bardzo płynnie na papier ( klawiaturę?? ;-) ). Po raz kolejny z pewnością to piszę ale twoje opowiadanie jest spójne, dopracowane, płynne. Rozgrywa się tak, że nie wyobrażam sobie, by mogło być tu coś innego. Sama często się zastanawiam jak rozwiążesz jakąś sytuację, tworzę sobie w łepetynce możliwe scenariusze, a ty i tak mnie zaskakujesz i to właśnie to twoje rozwiązanie jest jak najbardziej właściwe
Reakcja Jaspera na "przygarnięcie Alice" była doskonała Mimo, że Rose i Emmett pojawili się tu wylącznie jako tlo, także mozna bylo wychwycić tę niesamowitą więź jaką między nimi stworzyłaś.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział
Weny i nie daj nam czekać zbyt dlugo
Aurora |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Pon 15:01, 05 Kwi 2010 |
|
ten rozdział był cudowny,
miał w sobie złość, miłość, szczęście, namiętność i również smutne momenty.
to jak jest pisane jest genialne, naprawde trzeba znać ludzką psychikę, żeby można to opisać, wyrazy twarzy, gesty to jest trudne a Ty to potrafisz, naprawde to doceniam...
świetnie, że pokazujesz jak cała rodzina, przyjaciele mogą liczyć na siebie, tylko jeśli jeszcze Edi pogodzi się z ojcem będzie wszystko idealnie, chociaz pierwszy krok zrobiony mimo, że z ojcem sie nie spotkał, to pewnie Esme powie Carlisowi o wizycie syna...
ale ta Tanya jest głupia (świetny obraz kobiety szalonej), potrafi grać przekonywająco chociaż powinna wiedzieć, że policja jej samej by nie zostawiła bez "nadzoru" nawet niewidocznego, ale ważne że prawda wyszła na jaw
pozdrawiam |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Lady M.
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 39 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 15:30, 05 Kwi 2010 |
|
nie zostaje mi nic innego jak zgodzenie się z poprzedniczkami tego postu;) Masz ogromny talent, a rozdział jak zawsze fantastyczny i zdumiewający;]
Weny, weny, weny i czasu;)
pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lady M. dnia Pon 19:09, 05 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Bella_swan1994
Nowonarodzony
Dołączył: 05 Kwi 2010
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Poznań
|
Wysłany:
Pon 20:10, 05 Kwi 2010 |
|
świetne... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Allie
Zły wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 252 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Pon 21:24, 05 Kwi 2010 |
|
Do koleżanki wyżej, przestań igrać z moderatorami i adminami, bo zostaniesz wywalona z forum.
A teraz powracając ;D Moja droga... Hmmm... Chyba nie muszę się po raz kolejny rozwodzić jaka to jestem szczęśliwa, widząc tą nową część? Twoje opowiadanie daje mi wewnętrzny relaks. Choć odcinek nie był poświęcony mojej ulubionej parze, to i tak był świetny. Emocje, relacje... Coś niesamowitego. Widziałam ze dwie, może trzy literówki. Wybacz, że tak krótko ale ledwo na oczy widzę :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Allie dnia Pon 21:25, 05 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
cullens_fan
Dobry wampir
Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 1654 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 105 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 14:04, 06 Kwi 2010 |
|
Kolejny cudowny rozdział. Uzależniłam się od tej opowieści i kiedy nie otrzymuję swojej dawki w te dni, do których Autorka nas przyzwyczaiła, robię się niespokojna
Byłam przekonana, że znacznie dłużej przyjdzie mi czekać na pojednanie Belli i Edwarda. Sądziłam, ze ten szok, jaki Swan przeżyła w związku z porwaniem córeczki oraz nagłym pojawieniem się jej byłego w roli bohatera, odbije się na jej stosunku do Edwarda. Na szczęście bardzo miło zostałam rozczarowana. Poranna pobudka pod prysznicem to coś niesamowitego. Już dawno nie było w tym fanficu takiej gorącej sceny między E&B. Ostatnio chyba w hotelu, kiedy jeszcze oficjalnie do siebie nie powrócili i kiedy to zostało im przerwane. Na szczęście warto było czekać na ten wczorajszy rozdział i zostać zaskoczonym aż dwukrotnie (chodzi mi o 'czułości' E&B).
Rainwoman, świetnie piszesz takie sceny miłosne. Zarówno kiedy chodzi o Eda i Bellę, jak i Rose i Emmeta. Są one tak naładowane emocjami, że w połaczeniu ze świetnym opisem, bez trudu można je sobie wyobrazić, a także marzyć, by być na miejscu bohaterów. Zawsze robi mi się gorąco jak je czytam
Z Edwarda niezły uparciuch, ale zaskoczył mnie, że jednak pojechał do szpitala zobaczyć, co z ojcem. Szkoda, że nie doszło do spotkania w cztery oczy, ale rozumiem, że wydarzenia z przeszłości jeszcze na to nie pozwalają. Mam jednak nadzieję, że panowie dadzą radę wymazać to, co było i jeszcze carlisle będzie częstym gościem w domu syna, a także kochanym dziadkiem dla Nessie ( a może i nie tylko dla niej? ). Wciąż liczę na kolejne dziecko Edwarda i Belli i zamierzam o tym przypominać
Rose, Emmet, Jasper i Alice to cudowni przyjaciele. Po raz kolejny to pokazali. A Alice coraz częściej gości w UK, więc mam nadzieję, że to kwestia czasu aby tu przeniosła się na stałe.
Rozumiem też, że z Tanyą i Jacobem to jeszcze nie koniec i niestety Bella i Edward jeszcze będą musieli się z nimi zmierzyć?...
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
meadow
Człowiek
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 64 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nibylandia
|
Wysłany:
Wto 18:57, 06 Kwi 2010 |
|
Tra la la la*Macha do Rainwoman* Jestem, cała rozradowana i opromieniona mimo deszczowej pogody za oknem. Widziałam, że dodałaś rozdział wczoraj, ale nie miałam nawet czasu do niego zajrzeć, najpierw dzieciaki w domu, potem znajomi wyciągnęli mnie na imprezę, niedawno podniosłam się z łóżka. xd Ale koniec z moimi wywodami, biorę się za komentowanie.;d
Hm.. Tak więc, Edward i Bella, jak zwykle przepraszanie się, godzenie kończy się wspólnym prysznicem lub wizytą w łóżeczku. To jest takie... słodkie, takie romantyczne. Podoba mi się to, że się pogodzili, kłótnie nie mają sensu w tym wypadku. No i podoba mi się też to, że Bella nie jest idiotką, ma trochę empatii w sobie i zrozumiała, że nieobecność Nessie nie zraniła tylko i wyłącznie ją, ale także Edwarda i ich przyjaciół.
A`propos samej Nessie, ciekawa jestem, czy reaguje w ten sposób tylko na nieobecność Belli, czy samo porwanie ma w sobie jeszcze gorsze skutki psychiczne. Okropnie mi szkoda tego dziecka, bardzo dużo czasu spędzam w towarzystwie dzieciaków i jestem okropnie uczulona na ich cierpienie. Takie jakieś dziwne moje schorzenie.
No i Alice, rozkręca się. Może już niedługo zaskoczysz nas jakimiś soczystymi opowieściami o jej przeszłości, o jej małżeństwie z Laurentem. No i w końcu połączysz ją na stałe z kolegą Jasperem. Ja osobiście czekam na to z wytęsknieniem, już nie mogę się doczekać typowo radosnej Alice.
Fanclub Jacoba może mnie w tym momencie zatłuc, oszpecić, obrzucić pomidorami. Wiem, że nie jest on winny porwania Nessie, ba, nawet oddał ją Belli, ale ja osobiście życzę mu, żeby Tanya jakimś wielkim cudem udowodniła, że miał on w tym swój udział i żeby zgnił w więzieniu. Nie lubię go pod żadną postacią, nawet wtedy jak jest gejem. Samo imię i nazwisko Jacob Black powoduje, że chce mi się wymiotować. Jeszcze Taylor Lautner, nie lubię tego aktora, nie podoba mi się jego gra, wydaje mi się on sztuczny i nie pasuje mi do tej postaci. Powoduje to jeszcze większą niechęć z mojej strony do tego bohatera. Okej, bo znowu się rozgadałam nie na temat rozdziału. Jakoś muszę się stopować ;d
Znowu się powtórzę, ale okropnie, potwornie podoba mi się twój styl, czyta się to lekko, przyjemnie i co najważniejsze, ciągnie cię, aby wiedzieć co jest dalej, pochłania cały twój umysł, nie myślisz o niczym innym tylko o postaciach o których teraz czytasz. Naprawdę gratuluję!
Wen został choć troszkę nakarmiony? Niech nie ucieka tylko kurczowo trzyma się swojej właścicielki, bo inaczej ja mu łańcuch skrócę. ;]
Życzę mnóstwo czasu, mnóstwo ochoty, mnóstwo energii, aby pisać dalej. ;>
pozdrawiam, m;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 22:19, 06 Kwi 2010 |
|
Cytat: |
Uklękła nad nim, umieszczając jego głową między |
głowę
Cytat: |
Kiedy chwilę potem leżeli już obok siebie, przytuleni, dyszący i szczęśliwi, pocałował ją, przenosząc na usta jej intymny smak, podczas gdy ona zrobiła to samo, zostawiając na jego języku lekko mdławy, ale nieprzerwanie rozkoszny smak jego płynnego oddania… |
pomijając, że zdanie jest gigant i podzieliłabym je... to strasznie dużo smaku w nim :P znaczy - powtórzenia....
Cytat: |
- Ojciec ma arytmię – |
muszę to skomentować, nie mogę inaczej - podły humor mam dziś...
to zdanie, które zawsze chciałam usłyszeć po niesamowitym stosunku^^ wyżyłam się :)
a teraz mój protest - seks pod prysznicem jest niewygodny i nieprzyjemny ^^ wanny też nie polecam (jeśli ktoś chce jakieś cenne rady ode mnie - mój priw jest poniżej - zabrzmiało okropnie:P )
nie będę przynudzać... było wspaniale - było bosssko... i jak zwykle niesamowicie opisane
dziękuję za wszystko :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ezri
Nowonarodzony
Dołączył: 06 Sty 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Śro 16:29, 07 Kwi 2010 |
|
Widzę, że mam zaległości, ale skomentuję tylko ostatni rozdział, bo narobiłoby to w moim komentarzu za dużo i tak obecnego bałaganu.
Odnoszę wrażenie, że Bella jest jeszcze nieco niepewna w tym związku z Edwardem. Tak jakby drobne nieporozumienie mogło sprawić, że odejdzie. Z drugiej strony ma duży emocjonalny bagaż... Hmm poza tym seks na godzenie się to dobra rzecz.
Wzruszyłam się kiedy przeczytałam o tym jak wielu prawdziwych przyjaciół mają rodzice Nessie. Już i tak rozpływałam się na temat Twojej pary Emmett - Rosalie, ale napiszę to jeszcze raz: oni są niesamowicie prawdziwi. No, nie tylko oni. Wszyscy Twoi bohaterowie żyją. Nie są płascy, są pełnowymiarowymi ludźmi, którzy czują i myślą.
Cieszę się, że Alice w końcu się przełamała i wyszła z kokona, który wokół siebie utworzyła. Cieszę się ze względu na Jaspera, bo choć facet ma nieziemską cierpliwość, to nie zazdrościłam mu wyboru serca.
Edward na pozór nie interesuje się ojcem, a przecież przeżywa jego chorobę. Mam nadzieję, że uda mu się na nowo wybudować relację z ojcem, bo że jest on dla niego wazny to widać pomimo jego uporu (żeby w takich momentach myśleć o kimś innym niż kobieta, która leży obok ).
Przepraszam za zwyczajowe nieuporządkowanie wypowiedzi. Choć wydaje mi się, że czynię postępy.
Kirke, niewątpliwie zasięgnę Twoich porad. Jesteś moim guru
Pozdrawiam i życzę weny
Ezri |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Ezri dnia Śro 16:32, 07 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Sarabi
Człowiek
Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 21:30, 07 Kwi 2010 |
|
Znowu zalegam z komentarzem. Po poprzednim rozdziale bałam się, że Bella odsunie się od Edwarda, że zamknie się w swoim bólu, zapomni, że Nessie ma też ojca. Druga moja obawa dotyczyła Jacoba - czy Bella za jego "bohaterski" czyn nie zechce zblizyć się do niego. Na szczęście w obu przypadkach moje obawy okazały sie płonne.
Nie przepadam za Blackiem, w żadnej wersji, ale tutaj wzbudził u mnie cieplejsze uczucia (a muszę powiedzieć, że od początku był czarnym charakterem i liczyłam na jego marny koniec).
To wspaniałe, że B i E mają tak oddanych przyjaciół. przyjechała do nch nawet z Europy Alice, choć pewnie nie tylko żeby ich wspierać - czuję, że zaczyna żywić coraz cieplejsze uczucia do Jaspera i powoli przełamuje swoje lękki.
Podoba mi się, że Edward powoli, powoli zbliża sie do ojca. Jeszcze nie jestem pewna, czy mu wybaczy (w końcu zostawił go, nie ma znaczenia, że z siostrą matki).
Co do Tanyi - dziwię się, że tak łatwo dała się podpuścić Jacobowi i wyjawiła swoje plany na komisariacie, ale z wariatami nigdy nie wiadomo.
Jak zawsze (weszło mi w klawiaturę) chwalę za głębię psychologiczną postaci, zmysł obserwacji oraz styl - czytam zawsze z radością i niecierpliwością, za każdym razem dziwiąc się, że to już koniec.
Pozdrawiam baaardzo serdecznie i życzę nieustającej weny |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sarabi dnia Sob 21:03, 10 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Pią 17:48, 09 Kwi 2010 |
|
Na wstępie przepraszam, że przez chwilę zaniedbałam „W labiryncie…”, ale niestety prywatne sprawy sprawiły, że pojawiałam się tu jedynie bardzo późną nocą, zmęczona jak mops i mój komentarz byłby zupełnie bez składu i ładu. Ale wróciłam!
Muszę się zgodzić z przedmówczyniami: podziwiam Twój zmysł obserwacji ludzkich zachowań, charakterów, osobowości. Do tego w fajny, ciekawy sposób przekazujesz nam informację o zakamarkach ludzkich dusz w tym ff-ie.
Jeszcze chyba o tym nie pisałam, a na pewno zasługuje na uwagę, a mianowicie przyjaźń Rosie i Belli. Tak powinna wyglądać prawdziwa przyjaźń i więź między ludźmi, między dwoma kobietami. One się diametralnie od siebie różnią, a jednocześnie w niesamowity sposób uzupełniają. Znają swoje słabości i mocne strony, wspierają wzajemnie a czasem potrafią pomóc dostrzec to, czego ta druga osoba nie widzi lub nie chce zobaczyć.
Zresztą wspominałam ci już, że jesteś jedną z niewielu autorek, która tak dogłębnie i w sposób profesjonalny opisuje relacje pomiędzy bohaterami swojego opowiadania. Chwała ci za to!
Wracając do ostatniego rozdziału: świetnie opisana scena pomiędzy Tanyą a Jacobem. I choć Denali jest tu ewidentnie „czarnym charakterem” to zdecydowanie doceniam to, że nie zrobiłaś z niej totalnej małpy. Jej obsesja na punkcie Eda i chęć zemsty jest zrozumiała, choć rzadko kto ogarnięty takimi silnymi emocjami porywa cudze dziecko. Desperacja która owładnęła tą kobietą jest opisana przez ciebie konkursowo.
Ciekawa jestem czy jakoś Bella dojdzie do porozumienia z Jacobem i mu wybaczy, a przede wszystkim przestanie się go obawiać. Jest porywczy i czasem nieobliczalny, ale w sytuacji naprawdę kryzysowej zachował się porządnie. Nie może być złym człowiekiem, moim zdaniem on ją po prostu kocha, ale nie potrafił być dla niej dobrym partnerem.
Poza tym wierzę, że niedługo wyjaśnisz nam tajemnicę niechęci i zbudowanego przez lata muru między Edwardem i Carlislem.
To chyba najważniejsze co chciałam ci napisać. Pozdrawiam serdecznie, BB. |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Nie 15:05, 11 Kwi 2010 |
|
Czytając Wasze komentarze, sama nie mogę wyjść z podziwu, że dostrzegacie tak wiele rzeczy, które niby mimochodem, wplatam między słowami.
Dziękuję, że doceniacie mój zmysł obserwacji, staram się dzięki niemu oddać jak najwięcej z zachowania moich bohaterów, których każdy z nas wyobraża sobie przecież inaczej.
Każdą opinię i sugestię bardzo sobie cenię i Wasze komentarze są dla mnie szalenie ważne i za każdy ogromnie dziękuję, wszystkim
A teraz zapraszam do czytania...
ROZDZIAŁ XXVII
Kiedy Emmett przyjechał po Rosalie do biura, od razu zauważył, że dziewczyna jest podenerwowana i czymś wyraźnie poruszona. Choć bardzo chciał zapytać, co się stało, powstrzymał się, dając jej czas. Jeśli rodziła się między nimi więź, musiał zaryzykować i przekonać się, jak daleko ona sama jest w stanie w to wejść. Szczerość i potrzeba wsparcia była nieodłączną częścią związku dwojga ludzi. Być może Rose nie odczuwała tego jeszcze, albo też skutecznie się przed tym broniła. Czuł jednak, że nie przekona się o tym, jeśli nie da jej na to szansy. Po prostu przywitał się, zagarniając ją do siebie ramieniem, nie bacząc na zaskoczone miny uprzątających swój sprzęt robotników. Ku jego wewnętrznej radości nie broniła się przed tą bądź, co bądź, publiczną manifestacją jego uczuć. Wręcz przeciwnie, schroniła się w jego ramionach, niczym w bezpiecznej przystani i po prostu przymknęła oczy, wdychając jego zapach.
- Gotowa do wyjścia? – zagadnął ciepło.
- Jeszcze chwila. Ekipa remontowa zaraz wyjdzie. Muszę pozamykać wszystko, to nie potrwa długo – westchnęła, pocierając policzkiem o jego koszulę. Uśmiechnął się.
- W porządku, nigdzie mi się nie spieszy – zapewnił ją…
Kiedy pół godziny później wychodzili już z budynku, Rose mocno zaciągnęła się zimnym, wilgotnym powietrzem, przymykając oczy.
- Zmęczona? – zatrzymał się zaraz za drzwiami, na powrót otaczając ją swoim ramieniem. Przytaknęła tylko, kilkakrotnie mrugając oczami.
- To może mały spacer, zanim wrócisz do domu? – przechylił głowę, zaglądając jej w oczy. Zastanawiała się chwilę, by w końcu ująć jego rękę i ruszyć wolnym krokiem przed siebie.
- Nie miałam nawet chwili, żeby zobaczyć się z Bellą. Dzwoniłam tylko do niej i wiem, że Alice przyleciała – dodała cicho, splatając ich palce w czułym uścisku. Emmett uśmiechnął się pod nosem. Taki zwyczajny gest ogrzał jego serce.
- Tak, wiem. Jasper do mnie dzwonił. Myślę, że Cullenom przyda się trochę samotności we troje, a Jasper najwidoczniej też będzie miał zajęcie – dodał miękko, uśmiechając się na wspomnienie podekscytowanego przyjaciela, który nawet przez telefon brzmiał nadzwyczaj radośnie. – Z tego, co dzisiaj zauważyłem, prace w biurze dobiegają końca – zauważył. Westchnęła ciężko.
- To prawda. Jutro po południu przywiozą meble i sprzęt komputerowy, a po jutrze mam spotkanie z firmą rekrutującą. Otwarcie biura to już kwestia dni… Miałam dzisiaj telefon od Dean’a, przylatuje pod koniec tygodnia – dodała ciszej. Mężczyzna przystanął na chwilę, zmuszając ją do tego samego.
- To, dlatego jesteś taka… - szukał właściwego słowa.
- Zdenerwowana? – uprzedziła go i kiedy złowiła jego spojrzenie, przytaknęła ruchem głowy. – Tak. W końcu to rodzaj inspekcji i chciałabym dobrze wypaść – uśmiechnęła się lekko, ze świstem wciągając powietrze do płuc.
- Chyba jego nie musisz się obawiać. Poza tym, wybacz, nie znam się na tym, co robisz, ale poświęciłaś mnóstwo czasu i energii w przygotowanie biura i jestem pewien, że nie masz powodów do obaw. Twój wspólnik na pewno doceni pracę, jaką wykonałaś – podniósł dłoń i przesunął nią delikatnie po jej policzku.
Przylgnęła do jego dłoni i delikatnie przymknęła oczy. Patrzył na nią urzeczony. Znowu dostrzegł w niej wrażliwą, potrzebującą czułości kobietę, którą skrywała przed wszystkimi.
- Wracamy? – skupiła na nim wzrok.
Nie musiała powtarzać. Objął ją czule i przycisnął do siebie, kierując kroki w stronę zaparkowanego dwie ulice dalej samochodu...
Otworzył przed nią drzwi, ale zawahała się i spojrzała na niego trochę niepewnie. Zmarszczył lekko brwi i przechylił głowę, pytająco się w nią wpatrując.
- Zostaniesz ze mną? – przełknęła głośno. Uśmiechnął się delikatnie i pochylił, czule obejmując jej usta.
- Już zaczynałem tracić wiarę, że to zaproponujesz – roześmiał się, kiedy znowu zaglądał jej w oczy.
Lekko trąciła palcem jego nos i pierwszy raz tego wieczoru zaśmiała się na głos, wsiadając do samochodu…
***
Kiedy Jasper wszedł rano do kuchni, jego oczom ukazał się zastawiony jedzeniem stół i Alice, krzątająca się przy kuchence, z nad której unosił się nader smakowity zapach smażonego bekonu. Mężczyzna ponownie przetarł oczy, upewniając się, że nie ma majaków sennych i to, co rozciąga się przed nim nie jest żadną fatamorganą.
- Siadaj, zaraz podam ci jajka, sekundkę – rzuciła radośnie przez ramię dziewczyna, dostrzegając jego zaskoczoną minę.
Posłusznie przydreptał do stołu i usiadł na krześle, rozglądając się po uroczyście zastawionym stole. Ujął w dłonie kubek z parującą jeszcze kawą i zachłannie przytknął do ust, boleśnie się przy tym parząc.
- Gorąca – dodała w pośpiechu, ale było już za późno.
Z sykiem odsunął naczynie, odstawiając je na stolik. Spojrzała na niego, żałośnie zaciskając buzie.
- Nic się nie stało – zbagatelizował, uśmiechając się mimo pieczenia.
Podeszła do niego z patelnią w dłoni i przełożyła jej zawartość na talerz przed nim. Przyglądał się jej jak urzeczony.
- No, co. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia – posłała mu promienny uśmiech, odchodząc w kierunku kuchenki.
- Musiałaś wcześnie wstać, skoro zdążyłaś przygotować to wszystko – wskazał dłonią na suto zastawiony jedzeniem stół. – Nie zamierzasz się do mnie przyłączyć? – zaniepokoił się, kiedy oparła się plecami o blat kuchennej szafki i przyglądała mu się z zadowoleniem.
Roześmiała się w końcu i usiadła naprzeciw niego, sięgając po sztućce i nakładając sobie kilka plasterków wędliny.
- I jak mniemam, byłaś jeszcze na zakupach, bo takich rarytasów z pewnością nie znalazłaś w mojej lodówce – puścił do niej oczko, zabierając się do jedzenia.
- Nie gadaj tyle, tylko jedz – znowu się zaśmiała, ogrzewając tym śmiechem jego serce.
- Smacznego – skinął głową w jej kierunku i ochoczo wziął się za pałaszowanie zawartości swojego talerza.
Jedyna myśl, jaka kołatała się teraz w jego głowie zdradzała nadzieję, że chciałby w taki sposób witać każdy dzień, z nią u swego boku. Przegryzając kolejny kawałek smażonego bekonu mimowolnie uśmiechnął się do siebie…
***
- To niepoważne – Esme pokręciła głową, z niedowierzaniem przyglądając się jak Carlisle opróżnia szpitalną szafkę ze swoich rzeczy.
- Leżenie tutaj nic nie da. Nie jestem przecież obłożnie chory – starał się zbagatelizować sprawę, przytulając ją ramieniem.
- Wy, Cullenowie, jesteście tacy uparci, że aż głupi – rzuciła w gniewie, wyplątując się z jego uścisku. - Najpierw Edward, przyjechał tu, choć równie dobrze mógł zadzwonić i w ten prosty sposób uzyskać wszelkie informacje o twoim stanie zdrowia, skoro i tak nie zamierzał się z tobą spotkać – sapnęła, odgarniając zakręcony kosmyk brązowych włosów z policzka. – A teraz ty, taki rozsądny i mądry facet, a zachowujesz się, jakby nic się nie stało. Jesteś lekarzem i znasz ryzyko, a mimo wszystko postanowiłeś wypisać się na własną prośbę. Powiedz mi, jak mam się na ciebie nie wściekać. I nie próbuj mi wmawiać, że jestem przewrażliwiona – wyrzuciła z pasją i odsunęła się, opierając plecami o ścianę.
Carlisle przyglądał się jej, jak trafiony obuchem w głowę, próbując ponownie przeanalizować jej potok słów. W końcu zrezygnowany opadł na łóżku, mocno ściągając brwi.
- Słabo ci? – zaniepokoiła się, podchodząc do niego szybkim krokiem. – Wezwać lekarza? – ujęła jego twarz w dłonie i uniosła delikatnie do góry, zmuszając go tym samym do spojrzenia sobie w oczy.
- Edward tu był? Kiedy? – Szok i niedowierzanie w jego wzroku sprawiły, że westchnęła ciężko.
Usiadła obok niego, zadzierając głowę do góry i przebiegając wzrokiem po jasnym, lekko przydymionym suficie.
- Wczoraj – powiedziała tak cicho, że niemal nie dosłyszał. – Był tu niecałe dziesięć minut, wypytał o twój stan zdrowia i wyszedł. Nie byłam w stanie przekonać go, by został. Jest jeszcze bardziej uparty, niż sądziłam.
- Mówił ci, co z małą, jak się czuje? A jak Bella to znosi?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem i niemal fuknęła, oburzona jego słowami.
- Wiesz, co? – westchnęła ciężko, wstając z łóżka. – Dajcie mi wszyscy święty spokój! – rzuciła tylko i prawie wybiegła z sali, zostawiając w niej zaskoczonego mężczyznę…
***
Renesmee niczym kauczukowa piłeczka podskakiwała na dywanie, okazując tym swoją radość na spotkanie z ulubioną opiekunką. Bella ostatkiem sił uprosiła córeczkę, aby nie męczyła teraz Louise, którą Edward zaledwie kilka godzin wcześniej odebrał ze szpitala i teraz obłożona poduszkami kobieta odpoczywała w najlepsze na kanapie w salonie. Dziecko, co rusz podtykało do jej rąk coraz to nowe rysunki, które tworzyło na stoliku obok, byle tylko uwaga niani była bez reszty zaprzątnięta jej osóbką. Loiuse uśmiechała się ciepło, nie odrywając wzroku od swojej małej podopiecznej. Mimo ogarniającego ją zmęczenia, starała się nade wszystko, aby nawet na chwilę nie stracić z oczu małej dziewczynki, której dobra kondycja i radość przemawiająca z każdego jej słowa i ruchu, wyraźnie uspokajała nie będącą jeszcze w najlepszej formie kobietę.
- Nessie, daj spokój Louise. Twoja ukochana niania jest jeszcze bardzo słaba i powinna dużo odpoczywać. – Bella starała się jak mogła, aby ograniczyć ten chodzący wulkan energii, jakim była jej ukochana córeczka. – Może pójdziemy do ogrodu, a Louise się teraz prześpi, co ty na to? – zapytała cicho, kucając. Dziewczynka podbiegła do niej i objęła ją mocno za szyję, niemal na niej zawisając.
Dzwonek do drzwi przerwał tą cudowną chwilę czułości i Bella, czym prędzej podniosła dziecko na ręce i zbliżyła się do drzwi. Przezornie spojrzała przez wizjer, nauczona ostatnimi wydarzeniami ostrożności, ale na widok stojącej za drzwiami Esme prawie pisnęła z radości i czym prędzej otwarła drzwi. Kobieta bez słowa przestąpiła próg, a potem mocno przytuliła dziewczynę do siebie, razem z wtuloną w ramiona matki dziewczynką.
- Wszystko wiem – westchnęła po chwili ciężko i z troską zajrzała Belli w oczy. – Jak się trzymacie?
- Dobrze, coraz lepiej – odparła dziewczyna, stawiając córeczkę na podłodze. Kobieta zsunęła z ramion płaszcz, odwieszając go na wieszak i weszła do salonu. Na widok leżącej na kanapie Louise, uśmiechnęła się i przywitała, po czym bez słowa skierowała się do kuchni. Zaskoczona Bella poszła za nią.
- Esme, co się stało? Gdzie Carlisle?
- Jestem tak wściekła, że nawet nie chce mi się o nim mówić – wyrzuciła z siebie kobieta, opadając na krzesło. – Wiesz, że ten dureń wypisał się dzisiaj na własne żądanie? Mało zawału przez niego nie dostałam, a on zachowuje się jak totalny idiota. Tak się wkurzyłam, że wróciłam pociągiem. Dobija się na moją komórkę, ale ani myślę z nim rozmawiać – grzmiała, nerwowo stukając palcami po blacie stolika. Zaskoczona Bella usiadła na krześle obok, wpatrując się w Esme jak porażona.
- To prawda, że Edward był u niego wczoraj? – zapytała cicho, bacznie obserwując szatynkę, miotającą się nerwowo na krześle.
- Był? To za dużo powiedziane. Owszem przyjechał, ale nawet nie porozmawiał z ojcem, tylko mnie o wszystko wypytał, a potem wyszedł. Mogą sobie ręce podać, głupota jest najwidoczniej dziedziczna w ich rodzinie – syknęła Esme, kopiąc nerwowo w nogę stołu.
Bella nie mogła dłużej się powstrzymywać i po prostu parsknęła śmiechem, czym ostatecznie sprowokowała reakcję kobiety, bo chwilę potem obie śmiały się jak wariatki, trzęsąc przy tym w najlepsze.
- Wybacz, nie miałam na myśli twojego aniołka – dodała ciągle rozbawiona Esme, gładząc Bellę po ręce.
- Daj spokój, doskonale cię rozumiem. Też byłabym wściekła na twoim miejscu. Odniosłam wrażenie, że Carlisle jest rozsądnym facetem – dodała dziewczyna, odchylając się na oparcie krzesła.
- Prawda? Ale jak widać, pozory mylą. Normalnie, gdybym nie bała się, że coś mu się stanie, walnęłabym go w łeb, na otrzeźwienie. Jak znam życie, z pewnością jest w drodze do Londynu, o ile już nie jest na miejscu – westchnęła Esme i jakby na potwierdzenie jej słów, dobiegł je obie dźwięk dzwonka.
Kobieta wywróciła zabawnie oczami i machnęła ręką.
- Jeśli to on, to ja wychodzę. Nie mam do niego zdrowia i z pewnością nie mam ochoty na żadne rozmowy z nim – rzuciła ostro, chowając twarz w dłoniach.
Bella wyszła do holu i na widok Carlisle’a w wizjerze niemal parsknęła cicho, otwierając wreszcie drzwi.
- Mogę wejść? – wyglądał na spłoszonego i zaniepokojonego, co jeszcze bardziej rozbawiło Bellę.
Ustąpiła mu miejsca w przejściu, zapraszając gestem do środka.
- Proszę, choć nie ukrywam, że twoja obecność tutaj, w świetle ostatnich wydarzeń, jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie jestem lekarzem, ale…
- Wiem. Z pewnością Esme o wszystkim ci już powiedziała i jestem przekonany, że nie były to najmilsze słowa – odchrząknął cicho, przesuwając dłonią po jasnych, zaczesanych do tyłu włosach. - Nie ukrywam, że przyjechałem tu głównie z jej powodu, ale musisz wiedzieć, że bardzo martwiłem się o Nessie. Co z nią? – spojrzał pytająco.
Wtedy do holu wpadła jak torpeda mała blondwłosa dziewczynka, która z impetem uderzyła o uda matki, zatrzymując się na nich i obejmując je swoimi drobnymi ramionkami. Twarz mężczyzny rozpromieniła się na ten widok i czym prędzej kucnął, z radością się jej przyglądając.
- Witaj księżniczko. Pamiętasz mnie? – uśmiechnął się.
Zawstydzone gościem dziecko, schowało się, czym prędzej za nogi matki i wyglądało zza nich zaciekawione, z otwartą szeroko buzią przyglądając się mężczyźnie.
- Esme jest w kuchni, musisz przejść przez salon – konspiracyjnym szeptem wyznała Bella, wskazując ręką właściwy kierunek.
Carlisle wstał i uśmiechnął się do dziewczyny z wdzięcznością, po czym ruszył we wskazanym kierunku. Chwilę potem z kuchni dało się słyszeć podniesiony głos Esme i uspokajający ton doktora, który najwyraźniej bardzo starał się ją obłaskawić. Kiedy niedługo potem Bella zajrzała tam z ukrycia, dostrzegła jak tuli kobietę w ramionach, czule głaszcząc ją po plecach i uśmiechnęła się na ten widok, wycofując do salonu. Cichy dźwięk zamykanych drzwi i radosny szczebiot dziecka przywrócił Bellę do rzeczywistości. Dyskretnie przeszła się do holu, obrzucając ciepłym spojrzeniem, śpiącą już, w salonie Louise. Tak jak się spodziewała, w holu napotkała Edwarda, ściskającego w ramionach córeczkę.
- Witaj piękna – posłał jej uśmiech, pochylając się, by cmoknąć ją w policzek. – Ten samochód przed domem, Esme nim przyjechała? – zainteresował się.
Przez chwilę zamierzała wyjawić mu prawdę i wyjaśnić, że mają gości, ale ostatecznie postanowiła ukarać go za to małe kłamstwo z ojcem i po prostu przytaknęła ruchem głowy.
- Tylko bądź cicho, Louise usnęła w salonie – zdążyła szepnąć, kiedy wchodzili do salonu.
Edward przytaknął, pokazując Nessie palcem przyłożonym do ust, żeby była cichutko i ruszył w kierunku kuchni. W progu zamarł, gdy jego oczom ukazała się Esme czule wtulona w ramiona Carlisle. Za bardzo zajęci byli sobą, by go dostrzec, więc czym prędzej się wycofał, kierując kroki do pracowni Belli, dokąd dziewczyna podążyła za nim. Cicho przymknęła za sobą drzwi, z uwagą śledząc postać narzeczonego. Pochylił się i postawił córeczkę na podłodze, samemu podchodząc do okna. Dziewczyna widziała jego poruszenie i zastanawiała się tylko, czy powodem tego było pojawienie się jego ojca, czy też przyłapanie tych dwojga w tak intymnym uścisku. Tymczasem uwolnione z ojcowskich ramion dziecko, czym prędzej zasiadło do stojącego na środku pokoju fortepianu i próbowało podnieść pokrywę klawiszy. Bella czuła, że to nie jest dobry pomysł, jednak nie zdążyła zareagować, gdy stało się to, czego się obawiała. Uniesiona nieznacznie pokrywa z hukiem opadła, boleśnie przygniatając paluszki dziewczynki, wywołując jej niemal histeryczny płacz. Porwała dziecko w ramiona, podnosząc do ust przytrzaśnięte palce i dmuchając w nie z mocą, byle tylko uśmierzyć ten nieznośny ból. Edward także się dołączył, uważnie oglądając zaczerwienione teraz opuszki i próbując uspokoić panicznie płaczące dziecko. To żałosne zawodzenie nie zostało bez echa, bo chwilę później w drzwiach pracowni stali już oboje, Esme i Carlisle i zaskoczeni wpatrywali się w młodych rodziców i płaczące dziecko, z niemym pytaniem wypisanym w ich oczach. Zielone oczy Edwarda zmrużyły się niepokojąco, kiedy napotkał spojrzenie ojca, ale nie odezwał się słowem.
- Co się stało? – przytomnie zareagowała Esme, mijając Carlisle’a i podchodząc do Belli.
- Chwila nieuwagi, przytrzasnęła palce obudową klawiszy – wyjaśniła rzeczowo dziewczyna, nadal dmuchając na obolałą rączkę córeczki.
- Chodź do ciotki, zaraz coś poradzimy – odezwała się do zapłakanej dziewczynki, wyciągając po nią ręce. – Obmyjemy paluszki zimną wodą, to na pewno pomoże – dodała, biorąc małą na ręce. – Chodź Bello, na pewno obie coś wymyślimy – dodała, posyłając dziewczynie porozumiewawcze spojrzenie i wyszły, zostawiając mężczyzn samych.
Przez chwilę, przytomnie Esme chciała nawet przekręcić klucz w zamku, dla pewności, że żaden z nich nie wyjdzie przedwcześnie, ale ostatecznie odpuściła sobie. Obaj byli dorośli i najwyższy czas, aby w końcu to sobie uświadomili i zachowali jak należy…
***
Włóczyli się po mieście, pozornie bez celu, po prostu ciesząc swoim towarzystwem. Tak, jak w Amsterdamie Alice, teraz on oprowadzał ją po Londynie, serwując niemal ekspresowy rajd po swoich ulubionych miejscach. Obawiał się, że jeśli na chwilę zwolni tempa i straci czujność, coś między nimi zawiśnie i głucha cisza wszystko zepsuje. Opowiadał jak najęty o każdym z tych „swoich” miejsc, byle tylko nie robić za długo pauzy. Czuł, że to głupie, niemal dziecinne, ale nie przestawał. Kiedy spacerowali spokojnie nad brzegiem Tamizy, Alice w końcu się zbuntowała, zatrzymała i zatkała mu ręką usta. Spojrzał na nią zaskoczony, ale nie zrobił nic. Stali na wprost siebie, wpatrzeni w swoje oczy i po prostu przyglądali się sobie. To ona zrobiła pierwszy ruch, zabierając dłoń z jego ust, wspinając się na palce i składając pocałunek na jego wargach. Odwzajemnił go z pasją, przyciągając ją do siebie mocno.
- Przepraszam – wyszeptała chwilę potem, kiedy z bijącym sercem tuliła się do niego, przyciskając policzek do jego kurtki.
- Co? – nie zrozumiał. – Za co przepraszasz?
Podniosła twarz i spojrzała na niego, obejmując go delikatnie za szyję.
- Przepraszam, że pozwoliłam ci odlecieć. Nie chciałam tego, ale…
- Nie chcę naciskać. Domyślam się, że to dla ciebie trudne – pogładził zimną dłonią jej policzek.
- Jestem zwyczajnym tchórzem – wyznała tak szczerze, jak nigdy, przytulając twarz do jego dłoni. – Bycie na dystans nie rodzi ryzyka. Wiesz, mam wrażenie, że dopóki na niczym mi nie zależy, to nad tym panuję i nie można mnie zranić.
- Rozumiem.
- Wiem, że rozumiesz. Rozumiesz to lepiej niż ja i to trochę irytujące, bo przecież nie na tym polega życie, żeby ciągle stać już z boku, dotykać czegoś, ale odmawiać sobie, żeby naprawdę to poczuć – mówiła cicho, ale z przekonaniem.
Od wczoraj układała sobie w głowie słowa, które chciała mu powiedzieć, a teraz po prostu dała spokój górnolotnym przemowom i po raz pierwszy mówiła wreszcie o tym, co czuła, bez ważenia słów, bez ubierania ich w niepotrzebne metafory. Jeśli ktokolwiek miał ją zrozumieć, to właśnie on…
- Przez dwa długie lata leczyłam rany, zamykając się w sobie coraz bardziej. Byłam bezpieczna, sama ze sobą, tylko widzisz… Uświadomiłam sobie wreszcie, że zamknęłam się w klatce i… zaczęło mnie to uwierać – słowa wylewały się z niej jak rzeka, która wreszcie przerwała tamę. Nie przerywał jej.
- Taniec i zespół to wszystko, co mam, to cały mój świat i… bardzo mały ten świat. Kiedy przyglądałam się wczoraj Nessie i Belli, dotarło do mnie, że mimo tragedii, jaka je dotknęła, mają siebie, Edwarda, was. Jesteście jak planety, krążące blisko, w każdej chwili gotowe zmienić swój tor, byle tylko znaleźć się przy nich. Ja nawet nie mam prawdziwych przyjaciół. Wyrzuciłam ich wszystkich ze swojego życia, zapominając, że są jak powietrze, że ich potrzebuję – przełknęła głośno, głaszcząc palcami stójkę jego ciemnej, zamszowej kurtki. – Przypomniałeś mi, jak to jest, kiedy ktoś się o ciebie troszczy, kiedy jesteś dla kogoś ważny i zatęskniłam za tym.
- Ty jesteś dla mnie ważna – odchrząknął cicho, wciągając powietrze do płuc.
- Teraz już to wiem. Pozwoliłeś mi to poczuć – westchnęła. – Kiedy stanąłeś w mojej obronie, wtedy przy Laurent’cie, poczułam się dzięki tobie silna. Pierwszy raz od bardzo dawna, poczułam, że dam sobie radę, że jestem w stanie zamknąć za sobą przeszłość i nie muszę już więcej przed nią uciekać.
- Ten cały Laurent, to straszny typ, aż wierzyć się nie chce, że kiedyś… - urwał nagle niepewny, czy nie naruszył tej cienkiej granicy, za którą czekały na nią uśpione demony przeszłości.
- Wiem, choć kiedyś nie był taki… a może ja tego nie dostrzegałam. Teraz to nieistotne. Ważne jest tylko to, że nie chcę już stać w miejscu. Czuję, że mogę, że jestem zdolna pójść krok dalej.
Pochylił się do niej lekko, opierając swoje czoło o jej i zaciągnął się zapachem wody i czegoś jeszcze, co sprawiło, że uśmiechnął się delikatnie, nadal patrząc jej w oczy.
- Jeśli chcesz, pójdę z tobą – wyszeptał. – Dokądkolwiek nas to zaprowadzi. Tylko muszę wiedzieć, że chcesz, abym to był ja.
Przymknęła oczy, pozwalając tej chwili trwać, a potem oderwała się od niego i cofnęła o krok, tylko po to, żeby ująć go za rękę.
- Chodź – powiedziała cicho, z delikatnym uśmiechem na ustach i pociągnęła go za sobą, kierując się w stronę schodów prowadzących na most…
***
Stali na wprost siebie, oddaleni o kilka kroków i wpatrywali się w siebie miażdżącym spojrzeniem. Edward nerwowo stukał palcami w czarną, gładką pokrywę fortepianu, wyraźnie niezadowolony z obecności ojca.
- Witaj synu – przerwał milczenie Carlisle. Młody Cullen drgnął na dźwięk jego głosu i przestąpił z nogi na nogę.
- Co ty tu robisz? Dlaczego nie jesteś w szpitalu? – Jego ton zdradzał zniecierpliwienie i jednocześnie gniew.
- To nie było konieczne – odparł ojciec, wsuwając dłoń do kieszeni marynarki. Edward zmierzył go wzrokiem i z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie pieprz, dobrze? Widziałem cię wczoraj, byłeś blady jak prześcieradło, a ta cała aparatura, do której byłeś podpięty… - urwał nagle. – To nie wyglądało dobrze, więc nie chrzań mi teraz, że to nie było konieczne – wyrzucił, przełykając głośno.
- Edward, to nie o mnie teraz chodzi. Od dawna chciałem z tobą porozmawiać. Najwyższy czas, żebyśmy wyjaśnili sobie kilka kwestii – ciężko westchnął Carlisle.
- Taaaa, ciekawe, jakich? Miałeś na to trzynaście lat i jakoś do tej pory ci na tym nie zależało. Co teraz cię do tego skłoniło? – Kpiący głos syna zabolał, ale mężczyzna wiedział, że nie będzie łatwo.
- Wiesz, że próbowałem, ale… nie dawałeś mi szansy.
- Ja tobie, ty mnie. Jesteśmy kwita. Teraz, to nie ma już znaczenia – wzruszył ramionami szatyn, pocierając dłonią skroń.
- Oczywiście, że ma. Zawsze miało, ale… nie umiałem do ciebie dotrzeć. Odpychałeś mnie od siebie, przy każdej próbie.
- Ach, więc teraz to moja wina, tak? – Edward podniósł głos, mrużąc mocno zielone oczy. – Nie dam ci się w to wrobić.
- Posłuchaj, tkwimy w tym obaj. Nie rozumiesz tego? Nie obwiniam cię, doskonale wiem, że miałeś prawo, by mnie nienawidzić. Najwyższy czas, aby to naprawić.
- Jak? Poklepiesz mnie po ramieniu i powiesz, że wszystko jest ok? Nie żartuj – kpina w głosie młodego Cullena zadźwięczała wysoko, jak trącona nieostrożną dłonią struna.
- Nie zdołam cofnąć czasu i nie naprawię błędu, który popełniłem odsyłając cię do Esme. Wiem, że nie było ci łatwo, ale…
- Nic nie wiesz – przerwał mu gwałtownie Edward. – Nie znasz mnie nawet. Tamten młody, zgaszony chłopak, którego przywiozłeś do Londynu i zostawiłeś, już nigdy nie wróci. Dla mnie umarłeś, razem z matką. Pochowałem was razem i nie ma powrotu – dodał ostro. – Mam teraz swoją rodzinę i dzięki niej jestem szczęśliwy, więc nie zaprzątaj sobie mną głowy, nie warto. – Odwrócił się i podszedł do okna, stając tyłem do ojca.
Nie widział już, jak mężczyzna spłyca swój oddech, z trudem łapiąc powietrze do płuc, a potem przykłada rękę do serca, jakby w ten sposób próbował je uspokoić… Dopiero potężny huk upadającego na podłogę ciała, sprawił, że młody Cullen odwrócił się za siebie i dostrzegł ojca, nieprzytomnego, leżącego na podłodze, niedaleko drzwi. Poderwał się przerażony i niemal jednym susem znalazł się przy nim.
- Bella! – wykrzyknął z całych sił, w przypływie paniki.
- Nie zrobisz mi tego, nie możesz… – trząsł się nad ciałem ojca, próbując go ocucić. Obie kobiety wpadły do pokoju niemal jednocześnie, zderzając się ze sobą w drzwiach. Esme pobladła na widok nieprzytomnego Carlisle, leżącego na podłodze i czym prędzej uklękła, szepcząc coś nad nim. Bella natomiast, napotkała przerażone spojrzenie narzeczonego i czym prędzej pobiegła po telefon. Nerwowo wystukiwała na klawiaturze numer pogotowia.
- Proszę przyjechać do Brentwood, Hutton Road 17, szybko. Mężczyzna w średnim wieku, zdiagnozowana arytmia. Stracił przed chwilą przytomność. Szybko, błagam – jęknęła do słuchawki, przełykając głośno…
***
Esme krążyła po szpitalnym korytarzu, nerwowo strzelając palcami, podczas gdy Bella siedziała na ławce pod ścianą, skulona w sobie i przygaszona. W końcu wstała i skierowała kroki ku wyjściu z izby przyjęć. Dostrzegła przez szybę Edwarda. Stał na zewnątrz, nerwowo kołysząc się na boki i odpalał papierosa od papierosa, głęboko zaciągając się dymem. Tylko chwilę się wahała, by wreszcie owinąć się szczelniej płaszczem i wyjść na zewnątrz, dołączając do narzeczonego.
- Wiadomo już coś? – ożywił się na jej widok, mocno ściskając papierosa w dłoni. Przecząco pokiwała głową.
- Lekarz nadal u niego jest. Wiem tylko, że odzyskał przytomność – zbliżyła się do niego i pogładziła dłonią jego ramię. Przełknął głośno, wypuszczając z ust szary obłok dymu.
- To moja wina. Wiedziałem, że jest chory, a mimo to…
- Daj spokój. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Powinien był zostać jeszcze w szpitalu. To był jego wybór – starała się go pocieszyć. Przymknął oczy, nerwowo pocierając dłonią czoło.
- To moja wina. Powiedziałem mu… wiele przykrych słów, których teraz żałuję – znowu zaciągnął się papierosem.
Był taki zagubiony i nieporadny, że Bella objęła go ramieniem, chcąc, chociaż w ten sposób dać mu swoje wsparcie.
- Jeśli on z tego nie wyjdzie… Bello… – pokiwał załamany głową. – Powiedziałem mu, że dla mnie i tak jest już martwy, rozumiesz? – spojrzał na nią przerażony, przyciągając ją do siebie bardziej. Nawet przez kurtkę czuła, że drży na całym ciele.
- Będzie dobrze Edward, musi być dobrze. Za dużo już tych tragedii – westchnęła cicho, chowają twarz w jego ramionach…
Nagle wyprostował się i drgnął niespokojnie. Odwróciła twarz w kierunku budynku szpitala, dostrzegając w drzwiach Esme. Kobieta zmierzała ku nim szybkim krokiem. Bella przełknęła głośno.
- Lekarz już wyszedł. Możemy się z nim zobaczyć – odezwała się do nich pierwszy raz, odkąd przyjechali do szpitala. Edward pokręcił przecząco głową.
- Ja… nie powinienem. Nie chcę niczego spieprzyć. Idźcie, poczekam tutaj – odparł cicho.
- Daj spokój. On chce się z tobą widzieć. Przynajmniej raz go posłuchaj – dodała Esme z wyrzutem.
Mężczyzna zgasił niedopałek, wrzucając go do kosza na śmieci i skinął głową na znak zgody, po czym szybko cmoknął Bellę w policzek i minął je obie, wchodząc do szpitala.
- Esme, muszę wracać, do Nessie. Została sama z Louise, rozumiesz – ujęła kobietę za ramię i lekko ścisnęła. – Nie chcę tylko, żeby Edward pomyślał, że go zostawiam w takiej chwili – spojrzała na nią smutnym wzrokiem.
- Jedź, on zrozumie. Zostanę tu – kobieta westchnęła ciężko i odwzajemniła uścisk ręki.
Dziewczyna z ciężkim sercem ruszyła w stronę samochodu, mijając po drodze personel kolejnej karetki, która na sygnale podjechała właśnie przed wejście. Bała się, że zostawiając go tutaj samego, wysyła niejasny sygnał, ale strach o dziecko był silniejszy i liczyła, że Edward zrozumie, że to była po prostu konieczność, a nie możliwość wyboru…
***
Przez całą drogę do domu nie odezwała się już do niego słowem, po prostu trzymając go za rękę. Nawet po schodach w kamienicy, w której mieszkał, wchodzili obok siebie, jakby od tej pory już zawsze mieli iść ramię w ramię. Czuł się dużo lżej i trochę spokojniej, choć nadal nie wiedział, czy zachowanie Alice jest tylko krótkotrwałym zwrotem, czy też niesie ze sobą poważniejsze następstwa. Miał świadomość, że jutro znowu wróci do siebie, do Amsterdamu, a on nie będzie mógł tego zmienić. Ich życie toczyło się nadal w dwóch oddalonych od siebie miejscach i nic nie zwiastowało, że miało się to szybko zmienić. Jej dom, praca i życie biegło swoim torem, z dala od niego. Próba połączenia tego nie wróżyła dobrze zarówno dla niego jak i dla niej. Najwyraźniej Alice coś postanowiła i teraz nie miał innego wyjścia, jak tylko czekać, aż podzieli się z nim swoją decyzją. Miał tylko nadzieję, że w jej planach znalazło się miejsce dla niego i że nie znajdowało się ono na drugim planie…
Przekręcił klucz w zamku i puścił ją przodem. Nadal w zupełnej ciszy zdjęła płaszcz i odwiesiła go na haczyk, tuż za drzwiami, a potem zsunęła z nóg buty i boso skierowała się do kuchni. Jej swoboda w jego mieszkaniu bardzo ciepło go połechtała. Pasowała tutaj, do tego miejsca i do niego…
Kiedy ruszył za nią, krzątała się już przy kuchence, ustawiając na blacie kubki na herbatę i rozcierając zmarznięte dłonie. Podszedł bliżej, zatrzymując się za jej plecami i delikatnie przyłożył ręce do jej bioder, a potem powoli sunął nimi po jej brzuchu, by w końcu spleść je ze sobą i tym samym mocniej do siebie przyciągnąć. Odchyliła do tyłu głowę, opierając ją na jego obojczyku i westchnęła cicho.
- Jutro rano mam samolot – odezwała się, kładąc swoje drobne dłonie na dużych, męskich, złączonych na jej ciele.
- Wiem – odparł tylko, zaciągając się zapachem ciemnych włosów.
Czajnik stojący na kuchence zawył przeciągle, przerywając tą subtelną rozmowę. Jasper odchylił się nieco w bok, wypuszczając ją z objęcia i przekręcił kurek z gazem, odcinając dopływ. Gwizd czajnika ucichł, a Alice wykorzystała to, by odwrócić się do mężczyzny przodem. Stali teraz zwróceni do siebie twarzami, blisko, za blisko, by zostawić to tak, bez echa. Powolnym ruchem położyła mu ręce na ramionach, zmniejszając dystans. Znowu ujął ją za biodra, unosząc do góry i sadzając na blacie przed sobą. Popchnięte jej ciałem kubki, przewróciły się niezdarnie, ale nie zaprzątali tym sobie głowy. Oplotła go swoimi udami, przyciągając jeszcze bliżej, czując jak napiera na nią swoim ciałem. Pochyliła lekko głowę i pocałowała go w skroń, potem kolejno w powieki, czubek nosa, by wreszcie sięgnąć niżej, do jego ust. Znowu jęknął cicho, czując ten ciepły dotyk na swoich wargach…
***
- Kto dzwonił? – zapytała Rose, wychodząc z łazienki w krótkim szlafroku, sięgającym zaledwie do połowy jej ud.
Emmett siedział na jednym z krzeseł w jadalni i stukał łyżeczką w szklany blat stołu.
- Jessica, powiedziała, że niedawno dzwonił do niej Carlisle i pytał o adres Belli – westchnął ciężko, wyraźnie zamyślony. – Kurcze, przecież powinien być w szpitalu, a z tego, co mówiła wynika, że był w drodze do Londynu. Niczego już nie rozumiem – pokręcił lekko głową.
Dziewczyna zbliżyła się do niego i pogładziła go dłonią po policzku. Objął ją ramieniem i pociągnął ku sobie bliżej, sadzając ją na kolanach. Jej rozgrzane prysznicem ciało kusiło zapachem, ale myśli zaprzątające głowę mężczyzny biegły teraz zupełnie innym torem.
- Dzwoniłeś do Belli? Może ona coś wie – Rose przeczesała palcami jego krótkie, jasne włosy w czułym geście.
- Nie odbiera. Nikt nie odbiera, ani Esme, ani Edward. Dziwne, prawda? – spojrzał na nią lekko zmrużonymi oczami.
- Chcesz tam pojechać? Mogę się ubrać i…
- Nie, może niepotrzebnie panikuję, a ty masz dość swoich zajęć. Nie ma sensu, żebyś tam ze mną jechała. Zadzwonię do ciebie potem i powiem jak sprawy się mają.
- Dobrze – uśmiechnęła się lekko i dotknęła dłonią jego policzka, rysując kciukiem niewielkie okręgi.
Gdyby ktoś jeszcze kilka dni temu powiedział jej, że będzie tu siedzieć na jego kolanach, w tak zwyczajnym i jednocześnie uroczym objęciu, zaśmiałaby się temu komuś prosto w twarz. Teraz nie wyobrażała sobie, że mogłaby być gdzie indziej i z kimś innym, bo tu i teraz było po prostu właściwe i dobre. Tak krótka i treściwa zarazem obecność tego mężczyzny w jej życiu wydawała się jedyną możliwą, choć jednocześnie tak bardzo zaskakującą. Wpasowywał się jej życie, co nadal trochę ją przerażało i niepokoiło, a mimo to działał na nią kojąco. Zerknęła na zegarek na jego dłoni i wstała.
- Jedź, ja i tak muszę szykować się do wyjścia – powiedziała tylko, a widząc jego pełne ciepła spojrzenie pochyliła się, by złożyć na jego ustach krótki pocałunek. Uśmiechnął się lekko i przytaknął głową, patrząc jak znika w sypialni…
***
Zapach medykamentów i środków dezynfekcyjnych od zawsze budził w nim niechęć, ale kolejny raz zwalczył ją, popychając lekko drzwi prowadzące do sali, w której leżał ojciec. Leżał na łóżku pod oknem, oddzielonym od pozostałych białym parawanem. Edward powoli zbliżył się do niego, wytrącając z zamyślenia. Wpatrzony dotąd w jasny sufit Carlisle, szybko skupił na synu swoje spojrzenie. Jego twarz złagodniała, a na ustach pojawił się ostrożny, delikatny uśmiech. Młody mężczyzna nerwowo obracał w dłoniach srebrną monetę, wygrzebaną z jednej z kieszeni, byle tylko znaleźć zajęcie dla swoich ruchliwych z napięcia palców. Odetchnął na widok przytomnego już rodzica i zatrzymał się przy jego łóżku. Patrzyli na siebie w skupieniu, ale ich oczy nie wyrażały już tego miażdżącego gniewu, jak miało to miejsce w domu, niecałą godzinę temu. W oczach ojca rozlewała się troska i ciepło, podczas gdy spojrzenie młodego Cullena zdradzało niepewność i strach, wypełniający teraz całe jego ciało. Podniósł rękę do twarzy i nerwowo podrapał się po brodzie. Żaden nie potrafił przerwać tej ciszy między nimi, która zawisła w powietrzu jak jedna z pajęczyn w rogu sufitu, niczym pułapka. Wreszcie Carlisle zachęcająco poklepał dłonią na łóżku, zapraszając syna, by spoczął przy nim. Pierwszy raz od bardzo dawna Edward go posłuchał, przysiadając na brzegu i tak wąskiego, szpitalnego łóżka. Niezręczne milczenie nabrało wreszcie nowego wymiaru.
- Tato – głos Edwarda był chropowaty, niemal szorstki, a jednak pełen troski. Ojciec podniósł dłoń i poklepał syna po udzie.
- Wiem… Ja też – odparł jedynie, zbyt wzruszony tym, że własny syn po raz pierwszy od wielu lat nazwał go właśnie w ten sposób…
***
Bella z czułością pochyliła się nad śpiącym w swoim łóżeczku dzieckiem. Twarz córeczki była tak rozkosznie spokojna, a drgające snem powieki zdradzały jego głębię. Kiedy malutkie usta dziecka rozchyliły się w delikatnym uśmiechu, jej usta również rozciągły się w taki sam sposób, jakby były ich lustrzanym odbiciem. Uspokojona tym widokiem, wyszła po cichu z pokoju, schodząc po schodach na dół. W salonie zastała Louise, która podała jej kubek ciepłej herbaty.
- Powinnaś odpoczywać. Jutro zadzwonię do Trish i poproszę, żeby zajęła się Nessie. Pamiętaj, że jesteś przyjaciółką rodziny, a nie naszą służącą – skarciła ją wzrokiem, czując jednocześnie bezgraniczną wdzięczność.
- Wiem Bello, ale to nie był kłopot. Zapewniam cię. Jak czuje się doktor? – Louise delikatnie opadła na kanapę, z ulgą odchylając się na jej miękkie oparcie. Dziewczyna dołączyła do niej.
- Kiedy wyjeżdżałam, odzyskał przytomność, więc mam nadzieję, że lepiej – westchnęła, przystawiając do ust kubek z ciepłym płynem. – Wiesz – zaczęła miękko, wpatrując się w wygaszony kominek przed sobą. – To zaledwie kilka dni, a mam wrażenie jakby minęła cała wieczność. Tak niedawno nie posiadałam się ze szczęścia – zerknęła na palec, który zdobił zaręczynowy pierścionek. – A teraz drżę z obawy, jak to wszystko się dalej potoczy. Tak wiele rozpaczy w tak krótkim czasie – westchnęła ciężko.
Kobieta uniosła się lekko z oparcia i wyprostowała, kładąc swoją ciepłą dłoń na jej kolanie.
- Nie myśl o tym w ten sposób. Te kilka dni z pewnością uświadomiło ci, jak wielu wspaniałych ludzi masz wokół siebie i jak bardzo możesz na nich liczyć, a to jest szczęście – powiedziała miękko, uśmiechając się do niej ciepło.
- Czasami zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie wyjechała. Czy wtedy, to wszystko, też miałoby miejsce?
- Tego nie wiemy, ale czy to ważne? Wierzę, że wszystko, czego doświadczamy, dzieje się w jakimś celu. Być może los zadecydował za ciebie, bo czuł, że to jest właściwe. Pokręcił wasze ścieżki, by w końcu i tak je ze sobą połączyć. Czasami za późno dojrzewamy do sytuacji, w których stawia nas życie. Może wtedy oboje nie byliście na to gotowi i los postanowił cię przed tym ochronić. Teraz oboje wiecie jak wiele dla siebie znaczycie i wierzę w to, że potraficie to docenić. Od przeznaczenia, moja droga, nie sposób uciec. Dogoni nas, prędzej czy później – pogładziła dłonią jej kolano.
Bella spojrzała na nią zasłuchana. Dzwonek do drzwi zaskoczył ją. Odstawiła kubek na niski i stolik i ruszyła w stronę drzwi. Na widok Emmetta, uśmiechnęła się.
- Cześć Bells. Nie mogłem się do ciebie dodzwonić. Wszystko u was w porządku? Samochód Carlisle’a stoi na podjeździe. To prawda, że wyszedł ze szpitala? – Przyjaciel zasypał ją pytaniami.
Wpuściła go do środka i przylgnęła do niego, potrzebując teraz ciepła jego ramion. Zaskoczony pogładził ręką jej plecy.
- Ej, co się dzieje? – zapytał z troską w głosie. Westchnęła ciężko.
- Carlisle jest znowu w szpitalu. Pokłócili się z Edwardem i… sam rozumiesz. Esme jest razem z nimi - wyrzuciła z siebie ten ciężar, odsuwając się od przyjaciela.
Mężczyzna wywrócił oczami i z niedowierzaniem pokręcił głową, a potem objął ją ramieniem i tak przytuleni weszli do salonu.
- Witaj Louise – przywitał się, dostrzegłszy opiekunkę siedzącą na kanapie w pokoju. Podniosła się na ich widok, gotowa do wyjścia.
- Dzień dobry – odparła ciepło. – Pójdę do góry, do małej. Możecie spokojnie do nich jechać. Zajmę się Nessie, kiedy się obudzi. Najwyżej zadzwonię do Trish. Nie martw się – zwróciła się do Belli. Dziewczyna wahała się chwilę, ale pokręciła przecząco głową.
- Zostanę, tak będzie lepiej.
- Jedź – Louise zbliżyła się do niej i lekko ścisnęła jej ramię. – Poradzę sobie, naprawdę.
- Skoro nalegasz…
- W razie czego, w tym ciemnym fordzie po drugiej stronie ulicy nadal siedzą faceci z firmy ochroniarskiej. Wystarczy ich zawołać, gdyby coś się działo – dodał Emmett, a Bella posłała mu zaskoczone spojrzenie.
- Nadal mamy ochronę?
- Oczywiście, Edward nie wspominał ci o tym? Nie jest już tak widoczna, jak do tej pory, ale możesz być spokojna, nie zniknie tak szybko. Owen wie, co robi – uspokoił ją.
- Dobrze, w takim razie jedźmy – odparła wychodząc do holu po płaszcz…
***
Jasper odgarnął kosmyk z pleców Alice i złożył pocałunek na jej nagim ramieniu. Nie widział jej twarzy, więc nie był pewien, czy śpi, czy też po prostu leży nieruchomo. Leżał wtulony w nią, w jej łóżku, kompletnie ubrany, tak samo jak ona, a mimo wszystko wydźwięk ich bliskości był dla niego głębszy niż gdyby się kochali. Jeśli potrzebowała czułości i właśnie tego teraz od niego oczekiwała, był gotowy, by jej to dać. Oczywistym był fakt, że jej pragnął. Nawet teraz czuł napięcie w każdym mięśniu swojego ciała, czekało w gotowości na jeden sygnał, jej znak. Nie chciał zburzyć tej harmonii, która zapanowała wreszcie między nimi. Dał jej pełną swobodę i pewność, że każdy następny ruch należy do niej i był gotowy czekać na niego tak długo, jak będzie tego potrzebowała. Świadomość, że jutro wyjedzie bolała, bardzo. Jedyne, co mógł, to trzymać ją w ramionach i tulić.
Przysunął się do niej jeszcze bliżej, choć wydawało się to niemal niemożliwe. Drgnęła, a potem wysunęła się z jego objęcia, tylko po to, by przewrócić się na drugi bok, twarzą do niego. Nie spała. Patrzyła na niego ciepłym, lekko rozmarzonym wzrokiem, a kiedy dotknęła dłonią jego twarzy, westchnął cicho, czując prąd, który rozszedł się po jego ciele falą. Ich bliskość wydawała się prawie nieznośna.
- Jak spędzasz święta? Wyjeżdżasz gdzieś? – zapytała cicho. Zamrugał szybko, zaskoczony jej pytaniem.
- Do tej pory zazwyczaj spotykaliśmy się u Esme. Moi rodzice mieszkają w Liverpoolu i z pewnością na święta znowu polecą do Atlanty, do mojej siostry. Pracuje w tamtejszym oddziale Delta Air Lines, razem z mężem. Dzięki temu dość często mnie odwiedza – uśmiechnął się. – A ty?
- Pomyślałam, że jeśli nie miałbyś nic przeciwko…
- Chciałbym spędzić te święta z tobą – przerwał jej, a potem uniósł się, podpierając na jednej ręce i nakrył jej usta swoimi. Przyciągnęła go do siebie ramieniem, radośnie się śmiejąc… |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 17:50, 11 Kwi 2010 |
|
Dzieki ci Rain za Esme, która nie jest "mamuśką" ale kobietką potrafiącą zwyczajnie sie wściekać "Wiesz, że ten dureń wypisał się dzisiaj na własne żądanie? Mało zawału przez niego nie dostałam, a on zachowuje się jak totalny idiota. Tak się wkurzyłam, że wróciłam pociągiem. Dobija się na moją komórkę, ale ani myślę z nim rozmawiać – grzmiała, nerwowo stukając palcami po blacie stolika". Ten tekst mnie rozwalił. Mam już dość opowiadań, gdzie Esme jest tlem i uzupełnieniem. Nareszcie ma charakterek i potrafi to pokazać.
"...głupota jest najwidoczniej dziedziczna w ich rodzinie..." - tutaj wyłam ze śmiechu ;-)
A tutaj brakło mi słowa "się":"...Też byłabym wściekła na twoim miejscu..."
Ogólnie scena z Esma i Bellą jest przekomiczna. I pojawienie sie Carlisle'a. Jak w powiedzeniu "O wilku mowa, a wilku tu".
Bardzo romantyczna i jednocześnie rzeczywista scena z Jasperm i Alice. Nie wiem jak ty to Rain robisz ale te dialogi wychodzą ci tak naturalnie. Nie są napuszone i sztuczne. Już kiedyś ci pisałam, że wychodzi ci to tak jak powinno - naturalnie i prosto. I tak jest najlepiej. Bardzo podoba mi się takie spokojne tempo w jakim rozgrywają się relacje między Al i Jazzem. Jest tak subtelnie.
We wcześniejszych postach pisałam jak bardzo mi się podoba to opowiadanie więc tym razem nie będę się powtarzać jestem zachwycona a mój zachwyt jest taki sam jak rozdział czy dwa czy dziesięć temu poprostu trzymasz ten swoj mega wysoki poziom i nie odpuszczasz w ani jednej linijce.
Przy okazji; ta twoja Louise to bardzo mądra kobietka
Do zobaczenia przy następnym rozdziale
Weny i pozdrawiam
Aurora |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Aurora Rosa dnia Nie 17:53, 11 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
zawasia
Dobry wampir
Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D
|
Wysłany:
Nie 18:00, 11 Kwi 2010 |
|
i oczywiście musiałam się wzruszyć czytając o Alice i Jasperze, nie ukrywam to mój ulubiony paring
i mimo, że lubie całe to opowiadanko to zawsze jak widze Jasper i Alice aż się uśmiecham, cieszę się, że będzie dobrze między nimi.
tak jak zawsze świetnie napisane, opisane super charaktery, uczucia, mimika bohaterów
zawsze z chęcia czytam kolejny nowy i nigdy nie mogę się doczekać na następny, niestety już mam ochotę przeczytać 28 rozdział, ale będę czekać, tylko to mi zostało
pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 19:58, 11 Kwi 2010 |
|
ha! miałam dziś nie pisać żadnych komentarzy - odwyk sobie robię, ale jak tylko zobaczyłam twój nowy rozdział pomyślałam: damn it - nie uda się...
i faktycznie - muszę zostawić po sobie ślad...
rozdział jak zwykle wzruszający, ale domyślałam się już od dłuższego czasu jak spróbujesz rozwikłać tę sytuację pomiędzy Carlisle'em a Edwardem... to punkt dla mnie :P :hura:
rozbawiła nie Esme - zastanawiając się, czy czasem nie zamknąć drzwi na klucz...
rozczuliła mnie Alice, która - biorąc pod uwagę jej wcześniejsze doświadczenia - postawiła wszystko na jedną kartę - dobra my wiemy, że Jasper to najlepszy z możliwych wyborów, ale ona o tym nie wie :) ^^ czuję się wszechwiedząca i to bardzo przyjemne uczucie
stabilizujesz związek Rose i Emmetta - plus dla ciebie, zastanawiam się jakie reperkusje przyniesie wizyta Dean'a... ale to dopiero przede mną
dziękuję za świetny rozdział :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bugsbany
Wilkołak
Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:56, 12 Kwi 2010 |
|
Czy pisałąm Ci, że jesteś WIELKA?? Może i tak, ale powtórzę to jeszcze raz i jeżeli będzie trzeba, będę to powtarzać codziennie:D
Kocham Twoje opowiadanie i jest moim "Number One" na liście FF.
Przyznam się bez bicia, że dawno nie komentowałąm rozdziałów i czas najwyższy się poprawić i naszkrobać kilka słów:D
Na pierwszy ogień idzie Bella...mogę się jedynie domyśleć co czuje matka, której porwano dziecko i rozumiem jej ból i strach o córeczkę, ale czy musiałą być taką egoistką?? Jak mogła obwiniać Edwrada, że to przez niego, przecież on tak samo cierpi w tym momencie co ona, to również jego dziecko....wiem,wiem, czasami zdaża się nam mówić w gniewie i w poczuciu bezsilności różne rzeczy, ale to najgorsze co mozna zrobić w obliczu takich problemów...obwinianie się wzajemne:/ Ale przespałą się i zrozumiałą co narobiła, że odtrąciła Edwarda, że jej zachowanie mogło go zranić. Natomiast cierpliwość i zrozumienei jakie wykazał Edward, powinno mu zostać wynagrodzone w jakiś sposób...co powiesz na bliźniaczą ciążę?:D
Co do Esme to jest taka inna niż w większośći opowiadań....inna w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Podoba mi się...taka konkretna, mówi co myśli, nie owija w bawełnę.
Alice wraca ze swojej krainy czarów, w której chowała się przed ludźmi:D Czy musi wracać do tego Amsterdamu? A może jednak zostanie z Jasperem...chociaż nie...to trochę za szybko. A może nie?
I na koniec ostatnia para gołąbków..Emmet i Rose.....mam obawy czy Dean, będzie zadowolony z faktu, że dziewczyna spotyka się z innym facetem? Cos mi mówi, że ta wizyta może nieco namieszać...ale czas pokaże:D
Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu nakarmiłam Twojego wena i z utęsknieniem czekam na dalsze losy moich milusińskich:D
Całusy...Bugsbany |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|