|
Poll :: Jak wam się podoba? |
Jes OK |
|
76% |
[ 20 ] |
Może być |
|
11% |
[ 3 ] |
Takie sobie |
|
3% |
[ 1 ] |
Nudne |
|
7% |
[ 2 ] |
|
Wszystkich Głosów : 26 |
|
Autor |
Wiadomość |
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 14:29, 10 Mar 2009 |
|
Bella na miejscu Edwarda (wampir). Akcja toczy się w Polsce i we Włoszech. Edward na samym początku jest człowiekiem. Krótkie rozdziały.
Miłość jest zawsze nowa. I bez względu na to, czy w życiu kochamy
raz, dwa, czy dziesięć razy zawsze stajemy w obliczu nieznanego. Miłość
może nas pogrążyć w ogniu piekieł, albo zabrać do bram raju - ale
zawsze gdzieś nas prowadzi. I czas się z tym pogodzić, albowiem jest
ona treścią naszego istnienia. Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za
cenę długich godzin, dni, tygodni smutku i rozczarowań. Bowiem kiedy
wyruszymy na poszukiwanie miłości - ona zawsze wyjdzie nam na
przeciw. I nas wybawi.
— Paulo Coelho (ur. 1947)
Zahir
Prolog
Na jego twarzy malował się strach, a właściwie przerażenie. Przycisnął mnie mocniej do siebie i pocałował.
- Kocham cię, Bello. – Szepnął mi do ucha. Pierwszy raz powiedział mi to wprost. Wtedy go zobaczyłam. Stał za linią drzew. Wysoki, czarnowłosy uśmiechał się triumfalnie, z wyższością. Na jego twarzy widać było długą bliznę. Nie znałam tego wampira. Był mi całkiem obcy… Nie. Znałam go doskonale! James. Za nim stało jeszcze dwóch innych, blondynów. Wyszli na polanę.
- Witaj Bello. Edward… Nareszcie dokończę to, co zacząłem. – Głos Jamesa był przesycony nienawiścią. W jednej sekundzie wydarzyło się bardzo wiele rzeczy. Mój najdroższy znów mnie pocałował i rzucił się na Jamesa, aby odeprzeć jego atak. Dwóch pozostałych mężczyzn dopadło do mnie. Nic mi nie zrobili, ale nie pozwolili się ruszyć. Mogłam tylko patrzeć. Patrzeć, jak Edward bije się na śmierć i życie z wampirem, który siłą dorównywał Emmettowi.
Rozdział 1.
- Możesz zwolnić? Wiesz, że jesteś szybsza ode mnie! – Wołała Alice. – Och, Bello! Zaczekaj na mnie! – Rzeczywiście dzielił nas spory odcinek, więc zatrzymałam się i poczekałam na siostrę. – Nie możesz biec szybciej? – Spytałam, gdy stanęła obok mnie.
- Myślisz, że biegnę spacerkiem?! Szybciej już nie mogę. – Odparła. Uśmiechnęłam się tylko z wyższością i stwierdziłam, że pora wracać.
- Tak, to dobry pomysł. Na dzisiaj mi wystarczy. Wracajmy do domu.
Dwa miesiące temu przeprowadziliśmy się do Polski, do średniej wielkości miasta, Wejherowa na północy kraju. Było to idealne miejsce dla takich istot jak my. Słońce świeciło tutaj rzadko i przeważnie było pochmurnie. - Mnóstwo lasów dookoła. – To było to, co najbardziej przypadło nam do gustu. Byliśmy, bowiem cywilizowanymi wampirami, wegetarianami. Żyliśmy wśród ludzi. Chodziliśmy nawet do szkoły, ponieważ ja wyglądałam na szesnaście, a Alice, Jasper, Emmett i Rose na około siedemnaście lat. Wszyscy należeliśmy jednak do jednej klasy. Na przerwach trzymaliśmy się tylko razem. Nie mieliśmy wielu znajomych, chociaż ja byłam bardziej towarzyska od mojego rodzeństwa. Staraliśmy się jednak do nikogo nie przywiązywać. Nie zabijaliśmy ludzi, ale i tak byliśmy niebezpieczni. Żywiliśmy się tylko i wyłącznie zwierzętami. To była taka nasza prywatna zasada. Krew ludzi smakowała lepiej, ale czuliśmy się jak mordercy. Była jeszcze jedna rzecz, której nigdy nie mogliśmy zrobić. Błąd, który mógł nas kosztować życie. Ujawnienie się ludziom było niedopuszczalne. Gdyby nasz sekret wyszedł na jaw, musielibyśmy się wiecznie ukrywać. Ludzie staliby się dla nas niebezpieczni. W pojedynkę nic nie zdziałają, ale na przykład wojsko? Policja? Nie byliśmy przecież tak do końca nieśmiertelni.
A jeśli nie ludzie, zabiliby nas Volturi.
Mieszkałam z ojcem (a właściwie naszym stworzycielem), matką, czwórką rodzeństwa i kuzynem na obrzeżach miasta. Nasza szkoła była położona w centrum. Chodziliśmy do liceum. Nie polowaliśmy co noc. Raz na tydzień wystarczało, ale w piątek byliśmy już głodni, a 500 osób kręcących się na wyciągnięcie ręki, stanowczo nie pomagało. Nie mogliśmy ich przecież zaatakować.
Przyszłyśmy do domu około godziny siódmej rano. Jasper i James nie wrócili jeszcze, więc dom był pusty. Alice poszła spakować się do szkoły, a ja udałam się do swojego pokoju. Chciałam się jeszcze przebrać, bo trochę się pobrudziłam. Postanowiłam, że założę moją ulubioną różową bluzkę na ramiączkach i dżinsy. W moim pokoju stała duża stara szafa, w której trzymałam wszystkie swoje rzeczy. Była już bardzo zniszczona. Carlisle już dawno proponował mi, żebym ją wyrzuciła i kupiła nową, ale stanowczo odmawiałam. Przypominała mi Renee. Moją kochaną, biologiczną matkę, którą tak słabo pamiętałam. To do niej kiedyś należała. Oprócz szafy stało tam jeszcze biurko z komputerem, wieża stereofoniczna, półka z książkami i stojak na płyty. Na podłodze z jasnego drewna leżała niebieska wykładzina. Ściany zdobiła zielona tapeta w kwiaty. Szybko się przebrałam i spakowałam książki do szkoły. Lekcje zaczynały się o ósmej, więc miałam jeszcze około 45 minut do wyjazdu. Włączyłam komputer i sprawdziłam skrzynkę, ale była pusta, więc postanowiłam spędzić pozostały mi czas na czytaniu książki. Lektura okazała się jednak nudna i odłożyłam ją, jak tylko usłyszałam kroki na schodach. Po chwili odezwało się pukanie do drzwi i do pokoju wpadł, zarumieniony od świeżej krwi, Emmett. – Jedziemy? James już na nas czeka w samochodzie. Uparł się, że nie mogę prowadzić, bo tu prawko dostaje się dopiero po ukończeniu osiemnastu lat. Ja mam 79! – Roześmiał się i już go nie było. Wstałam niechętnie, wzięłam plecak i podążyłam za nim. Sekunda – dokładnie tyle było mi potrzebne, aby znaleźć się przed domem. Na podjeździe stał już samochód brata – Ford iosis. Za kierownicą siedział kuzyn, a obok Emmett ze sztucznie obrażoną miną. Wepchnęłam się obok Alice, Jaspera i Rosalie, a James natychmiast ruszył. W szkole byliśmy w 5 minut, ponieważ kuzyn jakoś specjalnie nie przestrzegał przepisów. Gdy weszliśmy do budynku była za 10 ósma, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu. Do szkoły chodziliśmy dopiero od trzech dni, więc nie znaliśmy nikogo i nikt nie znał nas. Było to za razem dobrze i źle. Dobrze, bo nikt nic nie podejrzewał, a źle, ponieważ dzieciaki podchodziły do nas na przerwach i próbowały zawrzeć z nami znajomość, czegoś się dowiedzieć. Z czasem przestają, bo widzą, że trzymamy się tylko razem i jesteśmy ,,jacyś dziwni”. Na początku trzeba odpowiadać na ich niektóre pytania i zapoznać ich z ,,oficjalną” historią naszego życia. Za każdym razem jest ona ta sama, więc nie mamy problemów ze szczegółami. Mówimy im, że przyjechaliśmy z USA (stąd nasze imiona) z Alaski (nasza skóra jest bardzo blada), itp. Ludzie w to wierzą. Nasz kuzyn zatrudnił się w szkole jako nauczyciel angielskiego, więc zaraz po przyjeździe poszedł do pokoju nauczycielskiego. Pierwszą lekcję mieliśmy na drugim piętrze. Plan znałam na pamięć. Matematyka. Królowa nauk. Nie cierpiałam jej prawie tak bardzo jak historii. Nie żebym miała z nią jakieś problemy (wampiry mają pamięć fotograficzną), ale nienawidzę liczyć. Ot tak, po prostu. Historia z kolei była tak nudna, że gdybym mogła, to bym na niej spała. Po co uczyć się o tym, co samemu przeżyło się 50 lat temu? Reszta przedmiotów także nie budziła we mnie szczególnego zainteresowania. Wystarczyło przeczytać raz cały podręcznik i już było się przygotowanym do wszystkich lekcji.
Poszliśmy pod salę od matematyki i stanęliśmy z boku, kilka metrów od pozostałych uczniów z naszej nowej klasy. Przypatrywali się nam z zaciekawieniem. Nie zwracaliśmy na nich uwagi z nadzieją, że to gapienie w końcu im się znudzi. I tak się stało, ale nie zupełnie o to nam chodziło. Jedna z naszych obserwatorek podeszła do nas znienacka uśmiechając się szeroko.
- Hej. Chyba nie mieliśmy okazji wcześniej się poznać. Jestem Iza, a to Karolina i Marta. – Umilkła, najwyraźniej czekając aż coś powiemy. Pierwsza odezwała się Rose.
– Ja mam na imię Rosalie, a to Emmett, Alice, Jasper i Bella. Miło nam was poznać – miała przy tym bardzo poważną minę. Patrzyła na nich wszystkich jak na nic nieznaczące przedmioty. Nie było mowy o bliższym poznaniu. Uważała, że nie możemy się z nimi przyjaźnić, bo to i dla nas, i dla nich niebezpieczne. Iza uśmiechnęła się jeszcze szerzej
– Może usiądziecie z nami? – Spytała. Pozostałe dziewczyny i jeszcze jacyś chłopcy siedzieli na postawionych obok sali długich ławkach.
-Nie, nie. Wolimy stać tutaj. – Odparł Emmett lekko się uśmiechając.
– Jak chcecie - Iza wzruszyła ramionami i odeszła do przyjaciół.
Zadzwonił dzwonek. Nauczycielka wpuściła nas do klasy i wskazała miejsca. Emmett i Rosalie, a także Alice i Jasper usiedli razem, ja zaś musiałam pójść do ostatniej ławki. Była całkiem pusta. Super! Żadnego wkurzającego sąsiada. Pani Jabłońska – przedstawiła się nam – zaczęła swoją lekcję, a ja udawałam, że słucham. W rzeczywistości przyglądałam się uczniom. Byli odwróceni plecami, więc było to dość trudne. Po bardzo nudnych czterdziestu pięciu minutach wreszcie zadzwonił dzwonek na przerwę. Przetrwałam tak jeszcze biologię, chemię, historię, geografię i polski. Dzieciaki już nas nie zaczepiały. Przyglądały się tylko z daleka. Po lekcjach poszliśmy do pokoju nauczycielskiego zobaczyć czy James skończył już wszystkie zajęcia. Wyszedł i oświadczył, że dyrektorka wcisnęła mu jakieś zastępstwo i musi posiedzieć jeszcze godzinę. To oznaczało powrót do domu na pieszo, ale ku uciesze nas wszystkich, Chłopak wyjął z kieszeni kluczyki i wręczył je wniebowziętemu Emmettowi.
- Tylko żeby was nikt nie zobaczył! – Rzucił, gdy odchodziliśmy.
Rozdział 2.
I tak mijały tygodnie. Znałam już wszystkich uczniów z klasy. Rosalie nie mogła pojąć jak mogę tak się z nimi przyjaźnić. Reszta była dla mnie bardziej wyrozumiała. Śmiali się tylko i na tym się kończyło. Rose jednak śmiertelnie się na mnie obraziła i zagroziła, że jeśli ktoś się o nas dowie, to zabije go bez mrugnięcia okiem. Ja jednak nic sobie z tego nie robiłam. Przecież i tak nie miałam zamiaru nikomu powiedzieć.
Gdy mijał trzeci miesiąc od naszego pierwszego dnia w szkole, nasz wychowawca, pan Nowak, oznajmił uczniom, że do naszej klasy dołączył nowy uczeń. Dzieciaki wydawały się tym faktem podekscytowane. Nauczyciel wyszedł z sali i po chwili wprowadził jakiegoś chłopaka. Był wysoki i szczupły. Miał bardzo ładną twarz. Na duże zielone oczy spływały niesforne kosmyki rdzawobrązowych włosów. Nowak kazał mu się przedstawić i usiąść w wolnej ławce na końcu klasy.
- Edward Masen – powiedział mocnym, podirytowanym głosem i ruszył w stronę swojego miejsca. ,,Amerykanin” – pomyślałam zdziwiona. Wtedy to zauważył mnie i moje rodzeństwo. Zatrzymał się i otworzył szeroko oczy. Opanował się jednak natychmiast i usiadł w na swoim nowym miejscu. Do końca lekcji nie spuszczał z nas wzroku. Po dzwonku wszyscy wyszli z klasy i udali się do stołówki. Wszyscy Cullenowie też już poszli (nie na obiad, oczywiście). Edward wybiegł z klasy równo z dzwonkiem. Postanowiłam, że spytam go, o co mu chodzi. Dogoniłam go już na pierwszym zakręcie i zatrzymałam. Przywarł do ściany i wpatrywał się we mnie przerażony. – Hej – rzuciłam – masz jakiś problem? Może mogę ci w czymś pomóc? – Jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy. – Jestem Bella… boisz się czegoś? – Spytałam całkiem serio.
– Pomóc? – Myślałam, że oczy wyjdą mu z orbit. – Czy możesz mi pomóc?! Tak. Po prostu mnie nie zabijaj! – Poczułam się jak sparaliżowana.
- Co ty mówisz? Dlaczego miałabym cię zabić? – Spytałam, chociaż dobrze wiedziałam, o co mu chodziło. Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Bezlitośni, agresywni, niebezpieczni… rządni krwi… to chyba kilka waszych cech, no nie? – Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Rozejrzał się czy nikt nie podsłuchuje – Wątpię czy mogę spać spokojnie z pięcioma wampirami w klasie i jednym nauczycielem. – Prawie szeptał. Nie mogłam uwierzyć, że on wie.
- Skąd wiesz? Skąd o nas wiesz? – Spytałam przerażona.
- Miałem już do czynienia z takimi jak wy. Ledwo wyszedłem z tego spotkania żywy. Trafiłem do szpitala na intensywną terapię. Zrobili mi kilka transfuzji krwi. Wykryli w niej jakąś niezidentyfikowaną substancję. Wasz jad. To mnie prawie zmieniło w to coś.
- Uciekłeś wampirowi? – Byłam pełna podziwu – Jak?
- To był przypadek. Ktoś nas zauważył. Widział jak ten potwór pochyla się nade mną i wbija zęby w moje gardło. Nierozważnie rzucił się na wampira i odrzucił go ode mnie. To był po prostu efekt zaskoczenia… ciała tego człowieka nie odnaleziono. Jakiś przechodzień zawiadomił karetkę. Bestia o mnie zapomniała.
- Gdzie to było?
- W Wejherowie – uśmiechnął się lekko.
- Pamiętasz jak wyglądał ten wampir? – Coś mi mówiło, że go znam.
- Tak… miał czarne oczy… czarne włosy… krótko ścięte. Był bardzo blady i… miał na twarzy ledwo widoczną bliznę ciągnącą się od oka aż pod brodę, a najlepsze jest to, że uczy w tej szkole angielskiego. – Umilkł i zamknął oczy. Ja nie byłam pewna, co czuję. Wiedziałam, że napastnikiem był nie kto inny, jak mój przyszywany kuzyn, James. Bałam się, że może będzie chciał dokończyć to, co zaczął. Byłam także podirytowana tym, że złamał naszą zasadę i zaatakował człowieka. I jeszcze coś… czułam do tego chłopaka jakąś sympatię. Znałam go dopiero godzinę, ale wiedziałam, że go lubię. Bardzo lubię. Był pierwszym człowiekiem znającym naszą tajemnicę, którego spotkałam. Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
- Słuchaj… - zaczęłam. Postanowiłam, że ochronię go przed rodziną. – Pomogę ci. – Mówiłam cicho i spokojnie. Chłopak wyglądał na bardziej wyluzowanego. Uśmiechał się nawet lekko. – To mój kuzyn, ale spokojnie! – Dorzuciłam, kiedy zaczął blednąć. – Nie pozwolę, aby ktoś zrobił ci krzywdę, ale musisz mi pomóc.
- Jak? Zrobię wszystko. Chcę żyć!
- Nie możesz się zdradzić przed moim rodzeństwem, że o nas wiesz. Jeśli tak zrobisz zabiją cię od razu.
- To wszystko? I nic mi nie zrobisz? – Roześmiałam się, a Edward całkiem się rozluźnił. Uśmiechnął się szeroko. – Dziękuję. Jesteś w porządku. – I wtedy zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli wchodzić do klas. Chłopak skinął głową i uśmiechnął się. Zrobiłam to samo. Nagle zauważyłam moje rodzeństwo. Szli w naszą stronę. Zerknęłam na mojego towarzysza. On też ich dostrzegł. Nie zmienił jednak wyrazu twarzy, tylko leciutko przybladł. ,,Nie powinno być problemów z ukryciem prawdy”- pomyślałam i ruszyłam na spotkanie z rodzeństwem.
|
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Czw 20:20, 11 Cze 2009, w całości zmieniany 47 razy
|
|
|
|
|
|
moonynight
Wilkołak
Dołączył: 26 Gru 2008
Posty: 135 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: okolice Torunia
|
Wysłany:
Wto 18:18, 10 Mar 2009 |
|
Znalazłam sporo błędów. Najbardziej uderzyło mnie "z tond". Ja Cię proszę! "STĄD"! Z czystego lenistwa nie chce mi się wymieniać pozostałych błędów. Ale zapamiętaj:
-liczby w tekście pisze się słownie,
-gdy piszesz wypowiedź jakiejś osoby, a od razu po niej innej, tą drugą zacznij w nowej linijce ("- Hej. Chyba nie mieliśmy okazji wcześniej się poznać. Jestem Iza, a to Karolina i Marta. – umilkła, najwyraźniej czekając aż coś powiemy. Pierwsza odezwała się Rose. – Ja mam na imię Rosalie, a to Emmett, Alice, Jasper i Bella. Miło nam was poznać – miała przy tym bardzo poważną minę. Patrzała na nich wszystkich jak na nic nie znaczące przedmioty. Nie było mowy o bliższym poznaniu. Uważała, że nie możemy się z nimi przyjaźnić, bo to i dla nas, i dla nich niebezpieczne. Iza uśmiechnęła się jeszcze szerzej – Może usiądziecie z nami? – spytała. Pozostałe dziewczyny i jeszcze jacyś chłopcy siedzieli na postawionych obok sali długich ławkach. -Nie, nie. Wolimy stać tutaj."- tu były wypowiedzi trzech osób w jednej linijce).
Radzę skorzystać z pomocy bety.
Fabuła ciekawa. Edward w miejsce Belli to coś nowego.
Weny! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany:
Wto 19:15, 10 Mar 2009 |
|
ja wyłapałam błąd, który bardzo razi mnie w oczy.
Patrzyła, nie "patrzała".
Przyznaję, że na tym etapie zakończyłam czytanie z powodu braku czasu...
Pomysł oryginalny. Wampiry w Polsce? (;
Poszukaj bety i pisz! Powodzenia
Weny, weny! |
|
|
|
|
mistletoe
Moderator
Dołączył: 04 Lis 2008
Posty: 430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Wto 20:29, 10 Mar 2009 |
|
Przeczytałam.
Błędów mnóstwo, szczególnie sam początek nie przypadł mi do gustu ( przedstawianie postaci, dodawanie w nawiasie wieku itepe) ale nie chce mi się tych błędów wypisywać. Gdy czytałam to opowiadanie, zdawało mi się, że czytam sprawozdanie. Znajdź sobie betę, która ci pomoże. Aha, no i uważaj na pewne cechy wampirów - wampiry nie dyszą i nie są zmęczone (początek, wzmianka o dyszącej Alice). Co do blizny - po "Zaćmieniu" wiadomo, że blizny zostawia tylko wampirzy jad, a i ludzie ich zbyt łatwo nie dostrzegają.
Poprosiłabym bardzo gorąco o jakieś odznaczenia - czy będą sceny +16, obojętnie czy erotyczne czy sceny przemocy. Ja zaliczam się do grupy wiekowej poniżej 16 roku życia i wolę wiedzieć od razu, z opowiadaniem jakiego typu mam do czynienia
Inne zastrzeżenia - mogłaś więcej czasu poświęcić na wstęp, jakieś wydarzenia między rodzeństwem, a nie od razu wątek z Edwardem, rozkręcenie akcji i te sprawy. Mogłaś to odrobinę... odwlec, przedłużyć, nie nudząc przy okazji.
Weny,
b,
mistletoe |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vipera
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 26 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wejherowo
|
Wysłany:
Wto 21:19, 10 Mar 2009 |
|
Hey Aśka!! Jak już się pewnie domyślasz to ja Twoja kochana siostrzyczka z wyboru :) Wypada mi ten tekst skomentować oficjalnie:
Podoba mi się. Pomysł dość oryginalny ale błędy do poprawy :P Zdradziłaś mi kilka tajemnic co będzie dalej i rozbudziłaś moją ciekawość. Pisz!! I życzę Ci mega wielkiego pana Vena :) |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Ania_Twilight
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wejherowo
|
Wysłany:
Wto 21:43, 10 Mar 2009 |
|
Zgadzam się z Alą powyżej I czekam na następne części :P Mam nadzieję że jeszcze coś napiszesz oprócz tych dwóch jeszcze nieopublikowanych :D I jeszcze ten pan Norek - chyba wiem o kogo Ci chodzi |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ania_Twilight dnia Wto 21:46, 10 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
xehtia
Zły wampir
Dołączył: 28 Sty 2009
Posty: 262 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białystok
|
Wysłany:
Wto 22:07, 10 Mar 2009 |
|
Cytat: |
Już nie mogę. – odparła dysząc ciężko. |
WTF?!?!
1. Wampiry nie potrzebują tlenu.
2. Się nie męczą.
Cytat: |
Chodziliśmy nawet do szkoły, ponieważ ja wyglądałam na 16, a Alice i Jasper na około 17 lat. Wszyscy chodziliśmy jednak do jednej klasy. |
Powtórzenie.
Cytat: |
Przecież byliśmy niebezpieczni. Nie zabijaliśmy ludzi. |
A jedno przypadkiem drugiego nie wyklucza? Powinnaś inaczej to ująć.
Cytat: |
Mieszkałąm z ojcem (a właściwie naszym stworzycielem), matką, czwórką rodzeństwa i kuzunem na obrzeżach miasta. |
Mieszkałam. Kuzynem. Literówki.
Cytat: |
Na podłodze z jasnego drewna leżała różowa wykładzina. Ściany zdobiła zielona tapeta w kwiaty. |
Ciekawe zestawienie kolorów. Nie ma to jak zieleń z różem, ale o gustach się nie dyskutuje.
Cytat: |
Lektura okazała się jednaj nudna i odłożyłam ją jak tylko usłyszałam kroki na schodach. |
"Jednak" powinno być i przecinek po "ją".
Cytat: |
Uparł się, że nie mogę prowadzić, bo tu, prawko dostaje się dopiero po ukończeniu osiemnastu lat. |
Po "tu" nie powinno być przecinka.
Cytat: |
W szkole byliśmy w 5 minut, ponieważ nikt z nas jakoś specjalnie nie przestrzegał przepisów. |
A co, prowadzili wszyscy naraz?
Cytat: |
Do szkoły chodziliśmy dopiero od trzech dni, więc nie znaliśmy nikogo i nikt nie znał nas. |
Cytat: |
A wcześniej pisałaś, że mieli kilku znajomych... Ciekawe.
Mówimy im, że przyjechaliśmy z USA (z tond nasze imiona) z Alaski (nasza skóra jest bardzo blada), itp.
|
Stąd!
Błędy błędy błędy !!
Akcja za szybka.
Nie zdążyłam poznać rodziny Belli a już Edward się pakuje.
Niezbyt mi się to podoba.
Liczę na coś lepszego.
Weny.
Pozdrawiam,
Izabella. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 17:00, 11 Mar 2009 |
|
Rozdział 3.
Rosalie do końca lekcji się do mnie nie odzywała. Nie miałam pojęcia, co ją ugryzło. Po powrocie do domu zamknęła się z Jamesem w pokoju. Chłopak był zaskoczony tym nagłym najściem. Tak jak ja nie wiedział, o co chodzi. Po chwili pewnie Rose go o tym poinformowała, ale mi nie było dane poznać tej tajemnicy. Dyskutowali tak przez około trzy godziny. Nie słyszałam ani słowa. Mówili tak cicho, że nawet moje wyostrzone zmysły na nic się zdały. Gdy wyszła, miała tak grobową minę jakby właśnie ktoś umarł. Nie spojrzała nawet na mnie tylko od razu pobiegła do swojego pokoju. Stwierdziłam, że muszę porozmawiać z Carlislem. Weszłam na piętro i zastukałam do jego gabinetu.
- Proszę!- Usłyszałam i weszłam do środka. Doktor akurat coś czytał. Odłożył książkę i spojrzał na mnie zaskoczony.- Jakiś problem?- Spytał i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Obawiam się, że tak.- Carlisle spoważniał i wskazał mi krzesło przed swoim biurkiem.
- No to słucham.- Znów lekko się uśmiechnął.
- Do naszej klasy dołączył nowy uczeń. Niejaki Edward Masen. Na początku wszystko było OK, ale jak zobaczył naszą rodzinę, to wyglądał na przestraszonego. Postanowiłam, że z nim porozmawiam, spytam o tą reakcję i...Carlisle on wie. Wie o wszystkim. A wiesz, dlaczego? James zaatakował go na ulicy. To było dość dawno. Chłopak trafił do szpitala. Edward nikomu o tym nie powiedział i nie ma zamiaru mówić. Boję się, że James dokończy to, co zaczął.- Carlisle wysłuchał całej tej historii ze stoickim spokojem.
- Jesteś pewna, że chłopak nikomu nie powie?
- Na sto procent! Nie wiem, czemu, ale ufam mu. I boję się o niego.
- Chodź. Musimy porozmawiać z resztą rodziny i zadecydować, co dalej. Doktor wstał i wyszedł z biura, a ja pobiegłam za nim. Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Jamesa i zapukał. Po kilku chwilach zniecierpliwił się i nacisnął klamkę. Ku naszemu przerażeniu pokój był pusty. Natychmiast zbiegliśmy na dół i sprawdziliśmy pozostałe pomieszczenia. Chłopaka nie było w domu. Przed oczami stanęła mi przerażona twarz Edwarda. Nie musiałam przepowiadać przyszłości, żeby wiedzieć jak to się skończy. Carlisle zawołał wszystkich i wyjaśnił, co się stało. Rosalie także nigdzie nie było. Przypomniało mi się jej dziwne zachowanie. A więc musiała słyszeć moją rozmowę Edwardem i doniosła Jamesowi. A to wredna... Szybko podzieliłam się moimi podejrzeniami z rodziną. Esme, Alice i Emmett od razu stanęli po mojej stronie. Trzeba było ratować Edwarda. Jasper nie popierał planów Rosalie i Jamesa, ale był trochę nieufny. W końcu jednak dał się przekonać. Em próbował zadzwonić do Rose, a Carlisle do Jamesa. Żadne z nich nie odbierało. Miałam dziwne przeczucie, że jest już za późno. Wybiegliśmy z domu i po zapachu tropiliśmy uciekinierów. Oh, jak bardzo ich wtedy nienawidziłam. Byłam wściekła. Postanowiłam jednak się trochę uspokoić, bo Jasper, co chwila zerkał na mnie niepewnie. Biegliśmy tak szybko, że ludzie nie byli w stanie nas zobaczyć. Dotarliśmy do Parku Majkowskiego. Cały dzień padał deszcz, więc nikogo tu nie było. Przebiegliśmy jeszcze kawałek. I wtedy Alice krzyknęła. Jasper momentalnie znalazł się przy niej.
-Co widzisz?- Spytał, ale ona wciąż patrzała niewidzącymi oczami. Nagle dziewczyna oprzytomniała. Nie powiedziała jednak, co zobaczyła. Wyglądała na załamaną. W tym momencie usłyszeliśmy krzyk. Natychmiast pobiegliśmy w tamtym kierunku. Nieopodal na drodze spostrzegliśmy Jamesa i Rosalie. Na ziemi leżał Edward. Już nie krzyczał, ale wił się z bólu. W tej sekundzie wydarzyło się bardzo wiele rzeczy. Niedoszli zabójcy spostrzegli nas i James rzucił się na swoją ofiarę, z kolei Emmett, Jasper i Carlisle, na niego. Alice i Esme odciągnęły wściekłą Rosalie, a ja odciągnęłam Edwarda kilka metrów od miejsca szarpaniny. Miał zamknięte oczy. Z rany na głowie lała się krew. Musiałam przestać oddychać, żeby sama nie zrobić mu krzywdy. Po chwili było już spokojnie. Jasper panował nad sytuacją. Rose siedziała na ziemi i wyglądała jak człowiek po nie przespanym tygodniu, Jazz trochę przesadził. James był unieruchomiony przez Emmetta. Wszyscy wyczuli już zapach krwi. Nikt, oprócz Carlisle'a nie oddychał już normalnie. Jeszcze tego brakowało, żeby któreś z nich straciło nad sobą panowanie. Doktor wydał kilka poleceń i prawie wszyscy odeszli. Oprócz mnie i Edwarda został tylko on. Podbiegł do nas i zaczął tamować krwotok biedaka. Ten otworzył oczy i po chwili jęknął.
- Spokojnie.- Szepnęłam.- Już dobrze. Nic ci nie grozi. Wiedziałam, że mnie słyszy. Zaczęło się jednak dziać coś strasznego.
- Ja płonę.- Wydyszał.- Zróbcie coś z tym ogniem! - Carlisle zamarł na sekundę i spojrzał na mnie przerażonymi oczami. Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, co się teraz stanie.
- Zanieśmy go do domu. Nie może tutaj zostać. Zajmiemy się nim. Jestem gotów przyjąć go do siebie.
- Carlisle, będą go szukać. Nawet nie wiem, kim są jego rodzice.
- Spokojnie. Będzie dobrze. Wszystkim się zajmę. - Za wszelką cenę próbował mnie uspokoić. Nie byłam do końca przekonana, ale postanowiłam mu zaufać. Jeszcze nigdy źle na tym nie wyszłam. Doktor delikatnie podniósł chłopaka i unieruchomił go w ramionach. Pobiegliśmy do domu. Reszta rodziny już na nas czekała. Emmett dalej trzymał Jamesa, a Jasper kontrolował emocje Rosalie. Carlisle położył Edwarda na sofie, a Alice przyniosła walizkę z opatrunkami. Doktor wyjął z niej tylko bandaż.
- Nie będę zakładał szwów. To nie ma sensu. Esme, Alice wyjdźcie, proszę.- Rzucił, gdy zobaczył, że obie zatykają nosy i usta. Posłusznie wykonały jego prośbę. Po oczyszczeniu i dokładnym zabandażowaniu rany, Carlisle nie miał już przy Edwardzie nic do roboty.
- Zajmę się nim.- "Nie odstąpię go na krok" pasowałoby bardziej do mojego nastroju, ale dziwnie by zabrzmiało.
- Pójdę porozmawiać z Jamesem i Rosalie.- Mężczyzna wyszedł z pokoju, a ja usiadłam na ziemi obok sofy, na której leżał Edward. Nie krzyczał, ale widać było, że cierpi męki. Miał zamknięte oczy i zaciśniętą szczękę. Pamiętałam swoją przemianę. To było straszne. Ból nie do opisania. Czego to mi wtedy tak strasznie brakowało? A tak. Nikt nie informował mnie, która godzina i ile jeszcze będę tak leżeć. On nie wiedział nawet, czemu tak cierpi.
- Edward- nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. To, że mnie słyszał było więcej niż pewne.- James cię ugryzł. Nie mogliśmy nic zrobić. Jego jad rozprzestrzenił się po twoim krwiobiegu. Staniesz się wampirem.- Umilkłam. Wiedziałam, że dla niego to straszny cios. Przecież na początku nazwał mnie potworem. Na pewno nie chciał się zmienić. Chłopak jeszcze mocniej zacisnął szczękę. Po policzku spłynęła mu samotna łza. Ostatnia łza Edwarda Masena.
Rozdział 4.
James, wściekły na cały świat, wyjechał zarzekając się, że znów będzie polować na ludzi. Rose obiecała, że już nigdy nie będzie robiła nic na własną rękę. Wszystko wróciło do normy. Oh! Jakże bym chciała tak powiedzieć. Nic już nie było normalne. Całe trzy dni siedziałam przy cierpiącym Edwardzie, trzymając go za rękę i wspierając słowami. Leżał nieruchomo, cicho. Zupełnie jakby spał. Carlisle sprawdził rodzinę chłopaka i okazało się, że mieszkał z chorą na serce matką, która zmarła dzień po zniknięciu syna. Ludzie myśleli, że wyjechał z rozpaczy po jej śmierci. Nikt się o niego nie martwił, nikt go nie szukał. To były najdłuższe trzy dni mojej egzystencji. Ciągnęły się w nieskończoność, ale nie zauważyłam, kiedy się skończyły. Przypatrywałam się twarzy Edwarda, jej nowym, pięknym rysom, gdy nagle coś się zmieniło. Potrzebowałam dwóch sekund, żeby dojść do tego, co to było. To serce chłopaka przestało bić. Otworzył oczy i spojrzał na mnie, trochę z przerażeniem, trochę z rezygnacją.
- Bella- Szepnął. Uśmiechnęłam się delikatnie, przepraszająco. Chciałam go pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłam. Jego życie się skończyło. Dla niego, była to tragedia. On nie miał wyboru tak jak ja. Sama prosiłam Carlisle'a, żeby mnie zmienił.
Na początku odmawiał, ale gdy wpadłam pod samochód i nie było dla mnie ratunku, spełnił moją prośbę. Czułam wtedy, że dał mi drugą szansę. Nowe życie. Niestety Edward nie mógł tego tak odbierać. Pewnie nienawidził Jamesa za to, co zrobił.
- Jak ja sobie poradzę na tym świecie?- Głos chłopaka sprowadził mnie na ziemię.
- Nie będziesz sam. Zostań z nami. Pomożemy ci. Nauczymy wszystkiego.- Uśmiechnął się lekko i usiadł.
- Jak tu pięknie, a jak dziwnie. Widzę każdy płatek kurzu. Wszystkie kształty są takie wyraźne. Słyszysz? Płacz dziecka. To z ulicy obok!- Uśmiechał się teraz szeroko. Tego się nie spodziewałam. Był zafascynowany odkrywaniem świata na nowo.
- To niesamowite! Jaki ja jestem szybki.- Obiegł pokój dookoła. Rzeczywiście był szybki. Bardzo szybki. Nawet jak na wampira.- I silny...- Oderwał kawałek metalowej poręczy fotela i zgniótł go w palcach tak, że został z niego tylko pył. Nagle spoważniał.
- Co z Jamesem?- Twarz Edwarda była nieprzenikniona. Nie wyrażała żadnych uczuć.
- Wyjechał. Już tu nie wróci.- Chłopak zmarszczył brwi.
- Kurczę. Chciałem połamać mu kilka kości.- Uśmiechnął się łobuzersko. Przyjrzałam mu się uważniej i spostrzegłam, że ubiór chłopaka pozostawia wiele do życzenia.
- Nie ruszaj się stąd.- Rzuciłam. Pobiegłam do pokoju Jaspera i wygrzebałam z jego garderoby beżowy sweter z golfem oraz tradycyjne, czarne dżinsy. Gdy wróciłam do pokoju, Edward wyglądał przez okno. Wręczyłam mu ubrania i zaprowadziłam do łazienki.
- Będę w salonie. Jak skończysz, to tam przyjdź.- Zeszłam na dół i włączyłam cicho telewizor. Po piętnastu minutach Edward wszedł do pokoju. Na jego twarzy malowały się smutek i strach.
- O co chodzi?- Spytałam, gdy do mnie podszedł.- Coś cię dręczy?
- Bello wiesz może, co z moją matką? Wtedy, w trakcie przemiany usłyszałem, że nie żyje. -Mówił bardzo cicho. Zrobiło mi się go żal.- Czy to prawda?
- Tak, Edwardzie. Prawda. Miała zawał.
- Zdenerwowała się moim zniknięciem?- Spytał z rozpaczą w głosie. Chyba obwiniał się za jej śmierć.
- Nie. Nie dowiedziała się, że nie wróciłeś na noc. To po prostu było nieuniknione.- Chłopak wpatrywał się we mnie przez chwilę. Potem zaczął się rozglądać po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na fortepianie.
- Mogę?- Spytał.
- Jasne. Nie wiedziałam, że umiesz grać.- Zaśmiał się tylko i usiadł przy instrumencie. Jego palce przebiegły po klawiaturze. Rozległa się przepiękna muzyka. Piosenka była wolna i smutna. Słuchałam jej jak urzeczona. Zagrał kilka utworów i dźwięki umilkły. Chłopak westchnął.
- Moja matka, Elizabeth, uwielbiała słuchać jak gram.
- Gdzie się tego nauczyłeś?
- Od ojca.- Edward znów się uśmiechał. Nagle wstał i wciągnął powietrze nosem. Jego oczy zapłonęły, a mięśnie napięły. Tego się obawiałam. Zapomniałam, że musi zapolować. Co teraz zrobi? Wybiegnie z domu i rzuci się na kogoś? Przestraszyłam się nie na żarty. Chłopak jednak zaraz się opanował i spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Gardło mnie boli- Poskarżył się. Odetchnęłam z ulgą.
- To normalne. Musisz coś zjeść, a właściwie to wypić. - Zachichotał, ale zaraz spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Myślisz, że jestem w stanie kogoś zabić?!- Teraz to ja się roześmiałam.
- Nie będziesz musiał. Polujemy na zwierzęta.- Zauważyłam, że mu ulżyło.
- A czy wampiry nie żywią się czasem ludzką krwią?
- Nasza rodzina jest inna. Preferujemy tylko czworonogi.- Rozśmieszyłam go tym.- W żartach nazywamy siebie wegetarianami. Zwierzęta to nie to samo, co ludzie, ale mordując ich, nie czujemy się z tym najlepiej. Kwestia sumienia. No i dzięki takiej diecie, możemy żyć wśród ludzi. A teraz przestań oddychać i chodź już. - Znów spojrzał na mnie jakbym spadła z księżyca, ale nic już nie powiedział, tylko spełnił moją prośbę.
Rozdział 5.
Nie zdążyliśmy jednak ruszyć się z miejsca, bo do pokoju wpadł Emmett, a za nim Alice, Jasper i Rosalie.
- Czy ktoś tu mówił o polowaniu? Możemy zabrać się z wami?- Em był w świetnym nastroju. Pewnie znowu bił się z Jasperem.- Możemy? A może macie ochotę pobyć trochę sam na sam?- Śmiał się przy tym jak dziecko.
- Jasne, że możecie. Czym nas więcej, tym będzie bezpieczniej.- Spojrzałam znacząco na Jazza. Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę lasu. Edward cały czas się rozglądał. Miał przy tym bardzo dziwną minę. Co chwila rzucał piorunujące spojrzenia w stronę Rosalie, jakby ta obsypywała go obelgami. Po chwili byliśmy już w lesie. Postanowiliśmy, że podzielimy się na dwie grupki. Emmett, Rose i Alice mieli polować przy granicy drzew. Ja, Edward i Jasper poszliśmy trochę dalej. Nie mogliśmy być zbyt blisko ludzkich siedzib. Gdyby nasz nowonarodzony zwietrzył gdzieś człowieka, nie bylibyśmy w stanie go zatrzymać. Po piętnastu minutach marszu wyszliśmy na małą polankę.
- Edwardzie, wciągnij powietrze nosem i daj się ponieść instynktowi.- Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, ale wykonał polecenie. Jego oczy zapłonęły. Odbił się od ziemi i wskoczył w zarośla. Pognałam za nim, razem z Jasperem, ale nie byliśmy w stanie go dogonić. Był naprawdę szybki. Znaleźliśmy go na drodze, pięć kilometrów od polany. Na początku nie wierzyłam w to, co widzę. Edward stał oparty o pień drzewa, a obok niego leżały dwa martwe jelenie. Najciekawsze było to, że jego ubranie było w stanie idealnym. Uśmiechał się przy tym łobuzersko.
- Nareszcie. Już myślałem, że czekając na was zanudzę się na śmierć.- Roześmiał się, widząc nasze miny.- Zrobiłem coś nie tak?
- Ależ skąd! Szczerze, to radzisz sobie lepiej ode mnie. Ja zawsze mam podarte i poplamione ubrania.- Znowu się roześmiał.- Teraz nasza kolej Jasper. - Polowaliśmy do zachodu słońca. Edward był w tym naprawdę dobry. Gdy wróciliśmy do domu jego ubranie nadal było czyste. Usiedliśmy w salonie, czekając aż Carlisle wróci ze szpitala. Nagle Jazz podbiegł do naszego nowonarodzonego. Widać było, że próbuje się skupić, uspokoić go za wszelką cenę. Czym Edward tak się zdenerwował?
- Jeżeli jeszcze raz to powiesz, dobiorę ci się do skóry! Warknął, patrząc na zdezorientowaną Rosalie.
- O co ci chodzi?- Odparła.
- Dobrze wiesz, o co.
- Przecież ona się nawet nie odezwała.- Alice poparła Rose.
- Żałuję, że sama go nie zabiłam. - Edward naśladował przy tym głos blondynki. Rosalie otworzyła oczy ze zdumienia.
- Nie powiedziałam tego na głos.- Umilkła i popatrzyła chłopakowi w oczy. On kiwnął głową jakby właśnie go o coś spytała. Dziewczyna otworzyła usta z przerażenia. Zaraz się jednak opanowała.
- Moi kochani.- Zaczęła ironicznym tonem. - Uważajcie nie tylko na słowa, ale i na to, o czym myślicie. Zdaje się, że ktoś tu jest utalentowany. Pan Masen chyba potrafi czytać w myślach. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem.
- Usiłujesz mi wcisnąć, że te szepty, które słyszę, to wasze myśli?!- Edward nie mógł w to uwierzyć, z resztą jak my wszyscy.- Dwa do zera dla Portugalii.- Spojrzeliśmy na niego jak na wariata.
- Dwa, co? Spytała Alice.
- Sorry. Zastanawiałem się właśnie, jaki był wynik meczu.- Jasne. Tylko Emmett mógł myśleć o sporcie w takiej chwili. - No wiecie. Francja i Portugalia. W zeszłą sobotę.- Wszystkie spojrzenia znów były utkwione w Edwardzie. Wyglądał jakby się nad czymś
intensywnie zastanawiał.
- Ok. Załóżmy, że słyszę myśli.- Jego mina wskazywała na to, że wciąż w to wątpi.- Ale cały poranek spędziłem z Bellą. Wtedy nic jeszcze nie słyszałem.
- To raczej zrozumiałe. Mam dar tarczy. Nikt nie jest w stanie przejrzeć moich myśli. Nawet Aro tego nie potrafi.
- Aro?- Cały czas zapominałam, że Edward tak mało wie o naszym świecie.
- O Volturi opowiemy ci innym razem.- Wtrąciła się Alice. Carlisle już tu jedzie. Widzę go. Jest z nim Esme.
- Widzisz?- Nasz nowonarodzony robił się coraz bardziej nerwowy. Drażniło go to, że ciągle musi zadawać pytania, żeby orientować się w sytuacji. Jasper zaraz go jednak uspokoił.
- Alice też ma dar. Widzi przyszłość. Jej wizje są jednak niepewne, w każdej chwili mogą ulec zmianie. Wystarczy, że ktoś podejmie inną decyzję. Rozumiesz, o co mi chodzi?
- Myślę, że tak. Właściwie też to widzę w jej umyśle. Dziwnie się z tym czuję.- Jasper zaśmiał się krótko.
- Ja też potrafię coś specjalnego. Właściwie, gdyby nie ta umiejętność, nie byłbyś taki spokojny. Uśmiechnął się łobuzersko.- Potrafię wpływać na emocje innych. Manipulować nimi.- Edward usiadł w fotelu.
- Dwa tygodnie temu, dowiedziałem się o istnieniu wampirów. Potem sam stałem się postacią z horroru, a teraz jeszcze te dziwactwa? Czytanie w myślach?! Przepowiadanie przyszłości?! Kontrolowanie emocji?! Co jeszcze?- Zamknął oczy.- Czy wampir może załamać się psychicznie? I wtedy do pokoju weszła Esme, a za nią Carlisle.
- Dzień dobry wszystkim.- Przywitał się.- Edward. Miło mi cię poznać.- Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Mi również.- Chłopak wstał i także się uśmiechnął. Oczy jednak pozostały smutne. Doktor rozejrzał się po pokoju.
- Stało się coś?- Spytał widząc nasze miny.
- Edward ma dar.- Emmett nigdy nie miał wyczucia.
- Nazywasz to darem??? To przekleństwo, nie dar!- Chłopak znów usiadł i ukrył twarz w dłoniach. Zrobiło mi się go żal. Był tak bardzo nieszczęśliwy.
- Spokojnie, spokojnie.- Doktor nie bardzo wiedział, o co chodzi. Jasper.- Szepnął. Chłopak skinął głową.- Więc co to jest?
- Czyta w myślach.- Powiedziałam.- Nie tak jak Aro. Edward nie potrzebuje kontaktu fizycznego. Z tego, co nam powiedział wywnioskowałam, że słyszy wszystkich na raz i to, co myślimy, a właściwie myślą w danej chwili. - Mówiłam bardzo powoli, starannie dobierając słowa. Nie chciałam urazić chłopaka. I tak był już bliski szaleństwa.- Mnie nie słyszy. Dodałam.
- Hmm...- Doktor wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.- Właściwie to chciałem z tobą porozmawiać, Edwardzie.- Chłopak spojrzał na niego.
- Tak?- Spytał.
- Carlisle. Czy my możemy już iść?- Spytała Alice. Musimy skontaktować się z Jenksem.
- Tak, tak. Oczywiście.- W pokoju oprócz doktora i Edwarda, została tylko Esme i ja.
- Czy Bella poinformowała cię już o śmierci twojej matki?- Doktor starał się być delikatny.
- Tak, proszę pana.- Uwolniony od szachrajstw Jaspera, chłopak wyraźnie cierpiał.
- Mów mi po imieniu. Jestem Carlisle, a to moja żona, Esme.- Kobieta uśmiechnęła się ciepło do Edwarda. Zdajesz sobie sprawę, że nie możesz wrócić do domu, prawda? Chłopak kiwnął głową.
- Tylko, co ja ze sobą zrobię?- W jego głosie można było wyczuć rozpacz.
- Jeśli chcesz, możesz zamieszkać z nami. Musisz tylko przyrzec, że nie będziesz zabijał ludzi. Spodziewam się, że pierwsze polowanie masz już za sobą, więc wiesz jak to wygląda.
- Nie byłbym w stanie nikogo zabić.- Chłopak lekko się zirytował, ale widać było, że ze sobą walczy. Westchnął ciężko.- Przepraszam za moje zachowanie. Doprawdy, nie wiem, co się ze mną dzieje.
- To normalne. Jesteś nowonarodzonym. Minie trochę czasu zanim wszystko wróci do normy. Edward zaśmiał się słysząc to zawahanie. Dla niego nic nie wróci do normy.- A więc jedno mamy z głowy. Zostaniesz u nas. Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży. Jest jeszcze parę spraw, które musimy przedyskutować. Jeśli chcemy dalej mieszkać w Polsce, musisz zmienić nazwisko. Ludzie myślą, że wyjechałeś z rozpaczy po śmierci matki, ale nie długo zaczną się niepokoić. Masz jeszcze jakąś rodzinę?
- Tak. Mam siostrę, ale ona mieszka w USA. Właściwie to nie utrzymuję z nią żadnych kontaktów.
- Myślisz, że nie będzie próbowała się z tobą skontaktować? Jesteś niepełnoletni, a jedyny prawny opiekun nie żyje. Trafiłbyś do domu dziecka.
- Ona się niczym nie przejmuje. Wątpię czy przyleci na pogrzeb. A o mnie na pewno zapomni.
- To się akurat dobrze składa. Wystarczy, że zmienisz nazwisko. Hmm... W sumie, mam już tyle adoptowanych dzieci, że jedno więcej nie zrobi różnicy. - Zaśmiał się doktor.- Edward Cullen. Pasuje? - Chłopak tylko się uśmiechnął. Na jego twarzy można było zobaczyć nadzieję. Nadzieję na lepsze jutro. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Nie 12:00, 07 Cze 2009, w całości zmieniany 11 razy
|
|
|
|
Ania_Twilight
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wejherowo
|
Wysłany:
Pią 17:45, 20 Mar 2009 |
|
Jak zawsze super . Nie znalazłam tu nawet żadnego błędu ;D Czekam aż napiszesz tu następne części . A narazie to życzę weny ;P I żebyś pisała więcej takich fajnych opowiadań Nie dam Ci spokoju jak nie będziesz pisać dalej ;] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 15:57, 10 Kwi 2009 |
|
Rozdział 6.
- Gdzie są wszyscy? – Spytał Edward. Nikt nie pokazał się w domu od naszej wczorajszej rozmowy.
- Alice i Jasper załatwiają twoje nowe dokumenty, a Rose i Emmett są w urzędzie. Chodzi o spadek. Esme pomaga w przygotowaniach do pogrzebu, a Carlisle został wezwany do szpitala. Teraz pewnie operuje. Trafił tam jakiś niedoszły samobójca. – Odpowiedziałam. Chłopak popatrzył na mnie.
- A ty, czemu zostałaś? Nie powinnaś być teraz w szkole? – Westchnęłam.
- Chodzę do liceum ósmy raz. Studiowałam na Dartmouth i Harvard. Mówię płynnie w pięciu językach. Czego mogę się tu jeszcze nauczyć? – Zaśmiał się i popatrzył na mnie z uznaniem. – A zresztą, nie możesz przecież zostać tu sam. Zanudziłbyś się na śmierć. – Puściłam mu perskie oko. – No i… tak jest bezpieczniej. – Jego uśmiech zgasł tak szybko jak się pojawił. Chłopak przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę. Westchnął.
- Głupi dar. Jak jest potrzebny, to nie działa. – Teraz to ja się roześmiałam.
- Tak bardzo chciałbyś znać moje myśli? Jeszcze wczoraj uważałeś, że to przekleństwo. Co chciałbyś wiedzieć? – Edward spuścił wzrok. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Spojrzałam na niego pytająco.
- Yyyy… no… ja… tego… - Nie mógł wydusić z siebie słowa. Nagle usłyszeliśmy, że ktoś parkuje samochód na podjeździe. Do pokoju wpadł Emmett i rzucił coś w stronę mojego towarzysza. Ten popatrzył na niego z wdzięcznością i z… ulgą? Przedmiotem tym były kluczyki od samochodu.
- Gdzie Rose? – Spytałam.
- Jeszcze w urzędzie. Ja też już znikam. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Pomyślałem tylko, że Eddy chciałby mieć kilka swoich drobiazgów.
- Dzięki Emciu. – Powiedział Edward z przekąsem. Emmett skinął głową na znak, że rozumie, zaśmiał się i już go nie było. Wyszłam na zewnątrz. Przed domem stał srebrny samochód, volvo. Jego właściciel otworzył bagażnik i wyciągnął z niego dwie torby. Zauważyłam, że przestał oddychać. Gdy weszliśmy z powrotem do środka chłopak spojrzał na mnie pytająco.
- Pokażę ci twój pokój. – Rzuciłam. Ostatni wolny pokój znajdował się na piętrze, na końcu korytarza. Wszystko tam było białe, jak w salonie. Z wielkich okien rozciągał się przepiękny widok. Edward cisnął torby w kąt i usiadł na sofie.
- Bello, jeśli nie byłoby to problemem, chciałbym zostać teraz sam. – Spojrzał na mnie i uśmiechnął się… czule? Chyba widziałam to, co chciałam zobaczyć. Spełniłam jego prośbę. To normalne, że musi zostać sam na sam ze swoimi myślami. Przecież tyle rzeczy się zmieniło. Wszystko działo się tak szybko. Zeszłam na dół i włączyłam telewizor. Po dwóch godzinach Edward przyłączył się do mnie. Wciąż jednak miałam wrażenie, że mi się przygląda. Gdybym mogła, na pewno bym się zarumieniła. Spojrzałam na niego. Nasze oczy się spotkały. Uśmiechnął się delikatnie i przysunął do mnie. Już chciał coś powiedzieć, gdy do pokoju wbiegła Alice.
- Hej! – Krzyknęła na przywitanie. Ruszyła w naszą stronę, ale zatrzymała się w połowie drogi. Najwyraźniej miała jakąś wizję, bo Edward chwycił poduszkę i cisnął w jej stronę. Uskoczyła zwinnie i ze śmiechem uciekła na górę. Spojrzałam na niego pytająco.
- Co widziała? – Chciałam wiedzieć skąd ta reakcja z jego strony. Nie odezwał się jednak ani słowem. Po chwili znów się uśmiechnął, przepraszająco. Znów zaczął się do mnie przysuwać.
- Bello… - I odskoczył jak oparzony. Dopiero po chwili zorientowałam się, dlaczego. Emmett, Rosalie, Jasper, Esme i Carlisle. Wszyscy musieli przyjść akurat teraz. Weszli do pokoju śmiejąc się z czegoś. Edward patrzył teraz tępo w telewizor. Zachciało mi się śmiać. Było mi żal chłopaka, ale ta sytuacja była trochę komiczna. Spojrzał na mnie sztucznie naburmuszony i wywrócił oczami. Wtedy nie wytrzymałam i roześmiałam się. Nie uszło to uwadze Emmetta, który zaczął nam się intensywnie przyglądać. Carlisle zaś, puścił oczko do Esme i oboje wyszli z pokoju. Jasperowi nagle przypomniało się, że musi porozmawiać z Alice. Gdy wchodził po schodach spojrzał na Edwarda i roześmiał się cicho. Musiał wyczuć emocje chłopaka. Tylko, jakie? Złość? Rosalie widocznie nie miała ochoty wychodzić, ale gdy zadzwoniła jej komórka poszła do garażu. Po chwili usłyszeliśmy, że gdzieś wyjeżdża. Emmett. Ten zasiadł na sofie między mną a Edwardem i zaczął komentować mecz, który właśnie leciał w telewizji. Po godzinie, gdy mecz się skończył poszedł znaleźć Rosalie. Znowu zostaliśmy sami. Edward wyglądał jakby go coś dręczyło. Nie był już skory do rozmowy. Postanowiłam porozmawiać z Alice. Zapukałam do jej pokoju.
- Wejdź Bello. – Usłyszałam. Zastałam ją wtuloną w ramię Jaspera.
- Chciałam z tobą porozmawiać. – Jasper wstał, uśmiechnął się do mnie i wyszedł zostawiając nas same.
- Usiądź. – Poprosiła dziewczyna.
- Chodzi mi o to, co widziałaś wtedy, w salonie. Dlaczego Edward tak zareagował? –
Alice zaczęła się śmiać, a ja nie wiedziałam, o co chodzi.
- Gdzie ty masz oczy Bello? – Pokręciła głową z pobłażaniem. - Sama się domyśl. Jak myślisz, o czym on chciał z tobą porozmawiać? – Znowu się zaśmiała i tanecznym krokiem wybiegła z pokoju.
Rozdział 7.
Tydzień później Edward zabrał mnie na spacer po lesie. Opowiadał mi o swoim życiu. Najwyraźniej musiał Się komuś wygadać. Chciał się także dowiedzieć kilku rzeczy. Szliśmy i rozmawialiśmy przez dobrą godzinę. Doszliśmy nad rzekę. Na około rosło mnóstwo kwiatów. Irysy. Moje ulubione. Chłopak stanął i popatrzył na mnie. W jego oczach było tyle czułości i jakby szaleństwa.
- Bello… - Zaczął, ale zaciął się jak tylko na niego spojrzałam. Nasze spojrzenia spotkały się.
- Tak? – Spytałam po chwili. Nic nie powiedział tylko przysunął się bliżej mnie. Jego szkarłatne oczy patrzyły na mnie z taką czułością. Na twarzy wymalowała się jednak jakaś niepewność. Coś go dręczyło.
- Bello. – Powtórzył i przysunął się jeszcze bliżej. Gdyby moje serce biło, na pewno by teraz przyspieszyło. W końcu Edward zdał się na odwagę. Nic już nie powiedział tylko delikatnie mnie pocałował. Zaraz się jednak odsunął i spuścił wzrok. – Przepraszam. – Szepnął. Uśmiechnęłam się.
- Nie masz mnie, za co przepraszać. Naprawdę. – Spojrzał na mnie zaskoczony i uśmiechnął się łobuzersko. Znów mnie pocałował, tym razem odważniej.
- A teraz? – Spytał.
- Nadal nie mam nic przeciwko. – Odpowiedziałam rozmarzonym głosem. Zaczęliśmy się śmiać. Edward objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego, a on pogłaskał mnie po policzku. Poczułam się taka szczęśliwa. Nie wiedziałam jeszcze, że ten czar pryśnie szybciej niż się spodziewałam. Zadzwoniła moja komórka. Westchnęłam i odebrałam ją.
- Słucham?
-Boun giorno, Bella. – Usłyszałam. Nie miałam pojęcia, z kim rozmawiam. – Poznajesz mnie?
- Nie. – Odparłam.
- Io sono Aro Volturi. – Zamarłam. – Chciałbym zamienić kilka zdań z Carlisle’m, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie mogę się do niego dodzwonić, no i miło usłyszeć twój głos. – Zaśmiał się. Jakaś część mnie przeczuwała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Chwileczkę. – Szepnęłam do słuchawki i puściłam się biegiem w stronę domu.
- Grazie mille. – Usłyszałam jeszcze, ale nie zwracałam na to uwagi. Po chwili dogonił mnie Edward.
- Co się stało? – Spytał zaskoczony.
- Lepiej nie pytaj. – Chłopak słysząc mój załamany głos, nie odezwał się aż do domu.
- Carlisle! – Krzyknęłam od progu. Sekundę później doktor trzymał w ręku telefon i o czymś intensywnie dyskutował. Gdy wreszcie skończył, jego twarz wyrażała tylko jedno. Przerażenie. Wszyscy Cullenowie zebrali się już naokoło.
- I co? Co chciał? – Zaczęła dopytywać się Alice. Najwidoczniej miała wizję i poinformowała wszystkich o tym, kto dzwoni. Carlisle, ten spokojny, opanowany Carlisle, nie mógł wydusić z siebie słowa! Wreszcie głos zabrał Edward.
- Dowiedział się o mnie. O moim darze. Jest w okolicy. Ma tu coś do załatwienia i przy okazji złoży nam wizytę. – Esme zakryła dłonią usta. Jasper objął mocniej Alice. Rose cofnęła się o krok, a Emmett? Roześmiał się.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. – Doktor spojrzał na niego karcąco.
- Wybaczcie, ale ten stary osioł naprawdę tu przyjedzie? – Carlisle przejechał dłonią po twarzy. Pierwszy raz widziałam go wytrąconego z równowagi.
- Kiedy ma się pojawić? – Spytała Rosalie.
- Jutro rano. – Edward zwrócił się teraz do Jaspera. – Mógłbyś…? – Spytał, wskazując porozumiewawczo na doktora. Jazz skinął głową. Po chwili Carlisle mógł już trzeźwo myśleć.
- Dzięki chłopcy. Dobrze. Nie wychodźcie dzisiaj z domu. Musimy się trzymać razem.
- Ale ja, Jasper i Rose musimy zapolować! – Zbuntował się Emmett.
- Wybaczcie, ale musicie wytrzymać. Co jeśli pojawią się szybciej?
- Ilu ich jest? – Spytała Esme.
- Tylko Aro, Felix, Demetri i Jane, ale skoro jest Aro, to jest i jego tarcza. Razem pięciu.
- Miałaś mi opowiedzieć o tych Volturi, pamiętasz? – Edward zwrócił się do mnie.
- Co tu dużo gadać? – Odburknęłam i przysunęłam się bliżej niego. Objął mnie ramieniem, co oczywiście nie uszło uwadze Emmetta. – Trzy silne wampiry zjednoczyły się i myślą, że są panami świata. Rozstrzygają wszystkie spory, wojny naszego świata. Wymierzają także, tzw. Sprawiedliwość, gdy uznają to za słuszne. Są bezwzględni i okrutni. Lepiej z nimi nie zaczynać. Carlisle mieszkał z nimi jakiś czas. Uważają go za przyjaciela, a przynajmniej tak twierdzą. Nikt nie wie, co tak naprawdę myślą.
Tej nocy nikt nie mógł znaleźć sobie nic do roboty. Baliśmy się tej wizyty. Alice cały czas siedziała na fotelu i próbowała wejrzeć w przyszłość. Esme, z nerwów wysprzątała cały dom. Ja zaś przykleiłam się do Edwarda. Wyczuwał jakoś moje napięcie i strach. Cały czas mnie obejmował i szeptał do ucha pocieszające słówka. Emmett też już był zdenerwowany, więc nawet zapomniał to skomentować. Nad ranem, około godziny siódmej usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Wszyscy jak na rozkaz, zerwaliśmy się na równe nogi. Carlisle otworzył i wpuścił Aro do środka. Reszta jego świty stała na zewnątrz wyraźnie niezadowolona i zaniepokojona. Doktor zaprowadził gościa do swojego gabinetu i rozmawiał z nim przez dwie godziny. Później wyszedł i zawołał Edwarda. Chłopak dyskutował z Arem tylko piętnaście minut. Gdy wyszedł widać było, że jest wściekły. Twarz Volturi była jak zawsze nieporuszona. Nikt nie wiedział, o czym rozmawiali. Nasz gość ruszył teraz w moją stronę. Poczułam się jakby ktoś zawiązał mi na gardle pętlę. Edward był jednak szybszy. Podszedł i pocałował mnie w czoło. Aro znieruchomiał. Odwrócił się w stronę Carlisle’a i pożegnał się. Gdy wychodził, zobaczyłam, że był po prostu wściekły.
Rozdział 8.
[link widoczny dla zalogowanych] (tekst troszkę nie pasuje, ale dobrze się przy tym to czyta )
- Co tam się stało? – Spytał doktor Edwarda. – Dlaczego Aro był taki wściekły? Co mu powiedziałeś?
- Właściwie nic specjalnego. Próbował mnie nakłonić, żebym się do nich przyłączył. Odmówiłem stanowczo. Spytał, dlaczego. Nie chciałem mu nic więcej powiedzieć. Chwycił mnie wtedy za rękę. Dziwne uczucie. Całe życie przeleciało mi przed oczami. To była dosłownie sekunda. Wyszarpnąłem się z jego uścisku. Miał dziwny wyraz twarzy. W myślach powtarzał: Bella… Bella… Bella…. – Carlisle westchnął ciężko i usiadł w fotelu. Nic nie powiedział, tylko intensywnie mi się przyglądał.
- Ten cały Aro chyba coś do ciebie ma. – Zamruczał mi do ucha Edward. – Ale ja nie mam zamiaru oddać cię bez walki.
- Już wygrałeś. – Zaśmiałam się, a on uśmiechnął się łobuzersko.
- Alice, co widzisz? – Spytał nagle Jasper.
- Nic! Nic! Nic! Oh! Oni nie mogą się na nic zdecydować, a to nie wróży nic dobrego.
- Carlisle… Ja… My musimy… - Zaczął Emmett. Jego oczy były już całkiem czarne.
- Idźcie, idźcie. – Odparł doktor. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. – Jasper, Rosalie i Emmett rzucili się do drzwi. Edward stwierdził, że chyba też pójdzie, a ponieważ nie miałam nic lepszego do roboty, postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa.
Była piękna pogoda. Promienie słońca przebijały się przez korony drzew, muskając nasze twarze. Polowaliśmy już dobre trzy godziny. Postanowiliśmy zrobić sobie małą przerwę. Usiedliśmy na małej polance, w środku lasu. Byliśmy tylko we dwójkę. Edward trzymał mnie w ramionach i całował delikatnie. Chociaż znałam go tak krótko, czułam, że go kocham. Całym sercem. Byłam taka szczęśliwa. Nagle chłopak zerwał się na równe nogi. Na jego twarzy malował się strach, a właściwie przerażenie. Przycisnął mnie mocniej do siebie i pocałował.
- Kocham cię, Bello. – Szepnął mi do ucha. Pierwszy raz powiedział mi to wprost. Wtedy go zobaczyłam. Stał za linią drzew. Wysoki, czarnowłosy uśmiechał się triumfalnie, z wyższością. Na jego twarzy widać było długą bliznę. Nie znałam tego wampira. Był mi całkiem obcy… Nie. Znałam go doskonale! James. Za nim stało jeszcze dwóch innych, blondynów. Wyszli na polanę.
- Witaj Bello. Edward… Nareszcie dokończę to, co zacząłem. – Głos Jamesa był przesycony nienawiścią. W jednej sekundzie wydarzyło się bardzo wiele rzeczy. Mój najdroższy znów mnie pocałował i rzucił się na Jamesa, aby odeprzeć jego atak. Dwóch pozostałych mężczyzn dopadło do mnie. Nic mi nie zrobili, ale nie pozwolili się ruszyć. Mogłam tylko patrzeć. Patrzeć, jak Edward bije się na śmierć i życie z wampirem, który siłą dorównywał Emmettowi.
- NIE! – Krzyknęłam. – Zostaw go! Edward! Edward! James, nie… - Głos uwiązł mi w gardle. Walczący znaleźli się za linią drzew i nagle straciłam ich z oczu. Edward. Co, gdzie, jak? Kto wygrywa? Nie. Proszę. Krzyk. Ogień. Dym. Zapach palącego się ciała. Ciała wampira. I wtedy poczułam, że jestem wolna. Zaczęłam biec w stronę ogniska. Chciałam zobaczyć, kto… Wybiegłam na przeciwległą polanę i zobaczyłam…
-NIEEE!!! Proszę, nie! Powiedz, że to nieprawda! Powiedz, że go nie zabiłeś! James!!! – Mężczyzna stał przed ogniskiem. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szyderczo.
- Mam nadzieję, że nic cię z nim nie łączyło. – Zaczął się śmiać i zniknął w lesie. Podeszłam do ogniska i upadłam przed nim na kolana. Jeszcze miałam nadzieję. Nadzieję, że to nie on się tu pali. Prysła ona tak szybko jak się pojawiła. Jego łańcuszek. Edward nosił na szyi złoty łańcuszek. Poczułam się jakbym stała nad przepaścią. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Nie 12:00, 07 Cze 2009, w całości zmieniany 9 razy
|
|
|
|
Ania_Twilight
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 6 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wejherowo
|
Wysłany:
Pią 17:23, 10 Kwi 2009 |
|
Nie szkodzi że nie zbetowany . Ja żadnych błędów nie widzę ;]
Jak zawsze super napisane . Czekam na następne ;]
P.S. Ten pomysł jest lepszy od pierwszej wersji ;] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 13:28, 11 Kwi 2009 |
|
Rozdział 9.
Nie wiem ile tak siedziałam. Z odrętwienia wyrwała mnie czyjaś ręka położona na moim ramieniu. Powoli odwróciłam głowę od dogasających popiołów. Nade mną stał Carlisle.
- Bello… Czy to… Czy Edward…? – Na dźwięk Jego imienia zawyłam żałośnie. Nie mogłam się ruszyć. Doktor wyjął z ogniska łańcuszek i wziął mnie na ręce i zaczął gdzieś nieść. Za nami słyszałam także inne kroki. A więc byli tutaj wszyscy. Ja i… nie wracaliśmy długo, więc poszli nas szukać. A może Alice miała kolejną wizję? Nic mnie to nie obchodziło.
Tępy ból. Tylko tyle odbierałam moja świadomość. Nic więcej do mnie nie dochodziło. Jasper dniem i nocą siedział przy mnie, próbując mi ze wszystkich sił pomóc.
- Bello. – Usłyszałam łagodny głos Esme. Spojrzałam na nią. W jej oczach można było zobaczyć wielkie współczucie.
- Bello. – Powiedział cicho Carlisle. – Wszyscy wiemy, że to dla ciebie bardzo bolesne, ale proszę powiedz nam, co tam się stało. – Rozejrzałam się po pokoju. Alice siedziała na kolanach Jaspera, a ten przytulał ją mocno do siebie. Rosalie stała przy oknie i wpatrywała się w zachodzące słońce. Nawet Emmett był cicho. Układał pasjansa, ale widać było, że nie bardzo ma na to ochotę. A ja? Leżałam skulona na sofie. Spojrzałam na zegar. Było piętnaście po ósmej.
- Mamy dziś wtorek. – Powiedział doktor, jakby odczytując moje myśli. A więc dwa dni. Dwa dni temu James zabił Edwarda. James… I wtedy coś się zmieniło. Moja rozpacz przeszła w gniew. Gniew w furię. Jasper zerwał się z miejsca i pchnął Carlisle’a. Dopiero po chwili zorientowałam się, po co to zrobił. To ja stałam na środku pokoju z obnażonymi zębami. Stałam w tym miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się doktor. Zaraz jednak opanował mnie spokój. Upadłam bezwładnie na ziemię.
- Przepraszam. – Szepnęłam. – Nie wiem, jak to się stało. Wybacz Carlisle.
- Nie przejmuj się. To normalne. Każdy na twoim miejscu zachowywałby się podobnie. – Doktor pomógł mi wstać.
- James… - Syknęłam.
- James?! – Powtórzył Emmett. – Wrócił?
- To on… to on zabił… - Nie byłam w stanie wymówić Jego imienia. Wszyscy spojrzeli na Carlisle’a.
- Chcę zemsty. – Oświadczyłam. – Dopadnę go. Zabiję. – I nagle znów otoczyła mnie ciemność. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Czw 20:20, 11 Cze 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Sob 13:41, 11 Kwi 2009 |
|
Doktor wyjął z ogniska łańcuszek i wziął mnie na ręce. Niósł mnie gdzieś.
powtórzenie
Chyba mignęło gdzieś jeszcze jedno, ale dobrze się czytało, żadnych zgrzytów nie zauważyłam.
Sam ff czytam od dłuzszego czasu. Nawet mnie wciagnął. szkoda tylko, że Edward został zamordowany.
WENY! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 14:53, 11 Kwi 2009 |
|
chyba jednak to trochę rozbuduję
dopisze kilka rozdziałów i MOŻE zmienię zakończenie |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Pią 17:45, 15 Maj 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Juliet
Nowonarodzony
Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 49 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tam gdzie Ben, tam Juliet.
|
Wysłany:
Sob 15:24, 11 Kwi 2009 |
|
Przeczytałam wszystko, mimo błędów, spodobało mi się.
Sen?! Nie wpadłabym na to, myślałam, że Bellę zabije James i bedzie żyć z Edwardem i aniołkami w niebie. xD
Bohaterowie przypadli mi do gustu i ta zamiana ról. Cud, miód i orzeszki.
Nie mogę uwierzyć, że to koniec.
Dopiero zaczęłam czytać ; <
No cóż, życzę weny na inne ff. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
samilp
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Środa Wielkopolska
|
Wysłany:
Sob 17:24, 11 Kwi 2009 |
|
Ja również. Przez cały czas myślałam, że to prawda :)
Podobała mi się ta zmiana ról :)
Na początku znalazłam kilka błędów, ale zostały one pokazane przez inne osoby :D
Życzę weny :)
Wesołych świąt ! ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kirike
Wilkołak
Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 17:30, 11 Kwi 2009 |
|
Ogólnie... Takie sobie...
Ale sen mi się podobał
Życzę Veny. =)
Szkoda że rozdziały takie krótkie... ;]
Pozdr, |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 15:02, 17 Maj 2009 |
|
Rozdział 10.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego odebrał mi szczęście? Dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO? E... Nie byłam wstanie powtarzać tego imienia nawet w myślach. W ogóle nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Przepełniał mnie tylko ból. Jasper nie mógł już przy mnie wytrzymać. Starał się mi pomóc, ale moje emocje były tak silne, że sobie nie radził. Wszyscy cały czas byli ,,w stanie gotowości”, ponieważ w każdej chwili mogła się powtórzyć sytuacja z przed tygodnia, kiedy to rzuciłam się na Carlisle’a. Zachowywałam się jak nowonarodzony. Było mi źle. Naprawdę źle. Nigdy nie przypuszczałam, że wampir może tak strasznie cierpieć. I do tego ta rządza krwi. Rządza zemsty. Gdy tylko padało imię James, nie ważne czy w telewizji, czy zasłyszane od rozmawiających przechodniów, wpadałam w furię. Do szkoły nie chodził już nikt. Pretensje o to miała tylko Esme, bo wiedziała, że będziemy musieli się szybko wyprowadzić, ale najbardziej unieszczęśliwiałam ją teraz ja, a właściwie mój stan.. Kochała mnie jak rodzoną córkę, a ja na jej oczach załamywałam się psychicznie, zamieniałam w dziką bestię. Wtedy liczyło się tylko zaspokojenie pragnienia i zemsta. Byłam jednak świadoma niektórych rzeczy. Wiedziałam, że sama nie wymierzę sprawiedliwości. Sama nie dam rady zabić Jamesa. Na pomoc przyszłaby mi pewnie rodzina, ale za bardzo ich kochałam, żeby narażać ich na takie niebezpieczeństwo. Powoli w głowie zaczął mi się formować plan. Volturi. Skoro E… On mówił, że Aro jest najprawdopodobniej do mnie jakoś szczególnie przywiązany to… Może on pomógłby mi ukarać Jamesa. Dla tej satysfakcji byłam gotowa uciec się nawet do podstępu. Okrutnego podstępu, który mógł mnie kosztować nawet życie. Ale przecież ja tego chciałam. Moim celem nie była tylko zemsta, ale i skończenie tej okropnej męki. Wiedziałam, że zadam tym ból mojej rodzinie, ale nie mogłam się już wycofać. Może oszalałam? Nie wiem. Wściekłość, jaka we mnie wzbierała musiała znaleźć jakieś ujście. Nienawidziłam Aro, prawie tak samo mocno jak Jamesa. Nie byłam pewna czy nie byli w zmowie. Miałam także plan B. Jeśli z jakiś powodów Aro nie będzie chciał mi pomóc, spróbuję zabić jego. Ten plan nie mógł się nie udać. Jeśli go zabiję, choć trochę mnie to usatysfakcjonuję, jeśli nie, zginę i ten koszmar nareszcie się skończy. Postanowiłam udać się do Włoch jak najszybciej. Alice jednak, zobaczyła to, co zamierzałam zrobić i uprzedziła rodzinę.
- Bello, nie rób tego. – Prosiła, lecz byłam głucha na wszelkie argumenty. Po prostu musiałam to zrobić. Nie mogłam dłużej żyć z tym bólem.
- Alice, zrozum. – Mówiłam powoli cichym, przygaszonym głosem. – Hmm… Wyobraź sobie, że to nie… On, tylko Jasper. – Urwałam widząc minę siostry. Wiedziałam, że zrozumiała. I rzeczywiście, dała sobie na wstrzymanie. Esme jednak trudniej było przekonać. Za nic w świecie nie chciała mnie tam puścić. A samotna podróż już w ogóle nie wchodziła w grę.
- Pojadę z nią. – Carlisle. Tata. Dlaczego musiał mi to utrudniać?
- Tato, proszę. – Na twarzy doktora pojawiło się wzruszenie. Rzadko mówiłam do niego w taki sposób. Zwykle wołałam, jak inni, po imieniu. – Aro mógłby przejrzeć twoje myśli i cały mój plan ległby w gruzach.
- Emmett, mam do ciebie prośbę. – Powiedziałam.
- Siostrzyczko, możesz mnie prosić, o co tylko chcesz. – Odparł.
- Mógłbyś… Zamów dla mnie bilet na samolot. Do Włoch. Na jutro. – Em pobladł, ale kiwnął głową. Wszyscy byli chyba świadomi, że to lot w jedną stronę.
Rozdział 11.
Myślałam, że potrwa to dłużej, ale kilka godzin później trzymałam w ręku mój bilet. Byłam spakowana i gotowa do drogi, co było zasługą Alice, która oświadczyła, że nigdzie mnie nie puści, jeśli nie wezmę ze sobą, chociaż kilku drobiazgów.
- Samolot odlatuje za trzy godziny. – Powiedział Emmett lekko łamiącym się głosem.
- Chyba powinnam się już pożegnać. – Szepnęłam.
-Oh, Bello. – Alice nie wytrzymała i rzuciła mi się w ramiona. Esme podeszła do mnie i spojrzała głęboko w oczy.
- Córeczko. Nie musisz tego robić. – Szepnęła.
- Wiem mamo, ale chcę. – Objęłam ją, a ona pocałowała mnie w policzek. Potem podeszła Rosalie. Nic nie powiedziała, tylko mocno mnie przytuliła.
- Bella… - Jęknął Emmett. Uśmiechnęłam się blado.
- Nie braciszku. Nie przekonasz mnie.
- Siłą argumentów może i nie. – Rozśmieszył mnie nacisk na słowo ,,siłą”. Zgromiłam go spojrzeniem, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Podszedł i uścisnął mnie tak mocno, że prawie połamał mi kości. Zachciało mi się płakać.
- Nie! Błagam… - Usłyszałam cichy jęk Jaspera. Wszyscy spojrzeliśmy na niego. Siedział na ziemi oparty o ścianę. Był blady, bledszy niż kiedykolwiek, a wyraz twarzy przywodził na myśl ludzi obłąkanych. – Nie zniosę więcej. Proszę… Zapanujcie nad swoimi emocjami! W ogóle ty mamo, Alice i Bello. To mnie wykańcza! Zaraz zwariuję. – Spróbowałam się wyciszyć, przez chwilę o niczym nie myśleć. Po kilku sekundach Jazz wstał z podłogi z wyrazem wielkiej ulgi na twarzy.
- Dziękuję. - Szepnął. – W życiu nie czułem tylu tak silnych emocji. Owszem, mogę znieść swoje i jeszcze kilku osób, w hm… nazwijmy to szczególnym stanie, ale szóstka niemal pogrążonych w żałobie wampirów plus ja to już lekka przesada. – Umilkł i przytulił mnie do siebie. – Nie mówię żegnaj, bo mam nadzieję, że cię jeszcze zobaczymy, więc… Do widzenia Bello. – I wskoczył przez okno.
- Do widzenia Jasper. – Szepnęłam, pewna, że i tak mnie usłyszał. Staliśmy tak przez chwilę i wpatrywaliśmy się w miejsce, w którym zniknął. Podszedł do mnie Carlisle, pocałował w rękę i tak jak wcześniej Esme, spojrzał mi prosto w oczy.
- Córeczko. – Miałam deja vu. – Może jednak pojadę z tobą? – Spytał niepewnie. Widząc moją minę kiwnął głową ze zrozumieniem. Padłam mu w ramiona i zaczęłam płakać. Myślę, że można to nazwać płaczem, nawet, gdy z oczu nie płyną łzy. Tata głaskał mnie po głowie, żeby mnie uspokoić. – Pamiętaj, że bez względu na wszystko, jesteśmy z tobą Bello. Cokolwiek by się nie stało możesz na nas liczyć. O jedno cię tylko proszę. Proszę cię z głębi serca, jako twój ojciec i przyjaciel. Wróć.
* * *
Lotnisko było prawie puste. Mój samolot odlatywał za 20 minut. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Było mi przykro, ponieważ zadawałam ból rodzinie. Czułam także wściekłość i strach, ale najsilniejsza była determinacja. Wiedziałam, co muszę zrobić. Ktoś powiedział mi, że powinnam już iść na odprawę. I nagle opuściły mnie wszystkie emocje. Prawie wszystkie. Pozostała tylko żądza zemsty i dziwny ból w okolicy serca.
* * *
- Boun giorno, Bello! – Zadrżałam. To samo usłyszałam w dniu Jego śmierci. – Czy masz jakiś powód, że zaszczycasz nas swoją wizytą? Oh, jesteś sama? A gdzie Carlisle? Edward? No i reszta Cullenów? – Aro umilkł, czekając aż coś powiem. Ja jednak stałam z twarzą wykrzywioną bólem. Mężczyzna podszedł do mnie i spytał poważniejszym tonem. – Bello? Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Coś się stało? – Ten łagodny ton, mimowolnie przyniósł mi na myśl mojego ukochanego. Rozpłakałam się. Aro był zaskoczony moim zachowaniem. – Czy czegoś ci potrzeba? – Spytał cicho. Spojrzałam na niego z nadzieją.
- Felix. – Powiedział. Do komnaty wszedł wysoki, ciemnowłosy wampir.
- Tak, panie?
- Chciałbym porozmawiać z tą damą w cztery oczy. I uszy. Niech nikt nam nie przeszkadza i nawet nie próbuje podsłuchiwać. Zrozumiano?
- Oczywiście. – Mężczyzna skłonił się i skierował do wyjścia.
- Felix…? Sprawdzę, czy moja prośba została spełniona. Rozumiesz, o co mi chodzi, prawda? – Po chwili byliśmy już sami. – Usiądź Bells. Opowiedz mi o wszystkim. Nikt nas tu nie słyszy. – Mówił bardzo łagodnym tonem, wzbudzającym zaufanie. – Czy coś… Carlisle…?
- Nie. – Szepnęłam. – U taty wszystko w porządku. – Aro skinął głową.
- Więc co się stało?
- Nie wiem, od czego zacząć. – Nie chciałam przywoływać bolesnych wspomnień, ale wiedziałam, że muszę.
- Najlepiej od początku. - Uśmiechnął się życzliwie.
- Od… od twojego wyjazdu. To togo dnia… Ta tragedia… - Mój rozmówca zmarszczył czoło.
- Tragedia? – Mruknął, jakby sam do siebie. - Mów dalej, proszę. Nie będę ci już przerywał. – Westchnęłam.
- Hmm… Jeśli chcesz zrozumieć… Muszę zacząć od samego początku. Od mojego pierwszego spotkania…z Nim. Był człowiekiem, ale gdy zobaczył mnie i moje rodzeństwo… W jego oczach było coś takiego, co nie dawało mi spokoju. Po lekcji spytałam go o to. Opowiedział mi, że zaatakował go kiedyś ktoś taki jak my. Prawie go zabił, ale rozproszył go ktoś inny i wampir zostawił chłopaka w spokoju. Zapomniał o nim. Tym atakującym był mój… znajomy… James. – To ostatnie słowo powiedziałam jak obelgę. – I tak…Edward… dowiedział się o istnieniu wampirów. Dokładnie wiedział, kim jesteśmy. Poczułam do niego silną sympatię. Nie chciałam go zabijać. Wydawał mi się godny zaufania. Nikomu nie zdradził naszej tajemnicy i nie miał zamiaru tego zrobić. Chciałam go uratować. Wróciłam do domu. Postanowiłam, że poradzę się Carlisle’a. Nie był pewien, co robić, ale, jak mi później powiedział, w moich oczach było coś, co kazało mu pomóc mi. I wtedy zauważyliśmy zniknięcie Rosalie i Jamesa. Alice miała wizję. Widziała Edwarda z czerwonymi oczami i białą skórą. Znaleźliśmy ich w parku. On leżał na ziemi, w kałuży krwi. Powstrzymaliśmy tamtych, ale było już za późno. Chłopak żył, ale w jego krwi znajdował się jad. Zmieniał się. James wyjechał, odgrażając się nam, czego nikt nie brał na poważnie. Po jakimś czasie ja i Edward bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Aro… ja go kochałam. – Mężczyzna wydał się zaskoczony tym czasem przeszłym, ale nic nie powiedział. – Po twoim wyjeździe…Jak pewnie zauważyłeś, Emmett, Jasper i Rosalie musieli zapolować. Wyszli zaraz po tobie. Edward też chciał iść, ale za późno się zorientował i tamci byli już daleko. Poszliśmy sami. Tylko ja i on. Teraz wie, że to był największy błąd, jaki kiedykolwiek popełniłam. On tam był. James. Chciał, jak to ujął, dokończyć to, co zaczął. Mimo, że Edward był już wampirem. – Mój głos stawał się coraz bardziej płaczliwy. – Walczyli. Z tamtym było jeszcze dwóch innych. Trzymali mnie tylko, żebym nie mogła ingerować. Umiałam walczyć. Jasper mnie uczył. Gdyby przyszedł sam, wygralibyśmy. Potem pamiętam tylko ognisko. I Jego łańcuszek. W popiele. – Otoczyła mnie ciemność.
Rozdział 12.
Ocknęłam się w pięknym pokoju. Leżałam na łóżku. Zdziwiłam się, widząc okna. Przecież siedziba Volturi znajdowała się pod ziemią. Na podłodze leżał kwiecisty dywan, a zdobiła błękitna tapeta. W kącie stał stolik, na którym stały dwa kieliszki i butelka z czerwonym płynem. Przepięknie pachniało. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Mogę? – Usłyszałam.
- Proszę. – Do pokoju wszedł Aro. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Bello, co się stało? Wampiry nie tracą przytomności. Nie jesteś ranna?
- Ja nie wiem… To przez ten ból… W sercu. Przepraszam. – Szepnęłam skruszona.
- Oh, nie masz, za co mnie przepraszać. Przestraszyłem się tylko, że może coś ci się stało. Gdy… hm… nazwijmy to omdleniem. Gdy zemdlałaś, przyniosłem cię tutaj. Didyme się tobą zajęła. To żona Marka. Tyko ona zna się tutaj na medycynie. – Zaśmiał się krótko. – Jesteśmy w północnym skrzydle. – Północne… CO? Przecież nikt, nikt oprócz żon i Volturi nie ma tutaj wstępu. – Aro najwyraźniej nie zauważył mojego zdziwienia. – Jesteś głodna? – Aro nalał mi kieliszek krwi ze stojącej na stoliku butelki. Podał mi go, ale przed oczami stanęła mi zmartwiona twarz Carlisle’a i moja, z czerwonymi tęczówkami. Pokręciłam przecząco głową. Mężczyzna natychmiast cofnął rękę z wyrazem skruchy na twarzy.
- Wybacz. – Powiedział. - Zapomniałem. – Zamyślił się. – Widzę, że na pewno jesteś głodna. Na powrót Heidi to ty raczej czekać nie będziesz. Co powiesz na małe polowanie? – Uśmiechnął się zachęcająco. Byłam tak spragniona, że przyjęłabym taką propozycję nawet od Jame… no dobra, nie przesadzajmy. W odpowiedzi pokiwałam tylko głową. Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do skrzydła centralnego, a stamtąd do wyjścia.
- Gianna! – Zawołał Aro, gdy weszliśmy do hm… biura… - Przynieś mi pelerynę. Damską. Taką, jaką nosi Chelsea. To ten sam rozmiar. – Kobieta skinęła głową i wyszła. – A właściwie jak się tu dostałaś niezauważona? Zabijałaś wszystkich przechodniów, czy skradałaś się w cieniu?
- Biegłam. – Aro wzniósł oczy ku niebu i pokręcił głową.
- Znowu trzeba się będzie pozbyć plotki o świecącym duchu grasującym po mieście. Demetri! – Krzyknął. Pięć sekund później do pokoju wpadł jasnowłosy, wysoki wampir.
- Tak, panie? – Wyglądał na zdziwionego, tylko nie byłam pewna, dlaczego.
- Pamiętasz sprawę z 1988 roku?
- Świecący duch? – Spytał Demetri.
- Dokładnie. Chyba będzie powtórka. Możesz to sprawdzić? Uprzedź Heidi.
- Tak jest. – I już go nie było. Pojawiła się za to Gianna, niosąc czarną pelerynę.
- Znalazłam tylko czarną. Może być, czy szukać szarej? – Aro warknął cicho.
- Dawaj ją. Musimy natychmiast wyjść. Jeśli nie, staniesz się zaraz drugim śniadaniem tej pani. – Kobieta wręczyła Aro pelerynę i cofnęła się do swojego biurka, bacznie mi się przyglądając. Mężczyzna okrył mnie materiałem i pociągnął do wyjścia.
* * *
Wyszliśmy na zalaną słońcem ulicę. Przestraszyłam się, że zaraz ludzie wpadną w panikę, ale nic takiego się nie stało. Szłam z nisko pochyloną głową, nie patrząc przed siebie. Nie musiałam tego robić, bo Aro szedł obok i obejmował mnie ramieniem.
- Nie bój się. – Powiedział. – Peleryna dobrze na tobie leży i zakrywa każdy kawałek ciała. Możesz podnieść głowę, bo jak cię puszczę, to przewrócisz się o własne nogi. – Zaśmiał się. Mi jednak nie było do śmiechu, To ,,omdlenie” dziwnie na mnie podziałało. Moje oczy były czarne jak węgiel. Czułam coraz większe pragnienie. Gardło paliło mnie żywym ogniem. Zeszliśmy w jakąś zacienioną, boczną uliczkę. Stała tam grupka młodych mężczyzn. Palili papierosy i pili alkohol. Gdy podeszliśmy bliżej, jedni zaczęli się z czegoś śmiać, drudzy umilkli, a jeszcze inni zaczęli się wycofywać. Szeptali coś o jakimś Zakonie i o satanistach. Nagle stało się coś strasznego. Jeden z bardziej pijanych, potknął się i przewrócił rozcinając sobie rękę o kamień. Z rany zaczęła sączyć się krew. Wszystko we mnie zaczęło się palić. Aro wzmocnił swój uścisk. Poczułam silny, kuszący zapach. Volturi wydał mi się w tej chwili przeciwnikiem, rywalem. Odepchnęłam go z całej siły i skoczyłam na niczego niespodziewających się mężczyzn. Jednak zanim zdążyłam zrobić coś złego któremuś z nich, poczułam potężne szarpnięcie. Ktoś chwycił mnie w pasie i odciągnął od przerażonych ludzi.
-Wstrzymaj oddech! – Usłyszałam. Natychmiast wykonałam polecenie. Pięć sekund później, Aro puścił mnie. – W porządku, Bello? Nie nabieraj powietrza! Kiwnij tylko głową. – Przytaknęłam. – Dobrze, a teraz zaczekaj tu, proszę. – Pobiegł z powrotem i po chwili usłyszałam przeraźliwe ludzkie krzyki. Zamknęłam oczy. To przeze mnie zginęli. Poczułam, że ktoś przede mną stoi. Spojrzałam przed siebie. Volturi przypatrywał mi się z troską.
- Już dobrze. Odciągnąłem cię, bo wiedziałem, że będziesz żałować i wypominać sobie zabójstwo.
- I tak zginęli przeze mnie. – Szepnęłam.
- Nie mów tak. Jeśli nie dzisiaj, to jutro zapiliby się na śmierć, potrąciłby ich samochód, albo przyprowadziłaby ich Heidi. – Znów objął mnie ramieniem i pociągnął. Szliśmy przez niekończące się uliczki, placyki, tunele, aż w końcu wyszliśmy z miasta. Tu zaczynał się las. – I co ty na to? – Powiedział Aro i uśmiechnął się do mnie.
- Jak w domu. – Odparłam i rzuciłam się przed siebie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Nie 12:01, 07 Cze 2009, w całości zmieniany 12 razy
|
|
|
|
Nessie
Zły wampir
Dołączył: 06 Sie 2008
Posty: 271 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia
|
Wysłany:
Pią 15:52, 22 Maj 2009 |
|
coś mi się zdaję że aro ma chrapkę na nasza belle. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Joanna940
Nowonarodzony
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 9 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 18:02, 24 Maj 2009 |
|
Rozdział 13.
Byłam tak spragniona, że w ogóle nie zwracałam uwagi na to, że ktoś za mną biegnie. Dopiero, gdy skończyłam, zorientowałam się, że Aro nie opuszcza mnie na krok, a po za tym jestem cała umazana krwią i zgubiłam pelerynę.
- Fascynujące. – Odezwał się mężczyzna. – Jak ty wytrzymujesz, żywiąc się czymś takim? – Zaśmiał się. – Tego nie da się pić. – Skrzywił się i teatralnie zakrył usta dłonią.
- Kwestia przyzwyczajenia. I sumienia. – Odparłam. – A co, próbowałeś? – Uśmiechnęłam się zjadliwie.
- Trochę. – Przyznał. – Powinniśmy już wracać. Robi się ciemno. Renata pewnie odchodzi od zmysłów.
- To ta twoja tarcza? – Aro wybuchnął śmiechem, ale przytaknął i wręczył mi zgubioną pelerynę.
- Załóż. Słońce nie zaszło jeszcze całkowicie.
Teraz szłam już sama. Byłam nasycona i spokojniejsza, bo na ulicach było prawie ciemno.
- Aro? – Spytałam niepewnie.
- Tak, Bello?
- Ci mężczyźni…
- Tak?
- Mówili coś o jakimś Zakonie. – Volturi westchnął ciężko.
- Tak naprawdę, to żaden zakon, lecz sekta. Grupa wampirów. Ludzie myślą, że to sataniści, bo tamci są mniej ostrożni od nas. Polują nawet w ciągu dnia i to na ulicach. Często zostawiają swoje martwe ofiary ,,na widoku”. Mamy z nimi naprawdę sporo problemów. Tak naprawdę toczymy z nimi otwartą wojnę. Dzięki naszym staraniom zostało ich niewielu, ale ich przywódcy wciąż żyją. Ukrywają się tak dobrze, że nawet Demetri nie radzi sobie z tropieniem ich. Najgorsze jest to, że swoją, hm… siedzibę główną, mają tu, w Rzymie. Raz nawet napadli na Volterrę. – Roześmiał się. – Nie spodziewali się takiej przewagi z naszej strony. Zabiliśmy wszystkich atakujących. Co do jednego. Ale oni nie wysłali wszystkich swoich straży. Wiedzą już, że w walce… zbrojnej, - puścił mi oczko i uśmiechnął się łobuzersko – nie mają z nami najmniejszych szans, dlatego uciekają się do podstępu, kłamstwa, sabotażu. – Umilkł.
- Rozumiem. A ten świecący duch, o którym mówiłeś Demetriemu?
- Tak. Była kiedyś taka sytuacja. Też z udziałem Zakonu. Ich strażnik polował. I spadła mu peleryna. – Aro pokiwał głową z politowaniem. – Zamiast podnieść ją i wskoczyć w cień, ten idiota zaczął biec ulicami miasta do swojej kryjówki. Widziało go z dwadzieścia osób. Ludzie zaczęli gadać o Świecącym Duchu, ale na nasze nieszczęście incydent ten, miał miejsce w przeddzień święta Św. Marka. Też mi święty. – Dodał jakby sam do siebie i uśmiechnął się. – I w końcu ktoś wpadł na to, że może wróciły wampiry. Mieliśmy ogromny problem, żeby przywrócić spokój w mieście.
Gdy wróciliśmy do Volterry dopadł do nas Demetri.
- Melduję, że nikt nie zauważył panienki Belli. – Rzekł.
- Świetnie. – Aro wyglądał na bardzo zadowolonego. – Bello, chodź. Musimy jeszcze porozmawiać. – Zaprowadził mnie do tego samego pokoju, w którym się ,,ocknęłam”, w Północnym Skrzydle. – Chodzi mi o tego Jamesa. Chyba wiem, po co tu przyjechałaś. Chcesz się zemścić, prawda? Wiesz, że sama nie dasz rady, ale musisz coś zrobić żeby nie zwariować. – Zaczęłam się zastanawiać jak on to robi. Przecież nie mógł mi czytać w myślach. Czy aby na pewno? Zaczęłam się martwić, że zna także drugą stronę moich planów. – Pomogę ci. Musisz mi jednak opisać wygląd tego całego Jamesa. – Czemu wymówił to słowo? Opanowała mnie furia, a ból zwiększył się dwukrotnie. Aro to zauważył. – Didyme! – Krzyknął. Do pokoju weszła piękna rudowłosa kobieta. Miała na sobie czarną kreację.
- Tak, Aro? Czegoś ci potrzeba?
- Pomóż jej, proszę. Użyj swojego daru. – Nagle opuściły mnie wszelkie emocje.
* * *
Kobieta wyszła, ale ja dalej nic nie czułam. Jej dar był podobny do Aleca i Jaspera, ale ona jedynie pozbawiała emocji. Carlisle mi o niej opowiadał. Stałam na środku pokoju i rozglądałam się zdezorientowana. Aro podszedł do mnie, chwycił za ramiona i posadził na łóżku. Sam usiadł obok. W ręku trzymał kartkę papieru i ołówek.
- Bello, wiem, że to dla ciebie trudne, ale jeżeli nie możesz o tym mówić, to narysuj. Narysuj mi twarz mordercy. – Chwyciłam ołówek i po chwili na papierze pojawiła się twarz Jamesa. Gdy Aro spojrzał na mój rysunek, znieruchomiał, a potem zerwał się na równe nogi.
- CO!?! – Ryknął. Drzwi się uchyliły.
- Aro, opanuj się. – Usłyszałam głos Didyme i mężczyzna natychmiast się uspokoił.
- Znasz go? – Spytałam zaskoczona.
- Czy go znam? – Mężczyzna zaczął się śmiać jak opętany. Głos podskoczył mu o dwie oktawy. – Czy go znam??? To dowódca mojej straży!!!
- Aro!
- Didyme, daj mi spokój! Nie rozumiesz powagi sytuacji! Jakieś trzy lata temu, - Zwrócił się do mnie. – Wysłałem go do Francji. Grupa nowonarodzonych siała tam spustoszenie. Wrócił, może z tydzień temu i znów objął dowództwo, a ja, nie sprawdzając go przed tym, ujawniłem mu wszystkie plany obrony i ataków na Zakon. Skoro zdradził mnie raz, to może to zrobić ponownie. – Wciąż nie rozumiałam, o co mu chodzi. – Bello, chodź. – Powiedział i wypadł z pokoju. Chcąc, nie chcąc, pobiegłam za nim. Zatrzymał się dopiero w Wielkiej Sali.
- Marek! Kajusz! – Krzyknął. Panika w jego głosie, wskazywała na to, że sytuacja była bardzo poważna. Ten opanowany, spokojny wampir, teraz zachowywał się jak szaleniec. Co takiego wyjawił Jamesowi? Po chwili do Sali wbiegł Kajusz, trochę zdezorientowany zachowaniem Ara, a za nim wszedł Marek, z tradycyjnie znudzonym wyrazem twarzy.
- Cóż się takiego stało? Armia nieśmiertelnych dzieci stoi przed wejściem do Volterry? – Zakpił Kajusz. Aro warknął.
- To nie czas i miejsce na żarty! Wprowadzam stan najwyższej gotowości! Felix! Weź straże i przyprowadź mi tutaj Jamesa! Jak nie po dobroci, to siłą! Demetri! Podwoić straże przy wejściach! Afton! Zajmij się Północnym Skrzydłem! Corin! Biegnij do miasta i przyprowadź Heidi!
- Aro! Co się stało? – Zniecierpliwił się Marek.
- James, najprawdopodobniej jest zdrajcą. A ja… Wtajemniczyłem go we wszystko.
- Co masz na myśli mówiąc wszystko? – Szepnął Kajusz.
- On był nie tylko dowódcą straży, ale i moim łącznikiem z Zakonem. Jeśli moja teoria jest słuszna, wróg wie o nas wszystko. Zna nasze mocne i słabe strony, wie gdzie są tajemne wejścia do Volterry, posiada plany wszystkich tuneli i przejść. To dlatego, ostatnio nigdzie nie widać straży Zakonu. Zbierają siły, żeby nas zaatakować, a wtedy przejmą kontrolę nad wszelkim życiem na ziemi. Staną się najpotężniejsi. Świat czeka zagłada. Oni nie będą się kryć, ani pilnować prawa. Ujawnią się światu. Wybuchnie rebelia. Wojna wampirów będzie nieunikniona. Ludzie wykorzystają broń nuklearną i sami się zniszczą. Nastanie wieczny chaos. Nie będzie ludzi – nie będzie i nas. Następstwa mogą być katastrofalne. – Aro nie tylko zachowywał się, ale i wyglądał na szaleńca. Spojrzałam na Kajusza i Marka. Po raz pierwszy widziałam ich tak przerażonych.
- Cholera. – Mruknął Marek. – Wysłałeś Aftona do Północnego Skrzydła? Athenodora go tam nie wpuści. – I już go nie było. Kajusz usiadł w fotelu i zamyślił się.
- Aro, skąd o tym wiesz? – Spytał.
- Dzięki Belli. – I pokazał mu mój rysunek. – Narysowała twarz mordercy swojego ukochanego. Ona nie kłamie. Jakim cudem jadąc do Francji, James wylądował w Polsce?! Co on tam w ogóle robił?!
- Najpierw pojechał na Alaskę. – Szepnęłam. Spojrzenia wszystkich były utkwione we mnie. – To tam go poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy się z nim, chociaż na początku wydawał nam się jakiś dziwny. Alice miała urywki wizji o niezrozumiałej treści, a Jasper cały czas wyczuwał u niego niepokój. James tłumaczył nam, że był kiedyś jednym z was. Opowiadał o wszystkich okropnościach, jakie robicie. Stwierdził, że od was odszedł, bo nie mógł tego dłużej znieść. I uwierzyliśmy mu, chociaż ja cały czas miałam wątpliwości. Zaczęliśmy was nienawidzić, bo on tak mówił. Nie wiem, dlaczego. Carlisle zaczął traktować go jak syna. Zamieszkał z nami. A potem zaczęło się wypytywanie. Gdyby wybuchła wojna, po której stronie byśmy stanęli? Za Volturi, czy przeciw? Tak długo nas przekonywał, aż uwierzyliśmy, że jesteście naszymi wrogami. Ja nadal miałam wątpliwości. James mówił, że wojna wybuchnie lada dzień i że ją wygramy. Przeprowadziliśmy się do Polski. I wtedy pojawił się Edward. – Coś szarpnęło mnie za serce. – Nowonarodzony. Cała nasza uwaga skupiła się na nim. James, udał, że wyjechał. Mój najdroższy był dla niego tylko problemem, a problemy trzeba rozwiązywać, unicestwiać. Chyba jakoś się dowiedział o darze Edwarda. On słyszał myśli. – Dopowiedziałam, widząc zdziwione miny Ara i Kajusza. – Na bieżąco. Nie potrzebował do tego kontaktu fizycznego. James wiedział, że znając jego plany, nie staniemy do walki. Musiał pozbyć się problemu i zrobił to. – Ostatnie zdanie było ledwie słyszalne. Umilkłam. Twarze Volturi były białe jak śnieg.
- A więc spisek. – Szepnął Aro. – James ma dar. Dar przekonywania, manipulacji. Wierzy się we wszystko, co powie. Moja hipoteza jest trafna. James jest zdrajcą. Zakon ma przewagę. Jeśli nic nie zrobimy… Chciał zwerbować Cullenów, bo wiedział, że zaraz po nas i Zakonie, są najliczniejszą i zarazem najsilniejszą grupą wampirów. I jeszcze te wszystkie dary… - Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach. – Użył swojej mocy przeciwko mnie. Nie sprawdzając…Zdradziłem mu wszystko… Jeśli coś się stanie, to jest to tylko i wyłącznie moja wina. – W tym momencie do sali wszedł Marek, a za nim Athenodora, Didyme i Afton. Mężczyzna rozsiadł się w wolnym fotelu obok Kajusza, a Didyme usiadła mu na kolanach. Zaraz po tym, wpadł Corin z Heidi, a za nimi Jane, Alec, Chelsea, Santiago, Renata i jeszcze kilku innych, których imion nie znałam.
- Kto pilnuje wyjść? – Spytał Aro.
- Dementi, Stan, Izzy, Alan i Harry. – Odezwała się Jane.
- Dobrze. A gdzie Clair, Diana i Victor?
- Z Felixem.
- Świetnie. Czy wszyscy wiedzą, co się stało?
- Tak, panie. – Odpowiedział Corin.
- Najpierw, chciałbym podziękować Belli Cullen. Gdyby nie ona… Dla nas nie byłoby jutra. Dziękujemy, Bello. Może i nieświadomie, ale uratowałaś wiele istnień. Jeśli nie cały świat. – Dodał ciszej. Aro zwrócił się do zebranych. – Nie wierzcie w ani jedno jego słowo! Na tym polega jego dar. – I wtedy usłyszeliśmy kroki na korytarzu. Do Sali wszedł Felix i, z tego, co mówiła Jane, Clair, Diana i Victor. Prowadzili ze sobą przerażonego Jamesa. Tego mordercę i zdrajcę. Felix rzucił go na posadzkę. Mężczyzna upadł u stóp Ara. Nie podnosił się. Leżał nieruchomo, czekając na wyrok. Volturi pochylił się i dotknął jego dłoni. Trwał w tej pozycji prawie pięć minut. Gdy wreszcie się wyprostował, jego twarz była nieprzenikniona, a oczy wpatrywały się w przestrzeń. Nic nie powiedział, tylko stał nieruchomo. Nie wytrzymałam. Rządza krwi i zemsty całkowicie mnie opanowała. Rzuciłam się na Jamesa. Nie bronił się. Nikt mnie nie powstrzymał, nawet nie próbował. Kajusz rozpalił ogień. Dokonałam zemsty. Wtedy zobaczyłam, że wszyscy wpatrują się w Aro. Spojrzałam na jego wyprane z emocji oblicze.
- Nadchodzą. – Szepnął. I wybuchła panika.
Rozdział 14.
- Spokój!!! – Ryknął Marek. – Aro, co zobaczyłeś!?!
- Moja teoria była w stu procentach słuszna. Przyjdą jeszcze dziś. – Spojrzał na zegarek i zaśmiał się szaleńczo. – Dziś… mamy dwie godziny. Słońce już zaszło. Szykujcie się. – Westchnął i zaczął wydawać rozkazy. Jego głos brzmiał stanowczo i pewnie. Nagle zwrócił się do mnie. – Bello… Bello. Uciekaj. Proszę.
- Nie. Nie mogę tego zrobić. Po pierwsze, nie mam gdzie pójść, a po drugie… czułabym się jak zdrajca, dezerter. Mogę walczyć. Jasper mnie nauczył.
- Ale Bello…! Jeśli coś ci się stanie… Nie. Musisz uciec. Błagam cię, na wszystkie świętości!
- Podjęłam już decyzję. Zostaję. Ja… Chcę umrzeć. – Aro miał taki wyraz twarzy, że gdyby był człowiekiem, pomyślałabym, że właśnie przechodzi zawał. – No, co tak na mnie patrzysz?! Zajmij się swoimi ludźmi!
- Dlaczego…? – Szepnął.
- Bo zdaje się, że nie wiedzą, co robić.
- Ah… Nie! Dlaczego ty chcesz… - Wydusił.
- Umrzeć? Bo nie mogę już żyć z tym bólem. Myślałam, że zemsta mi pomoże, ale jest jeszcze gorzej. Czy wampir może zwariować? – W odpowiedzi pokręcił tylko głową.
- Aro! – Zniecierpliwił się Kajusz. – Może wymyślisz szybko jakiś plan działania, co?
- 1922 rok. Napadli na nas Rumuni.
- I co z tego? – Zdziwił się Marek.
- Do jasnej cholery, rusz głową! – Krzyknął Aro.
- Ten sam plan?
- Alleluja. No tak! – Znów zaczął wydawać jakieś rozkazy. Po godzinie wszystko było gotowe.
- Cała straż w gotowości. Wejścia zamknięte na cztery spusty. Nawet mysz się nie prześliźnie bez naszej wiedzy. – Zameldował Felix.
- Świetnie. – Aro wyglądał na usatysfakcjonowanego.
- Panie… Co teraz… robimy?
- Czekamy. Bello, jeszcze możesz…
- NIE!
- Spełnij, więc moją, jedną prośbę. Trzymaj się mnie. – Tyle to mu już chyba mogłam obiecać. Skoro mu tak zależało?
* * *
Kroki. Huk. Warczenie. Kroki. Ogień. Ktoś biegnie. Z dwadzieścia osób. Huk. Tłuczenie szkła. Krzyk Gianny. Przekleństwa Ara. Kroki. Głosy. Huk. Byliśmy w Wielkiej Sali. Staliśmy w szyku, czekając na atak. Zakon był coraz bliżej. Zaczęłam się bać. Jeszcze nigdy nie walczyłam. Co prawda, Jasper uczył mnie jak to robić, ale nigdy nie miałam okazji wypróbować swoich umiejętności na nikim innym, prócz rodziny. Nagle wrota otworzyły się i do środka wtargnął wrogi oddział. Straże Volturi natychmiast ruszyły do ataku. Zakon był jednaj na to przygotowany, bo nikt nie wydał mi się zaskoczony kontratakiem. Na około widziałam tylko walczących i ogień, który rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. I wtedy zauważyłam wysokiego, czarnowłosego mężczyznę, który hm… stał dwa metry przede mną. Wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu i pochylił się, przygotowując do skoku. Nagle coś się we mnie odblokowało. Obudził się instynkt zabójcy. Zanim tamten zdążył odbić się od ziemi, przypomniałam sobie wszystkie lekcje Jaspera. Po chwili ciało mężczyzny płonęło już na stosie. Zaczęłam walczyć. Usłyszałam krzyk Demetriego. Zauważyłam, że trzyma się za głowę, a nad nim stoi jasnowłosa, młoda kobieta. Natychmiast okryłam umysły sprzymierzeńców moją tarczą. Demetri natychmiast się podniósł i zaatakował zdezorientowaną kobietę. Najwyraźniej jej dar był podobny to daru Jane. Coś - nie wiem, co, może intuicja, - kazało mi się odwrócić. I wtedy poczułam potworny ból w brzuchu. Usłyszałam krzyk Ara. Zobaczyłam jak rzuca się na mojego niedoszłego zabójcę. Po chwili stał już nade mną.
- Bella? Bella! Zobaczysz, będzie dobrze. – Jego głos był przesycony smutkiem i strachem. Bello… Marek, uważaj!!! – I po raz kolejny wpadłam w otchłań.
* * *
Powoli otworzyłam oczy. To, co zobaczyłam zupełnie mną wstrząsnęło. Na około leżały szczątki ciał, ubrań i popiół. Usiadłam i rozejrzałam się dookoła. Spostrzegłam Volturi, Jane, Aleca, Felixa, Demetriego, Aftona, Chelsee, Heidi, Athenodorę, Corina, Renatę i Santiago. Aro zauważył, że się ocknęłam. Uśmiechnął się blado i kiwnął ręką, żebym podeszła. Marek siedział na posadzce. Twarz miał ukrytą w fałdach peleryny. Nikt się nie odzywał.
- Co się stało? – Szepnęłam.
- Straciliśmy wielu naszych. – Odpowiedział Aro. – Między innymi, żonę Marka, Didyme. – Dopiero teraz zrozumiałam zachowanie mężczyzny. Uklęknęłam obok niego.
- Uwierz mi, doskonale wiem, co teraz czujesz. – Powiedziałam do Marka. – To ból nie do opisania.
- Bello, musimy porozmawiać.
- Tak Aro?
- Widzisz… czytając myśli Jamesa… Tylko nie rób sobie nadziei. Wtedy, na tej polanie, gdy walczył z Edwardem…
- Panie, jeśli chcemy ich wszystkich złapać, musimy już iść. – Przerwał mu Felix.
- Rzeczywiście. Zostało ich tylko pięciu. Pilnują swojej kryjówki. Chodźcie. Athenodora, Heidi, Chelsea, zostańcie z nim. – Powiedział, wskazując na Marka. Reszta, a razem z nimi i ja, poszła za Arem.
* * *
Wyszliśmy na ciemne ulice Rzymu. Nie wiem, czemu, ale aż gotowałam się, aby kogoś zamordować. Dziwne. Nigdy taka nie byłam. Ten ból mnie zmieniał, przeistaczał w bestię.
- Panie… Gdzie…? – Wyszeptał Afton. Aro tylko się zaśmiał i skręcił w boczną, jeszcze bardziej mroczną od pozostałych, uliczkę. Szarpnął za klamkę najbliższych drzwi i wszedł do domu. Spojrzeliśmy po sobie, ale posłusznie podążyliśmy za nim. W środku nie było żadnych mebli, tylko klapa w podłodze. Felix podniósł ją i zaczęliśmy schodzić na dół, po hm… marmurowych schodach. Teraz prowadził Demetri. Szliśmy przez wiele korytarzy i komnat. Zaczęłam się zastanawiać czy siedziba Zakonu nie jest czasem większa od Volterry. W końcu usłyszeliśmy rozmowy. Przeszliśmy jeszcze kawałek i nagle ktoś się na nas rzucił. Tak jak mówił Aro, było ich tylko pięciu. Nie mieli najmniejszych szans. Widać było, że przed naszym przybyciem, szykowali się do ucieczki. Gdy było już po wszystkim, Aro, zamiast skierować się do wyjścia, zaczął iść w głąb korytarza.
- Aro? – Spytałam zdziwiona. Nic jednak nie odpowiedział, tylko dalej sunął na przód. Wyglądał jakby unosił się w powietrzu. Pobiegłam w jego stronę. – Aro? Co robisz? – Stanął.
- Bello. – Jego twarz była wykrzywiona bólem. – Bello. – Powtórzył.
- Tak? O co chodzi?
- Felix, wracajcie do Volterry! – Gdy straże odeszły, Aro spojrzał mi prosto w oczy. – Bello… - Nic więcej jednak nie powiedział. Westchnął tylko i pchnął drzwi, które znajdowały się po jego lewej stronie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Joanna940 dnia Nie 12:01, 07 Cze 2009, w całości zmieniany 8 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|