|
Autor |
Wiadomość |
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 11:50, 03 Maj 2011 |
|
Ogłoszenie!!!
Przepraszam za zamieszanie z tym pojedynkiem. Wstawiłam go raz jeszcze, tym razem wykorzystując opcję post pod postem. Tak będzie czytelniej. A zatem:
RUNDA DRUGA: ROMANS HISTORYCZNY
Pojedynkują się: thingrodiel i Susan
Temat do wplecenia w tekst: Pewien, że władza powinna znaleźć się w rękach ludu – pociągający i bez skrupułów.
KONIEC GŁOSOWANIA: 17 maja 2011, godzina 23:59:59
Uprasza się o dokładną lekturę zasad oceniania (UWAGA! To nie jest ten sam schemat, którego używamy w normalnym pojedynkach ani ten, którego używaliśmy w pierwszej lub drugiej edycji TPP!) oraz Regulaminu Bitwy na Pióra.
TEKST A:
Blizna
Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, nadając błękitowi nieba różowej poświaty. Kończył się kolejny pogodny dzień. Noc zapowiadała się równie ciepło i bezchmurnie. Delikatny powiew wiatru poruszał gałęziami drzew i krzewów. Szelest liści w połączeniu ze śpiewem powracających do gniazd ptaków, tworzył niepowtarzalną muzykę. Piękniejszą od wszystkich uznanych na świecie pieśni razem wziętych. Żaden śpiewak czy śpiewaczka nie mogli się równać z melodią natury. Pierwotnej, prawdziwej i jedynej w swoim rodzaju. Każda nuta była wręcz idealna. Człowiek mógł jedynie marzyć o otarciu się o taką doskonałość, a co dopiero ją osiągnąć. Ludzie nie powinni walczyć z przyrodą. Niezgłębioną, pełną tajemnic i potężną. Nikt nie miał prawa podważać sił natury, bo mógłby się przeliczyć i przegrać z nią z kretesem.
A przynajmniej uważała tak młoda kobieta leżąca na ziemi wśród bujnej trawy i mchu. Wpatrywała się z delikatnym uśmiechem w nieboskłon i korony sędziwych drzew rosnących wkoło. Konary były tak duże, że nie dałoby rady objąć ich ramionami, a korę w wielu miejscach pokrywał pnący bluszcz. Promienie słońca przedzierające się przez bogatą roślinność, zdawały się przybierać turkusowy odcień.
Nagle z zamyślenia wyrwało ją ciche rżenie koni przywiązanych do krzaka nieopodal. Jeden z wierzchowców – wyraźnie mniejszy, siwy o kilku ciemniejszych plamach i okazałej grzywie, należał do niej. Drugi – czarny jak noc, o wiele wyższy i bardziej umięśniony, był własnością jej towarzysza. Mężczyzna przyglądał się właśnie każdemu fragmentowi nagiego ciała kobiety z taką intensywnością, jakby pragnął zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by po pożegnaniu móc odtwarzać je w pamięci. Oboje tak robili. Musieli znosić bardzo częste i niekiedy długie rozłąki, więc starali się wyryć w głowach obraz drugiej osoby. Ona na zawołanie potrafiła wyobrazić sobie jego postawną sylwetkę, mięśnie napinające się pod zabrązowioną, ogorzałą od słońca i wiatru skórą, ciemne włoski na klatce piersiowej, nogach i rękach. Najbardziej jednak pielęgnowała w swym umyśle widok jego twarzy z okalającymi ją długimi, czarnymi włosami. Uwielbiała duże, brązowe oczy mężczyzny z otoczką ciemnych rzęs, delikatny zarost, pełne usta, szlachetne rysy i nawet dość cienką, lecz widoczną bliznę biegnącą od skroni, przez policzek, do wyraźnie zaznaczonej linii szczęki. Pamiętała dokładnie uczucie, gdy wodził szorstką dłonią po jej nagim ciele. Dokładnie tak, jak w tym momencie. Przesuwał długimi palcami po zgiętych w kolanach nogach kobiety, po brzuchu, wrażliwych, małych piersiach, wystających obojczykach, kończąc na kasztanowych, długich do połowy pleców włosach.
Przysunął się do niej i pocałował jej miękkie usta, po czym musnął wargami zgrabny nos i niskie czoło. Uśmiechnął się, widząc w zielonych oczach dziewczyny radosne iskierki.
- Uwielbiam cię taką – szepnął tuż przy jej uchu.
- Jaką? – zapytała, nie odrywając od niego wzroku.
Zamyślił się na moment, szukając odpowiednich słów, by wyrazić to, co siedziało mu w głowie. Oparł się na zgiętej w łokciu ręce, drugą gładząc twarz towarzyszki. Czekała cierpliwie na odpowiedź, nie popędzała. Przez te kilka miesięcy zdążyła się nauczyć, że nie warto tego robić. Przecież nie każdy człowiek od razu mówi to, co ślina mu na język przyniesie.
- Gdy do mnie przychodzisz, jesteś spięta niczym struna. Poważna, niedostępna i obca. Jednak z każdą minutą widzę, jak się zmieniasz. Skorupa, którą się otaczasz pęka na drobne kawałki i pojawiasz się prawdziwa ty. Ciepła, wrażliwa i wyjątkowa. A najwspanialsze jest to, że robisz się taka dzięki mnie.
- Masz rację, Rivielu. To tylko twoja zasługa – odparła, czując falę zbliżającego się przygnębienia. – Gdy nie jesteś przy mnie, wydaje mi się, jakbym była pusta. Samo ciało, bez serca i duszy. Je zawsze zostawiam przy tobie.
Mężczyzna westchnął, okręcając sobie pukiel jej włosów wokół palca. Przez dłuższy moment przypatrywał się odbijającym w nim refleksom światła. Zaśmiał się cicho pod nosem i powiedział:
- Cincer nie byłby zadowolony, gdyby o tym wiedział.
- Ale się nie dowie – prychnęła. – Nigdy.
- A jeśli się wyda? – naciskał Riviel.
Almaire zadrżało serce. Nie chciała o tym myśleć. Nie w tym momencie. Wystarczyło, że nawiedzało ją to każdej nocy przed zaśnięciem, gdy kładła się u boku męża, albo gdy spożywali razem posiłek i przyglądał się jej podejrzliwie i badawczo. Czy przy ukochanym nie mogła choć na moment o tym zapomnieć? Czy aż tak wiele żądała?
- Nie wyda się – odrzekła lekko rozdrażniona.
- Skąd ta pewność?
Dziewczyna wybałuszyła na niego oczy, dziwiąc się, że tak drąży ten temat. Wysunęła się z jego objęć i sięgnęła po ubranie. Usłyszała głośne westchnienie. Czuła jak nachodzi ją fala złości, mieszająca się ze smutkiem związanym z ich zbliżającym się rozstaniem. Prędko wciągnęła na siebie bieliznę i rzeczy do jazdy konnej. Gdy zapinała ostatnie guziki koszuli, Riviel podniósł się i podszedł do niej.
- Almaire, uspokój się. Nie chciałem cię zdenerwować. Po prostu...
Nie zdążył dokończyć, bo towarzyszka oparła ręce na biodrach, wbiła w niego rozeźlony wzrok, po czym oznajmiła drżącym głosem:
- Wiesz, co by się stało, gdyby mój mąż dowiedziałby się o naszym romansie? Torturowałby cię na moich oczach, potem zabił, a następnie zrobiłby to samo ze mną. Upewniłby się, że będziemy należycie cierpieć i umierać w najgorszych męczarniach. Zadowolony?
Odwróciła się i już chciała ruszyć w stronę koni, gdy Riviel objął ją mocno od tyłu i przycisnął do swojego nagiego ciała. Oparł brodę na ramieniu kobiety i wciągnął głośno powietrze do płuc, wdychając przy tym zapach jej włosów. Kwiatowy i świeży.
- Almaire – zamruczał ochryple.
Wzdrygnęła się, czując oddech Riviela na szyi i ciepło jego ciała, które przenikało nawet przez odzienie. Wiedziała, że powinna się wyrwać i odjechać, by utrzeć mu nosa. Obiecywali sobie, że podczas tych krótkich spotkań, nie będą rozmawiać o Cincerze i konsekwencjach, które mogłyby się ziścić, gdyby dowiedział się o jej schadzkach z innym mężczyzną. Zdawała sobie sprawę również z tego, że powodem złości męża nie byłby fakt, że go nie kocha. On doskonale o tym wiedział. Też nie żywił do niej głębszych uczuć. To było jedno z tych ukartowanych od urodzenia małżeństw zawieranych dla dobra ogółu. Nikt nie przejmował się emocjami i pragnieniami małżonków, którzy nie mieli prawa głosu. Dlatego Almaire była całkowicie pewna, że mąż wpadnie w szał, gdy dowie się, że ktoś śmiał uwieść jego partnerkę, która zresztą się temu nie sprzeciwiała. To nadszarpywało dumę Cincera. Uznałby za punkt honoru ukaranie ich w najokrutniejszy sposób. Wiele razy widziała, co spotykało ludzi, którzy mu się sprzeciwili. Nie chciałaby znaleźć się w ich skórze, a jednak wciąż kusiła los.
Niestety, gdy była przy ukochanym, rozsądek gdzieś umykał. Mógł robić z nią, co tylko chciał. Tak mocno działała na nią jego bliskość. Koiła, ale również ogłupiała. Almaire obawiała się, że kiedyś ją to zgubi.
- Twój mąż jest ślepy i głupi, że nie widzi, jaki piękny i cenny skarb ma pod nosem – rzekł Riviel, przerywając rozmyślania kochanki.
- W skarbcu przechowuje o wiele więcej wartościowych bogactw. Ja jestem tylko dodatkiem podczas uroczystości i oficjalnych wyjazdów. Nikim więcej.
Odwróciła się i spojrzała Rivielowi w oczy. Wyciągnęła rękę ku jego twarzy i przesunęła palcami po bliźnie. Kiedyś opowiadał, że zaatakował go w lesie bandyta i ranił w walce. Miał szczęście, że nie stracił oka lub tamten go nie zabił. Zawsze trzeba się mieć na baczności. W puszczach kryje się pełno złoczyńców, którzy tylko czekają na okazję, by kogoś okraść lub zranić.
- Nasz kraj powinien mieć lepszego króla. Takiego, który będzie liczył się ze zdaniem ludu. Najlepszym wyjściem byłoby oddanie władzy mieszkańcom – orzekł mężczyzna.
- Wiem, że Cincer nie zalicza się do grupy sprawiedliwych i porządnych władców, popełnia błędy, nie słucha próśb i rad innych, ale nie wyobrażam sobie, by lud mógł przejąć władzę. Wyszedłby z tego istny chaos – odparła Almaire, schylając się i podając towarzyszowi ubranie.
Riviel szybko wciągnął na siebie spodnie, koszulę i buty. Dziewczyna podeszła tymczasem do koni i pogłaskała je po łbach. Przebywanie z tymi zwierzętami zawsze ją uspokajało. Mężowi początkowo nie podobało się to, że często siedziała z nimi w stajni, czy też wybierała się na przejażdżki, ale gdy zauważył, że ona nie zwraca uwagi na jego narzekania, przestał się tym troskać. Almaire często uciekała do stajni, która stała się azylem. Schronieniem przed kłopotami i mężem, zresztą te dwie sprawy zazwyczaj się ze sobą łączyły. Król nie zapuszczał się tam, chyba że w ostateczności. Nie przepadał za zwierzętami, nawet tymi, bez których nie dało się obyć. Lubił je tylko na talerzu, podane w pachnącym sosie z dodatkiem wina.
- Kiedy się znów spotkamy? – zapytała, gdy całkowicie już ubrany Riviel pojawił się tuż obok.
- Nie prędzej niż za tydzień. Mam wiele spraw do załatwienia w najbliższych dniach. Na dodatek musimy zachować ostrożność – odparł.
- W takim razie za tydzień tutaj. W południe, tak?
Skinął głową, odgarnął włosy z twarzy Almaire i złożył na jej ustach długi, namiętny pocałunek. Objęli się mocno, po czym każde odjechało w swoją stronę z myślą, że dla większości ludzi tydzień oznacza dosłownie chwilę. Siedem dni, bez porównania dla miesięcy, które mężczyźni spędzają na wojnach czy wyprawach krzyżowych. Żony wraz z dziećmi muszą na nich cierpliwie czekać.
Jednak ten tydzień miał się ciągnąć dla tej dwójki w nieskończoność.
***
Po powrocie do zamku czekał już na nią jeden z rycerzy Cincera. Odprowadził ją pod same drzwi komnaty i oznajmił, że poczeka i dotrzyma jej towarzystwa w drodze na kolację z królem. Zostawiła go na korytarzu, a sama zamknęła się w sypialni. Wiedziała, że podwładny nie robi tego z dobrej woli, lecz z rozkazu władcy, który kazał przypilnować, by się zjawiła. Musiał już jej oczekiwać, jeśli nie było go tutaj.
Zrzuciła z siebie strój do jazdy konnej, umyła naprędce, a następnie włożyła jedną z wielu sukni, które otrzymała w darze od męża. Nie potrafił zebrać w sobie na tyle kreatywności, by wymyślić coś innego, z czego miałaby więcej radości i pożytku. Dlatego posiadała duży wybór, jeśli chodzi o odzienie. Ubrana w długą, niebieską suknię ze złotymi haftami na rękawach, w pasie i przy dekolcie, rozczesała splątane włosy, stojąc przy otwartym oknie. Widok z zamkowej wieży był naprawdę imponujący. U jego podnóży rozciągało się pokaźne miasto, otoczone obronnym, wysokim murem z dwoma wejściami zamykanymi kratą i wytrzymałą, drewnianą bramą wzmacnianą metalem. Poza granicami miasta rozciągał się ze wszystkich stron las. Nad koronami drzew zawisło właśnie słońce, by za moment ukryć się i ustąpić miejsca księżycowi i gwiazdom.
Odłożyła szczotkę, postanawiając nie upinać włosów, wygładziła dół sukni i wróciła do strażnika. Wysokiego, dobrze zbudowanego młodzieńca o brązowych, krótkich włosach i zarumienionych policzkach. Szedł parę kroków przed nią po bijących chłodem korytarzach, ozdobionych flagami z herbem króla. Ciężkie, skórzane buty rycerza stukały o podłogę, zbroja skrzypiała co jakiś czas, a zielona peleryna powiewała za właścicielem kilkanaście centymetrów nad ziemią. Do pasa przymocowana była pochwa ze schowanym mieczem, którego zdobiona rękojeść wystawała na zewnątrz. Co chwila spotykali innych rycerzy, którzy witali się z przyjacielem i kłaniali na widok Almaire.
Gdy nareszcie dotarli do komnaty, w której ona i Cincer mieli w zwyczaju jadać, strażnik pożegnał się i odszedł, zamykając drzwi. Król siedział na końcu długiego, drewnianego stołu, ustawionego na środku ogromnej sali, której jedynym obecnie oświetleniem okazały się świece ustawione między potrawami. Almaire od razu zauważyła, że po raz pierwszy od dawna w pomieszczeniu tym nie ma nikogo poza nimi. Król podniósł się, kiedy znalazła się tuż przy nim, poczekał aż usiądzie i sam spoczął.
- Długo cię dziś nie było – oznajmił, wpatrując się w nią badawczo. – Chciałem już zacząć kolację bez ciebie.
- Wybacz, zapędziłam się za daleko.
- Powinnaś zabrać ze sobą straże. To niebezpieczne tak się samej wypuszczać.
- Nie pamiętasz, co się stało, gdy parę razy pojechali ze mną?
Cincer zaśmiał się gorzko pod nosem, przypominając sobie zaistniałe niegdyś sytuacje. Pociągnął łyk wina z pucharu i odparł:
- Tak, nie nadążyli za tobą, zostali w tyle, aż w końcu zniknęłaś im z oczu i nie mogli cię znaleźć.
Królowa sięgnęła po półmisek z pokrojonymi owocami, nakładając sobie na talerz ich dużą porcję i również upiła trochę trunku. Po przełknięciu paru jagód, powiedziała:
- Gdybyś lepiej wyszkolił swoich rycerzy, dotrzymaliby mi kroku.
Mężczyzna zaniechał krojenia kawałka mięsa, które moment wcześniej zgarnął z głębokiego naczynia. Almaire mogłaby przysiąc, że zauważyła chwilowy grymas na jego twarzy. Zwrócił ku niej wzrok i oznajmił:
- Gdybyś przestała wytykać mi błędy, a bardziej skupiła na poczęciu i urodzeniu mojego potomka, może miałbym już syna.
Kobieta zagryzła wargi. W momentach takich jak ta, nienawidziła męża. Znał jej słaby punkt i gdy chciał ją zranić, używał właśnie jego. Byli małżeństwem od kilku lat, a pomimo prób i starań, nie mogła zajść w ciążę. Żaden uczony, ani medyk nie umiał nic poradzić. Napary i mikstury nie pomagały. Mieli jednak nadzieję, że w końcu się uda, wmawiając królowi, że to nie jest na pewno wada wrodzona. Almaire za to uważała, że jej organizm odrzuca podświadomie męża, nie chcąc przyczynić się do kontynuowania linii tak okrutnego człowieka.
Odsunęła od siebie talerz z owocami i wstała. Spojrzała z góry na króla i orzekła:
- Straciłam apetyt.
- Siadaj! – krzyknął na całe gardło.
Jego głos odbijał się długo od ścian i choć królową kusiło, by i tak wyjść, usiadła z powrotem przy stole. Nie chciała spędzić nocy w lochu. Już kiedyś musiała tego doświadczyć. Godziny wlokły się w nieskończoność, dźwięk kapiącej z sufitu wody połączony z piskiem szczurów, wywoływał dreszcze na ciele, a przenikające zimno nie dawało spokoju.
- Mam większe zmartwienia na głowie niż twoje uwagi, Almaire – odezwał się Cincer, sięgając po kolejny kawałek pieczonego, nadziewanego jabłkami mięsa. – Chodzą słuchy, że kolejne miasto dziesiątkuje czarna śmierć. Musimy się modlić, by nie dotarła i do nas. Rozkazałem strażnikom sprawdzać każdego nowo przybyłego i w razie potrzeby prędko go zawrócić. Żaden chory nie przekroczy granic miasta.
Nabił na widelec kawałek drobiu i włożył go do ust. Szybko pogryzł, przełknął i zastąpił go kolejnym. Kobiety uważały go za przystojnego mężczyznę. Wysoki, umięśniony, o krótkich lokach barwy bardzo jasnego blondu, podobnej do spalonej przez słońce słomy. Jego delikatny zarost oraz brwi tego samego koloru, pasowały do bladej karnacji i błękitnych oczu. Gdy się pojawiał, kobiety wzdychały z zachwytu, lecz zazwyczaj wystarczyło, by parę słów padło z jego ust, by pragnęły zniknąć z zasięgu jego wzroku. Ona musiała go znosić na co dzień. Może na początku ich znajomości oczarowała ją uroda Cincera, ale szybko przestała robić na niej wrażenie. Na zewnątrz piękny, od wewnątrz przeżarty przez zgniliznę i jad.
- Czemu tak mi się przyglądasz? – spytał, rozpościerając się wygodnie na siedzisku i ocierając wargi wierzchem dłoni.
- Bez powodu – odparła sucho, sięgając po jagody.
- Lorian pragnie nas zobaczyć na swoim dworze za dziesięć dni. Gdy cię nie było, przybył jego posłaniec.
- Król Lorian?
- Tak. Potwierdziłem nasz przyjazd.
Zaśmiała się gorzko pod nosem, a gdy zauważyła, że Cincer patrzy na nią pytająco, wytłumaczyła:
- Bawi mnie wizja kolejnego przedstawienia. Znów będziemy udawać, jak bardzo się kochamy i jak udane jest nasze małżeństwo.
Mąż zmrużył oczy, a po chwili podniósł się i podszedł do niej. Pochylił się i wyciągnął w jej stronę rękę, pomyślała, że zaraz dostanie w twarz. On pogładził jednak policzek żony.
- Najadłaś się już, prawda? – wyszeptał. – W takim razie udaj się już do komnaty. Gdy przyjdę, masz być gotowa na poczęcie naszego syna.
***
Siedzieli na ogromnej kępie mchu, schowani przed słońcem w cieniu potężnego drzewa. Obejmował ją silnym ramieniem, a ona wtulała się w jego klatkę piersiową. Zdążyła już wypłakać potoki łez, odkąd się spotkali i teraz dochodziła do siebie po tym wybuchu.
- Król Lorian jest przyjacielem Cincera, prawda? Jeden gorszy od drugiego – powiedział Riviel. – A ty mi się dziwisz, gdy mówię, że lepiej byłoby bez króla niż z takim padalcem.
- Nienawidzę go – załkała ponownie Almaire.
- Ucieknijmy. Ukryjemy się i nas nie znajdzie – zaproponował.
Podciągnęła nosem i spojrzała mu w oczy. Zdziwił ją obojętny wyraz twarzy ukochanego. Już podczas rozmowy, odniosła wrażenie, że wypowiada słowa bez jakichkolwiek emocji. Wyglądał tak, jakby zbytnio nie przejął się jej smutkiem. Wytarła wilgotne policzki i schowała zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
- On dopadłby nas wszędzie. Nawet gdybyśmy skryli się w górach lub podziemnych jaskiniach. Wytropiłby nas i zabił – odpowiedziała cicho.
Po chwili jednak zaczęła się zastanawiać, czy śmierć nie byłaby zbawieniem od piekła, które mąż zgotował jej na ziemi. Wtedy Riviel ucałował czoło Almaire, a jego twarz wróciła do normalności. Znów był zatroskanym, pełnym miłości mężczyzną, którego tak pokochała i z którym miała ponownie spotkać się dopiero po powrocie z dworu Loriana. Nie chciała nawet myśleć, jak zdoła przeżyć te długie dni bez niego. Bez swojego serca.
***
Nienawidziła jeździć na koniu w sukni, a właśnie do tego zmuszał ją król podczas wspólnych wypraw. Otoczeni grupą rycerzy zmierzali do zamku Loriana. Przemierzali właśnie jeden z najstarszych lasów, o którym zawsze krążyły niestworzone pogłoski o duchach, czarownicach i potworach. W rzeczywistości wyglądał tak samo jak wszystkie inne puszcze. Takie same rośliny. Takie same dźwięki. Taka sama aura. A jednak pomimo zmęczenia, król nie zarządził w tym miejscu postoju, co tylko rozśmieszyło Almaire. Tym razem postanowiła ugryźć się w język i nie robić mu przytyków na głos. Tym bardziej w obecności świty. W takim przypadku gotów był skazać ją na bieg za koniem.
Wtem usłyszała świst przy uchu i strażnik jadący przed nią wygiął się do tyłu i spadł z konia, ugodzony śmiercionośną strzałą. Rozpętał się istny chaos. Rycerze otoczyli królewską parę ścisłym kręgiem, konie stawały dęba zdenerwowane okrzykami napastników, brzękiem mieczy i wypuszczanymi z łuku pociskami. Serce Almaire biło szybko i mocno, zupełnie jakby chciało wyskoczyć z piersi. Atakujących było trzy, może nawet cztery razy więcej. Wszyscy zakapturzeni, wybiegający zza drzew i zarośli. Królewscy rycerze byli dobrze wyszkoleni, jeśli chodzi o walkę wręcz czy na miecze, starali się ze wszystkich sił, wielu przeciwników padło z ich rąk, lecz wygrała przewaga liczebna. Po paru minutach Almaire i Cincer zostali bez jakiejkolwiek obrony. Nie mogli nawet uciec, gdyż wrogowie otoczyli ich zwartym murem. Król trzymał miecz w gotowości.
- Kim jesteście? Czego chcecie? – wrzasnął Cincer, chcąc brzmieć władczo i groźnie. Żona jednak wychwyciła w jego głosie nutkę paniki.
Pierwszy raz od dawna nie kontrolował sytuacji. Pomimo tego, że znajdowali się w niesamowicie ciężkiej pozycji, w głębi duszy sprawiało jej to radość. Nawet jeśli nieporównywalnie mocniej się bała.
- Schowaj miecz, Cincerze – odezwał się jeden z napastników, stojących najbliżej. – I tak ci nie pomoże. Jeden podejrzany ruch, a zginiesz z rąk łuczników.
Faktycznie, kilkanaście osób wciąż do nich mierzyło. Władca rozejrzał się, wyraz jego twarzy oraz postawa się zmieniły. Nie był już pewny i odważny. Powoli docierała do niego okrutna prawda, że są w pułapce bez wyjścia.
- Jestem królem! – zagrzmiał, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko śmiech zgromadzonych.
Zrezygnowany schował ostrze do pochwy, wtedy rozkazano im zejść z wierzchowców. Tak też postąpili. Gdy ktoś wyprowadził ich konie poza krąg, ludzie się rozstąpili, robiąc przejście mężczyźnie, na którego widok z ust Almaire wydobył się głośny jęk.
- Riviel – wycedził przez zaciśnięte zęby Cincer.
Królowa spojrzała ze zdziwieniem na małżonka. Nie wiedziała, ze się znają. Żaden z nich nigdy o tym nie wspomniał. Przecież tyle razy rozmawiała z kochankiem o królu. Dlaczego nigdy nie przyznał się do tej znajomości? Przeniosła na niego wzrok i wtedy ich oczy się spotkały. Uśmiechnął się pod nosem, lecz nie tak, jak Almaire znała. Riviel wydawał się obcy i niedostępny.
- Słyszałem, że ktoś podburza mój lud i spiskuje przeciwko mnie. Jednak nigdy bym nie pomyślał, że może mnie zdradzić dawny przyjaciel – oznajmił król.
Kobiecie przez moment wydawało się, że ugną się pod nią kolana. Nie rozumiała, co się wokół niej dzieje. Wszystko, czego dowiedziała się i doznała przez ostatnie miesiące stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Drugi świat, który stworzyła z Rivielem, tak odmienny od tego, w którym była żoną króla, właśnie chylił się ku upadkowi.
- Kiedyś może i byliśmy przyjaciółmi, ale odkąd oszpeciłeś mi twarz za wyrażanie swojego zdania i zmieniłeś się w bezduszną, nic nie wartą padlinę, nie zasługujesz na takie miano – odparł przywódca buntowników. – Ale spokojna głowa, twe rządy właśnie się kończą. Teraz władzę przejmą twoi poddani.
Cincer zaśmiał się głośno, spoglądając to na przeciwnika, to na żonę, do której zwrócił się moment później.
- Słyszałaś? On oszalał! Rządy ludu! Też wymyślił!
- Dla Almaire to nie nowość – wtrącił tamten, a z jego twarzy nie znikała zadowolona mina. – Ostatnimi czasy zdążyłem się z nią podzielić swoimi przemyśleniami niejednokrotnie.
Król przestał się nerwowo śmiać, a serce jego żony zatrzepotało w piersi z niewyobrażalną intensywnością. Pomimo ściśniętego gardła i ucisku w żołądku, zdołała zebrać tyle siły, by rzec:
- Rivielu, przestań, błagam.
- Czyżbyś wstydziła się spotkań ze mną, kiedy to opowiadałaś o tym, co się dzieje na zamku, jakie kroki podejmuje twój mąż i o tym, jak bardzo go nienawidzisz. Albo jak wyjawiłaś mi, kiedy wybierzecie się do Loriana? A może tego, jak za każdym razem oddawałaś mi się do utraty tchu? Jęcząc, wykrzykując moje imię w miłosnym uniesieniu?
Królowa tak mocno zacisnęła dłonie w pięści, że paznokcie przebiły naskórek. Cincer stał nieruchomo, nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszał, a Riviel zdawał się być tą całą sytuacją niezwykle rozbawiony. Nie spowolniło to jednak jego reakcji i gdy Almaire rzuciła się na niego, prędko chwycił ją za nadgarstki i przytrzymał.
- Jak możesz! – warknęła, czując łzy spływające po rozpalonych policzkach. – To wszystko było kłamstwem? Każde twe słowo? Każdy gest? Każde zapewnienie?
Odwrócił ją tyłem do siebie i przycisnął do swojego ciała, tak by mogła patrzeć na męża. Riviel odgarnął włosy z jej wilgotnej twarzy i rzekł:
- Naprawdę uwierzyłaś w to, że cię kocham. Tak bardzo pragnęłaś, by ktoś obdarzył cię choćby namiastką uczucia, że nie musiałem się nawet zbytnio starać, byś dosłownie jadła mi z ręki – przerwał na chwilę, wsłuchując się w przyspieszony oddech kobiety. – Prawda jest taka, że brzydzę się tobą.
Po wypowiedzeniu tych słów, odepchnął ja brutalnie niczym niechcianego, zapchlonego kundla. Zachwiała się i upadła na ziemię tuż pod nogami męża. Spojrzała w górę na jego twarz. Cincer wydał się jej w tej chwili starszy o parę lat, zagubiony i bezradny. Dumny, okrutny i odważny król zniknął na dobre. Strach ścisnął serce Almaire, która zaczęła łkać w głos.
- Jesteś gorsza nawet od niego – odezwał się ponownie Riviel. – On chociaż pozostał ci wierny. Bez względu na wszystko, co się między wami działo, nie zdradził cię, gdy ty oddałaś ciało i duszę pierwszemu napotkanemu mężczyźnie. To nie jest zachowanie godne królowej.
Słowa te rozrywały ją od środka. Sprawiały fizyczny ból, gdyż zrozumiała, że osoba, którą dotychczas tak bardzo kochała, ma rację. Przez te miesiące odsuwała od siebie takie myśli, gdy ledwo się pojawiały, nie pozwalając im zakiełkować, a co dopiero dojrzeć.
- Na nic nam potrzebni tacy władcy. Lepiej zadbamy o swój kraj niż dwójka przepełnionych grzechem i kłamstwem potworów – dodał Riviel, po czym cofnął się parę kroków i dał łucznikom znak, by przygotowali się do strzału.
Jego triumfalny uśmiech miał być ostatnim wspomnieniem Almaire i już zaczęła się z tym nawet godzić, gdy dostrzegła, że Cincer schyla się i chwyta ją za ramiona, by pomóc jej wstać. Brudna od ziemi i zapłakana, spojrzała w oczy męża. Nie potrafiła z nich niczego wyczytać. Były pozbawione jakichkolwiek emocji. Zupełnie jak u kogoś martwego. Wtedy pojęła, że część króla już umarła. Odeszła bezpowrotnie. Przełknęła ślinę i stanęła u boku męża. Ten jeden ostatni raz.
Oboje patrzyli na tego, który miał być ich katem. Tego, który był pewien, że władza powinna znaleźć się w rękach ludu – pociągającego i bez skrupułów. Tego, który śmiał ich tak oszukać, ośmieszyć i skazać na śmierć.
Riviel zmierzył ich pobłażliwym wzrokiem, po czym machnął ręką i kilkanaście strzał ze świstem przecięło powietrze, trafiając w Almaire i Cincera. Ich poranione ciała opadły bezwładnie na ziemię, a on przyglądał się, jak ucieka z nich życie i z ostatnim oddechem opuszczają ten świat.
Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić, a on nadal nie ruszał się z miejsca. Stał nad nimi jeszcze przez wiele długich minut, jakby chciał się upewnić, czy aby na pewno nie żyją, po czym udał się w drogę za innymi w stronę wybawionego z rąk potworów królestwa.
To, co ich przed chwilą spotkało miało okazać się niczym w porównaniu z tym, co czekało ich w niedalekiej przyszłości. Wtedy jeszcze nie zdawali sobie sprawy z tego, że to, co uważali za początek nowego życia, miało się okazać jego końcem.
***
Nie minął nawet miesiąc od zajęcia przez buntowników miasta, gdy nawiedziła je czarna śmierć. Wybiła większość mieszkańców. Tylko nielicznym udało się uniknąć takiego losu. Ci, którzy ocaleli, poszli w świat rozpowiadając, że była to zemsta Boga za zamach na króla i królową. Nawet po wielu latach, nikt nie odważył się wrócić do tego miejsca. Wszyscy omijali je szerokim łukiem, uważając za przeklęte. Po jakimś czasie pozostały po nim tylko groźnie wyglądające ruiny. Jednak historia z nimi związana przetrwała wieki. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 12:17, 03 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 12:08, 03 Maj 2011 |
|
TEKST B:
Wdzięczność
Ilość pudru, którą musiała zużywać Annette na pokrycie peruki, twarzy, dekoltu i dłoni, dwakroć przewyższała ilość, którą używały inne damy. Przekleństwem jej była niemodna, nieco ciemniejsza karnacja.
„Jak dzikuska!” mawiali ludzie, gdy wydawało się, że nikt nie słyszy.
Nic na to nie mogła poradzić. Rodzice przekazali jej cechy, których wolałaby nie dziedziczyć. Musiała się zatem ratować, oszukując kogo się dało i rozpoczynając poranną toaletę od w miarę dokładnego krycia cery, w czym pomagała jej służąca.
Annette zresztą nie tylko w wyglądzie odstawała od towarzystwa. Nie miała jeszcze męża, ba!, nawet narzeczonego, o kochanku nie wspominając, co zakrawało na zwykłe zaniedbanie. Inni mówili o niej, że jest samolubna. To nie w porządku, by plotkować o miłostkach innych, a samej nie dawać innym tematów do rozmów. Zachowywała się czasem jak ktoś, kto przez przypadek trafił na dwór. Możliwe, że dlatego tak bardzo lubiła ją Antonina.
„Ta Austriaczka!” mawiali inni, gdy wydawało się, że nikt nie słyszy.
Bywały chwile w życiu młodej damy, kiedy miała coś wspólnego z królową.
Herbata stygła nieruszona. Elegancka filiżanka stała bezradnie, niemal prosząc zgrabnym uszkiem, by ktoś ją podniósł i wypił zawarty w niej napój. Annette nie była w stanie niczego przełknąć.
- Długo się pani już tutaj ukrywa?
Milczała. Odpowiedź była oczywista. Schowała się przed całym światem tygodnie temu- wystarczająco długo, by znienawidzić ten dom.
- Pani się chyba źle czuje? - zagaił ponownie.
Okropny człowiek!
Hrabia przychodził do domu jej rodziców od dłuższego czasu, rozmawiał z ojcem do późnych godzin, a potem wychodził. A teraz... zasiedział się? Ojciec się nie pojawił, o czym z pewnością wiedział, a jednak tu przyszedł i przyglądał jej się nachalnie. Annette nie czuła się dobrze pod obstrzałem męskich spojrzeń. Mogła być tylko wdzięczna losowi, że gruba warstwa pudru skrywa rumieńce, które z pewnością rozlały się na całych policzkach.
- A więc milczy pani – kontynuował hrabia. - Niechże się pani napije tej herbaty, to pani dobrze zrobi.
Annette posłusznie chwyciła za filiżankę. Hrabia uniósł brew.
- Ma pani ładny profil.
Filiżanka z powrotem trzasnęła o spodeczek. Herbata chlapnęła na stół.
- Przyszedł pan oceniać klacz? - zapytała cicho.
- Oraz ostry język, jak widzę. Czyli jednak pani mówi – oznajmił lekkim tonem.
- Co pan tu robi? - Postanowiła, że skoro już nie zachowała się jak dama, to równie dobrze może przerwać tę farsę. - Wie pan dobrze, że mojego ojca nie ma, a jednak przybył pan, a ja nie mam nawet przyzwoitki.
- Przyzwoitki? - Wybuchnął śmiechem. - Doprawdy, pani ojciec się nie mylił. Przezabawna z pani dziewczyna. Przyzwoitka! Czy pani wie, co się dzieje na ulicach? Oczywiście, że pani wie – odpowiedział sam sobie. - W przeciwnym razie byłaby pani dziś w pałacu, zabawiając królową, a nie mnie.
- Pan z niej kpi! - zauważyła. Nie mogła się powstrzymać przed tą uwagą.
- Pani ją lubi? - zapytał spokojnie.
Zamilkła.
- Rozumiem, że podejrzewa mnie pani o najgorsze rzeczy, w tym, że zechciałbym panią wtrącić do więzienia, może nawet w sąsiedniej celi z drogą Marią Antoniną. Zapewniam panią jednak, że nie biorę udziału w tym wariactwie, ponieważ mnie ono nie interesuje. A nawet gdyby pani reprezentowała którąkolwiek frakcję, to i tak nie miałoby to żadnego znaczenia. Jedna panna nie robi różnicy. Choć pewnie jak dojdzie co do czego, nikomu nie przepuszczą.
- Nie rozumiem.
- Ależ świetnie pani rozumie, co jest dla mnie dosyć interesujące. Kobiety zazwyczaj są naiwne lub po prostu głupie, a pani...
- A ja wyrwałam się z pańskiego wyobrażenia o mojej płci, to chciał pan powiedzieć? - syknęła. - Chyba powinien pan wyjść!
- Jeszcze chwila. Widzi pani, coś pani powiem. Królowa jest w więzieniu i pewnie cieszą panią plotki, że ktoś planuje pomóc jej w ucieczce. Jak jednak powiedziałem – pani nie należy do zwykłego rodzaju kobiet. Brakuje pani tej drażniącej naiwności, co według mnie jest komplementem. Dobrze pani wie, że żadnej ucieczki nie będzie. Za to szykuje się proces, a potem na pewno ją zetną. Może to i dobrze? - Wykrzywił wargi jakby w obrzydzeniu.
- Na litość boską, mówi pan o istocie ludzkiej!
- Która przepuściła niezliczone ilości monet na swoje przyjemności, podczas gdy jej lud głodował.
- W ogóle pan nie zna Marii Antoniny! - wykrzyknęła, zrywając się z miejsca, zupełnie nie jak dama, ale jak kobieta, którą za długo niczym gorsetem ściskano tym co wypada, a czego nie. - Ta kobieta oddałaby ostatnią koszulę biedakowi! To co się o niej mówi, to wstrętne kłamstwa!
Uśmiechnął się, za co Annette znienawidziła go, jak sądziła, do końca życia.
- Brawo!
Wstał i ukłonił się dwornie.
- Na mnie już czas, jak słusznie pani zauważyła, choć mniej oględnie. Wrócę tu jednak po panią. Pani ojciec... - Zamyślił się na chwilę. - Pani ojca przez jakiś czas nie będzie, polecił mi panią swojej opiece.
Annette posłała mu gniewne spojrzenie.
- Hrabio... - zaczęła ostrym tonem, lecz szybko urwała. Przypomniała sobie, że ojciec wciąż mówił o nim „hrabia”, nigdy nie wymienił jego nazwiska, zatem choć jego twarz nie była jej obca, tak naprawdę nie wiedziała, kim jest ten człowiek.
- Proszę mi mówić Yves. Nie lubię tytułów, nawet jeśli mi się je nachalnie nadaje. A w obecnych czasach mogą okazać się wręcz niebezpieczne.
- Niebezpieczne? - zakpiła. - Wydawało mi się, że żyrondyści już dawno przegrali.
- Cudna z nas para odmieńców – powiedział, ignorując jej komentarz. - Ja uważam, że z naszej rewolucji zostanie tylko jeden wielki burdel, a pani uważa Marię Antoninę za świętą. Moje uszanowanie! – Zaśmiał się, odwrócił na pięcie i wymaszerował z pokoju, zostawiając Annette roztrzęsioną i zupełnie załamaną. Nie wiedziała, kim właściwie był ten dziwny człowiek. Z pewnością nosił tytuł hrabiowski, ojciec inaczej o nim nie mówił. Mogła też przyjąć, że przyjaźnił się z jej rodzicielem, czyli był kimś godnym zaufania, o ile można ufać komukolwiek, kto śmieje się w tych czasach. Wyglądało też na to, że istotnie należał do szlachty, bo choć skandalicznie ją prowokował i mówił obcesowe komplementy, to jednak nie mówił jak ktoś z niższych sfer. Choć wolała nie przysięgać, że w tym względzie się nie myliła.
Delphine przyjrzała się dziewczynie krytycznym okiem.
- Nic się nie da poradzić na tę twoją cerę, kochana. Pozostaje ci puder do końca życia.
Annette westchnęła. Nie wysłała liściku do przyjaciółki po to, by rozmawiać o swoim wyglądzie, ale by zapytać ją o człowieka, który ją nachodził i najwyraźniej ogląda niczym biżuterię na aksamitnej poduszeczce. Wszystko też wskazywało na to, że wiedział, co się stało z jej ojcem, a Annette szalała... Nie, nie szalała z niepokoju. Ze zdziwieniem zauważyła, że chciałaby miotać się z rozpaczy, tymczasem spokojnie przyjęła do wiadomości, że ojciec może znajdować się w więzieniu. Choć wolałaby wiedzieć to na pewno. Aczkolwiek niewiele by to pewnie zmieniło. Najwyraźniej Annette nie miała eleganckiej natury roztrzęsionej histeryczki. Zdenerwowana siedziała z zaciśniętymi dłońmi, wszystko przeżywając wewnątrz.
Otrzymawszy liścik Delphine przybyła dwa dni później. Annette bała się wręcz spytać, jak umknęła strażom. Czy nikt jej nie zaczepiał? Nie groziło jej nic? Nikt o nic nie pytał? Przecież poparcie Delphine dla króla i królowej było powszechnie znane.
- Niemniej jemu nie powinno to przeszkadzać – usłyszała głos przyjaciółki. Mówiła w drażniący, nosowy sposób, który ponoć kojarzył się z namiętnością, a który najczęściej stosowała wobec mężczyzn. Czemu jednak mówiła w ten sposób w tej chwili? Były same.
- Komu? - zapytała.
- Hrabiemu, oczywiście!
Annette splotła palce. Długie koronki rękawów opadły na jej dłonie, mogła je zatem nerwowo skubać. Nikt jej za to nie skarci...
- Co ma z tym wszystkim wspólnego jakiś hrabia? - zapytała.
- Ten hrabia akurat wszystko. Ojciec powierzył cię jego opiece.
- Wiesz coś o moim ojcu? - spytała, zapominając momentalnie o dziwnym mężczyźnie.
- Jeśli kręci się wokół ciebie Yves de Morand, to na pewno nie dzieje się z nim nic dobrego – odparła przyjaciółka krótko. - Posłuchaj mnie, Annette. Jestem twoją przyjaciółką, chroniłam cię na dworze, ale ulica w obecnych czasach to nie moja arena. Wiem, że twój ojciec spotykał się z de Morandem od jakiegoś czasu, podejrzewam, że omawiał z nim warunki.
- Warunki czego? - spytała Annette, czując, że zaczyna jej się kręcić w głowie.
Delphine pokręciła głową z kpiarskim uśmiechem.
- Jesteś jego najdroższym skarbem, to jasne, że zabezpieczał twoje życie. De Morand z pewnością przysiągł wywieźć cię z Paryża, jak tylko zrobi się zbyt gorąco. Lepiej się na to przygotuj.
- Dobrze znasz tego człowieka? - spytała dziewczyna, coraz bardziej zdezorientowana. Nie wiedziała już, czy rozmowa toczy się o niej, o jej ojcu, czy hrabim, który wreszcie otrzymał jakieś nazwisko. Co prawda nic jej ono nie mówiło, ale samo nazwanie człowieka jego prawdziwym mianem sprawia, że ma się poczucie, jakby się go znało.
- Słabo. Z pewnością tytuł hrabiowski - wymówiła ostatnie słowo z przekąsem – jest tylko doklejony. Na moje oko ten człowiek jest z plebsu, ale nie zagrałabym o to w karty nawet z samą królową. Choć między nami mówiąc nie wygląda na zwykłego prostaka. Jest dosyć pociągający, nie uważasz? - zaśmiała się. Spoważniała jednak, widząc zawziętą minę przyjaciółki. - Niemniej słyszałam od innych, że dobrze sobie radzi z bronią. Podejrzewam... ha! Nawet jestem pewna, że twój ojciec mu zapłacił, by cię stąd zabrał. Lepiej spakuj rzeczy. Ale może poczekaj na „hrabiego” - znów kpiarsko zaakcentowała słowo – by ci powiedział, co masz ze sobą wziąć. Nie wiadomo, gdzie cię zabierze. Może na wieś? A może wywiezie cię z kraju?
Annette zadrżała. Z kraju?
- To strasznie dziwny człowiek – zakończyła wywód Delphine i upiła łyk herbaty.
- Nie powiedziałabym, że jest dziwny. Nieokrzesany i gburowaty – owszem. Ale na pewno nie dziwny.
Delphine rzuciła przyjaciółce zaciekawione spojrzenie znad filiżanki.
- Nic mi nie wiadomo o jego manierach, takie plotki nie krążą po mieście. Mój mąż natomiast mówił, że ze swoimi poglądami nie ma szans na poważne traktowanie.
- Dlaczego?
- To jeden z tych indywiduów, którzy uważają, że rewolucja skończy się fiaskiem, a władza powinna przejść w ręce ludu. Ludu! Wyobrażasz to sobie? Rewolta jest złem, ale gdyby tak zrezygnować ogólnie z instytucji króla, to by nie kręcił nosem, to by mu już pewnie pasowało to wszystko, co się dzieje. Dziwak!
Annette wyprostowała się i najchłodniej, jak tylko potrafiła, powiedziała:
- Nie da się ukryć.
Z całej siły oparła się o drzwi, nie zważając, że niszczy śliczną błękitną suknię. Służąca wsparła swoją panią przy klamce.
- Nie wpuszczę pana do mojej sypialni! - krzyknęła.
- Niech pani nie będzie dzieckiem! - usłyszała w odpowiedzi.
Słabła, ale się nie poddawała. Ściskający jej żebra gorset nie pomagał nabrać tchu. Przeklęty! Służąca dzielnie napierała na drzwi.
- Czego pan chce? - zawołała, ostatkiem sił usiłując powstrzymać intruza.
- Pomóc pani – odparł cicho. A potem jakaś siła pchnęła drzwi, odrzucając obie kobiety. Dziewczyna przewróciła się; służąca, obtłukłszy sobie łokieć, pisnęła. Annette gramoliła się z podłogi, choć nie wyszło jej to ani zgrabnie, ani szybko. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Jak pan śmie?! - krzyknęła.
Yves de Morand przyglądał jej się z uśmiechem złodziejaszka, który właśnie natknął się na dzieło sztuki.
- Tak jak zwykle. Nie mam czasu wojować z rozhisteryzowanymi pannami. Przynieś wodę – zakomenderował, skinąwszy na dziewczynę ze służby.
- Po co panu woda? - Annette zdziwiła się.
- Do mycia. Trzeba z pani zmyć to białe cholerstwo.
Annette przytknęła dłoń do ust. Nikt nigdy nie wypowiadał przy niej takich słów.
- Jak ja będę wyglądała? - jęknęła idiotycznie, dając mu powód do kolejnego uśmiechu – tym razem złośliwego.
- Jak chłopka. Łatwiej mi będzie panią stąd wywieźć.
- Wywieźć? Nie jestem bagażem!
- Niech mi pani zrobi tę przyjemność i przestanie wypowiadać coraz większe głupoty.
Annette zamilkła. Z trudem hamowała złość. Ten człowiek ją obrażał. Nie zdołała jednak wymyślić żadnej adekwatnej obelgi, bo oto służąca wracała z misą pełną wody.
De Morand bezceremonialnie zdjął z dziewczyny białą perukę. Puder drobnym gęstym śniegiem posypał się na dywan, oprószając przy okazji buty mężczyzny. Yves zaskakująco delikatnie zaczął odwijać bandaż z jej głowy, uwalniając prawdziwe włosy Annette z ciasnego węzła.
- Ciemne – powiedział cicho.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Bandaż opadł na podłogę, zahaczając o perukę, niczym pijak niefrasobliwym ruchem otacza kibić usługującej w karczmie dziewki. De Morand otaksował Annette spojrzeniem z góry na dół, jakby chłonąc z rozkoszą przyjemny widok, po czym chwycił ją za ramię i odwrócił w stronę stołu, na którym służąca postawiła misę. Mężczyzna kazał jej wyjść, po czym zwrócił się do Annette:
- A teraz do mycia.
Pochylił ją nad misą. Szarpnęła się, ale była od niego o wiele słabsza. Kiedy zobaczyła, jak mężczyzna zanurza w wodzie dłoń, a potem zbliża ją do jej twarzy mocno zacisnęła powieki. Ku jej zdziwieniu dotyk był bardzo łagodny i przyjemny. Zmoczył jej twarz, szyję, dekolt. Zauważyła, że starał się mimo wszystko nie wpędzać jej w zawstydzenie i w miarę możliwości nie dotykał jej piersi.
- Poradzę sobie – wymamrotała.
Puścił ją, ale stał obok, by dopilnować toalety. Dziewczyna się poddała. Wiedziała dobrze, że musi uwierzyć temu człowiekowi. Instynkt podpowiadał jej, że gdyby chciał ją zdradzić, już dawno by to zrobił, bez tych wszystkich ceregieli i bajki o pomocy przy ucieczce z ogarniętego obłędem Paryża. Gdyby tylko zechciał jej powiedzieć, gdzie jest ojciec!
Yves jakby czytał w jej myślach.
- Pani ojciec został uwięziony. - Z tymi słowy rzucił jej rulonik. Odpieczętowała go i przeczytała krótką wiadomość. Pan Charrier zapewniał ją, że Yves de Morand jest człowiekiem godnym zaufania i że dziewczyna ma go bezwzględnie słuchać, co zapewni mu spokój w sercu. Przeczytawszy to, zerknęła na pieczęć – autentyczna. Kiedy jej ojciec to pisał?
De Morand ponownie wykazał się talentem odpowiadania na niezadane pytania.
- Napisał to na krótko przed aresztowaniem, proszę sprawdzić datę. Wiedział, że mogą zajść takie okoliczności, dlatego się przygotował.
Zamarła na chwilę, po czym wyprostowała się i spojrzała na niego smutno.
- Czy jemu też...
- Nie – powiedział krótko. - Pani ojciec wyraźnie powiedział, że mam panią zabrać z kraju, nie bawiąc się w idiotyczne próby ratowania go. Zresztą dla niego nic w tej chwili nie mogę zrobić.
- Mówi pan tak zimno, jakby nic pana nie obchodził los drugiego człowieka! - powiedziała, łykając łzy. Chciała krzyczeć, drapać, kopać, a najchętniej oszaleć. Dlaczego jej ojca nie można było uratować?
Resztki wpajanego przez lata wychowania kazały jej jednak stać sztywno, nie okazywać rozpaczy poza kilkoma nieposłusznymi łzami, które wymknęły się z oczu Annette i zadać zupełnie inne pytanie:
- Ojciec panu zapłacił, by mnie pan zabrał z Paryża?
- Z Francji – poprawił ją.
- Zapłacił? - naciskała.
- Tak.
- Dużo? - warknęła.
- Sporo. - Przez usta hrabiego przebiegł nieprzyjemny uśmiech.
- Czy to jest pańskie zajęcie?
Roześmiał się.
- Nie. W tej chwili nie mam żadnego stałego zajęcia. Wobec czego trudnię się ratowaniem dam w opałach. Już pani skończyła? - zapytał. Annette nie była pewna, czy chodzi mu o mycie czy też jej pytania.
- Skończyłam – wydusiła. Otarła policzki ręcznikiem, wysuszyła ramiona i ręce.
- Nie ma pani pojęcia, jak zupełnie inaczej pani wygląda.
Annette postanowiła nie odpowiadać na bezczelność tego człowieka.
Rzucił jej tobołek.
- A teraz ubranie. I niech się pani pospieszy.
Annette schowała się za parawanem.
W mieście panował względny spokój. Annette wyobrażała sobie, że zastaną wypełnioną ludźmi ulicę. Tymczasem nawet przekupki nie targały się za włosy i nie biły po komicznie uróżowionych policzkach. Na dobrą sprawę nikogo nie było na zewnątrz i panowała martwa cisza. Yves szarpnął ręką dziewczyny i poprowadził ją główną ulicą Paryża jak gdyby nigdy nic.
- Nie powinniśmy się kryć? - syknęła.
- A z czym? Codziennie przechodzą tędy biedni ludzie z tobołami – sarknął.
- Biedni ludzie? Pan nie wygląda na biednego. Nawet w tym przebraniu – zauważyła, omiatając jego sylwetkę wzrokiem. Może i nosił strój sługi, ale nikt nie dałby się na to nabrać.
- Nie szkodzi – odparł. - Z daleka i tak nie widać – burknął. Zapadło milczenie. Annette poprawiła niewielki tobołek na plecach. Nigdy niczego nie nosiła, robili to inni. Obiecała sobie, że jeśli kiedykolwiek jeszcze spotka swoich służących, przeprosi ich, że musieli za nią targać najmniejsze nawet ciężary.
Kiedy sznur wbił się boleśnie w jej dłonie, przysięgła to sobie z podwójną mocą. Idąc potulnie za tym dziwnym człowiekiem, myślami błądziła wokół ojca. Co mu przyszło do głowy, by oddawać ją pod opiekę takiego gbura? Szybko jednak zeszła na inne tory. Po pierwsze – to jej coś się stało, że tak bez słowa za nim idzie przebrana w bezkształtną suknię, bez gorsetu, peruki i ubarwionych ust. Po drugie zaś podejrzewała, że jej ojciec, uwięziony Bóg wie gdzie, ma większe problemy niż towarzystwo własnej córki. Milczała, bo dobrze wiedziała, że najlepiej zrobi, będąc posłuszną córką. To nie powinno aż tak boleć. Może jeśli faktycznie pozwoli się wywieźć w bezpieczne miejsce, ojciec jakoś się o tym dowie i będzie mógł skupić się na ważniejszych sprawach. Naiwnie marzyła, że gdzieś tam, kiedyś znów się spotkają.
Długą drogę pamiętała jak przez sen. Nie wiedziała, jak w tych niespokojnych czasach udało im się wynająć konie, podejrzewała jednak, że cała droga została bardzo starannie zaplanowana. Annette po raz pierwszy podróżowała na męskim siodle. Było to trudne, ale nie niewykonalne. Wszystko ją bolało, lecz nie narzekała. Przez te dni, które spędziła z de Morandem wiedziała, że nie należy się odzywać, chyba że jest to absolutnie konieczne. Któregoś razu wspomniała o Delphine, ale jej towarzysz uciął rozmowę krótkim „Nie interesują mnie pani przyjaciółki”. Trudne było towarzystwo hrabiego, ale Annette do niego przywykła. Czuła się dziwnie bezpieczna. Twardość charakteru tego człowieka zapewniała ją, że przy nim nic jej się nie stanie. I faktycznie – nie napadli ich żadni bandyci, nikt za nimi nie gonił, nie aresztowano ich. W zasadzie ich nawet nie rozpoznano.
Musiała jednak przyznać, że podróż nie należała do przyjemnych. Musiała się wielu rzeczy nauczyć. Po pierwsze musiała zrezygnować z zaspokajania ciekawości – co jakiś czas de Morand dostawał tajemnicze listy, z których dowiadywał się o sytuacji w Paryżu. Jego obsesyjny brak zaufania do nowinek krążących po całej Francji bywał irytujący. Po drugie jedzenie w gospodach nie służyło jej żołądkowi. Po trzecie zaś z oszczędności wynajmowali wspólny pokój. Ta pierwsza noc była koszmarem. Annette zabarykadowała się za sofą, zapewniając, że jeśli de Morand spróbuje się do niej zbliżyć, zacznie krzyczeć. Hrabia zaśmiał się tylko i położył się na wielkim łożu... na którym obudziła się o poranku. Proceder ten powtarzał się w każdym miejscu, w którym się zatrzymali. Rano Annette znajdowała się pod ciepłą kołdrą, zaś jej towarzysz spał na podłodze. Za którymś razem przypomniała sobie, jak Delphine kiedyś powiedziała, że mężczyźni okropnie chrapią i dlatego nie warto szybko się z żadnym wiązać. „Moja droga, wprawdzie małżeństwo to nie tylko koszmar posiadania męża, który uważa cię za własność, ale lepiej zapewnić sobie jak najwięcej nocy, w których śpisz spokojnie.” Annette musiała zweryfikować kiedyś przekonania Delphine, o ile się jeszcze kiedyś miałyby spotkać. De Morand nie chrapał. Oddychał spokojnie i miarowo, łudząc ją, że głęboko śpi. Lecz kiedy tylko ostrożnie dotknęła stopą podłogi, natychmiast otwierał oczy.
Na granicy z Hiszpanią hrabia zatrzymał konia. Ostatniej zmiany wierzchowców dokonali w Perpignan. Klacz, na której jechała Annette, była umęczona, podobnie zresztą jak dosiadająca jej dziewczyna. De Morand pomógł jej zsiąść.
Annette rozglądała się na boki i jej wzrok na dłużej spoczął dopiero na ciemnym kształcie karocy.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała słabym głosem.
- Na granicy z Hiszpanią – usłyszała krótką odpowiedź.
- Wiem. Ale co my właściwie będziemy robić w Hiszpanii? - zapytała głupio. Czuła takie zmęczenie, że było jej wszystko jedno. Zresztą de Morand pewnie i tak uważał ją za głupią gęś, nawet jeśli początkowo twierdził co innego. Nie było sensu przekonywać go, że jest inaczej, że potrafi być zabawna i bardzo miło rozmawiać z drugim człowiekiem.
- Pani będzie tam tymczasowo... przebywać. Dopóki sytuacja we Francji się nie uspokoi. Potem może pani wrócić lub robić, co tylko pani zechce. Do tego jednak czasu powinna się pani trzymać z dala od kłopotów.
- Mieszkać... tam? Gdzie? A pan? - W jej głowie powstała istna kotłowanina pytań, które chciała zadać, a które bezładnie wysypały się z jej ust. Przyzwyczaiła się, że de Morand towarzyszy jej przez całą drogę. Nagle bez niego bała się jak dziecko pozbawione opieki dorosłego.
- Mam kontakty w Hiszpanii – powiedział, przekazując pękatą sakiewkę przewoźnikowi. - Po drugiej stronie spotka się pani z moimi przyjaciółmi. Zapewnią pani opiekę i należyte warunki. Przede wszystkim utrzymają panią przy życiu. Tam nikt nie będzie pani szukał.
- Zostawia mnie pan tutaj?
- Niech pani nie zachowuje się jak histeryczka – mruknął, po czym uśmiechnął się krzywo. - Jeszcze pomyślę, że mnie pani pokochała.
- Niech pan sobie nie pochlebia. Kogoś takiego jak pan nie można pokochać! - prychnęła.
- A jednak nie tracę nadziei! - Po tych słowach wybuchnął śmiechem.
- Mój Boże, czy pan zawsze musi ze mnie kpić? Nie ma pan żadnych skrupułów? - zawołała, czując, jak gniew dodaje jej sił.
- Nie mam. Są zbędnym balastem, a dobrze pani wie, jak trudno dźwigać ciężary. - Chwycił ją za rękę i przysunął dłoń dziewczyny do twarzy. Twarde sznury spowodowały odciski na delikatnej skórze.
Ucałował czubki jej palców. Wyszarpnęła rękę, którą trzymał dłużej niż jej zdaniem wypadało.
- Niech mi pan zejdzie z oczu – prychnęła.
- Uratowałem pani życie – zakpił. - Nie należy mi się jakaś wdzięczność?
- Życie? Nic by mi się nie stało! - powiedziała, choć dobrze wiedziała, że to nieprawda.
- Marię Antoninę zgilotynowano – powiedział spokojnie. - Jak pani myśli, co spotkało ludzi, którzy byli jej wierni?
Annette zamarła.
- Miała mieć proces - wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
- Niech pani nie pyta, jak wyglądał, bo to panią tylko niepotrzebnie zdenerwuje.
De Morand skinął głową w stronę karocy.
- Niech mi pani zrobi tę przyjemność i przeżyje do czasu, aż ten cały bałagan się skończy. A najlepiej jeszcze dłużej, bo kiedy rewolucja się uspokoi, nie będzie w tym kraju zbyt pięknie.
Nie odpowiedziała. Uniosła dumnie głowę i wspięła się o własnych siłach do wnętrza karocy. Miała nadzieję, że już nigdy więcej tego człowieka nie ujrzy na oczy.
Ilekroć wstawała, zerkała na podłogę obok łoża, czy de Morand jeszcze śpi. Potem przypominała sobie, że nie jest już w drodze. Mięśnie jeszcze wciąż miała napięte i czuła zmęczenie po podróży. Delphine kiedyś powiedziała jej, jak odprężająco działa długa, solidna kąpiel. Annette po raz kolejny była rozczarowana słowami przyjaciółki, bo i tu się myliła. Jedna kąpiel może i zmyła kurz ze skóry, ale nie pomogła jej natychmiast odpocząć i poczuć się sobą.
Dziwnie się czuła w tym obcym domu. Wyobrażała sobie, że przyjaciele hrabiego będą tacy sami jak on – nieprzystępni, szorstcy i gotowi przewieźć jedną kobietę przez całą Francję, byle okazać się godnymi pieniędzy, jakie za to dostali bądź dopiero dostaną. Ku jej zdziwieniu Montserrat okazała się... cóż, przede wszystkim okazała się kobietą, w dodatku bardzo ciepłą. Po pozornych przyjaźniach na francuskim dworze Annette czuła się zaskoczona otwartością, z jaką Hiszpanka przywitała ją w swym domu. Nawet gdy zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, nie zrobiła tego jakby szacowała towar kupowany na targu. Po prostu objęła ją wzrokiem taką jak stała, po czym zaproponowała kąpiel. Powiedziała jej tylko, że ciemniejsza karnacja Annette bardziej jej się przyda w Hiszpanii niż elegancka biel we Francji.
Annette od jakiegoś czasu doceniała ten element swojej natury.
Śniadanie w domu Montserrat zaczynało się od mocnej herbaty, która w dużej mierze poprawiła Annette humor. Gospodyni sama nalewała z czajniczka ciemny, złocisty płyn i podsunęła swojemu gościowi talerzyk z grzankami i dżemem.
- Do twarzy ci w warkoczu – powiedziała Montserrat. Jej francuski był poprawny, choć silny akcent czasem zniekształcał słowa. Niemniej Annette nie miała problemów ze zrozumieniem.
- Nigdy nie nosiłam takiego uczesania – przyznała.
- Francuska arystokracja, o ile mi wiadomo, czesze się na gładko i zakłada te okropne jasne peruki.
- Są bardzo szykowne.
- Nie wątpię. Yves kiedyś mi o tym opowiadał. Ale nie mogę tego zrozumieć – po co? Kryją całą urodę kobiety.
- Mężczyźni też takie noszą – zauważyła Annette. - Choć nie tak strojne. Mężczyźni powinni być męscy.
- Powinni. Zwróć jednak uwagę, że Yves nie nosi takiej peruki, a jednak nie nazwałabyś go zniewieściałym.
Dwie rzeczy uderzyły Annette. Po pierwsze faktycznie nie mogłaby powiedzieć, że de Morand nie był męski. Może mało przystojny, ale na swój sposób dość atrakcyjny. W jego spojrzeniu było coś pociągającego. Skarciła się natychmiast za tę myśl. Nie był pociągający. Nie ten człowiek!
Drugą sprawą był fakt, że Monserrat mówiła o nim pieszczotliwie, niemal jak o własnym synu.
- Dobrze pani zna pana de Morand? - zapytała.
- Całkiem nieźle. Znałam jego matkę, kiedy tu przyjechała po śmierci swojego męża. Zwiedzała Europę, zamiast zgodnie z wolą rodziny ponownie wyjść za mąż. Była niezwykłą kobietą. Potem wróciła do kraju, zabierając swojego syna. Utrzymywałyśmy kontakt listownie. W końcu napisał do mnie sam Yves, że zmarła na gruźlicę. Płakałam po jej śmierci.
- Czy pan de Morand... naprawdę jest hrabią?
Montserrat przyjrzała się swojej rozmówczyni.
- Owszem, choć nie chwali się tym dookoła. Mówi o swoim tytule tylko wtedy, kiedy musi. Obraca się w różnych kręgach. Ponieważ wyższe sfery nie chcą nawet popatrzeć na kogoś z dołu, przywołuje wtedy swój tytuł. Acz robi to bardzo niechętnie.
- Czemu?
- Uważa, że to żaden zaszczyt. Woli własne osiągnięcia.
- Czyli? - dopytywała Annette.
- To może niemodne, ale Yves bardzo ceni swoich przyjaciół. Ich wierność jest dla niego skarbem, a o tego typu sprawy zabiega się bardzo długo. O prawdziwego przyjaciela trudniej niż o rozkochaną kobietę, jak mawia mój mąż. - Montserrat zaśmiała się. - Poza tym ceni naukę bardziej niż tytuły.
- Czy pani należy do arystokracji?
- Kto? Ja? Skądże znowu! Jestem mieszczką, dzięki Bogu! - Annette nie skomentowała faktu, że jak na zwykłą mieszczkę, Monsterrat ma duży dom, własną kucharkę i jest całkiem bogata. - W Hiszpanii mamy swoje problemy, a najbardziej nad tym głowią się co lepsze rody. Nie, lepiej być niżej urodzonym i mieć mniej wydumane kłopoty.
Annette zawstydziła się. Odstawiła filiżankę z herbatą na stół.
- Co teraz będzie? - zapytała cicho. Montserrat należała do osób, które nie robią z niczego tajemnicy, wobec tego Annette coraz odważniej zadawała jej pytania. Nareszcie miała przed sobą kogoś, kto po prostu odpowiada.
- Zostaniesz u mnie. Tu cię łatwiej, hmm, przechować. Nie martw się, źle ci u mnie nie będzie.
- A czy pan de Morand... czy on tu często bywa?
Gospodyni rzuciła Annette pełne namysłu spojrzenie.
- Spodziewam się, że teraz będę widywała go częściej. - Uśmiechnęła się przy tym do swoich myśli. Annette jednak tego nie zauważyła - wpatrywała się w talerzyk, na którym zostały ślady porzeczkowego dżemu.
Montserrat obudziła ją o poranku. Odsłoniła ciężkie zasłony, wpuszczając ostre hiszpańskie słońce wprost do pokoju Annette.
- Yves przyjechał. Chciał wiedzieć jak się miewasz.
- Wystarczyło mu powiedzieć, że całkiem nieźle – burknęła Annette.
Monsterrat pokręciła głową.
- Najlepiej niech cię zobaczy. Myślę, że dobrze wam to obojgu zrobi.
W głowie Annette pojawiło się jedno samotne pytanie: A właściwie dlaczego?
- Okaż nieco wdzięczności, nie widzieliście się od tygodni.
- On mnie przecież nie cierpi – odparła dziewczyna, wstając z łóżka. - Zresztą jestem wdzięczna, on o tym wie, ale jakoś...
Gospodyni zaśmiała się, odchylając głowę do tyłu.
- Niemądre z ciebie dziecko! „Nie cierpi”! Też coś! Poza tym tak czy siak uratował ci życie, czyż nie? - wytknęła kobieta bezlitośnie, poprawiając sznur na zasłonie.
- Za pieniądze mojego ojca – przypomniała Annette.
Ręka Monsterrat zamarła.
- Jakie pieniądze? - zapytała cicho i przyjrzała się uważnie dziewczynie.
- Te, które dał mu mój ojciec.
- Annette, dziecko! Boże, jaka ty jesteś naiwna! Przecież twój ojciec nie miał żadnych pieniędzy. Skąd miał je wziąć? - Splotła ręce i mocno przycisnęła je do brzucha ukrytego pod ciemną suknią, jakby chciała utrzymać swoją sylwetkę w jednym kawałku.
Annette wyprostowała się dumnie.
- Mój ojciec miał dochody...
- Twój ojciec miał dobre pochodzenie, ugruntowaną pozycję i wielkie długi, kochanie – powiedziała spokojnie Montserrat.
- Tak, wiem – odparła Francuzka. - Ale miał przyjaciół, którzy mu pomagali te długi spłacić. Z pewnością pożyczyli mu też pieniądze na taki cel, jak...
Montserrat wybuchnęła śmiechem, przerywając potok bzdur, które wypowiadała dziewczyna. Kiedy się uspokoiła spojrzała znów na osłupiałą ze zdziwienia dziewczynę.
- Jesteś tak słodka, niewinna i zabawna, jak mówił. Ma to swój urok, ale... żeby tak nic nie wiedzieć?
- O czym pani mówi? - Annette poczuła się tak zdezorientowana jak nigdy dotąd.
- Posłuchaj, drogie dziecko. Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Yves pisał mi o tobie jakiś czas temu, tak samo jak o sytuacji twojego ojca i o tym, co się szykuje w twoim kraju. - Kobieta pokręciła ze smutkiem głową. - Jestem jego przyjaciółką, ale musiałam znać szczegóły. Yves jest dość przewidujący. Czuł co się święci. Rozmawiał więc z twoim ojcem o pewnych... ewentualnościach... konsekwencjach – poprawiła się szybko – jego politycznych działań. Zmusił go, by napisał do ciebie list, w którym oddaje cię w opiekę Yvesowi.
- Ale dlaczego?
- Pomyśl! Yves przychodził do twojego ojca. Po co?
- Dyskutowali... chyba o filozofii.
- A kiedy przychodził do twojego ojca?
- Różnie.
- Podpowiem ci – byłaś w domu przy każdej wizycie?
- Chyba tak. Nie wiem. Przebywałam też na dworze... Nie rozumiem.
Montserrat pokiwała głową.
- Ubierz się. On naprawdę chce cię zobaczyć.
Na twarzy de Moranda malował się przede wszystkim cynizm, choć Annette nie umknęła ta sekunda, w której Montserrat posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie. Hrabia wyglądał wtedy, jakby w czymś zawinił, ale w mgnieniu oka znów przybrał tę swoją maskę.
- Oto jestem – powiedziała Annette, kiedy cisza się przedłużała.
- Widzę.
Dziewczyna w końcu usiadła na sofie i splotła dłonie na podołku. Czuła się dziwnie. Na francuskim dworze żadna kobieta nie siedziała i nie milczała. Namiętnie plotkowano o wszystkich i wszystkim, przekazywano sobie najświeższe wiadomości, komentowano dyskretnie toaletę siedzących poza zasięgiem słuchu dam, nawet królowej. Annette ze zdziwieniem odkryła, że swobodniej czuła się w towarzystwie koronowanych głów, niż mężczyzny, który teraz uparcie na nią patrzył, a potem bez słowa wyszedł.
Wtedy westchnęła głośno z ulgą i schowała się na większość dnia w swoim pokoju. Nie nudziła się. Usiłowała rozgryźć poranne insynuacje Monsterrat. Nie doszła do ciekawych wniosków. Jedyne co mogła wymyślić, to upodobanie de Moranda do irytacji. Najwyraźniej lubił się denerwować towarzystwem, którego nie znosił.
Dopiero późnym popołudniem usłyszała głosy dochodzące z parteru. Najwyraźniej hrabia rozmawiał z Montserrat. Annette zdjęła ciasne trzewiki, by nie narobić hałasu i po cichu zeszła z piętra, by posłuchać. Przycupnęła na schodach, w każdej chwili gotowa pognać do swojego pokoju, gdzie będzie mogła się ukryć przed wzrokiem hrabiego.
Nadstawiła uszu.
- Niczego nie zmienisz w ten sposób. - To Montserrat. Była zdenerwowana.
- Nic na to nie poradzę. Musiałem wywieźć ją z kraju, nie miałem czasu na subtelności!
- Ciszej, bo cię usłyszy!
O tak, słyszę. Głośno i wyraźnie – pomyślała Annette.
Na chwilę zamilkli.
- Może teraz, tutaj, postarasz się nadrobić stracony czas? - zapytała cicho Montserrat. Annette musiała się mocno wychylić przez poręcz, by zrozumieć, co mówi kobieta.
- Nie sądzę, by to coś zmieniło.
- Uratowałeś jej życie, jest ci wdzięczna. Spróbuj.
- Wdzięczna! - prychnął. - Nie chcę jej wdzięczności.
- Cóż, to młoda dziewczyna, z pewnością nie poczuje niczego więcej wobec nieokrzesanego dzikusa, za jakiego cię ma. Może ci nie starczyć nawet tej wdzięczności, by odwzajemniła twoje uczucia, Yves!
- Najważniejsze, że jest bezpieczna. Niedługo powinno mi się udać wyciągnąć jej ojca z więzienia. Zabiorę gdzieś ich wtedy. Nie wiem jeszcze, gdzie, ale nie będę dłużej wykorzystywał twojej gościnności.
- Nie bądź śmieszny. Lubię tę dziewczynę.
Zapadła cisza, a potem Annette usłyszała ciche, ale bardzo wyraźnie powiedziane:
- A ja ją kocham.
Obudziła się rano z bólem głowy. Przez chwilę leżała, mając nadzieję, że atak szybko przejdzie, ale do jej umysłu wdarło się wspomnienie podsłuchanej poprzedniego wieczoru rozmowy. Świadomość słów, które wypowiedział hrabia podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Otrzeźwiała momentalnie, choć ból głowy zaatakował po chwili z podwójną siłą.
Musiała się przesłyszeć. De Morand? Kocha? Ją? On jest zdolny do miłości? I za co miałby ją tak niby kochać?
Pomasowała skronie. Niewiele to pomogło, zwłaszcza, że kotłowanina myśli wcale się nie uspokajała. Annette miała wręcz wrażenie, że natłok niechcianych wspomnień wzrastał. De Morand tak często bywał w ich domu. Zostawał nawet wtedy, gdy ojciec był nieobecny. Przyglądał jej się. Potem zabrał dziewczynę w bezpieczne miejsce, pomógł uciec. Co prawda Annette wydawało się, że dobrze się ukryła, ale możliwe, że jej ocena sytuacji nie była prawidłowa.
Potem przypomniała sobie jak delikatnie zdejmował bandaże z jej głowy, by uwolnić włosy. I jak cicho, a jednak z zachwytem powiedział, że są ciemne. Podobały mu się?
- Bzdura! - powiedziała na głos. Kocha ją! Też coś!
A jednak... Montserrat wspomniała, że de Morand najczęściej odwiedzał dom Annette, gdy ona tam była.
- To jeszcze o niczym nie świadczy – mruknęła.
Ucałował czubki jej palców. Wyszarpnęła rękę, którą trzymał dłużej niż jej zdaniem wypadało.
Zamierzał też uwolnić jej ojca. Czy robił to dla niej? A może po prostu ratował swojego przyjaciela? Tak czy siak robił coś, za co znów będzie musiała mu być wdzięczna.
Choć wdzięczną być mogła – i tak zresztą była. Niemniej... Montserrat powiedziała jej, że ojciec nie miał czym zapłacić hrabiemu za uratowanie własnej córki. Straszne podejrzenie rozpaliło jej umysł.
Zerwała się z łóżka w tej samej chwili, w której do jej sypialni wkroczyła gospodyni.
- Czy mój ojciec zapłacił hrabiemu moją ręką? - zapytała od razu.
- I ja również cię witam w ten piękny poranek – powiedziała łagodnie Montserrat. Westchnęła ciężko. - Nie.
Yves de Morand uścisnął rękę panu Charrier.
- Nie mogę zostawić Annette. Ale, pan rozumie, z drugiej strony nie mogę dla mojej córki zrezygnować z dobra kraju.
- Jest pan odważnym człowiekiem – powiedział De Morand. - Niewielu już dzisiaj takich. Nie boi się pan?
Charrier machnął ręką.
- Boję się. Ale nie mogę inaczej. Nie widzę niczego dobrego w walce z królem i królową. Jeśli motłoch dopcha się do władzy, wszyscy będziemy płakać gorzkimi łzami.
- A jeśli pana aresztują? Albo od razu zetną?
- Gra warta świeczki – odparł cicho ojciec Annette.
De Morand rzucił przyjacielowi spojrzenie pełne ukrytego podziwu. Wszyscy Francuzi starej daty dotąd jawili mu się jako zgnuśniali starcy bez krzty rozumu, a oto stał przed nim człowiek, który gotów był położyć głowę pod topór, jeśli tylko to uratowałoby jego kraj.
- Uważa pan, że monarchia jest najlepszym ustrojem z możliwych?
- Może nie w takim wydaniu, jakie mieliśmy przez ostatnie kilka lat. Ale nie sądzę, by przekupki na targu znały się bardziej na rządzeniu krajem.
Yves uśmiechnął się pod nosem.
- Pana córka... - zaczął. - Pana córka jest damą dworu.
- Jeśli coś jeszcze daje nasza pozycja społeczna to możliwość posłania swego dziecka pod opiekę królowej – zauważył Charrier.
- Królowa nie jest w stanie zaopiekować się w tej chwili Annette – wypowiedział imię dziewczyny miękko, niemal pieszczotliwie. Jego przyjaciel skinął tylko siwą głową. - Dopilnuję, by nic jej się nie stało.
Charrier podniósł na de Moranda zdziwione oczy.
- Pan?
- Ja. Jeśli zrobi się naprawdę niebezpiecznie, wywiozę ją z kraju. Ma pan na to moje słowo.
- Już jest niebezpiecznie – zauważył. - Dlaczego miałby pan to robić?
- Bo szanuję mojego przyjaciela. - De Morand obrócił się w stronę okna. - A jego córka jest mi szczególnie droga – mruknął. - Niech pan lepiej napisze list. Annette nie uwierzy, że polecił pan ją mojej opiece. Będzie mi łatwiej.
- Oczywiście, oczywiście...
Montserrat obserwowała reakcję dziewczyny na opowiedzianą historię, a potem na jej zachowanie, gdy Yves de Morand ponownie pojawił się w Hiszpanii. Z przyjemnością patrzyła, jak ta śliczna mała podchodzi do mężczyzny, skłania ku niemu głowę i bierze go pod rękę. Jak ściska jego dłoń, gdy mówił jej o panu Charrier. Montserrat widziała, jak oczy Yvesa błyszczą, gdy patrzył na dziewczynę. Ich palce powoli utworzyły ciasny splot.
Hiszpanka pomyślała, że to, co czuje Annette w tej chwili to wdzięczność. Możliwe że źle wspominała podróż, ostre traktowanie – Yves przegrał na tym polu. Ale miał wiele innych zalet, które któregoś dnia sprawią, że panna Charrier nauczy się go kochać. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 21:44, 03 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Dilena
Administrator
Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 158 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 14:14, 07 Maj 2011 |
|
Jestem prawie na świeżo po przeczytaniu tekstów i cóż - nie wiem czy jest sens chwalić Wasze twory. To chyba jasne, że nie mamy do czynienia z amatorkami, obie macie na swoim koncie jakieś dłuższe opowiadania, obie już wygrywałyście w podobnych turniejach. Muszę przyznać, że po troszku zachwyciłam się każdy z tekstów, po troszku zawiodłam - jednym bardziej, drugim mniej, cóż, nie ukrywam faworyta mam. Jak już mówiłam przy okazji któregoś z pojedynków to kwestia gustu, ale pewne spawy, które zdążyłam sobie podczas czytania zanotować (czytałam na wykładach rano) na pewno mają ogromne znaczenie na moją ocenę i zawrę je tutaj. Postaram się być rzeczowa, gdyż po zakończeniu Bitwy do Waszych kącików na 99% nie zajrzę i nie skomentuję, wybaczcie obie
Dla rozwiania wszelkich wątpliwości dodam tylko, że oceniam, gdyż teksty w tej rundzie zbierała Baja, w związku z tym ja nie wiem kto co napisał. Pewnie w finale oceni Bajcia, ja nie
I. POMYSŁ I REALIZACJA ZADANEGO TEMATU
Tekst A: 5
Tekst B: 2
Uzasadnienie:
Mamy tutaj do czynienia, jak nakazuje tematyka rundy drugiej z wydarzeniami historycznymi. Jeśli dobrze zrozumiałam chodzi o epidemię dżumy i rewolucję francuską. Nie mam zastrzeżeń do żadnego z pomysłów, ale już jeśli chodzi o realizację to tak.
Otoczka tekstu A jest przepiękna. Choć momentami autorka skupia się za bardzo na szczegółach, które nie są istotne, a osobiście nie lubię czegoś takiego w literaturze, to całość skonstruowana niezwykle plastycznie pozwala zapomnieć czytelnikowi o tych detalach. Tutaj wielkie ukłony za opis przyrody. Mimo że jest on dość krótki i mimo że na początku, gdy pisałaś autorko o muzyce, że nie może jej zastąpić instrument, myślałam sobie, że przecież to nieprawda. I tak mnie - muzyka, zamotałaś, że dałam się porwać. Trawą, drzewami, zielenią, miłością i końmi, które w moim odczuciu, niby w tle, ale stanowiły jednak jakiś ważny element.
A jeśli mam się odnieść do jakości wplecenia zadanego tematu do opowiadania, to muszę przyznać, że jest to chyba najmocniejsza strona tego tekstu. W doskonałym momencie, w wysokim napięciu i kumulacji emocji - wtedy, gdy człowiek nie spodziewa się, a przecież potem zdaje się być tak oczywiste! Jakbym wymyślała tematy, pisała specjalnie dla tej miniatury, jak na miarę szyty cytat!
W tekście B - czyżbym nie zauważyła wymaganego cytatu? Specjalnie przejrzałam go jeszcze raz, po czym użyłam opcji "szukaj", a tu dalej nic. Wiem, w który momencie jest zarysowany, ale jednak tutaj powinien znaleźć się słowo w słowo i za to też minus z mojej strony. Tekst B generalnie jest mało romantyczny i za dużo w nim romantyzmu. To znaczy: niby żadnej sceny lemonowej, żadnego związku czy coś, ale (ALE) miałam wrażenie czytając, że cały tekst ma się sprowadzać do tego, że Annette (jakie cudne imię ) w końcu powinna się przekonać do przyjaciela ojca. Niby więcej uwagi poświęcasz, autorko sprawom w Paryżu, a jednak ciągle zmierzasz do jednego. No i niestety, ten romans jest naciągany. To niemożliwe i trochę tanie literacko, a naprawdę nie spodziewałam się dopatrzyć się tych cech akurat w Waszym pojedynku, żeby po tylu przejściach, takich przejściach, nagle zapałać do kogoś tym czymś. Samo wykonanie za to tekstu B jest świetne, choć też miałam wrażenie, że początek fantastyczny, a później już trochę gorzej nie mniej ciągle świetnie.
II. POSTACIE I RELACJE MIĘDZY NIMI
Tekst A: 4
Tekst B: 3
Uzasadnienie:
Zdecydowanie bliżej mi do świata przedstawionego z tekstu A, bo to są moje klimaty. Król, królowa, romans, przyroda z takich czasów i miejsc, a nie koniecznie mieszczaństwo, hrabia. Nie mogę tutaj jednak ujmować punktów autorce tekstu B, który spodobał mi się trochę mniej niż A. Relacje między bohaterami są w obu tekstach dość zaskakujące jednak na korzyść tekstu A zadziała element zaskoczenia. W tekście B jakby, im bliżej końca, tym bardziej spodziewałam się, że w końcu Annette musi przekonać się do hrabiego, bo przecież historię mieliśmy cały czas, a linijek ubywało bez wymaganego romansu, natomiast w tekście A do ostatniej sekundy byłam przekonana, że Riviel po prostu zechce odbić swoją ukochaną z rąk okrutnego króla.
O tytuł najbardziej tajemniczego bohatera z pewnością mogliby konkurować właśnie Riviel i de Morand, chyba minimalnie wygrałaby postać z tekstu B.
Zbyt wiele już nie powiem: obie umiecie pisać, bohaterowie nie byli ani sztuczni, ani na siłę kreowani. Wszystko gra i huczy, o
III. JAKOŚĆ I STYL
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Jeśli chodzi o jakość i styl było mi chyba najtrudniej przydzielić punkty, bo tekst A zaczarował mnie swoją plastycznością, a tekst B zgrabnym posługiwaniem się słowem niczym Hermiona Granger różdżką
Jak mówiłam wcześniej początek w tekście B był znakomity, kapitalny po prostu, im dalej tym mniej niestety zaskakiwałaś mnie jednak moja droga. Oczywiście całość opowiadania napisana jest w świetnym stylu, mam tylko wrażenie, że odsłoniłaś się za bardzo, autorko tekstu B na początku, nie pozostawiając sobie asa w rękawie na koniec. A szkoda, tego mi tutaj brakowało. Nie mniej odczucia jakie powodujesz zwykłą, a jednak jakby mistrzowską grą słów u czytelnika, są nie do opisania. Widzisz, nie do końca podobały mi się okoliczności, w których umieściłaś naszych bohaterów, nigdy też nie czułam niczego do starszego mężczyzny i trudno mi uwierzyć w to co stało się na końcu, ale ja już tak mam, a jednak przepłynęłam przez Twój tekst niczym po gładkiej jak tafla lustra wodzie. Nie ma niczego poważnego, do czego mogłabym się przyczepić, oprócz tego o czym napomknęłam kilka linijek wcześniej.
W tekście A też wszystko mi pasuje, natomiast tekst B był pod względem tej kategorii odrobinkę lepszy. Mam tylko jedno pytanie, które mnie trapi od dłuższego czasu: dlaczego u nas na forum bohaterki romansów zawsze muszą mieć małe piersi? Co jest złego w dużych?
IV. KLIMAT OPOWIADANIA
(Kategoria dodatkowa, nieobowiązkowa: Tekst A i/lub B – maksymalnie 5 dodatkowych punktów. Jeśli nie wyróżniamy żadnego tekstu, pozostawiamy poniższe pola puste)
Tekst A: 3
Tekst B: 1
Uzasadnienie:
Niestety, muszę sprzątać, wykończyłam limit czasowy
Cieszę się, że miałam przyjemność oceniać Wasze teksty Suzie i thin - odwaliłyście kawał dobrej roboty. Mam nadzieję, że żadnej z Was nie uraziłam, jeśli tak to przepraszam. Dziękuję za jedną z niewielu w tym roku, ciekawie i mile spędzoną mikrobiologię
RAZEM:
A - 15
B - 10
Całuski dla Was! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
lidziat
Dobry wampir
Dołączył: 15 Sie 2010
Posty: 1467 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 100 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Toruń i wszędzie gdzie bywam :-)
|
Wysłany:
Wto 20:55, 10 Maj 2011 |
|
Trochę czuję się tu jak nowicjuszka i nieco jak parias
Mam nadzieję , że ze swoimi ocenami nie wpycham się gdzie nie trzeba?
Z tego co czytam, to wy się znacie od dawna, razem tworzycie to Forum,
a ja tak tu jakby z doskoku ,
ale podoba mi się pomysł takich pojedynków.
A że lubię czytać, więc pozwalam sobie dorzucić swoje trzy grosze
I. POMYSŁ I REALIZACJA ZADANEGO TEMATU
Tekst A: 5
Tekst B: 2
Uzasadnienie:
Obydwa opowiadania czyta się przyjemnie. A to znaczy, że obydwie autorki dobrze sobie radzą z pisaniem i mają pomysł na opowiadanie. Bardziej jednak podoba mi się pierwsza miniatura. Świetny opis na początku, doskonale oddający klimat miłosnej schadzki. Pięknie pokazane, jak zakochana kobieta patrzy na "swojego" mężczyznę. To mi się naprawdę podobało - patrzenie oczami Almaire na Riviela. Są tu i emocje, i romans, i strach przed agresywnym, okrutnym mężem. Jest i zdrada. Ale ta zdrada nie jedno ma oblicze. Doskonale pokazany kontrast między Rivielem - ukochanym, dla którego królowa gotowa jest na wszystko, a Rivielem - podłym zdrajcą. Cel nie uświęca środków. Bardzo więc boli taka zdrada, podszyta na dodatek chęcią zemsty. Intryga - chociaż w zasadzie jasna i czytelna od początku - podobała mi się dzięki ciekawemu ujęciu probleemu. No i zgodna z tematem.
Drugie opowiadanie też mi się podobało, ale trochę mnie denerwowała Annette. Chociaż przyznam, że w chwilach , kiedy była "pyskata" - podobała mi się. Jednak za mało w tym opowiadaniu romansu. No i gdzieś się zagubiła wiodąca - zadana - myśl opowiadania.
II. POSTACIE I RELACJE MIĘDZY NIMI
Tekst A: 5
Tekst B: 2
Uzasadnienie:
Tutaj też skłaniam się ku pierwszemu opowiadaniu. Moim zdaniem doskonale ukazane są relacje miedzy kochankami - Almaire i Rivielem. Na początku - miłość ( jak się później okazuje tylko z jednej strony), namiętność, strach, ból. Relacje między mężem i żoną - królem i królową, małżeństwem nie z miłości a, jak na czasy przystało, dla polityki i potomków. Agresja i strach. Emocje. To dominuje w relacjach między bohaterami. I to mi się podoba.
W drugim opowiadaniu trochę te relacje są "rozmazane". No i romans trochę długo się rozkręca, bardziej jest w sferze chcenia , niż faktycznie. Może to ze względu na różnicę wieku, a może nie ale dla mnie za mało romansu w romansie.
III. JAKOŚĆ I STYL
Tekst A: 4
Tekst B: 3
Uzasadnienie:
Trudny wybór, bo obydwa teksty są napisane poprawnie stylistycznie i czyta się je dobrze i przyjemnie. Bardziej jednak podoba mi się pierwsze. Stylistycznie jest niemal znakomite. Podobają mi się opisy, są bardzo plastyczne, działają na wyobraźnię. Także pokazanie postaci Riviela spodobało mi się. Oglądany oczami zakochanej kobiety - piękny i wspaniały. Oglądany oczami przerażonej kobiety - cyniczna świnia. I mimo że "rozgryzłam" drania już na początku, nie wpłynęło to w żaden sposób na mój odbiór całego opowiadania.
Druga miniatura jest też bardzo dobra i w zasadzie niewiele mogę autorce zarzucić. Po prostu - klimat pierwszego opowiadanie bardziej do mnie przemawia.
IV. KLIMAT OPOWIADANIA
(Kategoria dodatkowa, nieobowiązkowa: Tekst A i/lub B – maksymalnie 5 dodatkowych punktów. Jeśli nie wyróżniamy żadnego tekstu, pozostawiamy poniższe pola puste)
Tekst A: 3
Tekst B: 2
Uzasadnienie:
Tu uzasadnieniem może być w zasadzie wszystko, co napisałam wyżej. Ogólnie - pierwszy tekst spodobał mi się bardziej.
RAZEM
A : 17
B : 9 |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 14:15, 11 Maj 2011 |
|
Wracam do oceniania po kilkudniowej przerwie. W pierwszej chwili, kiedy zobaczyłam, że druga runda dotyczy romansu historycznego, pomyślałam, że autorki będą miały nie lada problem, gdyż ten gatunek niejako z założenia lekko trąci naiwnym kiczem i momentami tanim moralizatorstwem. W przypadku tego pojedynku zbiegła się niejako tematyka tła, a więc rewolucja i przejęcie władzy przez lud. Nie za bardzo widzę tu możliwość porównania z pierwszą ocenianą przeze mnie parą, a trzeciej jeszcze nie znam, więc (chyba) sprawiedliwie Bliznę i Wdzięczność oceniłam względem siebie nawzajem.
I. POMYSŁ I REALIZACJA ZADANEGO TEMATU
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Pomysł na tekst A mnie nie powalił, więcej - momentami mocno irytował, ale widzę w nim pewien potencjał - stąd mocne trzy punkty, ale bez rewelacji. Brakowało trochę realizmu w całym tym nagromadzeniu opisanych szczegółów. Gdzie królewska służąca? Gdzie dwór? Gdzie odpowiednie obyczaje. Trochę tego zabrakło i na tym pomysł znacząco stracił. Na czym zyskał? Na zwrocie fabuły. Bardzo mnie ucieszył fakt, iż nie czytam prostej historyjki z prostym zakończeniem, chociaż nie było ono zupełnie nieprzewidywalne. Zadany temat wpleciony z wdziękiem w odpowiedniej proporcji do romansu.
Tekst B, czyli Wdzięczność, wciągnął mnie za to od pierwszej linijki. Może to już moje spaczenie, że wolę to, co albo jest w całości wymyślone, albo odnosi się do faktycznych zdarzeń? Kupuję te historię. Z pudrem, strojnymi sukniami i wyniosłym hrabią, który nie do końca jest dumny ze swojego szlachectwa. Temat podany prawidłowo, bez zastrzeżeń. Tekst oceniam lepiej, gdyż moim zdaniem jest zadatkiem na coś więcej. I zdecydowanie mocniej mnie przy sobie trzymał.
II. POSTACIE I RELACJE MIĘDZY NIMI
Tekst A: 2
Tekst B: 5
Uzasadnienie:
To właśnie bohaterowie tekstu A irytowali mnie najbardziej. Królowa, zwłaszcza z powodu wstępu, który wręcz mnie przeraził. Król, bo wszędzie każdy obnosił się jego zepsuciem, okrucieństwem, a w gruncie rzeczy nie do końca znalazło to poparcie w jego zachowaniu. A Riviel? Cóż z niego za wielki buntownik, skoro, by dowieść swoich racji musiał się uciec do okłamywania i uwodzenia kobiety swojego wroga? A potem sięgnąć po bandyckie metody. Ich upokorzył, a może raczej siebie? Nie trafia to do mnie, nie trafia zupełnie.
Za to rozkapryszona, choć nie do końca, panienka z dobrego domu, która uświadamia sobie, że życie nie jest zupełnie proste, a ludzie jednowymiarowi, zjednała mnie sobie bez reszty. Aż prosi się, by autorka dopisała więcej, pokazała dalszy ciąg lub więcej z tego, co dotyczy hrabiego. Tak pięknie chowa się za maskami, a jednak jego hiszpańska przyjaciółka-mieszczka popycha parę ku sobie. To jest ładne. O czymś takim chcę czytać.
III. JAKOŚĆ I STYL
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Tutaj krótko, gdyż mamy przed sobą teksty autorek o dość ugruntowanej pozycji. Obie miniatury napisane dobrze, ale tylko jedna płynęła. Blizna wypadała odrobinę słabiej. Momentami było zbyt rozwlekle, co nazbyt zwalniało akcję. Za to Wdzięczność podobała mi się od początku do końca - wyłapałam zaledwie brak spacji przed jednym z myślników.
IV. KLIMAT OPOWIADANIA
(Kategoria dodatkowa, nieobowiązkowa: Tekst A i/lub B – maksymalnie 5 dodatkowych punktów. Jeśli nie wyróżniamy żadnego tekstu, pozostawiamy poniższe pola puste)
Tekst A:
Tekst B: 5
Uzasadnienie: Za potencjał, za jakość, za przesłanie... Dużo bardziej wolę bowiem coś bliższego życiu, a taki wydał mi się drugi tekst. Pierwszy zaledwie mi się spodobał, drugi po prostu uwiódł i chcę wierzyć, że całą powieść na kanwie tego fragmentu przeczytałabym z niemniejszą przyjemnością.
PS Może duże piersi za bardzo kojarzą się z inną branżą? Albo, co równie prawdopodobne, nasuwają myśl, że autorka leczy swoje kompleksy ewentualne, więc się tego unika?
Razem:
Tekst A: 8
Tekst B: 18 |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Dzwoneczek
Moderator
Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 231 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 20:17, 15 Maj 2011 |
|
I. POMYSŁ I REALIZACJA ZADANEGO TEMATU
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Oba pomysły jakoś szczególnie mnie nie uwiodły, ale myślę sobie, że to nie wasza wina, dziewczyny, tylko moja. Jestem ostatnio jakaś znudzona, mało co mi się podoba i chyba nie powinnam oceniać... No ale aż przykro patrzeć, że tak mało ocen. Z tych dwóch pomysłów drugi wydał mi się odrobinę ciekawszy, czytając, wciągałam się coraz bardziej w tę historię. Tyle że... nie jest to romans, ale coś, co mogłoby być jego początkiem. Właściwie to poczułam się zdziwiona i zawiedziona, gdy opowiadanie nagle się skończyło. Bo fajnie się zapowiadało.
W pierwszym najbardziej podoba mi się końcówka. Tam dopiero zaczęłam odczuwać jakieś większe emocje. Niby ładne opisy, klimat, wszystko w porządku, ale jakoś tak... letnio.
II. POSTACIE I RELACJE MIĘDZY NIMI
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Tu podobna punktacja. W pierwszym tekście najciekawszą dla mnie postacią jest... król, a w zasadzie ukazanie jego ludzkiej twarzy, słabości i bogactwa emocji w końcówce. W drugim opowiadaniu urzeka Yves oraz Monserrat, tu te postacie są nieco barwniejsze. Zwłaszcza Yves, który jest postacią dość zagadkową, odkrywaną powoli. No i relacje też zasługują na uwagę, choć główną bohaterkę miałam ochotę udusić apaszką albo przełożyć przez kolano. Ale to też znaczy, że jest dobrze wymyślona i nakreślona, bo irytująca do bólu przez swoje zachowanie.
III. JAKOŚĆ I STYL
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie: Chyba polubiłam te cyfry Pierwszy tekst zawiera nieco więcej błędów. Już w pierwszym zdaniu niestety, poraził mnie jeden z moich "ulubionych" błędów gramatycznych. Czasownik "nadawać" łączy się z biernikiem, nie z dopełniaczem. Dlatego słońce powinno nadawać różową poświatę, a nie różowej poświaty. Pomimo pięknych opisów tekstu pierwszego, drugi czytało mi się lepiej, płynniej. Oba teksty są napisane w dobrym stylu i zasługują na docenienie, ale minimalnie bardziej odpowiada mi styl autorki tekstu B.
IV. KLIMAT OPOWIADANIA
(Kategoria dodatkowa, nieobowiązkowa: Tekst A i/lub B – maksymalnie 5 dodatkowych punktów. Jeśli nie wyróżniamy żadnego tekstu, pozostawiamy poniższe pola puste)
Tekst A: 3
Tekst B: 2
Uzasadnienie: Tu chciałabym delikatnie wyróżnić pierwszy tekst, ze względu na klimatyczne opisy.
Suma:
A: 12
B: 14
A na koniec - przepraszam, dziewczyny. Zdaję sobie sprawę, że ta moja ocena pozostawia wiele do życzenia, zasługujecie na więcej. Wybaczcie, naprawdę jestem nie w formie... |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 20:24, 15 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Suhak
Zasłużony
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 136 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie
|
Wysłany:
Nie 22:52, 15 Maj 2011 |
|
Jak zwykle spóźniona.
I. POMYSŁ I REALIZACJA ZADANEGO TEMATU
Tekst A: 2
Tekst B: 5
Uzasadnienie:
Wszystko zależy od punktu widzenia. Bardzo ubolewam nad tytułem kategorii: "Pomysł i realizacja". To dla mnie dwie kompletnie różne rzeczy. Można mieć świetny pomysł i go spaprać, można mieć kiepski zamysł i wypocić coś genialnego. O ile w tych tekstach nie napotkałam takich kontrastowych skrajności, o tyle marzyłoby mi się rozdzielić te dwie kategorie na dwa.
Pomysł pierwszy jest ciekawy, jednak brakuje mi jakiegoś takiego tła. Nie wiemy gdzie, nie wiemy kiedy, nie wiemy nawet do końca, dlaczego. Nie jest to złe, ale zabrakło mi tu właśnie jednak jakiegoś takiego kolorytu. Przegrywa pod względem przygotowania tła historycznego z kretesem. To właściwie mogłaby być każda historia osadzona w dowolnym momencie i dowolnej krainie, nawet, na upartego, i teraz, jeśliby tylko zmienić im ubrania. To w końcu romans historyczny, chcąc nie chcąc musi mieć jakieś korzenie w jakimkolwiek okresie - liczyłam na coś bardziej... osadzonego.
Tekst B mnie zainteresował, i chociaż nienawidzę tych czasów, przypadł mi do gustu. Czasu ciasnych gorsetów w ubraniach i obyczajach, zakłamania, sprawiania pozorów w każdej sekundzie i przed każdym... przykre, smutne czasy. Ale wciąż ciekawe. Chociaż w obydwu realizacja zadanego tematu na, myślę, mniej-więcej tym samym poziomie, to o tyle ten pan w tekście drugim był jakiś mniej pociągający i mniej bez skrupułów... No, w każdym razie w inny sposób niż bym chciała. Jednak trzeba docenić autorkę za wynalezienie odpowiedniej epoki, dostosowanie jej do tematu, pogrzebanie co-nieco i te pe, i te pe.
II. POSTACIE I RELACJE MIĘDZY NIMI
Tekst A: 3,5
Tekst B: 3,5
Uzasadnienie:
Cóż, tu remis. W obydwóch tekstach postacie są jakieś troszkę zbyt... nijakie. Może nieco bardziej wyraziści okazali się Yves i... Cincer. Tak, jakoś tak bardzo spodobała mi się kreacja tego drugoplanowego bohatera. Mężczyzna konkretny, o twardej ręce, ale takich wtedy było wielu i nikt się temu nie dziwił. Nie był aż taki zły, jak go widziała jego żona. Naprawdę. (Swoją drogą w ogóle każdego męża nie uważam za aż tak złego od obejrzenia "Księżnej"). Yves zaś to ciekawy bohater o mocnych konturach i ciekawym sposobie bycia. Chociaż chciałabym, by był nieco bardziej pociągający (a wyobrażałam go sobie jako takiego muszkietera z czarnym wąsikiem) i nieco bardziej bez skrupułów, szukałam mężczyzny okrutnego i dzikiego w tym pojedynku. Mimo to te dwie postacie zasługują na wyróżnienie, kobiety zaś w obydwu tekstach są chyba najbardziej wyblakłe ze wszystkich (polubiłam też postać Montserrat, ot, przyjemna kobitka, kojarząca mi się z panią Weasley).
III. JAKOŚĆ I STYL
Tekst A: 2,5
Tekst B: 4,5
Uzasadnienie:
Po pierwsze, w tekście A jest zbyt uboga konstrukcja gramatyczna, a przynajmniej częściowo. Cały pierwszy i drugi akapit to zdania pojedyncze. Nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Potwornie mnie to męczyło. Po tym jednak nieco lepiej, chociaż, jak już wspomniałam, nieco ubogo.
Poza tym było bardzo dobrze, ale niestety swoją schematyczną poprawnością przegrywa z tekstem B. Jest on bogatszy w słownictwo, konstrukcje gramatyczne, figury stylistyczne. Mocny przeciwnik, którego autorka A nie dała rady pokonać w moich oczach w tym punkcie.
IV. KLIMAT OPOWIADANIA
Tekst A: 2
Tekst B: 2
Uzasadnienie:
Nie mogę nie docenić tekstu A. Był ładny, chociaż nieco... naiwny, może nieco zbyt niewyraźny, niedopracowany. W romansie historycznym nie liczyłam tylko na to, że rzecz będzie działa się w przeszłości, ale też na jakieś próby rozszerzenia wiedzy o epoce, a tak było w przypadku tekstu o Marii Antoninie. Za to właśnie tło historyczne punkty dostaje B - a za swoją ulotność i romantyczny nastrój dwa punkciki dla A.
A: 10
B: 15
Buziaki i gratulacje! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
madlen1990
Wilkołak
Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 247 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Piotrków Tryb.
|
Wysłany:
Pon 19:33, 16 Maj 2011 |
|
jak obiecałam, to jestem. Teksty przeczytałam już jakiś czas temu, więc (mam nadzieję) patrzę na nie bardziej obiektywnie i z dystansem.
I. POMYSŁ I REALIZACJA ZADANEGO TEMATU
Tekst A: 4
Tekst B: 3
Uzasadnienie:
Przede wszystkim - oba teksty są naprawdę dobre. Obie autorki zrealizowały zadany temat, tak w konwencji "romans historyczny", jak i wplecenia tematu w tekst. Widać że każda z was miała pomysł na swoje opowiadanie, i co jest dla mnie najważniejsze - były to zupełnie odmienne pomysły i inne epoki historyczne. Jeżeli jednak mam ocenić pomysł, to przeważa tekst A ze względu na element zaskoczenia w punkcie kulminacyjnym. Autorka ma ogromny talent, z ogromną plastycznością stworzyła postać mężczyzny widzianego oczami zakochanej kobiety, mężczyznę doskonałego. Jak bardzo dałam się nabrać!
Pomimo mojego małego zauroczenia tekstem B, który od początku bardziej przykuł moją uwagę, muszę niestety trochę obciąć mu punkty. Mimo ciekawego pomysłu, niczym szczególnym mnie nie zaskoczył. Ot, po prostu - tajemniczy mężczyzna zakochany w arystokratce (bo była nią, prawda?), pomagający jej w opresji, by na końcu ona dostrzegła GO pod tą maską szorstkości, doceniła i pokochała. Wiem, takie wymogi epoki, przecież nie chodzi o wielki płomienny romans i nie wiadomo co jeszcze. Autorce zapewne chodziło o pokazanie tej subtelności. Ale zawsze najważniejszy jest początek i koniec. Zaczęło się bardzo dobrze, a skończyło słabo. Czuję niedosyt.
II. POSTACIE I RELACJE MIĘDZY NIMI
Tekst A: 5
Tekst B: 2
Uzasadnienie:
W pierwszym tekście autorka świetnie przedstawiła relacje pomiędzy zakochanymi. Kreacja Riviela i Cincera są świetne. Pierwszego uwielbiam za tą dwojakość, odmienność, jakbym widziała dwie różne osoby. A Cincera po prostu za Cincera Mąż, król, tyran. Potrafi nieźle wrzasnąć I to jak autorka opisała jego wygląd w chwili gdy dowiedział się o zdradzie żony! Dosłownie przez monitor mogłam poczuć i zobaczyć ten ból oraz rozczarowanie w jego oczach. Naprawdę zrobiło mi się go żal.
Tekst B ponownie mnie tutaj nie zaskoczył. Ok. Mamy arystokratkę. Może trochę infantylną (jak większość dam w tamtym okresie), zajmującą się swoim wyglądem i ploteczkami. On tajemniczy, szorstki i niedostępny, by na końcu okazało się, że jednak darzy naszą bohaterkę uczuciem. Chyba za dużo naczytałam się ff z badwardem (którego notabene uwielbiam), ale trochę mnie to już znudziło. Po prostu mam wrażenie, że to wszystko już było. Tekst A wnosi jednak coś nowego, jest zdrada, gorące uczucie, mąż tyran i namiętny kochanek-zdrajca. Jest większe pole do popisu jeśli chodzi o relacje interpersonalne.
III. JAKOŚĆ I STYL
Tekst A: 3
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Tą kategorię jest mi najtrudniej ocenić ponieważ obie prace są jak najbardziej poprawne. W tekście A bardzo podoba mi się zabieg jaki zastosowała autorka mianowicie to jak czytając tekst przed oczami rysuje się po kolei cały obraz. Najpierw piękna przyroda, potem kobieta leżąca w trawie, następnie rżące w oddali konie, atmosfera sielska, potem widzimy leżącego obok niej towarzysz i nagle... O MAMO! ona jest naga!!! :D tak to wyglądało w moim przypadku jakoś tak na początku wyobraziłam ją sobie w pięknej niebieskiej sukni rozłożonej szerokim wachlarzem na trawie ) Mimo tego wszystkiego tekst mnie strasznie irytował. Lubie opisy, ale bez przesady. Zamiast skupiać się na najdrobniejszych elementach pogody można było pociągnąć jeszcze wątek relacji, może trochę więcej dialogów. trochę za bardzo skupiono się na szczegółach, pomijając inne istotniejsze wątki. Tekst B wciągnął mnie od razu, czytało się go świetnie. Moim zdaniem jest całkowicie poprawny i chyba o to chodzi. Nie potrafię ocenić tej kategorii inaczej niż kierując się moją subiektywną opinią i odczuciami, dlatego w tej kategorii wygrywa tekst B.
IV. KLIMAT OPOWIADANIA
(Kategoria dodatkowa, nieobowiązkowa: Tekst A i/lub B – maksymalnie 5 dodatkowych punktów. Jeśli nie wyróżniamy żadnego tekstu, pozostawiamy poniższe pola puste)
Tekst A:
Tekst B: 4
Uzasadnienie:
Klimat jest trudny do ocenienia, ale spróbuję.
Pomimo niezbyt fajnego zakończenia, tekst B mnie zaczarował od samego początku. Ma coś w sobie i myślę, że wystarczyły by niewielkie poprawki by móc określić go mianem świetnego tekstu. Być może problemem była tu forma, która jest dość krótka i nie pozwala do końca rozwinąć skrzydeł. Poza tym chciałam nadmienić istnienie tła historycznego. Pozwalało wczuć się w klimat epoki i zrozumieć motywy kierujące bohaterami.
Tekst A nie otrzymał punktów właśnie za brak tła. Jedynie z tekstu mogę wywnioskować, że akcja dzieje się w prawdopodobnie średniowieczu z racji strojów, rycerstwa i innych tego typu atrybutów. Nie potrafiłam się w niego wczuć i już
Suma:
Tekst A: 12
Tekst B: 13 |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez madlen1990 dnia Pon 21:52, 16 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
BajaBella
Moderator
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 219 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu
|
Wysłany:
Wto 23:04, 17 Maj 2011 |
|
Pojedynek oceniło 6 osób, którym bardzo dziękujemy za poświęcony czas. Wyniki wyglądają następująco:
Tekst A: 74 pkt.
Tekst B: 79 pkt.
Zwycięzcą tego pojedynku zostaje i do finału Bitwy na Pióra przechodzi… thingrodiel! Gratulujemy! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 23:06, 17 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|