|
Autor |
Wiadomość |
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Sob 15:35, 17 Paź 2009 |
|
Witam. Tak, postanowiłam dokończyć Brzask, ponieważ zdecydowałam się na to, jak go rozwinąć. Nie dopisałam wiele do tego, co było. Jedynie jeden rozdział + epilog, ale będą dosyć mocno naładowane akcją i emocjami. Teraz jednak zacznę ponownie wrzucać rozdziały, począwszy od 1, ponieważ nie będę ukrywać, że lubię jak ludzie wypowiadają się na temat tego FF. Na dodatek nie wiem, czy ktoś ze starych czytelników wróci, więc nie chciałabym nowym osobom dawać za wiele tekstu, by się nie pogubiły
Przepraszam bardzo za zaniedbanie tego FF, ale zapewniam, że tym razem na 100% dociągnę go do końca. Jeszcze raz przepraszam, że zawiodłam.
ROZDZIAŁ 1 -
Beta: Bee
No tak, kolejna przeprowadzka. W końcu ile można utrzymywać, że mam dwadzieścia pięć lat, skoro zatrzymałam się w wieku dziewiętnastu? Albo ile razy Carlisle może jeszcze odpowiadać przecząco na pytania o operacje plastyczne? Wszyscy jednogłośnie postanowili zmienić miejsce zamieszkania. No, prawie wszyscy, bo Rosalie widocznie pasowało zamieszanie wokół jej wiecznej młodości.
- Bello, co powiesz na ten dom? - spytała Esme przeglądając kolejny magazyn nieruchomości.
- Śliczny - odparłam zgodnie z prawdą. Był stary, zgrabny i przytulny. Wszystkie cechy, które według mnie powinno mieć moje miejsce zamieszkania.
- Forks... - mruknęła wyrywając mnie z zadumy.
Ach, tak słyszałam o tej mieścinie. Ciągły deszcz, mało słońca. Idealna pogoda dla wampirów. Był w tym tylko jeden mankament. Miasteczko było na tyle małe, że powinniśmy spodziewać się niezłego zainteresowania naszą rodziną. W końcu przecież nie byliśmy normalni.
- Bella!!!! - rozległ się krzyk niczym wystrzał armatni.
- Ups.... - wyrwało mi się. Emmett chyba właśnie zszedł do garażu.
Niechętnie zostawiłam matkę w salonie i zbiegłam na dół, gdzie, jak podejrzewałam, zastałam rozwścieczonego brata stojącego nad kupką części wyciągniętych z jego jeepa.
- Co to ma być? - warknął wskazując na stertę leżącą obok niego, a następnie na wpół rozebrany samochód.
- No, bo widzisz, Emmett... Wczoraj jakimś cudem do silnika wpadł mi mój pierścionek z diamentem.
- Wampir upuszczający coś jakimś cudem? - syknął mój brat.
- No chyba każdemu może się zdarzyć, prawda?
- Raczej nie, ale mniejsza z tym. Powiedz mi może, dlaczego uznałaś, że w takich okolicznościach należy rozebrać cały silnik?
- To akurat nie trudno wytłumaczyć. Przecież musiałam go jakoś znaleźć...
Nie dokończyłam, bo Emmett warknął rozwścieczony.
- Mogłaś chociaż poczekać na mnie, a nie rozwalać mój samochód.
- Przecież go nie rozwaliłam.
- Jeszcze... Ale kto wie, co by się mogło stać.
No tak, cały Emmett. Nie ważne, co się stało, ale co MOGŁO się stać.
- Wiesz, dałbyś spokój braciszku. Jak chcesz to poskładam ci ten silnik i będzie po sprawie.
- Nie! Nie pozwolę już więcej tknąć mojego wozu żadnej roztrzepanej wampirzycy - odparł zgodnie z tym, co przewidywałam.
- Naprawdę? - ze schodów zbiegła Rosalie, widocznie w fatalnym humorze.
- Oh, Rosie, wiesz przecież, że nie chodzi o ciebie kochanie. To Bella ma tu upodobanie do rozwalania wszystkiego wkoło.
Odeszłam naburmuszona zostawiając ich samych. Poniekąd to, co mówił Emmett było prawdą. Mimo, że jako wampirzyca nie potykałam się już, co krok i przestałam być niezdarą to mimo wszystko wyrządzałam większe szkody niż ktokolwiek. W salonie zastałam jeszcze większy bałagan niż wcześniej. Alice i Jasper zdążyli poznosić nasze torby do korytarza, a Carlisle załatwiał ostatnie formalności. Esme jedynie, jak na panią domu przystało, sprawdzała każdy kącik tak, aby nic nie zostało.
- Wszystko załatwione? - zapytał Carlisle kończąc rozmowę telefoniczną.
- Chyba tak. - odparłam niepewnie.
- Nie, nie - zaśmiała się Alice podbiegając do mnie. - Bello...
Ach, tak. Zdjęłam szybko bariery umysłu tak, aby Alice łapiąc mnie za rękę mogła pokazać mi swoje plany. Jak zwykle chodziło o to, co mam na sobie. Dopiero widząc siebie jej oczami zdałam sobie sprawę z tego, jak wyglądam. Lekko podarte dżinsy, pomięta bluzka. Nie tak chciałam się zaprezentować po przyjeździe do Forks. Alice szybko pociągnęła mnie ze sobą do torby z nowo kupionymi ubraniami i podała mi granatową suknię i wysokie, czarne szpilki. Ubrałam się szybko i przeczesałam swoje brązowe loki. Spoglądając w lustro zauważyłam to, co zwykle. Złotooką wampirzycę z ciemnymi masami włosów i bladą cerą. Byłam piękna.
Zostawiając za sobą stary dom myślałam jak zwykle o każdym poprzednim miejscu zamieszkania w ciągu moich pięćdziesięciu lat nieśmiertelnego życia.
***************************************************
- Może pójdziemy zapolować? - zaproponowała Alice, gdy w nowym domu wszystko było już gotowe.
Moja siostra miała rację. Gdy tylko mi o tym przypomniała, pragnienie zaczęło palić mnie w gardle dając o sobie znać. Pomyślałam o słodkiej krwi tygrysów i jad napłyną mi do ust. Chwilę potem uświadomiłam sobie jednak, że w tym klimacie nie występują takie zwierzęta, więc na prawdziwą ucztę będę musiała trochę poczekać.
- Ehh... Szkoda, że nie ma tu żadnych panter - powiedziała Alice wgryzając się, podobnie jak ja, w średnio smacznego łosia.
- Ani tygrysów. - zaśmiałam się w odpowiedzi.
- Za parę dni będzie słonecznie, więc będziemy mogli wybrać się na większe polowanie - powiedziała zaledwie chwilę po odpowiedniej wizji.
W końcu udało mi się upolować dwa łosie, parę jeleni i sporego niedźwiedzia, który dodał temu polowaniu, choć trochę smaku. Właśnie miałyśmy wracać, gdy nagle Alice zastygła w bezruchu. Mogło to oznaczać jedno : miała jakąś ważną wizję. Po chwili otrząsnęła się i wyciągnęła do mnie rękę. Złapałam ją pilnując uprzednio, aby odblokować umysł. W moim umyśle pojawił się tylko jeden krótki przebłysk. Para męskich, zielonych oczu.
- A co to ma być? - spytałam po chwili patrząc Alice w oczy.
- Nie mam pojęcia - odparła skruszona. - Po prostu tak nagle zobaczyłam w głowie ten obraz.
- I tylko tyle? - spytałam zawiedziona.
- Tak. Nic więcej.
Podczas szybkiego biegu w stronę domu ciągle przywoływałam ten urywek wizji i zastanawiałam się, czyje do cholery są te oczy i jaki ma to związek z nami, z moją rodziną?
**********************************
Nazajutrz mieliśmy po raz pierwszy pójść do szkoły. Ja z Alice do drugiej klasy, a Emmett, Rosalie i Jasper do trzeciej. Moja siostra jak zwykle narzekała na to, że nie może chodzić z ukochanym na lekcje, ale to rozwiązanie było najlepsze i częściej się sprawdzało.
Prawdę mówiąc, szkoła mnie zawiodła. Była to placówka złożona z kilku nieciekawych budynków, każdy pod innym numerem. Gdy weszliśmy wszyscy do sekretariatu siedząca za biurkiem kobieta spojrzała na nas zdziwiona.
- Witam. Jestem Jasper Hale, a to moja siostra Rosalie Hale. Są z nami Cullenowie, Bella, Alice i Emmet - przedstawił nas kolejno spokojnym, głębokim głosem, tak aby nie przestraszyć sekretarki.
- Dzień dobry. Jestem Amanda Cope. - trzęsącymi się lekko rękami rozdała nam rozkłady zajęć po czym nagle się rozluźniła, co pewnie było sprawką Jaspera. - Proszę, abyście przynieśli po lekcjach kartki z podpisami każdego z nauczycieli. Życzę miłego dnia. - pożegnała nas uprzejmie.
Świetnie, pomyślałam, mam z Alice aż pięć lekcji! Z jednej strony cieszyłam się, że nie zostanę sama, ale wiedziałam, że ten chochlik nie da mi ani chwili spokoju.
- Oo! Jak świetnie! - pisnęła radośnie wyrywając mi z ręki rozkład zajęć. - Mamy razem hiszpański, chemię, trygonometrię, historię i WF! Będzie super.
No tak, tej nie potrzeba wiele, aby zaczęła skakać z radości.
- Alice! - warknęłam, gdy zauważyłam, że odbija się coraz wyżej. - zaraz walniesz w sufit i go rozwalisz!
- Ups... - powiedziała ze śmiechem. - Słuchaj, może wybierzemy się po szkole na zakupy? Przydało by się trochę ubrań na tutejszą pogodę. Bella... - upomniała mnie niepewnie, ale ja nie słuchałam.
Wcześniej nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się na korytarzu, ale nagle coś jak na komendę przyciągnęło mój wzrok. Nie mogłam dojść do tego, co to było dopóki nie doświadczyłam paraliżującego przebłysku.
Tuż zza rogu spoglądała na nas para pięknych, zielonych oczu.
ROZDZIAŁ 2 beta: Bee
*********************
To, co zauważyłam niemal od razu po ujrzeniu obiektu niepokojącej wizji Alice, to niewątpliwie uroda zielonookiego chłopaka. Był wysoki, szczupły i miał piękną sylwetkę. Jego włosy były rudawe, w wielkim nieładzie. A ten wzrok... No, cóż. Na dobrą sprawę można by powiedzieć, że wręcz hipnotyzował swoją głębią, a jednocześnie nieprzenikalnością. Po raz pierwszy od tylu lat mojej egzystencji coś we mnie drgnęło, pewnie spowodowane zobaczeniem tego, co napawało mnie niepokojem od tylu dni. Miałam też dziwną ochotę podejść do tego chłopca i zacząć rozmowę. Tak było przynajmniej do momentu, gdy na nas spojrzał. Jego wzrok stał się nagle sceptyczny i chłodny. Widać nie lubił nowych uczniów.
- Auć, Bella! Zmiażdżysz mi rękę - syknęła mi do ucha Alice i uprzytomniłam sobie, że ściskałam jej dłoń z nadludzką siłą. Momentalnie rozluźniłam palce i spokojnie poczekałam, aż wyniosły chłopak zniknie za rogiem.
- Kto to był, do cholery?
- O co ci chodzi? - spytała zaniepokojona.
- Nie widziałaś go? To były te oczy...
- Jakie znowu oczy? - denerwowała mnie już powoli mała domyślność mojej siostry.
- Te z twojej chorej wizji - warknęłam zniecierpliwiona.
- Po pierwsze to nie była żadna chora wizja, a po drugie, co z tego? Może po prostu pojawił się wtedy z racji tego, że jedziemy do Forks? Musisz wszędzie upatrywać jakieś intrygi?
- Ja nie... - zaczęłam, ale Alice nie dała mi skończyć.
- Nie zaprzeczaj, bo jak go zauważyłaś to przez kilka sekund wyglądałaś jakbyś dostała jakiegoś ataku. - jej głos był teraz ostry i chłodny.
Przed sprzeczką uchronił nas dzwonek, który oznaczał początek trygonometrii. Jęknęłam cicho w duchu, gdy spostrzegłam, że w jednej z ławek siedzi ten dziwny chłopak. Wiedziałam, że nie będę potrafiła się skupić. Gdy szłam z Alice do naszej ławki ledwie rzucił mi jedno krótkie spojrzenie bez wyrazu.
Przez całe zajęcia głowiłam się nad sensem wizji Alice, co chwila odpowiadając od niechcenia na zadane przez nauczyciela pytanie. Ta jedna godzina nagle wydawała mi się stanowczo za długa i zbyt irytująca. Nigdy nie lubiłam szkoły, a teraz wydawało się być jeszcze gorzej. Jak na moje nieszczęście los postanowił dziś trochę ze mnie poszydzić. Po zakończonej lekcji jakiś chłopak wychodząc z klasy upuścił dwie książki obok mojej ławki. Odruchowo schyliłam się i gdy już miałam je oddać właścicielowi zorientowałam się kto nim był. Oczywiście, zielonooki.
- Dzięki, ale nie musiałaś. - zaczął niemiłym tonem, który wcale nie pasował do barwy jego głosu.
- W takim razie proszę - warknęłam i rzuciłam książki z powrotem na podłogę zostawiając chłopaka ze zdezorientowaną miną.
- Hej, poczekaj! Ja... - usłyszałam wypadając z klasy, ale nie miałam ochoty się odwracać. Niewiele mnie obchodziło co miał mi do powiedzenia. On sam w ogóle mnie nie interesował, jak z resztą każdy człowiek. Wystarczyło mi, że zburzył mój spokój o poranku i teraz na trygonometrii. Przyrzekłam sobie, że to ostatni raz, kiedy ten śmiertelnik wyprowadzał mnie z równowagi.
Usłyszałam za sobą kroki i odwróciłam się myśląc, że to Alice, jednak za późno zorientowałam się, że wampiry poruszają się bezszelestnie.
- Słuchaj, przepraszam Cię za tamto. Na prawdę nie chciałem być taki niemiły... To po prostu... Wiem, że to twój pierwszy dzień... No i chciałem przeprosić... - jak każdemu w rozmowach z nami, zaczął mu się plątać język.
- Serio? - spytałam oschle odwracając się.
- Poczekaj chwilę! - poprosił gdy przyspieszyłam tempo.
Nagle zdałam sobie sprawę z dziwnego uczucia w prawej ręce. Odwróciłam się szybko i zdałam sobie sprawę, że ten chłopak właśnie położył dłoń na moim ramieniu. Dlaczego nie przeraziła go moja zimna skóra? Spytałam się w duchu.
- Czego chcesz? - spytałam łagodniej. Jego dotyk ostudził trochę mój gniew.
- Tak w ogóle to jestem Edward Masen.
- Bella Cullen - odparłam krótko.
Jak na razie jedynym walorem tego spotkania była możliwość nazwania go inaczej niż "zielonooki".
- Wybaczysz mi moją nieuprzejmość? Nie chciałem cię do siebie zrazić już przy okazji pierwszej rozmowy.
Zaciekawił mnie dobór słów, których właśnie użył. Może jednak był poważniejszy niż mi się wydawało?
- Och, tak. Nie ma sprawy. - posłałam mu coś na kształt uśmiechu, który odwzajemnił o wiele bardziej szczerze niż podejrzewałam.
- To... do zobaczenia - powiedział lekko speszony i już go nie było.
Chwilę potem dobiegła do mnie Alice, która wyglądała jakby z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
- Co? - warknęłam do niej, a ona tylko wyciągnęła do mnie rękę.
Zobaczyłam całe zajście jej oczami. Wyglądałam tam jakbym... Była zainteresowana tym całym Edwardem!
- Chyba żartujesz! - fuknęłam na siostrę. - widziałam już tylu przystojnych wampirów i żaden mnie nie ruszył, to dlaczego do jasnej anielki ma mi się podobać ten zwykły chłopak?
- Czy aby na pewno zwykły?
Tylko tego mi teraz brakowało. Droczącej się ze mną Alice. Trudno mi było uświadomić sobie, że jesteśmy w budynku pełnym ludzi i nie mogę się na nią rzucić.
- To wszystko przez tą twoja wizję. Zobaczyłam jego oczy i na chwilę wytrąciło mnie to z równowagi i tyle, po sprawie. - coraz bardziej zdawało mi się, że próbuję przekonać nie Alice, ale siebie.
- Co się dzieje siostrzyczki? - obok nas niemal zmaterializował się Emmett.
- Co ty najlepszego wyrabiasz? - syknęłam cicho, tak aby nikt nie usłyszał. - Jeszcze cię ktoś zobaczy!
- W pustym korytarzu?
- Przecież to szkoła! Tędy chodzą uczniowie! Opanuj się.
- Dobrze, już dobrze. Nie złość się siostrzyczko. Hej, Rosie, chodź, bo zaraz zajmą nam wszystkie miejsca w stołówce.
Naburmuszyłam się lekko widząc jak bardzo nieumyślnie Emmett zachowuje się między ludźmi. Wiedziałam jednak, że jakiekolwiek próby wpłynięcia na niego spełzną na niczym. W końcu także udałam się do stołówki opuszczona nawet przez Alice, która uznała moje zachowanie za co najmniej dziwne i nie miała chyba ochoty ryzykować zostając ze mną.
Na stołówce czekała na mnie kolejna niemiła niespodzianka.
- Hej - po raz drugi tego dnia usłyszałam te słowa z ust Edwarda. - Nie bierzesz nic? - spytał patrząc na moją prawie pustą tacę. Miałam tylko jabłko i sok.
- Wiesz, nie jestem głodna. - Powiedziałam siląc się na spokój i odeszłam w stronę stolika mojego rodzeństwa, a on, również po raz drugi, położył mi rękę na ramieniu i zatrzymał nie używając wcale siły. Jak on to robił? Przecież byłam wampirem do jasnej cholery! Miałam nadludzką siłę, a ten cały Edward zatrzymał mnie zaledwie jednym dotykiem.
- Tak? - spytałam nieco chłodnym tonem odwracając się powoli.
- Może zechcesz zjeść dzisiaj ze mną? Zapoznam cię trochę z sytuacją w szkole...
Już miałam stanowczo odmówić, gdy zauważyłam ten tajemniczy błysk w jego głębokich oczach. Zagubiłam się na chwilę i moje przygotowane odpowiedzi wyparowały mi z głowy.
- Hmm... Czemu nie. - odpowiedziałam całkowicie niezgodnie z sobą. Wewnątrz niemal krzyczałam, motając się w domysłach. Co takiego miał w sobie ten chłopak, że okręcał mnie sobie wokół palca? Ta sytuacja była co najmniej chora.
Gdy podeszliśmy do stolika znów zaskoczył mnie swoimi manierami odsuwając mi krzesło. Był taki uroczy... Nie! Co ja wygaduję? Przecież to tylko śmiertelnik... Tylko zwykły, ludzki chłopak. Miałaś do wyboru tyle chodzących, wampirzych seks-bomb, a teraz zachowujesz się jak napalona nastolatka! Skarciłam się w duchu. Chyba musiałam wyglądać jak wariatka, bo Edward przez chwilę patrzył się na mnie dziwnie.
- No to jak ci się podoba w szkole? - spytał próbując nawiązać rozmowę.
- Może być, choć trudno cokolwiek stwierdzić zaledwie po jednej lekcji - zauważyłam inteligentnie jednocześnie dodając w myślach - zwłaszcza, gdy musiałam się zastanawiać kim w ogóle jesteś Masen!
- Zobaczysz, jeszcze ci się spodoba. Może i nie jest to jakaś super placówka, ale nie ma na co narzekać.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, a ja zainteresowałam się swoimi dłońmi. Robiłam wszystko, aby tylko nie musieć spoglądać w jego zielone oczy. Po pewnym czasie postanowiłam jednak podnieść wzrok, co oczywiście okazało się błędem.
- Co? - spytałam speszona widząc dziwny wyraz twarzy z jakim mi się przyglądał.
- Nic, nic - mruknął, a potem dodał cicho, zapewne myśląc, że nie usłyszę. - jesteś jakaś dziwna.
- Co proszę? - wkurzyłam się i to nieźle.
- Oh, nie o to mi chodziło, nie denerwuj się. Po prostu pierwszy raz widzę kogoś takiego. Jesteś taka blada, niemal idealna - zarumienił się w smakowity sposób.
- Myślałam, że w tej szkole jest wiele ładnych dziewczyn? - nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale zapragnęłam się trochę z nim podroczyć.
- Taa, jasne. Chyba sobie ze mnie żartujesz?
- Ja? - udawałam oburzoną. - No weźmy na przykład taką Kathleen - powiedziałam wiedząc, że to jedna z największych "tapeciar" w szkole.
- Tak, albo na przykład pana Vernera - teraz to on włączył się do mojej gierki.
Nim się zorientowałam oboje chichotaliśmy jak głupi, niczym zwykłe dzieci. Wiedziałam, że muszę się opanować, czułam na sobie morderczy wzrok zgorszonej Rosalie, Emmetta, który powstrzymywał się od śmiechu, narwanej Alice i zdystansowanego Jaspera, ale tak na prawdę to niewiele mnie to obchodziło. Czułam, że moja zapora, jaką budowałam między sobą i swoja rodziną a światem powoli pęka burzona przez tego cudnego chłopaka o wściekle zielonych oczach. Znów poczułam, że coś we mnie drga i z przerażeniem stwierdziłam, że to moje od dawna nie bijące serce. Musiałam jak najszybciej to zakończyć. To nie było normalne... Ani bezpieczne. I dla niego i dla mnie.
- Wybacz, ale muszę już iść. Eee... Alice potrzebuje pomocy w zadaniu z trygonometrii- rzuciłam nawet się na niego nie patrząc i szybko odeszłam od stolika. Szkoda mi się zrobiło, jak pomyślałam ile zaskoczenia musi się teraz malować na jego twarzy. No cóż, taka właśnie byłam. Zimny potwór.
- Bella? Co się stało? - Alice od razu chciała wszystko wiedzieć. Może i widziała, co robiliśmy przy stoliku, ale nikt nie mógł zrozumieć mojej reakcji. Ja sama jej nie rozumiałam.
- Nic się nie stało. A powinno? - zgrywałam niewiniątko.
- Jak to nic? Najpierw śmialiście się w najlepsze, a potem nagle zerwałaś się z krzesła i odeszłaś zostawiając go z taką miną, jakby dostał w twarz.
Rzeczywiście, gdy spojrzałam w jego kierunku zobaczyłam, że jego piękne oczy stały się smutne, a na ustach nie gościł już ten piękny uśmiech. Dość! Zarządziłam w myślach. Nawet, jeśli ktoś miał mu przywrócić radość to na pewno nie ja. Nie miałam ochoty pakować się w romanse z kimś, kogo można zmiażdżyć jedną ręką.... Ale jego oczy były tak piękne...
- Bella! - Alice znów musiała przywołać mnie do porządku. - Opanuj się, zaraz rozwalisz stół.
Westchnęłam cicho i jeszcze raz rzuciłam stęsknione spojrzenie w stronę Edwarda. W mojej głowie szalała wojna, a ja nie byłam pewna, czyje zwycięstwo bym wolała.
I co sądzicie o tym comeback?
Pozdrawiam, Vena. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Sob 14:54, 26 Cze 2010, w całości zmieniany 11 razy
|
|
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Sob 16:00, 17 Paź 2009 |
|
O MATKO Vena powraca z 'Brzaskiem' Bosko. Cieszę się, że ponownie wrzucasz to na forum, szczerze stęskniłam się już za tym ff. Tylko mam nadzieję, że dotrwasz do końca i wrzucisz wszystkie rozdziały, włącznie z epilogiem. Opinię na temat tekstu znasz, co mam się dłużej rozwodzić. Odświeżę sobie pamięć trzecim rozdziałem, więc wrzucaj migiem... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Sob 18:43, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Sob 17:02, 17 Paź 2009 |
|
Nie czytałam tego wcześniej, więc zajrzałam z ciekawości:)
jak na razie nieco mnie zaintrygowało i na pewno zajrzę ponownie po ciąg dalszy.
Czyta się dobrze i płynnie, myślę, że coś więcej będę mogła powiedzieć po następnych rozdziałach. Jeśli chodzi o sam pomysł, to nawet mi się podoba - lekki odwrócenie sytuacji u S. Meyer. Trochę szybko Bella spotkała Edwarda, ale zapewne masz na to swój pomysł, więc cierpliwie poczekam.
Pozdrawiam i czekam na c. d.:)
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Tanita
Człowiek
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 54 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 18:01, 17 Paź 2009 |
|
Cytat: |
Tak, postanowiłam dokończyć Brzask, ponieważ zdecydowałam się na to, jak go rozwinąć. |
takk! Uwielbiam to opowiadanie. Zdecydowanie się cieszę z powrotu.
Cytat: |
Na dodatek nie wiem, czy ktoś ze starych czytelników wróci |
no więc ogłaszam wszem i wobec, że wróciłam! Tęskniliście?
A teraz na poważnie. Zepsułam krzesło skacząc z radości. :D
Tekst łatwo się czyta. Jest płynny i lekki. Uwielbiam tą scenerię: Bella - wampir, Edward - człowiek. To bardzo zabawne. Kiedyś wymyśliłam coś podobnego. Tylko (chyba) z innym zakończeniem. ^^
Sprzeczki Belli i Emmetta są czudowne. Śmieję się z nich godzinami.
Pozdrawiam T. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tanita dnia Sob 18:02, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Nie 12:06, 18 Paź 2009 |
|
Bardzo, ale to bardzo się cieszę, że są osoby, które będą to czytać ;p Wstawię teraz rozdział 3, ale następny będzie gdzieś tak we wtorek.( a co! Co za dużo to niezdrowo)
Tanita, nie wiedziałam, że tak lubisz Brzask ^^ Nie powiem, dodaje mi to siły i wiary w ten FF.
nellka, witam Cię w gronie czytelników ;p Mam nadzieję, że zostaniesz tu dłużej.
i w końcu
ZF xD To Twoja wina, że wróciłam. Wiedziałam, że nie dasz mi spokoju... Ach, to Twoje spojrzenie. No i oczywiście, że wrzucę całość. Zdradzę nawet, że prawie to dokończyłam. Ale Ci nie pokażę :P Będę wredna, wiem ;]
ROZDZIAŁ 3 Beta: kasiek303
Tak, to prawda. Może i byłam jakąś chorą na umyśle cierpiętnicą, ale na prawdę nie miałam najmniejszej ochoty poddawać się w tym wypadku zdrowemu rozsądkowi. A to wszystko przez jego oczy... Nie! Przez niego całego! Jak mógł być taki pociągający? Dlaczego musiałam nagle opanowywać moje wściekłe hormony, których nie powinno być w moim ciele od 50 lat?
- Bello ostrzegam cię na prawdę ostatni raz. Wczoraj warczałaś na Emmetta, a dziś sama zachowujesz się jak idiotka! - niemal krzyknęła mi do ucha Alice, gdy następnego dnia siedzieliśmy na stołówce.
- Oh, tak. Przepraszam - rzuciłam od niechcenia. Cokolwiek, żeby tylko dała mi spokój, pomyślałam.
- Siostrzyczko widzę, że ten... jak mu tam... Edward? Trochę zaburzył twoją wielce szanowną i opanowaną psychikę - zachichotał Emmett.
- A ja widzę, że chcesz, aby ktoś połamał ci twoje wielce szanowne kości - z trudem powstrzymywałam się od rzucenia się na niego w sali pełnej nie świadomych niczego uczniów. Pięknie.
- Emmett- odezwał się w końcu Jasper. - Myślę, że to niezbyt rozsądne, aby rozwścieczać teraz Bellę, chyba, że chcesz odpowiadać potem przed Volturi za walkę z innym wampirem na oczach prawie dwóch setek uczniów.
Poczułam nagle niewysłowiony spokój, gdy brat użył swojego daru do opanowania sytuacji. Nareszcie. Ciekawe, dlaczego nie wpadł na to wcześniej?
- Bello? - zaczęła niepewnie Alice, gdy byłyśmy w drodze na hiszpański. Uh... Miałam jej już dość jak na jeden dzień.
- Tak?
- Co dokładnie zaszło wtedy między wami, wiesz, w stołówce? - No tak, moja siostra nigdy sobie nie odpuszczała.
- Tak właściwie to powinnaś się była domyśleć. Uznałam, że ta znajomość prowadzi donikąd i należy ją jak najszybciej zakończyć. Najlepiej, żeby w ogóle się nie zaczęła...
Zamarłam, gdy zobaczyłam kto stoi zaledwie parę metrów od nas. Edward zapewne usłyszał każde moje słowo, bo mówiłam ludzkim tonem. Z przygnębieniem stwierdziłam, że oczy miał jeszcze smutniejsze niż zeszłego dnia na stołówce. Od tamtej pory nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Zaczęłam zastanawiać się, ile razy jeszcze go zranię. Jeśli ma to ocalić mnie i jego od bliższej znajomości, to mogłam zrobić to jeszcze dosadniej.
- Ekhm... Możemy pogadać? - zapytał nieśmiało.
Spojrzałam na Alice z nadzieją, ale ona uśmiechnęła się do mnie, niemal przepraszająco, a następnie powiedziała:
- To ja już pójdę. Zobaczymy się na lekcji. - Świetnie. Nie ma to jak wsparcie rodzeństwa.
- Czy ja... Zrobiłem coś nie tak? Uraziłem cię? - zaczął Edward z innej strony niż się spodziewałam. Myślał, że to jego wina.
- Nie, to nie twoja wina. To ja tak niepotrzebnie zareagowałam.
- Ale, dlaczego?
- Bo ja wiem? Po prostu czasem tak mam jak zaczynam za bardzo otwierać się przed ludźmi. - Z wampirami nie mam takich problemów, dodałam w myślach.
- Wiesz, że ja nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie sądziłem, że wywoła to taką reakcję, przepraszam...
- Na prawdę nic się nie stało - weszłam mu w słowo i już miałam się odwrócić, gdy usłyszałam jego lekko błagalny ton.
- Poczekaj! Dlaczego to robisz? Zamykasz się w sobie i nie chcesz, aby ktokolwiek miał do ciebie dostęp, a nie wiesz nawet jak to może pomóc. Gdybyś tylko dała komuś szansę... Nie musiałabyś już tak uciekać przed wszelkim kontaktem
Poraziła mnie prawda zawarta w jego słowach. Znał mnie tak krótko, a już rozpracował tyle mojej osobowości. Nie mogłam się z nim nie zgodzić w jego teoriach, ale pomysł rozwiązania tego "problemu" nie rysował mi się za ciekawie. Na miłość Boską! Przecież jestem wampirem, a on człowiekiem! Co on sobie wyobrażał? No tak, nic sobie nie wyobrażał. Nie miał nawet pojęcia na temat tego kim jestem.
- Nie znasz mnie. Nie możesz wiedzieć jaka jestem. - odpowiedziałam znów używając wobec niego tego chłodnego i suchego tonu. Coraz gorzej się z tym czułam.
- Widzę wystarczająco dużo. Nie jesteś taka jak inni, ale mimo to bardzo łatwo rozpracować niektóre twoje uczucia. Przykro mi patrzeć, jak się męczysz.
Było mu przykro? Żałował potwora, który, mimo, iż nie żywił się ludźmi, jego braćmi, to mimo wszystko pozostawał tym samym niewytłumaczalnym wybrykiem natury? Ten chłopak miał nie po kolei w głowie, tego byłam pewna. Zbyt mocno ufał swoim ekspertyzom, aby zauważyć jak bardzo różnię się od podręcznikowego wzoru. Zasępiłam się na chwilę wyrzucając sobie w duchu wszystkie za i przeciw. Edward oczywiście od razu to wykorzystał i położył mi rękę na ramieniu. To uczucie było takie przyjemne.
- Bello? - zapytał sądząc pewnie, że za długo milczę.
Nawet moja podzielność uwagi nie mogła mi pomóc w podjęciu tej decyzji, a jakimś cudem wiedziałam, że ta chwila się zbliża, nieubłaganie. On jakby to wyczuł i robił wszystko, aby wygrać. Najpierw odgarnął mi niesforny kosmyk z czoła i wsunął za ucho, a potem chwycił delikatnie za rękę. Zarejestrowałam jego lekkie wzdrygnięcie, gdy dotknął mojej skóry, lecz wydawał się niezbyt tym zainteresowany. Teraz głównym jego celem było pocieszenie znajdującego się w depresji wampira. Och... Świetnie! Czyli jestem w depresji. Przez niego! Cóż za słodka ironia.
- Tak - to nie było pytanie tylko odpowiedź na wszystko co do mnie powiedział.
Tak! Chciałam dać mu szansę. Tak! Byłam zmęczona tym ciągłym ukrywaniem się we własnej głowie. Tak! Najprawdopodobniej byłam najbardziej nieodpowiedzialną i bezmyślną, oraz masochistyczną wampirzycą na świecie.
*****************
Przez resztę lekcji Alice wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem. Pewnie widziała część naszej rozmowy w swojej wizji. Tyle musiało jej wystarczyć, bo nie zamierzałam nic więcej mówić. Najpierw musiałam sama się z tym uporać. Jakimś dziwnym trafem siostra postanowiła tym razem na mnie nie naciskać, zapewne widząc, że jej starania i tak spełzną na niczym. Po powrocie do domu zastałam jednak przykrą niespodziankę.
- Hej, siostro! Jak tam twój zielonooki kochaś? - zawołał Emmett gdy tylko przekroczyłam próg. Moja samokontrola i tak była już na wyczerpaniu i choć wiedziałam, że na pewno przegram, rzuciłam się na niego z warczeniem.
- Ehh... Mogliście się chociaż wynieść na dwór - narzekała Rosalie zbierając piętnaście minut później kawałki szkła z podłogi. - Tak lubiłam to lustro...
Rosalie była wielką fanką swojej urody, dlatego w naszym domu zawsze musiał być pełen komplet zwierciadeł, tak aby mogła się w nich przeglądać prawie na każdym kroku. Swoją drogą, była tak piękna, że aż raziło to w oczy. Sama byłam wczoraj świadkiem, jak jeden z szkolnych podrywaczy wjechał swoim kabrioletem w murek nie mogąc oderwać od niej wzroku. Zachichotałam mimowolnie.
- Co cię tak śmieszy?- spytała Rose.
- Pamiętasz tego chłopaka, który wczoraj lekko rozbił swój samochód? - puściłam do niej oko, na co zaśmiała się wdzięcznie.
- No tak, to było wyjątkowe. Nie spodziewałam się, że będę wywoływać takie wypadki.
- Rose, ja tam się nie dziwie. Przecież wszyscy wiemy jak bardzo piękna jesteś - szepnął jej Emmett do ucha, po czym wziął na ręce i pognał z nią do ich sypialni na piętrze. Super, widać, że nie dane jest temu domowi na długo pozostać w jednym kawałku.
- Kochanie? - Esme, moja matka zawołała mnie z naszej prowizorycznej kuchni. - Możemy porozmawiać?
- Oczywiście - powiedziałam idąc w jej kierunku. Zdążyłam zauważyć niewielki ruch, gdy Alice wychodziła stamtąd drugimi drzwiami. Co najlepszego ten chochlik jej nagadał?
- Słyszałam, że ostatnio coś zdarzyło się w twojej szkole...W twoim życiu. Chciałabyś o tym porozmawiać?
- Chyba nie - odparłam, ale zawahałam się przez chwilę. Co mi szkodzi?
Esme zawsze była taka rozumiejąca i ciepła. Jak prawdziwa matka. - Właściwie to wszystko zaczęło się od wizji Alice. Widziała w niej parę zielonych oczu, a ja bardzo się tym przejęłam i długo głowiłam nad sensem tego obrazu. Okazało się, że to oczy Edwarda Masena, chłopaka z mojego rocznika. Był dla mnie taki tajemniczy... Niemal pociągający, ale na początku traktował mnie oschle, aż w końcu urządziłam mu małą scenkę i postanowiłam, że więcej nie zepsuje mi humoru. No cóż, dopadł mnie jeszcze na tej samej przerwie i zaczął przepraszać. Potem zaproponował mi, abym dosiadła się do jego stolika w stołówce. Nie wiem, co mnie napadło, ale nie odmówiłam. Rozmawiało nam się bardzo przyjemnie, aż nagle on powiedział coś śmiesznego i oboje zaczęliśmy chichotać. Wtedy uświadomiłam sobie, że to, co robię jest strasznie nieodpowiedzialne, chore... Wręcz niebezpieczne. Zerwałam się i zostawiłam go samego. Dziś odezwał się do mnie po raz pierwszy od tamtej chwili i chciał mnie przeprosić, zupełnie jakby to była jego wina. Powiedział też dużo zaskakująco prawdziwych rzeczy o stanie mojego ducha. Poradził mi, abym się przed kimś otworzyła. Nawet nie wiesz, jak trudno było mi ze sobą walczyć. Wtedy on złapał mnie za rękę i wszystko na jedną chwilę stało się jasne. Wystarczająco, aby powiedzieć mu, że się z nim zgadzam. To było takie głupie... - zakończyłam. Teraz czułam się zupełnie jak w poprzednim życiu, gdy zwierzałam się swojej własnej matce z problemów wieku dorastania.
- Kochanie, przecież to wcale nie było głupie. Robisz po prostu to, co nakazuje ci serce. Widocznie nadeszła na to najlepsza pora.
- Ale przecież to człowiek! Jak mam utrzymywać z nim jakiekolwiek kontakty, skoro mogę zabić go jedną dłonią bez żadnego wysiłku. - Te słowa były brutalne, ale prawdziwe.
- Bello, jesteś już taka duża. Masz w sobie wiele kontroli. Zobacz tylko, jak radzi sobie Carlisle. Ty też tak możesz.
Mama miała na myśli pracę ojca w szpitalu. Mógł przebywać w kontakcie z krwią, ile tylko wymagała potrzeba. Był uodporniony na jej zapach.
- A co jeśli za mocno się do niego przywiążę? Przecież my nie starzejemy się jak ludzie, a oni umierają.
- Taka jest kolej rzeczy. Zejścia i rozstania. To nie powód, aby nie pozwolić sobie na chwilę szczęścia.
Esme jak zwykle miała rację. Trudno mi było się do tego przyznać, ale miała świętą rację. Poczułam, że jestem mocniej zdecydowana. Pora pomyśleć o sobie egoistko, zaśmiałam się w duchu.
- Dziękuję - szepnęłam wtulając twarz w miękkie włosy Esme - Dziękuję, mamo.
- Nie mogłabym odmówić ci pomocy, kochanie. Jesteście dla mnie jak dzieci.
*******
Następnego dnia wszystko było łatwiejsze, jaśniejsze. Wreszcie mogłam podzielić trochę entuzjazmu Alice w związku ze zbliżającym się długim polowaniem. Na myśl o krwi tygrysa moje usta napełniły się jadem, jednak szybko to opanowałam. Edward widocznie zrozumiał, co chciałam powiedzieć mu wczoraj przez jedno krótkie "tak", bo czekał na mnie uśmiechnięty w stołówce. Jak dobrze było widzieć ten radosny błysk w jego oczach. Nareszcie mogłam odkupić trochę swoich win, przynajmniej wobec Edwarda.
- Hej, Bells! Widzę, że poprawił ci się humor! - Ach, czy moje radosne uniesienie było aż tak widoczne?
- A, owszem. Co dzisiaj na lunch? - Ku jego zaskoczeniu zaczęłam nabierać sobie jedzenia na tacę. Musiał chyba zauważyć, że od trzech dni nic nie jadłam ani nie piłam, więc postanowiłam dać mały pokaz mojej "normalności"
- Oo! Czyżbyś zrezygnowała z diety? - zażartował. A więc jednak był spostrzegawczy.
- Dokładnie. Nie mam zamiaru więcej się odchudzać.
- Nie masz z czego - mruknął czerwieniąc się lekko. Spodobało mi się to.
- Chodź do stolika zaproponował i poprowadził mnie niemal na sam koniec sali. Zapewne chciał mi ułatwić "otwarcie się", co było mi z resztą na rękę.
- Bardzo ładnie ci w niebieskim - powiedział nagle, a ja podziękowałam sobie w duchu, że nie mogę się rumienić.
- Dzięki - uśmiechnęłam się do niego serdecznie. Miałam na sobie dzisiaj obcisły, niebieski sweterek. Mój ulubiony.
Przez chwilę zauważyłam na jego twarzy rozterkę, a potem wyciągnął rękę i położył na stół. Z jego ruchów odgadłam, że chciał sięgnąć po moją, ale widocznie nie był pewien mojej reakcji. Ja, zgodnie z tym, co postanowiłam, uśmiechałam się dalej, teraz niemal już zachęcająco. Po ledwie paru sekundach wahania postanowił ująć delikatnie moją dłoń. Miał takie przyjemnie ciepłe, delikatne palce. Poczułam, jakby przez całe moje ramię ktoś przepuścił prąd o dużym napięciu. Edward musiał coś zauważyć w mojej twarzy bo zabrał pospiesznie rękę.
- Nie, poczekaj. Po prostu to było takie miłe... Niespodziewane- powiedziałam, a on otworzył szerzej oczy zdumiony moim zdecydowaniem. Ponownie, tym razem pewniej, sięgnął przez stół. Uczucie w dłoni dawało mi wielką przyjemność. Jednak ludzie byli czegoś warci. A może nawet więcej niż czegoś?
- I jak? - spytał.
- Wiesz, miałeś rację. Nie powinnam się aż tak izolować. Dziękuję, że mi to uświadomiłeś. - obdarzyłam go kolejnym uśmiechem i na moment zatonęłam w jego szmaragdowych oczach. Nagle zauważyłam, że jego źrenice się zmniejszyły, a brwi stały się ostrzejsze. Był zły.
- Co? Zrobiłam coś nie tak? - spytałam zaskoczona i lekko zraniona.
- Kathleen - szepnął zjadliwie.
Rzeczywiście, ku nam podążała wątpliwej urody dziewczyna z toną pudru na twarzy. Z radością zauważyłam tkwiący na niej wzrok Rosalie, która pewnie teraz wyliczała w pamięci, lub półgłosem, sądząc po zduszonym chichocie Emmetta, mankamenty jej urody.
Wystarczyły trzy dni pobieżnego słuchania rozmów innych, aby wiedzieć, w jakim celu teraz ku nam zmierzała. Była bowiem strasznie zazdrosna o swoje "niezdobyte" towary. Edward należał pewnie do tej grupy, więc wieść o tym, że jest zainteresowany jakąś nową uczennicą musiała wpędzić ją w furię.
- Hej - powiedziała nadmiernie uprzejmie, gdy podeszła do naszego stolika. - Edwardzie, mogę zabrać Bellę na słówko?
Chłopak popatrzył w moim kierunku, ale ja tylko pokiwałam głową i podniosłam się z krzesła. Odeszłyśmy zaledwie parę kroków, gdy Kathleen nie wytrzymała i zaczęła wyrzucać z siebie zjadliwym sykiem:
- Słuchaj, nie wiem co ty sobie myślisz, ale to, że jesteś nowa nie znaczy, że masz zarzucać tyłkiem przed nosem każdego chłopaka. To moja szkoła i nie zamierzam pozwolić takiej dziwce jak ty wtrącać się do nie swoich spraw. Aa... I żeby było jasne. Zostaw mojego Edwarda w spokoju.
No nie, rozśmieszyła mnie, na prawdę. Zaczynało się robić ciekawie.
- Twojego? - prychnęłam. - Wydaje się być średnio zainteresowany twoją osobą.
- Uważaj na słowa - warknęła.
- A co? To nie prawda? - spytałam rozbawiona ukazując jej w pełnym uśmiechu moje równiutkie, śnieżnobiałe zęby. Zmieszała się na chwile, ale po dwóch sekundach przywróciła swoją wyniosłą minę i szepnęła.
- W takim razie zobaczymy. Dzisiaj, po lekcjach, na parkingu.
Zaśmiałam się melodyjnie i odeszłam. No, skoro chciała się bić, to musiałam znaleźć sposób, aby nie zostać pokonaną i przy okazji nie zadać jej żadnych trwałych szkód. Trudne zadanie.
******
- Nie zrobiłaś tego! - syknęła ze złością Alice z moje ucho.
- Zrobiłam, a co?
- Bello dobrze wiesz, że teraz musisz jakoś się wywinąć, aby nie zrobić tej dziewczynie krzywdy - odezwał się Jasper.
- Hmm, Jazz, mam pewien pomysł. - Coś nagle zaświtało mi w głowie. - A jakby tak nastraszyć ją na tyle, żeby uciekła? Nikomu nic się nie stanie, a moja duma na tym nie ucierpi.
- Taak, pamiętaj Jazz o wielce szanownej dumie Belli - zaśmiał się sarkastycznie Emmett.
- No cóż, jakby nie patrzeć, to chyba najlepszy sposób. Jeśli Bella nie stawiła się po prostu na czas, Kathleen dogryzała by się jej na tyle, że straciłaby w końcu opanowanie. Nie możemy na to pozwolić - powiedziała Alice.
- Tak więc załatwione. Stawię się tam z tobą, ale niewidoczny, żeby myślała, że przyszłaś sama, choć ona pewnie będzie z obstawą, prawda Alice?
- A jak!
Naszą rozmowę na korytarzu przerwał Edward. Wyglądał na bardzo zmartwionego.
- Możemy chwilę pogadać? - zapytał podchodząc do mnie i kładąc mi dłoń na przedramieniu.
- Nie ma sprawy. O co chodzi? - powiedziałam odchodząc kawałek, choć wiedziałam, co jest jego problemem.
- Czego chciała Kathleen?
- Tak na prawdę to nic. Wiesz, same puste ostrzeżenia.
- Chciała się bić? - spytał przerażony.
- Chyba ma taki zamiar, ale nie dopuszczę do tego, nie martw się.
- Proszę pilnuj się - poprosił - Nie chcę by cokolwiek ci się stało, a jakbym stanął w twojej obronie to było by jeszcze gorzej. - Teraz mnie przepraszał.
- Nie ma sprawy. Na prawdę jestem bezpieczna. Z Jazzem i Emem, nie ma szans - uśmiechnęłam się do niego.
*****
Po ostatniej lekcji wyszłam na umówione miejsce na parkingu, gdzie stała już Kathleen ze znajomymi.
- Hej - zaśmiałam się jej prosto w twarz. Wyglądała na zmieszaną. - I jak tam twoje wojownicze samopoczucie?
Dziewczyna stała się jeszcze bardziej niespokojna i zerkała nerwowo na boki. Czas na kolejny krok.
Przysunęłam się lekko do niej odsłaniając zęby w wielkim uśmiechu i jednocześnie warknęłam cicho. Podziałało, podskoczyła jak oparzona.
- Co się stało moja droga? - spytałam podchodząc jeszcze bliżej. Jazz dokończył dzieła, bo dziewczyna nagle powiedziała do znajomych:
- Idziemy.
To by było na tyle. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i ku mojemu zaskoczeniu zaraz podbiegł do mnie Edward.
- Wow! To było coś! Chyba zacznę się bać.
- Nie przesadzaj. Po prostu pokazałam jej właściwą pozycję.
Nagle zauważyłam, że stał się mocno zakłopotany.
- W czym problem? - spytałam zbita z pantałyku.
- Oh... Nic.
- Powiedz... Proszę - nalegałam. Coś w jego minie niemal krzyczało o wartości tej informacji.
- Nie spodoba ci się to.
- To poczekaj, może zgadnę. Jesteś alkoholikiem? - zaczęłam się droczyć. Pokręcił głową. - Palacz?
- Też nie.
- To może ćpun? - zaśmiałam się cicho.
- Nie, no coś ty. Gorzej.
- Diler? Albo może jakiś bandyta?
- Trochę nie w tym kierunku.
- W takim razie się poddaję. Powiesz mi o co chodzi?
- A nie będziesz zła?
- Możesz być pewien, że nie. Wyczerpałam moje czarne scenariusze.
- No więc... Jesteś bardzo ładna... Chciałabyś się gdzieś ze mną wybrać? - wyszeptał niemal na bezdechu.
TAK!!! Chwila! Nie! To niebezpieczne... Co za chory pomysł! Nie mógł poczekać jeszcze trochę? Czy to wszystko musi być takie pokręcone i szybkie? Bez przesady... Ja nie byłam na to gotowa... Do kitu z Esme, ona nie zdawała sobie sprawy, jakie ciężkie może być wchodzenie w relacje z ludźmi.
Byłam już bliska odmowy, gdy znów spojrzałam w jego oczy. Cholera! Dlaczego musiał tak hipnotyzować? Nie, nie mogę się zgodzić. Przecież to by wyglądało, jakbym godziła się na bliższą przyjaźń... Jeśli to w ogóle kiedykolwiek stanie się przyjaźnią. Jego oferta była taka głupia, nierozsądna, niebezpieczna, chora... zachęcająca.
- Oczywiście - odpowiedziałam.
Czy ja byłam zdrowa na umyśle? Na pewno nie, jednak wszystko uciekło pod wpływem jego oczu. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Nie 18:42, 18 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Nie 12:23, 18 Paź 2009 |
|
Przede wszystkim duży plus za długość rozdziałów:) przynajmniej można się dłużej delektować:)
Podoba mi się ta zamiana ról. Edward jest teraz taki bellowaty, a Bella taka zdecydowana. Ciekawa jestem jak to dalej się rozwinie, czy będzie to jedynie wątek miłosny Edwarda i Belli, czy też wprowadzisz jeszcze coś dodatkowego.
Czekam na kolejny rozdział:)
miłej niedzieli:)
Nellka
ps.: zapomniałabym - kasiek303 może tą drogą dowiem się co dalej ze Zmierzchem w narracji Edwarda?:) please... daj chociaż znać czy w ogóle będzie c. d. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez nellkamorelka dnia Nie 13:11, 18 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Tanita
Człowiek
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 54 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 12:47, 18 Paź 2009 |
|
jej jej! Nowy rozdział!
Cytat: |
Tanita, nie wiedziałam, że tak lubisz Brzask ^^ Nie powiem, dodaje mi to siły i wiary w ten FF. |
spoko, czepiam się jak rzep. Tak szybko nie odpuszczam. Jeszcze zatęsknisz za moją nieobecnością. :D
Pochwała dla kasiek303. Nie znalazłam żadnego błędu. To już b.duży sukces.
Cytat: |
- Bello ostrzegam cię na prawdę ostatni raz. Wczoraj warczałaś na Emmetta, a dziś sama zachowujesz się jak idiotka! - niemal krzyknęła mi do ucha Alice, gdy następnego dnia siedzieliśmy na stołówce.
- Oh, tak. Przepraszam - rzuciłam od niechcenia. Cokolwiek, żeby tylko dała mi spokój, pomyślałam. |
No jakbym widziała siebie i moją przyjaciókę
Cytat: |
- Siostrzyczko widzę, że ten... jak mu tam... Edward? Trochę zaburzył twoją wielce szanowną i opanowaną psychikę. - zachichotał Emmett.
- A ja widzę, że chcesz, aby ktoś połamał ci twoje wielce szanowne kości |
spadłam z krzesła. hehe.
Sytuacja z Edziem robi się coraz ciekawsza. Nie chcę nic mówić co będzie później. Żeby spoilera nie robić.
Cytat: |
- Nie znasz mnie. Nie możesz wiedzieć jaka jestem. - odpowiedziałam znów używając wobec niego tego chłodnego i suchego tonu. Coraz gorzej się z tym czułam. |
grrrr! i nawarcz na niego. :D
Cytat: |
- Widzę wystarczająco dużo. Nie jesteś taka jak inni, ale mimo to bardzo łatwo rozpracować niektóre twoje uczucia. Przykro mi patrzeć, jak się męczysz. |
jaki filozof się znalazł. uwielbiam te jego teksty
Cytat: |
Żałował potwora, który, mimo, iż nie żywił się ludźmi, jego braćmi, to mimo wszystko pozostawał tym samym niewytłumaczalnym wybrykiem natury? |
dont worry be happy bella! to nie takie straszne!
Cytat: |
-Hej, siostro! Jak tam twój zielonooki kochaś? - zawołał Emmett gdy tylko przekroczyłam próg. Moja samokontrola i tak była już na wyczerpaniu i choć wiedziałam, że na pewno przegram, rzuciłam się na niego z warczeniem.
- Ehh... Mogliście się chociaż wynieść na dwór- narzekała Rosalie zbierając piętnaście minut później kawałki szkła z podłogi. - Tak lubiłam to lustro... |
Weź później daj jeszcze jakiś moment ze sprzeczką Belli i Emmetta. Prosze...
Tak więc zmierzając do kuńca pragnę gorąco podziękować za nowy rozdział
Tanita |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Tanita dnia Nie 12:47, 18 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Donna
Dobry wampir
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 77 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under
|
Wysłany:
Pon 19:22, 19 Paź 2009 |
|
Jeeest! Nareszcie!:) To znaczy... nuży mnie lekko czytanie tego na nowo, nie ukrywam, mogłabym się lepiej produkować ale... co tam:)
Po pierwsze podoba mi sie na zabój długość - preferuję 10 a4 wordcowych stron. Tu nie wiem ile dokładne jest, ale jest git:)
Ogólnie lubię tą Bellę tutaj - jest taka... nieprzewracająca się!:D
Ładnie opisujesz emocje Belli. Te jej rozterki i zarazem jej nie rozterki, jak się waha, to się waha, ale i tak wiadomo, co zrobi:P (Nie wiem, czy nie wyjechałam trochę do przodu xD)
W każdym razie, mentalna radość Belli jak Ed ją gdzieś zaprosił - Beka:D
Nie mogę się doczekać, aż wreszcie pojawi się jako-tako akcja, to chyba w następnym rozdziale.
No i wielce szanowne kości - ach :)
Pozdrawiam i czekam na dużo dalsze rozdziały
~Alicee |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pon 22:22, 19 Paź 2009 |
|
bardzo przyjemnie piszesz choć sama treść jest odwróconym Zmierzchem...
ale w tym wypadku wcale mi to nie przeszkadza :)
pozdrawia
kirke
która jeszcze tu wpadnie |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Wto 17:28, 20 Paź 2009 |
|
Wielkie dzięki za wszystkie pozytywne komentarze ^^ Oto kolejny chap! Łapcie
Rozdział 4 beta: kasiek303
Moje wahanie było zbyt krótkie, aby Edward zdążył je zauważyć, ale mimo to jakiś cień musiał przemknąć przez moją twarz, bo przez chwilę patrzył na mnie bacznie, po czym westchnął. Ja musiałam jednak z góry ustalić granice, zanim cokolwiek się stanie.
- Mam tylko jeszcze jedno zastrzeżenie. Chyba przejrzałeś mnie na tyle, żeby zauważyć, że niełatwo nawiązuję znajomości. Idziemy jako przyjaciele i tak pozostanie. - Mój ton był trochę za ostry, zważając na okoliczności. Dostrzegłam cień zawodu w jego wściekle zielonych oczach.
- Nie ma sprawy. Ja wcale nie planowałem niczego innego. Po prostu może wybralibyśmy się do Seattle na jakieś zakupy? Ostatnio otworzyli nowy sklep muzyczny. Potem możemy wpaść do jakiejś restauracji i coś zjeść.
Ten scenariusz wyglądał nawet niewinnie. Chyba mogłam na coś takiego się zgodzić. Nic więcej niż wyjazd na zakupy z kolegą. Wściekle pociągającym, zielonookim kolegą.
- Masz coś w planach na tą sobotę?
- Nie, pasuje - odpowiedziałam z uśmiechem.
Wprawdzie miałam wybrać się z Emmettem na małe polowanie, ale to mogło poczekać. Najpierw musiałam poskromić to dziwne przyciąganie między mną i Edwardem. Miałam nadzieję, choć strasznie naiwną, że parę godzin w jego towarzystwie załatwi sprawę.
- No, to do jutra - powiedział i zaszczycił mnie zniewalającym uśmiechem. Jakże to dziwne... Człowiek uwodzący wampira.
*****
- Och! Och! Och! - Alice skakała wokół mnie jak szalona. - Masz randkę już pojutrze! Trzeba coś wymyślić, żebyś wyglądała zjawiskowo! - W podskokach dotarła do swojego komputera, żeby przeglądać nowe kreacje. Pewnie coś w stylu Dolce & Gabbana, Gucci itp. Nic nowego.
- Alice! To nie jest żadna randka! Po prostu zwykłe zakupy. Z kolegą.
Moja siostra wydęła usta, zupełnie jak naburmuszone dziecko, ale mimo tego się nie poddała.
- To w takim razie muszę zadbać, żebyś wyglądała świetnie podczas swoich zakupów z kolegą - powiedziała akcentując dobitnie trzy ostatnie słowa. Nie ma co, potrafiła być denerwująca.
- No siostrzyczko, czyżby lodowa królewna zaczęła się topić? - zażartował sobie Emmett.
- Nie, braciszku. Po prostu chciałam sprawić mu przyjemność i przy okazji sama rozerwać się chwilę z dala od miasta.
- A skąd nagle w tobie tyle chęci do uszczęśliwiania innych? - Miał rację. Oprócz ciągłego przystawania na oferty Alice i niekiedy Rose, nigdy nie wykazywałam chęci do pójścia komuś na rękę.
- A co, nie mogę? - spytałam ostro.
- Możesz, możesz, oczywiście. Zauważyłem jednak, że ostatnio masz jakieś dziwne wahania nastrojów. - To był jeden z nielicznych momentów, gdy Emmett mówił poważnie.
- To prawda. Mam jakiś ciężki okres. Raz warczę na wszystkich, potem znowu żałuję i zaczynam się zachowywać jak jakaś Matka Teresa. Wystarczy parę miesięcy w psychiatryku i się wyleczę.
- No, przynajmniej poczucie humoru ci nie zniknęło - podsumował inteligentnie.
- Tak, a chęć rzucenia się na ciebie także - odparłam mu, tym razem żartem.
*****
Następny dzień był w miarę spokojny. Żadnych niepokojących oznak mojego wariactwa, żadnych kłótni w mojej głowie. Wracałam do normy po małym załamaniu. Z Edwardem umówiłam się na dziewiątą pod jego domem. Znów siedliśmy razem na stołówce, a ja pilnowałam się, aby nie dostać znów jakiegoś dziwnego ataku. Towarzystwo Edwarda zdecydowanie należało do milszych. Rozmowa z nim była o wiele luźniejsza niż na początku znajomości, a ja czułam się swobodniej. Gdy po lekcjach wróciłam do domu, czekała tam już na mnie Alice pokazując mi ubrania, które miałam jutro założyć. Poprosiłam ją, aby na chwilę się wstrzymała i zamknęłam się w swoim pokoju przeglądając w głowie nazwy lubianych przeze mnie zespołów, aby nasz wypad do Seattle nie okazał się bezowocny. Po jakiejś godzinie wybrałam się z Esme na małe polowanie, bo palący ból w gardle stawał się coraz intensywniejszy.
- Ach! Bello, będziesz wyglądać świetnie- zapiszczała Alice zabierając się do poprawiania mojego i tak idealnego wizerunku. Cieszyłam się z tych paru godzin, które mi zostały, a które mogłam spędzić sobie w spokoju i relaksie. Był to jeden z plusów każdego zabiegu Alice.
O wpół do dziewiątej byłam całkowicie gotowa. Na szczęście dzień był dość pogodny.
- Nie będziesz miała kłopotu, jeśli chodzi o słońce. Deszczu także nie będzie - powiedziała mi na wyjściu Alice uśmiechając się promiennie. Dobrze było mieć swoją niezawodną pogodynkę.
Z uśmiechem na ustach skierowałam się w stronę domu Edwarda przyrzekając sobie, że będę za wszelką cenę utrzymywać równowagę w moim umyśle.
Tak, jak myślałam, Edward czekał na mnie gotowy w salonie. Zaprosił mnie na chwilę do środka i przedstawił swojej mamie. Elizabeth Masen była naprawdę ciepłą i miłą kobietą. Bardzo przypominała mi Esme, pewnie z powodu dziwnej aury rodzinności, jaką rozsiewała wokół siebie.
- Miło mi cię poznać, Bello. Bardzo urocza z ciebie dziewczyna - powiedziała mi na pożegnanie, a ja poczułam się bardzo przyjemnie, mimo, że takie komplementy słyszałam niemal na każdym kroku.
- Dziękuję bardzo. Edward powinien być szczęśliwy, że ma taką matkę - uśmiechnęłam się do niej. Zazwyczaj bycie miłym dla obcych przychodziło mi z trudem, wolałam zamykać się w kręgu mojej rodziny, ale nie mogłam się oprzeć urokowi Elizabeth.
- No, zmykajcie. Chyba chcecie wrócić przed zmrokiem? - zaśmiała się i potem dodała szeptem - mam nadzieję, że jesteś cierpliwa, bo jak Edward wejdzie między książki, to długo tam zostanie.
- Mamo! - westchnął z dezaprobatą chłopak.
- No dobrze już, dobrze. Miłej zabawy.
Wsiedliśmy do srebrnego Volvo i przez kilkanaście minut jechaliśmy w ciszy. Cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna, nie tylko dla mnie, ale też dla Edwarda, widziałam to na jego twarzy i w ruchach. Po pewnym czasie postanowiłam przełamać lody i odezwałam się pierwsza.
- Jakie dokładnie książki preferujesz?
- Hmm... Głównie thrillery, horrory, ale nie pogardzę też jakimś romansem - odpowiedział po chwili z lekkim uśmiechem, a następnie dodał - ale musi być w nim sporo akcji. A ty?
- Trochę fantastyki, poezji, niekiedy coś mocniejszego. Wszystkiego po trochu.
- W takim razie znam miejsce, gdzie oboje znajdziemy coś dla siebie. - powiedział, a na jego twarzy pojawił się tak uwielbiany przeze mnie uśmiech.
Księgarnia, do której mnie poprowadził była chyba jedną z największych w mieście. Od razu rzuciłam zaciekawione spojrzenie na regały pełne książek i z daleka upatrzyłam sobie kilka tytułów, które musiałam koniecznie kupić. W pewnym momencie rozdzieliliśmy się, a ja całkowicie oddałam się przeszukiwaniu kolejnych półek. W końcu dotaszczyłam do kasy kilka książek Tolkiena*, trochę tomików nowoczesnej poezji, dwa opasłe tomy thrillerów Kinga i parę innych, które zaintrygowały mnie albo tytułem, albo opisem, albo okładką. Zaśmiałam się cicho widząc, że wśród książek Edwarda znalazły się te same powieści Kinga, które wybrałam ja. Widać mieliśmy choć trochę podobny gust. Jego twarz była taka piękna, gdy przyglądał się wybranym książkom. Widziałam, że bardzo to lubi.
- Zakupy udane? - zapytał, gdy pakowaliśmy nasze torby do bagażnika.
- Oh, tak. Widzę, że też upatrzyłeś sobie Kinga?
- Od dłuższego czasu planowałem przeczytać Lśnienie i Misery, ale ciągle zaczynałem coś innego. Wiesz, jakbyś się bała czytając, krzycz - zaśmiał się.
- Chciałbyś - odpowiedziałam lodowato.
Edward na chwilę zamarł i spojrzał na mnie zaniepokojony moim tonem. Odetchnął jednak z ulgą gdy uśmiechnęłam się złośliwie.
- Masz dziś dużo lepszy humor - zauważył. - Ostatnio wyglądałaś jakbyś była rozterce.
- Rzeczywiście, było coś takiego, ale na szczęście już minęło.
- Rozumiem - odpowiedział, a ja ucieszyłam się z faktu, że nie ma zamiaru naciskać, żeby zdobyć jakieś informacje. - To jak, idziemy coś zjeść?
Zawahałam się przez chwilę, bo wiedziałam, że ludzie jedzenie nie było zbyt przyjemne dla wampirów. Uznałam jednak, że Edward jest zbyt spostrzegawczy, abym mogła sobie pozwolić na jakieś anomalie. Mimo, że zbliżyłam się do niego bardziej, niż do jakiegokolwiek człowieka po mojej przemianie, nie chciałam, aby zaczął coś podejrzewać. Prawdopodobnie oznaczało by to koniec znajomości i wyprowadzkę z Forks.
- Nie mam nic przeciwko.
- W takim razie pojedziemy do mojej ulubionej restauracji. - Zarządził i wcisnął gaz.
Restauracja okazała się bardzo przytulna, ale momentami czułam się lekko niezręcznie widząc przy kilku stolikach namiętnie obejmujące się pary. Na szczęście Edward postanowił zająć nam jeden ze stolików w najmniej zatłoczonej części pomieszczenia.
- Co sobie państwo życzą? - zapytała kelnerka.
- Ja poproszę sphagetti bolognese - odpowiedział jej Edward zerkając do menu.
- Ja wezmę... - zerknęłam szybko na kartę dań - ... kurczaka w sosie paprykowym.
- Kurczę - powiedział Edward, gdy kelnerka odeszła.
- Tak?
- Nie sądziłem, że tak się przy mnie... wyluzujesz.
- A to dlaczego?
- Żartujesz sobie ze mnie? Od kiedy przyszłaś do szkoły wdałaś się w rozmowę chyba tylko z Kathleen.
- Przecież rozmawiam z innymi. Na przykład z Alice, Jasperem...
- Z rodziną - uściślił.
- Fakt - przyznałam niechętnie.
- Wiesz, próbuję cię rozpracować. Z jednej strony przyjmujesz strasznie defensywną postawę, ale czasem, gdy pozwalasz sobie na większy relaks jesteś całkiem inna. Tak jakby były dwie Belle. Jedna oficjalna, a druga... czy ja wiem? Może to ta prawdziwa?
- Czasem sama nie wiem. Myślałeś może o tym, aby zostać psychologiem?
- Oczywiście! Jeśli by tak nie było, to dlaczego miałbym poświęcać czas na rozpracowywanie twojego charakteru? Nawet mimo tego, że jest taki ciekawy, nie potrafiłbym się za to zabrać.
- Oto państwa dania - przy naszym stole pojawiła się kelnerka mierząc mnie wzrokiem. Powoli nudziło mi się to całe zamieszanie wokół mojej osoby.
Spojrzałam niechętnie na swój talerz i podniosłam widelec do ust. Kurczak smakował... okropnie. Tak, jakbym przeżuwała kawałek tablicy korkowej, albo jakiegoś materiału, z tą różnicą, że nie był on wcale twardy dla moich zębów. Starałam się jednak za wszelką cenę nie pokazywać po sobie jakiegokolwiek zniesmaczenia. Na chwilę oderwałam myśli od smaku w ustach i zastanowiłam się nad dzisiejszym dniem. Z pewnością można było go zaliczyć do udanych. Pozbyłam się także wewnętrznego konfliktu, ale z tą różnicą, że w gronie osób, przed którymi kiedykolwiek się otworzyłam w moim wampirzym życiu, w jakiejś części znalazł się Edward. Czułam się przy nim dość swobodnie, był inny niż jego głupkowaci rówieśnicy. Czasem miałam wrażenie, że jest zbyt dorosły na swój wiek. Przy okazji świetnie korzystał ze swoich tajnych broni - doskonałych manier, zielonych oczu i pięknego uśmiechu. Z ulgą przełknęłam ostatni kęs i poczekałam chwilę, aż chłopak skończy jeść.
- Och - westchnął i oparł się o krzesło. - Bardzo przyjemny dzień. Nie wiedziałem, że tyle nam to zajmie.
- Gdyby nie to, że na wprost mnie jest okno, nigdy bym nie powiedziała, że już ciemnieje - przytaknęłam.
- Ha, czyli jednak miałem rację - powiedział cicho, prawdopodobnie do ciebie.
- To znaczy?
- Że przydałoby ci się otworzyć na innych. Od razu wydajesz się weselsza.
- Wiesz, ty jesteś prawdopodobnie jedynym wyjątkiem - odpowiedziałam chcąc postawić sprawę jasno. Nie podobało mi się, że oczekiwał ode mnie więcej otwartości wobec innych.
- Ale przecież...
- Po prostu nie lubię ludzi. Są tacy zakłamani, łatwowierni i delikatni. Przynajmniej niektórzy - przerwałam mu starając się zrobić to jak najdelikatniej.
- W pewnym sensie masz rację. Ale powiedz mi szczerze, pasuje ci coś takiego?
- Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Od tak wielu lat miałam za towarzyszy moją rodzinę, niekiedy też inne wampiry i nigdy, do teraz, nie czułam przyjemności związanej z przebywaniem z człowiekiem. Edward był jednak wyjątkiem, jedynym wyjątkiem.
- Dziwne - mruknął. - No, cóż, nie będę cię do niczego zmuszał.
- Spróbowałbyś - zaśmiałam się wsiadając do auta.
- Co was sprowadziło do Forks?
- Carsile jakiś czas temu dostał stąd ofertę pracy, a Esme uznała, że powinniśmy pomieszkać trochę w małym mieście. Wcześniej byliśmy w Los Angeles i takie małe miasto jest na prawdę miłą odmianą.
- Ja tu mieszkam od urodzenia i powiem szczerze, że ten spokój już mi się powoli nudzi - westchnął.
- A co złego w takim życiu?
- Złego może nic, ale niewiele w nim także tego dobrego - odparł nagle ze smutkiem. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc spojrzałam uważnie w jego oczy. Na chwilę były puste, bezuczuciowe, ale po chwili wrócił do nich uśmiech.
- Mam nadzieję, że szybko czytasz książki - powiedział nagle.
- Co? - spytałam zdezorientowana.
- Im szybciej przeczytasz to, co dziś kupiłaś, tym szybciej będziemy mieli powód, żeby znów pojechać na zakupy - wyjaśnił z zaczepnym uśmieszkiem.
- Kurczę, mogłam o tym pomyśleć i kupić ich dwa razy mniej.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony, poważnym głosem.
- Oczywiście. Czasem przydałoby mi się przed kimś otworzyć - powtórzyłam jego słowa.
- W takim razie nie martw się książkami. Jeśli chcesz to mogę coś wymyślić - mrugnął znacząco.
- Nie mam nic przeciwko. To... Dobranoc - pożegnałam się wysiadając z Volvo.
- Dobranoc. - Edward spojrzał na mnie jakoś dziwnie, po czym odwrócił się powoli i ruszył w stronę swoich drzwi.
I jak tam się podoba?
Pozdrawiam,
Vena. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vena dnia Wto 17:32, 20 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Wto 17:45, 20 Paź 2009 |
|
Podoba się, podoba:) ciekawi mnie ta chwila pustki u Edwarda -mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni w następnych rozdziałach:)
strasznie mi się podoba Twoja Bella:) taka zdecydowana, dowcipna i kobieca...
Piszesz naprawdę z wielką lekkością, dialogi są spójne, zero rozwlekłości:)
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział:)
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 18:58, 20 Paź 2009 |
|
było uroczo... Bella jest taka aseksualna... jakaś taka myśl mi przyszła do głowy..
zrobiłaś mały błąd w słowie Carlisle... :P
co do samego rozdziału.... życzyłabym sobie więcej opisów - a co mi tam :P czytam to mam życzenia... :P
mam nadzieje, że nie przeszkadza
pozdr.
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Tanita
Człowiek
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 54 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:52, 20 Paź 2009 |
|
hehe, podobało się, podobało się :D
kolejny wielki uśmiech do bety. Dziękuję z całego serducha, że nie muszę sprawdzać błędów.(jak chce się doskonalić ulubione ff to trza się napracować)
ta ich rywalizacja jest niesprawiedliwa. Ona ma więcej czasu. Nie musi spać.
Cytat: |
- Możesz, możesz, oczywiście. Zauważyłem jednak, że ostatnio masz jakieś dziwne wahania nastrojów. - To był jeden z nielicznych momentów, gdy Emmett mówił poważnie.
- To prawda. Mam jakiś ciężki okres. Raz warczę na wszystkich, potem znowu żałuję i zaczynam się zachowywać jak jakaś Matka Teresa. Wystarczy parę miesięcy w psychiatryku i się wyleczę.
- No, przynajmniej poczucie humoru ci nie zniknęło - podsumował inteligentnie. |
haha! Powtarzam: sprzeczki Em&B są the best!
dziękuję za uwagę i żałuję, że opowiadanie ma już betę. Chętnie bym się zgłosiła.
P,T |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maxsia
Człowiek
Dołączył: 02 Wrz 2009
Posty: 74 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Forks
|
Wysłany:
Wto 21:52, 20 Paź 2009 |
|
Wow, to jest coś :)
Jestem bardzo ciekawa jak rozwiążesz pare wątków, związanych z zamianą ról Edwarda i Belli. Narazie jest bardzo ciekawie. Czekam i tupię nóżkami z niecierpliwością w oczekiwaniu na następny rozdział.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Pią 19:55, 23 Paź 2009 |
|
Proszę bardzo, oto rozdział 5 xd Możliwe, że na 6 będzie trzeba trochę poczekać.
Rozdział 5
Gdy tylko otworzyłam drzwi rezydencji Cullenów, podbiegła do mnie rozemocjonowana Alice. Widząc do czego zmierza, zdjęłam barierę z umysłu, ale zanim złapała mnie za rękę, krzyknęła w stronę salonu:
- Rose, wygrałaś!
Chwilę potem niespokojnie ujęła moją dłoń i pokazała mi relację z zakładu jaki zawarła Rosalie z Emmettem. Według Ema miałam wrócić w fatalnym nastroju, ale moja siostra sądziła inaczej. Zdziwiło mnie jednak, że Alice nie pomogła żadnemu z nich.
- Całkowicie nie miałam pojęcia, co się będzie działo i nie mogłam nawet trochę po oszukiwać - powiedziała, jakby się tłumaczyła, ubiegając moje pytanie. - Tak jakbyś ciągle zmieniała zdanie. W swoich wizjach widziałam tylko jego oczy.
- Tak? Nie wydawało mi się, abym była niezdecydowana... - zawahałam się przez chwilę.
- Z resztą, czy to ważne? Przede wszystkim musisz mi dokładnie opowiedzieć, co się działo.
- Jak to co? Byliśmy w księgarni, potem poszliśmy do restauracji...
- I to wszystko? - Alice była naprawdę zawiedziona, gdy pokiwałam głową.
- A jak ten twój Edward zareagował na twoją dietę? - spytał Emmett, pojawiając się koło Alice.
- Nie zareagował - mruknęłam.
- Jak to, jadłaś? - zapytał niedowierzającym tonem.
- Dokładnie, jadłam - potwierdziłam przypominając sobie powód, dla którego tak bardzo zdziwił się na moje słowa.
Dwadzieścia lat temu, pod sam koniec naszego pobytu w Kansas, zostaliśmy zaproszeni całą rodziną na uroczysty obiad. Carlisle uznał, że nie wypada odmówić jedzenia. Gdy podano główne danie, ja już po pierwszym kęsie miałam dość. Wszystko strasznie śmierdziało i smakowało jak stara opona. W pewnym momencie nie wytrzymałam i dyskretnie wyszłam do łazienki. Emmett odgadł powód, dla którego się ulotniłam i zaczął mnie męczyć na każdym kroku.
- Założę się, że kolejnego spotkania z jedzeniem nie wytrzymasz - naigrywał się, aż w końcu nie wytrzymałam.
- Wytrzymam. Mam to udowodnić? Restauracja jest niedaleko.
- Nie, siostrzyczko. To by było za proste. Powiedzmy, że pójdziesz... na studia gastronomiczne.
- Studia... - zająknęłam się. To była pewna tortura, ale wolałam 4 lata z jedzeniem, niż kolejne 20 ze śmiejącym się ze mnie Emmettem. Dodatkowo wybrał sobie odpowiedni moment, bo wszyscy mieliśmy pójść na uczelnię w nowym mieście.
- Tak Bello, parę lat między tymi cudownymi zapachami upewni mnie, że wytrzymasz z ludzkim jedzeniem - zaśmiał się złośliwie.
- Dobrze - powiedziałam oglądając, jak na jego twarzy pojawia się zdumienie.
Faktycznie, te lata w moim niby-życiu nie należały do najprzyjemniejszych, ale w końcu udało mi się zdać, a Emmett długo nie mógł znaleźć kolejnego powodu, aby się mnie czepić. Jednak efektem całego zamieszania było moje unikanie każdego kontaktu z ludzkim jedzeniem. Aż do wczoraj.
- Czyli, skarbie, dzisiaj to ja jestem górą - szepnęła Rose pojawiając się u boku Emmetta i wyrywając mnie z zamyślenia. Popatrzyłam na ich znaczące uśmieszki i wywróciłam oczami. Tym dwoje zawsze chodziło tylko o jedno.
Gdy weszłam do salonu, siedziała tam Esme, katalogując swoje antyczne eksponaty.
- I jak, kochanie? - zapytała wstając, aby mnie przytulić.
- Było naprawdę fajnie. Świetny z niego kolega, a przy okazji mam parę nowych książek.
- Widzisz, dobrze jest się czasem otworzyć.
- Nie tak dawno Edward powiedział mi prawie to samo - uśmiechnęłam się do niej.
- Wyglądasz na głodną. Może pójdziesz z Jasperem? – zmieniła temat.
- Nie ma sprawy. Poszukam go.
Zeszłam do wielkiej piwnicy, gdzie każde z nas miało swój kącik do pracy. Moja była biblioteka, Esme miała coś na kształt muzeum, Rose mini zakład mechaniczny, Emmett garaż pełen samochodów droższych niż niejedno mieszkanie, Alice potężną garderobę, Carlisle miejsce do badań, a Jasper gabinet, w którym mógł skrzętnie wypełniać swoją kronikę.
Tak, jak podejrzewałam, znalazłam go w jego pomieszczeniu, całkowicie pochłoniętego pracą.
- Spragniony? - zapytałam, gdy podniósł na mnie wzrok.
- Wyjęłaś mi to z ust - uśmiechnął się do mnie.
- Zdążymy na jakieś porządniejsze jedzenie?
- Myślę, że tak. Jak będziemy mieli szczęście, to złapiemy parę niedźwiedzi. - Z nas wszystkich Jasper był najlepiej zorientowany w występowaniu pożywienia.
- Jesteś bardzo spokojna i szczęśliwa - zauważył podczas biegu.
- Tak, to chyba to.
- Miła odmiana. Cieszę się, że w końcu znalazłaś sposób na odstresowanie. - Jazz nie naciskał, ani nie chciał wymusić na mnie żadnych informacji. Pod tym względem był najlepszy i najbardziej znośny z rodzeństwa.
Uśmiechnęłam się na myśl, że jutro czeka mnie kolejny wesoły dzień z Edwardem.
***************************
Spotkaliśmy się, jak zwykle, na stołówce. Edward siedział przy "naszym" stoliku z szerokim uśmiechem na twarzy. Był to jeden z piękniejszych widoków tego ranka.
- I jak tam? Dużo już książek przeczytałaś?
- Hmm... Jeśli dalej tak mi pójdzie, to będziemy musieli się znów wybrać na zakupy w najbliższy weekend - zobaczyłam jak przybiera zdumiony wyraz twarzy.
- Och, czyli muszę się bardziej pospieszyć, aby ci dorównać.
- Nie dasz rady - uśmiechnęłam się do niego złośliwie. Mimo wszystko był człowiekiem i nie mógł poświęcać, tak jak ja, całej nocy na czytanie.
- Nie znasz moich możliwości.
- Trochę już poznałam. A, właśnie, jak ci idzie rozpracowywanie mojej osobowości?
- No więc doszedłem do wniosku, że jesteś introwertykiem z wysokim wskaźnikiem choleryczności połączonym z nerwicą natręctw*.
- Co...? - zatkało mnie na chwilę. W dorobku moich studiów nie znalazła się jeszcze psychologia, tak więc nie wiedziałam co to znaczy. Prawdopodobnie tyle, że jestem wariatką.
- Żartowałem! - zaśmiał się Edward widząc moją zagubioną minę. - Bardzo łatwo cię nabrać.
- Wcale nie! - oburzyłam się.
- Ale mi się udało.
- Wyjątkowo – burknęłam.
Zerknęłam na stolik w odległej części sali, gdzie Alice i Emmett zanosili się cichym śmiechem. Rzuciłam im mordercze spojrzenie i odwróciłam się z powrotem do Edwarda, który lustrował mnie swoimi zielonymi oczyma.
*************
W ten sposób minęły ponad dwa miesiące, choć sama nie wiem kiedy. Moja znajomość z Edwardem opierała się wyłącznie na przyjaźni, wkrótce oboje zaczęliśmy siadać z moją rodziną podczas lunchu. Przynajmniej co tydzień wybieraliśmy się na "zakupy". Przeważnie tylko chodziliśmy po sklepach rozmawiając i żartując. Pierwszy raz od kilkudziesięciu lat czułam się jak człowiek. Na polowania chodziłam częściej niż inni, żeby palące pragnienie nie przypominało mi o tym, kim jestem. To były dwa miesiące... życia. Nie egzystencji. Wszystko było niemal idealne, tylko niekiedy Edward spoglądał na mnie jakimś pustym, smutnym wzrokiem. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Tego dnia wszystko zapowiadało się jak zawsze. Właśnie stałam na korytarzu podczas przerwy, gdy usłyszałam ciche wołanie Allice.
- Bella? - Jej głos wydawał się być zmartwiony.
- Tak? - podeszłam do niej jak najszybciej.
- Alethia... - zaczęła.
- Co z nią? - spytałam zmartwiona. Alethia była moją najlepszą przyjaciółką. Wraz z rodziną mieszkała w Kansas. Oni także byli wegetarianami.
- Właśnie o to chodzi... - Wyciągnęła do mnie dłoń.
Zauważyłam strzępek wizji Alice. Było to polowanie trzech wampirzyc. Po rudych włosach rozpoznałam moją przyjaciółkę. Właśnie szykowała się do skoku, gdy nagle wszystko znikło i pojawiła się czarna pustka.
- Co to ma znaczyć? - spytałam ostro.
- Nie mam pojęcia.
Nagle zadzwonił telefon. Szybkim, niemal niezauważalnym ruchem Alice wyciągnęła go z kieszeni i zaczęła szeptać po wampirzemu.
- Tak, Carlisle... Dzisiaj... Były na polowaniu... Tak, Alethia, Nephasis i Martha... Nie mam pojęcia, wszystko znikło... Na prawdę tak sądzisz? Ale... Jak?... Nie wiem czy to dobry pomysł... Jak chcesz.
- Telefon - westchnęła i podała mi komórkę.
- Tak?
- Bello, obawiam się, że Alethia... Nie żyje. - Powiedział Carlisle załamanym głosem.
- To niemożliwe! Przecież jest wampirzycą... Kto? Jakim cudem?
- Prawdopodobnie doszło do starcia z jakimiś innymi wampirami. Niedawno odebrałem telefon od Marthy. Nephasis jest ranna, ale udało im się uciec. Niestety, ich siostrze nie.
- Nie... - jęknęłam płaczliwie. Alethia była dla mnie częścią rodziny. Była mi bliższa niż Alice. Jeszcze wczoraj pisałam do niej odpowiedź na maila.
- Bello, proszę. Nie rób nic głupiego. Dasz radę zostać w szkole?
- Tak, wytrzymam. - Potrzebna mi była obecność Edwarda. Czułam, że tylko on może mnie choć trochę uspokoić. - Oddaję ci Alice.
Zanim moja siostra zdążyła cokolwiek powiedzieć, odeszłam od niej szybko w stronę klasy modląc się, aby wkrótce zadzwonił dzwonek. Gdy byłam pochłonięta nauką, łatwiej mi było wytrzymać smutek i ból.
Podczas przerwy na lunch pojawiłam się w stołówce przed Edwardem i zajęłam miejsce przy naszym starym stoliku. Zobaczyłam go, jak wchodzi do sali i poszukuje mnie wzrokiem. Rozpromienił się lekko, gdy w końcu napotkał mój wzrok i ruszył w moim kierunku. Jego uśmiech zgasł nagle gdy przyjrzał się uważnie mojej twarzy.
- Co...? - zaczął, ale ja tylko pokręciłam głową walcząc z atakiem rozpaczy.
Nagle Edward usiadł na ławce koło mnie, a nie tak jak zwykle, na przeciwko i ujął moją dłoń. Jego ciepło przyniosło mi częściowe ukojenie, ale nic nie zmieniło w moim nastroju. Od dawna nie czułam jego dotyku, najwyraźniej unikał go, żeby mnie nie stresować. Teraz jednak trzymał moje lodowate palce między swoimi. Gdy zauważył, że to nic nie pomaga, nieśmiało przysunął się jeszcze bliżej i objął mnie ramieniem. Nie zauważyłam nawet, czy wzdrygnął się przy kontakcie z moją skórą, tylko poddałam mu się biernie, gdy przyciągnął mnie bliżej i oparłam głowę na jego piersi.
Poczułam się bardzo bezpieczna w jego ciepłych ramionach. Teraz wydawało mi się, że to on jest silny i niezniszczalny, a ja maleńka i krucha. Wszystko odbywało się bez słów. Całą przerwę siedzieliśmy przytuleni, a Edward kołysał mnie jak małe dziecko. O nic nie pytał, nie chciał wyjaśnień. Nie zdziwił go nawet brak łez. Po prostu był tutaj. Dla mnie. W końcu musiałam się jednak podnieść i udać na lekcje. Gdy odchodziłam od stolika Edward ujął moją twarz w dłonie i odwrócił tak, żeby spojrzeć mi w oczy. W jego zielonych tęczówkach dojrzałam coś dziwnego. Błysk, który ugodził mnie w serce próbując pobudzić je do życia. Odwracając się w stronę drzwi uświadomiłam sobie to, co chciały mi przekazać jego oczy. Nie chciałam już, żeby był tylko moim przyjacielem. Potrzebowałam go niemal całą sobą. Koił moje nerwy, potrafił rozbawić, był naturalną częścią mojego świata. Teraz uświadomiłam sobie, że niepotrzebnie próbowałam trzymać naszą znajomość na tym poziomie. Zostawały jeszcze najważniejsze pytania : " Czy temu podołam? Czy uda mi się go nie zranić?". Wiedziałam bowiem, że każdy kolejny krok będzie musiał być spokojny, wyważony. Zbyt duża dawka emocji może sprawić, że się zapomnę i na przykład za mocno ścisnę jego rękę...
Moje rozmyślania przerwało jednak pojawienie się w podświadomości roześmianej twarzy mojej przyjaciółki. Jak mogłam rozmyślać teraz o uczuciach, skoro odszedł ktoś bliski? Bez Edwarda nic nie mogło mnie uchronić od nadchodzącej rozpaczy. Trzymałam ją zablokowaną przez resztę lekcji, ale gdy biegłam do domu, wszystko nagle mnie przytłoczyło.
- Och, Bello tak mi przykro - zaczęła Esme, gdy tylko zobaczyła mnie wchodzącą do domu. Alethia była bliska wszystkim, ale każdy zdawał sobie sprawę, że to ja najbardziej cierpię z tego powodu. Nawet Emmett wyglądał na podłamanego.
- Coś już wiecie? - starałam się zachować spokojny ton głosu.
- Niestety. Żadnych śladów. Musieli mieć jakąś broń na wampiry. Coś w stylu tej, jaką posiadają Volturi. - Głos Ema zdawał się być bardzo zmęczony i smutny. Nie znalazłam w nim śladu żadnej zaciętości, czy butności.
- Prawdopodobnie byli to jacyś nomadowie. Wątpię, żeby planowali atak. Widocznie coś ich sprowokowało - uzupełnił Jasper.
- Ani Martha, ani Nephasis nie potrafiły rozpoznać atakujących, a z ich opisów także niewiele można wywnioskować - dodał jeszcze Carlisle.
- Spokojnie, nie zasypujcie jej informacjami! - fuknęła w końcu Rosalie.
- Kiedy ich odwiedzimy? - spytałam cicho.
- Podejrzewam, że nie wcześniej niż za miesiąc lub dwa. Nephasis jest bardzo ranna i obie nie mogą się pozbierać po stracie siostry. Przybędziemy, gdy one będą na to gotowe.
Po tej rozmowie wybrałam się, drugi raz w tym tygodniu, na polowanie. Gdy pozwoliłam moim instynktom wziąć górę, łatwiej mi było wszystko uporządkować. Walczyły we mnie dwie Belle. Jedna chciała pozostać jeszcze w żałobie, a druga, ta silniejsza, skupiała się na Edwardzie i tym, co zdarzy się jutro.
********
Następnego dnia spotkałam Edwarda wcześniej niż zwykle. Zaniepokojony przyszedł po mnie po historii, ale rozpromienił się lekko widząc, że jestem w lepszym stanie. Gdy się zbliżał, zauważyłam, że jego ręka lekko drga, zupełnie, jakby chciał ją wyciągnąć w moją stronę. Spojrzałam mu w oczy i sama wykonałam podobny ruch, zapraszając go do tego. Rzeczywiście, udało mi się! Znów poczułam, jak moja marmurowa dłoń zatapia się w jego cieple, które niemal ożywiało moje serce. Edward także wydawał się bardzo szczęśliwy.
- Dziękuję - szepnęłam cicho.
- Za co?
- Za to że byłeś ze mną kiedy... Wczoraj. - Nadal ciężko było mi rozmawiać na ten temat, ale stwierdziłam, że jestem mu winna wyjaśnienia. - Dostaliśmy telefon o śmierci mojej najlepszej przyjaciółki z Kansas. Mimo, że stamtąd wyjechaliśmy nadal pisałyśmy do siebie... Była dla mnie jak siostra.
- To smutne stracić kogoś bliskiego - przytaknął ściskając mocniej moją dłoń. Był chyba jedynym, który w takiej sytuacji nie powiedziałby "bardzo mi przykro".
- Pomogłeś mi wtedy, na stołówce. Czułam się wtedy tak bardzo bezpiecznie. - Gdyby w moich żyłach krążyła krew, na pewno bym się zarumieniła.
- Nie mogło mi się trafić nic lepszego - uśmiechnął się do mnie i spojrzał mi w oczy. Teraz też dostrzegłam w nich ten błysk. - To jak, masz ochotę się gdzieś jutro wybrać?
- Yhym. Do Seattle?
- Nie. Myślałem raczej o Port Angeles.
- Nie mam nic przeciwko. - W tym mieście jeszcze razem nie byliśmy.
Napawałam się jeszcze trochę jego obecnością, gdy zadzwonił znienawidzony przeze mnie dzwonek. Już miałam odejść, gdy Edward podniósł moją dłoń do wysokości swojej twarzy, uśmiechnął się swoim najpiękniejszym uśmiechem i musnął wargami moje palce.
Pozdrawiam, Vena ;p |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Pią 20:40, 23 Paź 2009 |
|
wzruszający, cudowny, ciepły i... chyba wystarczy:)
bardzo lubię Twoją wersję tej historii, jest taka pełna ciepła i czyta się ją z zapartym tchem. Nawet nie wiem, kiedy ją pochłonęłam... Cieszę się, że Bella się przełamała, smutno mi, że z powodu śmierci przyjaciółki... naprawdę potrafisz rewelacyjnie ująć i przedstawić emocje bohaterów.
Teraz czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i mam nadzieję, że nie dasz się długo prosić?:)
Pozdrawiam
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pią 22:22, 23 Paź 2009 |
|
jest fajnie, że niefajnie...
ciekawi mnie cały czas co myśli Edward, kiedy czuje chłód Belli... ten dosłowny i ten w przenośni...
rozdział gładki i bardzo chwytający za serce...
jakoś mi teraz jednak miło...
dżentelmeński pocałunek na do widzenia mnie ujął...
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nina=)
Wilkołak
Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 204 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 17:05, 24 Paź 2009 |
|
Moim skromnym zdaniem to jest genialne. Bella bardzo przypomina mi Edwarda ze Zmierzchu. A Edward z kolei nie przypomina mi nikogo z postaci Zmierzchowych, ale w ogóle mi to nie przeszkadza (wręcz przeciwnie)
Jest taki ciepły, dobry i taktowny. Mi się bardzo ale to baaaaaaardzo podobało. Czekam na dalszą część z niecierpliwością
PS. Konstruktywny komentarz to nie był, ale musicie mi wybaczyć, mam gorączkę i chyba mówię trochę od rzeczy... :D
Życzę ci droga Veno weny i czasu do pisania
Nina =) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Sob 21:10, 05 Gru 2009 |
|
Muszę przyznać, że pokręciłam coś z rozdziałami, w wyniku czego nagle zabrakło mi 6 ;] Postanowiłam więc napisać niewielki bonusik w postaci EPOV. Nie jest tego wiele, ale mam nadzieję, że mimo wszystko się spodoba.
Rozdział 6 beta: mloda1337
EPOV
Dwa miesiące… Czy to możliwe, żeby tak krótki czas aż tak bardzo namącił mi w głowie? Żyłem zwyczajnie, jak każdy człowiek, aż w końcu pojawiła się ona. Bella. Ile to zwykłe imię miało znaczeń. Prawdopodobnie dziewczyna nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co teraz przeżywam. Zawsze tajemnicza, zagadkowa, ze swoją porcelanową cerą, szlachetnymi rysami i olśniewającą urodą, wprawiała mnie w osłupienie. Czy to było wszystko, co wydawało się w niej dziwne? Nie, było w tym coś znacznie bardziej niepokojącego. Za jej zjawiskowością kryła się też oschłość, chłód i drapieżność. Sposób, w jaki czasem napinała mięśnie, jej wzrok padający na niektórych uczniów, wywoływały u mnie ciarki, powodowały momentowe napady paniki. Tak wyraźnie odznaczała się wśród tłumu, że nie było nawet jednej pary oczu, która nie obserwowałaby jej, kiedy wchodziła na stołówkę. No, może oprócz jej rodzeństwa, które wydawało się równie dziwne. Mimo wszystko trwałem przy niej nieustannie. Wydawała się silniejsza ode mnie, ale nadal czułem potrzebę opiekowania się nią. Tak, jakby niewidzialna siła przyciągała mnie do niej, wywołując dziwne uczucie rozczulenia, kiedy się uśmiechała i zmieszanie, gdy nagle zmieniała temat, aby coś przede mną ukryć. Momentami, gdy zauważałem, jak odnosiła się do ludzi spoza jej rodziny, czułem się wyróżniony. Między nami zaczęła tworzyć się więź, którą coraz trudniej było nie zauważyć. Często widziałem, jak przygląda mi się czułym wzrokiem. Zaczynała się wtedy we mnie budzić nadzieja, która gasła gwałtownie, wraz ze zmianą uczuć w jej spojrzeniu. Gubiłem się we wszystkim. Nie wiedziałem, na co mogę liczyć i co nas czeka. Nadal wybieraliśmy się razem na zakupy i świetnie się bawiliśmy, ale w cały ten proces zaczęła wkradać się rutyna. Tak bardzo chciałem to zmienić…
Na stołówkę dotarłem trochę później niż zwykle, dlatego nie zdziwiłem się, kiedy zauważyłem, że Bella zajęła zwykłe miejsce. Uśmiechnąłem się. Jej widok zawsze wywoływał u mnie falę ciepłych uczuć. Za chwilę jednak zobaczyłem, że coś się nie zgadza. Mój gest nie został odwzajemniony, a na twarzy mojej przyjaciółki widniała rozpacz i wyczerpanie.
- Co…? – Niewiele myśląc chciałem zadać pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy, ale Bella tylko pokręciła gwałtownie głową, jakby walczyła z samą sobą.
Nie mówiąc nic, zrobiłem jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Usiadłem obok niej i ująłem dłoń dziewczyny. Starałem się nie zadrżeć na nagłą różnicę temperatur i chyba mi się udało. Jej skóra była idealnie gładka, bardzo twarda, ale przy tym delikatna. Zwykle uciekałem od fizycznego kontaktu, tak więc teraz targały mną sprzeczne uczucia. Przeważała czułość. Przez chwilę masowałem jej dłoń, ale nic się nie zmieniło. Nadal kierowany dziwnym instynktem, powoli przysunąłem się bliżej. Gdy objąłem ją ramieniem, całkowicie mi się poddała i oparła głowę na mojej klatce piersiowej. Na chwilę wstrzymałem oddech, zdziwiony tą nagłą bliskością, po czym odprężyłem się na tyle, na ile pozwalała mi ta sytuacja. Chłód, jaki promieniował z jej ciała, był przejmujący, ale na swój sposób kojący i przyjemny.
Między nami zaczęło rodzić się coś dziwnego. Widziałem, że dziewczyna mi ufa, całkowicie pozbywając się swojej dumnej postawy. Nie płacze, ale jest bliska rozpaczy. Zastanawiałem się, co sprawiło, że znalazła się w takim stanie, ale wolałem o nic nie pytać. Nie byłoby to na miejscu. Kołysałem ją tylko w całkowitej ciszy, żeby nie zburzyć spokoju. Czułem się wspaniale, mogąc w końcu pozwolić sobie na bliższy kontakt fizyczny. Widziałem, jak powoli się uspokaja i podnosiło mnie to na duchu. Na nieszczęście dla nas, w końcu należało wrócić do życia i iść na lekcje. Nie chciałem jednak przepuścić okazji i zanim wyszliśmy, ująłem twarz Belli w dłonie i zajrzałem jej głęboko oczy. Chciałem tym spojrzeniem przekazać wszystkie swoje nadzieje. Wlewałem w to tyle uczucia, ile mogłem, aż w końcu coś się zmieniło. Złoto jej tęczówek stało się płynne i gorące, a kąciki jej ust delikatnie się uniosły, po czym opadły, zapewne przez jej dzisiejszy nastrój. W końcu musiałem ją puścić i dziwnie podekscytowany, udałem się na lekcje.
Następny dzień zbudził we mnie jeszcze więcej wątpliwości. Zastanawiałem się, czy Bella naprawdę zrozumiała mój przekaz i czy czuje się lepiej po tym, co wczoraj tak ją zasmuciło. Byłem na tyle podenerwowany, że zrobiłem trochę niecodzienną rzecz i złapałem ją już po pierwszej lekcji. Nie była, co prawda, wzorem radości i chęci do życia, ale na pewno nie było aż tak źle. Moje mięśnie zaczęły samoistnie garnąć się do jej ciała i poczułem, jak lekko drga mi ręka. W tym samym momencie zauważyłem, że dziewczyna wyciągnęła dłoń w moją stronę. Z radością ująłem ją w swoją i poczułem, jak jej chłód kojąco roznosi się po mojej skórze. Ten dotyk sprawiał jej wyraźną przyjemność.
- Dziękuję – szepnęła cicho.
- Za co?
- Za to, że byłeś ze mną, kiedy… Wczoraj – zawahała się lekko, nie wiedząc jakich słów użyć. - Dostaliśmy telefon o śmierci mojej najlepszej przyjaciółki z Kansas. Mimo, że już tam nie mieszkam, nadal utrzymywałyśmy kontakt... Była dla mnie jak siostra – zaczęła wyjaśniać drżącym głosem. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- To bardzo przykre stracić kogoś bliskiego. – Ścisnąłem mocniej jej gładką, zimną dłoń.
- Pomogłeś mi na stołówce. Czułam się wtedy tak bezpiecznie – wyznała szczerze, mrugając oczami. Wmurowała mnie tym wyznaniem w podłogę.
- Nie mogło mi się trafić nic lepszego – uśmiechnąłem się do niej i znów spojrzałem jej w oczy, z tym samym uczuciem, co wczoraj. - To jak, masz ochotę się gdzieś jutro wybrać?
- Yhm. Do Seattle?
- Nie. Myślałem raczej o Port Angeles.
- Nie mam nic przeciwko. - W tym mieście jeszcze razem nie byliśmy.
Staliśmy chwilę w ciszy, gdy nagle dzwonek poinformował nas o początku lekcji. Nie chciałem tak po prostu pozwolić jej odejść, więc podniosłem jej dłoń do góry i musnąłem delikatnym pocałunkiem, patrząc, jak uśmiecha się z przyjemności.
No więc, to by było na tyle. Nie bijcie za ilość, proszę ;P Obiecuję poprawę.
Vena. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nellkamorelka
Wilkołak
Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany:
Sob 21:49, 05 Gru 2009 |
|
hmm... tak długo kazałaś nam czekać i nie dałaś niczego nowego? tak się nie robi... jestem zawiedziona... w sumie ten EPOV niewiele wnosi moim zdaniem i nie dam się zbyć takim bonusem - proszę niedługo wstawić kolejny prawdziwy już rozdział !!!
weny życzę:)
Nellka |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|