FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 The Fallout [T][NZ] Koniec części pierwszej-8.09 [zawieszam] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Czw 12:20, 02 Lip 2009 Powrót do góry

OMG, ten rozdzialik a raczej jego końcówka bardzo mnie zasmuciły, teraz gdy Edward zrozumiał że chce z Bellą żyć wiecznie uświadomiłam sobie że tak się nie stało... I to mnie chyba tak bardzo przygnęłbiiło...
Kolejny rozdział, bardzo dobrze przetłumaczony, zbetowani i podany nam w super formie do czytania, oby tak dalej. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdzialik, mając nadzieję że wniesie trochę optymizmu :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Sob 16:32, 04 Lip 2009 Powrót do góry

Bardzo dziękuję za liczne komentarze (w ilości dwóch). Wink
Dzięki nim mam motywację do pracy (w końcu nie dla siebie tłumaczę, ja to opowiadanie znam), wiem, co robię dobrze, a nad czym muszę popracować. Jako osoba marząca o zawodzie tłumacza, a dopiero zdobywająca doświadczenie, chętnie czytam wszelkie opinie. Odwiedza mnie naprawdę sporo osób, aż się zdziwiłam, gdyby tylko ta liczba przełożyła się na komentarze... Z zazdrością patrzę na oryginał, który ma ich prawie dwa tysiące.

Cocolatte, ajaczek - dziękuję, że jesteście. :) nie ma nic lepszego, niż stały czytelnik, jako jedyne komentujecie każdy nowy rozdział. Jeśli mogę wystosować tak żałosną prośbę... Nie zostawiajcie mnie. Wink Bo niedługo będę musiała umieszczać rozdziały post pod postem i w końcu dostanę bana. :P

Najchętniej przetłumaczyłabym wszystko od razu i Wam oddała, niestety, Barb rzadko pisze nowe rozdziały, ostatnio w ogóle nie ma z nią kontaktu i nie chcę dopuścić do sytuacji, że zwyczajnie nie będę miała co tłumaczyć przez dwa miesiące i temat zostanie usunięty. Spróbuję więc trochę zwolnić, nie miejcie mi tego za złe, póki co jednak nie mogłam się powstrzymać i walnę dzisiaj nowy rozdział, bo już nie mogę. Wink

Dość gadania, jedziemy z tym koksem.
Beta: lilczur

Rozdział 3

Lepiej podróżować z nadzieją, niż przyjechać.


-:-
2006 – Wspomnienia
-:-

Opuściłem Forks kilka godzin później, zabierając ze sobą tyle sprzętu, który mógł być potrzebny, ile zmieściło się w moim volvo. Rozpracowaliśmy tak wiele wariantów tego, co może się stać, że trudno było wszystkie zapamiętać. Jeśli zostalibyśmy rozdzieleni bez możliwości komunikacji, musieliśmy być w stanie odszukać się nawzajem. Miałem zamiar zabrać moje volvo do Forks, co znaczyło, że był to jedyny niepraktyczny samochód, jakim dysponowaliśmy. Rosalie i Emmett próbowali sprzedać mercedesa Carlisle’a i bmw Rose oraz mojego vanquisha. Skrzywiłem się na myśl o tym, że moim ulubionym samochodem będzie jeździł jakiś… człowiek, ale pocieszała mnie myśl, że to dla dobra sprawy. Poza tym próbowaliśmy zgromadzić jak najwięcej gotówki bez zwracania na siebie uwagi.
Emmett zamierzał zachować swojego jeepa i poprosił Rosalie, by trochę go ulepszyła. Jasper z kolei próbował wymienić nasze modne, niepraktyczne auta na opancerzone terenówki. Nie, żebyśmy potrzebowali opancerzenia, ale jeśli byłaby z nami Bella, miałaby zapewnione bezpieczeństwo, dopóki nie wymyślilibyśmy czegoś więcej. Te samochody były prawdopodobnie jedynymi, którymi moglibyśmy się przemieszczać po zniszczonych bombardowaniami terenach. Rosalie planowała wyposażenie ich we wszystko, co mogłoby ułatwić manewrowanie nimi, a Jasper zajął się poszukiwaniem ciężarówki do przewozu paliw.

Zanim wyjechałem, poprosiłem Carlisle’a o chwilę rozmowy. Bałem się o Alice, nie mogłem odejść, nie wiedząc, czy wyjdzie ze stanu, w jakim się znalazła. Cały czas skarżyła się na ból głowy, jej wizje stawały się silniejsze, częstsze i po każdej z nich wydawała się bardziej osłabiona. Umysł Carlisle’a pozostawał cichy w tej kwestii i to mnie zaczęło martwić. Poszliśmy do budynku, który służył nam za garaż w nadziei, że nikt nas nie usłyszy.
- Carlisle, boję się o Alice.
Rzucił mi przelotne spojrzenie, po czym ponownie wbił wzrok w podłogę. Jego myśli co jakiś czas przebijały się przez recytowane medyczne definicje.
- Nigdy nie ukrywałeś przede mną, o czym myślisz. To musi być coś złego.
Masz inne sprawy na głowie.
- Carlisle, to niesprawiedliwe, zanim wyjadę muszę wiedzieć, czy Alice wydobrzeje.
Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Po chwili przemówił spokojnym, ale zmartwionym głosem.
- Tak naprawdę nie wiem, co się dzieje, nie umiem jej pomóc. Ból, o którym mówi… nigdy nie spotkałem się z czymś takim u wampira. Nie mogę przepisać jej tabletek i kazać się zdrzemnąć. Nie wiem, co mam robić. Nigdy nie czułem się taki bezradny.
- Nie masz żadnych pomysłów, co może ten ból powodować? Może… brak wizji?
- Niewykluczone, to jedna z teorii, jakie rozważałem. Najbardziej prawdopodobne jest jednak to, że po tych traumatycznych przeżyciach jej umysł blokuje wizje, coś w stylu mechanizmu obronnego. Porównałbym to do zespołu stresu pourazowego. U wampira ciężko zaobserwować najbardziej powszechne objawy, więc nie mogę być do końca pewien, ale myślę, że to jest niezależne od niej. Jej umysł broni się przed tym, co próbuje się do niego wedrzeć.
Podszedł do swojego mercedesa, delikatnie przejechał palcami po jego masce, po czym oparł się na niej i ukrył twarz w dłoniach. Stał tak przez minutę lub dwie, a ja starałem się jak mogłem, by zostawić go sam na sam z myślami.
- Jak możemy jej pomóc?
Wyprostował się, odwracając głowę w moją stronę.
- Cóż, medycyna nic tu nie zdziała. Wszystko, co możemy zrobić, to być przy niej i nie narażać na żadne stresy.
- Domyślam się, że mój niepokój względem Belli nie specjalnie jej pomaga.
- Edwardzie, wszyscy kochamy Bellę – powiedział i położył rękę na moim ramieniu. – Najlepsze, co możemy zrobić dla Alice, to znaleźć jej przyjaciółkę i zapewnić jej bezpieczeństwo.
Popatrzył mi prosto w oczy, a ja kiwnąłem głową ze zrozumieniem. Uściskał mnie jak ojciec syna.
Ona powinna być tutaj z tobą… z nami. Idź. Znajdź ją i przyprowadź do nas.

Esme i Carlisle wyjechali w tym samym czasie co ja - chcieli ostrzec tylu naszych przyjaciół, ilu byli w stanie. Ich pierwszym przystankiem była Alaska, gdzie mieli zamiar porozmawiać z Kate, Tanyą i innymi oraz pomóc im się przygotować. Pozostali z nas zamierzali zgromadzić możliwie najwięcej przydatnych sprzętów bez wzbudzania zbyt wielu podejrzeń.
Wiele godzin spędziliśmy na wymyśleniu sposobu na ostrzeżenie ludzi. Nie mogliśmy wpuścić Alice między tłum i kazać jej wykrzykiwać, że wkrótce nastąpi wojna nuklearna i koniec świata. Jasper był nieugięty pod tym względem, nigdy nie zgodziłby się na narażenie swojej ukochanej na żadne, nawet najmniejsze niebezpieczeństwo.
Jeśli wybrać jedną rzecz, której Carlisle nauczył się przez trzysta pięćdziesiąt lat bycia wampirem, był to z pewnością fakt, że ludzie byli wrogo nastawieni do wszystkiego, co było inne. Nie, Alice publicznie utrzymująca, że widziała koniec świata, to nie był najlepszy pomysł… I to, że była wampirem, nie miało nic do tego. Spędziła większość swojego ludzkiego życia będąc nawiedzaną przez różne wizje i nie było mowy, że narazilibyśmy ją na typowe, wrogie reakcje, których doświadczyła w przeszłości.
Jeśli chcielibyśmy powiadomić ludzi, najpierw musielibyśmy skontaktować się z Volturi. To oni ustalali prawa rządzące w naszym świecie, dlatego powinni zostać poinformowani i udzielić nam wskazówek, co powinniśmy dalej robić. Carlisle nie był pewien, jaka byłaby ich reakcja, więc wolał poczekać, aż wizje się skonkretyzują. Tyle lat unikaliśmy Volturi, nie chcąc ściągać ich uwagi na naszą rodzinę, radziliśmy sobie świetnie bez nich… A jednak kiedy przyjdzie ku temu czas, Carlisle będzie musiał odnowić swoje kontakty ze starymi przyjaciółmi.

Dojeżdżałem do granicy stanu Waszyngton, kiedy zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz… Alice. Wstrzymałem oddech na kilka sekund zanim odebrałem.
- Co widziałaś?
- Cześć, ciebie też miło słyszeć.
- Przepraszam… Jestem bardzo zdenerwowany.
- Wiedziałam, że będziesz, dlatego dzwonię. Chciałam sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. To, że nie mam swojego szóstego zmysłu i nie wiem, jak sobie radzisz, doprowadza mnie do szaleństwa. Martwię się o ciebie, braciszku.
- Dzięki. – Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że słychać to w moim głosie. – A ja myślałem, że znowu chcesz mnie przekonać co do Belli.
- Cóż… skoro o tym wspomniałeś…
- Alice!
- Ok, przepraszam! Po prostu chcę, żeby była bezpieczna, a ty szczęśliwy.
- Wiem. Ale nie wymyśliłem jeszcze, jak to zrobię.
- Moją odpowiedź już znasz…
Jęknąłem, wiedząc dokładnie, co ma na myśli. Nawet jeśli podjąłem decyzję o powrocie do Belli, wciąż nie wiedziałem, co to będzie dla nas znaczyło. Potrzebowałem jej, ale czekałbym tak długo jak to możliwe, zanim zdecydowałbym się zmienić ją w wampira. Poza tym nie byłem nawet pewien, czy mnie jeszcze zechce. Może już sobie kogoś znalazła…
- Ona wciąż cię kocha. Nie muszę znać przyszłości, by to wiedzieć. Wybaczy ci.
- Mam taką nadzieję, Alice. Mam taką nadzieję.
Rozmawialiśmy trochę dłużej, niż przewidywałem i nagle zorientowałem się, że dojeżdżam do Forks. Coraz bliżej Belli. Pożegnałem się z Alice, po cichu pragnąc móc jej uwierzyć, jednak jakaś część mnie przygotowana była na najgorsze. Bella mogła nie zechcieć się ze mną spotkać.

Około czwartej nad ranem znajdowałem się już na przedmieściach Forks. Zaparkowałem kilkaset metrów od domu Belli. Był wczesny sobotni poranek, zbyt wcześnie, by zapukać do drzwi komendanta Swana. Desperacko chciałem podkraść się pod okno pokoju Belli i zobaczyć, jak śpi. Nigdy nie byłem zmęczony oglądaniem jej podczas snu, ale nie ufałem sobie. Moje pragnienie powinno być w pełni zaspokojone, jeśli chciałem się z nią zobaczyć. Minęło sześć miesięcy i bałem się, że cała praca włożona w uodparnianie się na zapach jej krwi teraz nie ma już żadnego znaczenia. Musiałem się przygotować na falę pragnienia i głodu, jeśli znalazłbym się blisko niej.
Dlatego odjechałem stamtąd i udałem się na kilka godzin polowania. Czułem się całkowicie wypełniony krwią, którą wypiłem, mając nadzieję, że zaspokojony głód pozwoli mi przezwyciężyć pragnienie, które zawsze czułem, będąc z Bellą. Spotkanie z nią byłoby wystarczająco męczące, nie potrzebowałem dodatkowego utrudnienia.
Jak to będzie wyglądało? Powinienem coś przynieść? Kwiaty, czekoladki? „Cześć Bella, to ja, twój były ponad stuletni chłopak-wampir, który porzucił cię i nagadał mnóstwo głupot. Ach, tak przy okazji, zmieniłem zdanie, ponieważ świat się kończy i chcę być z tobą, jakkolwiek mało czasu nam zostało. Proszę, przyniosłem ci kwiaty.”
Taa, jasne… Prawdę mówiąc, byłem zadowolony z tego, że dar Alice szwankuje, mogłem sobie wyobrazić, jak wszyscy siedzą przy stole i śmieją się z mojej głupoty. Emmett nigdy by mi tego nie odpuścił.
Zza chmur wyszło słońce. Typowy szary dzień w Forks. Jechałem w stronę domu Belli, uśmiechając się na widok mojego drzewa i okna. Mojego. Przynajmniej te rzeczy mogłem nazwać moimi. Westchnąłem z ulgą, widząc jej dom – nic się nie zmieniło. Nie, żebym się spodziewał jakichś zmian, ale jednak poprawiło mi to humor w jakimś stopniu. Moje serce nie mogło już bić, ale zdecydowanie czułem, że bardzo tego chce. Czy martwy, lodowaty organ mógł ożyć? Raczej nie.

Zaparkowałem zaraz za samochodem Charlie’go, panikując lekko z powodu braku furgonetki Belli na podjeździe. Było zbyt wcześnie, by mogła być w pracy. Ciekawe, czy nadal pracuje w sklepie Newtonów? Newton… A może była teraz z nim? W moich myślach zaczęły pojawiać się różne scenariusze dotyczące Belli i tego kretyna Mike’a. Weź się w garść, Cullen. Przecież tego właśnie dla niej chciałeś, nie masz prawa się wkurzać.
Może ta stara furgonetka w końcu umarła? Całe szczęście. Zachichotałem pod nosem z nadzieją, że dzięki boskiej pomocy tak właśnie się stało.
Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem drzwi samochodu. Nie ma odwrotu. Musiałem to zrobić tak, jak należy, nie chciałem już dłużej czekać. Ponownie pomodliłem się do tego pana na górze, by sprawił, że nie było za późno i mimo tych sześciu miesięcy, Bella nie zapomniała.
Ktoś był w kuchni i słysząc jego myśli, wywnioskowałem, że był to Charlie. Przygotowywał się do pójścia na ryby… znowu. Delikatnie zapukałem do drzwi i cofnąłem się o krok. Usłyszałem, jak ojciec mojej ukochanej zastanawia się, kto może do niego przychodzić o tak wczesnej porze.
Znowu zacząłem panikować i przez krótki moment chciałem uciec do samochodu. Mógłbym to zrobić zanim Charlie doszedłby do drzwi. Rozważałem tę opcję, sekundy mijały, aż nagle drzwi się otworzyły i stanąłem twarzą w twarz z szokowanym komendantem Swanem.
Uśmiechnąłem się do niego najserdeczniej, jak umiałem.
- Dzień dobry, panie Swan – przywitałem się. Mój głos był dziwnie skrzeczący, sam z trudnością go rozpoznałem.
Patrzyłem, jak na jego twarzy pojawia się szok, a potem czysta złość. Jego myśli… Widok Belli… załamanej po moim odejściu. Te obrazy przelatywały przez jego umysł cały czas. Zamarłem. Bella zdruzgotana. Bella skulona w ramionach potężnego, obcego mężczyzny, pustka na jej twarzy. Bella mdlejąca na oczach Charlie’go, będąca duchem dziewczyny, którą była wcześniej. Widziałem wszystko, przez co musiała przejść po moim odejściu. Co ja jej zrobiłem? Bella była zniszczona. Przeze mnie. Przez osobę, która desperacko chciała ją chronić.
Głos Charliego wyrwał mnie z letargu.
- Co ty do cholery tutaj robisz? – wycedził. – Jak możesz w ogóle się tutaj pojawiać po tym, co zrobiłeś?
Pokręcił głową w zdumieniu.
- Masz trzy sekundy na opuszczenie mojej posesji albo cię aresztuję i zamknę własnoręcznie.
- Proszę, komendancie, niech mi pan pozwoli…
- Wyjaśnić? – zapytał z wściekłością. – To może wyjaśnisz mi, dlaczego zostawiłeś moją córkę samą w lesie tamtej nocy, nie myśląc nawet, jak to może się skończyć? Wytłumaczysz mi, jak mogłeś opuścić ją bez żadnego uprzedzenia, nie kontaktując się z nią przez pół roku?
Zaczął krzyczeć, nie przebierając w słowach, a ja wiedziałem, że zasłużyłem na każde przekleństwo rzucone w moją stronę. Mimo to potrzebowałem ją zobaczyć i nie chciałem dłużej słuchać. Mógł sobie krzyczeć na mnie ile miał sił w płucach, ale dopiero, kiedy pozwoli mi zobaczyć Bellę.
- Char… lie – próbowałem się wtrącić.
- Co proszę?! – Jego oczy wyglądały, jakby miały wyskoczyć z orbit. Myśli były wypełnione czystą nienawiścią i wspomnieniami tego, co zrobiłem jego córce. Oskarżał mnie o to, że… ją stracił? Co? Jak to „stracił ją”?
- Charlie, gdzie ona jest? – Zaczynałem się denerwować. Nie dawał mi szansy na wyjaśnienia, a ja miałem dość, chciałem tylko wiedzieć, co z Bellą.
Zmrużył oczy, lekko się uspokajając.
- Nie ma jej, Edwardzie. To wszystko, co ode mnie usłyszysz. Nie zasługujesz na nic więcej.

-:-

- Tu Grizzly, tu Grizzly! Doktorek, słyszysz mnie? Odbiór!
Wspomnienia przerwał mi donośny głos Emmetta dochodzący z radio. Zaparkował za nami, a jego samochód aż się trząsł od głośnej muzyki, której słuchał. Pomyślał, że będzie zabawnie, jeśli będzie puszczał płyty kapel grających „apokaliptyczną” muzykę.
Poruszaliśmy się zawsze razem. To była jedyna zasada, o której przestrzeganie prosił nas Carlisle – myśl o rozdzieleniu przerażała Esme. Bez wizji Alice i w tak ciężkich warunkach nigdy nie wiedzieliśmy, co może się stać. Dlatego jeździliśmy jako konwój: Carlisle i Esme z przodu, za nimi Rosalie i Alice, potem Jasper w ciężarówce z paliwem i Emmett ze swoim jeepem. Ja wędrowałem z jednego pojazdu do drugiego, zmieniając się, jeśli ktoś miał dość. Nie chciałem przebywać z jedną osobą zbyt długo, wolałbym mieć własny samochód, by móc w samotności pogrążyć się w swojej depresji, jednak Esme i Alice nie zgodziły się na to, z tego samego powodu.
Rosalie udało się wyposażyć nasze pojazdy we wszystko, co mogło się przydać, między innymi w radiotelefony. Nie używaliśmy ich zbyt często, bo nigdy nie oddalaliśmy się od siebie tak bardzo, by nie móc się słyszeć. Mimo to dla pewności zawsze mieliśmy je przy sobie. Szczególnie polubił je Emmett, którego ciężko było od nich odciągnąć. Byliśmy więc wdzięczni Carlisle’owi, gdy pozbawiał tego wariata dostępu do radia.
Carlisle zatrzymał samochód i uchylił szybę, po czym krzyknął:
- Tak, Emmett, o co chodzi? Słyszymy cię doskonale bez elektroniki.
- Ej no! Mówiłem ci, używaj radia! Nigdy nie wiesz, kto może słuchać.
- Więc dlaczego wykorzystujesz je do gadania głupot? – powiedziałem trochę głośniej niż powinienem, w końcu i tak by mnie usłyszał.
Wyluzuj zaworki, Edward. Co cię ugryzło tym razem? Emmett prychnął.
Warknąłem w odpowiedzi. Po chwili do rozmowy dołączyła Esme.
- Kochanie, o co chodzi? Czegoś potrzebujesz?
Nikt nie wysiadł z samochodu. Myśli wszystkich były wypełnione obawami i wątpliwościami na temat tego, jak nasza niegdysiejsza rezydencja wygląda od wewnątrz. Czekaliśmy dziesięć lat na dzień, gdy znajdziemy sobie miejsce, które choć przez chwilę moglibyśmy nazwać prawdziwym domem i jeśli okazałoby się, że nie możemy tu zostać… chyba nie muszę mówić, jak wielkie byłoby nasze rozczarowanie.
Emmett westchnął.
- Patrząc na dom, mogę się domyślić, że w najbliższym czasie nie będziemy musieli się przemieszczać i zostaniemy tu na dłużej. Chciałem jedynie po raz ostatni pobawić się radiem, tak jak za starych, dobrych czasów. To urządzenie jest dla mnie jak brat, tak wiele razem przeszliśmy… Ale nie, wy musieliście mi zepsuć zabawę. Dziękuję bardzo.
Przez chwilę nikt się nie odzywał, a potem z głośników dobiegł głos Rosalie:
- Grizzly, Grizzly, słyszysz mnie? Tu Blondi, odbiór.
- Słyszę cię doskonale, Blondi, tu Grizzly, odbiór! – Nie mieliśmy wątpliwości, że Emmett uśmiechał się od ucha do ucha akcentując słowo „odbiór”, o którym my zawsze zapominaliśmy.
- Co ty na to, żebyśmy weszli do środka i sprawdzili, jak wygląda nasza sypialnia, odbiór. – Jęknąłem, słysząc ich pozostałe myśli.
- Zamknij się, Edward! Nie słuchaj nas, jeśli ci się nie podoba – krzyknęła Rosalie ze stojącej obok nas terenówki. – Halo, tu Blondi, wychodzimy Grizzly, bez odbioru.

Emmett i jego żona wyskoczyli z pojazdów, po czym ruszyli w kierunku domu. Robiłem co mogłem, by zablokować wytwory ich wyobraźni, ale ich umysły wręcz krzyczały z podniecenia i ciężko było to ignorować. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, jak bardzo są zakochani i ciężko było to znieść. A może po prostu to ja byłem zgorzkniały, będąc jedynym singlem w naszej rodzinie. Zdarzały się dni, w których bycie otoczonym przez trzy idealnie dobrane pary stawało się jeszcze bardziej uciążliwe. Dzisiaj był jeden z takich dni. Powrót tutaj tylko spotęgował to przykre uczucie – wiedziałem, że mogłem mieć to, co oni, ale pozwoliłem, by miłość wyślizgnęła mi się z rąk. Jak zwykle była to moja wina, sam skazałem się na cierpienie.

Z zadumy wyrwały mnie myśli Carlisle’a. Edward zasługuje na szczęście. Należy mu się. Prychnąłem ze złości i wysiadłem z samochodu. Nie potrzebowałem niczyjej litości. Zasłużyłem sobie na to, co mnie spotkało – byłem potworem ogarniętym egoistycznymi żądaniami. Chciałem przecież odebrać życie Belli tylko po to, by móc zatrzymać ją przy sobie na zawsze. Ktoś taki jak ja nie zasługiwał na żadne szczęście i najchętniej sam sobie wymierzyłbym karę, właśnie tutaj, na tej nieszczęsnej ziemi. Bello, przepraszam. W geście frustracji przesunąłem nerwowo dłońmi po włosach. Jak długo jeszcze mam tu być?
Obszedłem dom dokoła i udałem się w miejsce, gdzie niegdyś płynął niewielki strumień. Nie wysechł całkowicie, ale nie był już tak czysty i przejrzysty jak kiedyś. Powietrze pachniało zgnilizną, podczas gdy ja tak bardzo chciałem poczuć zapach przeszłości. Miałem nadzieję, że przynajmniej niektóre rzeczy pozostały takie same i nie przeliczyłem się – zapach lasu był jedną z nich. Pomyślałem nagle o Esme, która chciała stworzyć duży ogród warzywny, dzięki czemu mogłaby handlować z ludźmi swoimi roślinami. Pod warstwą skażonej ziemi znajdowała się gleba, na której można by zacząć coś uprawiać – trzeba było jednak najpierw się do niej dokopać. Pomyślałem, że to dobra wiadomość. Miałbym zajęcie, które wyrwałoby mnie poniekąd z okowów nienawiści do samego siebie.
Jasper i Carlisle siedzieli w kuchni, rozmawiając o zniszczeniach wewnątrz domu i o tym, jak je naprawić. Dach musiał zostać załatany, okna wymienione – to było najważniejsze. Alice i Esme obmyślały plan doprowadzenia naszej rezydencji do porządku. Wyglądało na to, że wielu mieszkańców lasu, którym udało się przeżyć, wprowadziło się tu pod naszą nieobecność. W tym samym czasie Emmett i Rosalie… ekhm… Potrząsnąłem głową, udałem się w kierunku drzwi wyjściowych i spojrzałem w stronę okna mojego pokoju. Było brudne i nic nie mogłem dostrzec, jednak przed oczami natychmiast pojawił mi się obraz Belli w moich ramionach, gdy leżeliśmy na mojej skórzanej kanapie i śmialiśmy się do rozpuku. To był dzień, gdy przedstawiłem ją swojej rodzinie, jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Cóż, przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie wystawiłem jej na widok trójki szalonych wampirów, chcących ją zabić.

Wszedłem do domu i dołączyłem do Jaspera, Alice, Carlisle’a i Esme siedzących w kuchni. Ich spojrzenia w moją stronę zaczynały mnie męczyć, ale zaciskałem zęby i jakoś je znosiłem. Esme i Alice cały czas martwiły się o moje samopoczucie. Jasper robił co mógł, by poprawić mi nastrój, a ja zawsze posyłałem mu ostrzegawcze spojrzenie, które mówiło, by przestał ingerować w mój umysł.
Esme objęła mnie, tak jakbym był jej prawdziwym dzieckiem. Synu, masz nas. Jesteśmy rodziną, nie zapominaj o tym. Trzymała mnie tak przez kilka minut, a ja odbiegłem myślami w kierunku tych dni zaraz po bombardowaniu. Carlisle był teraz taki spokojny i opanowany, wiedziałem jednak, że cały czas obwinia się o zdarzenia z przeszłości.
Nagle w kuchni pojawili się Emmett i Rosalie.
- Cóż, wygląda na to, że podłoga jest całkiem solidna. Co się dzieje?
Esme wypuściła mnie ze swoich objęć i potargała moje, i tak już będące w nieładzie, włosy.
- Nic, Emmett. Po prostu cieszymy się, że jesteśmy w domu – zaakcentowała słowo „dom” i uśmiechnęła się do każdego z nas.
Mój starszy brat podszedł do mnie i poklepał po plecach. Musisz się nauczyć radzić sobie z takimi rzeczami. Tak jak ja. Masz wieczność, nie warto pogrążać się w poczuciu winy.
Tak, to prawda
, pomyślałem. Moja rodzina nie wiedziała jednak, że nie miałem zamiaru żyć wiecznie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Sob 16:46, 04 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Sob 18:08, 04 Lip 2009 Powrót do góry

Długo nie mogłam zabrać sie do tego komentarza. Dlaczego? To opowiadanie jest inne, trochę dziwne, niekiedy niezrozumiałe. Nie wszystko jest jasne i klarowne.

Czytając ten ff zadaję sobie więcej pytań niż dostaję odpowiedzi. Pod tym względem opowiadanie jest niezwykłe i nowatorskie, bo nie są to pytania w stylu: co będzie dalej?

Bella żyje, umarła czy egzystuje gdzieś tam w odosobnieniu? Cierpi na jakąś chorobę? Dla mnie nic nie jest jasne. A to, że Charlie ją „stracił” wszystko komplikuje. Tracić można na wiele sposobów.

Czytając ten ff targają mną emocje. Jest tak dobrze napisany, że wszystko przeżywamy razem z bohaterami. Strach. Niepewność. Frustrację. Owacje na stojąco dla autorki.

Sam koncept wart jest nagrodzenia brawami, co najmniej nietuzinkowy i poprowadzony niebanalnie. To się chwali, to się ceni. Mało jest takich ff-ów, gdzie raz po raz autor/ka zaskakuje.

Zgadzam się, że ten ff nie jest łatwy i lekki, ale to przez tematykę, prowadzenie narracji, rozterki bohaterów. Ale przyjemnie się go czyta i, za przeproszeniem, zajebiście wciąga. Brak mi słów, po prostu.

Co do tłumaczenia: brawo. Nie porównywałam z oryginałem, ale czyta się bardzo lekko, a to jest chyba najważniejsze. Dla mnie tekst jest dobry, jeśli mogę sobie wszystko wyobrazić. Tu to dostałam. Notabene beta też spisała sie znakomicie, żadnych błędów nie zauważyłam.

Jestem po wielkim, wręcz ogromnym, wrażeniem tego opowiadania. Dla mnie jest niesamowite, osnute taką nutką tajemniczości i goryczy.
Jedyne, co mogę powiedzieć, że będę stałą czytelniczką i liczę na happy end. Jak zawsze.

Chęci do tłumaczenia i mnóstwa czasu.

PS. Można jeszcze pochwalić, za bardzo adekwatne dobieranie tytułów do treści rozdziałów, jak i całego utworu moim zdaniem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:57, 04 Lip 2009 Powrót do góry

Hej! A co ma znaczyć ta końcówka?
Owszem, Edward będzie żył wiecznie. Z Bella, którą gdzieś tam znajdzie, całą, zdrową i szaleńczo zakochaną. Inaczej się obrażę :P
Przetłumaczone wspaniale, jak zwykle. Czyta się płynnie i łatwo. Za to, naturalnie, plus.
Minus? Eee... Nie wiem. Jak mi się coś przypomni to dopiszę :D Choć wątpię, by mi się przypomniało.
Czekam na następną część.
I ja bynajmniej opuszczać Cię (i Twojego opowiadania) nie zamierzam Wink
Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Nie 20:58, 05 Lip 2009 Powrót do góry

Przeczytałam jednym tchem i wszystko co przychodzi mi na myśl to słowo: Cudo, cudo, cudo. Normalnie nie wiem co powiedzieć.
Tekst jest po prostu genialny. Pomysł i fabuła są niezwykłe, intryguje mnie ta Bella, Emmet jak zwykle bawi, a Edward jak zawsze taki sam Wink
Nie czytałam tego ff w wersji angielskiej i na razie nie zamierzam, poczekam, aż tutaj przetłumaczysz, także zostałam wierną czyteliniczką tego opowiadania.
Łatwości w tłumaczeniu następnych rozdziałów,
MonsterCookie :P
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pon 16:40, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Po pierwsze nie zamierzam opuszczać twojego tłumaczonka - jest jednym z moich ulubionych!!!!
Po drugie jak zwykle kolejny rozdzialik, który mnie totalnie zaskakuje i wciska w fotelik. Oczywistą sprawą jest że tłumaczonko pierwsza klasa, pochłonęłam wręcz ten rozdział z jego perełkami - Emmetem bawiącym się radiem - bezcenne. Ciekawi mnie co się przydarzyło Belli, bo nie dokońca jej sytuacja została wyjasniona, mam nadzieję że gdzieś tam żyje i czeka na Edwarda? Jestem niepoprawną romantyczką Wink
I dodawja te rozdziały częściej bo uwielbiam je czytać!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Wto 12:01, 07 Lip 2009 Powrót do góry

Yes, yes, yess!
Coraz więcej komentarzy! \m/
aż chce się tłumaczyć.
Dzięki dziewczyny!

Lady Vampire: Serce się raduje i dusza mi śpiewa, gdy widzę taki długi i treściwy komentarz. :) Fakt, pytań jest więcej niż odpowiedzi, w kolejnych rozdziałach pojawi się jeszcze więcej znaków zapytania, jednak i wiele spraw zostanie wyjaśnionych. Dużo zamieszania wprowadzają zmiany czasu, w końcu mogą zacząć się mieszać i nie wiadomo, co było wcześniej a co później, ale ostatecznie wszystko się wyjaśni. Dzięki za miłe słowa na temat mojego tłumaczenia i bety, która faktycznie jest niezastąpiona. W końcu to profesjonalistka. Wink

Cocolatte: Tak jest, happy end musi być! Wink Oczywiście dziękuję za komplementy, aż się zaczerwieniłam.

MonsterCookie: Och, Ciasteczkowy Potworze... Nie ma to jak zyskać wiernego czytelnika. :) Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu i masz zamiar poczekać na moje tłumaczenie.

ajaczek: Jedno z ulubionych? O wow... Embarassed Co do Belli nic powiedzieć nie mogę, w każdym razie jej sprawa jeszcze jakiś czas nie zostanie wyjaśniona. A rozdziały staram się wklejać tak często, jak mogę i jak czas mi pozwala.

Do czytających w oryginale: Dzisiaj nad ranem pojawił się długo wyczekiwany, dwunasty chapter! Jest oczywiście niesamowity i Barb po raz kolejny udowodniła, że z każdym rozdziałem to opowiadanie jest coraz lepsze (i nawet ja się pojawiam w napisach końcowych, hehe). Musi być niezły, skoro taka zimna sucz jak ja się wzruszyła i zdołowała, ale później złapałam się za głowę i pomyślałam 'słodki Jezu, jak ja to przetłumaczę?'. No, zobaczymy. Cool W każdym razie autorka przyznała, że trochę dała dupy z niepostowaniem przez cały miesiąc i teraz trzy kolejne rozdziały pojawią się w krótkich odstępach (następny ponoć jeszcze w tym tygodniu!). Tak więc i ja muszę spiąć pośladki i szybciej tłumaczyć, coby ją nadgonić.
Rozdział 4 pojawi się najpóźniej w sobotę.
Tyle ode mnie, pozdrawiam wszystkich czytających. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 17:22, 07 Lip 2009 Powrót do góry

Skusiłam się na to opowiadanie, kiedy przeczytałam pod innym FF-em, że ma mało komentarzy. Moim zdaniem niesłusznie, bo temat jest ciekawy, realizacja również, a tłumaczenie nie zgrzyta i jest płynne. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę [również na podstawie własnych tekstów], że opowiadania trudne mają zwykle wąską grupę odbiorców. Myślę, że dołączę do tej, która czeka na kolejne części The Fallout. Jednak nie obędzie się bez małego marudzenia - nie czytałam oryginału, więc nie wiem czy wynika to z pomysłu autorki, czy już z twojego, ale styl tego tekstu jest wyraźnie ciężki i jeśli nie ma się odpowiednich warunków do lektury, to idzie ona dość mozolnie. Z drugiej strony zbyt lekki styl nie pasowałby do tematu, więc mam wrażenie, że po prostu już tak musi być, a ja przywyknę z czasem.

Sama kreacja postaci - genialna! Bliska kanonicznej, ale raczej wynika z niej i zgłębia poszczególne osoby, niż powiela pomysły Meyer i jej spłycenia przy okazji. Za to ogromny plus. Szczególnie za postać Jaspera i Emmetta. Miło jest poczytać o tym, że ktoś inny, oprócz Edwarda, może mieć jakieś problemy, emocje czy wątpliwości.

Intrygują też losy Belli, chociaż obawiam się, że tu nie czeka na nas - czytelników nic dobrego, to jednak mam nadzieję, że będzie to przynajmniej zaskakujące i na wysokim poziomie. Stety/niestety stawiam temu opowiadaniu poprzeczkę bardzo wysoko i wręcz domagam się dreszczy na plecach, cichego och podczas lektury kolejnych części, etc.

Wierzę, że wybrałaś sobie do tłumaczenia coś, co nie tylko wyróżnia się tematem, ale też fabułą i zastosowanymi rozwiązaniami. Na koniec dodam, że oczywiście życzę weny i będę tu jeszcze zaglądać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 9:23, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Rozdział 4

Żaden człowiek nie jest samotną wyspą.

edit: Oj, zapomniałam o becie Wink
betowała oczywiście lilczur

-:-
2016 – dzień obecny
-:-

Pracowaliśmy zawzięcie dzień i noc. Siedmioro wampirów, które nie muszą spać, w ciągu czterech dni doprowadziło prawie że ruderę do porządku. Naprawiliśmy dach najlepiej, jak umieliśmy, pożyczyliśmy kilka rzeczy z opuszczonych domów, ale najwięcej sprzętów oraz mebli przynieśliśmy z naszego najbliższego magazynu.
Carlisle i Esme przewidywali nasz powrót już dziesięć lat temu, nie spodziewaliśmy się jednak, że nastąpi to tak szybko. Wynieśli wtedy nasze rzeczy z domu do podziemnego bunkra niedaleko Forks. Jasper i Emmett przetransportowali je z powrotem i miałem coś w rodzaju déjà vu – wszystko wyglądało dokładnie tak, jak wiele lat temu, nawet fortepian się nie zmienił.
Próbowałem przekonać moich braci, by go nie przynosili, jednak Esme uparła się i ostatecznie instrument ponownie znalazł się w salonie. Moja przybrana matka twierdziła, że nawet jeśli nie mam zamiaru na nim grać, fortepian to prawie członek rodziny i nie wyobraża sobie bez niego naszego domu. Zabawne, jak bardzo chciała, by wszystko było po staremu – nie było takiej możliwości. Już nigdy.

Gdy moi bracia stawiali instrument na podłodze, wydobył się z niego nieprzyjemny dźwięk, jakby ktoś jednocześnie przycisnął wszystkie klawisze, z pomiędzy których dodatkowo uniosły się chmurki kurzu. Z całą pewnością potrzebował pomocy, ale wcale mnie to nie obchodziło. Przecież nie miałem zamiaru zagrać na nim nigdy więcej.
Usłyszała to Esme i zanim się zorientowaliśmy, była już na dole z rękami przyciśniętymi do ust i szeroko otwartymi z podniecenia oczami. Wyglądała jak dziewczynka, która niespodziewanie dostała wymarzony prezent. Ponad stuletnia dziewczynka z prawie równie sędziwą zabawką.
- Przynieśliście go! Och, dziękuję wam chłopcy, jesteście cudowni! – zaświergotała, uśmiechając się od ucha do ucha, po czym wycałowała moich braci.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z domu, by nie słuchać ich podekscytowanych rozmów na temat naszego nowego życia, ale nic to nie dało. Nadal ich słyszałem.
- Nie wiem, po co to było, przecież i tak już więcej na nim nie zagra.
- Emmett, ty człowieku małej wiary. Znam mojego Edwarda, zagra jeszcze nie raz.
Nie lubiłem rozczarowywać Esme, ale nie miała racji. Nie było mowy, bym kiedykolwiek…

Nie miałem pojęcia, co robię, nie wychodziłem nigdzie przez ostatnie dni. Nikomu nie wolno było opuszczać rodziny, zasada Carlisle’a nadal obowiązywała.
Ale ja miałem to gdzieś. Potrzebowałem chwili dla siebie, by móc pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Zacząłem biec przez las. Był czas, kiedy znałem każdy jego centymetr, każde drzewo, ziemię, każdy dźwięk i zapach. Teraz nic nie było takie samo. Wszystko zniknęło. Nie przeszkadzało mi to jednak w delektowaniu się wolnością. Po raz pierwszy od miesięcy, a nawet lat nie musiałem słuchać myśli innych. Zatrzymałem się, wstrzymując oddech. Cisza. Zamknąłem oczy, uniosłem ręce, czekając na jakikolwiek dźwięk… nic. Pustka. Spokój. Nie byłem pewien czy to dobrze, czy nie. Podobało mi się, że jestem sam, ale przecież cały czas jestem sam…
Dopiero od niedawna zacząłem zastanawiać się, jak będzie wyglądało nasze życie, gdy wreszcie uda nam się zagrzać gdzieś miejsce. W ciągu ostatnich lat cały czas coś się działo, od dnia pierwszej wizji Alice ciągle byliśmy w ruchu. Po stracie Belli chciałem umrzeć razem z resztą świata, ale przeznaczenie miało dla mnie inne plany… A może to był Bóg? Nieważne. Nie chciałem stracić już nikogo więcej. Przez te wszystkie lata nie udało mi się dojść do siebie, ale jakoś ukryłem moje uczucia na dnie serca i starałem się żyć dalej. Dopiero rok temu pozwoliłem sobie dać upust emocjom i przestałem udawać, że nic się nie stało, że nie byłem zrozpaczony. Będąc znowu w Forks, ponownie mogłem poczuć to, czego nie doświadczyłem przez długi okres czasu. Jakbym zatoczył koło i znów był w punkcie wyjścia. Rodzina była bezpieczna, a ja wróciłem tam, gdzie było moje miejsce. Wszystko w najlepszym porządku.
Zacząłem biec. Chciałem poczuć powiew wiatru na mojej twarzy i zobaczyć rozmywające się sylwetki drzew, które mijałem. Jak cudownie jest móc doświadczyć tego jeszcze raz… Przestałem zwracać uwagę na to, gdzie biegnę, aż w końcu zatrzymałem się na skraju lasu niedaleko domu Belli, a przynajmniej tego, co z niego zostało. W przeciwieństwie do naszej rezydencji, ta nie przetrwała próby czasu.
Stare drzewo rosnące naprzeciwko okna Belli runęło, całkowicie niszcząc jej pokój. Wygląda na to, że nie było nawet jednej rzeczy, która zostałaby po mojej ukochanej, wszystko zostało mi odebrane. Dodajmy to do mojej długiej listy powodów do rozpaczy.
- Czy jest cokolwiek, co mógłbym mieć? – krzyknąłem, unosząc twarz ku promieniom słońca. Być może ktoś w górze patrzy na mnie i śmieje się z mojego nieszczęścia.
Podszedłem bliżej. Z jej domu nie zostało właściwie nic, zaledwie kupa gruzu. Usiadłem na stosie kamieni i ukryłem twarz w dłoniach, próbując znaleźć jakiś sens w tym wszystkim, cokolwiek. Przez te długie lata cały czas tliła się we mnie iskierka nadziei, że może jakaś część Belli nadal istnieje. Zdawałem sobie sprawę z niedorzeczności moich myśli, mimo to nie mogłem przestać w to wierzyć. Obecność tutaj i widok tych wszystkich zniszczeń przekonał mnie jednak, że moja ukochana odeszła na zawsze. Ból, który próbowałem ukryć przez lata, uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Przypomniałem sobie moją ostatnią wizytę w tym domu.

-:-

- Nie ma jej, Edwardzie. To wszystko, co ode mnie usłyszysz. Nie zasługujesz na nic więcej.
Umysł Charlie’go nie był taki milczący jak Belli, wiedziałem jednak, po kim moja dziewczyna odziedziczyła ten dar. Zawsze miałem komendanta za człowieka wolno myślącego, kiedy jednak odkryłem, że nie słyszę myśli jego córki, domyśliłem się, że jego umysł też częściowo jest dla mnie zamknięty. Byli do siebie podobni bardziej, niż się im wydawało. Kiedy Bella była przestraszona lub zła, automatycznie blokowała swój mózg na bolesne myśli i doznania. To samo robił właśnie Charlie, pozbawiając mnie dostępu do wspomnień na temat swojej córki. Chronił ją bardziej, niż myślał.
- Proszę… - Spojrzałem na niego, będąc pewnym, że w moich oczach widać, jak bardzo czuję się winny. – Gdzie ona jest?
- Przykro mi Edwardzie… Nie, tak naprawdę wcale nie jest mi przykro. Wyprowadziła się zaraz po tym, jak odszedłeś. Ty też powinieneś już pójść. Jestem zajęty. – Odwrócił się i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Zakląłem cicho. Nie poszło tak, jak się tego spodziewałem. Przeczesałem włosy palcami i przekląłem jeszcze raz. Co mam teraz robić? Spojrzałem na okno w pokoju Belli. Musiałem się tam dostać, istniała bowiem szansa, że były tam jakieś wskazówki, gdzie może teraz być.

Wróciłem do samochodu i odjechałem kilkaset metrów tak, by nie widział mnie Charlie. Miałem zamiar poczekać, aż wyjdzie z domu. A może ona nadal śpi? Nie, to niemożliwe, słyszałem tylko jedno bijące serce. Odeszła, Charlie nie kłamał.
Gdy komendant wyszedł, rzuciłem się biegiem ku tylnym drzwiom jego domu. W ciągu kilku sekund wspiąłem się do jej okna, zaglądając ostrożnie przez szybę. Pokój wyglądał dokładnie tak jak kiedyś, takim go zapamiętałem. Kilka chwil zabrało mi wzięcie się w garść, po czym otworzyłem okno. Nie było już odwrotu, poczułem ten znajomy zapach, który uderzył we wszystkie moje zmysły i nie mogłem zawrócić. Byłem egoistą, chciałem ją mieć z powrotem, obojętnie czy kochała mnie jeszcze, czy nie. Przez krótką chwilę obraz Newtona przeleciał przez mój umysł.
Kręcąc głową i śmiejąc się z absurdu tej wizji, wsunąłem głowę przez okno. Mój wzrok wytężył się, gdy skanowałem wnętrze jej pokoju. Czułem wprawdzie delikatny zapach Belli, ale z pewnością dawno jej tu nie było. Minęły miesiące odkąd odeszła. Miesiące.
Usiadłem na jej łóżku i wtuliłem twarz w poduszkę, oddychając głęboko. Uśmiechnąłem się. Bella. Nadal tu była i sześć miesięcy rozłąki nie zmniejszyło mojego pragnienia. Nie chcąc stracić tego miłego uczucia, kurczowo ścisnąłem poduszkę i udałem się do jej biurka. Może tam kryły się jakieś wskazówki, gdzie się teraz znajduje.
Logika podpowiadała mi, że prawdopodobnie jest ze swoją matką, Renee, ale nie wiedziałem, dlaczego. Spojrzałem na stolik, który wyglądał tak samo jak wtedy, gdy widziałem go ostatni raz. Te same książki i porozrzucane kartki, nawet ostatnia płyta, której słuchała, leżała w tym samym miejscu co wtedy. Nic się nie zmieniło. Jeśli Bella odeszła, zrobiła to niedługo po mnie, w końcu zostawiła większość swoich rzeczy. Zaniepokoiło mnie to bardziej, niż myślałem. Co Charlie rozumiał przez słowa „nie ma jej”?
Otworzyłem szafę i z ulgą stwierdziłem, że zabrała większość ubrań. Czyli gdzieś musi być. Początkowe zadowolenie ustąpiło jednak miejsca strachowi – puste półki oznaczały, że wyjechała z Forks, tak jak sugerował Charlie. Zajrzałem głębiej i to, co znajdowało się na dnie szafy, swoim widokiem prawie zwaliło mnie z nóg. Czarny worek na śmieci, a w nim zniszczone radio samochodowe, które Bella dostała od mojego rodzeństwa na urodziny. Wyglądało na to, że ktoś z wielką agresją wyrwał je z deski rozdzielczej.
Zrobiło mi się przykro na myśl o Belli niszczącej swój urodzinowy prezent. Co ją do tego skłoniło? Padłem na kolana obok jej łóżka, gorączkowo podważając deski w podłodze. Odetchnąłem z ulgą, gdy moim oczom ukazała się mała, metalowa puszka, którą umieściłem tam sześć miesięcy temu, by przypominała mojej ukochanej, że zawsze przy niej będę. W środku znajdowały się wszystkie zdjęcia, które zrobiła swoim nowym aparatem, płyta CD, którą dla niej nagrałem oraz bilety na Florydę od Esme i Carlisle’a. Delikatnie przesunąłem palcami po naszych nazwiskach napisanych na tych skrawkach papieru, tak jakbym się bał się, że mocniejszy dotyk może je zniszczyć. Pani Isabella Marie Swan i pan Edward Anthony Cullen…
Podniosłem zdjęcia i ostrożnie wsunąłem je do kieszeni mojej bluzy. Potrzebowałem jej tak blisko mnie, jak tylko było to możliwe, a skoro nie mogła być tu ciałem, chciałem mieć ją przynajmniej w mojej pamięci. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale zanim się zorientowałem, umieściłem płytę w odtwarzaczu i położyłem się na łóżku. Zamknąłem oczy na dźwięk pierwszych nut mojej kołysanki, jej kołysanki, dobiegających z małych głośników. Nie słyszałem tego utworu od pół roku. To było takie realne, takie… Boże, co ja narobiłem?
Leżałem tak dopóki muzyka się nie skończyła, myśląc o tym, co powinienem zrobić, gdzie pójść. Niechętnie usiadłem, wciąż nie mając żadnych sensownych pomysłów. Wiedziałem jedynie, że marnuję czas. Z myśli Charlie’go nic nie mogłem wyczytać, zapewne nawet nie będę miał możliwości jeszcze raz z nim porozmawiać. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer matki Belli – może z nią lepiej mi pójdzie. Wstrzymałem oddech, gdy usłyszałem głos twierdzący, że abonent jest niedostępny. Zakląłem pod nosem. Potrzebowałem pomocy. I to natychmiast.

Ostatecznie Charlie zgodził się ze mną porozmawiać, jednak była to wyłącznie zasługa Esme i Carlisle’a. Zadzwoniłem do nich, gdy byli na Alasce i poprosiłem o wsparcie. Widok Carlisle’a przyniósł mi wielką ulgę i poczułem się pewniej, widząc jego mądre oczy wypełnione empatią i wielką inteligencją. On wiedział, co robić. Charlie zawsze go szanował i miałem nadzieję, że obecność mojego ojca przy tej rozmowie bardzo ułatwi mi sprawę. Komendant był całkowicie zdumiony, kiedy pojawiliśmy się przy jego drzwiach, jednak po chwili wahania wpuścił nas do środka.
- Kawy? – zapytał moich rodziców, chcąc być uprzejmym. Mnie nigdy nic nie zaproponował, a teraz nawet na mnie nie patrzył.
Carlisle i Esme grzecznie odmówili i od razu podziękowali za zgodę na spotkanie.
- Cóż, przykro mi, że fatygowaliście się do mnie z tak daleka, ale nie mam zamiaru udzielić wam żadnych informacji na temat mojej córki. Nie chcę, by miała jakiekolwiek kontakty z waszym synem. Mam nadzieję, że to rozumiecie.
- Charlie, wiem, że chcesz chronić swoje dziecko, ale Edward odchodząc miał dobre intencje. – Carlisle próbował to wytłumaczyć, jednak ojciec Belli jedynie parsknął z niedowierzaniem.
- Kocham pańską córkę bardziej, niż się panu wydaje – powiedziałem cicho.
- Nie mów mi, co mi się wydaje, a co nie. Zostawiłeś ją, załamaną i zniszczoną, a ja musiałem pozbierać to, co po niej zostało i poskładać do kupy. Nic mi się nie wydaje, doskonale wiem, o czym mówię.
- Wyjechaliśmy, ponieważ to było najlepsze rozwiązanie dla niej. Edward chciał ją chronić.
- Tak? Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Chronić ją przed czym?
Choć nie zwracałem na nią zbytniej uwagi, widziałem, że ta rozmowa przygnębia Esme. Carlisle wziął ją za rękę.
- Nie pasowała do naszego… stylu bycia.
Od razu zrozumiałem, że mój ojciec niefortunnie dobrał słowa i na reakcję Charlie’go nie trzeba było długo czekać.
- Waszego stylu bycia? Ty bogaty, arogancki sukinsynu! Że niby moja córka nie jest wystarczająco dobra dla twojego syna? Carlisle, myślałem, że jesteś inny.
Esme westchnęła.
- Charlie, nie to mój mąż miał na myśli. Wiem, że ty i ja nie mieliśmy zbyt dużo okazji do rozmowy, ale mogę cię zapewnić, że kochamy Bellę tak, jakby była naszą córką.
- Przepraszam Charlie. – Carlisle uniósł ręce w obronnym geście. – Źle dobrałem słowa.
Edwardzie, musimy spróbować inaczej. Powiedzmy mu prawdę, przynajmniej część.
- Nie – powiedziałem szorstko zanim zdążyłem się powstrzymać.
- Co proszę? – Oczy Charliego wyszły na wierzch, a jego twarz przybrała odcień czerwieni. Za kogo ten dzieciak się uważa?
- Char… - zacząłem, ale nagle przerwał mi Carlisle.
- Przepraszam, Edward mówił do mnie. Nie ma innego wyjścia, synu.
Spojrzałem na ojca i wiedziałem, że nie zdołam go przekonać. Nie mamy czasu. Kiwnąłem głową, musiałem mu zaufać. Jeśli uważał, że to najlepsze rozwiązanie, wierzyłem mu. Z jego myśli wiedziałem, że nie zamierza wyjawić całej prawdy, tylko to, co pomogłoby przekonać Charlie’go o słuszności naszych decyzji.
Komendant spojrzał na Carlisle’a lekko zmieszany, a jego myśli były trudne do odczytania.
- Wszyscy wiedzą, że nasza rodzina jest… wyjątkowa. – Odchrząknął, po czym mówił dalej. – Kiedy inni krytykowali nas lub niesprawiedliwie osądzali, ty zawsze byłeś po naszej stronie.
Charlie zaczął kręcić się na fotelu, zdziwiony kierunkiem, w jakim zmierzała ta rozmowa.
- Zawsze traktowałeś nas z szacunkiem i sympatią. Ale my jesteśmy inni… pod wieloma względami.
Charlie myślał intensywnie o tej „inności”. Zauważył, że się nie starzejemy, ale zawsze uważał, że to zasługa genów i diety. Przypominał sobie o tym, jacy jesteśmy bogaci i piękni oraz jak poruszamy się i mówimy. Nigdy nie widział mnie jedzącego cokolwiek w jego domu. W końcu przyjrzał nam się uważnie, zwracając szczególną uwagę na nasze oczy. Nie byliśmy spokrewnieni, a jednak kolor naszych tęczówek był identyczny.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę. – Pokiwał głową, ale nadal nie wiedział, co to może znaczyć.
- To co widzisz, nie różni się niczym od tego, co widzą w nas inni. Są jednak rzeczy niedostrzegalne gołym okiem. Moja rodzina, to znaczy niektóre z moich dzieci, mają specjalne zdolności. - Spojrzał na mnie, a potem ponownie na Charlie’go, zanim zaczął kontynuować. Chciał wiedzieć, że trzymam rękę na pulsie. Kiwnąłem głową.
- Edward i Alice są… bardzo wyjątkowi. Edward umie… czytać w myślach ludzi znajdujących się niedaleko niego.
Oczy Charlie’go wyglądały, jakby miały wyskoczyć z orbit. Zastanawiał się, czy Carlisle robi z niego idiotę czy po prostu źle usłyszał.
- To niedorzeczne! – Wstał i zaczął krążyć po pokoju, próbując się śmiać. Za kogo oni się uważają?! Zawsze szanowałem Carlisle’a. Jest świetnym lekarzem i ma bardzo miłą żonę, ale chyba zwariował jeśli myśli, że uwierzę w te bzdury! Po co te wszystkie kłamstwa? Do czego oni zmierzają?
Nie byłem pewien, co powiedzieć, ale skoro sprawy zaszły tak daleko, musiałem go przekonać, że to wszystko prawda.
- Zgadza się, mój ojciec jest świetnym lekarzem i nigdy nie kłamie. – Spuściłem wzrok na dywan i czekałem, aż moje słowa do niego dotrą.
Odwrócił się na pięcie i spojrzał na mnie wytrzeszczonymi oczami. Opadła mu szczęka. Niemożliwe!
- Możliwe – westchnąłem i przeczesałem włosy palcami. – Nie chciałem pana w to mieszać, ale musimy znaleźć Bellę i potrzebujemy pańskiej pomocy.
- Skoro umiesz czytać w moich myślach, czemu nie wyczytasz, gdzie ona jest? – Uśmiechnął się przebiegle.
- Właśnie o to chodzi… Bella to jedyna osoba, której myśli nie słyszę. Ma w umyśle jakąś barierę, której przebić nie umiem. Nie wiadomo skąd to się bierze, ale tak właśnie jest. I wydaje mi się, że odziedziczyła to po panu. Pańskie myśli są dla mnie czytelne tylko częściowo. Nie widzę tego, co dotyczy Belli. Prawdopodobnie podświadomie ją pan chroni. – Odchyliłem się na krześle i odetchnąłem głęboko.
- Aha.
Tylko tyle był w stanie wybąkać. W głębi duszy czuł się dumny. Był w stanie chronić swoją córkę przed takimi jak ja i ta wiedza bardzo go pocieszyła.
- Dlaczego powinienem ci powiedzieć, gdzie ona jest? Nie zasługujesz na nią i dobrze o tym wiesz – powiedział po chwili.
- Tak, jestem tego świadomy, ale chodzi o coś innego.
- O co?
Carlisle wyczuł, że atmosfera robi się gorąca i postanowił się wtrącić.
- O to, że jest w niebezpieczeństwie. Zresztą, my wszyscy jesteśmy.
Charlie zbladł i usiadł ponownie w swoim fotelu.
- Co... Nie… Nie rozumiem. Jakie niebezpieczeństwo?
Głos zabrała Esme.
- Charlie, musimy znaleźć Bellę, mój mąż mówi prawdę. Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie, ty również, dlatego przybyliśmy tu, by pomóc na tyle, na ile jesteśmy w stanie.
Głos Esme jak zwykle zadziałał uspokajająco. Zawsze był pełen ciepła i miłości, i gdy mówiła, nie było możliwości, by ktoś jej nie wierzył. Charlie nie był w tej kwestii wyjątkiem.
- Skąd… Skąd wiecie?
- Alice, nasza córka, miałeś okazję ją poznać – Charlie pokiwał głową ze zrozumieniem, dając znak Esme, by kontynuowała – ma szczególny dar. Przewiduje… przyszłość.
Charlie puścił wiązankę przekleństw, po czym zreflektował się i przeprosił moją matkę za brak dobrych manier.
- W porządku. Wiem, że ciężko to pojąć. – Pochyliła się i położyła mu rękę na kolanie. – Jeśli tylko byłaby inna możliwość, nie mówilibyśmy ci o tym, ale nie mamy dużo czasu.
- Dobrze, dajcie mi chwilę na ogarnięcie tego wszystkiego. Wasza rodzina ma specjalne… talenty. Czytanie w myślach i przewidywanie przyszłości to niektóre z nich. Twierdzicie, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, które Alice zobaczyła… w swoich wizjach. – mówił bardziej do siebie niż do nas, próbując to wszystko zrozumieć. – I kiedy mówicie, że wasza rodzina jest wyjątkowa, macie na myśli coś więcej. Ja… Ja nie chcę wiedzieć co. Na dzisiaj wystarczy mi tych nowin. – Zrobił pauzę, starannie dobierając słowa, które chciał powiedzieć. – Jednak pytanie pozostaje – co widziała Alice?
Przez kolejne dwadzieścia minut dokładnie tłumaczyliśmy mu nasze założenia. Im dalej w to brnęliśmy, tym bardziej Charlie przestawał nam wierzyć. Absurd całej tej sytuacji doprowadził go do jednego wniosku: jesteśmy stuknięci, a on nie może pozwolić nam zbliżyć się do swojej córki.
Gdy Carlisle skończył mówić, Charlie wstał, udał się do kuchni i wyjął piwo z lodówki. Był małomównym, prostym człowiekiem bardzo kochającym swoją córkę. My tymczasem próbowaliśmy wcisnąć mu jakieś bzdury, w które on nie mógł uwierzyć. Po chwili przyszedł z powrotem do pokoju i grzecznie, po cichu, bez dodatkowych wyjaśnień poprosił nas o wyjście. Spodziewałem się tego, jednak Esme i Carlisle byli zaskoczeni.
- Charlie, proszę… - powiedziała moja matka.
- Przykro mi, Esme, nie chcę wiedzieć, co kombinujecie, chcę jedynie, żebyście już poszli.
Już wtedy wiedziałem, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Nie wyciągniemy z niego nic więcej i nie uda nam się go przekonać. Nasza obecność jedynie go denerwowała. Spojrzałem na Carslisle’a i wyjaśniłem mu to tak cicho i tak szybko, że Charlie nie mógł tego słyszeć.
Mój ojciec zmarszczył czoło i spojrzał na komendanta Swana.
- Szanujemy twoją decyzję, jednak chciej wysłuchać i wziąć sobie do serca nasze ostrzeżenie. Mówimy prawdę. To nadchodzi… i nic tego nie powstrzyma. Nie wiemy tylko, kiedy to się stanie, ale nie zostało wiele czasu. – Sięgnął do kieszeni, wyciągając trzy duże koperty. – Weź je. Zrobiłem notatki ze wskazówkami dla ciebie i mieszkańców Forks. Wszystko co musicie wiedzieć, jest tutaj. Weź je proszę i postępuj według tych zasad. Jest miejsce, gdzie wszyscy moglibyście być bezpieczni. Postępuj słusznie, Charlie, jako szef policji musisz mieć obmyślony plan awaryjny, prawda?
Uniósł brwi, patrząc na ojca Belli, jednak ten pozostał niewzruszony.
- Wizje Alice nie zawsze się sprawdzają, jednak każdego mijającego dnia szanse na wojnę są coraz większe. Chcemy jedynie pomóc. Bella załamałaby się, gdyby cokolwiek stało się tobie lub innym mieszkańcom Forks. Ona bardzo cię kocha.
- Zależy mi na niej bardziej niż na własnym życiu i jeśli dojdzie do tragedii, chcę, żeby była bezpieczna, nie rozumiesz tego? Mamy możliwości, by jej to zapewnić. – Poprosiłem po raz ostatni.
Nie odezwał się. Otworzył drzwi, sugerując nam, byśmy wyszli. Przechodząc obok niego rzuciłem mu ostatnie błagalne spojrzenie, jednak zamknął oczy i zablokował przede mną swoje myśli.
Carlisle położył koperty na stoliku, po czym ruszył za Esme w stronę drzwi. Przechodząc obok Charliego, moja przybrana matka załkała cicho. Złapała go za dłoń, co było dla niego szokiem. Jej ręka była zimna jak lód.
- Proszę…
- Esme, kochanie, wszystko w porządku. – Carlisle po raz ostatni zwrócił się w stronę Charlie’go. – Zajrzyj do kopert, które ci zostawiłem. Są tam wszystkie numery telefonów, których możesz potrzebować. Przemyśl to, o więcej cię nie proszę.
Myśli Charlie’go zaczęły wirować. Nie chciał nam wierzyć, jednak błaganie Esme coś w nim przełamało. Wiedział, że jesteśmy inni, nawet jeśli nie chciał tego przyznać. Istniała szansa, że mówimy prawdę, a on bał się o swoją córkę. Chciał mieć ją przy sobie. Bezpieczną. Synu, jeśli naprawdę mnie słyszysz, znajdź ją i przyprowadź do mnie. Jest u matki w Baltimore.
Obejrzałem się za siebie, chcąc dać mu znak, że słyszałem, ale drzwi były już zamknięte. Odetchnąłem z ulgą, po czym wybuchnąłem śmiechem. Carlisle i Esme spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Baltimore – powiedziałem, uśmiechając się szeroko.
Bez chwili zwłoki wsiedliśmy do samochodu i Carlisle zaczął telefonować do pozostałych członków naszej rodziny. Baltimore… Tak, to musi być to. Słyszałem myśli Carlisle’a. Ze wszystkich miejsc na świecie musi być właśnie tam. Zaczynam myśleć, że ta dziewczyna ma po prostu strasznego pecha. Zawsze w złym miejscu, w złym czasie. Zachichotał.
- To prawda, działa jak magnes na wszelkie nieszczęścia. Baltimore. Jedźmy tam. Natychmiast.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Pią 13:19, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Softly
Człowiek



Dołączył: 08 Maj 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 10:12, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Niesamowite... Ten sposób opisania, charakteryzacji postaci... Czuje si jakbym czytała jo 100% lepszą wersje książki Stephenie.M "Dziesięć la później po KwN"... Niesamowite... Jak widać masz b.dobrą bete, bo błędów nie zauważyłam, a jeśli nawet jakieś były to pewnie i tak bym ich nei spostrzegła przez wzgląd na fabułe. Masz wspaniały styl pisania, lekko, szybko i łatwo się czyta... Och... Prolog tak jak i inny rozdziały mnie rozwalił. Niewątpliwie najbardziej podobało mi się zakończenia Prologa... Nieziemskie... Mój Boże... Strasznie sie ciesze, że wzięłaś się za to tłumaczenie... Nie wątpliwie Twój ff jest teraz na moim pierwszym miejscu ze wszystkich tu obecnych, ba nawet ze wszystkich książek... C U D O... Taaa na pewno jest moim ulubionym, ma w sobię coś wyjątkowego i niepowtarzalnego zarazem... Heh co do tego ostatniego rozdziału: Wow. Hmm Charlie... No właśnie. Heh musiał sobię myśleć, ze niezłego idote z niego robią i wyszukiwać gdzieś ukrytej kamery. Dobrze jednak, ze powiedział im gdzie Bells sie znajduje... Hmm zapowiada się starsznie ciekawie, orginalnie i obiecująco. Będę wpadała częściej. Nie mogę sie juz doczekać kolejnego rozdziału. Więc pozostaje mi tylko z niecierpliwością nań czekać...
Pozdrawiam i Dużo Weny Życzę ;**
Softly


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Loleczka
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 10:28, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Opowiadanie bardzo mi się podoba. Jest realistyczne i co najlepsze, Bella odrazu nie występuję. Co prawda, jakoś trudno mi uwierzyć, że Charlie nie żyję, skoro był przygotowany na to co się stanie, ale jakoś przeżyję.
Tylko, powiedz mi czemu zakończyłaś w takim momencie? O co chodzi z tym Baltimore?
Życzę weny i czasu
Loleczka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 10:31, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Jestem jak zwykle pod mega wrażeniem tego całego ff i ostatniego rozdziału. Bardzo, ale to bardzo podała mi sięich rozmowa z Charlim, Tak bardzo się starali a i dzięki temu wiem a raczej mam nadzieję że Bella nie umarła tak jak się tego obawiałam po przedostatnim rozdziałem... Teraz mam nadzieję Wink
Bardzo dobre tłumaczenie, które się świetnie czytało. Bardzo ładny styl. A tak na marginesie to zazdroszczę takiej znajomości jężyka, mi pani nauczycielka mówiła ucz się bo znajomość języków obcych to podstawa a ja nie... I teraz cierpię! Ale dobrze że jest pestka to przetłumaczy taki fajny ff Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 10:39, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Softly napisał:
Nie wątpliwie Twój ff jest teraz na moim pierwszym miejscu ze wszystkich tu obecnych, ba nawet ze wszystkich książek... C U D O...

omg... zaliczyłam klasyczny opad szczęki... nie wiem co powiedzieć. Dziękuję, Softly. :)
Cytat:
Co prawda, jakoś trudno mi uwierzyć, że Charlie nie żyję, skoro był przygotowany na to co się stanie, ale jakoś przeżyję.

hmm... a gdzie jest powiedziane, że Charlie nie żyje...? Kurde, nie mogę spoilerować, no. nie proście mnie. Wink
Cytat:
Tylko, powiedz mi czemu zakończyłaś w takim momencie? O co chodzi z tym Baltimore?

Nie ja zakończyłam, to autorka. A jeśli chodzi o Baltimore, to posłużę się cytatem z Charlie'go:
Cytat:
Synu, jeśli naprawdę mnie słyszysz, znajdź ją i przyprowadź do mnie. Jest u matki w Baltimore.

nic więcej nie powiem.
ajaczek, dzięki za miłe słowa. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Pią 10:45, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Pią 11:01, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Doczekałam się kolejnego rozdziału i jak zwykle mnie zatkało. To wszystko jest napisane tak, nie wiem jak to określić, z finezją. Dopracowane ze szczegółami, przyjemnie się czyta, napisane lekko. Na pewno jest też w tym zasługa tłumacza :)
Ta rozmowa z ojcem Belli też jest niesamowita. Jak go przekonują i w końcu wyjawia miejsce zamieszkania Belli. Naprawdę strasznie mi się podobało.
Czekam na kolejny rozdział ( Mam nadzieję, że niedługo, bo ciekawi mnie co z tą Bellą ) :P

MonsterCookie.
Wyjątkowa
Wilkołak



Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?

PostWysłany: Pią 11:16, 10 Lip 2009 Powrót do góry

A ja się gubię w teraźniejszości i przeszłości. Rozumiem, o tym znaczku coś tam pisałaś, ale i tak się plączę. Dałoby się jeszcze datę pisać obok? Bo naprawdę ciężko pojąć. :P Ta końcówka, że muszą ją znaleźć, to teraz czy kiedyś? Ogólnie opowiadanie jest już, jak dla mnie, ciekawsze niż ten pierwszy rozdział. Czyta się lżej. :) Powiem szczerze, że jest całkiem ciekawe. Co do błędów. Nawet się nie przyglądam, bo całego tekstu nawet nie przeczytałam. ^^ Ale chyba ogólny sens wyłapałam. Czekam na kolejną część.
Pozdrawiam.
Wyjątkowa'


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 11:36, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Dalej podtrzymuję, że to opowiadanie jest niesamowite. Podoba mi się nastrój w jakim jest napisany. Spojrzenie z teraźniejszości i przeszłości jest o tyle dobre, że każe nieustannie myśleć czytelnikowi jak do tego wszystkiego doszło. Co się nie powiodło?
Bardzo mi się podoba kreacja wszystkich bohaterów, wydają się o wiele bardziej wyraziści niż u Mayer. Poza tym Emmett jest bezcenny ^^ Jednak bardziej ujął mnie Edward. Jest z jednej strony załamany, że stracił Bellę, a z drugiej desperacko jej poszukuje. Sama nie wiem, ale to zestawienie jego postawy z przeszłości i teraźniejszości bardzo mnie ujmuje. Ale, żeby nie pisać już o samych postaciach to podoba mi się też katastrofizm tego opowiadania. Co prawda sama piszę powiedzmy coś podobnego, ale całkiem inne wrażenie się odnosi pisząc coś a całkiem inne gdy się czyta ff kogoś innego. I swoją drogą zastanawia mnie czemu wszyscy widzą tak marne przyszłe losy ziemi.
Błędów się nie dopatrzyłam, ale skoro betowała lilczur to nie spodziewałam się czegoś innego ;]
Na razie grzecznie czekam na tłumaczenie, ale moja ciekawość jest stopniowo nadwyrężana więc pewnie niedługo sięgnę po oryginał Wink
Ale tłumaczenie jest bardzo dobre więc na razie wizja czytania po angielsku słabo kusi :P
Pozdrawiam i życzę wytrwałości


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Pią 11:37, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 11:48, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Wyjątkowa napisał:
A ja się gubię w teraźniejszości i przeszłości. Rozumiem, o tym znaczku coś tam pisałaś, ale i tak się plączę. Dałoby się jeszcze datę pisać obok? Bo naprawdę ciężko pojąć. :P Ta końcówka, że muszą ją znaleźć, to teraz czy kiedyś?

Jasne, nie ma sprawy, w kolejnych rozdziałach postaram się dopisywać daty. Wprawdzie tłumaczę zgodnie z oryginałem, gdzie jest tylko znaczek, ale sama wiem, jak ciężko się czasami połapać, szczególnie w późniejszych rozdziałach (wierzcie mi, te początkowe to jeszcze pikuś).
Żeby była jasność: W teraźniejszości (rok 2016, 10 lat po wojnie) Cullenowie wracają do Forks, wprowadzają się do swojego starego domu. Edward idzie na zgliszcza domu Belli i zaczyna wspominać przeszłość (ostatni raz, kiedy tu był to własnie ta rozmowa z Charlie'm).
Przeszłość: od momentu pierwszych wizji Alice do końcówki tego rozdziału, czyli rozmowa z Charlie'm to też przeszłość. Nie wiem, czy dobrze wyjaśniłam, ale mniej więcej tak to wygląda.
Jeszcze raz dziękuję za komentarze, powtarzam się, ale grzeczność nakazuje, to i wykorzystam okazję. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 13:04, 10 Lip 2009 Powrót do góry

Jeszcze raz powtórzę: to opowiadanie jest niezwykłe, a tłumaczka naprawdę genialnie tłumaczy.

Każda odpowiedź na jakiekolwiek pytanie prowokuje 10 następnych. Nie ma sposobu by się w tym połapac. Jeszcze te daty...

Na miejscu Charliego niechybnie pomyślałabym, że jestem w ukrytej kamerze. Jednak dobrze się stało, że uwierzył i podał miejsce przebywania Belli. Mam nadzieję, że znajdą ją jak najszybciej i będzie szczęśliwa z Edwardem, o ile to możliwe. Wspominałam już, że chcę happy end?

Im bardziej wczytuję się w ten ff, tym więcej widze drobiazgów i niuansów. Autorka naprawdę przemyślała sprawę.

Ach, ja tam nie mam nic przeciwko spoilerom Wink Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieję, pojawi się już niedługo.

Chęci na tłumaczenie i mnóstwa wolnego czasu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ellentari
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Cze 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 8:43, 11 Lip 2009 Powrót do góry

Na początku jakoś nie byłam przekonana do tego opowiadania, teraz już pomału się przełamuje. Obawiam się tylko jednego, że szczęśliwego zakończenia tu nie znajdę, a jak znajdę to może mi się ono nie spodobać.
Zastanawiam się czy nie iść do oryginału, ale świadomość tego że to co tam zastane niekoniecznie przypadnie mi do gustu powstrzymuje mnie.
Mam do Ciebie pytanie Pestko, dlaczego akurat tren teks wybrałaś?
Nie należy on do prostych, fabuła też raczej nie banalna, choć podobne motywy już zaistniały wcześniej.
Tekst należy do tych męczących psychicznie....
Więc pytam dlaczego?
Mogę oczywiście napisać że super tłumaczenie, że podoba mi się i takie tam, ale to już zrobiło wiele osób przede mną, ja chciałabym po prostu wiedzieć co skłoniło Cię do wyboru The Fallout, to twoje pierwsze tłumaczenie więc jakieś czynniki musiały tu wystąpić :)
Oki, to tyle ode mnie, czekam na kontynuację, która no cóż, spodoba mi się, albo i nie.
Przyjemnego tłumaczenia.

Pozdrawiam,
E.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Sob 9:42, 11 Lip 2009 Powrót do góry

Nie wiem, czy moja odpowiedź na pytanie Ellentari będzie satysfakcjonująca, ale spróbuję.
W tym roku zdałam maturę. Jako typowy introwertyk większość czasu spędzam w domu, więc w wakacje strasznie się nudzę. W tym roku doszły do tego dodatkowe miesiące wolnego, czekanie na wyniki matur i rekrutacji, więc musiałam coś ze sobą zrobić. Wybieram się na filologię angielską (dostałam się, ha. Cool ) i chcę w przyszłości być tłumaczem, więc pomyślałam, że zrobię przy okazji dobry uczynek i przetłumaczę jakiś ff na forum. Znalazłam listę wolnych ff (a zbyt długa to ona nie była) i zaczęłam szukać. Po pierwsze patrzyłam na długość. Pięćdziesiąt rozdziałów do przetłumaczenia to raczej nie dla mnie, szczególnie, że za sagą jakoś specjalnie nie szaleję. Fallout miał ich wtedy 11 i nie zapowiadało się na to, że będzie ich więcej niż 50, i ostatnio Barb potwierdziła moje przypuszczenia. Zaczęłam przeglądać te fanficki w poszukiwaniu czegoś, co przynajmniej chciałoby mi się przeczytać i co byłabym w stanie przetłumaczyć bez ciągłego zaglądania do słownika. Badward zmienia się pod wpływem nieśmiałej Belli? Boooring. Historia poznania się Edwarda i Belli w szkole? Boooring. Kontynuacja BD? Boooring. Bogate dzieciaki szaleją po sklepach i przez cały rozdział rozkminiają, kogo zgnębić w szkole i jakie kupić dżinsy? ehhh... I w końcu trafiłam na Fallout. Przy okazji trafiłam na forum na post, w którym ktoś polecił ten ff, więc pomyślałam, że może znajdę jakichś czytelników i nie będę musiała tłumaczyć do szuflady. Czyli już jeden plus.
Zaczęłam czytać.
Tekst wbrew pozorom wcale nie jest trudny. Jak dla mnie jest o wiele łatwiejszy do przełożenia niż taki z ogromną ilością slangu, przekleństw, które nigdy nie brzmią zbyt dobrze po polsku, jakichś skomplikowanych opisów. Zdania są w miarę krótkie, słówka też niezbyt wyszukane, jedyne, co mogło mnie razić to słownictwo związane z wojną nuklearną itp, ale wzięłam słownik i poszerzyłam swoją wiedzę w tej kwestii. Naprawdę dobrze się tłumaczy, praktycznie tłumaczę każde zdanie i skoro kilka osób powiedziało mi, że mam ładny styl, to chyba znaczy, że faktycznie tekst jest prosty. Co prawda jest trochę męczący przy czytaniu, szczególnie na początku, co było już zauważone, ale to głównie zasługa stylu autorki i pewnie trochę mojego.
Co do fabuły... Może zdziwię kogoś, albo i nie, ale dla mnie ona absolutnie nie jest męcząca psychicznie ani trudna. Ba, po kilku rozdziałach wciągnęłam się! Lubię książki wojenne, kryminały, horrory, mogę je sobie czytać w nocy czy przy obiedzie i jeszcze żadna mnie nie ruszyła tak, żebym nie mogła dojść do siebie. To samo mam z filmami. Nie lubię cukierkowych sytuacji, szczęśliwych zakończeń, uroczych bohaterów. Nudy. Mi tam takie opowiastki nie pomagają oderwać się od rzeczywistości czy problemów, jedynie mnie wkurzają. Męczą psychicznie. Wink Pomyślałam, że ten ff jest pod tym względem całkiem ciekawy, nie chciałam tłumaczyć kolejnego opowiadania, gdzie opisana jest miłość Edka i Belli, bo sądziłam, że nikt nie będzie chciał tego czytać (po głębszym spojrzeniu na dział ff stwierdzam, że takie ff jednak wciąż cieszą się największym powodzeniem). Byłam ciekawa reakcji fanek sagi na opowiadanie z całkowicie kanonicznymi bohaterami, pojawiają się nawet cytaty z książek Meyer, w którym Cullenowie walczą o przeżycie, Bella nie żyje (co jest zaznaczone przez Edwarda już w pierwszym rozdziale, ale... nie, nie będę spoilerować. Wink ), a Ed powoli pogrąża się w szaleństwie. Zdaję sobie sprawę, że tematyka wojny nuklearnej nie wszystkim fankom przypadła do gustu, styl jest ciężki, a i ja się nie staram, by z tego ff uczynić sielankę, a mimo to znalazło odbiorców, z czego ja się bardzo cieszę. Najwidoczniej ma coś w sobie. Ja to dostrzegłam i dlatego wybrałam akurat to opowiadanie do tłumaczenia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Sob 9:48, 11 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin