|
Autor |
Wiadomość |
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Sob 22:05, 05 Gru 2009 |
|
*kirke zasiada i popija herbatkę ze swojego kubeczka z Edwardem...*
igo_s dzięki za kolejne trzy rozdziały...
nie będzie to długi i jakiś inteligentny komentarz... powiem krótko... że bardzo dobrze mi się czyta twoje tłumaczenie i podziwiam ilość tekstu, którą nam przedstawiasz za każdym razem...
ognisko i cała ta sprawa z porywczym Sethem dość mnie zastanowiła... o co właściwie poszło?
no i Cullenowie? oni są w Forks czy nie? może nie chodzą do szkoły, bo jakoś ich przegapiłam chyba...
ten ostatni rozdział wprowadził mi wiele wątpliwości w wizje tego ff'u... zaczęło się ciekawie, potem było ciut cukierkowo z tym wpojeniem i momentalnym zauroczeniem z drugiej strony... a teraz dochodzi nam tajemnica... jakaś niesnaska... a do tego represje w szkole... o ile dobrze rozpoznaje początek sytuacji szkolnej... i tendencje ogólne uczniów...
mam nadzieje, że następne rozdziały pojawią się szybko, bo chyba umrę w oczekiwaniu
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Nie 21:51, 06 Gru 2009 |
|
Już wiem, czemu tak lubię to opowiadanie. Pomimo że kalkuje sagę aż trzeszczy - nawet krąg przyjaciół wygląda podobnie do kręgu Belli. Niemniej w jakiś sposób zaspokaja mnie pod względem wyboru Meyerowskiego wilkołaka nad Meyerowskim wampirem. Co prawda Dixie nie musi wybierać między wampirem a wilkiem, ale ona od razu jest z kimś, kto jest i przyjacielem i ukochanym (o ile pamiętam wpojenie to nie tylko miłość). I nie przeszkadza mi, że Dixie jest jak Bella, jej znajomi to wypisz-wymaluj Mike, Laurel, Jessica i ktośtam jeszcze, jej historia jako żywo przypomina tą, którą przeżyła Swanówna. Po prostu sobie czytam i się jak głupia raduję.
Chociaż Embry to nie Jacob, a Dixie to jednak nie Bella.
A jej spadek z klifu był efektem wypadku, a nie rzucaniem się zeń, by usłyszeć głos ukochanego.
No co? Dobrze się bawię przy tym tekście. A że przetłumaczony jest dobrze (a i żadnego potknięcia dziś nie wyłapałam, go, Marta!), tym większa przyjemność. Acz nie sprawdzam z orygiałem (nie chce mi się ), po prostu bazuję na tym, jak to wygląda po polsku. A wygląda. I niektórzy (w tym niżej podpisana) powinni brać przykład.
Cieszę się, że towarzystwo osób radośnie owo opowiadanie komentujących się rozrosło i rozbujało. Widocznie wielu ludziom przejadły się w kółko ci sami bohaterowie. I nawet jeśli Edward i Bella wciąż tu występują, to są tak poboczni i mało istotni (na razie, diabli wiedzą, co będzie dalej), że nie trzeba się nimi martwić.
Powodzenia w dalszym tłumaczeniu, Igo!
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 16:18, 22 Gru 2009 |
|
Witam po dość długiej przerwie. :)
Na początku chciałabym przede wszystkim podziękować wszystkim osobom, które umieściły "Indian Summer" w swoim rankingu na najlepsze opowiadania zagraniczne, dzięki czemu znalazło się ono w listopadowej (czy grudniowej?) pierwszej dziesiątce (co prawda na ostatnim miejscu, ale to już coś :)). Napiszę o tym do Jolene (aż wstyd, że jeszcze tego nie zrobiłam... :oops:) i jeśli coś odpiszę, to oczywiście się tym z Wami podzielę.
A teraz przejdźmy już do następnych rozdziałów. Wybaczcie, że dzisiaj nie odpowiem na każdy post osobno, ale głowa mnie boli, zimno, ciemno i nic mi się nie chce... Wiem, marna to wymówka, ale innej nie mam. Ogromnie Wam dziękuję, że pomimo tych wszystkich niedoskonałości tego opowiadania nadal je czytacie i komentujecie. :) A, i dziękuję też Pernix za te sugestie. Już poprawione. :)
I chciałabym Wam też życzyć wesołych świąt, a moim prezentem dla Was są kolejne trzy rozdziały. Zapraszam do lektury. :)
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Rozdział 13
Złamane kości i złamane serca
Zanim spadłam z klifu, nie miałam jeszcze okazji porozmawiać z Sue Clearwater. Teraz znajdowałam się z nią twarzą w twarz. Zadawała mi mnóstwo pytań na temat odczuwanego przeze mnie bólu. W tym czasie Embry kręcił się w pobliżu, patrząc w moją stronę z wyrazem twarzy ekstremalnie udręczonego człowieka. Co chwilę zaczynał chodzić w tę i z powrotem, ale niemalże natychmiast przestawał.
- Spokojnie, Embry. Nie mam zamiaru umierać – mruknęłam z lekkim rozbawieniem. Zachowaniem przypominał wilka zamkniętego w klatce.
Po chwili spojrzał mi prosto w oczy i nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nagle zapragnęłam, żeby był blisko. Potrzebowałam go. On musiał poczuć to samo, bo na moment zamknął oczy i już po sekundzie siedział obok mnie. Jego ciepła dłoń zacisnęła się na mojej.
- Jestem prawie pewna, że złamałaś żebro – odezwała się Sue, wstając i otrzepując ręce. – Musimy jechać do mojego domu. Tam cię obandażuję, żeby obrażenia stały się mniej bolesne. Podejrzewam też, że od uderzenia w wodę możesz mieć wstrząśnienie mózgu. Poobserwuję cię przez jakiś czas, by zobaczyć, jak poważnie to wszystko wygląda.
- W porządku – zgodziłam się. – Tylko nie zabierajcie mnie do żadnego szpitala.
- Cóż, jeśli twój stan się pogorszy, trzeba będzie tam pojechać. Lekarze sprawdzą, czy nie krwawisz wewnętrznie. Rozumiem, że nie chcesz, aby twoi rodzice dowiedzieli się o tym wypadku, ale szczerze wątpię, że uda ci się ukryć przed nimi złamane żebra.
Zostałam zdemaskowana…
- Ale mogę spróbować, prawda? – spytałam z determinacją. Embry się zaśmiał, podobnie jak Sue.
- Możesz. Ale w takim razie kto będzie cię obserwował, żeby sprawdzać, czy twój lekki uraz głowy nie przeradza się w coś o wiele poważniejszego?
Miała rację. Nie mogłam udawać, że nic się nie stało.
- Tak mi przykro, Dixie – przeprosił mnie po raz setny Embry. Zerknęłam na niego i wygięłam wargi w półuśmiechu.
- Nie tylko ja powinnam się martwić o to, czy nie dostanę kulki z pistoletu mojego ojca.
Wpatrywał się we mnie przez dłuższy moment, prawdopodobnie zastanawiając się, czy żartowałam, czy mówiłam prawdę. Po moim tacie wszystkiego można się było spodziewać.
Nagle usłyszałam za nami szelest piasku. Odwróciłam się, jednocześnie starając się ukryć grymas bólu i zobaczyłam Jacoba. Szedł w naszym kierunku z przygnębionym wyrazem twarzy.
- Czy z Sethem wszystko w porządku? – spytała Sue zmartwionym głosem.
- Nic mu nie będzie – mruknął Jake, po czym usiadł obok Embry’ego i spojrzał na mnie ponad jego ramieniem. – A ty jak się trzymasz, nurku?
- Dobrze. – Uśmiechnęłam się. Jacob przypatrywał mi się przez parę sekund, a potem przeniósł spojrzenie na swojego przyjaciela, by uzyskać więcej informacji.
- Złamane żebra i wstrząśnienie mózgu. A i jeszcze potworny siniak tam, gdzie chwyciłem ją za ramię.
Rzuciłam okiem na moją rękę i zauważyłam, że bolące miejsce zaczynało teraz przybierać dziwnie fioletowe zabarwienie. Oj, tego wcale tak łatwo się nie ukryje…
- Co się stało z Sethem? – spytałam szybko, abyśmy nie rozmawiali o mnie.
- Przemienił się – odparł Jacob, na co Embry prychnął.
- To akurat wiem – powiedziałam gorzko. – Ale dlaczego się przemienił?
Jake westchnął.
- Seth to jedyna osoba w naszej sforze, która jeszcze się nie wpoiła, nie licząc jego siostrzyczki, ale jej to już nie dotyczy. Chłopak jest trochę zazdrosny, ale tutaj chodzi też o coś jeszcze. – Indianin zerknął na Sue. W jej spojrzeniu malował się ból i zmęczenie. – Seth zakochał się w pewnej tutejszej dziewczynie i chciał jej wyjawić nasz sekret, ale ona nie była jego wpojeniem, więc nie mógł tego zrobić. To wbrew zasadom. Nakazaliśmy mu trzymać się od niej z daleka, bo co, jeśli chłopak kiedyś się wpoi? Co się stanie z tą dziewczyną? Taka sytuacja miała już miejsce w przypadku jego siostry, która spotykała się z alfą drugiej sfory. Już prawie się zaręczyli, ale Sam zmienił się w wilkołaka i się wpoił, na dodatek w jej kuzynkę. To dlatego Leah jest taka zgorzkniała.
- Miłość jest do kitu – mruknęłam zszokowana tym, co przytrafiło się biednemu Sethowi. Embry spojrzał na mnie i lekko zachichotał.
- Wybacz mi, Dixie – przeprosił po raz sto pierwszy. – Seth nigdy nie był taki wybuchowy i raczej nie przemieniał się ze złości. Nie, nie raczej – nigdy mu się to nie zdarzyło. Aż do dzisiaj…
Jacob pokiwał głową, żeby uwiarygodnić te słowa.
- Trzeba cię obandażować – mruknęła szybko Sue, delikatnie kładąc dłoń na moim ramieniu. – Embry, zawieziesz ją do mojego domu?
- Jasna sprawa – zgodził się Embry i natychmiast się podniósł. Wyciągnął rękę, żeby pomóc mi wstać, a ja ją ujęłam, zaciskając zęby z bólu. Cały czas odczuwałam zawroty głowy, a gdy znalazłam się w pozycji stojącej, mimowolnie się zachwiałam. Chłopak od razu złapał mnie mocno za ramiona, bym nie upadła. – Na pewno dasz radę sama pójść do samochodu?
- Umiem chodzić. Zrobię to – zapewniłam. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę auta. Kiedy miałam już wsiadać do środka, Indianin nagle zesztywniał. Spojrzałam w górę na jego twarz. Patrzył do tyłu, więc, ignorując ból, odwróciłam się i dostrzegłam Setha zmierzającego ku nam bardzo szybkim krokiem.
- Czekajcie! – zawołał.
Embry zaczął się nieco trząść. Położyłam mu rękę na klatce piersiowej, aby się uspokoił. Po chwili przestał dygotać, ale pod swoją dłonią czułam dziwne wibracje.
- Czego chcesz, Seth? – powiedział, starając się ukryć ogromną ilość jadu, jakim ociekały te słowa.
- Jesteś cała, Dixie? Tak mi przykro z powodu tego, co się stało. To nie był dobry początek twojej znajomości z naszą sforą, nie? – Seth zaśmiał się nerwowo i potarł kark ręką, cały czas zerkając na Embry’ego.
- Nic mi nie będzie, Seth. Dzięki za troskę. – odparłam pogodnie, z nadzieją, że chłopak zrozumie, iż wcale nie miałam do niego żalu. Jego twarz jakby pojaśniała.
- Musimy jechać, Dixie – wtrącił Embry, ponownie prowadząc mnie w kierunku samochodu. - Zobaczymy się później, Seth. – Nie widziałam jego twarzy, ale chyba rzucał właśnie Sethowi mrożące krew w żyłach spojrzenie, bo ten, z lekkim strachem w oczach, zrobił krok w tył.
- Okej. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, Dixie – powiedział na pożegnanie.
Szybko pomachałam mu na do widzenia, zanim Embry zatrzasnął głośno drzwi. Gdy również wślizgnął się do środka, mruknęłam cicho:
- Nie powinieneś się tak wobec niego zachowywać. Pamiętaj, że to ty zepchnąłeś mnie z tego przeklętego klifu.
Embry westchnął z frustracją, a ja się zaśmiałam.
- Nie cierpię cię ranić – powiedział, odrywając wzrok od drogi, by popatrzeć w moją stronę.
- Wiem – zapewniłam, łapiąc go za rękę i z roztargnieniem głaszcząc ją kciukiem. Zadrżał.
Nie czułam się skrępowana w jego towarzystwie, chociaż spotkaliśmy się zaledwie kilka dni temu. Miałam wrażenie, że znałam go od zawsze i wcale nie wydawało mi się to dziwne. W tej chwili wszystko było idealne.
Rozdział 14
Następnym razem?
Nigdy wcześniej nie widziałam domów w indiańskim rezerwacie. W szkole uczyli nas, że rdzenni Amerykanie mieszkają w okropnych warunkach, ale dom Clearwaterów nie wyglądał aż tak źle. Był niewielki, ale niezbyt mały, a nawet całkiem uroczy. Embry wniósł mnie do środka bez pukania i wszedł prosto do kuchni, gdzie Sue przygotowywała wszystkie rzeczy potrzebne do udzielenia pierwszej pomocy.
- Jak się czujesz? – spytała, krzątając się po pomieszczeniu. – Nadal masz lekkie zawroty głowy?
- Tylko trochę – przyznałam szczerze. – Jest już zdecydowanie lepiej niż wcześniej.
Kobieta kiwnęła głową.
- To dobrze. Pewnie wstrząśnienie mózgu nie jest poważne. Embry, wiem, że będzie to dla ciebie trudne, ale na chwilę musisz stąd wyjść. Dziewczyna pewnie poczuje się niezręcznie, jeśli zobaczysz ją bez koszulki, którą trzeba zdjąć na czas obandażowywania.
Na twarzach naszej dwójki pojawił się rumieniec. Lekko zachichotałam na widok zażenowanego uśmiechu Embry’ego. Uścisnął moją dłoń i posłusznie wyszedł z kuchni. Nie pozwoliłam Sue zniszczyć mojej bluzki nożyczkami, więc rozpoczęłyśmy powolny proces ściągania jej przez głowę. Bolało jak cholera i przez chwilę pomyślałam sobie, że zachowałam się głupio, nie zgadzając się na proste przecięcie, ale naprawdę lubiłam tę koszulkę. W końcu jakoś udało nam się ją zdjąć i Sue zabrała się za obandażowywanie miejsca w okolicy złamanego żebra. Zacisnęłam z bólu zęby, na co kobieta cicho zachichotała.
- Naprawdę nie musisz przez cały czas być taka dzielna.
- Już taka jestem – odparłam, na co Sue pokiwała głową w zamyśleniu.
- Moja Leah zachowuje się identycznie. Jest jedyną kobietą w sforze i jej silna osobowość nakazuje jej ciągle udowadniać, że potrafi być tak twarda jak mężczyźni.
- Leah to pani córka? – spytałam z zaskoczeniem, bo Embry nic o tym nie wspominał.
- Tak – potwierdziła, ściągając bandaż trochę mocniej. – A Seth to mój syn.
- Przykro mi z powodu tego, co mu się przytrafiło – powiedziałam szczerze. Głos lekko mi się załamał, bo Sue jeszcze bardziej ścisnęła opatrunek. Z sąsiedniego pokoju ciągle dochodziły odgłosy niespokojnych kroków Embry’ego, który w reakcji na każdy mój najmniejszy jęk wydawał z siebie dźwięk przypominający skomlenie.
- To nie twoja wina – odpowiedziała kobieta, cofając się, by w całości zobaczyć efekt swojej pracy. – To powinno wystarczyć. Zostań tu, a ja pójdę po jakieś suche ubrania.
W pomieszczeniu obok Embry westchnął głęboko i usłyszałam, jak usiadł na podłodze. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jego zamartwianie się było aż zbyt urocze.
Sue wróciła całkiem szybko z parą starych dżinsów i damską koszulą zapinaną na guziki. Byłam wdzięczna za taką bluzkę, bo zdecydowanie łatwiej mogłam ją na siebie włożyć. Może spodnie wydawały się nieco za długie, ale na szczęście pasowały. Gdy tylko się ubrałam, u mojego boku pojawił się Embry. Natychmiast złapał mnie za rękę i delikatnie pocałował w skroń.
- Gotowa na powrót do domu? – spytał. Szczerze mówiąc, nie byłam gotowa. Nie miałam ochoty na szczegółowe tłumaczenie wszystkiego mamie i tacie, a powrót do domu oznaczał także rozstanie z Embrym.
- Pozwól, że napiszę do twoich rodziców krótki liścik – wtrąciła Sue i rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czystej kartki. Gdy tylko ją znalazła, gorączkowo zaczęła pisać, po czym powiedziała: - Powiem im, że potknęłaś się i sama spadłaś z klifu. Nie ma potrzeby, by robić z Embry’ego jakiegoś złego faceta. – Kiedy skończyła, uśmiechnęła się i podała mi papierek wraz z mokrymi ubraniami. Embry od razu wziął je ode mnie i poprowadził w kierunku drzwi.
- Dzięki, Sue – powiedział jeszcze.
- Tak, dziękuję bardzo – włączyłam się. Kobieta ponownie się uśmiechnęła, pomachała nam na pożegnanie i z powrotem weszła do budynku.
- Na razie naprawdę nie chcę wracać do domu – przyznałam, kiedy znaleźliśmy się w samochodzie. – Co byś powiedział na to, abyśmy odwiedzili twoją mamę?
- Chciałbym, żebyś ją poznała, ale lepiej zorganizować spotkanie, gdy nie będziesz cała mokra i nie będzie ci groziło ryzyko złapania zapalenia płuc, jeśli zaraz nie odwiozę cię do domu.
- Powiedział ci ktoś kiedyś, że za bardzo dramatyzujesz? – Z naburmuszoną miną oparłam się o zagłówek, a moje mokre, rozczochrane włosy bezwładnie opadły i zasłoniły mi twarz. Embry pochylił się i odgarnął niektóre kosmyki na bok, po czym spojrzał za siebie i zaczął wyjeżdżać na główną drogę.
- Tak, parę osób.
Podróż do domu była stanowczo zbyt krótka. Karteczka od Sue, metaforycznie mówiąc, ciążyła mi w kieszeni. Klatka piersiowa nadal mnie bolała, ale opatrunek trochę pomagał, chociaż ograniczał możliwość głębokiego oddychania. Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce i wyszliśmy z auta, Embry wyciągnął rękę, jakby chciał objąć moją talię, ale się zawahał. Uśmiechnęłam się i chwyciłam jego dłoń.
- Dlaczego jesteście cali mokrzy? – spytał ojciec, gdy tylko pojawiliśmy się w drzwiach.
- Wydarzył się mały wypadek – mruknęłam, wyciągając papier z kieszeni. – Tylko nie strać głowy.
Podczas czytania jego oczy stopniowo się powiększały.
- Spadłaś z klifu?!
- Spadłaś z klifu? – powtórzyła mama w sąsiednim pokoju. Szybko do nas przybiegła i mnie przytuliła, jednocześnie odciągając od Indianina.
- Prosto do wody – uściśliłam, krzywiąc się z bólu, który wywołał jej mocny uścisk.
- Masz wstrząśnienie mózgu i złamane żebro? – kontynuował tata. Mama lekko się odsunęła i przeprosiła. – Dlaczego pozwoliłeś jej spaść z klifu?! – zwrócił się do Embry’ego.
- To był wypadek – przypomniałam mu. – To nie jego wina. On nawet zanurkował i wyciągnął mnie na brzeg. Nie ma o tym wzmianki w tej notatce?
- No jest – potwierdził ojciec sceptycznie.
- Przepraszam, nie pilnowałem jej zbyt uważnie – odezwał się Indianin. – Nie powinienem jej tam zabierać. To mój błąd.
Moi rodzice wyraźnie przyjęli do wiadomości żal Embry’ego.
- Cóż, w takim razie następnym razie powinniście bardziej uważać – oznajmiła mama.
- Następnym razem?! – zagrzmiał ojciec. – A kto powiedział, że w ogóle będzie jakiś następny raz?
- Porozmawiamy o tym później – powiedziała do niego tonem wskazującym na to, że i tak postawi na swoim. Zawsze tak było. – Dziękujemy za uratowanie Dixie i odstawienie jej do domu.
- Naprawdę nie ma za co – odparł Embry. Chyba wreszcie się trochę rozluźnił. Popatrzył na mnie z tak ogromną ilością miłości i troski w oczach, której nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić. - Zobaczymy się później, Dixie – dodał. Jego spojrzenie na to nie wskazywało, ale wiedziałam, że nie miał zamiaru przejmować się ewentualnymi zakazami mamy i taty. Zanim wyszedł, obdarzył mnie jeszcze przelotnym uśmiechem, zabierając moje serce ze sobą.
Rozdział 15
Kłopot
Następny poranek okazał się niezwykle nieznośny. Z każdym oddechem odczuwałam ból żeber, a ramię niemiłosiernie mnie rwało. Nie chciałam w ogóle go oglądać, mając nadzieję, że nie pojawił się na nim jeszcze większy siniak. Niestety, on już tam był – ciemnofioletowy, kształtem niewątpliwie przypominający odcisk ludzkiej dłoni. Miałam zatem wystarczający powód, by założyć bluzkę z długimi rękawami.
Normalna osoba pewnie odpuściłaby sobie pójście do szkoły. Rodzice zaproponowali mi nawet zostanie w domu, ale odmówiłam, bo nie chciałam dać im dodatkowej przyczyny robienia z tego wypadku poważniejszej sprawy. Mama i tak zadzwoniła do szkoły i wszystko opowiedziała, oczywiście zbytnio dramatyzując. Po tonie jej głosu można było przypuszczać, że znajdowałam się na granicy życia i śmierci.
Tak właściwie to bardzo się zdziwiłam, że pozwolili mi pójść, zwłaszcza że poprzedniego dnia tata mówił w taki sposób, jakby miał zamiar mnie związać i siłą zatrzymać w domu. W ostatecznym rozrachunku cieszyłam się, że postanowiłam iść na lekcje. Może rodzice w końcu zobaczą, że nic wielkiego się nie stało i nie będą chować urazy do Embry’ego.
A skoro o nim mowa...
Gdy wyszłam z domu, spotkałam go na podjeździe.
- Co ty tutaj robisz? – spytałam natychmiast.
- Też miło mi cię widzieć – zaśmiał się, po czym dodał cicho, by moi rodzice nie mogli tego usłyszeć: - Nie jesteś w stanie kierować samochodem, a tym samym samodzielnie pojechać do szkoły. Doszedłem do wniosku, że jeśli zachowasz się wystarczająco mądrze i zostaniesz w domu, to dotrzymam ci towarzystwa, a jeśli okażesz się uparciuchem, to cię odwiozę, żebyś po drodze nie zemdlała lub nie wpadła do rowu…
- Lub nie spaliła się w przypadkowym pożarze – wtrąciłam. – Och i jeszcze żeby nie uderzył we mnie piorun, a potem nie zmiażdżyła ciężarówka. – Uderzyłam go w ramię zdrową ręką. – Znowu dramatyzujesz, Embry.
- Dobrze wiesz, że mówię prawdę – odparł, otwierając mi drzwi od strony pasażera. Bez sprzeciwu wślizgnęłam się do samochodu. Moją codzienną dawkę uporu wyczerpałam już na mamie i tacie.
- Jak tam sobie uważasz – mruknęłam. Usłyszałam, jak zachichotał, gdy zamykał drzwi.
Kiedy przed szkołą wysiadłam z auta Embry’ego, czułam, że wszyscy mi się przypatrywali. To, że chłopak mnie podwiózł, zdecydowanie nie miało pomóc w zwalczaniu plotek na mój temat, ale on zdawał się tym nie przejmować. Przed odjechaniem uśmiechnął się i powiedział, żebym do niego zadzwoniła, jeśli musiałabym wcześniej wrócić do domu. Zaskoczył mnie tym, że nie został, by chodzić za mną w krok w krok na wypadek, jeśli zdecydowałabym się zemdleć.
- Hej, Dixie – przywitała się Stacy, gdy spotkałyśmy się przed rozpoczęciem pierwszej lekcji. Uderzyła mnie lekko w ramię, co zapewne miało być gestem powitania. Wybrała jednak nieodpowiednie miejsce – ogromnego siniaka. Z bólu cofnęłam się o krok i straciłam równowagę, przez co wpadłam na szafki, a to z kolei wywołało kłucie w klatce piersiowej. Byłam bliska omdlenia, ale zacisnęłam zęby i przełknęłam ciężko, by powstrzymać wybuch płaczu.
- Ostrożnie – zdołałam wykrztusić. – Zraniłam się wczoraj w rękę.
- Och, wybacz – przeprosiła. – Co się stało?
- Zupełnie nie wiem – skłamałam. – Zrobiłam sobie siniaka z rodzaju tych, które na początku nie dają o sobie znać, a potem znienacka skóra robi się wściekle fioletowa. – Miałam nadzieję, że zabrzmiało to dość wiarygodnie, a nie tak, jakbym wymyślała coś na poczekaniu. Stacy uniosła brew, ale ostatecznie dała się nabrać.
- Tak, nienawidzę takich niespodzianek – odparła.
Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak często na korytarzu człowiek wpada na innych uczniów. Dzisiaj było mi wyjątkowo ciężko, bo z obydwu stron ciała miałam jakieś obrażenia. Za każdym razem, gdy ktoś mnie popchnął, albo nie mogłam oddychać, albo ramię zaczynało boleć tak, że myślałam, iż zaraz odpadnie.
Jedyną dobrą stroną mojej kontuzji było to, że nie musiałam ćwiczyć na w-fie. Dałam trenerowi Clappowi zwolnienie napisane przez mamę na różowej kartce. Podczas czytania nauczyciel zmarszczył czoło, a gdy skończył, odchrząknął i spytał:
- Spadłaś z klifu?
- Z klifu? – wtrąciła Stacy. – Przecież powiedziałaś, że nie wiesz, skąd się wziął ten siniak.
- Siniak? – mruknął trener Clapp, spoglądając na papier. – Tutaj napisano, że masz złamane żebro.
Jęknęłam w duchu, kiedy moja przyjaciółka gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc.
- Złamane żebro? O czym pan mówi?
- Wyjaśnię ci to później – wymamrotałam.
- Możesz nie ćwiczyć, ale musisz się przebrać w strój – powiedział nauczyciel. – Takie są zasady.
Oczywiście, że takie były zasady. Teraz wszyscy zobaczą okropny siniak na mojej ręce, tylko dlatego, że kiedyś jak idiotka obcięłam rękawy swojej bluzki od dresu. Na kilka sekund zamknęłam oczy, a potem pomaszerowałam do przebieralni.
- Dixie, porozmawiaj ze mną! – zażądała Stacy, gdy obie się tam znalazłyśmy. – Naprawdę spadłaś z klifu? - Najwyraźniej nie sprawiało jej problemu to, że byłyśmy w pomieszczeniu pełnych obcych dziewczyn, które natychmiast obróciły się w naszą stronę.
- Tak, Stacy. Spadłam z klifu podczas mojego wczorajszego pobytu w La Push. Pojechałam do Embry’ego – powiedziałam, wyciągając rzeczy z mojej szafki i starając się nie zwracać uwagi na spojrzenia szepczących dookoła koleżanek.
- Więc to właśnie od tego nabiłaś sobie siniaka? – domagała się wyjaśnień. – Od upadku z klifu?
- Tak sądzę – przyznałam, zabierając się do rozpinania guzików mojej bluzki. Nie miałam pojęcia, jak założę podkoszulkę od dresu.
Stacy wyraźnie nie przekonały te wyjaśnienia, jednak już nic nie powiedziała. Dopiero gdy zdjęłam koszulę, wzięła głęboki oddech, co sprawiło, że inne dziewczyny ponownie zaczęły się nami interesować. Nie musiałam nawet na nie patrzeć, żeby wiedzieć, jakie wrażenie zrobiło na nich to, co zobaczyły. Stacy z przerażeniem patrzyła na bardzo dużego siniaka układającego się na moim ramieniu jak odcisk ludzkiej dłoni. Pewnie nie oszczędziła sobie także zasinienia w okolicy złamanego żebra.
- Dixie... – szepnęła.
- Nic mi nie jest – odparłam gniewnym tonem. Nie złościłam się ani na nią, ani na Embry’ego, ani na Lisę, ani na nikogo. Byłam wściekła na to całe zamieszanie. Dlaczego nic nie przebiegało tak, jak powinno? Powoli założyłam na siebie podkoszulek, nieustannie mrugając, aby powstrzymać łzy bólu i zdenerwowania.
- Embry ci to zrobił? – spytała Lisa z drugiego końca pomieszczenia.
- Nie – zaprzeczyłam szybko.
- To dlaczego ten siniak przypomina ludzką dłoń?
- Pewnie stało się to wtedy, jak wyciągał mnie z wody. To był wypadek...
- To wcale nie wygląda mi na wypadek.
- Wiesz co? – warknęłam, obracając się w jej stronę. Zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej, rozległo się pukanie do drzwi i głos pana Clappa:
- Dziewczęta, pospieszcie się!
Nikt nie kontynuował już tej rozmowy i wszystkie w ciszy kontynuowałyśmy przygotowywanie się do lekcji. Kiedy wciągnęłam na siebie dresowe spodnie, wyszłam ze Stacy na zewnątrz. Dziewczyna nic nie mówiła, a z jej ponurej twarzy wyczytałam, że cały czas się martwiła.
- Nie martw się o mnie, Stacy – poprosiłam. – Nie dzieje się nic złego.
Nadal nie odezwała się ani słowem. Kiedy dotarłyśmy do sali gimnastycznej, ona dołączyła do rozgrzewających się dziewcząt, a ja ruszyłam w stronę trybun. Zastałam tam trenera Clappa, który stał obok wolnych miejsc z rękami założonymi na biodrach, jakby był kimś bardzo ważnym. Gdy usiadłam, spojrzał na mnie i uniósł brwi. Też na niego popatrzyłam i od razu odwrócił wzrok.
Starałam się znaleźć jakąś wygodną pozycję na strasznie niewygodnym, plastikowym krzesełku, ale mi się to nie udało. Przez całą lekcję siedziałam więc jak na szpilkach, obserwując, jak dziewczyny odbijały piłkę w tę i z powrotem przez całą salę.
Czułam, że przez ten cały wypadek wydarzy się coś złego. Po prostu wiedziałam, że na pewno nie wyniknie z tego nic dobrego.
Po skończonych lekcjach przyjechał po mnie Embry. Opowiedziałam mu o wszystkim, co się stało, ale na początku nie potrafiłam nic wyczytać z jego twarzy.
- Chyba możemy tylko czekać i obserwować, jak to się rozwija – powiedział, swoją rozgrzaną dłonią łapiąc moją. – Jestem pewien, że wszystko się ułoży – dodał, jednak mimika mówiła co innego. Na jego czole widniały zmarszczki zmartwienia. Chciałam je natychmiast wygładzić i sprawić, żeby strach nas opuścił.
Gdy dojechaliśmy do mojego domu, Embry delikatnie pocałował mnie w policzek i znowu zapewnił, że wszystko się ułoży. Następnie wyszłam z samochodu i obdarzyłam go pocieszającym uśmiechem, po czym ruszyłam w stronę domu.
Kiedy weszłam do środka, tata właśnie odkładał słuchawkę telefonu. Mama opierała się o kuchenną szafkę i w zamyśleniu gryzła paznokieć kciuka. Robiła to tylko wtedy, gdy się czymś martwiła.
- Stało się coś złego? – spytałam.
Twarz ojca była pozbawiona emocji jak u posągu. Po chwili odezwał się z południowym akcentem:
- Natychmiast pokaż mi swoje ramię. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Pią 21:01, 08 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 17:14, 22 Gru 2009 |
|
ha! może jakieś to wredne będzie, ale mamy ubłaganą przeze mnie akcję! ha!
swoją drogą takie siniaki robia mi się na bieżąco, więc nie jestem jakoś specjalnie zaskoczona... poza tym... gdyby ją uderzył to wyglądałoby to całkiem inaczej, a siniak jest pewnie dokładnym odciśnięciem dłoni... palec po palcu ;-)
co prawda dość krótko jak na ciebie, ale i tak jestem bardzo zadowolona, że mam cos czytać tym bardziej w tak napiętym sezonie jakim jest te pare przedswiątecznych dni...
dzieki, że poświęcasz nam swój czas :)
*kirke popija herbatkę z kubka z Edwardem/Robertem i myśli, ze musi sobie kupić jakiś z Embrym* bardzo przyjemnie się czyta to opowiadanie, nie wiem czy zauważyłam to wcześniej... pomimo jakichś zawirowań i tak emanuje dziwnym spokojem...
zobaczymy jak autorka rozegra tę sprawę z siniakiem... choć pewnie jako tłumacz już wiesz... a ja naprawdę nie chce psuć sobie humoru, więc nie będę podglądać tylko czekać grzecznie na kolejny rozdział :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anex Swan
Wilkołak
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^
|
Wysłany:
Wto 18:10, 22 Gru 2009 |
|
iga_s napisał: |
Teraz znajdowałam się z nią w twarzą w twarz. |
z nią twarzą w twarz, bez pierwszego "w" ;)
iga_s napisał: |
- Taki mi przykro, Dixie – przeprosił mnie po raz setny Embry. |
Tak mi przykro
iga_s napisał: |
powiedział, swoją rozgrzaną dłonią łapiąc moją. |
To zdanie mi nie pasuje, nie wiem czy nie lepiej brzmiałoby: powiedział, łapiąc w swoją rozgrzaną dłoń moją.
No to teraz na temat tekstu. Kolejne cudowne tłumaczenie rozdziałów ff, który tak bardzo lubię. I znowu wszystko jest cudownie napisane. A co do samej fabuły to i tu nie rozpiszę się pewnie zbytnio. Akcja zaczyna się rozkręcać i z tym siniakiem to będzie teraz cała historia. Jest to dość łatwe do zgadnięcia, dlatego trochę się zawiodłam, ale myślę, że autorka zaskoczy nas i wprowadzi coś zaskakującego.
Ogólnie jak już chyba wiesz podoba mi się ten ff, jest taki zwykły ( w świecie Twilight ^^ ) a jednocześnie oryginalny i... *zastanawia się* ma w sobie to coś, co przyciąga i każe dalej czytać. I jeszcze coś, dzięki Twoim tłumaczeniom bardzo polubiłam sforę. Przeglądałam ostatnio bibliotekę i natrafiłam tam na Twoje jeszcze jedno tłumaczenie, ucieszyłam się jeszcze bardziej niż na widok dzisiejszego rozdziału ( ale to tylko z tego powodu, że tam jest trochę rozdziałów do poczytania i nie trzeba na nie czekać ) jednak teraz nie mogę się zebrać żeby je przeczytać. A więc będę czekać na kolejny rozdział z wielką niecierpliwością, a na osłodę pójdę poszperać w bibliotece ;) Weny, czasu i nastroju na tłumaczenie nowych rozdziałów.
Wesołych Świąt! :]
Pozdrawiam, Anex
Jak mi się coś przypomni jeszcze to z edytuję |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Anex Swan dnia Wto 22:18, 22 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Wto 20:10, 22 Gru 2009 |
|
Nie wchodziłam do tego tematu długo, a zaległości znowu się narobiły.
ROZDZIAŁ 7, 8, 9
Czytając wcześniejsze rozdziały zaczęłam się zastanawiać, kiedy Embry powie Dixie o zdolności zmieniania się w wilka. Miałam wiele scenariuszy, ale na pewno nie taki. Zadziałał brutalnie, mówiąc jej to w ten sposób i w kawiarni po wyznaniu, że śledził ją od pewnego czasu. Początkowo pomyślałam, że może nie jest odważna, skoro tak zareagowała, ale chwilę później już oddaliłam tą tezę. Patrząc znowu na tą sytuację po przeczytaniu rozdziału, trzeba docenić, że nie uciekła od razu kiedy Embry wrócił jako wilk. Kiedy go zostawiła, to trochę się ucieszyłam. Nie rzuciła mu się od razu w ramiona i nie powiedziała, że wszystko będzie dobrze, bo go kocha. Nawet nie przyznała się przed samą sobą do swojego uczucia, nie dopuszczała takiej możliwości, że mogła się zakochać. My czytając to opowiadanie, rozpoznajemy, że to miłość, a jej trochę czasu zajmie dojście do tych wniosków. Cieszę się, że tak szybko Jared wyjawił jej prawdę. Ciekawi mnie trochę jak jej nowi koledzy ją przyjęli. Nie dość, że cały dzień była rozkojarzona, to jeszcze pamiętają te buty i pasek. W tych rozdziałach spodobało mi się, w jaki sposób opowiadał Embry o drugim stadzie zmiennokształtnych i historii Belli i Edwarda, niby taki mały szczególik, a cieszy.
ROZDZIAŁ 10, 11, 12
Bardzo spodobał mi się rozdział dziesiąty. Nie sądziłam, ale każdy rozdział jest coraz bardziej ciekawy, mocniej mnie wciąga. Lubię sielanki takie jak ta w lesie. Para zakochanych ot tak sobie siedzi pod drzewem i rozmawia, pisząc to, brzmi to trochę komicznie, ale w tekście tak nie było. Wkurzyłam się, kiedy Dixie wyznała mu miłość. Czemu? Szczęka mi opadła, jak początkowo myślałam, wybrała nieodpowiedni na to moment, a obiekt jej westchnień uciekł. Wesołe wycie trochę mnie uspokoiło. Rozdział jedenasty mnie rozśmieszył i spowodował, że pita przeze mnie woda, wylądowała na mojej bluzie. Ogromna moc plotki, Dixie i czterdziestoletni facet? Ludzie mają bujną wyobraźnię. Nie mogłam się doczekać tego ogniska, znowu rozdział był ciekawszy od poprzedniego, a kiedy usłyszałam o dwóch i pół wampirkach, banan znów zagościł na mojej twarzy. Kolejny śmieszny według mnie moment, to przedstawienie Embry'ego rodzicom. Wydaje mi się to komiczne, jak przyjął go ojciec i jak matka biegła na korytarz, kiedy usłyszała magiczne słowo "chłopak". Scena przy ognisku mnie ucieszyła i zdziwiła. Było trochę akcji, fascynowały mnie reakcje wszystkich osób na Dixie. Początkowo nie orientowałam się, co się stało, dopóki Dixie nie uświadomiła sobie, że spadła z klifu. Zachowanie Embry'ego potwierdza jego miłość do Dixie, bał się o nią, martwił i nie chciał puścić, aby nie została zaatakowana. Kocham coraz bardziej twoje tłumaczenie.
ROZDZIAŁY 13, 14, 15
Te rozdziały były w miarę spokojne, o ile złamane żebro, siniak i wstrząs mózgu można uznać za normalną rzecz. Podoba mi się zachowanie Setha. Zachował się według mnie miło, przeprosił ją i wyraził nadzieję na kolejne spotkanie. Zaczął mnie trochę wkurzać Embry, stał się strasznie opiekuńczy, drażliwy, trochę jak Edward w książce martwił się o Bellę. Boję się trochę, że Embry będzie później zabraniał jej robić w miarę bezpiecznych czynności, które mogą skończyć się tragicznie. Życie to ciągłe ryzyko i nikt nie jest w stanie kogoś przed tymi wszystkimi wypadkami uchronić. Mimo poważnej sytuacji, kartka od Sue rozbawiła mnie. Ile jest teraz osób, które zamiast telefonu piszą kartki? W tym opowiadaniu potwierdza się teoria, że rodzice mają szczególną umiejętność dramatyzowania. Jeszcze bardziej zaczęłam doceniać swoich rodziców, kiedy przeczytałam o matce Dixie w akcji, która rozhisteryzowana zdążyła powiadomić szkołę o wypadku. W Dixie lubię brak dramatyzmu, odwagę i stanowczość, przez wszystkie te rozdziały przetłumaczone przez ciebie, polubiłam ją. Końcówka rozdziału była strasznie szokująca. Zakładam, że jej rodzice dowiedzą się o siniaku i zabronią jej spotykania się z Embrym. Już rozumiem, co miałaś na myśli mówiąc, że sprawy się pokomplikują.
Przepraszam za wielkie zaległości, które narobiłam, ale ostatnio odechciewa mi się wchodzenia do tego działu, bo wiem, ile jeszcze trzeba zaległych rozdziałów przeczytać. To wszystko się za mną ciągnie, a sterta komentarzy do napisania powiększa. Mam nadzieję, że się nie gniewasz i nie dopuszczę więcej do takiej sytuacji. Te ostatnie rozdziały zmieniły mi pogląd na całe opowiadanie. Zaczęło mnie bardziej ciekawić i pierwszy raz od dłuższego czasu, mam ochotę zajrzeć do oryginału, ale poczekam na twoje tłumaczenie, bo genialnie tłumaczysz, na co wskazuje chyba ilość komentarzy w tym temacie. Nie potrafię ocenić poprawności językowej, bo po pierwszym przeczytaniu tekstu, nic nigdy mi się nie rzuca w oczy, ale pewne jest to, że wykonałyście cudowną robotę.
Pozdrawiam i życzę weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Śro 21:40, 23 Gru 2009 |
|
Iga radzisz sobie tak dobrze z tym tłumaczeniem, że odnoszę wrażenie, że niektóre czytelniczki przypisują ci autorstwo :-)
Autorka szaleje trochę z tempem akcji ale nie postrzegam tego jako jakiś ogromny błąd. To już 15 rozdziałów więc coś się musi dziać.
Jak zawsze świetne tlumaczenie. Płynne i dopracowane. Lubię czytać twoje tłumaczenia. To takie odświeżające i wciągające - coś innego niż wielka milość Belli - fajtłapy i Edwarda- męczennika. Konkurencja na tym forum jest ogromna i żeby wybić się na tle całości trzeba mieć naprawdę dobry pomysł by nie powielać tych samych historii, różniących się od siebie szczegółami. Bez względu czy to autorskie opowiadanie czy tłumaczenie.
A ty Iga masz nosa do dobrych, ciekawych opowiadań i talen do tłumaczenia.
Wesołych Świąt i wróć szybko z kolejnymi rozdziałami:-)
P.S. Mam nadzieję, że Nieiwdzialna dziewczyna także nie będzie zaniedbana. Także tamto opowiadanie bardzo lubię:-) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Pią 16:57, 25 Gru 2009 |
|
Jeśli istnieje powód, dla którego należy się cieszyć ze świąt, to niewątpliwie jest nim ten wolny czas, jaki człowiek dostaje, by móc poczytać sobie, co chce. Nadrabiam zaległości...
Kiedy dojechałam do czternastki nagle się zatrzymałam. Już wcześniej pojawiły się głosy (a i ja zauważyłam to wszystko), że w tym tekście jest b. dużo podobieństw z oryginalnym Zmierzchem. Otóż i dostrzegłam kolejne podobieństwo i ono mi się CHOLERNIE nie spodobało. Chodzi mi o ten moment, kiedy Dixie nadziewa się na Embry'ego pod domem. Embry jej mówi, że ją podwiezie do szkoły, żeby sobie przypadkiem czegoś nie zrobiła. Coś jakby Edward, który ratuje Bellę jeszcze zanim się potknie. Nie znosiłam tej cechy w Edwardzie. Nigdy nie chciałabym, by facet opiekował się mną jak dzieckiem. Mogę się potykać, ale po to mam oczy, by patrzeć pod nogi i sama o siebie dbać. Nie cierpię nadopiekuńczości i wydumanego strachu. I to właśnie mi się w Embrym nie spodobało. Następny facet, który będzie wszystko robił za swoją wybrankę? Khm. Proszę, tylko nie to...
Z innych rzeczy - jeśli istnieje podejrzenie wstrząśnienia mózgu, to dziewczyna powinna się znaleźć pod opieką lekarza, choćby po to, by ją tylko obejrzał. No chyba że Sue Clearwater skończyła medycynę, ale coś mi się nie wydaje. Z tym nie ma co żartować. Że o złamanym żebrze nie wspomnę. :roll: A nauczyciel z pewnością nie kazałby jej się przebierać, jeśli ma złamane żebro. A już zwłaszcza przebrać po nic - i tak ćwiczyć nie będzie. Autorka tekstu się po prostu w tych rozdziałach strasznie posypała. Niemniej czytam dalej.
Tłumaczenie oczywiście zgrabne i powabne. Znowu mam ciebie i Martę chwalić? Zanudzicie się, dziewczyny.
W czternastym rozdziale znalazłam takie coś:
Cytat: |
żebyś pod drodze nie zemdlała lub nie wpadła do rowu |
Cytat: |
zdecydowanie nie miało pomóc w zwalczaniu tych plotek na mój temat |
Ja bym wywaliła "tych", zaśmieca zdanie.
Cytat: |
Zaskoczył mnie, że nie został, aby nie chodzić za mną w krok w krok na wypadek, jeśli zdecydowałam się zemdleć. |
I to bym całkowicie przebudowała, bo jest nieporadnie skonstruowane.
I więcej grzechów nie pamiętam.
Pozdrawiam i weny do tłumaczenia życzę!
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pią 16:59, 25 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
alekzz
Nowonarodzony
Dołączył: 02 Sty 2010
Posty: 29 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z szufladki .
|
Wysłany:
Nie 17:48, 03 Sty 2010 |
|
Świetne, naprawde cudowne. Mówię tutaj nie tylko o fanficku, ale także o tłumaczeniu. ;) Akcja dosyć szybka, ale mi to nie przeszkadza. A ty naprawde masz talent do znajdywania ciekawych opowiadań. Inne Twoje tłumaczenia też już przeczytałam i wszystkie pokochałam, więc wiem o czym mówię. ;D Błedów, albo nie ma, albo byłam tak zajęta historią, że ich nie zauważyłam. ;) To chyba na tyle. ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 21:02, 08 Sty 2010 |
|
Witam Was już po raz kolejny przy "Babim lecie". :)
Na wstępie chciałabym Wam złożyć nieco spóźnione, ale szczere i najserdeczniejsze życzenia noworoczne. Uśmiechu na co dzień, samych przyjaznych ludzi wokół i jak najmniej czasu spędzanego przy komputerze. :D
A teraz przejdźmy już do formalności. :D Najpierw odpowiedzi na komentarze.
___________________________________________________________
Tak, kirke, całkowicie popieram pomysł zakupu kubka z Embrym. Chyba też muszę sobie taki sprawić. Albo chociaż z jakimś ładnym wilczkiem... :D I szczerze współczuję siniaków. Ten, który ma na ramieniu Dixie znacznie różni się od tych takich „zwyczajnych”, jak już zresztą sama zauważyłaś, więc dziewczyna (albo może raczej Indianin?) pewnie będzie miała przez niego trochę kłopotów. Co ja, jako tłumacz, już wiem. :D Dziękuję, że grzecznie czekasz na kolejny rozdział(y) i dziękuję ogromnie, że też poświęcasz mi swój czas, bo przeczytanie i skomentowanie również go wymaga. :) A, i byłabym zapomniała: jak to ”dość krótko jak na ciebie”? Trzy rozdziały to... krótko?! :D Oj, chyba za bardzo Was rozpieściłam... :D
Anex moja droga, tradycyjnie dziękuję za wyłapanie błędów. :) Rzeczywiście, akcja zaczyna się rozkręcać (zresztą akcja to już tak właściwie pędzi na łeb na szyję od pierwszych rozdziałów :D ale teraz mamy jakieś konkrety i jesteśmy praktycznie w połowie „drogi” do końca) i fakt – upadek z klifu i poniesione przy tym obrażenia zapoczątkują całą serię zdarzeń, ale czy autorka Was zaskoczy – tego już zapewnić Wam nie mogę. Co prawda mnie zaskoczyła, ale ja nie jestem raczej obiektywna, bo to opowiadanie rzuciło na mnie jakiś urok... :D I bardzo, bardzo się cieszę, że dzięki moim tłumaczeniom polubiłaś sforę (mała dygresja: halo, halo, Marto, jeśli to czytasz, to masz dowód, że jednak polubienie sfory dzięki temu tłumaczeniu jest możliwe :D). No nie, i nie mogę uwierzyć, że znalazłaś „Blask księżyca”, który spoczywa w pokoju pod grubą warstwą kurzu w „Bibliotece”! To było mój pierwszy ff i pierwsze tłumaczenie (i miało być ostatnie, ale wyszło inaczej :D), więc mnóstwo w nim niedoskonałości (na pewno więcej niż w tych obecnych), co już pewnie zdążyłaś zauważyć, ale dziękuję, że je przeczytałaś i skomentowałaś. Do tamtego komentarza odniosę się jeszcze w tamtym temacie. :)
Paramox, witam z powrotem i nie masz za co przepraszać. :) I gdzież bym śmiała się gniewać? Twą długą nieobecność wynagrodziłaś mi tym obszernym komentarzem, na którego widok me oczy i serce się radują. :) Mi też się ostatnio troszeczkę zaległości narobiło z aktualizowaniem tłumaczeń, ale postaram się to nadrobić. Dziękuję za to, że ciągle jesteś i komentujesz. Tym razem, z powodu tego, że jestem skonana, odniosę się tylko do jednej części Twojego komentarza, a mianowicie:
Cytat: |
Cieszę się, że tak szybko Jared wyjawił jej prawdę. |
Jaki znowu Jared? :D
Jeszcze raz dziękuję i do następnych rozdziałów (a przynajmniej mam taką nadzieję). :)
Auroro, a skądże to takie wrażenie, że niektóre czytelniczki przypisują mi autorstwo? :D Co prawda w komentarzach pod niektórymi opowiadaniami nieraz spotkałam się z taką sytuacją (ba! nawet sama kiedyś tak zrobiłam :D), ale przy „Babim lecie” nikt się jeszcze nie zapomniał. :) Konkurencja na forum rzeczywiście jest ogromna, więc tym bardziej się cieszę z takiego zacnego grona komentujących, którzy poświęcają czas na wystawienie swojej opinii. :) A o „Niewidzialną dziewczynę” bądź spokojna: muszę przyznać, że to opowiadanie tłumaczy mi się nawet lepiej niż „Babie lato”, więc rozdziały będą się pojawiać w miarę regularnie. :) A, i dziękuję za świąteczne życzenia. Z półmiesięcznym opóźnieniem, ale, jak to ja ostatnio mówię: „lepiej późno niż później”. :D
Thingrodiel, wiesz, że Cię podziwiam, prawda? Jak nie, to teraz już wiesz. :D Zresztą ja Was wszystkie podziwiam. Podziwiam za to, że wytrwale komentujecie każdy rozdział, pomimo tego, że fabuła opowiadania nieraz nie trzyma się kupy, a nieraz po prostu we wszystkim przypomina tę z książek pani Meyer. Naprawdę bardzo Wam dziękuję za każde słowo komentarzy. (Ale ja się dzisiaj nadziękuję :D). No i dziękuję (no nie, znowu... ), thin, za te poprawki. Cieszę się też, że moje tłumaczenie nadal Ci się podoba, a co do tego chwalenia: nie wiem, co na to Marta, ale mnie to nie znudzi. :D Ani ociupinkę. :D
Alekzz, no proszę, nowa czytelniczka. :) Bardzo się cieszę, że zostawiłaś po sobie jakiś ślad. A czy mam talent do znajdowania ciekawych ff? Hm, osoby nielubiące wilkołaków z pewnością by tak nie powiedziały. :D Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że jeszcze tutaj zawitasz. :)
___________________________________________________________
A teraz kolejne trzy rozdziały. Trochę się boję Waszej reakcji (jak zwykle zresztą), bo autorka zaserwowała nam tu trochę banalnego melodramatyzmu, co prawda nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz, ale... no cóż. Przeczytajcie sami. W każdym razie życzę miłej lektury. :)
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Rozdział 16
Odrętwiała
Zalała mnie fala strachu. Co oni zamierzali zrobić? Czy chcieli zadzwonić po gliny i zakazać mi widywać się z Embrym? Ta ostatnia myśl spowodowała, że poczułam się tak, jakby ktoś wbił nóż prosto w moje serce.
- A po co? – spytałam, starając się brzmieć na zdziwioną.
- Dzwonił dyrektor szkoły – odpowiedział tata. Nadal był sztywny, ale zdołał już pozbyć się południowego akcentu ze swojego głosu. – Zarówno on, jak i pedagog otrzymali od innych uczniów informację, że na twoich rękach znajdują się ogromne siniaki, przypominające kształtem ludzką dłoń. Embry ci to zrobił, prawda?
- Tato! – pisnęłam w proteście.
Na moment zamknął oczy, po czym powtórzył:
- Natychmiast pokaż mi swoje ramię.
W ciszy przygryzłam wargę, odłożyłam plecak na podłogę i zdjęłam kurtkę, starając się ukryć oznaki towarzyszącemu tej czynności bólu żeber, a następnie podwinęłam rękawy bluzki. Najpierw pokazałam im tę zdrową rękę, dopiero potem podciągnęłam materiał wyżej, by mogli zobaczyć okropnego siniaka. Moja mama gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc.
- Dixie... – szepnęła drżącym głosem.
Spojrzałam na nich i zauważyłam, że oczy obojga znacznie się powiększyły, a na dodatek ojciec się trząsł.
- To nie tak jak myślicie...
- A jak? – wtrącił, zaciskając dłoń w pięść.
- To był wypadek. Embry po prostu wyciągał mnie z wody...
- Dixie, to nie mógł być wypadek – westchnął, starając się uspokoić. – Nikt nie jest aż taki silny. Nigdy nie widziałem tak ogromnego siniaka. I zobacz, jak twoje ramię spuchło!
- Nie zrobił tego celowo! – powiedziałam, a mój głos robił się coraz bardziej donośny. – Po prostu mi uwierzcie!
- Chcemy ci wierzyć – odezwała się mama, kładąc dłoń na ramieniu ojca. – Ale Embry... – Zawahała się. – Ale Embry wygląda na osobę...
- Mamo! – przerwałam jej. – Masz pojęcie, jak śmiesznie teraz brzmisz?
- Nie odzywaj się w tej sposób do własnej matki! – warknął tata, strzepując z siebie dłoń mamy i robiąc krok w moją stronę.
- Więc nie osądzajcie Embry’ego! – odkrzyknęłam. – Nie znacie go! Spotkaliście go zaledwie raz!
- Nie polubię żadnego chłopaka, który w jakikolwiek sposób cię skrzywdził! – oznajmił, wyraźnie tracąc nad sobą kontrolę. Zrobił kolejny krok w moją stronę, a jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała ze złości.
- To był wypadek!
- To nie był wypadek! Dixie, nie okłamuj nas!
- Nie okłamuję! Po prostu mi uwierzcie! – Nie zdawałam sobie sprawy, że zaczęłam płakać, dopóki głos mi się nie załamał i nie poczułam łez spływających po moich policzkach.
- Nigdy nie chcę cię widzieć w towarzystwie tego chłopaka, zrozumiano? – powiedział ojciec przez zaciśnięte zęby.
Na chwilę serce mi stanęło i pomyślałam, że umieram. W mojej głowie pojawiła się nieprzenikniona pustka i cała zdrętwiałam, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa. Przełknęłam łzy, czując gorycz w ustach i lekko się zachwiałam, jakbym miała się przewrócić.
- Nie mogę tego zrobić – szepnęłam w końcu.
- Dixie – zaczął spokojnie tata – ten chłopak ma szczęście, że nie zadzwoniliśmy na policję.
Zamknęłam oczy i odparłam:
- Więc czemu tego nie zrobicie? I tak już nie możecie bardziej wszystkiego zepsuć.
- Twój dyrektor – odezwała się cicho mama – powiedział... powiedział, że odkąd pojawiłaś się w szkole, krążą po niej pewne plotki na twój temat, więc jeśli zadzwonimy na policję, to... no cóż... w tym małym miasteczku... wszystko rozniesie się jeszcze bardziej. Nie zrobimy tego, jeśli obiecasz, że już nigdy się z nim nie spotkasz.
- Ty lubisz Embry’ego – przypomniałam, patrząc jej prosto w oczy, które również były pełne łez. – Od razu go polubiłaś.
- Myślałam, że pomoże ci się tutaj zaaklimatyzować, kochanie. Ale się myliłam.
Znowu przełknęłam łzy.
- Ja go kocham, mamo.
- Dixie... – zaczęła, ale ja już się odwróciłam i pobiegłam na górę. Wiedziałam, co zamierzała powiedzieć. Że nie mam racji. Że jestem za młoda na to, by wiedzieć, czym jest miłość. Wciąż traktowali mnie jak małą dziewczynkę.
Opadłam na łóżko i ukryłam twarz w dłoniach. Odrętwienie odeszło, ale zamiast niego pojawił się ból. Ogromny ból. Łzy nadal ciekły mi po policzkach. Nie mogłam trzymać się z daleka od Embry’ego. To po prostu niemożliwe...
Ale musiałam. Jeśli rodzice zadzwonią na policję, to Embry pójdzie do więzienia, a wtedy bylibyśmy oddzieleni także żelaznymi kratami. Nie miałam prawa mu tego zrobić.
Jednak najbardziej nie podobała mi się myśl... jak ja mu o tym wszystkim powiem.
Ostatecznie skończyło się na tym, że wcale nie musiałam nic mu mówić. Zrobił to ojciec. Embry przyjechał po mnie tak jak poprzedniego dnia, więc tata wyszedł na zewnątrz, by „odbyć z nim pogawędkę”. Słyszałam tylko ich podniesione, przepełnione złością głosy, a kiedy chciałam do nich dołączyć, mama mi to uniemożliwiła.
- Pozwól im to załatwić pomiędzy sobą, kochanie.
- Mamo, muszę tam pójść – nalegałam, starając się delikatnie usunąć ją sprzed drzwi.
- Po prostu się nie wtrącaj – poprosiła.
- To ja powinnam mu o wszystkim powiedzieć, mamo! – Popchnęłam ją nieco mocniej i wybiegłam na zewnątrz, zanim znowu zdążyła mnie powstrzymać. Gdy znalazłam się na podjeździe, zastałam tam tylko ojca, stojącego z rękami położonymi na biodrach, a w oddali dostrzegłam samochód Embry’ego.
- Nie pozwoliłeś mi się nawet pożegnać? – wyszeptałam.
Ojciec zerknął na mnie ponad ramieniem.
- Powiedziałem ci już, że już nigdy nie chcę cię widzieć w pobliżu tego chłopaka i mam nadzieję, że się do tego zastosujesz.
Nie odpowiedziałam, tylko wsiadłam do swojego auta i ruszyłam w stronę szkoły, cały czas walcząc ze łzami.
Zazwyczaj spotykałam się ze Stacy na parkingu, ale dzisiaj jej tu nie zastałam. Nie wpadłam na nią aż do lunchu. Gdy w końcu nadeszła długa przerwa, usiadłam obok niej przy stoliku, przy którym siedział także Dan i parę innych osób. Nie byłam głodna, więc kupiłam sobie jedynie butelkę wody. Odrętwienie z powrotem wróciło. To wszystko wydawało mi się takie nierealne. Ciągle nie mogłam przyjąć do wiadomości tego, że już nigdy nie zobaczę Embry’ego. Ciągle myślałam, że przyjedzie po mnie po lekcjach, wybierzemy się na spacer po plaży albo pójdziemy gdzieś z Quilem lub jego pozostałymi przyjaciółmi i wszystko będzie normalne.
Westchnęłam i założyłam nogę na nogę.
- Wszystko okej? – zapytała z wahaniem Stacy.
- Moi rodzice zakazali mi widywać się z Embrym, bo zadzwonili do nich ze szkoły. Najwidoczniej ktoś powiedział dyrektorowi i pedagogowi o tym pieprzonym siniaku na moim ramieniu.
Dan zadławił się kęsem kanapki. W zasadzie nie przeklinałam, ale w tym przypadku takie określenie wydało mi się odpowiednie.
- Wiesz, kto to zrobił? – spytała dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie, Lindsey.
- Ja – szepnęła nieoczekiwanie Stacy.
- Stacy? – Odwróciłam głową, by na nią spojrzeć. – To ty? Jak mogłaś?
- Martwiłam się – wyjaśniła, nadal szepcząc. – Nie chciałam, żeby stało ci się coś złego...
- No cóż – powiedziałam ze złością, wstając. – Chyba trochę się spóźniłaś.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Słyszałam, jak mnie wołała, ale ją zignorowałam. Szłam przed siebie, przemierzając stołówkę i nie przestałam, dopóki nie znalazłam się przy samochodzie. Weszłam do środka i natychmiast przekręciłam kluczyk w stacyjce, odpalając silnik. Włączyłam radio i pogłośniłam dźwięk tak bardzo, że muzyka powodowała lekkie drżenie szyb, a następnie nacisnęłam pedał gazu i wyjechałam z parkingu, kierując się w stronę La Push.
Rozdział 17
Jak wielu idiotów?
Podczas jazdy po policzkach zaczęły cieknąć mi łzy. Myślałam, że Stacy to moja najlepsza przyjaciółka. Wydawała się najmilszą osobą, jaką tu spotkałam i natychmiast odnalazłyśmy wspólny język. Jak mogła zrobić coś takiego? Tylko powiększyła tym mój ból…
Zatrzymałam samochód na światłach i uderzyłam głową w kierownicę. Wiedziałam, dlaczego tak postąpiła. Martwiła się. Powinnam się z tego powodu cieszyć, ale nie potrafiłam. Liczyło się tylko to, że przysporzyła mnie i Embry’emu dodatkowych kłopotów, a nie mogłam znieść sytuacji, w której widziałam jego cierpienie.
Gdy opuściłam przedmieścia Forks i wjechałam na teren rezerwatu, docisnęłam pedał gazu. Starałam się nie myśleć o konsekwencjach mojej ucieczki z lekcji. Rodzice prawdopodobnie będą źli, a gdy dowiedzą się, że pojechałam spotkać się z facetem, z którym zakazali mi się widywać, to kompletnie się wściekną.
Kiedy dotarłam na miejsce, zdałam sobie sprawę z tego, że nie wiedziałam, gdzie Embry mieszkał lub nawet gdzie powinnam go szukać. Mogłam udać się do domu Sue, ale nie pamiętałam, jak się tam dostać. Przejechałam więc wzdłuż całej drogi głównej i zaparkowałam przy plaży. Oparłam się o zagłówek i otarłam dłońmi łzy z twarzy. Musiałam znaleźć Embry’ego.
Rozejrzałam się dookoła. Plaża była niemal całkowicie pusta. W oddali dostrzegłam parę osób surfujących na falach, ale nic mi to nie pomogło. Nie rozpoznałam żadnej z nich. Otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz, witając chłodny wiatr. Polubiłam już trochę Waszyngton… na tak długo, jak był tutaj Embry.
Nagle wyczułam w powietrzu dziwne drżenie, jakbym przeszła w miejscu, gdzie przebiegały fale radiowe. Po chwili usłyszałam śmiech i zobaczyłam, że z lasu wyszli dwaj mężczyźni. Wyglądali niemal tak samo jak członkowie sfory Embry’ego, ale na pewno nigdy wcześniej ich nie widziałam... Ale jeśli byli zmiennokształtnymi, to chyba nie mogli być źli albo niebezpieczni, prawda?
- Hej! – zawołałam i pobiegłam we właściwym kierunku.
Nieznajomi zatrzymali się i spojrzeli na mnie ponad swoimi barkami, a potem wymienili spojrzenia i wzruszyli ramionami.
- Wszystko okej?
Prawdopodobnie ich zaniepokojenie wywołały ślady płaczu na mojej twarzy. Usiłowałam nie myśleć, jak cholernie źle wyglądałam.
- Szukam kogoś – powiedziałam. – Znacie Embry’ego Calla?
Znowu spojrzeli po sobie.
- Tak, znamy – odpowiedział jeden z nich. – A po co go szukasz?
Rozejrzałam się dookoła. Surferzy znajdowali się na tyle daleko, że nie mogli nas usłyszeć, nawet jeśli by tego chcieli.
- Jestem jego wpojeniem – wyjaśniłam cicho.
Wyraźnie zaskoczyłam ich tym wyznaniem.
- To ty jesteś Dixie? – zapytali jednocześnie.
Przygryzłam wargę i pokiwałam głową. Czy to było aż takie zadziwiające?
- Co się do cholery z tobą stało? – spytał jeden. Drugi trącił go łokciem w reakcji na sformułowanie „do cholery”.
- To długa historia – powiedziałam. – Po prostu muszę go znaleźć.
- Nie widzieliśmy się z nim przez parę dni – odparł jeden z nich.
- Nie jesteśmy z jednej sfory – dodał drugi.
- A tak w ogóle to jestem Collin – powiedział ten pierwszy.
- A ja Brady.
- To pomożecie mi znaleźć Embry’ego czy nie? – spytałam. Wiedziałam, że pewnie zabrzmiało to niegrzecznie, ale zaczynałam się już naprawdę niecierpliwić. Odrętwienie powoli ponownie przeradzało się w ból.
- Jasne – odparł Collin. – Chodź z nami. – Wskazał, żebym ruszyła za nim. Na moment się zawahałam. Przecież praktycznie nie znałam tych gości… Ale końcu byli zmiennokształtnymi. Musieli być dobrzy. Szybko ruszyłam za nimi, starając się dorównać ich żwawemu tempu.
Zaprowadzili mnie do małego, niezbyt okazałego domku. Był jeszcze mniejszy od domu Sue i w gorszym stanie, ale nadal wyglądał całkiem uroczo.
- Embry tutaj mieszka? – spytałam cicho.
- Tak – potwierdził Brady swobodnym tonem.
Collin zapukał do drzwi. Czekałam cierpliwie, a przynajmniej próbowałam to robić. Złapałam się na tym, że bębniłam palcami o barierkę werandy, gdzie czekaliśmy na to, aż ktoś nam otworzy. Parę chwil później zrobiła to kobieta mająca około czterdziestu lat. Czarne, długie włosy związała w kucyk i uśmiechała się do nas uprzejmie.
- W czym mogę wam pomóc? – spytała. Zorientowałam się, że to mama Embry’ego. Kiedy przyjrzałam się dokładniej jej twarzy, dostrzegłam pomiędzy nimi pewne podobieństwa.
- Embry jest w domu? – spytał Collin.
Kobieta prychnęła.
- Nigdy go nie ma. Pewnie poszedł gdzieś z kolegami. Zazwyczaj nie mówi mi, gdzie idzie - powiedziała nieco smutnym głosem. Czyżby własny syn nie powiedział jej, że jest zmiennokształtnym? Niby dlaczego miałby tego nie zrobić?
- No cóż, to w takim razie dziękujemy za pomoc. – Collin i Brady zaczęli już iść, ale ja przez moment zostałam z mamą Embry’ego.
- Nic mu nie jest, prawda? – spytała. W jej oczach dostrzegłam skupienie. – Nie wpakował się w żadne tarapaty, tak?
Miałam taką nadzieję…
- Nic mu nie jest, proszę się nie martwić. – Uśmiechnęłam się do niej i dogoniłam chłopaków.
- To jedno miejsce mamy z głowy – powiedział Brady, marszcząc brwi. – Co najwyżej możemy spróbować jeszcze u Clearwaterów.
Pokiwałam głową z roztargnieniem. Nie mogłam usunąć z myśli twarzy mamy Embry’ego. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, co ona czuła w tej sytuacji.
- Czy mama Embry’ego nie wie, że… no wiecie?
- Nie, to wbrew zasadom – powiedział stanowczo Collin.
- To nie wydaje się w porządku – odparłam, przyspieszając, by móc dotrzymać im kroku. Brady to zauważył i trochę zwolnił.
- To nie w porządku, ale takie są zasady.
Nie pokonaliśmy jakiejś astronomicznej odległości, ale droga okazała się na tyle długa, że zaczęłam ciężej oddychać, a to z kolei spowodowało wzmożenie bólu. Ciasny opatrunek uniemożliwiał mi branie głębokich wdechów, więc dyszałam jak jakiś chart. Colin i Brady myśleli, że zaraz zemdleję.
- Nic mi nie będzie – zapewniałam, starając się dojść do siebie.
- Ale masz tak jakby... napad czy coś. Jeśli umrzesz, to my też możemy zacząć żegnać się z życiem, bo Embry nas zabije – powiedział Brady, po czym odwrócił się do Collina i syknął: – Czy ona czasem nie robi się niebieska?
Zaśmiałam się, ale było to błędem, bo spowodowałam tym cholernie pieczący ból gardła. Chłopaki mieli takie przerażone miny, że miałam ochotę śmiać się jeszcze bardziej, więc musiała odwrócić się do nich plecami. Postarałam się też myśleć o smutnych rzeczach, takich jak na przykład… stracenie Embry’ego.
Sue ucieszyła się na nasz widok, po czym zaprowadziła całą trójkę na tylnie podwórko, gdzie na werandzie siedzieli pogrążeni w rozmowie Seth i Leah.
- Hej, Dixie! Lepiej się czujesz? – spytał z nadzieją Seth.
- Tak, lepiej, dzięki – uspokoiłam go z uśmiechem.
- Chyba możecie nam pomóc – powiedział Brady. – Pomagamy Dixie w jej akcji poszukiwawczej Embry’ego.
Leah arogancko parsknęła śmiechem.
- Bawimy się w grę: „Jak wielu idiotów znajdzie Embry’ego”?
Seth ją zignorował.
- On… - powiedział niepewnie i spojrzał mi o w oczy – miał kiepski poranek. Ostatnim razem, kiedy go słyszałem, biegał bez sensu po okolicy. Zaraz go zawołałam – obiecał, po czym pobiegł truchtem w stronę lasu i zniknął w gęstwinie drzew. Po chwili wyczułam w powietrzu to zabawne drżenie, które oznajmiało czyjąś przemianę. Wzdrygnęłam się i Brady gwałtownie nabrał powietrza do płuc.
- Lepiej usiądź, Dixie – poprosił ze skupieniem. – Postaraj się nie rozsypać na kawałki, dopóki Embry tu nie przyjdzie.
Przygryzłam wargę, starając się nie roześmiać i usiadłam na schodku w miejscu, które wcześniej zajmował Seth. Leah wyprostowała się i trochę ode mnie odsunęła.
- To co, już się przy was rozkleiła? – spytała.
- Tak – wyjaśnił Brady. – Jak tu szliśmy, chyba miała jakiś... napad czy coś. Na dodatek jej twarz zrobiła się niebieska.
- Nieprawda – wtrąciłam. – Wcale nie zrobiłam się niebieska!
- Mogłaś zobaczyć swoją twarz? – zaśmiał się Brady. – Nie sądzę.
- Dobra, niech wam będzie – westchnęłam. – Możemy już skończyć temat?
Leah uniosła z ciekawością brew. Po chwili mój telefon zaczął dzwonić. Powinnam się tego spodziewać, bo skoro uciekłam z lekcji, to prędzej czy później musiało to nastąpić. Sprawdziłam wyświetlacz i zobaczyłam na nim imię Stacy. Zignorowałam połączenie, naciskając odpowiedni guzik.
- Nie masz zamiaru odebrać? – zapytał z zaskoczeniem Collin.
Uśmiechnęłam się gorzko i odpowiedziałam:
- W tej chwili raczej nie mam ochoty na żadne rozmowy.
Gdy skończyłam zdanie, ponownie poczułam w powietrzu dziwne drżenie i po kilkunastu sekundach z lasu wyszedł Seth.
- Już tu idzie.
- Poprawił mu się choć trochę humorek? – mruknęła Leah.
- O tak, nawet bardzo trochę – odparł Seth.
Oparłam głowę o barierkę i zamknęłam w oczy. W wyobraźni zobaczyłam Embry’ego biegnącego do mnie w postaci wilka. Mój rycerz w futrzanej zbroi... Ha, musiałam zapamiętać ten obrazek!
- Okej, to my już lecimy – oznajmił Collin.
- Miło było cię poznać, Dixie – dodał Brady. Collin skinął głową w moim kierunku, a następnie obaj się odwrócili i sobie poszli. Po ich zniknięciu w powietrzu znowu pojawiło się to dziwne drżenie. Chyba musiałam się już do tego przyzwyczaić i traktować to jako całkowicie normalne zjawisko.
- Za jak długo Embry tu będzie? – spytałam Setha.
- Nie był daleko, więc pewnie przybiegnie za parę minut.
Kiwnęłam głową i znowu oparłam się o poręcz. Przypadkowo uderzyłam się w ramię i cicho syknęłam.
- Nic ci nie jest? – zapytał chłopak. – Krzywisz się z bólu...
- To tylko ręka – zapewniłam z uśmiechem.
Drzwi za mną się otworzyły i Leah się odsunęła, by nie zostać uderzoną. Wyszła z nich Sue. Na jej twarzy nie widniał już pogodny uśmiech.
- Co się dzieje? – spytał ją Seth, więc najwyraźniej także zauważył tę zmianę.
- Przed chwilą dzwonił Charlie. Rodzice Dixie zawiadomili policję. Myślą, że Embry ją porwał. Charlie właśnie tutaj jedzie.
- Kim jest Charlie? – spytałam. - Nie mogę po prostu zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, że jestem tu z własnej woli? Przecież nawet nie widziałam jeszcze Embry’ego i wy możecie to potwierdzić.
- Charlie to komendant tutejszego posterunku i nasz przyjaciel. Wie o zmiennokształtnych i powiedziałam mu już, że przyjechałaś tu sama, ale... – przygryzła wargę – twoi rodzice powiedzieli mu o twoim siniaku i złamanych żebrach. Nalegają, by go aresztować.
Rozdział 18
Czy zrobiłeś to?
- Nalegają, by go aresztować? – powtórzyłam, czując, że krew odpływa mi z twarzy. To nie mogło dziać się naprawdę.
- Ale Charlie o wszystkim wie – odezwał się Seth. – Nie zrobi bezmyślnie wszystkiego, co mu każą, prawda?
- Mam taką nadzieję – odparła Sue. – Jednak nie zapominajmy, że to jego praca. Nie może zignorować jakiejś sprawy tylko dlatego, że zna ludzi w nią zamieszanych.
- Przecież Charlie nie aresztuje niewinnej osoby! – zawołał chłopak bardziej rozgorączkowanym głosem. Jego słowa zawisły w powietrzu jak ciemny, gęsty dym. Embry nie zrobił niczego złego. Uratował mnie, ale teraz mógł pójść przez to do więzienia. Wyraz twarzy Setha powiedział mi, że w pewnym sensie czuł się on za tę sytuację odpowiedzialny. Gdyby na ognisku nie stracił nad sobą kontroli, nic takiego nie miałoby miejsca.
- Przekonamy się, kiedy tutaj dotrze – stwierdziła Sue i odwróciła się, by spojrzeć w moją stronę. – Wygląda na to, że twoi rodzice jadą razem z nim.
- Świetnie – mruknęłam, zamykając oczy. Nie chciałam spotkać się twarzą w twarz z nimi i ich olbrzymim gniewem. Chociaż... Czy mogli zrobić mi coś gorszego niż zakazanie widywania się z Embrym?
Podczas całej rozmowy Leah nie odezwała się ani słowem. Albo nie miała nic do powiedzenia, albo kompletnie nie przejmowała się tą sprawą. Nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, że jej milczenie mogło być spowodowane tym drugim powodem. Przecież ona i Embry należeli do tej samej sfory, która praktycznie stanowiła pewien rodzaj rodziny. Dziewczyna musiała coś czuć, ale najwidoczniej postanowiła nie wyrażać na głos swoich opinii.
- Embry jest tutaj – zakomunikował Seth. Po chwili wyczułam w powietrzu znajome, dziwne drżenie. Obróciłam się i zobaczyłam Embry’ego, który biegł truchtem w moim kierunku.
- Embry – westchnęłam z ulgą, po czym wstałam tak szybko, jak pozwoliło mi na to obolałe ciało i zmniejszyłam dystans pomiędzy nami. Kilka sekund później objął mnie delikatnie i poczułam znajome ciepło jego ciała.
- Nie powinno cię tutaj być, Dixie – powiedział.
Uniosłam głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Nie udało mi się nic z nich wyczytać.
- Musiałam cię zobaczyć – wyznałam. – Nie mogłam bez ciebie wytrzymać.
Na moment Embry przymknął powieki, ale szybko je podniósł i spojrzał na Setha.
- Charlie już tu jedzie?
Chłopak pokiwał głową.
- Jak dużo słyszałeś?
- Wystarczająco dużo, by zorientować się, że stałem się poszukiwanym przestępcą – mruknął zgorzkniałym tonem. Złapałam go za rękę i mocno ją ścisnęłam.
Seth milczał przez chwilę i w końcu oznajmił:
- Charlie prawie już tu jest. Twoi rodzice jadą za nim, Dixie.
Embry musiał dostrzec mój zszokowany wyraz twarzy, bo zaśmiał się i wyjaśnił:
- Seth ma bardzo dobry słuch.
- Dobrze wiedzieć – skwitowałam, lekko unosząc kąciki warg.
- Nie spytałem cię nawet, jak się czujesz – powiedział na głos, bardziej do siebie niż do mnie.
- Wszystko w porządku – zapewniłam. – Nie martw się.
- Naprawdę nic na to nie poradzę, że się o ciebie martwię – przyznał, uśmiechając się, chociaż w jego oczach dostrzegłam smutek.
Embry odwrócił się w stronę drogi dokładnie w chwili, gdy zrobili to też Seth i Leah. Wyglądało to jednocześnie dziwnie i ciekawie. Parę sekund później zza zakrętu wyłonił się policyjny radiowóz, za którym dostrzegłam auto moich rodziców. W tym momencie zapragnęłam stać się niewidzialna. Chciałam zniknąć wraz z Embrym i zostawić wszystkie problemy za sobą. Niestety to życzenie się nie spełniło.
- Dzień dobry. – Komendant kiwnął głową w naszym kierunku, a następnie uścisnął dłoń Sethowi i Embry’emu. Wyglądał na faceta, który mógłby być czyimś najukochańszym wujkiem. Dobrze patrzyło mu z oczu, ale wyraz twarzy miał poważny.
- Witaj, Charlie – przywitała się Sue.
- Dixie! – usłyszałam płaczliwy pisk mamy i wzdrygnęłam się. Pospiesznie podbiegła do mnie i mocno przytuliła do siebie, jednocześnie odsuwając się od Embry’ego. – Nic ci nie jest? – spytała, gdy trochę się odchyliła.
- Wszystko w porządku – wymamrotałam.
- Nie bój się, kochanie, już dobrze. Jesteś bezpieczna…
- Bezpieczna? – powtórzyłam. – A niby czemu miałabym nie być wcześniej bezpieczna? Przyszłam tu z własnej woli. Embry pojawił się zaledwie dwie minuty temu.
- To prawda – wtrąciła Sue. – Przez cały czas Dixie była tylko z nami.
- Rozumiem zatem, że to nie było porwanie – powiedział Charlie, spoglądając najpierw na mamę, a potem na ojca. – Wezwali mnie państwo także ze względu na podejrzenie pobicia?
- Tak – potwierdził tata, robiąc krok do przodu. – Pokaż mu, Dixie, co on ci zrobił.
- Tato, to był wypadek! Mówiłam ci już! Nie ma najmniejszego powodu, by to całe zamieszanie trwało nadal.
- Charlie, ja też byłem wtedy na plaży – odezwał się Seth. – Embry uratował ją przed niebezpieczeństwem. – Zrozumiałam, że chłopak celowo użył słowa „niebezpieczeństwo” zamiast wyrażenia „utonięcie w oceanie”, bo komendant znał prawdziwą wersję zdarzeń. Wiedział, że Seth stracił nad sobą panowanie.
- Mogę zobaczyć twoje obrażenia tak dla własnej wiadomości? – spytał mnie Charlie. Nie byłam pewna, po której stał stronie, ale coś w jego spojrzeniu spowodowało, że się zgodziłam. Podwinęłam rękaw i oczom wszystkich ukazały się ciemne siniaki, które do złudzenia przypominały odbicie palców ludzkiej dłoni. Embry gwałtownie nabrał powietrza do płuc i zdałam sobie sprawę, że tak właściwie zobaczył to po raz pierwszy. Charlie natychmiast na niego zerknął.
- Czy zrobiłeś to tej młodej damie? – spytał go.
Moje serce nigdy wcześniej nie biło tak szybko, gdy popatrzyłam na twarz Embry’ego. Wyraźnie był w rozsypce, ale i tak udało mu się powiedzieć:
- Tak, zrobiłem. Jednak, tak jak wszyscy mówią, chciałem chronić ją przed niebezpieczeństwem.
- Nikt nie jest w stanie zrobić takich siniaków przypadkowo, szeryfie – wtrącił ojciec ze złością. Komendant przeniósł spojrzenie na niego.
- Chłopcy z plemienia Quileutów są znacznie silniejsi niż można przypuszczać. To musi być uwarunkowane genetycznie lub coś w tym rodzaju.
Usłyszałam cichy chichot Setha. Na szczęście moi rodzice tego nie zauważyli.
- Czy to go usprawiedliwia? – spytał ojciec. – Przecież on skrzywdził moją córkę!
- Moja córka też była na tamtym spotkaniu – powiedział Charlie. Przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodziło, ale po chwili przypomniałam sobie, że mowa o Belli Cullen. – Rozmawiałem z nią tego ranka, tuż po tym, jak odebrałem państwa zgłoszenie. Również opowiedziała mi historię o wypadku i ja jej ufam, podobnie jak ufam Clearwaterom. Znam Embry’ego bardzo dobrze i wiem, że nigdy nie zraniłby kogoś umyślnie.
- Szeryfie Swan… - zaczął tata, ale Charlie uciszył go gestem ręki.
- Podjąłem już decyzję, panie Wilson – oświadczył, a potem mrugnął do mnie dyskretnie i dodał: - To ja będę się zbierał. Powinienem już iść.
- Zamierza pan tak po prostu sobie iść? – zapytał ojciec ze zdenerwowaniem.
- Tak – zaśmiał się komendant. – Nie jestem już potrzebny.
Prawie zawyłam ze szczęścia. Szybko wyrwałam się z uścisku mamy i przytuliłam się do Embry’ego. Odwzajemnił uścisk i poczułam, że pocałował mnie we włosy. Po chwili usłyszałam, jak Charlie zatrzasnął drzwi. Nie podniosłam głowy, dopóki nie rozległ się odgłos zapalanego silnika.
Moi oniemieli rodzice patrzyli na siebie nawzajem. Po chwili ojciec obdarzył mnie takim spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że prawdziwe kłopoty miały się dopiero zacząć.
- Nie myśl sobie, że zwalniamy cię ze szlabanu. Zabieraj stąd swój cholerny tyłek i do samochodu.
Był wkurzony. Tak cholernie wkurzony, że przeklął, chociaż zdarzało się mu się to niezwykle rzadko.
Spojrzałam Embry’emu w oczy i ścisnęłam jego rękę, mając nadzieję, że zrozumiał, iż niedługo się zobaczymy. Nie obchodziło mnie zdanie rodziców. Nie potrafiłam trzymać się od niego z daleka. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ukos
Zły wampir
Dołączył: 07 Wrz 2008
Posty: 487 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 14:29, 09 Sty 2010 |
|
Cytat: |
Odrętwienie z powrotem wróciło |
Masło maślane droga koleżanko
Cytat: |
pieczący ból gardła |
piekący
Cytat: |
więc musiała odwrócić |
musiałam
Cytat: |
stracenie Embry’ego. |
utrata - no chyba, że został skazany na śmierć, wtedy wykonanie wyroku nazywa się straceniem
Cytat: |
Po chwili ojciec obdarzył mnie takim spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że prawdziwe kłopoty miały się dopiero zacząć. |
Ładniej brzmiałoby bez "takim". Nadmiar zaimków powoduje chaos w teście.
No i na koniec "ale" do autorki. Wiem, że na to nic nie możesz poradzić, ale tak mnie zirytował motyw z siniakiem w kształcie dłoni, że nie skomentowałam poprzedniej części.
Po pierwsze, powstanie takiego sińca jest praktycznie niemożliwe - siniak to podskórna wybroczyna. Powstaje gdy uszkodzi się naczynia włosowate i krew z nich wyleje się dookoła - czyli nie przybiera wyraźnych kształtów. Nawet jak dostałam podkutym kopytem, po kształcie sińca nie można było stwierdzić od czego to. Dziewczyna miałaby na ramieniu po prostu wielki placek, który łatwo wytłumaczyć wypadkiem, a nie odbicie poszczególnych palców. Zwłaszcza, że jak się kogoś łapie za ramię, palce są złożone obok siebie.
Nie rozumiem też, dlaczego wszyscy bez zastrzeżeń uwierzyli w spadanie z klifu, a już że siniak powstał przy okazji ratowania, nie może się im w głowach pomieścić.
Dziękuję za tłumaczenie, mam nadzieję, że dalej nie będzie już takich nonsensów, bo szkoda Twojej pracy. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ukos dnia Sob 14:55, 09 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Sob 14:46, 09 Sty 2010 |
|
siedzę sobie, nudząc się jak mops... wchodzę i ulubiona niespodzianka, czyli trzy rozdziały na raz... :D
Cytat: |
byłabym zapomniała: jak to ”dość krótko jak na ciebie”? Trzy rozdziały to... krótko?! :D Oj, chyba za bardzo Was rozpieściłam... :D
|
rozpieszczanie mnie zawsze się tak kończy, ale błagam nie przestawaj
zastanawiałam się wcześniej i bardzo mnie martwiło rozwiązanie sprawy z tymi siniakami, ale skoro Charlie jest wtajemniczony to przynajmniej Embry policję ma z głowy... zresztą - czy Jake pozwoliłby zaaresztować przyjaciela? (wiem, że jakoś się o Blacku nie wspomina, ale to dla mnie naczelny zmiennokształtny)...
pozostają autorce do przekonania rodzice... czy Embry uratuje ponownie Dixie przed niebezpieczeństwem, ale tym razem na oczach jej ojca... ?
czy Embry uratuje kogoś z ich rodziny?
na te pytania odpowiedzą nam następne rozdziały - ale na to trzeba będzie poczekać :(
życzę czasu do tłumaczenia i dzięki, że do tej pory nam go poświęcasz
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Anex Swan
Wilkołak
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^
|
Wysłany:
Nie 15:38, 10 Sty 2010 |
|
Hej ^^
Wpadłam skomentować nowe rozdziały i powiem szczere, że cała ta akcja jak dla mnie za szybko poszła, takie ff maja to do siebie, że akcja się szybko dzieje, a potem jakiś happy end, to raczej tak o wpojenie chodzi, żeby było ładnie, bez większych przeszkód? No, bo przecież taki fajny ff tak sknocony, szkoda. Ale tak a propos tłumaczenia, to naprawdę ładnie przetłumaczone i tutaj nie mam większych zastrzeń.
iga_s napisał: |
Czy chcieli zadzwonić po gliny i zakazać mi widywać się z Embrym? Ta ostatnia myśl spowodowała |
Tak tak, ale jaka ostatnie myśl? To jest jedna, bo jedno wiąże się z drugim, a po drugie, to zdane ogólnie mi się nie podoba.
iga_s napisał: |
Nie myśl sobie, że zwalniamy cię ze szlabanu. Zabieraj stąd swój cholerny tyłek i do samochodu. |
Hehe, może jestem jakaś inna, ale nie wiem czy ojciec, nawet wkurzony, powiedziałby tak do swojej córki.
Martwi mnie sprawa, że kiedy Embry będzie miał przekonać rodziców, to jako bohater uratuje kogoś z rodziny Dixie i rodzice będą mu stokrotnie dziękować. Brakuje i czegoś co trzymałoby w napięciu, to by mnie bardziej wciągnęło, ale to znowu ale do autorki. Dobra, dalej już nie mam nic do powiedzenia. igo pięknie tłumaczysz i na pewno tu zajrzę na kolejne rozdzialiki, bo czyta się je naprawdę wspaniale. Życzę weny czasu i nastroju na tłumaczenie kolejnych rozdziałów.
Pozdrawiam, Anex
Coś krótko mi wyszło |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nanah
Nowonarodzony
Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 18:46, 10 Sty 2010 |
|
Wyszło tak, że czytałam sześć rozdziałów na raz, więc komentuję jako całość:
Sue opatrująca Dixie mnie zaskoczyła, ale dobrze, że to ona to robiła, a nie wszechobecny doktor Cullen, który zjawia sie zawsze i wszędzie, gdy tylko jest potrzebny.
Całą sprawę z zakazem widywania się z Embrym, a później policją wywołał siniak. Złamanym żebrem i wstrząsem mózgu rodzice sie nie przejmowali - trochę to dziwne, ale tak musiało być Stacy wykazała się godną pochwały troską o przyjaciółkę, lecz nie dziwię się Dixie, że była zła, bo gdyby moja koleżanka tak namieszała, to też bym się wkurzyła...
Szeryf Swan zdobył moją sympatię za wyczyn u Clearwater'ów - nie tylko nie aresztował Embry'ego, ale też poniekąd go bronił.
*poszła zrobić sobie kolejną herbatę* Co do tłumaczenia nie mam zastrzeżeń, choć nie wykluczone, że gdzie niegdzie jakies małe, wredne literówki itp. mogły sie wkraść - to sie po prostu zdarza, a klawiatury potrafią być naprawdę złośliwe.
Cytat: |
- Nie myśl sobie, że zwalniamy cię ze szlabanu. Zabieraj stąd swój cholerny tyłek i do samochodu.
|
Nigdy w życiu nie byłabym w stanie wyobrazić sobie, że mój lub jakikolwiek ojciec mówi w ten sposób do swojej córki (Anex - nie jestes inna), mama to co innego, ale tata - nigdy.
igo i marto dziekuję wam, że zajęłyście się tym opowiadaniem, bo bez niego byłoby krótko mówiąc niefajnie - jest to jedno z mioch ulubionych.
Pozdrawiam, życzę weny i czasu.
Nanah
Popieram igę i kirke - kubeczki z Embry'm by się przydały. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Nanah dnia Nie 18:49, 10 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Wto 23:44, 19 Sty 2010 |
|
Na szczęście komentowanie tego opowiadania się rozkręciło i teraz, kiedy mój czas jest (pardon) cholernie ograniczony, nie schniesz tutaj za choćby jednym dobrym słowem względem swojego tłumaczenia. Wdepnęłam jednak choć na chwilę i ani się obejrzałam, a tekst mi się sam przeczytał. Tak, wciąż jest sztampowy i mało odkrywczy, ale nadal b. przyjemny. I wciąż dobrze przełożony. Zasługujecie, dziewczyny, na jakiś medal, tyle wam powiem.
Zacznę może od tego, że uwielbiam Tracy Chapman i jak raz do tych odcinków włączyłam sobie jedną z jej płyt. W pewnym momencie Tracy zaczęła śpiewać:
Let'em talk you down
Call you names
My mind's made up
It ain't gonna change
I'm sure in my heart
Happy and free
You're the one you're the one
You're the one for me
Nie sądzisz, że to b. pasuje do obecnej sytuacji? Tak mi się to jakoś skomponowało. Ogólnie uważam, że wśród najnowszych odcinków siedemnasty jest najsłabszy. Jakiś taki... drętwy. Dopiero w ostatnim akapicie zaczęło się coś interesującego dziać. No, rodzice Dixie nieco przegięli, ale z drugiej strony... ja ich jednak rozumiem. Uważają, że chłopak ją pobił, a ona go kryje (jak to przykro dla nich brzmi - on tego nie chciał - jak tłumaczenia kobiet, które swojej rodzinie mówią, że ich mężowie nie są tyranami, oni tylko tak... tak wyszło...). Zniknęła ze szkoły. Podejrzewam, że wezwałabym choćby i FBI i domagała się wciśnięcia chłopaka za kratki. Choć jak na porywacza jest wyjątkowo nieudolny - znaleźli go w najbardziej oczywistym miejscu, w La Push. Z "ofiarą". Choć to ciekawe, że wszyscy się zjechali pod dom Sue, a nie Embry'ego, ale powiedzmy, że się autorka zapomniała.
Ale tutaj to już przesadziła:
Cytat: |
- Czy mama Embry’ego nie wie, że… no wiecie?
- Nie, to wbrew zasadom – powiedział stanowczo Collin. |
Err... ke pasza? Pomijając oczywistą bzdurę, by rodzic nie mógł wiedzieć o zmiennokształtności dziecka, b. bym chciała wiedzieć, jak autorka sobie wyobraża UKRYCIE tego faktu przed rodziną.
Duperele:
Cytat: |
Postarałam się też myśleć o smutnych rzeczach, takich jak na przykład… stracenie Embry’ego. |
Ja bym to zamieniła na "utratę", bo "stracenie" pachnie szafotem.
Cytat: |
Zignorowałam połączenie, naciskając odpowiedni guzik. |
Z lenistwa nie zaglądam do oryginału, pytam natomiast: "zignorowałam"? Przyciskanie guzika to raczej "odrzuciłam". Być może trzeba tu poprawić oryginał...
To tyle. Tłumacz dalej i wybacz spóźnienie w komentowaniu, ale pamiętałam o BL cały czas.
Buźka!
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 17:55, 21 Sty 2010 |
|
Opowiadanie bardzo mi się podoba. Co prawda sytuacja z tym pocałunkiem, gdy ona pierwszy raz go spotkała była dziwna, ale nie będę winić tłumacza skoro to on nie pisał. Dobrze ci idzie! :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Nie 15:55, 24 Sty 2010 |
|
Weszłam do tematu z nudów, bo byłam pewna, że zostawiłam wcześniej komentarz, a tu taki szok.
Akcja zaczyna się rozwijać, ale spodziewałam się tego. Jak to mówią: los zawsze przeciwko kochankom czy jakoś tak. Jak najbardziej podoba mi się Dixie. W tych rozdziałach udowodniła nam, że nie jest jakąś ciotą, może pojechać do Embry'ego i spytać nieznanych chłopaków o miejsce jego pobytu. Nie muszę chyba wspominać, że nie lubię jej rodziców. Rzadko kiedy lubię rodzicielów bohaterki, bo zawsze z jej perspektywy są źli i jej nie rozumieją, skądś to znam xD Moim zdaniem robi się jednak trochę przewidywalnie, ale nadal miło mi się czyta to opowiadanie. Spróbuję powiedzieć parę słów na temat twojego tłumaczenia. Moje doświadczenie co oceniania polega tylko na tym, że im więcej czytam, odkrywam coraz lepsze opowiadania i wymagania mi się podnoszą. Nie wiem, jak to robisz, ale idzie ci to świetnie. Ostatnio zgodziłam się tłumaczyć artykuły do magisterki i od paru dni omijam je szerokim łukiem. Teraz dopiero zaczęłam doceniać trudy tłumaczy, aby zdania były dobrze zbudowane i każdy mógł je zrozumieć.
Pozdrawiam,
paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
iga_s
Wilkołak
Dołączył: 29 Kwi 2009
Posty: 115 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 22:58, 28 Sty 2010 |
|
Witam serdecznie. :)
W końcu przybyłam, by zaserwować Wam kolejną porcję dramatycznych przygód naszych bohaterów.
Wybaczcie, ale dzisiaj nie odpowiem na każdy komentarz z osobna, bo ledwie żyję i słabo kontaktuję. Zapewne przyczynił się do tego zaledwie pięciogodzinny sen (a ja potrzebuję co najmniej dziesięciu), więc zaraz uciekam do wygodnego łóżeczka, które stoi metr ode mnie i kusi tą swoją puszystą kołderką i mięciutką poduszeczką...
Tradycyjnie bardzo, bardzo, bardzo, ale to bardzo dziękuję za Wasze wspaniałe komentarze. I oczywiście życzę miłej lektury. :)
Branoc.
___________________________________________________________
beta: marta_potorsia
___________________________________________________________
Rozdział 19
To mi się podoba
Podczas jazdy do domu ciszę panującą w samochodzie przerywały jedynie delikatne odgłosy wydobywające się z radia. Ledwie je słyszałam, ale bałam się poprosić o pogłośnienie dźwięku, bo mogłabym w ten sposób przypadkowo zacząć rozmowę. Jednak z drugiej strony cisza mnie zabijała. Musiałam wiedzieć, o czym w tym momencie myśleli rodzice. Co zamierzali zrobić?
Ojciec nie rozluźnił się ani na chwilę. Jako prawnik nigdy nie lubił przyznawać się do błędu. Nie wiedziałam, czy w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że w tym przypadku się pomylił. Niczego nie dał po sobie poznać.
Kiedy weszliśmy do mieszkania, nagle zdobyłam się na to, by wreszcie się odezwać.
- Co zamierzacie ze mną zrobić?
Mama spojrzała na tatę, a on na nią.
- Idź na górę – odparł powściągliwie ojciec. – Musimy to przedyskutować.
Pokiwałam lekko głową i ruszyłam w kierunku swojego pokoju, wolno przemierzając stopnie schodów. Co oni tak naprawdę mogli jeszcze zrobić? Zabrali już wszystko, co najbardziej kochałam, więc raczej nic nie było w stanie mnie ruszyć. Może zamierzali stać się tylko nieco bardziej wymagający, wyznaczając mi godzinę policyjną albo jakiś inny nonsens w tym stylu?
Zdecydowałam się wziąć gorący prysznic, by choć trochę ukoić nerwy. Ciepła woda przyjemnie obmywała moje bolące mięśnie i żebra, sprawiając, że czułam się zrelaksowana. Mogłam zostać w kabinie na zawsze, ale nie chciałam dostać dodatkowej bury za marnowanie wody.
Pomimo wczesnej pory postanowiłam przebrać się w piżamę. Skoro i tak prawdopodobnie tego wieczoru miałam zostać w domu, to mogłam się trochę odprężyć. Włożyłam bluzkę na ramiączkach i niebieskie, dresowe spodnie z końmi – maskotką mojej dawnej szkoły – na dole nogawek.
Gdy się ubrałam, na palcach zakradłam się do przedpokoju, starając się iść tak cicho, by rodzice nie zauważyli mojej obecności. Stanęłam na ostatnim schodku i wstrzymałam oddech. Słyszałam jakieś pomruki dochodzące z kuchni, ale nie potrafiłam rozróżnić poszczególnych słów. Cóż, przynajmniej nie krzyczeli, a to już był dobry znak.
Westchnęłam cicho i wróciłam na górę. Wyciągnęłam z szafki suszarkę i zaczęłam proces suszenia mnóstwa splątanych włosów na mojej głowie. Mogłabym przysiąc, że miałam najgęstsze włosy na całym świecie. Jeśli nie wysuszyłabym ich przy pomocy tego magicznego urządzenia, zapewne schłyby przez parę godzin… w słoneczny, wietrzny dzień.
Starałam się nie myśleć o Embrym, ale szło mi to kiepsko. W moim życiu wszystko kręciło się teraz wokół niego. Zaczęłam się zastanawiać, co w tej chwili robił mój brat. Po chwili jednak automatycznie przyszło mi do głowy pytanie, jak on zachowałby się w tej sytuacji… To wariactwo! Na rozmyślania o Indianinie poświęcałam stanowczo zbyt dużo czasu. Może powinnam częściej spotykać się z nowymi przyjaciółmi? Tego typu obsesja wkrótce mogła odbić się na moim zdrowiu.
Tylko że ja nie miałam już wyboru. Coś niewytłumaczalnego połączyło nas na zawsze. Jak tylko o tym pomyślałam, w powietrzu wyczułam dziwne drżenie, jakby właśnie ktoś się przemienił…
- No pięknie. Teraz to już na pewno zamkną mnie w wariatkowie – mruknęłam do siebie, skupiając się na hałasie spowodowanym przez suszarkę.
Wysuszenie włosów zabrało mi jakieś dziesięć minut. I tak nie były one całkowicie suche, ale musiałam zadowolić się tym, co miałam, więc odpowiednim przełącznikiem wyłączyłam urządzenie. Nagle usłyszałam dziwne stukanie. Najpierw pomyślałam sobie, że suszarka się zepsuła, bo wiele już przeszła, ale potem dźwięk się powtórzył. Dochodził zza moich pleców. Rozejrzałam się dookoła i spostrzegłam, że ozdobny kamyk z naszego podwórka uderzył właśnie w szybę okna i to właśnie on był źródłem tajemniczego odgłosu.
Serce zaczęło mi bić jak szalone, kiedy podchodziłam do parapetu. Cicho otworzyłam okno i spojrzałam w dół. Pode mną stał Embry. Uśmiechał się szeroko i trzymał garść kamyków w ręce.
- Myślałem, że nigdy nie wyłączysz tej suszarki – zaśmiał się cicho. Jak zwykle miał na sobie tylko parę szortów. Nie kłopotał się koszulką. Delikatny wiatr z gęstego lasu przeczesywał jego krótkie włosy.
- Co ty tutaj, do cholery, robisz? – syknęłam. – Jeśli moi rodzice cię znajdą, to…
- Nie znajdą. – Wyszczerzył się jeszcze szerzej i dotknął swojego ucha. – Nie tylko Seth ma wspaniały słuch.
Przygryzłam wargę.
- Chyba nie dam rady się wymknąć. Zobaczą mnie, jeśli spróbuję wyjść przez drzwi.
- To w takim razie ja wejdę do ciebie.
- Jasne – odparłam z sarkazmem. – I jak zamierzasz to zrobić?
- Wskoczę przez okno – odpowiedział swobodnie, jakby wskoczenie na drugie piętro nie było niczym nadzwyczajnym.
- Ależ oczywiście.
- Rozśmieszasz mnie. – Uśmiechnął się figlarnie. – Odsuń się od okna.
- Żartujesz, prawda?
Spojrzał za siebie i zrobił parę kroków do tyłu, po czym przykucnął, szykując się do skoku.
- Lepiej się odsuń.
- Embry…
Znowu się uśmiechnął i zaczął biec. Szybko wycofałam się w głąb pokoju, ale i tak dostrzegłam jego sylwetkę... lecącą w powietrzu. Po sekundzie bezgłośnie wylądował na parapecie otwartego okna.
- Naprawdę to zrobił – szepnęłam do siebie, a Embry zachichotał, stawiając stopy na podłodze.
- Wątpiłaś we mnie, prawda?
- Wybacz, ale nigdy nie widziałam człowieka, który bez najmniejszego problemu wskoczyłby sobie na drugie piętro.
Po raz kolejny wygiął wargi w uśmiechu i odgarnął mi z twarzy kosmyk włosów.
- Zrobiłbym wszystko, byleby tylko z tobą być.
Nie mogłam dłużej wytrzymać. Objęłam go ramionami, przyciągając mocniej do siebie. Poczułam, że pocałował mnie w czubek głowy i westchnął.
- Co powiedzieli twoi rodzice?
- Na razie nic – mruknęłam w jego tors i odchyliłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. – Jeszcze dyskutują na dole.
Nagle Embry zamarł.
- Nie, nie dyskutują. Właśnie tu idą.
- Co?
- Gdzie mogę się ukryć? – Chłopak szybko rozejrzał się po moim pokoju i wreszcie zrozumiałam, o co mu chodziło. Cicho zaklęłam.
- Um… - Nadal nie rozpakowałam wielu rzeczy, więc wszędzie zalegały pudła. Embry nie mógł nigdzie się schować.
Odgadując to, szybko pocałował mnie w czoło, po czym wyślizgnął się przez okno i wszedł na dach. Pospiesznie chwyciłam książkę leżącą na moim nocnym stoliku i usiadłam na łóżku, starając się wyglądać naturalnie. Otworzyłam jakąś powieść dokładnie w momencie, gdy do pokoju weszła mama. Spojrzała na mnie pytająco, ale tego nie skomentowała.
- Jak się masz, skarbie? – spytała i usiadła obok mnie.
- Poczułabym się znacznie lepiej, jeśli dalibyście sobie z tym spokój – mruknęłam nadąsanym tonem.
- Wiesz przecież, że robimy to, co dla ciebie najlepsze – powiedziała, głaszcząc mnie po włosach.
- Nie – zaprzeczyłam. – Robicie to, co uznajecie za najlepsze – poprawiłam – ale się mylicie.
Zamknęła na chwilę oczy.
- Dzisiaj robisz sobie na obiad to, na co masz ochotę – powiedziała cicho, podnosząc się z łóżka.
- Nie jestem głodna – mruknęłam, ale nie wiedziałam, czy mnie usłyszała, bo się nie zatrzymała i od razu wyszła na korytarz.
Teraz to ja zamknęłam oczy i położyłam się na łóżku. To wszystko było takie frustrujące, że znowu chciało mi się płakać...
Znienacka moje łóżko zadygotało lekko i oplotły mnie czyjeś ciepłe ręce. Podniosłam powieki i zobaczyłam leżącego obok Embry’ego. Wolnym ramieniem także go objęłam i z powrotem zamknęłam oczy, wdychając jego słodki zapach.
- Wszystko będzie dobrze – pocieszył mnie cicho.
- Nie wiesz tego na pewno.
- Nie wiem – przyznał. – Ale ty też nie wiesz, czy wszystko pójdzie źle.
Zerknęłam na niego, a jego pogodna twarz spowodowała, że na chwilę przestałam się martwić.
- Kiedy musisz iść?
Najpierw się nie odezwał. Dopiero po dłuższej chwili powiedział:
- Nie muszę iść, jeśli nie chcesz, żebym sobie poszedł.
Zawahałam się na krótką chwilę, ale w końcu stwierdziłam:
- To mi się podoba.
Rozdział 20
Żegnaj
Rozmawialiśmy przez prawie całą noc maksymalnie ściszonymi głosami, ale znajdowaliśmy się tak blisko siebie, że nie stanowiło to żadnego problemu. Poruszyliśmy chyba wszystkie tematy. Embry’ego ogromnie interesowało moje dawne życie w Kentucky, więc opowiedziałam mu o starej szkole, przyjaciołach i rodzinie, która tam została. Zadałam mu też parę pytań na temat jego krewnych, ale bardziej ciekawili go moi.
W końcu zasnęliśmy – on rozwalony na łóżku, a ja przytulona do jego boku z podwiniętymi spodniami od piżamy z powodu bijącego od niego ciepła. Taką scenę zobaczyłam również po przebudzeniu. Pomimo niezamkniętego okna i tak byłam cała mokra od potu. Zamiast budzika, ze snu wyrwały mnie wcześnie rano pierwsze promienie słońca. Dzięki temu mogłam obudzić Embry’ego, zanim jego obecność wykryliby rodzice. Nie chciałam jednak tego robić. Leżąc na łóżku, wyglądał jak aniołek z potarganymi włosami i lekko rozchylonymi ustami, z których wydobywało się ciche pochrapywanie.
Uśmiechnęłam się i dotknęłam palcami jego brody, wyczuwając delikatny zarost.
- Embry – szepnęłam, a chłopak poruszył się i powoli otworzył swoje piwne oczy. – Dzień dobry, słoneczko – dodałam z uśmiechem. Odwzajemnił go i ziewnął.
- Nie spałem tak dobrze od ładnych paru miesięcy – mruknął zaspanym głosem, siadając na łóżku. – Chłopaki i Leah pewnie wyrzucą mnie ze sfory.
- Wściekną się, że cię im ukradłam?
Embry prychnął.
- Jakoś będą musieli to przeboleć.
- Moi rodzice niedługo się obudzą – przypomniałam mu ponuro.
- Więc muszę już sobie iść – stwierdził poważnie, nie odrywając ode mnie wzroku. W tym momencie zapragnęłam go pocałować i jemu chyba przyszło na myśl to samo, bo zanim zdążyłam mrugnąć, już napierał swoimi wargami na moje. Zadrżałam pod wpływem dotyku jego ust, które mimo dopiero co przespanej nocy były strasznie słodkie, a po chwili wplótł mi ogromne palce w rozczochrane włosy. Westchnęłam i poczułam, że się uśmiechnął.
- Kocham cię, Dixie – szepnął. Nie odpowiedziałam, tylko przytuliłam się do niego jeszcze mocniej i pospiesznie ponownie odszukałam jego usta. Odwzajemnił pocałunek, ale nagle zamarł. Odsunęłam się i obdarzyłam go posępnym spojrzeniem.
- Twoi rodzice właśnie się obudzili – wyjaśnił.
Dlaczego oni zawsze musieli wszystko psuć?!
- Mogę przyjść tutaj jutro w nocy? – spytał z nadzieją. Jakbym potrafiła się nie zgodzić…
- Jasne – odpowiedziałam, może nieco za szybko. Zachichotał i dotknął mojego policzka wierzchem dłoni, po czym odwrócił się i zniknął za oknem. Kilka sekund później wyczułam w powietrzu dziwne drżenie oznajmujące jego przemianę.
Po chwili drzwi mojego pokoju się otworzyły i wysunęła się zza nich głowa mamy.
- Wcześnie wstałaś – powiedziała łagodnie. – Przez całą noc miałaś otwarte okno?
- Tak – odparłam. – Chyba zapomniałam je zamknąć.
- Mm… - mruknęła, wchodząc do środka, a potem usiadła na krawędzi łóżka. – Wczoraj wieczorem twój ojciec i ja dużo rozmawialiśmy na temat tego, co powinniśmy zrobić. – O nie… Zaczęło się. Czy naprawdę chciałam wiedzieć, co zdecydowali? Chociaż… Tak właściwie, to o ile więcej bólu mogli mi tym przysporzyć? – Nie podoba się nam, że tutejsi policjanci są tak skorumpowani – kontynuowała. – Puścili faceta wolno tylko dlatego, że to przyjaciel komendanta! – zawołała cicho.
- Albo dlatego, że szeryf Swan miał pewność, że Embry nie zrobił niczego złego – wtrąciłam.
Przyglądała mi się przez moment i znowu zaczęła:
- To nieodpowiednie miejsce dla ciebie. Powinniśmy zbadać je lepiej, zanim się tu przeprowadziliśmy. W nocy zadzwoniliśmy do dziadków. Bardzo chętnie zgodzili się na to, żebyś z nimi zamieszkała.
Zamarłam, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Poczułam, że do oczu napływają mi palące łzy.
- Że co? – spytałam szeptem.
- Odsyłamy cię z powrotem do Kentucky. Tata musi popracować tu jakiś czas i dopiero wtedy będą mogli znowu go przenieść. Ja z nim zostanę, a ty na razie zamieszkasz z babcią i dziadkiem.
- Że co?! – powtórzyłam, tym razem krzycząc.
- To dla twojego dobra, skarbie.
- Nie! – Gwałtownie się podniosłam. Strach i wściekłość płynęły w moich żyłach szybciej niż biegają dzikie konie. – Nie możecie mi tego zrobić!
- Dixie – westchnęła spokojnie – nie czyń tej sytuacji jeszcze gorszej niż jest teraz.
- Nie chcę wyjechać!
- Myślałam, że nie podobała ci się przeprowadzka.
- Tak było wcześniej…
- Wpadłaś w tarapaty – powiedziała stanowczo.
- Nieprawda – zaprzeczyłam, ale mama pokręciła głową.
- Decyzja już zapadła, Dixie. Nie jesteś tutaj bezpieczna. Jutro wysyłamy cię z powrotem do Kentucky.
- Jutro?! – zawołałam.
- Tak.
- Ale przecież dopiero co zaczęła się szkoła!
- Tym bardziej nie będzie problemu z powrotem do twojego starego liceum.
Powoli zaczynała mnie irytować.
- Mamo!
- Już podjęliśmy decyzję. – Obróciła się w kierunku drzwi. – Powinnaś zacząć się pakować. Nie pójdziesz dzisiaj na lekcje.
- Mogę się pożegnać z moim przyjaciółmi? – poprosiłam łamiącym głosem i wtedy zdałam sobie sprawę, że łzy spływały mi po policzkach.
Spojrzała na mnie i położyła dłoń na swoim czole, ciężko wzdychając. Rozejrzała się po korytarzu i przygryzała wargę, po czym wyjęła z kieszeni kluczyki do samochodu.
- Masz dwie godziny, a potem pozwolę twojemu ojcu wkroczyć do akcji.
Popatrzyła głęboko w moje oczy i zrozumiałam, co właśnie zrobiła – pozwoliła mi pożegnać się z Embrym.
Przytuliłam ją szybko i wyszeptałam podziękowanie. Wzięłam od niej kluczyki i wybiegłam z pokoju. Dwie godziny z pewnością nie były dużą ilością czasu, a nie chciałam, żeby tata miał okazję zacząć działać w tym „bezprawnym” miasteczku. Wystarczy wyobrazić sobie niesamowitego Hulka ze spluwą i południowym akcentem…
Gdy już wyjechałam na główną drogę, włączyłam wycieraczki. Deszcz jeszcze bardziej potęgował moje przygnębienie. Oddychałam nierówno, czując ból w klatce piersiowej.
Co powinnam powiedzieć Embry’emu? Dobrze wiedziałam, jak zareaguje na wiadomość o mojej wyprowadzce. Po prostu oznajmi, że jedzie razem ze mną. Nie mogłam jednak na to pozwolić. Jego mama go potrzebowała. I to bardziej niż mu się wydawało. Jeśli rodzice podzielili się z dziadkami szczegółami całej tej sytuacji, znaczyło to, że wiedzieli już o niej moi pozostali krewni. Kto wie, jakich strasznych historii naopowiadali im mama i tata, więc jeśli ktoś zauważyłby Embry’ego kręcącego się przy mnie, nie zawahałby się ani sekundy i od razu wycelowałby w niego nóż albo pistolet. Z tą jego niezniszczalnością nie odniósłby jakichś fizycznych ran, ale jego plemię wpadło by w kłopoty. Wszyscy dowiedzieliby się o ich sekrecie, a to było prawie tak straszne jak śmierć.
Moja furgonetka zdawała się podążać wraz z wiatrem wiejącym od miasteczka. Jechałam szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, ale nie podobało mi się. Nie chciałam jeszcze stanąć twarzą w twarz z tym, co na mnie czekało…
Przez krótką chwilę miałam ochotę uciec i nawet włączyłam kierunkowskaz oznajmujący, że skręcam na drogę prowadzącą do Kalifornii, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu. Ojciec pewnie nasłałby na Embry’ego FBI, a na to nie mogłam pozwolić.
Silnik samochodu warczał złowrogo, a w pewnym momencie gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Taka pogoda przypominała mi pierwsze dni po przeprowadzce, podczas których nieustannie padało i szalały burze. To właśnie podczas jednej z nich dowiedziałam się prawdy o Embrym i zdałam sobie sprawę, że go kocham. A teraz, także w czasie burzy, musiałam się z nim pożegnać na, Bóg wie, jak długi okres czasu. Ta myśl wywołała kolejną porcję łez, które pociekły mi po policzkach.
Kiedy dojechałam do La Push, skierowałam się prosto do jego domu. Na szczęście pamiętałam drogę. Nie miałam pojęcia, czy tam będzie, ale uznałam, że najlepiej zacząć właśnie od tego miejsca. Naciągnęłam na głowę kaptur, wyszłam na zewnątrz i pomaszerowałam w stronę wejścia.
Drzwi otworzyły się, zanim do nich dotarłam. Embry wyszedł mi na spotkanie z zatroskaną miną.
- Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być w szkole?
- Muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam.
- Okej – odparł, wychylając się zza drzwi. – A o czym?
- Przejdziemy się gdzieś? – spytałam. Nie potrafiłam pożegnać się z nim tutaj. Wydawało mi się, że to nieodpowiednie miejsce.
- Jasne – zgodził się i zamknął za sobą drzwi.
Zaczęliśmy iść w kierunku plaży. Chciałam znaleźć się w pewnej odległości od jego domu, ale jednocześnie dość blisko furgonetki, żebym mogła szybko uciec, gdy wybuchnę płaczem.
- Moi rodzice zdecydowali już, co zrobią – odezwałam się łagodnie.
- No i co postanowili?
Zatrzymałam się.
- Wysyłają mnie z powrotem do Kentucky.
Też przestał iść. Chyba nawet wstrzymał oddech, ale już po chwili się rozluźnił.
- Pojadę z tobą.
Przewidziałam to, więc ułożyłam sobie odpowiedź, która i tak nie wydawała mi zbyt przekonywująca.
- Embry, powinieneś zostać tutaj.
Znowu zamarł.
- Dlaczego, Dixie? – spytał, dotykając mojego policzka, co wcale mi nie pomogło. – Nie chcę być w miejscu, gdzie cię nie ma. Dokądkolwiek się udasz, ja podążę za tobą.
- Powinieneś zostać tutaj – powtórzyłam. – Twoja mama cię potrzebuje. Twoja sfora cię potrzebuje.
- Nie chcesz, żebym z tobą pojechał? – zapytał głosem przepełnionym bólem i ciężko było mi na niego patrzeć.
Zamknęłam na chwilę oczy, po czym pokręciłam głową.
- Nie. Powinieneś zostać tutaj.
- Dixie… - szepnął, wyciągając ku mnie rękę, ale się cofnęłam. Na jego twarzy dostrzegłam cierpienie.
- Kiedyś się jeszcze zobaczymy – pocieszyłam go. – Ale teraz musisz zostać tutaj.
- Nie mogę…
- Żegnaj, Embry – szepnęłam i odwróciłam się, że nie zobaczył łez spływających mi po policzkach.
- Dixie! – Poczułam, że za mną idzie. – Nie odchodź! Ja cię kocham!
Zatrzymałam się i pomyślałam: Ja ciebie też, ale te słowa nie wydobyłyby się z moich ust inaczej niż łamiącym się głosem. Nie chciałam jednak okazywać słabości, więc nadal szłam przed siebie. Embry odpuścił.
Mój samochód nie stał daleko, ale i tak zaczęłam płakać, zanim się w nim znalazłam. Pospiesznie weszłam do szoferki i wyjechałam z La Push tak szybko, jak tylko się dało. Przez całą drogę musiałam słuchać przejmującego wycia, które wyraźnie wzywało mnie z powrotem. Włączyłam radio i mocniej przycisnęłam pedał gazu.
Po pokonaniu około ośmiu kilometrów musiałam zwolnić i się zatrzymać, bo łzy w oczach całkowicie zasłoniły mi drogę. Chciałam wrócić do rezerwatu, powiedzieć Embry’emu, że go kocham i namówić na bezpowrotną ucieczkę do Las Vegas, ale tego nie zrobiłam, bo nieważne, jak bardzo pragnęłam z nim być, ale nie mogłam skazać go do prowadzenia życia przestępcy.
Nagle ktoś zapukał delikatnie w okno od strony pasażera. Gwałtownie otarłam łzy, spodziewając się Embry’ego, ale zamiast niego zobaczyłam Setha. Chłopak uśmiechnął się pocieszająco i wszedł do środka.
- On cię tu przysłał? – spytałam drżącym głosem.
- Nie – zaprzeczył, ale po chwili dodał: - No, nie tak do końca. Z jego myśli wydedukowałem, że nie będziesz w stanie sama wrócić do domu. Pozwolisz, że poprowadzę?
Spojrzałam na zegarek na desce rozdzielczej. Miałam coraz mniej czasu na to, aby wrócić, zanim mama zacznie się martwić i pozwoli ojcu działać, więc pokiwałam głową i przesiadłam się na siedzenie pasażera, podczas gdy Seth wślizgnął się za kierownicę. Po chwili jechaliśmy w stronę Forks.
Seth nie odezwał się ani słowem aż do momentu, w którym przekroczyliśmy granicę miasteczka. Dopiero wtedy spytał:
- Dlaczego chcesz, by Embry tutaj został? Tylko bez ściemniania. – Nie był zły, tylko skoncentrowany.
- Moja rodzina go zabije – załkałam.
Chłopak tego nie skomentował. Wiedziałam, co chodziło mu po głowie. Zapewne chciał mi powiedzieć, że rozłąka ze mną załamie Embry’ego. Cóż, mnie także to załamie, ale nie miałam innego wyjścia. Postępowałam tak dla jego dobra.
Gdy zaparkowaliśmy na podjeździe przed moim domem, Seth powiedział cicho:
- Przepraszam, Dixie. Tak strasznie mi przykro. To wszystko przeze mnie...
- Seth, nie powinno być ci przykro – zapewniłam, nadal mając łzy w oczach, ale już nad nimi panowałam.
- Ale jest. Wybacz mi.
Delikatnie się uśmiechnęłam.
- Wybaczam, nawet jeśli to nie twoja wina. Będę za tobą tęsknić, Seth.
On także się uśmiechnął i otworzył drzwi od swojej strony.
- Powodzenia, Dixie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Wkrótce zniknął pomiędzy drzewami i w powietrzu pojawiło się to dziwne drżenie. To mógł być ostatni raz na bardzo długi okres czasu, kiedy je poczułam...
Wytarłam twarz i wyszłam na zewnątrz, by stawić czoła mojej pozbawionej Embry’ego przyszłości. Na tę myśl w moich oczach znowu pojawiły się łzy...
Rozdział 21
Zapominanie
Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele piosenek country opowiada o miłości. W prawie każdej z nich wokalista śpiewał albo o kochaniu, albo o stracie kogoś, albo o zdradzie. Takie utwory puszcza się zazwyczaj w jakichś muzycznych klubach na sobotnich imprezach, więc powinny mi nieco umilić powrotną podróż do domu, lecz stało się odwrotnie. Kolejne teksty o tym, jak to bardzo ktoś kogoś kocha albo jak głęboko został zraniony doprowadzały mnie jedynie do łez. Przez dłuższy czas starałam się je ignorować, skupiając się przede wszystkim na ścieżce instrumentalnej, ale gdy Garth Brooks zaczął śpiewać „More than a memory”, musiałam wyłączyć radio.
Mama zerknęła na mnie ukradkiem, nic nie mówiąc. W ogóle nie rozmawiałyśmy zbyt wiele podczas jazdy. Cały czas obserwowałam zmieniający się za oknem krajobraz, myśląc sobie, że z każdą sekundą coraz bardziej oddalałam się od miejsca, w którym pragnęłam być.
Pomimo usilnych prób wyrzucenia „More than a memory” z mojej głowy ta piosenka nadal w niej pobrzmiewała. Dokładnie słyszałam delikatny głos wokalisty śpiewającego: „To zabierze mi trochę czasu, ale w końcu zapomnę”... Właśnie do tego musiałam dążyć. Może jeśli pozostanę w Kentucky dość długo, zajmę się czymś, odnowię kontakty ze znajomymi... z Ronnym... to zapomnę? Albo przynajmniej nie będę się już tak bardzo tym wszystkim przejmować? Przecież poznałam Embry’ego dopiero tydzień temu, więc nie powinnam mieć z tym większych problemów. Jednak to były dopiero pierwsze linijki tekstu. Następne mówiły o tym, jak bardzo chłopak próbował wyrzucić pewną dziewczynę ze swojej pamięci, ale okazało się to niemożliwe i zawsze pozostanie ona dla niego „czymś więcej niż wspomnieniem”. Obawiałam się, że w moim przypadku nie będzie inaczej...
Mama zaplanowała „przekazanie” mnie Rhettowi w Colorado. Chciałam zapytać ją, dlaczego nie mogłam po prostu polecieć do domu samolotem, ale już znałam odpowiedź – nie ufali mi.
Gdy zobaczyłam mojego brata opierającego się o maskę swojej furgonetki zaparkowanej przy jakimś motelu, cały smutek i żal momentalnie ze mnie wyparowały. Pomimo kilkuletniej różnicy wieku zawsze świetnie się dogadywaliśmy. Byliśmy też do siebie bardzo podobni. Oboje mieliśmy brązowe, kręcone włosy i zielone oczy, chociaż tak właściwie to nie wiedzieliśmy, skąd się u nas wzięły. Mama mówiła, że odziedziczyliśmy je po pradziadkach, jednak ja po cichu liczyłam na to, że zostaliśmy adoptowani.
- Hej, Dix – powiedział z uśmiechem i mnie uścisnął, kiedy wysiadłam z auta. Ewidentnie wszystko wiedział. Zresztą pewnie całe miasteczko już wiedziało. Powrót do szkoły okaże się zatem o wiele trudniejszy...
- Hej, Rhett – odparłam, przytulając się do niego mocniej. Po przywitaniu się z mamą przeniósł moje bagaże do swojego samochodu. Przyglądałam mu się z myślą, że moje życie znowu wywracało się do góry nogami. Teraz wydało mi się to bardziej oficjalne. Znalazłam się po drugiej stronie barykady, tylko że ta strona wcale nie była właściwa.
- Zadzwoń, kiedy dotrzecie na miejsce, skarbie – powiedziała mama, kiedy przytulała mnie na do widzenia.
- Mhm – mruknęłam tylko w odpowiedzi. Zauważyłam, że oboje z Rhettem wymienili znaczące spojrzenia, ale ich zignorowałam i ruszyłam w stronę motelu. Mój brat szybko pobiegł za mną, a po chwili usłyszałam, że mama odjechała.
Rhett położył mi dłoń na ramieniu i spytał:
- Więc... jak się czujesz?
- Naprawdę chcesz to wiedzieć? – odpowiedziałam gorzkim tonem.
- No... tak. – Zerknęłam na jego zmieszany wyraz twarzy i lekko się uśmiechnęłam.
- Miałabym się znacznie lepiej, gdybym została w Forks – wymamrotałam w końcu.
Rhett westchnął.
- Nie wiem za wiele o tej całej cholernej sytuacji – przyznał – ale coś czuję, że rodzice nieco przesadzili. – Pokiwałam gorączkowo głową, ale mnie zignorował i kontynuował: - Jednak pomyśl o tym inaczej. Wszyscy w La Grange strasznie się za tobą stęsknili. Cieszymy się, że wróciłaś.
- Tak, ja też za wami tęskniłam – odparłam automatycznie. Rzeczywiście trochę tęskniłam, ale teraz oddałabym wszystkich przyjaciół, by móc z powrotem być z Embrym...
Na tę myśl zacisnęłam szczękę. To wcale nie na tym polegało to całe „zapominanie”.
Tę noc Rhett i ja spędziliśmy w motelu, a rano wybraliśmy się w naszą siedemnastogodzinną podróż do Kentucky. Mój brat włączył radio i nie chciał go wyłączyć, więc bardzo starałam się nie zwracać na nie uwagi. Skupiłam uwagę przede wszystkim na zmieniającej się za oknem scenerii. Znacznie częstszym widokiem stały się rozległe pola. Zbliżał się wrzesień, więc już dawno rozpoczęła się pora żniw. Z powodu olbrzymiej przestrzeni poczułam się taka... wolna, bo już powoli zaczynałam przyzwyczajać się do tego małego, deszczowego pudełka zwanego Forks. W pewnym momencie minęliśmy ciężarówkę z przyczepą załadowaną sianem. Rhett uniósł rękę w geście powitania, a nieznajomy kierowca uczynił podobnie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że tęskniłam za taką otwartością.
Dotarliśmy na miejsce po dwudziestej drugiej. Przejechaliśmy przez główną ulicę, gdzie musieliśmy ominąć wagony kolejowe. La Grange to chyba jedyne miasto, przez którego główną ulicę kilka razy dziennie przejeżdżają pociągi.
Niewielki domek babci i dziadka znajdował się na obrzeżach miasteczka. W jego sąsiedztwie rozciągało się olbrzymie pole, aktualnie ogołocone. Tylko w niektórych miejscach dostrzegłam stosy roślin ściętych przez potężne kombajny.
Babcia i dziadek wyszli na zewnątrz, by się z nami przywitać. Babcia była niska i puszysta. Przypominała idealne wyobrażenie poczciwej staruszki z bajki*. Nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, jak daje psu kość, bo nie cierpiała tych zwierząt. Z kolei dziadek je uwielbiał, więc, wbrew sprzeciwom babci, w pobliżu zawsze kręcił się przynajmniej jeden. Dziadek był wysoki i chudy, a jego skóra zrobiła się bardzo szorstka od lat ciężkiej pracy. On i babcia pochodzili z północnej części Kentucky, z Appalachów. Zaliczał się do tych szczęśliwców, którym udało się znaleźć pracę poza górami.
- Tak się cieszę, że wróciłaś, skarbie – powiedziała babcia, szybko mnie przytulając. – Tu ci będzie zdecydowanie lepiej niż w tamtych niebezpiecznych stronach. – Ta kobieta nigdy nie owijała w bawełnę.
- Też się cieszę, że was widzę – odparłam uprzejmie, zabierając swoje torby z bagażnika. Po chwili dziadek wziął je ode mnie i wszyscy weszliśmy do domu.
Czarny labrador, Rocky, podskoczył radośnie na mój widok. Język zawadiacko zwisał mu z pyska, jakby głupio się uśmiechał, ale kiedy spojrzałam w jego oczy, poczułam w sercu ogromny ból. Miał takie same piwne oczy jak Embry... Pies zaszczekał wesoło, ale tym razem go zignorowałam i ruszyłam w kierunku pustej sypialni.
Dziadek, babcia i Rhett poszli za mną.
- Jeśli nie macie nic przeciwko, to chciałabym iść już spać – powiedziałam. Dziadek postawił bagaże na podłodze i pokiwał tylko głową, kładąc mi dłoń na ramieniu. Zazwyczaj nie mówił zbyt wiele. Brat uściskał mnie na pożegnanie, po czym wszyscy wyszli z pokoju. Samotność spowodowała, że wszystkie problemy znowu wypłynęły na powierzchnię. Usiadłam na łóżku i podciągnęłam kolana pod brodę.
Zamiast rozpamiętywać pobyt w Forks pomyślałam sobie o przyjaciołach, których wcześniej tutaj zostawiłam. W ciągu paru następnych dni miałam wrócić do szkoły i znowu się z nimi spotkać. Wiedziałam, że będę bombardowana mnóstwem pytań... Zastanawiałam się też, jakiego zachowania oczekiwał ode mnie Ronny. Pewnie liczył na to, że nic się nie zmieniło i nadal chciałam z nim być. Cóż, mogłam spróbować, jednak sama myśl o związku z nim powodowała, że czułam się dziwnie.
Westchnęłam i oparłam głowę na kolanach. Rocky uderzył łapą w drzwi i zaskomlał cicho. Nie zareagowałam, więc jego niewinny skowyt przerodził się w desperackie wycie. Obróciłam się i zakryłam uszy poduszką. Na niebie widniała okrągła tarcza księżyca, którego nikłe światło powodowało powstawanie tajemniczych cieni. Wyobraziłam sobie Embry’ego wchodzącego do mojej sypialni przez okno, jak zrobił to zaledwie parę dni temu...
Zamknęłam oczy i wygoniłam te myśli ze swojej głowy. Próbowałam zapomnieć, ale okazało się to znacznie trudniejsze niż przypuszczałam.
___________________________________________________________
* Ten fragment może wydawać się nieco niezrozumiały, więc odsyłam Was tu: [link widoczny dla zalogowanych] (tekst angielski). |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez iga_s dnia Pią 20:38, 16 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
kaRolCia_512
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok
|
Wysłany:
Pią 18:00, 29 Sty 2010 |
|
O jejjku !
Czytam twoje tłumaczenie paktyczne od początku jednak jakoś nigdy nie komentowałam, sama nie wiem dlaczego. Akcja zaczyna się rozkręcać no nie powiem, żal mi tyko Diexi, straszna taka kara, jej rodzice mogłi jakoś inaczej zareagować, no nie wiem całaodobowy nadzór cz coś w tym stylu.
Mam nadzieje komentowąć cały czas chyba, że zapomnę jednak mam nadzieję, że nie.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 20:49, 29 Sty 2010 |
|
Oj... Ładnie przetłumaczyłaś, ale strasznie szkoda mi Dixie...
I Embry'ego. Ze łzami w oczach to czytałam, ale jeszcze mi mało!
Kiedy będzie coś nowego?? Zlituj się nad nami...
Ech... Błędów ortograficznych i interpunkcyjnych nie zauważyłam,
a na stylistykę nie zwracałam uwagi :)) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|