|
Autor |
Wiadomość |
WampirAnonim
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Cze 2010
Posty: 21 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 19:06, 21 Lip 2010 |
|
Więc tak, jest to moje pierwsze opowiadanie...
Pisząc, często daję się ponieść emocjom i mam nadzieję ,że ktokolwiek z Was, zrozumie moje chore przenośnie i dziwaczne metafory...
Mam na razie dwa rozdziały tych moich wypocin, ale ze względu na długość rozdziałów, najpierw zamieszczę tylko pierwszy, a jeżeli ktoś wyrazi zainteresowanie od razu dołączę drugi.
Ogólnie tekst jest pisany z punktu widzenia Jaspera... no i cóż mogę dodać..
Proszę o wyrozumiałość :)
Beta: Rudaa (Dzięki Ci! :D)
1. Zielona izolatka i wyłamanie
Byłem sam na polowaniu. Ostatnimi czasy często mi się to zdarzało. Może dlatego że Alice miała ciekawsze zajęcia, a może znów oszukiwałem sam siebie i chciałem po prostu, choć na chwilę, uciec od tego wszystkiego? Od życia, które tak naprawdę nie bardzo jest MOIM życiem. Od świata, w którym tak naprawdę tylko garstka osób widzi we mnie osobę... Biegłem, mijając drzewa z taką prędkością, że wydawały się być jedynie zielonymi ścianami po moich obu stronach. Nawet one działały mi na nerwy. Czy również las chciał mnie dobić, pokazując tę zieloną klatkę, w jakiej się znalazłem? Tę pieprzoną izolatkę, z której nie mogłem się wydostać, bo na zawsze wpisała się w świadomość jako "moje życie"? Przystanąłem, zbulwersowany swoim odkryciem.
Zobaczyłem, jak sarna, którą goniłem, uciekła.
– Chrzanić to.... – mruknąłem do siebie. Przecież i tak nie byłem głodny. Wtedy do moich uszu dotarł jakiś dźwięk. Ktoś biegł dość szybko w moją stronę. To był Emmett. Nigdy nie umiał zachowywać się cicho. Gnał jak stado słoni. Ruszyłem pędem w stronę domu. Nie miałem ochoty wysłuchiwać jego debilnych żartów i uwag na mój temat. Dotarłem do rzeki, przeskakując ją z rozpędu. Wszedłem na ganek, a potem do salonu. W głównej jego części, i zarazem centrum zainteresowania zebranych mieszkańców, siedziała Bella z tym małym potworkiem, Renesmee, na kolanach oraz Jacobem i Edwardem po jej obu stronach, z zachwytem przypatrujących się szczęśliwej matce. Jacob przywiązywał większą uwagę do dziewczynki. No tak. Mogłem się domyślić. Od czasu tego całego "wpojenia" nie odstępował jej na krok. Znów cały dom śmierdział mokrym psem. Cholera... Postałem tak chwilkę w drzwiach, biorąc ostatni haust w miarę świeżego powietrza i, jak zawsze niezauważony, przedostałem się do mojego pokoju. "Mojego pokoju”, akurat. Mój to on był tylko z nazwy i z racji tego, że czasem tam przebywałem. Oczywiście "dzieliłem" go z Alice. Jak można się łatwo domyślić, nie miałem najmniejszego udziału w urządzaniu tego pomieszczenia. Ściany były bladoróżowe, a gdzieniegdzie przyozdabiały je fotografie. Usiadłem na łóżku. Alice, Alice, Alice... – wiodłem wzrokiem po fotografiach. Alice... Znów Alice... O, a tu wisiało niegdyś nasze wspólne zdjęcie, ale zostało zdjęte, gdyż jak sądziła pani Whitlock, "kolor mojej koszuli nie pasował do reszty fotografii". Prychnąłem. Ale przecież sam się na to zgodziłem. Nie mogłem mieć do nikogo pretensji. Westchnąłem. Czułem, że teraz już nie ma odwrotu. To właśnie ta moja "zielona izolatka".
– Hej, Jazz! – rozległ się piskliwy głosik, a zaraz po nim po pokoju rozszedł się słodki zapach fiołków i cynamonu, który niegdyś tak uwielbiałem. Zaraz... Czy ja właśnie powiedziałem "niegdyś"?
– Witaj, Alice... – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, co przy moim darze było nieuniknione. Od niej zawsze biła aura niewinności i dziecięcego wręcz szczęścia. Parę razy zastanawiałem się, czy czasami tylko to nie utrzymywało nas razem. Przy mojej wrodzonej skłonności do tragizowania, była jak narkotyk... Kiedy znajdowała się w pobliżu, zawsze czułem jej pozytywne nastawienie i radość.
Podeszła tanecznym krokiem i usiadła mi na kolanach, obejmując za szyję. Patrzeliśmy sobie przez moment w oczy. W takich chwilach poprawiał mi się humor. Żałowałem, że ostatnio tych chwil jest tak drastycznie mało. Oczywiście i ta nie potrwała długo.
– Jazz, nadal masz tę koszulę? O nie! Chodź, poszukamy ci czegoś fajniejszego! – powiedziała, a z jej twarzy nie schodził uśmiech z tymi uroczymi dołeczkami w policzkach. Nigdy nie miała dość strojenia siebie i wszystkich dookoła. Założenie tego samego ubrania drugi raz z rzędu, w jej mniemaniu, było zbrodnią.
– All... kazałaś mi przebierać się dzisiaj ze trzy razy... – odpowiedziałem, nie starając się nawet ukrywać niechęci.
Czy ona nie miała innych pomysłów? Nigdzie nie chodziliśmy razem. Jedyne miejsca, jakie odwiedzaliśmy, to garderoba i ewentualnie las. Alice co chwilę biegała na jakieś zakupy, a ja nie byłem jeszcze aż takim desperatem, by chodzić tam z nią.
– A masz jakiś ciekawszy pomysł na to, co będziemy robić? – spytała, jakby też potrafiła czytać mi w myślach.
– No, nie wiem... – zamruczałem z lekkim uśmiechem, zbliżając wargi do jej ust.
– Więc nie marudź! – burknęła, gdy dzieliły nas zaledwie milimetry. Wstała gwałtownie i pociągnęła mnie za rękę, bym poszedł za nią. No pięknie... po poprawie humoru czas na małe zbicie z tropu.
Zupełnie zrezygnowany, wstałem z łóżka i pozwoliłem się poprowadzić do garderoby, gdzie niemal natychmiast zostałem obrzucony stertą ciuchów. Alice gadała jak najęta, nie dając mi nawet dojść do słowa, więc zrezygnowałem z prób zabierania głosu. Części jej wypowiedzi słuchałem, inne zlewały się w mojej głowie w niezrozumiały bełkot. Przebrałem się, ku uciesze mojej żony, w to, co dla mnie wybrała. Potem zarządziła, że pójdziemy do salonu, gdzie reszta domowników nadal zachwycała się rudowłosym dzieckiem. Alice od razu podbiegła, by wziąć Renesmee na ręce. Mała właśnie chwaliła się nowym osiągnięciem – znajomością imion wszystkich członków rodziny. Podszedłem trochę bliżej. Edward rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie i w tym samym momencie poczułem, jak bardzo zrobił się spięty. Cofnąłem się pod ścianę. Edward mi nie ufał, ale rozumiałem go. Po tym jak rzuciłem się na Bellę w jej urodziny, nie mogłem oczekiwać, że pozwoli mi podejść do dziecka.
– Carlisle, Alice, Losalie... – sepleniła dziewczynka, wskazując rączką odpowiednie osoby.
Wszyscy zachwycali się jak głupi... Rączka Nessie wskazywała teraz na mnie, a mina dziecka zdradzała niezdecydowanie.
– Gbulek! – wykrzyknęła nagle z uśmiechem.
Gburek... super... Emmett wybuchnął tubalnym śmiechem, a zaraz po nim cała reszta zaczęła rechotać. To jego sprawka. Mogłem się spodziewać, że będzie się mścił za to, iż uciekłem mu wtedy w lesie. Uśmiechnąłem się tylko, by naprawdę nie zasłużyć na nadane mi miano "gburka".
Oczywiście przez resztę dnia co chwilę słyszałem jakieś zgryźliwe uwagi na temat nowego przezwiska i tego, jak rzekomo idealnie do mnie pasuje... Może i faktycznie pasowało... Nic na to nie poradzę. Nie potrafię ukrywać prawdziwego nastroju za fałszywym uśmiechem. Może i udałoby mi się oszukać wszystkich wkoło, ale co z tego? Ten cały "gburek" nie przeszkadza mi aż tak bardzo.
Pod wieczór wszyscy rozeszli się w swoje strony. Emmett, Edward i Bella poszli do lasu, Carlisle na nocną zmianę do szpitala, Alice zamknęła się w swojej garderobie z Renesmee, jak zawsze eksperymentując z nowymi strojami i doborem kolorów, Esme sprzątała dom. Ja chciałem wziąć prysznic, bo czułem, że mimo iż Jacob już wyszedł, to moje ubrania i włosy nadal śmierdzą mokrym psem. Ściągnąłem koszulę i stanąłem przed lustrem, patrząc na wszystkie, szpecące moje ciało, blizny. Mimo iż nie byłem dumny z życia, jakie prowadziłem w czasach, z których pochodziły, jakaś część mnie chyba tęskniła za tym. Nie ze względu na zabijanie i ciągłą agresję, ale dlatego że byłem wtedy ważny... zauważalny... po prostu istniałem. Patrzono na mnie z szacunkiem. Co z tego że przez strach? Spuściłem wzrok na umywalkę, opierając się o nią obiema rękami. A gdybym tak odszedł od Cullenów? Nie, nie mogę tego zrobić. Tak dugo pracowałem na ich zaufanie. Jestem im naprawdę wdzięczny za to, co zrobili dla mnie. Zwłaszcza Alice i Carlisle. Alice pokazała, że nawet martwe serce potrafi kochać, a Carlisle, że nie trzeba mordować, by móc żyć. On naprawdę zasługuje na wielki szacunek za to, co osiągnął w życiu... Zagapiłem się na swoje dłonie. Usłyszałem, jak ktoś wchodzi do łazienki, ale nawet nie drgnąłem. Poczułem czyjeś ręce obejmujące mnie w pasie. Spojrzałem w lustro. Za mną stała Rose, uśmiechając się zadziornie. Znów kombinowała. Miałem dość tych jej prób uwiedzenia mnie. Nie rozumiałem, dlaczego tego chciała. Zaczęła błądzić dłońmi po mojej klatce piersiowej, nadal patrząc w odbicie.
– Rose... Przestań... Idź do Emmetta – powiedziałem spokojnie.
– Emmett jest jak wielkie dziecko – odparła zirytowana.– Daj spokój, Jazz, przecież Alice też o Ciebie nie dba... – dodała po chwili spokojnym stwierdzającym tonem.
– Przecież Alice po prostu...! – oburzyłem się, ale zabrakło mi argumentów, co tylko utwierdziło Rose w przekonaniu, że naprawdę tak jest.
Stałem tak jeszcze dłuższą chwilę z półotwartymi ustami, jakbym chciał coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
– Po prostu wyjdź... – powiedziałem, zrezygnowany, odsuwając od siebie ręce Rosalie.
Rose prychnęła gniewnie, urażona tym, że została odtrącona. Nadal nie mogła się pogodzić z faktem, że ktokolwiek może oprzeć się jej urodzie. Wyszła, trzaskając drzwiami. Dlaczego ona zawsze wiedziała, co powiedzieć, żebym nie mógł się odgryźć? Zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać, szukając sobie usprawiedliwienia. A może po prostu miała rację? Westchnąłem. Zamknąłem drzwi na klucz i wziąłem prysznic, jak planowałem, zanim Rose mi przerwała. Kiedy wyszedłem z łazienki, było już ciemno. Opuściłem dom, bo zostanie sam na sam z Rosalie nie gwarantowało najmilszej atmosfery. Znów poszedłem do lasu. Spędziłem tam całą noc, unikając reszty rodziny, która prawdopodobnie też gdzieś tam była. Przynajmniej Edward i Emmett. Lubiłem siedzieć w tej ciemności. Mimo iż byłem tak samo samotny jak w domu, ta samotność była jakby z wyboru, dawała mi władzę nad samym sobą. Oczywiście wszystko ma swój koniec. Pierwsze promienie słońca obwieszczały właśnie początek nowego dnia. Wracałem do domu i wtedy natknąłem się na Edwarda. Podszedł do mnie z miną oznaczającą, że chciał ze mną poważnie porozmawiać. Złapał mnie za ramię i nachylił się.
– Jasper... wiem, jak się teraz czujesz... – zaczął, patrząc na mnie. Oczywiście wiedział o wszystkim, bo i jak ukryć cokolwiek przed kimś, kto czyta w myślach?
– Rozmawialiśmy na twój temat z Carlislem i doszliśmy do wniosku, że twoje załamanie nie wygląda jak coś przejściowego... I szczerze mówiąc, nie sądzę, abyśmy byli w stanie ci jakoś pomóc. To ty sam musisz zdecydować. – Najwyraźniej to wszystko, co miał mi do powiedzenia, bo klepnął mnie tylko w ramię i odszedł szybkim krokiem. Chyba chciał mi dać czas do namysłu. Wiedział, że teraz i tak odpowiedziałbym coś w stylu: "Ależ skąd, wszystko w porządku". Sam już nie wiedziałem, czego chcę... Z jednej strony byłem przywiązany do domu i rodziny, ale z drugiej czułem, że sprawa może się jeszcze pogorszyć, a wtedy zapewne zranię parę ważnych dla mnie osób. Nie chciałem tego. W dodatku miałem wrażenie, że rozwalam związek Ema i Rose...
Ruszyłem ponownie w stronę domu. Wszedłem do salonu, a potem prosto do swojego pokoju. Znów byłem sam. Dziś miał przyjść Charlie i wszyscy starali się przygotować dom, by wyglądał jak najnormalniej. Alice i Rose poszły kupić trochę ludzkiego jedzenia, a Esme jak zawsze zajęła się sprzątaniem. Ja nie miałem nic do roboty. Usiadłem przy oknie, wpatrując się w las i wschodzące nad nim słońce, które sprawiało, że moja skóra mieniła się tysiącem diamentów.
Do południa nic się nie działo, oprócz zwyczajowej wizyty śmierdziela–Jacoba. Nasz zalatujący przyjaciel w ekspresowym tempie wyżarł z lodówki wszystko, co Alice i Rose zdążyły kupić na przyjazd ojca Belli. Ten to nigdy nie miał dość. Dobrze chociaż, że wizyty wilków w naszym domu ograniczały się do Jacoba i Setha zamiast całej sfory. Aż strach pomyśleć, co wtedy by się działo.
Wstałem z fotela na prośbę Alice, która znów kazała mi się przebrać. Nie miałem zamiaru protestować, bo i tak postawiłaby na swoim. Do przyjazdu Charliego siedzieliśmy z Alice w pokoju, grając w szachy. Z jej darem to porywanie się z motyką na słońce, ale i tak było całkiem fajnie. Potem przyjechał nasz gość i musieliśmy przerwać.
Cała rodzina siedziała w salonie. Charlie bawił się ze swoją wnuczką pod czujnymi spojrzeniami Belli i Edwarda. Ja stałem na swoim, już niemal stałym, miejscu pod ścianą. Lubiłem na to wszystko patrzeć. Byli tacy szczęśliwi. Lubiłem czuć tę radość, choć nie była moja. Edward co jakiś czas spoglądał na mnie badawczo. Nie wiem, czy sprawdzał, jak się zachowam w towarzystwie człowieka czy zastanawiał się nad moim nastrojem... Dziewczynka tuliła się do Charliego, podgryzając go co jakiś czas. Niestety ten błogi spokój nie miał trwać zbyt długo. W pewnym momencie poczułem znaczne ożywienie, a nawet przerażenie zebranych. Po chwili doszedł do mnie również zapach ludzkiej krwi. Renesmee trochę za mocno ugryzła dziadka w palec. Wstrzymałem od razu oddech i zacisnąłem odruchowo pięści. Było mi ciężko, ale od czasu urodzin Belli znacznie poprawiłem swoją siłę woli i wiem, że wytrzymałbym. Niestety rodzina nie dała mi zbyt wiele czasu na jakąkolwiek reakcję. Zobaczyłem, jak Em i Edward ruszyli w moim kierunku.
– Nie! Wszystko jest w porz.... – nie zdążyłem nawet dokończyć, a już musiałem zrobić unik przed wielkim łapskiem Emmetta. Nie umiałem inaczej, to był po prostu odruch. Nie potrafię spokojnie stać i się poddać. Zaraz rzucili się na mnie Edward i Carlisle. Edd wiedział, jaki unik zrobię (jak zawsze wgląd do mojego umysłu dawał mu nieuczciwą przewagę), więc udało mu się mnie chwycić. Niemal od razu poczułem, że trzyma mnie również pozostała dwójka "obrońców Charliego". Ani się obejrzałem, a już leżałem twarzą do ziemi na trawniku przed domem z kolanem Emmetta na plecach. Wokół znajdowały się odłamki szklanych drzwi, których Em nie zdążył otworzyć. Wszyscy patrzyli na mnie jak na potwora schwytanego przez dzielnych bohaterów. Czułem się okropnie. Znów będę uważany za złą, bezduszną istotę, żądne krwi monstrum... Nie uda mi się ponownie odbudować, już wcześniej zszarganego, zaufania. Jedyną moją myślą było: "Uciec stąd... tak będzie lepiej dla wszystkich".
– Em, możesz ze mnie zejść? – spytałem z policzkiem nadal przyciśniętym do trawy. Emmett spojrzał na Edwarda, a ten kiwnął głową przyzwalająco. Kiedy zostałem wyswobodzony spod masy ciała mojego brata, wstałem niepewnie i wolno, by znów się na mnie nie rzucili pod wpływem jakiegoś gwałtownego ruchu. Powiodłem wzrokiem po zebranych. Charlie siedział skulony i przestraszony, on jedyny bał się na mnie spojrzeć. Bella tuliła do siebie dziecko, patrząc z przerażeniem, jakbym zaraz miał rozszarpać dziewczynkę. Poczułem ukłucie żalu, w wyniku którego cofnąłem się o krok. Dlaczego mi nie ufali? Czy jestem aż takim potworem? Dlaczego matka musi drżeć na mój widok, bojąc się o swoje dziecko? Nie powinienem tu być... Nie mogę dalej zatruwać ich szczęścia swoją obecnością. Swoimi wiecznymi problemami i rozterkami. Nie mogą mnie ciągle pilnować, bym nie zabił kogoś z ich bliskich... Muszę odejść.... Jeśli nie dla siebie, to dla nich. Dla Rose, Edwarda, Emmetta, Belli... Wahałem się jeszcze jakiś czas, patrząc na wszystkich. To niełatwe, ale niestety konieczne. Musiałem zebrać się w sobie i wyrzucić to. W końcu mi się udało:
– Odchodzę... Jestem wdzięczny za wszystko, jednak nie mam wyboru – powiedziałem cicho, ale stanowczo. – Bello, możesz już być spokojna – dodałem, nie mogąc patrzeć na jej strach, kiedy nadal przyciskała dziecko do siebie, bym nie zrobił nic złego dziewczynce.
Spojrzałem na Alice. Na jej twarzy malowała się wściekłość. Mogłem to wyczuć. Podeszła szybkim krokiem i stając na palcach, uderzyła mnie w twarz. To zabolało dużo bardziej psychicznie niż fizycznie. Wiedziałem, że ją skrzywdziłem, ale to było tylko kolejnym argumentem, by stąd uciec i nie sprawiać więcej bólu. Nikomu.
– Przepraszam, żegnajcie – szepnąłem.
Nie potrzebowałem nic więcej. Odwróciłem się i zacząłem biec w stronę lasu. Nie chciałem zabierać czegokolwiek z domu, ponieważ do niczego tak naprawdę się nie przywiązałem. Przez pewien czas jeszcze czułem ich spojrzenia na plecach. Ich emocje... Kiedy dotarła do mnie ulga Belli, przyśpieszyłem. Pędziłem w szaleńczym tempie, żeby nie zawrócić. Zwolniłem dopiero, gdy znalazłem się poza granicami Forks. Oparłem się plecami o drzewo. Byłem od teraz zupełnie sam. Spojrzałem w niebo. Poczułem się, jakbym spadał w nieogarnioną, pustą przestrzeń bez dna, w której mogła czekać tylko powolna zagłada i lęk. I co teraz? Dokąd mam iść? Do kogo? Co ja narobiłem?! Uświadomiwszy sobie, co się stało, co straciłem i kogo już nigdy nie zobaczę, wpadłem w panikę. Znów nie miałem swojego miejsca na świecie.
– Cholera, weź się w garść... – warknąłem sam do siebie. Kto by pomyślał…? Panikujący Jasper Hale... Hale ? Nie... już nie.
– Jestem Jasper Whitlock!!! – wydarłem się histerycznie w drzewa, jakby ktoś miał mnie usłyszeć. Dałem się pokonać słabościom. Zsunąłem się po pniu, siadając na ziemi. Miałem nienaturalnie przyśpieszony oddech. Zamknąłem oczy. Musiałem ochłonąć, pomyśleć racjonalnie, ale w mojej głowie cały czas kłębiły się niespokojne myśli. "Teraz już nie ma odwrotu, jestem sam". Ale przecież wydostałem się. Mogę zacząć własne życie! Problem polega na tym, jak to zrobić? Czy będę umiał zapomnieć? Czy w ogóle muszę zapominać? Jak to jest, że osoba uwolniona z celi nie potrafi poradzić sobie z wolnością? Czy i ja miałem tęsknić za swoją "izolatką"? Jedno wiedziałem na pewno: potrzebuję czasu, by znów odnaleźć siebie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez WampirAnonim dnia Nie 18:18, 01 Sie 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
|
Susan
Administrator
Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 732 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 19:14, 21 Lip 2010 |
|
Niestety beta jest obowiązkowa. Błędy w Twoim opowiadaniu są i to w dość dużej ilości, więc zapraszam Cię tutaj:
http://www.twilightseries.fora.pl/twilight-fanfiction,30/poszukujesz-bety,4572.html
Tam znajdziesz betę.
Gdy poprawi Ci tekst - napisz do mnie, a wtedy odblokuję Twój temat.
Tymczasem zamykam.
EDIT: odblokowuję na prośbę autorki |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Susan dnia Nie 17:53, 01 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Nie 21:38, 01 Sie 2010 |
|
Zazwyczaj nie komentuję opowiadań już po pierwszym rozdziale, ale jako że betowałam, a temat spadł tak nisko, że nawet nie mogłam go znaleźć, to trzeba go trochę podbić. W zasadzie wiele powiedziałam ci już podczas betowania, ale chyba zostało mi parę słów.
Pierwsza rzecz, na jakiej się każdy będzie skupiać, to oczywiście fabuła. Przyznam szczerze, że początkowo byłam do tego naprawdę sceptycznie nastawiona, ale po kilkukrotnej lekturze tego tekstu, wszystko maluje się w o wiele jaśniejszych barwach. No bo ilu już było zbuntowanych Jasperów? Dużo zmienia tytuł. Naprawdę pokazuje, że tu może być potencjał, chociaż nie dostrzega się go na pierwszy rzut oka. Poza tym początki zawsze są trudne, a nie dość, że to twój pierwszy tekst, to w dodatku pierwszy rozdział. Naprawdę ciężko przebić się od razu, więc czekam. Po cichu liczę, że nie pozwolisz mu wrócić na koniec do Cullenów i kiedy już się odrodzi z popiołów, pozna inne życie.
Sam Jasper budzi we mnie bardzo sprzeczne uczucia. Przede wszystkim jestem uczulona na pierwszoosobówkę. Uważam, że osobom początkującym z góry powinno się zakazać stosowania tej narracji. Wydaje się prostsza, ale tak naprawdę doprowadza do tego, że wszystkich bohaterów, z wyjątkiem tego, który ma głos, traktuje się po macoszemu. Potrzeba większego obycia i chociażby minimalnie wyrobionego pióra, żeby pociągnąć to w ciekawy sposób. To są na razie twoje próby i masz czas na wiele błędów, ale właściwie z góry mogę powiedzieć, że to nie wyjdzie. Może i jestem zołzą, bo mi nie wyszło i od razu innych przekreślam, ale w takim razie ucieszę się, kiedy zostanę miło zaskoczona. Bo przez tę pierwszoosobówkę Jasper wydaje mi się okropnie naiwny, a jego zachowanie irracjonalne i nieprzemyślane, wbrew temu co sam mówi. Inni w jego oczach to tylko kukiełki bez mózgu: Alice – chochlik uzależniony od zakupów, Emmett – mięśniak bez mózgu, Edward – pan wszystko wiem, Carslisle – pan wszystkim pomogę, Esme – ładne tło, Rose – stereotypowa zimna suka. To wszystko już było przerabiane i się nie przyjęło. Teraz Jasper zostawił Cullenów i będzie ci naprawdę trudno poprawić ich wizerunek, ale jeśli podejmiesz tę próbę, to będzie naprawdę dobre i zaskakujące.
Bo jeśli już o zaskoczeniu mowa, to mimo tego, że gdy czytałam twój tekst po raz pierwszy, przygniotły mnie błędy (mam nadzieję, że się ich ładnie pozbyłyśmy), czułam, że coś w tym jest. Coś w twoim stylu. Jest mocno nieoszlifowany i bardzo surowy, ale jeśli będziesz pisać i pracować, a moja intuicja nie zrobiła sobie wakacji, to masz szansę zrobić coś naprawdę dobrego.
Życzę ci dobrych czytelników i ostrych komentatorów, bo bez tego to nikt sobie nie poradzi, no i weny oczywiście, ale myślę, że skoro dopiero zaczynasz, to masz jej aż w nadmiarze.
Pozdrawiam,
R. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nadia vel Ariana
Człowiek
Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 53 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Stolica...
|
Wysłany:
Pon 15:23, 02 Sie 2010 |
|
Z góry przepraszam za brak polskich znaków z wyjatkiem ó, ale przebywam za granica.
To raz.
Dziwne, ze jest tak malo komentarzy, ja wiem, ludzxiom sie nie chce wchodzic do internetu?
Chcialabym napisac cos konstruktywnego, ale Rudaa juz prawie wszystko napisala.
Zdecydwalam sie naskorbac te kilka zdan, bo tekst przeczytalam, przemyslalam i czekam na ciag dalszy, a mysle, ze poczotkujacym (wiem z wlasnego doswiadczenia) nawet takie slowa sie przydadza. Moglasbym napisac cos wiecej, ale niestety u mnie jest juz troche pozno i moze to wyjsc nieco nieskladnie.
Tak czy inaczej, lubie Jaspera. Zawszed go lubilam i w niemal kazdym poaringu (no, moze nigdy nie widzalam Rose&Jazz, ale Bella&Jazz czytalam i byl super).
Lubie tez zbuntowanego Jaspera. Rudaa miala troche racji co do kwestii narracji, ale w opowiadaniach tego typu, gdy wszystko skupia sie na glownym bohaterze jest bardzo trudno pisac w trzecioosobówce. Mysle, ze przez pewien czas Jazz bedzie samotny i beda jego przemyslenia (w koncu ile jest wamipró na swiecie, a z ludzimi chyba sie nie bedzie zadawal?), ale potem pojawia sie jego towarzysze i licze, ze autor/autorka poradzi sobie z dobrym opisem ich zachowan.
Wiec pokladam w tekscie nadzieje i licze na ciag dalszy. Jest pierszy rozdzial, wiec porsze nie zawieszac broni tak szybko!
Pozdrawiam i zycze weny,
Nads
PS. Przepraszam za wszelakie bledy... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Pon 17:26, 02 Sie 2010 |
|
Brak mi słów. Naprawdę.
Zawsze miałam rodzinę Cullenów za dopełniającą się całość. Każdy członek rodziny coś wnosił i to razem dawało korzyść i spokój wszystkim. Twoje podejście do tego tematu zburzyło mój tok myślenia na ten temat.
Ukazałaś, co... jak Alice postępuje w związku z Jasperem. Widać było, że coś ich łączy, ale chyba nie prawdziwa miłość. 'Tylko' go uspokajała swoją obecnością, a małżeństwo wymaga chyba czegoś więcej niż dziesięć razy przebierania swojego wybranka w nowsze ciuchy, bo tamte, które wybrała dziwnym trafem już nie pasują.
Zwłaszcza opis, gdy Jasper chciał jej dotyku, pieszczoty, a ona odwróciła się. Nie wiem, może myślała, że on będzie kochał ją przez całą wieczność jej życia i nie musi się już starać?!
Wyeksponowałaś zachowanie Alice. Ten jej zakupoholizm. Dziwnie się czułam, czytając o takiej wersji jej samej.
Wkurzyłam się na Cullenów. Ten ich brak zaufania. A co, do cholerci, z drugą szansą?! Wrr.
Myślę, że Em coś podejrzewa. I może wyładowywał swoją frustrację na innych, bo nie napisałaś o nim, jak go sobie wyobrażałam na początku. Mącę... Czasem mam taki napływ myśli, że chciałabym napisać wszystko i to mi się później miesza.
Jacob... Muszę przyznać, że zbytnio nie pałam do niego głębszymi uczuciami. Mogłabym powiedzieć/napisać, że mnie denerwuje ta jego pewność siebie... Nie wiem, czy konkretnie o to mi chodzi.
Bella, nie dziwię jej się, że chciała chronić córkę, a później czuła ulgę, gdy Jasper oddalił się na pewną odległość. Tylko, że pewnie (znając ją) będzie jej przykro?!
Na temat Edzia się chyba nie wypowiem. Tylko tyle, że w tym ff nie będę go wielbić.
Zdziwiło mnie, że Cullenowie pamiętając poprzednią sytuację z Bellą, gdy ta się skaleczyła, nie zrobili nic, by zabezpieczyć Charliego. Przecież ona jest pół wampirem! Czy oni myśleli, że będzie siedzieć spokojnie itd. ?!
Eh...
Lubię ten ff, w ogóle polubiłam go na miejscu, bo umieściłaś Jaspera w głębszej roli niż stanie z zbolałą miną z boku. Miałam go zawsze za spokojnego wampira, a tu przeklina... Szok... Ale nawet pozytywny. Obrzydło mi już trochę czytanie, jaki to Jasper spokojny i opanowany. Na początku, to może jest fajne, ale później to brzydzi.
Myślałam, że Rose wymyśli lepsze miejsce na podrywanie Jaspera niż jego łazienka w pełnym domu wampirów, zwłaszcza jej męża. Dziwię się, że Edzio nie wyłapał tego z myśli Rose. Zapewne chodziła naburmuszona, że ktoś ją odtrącił. Chociaż, to pewnie nic nowego w jej przypadku.
Zajrzę i to masz zagwarantowane w 201%. Wiem, że dla początkującego najważniejsze jest, by ktoś się wypowiedział, zwłaszcza wytykał błędy.
Ja nic wytykać nie będę... Dla mnie to dobry ff na wieczory przy kominku.
Pozdrawiam i życzę weny na dłuższe rozdziały.
xxx.
A! Mam pytanie: Czy połączysz go z którąś z Cullen, czy będzie, to nowa osoba? |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez xxxvampirexxx dnia Pon 17:29, 02 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
WampirAnonim
Nowonarodzony
Dołączył: 22 Cze 2010
Posty: 21 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:49, 02 Sie 2010 |
|
Cieszę się, że zainteresowałaś się moim ff, bo jak trafnie zauważyłaś, potrzebuję szczerych komentarzy :)
xxxvampirexxx napisał: |
xxx.
A! Mam pytanie: Czy połączysz go z którąś z Cullen, czy będzie, to nowa osoba? |
Odpowiadając na Twoje pytanie... Jak na razie nie mam zamiaru łączyć go z kimkolwiek, a zwłaszcza z kimś z Cullenów. Jasper musi się pogodzić z nową sytuacją i odzyskać stabilność. Dopiero wtedy o tym pomyślę. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
xxxvampirexxx
Wilkołak
Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)
|
Wysłany:
Pon 21:16, 02 Sie 2010 |
|
Uf, kamień spadł mi z serca.
Jeśli mam mówić szczerze, to łączenie z którąś z rodziny Cullen staje się nudne. Trzeba mieć dobry pomysł, bo (prawie, zawsze można coś wymyślić) wszystko było.
A szczerych komentarzy potrzebuje każdy, ale przy takich tematach to najbardziej. Chociaż teraz nastała 'choroba' na wchodzenie, czytanie i wychodzenie, nie zostawiając żadnego komentarza... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|