|
Autor |
Wiadomość |
Aja
Wilkołak
Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;
|
Wysłany:
Sob 12:38, 05 Gru 2009 |
|
Już od kilku dni widziałam nowy rozdział HG, ale z braku czasu nie mogłam go przeczytać, ale dziś nadrobiłam i nie pozostaje mi nic jak tylko skomentować(:
A więc tak tłumaczenie pierwsza klasa, na prawdę odwaliłaś kawał dobrej roboty(:
Samo opowiadanie bardzo mi się podoba, Edward jest tu jak na razie 100% chamem, tajemniczym w dodatku, ale podoba mi się. Jestem ciekawa co napisze Bella i czy się spotkają ponownie, no nie może tego nie bo to pewne ale w jakich okolicznościach.
O i wyjaśniło się że bierze prochy nasenne, to takie oczywiste, a ja nie wiadomo co podejrzewałam. . .no ale coś mu nie daje spać, co? Mam nadzieję że jucz niedługo się dowiem, bo z natury jestem bardzo dociekliwa(:
Tak więc czekam na kolejny rozdział i życzę weny, czasu, chęci i motywacji w tłumaczeniu(: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
marcia993
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 104 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?
|
Wysłany:
Pon 22:17, 14 Gru 2009 |
|
Mogę tylko obiecać, że po świętach postaram się dodawać chapiki trochę szybciej, bo przez ten świąteczny tydzień mam w planach nadrobić wszystkie moje tłumaczenia, więc trzymajcie kciuki, żeby mi się to udało.
***
Beta: cudowna Kristenhn
ROZDZIAŁ 4.
- Nie napiszę tego.
Wyraz twarzy pana Bannera przeszedł z zaskoczenia do szoku, następnie wściekłości, po czym – po trzech sekundach – do zmieszania. Przełknęłam, wiedząc, że to przeze mnie. Mimo wszystko zamierzałam pozostać przy swoim.
- Coś ty powiedziała? – zapytał przez zaciśnięte zęby. Wyprostowałam się i podniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie napiszę artykułu o Edwardzie Cullenie.
Jego nozdrza rozszerzyły się, czyniąc go jeszcze bardziej nieatrakcyjnym.
– A dlaczego, jeśli mogę spytać, podjęłaś taką decyzję?
Prychnęłam.
– Bo nie chcę.
Stracił nad sobą panowanie.
– Ciągle gadałaś o tym, jak to masz zamiar „złamać Edwarda Cullena” i zdobyć ten fantastyczny wywiad. A skoro już go dostałaś, to dokończ swoje zadanie!
- Nie mogę – odparłam z łatwością, próbując nadal zachowywać się spokojnie.
- Podaj mi jeden argument – zażądał. Westchnęłam, świadoma tego, co nadchodzi.
- Nie miałam wpływu na okoliczności – skłamałam. – Spotkanie się odbyło, jednak nie wydaje mi się, abym posiadała wystarczająco dużo informacji.
- Nie dam ci kolejnego zlecenia – zagroził. – Wylecisz z pracy szybciej niż...
- Wiem – odpowiedziałam. – Ale to naprawdę nie moja wina. Proszę samemu coś z niego wycisnąć.
Banner złapał się za grzbiet nosa, potrząsając głową.
– W porządku – przerwał, biorąc głęboki oddech. – Chcę mieć reportaż. Nie obchodzi mnie, czy będzie chociażby o wariującej populacji wielorybów żyjących w Oceanie Spokojnym, potrzebujemy czegoś.
Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie i tego, że przekonałam przynajmniej jego. Moja walka o nienapisanie artykułu miała być jeszcze bardzo długa, jednakże pan Banner to jedna z najważniejszych osób.
- Zrobię to – obiecałam, czekając, aż wyjdzie z gabinetu, nim westchnęłam w uldze.
Po wielu bezsennych nocach spędzonych na zastanawianiu się, co będzie zawierał tekst o Edwardzie, w końcu znalazłam coś, co wydawało się zarówno pasować, jak i walczyć z tymi dwiema kategoriami. Nie napisałabym tego artykułu. Straciłabym dobrą historię, ale przynajmniej Edward by mnie nie zabił, a ja nie zadręczałabym godzinami swojego umysłu, zastanawiając się, co o nim powiedzieć, żeby moja wypowiedź zawierała prawdę i nie ukazywała go jako niewdzięcznego, tajemniczego, złowieszczego palanta.
Teraz musiałam tylko znaleźć fabułę.
Inni niekoniecznie cieszyli się tym, że próbowałam się „odratować”, jak do delikatnie nazwała Alice. Tak naprawdę to ona zachowywała się najgorzej ze wszystkich, pomijając pana Bannera i ludzi pracujących w biurze.
- Próbuję zrozumieć, dlaczego, do cholery, nie korzystasz z tej okazji. – Prawie na mnie krzyknęła, wyciągając nachos z piekarnika.
- Nie rozumiesz – jęknęłam po raz ostatni. – Nie miałaś okazji go poznać.
- Więc spróbuj mi to wytłumaczyć – wymamrotała sarkastycznie. Zacisnęłam pięści, a wzburzenie coraz bardziej we mnie wzrastało. Dlaczego nikt tego nie rozumiał? Albo jeszcze lepiej: dlaczego wszyscy wtrącali się w moje sprawy?
- On jest... podłamany, Alice. – Brzmiałam nawet głupiej, niż sądziłam. – Nie byłabym w stanie napisać artykułu mówiącego o tym, jakim jest wspaniałym facetem, ponieważ musiałabym skłamać. Lecz nie mogłabym też napisać, ze jest totalnym głupkiem, bo to niesprawiedliwe.
- No to skup się na jego książkach – zaproponowała kompromis. – Nawet nie musisz o nim wspominać.
- Ale Banner wie, że spędziłam wiele czasu na przeprowadzaniu z nim wywiadu! – Przycisnęłam dłoń do czoła. – Po prostu nie mogę tego zrobić.
- Bello, to najlepsza okazja, jaką kiedykolwiek otrzymałaś. Ona podwyższy twój status jako dziennikarki i jako... Belli! Nie możesz się poddać!
Stukałam palcami po blacie do czasu, aż moja przyjaciółka złapała mnie za nadgarstek i je unieruchomiła.
- Czy ty w ogóle słuchasz tego, co do ciebie mówię? – mruknęła, patrząc na mnie. Stłumiłam śmiech, potrząsając głową.
- Nie – parsknęłam. – Próbuję rozgryźć, dlaczego wsadziłaś oliwki do nachos.
Rzuciła się do przodu i uderzyła mnie w ramię.
– Bello, zachowuj się poważnie! Zrezygnowałaś z wywiadu z Edwardem Cullenem, bestsellerowym pisarzem. Ludzie nie dostają takiej szansy. A ty tak. Poszłaś do niego do domu, otrzymałaś odpowiedzi, a teraz nie chcesz tego wykorzystać. Nie rozumiem.
- Ja też nie – westchnęłam, opierając głowę na ręce. – Mimo wszystko zrobię to na swój sposób, dobrze, Ali?
Alice westchnęła dramatycznie, dając mi do zrozumienia, że tego nie akceptuje.
– W porządku – odrzekła w końcu. – Nie miej do mnie pretensji, jeśli to zniszczy twoją karierę.
Wzięłam nachos i ruszyłam do salonu, gdzie Jasper wylegiwał się w swoich spodniach dresowych*. Wyglądał, jakby dopiero co się obudził, a podając mu talerz, potargałam jego włosy jeszcze bardziej.
- Dzień dobry, śpiochu – zachichotałam, pocierając jego ramię. – Co słychać?
- Jestem wycieńczony – jęknął, przecierając oczy. – Mam zamiar zamknąć tego szczeniaka w szafie i nigdy stamtąd nie wypuszczać.
- Jasperze Whitlocku! – powiedziała Alice i pacnęła go, gdy zajął miejsce na kanapie. Skrzywił się, łapiąc za grzbiet nosa.
- Przecież bym go karmił – wymamrotał w swojej obronie. – Po prostu nie wytrzymam kolejnej nocy, kiedy on ciągle skomle i trzeba go wynosić na dwór co pięć minut. A tam jest zimno. Czy on nie może tego w sobie trzymać?
Pokręciłam głową z góry.
– Uprzedzałam was, abyście nie kupowali szczeniaka...
- Zamknij się – warknął, jednak zrobił to w żartobliwy sposób. – Też mówiłem Alice, żeby go nie brała. Może dziewięcioletniego psa-ratownika tak, ale nie. Ona musiała chcieć akurat tego.
Jak na zawołanie mały psiak wyszedł z sypialni, oszołomiony i zdezorientowany. Zaśmiałam się z powodu jego futerka, które sterczało we wszystkie strony. Zwierzak głośno ziewnął, a następnie klapnął na pluszowy dywan.
- Dickens! – zagruchała Alice. On obejrzał się bezmyślnie, a ja prychnęłam na jego brak rozpoznania.
- Nie – powiedział kategorycznie Jasper. – Nie nazwiemy psa Dickens. Nie zgadzam się.
- Daj mi jeden dobry powód, dla którego mielibyśmy tego nie robić. – Moja przyjaciółka rzuciła mu wyzwanie, aby odważył się jej przeciwstawić. Zauważyłam, że przełknął, lecz zdziwiłam się, że się jej sprzeciwił.
- Bo żaden pies nigdy nie powinien się wabić Dickens. Nigdy.
- Ale to imię jest urocze – sprzeczała się, uśmiechając czule do zwierzątka. – Podoba mi się.
- Proszę cię, skarbie – odparł, przeciągając samogłoski i wyraźnie akcentując sylaby. – Możemy pomyśleć o innym?
- Ale z ciebie pantoflarz – zaśmiałam się z niego, ledwie skupiając uwagę na meczu piłki nożnej.
- Sam?
Alice pokręciła głową.
– Mój były się tak nazywa. – Przerwała. – Quil?
Jasper wykrzywił twarz w kolejnym grymasie, uciszając ją.
– No naprawdę, Alice. Skąd ty wytrzaskujesz te imiona? Jeśli kiedyś będziemy mieli dzieci, to ja je nazwę.
- Billy?
Tym razem oboje zachichotali. Kłócili się jeszcze z dziesięć minut, zanim się na coś zdecydowali.
- A Seth? – zaproponowało jedno z nich, jednak zbyt bardzo zainteresowała mnie lecąca w telewizji reklama, aby zwrócić na to uwagę. Popatrzyłam na nich z aprobatą, podnosząc psa.
- Podoba mi się – oznajmiłam, tak jakby moja opinia się w ogóle liczyła. – Seth. Pasuje.
Dzięki jakiemuś cudowi, który musiał zostać zesłany z góry, zgodzili się.
– Seth – powiedział Jasper, drapiąc go po łebku. Obserwowałam, jak otworzył oczy i rozglądał się dookoła, po czym jego wzrok zatrzymał się na parze siedzącej obok mnie. Odwróciłam się, zerkając na Jaspera i Alice.
Pobrali się dwa lata temu, a spotkali się po raz pierwszy w college’u i od razu w sobie zakochali. Tworzyli najtrwalszy związek, jaki kiedykolwiek widziałam i przy którym nie można namieszać. Między nimi istniała pewna iskra, która sprawiała, że układało się im tak dobrze, a oglądanie ich relacji było niemal fascynujące. Mimo ciągłych kłótni ich miłość nie zmalała.
- Skoro już zdecydowaliśmy się na małego Setha, to czy możemy obejrzeć mecz? – rzekłam, udając irytację. – Nie przyszłam tu, żeby się nudzić.
- Właśnie tu siedzisz i nie robisz niczego ważnego, więc naprawdę wyrządzamy ci przysługę – zażartowała moja przyjaciółka, uśmiechając się z wyższością.
- A co z twoim artykułem, Bells?
Razem z Alice jęknęłyśmy w tym samym czasie.
– Nie pytaj.
Jasper zachichotał, obracając się w stronę telewizora.
– Ostrzegałem.
Nie potrafiłam przestać o tym zapomnieć na długo. Od czasu do czasu ta myśl pojawiała się w mojej głowie, a razem z nią cztery albo pięć początków, którymi mogłabym rozpocząć artykuł, a później obrócić go w coś przyzwoitego. Jednakże podjęłam już decyzję. Tak byłoby lepiej. Edward nie martwiłby się o to, co napisałam, a ja nie niepokoiłabym ani siebie, ani jego. Nikt nie rozpaczałby z tego powodu, bo nikt nie wiedziałby o tym artykule, a on mógłby sobie dalej żyć w tej swoim odosobnieniu. Upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu, pamiętacie? Po prostu włożę w to mniej pracy.
- Cóż, Bello, mam nadzieję, że wszystko się uda – powiedział do mnie Jasper, kiedy mecz się skończył. Radość jednej z drużyn, którą właśnie pokazywano, ogłuszała, ale nawet nie wiedziałam, kto wygrał. Nie podobało mi się, że to mnie tak pochłonęło, lecz nic nie mogłam na to poradzić. On i jego tajemnicza postawa mnie zachwycały. Nie posiadałam nad tym żadnej kontroli. Pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej, a jednak nienawidziłam go za to. To arogancki, zarozumiały kretyn, który albo wybrał takie wyjście, albo spędził zbyt wiele lat na przebywaniu w samotności, aby wiedzieć, jak grzecznie postępować wobec ludzi. Naprawdę nie wiedziałam.
Nie zajęło mi dużo czasu znalezienie godnej, zastępczej historii, więc przez następny tydzień będę zajęta porwaniami dzieci, które miały miejsce na obszarze Seattle w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Sprawca został złapany, ale oni chcą, abym napisała to z punktu widzenia dziennikarki. To dosyć łatwe, a mimo to nie mogłam zapobiec temu ssaniu w dole mojego brzucha, które odczuwałam za każdym razem, kiedy natykałam się na swoje notatki z wywiadu. Prawie zaśmiałam się, gdy zobaczyłam napisy na boku jednej z nich, gdzie nazywałam go każdym imieniem z książki, jednak to działało dziwnie odprężająco. Czułam się, jakbym w pewnym sensie wkraczała do tej profesji, chociaż to tylko substytut, tania imitacja tego, co potrafię robić.
Alice nie przestała mnie jeszcze nękać, ale z powodu jej zbliżającej się rocznicy zajęła się rzeczami, które mnie nie dotyczyły. Czytając New York Times, za każdym razem nazwisko Edwarda Cullena – znajdujące się na liście bestsellerów – przykuwało mój wzrok do wywiadu przeprowadzonego podczas podpisywania książek, jednakże to nie pomagało mi w zrozumieniu jego osoby. Chciałam wiedzieć, co teraz robi, nad czym pracuje.
Sposób, w jaki mnie prześladował, był upiorny i nie rozumiałam, jak to się dzieje.
- Bello! - zawołał głośny, grzmiący głos. Prawie wyskoczyłam z własnej skóry, a bicie mego serca przyspieszyło, gdy szukałam wzrokiem osoby, która wykrzyknęła moje imię.
Emmett Cullen machał do mnie jak oszalały z drugiego końca parkingu z głupkowatym, łatwo rozpoznawalnym uśmiechem. Bawiłam się kluczykami, kiedy zauważyłam oszałamiającą blondynkę stojącą obok niego. Nie wyglądała, jakby celowo budziła w innych grozę, jednak wszystko w niej obniżało moją samoocenę o dziesięć punktów.
- Cześć. – Delikatnie mu odmachałam. – Co słychać?
Zaśmiał się, bez wątpienia z tej formalności.
– Wszystko w porządku.
Moje spojrzenie skupiło się na jasnowłosej kobiecie. Ona także się we mnie wpatrywała. Wyraz jej twarzy nie był wyniosły, a zaciekawiony. Całkowicie przeciwny do tego, którego się spodziewałam.
- Och! – powiedział Emmett, orientując się, że nas sobie nie przedstawił. – Bello, to moja żona, Rosalie. Rosie, to ta dziennikarka, która przeprowadziła wywiad z Edwardem, Bella Swan.
Na jej twarzy pojawił się wyraz uznania.
– Ach tak – odpowiedziała świadomie. – Ty jesteś tą biedną duszyczką, która została do tego zmuszona.
Posłałam jej mały uśmiech.
– Nie było tak źle.
Emmett wyglądał na przepełnionego bólem.
– Posłuchaj... po tym, jak cię tam posłałem, doszedłem do wniosku, że to strasznie zły pomysł. Mój brat jest...
- Pretensjonalnym dupkiem, który nie troszczy się o nikogo innego prócz siebie – dopowiedziała Rosalie, sprawdzając ekran swojej komórki. Moje oczy poszerzyły się przez jej szczerość i zaczęłam ją za to szanować.
- Rose – zrugał ją łagodnie Emmett, ściskając jej dłoń. – On może być trochę... zepsuty. Mam tylko nadzieję, że nie zachowywał się zbyt niegrzecznie.
Pokręciłam głową.
– Dałam sobie radę – odparłam ze śmiechem. – Nie boję się go.
Rosalie się zaśmiała i uśmiechnęła z aprobatą.
– Podobasz mi, Bello. Całkiem nieźle sobie razem poradzimy.
Zaczerwieniłam się, zdumiona tym, co powiedziała, lecz Emmett nie pozwolił mi nad tym zbyt długo rozmyślać.
- On nie jest taki groźny, na jakiego wygląda – zapewnił mnie. – A ty wydajesz się być silną dziewczyną, poradzisz sobie z nim.
Zaśmiałam się, wyobrażając sobie, jak siłuję się z nim na rękę.
– Nie sądzę, bym się z nim jeszcze widziała, ale dzięki.
- Zdobyłaś to, czego potrzebowałaś? – Nie przegapiłam ukrytej groźby, która się za tym kryła. Gdybym nie miała, Edward z całą pewnością musiałby stawić mu czoła.
- Jasne – przysięgłam. – On wyrażał się trochę niejasno, jednak to nic takiego.
Ominęłam część o tym, że nie zamierzam tego przelać na papier, ale on nie musiał tego wiedzieć. I tak wątpiłam, żeby czytał mój dział, więc nic go nie ominie. Po jeszcze kilku wymianach zdań, wsiadłam do furgonetki i obserwowałam, jak zmierzali do swojego samochodu, którym okazał się drogo wyglądający Jeep, trzymając się za ręce.
Gdy wróciłam do domu, właśnie dzwonił telefon i potknęłam się o własne stopy, byle tylko zdążyć go odebrać, zanim ta osoba się rozłączy lub nagra na sekretarkę. Nie mogłam złapać tchu, kiedy szarpnęłam słuchawkę, praktycznie rzucając ją na drugi koniec pokoju.
- Słucham? – wydyszałam. Świetnie. Miałam tylko nadzieję, że to ktoś, kogo bardzo dobrze znałam, bo nie życzyłam sobie, aby ktoś pomyślał, że jestem całkowitą wariatką.
- Isabella Swan?
Skuliłam się przez użycie mojego pełnego imienia i fakt, że ta osoba z całą pewnością mnie nie zna, co tylko sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie dzwoni na mój biurowy telefon.
– Tak? – spytałam krótko, już gotowa, by się rozłączyć, jeśli to osoba zajmująca się telemarketingiem.
- Nazywam się Edward Cullen. Czy dodzwoniłem się do właściwej Isabelli Swan?
Zakasłałam. Głośno.
– Edward Cullen? Ten pisarz?
Mogłam prawie zobaczyć jego grymas.
– Tak. To ja.
Westchnęłam, kładąc przedmioty, które niosłam, żebym uniknęła potknięcia się o nie i zginięcia podczas rozmowy telefonicznej.
– Dodzwoniłeś się do właściwej Belli – powiedziałam, podkreślając imię, aby nie nazwał mnie ponownie Isabellą.
- Cieszę się – odparł z ulgą. – Udało mi się za czwartym razem.
- Skąd masz mój numer? – zapytałam zaciekawiona. Nie przypominam sobie, żebym mu cokolwiek dawała.
Odchrząknął niezręcznie.
– Z książki telefonicznej.
Nie wiedziałam, czy powinnam się śmiać, a może dzwonić na policję.
– Szukałeś mojego numeru? – zadałam mu pytanie, niedowierzając. Burknął w potwierdzeniu i na kilka sekund zapanowała cisza.
- Jest coś, czego ode mnie chcesz? – zachęciłam go, chcąc po prostu wrócić do mojego piątkowego nic nie robienia.
- Ach, tak – powiedział. – Przepraszam.
Musiałam zaśmiać się przez jego nieszczere przeprosiny.
– No więc... – kontynuowałam, pospieszając go. Kiedy ponownie się nie odezwał, miałam zamiar sprawdzić, czy nie zostałam rozłączona, ale odezwał się, nim zdążyłam odłożyć słuchawkę.
- Gdzie jest artykuł?
Potknęłam się o dywanik prowadzący z korytarza do sypialny i przeklęłam pod nosem. Usłyszałam, jak próbował stłumić swoje rozbawienie, ale nie udało mu się to.
- Nic ci nie jest? – rzekł, brzmiąc na zainteresowanego. Przygryzłam wargę, ignorując jego ostatnie pytanie, kiedy rozważałam odpowiedź na pierwsze.
- Artykuł? – Och, cudownie. Widocznie zdecydowałam się udawać głupią.
Jego ton był surowy, a wszelakie oznaki dobrego humoru zniknęły.
– Tak. No wiesz, ten, którym nękałaś mnie przez parę dobrych godzin i podczas którego wkurzałaś się, bo nie dostawałaś takich odpowiedzi, jakich oczekiwałaś.
Ciepło uderzyło moją twarz.
– Tak, pamiętam ten artykuł.
- Cieszę się, że odświeżyłem twoja pamięć – wymamrotał sarkastycznie. Oboje zaczerpywaliśmy ostre wdechy powietrza, więc szum dochodzący ze słuchawki dobiegał do moich uszu, przyprawiając mnie o ból głowy.
- Więc... gdzie on jest? – powtórzyłam, próbując zyskać na czasie, z czego on zdawał sobie sprawę.
- Isabello – warknął. Zaśmiałam się, kładąc rękę na biodrze i opierając się o ścianę.
- Nawet nie chciałeś, żebym go napisała – wytknęłam mu zadowolona z siebie. – Więc dlaczego tak cię interesuje, co się z nim stało?
Jego nastawienie natychmiast się zmieniło.
– Nie interesuje mnie to! – odparł szybko. – Jestem po prostu ciekawy. Dałem ci odpowiedzi i chcę wiedzieć, jak je wykorzystasz.
- Nie jesteś Barackiem Obamą, by mieć do tego prawo – powiedziałam, wywracając oczami. – Twoje odpowiedzi nie są takie ważne, bez względu na to, jak bardzo zarozumiały jesteś.
- Ale naprzykrzałaś się o nie wystarczająco długo.
Znowu wróciliśmy do punktu wyjścia. Oboje na siebie agitowaliśmy, byliśmy uparci i nieubłagani. Odmówiliśmy wczucia się w sytuację drugiej osoby. Jeśli on nie ma zamiaru się poddać, ja też się nie ugnę.
- Spójrz – westchnęłam, gotowa, aby uderzyć głową w ścianę przez to, co zamierzałam zrobić. – Ciężko jest to wytłumaczyć przez telefon. Dlaczego się nie... spotkamy. Albo coś w tym stylu - wypaliłam głupkowato.
- Spotkać się? – powtórzył, brzmiąc na tak samo zdezorientowanego jak ja, kiedy zadawałam to pytanie. – Po co?
Tym razem uderzyłam głową o ścianę.
– Bo ciężko jest to wytłumaczyć przez telefon. To dosyć długa historia – sparafrazowałam, mając nadzieję, że odpuści i się zgodzi. Czekałam. Albo poważnie się nad tym zastanawiał, albo nie chciał zaśmiać mi się w twarz.
- Okej – odpowiedział w końcu. Brzmiał niepewnie, lecz to był dopiero początek. – Możemy się „spotkać”, jeśli uważasz, że to konieczne.
Przygryzłam wargę.
– Tak – mruknęłam. – Jeśli chcesz wysłuchać tej historii, to jest konieczne.
- Jeśli chcesz ją opowiedzieć – wycedził nonszalancko. Prawie zaśmiałam się z tego, jak bardzo owijaliśmy to w bawełnę, ale nie miałam zamiaru zaczynać tego tematu. Nie lubiłam go tak samo jak on mnie.
Szybko ustaliliśmy czas i miejsce, a potem wymamrotaliśmy pożegnania i się rozłączyliśmy.
Prawie się denerwowałam na myśl o tym, że ponownie zobaczę Edwarda Cullena.
:-:-:
Byłam całkiem pewna, że mogę zostać aresztowana za przyciskanie twarzy do okna restauracji. To w końcu zakłócanie porządku czy coś takiego.
Ale nie mogłam jeszcze wejść do środka. Pragnęłam zobaczyć, że on już tam jest, bo nie chciałam być tą osobą, która przychodzi pierwsza i czeka na swojego towarzysza, dlatego też zrzuciłam tę odpowiedzialność na niego.
- Weź się w garść, Swan – mentalnie na siebie nakrzyczałam. – Nie idziesz na randkę. To Edward Cullen, a ty musisz mu tylko wytłumaczyć, co stało się z artykułem. To nic takiego.
Przywoływałam to do siebie, biorąc głębokie oddechy i przytrzymując torbę, która zwisała z mojego ramienia, oraz szarpiąc szklane drzwi niczym prześladowca. W środku było ciepło, co stanowiło rażący kontrast z pogodą panującą w Seattle, a ludzie rozsiedli się w dużych, wyściełanych krzesłach. Tętno mi przyspieszyło, gdy obok okna ujrzałam brązowe, rozczochrane włosy, natomiast ich posiadacz siedział zwrócony do mnie tyłem. Miałam ochotę stamtąd uciec, ale moje nogi miały inny plan.
- Um, witam, panie Cullen – wyjąkałam. Panie Cullen? O cholera. Powiedziałam to. Jego usta wykrzywiły się w uśmieszku, kiedy położył gazetę na stoliku, jednak zauważyłem, że stał się spięty.
Dobrze. Chciałam, żeby czuł się tak samo niekomfortowo jak ja.
- Bello – odpowiedział, drażniąc mnie. – Proszę, usiądź.
Skinęłam, zatapiając się w wielkim krześle po drugiej stronie stołu. Widziałam, jak na dworze pada deszcz, oblewając ulicę i biednych przechodniów, którzy nie zdążyli się przed nim ukryć. Używając swojego świetnego wzroku, mogłam dostrzec, że jego spojrzenie skierowało się od zabrudzonego blatu do plam kawy, które znajdowały się dookoła, oraz słów, które zostały na nim wyryte ołówkiem. Wychyliłam się, aby zobaczyć, co zostało napisane, jednak jego odchrząknięcie rozproszyło moją koncentrację.
- Więc co z tą historią?
Zmierzał prosto do celu, co nie?
- A moglibyśmy najpierw zjeść? – odparłam, wskazując w stronę lady. – Jestem trochę głodna.
Popatrzył na mnie spode łba.
– Oczywiście – rzekł protekcjonalnie. – Najpierw zjedzmy.
To nie było idealne miejsce do zjedzenia lunchu, ale musiałam zrobić to we właściwy sposób. To jedno z moich ulubionych placówek w Seattle i pokrótce pomyślałam o tym, że Edward mógłby zrujnować ciepło i reputację, jaką przypisywałam tej restauracji, lecz przebywanie z nim tutaj wydawało się być... w porządku.
Mimo że także niezręcznie, to nie mogłam oprzeć się myśli o wracaniu tu z jego powodu.
- Na co masz ochotę? – wyszeptał do mojego ucha. Odskoczyłam od niego, a on łagodnie położył ręce na mojej talii, żeby mnie przytrzymać.
- Przepraszam – powiedział szczerze i szybko mnie puścił, gdy tylko zorientował się, że moje równowaga się ustabilizowała. Przygryzłam wargę z powodu straty kontaktu i skupiłam na wiszącym na górze menu. Złożyłam zamówienie, niepewna, czy jestem już gotowa, ale po usłyszeniu, jak Edward odzywa się do kobiety, już się zdecydowałam i postanowiłam nie zwracać na to uwagi.
On zrobił to samo, a ja zeszłam na bok i zdziwiłam się, kiedy ona podsunęła mu serwetkę i długopis.
- Mógłbyś się na tym podpisać? – Usłyszałam, jak pytała nieśmiało po tym, jak wręczył jej oschle kilka banknotów. – Jestem wielką fanką.
Zaśmiał się i uśmiechnął. Nie miałam wątpliwości, że potrafiłabym się do tego przyzwyczaić.
– Z całą pewnością – powiedział grzecznie. Zaskoczyła mnie ta relacja i sposób, w jaki ją znosił, jednak nie chciałam mniszyć nastroju wtrącaniem się i byciem niegrzeczną.
- Jesteś niesamowity – ciągnęła rozpływanie się nad nim. – Nie wiem, jak ty to robisz.
On nadal przenosił ciężar ciała z nogi na nogę, wpychając ręce do kieszeni. Mimo to, wciąż wyglądał, jakby odczuwał niezręczność. Według mnie to z powodu pochwały, ale Edward Cullen nigdy nie przestał mnie zaskakiwać.
- Ja też nie – odpowiedział szczerze, nie tłumacząc się z tego. Kobieta uśmiechnęła się wdzięcznie, kiedy podał jej autograf, przechylając głowę.
- Miłego dnia – wyszeptał łagodnie, po czym odwrócił się w moją stronę. Odchyliłam szyję, aby nie wyglądało na to, że podsłuchiwałam, jednak byłam na przegranej pozycji.
- Zawsze się tak zachowują? – spytałam, gdy usiedliśmy, trzymając jedzenie. Edward przekroił swoją kanapkę na pół, wpatrując się uważnie w kawałki pomidora tak, jakby uważał je za najbardziej fascynującą rzeczą na świecie.
- Tak – odparł. – Zawsze.
Czekałam, aż zacznie kontynuować, ponieważ jego usta nadal się nie zamknęły, a wyraz twarzy przedstawiał trwogę.
- Chociaż czasami są... mniej mili.
Zmarszczyłam brwi.
– Jak autorzy obraźliwych wiadomości?
Parsknął, zerkając na mnie.
– Autorzy obraźliwych wiadomości? A my co, w drugiej klasie jesteśmy?
Zaczerwieniłam się, mieszając zupę łyżką. Westchnął, a jego chleb pokruszył się pod wpływem noża.
- Oni po prostu... ludzie potrafią być okrutni. Nie dbają o to, co czują inni ani nie rozumieją...
Jego oblicze stało się ostrzejsze. Napiął szczękę, a pięści zacisnął tak mocno, że pobielały mu kłykcie.
- Lecz to nic takiego – rzekł szybko. – Jestem pisarzem, więc przygotowałem się na to, że nie wszystkim ludziom podoba się to, co tworzę.
Mogłam stwierdzić, że to bolało go bardziej niż potrafiłam przyznać, ale niech mnie licho, jeśli go o to zapytam. Nie przyszliśmy tu, aby obnażyć swoje dusze.
- Nie piszę tego artykułu z kilku powodów – wtrąciłam się. Nie mogłam się zdecydować, czy powinnam zdradzić mu całą prawdę, czy tylko jej część, albo wymyślić wyszukane kłamstwo o tym, że nie byłam fizycznie zdolna do wykonania tego. Jednak to nie w porządku. Musiałam mu powiedzieć, zasłużył na to bez względu na sposób, w jaki zachowuje się wobec innych. W końcu to artykuł o jego życiu miałam wydrukować, nie o moim.
Byłam mu wdzięczna za tę ciszę. Dzięki temu mogłam pozbierać do kupy swoje myśli.
- Po pierwsze, to nie fair w stosunku do ciebie – zaczęłam. – Nie chciałeś odpowiadać na pytania, więc nie powinnam robić czegoś, z czym nie czułbyś się dobrze.
Otworzył usta, żeby mi przerwać, a ja podniosłam palec, by go powstrzymać.
- Kolejnym powodem jest to, że tak naprawdę nie zdobyłam zbyt wiele informacji, żeby cokolwiek napisać. – Półkłamstwo. Mogłam to uczynić, ale chciałam opracować w szczegółach to, czego się dowiedziałam.
- Mógłbym dać ci więcej – powiedział, szokując mnie. Zrobił to tak cicho, że nie sądzę, by miało być mi dane to usłyszeć, więc kontynuowałam.
- I po prostu nie czuję się z tym dobrze. Zresztą to by się nie udało, bo raczej ciężko jest o panu pisać, panie Cullen – droczyłam się, próbując pozbyć się wyrazu bólu z jego twarzy. Nie udało mi się to. Tak naprawdę to sądziłam, że zaraz zwymiotuje.
- No i to cała historia – dokończyłam, dmuchając na łyżeczkę z chowderem**, przed zjedzeniem go i skrzywieniem się, gdy poparzył mój język. – Nic się nie stało.
- A co z twoim artykułem?
Zdziwiłam się, że to go w ogóle obchodzi.
– Napiszę inny.
- O czym?
Wzdrygnęłam się.
– Ostatnie porwania dzieci w Seattle.
Zdawałam sobie sprawę, że to poniżające. Nie musiał mi tego mówić. To poniżej poziomu, nad którym tak ciężko pracowałam, jednak nie miałam wyboru.
- Przykro mi – wyszeptał ponownie i byłam pewna, że wiedział, iż to usłyszałam. Lecz nie miałam pojęcia, jak odpowiedzieć, więc nasza rozmowa zmierzała ku końcowi. Skosztowałam chowdera tyle razy, ile dałam radę, a kiedy skończyłam, wstałam. Zauważyłam, że nawet nie ściągnęłam marynarki.
- Cóż, to są moje powody – wymamrotałam, niezręcznie na niego patrząc. – Chciałeś je poznać, więc... oto one.
Brzmiałam na poddenerwowaną, ale musiałam wyjść. On nie odpowiadał. Nadal trzymał kurczowo nóż, a napięcie ścięgien w jego rękach bardzo różniło się od normalnego. Szczęka została umieszczona w ponurej linii, a przenikliwe i chłodne spojrzenie – skierowane na coś znajdującego się za mną – przeszywało mnie. Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, czy ktoś tam stoi, lecz byłam sama.
- Do widzenia, Isabello – powiedział, gdy przechodziłam obok niego. Nerwowo wykręciłam ręce, czując się niemal źle, że zostawiałam go zaraz po tym, jak zaprosiłam na obiad, ale nie mogłam zostać. I sądząc po wyrazie jego oczu, on też tego nie chciał.
Czekałam. Stałam na zewnątrz pod markizą po drugiej stronie ulicy, ledwie pozostając suchą, do czasu, aż zobaczyłam, że wychodzi. To trwało dłużej niż początkowo się spodziewałam i zaczęłam już się poddawać, myśląc, że go przegapiłam, jednak dostrzegłam potargane brązowe włosy. Obserwowałam go, czując się dziwnie, niczym prześladowca, kiedy on wyciągnął papierosa i go odpalił, po czym oparł się o ścianę, identycznie jak ja to robiłam. Czekał, aż go dokończy, po czym wyrzucił go, następnie wsadzając ręce do kieszeni. Spuścił głowę i zaczął przemakać, ale on raczej tego nie zauważył.
Edward Cullen był tajemniczy i mimo że zmieniłam zdanie co do napisania artykułu, marzyłam o tym, aby go rozgryźć.
_______________________________
* W oryginale „sweatpants”. Nie jestem pewna, czy ta nazwa ma swój odpowiednik w języku polskim, ale spodnie te wyglądają mniej więcej tak: [link widoczny dla zalogowanych]
** Rodzaj zupy rybnej.
_______________________________
Mogę liczyć na komentarze? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ewelina
Dobry wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 58 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P
|
Wysłany:
Pon 23:03, 14 Gru 2009 |
|
Martuś, będę trzymać kciuki, abyś ze wszystko się wyrobiła. Cieszę się, że będziesz mieć okazję, aby częściej dodawać rozdziały, bo uwielbiam Klepsydrę.
A co do treści... Jestem zaintrygowana, ponieważ nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Edward Cullen z pewnością cierpi na jakieś zaburzenia jaźni, bo trudno nadążyć za jego charakterem. Cała rozmowa i jego postawa w czasie spotkania z Bellą była dziwna. Miałam wrażenie, że chce powiedzieć: hej, zostań, udzielę ci wywiadu, bo chociaż cię nienawidzę, to masz coś w sobie, co mnie przyciąga.
Robi się ciekawie, bo widocznie facet posiada jakieś głęboko ukryte uczucia.
Dzięki za rozdział, czekam na piąty! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aja
Wilkołak
Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;
|
Wysłany:
Pon 23:08, 14 Gru 2009 |
|
Cóż za miły akcent na zakończenie dnia(:
Tłumaczenie jak zawsze bardzo dobre, ukłony z mojej strony za to.
Bardzo podobała mi się kłótnia Alice i Jaspera była taka urocza. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, ale podziwiam tu Belle jest porządna i uczciwa moralnie, nie to nie do końca to. No po prostu racjonalnie nie potrafię tego wytłumaczyć, ale lubię ją(:
Edward po raz kolejny mnie zdziwił z tym swoim tekstem, że może dać jej więcej informacji, a później się nie odzywał. Tajemniczy dupek, ale to Edward więc i tak się do niego wzdycha(: O i już lubię tu Ros szczera i otwarta, twardo stąpająca po ziemi i chyba nie nadęta lalunia.
Cieszę się, że po świętach zapowiadasz częstsze dodawanie rozdziałów, gdyż z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej(:
A więc czasu, chęci, wytrwałości i motywacji do tłumaczenia oraz wesołych świąt(: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
aramgad
Wilkołak
Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 23:36, 14 Gru 2009 |
|
Czekałam na kolejny rozdział i się nie zawiodłam. To jest naprawdę świetne opowiadanie, a Ty bardzo dobrze tłumaczysz. Gratuluję.
Podobało mi się wymyślanie imienia dla psa i to bardzo - uśmiałam się serdecznie.
Edward staje się co raz ciekawszy i sprawia, że i ja chcę go rozgryźć, więc czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością, a tymczasem rzucę okiem do oryginału. Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kamosoka
Człowiek
Dołączył: 27 Lut 2009
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław
|
Wysłany:
Wto 9:05, 15 Gru 2009 |
|
to naprawdę jedno z najciekawszych opowiadań, jakie czytałam
Nie spodziewalam się po Edwardzie, że zainteresuje go brak
artykułu. Coraz bardziej mnie to wszystko intryguje. Uwielbiam takiego
szorstkiego Edwarda:) Cieszę się, że po świetach rozdziały będą ukazywac się
częściej, bo naprawdę prawie codziennie sprawdzam, czy może Klepsydra już jest... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
villemo
Wilkołak
Dołączył: 29 Sie 2009
Posty: 114 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: wzgórze czarownic
|
Wysłany:
Wto 16:37, 15 Gru 2009 |
|
Piękny i długi rozdział. Byłam strasznie ciekawa co też będzie z tym artykułem i proszę nasza Bells się postawiła. Moim skromnym zdaniem postąpiła słusznie, to nie byłby dobry wywiad:D Kurczę, ten Edward jest taki tajemniczy, że aż się roztapiam, ale nałogów to ma sporo. Bardziej przypomina mi Roberta niż Edwarda z sagi. Trzymam kciuki za tłumaczenie.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Wto 17:18, 15 Gru 2009 |
|
hm, zaskakuje mnie, że Edward jednak zainteresował się brakiem artykułu, a może po prostu przestraszył się, ze go przegapił... i zgodził się na spotkanie... normalnie... jestem pod wrażeniem...
dziwię się, że Bella nie napisała tego artykułu (ja bym napisała, ale ja jestem wredna)... jej powody są kiepskie i nie uważam jej za jakąś taką dobrą dziennikarkę... nie podoba mi sie, że z powodu włąsnego widzi mi się odrzuciła temat....
na razie jest bardzo ciekawie... mam nadzieje, ze autorka nie zabije tej historii jakims łatwym happy endem...
bardzo lubię czytać twoje tłumaczenia marcio :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
k8ella
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 729 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 63 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod spojrzenia towarzysza Belikova
|
Wysłany:
Wto 19:15, 15 Gru 2009 |
|
Dopiero dziś, ale jednym tchem przeczytałam wszystkie dostępne rozdziały i... jestem oczarowana. Naprawdę uważam, że to jest świetnie napisane (no i rewelacyjnie przetłumaczone). Jestem pod wrażeniem. Co do tematu, to może nie jest powalający, ale doprawdy wciągający.
Oczywiście Edward mi się niesamowicie podoba, taki właśnie wredny, wyobcowany i nieszczęśliwy. Jego tajemnica też mnie bierze. Nie wiem, chyba jestem masochistką, ale uwielbiam znęcających się nad innymi facetów . Choć tak naprawdę to mi go szkoda i mam ochotę go przytulić. Pewnie to dziwne, ale tak właśnie czuję.
Bella jest mi bliska, myślę, że mogę się z nią identyfikować. Może. Chociaż na dziennikarkę to ja się zdecydowanie nie nadaję ( ona tak naprawdę też!).
Opisy są plastyczne, uczucia prawdziwe, więcej nie trzeba.
marci dzięki Ci stokrotne za tłumaczenie (co prawda nie znam jeszcze wersji oryginalnej, ale obiecuję, że przeczytam i powiem coś więcej na temat Twojej pracy). Z góry jednak zakładam, że świetnie sobie radzisz.
Jedyne co mi się rzuciło w oczy (ale to dotyczy autorki, a nie Ciebie) to gest, którym posługują się często bohaterowie - a mianowicie - chwytanie nosa...
Czepiam się, wiem. Dobra dam już spokój.
Podsumowując, podoba mi się i to niezmiernie.
Tłumacz, pracuj, a ja będę czytać wiernie i dokarmiać Twego wena. Z tego co widzę, radzisz sobie wspaniale.
k8ella |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Taka_Ja
Człowiek
Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 20:49, 15 Gru 2009 |
|
Teraz już ciekawość zaczyna mnie dosłownie pożerać...
Treść pochłania bez reszty, ten świat wciąga, intryguje i uzależnia I ja całym sercem uwielbiam w nim przebywać i powracać do niego w każdym kolejnym rozdziale. Jest perfekcyjnie. Relacje między bohaterami tworzą niezwykłą atmosferę zagadki i elektryzującego napięcia w oczekiwaniu na kolejny ruch.
Edward coraz bardziej zaskakuje. Bella nadal jest wspaniałym obserwatorem i komentatorem.
Akcja ma świetne tempo, nie pędzi, zachowuje proporcje i pomaga utrzymywać stan słodkiego zaciekawienia. Poza tym dobre, błyskotliwe dialogi i fascynująca konstrukcja postaci. Sama słodycz. To jest to, co najbardziej urzeka i z miejsca oczarowuje
Tłumaczko, składam dzięki i ukłony za Twoje chęci, wysiłek, poświęcony czas i umiejętności :* Tłumaczenie jest nadal bardzo, bardzo dobre. Nie wyszukuję drobnych błędów i małych usterek, gdy opowiadanie wciąga mnie do tego stopnia Moje czujne oko nie wyłapało nic poważnego. Tekst jest poprawnie skonstruowany, styl spójny; płynne, dobrze zbudowane zdania wypowiedzi. Jest wspaniale
Oczywiście z niecierpliwością oczekując, pozdrawiam Tłumaczkę, życzę jak najwięcej chęci, czasu i niegasnącego zapału :* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
chochlica1
Gość
|
Wysłany:
Czw 22:37, 17 Gru 2009 |
|
No, nadrabiam zaległości, w końcu grzecznie komentuję
Od czego by tu zacząć?
Rozdział był jak zwykle fantastyczny. Za wiele nie wyjaśnił, za wiele nie powiedział, a jednak ukazał pewne aspekty osobowości postaci. Przede wszystkim brawa dla Belli. Zachowała się bardzo dojrzale i sprawiedliwie, nie pisząc tego artykułu. Myślę, że po prostu była w stanie postawić się na miejscu Edwarda i postrzec go jako kogoś nieco odmiennego. I tym samym nie napisać steku kłamstw o kimś, kto tak naprawdę nie istnieje, bo co innego napisać artykuł życiowy, oddający jakąś część opisywanej osoby, a co innego skleić wszystkie plotki i banały w jedno, ciesząc się, że ma się cokolwiek.
To też nieco zszokowało Edwarda. Nie spodziewał się, że po takiej dozie cierpliwości, jaką Bella włożyła w ten wywiad, i po tym, jak jej na nim zależało, po prostu go nie napisze. On ją szanuje, na pewno. I ciekawi go ona. Zresztą on też ją intryguje. Mijają się tak, zamiast zadawać pytania, bo jedno przez drugie jest zbyt zagubione i uparte. Bożesz, ale to brzmi ^.^
W każdym razie fajnie, że był jakiś postęp, choćby i w postaci tego telefonu a potem obiadu. Trafił swój na swego. Inteligentne z inteligentnym. Hm, ciekawe, co z tym zrobią
Martuś, bardzo, bardzo dziękuję za tłumaczenie. Jest fantastyczne :*
I brawa również dla Karoliny - świetna beta!! :*
Buziaki,
Weru ;* |
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Nie 18:12, 20 Gru 2009 |
|
Nadrobię zaległości i napiszę, mam nadzieję, konstruktywnego komentarza.
Nie wiem czemu, ale zawsze czekam na kolejny rozdział, ten ff jest świetny i bardzo przypadł mi do gustu. Bella jest bardzo kanoniczna i choć nie za bardzo za nią przepadam, to w tym opowiadaniu strasznie ją polubiłam. Edward jest miły i przyjazny, nie postradał zmysłów z powodu swojej popularności, co daje mu ogromny plus w moich oczach. Choć naczytałam się pełno ff o wielkiej miłości Belli i Edwarda, i ostatnio zaczynam preferować opowieści o innych postaciach z sagi, to ten ff miło mi się kojarzy i zapewne będę go dalej czytać.
Z początku spodobał mi się pomysł Belli Jacoba, choć mało były opisane ich relacje, wydawały się wtedy być takie... fajne? Nie wiem jak to określić. Urocze? No po prostu pasowali do siebie, tak mi się zdawało. Niestety teraz obrzydziliście mi Jacoba. Ostatnio strasznie polubiłam jego postać i brakuje mi ffów z nim w roli głównej, ale to co on zrobił w tym rozdziale rozwścieczyło mnie. Żeby jedzenie zabrać?! O.o A co on sam sobie kupić nie może? I żeby nawet łóżko jej zabrać, kanapę? Gdzie ona ma spać? I idiota sam pcha Bellę w ręce Edwarda swoim zachowaniem. Zamiast porozmawiać to on takie numery wykręca. I właśnie to mnie zdołowało. Nie podoba mi się ten Jacob, bardzo.
Czekam na następne rozdziały;*
pozdrawiam,
nz. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
minable
Wilkołak
Dołączył: 22 Mar 2009
Posty: 121 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: się biorą dzieci?
|
Wysłany:
Wto 22:13, 22 Gru 2009 |
|
szczerze? byłam mile zaskoczona tym ff.
wydawało mi się, ze to będzie kolejne słodkie o eddim który ma wszystko gdzieś i o belli próbującej trafić do niego w najlepszy sposób xd
a tu proszę... moze przez tą lekko mroczną atmosfere opowiadania albo ciekawie wykreowane postacie Belli i Edwarda, ten fanfiction ma w sobie to coś.
podoba mi się ta aura zaniedbania i `olewania` Edwarda.
strasznie wciąga.
a tłumaczenie jest świetne ;} |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marcia993
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 104 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?
|
Wysłany:
Nie 21:42, 03 Sty 2010 |
|
Mam dobrą wiadomość. ^^ Tak jak obiecałam, przez jakiś czas rozdziały będą ukazywały się częściej - co tydzień.
Możecie je znaleźć również na [link widoczny dla zalogowanych].
***
Beta: Kristenhn
ROZDZIAŁ 5.
BELLA
Tygodnie mijały, a wieści o moim artykule popadły w zapomnienie. Dostawałam sporadyczne komentarze o tym, jak to się nie pojawił, ale łatwo je ignorowałam. Nie przejmowałam się tym, co sądzili lub mówili ludzie. Miałam swoje powody, a oni nie musieli wiedzieć niczego więcej.
Wydawało mi się, że go rozgryzłam. Że zapomnę o nim i będę żyła dalej. W końcu to nie pierwszy – i pewnie nie ostatni – raz, kiedy mój artykuł nie trafił do druku, lecz z jakichś powodów nie przestawałam o nim myśleć. Ciągle mnie dręczył. Za każdym razem, gdy kładłam ręce na klawiaturze, słowa przemierzały mój umysł, a jego upiorne, tajemnicze wypowiedzi wręcz paliły i zajmowały czas. Wygooglowałam słowa „Edward Cullen” więcej razy, niż chciałam się przyznać. Oczywiście nie dowiedziałam się niczego ważnego. Wszystkim, co znalazłam, były bredzące recenzje książek, małe fragmenty wywiadów, w których nie ujawniał niczego na swój temat, oraz niewielka biografia.
Nazywał się Edward Anthony Cullen, urodził się dwudziestego czerwca w Chicago. Brak wzmianek o członkach rodziny, jego życiu osobistym, a także żadnych cytatów. To nie dało mi więcej spostrzeżeń, niż mogłam dostać od obcego znającego jego książki. Tak jakby celowo chronił się przed światem, a pytanie było proste: dlaczego to robił?
Z jakiego powodu ktoś chciałby się ukrywać przed innymi? On stał się społecznym samotnikiem i szybko dało się zorientować, że wielu pisarzy i artystów postępowało podobnie. To ich sposób przedstawiania twórczej ekspresji. Lepiej im pracować w pojedynkę, a ja potrafiłam to uszanować. Jednak Edward zrobił to trochę inaczej – zboczył z artystycznej świetności i zbłądził. To bez sensu.
Prawie zapragnęłam studiować psychologię, tak jak kiedyś planowałam, nim wybrałam się na dziennikarstwo i anglistykę. Może to dałoby mi jakiś wgląd do jego problemów.
Uwadze Alice nie umknęło moje dziwne zachowanie. Wytłumaczyłam jej, dlaczego artykuł nie zostanie wydrukowany, używając przy tym bardzo dyskretnych i krótkich zdań, ujawniając tylko tyle informacji, ile to konieczne. Niedługie, niepewne sentencje akompaniowały z monotonnymi, jednowyrazowymi odpowiedziami. Moje powody mogły wystarczać Bannerowi, ale Alice stała się podejrzliwa w mgnieniu oka.
Upływały kolejne tygodnie, a ja nie miałam od niego żadnych wieści. I mimo że ich nie oczekiwałam, to za każdym razem, kiedy usłyszałam przenikliwe i zgrzytliwe dzwonienie telefonu, bicie mojego serca przyspieszało, a dłonie zaczynały się pocić w oczekiwaniu, iż to może on. Mimo wszystko niepokój okazywał się niepotrzebny. Nigdy nie zadzwonił i miał ku temu powód. Nie mieliśmy sobie przecież niczego do powiedzenia.
Jeśli to prawda, to dlaczego tak zapadł w moją pamięć? Dlaczego nie mogłam uwolnić się od wspominania go, jak robiłam to z innymi? To się ze sobą kłóciło. Coś było nie tak. Może to przez jego powściągliwe zachowanie i tajemnicze komentarze? To intrygowało mnie i przerażało w tej samej chwili.
- Bello. – Alice wkroczyła do pokoju tanecznym krokiem z wymalowanym na twarzy spokojem. Odkąd nie chciałam rozmawiać z nią o Edwardzie, stała się w stosunku do mnie dosyć zdystansowana. Wiedziałam, że się na mnie złościła, zwłaszcza, że to jeden z jej ulubionych pisarzy, ale nie istniało już nic do wyjawienia. – Musimy iść do sklepu.
Westchnęłam, kładąc na stole czystą kartkę papieru.
– Znowu? Po co?
Twarz Edwarda ponownie pojawiła się w moim umyśle, więc zamrugałam, aby ją z niego wymazać. Widziałam go opierającego się w deszczu o szybę, palącego papierosa z tą bolesną miną. Chciałam wiedzieć, co ją spowodowało.
- Słyszałaś mnie?
Przygryzłam wargę.
– Um... – Próbowałam pomyśleć o przyzwoitym kłamstwie, aczkolwiek Alice nie zamierzała się na to nabrać.
- Potrzebuję kilku rzeczy na dzisiejszy wieczór. Zajmuję się cateringiem wielkiego, biznesowego obiadu, ale nie mam wszystkich składników.
Przygryzłam wargę nawet mocniej, nie przegapiając faktu, że ona nosiła pidżamę, a ja codzienne ubrania. To by tłumaczyło, kto pójdzie do sklepu, a kto zostanie w ciepłym, przytulnym mieszkaniu, któro nawet nie należało do niej.
- Daj mi listę – wymamrotałam, wyciągając po nią rękę. – Szybko, zanim zmienię zdanie.
Zaśmiała się, wsadzając w moją dłoń absurdalnie długi spis rzeczy.
– Baw się dobrze – powiedziała. – A, i potrzebujesz mleka, bo użyłam ostatniego, jakie miałaś, do kawy.
Wybiegłam przez drzwi z budynku i skierowałam się do swojej furgonetki najszybciej, jak potrafiłam, a mimo tego płaszcz przeciwdeszczowy założony na kamizelkę nie uchronił mnie przed zmoknięciem. To nie była typowa dla Seattle mżawka, tylko prawdziwa ulewa – wspaniałe odzwierciedlenie mojego dzisiejszego dnia.
Wolne, rozsypujące się wycieraczki robiły wszystko, aby pozbyć się wielkich kropli z przedniej szyby samochodu, jednak nic nie poradziły na słabą widoczność i fakt, że wszystkim, co widziałam, były wiązki świateł jadących naprzeciw mnie aut. Świetnie. Alice wysłała mnie na zakupy i przez nią zginę na drodze.
Jechałam tak wolno i ostrożnie jak tylko mogłam, dziękując na głos podczas wjeżdżania na puste miejsce parkingowe. Reszta parkingu – ku mojemu przerażeniu – była zapełniona. Oczywiście w ten jeden, jedyny dzień, kiedy chciałaś po prostu wbiec do sklepu, wziąć te pieprzone rzeczy i się stamtąd wynieść, całe Seattle też zdecydowało się na zakupy. Czy ci ludzie nie mogli poczekać?
Przebiegłam palcami po swoich rozczochranych włosach, zakładając okulary przeciwsłoneczne i przeszłam przez drzwi, szybko kierując się do odpowiedniego działu. Zmierzałam po chleb, gdy usłyszałam, że ktoś woła mnie po imieniu i zamarłam, sprawiając, że jakaś kobieta przeklęła, ponieważ weszłam jej w drogę.
- Bella! – powtórzył głos, zawstydzając mnie. Cholera. Nie zapowiadało się dobrze.
- Cześć, Rosalie. – Obróciłam się, mając nadzieję, że nie zrobiłam nic złego, zwracając się do niej po imieniu. Tak bardzo mnie onieśmielała, że czułam się prawie tak, jakbym powinna nazywać ją per „pani”, zaś fakt, że wyglądała niczym z okładki Vouge’a, a ja jakbym dosłownie przed chwilą wyszła z łóżka, tylko to pogarszał.
- Co u ciebie? – zapytała radośnie. Zatrzymałyśmy się naprzeciw działu z owocami, a ona wzięła dwa jabłka, oglądając je przed wsadzeniem do foliowej reklamówki.
- Ja, no wiesz... – wymamrotałam, próbując wymyślić coś, co sprawiłoby, że wypadnę lepiej. – Wszystko w porządku.
Zachichotała.
– Miło to słyszeć.
Od czasu mojego spotkania z Edwardem rozmawiałam z Emmettem dwa razy i za każdym Rosalie wtrącała swoje trzy grosze. Lubiłam z nią konwersować, chociaż stanie z nią twarzą w twarz poważnie obniżało moją pewność siebie.
- Słuchaj – zaczęła, podchodząc do stoiska z bananami. Miałam wrażenie, że powinnam dotrzymywać jej kroku, więc chwyciłam swój koszyk i szybko znalazłam się obok niej. – Emmett i ja chcieliśmy do ciebie zadzwonić, ale skoro już na ciebie wpadłam, wydaje mi się, że jest odpowiedni moment, żebym cię o coś poprosiła.
Przełknęłam. Ta dyskusja mogła potoczyć się na wiele różnych sposobów, a niektóre z nich pewnie były lepsze od innych.
- Chcielibyśmy zaprosić cię na obiad. Emmett cię polubił, więc ja też chciałabym, byśmy się lepiej poznały.
Próbowałam powstrzymać się od wiercenia.
– Obiad? – powtórzyłam sceptycznie. – Kiedy?
- W sobotę – odparła. – Razem z Emmettem mamy wtedy dzień wolny, więc z chęcią spędzilibyśmy go z tobą.
Przygryzłam wargę.
– Tak właściwie to w sobotę jestem zajęta.
Kłamstwo. Wierutne kłamstwo. Nie miałam wtedy nic do roboty, lecz pójście do domu Emmetta wydawało mi się trochę dziwne. Było też zbyt blisko linii, której przekroczenia próbowałam uniknąć, linii, która oddzielała życie moje i Edwarda.
- To niedobrze – odparła współczująco, chociaż wiedziałam, że mi nie wierzy. – Może innym razem?
- Tak! – rzekłam, kuląc się na to, jak entuzjastycznie zabrzmiałam. To było nieszczere i podejrzane. – Z całą pewnością.
Rosalie przytaknęła, próbując nie czynić tego bardziej niezręcznym.
– W takim razie porozmawiamy o tym kiedy indziej – powiedziała, biorąc swoją siatkę. – Miło było cię zobaczyć.
Kiwnęłam głową, machając dwoma palcami.
– Pa.
Lubiłam Emmetta i Rosalie. Byli ludźmi, z którymi mogłabym chcieć się zaprzyjaźnić, ale czułam się, jakbym robiła bałagan w środowisku zawodowym, jakie stworzyliśmy, zresztą nadal nieufnie podchodziłam do Edwarda. Nie wiedziałam, jak zachowywalibyśmy się w towarzystwie innych ludzi. Na pewno nie serdecznie, jednak naprawdę nie chciałam się o tym przekonywać.
- Edward! – Usłyszałam, jak go woła, a moje serce się zatrzymało, a po chwili przyspieszyło. – Znalazłeś mięso?
Jego rozpoznawalne, brązowe włosy pojawiły się w moim polu widzenia, nim stało się tak z całym ciałem. Był szczupły i całkowicie wykończony, fioletowe cienie malowały się pod jego oczami, a papieros został wetknięty za ucho. Wyglądał na podirytowanego i skrzywił twarz, unosząc puste ręce.
- Nie – warknął tak głośno, że potrafiłam to dosłyszeć z odległości kilku stóp. – Nie mogę go odnaleźć.
Rosalie westchnęła, wywracając oczami.
– A w ogóle szukałeś?
Mimo że miał obrażoną minę, uśmiechnął się z wyższością.
– Tak – powiedział ostro. – Szukałem.
- Widocznie nie robiłeś tego zbyt dokładnie – zażartowała, podając mu koszyk trzymany w ręce. – Masz. Poczekaj chwilę, wrócę, jak je znajdę.
- Będziemy mogli wtedy wyjść? – spytał, brzmiąc jak mazgajowate dziecko. Rose zaśmiała się z niego, klepiąc go po głowie.
- Tak – odpowiedziała zbyt pogodnie. – A potem kupię ci rożka!
Warknął.
– Weź to cholerne mięso i chodźmy stąd.
Próbowałam odejść stamtąd tak cicho, jak potrafiłam, modląc się, żebym nie zrobiła jakiejś scenki, ale przeznaczenie jednak mnie nienawidziło. Obróciłam się, aby pójść, lecz potknęłam się o znak ogłaszający pięćdziesięcioprocentową obniżkę truskawek i poleciałam do przodu z rękoma wyprostowanymi przed sobą, dzięki czemu uniknęłam zderzenia się z wielką beczką melonów.
- Widzę, że twoja koordynacja ani trochę nie uległa poprawie – krzyknął zadowolony z siebie. Skrzyżowałam ramiona na piersi, odzyskując spokój, po czy okręciłam się dookoła, by podnieść upuszczony koszyk.
- Nie – odrzekłam sucho. – Nie uległa.
Przerzuciłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą, dziwiąc się, że nie potrafiłam znaleźć siły, żeby podejść do kasy i zostawić go tam samego.
- No więc... – wymamrotałam, próbując nawiązać rozmowę. – Jak leci?
O nie, Bello, wrzasnęłam na siebie. Wynoś się stamtąd. Zostaw go i wróć do domu. Do swojego przytulnego, ciepłego i wygodnego łóżka, które czeka, aż w nim zaśniesz. Po prostu to zrób.
- Jak zwykle – powiedział znudzony. – Nie dzieje się nic ważnego.
Przytaknęłam, nadal zastanawiając się, dlaczego tu stoję. Koszyk wydawał się coraz cięższy, a palce zaczynały mnie boleć od trzymania plastikowego uchwytu.
- To świetnie – oznajmiłam, myśląc o tym, czy mogłabym brzmieć jeszcze dziecinniej.
- Niespecjalnie – odparł kategorycznie, wyciągając zapalniczkę z kieszeni. Tym razem była inna niż poprzednio. Pstrykał nią tak samo jak podczas wywiadu, obserwując przy tym migający płomień, gasnący, gdy zmniejszał nacisk.
- Będziesz na sobotnim obiedzie u Rosalie i Emmetta? – palnęłam bez zastanowienia.
Przez sekundę na jego twarzy pojawiło się rozśmieszenie, zanim w okamgnieniu przeszło do jawnego rozdrażnienia. Wyglądał na zdystansowanego, aczkolwiek zdenerwowanego.
Sądzę, że nic się między nami nie zmieniło.
- Nie – zakpił, jakbym postąpiła arogancko, pytając o to. – Z całą pewnością nie pójdę do nich na obiad.
Byłam pewna dwóch rzeczy: zaprosili go, a on odmówił. Bez skrupułów.
- Och – wymamrotałam. Niezdarność nie zakradała się stopniowo, a uderzyła w tę rozmowę jak kula lekarska, stając się dobrze znaną. Wolno się wycofałam, jakbym uciekała przed wściekłym kojotem, posyłając mu słaby uśmiech. - W takim razie „cześć” – rzekłam nieprzekonująco. On burknął coś w odpowiedzi i zrobiłam wszystko, co mogłam, by nie pobiec pędem do kasy. Czułam się źle, odchodząc bez zobaczenia się z Rose, ale przecież i tak się już pożegnałyśmy.
Wychodząc, zerknęłam na swój rachunek, po czym wrzuciłam go do przypadkowej torby. Zobaczyłam, że Rosalie przechadza się do samochodu bez Edwarda. Przygryzłam wargę, debatując w myślach, lecz nim miałam okazję, aby to z siebie wyrzucić, zawołałam ją po imieniu.
- Co jest, Bello? – spytała. Podeszłam do niej, żebym nie musiała krzyczeć przez parking, nadal rozglądając się za Edwardem.
- Jest w samochodzie – powiedziała, zauważając moje chytre spojrzenia. Zaczerwieniłam się i zatrzymałam, znajdując blisko niej.
- Jeśli to zaproszenie na sobotni obiad jest nadal aktualne, z chęcią bym z niego skorzystała.
Potrzebowałam większej ilości przyjaciół, a to, że Edwarda miało tam nie być, sprawiało, że nie wydawało się to takie nieodpowiednie. Jakbym dzięki temu nie wtrącała się w jego życie. A kiedy Rose powiedziała mi, że mogę zaprosić jeszcze kilku znajomych i urządzić z tego obiadowe przyjęcie, natychmiast pomyślałam o Alice i Jasperze. Wiedziałam, że się ze sobą dogadają, a po oznajmieniu jej tego, szeroko się uśmiechnęła.
- Nie mogę się doczekać, żeby ich poznać – odparła, a jej ręce spoczęły na drzwiach drogo wyglądającego BMW. – Może być szósta?
Przytaknęłam.
– Do zobaczenia – odpowiedziałam, czekając, aż wyjedzie z parkingu, a następnie wskoczyłam do swojej furgonetki. Nie musiałam czynić różnicy miedzy nią a mną jeszcze bardziej znaczącą, pokazując jej, jakim samochodem jeżdżę.
Zaproszenie przyprawiło Alice o dreszczyk emocji, mimo że rozczarowała się tym, że Edward się nie pojawi.
- Dlaczego go nie będzie? – zapytała trzeci raz, gdy obserwowałam, jak ubijała coś podobnego do quiche*.
- Nie wiem – wymruczałam, mieszając mąkę, jajka i inne składniki, które rozpoznawałam, w misce. – Bo nie chce tam iść? – zaproponowałam. To słaby powód, ale musiałam jej jakiś zaoferować.
- Chyba żartujesz - burknęła, uderzając drewnianą łyżką o blat. – To mój ulubiony pisarz wszechczasów i tak po prostu nie chciałby tam pójść? Los jest okrutny.
Prawie zaśmiałam się na głos przy tym niedopowiedzeniu.
– Przykro mi, Ali – odparłam, posyłając jej współczujący uśmiech. – Może innym razem ci się poszczęści.
Jasper niestety nie mógł iść z nami, jednak to nie powstrzymało Alice. Nadal miała pewność, że przydarzy się coś dobrego i nadawała temu sens przez całą drogę do domu Rosalie i Emmetta. Patrzyłam na nazwy ulic, używając przy tym wskazówek, które dostałam od blondynki.
- Po prostu mam przeczucie, Bello – powiedziała któryś raz z rzędu. – Może namówią go, aby podpisał dla mnie książkę! Wzięłam jedną na wszelki wypadek.
Dla pewności wyciągnęła ją ze swojej zbyt wielkiej torebki. Zatrzymując się na czerwonym świetle, wyciągnęłam po nią rękę, a ona mi ją wręczyła. Okładka była prosta i czarna, a słowo „Klepsydra” widniało nad jego nazwiskiem na samej górze.
- Tej nie czytałam – oznajmiłam, podrzucając grubą książkę napisaną małą, aczkolwiek ładną czcionką. Z tyłu znajdowało się krótkie streszczenie, ale nie popatrzyłam na nie. Moje spojrzenie przykuła krótka notka o autorze.
Zdjęcie było jednym z nowszych, nie użyto go na starszych powieściach, które posiadałam. Miał na sobie ciemną koszulkę, pasującą do koloru okładki i mimo że się nie uśmiechał, w jego spojrzeniu dostrzegłam coś dziwnego; jakby znał sekret i się tym chełpił. Mały dział mówił o nim: Urodzony w Chicago, w stanie Illinois, teraz zamieszkujący Seattle, w stanie Waszyngton. Ma dwadzieścia sześć lat. Napisał niezliczoną ilość książek. Nic, czego bym do tej pory nie wiedziała.
- Bella, zielone – powiedziała Alice, wskazując na światło. Podałam jej wolumin i nacisnęłam na pedał gazu.
- Będziesz mogła ją przeczytać po powrocie do domu – oznajmiła z ożywieniem. – Jest fantastyczna. Bardzo mroczna i zniewalająca. Pokochasz ją. Jest taka, jakie lubisz. No i trochę romantyczna.
Prychnęłam. Romantyczność i Edward Cullen nie szły ze sobą w parze. Tak samo jak współczucie, zainteresowanie czymkolwiek innym oprócz pracy i prawdopodobnie samego siebie oraz życzliwość.
Ten dom wyglądał cudownie, choć oczywiście nie spodziewałam się niczego innego. Zaskoczył mnie ubrany w czarne spodnie i koszulę Emmett, biegający po ogrodzie w pościgu za małą dziewczynką. Miała nie więcej niż pięć lat, a podobieństwo między nią a jej ojcem było uderzające.
- Emmecie Cullen! – skarciła go Rosalie, wołając go ze szczytu schodów prowadzących na ganek, po tym, jak zobaczyła, że się zatrzymałyśmy. – Przestań. Pobrudzisz się.
Wybełkotał przeprosiny, ale – mimo wszystko – puścił oczko do dziecka.
–Witaj, Bello! – krzyknął, kiedy wychodziłam z auta, huśtając dziewczynkę, dzięki czemu wziął ją na barana.
- Cześć, Emmett – odpowiedziałam, szeroko się uśmiechając. – Kim jest ta osóbka za tobą?
Odwzajemnił mój uśmiech.
– To moja córka, Lilly. – Ściągnął ją, przez co była zwrócona twarzą do mnie. – Lilly, przywitaj się z Bellą.
Wyszczerzyłam się, gdy wymamrotała nieśmiałe przywitanie, jednak wyraz jej twarzy uświadomił mi, że mogłaby być w poważnych kłopotach, gdyby z tego zrezygnowała.
- Emmett, Rosalie, to moja przyjaciółka, Alice – przedstawiłam. Natychmiast się ze sobą dogadali, a po wejściu do domu, Lilly zeskoczyła z taty i wbiegła na górę po ogromnych schodach.
- Wstydzi się w towarzystwie obcych – wyjaśniła Rosalie, biorąc moją marynarkę. – Przyzwyczai się.
- Jest urocza – pochwaliłam ją, rozglądają się po pokoju, do którego nas zaprowadzono. Alice, jakby czytała w moich myślach, spojrzała na nią w aprobacie.
- Twój dom też jest wspaniały – przyznała. – Jesteś szczęściarą, że masz jednorodzinny. Jasper i ja mamy już dość mieszkań.
Emmett zachichotał.
– On wcale nie jest taki fajny, na jaki wygląda, ale podoba nam się. Musimy kiedyś poznać Jaspera, szkoda, że nie mógł do nas dzisiaj przyjechać.
Odgłos blokującego samochodu dochodzący z niepokojąco bliskiej od domu odległości sprawił, że na twarzy Emmetta zagościł szeroki uśmiech.
– Idźcie do salonu i się rozgośćcie. Przynieść wam coś do picia?
Rosalie wprowadziła nas do pomieszczenia i machnęłam na męża.
– Ja im coś przyniosę – powiedziała, przejmując obowiązki. – Jakieś specjalne życzenia?
Wybrałam wodę, a Alice zdecydowała, że także pójdzie do kuchni, rozmawiając po drodze o czymś z ożywieniem. Usadowiłam się na wygodnej kanapie i spojrzałam na srebrne ramki do zdjęć, które stały na stoliku obok mnie.
Zaskoczyło mnie, że na kilku fotkach znajdował się Edward. Przypuszczałam, że to brat Emmetta, jednak zobaczenie go w innym świetle było dziwne, prawie działające na nerwy. Wiele z nich pochodziło sprzed lat i na wszystkich się uśmiechał. Lecz na każdym kolejnym wydawał się coraz mniej zadowolony, a to ze ślubu Rosalie i Emmetta było najgorsze. Wyglądał naprawdę groźnie.
- Szczerze mówiąc, Emmett – do moich uszu dotarł narzekający, pochodzący z holu głos – można aby to uznać za porwanie.
- Przyjechałeś tu z własnej woli – zripostował jego brat. – Czyli to się nie zalicza jako porwanie.
- Zagroziłeś mi, jeśli bym tego nie zrobił. To też nielegalne.
- Nie jesteś prawnikiem, więc przestań zgrywać mądralę.
Przysłuchiwałam się tej dwójce, nim dotarła do mnie pewna obawa. O nie...
- Wujek Eddie! – krzyknęła Lilly, zbiegając po schodach. Słyszałam tupot jej małych, biegnących po drewnianej podłodze stóp, kiedy zmierzała w stronę mężczyzny. Obróciłam się, by móc zobaczyć tę interakcję.
- Co słychać, Rugrat**? - Usłyszałam jego pewny głos, ponieważ wstałam i podeszłam bliżej. Kucał na jednym kolanie, a dziewczynka balansowała na jego nodze, oplatając swoimi rączkami jego szyję.
- Narysowałam ci obrazek! – powiedziała dumnie, posyłając mu szeroki uśmiech. Zwaliło mnie z nóg, gdy zobaczyłam, jak krzywo odwzajemnił ten gest, a jego oczy skrzyły się z autentycznym zainteresowaniem.
Edward Cullen lubił dzieci.
Nie, pomyłka. Edward Cullen kochał swoją siostrzenicę.
- Mogę go zobaczyć? – spytał, patrząc na nią uważnie. Przytaknęła, podskakując i szarpiąc go za rękę, a on nie odwrócił się, kiedy oboje biegli po schodach.
- Wiem – odparł Emmett, doskonale rozumiejąc mój wyraz twarzy. – Nie rozumiem ich relacji, ale ona tak naprawdę jest jedyną osobą, dla której przez ostatnie siedem lat był miły.
- Przez siedem lat? – powtórzyłam bez zastanowienia. Kiwnął ponuro głową.
- Tak, ja...
- Ludzie, dajcie spokój – odezwała się Rosalie, łącząc nasze ręce i podając mi szklankę zimnej wody. – Nie zwracajcie na niego uwagi. Emmett nalegał, żeby dzisiaj przyszedł. Nie mam pojęcia czemu.
- Bo to mój brat i musi więcej wychodzić. Martwię się o niego, Rose.
Jego komentarz zamącił mi w głowie. O co się martwił? Istniało kilka rzeczy, którymi się przejmowałam, jednak nie wydawały się takie poważne. A przecież nie był moim bratem. Emmett mógł wiedzieć na ten temat więcej niż ktokolwiek inny.
- Bello, opowiedz mi o sobie – rzekła Rose, próbując odciągnąć uwagę od Edwarda. – Skąd jesteś?
Zacisnęłam usta.
– Z małego miasteczka o nazwie Forks, które znajduje się na wybrzeżu. Trzy godziny drogi stąd.
- Byłam tam – uśmiechnęła się. - Małe miasteczko.
Przytaknęłam.
– Nie masz pojęcia jak bardzo. – Przygryzłam wargę. – Moi rodzice rozwiedli się, jak byłam mała i razem z mamą przeprowadziłam się do Arizony, lecz wróciłam tam, kiedy skończyłam siedemnaście lat.
- Musiało być ci ciężko – powiedziała i nie brzmiało to tak, jakby udzielała mi typowej odpowiedzi. Szczerze mi współczuła.
- Nie było tak źle – odparłam. – W Phoenix nie korzystałam za bardzo z życia, więc Forks okazało się dla mnie dobrym wyjściem. Moja mama ponownie wyszła za mąż, a ja dałam jej trochę czasu, który mogła spędzić z mężem.
- Cóż, to dobrze – odrzekła Rosalie. Wzruszyłam ramionami, posyłając jej uśmiech.
- A co z tobą?
Wyjaśniała mi swoje życie w Nowym Jorku, gdzie się urodziła i dorastała. Jej ojciec był znaczącą osobistością na Wall Street, a jej matka pełniła ważną rolę w fundacjach charytatywnych. Westchnęłam, zastanawiając się, jak to jest mieć jej życie.
- Emmett i ja poznaliśmy się, kiedy się tu przeprowadziłam – opowiedziała. – Właśnie zaczynał zajmowanie się redagowaniem i publikacją, a ja byłam nowa w mieście.
- A ty przeniosłeś się tu z Chicago? – zapytałam go. Kiwnął głową, biorąc łyk piwa.
- Tak. Edward jest trzy lata młodszy ode mnie, więc skończyłem studia na Uniwersytecie Waszyngton, gdy on otrzymał stopień naukowy na Uniwersytecie Stanford.
Zastanawiałam się, co studiował. Z jakichś powodów nie wyglądał na kogoś, kto zdobył stopień naukowy z literatury angielskiej, jednakże myliłam się co do niego w każdej sprawie, więc tym razem pewnie nie było inaczej.
- To świetnie, że z nim pracujesz – rzekłam, ułatwiając ten temat. Wiedziałam, że obaj byli w tej kwestii dosyć wrażliwi.
Emmett znów wzruszył ramionami, zachowując się nieco stoicko.
– To nie do końca jest takie świetne, ale ktoś musi trzymać go w ryzach.
Nie przegapiłam tonu jego głosu, jednak Alice potraktowała to jako sygnał, żeby opowiedzieć własną historię. Śmiałam się w odpowiednich częściach i smuciłam przy niektórych z nich, lecz jednym okiem wciąż zerkałam na schody, czekając na pojawienie się Edwarda.
Kiedy przyszedł, prawie zapragnęłam, by wrócił na górę. Gdy tylko mnie zobaczył, jego twarz skręciła się w najsurowszym grymasie niezadowolenia i zajął jedyne wolne miejsce, które znajdowało się naprzeciw mnie.
- Co przegapiłem? – spytał lekko, jakby to go w ogóle nie obchodziło.
Emmett poczuł, że musi odpowiedzieć na to pytanie.
– Opowiadaliśmy nasze życiowe historie. Chcesz się podzielić swoją?
Nie wiedziałam, czy żartował, ale jeśli tak, to wyraz twarzy Edwarda wskazywał na to, że nie zrozumiał tego dowcipu.
- Prędzej powiesiłbym się na rufie statku wycieczkowego – odpowiedział szczerze, patrząc prosto na mnie. Przygarbiłam się z powodu intensywności jego spojrzenia i wzięłam łyk swojej wody, rozpraszając się. Alice, dostrzegając to, po raz kolejny przybyła mi z pomocą.
- Edwardzie... To znaczy, panie Cullen – zaczęła z zapałem, nieustannie poruszając nogą. – Jestem wielką fanką pana twórczości. Przeczytałam każdą pańską książkę.
- Dzięki – wymamrotał i zdziwiłam się, widząc, że jego twarz poczerwieniała tak jak wtedy, gdy byliśmy w kawiarni i podeszła do niego tamta kobieta. Nie znosił pochlebstw zbyt dobrze. – Jest pan niesamowitym geniuszem! – kontynuowała bredzenie. – Nie wiem, jak pan to robi. Wszystkie postaci są zniewalające, fabuła, szczegóły... – Myślałam, że zaraz się przy nim rozpłynie. – Zachwycające.
Zachichotał i tym razem wydawał się bardziej opanowany.
– Cieszę się, że ci się podobają.
- Obiad jest już prawie gotowy, więc możecie kontynuować swoją rozmowę podczas niego – powiedziała Rosalie, kiwając w kierunku elegancko zastawionego stołu.
- „Klepsydra” bez dwóch zdań jest moją ulubioną – odezwała się z przeszczęśliwym uśmiechem. Prawie się zaśmiałam na wspomnienie tych wszystkich jego zdjęć, które wisiały na jej ścianie za czasów liceum. A teraz zje z nim obiad - marzenia się spełniają.
- Właściwie to większości osób się nie spodobała – odparł Edward, zajmując miejsce. Skrzywiłam się, zauważając, że jedyne wolne miejsce, znajdowało się obok niego i naprzeciwko Alice. Gdy tylko usiadłam, szybko ją kopnęłam, a ona puściła do mnie oczko, dając mi do zrozumienia, że wie, co robi.
Chytrze, pani Brandon. Całkiem skomplikowane.
- Co? – zapytała przerażona. – Jak, u licha, może się komuś nie podobać?! Mówię wam, jest genialna.
- Zdziwiłabyś się – ciągnął dalej, a ja niemal zakrztusiłam się wodą. Właśnie podtrzymywał rozmowę. – Była dosyć kontrowersyjna.
Alice parsknęła, potrząsając głową.
– Ludzie. No mówię wam. Nie pojmuję ich. Wszyscy chcą czytać o bohaterach, którzy postępują tak samo jak oni. Dlaczego nie mogą po prostu zaakceptować ich decyzji i ruszyć naprzód?
- Tak samo sądziłem – odparł Edward, przecinając pomidora. – Skoro ich działania były uzasadnione, to w czym problem?
- Oni niczego nie rozumieją – rzekła Alice, a ja niemal pomyślałam, że zamierza pochylić się nad stołem i chwycić jego rękę. Dobry Boże...
- A teraz opowiedz swoją hstorię, Edwardzie – powiedziała swobodnym tonem, dłubiąc w swojej sałatce. – Moja nie jest warta słuchania, nudna jak falki z olejem, ale twoja – jestem pewna, że warto jej wysłuchać.
- Nie wiesz, o co prosisz – wybełkotał w serwetkę, którą uniósł do ust.
- Co mówiłeś? – spytała Alice. Zakasłał, odchrząkując.
- Nic – ponownie wydukał. – Nie ma zbyt wiele do dowiedzenia się.
- Więc zacznij od początku.
Próbowałam znów ją kopnąć, jednak ona zignorowała mój cios.
- Cóż, urodziłem się w Illinois. Emmett jest moim jedynym bratem. Ukończyłem studia licencjackie, ale nigdy w rzeczywistości z nich nie skorzystałem.
- Jak zacząłeś pisać?
Przeczesał włosy ręką.
– To dla mnie ujście – odpowiedział. – Coś, co robiłem w wolnym czasie i zdecydowałem, że chciałbym kontynuować.
- Cieszę się, że to zrobiłeś – wypowiedziała, brzmiąc jak zakochana nastolatka.
- A pani, panno Swan?
Moja głowa wystrzeliła w jego stronę.
– Słucham? – zapytałam, już się denerwując.
- Zawsze lubiła pani wsadzać nos w nie swoje sprawy czy to raczej niedawno podjęty wybór?
Chciałam strącić ten uśmieszek z jego twarzy. Te wahania nastrojów i zmienne miny były niczym smagnięcie batem i zaczynały mnie już męczyć.
Zastanawiając się, co powiedzieć, zauważyłam, że jego uśmiech robi się coraz szerszy i dostrzegłam niewielki błysk w jego oczach, które zazwyczaj były zmatowiałe i odległe. To mnie wykończyło.
- No cóż, panie Cullen – wyrzuciłam z siebie jego nazwisko, ignorując scenerię, w jakiej się znajdowaliśmy – nie uważam, żebym wsadzała nos w nie swoje sprawy.
Oczy Edwarda zwęziły się na mnie, lecz błysk i uśmieszek nie zniknęły.
- Nie, nie sądzę, abyś to robiła. Zjawiasz się bez zapowiedzi w domach obcych ludzi. To całkowicie typowe i normalne. – Uśmiechnął się szeroko i delikatnie uniósł głowę w rozbawieniu.
- Tak jak całkowicie typowym i normalnym jest bycie rozdrażnionym palantem, który nie potrafi grzecznie odpowiedzieć na proste pytania – wymamrotałam szybko, wypowiadając słowa bez zastanowienia. W jadalni nastała cisza i wszystkim, co słyszałam, były jedynie oddechy wszystkich osób siedzących przy stole.
- Może niektórzy ludzie nie lubią odpowiadać na narzucone im pytania – zripostował, a uśmiech na jego twarzy zastąpiła gniewna mina, natomiast oczy zwęziły się tak jak wcześniej.
- Może niektórzy ludzie chcą wiedzieć, co się dzieje? – odgryzłam się, podnosząc widelec i obracając na krześle, by zwrócić się twarzą do niego. On pozostał na swoim miejscu, zacieśniając uścisk palców na serwetce, a drugą ręką szarpnął nóż do steków. To nie był dobry znak.
- A czy to sprawa „niektórych ludzi”? – Szybko obrócił to w problem, jego oczy przez chwilę wydawały się odległe, nim na mnie spojrzał. – To z pewnością nie ich interes, aby pisali, że nie zrobili tego dla żadnych korzyści.
Całe współczucie, które czułam do niego przez tę sekundę, gdy ujrzałam jego łagodne spojrzenie zniknęło, kiedy spiorunowałam go wzrokiem.
– Czy to takie ważne, jeśli ludzie o czymś wiedzą?
Spokojnie odłożył swój nóż i widelec, przed odwróceniem się do mnie. Ta rozmowa prowadziła donikąd.
– Twoja retoryka jest bezpodstawna... I dużo narzekasz jak na kogoś, kto w rzeczywistości otrzymał odpowiedzi.
Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć. Wywlekł temat artykułu, czegoś, co zaczynało już cichnąć. Nie chciałam dyskutować o tym, dlaczego go nie napisałam, chociaż głównie z tego powodu, że – nawet jak dla mnie – te odpowiedzi nie zostały dobrze zdefiniowane. Rozumiałam go i postąpiłam tak, jak uważałam za słuszne. Wytłumaczyłam się z tego osobom, którym musiałam, podając im powody brzmiące w pewien sposób prawdopodobnie, a ponowne wspominanie o tym to jak zaczynanie od nowa.
Nie znajdowałam w swoim domu, aby wtrącać się w życie Edwarda. Ta samotność była tylko jego sprawą i miał prawo ją dla siebie zachować. Ale zaoferował mi więcej odpowiedzi niż w przypadku innych wywiadów, które z nim przeprowadzono... Lecz miał też osobowość jak muł.
Poczułam, że wszyscy na mnie patrzą i czekają, aż odpowiem. Emmett i Rosalie już nie czuli potrzeby odgrywania roli mediatora, a zobaczywszy, że tu siedzą, dotarło do mnie, jak niegrzecznie się zachowałam.
Podniosłam wzrok ze swojego talerza na oczy Edwarda, które wpatrywały się w moje, i wzięłam głęboki oddech.
- Emmett, Rosalie, proszę, wybaczcie mi. Nie miałam zamiaru zrujnować waszego obiadu, więc dajmy już temu spokój. – Zaakcentowałam cztery ostatnie słowa, aby do niego dotarły. Skończyłam prowadzić tę rozmowę. Nie obchodziło mnie, kto w niej „wygrał”, a kto przegrał.
Bądź mądrzejsza, Bello. Nie staraj się być lepsza od niego. Nie warto.
Wokół mnie znowu zaczęto rozmawiać, ale ja się nie odzywałam. Raz zerknęłam na Edwarda i byłam wdzięczna, że tego nie widział. Mimo że wyglądał na zadowolonego z siebie, wydawał się zamyślony.
- Bello, chodź. Pomożemy sprzątać – zaproponowała Alice, wstając ze swojego miejsca. Rosalie próbowała nas ponownie na nich usadzić, lecz stanowczo odmówiłyśmy, mówiąc, że skoro gotowała, to my zajmiemy się tą częścią.
- Zaraz wrócę – warknął Edward, rzucając serwetkę na krzesło i zostawiając talerz na stole. Podniosłam go poirytowana, słysząc, że wychodzi przez drzwi i trzaska nimi.
- Obudzi Lilly – powiedziała Rose, uderzając delikatnie Emmetta. – Powiedz mu, żeby przestał.
Emmett westchnął, opłukując talerz.
– Już nic mu nie jest. Będzie się zachowywał cicho.
To, że Emmett mógł przewidzieć, jak jego brat będzie się zachowywał, wyjaśniło mi, że to mogło być jego normalne zachowanie. Ale jaki rodzaj traumatycznych wydarzeń musiał doświadczyć, że stał się taką osobą?
Może zbyt wiele sobie dopowiadałam. Może bez powodu był oschłym dupkiem. Wszystko zaczęło się w szybkim tempie pogarszać w dniu, w którym zjawiłam się w mieszkaniu Edwarda Cullena, aby przeprowadzić wywiad. To pewne.
- Muszę zdobyć od niego autograf! – syknęła na mnie Alice, kiedy stałyśmy w świeżo wysprzątanej kuchni.
- No to wyjdź i go o niego poproś – odpowiedziałam stanowczo. Zmarszczyłam na mnie czoło, jednak przeprosiła wszystkich i wyszła, a ja już słyszałam zaczynającą się między nimi konwersację.
Po zajęciu miejsca i rozmawianiu z pozostałą dwójką przez dobre piętnaście minut, zdecydowałam się z nimi pożegnać. Robiło się już późno i nie chciałam zatrzymywać ich jeszcze dłużej niż do tej pory.
- Bardzo wam dziękuję za obiad – powiedziałam szczerze. – Było wspaniale.
Rosalie się uśmiechnęła.
– Cieszę się, że dobrze się bawiłaś. Proszę, odwiedź nas jeszcze. Lubimy spędzać z tobą czas.
- Rose lubi cię jeszcze bardziej, bo nie boisz się Edwarda – zachichotał Emmett. Wzruszyłam ramionami, wsuwając je w rękawy płaszcza.
- Bać się? Nie. On jest po protu…
- Wiem – odparł Emmett. – Przysięgam, wewnątrz to naprawdę dobry facet. Potrzeba tylko czasu, żeby się ujawnił.
- Jeszcze raz dziękuję – odparłam, kładąc rękę na klamce. – Pójdę po Alice.
Ona stała na ganku, z podekscytowaniem rozmawiając z wyglądającym na znudzonego Edwardem, który palił następnego papierosa. Zakasłałam, przykuwając ich uwagę.
- Alice, musimy iść – przemówiłam krótko. Przytaknęła, wstając z zajmowanego przez nią krzesła i podała mu rękę.
- Dziękuję za książkę! – odezwała się, unosząc ją. On kiwnął głową, niepewnie potrząsając jej dłonią. – Powodzenia przy pisaniu następnej!
Zaciągnął się, uwalniając jej rękę.
– Taa – wymamrotał. – Dzięki.
Uniknęłam patrzenia na niego i czekałam, aż Alice wydusi z siebie ekstremalnie długie pożegnanie do Rosalie i Emmetta. Po wymienieniu się numerami telefonów i obiecaniu, że wkrótce znowu się spotkają, mogłyśmy już wychodzić. Wskoczyłam na miejsce kierowcy, przyspieszając na ulicy, nim miałam szansę ponownie na niego spojrzeć.
- Boże, ale na niego lecisz – powiedziała Alice, krzyżując ramiona. – To śmieszne.
- Co? – wrzasnęłam, gwałtownie skręcając z głównej ulicy. – Nieprawda.
- Więc co to, do cholery, było? – spytała, wskazując w kierunku domu.
Wywróciłam oczami.
– Alice, nie. To palant, którego nie lubię. Nawet sobie tak nie żartuj.
- Niech ci będzie, Bello – odparła, uśmiechając się z wyższością. – Ale ja się znam na takich rzeczach, pamiętasz?
Zacisnęłam wargi.
– Jestem tego pewna. – Potraktowałam to protekcjonalnie przed zamilknięciem. Zaśmiała się, układając książkę w rękach i podziwiając jego elegancki podpis.
- Tylko poczekaj. To nie ostatni raz, gdy na siebie wpadniecie. Przeznaczenie próbuje ci coś przekazać!
Przeznaczenie? Tym razem się roześmiałam.
– Racja. Przeznaczene. No jasne.
Popatrzyła na mnie spode łba.
– Teraz podchodzisz do tego sceptycznie, ale kiedy będę miała rację, jeszcze mi podziękujesz.
- Założę się, że to zrobię – kontynuowałam, a ona klepnęła mnie w ramię.
Myślałam o tym, co mi oznajmiła, próbując wymyślić jakiś sposób, który mógłby do tego doprowadzić, lecz nie udało mi się to. On nie zachowywał się sympatycznie. Niczym się nie przejmował. Jeśli to typ osoby, z którą powinnam się związać, moja przyszłość wyglądała całkiem ponuro.
- Zapomnij o tym, co powiedziałam. – Machnęła ręką. – Jeśli tak miałoby się stać, tak będzie.
Zastanawiałam się nad tym, podrzucając Alice do mieszkania i wracając do swojego. Wygramoliłam się z samochodu, a te rozważania utknęły w mojej głowie, ale jak tylko weszłam do środka, odmówiłam dalszych rozważań na ten temat.
To niemożliwe.
* Nie mam pojęcia, co to jest, ale wygląda tak: [link widoczny dla zalogowanych] ;)
** Słowo to może nawiązywać do jednego z „dzieciaków” z kreskówki Rugrats - [link widoczny dla zalogowanych] i tak też mogłabym je przetłumaczyć, jednak Edward będzie go używał w późniejszych rozdziałach dosyć często, dlatego też zdecydowałam się pozostawić je w oryginale. ;) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez marcia993 dnia Nie 21:43, 03 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
izka89
Człowiek
Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 15 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 22:17, 03 Sty 2010 |
|
super rozdział! w ogole cale opowiadanie jest powalajace i intrygujace.
Jestem strasznie ciekawa co tak naprawde stalo sie z edwardem i skad to jego zachowanie... Świetne tłumaczenie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
WENY |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ewelina
Dobry wampir
Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 58 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P
|
Wysłany:
Nie 22:33, 03 Sty 2010 |
|
Cytat: |
A teraz opowiedz swoją hstorię, Edwardzie |
zjedzona literka "i"
Cytat: |
Zmarszczyłam na mnie czoło, jednak przeprosiła... |
Zmarszczyła
Teraz już wiemy, skąd tytuł "Klepsydra". Mam kilka tez. Mianowicie, skoro książka jest tak kontrowersyjna, to być może Edward napisał o zdarzeniach, które przytrafiły się jemu? Skoro Bella stwierdziła, że wszystko pogorszyło się od feralnego wywiadu, to może Edward doświadczył jakiejś krzywdy ze strony obcych ludzi i dlatego teraz jest taki nieufny? Może doświadczył aktu przemocy ze strony bliskich? A może tytuł zwie się Klepsydra, bo czas mu ucieka z jakiegoś konkretnego powodu?
Opowiadanie jest bardzo dobrze napisane, pełne psychologicznych zagadek, dzięki którym czytelnik wczuwa się w rolę bohaterów. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za ten wspaniale przetłumaczony rozdział i czekać na kolejny! |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Nie 23:25, 03 Sty 2010 |
|
mam podobne myśli ja Ewelina... to nie może być przypadek... poza tym dla mnie ten ff jest trochę kontrowersyjny, bo pierwszy raz czytam o tak bardzo zamkniętym w sobie Edwardzie... tym bardziej się takie wydaje, bo nie znamy jego punktu widzenia i kierujemy się tylko spostrzeżeniami Swan, które dobrze wiemy jakie bywają....
ciekawi mnie kiedy Alice spotka Jaspera... no i co knuje Emmett, bo coś knuć musi... zapraszanie obcych osób na obiad jest dość dziwne dla mnie... więc jakiś plan musi mieć...
no i miło ze strony Edwarda, że mimo swej pierwotnej niechęci pojawił się jednak na obiedzie - czyżby przez Pannę Swan?
całkiem przyjemny rozdział...
twoje tłumaczenia bardzo do mnie przemawiają :)
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rainwoman
Człowiek
Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 85 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 19 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: południe Polski
|
Wysłany:
Pon 0:12, 04 Sty 2010 |
|
Postać Edwarda przywiodła mi na myśl bohatera filmu "Lepiej być nie może" , którego tak sugestywnie zagrał Jack Nicholson, ale do czego zmierzam... Często coś co odbieramy wprost, takim nie jest i zachowanie Edwarda, jego pokręcony charakter i to jak odnoszą się do niego bliscy, jak w sumie chronią go, pilnują i dbają, jest moim skromnym sądem, wypadkową jakiejś skrywanej tajemnicy... Bella już zdaje się do tego dochodzić, ale męczący sposób bycia Edzia trochę ją spowalnia i zniechęca. Podoba mi się sposób, w jaki jednak do siebie ciągną, trochę irracjonalnie i na przekór własnej świadomości, ale to budzi mój uśmiech. Ich wzajemne pretensje, spieranie się, tyle w tym pasji i żaru. Aż dziw, że tylko oni nie mają jeszcze tej świadomości,...Tak czułam, że Edward i Lily to będą dwie pokrewne dusze. Muszą mieć podobny stopień wrażliwości, skoro tylko przed sobą są tacy śmiali i otwarci. Nie powiem, urzekło mnie to.
Śledzę to tłumaczenie z prawdziwym zainteresowaniem a czytam z przyjemnością. Nie jest sztampowe, typowe, przewidywalne. Pozostaje życzyć sobie ,aby dalej było przynajmniej tak ciekawie jak dotąd.... Czekam cierpliwie i życzę czasu... Pozdrawiam |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aja
Wilkołak
Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;
|
Wysłany:
Pon 16:28, 04 Sty 2010 |
|
Nasuwa się kilka możliwości w związku z tytułem, jak dla mnie najlepiej pasuje ta, że Edward w swojej książce umieścił siebie jako jednego z bohaterów. Ale zobaczymy... Właśnie to mi się podoba w tym ff, że jest inny, nieprzewidywalny, tajemniczy i wymaga od czytelnika skupienia i myślenia, coś co ostatnio coraz rzadziej jest spotykane.
Zgaduje, że tłumaczenie nie jest proste dlatego wielkie pokłony w Twoją stronę, gdyż robisz to bardzo dobrze(:
Emmett miał ukryty cel w zmuszeniu Edwarda do przyjścia i tym powodem (wydaje mi się) była Bella, bo to by pasowało. Powiedział jej, że po poznaniu jest dobrym człowiekiem, czy coś w tym stylu. Czyżby nasz Em bawił się w swatanie?;D
Szczerze czekam na następne rozdziały niecierpliwie i życzę czasu, chęci, weny i motywacji w tłumaczeniu(: |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Taka_Ja
Człowiek
Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:09, 04 Sty 2010 |
|
Uwielbiam to opowiadanie całym sercem. Jest wciągające, niezwykle intrygujące, fabuła urzeka umiejętnie wplecionymi pierwiastkami tajemniczości, złożonością postaci i niejednoznaczną interpretacją zdarzeń. Świetna konstrukcja tekstu obyczajowego, który ani przez chwilę nie nudzi, nie męczy. Nieprzewidywalność i konstrukcja relacji między bohaterami czyni ten tekst ekscytującym i niezwykłym.
Edward coraz bardziej intryguje, nadal pozostając największym sekretem, który z prawdziwą przyjemnością będę odkrywać. Bella przedstawia ciekawą perspektywę do jego obserwacji, ich bliskość jest wprost magnetyczna. Tajemnica tytułowej "klepsydry"... Bardzo, bardzo mi się to wszystko podoba.
Jak dla mnie to absolutnie perełka wśród tłumaczeń. Zarówno tematycznie, jak i jeśli chodzi o jakość przekładania.
Tłumaczka i beta spisują się wspaniale.
Wiadomość o częściej dodawanych rozdziałach podsyca słodką niecierpliwość w oczekiwaniu :-) Wywołała natychmiast uśmiech na moich ustach. Pozostaje odliczać do kolejnej części...
Dziękuję za świetne tłumaczenie i pozdrawiam ciepło :* :-) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|