|
Autor |
Wiadomość |
thingrodiel
Dobry wampir
Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 148 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka
|
Wysłany:
Czw 23:08, 27 Sie 2009 |
|
Raz, dwa... próba komentarza.
*odchrząkuje*
Mi mi miiii!
Dobra, głos działa, klawa działa, komp działa, thin działa. O ile tylko zdołam się wyklawiaturzyć, to mogę komentować.
Zacznę od samego tekstu. Przyzwyczaiłam się do tego, że w amerykańskich szkołach nauczyciele (profesorowie) mają czasem dziwaczne pomysły na projekty, które biedni uczniowie/studenci muszą później zrobić. Kiedyś w to nie wierzyłam - do czasu, aż poznałam pewną Amerykankę, która mi opowiadała o projekcie w jej szkole, kiedy to w ramach nauki młodocianych, by jednak dopilnować, by nie wpaść, dawano im specjalne lalki i dziewczyny miały się tymi bobasami zajmować przez tydzień czy coś koło tego. By poczuły na własnej skórze, jak to jest być nieletnią matką, która nie dość, że musi się uczyć, to jeszcze zajmować bachorem.
Dlatego jestem skłonna uwierzyć, że na studiach socjologicznych (a chyba się małżeństwem jako instytucją też mogą na nich zajmować) amerykański profesor mógł zasunąć takim projektem.
Niemniej jest to punkt wyjściowy do dosyć przewidywalnego harlequina. Ciekawe, że wystarczy jedna taka książeczka (lub dwie, nie więcej), by móc bezbłędnie rozpoznać pewien schemat. Najpierw dziwna sytuacja wprasowana w otoczkę rzeczywistości, w którą zostają wpakowani bohaterowie. A potem to, co łatwo przewidzieć.
Losowanie partnera? Zastanawiam się, ile razy w matematyce przy rachunku prawdopodobieństwa ci, którzy się nim zajmują, mają szansę podziwiać wynik równy stu procentom? Bo to musiał być Edward. Nie było innej opcji. Nie jakiś nieznany bohater tylko właśnie Cullen. I to Cullen idealny - przystojny jak jasna cholera, bystry, porządny, dżentelmen w każdym calu.
Projekt małżeństwo - tu prawdopodobieństwo, że parka wyląduje w jednym mieszkaniu (a nie na grzeczne cztery godziny) razem wynosiło LEDWIE 90%. Wychodzi to z dialogu, ze sposobu, w jaki został poprowadzony. Autorka ewidentnie dążyła do takiego finału rozmowy. Rzecz jasna może się coś zmienić - Bella zdecydowanie powie "Veto!" i Edward będzie musiał coś wykombinować. Po dżentelmeńsku wprowadzi się do sąsiedztwa, by im było łatwiej?
Kwestia "kiedyś byliśmy w sobie zakochani" - aha, to znowu będą. Bo stara miłość nie rdzewieje. Przynajmniej ta opisywana w książkach (tudzież necie). I tu rodzi się pytanie - nie ma oznaczenia typu [+18]? No, bez scen zerotycznych, to by było ciekawe. :)
Tak więc sam tekst treściowo nic nadzwyczajnego, ale czasem po prostu trzeba sobie poczytać coś odprężającego, bez dramatu, przewidywalnego, ale cieszącego duszę. No i pewnie zostanę z tym tekstem do końca. Z dwóch powodów. Po pierwsze - ze względu na wieczną potrzebę odprężania się. Po drugie - ze względu na tłumaczenie. Nie znam niemieckiego, nie mogę ci powiedzieć, na ile jest zgodne z oryginałem, mogę natomiast rzec, że jest bardzo płynne, świetnie się je czyta, nic nie zgrzyta, nie drażni. Krótko pisząc - jest po polsku, a nie po polskiemu. Łagodne i spokojne, bez wygibasów i fajerwerków, ale chyba właśnie takie ma być.
Nie wiem, czy były błędy. Mam w pracy zasuw, nie widzę połowy rzeczy (chyba że się skupiam na betowaniu, wtedy tak). Dlatego nie widziałam nic, do czego można by się przyczepić. Aczkolwiek podejrzewam, że jest tak, ponieważ masz dobre, porządne bety, które pilnują każdego przecinka.
Tłumaczenia zatem gratuluję. Wyboru tekstu - zobaczymy. Tylko tłumacz, tłumacz, bo inaczej nie dowiemy się (teoretycznie, hehe), co dalej. A w każdym razie ja się nie dowiem (hehe) ze względu na barierę językową. Zawsze też możesz tłumaczyć choćby mnie na złość - Ja ci, thinie, pokażę, że to nie jest przewidywalny harlequin!
Powodzenia, chęci, czasu i weny życzę!
jędza thin |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Pernix
Moderator
Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 208 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera
|
Wysłany:
Pią 0:39, 28 Sie 2009 |
|
Przeczytałam pierwszy raz Twoje tłumaczenie^^
Chyba dlatego, że dopiero zaczełaś. Na Odchłań i kontynuację mam chrapkę, ale ostatnio nie zabieram się za opowiadania z kilkunastoma częściami do nadrobienia.
I oto komentuję, i oto oddaję Ci mój ostatni komentarz, który sprawi, że zmieni mi się ten głupi status i stanę się złym wampirem, choć w sercu mam wilczą krew. Cóż, kiedyś musiał nastąpić ten dzień.
Ok, do meritum.
Zarzuty mam podobne do tych już wymienionych. Zapewne szykuje się nam kolejny Harlequin, ale co tam, ja mogę czytać Harlequin'a! I z pewnością zajrzę tu jeszcze nie raz, choć powiem szczerze, że nie znoszę tej Belli, jest jeszcze gorsza niż w oryginale. Czyta harelquiny (nomen omen) i rysuje kółka, nie wiem, co by powiedział na to psycholog, ale to troszkę podejrzane, że z taką namiętnością i wytrwałością ciągle maluje regularne koła. Żyje w innym świecie, nie słucha, co się do niej mówi, z rozmarzeniem patrzy na byłego chłopaka. Heh, dziwne, to dziwne.
Na razie nie napiszę nic konstruktywnego, póki nie zobaczę w tym opowiadaniu więcej barw.
Jeśli zaś miałabym się wypowiedzieć o tłumaczeniu, to powiem szczerze, że leń nie chce zajrzeć do oryginału, bo już ma dość niemieckiego wokół siebie, ale, kurczak, na pewno jest świetne, bo czytanie sprawia przyjemność. Nie boli, nie piecze, nie kuje i nie uciska. Propaguj, moja droga, twórczość naszych ziomali zza zachodniej granicy. :)
Ładnie to napisane jest, więc liczę, że autorka ma większe ambicje i zapewni nam wielokolorową rozrywkę, o której będzie można dysputować. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 12:07, 28 Sie 2009 |
|
nie lubię odpowiadać pod własnym tematem, ale świerzbią mnie paluszki, więc jestem
Ach, cóż za szacowne grono komentatorskie się tu zebrało. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu, jestem naprawdę mile zaskoczona.
Dziękuję Wam za te wszystkie wspaniałe komentarze - dziękuję również za uwagi dotyczące tłumaczenia, momentami byłam bliska zarumienienia się, ale - na szczęście - nie jestem żadną Bellą. I znowu macham moim cudownym betom, bo, gdyby nie one, byłoby gorzej.
Bardzo się cieszę, że zwróciłyście uwagę na opisy budujące atmosferę tego tekstu. Jednym z powodów, dla których wybrałam do tłumaczenia właśnie Koła, jest - według mnie - ich plastyczność. Zresztą, właśnie tak je znalazłam: czytelnicy rekomendowali je jako tekst z urokliwą narracją i stylem.
Nie mam w zwyczaju zdradzać szczegółów fabularnych, więc i tym razem tego nie zrobię. (Wynika to z dwóch powodów. Po pierwsze - nie chcę przedwcześnie uchylać rąbka tajemnicy (czytaj - lubię się pastwić nad drogim czytelnikiem), po drugie - nie byłabym w stanie zawsze odpowiedzieć na każde z pytań, gdyż nie mam w zwyczaju tłumaczyć tekstów, które mam przeczytane do końca - przecież bym się wynudziła. W związku z tym nie jestem w stanie powiedzieć Wam na przykład, co się obecnie dzieje w rozdziale trzynastym). Nie ma co ukrywać - i nie trzeba być wróżką, żeby do tego dojść - że opowiadanie nie należy do tych, które swoim ciężarem walą czytelnika pięścią między oczy. Ale, jak słusznie zauważono, nie dajmy się zwieźć pozorom. Mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach tekst Was nie rozczaruje.
Kiedy pojawi się nowy rozdział?
Wiecie, rozmawiałam z nim wczoraj chwilę przed tym, nim zeszłam z posterunku i, wyobraźcie sobie, stanowczo odmówił samodzielnego przetłumaczenia się, każąc mi dziś do siebie zajrzeć. A jako że ja z natury leniwym leniem jestem... Ach, ale tłumaczenie jest już w toku. Natomiast tego, kiedy będzie, zdradzić nie mogę. Jedna z moich bet w tej chwili jest na wyjeździe, poza tym bety - uwaga! - też ludzie, więc nie mogę za nikogo nic obiecywać i mówić, że jeśli, przykładowo, przetłumaczę na jutro, tego samego dnia będzie rozdział. (Ja w życiu nikomu bym tak szybko nic nie zbetowała). Ufam, że uzbroicie się w cierpliwość. Bo uzbroicie, prawda?
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam,
robak |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Pią 12:10, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
wela
Zły wampir
Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 37 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway
|
Wysłany:
Nie 9:18, 30 Sie 2009 |
|
Od razu przyznaję się bez bicia - komentarzy innych komentujących nie czytałam, możliwe więc, że się powtórzę. Przyznaję też, że Otchłani i jej kontynuacji też nie zgłębiłam. Zabieram się już długo, ale jakoś nie wyszło. Stwierdziłam, że teraz nadszedł koniec uciekania przed Robalowymi tłumaczeniami. Jeśli chcesz być fajna, wela, to musisz przeczytać i tyle.
Więc Robaku malutki, uważam, że możesz tłumaczyć dalej, bo przynajmniej ja zamierzam czytać ciąg dalszy. Ufam twojemu gustowi i sądzę, że się nie zawiodę, co do treści.
Zdziwiłam się, że wzięłaś się za tłumaczenie czegoś takiego. Ewidentnie widać już, że głównymi postaciami będą Bella i Edward. Skoro Bella i Edward, a Robak to tłumaczy, wywnioskowałam, że opowiadanie naprawdę jest warte zachodu.
Jak na razie nie ma tutaj zbyt wielu informacji, ale najważniejsze się wyjaśniły. Bella, niepoprawna marzycielka, jest byłą Edwarda Cullena, która oczywiście, widać to jak na załączonym obrazku, nadal żywi do niego uczucie. Uczucie, bo sentyment to to nie jest. Tenże Edward Cullen przypomina trochę kanonicznego. Zamartwia się i troszczy o Bellę. Może to chodzi tylko o ten projekt? Jakoś wątpię, on po prostu taki jest. Miły, troskliwy, bez względu na wszystko. Szanuje kobiety, jak zaznaczyła w tekście Bella. Dlaczego się rozstali? Przyczyna nie została wyjaśniona, wiemy natomiast, że nie wyrządzili sobie wzajemnie krzywdy. Może po prostu Edward przestał to czuć? A może nie podobało mu się podejście Belli do życia? Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że od ich rozstania minęło już dużo czasu. Opieram to na zachowaniu Belli, ponieważ rozdział ten nie ukazał jej okropnej rozpaczy po utracie ukochanego. Ale ona nadal go kocha, jestem o tym przekonana. Co do charakterów postaci - czy mi się podobają - nie umiem stwierdzić. Jak na razie nie zostały ukazane dosadnie, nie mogę powiedzieć, że są płytkie czy przeciwnie, barwne. Cieszę się, że nie ma prochów, alkoholu i tego ostatniego (ostatnio najmodniejszego dodatku w fan fickach) - seksu. Seks jest najgorszym punktem, zmorą wszystkich opowiadań. Liczę, że nie spotkam się z nim w tym fan ficku.
Kończę, cieszę się, że przeczytałam.
Czasu, Robaczku, czasu. Zapału i chęci także.
welucha |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Nelennie.
Zły wampir
Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 289 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: tak bardzo Wrocław
|
Wysłany:
Nie 21:55, 30 Sie 2009 |
|
Już mi się podoba ten FF. Bella marzycielka. Edziu, Pan Konkret.
Byli parą? Dlaczego się rozstali?
Cóż tekst jest niewątpliwie urokliwy. Piękne opisy, ale nie przynudza. Coś dla mnie. Opowiadanie nie jest smutne, ani za wesołe (czyt. parodia), takie w sam raz. Nie wiem jak to brzmi, ale tak jakby, no... wycisza. poważnie.
Czasu, chęci, Veny. Dla Ciebie i Twoich bet.
P, N. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 21:26, 09 Wrz 2009 |
|
Wiem, jestem paskudna.
Mogłabym się tłumaczyć, ale to niestety raczej mija się z celem, z racji tego, że dwa tygodnie w moim przypadku i tak są dość dobrym wynikiem. Wspominałam? Czas jakoś za mną nie przepada i ma zwyczaj mi uciekać. Przyzwyczajajcie się, proszę.
Za betę dziękuję bardzo Rudej i Iskrze. Korzystam z okazji i przepraszam za to, jak paskudnie się o tę betę dopraszałam. (Wiecie, jestem okropnie złym robalem, jak mam jakąś fanaberię). Jeszcze raz dzięki.
Poza tym dziękuję i macham Pernix.
A, jeszcze coś. Macie pozdrowienia od Zespri.
*
ROZDZIAŁ DRUGI
PRZEPROWADZKA
Stałam przed potężnym apartamentowcem, czując ogarniające mnie zdenerwowanie. Niegdyś często się tutaj pojawiałam – stojący przed szklanymi drzwiami portier uśmiechnął się w moim kierunku. Być może mnie kojarzył, może jeszcze pamiętał, jak przez cztery miesiące ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy codziennie przechodziłam przez te same drzwi, mając u swego boku najprzystojniejszego i najcudowniejszego z mężczyzn. Jak trzymaliśmy się za ręce, obejmowaliśmy i jak czasem, wtulona w jego plecy, śmiałam się z czegoś, co właśnie powiedział. To były piękne chwile, których mi brakowało.
Portier skinął krótko głową. Błękitno-szary służbowy uniform, który miał na sobie, był wprawdzie znoszony, ale pasował na niego jak ulał; doskonale oddawał atmosferę tego gmachu. Białe ściany odbijały od siebie światło słoneczne, lśniąc czystością. Za ogromnymi szybami co jakiś czas przesuwały się sylwetki kręcących się wewnątrz ludzi.
Na dole, po lewej stronie, starsza pani siedziała spokojnie przy oknie. Wiedziałam, że mi się przygląda. Wodniste oczy śledziły każdy mój krok, a drobne zmarszczki biegnące od kącików ust podnosiły się lekko, gdy się uśmiechała. Dora Molby. Znałam ją od pewnego czasu; zaprzyjaźniłyśmy się, kiedy jeszcze byłam z Edwardem – pomagaliśmy jej w szukaniu kluczy od mieszkania, które, jak sądziła, upuściła na podłogę. Gdy po godzinie okazało się, że przez cały ten czas leżały w lewej kieszeni jej dzianinowej kurtki, zakłopotana staruszka w ramach rekompensaty zaprosiła nas do środka. Za pierwszym razem wystrój mieszkania bardzo mnie zaskoczył, bo nie spodziewałam się tak nowoczesnego i stylowego wnętrza. Gdybym nie wiedziała, do kogo należy, powiedziałabym pewnie, że do trzydziestokilkulatki. Kiedy podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Dorą, uśmiechnęła się tylko pobłażliwie, mówiąc, że umeblowaniem apartamentu zajęły się jej dzieci; one też miały za niego płacić. Wtedy wtrącił się Edward, ciekawy, czemu w takim razie nie przeprowadziła się do domu starców. Spojrzenie, jakie posłała mu w odpowiedzi, było niesamowite.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie; nieczęsto widywałam Edwarda w takim położeniu. Wyglądał jak mały chłopczyk, którego skarcono za nieodpowiednie zachowanie. Szybko przeprosił, wyjaśniając, że nie miał nic złego na myśli – wie po prostu, jak drogie są mieszkania w apartamentowcach, a dom starców nie wydaje się przecież taką straszną alternatywą. Dora wzruszyła ramionami, mówiąc, że woli mieszkać w takim miejscu, bo jest czysto, bezpiecznie, a w dodatku sąsiedzi tacy mili. Poza tym on też tutaj mieszka – dlaczego zamiast tego nie przeprowadzi się do akademika? Tak wyszłoby w końcu taniej. Edward roześmiał się i stwierdził, że pieniądze nie są tym, czym musiałby zaprzątać sobie głowę. Dora zareagowała na to jedynie cichym burknięciem „arogancki synalek lekarza”, czym doprowadziła mnie do śmiechu. Od razu ją pokochałam i ilekroć przychodziłam do Edwarda, wpadałam na herbatę malinową i domowej roboty ciasteczka; uwielbiałam te wizyty. Czasami towarzyszył mi Edward. Tę dwójkę łączyła osobliwa odmiana sympatii – nie mogłam powstrzymać się od śmiechu za każdym razem, gdy prześcigali się w rzucaniu sobie kąśliwych uwag. Wiedziałam jednak, że Edward martwi się o panią Molby. Martwił się o nią, ponieważ sprawiała wrażenie niezwykle kruchej, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść; martwił się, ponieważ właśnie takim był typem faceta – świadomym otaczającego go świata.
*
– Proszę pani, musi się pani w końcu zdecydować, czy wchodzi pani do środka, czy nie. Przykro mi, ale nie mogę pozwolić pani tak stać na zewnątrz, obawiam się, że mogłoby to przeszkadzać mieszkańcom. – Głos portiera wyrwał mnie z zamyślenia; mężczyzna przyglądał mi się uważnie swoimi brązowymi oczyma. Uśmiechnęłam się przepraszająco, dźwignęłam walizkę z podłogi wyłożonej szarą wykładziną i szybkim krokiem weszłam do środka.
Bordowy dywan był nieznacznie zabrudzony – gdzieniegdzie dało się dostrzec błoto nanoszone przez buty, których właściciele z pospiechem przemierzali hol. Sprawiało to nieco niechlujne wrażenie, ale wiedziałam, że o dziewiętnastej jak zwykle zjawią się trzy sprzątaczki, które zadbają o to, by do rana doprowadzić wszystko do porządku.
Przeszłam przez zabłocony korytarz prosto do windy po prawej; nacisnęłam piątkę i oparłam się o lustrzaną ścianę. Kiedyś spędzałam tu sporo czasu i wspomnienie tego uczucia napawało mnie dziwną radością. Nie potrafiłam powiedzieć, z jakiego powodu konkretnie, ale wiedziałam, że ma to coś wspólnego z tym, że tak uwielbiałam czuć bliskość Edwarda.
Winda powoli ruszyła z miejsca i szarpnęło mną lekko. Przyjrzałam się wyświetlanym po lewej stronie numerom kolejnych pięter.
Pierwsze. Musiałam się mimowolnie uśmiechnąć. Zawsze przylegałam plecami do ściany, a Edward stawał przede mną, jedną rękę kładąc ponad moją głową, a drugą odgarniając mi włosy z twarzy. Nawet teraz zadrżałam, przypominając sobie jego dotyk.
Drugie. Zbliżał usta do mojego czoła, prześlizgiwał się po powiekach i całował delikatnie czubek nosa.
Trzecie. Z czułością muskał wargi, najpierw górną, później dolną, kierował się ku lewemu, a potem prawemu kącikowi. Kochałam ten nasz prywatny rytuał.
Czwarte. Na tym piętrze zawsze czułam lekkie mrowienie ust, niecierpliwie czekając na prawdziwy pocałunek. Przymykałam oczy, gdy w końcu spełniał tę niemą prośbę, a jego wargi dotykały moich w cichej pieszczocie.
Piąte. Edward powoli zwalniał uścisk, twarz rozciągał mu rozbawiony uśmiech, a w oczach tliły się lekkie iskierki. Odsuwał się od ściany, chwytał moją dłoń i w końcu wyciągał swoją odurzoną dziewczynę na zewnątrz.
Teraz też niewiele brakowało, by drzwi windy zasunęły mi się przed nosem; wyskoczyłam z niej w ostatniej chwili. Te wspomnienia były tak żywe, że czułam, jak pogrążam się w nich bez reszty. Nadal się uśmiechając, oparłam się o ścianę. Nasze pocałunki zawsze wywierały na mnie tak wielkie wrażenie; zapierające dech, namiętne, czułe – koiły i obezwładniały. Miałam w zwyczaju już w samochodzie z niecierpliwością wyczekiwać wspólnej jazdy windą, a serce tłukło mi się radośnie w piersi, gdy tylko dostrzegałam czekającego w holu Edwarda.
Drogę do jego mieszkania nie zawsze pokonywaliśmy w ten sposób. Równie często ścigaliśmy się ze sobą na schodach – roześmiani, zadowoleni. Zakochani. Łapał mnie, gdy potykałam się o stopnie, a później całował dopóty, dopóki nie dotarliśmy na korytarz. Łagodnie gładził policzki, kciukami muskał usta. Upajałam się takimi chwilami, zatracając się w spojrzeniu jego roziskrzonych zielonych oczu.
*
Nie mogłam powstrzymać westchnięcia, błądząc wzrokiem po stopniach schodów. Naprawdę nie powinnam tyle o tym myśleć – najlepiej byłoby zupełnie wymazać te wspomnienia z głowy, a przynajmniej zamknąć je w jakimś ciemnym zakamarku pamięci na cztery tygodnie, które mieliśmy ze sobą spędzić. Raczej nie uszczęśliwiłabym Edwarda, gdybym zaczęła mu opowiadać, jaką rozkosz sprawiłoby mi ponowne dotknięcie jego miękkich, ciepłych warg czy jak bardzo chciałabym, by to on dotknął mnie. Nie, z całą pewnością nie chce i nie dowie się o tym wszystkim, dlatego muszę wziąć się w garść – dla jego, ale i dla własnego dobra. W przeciwnym razie oszaleję. Przytaknęłam, utwierdzając samą siebie w słuszności tego postanowienia i sięgnęłam po walizkę.
Nie musiałam sprawdzać numerów mijanych mieszkań – nawet obudzona w środku nocy znałabym drogę do apartamentu 5.08. Jednak gdy w końcu tam dotarłam, znowu ogarnęło mnie to nieprzyjemne uczucie. Na następne cztery tygodnie to mieszkanie stanie się także moim domem, przez cztery tygodnie będę musiała zachowywać się tak, jak zachowałaby się pani Cullen, żona Edwarda. Przez chwilę biłam się z myślą, czy po prostu nie rzucić się ku schodom, wsiąść do samochodu i wrócić do Forks. Tam, gdzie z pewnością nie musiałabym obawiać się jego spojrzenia, uśmiechu i, cóż, całego Edwarda. Tam, gdzie czekał na mnie mój pokój, książki, biurko. Równie dobrze mogłabym napisać projekt sama, a z Edwardem omawialibyśmy wszystko telefonicznie; to naprawdę miałoby szanse powodzenia. Zaistniałe między nami konflikty oraz ich rozwiązania, na które wpadliśmy, dało się przecież zmyślić albo znaleźć w Internecie. Na pewno istnieją jakieś fora dla ludzi z problemami małżeńskimi, nic trudnego. Jedynym, czego nie mogłabym tak łatwo przeskoczyć, była moja moralność. Potrafiłabym tak po prostu oszukać mojego profesora, zdobyć się na kłamstwo i opisać, jak to załagadzałam wymyślone kłótnie czy pokonywałam trudności, które w rzeczywistości zaczerpnęłam z życia innych ludzi? Odpowiedź wydawała się oczywista: nie. Nie byłam Elizabeth, żeby tak postępować, nie byłam Andrew, który miał ten projekt głęboko gdzieś, byłam Bellą. Bellą, która, chociaż wiecznie pogrążona w marzeniach i uciekająca w świat fantazji, nawet w najbanalniejszej kwestii nie sprawdzała się w roli oszustki i dla której studia naprawdę się liczyły – również wtedy, gdy nie przestawała myśleć o niebieskich migdałach. Nie miałam innego wyjścia, musiałam dać sobie z tym radę. Zawsze mogło być gorzej.
*
Powoli wyciągnęłam rękę i położyłam palec wskazujący na przycisku dzwonka, pod którym znajdowała się schludna tabliczka z napisem E. Cullen. A przynajmniej powinna tam być.
Odruchowo postąpiłam krok w tył, potykając się przy tym o walizkę i zaklęłam cicho, kiedy wylądowałam na podłodze. Nie bez trudu podniosłam się i przejechałam dłonią po lewym udzie – wiedziałam, że nie obejdzie się bez sporego siniaka. Znowu. Dobrze, że chociaż nikt tego nie widział. Powoli podeszłam z powrotem do drzwi, nie odrywając wzroku od dziwacznej, błyszczącej wizytówki z jeszcze osobliwszym napisem – E. I. Cullen. Gdy jej dotknęłam, tabliczka przechyliła się, więc szybko przeniosłam dłoń na dzwonek i mocno go przycisnęłam. Nie pozostało mi nic innego, jak poczekać, aż Edward otworzy.
Nie stałam tak długo; po kilku sekundach drzwi uchyliły się, ukazując pana domu. A raczej panią.
*
Zmieszana zmarszczyłam czoło, wpatrując się w stojącą przede mną kobietę. Nie znałam jej, nigdy się nie spotkałyśmy; wyglądała naprawdę ładnie. Miała twarz w kształcie serca, zaróżowioną, gładką cerę, a jej brązowe, przyglądające mi się z ciekawością oczy rozjaśniał uśmiech, który sprawiał, że wydawała się wyjątkowo sympatyczna. Falujące włosy również lśniły pięknym odcieniem brązu. Była szczupła – jej ciało opinała sięgająca kolan czerwona sukienka, do której nosiła pasujące szpilki. Ja z pewnością bym się w takich butach zabiła, ale do niej pasowały idealnie. Natychmiast zaczęłam się zastanawiać, co tutaj robi i czy przypadkiem nie zrozumiałam opacznie zdobiącej drzwi wizytówki – może Edward zamieszkał z mamą. Jednak, o ile wiedziałam, jego rodzice nie byli rozwiedzeni; przeciwnie, cieszyli się udanym związkiem, więc prędko wyrzuciłam tę myśl z głowy. Równie dobrze mogłaby być gosposią, Edward z pewnością miał wystarczająco pieniędzy, żeby pozwolić sobie na opłacanie pomocy domowej. Niestety, elegancki strój od razu obalił tę teorię. Nie była też jego dziewczyną – wprawdzie nie wiedziałam, czy, odkąd się rozstaliśmy, z kimś się nie związał, ale skoro zaprosił mnie do siebie na cztery tygodnie, ta ewentualność również odpadała. Poza tym stojąca przede mną kobieta bez wątpienia była od niego starsza, dałabym jej jakieś czterdzieści lat. Nie widziałam w tym żadnego sensu. Edward mógł przecież zdobyć każdą, a na pewno nie chodziło mu o jej pieniądze. Pewnie mogłabym po prostu sama ją spytać, zamiast roztrząsać to w myślach na wszystkie możliwe sposoby, ale jak niby miałabym zacząć taką rozmowę? Cześć, jestem Bella i przez następne cztery tygodnie będę żoną Edwarda. A pani? Cóż, to nie wchodziło w grę. Na szczęście problem rozwiązał się sam, kiedy ta piękna, nieznajoma kobieta otworzyła usta.
– Witaj, kochanie, ty musisz być Bella?
Skinęłam lekko. Skąd wiedziała, jak mam na imię?
– Jestem Esme, matka Edwarda – kontynuowała z uśmiechem, wyciągając dłoń. Uścisnęłam ją, czując, jak wypełnia mnie ulga. Żadnej starszej dziewczyny. Cudownie.
– Witam. Ekhm… Bella, ale to już pani wie…
Cała ta sytuacja wydawała mi się dość dziwna. Stałam w korytarzu z matką mojego byłego chłopaka, której nie widziałam ani razu podczas trwania naszego związku i nie miałam pojęcia, co mam powiedzieć. Gdzie, na litość boską, był Edward? Dlaczego drzwi otworzyła jego mama, a nie on?
– Widziałam twoje zdjęcie – powiedziała nagle, posyłając mi kolejny uśmiech. – Edward pokazywał nam je kiedyś, ale nie było zbyt dobrej jakości. Teraz widzę, że jesteś o wiele ładniejsza.
Zaczerwieniłam się. Przynajmniej wiedziałam już, po kim odziedziczył swoje zamiłowanie do komplementowania. Zastanawiałam się, jakie zdjęcie mógł pokazać swoim rodzicom i, przede wszystkim, dlaczego to zrobił. Esme musiała zauważyć moją konsternację, bo dodała szybko, odsłaniając przy tym nieskazitelnie białe zęby:
– To było dość dawno temu, gdy jeszcze ze sobą chodziliście. Miał je przypadkowo w portfelu. Było tam więcej takich małych fotografii, pewnie zrobiliście je w budce fotograficznej.
Och, t e zdjęcia. Niewielki uśmiech zakradł się na moją twarz, kiedy przypomniałam sobie tamten dzień. Chodziliśmy ze sobą od trzech tygodni, dopiero co kochaliśmy się po raz pierwszy i byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Pojechaliśmy do miasta: Edward musiał kupić swojej siostrze prezent – i kiedy zauważył fotobudkę, z której wychodziły dwie rozchichotane nastolatki, uśmiechnął się do mnie szeroko, złapał moją dłoń i wciągnął do brudnego automatu. Ze śmiechem ścisnęliśmy się na niewielkim stołku i właśnie w takiej pozycji zostaliśmy uwiecznieni na pierwszym zdjęciu. Na kolejnym całowałam go w policzek, a on miał szeroko otwarte oczy; trzecie pokazywało, jak Edward składa pocałunek na moim policzku, ja zaś udaję obrażoną. Później, na czwartym zdjęciu, chwyciłam go za kołnierzyk koszulki i przyciągnęłam do siebie, na piątym patrzyliśmy sobie w oczy, wystawiając języki, a na szóstej i ostatniej fotografii w końcu się całowaliśmy. Właściwie umówiliśmy się, że zrobimy jakąś minę, ale Edward w ostatniej chwili zmienił zdanie i jego usta niespodziewanie znalazły się na moich. Twarz nadal miałam wykrzywioną grymasem, dlatego to zdjęcie było szczególnie zabawne, ale i tak lubiłam je wszystkie. Pokazywały, jacy szczęśliwi razem byliśmy, jak dobrze się razem bawiliśmy. Mimo to zastanawiałam się, które z nich widziała Esme. Miałam nadzieję, że pierwsze.
*
– Bello? – Jej głos przywrócił mnie do rzeczywistości; uśmiechnęłam się przepraszająco.
– Przepraszam… Zamyśliłam się.
– Zauważyłam, kochanie. Nic nie szkodzi. Edward niedługo przyjdzie, poprosił mnie, żebym tu zaczekała i cię wpuściła. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że w domu nie ma nic do jedzenia i pojechał szybko coś kupić. Typowy kawaler. Chciałam go wyręczyć, żeby mógł się tobą zająć, ale stwierdził, że nie miałabym pojęcia, co lubisz. Dlatego pojechał sam. A skoro ja i tak byłam na miejscu – przyniosłam mu jego pranie – zostałam tych kilka minut dłużej – zakończyła, wzruszając ramionami. Jej czerwona jedwabna sukienka podniosła się przy tym nieco, marszcząc na rękawach. Nie mogłam powstrzymać małego uśmieszku. Nadal sam nie prał swoich ubrań? Podczas czterech miesięcy naszego związku rozpaczliwie usiłowałam nakłonić go do samodzielnego prania, bo to naprawdę dziwaczne, żeby dwudziestojednoletni mężczyzna wciąż nosił swoje brudne rzeczy do mamusi. Ale widocznie moje starania na niewiele się zdały.
– Napijesz się czegoś, Bello? – spytała Esme i już była w kuchni, nie czekając nawet na odpowiedź. Stamtąd mówiła dalej:
– Nie krępuj się, wejdź do środka i usiądź w salonie. Nie będziesz przecież tak stać w korytarzu. Przyniosę ci sok i ciasteczka. Masz ochotę na ciastka?
Obok mnie ktoś roześmiał się cicho i natychmiast obróciłam głowę w stronę, z której dochodził śmiech. Edward. Odetchnęłam z ulgą. Trzymał dwie brązowe torby z zakupami; uśmiechnęłam się szeroko i wzięłam od niego jedną.
– Hej…
Na jego twarz wstąpił mój ulubiony uśmiech – usta wygięły się lekko, a spojrzenie pogłębiło.
– Hej, Bello – odpowiedział, po czym podniósł nieco głos: – Mamo, naprawdę nie musisz tak matkować Belli, poradzi sobie doskonale i bez tego.
Dał mi znak, żebym poszła za nim i razem weszliśmy do kuchni, która była najmniejszym pomieszczeniem w całym mieszkaniu. Edward postawił torbę na drewnianym blacie, odwrócił się w kierunku swojej mamy i pocałował ją w policzek.
– Dzięki, że na nią poczekałaś, mamo.
Odstawiłam siatkę z zakupami, a Esme podała mi szklankę soku pomarańczowego.
– Dziękuję – wymamrotałam i natychmiast wzięłam łyk, podczas gdy ona z ciekawością przeglądała zawartość toreb.
– Mam nadzieję, że nie kupiłeś samych gotowych potraw – powiedziała, obdarzając syna karcącym spojrzeniem. Wyszczerzyłam zęby. Gdy przyszłam tu po raz pierwszy, znalazłam tylko mrożoną pizzę, kilka dań do odgrzania w mikrofali i owoce. Później wspólnie zajęliśmy się gotowaniem.
Edward rzucił okiem na zakupy, mrugnął do mnie i powrócił spojrzeniem do Esme.
– Mamo, nie musisz się tak martwić, naprawdę. A przynajmniej nie przez następne cztery tygodnie. W końcu mam teraz żonę, która będzie dla mnie gotować. – Wzruszył ramionami, ale w jego oczach czaiły się radosne iskierki. Uwielbiałam to.
– Przestałbyś już zgrywać takiego samca, Edwardzie – ofuknęła go, jednak również się uśmiechała. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie mówił poważnie.
– Cóż, w takim razie ja będę się już żegnać i zostawię was samych. Cieszę się, że wreszcie mogłam cię poznać, Bello, zamiast tylko oglądać na tanich zdjęciach.
Byłam zaskoczona, kiedy objęła mnie, przyciskając delikatnie do siebie. Czułam materiał jej jedwabnej sukienki, ciepło ciała, wdychałam zapach kwiatowych perfum. Edward ucałował ją czule w oba policzki, zanim pomachała mi jeszcze raz i opuściła mieszkanie.
*
Niezależnie od swojej woli poczułam zdenerwowanie na myśl o tym, co mnie czeka. Sam na sam z Edwardem. W jego mieszkaniu. Żołądek podjechał mi do gardła i wiedziałam, że już robię się rozemocjonowana. Szybko pochyliłam się nad torbami i zaczęłam wypakowywać zakupy. Słyszałam, jak Edward podchodzi bliżej, podeszwy jego butów wydawały przy tym cichy, głuchy odgłos. Po kilku sekundach w kuchni zapadła całkowita cisza i zorientowałam się, że stoi tuż za mną. Delikatnie objął mi palcami nadgarstki i odciągnął je od siatek.
– Nie musisz tego robić, Isabello. Zajmę się tym – powiedział łagodnie.
Serce tłukło mi się w piersi tak gwałtownie, jakby właśnie przebyło maraton. W miejscach, gdzie jego palce dotknęły mojej skóry, czułam gorąco.
– Al… ale… ja też mogę to zrobić – odchrząknęłam, usiłując przywrócić swojemu głosowi normalne brzmienie i ciągnęłam: – À propos Isabelli… To I na twoich drzwiach naprawdę mnie wystraszyło.
Znowu roześmiał się cicho i wiedziałam, że moje usta także rozciąga uśmiech. Zawsze tak reagowałam na ten dźwięk.
– Bardzo mi przykro, nie chciałem cię wystraszyć. Mam przerobić je na B? – spytał, ostrożnie uwalniając moje ręce z uścisku.
– W… w ogóle nie było potrzeby przerabiania czegokolwiek… – wymamrotałam zmieszana.
Właśnie usiłowałam pozbyć się z głowy wyobrażenia podpisu Isabella Marie Cullen w swoim dowodzie. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 11:40, 27 Lut 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Czw 10:05, 10 Wrz 2009 |
|
Bardzo fajne opowiadanie . Dobrze sie czyta . Świetnie dziewczyno tłumaczysz , ja co prawda troche znam niemiecki ale nigdy bym sie nie podjeła tlumaczenia . Mam nadzieję że bedziesz to kontynuować bo ja już niecierpliwie czekam na ciąg dalszy ,wolę jednak to czytać po polsku niz po niemiecku :D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
yeans-girl
Wilkołak
Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 239 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z objęć Edwarda / Królewskie Wolne Miasto Sanok
|
Wysłany:
Czw 13:29, 10 Wrz 2009 |
|
Nareszcie :) Tłumaczenie majstersztyk. Czyta się lekko i bez przeszkud.
Opowiadanie samo w sobie jest świetne i intrygujące.
Ciekawa jestem jak potoczą się losy naszego "małeństwa". Czy uczucie się odrodzi? W końcu stara miłośc nie rdzewieje, prawda? Mam nadzieję, że tak będzie, bo jak się coś dłogo udaje to potem już tak zostaje. Nie?
Przeczytałam rano, ale nie miałam czasu skomentowac. Szkoła. Tak więc piszę teraz.
Nie mogę się doczekac kolejnego rozdziału.
Życzę weny i czasu do tłumaczenia.
Pozdrawiam,
yeans-girl |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AlicjaC
Wilkołak
Dołączył: 30 Lip 2009
Posty: 150 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z krainy czarów
|
Wysłany:
Czw 19:40, 10 Wrz 2009 |
|
Świetny rozdział.
Edward nieźle wymyślił z tym E.I.Cullen :)
OMQ... mamusia mu pierze ciuchy Jak to przeczytałam to padłam :D
Ciekawe jak dalej pójdzie mi to "małżeństwo" :P
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 14:35, 16 Wrz 2009 |
|
Ciekawe tłumaczenie, ale pogubiłam się przez te dywagacje Belli
ogólnie początek mi się podoba... i te koła.. :)
będę śledzić z zapartym tchem - mam nadzieje, że przysporzysz nam emocji
pozdr.
S. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 13:44, 26 Wrz 2009 |
|
Achtung, Achtung
Rozdział trzeci wczoraj usiadł i się przetłumaczył, po czym poczłapał do Iskry i Rudej.
Myślę więc, że nie przesadzę, jak powiem, że powinien pojawić się na dniach.
[bajka]
Znacie może bajkę o tym, jak (oczywiście dawno, dawno temu, siedem gór pewnie też by się znalazło) na należącej do Archipelagu Twórczość wyspie Tłumaczenie pewien mityczny stwór - bodajże Wen mu było na imię - żywiący się komentarzami i opiniami na temat swoich wytworów, pewnego razu zobaczył, że do jaskini podrzuca mu się coraz mniej i mniej jedzenia? Otóż Wen nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje i naprawdę usiłował napełnić swój brzuch tym, co znalazł, ponieważ, musicie wiedzieć, Wen nie należał do niewdzięcznych stworzeń i starał się cieszyć wszystkim, co otrzymywał, ale okazało się w końcu, że to za mało. Żaden, nawet najwytrwalszy wen nie posiada fizycznej możliwości wyżywienia się powietrzem. Po kilku dniach dojmującej pustki w żołądku nasz Wen padł, umierając śmiercią głodową. Później dobrzy ludzie wybudowali mu koślawy grób i pochowali go, nie mogąc patrzeć na rozkładającego się Wena. Szczerze powiedziawszy, najpierw się cieszyli, bo nie musieli już przejmować się karmieniem potwora, co czasem trochę im ciążyło, ale po jakimś czasie wszyscy poczuli, że coś jest nie tak. Wysepkę opanował smutek. Ludziom brakowało wytworów Wena. Płakali. Lamentowali. Nawet błagali Badwarda o zesłanie na nich Jego łaski. Podlewali grób Wena ogromnymi ilościami najlepszego, oczojebnie różowego BadPotu, licząc, że to coś zmieni. Dopraszali się o jego powrót.
Ale Wen już nigdy nie wrócił.
Wyspa Tłumaczenie pozostała nieutulona w żalu.
W końcu zatonęła w łzach wylanych z tęsknoty za Wenem.
[/bajka]
Pozdrawiam,
robaczysko |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Sob 14:02, 26 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 14:43, 26 Wrz 2009 |
|
Cóż, mam nadzieję, że przyczynię się choć w małej mierze to powrotu jakże ukochanego Wena. (;
Więc tak.. Bardzo ciekawe ff. Pomysł sam w sobie oryginalny; Bells i Edward byli już niegdyś razem. Cóż. Zobaczymy, jak to się potoczy. B. marzycielka? W gruncie rzeczy to do niej pasuje. I rzeczywiście - nie potrafi kontrolować swoich myśli. W jednej sekundzie rozwodzi się nad czymś innym, w drugiej nad całkiem odległą do tego rzeczą. Okej.. Może nieco przesadziłam. A ten ich cały projekt.. Doprawdy, ciekawy. Może rozwinąć się z tego niezła akcja.. ; pp
Podoba mi się fakt, iż wszystko jest tak starannie napisane. Każdy opis tak dopracowany. Musiałaś mieć sporo zachodu z tym tłumaczeniem, robaczku. Szacun. Wiele czasu, chęci i weny życzę.
Pozdrawiam,
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
paulinka111b
Nowonarodzony
Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 20 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Idrisu;)
|
Wysłany:
Sob 14:49, 26 Wrz 2009 |
|
Fajna bajka XD
Ff też niczego sobie;-) Dopiero dwa rozdziały a już mi się podoba:-)
Jestem ciekawa jak dalej rozwiniesz akcję i dlaczego Edward i Bella się rozstali (bo chyba tego nie wyjaśniłaś jeszcze?)
W każdym razie życzę duuuuuuużo Weny i pozdrawiam
Paulina |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Dahrti
Zły wampir
Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Nie 15:35, 27 Wrz 2009 |
|
Nie!!! Ja sie na takie bajeczki nie zgadzam. Strasznie mi sie podoba to opowiadanie a mój niemiecki w porównaniu z angielskim... szkoda gadać. Prosze, tlumacz dalej, nie poddawaj sie. Ja wiem, ze jetem beznadziejnym komentatorem, który zamiast komentowac czyta, usmiecha sie i czeka niecierpliwie na dalze czesci... obiecalabym poprawe, ale obawiam sie, ze moglabym tej obietnicy nie dotrzymac.
Niemniej jednak oswiadczam, ze czytam, podziwiam, klaniam sie nisko i czytac dalej bede. Bo warto - i dla samego opowiadania i dla swietnego tlumaczenia.
Czekam. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Robaczek
Moderator
Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 227 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 11:26, 14 Paź 2009 |
|
Powiedziałabym, żebyście nie zmuszali mnie do opowiadania tej samej smutnej bajki po raz kolejny, ale nie powiem.
Przepraszam za zwłokę.
Kiedy będzie następny - nie mam bladego pojęcia.
Za betę kłaniam się Rudej.
*
ROZDZIAŁ TRZECI
SŁONECZNIKI
Nie potrzebowałam wiele czasu, by wszystkie chwile, które spędziłam z Edwardem tu, w jego salonie, do mnie wróciły. Przypomniałam sobie, jak dowiedział się, że nie przepadam za stojącą w nim zimną skórzaną kanapą – po tygodniu naszego związku wylądowały na niej dwie miękkie kapy. Zburzyło to wprawdzie obraz idealnego pokoju, ale od razu poprawiło mi nastrój, a sofa stała się miejscem, gdzie przeżyliśmy wiele naprawdę wspaniałych wieczorów. Tęskniłam za nimi, tak jak tęskniłam za jego dotykiem, często oddając się wspomnieniom w pustym łóżku. Rozpamiętywałam nasze pocałunki, myśląc o jego niecierpliwych dłoniach wędrujących po mojej twarzy, o tym, jak gładził mi policzki opuszkami palców, zanim w końcu mnie pocałował. Miał tak cudownie miękkie wargi – uwielbiałam to, z jaką uwagą badał nimi każdy centymetr mojego ciała.
– …o tym, Bello?
Zmieszana obróciłam się w kierunku Edwarda, słysząc swoje wypowiedziane aksamitnym głosem imię. Siedział pochylony w moją stronę i wpatrywał się we mnie łagodnym spojrzeniem zielonych oczu. Uśmiechał się. Chyba zadał mi jakieś pytanie, tyle zdołałam wywnioskować, ale nie miałam pojęcia, o co konkretnie chodziło. Znowu to zrobiłam. Rozglądając się po pokoju, z którym wiązało się tyle wspomnień, straciłam kontakt z rzeczywistością. Jakby to wszystko miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Rozmyślałam o nas, ale musiałam przecież wiedzieć, że żadnych „nas” już nie ma – ten związek był przeszłością i powinnam wreszcie się z tym pogodzić. Powinnam zapomnieć o pocałunkach, przez które czułam się, jakbym jedną nogą już stała w niebie, o niesamowitym seksie. o jego dotyku, od którego kręciło mi się w głowie. Zwyczajnie wyrzucić z pamięci to, że kiedykolwiek byliśmy parą. Wróciłam tu wyłącznie z powodu projektu. Edward zaprosił mnie do siebie, bo zależało mu na dobrych ocenach tak samo jak mi, nie dlatego, że chciał, abyśmy znowu się zeszli. Nie kierowały nim żadne inne motywy. Koniec tematu. Zadał mi pytanie, więc powinnam na nie teraz odpowiedzieć. Gdybym tylko wiedziała, o co pytał.
– Ekhm… Mógłbyś powtórzyć, o co mnie właściwie pytałeś? – wybąkałam speszona, rzucając mu zawstydzone spojrzenie.
O ile na początku naszego związku uwielbiał moje rozmarzenie, o tyle w ostatnich tygodniach doprowadzało go ono do szału. Bezustannie o tym rozmawialiśmy, kłóciliśmy się, a i tak niczego to nie zmieniło. Pewne rzeczy po prostu do mnie nie docierały i nadal nieustannie odpływałam w świat fantazji, marząc o czekających mnie przeżyciach, o książkach, o nim. W pewnym momencie nie mógł już tego wytrzymać.
Teraz wybuchnął śmiechem, uwalniając w moim brzuchu tysiące malutkich motyli, których z pewnością nie powinno tam być. Jakby to wszystko miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
– Zastanawiałem się, czy przypadkiem znowu nie dostanie mi się za wystrój salonu, Bello. Przez chwilę twój wzrok wyglądał tak, jakbyś… No, ale wtedy zaczęłaś się uśmiechać. Znowu niebieskie migdały, co? – spytał z lekkim uśmiechem, który wykrzywił jego wargi, ale nie dotarł do oczu. Wiedziałam.
– Ehm… Cóż… Najpierw zajęłam się salonem, a później zamyśliłam…
– Mogę z powrotem rozłożyć narzuty, jeśli chcesz – zaproponował i już zaczął wstawać, jednak szybko potrząsnęłam głową.
– Nie, nie, naprawdę nie musisz. Nnniech… niech już tak zostanie. Nie będziemy się tu przecież przytulać ani nic – wymamrotałam, przyciągając kolana do piersi, aby zwiększyć odległość między nami. Nie chciałam wcale się od niego odsuwać ani się go nie bałam, chodziło raczej o to, że nie miałam zaufania do samej siebie.
– Bello, wszystko w porządku? Powiedziałem coś nie tak? – Słyszałam troskę w jego głosie i chociaż wbijałam wzrok w kolana, wiedziałam, że przygląda mi się z uwagą, tak że żaden grymas nie mógł umknąć tym zielonym oczom. Spróbowałam przybrać jak najbardziej obojętny wyraz twarzy i wpatrywałam się uparcie w swoje ciemne dżinsy, zauważając przetarcia na kolanach. Wypadałoby sprawić sobie nowe…
– Bella… – nalegał. Wiedziałam, że nie da mi spokoju, jeśli mu nie odpowiem. Westchnęłam cicho.
– Wiesz… Naprawdę bardzo się cieszę, że to ciebie wylosowałam do tego projektu. Wiem, że zależy ci na dobrych ocenach i że nie zrobiłbyś mi nic złego. I to dobrze, że się jako tako znamy – zobaczyłam, jak uśmiecha się przy moich ostatnich słowach, jednak niezrażona kontynuowałam – ale mimo wszystko… to dla mnie dziwne, że znów tu siedzę. I twoja bliskość… Od naszego… rozstania nie było prawie żadnej okazji, by choćby porozmawiać, ani razu nie byłam u ciebie. Widujemy się tylko na wykładach i czasem na terenie uniwersytetu. A teraz jestem tutaj, z tobą, tak jak kiedyś… To wszystko jest dla mnie zagmatwane i trudne. Nie zrozum mnie źle, lubię cię, ufam ci i jestem pewna, że jakoś zniesiemy te cztery tygodnie, ale kiedy tak wiele rzeczy przypomina mi o… nas, pogrążam się we wspomnieniach, myślę o tamtych chwilach…
Urwałam, nie wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć i nie chcąc za bardzo się odsłaniać – chociaż miałam dziwne wrażenie, że już to zrobiłam. Edward zawsze potrafił odczytać moje spojrzenie i cieszyłam się, że teraz nie widzi oczu, które od razu by mnie zdradziły.
W końcu podniosłam wzrok, ostrożnie na niego zerkając. Wiercił się niespokojnie na kanapie i zwilżał wargi, dłonią mierzwiąc sobie włosy. Zachowywał się tak jak zawsze, gdy czuł się nieswojo albo był zdenerwowany.
– Bella, posłuchaj… Chciałbym, żebyśmy wyjaśnili sobie pewne sprawy. Proszę, spójrz na mnie.
Powoli uniosłam głowę i odwróciłam się do Edwarda. On też się do mnie przysunął, siadając po turecku na kanapie; opuścił jedną rękę na udo, a drugą trzymał się za kark; widziałam jego napięte mięśnie. Wyglądało na to, że czuje się naprawdę niezręcznie – mówiły mi to jego zmęczone, zrezygnowane oczy.
– Bello, naprawdę bardzo cię lubię i też się cieszę, że realizujemy ten projekt razem i nie muszę go robić z jakąś przypadkową osobą. Ale to wszystko nie znaczy, że znów będzie jak dawniej. Zerwaliśmy ze sobą pół roku temu i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jesteś świetną dziewczyną, jesteś słodka i miła, troskliwa, ale my, jako para – to nie to. Tak przecież zdecydowaliśmy.
To on tak zdecydował. On stwierdził, że to nie ma sensu, że sama miłość nie wystarczy, żeby uszczęśliwić nas oboje. Ja na pewno nie przyłożyłam do tego ręki.
– Kiedy dowiedziałem się, że razem będziemy robić zadanie dotyczące małżeństwa, miałem nadzieję, że zrobimy to jako przyjaciele. Nie daliśmy rady jako partnerzy, ale, Bello, przyjaciele? Wiem, że nigdy tak naprawdę się nie przyjaźniliśmy, od razu zaczęliśmy ze sobą chodzić i może właśnie to było naszym błędem. Ale mam nadzieję, że podczas tych czterech tygodni damy sobie szansę właśnie tak – jako przyjaciele. Byłoby naprawdę cudownie, Bello, bo jak powiedziałem, ja… nadal cię lubię i mamy ze sobą wiele wspólnego…
– ...ale po prostu nie pasujemy do siebie jako para. Jasne… zrozumiałam, naprawdę – wydusiłam z siebie, czując, jak motylki w moim brzuchu umierają właśnie śmiercią tragiczną, zamordowane przez słowa Edwarda. Wyobrażałam je sobie jako miniaturowe, ostre, dźgające noże. Czy podświadomie faktycznie liczyłam na coś więcej? Pewnie naprawdę myślałam, że te cztery tygodnie mogą coś zmienić; może nawet wydawało mi się, że do siebie wrócimy. Powiedzmy sobie szczerze, nie było tak? Wprawdzie rozum krzyczał głośno, że nie, ale serce miało na ten temat zupełnie inne zdanie i ścisnęło się boleśnie. W gardle miałam wielką gulę. Żadnych pocałunków, żadnego dotykania, żadnych czułych słówek…
Przerażona, drgnęłam, gdy jego ciepła dłoń znalazła się na moim policzku i zaczął gładzić go kciukiem.
– Proszę, nie patrz na mnie takim smutnym wzrokiem, Bello… To do ciebie nie pasuje. Powinnaś być roześmiana, rozmarzona, ale na pewno nie zmartwiona. Proszę – powiedział cicho, łagodnym i troskliwym głosem. – Przykro mi, jeśli w jakiś sposób cię unieszczęśliwiłem.
Opuszkami palców przebiegł po mojej kości policzkowej, sprawiając, że natychmiast poczułam w tym miejscu palenie. Dlaczego miał na mnie tak cholernie silny wpływ? Nie chciałam tego, ale też nie mogłam zrobić niczego, by go powstrzymać. Samym swoim dotykiem doprowadzał mnie do szaleństwa. Gdyby chciał się teraz całować, nie sprzeciwiłabym się, gdyby chciałby się ze mną przespać – nie ma sprawy. A to wszystko tylko dlatego, że podczas naszego związku byłam tak niesamowicie szczęśliwa.
– Przygotowałem dla ciebie moją pracownię. Jeśli nie chcesz spać na rozkładanym tapczanie, zamienimy się. Możesz spać w moim łóżku… a ja w pracowni. – Oboje wiedzieliśmy, że w ten sposób usiłuje tylko zmienić temat. Zdążył już zabrać dłoń i leżała teraz na jego podołku, wygładzając materiał dżinsów.
– Nie, tapczan będzie w porządku. Nie jestem jakoś szczególnie wybredna, poradzę sobie.
– Jasne… Opróżniłem też komodę, żebyś mogła powkładać tam swoje ubrania.
Przytaknęłam w milczeniu głową. Edward też się nie odzywał. Gdy tu przyszłam, panowała między nami wyczuwalna zażyłość, czułam się dobrze, swobodnie. Cieszyłam się, że tu jestem i wydawało się, że i jemu sprawia to przyjemność. Jednak odkąd znaleźliśmy się na kanapie, atmosfera wyraźnie się oziębiła i po tym drażliwym temacie zrobiło się dość dziwnie. Nie wiedząc, o czym moglibyśmy porozmawiać, milczeliśmy. Cisza, jaka między nami zapadła, była niezręczna – nie podobało mi się to.
– Więc… tak… To ja wypakuję teraz swoją walizkę… – stwierdziłam w końcu, a on tylko przytaknął.
Podniósł się, gdy wstawałam, a w miejscach, gdzie siedzieliśmy, utworzyły się nieznaczne wgłębienia. Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę, po czym Edward uśmiechnął się krzywo i wskazał dłonią na drzwi, za którymi znajdował się gabinet – mój pokój na następne cztery tygodnie.
*
Szybko prześliznęłam się obok Edwarda, uważając, by przypadkiem nie potknąć się o krawędź dywanu i byłam zadowolona, gdy bez obrażeń znalazłam się w jasnym przedpokoju, w którym czekała moja czerwono-brązowa walizka w kratkę. Sięgnęłam po plastikowy uchwyt w tym samym momencie, w którym zrobił to Edward. Cofnęliśmy dłonie, gdy tylko te się dotknęły. Wytrąciło mnie to z równowagi. Dlaczego musiało tak być? Dlaczego przez ten przelotny dotyk oboje od razu się wzdrygnęliśmy? Wcześniej, w kuchni, też mnie dotknął, trzymał moje dłonie, szczupłymi palcami pianisty obejmował nadgarstki, powstrzymując przed wypakowaniem zakupów. Wtedy wszystko było jeszcze całkiem normalne – nie dziwne i nieprzyjemne jak teraz; taki zwyczajny, swobodny dotyk. Jednak to najwyraźniej już minęło i nie miało wrócić. Przypuszczałam, że przyczyniła się do tego nasza rozmowa i nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, by cokolwiek zmienić. Ale jeśli sytuacja miała nadal tak wyglądać i dalej mieliśmy zachowywać się w taki sposób, to wiedziałam, że z pewnością nie wytrzymam czterech tygodni w tym miejscu. Wolałabym raczej codziennie odbywać długą drogę z Forks do Seattle i z powrotem, i tutaj omawiać z Edwardem to, co byłoby konieczne, niż musieć wytrzymywać te dziwaczne napięcie utrzymujące się między nami.
– Zaniosę twoje rzeczy do pokoju. – Głos Edwarda otrzeźwił mnie, ale zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, już trzymał walizkę. Skinął mi głową, bym poszła za nim. Weszliśmy do pracowni, postawił bagaż i uśmiechnąwszy się do mnie, wyszedł. Zamknęłam za nim drewniane drzwi i oparłam się o nie z westchnieniem. Dotykające moich pleców drewno było zimne, ale nie przeszkadzało mi to. Powoli rozejrzałam się dookoła. Gdy ze sobą chodziliśmy, pokój robił za graciarnię: w środku piętrzyły się stosy kartonów, wszędzie leżało pranie, a oparta o ścianę stała deska do prasowania. Teraz wszystko było wysprzątane – żadnych rzeczy do prania, zniknęły też kartony i nawet deski nigdzie nie widziałam. Zamiast tego przy oknie stanęło czarne biurko, na którym leżał laptop Edwarda i plik niezapisanych kartek w kratkę, wyrwanych z notatnika. Kanapa była już rozłożona i zaścielona; stała tu wcześniej, ale zawsze zawalona jakimiś rupieciami. Zresztą cały pokój wyglądał teraz inaczej – miło i przyjemnie.
Mój wzrok powędrował z powrotem na sofę. Uśmiechnęłam się lekko, wpatrując się w pościel. Żółte prześcieradło i biało-żółta kołdra z nadrukowanymi słonecznikami. Zastanawiałam się, czy Edward wybrał ją czystym przypadkiem, czy też pamiętał, że słoneczniki to moje ulubione kwiaty. Pewnie to pierwsze. Pewnie to jego mama przyniosła ją z domu. Naprawdę nie powinnam za dużo o tym myśleć. W końcu to tylko pościel.
*
Odetchnęłam i odsunęłam się od drzwi. Rzuciłam się na łóżko, które okazało się o wiele wygodniejsze, niż na to wyglądało i wiedziałam, że będzie mi się na nim dobrze spało, oby tylko bez śnienia o jego właścicielu. Ale o tym mogłam pewnie jedynie pomarzyć. Niewiele było nocy, podczas których w moich snach nie pojawiał się Edward Cullen. Może ta cała sytuacja osiągnie jakiś skutek i w końcu się odkocham, może pozwoli mi zauważyć, że Edward i ja faktycznie za bardzo się różnimy. Na pewno byłam na najlepszej drodze do tego, widząc panującą między nami osobliwą atmosferę. Powoli zwlokłam się z łóżka i podeszłam do walizki, przyklękając z cichym jęknięciem. Nie wzięłam ze sobą wielu rzeczy, chciałam zmieścić wszystko w jednej torbie, a poza tym mogłam przecież prać swoje ubrania u Edwarda, w końcu miał pralkę. Nie wiedziałam wprawdzie po co, skoro nadal nosił pranie do mamy, ale ważne, że była. Rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu, gdy o tym pomyślałam.
Edward zawsze sprawiał wrażenie niezależnego i jeśli nie znało się dokładnie różnych niuansów jego charakteru, małych dziwactw, naprawdę mógł wydać się facetem idealnym. Był przystojny, mądry, towarzyski i bogaty, dżentelmen w każdym calu. Właśnie to widziało w nim wiele dziewczyn na uniwersytecie i dlatego koniecznie chciały się z nim umówić. Czułam się, jakbym dostała skrzydeł i stąpała w chmurach za każdym razem, gdy widziałam, jak im odmawia. Dowodziło to tego, że żadna bogata córeczka tatusia nie skusi go na tandetny podryw i ta świadomość sprawiała, że byłam szczęśliwa. Nawet wtedy, gdy już mnie nie chciał, bo wiedziałam przynajmniej, że to nie z powodu wyglądu czy sytuacji materialnej. Nie, nie chciał mnie, ponieważ przeszkadzało mu moje nieustanne rozmarzenie. Zawsze za szybko się rozpraszałam, byle drobnostka przypominała mi książki, które przeczytałam, sytuacje, które przeżyłam i w ten sposób zamykałam się w niedostępnym dla nikogo innego świecie. Nigdy nie potrafiłam skupić się na tym, co naprawdę istotne.
Z westchnieniem przejechałam dłonią po włosach, potrząsając lekko głową i szybko zajęłam się wypakowaniem walizki, wykładając do drewnianej komody spodnie, koszulki, swetry i bieliznę. Po tym wepchnęłam ją pod czarne biurko Edwarda. Kusiło mnie, by otworzyć jego laptopa i trochę pomyszkować, ale wiedziałam, że mi ufa i byłoby nie fair oszukiwać go w taki sposób, odpuściłam więc sobie. Zamiast tego otworzyłam jedyne okno znajdujące się w pokoju, przed którym stało biurko i głęboko zaciągnęłam się świeżym powietrzem, wpatrując w widok przede mną. Seattle było równie ruchliwe jak inne wielkie miasta, po ulicy jeździło wiele samochodów.
Z okna było widać hotel. Na tle czerwonej ściany błyszczał jasny napis – Edgewater Hotel. Wyglądał na drogi, jednak nie zaskoczyło mnie to. Wiedziałam, że ta część miasta nie należy do najtańszych, ale Edward z całą pewnością mógł sobie pozwolić na mieszkanie tutaj. Był taki dumny, gdy pokazywał mi swoje mieszkanie po raz pierwszy i trochę się obraził, kiedy zauważyłam, że nie ma się czym chwalić, skoro to jego rodzice za wszystko płacą. W końcu zaczął mnie łaskotać i spędziliśmy ten dzień, co rusz wybuchając śmiechem.
*
Powinnam wreszcie dać sobie z tym spokój. Przestać żyć przeszłością i wspomnieniami.
Mój wzrok powędrował do biurka i powoli usiadłam na obitym skórą obrotowym krześle. Po lewej stronie stał czerwony, okrągły pojemnik wypełniony ołówkami. Obok leżała temperówka. Z uśmiechem sięgnęłam po jeden z ołówków – niebieski – i zatemperowałam go. Kosz na śmieci stał obok biurka i gdy wrzucałam do niego strużyny, zauważyłam leżące w środku opakowanie. Po pościeli. Zadowolona, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Edward naprawdę kupił ją specjalnie dla mnie. A może jednak zrobiła to Esme Cullen, nie wiedząc wcale, że słoneczniki to moje ulubione kwiaty, po prostu spodobał jej się ten wzorek… Lepiej byłoby w ogóle o tym nie myśleć. Sięgnęłam po leżący przede mną papier i spokojnie zaczęłam rysować. Koła na kartce w kratkę. Ciszę przerywał tylko odgłos przesuwającego się ołówka.
*
Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam przy biurku, bazgrząc, ale w pewnym momencie drgnęłam przerażona. Poczułam na uchu ciepły oddech i chwilę później dotarł do mnie zapach Edwarda.
– Co, usiłujesz wszystko sobie poukładać? Wtedy też to robiłaś… Te koła.
Obróciłam się do niego i skinęłam lekko, odurzona jego bliskością, oddechem, który nadal łaskotał mnie w ucho.
– Hmm… cóż. No tak… wiem. To… po prostu mi się podoba, uspokaja mnie.
Edward uśmiechnął się łagodnie i głową wskazał walizkę leżącą pod biurkiem. Włosy opadły mu przy tym na twarz.
– Widzę, że inspekcja pokoju i wypakowywanie już za tobą.
Znowu tylko przytaknęłam, a on rozciągnął usta w moim uśmiechu.
– Mam nadzieję, że podoba ci się pościel. Zobaczyłem ją przedwczoraj w sklepie i przez te słoneczniki pomyślałem, że to coś w twoim stylu.
– Jest świetna, dzięki, Edwardzie – odpowiedziałam szczerze, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Pogładził mnie po policzku, z zadowoleniem błądząc spojrzeniem po twarzy.
– No, w końcu widzę uśmiech w moich ulubionych oczach. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Nie 11:44, 27 Lut 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Ekscentryczna.
Wilkołak
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 13:04, 14 Paź 2009 |
|
Och, jestem pierwsza? Dziwne. Acz mniejsza o to.
Kolejny rozdział.. Miło. Trochę na niego czekałam, a z nie zawiodłam się. Akcja robi się coraz ciekawsza, nie powiem. A Edward? Z jednej strony nie chce wracać do przeszłości, a z drugiej.. Zachowaniem jakby temu przeczył. Z niecierpliwością - jak to ja - czekam na następny rozdział.
chęci, czasu, weny i wieelu komentarzy i czytelników.
Pozdrawiam,
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Rudaa
Dobry wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 102 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame
|
Wysłany:
Śro 14:15, 14 Paź 2009 |
|
Chyba jako cudowna, wspaniała i najkochańsza beta pod słońcem, powinnam skomentować, prawda?
Wiesz dobrze, że nie lubię tego opowiadania i chciałabym wszem i wobec wyjaśnić dlaczego. xD (Widzisz?! Specjalnie dla Ciebie nie postawiłam kropki za emotikoną.)
Najważniejsze jest tutaj tempo rozwijania się akcji, a raczej brak tempa i brak akcji. W pierwszym rozdziale dostali zadanie - miałam naprawdę wiele zastrzeżeń, ale ten tekst jednak się bronił niuansami, za które dziękowałam, które później wspominałam. W drugim Bella przywlokła swój rozmarzony tyłek do Edwarda, a on był słodki i kochany. O czymś zapomniałam? Ach, tak! Esme tam była. Chociaż tak na dobrą sprawę nie wiem po co, nie wniosła absolutnie nic (chyba że policzę pościel z trzeciej części). Teraz przyszedł rozdział trzeci i miałam ogromną nadzieję, że coś się jednak wydarzy (i nie chodzi mi broń Boziu o żadne miziańska, a o jakąkolwiek akcję), tymczasem dostałam taką dawkę merysuizmu, że Szmeyer się przy tym chowa. Edward jest tak okropnie wyrozumiały, a Bella idealizuje go jeszcze bardziej. Powiedziała, że dlaczego nie jest idealny? Bo nosi pranie do mamusi? Badwardzie! Widzisz i się nie pocisz?! (Dosłownie.) Mało tego Bella też jest przerysowana i całkowicie płaska. Wszystko opiera się na jej odpływaniu w świat fantazji, ale tak na dobrą sprawę te fantazje są nudne jak flaki z olejem (przecież wszystkie skupiają się na paplaniu o zielonych oczach Edwarda, jego pantałykowatym aksamitnym głosie i równie pantałykowatym kciuku) i na jej miejscu uciekałabym, owszem, ale od nich i w rzeczywistość. Jej myślenie jest tak jednotorowe, że jak Edward mówi coś o tym, że jest mądra i miła, to się pukam w głowę i zastanawiam, skąd ten facet to wytrzasnął. Nie nazwałabym miłym człowieka, który zamiast udawać, że słucha, kiedy się do niego mówi, myśli o niebieskich migdałach. Tu nie chodzi o kreowanie postaci, która ma szansę zaistnieć w tłajlajtowym fandomie, jako niezwykle subtelna i oryginalna, ale o zwykłą kulturę. Bo tak patrzę na tę Bellę, to muszę stwierdzić, że jest tak idealnym chamem, że robi się jeszcze słodziej. O ile to w ogóle możliwe... I tak na dobrą sprawę już mogę powiedzieć, że na końcu będą razem. Bo będą, prawda?
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak świetna osoba jak Ty tłumaczy taki tekst. Mówiłam już tyle razy, ale powtórzę, jakbyś zapomniała - napiszże coś swojego. Masz możliwości, nie zaprzeczaj. Nawet gdyby to miała być miniaturka, to wolę się na niej skupić przez cały dzień (bo Twoje pisanie tego wymaga) i rozebrać każde zdania na czynniki pierwsze, niż męczyć się z niemiecką grafomanią, którą Ty biedna tłumaczysz. Ale (haha!) tłumacz, dziewczyno, tłumacz... Język ćwicz. I cała reszta tego szitu. A ja będę betować...
Miziam,
R.
edit: Wiesz jaki jest inszy sposób na ćwiczenie języka? Możesz przetłumaczyć tej autorce mój komentarz, żeby się dowiedziała, jaki pożal się Boziu tekst napisała. xD I w ramach tego zabrać się za coś swojego oczywiście! |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Śro 18:39, 14 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 18:53, 14 Paź 2009 |
|
bardzo fajny rozdział... jednak pamiętał o słonecznikach... a podobno miłośc tkwi w szczegółach takich jak ten :)
Robaczku wciąz podziwiam tak płynne tłumaczenie z niemieckiego - dobra robota
pozdrawia
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Śro 20:29, 14 Paź 2009 |
|
Przeczytałam i coraz bardziej boję się tego opowiadania - przeraża mnie to, że autorka brnie w schemat romansidła i coraz mniej widzę szans na wyplątanie się z tej pajęczyny. Jest idealny, wrażliwy mężczyzna, który nagle dla samych ocen na studiach chce z własnej woli mieszkać z eks, która doprowadzała go do szału swoim odpływaniem w świat marzeń. Darujcie, ale ze wszystkich swoich byłych mogłabym wskazać jedną osobę, którą w ogóle chciałabym oglądać, ale nawet z nim nie potrafiłabym mieszkać. Byłoby to co najmniej żenujące, a na pewno napięte i sztuczne, a już pisanie wniosków na temat małżeństwa na podstawie takiej sytuacji zdaje się pomylone jak parowanie Harry'ego z Voldemortem, ale w przeciwieństwie do tego drugiego, pierwsze nawet mnie nie interesuje i nie śmieszy. W tej części nic się nie działo, czy dalej też tak jest? Bo się zastanawiam, czy nie żałować, że marnujesz swój czas i genialny styl na to tłumaczenie. Nie zrozum mnie źle - lubię Koła, ale spodziewałam się czegoś więcej. Emocji, a nie mdłej papki. Przemyśleń, a nie westchnień. I jakoś się tak czuję bleee, ale może to kwestia choroby i leżenia w łóżku. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
yeans-girl
Wilkołak
Dołączył: 09 Maj 2009
Posty: 239 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z objęć Edwarda / Królewskie Wolne Miasto Sanok
|
Wysłany:
Czw 15:16, 15 Paź 2009 |
|
Tak dawno nie było rozdziału, że szczerze mówiąc stęskniłam się za tym opowiadaniem. Odstresowujące koła... mi też pomagają one się uspokoic.
Wracając do ff. Od samego początku czuję, że Edward nadal kocha Bellę. Ta jego premowa zaprzecza temu, ale może on sam nie wie kim właściwie jest dla niego Bells. Tak czy siak kiedyś na pewno ją pokocha.
Serdeczne dzięki za mistrzowskie tłumaczenie ; )
Życzę weny i czasu.
Pozdrawiam,
yeans-girl |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|