|
Autor |
Wiadomość |
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Śro 20:01, 07 Lip 2010 |
|
Mój pierwszy FF i mam nadzieję, że nieostatni.
Opowiadanie osadzone w realiach, akcja rozpoczyna się dziesięć lat po "Breaking Dawn" Tytułowy plan idealny należy do Volturich, którzy pragną powiększyć swoją kolekcję utalentowanych.
Narracja pierwszoosobowa, ale osoba opowiadająca zmienia się.
Betowała Susan, której bardzo za wszystko dziękuję...
Plan idealny
Prolog:
???
Mój wzrok zatrzymał się dłużej na popękanej ścianie. Kawałki starego tynku i zaschnięte ślady tworzyły przerażającą kompozycję. W moim umyśle kołatały się pojedyncze obrazy, a przede wszystkim ciemnowłosego mężczyzny, dotykającego mojej twarzy. Powinien ogarnąć mnie strach, ale to uczucie uparcie omijało mnie z daleka. To było frustrujące i zbawienne zarazem. Po tym wszystkim, co zobaczyły moje oczy, po tym, co doszło do moich uszu, nie mogę myśleć o niczym. Otępienie było jedynym, co otaczało w tej chwili moje serce. Nawet wspomnienie tej najważniejszej osoby w moim życiu nie pomagało. Przywoływanie tej cudnej twarzy sprawiało, że moje serce wypełniła obojętność, ale dlaczego? To było całkowicie nielogicznie i niezrozumiałe. Co się ze mną działo? I wtedy... ten dźwięk. Drzwi mojej celi otworzyły się z głośnym zgrzytem, ktoś chyba zapomniał je naoliwić, ale w tym miejscu raczej nikt się tym nie przejmował. Uśmiechnięta twarz Ara powinna mnie zdenerwować, ale zamiast tego radość wypełniła moje wnętrze, a na usta wypłynął niezwykle szeroki uśmiech. Volturi pokiwał głową z aprobatą i położył dłoń na ramieniu drobnej wampirzycy, która stała obok niego.
- Dobra robota, Chelsea. Zostaniesz wynagrodzona za swojego pierwszego Cullena. Oby nie ostatniego.
Rozdział I:
Rosalie
- No szybciej, Rose.
Niecierpliwy głos Emmetta, jego słowa, ani tym bardziej ton, którym do mnie nie mówił, nie był w stanie w żaden sposób na mnie wpłynąć. Usłyszałam, jak mamrocze pod nosem a następnie wychodzi. To w końcu taki ważny dzień, a on oczekiwał, że zdążę się ubrać w te marne czterdzieści pięć minut, które minęły odkąd zamknęłam się w łazience. Czy on nie zdawał sobie sprawy z faktu, że ja musiałam wyglądać idealnie? Nie byłam Bellą, której wystarczyłaby pierwsza lepsza kiecka, bo i tak nie obchodziło ją co i czyjego projektu miała na sobie. Alice zapewne już wczoraj, w jednej ze swoich wizji, widziała, co będzie mieć na sobie. Esme była skromną kobietą i nie odczuwała potrzebny przesiadywania w łazience po kilka godzin, a mężczyźni z rodu Cullenów nigdy nie mieli problemów czasowych z ubieraniem się. Po tylu latach powinni chyba wreszcie zdawać sobie sprawę z faktu, jaka jestem. To dzień Nessie i na pewno nie pójdę w worku po kartoflach, musiałam wyglądać idealnie. Moje rozmyślania znów przerwało walenie do drzwi.
- Rose, wyjdź, albo będziesz musiała poszukać jakiego stolarza, ja tam muszę wejść.
Same słowa mnie nie zdziwiły, w zasadzie spodziewałam się ich. Zaskoczył mnie jednak głos, który je wypowiadał, bo nie należał do Emmetta. Z wrażenia aż otworzyłam drzwi, przyglądałam się swej bratanicy nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Renesmee minęła mnie i próbowała wypchnąć z łazienki.
- Jeśli musiałaś, to nie mogłaś skorzystać z innej? W tym domu na każdym kroku czają się jakieś toalety.
Chciało mi się śmiać, ale moja bratanica nie wyglądała na jakoś szczególnie szczęśliwą. Próbowała coś powiedzieć, ale nie bardzo jej wychodziło, w końcu wzięła głęboki wdech i rzuciła przez zaciśnięte zęby.
- To jedyne miejsce, gdzie nie będą mnie szukać. Tata się tu nawet nie zbliży, bo wie, że się musisz wyszykować.
Absurdalność tej sytuacji, zaczęła mnie przerastać. Mało brakowało, żebym zaczęła tarzać się ze śmiechu. Zamiast tego skrzywiłam się. Nie chodziło o to, że czuć ją było przemoczonym kundlem, od pewnego czasu starałam się ignorować tę woń, bo była nią przesiąknięta bez przerwy. Dojrzałam wreszcie to, co trzymała w ręku, a spazmy histerii zaczęły wydobywać mi się przez nos.
- Re - rzuciłam do niej, a ona spuściła wzrok pod moim spojrzeniem, próbowałam się uspokoić, ale mi to nie wychodziło. - Dlaczego trzymasz w ręku test ciążowy?
Bella
Zaczynałam się martwić. Patrzyłam na krzątającą się przy stole Esme i nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić. Z jednej strony bardzo się cieszyłam, ale z drugiej to moje dziecko. Niepokoiłam się, choć wprawdzie nie wiadomo było, czemu miała służyć ta kolacja i raczej trudno się było dowiedzieć, bo Nessie od tygodnia, unikała swego ojca. Nie mogła pohamować swojego entuzjazmu, a nie zamierzała rozmawiać o tym przed kolacją. Sama próbowałam z nią pomówić, nawet prosiłam o to innych, ale nikt z najbliższych nie był w stanie dowiedzieć się niczego. Dzwoniłam nawet do Jacoba, ale on, tak samo jak Renesmee, unikał odpowiedzi na wszelkie możliwe pytania i szerokim łukiem omijał Edwarda. Czemu się zresztą nie dziwiłam. Mój ukochany od paru dni chodził podminowany, bo nie wiedział co się dzieje, poza tym czuł się odtrącony. W naszych rozmowach przerabialiśmy już różne scenariusze, ale jedyny oczywisty powód, dla którego taka kolacja miałaby się odbyć, był dla nas nie do przyjęcia. Ona miała dopiero dziesięć lat, co z tego, że już od dawna wyglądała na pełnoletnią. Uśmiechnęłam się nagle, wściekły Emmett dosłownie przewalił się przez salon, przeklinając cicho Rose. Typowe. Westchnęłam i wyrzuciłam do przodu swoją tarczę, zwiększałam stopniowo jej promień, kiedy nagle Edward zalśnił w jej obrębie, uśmiechnęłam się do siebie. Niecałą sekundę przyszło mi przeliczenie odległości i ustalenie, że następny krok będę mogła wykonać dopiero, jak przejdzie do przodu jeszcze te pięć metrów. Czekałam cierpliwie, po czym ściągnęłam do siebie tarczę, by po chwili wypchnąć ją ze swego umysłu na odpowiednią odległość.
Edwardzie - pomyślałam i skupiłam się na tej myśli - jestem w salonie, musimy porozmawiać.
Zdążyłam tylko westchnąć, gdy pojawił się mój mąż. Spojrzałam na niego, już dawno nauczyliśmy się rozmawiać ze sobą bezgłośnie. Przez te wszystkie lata miałam wystarczająco dużo czasu, żeby nauczyć się odpowiednio wykorzystywać to, co miałam. Odepchnięcie od siebie bariery to dla mnie nie problem, jedyna osoba, która mogła to wykorzystać była mi bezgranicznie oddana. Wypuściłam powietrze przez nos, utkwiłam wzrok w bursztynowym spojrzeniu wampira, siedzącego obok mnie.
Edwardzie, obawiam się, że cokolwiek postanowili i cokolwiek nam obwieszczą, nie będziemy mieć wpływu na ich decyzję - spojrzałam na jego ściągnięte oblicze i wiedziałam, że się ze mną zgadza. - Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, tak samo jak dla mnie, ale to nasze dziecko. Proszę - dotknęłam jego twarzy i przyglądałam mu bez słowa przez ułamek sekundy - nie zrób niczego, co sprawi, że od nas odejdzie. Przecież wiesz, jak było z nami - otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu przerwałam następną myślą - wiem, że my mamy większe możliwości niż Charlie, ale weź pod uwagę, że oni również mają przewagę nad nami.
Czekałam na to, co powie, ale się nie doczekałam. Ktoś bardzo głośno trzasnął drzwiami, a chwilę później pojawiła się Rosalie ze złością wypisaną na każdym centymetrze jej idealnego ciała. Spojrzałam na nią a potem na Edwarda, który wydał z siebie wściekły pomruk.
Rozdział II:
Jacob
Ta kolacja to chyba nie był dobry pomysł, a mówiłem Nessie, że nie powinniśmy tego robić. Mogliśmy wysłać list, jak chciałem, nie musiałbym wtedy spotkać się z tym obłędem, ale nie, musiało być w porządku wobec nich. Argh... nosiło mnie na samo wspomnienie tych wydarzeń.
Uuuu... stary, co za masakra.
Dzięki Seth, wiedziałem, że na ciebie zawsze mogę liczyć – drażniła mnie jego postawa, wprawdzie dawno przestał mieć piętnaście lat, ale nadal zachowywał się jak gówniarz, widać lata spędzone w skórze wilkołaczej zatrzymują nie tylko fizyczne, ale i mentalne dorastanie.
Dzięki.
Żachnął się w moich myślach. Zresztą, co on mógł wiedzieć. Nie był wpojony, co trochę działało mu na nerwy. Rzadkie zjawiska, widać bardzo polubiły nasze okolice, bo coś, co nie powinno się zdarzyć, czyhało za każdym, prawie, rogiem. Wpojenie dopadło całą sforę z La Push. No dobra, niecałą, omijało dom Clearwaterów...
Jake...
Tak, tak... zapomniałem, że od dawna nie jesteście Clearwater tylko Swan – zaśmiałem się cicho w swoich myślach, lubiłem go drażnić. Sue wyszła za Charliego jakieś sześć lat temu, a jej mąż zaadoptował wilkołaki. Osobiście ciekawiło mnie, jak wygląda u nich świąteczny obiad, zwłaszcza, że członkowie mojej sfory nigdy o tym nie myśleli, a w każdym razie starali się jak mogli. Jakoś zawsze brakowało mi odwagi, żeby zapytać o to Leę czy Bellę, Seth by koloryzował, a do Edwarda wolałam się nie zbliżać.
Bardzo zabawne, Jake... będzie jeszcze bardziej, gdy będziesz musiał mówić mi wuju – warknąłem ostrzegawczo, ale Seth mnie zignorował – tak chyba będziesz musiał do mnie mówić, gdy ożenisz się z moją siostrzenicą.
Wyszczerzył zębiska w uśmiechu, a ja... nie zrobiłem nic, zasłużyłem. Mruknąłem tylko pod nosem jakieś przekleństwo.
Niezwykle dojrzałe, a podobno to ja jestem gówniarzem – patrzył na mnie wyczekująco, a w mojej głowie szalało tornado, samo wspomnienie wczorajszego dnia było wystarczająco przykre. Wkurzyłem się na siebie, jak to cholery to wszystko się stało? W jednej chwili jestem najszczęśliwszym wilkiem na tej planecie, a w drugiej... Najbardziej wkurzało mnie, że Seth też tam był, widział wszystko, ale musiał do tego wracać. Ojciec wystarczająco wiele mi powiedział na ten temat i wystawił mi w imieniu Esme rachunek za rozbite okno, bo jak twierdził, powinienem zapłacić, a ona sama nigdy by o to nie poprosiła. Zresztą, w sprawie kasy to i Cullen wykrzyczał z desek werandy, że się wkrótce do mnie odezwie. Słodki Jezu, dlaczego wszystko się tak spartaczyło, czy nie dość miałem problemów? Bóg widocznie musiał się nieźle bawić, oglądając to wszystko, czym mu się naraziłem?
Może swoją zaborczością, głupotą, wpychaniem się między młot i kowadło i ogólnym nękaniem mojej siostry, gdy była jeszcze człowiekiem.
Czy on tak na poważnie? Kurcze, od dawno wiadomo że uwielbia Cullenów, zwłaszcza Edwarda, ale kto by przypuszczał, że tak komfortowo się czuje, będąc przyszywanym bratem Belli, to jakby spełnienie jego marzeń. Idealny układ, według niego.
A może nie?
Seth, wyświadcz mi przysługę i się zamknij, jeśli chcesz zakończyć ten partol ze wszystkimi kończynami.
Cisza w jego umyśle była niczym potwierdzenie. Odepchnąłem od siebie myśli o tamtej kolacji, rozmyślałam już o tym dostatecznie dużo.
Jasper
Nigdy czegoś takiego nie czułem i pomyśleć, że piętnaście istnień mogło wygenerować w sobie takie pokłady różnorodnych uczuć. Słowo daję, to było dla mnie jak rollercoaster. Ubaw po pachy, ale wolałem tego w żaden sposób nie przechodzić jeszcze raz. Jak sobie o tym pomyślę, to nawiedza mnie ta niezwykła mieszanka. Osiem wampirów, trzy wilkołaki, troje ludzie i Nessie. Wprawdzie mieliśmy przewagę liczebną, ale komplikacja sytuacji nie dawała jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o to, kto stanie po czyjej stronie. Napięcie chyba zapamiętałem najlepiej, zwłaszcza Alice. Było mi trochę jej żal, wilkołaki skutecznie wyprały ją z wszelkich możliwych wizji tamtego wieczoru, inaczej na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej. Swoją drogą to Jacob ma niesamowite wyczucie czasu, albo prześladuje go niewiarygodny pech, albo Stwórca naprawdę go nie lubił, co było prawdopodobne, przecież dał mu ten obrzydliwy zapach. Zaśmiałem się sam do siebie, żyjąc wśród ludzi można naprawdę zapomnieć o pewnych rzeczach, przecież Bóg nie istnieje, inaczej nie dopuściłby do istnienia naszego gatunku, znaczy nie nas samych, my jesteśmy w porządku. Nadal nie mam pojęcia jakim cudem wszedł do naszego domu tak wcześnie. Może to dlatego, że dla nas, wampirów, czas leci trochę inaczej i zapomnieliśmy przestawić zegarków na czas letni... życie, a w zasadzie, powinienem powiedzieć, egzystencja. W każdym razie młody Black dzięki swemu niewiarygodnemu pechowi wszedł do naszego domu, gdy Edward odczytał tę nieszczęsną informację z myśli Rosalie, której ta w dodatku nawet nie starała się ukrywać. Fascynujące doświadczenie. W całym moim długim życiu nie miałem okazji oglądać takiej sytuacji i już pewnie nie będę mieć. Mógłbym roztrząsać to w nieskończoność, z militarnego punktu widzenia coś pięknego, czego nie mógłbym przegapić. Starałem się jednak pohamować swoje myśli przy Edwardzie, ale w czasie samotnych chwil nie mogłem się powstrzymać. W zasadzie sam zawiniłem, bo uspokoiłem nie tego co trzeba, ale przecież nie jestem Alice. Skąd mogłem wiedzieć, że pies wyrzuci przez okno Emmetta. Sądziłem, że największym niebezpieczeństwem okaże się Edward, więc odpuściłem sobie Rosalie i wygląda na to, że się pomyliłem. Em stanął w obronie swojej kobiety, za co przyszło mu zapłacić małym upokorzeniem. Wylatując przez okno, mój braciszek zahaczył spodniami o framugę i pozbył się dolnej połowy ubrania. Wiedziałam, że w duchu, dziękuje za zniszczenie tego cholernego garnituru, ale za bardzo ucierpiała przy tym jego duma. Tak, to koniec udanego wieczoru. Nie musieliśmy nawet prosić gości, żeby wyszli, bo sami się zabrali. Seth się nawet zmienił, żeby mógł łatwiej poradzić sobie z Jacobem. Irytacja to ostatnie uczucie jakie zarejestrowałem od młodego wilkołaka. Nie byłem tylko pewny, czy garnitur dużo kosztował, czy może liczył na miły wieczór w legowisku żmij, które w dodatku żywiły się krwią. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Axis dnia Pon 10:04, 02 Sie 2010, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
|
|
natzal
Człowiek
Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 21:00, 07 Lip 2010 |
|
Osz ty w du** ;D
Nesska w ciąży?
Biedny Edward. Musi to przeżywać.
Daj oznaczenia!!!
Całkiem ciekawe.
Ciekawi mnie ten plan Volturich. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Nie 8:56, 11 Lip 2010 |
|
Oznaczenia w jakim sensie?
Postacie na tyle są kanoniczne, jak tylko udało mi się to oddać.
Granicy wiekowej nie ustawiłam, bo poza kilkoma przekleństwami niczego niedozwolonego nie zamierzam w tym tekście umieszczać.
Co najwyżej mogę umieścić informację o gatunku, ale jest to problem, bo nie wiem, jak go określić. To coś na pograniczu sensacji i kryminału. Myślę, iż najsprawiedliwiej zrobię, gdy powiem, że napisałam opowiadanie fantasy :P |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Trampek
Nowonarodzony
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 29 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 11:06, 11 Lip 2010 |
|
Ehem... Chyba chodzi o tego typu oznaczenia :
- [OOC] – postacie odbiegają charakterem od swoich pierwowzorów
- [AU] – postacie są osadzone w innych realiach
- [AU/AH] – wszyscy bohaterowie są ludźmi
Prawda? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Nie 12:30, 11 Lip 2010 |
|
Tylko, że żadne z tych oznaczeń nie odnosi się do mojego tekstu... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 20:14, 11 Lip 2010 |
|
Nawet , nawet. Ten ff ma potencjał. bardzo mi się spodobał. ciekawi mnie ten tytuł i co będzie z Volturii. Nessi jest w ciąży. kiedyś musiało to przyjść. Szkoda że nie jest opisana cała ta sytuacja kolacji. i nie spodziewałabym się że to właśnie Emm wyleci przez okno. podoba mi się fascynacja Jaspera tymi emocjami.
pozdrawiam i życzę dużo weny.
B. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Pon 8:11, 12 Lip 2010 |
|
Rozdział III:
Edward
Moja irytacja sięgnęła zenitu. Wybiła pierwsza, a ja nadal stałem bez ruchu nad śpiącą Nessie. Tyle nieprzyjemnych słów dziś padło, odczuwałem z tego powodu żal. Westchnąłem, Bella szła w naszym kierunku. Nawet nie starała się być cicho. Podziękowałem jej w duchu za ten rodzaj ostrzeżenia. Miałem czas doprowadzić się do jakiego takiego porządku. Ona tak dobrze mnie znała. Podeszła i chwyciła moją dłoń. Staliśmy chwilę w milczeniu, aż w końcu zdecydowała się przerwać ciszę.
- I co teraz będzie? Wiesz przecież, że do niczego jej niż zmusimy, a ona sama zdaje się już podjęła decyzję.
Różne myśli przebiegały przez mój umysł, ale nie na tyle wyważone, żebym mógł którąś wypowiedzieć na głos. Nie chciałem mówić nic nieprzyjemnego, ona i tak już cierpiała. Przytuliła się do mnie. Niczego innego tak nie pragnąłem w tym momencie, jak jej obecności. Działa na mnie kojąco. Przy niej zapominałem o największych troskach. W chwili, w której pożądanie przejmowało nade mną kontrolę, nic innego się nie liczyło. Ona to wiedziała, a ja wiedziałem, że ona wie. Próbowałem walczyć z tymi odruchami, ale moje ciało miało inne plany. Potrzebowałem jej, w tych trudnych dla mnie chwilach. Bella zawsze patrzyła inaczej na pewne sprawy, przyjęła wszystko do wiadomości. Czuła żal, ale nie trawiła jej wściekłość. Obsypując mnie pocałunkami, doprowadziła mnie tam, gdzie podświadomie chciałem się znaleźć – w naszej sypialni. Jej delikatna skóra była tak przyjemna w dotyku, jakbym miał z nią kontakt po raz pierwszy w życiu. Zachwycałam się nią. Moje oczy pożerały ją wzrokiem, a bliskość jej ciała sprowadzała na mnie fale przyjemnego ciepła. Bardzo szybko ściągnęła mi marynarkę i koszulę, bezwstydnie ignorując dzwoniący w kieszeni telefon. W sumie też mnie nie obchodziło, kto dzwoni, to nieistotne w tej chwili. Teraz byłem tylko ja i ona. Ktoś się jednak uparł. Kiedy powolutku ściągałem z mej ukochanej ubranie, komórka znów zadzwoniła. Nie miałem jednak zamiaru przerywać. To środek nocy, przecież się nie paliło. Wziąłem Bellę w ramiona, moje usta biegły wzdłuż jej szyi i dekoltu, a wtórował mi sygnał rozmowy przychodzącej w telefonie mojej żony. Po chwili jednak zrobiło się cicho. Uśmiechnęłam się szeroko i wróciłem do przerwanej czynności, jaką było obcałowywanie tego najdroższego dla mnie ciała. Wtedy przez szybę do naszej sypialni wpadł kamień. Ściągnąłem brwi, bardzo niechętnie zsunąłem się z łóżka i pół nagi stanąłem przy oknie. Na dole stał Emmett z założonymi na piersi rękami.
- Odbiło ci? – Rzuciłem mu gniewnie.
- Och, przestań pieprzyć i złaź tu, robota czeka.
Dwuznaczność tego wyrażenia nie uszła mojej uwadze, miałem jednak wystarczająco dużo zmartwień, jak na jeden wieczór. Nie byłem gotowy na przyjmowanie wyrzutów brata, zwłaszcza, że po coś tu przyszedł.
- Co się dzieje?
- Alice twierdzi, że Volturi nas nawiedzą, za jakieś... – udał, że spojrzał na zegarek, którego wcale przecież nie nosił – właściwie już tu są.
Alice
Nerwowo bębniłam palcami w stół, nie mogąc do końca zrozumieć, co się dzieje. Dlaczego ich nie zauważyłam? Przecież powinnam ich widzieć, gdy tylko zdecydowali się do nas przyjść. Bardzo, ale to bardzo, nie podobała mi się ta sytuacja. Przeczesywałam naszą przyszłość po raz któryś z kolei, ale wyglądało na to, że to wizyta czysto towarzyska, co było oczywiście zbyt dziwne. Nie przybyli tu, żeby nas skrzywdzić, to wiedziałam z pewnością. Nie tyle po mojej wizji, co chociażby z prostego faktu, że zjawili się tu z zaskoczenia i w żaden sposób nie wykorzystali swojej przewagi. Niedługo pewnie będą sobie pluć w brodę z tego powodu. Martwiłam się jednak, czemu ich nie widziałam, przecież to moja rola widzieć i to parę dni naprzód. Zmarszczyłam czoło, to straszne nie wiedzieć, co się dzieje i dlaczego chcieli się widzieć z Bellą i Edwardem. Cokolwiek mieli nam do zaproponowania i tak mieli pewność co tego, czym się to skończy. Po całej minucie oczekiwania zjawili się wezwani. Bez Emmetta, tak jak zresztą to przewidziałam, ktoś musiał zaopiekować się Nessie, nie mogła przecież zostać sama, nie w jej stanie. Przeskakiwałam z twarzy na twarz. Felix siedział z nieodgadnioną miną, natomiast Alec cały czas rozglądał się po naszym salonie. Chrząknęłam cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę strażników. Moją twarz wykrzywił grymas, gdy zostałam zignorowana a chłopcy na posyłki Volturich zerwali się ze swych miejsc i grzecznie pokłonili mojemu bratu i jego żonie. Cokolwiek myślało każde z nas, nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Edward musiał mieć niezły ubaw, słuchając tego, co wydobywało się z głów domowników. Felix podniósł ręce do góry, chcąc zasugerować, że nie ma złych zamiarów. Bardzo powoli podszedł do Belli i ostrożnie sięgnął do swojej kieszeni, wyciągając dużą białą kopertę, którą wręczył wampirzycy. Uśmiechnął się delikatnie, po czym zabrał swojego kompana i wyszli na zewnątrz. Odeszli, tak po prostu, zostali listonoszami wampirów. Między brwiami Belli pojawiła zmarszczka, zawsze tam się pojawiała, gdy porzucała swoją wewnętrzną barierę, żeby przekazać coś Edwardowi. Zirytowało mnie to jeszcze bardziej. Volturi byli w naszym domu, a oni bawili się nie wiadomo w co. Mruknęłam coś niewyraźnie.
- No otwórzcie to wreszcie.
Rosalie widocznie też skończyła się cierpliwość. Zresztą nie tylko jej. Nawet Carlisle wykazywał oznaki zaintrygowania, ale nie pozwolił sobie wyrazić głośno swoich uczuć. Jęknęłam. Przysięgam, że jeśli oni zaraz się nie ruszą, to sama otworzę tę cholerną kopertę. Edward słysząc zniecierpliwienie, płynące do niego z pięciu umysłów, wypuścił głośno powietrze.
- Kochanie?
Bella wyciągnęła kartkę i ją przeczytała, po czym spojrzała na Edwarda z szeroko otwartymi ustami, ten szybko zerknął na list. Moje przerażenie sięgnęło zenitu, gdy usłyszałam, co mówi. Jeszcze nigdy nic takiego nie wymknęło mu się z ust.
- O ku***.
Rozdział IV:
Carlisle
Zebraliśmy się w moim gabinecie. Po kilku godzinach obserwacji terenu wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Teraz przyszedł czas na przedyskutowanie tego, co znajdowało się w uprzejmym liście od Ara. Nikt nie chciał zacząć, czekali na mnie. Już dawno przyzwyczaiłem się do faktu, że pierwsze słowo powinno należeć do mnie, pokładali wiele nadziei w mojej osobie. Pochlebiało mi to, ale chyba na to nie zasłużyłem.
- Moim zdaniem powinniśmy się chwilę nad tym zastanowić.
Wiedziałem oczywiście, jaką reakcję wywoła moje oświadczenie. Westchnąłem cicho, nie musiałam posiadać umiejętności Jaspera, żeby czuć, otaczające mój gabinet napięcie. Podświadomie cieszyłem się z faktu, że Emmett pilnuje Renesmee, jego wybuch byłby trochę kłopotliwy. Czekałem cierpliwie aż przetworzą tę informację. Obserwowałem oblicza moich najbliższych, próbując wyczytać z nich cokolwiek. Moja kochana Esme, jak zawsze, miała na twarzy wyraz zatroskania, Alice wygięła usta w malutką podkówkę, Jasper przywdział maskę obojętności, Rosalie ściągnęła swoje oblicze w złości, w oczach Belli widziałem strach, a Edward patrzył na mnie z niedowierzaniem. Sięgnąłem po list, leżący na biurku i przeczytałem go ponownie. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że oni sami musieli pojąć ogrom tego wszystkiego. Ta kartka papieru nie miała większego znaczenia, najważniejsze w tym wszystkim było coś innego i to próbowałem im uświadomić, a raczej sprawić, żeby sami do tego doszli. Powstrzymałem się od jakichkolwiek reakcji, widać bardziej uderzyła ich moja postawa niż to, co mówiłem, trzeba więc im trochę pomóc.
- Pomyślcie tylko o implikacjach faktu, że się tutaj tak nagle zjawili. Wysłali Felixa i Aleca, akurat tych, którzy mogli sobie poradzić w razie kłopotów.
Prawie widziałem, jak zębatka przeskakuje w ich umysłach w nanosekundzie. Jasper uśmiechnął nieznacznie, negatywne emocje opadły, a przynajmniej te kierowane w moją stronę. Niewysłowiona ulga rozpogodziła ich twarze, ale nie byłem w nastroju do świętowania.
- O Arze można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że nie myśli. Jakie było prawdopodobieństwo – zwróciłem się do Belli – że pozwolicie swojej córce tak po prostu polecieć do Włoch?
Twarze moich bliskich wyraźnie odbiły niewypowiedziane odpowiedzi. Wszyscy myśleli to samo, Renesmee nie powinna znaleźć się w najbliższym otoczeniu Volturich. Pozostało jednak pytanie, nad którym wszyscy, bez wyjątku, myśleli a Edward wypowiedział je na głos:
- Po co się w ogóle fatygowali, znając naszą odpowiedź?
- To proste – głos Jaspera zawisł między nami, na szczęście nie był na tyle dramatyczny, aby pauzować w takiej chwili. – Mam swoją teorię, zanim jednak o niej opowiem chciałbym cię zapytać, Edwardzie, czy wyczytałeś z ich myśli jakieś informacje na temat tego, co oni tu tak właściwie robili?
- W zasadzie to – Edward stłumił w sobie wewnętrzną ochotę do uśmiechu – poznałem nowe sposoby sadzenia ogórków.
To, co malowało się na naszych twarzach, musiało być niczym w porównaniu z tym, co wypełniło nasze umysły. Wyobraziłem sobie Felixa nad grządką, wyrywającego chwasty i, nie wiedzieć dlaczego, ten obrazek mnie przeraził. Twarz mego syna wykrzywiła się w trudnym do sklasyfikowania grymasie, a on sam podjął przerwany nagle wątek.
- Sądzę, że Aro wykorzystał sztuczkę Alice, wtedy, tamtego dnia, musiał ją również wyciągnąć z mojego umysłu. Zamaskowali swoje myśli. Cytowali jakiś podręcznik dla ogrodników, akurat byli na rozdziale sadzenia roślin.
- No to teraz wszystko się zgadza.
Jasper miał nieprzeniknioną minę, a gdy jego oczy spotkały się ze wzrokiem Edwarda, na sekundę powietrze się zelektryzowało.
Emmett
To głupota. Powietrze dziwnie pachniało, ale nie potrafiłem jednoznacznie określić czym. Było w tym coś ludzkiego, ale jakoś nie pasowało mi, żeby oni przyjmowali u siebie ludzi, no może Charliego, ale to na pewno nie jego zapach. Dziwne, choć nie tak jak siedzenie przy łóżku... no właśnie, kim ona dla mnie była? Siostrzenicą czy bratanicą, siostrą, człowiekiem a może obcą babą? Nieważne. Jakkolwiek formalnie się nazywała, nie zmieniało to faktu, że się martwiłem. Ominęła mnie potencjalna bitwa, zamiast stawiać czoła zagrożeniu, robiłem za niańkę. Przecież sprawdzili, że nikt nie kręcił się po okolicy. Poza zapachem Felixa i Aleca nic godnego uwagi nie znaleziono. Przyszli i poszli, więc po kiego grzyba ja tu siedzę? Telefon od Carlisle’a też nie poprawił mi nastroju, no dobra może troszeczkę. Skoro istniała możliwość oszukania Edwarda, to wreszcie będę mieć jakieś szanse w walce z tym małym oszustem. Uśmiechnąłem się do siebie na myśl o pokonaniu mojego drogiego brata. Rozmarzyłem się, ale po paru minutach musiałem dojść do przykrego wniosku. Skoro Volturi nauczyli się omijać dary Alice i Edwarda znaczy, że szykowali coś grubszego.
- Wujaszku?
Ciemne oczy Renesmee wpatrywały się intensywnie w moje oblicze. Roześmiałem się szczerze, na swój sposób była słodka, kiedy się budziła. Pomimo przytomności wiele rzeczy do niej nie docierało, pewnie po matce.
- Śpij, mała i nie mówiłem ci, żebyś się tak do mnie nie zwracała?
- Przepraszam, Emmett. Co ty tu robisz? Gdzie mama i tata?
No tak, to pytanie musiało paść prędzej czy później. Chwila, co ja jej miałem odpowiedzieć w razie czego? Myśl szybciej...
- Em, czy coś się stało? – podniosła się i spojrzała w moje oczy, czuła to, wiedziała co się stało, albo mi się tylko zdawało.
- Nie, nic się stało. Edward z Bellą rozmawiają z Carlisle’em o tym wszystkim, no wiesz. To tak nagle się stało, nie wiedzą czego mogą się spodziewać, ja tu tylko jestem, żebyś nie czuła się samotna.
Przygryzła dolną wargę, słowo daję, już wiem czemu ten kundel się w niej tak bezgranicznie zakochał. Była tak bellowata, jak to tylko mogła jako istota zrodzona z wampira. Chciała coś powiedzieć, ale nie zwróciłem na to uwagi. Obnażyłem zęby. Ta woń, znajomy słodkawy zapach pośród ludzkiego smrodu. Wampir. Napiąłem wszystkie mięśnie, czekając na jakiś atak, ale nie nadszedł. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Bardzo szybko znalazłem się na dole i prawie wyskoczyłem na zewnątrz. Na ganku stał mężczyzna, tak na oko dwudziestoletni. Był człowiekiem, słyszałem jak jego serce pompowało krew. Cuchnął jednak wampirem i nie bardzo wiedziałam dlaczego. Przestraszył się mnie, chrząknął cicho i spojrzał na mnie niepewnie.
- Przepraszam – miał dźwięczny głos, który chyba już gdzieś słyszałem – poproszono mnie, żebym to tutaj przyniósł.
Podał mi zawiniątko, po czym bardzo szybko się oddalił. Spojrzałem na to, co otrzymałem i zobaczyłem pięknie wykaligrafowane imię adresata. Renesmee.
Za tydzień bohaterami będą: wieści, Jacob i jego nietypowa rozmowa z Edwardem. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Axis dnia Pon 20:08, 12 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 8:44, 12 Lip 2010 |
|
To się porobiło!!! Teraz przynajmniej pokazali się ci z Włoch. I mają kłopoty Culleni. Nie dość że Nessi jest w ciąży to jeszcze wizyta Volturii, którzy potrafią omijać dary Alice i Edwarda. I jeszcze w dodatku proponują Nessi wizytę u nich. Jak prolog coś znaczy to może przez Nessi zwerbować bellę a później po kolei każdego Cullena. zapowiada się naprawdę świetnie. Rozbawiło mnie to stwierdzenie Emma że Nessi jest taka bellowata i wizja Felixa sadzącego ogórki :D
pozdrawiam i czekam.
Dużo weny życzę.B.
EDIT: zauważyłam parę błędów: jak piszesz w imieniu Edwarda a on mówi np. "widziałam", a przy Alice też trochę pokręciłaś. To chyba tylko takie błędy. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez behappy dnia Pon 8:52, 12 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Pon 13:15, 19 Lip 2010 |
|
Musiałam trochę zakombinować, aby dodać następną cześć. Dziwne tu macie zasady. Poniżej znajduje się ostatni post w tym temacie, napisany przeze mnie. Musiałam go usunąć, żeby dodać kolejne rozdziały.
Cytat: |
Dziękuję, dziękuję, staram się jak mogę :)
Błędy w narracji Edwarda zostały poprawione, przy Alice jak się teraz wczytałam to powinnam to napisać to jeszcze raz, ale teraz wolę skupić na dalszych rozdziałach, zwłaszcza, że aktualnie opisuję coś, za co pewnie niedługo mnie zlinczują Mogę tylko powiedzieć, że będzie się działo :P |
A teraz właściwa część tematu...
Rozdział V:
Jacob
Goniła mnie gigantyczna, gorąca parówka. Jej olbrzymie zęby zbliżały się do mnie z każdą sekundą. Kiedy chwyciła mnie w swoje szpony, a wielkie kły znalazły się w bliskim sąsiedztwie mojej twarzy, ze środka masarskiej resztki wydobyła się jakaś dziwna muzyka. Urwała się by po chwili zabrzmieć ponownie, ale dopiero za trzecim razem zębiska znikły, a ja poczułem bardzo silny zapach musztardy. No kurde, znowu zasnąłem na hot-dogu i pomyśleć, że byłem tak padnięty, że nie zdążyłem go zjeść. Moja komórka zadzwoniła po raz czwarty, sięgnąłem po nią, to Renesmee próbowała się do mnie dodzwonić. Dziwne, zwykle jak nie odbieram, to nie bombarduje mnie telefonami, bo wie, że mnie nie ma w sąsiedztwie komórki. Włosy zjeżyły mi się na karku, musiało się coś stać. Drżącym paluchem ledwo udało mi się wcisnąć zieloną słuchawkę. Przeklinałem w duchu i me wilkołacze geny, i producentów komórek, które z roku na rok były coraz mniejsze. Udało mi się nawet odebrać i rzuciłem zdenerwowanym głosem:
- Halo?
- Psiuniu mój – nie znosiłem, gdy tak do mnie mówiła, ale w tej chwili nie zamierzałem się z nią kłócić – mamy problem. Potrzebna nam pomoc z La Push.
- Już idę – skoczyłem na równe nogi gotowy przemienić się za sekundę.
- Czekaj! – Jej ton sparaliżował mnie na chwilę. – Mama dzwoniła do wujka Setha, on wraz z ciocią Leah przybędą za kilka minut – zrobiła krótką pauzę, a ja nie bardzo wiedziałem, czemu nie pozwala mi przyjechać, co się, do cholery, działo? – Jake, najlepiej nie pokazuj się przez jakiś czas w pobliżu domu Cullenów.
Warga zaczęła mi drżeć, zacisnąłem mocniej dłoń na telefonie, jego obudowa pękła w kilku miejscach. Ona nie chciała, żebym przy niej był. Przypomniało mi tę bolesną zadrę bardzo głęboko zakopaną pod gruntem miłości Renesmee. Przełknąłem głośno ślinę. Bella przynajmniej nigdy nie ukrywała swoich preferencji. Znowu przegrałem z cholernymi pijawkami w wyścigu o serce drogiej mi osoby. Mogłem się tego spodziewać, przecież to córką tego, który dawno temu zabrał mi sens mego istnienia, a teraz jego pomiot zrobił to samo. Potrząsnąłem głową, nie, nie mogę tak myśleć, coś się musiało stać, ale co na Boga? Milczałem bardzo długo, nie mogłem wydobyć się z siebie głosu.
- Kochanie – jej głos miał dziwne zabarwienie, coś jak złość pomieszana z zaskoczeniem. – Wiesz dlaczego wczoraj tata był tak wściekły na ciebie? – Milczałem uparcie. – Kretynie – wrzasnęła na mnie. – Nie chodziło o nasze plany, nie wiedział o nich. Jestem w ciąży, ty młocie – po obu stronach zaległa cisza. – Przybyli, muszę kończyć. Kocham cię. Pa.
Rozłączyła się, a ja nadal stałem jak skamieniały. Jej słowa bardzo powoli do mnie docierały. Gdy wszystko w końcu się wyjaśniło bardzo mocno walnąłem się w łeb. Zabolało, a zataczając się padłem jak długi, przewracając się o taboret. Co ze mnie za niedorozwój? Jak mogłem pomyśleć, że ona już mnie nie chce, przecież ona... Musiałem się walnąć w łeb jeszcze raz. Czy ona... to znaczy... ku***.
Renesmee
Zdenerwowałam się. Jego milczenie... nie wiem jak to określić... irytowało mnie. Co on znowu sobie wymyślił? Jakakolwiek emocja, nawet przeklinanie, byłoby lepsze niż to.
- Kochanie – zdenerwowałam się już nie na żarty, co on sobie myśli. – Wiesz dlaczego wczoraj tata tak wściekł się na ciebie?
Pewnie, że nie wie, po co w ogóle pytam. Jakby nie unikał mnie i rodziców od wczoraj, to by wiedział. – Nie chodziło o nasze palny, nie wiedział o nich. Jestem w ciąży, ty młocie.
Informowanie telefonicznie faceta, że zostanie ojcem jest poniżej wszelkiej godności, ale jaki miałam wybór? Zostałam tu praktycznie uwięziona, Volturi znowu z czymś wyskoczyli, a Jacob, według słów Billy’ego, wolał przeczekać burzę. Pięknie, musiało odwalić mu już do reszty, ciekawe czy wilkołak może doznać szoku. Westchnęłam głośno, milczenie z nim przez telefon mijało się z celem, całe szczęście, że ojciec się ożywił, co oznacza, że wujek Seth zaraz tu będzie.
- Przybyli, muszę kończyć. Kocham cię. Pa.
Nie czekałam nawet aż coś odpowie, cokolwiek urodziło się pod tym jego czerepem będzie jeszcze okazja, żeby to przedyskutować. Teraz było coś ważniejszego. W domu dziadków panowała napięta atmosfera. Domownicy rozpatrywali wiele różnych teorii, ale w żadną nie chcieli mnie wtajemniczyć, bo nie mogę się martwić. Tak jakby olewanie mnie przez wszystkich nie było wystarczającym powodem do zdenerwowania. Seth i Leah weszli do domu, towarzyszył im Sam oraz Embry. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie, skoro miałam tylko obserwować to chętnie posłucham tego, co moja rodzina ma do powiedzenia wilkołakom. Sama chętnie dowiem się o co chodzi.
- O co chodzi? - zapytał Seth, który chyba uznał, że najlepiej będzie, gdy on zajmie się kontaktami z rodziną Cullenów. Tata spojrzał na mnie, a ja wywróciłam oczami, nie zamierzałam się stąd ruszać i ojciec doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Mamy problem – rzekł po chwili. – Po upływie dziesięciu lat, Volturi postanowili znów działać i cokolwiek obmyślili, na razie działa.
Twarze Indian przybrały trudny do sklasyfikowania grymas. Sama ta nazwa sprawiła, że poczuli się nieswojo, zdawali sobie sprawę z tego, co to może oznaczać. Nie tylko dla wampirów, ale i dla wilkołaków.
- Nie wiemy jak, ale zablokowali moc Alice. Ona nie może w żaden sposób zobaczyć tego, co się tam dzieje, to dla niej frustrujące. Ponadto znaleźli sposób, aby zablokować również mnie, choć to do końca idealna metoda, bo nie można wykonywać rzeczy wymagających myślenia – jak zwykle udzielił mu się tragizm sytuacji, musiał spauzować, bez tego nie byłoby dostatecznie dramatycznie. – W każdym razie przybyło tu dziś dwóch strażników. Przekazali nam list i się oddalili. W ten sposób zyskali potwierdzenie, że ich metody poskutkowały. Uważamy, że sam list nie był zbyt istotny, przekazano go nam, choć zaadresowano go do mojej córki. Aro zapraszał ją do Volterry na, jak to się wyraził, zwiedzanie.
Ciekawe. To pewnie tak ich wzburzyło, tylko dlaczego mnie nie powiedzieli. Po co pytam? Przecież to oczywiste, już widziałam jak ojciec wypomina mi mój stan, a mama wiek. Tata spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja w odpowiedzi przewróciłam oczami. Czasami miałam wrażenie, że myślami jest w dziewiętnastym wieku.
- Sprawdziliśmy teren, ale nie znaleźliśmy niczego niezwykłego. Emmett został z Nessie w naszym domu. Zaszedł tam niezwykły posłaniec. Był człowiekiem, to nie ulega wątpliwości, ale miał przesyłkę od wampirów i cały przesiąkł ich wonią. Przyniósł to...
Rzucił na stół marmurową tabliczkę, na której wyryto trzy słowa: „Idę po ciebie”.
Rozdział VI:
Esme
Świat wirował wokół domu z prędkością zbliżoną do jednego uderzenia skrzydeł kolibra. Zachodzące słońce roztaczało niezwykły blask, barwiąc niebo na czerwono. Obserwowałam swe dzieci przez jakąś minutę, próbując okiełznać w sobie tę wielką chęć przytulenia każdego z nich i pogłaskania po włosach. Doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że byli dorośli, ale nie potrafiłam o nich myśleć inaczej, jak o nastolatkach, którzy zagubili się w wielkim świecie nie mogąc poradzić sobie w trudnym, dla nich, okresie dojrzewania. Westchnęłam cicho, to musiało tak się skończyć, zbliżyłam się do Belli i mocno ją objęłam. Ona przeżywała to najmocniej. Popatrzyłam na swego syna.
Wesprzyj ją, Edwardzie!
Pomyślałam, rzucając mu przelotne spojrzenie. Delikatnie kiwnął mi głową w odpowiedzi, choć doskonale wiedziałam, że sam zdawał sobie sprawę z faktu, jak bardzo to trudne dla jego żony. Przeniosłam wzrok na Carlisle’a, czekałam, aż coś powie. Po oświadczeniu, jakie padło z jego ust zapadła cisza, przerywana jedynie gniewnym stukaniem palców w blat czereśniowego stołu, przy którym siedzieliśmy. Przeniosłam wzrok w kierunku źródła dźwięku. Napięcie na twarzy Renesmee aż nadto czytelne, zasznurowane usta nie otworzyły się ani razu, ale po westchnieniu Edwarda wiedziałam, że jej również nie podoba się ten pomysł. Była to jednak konieczność, a oni doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Po prostu musieliśmy się przeprowadzić. Oznaczało to jednak, że Bella musiała opuścić swego ojca, a Renesmee Jacoba. Wprawdzie ta druga i tak wiedziała, że wilk za nami podąży, ale mimo to nie starała się ukryć swego niezadowolenia. Pomimo przygnębienia najmłodszych członków naszej rodziny, wszyscy przyjęli decyzję Carlisle’a ze stoickim spokojem. Wielka ulga spłynęła na moje nieruchome serce i mogłabym przysiąc, że poczułam ciepło, emanujące z wnętrza mej klatki piersiowej. Carlisle mówił naszym dzieciom i wnuczce o przeprowadzce, słyszałam, każde słowo wypowiadane jego delikatnym głosem, napawając się jego dźwiękiem. Nie słuchałam go jednak, całą uwagę skupiłam na podziwianiu brzmieniu tego najpiękniejszego, dla mnie, dźwięku pod księżycem. Zresztą doskonale wiedziałam, co mój ukochany im powie, rozmawialiśmy już jakiś czas temu na ten temat. Udało mi się nawet nabyć odpowiedni budynek, miałam już gotowy plan, jak go przebudować i urządzić. Zaplanowaliśmy to już dawna temu, ale teraz przeprowadzka była konieczna.
- Wszystko rozumiemy – odezwał się po chwili Jasper. – Ale czy to dobry pomysł, żeby wyprowadzać się akurat teraz? Volturi coś kombinują, dodatkowe zamieszanie będzie działać przeciwko nam.
- To właśnie idealny moment – mój mąż myślał o tym bardzo długo, przeanalizował sobie wszystko dokładnie. – Właśnie dlatego, że Aro coś zaplanował powinniśmy tym bardziej się stąd wyprowadzić. Nie uwzględnił on tego w swoich założeniach.
- A nie pomyśleliście może – wszyscy odwrócili swoje głowy w kierunku dziewczyny, mówiła bardzo cicho – że oni wybrali akurat ten moment, bo wiedzieli, że będziemy musieli się przenieść. Co zrobimy, jeżeli oni liczą na zrealizowanie tego planu? Poza tym, chcecie zostawić mieszkańców Forks i La Push na ich pastwę?
Milczenie jakie zaległo w pokoju mogło oznaczać wiele, każdy siedzący przy stole wampir zatonął we własnych myślach, analizując w skupieniu ostatnie słowa. Martwiła mnie ta sytuacja. Nie fakt, że Nessie ma rację, ale to, że żadne z nas o tym nie pomyślało. Spojrzałam w cudne oblicza moich bliskich, martwili się. Sama nie bardzo wiedziałam, co powinniśmy zrobić. Carlisle westchnął i w końcu stwierdził.
- Powinniśmy w takim razie przedyskutować kwestię wyjazdu, biorąc pod uwagę to, o czym mówiła Renesmee.
I dyskutowaliśmy dosyć długo. Nasza decyzja od samego początku mogła być tylko jedna. Chyba każdy z nas wiedział, jak to się skończy. Jednak, kiedy delikatny głos Edwarda podsumował nasze rozważania, wszyscy się spięli. Ogarnął mnie niepokój, moja rodzina wyglądała jakby szykowali się do wojny. Nie podobało mi się to wcale. Musieliśmy jednak przygotować się na najgorsze. Przecież zostaliśmy na linii frontu.
Edward
Wilkołaki już trzeci dzień patrolowały nasze okolice, ale bez rezultatu. Volturi mieli zaskakujący plan działania, wysługiwali się ludźmi. Wprawdzie w Volterrze było ich sporo na usługach wampirów, ale nigdy nie pracowali w terenie. To z ich strony albo bardzo sprytne, albo bardzo głupie. Alice miała problem, z nie wiadomych przyczyn, nie widziała tego, co działo się na dworze Aro, nie mogła zobaczyć nikogo konkretnego z jego świty, a ludzi nie szukała, bo nie wiedziała na co patrzeć. Martwiliśmy się wszyscy, Renesmee była również niewidzialna dla niezwykłego daru Alice. Koniec końców, moja droga siostrzyczka chodziła zdenerwowana całą sytuacją, a to nie ułatwiało nam kontaktów z nią. Cokolwiek miała przynieść przyszłość była ona nieodgadniona. Wszyscy na swój sposób szukali jakichkolwiek informacji. Jasper jak zwykle udał się na własne poszukiwania, ale jeszcze nie zameldował, czy cokolwiek udało mu się dowiedzieć. Sfora z La Push codziennie przeszukiwała coraz to większe połacie terenu, ale poza ludzkim zapachem nic tam nie było. Nie mogliśmy jednak stwierdzić, czy to turyści, czy wysłannicy Volturich.
Edwardzie – rozpoznałem głos mimo przekazu telepatycznego, to Jacob – wiem, że masz ochotę mnie zamordować i wcale ci się nie dziwię, ale chcę tylko z tobą porozmawiać.
Gdzie ten kundel się podział? Wyszedłem przed dom, wytężyłem swój wzrok, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć, znalazłem za to kogoś innego. Przede mnie stał Seth w swej wilczej postaci, wziął na siebie rolę przekaźnika, stał przede mną niczym radio i nadawał myśli Jacoba.
- Czego chcesz? – wycedziłem przez zęby, byłem poirytowany. – Nie starczyło ci odwagi, żeby osobiście stanąć przede mną?
Seth zogniskował na mnie swoje spojrzenie. Jacob doskonale wiedział, co robi i dobrał sobie idealnego pomocnika.
Nie chcę z tobą walczyć. Nessie by tego nie chciała. Gdybyś mnie zranił, obraziłaby się na ciebie, a gdybym ja cię zranił, nigdy by mi tego nie wybaczyła. To bezpieczna opcja. Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać po prostu słuchaj. Kocham twoją córkę, kocham ją tak samo jak ty, może nawet bardziej. To nie miało tak wyglądać. Ta kolacja... wynajęliśmy mieszkanie w Seattle, chcieliśmy razem zamieszkać, znaleźć pracę, żyć jak ludzie. Przysięgam, to nie tak miało wyglądać.
- Nie przeszkodziło ci to jednak – wysyczałem – zrobić mojej dziesięcioletniej córeczce dziecka. Jak w ogóle śmiałeś ją tknąć? To jeszcze dziecko, jej wygląd nie ma tu nic do rzeczy, nie miałeś prawa deprawować jej w tym wieku, to pedofilia.
Cisza po drugiej stronie się przeciągała. Chyba nie potrafił odeprzeć tego argumentu. Spojrzałem w oczy Setha, jego pysk oraz myśli pozostały bez wyrazu, oczyścił całkowicie swój umysł, aby nie zakłócać naszej rozmowy. Milczały też inne wilki, a byłem świadomy, że nas słuchają. Jacob decydując się na taką, a nie inną, formę rozmowy uczynił ją niemal publiczną.
Ja ją kocham, kocham bardziej niż kogokolwiek wcześniej, bardziej niż Bellę. Zresztą, Nessie też tego chciała.
Warknąłem cicho. Kundel obrał złą taktykę. Usłyszałem, jak Seth przełyka ślinę, chyba również doszedł do wniosku, że taka linia obrony nadawała się do śmietnika. Szukałem odpowiedniej analogii, ale nie chciałam wyciągać na światło dzienne moich relacji z Bellą.
- Powinieneś wiedzieć co to odpowiedzialność. Powinieneś przede wszystkim myśleć. Tak samo byś się tłumaczył, gdyby była człowiekiem? Nawet jeśli to ona wysunęła tę propozycję, powinieneś jej odmówić. To, że ma w pełni dojrzałe ciało nie usprawiedliwia cię. A poza tym...
Emmm... przepraszam, że przerywam - głos przemawiający teraz do nas, należał do Sama - znaleźliśmy coś. Bardzo wyraźne ślady walki. Zapach dobrze wyczuwalny, jest góra sprzed godziny. Trzy wampiry i czworo ludzi. Co dziwne, dwie pijawki stały z boku, a trzecia biła się z ludźmi. Edwardzie, rozpoznałem jej woń, to ktoś z twojej rodziny.
Za tydzień będziemy walczyć i poznamy wroga... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Wto 19:19, 20 Lip 2010 |
|
CO????????????????????????????????????????
W takim momencie przerwać????!!!!! No aż jestem zdenerwowana, akcja się rozkręca i ni stąd ni zowąd tekst się kończy!!!
No akcja jest dość fajna i bardzo mnie zaciekawiłaś. Szybko się czyta i nie ma błędów albo ich nie zauważyłam. podoba mi się że jest narracja w różnych osobach tz. Edward, Bella, Jake, itd.
A ja juz myślałam, że Jake dowiedział się że będzie ojcem już na kolacji. Ale jestem głupia!! Przecież wywalili go i na pewno nie mówili mu o ciąży Nessi. no i dowiedział się o tym przez telefon. I jak co to on pojedzie za nią nawet na koniec świata.
Cytat: |
Rzucił na stół marmurową tabliczkę, na której wyryto trzy słowa: „Idę po ciebie”. |
to mnie ciekawi a jeszcze bardziej adresat. Ciekawe co to ma znaczyć.
Podoba mi się jak Jake komunikuje się z teściem:D Ciekawe kim byli te wampiry i jeden z Cullenów, myślę że to Jasper ale to tylko moje domysły.
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na rozwój sytuacji.
Weny i jeszcze raz weny.
B.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Pon 8:39, 26 Lip 2010 |
|
Rozdział VII:
Jasper
Byłem na granicy wytrzymałości. Uczucia przewalające się przez dom, były ponad moje siły. Agresja rosła we mnie bezustannie, nie potrzebowałam dużo, żeby wybuchnąć. Hamowałem się, lecz z każdą godziną przegrywałem swoją wewnętrzną walkę. Boleśnie przekonał się o tym Emmett, gdy rozwaliłem nim ścianę w jego pokoju po jakimś żarcie, którego nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Nawet w najtrudniejszych okresach mojej egzystencji nie miałem do czynienia z takimi pokładami niepokoju, gniewu i wahania. Wykańczało mnie to, brałem dodatkowe patrole, aby znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego. W końcu Carlisle, widząc moją walkę, zaproponował mi odnowienie paru kontaktów i zebraniu jakichś informacji, choć doskonale wiedział, że to było bezcelowe. Zgodziłem się dość chętnie, bo mogłem wreszcie opuścić źródło mego utrapienia i odpocząć trochę. Opuściłem rezydencję Cullenów parę sekund po żarliwym pożegnaniu z Alice, ona zawsze wiedziała, czego potrzebowałem. Przez trzy dni próbowałem się czegoś dowiedzieć, bezskutecznie. Nikt nie chciał mówić, albo nie wiedział, co działo się na dworze Volturich. W drodze do domu czekała mnie niespodzianka. Rozpoznałem ten zapach, była nim nasiąknięta przesyłka do Renesmee, ale nie to zwróciło moją uwagę. Zanim złapałem ten trop, poczułem coś bardziej znajomego – Jane i Demetri. Chwilę zajęło mi rozeznanie się w sytuacji. Dwójka strażników i czwórka ludzi, wszystkich wcześniej wyczułem w pobliżu naszego domu. Woń wydawała się świeża, musieli tędy przechodzić najwyżej kilka minut temu. Byli tutaj, tak blisko. Spiąłem się w sobie, byłem sam a ich szóstka. Doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie dam rady pokonać ich w pojedynkę. Po sekundzie ich usłyszałem, zbliżali się do mnie. Rzuciłem się do biegu, trzy kilometry na północ przebiegała granica ostatniego patrolu wilkołaków. Mogłem albo uzyskać pomoc, albo przynajmniej dać bliskim jakąś wskazówkę odnośnie mego losu. Wrzasnąłem nagle, moje nogi zgubiły rytm i padłem na powalone drzewo, które złamało się pod moim ciężarem. Zagryzłem zęby, jad gotował się w moim ciele. Nigdy jeszcze nie czułem czegoś takiego. Obraz przed moimi oczami się zamazał, dźwięki dochodziły jak zza ściany.
- Jane, zostaw.
Mężczyzna wypowiadający te słowa nagle syknął i zaklął, chyba po włosku, ale ogarniający mnie ból zniknął. Poderwałem się bardzo szybko na nogi i spojrzałem na swoich przeciwników. Jane i Demetri stali z boku, wyglądało na to, że nie zamierzają się mieszać. Pozostała czwórka patrzyła na mnie w skupieniu. Rzucili się w moim kierunku, byli zbyt szybcy jak na ludzi. Zadrżałem, bo wreszcie dotarło do mnie wszystko. Problemy Alice z wizjami właśnie znalazły wytłumaczenie – Volturi wyhodowali własne półwampiry.
Jane
Byłam zła, nie, to mało powiedziane, wściekła. Zacisnęłam pięści, poczułam nacisk paznokci na skórze dłoni. Zastanawiałam się przez chwilę, co podda się pierwsze, płytka czy naskórek.
- Uśmiechnij się, Jane. To jest nasz dzień.
Posłałam mu złe spojrzenie. On zaczynał mi działać na nerwy, a ja nie mogłam mu nic zrobić. Cholerni Cullenowie, gdyby nie oni, nigdy nic takiego nie zdarzyłoby się, a teraz siedzę w śmierdzących lasach z osobnikami, którzy wywołują u mnie mdłości i chęć mordu. Skoncentrowałam swoje spojrzenie na ciemnowłosym mężczyźnie, ale nim cokolwiek poczuł, Demetri uderzył mnie mocno w ramię rozpraszając moją uwagę.
- Opamiętaj się. Jak coś mu się stanie spłoniemy oboje.
Tylko fakt, że właśnie ocalił mi tyłek sprawił, że nie ukarałam go za dotknięcie mnie w taki sposób. Warknęłam wściekle a moja niedoszła ofiara posłała mi złośliwy uśmiech. Muszę tyko poczekać, on kiedyś wypadnie z łask Ara, to będzie moja chwila, której nie zmarnuję.
- Masz pewność, że on tu jest?
Ciemnowłosy spojrzał Demetriemu głęboko w oczy, ten tylko chrząknął i pokiwał głową. Rozeźlił się, ale nie dawał tego po sobie poznać. Wątpili w jego umiejętności, mimo że jeszcze nigdy nie zawiódł. Miał znaleźć Jaspera Hale i właśnie to zrobił. Wampir wyciągnął dłoń do przodu i zaczął odliczać, zaginając po kolei palce. Szybko wystartował, zbyt szybko, żeby tamci mogli zareagować. Uśmiechnęłam się pod nosem, byli wybrakowani, nie tak doskonali jak my. Wtedy zobaczyłam nasz cel, zareagowałam od razu, posyłając w jego kierunku falę bólu.
- Jane, zostaw.
Prychnęłam tylko. Aro bardzo dokładnie określił swe oczekiwania, jeśli jego cholerny synalek ułożył inny plan, mógłby nas wcześniej oświecić. Spojrzałam na niego, posyłając w jego kierunku krótki impuls bólu. Uśmiechnęłam się, gdy syknął i rzucił jakieś przekleństwo. Demetri położył mi dłoń na ramieniu i odsunął. Miał rację, skoro Arios chciał załatwić to po swojemu, nie będziemy się mieszać.
- Poddaj się, a nie zaboli.
Hale tylko się uśmiechnął i skoczył w jego kierunku. Trafiłby, gdyby młody nie użył swego daru. Wampir opadł zdezorientowany na ziemię, ale otrząsnął się dość szybko, bo skorzystał ze swej umiejętności. Kącik ust powędrował mi do góry, wreszcie ktoś pokazał temu żyjącemu bękartowi, że nie jest taki wspaniały. Arios upadł na kolana i zaczął rzewnie płakać, jego szloch stał się dla mnie najpiękniejszą muzyką. Pozostała trójka drgnęła, nie spodziewali się takiego obrotu spraw i ta chwila wahania była błędem. Pierwszy dostał Max, stracił rękę na wysokości łokcia. Popłynęła krew, spięłam się cała. Chwyciłam mocno swego towarzysza wbijając mu palce w ramię. Dwie sekundy później przestało to mieć znaczenie, Alyssa doskoczyła do nas i spojrzeniem odesłała w niebyt.
Rozdział VIII:
Sam
Biegłem spokojnie. Tereny Cullenów były naprawdę malownicze, miejscami nawet piękniejsze niż nasz rezerwat. Bardzo dobrze się tutaj czułem. Mimo nosa przy ziemi moje myśli zaprzątała Emily. Mijał trzynasty rok mojej wilczej natury, wprawdzie nigdy mi tego nie powiedziała, ale po cichu liczyła, że oddam sforę Jake’owi. Moja żona doskonale wiedziała, że kocham ją całym sercem i nigdy bym jej nie zostawił, ale obawiała się tej fizycznej różnicy, która będzie aż nadto widoczna za kilka lat. Lubiłem swoją postać, ale moje dni jako Alfy zostały już policzone. Jacob nie musiał się martwić, jego ukochana miała się nigdy nie zestarzeć, mógł więc sobie pozwolić na wieczne wilkołactwo. Dla dobra mego małżeństwa i samopoczucia Emily musiałem przestać się zmieniać. Nie zniósłbym myśli, że ta którą kocham, czuje się źle z powodu upływającego czasu. Tak, po aferze z włoskimi pijawkami oddam przywództwo i poświęcę się rodzinie. To najlepsze rozwiązanie.
Będzie nam cię brakować, szefie.
Embry zawsze był w porządku. Uśmiechnąłem się w duchu. W statecznym życiu zabraknie tak wielu rzeczy, z którymi się zetknąłem, jak choćby tego wspólnego kanału myślowego.
Może jednak nie.
Mój towarzysz miał rację co do jednego. Pewnych sytuacji wolelibyśmy uniknąć. Jacobowi właśnie zebrało się na szczerą pogawędkę z przyszłym teściem. Czasami żałowałem, że posiadamy umiejętność czytania we własnych myślach. Wolałem już mieć do czynienia z agresją Lei niż słuchać tej rozmowy, zwłaszcza że Jake chyba nie wiedział, co robił. Kiedy już miałem się zmienić coś poczułem. Krew, na terenie wampirów to wprawdzie nic niezwykłego, ale ona na pewno nie należała do żadnego zwierzęcia.
Embry osłaniaj z lewej, ja to sprawdzę.
Usłyszałem jeszcze tylko, jak potwierdza mój rozkaz i wzdycha wysłuchując tłumaczeń Jacoba. Stłumiłem w sobie odgłosy i zbliżyłem się do tego miejsca. Drzewa, trawa i krzewy w promieniu dwudziestu metrów były połamane lub zniszczone. W ziemi znajdowało się dużo niewielkich dziur. Tu i ówdzie leżały strzępy ubrań. Ktoś obdarzony olbrzymią siłą wdał się tutaj w walkę, nie ulegało wątpliwości, że z więcej niż jedną osobą. Jednakże najbardziej rzucał się w moje wilkołacze zmysły zapach wszechobecnej krwi, ludzkiej. Wzdrygnąłem się, wyłowiłem smród wampirów, a sierść na moim karku się zjeżyła. Coś tu jednak nie grało, pijawki nie marnowałyby jedzenia i to w takich ilościach. Na mój nos było tego tyle, co w przeciętnym człowieku. Obszedłem pole bitwy kilka razy dla pewności. Krwawiły tu dwie różne osoby. Bardziej zdziwiło mnie coś innego. Nie mogłem w to uwierzyć. Westchnąłem cicho i skierowałem swoje myśli ku radioodbiornikowi, jakim był Seth.
Emmm... przepraszam, że przerywam – musiałem się wtrącić, to było ważniejsze – znaleźliśmy coś. Bardzo wyraźne ślady walki. Zapach dobrze wyczuwalny, jest góra sprzed godziny. Trzy wampiry i czworo ludzi. Co dziwne, dwie pijawki stały z boku, a trzecia biła się z ludźmi. Edwardzie, rozpoznałem jej woń, to ktoś z twojej rodziny – wziąłem głęboki wdech. – Jestem pewny, że to Jasper...
Słuchajcie – Embry wszedł mi w słowo – znalazłem coś, pachnie kadzidłem.
Pobiegłem szybko w tamtą stronę. Dwa kilometry dalej teren opadał w dół, tworząc niewielki jar. Na samym dnie powoli dogasało ognisko. Wokół niego roznosił się gęsty, fioletowy dym. Widziałem już coś takiego, podczas potyczki z nowonarodzonymi. Tam w dole płonęły wampiry. Bardzo ostrożnie zeszliśmy w dół od zawietrznej. Nie był to przyjemny widok. Z ogniska wystawała ludzka stopa obuta w wojskowy glan. Ostrożnie podszedłem do popiołów, zdawało mi się, że coś zobaczyłem. Nie myliłem się, na skraju ogniska leżał mały, srebrny telefon komórkowy.
Bella
Alice leżała na łóżku i szlochała. Nie mogła płakać, ale jej stan ducha był jednoznaczny. Głaskałam ją po włosach, szukając odpowiednich słów, lecz nie miało to najmniejszego sensu. Kiedy kolejny spazm szarpnął jej filigranowym ciałem, przytuliłam się do niej. Żal i smutek rozlały się po moim nieruchomym sercu. Rozumiałam ją, przynajmniej tak mi się wydawało. Też straciłam kiedyś Edwarda. Nie wypowiedziałam jednak tego na głos, porównywanie tych dwóch wydarzeń mijało się celem. Alice nas zaskoczyła, gdy Edward przyniósł te wieści, ona tylko się uśmiechnęła. Mimo trzykrotnego powtórzenia, że Jasper nie żyje, nie przyjmowała tego do wiadomości.
- Widzę go. Jak się skupię to go widzę, jest rozmazany, ale tam jest.
Każde słowo wypowiadała już z mniejszym przekonaniem. Nadpalona komórka mojego szwagra złamała ją, ale przysłowiowym gwoździem do trumny okazał się zegarek kieszonkowy. Znaleziono go w popiołach, całkowicie zniszczony. Dała mu go dawno temu, na jakąś rocznicę i mimo że czas nigdy nie miał dla nas znaczenia on nosił go zawsze. Nigdy się z nim nie rozstawał. Mówił że to symbol tych wszystkich dni, które spędzili razem i które są jeszcze przed nimi. Pocałowałam Alice w policzek i wyszłam. Potrzebowała samotności. W salonie siedziała reszta rodziny, gdy tylko pojawiłam się na schodach spojrzeli na mnie. Nie musieli pytać, wiedziałam co ich martwi.
- Cierpi, nie wiem, co możemy teraz dla niej zrobić.
Ich twarze odbijały różnorodne uczucia. Najbardziej jednak zaniepokoiła mnie twarz Carlisle’a. Był zatroskany i zaintrygowany zarazem. Trzy poprzeczne zmarszczki pojawiły się na jego czole. Myślał bardzo intensywnie, od kiedy się dowiedział. Oglądał miejsce walki i pogorzelisko, próbując zbudować jakąś teorię. Nie wychodziło mu to.
- Tu się nic nie zgadza. Elementy tej układanki nie pasują do siebie w ogóle. Jasper walczył z czwórką ludzi. To dostateczny powód do stwierdzenia, że na pewno byli czymś więcej. Poza tym obaj krwawili. Mój syn wprawdzie lepiej radził sobie z krwią, ale nie na tyle by pozostać obojętnym, gdy ktoś traci takie jej ilości. Poza tym tam znajdowali się Volturi. Nie sądzę, aby oni kiedykolwiek ćwiczyli się w samokontroli, a nawet jeśli to nie do tego stopnia. Dlaczego żaden z obecnych tam wampirów nie skorzystał z okazji? Co ich powstrzymało? Chyba że...
Urwał, zagłębiając się ponownie w swoje myśli, Edward patrzył na niego zdezorientowany, zachował jednak swoje kamienne oblicze. Rosalie, która od jakiegoś czasu bawiła się swoimi włosami w końcu się odezwała.
- Cokolwiek się stało, wyeliminowało Alice. Jej problemy z wizjami nie musiały trwać wiecznie, teraz Volturi mają pewność, że nie będziemy mieć wglądu w przyszłość. Nie chcę wyjść na niewrażliwą, ale może nie powinniśmy zastanawiać się nad tym, jak to się stało, tylko w jaki sposób zmienił się układ figur na szachownicy.
Za tydzień poznamy lepiej nowych żołnierzy Volturich i udamy się na pogrzeb. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
behappy
Wilkołak
Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 13:35, 26 Lip 2010 |
|
No to teraz mnie masz! Chyba będę twoja zapaloną czytelniczką. Bardzo a bardzo mi się podoba twój ff. bardzo mnie zaciekawiłaś i aż nie mogę się powstrzymać żeby nie zapytać co będzie dalej. fajna fabuła i bardzo wciągająca, nie da się oderwać od dalszego czytania.
Fajnie jest ukazane uczucia Jaspera i wydarzenia. No to Volturii też mają swoje pół-wampiry. Ojcem jak przypuszczam jest Aro, bo jeden z tych pół-wampirów ma na imię Arios. Jane jest okrutna ale trochę ją polubiłam, ale tylko troszeczkę, bo nienawidzi Demetriego. Ja też go nie lubie. Ciekawi mnie ten dar młodego pół-wampira? Musi być coś ciekawego, bo nie oparł mu się Jasper , ale fajnie też było jak zaczął płakać. No i co się zdarzyło dalej?? Wiemy, że ktoś zginął ale czy to był na pewno Jasper?? tego teraz nie wiem ale mam nadzieję, że się tego dowiem. Mam już moje własną teorię, ale nie będę jej opowiadać bo albo zgadnę albo nie. Wole poczekać.
Rozdział VIII też był fajny choć nie taki ekscytujący jak poprzedni. Podobają mi się te rozmyślania Sama, ciekawe czy Jake przyjmnie dowództwo nad sforą. No i to Sam znalazł ślady walki, szkoda, że nie jest bardziej opisane to wszystko. a co do Alice to ej współczuje, straciła ukochanego i jeszcze ma dowody. Rodzina Cullenów jeszcze nie wie, że Volturi też mają pół-wampiry i to przeszkadzało Alice w wizjach. A Rose tez myśli i dobrze rozumuje, co chcieli uzyskać Volturi.
bardzo podobają mi się te rozdziały i aż nie mogę się doczekać dalszego ciągu.Pozdrawiam i życzę mnóstwo weny, żebyś mnie zaskoczyła i zauroczyła tym ff'em.
B. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Axis
Nowonarodzony
Dołączył: 01 Cze 2010
Posty: 22 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z drewutni
|
Wysłany:
Pon 10:02, 02 Sie 2010 |
|
Rozdział IX:
Alyssa
To nie tak miało się skończyć. Gdy zapłonął stos, targały mną mieszane uczucia. On przecież nie musiał ginąć To wszystko było jedną wielką pomyłką. Mieliśmy tyle darów, żeby unieszkodliwić Cullena - Jane, Ariosa, mój oraz jego. Gyan zginął straszliwą śmiercią i to dlatego, że mojemu bratu zachciało się odgrywać bohatera. Mogliśmy zakończyć sprawę, gdy wampirzyca ogłuszyła nasz cel, stał się wtedy bezbronny.
- Coś się stało, siostro?
Zrzuciłam jego dłoń, którą położył mi na ramieniu. Spojrzałam na niego przez łzy, głos grzązł mi w gardle. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się stało. Bawiło go to, moje cierpienie stało się dla niego formą rozrywki. Zabijał tych, na których mi zależało, nie chciał mnie oddać nikomu. Tym razem jednak przegiął. Przez jego durne gierki zginął Max i przede wszystkim Gyan. Arios spojrzał mi w oczy, rzucając wyzwanie. Byłam już blisko podjęcia decyzji, gdy nagle sceneria się zmieniła. Znów znajdowaliśmy się w tamtym miejscu, wciągnął mnie do swego umysłu, pokazując wspomnienie walki. Z odrażającą perwersją, w zwolnionym tempie, puszczał moment śmierci tego, którego kochałam. Odskoczyłam na bok, aby uśpić Jane i Demetriego, nie mogliśmy sobie pozwolić na ich atak w tym momencie. Arios zwijał się w spazmach płaczu, a Gyan śmiało użył swego daru telekinezy, rzucając Cullenem o pobliskie drzewo. Wszystko powinno być dobrze. Nie mam pojęcia, co się właściwie stało i dlaczego nie wyszło. W jednej chwili patrzę w spięte oblicze wampira, a w następnej widzę leżącego ukochanego z przegryzionym gardłem i mojego brata, zmagającego się z Jasperem Hale w mentalnej klatce swojej jaźni. Patrzyłam, jak z każdą sekundą uchodzi życie mojej miłości. Wściekłość ogarnęła całe moje ciało, chciałam zabić tego przeklętego wampira. Wrzasnęłam głośno, a nowe łzy wypełniały moje oczy. Arios uśmiechał się dumnie, chyba czerpał szczególną radość z unieszczęśliwiania mnie. Kilka razy z rzędu pokazał mi, jak życie zanika w niebieskich tęczówkach. Był wart naszego ojca. Wtedy, gdy śmiał się patrząc mi w twarz, potknął się na zakręcie swoich splątanych neuronów i odsłonił mi prawdę. Gyan rzucił Cullena na olbrzymi świerk, który złamał się pod jego ciężarem. Wampir stracił koncentrację i uwolnił Ariosa spod swojej mocy. Wtedy braciszek zabił mojego ukochanego, przegryzł mu gardło, by następnie zająć się naszym zadaniem. Wrzasnęłam głośno, a mój krzyk odbił się echem od ścian mentalnej klatki. Wypuścił mnie, bardzo szybko.
- Dlaczego, dlaczego to zrobiłeś? Kochałam go, czemu nie chcesz mojego dobra? Mamy jednego ojca, tworzymy przecież rodzinę.
- Właśnie dlatego go zabiłem. Zdawało ci się, że darzysz go jakimś uczuciem. Zapamiętaj sobie siostrzyczko raz na zawsze, nikt nigdy nie obdarzy cię taką miłością jak ja, żaden żałosny pół a nawet cały wampir nie jest godzien twego zainteresowania. Zostanę jedynym mężczyzną w twoim długim życiu. Dopilnuję tego.
Zabrakło mi słów, co niby mogłam powiedzieć. Słysząc taką deklarację, obleciał mnie strach. Wyobrażałam sobie najgorsze rzeczy, a Arios nie miał żadnych hamulców. Nie mogłam znieść jego zaborczości, już w dzieciństwie wszystko musiało być tak, jak sobie to zaplanował. Wdał się w tatusia, despota pełną gębą, choć Aro doskonale to maskował swoim sposobem bycia. Mój brat to bardzo niebezpieczną osobą, wiedziałam o tym, ale nie sądziłam, że aż tak. Cały dwór Volturich się go obawiał, gdyż przez swoje manipulacje potrafił osiągnąć wszystko. Dwa lata temu doprowadził przecież do egzekucji Renaty, tylko dlatego, że chciał sprawdzić, czy uda mu się zmusić swego ojca do zabicia swojej tarczy. Nie chciałam mieć z nim na pieńku. Pomimo wielkich pokładów nienawiści, nie byłam w stanie zrobić mu czegokolwiek, za bardzo się go bałam. Odwróciłam się od niego i rzuciłam przed siebie na tyle głośno, żeby mnie usłyszał
- Trzeba zabrać stąd wampiry, nim ktoś nas tu znajdzie. Musimy się spieszyć, nasz samolot niedługo odlatuje. Zadanie wykonane.
Jacob
Moja rozmowa z Edwardem nie należała do udanych. W dodatku została przerwana. Z jednej strony wkurzyłem się, bo dałem ciała, a z drugiej Sam miał cholernie dobry powód. Przez dwie godziny chodziłem w kółko, nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie mogłem tam pójść. Chciałem znaleźć się blisko Renesmee, przytulić i pocieszyć, ale perspektywa konfrontacji z mężem Belli nie zachęcała do odwiedzin. Chodziłem w tę i z powrotem po lesie, nie mogąc na nic się zdecydować. Z uwagą słuchałem myśli wymienianych przez moich towarzyszy. Nie spodziewałem się, że jest aż tak źle. W końcu, gdy sytuacja mnie przerosła poszedłem do Charliego i Sue. Potrzebowałem porady i tylko tam mogłem ją uzyskać. Komendant Swan był w domu, czyścił swoją strzelbę na ganku, więc odruchowo się zatrzymałem. Przywodziło to na myśl przykre wspomnienia. Chrząknąłem. Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał w moje oczy, uśmiechnął się delikatnie,
- Wejdź, Jake. Dawno cię nie widziałem, od tej kolacji trzy dni temu.
Mięśnie mojej twarzy drgnęły lekko, wykrzywiając usta w koszmarnym grymasie. Tylko na tyle mogłem się zdobyć. Mężczyzna nie wydawał się jednak tym zawiedziony.
- Jesteś sam?
- Tak, Sue wybrała się do Emily, a Leah poszła na randkę z tym swoim. Paplała coś, że nie widziała go trzy dni, przez waszą paranoję i nie zamierza go dłużej olewać, bo komuś zebrało się na głupie żarty. A właśnie, nie wiesz może czegoś na temat jej chłopaka? Ukrywa go przed nami, jakbyśmy mieli go zjeść.
- Nic poza tym - uśmiechnąłem się nieznacznie - że ma na imię Calvin. Obawiam się, że za dużo w nas mistycyzmu, żeby mogła nam śmiało go pokazać. Zresztą jesteś jej ojczymem, w dodatku policjantem, znając jego nazwisko pewnie chciałbyś dowiedzieć się tego i owego na jego temat.
Charlie burknął coś niewyraźnie i przez kolejne kilkanaście sekund czyścił lufę dwururki, którą trzymał na kolanach. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co konkretnie mu powiedzieć, ale nie miałem żadnego pomysłu. Też należał do typu opiekuńczego tatusia. Komendant westchnął i spojrzał mi głęboko w oczy.
- No powiedz wreszcie zamiast się tak czaić. Wprawdzie nigdzie się nie wybieram, ale chyba nie chcesz tu stać do wieczora, próbując odpowiednio sformułować myśli.
- Chodzi o to, że chciałbym się zobaczyć z Renesmee.
- W czym problem? Pójdź tam i ją zobacz - zmieniający się wyraz mojej twarzy, musiał mu powiedzieć więcej niżbym chciał - Jake, co się stało, że nie możesz pokazać się w domu Cullenów?
- Wszedłem w drobny konflikt z Edwardem, nic o czym warto wspominać. Po prostu różnimy się nieco w ocenie Renesmee. Ja w niej widzę dojrzałą kobietę, a on malutkie dziecko.
- Przyszedłeś po radę do złej osoby.
Mówiąc to, podniósł się z krzesła i wszedł do domu. Pozostawione, otwarte drzwi odczytałem jak zaproszenie. Skorzystałem z niego. Usiadłem na taborecie w kuchni i w ciszy obserwowałem jak Charlie otwiera puszę piwa i rozsiada się obok mnie.
- Widzisz, ja bardzo dobrze rozumiem Edwarda. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to powiem, ale popieram jego stanowisko. Ojcowie już tak mają, córeczki zawsze są ukochane i zbyt młode na większość rzeczy. Jeśli cię to pocieszy, to ja nadal postrzegam Bellę jako małą dziewczynkę, mimo tego kim się stała. Poza tym wziąłeś się do tego ze złej strony - spojrzałem na niego zaciekawiony, w końcu do czegoś dochodziliśmy. - Nie powinieneś zastanawiać się nad tym, jak on cię odbiera, tylko co czuje Nessie. Wiem, że starasz być w stosunku do niego w porządku, ale spójrz na mnie, też nie lubiłem swojego zięcia nim jeszcze nim został. Nie przeszkodziło to Belli zrobić ze mnie jego teścia. Odpuść sobie Edwarda i zastanów się, co jest najlepsze dla Renesmee. Każdy ojciec w końcu będzie musiał zaakceptować decyzję swojego dziecka, czy mu się to podoba czy nie - umilkł na chwilę, popijając z puszki. - Zresztą skoro ty nie możesz pójść tam, to może ona będzie mogła pojawić się tutaj. Dawno nie widziałem mojej kochanej wnuczki, poza tym lubię cię, Jake. Porządny z ciebie chłopak. Zostanę twoim oknem na poddaszu.
Mrugnął do mnie, a ja się zastanawiałem, czy właściwie odczytałem aluzję. Zadzwonił telefon. Odebrałem go i wdałem się w krótką rozmowę z Bellą. Moje uczucia nie były jednoznaczne. Z jednej strony mój topór wojenny z Edwardem został chwilowo zakopany, a z drugiej...
- Charlie, wyciągaj z szafy czarny garnitur, dziś wieczorem jest pogrzeb Jaspera.
Rozdział X:
Rosalie
Czarna sukienka, którą miałam na sobie była trochę zbyt wyzywająca, jak na taką okazję, ale nie posiadałam żadnych żałobnych ubrań. W ostatniej chwili udało mi się jednak pożyczyć od Belli jakieś buty. Obcasy w tej sytuacji to już za dużo. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca, wyjście z pokoju oznaczało konieczność przejścia obok pokoju Alice. Zabrakło mi taktowności, ale przecież to bardzo istotna kwestia. Żałowałam Jaspera, kochałam go na swój sposób i opłakiwałam na tyle, na ile może nasz gatunek. Niestety brutalna rzeczywistość stała tuż obok. Jego śmierć to nie przypadek, sami wepchnęliśmy go w łapy Volturich. Carlisle nie może sobie darować, że podsunął mu pomysł tego wyjścia. Mój brat był bardzo szczególnym wampirem, potrafił w bardzo chłodny i skalkulowany sposób analizować sytuację. Moje zachowanie to pewnego rodzaju dar dla niego. Nie chciałby, żebyśmy nie wyciągnęli żadnych wniosków z tego zdarzenia. Może wyszłam na niewrażliwą sukę, ale Jasper zachowałby się tak samo, gdyby zginął ktoś inny. Wieczny wojskowy, już za nim tęsknię. Ta śmierć uświadomiła nam wszystkim, że w każdej chwili możemy odejść.
- Rose, wyglądasz pięknie.
Emmett przytulił się do mnie. Objęłam go ramieniem. Zmarszczyłam nos, woń przemoczonego psa owionęła moje nozdrza. Mój mąż od razu pospieszył z wyjaśnieniem.
- Seth wciąż tu jest.
Młody nie opuścił naszego domu odkąd przybył rano. Uznał, że skoro mógł pomóc Jacobowi, jako przekaźnik, to nam też może. Odkąd przyszedł tu z posłannictwem zmienił się tylko raz, żeby przejść przez drzwi. W ramach gwałtownej przemiany, przypadkiem rozbił ulubiony wazon Esme, ale nikt nie miał o to do niego pretensji. Edward relacjonował nam wszystko. Każda myśl wilków, mająca związek ze znaleziskiem na polu walki i ogniskiem, każde słowo wypowiadane przez naszego ojca. Wszyscy siedzieliśmy w napięciu. Żadne z nas nie mogło tam być, zbyt dużo krwi zostało rozlane. Nie ominął nas żaden szczegół. Analizowaliśmy we własnym gronie fakty, zastanawiając się, co mogło się stać. Nie dopuszczaliśmy do siebie najgorszego, cały czas mieliśmy nadzieję, że nic złego się nie stało. Komórka naszego brata uparcie milczała, ale to przecież nic nie znaczyło. Zamarliśmy, jeśli to możliwe u naszego gatunku, gdy znaleźli zegarek. Nikt się nie odezwał, brakowało nam słów, została tylko świadomość, że zostaliśmy wciągnięci w jakąś chorą grę. Volturi się nami bawi, działali zaskakująco i zabili Jaspera w imię jakiegoś planu, który co najgorsze dział znakomicie.
Charlie
Uczestniczyłem w wielu pogrzebach, ale nigdy w takim. Rzadko spotykałem tego konkretnego Cullena, bałem się go w pewien sposób. Jego spokój momentami był porażający. Westchnąłem i poprawiłem węzeł swojego krawata, nie czułem się komfortowo. Nie dość, że wbiłem się w przyciasny garnitur to jeszcze staliśmy w środku lasu. Staliśmy w kole. Wampiry po lewej, starszyzna Quilettów z prawej, a dookoła olbrzymie wilki. Mimowolnie przełknąłem ślinę. Stając się mężem Sue, dowiedziałem się więcej niżbym chciał. Pakt miedzy tymi dwoma rasami przeszedł kilka gruntownych reform. Jeśli dobrze się orientowałem, Jasper był kimś w rodzaju sierżanta-instruktora. Nie wiem, czy wymyślał od najgorszych młode wilkołaki, ale pomagał w ich szkoleniu. Carlisle wyszedł na środek i przyjrzał się zebranym.
- Jasper Whitlock Hale Cullen był osobą o wielu twarzach. Los doświadczył go na wiele możliwych sposobów. Dojrzewał na polu bitwy. Jego dorosłe życie stało się ciągłą walką, nie tylko z przeciwnikami, ale i z samym sobą. Patrząc w przeszłość, nie można zaprzeczyć, że potykał się na swojej drodze do odkupienia. Zawsze jednak się podnosił i szedł dalej. Wbrew temu, co sam sądził, mam pewność, że zmazał grzechy jakie na nim ciążyły. Jasper nigdy nie odmówił pomocy, zawsze gotów służyć swymi umiejętnościami, radą, czy choćby samą obecnością. Wszyscy go ceniliśmy, nie tylko za to co potrafił, ale za to kim był. Dziś straciliśmy kogoś więcej niż wojownika, straciliśmy towarzysza i przyjaciela.
Czarny wilk wysunął się do przodu i szturchnął nosem ramię Edwarda. Mój zięć skinął tylko głową i przesunął się do środka, a Sam podążył za nim.
- Nie znaliśmy dobrze Jaspera...
Głos wampira nie miał żadnego wyrazu, jego wzrok skupiał się na oczach wilkołaka, Chwilę trwało nim dotarło do mnie, że tłumaczy, to kolejna z tych rzeczy, których nie chciałem wiedzieć. Oni mieli moce, przerażało mnie to.
- ... służył on nam jednak swoją wiedzą i doświadczeniem. Nigdy się nie wahał, nie ustępował na krok - wilk ugiął przednie łapy i spuścił łeb w prowizorycznym ukłonie. - Będzie nam cię brakować, pułkowniku i to nie tylko na polu walki.
Alice stała przygnębiona. Rozpacz bardzo widocznie odbiła się na jej twarzy. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie choćby słowa. Patrząc na nią, jeszcze bardziej pogłębiał się mój żal. Zawsze była taka radosna, a teraz przypominała samą śmierć z tą bladą twarzą i czarną sukienką. Bella delikatnie wyciągnęła z dłoni drobnej wampirzycy metalową urnę i włożyła ją do wykopanego wcześniej dołka. Emmett zamachnął się łopatą i zaczął przysypywać popioły wampira. Jego wysiłkom towarzyszył żałobny skowyt, otaczających nas wilków. Sue w imieniu całej starszyzny przykryła grób wampira płaskim kamieniem i, zgodnie z indiańską tradycją pogrzebową, zaczęła śpiewać. Pieśń wychwalała poległego wojownika i obiecywała pomstę mordercom. Podczas rytuału Alice nagle się ożywiła, jej oczy zabłysły. Zbliżyła się i przyklęknęła na prowizorycznej płycie nagrobnej. Oblicze wampirzycy rozpogodziło się, a usta wygięła w słodkim uśmiechu. Wstrzymałem oddech, taka gwałtowna zmiana nastroju nie wróżyła nic dobrego.
- Słyszysz, Jasper? - Wszyscy momentalnie spojrzeli po sobie, czułość w głosie wdowy była na swój sposób przerażająca. - Ona ma rację, znajdę twojego zabójcę, znajdę go i zabiję.
W następnym odcinku ktoś zaginie i nigdy nie zgadniecie kto
Na kolejną część będziecie musieli trochę poczekać. Najwcześniej pojawi się na przełomie sierpnia i września, niestety nie da się inaczej. Musicie uzbroić się w cierpliwość. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Axis dnia Pon 13:05, 02 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Panna Awangardowa_02
Wilkołak
Dołączył: 23 Lip 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Stamtąd... skąd pochodzą anioły...
|
Wysłany:
Śro 14:37, 25 Sie 2010 |
|
Bardzo, ale to bardzo mnie Twój twór zaciekawił, pewnie dlatego, że ja też tworzę opowiadanie o podobnym klimacie, czyli kontynuację książki.
Od dziś będę aktywnie śledzić akcję Twojego opowiadania, obiecuję kreować obiektywne komentarze i oferuję wszelką pomoc. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć weny i czasu, który jak wiem jest bardzo potrzebny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
belongs_to_cullens
Wilkołak
Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 10:28, 26 Sie 2010 |
|
Ten rozdział zdecydowanie trzyma w napięciu. Sprawy stają się coraz bardziej skomplikowane, a nie ma nic lepszego dla czytelnika, niż głowienie się, co będzie dalej.
I teraz zastanawiam się, kto zginie?...
Bardzo, bardzo mi się podoba:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|