FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 ŚWIAT ludzi ZAPOMNIENIA Rozdział XXIV [NZ] - 21.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Shili
Człowiek



Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:23, 24 Lis 2009 Powrót do góry

Czytałam to już kiedyś i teraz tylko przyswoiłam sobie 3 ostatnie rozdziały, ale postaram się skomentować wszystko, bo wtedy prawdopodobnie nie skomentowałam :).

Ogólnie twój pomysł strasznie mi się podoba, intryguje mnie. Jest to na pewno coś nowego i zarazem ciekawego Wink, bo przyznam szczerze, że w sieci roi się od mnóstwa opowiadań na jedno kopyto, a twoje takie nie jest. Podoba mi się pomysł zrobienia z Belli niezwykłej istoty, właściwie to cały twój ff mi się podoba. Jest świetnie napisany, widać, że nie robisz tego tylko po to żeby wstawić na forum, ale starasz się :). Fajnie opisujesz uczucia / odczucia Belli względem tego wszystkiego. Na razie wydaje się być nieco zagubiona, ale czekam na rozjaśnienie się sytuacji...chociaż chyba nie będzie to zbyt optymistyczne rozwiązanie, skoro planuje zostawić Cullenów :)... ciekawi mnie też co dalej? Jak to się wszystko potoczy? No i oczywiście niecierpliwie czekam na "rozmowę" Belli z Danielle :>...mam nadzieję, że B. coś zrobi, żeby Danielle nie żerowała na miłości Cullenów. Czekam na więcej i pozdrawiam :)...miało być nieco konstruktywnie, ale chyba nie wyszło xD.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chocolate_maggie
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań/Forks

PostWysłany: Czw 17:51, 26 Lis 2009 Powrót do góry

Hmmm... Nie wiem co powiedzieć.....niby mi się podoba ale.... sama nie wiem....
Ogólnie to nie przepadam za ff, wogóle za opowiadaniami gdzie są jakieś anioły, demony,Bóg itp więc to może dla tego mam takie mieszane uczucia... ale trzeba ci przyznać, że masz wyobraźnię xD
Mimo wszystko czekam na dalsze rozdziały bo nie chciałabym porzucić tego ff ani mam nadzieje że ty też tego nie planujesz.....
Weny
chocolate_maggie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lexie
Wilkołak



Dołączył: 31 Sie 2008
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z podziemia...

PostWysłany: Czw 19:36, 26 Lis 2009 Powrót do góry

Cóż tak właściwie to nic nowego się nie dowiedzieliśmy, ale mam dziwne wrażenie, że ta impreza, o której wspominała Alice może być przełomowym wydarzeniem.
Zastanawia mnie też podejście Iana do osoby Belli a raczej jego brak,wydaje mi się to dosyć dziwne a zarazem podejrzane. Tergal kazał stworzyć naszyjnik chciał ją odnaleźć za pomocą Ara i ten sen, w którym giną Cullenowie-„pozdrowienia dla królowej od Tergala”, Demony dają jej w pewien sposób o sobie znać -a anioły jakby ich ta sprawa nie dotyczyła. Dziwne, że się nie pojawili powinni zadbać o Belle, rozmawiać z nią, pomóc w końcu jakby nie patrzeć od niej zależy ich przyszłość.. Poza tym czytając ten rozdział miałam wrażenie ze są dwie Belle zła i dobra i chyba o to w tym chodzi demon i anioł w jednej osobie, tylko pytanie, która z tych istot zwycięży.
Przyznam, że trochę sama nie wiem, dlaczego myśląc o aniołach przypomina mi się 3 seria Supernatural a dokładnie pierwszy odcinek, no ale to nie na temat tylko taka luźna refleksja.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i oby coś więcej się wyjaśniło, bo moja ciekawość jest poza wszelkimi normami.
Standardowo życzę ogromnej weny Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Catherine Swan
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:26, 02 Gru 2009 Powrót do góry

BETA: Wyjątkowa

Rozdział XVI

Usnęłam w tym samym miejscu, co płakałam. Zaraz przy drzwiach wyjściowych od sypialni. Nie miałam już sił, moje oczy piekły od łez, więc pozwoliłam im opaść.
Od kiedy pamiętam, byłam bardzo uczuciową dziewczynką. Brałam każdą zniewagę bardzo poważnie, każde wypowiedziane słowo albo mnie raniło, albo tworzyło, według mamy, wielkie, słodkie rumieńce na twarzy. Przez ostatnie lata zmieniłam się, nauczyłam się jak być bardziej „zimną”, ale nie dzisiaj. W tej chwili moje serce, z każdą myślą, rozrywało się na małe, ostre kawałeczki, które kuły od środka. Ja sama przez ostatnie godziny byłam rozstrojona jak fortepian czy gitara. Mała dziewczynka z brązowymi loczkami i wielkimi, czekoladowymi oczkami z dzieciństwa. Ta, którą ciemności przyprawiała o gęsią skórkę lub bała się chociaż otworzyć szafę po przeczytaniu bajki o potworze wychodzącym z jej wnętrza, powróciła.
Rozprostowałam zastałe mięśnie, wstając i podążając do łazienki. Spałam na podłodze, sądząc po godzinie wskazującej przez zegarek na nocnym stoliku, aż 6 godzin. Moje ciało było sztywne, ale w sumie czułam się lepiej. Fizycznie lepiej.
~ Matthew… - Jeżeli on potrafi porozumiewać się z Joshuą w taki sposób, to czemu ja nie? Przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro. Coś się zmieniło, coś jakby… Skóra nieskazitelna, zniknęła nawet blizna na skroni od upadku na rowerze, gdy miałam pięć lat. Uparłam się wtedy, że będę umiała lepiej jeździć od Jacoba. I zaryzykowałam, puściłam się z niewielkiego pagórka, bez wspomagających kółek, zatrzymałam się kilkanaście sekund później na drzewie. Mój przyjaciel wyśmiewał się ze mnie przez następny miesiąc.
Moje oczy były bardziej czekoladowe, o intensywniejszym odcieniu brązu, rzęsy bardziej gęstsze i dłuższe, a usta pełniejsze. Gdybym położyła zdjęcie sprzed kilku lat obok, na pewno nie przypominałabym tej nastolatki z Forks.
~ Matthew… ~ zawołałam ponownie w myślach. Nikt się nie odezwał, nawet ani jednego szeptu. Zgasiłam światło i powróciłam do pokoju. Chciałam z nim porozmawiać, poprosić o przysługę. W końcu to w związku z moim bezpieczeństwem. Jak to brzmi…
Jedynym, o czym teraz mogę myśleć, to jak uchronić moich bliskich od śmierci, od mojego przeznaczenia, od świata, w którym muszę nauczyć się żyć.
Do tej pory marzyłam tylko o jednym: zakochać się, założyć rodzinę, mieć własne miejsce na świecie... jeden zakątek, w którym czułabym się bezpiecznie. A teraz? Muszę uciekać przed tym, co mnie czeka, co już powoli się zaczęło, albo sięgnąć po drastyczne środki.
Szłam właśnie do wieży, aby puścić sobie moją ulubioną piosenkę…
- Wołałaś mnie? – Aż podskoczyłam, zanim zdałam sobie sprawę, że Matthew siedział na oknie i przyglądał mi się od dobrej chwili. Uśmiechnął się, pewnie widział w tym coś zabawnego.
- Przestraszyłeś mnie. – Wzięłam głęboki, uspokajający oddech. – I tak, wołałam cię. Jak śmialiście zmienić ich wspomnienia? Czemu nawet nie zostałam o tym poinformowana?
- To… - Wstał i podszedł do mnie w jednej sekundzie. Chwycił mój podbródek i podciągnął do góry, tak obym na niego patrzyła, bym nie odwróciła wzroku. – Wykonywałem powierzone mi zadanie, Bello. Oni…
- Oni są moją rodziną, są ważniejsi niż wy wszyscy razem wzięci, Matthew. Mogliście chociaż powiedzieć, a wy nawet nie liczycie się z moim zdaniem. Przychodzicie, przewracacie życie do góry nogami i myślicie, że wszystko w porządku? Że ja tak potrafię żyć?
- Bello, całe twoje życie było zaplanowane, sterowane przez nas… to znaczy… ja…
- Co?! – krzyknęłam. Tego było za wiele z ich strony, mieli mnie ukrywać, a nie sterować mną jak marionetką.
- Nie krzycz. Cholera, nie powinnaś była się tego dowiedzieć. – To ostatnie, powiedział jakby do siebie, szeptem. Usiadł na skraju łóżka. – Od kiedy się urodziłaś, Joshua podążał za tobą jak cień. Zaprzyjaźnił się nawet z twoją matką. To on dał jej ten łańcuszek, ten z okiem. Był w szpitalu, gdy miałaś się urodzić, udawał lekarza, by cię zobaczyć, by uwierzyć, że jesteś dziewczynką, a nie kolejnym chłopcem. Polubił Renee, chociaż czasami zachowywała się jak małe dziecko, czuł się jak jej starszy brat, po części był odpowiedzialny również za nią. Gdy robiło się niebezpiecznie, wymazywał lub zastępował jej pamięć, ty byłaś zbyt mała, by cokolwiek pamiętać, ale z czasem robił to i tobie. Z wiekiem robiłaś się odporniejsza, aż w końcu postanowiłyście, że przeprowadzicie się do Forks. Joshua nie był wtedy z tego zadowolony, wiedział, że tam mieszka siódemka wampirów i że kwestią czasu było to, że ich spotkasz. A ty… zakochałaś się w tym debilu. Zrobiłaś wtedy najgorszą rzecz n świecie…
- Matthew! Będziesz teraz rozprawiał na temat mojej przeszłości, na temat moich dawnych czynów? – syknęłam, czując ogarniającą mnie złość, a to nie było moim celem, który chciałam uzyskać ze spotkania z nim.
- Nie, przepraszam. Oko chroni Alice przed naszymi działaniami, do czasu. – Ostatnie słowo wyszeptał. Myślał, że nie usłyszę, czy oni naprawdę sądzą, że jestem taka głupia? – Nie działają na nią psychiczne zdolności ani nasze sztuczki. Mogą ją zranić tylko fizycznie. A Edward, on jest jakby silniejszy teraz. To znaczy, gdy chcieliśmy narzucić mu inne wspomnienia, tak po prostu odrzucił je, jakby były lekkie jak piórka. Wierz mi, nikt nigdy nie sprzeciwił się im, nikt oprócz ciebie. Zrozum, my chcieli… - Podniosłam rękę, dając mu tym samym znak, że nie chcę tego słuchać. Teraz, po tym wszystkim, muszą to dla mnie zrobić.
- Mam prośbę, Matthew. Następnym razem, nie słuchaj swojego mistrza. Wszystkie sprawy macie konsultować ze mną, zrozumiałeś?
- Tak, Bello jeszcze raz przepraszam, ja… - Kolejny raz pokazałam, żeby zamilkł.
- A teraz, wymaże…- zaczęłam.
- Nie! – krzyknął jak oparzony, wstając z łóżka podążył w stronę otwartego okna. Nawet nie poczułam, że jest otwarte, nie czułam zimna, które panowało na zewnątrz.
- Jesteście mi coś winni. Zrobicie to albo…
- NIE! – wrzasnął ponownie. – Ku***, dziewczyno, to rodzina królewska. Aro jest chroniony przez Tergala, nawet my nie potrafimy tego co on! Nie pstryknę palcami od tak, a oni zapomną o twoim istnieniu, zwłaszcza teraz, kiedy Pan dowiedział się, że już żyjesz na tym świecie. To nie działa w ten sposób. Nie uchronisz ich przed śmiercią, choćbyś była samym Bogiem, to nie leży w możliwościach żadnej istoty na świecie. Oni i tak umrą…
- Ale…
- Nie, Bello. Uważam rozmowę za zakończoną… - powiedziawszy to, wyskoczył z okna i popędził w stronę lasu. Stałam otępiała i oniemiała. Przecież powinno być jakieś wyjście z tej sytuacji. Nie poddam się, nie bez walki. Jeżeli oni mi nie pomogą, to muszę sobie radzić sama. Jak zawsze w życiu, bo cokolwiek stanie nam na drodze, jakiekolwiek bitwy będziemy musieli stoczyć wewnątrz nas lub pomiędzy naszymi bliskimi, to zawsze mamy wybór. To wybory czynią nas tymi, kim jesteśmy i zawsze możemy wybrać to, co słuszne. Ja sama wybieram walkę. Choćby miała być na śmierć i życie. Muszę tylko poznać wroga, z jak największymi szczegółami.
Wyszłam z pokoju, pod gołymi stopami czułam chłód podłogi. W całym domu nie świeciło się światło, jakby naprawdę każdy członek tej rodziny spał. Tylko wtajemniczeni wiedzieli, że tak naprawdę jest inaczej. Nieśmiertelni widzieli w ciemności, jak każda ryba umiała pływać w wodzie, jak człowiek potrafi chodzić na dwóch nogach. Mają to w naturze, są drapieżnikami, najdoskonalszymi istotami, jakie kiedykolwiek widziałam w swoim życiu.
- Co tam, siostrzyczko? – Na końcu korytarza, tuż koło schodów, stał Emmett. Schodził właśnie z najwyższego piętra, na jego twarzy widniał uśmiech, jakby właśnie wygrał milion na loterii. Jego wygraną na pewno była Rose i gierki rozgrywające się za zamkniętymi drzwiami ich sypialni. Uśmiechnęłam się, jego oczy były czarne, był bardzo głodny. Nie zauważyłem tego wcześniej.
- Ta twoja żona cię kiedyś wykończy, wiesz o tym prawda? – zapytałam, opierając się bokiem o pobliską ścianę.
- Mnie nie tak łatwo wykończyć, mała. Mam jeszcze sporo siły, chcesz wypróbować? – zachichotałam, bo z góry już schodziła Rose.
- Powinnaś go teraz nakarmić, bo nie wiem, czy sprosta później twoim oczekiwaniom. – Spojrzałam jednoznacznie w kierunku blondynki.
- Czyżbyś wątpiła w moje możliwości, Bells? Wiesz, my Cullenowie mamy spory zasób energii w tych sprawach. – Pochylił się w moja stronę. – Edward powinien co nieco ustąpić tobie tego… Ała. Co ja takiego zrobiłem tym razem, Rose! To bolało kotku. – Zaczął ją gonić, a ja stałam z lekko zdezorientowaną miną. Co on miał na myśli, czy on insynuował, że mogłabym być z Edwardem? Nie, nie, nie… potrząsnęłam głową, aby wyrzucić niepotrzebne myśli z głowy. Ja i on w zaistniałej sytuacji nie powinniśmy być razem, zwłaszcza w tej chwili.
W oddali słyszałam chichot Alice, pewnie wracała z polowania z Jasperem, czułam koło nich Carlisle i Esme. Byli szczęśliwi, aż żal byłoby zabierać im to coś, mówiąc prawdę, będąc z nimi bezkrytycznie szczerą.
Ktoś kiedyś powiedział najprawdziwszą prawdę, sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec. A oni byli całym moim życie, razem z Renee, oczywiście, i dlatego powinnam ich bronić. Jestem im to winna, za uratowanie mi życia przed Jamsem.
- O czym myślisz? – Miedzianowłosy nagle jak duch zjawił się przy moim uchu, szeptając jego odwieczne pytanie. Zawsze zadawał to pytanie, kiedy odpływałam w swój wyimaginowany świat myśli.
- O tobie – powiedziałam, zanim dokładnie przemyślałam słowa, które wyleciały z moich ust.
- To musisz stać tutaj już jakiś czas. – Czy on właśnie sugerował, że wie jak długo myśli o nim zaprzątają moją głowę? Jeżeli on zaczął grę, to czemu ja nie mogę?
- Właściwie to dopiero przyszłam. – Jego mina była bezcenna…

W podziemiach…

Ciemny korytarz oświetlony tylko punktowo ustawionymi płonącymi pochodniami. Najniżej położona część świata Demonów. To właśnie tutaj Joshua posiadał swój gabinet, to właśnie tutaj narodził się jego pomysł o chronieniu królowej, o wykorzystaniu jej w niecny sposób. Z początku były wątpliwości, ale wraz z pogłębianiem relacji pomiędzy Cullenami a wybranką, miał pewność, że aby uchronić wszystkich, musi to zrobić. Bez względu na cenę.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę! – krzyknął, zamykając przeglądaną książkę. Sądząc po okładce, była bardzo stara. Jej strony były pożółkłe i zniszczone przez czas. Siedział za biurkiem wykonanym z mahoniowego drewna. Zamówił go u francuskiego stolarza w XIII wieku, którego bardzo lubił. Miał w swojej kolekcji przeróżne stare rzeczy, kolekcjonował je, uświadamiały mu, jak bardzo jest stary i jak dawno powinien był umrzeć.
Drzwi zamknęły się, a przed nim stał jego uczeń z mieszanką uczuć wypisaną na twarzy.
- Zrobiłeś to, o co cię poprosiłem, Matthew? – powiedział ponownie, zapadając się w fotelu i unosząc swoje splecione dłonie tuż pod brodę, tak że jego głowa była oparta na nich. Chłopak skinął głową.
- Jest teraz skołowana, ale jesteśmy na dobrej drodze – powiedział blondyn. – Tylko…
- Tylko co? Masz wątpliwości w związku ze swoim zadaniem?
- Nie, nie to chciałem powiedzieć. Mistrzu, nie ma naprawdę innego sposobu? Nie możemy…
- Podważasz moje polecenie, Matthew? – zapytał z powagą i surowością w głosie. – Naprawdę nie rozumiesz? Jeżeli Pan mroku się dowie, że maczaliśmy w tym palce, zabije nas. A ten pomysł musi wyjść od niej samej, musi wierzyć, że sama podjęła decyzję. Inaczej to ją zniszczy, nie wiesz, jak boli zabicie innego stworzenia, więc nie mów co powinniśmy zrobić. – Wstał i obszedł swoje biurko naokoło, tak, aby stanąć przed swoim uczniem, by spojrzeć mu w oczy, tak jak zawsze to robił. – Czujesz coś do niej? Prawda?
- Nie, mistrzu! – powiedział zbyt szybko, aby zabrzmiało to jak prawda. Spuścił wzrok i wziął głęboki wdech. – Nie umiem kochać, Joshua. W podziemiach wychowano mnie, że miłość to tylko popęd seksualny, nic po za tym. Ja czuję coś więcej, ale nie potrafię nazwać tego, czy to właśnie jest… Zresztą, to nie ja jestem jej pisany.
- Jesteś tego pewien?
- Tak, tam na polanie, gdy kazałeś mi wypróbować jej zdolności… pocałowałem ją. To był odruch… - Uśmiechnął się.- Ale mnie odrzuciła. Jej moc mnie nie zaakceptowała…
- Wiesz, przypominasz mi czasem swoją matkę… Ona także obdarzyła uczuciem nie tę osobę, co trzeba.
- Tak, ale jej miłość była odwzajemniona. Mój ojciec oddał życie za to uczucie, za nią.
- To prawda, Matthew. Ale widziałeś, jakie skutki ponieśli, wszystko przez głupie uczucie. Nie mówię, że nie powinieneś kochać, ale ostrzegam, że z nią nie ma żartów. Miłość to potężna magia. Zapisz, to kolejna lekcja. – Uśmiechnął się Joshua, ale po chwili westchnął, mógł tak dużo go nauczyć o życiu, ale ta nauka była zakazana w tym świecie. Głupie zastrzeżenia Tergala, pomyślał nauczyciel.
- Dzisiaj poprosiła mnie o to, bym jej pomógł. Chciała, abym wymazał wspomnienia Volturii lub chociaż je zastąpił. Był moment, że nawet byłem skłonny się zgodzić.
- To ciekawy pomysł, widać, że jest inteligentna. Będzie mądrze rządzić, ale jej plan ma parę niedopracowanych szczegółów…
- Volturii są pod władzą Tergala, też jej to powiedziałem. Joshua, ja… czułem się przez chwilę źle, naprawdę źle. Nie powinniśmy jej wykorzystywać w ten sposób… Ona naprawdę ich kocha.
- Dlatego, Matthew, to wykorzystamy, dla nich jest gotowa nawet oddać życie. Została wychowana przez ludzi, przez istoty empatyczne, zdolne do uczuć, my zostaliśmy wychowani w świecie mroku przez zło, pamiętaj o tym, synu.
- My nie powinniśmy mieć sumienia, a ja przez chwile poczułem, że je mam. Wytłumacz mi, proszę, skąd w nas choć odrobina dobra? – zapytał młodzieniec, podchodząc do starego obrazu wiszącego na ścianie. – Bo to właśnie jest dobro, prawda?
Blondyn strasznie lubił przesiadywać w jego towarzystwie, lubił z nim rozmawiać, czuł wtedy, że posiada rodzinę, że ma syna.
Tak, uważał Matthew za swojego potomka, bo tak naprawdę nim był, ale ukrywał to w tajemnicy. Tak naprawdę, to ten młodzieniec, był jego bratankiem, synem jego brata. Owocem durnej miłości między wampirem i czystym aniołem. W chwili, gdy Venice, powierzyła jego życie w ręce szwagra, wiedział, że nie może mu o tym powiedzieć. Nie chciał by on, przede wszystkim on nie znał prawdy.
Od zawsze podziwiał w nim siłę, z jaką mógł przeciwstawić się jemu, w jaki mógł swobodnie wypowiadać swoje zdanie, to, co myśli, nie zważając na konsekwencje. Spojrzał ponownie na Matthew, który kontynuował.
- Ta troska, współczucie, a zwłaszcza to... sumienie. Więzi rodzinne, to w pewnym stopniu też. W sposób, w jaki się nawzajem chronimy, w jaki sposób ze sobą rozmawiamy. Nie ma w tym podziału na gorszych i słabszych, na pana i sługę. A tak nie powinno by, zostałem przeszkolony, że tego nie powinno w naszym istnieniu być... – Zamilkł, przez chwile uciekł w świat swoich myśli. Joshua skinął głową na znak, że się z nim zgadza. – Zastanowiła mnie tylko jedna rzecz…
- Jaka? – spytał Joshua, siadając z powrotem na swoim dawnym miejscu.
- Ten Edward… na niego tym razem nie podziałało zaklęcie, na niego i Alice. Jej się nie dziwie, chroni ją łańcuszek, ale on? Niczym przecież nie różni się od pozostałych… a jednak to zrobił. Pierwszy, który to zrobił…
Rozległo się głośne pukanie, stał tam ktoś bardzo niecierpliwy i… rozzłoszczony.
- Proszę! – powiedział nauczyciel, podnosząc się z miejsca, czuł go na zewnątrz pokoju. Przyszedł do niego, ale czego tym razem od niego chciał? Drzwi otworzyły się z trzaskiem, obydwoje skinęli głowę, Matthew musiał uklęknąć ze względu na swój status. Był nikim więcej jak kolejnym zabójcą w armii Tergala, ale posiadł coś bardziej szczególnego od pozostałych, odporność na anioły, na działania i czary dobra. W krótkim czasie awansował na jednego z straży osobistej Pana Mroku.
- Joshua! – krzyknął Tergal, wchodząc do środka komnaty. - W tej chwili, jedziesz do Volturii. Pomożesz im znaleźć tę przeklętą dziewczynę.
- Tak, panie. Czy oni zrobili już jakieś postępy w związku z jej położeniem? – zapytał, spoglądając na swego pana.
Od kiedy został jego sługą, od kiedy jego i jego bracia zostali przemienieni, czuł się jak niewolnik, jak jego ulubiona zabawka, która wykonuje polecenie bez mrugnięcia okiem.
- Czy pozwoliłem ci zadać pytanie?! Nie! Więc zamknij się i zacznij pakować. – Spojrzał na blondyna stojącego przy ścianie pokoju. – A ty tu czego? - Zapytał, ale długo nie czekał na odpowiedz. - Nieważne. Joshua, Aro oczekuje cię jutro z samego rana. Wyruszycie razem, ten debil niewystarczająco się postarał, miał chyba za dużo czasu. Rozumiemy się?
- Tak, panie. – Wyszedł, zamykając drzwi, nauczyciel słuchał jego kroków na schodach. – Cholera, to komplikuje sprawę…


Dom Cullenów…

- A gdzie twoja dziewczyna? – spytałam Edwarda, wyciągając nogi na stolik do kawy w swoim pokoju. Dlaczego w ogóle zaprosiłam go do swojego pokoju? Przecież istnieje coś takiego, czytałam w jakiś książkach, że dopóki nie zaprosisz wampira, nie wejdzie. Ale przecież to są tylko książki, prawda? To jest ich dom, a ja tutaj przebywam, jako gość, jako może członek rodziny, na którego miano nigdy nie zasługiwałam.
- Pojechała dzisiaj rano do miasta na kilka dni, odwiedzić jakąś rodzinę. – Jaką ona mogła mieć rodzinę, przecież jest demonem. Ale on nie wyglądał, jakby się o nią martwił, czy coś w tym rodzaju. – Bello, posłuchaj, to…
- Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. To twoje życie, możesz robić z nim, co chcesz i być z kim chcesz.
- Przepraszam, ale muszę to zrobić. – Przysunął się do mnie, cały czas patrząc mi w oczy. Jak zwykle zatonęłam w tych złotych źrenicach. Poczułam słodki, ciepły oddech tuż koło policzka. Owionęło mnie uczucie bezpieczeństwa, jakie stwarzała jego obecność. Na chwilę zapomniałam o niebezpieczeństwie, które czaiło się w ciemnościach poza domem. Liczyła się ta chwila. Usta dotknęły moich w słabym, jakby niewinnym pocałunku. Posmakowałam warg Edwarda, chciałam więcej. Instynktownie wyciągnęłam ręce, by wpleść je w jego włosy i przyciągnąć bliżej. To było to, czego mi brakowało, co do tej pory śniło się tylko w snach. Odsunęliśmy się od siebie, bym mogła zaczerpnąć powietrze - on tego nie potrzebował.
- Czemu to zrobiłeś? – zapytałam, próbując nie pocałować go jeszcze raz. Miałam jednak słabą silną wolę.
- Powiedziałaś, że to moje życie, że mogę robić z nim, co chcę i z kim chcę. – Na jego twarzy zagościł uśmiech, który zabierał mi dech w piersiach. – A teraz wiem, co chcę robić i z kim... – Znowu mnie pocałował, tym bardziej mocniej, jakby wstąpiło w niego jakieś zwierzę. Odwzajemniałam wszystko z taką sama siłą, nawet nie spostrzegłam, gdy przenieśliśmy się na łóżko.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Doris89
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Śro 22:08, 02 Gru 2009 Powrót do góry

Ooooooooo....
Zatkało mnie... Ta końcówka.
Nie no ja umre z ciekawości do następnego rozdziału!!!!

Wstawiaj go szybko.
WENY


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bella*swan*cullen
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:02, 03 Gru 2009 Powrót do góry

No no no Smile
Szybko im w tym rozdzile poszło hehe Smile
Mam nadzieję, że ta wizja Belli dotycząca śmierci Cullenów się nie spełni...
Methew zakochany w Belli??? A to cos nowego Very Happy Może i ona go pokocha i będzie inna ciekawa historia Smile
Z utęsknieniem czekam na następny rozdział Razz
Pozdrawiam i weny


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lexie
Wilkołak



Dołączył: 31 Sie 2008
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z podziemia...

PostWysłany: Czw 13:56, 03 Gru 2009 Powrót do góry

Czegoś takiego się nie spodziewałam myślałam, że Joshua jest w pewnym stopniu dobry, że chce pomóc Belli a nie ją wykorzystać. Na myśl przychodzi mi, że on chce przejąć władze w podziemiu, Bella zabije Tergala a on przejmie władze. A co do Matthew od samego początku mówiłam, że on coś czuje do Belli może dzięki uczuciu pomoże jej, powie prawdę.
Jeśli chodzi o akcje Bella- Edward to mam nadzieję, że nic z tego nie będzie. Laughing I w dalszym ciągu liczę, że anioły wezmą się w garść i pomogą Belli.
Tak się zastanawiam skoro Matthew jest siostrzeńcem Joshuy to czy są z Bellą dalekimi kuzynami?
Fajnie, że dodałaś rozdział tak szybko
Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lexie dnia Czw 13:57, 03 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Sob 20:00, 05 Gru 2009 Powrót do góry

hmmm... nieźle zamieszałaś w tym rozdziale:) najpierw rozmowa z Matthew, później ta rozmowa Matthew i Joshui, Cullenowie, Bella i Edward na koniec? po prostu wiesz jak utrzymać uwagę czytelnika:) mnie "kupiłaś" tym ff od samego początku i do dzisiaj nie zmieniłam zdania:) trzymaj tak dalej i szybko wstawiaj kolejny rozdział.....Wink
Lubię Matthew - pomimo wszystko uważam, że pomoże Belli:)
Pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xXBellaCullenXx
Nowonarodzony



Dołączył: 01 Lis 2009
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: bialystok

PostWysłany: Sob 22:54, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Żałuje, że nie natrafiłam na ten ff wcześniej. Jest genialny.Bardzo podoba mi się przebieg akcji...
Pozdrawiam
Veny Veny Veny


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Catherine Swan
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 14:59, 27 Gru 2009 Powrót do góry

BETA: Wyjątkowa :*

Rozdział XVII

Since you been gone I can do whatever I want
I can see whomever I choose
I can eat my dinner in a fancy restaurant
But nothing ...
I said nothing can take away these blues,
'Cause nothing compares ...
Nothing compares to you *

*Sinead O'Connor "Nothing Compares to You"



- Nie wiem, o czym mówisz, Edward. Proszę cię, zostaw mnie samą. Proszę, ja potrzebuję teraz być sama… - powiedziała, stanowczym, szybkim ruchem odsuwając się ode mnie i wchodząc pospiesznie do swojego pokoju. Słyszałem, jak osuwa się po ścianie tuż koło drzwi, a później jak zaczyna płakać. Choć starała się to jakoś stłumić i tak słyszałem. To sprawiało, że moja klatka piersiowa niezaprzeczalnie się kurczyła i wywoływała ból. A, że jestem pieprzonym egoistą, chciałem wejść do środka i ją przytulić, jakoś pocieszyć, tylko dlatego, że moja osoba cierpi - cierpi razem z nią. Jej ból jest moim bólem. Trucizna, która ją zatruwa od kilku dni, jest moją osobistą trucizną.
Jestem dupkiem, szczerze i bezwątpienia. Edward Antonhy Cullen jest najgorszym mężczyzną na świecie, który rani na każdym kroku kobietę, którą kocha. Bella od zawsze była moim światem, była tą osobą, za którą skoczyłbym nawet w ogień, co w mojej naturze równało się ze śmiercią. Tak, umarłbym dla niej, gdyby to była jedyna rzecz na świecie, która zapewniłaby jej bezpieczeństwo.
Teraz działo się z nią coś niedobrego, a ja nie umiałem jej pomóc. Jak bardzo zmieniłem się, odkąd Bella na nowo pojawiła się w moim życiu? Bardzo, byłem słaby, bezsilny, zupełnie jak… człowiek. Już zapomniałem, jak to jest.
Na świecie istnieje grupka ludzi, która sprawia, że nawet najbardziej zgorzkniałe istoty czują się po prostu ludzko. Przerażało mnie to, powinienem ją chronić, móc zabić dla niej bez mrugnięcia okiem. A ja czułem się jak człowiek, rozumowałem i zachowywałem się jak oni.
Stałem jeszcze chwilę tuż pod drzwiami jej sypialni. Czułem truskawkowy zapach, słyszałem bicie serca. Tak bardzo chciałem ją przytulić, poczuć jej ciepło w moich ramionach.
- Kochanie, o czym myślisz? – Poczułem ręce oplatające się wokół mojej tali i głowę opartą na moim ramieniu. Danielle. Nie byłem szczery nawet wobec niej, a to nie jest podobne do mnie. Byłem inny, dopóki nie spotkałem tego anioła w pokoju przede mną. Odwróciłem się do dziewczyny stojącej za mną, uśmiechając się, lecz mój uśmiech nie był pełny. Zostawiłem go w pokoju za mną, by mógł służyć lepiej osobie, która tego naprawdę potrzebowała.
- Nie martw się o nią, da sobie radę. Jest silna, Edwardzie – powiedziała, składając lekki pocałunek na moich ustach. Gest czułości, który zawsze na mnie działał. Nie wiem, jak to robiła, ale mężczyzna który pokochałby ją, nie byłby w stanie jej nigdy skrzywdzić. Nie to co ja, gdyby wiedziała, że całowałem się z Bella, gdyby wiedziała, że w mojej głowie są obrazy brązowowłosej dziewczyny zamiast niej, nie byłaby taka dobra.
- Ona udaje, znam ją. Próbuje być silna, ale tak naprawdę w środku jej serce rozrywa się na malutkie kawałeczki. – Odsunąłem się od niej i podążyłem w stronę naszego pokoju.
- Nie byłabym tego taka pewna, Edwardzie. – Zamknęła za sobą drzwi, odwracając się w moją stronę. – Może ona udaje, że cierpi, żeby cię na nowo zdobyć?
- Ona nie jest z tych, Danielle – powiedziałem trochę za ostro, siadając na łóżku. Gdyby to powiedział ktoś inny, na pewno leżałby już z rozwaloąa szczęką na ziemi, ale to była ona. Miałem do niej szacunek.
Włożyłem swoją twarz w dłonie, pragnąc, by nikt nie oglądał mnie w tym stanie. Naprawdę byłem popieprzony. Zawsze starałem się być silny, tak aby nikt nie patrzył na mnie z litością. To akurat czyniło mnie i Bellę podobnymi. Nie chciałem, żeby inni na około myśleli, że nadal cierpię, a Bells na pewno cierpiała po naszym rozstaniu.
- Kochanie, spójrz na mnie. Edwardzie… - Poczułem jej ręce na moich, które chciały, abym odsłonił dla niej swoją twarz. – Wiem, że cierpisz. Czuję to i widzę w twoich oczach, za każdym razem gdy przebywasz z nią w jednym pokoju, ale ona to przeszłość, jesteśmy teraz my…
- Ja ją nadal kocham, Danielle. – Powiedziałem to? Czy po raz pierwszy od czterech lat, przyznałem się komukolwiek, że ją nadal kocham? Czy ja to powiedziałem na głos, właśnie teraz, w pokoju, z moją obecną dziewczyną? Zwariowałem, postradałem do końca resztki swojej przyzwoitości. Ból, jaki zobaczyłem w jej oczach, uświadomił mnie w swoim toku myślenia. Jestem potworem. – Kur**…
- Przepraszam…
- Czy ty oszalałaś? – Wstałem i stanąłem w drzwiach do łazienki. – Prosiłem cię, żebyś tego nie robiła. Jak mogłaś się we mnie zakochać?! – prawie krzyknąłem, kiedy prawda powoli zaczęła do mnie docierać.
- Edwardzie, ja…
- Mówiłem ci, do czego to doprowadzi! Ja nie jestem w stanie tego odwzajemnić, nie rozumiesz, że ja ciebie nigdy nie pokocham? - Uklęknąłem tuż przed jej sylwetką. – Wiedziałaś, że będziesz cierpieć, dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego pozwoliłaś, by to uczucie owładnęło tobą?
- Ja… nie wiem. – Wstała, podeszła do szafy i wyciągnęła płaszcz. Ubierając go, zwróciła w moją stronę swoją głowę. – Porozmawiamy, gdy wrócę… Muszę teraz…
- Gdzie pójdziesz, jest już późno… - Dolewałem oliwy do ognia. Gdyby tutaj została, jeszcze bardziej pogrążałbym się w użalaniu nad sobą. Jestem bezwzględnym masochistą!
- Tuż za miastem mieszka moja rodzina, pojadę do nich na kilka dni. Muszę przemyśleć sobie parę rzeczy… - I wyszła, zostawiając mnie samego.
- Cholera… ! – krzyknąłem sam do siebie, patrząc we własne odbicie w lustrze i chwilę później uderzyłem w nie pięścią. Rozbiło się na kilkadziesiąt małych kawałeczków, zaś na mojej dłoni nie było nawet draśnięcia. A szkoda, zakpiłem w myślach.
- Braciszku, wychodzimy na drobne polowanie – usłyszałem Alice, mówiącą to z salonu. Sam byłem pełny, zaspokajałem się przez całą noc, biegając po lesie i zabijając napotkane zwierzęta. – I posprzątaj ten burdel! Chyba, że chcesz na kolacje mieć Bellę… – powiedziała to zapewne z uśmiechem na ustach. Spojrzałem na podłogę, która cała była w odłamkach szkła. Czy ona sugerowała, że brązowowłosa dziewczyna odwiedzi mnie dzisiaj w mojej sypialni? Jak bardzo chciałbym, aby było to prawdą…
Za każdym razem, gdy byłem w domu, moja podświadomość zawsze szukała tylko jednej osoby. Nikt z nich nie wiedział, że od przyjęcia urodzinowego Alice, bywałem zawsze w pobliżu Belli. Chciałem wiedzieć, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi, ale wczoraj, gdy wyszła, nie mogłem nic zrobić. Nie poszedłem za nią, choć tak bardzo tego pragnąłem. Po nocy spędzonej w jej ramionach, czułem, że mogłem przenosić góry, tylko siłą mojej miłości do niej. Zawsze zastanawiałem się, jak ona, ludzka dziewczyna, mogła tak po prostu usnąć w moich ramiona, przytulona do ciała najgroźniejszego drapieżcy świata. Jej serce bijące przy moim martwym, to było coś, czego zawsze szukałem w ciągu swojego życia. Upajałem się jej zapachem, ciepłem przez całą noc, ale ona nawet nie powiedziała przez sen mojego imienia. Czyżby już o mnie nie śniła?
Geniuszu, przecież ją skrzywdziłeś, czego jeszcze oczekiwałeś? Mój wewnętrzny głos nie dawał mi spokoju od czterech lat. A teraz jeszcze rozkochałem w sobie kobietę, która zasługiwała na więcej. Ja jej nie kochałem, nigdy tak naprawdę nie darzyłem jej głębszym uczuciem, niż pożądanie w czasie, kiedy uprzyjemnialiśmy sobie czas nawzajem. To było z mojej strony niesprawiedliwe, ale życie głównie takie jest.
Klęknąłem koło łóżka, zgiąłem się i wyciągnąłem czarną, sportową torbę. Położyłem ja na swoich kolanach i spojrzałem na jej zawartości. Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy, to nasze wspólne zdjęcie. Ja i Bella, na jej przyjęciu z okazji osiemnastych urodzin. Przejechałem palcem po jej twarzy, tak bardzo chciałem ją tak dotknąć w rzeczywistości, wetknąć za ucho zabłąkany kosmyk włosów. Na zdjęciu wyglądała inaczej, ale to zawsze była moja Bella. Jej oczy uśmiechały się w stronę tego miedzianowłosego chłopaka, który obejmował ją, pozując do zdjęcia, choć jej postawa mówiła coś innego. Pamiętam to, jakby to było dzisiaj.

- Kochanie, bądź grzeczna i stój spokojnie – powiedziałem, patrząc, jak moja kobieta zasłania się przed Alice, która chciała zrobić jej zdjęcie. – To tylko parę sekund, uśmiechnij się i spójrz na mnie, jeśli nie chcesz patrzeć w obiektyw.
- Okłamałeś mnie, miało nie być żadnego przyjęcia. Mieliśmy dokończyć oglądanie filmu, a tutaj przyjeżdżam i od razu zostaje porwana do jaskini tortur twojej siostry. To było niesprawiedliwe, Cullen. – Objęła siebie rękami, wyglądała jak małe dziecko, które nie dostało cukierka. Wydęła dolną wargę, w tej chwili wyglądała cudownie. Prawie się na to nabrałem, w kącikach jej ust igrał uśmiech.
- Przepr… albo nie, nie będę przepraszać. Nie przyjechałabyś tutaj, gdybym powiedział ci prawdę. Moja wina jest uzasadniona przez wyższość celu.
- Cullen… - Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo poczuła na sobie błysk flesza aparatu.


Musiałem się roześmiać, bo jej mina była bezcenna w tamtej chwili. Wyglądała pięknie, kiedy próbowała się na mnie wkurzyć. Zawsze jej to nie wychodziło, tak jak i mnie. Nigdy nie potrafiłem być na nią zły więcej niż pół godziny, a nawet mniej.
Kolejną rzecz, którą miałem w torbie, była niebieska bluzka Belli z długimi rękawami. Zwykła, skromna rzecz, ale dla mnie miała ogromne znaczenie sentymentalne. Miała ją na sobie pierwszego dnia, tego feralnego dnia na biologii, kiedy o mały włos jej nie zaatakowałem. Nie miała wtedy pojęcia, jak niebezpieczny mężczyzna siedzi koło niej. Było w torbie jeszcze kilkanaście innych drobiazgów, które dla mnie miały bardzo dużą wartość. Przypominały mi o tym, co nas łączyło, co było jeszcze cztery lata temu.
Ne wiem, ile czasu tak siedziałem, rozpamiętując przeszłość. Robiło się ciemno, za oknem noc zwyciężała nad dniem, by ponownie rano przegrać. Nad moim pokojem była sypialnia Emmetta i Rosalie, którzy aktualnie w tej chwili nie próżnowali.
- Moglibyście troszkę ciszej, ktoś tutaj próbuje myśleć! – krzyknąłem, by po chwili usłyszeć gromki wybuch śmiechu tam na górze. Po około piętnastu minutach, schodzili już po schodach. Szybki numerek w ciągu dnia to u nich rutyna. Już trzecia dzisiejszego dnia…
Podszedłem do drzwi, by coś powiedzieć, gdy usłyszałem ich rozmowę z Bellą.
- Co tam siostrzyczko? – Na końcu korytarza, tuż koło schodów, stał Emmett. Uśmiechał się do niej, a w jego głosie czułem szczęście. Jego myśli były jednak najgorsze.
~ Edziu, wiem, że tam jesteś…~ powiedział do mnie mentalnie, lecz nie zwracałem uwagi na niego, lecz na dziewczynę znajdującą się przed nim. Nawet przekręcenie mojego imienia nie wytrąci mnie teraz z równowagi, nie, jeżeli ona jest w pobliżu.
- Ta twoja żona cię kiedyś wykończy, wiesz o tym prawda? – zapytała, opierając się bokiem o pobliską ścianę.
- Mnie nie tak łatwo wykończyć, mała. Mam jeszcze sporo siły, chcesz wypróbować? – zachichotała, gdy z góry schodziła Rose. Miała trochę rozczochrane włosy, a w zapięciu jej sweterka zostały pominięte dwie dziurki. Efektem tego był zapas materiału, zwisający z jednej strony. Bella umilkła i zwróciła się do niej.
Chciałeś jej pokazać, jaki jesteś sprawny, co Emmett? Nie doczekanie twoje, twoja żona ci na to nie pozwoli.
- Powinnaś go teraz nakarmić, bo nie wiem, czy sprosta twoim późniejszym oczekiwaniom. – Ona też to dostrzegła? On był dopiero co wczoraj na polowaniu.
- Czyżbyś wątpiła w moje możliwości, Bells? Wiesz, my Cullenowie mamy spory zasób energii w tych sprawach. – Pochylił się w jej stronę. Nie Emmett, nie mów jej tego! Nie! – Edward powinien co nieco ustąpić tego tobie … Ała. Co ja takiego zrobiłem tym razem, Rose?! To bolało kotku. – Zaczął ją gonić, a ja stałem w drzwiach sypialni i patrzyłem w stronę mojej miłości. Czy ja do końca oszalałem? Nic nie mogłem na to poradzić, ale w mojej głowie pojawiły się od razu obrazy mnie i Belli. A przede wszystkim wizja Alice. Jestem naprawdę walnięty, ile razy już to dzisiaj powtarzałem?
- O czym myślisz? – zapytałem ją, szepcząc to do jej ucha. Z przyzwyczajenia zaciągnąłem się jej zapachem, a w połączeniu ze szczerością, że myśli o mnie, tworzyło mieszankę wybuchową. Połechtało to moje ego. Może nie jest za późno, by naprawić to, co kiedyś zniszczyłem. Ominęła mnie, lekko się uśmiechając i weszła do swojego pokoju.
- Idziesz? – zapytała szeptem, zostawiając dla mnie otwarte drzwi. Czy ona żartowała, czy tylko pastwiła się nade mną? Wszedłem do środka, a ona usiadła na kanapie i wyciągnęła swoje długie, sexowne nogi na stolik do kawy. Cholera, przestań o niej tak myśleć, Cullen! Krzyknąłem wewnątrz siebie.
- Gdzie twoja dziewczyna? – zapytała.
Siedzi na kanapie przede mną, chciałem odpowiedzieć, ale zamiast tego powiedziałem: - Pojechała dzisiaj rano do miasta na kilka dni, odwiedzić jakąś rodzinę. – Czy naprawdę te parę godzin temu, to było rano? Ukradkiem spojrzałem na zegarek, odbijający się w lustrze na jej ścianie. Siedem godzin temu pojechała, a ja już jestem w sypialni innej. – Bello, posłuchaj, to…
- Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. To twoje życie, możesz robić z nim, co chcesz i być, z kim chcesz. – Ah, naprawdę? Masz rację, moja piękna, to moje życie. Więc, dlaczego nie miałbym z niego skorzystać, jeżeli już zaprosiłaś mnie do swojej sypialni?
- Przepraszam, ale muszę to zrobić. – Pochyliłem się w jej stronę, gdy to mówiłem i pocałowałem ją. Nie protestowała, nawet oddała pocałunek. Czy też myślała i czuła to, co ja w tej chwili? Instynktownie wyciągnęła ręce, by wpleść je w moje włosy i przyciągnąć mnie bliżej… Czy ona wiedziała, jak ten gest na mnie działa? Naparłem na nią mocniej swoimi ustami, by po chwili odsunąć się, aby nabrała powietrza.
- Czemu to zrobiłeś? – zapytała, a ja próbowałem nie pocałować jej jeszcze raz.
- Powiedziałaś, że to moje życie, że mogę robić z nim, co chcę i z kim chcę. A teraz wiem, co chce robić i z kim… – Znowu ją pocałowałem, tym bardziej mocniej, poddałem się instynktowi, który właśnie potrzebował jej ciała, jej miłości i jej ciepła. Wariowałem, mój mózg się roztapiał pod wpływem silnego bicia serca. Podniosłem ją delikatnie i w wampirzym tempie położyłem na łóżku. W miejscach, gdzie nasze ciała się stykały, czułem tę elektryczność, to, czego brakowało mi w dotknięciach Danielle.
- O Boże, tylko mi jej nie uszkodź. Jutro mam zamiar zabrać ją na zakupy! – usłyszałem Alice, która mówiła to z salonu. Jak oni mogli tak szybko wrócić?
Bella nie mogła już więcej wytrzymać, gdy „ przez przypadek” dotknąłem jej piersi, wydobył się z jej pięknych ust cichy jęk rozkoszy. Ten dźwięk, jeszcze bardziej mnie nakręcił. Jeszcze godzinę temu, nie marzyłem o tej chwili. Byłem w siódmym niebie.
Całowałem ją, dawałem z siebie jak najwięcej, ale nie kontrolowałem już mojego ciała. Wiedziałem, że chciało mieć tę kobietę tak samo jak mój umysł i serce. Chwyciłem mocniej jej biodra, chciałem by bliżej niej, stając się z nią nierozerwalną jednością.
Przewróciła mnie na plecy, nie spodziewałem się tego, ale podświadomie tego pragnąłem. Moja fantazja obejmowała wszystko, co z tą kobietą było związane, nawet jej dominacja. Nie opierałem się jej tak jak dawniej, miałem teraz praktykę. Wiedziałem gdzie zwracać nadwyżkę swojej energii, jak równomiernie rozkładać siłę. Kilka, kilkanaście… kilkadziesiąt nocy z Danielle i moja pewność poprawiła się parokrotnie.
Zamarłem chwilowo, gdyż Bella chwyciła za krańce swojej bluzki i pociągnęła ją w górę. Jak bardzo głupia była moja reakcja? Zaskoczyła mnie, to pewne, nie sądziłem bowiem, że ona odważy się to zrobić. Zawsze była taka nieśmiała, zawsze była… dziewicą. Nic na to poradzić nie mogłem, że poczułem w jednej chwili złość, że ktoś inny mógł ją dotykać.
A co ty myślałeś, że co? Że poczeka na ciebie i gdy tylko się pojawisz, odda się w twoje ramiona? Edward, przestań gadać sam ze sobą, nie w takiej chwili. Prowadziłem ze sobą mentalną rozmowę, czułem się jak obłąkany.
Jej blada skóra była idealna, była czymś, co prześladowało mnie w każdej chwili istnienia, od kiedy ją poznałem. Jestem w niebie! Już miałem sunąc moją ręką w górę, gdy ona niespodziewanie zaczęła powoli zbliżać się do mojej twarzy, by w ostatniej chwili, gdy oczekiwałem na namiętny, pospieszny pocałunek, zmienić kierunek i zacząć pieścić moja skórę na szyi. Jęknąłem, gdy poczułem jej zęby na mojej skórze, jej usta ssące moją skórę, jakby chciała zostawić tam swój ślad, oznaczyć mnie. Kur**, robiło się gorąco.
Jęknąłem, musiałem dać choć w taki sposób upust emocji, które kumulowały się w środku mnie. Rękami, które trzymały jej biodra, zacząłem kierować się w stronę zapięcia jej stanika. Chciałem jak najszybciej zobaczyć jej piękno w całej okazałości. Nie wiedziałem, na ile może mi pozwolić, ale dlaczego miałbym nie skorzystać z takiej okazji? Kiedyś byłem słaby, bo była ze mną Słaba Bella. Teraz odrodziłem się na nowo, tak samo zmieniłem się jak i ona.
Zamarła, kiedy to robiłem. Wyczułem jej niezdecydowanie. Czyżby jednak zmieniła swoje zdanie? Nie poruszała się chwilę, jakby próbowała się z czymś uporać. Nachyliłem się do jej ucha.
- Pragnę cię, Bello – szepnąłem uwodzicielsko, gdy prawą ręką chwyciłem za zapięcie na jej plecach.
- Edwardzie…- szepnęła cicho. Wziąłem to jako dobry znak. Jak bardzo się myliłem?
- Bello, tak bardzo mi ciebie brakowało. – Scałowywałem jej twarz, chciałem żeby otworzyła swoje oczy, bym mógł zobaczyć czy wszystko jest w porządku. Na próżno. Objąłem jej ciało, przybliżając ją do mnie. Chciałem na nowo poczuć, że jest tutaj zemną, że to wszystko nie było tylko czarodziejskim omamem.
- Edwardzie… przestań. – Jej zapach, jej ciepło działało na mnie pobudzająco. Ścisnąłem ją mocniej, czułem jak jej serce bije bardzo szybko. Zaprzeczała własnym potrzebom. Próbowałem ją złamać, osłabić jej wstrzemięźliwość w tej chwili. – Puść mnie, to boli. Edwardzie dość, ja tego nie chcę… - krzyczała, gdy zaczęła miotać się w mych ramionach. Może rzeczywiście za bardzo ją chwyciłem, może naprawdę, teraz zachowuje się nachalnie? Wyszarpała swoje ciało i usiadła na łóżku, z dala ode mnie. Poczułem się odrzucony, ale najgorsze było to, że przed chwilą zmuszałem ją to uprawiania ze mną miłości, tylko dlatego, że tego chciałem. Brałem jej reakcje na tak, a w rzeczywistości było inaczej.
- Bello, ja… przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało, nie panowałem nad sobą. Przepraszam. – Dotknąłem jej ramienia, lecz odsunęła się od mojej ręki, wstając i podchodząc do okna. Nadal tyłem do mnie, jakby nie mogła na mnie spojrzeć. Jak mogłem przeoczyć strach w jej oczach? Byłem potworem, jestem i nadal nim będę. Nikt i nic to nie zmieni. Czułem obrzydzenie do samego siebie, już drugi raz tego dnia.
- Nie rozumiesz, ja… - zaczęła mówić, kiedy na nowo zamknęła oczy. – To nie jest takie proste, nie zmieniłam się na tyle, aby bez mrugnięcia okiem wskoczyć ci do łóżka. Choćbym nie wiem jak tego pragnęła… Edwardzie, potrzebuje konkretów, których ty nie możesz mi dać. Nie umiem już żyć twoimi pięknymi kłamstwami…
- Bello, to co się stało wtedy… nie naprawię tego. Prawdą jest, że odszedłem, zostawiłem cię, ale nadal cię kocham. – Stanąłem bokiem, tuż koło jej ciała. – To należy do ciebie, kochanie. – Wziąłem jej rękę i położyłem na mojej klatce piersiowej w miejscu, gdzie powinno bić moje serce.
- Znowu to robisz… kłamiesz, Edwardzie. – Cofnęła swoją rękę, odwracając się napięcie. Zabolało. – Wyjdź.
- Bello…
- Teraz!
- Kochanie, spójrz na mnie… - szepnąłem gorączkowo.
- Wyjdź!
Wyszedłem, zostawiając wszystko niewyjaśnione. Chciałem jej to wszystko w końcu powiedzieć, by wiedziała prawdę, lecz straciłem szansę. Popsułem wszystko, tylko dlatego, że kontrolę nade mną przejęły pragnienia ciała. Wszedłem do mojego pokoju, zwalając wszystko z szafek w ataku szału, złości na samego siebie i żalu. Nawet nie mogłem patrzeć na siebie i swoje dzieło. Byłem nikim, byłem potworem, który nie zasługiwał na życie, bo zraniłem dzisiaj kobietę, która była całym moim życiem. Ona jest moim światem, kimś, kto wziął moje serce, jest moją duszą. Siadłem na ziemi, chowając twarz w dłoniach i zacząłem kiwać się w tył i przód. Powtarzałem jak mantrę: ‘Ona już mnie nie kocha, nie oszukuj się. To koniec’.
Po godzinie poczułem jak czyjeś ciepłe ręce próbują odsunąć moje dłonie od twarzy. Pierwsza myśl – Bella. Przyszła, zmieniła zdanie, ale nie. Życie nie było jednak takie poste. To była Danielle, ale czemu? Czyżby czegoś zapomniała i wróciła? W końcu jej się to udało i wstałem. Ułożyła obie swoje górne kończyny po obydwu stronach twarz, patrzyła prosto w oczy moje z dziwnym błyskiem w swoich. To było inne, dziwne.
- Nie kochasz jej, Edwardzie – powiedziała, jej wzrok był intensywny. Czułem, jakby część mojej duszy, część mojego cierpienia uleciała. Jakby to, co wylatywało z jej ust, było jak najprawdziwszą prawdą. – Nie ma już was, jesteśmy teraz my, Edwardzie. Ja kocham ciebie, ty kochasz mnie. – O czym ona mówi? Przecież… i stało się dla mnie jasne. Jakby część mojego mózgu była przysłonięta, jakby moje dotychczasowe myślenie zaszło nieprzenikalną mgłą, a teraz, gdy ona patrzyła na mnie swoimi oczami, jakby mnie oświeciło. – Powiedz to, co zawsze chciałeś mi powiedzieć. – Zaczęło mnie wypełniać dziwne, ale relaksujące uczucie. Jakby ktoś wpychał do mojej podświadomości różne wiadomości, różne wspomnienia. Chciałem to odepchnąć, ale nadaremno. Byłem zbyt słaby, aby to zrobić. Nagle jakby ktoś przełączył dawno nieużywany przełącznik na pozycję ‘on’.
- Kocham cię… - szepnąłem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 16:45, 27 Gru 2009 Powrót do góry

Kocham Cię za to jak szybko dodajesz rozdziały.

Wracając do tekstu nienawidze Danielle i chciałabym żeby B i E znowu byli razem , ale to nie zależy ode mnie. Bardzo mi się podoba.Czekam na kolejne rozdziały.


Życze Veny

Pozdrawiam


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Czw 16:56, 07 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 19:35, 27 Gru 2009 Powrót do góry

Jak zwykle rozdział rewelacyjny... taka mieszanina uczuć - właściwie wybuchowa...:)
Edward w sumie sam jest sobie winien, że tak zranił Bellę... natomiast mogę sobie wyobrazić minę Belli w momencie kiedy zobaczy opętanego przez Danielle Edwarda... na samą myśl aż skręca mnie ze współczucia...
reasumując - pisz dalej i nie daj nam czekać zbyt długo:)
Pozdrawiam już poświątecznie:)
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chocolate_maggie
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Sie 2009
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań/Forks

PostWysłany: Nie 21:51, 27 Gru 2009 Powrót do góry

Brawo! Naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyłaś reakcją Belli, w sensie, że jednak mu odmówiła.
Podoba mi się, ze twoja Bella szanuje siebie i mimo, iż ciągle kocha Edwarda, to ma w sobie siłę i nie dała się wykorzystać Edkowi.
Bo on ją zranił i teraz nie potrafi zdecydować się i powiedzieć prosto z mostu co czuje, chce lub co się stało. Smutne jest to, że Edward mimo, iż podjął kilka złych decyzji, mające z resztą na celu dobro i szczęście Belli, skrzywdziły ich oboje, a on uważa się za potwora.....
No ale poza tym jest ciekawie....podobała mi się ta mieszanka uczuć, jak ktoś wcześniej napisał, chociaż zaskoczyło mnie samo zakończenie tego rozdziału....nie powiem, że podoba mi się, bo tak nie jest, ale było niespodziewane.
Ogólnie nie podoba mi się postać Danielle. Uważam, że jest ona nie potrzebna, przynajmniej, po tych rozdziałach mam takie zdanie, ale kto wie.....może okaże się, że odegra ona jakąś ważną rolę w twoim ff?
Nie wiem, ale jak na razie, mam wrażenie, że jest ona stworzona tylko po to, aby zapełnić kartkę i wstawić rozdział o E&B&D kiedy nie masz weny - ot tak, żeby było, że jesteś na forum i nie zawiesiłaś pracy.... na dodatek ten właśnie wątek wydaje mi się bardzo oklepany i aż nazbyt powielany!!
A jak już oceniam całokształt twojej pracy, to nie mogę nie dodać, iż główny wątek; przemiana Belli, te "anioły" czy co to tam jest ( wybacz, ale akurat uciekła mi ich nazwa, a nie chce mi się sprawdzać, w każdym razie Ci, którymi na rządzić Bells po przemianie ) oraz całe to zamieszanie..... wydaje mi się zagmatwane, trochę źle przemyślane i troszkę niespójne....a na dodatek, mimo, iż czytam to ff, to przez te rzeczy które wymieniłam powyżej, czytając nowy rozdział, praktycznie nie pamiętam, tego co było wcześniej!!
Musiałabym chyba, za każdym razem, kiedy wstawisz mowy rozdział, czytać to opowiadanie jeszcze raz !! A to świadczy, że albo ze mną, albo z twoim opowiadaniem jest coś nie tak.
Aha. Zapomniałabym! Znalazłam kilka błędów, w ostatnim rozdziale, ale nie będę ich teraz przytaczać. Z resztą nie czytam po to, aby jedynie wyłapywać błędy i je komentować. Nie po to się czyta opowiadania!
Chcę tylko powiedzieć, że ogólnie to twój ff mi się podoba, ale mogłoby być lepiej
pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Pon 16:31, 28 Gru 2009 Powrót do góry

Kurcze to był przepiękny rozdział . Tyle uczuć , emocji . Jak sie nie myle to chyba był pierwszy rozdział pisany z punktu widzenia Edwarda ? Jeśli sie myle to przepraszam ale niezbyt dobrze pamiętam wcześniejsze rozdziały. W każdym razie fajnie było przeczytac co myśli Edward .
Już myślałam że jednak spędzą noc razem , ale dobrze że Bella nie uległa , w końcu on ma dziewczynę , to jednak byłaby zdrada . Ciekawe czy ona zrobi cos z Daniell , czemu ona wogóle nie ostrzegła Cullenów że to demon ? Jaka będzie jej reakcja na opętanego Edwarda ?
Świetnie piszesz , ciągle chcę więcej i więcej !
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lexie
Wilkołak



Dołączył: 31 Sie 2008
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z podziemia...

PostWysłany: Wto 19:14, 29 Gru 2009 Powrót do góry

Przyznam szczerze, że po przeczytaniu tego rozdziału nie za bardzo wiedziałam, co mogłabym napisać.
Z jednej strony bardzo się cieszę, że Bella wzięła się w końcu w garść i odepchnęła Edwarda. Pokazuje to tylko, że stała się o wiele silniejsza a przede wszystkim bardziej stanowcza.
Z drugiej strony mamy jednak Daniell, nie zaskoczyło mnie to, co zrobiła, myślę, że było do przewidzenia, że wykręci jakiś numer w końcu jest demonem, dla którego liczy się tylko ona sama.
Szkoda mi trochę Belli i tego, co przyniesie jej przyszłość.
Standardowo życze weny :-D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Catherine Swan
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:06, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Uwaga. Rozdział nie betowany. Przepraszam, że tak długa, ale czekałam na moja betę, aż poprawi tekst. Narazie nie mam z nią kontaktu, więc postanowiłam wstawić nie poprawiony tekst, myślę, że wam się spodoba.
PS. Negatywne komentarze, tez mile widziane.


<b>Rozdział XVIII</b>


Śniliście kiedyś, że stoicie nad wielką przepaścią czy urwiskiem, a za wami stoi wasz największy wróg, który daje wam wybór – albo skoczysz i zaryzykujesz wszystko albo staniesz z nim oko w oko i będziesz z nim walczyć, stając się jego bądź co bądź kolejną zabawką? Ja miewam taki sen codziennie, na jawie czy wśród snów obojętnie. Zawsze schemat wygląda tak samo, bądź tą słaba osoba i poddaj się albo stań i walcz.
Jeden z takich koszarów właśnie wydarzył się przed chwilą w mojej sypialni. Całowałam się, oddawałam się rozkoszy dotyku osoby którą kocham ponad swoje życie, aż tu nagle cała moja przeszłość wróciła ze zdwojona siłą jako wspomnienia i kazała mi wybierać. Skoczyć na głęboką wodę, później martwic się i cierpieć przez konsekwencję, albo wstrzymać się i postawić sprawę jasno, odpychając to co mogłoby być dla mnie przyjemne. I co w tamtej chwili miałam wybierać?
Moja mama powiedziałaby, żebym uważała, a moja najlepsza przyjaciółka wyśmiałaby ją, skandując za moimi plecami ‘Idź na całość’. Świat jest pełen sprzeczności i jak tutaj człowieku wybrać to co słuszne?
Każda zdrowa na umyśle dziewczyna, powiedziałaby, że jestem głupia, ale ja wtedy racjonalnie nie myślała. Teraz kiedy stoję na wpół naga w swoim pokoju tuż przy oknie, uświadomiłam sobie, że przed chwilą pozwoliłam odejść mężczyźnie mojego życia, tylko dlatego, że mój umysł jest jak rozstrojone radio. W chwili gdy jego ręce sunęły po moich plecach, w mojej głowie rodziły się niepewności, jeszcze gorsze niż te, które ma każdy człowiek.
Czy nie za dużo mu pozwalam? Co jeśli jest to kolejny jego eksperyment? A może on dalej się mną bawi, manipulując moimi uczuciami? A co jeśli to wszystko nie dzieje się naprawdę?
Nie mogę, nie potrafię mu zaufać. Co jeśli, gdy teraz mnie skrzywdzi, będę cierpieć jeszcze bardziej? Kocham go, ale czy jestem zdolna poświecić dla niego swoje ciało?
Mogłabym wyliczać tak w nieskończoności, ale prawdą było to, że mną manipulował. Świadomie czy tez nie, ale robił to, a ja mu na to pozwalałam.
To było dziwne uczucie, całować się ponownie z taką pasją. Przez dwa ostatnie lata, spotykałam się z różnymi facetami, ale każdy dostawał kosza po pierwszym pocałunku. Dlaczego? Sama do końca tego nie rozumiałam, po prostu ogarniało mnie jakieś dziwne przeczucie. Jakbym szukała tylko tego jedynego, księcia z bajki, ale żaden z nich nie spełniał moich wymagań. Moja podświadomość odpychała ich. Nie czułam się przy nich bezpiecznie, przy żadnym z nich.
Jedynym, któremu pozwoliłam na więcej jest Edward, który właśnie kilka minut temu wyszedł z mojego pokoju. Pod wpływem emocji powiedziałam, że już mu nie ufam i nie wierze w jego kłamstwa. Myślałam, że to prawda, ale teraz kiedy ochłonęłam, poczułam, że mogłabym być tymi kłamstwami karmiona codziennie… Bello dosyć! Nikt nie powinien cię wykorzystywać w taki sposób, nawet Edward!
Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie chciałam nikogo widzieć, a co znaczyło, że nie chciałam z nikim rozmawiać. Wiem, że wszyscy w domu to słyszeli, no bo jak by nie mieli? Mają super słuch, a ja wcale nie mówiłam cicho, rozkazując mu wyjść. Chwila ciszy, niecierpliwe przestępowanie z nogi na nogę. Alice, słyszałam jej kroki po schodach, w chwili gdy jej brat trzasnął drzwiami wychodząc ode mnie.
- Bello. Otwórz, chcę porozmawiać. – Próbuj dalej, mała. Nie otworze ci. – No Bella nie bądź taka… Jestem twoją przyjaciółką czy nie? – Zapewne zaraz sama otworzy i wejdzie, dla wampirów drzwi do tego zamknięte, nie stanowią przeszkody.
- Alice, odejdź… - szepnęłam, troszkę zachrypniętym głosem, nawet nie poczułam jak po moim policzku popłynęło parę łez.
- Bello…- Była lekko zniecierpliwiona. Jak nie uzyska ode mnie informacji, pójdzie do niego. Czy ona nie widziała wszystkiego w swoich wizjach? A tak, wczoraj gdy siedziałam z nimi w salonie, Al poprosiła mnie na stronę. Powiedziała, że nie wie co się zemną dzieje, ale ona nie widzi mnie już tak często jak przedtem. Jedyne co jej pozostało, to urywki nie pełnych zdarzeń, jak klatki filmowe, ukazujące dane wydarzenie w dość długim odstępie czasowym.
Podniosłam swoją bluzkę, którą jeszcze nie dawno zrzuciłam z siebie pod wpływem chwili. Ubrałam ją ponownie i szarpnęła za drzwi.
- Czego?! – warknęłam, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Przestraszyłam się troszkę, ale nie tak, żeby zwiewać gdzie pieprz rośnie. Moja przyjaciółka stała oniemiała i taksowała mnie swoim wzrokiem z góry na dół, jakbym ubrała sukienkę wieczorową do adidasów.- Coś ze mną nie tam? – Odsunęłam się od drzwi, tworząc dla nie przejście i siadłam na łóżku w tureckim siadzie. Chwyciłam gumkę do włosów, leżącą na stoliku nocnym. Związałam nią włosy i spojrzałam ponownie na dziewczynę. Nie zmieniła swojego stanowiska, wyczułam strach w jej oczach, a to jest rzadkie w jej przypadku.
- Będziesz tak stała, czy wejdziesz i będziemy mieć tę rozmowę za sobą? – Odchrząknęła i weszła do środka. Milczała, jakby nie wiedziała co w zaistniałej sytuacji powiedzieć. A wydawało mi się, że jeszcze pare sekund temu była pewna siebie. Co takiego się zmieniło, że w końcu jej entuzjazm i energia zmalała?
- Dobrze się czujesz? – zapytałam podchodząc do niej. Cofnęła się. Co jest do cholery?
- Ostatnim razem gdy miałaś takie oczy, pozbawiłaś mnie słuchu… - szepnęła, wpatrując się we mnie coraz to intensywniej.
- Co ty wygadujesz?
- Spójrz w lustro. – W wampirzym tempie postawiła przedemną lustro stojące w kącie pokoju i zaniemówiłam. Lepiej powiedziałabym, zamarłam, bo właśnie tak się czułam. Nie zdolna do żadnego ruchu. To co zobaczyłam, było nieprawdopodobne, jakby nieprawdziwe. Zastanawiałam się jak to się stało, że miedzianowłosy tego nie zauważył?
Moje włosy miały intensywniejszy kolor i zdrowy naturalny połysk. Jakbym dopiero co wróciła od fryzjerki. Cera, no cóż tutaj zaszła bardziej widoczna zmiana. Blada skóra, bez żadnej skazy, i dwa małe, różowe nieregularne kołeczka na policzkach jako rumieńce. Po tym jak przeszukałam całe moje ciało w poszukiwaniu większych zmian, dotarłam do moich oczu i aż cofnęłam się. Intensywny niebieski, który miejscami podobny był do błękitu nieba w słoneczny, bezchmurny dzien. – Bello, co takiego Edward ci zrobił, że…
Zabrakło jej słów, nie wiedziała jak to opisać. Nie pomogłabym jej w tym, bo sama tego nie wiedziałam. Przecież tylko się całowaliśmy i…
~ Podobało ci się…
Obrazy tego co tutaj zaszło, przemknęły mi przez umysł, rozpalając moje komórki ponownie. Tak bardzo tęskniłam za jego dotykiem, skóra aż boleśnie piekła, teraz kiedy już jej nie dotykał. Był tym jedynym, któremu pozwoliłam na więcej niż muśnięcie warg…
~ Pragniesz go nadal, prawda?
Skąd ten głos w mojej głowie? To nie były moje własne mysli, chociaż w chwili kiedy dotarł do mnie sens tych słów, myślałam tak samo.
~ On cię zniszczy… nie widzisz tego…
Odsunęłam się o kilka kroków od lustra, lecz ciągle wpatrywałam się w swoje odbicie. Co jest do cholery? Kim jesteś?
~ …w jaki sposób czyni cię słabą?
Przestań. Chwyciłam swoje włosy i lekko je pociągnęłam w akcie dezorientacji. Nie wiedziałam co się zemna dzieje i kto lub co jest głosem w mojej głowie. Nie był to Joshua, poznałabym go od razu. Ten głos był lekki, stanowczy i tak bardzo przypominał tę dziewczynkę z moich „wizji”. Czy to możliwe? Teraz przecież jestem w rzeczywistości a nie w mojej głowie. To nie może być prawda, nie w tej chwili, kiedy jestem z Alice w moim pokoju.
- Wypier****j z mojej głowy! Natychmiast! – krzyknęłam, upadając na kolana.
~ Kochasz go? Odpowiedz!
- Nie twój zasrany interes! – syknęłam, podnosząc głowę w kierunku lustra, by spotkać w nim przerażony wzrok mojej odbijającej się sylwetki.
~ Martwię się o ciebie. Krzywdzisz siebie…
Nie odpowiedziałam, patrząc jak zaczarowana na to co rozgrywało się naokoło mnie. Alice zapatrzona i przerażona cofnęła się pod ścianę. A moje odbicie w lustrze wstało z podłogi i patrzyło na mnie z szyderczym uśmiechem, z wyższością.
~ Chciałabyś do niego iść? Lepiej będzie jak zostawisz go w spokoju, on… mógłby cię zranić.
- Kim jesteś?
~ Jakby ci to powiedzieć….
- Najlepiej jak najszybciej!
~ Jestem po twojej stronie Bello, nie musisz się mnie obawiać…
- Nie manipuluj mną. Odpowiadaj!
~ Jestem kimś, kto za jakiś czas będzie jedynym twoim przyjacielem. Jedyną osoba której będziesz mogła zaufać… Jestem tobą.
- Nie wierze ci…
~ Spójrz na mnie, wyglądam jak ty… wiem to co ty… a nawet więcej. Chociaż ten z góry, zakazał mi z tobą o tym rozmawiać…
- „Ten z góry”?
~ Jak to nie wiesz? Nie wierze… królowa i nie wie dla kogo służy? Stworzył nas obie Bóg, byśmy sprawowały władzę nad wszystkimi stworzeniami, a ty siedzisz tutaj w jakiejś ‘norze’ i martwisz się o sprawy przyziemne, takie jak miłość?
- O czym miałaś mi nie mówić? – Chciałam zmienić temat mojej konwersacji ze… mną. Pewnie Alice uważa mnie w tej chwili za nienormalnego, chorego psychicznie człowieka a nie za swoją siostrę czy przyjaciółkę. Spojrzałam na nią a ona na mnie…
~ Nawet ona cie zdradzi, gdy tylko będzie mogła…
- Co ty chrzanisz? – Wkurzyłam się, co jak co, ale Alice nigdy by tego nie zrobiła. A może?
~ Zrobi to bez mrugnięcia okiem…Takie już one są. Wampiry, egoistyczne, bezwzględne sukinsyny, myślące tylko jak ugasić pragnienie krwi… Nawet ona nie będzie zawsze taka nie winna za jaką ją masz…
- Kłamiesz!
~ Ja? Jakbym śmiała okłamywać samą siebie… Sama zobacz…

Moje powieki stały się cięższe, aż je zamknęłam wiedząc, że już dłużej nie mogę się opierać.
Zaraz po tym, ujrzałam polanę w lesie, tuż koło mogącego uciszyć każde złe emocje w czyimś umyśle strumyka. Tuz za nim, w stronę leśnej gęstwiny prowadziła wąska, kamienna ścieżka. Podążyłam za nią, by po chwili wyjść na tyłach jakiejś ogromnej rezydencji, podobnej do piętnastowiecznych zamków czy pałaców zamożnych rodów, które oglądałam w podręcznikach do architektury. Moje nogi wiodły teraz same, jakby wiedziały dokąd miały zmierzać, jakby znały tę okolice na pamięć. Nagle pojawiłam się w jakimś pokoju, całym w odcieniu królewskiej czerwieni i czerni. Na łóżku leżałam ja skrępowana jakimiś łańcuchami, a obok na krześle siedział Edward. Przypatrywał się mi z zaciekawieniem i pewnego rodzaju czcią.
- Edwardzie… - Odwróciłam się, zdając sobie sprawę, że stałam tyłem do drzwi. – Jeszcze nie jest za późno… Możesz ją jeszcze mieć…. Widziałam to…
- Nie Alice… - Wyciągnął rekę i odgarnął z mojej twarzy zabłąkany kosmyk, który w czasie mojego snu na łóżku wsunął się na moją twarz. Wyglądałam inaczej niż w rzeczywistości… - Czułbym się jakbym ją zdradzał, gdyby tylko ponownie posiadł Królową. – Zaśmiał się szyderczo. – Wiesz, że ma do mnie słabość tak samo jak ona… Tak samo się czasem zachowuje…
- W takim razie Aro chce ją mieć jutro rano… Nie wiem co on chce z nią zrobić, jej podobno nie da się zabić… A tak bym chciała, za to co zrobiła…

Otworzyłam ponownie oczy i od razu spojrzałam na moja przyjaciółkę. Czy to możliwe, żeby pragnęła mojej śmierci tak bardzo?
- Kiedy to będzie? – zapytałam ponownie zwracając się do mojego odbicia.
~ To jest przyszłość, Bello. Nie wiem dokładnie, wszystko to zależy jaki będzie twój następny ruch…
- Ruch? Co masz na myśli?
~ To czy wstaniesz z podłogi, wyjdziesz przez tamte drzwi i podążysz przez korytarz do jego pokoju, by oddać mu resztę siebie i zostaniesz, czy wyjedziesz i zostawisz ich, teraz kiedy Volturii przetrząsają świat kawałek po kawałku w poszukiwaniu ciebie…
- Nie dajesz mi za bardzo wyboru… A co jeśli nie zrobię nic z tych rzeczy?
~ Nie zależnie od tego co wybierzesz, twoja przyszłość i tak jest już zapisana w księdze…
- Czyli?
~ Zostaniesz królową czy to nie oczywiste?
- Dla mnie nic nie jest takie oczywiste, nawet to czy naprawdę z tobą rozmawiam. Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
~ Nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego nigdy nie mogłaś pogłębić swoich znajomości z mężczyznami? Dlaczego twój umysł reagował obrończo na każdego faceta, który tylko cie pocałował?
- Co cię to obchodzi?
~ Twoja natura nie zaakceptowała żadnego słabego samca, twoja moc nie chciała nikogo takiego. Potrzebujesz silnej, zdrowej istoty, która cię obroni, jeżeli zajdzie taka potrzeba, ale gdy taką znajdziesz będzie on jedynym, który będzie w stanie ciebie zabić…Tak Bello, jesteś niezniszczalna, ale tylko Edward jest w stanie ciebie kiedykolwiek skrzywdzić fizycznie. Stanie się to wtedy gdy oddasz mu wszystko co posiadasz, bo ma już w garści twoje serce, twoją moc, choć o tym nawet nie wie…Podejmij decyzje…
- Zamknij się! – Wstałam i z całej siły uderzyłam w lustro. Gdy upadały kawałeczki, usłyszałam jeszcze drwiący i głośny śmiech. Z mojej ręki popłynęła krew, popatrzyłam na Alice, której oczy pociemniały na widok czerwonej cieczy. Owinąwszy go w swoja bluzke, wbiegłam do łazienki. Włożyłam ja pod zimna wodę.
- Co to było? – Poczułam malutką, drobną rączkę zaciskającą się na moim nadgarstku.
- Moja halucynacja… przepraszam.
- Za co? – zapytała, polewając w międzyczasie moją rękę jakimś płynem z apteczki i owijając ja w opatrunek.
- Za to, że byłaś świadkiem moich słabości…
- Proszę… Bells, spójrz na mnie.. Jestem twoją przyjaciółka czy nie?
- Jesteś…
- Więc to co zobaczyłam zostaje miedzy nami, chociaż nie wiem czy reszta domu tego nie słyszała. A jeśli chodzi o mojego brata, to powinnaś się wstydzić. – Spojrzałam na nia ze zdezorientowaniem. – Od kilku dni, chodził z zamiarem porozmawiania z toba o tym co czuje…
- Zapędziłaś się moja droga. Między zwyczajną rozmowa a prawie seksem, jest bardzo duża różnica. A ja pragnę czegoś więcej niż szybkiego numerku w moim łóżku, podczas nie obecności jego dziewczyny. – Moja przyjaciółka pokiwała głową w sposób, jakby się zemną zgadzała.
Przymknęłam powieki, by ogarnąć swoje myśl, które nie dawały mi spokoju od czasu mojej dziwnej konwersacji z moją osobą. Nie byłam osoba o podwójnej osbowości, chociaż dla osób postronnych tak pewnie wyglądałam. Młoda dziewczyna z rozdwojeniem jazni, która gada do swojego odbicia. Spojrzałam w lustro w łazience, moje oczy na nowo były czekoladowe, jakby wraz z rozpadnięciem się lustra, bestia we mnie znikła.
- Co teraz zrobisz? – Z moich rozmyślań wyrwała mnie dziewczyna obok. O czym my to rozmawiałyśmy? A tak o mnie i o nim.
- Chyba muszę z nim porozmawiać…
- Chyba? Bells, powinnaś! Ale najpierw się przebierz, bo w tym jak staniesz w jego drzwiach to gotów będzie ciebie pożreć. – Zażartowała sobie z mojego stroju. Zakrwawiona bluzka nie wyglądała zbyt zachęcająco, zwłaszcza w domu pełnym wampirów. Zauważyłam że Alice wstrzymywała oddech.
Wzięłam pierwszą lepszą bluzkę z garderoby i wyszłam na korytarz.
Ludzie chorzy psychicznie, żyją ze strachem, że ktoś ich śledzi, obserwuje każdy ich ruch. Z czasem to wszystko wchodzi w ich nawyk, uczą się żyć ze swoimi lękami. Czasem jednak otoczenie ich nie jest takie wyrozumiałe i cierpliwe, odgradzając się od osoby chorej psychicznie, twierdząc, że nie są wstanie im pomóc. Wtedy najbardziej im szkodzą.
Dzieci autystyczne są odizolowane od szarej rzeczywistości, zamknięte w swoim świecie nie potrafią się samodzielnie obudzić. Ich sen wydaje się wieczny, ale tak naprawdę ich „szczęście” kończy się wraz z ich śmiercią. Zazdroszczę im, ja prawdopodobnie nie umrę, a na pewno nie z przyczyn naturalnych i jeżeli to prawda - nie sama.
Śmierć. Odwiecznie rozpatrywany problem ludzkości, temat prawie każdej rozmowy. Przez niektórych jest uznawana za wybawienie, za zakończenie ich koszmaru – życia. Przez innych natomiast za katastrofę, za koniec czegoś ważnego w ich życiu. Pozostali… są po prostu obojętni. Każdy z nich jest jednak zgodny co do jednego - Śmierć jest nie unikniona.
A śmierć miłości, uczucia jakim darzymy ukochaną osobę, bywa najgorszą rzeczą na świecie. Słyszałam jego słowa, które zraniły mnie najmocniej. Przez uchylone drzwi do jego pokoju dostałam zimnym ostrzem w sam środek mojego serca.
- Kocham cię… - szepnął, po czym pocałował Danielle.
Nie mogłam dłużej na to patrzeć, jeszcze godzinę temu przyrzekał mi, że mnie kocha, że jego serce należy do mnie. Cofnęłam się, gdy zobaczyłam jak wciąga nosem zapach. Przestraszona cofnęłam się, ale było za późno. Zauważył mnie, a ja nie mogłam nic na to poradzic.
- Bello… - usłyszałam swoje imie wymówione przez niego.
- Zostaw ją, Edward! – krzyknęła jego dziewczyna. To wszystko było tylko po to, aby zaciągnąć mnie do łóżka. Odwróciłam się i pobiegłam do pokoju, chwyciłam swoją skórzana kurtkę i pierwsze lepsze buty i już miałam wyjść, gdy w drzwiach pojawił się miedzianowłosy.
- Gdzie się wybierasz? – zapytał, zastępując mi drogę ewakuacji, ale ja zgrabnie go wyminęłam.
- Idę się upić! – Syknęłam mu prosto w twarz i podążyłam do swojego auta.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Pon 21:43, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Catherine, mimo tego, że sporo czekałam na ten rozdział nie zawiodłam się. "Pokrętny los zawsze przeciwko kochankom..." Cóż... W Twoim opo wszystko jest inne, bardziej magiczne. Podoba mi się to. Bardzo. Nie jesteś schematyczna, masz swoją wizję i trzymasz się jej. Chwała Ci za to :D
Szkoda, że wszystko tak się potoczyło. Teraz pewnie Bella uwierzy swojemu "drugiemu ja". Oby nie. Jej rozmowa z samą sobą była bardzo interesująca i tylko pogłębiła moją ciekawość, jak to wszystko się potoczy :) Mam nadzieję, że ładnie z tego wybrniesz Wink
Będę trzymała za Ciebie kciuki Wink

Pozdrawiam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lexie
Wilkołak



Dołączył: 31 Sie 2008
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z podziemia...

PostWysłany: Pon 22:10, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Nie wiem jak ty to robisz, ale za każdym razem, kiedy czytam nowy rozdział ledwo mogę usiedzieć na miejscu.
Odrobinę zaskoczyła mnie rozmowa Belli ze sobą z początku myślałam, że rozmawiam no cóż z Bogiem… A później coś takiego, musze przyznać, że zaskoczyła mnie wizja przyszłości Belli, tego, że Edward i Alice ją zdradzą, jakoś ciężko mi w to uwierzyć, no chyba, że Bella stanie po stronie zła i nie będą mieli wyboru. Zresztą sama nie wiem.
Przyznam, że w dalszym ciągu liczę na pojawienie się niebiańskiej floty Very Happy
Mam nadzieję, że Bella nie wróci do Edwarda on na nią absolutnie nie zasługuje, wciąż nie mogę doczekać się miny Cullenów, kiedy ta wyzna im prawdę. Strasznie dużo tajemnic nam zostało, ale mam nadzieję, że w nieprzewidywalny sposób je rozwiążesz.
I cieszę się, że nie wyszłam na desperata Cool
Życzę dużo weny i tego, aby twoja beta znalazła więcej czasu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Śro 15:23, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Ciężka przyszłość czeka Bellę . Myślę , że trudno będzie jej wybrać komu ufać , a komu nie . Chociaż , po tym jak przekonała się , że Edward ją oszukuje , zaufa pewnie temu co słyszy w swojej głowie . Nie jestem do końca przekonana , czy dobrze na tym wyjdzie .
Cały czas się zastanawiam jaki los dla niej szykujesz , czy zostawi Cullenów i pojdzie za swoim przeznaczeniem , czy się sprzeciwi . Ciężko mi cię rozgryzć , nigdy nie wiem co dalej napiszesz . Lubisz zaskakiwać i bardzo to u ciebie lubię . Jesteś bardzo nieprzewidywalna . Pozdrawiam Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Catherine Swan
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Mar 2009
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 19:00, 24 Lut 2010 Powrót do góry

Wszystkie rozdziały, są także na moim chomiku.

[link widoczny dla zalogowanych]

Poszukuje bety, jeżeli ktoś by zechciał sprawdzać moje teksty, byłabym wdzięczna. Jeżeli coś, to proszę o wiadomość na PW.




Rozdział XIX


Podjechałam na niewielki parking tuż koło magazynu. Na przednim siedzeniu pasażera, leżało kilka pudełek chińskiego jedzenia. Nie przepadałam za nim, ale cóż, to nie dla mnie. Chwyciłam torbę i wyszłam z samochodu. Było zimno, czułam mróz szczypiący mnie w policzki. Dochodziła ósma wieczorem, więc nie powinnam zastać nikogo w środku.
- Hej Joe. To dla ciebie. – powiedziałam to do mężczyzny krzątającego się przed wejściem. – Myślę, że będzie ci smakowało.
- Dziękuje Isabello. – Zaciągnął się tuż nad pakunkiem. – Pachnie wspaniale.
- Smacznego.
Staruszek Joe. Tak wszyscy go nazywali. Mimo swoich czterdziestu lat, wyglądał na dużo więcej. Pomagał nam jak umiał, pilnował w nocy magazynu, a jeżeli potrzebowaliśmy kogoś do sprzątania, po cotygodniowych imprezach, mogliśmy na niego liczyć. Jest bezdomnym, ale to nikomu z okolicy nie przeszkadza. Był uczciwy, a od kiedy go poznałam, bardzo go polubiłam, był dla mnie jak dziadek.
Joe stracił żonę i dziecko jakieś dziesięć lat temu. Była w ciąży, zmarła zaraz po porodzie. Trzymał żonę za rękę do czasu, gdy usłyszał pierwszy płacz dziecka. Był szczęśliwy, trzymał syna przez kilka chwil do czasu, gdy zauważył, że ta mała istotka w ręku nie oddycha. To samo było z jego ukochaną. To tak jakby ci oboje nie mogli żyć bez siebie, matka bez dziecka, dziecko bez matki.
Nie dało się nic zrobić, oboje nie przeżyli. W ułamku sekundy, w czasie kiedy odczuwał radość, stracił wszystko. Cały jego świat się zawalił, a on sam nie mógł nic zrobić, nie mógł pomóc. Był archeologiem, zresztą nadal nim jest, ale nie znał się na tych wszystkich aparaturach, narzędziach chirurgicznych, które mogły uratować im życie. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, wpadł w depresje, stracił chęć do życia. Żaden psycholog nie mógł go wyleczyć. Zawalał terminy, nie wywiązywał się z warunków umów, stracił także możliwość wyjeżdżania na wykopaliska. Jego życie jest definitywnie przykładem na to, że szczęście nie trwa długo.
Wyciągnęłam klucze i otworzyłam boczne drzwi. Zdziwiłam się gdy usłyszałam delikatne brzmienie basów i głosy chłopaków. Czyżby mieli kolejną próbę? Stanęłam przy jednym z filarów i uśmiechnęłam się.
Odgłos gitary elektrycznej, przeciwstawione gitarze klasycznej, w pustym lokalu brzmiało o wiele głośniej niż zazwyczaj. Próbowali nowego kawałka, ale za nic w świecie im to nie wychodziło.
- Spróbuj ton niżej – powiedział Mark do swego towarzysza.
Mark Gabriel Spencer, brat chłopaka obok, był nieco wyższym odemnie, niebieskookim chłopakiem o głosie, który przyprawiał o gęsią skórę, wszystkie dziewczyny na sali. Podczas koncertów magazyn był po brzegi, wypełniony wrzeszczącymi nastolatkami i studentkami. Ich muzyka przyciągała każdego człowieka w mieście - i nie tylko.
Brunet siedzący koło niego i trzymający w swoich dłoniach gitarę elektryczną, miał niespełna metr osiemdziesiąt wzrostu, tak samo niebieskie oczy, lecz w przeciwieństwie do swojego krewnego, był pełen energii i zwariowanych pomysłów – Reviell Spencer.
Że też ja się z nimi zaprzyjaźniłam. Ale się nie dziwię, przypominali mi moich przyjaciół z czasów Forks. Spędzony z nimi czas to jak spotkanie z Alice i Jasperem. Teraz mam nawet w posiadaniu oryginał tych, których zawsze ceniłam.
To była dwójka z tych trzech mężczyzn w tym zespole. Grywali tutaj dla zabawy, nie chcieli się rozgłaśniac, w ogóle nie mieli chęci zostania sławnymi piosenkarzami czy kolejną z rzędu grupą rockową. Wystarczała im sława w tym i pobliskich miasteczkach. ‘Za dużo konkurentów…’ jak zawsze powtarzał mi Mark, gdy zaczynałam temat – ‘Powinniście nagrać płytę. Jesteście świetni!’.
- Spróbuj niżej…
- Niżej się nie da! – krzyknął Reviell, wstając napić się wody, która stała na jednym ze wzmacniaczy.
Rozpięłam kurtkę i położyłam ją na jednej ze skórzanych kanap, na środku sali. Jak dotąd żaden z nich nie zauważył mojej obecności, świetnie. Może nie zauważą też zniknięcia jednej z butelek whisky zza baru? Można spróbować, może akurat będą chcieli się ze mną napić? Skierowałam się w stronę lekko oświetlonego baru, gdy już miałam sięgnąć po jedna z butelek, zza lady wychylił się Robert, kolejny i ostatni członek grupy, a zarazem współ właściciel magazynu. Był jak pozostali dosyć nawet wysoki, lecz nie spokrewniony z pozostałymi, o brązowym kolorze włosów i soczewkami w nienaturalnym kolorze. To, że je nosił nie było dla nikogo problemem, ale dlaczego je nosił – to już stanowiło jego sekret.
Robert był wampirem, nikt o tym nie wiedział, nawet on nie sądził, że ktoś spośród jego grona wie. Gdyby ktoś nie miał styczności, z żadnym z jego rasy, na pewno nigdy nie złożyłby układanki jego tajemnicy do końca. Ciekawe, kiedy się zorientuje, że ja odgadłam jego sekret, pierwszego dnia naszej znajomości?
- Hej Bells! – krzyknął wychodząc zza baru. - Chłopaki patrzcie kto nas w końcu odwiedził!.
- Hej, kiedy przyjechałeś?
- Dzisiaj rano. – powiedział, przytulając mnie. – Tak bardzo za wami tęskniłem, że aż zostawiłem tam dla was super dziewczynę.
- Chyba nie chcesz powie…- Chyba jej nie zabił? Głupia, on zabija, nie jest wegetarianinem. Jego menu nie stanowi : krew z kota, pierwsza klasa. On wysysa ludzi - zganiłam się w myślach.
- On chce powiedzieć, że ruda małpa już z nami nie będzie spędzała chwil. – Poczułam dwie pary rąk, które na chwile zatrzymały mnie w uścisku. Chłopaki, zawsze zwariowani, można powiedzieć, moi bracia, których nigdy nie miałam. Nie bałam się nigdy Roberta, chociaż niewiadomo jak czasami bywał nieprzyjazny wobec innych, dla mnie i dla braciszków, zawsze tryskał radosną energią.
- Została w Nowym Yorku, rozpoczyna studia i po prostu zerwaliśmy, a co tam u ciebie? Nadal wolna?
- Fizycznie tak, ale psychicznie to już inna sprawa… - szepnęłam wymijając ich i biorąc mój cel w swoje ręce. Chłopaki zachichotali, dla nich nie było rzeczą dziwną, to, że chciałam się napić. Było by to wtedy, kiedy bym tego nie zrobiła.
Zmieniłam się, nie byłam już nieśmiałą, dobrze poukładana nastolatką z Forks, z zaniżeniem własnej wartości. Byłam tutaj w nowym miejscu - od dwóch lat z nowymi przyjaciółmi z których jeden był nieśmiertelny - z nowym, mocniejszym charakterkiem.
Wyciągnęłam dodatkowo kostki lodu, wrzuciłam sobie dwie do szklanki i zalałam trunkiem. Chwyciłam wszystko i wróciłam do kanapy, kładąc to na stoliku.
- Mną się nie przejmujcie… Ja tutaj sobie posiedzę i utopie swoje problemy. – Wskazałam na butelkę przede mną.
- A czym to się trapi ta piękna główka? – spytał Mark, siadając koło mnie. Pozostali wzięli z niego przykład i tez usiedli.
Wzruszyłam ramionami. – Stare problemy, nowe problemy. Studia, praca, samotności towarzyska…
- Na to ostatnie na twoim miejscu bym nie narzekał, dobrze wiemy, że na sali zawsze co drugi mężczyzna wzdycha do naszej pięknej pani kierownik… - powiedział Reviell.
- Tylko dla tego, że ich dziewczyny ślinią się na wasz widok…
- Dawaj mała, co się dzieje – zapytał tym razem Robert.
- A czy cos musiało się stac? – Spojrzałam mu w oczy, które wyrażały zmartwienie i czułość. Zauważyłam, że w chwili kiedy wciągnął powietrze, na jego twarzy odmalował się strach, ale nie przed przeciwnikiem, ale strach o mnie. Wiedziałam, że teraz na pewno nie odpuści.
- No dobra… - Podniosłam szklankę do ust, upiłam z niej łyk i ponownie opuściłam ją na dół. Przyjemne palenie połaskotało mnie w gardło, uśmiechnęłam się. Poprawiłam się wygodniej i opowiedziałam im wszystko, pomijając ten fakt, że wszyscy Cullenowie są wampirami. Siedzieli cicho, słuchając mojej życiowej historii i czekali cierpliwie kiedy zakończę. Wspominając fakt jak Edward ze mną postąpił dzisiejszego dnia, jak kolejny raz okłamał mnie w sprawie miłości, z gardła Roberta wydobył się cichy warkot. – To chyba wszystko. – Napiłam się kolejny raz.
- Zabije sukin****! Niech no tylko się tutaj pojawi!
- Nie Mark. Poradzę sobie z nim, poradzę sobie ze wszystkimi moimi problemami… Wracajcie do próby, bo wasze fanki będą zawiedzione…
- Nie ma mowy. Chwila nie uwagi i możesz zaginąć jak te dziewczyny z miasteczka obok…
- Dziewczyny? Zaginąć? O czym ty mówisz?
- Ona znowu nic nie wie… - szepnął Reviell.
- Słyszałam!
- No dobra już wyjaśniam… w ostatnim tygodniu, zaginęły trzy dziewczyny – studentki. Podobno jedna z nich… jak ona miała na imię? A tak, Tara. Znaleziono jej ciało, kilkanaście metrów od głównej drogi, w lesie. Nie miała ani kropli krwi w swoim ciele…
- To mi wygląda na jakąś sektę… - rzuciła nagle Mark.
- A czemu tak twierdzisz Sherlocku?
- Bo nikt przy zdrowych zmysłach nie upuszcza z człowieka krwi? – odpowiedział. Nikt przy zdrowym umyśle - nie, zwykły człowiek - nie, ale wampir – tak. Dalej się przekomarzając podążyli w stronę sceny. Robert poruszył się, zapewne chciał z nimi iść, gdy się odezwałam.
- Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?
- Co? To co oni mówią? Zawsze wyolbrzymiają sprawy. Napadło na dziewczynę dzikie zwierzę i już wielka afera. – Czy powinnam odkrywać przed nim karty prawdy? Czy to odpowiednia chwila?
- Dobra chociaż była? – Zdziwienie, szok, zdezorientowanie i zapewne myśli: Co powiedzieć? Skąd wie?
- Nie wiem o co ci chodzi.. – Wstał i już szedł w ich stronę.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi. Powinieneś lepiej ukrywać owoce swojego głodu, bo nie tylko ja będę o tym wiedzieć, ale dowie się o tym także Volturi… - Zamarł. Tu cię mam chłopcze, zaśmiałam się w myślach na swoje określenie. – Na pewno nie chciałbyś ich tutaj widzieć, zwłaszcza teraz, kiedy ułożyłeś sobie swoje życie, gdzie w końcu znalazłeś sobie przyjaciół.
- Myślałem, że ty nim jesteś…ale jakoś już w to nie wierze.
- I wierz mi jestem nim nadal, nigdy się mnie nie pozbędziesz… Zwłaszcza, że będziemy żyć wiecznie… - Nie dokończyłam, bo on już stał koło mnie i zaciskał mi rękę na gardle. Z miejsca w którym byliśmy, chłopaki nas nie widzieli. Nie wiem czemu, ale podświadomie cieszyłam się z tego bardzo. Do moich ust napłynęła nie znana mi substancja, a wokoło zawirował zapach gniewu, złości, najczystszego w świecie zła. W umyśle widziałam ofiary wampira przede mną. Niezliczone rzesze kobiet, które każdego dnia stawały się jego posiłkiem.
- Żyjesz już tyle lat, Robercie… - wyszeptałam na tyle, na ile pozwalało mi ściśnięte gardło. Ręką pogładziłam jego policzek, wydawało mi się, czy ten gest sprawiał mu przyjemność? Przymknął swoje oczy, zamruczał jak młody kot gdy jego właścicielka obdarza go pełną uwagą głaszcząc lub delikatnie drapiąc. Jego zapach wirował wkoło mnie, jakby był najlepszym posiłkiem na świecie, widziałam jak krew jego ostatniej ofiary płynie w jego obumarłych żyłach. – Taki samotny, te wszystkie kobiety nie były zbytnio dobre dla kogoś takiego jak ty? - Drugą wolną rękę wsadziłam mu we włosy, odchylając jego głowę do tyłu. - Robercie, szukasz kogoś wyjątkowego…
- Mhhhh… Tak, moja pani. – Przybliżył mnie do siebie, tak blisko, aby zacząć wąchać moją szyje, by złożyć na niej pocałunek. - Znalazłem już kogoś odpowiedniego…
- Opowiedz mi o niej, Robercie. – Pożądanie, ale nie jego ciała lecz jego nieśmiertelności. Chciałam jego śmierci, ten zapach zapraszał abym go skosztowała. Przymknęłam oczy, to było wszystko takie przyjemne, takie… naturalne. Nawet nie zauważyłam, że nie dotykam nogami podłogi. Unosił mnie ponad ziemią, wyłącznie siłą swojej prawej ręki umieszczonej na moim gardle. Ten uchwyt nie zelżał nawet na chwile, kiedy zaczął mówić, pieszcząc przy tym skórę mojej szyi, tuż obok biegnącej pod nią tętnicą.
- Nie chcesz chyba w chwili śmierci, słuchać o kimś, kogo wybrałem na towarzyszkę mojej wieczności… - Otworzyłam oczy, naprzeciw mnie stali Joshua i Matthew. Pierwszy z nich uśmiechał się, zaś drugi miał przerażenie wypisane na twarzy. Wyrwał się gwałtownie do przodu, jakby chciał jakoś zareagować na to co się dzieje.
- Nie, Matthew.
- Przecież on ją zabije, Mistrzu. On… ja skrzywdzi.
- Boisz się o nią, a ja na twoim miejscu bałbym się o niego. Tylko spójrz na jej oczy… Czyż to zło nie jest piękne? – Mój opiekun, a zarazem przyjaciel zaniemówił. Co chwile otwierał usta, by po prostu je później zamknąć.
Zło. Tym właśnie jestem, nieczystą siłą, stworzoną tylko aby zabijać? Jestem królowa, ale czego? Kim są moi podwładni, czego ode mnie oczekują? Mam stac się tak samo bezwzględna jak Tergal? Przecież ja taka nie jestem, nie mogę zabijać bez mrugnięcia powiekami… Znałam Roberta od dwóch lat, a zarazem tak jakbym go nie znała. Ile znaczyłam dla niego po dwóch latach znajomości? Dwa lata, zaledwie malutka cząsteczka jego wieczności.
- Odpowiedz, Bello! – W oddali słyszałam dźwięki gitar chłopaków, ani na chwile nie przestawali grac, jakby nawet nie wiedzieli, co tutaj się dzieje.
Zabij go, zabij go, krzyczała moja podświadomość. Chciałam go, pragnęłam tego z całych sił, ale czy jestem do tego zdolna?
- Kim jesteś, żeby mi rozkazywać, Robercie?! Śmiesz grozić mi śmiercią, kiedy ona nie jest po twojej stronie?! Kiedy nie chciała pochwycić ciebie w swoje ramiona gdy tego najbardziej pragnąłeś? Nawet teraz nie przyjmie mnie jako twój prezent. Twoja ukochana cie odtrąca, nawet w tej chwili… - Cisnął mną do przodu.
- Myślisz, że cos o mnie wiesz suko! Ty… co jest? – Był pod wrażeniem mnie. Rzucona do przodu, nawet na chwile nie przerwałam kontaktu wzrokowego. Nie uderzyłam o ścianę, ani o żaden nawet filar w magazynie. Delikatnie upadłam na kolana, uśmiechnęłam się do niego by po chwili, znaleśc się za jego plecami, z ręką w jego włosach odchylającą jego głowę w bok, tak aby mieć lepszy dostęp do jego gardła.
- Suko? Dobrze to ująłeś, chociaż lepiej brzmiałoby królewska suko, czyż nie? – Polizałam jego gardło, warknął. – Tak bardzo jesteś kuszący… Wiem o tobie wystarczająco, by złożyć ci propozycje.
- Czym jesteś?
- A co to za różnica? – Rzuciłam nim o kanapę, przewracając tym samym butelkę z whisky.
- Lubie wiedzieć z kim robię interesy…
- Jestem… - Zawahałam się. Czy powinnam mówić kim tak naprawdę jestem? A jeżeli on spotka na drodze Volturii, jestem pewna, że od razu mnie wyda. - …tym kim jestem.
- Nie drażnij się zemną. Znałem Belle – człowieka, ale ty nią nie jesteś. Ty…!
- E-e Nie obrażaj kogoś z kim nie mógłbyś wygrać, Robercie. A wracając do… Jestem nadal człowiekiem, przynajmniej z tego co mi wiadomo. Zawrzemy układ, ja nie zabije ciebie, a ty przestaniesz zabijać ludzi z okolicy… w ogóle przestaniesz odbierać im życie.
- Jak śmiesz, proponować mi coś tak nierealnego! – Wstał i szybkim jak na wampira ruchem uderzył mnie w twarz - poczułam ból. Tego było za wiele, rzuciłam się na niego. Siła naszego ciężaru uderzającego o ziemie spowodowała, że stolik na który wylądowaliśmy roztrzaskał się na połowę. Chwila jego zdezorientowania, ułamek sekundy pozwolił mi na to abym wpiła się w jego gardło. W ustach poczułam smak jego ostatniej ofiary, nieśmiertelność jego samego była wyczuwalna w jego jadzie wypełniającym moją jamę ustną. Piłam łapczywie, chłonęłam go całego, to co po nim zostało gdy wyrzekł się śmiertelnego życia ludzkiego.
Jego myśli tworzyły mieszankę wybuchowa, nie wiem czy każdy wampir pijący krew, widział myśli swojej ofiary, ale ja tak. Był przerażony, nie wiedział co się dzieje, czuł się jak we śnie, natomiast ja… to była rzeczywistość – bezlitosna, bezwzględna, ale bardzo mi smakowała. Czułam jego samego, jakby przenikał każdą cząstkę mojego ciała, jakby wnikało we mnie każde tchnienie jego nieśmiertelności… połączenie naszych dusz, myśli…
- Zabijesz go, Bello! Nie rób tego… - Tuż przedemną zmaterializował się Matthew. – Możesz to opanować, pozwól mu żyć!
Ale ja nie mogłam go tak zostawić, uderzył mnie… zabijał przez tyle lat, każdego człowieka, dziewczynę, która stanęła mu na drodze. Takie bestie nie mogą istnieć na ziemi, nie powinny nawet móc oddychać.
- Ku***… - Poczułam ręce oplatające mnie i odciągające mnie od ciała Roberta.
- Nie rób tego Matthew! – krzyknął Joshua. Wyrywałam się, kopałam nogami na oślep, ale na nic to się zdało. Chciałam go zabić, chciałam zrównać jego istnienie z ziemią. Chciałam… jego śmierci.
~ Przestań! On nie zasługuje na nią, to nie jego wina, że takiego go stworzono, że ulega swojej naturze! ~ Szeptał głos w mojej głowie. ~ Jest przeklętym, jak każdy z jego rasy. I tak spotka go kara – piekło! Zostaw go, oni załatwią tę sprawę do końca, Bello.
- Zabierz ją, Alice.
- Co?
- Kochanie uspokój się, spójrz na mnie… - Jej palce zacisnęły się na mojej szczęce, gdy nie odpowiadałam ani nie reagowałam. Była tam, realna i namacalna. Moja przyjaciółka. Uścisk, który do tej pory unieruchamiał mnie, zelżał, a ja osunęłam się na ziemię. Alice przytuliła mnie mocno. – Wszystko w porządku…. Ciii…
Spojrzałam ponownie na Roberta, siedział tam oparty o resztki stołu z rękami zakrywającymi jego twarz.
- Przepraszam… - szeptał, a ja poczułam jakby te słowa były skierowana do mnie samej. Coś we mnie drgnęło, do tej chwili czułam się dobrze, wszystko co zrobiłam jemu wydawało się poprawne. Myślałam, że dobrze robie, ale teraz… stałam się bestią, taką jak oni. Zabijali, żeby przetrwać, a ja chciałam to zrobić, bo taką poczułam potrzebę. Jestem jeszcze gorsza niż oni. Królowa, która w swojej potworności przewyższa swoich poddanych.
~ Nie jesteś zła, nie wiesz jak wygląda prawdziwe zło, Bello.
- Zostaw mnie!- krzyknęłam do Alice, wyrwałam się z jej uścisku. – Jestem potworem i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej! Mam dość niewiadomych, chce aby to się skończyło…!
Oddaliłam się od nich w stronę sceny. Chłopaki nadal grali, nieświadomi, że przed chwilą jeden z członków grupy mógł zginąć z mojej ręki - niewinnej, nieskalanej złem Belli, za jaka mnie wszyscy uznawali. Spojrzeli na mnie i się uśmiechnęli. Szczery gest, ale skierowany do nie tej istoty co potrzeba.
- Gramy? – spytałam, wchodząc po schodkach umieszczonych w kącie sali.
- Kopę lat minęło, myśleliśmy, że nigdy już razem nie zagramy.
Zaczęli grac, Mark – gitara klasyczna, natomiast Reviell- gitara elektryczna, muzykę dla mojego ucha, która zawsze starała się uspokajać mnie wewnętrznie. Zaczęłam myśleć o planach na przyszłość…

<i>Weź oddech, taki głęboki
Uspokój się, on mówi do mnie
Jeżeli grasz, to grasz na zawsze
Weź pistolet i policz do trzech
Pocę się, powoli ruszając
Nie ma czasu na przemyślenia, nadchodzi moja kolej </i>

Postanowiłam. Odejdę najszybciej jak się da, nie narażę innych na konsekwencje tego czym się stałam. Załatwię to co mam zrobić i poproszę tego co mnie stworzył, aby zabrał to co jego. Jestem potworem, a one nie powinny istnieć w rzeczywistości, nie zasługują nawet na miejsce w książkach dla dzieci…
Spojrzałam na Alice, moją przyjaciółkę, która właśnie stała oparta o jeden z filarów, jakby nic się nie stało. Jakby nikt nie musiał odrywać mnie od gardła wampira, jakbym była niewinna.
Jej oczy… były smutne, ale nie aż tak jak moje. Nie, ja nie byłam smutna. Rozdrażniona, nienasycona, bezsilna to raczej przepełniało całe moje ciało, a sumienie paliło moja duszę.

<i> Możesz zobaczyć, jak moje serce bije
Możesz to zobaczyć przez klatkę piersiową
Jestem przerażona, ale nie odchodzę
Wiem, że muszę przejść ten test
Więc pociągnij za spust

Odmów dla siebie modlitwę
On mówi, żeby zamknąć oczy
Czasami to pomaga
I wtedy przerażająca myśl wpada mi do głowy
Bo to znaczy, że on nigdy nie przegrywa </i>

Tuż koło niej stanęła moja nie doszła ofiara. Na jego białej koszuli, tuż koło kołnierzyka widniała krew, czerwona substancja, która jeszcze niedawno płynęła w ciele żywej osoby – jednej z tych zaginionych dziewczyn, krew której próbowałam by zabić jego. Patrzył na mnie tym samym wzrokiem, co zawsze, kiedy wiedział o swojej winie. Czy czuł się za to odpowiedzialny? Jeżeli tak, to bardzo się mylił w swoim przekonaniu…

<i> Skoro moje życie przelatuje mi przed oczami
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze świt?
Za bardzo przyzwyczajona do mówienia 'żegnaj'
Ale jest już za późno, by podnieść wartość mojego życia

Możesz zobaczyć, jak moje serce bije
Możesz to zobaczyć przez klatkę piersiową
Jestem przerażona, ale nie odchodzę
Wiem, że muszę przejść ten test
Więc pociągnij za spust </i>

I strzel…




Rozdział XX


- To było… - zaczął Mark, gdy stałam jeszcze przy mikrofonie, a ostatnie brzmienie gitary zanikało. - …niesamowite. Czułem się jakbyś otaczała wszystko dookoła jakąś… magią.
- Stary, gadasz jak wróżka… Ałła…- Uśmiechnęłam się, tak bardzo byli normalnymi ludźmi, że aż im tego zazdrościłam.
- Dzięki. Wy też nieźle gracie…
- Ale nie śpiewamy tak jak ty… Hipnotyzujesz głosem, zresztą zawsze tak było.
- Tak on ma racje. Pamiętasz nasze wspólne koncerty, wszyscy słuchali tylko ciebie, lokal pękał w szwach. Oni wszyscy przychodzili tutaj by posłuchać tylko ciebie, Bells.
- Dlatego dostałam współwłaścicielka tego lokalu, panowie. To były czasy… - Spuściłam wzrok na swoje buty. - Nie miałam tylu zmartwień…
- Ej. Nie załamuj się… Powiedz mu co czujesz, gdy się spotkacie. Niech wybiera pomiędzy tobą a nią.
- Ja bym wybrał ciebie, bez wątpienia! – krzyknął Mark.
- To nie jest takie proste, ale… dzięki. – Ucałowałam każdego z nich, zeszłam ze sceny i podeszłam do kanapy, by zabrać swoje rzeczy. Wszystko było tak jak przedtem, z wyjątkiem brakującego stołu.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że kiedyś miałaś zespół? – spytała Alice, stając tuż za mną.
- Myślałam, że widziałaś każdy mój ruch.
- Kochaniutka, widzę przyszłość, a nie przeszłość. – Ubrałam kurtkę. – A ty gdzie się wybierasz?
- Do siebie… Nie będę już z wami mieszkała. – Jeżeli miałam ich opuścić, zrobię to pomału, regułą małych kroczków. Chwyciłam kluczyki do mojego samochodu, gdy przystanęłam na chwile.– A gdzie są Joshua i Matthew?
- Musieli iść. Zostawili Roberta z wyczyszczoną pamięcią… Wiesz to okropne, że też można komuś wymazać to kim się było lub to co się zrobiło. To jest okrutne…
- Czyżby? Czy chciałabyś pamiętać, że ktoś przed chwila próbował zamordować cię z zimna krwią? – Nie odpowiedziała. – Tak myślałam Alice, teraz akurat, to jest jedyna dobrze zrobiona przez nich rzecz.
- Bells…
- Nie, Alice. Nie potrzebuje twojego współczucia, już wystarczająco duże mam wyrzuty sumienia. Wróć do domu, do swojej rodziny i ciesz się nieśmiertelnością, którą macie… bo i ona może się kiedyś skończyć.

W domu Cullenów…

W domu Cullenów, na białej skórzanej kanapie stojącej w salonie, siedział Edward z głowa w swoich rękach. Rozmyślał, ale był w tym tak zdezorientowany, jak nigdy przedtem. Zawsze wiedział co ma robić, jak postępować gdy cos go trapiło. Tym razem był bezsilny, żadne rozsądne wyjście nie przychodziło mu do głowy. Kochał je obie, chociaż uczucia do jednej z nich odkrył dopiero dzisiejszego wieczoru. Tak bardzo jak chciał wyjść i poszukać brązowowłosej, gdziekolwiek by była, tak bardzo pragnął zostać tutaj i pobiec do sypialni, do Danielle. Nic nie rozumiał.
Chcąc odpłynąć umysłem gdzieś daleko, wsłuchiwał się w rytm tykającego zegara, który zresztą wskazywał czwarta nad ranem, tak jak kiedyś robił to przytulając się do ciała Belli i słuchając rytmu jej serca… Wtedy była to jedyna rzecz na świecie, która mogłaby utemperować jego porywczość, jego agresje lub zakłopotanie. Naprawdę teraz poczuł na swoich kościach czas, jaki upłynął od ostatniej takiej chwili…
Nagle drzwi wejściowe otworzyły się, a w drzwiach stanął Emmett i Rose, w uścisku wyrażającym wzajemne uwielbienie. Miedzianowłosy tak bardzo tego im zazdrościł, że są przekonani o swoich uczuciach, o tym, że nigdy nie będą w siebie wątpić lub to, że po prostu maja… szczęście.
- Patrzcie co przyniosłem! – krzyknął jego brat, gdy podchodził do telewizora. W ręku miał opakowanie z płytami. – Byliśmy w mieszkaniu Belli i…
- Gdzie byliście! Jak… - syknął w ich stronę Edward. - … śmieliście, przeszukiwać jej własność prywatną!
- Carlisle, kazał nam sprawdzać to miejsce, w razie gdyby ten wampir chciałby się pokazać na nowo… oraz mieliśmy znaleśc coś co by go tam tak bardzo interesowało, Ed.
- Jak…!
- Spokojnie Edward. Po prostu usiądź i oglądaj… - powiedziała blondynka, gdy jej mąż puścił nagranie.


Dwójka mężczyzn stała koło wzmacniacza i podłączali jakieś kabelki, z drugiej strony stała dziewczyna z brązowymi włosami, smutnymi oczami i mocno zaciśniętymi ustami. Stała nad jakimiś papierami, trzymając ołówek w swoich palcach i delikatnie wystukując jakiś rytm.
- Stary bo spalisz wszystko… - powiedział blondyn, przełączając czerwony kabelek w inny otwór. – To ma być tutaj, bracie.
- Bells! – krzyknął operator kamery, podchodząc do niej z kamerą. – Powiedz coś…
- Odpieprz się…
- Bells, nie bądź taka…
- Uczę się Robercie…
Zbliżenie, na jakieś kopie projektów, a obok nich zaczęty rysunek jakiegoś domu.
Kolejne ujęcie – ci sami mężczyźni siedzieli na wysokich krzesłach, w ręku mieli gitary. Obok nich stała Bella, tuż przy mikrofonie, uśmiechając się i zdezorientowanie wpatrując się w jakiś punkt powyżej kamery.
- Co mam robić? – zapytała.
- Śpiewać… Bella! ś-p-i-e-w-a-ć! Tak trudno to zrozumieć?
- Nie, ale…
- Bella, my gramy, ty śpiewasz, on nagrywa – powiedział brunet, jeden z tych dwóch chłopaków.
Zaśmiała się. – To, to ja wiem, chodziło mi o to… co ja ma śpiewać?
- Nie wiem, wymyśl jakieś słowa…Wiem, że potrafisz!
- O nie! Wiedziałam!
- Bells…- powiedział mężczyzna stojący za kamerą.
- Mogłam się domyśleć, że to któryś z was!
- Mała, twój notatnik leżał na barze… i zerknąłem…- Cała rodzina Cullenów, która weszła w tej chwili do salonu, myśląc, że Bella wróciła, spojrzeli na telewizor. Chłopak, który do tej pory, operował kamerą, wszedł w kadr i… zobaczyli, że był wampirem. – Jesteś dobra, nie powinnaś się z tym ukrywać…
- Nie wiem… - Zaczęła się wycofywać, jakby kolejny raz nie chciała się sparzyć lub kogokolwiek zawieść.
A jeżeli im się to nie spodoba, albo co zresztą możliwe, nam się nie uda? Myślała wtedy dziewczyna. Co wtedy?
- Bells, prosimy...- Brunetka, niepewnie i lekko pokiwała głową na oznakę zgody.
Klamka zapadła.
- Ale zgadzam się tylko i wyłącznie dlatego, że to ma być demo zespołu…
- No co ty, a ja myślałem, że nie możesz mi się oprzeć – odpowiedział wampir, uśmiechając się do niej, by rozluźnić trochę sytuacje.
Edward poczuł ukłucie winy. Nowy wampir w jej życiu, nowe zagrożenie. A co jeżeli, ona wpakowała się w następne kłopoty, w inny związek z nieśmiertelnym, pomyślał miedzianowłosy. Myślał, że jak ja opuści, wstęp do jego świata zamknie się ostatecznie przed nią samą, ale jednak się mylił. Oni wszyscy się mylili…

<i>Ześlizgnęłam się ze schodów
potykając się o Twoje delikatne ego
Spadałam przez całą drogę
Prosto w siec którą utkałeś </i>

Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaków. Edward czuł się jak zahipnotyzowany, jakby przyciągała go do siebie, samym głosem i siła słów…

<i>I nigdy nie mówiłeś
ze chcesz kogoś uratować
Kogoś takiego jak ja</i>

Cała rodzina złotookich, oglądała wszystko z zapartym tchem. Nie odzywali się, nie przytulali, byli jak w transie. Przez otwarte drzwi weszła Alice… nie wyglądała najlepiej.

<i>I nigdy mi nie powiedziałeś
Ze chcesz kogoś kochać
Kogoś takiego jak ja


Zamknąłeś wszystkie drzwi
Myślałeś że tak będzie bezpieczniej
Postawiłeś mur
I teraz cały Twój świat chowa się w jaskini

Zostawiasz wszystko za sobą
Licząc gwiazdy by nazwać swe kłamstwa
pozwalasz by deszcz
odepchnął Cie
i teraz toniesz…

I nigdy nie mówiłeś
ze chcesz kogoś uratować
Kogoś takiego jak ja
I nigdy mi nie powiedziałeś
Ze chcesz kogoś kochać
Kogoś takiego jak ja…</i>

Dziewczyna zakończyła, z zamkniętymi oczami, z których można było zobaczyć spływająca pojedynczą kroplę łez… Coś w środku ich wszystkich pękło, zapewne gdyby mogli, zaczęliby płakać jak małe dzieci.
Miedzianowłosy nawet nie zauważył jak po schodach, z góry schodziła właśnie Danielle z istnie demonicznym uśmiechem na twarzy… Kolejna myśl - może akurat, powinienem się ożenić z moja dziewczyną? Ona wygląda tak pocią…
- Edward! Czy ty oszalałeś? Przecież ty nawet jej nie kochasz?
- Zamknij się Alice… nic o mnie nie wiesz!
- Jesteś dupkiem…- powiedziała żona Jaspera.
- Alice, gdzie Bella? – zapytała Esme, stawając między nimi, dając im do zrozumienia, żeby przestali.
- Pojechała do siebie. Nie chce już z nami mieszkać, chce żyć własnym życiem… bez nas. – Wtuliła się w Jaspera, a z jej gardła wydobywał się odgłos podobny do szlochu. Od początku wydawała się, słaba psychicznie…co właśnie u Alice było, rzeczą naprawdę dziwną.
- Co? – zapytał najmłodszy z Cullenów jakby, nie był pełnie zdrowy na umyślę, jakby w ogóle nie usłyszał tego co powiedział przed chwilą chochlik.
- To co słyszysz palancie… przez twój chory umysł, spierdoliłeś wszystko! – Wydarł się Emmett.
- A co ja takiego zrobiłem?


U Belli…


Usiadłam na dachu mojego bloku.
Parę pięter nad moim mieszkaniem, znajdowała się ogromna oranżeria, ogród w doniczkach, mały skrawek raju w wielkim mieście, jak kto woli. Tylko ze względu na nią się tutaj przeniosłam z akademika… a może było coś jeszcze, może ten zimny wiatr, wiejący nieustannie w porze zimy, owiewający moje ciało niczym dotyk wampira… nie wiem.
Tutaj mnóstwo roślin otaczało skromne, kamienne ławeczki, umieszczone w niewielkich odległościach od siebie. Małe, duże, lecznicze, pachnące, jadalne, kolorowe… można by było wyliczać je w nieskończoność. Moimi ulubionymi były lilie i frezje… niebanalne kwiaty dla niebanalnej dziewczyny. Uśmiechnęłam się.
Najbardziej ceniłam w tym miejscu to, że mogłam przesiadywać tutaj bez ograniczeń czasowych, oglądać gdy tylko mogłam zachód słońca, który w tej części kontynentu, tak samo jak w Forks pojawiało się kilka razy do roku. Miasto w nocy też było niczego sobie… jakby magiczne.
Nie zdziwiłabym się już, gdyby teraz z jakiegoś kwiatka wyskoczył mały skrzat, albo one same zaczęły przemawiać do mnie w swoim języku…
Siedziałam pod małym dachem, opierając swoje plecy o ścianę wejścia, w rękach trzymałam butelkę z czerwonym winem oraz do połowy wypełniony kieliszek i myślałam, gdy dookoła mnie z nieba spadały krople wody.
Wszystkie sprawy, które do tej pory otaczały mnie, całe życie, które zdążyłam sobie stworzyć w nowym mieście bez Cullenów, nagle zawaliło się. Myślałam, że mogę bez nich żyć, że to, że jestem człowiekiem już nigdy nie będzie stanowiło dla nich zagrożenia, bo nigdy już się nie spotkamy, bo mnie sobie odpuścili, ale… wtedy się zjawili.
Sami mnie opuścili, a teraz sami wrócili. To nie było poprawne…
W głębi mojego serca, myślałam… miałam nadzieję, że Edward jeszcze mnie kocha, że wspomina, tęskni. Teraz, jedyne co mogę zrobić, to pozwolić mu odejść i być szczęśliwym, nawet jeżeli to ów szczęście znajduje u boku demonem… On sam jest istotą z baśni, z innego niż mój świata. Powinniśmy pozostać przyjaciółmi, zresztą… ja wyjadę.
Z dnia na dzień żyłam złudzeniami, jednak terapia na nic się zdała, teraz tak po prostu ból rozrywa moje serce. Chciałam o nim zapomnieć, chciałam o nich wszystkich choć przez jeden dzień porostu zapomnieć, ale… nie mogę i chyba nigdy tego nie będę potrafiła.
Jeszcze do tego to całe zostanie królową…
Kto racjonalnie myślący stawia mnie w obliczu takiego zadania? Mnie, Bellę, która nie potrafi zapanować nad własnym bałaganem istnienia, która zaprzepaszcza swoje marzenia, zresztą która nie potrafi nawet porządnie się upić…
Łzy popłynęły mi po twarzy, słone krople mojej rozpaczy, bólu, cierpienia… jestem tylko człowiekiem, czy to aż tak mało?
Przez całe życie mama uczyła mnie walczyć o każdy oddech, każdy promyk słońca, uśmiech…, że jeżeli już popłyną łzy, to niech to będą łzy szczęścia. Tak bardzo zawsze chciałam jej wierzyc, ale jak miałam to robić, jeżeli ona sama zamykała się w swoim, małym pokoju i płakała… całą noc nie ustannie, wtedy kiedy nie patrzyłam?
Nikt nigdy nie jest wystarczająco odpowiedni by stac się naszym nauczycielem życiowym, nikt oprócz naszych własnych błędów. Jesteśmy na nie skazani, nawet Adam i Ewa popełniali błędy, a za jeden z nich zostali wygnani z raju, gdyby nie to, bylibyśmy istotami żyjącymi w naszej własnej wymarzonej krainie. Któż nie pragnąłby mieszkać w takim miejscu, gdzie nie masz o co lub o kogo się martwic, gdzie nie istnieje zdrada, zło, zazdrość, obojętność... gdzie jesteś bez przeszkód po prostu sobą?
Pusta butelka potoczyła się po podłodze, myślałam że deszcz pod tym daszkiem mnie nie dostanie, ale i tak znalazł sposób, by to zrobić. Moja bluzka i spodnie zostały doszczętnie przemoczone, moje gołe stopy były po części zanurzone w kałuży, która utworzyła się tuż koło mnie. Wstałam, nawet nie czułam alkoholu, który wlałam w siebie dzisiejszego wieczoru. Dwie szklanki whisky, cała butelka czerwonego wina… może w tym ostatnim wyparowały wszystkie procenty? Jeszcze miałam odrobinę w szklanym kieliszku w dłoni… Było chłodno, ale ja jakoś nie czułam tego, nawet moje stopu nie były zaczerwienione od mrozu… Odporność.
Postanowiłam skorzystać z okazji, wyszłam w pełnie ulewy i zaczęłam nucić sobie znane mi piosenki, kręcąc się dookoła własnej osi. Na pierwszej sesji u psychologa, zazwyczaj opowiadasz o sobie, swoich bliskich i o problemie który cię męczy… Ja zaczęłam opowiadać o złamanym sercu dopiero po trzeciej sesji, kiedy to doktor zabrał mnie na pole, poza mury jego gabinetu. Pamiętam, ze wtedy była wielka burza, a on nie zdawał robić sobie kłopotu z tego, że oboje zmokniemy… Staliśmy tak, a z każdą chwilą woda zajmowała coraz większe części naszych ubrań, by dostać się do mojej skóry. Stając za mną, zaczął szeptać do mojego ucha… bym zamknęła oczy i wsłuchała się w muzykę deszczu… odgłosy mojego oddechu, bicia mojego serca.
Uniosłam głowę do góry i…
- Bella? – Kieliszek w mojej dłoni wysunął się z ręki i uderzył o betonowe podłoże dachu. Odwróciłam się w stronę wejścia, gdzie stał suchy Edward, jakby wogóle nie przebył pół miasta by tutaj się dostać i… uśmiechał się.
- Co ty tutaj robisz? – Śmierdział na kilometr swoja dziewczyną, a jego oczy wyrażały najprawdziwszy żal i ból. Istnie jakby dopiero co przeszedł przez piekło…
- Nie miałem gdzie pójść…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin