|
Autor |
Wiadomość |
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pią 21:30, 16 Paź 2009 |
|
Ostatnio na forum nie mam co czytać... Moich ulubionych ff zostało kilka, wśród nich The Fallout, więc niezmiernie się ucieszyłam jak zobaczyłam że Pestunia dodała kolejny rozdział :) Rozdział utrzymany w smutnym tonie, wspomnie dotyczące Jaspera były takie przygnębiające, a spotkanie z Jacobem mnie trochę zirytowało. Wiem że pała on chęcią zemsty ale powinien też mieć świadomość dzięki komu żyje, on i reszta ludzi z wioski! Wrrr!!!
Tłumaczenie świetne, łatwo wprowadzasz w klimat tego ff, świetny dobór słów tworzy rewelacyjny styl, który bardzo przyjemnie się czyta i za to uwielbiam Ciebie.
Jakoś wytrzymam do 5/11 |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Violet
Wilkołak
Dołączył: 02 Cze 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 12:00, 17 Paź 2009 |
|
Pestko, trzymasz mnie jeszcze przy życiu!!
Wszystkie moje ulubione ff albo sie skonczyly (m.in. Porywaczka ).
Wchodze tutaj bez wiekszej nadziei na nowosci, ale patrze... JEST FALLOUT!!
Co do rozdziału.
Jacob mnie niesamowicie irytuje :-/... Opryskliwy i bezczelny. Jestem ciekawa jak skonczy sie sprawa miedzy nim a Edwardem.
Jestem pełna podziwu dla Charliego, za świetna organizacje tego wszystkiego! Dopiał wszystko na ostatni guzik, i dzieki temu tylu ludzi ocalało....
Czekam na dalszy ciąg... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Sob 17:01, 17 Paź 2009 |
|
Dziękuję bardzo za nowy rozdział. Miły prezent na weekend.
Tłumaczysz nieziemsko, ale będę ci to powtarzać nieustannie.
Co do treśći:
Lubię jak Edward wspomina Bellę. Im częściej, tym lepiej. Wiem, że wtedy opowidanie okupione jest dużą ilością goryczy, ale podoba mi się , kiedy wspomnienia dotyczące Belli się pojawiają, bo wtedy niczego mi nie brakuje. Jasper - wreszcie ktoś próbuje dociec, co by się stało z przytłaczającą ilością emocji. Nie poznaje Rose, przeszła dobrą metamorfozę. Zgrzytają mi tylko momenty z kozą - wydają się takie surrealistyczne w tych warunkach.
Jocob jest irytujący. Autorka pokazała go jako niedojrzałego dzieciaka, którego napędza testosteron i chęć bitki. W okresie bitwy przecież stare zasady muszą ulec zmianie na inne priorytety, a on zachowuje się conajmniej nieodpowiedzialnie.
Z niecierpliwością będę czekać do 5 listopada.
Czasu i chęci. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Czw 16:55, 05 Lis 2009 |
|
Dziękuję za komentarze. Chciałabym odpowiedzieć na każdy z osobna, ale nie mam pojęcia, jak to zrobić, więc... po prostu dziękuję.
Druga część rozdziału - 26 listopada.
Only Human - Civil Twilight
beta: jak zwykle niezastąpiona marta_potorsia
Rozdział 15
Wszystko musi minąć.
Po tym, jak Esme weszła do pomieszczenia, gdzie byłem ja, Alice i… koza, odbyliśmy krótką rozmowę, próbując wymyślić jakiś plan. Ja zdecydowałem się pozostać z Jasperem, podczas gdy pozostali postanowili wyjść na zewnątrz i dowiedzieć się czegoś nowego. Pomyślałem, że mój brat chciałby zmienić nieco scenerię, więc owinąłem go kocem, starając się nie dotknąć jego skóry i zaprowadziłem go do innego pokoju, po czym posadziłem na jednym ze szpitalnych łóżek.
Gdzie są wszyscy? Mówienie sprawiało mu wielką trudność. Nawet skoncentrowanie się na kilka sekund, by móc się ze mną porozumieć, było problemem.
- Wyszli na chwilę na zewnątrz, Rosalie chciała wyjść… no wiesz i poszli… Cóż, Emmett poszedł z nią. Alice i Esme postanowiły zanieść wodę i jedzenie ludziom. Jak się trzymasz? – Złapałem metalowe krzesło i przysunąłem je do siebie, by móc usiąść przed nim.
Myślę, że wiesz. Nie mogę już tego kontrolować, to wysysa ze mnie całą energię. Skrzywił się i zamknął oczy, tak jakby światło sprawiało mu ból. Spójrz na mnie. Jestem kaleką i wam też sprawiam ból.
Uderzyła mnie fala czegoś, czego nie byłem w stanie zdefiniować i zadrżałem. Przerażenie, ból i rozpacz w jednym. Jasper miał rację, poczułem się kaleką. Zrozumiałem, że kontrolowanie tego pożera całą jego energię i kiedy próbował skupić się na tyle, by do mnie przemówić, emocje, które powstrzymywał, wyślizgnęły się.
- To minie, nie może trwać wiecznie. – Wyciągnąłem rękę, by położyć ją na jego kolanie, jednak cofnąłem ją, wiedząc, że mogłoby to pogorszyć sytuację. – Ludzie się zmienią… Jest po prostu zbyt wcześnie.
Nie robię tu nic dobrego i ty o tym wiesz. Zamknął oczy, próbując się skoncentrować i zacisnął pięści. Emmett powinien był mnie zostawić, dopóki by mi nie przeszło.
- Może – powiedziałem cicho. – Ale ty nie powinieneś był uciekać. Co ty sobie myślałeś, opuszczając nas i Alice?
Słysząc moje słowa, otworzył jedno oko i spojrzał na mnie. Na jego twarzy malował się wyraz rozbawienia. Dlaczego mnie o to pytasz? Akurat ty powinieneś wiedzieć, dlaczego odszedłem.
- Touché – odparłem. Ostatni gest najwyraźniej wyciągnął z niego całą energię, więc pozwoliłem mu odpocząć przez minutę, udając, że przeglądam filmy na półce. Ukrywałem fakt, że próbowałem utworzyć między nami trochę dystansu.
W porządku, nie musisz ze mną siedzieć. Nigdzie się nie wybieram. Nie sądzę, że mógłbym, nawet gdybym próbował.
Spojrzałem na niego znad okładki płyty DVD, którą trzymałem w rękach. Jasper nie jadł od pięciu dni. Alice powiedziała, że odmawiał jedzenia, tłumacząc jej, że to zbyt trudne. W jego myślach nie pojawiało się pragnienie, jednak wiedziałem, że jego ciało tego potrzebuje. Policzki coraz bardziej się zapadały, a kiedy otwierał oczy, widać było, że są czarne jak noc.
- Jasper, myślisz, że poradziłbyś sobie, gdybym przyniósł ci coś do jedzenia? – Próbowałem brzmieć tak delikatnie, jak tylko umiałem; nie chciałem na niego naciskać. – Coś małego? Spróbowałbyś?
Nie.
Nie powiedział nic więcej, a ja nie rozumiałem, dlaczego nie chciał jeść, a przynajmniej spróbować. Jego ciało z całą pewnością potrzebowało pożywienia, on sam nigdy nie był jednym z tych, którzy odmawiali sobie krwi. Cierpiał, zarówno fizycznie jak i psychicznie, i miałem nadzieję, że złagodzenie bólu fizycznego pomogłoby ukoić jego umysł.
Nie chciałem na niego naciskać, więc zamiast tego zacząłem gadać o różnych pierdołach, mając nadzieję, że pomoże mu to choć trochę. Mówiłem o lekkich i zabawnych rzeczach, wciąż utrzymując nasz dystans. Im bliżej niego się znajdowałem, tym trudniej było zachować pozytywne myślenie. Przypomniałem mu o kawałach, które robiliśmy sobie nawzajem. Zwłaszcza Emmett lubował się w wycinaniu nam numerów oraz rozbawianiu wszystkich, najczęściej moim kosztem.
W latach siedemdziesiątych Em przeholował z dowcipami i mieliśmy go wszyscy dość. Esme błagała go, by dał sobie spokój, jednak wydawało się, że nic, co robiliśmy lub mówiliśmy, nie było w stanie go powstrzymać. Pozmieniał okładki moich płyt i tygodnie zajęło mi ponowne ich posortowanie. Ale kiedy zmajstrował coś w mustangu Jaspera, wszyscy wiedzieliśmy, że tym razem przesadził.
- O Boże, pamiętasz skunksa? – Parsknąłem śmiechem na myśl o tym. – Stary, to był najlepszy numer, jaki wywinęliśmy. Ale należało mu się. Twój mustang był pięknym samochodem – powiedziałem z uznaniem. – Kochałem ten wóz.
Otworzył na mnie oko. Z drugiego końca pokoju zobaczyłem w nim iskrę.
- Nie mam pojęcia, jak udało ci się złapać skunksa bez zaśmierdnięcia. To był porządny okaz. – Zacząłem chichotać, przypominając sobie, jak Jasper wrzucił zwierzę do bagażnika Monte Carlo Emmetta, które zresztą też było pięknym samochodem. – Pamiętasz jego minę, kiedy otworzył bagażnik? O Boże, wciąż pamiętam ten widok z okna.
Zacząłem rechotać jak głupi, zgiąłem się wpół, próbując się opanować.
- Esme nie wpuszczała go do domu przez kilka miesięcy! Musiał siedzieć w domku gościnnym… - chichotałem. – A Rose… nie zbliżała się do niego przez prawie rok! Mówiła, że za każdym razem, kiedy jest blisko niego, czuje ten smród… Niezależnie, ile razy użył specyfików Esme, by to z siebie zmyć.
W tym momencie zanosiłem się już niekontrolowanym śmiechem, przypominając sobie tygodnie po tym wypadku, gdy Emmett nocami wystawał pod oknem domu, gapiąc się na nas. Jego smutna twarz błagała, by go wpuścić, jednak Esme zaciągała żaluzje i wyganiała go do domku dla gości, dodając, że „dostał to, na co zasłużył”.
Kiedy w końcu się opanowałem, spojrzałem na Jaspera. Jedną ręką zasłaniał oczy, a na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech.
Dziękuję, powiedział w myślach. Nie musiał nic dodawać, miałem jedynie nadzieję, że udało mi się choć trochę ulżyć mu w cierpieniu.
Pokręciłem się trochę po pokoju, by w końcu spocząć na krześle obok łóżka. Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę, a ja studiowałem mapę znajdującą się na ścianie. Moje myśli przeskoczyły do południowej jej części, ukazującej Phoenix otoczone czerwonymi i żółtymi kółkami.
Wiem, że nie jest ci teraz łatwo. Przepraszam, że mnie tam nie było.
Odchrząknąłem.
- Nie, to ja przepraszam, nie chciałem dokładać ci zmartwień – przeprosiłem, pocierając dłonie o uda.
Edwardzie. Odwrócił do mnie głowę i otworzył oczy, krzywiąc się. Chciałbym móc pomóc ci przez to przejść.
- Doceniam to, ale wątpię, że pozwoliłbym ci. Potrzebuję tego… gniewu… żalu… To pomaga mi iść dalej. – Pochyliłem głowę, myśląc o Carlisle’u i o tym, jak bardzo go potrzebowałem. Nie wiedziałem, jak długo uda mi się zachować pozory, ale skoro nie było go tu z nami, ktoś musiał zająć jego miejsce.
Powiesz mi, skąd w tobie te emocje, czy mam zgadywać?
- To nic takiego. – Spojrzałem na niego, uśmiechając się słabo.
Carlisle?
Kiwnąłem głową i poczułem falę niepokoju, która przepłynęła przez Jaspera. Nie chciałem, by się tym martwił, więc szybko zmieniłem temat.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Wziął głęboki wdech i przewrócił się na bok, by spojrzeć na mnie. Chcę, byś zabrał mnie z powrotem tam, gdzie byłem wcześniej.
- Nie będziemy się już rozdzielać, koniec dyskusji – powiedziałem.
Nie mogę tego zrobić Alice ani pozostałym. Poradzę sobie, ale będziesz musiał mnie tam zostawić.
- Daruj sobie, nie zabiorę cię tam. Nie będzie z tego nic dobrego. – Chciał zaprotestować, jednak uniosłem rękę, by go powstrzymać. – Za każdym razem, gdy ta rodzina się rozdziela, dzieje się coś złego. Nie mam zamiaru spojrzeć Alice w oczy i powiedzieć jej, że cię straciliśmy.
Udało mu się otworzyć powieki. Zacisnął szczęki.
- Ona cię tu potrzebuje, ja też.
Zapewne powinienem był zgodzić się na jego prośbę, dzięki temu wyzdrowiałby szybciej, jednak w tamtej chwili musiałem być egoistą. Alice nie byłaby w stanie poradzić sobie z brakiem męża i nalegałaby, by móc z nim iść, a Esme nie pozwoliłaby im się oddalać. Nie było mowy, abyśmy ja i ona opuścili bunkier bez Carlisle’a, więc musiałaby wybierać między Jasperem i Alice, a mną i Carlislem. Nie mogłem pozwolić jej podejmować takiej decyzji, nie miała wystarczająco siły.
Dobrze. Przewrócił się na drugi bok, plecami do mnie. Powiesz mi w końcu, co z Carlislem?
Prychnąłem, potrząsając głową. Zawsze umiał mnie rozszyfrować.
Porzuciliśmy tę rozmowę i zaczęliśmy oglądać film. Próbowałem kontrolować swoje emocje, jednak ciężko było z tym walczyć. Jeśli nie koncentrowałem się wystarczająco mocno, traciłem kontrolę. Wątpiłem, czy którykolwiek z nas w ogóle zwracał uwagę na film. W połowie jego trwania Jasper stał się tak cichy, że prawie pomyślałem, że zasnął. Jego umysł milczał, więc musiałem wstać i sprawdzić, czy wciąż tam jest. Był.
- Jasper? – zapytałem z wahaniem.
Czekałem, aż mi odpowie, jednak nawet nie drgnął. Jego ciało było nieruchome, a umysł milczący.
- Jasper? – powiedziałem nieco głośniej. Wciąż nic. Kilka przypadkowych słów krążyło w mojej głowie, gdy szedłem w jego stronę, próbując opanować panikę… która była ostatnią rzeczą, której potrzebował. Moja dłoń zawisła nad jego ramieniem; nie wiedziałem, czy chciałem go dotknąć, ale nie miałem wyboru. Musiałem go lekko potrząsnąć, więc powoli dotknąłem jego ręki i tej samej chwili zostałem odrzucony do tyłu. Mój umysł i ciało zarejestrowały koszmarne emocje, z którymi musiał walczyć.
Mimo to moje działanie przyniosło oczekiwany rezultat, gdyż oczy Jaspera ponownie się otworzyły; były prawie tak samo zszokowane, jak moje. Zaklął siarczyście, po czym skupił się na mojej twarzy. Mówiłem, byś mnie zostawił… nie dotykał – powiedział słabym i bardzo zmęczonym głosem.
Byłem teraz całkowicie spanikowany. Nie miałem pojęcia, jak bardzo Jasper cierpiał. Myślałem, że moja śmieszna historia trochę mu pomogła, ale zrozumiałem, że jedynie próbował być miły. Zacząłem krążyć po pokoju, desperacko próbując wymyślić, co można zrobić. Byłem pewien, że nie możemy go zostawić, ale przebywanie w bunkrze też mu nie pomagało. Nie wiedziałem, w jaki sposób go przeniesiemy… I co z Carlislem? Nie mogliśmy opuścić miasta bez niego. Chciałem krzyczeć z frustracji, chciałem płakać, chciałem zwinąć się w kłębek i odpędzić to wszystko.
Pobiegłem na tył bunkra, w stronę klatek ze zwierzętami. Jasper był taki słaby, gdybym tylko mógł zmusić go do jedzenia… Z pewnością to by pomogło. Przeczesałem pokój szaleńczym wzrokiem i w końcu otworzyłem z trzaskiem pierwszą klatkę, na którą trafiłem, po czym wyciągnąłem z niej królika. Trzymane za uszy zwierzę wiło się i piszczało, jego małe serce waliło jak oszalałe, gdy próbował mi się wyrwać. Królik wydał z siebie rozpaczliwy pisk, wiedząc, że jest w niebezpieczeństwie i może stracić życie, jednak ja trzymałem go mocno i zaniosłem do salonu. Jasper potrzebował nabrać siły i jedynym sposobem na to było karmienie.
Leżał skulony na szpitalnym łóżku, odwrócony do mnie plecami. W jego umyśle wciąż panował mroczny chaos, ale w tamtym momencie miałem to gdzieś. Obszedłem łóżko dookoła, po czym przybliżyłem królika do twarzy mojego brata. Rozpaczliwe piski odbijały się echem od betonowych ścian.
- Musisz jeść – powiedziałem, przekrzykując zwierzę. Moja klatka piersiowa unosiła się w górę i w dół, mizerne oddechy wyrywały się z niej, podczas gdy obok mnie rosło uczucie gniewu.
Nie. Tylko tyle mógł powiedzieć, kiedy jego twarz skrzywiła się w udręce.
- Musisz. To pomoże – błagałem go. Mój gniew obracał się w desperację. – Jeśli chcesz być przeniesiony, musisz być silniejszy!
Nie mogłem się skoncentrować na jego myślach. Królik wyrywał się z mojego uścisku, wydając odgłosy, od których uszy prawie zaczynały mnie boleć, co bardzo utrudniało mi skupienie się.
Odezwał się we mnie drapieżnik i przegryzłem szyję zwierzęciu, mając nadzieje, że zapach krwi poruszy coś w Jasperze. Mój jad wdarł się do krwiobiegu królika, sprawiając, że ten zamarł. Jego serce wciąż pracowało, pompując krew przez ranę. Białe futerko pokryło się czerwienią, krople zaczęły spadać na materac i rękaw koszuli Jaspera. W pokoju trwała cisza, przerywana jedynie przez ciche „kap, kap, kap” i moje oddechy, których nie potrzebowałem.
Ale Jasper się nie ruszył. Jego oczy były zaciśnięte, a usta wykrzywiły się w obrzydzeniu. Nadal błagałem go, by spróbował, obiecując, że zabiorę go wszędzie, gdzie zechce, jeśli tylko wypije. Już miałem użyć siły, gdy usłyszałem, jak metalowe drzwi się otwierają. Po drugiej stronie stał przerażony Emmett, z szeroko otwartymi oczami i dzikimi myślami obserwujący krwawą scenę, która była moją zasługą.
- Edward! Co, do kur…
.
-:-
.
Pobyt w bunkrze zaczynał mnie przygnębiać. Przywoływał bolesne wspomnienia, które dawno temu zakopałem na dnie swojego umysłu. Otoczony wilkami i obrazami przeszłości czułem, że się duszę w tym podziemnym schronie. Zrozumiałem, dlaczego szpitalne łóżka są puste, dlaczego ludzie nie chcą tu przychodzić, o ile nie jest to konieczne. Mój niepokój stawał się nie do zniesienia i po cichu błagałem Carlisle’a, by przenieść tę rozmowę na zewnątrz.
Czas mijał dość szybko, gdy razem z Sethem, Charliem i Samem wypakowaliśmy rzeczy, które mieliśmy w jeepie. Nie mogłem się doczekać, by wrócić do domu i chociaż myśli Carlisle’a były neutralne i skupione na wykonywanym zadaniu, miałem nadzieję, że on czuł to samo. Zawsze istniała możliwość, że wilki będą w pobliżu, ale po tych wszystkich latach i wszystkim, przez co przeszedł świat, nie spodziewaliśmy się takiej reakcji po Jacobie Blacku. W naturze wilków leżał strach przed nami, a strach wywoływał nienawiść, niezależnie, ile czasu minęło. Byliśmy największymi wrogami i pewnym było, że wilki będą utrudniały życie naszej rodzinie.
Wokół nas zebrał się niezły tłum ludzi, ciekawych, co też ze sobą przywieźliśmy. Zebrani byli mili i z ciekawością zerkali w stronę samochodu. Charlie tylko raz czy dwa musiał kazać im się odsunąć. Patrzyłem, jak Carlisle żartował i rozmawiał z dziećmi i kilkoma dorosłymi. Wyglądał na takiego zadowolonego. Przez lata obserwowałem, jak komunikuje się ze swoimi pacjentami, zawsze zachowując dystans. Zarówno poprzez swoje zachowanie, jak i ubiór – marynarka i krawat – utrzymywał tę niewidzialną barierę, która pokazywała, że jest profesjonalistą. A teraz śmiał się, stojąc pomiędzy ludźmi, z podtoczonymi do łokci rękawami koszuli i spodniami khaki brudnymi od czerwonej ziemi. Wyglądał na szczęśliwego. Złapałem jego spojrzenie i uśmiechnął się do mnie szeroko, po czym posadził kilkoro dzieci na masce samochodu.
Tyle czasu minęło… Widok śmiejących się ludzi jest niesamowity. Mam nadzieję, że nasza rodzina też tego doświadczy. Carlisle kiwnął głową; zobaczył coś nad moim ramieniem. Chyba ktoś niecierpliwi się, by się z tobą zobaczyć.
Wyciągnąłem z furgonetki ostatnią paczkę i odwróciłem się. W tłumie zobaczyłem podekscytowaną Angelę machającą do mnie. Obok niej stał Ben; wyglądał tak jak kiedyś, tylko trochę starzej. Kobieta przywołała mnie do siebie, kiedy kładłem paczkę ryżu na stosie innych rzeczy.
- Ben, pamiętasz Edwarda! – powiedziała radośnie.
Mężczyzna uśmiechnął się szczerze i podał mi dłoń.
- Edwardzie, jak dobrze cię znów widzieć. – Jego myśli były pełne ekscytacji i zastanawiałem się, jaka jest tego przyczyna. – Wiem, że wyjeżdżasz, ale chciałem zapytać, kiedy wrócisz?
- Nie… Nie jestem pewien. To zależy od mojego ojca – powiedziałem wymijająco. Tak naprawdę nie wiedziałem, kiedy będziemy mogli wrócić. Nie chcieliśmy ryzykować wojny z wilkami, musieliśmy dojść do porozumienia, zanim wrócilibyśmy do dzielnicy.
- Cóż, może za kilka dni? Tyle czasu by nam wystarczyło. – Kiedy kończył mówić, podszedł do nas inny mężczyzna w jego wieku. Potknął się o swoje sznurowadło i wpadł na Angelę, popychając ją do przodu. Szybko, jednak delikatnie złapałem ją, zanim upadła.
- Tyler! – krzyknęła. – Dziękuję, Edwardzie. Tyler ma w sobie tyle gracji, ile słoń w składzie porcelany.
- Przepraszam… Potknąłem się – powiedział zmieszany, po czym spojrzał na mnie. – Edward! To naprawdę ty. Wyglądasz dokładnie tak samo, trochę starszej, ale tak samo jak kiedyś. – Słysząc jego potok słów, nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Tyler. – Kiwnąłem głową. – Chyba mógłbym powiedzieć to samo o tobie… Nie zmieniłeś się ani trochę.
Angela i Ben roześmiali się, wiedząc dokładnie, co miałem na myśli.
- Co? Z czego się śmiejecie? – Tyler spoglądał na nich, nie wiedząc, o co mi chodziło. W końcu wzruszył ramionami i zwrócił się do Bena:
- Zapytałeś go?
- Tak. Myśli, że przyjadą, ale za kilka dni – odpowiedział Ben.
Myśli Tylera były chaotyczne, ale w końcu zrozumiałem, o co im chodzi. Chcieli, abyśmy my, Cullenowie, zobaczyli, co zrobiliśmy z zasobami, które mieliśmy w bunkrze. Carlisle musiał zostawić im materiały do budowy paneli słonecznych, by mogli generować energię. Dzięki temu udało im się doprowadzić energię do kilku budynków. Następny projekt dotyczył stworzenia wiatraków i chcieli, żebyśmy je zobaczyli. Byli niesamowicie dumni ze swoich dokonań, zresztą słusznie, jednak nie mogłem zrozumieć, dlaczego tak bardzo pragnęli nam je pokazać. Na mojej twarzy musiało pojawić się zakłopotanie, gdyż Angela postanowiła mi to wyjaśnić.
- Oni chcą wam pokazać, że nic się nie zmarnowało – powiedziała cicho. – Że nie zmarnowali tego, czym wasza rodzina obdarowała nas tak hojnie lata temu… - Wzruszyła ramionami. Był to znajomy gest; nie raz robiła tak, gdy chodziliśmy do liceum. – Że byliśmy tego warci.
Spojrzała na swój brzuch i dłonią zaczęła zataczać na nim kręgi. Ben podszedł do niej od tyłu i położył swoją dłoń na jej dłoni. Ten pełen miłości gest wywołał we mnie ból, o którym już dawno zapomniałem, który łamał mi serce. Z całych sił próbowałem ukryć emocje, mój oddech stawał się coraz głębszy. Nie spodziewałem się tego uczucia. Ten cały dzień okazał się być kolejką górską pełną różnych emocji i musiałem stąd uciec. Desperacko chciałem wrócić do swojej samotności. Nie chciałem, by zaczęło mi zależeć na tych ludziach. Nie chciałem już czuć… czegokolwiek.
- Edward! – krzyknął Carlisle, ratując mnie od odpowiedzi.
- Czas już na nas – powiedziałem grzecznie. – Wspaniale było was znów zobaczyć. – Spojrzałem na każdego z nich. – Zbyt długo się nie widzieliśmy.
Angela niepewnie podeszła do mnie i otoczyła mnie ramionami, prosząc jednocześnie, bym obiecał, że niedługo wrócę. Byłem przytłoczony wszystkim, co stało się w ciągu ostatnich minut i mogłem jedynie kiwnąć głową w odpowiedzi. Próbowałem zamaskować swój dyskomfort odrobiną humoru:
- Powiedz Mike’owi Newtonowi, że go pozdrawiam.
- Och, z pewnością będzie mu bardzo przykro, że przegapił twoje odwiedziny – powiedziała żartobliwie, przewracając oczami.
Pomachałem im po raz ostatni i wskoczyłem na fotel pasażera. Poczułem, że Carlisle mierzy mnie spojrzeniem. Szczerzyłem się jak idiota. Znów się uśmiechasz… tęskniłem za tym.
- Nie przyzwyczajaj się – odparłem. – Ruszajmy.
Odwróciłem głowę, naciągając czapkę na oczy, by uciec od jego wzroku.
Gdy jechaliśmy w stronę bramy, dzieciaki biegły za nami, krzycząc i machając rękami. Carlisle zatrąbił kilka razy i pomachał wystawioną przez okno ręką, po czym znaleźliśmy się na krętej ulicy. Minęliśmy ostatnią bramę, żegnając się z jej stróżem i gdy wjeżdżaliśmy na szosę, przed samochodem przebiegła wielka, brązowa bestia. Mignęła nam tylko, jednak zauważyliśmy, że jest prawie wielkości samochodu. Wiedziałem, że był to wilk – rozpoznałem myśli mężczyzny, którego Jacob nazywał Quilem.
Carlisle zahamował i oboje wyszliśmy ostrożnie z samochodu. Wilk był sam, tylko tyle wiedziałem, nie widząc go. Po prawej stronie usłyszałem warkot i szybko odwróciłem się, przygotowując się do obrony. Bestia wyszła z cienia między drzewami. Otworzyłem ze zdumienia oczy i usta. To coś było ogromne, niepodobne wcale do tego, co pamiętałem. Wilkołak uniósł wargi i ujrzałem rząd lśniących, ostrych jak brzytwy zębów. Najciekawszą rzeczą były jednak głosy; nie czułem innych wilków, a mimo wszystko je słyszałem.
- Quil, prawda? – zapytałem. – Przyszedłeś z nami porozmawiać?
Znów usłyszałem głosy i udało mi się wyróżnić głos Jacoba, który nakazał Qilowi mówić w swoim imieniu.
- Wiesz, że umiem czytać w myślach, prawda? – Odpowiedział „tak” w swojej głowie. Zaskomlał cicho, kiwając głową.
Fascynujące – pomyślał Carlisle.
- Cóż, widzę, że jesteś bardzo przestraszony. – Skomlenie nie ustawało, jednak jego myśli nic nie zdradzały. – Masz dla nas wiadomość od Jacoba?
Kiwnął głową i przekazał mi informację.
- Oficjalne spotkanie, w porządku – odpowiedziałem. – Pakt pokojowy… Jutro o północy, tam, gdzie przekroczyłem linię. Będziemy.
- Chcemy mieć gwarancję, że to będzie tylko rozmowa – odezwał się Carlisle.
- Zgadzają się – powiedziałem w imieniu Quila. Wilk odwrócił się i uciekł w kierunku, z którego przybiegł.
(...) |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 22:34, 05 Lis 2009 |
|
Rewelacyjne tłumaczenie rozdziału! Poprostu mnie przeniosłaś w ich świat.... Coraz mnie taki ff... Świetnie budujesz nastrój, twój styl oddaje atmosferę tego ff. A ogólnie to jest taki nieprzewidywalny... Cały czas łudze się nadzieją że gdzieś tam jednak czeka Bella... Droga Pestunio czekam na więcej chociaż wiem że będę musiała uzbroić się w cierpliwość to wiem również że będzie warto! Oby tak dalej!
Pozdrawiam, życzą więcej wolnego czasu na tłumaczenia! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Sob 12:59, 07 Lis 2009 |
|
Naprawdę dziwi mnie fakt, że pod tym świetnym opowiadaniem i doskonałym tłumaczeniem jest tak mało komentarzy. Rozumiem - szkoła, dużo sprawdzianów, ale w takim razie dlaczego, pod opowiadaniami opowiadającymi o wielkiej, pierwszej miłości niezdarnej Belli i przystojnego Edzia z błędami jest ich masa. Przepraszam za dygresję, nie mogłam się powstrzymać.
Wracając do meritum...
Podobnie jak ajaczek, ciągle oczekuję happy endu i tego, że Bella żyje i czeka na Edwarda jako wampir.
Podobało mi się wspomnienie Mike'a w tym rozdziale. Mimo wszystko wywołuje uśmiech i kojarzy się jednoznacznie. Tak samo jak Tyler. Angela i Ben są tak bardzo... oderwani od tego świata. Rodzenie dzieci w tamtych czasach nie wydaję się zbyt odpowiedzialnym pomysłem. Cóż, miłość nie wybiera...
Z niecierpliwością będę czekać na rozdział 26 listopada.
Powodzenia życzę, a przede wszystkim czasu i chęci. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Sob 21:43, 07 Lis 2009 |
|
Moje ukochane tłumaczenie - a tym ostatnim rozdziałem jestem wręcz zachwycona.
Autorka idealnie oddała cierpienie Jaspera, a ty to świetnie przetłumaczyłaś. Przez chwilę na mojej twarzy zagościł uśmiech podczas historyjek opowiadanych przez Edwarda.
Ten krwawy królik - w mojej głowie pojawił się taki wymyślony obraz odnośnie tej sytuacji i nie dziwię się, że Emmett się przeraził.
Tak naprawdę nie mogę się już doczekać spotkanie wilków z naszymi wampirami, więc na następny rozdział będę czekała z wielką niecierpliwością
Pozdrawiam,
MonsterCoookie. :P |
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Nie 14:24, 08 Lis 2009 |
|
Wiele można zrozumieć. Ale żeby pod tak wspaniałym tekstem były tylko trzy komentarze? Zgadzam się z Lady Vampire - to się prosi o pomstę do Nieba. Aż się nie dziwię, że naszej kochanej Tłumaczce ostatnio robota nie idzie.
Osobiście kocham to, jak i wszystkie inne tłumaczenia Pestki, jednak wiedząc, co będzie dalej, nie lubię - nawet nie umiem - komentować na tyle sensownie, na ile to zasługuje. Ale teraz zrobię wyjątek.
Akcja z królikiem - przerażająca. Osobiście BARDZO uwielbiam te zwierzątka i to wydawało mi się bardzo okrutne. W ogóle się nie dziwię, że Emmett był przerażony.
Cytat: |
- Powiedz Mike’owi Newtonowi, że go pozdrawiam.
- Och, z pewnością będzie mu bardzo przykro, że przegapił twoje odwiedziny – powiedziała żartobliwie, przewracając oczami. |
Aż się uśmiechnęłam :)
Więc tłumacz, moja Droga, bo warto nawet dla tych czterech (ze mną włącznie) osób :)
Pozdrawiam, Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Pon 18:24, 09 Lis 2009 |
|
Bez urazy, ale to tłumaczenie (opowiadanie) zawsze mnie przygnębia , taka wizja świata mnie przeraża. Brawa dla autorki za idealne przedstawienie tego co czuje udręczony Jasper, ale jeszcze większe brawa dla tłumaczki , że w bardzo plastyczny sposób przedstawia to nam - Polskim czytelnikom tutaj na forum. Bo tłumaczenie jest perfekcyjne , nie wiem czy wspominałam - ale widać pracę słów , nie są przekładane dosłownie ( przeważnie powoduje to "ugłupienie" tekstu ) . |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Śro 19:35, 11 Lis 2009 |
|
Moja kochana pestko, przepraszam, że Cię ostatnio tak zaniedbuję. Moja wena chowa się gdzieś w kącie i nie chce wyjść, dlatego unikam ostatnio komentowania, żeby nie pisać samych bzdur ^^
W każdym razie teraz nie mogę się nie odezwać. Ten rozdział był boski. Już wielokrotnie mówiłam, że podziwiam Cię za tłumaczenie tego tekstu, ale muszę to powtórzyć. The Fallout jest trudnym opowiadaniem, sama zaczęłam czytać początkowo oryginał, ale nie dałam sobie rady, teraz nie żałuję, bo mam przyjemność zakosztowania Twojego cudnego tłumaczenia Jednak, żeby nie było, że tylko się zachwycam Twoimi umiejętnościami to skupię się teraz na treści. Uważam, że Mayer nie wykorzystała potencjału wszystkich postaci które stworzyła, dała nam świetne podstawy. I cieszę się z takiego obrotu sprawy gdy w moje ręce trafia ff takie jak to. Jasper jest pokazany cudnie. Nie mogłabym lepiej opisać tej postaci, jego daru. Edward to całkiem inna klasa. Łatwo można tą postać zepsuć, a trudno z niej zrobić naprawdę coś wyjątkowego i sądzę, że na razie udało się to tylko Thin i właśnie autorce the fallout. Jestem pod ogromnym wrażeniem. I na koniec jeszcze Carlisle, który jest przedstawiony perfekcyjnie. Podoba mi się też, że postacie drugoplanowe jak Angela, czy Ben są bardzo wyraziste.
Wszystko, każdy szczegół jest w tym opowiadaniu dopracowany i to właśnie czyni je takim wyjątkowym i dla mnie właśnie ono jest w tym miesiącu pierwsze w rankingu, inaczej być nie mogło
Pozdrawiam
niobe |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Czw 11:34, 26 Lis 2009 |
|
Tradycyjnie dziękuję za komentarze. :)
Rozdział 16 - 17 grudnia.
beta: marta_potorsia
Rozdział 15, część druga
Wszystko musi minąć.
(...)
Żaden z nas się nie odzywał, gdy jechaliśmy do domu, przypominając sobie wydarzenia z tego dnia. To, jak rozwijała się osada, spotkanie ze starymi przyjaciółmi, klinika, wilki… wiele rzeczy do przemyślenia. Przypomniałem sobie wyraz twarzy Carlisle’a, gdy spędzał czas z ludźmi z miasteczka i jego pragnienie, by nasza rodzina również mogła tego doświadczyć. Właśnie tego chciałem dla moich bliskich – by znaleźli w końcu spokój ducha, swoje miejsce na Ziemi. Dziesięć lat tułaczki, nie wiedząc, czego się spodziewać, nie mogąc się zrelaksować, nie uśmiechając się, odcisnęło swoje piętno na wszystkich. Dzisiejszy widok Carlisle’a dał mi jakąś nadzieję; jeśli mogłem ochronić ich przyszłość, mógłbym ochronić też swoją. Mógłbym znaleźć swój spokój ducha.
- Carlisle – przerwałem ciszę. – Jeśli znów zaproponują ugodę, zgodzimy się – powiedziałem zdecydowanie.
Wiesz, że nie mogę się na to zgodzić.
- Zrobisz to, musisz. To szansa dla was… Nasza rodzina będzie miała w końcu swój dom. Musisz to zrobić – powiedziałem z przekonaniem. – Poza tym znasz moje zamiary. Dlatego…
- Dwie pieczenie na jednym ogniu? Nie, Edwardzie, to nie jest rozwiązanie – powiedział ze smutkiem.
- To ma sens. Jeśli moja śmierć przyniesie spokój tej rodzinie, z chęcią umrę.
- Nie. Koniec dyskusji. Nie pozwolę ci poświęcić się tym niestabilnym emocjonalnie wilkom.
- Carlisle – powiedziałem. Zrobiłem pauzę, by na niego spojrzeć. – Wiesz, co próbuję ci powiedzieć i teraz nie jesteś gotowy, by to usłyszeć. Mówiłeś, że kiedyś będziesz.
Jego twarz, oświetlona światłami deski rozdzielczej, zdradzała smutek.
- Chcę umrzeć. Nie mam już powodu, by żyć.
Po dzisiejszym dniu znacznie łatwiej było mi to powiedzieć. W momencie, kiedy zobaczyłem, jak Ben obejmuje Angelę, wiedziałem, że nie ma dla mnie innej drogi. Nigdy nie mógłbym zaznać takich chwil, tych delikatnych dotyków i nie chciałem już sobie tego przypominać. Skończyłem swoje zadanie i teraz mogę odejść.
- Wiem, że ty i reszta rodziny możecie ułożyć sobie tutaj życie, ale ja nie mogę. Wszystko, czego chciałem to bezpieczne, spokojne miejsce… gdzie moglibyście zacząć wszystko od początku. Teraz mogę już odpuścić.
Ty też możesz być tu szczęśliwy.
- Mój czas na Ziemi już się skończył. Nie chcę już tu żyć. Możesz to zaakceptować? – prosiłem go, jednak jego oczy skupione były na drodze. Trwaliśmy tak przez jakiś czas. W końcu wyszeptałem:
- Wszystko, co zrobiłem w ciągu ostatnich dziesięciu lat, było dla niej.
Odwrócił głowę w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się szok.
- Dla Belli – wyjaśniłem, jednak jego myśli nadal były zmieszane. – Mówisz mi, że Bóg istnieje… pomimo tego, co widzieliśmy i przez co przeszliśmy. Mówisz mi, że mam duszę, pomimo tego, co zrobiłem. Cóż, chcę ci uwierzyć… Próbuję uwierzyć. Tak samo, jak chcę wierzyć, że Bella gdzieś tam na mnie czeka. Powtarzasz mi, że nasz gatunek zostanie osądzony według naszych działań, tak jak każdy człowiek na Ziemi. – Zmarszczyłem brwi. Przełknąłem, po czym mówiłem dalej. – Jestem gotowy na dzień mojego sądu, Carlisle. Mam nadzieję, że dzięki temu znów będę mógł z nią być.
Wiedziałem, że moje słowa uderzyły w niego, jednak wiedziałem też, nie będzie w stanie odmówić mi mojej prośby.
- Musisz też wiedzieć, że poprosiłem Emmetta o pomoc – dodałem cicho.
Milczał przez dłuższy czas, w głowie przetwarzając moje słowa. Próbował skoncentrować się na drodze, więc zostawiłem go samego ze swoimi myślami, próbując je blokować.
Odchrząknął, po czym odezwał się:
- Powinieneś był przyjść z tym do mnie. To niesprawiedliwe, że poprosiłeś o to Emmetta. – Jego głos się załamał. – On będzie dźwigał ten ciężar przez całą wieczność. To mój ciężar. Ja cię stworzyłem. To był mój grzech.
- Zgadzając się na to ani ty, ani Emmett nie będziecie musieli dźwigać żadnego ciężaru. To jest moja szansa. Jeśli Jacob Black żąda mojego życia, oddam je.
- Nie. Nie mogę na to pozwolić.
Odwrócił ode mnie głowę i wlepił spojrzenie w ciemną otchłań nocy. Pełny bólu wyraz jego twarzy dokładnie odzwierciedlał jego myśli. Nie jestem gotowy, by pozwolić ci odejść.
- To już koniec, Carlisle. Moje ostatnie poświecenie dla tej rodziny. Nie rozumiesz? To jest moje zbawienie. Proszę, akurat ty musisz to zrozumieć – powiedziałem spokojnie i z szacunkiem, próbując nie zepsuć jeszcze bardziej atmosfery między nami. Nie było sensu się kłócić, nie mogłem zmienić jego zdania, tak jak on nie mógł zmienić mojego. Przez resztę drogi już się nie odzywaliśmy. Kiedy wjechaliśmy do garażu, zgasił samochód, położył dłonie na kierownicy i zaczął gapić się przed siebie. W samochodzie panował mrok, jedynym źródłem światła były świeczki stojące w oknach domu. Wziął głęboki oddech i oparł czoło na dłoniach. Jeszcze kilka razy wciągnął i wypuścił powietrze z płuc, po czym zwrócił twarz w moją stronę i zaczął szukać wzrokiem moich oczu.
- Nie zaproponuję tego jako rozwiązania, ale jeśli zażądają twojej śmierci, rozważę to. To wszystko, na co mogę się zgodzić, Edwardzie.
Patrzyliśmy na siebie jeszcze przez chwilę i zrozumiałem, że nigdy z własnej woli by mnie nie oddał. Nie znaczyło to jednak, że nie mogłem sam rozliczyć się z wilkami.
Osiągnęliśmy – jak to nazywałem – impas. Opanowały nas irracjonalne emocje, przez które nie mogliśmy podjąć żadnych sensownych decyzji, więc niechętnie wysiedliśmy z jeepa. Kiedy przechodziliśmy przez frontowe drzwi, zostaliśmy totalnie zaskoczeni. Nie było wolnego centymetra podłogi w pokoju, do którego weszliśmy. Alice i Esme klęczały, malując coś na dużym kawałku sklejki. Z tego, co się zorientowałem, z jakiegoś dziwnego powodu rysowały dynie. Po pokoju przewracały się kawałki materiałów, o których nie wiedziałem nawet, że je mamy oraz farby i różne przybory.
Jak dwie osoby mogą spowodować takie szkody? Carlisle był tak samo zszokowany jak ja.
- Och, jak dobrze, wróciliście! – piszczała Alice podskakując i ściskając nas. – Jak było? Jak to wygląda?
Miałem przeczucie, że Alice wiedziała, jak było i z tego właśnie powodu zaśmieciła pokój.
- Co wy robicie? – zapytał sceptycznie Carlisle, podchodząc do Esme, by ją ucałować.
- Nie martwcie się tym. Wkrótce wam powiemy – powiedziała Esme z uśmiechem, posyłając mu wymowne spojrzenie. Przede mną jednak nie mogła ukryć swoich myśli.
- Święto? – zapytałem, opierając się o framugę, uśmiechając się do Alice.
- Nie byle jakie święto, tylko dożynki! – Ukłuła mnie w brzuch, po czym wróciła do Esme i usiadła naprzeciwko niej.
- Czyli Święto Plonów? Ale my nie mamy czego zbierać – powiedziałem.
- Jeszcze nie… Ale będziemy mieli! Poza tym miesiące zajmie zaplanowanie tego, więc w tym czasie wszystko, co zasialiśmy, będzie gotowe do… żniw. – Zanurzyła swój pędzel w pomarańczowej farbie i zaczęła kolorować swoją dynię.
- Mhmm… - Carlisle skrzyżował ręce i posłał im spojrzenie sugerujące, że musiały oszaleć. – I kogo niby macie zamiar zaprosić na święto?
- Och, zamknij się. Wiesz doskonale, dla kogo to robimy. – Esme machnęła w jego stronę pędzlem, pokazując, że nie podoba się jej nasze nastawienie.
- Cóż, nie chcecie się dowiedzieć, jak udała nam się dzisiejsza wizyta, zanim nie przedobrzycie z tym wszystkim? – zapytałem, krążąc po pokoju. Byłem zdumiony tym, co zrobiły podczas naszej nieobecności.
- Oczywiście, że chcemy, ale to nie zmieni skutków tego, co planujemy. Już to wiem – oznajmiła Alice.
Naprawdę wracała do starej siebie. Zdałem sobie sprawę, że tęskniłem za tą przebiegłą wizjonerką.
– Kolejne przeczucie, Alice? Ostatnio często je miewasz.
- Och! Chusteczka się przydała? Wiedziałam! Opowiedz mi o tym. – Podskoczyła, popychając mnie do kuchni. – Kim ona była?
Spojrzałem na Carlisle’a, który posłał mi współczujące spojrzenie. Przedyskutujemy spotkanie później. Nawet nie myśl, żeby iść sam.
Alice i ja spędziliśmy resztę wieczoru, rozmawiając o mojej wyprawie do miasteczka i jej planach dotyczących dożynek. Jej ekscytacja była trochę zaraźliwa, kiedy dzieliła się ze mną pomysłami na temat tego, jak zmniejszyć dystans między nami a ludźmi z Forks… i La Push. Esme i Alice spędziły cały dzień, dokonując inwentaryzacji i planując, co będzie potrzebne, by święto mogło wypalić. Wiedziałem, że był to pewnego rodzaju mechanizm obronny przed myślami o Jasperze. Potrzebowała czymś się zająć, by powstrzymać się przed ruszeniem za nim w pościg.
W końcu dołączyliśmy do Esme i Carlisle’a w salonie i przedyskutowaliśmy spotkanie z wilkami, na które umówieni byliśmy następnej nocy. Alice i Esme nalegały, by jechać z nami, pomimo sprzeciwu głowy rodziny. Nie miały zamiaru siedzieć w domu i czekać, nie dawały się przekonać. Obawiałem się trochę ich towarzystwa na spotkaniu. Nie spodobałby się im mój plan i nigdy by się na niego nie zgodziły, ale może jakoś udałoby mi się porozmawiać z Jacobem na osobności. Zawsze pozostawała opcja, by dojść do porozumienia bez udziału rodziny.
….
Wyruszyliśmy po dwudziestej trzeciej następnego wieczoru. Biegliśmy przez las, zmierzając ku granicy. Nocne powietrze było gęste i pachniało rosą, poza tym było dziwnie cicho. Esme i Carlisle wyprzedzali mnie i Alice, która była jakaś nieswoja. Coś ciążyło w jej umyśle, jakieś pourywane scenariusze krążące w jej głowie. Wydawało mi się, że próbuje przewidzieć każdą możliwą sytuację, by sprawdzić, czy będzie miała przeczucie na temat któregoś z nich.
Edwardzie, jak wielu ich jest? – zapytała.
- Nie jestem pewien. W bunkrze było trzech, jednak w myślach jednego z nich słyszałem ich więcej. Wiem, że ten facet, Sam, był kiedyś wilkiem, ale chyba już nim nie jest.
Tak jakby zrzekł się tego? Oni mogą to robić? – zapytała ze zdziwieniem.
- Nie wiem, czy mogą czy nie, ale wygląda na to, że tak to działa. Dlaczego o to pytasz? O czym myślisz?
Nie mam nic, w tym tkwi problem. Wczoraj, zanim ty i Carlisle wyszliście, po prostu wiedziałam, że wszystko się ułoży. Nic szczególnego, raczej ogólne przeczucie, ale jednak miałam pewność. A dzisiaj… nie mam nic. Znów ta czarna dziura. Zmarszczyła brwi i zacisnęła usta, koncentrując się i wymyślając jakieś zwariowane scenariusze, w których pojawiało się kilka wilków, my i w których sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli.
- Nie chcę ci przerywać, Alice, ale te wilki to nie są zwykłe leśne wilczki – powiedziałem, chichocząc z jej wyobrażenia o sforze czworonogów, które przybiegły by nam do nogi. Wiedziałem, ze nigdy nie miała do czynienia z tymi istotami – ona i Jasper przybyli do nas już po zawarciu paktu z Ephraimem Blackiem - jednak wizja Jacoba jako łagodnego, leśnego wilczka była komiczna.
- Ten, którego widzieliśmy, był wielkości konia. Może dlatego te twoje przeczucia się nie pojawiają. Wyobrażasz sobie zły gatunek wilka.
Pokazała mi język w charakterystycznym dla siebie geście, po czym, ku mojemu zaskoczeniu, wskoczyła mi na plecy.
- Kiedy myślę, że to już wraca, nagle znów pojawia się czarna plama. Nie masz pojęcia, jakie to frustrujące. Tak samo jest z Jasperem… Próbuję go namierzyć, ale nie widzę niczego wyraźnie. Mimo to wiem, że on żyje.
- A może tak się dzieje dlatego, że jesteście ze sobą połączeni? – Odwróciłem głowę, by na nią spojrzeć. Biegliśmy dalej, omijając rozkładające się pnie.
- Tak i nie. To jest coś innego. Wiem, że on żyje, bo jesteśmy połączeni w pewien sposób, ale również dlatego, że jest coś jeszcze. Wiem, że poczułabym, gdyby jego życie było zagrożone. – Wzruszyła ramionami. – Nie umiem tego wyjaśnić, ale cokolwiek blokuje moje wizje, coraz łatwiej to przełamać.
- Ale nie dzisiaj…
- Ale nie dzisiaj! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Uśmiechnąłem się do niej ciepło, ciesząc się, że utwierdziła się w swojej wierze w miłość do Jaspera. Nigdy nie straciłaby nadziei, co było bardzo pocieszające. Ja też nigdy nie straciłem wiary w Bellę. Trzymałem się nadziei w to, że ona gdzieś na mnie czeka. Przez kilka pierwszych lat sądziłem, że zginęła. Nigdy nie widziałem jej ciała, tylko wizje jej śmierci w chorym umyśle Victorii. Zawsze zastanawiałem się, czy Bella zdołała przeżyć pomimo planów tej diablicy. Mimo to Emmett przekonał mnie o swoim odkryciu i chociaż nie chciałem mu wierzyć, w końcu się poddałem. Nawet, kiedy wróciliśmy do Phoenix, poszedłem do domu, a raczej jego pozostałości i nic nie znalazłem. Przeszukaliśmy sąsiednie dzielnice w poszukiwaniu wiadomości o niej lub o Renee, jednak nic się nie dowiedzieliśmy. Wykańczałem się, desperacko trzymając się czegoś, co było niemożliwe.
Wiedziałem, o czym mówiła Alice. Zawsze czułem obecność Belli w moim życiu, tak jakby w mojej piersi palił się mały płomyk nadziei. Kiedy znalazłem się w bunkrze, ta iskierka nadal istniała i w końcu dotarło do mnie, że Bella odeszła do innego świata, w którym być może na mnie czeka.
- Edwardzie… - powiedziała Alice. – Chciałabym, żebyś to jeszcze przemyślał. – Oparła policzek o tył mojej głowy i przycisnęła się do mnie.
- Proszę, Alice… nie – odparłem z taką dozą szacunku, na jaka było mnie stać.
Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Myśli Alice wróciły do czasu, który spędziliśmy w bunkrze. Wszystkie wspomnienia wracały, gdy pojawiliśmy się ponownie w Forks. Dziwne było, że przez ostatnie dziesięć lat żaden z nas nie miał ochoty wracać do tamtych czasów, jednak coś w tym miejscu sprawiało, że przeżywaliśmy to na nowo. Niezależnie, czy mieliśmy na to ochotę, czy nie.
….
Przybyliśmy na miejsce dużo wcześniej i jedyne, co mogliśmy robić, to cierpliwie czekać, aż wilki się zjawią. Esme usiadła na tym samym kamieniu, co Rosalie kilka dni temu, a Alice i Carlisle spoglądali na wyschnięte jezioro w oddali. Esme korciło, żeby zadać mi kilka pytań na temat pobytu w dzielnicy, jednak nie wiedziała, jak ugryźć ten temat. Słyszała, jak Alice i ja rozmawialiśmy o Angeli Weber, a raczej Cheney i była ciekawa, czy widziałem swoich kolegów ze szkoły.
- Kilku – odpowiedziałem na jej myśli. – I tak, rozpoznali mnie.
Uśmiechnąłem się do niej ciepło. Naprawdę była moją matką i czułem się, jakby pytała mnie o pierwszy dzień w szkole.
- Oni chcą, bym wrócił – powiedziałem. Nie byłem pewien, dlaczego to dodałem, wiedząc, że przekręci tę informację. Nagle jej myśli stały się szczęśliwe i podekscytowane, i może dlatego to powiedziałem. Właśnie po to, by uspokoić jej obawy.
- Nie sądzisz, że wszyscy będziemy musieli pójść? – zapytała z wahaniem.
- To chyba zależy od wyników spotkania. Nie za bardzo wierzę, że Jacob Black pozwoli tak wielu z nas być w dzielnicy w tym samym czasie. Zwłaszcza, jeśli Emmett wróci.
Kiwnęła głową, odgarniając włosy z czoła. Była rozczarowana moimi słowami. Spojrzała w niebo, próbując ukryć zawiedzioną minę. Noc była pochmurna, jak to zwykle bywało, jednak na niebie pojawiło się kilka gwiazd i księżyc. Prawie zacząłem spodziewać się pełni, ze względu na wilki, mimo że wiedziałem, że ich przemiana nie zależy od faz księżyca.
- Wiecie może, kiedy pojawią się nasi goście? – zapytała Esme mocnym głosem.
Skoncentrowałem się przez chwilę, po czym westchnąłem.
- Już niedługo… Ale będę musiał tłumaczyć. Przyjdą jako wilki, nie ufają nam zbyt mocno.
Alice i Carlisle usłyszeli naszą wymianę zdań i już po chwili byli przy nas. Esme wstała. Usłyszeliśmy wycie i przygotowaliśmy się na niespodziewane.
Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu, gdy zobaczyłem obraz leśnych wilków w głowie Alice.
- Przygotuj się, siostro. To nie jest to, o czym myślisz. – Potrząsnąłem głową, śmiejąc się z jej wyobrażeń.
- Zamknij się! To mi pomaga. – Uderzyła mnie szybko, a ja nadal się śmiałem.
- Cśśś – odezwał się Carlisle, patrząc na nas w ciemności. Zachowujecie się jak dzieci.
Esme sięgnęła po dłoń Carlisle’a, a drugą podała Alice. Ja i Carlisle staliśmy po bokach, formując coś na wzór ochrony.
Alice wciągnęła głośno powietrze. Cholera, pomyślała. Cofam to, co powiedziałam wcześniej.
Carlisle i ja wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia, nie wierząc do końca w to, co widzimy. W ciemnościach poruszały się cienie. Pięć par oczu zaświeciło wysoko, znacznie wyżej, niż sądziła Alice. W końcu zrozumiała, co miałem na myśli, mówiąc „wielki jak koń”.
Pięciu? – zapytała, nie wierząc własnym oczom. Kiwnąłem głową, naliczywszy pięć głosów w mojej głowie. Są ogromni!
Zatrzymali się kilka jardów od nas, tuż przy granicy, nie chcąc pójść dalej. Nie wiedziałem, który z nich to Jacob, jednak założyłem, że był nim wilk stojący z przodu.
Carlisle puścił dłoń Esme i powoli zrobił krok do przodu, unosząc ręce tak samo, jak zrobił to w bunkrze. Chciał ich zapewnić, że nie stanowił zagrożenia i tak jak oni stanął przed granicą.
- Dziękuję, że przyszliście – przywitał wilki, czekając na odpowiedź, którą miałem przekazać.
Odizolowałem myśli Jacoba od pozostałych, co nie było zresztą trudne; jego koledzy oddali mu prawo głosu, gdyż był przywódcą sfory. Black wolał pominąć wszelkie uprzejmości i nie miał zamiaru podziękować nam za spotkanie lub przedstawić resztę sfory. Obiecałem przekazać dokładnie to, co powiedział Jacob, bez cenzury. Nie byłem zachwycony tym, co powiedział o Carlisle’u.
- Musimy coś przedyskutować – powiedziałem zimnym głosem, powtarzając słowa Jacoba. Pominąłem słowo „pijawka”, sądząc, że nie było zbyt ważne dla rozmowy.
- Tak, to prawda – odpowiedział Carlisle. – Mamy dużo do omówienia, a granica jest zaledwie jednym z tych tematów.
Wciąż miałem problem z wyróżnieniem Blacka na tle jego kompanów, ale kiedy usłyszałem jego zaskoczone myśli, zobaczyłem, jak porusza się niepewnie w ciemności. Słowa Carlisle’a go zaskoczyły, jednak szybko wrócił do siebie, zastanawiając się, gdzie są pozostali z nas. Od Charliego wiedział, że jest nas siedmioro i myślał, że planujemy się na nich zaczaić.
- Nigdy byśmy tego nie zrobili – powiedziałem gorzko, zniesmaczony jego myślami.
- Edward! – skarcił mnie Carlisle. Rozmawialiśmy już o tym… Powiedz mi, co oni mówią. Ja będę się wypowiadał w imieniu rodziny.
Usłyszałem głęboki warkot dobiegający z piersi Jacoba i byłem pewien, że śmiał się ze mnie. Tatuś walczy za ciebie, prawda?
Zamarłem, słysząc jego słowa. Esme i Alice wyczuły mój gniew i zanim mogłem się ruszyć, ich dłonie znalazły się na moich ramionach, prosząc mnie o zachowanie spokoju.
On chce, byś znów przekroczył granicę. Edwardzie, nie pozwól się sprowokować. Carlisle bezgłośnie próbował przekonać mnie, że sobie poradzi. Wiedziałem, co Jacob próbuje zrobić, jednak wciąż nie mogłem się powstrzymać. Ten dzieciak wiedział, jak wyprowadzić mnie z równowagi.
- Chce wiedzieć, gdzie są pozostali – wymamrotałem niechętnie. – Myśli, że są gdzieś tutaj… że to zasadzka – dodałem drwiąco.
- Mój syn Emmett i córka Rosalie, wyruszyli na północ w poszukiwaniu przyjaciół – powiedział Carlisle z lekką niepewnością, wiedząc, że słowo „pozostali” nie było tym, co chcieli usłyszeć. Wilki zadrżały, wydając z siebie odgłosy zdenerwowania. Myśli Jacoba stały się jadowite; powiedział pozostałym, że wiedział, że zbieramy sobie armię.
Carlisle nie musiał czytać myśli, by domyślić się, o czym pomyśleli.
- To nie jest tak, jak myślicie. Tak, poszliśmy szukać naszych pobratymców, jednak mieliśmy ku temu ważny powód. Mój drugi syn, Jasper, mąż Alice – Carlisle wskazał ręką na moją siostrę, przedstawiając ją im, chcąc w ten sposób wprowadzić element człowieczeństwa do rozmowy – wyruszył na południe. Tam ma miejsce wojna i miał zamiar sprawdzić, jak poważnie to wygląda.
Głos Carlisle’a był mocny i pewny. Pokazał w ten sposób opanowanie, którego brakowało warczącym nerwowo wilkom, ukrytym w cieniu.
- Wasze wojny nas nie dotyczą – przetłumaczyłem słowa Jacoba.
- Ale zaczną, jeśli nasze założenia są prawdziwe. – Carlisle zrobił kolejny krok w stronę granicy, a wilki zadrżały niepewnie, wydając z siebie kolejne pomruki. – Posłuchaj. Wiem, że nam nie ufasz, ale proszę cię, by pakt, który zawarłem z twoim pradziadkiem nadal obowiązywał. Jesteśmy przyjaciółmi, nawet, jeśli wolicie nam nie wierzyć. Będziecie nas potrzebować, jeśli wojna obejmie północ.
- Nigdy nie będziemy potrzebowali waszej pomocy.
Mój głos był cichy i pozbawiony emocji. Potrząsnąłem głową; denerwowało mnie, że tak bardzo nie chciał z nami współpracować albo przynajmniej wysłuchać. Rozpoznałem inny głos w mojej głowie, ten sam, który słyszałem w bunkrze. Nie Quila, tylko innego Quileutea, który z nimi był.
Jake… Przypomnij sobie, co powiedział Billy.
Zamknij się, Embry! Mój ojciec jest starym człowiekiem i nie wie, co to znaczy być wilkiem. Jacob odwrócił się w lewą stronę i wyszczerzył kły do mniejszego wilka stojącego obok niego. Może ty też nie wiesz.
Nie mogłem stać bezczynnie ani chwili dłużej. Zebrałem w sobie cały spokój, jaki mogłem zebrać i przemówiłem:
- Jacob. – Poczułem, jak Carlisle poruszył się nerwowo, jednak nie spojrzałem w jego stronę – To jasne, że między nami, a wami nigdy nie będzie przyjaźni, jednak ta wojna i tak nadejdzie, niezależnie, czy w to uwierzycie czy nie. Świat się zmienił.
Zrobiłem mały krok do przodu i stanąłem obok Carlisle’a, mając nadzieję, że Jacob okiełzna swój gniew i choć raz nas posłucha.
- Myślę też, że jest wiele wampirów, które chcą zmienić go jeszcze bardziej. – Mówiłem powoli i spokojnie, celowo próbując utrzymać nad sobą kontrolę, podczas gdy jego złośliwe myśli drwiły z moich słów. – Nie wiem, ile słyszeliście na temat Mścicieli, jednak oni nie są tymi, za których są uważani. Przynajmniej my tak nie myślimy. Jasper, mój brat, wyruszył w podróż, by potwierdzić nasze przypuszczenia.
Dwa wilki stojące po obu stronach Jacoba cofnęły się, przerywając swój szereg pomimo protestów Blacka. Po chwili zniknęły, jednak słyszałem ich myśli. Pozostałe dwa wilkołaki warknęły z niechęcią i zrobiły krok w stronę swojego przywódcy, stając u jego boku. Kilka sekund później dwóch Quileute’ów, których spotkaliśmy w bunkrze, wyłoniło się z cienia w swojej ludzkiej formie. Każdy z nich miał na sobie jedynie szorty.
Warczenie Jacoba i jego dwóch towarzyszy stawało się coraz głośniejsze, kiedy mężczyzna o imieniu Embry podszedł do granicy.
- Przepraszam, Jake, ale to jest głupie. Musimy ich wysłuchać – powiedział Embry, wyraźnie poirytowany zachowaniem swojego przywódcy. – Możesz kazać mi przestać i nie będę mógł cię nie posłuchać, jednak mylisz się.
- Stawka jest zbyt duża, Jake – powiedział Quil, również idąc w naszą stronę – a twój osąd może być mylny.
Jacob był wściekły na swoich towarzyszy. Byłem pewien, że po spotkaniu urządzi im prawdziwe piekło. Teraz jednak nie mógł nic zrobić, więc rozkazał pozostałej dwójce pozostać w miejscu, podczas gdy sam pobiegł do lasu, by zmienić się w człowieka. Po kilku sekundach pojawił się w takim samym stroju, jak Quil i Embry.
Rzucił im wściekłe spojrzenie, a oni odwzajemnili się nieśmiałymi uśmiechami. Dobrze wiedzieli, co ich później czeka.
- To i tak nic nie zmienia, pijawki. Wysłuchamy was, ale to nic nie zmieni – warknął przez zaciśnięte szczęki. – Co widzi twój szósty zmysł? – dodał arogancko, patrząc na mnie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Czw 13:58, 26 Lis 2009 |
|
Najbardziej lubię The Fallout za przedstawienie Edwarda. Niesamowicie rzadko udaje się autorom opisać go w taki sposób, a tu jest lepszy niż w samym kanonie ^^ Czuję jego uczucia, rozpacz, którą nosi w sobie i tą ogromną chęć śmierci. Jestem jeszcze ciągle pod wrażeniem "Księżyca w Nowiu", także dotkliwiej wczuwam się w sytuację Edwarda. Bardzo mi się podobała jego rozmowa z Carlislem. W ogóle relacje tych dwóch panów są bardzo ciekawym tematem, a niestety rzadko podejmowanym. Nie lubię w tym ff Jacoba, ja mam do niego zwykle stosunek obojętny, więc moje podejście do tej postaci w dużej mierze zależy od jej przedstawienia. Podsumowując dalej jestem zachwycona. Twoje tłumaczenie to cudo, błędów brak, jest wspaniale ^^
Pozdrawiam
niobe |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Sob 20:39, 28 Lis 2009 |
|
Muszę zgodzić się z niobe, Edward w tym ff jest bardzo dobrze przedstawiony, dlatego tak bardzo lubię czytać ten tekst. Zdecydowanie najlepszy moment, to ten kiedy sobie uświadamia, że nie ma po co żyć.
Poza tym spotkanie ze sforą. Przestałam lubić Jacoba, tutaj jest wykreowany jako sceptyczny, czasami zgorzkniały facet, jednak to pasuje do tego tekstu idealnie.
Sam rozdział jak zwykle dobrze mi się czytało, ale szkoda, że do takiej konkretnej rozmowy między Cullenami, a wilkami będę musiała poczekać do połowy grudnia.
Wybitnie niekonstruktywnie,
Monster |
|
|
|
|
lilczur
Wilkołak
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka
|
Wysłany:
Wto 15:25, 08 Gru 2009 |
|
Bardzo długo nie miałam możliwości wejścia na forum, dlatego kiedy zabrałam się za Fallouta, czekało mnie nadrobienie zaległości z trzech rozdziałów. Prawdziwa uczta dla oczu, ale ciężka przeprawa dla serca.
Uwielbiam to opowiadanie za jego ogromny kunszt literacki, za doskonałe przedstawianie postaci i ich uczuć, za wspaniałe podtrzymywanie akcji tak, że cały czas czuć niesamowite napięcie. Twoje tłumaczenie, pestko, tylko dodaje mu uroku. Ale jednoczesnie jego perfekcjonizm powoduje, że nie stać mnie na obojętność w stosunku do treści. Przyżywam wszystko to, co się w nim dzieje, czuję to, co bohaterowie. Dlatego trzy, smutne i przygnębiające jak zawsze, rozdziały są dużym obciążeniem psychicznym. Jednakże za nic nie oddałabym tych chwil, które spędzam przy lekturze tego FF. Prawdziwa ze mnie masochistka.
Wkurza mnie Jacob w tym opowiadaniu. Pieprzony egoista, który myśli tylko o sobie i w dupie ma dobro swoich pobratymców.
I we mnie, jak i w Edwardzie, tli się nadzieja, że Bella żyje...
Nie mogę się doczekać 17 grudnia.:D |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
bluelulu
Dobry wampir
Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 85 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo
|
Wysłany:
Czw 22:38, 10 Gru 2009 |
|
Uwielbiam moje chore sadystyczne myśli na temat wykręcana łepka Jacoba Black`a. Nawet lubię gdy gra tego "ograniczonego , głupiego , bezmyślnego" kundla , do którego nic nie dociera prócz tego , że ma zniszczyć swoich wrogów. Budowanie niechęci oraz pozytywnych uczuć względem postaci jest świetne , widz/czytelnik "czuje prawdziwe emocje" (masło maślane). Podoba mi się postawa Edwarda, jego przemyślenia są takie romantyczne , rozpaczliwa chęć śmierci by dołączyć do ukochanej. Coś pięknego.
Omawiając treść podobało mi się wyjście wilczków ( i wyobrażenia ich sobie przez Alice ;p) , sprzeciwienie się woli Jacoba , z resztą wbrew pozorom sam Jacob jest zachwycający , jego postać kojarzy mi się z wojskowym - dowodzącym , jak wiadomo generał najpierw ma plan według którego skutecznie podbija tereny wroga , Jacob jest swoim przeciwieństwem , jeśli mielibyśmy porównywać 'dzieło' Meyer. Nadużywa władzy , właściwie "rządzi", lekceważy własnego ojca.
Ale, gdzie ta Bella , chyba wraz z Edwardem straciłam jakiekolwiek nadzieje, na to że ona żyje, mimo to wierzę , że autorka jeszcze nas zaskoczy.
Wszyscy (Cullenowie) w opowiadaniu są w jakiś sposób napiętnowani smutkiem:
Edward - nieśmiertelna miłość do Belli
Carisle & Emmett - żyją z świadomością utraty bliskiej osoby ( jako brata i "syna) , a raczej jej chęci do popełnienia samobójstwa i niejako przyczynienia się do tego
Esme - smutek , ponieważ rodzina nie jest w komplecie , wszyscy troszkę zbywają tą postać , czasami okłamują a jest przecież "mamą"
Alice - tęsknota do Jaspera i brak wiadomości o nim
Rose - świadomość nadchodzącej zagłady , ta postać ma tutaj troszkę słabe nerwy , przynajmniej przy próbie ratowania dzieci z gruzów , popada w pewien rodzaju 'amok'.
to tyle z mojej strony, Uskrzydlona.
ps. perfekcyjnie się czytało, bo perfekcyjne tłumaczenie! świetna robota! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Sob 14:29, 12 Gru 2009 |
|
Nigdy nie pałałam do Jacoba szczególnych uczuć. Jednak w tym tekście wzbija się na wyżyny irytowania innych. Na przywódcę sfory nie nadaje się w ogóle, to raczej człowiek, który władzą próbuje zamaskować problemy psychiczne. W jego przypadku są poważne.
Edward... cóż, naprawdę rozumiem jego poczucie, że nie ma po co żyć. Mam jeszcze nadzieje, że okaże się, że Bella żyje. (Tak, będę to powtarzać, po kązdym rodziale.)
Chęci do tłumaczenia. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Czw 11:20, 17 Gru 2009 |
|
Cześć, kochane moje. Jest taka sprawa... We wtorek wyjeżdżam i nie za bardzo będę miała jak tłumaczyć, więc druga część tego rozdziału pojawi się dopiero 21 stycznia, kiedy wrócę.
No i poproszę o więcej komentarzy, przecież widzę, ile osób ściąga to z chomika i czyta. Skąd mam brać wenę do tłumaczenia kilku stron, skoro Wy jej nie macie do napisania kilku linijek? :(
Eyes - Rogue Wave
beta: marta_potorsia
Rozdział 16
Problem dzielony to pół problemu.
-:-
2016 – dzień obecny
-:-
Resztę wieczoru spędziliśmy, opowiadając wilkom o kilku ostatnich latach naszych podróży i odkryciach na temat Mścicieli. Słuchały nas z uwagą, przerywając tylko wtedy, kiedy coś nie było jasne. Mieliśmy kilka pytań o sforę i sprawy plemienia; odpowiedzieli na nie, jednak nie dodali nic od siebie.
Wyglądało na to, że Sam Uley był przywódcą watahy przed bombardowaniem i kilka lat po nim. Kiedy stwierdzono, że zagrożenie ze strony wampirów już nie istnieje, oddał pałeczkę Jacobowi, by móc założyć rodzinę ze swoją żoną. Wciąż był szanowanym członkiem starszyzny w plemieniu Quileuteów. Pomimo że plemię to żyło wśród mieszkańców Forks, trzymało się swoich zasad i wszystkie sprawy z nim związane rozwiązywane były przez starszyznę. Sam działał pomiędzy dwiema społecznościami, na zmianę pełniąc obowiązki tam, gdzie był potrzebny. Charlie zajmował się głównie sprawami „białych”, a Sam plemienia.
Wilkom udało się utrzymać swój sekret tylko w gronie starszyzny i watahy. Quileuci, tacy jak Seth i Leah, wciąż nie wiedzieli o ich istnieniu, wierząc, że są to jedynie legendy. Zastanawiałem się, co by się stało, gdyby pewnego razu wszystkie nasze sekrety musiały zostać wyjawione.
- Wciąż nie wiem, w jaki sposób ma to nas dotknąć. Jesteśmy tak daleko… w ciągu ostatnich dziesięciu lat niewielu ludzi nas odwiedziło – powiedział Quil, posyłając Jacobowi przepraszające spojrzenie.
- Jeśli te wampiry zdecydują się ujawnić, żaden człowiek nie będzie bezpieczny – stwierdził Carlisle.
Oni są jak zaraza… Roznoszą się. Myśli Jacoba były wyraźne i głośne. Odwróciłem się, by na niego spojrzeć, a on posłał mi złośliwy uśmiech. Nie podoba się? To nie słuchaj.
Wcześniej zapytaliśmy, skąd tak dużo wiedzą o nas i naszych zdolnościach. Po naszej wizycie Charlie udał się do Harry’ego Clearwatera. Po kilku kuflach piwa podzielił się z nim swoimi wątpliwościami, mając nadzieję, że jego przyjaciel zapewni go, że nasza rodzina jest szalona. Jednak Harry uwierzył w tę historię i przekonał go, by wziął ostrzeżenie Carlisle’a na poważnie. Jako członek rady wiedział, że niektóre wampiry posiadają specjalne zdolności i powiadomił o tym starszyznę i sforę. Wiedzieli o Alice i o mnie już przed bombardowaniami. Jacob wykorzystywał teraz tę wiedzę; nawet, jeśli był trochę rozczarowany brakiem wizji Alice, cieszył się, że była „zepsuta”, a przynajmniej tak o niej myślał.
- Widziałem to już kiedyś, tysiąc lat temu. Wtedy mieliśmy nasze „władze”, które się tym zajęły. Nie wiemy, czy przetrwały, ale możliwe nawet, że są za to odpowiedzialne. Będziemy wiedzieć więcej, gdy wróci Jasper – powiedział Carlisle, wstając, by się rozciągnąć.
Noc dobiegała końca. Słyszeliśmy poranne ćwierkanie ptaków, zwiastujące nadejście wschodu słońca. Udało nam się pozostać w przyjaznych stosunkach podczas dyskusji. Nie wyglądało to jak biwakowanie przy ognisku, ale wszyscy zachowywali się porządnie. Siedzieliśmy na ziemi, od czasu do czasu wstając, by rozprostować kości i opowiadaliśmy sobie historie na temat tego, jak dawaliśmy sobie radę przez te wszystkie lata.
Wilki robiły, co do nich należało, by chronić i pomagać ludziom ze swojej społeczności. Członkowie watahy byli świetnymi łowcami i zapewniali mieszkańcom tyle świeżego mięsa, ile mogli znaleźć. Życie w Forks i La Push było stosunkowo spokojne i przez te wszystkie lata nikt nie natknął się choćby na zapach wampira… aż do teraz. Rozumiałem ich animozje względem nas; myśleli, że wampiry zniknęły, więc mogli się odprężyć i zacząć myśleć o swojej przyszłości, tak jak Sam. Teraz, wraz z naszym przyjazdem, wszystko mogło się zmienić. Kilku z nich czuło gorycz, a kilku ekscytację – w końcu coś się działo w ich nudnym życiu.
Nikt nie wspomniał o kłótni między mną, a Jacobem. Wiedziałem, że Carlisle miał nadzieję, że tak pozostanie, jednak Jacob myślał inaczej. Black miał już dość tych uprzejmości i chciał odzyskać dominację choć na chwilę, zanim wróciłby do Dzielnicy.
- Słyszeliśmy, co macie do powiedzenia i rozważymy to. Ale nie zapomniałem o złamanym pakcie.
Spojrzał prosto na mnie. Było teraz wystarczająco jasno, bym mógł dostrzec nienawistny wyraz na jego twarzy. Poczułem, jak moja górna warga się unosi, a z piersi zaczyna się wydobywać cichy warkot.
- Ale że jestem rozsądnym człowiekiem… możemy na razie odpuścić. – Uśmiechnął się cierpko, myśląc, że robi mi przysługę. – Do momentu, kiedy pozostałe pijawki wrócą i dowiemy się, co się dzieje.
Wszyscy zamilkli po jego słowach; kilku członków jego sfory było w szoku, że wrócił do tego po tym wszystkim, co zostało powiedziane tej nocy. Carlisle po cichu prosił mnie, bym zachował ciszę, bo nie jest to najlepszy moment na reakcję i tak naprawdę się z nim zgadzałem. Nie chciałem, by Alice i Esme dowiedziały się o moich planach w ten sposób. Na szczęście mógłbym dorwać Jacoba na osobności w ciągu najbliższych tygodni. Kiwnąłem więc głową, dając znać, że słyszałem jego słowa. Uśmiechnął się, myśląc, że zalazł mi za skórę. Kosztowało mnie to cały zapas energii, by powstrzymać się przed odpowiedzią na jego zaczepki.
Esme i Alice siedziały cicho przez większość wieczoru, jednak teraz rozpierała je wręcz chęć zadania kilku pytań od siebie. Jęknąłem wewnętrznie, wiedząc dobrze, o co chciały zapytać, czekały tylko na odpowiednią okazję. Mimo to wilki były zmęczone naszym towarzystwem; zaczął wiać poranny wietrzyk i nasz „obrzydliwie słodki” zapach zaczynał je denerwować.
Zdając sobie sprawę z tego, że dyskusja dobiegała końca, wstali i zaczęli się rozciągać, tak jak Carlisle. Nie wiedząc, jak pożegnać się ze swoimi wrogami, kiwnęli głowami i zaczęli się cofać w stronę lasu, wciąż nie ufając nam na tyle, by odwrócić się do nas plecami. Kiedy już dochodzili do linii drzew, Alice podskoczyła, nie mogąc się dłużej powstrzymać.
- Czekajcie! – krzyknęła. Zatrzymali się, zastanawiając się, co ta „mała wróżka” może chcieć. Z całej naszej czwórki to ona była dla nich najbardziej interesująca; wiedzieli doskonale, że to dzięki niej żyją i, o ile to w ogóle możliwe, mieli do niej jakiś szacunek.
- Mam do was prośbę – powiedziała z szerokim uśmiechem. – Myślę, że mam prawo mieć jedną czy dwie.
Dobrze wiedziała, jak zaskarbić sobie ich sympatię. Alice zawsze mnie zadziwiała; była mistrzem manipulacji, z wizjami czy bez.
Quil zrobił krok do przodu, podczas gdy Jacob został z tyłu, nie pozwalając mi niczego wyczytać ze swojej twarzy lub myśli. Quil kiwnął lekko głową, dając znać, że chcą jej wysłuchać.
- Chcemy urządzić imprezę. Konkretnie mówiąc dożynki. – Wilki zrzuciły swoje maski, nie spodziewając się takiej informacji. – W ciągu kilku miesięcy nasze uprawy będą gotowe do zbioru i chcielibyśmy się nimi podzielić. Chcemy, by mieszkańcy Forks i La Push świętowali razem z nami.
Wzruszyła ramionami, jakby to była normalna rzecz, o jaką mógł poprosić wampir.
- Pozwolicie mojej rodzinie i przyjaciołom to zrobić? Oni są tacy jak my. – Zrobiła pauzę, biorąc głęboki oddech. – Obiecujemy, że nikomu nie stanie się krzywda.
Alice uśmiechnęła się szeroko, podskakując lekko, czekając niecierpliwie na ich odpowiedź.
- Myślę, że potrzebujemy tego, jeśli mamy stawić czoło temu, co ma nadejść – dodała, próbując podkreślić wagę tej sytuacji. – Zostało kilka miesięcy i możemy przedyskutować szczegóły – kontynuowała swoją paplaninę, czekając na odpowiedź, którą miała nadzieję usłyszeć.
Esme podeszła do niej i objęła ramieniem, próbując ją uspokoić.
- Z tego, co mówi mój mąż, wasi ludzie świetnie sobie radzą. Nie pozwolicie im uczcić tej ciężkiej pracy? – powiedziała Esme swoim zwykłym, ciepłym tonem i wiedziałem, że jej słowa trafią do nich, wywołując współczucie. Każdy z nich trochę cierpiał, zastanawiając się, czy można nam zaufać. Ku mojemu zaskoczeniu to Jacob zrobił krok do przodu.
Kiwnął głową w stronę Esme, nie zmieniając swojego pozbawionego emocji wyrazu twarzy.
- Pozwolimy na to. Dla Charliego.
Po tych słowach wilki odwróciły się i zniknęły w lesie.
….
Po tygodniu wrócili Emmett i Rosalie, i zdali nam relację z wizyty u Tanyi i jej rodziny. Tamci wiedli ciężkie życie na północy, jednak dogadywali się z mieszkańcami sąsiedniej wioski, którym udało się przeżyć ciężkie zimy. Ci ludzie pozbawieni byli dostaw świeżej żywności z północy, w związku z czym większość z nich przeniosła się na południe lub zmarła, a przynajmniej tak się działo do momentu, gdy Tanya i jej rodzina zaczęli pomagać im w miarę swoich możliwości. Pomimo początkowych obaw, mieszkańcy wsi zaakceptowali ich.
Rodzina Tanyi musiała się zająć kilkoma rzeczami, jednak obiecała Rosalie i Emmettowi, że złożą im wizytę tak szybko, jak będą mogli. Początkowo Alice martwiła się, czy zdążą na dożynki, jednak po kilku dniach się uspokoiła. Zapytałem ją, co się stało, a ona tylko popukała się w głowę palcem i uśmiechnęła się. Była zadowolona, że przybędą tu na święto i pomogą w ostatnich przygotowaniach.
Rosalie niechętnie przyłączyła się do przygotowań do dożynek. Tak naprawdę wiedziałem, że cieszy się, chociaż jej surowy ton sugerował inaczej. Z przyjemnością słuchała opowieści Carlisle’a na temat dzieci i pozostałych mieszkańców dzielnicy i miała nadzieję, że wkrótce będzie mogła ich odwiedzić. Oczywiście nie przyznałaby się do tego, ale była szczęśliwa. I gdyby Jasper tu był, z chęcią powiedziałby o tym innym, ale ja nigdy bym tego nie zrobił. Przez lata nauczyłem się, że myśli Rosalie były tylko jej myślami i jedynym sposobem na pozwolenie jej na zachowanie swojej surowości, było nie ingerowanie w nie. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego czuła potrzebę, by zachowywać tę pozorną zuchwałość. Byłem pewien, że miało to związek z jej ludzkim życiem i tą pamiętną nocą, gdy Carlisle ją zmienił. Mimo że nie pokazywała nigdy swojej słabości, akceptowałem to jako nieodłączną część jej osobowości i chociaż nigdy bym się do tego nie przyznał, kochałem ją za to.
- Co? – prychnęła, wyrywając mnie z rozmyślań.
- Nic. – Uśmiechnąłem się, zdając sobie sprawę, że się na nią gapię.
Przewróciła oczami.
- Twoja kolej – powiedziała, rzucając mi łopatę. Użyła jej wcześniej do kopania dziury, która ostatecznie miała być ubikacją. Esme powiedziała, że potrzebujemy tego pomieszczenia dla ludzkich gości i że wyglądałoby podejrzanie, gdybyśmy nie mieli toalety. Tym sposobem ja, Emmett i Rosalie utknęliśmy przy tym zadaniu.
Rose klasnęła w dłonie, próbując pozbyć się brudu.
- Ja swoje zrobiłam. Wy, wielcy, silni faceci – powiedziała obrzydliwie słodkim głosem, trzepocząc rzęsami – możecie to skończyć.
Zmieniła ton głosu na bardziej surowy i machnęła nam na pożegnanie ręką, idąc w stronę domu.
- Ja nie produkuję ludzkich ekskrementów.
- Skarbie! No chodź tutaj! – krzyknął za nią Emmett, jednak Rosalie zignorowała go, nawet się za siebie nie oglądając.
Był to pierwszy raz od ich powrotu, gdy znalazłem się sam na sam z Emmettem. Tak naprawdę był to pierwszy raz od „naszej rozmowy” na zgliszczach domu Belli. Nagle poczułem się niezręcznie, będąc z nim na osobności i nie mogłem się powstrzymać przed zastanawianiem się, czy Rosalie to zaplanowała.
Pracowaliśmy w ciszy chwilę dłużej, każdy z nas koncentrował się na dziurze. Nie zajęło nam to zbyt długo, więc zabraliśmy się za ustawianie ścian wychodka. Wiedziałem, że ta cisza nie potrwa zbyt długo. W końcu Emmett się odezwał.
- Ostatnio sporo myślałem o naszym pobycie w bunkrze – powiedział cicho, nie podnosząc wzroku znad wbijanych w drewno gwoździ. Byłem zaskoczony, że o tym wspomniał. Myślałem, że będzie chciał porozmawiać o naszej wcześniejszej dyskusji i pakcie.
- Ja też, szczerze mówiąc – wyznałem.
- Dziwne, prawda? Przeszliśmy przez to wszystko i nikt o tym nie mówi. – Przestał wbijać gwoździe i spojrzał na dom. To, co zrobiliśmy, było… Zatrzymał się w połowie zdania i zmienił młotek. – Żałujesz tego?
Wziąłem głęboki oddech, wzdychając głęboko, zanim mu odpowiedziałem. To, co zrobiliśmy, było złe, to na pewno. Ale czy żałuję? Myślałem długo i intensywnie, wspominając tamten szalony, pełen desperacji czas. Zrobiłbym wszystko, by zmienić to, co było złe, by znów było normalnie.
- Nie, nie żałuję. Ale czy znów bym to zrobił? – Spojrzałem na niego. Pochylił ramiona, czekając na moją odpowiedź. – Nie. To było inne miejsce. Cierpiałem, wszyscy cierpieliśmy i byliśmy zdesperowani. Chciałoby się powiedzieć „jesteśmy tylko ludźmi” i myśleliśmy, że robimy to, co najlepsze, jednak wydaje mi się to trochę… niestosowne.
Kiwnął głową, wciąż spoglądając na dom. Gdyby Carlisle tam był… stałoby się inaczej.
- Może i tak, ale nie było go tam i zrobiliśmy najlepsze, co mogliśmy zrobić. – Położyłem mu dłoń na ramieniu, ściskając je lekko. – Dlaczego teraz to wyciągasz?
Odwrócił się i usiadł na pniu, którego używaliśmy do cięcia drewna. Podrzucał w dłoni młotek, zastanawiając się intensywnie, co chce powiedzieć.
- Po prostu… Mamy zamiar tu zostać, tak? Ci ludzie… otwieramy się na nich i nie wiem, czy to dobry pomysł. – Zmarszczył brwi, zupełnie, jakby czuł lekki ból. – Rose jest taka podekscytowana. Udaje, że nie jest, ale znam ją lepiej niż ona sama. To ją zabije, jeśli coś się stanie… Jeśli nie będziemy mogli zostać.
Miał rację. Wszystko mogło się zdarzyć, wystarczyłoby najmniejsze poślizgnięcie któregokolwiek z nas i wizja idealnego domu mogłaby runąć.
- A Esme i Carlisle już dawno nie byli tacy szczęśliwi. Znów zaczynają… okazywać sobie uczucia. – Usta Emmetta wykrzywiły się nieco z obrzydzenia, zupełnie, jakby syn przyłapał swoich rodziców w intymnej sytuacji.
Roześmiałem się z wizji w jego głowie.
- Tak… Wierz mi, zauważyłem. – Postukałem się palcem w skroń, przypominając mu, że mam większy wgląd w ich prywatne sprawy.
- Fuj, no tak! Przepraszam – zachichotał, jednak jego głos po chwili stał się grobowy. Spojrzał na mnie groźnie. – Po prostu… Mam przeczucie, że to nie potrwa zbyt długo. I bycie tutaj wydaje się dziwne, Edwardzie. Nie powinno tak być. Wszyscy zasługujemy na szczęśliwe zakończenie.
- Emmett… - próbowałem mu przerwać, ale on wciąż mówił.
- Nie zasługuję na to, nie po tym, co zrobiłem. – Wszedł mi w słowo, patrząc na mnie poważnie. – Dlatego zgodziłem się ci „pomóc”, wiesz?
Wiedziałem. Wiedziałem, że ta rozmowa nadciągała. Po prostu nie zdawałem sobie sprawy, jak długo nad tym myślał.
- Posłuchaj, Emmett… Carlisle miał rację. Nie powinienem był cię o to prosić. Przykro mi. Nie powinienem był.
- Czekaj… Carlisle wie? – Wciągnął powietrze. Jak to się stało?
- A jak myślisz? – zapytałem sucho.
Emmett roześmiał się z wizji mnie i Carlisle’a przeprowadzających tę rozmowę. Pokręciłem głową, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Tylko jego mogło to rozbawić. Emmett był silny i konkretny, zwykle również beztroski, więc nawet kiedy poważniał tak jak teraz, w końcu obracał to w żart.
- Carlisle i ja doszliśmy do porozumienia i kiedy, nie, jeśli ten czas przyjdzie, powiedział, że on to zrobi – powiedziałem cicho, czując się niezręcznie, znów z nim o tym rozmawiając. Nigdy nie powinienem był go w to mieszać, jednak wtedy myślałem, że to najlepsze rozwiązanie.
Odezwał się, zupełnie jakby czytał w moich myślach.
- Cieszę się, że mnie zapytałeś… Ja też mam swoją pokutę. Jeśli wciąż jesteś zdeterminowany, dotrzymam swojej obietnicy – westchnął, uśmiechając się do mnie smutno.
- Cóż, może się skończyć inaczej. Wilki mogą zechcieć zapłaty za złamanie paktu…
Kiedy usłyszał moje słowa, jego myśli zawrzały.
- CO? – krzyknął. Po tym wszystkim, co zrobiliśmy dla tych śmierdzących, zawszonych parszywców! Nie ma mowy, Edward. Nie ma mowy! Uderzył młotkiem w kawałek drewna, rozbijając go na pół.
- Nie dam im tej satysfakcji – powiedział, oddychając ciężko. – Nigdy.
Zrozumiałem, dlaczego Carlisle nalegał, by Emmett wyjechał na jakiś czas, a przynajmniej do momentu, kiedy dogadamy się z ludźmi z dzielnicy. W bunkrze mogłyby się zdarzyć nieprzyjemne rzeczy, gdyby był tam z nami. Próbowałem go uspokoić, prawie zazdroszcząc Jasperowi jego umiejętności, kiedy usłyszeliśmy dźwięk silnika… furgonetki Belli… jadącej w stronę domu. Mój żołądek skurczył się nieco na ten odgłos, chyba zawsze tak będzie się działo i znów chciałem, by jedno z moich życzeń się spełniło. By Bella siedziała za kierownicą.
Kiedy furgonetka znalazła się na podjeździe, poczułem siłę uderzeń tysiąca serc i ucieszyłem się, że Jasper nie mógł tego odczytać. Seth i, z tego co udało mi się usłyszeć, Leah, siedzieli w samochodzie.
Nie mogłem zaprzeczyć, że cieszyłem się z ich przyjazdu, pomimo pragnienia, by zobaczyć kogoś innego. Nikt nie był jednak bardziej podekscytowany niż Alice. Wybiegła z domu, prawie podskakując z radości. Klasnęła w ręce i powiedziała bardzo wysokim głosem:
- Miałam nadzieję, że was zobaczę! Jesteście w samą porę.
Otoczyła ich ramionami i zaciągnęła do domu, zanim ja i Emmett zdążyliśmy się przywitać. Leah spojrzała na mnie nad jej ramieniem z błagalną miną. Potrząsnęliśmy głowami i roześmialiśmy się, zapominając o naszej wcześniejszej rozmowie… na jakiś czas.
Musicie założyć czapki, w przeciwnym wypadku zauważą, że wyglądacie inaczej – powiedziała w myślach Alice, ostrzegając mnie. Z rozgorączkowanych umysłów wewnątrz domu wyczytałem, że Rosalie i Esme biegały dookoła, próbując wszystko ogarnąć. Alice zatrzymała się na ganku, przedstawiając się Lei i witając z Sethem, podczas gdy Emmett i ja pobiegliśmy do tylnych drzwi i wyciągnęliśmy z szafy czapki. Mieliśmy tyle brudu na twarzach i rękach, że ciężko byłoby coś zauważyć i pomyśleliśmy, że to najlepsze, co możemy zrobić.
W końcu, kiedy droga była wolna, Alice pociągnęła Setha i Leę do salonu, gdzie siedziały Esme i Rosalie. Dookoła leżały sprzęty i rzeczy, które przygotowywaliśmy na dożynki. Emmett i ja zauważyliśmy, że Carlisle gdzieś zniknął. Mądry człowiek, myśli Emmetta odzwierciedlały moje. Omiótł wzrokiem pokój i ocenił chaos, który tam panował.
Gdy tylko dostaliśmy pozwolenie od Jacoba, Alice przestawiła się na pełny tryb planowania. Nic nie zostawiała na później i zacząłem się zastanawiać, czy wytrzyma to tempo. Minęły tylko dwa tygodnie od wyjazdu Jaspera i jej zachowanie zaczynało być niepokojące. Jednak jeśli chroniło ją to przed myśleniem o najgorszym, byłem z tego zadowolony… Nie miałem jednak tej pewności, jeśli chodziło o Leę i Setha.
Szybko wszystkich sobie przedstawiłem. Esme przywitała ich w swój tradycyjny, ciepły sposób, obejmując rodzeństwo i witając w naszym domu. Rosalie wyszła po jakieś napoje i przekąski, a Alice zaznajomiła gości z planami dotyczącymi święta.
Z myśli Lei wyczytałem, że przytłacza ją ta sytuacja; nie słyszała wcześniej o planach dożynek i w połączeniu z poznaniem reszty rodziny, było to dla niej za dużo. Miała ochotę uciec do furgonetki i wrócić do dzielnicy.
- Leah, musisz wybaczyć mojej siostrze. Ona bywa nieco przytłaczająca. Czasami ją ponosi i natychmiast zakłada, że ludzie, których dopiero co poznała, są jej starymi przyjaciółmi – powiedziałem przepraszającym tonem, mając nadzieję, że Leah trochę się dzięki temu odpręży.
- Nieprawda! - Alice nadąsała się trochę, po czym usiadła obok mnie na kanapie, rzucając mi ostre spojrzenie. Wielkie dzięki. Wzruszyłem ramionami.
- Cóż, Leah zachowuje się odwrotnie. Nienawidzi każdego, kogo po raz pierwszy spotyka, więc to chyba dobre połączenie! - Seth szturchnął swoją siostrę.
- Nieprawda! – Kobieta odepchnęła go.
Wszyscy roześmiali się, gdy Alice i Leah gniewnie skrzyżowały ręce na piersiach, siedząc naprzeciwko siebie. W końcu siostra Setha spojrzała na moją, mały uśmieszek uformował się na jej wargach i kilka sekund później obie przyłączyły się do naszego chichotu.
Alice i Esme zdołały przedstawić Lei i Sethowi swoje plany, i wbrew początkowemu zaniepokojeniu naszych gości, wydawało się, że naprawdę spodobał im się pomysł pomocy w sprawieniu radości mieszkańcom ich osady. Zostawiliśmy więc kobiety same. Leah sprawiała wrażenie bardziej wyluzowanej w ich towarzystwie, czym Seth był naprawdę wstrząśnięty. Zaskoczyło go, że Leah dobrze się bawi w grupie innych kobiet. Zwykle była zamknięta w sobie i oprócz swojej kuzynki, Emily i Jacoba, ufała tylko nielicznym i tylko nielicznych uważała za swoich przyjaciół.
Emmett, Seth i ja poszliśmy na zewnątrz w poszukiwaniu Carlisle. Nie dawał znaku życia od kilku godzin, a przecież chciałby wiedzieć, że mamy gości. W nocy, kiedy spotkaliśmy się z wilkami, oglądał wysuszony potok i ciekawiło go, gdzie woda mogła się zatrzymać. Nie mógł pójść za daleko i założyłem, że szukał nowego źródła.
W końcu znaleźliśmy go w ogrodzie Esme. Faktycznie, znalazł nowe źródło i budował jakiegoś rodzaju system nawadniający.
- Seth! - krzyknął, uśmiechając się w naszym kierunku. - Co cię tutaj sprowadza? Jest z tobą Charlie?
Stał po kolana w błocie, którym był zresztą pokryty od stóp do głów. Cały przemókł i wyglądał jak prawdziwy robotnik, cieszący się z dnia swojej ciężkiej pracy.
- Dlaczego nie poprosiłeś mnie o pomoc? – zapytał Emmett, śmiejąc się ze sceny przed nami. Chociaż Carlisle był wampirem z niesamowitą siłą i energią, nadal uważaliśmy go za swojego ojca i widok uznanego chirurga, próbującego zbudować coś w błocie, przerósł Emmetta.
- Mam to wszystko pod kontrolą - odparł Carlisle, nieco obrażony słowami syna. Nie ulegało wątpliwości, że utknął w błocie i schylał się, próbując sięgnąć po rurę, który była poza jego zasięgiem.
- Taa, na pewno – zakpił Emmett, podnosząc rurę, która znajdowała się centymetry od dłoni Carlisle’a. – Potrzebujesz pomocy przy tej bezdennej dziurze, czy z nią także sobie poradzisz, staruszku?
Podał mu rurę. Carlisle wziął ją bez słowa, ignorując komentarz Emmetta.
- Oni zawsze tacy są? – zachichotał Seth.
Zaskoczyło mnie to pytanie i musiałem pomyśleć chwilę nad odpowiedzią.
- Właściwie nie. Nie są – powiedziałem szczerze. Naprawdę tacy nie byli… Zwłaszcza Carlisle. A przynajmniej nie zachowywał się tak od wielu, wielu lat. Coś się w nim zmieniło od naszej wizyty w osadzie i nie tylko ja to zauważyłem; przypomniałem sobie wcześniejszy komentarz Emmetta o Esme i jej mężu. Wydawało się, że coś, co Carlisle dawno w sobie zakopał i zapomniał, wydostawało się na powierzchnię… Znów wracał do życia.
Stałem tak przez chwilę podziwiając wyraz jego twarzy, kiedy zamachnął się na Emmetta, który machał mu przed oczami patykiem, drwiąc z jego niewygodnej pozycji. Carlisle zawsze wyglądał młodo, w końcu utknął w wieku dwudziestu trzech lat, jednak dzięki pewnym czynnikom mógł uchodzić za o wiele starszego. Widział tak wiele w swoim życiu i tak wiele przeszedł, że nigdy tak naprawdę nie wyglądał na swój wiek. Mimo to, kiedy krzyczał na Emmetta, próbując jednocześnie wydostać się z błota, wyglądali jak bracia. Z myśli ojca wyczytałem, że z łatwością mógłby wydostać się z błota, ale w obecności Setha wolał odegrać swoją rolę, nie chcąc pokazać zbyt dużo siły.
- Wszyscy są tacy sami, prawda? – Zbyt niespodziewanie zostałem wyrwany przez Setha ze swoich rozmyślań, by zrozumieć, co miał na myśli. – Im starsi, tym bardziej uparci, kiedy potrzebują pomocy. Charlie jest taki sam – wyjaśnił.
- Tak – roześmiałem się razem z nim, chociaż tak naprawdę nigdy nie doświadczyłem tego, o czym mówił. Mój prawdziwy ojciec zmarł zanim zdążyłem go poznać. Pomimo, że Carlisle był moim opiekunem, daleko mu było do bycia prawdziwym rodzicem.
- Esme zabije cię, gdy się dowie, co zrobiłeś w jej ogrodzie! – zawołał Emmett, przestając w końcu dokuczać Carlisle’owi.
- Ucieszy się, że zrobiłem jej system nawadniający, który będzie za nią wszystko podlewał.
- Taa, pomijając fakt, że tu już nie ma co podlewać!
- O co ci chodzi? – zapytał lekko spanikowany Carlisle, próbując się odwrócić. Emmett nie był daleki od prawdy. Ojciec stworzył wielki błotny basen z całą wodą, która wypłynęła z pęknięć w rurach, które przygniatały niektóre z nowych roślinek, które zaczynały rosnąć.
Carlisle zaczął przeklinać w myślach i podniósł jedną nogę, odsuwając na bok zabawę w udawanie niezdary. Błoto zabulgotało i po chwili druga noga została uwolniona.
- Posprzątamy to, zanim się zorientuje.
- Powiedziałeś, że nie potrzebujesz pomocy.
- Emmett!
- W porządku… W porządku! – powiedział Emmett, cofając się z uniesionymi rękami. – Boże dopomóż, żeby Esme nie gniewała się na Carlisle’a ani jednej sekundy – wymamrotał.
- Wiesz… Myślałem, że ci się to spodoba – dodał, machając brwiami.
Przewróciłem oczami na insynuacje Emmetta, gdyż nagle dotarły do mnie obrazy z głowy Carlisle’a.
- Dzięki, Emmett – wymamrotałem, zniesmaczony sposobem, w jaki mój brat każdą rozmowę potrafił sprowadzić do tematu seksu.
Seth nadał się śmiał, rozbawiony naszą wymianą zdań, kiedy nagle usłyszałem spanikowany krzyk Lei w oddali. Wołała swojego brata. Skupiłem się na myślach jej i pozostałych domowników, po czym spojrzałem prosto na Carlisle’a.
- To Angela. Ona rodzi.
(...) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Czw 11:23, 17 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Viv
Dobry wampir
Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 103 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp
|
Wysłany:
Czw 11:57, 17 Gru 2009 |
|
Masz rację ,co do komentarzy . To jest moje ulubione opowiadanie i jeszcze nie napisałam żadnego , aż mi wstyd !
Ta historia wzbudza tyle emocji, taka przerażająca wizja przyszłości , tyle cierpienia ludzi i w tym przypadku wampirów . Ciężko to sobie nawet wyobrazić .
Zgadzam się z poprzedniczkami że Edward w tym opowiadaniu jest niesamowity , chyba najlepszy z wszystkich opisanych . Świetnie są opisane jego uczucia , cierpienie po stracie Belli , więzi z rodziną . Autorka ma świetny styl i ogromną wyobraznię , a ty to wszystko super tłumaczysz . Zajrzałam do orginału , ale wole jednak czytać twoje tłumaczenie , oddaje ono emocje i łatwiej mi się wczuć .
Przy okazji , życzę ci wesołych świąt |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Czw 12:09, 17 Gru 2009 |
|
Zacznę od piosenki, jak usłyszałam pierwsze dźwięki to się skrzywiłam. Totalnie nie pasowała mi do tego opowiadania, ale stwierdziłam spróbuję, co mi szkodzi. I tak pogrążyłam się w czytaniu raz po raz włączając utwór od nowa. I czuję, że będzie tak samo jak z piosenkami Lady Gaga, z początku nie mogę ich znieść, a potem całkowicie bezwiednie je sobie nucę. Podsumowując mój wywód na temat piosenki, bardzo pasuje do tego rozdziału ^^
Jeśli idzie o samą treść, to jest słodko gorzka, przynajmniej ja ją tak odbieram. I coraz mocniej walczę z pragnieniem czytania oryginału. Z jednej strony rozmowa ze sforą potoczyła się w bardzo ładny sposób, mimo Jacoba, przygotowania do dożynek idą bardzo dobrze i pełno zabawnych obrazów (Carlisle w błocie, no nie mogę ), ale z drugiej strony pełno smutnych momentów. Edward z swoim dominującym smutkiem i rezygnacją naprawdę wzbudza moje ogromne współczucie. Carlisle, próbujący pogodzić się z tym co się stało, wciąż mam w pamięci spotkanie jego i Edwarda po wybuchu, widać, że zaczyna znowu żyć, ale wydaje mi się, że smutek i rozgoryczenie, dalej gdzieś w nim tkwią. Dalej sam Emmett, który zawsze wprowadza pewną beztroskę i humor do opowiadań jest naznaczony piętnem wybuchu. Ja cały czas nie mogę wyjść z podziwu nad umiejętnościami autorki tego ff. Stworzyła wszystkie postacie w tak doskonały sposób, ich wielowymiarowość jest po prostu czarująca, nie mogę tego inaczej napisać. Ja zawsze najbardziej skupiam się na postaciach w komantarzach, ale teraz chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze coś. Ujmuje mnie klimat tego ff, z każdym rozdziałem dostajemy ogromną ilość uczuć. Każdy rozdział jest bardzo emocjonalny, to nie są jedna uczucia, które wywołują uśmiech czy płacz, choć to też się zdarza, ale takie, które każą Ci się zastanawiać. Mało zdarzyło się ff, które zmusiły mnie to zastanowienia. Większość mnie rozśmiesza, zasmuca, daje rozrywkę czy, i to najczęściej, rozluźnia. Ale The Fallout jest inny, on zawsze każde mi się zastanowić. I nad ludzką naturą i nad uczuciami, z którymi musimy sobie radzić, nad relacjami z innymi ludźmi. Nie wiem, może ktoś mi zarzuci, że doszukuję się dna gdzieś, gdzie go nie ma, ale mnie ten ff prowokuje wręcz do przemyślenia niektórych spraw. Ach, jaki wywód strzeliłam ^^
Jeśli chodzi o Twoje tłumaczenie pestko, to rozumiem Twoje zniechęcenie do tłumaczenia, w końcu tak mało komentarzy, a w Porywaczce było ich dziesiątki, więcej. Ja mogę Ci powiedzieć, że niezwykle doceniam Twój wysiłek. Raz się zabrałam do tłumaczenia i to jeszcze miniaturki i wiem, że to jest ciężka praca, dla mnie o wiele cięższa niż pisanie, trzeba się zagłębić w tekst nad niektórymi zdaniami siedzi się godziny. A ten tekst jest trudny i nie chodzi tylko o sam styl, ale także o emocje, które trzeba przekazać, Tobie udaje to się doskonale. Wiem pisałam już, że czytając Ciebie ma się wrażenie jakby sie czytało polskie opowiadanie, a nie tłumaczenie, ale muszę to napisać jeszcze raz. U Ciebie nie ma żadnych zgrzytów, nie ma wrażenia sztuczności, jest po prostu idealnie i jeśli naprawdę rozważasz karierę tłumaczki to już teraz mogę Ci powiedzieć, że nieważne co przetłumaczysz, na pewno to kupię. I to nie myśl, że przez sentyment! Bo prostu tłumaczysz te teksty tak niesamowicie, że można Cię tylko podziwiać.
Ale nasłodziłam ^^Ale to jak najbardziej zasłużone słodzenie. Mam nadzieję, że choć w małej mierze zmotywowałam Twoją wenę, życzę Ci ogromnej wytrwałości i duużej ilości komentarzy
Pozdrawiam
niobe
P.S. A tak btw następny rozdział będzie dla mnie jak prezent urodzinowy, bo 24 mam urodziny ^^ |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Czw 12:13, 17 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Aquarius
Nowonarodzony
Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 23:21, 17 Gru 2009 |
|
Przeczytałam już dalszą część w oryginale (pojawił się niedawno nowy rozdział), ale i tak będę czytać tłumaczenie.
To powinna być wystarczająca motywacja do tłumaczenia .
Zresztą to pierwsze opowiadanie, na które trafiłam i dobrze trafiłam, bo porównując do innych jest bardzo oryginalne. Miejscami fabuła tak przytłaczająca, że czuje się tamten świat, jakby naprawdę gdzieś istniał. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aquarius dnia Czw 23:23, 17 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|