|
Autor |
Wiadomość |
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 16:47, 11 Lip 2009 |
|
Oh... Skoro Bella jest w Baltimore, to co się stało, że Edward jej nie znalazł?
Nie masz wyjścia, musisz szybko tłumaczyć :D
Cieszę się, że wybrałaś ten tekst. Zaczyna mnie on coraz bardziej wciągać, a Ty tłumaczysz językiem na tyle lekkim i przystępnym, że łatwo się w tym wszystkim połapać.
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
savier
Gość
|
Wysłany:
Sob 19:50, 11 Lip 2009 |
|
Zaczepiste. Czyta się łatwo, dla mnie, więc dobra robota w tłumaczeniu. Autorka ma talent pisania. Trochę mnie zastanawia jak przebiegło życie Belli i co jest w tym Baltimore. Może nie przypadło mi do gustu, że wilkołaki od tak wsiąkły, ale co głupie cieszy mnie, że nie ma Jacoba :D. Choć kto wie co tam się może wydarzyć. Czekam na więcej, powodzenia w tłumaczeniu. |
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Nie 11:08, 12 Lip 2009 |
|
Cocolatte. napisał: |
Nie masz wyjścia, musisz szybko tłumaczyć :D
|
Ehh, Wy... no dobra.
Następny rozdział nie wiem, kiedy wrzucę, dopiero co poszedł do bety.
Podziękowania dla lilczur
Rozdział 5
Cel uświęca środki.
-:-
2016 – Dzień obecny
-:-
Byłem głupi. Kiedy opuszczaliśmy dom Charlie’go wiele lat temu wierzyłem, że wszystko się ułoży.
Nie ułożyło się.
Pogrążony całkowicie we wspomnieniach nie zauważyłem nawet, gdy ktoś podszedł do mnie od tyłu i położył mi rękę na ramieniu.
- Stary, jesteś w rozsypce – powiedział Emmett ze współczuciem w głosie.
Usiadł koło mnie i przez pewien czas milczeliśmy.
- Jak mnie znalazłeś?
- To nie było trudne. Gdy tylko zobaczyłem, w którą stronę poszedłeś… cóż…
- Dlaczego tu jesteś? Myślałem, że masz dość mojej depresji. Nie musisz ze mną siedzieć, z pewnością są ciekawsze rzeczy, które mógłbyś teraz robić.
Uśmiechnął się do mnie tym swoim chuligańskim uśmiechem, przekrzywiając lekko głowę.
- Tak naprawdę to zgłosiłem się na ochotnika. Carlisle nie chciał, żebyś błąkał się gdzieś samotnie, wiesz… zasady i tak dalej. Miał zamiar pójść za tobą, ale stwierdziłem, że ja to zrobię, musiałem rozprostować nogi.
Nie przeszkadzało mu najwyraźniej siedzenie ze mną i milczenie. Minęło kilka minut, zanim się odezwałem.
- Dzięki.
Pokiwał głową. Nadal milcząc, rozejrzał się po ruinach domu Belli. Wow, nic nie zostało. Skrzywiłem się lekko, słysząc te słowa, chociaż dobrze wiedziałem, że ma rację. Tymczasem Emmett skanował wzrokiem wielką dziurę przed nami i nagle zobaczyłem w jego myślach skrawek żółto-białego materiału leżącego wśród gruzów. Usłyszałem cichy chichot.
Zaskoczony tą reakcją odwróciłem się w jego stronę, chcąc zobaczyć, co ją spowodowało. Po chwili sam zacząłem się lekko uśmiechać. Podniósł z ziemi pognieciony, brudny kawałek materiału, pomachał nim i znów wybuchł śmiechem. Pamiętał historię żółtego bikini w kropki aż za dobrze.
To było lato przed naszym ostatnim rokiem szkolnym. Alice zaplanowała wszystkim wczasy na jakiejś wyspie daleko od Forks, przez co musieliśmy lecieć samolotem. Od razu zapowiedziałem, że ja i Bella nie lecimy, w końcu wakacje na odludziu w towarzystwie siódemki wampirów nie były najlepszym pomysłem. Alice zapewniła nas jednak, że nic się nie stanie, mimo to zaniepokoił mnie lekko złowieszczy błysk w jej oku. Coś kombinowała. Powinienem być konsekwentny i stanowczo powiedzieć „nie”, ale Bella desperacko chciała jechać. Wystarczył jeden uśmiech i proszące spojrzenie, a byłem bezbronny. Zawsze miałem trudności z odmawianiem jej.
Myślałem, że Charlie stanie po mojej stronie i nie pozwoli jej na ten wyjazd, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie miał nic przeciwko. W pełni ufał Carlisle’owi, poza tym dokładnie omówili, gdzie jedziemy i co będziemy robić. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw i ciągle słyszałem od rodziny, że powinienem się rozchmurzyć, co, wbrew pozorom, nie było takie proste. Alice coś knuła i wiedziałem, że miało to związek ze mną.
Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jako pierwsi lecieliśmy ja, Bella, Alice i Emmett. Staliśmy niedaleko lotniska, próbując przepakować nasze bagaże, by mogły zmieścić się w samolocie. Bella przeglądała właśnie pudełka przygotowane dla niej przez Esme, marudząc po cichu, że nigdy tego wszystkiego nie zje. Nagle usłyszałem przyspieszone bicie jej serca. Zostawiłem torby, które niosłem i po chwili byłem już przy niej. Była trochę zdenerwowana i szukała czegoś gorączkowo.
- Co się stało? – Mój głos był pełen obaw.
Spojrzała na mnie i widząc wyraz paniki na mojej twarzy, uśmiechnęła się ciepło i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Nic takiego, serio. Po prostu… widziałeś może mój bagaż?
Odetchnąłem z ulgą. Znałem tempo bicia jej serca jak żaden inny dźwięk na świecie. Wiedziałem, że trochę przesadzam, reagując paniką na każdą jego zmianę, ale nic nie mogłem na to poradzić.
- Nie, ale wiem, że go tu wkładałem, musi być gdzieś pod tymi wszystkimi torbami…
- Hmm… No cóż, nigdzie go nie widzę. Emmett przyniósł wszystko do przepakowania, a mojego plecaka, jak widzisz, tu nie ma.
Nagle kątem oka dostrzegłem Alice, próbującą po cichu dostać się do samochodu. W głowie nuciła piosenkę „Henry the VIII”.
- Alice! – krzyknąłem. – Co zrobiłaś z plecakiem Belli?
Odwróciła się w moją stronę, udając zaskoczenie, jednak w jej oczach widać było poczucie winy.
- O-oł – Jasper stęknął za moimi plecami i wiedziałem, że wyczuł wyrzuty sumienia swojej żony.
- Ja? Nic. Jestem pewna, że jest gdzieś tam. – Roześmiała się, próbując ukryć swoje myśli, przez które, wbrew jej staraniom, mignął obraz bagażnika mojego samochodu.
Pokręciłem jedynie głową, po czym ruszyłem w kierunku volvo. Otworzyłem bagażnik, wiedząc, że plecak będzie wepchnięty w najdalszy jego kąt.
- Alice! Dlaczego to zrobiłaś? – spytała Bella, wyraźnie zdenerwowana. – Co niby mam na siebie włożyć w ten weekend?
- Oj, głuptasie… Spakowałam torbę specjalnie dla ciebie. Jest razem z innymi.
- Mam swoje własne ubrania, dzięki. I wydaje mi się, że są całkiem w porządku. Bardzo wygodne.
- No właśnie! Ubrania nie powinny być jedynie wygodne. Chciałam, żebyś trochę zaszalała. Och, daj spokój! To… – złapała plecak Belli, pogrzebała w nim i wyciągnęła coś ciemnoniebieskiego – nie jest strój kąpielowy!
Alice opuściła torbę, prezentując nam wyjątkowo skromny jednoczęściowy kostium.
- Coś takiego mogłaby włożyć twoja babcia! Nie siedemnastoletnia dziewczyna z idealną figurą!
Bella się zaczerwieniła, a ja przełknąłem ślinę, w której zaczął zbierać się jad. Wyobraziłem sobie moją dziewczynę w tym stroju.
Jasper roześmiał się.
- Alice, myślę, że ten strój będzie w sam raz. Nasz Edward będzie miał ciężkie zadanie i bez twojej interwencji.
Bella zaczerwieniła się jeszcze bardziej i rzuciła mi spłoszone spojrzenie. Przeczesałem włosy palcami. Nie byłem w stanie na nią spojrzeć, zaraz by dostrzegła, jak niezręcznie się czuję. Nie zastanawiałem się wcześniej, co będziemy robić podczas tego weekendu. Oczywiście mieliśmy zamiar pływać – w końcu lecieliśmy na wyspę! Na bezludną wyspę, gdzie będziemy sami i z możliwością przechadzania się w świetle słońca bez strachu, że ktoś nas zobaczy. Pływanie z kolei wiąże się nierozerwalnie z noszeniem kostiumu kąpielowego (lub też nie), co znaczyło, że zobaczę Bellę w dużo bardziej skąpym stroju niż kiedykolwiek. Przełknąłem ślinę.
Bella obruszyła się.
- W takim razie w czym, według ciebie, mam pływać? Co dla mnie spakowałaś? – Zaczęła grzebać wśród naszych bagaży. W końcu wyciągnęła torbę, która, według niej, mogła być tą spakowaną przez Alice, po czym zajrzała ostrożnie do środka. Westchnęła i wyciągnęła dwa maleńkie kawałki białego materiału w różowe paski.
- Oszalałaś? Myślisz, że to założę? – Bella była przerażona.
- Oczywiście, że nie! To moje. A to… - zachichotała, wyciągając żółte bikini w kropki, niewiele mniej skąpe niż to poprzednie – jest twoje.
Jęknąłem i zacisnąłem zęby.
- To nie jest śmieszne, Alice!
Po chwili dołączył do nas Emmett, zaciekawiony zaistniałą sytuacją.
- Co się dzieje? Och! Żółte bikini w kropki! Bella, to było mocne, skąd wiedziałaś? – zaczął się śmiać razem z Alice.
- Czy ja o czymś nie wiem? – Bella zaczęła się jeszcze bardziej denerwować.
Objąłem ją, przyciągając do siebie.
- Nic, kochanie. Po prostu moje rodzeństwo uwielbia się ze mnie nabijać.
- Wow! Bracie, twoja dziewczyna jest niezła… Czekaj… Ty nie wiedziałaś o żółtym bikini?
- Nie! Nie wiem, o co wam chodzi, to Alice spakowała ten strój dla mnie.
- Alice! Siostrzyczko, nie doceniałem cię. Jesteś cwaną, małą diablicą. – Emmett i diablica przybili sobie „żółwika”.
- Dzięki, starałam się – odpowiedziała skromnie, po czym znowu zaczęła się śmiać.
- No dobra, nie chcę wam przerywać, ale czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego byłoby zabawnie, gdybym włożyła to żółte bikini?
Jasper poczuł potrzebę wyjaśnienia tej sytuacji, jednak poprosiłem go, by sobie darował. Posłał mi złowieszczy uśmiech i już wiedziałem, że nie mam szans. Zaczął opowiadać.
- Znasz tę piosenkę, Bello?* Usłyszeliśmy ją w 1960 r., kiedy mieszkaliśmy na wschodnim wybrzeżu w Maine. Muzyka typu Doo Wop stawała się coraz bardziej popularna, a Alice i Rose wręcz oszalały na jej punkcie. Edward nienawidził takich piosenek i ciągle krytykował ich gust, nazywając tę muzykę prostacką i niegodziwą, pozbawioną jakichkolwiek głębszych treści. Z dumą gardził wszystkimi popowymi zespołami, które się wtedy pojawiały.
- O tak, zamienił nasze życie w piekło! Zawsze się czepiał, kiedy ja i Rose słuchałyśmy naszych ulubionych piosenek. Myślisz, że teraz jest pokręcony? Wierz mi, wolałabyś go nie znać w latach sześćdziesiątych.
Bella próbowała stłumić śmiech, a ja usiłowałem powstrzymać słowotok Alice, jednak w międzyczasie Jasper podjął temat i nie było już dla mnie ratunku.
- No cóż… Był taki aż do pewnego dnia. – Uniósł brwi i uśmiechnął się do mnie, po czym znowu zwrócił się do Belli. – Mieliśmy jakieś sprawy do załatwienia i musieliśmy wyjść z domu, wszyscy, oprócz Edwarda. Nie było w tym nic dziwnego, lubił zostawać sam. Tym razem stwierdził, że ma coś do zrobienia w domu i z nami nie pójdzie. Po jakimś czasie wróciliśmy z Alice i gdy wjeżdżaliśmy na podjazd, usłyszeliśmy dobiegające z głośników „ Itsy Bitsy Teenie Weenie Yellow Polka Dot Bikini”.
Wszyscy zaczęli chichotać, łącznie z Bellą, a moja cudowna siostrzyczka machała strojem i nuciła piosenkę. Emmett podrygiwał i klaskał w dłonie. Koszmar. Moja dziewczyna była tak zaabsorbowana opowieścią Jaspera, że nawet na mnie nie spojrzała. Całe szczęście, gdyby tylko przez moje żyły mogła płynąć krew, spłonąłbym teraz takim rumieńcem, że nawet Bella nie miałaby ze mną szans. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości, zwłaszcza gdy usłyszałem kolejne myśli Jaspera.
- Wiedzieliśmy, że tylko Edward jest w domu, więc zaparkowaliśmy i Alice uruchomiła swój szósty zmysł, by zobaczyć, co on robi. Okazało się, że przegląda ekhm… damskie pisemka, śpiewając tę wesołą piosenkę.
Cóż, Jasper był całkiem uprzejmy, nie zdradzając całej historii. Bella spojrzała na mnie, uśmiechając się niepewnie. Pozostali śmiali się do rozpuku, wspominając, jak torturowali mnie tym faktem przez długie lata. W końcu nie wytrzymała i zaczęła chichotać razem z nimi, a dźwięk jej śmiechu zrekompensował upokorzenie, jakie zgotowało mi moje rodzeństwo.
- Od tamtego czasu przez kilka tygodni nie dawaliśmy mu spokoju, nie było dnia, byśmy mu tego nie wypominali. No cóż, ostatnio chyba trochę o tym zapomnieliśmy…
- Dzięki, Jasper – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Dla ciebie wszystko, braciszku. – Ukłonił się grzecznie w moją stronę, po czym chwycił Alice w ramiona i pogratulował jej pomysłu.
- Stary, zupełnie o tym zapomniałem! Ale był ubaw.
- Tak, Emmett, pamiętam. Dzięki.
Mój brat wrócił więc do pakowania walizek, wciąż jednak chichocząc i podśpiewując tę diabelną piosenkę.
Spojrzałem nieśmiało na Bellę. Zaczerwieniła się. Nie miałem pojęcia, dlaczego – przecież nie jej wstydliwe sekrety ujrzały światło dzienne.
Przytuliła się do mnie i uśmiechnęła. Delektowałem się jej zapachem, po czym pocałowałem w czubek głowy i powiedziałem:
- Przepraszam za tę szopkę.
- Żartujesz? Uwielbiam słuchać historii na twój temat, szczególnie tych wstydliwych. To pomaga mi uwierzyć, że jesteśmy podobni, że też jesteś tylko człowiekiem… w pewnym sensie.
- Bello, jesteśmy podobni. Nie jesteś w niczym gorsza ode mnie. Kiedy w końcu przyjmiesz to do wiadomości? – Odepchnąłem ją delikatnie od siebie, by móc spojrzeć jej w oczy. – Jesteś wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyłem. Myślałem, że już to uzgodniliśmy. Muszę ci o tym przypominać? To na ciebie czekałem te wszystkie lata. Nie masz pojęcia, jak długo to trwało.
Ponownie się zarumieniła, zarzucając mi ręce na szyję. Roześmiała się cicho, poczułem jej delikatny oddech na moim karku. Nie byłem pewien, czy to co poczułem stanowiło odpowiednik ludzkich dreszczy, ale uczucie to było dziwne i wspaniałe jednocześnie. Bella wspięła się na palce i wyszeptała mi do ucha:
- Założę to bikini specjalnie dla ciebie, jeśli mnie poprosisz.
Oczy mi się rozszerzyły i wydałem z siebie niski pomruk, po czym pocałowałem ją prosto w usta. Jak zwykle włożyła palce w moje włosy, przylgnęła do mnie, chcąc posunąć się o jeden krok dalej. Usłyszałem myśli Jaspera. Spokojnie, Edwardzie. Musimy zdążyć na samolot i jeśli się natychmiast nie powstrzymacie, może nam się nie udać.
Przerwałem pocałunek, nadal trzymając ją w ramionach i patrząc, jak próbuje łapać oddech.
- Oddychaj, Bello.
Westchnęła, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Myślisz, że się do tego przyzwyczaję?
- Mam nadzieję, że nie. Musisz się jednak zachowywać trochę grzeczniej niż teraz. Kontroluję się, ale nie aż tak. Jeśli założyłabyś to… cóż… powiedzmy, że wizje Alice mówiące, że nic się nie stanie w ten weekend, zdecydowanie by się zmieniły.
Bella cały czas sprawdzała, jak daleko może się ze mną posunąć, a ja podczas tych wakacji ustaliłem nowe granice, których przekroczenie wiązało się z ogromnym ryzykiem. Wiem, że w głębi duszy myślała, że nie chcę jej… w „ten” sposób. Uwielbiałem udowadniać jej, że się myli i obserwować wyraz jej twarzy, gdy przypominała sobie, że zawsze ją chciałem. Właśnie w „ten” sposób. W końcu byłem tylko facetem.
Gdybym mógł cofnąć czas i cokolwiek zmienić, sam przekroczyłbym wytyczone przeze mnie granice. Nigdy już nie będę miał okazji poznać Belli pod „tym” względem, tak jak powinni poznawać się kobieta i mężczyzna. Nie zrobiłbym tego z żadną inną dziewczyną. Już nigdy nikogo takiego nie poznam. Zbyt często w moich myślach pojawiało się słowo „nigdy”. Na co ja czekałem?
Nie wiem, czy bardziej pragnąłem jej krwi czy ciała. Niby znałem odpowiedź, ale nigdy nie miałem okazji, by sprawdzić granice swojej wytrzymałości. A teraz już nie dowiem się, jak cudownie byłoby móc czuć jej skórę tuż przy mojej, jej przyspieszony oddech i moje imię wyrywające się z jej ust, gdy…
Głos Emmetta przerwał moje rozmyślania.
- Edwardzie, nie wyobrażam sobie, co zrobiłbym, gdybym stracił Rose, ona jest całym moim światem. Dlatego rozumiem cię. Wiem, dlaczego taki jesteś i co czujesz. – Zrobił krótką pauzę. – Ale przestań się obwiniać. To nie była twoja wina. Połowa ludzkości zginęła. Śmierć jest częścią życia.
- Więc dlaczego nie mogę umrzeć?
Odetchnął głęboko lekko zszokowany moimi słowami.
- Tego właśnie chcesz? Być martwym?
- Tak.
Mówiłem prawdę. Byłem bardzo zmęczony. Przez ostatnie dziesięć lat opiekowałem się moją rodziną, zawsze martwiłem się o nich i starałem się, by nasza wspólnota się nie rozpadła. Nie miałem czasu, by przeżyć żałobę tak, jak powinienem, pomyśleć o tym, co straciłem. Zmieniło się to dopiero rok temu. A teraz byłem po prostu zmęczony.
Emmett odwrócił wzrok, utkwił go w drzewach. Słuchałem jego myśli na temat mojego wyznania. Podniósł kawałek cegły i rzucił w stronę lasu. Usłyszałem, jak kamień uderza w sosnę i rozrywa ją na pół. Minęła dłuższa chwila, zanim mój brat się odezwał, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- W porządku – powiedział cicho.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Twarz miał pełną bólu, ale mówił prawdę. Znienawidziłby siebie za ranienie pozostałych członków naszej rodziny, ale pomógłby mi.
To zabije Esme i innych, ale poradzę sobie z tym. Jeśli będziesz chciał umrzeć, Edwardzie… pomogę ci.
Kładąc mu dłoń na ramieniu i patrząc w jego oczy, podziękowałem cicho za ten gest. Pokiwał ze zrozumieniem głową.
Nagle wstał.
- To oczywiście nie nastąpi, zanim nie odkryjemy, co dzieje się na południu. Jeśli będzie trzeba walczyć, twoja pomoc będzie niezbędna, nie mam zamiaru ryzykować życia Rose lub kogokolwiek innego. I jeśli dojdzie do bitwy, może nie będę musiał dotrzymywać obietnicy…
Nie dokończył swojej myśli, ale wiedziałem dokładnie, o co mu chodziło. Nie byłoby trudno niby przypadkiem zginąć z rąk wroga.
- Wiem, Emmett, tak naprawdę wolałbym być w pobliżu, jeśli rzeczywiście dojdzie do starcia.
Uniósł brwi, nie do końca rozumiejąc moje słowa.
- Nie mówiłem o tym nikomu, nawet Carlisle’owi. – Mój brat usiadł, tak jakby moje słowa pociągnęły go ku ziemi. - On pewnie zrozumiałby lepiej niż ktokolwiek inny, jednak wiem, że próbowałby przekonać mnie, bym… nie umierał. Ja już jestem martwy, Emmett. Czuję to, w środku jestem trupem. Niektóre rzeczy sprawiają mi radość, wy na przykład, ale to szczęście blednie w porównaniu z tym, którego doświadczyłem, będąc z Bellą. Nie będzie nikogo innego. Bella nie żyje – przełknąłem ślinę, po raz pierwszy odważyłem się wypowiedzieć te trzy słowa – a ja desperacko chcę do niej dołączyć.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę. Podniosłem kamień i zrobiłem to samo co Emmett kilka minut wcześniej. Doszedł do nas odgłos łamanego drzewa.
- Często myślałem, że może to jest moja pokuta – spędzić wieczność w piekle. Wszystko przez to, że przez krótką chwilę chciałem odebrać Belli życie, duszę, a to jest moja kara za bycie egoistycznym potworem. Nie wiem, czy tacy jak my mają możliwość życia po śmierci, ale jeśli jest na to choćby cień szansy, zrobię wszystko co w mojej mocy, by znów być z Bellą. Potrzebuję więc zapewnić moim bliskim bezpieczeństwo – wasza szóstka to moje zbawienie. Tylko dzięki tej myśli przetrwałem ostatnie lata. Jeśli gdzieś istnieje Niebo, jest w nim Bella. To pewne. Muszę jedynie wymyślić, jak się tam dostać. Rozumiesz, Emmett?
Był poważny i spokojny. Najlepszy brat, jakiego można sobie wymarzyć. Patrzył na mnie uważnie przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:
- Dostaniesz się tam, Edwardzie, pomożemy ci. Obiecuję.
Rosalie czekała na nas na ganku. Gdy wracaliśmy, jej oczy zwęziły się, umiała przejrzeć Emmetta na wylot. Wiedziała, że coś się wydarzyło.
Edwardzie, co powiedziałeś mojemu mężowi? Znam to spojrzenie. Zgodził się na coś, czego nie chce zrobić.
- Nic takiego. – Spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem. Chciałem, żeby dała mi spokój.
Emmett chwycił ją w ramiona.
- Nic się nie stało, Rosie, taka tam męska rozmowa – odpowiedział od niechcenia.
- Obaj kłamiecie.
- Zostaw to, kochanie. Nie ciągnij tematu. – Pocałował ją w nadziei, że to ją przekona.
Postawił Rose na ziemi, jednak ona nadal zerkała na mnie spod oka.
Nie wiem, co mu robiłeś, ale jeśli stanie się coś złego, zabiję cię.
Och, co za ironia. Gdyby tylko to było takie proste. Gorzki uśmiech przemknął po mojej twarzy, gdy wchodziłem do domu i nagle zdałem sobie sprawę, że niesamowicie cieszy mnie fakt, że wizje Alice jeszcze nie wróciły.
Esme i Carlisle czekali na mnie w salonie. Oczywiście spodziewałem się tego po nich. Nie chciałem zachowywać się jak zbuntowany nastolatek, ale naprawdę miałem dość wszystkich, więc minąłem moich przybranych rodziców bez słowa. Ich miny przypomniały mi pierwsze dni po opuszczeniu Forks. Nie mogłem znieść litości, którą do mnie czuli, bo tym razem uczucie to było prawdziwe. Dziesięć lat temu ich serca, oprócz współczucia, pełne były zrozumienia dla mojej decyzji, a z drugiej strony próbowali znaleźć sens w mojej ucieczce od szczęścia.
Teraz moje myśli były rozdarte. Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz widziałem litość w oczach moich bliskich, ich przemyślenia budziły we mnie obrzydzenie. Wiedziałem jednak również, że oni jakoś sobie radzili i to dało mi nadzieję. Moja rodzina da sobie radę, a ja jej w tym pomogę. Dostaniesz się tam, Edwardzie, pomożemy ci. Obiecuję. Słowa Emmetta krążyły w mojej głowie. Musiałem uwierzyć.
Edwardzie, nie stworzyliśmy naszych zasad bez powodu.
Carlisle poszedł za mną do kuchni. Nie miałem swojego miejsca, w którym mógłbym się schować przed innymi. Nie mieszkałem w mojej starej sypialni, Alice i Jasper zaoferowali mi swój pokój, jednak grzecznie odmówiłem. Chodziło o to, że nie chciałem, aby ktokolwiek tam wchodził. Ten pokój pochodził z innej epoki i nawet jeśli moi bliscy przynieśli tam wszystkie moje rzeczy, nic to nie dało. To pomieszczenie musiało zostać puste.
Przez ostatnie cztery dni pracowałem zawzięcie wszędzie, gdzie tylko mnie potrzebowali. Odkopałem warstwę gleby dla Esme i pomogłem Jasperowi przy elektryce. Naprawiłem okna z Emmettem i samochody z Rosalie, wspólnie z Alice umyliśmy podłogi i ściany… i przez cały ten czas unikałem Carlisle’a.
Miałem nadzieję, że uda nam się porozmawiać. Nie mieliśmy szansy, by przedyskutować sytuację na zachodzie i… chcę po prostu wiedzieć, jak się trzymasz.
- Carlisle – westchnąłem – musimy to robić teraz?
Nie chciałem ranić jego uczuć, ale póki co miałem dość zwierzania się ze swoich problemów.
Nie, oczywiście, że nie. Spojrzał na mnie zaniepokojony. To był jedyny raz, kiedy czułem się niezręcznie w jego obecności. Jasnym było, że niedługo przejrzy mnie na wylot i odkryje moje zamiary prędzej czy później. Byłem tchórzem, ponieważ wiedziałem, że wiedza na temat moich planów go zniszczy i spędzimy wiele godzin na omawianiu mojej decyzji. Nie chciałem, by próbował mnie od niej odwieść, dlatego najpierw podzieliłem się tym z Emmettem. On wysłuchał mnie bez przerywania i przede wszystkim zrozumiał.
Zobaczyłem ból w oczach Carslisle’a.
- Przepraszam. To był długi dzień. Przykro mi, że znów muszę odwlec naszą rozmowę, ale potrzebuję trochę czasu dla siebie, muszę pomyśleć.
Oczywiście. Szanuję twoją prywatność Edwardzie, wiesz o tym. Nie będę nalegał.
- Dzięki, tym bardziej, że twoja prywatność jest mocno ograniczona w mojej obecności.
Synu, wiem, że przyjdziesz do mnie, kiedy będziesz chciał. Tylko tyle muszę wiedzieć.
Po chwili dołączyła do nas Esme.
- Edward, Carlisle… przeszkadzam wam?
- Nie, skądże, coś się stało?
- Alice wymyśliła, by zbudować kilka uli dla pszczół. Myślę, że to świetny pomysł. Moglibyśmy handlować miodem, skoro cukier jest dla ludzi towarem krótkotrwałym, poza tym wosk bardzo by się przydał, choćby do produkcji świeczek.
Carlisle otoczył żonę ramieniem.
- Powiedz Alice, że to bardzo dobry pomysł i wszyscy jej pomożemy.
- Jasper jest teraz w twoim gabinecie, kochanie, może potrzebować pomocy. Edwardzie, zajrzysz do niego?
- Jasne.
Byłem wdzięczny Esme za pomoc w unikaniu Carlisle’a. Obserwowała mnie przez te ostatnie dni i najwyraźniej zauważyła, jak staram się od niego uciec.
Wszedłem do gabinetu mojego ojca, wiedząc, że Jasper właśnie przegląda wszelkie książki na temat pszczelarstwa lub rolnictwa, jakie udało mu się zdobyć.
- A więc słyszałeś. – Uśmiechnął się do mnie, spoglądając znad biurka. – Wydaje mi się, że będzie trudno znaleźć pszczoły, w końcu nie wiemy, czy udało im się przetrwać wybuchy. Jednak jeśli znajdę jakieś, myślę, że sobie poradzimy. Wszystko w porządku?
- Taa…
- Nie powiesz mi, prawda?
- Nie…
Zmrużył oczy i poczułem, jak ingeruje w moje emocje. Po chwili zrezygnował i wrócił do książek, dając mi spokój.
Jeśli Emmett był typem brata, którego każdy chciał mieć, Jasper był tym, którego każdy potrzebował. Żaden z nich nie wtrącał się w moje sprawy, jednak podczas gdy Emmett nigdy nie ciągnął zbyt długo jednego tematu, Jasper analizował sytuację pod każdym kątem.
Był typowym stoikiem – dużo myślał, znał się na wielu dziedzinach. Nigdy nie działał w pośpiechu i pod wpływem emocji, w końcu wiedział doskonale, co ludzie potrafią robić w przypływie adrenaliny.
Myślę, że jego dar i sposób, w jaki spędził pierwsze sto lat swojego życia, miał duży wpływ na jego osobowość. Poza tym doskonale dopełniali się z Alice – on był siłą spokoju, podczas gdy ona kipiała entuzjazmem. Ich miłość diametralnie różniła się od uczucia łączącego Rosalie i Emmetta, którzy obnosili się z nim, jak tylko mogli. Więź między Alice i Jasperem była o wiele głębsza, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Oczywiście ja, chcąc czy nie, miałem wgląd w ich relacje, ale nigdy mi nie przeszkadzały. Do dziś miło wspominam dzień, w którym pojawili się w naszym życiu, nawet, jeśli pod moją nieobecność Alice wykopała mnie z pokoju.
Między nią a mną była jakaś dziwna, silna więź. Nasze „talenty” zbliżyły nas do siebie bardziej niż innych. Jasperowi zaaklimatyzowanie się zabrało trochę więcej czasu, ale był świetnym facetem i choć umiem sobie wyobrazić nasze życie bez niego, nie chcę nawet próbować.
- Myślałem – odezwał się nagle – o tych Mścicielach, o których mówili nam w ostatniej Dzielnicy.
- Może powinniśmy to przedyskutować całą rodziną?
Nie, jeszcze nie. Pozostali są w ogrodzie, słyszałem, jak wychodzili.
Jasper spojrzał na mnie uważnie. Wiem, że rozmawialiście dzisiaj z Emmettem o czymś ważnym, on jest pełen różnych emocji, a ty… po prostu pusty. Nie chcę wiedzieć, o co chodzi, bo z pewności nie spodobałoby się to Alice, a ja nie umiałbym jej okłamać. W każdym razie, musimy omówić sytuację na południu, zanim… podejmiesz jakiekolwiek… kroki.
Wziąłem głęboki oddech. On znał mnie lepiej, niż myślałem. Będzie więc trudno ukryć moje plany przed wszystkimi – skoro Jasper wiedział, Carlisle też szybko się domyśli. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że zatrzymają tę informacje dla siebie. Esme i Alice nie mogły dowiedzieć się o mojej umowie z Emmettem, Rosalie tym bardziej. Zabiłaby mnie własnoręcznie.
- W porządku. – Kiwnąłem głową. – Co takiego wymyśliłeś?
Wysłuchałem cierpliwie teorii Jaspera. W końcu zrozumiałem, że rzeczywiście może mieć rację.
- Nie pomyślałem o tym. To może być prawda i jeśli faktycznie tak jest, to zmienia postać rzeczy.
Dyskutowaliśmy przez ponad godzinę, aż w końcu doszliśmy do konsensusu. Oboje zgodziliśmy się, że ktoś musi się udać na południe i poszukać odpowiedzi, dowodów na słuszność naszych przypuszczeń. Jasnym było, że zrobię to ja, skoro i tak nie mam nic do stracenia. Jasper uważał, że to kiepski pomysł i że on jest lepszym kandydatem, skoro najwięcej wie na temat sytuacji, w jakiej prawdopodobnie znalazło się południe kraju. Dyskutowaliśmy tak zawzięcie, że nawet nie zauważyliśmy, gdy do pokoju wbiegła Alice.
- Co jest? Co się stało? – zapytał Jasper.
- Będziemy mieli gościa.
- Co? Jakiego gościa?
Zamknęła oczy, próbując się skoncentrować.
- Nie wiem kto to, ale czuję, że ktoś się zbliża.
Przez ostatnie lata Alice nie odzyskała możliwości patrzenia w przyszłość, ale miała swoje „przeczucia”, które były równie przydatne.
- Gdzie są wszyscy? – zapytałem.
- Wcześniej byliśmy w ogrodzie Esme, ale potem mieliśmy zamiar pograć w baseball. Przyszłam więc zapytać was, czy się przyłączycie i byłam już przy drzwiach, gdy nagle poczułam, że wkrótce przyjdzie do nas ktoś… ważny.
- Kiedy?
- Niedługo.
- Alice, biegnij na boisko i zawołaj wszystkich, ja i Edward poczekamy tu i zobaczymy, kim jest ten gość.
Spojrzała na niego z niepewnością, ale kiedy tylko chwycił jej dłoń i mrugnął do niej okiem, przestała się obawiać. Uśmiechnięta wybiegła z pokoju.
* Itsy Bitsy Teenie Weenie Yellow Polka Dot Bikini [tłum. maleńkie, żółte bikini w kropki] [link widoczny dla zalogowanych]
___________________
Zanim posypią się gromy, odpowiadam - historia z Baltimore zostaje wyjaśniona w następnym rozdziale. Nie jest to złośliwość ze strony autorki, wszystko zostało przemyślane i zaplanowane.
Do zobaczenia w następnym odcinku. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Nie 11:29, 12 Lip 2009 |
|
Pierwsza! :D
Co tu dużo pisać, jak zwykle wszystko pięknie prztłumaczone i histroia coraz bardziej wciągająca i coraz bardziej mi się podoba.
Zaintrygowało mnie kim będzie ten tajemniczy gość, już mam wyobrażenia, że to Bella się u niech pojawi, ale pewnie się mylę.
Historia żółtego bikini też jest świetna oraz te urocze zażenowanie Edwarda :D
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, więc szybko wrzucaj.
Pozdrawiam!
MonsterCookie. |
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Nie 11:57, 12 Lip 2009 |
|
Po tym rozdziale kłebi się we mnie wiele dziwnych emocji. Dziwnych, bo skrajnie różnych.
Niedosyt. Jest co prawda po każdym rozdziale, ale oczekiwałam na więcej informacji o Belli i historii z Baltimore.
Niecierpliwośc. Ja chcę wiedziec co to za tajemniczy gośc jak najprędzej!
Rozbawienie. Historia żółtego bikini w kropki rozbawiła mnie do łez. Chcę więcej takich akcji z zażenowaniem Edwarda związanych z wstydliwymi historiami z jego życia. I pojawiła się Bella jaką lubię.
Przerażenie (dobra trochę na wyrost, to tylko ff). Ale Bella nie żyje?! Ja się nie zgadzam! Stanowczo i nieodwołalnie!
Żal mi Edzia. Ten rozdział jest taki przygnębiający. Aż chce mi się zerknac do oryginału, ale tak dobrze tłumaczysz więc chyba poczekam...
Chęci na tłumaczenie.
PS. Nie mogę się powstrzymac. Bella żyje i będzie happy end? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Nie 12:39, 12 Lip 2009 |
|
Muszę przyznać, że z każdym kolejnym rozdziałem to opowiadanie podoba mi się jeszcze bardziej. Opowieść o bikini była boska ^^ Jak sobie spróbowała wyobrazić Edwarda nucącego tą piosenkę to po prostu wybuchnęłam śmiechem :D ale jak czytałam dalszą część to to zrobiło mi się jeszcze bardziej smutno niż zawsze gdy czytam tego ff bo ta opowieść wprowadziła niesamowity kontrast między tym co było a tym co jest teraz.
Podobają mi się postacie w tym opowiadaniu. W zasadzie dopiero jak czytam te wszystkie dobre opowiadania dostrzegam jak bardzo Mayer spaprała sprawę z osobowościami innych wampirów. Wszyscy poza Edwardem i może Alice są przedstawieni bardzo szczątkowo można wymienić, ze trzy, cztery cechy ich charakteru co tworzy bardzo płytkie postacie. A w fallout mamy możliwość dostrzec prawdziwe osoby, kryjące się za "głównymi" cechami ich charakteru które przedstawiła Mayer.
Mam wielką nadzieję, że to opowiadanie skończy się choć szczątkowym happy endem.
Samo tłumaczenie jest bardzo dobre, tekst czyta się bardzo płynnie w ogóle nie przychodzi nawet do głowy, że mógłby to być tłumaczenie. Styl, który nadajesz opowiadaniu jest bardzo dobry. Błędów brak, więc wszystko jest w idealnym porządku
Pozdrawiam i życzę dużo wytrwałości w tłumaczeniu :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Ellentari
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Cze 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 13:39, 12 Lip 2009 |
|
Tak, zdecydowanie twoja odpowiedz mnie satysfakcjonuje:)
A co do faktu, że opowiadanie jest ciężkie psychicznie to chodziło mi o motyw Edwarda, on się dosłownie męczy, co doskonale widać w tym rozdziale.
Bella była dla niego wszystkim, a teraz jej nie ma, wielu rzeczy żałuję i to go zżera od środka, dosłownie....
Zaskoczyła mnie trochę postawa Ema, jest wręcz z niego dumna.
Tematyka wojenna mi nie przeszkadza, jest ciekawa, zawsze to jakieś urozmaicenie
A pisząc że tekst nie jest łatwy do tłumaczenia miałam właśnie na myśli fakt, że występuje słownictwo związek z wojna nuklearną, z cała pewnością nie jest to powszechne słownictwo.
Co do tego że ogólnie tekst nie jest trudny, to muszę się z tobą zgodzić, pisałam że może udam się do oryginału i udałam się po przeczytaniu 5 rozdziału, strasznie mnie nęciło żeby się dowiedzieć co z tą Bellą się w końcu stało, nie mogę napisać żebym była usatysfakcjonowana faktami które się mi ukazały...
Jedynie co mnie zdziwiło i musze powiedzieć że nawet spodobało to ukazanie postaci Charlie'go w dalszych rozdziałach.
Fajnie że masz tyle wolnego czasu teraz, tłumaczenie teksów w ramach ćwiczeń przed studiami to fajna sprawa, sama parę lat temu po maturze tak się bawiłam, zresztą nada mi się zdarza zabrać za jakaś miniaturkę tylko w ramach ćwiczebnych, żeby sprawdzić jak to jest i czy jeszcze wszystko pamiętam:)
No nic, życzę w takim razie miłego tłumaczenia i przyjemnie spędzonego czasu wakacyjnego.
Pozdrawiam,
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
AngelsDream
Dobry wampir
Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 108 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany:
Nie 16:27, 12 Lip 2009 |
|
Fallout się rozruszał i stanowczo dwa ostatnie rozdziały czytało mi się lepiej - dużo lepiej. Chociaż atmosfera jest gęstsza i smutna, to uważam, że ten tekst ma w sobie ogromny potencjał. Dobrze wykorzystany zarówno przez autorkę, jak i tłumaczkę - gratuluję.
Cała rozmowa z Charliem, łącząca się z propozycją Emmetta, po prostu powala - taki był Charlie. Właśnie taki, a raczej taki mógłby być, gdyby jego rola w sadze nie ograniczała się do chrapania podczas wizyt Edwarda w pokoju Belli. Wątek z bikini wesoły, ale tak naprawdę słodko - gorzki, bo przecież Bella nie żyje - mam nadzieję, że kolejny rozdział czymś mnie jednak zaskoczy.
No i kim będzie ten ważny gość? Tyle pytań, a na razie mało odpowiedzi. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
savier
Gość
|
Wysłany:
Nie 18:07, 12 Lip 2009 |
|
Albo gość będzie bezpośrednio związany z Mścicielami, co zaowocuje wyjazdem Jaspera. Albo to Batilmore było inne i powiedzmy Victoria zabrała tam Belle i przemieniła, by zemścić się na Edwardzie. Kto wie, tzn. spojrzałbym na oryginał to bym się dowiedział, ale wole poczekać. Jestem z tych, co lubią mieć wszystko podane na tacy. Chciałbym zauważyć, że nie oznaczyłaś przeszłości. Wiem, że trudno byłoby to ustalić, ale w poprzednich rozdziałach on też wspominał tą przeszłość, a ty ją oznaczałaś. Bikini i hmm, to opowiadanie musiało powstać gdzieś po premierze drugiej części, wiem, że autor ma prawo robić co chce, ale inaczej byłby to dla mnie nie smak. :D Szbkiego tłumaczenia :D |
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Nie 18:30, 12 Lip 2009 |
|
Cytat: |
PS. Nie mogę się powstrzymac. Bella żyje i będzie happy end? |
Tego nikt nie wie. Jednak ja byłabym dobrej myśli.
savier napisał: |
Chciałbym zauważyć, że nie oznaczyłaś przeszłości. Wiem, że trudno byłoby to ustalić, ale w poprzednich rozdziałach on też wspominał tą przeszłość, a ty ją oznaczałaś. |
Przetłumaczyłam zgodnie z zaleceniami autorki. Ten fragment nie powinien być oznaczony, nie za bardzo wiem, jak to wytłumaczyć, hmm...
Gdybyście wzięli całe opowiadanie, pocięli je w miejscach zmian czasu i złożyli według dwóch grup: przeszłości i teraźniejszości, wyszłyby dwa spójne teksty z logicznym ciągiem zdarzeń. Teraz spróbujcie sobie wyobrazić końcówkę czwartego rozdziału, po której następują słowa "To było lato przed naszym ostatnim rokiem szkolnym...", a po urwanych wspomnieniach Edwarda znów wracamy do sytuacji u Charlie'go, z Cullenami zmierzającymi do Baltimore. Oznaczenie przeszłości pojawi się dopiero w następnym rozdziale i zacznie się dokładnie w tym momencie (Cullenowie opuszczają Charlie'go). Dwie płaszczyzny muszą być spójne, bo własnie o to chodzi w tym ff - przeplatają się, ale to nie są urwane wątki z przeszłości, tylko dwie oddzielne historie, które w pewnym momencie się pokryją.
Dobra, namotałam. :P chodzi mi o to, że tak właśnie powinno być - oznaczenie pojawia się zawsze tam, gdzie być musi. Jeśli go nie ma, też jest dobrze.
Podobają mi się Wasze spekulacje na temat gościa. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Nie 18:32, 12 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 19:14, 12 Lip 2009 |
|
Nowy odcinek Fallouta? Cóż za miła niespodzianka :)
No i jak ja mam napisać coś konstruktywnego?
Przemyślana fabuła rozdziału- za to plus.
Pojawił on się szybko- za to drugi.
Itsy Bitsy Teenie Weenie Yellow Polka Dot Bikini- za to nawet dwa plusy :D
Genialne tłumaczenie- piąty plus
Skończył się- MINUS.
No więc ponawiam swoją prośbę (czy też żądanie :D ) o kolejny rozdział, aby zmienić ostatniego minusa w plusa. Czy jakoś tak.. :D
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Nie 19:15, 12 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Softly
Człowiek
Dołączył: 08 Maj 2009
Posty: 87 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 22:24, 12 Lip 2009 |
|
Okey może zaczne od pytania:
Jak mogłaś?! Jak mogłaś?! Powtarzam jak mogłaś napisać rozdział przed ,którym wszyscy najwybitniejsi pisarze i tłumacze świata mogą bić pokłony?!
Okey... Jest to zdecydowanie najlepszy ff pod słońcem... A Ty jesteś zdecydowanie najlepszą tłuamczką jaką tu na tym forum spotkałam... Ten rozdział mnie rozbroił...
Itsy Bitsy Teenie Weenie Yellow Polka Dot Bikini- No po prostu W O W
Nieziemskie, niesamowite, genialne, cudowne, wspaniałe, heh mogłabym wymieniać dalej co sądzę o tym rozdziale, ale chyba nie ma to sensu bo i tak to wiesz.... Jasper <3 W tym opowiadaniu zakrólował ;*** [Nie moja wina, musiałam to napisać- bo kocham Jazza], ale teraz poważnie- Nie mogę wyjść z podziwu... Jacie kręce... Nie mogę wydusić z siebię słowa i jestem na jednym wdechu... Cholernie Ci zazdroszczę, ze ty juz wiesz co będzię dalej, a ja nie
Ten rozdział jest dla mnie jak wisienka na torcie
Cud, miód i orzeszki...
Błagam Cie o kolejny rozdział <3
Pozdrawiam ;***
I Weny Życzę <3
Softly xd |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Pon 16:27, 13 Lip 2009 |
|
Dobra zaczynam standardowo:
Tłumaczenie pierwsza klasa, przesympatycznie mi się czytało. Powala mnie ten ff w twoim tłumaczeniu, jest fenomenalny. Uwielbiam go czytać! Zaskakuje mnie akcjami - żółte bikini!!!! Mistrzostwo świata! Ja tam jestem zwolenniczką faktu, że Bella żyje. Jak już wcześniej wspomniałam, nipoprawna ze mnie romantyczka! Obstawiam że gościem będzie.... ktoś z ich starych znajmych, chyba nie Bella bo niebyłoby wtedy tych wspomnień z Baltimor?!!
Czekam na kolejne tłumaczenie rozdzialiku, jak patrzeć na ostatni to może jutro się ukaże nowy?
Pestunia nie daj się prosić Twoja wierna fanka!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Czw 16:11, 16 Lip 2009 |
|
Podziękowania dla mojej bety - lilczur. Za szybkość, dokładność i profesjonalizm.
I gratulacje dla OCD, której Fallout został nominowany do nagrody Bellie w kategorii "najlepsza fabuła".
Rozdział 6
Między ustami a brzegiem pucharu wiele się może zdarzyć.
-:-
2016 – Dzień obecny
-:-
Staliśmy z Jasperem na werandzie, nie za bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Myśleliśmy nad dołączeniem do pozostałych w celu uniknięcia spotkania z dziwnym gościem, ale prawdę mówiąc, byliśmy już zmęczeni uciekaniem. Mieliśmy swój dom i ktokolwiek chciałby nas odwiedzić, spotkałby się z nami.
Jak myślisz, kto to jest? Wampir? Słyszysz jego myśli?
- Nie, na razie nic nie słyszę. Ale masz rację, to pewnie wampir. Kogo innego tutaj znamy? Krwiopijca z łatwością namierzyłby nas po zapachu.
Jasper przez chwilę pomyślał o ludziach, którzy mogli schronić się w naszym domu pod nieobecność właścicieli.
- Nie podoba mi się to. Po co ktoś miałby się tu pojawiać po czterech dniach od naszego powrotu? Może ktoś tu mieszkał?
- Raczej nie, pamiętasz, jak wyglądał dom po powrocie? Nie wydaje mi się, że ktokolwiek był tam przez ostatnie lata. Zresztą, wyczulibyśmy to. – Usłyszeliśmy warkot samochodu, który skręcił z drogi głównej na naszą ścieżkę. – Cóż, chyba już nie mamy wyboru. Nie mam pojęcia, kto to może być, ale z pewnością nie pojawił się tu przypadkiem. Wiedział, gdzie nas znajdzie.
Samochód? Niewielu ludzi ma samochód. Spojrzał na mnie, szukając odpowiedzi. Słyszysz coś jeszcze?
Zmarszczyłem brwi, próbując się skoncentrować i usłyszeć myśli przybysza.
- To niemożliwe… - wyszeptałem bardziej do siebie niż do Jaspera.
- Co jest? Co się dzieje?
- Znam ten odgłos. Ale… nie, to nie może być prawda.
Jasper spojrzał na mnie niepewnie. Wiedziałem, że moje emocje zaczynają szaleć, ale nie mogło być inaczej, gdy zrozumiałem, kto się do nas zbliża.
- Poznałbym ten dźwięk wszędzie… To furgonetka Belli.
Jasper złapał mnie, gdy próbowałem biec w stronę samochodu. Zbyt dobrze znałem warkot tego silnika, musiałem…
- Stój! – Złapał mnie tak mocno, że mimo wysiłku nie mogłem mu się wyrwać. – Nie wiesz, kto to jest. To może być każdy. Musimy poczekać na resztę.
- Puść mnie!
- Możesz się szarpać, bracie, ale nie mam zamiaru cię wypuścić.
- Nie będę się powtarzał. Puść. Mnie. Do cholery! – wywarczałem.
Gniew, który mnie rozsadzał, wcale nie był pomocny – w końcu podsycał też Jaspera. Mój brat trzymał mnie w mocnym uścisku, odmawiając współpracy. Moje martwe serce dudniło jak oszalałe, ostrzegając Jaspera, że musi się odsunąć albo tego pożałuje. Błysnąłem zębami i warknąłem, by udowodnić, że nie żartuję. Nie chciałem tracić ani chwili dłużej w tej bezsensownej przepychance i zobaczyć, kto prowadził furgonetkę.
- Policzę… do trzech… i zanim skończę… masz mnie puścić! – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Nie ma mowy. – Głos Jaspera był pełen determinacji.
Odchyliłem głowę, odsłoniłem zęby i już byłem gotowy do ataku, gdy nagle dwie silne ręce złapały mnie za ubranie i oderwały od brata.
- Edward! Co ty wyprawiasz? – Głos Carlisle’a ledwo przebił się przez moje skotłowane myśli. Potrząsnąłem głową, próbując się uspokoić, a tymczasem Emmett ścisnął mnie jeszcze mocniej. Pozostali patrzyli. Esme była przerażona. Carlisle po prostu rozczarowany.
- Co się stało? Co w ciebie wstąpiło?
Spojrzałem na Jaspera, który trzymał Alice w ramionach. Byłem wściekły, że miał czelność powstrzymać mnie, chociaż wiedział doskonale, co oznaczał dźwięk, który słyszeliśmy. W akcie desperacji po raz kolejny spróbowałem wyrwać się z uścisku Emmetta, znowu nieskutecznie. Twarz Jaspera wypełniona była współczuciem i poczułem, że próbuje mnie uspokoić.
- Już w porządku, Carlisle. W porządku. Mieliśmy z Edwardem małą sprzeczkę.
- O co poszło?
- Nieważne, teraz powinniśmy się zająć naszym gościem. Edwardzie, wiesz już, kto to będzie? – Jasper zaczął powoli zbliżać się w moją stronę, unosząc ręce i próbując kontrolować moje emocje.
Tymczasem Emmett nadal nie wypuszczał mnie ze swojego niedźwiedziego uścisku. Na nic zdały się moje desperackie próby uwolnienia się.
- Nie. Ich myśli nie mają żadnego sensu. Aha, zapomniałem: jest ich dwóch. Dwóch ludzi. Mężczyzn. – Mój głos był wypełniony rozczarowaniem i żalem, chyba to właśnie sprawiło, że Emmett w końcu mnie puścił.
Przepraszam, Edwardzie. Jasper nie musiał wyjaśniać nic więcej, doskonale wiedziałem, za co mnie przeprasza.
- Chwileczkę… przecież to brzmi jak furgonetka Belli – odezwała się nagle Rose. – Jak to możliwe?
Wtedy moja rodzina zrozumiała, co było powodem sprzeczki między mną i Jasperem.
Och, Edwardzie…
Skrzywiłem się, słysząc ich myśli pełne litości i już miałem coś odburknąć, kiedy moje martwe serce zadrżało. Stara, zdezelowana furgonetka Belli wyłoniła się z lasu i powoli toczyła w stronę naszego domu. Hamulec zatrzeszczał dokładnie tak, jak pamiętałem i samochód się zatrzymał. Silnik zgasł, ale nikt nie wysiadł.
Moje stopy przywarły do ziemi i nie mogłem się ruszyć ze strachu, że to co widzę jest halucynacją. Nie pierwszy raz mój chory umysł tworzył wizje, które doprowadzały mnie do szaleństwa. Wszyscy staliśmy jak oniemiali, zbyt zszokowani, by móc coś powiedzieć, wszyscy, oprócz Carlisle’a. Szedł w stronę furgonetki z szerokim uśmiechem, którego nie rozumiałem, dopóki drzwi samochodu się nie otworzyły.
Charlie Swan. Przygarbiony, pomarszczony Charlie Swan wysiadł z auta. Czas nie był dla niego łaskawy.
Jego włosy były już bardzo siwe, rysy twarzy zdradzały lata zmartwień i bolesnych doświadczeń. Bardzo wyszczuplał, był wręcz porażająco chudy i widać było, że przez długi okres czasu ciężko pracował. Miałem wrażenie, że postarzał się o jakieś dwadzieścia pięć lat, jednak.. nadal żył. Mała iskierka nadziei pojawiła się w moim zimnym sercu, jednak po chwili zgasła, gdy tylko usłyszałem wyraźnie myśli Charlie’go.
Czy ona tu jest? Z nimi? Desperacko szukał odpowiedzi na naszych twarzach i zobaczyłem rozczarowanie w jego oczach, gdy naliczył tylko siedem postaci. Szukał Belli, co znaczyło, że… nie była z nim. Myśl o tym wywołała falę bólu, która przepłynęła przez moje ciało. W mojej głowie zawsze tliła się nadzieja, że może jednak Bella żyje, mieszka z Charlie’m, jakoś przeżyli ten koszmar i radzą sobie… A teraz Swan stoi przede mną, zabijając jedyną myśl, która trzymała mnie przy życiu. Już po wszystkim. Bella nie żyje. Nie ma jej. Nie wróci.
- Witaj, Charlie! Widzę, że mimo wszystko wziąłeś sobie moje rady do serca. – Głos Carlisle’a wypełniony był uprzejmością i nieudawaną radością na widok naszego gościa. Podszedł do komendanta i wyciągnął dłoń, by się przywitać.
- J-jak… Carlisle, to naprawdę ty! – Charlie ujął dłoń mojego ojca i potrząsnął nią niepewnie. Jego myśli były zmieszane, nie mógł uwierzyć, że wyglądamy dokładnie tak samo, jak dziesięć lat temu. Niemożliwe… Chociaż… Po tym wszystkim co widziałem, nic nie powinno mnie dziwić.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę, Charlie. – Carlisle poklepał go po plecach i zaczął prowadzić w naszą stronę. Edwardzie, nie ma odwrotu. Z pewnością Charlie ma wiele pytań i musimy przyjąć go najgościnniej, jak umiemy. Może mógłbyś poprosić Jaspera, by pomógł mu się zrelaksować.
Ledwo dostrzegalnie kiwnąłem głową, po czym lekko skłoniłem się w stronę Alice i Jaspera, i po cichu powiedziałem coś, co tylko oni mogli usłyszeć. Natychmiast poczułem efekty działania mojego brata.
- Myślę, że mamy sporo do obgadania. – Carlisle zachichotał. – Skąd wiedziałeś, że nas tu znajdziesz?
W tym samym momencie otworzyły się drzwi od strony pasażera i zobaczyliśmy, jak z samochodu niepewnie wysiada młody, długowłosy chłopak o śniadej cerze. Wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat.
- Cóż, przez lata monitorowaliśmy radia. Regularnie komunikujemy się z innymi Dzielnicami, a cztery dni temu Seth, mój syn – Charlie kiwnął głową w stronę chłopaka, który spoglądał na nas nieśmiało, stojąc przy furgonetce – odebrał dziwny komunikat. Rozpoznałem imię Emmett - nie jest zbyt popularne - i przypomniałem sobie, że jeden z twoich synów tak się nazywa. Nie byłem pewien, czy zastanę was wszystkich, ale musiałem przyjechać i sprawdzić.
- Widzicie? Mówiłem, żeby używać radia! Nigdy nie wiesz, kto może słuchać. – Emmett dumnie uniósł głowę i uśmiechnął się od ucha do ucha, czym zarobił kopniaka od Rosalie.
- Proszę, wybacz naszemu dziecku. – Esme wyszła krok do przodu, stając u boku Carlisle’a. – Więc to jest twój syn? – zapytała zaskoczona. Wszyscy byliśmy zdziwieni.
- Tak, to jest Seth. Seth, to jest Esme, Dr Carlisle Cullen i ich… hmm... dzieci. – Chłopak ukłonił się lekko i uśmiechnął. Jego myśli były przepełnione zaciekawieniem, chciał dowiedzieć się o nas czegoś więcej.
- Wygląda na to, że będziemy mieli o czym rozmawiać. Wejdziecie? – Esme uśmiechnęła się zachęcająco.
- Och… Tak, chętnie.
Esme zbliżyła się w stronę Charlie’go, w tym samym momencie Seth zesztywniał i zrobił niewielki krok w kierunku ojca. Jego myśli nic nie zdradzały, działał bardziej instynktownie, a po chwili odprężył się, gdy zrozumiał intencje mojej matki. Mimo to nie spuszczał z niej oczu.
- Tak miło cię znów widzieć, Charlie – powiedziała i uściskała Swana.
Gdy weszliśmy do domu, Esme przedstawiła gościom resztę naszej rodziny. Charlie nigdy nie poznał mojego rodzeństwa, a szczególnie ciekawy był Emmetta i jego wzrostu. Porównywał go ze swoim synem i innymi Quileute’ami.
Więc oni też przeżyli, pomyślałem. Carlisle z pewnością będzie tym zainteresowany.
Gdy Esme przeszła do Alice, Charlie nie wytrzymał nadmiaru emocji i uściskał ją mocno.
- Dziękuję – wyszeptał.
Zachichotała i poklepała go po przyjacielsku po plecach. Zawsze darzyła ojca swojej przyjaciółki ciepłymi uczuciami i najwyraźniej były one odwzajemnione. Położył dłonie na jej ramionach i wymienili spojrzenia pełne wyrzutów sumienia oraz bólu po stracie bliskiej osoby. Zastanawiałem się, dlaczego Charlie czuje się winny, przecież śmierć Belli to moja wina, nie jego.
Nasi goście byli zdumieni tym, co zrobiliśmy z naszym starym domem. Wyglądał niemal tak imponująco jak w dniu, kiedy go opuszczaliśmy dziesięć lat temu. Seth był wyraźnie podekscytowany czymś, co nazywaliśmy kącikiem zabaw Emmetta. Mój brat miał tam wszystkie elektroniczne zabawki, jakie można sobie wymarzyć : PlayStation z mnóstwem gier, DVD, płyty CD, plazmę. Wszystko pochodziło sprzed dziesięciu lat.
Carlisle i Esme zaprowadzili ich do salonu, gdzie Charlie z Sethem spoczęli na skórzanej sofie, a pozostali z nas tam, gdzie tylko było wolne miejsce.
- To niesamowite. Zupełnie, jakbyście nigdy nie odeszli… - Komendant odchrząknął.
- Cóż, byliśmy doskonale przygotowani – powiedziała Esme, otaczając Alice ramieniem.
Charlie nerwowo skubał rękaw swojej koszuli. Wyglądał w miarę schludnie jak na warunki, w których musiał żyć, jego ubranie było czyste, jednak widać było, że jest bardzo znoszone. Czuł się lekko zażenowany i nie na miejscu, siedząc na eleganckiej kanapie pośród pięknych mebli Esme i nas, ubranych w modne ciuchy, na których brak nie narzekaliśmy. Nastała kłopotliwa cisza, jedna z tych, kiedy jest tyle do powiedzenia, ale nie wiadomo, od czego zacząć.
Niech ktoś coś powie.
- Może chcielibyście się czegoś napić? Dzięki ci, Esme.
- O tak, chętnie.
Myśli Rosalie jak zwykle były zbyt przewidywalne. Wyszła z Emmettem po kilka puszek z napojami, które przechowywaliśmy, by móc handlować z Dzielnicami. To było takie niezręczne. Co niby mamy teraz zrobić? Nie możemy wciąż ukrywać, kim jesteśmy, a ja nie mam zamiaru znów się przeprowadzać. To jest nasz dom, słyszysz Edwardzie? Rzuciła mi groźne spojrzenie, gdy wrócili z dwoma szklankami wypełnionymi napojem o kolorze bursztynu.
Seth wytrzeszczył oczy w zdumieniu.
- Sok jabłkowy! Nie do wiary! Gdzie go zdobyliście? Nam sok skończył się już sześć lat temu, teraz mamy tylko jakieś stare wino jabłkowe, które udało nam się zgromadzić. Nie zrozumcie mnie źle, wino jest super, ale to… wow… - Cały jego dystans wobec nas wyparował w momencie, gdy Rosalie podała mu jedną ze szklanek.
Zaczynałem lubić tego dzieciaka. Jego entuzjazm rozniósł się po pokoju i Jasper już nie musiał mu w tym pomagać.
- Nie przyzwyczajaj się, Seth. Jeśli nadal będą nas tak rozpieszczać, nie zechce nam się wracać i wkrótce wyślą za nami grupę zwiadowczą. Zanim się spostrzeżemy, wszyscy zaczną korzystać z gościnności naszych gospodarzy. – Charlie wyszczerzył się na widok szklanki z napojem. – Dziękuję, Rosalie.
Żaden z nas nie rozumiał, czym się tak podniecali. Ten sok strasznie śmierdział.
- Więc są jeszcze inni? – zapytał Carlisle.
- Tak. – Charlie pokiwał głową, biorąc porządny łyk napoju. – Mmm… –Zamknął oczy i z jego myśli wyparowały wszelkie zmartwienia. – To bardzo miłe z waszej strony, dziękujemy. Nie macie pojęcia, jak cudownie to smakuje.
- Cóż, może dacie się skusić na coś mocniejszego? Przepraszam was na sekundę. To pomoże rozluźnić atmosferę.
Carlisle wyszedł do magazynu w poszukiwaniu pudełka ze szkocką. Handlowaliśmy nią z jedną Dzielnicą, gdzie mieszkało wielu wielbicieli tego trunku. Wrócił w ciągu kilku sekund, ściskając butelkę Johnnie’go Walkera. Nasze zapasy miały jedną znaczącą zaletę – nie zużywaliśmy ich. Wciąż mieliśmy kilka nieźle wyposażonych magazynów tu i ówdzie, dzięki czemu mogliśmy handlować, wymieniać je na paliwo lub zwyczajnie pomagać potrzebującym.
- Nie jest najlepsza, ale może spróbujecie?
Oczy Charlie’go zamieniły się w dwa okrągłe spodki. Był wyraźnie zaskoczony hojnością Carlsle’a.
- Och, dziękujemy, ale chyba jednak nie. Zatrzymajcie ją dla siebie, to za dużo.
- Cóż, wydaje mi się, że dzisiejsza okazja jest warta oblania. W obecnych czasach nie często można spotkać starych przyjaciół, poza tym myślę, że obydwaj zasłużyliście na kilka drobnych przyjemności.
- Ja nie zasłużyłem… - powiedział cicho, spuszczając wzrok. Spojrzałem pytająco na Jaspera. Męczy go poczucie winy, Edwardzie. Prawie tak wielkie, jak twoje.
- Pieprzysz głupoty, Charlie i dobrze o tym wiesz.
- Uważaj na słowa, synu! – Swan rzucił groźne spojrzenie Sethowi i obydwaj postawili swoje szklanki na stoliku.
Pozostali z nas patrzyli z ciekawością na ich wymianę zdań. Jasper roztaczał wokół nas swoją magię, próbując ich uspokoić. Charlie oderwał wzrok od swojego syna i rozejrzał się po pokoju; czuł, że dzieje się coś dziwnego, innego. Znów zaczął podejrzewać, że jesteśmy czymś więcej niż ludźmi. Wiedzieliśmy, że niedługo będziemy musieli go wtajemniczyć, ale póki co mieliśmy ważniejsze sprawy do omówienia. Na szczęście Seth odezwał się, zanim komendant wysnuł jakieś dalsze wnioski.
- Przepraszam, ale tego już za wiele! Ja nigdy nie piłem szkockiej, więc poproszę jedną szklaneczkę i drugą dla Charlie’go. – Seth spojrzał na ojca, czekając na jego sprzeciw.
- Obwinia się od lat – wyjaśnił, przez chwilę patrząc na nas, po czym ponownie zwrócił się ku komendantowi. – To nie twoja wina, Charlie. Uratowałeś nas wszystkich. Dlaczego nie możesz pojąć, że dla nas jesteś bohaterem… tato?
Bo nie umiałem ocalić osoby, na której zależało mi najbardziej.
Wyrzuty sumienia Charlie’go uderzyły mnie z pełną siłą. Głośno wypuściłem powietrze.
- Charlie, to była moja wina, nie twoja – wyszeptałem. – Dlaczego czujesz się za to odpowiedzialny?
- Wciąż czytasz w myślach, chłopcze?
Kiwnąłem głową i kątem oka dostrzegłem otwarte ze zdumienia usta Setha.
- Cóż, w takim razie powinieneś wiedzieć, że to była moja wina.
I wtedy zobaczyłem całą scenę, która rozegrała się po opuszczeniu przeze mnie i moich rodziców domu Charlie’go dziesięć lat temu. Czułem się, jakbym oglądał film w jego głowie.
Po tym, jak wyszliśmy, przez kilka godzin analizował naszą rozmowę, aż w końcu racjonalna część jego umysłu wzięła górę. Doszedł do wniosku, że jesteśmy niepoczytalni i zaczął bać się o bezpieczeństwo swojej córki. Nie był gotowy, by przyjąć do wiadomości, że umiem czytać w myślach, wiedział jednak, że mamy możliwości, aby znaleźć Bellę, jeśli tylko byśmy chcieli. Zadzwonił więc do Renee, ostrzegając ją, że prawdopodobnie szukam swojej byłej dziewczyny i w każdej chwili mogę zjawić się przy drzwiach jej domu. Powiedział, że nie chce, by żaden z Cullenów kiedykolwiek ponownie pojawił się w życiu Belli. Renee przyznała mu rację.
Rodzice mojej ukochanej nie namyślali się długo – spakowali się i powiedzieli córce, że wybierają się na wakacje. Phil miał kilka dni wolnego między treningami, więc postanowili zabrać gdzieś Bellę, by pomóc jej zapomnieć o przeszłości. Dziewczyna nie chodziła do szkoły, odkąd opuściła Forks – nie była jeszcze na to gotowa, za to Renee pomagała jej się uczyć w domu. Spakowanie się i szybki wyjazd nie był więc żadnym problemem.
Renee zapewniła Charlie’go, że nie dopuści do spotkania Belli z którymkolwiek Cullenem i że zadzwoni, gdy tylko zdecydują, gdzie mają jechać. Opuścili Baltimore w ciągu kilku godzin od tej rozmowy i Charlie już nigdy nie dostał od nich żadnej wiadomości.
- To moja wina, tak mi przykro, Edwardzie… Jeśli… Ja… Gdybym tylko ci zaufał…
Stałem tam, oddychając głęboko i wykorzystując całą swoją siłę woli, by nie przeskoczyć przez stolik i nie rozerwać Charlie’go na strzępy. Trwało to ułamek sekundy i najwyraźniej moi bliscy zauważyli, co się ze mną dzieje, bo usłyszałem, jak w myślach krzyczą do mnie, bym się opanował. Wybiegłem z pokoju tak szybko, jak mogłem, by nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi. Jeśli zostałbym tam, w końcu przestałbym się kontrolować. Dlatego zrobiłem jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Zacząłem biec.
Moją głowę bombardowały krzyki mojej rodziny, bym zawrócił, bym nie uciekał. Byli zaskoczeni i zmieszani moją reakcją, nie słyszeli w końcu, co usłyszałem od Charlie’go. W tym momencie zapragnąłem, by mogli czytać w myślach i dowiedzieli się, że nie chcę żadnego towarzystwa. Potrzebowałem trochę czasu, by przeanalizować słowa Swana. Byliśmy tak blisko!
Z mojej piersi wyrwał się krzyk pełen goryczy i rozczarowania. Dookoła las, cisza, a ja krzyczałem w swojej bezsilności. Ponownie zacząłem biec, nie chciałem się zatrzymywać. Wiedziałem, że Charlie nigdy mnie nie lubił, nie pomyślałbym jednak, że nienawidził mnie aż tak bardzo. Chociaż… czego ja się spodziewałem? Byłem potworem, monstrum i nawet jeśli Bella nie zdawała sobie z tego sprawy, jej ojciec z pewnością o tym wiedział. Uderzyłem dłonią w stare drzewo, które po chwili padło martwe u moich stóp. Poczułem się dobrze – tego właśnie potrzebowałem. Zacząłem uderzać w pozostałe drzewa, torując sobie drogę, którą biegłem. Chciałem poczuć fizyczny ból, choć wiedziałem, że to niemożliwe. Potrzebowałem uwolnić się od cierpienia, które trawiło mnie przez te wszystkie lata.
Wpadłem w jakiś szał i dopiero po chwili zrozumiałem, gdzie jestem. Instynkt powstrzymał mnie przed przekroczeniem linii, która dzieliła nas od Quileute’ów, ale skoro nie miałem już chęci do życia, mój rozsądek mógł iść do diabła, nie był mi potrzebny. Powoli podszedłem do umownej granicy, ustalonej dawno temu. Nie miałem pojęcia, czy wilki nadal tu są, ale było mi wszystko jedno. Jednym krokiem złamałem traktat, którego moja rodzina przestrzegała przez ponad osiemdziesiąt lat. Miałem nadzieję, że wilkołaki gdzieś tu krążą i moja śmierć będzie szybka. Czekałem. W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: Byłem tak blisko...
-:- (2006)
Opuszczaliśmy Charlie’go z sercami pełnymi nadziei i pewności, że znajdziemy Bellę. Carlisle zadzwonił do Emmetta, zanim jeszcze wyjechaliśmy z podjazdu. Pozostali mieli kontynuować przygotowania i kiedy znaleźlibyśmy Bellę, mieliśmy spotkać się w domu w Forks. Było to najlepsze miejsce, gdzie moglibyśmy się schować podczas bombardowań, poza tym moja ukochana z pewnością chciałaby być wtedy z Charlie’m. Być może udałoby nam się nakłonić też Renee i Phila, by z nami pojechali. A jeśli nie – zmusiłbym ich do tego. Byłem gotowy na wszystko.
Wizje Alice znowu zaczęły się pojawiać, silniejsze niż wcześniej, ale też bardziej precyzyjne. Zaczęła widzieć krajobrazy na całym świecie, niszczone bombami. Wśród nich był z pewnością Big Ben, Kreml i przede wszystkim Capitol Hill*. Jeśli Bella była w Baltimore, znajdowała się na zagrożonym terenie i musieliśmy jak najszybciej się do niej dostać. Wciąż nie wiedzieliśmy, kiedy to się zacznie i wszystko stało się jeszcze bardziej pilne.
Planowaliśmy polecieć tam samolotem, jednak jedyny lot, jaki mogliśmy zarezerwować, był zbyt późno. Zbyt dużo czasu już zmarnowałem na czekanie, liczyła się każda minuta. Wydawało się więc, że szybciej będzie pojechać samochodem, oczywiście z wampirzą szybkością. Poza tym nie mogliśmy stracić ze sobą kontaktu, co z pewnością stałoby się podczas lotu samolotem.
Jechaliśmy więc moim volvo z zawrotną prędkością, by jak najszybciej dotrzeć do jedynej osoby, która się w tej chwili dla mnie liczyła. W tym czasie Carlisle i Esme załatwiali różne sprawy przez telefon. W ciągu ostatnich dni wciąż gdzieś dzwonili, organizując zapasy, które zamierzaliśmy przechować w magazynach załatwionych przez Jaspera. To zadziwiające, jak wiele udało nam się zdziałać w tak krótkim czasie.
Carlisle wykonał niezliczoną liczbę rozmów telefonicznych i starał się zawsze być bardzo dyskretny w swoich transakcjach. Pamiętał, by nigdy nie załatwiać swoich spraw z jedną osobą i unikać wszelkich podejrzeń. Widziałem, jak ciągle bił się z myślami i zastanawiał, czy powiadomić tych ludzi o nadciągającym niebezpieczeństwie, czy nie.
Co jakiś czas robił sobie przerwę i poświęcał trochę czasu na rozmowę ze mną. Debatowaliśmy wtedy nad tym, co powinniśmy zrobić, a Carlisle oczywiście za sprawę priorytetową uważał pomoc ludziom. Ja chciałem uratować tylko jednego człowieka i jak na razie nie wydawało się to wcale takie proste. Powiedziałem Carlisle’owi, że jego plany powiadomienia ludzi na temat wojny są bez sensu i w niczym nie pomogą, spowodują tylko panikę i chaos. Było to egoistyczne z mojej strony, ale chciałem znaleźć Bellę, zanim to nastąpi. Jeśli zapanowałaby anarchia, uratowanie jej graniczyłoby z cudem, nie mówiąc już o reakcji Volturi.
Dochodziła trzecia nad ranem, gdy dojeżdżaliśmy do stolicy stanu Ohio. Carlisle właśnie kończył rozmowę z Rosalie, od której dowiedział się, jak wiele udało im się zdziałać w kwestii przygotowań. W samochodzie nikt się nie odzywał. Próbowałem ignorować myśli Esme, w których pojawiała się cała nasza ósemka, szczęśliwa i bezpieczna. Po pierwsze, ta wizja nie była zbyt prawdopodobna, zważywszy na okoliczności, po drugie, Bella widniała tam jako jedna z nas. Próbowałem więc skupić się na drodze, a nie na wyobraźni Esme, gdy nagle zadzwoniła komórka Carlisle’a. Alice.
- Nie ma jej tam! – usłyszałem rozgorączkowany głos w słuchawce.
- Alice? Co masz na myśli? – zapytał Carlisle i pomimo jego opanowanego głosu, zacząłem panikować i zjechałem na pobocze.
- Nie ma jej tam! Nie ma! – krzyczała.
- Kochanie, mogłabyś się uspokoić i wytłumaczyć, co widziałaś?
- Po prostu to wiem! Nie wiem skąd, ale wiem! Nie ma jej tam, Carlisle. Czuję to.
- Jak to czujesz? – Nie rozumiałem, o co jej chodzi. – Nie rozumiem cię, Alice. Miałaś wizję? Jasper jest z tobą?
Usłyszeliśmy, jak moja siostra oddaje słuchawkę swojemu mężowi.
- Powtarza to w kółko od pół godziny. Poszedłem na chwilę na piętro po nasze rzeczy, a gdy wróciłem, siedziała skulona w kącie, kiwając się i mamrocząc: „Nie ma jej tam”. Nie mogłem tego przerwać, aż do momentu, kiedy zacząłem do ciebie dzwonić. Nagle się obudziła i powiedziała mi, że nie miała wizji, ale czuje, że Bella nie jest już w Baltimore. Carlisle, nigdy nie widziałem jej w takim stanie. – Głos Jaspera był pełen obaw. – Nie wiem, co robić.
- Musisz się uspokoić. Wiem, że się starasz, ale to bardzo ważne. Alice widziała coś jeszcze?
- Nie. Tylko jakieś przebłyski. Wciąż ją nawiedzają, czuję jej ból, kiedy się pojawiają. To przeczucie, które opisała… to coś nowego.
- Dobrze. Myślę, że powinniście do nas dołączyć. Spróbujemy dowiedzieć się, co z Bellą. Znajdziemy Renee i Phila i wyciągniemy od nich jakieś informacje. Ile zajmie wam dotarcie do Baltimore?
- Kilka godzin.
- Będziemy tam przed wami, więc jeśli pojedziemy gdzieś dalej, damy wam znać. Synu, musisz ją uspokoić.
- Rozumiem. Dziękuję, Carlisle… Ja… - Nigdy nie słyszałem Jaspera takiego roztrzęsionego. My też byliśmy zdruzgotani myślą, że Alice i jej mąż tak bardzo cierpią, a my nie możemy im pomóc.
- Wiem. Zaczekamy na was, jeśli będziemy mogli. – Carlisle rozłączył się i pochylił w moją stronę. – Edwardzie, nie wiem, co się dzieje, ale czas nam ucieka. Jedźmy do hotelu.
- Powinieneś być z nimi, Carlisle, potrzebują cię. Bardziej niż ja.
- Wszystko po kolei, synu. Po prostu jedź do hotelu jak najszybciej, Jasper jest już w drodze. Zresztą, nic nie możemy dla nich zrobić. – Był rozdarty między pomaganiem mi i wspieraniem Alice, jednak miał rację: nie mogliśmy zrobić wszystkiego na raz.
Spojrzałem na twarz Esme, gdy patrzyła przez szybę w ciemność roztaczającą się na zewnątrz. Jej dłoń instynktownie powędrowała w stronę ust, a z myśli natychmiast zniknął sielankowy obraz całej naszej ósemki. Największy strach powrócił; jej rodzina rozpadała się na jej oczach i nic nie mogła na to poradzić.
Carlisle objął ją i wyszeptał:
- Nie martw się, będzie dobrze. Wkrótce wszyscy będziemy razem. Musisz w to wierzyć.
Jej myśli były pełne obaw o nas wszystkich: o Emmetta i Rose, Jaspera i Alice, i oczywiście Bellę. Naprawdę myślała o niej jako o swojej córce. Oderwałem się od tych myśli i skupiłem na umyśle Carlisle’a. Nie wiem, czy wystarczy mi wiary, że nasza rodzina to przeżyje. Co się z nami stanie? Nie chciałem myśleć, co by było, gdyby przynajmniej jeden członek naszej rodziny zginął… Przyspieszyłem.
Z tego, co się dowiedzieliśmy, Phil złamał nogę i nie mógł już grać. Przyjął posadę trenera w Baltimore i razem z Renee mieszkali w hotelu, dopóki nie sprzedaliby swojego domu z Phoenix.
Gdy dojeżdżaliśmy do miejsca ich pobytu, na zewnątrz już świtało. Na szczęście dzień był mglisty, dzięki czemu mogliśmy swobodnie poruszać się mimo słońca. Okazało się, że Alice miała rację – Dwyer’owie opuścili hotel dzień wcześniej i nie zostawili żadnego adresu. Natychmiast zadzwoniłem do Charlie’go, oczywiście nadziałem się na sekretarkę, zostawiłem jednak rozpaczliwą prośbę o namiary na Bellę. W tym samym czasie Carlisle wydzwaniał na komendę policji w Forks, tylko po to, by usłyszeć, że komendant Swan jest zajęty albo poza zasięgiem. Minęły cztery dni od pierwszej wizji Alice, a my znów byliśmy w punkcie wyjścia. Wciąż daleko od Belli.
- Co zamierzasz zrobić?
- Jest tylko jedno rozwiązanie. Jadę do Phoenix. Jeśli Renee sprzedaje dom, muszą mieć wynajętego adwokata lub agenta nieruchomości. Namierzę ich i dowiem się, gdzie są Dwyer’owie albo przynajmniej jak się z nimi skontaktować.
- Tym razem musimy polecieć samolotem, będzie szybciej.
- Polecę sam. Jest ktoś, kto potrzebuje was bardziej niż ja. I tak już dużo zrobiliście, nie mogę wymagać od was jeszcze więcej. Wizje Alice się nasilają i będzie potrzebowała pomocy. – W oczach Esme pojawiła się ulga, jednak nadal była rozdarta wewnętrznie. Myślami była przy mnie, jednak w głębi serca potrzebowała spotkać się z Jasperem i Alice. Była bardzo milcząca, odkąd ostatni raz z nimi rozmawialiśmy.
Wziąłem ją za rękę.
- Nic mi się nie stanie – wyszeptałem.
- Synu, znajdź ją i wracaj prosto do Forks. Spotkamy się tam tak szybko, jak to możliwe. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował.
- Dobrze. Mogę już iść?
Carlisle pokiwał głową.
- Esme i ja poczekamy tu na Jaspera i wrócimy do Forks. Musimy jeszcze kupić benzynę i zakończyć kilka spraw, Rosalie i Emmett też z pewnością potrzebują naszej pomocy.
- Przykro mi, że muszę was zostawić tu samych. Chciałbym wam jakoś pomóc… – Uścisnąłem jeszcze raz dłoń Esme.
- Edwardzie, pomożesz swojej matce i mnie, znajdując Bellę, to jest teraz najważniejsze. I chyba najwyższy czas, bym zadzwonił do Aro…
- Jesteś pewien? – Po wyrazie jego twarzy poznałem, że nie miał zamiaru dzielić się ze mną tą ostatnią myślą. Nie chciał mnie martwić ani złościć. Wiedział, co sądzę o kontaktowaniu się z Volturi.
- Nie sądzę, że mam jakiś wybór. Mają prawo wiedzieć i muszą zdecydować, jak poinformujemy ludzi o nadchodzących wydarzeniach. Nie możemy zostawić ludzkości nieprzygotowanej. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Byłem absolutnie przeciwny tej decyzji, jednak musiałem ją zaakceptować, ufałem Carlisle’owi jak nikomu na świecie. Doskonale wiedziałem, dlaczego mój ojciec miał zamiar postąpić tak, a nie inaczej, wcale mnie to jednak nie uspokoiło. Tak, musieliśmy ostrzec ludzi, jednak jak zrobić to bez wywoływania ogólnoświatowej paniki? Odpowiedź była prosta – nie było to możliwe. Musiałem znaleźć Bellę i zabrać ją do Forks, zanim to się stanie. Jak na wampira, który posiadał całą wieczność, miałem coraz mniej czasu.
*Capitol Hill –potoczna nazwa senatu amerykańskiego pochodząca od wzgórza, na którym stoi. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Czw 16:23, 16 Lip 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Czw 16:45, 16 Lip 2009 |
|
Pierwsza :D
OMG
Jak zwykle jestem wciśnięta w fotel, wciśnięta przed wrażenie jakie zrobił na mnie ten odcinek. Zaskakujące zwroty akcji, już myślałam żę to możę Bella jedzie swoją furgonetką ale niestey okazało się że to Charli... Ja cały czas mam nadzieję żę jednak Bella żyje... Fenomenalny ff, trzymający cały czas w napięciu, zaskakujący zwrotami akcji, opisujący wszystko dokładnie i szczegółowo pokazujący emocje bohaterów. Jestem pod dużym wrażeniem.
Dziękuję Ci pestka za tak dobre tłumaczenie, dzięki Tobie mam szansę poczytać sobie tak dobre ff. Twoje tłumaczenie świetnie oddaje nanastrój panujący w tym ff. Ech pozazdrościć |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ajaczek dnia Czw 16:46, 16 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Ellentari
Nowonarodzony
Dołączył: 28 Cze 2009
Posty: 18 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 17:09, 16 Lip 2009 |
|
Jak już napisałam w poprzednim komentarzu, dalsze rozwinięcie postaci Charliego mnie zaskoczyło.
Kiedy przeczytałam że pojawi się gość myślałam że to będzie ktoś z Alaski, tak mi się wydawało, nie spodziewałam się w żadnym wypadku Belli a już na pewno nie Charliego, ale się jednak pojawił i to w towarzystwie Setha a nie Jackoba co by było raczej bardziej oczywiste...
Nie ma żalu do ojca Belli za je go zachowanie, nie poruszyło mnie to za bardzo, jak widać Edward jednak zareagował trochę emocjonalnie, zresztą niczego innego się po nim nie spodziewałam.
Nie mogę napisać że ten rudział wniósł coś nowego, takie stwierdzenie nie pasuje do tej historii, tu z każdym zdaniem dowiadujemy się czegoś nowego z przeszłości jak i z teraźniejszości.
Kurcze mam problem z komentowaniem opowiadań które czytałam już do przodu, bo mam obraz skrzywiony przez niepotrzebnie nabyte informację.
No nic, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć owocnego tłumaczenia i mam nadzieję że te uczysz się przy tym wielu nowych rzeczy, na pewno przyda ci się takie doświadczenie na studiach.
Pozdrawiam,
E. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Czw 17:23, 16 Lip 2009 |
|
Świetne jak zawsze. Nie dziwię się, że opowiadanie dostało nominację :)
Tylko straszne smutne. Chociaż, z drugiej strony, nigdzie nie ma nic o tym, że Bells nie żyje. Tylko zniknęła. Więc jakieś szanse na happy end jeszcze są.
Mam nadzieję, że wilki nic Edwardowi nie zrobią.
Tłumaczenie łatwe, lekkie i przyjemne :) Beta też dobrze się spisała, żadnych błędów nie zauważyłam.
Czekam na kolejne części.
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
lilczur
Wilkołak
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka
|
Wysłany:
Czw 19:15, 16 Lip 2009 |
|
Jako beta tego tłumaczenia dziękuję bardzo za wszelkie miłe słowa pod moim adresem, aczkolwiek muszę uczciwie zaznaczyć, że są niezasłużone. Tekst jest bezbłędny, bo został bezbłędnie przetłumaczony. To zasługa pestki. Rola bety w przypadku tego ff polega na tym, że wcześniej niż inni czytam tekst (co mnie cieszy szalenie!!).:D:D:D:D:D Pestka jest nie tylko znawczynią języka angielskiego, lecz także naszego rodzimego. Ja powstawiam raptem parę przecinków, ot i cała robota, nic więcej nie muszę poprawiać.
Przyznam się również, że moja ciekawość zwyciężyła i zajrzałam do oryginału. I powiem Wam, że tłumaczenie pestki czyta się o wiele lepiej. Nie dlatego, że czytanie w obcym języku ogranicza bądź utrudnia, ale dlatego, że w tłumaczeniu odczuwalna jest delikatna aura pestki.
Porównałam sobie oba teksty i w zasadzie tłumaczenie jest bardzo wierne, wcale nie pozmieniane i przekombinowane. Ale oryginał wydaje się napisany bardziej... bo ja wiem... zwyczajnie? Może dlatego, że język angielski daje dużo mniej możliwości "bawienia się słowem" niż polski? Nie wiem. Ale to sposób konstrukcji zdań, doboru odpowiedniego słownictwa sprawia, że tłumaczenie pestki jest takie wyjątkowe. Jestem przekonana, że gdyby ktoś inny przełożył na język polski to opowiadanie, nie miałoby ono takiego klimatu i uroku.:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
MonsterCookie
Gość
|
Wysłany:
Pią 9:53, 17 Lip 2009 |
|
Pestko moja kochana. Jak zwykle zaskoczyłaś mnie swoim zwrotem akcji.
Ta furgonetka i okazuje się że to Charlie. To była chwila pełna napięcia, jednak wciąż mam nadzieję, że Bella żyje.
Poza tym Seth syn Charlie'ego to było dla mnie zupełne zaskoczenie.
Oczywiście tekst świetnie prztłumaczony, bo czyta się płynnie.
Lekkości w tłumaczeniu :P
MonsterCookie. |
|
|
|
|
Lady Vampire
Wilkołak
Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd
|
Wysłany:
Pią 11:51, 17 Lip 2009 |
|
Jestem zdruzgotana.
Przyznaję, przeczytałam ten rozdział w oryginale i zgadzam się z innymi, że tłumaczenie jest bezbłędne, czyta się je o niebo lepiej od oryginału i ogólnie cud, miód i orzeszki.
Niegdy nie pałałam szczególną sympatią do Charlie'go, ale dziś stanowczo i nieodwołalnie za nim nie przepadam. Dobrymi intencjami (wiem, że w oryginale jest - radami), piekło jest wybrukowane. Sprawdza się w zupełności. Nie dziwię się Edwardowi, że zareagował tak impulsywnie.
To opowiadanie coraz bardziej zaskakuje. Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział.
Chęci na tłumaczenie. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|