|
Autor |
Wiadomość |
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Sob 0:46, 20 Cze 2009 |
|
Oryginał: [link widoczny dla zalogowanych]
Autor: OCDindeed
Beta: Niezastąpiona lilczur
Playlista: [link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Przydałoby się jakieś wprowadzenie, ale doszłam do wniosku, że cokolwiek tu napiszę, będzie niezłym spoilerem, a i tak już w prologu i pierwszym rozdziale główna myśl tekstu jest podana jak na tacy. Tak więc powiem tylko, że postacie nie odbiegają w żadnym stopniu od oryginalnych pod względem charakterów, zmieniają się jedynie okoliczności. Akcja dzieje się w dwóch płaszczyznach czasowych – niedługo po opuszczeniu Belli przez Edwarda w KwN oraz dziesięć lat później. Zmiany czasu sygnalizowane będą znakiem ‘-:-‘. Prolog napisany jest z perspektywy Jaspera, a wszystkie późniejsze (a przynajmniej te, które istnieją) rozdziały z perspektywy Edwarda.
Tytułu nie przetłumaczyłam, gdyż nie miałoby to sensu i jakkolwiek bym tego nie zrobiła, brzmiałoby gorzej niż oryginał, który ma kilka znaczeń:
- opad radioaktywny
- niemiły skutek jakiegoś wydarzenia
- nie zgadzać się z kimś, kłócić
(wg. OCDindeed)
Nie przedłużając, życzę miłego czytania. Miejcie jeno na uwadze, że to moje pierwsze tłumaczenie i nie wszystko może być perfect. Dopiero się rozkręcam.
Prolog
„Nie wiem jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej,
ale czwarta będzie na kije i kamienie.”
Albert Einstein
-:-
Ci, którzy przetrwali, nazywają to Trzecią Wojną Światową, ale wątpię, czy można tak to określić. W niczym nie przypominało to konfliktów, z którymi ludzkość zmagała się wcześniej. Nie było żadnej strategii, wypowiedzenia wojny i nie było wojsk, gdyż nikt z nikim nie walczył. To, czego obawiano się od czasów Zimnej Wojny, stało się faktem. Wystarczyło przyciśnięcie kilku guzików przez ludzi siedzących bezpiecznie w swoich bunkrach, podejmujących decyzje, które zmieniły losy ludzkości na zawsze. Nie byli nawet pewni, kto wystrzelił pierwszy pocisk: Chiny, Północna Korea, Irak, a może Iran? Ostatecznie nie miało to żadnego znaczenia, zachód nie pozostał bierny na ten atak. Nie było to zaskoczeniem, wolni ludzie mieli prawo się bronić. Nie było państwa, które nie ucierpiałoby w wyniku tych działań; miało to wpływ na wszystkich, również na nas… na wampiry.
Zaledwie jedna czwarta światowej populacji zmarła podczas pierwszych bombardowań 16 marca 2006 roku. Mimo to odpady radioaktywne zanieczyściły wszystko. W ciągu kilku tygodni ludzie zaczęli wykazywać objawy choroby popromiennej. Była to potworna forma śmierci i jeśli ktoś nie był przygotowany na to, co miało nastąpić, zaczynał żałować, że nie zginął w wyniku działań wojennych. Naukowcy zawsze zakładali, że wojna nuklearna na wielką skalę zakończy się zmianami w klimacie. Rzeczywistość okazała się nieco mniej straszna, niż ich przewidywania, mimo to nuklearna zima nastąpiła i przez prawie dwa lata świat nie widział słońca. Pięć lat później połowa lub może trochę więcej ludzi na Ziemi była martwa. Większość tych śmierci była spowodowana promieniowaniem, głodem, plagami i przede wszystkim anarchią. Innymi słowy, ludzie umierali przez upadek wartości, których wiernie bronili aż do dnia, gdy każdy z nich musiał zacząć walczyć o przetrwanie.
Świat ogarnął chaos. Zanikły wszelkie oznaki humanitaryzmu. Nie było rządu, prawa, mało kto pamiętał, czym była moralność. Wśród ocalałych panowało niesamowite zamieszanie. Ci, których początkowo ominęła choroba popromienna, byli przekonani, że każdy posiadający jej objawy może zarazić. Części miast, które nie zostały skażone, odgrodziły się od reszty świata i od chorych. W ten sposób powstały tzw. Dzielnice. Było ich zbyt dużo, by móc je policzyć i były rozsiane po całym kraju, a przynajmniej tym, co kiedyś było znane jako Stany Zjednoczone. Nie wiadomo było, jak radzą sobie pozostałe części świata, nie otrzymywano od nich prawie żadnych wieści.
Każda Dzielnica była ogrodzona drutem kolczastym oraz wszystkim, co było metalowe i mogło zatrzymać część ludzi wewnątrz… a przede wszystkim pewną ilość ludzi na zewnątrz. Odizolowano chorych od zdrowych. Jeśli tylko ktoś zaczynał przejawiać oznaki infekcji, zostawał przeniesiony poza teren Dzielnicy. Choroba nie była zaraźliwa; przenosił ją unoszący się pył. Wielu wykształconych ocalałych wiedziało o tym i sprzeciwiało się izolowaniu ludzi chorych, jednak gdy świat pogrążył się w chaosie i wszelkie wartości uległy degradacji, siła wygrała z inteligencją, opinia większości zwyciężyła. Ostatecznie protesty ucichły, nikt nie chciał przeciwstawić się brutalnemu tłumowi, ryzykować wydalenie z bezpiecznej Dzielnicy i skazywać się na towarzystwo chorych. Prawo, które zostało narzucone, nie znało żadnych wyjątków, było surowe, ludzie byli sądzeni i karani szybko i zdecydowanie. Dzielnice stały się zorganizowane, zmilitaryzowane i funkcjonowały na swój dysfunkcyjny sposób.
Ci, którzy przeżyli będąc na wygnaniu, ruszali w drogę w poszukiwaniu pomocy, jedzenia i schronienia. Krążyły plotki na temat tego, co działo się z tymi ludźmi. Zmuszeni do kradzieży, morderstw, stali się niezwykle brutalni. Mieszkańcy Dzielnic żyli w strachu przed nimi i wkrótce zaczęli nazywać ich Mścicielami. Błąkająca się grupa żądnych zemsty, okrutnych i bezwzględnych maniaków. Wyglądało to zupełnie jak w filmie „Mad Max”, jednak rzeczywistość okazała się gorsza niż film i niemożliwością było ją zaakceptować. Przeżyliśmy wiele, ale to było… nie do ogarnięcia.
Przedstawicielom naszego gatunku powodziło się lepiej. Wampiry w większości przetrwały wojnę, a przynajmniej te, które znajdowały się poza obszarem wybuchu. Promieniowanie bezpośrednio na nas nie wpłynęło, ale biologiczne zmiany w ludziach i zwierzętach owszem. Zwierzęta umierały, wielu ludzi zostało „zatrutych” i ich krew nie nadawała się do picia. Brak jedzenia stał się problemem. Zbliżała się nowa wojna i przyszłość naszej familii stała pod znakiem zapytania.
Moja rodzina była przygotowana. Zawdzięczaliśmy to Alice. Przewidziała, co stanie się z naszym pożywieniem, dzięki czemu zyskaliśmy czas na przygotowanie się. Byliśmy doskonale zaopatrzeni; posiadaliśmy ukryte magazyny na terenie całego kraju ze wszystkim, czego potrzebowaliśmy do przeżycia oraz zapasy, którymi, w miarę możliwości, chcieliśmy wesprzeć ludzi. Carlisle, praktycznie rzecz biorąc mój ojciec, uparł się, by zgromadzić tyle sprzętu i środków medycznych, ile jesteśmy w stanie. Esme chciała mieć szklarnię w pobliżu każdego z naszych magazynów, dzięki czemu mogłaby zebrać ziarno, glebę i wszystko co byłoby potrzebne do hodowli roślin; miało to pomóc ludziom pozbawionym żywności po bombardowaniu. Pozostali z nas mieli za zadanie usunąć wszelkie niezbędne sprzęty elektroniczne z przewidywanego pola rażenia każdej bomby. Chcieliśmy w ten sposób uchronić Ziemię przed odcięciem energii elektrycznej oraz brakiem komunikacji. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, by ochronić to, co mogło okazać się potrzebne. Mój brat nalegał nawet, by zabezpieczyć jego PlayStation. Dla nas nie było to coś niezbędnego, ale dla niego owszem, dlatego spełniliśmy jego prośbę. Zrobiliśmy co mogliśmy i chcieliśmy nadal robić to, co wychodziło nam najlepiej… walczyć o przeżycie.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat staliśmy się samowystarczalną jednostką militarną, przemieszczającą się z Dzielnicy do Dzielnicy, pomagającą gdzie się dało. Mieliśmy tylko jedną zasadę: nigdy się nie rozdzielać. Zbyt trudne i niebezpieczne było szukanie się nawzajem bez żadnych nowoczesnych technologii. Byliśmy ciągle w ruchu, nigdy nie zostawaliśmy w jednym miejscu zbyt długo. Widok nas, świetnie sobie radzących na tle ludzi, których stan wciąż się pogarszał, mógł wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie. Świat zawładnęło bezprawie, a my próbowaliśmy się w nim odnaleźć. W rezultacie staliśmy się nomadami, którymi tak bardzo nie chcieliśmy być przez te wszystkie lata. I wcale nam się to nie podobało.
Ostrzegliśmy tylu naszych wampirzych przyjaciół, ilu byliśmy w stanie. Carlisle’owi udało się przekonać ich, że zbliża się niebezpieczeństwo i każdy z nich wziął to na poważnie - znali dar Alice aż za dobrze. Byliśmy przygotowani… ale nie do końca. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie mogą uderzyć bomby ani jakie mogą być rozmiary zniszczeń. Nie byliśmy gotowi na to, co stanie się z naszym gatunkiem.
Moja rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. To był jedyny powód, dla którego znalazłem się tutaj, w miejscu, które kiedyś znane było jako Texas, łamiąc jedyną zasadę naszej familii. Minęło 10 lat odkąd znany nam świat zniknął. W Dzielnicach pojawiły się pogłoski o ludziach, którzy nie starzeli się, nie chorowali i przejawiali skłonności kanibalistyczne. Mieszkańcy lekceważyli ich, tak samo jak Mścicieli, zakładając, że promieniowanie spowodowało zmiany w ich mózgach. Ale my wiedzieliśmy swoje. Działo się coś niedobrego. Wampiry coś schrzaniły i musieliśmy się dowiedzieć, co takiego.
Dlatego też postanowiłem odwiedzić ostatnią osobę, którą miałem ochotę ponownie oglądać. Ciężko było umówić się na spotkanie z nią, jednak ona nigdy nie umiała oprzeć się mojemu urokowi i umierała zapewne z ciekawości, dlaczego zdecydowałem się pojawić na jej terytorium. Wiązało się to z ogromnym ryzykiem, ale nie miałem wyboru. Musiałem dowiedzieć się co się dzieje, by chronić moją rodzinę.
Nigdy w ciągu mojej 172-letniej egzystencji nie widziałem czegoś takiego. Skręciłem w stronę wewnętrznej komnaty, do której mnie prowadziła. Pomieszczenie było olbrzymie i mroczne, byłem pewien, że jest większe, niż mogę sięgnąć wzrokiem. Było brudne, wypełnione wszelkiego rodzaju odpadkami, dookoła przewracały się rzeczy należące do ludzi. Po prawej stronie, jakieś sto stóp ode mnie, znajdowało się coś na kształt klatki, dokoła której krążyło około 30 wampirów. Żaden z nich nie spojrzał na mnie więcej niż raz, domyśliłem się więc, że dobrze znają Marię. Omiotłem wzrokiem klatkę i nagle musiałem złapać się ściany, by nie stracić przytomności. Gdybym powiedział, że byłem zszokowany tym, co się w niej znajdowało, byłoby to grube niedopowiedzenie. Maria odwróciła się w moją stronę, najwyraźniej zmieszana emocjami, które emanowały ze mnie. Szok, niedowierzanie, gniew, smutek, ulga, miłość i w końcu strach. Co to dla nas oznaczało?
- Widzę Jasper, że wcale się nie zmieniłeś. Nadal jesteś zbyt uczuciowy. Myślałam, że po tych wszystkich latach lepiej umiesz się kontrolować. Rozczarowałeś mnie – powiedziała bezczelnym tonem.
Umiałem się kontrolować, nigdy nie miałem z tym problemów. Jednak to, co zobaczyłem, wstrząsnęło mną do głębi. Musiałem natychmiast wziąć się w garść. Pod żadnym pozorem nie mogłem pozwolić jej dostać się do moich myśli lub domyślić się, że cokolwiek rozpoznałem.
- Muszę przyznać, że jestem lekko zdziwiony tym, jak dobrze jesteś zorganizowana, Mario. Widzę, że sporo się nauczyłaś - odpowiedziałem z uśmiechem.
Wiele lat temu sam brałem w tym udział, jednak to, co zobaczyłem, przekraczało moje najśmielsze oczekiwania. Maria stworzyła armię nieporównywalnie większą niż jakąkolwiek, którą stworzyliśmy razem. Wystarczyło spojrzeć na strażników, których ustawiła przy każdym wejściu. Wbrew pozorom nie ich liczba była tym, co mnie zszokowało - przeraziła mnie zawartość klatki. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzą moje ponadnaturalne oczy. Nie byłem pewien, czy to, co dostrzegam jest prawdą, w każdym razie sprawą priorytetową stała się dla mnie ucieczka z tego miejsca i powrót do rodziny. Musiałem kontynuować jej grę i czyniłbym to, nie zważając na skutki. Zrobiłbym wszystko, o co mnie poprosiła, ponieważ przez jeden krótki moment myślałem, że patrzę na swoje zbawienie. Fałszywy głos Marii oderwał mnie od moich myśli.
-Ekhm. Nigdy nie wykorzystałeś w pełni naszych możliwości. – Zaśmiała się i przeciągnęła palcem po mojej piersi, zmierzając do spodni. Złapała mnie za pasek i przyciągnęła bliżej do siebie. – A teraz moja moc jest nieograniczona dzięki armii, którą stworzyłam. Słyszałam, że zmieniłeś swoją dietę. Twoja żona przeżyła?
Spojrzała swoimi szkarłatnymi oczami wprost w moje złote źrenice. Wytrzymałem to spojrzenie nie chcąc dać jej tego, co chciała ze mnie wyciągnąć. Znałem dobrze tę wojnę psychologiczną i wiedziałem, jak daleko mogę się posunąć. Musiałem udawać obojętność, w przeciwnym razie mogłaby zrobić ze mną, co chciała. Nie mogłem dać jej tej satysfakcji, ujawnić cokolwiek na temat mojej rodziny. Ich imiona nie powinny zostać wypowiedziane w tym okropnym miejscu.
Mrugnąłem do niej, unosząc jednocześnie kącik ust w czymś na kształt szyderczego uśmiechu. Jej twarz znajdowała się teraz centymetry od mojej, ale nawet nie drgnąłem.
- Co zaplanowałaś tym razem, Mario? – zmieniłem temat, chcąc uniknąć odpowiedzi na jej pytanie. – Świat jest ruiną, czego jeszcze możesz chcieć?
Zaśmiała się i odepchnęła mnie od siebie.
- Och, Jasper, naprawdę się nie domyślasz? To, czego chcę… to przestać żyć w ukryciu. Nareszcie możemy wyjść z cienia. Nastał czas wampirów. Właśnie teraz. Chcę móc chodzić w pełnym słońcu, z dumą pokazując, kim jestem. Chcę żywić się ludzką krwią i chcę, by ta krew była pożywieniem mojej armii. I chcę wydawać rozkazy – zakończyła z uśmiechem, który sugerował, że rozmawiamy o pogodzie, a nie o zniewoleniu rasy ludzkiej.
- Dni ludzi są policzone. Teraz nasza kolej, a oni nie mają z nami szans, Jasper. Wreszcie. – Jej oczy wypełniła chora rządza, uśmiechnęła na dźwięk własnych słów.
- I jak niby masz zamiar tego dokonać? – zapytałem od niechcenia, strzepując pyłek z mojej koszuli.
- Dzięki mojemu darowi. – Jej oczy rozjaśniły się – Volturi są martwi. Nie ma nikogo, kto mógłby nas powstrzymać.
Wyciągnęła ramiona w stronę prawego rogu komnaty, w stronę klatki i wampirów wokół niej. Tego, co jakiś czas temu tak mnie przeraziło.
- Nikt nie może mnie zatrzymać. Nie dzięki temu darowi.
- Co to znaczy? O jakim darze mówisz? Pokaż mi.
Udawałem obojętność, chociaż moje wnętrzności skręcały się, tak bardzo starałem się opanować emocje. Desperacko chciałem, by zaprowadziła mnie w głąb komnaty, bym mógł upewnić się, że to co widzę jest iluzją. Chorą, pokręconą iluzją, którą stworzył mój umysł.
Spojrzała na mnie z wahaniem i nagle zrozumiała. Na jej twarzy pojawił się podstępny uśmiech.
- Raczej nie. Nie chcielibyśmy, byś wyjawił komuś moje sekrety, prawda Jasper? Wiem, gdzie są twoi przyjaciele i oni z pewnością nie są moimi przyjaciółmi. To, że nigdy ponownie byś się do mnie nie przyłączył jest wypisane na twojej twarzy, dlatego dalej nie wejdziesz. Zresztą, mój maluszek nie lubi obcych.
Zacząłem panikować i z trudnością mogłem to opanować. Musiałem podejść bliżej. Musiałem przekonać siebie, że to co zobaczyłem nie było realne. Ale nie mogłem dłużej testować cierpliwości Marii. Po latach życia, sypiania z nią, wiedziałem, że jest chwiejna jak pogoda i w każdej chwili może zmienić zdanie.
Zaśmiałem się.
- Mario, nigdy nie rozumiałem twojej żądzy władzy. I dla twojego dobra mam nadzieję, że masz rację co do Volturi.
Odwróciłem się na pięcie i zacząłem iść w kierunku, z którego przyszedłem. Musiałem się stamtąd wydostać, zaczerpnąć świeżego powietrza. Zdusiłem śmiech spowodowany ironią moich myśli.
- Zginęli podczas wybuchów, Jasper! – usłyszałem jej krzyk za moimi plecami. – Wszyscy nie żyją!
Czułem narastającą w niej panikę, gdy przetwarzała w głowie moje słowa.
- Poza tym i tak nie mogą mi nic zrobić! – przekonywała bardziej siebie niż mnie.
Wykorzystałem jej wątpliwości przeciwko niej.
- Jasper! – zasyczała doganiając mnie. – Nie podoba mi się, jak wykorzystujesz swój mały talent w tej chwili. Wiem, co robisz.
Ponownie się zaśmiałem.
- Co takiego robię? Wzmacniam wątpliwości, które i tak krążą w twojej głowie? Widzisz, właśnie dlatego nie chcę brać w tym udziału. Jeśli jest jakakolwiek szansa, że Volturi nadal żyją, nie chciałbym być w pobliżu, gdy po ciebie przyjdą.
Wycedziłem ostatnie słowa bez nuty niepewności, którą czułem.
Maria przyciągnęła moją twarz do swojej, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
- Czego ode mnie chcesz, Jasper? Po co tu przyszedłeś?
- Myślałem, że może znajdzie się tu dla mnie miejsce, ale jeśli tak to wygląda, nie chcę brać w tym udziału.
Złapałem ją za nadgarstek i odepchnąłem w stronę ściany. Dwóch strażników przysunęło się w naszą stronę, gotowi zaatakować, jeśli Maria dałaby im sygnał. Puściłem ją i uniosłem ręce.
- Nic się nie stało, panowie.
Strażnicy uspokoili się nieco, ale nie ruszyli się ze swoich miejsc.
- Mam dość żywienia się chorymi zwierzętami. – Wzruszyłem ramionami mając nadzieję, że nie przebiła się przez moją maskę. – Mam dość życia jak Cullenowie.
Poczułem, jak strażnik po mojej prawej stronie zesztywniał na dźwięk nazwiska Cullen. Czułem też ciekawość i niepokój, który z niego emanował. Rzuciłem na niego okiem i mógłbym przysiąc, że widziałem grymas na jego twarzy.
- Widzę jednak, że nic tu po mnie. Zostawiam cię więc z twoimi marzeniami o władzy. – Roześmiałem się, próbując złagodzić napięcie, jednocześnie uspokajając strażników stojących po obu moich stronach.
Maria rozluźniła się.
- Masz rację, nic się nie stało… na razie. Ale zostaniesz jeszcze na chwilę, prawda kochanie? – Znałem ten ton i wiedziałem, że było to pytanie retoryczne.
- Oczywiście, jak sobie życzysz.
- Chłopcy, zaprowadźcie Jaspera do mojego pokoju.
Jedyne, czego chciałem, to wrócić do mojej rodziny. Musiałem to zrobić, powiedzieć im, co widziałem. Próbowałem wymyślić sposób, jak stamtąd uciec. Robiłem obserwacje nie zwracając niczyjej uwagi, nie sugerując, co mam zamiar uczynić. Liczyłem wyjścia, strażników, szacowałem grubość ścian, wszystko, co mogło być przydatne. Jeśli można stąd wyjść, z pewnością będzie można tu wrócić. Gdybym wydostał się w jednym kawałku, przyszlibyśmy tu całą naszą siódemką. Nie miałem pojęcia jak, ale zjawilibyśmy się i zrobili to, co do nas należy. Byłem gotowy na wszystko, by się stąd wydostać, a przede wszystkim spotkać się z moim bratem. To nie jest historia mojego odkupienia. Nie do mnie należy opowiedzenie jej… To opowieść Edwarda.
______________________________
Osoby, które znają oryginał, mogą się przyczepić tłumaczenia słowa ‘ravagers’ na ‘mściciele’. Cóż, takie moje prawo tłumacza, że zwroty, które ciężko przełożyć na polski, tłumaczę po swojemu. ‘niszczyciel’ brzmi jak maszyna, ‘rabuś’ mało poważnie, a przecież to byli chorzy, wściekli ludzie, którzy chcieli… zemsty, stąd ‘mściciele’. Jeśli jednak komuś bardzo to, lub cokolwiek innego w moim tłumaczeniu, przeszkadza, proszę pisać, pomyślimy, co z tym zrobić. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Śro 22:44, 15 Wrz 2010, w całości zmieniany 33 razy
|
|
|
|
|
|
niobe
Zły wampir
Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 96 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Sob 8:51, 20 Cze 2009 |
|
Bardzo mi się podoba. Prolog niezwykle wciągający i intrygujący. Poza tym mam słabość do punktuy widzenia Jaspera, więc to dodatkowy plus. Świetnie przedstawiona wizja przyszłości, co prawda niedalekiej, ale za to jakiej przerażającej. Nastrój jest bardzo mroczny i trochę przerażający. W mojej głowiek urodziło się tysiące pytań po prologu więc na pewno przeczytam kolejną część. Tłumaczenie wydaje mi się dobre, czyta się lekko, udało Ci się utrzymać atmosferę niespokoju i grozy, bo chyba można tak powiedzieć, a to jest bardzo ważne. Póki co braki mi czasu na czytanie orginału więc zadowolę się tumaczeniem, ale potem na pewno sięgnę do orginału.
Ślicznie dziękuję za piękne tłumaczenie
Życzę wytrwałości :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Sob 10:23, 20 Cze 2009 |
|
Wreszcie jakoś przebrnęłam. Dla mnie czyta się to ciężko, na pewno to za sprawą stylu autorki, ale Twojego też. Nie mogłam ominąć paru zdań, bo nie rozumiałam dalej tekstu. Sama historia jakoś bardzo mnie nie zainteresowała i myślę, że więcej tu nie zajrzę. Co do błędów, beta gubi się w swoich zasadach pisania. Raz postawi w jednym miejscu przecinek, a raz nie. I pojawia się dość często. Chyba pechowy rozdział, bo zazwyczaj pojawiają się jej wpadki, ale nie aż takie. Podsumowując: może i zajrzę do następnego rozdziału, ale będzie to ostateczna ocena, technicznie w miarę dobrze. :)
Pozdrawiam, weny. ^^
Wyjątkowa' |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wyjątkowa dnia Sob 10:27, 20 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Dahrti
Zły wampir
Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
|
Wysłany:
Sob 14:46, 20 Cze 2009 |
|
Bardzo się cieszę, że ten ff jest tłumaczony. Dużo osób szuka w ff czegoś "nowego" i ten zdecydowanie tę "inność" w sobie ma. Ciężko się w niego wciągnąć, początek trochę mnie męczył jak go czytałam po angielsku. Ale miał polecenie kilku szanowanych przeze mnie autorów więc wytrwałam. A potem... nie chcę robić spoilera, ale człowiek nie może wręcz się doczekać na następny rozdział, by zobaczyć, co się tak naprawdę stało. Napięcie jest naprawdę wyczuwalne. Gorąco, gorąco polecam, nawet osobom, które opowiadanie nie zachwyciło po 1 rozdziale.
Co do znaczenia tytułu - była/jest taka gra komputerowa, mająca miejsce właśnie w świecie zniszczonym taką bronią. Stawiam na nawiązanie do atomówek, jesli nie własnie bezpośrednio do tej gry.
Do tłumaczki - jedna uwaga. Przerwy w tekście. Ciężko się czyta jeśli graficznie tekst nie jest czasem rozdzielony. Zwłaszcza, że narracja w tym ff często skacze z przeszłości w teraźniejszość. Tutaj tego mi brakowało, prostego enterka oddzielającego częsci opisowe od wizyty Jaspera u Marii. Uważaj na to, bo i tak łatwo się momentami pogubić w tym opowiadaniu. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Sob 14:50, 20 Cze 2009 |
|
Mi się bardzo podoba twoje tłumaczenie. FF jest bardzo oryginalne w swoim temacie, takie przerażające, tajemnicze i straszne. Zaciekawił mnie tamten świat.
Przyjemnie się czytało i nic nie zgrzytało. Czekam na dalsze tłumaczenia. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Sob 15:37, 20 Cze 2009 |
|
Dahrti napisał: |
Do tłumaczki - jedna uwaga. Przerwy w tekście. Ciężko się czyta jeśli graficznie tekst nie jest czasem rozdzielony. Zwłaszcza, że narracja w tym ff często skacze z przeszłości w teraźniejszość. Tutaj tego mi brakowało, prostego enterka oddzielającego częsci opisowe od wizyty Jaspera u Marii. Uważaj na to, bo i tak łatwo się momentami pogubić w tym opowiadaniu. |
Masz rację, już poprawiłam. Skopiowałam tekst z worda, gdzie był bardziej 'zbity w kupę', a tam czytanie jest łatwiejsze i nie pomyślałam, że tutaj będzie tak trudno przebrnąć przez ten tekst. Myślę, że już jest lepiej.
Dziękuję za wszystkie komentarze. :) Zgadzam się z Dahrti, w ten fic nie jest łatwo się wciągnąć, ja sama czasami miałam ochotę opuścić jakiś fragment w tłumaczeniu, bo był nużący, ale staram się tłumaczyć jak najdokładniej i nic nie pominąć. Myślę jednak, że potrzebne są takie 'cięższe' fragmenty jako wprowadzenie, gdyż później akcja się rozkręca i nie jest już tak topornie jak na początku. Dlatego mam nadzieję, że nie skreślicie tego fica po pierwszym czy drugim rozdziale.
Wkrótce dodam kolejne części, pozdrawiam. :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
lilczur
Wilkołak
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka
|
Wysłany:
Sob 20:06, 20 Cze 2009 |
|
Jestem betą tego tłumaczenia i piszę w związku z wypowiedzią Wyjątkowej. Rzeczywiście - po kolejnym przeczytaniu tekstu, sama zauważyłam występującą czasami niekonsekwencję w stawianiu przecinków, mimo że nie mam żadnych problemów z interpunkcją. Ale słusznie zauważone zostało, że początkowo tekst jest trudny i mnie również troszkę zmógł (chociaż osobiście podoba mi się bardzo), stąd może te niedopatrzenia. Ale zdziwiło mnie stwierdzenie Wyjątkowej:
Cytat: |
Chyba pechowy rozdział, bo zazwyczaj pojawiają się jej wpadki, ale nie aż takie. |
"Jej" - tzn. bety? Czy o to chodziło? Bo jeśli tak, to dziwi mnie stwierdzenie "aż takie". Postawienie kilku przecinków za dużo bądź za mało jest "aż taką" wpadką? No w szoku jestem. Przechodzą na tym forum zbetowane teksty z wszelkiej maści błędami: stylistycznymi, składniowymi, leksykalnymi, o ortograficznych nie wspominając, a tu okazuje się, że największą wpadką jest kilkanaście źle postawionych przecinków. Mea culpa. Powiem tylko, że jeszcze nie czytałam na tym forum opowiadania bezbłędnego (a dużo ich czytałam). W każdym razie, przy rozdziale 1 wyjątkowo przyłożę się do przecinków, skoro to tak razi w oczy. Zachęcam również do przeczytania kolejnych odsłon tego fanficka, bo akcja zdecydowanie się rozkręca. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Sob 21:05, 20 Cze 2009 |
|
Dużo ich było przy komentarzach w dialogach. :P Czyli pod koniec, o początku nie wspominam. :D Oczywiście zajrzę, skoro mi tak radzi. Może się przekonam. :P 'Jej' - bety, tak, to miałam na myśli. :P Po prostu się zdziwiłam, bo zazwyczaj jest dużo lepiej, chyba, że do tej pory ślepa byłam. ^^ No ale czekam na kolejną cześć, również mam nadzieję, że będzie lepsza. :)
Pozdrawiam.
Wyjątkowa' |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
lilczur
Wilkołak
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka
|
Wysłany:
Sob 21:27, 20 Cze 2009 |
|
Dużo przecinków przy komentarzach w dialogach... Hmmm... Normalnie mnie zaintrygowałaś. Ja dojrzałam, że raz było nawet za mało. Możesz podać przykłady? Będę wiedziała co poprawić. Wystarczą ze dwa, żebym chociaż zobaczyła, o jaką zasadę Ci chodzi. Bo skoro zazwyczaj jest dużo lepiej, to tym bardziej się przyłożę. Z ciekawości przeczytałam Twoje opowiadania oraz jeden fanfick, który betowałaś. Jakoś "dużo lepiej" z interpunkcją u Ciebie nie było, no i ja przynajmniej (w przeciwieństwie do Ciebie) poprawiam błędy ortograficzne w sprawdzanych opowiadaniach (jeśli takowe wystąpią), no ale cóż... punkt widzenia zależy od punktu patrzenia, a widzi się zazwyczaj to, co chce się zobaczyć. Solennie obiecuję poprawę.:D |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez lilczur dnia Nie 4:14, 21 Cze 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Sob 21:49, 20 Cze 2009 |
|
Ojej, zmarnowałaś czas, czytając to. :P Dawno i nieprawda, z tym moim. :D Chyba źle mnie zrozumiałaś. Nie chodzi mi o to, że przy dialogach było ich za dużo, tylko za mało. :D I nieraz. :P Dobra, koniec z tym, to nie pogawędki. :D Ważne, że teraz i ty, i ja będziemy lub już teraz dobrze sprawdzamy. :)
Pozdrawiam. :*
Wyjątkowa' |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
darysia...
Człowiek
Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 78 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa-Polska
|
Wysłany:
Sob 22:20, 20 Cze 2009 |
|
wow, wow, wow, wow, nie jestem zwolenniczką opowiadań oczami jaspera, ale prolog zdecydowanie przypadł mi do gustu. Cieszę się, że tłumaczysz ten ff.
podobało mi się, dosłownie wszystko, pomysł, tłumaczenie, styl, i takie tam bla blatki,
mam nadzieję, że doczekamy się następnego rozdziału w najbliższym czasie
pozdrawiam
darysia... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Scary
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Nie 8:25, 21 Cze 2009 |
|
Jest tak inny od reszty, taki pełen "czegoś więcej"NIespodziewałam się takiego zdecydowania po Jasperze. Ja też się cieszę, że tłumaczysz......i to bardzo sprawnie:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Hazel
Zły wampir
Dołączył: 22 Gru 2008
Posty: 360 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin
|
Wysłany:
Nie 10:48, 21 Cze 2009 |
|
Ja również bardzo się cieszę z tłumaczenia tego ff :D.
Fallout ma swoje lepsze i gorsze momenty (czasem rzeczywiście może trochę wieje nudą), ale ma pomysł, który jednak znaczenie wyróżnia się na tle większości tekstów jakie czytałam. Samo wykonanie też jest w moim odczuciu b. dobre. Autorka świetnie operuje dwiema płaszczyznami zdarzeń, przez co wprowadza sporo napięcia do opowiadania.
Miło czasem przeczytać ff, w którym głównym magnesem przykuwającym uwagę czytelników, nie są wątki erotyczne :P.
Co do tłumaczenia, to nie jestem znawczynią zasad gramatyki i interpunkcji, ale czytało mi się przyjemnie. Udało Ci się zachować klimat.
Mam tylko wątpliwości, co do tego zdania:
Naukowcy zawsze zakładali, że zmiany w klimacie zakończą się wojną nuklearną na wielką skalę.
Nie powinno być na odwrót? Tzn., że wojna nuklearna na wielką skalę zakończy się zmianami w klimacie? |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Pon 17:05, 22 Cze 2009 |
|
Jeszcze raz chciałam podziękować za wszystkie opinie. Nie macie pojęcia, jak miło się je czyta, tym bardziej, że ten ff nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych, a mój przekład pewnie niewiele zmienia w tej kwestii... Mimo to znalazły się osoby, którym się podoba i strasznie mnie to cieszy. :) W każdym razie chciałam dodać, że kolejne rozdziały tłumaczy mi się coraz lepiej, bo i ciekawsze są, i więcej dialogów i akcji, i ja się rozkręcam. Tak więc myślę, że następne będzie się lepiej czytało, niż te początkowe. A tymczasem dorzucam pierwszy rozdział.
Betowała oczywiście lilczur
PS: Do pierwszego posta wrzuciłam link do playlisty stworzonej przez autorkę. Polecam.
Rozdział 1
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
Każda żywa istota ma instynkt przetrwania. To normalna sprawa dla każdego, oprócz mnie. Zmarłem dziesięć lat temu, ale jeśli mam być dokładny, tak naprawdę nie żyłem od dziewięćdziesięciu ośmiu lat. W każdym razie, śmiercią liczącą się dla mnie najbardziej była ta sprzed dziesięciu długich lat, gdy świat pogrążył się w chaosie i nie udało mi się ocalić jedynej osoby, na której mi zależało i którą miałem chronić. Ta, którą kochałem najbardziej, zginęła wraz z ponad jedną czwartą ludzkości.
-:-
2016 – Dzień obecny
-:-
Minęło dziesięć lat, odkąd ostatni raz byliśmy w tym domu. Zastanawiałem się, co zastaniemy, gdy tu wrócimy. Nie wiedziałem, czy byliśmy gotowi, czy moje rany zabliźniły się na tyle, by móc tu wrócić. Tak wiele stało się, od kiedy opuściliśmy Forks. Nie byłem pewien, czy czas tam spędzony był prawdziwy, czy był to tylko sen. Pamiętam, że byłem szczęśliwy, po raz pierwszy w mojej ciągnącej się niemiłosiernie egzystencji. Kilka krótkich miesięcy szczęścia, kiedy żyjesz wiecznie, nie brzmi jak coś wielkiego, szczególnie, jeśli chodzisz po Ziemi już sto piętnaście lat. Ten czas na tle wieczności, to jak kilka minut dla człowieka… łatwo zapomnieć. A przynajmniej tak się wydaje. Ja pamiętałem wszystko: każdy dotyk, każdy uśmiech, każdy oddech, jakby to działo się wczoraj.
Moja rodzina nie miała zamiaru opuszczać Forks, ale ja podjąłem decyzję, a oni byli moimi bliskimi, więc zaakceptowali ten wybór. Po tym, co stało się na przyjęciu urodzinowym Belli, nie mógłbym pogodzić się z faktem, że związek ze mną zagraża jej egzystencji. Zasługiwała na szczęśliwe życie z takimi jego atrakcjami jak małżeństwo i dzieci. Nie chciałem, by tak jak ja stała się potworem. Nie zaakceptowałbym tego. Była dla mnie wszystkim, nie mógłbym odebrać jej duszy. Opuszczenie Belli było najtrudniejszą rzeczą w moim życiu. Bez niej nie było ono nic warte, ale jakoś sobie poradziłem, wiedząc, że miała szansę na normalne życie.
Skarciłem się w duchu, gdy przypomniałem sobie, jak powiedziałem jej: „Skoro i tak skończę w piekle, to mogę po drodze zaszaleć”. Byłem głupi, by mówić o piekle z taką lekkością. Teraz jestem w nim każdego dnia ostatniej dekady.
Pamiętam swoje myśli, mój osobisty koszmar, kiedy podjąłem decyzję, by od niej odejść. Wiedziałem, że nie mogę ryzykować jej życia, zostając przy niej. Rzeczywiście byłem egoistycznym potworem, za jakiego się uważałem. Jak mógłbym odebrać jej szansę na normalne życie? Musiałem włożyć dużo wysiłku, by ją ocalić, ale każdego dnia, kiedy była ze mną, znajdowała się w niebezpieczeństwie. To ryzyko było większe niż jakiekolwiek inne, podjąłem więc decyzję o odejściu, by mogła żyć. Nasz świat nie był dla niej, musiałem sprawić, by było tak, jakby nas nigdy nie poznała. Pamiętam, jak myślałem, że całkowite rozstanie to najlepsze rozwiązanie, nawet nie wyobrażając sobie, jaką krzywdę jej wyrządziłem. Miałem nadzieję, że czas wyleczy jej rany, chociaż moje nigdy się nie zagoją. Nie było możliwości, bym mógł przewidzieć, co stanie się ze światem. Ale nawet gdyby tak było, co by to dało? Jakbym wiedział to, co wiem teraz, czy zmieniłbym ją w wampira, byśmy mogli żyć razem w tym piekle?
Znałem odpowiedź. Przez krótki moment, kiedy wszystko wydawało się takie straszne i pilne, moja odpowiedź brzmiała: „tak”. Zmieniłbym ją, bo byłem egoistą. Chciałem mieć ją żywą, żywą na nasz sposób, a to oznaczało oszukanie śmierci. Nigdy jednak nie dostałem szansy, by to uczynić i teraz nie było niczego, co mógłbym zrobić. Minęło dziesięć lat i Bella zniknęła. W głębi mojego zimnego serca być może byłem szczęśliwy, że była martwa i uniknęła wszystkich tych nieszczęść. Znajdowała się w lepszym miejscu, niż którykolwiek z nas mógłby się znaleźć – nie było co do tego wątpliwości. Ja wciąż byłem jednak samolubnym potworem i tęskniłem za nią każdego dnia.
Jechaliśmy przez posępną, spustoszoną krainę, która kiedyś była naszym wspaniałym krajem… Naszym domem… Wróciłem myślami do tych dni, wypełnionych desperacją i strachem, który ściągnąłem na swoją rodzinę, próbując znaleźć Bellę. Mieszkaliśmy na północnym wchodzie, blisko granicy z Kanadą, gdy Alice miała swoją pierwszą wizję tego, co miało nastąpić. Pamiętam to wyraźnie. Ta scena pojawia się w mojej głowie od czasu do czasu.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie na białych, skórzanych kanapach Esme. Alice starała się jak mogła, by przekonać mnie do powrotu do Forks. Kłóciliśmy się o to prawie każdego dnia przez ostatnie pół roku. Jasper wciąż nie mógł sobie wybaczyć tego, co stało się na urodzinach Belli, chociaż próbowałem go przekonać, że wszystko jest w porządku. Jeśli nie tym, to innym razem stałoby się coś złego. Przy podatności Belli na wszelkie wypadki, to musiało się wydarzyć wcześniej czy później. Te urodziny po prostu otworzyły mi oczy, były dowodem, że żyłem w kłamstwie. Oczywiście Alice miała inne pomysły na temat losów Belli i najczęściej był to punkt zapalny naszych kłótni. Myślę, że robiła to specjalnie, by sprowokować mnie do jakichś działań. Odkąd wyjechaliśmy, niewiele jadłem, mało mówiłem i robiłem co w mojej mocy, by unikać kontaktów z innymi. Nie potrzebowałem towarzystwa, chciałem jedynie być sam, móc pogrążyć się w swoim smutku, bo wiedziałem, że ich przygnębiam.
Reszta rodziny pojechała w odwiedziny do Denali, a ja miałem zamiar uciec, zanim wrócą. Alice oczywiście miała wizję moich planów, dlatego też zapowiedziała, że ma zamiar zostać z Jasperem i dotrzymać mi towarzystwa. Nie zdradziła innym, co mam zamiar zrobić, bo wiedziała, że złamałoby to serce Esme. Nie miałem nic przeciwko temu, że Alice znała prawdę, to nie miało żadnego znaczenia, niczego nie zmieniało. Mogła próbować nakłonić mnie do zmiany decyzji, ale ja byłem zdecydowany odejść i nie było takiej rzeczy, która mogłaby mnie od tego odwieść.
Kiedy rozpoczęliśmy z Alice jedną z naszych kłótni, Jasper natychmiast opuścił salon. Nie cierpiał tego konfliktu i pomimo miłości do Alice często myślał, że byłoby lepiej, gdybym faktycznie odszedł. Nigdy nie byłem na niego zły z tego powodu. Wiedziałem, że jego opinia wzięła się z poczucia winy. Czuł wszystko, co ja czułem, a to spotęgowało tylko jego wyrzuty sumienia. Jasper miał nadzieję, że jeśli nie będzie mnie musiał oglądać każdego dnia, jednocześnie czując moją rozpacz, łatwiej będzie mu nie zamartwiać się tym. Dlatego musiałem odejść. Cała rodzina obchodziła się ze mną jak z jajkiem, a ja nie mogłem dłużej być odpowiedzialny za ich przygnębienie. Byliby szczęśliwsi, gdybym się przy nich nie pałętał. Przypominałem zrzędliwego, irytującego starca, którym stałbym się, gdybym nie był wampirem.
Znowu masz zamiar odejść.
Nie patrząc na Alice, pokiwałem głową.
Ona tego nie zniesie.
- Alice, nie zmienisz mojego zdania. Proszę, muszę to zrobić.
- Edwardzie, jak możesz być taki samolubny? Nie możesz odejść, złamiesz serce Esme jeszcze bardziej. Ona kochała Bellę jak własną córkę i jeśli…
- Wiem dokładnie, co Bella znaczyła dla każdego z was. Słyszę to codziennie – odpowiedziałem opryskliwie.
Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi. Powinniśmy wrócić. Myślę, że ona nas potrzebuje.
- Mówiłem ci, byś zostawiła jej przyszłość w spokoju.
Nie próbowałam nic zobaczyć! Wiedziałbyś, gdybym próbowała. Nie jesteś ciekaw?
-Nie – odpowiedziałem, ucinając rozmowę.
Oczywiście, że byłem ciekaw, ale nie mogłem powiedzieć tego Alice. Bella powinna być bezpieczna beze mnie. Ingerencja Alice sprawiłaby, że ciężej byłoby mi trzymać się z daleka od ukochanej.
Moja siostra westchnęła, podchodząc do mnie i siadając obok.
To cię niszczy, niszczy nas wszystkich.
- Zasługujesz na bycie szczęśliwym – powiedziała głośno.
Miała nadzieję, że jeśli to wypowie, spowoduje zmianę mojej decyzji.
- Nie – powiedziałem cicho.
Wyczuła wahanie w moim głosie, więc kontynuowałem, starając się brzmieć przekonywująco.
- Chcę, by przestała o tym myśleć i żyła dalej. Zasługuje na szczęśliwe życie, którego ja jej dać nie mogę.
- A ty, Edward? Nie zasługujesz na takie życie?
Prychnąłem na dźwięk tych słów. Życie? Nie, to by wymagało bycia żywym. Ja jestem martwy. Odrażający. To moje przeznaczenie. Byłem potworem i nie zasługiwałem na anioła, którego kochałem.
Nie lekceważ Belli. Alice myślała, że umie czytać w myślach. Gdybyś tylko dał jej szansę…
- Nie. Wiesz, że nie mogę. – Ukryłem twarz w dłoniach. – Nie zrobię jej tego. Nie proś mnie o to.
Westchnąłem, gdy siedzieliśmy tak obok siebie. To, czego Bella chciała i to, co było dla niej dobre, to dwie różne rzeczy.
- Wrócę. – Podniosłem głowę, by spojrzeć jej prosto w oczy. – Obiecuję. Po prostu potrzebuję trochę czasu.
Alice wypuściła powietrze, jakby było jej to potrzebne. Wiedziała bardzo dobrze, że powrócę, nie musiałem tego wyjaśniać. Byłem jednak przekonany, że chciała to usłyszeć z moich ust.
- Masz zamiar odnaleźć Victorię. Może ja i Jasper moglibyśmy pójść z tobą?
Potrząsnąłem przecząco głową.
- Będą cię potrzebowali, gdy odejdę. Poza tym, pomyśl o Esme, chcesz rozbić jej rodzinę? Spróbuję namierzyć Victorię. – Zacisnąłem szczęki, słysząc jej imię wychodzące z moich ust. – Muszę się upewnić, że nie stanowi zagrożenia.
Ostatnia wizja Alice dotycząca Victorii sugerowała, że znajduje się ona w południowej Ameryce, w bezpiecznej odległości od Belli. Mimo to musiałem wiedzieć, że już jej nie zagraża. Musiałem się zbliżyć do tej wampirzycy i przeczytać jej myśli. Jeśli istniało choć najmniejsze ryzyko, że mogłaby zaatakować, zabiłbym ją.
- Cóż, nie miałam żadnych nowych wizji… - Alice zamknęła oczy w dobrze znany mi sposób.
Zajrzałem w jej myśli, chcąc zobaczyć dokładnie to, co się tam pojawiło. Po kilku sekundach przez nasze umysły przebiegł błysk jasnego światła. Alice osunęła się na kolana. Poczułem dokładnie to samo, po chwili wiłem się na podłodze, ściskając głowę wypełnioną pulsującym bólem. Żadne z nas nie rozumiało, co się dzieje. Zbyt wiele obrazów. Pojawiały się za szybko, były takie nierealne… Wydawało się, że wrota piekieł otworzyły się i Ziemię zalał potok ognia. Leżeliśmy na podłodze, a nasze umysły dosięgła fala dziwnych wyobrażeń, wypełnionych cierpieniem i udręką. Próbowałem złapać się czegoś, ale tak szybko, jak wizja się pojawiła, nagle zniknęła. Nastała ciemność. Po chwili przybiegł Jasper i podniósł Alice z podłogi, biorąc ją w ramiona.
- Alice, wszystko w porządku? – Na jego twarzy widać było przerażenie. – Co to do cholery było?
Zaniósł ją na kanapę i posadził sobie na kolanach. Nie mogła mówić, przytuliła się jedynie do jego piersi. Rzucił mi groźne spojrzenie, tak jakbym to ja był winien temu, co się wydarzyło.
- Edward? – zażądał wyjaśnień.
- Nie… Nie mam pojęcia. – Potrząsnąłem głową, uciskając skronie, próbując ukoić ból.
- Czułem to, będąc na piętrze. To był szał emocji. A potem po prostu… rozpacz. To było tak silne, że odrzuciło mnie do tyłu. Coś ty jej zrobił?
Nadal patrzył na mnie złowrogim wzrokiem, jednocześnie kołysząc Alice i próbując ją uspokoić.
- Jasper, to nie jego wina – powiedziała szeptem.
Zniknął grymas z jego twarzy, ale oczy wciąż były pełne pytań.
- To działo się za szybko, zbyt wiele obrazów, by wyciągnąć z tego jakiś sens. – Przesunąłem ręką po włosach.
Poczułem powiew spokoju, Jasper robił co mógł, by pomóc nam się z tym uporać. Podszedłem do nich i uklęknąłem przed Alice.
- Masz jakieś pomysły, co to mogło być?
- Nie. – Zamknęła oczy. – Tego było… za dużo, tak jak powiedziałeś. Obrazy przelatywały tak szybko, zupełnie jakby…
- Piekło na Ziemi – zakończyłem za nią.
- Tak – wyszeptała i zatrzęsła się na myśl o tym, co wkrótce się stanie.
- Potrzebujemy Carlisle’a.
-:-
Rodzina wróciła do domu w ciągu doby od pierwszej wizji Alice. Jasper zadzwonił do nich z prośbą o natychmiastowy powrót. Nie zdradził żadnych szczegółów, ale nikt nie wahał się ani minuty. Gdy tylko się pojawili, natychmiast zgromadziliśmy się w kuchni. Wyczytałem, że byli zmieszani. Nie pierwszy raz robiliśmy takie zebranie, więc nikt nie czuł obaw, przynajmniej do momentu, gdy zobaczył wyraz twarzy Alice. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin całkiem zmizerniała; wyglądała, jakby nie jadła przez kilka tygodni.
Przenieśliśmy się do jadalni, gdzie usiedliśmy wokół okrągłego, wypolerowanego stołu. Wprawdzie nigdy go nie używaliśmy, ale za każdym razem, gdy działo się coś poważnego, Carlisle zwoływał nas na coś w stylu konferencji wokół niego. Podejmowaliśmy w ten sposób decyzje jak rodzina, każdy miał prawo głosu. Carlisle był w tym bardzo stanowczy, a my przyznawaliśmy mu rację, bo był głową familii, człowiekiem godnym naśladowania.
Esme zjawiła się ostatnia i usiadła obok Carlisle’a. Spojrzała na Alice, zmieniła miejsce i już po chwili trzymała ją w swoim ramionach. Jej instynkt macierzyński nie po raz pierwszy wziął górę.
- Co się stało? - zapytała ciepło, ale z wyczuwalnym z głosie zaniepokojeniem. Jeśli Carlisle był duszą tej rodziny, Esme była jej sercem i wszystkie jej czyny wynikały z miłości do nas.
Jasper i ja, najlepiej jak mogliśmy, próbowaliśmy opisać to, co widzieliśmy i czuliśmy. Było o wiele trudniej, niż myśleliśmy. Nie mieliśmy żadnych odpowiedzi, pomysłów. Ale nie my jedni – nikt nie wiedział, co powiedzieć. Godziny mijały, a my próbowaliśmy coś wymyślić, znaleźć sens. Mieliśmy nawet tablicę do zapisywania wniosków.
- Mówiłeś, że Alice szukała Victorii? – zapytał mnie Carlisle.
- Tak, ale nie miała szans, by to zrobić. To... po prostu stało się. Nie sądzę, że to ma jakiś związek z Victorią.
- To musi byś coś związanego z Volturi – Rosalie stwierdziła wzniosłym tonem. – Pewnie już po nas idą, wiadomo z czyjej winy. Edward, to wszystko przez ciebie. Gdybyś tylko zostawił tego człowieka w spokoju…
- To nie to – prychnąłem. – Było tam zbyt wielu ludzi, Volturi nigdy by tak nie zaryzykowali.
- A co z Marią? Może zbiera kolejną armię? – Carlisle spojrzał na Jaspera.
Mój brat pokręcił przecząco głową.
- Nie, ona jest ambitna, ale nie zrobiłaby czegoś tak zatrważającego. To było gorsze niż cokolwiek, co mogłoby być dziełem Marii. Poza tym, ona trzyma się zasad Volturi po ostatnim wyskoku.
- Inwazja kosmitów!
- Emmett! – Rosalie uderzyła go z całej siły w tył głowy. – Bądź przez chwilę poważny.
- Ale ja mówię serio! To tak jak w „Wojnie światów”, ale w rzeczywistości. Kto by uwierzył, że wampiry istnieją naprawdę? A czy kosmici tak bardzo się od nas różnią pod tym względem? Muszę sobie sprawić taką kurtkę, jaką ma Tom Cruise.
Roześmiałem się, słysząc jego myśli. Chłopak umiał złagodzić napięcie, trzeba mu to przyznać.
- Jasne, dupku! Kosmici przylecą i opanują cały świat. – Rosalie przewróciła oczami i zaczęli się kłócić.
Spojrzałem na skupioną twarz Carlisle’a. Myślał nad czymś intensywnie.
Wojna, by zakończyć wszystkie inne. Wojna, która zacznie się i zakończy przyciśnięciem guzika…
- Nie Carlisle, nie ma mowy. To nie może być to. – Wszyscy spojrzeli najpierw na mnie, później na Carlisle’a.
Dlaczego nie, Edwardzie? Przeżyłeś ostatnie trzy wojny, niektórzy z nas więcej.
Rzucił przelotne spojrzenie na Jaspera.
Wszyscy pamiętamy kubański kryzys rakietowy i Zimną Wojnę – wiemy, że jest taka możliwość. Groźba wojny nuklearnej zawsze była realna.
- Mylisz się – odparłem, w głębi serca wiedząc, że Carlisle może mieć rację. Wizje zaczynały mieć sens.
- Dobrze, wystarczy kochanie. Podziel się z nami swoją teorią. – Esme sięgnęła po jego dłoń. – Nie podoba mi się wyraz waszych twarzy.
- Obrazy, które widzieliście z Alice nie mogą być niczym innym. To jedyna rzecz, która pasuje.
- Co?! – wszyscy krzyknęli jednocześnie.
Carlisle odchrząknął, zanim odpowiedział spokojnie:
- Wojna nuklearna.
Emmett parsknął i przewrócił oczami.
- Moja teoria bardziej mi się podoba.
Tym razem nikt się nie roześmiał. Wszyscy w milczeniu myśleliśmy o tym, co powiedział Carlisle. Spojrzałem na Alice i, jeśli to w ogóle możliwe, była bledsza niż wcześniej. Esme zakryła ręką usta i, niedowierzając, zaczęła powoli kręcić głową.
Rosalie przerwała ciszę.
- Co zrobimy? Jak to zatrzymamy?
Nikt nie odpowiedział.
- Alice, możesz sprecyzować, kiedy to się stanie? Musimy wiedzieć, to bardzo ważne. – Carlisle pochylił się nad stołem i wziął ją za rękę.
Moja siostra pokręciła głową i odpowiedziała z powagą:
- Ta wizja była inna niż wszystkie. Nie było tam nic precyzyjnego. Nie zobaczyłam nikogo. Wszystko było rozmazane. W dodatku od czasu, gdy się pojawiła, nie widziałam nic nowego.
- Cóż, nie wszystkie twoje wizje muszą się ziścić. To mogło być zaledwie coś przelotnego. Możesz zobaczyć coś innego? Na przykład dziesiąty ślub Rose i Emmetta. – Carlisle zachichotał, próbując rozluźnić atmosferę.
Ponownie potrząsnęła głową.
- To wszystko. Nic nie widzę. Jakby się wyłączyło. Kompletnie nic! – krzyknęła, wtulając się w Jaspera.
- Ćśśś… Już dobrze – Jasper próbował uspokoić zdenerwowaną Alice. Edward, widzisz coś w jej umyśle?
Dyskretnie pokręciłem głową i spuściłem wzrok. Alice miała rację. To było jak oglądanie zepsutego telewizora. Nic tam nie było.
Esme, na której twarzy pojawiło się rozgorączkowanie, wstała nagle.
- Musimy ostrzec ludzi.
Wyglądała, jakby miała zaraz wyskoczyć ze swojej skóry. Przypominała dziką lwicę, chcącą ocalić swoje dzieci przed śmiercią. W jej głowie pojawiały się różne scenariusze, każdy kończył się śmiercią tych, których kochała i wizją jej samej pogrążonej w samotności. Zaczynała panikować. Spojrzałem na Carlisle’a i Jaspera, który próbował nas wszystkich odstresować. Po chwili zaczęliśmy odczuwać efekty jego działań.
Carlisle wstał i przytulił Esme.
- Coś wymyślimy.
- Jak możesz tak mówić? Jak możesz obiecać mi coś takiego? Nie mogę stracić żadnego z nich, słyszysz? Nie mogę! – zaszlochała. – Nigdy więcej.
Słyszałem, jak panika zaczyna się rozprzestrzeniać wśród zebranych. Jest tak dużo do zrobienia. Gdzie pójdziemy? Jak to zatrzymamy? Ten fakt zmienia wszystko. W mojej głowie wirowało, przelatywały przez nią obrazy i głosy. Próbowałem skupić się na swoich własnych myślach, gdy jeden obraz, jedna twarz ukryta w zakamarkach mojego mózgu, wypełniła mój umysł. Widziałem ją wyraźnie na tle wszystkich innych myśli, strach wziął nade mną górę i ukryłem głowę w dłoniach, krzycząc na moich bliskich, by przestali. Wszyscy zamarli, gdy podniosłem wzrok, patrząc kolejno na każdego z nich. Wyszeptałem jedno słowo:
- Bella. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Pon 17:18, 22 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
NajNa"
Wilkołak
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 17:34, 22 Cze 2009 |
|
OMG! Mam mieszane emocje. Troche mnie przestraszyłaś. Przecież na pewno kiedyś i nam się może takie coś zdzrzyć! Jestem narazie w szoku. Jakiś głos w mojej głowie (ta głupia wyobraźnia) mówi, że to coś jest związane z Bellą. Ale chyba nie. Bella? Moja wyobraźnia jest dziwna. Ale co ja mogę poradzić. Bardzo mnie zaciekawiłaś. Czekam na więcej!
Pozdrawiam,
WEny,
NN" |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez NajNa" dnia Pon 17:35, 22 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
lilczur
Wilkołak
Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka
|
Wysłany:
Pon 17:50, 22 Cze 2009 |
|
Kilka słów od bety: przy sprawdzaniu tego rozdziału bardzo się skoncentrowałam na tych nieszczęsnych przecinkach, skoro ich brak jest tak wielkim przewinieniem. Wiem jednak, że różnie to bywa i mogłam czegoś nie dojrzeć. Dlatego mam prośbę: jak ktoś zobaczy jakiś błąd, to niech go wskaże. Stwierdzenia typu: "Jest za dużo/ za mało przecinków" nic nie dają. Tym bardziej, że nie wiadomo, jaka jest znajomość interpunkcji osoby tak piszącej. Istnieje przecież prawdopodobieństwo, że tylko się tej osobie wydaje, że jest błąd, gdy de facto go nie ma. Dlatego naprawdę proszę o rzetelne komentarze i o konkretne wskazanie zaistniałego błędu. Z góry wielkie dzięki.:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 18:00, 22 Cze 2009 |
|
Prolog mi się nie podobał.
Rozdział pierwszy- owszem.
Uwielbiam opowiadania, których akcja się rozgrywa po urodzinach Belli, bez tego całego zamieszania ze skakaniem z klifu i tak dalej, więc to tłumaczenie mi się spodobało.
Ale ten komentarz to raczej nie do Ciebie, a do autorki, więc przejdźmy do rzeczy :)
Och, nienawidzę komentować tłumaczeń.. (Latte, do rzeczy).
Nie czytałam oryginału, więc trudno mi porównywać, ale większych błędów stylistycznych nie zauważyłam. Tłumaczysz dobrze, przystępnym językiem. I raczej nie bierzesz wszystkiego dosłownie, co jest niesamowicie irytujące. Za to spory plus.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdro,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
ajaczek
Zły wampir
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 2/3
|
Wysłany:
Wto 13:19, 23 Cze 2009 |
|
Kolejny rozdział, ktory mnie wcisnął w fotel. Bardzo dobrze napisany, przetłumaczony i zbetowany rozdział. Trzymał w napięciu, przepiknie opisane uczucia - czytało się fenomenalnie. Wielkie dzięki za tak dobrą robotę :)
Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
pestka
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 28 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey
|
Wysłany:
Śro 20:44, 01 Lip 2009 |
|
No dobra, drogie panie, temat szybko spadł mi na trzecią stronę, więc podbijam nowym rozdziałem. :)
Podoba się czy nie - piszcie.
Beta: lilczur
Rozdział 2
Do odważnych świat należy.
-:-
2016 – Dzień obecny
-:-
Nigdy nie rozmawialiśmy o czasie spędzonym w Forks, wszyscy wiedzieli, że było to dla mnie zbyt bolesne. Zaskoczeniem dla mnie był fakt, że Carlisle zaproponował powrót do tamtych stron. Wiedzieliśmy, że wracając do Forks tak szybko, podejmujemy duże ryzyko, w końcu mieliśmy przeczekać przynajmniej jedno pokolenie, ale sprawa była poważna. Zmęczyło nas życie w ruchu i nie mieliśmy dokąd pójść. Okolice Vancouver i Seattle były zniszczone, jednak wciąż była nadzieja, że miejsce, gdzie niegdyś mieszkaliśmy, zostało nietknięte. Carlisle zapewnił nas, że nasz dom nadal tam stoi, mimo tych wszystkich lat i nienajlepszych warunków. Nie byłem pewien, skąd to wiedział, a on nie chciał się z nami tym podzielić. Niemniej wiedziałem, że nie sprowadzi nas na manowce.
Mieliśmy nadzieję, że zapasy żywności będą pełniejsze na zachodnim wybrzeżu, gdzie było więcej lasów. Nie mogliśmy żyć dłużej w ten sposób. Byliśmy wyczerpani i potrzebowaliśmy bezpiecznego schronienia. Chcieliśmy zacząć od początku w jedynym miejscu, które kiedykolwiek było naszym prawdziwym domem.
Przemierzając drogę od jednej Dzielnicy do drugiej, zaczęliśmy słyszeć plotki o nowym dystrykcie na południu. Pogłoski te pojawiły się kilka lat temu, co dało nam jeszcze jeden powód, by wrócić do Forks: musieliśmy znaleźć sobie jakąś bazę, by móc prowadzić obserwacje, bez potrzeby ciągłego przemieszczania się i przebywania ze sobą.
Coś dziwnego działo się na południu i trzeba było to sprawdzić. Słyszało się o ludziach, którzy nie mogli umrzeć. Nie starzeli się, nie chorowali i by przeżyć, musieli pić krew. Mieszkańcy Dzielnic ostrzegli nas przed Mścicielami, którzy z powodu choroby zostali odrzuceni, co zmusiło ich do kradzieży, morderstw i plądrowania całego kraju. Byli niesłychanie brutalni i budzili strach w zdrowych ludziach. Obawiano się, że promieniowanie spowodowało zmiany w ich mózgach, co doprowadziło nawet do aktów kanibalizmu.
Ale my wiedzieliśmy swoje. Wampiry głodowały, tak jak ludzie, i byli gotowi na wszystko, byle przetrwać. I tak jak w przypadku ludzi, nasze prawa przestały obowiązywać, a to nie rokowało dobrze na przyszłość. Żyliśmy razem przez setki lat, a teraz nasz i ich świat się zmienił. Utworzenie Dzielnic utrudniło życie wampirom. Koczownicy z natury, nie mogli swobodnie odwiedzać tych dobrze strzeżonych rejonów, by móc się tam stołować. Wiedzieliśmy, że ataki Mścicieli, które budziły taką trwogę w mieszkańcach, prawdopodobnie w ogóle nie były spowodowane przez śmiertelników. Carlisle czuł, że było to przełomowe odkrycie, ponieważ oznaczało, że zarówno nasza rodzina, inne wampiry oraz ludzie są w niebezpieczeństwie.
Gdy dojechaliśmy do Forks, a raczej tego, co po nim zostało, przez mój umysł zaczęły przelatywać obrazy przeszłości. Poczułem się jeszcze gorzej niż wcześniej, o ile to w ogóle możliwe. Stwierdzenie, że miasto się zmieniło, było grubym niedopowiedzeniem. Forks już nie istniało, nie było tu nikogo, tak jak przewidywaliśmy. Po wojnie wiele małych miasteczek umierało, nie mając wsparcia od większych Dzielnic. Ciężko było nam oglądać te miasta-duchy, ale po dłuższym czasie wszystkie wyglądały tak samo, nawet Forks.
Minęliśmy moją dawną szkołę i skrzywiłem się na sam jej widok. Szyby były powybijane, dach się zapadł. Skorupa tego, czym była kiedyś. Kolejne obrazy pojawiły się w mojej głowie – lekcje biologii, stołówka… Cichy jęk wydobył się z moich ust na myśl o wszystkim, co straciłem. Odwróciłem głowę od okna, zamknąłem oczy. Nie byłem w stanie na to patrzeć.
Edwardzie, wszystko w porządku? Esme zapytała mnie w myślach, wiedząc, że wspomnienia wróciły. Wzruszyłem ramionami, nie chcąc przerywać ciszy i posłałem w jej stronę wymuszony uśmiech. Nie dała się oszukać. Uśmiechnęła się do mnie ze współczuciem i dotknęła mojego ramienia. Słyszałem myśli pozostałych członków rodziny, desperacko próbujących skupić się na drodze. To było miłe z ich strony, ale nie pomagało. Ponownie zamknąłem oczy, myśląc o wszystkich złych decyzjach w moim życiu.
Dlaczego ją zostawiłem? Dlaczego nie zmieniłem jej w wampira? Dlaczego nie znalazłem jej na czas? Zbyt dużo pytań bez odpowiedzi. Powoli staczałem się w otchłań szaleństwa. Z wielkim trudem otworzyłem oczy tylko po to, by zobaczyć badawcze spojrzenie Carlisle’a w przednim lusterku. Synu, wiem, że to dla ciebie bardzo bolesne. Nie mogę wyrazić mojej wdzięczności za to, co zrobiłeś dla tej rodziny. Pomyślałem o tym wszystkim, przez co musieliśmy przejść. Pokiwałem głową i ponownie spojrzałem za szybę.
Poczucie obowiązku wobec rodziny było jedynym powodem, dla którego żyłem. Byłem im winien swoją pomoc, a oni jej potrzebowali. Nie chciałem nikogo zawieść, nigdy więcej. Miałem zamiar pomóc im przejść przez to piekło lub umrzeć, próbując. To takie proste.
Zawsze powtarzałem, że nie mógłbym żyć w świecie bez Belli. Może zobaczę ją w innym życiu, a ona będzie na mnie czekać? Miałem nadzieję, że patrzy na mnie z góry i widzi, jak bardzo żałuję, że nie potrafiłem jej ochronić i zostawiłem samą sobie.
Wierzyłem w Boga i Niebo, bo widziałem piekło. Żyłem w nim każdego dnia. To była moja szansa na zbawienie, na zobaczenie jej jeszcze raz w innym świecie. Kurczowo trzymałem się tej myśli, bez niej nie dałbym rady. Zapewniłbym mojej rodzinie szczęście i bezpieczeństwo, a potem opuścił to przeklęte miejsce i modlił do Boga, by pozwolił mi być znowu z Bellą. Musiałem w to wierzyć.
Minęliśmy miasto i coś, co kiedyś nazywało się rzeką Calawah. Kręta droga ku północy zawsze była otoczona licznymi drzewami. Ich korony tworzyły gigantyczny baldachim, czyniąc promienie słoneczne niezdolnymi do dotknięcia ziemi. Teraz baldachim znikł. Stary, piękny las umierał, zostawiając wszędzie kawałki suchego drewna. Mimo to ziemia pokryta była zielenią. Co za drastyczny kontrast: wielkie, połamane, stare drzewa stojące niczym na straży tych małych roślinek, zupełnie jakby opowiadały im swoje historie i zapewniały wsparcie w tych trudnych dla nich chwilach. Wszystko to było bardzo ironiczne - kwitnąca zieleń, gdy ludzie umierali.
Starałem się być cierpliwy, szukałem wzrokiem pasa drogi nie porośniętego roślinami, by móc oderwać od nich wzrok, ale zieleń wydawała się być wszechobecna. Nagle szarpnęło mną, Carlisle cofnął samochód i zjechał lekko na pobocze. Gigantyczne paprocie i inne rośliny zagrodziły nam nieco drogę, ale udało się przez nie przebrnąć. Minęły dni naszych sportowych samochodów, które nie były wystarczająco praktyczne. Teraz chodziło nam o bezpieczeństwo, wydajność, rozmiar, innymi słowy o przetrwanie. Nasza zarośnięta ścieżka była całkowicie odcięta od drogi głównej. Poczułem niewielką nadzieję, po raz pierwszy od miesięcy… od czasu, gdy podjęliśmy decyzję o powrocie. Być może nasz dom nadal stał nietknięty.
Podróż stawała się nużąca. Jak długo jechaliśmy? Powinniśmy już dotrzeć do celu. Wszystko było takie inne, nic nie wydawało się znajome. A co, jeśli Carlisle nie miał racji? Jeśli domu już nie było? Tak bardzo, jak nie chciałem tu wracać, potrzebowałem wiedzieć, że jednak nadal tu stoi. Zbyt długo znajdowaliśmy się w ruchu, chcieliśmy się gdzieś osiedlić i zacząć od nowa. Przez ostatnie lata Carlisle tak bardzo starał się pomagać, gdzie tylko mógł, że nigdzie nie mogliśmy zagrzać miejsca na dłużej. Kiedy zaproponował nam wyjazd do Forks, nie wiedzieliśmy co myśleć. Alice i Jasper od razu się zgodzili, tak samo jak Esme. Rosalie było wszystko jedno, a Emmett miał dość siedzenia w swoim jeepie. Ja, oczywiście, sprzeciwiłem się temu pomysłowi. Alice długo mnie przekonywała i w końcu zacząłem dostrzegać korzyści wynikające z posiadania domu dla mojej rodziny. Gdybym wiedział, że są bezpieczni i szczęśliwi, mógłbym wprowadzić swój plan życie.
Właśnie miałem zapytać Carlisle’a, czy jedziemy właściwą drogą, gdy zauważyłem wyraźną przerwę pośród suchych czubków drzew. Rośliny nie czekały długo, by się tu zadomowić. Bujne paprocie pięły się ku dachowi wielkiej rezydencji. Nie przypominał tego, którego kiedyś opuściliśmy, ale tak, to z pewnością był nasz dom.
Na zewnątrz wiele się zmieniło. Zniknął piękny ogród Esme. Chodnik i schody były popękane za sprawą trawy, której udało się przebić przez ich betonowe maski. Nie było już okien i okiennic, dach zdecydowanie wymagał naprawy. Mimo to drzwi i garaż były nietknięte. Dom wciąż tu był, stojąc dumnie wbrew wszystkiemu.
Usłyszałem myśli Emmetta, siedzącego w jeepie. Wow! Wygląda upiornie, tak jakby naprawdę mieszkały tu wampiry! Bella by się uśmiała.
Skrzywiłem się. Nie było jej tu i to z mojej winy. Po tylu latach nadal wzdrygałem się na dźwięk jej imienia. Krążyło tu tak wiele wspomnień, zamieszkanie w tym domu będzie niezwykle trudne, ale stwierdziłem, że dzięki temu będę o jeden krok bliżej Belli.
-:- (2006)
Gdy tylko zaakceptowaliśmy to, co przewidziała Alice, natychmiast wzięliśmy się do roboty. Nie wiedzieliśmy, ile czasu nam zostało, ale wizje Alice nasilały się i stawały trudne do zniesienia. Jasper robił co mógł, by ulżyć jej w cierpieniu, jednak nie pomagało to w wydobyciu sensu z nawiedzających jej umysł obrazów. Starałem się być przy niej, gdy to się działo, mając nadzieję, że razem uda nam się odszyfrować coś istotnego. Jednak wszystkie widzenia były takie same: ból, rozpacz i agonia. Poza tym zdarzały się sporadycznie; Alice nie mogła się skupić na żadnej z nich, chaos i destrukcja zakłócały wszystko, co widziała. Zaczynałem wariować z niepewności, co robić.
Minęło czterdzieści osiem godzin od pierwszej wizji, a my nadal nie mieliśmy planu. Próbowałem dodzwonić się do rezydencji Swanów zaraz po naszych wstępnych ustaleniach. Nie chciałem, ale musiałem coś zrobić. Podniosłem słuchawkę telefonu, nie myśląc o tym, co jej powiem po tych sześciu miesiącach. Odetchnąłem z ulgą, słysząc głos Charlie’go w automatycznej sekretarce i szybko się rozłączyłem. W jaki sposób niby miałem zadzwonić do niej po tym, jak usłyszała z moich ust te wszystkie bzdury?
- Nie... chcesz... mnie?
- Nie.
- …
- Widzisz, zmęczyło mnie już udawanie kogoś, kim nie jestem. Bo ja nie jestem przedstawicielem twojej rasy. Przepraszam za to, że nie wpadłem na to prędzej.
Pewnie nawet nie chciałaby ze mną rozmawiać. Nie myślałem logicznie, dzwoniąc do niej. A co, jeśli wizje Alice się nie spełnią? Nie mogłem ot tak znowu wkroczyć w życie Belli. Nie byłbym w stanie jeszcze raz odejść. Powinniśmy lepiej zrozumieć to, co miało nadejść i coś postanowić, zanim ponownie zakłócę jej spokojną egzystencję. Miałem nadzieję, że przez te sześć miesięcy zdążyła się pozbierać, nawet jeśli mnie się to nie udało. Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali. Tego właśnie dla niej chciałem, nawet, jeśli moje zimne serce mówiło co innego.
Debatowaliśmy wiele godzin nad tym, co zamierzamy zrobić. Analizując wszelkie możliwe scenariusze, robiąc szczegółowe listy potrzebnych sprzętów i sposobów na ich zdobycie. Każdy chciał zrobić jak najwięcej.
Jasper sprawdzał wszelkie możliwe informacje w Internecie, szukając czegoś, co pomogłoby mu zrozumieć źródło wizji nękających Alice. Tylko co później? Co byśmy z tym zrobili?
- Carlisle, musimy zacząć działać - stwierdził Emmett.
- Co my możemy zrobić? Wizje Alice są niejasne, przecież o tym wiesz. Niczego nie możemy być pewni, wszystko może się zmienić. – Carlisle starał się go uspokoić.
- Nie mogę siedzieć tu i patrzeć, jak wszystko się wali, tak jak ostatnio! Powinienem był uczestniczyć w tej wojnie, a zamiast tego musiałem patrzeć, jak moi przyjaciele i rodzina przechodzą przez to beze mnie. Prawdopodobnie umarłbym tam, a zamiast tego…
Emmett pokręcił głową. Nigdy nie żałował tego, co zrobił dla niego Carlisle. W porównaniu z nami wszystkimi to on najbardziej akceptował bycie wampirem. Jednak zamieniony został w 1935 roku, kilka lat zanim Ameryka przyłączyła się do drugiej wojny światowej. Pamiętam, jaki rozdarty był z powodu niemożności włączenia się do walki. Jego dwaj młodsi bracia brali udział w działaniach w Normandii i zginęli w ich trakcie. Wiedziałem, że czuł się z tego powodu winny. Jego matka straciła trzech synów, a on nie miał możliwości jej pocieszyć.
- Emmett, Carlisle ma rację. Widziałem już wiele wojen. – Jasper odwrócił się od komputera. – Urodziłem się, by być żołnierzem i dla mnie też torturą było nie móc walczyć. Ale tym razem jest inaczej. To nie będzie jedna z tych wojen, których doświadczyliśmy w przeszłości. Nie jestem pewien, czy jest coś, co moglibyśmy zrobić. Szukałem wszędzie i nic nie znalazłem. Nie dzieje się nic niezwykłego, jedynie tradycyjne spekulacje o Korei Północnej i Chinach. Nawet środkowy wschód jest stosunkowo spokojny. Nie wiem, skąd to nadejdzie. Wiem jednak, że nie będzie żadnych bitew – dodał cicho.
Usłyszałem niecierpliwe myśli Rosalie, czekające tylko na wydostanie się z jej ust.
- Nie mogę siedzieć tu i nic nie robić! To niedorzeczne. Mamy cierpliwie czekać, aż wszystko wyleci w powietrze? Lepiej by było, gdyby Alice nigdy nie miała tej głupiej wizji! Albo przynajmniej zachowała ją dla siebie, dopóki byłaby bardziej pewna co do jej znaczenia, zamiast rujnować nam wszystkim życie! – wybuchła w charakterystyczny dla siebie sposób i wybiegła z pokoju.
Alice zbladła, a ja usłyszałem jej skołowane myśli, wypełnione poczuciem winy. Jasper zesztywniał, wiedząc, że to słyszę. Emmett wstał zza stołu i podszedł do Alice, chcąc dodać jej otuchy.
- Ona nie miała na myśli nic złego. Jest przestraszona, to wszystko. – Pochylił się i delikatnie ją przytulił. – Nie miej jej tego za złe, wiesz przecież, jaką jędzą umie być, gdy się boi. Oboje cię kochamy i nic tego nie zmieni. W porządku?
Alice spojrzała do góry prosto w twarz swojego brata. Była taka zagubiona, że ciężko było mi słuchać jej myśl. Emmett dotknął jej podbródka i powtórzył delikatnie:
- W porządku?
Pokiwała głową i posłała mu słaby uśmiech. Nikt nie mógł się oprzeć czarowi Emmetta.
- A teraz… Lepiej pójdę porozmawiać z Rose. – Kiwnął głową w kierunku Jaspera, wstał i ruszył za swoją nieznośną żoną. Rosalie bywała wrzodem na tyłku, dlatego wszyscy cieszyliśmy się, że znalazła Emmetta. Nie było na świecie lepszego faceta dla niej, a ten był z pewnością święty, mogąc z nią wytrzymać.
Jasper odszedł od komputera i zbliżył się do przygnębionej Alice.
- To nie jest twoja wina, kochanie. Jakoś to rozwiążemy, a twoje wizje wrócą. – Podniósł ją i posadził na swoich kolanach. Siedzieliśmy w ciszy, nie wiedząc, co teraz zrobić.
Edwardzie, przykro mi, że nie mogę jej znaleźć. Przepraszam, nic już nie wiem. Myśli Alice ponownie wypełniły się wyrzutami sumienia. Była cały czas pod presją z naszej strony, a ja wcale jej nie pomagałem. Moje zmartwienie sytuacją Belli narażało ją na dodatkowy stres. Wkrótce mogła tego nie wytrzymać.
- Nie przejmuj się. Wiem, że zrobiłabyś wszystko co w twojej mocy, by ją chronić. Nikt nie oczekuje, że będziesz wszechwiedząca. To moja wina. Bylibyśmy teraz w Forks, gdybym nie podjął decyzji o wyjeździe. Myślę, że najlepszym wyjściem byłoby, gdybym sam tam pojechał i mógł być blisko niej, gdy coś się wydarzy.
- Wszyscy pojedziemy – powiedział Carlisle.
- Nie, to niemożliwe. Muszę być dyskretny, bo jeśli wizje się nie spełnią, powinienem móc odejść tak, by nie wiedziała, że w ogóle tam byłem. Jeśli pojedziemy całą rodziną, o wiele trudniej będzie utrzymać to w tajemnicy. Poza tym, nie chcecie chyba spędzić ostatnich dni swojego życia, chowając się przed ludźmi? – próbowałem rozluźnić nieco atmosferę.
- Jesteśmy rodziną. Jedziemy razem.
- Carlisle, nie mam zamiaru o tym dyskutować. To jest to, czego chcę. Jeśli wizje Alice się zmienią, będę musiał porozmawiać z Bellą. Ostrzec ją, Charlie’go i każdego, kto przyjdzie nam do głowy. Ale tylko jeżeli przypuszczenia się skonkretyzują, nie wcześniej. Nie będę ryzykował.
Patrzyliśmy na siebie nawzajem, myśląc o różnych scenariuszach, które mogły się ziścić. Nie podoba mi się to, Edwardzie. Nie powinniśmy się rozdzielać.
- Obiecuję, że nie będę daleko, jeśli coś się zmieni, ale muszę to zrobić. – Co za ironia, te same słowa powiedziałem Alice prawie czterdzieści osiem godzin temu. Miałem zamiar pojechać do Forks, po cichu obserwować Bellę i czekać na wiadomość od Alice. Jeśli wizje by się skrystalizowały, wkroczyłbym ponownie w życie mojej ukochanej, nie było innej opcji. Nie miałem pojęcia, co bym jej powiedział… lub… zrobił, ale coś bym wymyślił.
Widziałem plan formujący się w głowie Carlisle’a. Myślał o mieszkańcach Forks, z którymi żyliśmy przez te wszystkie lata. O lekarzach i pielęgniarkach ze szpitala, o Charlie’m i innych policjantach oraz przez krótki moment o Billy’m Blacku i pozostałych Quileutach. Warknąłem na myśl o pomaganiu ludziom, którzy byli wobec nas, delikatnie mówiąc, niegościnni. Jednak altruizm Carlisle’a zawsze wygrywał ze zdrowym rozsądkiem i wiedziałem, że mój ojciec pomógłby każdemu, nawet jeśli oznaczałoby to chronienie odwiecznych wrogów.
Niewyraźny stukot nad naszymi głowami oderwał mnie od myśli Carlisle’a. Ktoś taszczył coś po podłodze na piętrze. Emmett po cichu zaklinał klamkę u drzwi swojego pokoju i planował załagodzenie sytuacji. Rosalie znowu zamknęła się w ich sypialni. To żadna nowość – robiła to częściej, niż mógłbym policzyć, ale Emmett wiedział, że tym razem sytuacja jest inna. Jego żona była przestraszona, musiał się do niej dostać i ją uspokoić. Dlatego zamiast wyważać drzwi i ryzykować gniew Esme, zdecydował zrobić to, co zawsze działało na Rose. Jęknąłem, wiedząc, co planuje. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment.
Jasper, czując mój niepokój, cicho zapytał, co się dzieje. Przewróciłem oczami na dźwięk pierwszych nut płynących z głośników PlayStation. A potem usłyszeliśmy Emmetta.
Mój brat wyśpiewywał hity Neila Diamonda na karaoke.
Razem z Jasperem potrząsnęliśmy głowami, próbując powstrzymać pojawiające się na naszych twarzach uśmiechy. Nigdy do końca nie rozumiałem Emmetta. Tylko on mógł wpaść na pomysł, by w tak przygnębiającej atmosferze urządzić konkurs karaoke. Czasami chciałbym mieć tyle dystansu do wszystkiego.
Esme wpadła do kuchni, wiedząc, co oznacza ta piosenka. Spojrzała na Alice kulącą się w objęciach Jaspera.
- Co zrobił tym razem?
Nie często Emmett śpiewał „Cracklin' Rose”, ale tym razem sprawa nie cierpiała zwłoki. Była to ostateczna broń przeciwko fochom Rosalie. Najszybsza i najskuteczniejsza.
Esme spojrzała na Carlisle’a, a potem na mnie, czekając na odpowiedź. Usłyszała ją od Alice, która właśnie uniosła głowę.
- To nie on, Rose jest zła na mnie – powiedziała cicho.
- Alice, przestań, to nie twoja wina. Troszczysz się o każdego z nas, ona o tym wie. Jest egoistyczna i uparta, jak zwykle. Po prostu ją ignoruj, tak jak ja – odpowiedziałem.
Jasper spojrzał na mnie, wiedząc, że czytam jego myśli. Wyobrażał sobie naszego wielkiego, umięśnionego brata-wampira śpiewającego staromodne szlagiery i kręcącego tyłkiem przed drzwiami sypialni. Gdy tylko Emmett zaczął swoje „ba ba ba ba…”, nie mogliśmy wytrzymać ani minuty dłużej. Z naszych ust wydobył się stłumiony chichot, a Jasper dodatkowo wyobraził sobie Emmetta w bluzce z cekinami.
Esme rzuciła nam ostrzegawcze spojrzenie, jednak my nie mogliśmy się powstrzymać. Uniosła ręce w geście rezygnacji i westchnęła. Kąciki jej ust zaczęły wędrować ku górze, każąc wybierać między upomnieniem nas, a dołączeniem do niegodziwej zabawy w żałosne powstrzymywanie chichotu. Szło jej całkiem nieźle, była stosunkowo opanowana do momentu, gdy usłyszeliśmy donośny rechot Carlisle’a. Muzyka się skończyła, a my zataczaliśmy się ze śmiechu. Byliśmy pod wielkim napięciem przez ostatnie dwa dni, dlatego tama puściła, a my nie mogliśmy tego zatrzymać. Ogarnęła nas taka histeria, że nawet nie usłyszeliśmy, gdy do kuchni wszedł Emmett z przyciśniętą do jego boku Rosalie. Trzymał ją mocno, tak jakby się bał, że ucieknie i znowu zamknie się w ich pokoju.
Jakimś cudem opanowaliśmy się. Emmett znacząco odchrząknął, uśmiechając się jak głupek. Najwyraźniej był bardzo z siebie zadowolony.
- Alice, Rosalie chce ci coś powiedzieć.
Moja siostra nie spojrzała na żadnego z nas, podeszła od razu do Alice. Esme pogłaskała ją po policzku, jakby chciała powiedzieć „wybaczamy ci”.
- Wiesz, że nie chciałam tego powiedzieć, prawda? – Alice pokiwała głową. – Po prostu przerosło mnie to wszystko.
Moja mała siostra wiedziała, że Rose nie powie nic więcej w ramach przeprosin, dlatego skoczyła w jej kierunku i mocno ją uścisnęła.
- Wierz mi, wiem.
Często zastanawiałem się, po co żyję. Dlaczego godziłem się na tę monotonną egzystencję? Jaki jest jej sens? Spojrzałem na sześć osób zgromadzonych w pokoju, na tych, których tak mocno kochałem i którzy byli moją prawdziwą rodziną, i nagle wiedziałem, po co żyję w świecie, gdzie moje dni nigdy nie zostaną policzone. Byliśmy dla siebie wszystkim i cokolwiek miało nadejść, każdy z nas zaryzykowałby swoją nieśmiertelność w obronie drugiego. Nagle dziura, która tworzyła się w moim sercu przez ostatnie sześć miesięcy, rozerwała je na strzępy. Chciałem, by Bella była częścią tej rodziny. Potrzebowałem jej, by mieć z kim dzielić resztę moich dni, niezależnie od ich liczby. Po raz pierwszy odważyłem się zestawić słowa „Bella” i „wieczność” razem. Musiałem ją znaleźć i błagać o wybaczenie. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Czw 8:06, 02 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Cocolatte.
Wilkołak
Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 42 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 22:36, 01 Lip 2009 |
|
To ostatnie zdanie było boskie. Nareszcie Edward zaczyna myśleć jak na mądrego wampira przystało.
Rozdział świetny. Nic dodać, nic ująć. Polubiłam to opowiadanie, a Ty dobrze tłumaczysz, więc jest całkiem okay.
Wybacz ten niezbyt inteligentny i surowy komentarz, ale- co już się chyba dla mnie robi tradycją o tej godzinie- padam na twarz. Czy też raczej na klawiaturę.
Tłumacz dalej :)
Pozdrawiam,
Latte. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|