|
Autor |
Wiadomość |
volturiana
Dobry wampir
Dołączył: 10 Gru 2008
Posty: 624 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 36 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Volterra
|
Wysłany:
Nie 15:30, 27 Gru 2009 |
|
Zmierzchowa fanka napisał: |
Poczułam, że ze złości rozszerzyły mi się dziurki od nosa i zacisnęłam usta.
- Co ci do tego? - wycedziłam.
Zaśmiał się histerycznie, było w tym coś złowrogiego. Wzdrygnęłam się.
- Jeszcze się pytasz? ku***! To szansa dla mnie! |
Huh Przerwałam pisać swoje wypociny gdy zobaczyłam że jest nowy rozdział <3
Zacznę od tego cytatu, bo trochę mnie zabolał. Lubię tego Jacoba - nie jest zwykłym, typowym Jacobem zakochanym w Belli i zazdrosnym o nią. Ale z drugiej strony ten jego egoizm. Wiedział że Bella też ma problemy, ale swoje stawia wyżej. Nabrałam ochoty strzelić go w twarz i gdybym była Jasperem zrobiłabym to. Nie wiem co bym zrobiła na miejscu Belli. Nie jestem do końca przekonana jak to wszystko się ułoży. Boję się trochę że Bells będzie o wiele ciężej przejść przez to bagno. Dobrze że ma Jaspera, który jej nie zostawi mimo wszystko. Scena z balu... czy dobrze mi się wydaję czy Bells z jednej strony chce wrócić do normalności a z drugiej strony jakby się tego obawia? Takie odniosłam wrażenie... choć nie dziwie jej się. Ona czuje się bezpieczniej w 'swoim' świecie i każda większa zmiana zburzy to wszystko. Liczę że jakoś to wyjdzie, choć nie będzie zapewne różowo. Życzę Ci weny i czekam na kolejne <3 Jestem zauroczona i nie mogę się doczekać aż poznam wersje Jacoba :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Nie 15:36, 27 Gru 2009 |
|
Wchodzę od niechcenia na forum i taka świetna niespodzianka mnie spotkała.
Skoro mówisz, że nie jesteś zadowolona z tego rozdziału, to masz wielkie wymagania. Chyba nie przestałam być obiektywna, nadal mi się wszystko podoba, sposób w jaki wszystko opisujesz, rozważania i dialogi. Kiedy zaczęłam to czytać, zdziwiłam się i rozmyślałam, kto to mógł tańczyć z Bellą. Początkowo sądziłam, że to Edward, ale czy byłaby w stosunku do niego tak ufna? Przekonanie, że to Jacob (a bynajmniej mam nadzieję, że to on) potwierdziły te wielkie dłonie. Od ostatniego rozdziału, zaczęłam się zastanawiać, o co może chodzić w tej ich rozmowie. Terapia? Nigdy, bym na to nie wpadła. Myśląc o tej rozmowie po przeczytaniu rozdziału trzynastego, wydaje się to takie oczywiste. Podobał mi się cały schemat tej poważnej rozmowy. Gdyby wyobrazić sobie twoich bohaterów w tej sytuacji, to tak właśnie by zareagowali, Jacob z ostrą miną, gwałtowny, buntownicza Bella i spokojny jak zawsze Jasper. Nie dziwię się chyba reakcji Belli na wiadomość o leczeniu. Żyła tak długo nieszczęśliwie, że może nie chce dopuścić myśli o normalności. Bardziej spostrzegawcze osoby ode mnie mogły przewidzieć chęć wyleczenia jej, ale grupową terapię? Nie wiem, jak na to wpadłaś. Nigdy nie słyszałam o takim napędzaniu się nawzajem, korzyści dla dwóch osób.Na pewno ich spotkanie z Kate, będzie należeć do ciekawych scen, zresztą tak samo jak sam proces leczenia. Co będą musieli razem robić? Samo siedzenie i patrzenie w oczy chyba nie wystarczy.
Cieszę się, że tak szybko dodałaś rozdział. Jesteście wspaniałe. Z każdym kolejnym rozdziałem, robi się coraz ciekawiej. Nie jestem żadną pisarką, ani betą, ale strasznie podoba mi się to opowiadanie. To, co mnie czasem wkurza w polskich opowiadaniach, to to że nie można zajrzeć do oryginału. Rzadko mam taką ochotę, może z dwa, trzy opowiadanie dokończyłam czytać w oryginale. Po każdym twoim rozdziale zaczynam czuć niedosyt, nie dlatego, że piszesz krótko, ale dlatego, że pragnęłabym wszystko od razu przeczytać i powracać niezliczoną ilość razy, aby ponownie przeczytać. Plotę już powoli, bzdury, więc to chyba koniec.
Znalazłam malutki błąd w trakcie czytania:
Cytat: |
Byłam chyba zbyt dużym tchórzem, żeby przekonać się, co będzie dalej, jakby się to potoczyło gdybym się zgodziła |
przed gdybym powinien być przecinek :)
Pozdrawiam,
Paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Nie 15:44, 27 Gru 2009 |
|
Świąt mi nie zabrałaś xD Bez przesady... (i tak za nimi nie przepadam zbytnio...)
Acha, my też Cię KOCHAMY! [pozwoliłam sobie użyć l.m.] Za to, jak piszesz i co piszesz. Za Twojego Jacoba, "dupka" z przymusu, i zagubioną Bellę... Za wpół Mike'owatego Edwarda i przyjaźnie nastawionego, zakochanego Jaspera... ;)
A teraz co do rozdziału... Czemu jesteś na siebie zła? Ja jakoś tego nie rozumiem. Scena balu... Taka plastyczna, wszystko idealne, ze szczegółami. Świetnie opisałaś spostrzeżenia Belli względem "jej mężczyzny" (mam nadzieję, że będzie nim Jake ^^). Krótko mówiąc: miałam tę scenę przed oczami. A później bum! Powrót do rzeczywistości. No i wiemy już, o co chodziło z tym kluczem. Nie powiem... Ciekawie to wymyśliłaś. Teraz Bells i Jacob będą na siebie... skazani? Tak, to dobre słowo. Ale w końcu jest szansa na wyleczenie obojga [może nawet jest nadzieja na "balową" scenę...] i tego się trzymajmy.
Sprawdzając tekst, bardziej skupiłam się na przeplatających się czasach. Teraz powinno być okej...
ZF, jeśli będziesz chciała zmienić jakiś fragment po wysłaniu tekstu, to wal śmiało ;]
Weny, czasu i chęci ;]
PS. Ja przykładowo tęsknię za punktem widzenie Jake'a. Ciekawi mnie, co on sobie w duchu o tym wszystkim myśli...
PS2. Fakt ;) Przecinek... |
Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Nie 15:50, 27 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Misty butterfly
Wilkołak
Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 228 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 18:50, 27 Gru 2009 |
|
Wiedzialam!!!! ;)
Potwierdzilas moje wczesniejsze przypuszczenia.....
Jacob jest kluczem do przezwyciezenia choroby Belli...moga sobie pomoc nawzajem;)
Te marzenia Belli na poczatku rozdzialu,
az obrazy ich tanczacych same pojawialy sie przed oczami...;)
Podoba mi sie to, ze Jake jest chetny do wspolpracy;) Widac ze zalezy mu na tym zeby wyzdrowiec ale tez na zdrowiu Belli....chociaz tego nie okazuje, bo mimo wszystkao nadal gra ,,zimnego dupka,,...
A po przemysleniach Belli widac ze w podjeciu decyzji pomogla jej sama mysl o tym ze jesli pomoze sobie pomoze tez Jacobowi...;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 18:51, 27 Gru 2009 |
|
Wysmarowałam tu piekny post, lecz niestety ze względu na szaleństwo mojego neta "zeżarło go";-/.
Rozdział absolutnie wspaniały. Jak każdy wcześniejszy zresztą. Doskonale opisujesz trudne emocja jakie targają bohaterami. To naprawdę sztuka, a ty wspaniale sobie z tym radzisz. Naprawdę chylę czoła.
Bella zaczyna powoli chcieć wrócić do normalności i jeśli jej szansą jest Jackob to doskonale. Jestem fanką Jaspera ale to jak wykreowałaś Jackoba sprawiło, że jest dla mnie nr 1 w tym opowiadaniu. Są takie chwile, że jestem nawet bardziej ciekawa jego histori, niż Belli. Z wrednego, płytkiego typa jakim przedstawilas go na początku, nie przeobraża się lecz pozwala nam odkryć się jako wrażliwy, troskliwy facet. Wiadomo, że sam może wiele zyskać na pomaganiu Belli ale chemia jak wytworzyła sie między nimi jest niesamowita.
Po raz kolejny mogę ci gratulować doskonałej roboty, świetnego stylu, rewelacyjnego opisu uczuć i emocji. Chyba muszę zajrzeć do słownika wyrazów bliskoznacznych bo mój zasób zachwytów nad twoją twórczością jest chyba mocno ograniczony:-)
Weny i wrócę tu po nowy rozdział |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Doris89
Nowonarodzony
Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 45 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz
|
Wysłany:
Nie 20:28, 27 Gru 2009 |
|
Świetny rozdział:D
jestem ciekawa co wyjdzie ze współpracy Belli i Jacoba??
Może będą razem?? A ten Edek jest taki nie podobny do wszyskich ff jakie cztałam.... tak..... obojętny. Nie wiem dokładnie jak go określić....
Czekam na ciąg dalszy:D WENY |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Nie 23:53, 27 Gru 2009 |
|
Niewierna Vena powraca.... Z podkulonymi uszami. Przepraszam najmocniej, że znów długo mnie nie było ;/ Mimo, że nie dawałam znaku życia, byłam na bieżąco.
Muszę Ci powiedzieć, że robisz na mnie na prawdę ogromne wrażenie! I rozdział wcale nie jest zły. Jest taki... ludzki? Lżejszy? Coś w ten deseń. Bardzo mi się podobał i zapalił maleńkie światełko nadziei. Może jednak? A może jej się uda? Ja będę w to wierzyła do końca. Aż zachłysnęłam się z zachwytu, gdy czytałam pierwszą część rozdziały 13. To było piękne i życiowe, a zarazem radosne i pełne nadziei. Niestety, wiedziałam że nie może być to prawdą, ale skoro Bells może wyobrażać sobie takie rzeczy i czuć przy tym same pozytywne emocje, to może znaczyć, że jest na dobrej drodze. Oni oboje są, bo jak napisałaś:
Cytat: |
Prawdziwą walkę toczyłam samotnie, lecz teraz miałam kogoś, kto dołączy do mojej drużyny. |
Bardzo ładne słowa, ZF ;]. Jak zawsze czuję niedosyt, ponieważ mogłabym czytać Wypalonych bez końca, w kółko, itp itd. i nie znudziłoby mi się to ^^ Masz talent, to pewne. Nie wątp w swoje umiejętności, bo nawet gdy wydaje Ci się, że coś jest nie do końca na miarę Twoich umiejętności, to zawsze wychodzi wspaniale.
Rozdział 12, a dokładniej część 3 była cudowna. Opis momentu, w którym Jake niesie Bellę był niesamowicie plastyczny i realistyczny. Czułam prawie to samo, co bohaterka! Nie wiem, jak to robisz, ale całkowicie zawładnęłaś moją wyobraźnią!
Biję pokłony
Vena |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Maya
Wilkołak
Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!
|
Wysłany:
Śro 3:51, 30 Gru 2009 |
|
Jaki wstyd.. olśniło mnie że ja tu nic nic.
Jest póżno. Co za tym idzie nie myślę logicznie. Ale pragnę zostawić komentarz ;)
Reakcja Jacoba. O boże, jakie to sexy^^ :D
Zmierzchowa fanka napisał: |
Zaśmiał się histerycznie, było w tym coś złowrogiego. Wzdrygnęłam się.
- Jeszcze się pytasz? ku***! To szansa dla mnie! |
Jezu, kocham. Ten aroganki skurwie*, <3 w dobrym tego słowa znaczeniu achh ale gdzieś tam w głębi zagubiony chłopczyk <3 Czuję, że już głupoty gadam. Ale twój Jacob.. zakochałam się. Co oczywiście nie zmienia faktu iż Jaspera zawsze stawiam na pierwszym miejscu :)
Pozdrawiam Serdecznie
Równierz biję pokłony.
Wielbię.
Brawo !
Ave ZF |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Maya dnia Pią 22:41, 01 Sty 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
kakunia
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Polski :)
|
Wysłany:
Czw 20:26, 31 Gru 2009 |
|
Twoje opowiadanie jest inne od pozostałych, ale nie w złym znaczeniu. Jest świetne. w tym opowiadaniu trochęłatwiej wczuć mi się w to, jak czuje się Bella. Chodź nie mam żadnej fobii, nie jestem uzależniona, nic z tych rzeczy. Lecz rozumiem ją. Cieszę się, że w końcu zaprzestała odpychać swiat od siebie rękami i nogami, że pomoże sobie i Jake' owi. Pewnie będzie trudno. Ostatnio nie jest tu też zbyt dużo pisane o tym przedstawieniu, a ciekawi mnie, kto dostanie jaką rolę. Czekam na następne rozdziały. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Nie 23:07, 10 Sty 2010 |
|
Niedawno wróciłam ze stoku i, z obolałym tyłkiem po serii upadków z deską przyczepioną do stóp (na których miałam bardzo niewygodne i sztywne buty), postanowiłam prawie od razu wejść na forum i obdarować Was kolejnym rozdziałem.
Volturiano, mam nadzieję, że po tym rozdziale zmienisz trochę nastawienie na "egoizm" Jacoba. Jednak cieszę się, że widziałaś go w ten sposób, ponieważ było to właściwe. Postrzegałaś go oczami Belli, czyli tak jak miało to wyglądać. Wiem, że już wszyscy znacie punk widzenia i Belli i Jake'a i szczerze bałam się tego, że przestaniecie dostrzegać i interpretować to w sposób 'drugiej strony'.
Cytat: |
Po każdym twoim rozdziale zaczynam czuć niedosyt, nie dlatego, że piszesz krótko, ale dlatego, że pragnęłabym wszystko od razu przeczytać i powracać niezliczoną ilość razy, aby ponownie przeczytać.
|
Cholera, cholera jasna! Paramox kochana. Dobry Boże! Wiesz jak ja teraz wyglądam!!! Jak Ty to robisz, że za każdym razem jak czytam Twoje komentarze to zamieniam się w węgiel?! To nie jest zwyczajne chwalenie, to to, nie wiem... Serio, teraz boję się, że zawiodę Cię kolejnym rozdziałem. I wcale nie mam wielkich wymagań, po prostu wiem, że mogłam wykrzesać więcej niż tamto coś, wyżej.
Fresh, Misty butterfly, Auroro Roso, Doris89, Veno, Mayu, kakuniu, takie komentarze są niebezpieczne. Zaraz wypalę dziurę w podłodze. Wy wszystkie mnie tutaj tak chwalicie, a połowa mojej pracy jest możliwa dzięki Wam. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo mi pomagacie, bo robicie to zupełnie bezwiednie. Piszecie swoje domysły, a ja to czytam i myślę sobie: to całkiem niezły pomysł, a może by to dodać. Fakt, mam mniej więcej opracowany plan, ale rzeczy których się domyślacie też mnie naprowadzają, często wiem co skreślić, żeby nie było zbyt oczywiste. I do tego te wszystkie cudowne słowa, które piszecie o tym jak bardzo Wam się podoba... to jest wspaniałe. Trzy czwarte mojej twórczości to Wy.
Jeszcze na koniec: bardzo dziękuję mojej kochanej Becie za pomoc w doborze piosenki, miałaś rację.
[link widoczny dla zalogowanych]
ROZDZIAŁ CZTERNASTY:
"Pociecha jest balsamem na głęboką ranę. Jest oazą w bezkresnej pustyni. Pociecha jest jak łagodząca dłoń na twojej skroni. Pociecha jest niczym bliska, przyjazna twarz. To obecność kogoś, kto rozumie twoje łzy, przysłuchuje się twojemu utrudzonemu sercu, w smutku i nieszczęściu pozostaje przy tobie i pomaga dojrzeć parę gwiazd."
Codziennie rodzą się ludzie. Nawet nie wiemy, kiedy na świat przychodzi kolejne pomarszczone, wrzeszczące stworzenie. Możemy być wtedy w domu, pracy lub szkole. Możemy robić różne rzeczy – dozwolone lub nie. Mogą być grzeszne, dziwne, śmieszne albo całkiem zwyczajne. Nie wiemy, kiedy to się dzieje, ale dzieje się na pewno. I mamy tego świadomość. Chociaż o tym nie myślimy. Najlepsze jest jednak to, że wtedy zaczyna się czyjeś życie. Otwiera się kolejny mały światek jakiegoś człowieka.
Jednak na nasze życie nie ma to wpływu. Funkcjonujemy dalej tak samo. Robimy te same nudne, nic niewnoszące rzeczy. Egzystujemy wśród tych samych ludzi. Nie zmieniamy się. Trwamy w tych samych przyzwyczajeniach. I być może, ale tylko być może, kiedyś spotkamy właśnie tę osobę, która dała tyle radości swoim rodzicom. I być może wywróci ona nasze życie do góry nogami. I nieważne, czy na gorsze, czy na lepsze, ale może zaważyć na tym, co zrobisz. Może pokierować twoim krokiem.
Każdy może mieć wpływ na każdego. Rodzisz się i na swojej drodze spotykasz miliony ludzi, którzy mogą być twoim przeznaczeniem. I nawet nie będziesz wiedział, kiedy wejdziesz z buciorami w czyjeś gówniane życie.
Codziennie umierają ludzie i nie można tego zatrzymać. Nawet jeżeli będziesz chciał z całych sił, to pieprzony Władca na górze i tak ich zabierze. Jednak możemy ten cały proces opóźnić. Ratujmy siebie nawzajem, to może do czegoś dojdziemy.
Jestem egoistycznym skurwysynem, ale cieszę się, że ktoś podjął się zadania ratowania mojego tyłka.
Urodziłem się, żyłem w pieprzonym koszmarze, pokochałem i straciłem. Umarłem.
A teraz mam ochotę wrócić. I jeżeli będzie trzeba, zakuję się kajdankami do fotela Mocarnego i powiem: ‘nie, ku***, pokazałeś swoje, teraz pozwól mi rozłożyć własne karty i wrócić’.
Czy to tak dużo?
’Nazywam się Jacob Black i dziś jest pierwszy dzień mojego życia.’. Ostatni wieczór mojej ówczesnej doczesności spędziłem na kurewsko twardym fotelu, w ciasnej klitce zwanej mieszkaniem. Należało ono do palanta – Jaspera. Jednak tamten nie był tym samym frajerem, za jakiego go uważałem. Był zakochanym kretynem, to gorsze od najgorszej głupoty. I do tego śmiercionośne. ‘Uciekaj, debilu, zwiewaj dopóki możesz!’ – miałem ochotę wrzeszczeć mu do ucha. Nie posłuchałby, każdy ogłupiony nie słucha. No ale kim ja jestem? Niańką? Nie będę naprowadzał jakiegoś matoła, już i tak utonął.
Skupiając się na moim ratunku… Dość to wszystko pokręcone i zawiłe. Jakby nie patrzeć, moja przyszłość leży teraz w rękach przestraszonego kurdupla. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że to, czy wyzdrowieję, będzie zależeć od Belli Swan, wyśmiałbym go i powiedział, że zwariował. No a teraz co? No właśnie, ta dziwna rzecz już się stała i zaważy na tym, co będzie. Wrogowie sobie pomagają, to głupie i zupełnie bez sensu.
Co było? Co może się stać? Co będę robił jutro, pojutrze, za tydzień, rok? Nie wiem, jednak teraz mam plan i planu trzymać się będę. Stanę się tym, kim byłem, a straciłem tożsamość wtedy, gdy wszystko się zatrzymało. Melanie umarła, a ja razem z nią. Teraz chcę wrócić i gdybym nie był cholernym tchórzem, już dawno przyszedłbym tutaj odrodzony. Nowy.
Mój klon został zaatakowany, a ja czułem wewnętrzną potrzebę, przyciąganie, żeby ją uratować. Miałem ochotę zabić tych skurwieli, którzy zrobili to, czego robić nie powinni. ‘Nie widzicie, jaka ona jest drobna, niewinna?!’ - chciałbym się zapytać. Jednak wtedy brzmiałbym gorzej od zakochanego kretyna, którym nie byłem i nie będę. Już nigdy nie popełnię tego błędu. Nie otworzę się, choćby nie wiem co. A do Belli ciągnie mnie tylko ta dziwaczna więź, dzięki której... To po prostu zdublowany ‘ja’. Muszę bronić siebie. Chociaż nie robiłem tego od... tamtego czasu, teraz będę o to dbał. Przynajmniej w tym względzie się przydam, będę w tym dobry. Cholernie.
’To się nie uda’ – cały czas powtarzała. I mogłem, mogłem się z nią zgodzić, ale nie chciałem. Na nadzieję liczą głupcy, całkowici optymiści, czyli debile z uśmiechami na ustach, ale ja chciałem ufać nadziei. Dzisiaj. Dam ci to, na co nie zasługujesz. Coś, przez co wedrzesz się do mojego zaśmieconego umysłu i być może rozświetlisz gówniane myśli, które we mnie mieszkają. Poradzisz sobie, ty bezduszna miernoto?
’Co cię to obchodzi?’ - i wtedy zaśmiałem się, bo myślałem, że żartuje. Czy ona była ślepa? Naprawdę tego nie dostrzegała? Dając szansę sobie, dawała szansę mi. Teraz to takie oczywiste. Ale też chore, nienormalne.
No i zrozumiała. Ta prawda wdarła się do niej i wyszła z krótkim słowem: ‘dobrze’. I to ‘dobrze’ zaszczepiło we mnie właśnie tę wiarę, której serdecznie nienawidziłem. Kiedyś we mnie żyła, a później uciekła i zostawiła z kurewsko zepsutym wnętrzem. A teraz wracała. Z zamiarem odejścia. A ja i tak jej ufałem. Dlatego nie cierpiałem tego wszystkiego.
Matko! Byłem taki popieprzony!
Poczułem, że na brzuchu wylądowało mi coś twardego.
- Wstawaj! - wychrypiał Sam i usłyszałem, jak sprężyny jego materaca zaskrzypiały.
- Chwila. - Przekręciłem się na bok, pilot, którym we mnie rzucił, spadł na podłogę.
Sam podszedł do szafy, żeby wziąć z niej ubrania i rzeczy do mycia. Powlókł się do łazienki i po chwili słyszałem, jak puszcza wodę.
Moje myśli były bardzo optymistyczne. Wyjątkowo. Westchnąłem i niechętnie usiadłem. Przetarłem twarz dłońmi. Zrobiło mi się zimno, zadrżałem. Wstałem i zacząłem taksować wzrokiem podłogę w poszukiwaniu jakiegoś okrycia, sypiałem w samych spodniach. Wreszcie dopadłem moją ulubioną granatową, bawełnianą koszulkę. Szybko wciągnąłem ją przez głowę.
Podszedłem do biurka i zebrałem z niego swoje zeszyty. Próbowałem wczoraj coś odrobić, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Złożyłem cyrkiel i wrzuciłem go na dno torby razem ze wszystkimi innymi rzeczami, które miały mi się dzisiaj przydać.
Wyciągnąłem z szafy moje stare, ciemne dżinsy, biały podkoszulek i czarną bluzę z kapturem. Walnąłem to na łóżko i wygrzebałem spod niego obdarte trampki.
- Gdzie wczoraj byłeś? - Sam wyszedł z łazienki.
Wzruszyłem ramionami.
- Nigdzie.
Spuściłem wzrok. Gdyby spojrzał mi w oczy, wiedziałby, że kłamałem. Znał mnie na wylot.
- A gdzie to „nigdzie”? - zapytał od niechcenia.
Wcale go to nie interesowało. Chciał mnie trochę pomęczyć. Poznęcać się, jakby nie patrzeć, nie było mnie całą noc. I co miałbym mu powiedzieć?
„Wiesz, Sam… Spędziłem noc na czekaniu, aż obudzi się Bella Swan, bo uratowałem ją przed pierdolcami – Demetrim i Feliksem. Tak, to ta świruska z mojej klasy teatralnej.”
To byłoby co najmniej dziwne.
Z drugiej strony nieodparta chęć wyznania mu prawdy cisnęła mi na usta słowa, przez które zostałbym wyśmiany i publicznie upokorzony. To głupie, ale taka była prawda. Okrutna i nie do przyjęcia, ale bycie wrogiem ludzi ze społeczeństwa szkolnego miało swoje własne prawo. Sam siebie wykreowałem na suchego dupka, który nienawidził wszystkich włącznie ze sobą. I owszem, było w tym dość sporo prawdy, ale ja nawet nie chciałem poznać i zrozumieć żyjących tutaj jednostek. Nie nienawidziłem was, karaluchy, a to tylko dlatego, że was zupełnie nie znałem. I nie chciałem znać, bo ludzie kłamią. Są zawistnymi żmijami i wmawiają ci, że cię kochają, a później bezwzględnie porzucają i umierają. Zostawiają cię z poczuciem winy. Tylko z tym.
„I wiesz co, Sam? Ratuję siebie, uciekam od ciebie, Emmetta, Lei. Zwiewam od mojej mamy i Melanie, od wszystkiego. No i wiesz co? Uciekam z Bellą. Bellą Rąbniętą Swan. Tak, ku***!”
- Nic ci do tego, mamo – sarknąłem i zamknąłem się w łazience.
*
- Jesz to? - zapytałem Leę, wskazując na bułkę z dżemem, która leżała na jej talerzu.
- Nie, odchudzam się.
Wziąłem pieczywo z jej talerza i ugryzłem.
- Znowu? - zdziwił się Em. - Boże, jesteś taka szczupła. - Pokręcił głową.
Prychnęła. Zlustrowałem ją wzrokiem.
Lea była piękna. Miała długie, kręcone włosy jakiegoś dziwnego koloru. Karmelowe, ale w niektórych miejscach trochę ciemniejsze jak kora drzew. Jej oczy były duże i brązowe, była Indianką, więc miała bardzo ciemną karnację. Bardzo utalentowane, krwistoczerwone usta. Przekonałem się o tym na własnym członku. Lea bardzo go lubiła.
Wysoka i chuda. W moim mniemaniu za chuda. Jednak mięsista w bardzo odpowiednim miejscu. O tak, cycki miała duże i jędrne. Na ich szczycie widniały ciemne, pyszne sutki, które nie raz próbowałem. W tej kategorii Lea była doskonała.
Dziewczyny są niezwykłe. Katują się dietami, maskują kosmetykami i godzinami układają włosy. Nie wszystkie, ale na przykład takie jak Lea. Zachowują się jak pieprzone modelki, którymi nie są. Wychudzone i wyzywające ruszają „łowić” śliniących się palantów. Pojebów, dla których ładna dupa i fajne cycki są jak najlepszej jakości kokaina dla narkomana. To chore.
Nie dziwi mnie to, ponieważ ludzie są chorzy. Do szpiku kości przesyceni idiotyzmem i kretyństwem. Pedofile, terroryści, gwałciciele, zabójcy – kto w ogóle chciał wymyślać nazwy na tych popaprańców? Najśmieszniejsze jest, ku***, to, że trzy czwarte populacji tej szkoły myśli, że to ja kiedyś trafię do statystyk policyjnych. Ubaw. Kolejny dowód na to, że ludzie nie potrafią patrzeć. Nie mają pieprzonego oka mentalnego, obserwują innych przez pryzmat bzdur. Zupełnie nieistotnych, a dla nich tak cholernie ważnych. Nie widzą tego, że się boję. Tak, ku***, boję się. I przyznaję się do tego bez bicia.
Codziennie trzęsę portkami przed tym, co spotkało Mel, bo ona była moja. To bez przerwy chodzi za mną niczym gówno, a ja zamykam się w tym, co tutaj mi zaoferowali. Nie biorę niczego więcej, ale od dzisiaj się to zmieni.
Oficjalnie lubię takie jak Lea, ale nieoficjalnie...
Jestem frajerem.
Przeniosłem wzrok na stolik, który znajdował się kilka metrów dalej. Siedziało przy nim sześć osób. Słodka idiotka, szczerzący się dupek, jego siostra, dwójka kujonów i... Bella. Sam nie wiedziałem, dlaczego ją obserwowałem.
Była skulona, miała spuszczoną głowę i ręce założone na piersi. Bała się, to normalne. Czarne dżinsy, niebieska bluza, stare trampki – standard. Rozpuszczone, lekko kręcone, długie włosy zasłaniały twarz, tak jak zawsze. Miała okrągłą buzię i ogromne, brązowe oczy niczym sarna. I taki maleńki, zadarty nosek. Wąskie usta, ale ładnie przyczerwienione. Blada, ale z wiecznie zaróżowionymi policzkami. Nie była chuda. Niska, strasznie niska i miała szerokie biodra. Trochę tłuszczyku nie szkodzi. Trzęsące się maleństwo. Tak bardzo jej nie nienawidziłem. Była moją zmorą, bo nie potrafiłem myśleć o niej na tyle źle, żeby wyrzucić mojej głowy i zatrzasnąć klapę. Chciałem, żeby zabrała się z tymi swoimi małymi stópkami i wypierdalała z mojego życia, bo bałem się tego, co mogło wkrótce nastąpić.
Jednak teraz musiała zostać. Chciałem, żeby została. Mogła mnie uratować, byłem tego świadomy. ‘A ja, ku***, postaram się, żeby następnym razem nie bała się skopać jaj popierdoleńcom, którzy będą chcieli się trochę pobawić’, obiecałem sobie.
Mój klon miał stać się towarzyszem broni, ale to nie znaczyło, że wszystko będzie dobrze. My po prostu musieliśmy się zrozumieć.
Kiedy ktoś gapi się na ciebie, czujesz jego wzrok na plecach i to chyba zadziałało. Bella spojrzała w moją stronę. Szybko spuściłem głowę. W jej oczach zobaczyłem jakiś dziwny błysk, zupełnie jakby wiedziała, co myślałem. A myślałem przecież całkiem sporo o tym, co może się zdarzyć, kiedy już pójdziemy do Kate.
Dzisiejsza wizyta zapowiadała się ciekawie, tego byłem pewien.
- Co z przesłuchaniem? - zapytał Em.
Wzruszyłem ramionami.
- Nauczyłem się tekstu, więcej nie mam zamiaru nic robić.
Emmett pokiwał głową.
- Rozumiem cię, tekst Romea pod balkonem jest wyjątkowo nudny. Ja mam rozmowę z Baltazarem. Okropieństwo. - Władował sobie do ust kawałek kurczaka.
Emmett był, nie chcę brzmieć gejowsko, ale był przystojny. Całkiem napakowany i wysoki. Na głowie miał ciemne loczki, ale nie wyglądały pedalsko, dziewczynom się podobały. Przyzwoita twarz i dołki na policzkach, laski na to leciały, zdecydowanie. Jednak koleś obżerał się jak stado świń. Szamał cały czas, od białego rana.
Był wadliwym skurwysynem, ale lubiłem go najbardziej z tej całej watahy debili. I chociaż w życiu stracił tylko psa, to miałem wrażenie, że rozumiał mnie najlepiej z nich wszystkich. Nie wiedziałem, co to mogło być, ale właśnie tylko to do mnie przemawiało. Lubiłem go i już.
Nie był moim przyjacielem, nikt nim nie był. Nie zdradzałem mu swoich sekretów, o Melanie wiedział tyle, co inni. Kiedyś była moją dziewczyną. Wspomniałem im o niej tylko z jednego powodu, kiedyś Lea zobaczyła jej zdjęcie w mojej szafce, była ciekawa, więc jej powiedziałem. Nic więcej nie miałem zamiaru zdradzić.
*
Wyglądam jak pacan. Czarne dżinsy i granatowa koszula. Tragedia. Jednak ona wygląda cudownie, jak zawsze zresztą.
Ma taką żółtą sukienkę. Zawiązywaną na szyi, z drobną kokardką między cyckami. I bardzo ładne szpilki, wysokie. Z dumą oświadczyła mi, że w tych butach nie czuje się przy mnie jak liliput, sięga mi prawie do brwi. Jasne włosy wyprostowała i spięła ich pasmo na czubku głowy. Reszta majaczyła tuż nad jej ramieniem.
- Mel, dlaczego nie mogłem założyć zwykłej koszulki? - pytam, kiedy ujmuje moją wielką łapę w swoją smukłą rączkę.
Chichocze.
- To doroczny festyn, musisz wyglądać odświętnie – mówi.
- Nigdy nie wyglądałem odświętnie.
- Ale teraz jesteś ze mną.
Zatrzymuje się i odwraca w moim kierunku. Staje na palcach. Uśmiecha się, a ja to odwzajemniam. Wreszcie styka swoje delikatne usteczka z moimi, a ja łapię ją gwałtownie w pasie i przyciskam do siebie z całej siły. Chichocze, ale pogłębia pocałunek. Wtapiam dłoń w jej włosy i całuję do momentu, aż oboje musimy zaczerpnąć tchu.
Odrywamy się od siebie, a ona szepcze:
- Wyglądasz idealnie.
- Uśmiechnijcie się – słyszę głos mojego najlepszego przyjaciela.
Odwracam się w tamtą stronę. Mel ustawia mnie tak, że teraz stoją za nią z rękami zaplecionymi na jej talii i podbródkiem na jej ramieniu. Uśmiecham się jak kretyn, bo jestem szczęśliwy, błyska flesz. Jeszcze tylko całuję moją dziewczynę w tył głowy i łapię ją za rękę. Idziemy na festyn.
*
To właśnie to nieszczęsne zdjęcie zobaczyła Lea.
*
To, co moje, należy też do Ciebie:
I stało się. Przeżywając coś na krawędzi, wśród zgnilizny nauczyłem się kierować swoimi myślami tak, żeby nie myśleć o tym, co będzie, a ja chciałem, żeby to się wydarzyło. Wtedy szybciej mijał czas.
Lekcje przetrwałem w tym samym olewatorskim stylu, co zawsze, byłem tam tylko ciałem. Zamalowałem chyba z sześć kartek wyrwanych z zeszytów. Najgorzej było na angielskim i zajęciach teatralnych. Tam była Bella. Bardzo trudno ignorować piwo, kiedy jest się alkoholikiem. Odliczałem czas, a tykanie zegara było nieznośnie uporczywe i głośne, chciało, żebym gapił się w tamtym kierunku bez przerwy. A ja sam dostawałem cholernej białej gorączki.
Maleńkie dłonie mojego towarzysza broni zostały dzisiaj zmasakrowane i powykręcane w różne strony. Ona też przeżywała to, co miało niedługo stać się u Kate. Jej brązowe oczka co jakiś czas spoglądały niepewnie w moją stronę. Jakby bała się, że zaraz wstanę i krzyknę, że nic z tego. Szczerze powiedziawszy, ja też modliłem się, żeby się nie rozmyśliła. Możliwe, że wiązałem zbyt duże nadzieje z tym, co będzie po terapii lub w jej trakcie. Nie chciałem tego, naprawdę, ale kiedy przebywało się tak długo pod ziemią, pragnie się rozpaczliwie spróbować tego zbawczego haustu powietrza.
Nie miałem żadnego zapewnienia. Nikt nie powiedział: ‘tak, Jacob, uda się, wyjdziesz z tego’. Jednak ja uparcie chciałem wierzyć. ‘Tak, Panie Boże, chcę wierzyć! Pozwól mi w tym trwać jak najdłużej, to jest takie... przyjemne. Mieć coś, o co można się oprzeć i trwać w przekonaniu, że może się udać’.
Ja i Bella jesteśmy dwójką zamkniętą w niedostępnym bagnie rozpaczy. Mogłem użyczyć jej swojego ramienia po to, żeby spróbowała się wydostać. Miałem nadzieję, że zrobi to samo.
- Pamiętajcie, że musicie ze mną współpracować – powiedziała Kate, nie odrywając wzroku od notatnika, który spoczywał na jej kolanach.
Szczerze nie zdziwiło mnie to, że Jasper odprowadził Bellę pod same drzwi gabinetu. ‘Jestem przecież takim niebezpiecznym palantem, mógłbym ją skrzywdzić’ – prawie prychnąłem, jak o tym pomyślałem. No ale on był zakochanym frajerem, nie dziwiło mnie to, mogłem znieść takie myślenie z jego strony.
- Jasne – rzekła Bella i wyciągnęła przed siebie nogi.
Zagryzłem wargę i spojrzałem na nią. Wyglądał na w miarę wyluzowaną, wiedziała, że tutaj nic jej się nie stanie. Brawo, Kate, przekonałaś ją.
Kiedy tylko tutaj weszliśmy, psycholożka kazała zająć nam miejsca na kozetce. Nigdy jej z nikim nie dzieliłem, nie przeszkadzało mi to, chociaż zdziwiło mnie nieco, że Kate nie przygotowała nam dwóch osobnych krzeseł. To musiało być jakieś psychologiczne zagranie. Bella usiadła jak najdalej ode mnie, prawie wciskając się w oparcie, ale od tamtej pory zdążyła zmienić już pozycję kilka razy. Ostrożna, lecz wyluzowana, taka właśnie wtedy była. Liczba spięć między nami była równa zeru. W końcu. Właściwie to wymieniliśmy tylko dwa krótkie zdania. Przed wejściem tutaj zapytałem się jej, czy jest gotowa, odpowiedziała, że tak. I to by było na tyle.
- Bello, zapewniałam twoich rodziców kilka razy, że nic ci nie grozi. Czy mogę usłyszeć z twoich ust, że czujesz się bezpiecznie?
Dziewczyna odchrząknęła zaskoczona. Nie spuszczałem z niej wzroku, chciałem dokładnie wybadać jej reakcję.
- Ja... tak. - Kiwnęła głową.
- Co „tak”? - zaciekawiła się Kate.
Dziewczyna pociągnęła nosem.
- Czuję się bezpieczna – wyszeptała Bella.
Zauważyłem, że kątem oka na mnie spojrzała.
’Dobra, jesteśmy w domu. Brunetka nie boi się, a przynajmniej nie na tyle, żeby zrezygnować z terapii, na razie. Świetnie’.
Oczy kobiety za biurkiem zaczęły błądzić na przemian od mojej sylwetki do drobnego ciałka mej towarzyszki.
- A ty, Jacob? - Jej świdrujące spojrzenie przeszyło na wskroś.
Zdziwiło mnie jej pytanie. Oczywiście, że czułem się niezagrożony. Jednak to zdanie miało dotrzeć jeszcze głębiej. Ona chciała wiedzieć, czy chciałem podjąć się tego otworzenia zamka. Chciałem, bardzo chciałem. Byłem tego pewien w stu procentach.
- Czuję się bezpieczny – odparłem donośnie.
Tym razem Bella na mnie spojrzała. Nie wiem, co spodziewała się zobaczyć w moich oczach, ale to, co się tam znajdowało, z pewnością ją usatysfakcjonowało. Jej brązowe tęczówki błysnęły ponownie tym samym światełkiem jak na stołówce.
- Świetnie – powiedziała Kate.
Szybko przewertowała jakieś papiery i zacisnęła usta, wyglądało na to, że się nad czymś zastanawiała.
- Co wy dwoje wiecie o sobie nawzajem? - Była ciekawa. - Jacob?
Zapadła cisza, przerywana tylko przez miarowe stukanie wskazówek zegara. Co ja wiedziałem o Belli? Nic. Jednak, czy aby na pewno? Wiedziałem, że boi się dotyku, ale nie wiedziałem dlaczego. Najprawdopodobniej chorowała na depresję, podobnie jak ja, ale zupełnie nie znałem powodu. A może w ogóle go nie było? Istnieją takie przypadki. Była nerwowa i względnie ładna. Bardzo ładna? Nie, piękna, tak, to dobre słowo.
Nie mogłem określić jej tym mianem na głos. To zakazane. Tak, stawiałem przed sobą prawa, ograniczałem się. Jednak robiłem to tylko w celu przetrwania. Można mnie za to zabić, droga wolna.
Co ja wiedziałem o Belli? Dobra, Bella Swan była najbardziej naturalnym, kruchym i drobnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek w życiu widziałem. Była prawdziwa, realistyczna, właściwa, niesfałszowana. I najbardziej na świecie seraficzna w swojej prostocie.
Bardzo powoli spojrzałem na malutką istotkę i te wszystkie określenia zaświeciły mi przed oczyma czystą prawdą. Już drugi raz dzięki niej byłem szczery, sam ze sobą, ale przynajmniej to… I teraz byłem stracony przez fakt, że znaczyła dla mnie coś więcej. Chciałem ją ochronić.
Byłem debilem.
Miałem bardzo wygórowany pogląd na całą tę sprawę. Moje surrealistyczne myśli wciąż od nowa zmagały się z abstrakcją tego, co miało przynieść naszej zagubionej dwójce to spotkanie.
Aktualnie liczyło się tylko to, że kozetka była taka twarda, Bella taka zacięta, a Kate taka pomocna. I chociaż to dziwne, ale te małe sytuacje kiedyś, może jutro, może za rok, złożą się w coś znaczącą całość.
Wiedziałem, że mój atrakcyjny światek miał niedługo stać się rzeczywistością, więc co ja wiedziałem o Belli?
- Jest przydatna i bardzo ważna w tym wszystkim – wydukałem. - Być może najważniejsza – dodałem nieco ciszej.
Domyśliłem się, że byłem jedynym skurwysynem, który tak późno mógłby zdać sobie z tego sprawę.
Obie moje towarzyszki spojrzały na mnie z niedowierzaniem w oczach. Wtedy po raz pierwszy raz w życiu zdziwiłem się, że nie zrobiłem się czerwony. Jacob Black nigdy się nie rumienił, a tym razem powinienem.
Kate odchrząknęła i naskrobała coś w swoich notatkach.
- Czy chcesz powiedzieć coś jeszcze? - zapytała.
- Wiem, jak wygląda – wymamrotałem, spuszczając oczy.
Byłem cholernie zawstydzony. Ta sytuacja żenowała mnie w każdym calu, przesłuchanie sprawiało, że pociły mi się ręce, nie chciałem powiedzieć za dużo.
Nawet nie chciałem myśleć o tym, że Bella siedzi tuż obok.
- To wszystko? - Kate uniosła brwi.
- Choruje na to samo, co ja – stwierdziłem, wzruszając ramionami.
Oczy Kate były niczym znaki zapytania. Potrząsnąłem głową.
- No dobrze.
Odchrząknęła i przyodziała na swoją trójkątną twarz słodziutki uśmiech. Tak cukrowy, że zachciało mi się rzygać. ‘Tak, zwymiotuj tutaj, idioto, droga wolna’.
- A ty, Bello, co wiesz o Jacobie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Jest nerwowy i ma dość wygórowane mniemanie o sobie. - Zagryzła wargę. - Nie wiem, na pewno nie jest człowiekiem, z którym wybrałabym się na pustynię.
- Ale jednak siedzi tutaj teraz, przyszłaś. Myślę, że w jakimś stopniu musisz mu ufać – stwierdziła Kate.
Brunetka cmoknęła.
- Myślę też o sobie – oznajmiła.
Kobieta zacisnęła usta i kiwnęła głową, zanotowała coś, po czym przeniosła wzrok na mnie.
- Co o tym sądzisz, Jacob?
Co o tym sądziłem? No cóż, ku***, dziewczyna miała zupełną rację. Zupełnie nie dałem jej powodu do tego, żeby mi wierzyła. Nie miałem złych zamiarów, jednak zawsze zachowywałem się jak skurwiel i dawałem odczuć to Belli bardziej niż innym.
- Szczerze, wcale nie dziwię się, że tak mówisz – zwróciłem się bezpośrednio do niej.
Jej wzrok był pełen niedowierzania. Uchyliła usteczka i otworzyła szeroko oczy. Gdybym nie był w tak dupnej sytuacji, bo bez wątpienia się zagalopowałem, to mógłbym uznać to za urocze. Jeżeli jednak powiedziałem „a”, muszę powiedzieć „b”.
- Wcale nie chcę cię przepraszać, jestem zupełnym dupkiem i to nie byłoby w moim stylu, ale musisz wiedzieć, że nie jestem taki tragiczny – wypaliłem. - Dałbym ci pić na pustyni – szepnąłem.
Maleństwo mrugnęło kilka razy, jakby chciała otrząsnąć się z szoku. Przeczyściła gardło.
- Okej – wychrypiała, po czym spojrzał na swoje zakrwawione skórki od paznokci.
- Świetnie – zaświergotała Kate. - Ktoś się tutaj otwiera. Wspaniale, Jake. - Uśmiechnęła się szeroko, a na mojej twarzy wystąpił grymas.
- Bello, czy chcesz coś powiedzieć?
- Nie – zakomunikowała.
Dzisiaj zaczynała się moja szansa. Kiedy masz na wyciągnięcie ręki taką sposobność, jaką dostałem ja, nie czekasz. Chwytasz się tego, ale nie ciągniesz. Cierpliwie wyglądasz okazji do manewru. Ważysz swoje życie w gramach, nawet najmniejsza dawka może uformować się później w ogromną kulę. Zajmuje to dużo czasu, zabiera wiele nerwów, zmusza do wyrzeczeń. Jednak wciąż wyczekujesz tego jednego momentu, jednego przebłysku nowego życia. A później skaczesz. I już cię nie ma... rodzisz się.
Nazywam się Jacob Black i dzisiaj jest pierwszy dzień mojego nowego życia. Dziewczyna obok mnie to Bella, moje passe-partout. To, co moje, należy od dzisiaj do niej. W trybie natychmiastowym możesz się zakochać, znienawidzić, polubić, w trybie natychmiastowym możesz zacząć potrzebować. Pragnąć czegoś z całych sił, duszą, ciałem, umysłem. Znam to wszystko, potrzebuję. Dzisiaj, teraz, zaraz. Chcę pomóc, oczekuję pomocy. Czuję i zaczynam istnieć, będzie pięknie. Bello, czujesz to? Już blisko.
Codziennie rodzą się ludzie, to tyczy się również mnie. Nie poddam się, będę walczył.
Będziemy walczyć. Stworzymy swój własny, wyodrębniony azyl. Ucieczkę od zanieczyszczonego świata.
"Nie każdy bliski jest bliski, nie każdy daleki - daleki."
____
W kolejnym rozdziale będzie jeszcze kawałek terapii z perspektywy Belli, ale tylko kawałek, żeby jakoś to umiejętnie rozłożyć. |
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Nie 15:17, 17 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
simcha
Nowonarodzony
Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 28 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żywiec
|
Wysłany:
Pon 0:20, 11 Sty 2010 |
|
Witaj,
Na wstępie taka mała uwaga:
"Była moją zmorą, bo nie potrafiłem myśleć o niej na tyle źle, żeby wyrzucić z mojej głowy i zatrzasnąć klapę."
Dobrze, więc dzisiejszym rozdziałem mnie powaliłaś! Był wspaniały, a początek mistrzowski.
Zawarłaś w nim tyle prawdziwych przemyśleń o tym, że codziennie rodzą się i umierają ludzie, spotykamy na swojej drodze mnóstwo ludzi,
a jakaś jedna, jedyna może zmienić nasze życie całkowicie. To co napisałaś skłania do przemyśleń i uświadamia, że gdy spotkamy na swojej drodze osobę, której możemy pomóż, trzeba się postarać by to zrobić, bo i ona może się odpłacić tym samym.
Cieszę się, że Bella i Jackob chcą współpracować ze sobą i jestem ciekawa jak będą wyglądać ich kolejne sesje.
Jeszcze ogólnie napisze, że to opowiadanie jest fantastyczne, poruszasz trudny temat, ludzi, dla których świat nie był łaskawy.
Podoba mi się jak pokazałaś przepaść pomiędzy np. Bellą i Edwardem. On żyje sobie z różowymi okularami na nosie i nie widzi jak
Bella czy Jacke muszą się zmierzać z każdym dniem. Niestety również jest tak w prawdziwym świecie.
A tak w ogóle to jest pierwszy ff, w którym tak polubiłam Jackoba, a Edwarda znienawidziłam ( matko, czy ja to właśnie napisałam? )
Bardzo podobają mi się cytaty, które zamieszczasz. Idealnie pasują i nie które sobie już zapisałam na moim ukochanym biurku,
które jest całe popisane właśnie cytatami, które szczególnie lubię
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzę weny i dużo, dużo czasu.
Pozdrawiam
S. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Doris89
Nowonarodzony
Dołączył: 20 Paź 2009
Posty: 45 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz
|
Wysłany:
Pon 16:25, 11 Sty 2010 |
|
No to nadszedł czas na moją mało konstruktywną wypowiedź.
Zapewne jest to płytkie, ale ten rozdział był najlepszy z wszystkich poprzednich.
Nie sądziłam, że Jacob, może być taki prawdziwy, szczery i słodki:D
Trochę brakowało mi w rozdziale Belli i oczywiście Edwarda, Ale to już tylko moje głupie przyzwyczajenie do nich:P
Czekam ciąg dalszy WENY:) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Vena
Wilkołak
Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań
|
Wysłany:
Pon 18:26, 11 Sty 2010 |
|
Okeeeej, Vena nadchodzi! (Tym razem bez opóźnienia)
Chyba nie będzie dla nikogo zdziwieniem, jeśli powiem, że rozdział był FENOMENALNY. Cóż, nic nie poradzę na to, że Twoja opowieść wciąga mnie całkowicie. Tak jak już mówiłam(i powiem jeszcze nie raz) bardzo podoba mi się Twój sposób rysowania postaci. Na przykład Jacob - dupek o miękkim sercu, który ma swój własny, pokrętny sposób myślenia, za którym trudno nadążyć. Są w nim dwie wersje: oficjalna i nieoficjalna. Bardzo zgrabnie przeplatasz je między sobą w jego monologu, przez co ukazujesz nam jeszcze bardziej jego wnętrze. Spodobało mi się, że Jacob potrafi się wstydzić i czasem czuje się zakłopotany. To było takie słodkie... i ludzkie. Także jego opisy w stosunku do Belli były skomplikowane i naszpikowane sprzecznymi emocjami. Bardzo podziwiam Twój talent i mam zaszczyt stwierdzić, że rozwijasz się dynamicznie z każdym nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że Jacob i Bella osiągną w końcu porozumienie.
Na dodatek spodobał mi się fakt, że Bells umiała wprost powiedzieć, co sądzi o Jacobie, bo to wskazuje na powiększającą się odwagę, a akurat tego jej trzeba!
Na koniec muszę dodać, że bardzo dobrze dobrałaś piosenkę. Zawsze podobały mi się utwory, które wybierałaś i także tym razem jestem w pełni usatysfakcjonowana.
Pozdrawiam,
Zachwycona Vena |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Misty butterfly
Wilkołak
Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 228 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pon 19:53, 11 Sty 2010 |
|
Kiedy tak wchodze na to forum prawie codziennie to
zawsze sprawdzam czy nie ma nowego rozdzialu Wypalonych....
Poprostu kocham to opowiadanie!!!!
I dzisiaj po dlugich oczekiwaniach wchodze i JEST!!! Jest nowa notka....
A wiec tak....Rozdzial cudowny jak kazdy;)
Podoba mi sie ze znow zaczelas pisac z perspektywy Jacoba, lubie jego pokrecony, sarkastyczny sposob myslenia;) Ale lubie tez dla odmiany poczytac jak widzi cala sytuacje Bella....
Jacob to zimny dupek dla innych, ale w srodku tak naprawde jest zagubionym chlopakiem, ktory nie umie sobie poradzic z przeszloscia i zyc dalej.
Kochal i byl szczesliwy a potem tak nagle to stracil. Sam mowi ze umarl wraz z Melanie...
Odpycha od siebie ludzi, nie chce sie z nikim wiazac z obawy przed tym ze znow to straci.
Zyl sobie nadal osamotniony az nagle spotkal Belle i zobaczyl w niej swoje wlasne odbicie, wszystkie obawy i demony ktore targaja jej zyciem. Chcacy lub nie zaczal cos do niej czuc, hce ja chronic i pooc mimo ze odpycha od siebie te mysli.
I podoba mi sie ze Bella wylozyla karty na stol i powiedziala co o nim mysli;)
Mam nadzieje ze Bella bedzie jego jego antidotum a on jej....
Czekam na wiecej i VENY.... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Paramox22
Zły wampir
Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD
|
Wysłany:
Wto 13:15, 12 Sty 2010 |
|
Spóźniłam się. Bardzo chciałam napisać coś wczoraj, ale musiałam się uczyć. W sumie to teraz powinnam zakuwać, ale wpadłam do tego działu i skomentuje wszystko, co zaległe zaczynając od Wypalonych.
Cokolwiek nie napiszesz, będę chodzić za tobą jak wierny pies. Nie pozbędziesz się mnie łatwo, a na pewno nie, kiedy będziesz pisać takie rozdziały. Na pewno najlepsze w tym opowiadaniu są przemyślenia. Zapewne to już wiesz, ale za każdym razem, kiedy to czytam, ciesze się jak małe dziecko.
Kiedy czytałam perspektywę Jacoba, układałam milion powodów, dlaczego kocha Bellę. Mam jakąś manię dotyczącą połączenia tej dwójki. Myślenie Jacoba strasznie przypomina mi moje myślenie, kiedy jestem niewyspana. Co drugie słowo to przekleństwo lub sarkazm. Z każdym opowiadaniem mam problem, że zapominam niektóre wcześniejsze wydarzenia, więc nie bij za bardzo. O ile pamiętam, to nie wiemy nic o przeszłości Jacoba. Nigdy nie byłam u psychologa, (podobno na moją głowę już za późno) ale świetnie skonstruowana jest akcja w gabinecie. Niby takie proste pytanie, co myślisz o drugiej osobie, a jednak Jacob miał problemy z ułożeniem odpowiedzi. Cała ta wizyta powaliła mnie całkowicie. A i Bella nie wstydziła się wyrazić swojej opinii co myśli o nim. Zdziwiło mnie to, sądziłam, że się zająka i powie coś oczywistego.
Pozdrawiam i życzę weny,
Paramox |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Annie_lullabell
Zły wampir
Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 292 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Pią 22:00, 15 Sty 2010 |
|
Jezu, przepraszam, że poprzednio nic nie napisałam, ale miałam taki sajgon, ze szok.
Tak wiec, teraz nadrabiam.
Kochana ty moja ;* Boże jak ja cie wielbie za to opowiadanie. Ono jest tak świetne, każdy rozdział przynosi kolejne wspaniałe emocje. Twoja historia nie jest słodka, ona jest gorzka jak cholera, ale pokazuje, że zawsze trzeba wierzyć, że zawsze potrzebna nam nadzieja. I właśnie to jest wspaniałe. Pokazujesz przez postacie światełko w tunelu.
Przepraszam, że nie potrafię napisać nic bardziej obiektywnego, ale po prostu jestem całym sercem za tym i za tobą.
Mam nadzieję, że następne rozdziały będą równie ciekawe i że Bella pomoże Jacobowi przejść przez to, a on jej.
Pozdrawiam, Annie ;* |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Sob 20:16, 16 Sty 2010 |
|
Zgadzam się ze wszystkimi opiniami zamieszczonymi wyżej i wzmagam ich siłę stokrotnie!
Opowiadanie utrzymuje swój początkowy styl przesiąknięty trafnymi, rzeczowymi i jednocześnie emocjonalnymi opisami. Dialogi niemniej również wychodzą Ci, droga Zmierzchowa Fanko, bardzo dobrze, takie lekko stonowane, ale jak trzeba, to i przekleństwa się sypną. Ciągle na nowo zaskakuje, już sobie myślę, że wszystko będzie dobrze, a tu nagle trach! Lubisz im chyba komplikować życie (bohaterom, znaczy się)... Mam tylko jedno pytanie/prośbę/zastrzeżenie... Gdzie zgubiłaś tytuły podrozdziałów? Nie mówię, że mi tego bardzo brakuje, ale wiesz, co czułam, czytając dwa słowa, które nijak nie pozwalały mi sobie wyobrazić "nadchodzącego" tekstu? Czułam wzmożoną ciekawość, pragnienie rozszyfrowania tej magicznej, na początku niezrozumiałej formułki... Ale w pewien sposób już coś wiedziałam na starcie i przyznam, że to było bardzo miłe. Nie wiem, co myślą inni, ale ja lubię spoilery ];-> Sprawiają, że chce się więcej... I to druga prośba. Czasami, jak będziesz miała koncepcję następnego rozdziału to wrzuć taki mały skraweczek fabuły ;] Ładnie prosimy... A teraz... Tadam, tadam (dzwony biją) wywlokę na światło dzienne twoją dość dawną wypowiedź...
Cytat: |
Na pewno KTOŚ zginie, KTOŚ ucierpi, KTOŚ się zakocha, KTOŚ się załamie i KTOŚ oberwie po bebeszkach. |
Przypomniałam sobie o niej przed chwilą, odszukałam i zacytowałam. Jestem ciekawa. Ciekawość to podobno pierwszy stopień do piekła, ale przy Wypalonych jest to już ostatni stopień. W takim pozytywnym sensie (w końcu w piekle jest cieplutko i wgl miło). Napisałaś też, że Belli nie uśmiercisz... Czyżby... Jacob? Nie, nie chcę wiedzieć, ale tego nam chyba nie zrobisz... Ja stawiam na Edwarda, który utopi się w lukrze (dobra, ostatnio był całkiem znośny i normalny). Ktoś się zakocha... To brzmi dość obiecująco. I albo chodzi tu o zakochanie się Jaspera w Belli, albo o x oraz y (każdy wie, o kogo chodzi :P). Ktoś się załamie? To może być o Jazzie. W końcu Bells traktuje go jak przyjaciela, tylko i wyłącznie, so... Dobra, nie kończę i przechodzę do rozdziału...
Po pierwsze piosenka. Jeśli ktoś jeszcze do niej nie zajrzał, to niech to zrobi i walnie się po łapkach, że dopiero teraz. Kiedy słuchałam Creep, to pomyślałam coś w stylu: piosenka jak piosenka, stylowa, ale dość zwyczajna. Jednak zajrzałam głębiej, do tekstu i spostrzegłam tyle podobieństw do sytuacji Jacoba. Doskonale wyrażony rozdział 14 i może też poprzednie, tylko w kosmicznym skrócie.
Ale miało być o samym rozdziale...
Dziękuję za rozdział z perspektywy Jacoba, szczerze go w Wypalonych polubiłam... I pewnie nie tylko ja Płynnie przechodzisz z przemyśleń na temat np. świata do osobistych, emocjonalnych. Pisząc, można zrzucić z siebie ciężar myśli. To, co czujesz, czuje twój bohater. U Ciebie da się to spostrzec. Zaserwowałaś nam dawkę wspomnień, teraźniejszości i prawdy. Wiadomo już ogólnikowo, co się stało z Melanie, ale jestem ciekawa, jak to było tak bardziej szczegółowo. Zawarłaś w tym rozdziale wiadomość, że Jake bardzo chce walczyć i wyzdrowieć. Ukazuje nam to, że mimo wszystko ma mocną psychikę, mimo załamania potrafi myśleć o przyszłości jako zdrowiu i szczęściu. Mam nadzieję, że Bella mu w tym pomoże, a jeśli nie pomoże, to... Trzymajmy się lepiej bardziej optymistycznej wersji. Podobał mi się spryt, jaki wykazała Kate, to umiejscowienie Jake'a i Belli na jednej kozetce. Nareszcie nasz buntownik, przynajmniej w duchu, przestał się oszukiwać. To tak czy owak krok do przodu. Nie przepadam w Wypalonych za Leą, jest taka suczowata...
Ten komentarz, choć w większej części nie ma najmniejszego sensu, pisałam jakieś pół godziny, ale było warto...
Pozdrawiam i czekam na PW z rozdziałem 15 do zbetowania Weny, czasu, chęci, zdrowia! |
|
|
|
|
Aurora Rosa
Dobry wampir
Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 54 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki
|
Wysłany:
Nie 17:08, 17 Sty 2010 |
|
Uwielbiam twojego Jackoba W Sadze nie należał do moich ulubieńców a sytuacja pogarszała się z każdym kolejnym tomem. Uważam, że Meyer go skrzywdziła. Najpier zrobiła z niego wspaniałego przyjaciela, później wykreowała namolnego dzieciaka, który nie rozumie słowa "nie" a na pocieszenie wcisnęła wpojenie w Ness. Na szczęście jest kilka opowiadań, które pozwlają go uratować
Twój Jackob jest fantastyczny. Pomimo maski i gruboskórności. Pomimo chamstwa i pozornego braku uczuć. Jest cudowny. Nie kiczowato tkliwy ale troskliwy. Pełen sprzecznych emocji, które sprawiają, że jest postacią głęboką, ciekawą. Mimo egoizmu potrafi pomóc Bells. Jak dla mnie doskonale skonstruowana postać. Wiele autorek na tym forum może się od Ciebie uczyć opisywania emocji, uczuć i kreowania doskonałych, skomplikowanych postaci.
Weny i czekam na kolejną część |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
` Coco chanel .
Wilkołak
Dołączył: 24 Gru 2009
Posty: 139 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bielsko - Biała ^^ <33
|
Wysłany:
Nie 19:58, 17 Sty 2010 |
|
` Kocham twój ff;*
Aż mi przykro jest, że jeszcze go nie komentowałam;(
` Uwielbiam twojego Jacoba.
Wcześniej jakoś za nim nie przepadałam i zdecydowanie wolałam Edwarda...
Ale twój Jake mi szczególnie przypadł do gustu;*
` Z wielką niecierpliwością czekam na nexta;*
Weny, weny i jeszcze raz weny;*
` CoCo |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Pią 18:44, 05 Lut 2010 |
|
Postanowiłam nie odpowiadać na komentarze z osobna. Nieważne jak ujmę te wszystkie podziękowania i jakimi pięknymi słowami opiszę, że wasze wsparcie jest... niesamowite, to wszystko i tak będzie za mało. Wiecie o tym. Wasze cudowne słowa dla mnie mają podwójne znaczenie, ale to już zachowam dla siebie, oczywiście wszystko jest całkowicie dobre.
Obiecałam sobie, że już przestanę bawić się w dzielenie rozdziałów na części, ale szczerze tak jest łatwiej. A po co sobie utrudniać życie, skoro łatwiejsze jest lepsze. Nie wiem na kiedy zdołam skończyć relację Jacoba i Belli w metrze. Tak będą relacje. Postanowiłam dodać to co już mam, bo i tak już długo czekaliście.
Ponownie dziękuję Fresh za pomoc w doborze piosenek. Nawet nie wiecie jaki mam z tym problem.
[link widoczny dla zalogowanych]
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY (I część):
"Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim, jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie."
Piękna melodia. Światła widziane z okna jadącego samochodu. Śnieg pokrywający ziemię. Neony sklepów migoczące w oddali. Śmiejące się dziecko. Rytm twojego serca. Zapach czekolady. Smak mandarynek. Drogowskaz wskazujący właściwą drogę, ścieżkę. Zimna dłoń na rozgrzanym policzku. To wszystko jest zwyczajne. Czyżby? Nie jest piękne. Naprawdę? Zastanów się. A czy zyska na wartości, kiedy zniknie? Nie z powierzchni ziemi, ale z zasięgu twojego wzroku. Stracisz to, a wtedy nabierze tych wszystkich niesamowitych cech. Widzisz to? Ja tak.
Uświadomiłam sobie, że czas wyznacza granice. Granice miłości. Przyjaźni. Smutku. Rozpaczy. Desperacji. Pożądania. Tragedii. Szczęścia. Nadziei.
Mi też je wyznaczył. Czas może wszystko. Dosłownie wszystko. Może ci się wydawać, że to ty pracujesz nad tym, co zrobisz, że kontrolujesz cyfry, litery, zdania, uczucia. Panujesz nad swoim następnym krokiem. Jednak tego nie robisz. I w głębi duszy wiesz, że mam rację. Bo kiedyś znikniesz i zapanujesz nad tym. A ja być może, ale tylko być może, zniknę z tobą.
Czas nie leczy ran, on sprawia, że zapominamy. Wyznacza ludzi, którzy nam w tym pomagają. Ja już otrzymałam kogoś takiego. Zapominam.
Mamy zerowe szanse, że przejdziemy przez to w sposób obojętny i zupełnie w naszym stylu. Tak, naszym, jesteśmy ‘my’ i nie istnieje już Bella Swan i Jacob Black jako odrębne jednostki. Stoczyliśmy się w jedną kulę.
Zatrzasnęliśmy się w kopule terapii, która wydusi z nas ostatki normalności, zagrzebane w zapomnianych obszarach naszych zepsutych umysłów.
Powolne życie może przepłynąć mi przed oczami, a ja będę stać i machać mu na pożegnanie. Zdecydowanie wolę być szczęśliwa. Na razie tylko pozornie, jednak już niedługo…
- Jutro zaczniemy właściwą terapię – oznajmiła Kate, przeglądając jakieś papiery.
Spojrzała na mnie przenikliwie.
- Jesteś gotowa, Bello?
Czy byłam dostatecznie przygotowana? Natłok ostatnich zdarzeń przygniatał mnie i zmuszał do podejmowania trudnych decyzji.
Popatrzyłam na Jacoba. Jego oczy błyszczały nadzieją, miał uniesione brwi. Wyczekiwał tego, co może paść z moich ust.
A ja byłam zupełnie rozdarta między wątpliwościami a chęcią poznania tego, co mogłabym osiągnąć. Może być tego ogromnie dużo. Wszystkie milczące zagrywki, dzięki którym tak długo wytrwałam, wyraźnie chciały, żebym została tam - gdzie ugrzęzłam. Nie byłam pewna, ile jeszcze czasu moja skorupa zdołałaby mnie chronić. W każdej chwili mogłaby pęknąć, pozostawiając mnie tym samym całkiem nagą. Bez ochrony.
- Tak – odparłam.
’Jestem gotowa stworzyć zupełnie nową ideę mojej doczesności. Razem z Jacobem mogę stawić czoła chorobie’.
- A ty, Jacob?
Kiwnął głową. Świetnie.
- Dobrze. - Kate uśmiechnęła się szeroko. - Widzimy się jutro. Dziękuję.
Wstaliśmy równocześnie. Jacob wziął swoją kurtkę i wypadł z pokoju. Ja sama powłóczyłam wolno nogami i rzuciłam na odchodne „do widzenia”.
Kiedy wyszłam z budynku, zobaczyłam sylwetkę wielkoluda majaczącą tuż przy wejściu do parku. Zadrżałam, kiedy pomyślałam, że będę tamtędy przechodziła. Co prawda park był inny, ale wspomnienie tamtych chwil wbijało się w mój mózg i wstrzykiwało adrenalinę w moje żyły, nawet gdy widziałam tylko drzewo.
****
Fałszywość ludzi jest czymś normalnym. Powszechnie przyswajalnym. Milczenie robi z człowieka dziwaka. Pojedyncze jednostki, takie jak ja, są nietolerowane. Jestem kretynką, która odbiega od schematu, jest niekanoniczna.
Ludzie są zakłamanymi miernotami. Każdy żyje tak samo. Według ułożonego planu płacze, krzyczy, śmieje się. Każdy robi zwyczajne rzeczy.
Pomogę sobie i Jacobowi. To całkiem zwyczajne i właściwe. Chyba. Tak myślę.
****
Rosalie stała się niemową. Przynajmniej dla mnie. Odkąd wypluła z siebie wszystkie żale – milczała. Nie odzywała się do mnie wcale i chociaż wiedziałam, że powinnam się tym przejmować, ani trochę mnie to nie ruszało.
Wepchnęłam do ust dziesiątą z rzędu czekoladkę. A może dwudziestą? Kogo to obchodzi. Pogłośniłam trochę „Chowdera”, ponieważ moja współlokatorka zwiększyła obroty na bieżni.
Ktoś zapukał do drzwi. Rose zeskoczyła z maszyny i potruchtała, żeby otworzyć.
- Hej – usłyszałam świergot Alice.
Mała brunetka weszła do naszego pokoju i posłała w moją stronę uśmiech.
- Poczekaj – powiedziała Rose i wzięła ubrania z szafy.
Zamknęła się w łazience.
- Idziesz z nami? - Alice usiadła koło mnie.
Potrząsnęłam przecząco głową i wysunęłam w jej stronę pudełko czekoladek, które spoczywało na moich kolanach. Wzięła jedną.
- Dlaczego? Chodź, będzie fajnie – zachęcała. - Idziemy do kina.
Spojrzałam na zegarek. Zostało mi jeszcze czterdzieści minut do wyjścia.
- Nie mogę. Już się umówiłam - odparłam.
- Z Jazzem? - była ciekawa.
Zastanowiłam się. Było pewne, że nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Nie spotykałam się dzisiaj z Jasperem, pracował. Pokornie przepraszał mnie za to, że nie będzie mi towarzyszył w drodze do Kate. Nie miałam mu tego za złe. Chłopak miał swoje życie, nie był mi nic winien.
- Tak – skłamałam.
Kiwnęła. Wzięłam do ust kolejną czekoladkę, przegryzłam. Truskawkowa. Lubię takie.*
****
Dum spiro, spero**:
Ścisnęłam mocniej poduszkę i zsunęłam się odrobinę na kozetce.
- Dzisiaj chciałabym zrealizować z wami pewien plan. - Kate zdjęła z nosa okulary i włożyła je do etui.
- Chcę, żebyście lepiej się poznali. Na razie nic o sobie nie wiecie.
- Co to znaczy?- zapytał Jacob.
Kate uśmiechnęła się szeroko.
- Będziecie zadawać sobie proste pytania i odpowiadać na nie.
- Ale ja nie mam żadnych pytań. - Szatyn prychnął.
- A ty, Bello?
Czy miałam pytania? Proste pytania? Nie. Zdecydowanie. Miałam tylko te trudne. Nie obchodziło mnie, jaki on lubi kolor, co się dzieje, kiedy ma chandrę, czy ma rodzeństwo. To nie było ciekawe. Chciałam wiedzieć, dlaczego jest jaki jest, to z pewnością nie było łatwe, odpowiedzi na nie nie mieściły się w jednym słowie.
Nie miałam zamiaru zmuszać się do wybiegania w jego pokręcony system myślenia. Chłopak miał z pewnością psychikę przypominającą moją własną. Możliwość jest cholernie dobrą rzeczą. Teraz ja dostałam możliwość zbadania tego, od czego się wzbraniałam.
Kiedyś zapytam się go, czy słyszał mój szał. Mój oddech, bicie serca, szybki puls, spadające łzy. Kiedy już się tego dowiem, będę chciała wiedzieć o tych wszystkich banalnych rzeczach, które być może lubi robić. Możliwe, że zbiera znaczki. Nie wiedziałam i na razie nie chciałam wiedzieć. Kiedyś tak, ale jeszcze nie teraz.
- Nie – odpowiedziałam.
- Tak właśnie myślałam, dlatego przygotowałam wam serię pytań. Możecie z nich korzystać i dodawać swoje własne. Umówmy się na jedno schematyczne i jedno wasze.
Wyjęła z teczki dwie kartki. Jedną podała mi, drugą Jacobowi.
- Kto zacznie?
Zerknęłam na swoją listę. Zwykłe banały.
- Jakiej muzyki słuchasz? - beznamiętny głos mojego towarzysza przerwał ciszę.
Prawie roześmiałam się na głupotę... tego wszystkiego.
- Hmm, rock.
Jake uniósł brwi i zagryzł policzek od środka.
Wyglądał jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę. Wypuścił powietrze i zmierzwił włosy.
- Jakie zespoły? - wypalił i przeniósł wzrok na mnie.
Speszona spuściłam oczy. Naprawdę go to ciekawiło? Dlaczego?
- Mmm, ja...
To coś, o czym myślałam, że nigdy nie osiągniemy, właśnie się stało. Zadziwiające. Pytanie, które zadał mi chłopak jest zwyczajne. Nie trudne, tylko takie... zupełnie proste. No to dlaczego nie mogłam na nie odpowiedzieć? Dlatego, że to coś całkiem nowego. Dla mnie. Dla nas. Oto namacalny dowód na to, że terapia się uda. Doświadczaliśmy właśnie idealnej, perfekcyjnej ucieczki.
- Uwielbiam Nirvanę, jest ponadczasowa. Ale stary rock, na przykład Gunes N Roses, też jest spoko.
- Tak, zwłaszcza „Knocking on heaving door” - zgodził się.
- Racja, a Bon Jovi? - byłam ciekawa.
Okazało się, że w małych ciekawostkach znajdują się najważniejsze informacje. Zanim tam przyszłam, myślałam, że odnalezienie właściwej drogi zajmie nam sporo czasu. Teraz wiedziałam, że się myliłam. Sądziłam, że jak w końcu przestaniemy upadać, to będziemy dumni. Z siebie nawzajem, tymczasem to właśnie się działo. Okazało się, że musiałam się tylko wybudzić. Przejrzeć na oczy.
- Świetne, majstersztyk. Albo... - nagle urwał, jakby właśnie coś sobie uświadomił. - Nieważne.
Rzeczywiście. Właśnie przeprowadziliśmy zalążek prawdziwej rozmowy. Przebiegła Kate, okropna.
Jak mogłam kiedyś uważać ją za kiepskiego psychologa? Przecież sprawiła, że dopiero rozmawiałam z Jacobem. O pierdołach, to prawda. Nirvana, Gunes N Roses – to nic, a jednak tak znaczące nic.
Spojrzałam na swoją kartkę. Nie chciałam, żeby duma lub wstyd mogły utopić to, co już osiągnęliśmy.
- Jakie gatunki filmów lubisz?
- Horrory – stwierdził bez zastanowienia, zaciskając usta w wąską linię.
- Na przykład jakie? Bardziej klasyki, takie jak „Koszmar z ulicy Wiązów”?, czy efekciarskie? - naciskałam.
Jake zagryzł wargę i ze zdziwieniem spojrzał na mnie.
- Lubisz horrory. - To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
Wzruszyłam ramionami.
- Tylko te dobre.
- Ja też i wolę klasyki – odpowiedział na moje wcześniejsze pytanie.
Czy to możliwe? Osoba, która kiedyś wydawała się moim całkowitym przeciwieństwem, okazała się taka sama jak ja? Nastolatek z problemami, słuchający rocka, zamknięty w sobie, przestraszony.
Od dwóch lat szukałam przystani, portu. I teraz Jacob okazał się moją wyspą. Tak, on był moją wyspą. To jego cały czas szukałam, zupełnie jak w piosence Coldplay. Ja też wolałam klasyki. Znaleźliśmy możliwość.
W życiu straciłam naprawdę wiele. Często nawiedzały mnie moje własne koszmary. Dlatego wykreowałam sobie swój własny zamknięty, niewielki światek.
Do tej pory spadałam sama. Jednak teraz ktoś za mną pogonił. Jacob skoczył w tę samą przepaść. Chociaż nie, on zawsze tam ze mną był, dopiero teraz to odkryłam. Odnalazłam mój ostatni przystanek, który okazał się pierwszym. On rozpoznał moje słowa i narzekania.
W życiu straciłam naprawdę wiele. Sporo czasu poświęciłam na odszukanie tego, na odnalezienie siebie. Utraciłam przyjaciół, ale dziś coś zyskałam. Zyskałam Jacoba. I miałam nadzieję, że on zyskał mnie.
Ponownie spojrzałam na listę, mnóstwo banałów.
Musiałam coś sprawdzić. Odłożyłam kartkę. Chciałam zobaczyć, czy podziela moją pasję.
- Oglądasz bajki?
Zachichotał. Tak, zachichotał. Nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam się w jego stronę. Chichoczący Jacob to najbardziej urocza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. Kiedy się śmiał, w brodzie robiły mu się słodki dołeczek.
To jest dziwne, ale on był po prostu piękny. W najprostszy sposób.
- Uwielbiam bajki – stwierdził.
Przebiegła Kate. Wiedziała, że tak będzie. Zaplanowała to tak, żebyśmy zainteresowali się sobą nawzajem. Brawo.
On lubi bajki. To zdecydowanie nie ten sam Jake, którego poznałam trzy miesiące temu.
Właśnie dotarło do mnie, że to, czego się podjęliśmy, jest tak cholernie właściwe. Czyste i... proste. Krystalicznie przejrzyste. Mieliśmy swoją szansę. Dostaliśmy ją od siebie nawzajem i od Kate. I od Jazza, podziękuję mu.
Zamierzałam to wszystko wykorzystać. On też.
A czy ludzie nie byli chciwi? Tak, byli. Pragnęłam poczuć to wszystko z perspektywy kogoś normalnego. Być taka zwyczajna. Przyswajać otaczający świat i interpretować go jako coś swoistego, intratnego. Bo czy życie nie jest interesem? Owszem, jest. Nigdy nie wiesz, co cię spotka. Na jakich ludzi trafisz. Co oni wniosą do twojego kręgu. Dziedzictwo, którego nie masz, możność, której nigdy nie wykorzystasz. Zasady, których nigdy nie złamiesz. Rozwiązanie, którego nie otrzymasz. To wszystko jest proste dla wszystkich poczytalnych istot. Ja nie miałam nawet tego.
Matko, ten pomysł był tak cholernie niesztampowy, że aż chciało mi się płakać. Ze szczęścia. Dawno się tak nie czułam.
Blizny, które otrzymałam od życia, były teraz zwykłymi zmorami. Mogłam śmiało powiedzieć, że brak wiedzy o ludziach nie czynił mnie głupią ani naiwną. To tylko sprawiało, że przechodząc do historii, nikt o mnie nie usłyszy. Jednak nie martwiłam się tym, miałam szczęście. Widziałam to, czułam.
"Powstań, ty, który już straciłeś nadzieję. Powstań, ty, który cierpisz. Powstań, ponieważ Chrystus objawił ci swoją miłość i przechowuje dla ciebie nieoczekiwaną możliwość realizacji."
* fragment niby nieistotny, ale chciałam pokazać Wam, że Bella raczej się nie zmieniła dla postronnych obserwatorów. Jednak to tylko pozory i cecha ludzi z depresją, jak będziecie czytać między wersami u Jacoba też to znajdziecie
** dopóki oddycham, nie tracę nadziei
[link widoczny dla zalogowanych]
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY (II część):
(Jacob)
"Co jest najśmieszniejsze w ludziach:
Zawsze myślą na odwrót: spieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie, by zdobyć pieniądze, potem tracą pieniądze, by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości, ani przyszłości. Żyją, jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli."
Wśród wszystkich nieszczęść i tragedii największą jest miłość. Przynajmniej według mnie.
Przecież to ona najbardziej rani, okazując porzucenie. Odkrywa twoje mroczne sekrety, to, czego się wstydzisz, bo kiedy kochasz - nie kłamiesz. Dlaczego? Nie dlatego, że to jest złe. Nie dlatego, że tak mówi jedno z przykazań. Nie dlatego, że kochasz. Nie, to nie są powody. Nie kłamiesz, bo nie potrafisz. Nagle zatracasz się w tym beznadziejnym uczuciu i nie potrafisz powiedzieć „tak”, kiedy myślisz „nie”. To bez sensu, wiem, ale taka jest ta cholerna prawda.
Dlatego nie dziwi mnie, że już nawet nie potrafię okłamać samego siebie. A to powinno być łatwe. Prawda? Zakochałem się i nie jestem w stanie powiedzieć, czy to dopiero pierwszy raz. Już nie ucieknę. Nie wiem, czy nadal zachowam te swoje skurwysyńskie zachowanie, ale... Nie chcę się już na nią wściekać. Nienawidzę siebie i jej. Za to, że teraz wszystko będzie trudniejsze, bo przestanę doświadczać tych schodków. Nie jestem do tego przyzwyczajony.
Nienawidzę wszystkiego, co ona sobą reprezentuje. Nie cierpię tych wszystkich uroczych grymasów, które występują na jej twarz, kiedy jest wściekła. Tej skulonej postury. Głosu, gdy się wścieka. Jąkania, kiedy odpowiada przy tablicy. Nienawidzę jej ignorancji, hipokryzji, smutku, strachu, tego, co ją uszczęśliwia i sprawia, że płacze. Jej ust, nosa, oczu, dłoni. Jej uśmiechu.
Ten pieprzony, seksowny uśmiech na długo pozostanie w mojej pamięci.
Jest najbardziej zajebisty, jaki kiedykolwiek widziałem. Jej mały, zadarty nosek marszczy się leciutko, a oczy mrużą.
Najbardziej jednak nienawidzę tego, że tak bardzo mi na niej zależy. Nie znam jej, a jednak wiem o niej wszystko.
Wszyscy mogą się wypchać, jestem zbyt mało twórczy, żeby opisać to, co teraz czuję. Jestem jednocześnie szczęśliwy, zły, dumny i... przerażony. Boję się tego, że zaczynam postrzegać Bellę jako... Zupełnie inaczej niż do tej pory. Nie wiem, czy to jest dobre, czy złe, ale zdaję sobie sprawę, że właśnie dzieje się coś naprawdę dużego. I nie chodzi mi tutaj wyłącznie o terapię, ale o nasze wzajemne stosunki. Są zbyt dobre. Boję się, że mogę coś poczuć do tej kurduplowatej istoty. Nie tylko sympatię. Ona jest wkurwiająca, owszem. Nie wiem, czy można pokochać kogoś, kogo się nienawidzi, ale myślę, że to właśnie się dzieje. Jeżeli to pierwszy raz, to jestem twórcą jakiegoś pieprzonego przełomu.
Zawsze wiedziałem, że dziewczyna jest wyjątkowa. Niezwykła. Jednak teraz powoli zaczynam łapać fascynację Jaspera jej osobą. Jest taka doskonała w tej swojej wykreowanej brzydocie. Właśnie zobaczyłem ją zupełnie innym okiem. Tym właściwym. Ona jest idealna w moim mniemaniu.
Słucha i ogląda to samo, co ja. Siedzi w niej dzieciak, który skutecznie ukrywa się pod maską obojętności i strachu.
Zachłysnąłem się powietrzem.
- Jacob, wszystko w porządku? - zapytała Kate. - Jesteś blady – stwierdziła.
Oczywiście, że byłem blady. Ludzie nie mogą przewidzieć swojego życia. Ja też nie. Nigdy nie widziałem reszty mojej doczesności. Żyłem tylko chwilą, wiedziałem, że śmierć może przyjść w każdej chwili. Teraz miałem świadomość, że czekają mnie ogromne zmiany. Właśnie to sobie uświadomiłem. Dobre zmiany, fantastyczne. Tylko jak miałem poradzić sobie z Bellą?
Ja wiem, że ona dojrzy. Zobaczy to wszystko na nowo. Tak, jak ja. Wiem, że nie będzie lepiej. To jest już niemożliwe. Jednak teraz otworzę nową stronę, zaostrzę nowy ołówek, zapiszę nowy życiorys. My utworzymy kolejną alejkę życia. Dla nas nieznaną, ale z daleka piękną. Z bliska też. Zapoczątkujemy nową kategorię naszego szczęścia. Kocham tę myśl. Nie mam pojęcia, w jaki sposób i kiedy wyzbyliśmy się tej wzajemnej nienawiści. To takie pokręcone. Już jej nie ma. Moje myśli wypełnia nowa fala.
Bez uczucia furii, ze sporą dozą smutku idę przez to pole minowe. Jednak smutek jest dobry, pokazuje, że jestem człowiekiem, a pole minowe to samo życie. Myśli niewymazane, frasobliwe uczucia przytłaczających reminiscencji są jak najbardziej właściwe. Czuję się dzięki temu wyzwolony w najmniej oczekiwany sposób. Mogę być złodziejem, zabójcą, lekarzem. Mogę być tym, kim jest Bella, czyli tymi trzema osobami.
Ukradła mój szał. Zamieniła go w skamielinę.
Zabiła moją nikczemną dumę. Zamieniła ją w proch.
Wyleczyła mnie. Zmieniła z powrotem w Jacoba Blacka.
Spojrzałem na nią. Siedziała obok mnie. Taka nieświadoma wielkich rzeczy, których dokonała. Nie zrobiła tego wszystkiego ot tak, dzięki niej patrzyłem na wszystko z innej perspektywy. Dobrej, absolutnej. To było zupełnie bezdyskusyjne.
Namiętny zarys chłopaczka sprzed dwóch lat ponownie dał o sobie znać. Łapałem zmianę, razem z małą brunetką wkraczałem w debiutancki dzień naszego życia. Mieliśmy dać sobie to, co straciliśmy. To chore.
- Jest w porządku – wydusiłem.
’Wszystko jest w zajebistym porządku!’, chciałem wrzeszczeć. ‘Widzisz, jestem wolny!?’
Kate kiwnęła głową. Zero presji.
- Mam do was jeszcze jedną prośbę – rzekła, zatrzaskując swoją torbę. - Czy moglibyście wracać razem? To bez sensu, takie chodzenie osobno. W końcu mieszkacie w jednym budynku. - Uśmiechnęła się serdecznie.
Miałem ochotę ją wyściskać, tak jak i Bellę. Jednak z tym drugim musiałem jeszcze trochę poczekać. Nagle zorientowałem się, że byłem cholernie zakłopotany.
- Pojedźmy metrem – zaproponowałem.
Kiwnęła głową na zgodę. Wyszliśmy z gabinetu, Bella rzuciła jeszcze „do widzenia”. Ja nie byłem na tyle wychowany, ale ona wręcz przeciwnie. Zawsze używała zwrotów grzecznościowych. Przy dorosłych była cicha. Słodkie maleństwo.
’ku***, nienawidzę siebie’. Dlaczego tak myślałem? To wszystko było niewłaściwe, wrabiałem samego siebie. Spojrzałem w bok, na nią. Ona nie była Mel. Nigdy nie będzie, a jednak czułem do niej silne przyciąganie. Była dla mnie idealna, to zły omen. Zmieniała mnie i nawet nie wiedziałem, kiedy to robiła. Nie chodziło mi tu tylko o te dobre rzeczy, sprawiała, że miałem ochotę być grzeczny dla innych. Jednak frustracja dalej we mnie drzemała.
Zmienić się, ale pozostać sobą. Niezrozumiałe, ale dla mnie wygodne.
Nie byłem tak do końca zepsuty. Kiedy przechodziłem obok kontuaru, rzuciłem do kobiety za nim siedzącej: „do zobaczenia”. Blondyna spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami, miałem ochotę warknąć „co się gapisz?”, ale.... nie mogłem. To był pierwszy raz, kiedy się powstrzymałem. Przed byciem wulgarnym, taka błahostka, ale dla mnie cholernie ważna. W momencie, kiedy przekraczaliśmy próg, zauważyłem, że usta Belli były wykrzywione w leciutkim uśmieszku. Fascynujące stworzonko.
Szliśmy w ciszy. Ona milczała często, jak czuła się zagrożona. Jednak mnie się nie bała, wiedziałem o tym. Obserwowałem moją towarzyszkę. Prawie zachichotałem, kiedy spostrzegłem, że znowu zagryzła wargę. Boże, ona była zabawna i nawet o tym nie wiedziała. Nie wytrzymałem i zaśmiałem się cicho. Dziewczyna rzuciła mi szybkie spojrzenia, a kiedy zauważyła, że się na nią gapię, spuściła głowę. Uwielbiałem ją.
Wszystkie mijane przez nas budynki były tylko zbiorem nic nieznaczących cegieł – ktoś inny mógłby pomyśleć. Jednak nie ja, już nie. Mijałem je z Bellą, to było zdecydowanie znaczące. Niesamowite. Zadziwiające. Ludzie, którzy koło nas przechodzili, byli niewidzialni – dla mnie. Jestem w tak kurewsko melancholijnym nastroju, że mógłbym grać na pieprzonych skrzypcach. Chociaż nie potrafiłem. Po prostu bym na nich rzępolił. I już.
Weszliśmy na stację metra, po czym zanurkowaliśmy w wir tłumu, który właśnie spływał w dół ruchomych schodów.
Bella przywarła do poręczy, przyciskając się do niej całym swoim ciałkiem. Skryła twarz za kurtyną długich włosów. Prawie widziałem, jak się trzęsie. Rozglądnąłem się. ‘No patrzcie’, tak myślałem, ‘nic nadzwyczajnego’. Żadnych wampirów, wilkołaków, King Konga. Przed nami stała matka z dzieckiem na rękach. Dziewczynka bawiła się jasnym włosem swojej rodzicielki. Po mojej lewej stronie jakiś stary biznesmen w firmowym garniaku i z teczką w ręce sprawdzał godzinę na swoim zegarku. Dwa schodki niżej para nastolatków, mniej więcej w naszym wieku, trzymała się za ręce. Spojrzałem na zaciśniętą w piąstkę rączkę Belli i westchnąłem głośno. Była cała spięta. Ci ludzie byli niegroźni, zupełnie zwyczajni. Jednak dla niej to potwory. Biznesmen bezwiednie przysunął się bliżej. Obróciłem się w taki sposób, żeby koleś jej nie dotknął. Spanikowana Bella to nie jest miły widok.
’Jestem najbardziej ckliwym kretynem stąpającym po tej planecie. I nie mam zamiaru się zmieniać’.
Wreszcie schody zjechały całkowicie, ruszyliśmy w stronę metra. Weszliśmy do wagonu, a ja po drodze zachowywałem się jak pieprzony *goryl wymieszany z Leonem Zawodowcem. W środku Bella zajęła miejsce przy oknie, a ja zostałem w rozterce. Czy w porządku byłoby, gdybym usiadł obok niej? Może lepiej naprzeciwko, spojrzałem na to siedzenie, wyglądało na cholernie zimne i twarde. Natomiast to obok niej... całkiem inaczej. Lepiej. Jednak wybrałem drugą opcję, nie chciałem kusić niepotrzebnie losu.
- Nie – usłyszałem jej stanowczy głos.
Popatrzyłem w jej stronę i uniosłem brwi.
- Jeżeli ktoś miałby koło mnie usiąść, wolę, żebyś to był ty – wyjaśniła szybko speszona.
- Okej. - Klapnąłem obok niej i wyciągnąłem przed siebie nogi, opierając je na siedzeniu naprzeciwko.
Milczeliśmy i nie była to cisza zażenowania, wstydu. Nie nosiła się atmosferą pełną napięcia. Wręcz przeciwnie. Nanosiła wielkie zmiany. Dobre zmiany.
Jestem zidiociałym kretynem, a ona moją Puszką Pandory.
"Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość."
* chodziło o ochroniarza
_____
Ślicznie proszę o komentarze. |
Post został pochwalony 2 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|