|
Autor |
Wiadomość |
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Czw 21:10, 27 Sie 2009 |
|
[OOC][AU/AH][AU]
W napisaniu „Wypalonych” pomogły mi trzy rzeczy: piosenka Metallici - „Unforgiven II”, książka „Mów” autorstwa Laurie Halse Andersen oraz moje własne przeżycia.
Proszę o szczere komentarze.
Beta: Wyjątkowa
Piosenka do rozdziału: Matallica - Unforgiven II
Krótki opis:
Bella jest osobą... skrytą. Ma swój świat ukryty za drzwiami, które są zamknięte dla innych. Ukrywa przed ludźmi wiele tajemnic, które są dla niej wstydliwe. Boi się ujawnić tego jaka jest i była. Wciąga ją wir choroby, nałogu i czarnych wspomnień, które wciąż siedzą u niej w głowie. Ucieka przed zewnętrznym światem chaosu w, jeszcze gorszy, świat cierpienia...
Kiedy przekracza próg „New Jork Academy off Art” spotyka chłopaka, który od samego początku nie pała do niej sympatią. Wydaje się, że jest wściekły na cały świat a już najbardziej na Bellę...
FRAGMENT OPOWIADANIA:
"Uciekałam pragnąc znaleźć się jak najdalej od ludzkich dłoni. Biegłam tak szybko, że dokładnie czułam jak każdy, krwawiący mięsień, pod moją skórą, pracuje. Wpadłam do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Spojrzałam w jedno z luster wiszących nad umywalkami.
To miejsce gdzie spoczęły jego palce aż pali. Pali mnie nieznośnie. Odkręcam kran z zimną wodą. Przemywam twarz lodowatą cieczą. Chcę, żeby nic z niej nie zostało. Pozbędę się oczu, nosa, ust... wszystkiego. Zostanie tylko biały owal i nic. Niestety to nie jest takie proste.
Wchodzę do kabiny i zamykam ją na klucz. Zaciskam mocno oczy, bolą mnie. Wciskam do ust pięść i krzyczę. Zduszony wrzask wydobywa się z mojego gardła. Drugą rękę przykładam do piersi, serce bije. Wali głośno, huczy w moich uszach. Kiedy jestem pewna, że pod skórą nie został mi jakikolwiek dźwięk, wyciągam dłoń i rozprostowuję palce.
Siadam na podłodze ciasnej kabiny i podkulam kolana pod brodę. Zaciskam obie dłonie w pięści i zaczynam wciskać sobie, boleśnie, oczy w oczodoły. Ciekawe czy mogę całkowicie wepchnąć je do wnętrza czaszki.
Łzy spadają na rankę na moich ustach. Piecze. W całej łazience słychać tylko moje ciche skomlenie.
Nikt nie przyszedł zobaczyć czy wszystko w porządku."
(Wspomnienia głównej bohaterki są oddzielone gwiazdkami. Jeżeli opowiadanie się spodoba wrzucę je na CHOMIKA, skąd będzie można je ściągnąć.)
WYPALENI
PROLOG
„Deszcz mocno leje na słaby dach
Kiedy leżymy obudzeni w moim łóżku.
Jesteś moim przetrwaniem
Jesteś moim dowodem życia.”
Jaka jest definicja człowieka? Rozumująca, inteligentna istota obdarzona różnymi cechami, dzięki którym górujemy nad innymi stworzeniami?
Jaka jest definicja chrześcijanina? Współczujący, lojalny Bogu i ludziom, po prostu dobry? Jaka jest definicja Boga? Miłosierny, sprawiedliwy, wszechwiedzący?
Skoro wszystko ma definicję, to jak brzmi ona, jeżeli chodzi o życie? Może człowiek nie jest inteligentny, chrześcijanin współczujący, a Bóg wszechwiedzący?
Bóg stworzył śmiertelnika, narzędzie w jego dłoniach. Czy nikt nie pomyślał, że może znudził się kierowaniem nami? Może dawno wymknęliśmy się Mu spod kontroli? Jeśli nie, to dlaczego pozwala na cierpienia i smutek?
Ja sądzę, że On bez przerwy wystawia nas na próbę. Czeka na nasz kolejny błąd i potknięcie. Chce, aby przetrwali najsilniejsi.
Nasze życie to zwykły test i obóz przetrwania. Nasza inteligencja, współczucie, lojalność i wiara to wynik.
Myślę, że każdy musi po prostu uwierzyć, że jest człowiekiem. Nieważne, czy białym, czarnym lub żółtym. Nieważne, czy buddystą, chrześcijaninem albo żydem. Każdy musi znaleźć połowę siebie samego. Niektórzy mogą błądzić kilka lat, inni większość życia. Jeżeli już tego dokonamy, staniemy przed lustrem i powiemy: ‘To Ja’. Druga połówka dołączy do nas prędzej czy później.
W styczniu 2006 roku zagubiłam się. Straciłam wiarę i szczęście, wypaliłam się. Nie potrafiłam się odnaleźć. Raniąc siebie, raniłam też najbliższych. Dwa lata później znalazłam Jego.
Podniósł mnie, wyleczył, posklejał i ponownie zapalił. Podzielił się ze mną swoim cierpieniem, ja pokazałam Mu swoje. Wtedy ponownie uwierzyłam w Boga. Zesłał mi człowieka, który myślał, że to ja zostałam zesłana dla Niego. Ktoś wreszcie zaczął patrzeć w tym samym kierunku co ja. Ktoś pokochał mnie i moje pod umarłe, spalone serce. Ja zaś pokochałam czyjąś cierpiącą, zbrukaną duszę.
Zawsze ufaj w to, kim jesteś. Ja ufałam w to, że jestem nikim.
On zaś jest człowiekiem, który pokazał mi, że bycie kimś na tym świecie jest po prostu złe.
Sława, pieniądze i inne bzdury tylko mnie zepsują.
Ja mam Jego, On ma mnie. Dwa wyrzutki. Dwie zgaszone świece. Tylko On znalazł zapałki do mojego serca i podarował mi swoje.
Idąc pod prąd trzymamy się za ręce.
Jesteśmy wypaleni dla innych. Natomiast siebie rozumiemy, widzimy swoje światło. Nie jesteśmy i nie będziemy ślepi.
Oto ja i On. Głupia Świruska i Wredny Brutal. Dwie osoby walczące na wojnie zwanej życiem.
„Zrezygnowałem, wypaliłem się doszczętnie
Walcząc o mój powrót z ramion śmierci
Byłem tam, wróciłem pamiętając to, co mówiłaś.”
ROZDZIAŁ PIERWSZY:
Tajemnica za Tajemnicę
„Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać „być może”.
Tylko na nieciekawe pytania można udzielić ostatecznych odpowiedzi.”
Jaszczurka:
Szłam mokrą, asfaltową ścieżką w stronę ogromnego, oszklonego budynku. Moje za duże przeciwdeszczowe trapery rozchlapywały wszędzie wodę, gdyż chodnik był teraz jedną wielką kałużą. W prawej ręce trzymałam rączkę walizki na kółkach, w lewej małą podręczną torbę. Na głowę miałam naciągnięty kaptur, a moje dżinsy od kolan w dół były mokre.
Nowy Jork to dziwne miasto. Zawsze tak uważałam, sama nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Kiedy dostałam list potwierdzający moje przyjęcie do New York Academy off Art przestraszyłam się, że będę tutaj mieszkać. Teraz jest już za późno na użalanie się nad sobą. Zostawiłam dom oraz rodzinę i wyruszyłam do tego ogromnego miasta, aby zostać aktorką. Nie ma odwrotu. Jasne, że mogłabym wziąć nogi za pas, rzucić wszystko, co do tej pory osiągnęłam i więcej się tu nie pokazać. Nie chcę jednak zawieść rodziców, którzy wydali na swoje, przepraszam, nasze marzenie bardzo dużo pieniędzy. Muszę spełnić ich oczekiwania.
Ostatnie dwa tygodnie w moim malutkim, przytulnym domku w Forks spędziłam na powtarzaniu w myślach „Poradzisz sobie”. Szczerze wątpię, abym dała sobie radę z czymkolwiek. Nigdy.
Strach i rozżalenie towarzyszyły mi, kiedy przekroczyłam próg mojej nowej szkoły. Przystanęłam, ściągnęłam z głowy kaptur i rozejrzałam się dookoła. Stałam w wielkim, jasno oświetlonym holu.
Ze ścian spoglądały na mnie różnego rodzaju obrazy, przedstawiające głównie kobiety. Jedne miały wesołe minki i błyszczące oczy, inne wściekły albo wredny wzrok, lub jedno i drugie. Najbardziej spodobał mi się, jednak malunek przedstawiający młodą dziewczynę. Mimo uśmiechu na ustach miała tak smutne i przygnębiające spojrzenie, że przed oczami od razu stanęło mi odbicie mojej własnej twarzy dzień przed przyjazdem tutaj. Portret równie dobrze mógłby nosić nazwę Bella Swan. Z zaciekawieniem spojrzałam na plakietkę pod ramą. Boleść duszy - głosił tytuł, Też nieźle, pomyślałam. Artysta był mi nieznany, podobnie jak twórcy innych obrazów. Zastanowił mnie fakt, po co ktoś umieszcza malowidła ludzi, o których nikt nie słyszał i to w głównym pomieszczeniu.
No tak, bohomazy uczniów. Wtedy przypomniało mi się, że żeby zaliczyć semestr będę musiała uczęszczać na lekcje z rysunków. Ponownie zastanowiłam się, co ja tutaj właściwie robię. Cholerne beztalencie ze mnie, nie potrafiłabym nawet w połowie namalować niczego tak dobrze jak oni.
Tutaj z pewnością nic nie przypomina normalnej placówki wychowawczej.
Ruszyłam w kierunku drzwi na końcu korytarza. Były wykonane z ciemnego drewna, wisiała na nich tabliczka z napisem: SEKRETARIAT. Niepewnie stanęłam przed wejściem. Zaciśniętą w pięść dłoń podniosłam do góry. Czułam, jak wszystko w żołądku podchodzi mi z nerwów do gardła. Zamknęłam oczy, po czym znowu je otworzyłam. Jeszcze jeden głęboki wdech. Zapukałam trzy razy. Do moich uszu doszło ciche, dźwięczne: Proszę wejść. Nacisnęłam na małą, srebrną klamkę i wmaszerowałam do sporego pokoju.
Podłoga wyłożona była jasnymi panelami. Ściany pomalowano na kolor kremowy. Po mojej prawej stronie znajdował się wielki regał z masą pucharów. Po lewej zaś stała gablota ze zdjęciami.
Naprzeciwko mnie widniały dwa biurka. Pokój był na tyle duży, że pomiędzy meble spokojnie weszłyby jeszcze dwa, nieco mniejsze. W pomieszczeniu znajdowała się surowo wyglądająca kobieta. Była ubrana w drogi, błękitny komplet, na który składała się zwiewna bluzka i modne spodnie. Na nogach miała srebrne szpilki. Jej włosy były jasne i upięte w ciasny kok. Musiała mieć nieco powyżej czterdziestki. Jeszcze zanim się odezwała, wiedziałam, że się nie polubimy.
- Co tak stoisz, wejdź do środka. - Spojrzała na mnie znad swoich okularów w rogowej oprawie.
- Ach... - Szybko wślizgnęłam się do sekretariatu, ciągnąc za sobą kufer i zamykając drzwi.
- Dzień dobry – wyjąkałam zdenerwowana. - Nazywam się Isabella Swan i ...
- Wiem, wiem. - Machnęła swoją kościstą ręką, żebym przerwała nauczoną wcześniej regułkę. Spojrzała na mnie spod byka. Pokręciła w niedowierzaniu głową. No tak - kolczyk w nosie i czarne paznokcie nie pomagają w kontaktach z dorosłymi.
- Załatwmy to szybko.
Podeszła do swojego biurka i zaczęła energicznie grzebać w równym stosie takich samych, beżowych teczek. W końcu wyjęła jedną z nich i zaczęła ją pospiesznie przeglądać. Czekałam, ciągnąc ze stresu troczek przy kapturze bluzy. Kiedy skończyła, odwróciła się w moją stronę i wręczyła aktówkę. Spojrzałam na nią i na wydrukowane na papierze swoje imię i nazwisko.
- W środku znajdują się wszystkie potrzebne ci rzeczy - powiedziała, patrząc na mnie ze znudzeniem. - Mapka szkoły, regulamin, lista lektur, twój plan zajęć, daty przesłuchań na najbliższe przedstawienia i wiele innych papierów, które na pewno ci się przydadzą. - Założyła ręce na piersi.
- Dzi.. dziękuję – wybąkałam niepewnie, odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia.
- Poczekaj. - Zatrzymała mnie. Spojrzałam na nią. - Ktoś musi ci z tym pomóc. - Wskazała na mój bagaże.
- O nie, ja... - Chciałam jej powiedzieć, żeby się nie trudziła, że sobie poradzę, w końcu miałam tego niewiele. Przerwała mi gestem dłoni, po chwili stała przy telefonie i szybko wykręciła jakiś numer. Kompletnie zbaraniałam.
- Loretta – odezwała się do słuchawki. - Przyślij tutaj Jaspera. Migiem. - Odłożyła słuchawkę.
- Poczekaj chwilę. Możesz usiąść. - Wskazała na jedno z dwóch krzeseł, znajdujących się pod ścianą. Ruszyłam w jego stronę kufra.
Siedząc, czekałam, nie wiem na co, a ta niemiła baba pisała coś na komputerze. Czułam się tak, jakby mój żołądek miał za chwilę ze mnie wyjść i wyskoczyć przez okno, zostawiając mnie zupełnie pustą. Serce łomotało mi bezlitośnie, jestem w stanie powiedzieć, że aż boleśnie. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Co ja tutaj robię? W tej szkole nawet zwykły sekretariat jest większy niż mój pokój z łazienką wzięty. Wzrok padł na na biurko, przy którym siedziała kobieta. Z tabliczki przylepionej do tyłu monitora mogłam wywnioskować, że nazywa się June Whitlock. No super, poznałam imię i nazwisko tej jaszczurki.
Skubiąc bezlitośnie skórkę przy paznokciu, wspominałam wydarzenia sprzed dwóch tygodni.
****
- Bella?! - Moja mama waliła pięścią w drzwi od łazienki.
- Bella, wyjdź!
Pospiesznie próbowałam doprowadzić się do porządku. Chociaż było to bezcelowe, moje zaczerwienione, zapuchnięte oczy widać w Nowym Jorku. Czterdzieści minut. Tyle czasu siedziałam tutaj i próbowałam zdusić szlochy. Jak widać bezskutecznie. Oni pewnie myślą, że nie tylko płaczę, a robię coś gorszego. Sama do tego dopuściłam.
- Już mamo! Chwila, zaraz wyjdę! - wydarłam się, po czym opłukałam twarz zimną wodą.
W końcu przekręciłam klucz i wyszłam. Renee stała i mierzyła mnie od góry do dołu.
- Kocham Cię – szepnęła.
- Wiem, mamo. Ja Ciebie też. - Przeszłam obok niej i ruszyłam do swojego pokoju. Oczywiście deptała mi po piętach.
Trzasnęłam jej drzwiami przed nosem. Potruchtałam do łóżka i wgramoliłam się pod kołdrę, odwracając się tyłem do drzwi. Uparcie nie dawała mi spokoju. Wtargnęła do mojego sacrum i usiadła na materacu. Poklepała dłonią moją nogę przykrytą pościelą. Skuliłam się, zacisnęłam mocno oczy, przycisnęłam ramię do piersi i czekałam. Odejdź! - powtarzałam w myślach. Usłyszałam, jak moja mama zmienia pozycję i po chwili poczułam, jak jej ciepłe ciało tuli się do mojego. Pocałowała tył mojej głowy.
- Znalazłam ci tam świetnego psychologa – powiedziała wprost do mojego ucha.
- Ta kobieta jest taka dobra jak twój obecny. - Pogładziła moje włosy. Otworzyłam oczy.
- Ja chcę Tibby – wydusiłam z siebie.
- Wiem, że chcesz ją, ale Tibby nie może z tobą jechać.
Nie mogę zmarnować sobie życia, tak powiedziała psycholożka mnie i moim rodzicom. Dlatego jadę na tę uczelnię. Z jednej strony jej za to nienawidzę, z drugiej chcę, żeby wybrała się ze mną. Ostatnimi czasy tylko ona nie próbowała faszerować mnie tabletkami.
- Jestem pewna, że ją polubisz – kontynuowała moja mama. - Będziesz miała wizyty cztery razy w tygodniu o godzinie siedemnastej trzydzieści. Później dam ci adres placówki. W pierwszym tygodniu nie będzie spotkań. – Ścisnęła mnie mocniej. - Na pewno sobie poradzisz.
No tak, bezpieczne określenie. Na pewno sobie poradzisz. Moja mama może spokojnie go używać, jest o wiele lepsze niż Będzie dobrze albo inne bzdury tego typu.
- Będziemy cię odwiedzać jak najczęściej. - Złapała moją rękę w swoją i pocałowała.
Obie milczałyśmy. Leżałyśmy tak może pięć minut, Renee chyba wyczuła, że chce być sama, bo bez słowa podniosła się i wyszła z pokoju, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Zwinęłam się ciaśniej w kłębek, podsuwając kolana pod brodę.
- Ja chcę Tibby – szepnęłam do siebie.
W ustach poczułam słony smak łez.
****
Ktoś postukał mnie w ramię, tym samym wybudzając z transu. Wzdrygnęłam się na ludzki dotyk.
- Hej, śpisz? - usłyszałam delikatny, męski, i z pewnością rozbawiony, głos. Podniosłam wzrok z zmaltretowanej, lekko krwawiącej skórki.
Moim oczom ukazał się młody chłopak o blond włosach. Z pewnością był jeszcze chłopakiem, miał może osiemnaście lat, ale budową przypominał dorosłego mężczyznę. Wysoki, szczupły a jednocześnie umięśniony. Jego przystojną twarz rozświetlał piękny uśmiech. Wydawał się sympatyczny i pomocny. Spojrzał na mnie jasnoniebieskimi oczami i mrugnął.
- Chyba nie jesteś opóźniona, co? - Nabijał się ze mnie. - Sprawiasz wrażenie inteligentnej.
Chichocząc, złapał moją walizkę i podniósł do góry.
- Chodź – rzucił krótko i ruszył ku drzwiom. Zdezorientowana wstałam i podążyłam za nim. Nie odezwałam się ani słowem. Ostatni raz zerknęłam na panią Whitlock, zdawało się, że nie zwróciła uwagi na całą sytuację. Była pochłonięta przeglądaniem jakiś dokumentów.
Przekroczyłam próg sekretariatu i ponownie znalazłam się w holu. Szłam za blondynem, niosącym mój bagaż, zmierzał on w kierunku wind, których, nawiasem mówiąc, było bardzo dużo. Weszliśmy do tej pośrodku. Oparłam się o lustrzaną ścianę jak najdalej od mężczyzny. Przystojniak przeniósł swój wesoły wzrok na mnie. Dlaczego się tak szczerzył?
- Jestem Jasper. - Postawił kufer na podłodze i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Spojrzałam na nią z wahaniem, a potem z powrotem na jego twarz. Zauważyłam, że zmarszczył lekko brwi. Ludzie tego nie rozumieją. Nie, nie, nie. Nie mogę go dotknąć. Nic z tego, nie przełamię się, nawet jakbym nie wiadomo jak się starała. To jeszcze nie ten etap.
Podanie ręki. Taki zwykły, ludzki gest. Dla człowieka powinien być prosty, ale dla mnie to krok milowy. Jedyną osobą, którą mogę dotknąć jest moja mama. Chociaż ja właściwie tego nie robię, to ona zazwyczaj przychodzi i mnie przytula albo inne rzeczy.
- Myje ręce. - Lekko potrząsnął dłonią, jakby chciał mnie zachęcić. Chyba stracił resztki pewności siebie, bo uśmiech znikł, a ramię opuścił wzdłuż tułowia.
Poczułam się pewniej.
- Bella... - szepnęłam i uniosłam dłoń. Skinął głową zaciskając usta i lustrując mnie wzrokiem.
Winda się zatrzymała. Chciałam wysiadać i spojrzałam na Jaspera pytającym wzrokiem. Pokręcił przecząco głową, szybko spuszczając wzrok. Znowu ruszyliśmy.
Chłopak nie odezwał się słowem. Biedny, zawsze tak działam na ludzi. Nawet z najweselszego człowieka potrafię wycisnąć jakąkolwiek uciechę. Kiedyś taka nie byłam. Cieszyłam się ze wszystkimi. Nawet z błahostek. Niezbyt pamiętam, jak to jest. Usłyszałam cichutki, niepewny ruch i stłumione chrząknięcie. Założyłam ręce na piersi.
Winda ponownie stanęła, wydała głośne bimb i jej drzwi się otworzyły. Jasper ani drgnął. Nic nie wskazywało na to, że to właściwe piętro.
Kiedy ruszyliśmy, podchwyciłam uchem pociągnięcie nosem i drapanie się po głowie. Widocznie korciło go, żeby mnie zagadać. Najwyraźniej nie lubił i nie potrafił milczeć.
- Więc – odezwał się w końcu. Nie wytrzymał. Narwany. - Nooo ten... - Popatrzyłam na niego, podnosząc brew. - Masz jakąś mikrofobię, czy coś? - wydusił z siebie jednym tchem. No tak - pytania. Zawsze tak jest.
- Bardziej „czy coś”. - Starałam się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło.
- Och...Okej. - Nagle zainteresował się swoimi rękoma.
Nie wiedzieć czemu, zapragnęłam powiedzieć mu o sobie coś więcej. Chciałam, żeby mnie poznał. Przestąpiłam z jednej nogi na drugą.
- Od dwóch lat staram się wyleczyć z fobii społecznej – powiedziałam donośnie, samą siebie zaskakując.
Spojrzał na mnie z przerażeniem. Głupia, głupia, głupia! - karciłam się w myślach. Co mnie nakłoniło, żeby mu o tym mówić. Spuścił wzrok na podłogę, podrapał się nerwowo po brodzie, nie wiedział, co ze sobą zrobić. Pewnie myślał, czy powinien zostać, czy uciekać. Jego zakłopotanie aż biło po oczach. Zawsze tak jest, ludzie nie mają pojęcia, jak się zachować, słysząc takie coś. Fobia to dopiero początek, dlatego zdradzam im tylko to. Gdyby wiedzieli więcej, bez wątpienia baliby się mnie. Nigdy nie chciałam ich straszyć. Zawsze straszyłam tylko siebie. Ból psychiczny moich bliskich był wystarczającą karą. Musiałam to jakoś załagodzić.
- Wiesz, to nic takiego. - Wymusiłam uśmiech, wolałam teraz nie oglądać swojej twarzy.
- Leczenie idzie dobrze. - Pokiwałam głową, jakby potwierdzając te słowa. Owszem, szło nawet bardzo dobrze.
Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Pewnie zastanawiał się, czy jestem zdrowa psychicznie. Nie, nie byłam. Przeczesał ręką włosy, wypuszczając powoli powietrze przez usta, zapewne znów chciał się o coś zapytać. Nie chciałam tego kontynuować, znam go dopiero od jakiś piętnastu minut. Wiedziałam jednak, że lepiej wyjaśnić mu jak najwięcej, niż czekać, aż sam sobie wszystko dopowie.
- Jasper... - szepnęłam niepewnie. Dziwnie zareagował, słysząc swoje imię wypowiedziane przeze mnie. Jakby się trochę wzdrygnął, natychmiast opuścił rękę, a jego oczy się rozszerzyły. Czekał. - Wiesz, zdradziłam ci jedną ze swoich tajemnic, możesz pytać. Odpowiem ci na wszystko... Jeżeli będę mogła. - Skrzywiłam się lekko, niektórych rzeczy na pewno mu nie wyjawię. - Sam rozumiesz - dodałam.
Zacisnął wargi i pokiwał głową. Już otwierał usta, odwróciłam wzrok czekając na serię niebezpiecznych pytań. BIMB - dźwięk windy sprawił, że oboje podskoczyliśmy. Moje serce automatycznie przyspieszyło swój rytm. Drzwi otworzyły się, blondyn złapał moją walizkę i wyszedł z nią do szerokiego korytarza. Wysiadłam zaraz za nim. Ruszyliśmy przed siebie.
Ściany tutaj miały kolor brzoskwiniowy. Wszystko sprawiało wrażenie czystego i zadbanego. Umiejętnie porozstawiane, różnokolorowe kwiaty stojące w pięknych, wielkich wazonach dodawały uroku. Urzeczona schludnością tego holu prawie zapomniałam o nieprzyjemnej wymianie zdań, ale wtedy usłyszałam chrząknięcie. Popatrzyłam w bok. Wzrok Jaspera zwrócony był do przodu. Zobaczyłam, że jego brwi są zmarszczone. Przeniosłam spojrzenie w tą samą stronę co mój towarzysz. W końcu odważył się kontynuować rozmowę.
- Więc... - urwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Bello, czy możesz powiedzieć mi coś więcej na ten temat? - Spojrzałam na niego. Czy mówił poważnie? Co ja mogłam mu powiedzieć?
- Okey... - Musiałam jednak sobie coś zapewnić. - Mam do ciebie prośbę. - Zerknął na mnie i skinął głową. - Obiecaj... Nie, to za mało. Przyrzeknij, że nigdy nikomu tego nie powiesz.
Zatrzymał się raptownie i położył moją walizkę. Ja także przystanęłam, patrząc na niego w oczekiwaniu. Zwrócił się w moją stronę. Przyłożył sobie prawą rękę do piersi, drugą dłoń wzniósł ku niebu.
- Bello, chociaż znam cię dopiero od jakiś dwudziestu minut, przyrzekam, że nikomu ani niczemu nie zdradzę twojej tajemnicy. - Podniosłam brew na słowo „niczemu”. Czyżby ten chłopak także miał trochę nierówno pod sufitem.
Stanęłam w podobnej do niego pozie.
- Jasperze, chociaż znam cię dopiero dwadzieścia minut, dziwnym trafem wierzę ci.
To była szczera, zadziwiająca prawda. Nagle się rozpromienił. Ponownie uniósł moją torbę i zaczęliśmy iść prosto, żeby za chwilę skręcić w prawo. Zastanawiałam się, jaka droga nas jeszcze czeka. Przystąpiłam do opowiadania. Chciałam to wszystko jak najbardziej skrócić.
- No dobra. Myślę jednak, że sprawiedliwie będzie zrobić pewien układ.
- Co masz na myśli? - Najwyraźniej nie wiedział, o co mi chodzi. Może nawet się trochę przestraszył.
- Na myśli mam układ: Tajemnica za Tajemnicę. - Po raz drugi tego południa dorwałam się do swojej skórki przy paznokciu.
Czekałam. Cisza. Chrząknięcie. Cisza. Drapanie po brodzie. Cisza.
- Dobra. - Jego głos lekko drżał, kiedy się zgadzał, ale to chyba sprawiedliwy pakt. - Tajemnica za tajemnicę. Umowa stoi.
- Okey. Więc ci opowiem, ale to krótka historyjka. Po prostu w wieku piętnastu lat zauważyłam, że boję się ludzi. No wiesz, nie wychodziłam z domu, zero kontaktu z przyjaciółkami. Mama zaprowadziła mnie do psychologa i...
Urwałam, bo Jasper zatrzymał się. Uniosłam brwi.
- To tutaj. - Wskazał brodą na ciemne drzwi naprzeciwko nas. - Ale chcę, żebyś mi to dokończyła. - Postawił walizkę na podłodze i oparł się nonszalancko o ścianę. Poszłam za jego przykładem.
- Co tutaj do opowiadania? - Wywróciłam oczami. - Strach przed ludźmi i tyle. - Założyłam ręce na piersi.
- Ale jednak stoisz tu i rozmawiasz ze mną.
Zjechałam plecami po ścianie i usiadłam na podłodze, wyciągając nogi przed siebie. Jasper zrobił to samo.
- No tak, ale ręki to już ci nie podam. Wiesz, takie, nie dotykaj mnie. - Oparłam głowę o ścianę i popatrzyłam się w sufit. - Leczenie trwa, gdyby nie ono, na pewno nie przyjechałabym do tego miejsca, a ty nigdy byś mnie nie poznał. - Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na niego. Okazało się, że cały czas mnie obserwował. Zawstydzona spuściłam wzrok.
- Coś ci powiem. - Byłam ciekawa jego słów. - Jesteś najfajniejszą osobą, jaką tutaj spotkałem, a zważ na to jak krótko się znamy.
Biedny, chyba nie ma wielu przyjaciół. Jednak uśmiechnęłam się pod nosem, dawno nie słyszałam żadnego miłego słowa. No może wyjątkiem jest Tibby i moja mama.
- Dziękuję – szepnęłam.
- Nie masz za co dziękować, to czysta prawda. - Zaczął wystukiwać dziwny rytm na podłodze. Wyglądał jakby ze sobą walczył. - Cholernie podoba mi się twoja współlokatorka - wyrzucił z siebie jednym tchem.
Wytrzeszczyłam oczy i popatrzyłam na niego w niedowierzaniu. Zaraz, skąd on wie, z kim będę mieszkać? Nawet ja nie miałam o tym bladego pojęcia. Na twarzy musiałam mieć chyba jeden wielki znak zapytania, bo uśmiechnął się nerwowo. Jasper doskonale wiedział, o czym myślę.
- Bella, nie jestem jakimś napalonym zboczeńcem. Naprawdę. - Uniosłam brew w oczekiwaniu. - Przejrzałem tylko... no wiesz, kto z kim mieszka i w ogóle. Stąd to wszystko wiem. Byłam ciekaw jej współlokatorki. - Spojrzałam na niego spode łba. Uniósł ręce w geście obronnym. - Wyczytałem tylko twoje imię i nazwisko, przysięgam.
Popatrzyłam mu w oczy. Nie wiem, albo byłam bardzo naiwna, albo za każdym razem mówił prawdę. Wierzyłam w każde jego słowo.
- No dobra. - Znów wywróciłam oczami, tym razem na swoją łatwowierność. - To może powiesz mi, jak się nazywa i dlaczego zasłużyła sobie na twoje uczucie. - Wyszczerzyłam się do niego. Uśmiechnął się promiennie.
- Nazywa się Rosalie Hale i jest... no nie wiem. Cudowna, wspaniała? - Gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. - Jest, jest... jest nie do opisania. Musisz sama ją poznać.
- Dobra, dobra poznam. - Machnęłam ręką i się podniosłam. Po chwili Jasper także wstał.
Wzięłam rączkę mojej walizki i ruszyłam ku drzwiom.
- Poczekaj. - Zatrzymał mnie. Powoli się odwróciłam. - Nie powiem je... - Podniósł do góry dłoń, tym samym dając mi znak, żebym przerwała.
- Och, o to się nie boję. - Opuścił rękę, żeby po chwili przeczesać nią swoje włosy. - Mogę się jeszcze o coś zapytać? - Nie patrzył na mnie. Zmarszczyłam brwi.
- No okey. - Przecież nie muszę odpowiadać. Prawda?
- Bello, myślę, że nie mówisz mi wszystkiego. - Zerknął na mnie niepewnie.
Niby taki mądry, a taki głupi. Oczywiście, że nie mówię mu wszystkiego. Facet w ciągu niecałe dwadzieścia minut zyskał moje zaufanie, ale niektórych rzeczy i tak mu nie zdradzę. Bo co niby mam mu powiedzieć? Wolę to zachować w tajemnicy. To moje gówno, tylko ja będę w nim siedzieć.
- Innym razem Jasper. - Nie powiem mu, a daję fałszywą nadzieję. Potwór ze mnie.
Skinął głową.
- Dobrze. - Zagryzł dolną wargę.
Ja też musiałam go o coś zapytać.
- Jasper? - Uniósł brwi. - Kiedy składałeś obietnicę o dotrzymaniu sekretu, powiedziałeś, że nie powiesz nikomu ani NICZEMU. Wyjaśnisz mi to? - Wyszczerzyłam się w złośliwym uśmieszku.
Zaczął się cofać, przyłożył palec do ust i udawał, że się nad czymś zastanawia.
- Kiedy indziej przedstawię ci Kłapiego. - Stanął i mrugnął do mnie z uśmiechem.
- Zobaczymy się jutro?
- Taa, jutro... - Wyszczerzyłam się do niego jak idiotka.
- Okej, znajdę cię – powiedział, odwrócił się i odszedł.
Obserwując, jak się oddala, wiedziałam, że to nie była ostatnia sesja Tajemnicy za Tajemnicę. Ten chłopak o blond czuprynie stał się moim przetrwaniem w tej szkole. Został moim przyjacielem.
Stojąc przed drzwiami pokoju numer 545, wystukiwałam nerwowy dźwięk na plastikowej, czarnej rączce mojej walizki. Drugą ręką ściskałam torbę, która spadła mi z ramienia. Wpatrując się w drzwi mojego pokoju zastanawiałam się, co i kto może znajdować się w środku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wystarczy wejść i się przekonać. Jednak nie potrafiłam zdobyć się na odwagę.
Jeżeli mam być szczera, nie interesuje mnie wystrój ani nic z tych rzeczy, jestem zdenerwowana moją współlokatorką. Znam tylko jej imię i nazwisko. No i oczywiście wiem też, że jest cudowna, wspaniała i bla bla bla... Informacje pochodzą od człowieka, który odszedł kilka minut temu i do tego się w niej podkochuje. Jeśli jednak okaże się zołzą? Raczej nic w tej sprawie nie zrobię, będę musiała przecierpieć z nią te trzy lata. O Boże, trzy lata! Muszę wziąć się w garść i w końcu tam wejść, bo inaczej poznamy się rano, kiedy będzie wychodziła na poranne zajęcia i przypadkiem natknie się na mnie, stojącą tutaj jak kompletny muł.
Zdecydowanym ruchem nacisnęłam klamkę, pchnęłam drzwi i wkroczyłam do sporego pokoju. Nagle usłyszałam przeszywający pisk. Przyznaję, że trochę mnie to ogłuszyło. Spojrzałam w stronę źródła dźwięku.
- Cześć! Jestem Rosalie, ale mów mi Rose.
Uroda blondynki, która wypowiedziała te słowa, prawie zwaliła mnie z nóg. Wow, nie dziwię się Jasperowi, że zwrócił na nią uwagę. Wątpię, żeby był na tym świecie mężczyzna, którego ta kobieta nie zauroczyłaby chociaż wyglądem. Włosy miała długie i lśniące, sięgały prawie do pasa.
Taka twarz powinna pojawiać się na okładkach gazet. Była szczupła, wysoka i zbita, pewnie uprawia jakiś sport.
- Cześć. Jestem Bella. - Pomachałam jej ręką, żeby uniknąć sytuacji z windy.
Uśmiechnęła się do mnie przeuroczo, nie mogłam tego nie odwzajemnić.
- Chodź, zamknij drzwi. - Usiadła na łóżku przy prawej ścianie. Zrobiłam to, o co mnie prosiła. Zaciekawiona, zaczęłam rozglądać się po pokoju, w którym teraz będę mieszkać. Nie potrafię tego opisać, to pomieszczenie jest takie jasne i... no nie wiem, dziewczęce. Jasnoróżowe ściany, białe firanki i mnóstwo kwiatów. Zupełnie jak pokój małej dziewczynki, która myśli, że jest księżniczką. To przypominało mój szczęśliwy zaułek, kiedy byłam normalna.
Puściłam rączkę walizki i podniosłam prawą dłoń. Spojrzałam na grubą bliznę, biegnącą od małego palce do kciuka. Wróciły wspomnienia z dnia, w którym to zniszczyłam.
****
Dom był pusty. Cieszyłam się z tego. Jako że w moim piętnastoletnim ciele płynęła niewielka dawka alkoholu, a na ubraniach czuć było zapach papierosów. Moja mama już kilka razy groziła szlabanem za takie numery i kilkadziesiąt razy „mówiła” tacie. Taa, on chyba nigdy się o tym nie dowie. Zresztą sami chcieli, żebym się rozerwała. No i się rozrywam.
Włożyłam klucz w zamek, przekręciłam go i weszłam do środka. Ruszyłam do kuchni, po drodze zapalając wszystkie światła. Bałam się ciemności. Spojrzałam na zegar wiszący nad lodówką. Czternasta czterdzieści. Mama i tato w pracy. Wyciągnęłam z szafki moje ulubione, czekoladowe ciasteczka. Z plastikową torbą wymaszerowałam z kuchni i skierowałam się do swojego pokoju na piętrze.
Kiedy zatrzasnęłam drzwi od niebiesko – różowego, ładnego pomieszczenia podeszłam do biurka i włączyłam komputer. Usiadłam na białym, obracanym krześle i zabrałam się za otwieranie ciasteczek. Wtedy mój wzrok przykuło coś innego. Moje ręce, a mianowicie paznokcie. Pomalowane czarnym, łuszczącym się już lakierem z poobgryzanymi skórkami wokoło. Rzuciłam otworzoną torebeczką. Na jasną wykładzinę porozsypywały się czekoladowe wypieki, pozostawiając na niej obrzydliwe, ciemne ślady. Zrozumiałam, że nie pasuję do tego pokoju. Nie jestem dawną Bellą. Ja już nigdzie nie pasuję.
Jestem swoimi brzydkimi paznokciami i śladami na dywanie, a świat jest ładnym pokoikiem. Czułam, jak to nadchodzi, nic nie mogłam zrobić.
Łzy, krzyk, ból. Pieczenie, łoskot, huk. Odłamki, krew. Ciepło, więcej krzyku i płaczu. Cichuteńkie łkanie i czyjś uspokajający głos.
Miałam zamknięte oczy, ktoś mnie mocno obejmował, siedziałam na czymś twardym, piekła mnie dłoń. Wciąż to łkanie. Zastanawiałam się, kto tak płacze. Uchyliłam powieki.
Z pewnością nadal znajdowałam się w swoim pokoju. Chociaż to miejsce w ogóle go nie przypominało, byłam tego pewna. Wszystko wyglądało tragicznie. Przewrócony materac i powyrywane deski z łóżka. Podarta pościel. Zerwana wykładzina, wybite okno. Zorientowałam się też, że to ja płaczę, a moja mama mocno mnie trzyma. Spojrzałam w dół, na swoją dłoń, w wewnętrznej stronie tkwił dość spory kawałek szkła.
Renee głaskała mnie uspokajająco po głowie, szepcząc niezrozumiałe dla mnie słowa. Tydzień później poznałam Tibby.
„Ten świat jest za duży na to, żebyś go zrozumiał
Po prostu zostaw to i chodź za mną
Będę wszystkim, czego potrzebujesz
Na każdej drodze...”[/b][img][/img] |
Post został pochwalony 2 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Sob 10:32, 07 Sie 2010, w całości zmieniany 44 razy
|
|
|
|
|
|
rani
Dobry wampir
Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 244 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy
|
Wysłany:
Czw 22:04, 27 Sie 2009 |
|
ŁOŁ.
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Czyta się ciężko, ale jest absolutnie fantastyczne. Przypomina mi troszeczkę WA, ale nie jakoś rażąco.
Bardzo mnie ciekawi, co takiego zdażyło się w przeszłości, że teraz taka jest.
Podobała mi się rozmowa z Jasperem, choć dziwne to było, że tak od razu mu wszystko wyznała. Już go lubie, ale ja mam do niego słabość
I Jasper zakochany w Rosalie? @.@ Nie powiem, zaskoczyłaś mnie.
Nie mogę się doczekać wejścia Edwarda, ciekawa jestem jak będzie.
Wzięłaś się za poważny temat, więc mam nadzieję, że mu podołasz.
Błędów drobnych było kilka, ale tak mnie pochłonęło, że nie zwracałam na nie uwagi.
Życzę dużo weny, bo naprawdę mnie zainteresowałaś. |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez rani dnia Czw 22:15, 27 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Sonea
Wilkołak
Dołączył: 01 Maj 2009
Posty: 104 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Kielce
|
Wysłany:
Czw 22:21, 27 Sie 2009 |
|
Już sam wstęp mnie zaciekawił, nie mówiąc już o treści właściwej. Zgadzam się z poprzedniczką, ten Fanfik nie należy do najlżejszych, ale naprawdę robi wrażenie na czytającym. Ciężko się czyta, ale dzięki temu można zrozumieć, że to nie są łatwe treści. Podoba mi się, że to właśnie Jasperowi zaufała. Mnie tez nieco zdziwiło takie połączenie, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby był z Rose.
Ogólnie bardzo mi się podoba pomysł i myślę, ze warto będzie to przeczytać.
Sam prolog jet pouczający.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział już niedługo.;P
Pozdrawiam, Sonea. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Czw 22:47, 27 Sie 2009 |
|
Rzeczywiście troszkę przypomina WA. Nie chcę wiedzieć, co Cię w życiu spotkało, skoro zainspirowały Cię swoje wspomnienia...
Bardzo trudny temat wybrałaś do opisania... Łatwo się tego nie czyta, ale, wg mnie, warto. Dlatego będę to śledzić.
Błędów troszkę nałapałam, ale teraz jest zbyt późno i jestem zbyt zmęczona, bym mogła je wynaleźć i wypisać - może jutro edytuję i to zmienię.
Pozdrawiam, Marta.
EDIT: Niestety nie mam czasu na wypisanie błędów, ale chciałam jeszcze napisać, że oznaczenia typu [OOC] wstawiamy w pierwszym poście, a nie w temacie FF. :) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez marta_potorsia dnia Pią 12:04, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Crazy Lady
Nowonarodzony
Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 37 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z krainy snów.....
|
Wysłany:
Pią 10:05, 28 Sie 2009 |
|
Zgadzam się z poprzedniczkami tekt zaleciał mi WA, ale jeśli mielibyśmy porównywać ile tektów jest do siebie pobobnych to nic by nie było orginalne.
Tekst w niektorych miejscach czytało się ciężko, ale ogólnie nawet całkiem całkiem.
Podoba się mi iż Jasper nie ma raz bzika na punkcie Alice, a Rose to miła odmiania.
Jakoś nie rozumien co się stało naszej Belli w wieku tych pietnastu lat....?
Nie na co narzekać tylko czakać na kolejny rozdział WENY!
Pozdrawiam Crazy Lady |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Annie_lullabell
Zły wampir
Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 292 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Pią 10:51, 28 Sie 2009 |
|
Oryginalny pomysł. Zresztą juz to mówiłam gdzie indziej. Parę imion przypomina mi wędrujące portki, ale jest gicior. Co do traumy Belli, to jestem ciekawa, co potoczy sie dalej.
No i Jasper kochający sie w Rose? Ciekawe....
Pozdrawiam i życzę weny. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Sob 15:11, 29 Sie 2009 |
|
Dziękuję za wszystkie komentarze. Może rzeczywiście w niektórych momentach przypomina WA, ale później będzie tego o wiele mniej...
Jeżeli chodzi o traumatyczne przeżycia Belli, to będzie jedno wynikające z choroby głównej bohaterki. Charaktery postaci są pozmieniane diametralnie (może z wyjątkiem Alice). W późniejszych rozdziałach będzie mniej wspomnień i więcej uczuć związanych z teraźniejszością. Dowiecie się, że Bella nie jest taką grzeczną dziewczynką, Rosalie miłą koleżanką, Jacob wiecznie uśmiechniętym nastolatkiem a Edward... Cóż Edward będzie zupełnie inny niż zawsze i nie chodzi mi tutaj o Badwarda.
Poczytacie zobaczycie.
Pozdrawiam
ZF |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Sob 15:12, 29 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
NajNa"
Wilkołak
Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 111 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Sob 17:06, 29 Sie 2009 |
|
Muszę przyznać, że to mną wstrząsnęło. Od razu pomyślałam o emo, imo, czy coś podobnego. Nie żebym miała coś do tej kultury Fakt, nie czyta się lekko, ale nie jest tak tragicznie. Bardzo spodobał mi się prolog. Wciągający na pewno. I taki tajemniczy. Własnie takie są idealne :P O co chodzi z tym Kłapim? Kompletnie mnie zbiłaś z tropu. Czy ja coś nie zajarzyłam? I zastanawiam się nad tym, co stało się Belli, że jest taka. Jak napisałaś wcześniej była normalną dziewczyną. A co do Jaspera i Rose. Mnie to nie zaskakuje. I uważam, że ten watek może być ciekawy :)
"Dwie osoby walczące na wojnie zwanej życiem."
Nie wiem czy je sama wymyśliłaś czy jakiś anonim, ale te zdanie jest takie... hm... piękne. Naprawdę mnie urzekło
Na pewno zajrzę tu jeszcze nie raz
Pozdrawiam serdecznie,
NN" |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Pon 19:36, 31 Sie 2009 |
|
To nie będzie opowiadanie emo, chociaż z początku może sprawiać takie wrażenie. Później wszystko się wyjaśni. Wszystko co tutaj napisałam wymyśliłam sama (oprócz cytatów zamkniętych w cudzysłów).
Nie zamierzam jakoś strasznie rozbudować wątku Jasper - Rose. Bardziej skupię się na Bells, bo, jak wcześniej wspominałam, zależy mi na przedstawieniu poważnego problemu.
Chcę pokazać, że nie wolno przechodzić obojętnie obok ludzkiego cierpienia, bo to co wydaje nam się błahe dla innych może być osobistą tragedią (tak było ze mną). Tak samo jest jeżeli ktoś milczy lub jest bardzo cichy albo prawie nie wychodzi z domu. Trzeba przyznać, że w takiej sytuacji bierzemy go za dziwoląga, ale skąd możesz wiedzieć czy swoim zachowaniem nie błaga Cię o pomoc?
Później dowiecie się o co chodzi...
W "Wypalonych" przedstawię wam dwa przypadki tej samej choroby. Być może już wiecie jakiej.
Dodaję rozdział drugi.
Beta: Fresh
Piosenka do rozdziału: Sia - Don't Bring Me Down
ROZDZIAŁ DRUGI
Umrę martwa.
„Fakty nie przestają istnieć z powodu ich ignorowania.”
Rozmyślania:
- Wszystko w porządku? - Głos współlokatorki wyrwał mnie z zadumy. Szybko zamrugałam oczami i wróciłam do rzeczywistości.
- Tak, tak, jest okey. - Wymusiłam uśmiech i popatrzyłam na Rose.
Wyglądała na zmieszaną. Muszę wziąć się w garść.
- Które moje? - Wciąż się szczerząc wskazałam na łóżka. Rosalie, chichocząc, szybko poderwała się z tego, na którym siedziała.
- Och, klapnęłam na twoje.
- Spoko. - Ponownie złapałam walizę i zaczęłam ją ciągnąć we właściwą stronę. Wszystkie rzeczy postawiłam między swoje łóżko i niewielkie biurko, które bez wątpienia także należało do mnie.
Odwróciłam się w stronę Rose.
- To powiesz mi, co i jak? - zapytałam.
- Jasne. - Uśmiechnęła się życzliwie. - Już wiesz, gdzie śpisz i gdzie masz swoje miejsce pracy.
Co? - myślałam, że to zwykłe biurko.
- Tutaj możesz trzymać swoje klamoty. - Wskazała na dużą szafę, stojącą w prawym rogu pokoju, naprzeciwko mojego łóżka. Po drugiej stronie znajdowała się jeszcze jedna, taka sama, zapewne należąca do mojej współlokatorki. - Tam są drzwi na balkon. - Jej palec skierował się na oszklone, białe drzwi między szafkami nocnymi.
- Mamy też maleńką biblioteczkę, którą zawsze możesz dopełnić, jeśli masz czym. - Pokazała duży regał koło drzwi wejściowych. Było tam naprawdę dużo książek. - Lubisz czytać? - zapytała zaciekawiona.
- Kocham, uwielbiam, ubóstwiam. - To było szczere.
Pierwszą książkę pochłonęłam w wieku siedmiu lat. Był to „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Tak bardzo mi się spodobało, że zapragnęłam przeczytać również inne części. Więc rodzice mi je kupowali. Z czasem przeniosłam się na romanse i horrory. Przy tych ostatnich trwam wiernie, odkąd wszystko się zaczęło.
Rosalie zaśmiała się.
- Więc mamy wspólny temat do rozmowy. - Kiwnęłam głową. - Tam jest łazienka. - Były to drzwi pomiędzy jej szafą, a biurkiem.
- Świetnie – powiedziałam i odwróciłam się w stronę walizki, żeby wyciągnąć z niej rzeczy potrzebne do kąpieli.
- To może odśwież się i pogadamy, okey? - zapytała Rose niepewnie.
Starałam się szybciej wyciągać kosmetyczkę.
Biedna dziewczyna, pewnie chce mnie bliżej poznać, w końcu będziemy razem mieszkać. Szkoda tylko, że ja nie mam na to ochoty i szkoda, że trafiła na współlokatorkę – psychopatkę.
- Nie możemy przełożyć tego na kiedy indziej? - Tchórz. - Muszę się rozpakować i w ogóle.- Kłamca. Wcale nie chciałam się dzisiaj rozpakowywać. Miałam zamiar iść od razu spać, ale była dopiero za kwadrans dziewiętnasta. Jeszcze później będzie miała okazję, żeby zorientować się, że jestem powalona.
Wzięłam ręcznik, kosmetyczkę i dres. Odwróciłam się w jej stronę, wyglądała na zawiedzioną.
- Z chęcią ci pomogę. Mogę – prosiła, uśmiechając się błagalnie. Jejku, niech jej tak na tym nie zależy, będzie łatwiej odmówić.
Niestety zależało. Kiedyś i tak musiałam przez to przebrnąć. Po prostu trzeba nie zbaczać na niebezpieczne tematy i unikać niewygodnych pytań. To wszystko. Ta, żeby tylko.
- Dobra, niech będzie. - Ominęłam ją i ruszyłam w stronę łazienki.
- Fajno.
- No. - Zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Wspaniała szkoła, ładny pokój, duża łazienka, piękna współlokatorka. To wszystko jest takie powalone... Ja jestem powalona. Stojąc przed lustrem w srebrnej, nowoczesnej ramie, patrzyłam w swoje oczy. Odbicie przedstawiało mnie - wariatkę.
Podniosłam rękę i dotknęłam maleńkiego, białego diamencika na moim nosie. Kolczyk zrobiłam sobie w wieku czternastu lat, na złość rodzicom. Pamiętam, że jako gówniara nie miałam na niego kasy. Pożyczyłam pieniądze od byłej przyjaciółki. Mój ojciec był na nią tak wściekły, że zabronił nam się widywać, ale to nie trwało długo. Lizzy była dla niego jak druga córka. Teraz ma tylko mnie.
Zrobiłam dwa kroki do tyłu, żeby zobaczyć się od pasa w górę. Rozebrałam się do bielizny. Zaczęłam przyglądać się moim bliznom. Maleńka i okrągła, tuż nad prawą piersią, była od oparzenia papierosem. Wszystkie te znamiona, małe i duże mają swoją indywidualną historię. Każda może opowiedzieć moje życie.
Moja bajka jest jednak krótka i bezsensowna, bo te wypukłe, białe kreseczki umrą razem ze mną. Wysoki, przystojny blondyn poznany kilkanaście minut temu i śliczna blondynka za drzwiami, nie są częścią historii Belli Swan. Oni mają własną, na pewno szczęśliwszą. Ta dwójka zniknie z mojego życia, tak jak wszyscy inni. Wiem, że pewnego dnia będę mogła w końcu powiedzieć: „Bells, zostałaś zupełnie sama”. Co prawda, każdy umiera samotnie, ale co z tymi, którzy już dawno odeszli z tego świata? Ja poległam na polu życia trzy lata temu. Być może to brzmi głupio, ale umrę martwa.
Do oczu zaczęły mi się zbierać piekące łzy. Z szybkością torpedy rzuciłam się w stronę kosmetyczki. Drżącymi rękoma otworzyłam ją i wyciągnęłam opakowanie zielonych tabletek. Wzięłam dwie. Rozebrałam się do naga i weszłam do półokrągłej wanny stojącej w rogu łazienki. Odkręciłam wodę, usiadłam na zimnym, białym dnie i pozwoliłam łzom swobodnie polecieć. Dzięki tabletkom nie były one histeryczne, po prostu leciały. „Dobra, musisz zebrać się w sobie”, powiedział mój wewnętrzny głos. Wstałam więc i umyłam się. Ostatkiem sił doprowadziłam się do porządku. Teraz ta głupia rozmowa. Pewnie normalne nastolatki cieszyłyby się z zawierania nowych znajomości, ale ja do normalnych nie należę. Poznałam Jaspera, wystarczy. No, ale cóż, raczej nigdzie się nie schowam. Wzięłam swoje rzeczy i ubrana w dresy, wyszłam spojrzeć w śmiejące się szyderczo oczy „babskim pogaduchom”.
- Myślałam, że tylko ja siedzę tak długo w łazience. - Rose siedziała po turecku na beżowym kocu, na który zostały wyłożone różne przekąski.
No nie, tylko nie to. Podeszłam do swojej części pokoju. Ubrania byle jak rzuciłam na łóżko, a kosmetyczkę odłożyłam na nocny stolik.
- Wiesz, nie chce mi się dzisiaj wypakowywać, zrobię to kiedy indziej. - Po prostu nie lubię, jak ktoś dotyka moje rzeczy, a z pewnością w tym wypadku byłoby to nieuniknione. Wolę zrobić wszystko, jak będę tutaj sama.
Rosalie uśmiechnęła się.
- Super. - Zerwała się ze swojego miejsca. - To poczekaj tutaj, a ja pójdę się umyć. - Wyciągnęła z szafy wszystkie potrzebne rzeczy i pognała do łazienki. - Możesz częstować się wszystkim – krzyknęła, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Papierosy:
Zaczęłam rozglądać się dookoła. Co by tu robić? Wiem, na co mam ochotę, ale czy mogę to tutaj zrobić? Co będzie jeśli ona w tym czasie wyjdzie? No nie, przecież sama dopiero co przyznała, że myje się sto lat. Co mi tam. Otworzyłam małą, podręczną torbę. Zaczęłam grzebać w niej rozpaczliwie. Ha! Eureka! W dłoni ściskałam paczkę papierosów. Teraz zapalniczka. Gdzie ona jest? W wewnętrznej i zewnętrznej kieszonce nie ma. W walizce też na pewno nie, przecież ich tam nie wkładałam, tego jestem pewna. Spodnie, tak! Rzuciłam się w stronę wymiętoszonych dżinsów. Prawa kieszeń, pusto. Z nadzieją włożyłam rękę do lewej. Jest! Mała, czerwona zapalniczka – ratunek.
Wyszłam na duży balkon i cichuteńko zamknęłam za sobą drzwi. Był chłodny, deszczowy wieczór, nie zaskoczyło mnie to, bo we wrześniu w Nowym Jorku większość jest taka. Oparłam się o balustradę z jasnego drewna i zapaliłam szóstego dzisiaj papierosa, mocno się zaciągając. Siwy, otruty dym cudownie wypełnił mi gardło i płuca. Palenie mnie uspokajało. Jaram codziennie, odkąd wdepnęłam w to gówno. To mi naprawdę pomaga. Nie zapomnę dnia, w którym odkryłam uroki tej powolnej śmierci.
****
- Więc wpadasz w bezsensowne, niekontrolowane histerie? - Oczy Maggie wyrażały zainteresowanie i troskę.
Ja zaś ze zdenerwowania wykręcałam palce lewej dłoni.
- Noo... - Spuściłam wzrok.
- Ale, że jak to tak? Od czego się zaczyna? - Moja przyjaciółka Lizzy patrzyła na mnie z przerażeniem.
Wzięłam łyk swojego piwa. Płyn mnie rozgrzał i dodał odwagi. Trzy dziewczyny, którym ufałam, gapiły się na mnie, tym samym wiercąc mi dziurę w brzuchu.
- No jakoś tak po prostu się zaczyna i już. - Westchnęłam.
- Nie rozumiem. Płaczesz i co? - Emma, która do tej pory milczała, postanowiła zabrać głos. Spojrzałam na nią.
- Przecież już mówiłam. - Ponownie pociągnęłam łyk z butelki. - Myślę, że czas skończyć ten temat. Jesteśmy na imprezie, pełno tutaj ludzi. Każdy może podsłuchać.
Owszem, byłyśmy na zabawie w domu naszego kolegi, Josha. Chociaż zabunkrowałyśmy się w drewnianej altance, z dala od wszystkich, istniało prawdopodobieństwo, że ktoś wścibski się za nami przywlókł.
Razem z ciągnącymi się z tyłu przyjaciółkami ,wróciłam do zatłoczonego, głośnego domu pełnego pijanych nastolatków. Wszyscy tańczyli, pili, palili i ćpali.
Nagle ktoś zepchnął mnie na ścianę. Obejrzałam się za tym gnojkiem. Michael. Michael, z którym jeszcze tydzień temu się całowałam. Michael, dzięki któremu w wieku czternastu lat nie jestem dziewicą. Dupek teraz obściskuje się z tą dziwką Carmen. Tleniona blondyna. Zachciało mi się ryczeć.
- Co tam Bells?
Czyjeś ramię objęło mnie w pasie. Josh, gospodarz imprezy, stał sobie spokojnie z papierosem w ustach. Miły gość, bardzo go lubię.
- Nic. Świetna domówka.
- Wiesz, Bell, jakoś nie wyglądasz na szczególnie szczęśliwą. - Mrugnął do mnie i wyciągnął fajkę z buzi. - Nie chcę, żebyś później mówiła, że było zrąbanie. - Wziął ode mnie pełną do połowy butelkę piwa, potrząsnął nią. - Słaby z ciebie zawodnik.
Zaśmiałam się.
- Ciekawe, jak ty byś wyglądał, gdybyś zobaczył swojego byłego chłopaka ze zdzirą - Carmen.
- Uuu, nie wiedziałem, że Michael ma taki słaby gust. - Uniosłam brwi. - Nie chodzi mi tutaj o ciebie, Bells. - Poklepał mnie po głowie.
- Dzięki.
- Proszę. Wiesz, że mam sposób na... Hmm. - Zastanowił się chwilę. - Wkurw, tak to mogę nazwać.
Zachichotałam. Josh zaśmiał się ze mną.
- Z czego się brechtasz Isabello Swan?
- Z niczego. - Założyłam ręce na piersi. - Więc jaki jest ten sposób?
Wyciągnął z kieszeni małe, prostokątne pudełko i pomachał mi nim przed oczami. Papierosy. Pokręciłam głową.
- Nie, nie. Wiesz, że nie palę.
- A pić możesz?
- Alkohol to co innego.
- Taa? Mi się wydaję, że to to samo, też cię wyniszcza. Bells, nie każę ci palić nałogowo, tylko spróbować, mówię ci, pomoże.
Może miał rację, wezmę jednego bucha i nic mi nie będzie. Wywróciłam oczami.
- Okej, ale tylko raz. - Wręczył mi swojego papierosa do ręki.
Wsadziłam ostrożnie końcówkę, do ust. Pociągnęłam. Dym wdarł mi się do jamy ustnej, wypuściłam go nosem. Naprawdę poczułam się spokojniejsza.
- Ha! Widzisz, fajne? Teraz się zaciągnij. - Spojrzałam na niego jak na kosmitę. Chichocząc wywrócił oczami na moją niewiedzę. - Musisz mocno pociągnąć i połknąć. To proste. Na początku możesz się zakrztusić.
- No dobra. - Zrobiłam to, co mi powiedział. Rzeczywiście po chwili zaczęłam kasłać.
- Spokojnie – powiedział. - Próbujesz jeszcze raz?
- No.
- Mówiłem, że ci się spodoba.
Porządnie zaciągnąć udało mi się dopiero za piątym razem. Palenie jest naprawdę fajne. W tamtym momencie zapomniałam o wszystkim. Myślałam tylko o tym, jak wspaniale spokojna jestem i jak cudownie kręci mi się w głowie.
****
Grupy:
Wypaliłam całego. Niedopałek zgniotłam stopą w kapciu i wyrzuciłam za balustradę. Wychyliłam głowę za drzwi balkonu, woda w łazience lała się dalej i nic nie wskazywało na to, że Rosalie zaraz wyjdzie. Weszłam z powrotem do środka, zamykając za sobą drzwi. Potruchtałam do mojego łóżka. Wyciągnęłam z kosmetyczki antyperspirant i perfumy. Spryskałam się nimi, po czym odłożyłam na nocny stolik. Papierosy i zapalniczkę wrzuciłam do walizki i zatrzasnęłam wieko. Z bocznej kieszeni podręcznej torby wyciągnęłam paczkę miętusów i wpakowałam sobie do ust chyba połowę. Rozglądając się po pokoju w poszukiwani zajęcia, mój wzrok przykuł regał z książkami. Zaciekawiona podeszłam do niego i zaczęłam przeglądać.
Skrzywiona doszłam do wniosku, że ta dziewczyna czytuje same romanse.
- Pech – szepnęłam do siebie.
Postanowiłam, że poustawiam tutaj również swoje książki. Już po chwili półka na samym dole wypełniona była horrorami. Oczywiście wśród autorów górowała Anna Rice.
Usłyszałam, jak drzwi od łazienki otwierają się, popatrzyłam w tamtą stronę. Rosalie wyglądała bardzo... dziecinnie. Miała na sobie żółtą, słodką pidżamę w różnokolorowe misie. Długie włosy spięła w ciasny koczek na środku głowy. Prawie zachichotałam, jak zobaczyłam, że na stopach ma dwa wielkie pluszowe, różowe kapcie - króliki. Podreptała do swojego łóżka i wtedy dopiero przykuło ono moją uwagę. Było na nim pełno pluszaków. Zajączki, misiaczki, pieseczki, kaczuszki i inne pierdoły. Jej, może ta dziewczyna naprawdę myśli, że jest księżniczką?
- Gotowa na pogaduchy? - zapytała uśmiechnięta od ucha do ucha, odwracając się w moją stronę.
Skrzywiłam się. Rose podbiegła do koca, usiadła na nim lekko i zabrała się za otwieranie landrynek.
- Super – powiedziałam z sarkazmem, którego ona chyba nie wyczuła, bo wciąż szczerzyła się w moją stronę.
- Więc chodź. - Poklepała miejsce obok siebie i wepchnęła sobie zielonego cukierka do buzi.
Zrezygnowana podeszłam do niej i usiadłam.
- Chcesz? - zapytała, machając mi szeleszczącą torbą landrynek przed nosem.
- Nie, dzięki.
- Dlaczego?
Czy ona sobie ze mnie żartuje? Podrapałam się, z zażenowania, po nosie.
- Bo nie. Nie chcę i już.
- No dobra. - Opuściła rękę i wzruszyła ramionami. - To może będziemy zadawać sobie pytania. Tak, żebyśmy się o sobie dużo dowiedziały. - Mrugnęła.
Nienawidzę pytań.
- Niech będzie. - Czy ona jest ślepa? Czy tylko udaje, że nie widzi, że nie mam na to ochoty?
- Ty pierwsza.
Kurczę, ja pierwsza. O co mogę się pytać? Ta dziewczyna w ogóle mnie nie obchodzi. Całkowicie mi zwisa, ale jej tego nie powiem. No dobra, muszę coś wymyślić.
- Więc... - zaczęłam. - Szkoła.
Zmarszczyła brwi.
- No wiesz. Twoja specjalizacja i takie tam. Jak się dostałaś, opowiedz o wszystkim.
- Och, no tak. - Zaśmiała się. - No więc jestem, to znaczy będę, piosenkarką i tancerką. No wiesz, chcę być gwiazdą. - Uniosła dumnie głowę.
- Dostałaś stypendium? - Nie wiem dlaczego, ale odnosiłam wrażenie, że ta dziewczyna jest... pusta.
- Nie, no co ty. - Machnęła ręką i potrząsnęła głową. - Wysłałam zgłoszenie i byłam na przesłuchaniu. Mój występ disco zachwycił jury. Gorzej było z testami. Nie jestem dobra ani z angielskiego, ani ze ścisłych.
- Więc jak...
- No, podchodziłam kilka razy. Moi rodzice przekonywali radę, żeby dali mi drugą szansę i w końcu się udało. - Zachichotała.
- Rosalie, czym zajmują się twoi rodzice? - Albo mi się zdaje albo wyczuwam tutaj niezły przekręt.
- Tato jest chirurgiem gwiazd, a mama prowadzi agencję modelek. - No tak! Ona musi być nieźle nadziana, tak jak zresztą każdy uczeń tej szkoły. - Właśnie, a tak nawiasem mówiąc, myślałaś kiedyś o zostaniu modelką? Co prawda jesteś strasznie niska, ale masz ładną twarz i wiesz, możesz być fotomodelką. Tylko to...
- STOP! - krzyknęłam tak głośno, aż się wzdrygnęła. Natychmiast umilkła. - Przepraszam – szepnęłam. Więcej nie mogę sobie pozwalać na takie wybuchy. Dobra, może i jest wkurzająca, ale ja muszę być opanowana.
Uśmiechnęła się.
- Nic się nie stało, w porządku. To myślałaś nad tym, czy nie?
- Nie, nigdy tego nie rozważałam. - Chciałam jak najszybciej zakończyć ten tępy temat. - Opowiadaj dalej.
- Okej. Jestem na kierunku przyszłych gwiazd popu. Na szkołę wywaliliśmy dużo kasy, ale warto. Zostały mi jeszcze trzy lata.
- To ile już tutaj siedzisz? - zapytałam, tym razem naprawdę zaciekawiona.
- Uch, połowę edukacji mam za sobą. - Machnęła ręką.
- Czyli trzy lata. To dlaczego w takim razie mieszkasz z żółtodziobem?
- Jej, głuptasie. Kiedy przydzielają do pokoi, pod uwagę nie jest brany tutaj staż. Moja poprzednia współlokatorka już skończyła szkołę, dlatego mieszkam teraz z pierwszoklasistką. - Wsadziła sobie kolejną landrynę do buzi. - A jak było z tobą?
Zmieniłam pozycję na wygodniejszą.
- Jaa... Dostałam stypendium. Chcę być aktorką. - Poprawka. Moi rodzice chcą, żebym została aktorką, ja kiedyś chciałam nią być.
- No to nieźle. Prawdę mówiąc jesteś dopiero drugą osobą w tej szkole, która dostała stypendium. - Pokiwała z uznaniem głową.
- Serio? - Zdziwiłam się. Myślałam, że większość ludzi tutaj dostała się takim samym sposobem, jak ja. - Kto jest tą drugą lub drugim?
- Drugim. - Zaśmiała się. - Edward Cullen. - Nagle jej wzrok stał się strasznie rozmarzony. - Przedstawię ci go jutro. Tylko pamiętaj, żeby nie paść z wrażenia.
Uniosłam brwi.
- A co z nim? Ma trzecie oko, czy jak?
Rosalie zaczęła się tak śmiać, że aż w oczach stanęły jej łzy. Jej śmiech był piękny, niezwykle dźwięczny i delikatny.
- Hej, przestań. - Nie mogłam się powstrzymać i też zachichotałam.
- Jesteś zabawna, wiesz? - Powoli się uspokajała.
- Dzięki. - Nie wiedziałam, bo ostatni raz zażartowałam jakieś dwa lata temu. Widocznie mój czarny humor się jej spodobał.
- Edward nie ma trzeciego oka. - Pokiwała palcem. - On jest najprzystojniejszym chłopakiem w tej szkole, konkurować może z nim tylko Jacob Black. Tylko, że Jacob należy do grupy Dupków.
Uniosłam brwi.
- Dzielicie się na grupy? - zapytałam. Rose przytaknęła głową. - Tak jak w tych wszystkich głupawych filmach młodzieżowych?
- Ja lubię takie filmy, ale tak, dzielimy się w dokładnie taki sam sposób. Co prawda grupy ustalam tylko ja z koleżankami. No wiesz, tak ze strony postronnych obserwatorów.
- Acha. - Ta szkoła jest porąbana.
- Chcesz znać te grupy?
„Nie”.
- Tak.
- Świetnie. - Ucieszona klasnęła w dłonie niczym pięciolatka, którą zresztą była. Przynajmniej psychicznie. - Więc tak. Jacob przewodzi w grupie Dupków, należą tam Embry, jego najlepszy przyjaciel Quil i Sam, Emmett, który robi za goryla, jest jeszcze Leah i Clarie. Edward jest w grupie Kujonów i Ludzi z Klasą. Do Kujonów można zaliczyć Erica, Mike'a i Angelę. W Ludziach z Klasą jestem ja. - Uśmiechnęła się dumnie. - Alice, Seth, i, jako że jesteś moją współlokatorką, ty. - Powiedziała to tak, jakby właśnie podarowała mi niepowtarzalny prezent.
- Bomba. - Znowu sarkazm i zero reakcji.
- Wiem. - Cieszyła się jak małe, nienormalne dziecko. Zaraz rzygnę. - Dobra, są jeszcze Suki i Kutasy, czyli Jessica, Lauren, Tanya, Victoria, Riley, Laurent i James. Kutasy i Dupki mogliby być w tej samej grupie, gdyby tylko się tak nie nienawidzili. Sadystyczne Świry to Jane, Alec, Heidi, Demetrii i Feliks.
- Poczekaj. - Przerwałam jej. - Dlaczego Sadystyczne?
- Lubią wyżywać się na innych. Są naprawdę walnięci. - Pokiwała głową z powagą.
- Acha, będę na nich uważać. - Ironia.
- No, lepiej tak. - Zastanowiła się przez chwilę. - Zmieńmy temat.
W końcu!
- No dobra.
- Może na mój ulubiony? - Poruszała brwiami, uśmiechając się zagadkowo.
- A dokładniej?
Zmieniła pozycję, cały czas tajemniczo się szczerząc. Dobra, zaczynam się bać.
- Masz chłopaka? - wypaliła.
Nie, tylko nie to. Powinnam była się domyślić. To takie proste i przewidywalne. Muszę z tego jakoś wybrnąć.
- Nie, ja... nie.
Inny temat. Szybko!
- Jakie masz jutro pierwsze zajęcia? - Wypaliłam ni z gruszki, ni z pietruszki. Pięknie, Bella.
Mina Rose zrzedła. Chyba zepsułam jej humor do reszty. Ups.
- Matmę, niestety. - Udała, że wymiotuje. Zachichotałam. - A ty? - zapytała.
- Chwilka. - Zerwałam się ze swojego miejsca i rzuciłam się w stronę łóżka. Wzięłam do ręki teczkę, którą wcześniej dostałam od wrednej babki w sekretariacie. Wyciągnęłam plan lekcji. - Angielski. - Ucieszyłam się, lubię ten przedmiot. Zwróciłam się do Rose: - Zaprowadzisz mnie do sali...- Ponownie spojrzałam na świstek papieru w ręce. - 59?
- To na samym dole, ale jasne. - Uff, szczęście, że jest taka pomocna. - Musimy jutro wcześnie wstać.
Ratunek.
- Więc chodźmy spać! - Ojej, powiedziałam to chyba zbyt optymistycznie, bo popatrzyła się na mnie podejrzliwie. - Wiesz, jutro mój pierwszy dzień i nie chcę zaspać. - Jeżeli mam być szczera, to zależało mi tylko na tym, żeby w końcu oderwać się od rzeczywistości. Po prostu chcę iść spać i już.
- Okej, niech będzie. - Wstała i zaczęła zbierać prawie nietknięte słodycze.
Podbiegłam do niej.
- Daj, pomogę ci. - Kiwnęła głową.
Kiedy skończyłyśmy sprzątać, a ja wczołgiwałam się pod kołdrę, Rosalie zadała mi jeszcze jedno pytanie.
- Bella? - Zgasiła światło.
- Hmm?
- Wiesz, zauważyłam, że na lewym obojczyku masz dość sporą bliznę. - Przełknęłam głośno ślinę.
Dobrze, że jest ciemno i nie może zobaczyć mojej twarzy. Takich pytań obawiałam się najbardziej. Powiem nie całą prawdę, ale zawsze.
- Miałam wypadek samochodowy – szepnęłam.
- Och, przykro mi, a jak...
„Nie pytaj. Błagam.”
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Zakopałam się ciaśniej w pościeli.
- Okej. Dobranoc Bella. - Ziewnęła.
- Branoc.
Rosalie nacisnęła zakazany przycisk. Pociągnęła za niebezpieczną wajchę. Po cichutku otworzyłam kosmetyczkę i wyciągnęłam z niej tabletki nasenne. Połknęłam jedną. Czekając aż zadziała, wspominałam wypadek.
****
- Aaaa!!!
Byliśmy pijani i naćpani. Na dworze lało jak z cebra. Jechaliśmy samochodem ojca Maggie, który nic nie wiedząc, spał sobie teraz w saloniku. Prawie cały tułów Josha wystawał przez otworzone okno, krzyczał do przejeżdżających obok aut. Wszyscy, którzy nas mijali trąbili i wystawiali nam środkowe palce. Mieliśmy z tego nie lada uciechę. Było pewne, że przekraczamy dozwoloną prędkość. Dylan, chłopak który prowadził, łamał chyba wszystkie przepisy drogowe. Tapicerka i obicia foteli śmierdziały piwem.
Jechaliśmy w siedem osób w pięcioosobowym samochodzie. Lizzy i Robert nieźle zabawiali się na siedzeniu pasażera. Ja siedziałam z tyłu razem z Emmą, Joshem i Maggie. W mojej głowie szumiało i waliło. Cały czas się śmiałam, byłam naprawdę nawalona, zresztą jak wszyscy. Skakałam Emmie na kolanach
- Ale mi stuka we łbie! – krzyknęłam czkając i bełkocząc. Maggie wybuchła śmiechem i zaczęła się dziwacznie wyginać.
- Zatańczmy. - Pomachała rękami, pociągnęła Josha za dżinsy i strzeliła mu z gumki wystających majtek. Chichocząc oparła głowę o moje ramię. - Będę rzygać. - powiedziała i czknęła głośno.
Usłyszałyśmy plaśnięcie i coś jakby odessanie, a potem zadyszany głos Lizzy:
- Nawet ku*** nie próbuj.
Robert i Dylan zaczęli rżeć jak konie, a my im zawtórowałyśmy.
- Hej, Meg, mam coś, co poprawi ci humor! - wrzasnął Dylan.
- Nie, nie kochanie, ja mam to coś! - krzyknęła Emma wprost do mojego ucha.
Josh całkowicie władował się do auta.
- Już po wkurwianiu innych kierowców? - zapytałam go, rechocząc głupkowato.
- O tak! - wywrzeszczał. - Dawajcie towar! Nauczyłem Małą jarać. - Wskazał na mnie. - Teraz czas pokazać jej jak się porządnie ćpa.
- Ale ja um... - Nie zdążyłam dokończyć, bo Josh pocałował mnie mocno w usta.
Ucieszyłam się cholernie, bo od dawna mi się podobał. Nie mogąc się powstrzymać, złapałam go z całej siły za te cudowne, czarne, mokre od deszczu włosy i przycisnęłam mocniej do siebie. Jego język wdarł mi się gwałtownie do buzi i zaczął tańczyć z moim w niezwykłej harmonii. Ten pocałunek był idealny, ten chłopak był idealny.
- Uuu! - krzyknęła Emma. Josh oderwał się ode mnie, uśmiechając się słodko.
Chociaż byłam pijana, spokojnie mogłam stwierdzić, że podobam się swojemu ideałowi.
- Meg, wygląda na to, że tylko ty zostałaś bez chłopaka! Ja mam Dylana. - Zaczęła wymieniać Emma. - Lizzy ma Roberta, z którym za chwilę zajdzie w ciążę. - Liz nie przerywając mlaskania i Bóg wie czego jeszcze, pokazała Emmie środkowy palec.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- I wygląda na to że... - Emma zaczęła mocno walić w szybę. - Bells będzie chodzić z Joshem!
- Uuu!!! - Dylan zaczął krzyczeć i gwizdać. Dobrze, że było ciemno i nie mogli zobaczyć purpury na mojej twarzy.
- Wygląda na to, że tak! - Josh też zaczął gwizdać. - Kochanie – zwrócił się do mnie. - Czy życzysz sobie zajarać trawkę, czy wciągnąć kreseczkę? - Zaczął się śmiać i cmoknął mnie w policzek.
- Widzisz Belli... - szepnęła mi do ucha Maggie tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. - Mówiłam ci, żebyś wychodziła z domu. To wszystko jest dla ciebie.
- Dziękuję wam! - wykrzyczałam głośno. Maggie zaśmiała się.
- ŁUUU!!! - krzyknął Dylan i puścił ręce z kierownicy.
A później wszystko stało się w mgnieniu oka. Poślizg, krzyki, krew, szkło. Ciała moich przyjaciół na zimnej, mokrej, ciemnej ulicy. Ostry ból w prawej nodze. Czaszka! Czaszka mi pęka! Zróbcie coś z moją głową! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Resztkami sił podniosłam głowę. Zauważyłam, że samochód leży do góry kołami. Ja kilkadziesiąt metrów dalej.
- Josh, Maggie... – szepczę do siebie.
Widzę czyjąś rękę. Blada ręka i czarna głowa.
- Wszystko w porządku! - krzyczy.
To jego głos, a co z resztą?
- Hej, nie ruszajcie się, wszystko będzie dobrze! Dzwonię po karetkę! - wrzasnął ktoś obcy.
„Zabierzcie ode mnie ten ból, ratujcie nas!” - chciałam krzyczeć, ale nie mogłam.
Wielki huk, ogień, dym. Nasz samochód w płomieniach. Nie! Ból, ból, ból. Ciemność. Nic.
Obudziło mnie jaskrawe światło wdzierające się przed brudne okna szpitalnej sali. Pisk aparatury, kapiący lek w kroplówce, brzęcząca mucha, wszystkie te dźwięki nieznośnie drażniły moje uszy. Wypadek, co z wypadkiem?!
Muszę kogoś zawołać. Sucho w gardle, nic nie mogę powiedzieć. Poruszyłam niespokojnie głową. Znowu ten ból.
- Bella? - Głos mojej mamy zadziałał na mnie kojąco.
- Mamo... - Krótkie słowo, a tak boli. Zbyt sucho.
- Nic nie mów, kochanie.
Nie widziałam jej. Wtedy zorientowałam się, że wciąż mam zamknięte oczy. Nie chciałam ich otwierać.
- Pić – wykrztusiłam z trudem. Po chwili na ustach poczułam coś mokrego i zimnego. Zaczęłam chłeptać łapczywie.
Kiedy skończyłam, otworzyłam w końcu oczy. Pod moje powieki wdarło się drażniące światło.
- Jak się czujesz? - zapytała Renee zmęczonym głosem.
- Jaa... - Coś sobie przypomniałam. Wypadek, krzyki, przerażenie, wybuch, ogień. - Mamo, co... Co z resztą? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Renee spuściła wzrok. Wiedziałam, że jest źle.
- Nie... - szepnęłam.
- Wybuch za... - Westchnęła. - Spowodował... wszystko. Lizzy i Robert leżeli obok ciebie, kiedy samochód... - Ukryła twarz w dłoniach. - Odłamek metalu przebił Robertowi tętnicę brzuszną. Lizzy żyje.
****
Oni byli szansą na moje wyleczenie, mieli zostać moim przetrwaniem, a teraz nie żyją. Byliśmy pijani, naćpani i zbyt głupi, żeby wiedzieć, co może się stać. Na dworze lało. To wszystko było przeze mnie, to ja ich zabiłam. Dlatego mam bliznę na obojczyku. I nie tylko tam. To zdarzenie wypełniło horror mojego życia.
Kiedy pierwsza mokra, słona łza poleciała, zadziałała tabletka nasenna.
„Nie mogę Ci powiedzieć,
dlaczego ona upadała na drodze
Upadała codziennie
Nie mogłam jej pomóc...” |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Pią 22:34, 15 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
marta_potorsia
Wilkołak
Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda
|
Wysłany:
Pon 20:44, 31 Sie 2009 |
|
Ta historia mnie poruszyła... A gdy człowiek wie, że w pewnym sensie jest oparta na faktach, to w ogóle... wszystko - jeszcze bardziej się dołuje itd...
Szczerze Ci współczuję przeżyć i nie zazdroszczę. Wiem, ile moi przyjaciele dla mnie znaczą i co by się ze mną działo, gdybym czuła, że przeze mnie zginęli.
Nie wiem, jakie choroby tu pokazujesz: depresję? Stan pourazowy, czy jak to się nazywa? Nie wiem i trudno mi powiedzieć.
Gdy człowiek czyta coś takiego, to nie zwraca uwagi na błędy. Owszem, początkowo kilka wyłapałam, ale zbytnio skupiałam się na treści, by zwracać uwagę na niedoróbki.
Mam jedną uwagę - wpisz w nazwie tematu datę aktualizacji - to pomoże Twoim czytelnikom szybciej ocenić, czy jest nowy rozdział, czy też go nie ma.
Pozdrawiam serdecznie, Marta. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Wto 18:57, 01 Wrz 2009 |
|
Mam szczęście betować to opowiadanie
Ff naprawdę godny uwagi. Ukryte głębokie, emocjonalne wydarzenia.
Tragizm. Akcja zaczyna się rozkręcać. Wyjaśniają się wątki z przeszłości.
'Wypaleni' opowiada o zagubionej Belli. Czy wywinie się z przeszłości? Nikt nie wie.
Może jedynie autorka. |
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Śro 15:22, 02 Wrz 2009 |
|
Trzeci rozdział. Jak na razie najważniejszy jaki napisałam... Czekam na szczere komentarze. Opinie są dla mnie bardzo ważne (jak dla każdego)
Beta: Fresh
Piosenka do rozdziału: Avril Lavigne - Nobody's Home
ROZDZIAŁ TRZECI
Lider Dupków jest dupkiem, Bella obala mity o kujonach.
"Są noce, gdy przyszłość traci wszelką wagę, a spośród wszystkich jej chwil pozostaje tylko ta, w której postanowimy skończyć z sobą."
Wspomnienie:
Wkurzający, przeszywający dźwięk budzika obudził mnie gwałtownie. Natychmiast zerwałam się do pozycji siedzącej, otwierając oczy.
- Spokojnie. - Usłyszałam rozbawiony i zaspany głos mojej współlokatorki. - Mamy godzinę na zebranie się.
Spojrzałam w jej stronę, właśnie rozkopywała się z pościeli. Przeciągnęłam się leniwie i ziewnęłam.
- Dobra, to która pierwsza do toalety? - zapytałam.
- Och. - Rosalie machnęła ręką. - Możesz iść. - Położyła się ponownie.
Cwaniara. Zwlokłam więc moje leniwe dupsko z materaca i poczłapałam do łazienki z kosmetyczką i ubraniami na dzisiaj.
Wzięłam zimny prysznic i umyłam zęby. Po zażyciu tabletek ubrałam się w czarne rurki, trampki, bluzkę z krótkim rękawkiem i nadrukiem „Metallica”, i białą bluzę z kapturem.
Włosy tylko rozczesałam, zawsze tak robię. Od dwóch lat nigdy ich nie spięłam, nie byłam u fryzjera, ani nic z nimi nie robię. Włosy, taka głupota, a jednak tak bardzo ich nienawidzę. Za bardzo przypominają mi Lizzy, która uwielbiała z nimi eksperymentować. Jednak od wypadku w ogóle się do mnie nie odzywa. Ona wie, że to moja wina. Od tamtego czasu zamieniliśmy ze sobą słowo tylko raz, miesiąc po zdarzeniu. Po mojej pierwszej próbie samobójczej.
****
Ataki histerii zwiększyły się odkąd TO się stało.
Siedząc w swoim pokoiku i oglądając zdjęcia, zadawałam sobie nowe, piekące rany. Ledwo widząc, zapuchniętymi, czerwonymi oczy patrzę na twarze przyjaciół, którzy miesiąc temu zginęli w wypadku samochodowym. Wypadku, który odbył się tylko i wyłącznie z mojej winy. Gdyby nie moja podła choroba i gdyby nie moje zachowanie, nie wpadliby na pomysł imprezy w samochodzie. Wtedy auto nie wpadłoby w poślizg, a oni uniknęliby śmierci. Jedyna osoba, która przeżyła nie chce ze mną rozmawiać.
To ja zasłużyłam na taki los, nie oni. Jednak nie umarłam. Ogarnięta wściekłością wstałam i ruszyłam schodami w dół . Był środek nocy, rodzice smacznie spali u siebie w sypialni. Z furią wpadłam do kuchni i z łoskotem zaczęłam otwierać szafki. W końcu je znalazłam. Małe opakowania tabletek. Nie patrząc na nazwę, wzięłam całą garść białych pastylek.
Po chwili osuwam się po ścianie na podłogę. Nie, nie! To nie jest przyjemne. Boli strasznie. Brzuch, głowa, wszystko.
Moje powieki stają się ciężkie i piekące. Zamykam je. Słyszę kogoś, to moja matka. Nie, nie ratuj mnie, proszę. Zimny pot, gorączka, drgawki. Niewiarygodny ból w brzuchu. Dźwięki cichną. Jest coraz lepiej. Ciemność. W końcu nicość...
- RAZ, DWA, TRZY!
Ucisk, nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Coś bolącego i piekącego w brzuchu. Czuję jak rozrywają mi brzuch. Przecież śmierć jest krótka, później miało nie być cierpienia. Więc dlaczego wciąż to czuję?
- Bello, słyszysz mnie?! Bello, żyj!!!
Nie! Dajcie mi umrzeć, błagam. Było mi tak dobrze.
- Isabello, otwórz oczy!
- Uciskajcie!
Potworny nacisk na brzuch i klatkę piersiową.
- Raz! Dwa! T...
Znowu ciemność.
Szpital. Ponownie jestem w szpitalu. Czuję ten smród.
Ktoś ściska mnie za rękę. Odwzajemniłam uścisk. Czyjaś dłoń głaszcze mnie po głowie, która wciąż boli.
- Bello? Czy możesz otworzyć oczy? - To moja mama.
Ktoś inny poruszył się niespokojnie z drugiej strony mojego łóżka.
Spróbowałam uchylić powieki. Brutalnie wdarła się pod nie biel szpitalnej sali. Zamrugałam kilka razy, zabolało. Syknęłam.
- Ciii... – To mój tato gładził mi włosy. Popatrzyłam na niego, był smutny.
- Przepraszam – szepnęłam nie patrząc na rodziców. Mój głos był dziwnie chrapliwy i zdeformowany.
- Nic nie mów. Porozmawiamy, jak stąd wyjdziesz – powiedział ojciec zmęczonym głosem.
Ktoś zapukał kilka razy.
- Proszę! - krzyczy cicho moja mama.
Osoba, która weszła, zamknęła za sobą lekko drzwi.
- Mogę porozmawiać z Bellą? - pyta.
Ten głos poznam wszędzie, nawet przez sen – Lizzy.
- Nie... - zaczyna moja mama.
- Mamo, ja chcę z nią pogadać - przerywam jej.
Przez chwilę milczy, a później mówi tylko: „Dobrze”. Rodzice wychodzą zmęczonym krokiem, zostawiając mnie sam na sam z przyjaciółką.
Lizzy podeszła do okna i zwróciła się w jego stronę, tym samym ukazując mi swoje plecy. Czekałam, aż coś powie.
- Przepraszam, że się nie odzywałam przez ten cały czas. - Zamaszystym ruchem związuje swoje długie, rude włosy.
Ja siedzę cicho. Lizzy wzdycha ciężko.
- Dylan był moim bratem, a Robert... - Urywa - Roberta naprawdę kochałam. - Słyszę jak próbuje zatrzymać płacz. - Wiesz, że Rob nie zginął w wybuchu?
- Wiem – wycharczałam.
Ponownie umilkła.
- Bells, ja nie mam siły! - Prawie to wykrzyczała. - Nie mogę się z tobą przyjaźnić... - Spojrzała na mnie. - Nie chcę się z tobą przyjaźnić. Twoje zachowanie, ta bezsensowna próba zabicia się... - Popłakała się. - Ja, ja... Muszę wyjść.
Wybiegła z sali. Chciałam krzyczeć, żeby wracała. Byłam gotowa błagać. Jednak nie mogłam wydusić z siebie głosu, bo wiedziałam, że ma rację.
Przeżyłam z nią wszystkie obozy i ferie zimowe. Znałyśmy się jedenaście długich lat. Plotła mi warkocze i chodziła ze mną na zakupy. Wspólnie wybierałyśmy sukienkę na zakończenie podstawówki. Razem sprzeciwiałyśmy się, często niesprawiedliwym, dorosłym. Wypiłam z nią pierwsze piwo. Dałam jej przebić sobie uszy. Razem jeździłyśmy na rowerze i rolkach. To ona nauczyła mnie pływać. Zrezygnowała z wyjazdu z Robertem i rodzicami na Florydę, żeby zobaczyć mój występ jazzowy. Była jednocześnie moją matką, siostrą i najlepszą przyjaciółką.
Była przy mnie, kiedy to wszystko się zaczęło. Teraz zostałam sama. Wraz z Lizzy odeszła wszelka nadzieja na przeżycie.
****
Muszę zapalić. To chore, ale muszę zapalić. Zabrałam pidżamę i kosmetyczkę. Szybkom krokiem wymaszerowałam z łazienki. Rose dalej spała. Spojrzałam na zegarek na jej nocnym stoliku. Siódma rano. Siedziałam tam półgodziny, chyba czas ją obudzić.
Podeszłam bliżej jej łóżka.
- Rosalie! - krzyknęłam.
- Spadaj – wydukała niewyraźnie. Nie otwierając oczu wtuliła twarz w poduszkę.
Spróbowałam jeszcze raz.
- Rose! - wydarłam się. - Lepiej wstawaj jeśli nie chcesz się spóźnić!
Uchyliła jedno oko.
- Która jest?
- Wstań i sama zobacz. - Wyprostowałam się.
- Sucz z ciebie – zachichotała.
- Dzięki. - Zawtórowałam jej.
Poszłam odłożyć swoje rzeczy na miejsce. Rosalie zaczęła leniwie przygotowywać się do porannej toalety.
- Wiesz – zaczęłam temat. - Chyba sama pójdę na ten angielski. Chcę zapoznać się ze szkołą. - Tak naprawdę zależało mi tylko na tym, żeby się jej pozbyć.
Zaczęłam wyciągać nowiutkie książki z walizki i wpakowywać je do czarnego, używanego plecaka.
- Och, ale ja mogę ci pomóc, to żaden kłopot.
- Nie możesz mnie przecież wiecznie zaprowadzać na zajęcia. Im wcześniej będę wiedzieć co i jak, tym lepiej. Poza tym mam to. - Pomachałam planem szkoły.
Zacisnęła usta.
- Niech będzie.
Ukradkiem wzięłam papierosy i zapalniczkę, i ruszyłam do wyjścia.
- To widzimy się na lunchu? - zapytała.
Spojrzałam na nią i mrugnęłam.
- Oczywiście.
- Trafisz? - zapytała podejrzliwie.
- Tak, proszę pani. - Otworzyłam drzwi.
- Lekcje odbywają się w drugim budynku! - krzyknęła zanim zatrzasnęłam drzwi.
„Przyznaję, że to było pomocne”. Dobra, drugi budynek. Pobiegłam do wind, zapamiętałam drogę, jestem z siebie dumna. Wtedy sobie przypomniałam – Jasper. „Znajdę cię” - powiedział na odchodne. Mam nadzieje, że tak będzie, bo naprawdę go polubiłam.
Jacob:
Zjechałam na dół i zaczęłam rozglądać się po głównym holu. Zerknęłam na plan. Z tego wynika, że powinnam teraz iść w prawo, później skręcić w lewo i wyjść przez szklane drzwi na dwór. Drugi budynek jest naprzeciwko.
Zrobiłam wszystko zgodnie z tym, co było napisane. Po chwili stałam na ogromnym zielonym trawniku. Do wejścia budynku szkolnego prowadziła szeroka ścieżka z białej kostki. Wielkie, piękne drzewa posadzono strategicznie, tworzyły jednolity łuk nad drogą.
Zależało mi na tym, żeby zapalić, więc zamiast pójść prosto, skręciłam w prawo, gdzie z daleka widniał kort tenisowy i boisko do kosza. Szłam w tamtą stronę, rozglądając się rozpaczliwie na boki w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. W końcu natrafiłam na szeroką przerwę między budynkiem mieszkalnym, a jak się spodziewałam, domkiem ogrodnika lub kogoś takiego. Z tej strony nie było żadnych okien. Zadowolona naciągnęłam na głowę kaptur i tanecznym krokiem podeszłam do wielkiego drzewa na końcu „korytarzyka”. Usiadłam pod nim i oparłam się o pień. Z torby wyciągnęłam potrzebne rzeczy.
Włożyłam do ust boskiego papierosa i odpaliłam.
- Bomba – szepnęłam na szary dym wydobywający się z moich nozdrzy.
- Bomba – trąba. - Ktoś po drugiej stronie konaru wybuchnął śmiechem.
Zerwałam się ze swojego miejsca jak oparzona. Zza drzewa, rechocząc, wyłonił się chłopak. Nie, to nie był chłopak, to był Bóg.
W życiu nie widziałam tak przystojnej twarzy. Miał cudowne, duże, brązowe oczy owiane długimi rzęsami. Jego kości policzkowe i kwadratowa, męska szczęka były najseksowniejszymi rzeczami jakie kiedykolwiek widziałam. Usta. O takich ustach będę marzyć już zawsze. Czarne włosy pięknie współgrały z jego ciemną karnacją.
Był ode mnie wyższy ze dwie głowy. Szeroka szyja i ogromne, odziane w czarną skórę mięśnie na ramionach sprawiały wrażenie naprawdę twardych, wręcz stalowych. Wyglądał na takiego, co mogły mnie zgnieść jednym ruchem ręki.
Był niezaprzeczalnie, wręcz absurdalnie, piękny.
- Odkryłaś moje miejsce do palenia. - Luzacko opierał się o pień z jedną ręką w czarnych dżinsach. Dopiero teraz zauważyłam, że podobnie jak ja, trzyma w prawej dłoni papierosa. Mierzył mnie od góry do dołu.
Spiekłam buraka.
- Więc jak się tu dostałaś ty... - Zatrzymał wzrok na mojej twarzy. - Małe, blade, śliczne stworzenie?
- Jestem Bella. - Machnęłam mu ręką.
- Bella, Bella... Jaka Bella? - Podniósł brew do góry.
W tamtym momencie miałam ochotę się na niego rzucić. Odchrząknęłam.
- Bella Swan. A ty?
Podniósł rękę, wsadził papierosa do buzi i się zaciągnął. Dym wypuścił nosem. Gdyby był jakąś znaną gwiazdą, poprosiła bym go o autograf, a później błagała o zdjęcie.
- Powiedzmy, że jestem bezimienny.
Zgniótł niedopałek i podszedł do mnie. Schylił się i szepnął mi do ucha. Chciałam się odsunąć, ale byłam zbyt sparaliżowana.
- Radzę kończyć fajeczkę i zmykać na lekcję, Isabello Swan. Za chwilę dzwonek. - Jego oddech był cudowny. Taki ciepły. Czułam mieszankę mięty i zapachu papierosów.
- Dowidzenia, piękny Elfie – powiedział jeszcze.
Usłyszałam jak odchodzi. Odwróciłam się, żeby znowu na niego spojrzeć. Patrzyłam, jak cudownie poruszają się jego plecy w chodzie.
On w moją stronę nie popatrzył się ani razu. Kurczę, kto to? Najprawdopodobniej nigdy więcej się do mnie nie odezwie, ale i tak chcę poznać jego imię i nazwisko. Zapytam się Rosalie.
Rzeczywiście dzwonek zaraz zadzwonił.
- Ku***! - Rzuciłam papierosa, szybko go przydeptałam i puściłam się pędem do szkoły.
Wpadłam jak torpeda do jasnego korytarza, był pusty i cichy. Teraz klasa. Klasa! 49... Nie! 59! Rosalie mówiła, że to na samym dole. „Ku***!!!”
Z szybkością błyskawicy zleciałam schodami w dół. 50, 51, 56...59. Jest!
Sapiąc i dysząc wpadłam do klasy, prawie zabijając się o próg. Wszyscy uczniowie wybuchnęli śmiechem, szczerzą zęby z mojej niezdarności.
- Przepraszam! - krzyknęłam w stronę zdziwionej nauczycielki.
- Dobra, siadaj. - Machnęła ręką. - Tylko zamknij drzwi.
Zrobiłam tak, jak mi powiedziała i ruszyłam w stronę jedynej wolnej ławki z przodu klasy, starając nie patrzeć się na rozbawionych uczniów.
- Imię i nazwisko? - zapytała znudzonym głosem kobieta.
- Isabella Swan – powiedziałam rozpakowując książki.
Usłyszałam chrząknięcie za moimi plecami. Odwróciłam się w tamtą stronę.
To co zobaczyłam prawie zwaliło mnie z nóg. Za mną siedział nie kto inny, tylko Pan Bezimienny.
Siedział tak, jakby był w knajpie, a nie na lekcji. Na twarzy miał szyderczy uśmiech, nie patrzył na mnie tylko nauczycielkę, która już skrobała coś na tablicy.
- Pani Cope... – powiedział przesadnie słodkim głosem.
Pani profesor popatrzyła się na niego.
- Słucham? - W jej głosie słychać było irytację.
- Czy panna Swan nie zasłużyła na karę? W końcu spóźniła się na lekcję.
Co do...? Jak...? O co mu chodzi? Co za podły ku***.
- Panie Black, proszę pilnować swojego nosa. - Wróciła do pisania.
Odwróciłam się swoją stronę. Black. Jacob Black - przewodniczący Dupków. No tak, Rosalie miała rację.
Po piętnastu minutach lekcji na moim stoliku wylądowała kulka papieru. Rozwinęłam ją.
Cześć Elfie. Mam nadzieję, że więcej nie zobaczę Cię w moim miejscu palenia. Tak się składa, że kujony nie mogą tam chodzić. Bez wątpienia ty kujonem jesteś, no wiesz, to je***e stypendium i w ogóle. Bądź dla mnie miła, Swan.
Pozdrowienia, Jacob Black.
Z powrotem zgniotłam tę nieszczęsną kulkę. Odwróciłam się i szepnęłam: „Wal się”. Rzuciłam mu papierem w twarz.
Powracając do przepisywania z tablicy zastanawiałam się, o co temu gnojkowi chodzi.
Pod koniec lekcji pani Cope poprosiła nas o uwagę.
- Chcę wam oznajmić, że jak co roku w czerwcu, odbędzie się przedstawienie. Tym razem wystawiamy „Romeo i Julię”. Zgłaszajcie się, będą łowcy talentów. Jak zawsze sztukę połączymy z musicalem, żeby każdy uczeń mógł się zaprezentować. - Popatrzyła na nas. I wyciągnęła z dziennika jakąś kartkę. - Z tej klasy szczególnie zależy mi na pannie Cleawather, Weber i pannie Swan. Chciałabym też, żeby wystąpili pan Black i Lutz. Wyczytani mają obowiązek przyjść na przesłuchanie, nie chcę słyszeć wymówek, panie Black. Chodzicie do szkoły artystycznej na Boga.
- Ale dlaczego Swan ma wystąpić? To żółtodziób. - Pan ku***ów przemówił.
Przewróciłam oczami.
- Ponieważ, Jacob, tak się składa, że Isabella ma wielki talent, który miałam okazję zobaczyć na przesłuchaniu w czasie selekcji. - Uśmiechnęła się do mnie. - Po za tym, ja tutaj rządzę, więc ty się nie odzywaj.
Nareszcie zadzwonił dzwonek. Wybiegłam z klasy najszybciej jak mogłam.
Nie chcę chodzić do tej szkoły, nie chcę występować. Dlaczego do wszystkiego mnie zawsze zmuszają? Nienawidzę siebie i innych. Chcę być tam, gdzie Josh, Maggie, Emma, Robert i Dylan. Chcę być zdrowa, chcę moje dawne życie. Chcę cieszyć się z tego, że nauczycielka mnie pochwaliła, że mam szansę wystąpić w przedstawieniu. Pragnę czuć, że żyję. To gówno mnie wykończy.
Szybko wbiegłam do łazienki i zatrzasnęłam drzwi od kabiny. Ze łzami w oczach grzebałam w plecaku. Znalazłam. Tabletki, te potrzebne. One pomagają mi przetrwać. Od razu stałam się spokojniejsza.
Kiedy zadzwonił dzwonek, ruszyłam na francuski. Znowu się spóźniłam. Wszystkie lekcje i przerwy były do dupy.
Nadszedł czas lunchu. Nie miałam problemów ze znalezieniem stołówki, wystarczyło iść tam, gdzie wszyscy.
W tej szkole znałam już trzy osoby. Jaspera, który jest miłym słuchaczem. Paplę Rosalie oraz ku***a Jacoba. Teraz wiem, że lider Dupków jest prawdziwym, skurwysyńskim dupkiem.
Edward:
Jak kompletny muł stałam z tacą, wypełnioną ciepłymi ziemniakami i rybą w panierce, w poszukiwaniu miejsca. Rozglądałam się dookoła za znajomą twarzą. Nareszcie zobaczyłam zjawiskową blondynkę, która machała do mnie z drugiego końca sali.
Ruszyłam w jej kierunku. Przedzierając się między brązowymi stolikami usłyszałam głos, przez który stanęłam jak wryta i odwróciłam się do źródła dźwięku.
- Hej! Elfie, dasz pyrkę? - Jacob siedział przy swoim stoliku.
Jego tępi kumple rechotali, pewnie sami nie wiedząc z czego.
Zwęziłam oczy.
- Jake, uważaj, ona jest groźna – powiedział osiłek, którego rozpoznałam z angielskiego.
- Taa Em, nie widzisz, że jest wielka i taaaka przerażająca. Bójmy się jej kujoństwa! - prawie krzyknął Jacob.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, najgłośniej brechtał się drągal nazwany Em.
- Pierdol się Black. - Włożyłam w te słowa jak najwięcej jadu i odeszłam, żegnana gwizdami i głośnymi chichotami.
- Co, Jacob cię zaczepił? - zapytała Rose, kiedy do niej podeszłam.
- Taa, miałaś rację, to prawdziwy cham. - Usiadłam na wolnym miejscu, blondynka klapnęła koło mnie.
- Słuchajcie – zwróciła się do ludzi siedzących koło nas. - To jest Bella.
Szybko złapałam w dłonie bułkę, żeby widzieli, że mam zajęte ręce.
- Cześć – powiedziałam, wymuszając uśmiech.
Rose zabrała się za przedstawianie mi poszczególnych osób.
Dowiedziałam się, że dziewczyna, która siedzi po mojej prawej stronie na angielskim, to Angela Weber. Słodki blondyn o wyglądzie elfa to Mike Newton, poznałam go z algebry. Był jeszcze Seth Cleawather, któy jest bratam bliźniakiem Lei, tej od Dupków. Pryszczaty młodzieniec to Eric. Mała, śmieszna dziewczyna z kruczoczarnymi, krótkimi włosami to Alice Cullen, mam z nią biologię. Bratem Alice był Edward.
Rosalie mówiła, że to kujon. Co prawda wspomniała, że jest super przystojny, że konkurować z nim może tylko Jacob, ale i tak spodziewałam się przynajmniej okularów. Proszę jaka niespodzianka. Edward z pewnością kujona nie przypomina i powiedzenie o nim przystojny jest sporym niedopowiedzeniem. Wielkie zielone oczy i pełne usta zupełnie zawróciły mi w głowie. Niesamowita, miedziana czupryna pięknie lśniła. Podobnie jak ja, był super blady. Z pomocą Edwarda Cullena, Bella Swan obaliła mity o kujonach. No świetnie, powinni mi dać Nobla.
Przez cały czas słał mi piękne uśmiechy, ukazując rząd prościutkich, białych zębów. Trudno było stwierdzić, kto jest przystojniejszy: Jacob czy Edward.
Edward jest delikatniejszy, bardziej chłopięcy. Jacob zaś męski i te jego usta oraz mięśnie. Boże, czy ja właśnie rozwodzę się nad urodą tego gnojka? Do tego porównując go z tym przemiłym chłopakiem, który właśnie coś do mnie powiedział, a ja go nie usłyszałam? Hej, weź się w garść Bella!
- Słucham? - zapytałam, mrugając oczami.
Rosalie zachichotała.
- Rose mówiła, że jesteś w klasie teatralnej – powiedział Edward, grzebiąc widelcem w swoim sosie.
- Tak, tak. - Kiwnęłam głową, jakbym chciała potwierdzić te słowa.
- A, B czy C?
- Ymm, A. - Napiłam się soczku pomarańczowego.
Edward przywdział na twarz jeszcze szerszy uśmiech.
- Super! Wygląda na to, że będziemy chodzić na te same zajęcia.
Pokiwałam głową.
Zaczęłam rozglądać się po sali. Niespodziewanie mój wzrok przykuła para wpatrujących się we mnie brązowych oczu.
Jacob gapił się na mnie chamsko, zupełnie nie zrażony tym, że to przyuważyłam. Wystawiłam mu środkowego palca, a on uniósł kącik ust w szyderczym uśmieszku i zagadał jakąś ładną, szczupłą szatynkę. Dlaczego z nią może i POTRAFI normalnie rozmawiać, a ze mną nie? Gdy tak go obserwowałam, zastanawiałam się, jak ktoś tak przystojny może być takim chujem?
- Będziesz dzisiaj? - Wyczekujący głos Edwarda kazał mi zwrócić nań uwagę.
- Yyy, przepraszam możesz powtórzyć?
- Edward pyta czy będziesz dzisiaj na zajęciach artystycznych – wtrąciła się Rose.
Zajęcia no tak, na 15:00.
Kiwnęłam głową.
- Świetnie. - Jego entuzjazm nie znikał.
- Wprost bosko – mruknęła Alice znad puszki z dietetyczną colą.
- O co ci chodzi? - rzucił w jej stronę chłopak.
- O nic. - Wzruszyła ramionami i odstawiła napój. - Cieszę się twoim szczęściem, braciszku – powiedziała to takim słodkim głosem, że aż zachciało mi się rzygać.
- Cały czas gniewasz się na mnie, że przegoniłem tego patafiana?! - wybuchnął.
- James nie jest patafianem. - Brutalnie wbiła widelec w ziemniaka na jej talerzu. - Ty nim jesteś.
Edwardowi zrzedła mina. Nadął się. Łatwo się domyślić, że została urażona jego męska duma.
- Alice, ty zołzo. - Dziewczyna otworzyła buzię ukazując w ten sposób swoje oburzenie. - Ja cię tutaj bronię, a ty... - Pogroził jej palcem, mrużąc oczy. - Dobrze. Wiesz, co? Niech cię wykorzysta. - Machnął obojętnie ręką. - Już mi to zwisa. - Zabrał się za jedzenie.
Wszyscy przy naszym stoliku zajęli się rozmową. Tylko ja obserwowałam ich w zaciekawieniu. Chyba kłótnie tej dwójki były częstym zjawiskiem.
- Och, przestań – powiedziała jadowicie Alice. – Nawet się mnie nie spytałeś o zdanie w tej sprawie.
Edward chciał coś powiedzieć, ale zakrztusił się kawałkiem kurczaka. Zaczął cherlać i kasłać, unosząc ręce do góry. Mike i Eric zaczęli walić go po plecach.
- Udław się, Cullen – syknęła Alice odsuwając swoje krzesło i biorąc tacę, z prawie nietkniętym jedzeniem. Odeszła stukając dziesięciocentymetrowymi obcasami błękitnych, modnych szpilek.
Jej brat w końcu doszedł do siebie, ale wciąż był czerwony jak burak.
- To u nas normalne – zwrócił się do mnie.
Kiwnęłam głową.
- Zamierzasz pójść na przesłuchanie?
- Przepraszam, jakie przesłuchanie?
- No, na przedstawienie. Wiesz, Romeo i Julia. Co prawda nie ustalili jeszcze konkretnej daty, ale podejrzewam któryś weekend. Zawsze tak robią – powiedział Eric.
Wszyscy patrzyli na mnie oczekująco. Jeżeli powiem nie, to będą myśleli, że się boję. Zero podejrzliwości, ale jednak pani Cope kazał mi się stawić. Angela, która o tym wiedziała paliła mnie teraz laserami swoich oczu. Nie miałam wyjścia.
- No tak. Będę. - Zagryzłam wargę.
- No to świetnie. - Klasnął w dłonie Edward. - Może dostaniemy główne role. - Ucieszył się, jakby to było pewne.
- Taa – mruknęłam.
Poczułam w ustach metaliczny smak krwi. Przegryzłam sobie wargę.
- Jejku, krwawisz. - Edward złapał moją brodę.
Podskoczyłam jak oparzona, przewracając swoje krzesło.
- Muszę zmyć! - krzyknęłam i rozpaczliwie zaczęłam biec między stolikami.
Zadyszana wypadłam na korytarz. Zaczęłam biec przed siebie. Biec i uciekać! Dotknął mnie, czułam jego ciepłą, szorstką skórę na brodzie.
Piekące, gorące łzy zaczęły mi ciec po policzkach. W głowie miałam zamęt, potwór się przebudził. Dał o sobie znać. Przez cały czas siedział u mnie w głowie, złowrogo stukając mi w czaszce. Wreszcie wydał ryk zwycięstwa. Muszę się od niego uwolnić.
Uciekałam pragnąc znaleźć się jak najdalej od ludzkich dłoni. Biegłam tak szybko, że dokładnie czułam, jak każdy krwawiący mięsień, pod moją skórą, pracuje. Wpadłam do łazienki i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Spojrzałam w jedno z luster wiszących nad umywalkami.
To miejsce, gdzie spoczęły jego palce aż pali. Pali mnie nieznośnie. Odkręcam kran z zimną wodą. Przemywam twarz lodowatą cieczą. Chcę, żeby nic z niej nie zostało. Pozbędę się oczu, nosa, ust... wszystkiego. Zostanie tylko biały owal i nic. Niestety to nie jest takie proste.
Wchodzę do kabiny i zamykam ją na klucz. Zaciskam mocno oczy, bolą mnie. Wciskam do ust pięść i krzyczę. Zduszony wrzask wydobywa się z mojego gardła. Drugą rękę przykładam do piersi, serce bije. Wali głośno, huczy w moich uszach. Kiedy jestem pewna, że pod skórą nie został mi jakikolwiek dźwięk, wyciągam dłoń i rozprostowuję palce.
Siadam na podłodze ciasnej kabiny i podkulam kolana pod brodę. Zaciskam obie dłonie w pięści i zaczynam wciskać sobie boleśnie oczy w oczodoły. Ciekawe, czy mogę całkowicie wepchnąć je do wnętrza czaszki?
Łzy spadają na rankę na moich ustach. Piecze. W całej łazience słychać tylko moje ciche skomlenie.
Nikt nie przyszedł zobaczyć, czy wszystko w porządku.
„Ja nie chcę bać się
tego, co mi daje świat,
by na każdej drodze swój zacierać
ślad...” |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zmierzchowa fanka dnia Pią 22:42, 15 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Agness91
Nowonarodzony
Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 39 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Turów
|
Wysłany:
Śro 18:01, 02 Wrz 2009 |
|
Zaczęłam czytać wczoraj ale z powodu późnej godziny nie zdążyłam skomentować...
Według mnie to opowiadanie ma w sobie to "coś" co sprawia że czytając je czuje sie potrzebę pomocy tej dziewczynie.
Nie wiem czy ktoś tu ma jeszcze te same odczucia, ale ja wiem o czym piszesz, a wspaniale potrafisz opisać uczucia krążące w głowie Belli.
Bardzo wciągnęło mnie to opowiadanie i będę tu częstym gościem, choć nie zawsze mam czas skomentować ;/
Weny, Weny i czasu życzę, pozdrawiam Agness |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Śro 18:20, 02 Wrz 2009 |
|
Zacznę od strony technicznej...
Jest mi po prostu wstyd, że niektóre bety na tym forum nie znają niektórych podsawowych zasad. Nie to że wszystkich. Musiałam to powiedzieć... Widziałam rozdziały niesprawdzone i wyglądały lepiej niż te tutaj. Ale każdy może się zgłosić na listę. Taki regulamin...
Jeśli chodzi o twórczość samą w sobie...
Wg mnie niektóre rzeczy za szybko się dzieją. Opowiadanie wciąga, choć mnie nie zawsze. Jest takie 'normalne', żadnych przełomów ani nic. Jak dla mnie, jest chwilami zbyt 'ciężkie'. Nie mam głowy do wszystkiego, co piszesz. Ale nie stwierdzę, czy mi się podoba czy nie. Zostanie po prostu obojętne. Mimo wszystko czekam na cynk, aby zobaczyć 'moją' scenę. Choć tyle jesteś mi 'winna'.
Weny, pozdrawiam.
Wyjątkowa' |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wyjątkowa dnia Śro 18:21, 02 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
nieznana
Zły wampir
Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 22 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca
|
Wysłany:
Śro 18:37, 02 Wrz 2009 |
|
Cytat: |
Ale każdy może się zgłosić na listę. Taki regulamin... |
Wyjątkowa regulamin się zmienił! I nie każdy może się wpisać na listę bet, musi najpierw przejść test i go zaliczyć :) Dopiero później może się do niej dopisać, radzę sobie go przeczytać, bo wiem, że sama betujesz kilka ff :)
http://www.twilightseries.fora.pl/twilight-fanfiction,30/poszukujesz-bety-startujemy,4572.html
Co do błędów, każdemu się zdarza i jak przeczytam to zrobię edita, obiecuję :)
pozdrawiam
n/z |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Śro 18:38, 02 Wrz 2009 |
|
Wiesz, Wyjątkowa... Każdy może się mylić. Jestem betą, ale ponadto człowiekiem. W pierwszym rozdziale betowanym przez Ciebie też znalazłam parę błędów. A skoro ty znalazłaś w reszcie... Może coś w tym jest, że nie tylko w czyimś opowiadaniu bardziej wyłapuje się błędy, ale nawet w czyimś zbetowanym ff. Mogłabyś podać jakieś przykłady błędów, a ja na ich podstawie spróbuję się poprawić w przyszłości?
Ogólnie rozdział mnie poruszył. Jak wszystkie zresztą... |
|
|
|
|
Wyjątkowa
Wilkołak
Dołączył: 12 Mar 2009
Posty: 154 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wiecie, że Święty Mikołaj nie istnieje?
|
Wysłany:
Śro 18:42, 02 Wrz 2009 |
|
Nie żyję tylko tym opowiadanie. Wybacz, ale nie mam czasu pomagać w niedociągnięciach bet. Poprawnej polszczyzny uczyli na j. polskim. :)
I tutaj jeszcze:
[quote="nieznana"]
Cytat: |
Ale każdy może się zgłosić na listę. Taki regulamin... |
Wyjątkowa regulamin się zmienił! I nie każdy może się wpisać na listę bet, musi najpierw przejść test i go zaliczyć :) Dopiero później może się do niej dopisać, radzę sobie go przeczytać, bo wiem, że sama betujesz kilka ff :)
http://www.twilightseries.fora.pl/twilight-fanfiction,30/poszukujesz-bety-startujemy,4572.html
Co do błędów, każdemu się zdarza i jak przeczytam to zrobię edita, obiecuję :)
pozdrawiam
O, dzięki. Co jakiś czas sprawdzam go, ale ostatnio jakoś nie miałam nwet chęci. W takim razie są jakieś postępy, bo to była istna parodia, te całe zasady. :) Jednak pozostało trochę bet, co mimo wszystko niewiele potrafią. To mnie dobija. A co do pomyłek Belli95, chyba :D, to nie mówię tylko o trójce, a o dwójce również. Więc nawet jeśli przeczytałabym czwórkę, jestem w 80% pewna, że zdanie miałabym podobne. Ale mylić się jest rzeczą ludzką. Macie racje. Można popełniać błędy w każdym sprawdzanym rozdziale.
:) |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wyjątkowa dnia Śro 18:52, 02 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Fresz
Gość
|
Wysłany:
Śro 19:02, 02 Wrz 2009 |
|
Wyjątkowa, nie chcę się kłócić.
A żeby nie było offtopu i jednolinijkowca, dopowiem, że podoba mi się dodawanie przez Zmierzchową fankę do rozdziałów tytułów piosenek. Słuchając ich, można się bardziej wczuć w klimat opowiadania.
Edit:
Nieznana, jak wytyczysz błędy, spróbuję ich więcej w przyszłości nie popełniać . |
Ostatnio zmieniony przez Fresz dnia Śro 19:12, 02 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
Annie_lullabell
Zły wampir
Dołączył: 07 Sty 2009
Posty: 292 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdańsk
|
Wysłany:
Śro 19:27, 02 Wrz 2009 |
|
Opowiadanie mnie wbija fotel za każdym razem, gdy czytam nowy rozdział. Problemy Belli są tu tak pokazane, że mozna poczuć jej ból. To, jak cierpi, że można sie wczuć w nią.
Co do samej fabuły. Jacob- playboyem? A Edward- kujonem? Nie, no pomysł ciekawy. jestem ciekawa co z tego wyjdzie. Mysle, ze kluczową rolę będzie tu miało owo przedstawienie.
Jednakze jest to trochę przewidywalne. Bella dostanie role Juli, a Edward z Jacobem b ędę się tłuc o rolę Romea, tak? No i zapewne to przełamie Bellę i powróci do normalności.
Być może się mylę i mnie czymś mile zaskoczysz.
Pozdrawiam i życzę weny, Annie ;] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Zmierzchowa fanka
Wilkołak
Dołączył: 15 Maj 2009
Posty: 103 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 41 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spod pióra S. Kinga
|
Wysłany:
Śro 19:32, 02 Wrz 2009 |
|
Annie, Annie i tu się mylisz. Nie tak będzie... W między czasie stanie się sporo rzeczy i to nie Bella dostanie główną rolę...
Ha! Tak łatwo nie dam się przewidzieć!
Dziękuję za wszystkie opinie...
Proszę, nie wszczynajcie tutaj kłótni.
Pozdrawiam,
ZF |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|