FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Żółtowłosa [NZ] Rozdział 9 [07.09] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Fresz
Gość






PostWysłany: Czw 10:52, 11 Lut 2010 Powrót do góry

Biję się po głowie, dlaczego wcześniej nie zobaczyłam nowego rozdziału. Swoją drogą, czy mogłabym prosić o powiadomienia jakby coś? Jam chyba ślepa i nie chcę, żeby się taka sytuacja powtórzyła Wink

Można powiedzieć, że ten rozdział składał się z samych opisów. I tu plus dla Ciebie, bo nie były ani nudne, ani monotonne. Takie wyważone. Zaspokoiłam moją ciekawość, dowiadując się, kim był ten mężczyzna. Imię Rudolf... przywodzi mi na myśl pewną postać... Tiaa, kojarzy mi się z tym czerwono nosym :) Ale to taka mała dygresja. Ciekawi mnie, co takiego Tanya zobaczyła w trawie... Kolejna tajemnica, dokładając do tego kobietę...

Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Anex Swan
Wilkołak



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^

PostWysłany: Czw 16:07, 18 Lut 2010 Powrót do góry

Trzeba w końcu napisać, no nie Wink
Co do rozdziału, krótko. nie przywykłam do czytania takich króciutkich rozdziałów. Ale były ładne opisy, dużo opisy, brawa :D ( po raz kolejny to mówię, ale to dlatego, że bardzo lubię opisy ) I do tego akcja powoli posuwa się na przód, co też bardzo mi się podoba.
Czytając tą część mogłam się nieco odprężyć i zrelaksować, nie przytłaczał styl i nie musiałam patrzeć na błędy, a to jest kolejny plusik.
Czyli tak nieco już podsumowując, powiem ze masz lekki styl, tekst miło się czyta.
I może i nie jestem na razie przekonana aż tak bardzo do tego tekstu ( może dlatego, że nie podoba mi się postać ojca Tanyi, tak miał być złym charakterem, ale mi się nie podoba, a może dlatego, że żałuję, że nie ma zbytnio pokazanej Viery, a ona bardzo mi się podoba. Tak wiem, masło maślane ) to wiem, a raczej myślę, że pomysł jaki na niego masz zaskoczy mnie kompletnie i będę z tego ff bardzo zadowolona.
I bardzo, ale to bardzo podoba mi się tajemnica, jaka skrywa świecącą postać. ( wampirka najprawdopodobniej ) Domyślam się co się stanie, ale jestem ciekawa jak to wszystko napiszesz.
Życzę weny, czasu i nastroju na pisanie kolejnych rozdziałów.

Pozdrawiam, Anex


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Pon 20:20, 01 Mar 2010 Powrót do góry

Witam ponownie! :D
Powracam z nowym rozdziałem. Tym razem pracowałam nad nim ciężko i nawet udało mi się zapisać prawie trzy strony Worda! *dumna* Wink
Mam nadzieję, że się spodoba. Tekst nie jest betowany z uwagi na to, iż późno go wstawiam, ale jeśli tylko znajdę betę, wkleję tu sprawdzony. :)

k8ella - Czym lub kim było to coś za oknem, już niedługo się wyjaśni... Dziękuję Ci za komentarz! :)
kirke - Opisy były sztucznie wtrącone? Możliwe... Nie jestem znawcą, więc... hm. :) I cieszę się, że dialogi nie wyszły beznadziejnie. Nigdy nie wiem, co z tego wyjdzie...
Alicee - Dziękuję Ci niezmiernie za bardzo konstruktywny komentarz. :) Cieszę się też, że ożywiłam w Tobie emocje. :)
Fresh - Oczywiście, od teraz będę Cię powiadamiać o każdym rozdziale, jeśli sobie tego życzysz. :) I miło mi, że wciąż Ci się podoba.
Anex Swan - Ze mną tak po prostu jest. Nie potrafię pisać długich rozdziałów. Staram się to jednak naprawić. :) A o Vierze będzie jeszcze tutaj wspomniane, nie raz, nie dwa, nie trzy. :)

Dziękuję wszystkim za szczere komentarze. Naprawdę dodają mi weny!
Zapraszam do czytania.

Tekst zbetowała Dżejn_. Dziękuję Ci bardzo! :*

Rozdział 4

Przez prawie cały następny dzień zachowywałam się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Byłam kompletnie otępiała, wszelkie prace, które musiałam wykonać – ścieranie kurzu szczotką zrobioną z kilkunastu ptasich piór czy przynoszenie wody z małej, leżącej około pół kilometra od domu studni i mycie nią podłóg – to wszystko wykonywałam jakby w transie. Nie zwróciłam uwagi na kilku przyglądających mi się mężczyzn, ani na to, że świeciło piękne słońce, a liście na drzewach tak ślicznie się zieleniły. Zawsze spędzałam na ich oglądaniu bardzo dużo czasu. A teraz? Omiotłam je tylko wzrokiem i ruszyłam dalej. Brudna i kamienista droga teraz zupełnie mi nie przeszkadzała.
Viera przyglądała mi się z niepokojem. Co chwilę pytała, czy wszystko ze mną w porządku. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie, gdy słyszała tylko krótką odpowiedź “tak”. Wiedziała, że kłamię. Zapewne miała też pojęcie, iż nie wyciągnie ze mnie prawdy, którą – jak mniemałam – znała.
Ojciec również zaczął na mnie częściej spoglądać. On jednak, w przeciwieństwie do matki, sprawiał wrażenie rozeźlonego. Domyśliłam się, że chodziło o mój wygląd. Kiedy po południu spojrzałam w okno, zobaczyłam w nim dziewczynę z cieniami pod oczami, żółtymi, brudnymi włosami opadającymi na twarz i z miną, która świadczyła o tym, że jej świat się zawalił.
Tak też się czułam. Jak na złość, wszystko przypominało mi o tych trzech dniach, które pozostały mi do zamieszkania w domu Rudolfa. Gdy przez przypadek wylałam na ubranie trochę wody – znajdowały się tam trzy plamy. Trzy razy potknęłam się o wystający z ziemi korzeń i trzy razy musiałam wyjść z mojej komórki, aby spełnić żądanie ojca.
Skrzywiłam się w duchu, wymieniając w myślach imię mojego przyszłego męża. Czułam do niego wstręt i obrzydzenie. Przerażała mnie perspektywa mieszkania z nim pod jednym dachem.
Z westchnieniem położyłam na stole trzy drewniane talerze z ugotowaną na ogniu za domem wodą, do której wrzuciłam marchewkę i pietruszkę, zakupione przez ojca na najbliższym targu.
Danie nie wyglądało zachęcająco, smak również nie był wspaniały. Podczas posiłku Viera spoglądała na mnie ukradkiem. Tym razem jednak na jej twarzy było widać zrozumienie, współczucie i ogromny żal.
Wiedziała, co czułam. Sama wyszła za mąż w wieku piętnastu lat. Jednocześnie ból w jej oczach pokazywał, że będzie bardzo przeżywała moje odejście.
Krótko i ledwo zauważalnie uśmiechnęłam się do niej smutno. Potem z powrotem skupiłam wzrok na talerzu.
Usłyszałam odgłos odsuwanego krzesła i podniosłam głowę. To ojciec skończył swój posiłek. Spojrzał na mnie.
- Ugaś ogień – polecił i nie mówiąc nic więcej, wyszedł, jak zwykle trzaskając drzwiami.
Westchnęłam i wstałam od stołu, podeszłam do ściany, przy której ostatnio postawiłam wiadro z wodą. Wzięłam je i ruszyłam za dom.
Słońce już zachodziło. Nawet nie zauważyłam, kiedy niebo zaczęło mienić się różnymi, pięknymi kolorami.
Zamknęłam na chwilę oczy, wsłuchana w ciszę i przerywający ją co chwilę szum drzew. Z wielkim żalem powróciłam do rzeczywistości.
Kiedy przechodziłam obok okna kuchni, mój wzrok przykuło coś czarnego, leżącego na trawie. Odłożyłam na chwilę wiadro i podeszłam bliżej. Był to... płaszcz. Męski, bez dwóch zdań. Na pewno nie należał do ojca.
A jeżeli nie do niego, to do kogo?
Nagle pamięć podsunęła mi pewien obraz. Błysk i złota wstęga... Zamrugałam. Jak zjawisko świetlne miałoby nosić płaszcz? To przecież niemożliwe! Zganiłam się w myślach za tę głupotę. Okrycie wzięłam jednak ze sobą. Nie wiedziałam, dlaczego, ale... zaniepokoiło mnie ono. Rzadko ktokolwiek nas odwiedzał. Ojciec wolał spędzać czas w karczmie.
Zajęta rozmyślaniami, nawet nie zauważyłam, że od kilku minut stoję przy ognisku, patrząc bezmyślnie w płomienie. Od razu odwróciłam wzrok. Ostre światło odbiło się na moich źrenicach i przez moment ledwo widziałam. Wylałam wodę tam, gdzie trzeba i – co chwilę mrugając – udałam się do kuchni.
Viera wciąż siedziała w na swoim miejscu. Żółte włosy zakrywały jej twarz. Pochylona nad stołem wyglądała prawie tak samo jak ja.
Podeszłam do niej tak, żeby mnie nie usłyszała ani nie zauważyła. Dotknęłam jej ramienia. Podskoczyła na krześle, krzyknęła i spojrzała na mnie z przerażeniem. Dłoń powędrowała na serce.
- Tanyo, proszę, nie strasz mnie tak więcej – powiedziała. Wciąż widziałam lęk w jej oczach, który powoli ustawał, a jego miejsce zajęła powaga.
- Przepraszam – wymamrotałam. Westchnęłam i usiadłam na przeciwko matki. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie. Kobieta, błysk, Rudolf, płaszcz... Uświadomiłam sobie, że ciągle trzymam go w rękach. Uniosłam głowę i napotkałam pytające spojrzenie Viery.
Pokręciłam tylko głową, jednocześnie dając jej znać, że nie chcę o tym mówić. Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu.
Nie wiedziałam, jak mam zacząć rozmowę i czy w ogóle chcę ją rozpoczynać. Nie miałam ochoty się odzywać. A jednak zrobiłam to.
- Viera... - Nie zdążyłam dokończyć. Kiedy pomyślałam naraz o tych wszystkich rzeczach, coś we mnie pękło. Łzy pociekły mi po policzkach, a ciałem wstrząsnął szloch. Nawet nie zauważyłam, kiedy matka podeszła do mnie i zaczęła głaskać po głowie. Przytuliłam się do niej, mocząc łzami jej szarą, starą sukienkę, którą przed paroma laty sama sobie uszyła.
- Dlaczego? - zachlipałam, jeszcze mocniej do niej przywierając. - Dlaczego mi to zrobił? Dlaczego tak jest?
- Nie wiem, Tanyo. Tak po prostu być musi. Nie zmienisz tego - Westchnęła. Z pewnością sama chciała, aby kobiety nie były zmuszane do małżeństwa.
Z oczu znowu popłynęły mi łzy.
- Nigdy tego nie chciałam. Czy on robi to specjalnie? Żebym była nieszczęśliwa? - Były to pytania retoryczne. Żadna z nas nie znała na nie odpowiedzi. Uwolniłam Vierę z uścisku. Usiadła na krześle znajdującym się najbliżej mnie. Położyła mi dłoń na policzku.
- Posłuchaj... Może... Nie będzie tak źle? Może Rudolf nie jest tak zły jak twój ojciec? Nie zastanawiałaś się nad tym? - spytała, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie mam pojęcia, ale... on nie zachowuje się dobrze. Przecież widziałam – powiedziałam, teraz już bardziej spokojna. Powoli przyzwyczajałam się do tego, co mnie czeka. Było to trudne, ale wiedziałam, że dam radę więcej nie płakać.
Nagle przypomniałam sobie o jednej, ważnej dla mnie rzeczy. Nie miałam pojęcia, jak na moją prośbę zareaguje, mimo to chciałam spróbować. Moja matka nie była typem osoby, którą trudno do czegokolwiek przekonać. Bez wahania spytałam:
- Viera... Czy mogłabyś mi w czymś pomóc?

***

Przygotowywałam się do ucieczki z domu. Przygotowywałam się, jeśli tak można było nazwać siedzenie na łóżku - drewnianym, gdzie każda noga miała inną długość, przykrytym szarym, wełnianym kocem uszytym przez Vierę – i rozmyślanie, jak by tu się stąd wydostać. I tak nie miałam pomysłów.
Chociaż poprosiłam moją matkę, aby zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby ojciec nie wszedł do mojej komórki, bałam się. Że zauważy, że zniknęłam, że pobije mnie i Vierę.
Mimo strachu i wątpliwości, nie rezygnowałam z planu. Pragnęłam odnaleźć tę kobietę, nawet jeżeli nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Było to szalone, owszem, ale chciałam to zrobić, gdyż mogła to być dla mnie ostatnia wizyta w lesie.
Rzuciłam krótkie spojrzenie na niebo – piękne, czarne, gwieździste. Las o tej porze był ciemny i niebezpieczny. Niektórych ten widok mógł przyprawiać o dreszcze, lecz nie mnie – moim zdaniem był on wciąż tą oazą spokoju, którą tak kochałam. Dalej, między drzewami, dostrzegłam jakiś ruch. To pewnie sarna. Biegła, może czegoś szukając. Zazdrościłam jej. Ona była wolna, nikt jej niczego nie narzucał. Jej życie było takie łatwe...
Pogrążona w myślach, nie usłyszałam, kiedy ojciec wrócił. Podskoczyłam, a moje serce zaczęło bić szybciej, gdy doszło mnie trzaśnięcie drzwi. Zaraz potem rozległ się śmiech kilku, prawdopodobnie pięciu, mężczyzn. Ojca i czterech innych, nieznanych mi osób.
Podeszłam cicho do drzwi i zaczęłam słuchać.
Ktoś najwyraźniej się przewrócił, bo do moich uszu dobiegło siarczyste przekleństwo.
Znowu był pijany. Znowu musiałam wysłuchiwać jego rozmów o niczym. A on... znowu był ledwo przytomny i zapewne nie zwracał uwagi na otoczenie.
Na moją twarz wypłynął mały uśmiech. Możliwe, że ucieczka pójdzie jeszcze łatwiej. Ale najpierw... musiałam poczekać.
Przyłożyłam ucho do drzwi.
Uspokoili się wreszcie. Zapadła cisza. Trwała jednak mniej więcej pięć sekund.
- Nigdy nie zgadniecie, ile Rudolf zapłaci mi za Tanyę! - Ten głos należał do ojca.
- Ile? - spytał ktoś. Niezbyt inteligentnie. Tutaj każdy mieszkaniec zawsze się czymś chwalił. Zamknęłam oczy, aby móc się skupić.
Jednak kiedy wymienił sumę, otworzyłam je gwałtownie. Jak... Jak to było możliwe? Jak można było dać tyle za jedną dziewczynę?
W mgnieniu oka zrozumiałam, dlaczego ojciec tak strasznie się cieszył. Tylko pieniądze się dla niego liczyły.
Niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się drewnianą ścianę, naprzeciw której stałam. Po chwili odeszłam od drzwi. Najciszej, jak to tylko było możliwe, uklękłam przy małej skrzynce na ubrania i wyciągnęłam z niej znaleziony przeze mnie płaszcz. Wstałam i zarzuciłam go na siebie.
Moja dłoń spoczęła na ramie okna. Pociągnęłam. Stanęło przede mną otworem. Poczułam, jak podmuch zimnego wiatru mierzwi mi włosy. Uśmiechnęłam się delikatnie i wyskoczyłam na zimną trawę, zamykając okno za sobą.
Na chwilę ogarnęły mnie wątpliwości, jednak odgoniłam je od siebie, potrząsając głową. Zrobię to, co postanowiłam.
Ruszyłam w stronę lasu. Najpierw powoli, patrząc pod nogi na błoto, które brudziło moje nagie stopy, lecz gdy moje oczy przyzwyczaiły, się do ciemności, po prostu zaczęłam biec. Wbiegłam do lasu. O moje włosy wciąż zahaczały gałęzie drzew i krzewów, twarz smagały liście rosnące na wysokości głowy. Ale uśmiechałam się. Czułam się wolna, swobodna. Dlatego tak kochałam to miejsce. Byłam tylko ja i las.
Po paru minutach coraz rzadziej czułam na skórze “dotyk” roślin. Rozejrzałam się wokoło. Przeszłam na małą dróżkę, zapewne wydeptaną przez tutejszych mieszkańców. Przystanęłam na chwilę, zachwycona tym wszystkim. Drzewami, które teraz, w nocy, wyglądały tak tajemniczo. Księżycem w pełni, który ukazywał teraz całe swoje oblicze. Kamieniami, z pozoru zwykłymi i nieciekawymi, które jednak przetrwały tyle lat. To wszystko było piękne. Mało kto to doceniał.
Podmuch wiatru podziałał na mnie niczym wiadro zimnej wody. W mig przypomniałam sobie, po co tu przyszłam, kogo chciałam szukać i że ojciec może w każdej chwili wytrzeźwieć i zajrzeć do pokoju.
Otrząsnęłam się, zamrugałam i ruszyłam przed siebie, nadal się rozglądając. Po chwili jednak stwierdziłam, iż moje tempo jest zbyt wolne. Zaczęłam biec. Coraz szybciej i szybciej...
Upadłam. Potknęłam się o coś – nie wiedziałam, co to jest, gdyż oczy miałam zamknięte – i ledwo uniknęłam bliskiego kontaktu z ostrym kamieniem. Serce przyspieszyło, ponieważ biegnąc, nie zwracałam uwagi na otoczenie. Powoli, ospale wręcz, uniosłam powieki i spojrzałam na rzecz, której “zawdzięczałam” upadek.
Kiedy zorientowałam się, co to, z moich ust wydarł się okrzyk przerażenia...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Pią 18:35, 19 Mar 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 10:12, 02 Mar 2010 Powrót do góry

Cytat:
- Ugaś ogień – polecił i - nie mówiąc nic więcej – wyszedł, jak zwykle trzaskając drzwiami.
te pauzy kompletnie bez sensu... zlikwiduj je, a tekst będzie równie logiczny :)
Cytat:
Były to pytania retoryczne. Żadna z nas nie znała odpowiedzi na to pytanie. Uwolniłam Vierę z uścisku.
powtórzenia...
Cytat:
Bez wahania spytałam
ja bym tu jednak wstawiła jakiś znak interpunkcyjny...
Cytat:
kogo chciałam szukać i że ojciec może w każdej chwili wytrzeźwieć.
wytrzeźwieć nie, ale zaglądnąć do pokoju i owszem... napisałabym coś takiego jak: , a ojciec może w każdej chwili odkryć moją nieobecność - ale to luźna propozycja...
Cytat:
Upadłam. Potknęłam się o wielki przedmiot – nie wiedziałam, co to jest, gdyż oczy miałam zamknięte – i ledwo uniknęłam bliskiego kontaktu z ostrym kamieniem. Serce przyspieszyło, ponieważ biegnąc, nie zwracałam uwagi na otoczenie. Powoli, ospale wręcz, uniosłam powieki i spojrzałam na rzecz, której “zawdzięczałam” upadek.
Kiedy zorientowałam się, co to, z moich ust wydarł się okrzyk przerażenia...
hm, wydaje mi się, że za bardzo starałaś się podkreślić obecność tego przedmiotu - całkiem niepotrzebnie... skróciłabym ten fragment na rzecz krótkiej wzmianki i dobrego elementu zaskoczenia :)

ogólnie:
na pewno w dobrym kierunku zmierzasz, jestem tego pewna, bo coraz bardziej podoba mi się Tanya - jako buntowniczka, niekoniecznie z wyboru, ale z wewnętrznego przymusu... podoba mi się jej postawa... ale nie całkiem rozumiem poszukiwania czegoś nieznanego - to lata kiedy raczej unikano wszystkiego dziwnego, bo trafiało to na stos albo ten nieszczęsny poszukiwacz przygód...
zobaczymy jeszcze jak to rozwiniesz pod tym względem historycznym... ale opis czynności domowych jak najbardziej się zgadza... odniosłam wrażenie, że podobnie jak Meyer zwracasz uwagę czytelnika trochę za bardzo w kierunku biedy bohaterki i jej strasznego życia... podkreślasz to czasem zbyt wyraźnie... fragment z łóżkiem mnie zaskoczył... człowiek ma tak, że często stara się wydobyć z wszystkiego pozytywy... spróbowałabym tam dopisać coś w rodzaju - , ale pomimo tego zawsze podobały mi się dźwięki stukania, które wydawało w nocy - to kiepskie było, ale poszukałabym jakiejś przeciwwagi... (pewnie i tak wiesz o czym myślę, więc zamilknę :P )
rozdział bardzo mi się podobał - jeśli miałabym to jednym zdanie opisać... podoba mi się, że robisz coś sensownego i jest coraz lepiej Wink

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Pią 18:51, 05 Mar 2010 Powrót do góry

Jestem! I nawet bez wielkiego opóźnienia.

W tym rozdziale zauważyłam, że przeważają opisy. To plus. Może kiedyś wolałam szybkie, dynamiczne dialogi, przy których akcja leci jak z bicza, ale teraz gust mi się zmienił. Nadal cieszę się, że to tekst o Tanyi, choć czytając jakoś specjalnie tego nie czuję... Może dlatego, że w sadze ta postać nie była zbytnio rozbudowana. Fabuła jest ciekawa, czuję ten klimat... bardzo dawnych lat. Taka szara rzeczywistość przeszłości, choć z drugiej strony nie taka znowu szara Wink
Zaciekawiłaś mnie końcówką. Nie powinno kończyć się w takich momentach! ;]

Pozdrawiam i życzę dużo weny!
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Wto 8:10, 30 Mar 2010 Powrót do góry

kirke - Dziękuję Ci za wyłapanie błędów.
Cytat:
odniosłam wrażenie, że podobnie jak Meyer zwracasz uwagę czytelnika trochę za bardzo w kierunku biedy bohaterki i jej strasznego życia...

Hm... Ja się chyba po prostu przyzwyczaiłam do czytania takich książek. Tam zawsze główni bohaterowie mają straszne życie... Cóż, postaram się poprawić. :) Bardzo się cieszę, że rozdział bardzo Ci się podobał.
Fresh - Czy nie powinno się kończyć? Jak dla mnie powinno. :) Dziękuję Ci bardzo za komentarz.

Cóż... powracam z nowym rozdziałem, niebetowanym z powodu braku czasu...
Szkoda, ze tylko dwa komentarze znalazły się pod czwartym. Ale nie będę narzekać.
Miłego czytania!

Zapomniałabym. Bardzo dziękuję Lonely za wykonanie bannera do mojego opowiadania. :)

Tekst niebetowany.

Rozdział 5

Pod moimi stopami leżała młoda sarna. Była martwa. Szeroko otwarte, czarne oczy bez wyrazu, nie wiedzieć czemu, napawały mnie strachem. Z zaskoczeniem zauważyłam, że na szyi zwierzęcia widnieje... bladoniebieski ślad w kształcie półksiężyca. Zdziwiła mnie nie tyle sama jego obecność, co kolor. Wyciągnęłam drżącą rękę i położyłam dłoń na owej części ciała. Była bardzo zimna. Cofnęłam rękę ze wstrętem. Wydawało mi się... jakby sarna nie miała krwi.
Odsunęłam się od niej na dość dużą odległość. Położyłam dłonie na trawie – zimnej, mokrej, zielonej, miękkiej – po czym wtuliłam w nią twarz, wdychając całkiem przyjemny zapach.
Głowa wprost pękała mi od nadmiaru pytań. Co robiła tu martwa sarna? Dlaczego nie miała na sobie żadnych śladów noża lub innych ludzkich narządzi zbrodni? Czym był ten bladoniebieski półksiężyc na szyi zwierzęcia? Oznaką jakiejś choroby?
Wiedziałam już, że sarny nie zabił żaden mieszkaniec lasu. Wtedy bowiem potknęłabym się o kości.
W takim razie, tylko człowiek przychodził mi do głowy. Tylko po co miałby on mordować zwierzę, a potem zostawiać je na środku lasu, zamiast zabrać ze sobą?
Tak bardzo chciałam poznać odpowiedzi na te pytania. Gdybym chociaż wiedziała, gdzie ich szukać... Ale nie wiedziałam. I nie przyszłam tutaj po to, aby tym się zamartwiać.
Nagle cały mój plan, układany w głowie tyle czasu, wydał mi się zupełnie bezsensowny. Po co to robiłam? Łudziłam się, że znajdę tę kobietę, dokonam czegoś niemożliwego... i dopiero teraz przejrzałam na oczy.
Nawet nie zauważyłam, kiedy po policzkach popłynęły mi łzy. Łzy zawodu. O tak, byłam bardzo zawiedziona. Sama siebie doprowadziłam do płaczu.
Nie szlochałam, nie drżałam. Wpatrywałam się tępo w przestrzeń, niewidzącymi oczami patrzyłam na rozciągającą się przede mną ciemność. Po chwili przestałam. Doczołgałam się do najbliższego drzewa, dłonie oparłam na szorstkiej korze. Podniosłam się powoli i rozejrzałam, jak to miałam w zwyczaju. Niebo już szarzało, stwierdziłam więc, że czas ruszać z powrotem.
Na chwilę zamknęłam oczy, wsłuchując się w ciszę, którą tak bardzo kochałam.
Nagły szelest sprawił, że wciągnęłam głośno powietrze do ust i uniosłam powieki. Nie odważyłam się wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Moje serce bilo jak oszalałe. Wydawało mi się, jakby każdy mógł je usłyszeć.
- Tanyo – szepnął ktoś za moimi plecami. Odgłos ten przeraził mnie, z drugiej jednak strony był on... piękny. Bardzo piękny.
Odwróciłam się gwałtownie. Wzrokiem napotkałam jednak tylko wysokie, ciemne drzewa. Nikogo za mną nie było. Oddech mi przyspieszył, a na czoło wstąpiły krople potu. Nagle na szyi poczułam lodowaty oddech. Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Nie mogłam go powstrzymać, zbyt bardzo się przeraziłam.
Nie mogłam się ruszyć.
Tuż przy moim uchu znowu usłyszałam szept:
- Uciekaj.
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Pobiegłam ile sił w nogach. Tym razem przeskoczyłam przez martwe ciało sarny. Nie zwracałam uwagi na gałęzie smagające moją twarz, liście zaczepiające o włosy... Chciałam tylko stamtąd uciec.
Cichy, piękny, kobiecy szept wciąż siedział mi w głowie. Tak bardzo mnie wystraszył.
Mózg po prostu mi się wyłączył, takie miałam wrażenie. Nie zastanawiałam się nad niczym.
Zatrzymałam się dopiero przy dużej sośnie stojącej tuż przy wielkim, błotnistym polu, przez które przechodziłam parę godzin temu.
Wciąż ciężko dyszałam. Postanowiłam zrobić to, co zawsze – wstrzymałam oddech na parę sekund. Czułam, jak serce łomocze mi w piersi. Bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc. Od razu poczułam się lepiej.
Kiedy tak dochodziłam do siebie, zaczęłam stopniowo zauważać, co się stało z moją sukienką, płaszczem i włosami. Obydwie części garderoby były podarte. We włosach natomiast znalazłam kilka patyków, małego pająka, niewielką pajęczynę i niezliczoną ilość liści. Wszystko to starannie powyciągałam. Na koniec wszystko wygładziłam, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam szybko w stronę domu.
Tym razem trudniej było przebyć pole – błoto zrobiło się jeszcze bardziej mokre, jeżeli to w ogóle możliwe. Znowu pobrudziłam sobie nim stopy.
Gdy stanęłam pod domem, spojrzałam jeszcze raz na niego – słońce właśnie wschodziło. Pchnęłam ramę okna, które otworzyło się przede mną. Wskoczyłam do środka i szczelnie je za sobą zamknęłam.
Najpierw zabrałam się za swój wygląd.
Włożyłam nową sukienkę – brązową, wiązaną z tyłu. Stara posłużyła mi jako szmata – miałam zamiar wyprać ją w najbliższym czasie. Doprowadzenie się do porządku zajęło mi tylko parę minut. Większość i tak zrobiłam przy drzewie.
Zaraz po starannym wytarciu stóp schowałam “szmatę” i płaszcz do leżącej pod łóżkiem drewnianej skrzynki na ubrania.
Upewniłam się jeszcze, czy nie zostawiłam po sobie żadnych śladów ucieczki. Dopiero po przeglądzie całej komórki stwierdziłam, iż nadszedł czas na sprawdzenie, czy ojciec śpi.
Bardzo cicho i powoli uchyliłam drzwi. Od razu zobaczyłam pięciu mężczyzn leżących na podłodze, każdy przy innej ścianie i w innej pozycji. Uf.
Nawet z odległości kilku metrów poczułam mocny odór alkoholu. Skrzywiam się delikatnie. Nie lubiłam tego zapachu.
Po cichu zamknęłam drzwi. Usiadłam na łóżku, oparłam się plecami o niewygodną ścianę i przymknęłam oczy. Teraz miałam czas na rozmyślanie.
Ciekawość, strach i niepewność powróciły.
Dlaczego ten ktoś powiedział: “uciekaj”? Kim ona była? Co robiła w środku lasu? I skąd znała moje imię? Ten zimny oddech... czy to oznaka jakiejś choroby? Żaden człowiek nie mógłby mieć tak niskiej temperatury. Żaden człowiek... Odgoniłam od siebie tę myśl. Nie miałam zamiaru tym się dręczyć.
Pytania te nie dawały mi spokoju. Czułam strach, bezradność, rozpacz, złość, zaskoczenie... Tak wiele uczuć naraz – to zdecydowanie za dużo dla tak słabej istoty, jaką byłam ja.
Podwinęłam nogi, położyłam na kolanach zawinięte w pięści dłonie, a na nich oparłam czoło. Zacisnęłam zęby.
Trwałabym z tej pozycji jeszcze bardzo długo, gdyby nie odgłos przebudzania się dochodzący zza drzwi. Ojciec i reszta mężczyzn wstawali. Usłyszałam kilka jęków niezadowolenia. Najwyraźniej doskwierał im ból głowy. Cóż, było tyle nie pić.
Westchnęłam cichutko. Pozostało mi tylko czekać, aż znajomi ojca wyjdą z domu. Potem mogłam zająć się przygotowywaniem posiłku razem z Vierą. Viera... gdzie była? W swojej komórce? Jako, że ta możliwość była jak najbardziej do przyjęcia, przestałam się tym przejmować.
Naprawdę dużo czasu minęło, zanim usłyszałam ostatni bełkot przypominający wyrażenie “do widzenia” i trzaśnięcie drzwi.
Czekając na możliwość wejścia do kuchni, wpatrywałam się w błękitne, bezchmurne niebo. Słońce zdążyło już wzejść i stało bardzo wysoko, kiedy wyszłam ze swojej komórki.
Przy obdrapanych drzwiach zastałam ojca w poplamionej, białej koszuli i obdartych spodniach, zgarbionego i z wielkimi, fioletowymi cieniami pod oczami. Wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Rozbawił mnie ten widok. Zachowałam jednak powagę i przemaszerowałam obok niego, kiwając mu głową na powitanie. Wybełkotał coś niezrozumiałego i przestąpił z nogi na nogę. Stara podłoga zaskrzypiała.
Nie mówiąc nic a nic, weszłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać poranny posiłek – bochenek chleba z wodą, którą przyniosła Viera, kiedy kładłam ostatni drewniany talerz na stole.
Uśmiechnęła się do mnie i pogłaskała po ramieniu. Odwzajemniłam gest.
Chwilę potem ojciec wszedł chwiejnym krokiem do kuchni, trzymając się za głowę obiema rękami. Opadł ciężko na krzesło i od razu zabrał się za jedzenie. Uniosłam brwi i usiadłam obok. Podnosiłam chleb do ust, gdy mężczyzna wstał i powiedział:
- Idę. - I wyszedł, trzaskając drzwiami tak, jak to miał w zwyczaju.
Viera od razu zajęła miejsce bliżej mnie.
- Wszystko w porządku? - spytała, patrząc mi prosto w oczy. Zmarszczyłam czoło. Zawsze wiedziała, kiedy coś było ze mną nie tak.
Tym razem jednak nie mogłam jej o niczym powiedzieć.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Tak, nie przejmuj się – powiedziałam najbardziej przekonująco, jak tylko potrafiłam.
Objęłam ją delikatnie. Ona natomiast uścisnęła mnie lekko. Tego właśnie potrzebowałam – chwili ciszy z matką. Odsunęłam się od niej z żalem.
Zabrałyśmy się za sprzątanie.
Ja wylałam wodę z wiadra i poszłam po nową, świeżą. Viera natomiast umyła w owej przyniesionej przeze mnie wodzie wszystkie brudne talerze.
Po skończonej pracy udałam się do mojej komórki razem z matką. Obydwie usiadłyśmy na skrzypiącym łóżku. Przytuliłam się do niej.
I tak, objęte, wpatrujące się w zielony las, piękne, błękitne niebo oraz słońce padające na nasze uśmiechnięte twarze, czekałyśmy na powrót ojca.

***

Nie wiedziałam, ile czasu minęło – może parę minut, może nawet kilka godzin? - ale ojciec nie wracał. Nie przejmowałam się tym. Czasem zdarzało się, że przychodził z powrotem do domu późnymi wieczorami. Tymczasem słońce zdążyło już “ominąć” naszą chatę i świeciło teraz za nią.
Razem z Vierą wciąż wpatrywałyśmy się w niebo. Była to jedna z wielu cech, które po niej odziedziczyłam – obydwie kochałyśmy przyrodę. Upajałyśmy się każdym świergotem ptaka, szumem lasu, widokiem liści poruszanych delikatnie przez wiatr. To było piękne.
Niestety, ciągłe rozmyślania o tym, co spotkało mnie w lesie, o Rudolfie i owych trzech, teraz już zresztą dwóch dniach do ślubu nie pozwalały mi zachwycać się tym wszystkim.
Nie dawałam jednak tego po po sobie poznać. Siedziałam cicho, wtulona w matkę.
Trwającą ciszę przerwało znajome trzaśnięcie drzwi i... głosy dwóch mężczyzn. Jeden z nich należał do ojca, ale drugi... Poczułam, że Viera sztywnieje.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Co jest? - spytałam. Drżała na całym ciele.
- Przyprowadził ze sobą Martina – wyszeptała z trwogą.
Na jej twarzy malował się strach. Duży strach. Zmarszczyłam czoło. Nic mi to imię nie mówiło.
- Kogo? - Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Usłyszałam szuranie krzeseł dochodzące z kuchni.
- Martina – powtórzyła. Twarz jej złagodniała, ale tylko trochę. - To największy donosiciel. Przez niego zginęło naprawdę wielu ludzi, nawet jego żona – dodała, spoglądając na mnie i bawiąc się moimi włosami.
Nagle mnie oświeciło. Przypomniałam sobie wszystkie zasłyszane w drodze po wodę rozmowy o nim. Nie był darzony zbyt wielką sympatią. Mimo to, niektórzy go uwielbiali.
Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego na twarzy matki wymalowany jest strach. Wszystko sobie poukładałam.
Donosiciel...
Czarownice, które palono na stosach za wiarę w nadprzyrodzone istoty, za wywoływanie ich i za tworzenie “mikstur”... Za takie ucieczki i zwidy mogłam skończyć tak samo jak one. Zostać grudką popiołu wsypaną do pierwszej lepszej rzeki.
Przełknęłam ślinę.
- Tanyo! Przyjdź tutaj! - usłyszałam nagle głos ojca.
Drżąc na całym ciele, wstałam i ruszyłam do drzwi. Wymieniłyśmy jeszcze z matką przerażone spojrzenia. Potem wyszłam. Podłoga jak zwykle skrzypiała mi pod stopami. Nie lubiłam tego odgłosu. Czasem mnie przerażał. Ale nie teraz. Nie on.
Przekroczyłam próg kuchni. Kiwnęłam głową Martinowi. Ten przyglądał mi się tylko, lekko mrużąc oczy. Serce zabiło mi szybciej.
Ojciec wskazał ręką na puste wiadro.
- Odnieś je za dom – powiedział i odwrócił się do towarzysza.
Ten jednak wciąż wpatrywał się we mnie, a ja w niego.
Był niewątpliwie przystojny. Przydługie, jasne włosy opadały mu na twarz, częściowo zakrywając ładne, zielone oczy. Przyodziany był w bardzo “wystawną” koszulę, zapewne prezent od bogatszych ludzi za donosicielstwo.
Ojciec odchrząknął.
- Coś się stało, Martinie? - spytał, przekrzywiając głowę na bok. Mężczyzna zamrugał.
- Och, nie, nie, Danielu. - Zaśmiał się. - Zastanawiałem się tylko, po co wysłałeś ją do lasu?
Zamarłam. Nie, to niemożliwe. On nie mógł mnie widzieć! Ale wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
Ojciec zmrużył gniewnie oczy.
- Nigdzie jej nie wysyłałem – syknął. Był wściekły, widziałam to. Dłonie leżące na stole zacisnęły się w pięści, a mięśnie napięły. Moje serce biło tak szybko, jak nigdy dotąd. Byłam przerażona.
- Naprawdę? Widziałem ją wczoraj wieczorem za twoim domem. Zmierzała właśnie w tamtą stronę – rzekł, najwyraźniej bardzo zaskoczony tym faktem.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Tanyo, czy masz mi może coś do powiedzenia? - Przy ostatnim słowie głos ojca przeszedł w warkot. Spojrzałam na nich ze strachem. Nie widziałam tego, ale byłam pewna, że tak właśnie wyglądam. Jak mała, przerażona istotka.
- Ja... nie wiem nic o tym – wymamrotałam.
Szybko chwyciłam wiadro i zaczęłam wycofywać się w stronę drzwi. Nie ułożyłam sobie w głowie żadnego planu działania, ale teraz liczyło się dla mnie tylko stąd uciec. Niestety, moje poczynania były daremne. Wiadro wyślizgnęło mi się z drżących rąk i upadło z łoskotem na podłogę.
Poczułam, jak czyjeś długie palce zaciskają się na moim nadgarstku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Wto 7:14, 06 Kwi 2010, w całości zmieniany 7 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 12:11, 30 Mar 2010 Powrót do góry

ha! no dobra - kolejny rozdział i przybyłam :)

Cytat:
Wiedziałam już, że sarny nie zabił żaden mieszkaniec lasu. Wtedy bowiem potknęłabym się o kości.
a właśnie, że nie, bo zwierzęta nie obgryzają wszystkiego aż tak dokładnie... proces rozkładu trwa dość długo i biorą w nim udział niemal wszyscy mieszkańcy lasu :)

no i doczepię się jeszcze, że trudno w nocy w ciemnym lesie zauważyć wśród futra bladoniebieskie ślady... nawet gdyby były wielkości sarny...

no to koniec czepiania się :)

ilością komentarzy nie martw sie, bo naprawdę nie ma czym :)
rozdział bardzo mi się spodobał... jest konkretny rozwój wypadków i w końcu czarownice, które tak ubóstwiam :) no i jestem fanką palenia na stosie ^^
interesuje mnie nowy bohater, którego wprowadziłaś - ten co ostrzega, a nie ten co donosi... a może to nie postać, ale instynkt samozachowawczy? ;> nie wiem, ale wycieczka do lasu była bardzo udana jak dla mnie...
dziękuję za świetny rozdział :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
k8ella
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 729
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod spojrzenia towarzysza Belikova

PostWysłany: Wto 14:04, 30 Mar 2010 Powrót do góry

O tak, Larisso, zdecydowanie zgadzam się z kirke.
Rozdział był świetny i poprzedni też. Przepraszam, że nie odwiedziłam wcześniej, ale po prostu nie bardzo miałam wena na komentarze. Wiedz jednak, moja droga, że czytałam oba rozdziały.
Zatem, na samym początku pochwalę. Doprawdy zrobiłaś ogromne postępy. Twoje opisy są bardzo dokładne i praktycznie widzę wszystkie obrazy przed moimi oczyma. Długość każdej części również mnie zadowala.
Jednak, najbardziej wciągająca jest fabuła. Końcówka po prostu wbiła mnie w fotel. Ta ręka na nadgarstku była wstrząsająco prawdziwa tak, że poczułam ją na sobie. Aż przeszły mnie dreszcze.
Wiesz, doprawdy takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Oczywiście zaskoczenie jest jak najbardziej pożądane. Teraz będę zagryzać palce w oczekiwaniu na kolejne wieści ze świata czarownic, który nam tak pięknie pokazujesz. Larisso, jestem dumna.
Trochę się nasza Tanya nie docenia. Pewnie to kwestia sposobu, w jaki została wychowana. Ciągle myśli o sobie, jako o małej dziewczynce, niepozornej i nic nieznaczącej istotce. Szkoda, bo piękna z niej i mądra dziewczyna. Taka spostrzegawcza i wrażliwa. Powinnaś ją troszkę dowartościować.
Jej ojca dalej nie lubię, a matka kojarzy mi się z bezwolną istotą, która robi wszystko mechanicznie. Musi być bardzo nieszczęśliwa. Dobrze, że chociaż ma córkę. W innym przypadku, aż boję się myśleć, co by się z nią stało.
Ciekawi mnie ten Martin. Kojarzy mi się z pewną postacią, ale nie powiem. Poczekam na dalszy rozwój wypadków.
Złapałaś mnie za łokieć i ciągniesz w swoją stronę. Pisz dalej.
Wen niech sprzyja.
k8ella


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
natzal
Człowiek



Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:43, 01 Kwi 2010 Powrót do góry

Yaoo <33 To jest po prostu świetne.
Jestem ciekawa kto ją złapał za rękę.
Właściwie kiedy zamierzasz coś dodać??
Czytałam parę razy o Tanyi, ale to opowiadanie jest najlepsze :)
Dodawaj coś szybko!
Błędów nie widać ! ^^


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Pią 17:36, 16 Kwi 2010 Powrót do góry

Wróciłam! Bardzo szybko, jak na mnie... :)

kirke - Dziękuję, że wyłapałaś te wszystkie niedociągnięcia. :) Cóż, ostatnio chodzę z głową w chmurach, więc takich błędów nawet nie zauważam.
k8ella - Bardzo Ci dziękuję za Twój komentarz. Połechtałaś moją próżność, nie ma co. :) A element zaskoczenia... tak, był zamierzony. Rozdziały zawsze wymyślałam w najmniej sprzyjających okolicznościach, np. podczas sprawdzianów. Rolling Eyes
natzal - Bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się podoba. Rozdziały pojawiają się mniej więcej raz na miesiąc, ale staram się wstawiać częściej. Nie zawsze wychodzi.

Dziękuję Wam bardzo za komentarze.
A teraz wklejam następny rozdział.

Beta: lolka19 (dzięki;*)

Miłego czytania!

Rozdział 6

Przełknęłam ślinę.
Mój wzrok zatrzymał się na palcach ściskających nadgarstek, potem powoli powędrował wzdłuż ręki, po rękawie białej, poplamionej alkoholem koszuli, dochodząc do szyi i jej napiętych mięśni, aż w końcu spoczął na twarzy. Brodę i sporą część policzków pokrywał kilkudniowy zarost. Wąskie usta zacisnęły się, tworząc cieniutką kreseczkę. Spocone czoło było gniewnie zmarszczone. A oczy – te ciemne, duże oczy, łypiące groźnie na prawie każdego – te, skierowane wprost na mnie, ciskały gromy.
Czy się teraz bałam? O nie. Byłam przerażona.
I to uczucie niestety nie pomagało mi się skupić.
Jak na złość, znowu nie potrafiłam się poruszyć. Powoli zaczynały mnie denerwować te ciągłe “paraliże” ciała.
Oczywiście i tak nie miałam żadnych szans na choćby odwrócenie się w stronę drzwi. Uścisk ojca był zbyt silny. Po krótkiej chwili, która wydawała mi się godziną, otworzył on do tej pory zaciśnięte usta. Popłynęły z nich słowa przesiąknięte tak wielką wściekłością, że przeszył mnie dreszcz.
- Powiedz. Powiedz, co tam robiłaś. - Powiedział to bardzo cicho. Dlatego właśnie udało mu się przerazić mnie jeszcze bardziej. Drżałam na całym ciele. Moje serce biło tak szybko, że mogłabym tańczyć do tego rytmu. Krew odpłynęła mi od twarzy. Zacisnęłam usta najmocniej, jak tylko umiałam. I pokręciłam głową.
Spodziewałam się reakcji ojca. Była do przewidzenia.
Mężczyzna wstał, ciągle trzymając mnie za nadgarstek. Drugą rękę zacisnął na mojej szyi. Uniósł obie dłonie tak, że zawisłam kilkanaście centymetrów na ziemią.
Wyglądał, jakby zapomniał o wszystkim. O tym, gdzie się znajduje, o tym, że całe zdarzenie obserwuje Martin...
Na jego twarzy malowała się wściekłość i... uśmiech. Bardzo delikatny, a jednak. Dlaczego? Co miłego mogło wydarzyć się w tej sytuacji?
Nagle jednym, gwałtownym ruchem przycisnął mnie do ściany. Uderzyłam w nią głową. Otworzyłam usta, by móc złapać oddech. Wydobył się z nich cichy syk bólu.
- Powiedz! - warknął ojciec, teraz już naprawdę głośno.
- N... ni... nie - wycharczałam, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Brakowało mi powietrza, a mężczyzna z pewnością nie miał najmniejszego zamiaru puścić mojej szyi.
A jednak zrobił to. Zabrał obie ręce, a ja opadłam z hukiem na ziemię niczym szmaciana lalka.
Przyłożyłam sobie dłoń do gardła, łapiąc oddech. Korzystałam z tej jednej, krótkiej chwili, bo wiedziałam, że nie będzie trwać wiecznie. I rzeczywiście, już po paru sekundach ojciec złapał mnie mocno za biodra i podniósł tak, że moja twarz znajdowała się dokładnie na wysokości jego twarzy. Ach, zapewne zauważył, że dusząc mnie, na pewno nie pomoże mi w wydaniu z siebie jakiegokolwiek odgłosu.
Potrząsnął mną kilka razy i znowu uderzył mną w ścianę.
Jęknęłam, krzywiąc się z bólu. Nigdy nie był tak bardzo brutalny.
- Mów! Mów, ty... - Wymówił tak okropne przekleństwo, że w innych okolicznościach pewnie zakryłabym sobie uszy. Jego zielono-niebieskie oczy patrzyły na mnie z ogromną złością.
Pokręciłam ponownie głową. Tak łatwo nie mógł mnie złamać. Wtedy zobaczyłam w jego oczach to, co zawsze można było ujrzeć, gdy zmierzał mnie uderzyć.
Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę, czekając na cios, gdy nagle do moich uszu dobiegło skrzypienie, a potem drżący, acz stanowczy głos matki:
- Zostaw ją!
Ojciec spojrzał przez ramię. Znowu mnie upuścił. Spadłam na drewnianą podłogę i oparłam się o nią dłońmi. Przez chwilę na nie spoglądałam, lecz zaraz potem podniosłam wzrok. Ojciec kroczył już w kierunku Viery, nic nie mówiąc. Nie był to dobry znak. Ta natomiast z całych sił starała się nie okazywać przerażenia, przynajmniej tak mi się wydawało. Już miałam się odezwać, kiedy przez przypadek spojrzałam na Martina.
Cóż, przypatrywał się on całemu zdarzeniu. Mimo delikatnie zmarszczonych brwi, z jego oczu wyzierało wielkie zainteresowanie. Doprawdy, bardzo ciekawy widok! W tej chwili znienawidziłam go tak samo, jak ojca. Jak on w ogóle mógł być tak obojętny na widok dwóch kobiet bitych przez silniejszego od nich mężczyznę? Nie miałam jednak czasu na oburzanie się tym faktem.
Ojciec bowiem doszedł już do Viery. Matka momentalnie zbladła. Uniósł rękę i uderzył ją w twarz tak mocno, że poleciała na ścianę. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że czeka ją jeszcze kilka podobnych cisów. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie mogłam dopuścić, by Viera płaciła za to, co ja zrobiłam. To ja tutaj zawiniłam.
- Nie! - wykrzyknęłam drżącym głosem, prawie takim samym, jak głos matki. - Ja... powiem.
Ojciec od razu odwrócił się w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Wreszcie dostał, czego chciał. Stanął przede mną.
- Mów – rozkazał. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i napotkałam wzrok Viery. Patrzyła na mnie ze strachem i kręciła głową. Zamknęłam oczy i odwróciłam się od niej. Potem spojrzałam prosto w twarz ojcu. Złagodniała już, przynajmniej trochę.
Otworzyłam usta i nabrałam powietrza. Zaczęłam mówić.
Powiedziałam mu wszystko, od samego początku, oczywiście pomijając rozmowy z matką. O śnie, o tajemniczej kobiecie, o błysku, o płaszczu, o sarnie, o głosie... Wszystko.
Kiedy mówiłam, zauważyłam, że Martin wstał. Wyszedł po cichu, nie mówiąc ani słowa. Ojciec go nie zauważył. Wyglądał na zszokowanego i rozwścieczonego zarazem. Był jednak tak pochłonięty słuchaniem mojej opowieści, że z pewnością nic by teraz mu nie przeszkodziło.
Gdy skończyłam, przez chwilę wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem. Zaraz potem się opamiętał. Spojrzał na miejsce, przy którym do niedawna siedział Martin. Zorientował się, że jest puste.
I wtedy się zaczęło.
Jeszcze nigdy tak głośno na mnie nie krzyczał. Pytał się, czy zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłam i do czego to może doprowadzić, a raczej do czego to doprowadzi. Mówił, że nie rozumie, jak śmiałam zrobić coś takiego.
Tylko tyle z tego zrozumiałam. Co chwilę potakiwałam głową z przestraszonym wyrazem twarzy. Zdawałam sobie sprawę, że najgorsze dopiero nadejdzie.
I rzeczywiście, nadeszło.
Po chwili nachylił się, żeby mnie uderzyć – wtedy przerażenie powróciło z potrojoną siłą. Byłam pewna, że zrobi to tak mocno, jak nigdy dotąd. Przygotowałam się na okropny cios...
Nagle usłyszałam odgłos tłuczonego szkła i przekleństwo pochodzące z ust ojca.
Podniosłam głowę. Pod stopami mężczyzny leżał niezbyt wielki, ale ostry kamień. Okno kuchni było rozbite. A ojciec rozcierał sobie ręką krwawiącą głowę.
Jak... co to było? Kto wrzucił tu kamień, na dodatek z tak wielką precyzją, by uderzyć nim prosto w tył głowy mężczyzny?
Warknął, podszedł do krzesła i opadł na nie, dysząc ciężko. Machnął ręką dając nam znak, żebyśmy poszły.
Ruszyłam więc do swojej komórki,a za mną podążyła Viera. Kiedy już zamknęłam za sobą drzwi, zalała się łzami. Spływały one po jej policzkach, kapiąc na podłogę i szarą suknię.
- Dlaczego? - zaszlochała. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Wiesz, co teraz będzie?
Nie odpowiedziałam, tylko objęłam ją mocno. W pewnym sensie zdawałam sobie z tego sprawę. Ale ta myśl tak bardzo mnie przerażała, że nie chciałam jej do siebie dopuścić.
Oczywiście, że Martin słuchał wszystkiego z zainteresowaniem. Nowy materiał do donoszenia, nowe bogactwa, nagrody... Zadrżałam. Poszedł mnie wydać. Poszedł, by powiedzieć, co zrobiłam. A, jako że powiedziałam tak dużo, nikt nie będzie miał nawet wątpliwości co do tego, że jestem czarownicą. W końcu jaki normalny człowiek słyszałby głosy? Jaki normalny człowiek widziałby to, co ja widziałam? No właśnie. Dlatego byłam pewna, że umrę jeszcze dziś.
W głębi duszy miałam jednak małą nadzieję, że mężczyzna nic nie zrobi, że wyszedł tylko dlatego, bo musiał.
Wszystkie moje nadzieje zostały jednak rozwiane już po upływie godziny.
Siedziałyśmy z Vierą na łóżku, zastanawiając się nad ostatnimi wydarzeniami, gdy do moich uszu dobiegł odgłos... dobijania się do drzwi, potem wojowniczych okrzyków kilku mężczyzn.
Matka nabrała głośno powietrza do płuc. Wymieniłyśmy obie przerażone spojrzenia.
Mężczyźni wdarli się do komórki. Jeden z nich krzyknął coś niezrozumiałego i rzucili się na mnie. Trzymali mnie mocno za ramiona, tak mocno, że niemal syknęłam z bólu. Poprowadzili mnie do drzwi, a ja odwróciłam się, by ostatni raz spojrzeć na matkę... Na jej piękną twarz wykrzywioną w grymasie bólu, na jej długie włosy, takiego samego koloru jak moje, na niebieskie, przerażone oczy... Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
Przed domem natknęłam się jeszcze na ojca, który spoglądał na mnie ze złością.Wciąż masował ręką głowę, mimo iż przestała już krwawić. Matka wybiegła przed dom, chciała iść za mną. Jeden z mężczyzn chwycił ją mocno za rękę i wrzucili z powrotem do środka. Usłyszałam “nie” wydobywające się z jej ust.
Odwróciłam głowę i spojrzałam przed siebie. Starałam się zapamiętać ten obraz, kolor nieba, liści i kory drzew. Już nigdy miałam tego nie zobaczyć. Popatrzyłam też na twarze trzymających mnie ludzi. Rozpoznałam Samuela, Petera i Milana, strażników. Na ich czele stał Lucyfer... brat Martina.
Wciąż krzycząc na cały głos, ruszyli powoli, kierując się do samego centrum wsi.
Do miejsca mojej śmierci.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Pią 14:13, 14 Maj 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
natzal
Człowiek



Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:44, 16 Kwi 2010 Powrót do góry

O Matko Boska! O.O
Zajebisty rozdział...
Bardzo przyjemny do czytania, a ja jako osoba, której nic nigdy nie pasuje... jestem w szoku.
Jestem ciekawa czy ta wampirzyca ją uratuje.
Mam taką nadzieję.
A ten cały Martin jest beznadziejny.
Jak Tanya go zabije po przemianie to ja będę ją wielbić!
Chyba nie było błędów.
Nie zwracałam uwagi (jak zwykle).
Na pewno nie było ort, bo one się rzucają w oczy xD
Czekam na nowy rozdział!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Amy.isia
Nowonarodzony



Dołączył: 05 Kwi 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:45, 16 Kwi 2010 Powrót do góry

Łał zatkało mnie ten rozdział jest świetny. A uczucia tak świetnie opisane. Jestem okropna ale i tak uważam że jest krótki. Nie mogłam się doczekać tego rozdziału co prawda nie długo mam konto ale czytałam to opowiadanie już wcześnie.
Życzę ci dużo weny i wolnego czasu. Nie cierpliwie czekając na kolejny rozdział Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 21:45, 06 Maj 2010 Powrót do góry

zawitałam i tu Wink przepraszam, że nie było mnie tak długo - aż głupio... nie czuj się bynajmniej zaniedbana... czy zapomniana... ja zawsze wracam... Wink
nie będę wypisywać błędów, bo nie skupiałam sie na nich, a całość czytało mi się dość płynnie, więc założę z góry, że nieścisłości nie było - ot tak po prostu...
chcesz nam zaserwować próbę spalenia za czary... a może nawet cało palenia... nie mogę się doczekać, bo przyznam, że temat ten jest odwiecznie u mnie na pierwszym miejscu :)
donosicielstwo na wioskach w czasach podejrzeń o czary było na bieżąco, więc spokojnie dziewczęta nie jeden taki na imię miał Martin ;P (czy coś)

bardzo udany rozdział - naprawdę mi się spodobał :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Pon 7:26, 24 Maj 2010 Powrót do góry

Wracam z kolejnym rozdziałem i bardzo przepraszam za zwłokę - wiem, że nie mam nic na swoje tłumaczenie. Wink

natzal - Hm... O tym wszystkim dowiesz się w kolejnych rozdziałach. No, Martin miał być taki beznadziejny. Nie uśmiechało mi się zrobić z niego anioła. Wink
Amy.isia - Dziękuję Ci za słowa, którymi mnie pokrzepiłaś. ;*
kirke - Coś z paleniem na stosie będzie... Niedługo. Dziękuję za komentarz. :)

Nie przeciągając dłużej, zapraszam do czytania:

Beta: Nellas, bardzo Ci dziękuję ;*

Rozdział 7

Chociaż droga do centrum wsi była dość długa, wydawało mi się, jakbym szła skrótami. Cały czas się rozglądałam; patrzyłam na drzewa, na niebo częściowo przesłonięte chmurami, na ziemię i leżące na niej kamienie, czasem zerkałam też na plecy Lucyfera.
Do swojego brata nie był nawet trochę podobny. Podczas gdy Martin posiadał jasne włosy, błękitne oczy i dość wątłą sylwetkę, jego brat był brunetem o intensywnie zielonych tęczówkach i bardzo umięśnionych ramionach. O obu każdy powiedziałby, że są przystojni. Ale cóż im po wyglądzie, skoro bez serca? Tak niegodziwych ludzi nie widziałam nigdy w życiu. Nie podejrzewałam, że ktoś taki może istnieć. A jednak.
Westchnęłam cicho. Nie uszło to uwadze idącemu przede mną mężczyźnie.
- Coś mówiłaś? - syknął Lucyfer, odwracając się. Spojrzałam na jego twarz, prosto w oczy. Były one złe, bez wątpienia. Jego wzrok wypalał we mnie dziury.
Przełknęłam ślinę i pokręciłam głową, nie mówiąc nic. Nie chciałam go rozwścieczyć.
Uniósł wysoko brwi, po czym odwrócił się, ruszając dalej. Przedtem jednak wykonał dziwny ruch ręką. Nie miałam pojęcia, co oznaczał, dopóki nie poczułam okropnie silnego i bolesnego uścisku dłoni na ramieniu. Przygryzłam wargę, żeby nie jęknąć.
Wbiłam wzrok w ziemię, starając się odgonić od siebie wszystkie niepotrzebne myśli. Zostało mi już przecież tak mało czasu... Zadrżałam delikatnie, kiedy wyobraziłam sobie języki ognia liżące moją skórę. Zajmujące suknię, włosy... Zamieniające ciało w zwykłą kupkę popiołu.
Aż dziw, że zachowałam sprawną pracę umysłu. Szłam bardzo ostrożnie, starannie omijając każdy kamień. Było to trochę utrudnione z racji, że droga praktycznie cała była zasypana ostrymi przedmiotami, a ja nie miałam na sobie butów. Wiedziałam jednak, że nie mogę się potknąć. Jeżeli tak by się stało... Nawet nie chciałam o tym myśleć. Postanowiłam, że nie będę sprawiać żadnych problemów, aby mnie nie torturowano.
Torturowano.
Musiałam powstrzymać się przed wzdrygnięciem. Bałam się tego. Bólu, jaki będzie mi zadawany w najbliższym czasie. Przerażało mnie teraz wszystko.
Nie zauważyłam, kiedy doszliśmy do centrum, ponieważ wpatrywałam się uparcie w drogę. Oprzytomniałam dopiero, gdy usłyszałam gwar, rozmowy. Podniosłam głowę.
Setki par oczu wlepione były we mnie. Mój strach się wzmógł. Wszyscy ci ludzie, którzy kiedyś, gdy przechodziłam tędy po wodę, uśmiechali się do mnie ciepło, teraz patrzyli na mnie jak na największego wroga.
Jednocześnie w oczach tłumu wyraźnie dostrzegałam... strach? Strach przed moją osobą. W ich mniemaniu byłam przecież czarownicą. Chciałam wyrwać się strażnikom i krzyknąć: “Nie! Nie jestem tym, za kogo mnie macie!”, ale musiałam się powstrzymać.
Zostałabym zbita. Albo zrobiono by mi coś innego.
Nie mogłam wytrzymać tej nienawiści, którą dało się wyczuć w powietrzu. Spuściłam wzrok i czekałam cierpliwie, aż dojdziemy... tam. Na stos. Do miejsca śmierci.
Przełknęłam ślinę, gdy poczułam, że ręce strażników zaciskają się na moich ramionach jeszcze mocniej, niż przed chwilą. Skrzywiłam się, ale na szczęście nie wydałam z siebie żadnego odgłosu.
Zauważyłam, że Peter, Milan i Samuel stają. Spojrzałam w górę. Przede mną nie stał już Lucyfer. Przede mną znajdował się stos.
Moje serce zaczęło bić szybko i nierówno. Myślałam, że zaraz zemdleję.
Drżała mi dolna warga, ręce. Gdyby nie strażnicy, leżałabym już na ziemi.
Był tam stos, stos pokaźnych rozmiarów. Na samym jego środku znajdował się wysoki, drewniany słup. Całość stanowiły drobne listki, patyki, sucha słoma i trawa, owinięte długim pędem. Jakim? Nie miałam pojęcia. Zresztą, nie obchodziło mnie to.
Przez chwile tylko stałam. Dopiero po paru minutach zastałam brutalnie popchnięta prosto na stos. Przy “pomocy” strażników dostałam się na sam jego szczyt. Cofnęłam się do tyłu i moje plecy napotkały opór. Drewniany słup.
Usłyszałam czyjeś kroki i szelest trawy, a potem silny uścisk dłoni na nadgarstkach. Mężczyzna stojący za mną chwycił moje ręce i związał je grubym sznurem. Naprawdę mocno. Skrzywiłam się i sapnęłam, miałam już dość tego bólu. Chciałam, żeby wszystko się już skończyło...
Podniosłam głowę i oparłam ją o pal. Nagły podmuch wiatru rozwiał moje włosy i sprawił, że miałam je teraz na twarzy. Zaczęłam energicznie kręcić głową, żeby je strzepnąć. Rąk niestety nie mogłam użyć.
Po dłuższej chwili udało mi się. Mogłam popatrzeć na tłum, który zebrał się pod stosem. Nigdy nie mogłam zrozumieć, co ludzie widzieli w tych egzekucjach. Jak mogło podobać im się patrzenie na czyjąś śmierć? A jednak, stali tam. I dorośli, i dzieci, i starsi ludzie – tych ostatnich ogromna mniejszość. Oni wszyscy, tak niegroźni, tak ciepli i mili, potrafili cieszyć się z ludzkiego cierpienia. Dla mnie było to nie do pomyślenia.
Powiodłam wzrokiem po twarzach zebranych. Na jednych widniał strach, na innych zaś kpina, nienawiść, zainteresowanie...
Z boku, trochę oddalone od głośnego tłumu, stały dwie wysokie kobiety. Rozpoznałam obie, choć każdą z nich widziałam może raz w życiu.
Pierwszą z nich była Dana, matka Rudolfa. Czarne jak noc, długie włosy opadały jej na plecy. Na twarzy malowała się wysoka pogarda. Pogarda wobec mnie. Obok niej stał Rudolf, ubrany nadzwyczaj niechlujnie. Nie patrzył na mnie, tylko na mojego ojca. Z wyrzutem. Już ja dobrze wiedziałam, dlaczego. Mało brakowało, a przyjąłby do domu czarownicę. Tak zapewne myślał.
Druga niewiasta – złotowłosa piękność, Lucia – była matką Martina i Lucyfera. Co chwilę spoglądała swymi zielonymi oczami na młodszego syna. W spojrzeniu tym kryła się duma.
Jeżeli jednak jej wzrok chociaż na chwilę zatrzymał się na mnie – jej pełne wargi wyginały się w kpiącym uśmiechu.
Czym prędzej popatrzyłam gdzie indziej. Tym razem zatrzymałam się na mężczyźnie mniej więcej w wieku mojego ojca. To on właśnie był tutejszym rzemieślnikiem. Wykonał stół i krzesła do kuchni w domu.
Kiedy pomyślałam, że nigdy już tego pomieszczenia nie zobaczę, zrobiło mi się nagle strasznie przykro.
Dopiero teraz zaczęłam doceniać swoje życie. Wcale nie było złe. Owszem, mogło być lepiej, ale... Nie miałam powodów do narzekania. Nie zostałam wyrzucona. Miałam kochającą matkę. Ojciec... Zdałam sobie sprawę, że są na świecie gorsi ludzie od niego.
Szkoda, że dopiero teraz to zauważyłam.
Westchnęłam i spojrzałam na zachmurzone niebo, jakby miało mi ono w czymś pomóc. Czekałam, aż ktoś się odezwie. Już niedługo miała rozpocząć się egzekucja. Oczywiście nie bez słowa wstępu.
Nie myliłam się. Kątem oka zarejestrowałam blondyna stającego tuż pod stosem. Martina.
Chrząknął znacząco i uniósł prawą dłoń. Wszyscy od razu zamilkli. Opuści rękę. Usłyszałam, jak nabiera powietrza do płuc i zaczyna mówić:
- Mieszkańcy! Każdy z was na pewno dobrze wie, dlaczego wszyscy zebraliśmy się tutaj. - Uśmiechnął się drwiąco. - Odkryłem, że wśród nas przebywa czarownica!
Kilka osób wstrzymało oddech. Ktoś popatrzył na mnie groźnie.
- Sama przyznała się do swoich czynów! Potwierdziła swoje ucieczki do lasu, miała też wizje śmierci przeróżnych mężczyzn!
Po ostatnim wypowiedzianym przez niego zdaniu prawie cały tłum zachłysnął się powietrzem.
- Tak, tak. Widziała ona Sebastiana oraz innych mężów tracących życie. I nie przejęła się tym!
Zacisnęłam związane dłonie w pięści. Nie mogłam uwierzyć, że postanowił tak kłamać. Jak to: nie przejęłam się? Zacisnęłam usta, żeby mu nie zaprzeczyć. Tego zrobić nie mogłam. Zresztą, to byłoby bezcelowe. I tak zginę na tym... stosie. Zadrżałam. Zaczęłam wsłuchiwać się w jego następne słowa:
- Nie możemy pozwolić, by dalej niszczyła naszą wioskę! Jej wizje są niebezpieczne! Co będzie, jeśli zobaczy epidemię śmiertelnej choroby? - Zatrzymał się, zapewne by zbudować napięcie. Wszyscy wpatrywali się w niego, niektórzy z przestrachem zerkali na mnie.
- Możliwe, że wszyscy zginiemy! - wykrzyknął dramatycznie. - Trzeba się jej pozbyć raz na zawsze! Nie może nam szkodzić! Kto się ze mną zgadza? - zapytał na koniec.
Zebrani zaczęli patrzeć po sobie. W końcu jeden podniósł rękę. Zaraz po nim następny. I następny. W reszcie cały tłum wrzeszczał wniebogłosy i machał pięściami w moją stronę.
- Zabić ją! Na stos! Spalić! Nie będzie wyniszczała naszego narodu! - krzyczeli.
Potem było już tylko i wyłącznie:
- Na stos! Na stos! Na stos!
Zupełnie jakby nie zauważyli, że już tam jestem. Widziałam w ich oczach szczerą nienawiść. Okropną. Wzdrygnęłam się, nie chciałam na nich patrzeć.
Martin wydawał się być niezmiernie zadowolony z reakcji ludzi. Odwrócił się i spojrzał na mnie, a potem gdzieś dalej. Skinął głową.
Usłyszałam szeleszczenie trawy, na której stałam. Podszedł do mnie wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o brązowych włosach. W lewej dłoni trzymał pochodnię.
Moje serce zaczęło bić jak szalone, na czoło wystąpiły krople potu. W oczach stanęły łzy. Oddychałam nierówno.
A więc to był ten strach przed śmiercią. Nie chciałam sobie już niczego wyobrażać. Przypomniałam sobie matkę – troskę wymalowaną na jej pięknej twarzy. Była mi najbliższą osobą na świecie.
Poczułam, że po policzku spłynęła mi łza. Zamknęłam oczy, w oczekiwaniu na najgorsze.
Czułam, że mężczyzna zbliża pochodnię do stosu... Słyszałam bojowe wrzaski mieszkańców wsi... Powoli odpływałam... Chciałam teraz zemdleć, uwolnić się od tego wszystkiego...
I nagle rozległ się krzyk:
- NIE!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Pon 7:29, 24 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 11:01, 24 Maj 2010 Powrót do góry

to ja się przyczepię Wink

Cytat:
Aż dziw, że zachowałam sprawną pracę umysłu.
nie podoba mi się to zdanie... jest sztuczne jakieś...

Cytat:
Zostałabym zbita. Albo zrobiono by mi coś innego.
nie bardzo - nie lepiej: Pobiliby mnie, jeśli nie doszłoby do czegoś gorszego - czy cuś w tym rodzaju...

Cytat:
Zauważyłam, że Peter, Milan i Samuel stają.
zatrzymują... i bardziej poczuła niż zauważyła Wink

będzie w punktach:
- bardzo podobały mi się opisy
- denerwowały mnie o dziwo - ubóstwiane przeze mnie trzy kroki... za wiele ich było w tym tekście... wiem niby, co zamierzałaś, ale trochę przeszkadzały mi...
- zbyt wiele razy powtórzyłaś słowo stos... ;P
- bardzo podobał mi się sposób w jaki ujęłaś postacie
- uwielbiam imię Lucyfer ^^
- dobrze poprowadzenie całości i rozciągnięcie w czasie
- bardzo dobrze zbudowane napięcie Wink

no! i dziękuję za świetny rozdział :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Pon 17:54, 24 Maj 2010 Powrót do góry

Widzisz, kirke, wcześniej było tam napisane poczułam - zmieniłam to, bo byłoby powtórzenie. Wink
Powtórzenia wyrazu "stos" też zauważyłam, ale jakoś nie znalazłam synonimów.
Ja też uwielbiam imię Lucyfer - zresztą, specjalnie nadałam je temu bohaterowi, nawiązując do anioła Lucyfera - tego od piekła. Wink

Cytat:
- bardzo dobrze zbudowane napięcie Wink


Och, dziękuję! Embarassed Specjalnie nie wierzyłam w mój talent do budowania napięcia...


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
tenaya
Wilkołak



Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 186
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:57, 24 Maj 2010 Powrót do góry

Bardzo mi się podoba to co tu tworzysz. Fakt, że ktoś pisze Tanyi i nie boi się, że jego opowiadanie zostanie wygwizdane tylko dlatego, że główna bohaterka nie jest pustą lalą w białych kozaczkach jest czymś naprawdę wielkim. Możesz być z siebie dumna!

Co do tego opowiadanie- rozdziału- części. Po prostu już się nie mogą doczekać, aż Tanya pokaże tym wszystkim ludziom gdzie ich miejsce- wiem, że to dobra osóbka, ale jak się jest wampirem to trzeba od czasu do czasu pokazać charakterek;P

Życzą dużo weny- niech się ciebie trzyma mocno. Do następnego rozdziału;P


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
k8ella
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 729
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod spojrzenia towarzysza Belikova

PostWysłany: Wto 18:44, 25 Maj 2010 Powrót do góry

Przepraszam Larisso za swoje lenistwo i opuszczenie znowu kilku rozdziałów. Wiedz, że czytam wszystkie i coraz bardziej podoba mi się, co piszesz.
Tak mało wierzysz w siebie, ale doprawdy, te ostatnie dwa rozdziały były mistrzostwem napięcia. Musisz o tym wiedzieć, kochana.
Nie dość, że opisy są dokładne, to jeszcze opisujesz uczucia i robisz to dobrze. Ciągle robisz postępy (w tajemnicy mogę powiedzieć, że ja mam problemy z uczuciami - tobie to idzie naprawdę lepiej).
Tanya jest bardzo rozsądną dziewczyną, skoro tak dobrze potrafi wyczuć nastrój tłumu i zachować się odpowiednio, żeby nie przysporzyć sobie cierpień. Jak na tak młodą osóbkę, to doprawdy cenna umiejętność.
Lucyfer to zdecydowanie piękne imię, jak przystało na upadłego anioła. Podoba mi się niezwykle.
A końcówka to po prostu wbiła mnie w fotel. Jak mogłaś urwać w takim momencie? Niepojętym dla mnie jest takie okrucieństwo i to w wykonaniu tak przemiłej osóbki jak ty.
Oczywiście wybaczam ci i błagam o nowy rozdział.
Jeśli chodzi o uwagi, to tak jak kirke uważam, że troszkę za dużo wielokropków. Zamysł dobry, ale wystarczyło wstawić w jednym miejscu. Na przykład po "Powoli odpływałam".
Może lepiej było napisać szelest zamiast szeleszczenie?
A może się czepiam.
No i zgubiła ci się literka, miało być zapewne:
Cytat:
Opuścił rękę.

To tyle ode mnie.
Powodzenia i trzymam kciuki.
k8


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
natzal
Człowiek



Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:50, 27 Maj 2010 Powrót do góry

WTF?!
Kto krzyknął?
Obstawiam tą co przemieni Tanję lub matkę głównej bohaterki. Wink
Podoba mi się jak opisałaś to cierpienie dziewczyny.
Rozdział za krótki, ale tu to chyba nigdy nie będzie mi się podobać ^^
Wszystko cudownie, błędów raczej nie ma.
Tamte czasy naprawdę musiały być okropne ;/


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Wto 19:32, 07 Wrz 2010 Powrót do góry

Witam ponownie po tej kilkumiesięcznej przerwie! :D
Powróciłam z dwoma nowymi rozdziałami. Możliwe, że... em... nie wszystko będzie się dokładnie trzymało tego, co naprawdę działo się w tamtych czasach, możliwe, że ktoś się rozdziałami zawiedzie... cóż. Mam nadzieję, że tak nie będzie.
Nie przeciągając dłużej, zapraszam do czytania.

W ekspresowym tempie tekst zbetowała Courtney, której jestem bardzo wdzięczna. Wink

Rozdział 8

- NIE! - rozległo się po raz drugi. Mimo przytłaczającego mnie strachu, który za nic nie chciał ode mnie odejść, mimo ciągłego pragnienia utraty świadomości, głos wydał mi się znajomy. Nie, nie wydał. On z całą pewnością był mi znany. Piękny, ciepły, a jednak przesycony niemałym bólem...
Otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam spoglądać zdezorientowana na tłum przede mną. Niektórzy patrzyli po sobie, a na ich twarzach widniało głębokie zdziwienie. Większość jednak - włączając w to ojca - skierowała swój wzrok na drogę, którą tutaj przyszłam, skąd dochodziło wołanie.
Nawet mężczyzna trzymający płonącą pochodnię odsunął się nieznacznie od stosu i począł wypatrywać nie wiadomo kogo pomiędzy domami. Starsi i młodsi, kobiety, dzieci i mężczyźni - wszyscy byli ode mnie odwróceni.
Zewsząd dochodziły mnie szepty, jednak zbyt ciche, abym mogła cokolwiek z nich zrozumieć.
Po krótkiej, pełnej napięcia chwili, wreszcie zobaczyłam.
Postać biegła. Na długiej, szarej sukni widniały ciemne smugi, ale nie byłam pewna, od czego. Długie, niemal żółte włosy falowały, unosiły się, opadały. Małe dłonie zawinięte były w pięści. Już z tej odległości zobaczyłam, że ciężko dyszała.
- Mama? - szepnęłam zaskoczona. Do moich uszu dobiegło siarczyste przekleństwo. Spojrzałam tam. Ojciec zaciskał dłonie. Był wyraźnie rozwścieczony.
Odwróciłam głowę z powrotem, by nie zauważył mojego wzroku. Gdy znowu popatrzyłam na Vierę, moje serce zabiło szybciej, jakby radośniej, a na twarzy zagościło mi coś na kształt uśmiechu. Grymas ten jednak znikł, gdy podbiegła na tyle blisko, abym mogła odczytać wyraz jej twarzy.
Widniał tam smutek, bez wątpienia. Żal i... determinacja. Wyglądała, jakby podjęła jakąś bardzo ważną decyzję. Tylko jaką?
Wreszcie dobiegła. Do mokrej od potu twarzy poprzyklejane były żółte kosmyki jej długich włosów. Dyszała ciężko, pewnie bardzo zmęczyła się podczas biegu.
Tymczasem setki par oczu patrzyły na nią, zszokowane. Przerwać egzekucję - to było tutaj nie do pomyślenia. A jednak stała tu, uporczywie wpatrując się w twarz Martina, który również nie zdołał ukryć zaskoczenia. Szybko się opanował.
Przeszył moją matkę wściekłym spojrzeniem. Nie odezwał się. Jeszcze.
Viera patrzyła tak jeszcze przez chwilę, po czym otworzyła usta.
- Tanya nie jest czarownicą - oznajmiła, marszcząc gniewnie czoło. Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Minęło trochę czasu, zanim udało mi się wykrztusić:
- Vie... - urwałam, bo spojrzała na mnie tak ostro, a zarazem tak smutno, że po prostu nie potrafiłam powiedzieć nic więcej.
Teraz Martin, Lucyfer oraz wszyscy strażnicy unieśli brwi wysoko w górę. Posłałam jej przerażone spojrzenie.
Do czego zmierzała?
Blondyn podszedł do niej. Złapał ją mocno za nadgarstek i szarpnął tak, ze upadła na kolana.
- Nie pleć głupstw - syknął, mrużąc oczy. - Po co tu przyszłaś, głupia? - zapytał.
Przełknęła głośno ślinę. Tego mężczyzny bał się praktycznie każdy. Odetchnęła głęboko, zanim zaczęła mówić:
- Przyszłam tu, bo wszyscy jesteście w błędzie. Nie zabijajcie niewinnego człowieka. - Miała drżący, przestraszony głos.
Martin prychnął, a potem parsknął ironicznym śmiechem.
- I ja mam wierzyć tobie, tępej prostaczce? - Uśmiechnął się z kpiną. Zaklaskał w dłonie. Do Viery podeszli Samuel i Peter. Złapali ją za ramiona i gwałtownie podnieśli. Trzymali ją tak, by nie miała szansy im się wyrwać.
Mężczyzna odszedł od mojej matki na parę kroków. Założył ręce na piersi.
- Dobrze - odezwał się. - Skoro tak bardzo ci zależy, powiedz, dlaczego uważasz, że ta tutaj - wskazał na mnie szybkim machnięciem ręki - nie jest czarownicą i powinienem ją wypuścić. Tylko szybko!
Viera podniosła głowę i przez chwilę jej jasnoniebieskie oczy zwróciły się ku mnie. Niemal natychmiast spuściła wzrok.
- To wszystko, o czym ona mówiła - zaczęła. - Było nieprawdą. Te historie... Nigdy nie uciekła z domu. I nie miewała żadnych snów zwiastujących śmierć mężczyzn.
Powiedziała to szybko i zwięźle, a głos miała zdecydowany.
Sama nie potrafiłam w to uwierzyć. Rozwścieczyła Martina i łgała mu w żywe oczy, by mnie uratować. Patrzyłam na nią zszokowana.
Blondyn zamilkł. Wpatrywał się w Vierę ze złością i już otwierał usta, gdy usłyszał głośne, pełne pogardy prychnięcie. Odwróciłam głowę.
Lucyfer. Kąciki jego ust drgały.
- A więc ta dziewczyna to wszystko sobie zmyśliła, tak? Po prostu chciała spłonąć na stosie, skrócić swoje życie, więc ułożyła sobie w głowie pasjonującą opowieść o słyszeniu głosów, potworach i proroczych snach? - Pokręcił głową, mrużąc oczy. - Mamy w to uwierzyć?
Tłum, dotychczas cichy, wsłuchujący się w napięciu w tę wymianę zdań, teraz zaczął potakiwać bratu Martina. Spoglądali na Vierę z kpiną. Ona sama spuściła głowę, jakby w geście rezygnacji. Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco.
- Więc... - urwał, gdyż zauważył, że moja matka podniosła wzrok i utkwiła go w nim. Wyraz jej twarzy był straszny, przyprawiał mnie o dreszcze. Nie miałam bladego pojęcia, co zamierzała. Coś jednak mówiło mi, ze nic dobrego z tego nie wyniknie. A może...?
- Te opowieści są prawdziwe! - rzekła głośno. Głos prawie w ogóle jej nie zadrżał. - Tanya kłamała, żeby... - Zamknęła oczy. Zacisnęłam pięści, zamarłam w oczekiwaniu. - Żebym uniknęła śmierci.
Ludzie zaczęli szeptać między sobą, jedni ciszej, drudzy głośniej.
- By uniknęła śmierci?
- Chciała uratować inną osobę?
- Obydwie są dziwne, niech je spalą. Przynajmniej będziemy mieli spokój.
Udawałam, że tego nie słyszę. Viera również sprawiała takie wrażenie. Ponownie otworzyła usta:
- To ja uciekałam, to ja miałam sny i słyszałam dziwny, kobiecy głos. Ona dowiedziała się o tym przypadkiem i próbowała mnie zatrzymać. Dlatego wybiegła do lasu, aby powiedzieć mi, żebym wróciła i przestała! - Teraz po jej policzkach spływały łzy. - Odesłałam ją siłą. Nie zabijajcie tej niewinnej dziewczyny! To ja... To ja jestem czarownicą.
Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal szeptem. Lucyfer wpatrywał się w nią. Z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. Martin wyglądał na trochę zagubionego.
A ja wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Serce biło mi teraz szybko i mocno. Słyszałam jego uderzenia bardzo wyraźnie. BAM BAM BAM BAM. Przerażenie odebrało mi mowę. Otwierałam i zamykałam usta, a wydobywały się z nich dźwięki nie mające żadnego sensu.
Nawet nie poczułam, kiedy łzy zaczęły spływać mi po policzkach, aż dotarły do brody, skąd zaczęły skapywać na szyję, dekolt, a w końcu wsiąkały w materiał sukni. Drżałam.
Wiatr po raz kolejny sprawił, że włosy zakryły mi twarz. Tym razem ich nie strząsnęłam. Nie chciałam, aby ktoś zobaczył, w jakim stanie się znajdowałam.
Wydawało mi się, że minęło kilka godzin, zanim odezwał się Martin:
- Czy Tanya zgadza się z tymi słowami?
Pragnęłam automatycznie pokręcić głową. Jednak coś mnie zatrzymało... spojrzenie Viery. Błękitne oczy patrzyły na mnie błagalnie. W tym wzroku wciąż krył się strach, ale przykrywały go inne emocje.
Przekazywała mi nieme “proszę”. Zmarszczyłam czoło i przymknęłam powieki, mając nadzieję, że łzy przestaną cieknąć. Odwróciłam twarz. Teraz skierowana była ku braciom.
Zaciskając usta, wolno pokiwałam głową.
Martin westchnął głośno, jakby był znudzony. Zwrócił się do Milana oraz innych strażników:
- Rozwiązać ją.
Ktoś podszedł do mnie i na tyle mocno, by sprawić mi ból, uwolnił moje skrępowane sznurem ręce. Zeszłam ze stosu chwiejnym krokiem. Gdyby sytuacja była inna, zapewne odetchnęłabym z ulgą, nie czując wreszcie suchej trawy pod stopami. Ale wiedziałam, że na moim miejscu stanie ktoś inny. Viera.
Było już za późno. Skierowałam wzrok na stos. Peter właśnie związywał jej ręce. Tłum, który przedtem stał jak sparaliżowany, znowu zaczął wykrzykiwać obelgi... Tym razem jednak pod adresem mojej matki.
Patrzyłam, jak wysoki mężczyzna unosi płonącą pochodnię po raz drugi.
Wtedy poczułam coś dziwnego. Silne, bardzo silne uczucie... Nie mogłam pozwolić, by odebrano mi Vierę. Stała tam teraz, drżąc ze strachu, z mojej winy. Niewiele myśląc, rzuciłam się na stos.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Wrzaski ludzi dochodziły jakby z oddali. Prawie cały obraz rozmazał mi się przed oczami. Widziałam tylko ją. Jej ból, jej strach. Ujrzałam pierwszy język ognia liżący trawę, jej sukienkę i stopy. Ostatkami sił wyciągnęłam rękę. Starałam się zatrzymać gorące płomienie.
Nie udało mi się.
Poczułam silny uścisk dłoni zaciskających się na mojej szyi, ramionach, nadgarstkach. Zaczęłam się szarpać. Krzyczałam, lecz nie dość głośno, by zagłuszyć zebranych.
- Nie, nie, nie! - nie przestawałam, nawet kiedy ogień rozszerzył się już po całym stosie. Ubranie kobiety stanęło w płomieniach.
To się nie dzieje naprawdę, pomyślałam, patrząc, jak mordercze płomienie zajmują jej piękne włosy, dotykają twarzy.
Krzyknęła.
Szarpałam się dalej, nie myśląc o tym, iż jest to bezcelowe. Jeden ze strażników zakrył mi usta dłonią. Ugryzłam go, sama zszokowana swymi poczynaniami. Mężczyzna syknął z bólu i uderzył mnie w twarz. Poczułam ostre pieczenie.
Widziałam Vierę, łzy ściekające po jej policzkach, kiedy ogień smagał jej twarz raz po raz. Nie przestawała krzyczeć. To cierpienie wyraźnie radowało tłum, gdyż niektórzy zaczęli klaskać, a inni wrzeszczeć jeszcze głośniej. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
A ojciec...? Przypomniałam sobie o nim dopiero teraz. Patrzył na palącą się matkę z kamienną twarzą. Poczułam wściekłość. Dlaczego nie bronił Viery, kiedy była taka potrzeba? Nic dla niego nie znaczyła?
Czułam obrzydzenie, patrząc na niego. Spojrzałam więc z powrotem na kobietę. A raczej na to, co z niej pozostało.
Całe jej ciało poczerniało, by po chwili zamienić się w popiół.
Kształt twarzy i tak wciąż jeszcze jednak pozostawał widoczny. Szary proch nie zdążył rozsypać się po stosie.
Był to tak odrażający, a zarazem smutny widok, że musiałam zamknąć oczy. Zaczęłam spazmatycznie szlochać. Czułam, że moje policzki i broda są całkowicie mokre od łez.
Jedyna osoba, dla której byłam ważna i którą kochałam całym sercem nie żyła.
A zabili ją ludzie, których widywałam na co dzień...


Rozdział 9

Niedopalone kości, proch... Oto, co zostało z mojej matki. Szczątki Viery wrzucono do małej rzeki płynącej niedaleko wsi. Nie został po niej nawet najmniejszy ślad. Zatonęła w ciemnoniebieskiej wodzie. Udało mi się na szczęście uchwycić w dłonie trochę szarego proszku.
Korzystając z chwilowego poluźnienia uścisków dłoni strażników, podbiegłam do stosu. Miałam szczęście. Mimo iż zostałam natychmiastowo odepchnięta na bok, nie schwytano mnie po raz drugi. Nikt nie zwracał już na mnie uwagi. W milczeniu patrzyłam na otwartą dłoń Martina wsypującego proch do wody.
A teraz szłam polną drogą, wbijając swe puste spojrzenie w wyprostowane plecy ojca. Tuż za mną kroczył mój cień. W prawej dłoni ściskałam szare pozostałości po matce. Słońce powoli znikało za wzgórzami. W oddali był już widoczny niewyraźny kształt naszej chaty.
Ból po stracie matki ogarnął mnie całkowicie i z każdą minutą czułam go coraz mocniej i mocniej. Widok jej przerażonej twarzy został wyryty w mojej pamięci i wątpiłam, żeby kiedykolwiek zniknął. Byłam świadoma, że umarła przeze mnie. Gdybym nie kiwnęła głową... Tak, wtedy to mój proch wsypano by do ciemnych wód rzeki.
Oddała za mnie życie.
Kochała mnie.
Ja ją też. A jednak pozwoliłam jej odejść.
Tym razem nie śniłam. To działo się naprawdę. Czasu się nie cofnie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy łzy przestały płynąć. Tymczasem zdążyliśmy już dojść do chaty. Odwróciłam się w stronę drzwi; były otwarte. Nie zamknęła ich, kiedy stąd wybiegała...
Ojciec przyspieszył kroku. Zauważyłam, że jego dłonie znów zaciśnięte są w pięści. Nieco mnie to zaniepokoiło. Co chciał zrobić?
Gdy przekroczyłam próg, drewniana podłoga zaskrzypiała znajomo. Z sercem na ramieniu ruszyłam do mojej komórki, kiedy... Poczułam delikatne szarpnięcie i stanęłam przodem do ojca. Jego twarz poczerwieniała, a lewa brew drgała. Na spocone czoło opadały ciemne, mokre kosmyki jego krótkich włosów.
- Wynoś się.
Nie byłam pewna, czy naprawdę tak powiedział, czy może tylko mi się zdawało, gdyż jego zęby były zaciśnięte. Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- Słucham? - odezwałam się po chwili cichym, drżącym, trochę wystraszonym głosem.
- Wynoś się stąd! - powtórzył trochę głośniej. Teraz nie miałam już wątpliwości co do tego, co usłyszałam. Z szoku zaparło mi dech w piersiach. I oto następny problem obciążył moje barki. Ojciec kontynuował:
- Gdybyś nie była tak głupia i tępa, nikt nie myślałby teraz o mnie jako o założycielu rodziny czarownic! Moja reputacja legła w gruzach tylko i wyłącznie przez ciebie!
Uniósł dłoń i wymierzył mi siarczysty policzek. Przełknęłam łzy. O matce nawet nie wspomniał. Nie obchodziła go. Przemogłam się i spojrzałam mu prosto w oczy.
- A Viera? - szepnęłam, wykrzywiając usta w grymasie bólu. - Nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, prawda? Zawsze liczyłeś się tylko ty i ta twoja reputacja!
Zamilkłam, zaskoczona swoim nagłym przypływem śmiałości. Zamknęłam oczy, czekając na jego wybuch wściekłości. Minęło jednak parę sekund i... nic. Powoli uniosłam powieki.
Patrzył przed siebie. W jego oczach ujrzałam smutek. Twarz mu się wygładziła. Po raz pierwszy widziałam w nim człowieka. Nie nieczułą kreaturę nieinteresującą się losem bliźnich. Człowieka.
Nie minęły nawet dwie sekundy, a znów przybrał swą okropną maskę.
- Wynoś się! - rzekł z naciskiem. Zacisnęłam usta i niemal z płaczem pobiegłam do mojej komórki. Wzięłam do rąk drewnianą skrzynię na ubrania i wyciągnęłam z niej szarą szmatę - pozostałości po starej sukience. Wsypałam do niej prochy Viery. Zawiązałam ją tak, by tworzyła tobołek. Skrzynkę zamknęłam i wsadziłam pod pachę. Znajdowało się w niej wszystko, co miałam.
Wyszłam z komórki, po czym stanęłam w drzwiach wyjściowych. Odwróciłam się do ojca, który wciąż stał na tym samym miejscu.
Wzięłam głęboki oddech.
- Nienawidzę cię - szepnęłam i wybiegłam w ciemną noc. Wiedziałam, że usłyszał. Musiał.

***

Jedynym jasnym punktem na niebie był srebrny księżyc. Zresztą, po kilkunastu minutach marszu w leśnej gęstwinie moje oczy jako tako przyzwyczaiły się do ciemności. W panującej dookoła ciszy słyszałam tylko szelest liści, po których stąpałam i swój nierówny od płaczu oddech. Nie potrafiłam pogodzić się z rzeczywistością. To wszystko, co się stało, nie przypominało nawet koszmaru. Raczej piekło.
Viera była martwa.
Ojciec wyrzucił mnie z domu.
Martin znów zyskał w oczach władzy za zlikwidowanie kolejnej "czarownicy".
W głowie jednak cały czas siedział mi jeden, jedyny obraz. Krótkie wspomnienie...
Smutek w oczach ojca. Jak nierzeczywiste wydawało mi się kiedyś zobaczyć coś takiego! Parę lat temu nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić tego... pięknego widoku. Wyglądał na zwykłego mężczyznę rozpaczającego po stracie czegoś dla niego ważnego. Ot, zwyczajny człowiek w żałobie. Nagle na sercu zrobiło mi się cieplej, bo pomyślałam, że być może on naprawdę kochał moją matkę.
Ale mnie nie.
Bolesna prawda dotknęła mnie tak mocno, że musiałam przerwać marsz. Który to już raz tego dnia?
Gałązka, na której stanęłam, złamała się z trzaskiem. Opadłam na ziemię i najzwyczajniej w świecie zaczęłam płakać. Znowu. Ale tym razem było to bez specjalnego powodu. Nie wiedziałam, gdzie iść. Jeśli znalazłabym inną wioskę... No właśnie. Co wtedy? Nie miałam pojęcia. Nigdy nie chodziłam dalej niż do lasu. Nie wiedziałam, co znajdowało się gdzieś tam, daleko od niego. Jak każda prosta wieśniaczka, byłam odcięta od reszty świata.
Pociągnęłam mocno kosmyk włosów. W tej samej chwili, w przypływie nagłej, niepohamowanej złości uderzyłam pięścią w stojące tuż przy mnie drzewo. Dłoń z niemałą siłą otarła się o szorstką korę. Na efekty nie musiałam długo czekać. Jęknęłam, czując ciepło małej ilości ciemnoczerwonej krwi wypływającej z niewielkiego rozcięcia ciągnącego się po całej długości małego palca. Czułam owe ciepłe kropelki spływające po całej długości mojego ramienia.
Nie wydawało mi się, żebym musiała się przejmować raną. Zaczęłam powoli podnosić się z ziemi...
Jednak gdy usłyszałam niski, zwierzęcy warkot dochodzący z mojej lewej strony, zamarłam. Odwróciłam się i nie mogłam powstrzymać krzyku przerażenia.
Wpatrywała się we mnie para jasnych, czerwonopomarańczowych oczu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin