|
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Pią 13:28, 11 Wrz 2009 |
|
hehe... polecam ten ff... :) interesujący, wciągający, lekki i przyjemny w czytaniu... dla spostrzegawczych :)
nijana - ty wiesz, że mi się podoba...
pozdrawiam serdecznie...
kirke |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Fanka Twilight
Nowonarodzony
Dołączył: 29 Mar 2009
Posty: 43 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 14:36, 11 Wrz 2009 |
|
Cudowne opowiadanie. Lubię takie ostre, zdecydowane dziewczyny. Bardzo przypadła mi do gustu postać Sol. Podoba mi się jej związek z Jake'm. Jestem bardzo ciekawa dalszych części. Mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać, bo bardzo się wciągnęłam.
Pozdrawiam
F.T. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nijana
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp
|
Wysłany:
Pon 14:15, 28 Wrz 2009 |
|
Beta Kirke
Rozdział V
- Jake? – wyszeptałam.
- Nie mów nic. – Odgarnął moje włosy z twarzy i delikatnie pocałował mnie w czoło, policzki usta…... – Nie bój się nie zrobię nic, na co nie będziesz miała ochoty.
- Właśnie tego się boję. – Uśmiechnął się i kontynuował to, co rozpoczął chwilę wcześniej. Poczułam dziwne uczucie gorąca rozchodzące się od mojego brzucha. Jego muskularne ciało przygniatało mnie do zimnego koca, a ja przyciągałam go bardziej do siebie. Chciałam poczuć go całego. Nasze usta złączyły się w pocałunku pełnym czułości i równocześnie namiętności. To była piękna chwila, która trwała jak się później okazało kilkadziesiąt minut. Przekonałam się o tym dopiero, kiedy udało się nam rozstać po kilkunastu próbach i oparłam się o drzwi balkonowe w moim pokoju. Światło księżyca rozjaśniało jego wnętrze, w lustrze dostrzegłam swoją rozpromienioną twarz, błyszczące oczy. To niesamowite do jakiego stanu może doprowadzić niepozorne uczucie „lubienia”. Skończyło się tylko na pocałunkach, co by było gdyby….? Sol opanuj się!!! Jacob zawrócił mi w głowie na całej linii. Ale czy to miłość? I jeszcze to wpojenie.
- To nie jest dobry pomysł – usłyszałam głos wewnątrz głowy. Chyba zaczynam wariować. Podeszłam bliżej lustra i przeraziło mnie to co w nim zobaczyłam. Już się nie uśmiechałam. To był raczej grymas, a po moich policzkach płynęły łzy. Poczułam takie ogromne wyrzuty sumienia jakbym kogoś skrzywdziła. Tym co czułam, myślałam w tamtej chwili było obrzydzenie. Moje serce znów zabiło mocniej, zupełnie jakby chciało wydostać się z mojego ciała. Upadłam na kolana i zaczęłam łkać.
- Coś ty zrobiła? – „Coś” krzyczało w mojej głowie. – Co ty robisz? Nie możesz! – Następne co zobaczyłam to przeraźliwa biel i blask. Czym prędzej zamknęłam oczy.
- Sol?!?! – Usłyszałam czyjś głos. – Sol czy mnie słyszysz? - Ktoś wrzeszczał prosto do mojego ucha.
- Tak słyszę. Ale jak jeszcze raz ktoś będzie mi wrzeszczał do ucha to tego pożałuje. – Otworzyłam szeroko oczy. Stali nade mną Lily, Tom, Carlisle i jakaś kobieta. Pielęgniarka? Tak! Pielęgniarka.
- Dlaczego jestem w szpitalu? – zapytałam.
- Znaleźliśmy cię rano, w twoim pokoju. Leżałaś na podłodze nieprzytomna – powiedziała Lily drżącym głosem.
- Ale nie martw się już wszystko pod kontrolą. Wygląda na to, że zemdlałaś. Zrobiliśmy ci badania i masz awitaminozę, chyba B1, ale to trzeba dokładnie sprawdzić. Póki co będziesz musiała jeść dużo ryb, owoców i warzyw. Jakieś tabletki też przepiszemy. Napędziłaś strachu rodzicom.
- Przepraszam.
- Córciu nie przepraszaj. Przecież to nie twoja wina. Najważniejsze, że to nic poważnego. To znaczy coś co można łatwo wyprostować.
- Tak. Macie rację. Ale ryby?? Tego nie tknę.
- Zjesz, zjesz – stwierdziła Lily. – Teraz przynajmniej wiadomo dlaczego taka rozdrażniona chodziłaś ostatnio. Jak się później dowiedziałam brak witaminy B1 w organizmie może prowadzić do zaburzeń czynności centralnego układu nerwowego: uczucia osłabienia, zmęczenia, oczopląsu, zaburzenia pamięci, koncentracji a nawet depresji. To by wiele tłumaczyło.
Dwa dni później wróciłam do szkoły. Bo przecież umierająca nie jestem. Jacob dzwonił kilka razy i nieustanie dopytywał się jak się czuję. Chciał przyjść do mnie osobiście, ale to nie byłby najlepszy pomysł. Tom jeszcze nie został przekonany przez Lily. W końcu umówiliśmy się, że spotkamy się po moich lekcjach.
- O wróciłaś do nas?- Kate przywitała mnie całusem w policzek. – Dobrze, że jesteś, bo Joe jest nie do zniesienia, kiedy cię nie ma.
- Tak, ja też się za tobą stęskniłam. – Uśmiechnęłam się do niej.
- Hmm, to miłe. Ale ja za tobą nie. Ja cię tylko toleruję ze względu na korzyści płynące z twojego zbawiennego wpływu na zachowanie tego świra.
- Ja też cię lubię Kate.
- Och. Przestań, bo jeszcze będę mieć wyrzuty sumienia. – Złapała mnie pod rękę i poszłyśmy na lekcje. Tak właśnie wyglądały moje rozmowy z Kate. Pokręcone, dziwaczne i zrozumiałe tylko dla nas. Doskwierający mi ból głowy raz nabierał na sile raz słabł. Czasami kręciło mi się w głowie, ale tłumaczyłam to tą całą awitaminozą. Kate trochę się martwiła, ale jakoś udało mi się ją uspokoić na tyle, że nie zadzwoniła do moich rodziców. Na domiar złego cały dzień oczywiście spotykałam Edwarda. Patrzył na mnie tak dziwnie, że aż mi głupio było. Bella chodziła koło niego jak cień, a Alice patrzyła na mnie z zaciekawieniem.
- Sol nie wiem czy mi się wydaje, ale chyba Cullen cały dzień się przypatruje tobie – stwierdziła Kate w stołówce.
- Chyba masz rację. – Wstałam od stolika. – Będę musiała sobie z nim porozmawiać.
- No coś ty Sol? – Patrzyła na mnie zaskoczona.
- Z kim porozmawiać? – zapytał Joe.
- Z Edwardem C. – odparłam. - Zaczyna mi działać na nerwy. Gapi się na mnie jak lew na małe jagnie, które ma się stać jego ofiarą. Ale ja nie jestem jak jakaś pieprzona, bezbronna owieczka!
- Dobrze, że to nie ja cię tak zdenerwowałem. Wyglądasz teraz bardzo groźnie. – Zaczął się ze mnie nabijać.
- Milcz Joe. Nie wiesz jak bardzo potrafię być niemiła, kiedy ktoś mi podpadnie.
- Buu. Stach się bać. Jesteś tak samo groźna jak mały kociak.
- Tak? A wiesz o tym, że takie kociaki mają bardzo ostre pazurki i ząbki – powiedziałam zadziornie.
- Już mnie nie strasz, bo będę mieć koszmary.
- Nabijaj się. Proszę cię bardzo. Nie wzrusza mnie to.
- Dajcie spokój. Nie lubię kiedy tak rozmawiacie. Mam wrażenie, że się zaraz pokłócicie - wtrąciła się Kate. Na co my wy buchnęliśmy śmiechem.
- Spokojnie. My tak tylko się przekomarzamy – powiedział Joe. – A ty idź tylko go nie podrap do krwi kocico. - Znów się ze mnie śmiał. Wstałam od stolika, przeszłam koło stolika Edwarda i reszty, i podeszłam do drzwi wyjściowych. Odwróciłam się tylko, by sprawdzić czy patrzy. A on zerkał, więc kiwnęłam na niego głową, dając mu do zrozumienia, że chcę, aby poszedł za mną. Wstał od razu. Bella złapała go za rękę, ale Alice coś jej powiedziała na ucho, a ta go puściła. Ciekawa rodzinka. Nie ma co. Przeszłam cały parking, coraz się oglądając czy Edward na pewno za mną idzie, bo w ogóle go nie słyszałam. Stanęłam za budynkiem sali gimnastycznej. Tu nikt się nie kręcił. Zauważyłam ławeczkę. Podeszłam do niej i usiadłam, bo robiło mi się coraz słabiej. A on stał jakieś trzy metry ode mnie.
- No więc Edwardzie, czego ty chcesz ode mnie? – zapytałam pewnym siebie głosem. A on milczał. Tylko patrzył prosto w moje oczy.
- Najpierw mnie ignorujesz, pomimo to, że wiesz kim jestem i nie znam tu nikogo. Nie to, że liczyłam na jakąś „opiekę” ze strony twojej i Alice. Ale totalnie mnie zignorowaliście. Potem mnie podglądasz. Jak jakiś zboczeniec. Następnego dnia przyjeżdżasz do mojego domu, ze swoim ojcem i mówisz o „małej sprzeczce”. A teraz gapisz się na mnie cały dzień. Więc pytam ponownie: o co ci chodzi Edwardzie C. ?– Ja się tyle naprodukowałam a on milczy. Teraz robię się wściekła. – No powiedz coś na swoją obronę – krzyknęłam.
- Nie muszę się bronić. Nic nie zrobiłem – powiedział w końcu spokojnie. – Mogę cię jedynie przeprosić za to, że pierwszego dnia w szkole nie przedstawiałem się i nie pomogłem.
- Obejdzie się.
- Przepraszam. Ale postanowiliśmy, że tak będzie lepiej.
- Postanowiliście? – pytałam zdezorientowana. – Czyli prowadziliście debatę. Przygarnąć biedaczkę czy nie? Posłuchaj. Nie potrzebuję waszej przyjaźni. A teraz powiedz mi dlaczego mnie podglądałeś? – Ja się go pytam, a ten znów milczy. Zerwałam się z ławki. - No mów! – Spojrzał na mnie, tymi swoimi ciemnymi oczami i zaczął się zbliżać. Wystraszyłam się tak bardzo, że w uszach słyszałam bicie własnego serca. Był tak blisko, że poczułam jego słodki, zimny oddech. Tak dziwnie znajomy. Serce zaczęło bić coraz spokojniej, zaczęłam się uspokajać. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Już się nie boisz? – Nie odpowiedziałam na to pytanie. Po prostu nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa. – Kim jesteś? Skąd się tu wzięłaś? – Żarty sobie stroi albo mu całkiem odbiło.
- Jestem Sophie Lunar, przyjechałam tu z rodzicami z Bostonu idioto!
- Nie o to pytam.
- Nie rozumiem. – Coraz bardziej się gubiłam w tym wszystkim.
- Jesteś inna. – W głowie kręciło mi się już tak bardzo, że zachwiałam się. Edward złapał mnie w tali. – Co się dzieje? Źle się czujesz?
- Nie wiem. Mam zawroty głowy.
- Sol zaniosę cię do pielęgniarki, ale musimy dokończyć tą rozmowę. Dobrze? – Pokiwałam głową na znak zgody. Zaraz, zaraz dlaczego on mnie dotyka. Próbowałam się mu wyrwać.
- Nie dotykaj mnie nigdy. Nigdy więcej! – Ogarnęła mnie furia. – Jak śmiesz? Nie życzę sobie byś choć by na mnie patrzył! – wrzeszczałam, już sama nie wiem co. – Nie myśl nawet o mnie, rozumiesz? Nie zbliżaj się! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć w pobliżu – darłam się na całe gardło, łzy spływały po moich policzkach. Moje wnętrzności były rozrywane przez uczucie złości, nienawiści, ale i żalu, bólu. Edward znów zaczął się do mnie zbliżać. – Nie podchodź! – Nie posłuchał próbował mnie złapać za ręce. Wyrwałam mu się. Zaczęłam okładać pięściami jego klatkę piersiową, ramiona. Czułam się jak w amoku. A on stał oniemiały. Nie próbował się nawet uchronić przed moimi uderzeniami. Rozwścieczyło mnie to jeszcze bardziej. – Nienawidzę cię! Słyszysz nienawidzę……- upadłam na kolana. Czułam jak moje serce chce przestać bić, chce przestać czuć. Chce być martwe…
- Edward?! - Za rogu wybiegła Alice i Bella. – Edward i ty ?
- Tak to bolało. – Spojrzał na nią wymownie.
- Kim ona jest? – zapytała Alice.
- Coście się tak ku*** uwzięli z tym kim ona jest? Kim jest? – Podniosłam się i spojrzałam na nich.
- Sol nic nikt nie mówił – powiedziała Bella.
- Jasne. Zróbcie ze mnie jeszcze wariatkę. – Usiadłam na ławce. - Wynoście się stąd wszyscy! Koniec przedstawiania. No idźcie!!! – Odeszli. Ociągali się trochę, ale odeszli. Spojrzałam na swoje dłonie, drżały. Oddychałam ciężko, walcząc o każdy wdech. Wyciągnęłam telefon. Zaczęłam wybierać numer. Dźwięk dzwonka usłyszałam na rogu.
- Sol?! – krzyczał.
- Tu jestem.
- Co on ci zrobił? – objął mnie ramieniem. – Słoneczko już wszystko dobrze. – Pocierał moje plecy. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i wybuchłam głośnym, żałosnym płaczem. – Wszytko będzie dobrze. Płacz. Płacz Słońce. Zaczął mnie kołysać, tak jak uspokaja się niemowlaka. Po kilkunastu minutach mój oddech się wyrównał. I zaczęłam myśleć. Myśleć jasno, bo przedtem popadłam w jakiś dziwny stan, w którym nic nie było jasne, ani zrozumiałe.
- Przepraszam, zmoczyłam ci całą koszulę. – Odsunęłam się.
- To nie jest ważne – powiedział Joe. – Ważne, że zatłukę sukinsyna…
- Joe przestań. Nie warto. – Przytuliłam się do niego jeszcze bardziej.
- Sol, co się stało? Powiedz.
- Ja. Ja nie wiem, co się stało. Chciałam, żeby mi parę rzeczy wyjaśnił. A on milczał. Zdenerwowało mnie to. Zaczęłam wrzeszczeć. A potem ten dureń mnie objął, a ja poczułam się tak jak bym znalazła namiastkę tego za czym tęsknię… A potem ogarnęła mnie nienawiść, gorycz…
- Sol, czy ty? Czy on..?
- Nie! Żadnych takich bzdetów. Po prostu ukoił mój ból.. swoim dotykiem, ale tylko na chwilę, bo wyrwałam mu się od razu jeszcze bardziej wściekła, niż wcześniej. Potem pojawiała się Alice, a ja kazałam im odejść i poszli. Joe, co jest ze mną nie tak? – westchnęłam.
- Słoneczko, z tobą wszystko jest porządku to on, oni są pokręceni. Ludzie dziwnie się przy nich zachowują. Zresztą nie martw się tym teraz. Powinienem cię odwieść do domu. Chodź. – Spojrzał na mnie. – Ale najpierw zrób coś ze sobą, bo wyglądasz tragicznie. A ja nie mam zamiaru się z czymś takim pokazywać publicznie. Chociaż, gdyby nie te zaczerwienione oczy to twoje potargane włosy, wygniecione ubranie wyglądają jak po zajebistym, szybkim numerku. To mogłoby być znaczącym plusem dla mojej osoby. – Zaczął się śmiać.
- Dzięki, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć w chwili załamania nerwowego. – Uderzyłam go lekko w potylicę. Śmiejąc się.- Czasami jesteś takim głupkiem, że brak mi słów. – Zrobiło mi się trochę lepiej, więc poszliśmy do auta. Edward C. stał koło swojego Volvo z Alice i Bella uwieszoną na jego ramieniu.
- Cullen, zbliż się jeszcze raz do niej, a uwierz mi - powbijam ci te twoje białe ząbki. – warknął Joe, a tamten drugi nawet nie drgnął.
- Joe, chodźmy. Proszę. – Pociągnęłam go dalej. Dopiero w drodze do mojego domu uświadomiłam sobie, że miałam spotkać się Jakem. Wysłałam mu wiadomość, że źle się poczułam i jadę do domu. Nie czekałam długo, na telefon od niego.
- Sol, co się dzieje? – pytał zaniepokojony.
- Nic, po prostu źle się poczułam i Joe odwozi mnie do domu.
- Przyjadę.
- Nie! To nie jest dobry pomysł. Tom nie będzie zadowolony – westchnęłam. – A poza tym chce zostać sama, odpocząć. Zadzwonię wieczorem. Do usłyszenia. – Nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się.
- Sol, jesteśmy na miejscu. - Rzeczywiście staliśmy na podjeździe mojego domu.
- Dzięki, Joe. – Zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Joe, a może wejdziesz do mnie? Nie chce siedzieć sama. Lily miała jechać na zakupy, na pewno jej jeszcze nie ma.
- Jasne. I tak na ostatnią lekcję nie zdążę.
Zrobiliśmy sobie kakao i poszliśmy na mój balkon.
- Dlaczego powiedziałaś Jake`owi, że chcesz pobyć sama, a mnie zaprosiłaś?
- Joe, ja nie wiem. Ciągnie mnie do niego. Ale gdzieś podświadomie czuję, że to jest złe.
- Złe? – spytał zdziwiony. - Jak to złe? Zupełnie nie rozumie.
- Oh. Po ostatnim naszym spotkaniu narosły we mnie takie wyrzuty sumienia… , po każdej rozmowie przez telefon jest gorzej. Chce go zobaczyć, porozmawiać. Ale boję się tego uczucia, które pojawia się zaraz potem.
- To jest dziwne.
- Odkrywcze stwierdzenie.
- Dzięki. Zawsze wiedziałem, że jestem ponadprzeciętnie inteligentny. – Zaczął się szczerzyć.
- Czy ty bywasz poważny?
- Hmmm, pomyślmy… Tak! Czasami mi się zdarza. – Wystawił mi język.
- Ile ty masz lat? Bo po zachowaniu to nie więcej niż dziewięć. – Zaczęliśmy się śmiać.
- Sol? – Zawołał ktoś z ogrodu. Zamarłam. Joe wstał i spojrzał w dół.
- Sol, chyba ktoś do ciebie. – Spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Sol!!! – krzyczał zły Jake.
- Co tu robisz?
- A przepraszam, przecież źle się czujesz. Chcesz pobyć sama. – Jego głos ociekał ironią. – Co on tu robi?
- Nie mam zamiaru się tłumaczyć. – Przybrałam obronną postawę.
- Hej, mnie w to nie mieszajcie. Jestem niewinny. – Joe rozłożył ręce w geście poddania. – Chyba już sobie pójdę. Do jutra, Sol. – Kiedy mnie mijał szepnął mi do ucha; Tylko tego nie spieprz. Zależy ci na nim, więc nie bój się tego, że może cię zranić. W tej chwili nawet go odtrącając będziesz cierpieć. – Uśmiechnął się do mnie nieznaczne i wyszedł. Nie miał racji. Nie boję się. Ja jestem panicznie przerażona.
- Sol, zejdź do mnie natychmiast. Musimy porozmawiać! – powiedział ostro.
- Phi – fuknęłam. – Nie mam zamiar rozmawiać z kimś, kto odzywa się do mnie takim tonem, a poza tym ile razy mam ci powtarzać: JA NIC NIE MUSZĘ!!!
- Jak chcesz. Nie będę cię o nic błagał! – widziałam jak odchodzi i go nie zatrzymałam. Odczułam wyrzuty sumienia. To ja zawiniłam. Okłamałam go. Powinnam czasami moją przekorę schować w jakiejś szkatułce, przekręcić kluczyk, a potem go wyrzucić. Wyciągnęłam komórkę. Jake początkowo nie odbierał moich telefonów. Potem je odrzucał, a na koniec wyłączył aparat. Postanowiłam, pójść do niego i zmusić, aby mnie wysłuchał. Przejście leśną dróżką wydawało mi się najszybszą drogą. Nigdy wcześniej nią nie szłam i plułam sobie w brodę po raz kolejny stając na rozdrożu.
- I gdzie teraz Panno Genialna? – zapytałam zirytowana sama siebie.
- To zależy dokąd zmierzasz Czerwony Kapturku. – Odwróciłam się szybko w kierunku, z którego dobiegał głos.
- Nie powiem ci. Wyglądasz na złego wilka – spojrzał spłoszony na mnie, a następnie się uśmiechnął. Kamień z serca. Może jednak dam radę jakoś załagodzić tą sytuację.
- Sol, przepraszam, że tak wybuchłem. Ale okłamałaś mnie.
- Jake, to ja ciebie przepraszam nie powinnam była. Ja nie chciałam… Nie mogłam…. Sama nie wiem, co sobie myślałam.
- Dlaczego? – Spojrzał na mnie przeraźliwie smutnym wzrokiem.
- Jake, ja nie potrafię ci tego wytłumaczyć. – Zrobiłam krok w jego stronę.
- Czy to był Joe?
- Tak.
- Dobrze się z nim bawiłaś. – To zabrzmiało jak zarzut.
- Joe, to mój przyjaciel. Nie łączy nas nic poza przyjaźnią. Żadnego innego uczucia. Nic więcej. Przysięgam. – Znów kilka kroków jego stronę.
- Sol, ja nie wiem, co mam o tym sobie myśleć. Kilka dni temu było tak cudownie. A potem zaczęłaś się ode mnie odsuwać. Zupełnie jak motyl, który przysiada na dłoni niespodziewanie, pozwala się cieszyć swoim widokiem, tym że zaufał na tyle by dać się dotknąć, a potem równie niespodziewanie odlatuje.
- Jake…
- Sol, nie podchodź bliżej proszę. Nie potrafię być na ciebie zły. A teraz mam ku temu powody. Powinienem być wściekły. Powinienem zrobić ci awanturę. Wrzeszczeć, a na koniec się obrazić. A ja nie potrafię. Nie umiem.. – Podszedł bliżej. – Sol. – Objął mnie gwałtownie i westchnął w moje włosy. – Sol, błagam nie okłamuj mnie nigdy więcej. Nie zniosę tego. – Spojrzał głęboko w moje oczy. – Rozumiesz? Powiedz mi tylko dlaczego. Dlaczego mnie odrzucasz?
- Jacob, ja się boję. – Jak mam mu powiedzieć, że czuję, że robie coś złego będąc z nim…
- Boisz się? Ale czego? Ja nigdy cię nie skrzywdzę. Nigdy! Rozumiesz? Zawsze będę przy tobie. – Nie wierz. Nie ufaj. Nie dotrzyma słowa. Znów zostaniesz sama… - podpowiadał głos w mojej głowie.
- Nie obiecuj. Nie zarzekaj się. Nie chcę żadnych deklaracji. Żadnych. – Odsunęłam się. – To nie ma sensu. Wybacz. – Zaczęłam uciekać pomiędzy drzewami. Nie wiedziałam czego chcę. Z jednej strony chciałam być z nim, a drugiej zdawałam sobie sprawę, że to nie ma racji bytu.
- Uwierz. Błagam! – krzyczał zrozpaczony. Nim się spostrzegłam dogonił mnie. Złapał mocno za ramiona.
- Zostaw mnie. Proszę, Jake! Tak będzie lepiej.
- Lepiej? Dla kogo lepiej? Sol, ty nie możesz odejść. Jesteś mi przeznaczona.
- Nie jestem. Nie mogę. – Płacz utrudniał mi wypowiadanie tych słów. – Puść mnie!
- Nie odpuszczę. Nie zrezygnuję z ciebie. – Jego uścisk nabierał na sile.
- Jake, to boli puść mnie.
- Nie!
- Black, puść ją! – Odwróciliśmy się obydwoje. Stał tam ten wieki brunet ze sklepu.
- Emmett? Co ty tutaj robisz? – zapytałam. Jake zasłonił mnie swoim ciałem.
- Nie wtrącaj się! – odparł Jake.
- Puść ją w tej chwili psie. – Jacob zaczął drżeć. Emmett przyjął dziwną pozycję. – Sol odsuń się od niego. Nie widzisz, że możesz ją skrzywdzić. Nie panujesz nad sobą.
- Cullen, odejdź zanim stanie się tobie krzywda.
- Nie odejdę bez Sol.
- Ona z tobą nigdzie nie pójdzie.
- Pójdzie, bo wiesz dobrze, że nie jesteś sobą w tej chwili.
- Nie z tobą! – Stałam tam przerażona. Nie mogąc się poruszyć. Powiedzieć choćby jednego słowa. Przez mój umysł zaczęły przepływać obrazy ukazujące cały dzień. Edwarda, Joe`go, Jacoba. Słodki zapach. Zimno. Gorąco. Balkon. Las. Ciemność….
Co sądzicie??? |
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Czw 6:29, 01 Paź 2009 |
|
jak dla mnie jak zwykle bomba :) plus za dużą ilość tekstu i niewymuszone dialogi
kolejny plus za ciekawą akcję... tajemniczość ogólną :P
pozdrawiam
S. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Misty butterfly
Wilkołak
Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 228 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Śro 22:02, 11 Lis 2009 |
|
Gdzie jestes...? Czemu nie dodajesz nowych rozdzialow.?;( Juz od dawna czytam twoje FF ale nie konto zalozylam niedawno wiec nie ma tu moich komentarzy...A BARDZO MI SIE PODOBA Naprawde Sophie jest swietna...mam nadzieje ze VENA cie najdzie i skonczysz to opowiadanie.... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
kirke
Dobry wampir
Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 169 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów
|
Wysłany:
Śro 22:08, 11 Lis 2009 |
|
to akurat moja wina...
szóstka jest ale niezbetowana...
siadam nad tym już trzeci raz.. i znowu mi coś przerywa, ale w tym tygodniu będzie na pewno :) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
nijana
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp
|
Wysłany:
Nie 18:50, 15 Lis 2009 |
|
No właśnie to wina KIRKE :P Ale jakoś nie mogę się gniewać na tą "diablicę" jest świetna, niezastąpiona, cudowania, wspaniała, fenomenalna a na dodatek chce się jej poprawiać te moje brednie.
Opowiadanie napiszę do końca, tylko czasu jakby mniej mam teraz. Rozdziały będą wiec raz na jakiś czas, ale nie sądzę aby ktoś bardzo z tego powodu ubolewał.
Tak więc niech moc będzie z wami... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
teclado
Nowonarodzony
Dołączył: 27 Cze 2009
Posty: 11 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
|
Wysłany:
Wto 23:01, 17 Lis 2009 |
|
Monika ścigam cię nawet tutaj :)
Odezwij się do nas :) Rozumiem, że masz studia, męża, ale jak można zapomnieć o tak cudownych koleżankach jak my jesteśmy
Czekamy na chomiczku lub na naszych głębokich dyskusjach na pewnym gadulcu przez mikrofon ;p |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez teclado dnia Wto 23:03, 17 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
nijana
Nowonarodzony
Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skp
|
Wysłany:
Pią 18:25, 20 Lis 2009 |
|
Słyszałam jeszcze jak Emmett przekonywał Jake`a, że zabierze mnie do Carlisa, bo jest lekarzem i on pomorze. Później poczułam się jak bym leciała. Pęd wiatru uderzał we mnie z ogromną siłą, a ja czułam się jak w niebie. Nie było bólu, lęku tęsknoty tylko wiatr… wolność.
Nagle wszystko stało. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, szelest ubrań, jakieś szepty.
- Nic jej nie będzie. Za dużo emocji, a poza tym ma osłabiony organizm to wszystko. Podłączę jej później kroplówkę. Dajmy jej teraz spać. Esme zadzwoń do Toma i Lill, na pewno się martwią.
- Dobrze. Jake może zejdziesz ze mną.
- Nie! Nie zostawię jej samej.
- Jacob nic jej tu nie grozi. Musi odpocząć. Sen jest najlepszym lekarstwem. – Po chwili w pokoju zrobiło się cicho. Westchnęłam głęboko. Jestem idiotką! Pomyślałam zirytowana sama sobą. Przysparzam zmartwień wszystkim dookoła. Lilly znów będzie się niepotrzebnie martwić. A Jake nie zasłużył na takie traktowanie. Zraniłam jego uczucia. Swoimi irracjonalnymi wahaniami nastroju. Powinnam najpierw dojść do ładu z samą sobą a dopiero potem wplątywać w to innych. Może uniknęła bym sytuacji w których cierpi ktoś na kim mi zależy. Bo zależy mi na Jake. Tak, zależy mi na nim. Ale nie mogę z nim być. Jeszcze nie teraz. Jest za wcześnie. Otworzyłam powolutku oczy.
- Och… - Zachwyciłam pokojem w którym się znajdowałam. Umeblowany w klasyczny sposób gabinet, stwarzał wrażenie przytulnego i ciepłego. Meble idealnie dopasowane do siebie, współgrały z kolorami ścian, nadając całości elegancki wygląd. Moją uwagę zwróciła ściana, która po prawdzie była jednym wielkim regałem zapełnionym książkami. Jednak w samym jej środku na półce stała rzeźba. Piękna mosiężna rzeźba, przedstawiająca żołnierza. Nie mogłam się oprzeć i podeszłam bliżej, zapragnęłam jej dotknąć. Kiedy opuszkami palców gładziłam jej zimną powierzchnię moje ciało przeszły ciarki.
- Widzę, że spodobała ci się moja rzeźba. – Podskoczyłam na te słowa. W drzwiach stał doktor, zupełnie nie słyszałam kiedy wrócił.
- Tak. – Wsunęłam ręce do kieszeni. Poczułam się nieswojo. – Przepraszam nie powinnam była..
- Nic się nie stało. – Uśmiechnął się do mnie. – Przecież nie robisz nic złego. Nie szperasz po moich szufladach. A on – wskazała na wojownika - stoi w tym miejscu aby można było ją podziwiać. – Doktor przyglądał mi się uważnie. – Jak się czujesz? Zadzwoniliśmy już po twoich rodziców. Będą tu za jakieś 3 godziny. Pojechali, widzisz do Port Angles, więc zajmie im trochę czasu zanim wrócą.
- Mam nadzieję, że ich bardzo nie wystraszyłeś?
- Bardzo nie. Ale trochę na pewno. Nie powinnaś wstawać. Wyglądasz jeszcze blado.
- Czuję się już dobrze. – Mój wzrok znów powędrował do rzeźby, była taka urokliwa. Zupełnie jak by ktoś rzucił na nią czar, który sprawiał, że przyciągała.
- Sol czy wszystko porządku?
- Tak,… ja po prostu nie mogę. Nie mogę się nadziwić jaki on jest piękny. – Carlise zaśmiał się na te słowa. Ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Ta rzeźba stała się dla mnie czymś niezwykle ważnym, chociaż to była tylko bryła żelastwa.
- Jest piękna, ale jeszcze nikt się nią nie zachwycał. Dla mnie ma ona wartość sentymentalną, bo … - Do gabinetu z hukiem wpadł Jake.
- Jak się czujesz? – Podszedł do mnie bliżej i objął w talii.
- Jacob, wszystko porządku. – Patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Serio. – Osunęłam się od niego.
- Widzisz. Mówiłem, że ona nie chce z tobą rozmawiać. – Wtrącił się Emmett.
- Zamknij się! – Podniósł głos Jake.
- Spokój! W tym domu nie będzie żadnych przepychanek. – Spojrzał na szczerzącego zęby Emmeta. – Nawet słownych synu.
- To jest twój syn? – zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak.
- Świetnie. Cullenowie są wszędzie. Gdzie bym się nie obróciła tam czyha na mnie jeden z was. – Em śmiał się już na całego.
- Wiedziałem, że wprowadzisz trochę ożywienia do naszego nudnego życia.
- Cieszy mnie, że zrobiłam ci dobrze. A teraz chciałabym porozmawiać z Jakem, sama na sam. A więc przepraszam. Jake chodźmy.
- O nie. Obiecałem twoim rodzicom, że będziesz tu kiedy przyjadą. Więc się stąd na pewno nigdzie nie ruszysz – powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu doktor.
- Nie? – Skrzyżowałam ręce na piersi, a stopa sama z siebie tupać.
- Nie! – Musiałam wyglądać komicznie bo wszyscy zaczęli się śmiać. Wszyscy bo pojawiła się jeszcze Esme.
- Ha, ha, ha. W takim razie, czy moglibyście mnie zostawić samą z Jakem?
- W porządku. – Skinął głową Carlise. – Zostawmy ich samych. Sol jak by co jesteśmy za drzwiami.
- Dzięki. – Carlise i Esme zaczęli się wycofywać, tylko Em stał w drzwiach z poważną już miną. – Emmett czy mógł byś..- Znacząco machnęłam na niego ręką.
- Jasne Mała. – Spojrzał na Jake. - Uważaj co robisz. Słyszę wszystko – powiedział lodowatym głosem.
- Tak, tak Em poczułeś do mnie braterską miłość od pierwszej przepychanki słownej i teraz będziesz się mną opiekował i chronił przed złem tego świata. Proponuję - porozmawiaj o tym ze swoją Panią. Bo nie sądzę aby była tym faktem zachwycona. A teraz SPADAJ!!!
- I widzisz jak dobrze mnie znasz – uśmiechnął się przebiegle – siostrzyczko.
- UGhh wyjdź!!! – Carlise wyciągnął go z pokoju i zamknął drzwi. Odwróciłam się w stronę Jacoba. Spoglądał na mnie zdumiony całą sytuacją. – No co? Przecież nie mam wpływu na to co ten człowiek sobie myśli.
- Człowiek khm, khm. – Szyderczy śmiech wydobył się z piersi Indianina. – Nie podoba nie się to wszystko to jak oni cię traktują, jak ty traktujesz ich. Zachowujesz się w stosunku do nich jak by byli przyjaciółmi, a przecież ty ich w ogóle nie znasz.
- Po pierwsze jak ma traktować ludzi który mi pomagają? Wydaje mi się, że jakoś super-serdeczna nie byłam. Po drugie Carlise pracuje z moim ojcem, oni się przyjaźnią, więc zapewne to ma wpływ na to, że się mną interesują.
- Nie!
- Co nie?
- Im nie można ufać. Oni są niebezpieczni. Nie czujesz tego? – pytał rozzłoszczony. – Nie czujesz się w ich towarzystwie dziwnie? Nie czujesz napięcia? Zagrożenia?
- Nie! – Pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Posłuchaj. Ja wiem, że czujesz się zraniony bo Bella wybrała Edwarda, ale nie masz prawa opowiadać ludziom takich rzeczy o tej rodzinie. Oni nie są niczemu winni. To Bella wybrała…
- Nic nie rozumiesz. To zupełnie nie o to chodzi. To znaczy ma. Ale nie w takim sensie.
- Nie ważne. Musimy porozmawiać, ale nie Cullenach. – Wzięłam głęboki wdech. – Jacob pamiętasz jak mówiłeś, że poczekasz? – Stanęłam przed wielkim oknem, z którego widać było las.
- Tak, pamiętam. Będę czekać na ciebie tyle ile będzie trzeba, ale..
- Posłuchaj. – Kolejny oddech. - Po pierwsze przepraszam za wszystko. – Podszedł do mnie i objął mnie jednak szybko się wyślizgnęłam z jego ramion. – Przepraszam, bo to wszystko nie powinno mieć miejsca.
- Sol co ty mówisz? – Drżał mu głos.
- To nie jest tak, że ja nic do ciebie nie czuję. Ale uważam, że nie możemy być razem. – Usłyszałam tylko jego cichy jęk. Serce pękało mi z żalu. Jednak wiedziałam, że postępuję właściwie. – Nie mogę być z tobą dopóki nie poukładam sobie wszystkiego w mojej głowie. Dopóki nie poznam samej siebie. Nie zrozumiem kim jestem, czego pragnę, o czym marzę. – Stanęłam przed nim. – Muszę pogodzić się z tym co mnie spotkało. A dopóki tego nie zrobię nie będę wstanie stworzyć jakiegokolwiek związku. – Objął mnie mocno i nie chciał wypuścić.
- Jacob nie utrudniaj mi. Proszę.
- Sol ja będę czekać na ciebie. Rozumiesz? Zawsze.
- Nie możesz. Jake? Spójrz na mnie. – Stanęłam naprzeciw. – Nie chce, żebyś czekał. Ja chcę, żebyś zaczął żyć. Normalnie żyć. Nie możesz czekać na mnie, bo jeśli okaże się, że nie jestem tym kim myślisz, że jestem teraz, będziesz miał żal do mnie. A ja nie chcę czuć się winna, że zmarnowałeś czas bezsensu. A teraz odejdź. Chce zostać sama.
- Nie.
- Jake, ja nie pytam się ciebie o zdanie. Chcę abyś sobie poszedł. Zniknął. Wyparował. Cokolwiek.
- Sol ja…
- Nie Jake! - Przerwałam mu. - Nie ma żadnych ale. I nie zaczynaj z tymi sowimi uprzedzeniami w porządku?
- Nic nie jest w porządku.- Jacob spuścił głowę i potrząsnął nią z niedowierzaniem. Wyglądał tak przeraźliwe przygnębiająco, że prawie złamałam się. – Ale skoro tego chcesz. – Wychodząc z pokoju rzucił mi ostatnie spojrzenie. – Będę czekać. Kocham cię i tego nic nie zmieni. – Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć drzwi zostały zamknięte. Opadłam bezwładnie na sofę, gdzie chwilę wcześniej leżałam.
- Tak musi być. Tak musi być. Tak jest lepiej – powtarzałam w kółko sama do siebie, kołysząc się to w przód to w tył, tak jakbym chciała wierzyć w sens wcześniej wypowiedzianych słów. Po kilkunastu minutach ułożyłam się i próbowałam zasnąć. Jakiś czas później ktoś wszedł do pokoju.
- Co z nią? – Usłyszałam znajomy głos. To był Edward. Postanowiłam nie otwierać oczu. Nie miałam ochoty wysłuchiwać jakiś bredni o moim zdrowiu. Jestem przemęczona. To wszystko. W końcu tyle się teraz dzieje.
- Nie wiem synu. Z jednej strony wszystkie wyniki ma dobre, ale cos jest nie tak. Serce bije jej cały czas jak by brała udział w jakimś maratonie. Ma bardzo niską temperaturę ciała. Te bóle głowy tez mnie niepokoją.
- Ona jest podobna do Belli.
- W jakim sensie?
- A no w takim, że mam problem z odczytaniem jej. Bo nawet kiedy mogę ją usłyszeć to wszystko jest takie nie zrozumiałe, jak za mgłą. A czasami wyłącza się. I nie słyszę nić. A wręcz przeciwnie. Odnoszę wrażeni a jak by wysyłałam mi ostrzeżenia, żebym z nią nie zadzierał.- Prychnął. – A poza tym ma bardzo mocny cios. I Ten zapach….. – Usłyszałam jak wciąga powietrze nosem. - Jest tak dziwnie znajomy, a kiedy już wydaje mi się, że go rozpoznaję wszystko znika i musze zaczynać od nowa.
- Tak. To wszystko jest bardzo podejrzane, ale nie wyczuwam w niej zagrożenia. Nawet Rose ja lubi. Uwierzysz? Bo do mnie to jeszcze nie dociera. Rose martwi się o kogoś z poza rodziny. Alice też nie widzi niczego zastanawiającego w przyszłości.
- Nie wiem co się dzieje. Zauważyłeś ze przy niej pragnienie wzrasta, ale po chwili to uczucie zmienia się, napawa spokojem?
- Tak. Ale myślałem ze to tylko złudzenie, ze po prostu jej woń jest słabsza, a dodatkowo lata mojej praktyki mnie uodporniły.
- Nie. Ona pachnie tak jak by… – nastąpiła dłuższa chwila ciszy – Wiśniami?
- Zjedźmy do reszty synu. Musimy porozmawiać , co zrobimy z Sol. Bo ona chyba niechcący stała się…
- Naprawdę tak myślisz? – W głosie Edwarda było słychać niedowierzanie.
- HMm ja tak czuję. Esme tak czuje. Em i Rose też. I ty również. Inaczej by cię tu nie było. Chodź spytamy reszty co oni o tym sadza. Dostała tak dawkę lekarstw, że powinna spać jeszcze przez godzinę. - Kiedy wyszli otworzyłam oczy. I zastanawiałam się o czym oni do cholery jasnej pieprzyli. Nic nie mogłam z tego zrozumieć. Powoli wstałam, otworzyłam drzwi i zaczęłam schodzić po schodach. Może Jake miał rację i oni są nienormalni. Musiałam to wyjaśnić. Niby dlaczego on powiedział to wszystko? Jakie odczytać? Jak to mam zbyt niską temperaturę? Jakie pragnienie? Kiedy schodziłam po schodach moja uwagę przykuł obraz powieszony zaraz obok przejścia. I wtedy się zaczęło. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Misty butterfly
Wilkołak
Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 228 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:45, 20 Lis 2009 |
|
Ochhh wreszcie, naczekalam sie na ten rozdzial Ale jest...!!!
Hmmm...no wiec tak troche bledow zauwazylam......ale mi to w czytaniu nie przeszkadza wiec luz;)
Prawie sie pobeczalam kiedy Sol rozstawala sie Jacobem uhhh;(
Faktycznie zastanawiala mnie ta jej sila, bole glowy i dziwne odczucia wzgledem Cullenow...Kurcze postawilas taka zagadke ze nijak sie nie da do tego dojsc... (wiesz jak zachecic do dalszego czytania;)) Kim a wlasciwie czym ona jest;) Polwampir...?
Poza tym uwielbiam Sophie ma taki zadziorny styl bycia i taki sarkastyczny humorek niekiedy...
Czekam niecierpliwie na nastepna notke..i VENA zycze;) |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|
|
|
|
|